I |
MISYJNY CHARYZMAT KSIĘDZA BOSKO
Wybrane materiały
z obchodów Jubileuszu
25-lecia Salezjańskiego Ośrodka Misyjnego w Warszawie
Warszawa 2007
Zespół redakcyjny:
Ks. Stanisław Rafałko SDB
Andrzej Socha
S. Grażyna Sikora CMW
Korekta:
S. Grażyna Sikora CMW
Skład, łamanie, opracowanie graficzne zdjęć i projekt okładki:
Krzysztof Karpiński
(www.karpik.eu)
ISBN 978-83-7257-272-1
© Salezjański Ośrodek Misyjny
ul. Korowodu 20
02-829 Warszawa
tel. 022 644 86 78
Wydawnictwo Sióstr Loretanek
ul. L. Żeligowskiego 16/20
04-476 Warszawa
Wykaz skrótów
AFE Salezjańska inspektoria Afryka-Wschód (Kenia, Sudan, Tanzania)
AGL Salezjańska wizytatoria Afryka Wielkich Jezior (Burundi, Rwanda, Uganda)
CChW Centrum Charytatywno-Wolontariackie SOLIDARNI
CFM Centrum Formacji Misyjnej
CMW Córki Maryi Wspomożycielki (siostry salezjanki)
CT Catechesi tradendae, adhortacja apostolska Jana Pawła II o katechizacji w naszych czasach (1979)
EA Ecclesia in Africa, posynodalna adhortacja apostolska Jana Pawła II o Kościele w Afryce i jego misji ewangelizacyjnej u progu Roku 2000 (1995)
FIDES Międzynarodowa Agencja Informacyjna
IML Instytut Misyjny Laikatu
KAI Katolicka Agencja Informacyjna
M.B. Memorie Biografiche (Wspomnienia Biograficzne św. Jana Bosko)
MOP Międzynarodowa Organizacja Pracy
MSWiA Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji
MWDB Międzynarodowy Wolontariat Don Bosco
OMI Misjonarze Oblaci Maryi Niepokalanej
PDM Papieskie Dzieła Misyjne
PDMD Papieskie Dzieło Misyjne Dzieci
PDRW Papieskie Dzieło Rozkrzewiania Wiary
RPA Republika Południowej Afryki
SDB Salezjanie Księdza Bosko
SJ Towarzystwo Jezusowe
SMA Stowarzyszenie Misji Afrykańskich
SOM Salezjański Ośrodek Misyjny
SVD Zgromadzenie Słowa Bożego (werbiści)
ŚDM Światowe Dni Młodzieży
UKSW Uniwersytet Kardynała Stefana Wyszyńskiego
UNHCR Wysoki Komisarz Organizacji Narodów Zjednoczonych ds. Uchodźców
UNITA Narodowy Związek na Rzecz Całkowitego Wyzwolenia Angoli
WKS Wybrzeże Kości Słoniowej
VIS Międzynarodowy Wolontariat na Rzecz Rozwoju
WPROWADZENIE
W historii Kościoła są tacy święci, którzy pomimo upływu wieków i lat nie tylko nie tracą na swej aktualności, ale ciągle i na nowo potrafią fascynować. Niewątpliwie należy do nich Ksiądz Bosko, który osiągnął świętość nie dla własnej chwały, lecz aby także „z góry”, a może jeszcze bardziej „z góry”, przybliżać Boga i ukazywać sens życia najuboższym dzieciom i młodzieży na wszystkich kontynentach świata. Choć za życia nigdy nie był na misjach, to największym jego pragnieniem było zostać misjonarzem. I był nim w pełnym tego słowa znaczeniu, stając się Ojcem, Nauczycielem i Przyjacielem ubogich chłopców, dla których poświęcił się bez reszty. Najpierw byli to opuszczeni chłopcy z Turynu, potem z całego Piemontu, wreszcie z całych Włoch. Dla nich otwierał domy, szkoły, internaty, boiska, sale sportowe i kościoły, dla nich stworzył prewencyjny system wychowawczy, opierający się na rozumie, religii i miłości. Zajmował się szczególnie tymi, którymi nikt zajmować się nie chciał. Chłopcami opuszczonymi i ubogimi. Chciał ich wychować na uczciwych obywateli i dobrych chrześcijan. To jednak mu nie wystarczało. Wiedział, że takich młodych ludzi nie brakuje nigdzie, ani w krajach obu Ameryk, ani w Afryce, ani w Azji, ani w Oceanii. I pragnął także im pomóc odnaleźć sens życia i drogę do Boga. Pan Bóg ukazywał mu w snach konkretne kraje, a nawet miejscowości, gdzie mieli pracować jego misjonarze. Jego misyjne sny i marzenia zaczęły stawać się rzeczywistością wraz z wysłaniem pierwszej grupy misjonarzy do Patagonii w 1875 roku.
Dziś, po ponad 130 latach od tamtego wydarzenia, jego duchowi synowie i córki oraz niezliczona rzesza ludzi świeckich kontynuuje zapoczątkowane przez niego dzieło w 130 krajach świata.
Jedną z instytucji wspierających rozwój tej działalności jest Salezjański Ośrodek Misyjny w Warszawie, który powstał w 1981 roku w związku z wyjazdem pierwszej grupy polskich salezjanów do Zambii w ramach głośnego Projektu Afryka. Początkowo w bardzo skromnych warunkach, ale od zaraz działał prężnie i dynamicznie jako krajowe centrum salezjańskiej animacji misyjnej. Obecnie, mając do dyspozycji odpowiednią bazę logistyczną, jest ważnym w Polsce ośrodkiem działalności na rzecz misji. Animacja misyjna, program Adopcji na odległość, Międzynarodowy Wolontariat Don Bosco, realizacja projektów misyjnych, muzeum misyjne, Multimedia Don Bosco – to tylko niektóre formy pracy Ośrodka na rzecz misji.
25 lat w służbie misjom, to niekończąca się historia ludzi i wydarzeń, dzięki której misyjny charyzmat Księdza Bosko jest ciągle żywy, aktualny i nie przestaje fascynować.
Publikacja Misyjny Charyzmat Księdza Bosko, ukazuje w wielkim skrócie tę historię z perspektywy obchodów Jubileuszu 25-lecia działalności Salezjańskiego Ośrodka Misyjnego w Warszawie.
Ks. Stanisław Rafałko SDB
Dyrektor Salezjańskiego Ośrodka Misyjnego
I. MISYJNE SNY KSIĘDZA BOSKO
Publikację Misyjny Charyzmat Księdza Bosko, zawierającą wybrane materiały z obchodów Jubileuszu 25-lecia Salezjańskiego Ośrodka Misyjnego w Warszawie, rozpoczynamy od rozdziału zawierającego obszerne fragmenty pięciu misyjnych snów św. Jana Bosko.
Napisano kiedyś, że mówić o życiu ks. Bosko nie wspominając o jego snach, to jak mówić o życiu Jezusa nie wspominając Jego przypowieści.
Na pierwszy rzut oka może dziwić, że tak konkretny człowiek jak ks. Bosko przywiązywał wielką wagę do swoich snów, ale analizując ich charakter i treść można szybko zauważyć, że to Bóg i Matka Boża objawiali mu w ten sposób sprawy nadprzyrodzone i rzeczy przyszłe – poczynając od snu z dziewiątego roku życia, kiedy Janek ujrzał pole swojej przyszłej pracy wychowawczej, aż po sny misyjne, w których widział swoich salezjanów i Córki Maryi Wspomożycielki, pracujących z oddaniem w Ziemi Ognistej, Brazylii, Australii, Afryce, i wreszcie w Chinach.
Zamieszczone poniżej obszerne fragmenty misyjnych snów ks. Bosko stanowią cenne wprowadzenie w treść tej publikacji, gdyż pozwalają lepiej zrozumieć zarówno misyjny charyzmat samego ks. Bosko, jak i misyjną drogę wielkiej Rodziny Salezjańskiej oraz Salezjańskiego Ośrodka Misyjnego, który skromnie, ale konkretnie wpisuje się w realizację misyjnych snów ks. Bosko.
Ten sen skłonił księdza Bosko do rozpoczęcia apostolatu misyjnego wśród swoich salezjańskich dzieci. Przyśnił mu się on w roku 1872 i po raz pierwszy został opowiedziany Piusowi IX w marcu 1876 roku; następnie został powtórzony niektórym salezjanom.
„Zdawało mi się, że jestem na dzikiej i zupełnie nieznanej mi ziemi. Wokoło ciągnęła się jakaś nieuprawna równina, na której nie było ani pagórków, ani gór. Jednak w oddali widniały poszarpane szczyty. Zobaczyłem tam mnóstwo ludzi. Byli prawie nadzy, nietypowej budowy i wzrostu, o dzikim wyglądzie, włosach długich i sztywnych; opaleni i czarniawi, nosili zarzucone na ramiona długie płaszcze ze zwierzęcych skór. Ich broń stanowiły dzidy i proce.
Te liczne grupy ludzi, rozproszone po różnych miejscach, przedstawiały każda inny widok: jedni biegali, polując na dzikie zwierzęta; inni nosili zatknięte na dzidach kawałki krwawiącego mięsa. Część z nich walczyła między sobą, inni wpadali w ręce ubranych po europejsku żołnierzy, a zwłoki słały się po ziemi. Drżałem na ten widok; i oto gdzieś daleko na równinie pojawiło się mnóstwo postaci, w których – po stroju i sposobie działania – rozpoznałem misjonarzy różnych zakonów.
Przyszli oni, aby nauczać tych barbarzyńców religii Jezusa Chrystusa. Dokładnie im się przyjrzałem i nikogo nie poznałem. Misjonarze zmieszali się z dzikusami, ale barbarzyńcy, kiedy tylko ich ujrzeli, w szatańskiej furii i z piekielną radością atakowali ich i zabijali […].
Przyjrzawszy się tej straszliwej rzezi, powiedziałem do siebie:
– Jak nawrócić tak brutalnych ludzi?
Tymczasem w oddali zobaczyłem kolejny zastęp misjonarzy, zbliżających się do dzikusów z radosnymi obliczami; poprzedzała ich rzesza młodych ludzi.
Drżałem na myśl: – Idą na pewną śmierć.
I podszedłem do nich: byli to klerycy i księża. Przyjrzałem się im uważnie i rozpoznałem w nich naszych salezjanów. Pierwszych znałem, a chociaż wielu innych, którzy szli za nimi, nie mogłem rozpoznać, spostrzegłem, że i oni byli salezjańskimi misjonarzami – naszymi misjonarzami.
– Jak to możliwe? – zawołałem.
Nie chciałem ich przepuścić i stanąłem tak, aby ich zatrzymać. Spodziewałem się, że w każdej chwili mogą podzielić los poprzednich misjonarzy. Chciałem ich zawrócić, kiedy zobaczyłem, że ich pojawienie się obudziło ogromną radość wśród barbarzyńców, którzy opuściwszy dzidy i wyzbywszy się swej dzikości, uprzejmie ich przyjęli […].
I zobaczyłem, że nasi misjonarze szli ku barbarzyńskim hordom; pouczali ich, a tamci chętnie słuchali ich głosu; uczyli, a oni wprowadzali w życie ich wskazówki.
Stałem tam i przyglądałem się, i zauważyłem, że misjonarze odmawiali święty różaniec, podczas gdy dzicy, biegając wszędzie, torowali im drogę i zgodnie odpowiadali na tę modlitwę.
Wkrótce salezjanie usadowili się w samym środku tej ciżby, wszyscy otoczyli ich, a oni uklękli. Dzicy, położywszy broń na ziemi u stóp misjonarzy, również zgięli kolana. I oto jeden z salezjanów zaintonował: „Chwalcie Maryję, usta wierne”, a wszyscy jednym głosem podjęli pieśń chwały, z taką siłą, że ja – przerażony – obudziłem się.
Ten sen wywarł na mojej duszy ogromne wrażenie, ponieważ uznałem, że jest to proroctwo z nieba” (M.B. X, 54).
Na początku ksiądz Bosko sądził, że były to ludy Etiopii, potem, że ludzie ci wywodzili się z okolic Hong Kongu, a zatem byli spokrewnieni z mieszkańcami Indii. Dopiero w roku 1874, kiedy otrzymał naglące zaproszenia, aby wysłać salezjanów do Argentyny, zrozumiał, że dzicy widziani we śnie byli tubylcami z ogromnego regionu, wtedy prawie nieznanego – Patagonii.
„Kto wtedy myślał o biednych mieszkańcach tych dalekich ziem Ameryki Południowej? Geografowie mieli o nich mgliste pojęcie. Rządy Argentyny i Chile niewiele troszczyły się o Indian, których nie uwzględniały w swoich spisach, tak jakby ci nie istnieli. Nawet w Rzymie wybitni prałaci uznawali plany księdza Bosko za utopię; pewien kardynał powiedział, że chce on ewangelizować trawy Pampy.
Ksiądz Bosko tymczasem, zapamiętały czytelnik Annałów Szerzenia Wiary, od dawna zdawał sobie sprawę, że tam żyły dzikie ludy, dla których nie zajaśniało jeszcze światło Ewangelii. W swoich misyjnych aspiracjach sercem wyglądał dnia, w którym mógłby tam posłać orędowników Bożego Słowa i wtedy przyśnił mu się ten sen, który wywarł na nim tak mocne wrażenie”.
Ten drugi sen misyjny, który przyśnił się księdzu Bosko w San Benigno Canavese w roku 1883, jest alegorią obfitującą w elementy prorocze na temat przyszłości misji salezjańskich w Ameryce Południowej. Ksiądz Bosko opowiedział go 4 września członkom Trzeciej Kapituły Generalnej...
„To była noc poprzedzająca uroczystości św. Róży z Limy (30 sierpnia) i wtedy przyśnił mi się ten sen. Zdawało mi się, że wszedłem do jakiejś sali, gdzie znajdowali się ludzie mówiący o rzeszach dzikich, którzy w Australii, w Indiach, Chinach, w Afryce, a szczególnie w Ameryce, do tej pory tkwią pogrzebani w mrokach śmierci.
Jeden z nich powiedział:
– Iluż bałwochwalców żyje w nieszczęściu, z dala od Ewangelii, w samej Ameryce! Ludzie myślą, że amerykańskie Kordyliery są niczym jednolity mur, który odgradza tę wielką część świata. Tak nie jest. Są to łańcuchy wysokich gór, które tworzą liczne kotliny, o długości nawet ponad tysiąca kilometrów […].
W tej chwili poczułem, że ogarnia mnie żywe pragnienie, aby poprosić o więcej wyjaśnień, aby zapytać, kim są zebrani tutaj ludzie oraz o to, gdzie ja się właściwie znajduję. Dlatego zapytałem:
– Powiedzcie mi, z łaski swojej: czy jesteśmy w Turynie, Londynie, Madrycie, czy w Paryżu? A kim wy jesteście?
Jednak wszyscy ci ludzie odpowiadali niejasno, rozprawiając o misjach.
W międzyczasie podszedł do mnie jakiś szesnastolatek nadludzkiej urody, od którego biło światło jaśniejsze od słońca […]. Zwrócił się do mnie po imieniu, wziął mnie za rękę i zaczął mówić mi o Zgromadzeniu Salezjańskim […]. Rozpoznałem w nim syna księcia Fiorito Colle di Tolone, wielkiego dobroczyńcy naszego domu, a zwłaszcza naszych amerykańskich misji. Ten młodzieniec niedawno zmarł.
– Alojzy! – zawołałem, nazywając go po imieniu. – Kim są ci wszyscy ludzie?
– To przyjaciele waszych salezjanów, a ja, jako wasz przyjaciel i przyjaciel salezjanów, chcę dać wam trochę pracy.
– Powiedz, o co chodzi.
– Usiądź za tym stołem, a następnie pociągnij za ten sznur.
Pośrodku sali znajdował się stół, na którym leżał zwinięty sznur, oznaczony niczym centymetr krawiecki podziałką i cyframi. Później zauważyłem, że sala ta znajdowała się w Ameryce Południowej na linii Równika, a numery wypisane na sznurze odpowiadały stopniom szerokości geograficznej.
Wziąłem więc koniec tego sznura, przyjrzałem mu się i zobaczyłem, że na początku miał cyfrę „0”. Anielski młodzieniec powiedział:
– Spójrz! Co jest napisane na sznurze?
– Zero.
– Pociągnij trochę […]. Ciągnij, aż napotkasz węzeł – odpowiedział młodzieniec.
Pociągnąłem aż do 47, gdzie napotkałem wielki węzeł. Od tego miejsca sznur rozgałęział się na wiele sznurków, rozchodzących się na wschód, zachód i południe […].
– Pociągnij jeszcze.
– Tam już niczego nie ma.
– Jak to nic nie ma? Przyjrzyj się. Co tam jest?
– Jest woda – odpowiedziałem.
[…] Od 0 do 55 ciągnął się bezkresny ląd, który po minięciu jakiejś cieśniny przeradzał się w setki wysepek, z których jedna była większa od pozostałych. Do tych wysepek zdawały się biec sznurki wychodzące z grubego węzła. Każdy sznurek oznaczał jedną wysepkę. Niektóre były zamieszkane przez dość licznych tubylców; inne jałowe, nagie, kamieniste i niezamieszkane; jeszcze inne całe pokryte były śniegiem i lodem. Na zachodzie liczne wysepki zamieszkiwało wielu dzikich […].
– A co jest z tej strony?
I pokazał mi jakiś punkt.
– Na zachodzie widzę wysokie góry, a na wschodzie morze.
Mój młody przyjaciel kontynuował:
– Dobrze: te góry stanowią brzeg, granicę. Odtąd dotąd jest żniwo, ofiarowane salezjanom. Całe rzesze mieszkańców czekają na waszą pomoc, czekają na wiarę. Te góry to Kordyliery Ameryki Południowej, a morze to Ocean Atlantycki.
[…] Nie wiem w jaki sposób, ale znalazłem się na stacji kolejowej. Było tam mnóstwo ludzi. Wsiedliśmy do pociągu. Zapytałem, gdzie jesteśmy. Młodzieniec odpowiedział:
– Spójrz: jedziemy wzdłuż Kordylierów. Masz drogę otwartą na wschód aż do morza. To kolejny dar Pana.
[…] Najbardziej zaskoczył mnie widok samych Kordylierów, tworzących doliny, których istnienia geografowie nawet nie podejrzewali, wyobrażając sobie, że w tych miejscach pofałdowania gór tworzą coś w rodzaju muru. W tych nieckach i dolinach, które czasem ciągnęły się przez 1000 kilometrów, mieszkali ludzie nie mający do tej pory kontaktu z Europejczykami; ludy całkiem jeszcze nieznane.
[…] Przejechaliśmy przez fale Urugwaju. Początkowo myślałem, że nie jest to ważna rzeka, tymczasem była bardzo długa. Nagle ujrzałem Paranę, która zbliża się do Urugwaju, tak jakby chciała złożyć mu daninę ze swych wód […] Wreszcie dotarliśmy do Cieśniny Magellana. Patrzyłem […].
– Teraz pozwól mi zobaczyć moich salezjanów w Patagonii.
Powróciliśmy na stację, wsiedliśmy do pociągu i ruszyliśmy w drogę powrotną. Po długim czasie pociąg zatrzymał się w jakimś większym mieście […]. Na stacji nikt na mnie nie czekał. Wysiadłem i natychmiast odnalazłem salezjanów. Mieli wiele domów, w których mieszkało mnóstwo ludzi; były kościoły, szkoły i różne internaty dla dorosłych i młodzieży, rzemieślników i rolników; kolegium dla dziewcząt, które zajmowały się przeróżnymi pracami gospodarskimi. Nasi misjonarze przewodzili dorosłym i młodzieży.
[…] Ta wizyta trwała chwilę. Widząc cudowny rozwój Kościoła katolickiego, naszego Zgromadzenia i cywilizacji w tych regionach, podziękowałem Boskiej Opatrzności, że raczyła posłużyć się mną jako narzędziem swej chwały dla zdrowia tylu dusz […].
Ksiądz Bosko zakończył swoje opowiadanie mówiąc: „Salezjanie zaniosą Jezusa Chrystusa ludom Ameryki z łagodnością świętego Franciszka Salezego. Umoralnienie dzikich będzie bardzo trudne, ale ich dzieci bardzo łatwo poddadzą się słowom misjonarzy, a wraz z nimi założą kolonie; cywilizacja zajmie miejsce barbarzyństwa i w ten sposób wielu dzikich wejdzie do owczarni Jezusa Chrystusa” (M.B. XVI, 385).
Wiadomo, że w Brazylii 21 kwietnia 1960 roku założono nową stolicę, Brasilię. Miasto to narodziło się pod patronatem księdza Bosko. Kiedy po długich badaniach wyznaczono dla niej miejsce w regionie Goias, inżynierowie – słysząc o proroctwie Świętego – przebadali je. Przekonali się, że w swojej proroczej wizji terenu, skąd miało wypłynąć mleko i miód, ksiądz Bosko nawiązywał do obszaru, na którym postanowiono wybudować Brasilię: pomiędzy 15 a 20 stopniem szerokości geograficznej, nad jeziorem (zostało utworzone sztucznie), a region, ze względu na urodzajność gleby, ma szansę zamienić się w ogród. Złoża ropy odkrywane są wszędzie wokół i wydaje się, że ta nowa stolica powinna stać się najbogatszym regionem Brazylii.
Księdzu Bosko poświęcono całą dzielnicę i jego imieniem nazwano jedną z głównych ulic; w kwietniu 1963 r. został ogłoszony głównym patronem Brazylii, dzieląc ten tytuł razem z Matką Bożą z Aparecida.
Zbliżała się wyprawa misyjna w roku 1885, w skład której wchodziło osiemnastu salezjanów i sześć Córek Maryi Wspomożycielki. Ksiądz Bosko martwił się, iż nie może udzielić im, tak jak w latach ubiegłych, swojego ojcowskiego błogosławieństwa w kościele Maryi Wspomożycielki, ponieważ lekarze zalecili mu całkowity odpoczynek. I oto w nocy z 31 stycznia na 1 lutego Pan pocieszył go trzecim snem misyjnym, który można nazwać fantastyczną podróżą samolotem w czasach, kiedy o liniach lotniczych nie było jeszcze mowy…
Miał wrażenie, że towarzyszy misjonarzom w ich podróży. Otaczali go i prosili o rady. A on odpowiadał:
– Nie nauką, ale świętością, nie bogactwem, ale zapałem i pobożnością uczynicie wiele dobra, szerząc chwałę Boga i przyczyniając się do zbawienia dusz.
Nie wiedząc, w jaki sposób, nagle znaleźli się w Ameryce. Misjonarze rozproszyli się na rozległej równinie położonej pomiędzy Chile a Republiką Argentyny, i ksiądz Bosko został sam.
Na tej rozległej równinie widoczne były liczne i bardzo długie drogi, wzdłuż których wznosiło się mnóstwo domów. Domy i ulice były jakby nie z tego świata. Po drogach przemieszczały się cudowne środki transportu. Ksiądz Bosko zauważył ze zdumieniem, że pojazdy te, dotarłszy w okolice miast i wsi, poruszały się po niebie tak, że podróżny mógł zobaczyć pod sobą dachy domów. Widać było także ludzi chodzących po ulicach, krzątających się po podwórkach i polach.
Każda z dróg dawała początek jednej misji i ksiądz Bosko jednym spojrzeniem ogarnął wszystkie salezjańskie domy w Argentynie, Urugwaju i Brazylii. Wtedy obok niego pojawiła się postać o szlachetnym wyglądzie, w której rozpoznał swojego Przewodnika.
– Dlaczego – zapytał ksiądz Bosko – widzę tu tak mało salezjanów?
– To, czego teraz nie ma, będzie później – odpowiedział Przewodnik.
„Tymczasem – opowiadał ksiądz Bosko – będąc ciągle na tej samej równinie, przemierzałem wzrokiem wszystkie te niekończące się drogi i podziwiałem widoczne w sposób niezwykle przejrzysty – chociaż niewytłumaczalny – miejsca, które są i będą zajęte przez salezjanów. Jakież wspaniałe ujrzałem rzeczy! Widziałem wszystkie kolegia po kolei. Zobaczyłem – jakby w jednym punkcie – przeszłość, teraźniejszość i przyszłość naszych misji. A ponieważ widziałem wszystko razem, trudno mi jest przedstawić choćby w przybliżeniu bardziej konkretne rozwinięcie tej wizji. Tylko to, co zobaczyłem na równinie w Chile, Paragwaju, Brazylii i Republice Argentyny, wymagałoby jednego opasłego tomu. Zobaczyłem tam też mnóstwo dzikich, rozproszonych po Pacyfiku aż do Zatoki Ancud, w Cieśninie Magellana, na Przylądku Horn i na Malwinach. Całe to żniwo przeznaczone było dla salezjanów. Zobaczyłem też, że salezjanie wyłącznie siali, ale ich następcy będą zbierać. Potem mężczyźni i kobiety będą nas wspierać, stając się głosicielami Słowa. Ich dzieci, których pozyskanie dla wiary wydaje się wręcz niemożliwe, staną się ewangelizatorami swoich krewnych i przyjaciół.
Salezjanie osiągną wszystko pokorą, pracą, wstrzemięźliwością. To, co widziałem wtedy i co zobaczyłem później, dotyczy wszystkich salezjanów, ich osiedlania się w tych krajach, ich cudownego rozwoju, nawrócenia wielu tubylców i mieszkających z nimi Europejczyków. Europa zaleje Amerykę Południową.
Po obejrzeniu pola, jakie powierza nam Pan, i chwalebnej przyszłości Zgromadzenia Salezjańskiego, poczułem, że wyruszam w podróż powrotną do Włoch. Przeniosłem się tam bardzo szybko, jakby na skrzydłach; i w jednej chwili znalazłem się nad Oratorium. Pod moimi stopami znajdował się cały Turyn: byłem tak wysoko, że domy, pałace, wieże wydawały mi się małymi chatkami. Place, ulice, ogrody, koleje, mury, pola i pobliskie pagórki, miasta, miasteczka, gigantyczny łańcuch Alp pokrytych śniegiem – wszystko leżało u moich stóp, prezentując wspaniałą panoramę. Widziałem chłopców w głębi Oratorium: wyglądali jak małe mrówki. Jednak było ich wielu: księża, klerycy, uczniowie, nauczyciele wypełniali cały teren. Wielu szło w procesji, a na ich miejscu pojawiali się nowi. Była to jedna, niekończąca się procesja.
Wszyscy zmierzali ku rozległej równinie pomiędzy Chile a Republiką Argentyny, gdzie powróciłem w mgnieniu oka. Obserwowałem ich. Młody ksiądz o świeżej cerze i dziecięcym wyglądzie podszedł do mnie i grzecznie powiedział:
– Oto dusze i kraje przeznaczone dla synów świętego Franciszka Salezego.
[…] Wtedy u mojego boku pojawił się biskup Cagliero. Niektórzy misjonarze byli daleko. Wielu otaczało mnie wraz z grupą współpracowników salezjańskich. Mój tłumacz podszedł do mnie i powiedział:
– Słuchaj i patrz!
I oto rozległa równina przemieniła się w ogromną salę. Nie potrafię opisać jej przepychu i bogactwa […]. Stało tam mnóstwo bardzo długich stołów. Rozstawiono je we wszystkich kierunkach, ale zbiegały się w środku. Przykrywały je eleganckie obrusy, na których stały przepiękne kryształowe wazony pełne różnorodnych kwiatów.
Biskup Cagliero zauważył:
– Stoły są, ale gdzie są potrawy?
Rzeczywiście, nie było na nich ani jedzenia, ani napojów; nie było też talerzy, kielichów czy półmisków, aby ułożyć na nich potrawy.
Wtedy odezwał się mój przyjaciel tłumacz:
– Ci, którzy tu przyjdą nie będą ani głodni, ani spragnieni.
Kiedy to powiedział, zaczęli wchodzić ludzie, wszyscy ubrani na biało, z różowymi naszyjnikami na szyi, przetykanymi złotą nicią… Następnie zaczęli przychodzić różni ludzie, mali i duzi, mężczyźni i kobiety, różniący się wiekiem i kolorem skóry, wyglądem i zachowaniem, i ze wszystkich stron dobiegał śpiew […]. Każda wchodząca grupa składała się z wielu narodów albo ich części, nawróconych przez misjonarzy.
Spojrzałem na te niekończące się stoły i zorientowałem się, że siedziało tam i śpiewało wiele moich sióstr i współbraci. Nie różnili się jednak od pozostałych, nie mieli żadnych znaków szczególnych, które świadczyłyby o tym, że byli kapłanami, klerykami, siostrami, ale tak jak pozostali, mieli na sobie białe szaty i różowe naszyjniki.
[…] Wśród tego tłumu dostrzegłem też cały zastęp chłopców o dziwnym i surowym wyglądzie… Młodzieńcy ci pochodzili z Patagonii i Afryki Południowej.
[…] Kiedy sala była już tak pełna, że ludzi nie można było policzyć, zapadła głęboka cisza, a wszyscy zaczęli śpiewać, podzieleni na chóry.
[…] Zapomniałem, gdzie jestem i nie wiem, co się ze mną działo. Rano z trudem podniosłem się z łóżka; bardzo powoli dochodziłem do siebie, idąc odprawić Mszę świętą.
Najważniejszą myślą, jaka pozostała mi po tym śnie, było powiadomić przewielebnego biskupa Cagliero i moich kochanych misjonarzy, jak wielkie jest znaczenie naszych misji: „Wszystkie troski salezjanów i Córek Maryi Wspomożycielki niechaj będą skierowane ku wzbudzaniu powołań kapłańskich i zakonnych” (M.B. XVII, 299).
Ksiądz Costamagna, przyszły biskup salezjański, przeczytawszy ten sen napisał z Ameryki do księdza Lemoyne'a: „Proszę powiedzieć księdzu Bosko, że nie będziemy posłuszni tym jego słowom, które napisał w ostatnim liście do Jego Ekscelencji: „Nie wierz we wszystko, co mówią moje sny”, ponieważ my trzymamy się wizji naszego Ojca, który – o czym nigdy nie zapomnę – pewnego dnia powiedział mi: „Wśród wszystkich zgromadzeń i zakonów być może do naszego zostało skierowane najwięcej Słowa Bożego” (M.B. XVII, 305).
Opatrzność nie przestawała roztaczać przed oczami księdza Bosko wizji na temat przyszłości Zgromadzenia Salezjańskiego na niezmierzonym polu misji. Również w roku 1885 pewien sen objawił mu plany Boga, związane z niedaleką przyszłością. Ksiądz Bosko opowiedział go członkom Rady Głównej wieczorem 2 lipca.
„Wydawało mi się – powiedział – że stoję przed bardzo wysoką górą, na której szczycie znajdował się anioł jaśniejący tak wielkim blaskiem, że oświecał najdalsze wioski. Wokół góry rozciągało się rozległe królestwo nieznanych ludów.
[…] Wszyscy ze sobą rozmawiali, jednak ich język był mi obcy. Rozumiałem tylko to, co mówił do mnie Anioł.
[…] Potem zdawało mi się, że znalazłem się w samym środku Afryki, na ogromnej pustyni. Na ziemi widniał wielki napis: Murzyni.
[…] Na koniec ukazała mi się Australia. Tutaj również był Anioł, ale nie miał żadnego imienia. Prowadził ludzi ku południowi. Mnóstwo dzieci, które tam mieszkały, usiłowało podejść do nas, jednak uniemożliwiała im to odległość i dzielące nas wody. Wyciągały jednak ręce do mnie i do salezjanów, mówiąc:
– Przyjdźcie nam z pomocą! Dlaczego nie kończycie dzieła, które rozpoczęli wasi poprzednicy?
Wiele z nich się zatrzymało; inne z ogromnym wysiłkiem ominęły dzikie zwierzęta i dołączyły do salezjanów, których ja nie znałem, i wszyscy zaczęli śpiewać: Błogosławiony, który przychodzi w imię Pańskie.
W oddali widziałem mnóstwo wysp, jednak nie mogłem ich rozróżnić. Wydawało mi się, że wszystko razem wskazywało na to, że Opatrzność ofiarowuje salezjanom jakąś część dzieła ewangelizacji, jednak w późniejszym czasie. Ich trudy przyniosą owoc, ponieważ ręka Pana będzie zawsze z nimi, jeśli nie będą umniejszać Jego łask.
[…] Wydaje się, że salezjanie nie dadzą się uwieść miłości do wygód i nie będą unikać pracy. Podtrzymując tylko już istniejące dzieła i nie poddając się łakomstwu, będą mieli gwarancję długowieczności…” (M.B. XVII, 643).
[…] Ksiądz Bosko szczególną wagę przykładał do Chin i powtarzał: „Gdybym miał 20 salezjanów, aby ich wysłać do Chin, z całą pewnością, pomimo prześladowań, spotkaliby się oni z triumfalnym przyjęciem”.
Piąty sen misyjny przyśnił się księdzu Bosko w Barcelonie, w nocy z 9 na 10 kwietnia 1886 roku. Opowiedział go księdzu Rua, księdzu Brando – dyrektorowi domu, a także sekretarzowi, księdzu Vigliettiemu – głosem przerywanym szlochem.
Przyśniło mu się, że znajduje się na pagórku, z którego szczytu widać las; był on jednak uprawiany, przecinały go drogi i ścieżki. Ksiądz Bosko rozejrzał się wokół i spojrzał daleko na horyzont; zanim jednak jego oczy cokolwiek ujrzały, do jego uszu dotarł hałas pochodzący od niezliczonej rzeszy chłopców.
Pomimo wysiłków, aby zobaczyć, skąd ten hałas dobiegał, nie ujrzał niczego. Wreszcie dostrzegł mnóstwo młodych ludzi, którzy biegając dokoła niego, mówili:
– Czekaliśmy na ciebie, tak długo na ciebie czekaliśmy, ale wreszcie jesteś: jesteś wśród nas i już nam nie uciekniesz!
Ksiądz Bosko nie rozumiał i zastanawiał się, czego chcą od niego ci chłopcy. Kiedy jednak tak stał, patrząc na nich jak oniemiały, zobaczył całe stado baranków, które prowadziła Pasterka. Oddzieliwszy baranki od chłopców, ustawiła ich po przeciwnych stronach, zatrzymała się obok księdza Bosko i powiedziała:
– Czy widzisz, ilu ich jest?
– Tak, widzę – odpowiedział.
– To dobrze, a czy pamiętasz swój sen, który przyśnił ci się, gdy miałeś 9 lat?
Potem przyprowadziwszy chłopców do księdza Bosko, dodała:
– Spójrz tam, wysil swój wzrok; wy wszyscy wysilcie wzrok i przeczytajcie, co tam jest napisane... A więc, co widzicie?
– Widzę góry, morza, pagórki i znowu góry i morza.
– Czytam – mówił pierwszy chłopiec – Valparaiso.
– Ja czytam – mówił drugi – Santiago.
– Ja – wołał trzeci – czytam jedno i drugie!
– Dobrze – odpowiedziała Pasterka – wyrusz z tego miejsca, a będziesz wiedzieć, ile salezjanie będą musieli zrobić w przyszłości.
– Widzę góry, pagórki i morza.
Chłopcy wytężyli wzrok i zawołali chórem:
– Czytamy: Pekin!
Wtedy ksiądz Bosko zobaczył wielkie miasto, przecięte szeroką rzeką, nad którą zwieszały się mosty.
– Dobrze – powiedziała Pasterka – teraz namaluj linię łączącą Santiago z Pekinem, wyznacz jej środek w centrum Afryki, a będziesz dokładnie wiedzieć, ile muszą zrobić salezjanie.
– Ale jak tego wszystkiego dokonać? – zawołał ksiądz Bosko. – Odległości są ogromne, miejsca niedostępne, a salezjanów jest mało!
– Nie martw się. Dokonają tego twoi synowie, synowie twoich synów i ich synowie; ale przestrzegajcie Reguł i trwajcie w duchu Zgromadzenia.
– Skąd wziąć tylu ludzi?
– Chodź tu i popatrz. Czy widzisz tam pięćdziesięciu misjonarzy w gotowości? Czy widzisz dalej innych i jeszcze innych? Poprowadź linię z Santiago do centrum Afryki. Co widzisz?
– Dziesięć ośrodków.
– Bardzo dobrze: te ośrodki, które widzisz, staną się domami nauki i nowicjatu oraz wydadzą wielu misjonarzy, którzy będą pracować w tych wioskach. Obróć się teraz w tamtą stronę. Widzisz tu kolejnych dziesięć ośrodków od centrum Afryki aż do Pekinu. Te ośrodki również wydadzą misjonarzy dla pozostałych osad. Tam jest Hong Kong, Kalkuta, niżej Madagaskar. Tam będą domy, szkoły i nowicjaty.
[…] Ksiądz Bosko chciał jeszcze coś powiedzieć; ale wizja zniknęła: sen się skończył (M.B. XVIII, 71).
[…] Interesujący jest również komentarz samego księdza Bosko do tego snu:
„Kiedy salezjanie już będą w Chinach, znajdą się po obu stronach rzeki, przepływającej blisko Pekinu!... Jedni przejdą na lewy brzeg, na stronę wielkiego imperium; drudzy staną na prawym brzegu, po stronie Tatarów. Nadejdzie jednak dzień, kiedy jedni wyjdą na spotkanie drugim, aby uścisnąć sobie dłonie. Jakaż będzie z tego chwała dla naszego Zgromadzenia!... Ale czas spoczywa w rękach Boga” (M.B. XVIII, 74).
* Cały I Rozdział Misyjne Sny Księdza Bosko został zaczerpnięty z książki Sny Księdza Bosko pod redakcją Pietro Zerbino, Wydawnictwo Salezjańskie 2004 (s. 135-137; 208-219; 240-246; 255-260)
II. JAN PAWEŁ II O MISJACH
25 lat działalności Salezjańskiego Ośrodka Misyjnego upłynęło w świetle posługi i nauczania Sługi Bożego Jana Pawła II, któremu – podobnie jak księdzu Bosko – od początku pontyfikatu bardzo leżała na sercu sprawa ewangelizacji świata i wychowanie młodzieży. To właśnie na apel Jana Pawła II ożywiła się salezjańska działalność misyjna na kontynencie afrykańskim, a w następstwie wyjazdu wielu polskich salezjanów na misje do Afryki powstał Salezjański Ośrodek Misyjny.
Papieskie nauczanie Jana Pawła II, głównie to – poświęcone działalności misyjnej ad gentes i wychowaniu młodzieży, było inspiracją i ukierunkowaniem pracy Ośrodka.
Poniżej zamieszczamy fragmenty nauczania papieskiego, zaczerpnięte z kilku ostatnich Orędzi Jana Pawła II na Światowy Dzień Misyjny a także na Światowy Dzień Młodzieży oraz Rozdział 19 papieskiej książki Pamięć i tożsamość.
1 |
▲back to top |
2 Ks. Jan Bosko – apostoł młodzieży |
▲back to top |
3 Pierwsze wyprawy |
▲back to top |
4 Polskie siostry salezjanki na misjach |
▲back to top |
5 Na służbie emigracji |
▲back to top |
6 Na wschód od Polski |
▲back to top |
7 Projekt Afryka |
▲back to top |
8 Być misjonarzem to przywilej |
▲back to top |
9 Odpowiedź Zgromadzenia Salezjańskiego w Peru |
▲back to top |
10 Skąd bierze się narzekanie na młodzież? |
▲back to top |
11 Postawy młodzieży wobec religii |
▲back to top |
12 Co to oznacza? |
▲back to top |
13 1. Misjonarze i misjonarki |
▲back to top |
14 2. Międzynarodowy Wolontariat Don Bosco (MWDB) |
▲back to top |
15 2005 |
▲back to top |
16 2006 |
▲back to top |
17 3. Animacja misyjna |
▲back to top |
18 5. Multimedia Don Bosco |
▲back to top |
19 5.1. Prasa |
▲back to top |
20 5.2. Działalność wydawnicza |
▲back to top |
21 6. Bank Ducha Świętego |
▲back to top |
22 8. Ofiarodawcy, ofiary i dotacje |
▲back to top |
23 8.2.1. Adopcja na odległość |
▲back to top |
24 Program ten rozwija się w SOM od kwietnia 2001 roku pod hasłem: Dajmy dziecku szanse nauki. Dzięki niemu już 4.376 dzieci w różnych krajach świata ma możliwość chodzenia do szkoły oraz zdobycia zawodu. Oto jak kształtuje się rozwój tego dzieła: |
▲back to top |
25 2004 – 824.081 zł |
▲back to top |
26 Maroko: Dofinansowanie szkoły w Kenitra |
▲back to top |
27 Zambia: |
▲back to top |