MB_PL_v18


MB_PL_v18



1 Pages 1-10

▲back to top


1.1 Page 1

▲back to top


KS. EUGENIUSZ CERIA
PAMIĘTNIKI
z życia św. Jana
Bosko
1886 – 1888
TOM XVIII
1936
TURYN
Societa Editrica Internazionale
(tłumaczenie z włoskiego )
Odbito na opalografie
Bellengo (1943) – Foglizzo (1944)
1

1.2 Page 2

▲back to top


2

1.3 Page 3

▲back to top


3

1.4 Page 4

▲back to top


4

1.5 Page 5

▲back to top


Słowo wstępne
W roku 2009 Zgromadzenie Salezjańskie obchodziło 150 – lecie swego
istnienia, a obecnie przygotowuje się do kolejnej ważnej rocznicy: w roku 2015 minie
200 lat od narodzin św. Jana Bosko. Ojciec i Nauczyciel Młodzieży jest żywy
i wyraźnie widoczny w dziełach salezjańskich na całym świecie. Odczuwamy jednak
potrzebę odkrywania na nowo naszego Ojca poprzez osobiste i wspólnotowe studium
przekazów o Jego życiu. Najbardziej obszernym opracowaniem biografii Księdza
Bosko jest Memorie Biografiche di San Giovanni Bosco autorstwa ks. Giovanni B.
Lemoyne i innych. Dzieło zostało przetłumaczone z oryginału przez salezjanina
śp. ks. Czesława Pieczeńczyka i udostępnione w nielicznych egzemplarzach
oprawionego maszynopisu. Winni jesteśmy ks. Pieczeńczykowi wdzięczność
za wieloletnią żmudną i pokorną pracę nad tłumaczeniem. Proszę jednak spróbować
wypożyczyć to dzieło do osobistej lektury – niewykonalne wręcz zamierzenie, chyba,
że jest się nowicjuszem lub studentem w seminarium salezjańskim. W tej sytuacji
należy oddać honor ks. Stanisławowi Łobodźcowi, dyrektorowi Domu p.w. św. Jana
Bosko w Lubinie i Ks. Stanisławowi Gorczakowskiemu, którzy zainicjowali
przepisanie całego dzieła i umieszczenie go również na nośniku elektronicznym. Jest
to dla Rodziny Salezjańskiej w Polsce wydarzenie doniosłe na drodze wyznaczonej
przez Kapitułę Generalną 26: powrócić do Księdza Bosko. Niech Pan Bóg błogosławi
wszystkim, którzy zaangażowali się w umożliwienie szerokiego dostępu do
Pamiętników Biograficznych, a ich czytelnikom życzę głębokiego spotkania ze św.
Jana Bosko.
Ks. Alfred F. Leja - Inspektor
Twardogóra, dnia 19 czerwca 2010 roku
5

1.6 Page 6

▲back to top


6

1.7 Page 7

▲back to top


Od tłumaczy
Myśl niniejszego tłumaczenia rzucili w maju 1942 roku nasi
Najprzewielebniejsi Przełożeni: Katecheta Generalny ks. Piotr Tirone i Inspektor
Polskiej Prowincji ks. Jan Slósarczyk. Podjęliśmy ją z zapałem, do którego
przyczyniły się głównie dwie pobudki: 1) bliskie złote gody kapłańskie
Najprzewielebniejszego Przełożonego Generalnego ks. Piotra Ricaldone któremu na
dzień 27 maja 1943 roku pragnęliśmy ofiarować tom XVIII Pamiętników z życia św.
Jana Bosko w polskim przekładzie; 2) wzgląd na potrzebę wielu naszych Współbraci.
zwłaszcza koadiutorów, nie znających języka włoskiego, aby im umożliwić lub
przynajmniej ułatwić czerpanie wiadomości o naszym Świętym Założycielu z tak
bogatego skarbca, jakim są właśnie Pamiętniki.
Oddajemy ten tom dla użytku Drogich Współbraci z prośbą, ażeby byli
pobłażliwi w ocenie naszej pracy. Różnej bowiem natury trudności sprawiły,
że przedstawia się ona skromnie tak pod względem literackim jak i graficznym.
Wydatki materialne pokryła wspaniałomyślnie Kapituła Wyższa w Turynie, za
co jej dziękujemy w imieniu wszystkich Współbraci Polaków naszym serdecznym
„Bóg zapłać”! W szczególności dziękujemy Najukochańszemu ks. Piotrowi Tirone,
który z wielką troskliwością interesował się i czuwał nad całym przebiegiem pracy,
aby i w ten sposób okazać przywiązanie do Polski - swojej drugiej Ojczyzny - gdzie
przez 22 lata jako dyrektor, mistrz nowicjuszów i inspektor doprowadził dzieło
salezjańskie do bujnego rozkwitu. Tom niniejszy jest więc nowym przyczynkiem do
ośmiu pierwszych Jakie jego staraniem zostały przetłumaczone na język polski
w czasie pierwszej wojny światowej.
Dziękujemy również Czcigodnym Przełożonym Studentatu Teologicznego
w Bollengo i Studentatu w Foglizzo, którzy ułatwili nam pracę swoim życzliwym
poparciem.
Oby ten skromny wysiłek posłużył za łaską Bożą i przez przyczynę
Najświętszej Panny Maryi Wspomożycielki do pogłębienia czci i miłości względem
naszego Ojca św. Jana Bosko, nie tylko wśród salezjanów ale i wśród rzesz
wychowanków, pomocników i wiernych na Ziemi Ojczystej.
Bollengo, 15 września 1943 r. - Foglizzo, 5 sierpnia 1944 r.
Uwagi:
1 . Włoski tytuł; Memorie Biografiche di San Giovanni Bosco (skrót: M.B.)
przetłumaczyliśmy przez: „Pamiętniki z życia św. Jana Bosko”.
7

1.8 Page 8

▲back to top


2 . Liczby ujęte w nawias na marginesie oznaczają odpowiednie stronice
w M.B.; służą one dla ewentualnych porównań. Również jeżeli w odsyłaczach
przytaczamy liczbę strony, mamy zawsze na myśli stronicę w M.B.
3 . W oryginale włoskim po tekście włoskim znajduje się „Dodatek”
z dokumentami, którego nie załączamy, jakkolwiek często do niego odsyłamy. Kto
pragnie się z nim zapoznać, nich zajrzy do M.B. w wydaniu włoskim.
4 . „Bollettino Salesiano” przełożyliśmy nie przez „Pokłosie", ale przez
„Wiadomości Salezjańskie”; pod tym właśnie tytułem ukazywały się w Polsce przed
pierwszą wojna światową.
5 . Na oznaczenie pierwszego Oratorium, założonego przez św. Jana Bosko
w Turynie na Valdocco, używaliśmy stale dużej głoski.
6 . Drobny druk według M.B. uwydatniliśmy przez ścieśnienie wierszy;
kursywę - przez ujęcie w cudzysłów. Prócz tego cudzysłowem posługiwaliśmy się, jak
zwykle, przytaczając zdania cudze.
7 . Włoskie wyrażenie „Mamma dei Salesiani”oddaliśmy po polsku przez
„Mateczka Salezjanów”.
Tłumaczyli
Ks. Brudz Wiktor, ks. Kubara Józef
Ks. Duda Stefan, ks. Łebek Józef
Ks. Dworowy Wilhelm, ks. Merta Jan
Ks. Foka Szczepan, ks. Sroczyński Eugeniusz
Ks. Król Józef, ks. Wesoły Józef
Przejrzał i poprawił: Ks. prof. Fęcki Wincenty
8

1.9 Page 9

▲back to top


PRZEDMOWA
Z osiemnastym tomem zamykają się „Pamiętniki z życia świętego Jana Bosko”.
W opisie jego życia można wyodrębnić trzy okresy.
Pierwszy – do roku 1841 – to lata powołania i przygotowania do kapłaństwa;
drugi – to niezmiernie trudne początki jego posłannictwa wśród młodzieży, po których
następują kolejno: powolne wypracowanie podstaw pod przyszłe Towarzystwo
Salezjańskie, stopniowe krystalizowanie się tegoż Towarzystwa i jego ostateczne
ukształtowanie dzięki papieskiemu zatwierdzeniu Ustaw w roku 1874; w końcu trzeci,
tj. ostatnie 14 lat, które są poświęcone ugruntowaniu i rozwojowi całego dzieła.
Ksiądz Bosko w chwili śmierci mógł przekazać swojemu następcy instytucję, której
nie brakowało nic istotnego do bujnej, trwałej i owocnej żywotności.
Dla zaokrąglenia liczby tomów będą dodane jeszcze dwa: jeden, by przedstawić
dokładną historię wyniesienia Księdza Bosko do wyżyn chwały, która - można
powiedzieć - rozpoczyna się bezpośrednio po jego śmierci, a kończy się z kanonizacją
w roku 1934; drugi, zawierający analityczny spis rzeczy celem łatwiejszego
korzystania z tego bezcennego skarbca.
W tak wielu tomach obfitego materiału, ujawnia się życie naszego Założyciela,
w takim bogactwie źródeł, jakiego chyba nie spotyka się w żadnej innej literaturze
hagiograficznej. Ten ogromny zakres wiadomości, który niejednemu mógłby się
wydawać (6) nadmiernym, dostarcza jednak miłej i pożytecznej strawy dla licznej
rodziny Świętego, żądnej poznania do głębi i w najdrobniejszych szczegółach życia
Ojca. Dla synów Księdza Bosko „Pamiętniki” będą na zawsze skarbcem duchowym
niewyczerpanej wartości.
Nagromadzenie tak olbrzymiego materiału biograficznego może być dziwnym
dla obcych, nawet do pewnego stopnia wzbudzić nieufność; stało się to jednak
w sposób najzwyklejszy w świecie. Ksiądz Bosko wpośród swoich nie prowadził życia
odosobnionego, działalności swojej nie rozwijał poza nieprzeniknioną zasłoną, lecz
przebywając zawsze czy to wśród młodzieży, czy wśród współbraci, działał w oczach
wszystkich, rozmawiał z nimi o swoich sprawach i przyjmował ich często
z poufałością1.
1 Z pewnością wielu z biegiem czasu napotka na trudność zrozumienia, w jaki sposób Ksiądz Bosko mógł postępować
z chłopcami tak swobodnie, że zwierzał im nawet tajniki własnego życia; lecz nigdy nie pojmie Księdza Bosko ten, kto nie
przedstawi go sobie jako ojca wśród synów. Pewien salezjanin – weteran przypomina sobie, że słyszał z jego ust jedną
z takich poufnych anegdotek, podczas gdy on i wielu jego kolegów otaczało Księdza Bosko przechadzającego się po
podwórku Oratorium. Nie pamięta już okoliczności, która do niej była pobudką, lecz samo opowiadania utkwiło mu silnie
w pamięci. Pewnego dnia we Francji Ksiądz Bosko na krótko przed dwunastą wybierał się na obiad do pewnych państwa,
którzy go zaprosili na tę godzinę. Podczas drogi towarzysz zwrócił mu uwagę, że przyjął również zaproszenie na godz. drugą
u innych państwa. Ksiądz Bosko bez zmieszania odpowiedział: Bądź spokojny, zadowolimy także i tamtych. W tym
9

1.10 Page 10

▲back to top


Utrzymywał też bardzo liczne stosunki z osobami bliższymi i dalszymi
wszystkich warstw społecznych, udzielając im dłuższych posłuchań, odwiedzając ich
osobiście, wpływając na nich dodatnio tak pod względem fizycznym jak duchowym,
zaznajamiając ich ze swymi planami i przedsięwzięciami i prosząc o pomoc, której
zawsze potrzebował. Skutkiem tego wielka ilość osób była wtajemniczona w bieg
zdarzeń i cieszyła się posiadaniem jego pism tak, że nie potrzeba wielkiego trudu, by
stwierdzić wiarygodność faktów. Dla ułatwienia pracy historykom przyczyniła się
również cześć, jaką otaczano Księdza Bosko już od początku. Cześć ta sprawiła,
że w domu od pierwszych lat zaczęto zapisywać jego słowa i czyny, zaś poza domem
strzeżono zazdrośnie jego listów, a w stosunkach z nim przechowywano niezatartą
pamięć. Ponadto on sam na rozkaz wyższy pozostawił w spuściźnie swoim synom
drogocenne stronice o ważniejszych momentach swego życia. Co więcej! Kiedy ks.
Bonetti rozpoczął w „Wiadomościach Salezjańskich” opis dziejów pierwszych 25 lat
Oratorium, każda strona była szczegółowo przeglądana przez samego Księdza Bosko,
a w jego nieobecności przez ks. Rua2.
W końcu proces informacyjny celem beatyfikacji i kanonizacji Księdza Bosko
ściągnął przed Sąd Kościelny w Turynie całą masę wiarygodnych i naocznych
świadków, których zeznania wypełniają wielkie stosy aktów. Niewielu biografów
miało szczęście czerpać ze źródeł tak świeżych i przejrzystych a zarazem tak obfitych
i pewnych.
Dopiero co uczyniona wzmianka o księdzu Rua skłania nas do zatrzymania się
na chwilę, by rozważyć wielką doniosłość i znaczenie jego świadectwa. Przeżył on
całe 40 lat z Księdzem Bosko, jednak współżycia nie należy tu brać tylko w pojęciu
współmieszkania, ale w znaczeniu ścisłym, tj. prowadzenia wspólnego życia. To
współżycie, rzecz naturalna, zacieśniało się stopniowo z biegiem lat i w miarę
piastowanych urzędów. Jednak i to, co pierwotnie było dlań do pewnego stopnia
tajemnicą, zostało mu wyjawione całkowicie w dojrzałym wieku. Ksiądz Bosko
w stosunku do ks. Rua nie znał żadnych tajemnic do tego stopnia, że po jego śmierci
ks. Rua (8) pozostał, rzec można, jego żyjącym archiwum. Bystrość umysłu pozwalała
mu oceniać przedmiotowo myśli i dzieła; jego niezwykła pamięć była zawsze wierną
i gotową na każde zawołanie, a jego sumienie jako człowieka wysokiej świętości nie
dopuszczało żadnej mistyfikacji czy jakiegokolwiek przekręcania prawdy, co
pobożność słabo oświecona mogłaby uważać za dozwolone w celu zbudowania
momencie jeden z chłopców wysunął się naprzód i zapytał, czy naprawdę tam poszli. Oczywiście – odrzekł Ksiądz Bosko,
także i u nich nie daliśmy się powstydzić. Po czym dobrodusznie wyjaśnił, w jaki sposób zaraz po jednym obiedzie byli
w stanie zasiąść do drugiego i zaczął wychwalać życzliwość obojga państwa dla dzieł swoich. Oto jeden z przykładów
prostoty, przez którą Ksiądz Bosko sam był źródłem wiadomości dla swego życiorysu. Ks. Andrzej Scotton, proboszcz
z Braganze, w liście do księdza Rua z 26 lutego 1891 r. pisał: „W Księdzu Bosko budowało nawet to, co u innych byłoby
rażące. Mówił często o sobie i o swoich sprawach, ale z taką prostotą i namaszczeniem, że samo słuchanie jego opowiadania
wzbudzało podziw”. Ks. Lemoyne (M.B. tom II, str. 30) pisze: „Ksiądz Bosko posiadał osobliwy dar do tych opowiadań
i przechowywał w pamięci nawet najdrobniejsze szczegóły (…) Wspominał, uśmiechał się, cieszył się i rozkoszował na myśl
o owych minionych latach”.
2 Przegląd ten był tak sumienny, że kiedy Ksiądz Bosko wraz z księdzem Rua byli w Hiszpanii, ks. Bonetti, jak zobaczymy,
wysłał im odbitkę artykułu, który miał się ukazać w najbliższym numerze „Wiadomości”, ks. Rua zaś odesłał mu ją wraz
z uwagami Księdza Bosko.
10

2 Pages 11-20

▲back to top


2.1 Page 11

▲back to top


innych. Jeden przykład posłuży za tysiące. Dziełko pt. „Don Bosco”, napisane przez
dr. D’Espiney, rozeszło się już po całej Francji i znalazło czytelników prawie
w każdym cywilizowanym kraju, gdy oto w roku 1890 pomyślano również
o przetłumaczeniu go na język włoski na podstawie 11 wydania. Wówczas ks. Rua
zabrał się do przeglądnięcia tekstu, skreślając z całą bezwzględnością wszystko, co mu
się wydawało niezgodne z jego własną znajomością rzeczy. Nie zawahał się nawet
usunąć ostatniego pojawienia się psa „Grigia”, które miało miejsce w roku 1883 na
drodze między Ventimiglia i Vallecrosia, chociaż znał tę historię. Autor uskarżał się
wobec innych twierdząc, że osobiście słyszał o tym z ust samego Ksiedy Nicei w kilka
dni po wypadku. Doszło to do wiadomości ks. Rua, który uczuł pewien żal z powodu
skreślenia tego faktu, podając po prostu na swoje usprawiedliwienie niedostatecznie
pewną znajomość całego zdarzenia. Łatwo sobie wyobrazić, jak potężną pomocą dla
pisarza była możność powołania się na świadka tak dobrze poinformowanego i tak
sumiennego w udzielaniu wiadomości.
Tym szczęśliwym historykiem był ks. Jan Chrzciciel Lemoyne, a przecież do
jego wyjątkowego przywileju dołączyło się wielu innych, głównie zaś to, że miał
łatwość sprawdzenia pulsującej jeszcze wokół siebie tradycji, informując się
bezpośrednio u ks. Bosko, i że miał szczęście zaliczać się przez blisko 23 lata do tych,
którzy ze względu na swoje stosunki z Księdzem Bosko mogli słusznie odnieść do
siebie to wyrażenie: „Nos qui manducavimus et bibimus cum illo – my, którzyśmy
jedli i pili pospołu z nim”. Chcemy tu uczynić wzmiankę o zasłużonej pracy wielkiego
syna Księdza Bosko.
Zanim podjął się zdania, by opisać obszernie życie Świętego, nagromadził
olbrzymią moc materiału, którym miał się posługiwać w opracowaniu dzieła. Jest to
zbiór uporządkowany chronologicznie i przygotowany do druku, a składający się
z trzech działów. Pierwszy (9) – dział d o k u m e n t ó w – zawiera opisy wszystkich
aktów urzędowych istniejących już wtedy w archiwach Towarzystwa. Drugi – dział
l i s t ó w, wstawiony w poprzedni – obejmuje setki listów pisanych do Księdza Bosko
lub do Przełożonych Oratorium przez salezjanów, misjonarzy, pomocników
i pomocnice oraz innych; z tych listów jednak bardzo mało dochowało się oryginałów,
tak nieodzownych dla konfrontacji. Trzeci – dział, który można nazwać
n a r r a c y j n y m – składa się z wyjątków rękopisów nie wydanych lub też
częściowo opublikowanych, a których wycinki są porozsiewane w różnych miejscach
zbioru. Biorąc pod uwagę charakter nagromadzonego materiału i cel, dla jakiego
został przeznaczony, ks. Lemoyne nie poczuwał się do obowiązku podania źródeł.
Wśród tych źródeł, w części przez nas zbadanej, mieliśmy możność wyodrębnić:
1) poufny Memoriał, wydrukowany przez Księdza Bosko i rozsyłany do kardynałów,
celem oświetlenia swego zatargu z arcybiskupem turyńskim; 2) dość szczegółową
Kronikę ks. Barberisa; 3) szereg notesów, w których ks. Berto zapisywał spostrzeżenia
i uwagi w czasie swoich podróży z Księdzem Bosko do Rzymu i notował okoliczności
godne pamięci, chociaż nie mające nieraz żadnego związku z podróżą; 4) długi
Dzienniczek ks. Viglietti z krótkim uzupełnieniem ks. Bonetti; 5) inne pisma
11

2.2 Page 12

▲back to top


pomniejszej wartości. Naturalnie, nasze opowiadanie, gdzie tylko możliwe, opiera się
bezpośrednio na źródłach z odnośnymi cytatami. Do trzeciego działu należą również
wiadomości niepewnego pochodzenia, zaczerpnięte niewątpliwie z relacji ustnych lub
pisanych, a nie zaopatrzone żadną notatką, od kogo pochodzą i na czym się opierają.
Niekiedy ks. Lemoyne mówi w nich we własnym imieniu lub przynajmniej można to
wywnioskować na podstawie stylu; w tym wypadku cytowaliśmy go zawsze, zdając
się na jego autorytet. Bardzo wiele szczegółów zawdzięczamy źródłom jego
nieznanym, albo późniejszym. Zabrawszy się do opracowywania dzieła, doprowadził
je do IX tomu, tj. do roku 1870. Tom ten nosi datę: rok 1917, lecz już w roku
poprzednim opadła mu zemdlona ręka na wypracowywane stronice: zachorował
śmiertelnie3.
Jesteśmy przekonani, że z biegiem czasu archiwa publiczne i prywatne (10)
ujawnią wśród zbiorów niezbadanych lub dotychczas niedostępnych nowe dokumenty
o wielorakiej działalności Księdza Bosko4; ale cokolwiek wypłynie na światło
dzienne, postać Świętego, chociaż nabierze stąd nowego blasku, zawsze przecież
pozostanie wyryta w swoich charakterystycznych liniach obecnych. Znajduje się
jednak punkt, który przez ewentualne odkrycia będzie może lepiej naświetlony, ale to
nie zmieni sądu, jaki dziś mają o nim ci, co studiują jego życie. Mamy tu na myśli
ustosunkowanie się Księdza Bosko do ruchu, który w historii Włoch nosi nazwę
„Zjednoczenia narodowego”. Łatwy dostęp i wielkie wzięcie Świętego także u sfer
rządzących mogłoby skłonić powierzchownego obserwatora do wydania oceny
niezupełnie zgodnej z rzeczywistością. Wypada więc tutaj wyjaśnić dokładnie pewne
pojęcia.
We włoskim ruchu wolnościowo-narodowym należy wyodrębnić trzy czynniki:
sam fakt, jako taki, jego twórców i zwolenników oraz następstwa prawne, jakie stąd
wypłynęły.
Fakt sam w sobie przedstawia się jako wypadkowa dwóch zbieżnych ruchów:
politycznego i społecznego. Na korzyść lub przeciw ruchowi politycznemu, który
zmierzał do niezależności i zjednoczenia Włoch, Ksiądz Bosko nic nie zdziałał, nic nie
powiedział i nic nie napisał. Jego postawa świadomie negatywna na tym polu jest
wynikiem zasady teoretyczno-praktycznej zawartej w stanowczej odpowiedzi, danej
przez niego Piusowi IX na równie stanowcze zapytanie: Jaka jest polityka Kisędza
Bosko? „Moja polityka – odrzekł – to polityka zawarta w „Ojcze nasz”…, która
walczy rzeczywiście o przyjście królestwa, ale Królestwa Bożego”. Zasadą żywotną
tego programu było, że kapłan, jeśli chce być pewnym skuteczności swojego
posłannictwa, powinien wznieść się w górę, ponad podziały spowodowane partiami
3 Historię pierwszych lat rozpoczął pisać jeszcze za życia Księdza Bosko. O swojej pracy tak donosił 24 marca 1886 r. ks.
biskupowi Cagliero: „Życie to rozwija się powoli, lecz tak mile, wspaniale i urozmaicenie, że trudno będzie znaleźć książkę
bardziej zajmującą”.
4 Wielokroć słyszano z ust Księdza Bosko: „Piątej części mego życia nie będzie można opisać, ponieważ wiele dokumentów
sam zniszczyłem, a wiele innych zaginęło”.
12

2.3 Page 13

▲back to top


politycznymi. Właśnie w tym znaczeniu wypowiedział się pewnego dnia Ksiądz
Bosko wobec wielkiego biskupa Cremony Bonomelli’ego, który (11) z tej rozmowy
przytoczył niniejsze „autentyczne słowa”5: „W roku 1848, powiedział mu Ksiądz
Bosko, spostrzegłem, że jeżeli się chce zrobić coś dobrego, należy pozostawić na
uboczu wszelką politykę, zawsze się jej wystrzegałem i dlatego mogłem uczynić
cokolwiek nie napotykając na większe przeszkody, owszem znajdując pomoc nawet
tam, gdzie jej nie oczekiwałem”.
Drugim czynnikiem to ruch społeczny, dążący do podźwignięcia umysłowego,
obywatelskiego i społecznego ludu. Ksiądz Bosko przewidział nie tylko
niepohamowany pęd tego ruchu demokratycznego, lecz także dobro i zło, które by
mógł spowodować w zależności od tego, czy gorąco popierany jego rozwój
dokonywać się będzie pod wpływem Ewangelii, czy bez niej lub też przeciw niej;
poświęcił się przeto całkowicie chrześcijańskiemu wychowaniu synów ludu
z zamiarem przygotowania dla Włoch zasobu obywateli moralnie zdrowych i duchowo
przygotowanych do tego, by dać odczuć swoje dobroczynne oddziaływanie na prądy
nowych czasów6.
O ile chodzi o zwolenników „Zjednoczenia narodowego” Ksiądz Bosko od
samego początku starał się nie tracić z nimi kontaktu, skłoniony do tego trzema
pobudkami, tj. by zdobyć sobie możliwość czynienia im dobrze, pozyskać ich
przychylność lub przynajmniej nie mieć w nich wrogów swego dzieła oraz
przeszkodzić, by nie wyrządzili zbyt wiele zła Kościołowi. Na każde z tych
przedsięwzięć „Pamiętniki” dostarczają wiele odpowiednich przykładów dla
potwierdzenia słuszności jego zapatrywań. Myśl tę ujęła trafnie „Civilta Cattolica” na
swych łamach, gdy powiadamiając o śmierci Księdza Bosko pisała7: „W pełni XIX
wieku, wśród ciężkich zmagań się narodów i wśród przemian politycznych umiał on
powagą słowa i przykładu wzbudzić cudny prąd miłości i pociągnąć do siebie
charaktery najbardziej oporne na łagodne działania wiary chrześcijańskiej”.
(12) Odnośnie do następstw prawnych, jak je nazwaliśmy, tj. odnośnie do rządu
narodowego wraz z całym splotem postanowień publicznych, Ksiądz Bosko zamiast
poddawać je pod dyskusję starał się je wykorzystać tam, gdzie to było możliwe
i godziwe, celem wyciągnięcia z nich jak największych korzyści. Dlatego nie stawiał
sprzeciwu naznaczonym władzom, ale owszem sam je szanował i innym szanować je
polecał. Było zwyczajem pewnych środowisk i pewnych odłamów prasy, szczególnie
po upadku świeckiej władzy Papieża, obrzucać błotem Dom sabaudzki, który
zjednoczył pod swoim berłem cały półwysep apeniński; Ksiądz Bosko natomiast, tak
w Turynie, jak i w czasie swoich podróży, zawsze ubolewał nad podobnym sposobem
postępowania, ponieważ – a historia będzie musiała mu oddać pełną słuszność –
5 Mons. Geremia Bonomelli: Questioni religiose-morali-sociali del giorno. Tom I, str. 310. Mediolan, Cogliati.
6 Renait Bazin, w pośmiertnej publikacji zawierającej osobiste notatki z własnego życia (Etapes de ma vie, Paris, Calmann-
Levy, 1936) pisze w październiku 1913 r., że „bronienie religii, praca nad poprawą dusz, utwierdzanie wokół siebie nauki,
przygotowywanie apostołów – robotników i apostołów – włościan za pośrednictwem dzieł” wydaje mu się „szczytnym
posłannictwem”, które „wiernie wypełnione, bez zajmowania się polityką, nie pozostanie bez wpływu na nią”.
7 Civilta Cattolica, r. 1888, tom I, str. 498
13

2.4 Page 14

▲back to top


Renait Bazin, w pośmiertnej publikacji zawierającej osobiste notatki z własnego życia
(Etapes de ma vie, Paris, Calmann-Levy, 1936) pisze w październiku 1913 r.,
że „bronienie religii, praca nad poprawą dusz, utwierdzanie wokół siebie nauki,
przygotowywanie apostołów – robotników i apostołów – włościan za pośrednictwem
dzieł” wydaje mu się „szczytnym posłannictwem”, które „wiernie wypełnione, bez
zajmowania się polityką, nie pozostanie bez wpływu na nią”. W dynastii sabaudzkiej
przewidział on jedyną pewną ostoję porządku publicznego we Włoszech. Wreszcie
spodziewał się zawsze – czego bali się jedni, a o co modlili się drudzy – że przyjdzie
kiedyś dzień pojednania, który usunie nieszczęsny rozłam powstały we Włoszech po
roku 1870 między władzą kościelną a świecką; oczekiwał jednak takiego pojednania,
które by przybrało formę, jaką wysławiał Pius XI w swym historycznym
przemówieniu a urzeczywistnił w paktach lateraneńskich.
Na zakończenie tej kwestii zbieramy pokrótce nasze wywody przytaczając
rozsądny głos jednego z bojowych dzienników katolickich8, który w chwili śmierci
Świętego, wysławiwszy najpierw jego pracowitość i pokorę pisał: „W latach tak
doniosłych przemian politycznych, trudności społecznych i walk religijnych, Ksiądz
Bosko okazywał się stale i zupełnie wiernym obowiązkom kapłana katolickiego,
zawsze i całkowicie oddanym władzy kościelnej, a zwłaszcza Stolicy św.; pracował
ciągle i z bezgranicznym poświęceniem dla Kościoła i z Kościołem, zwalczał zło
ustawicznie i bezwzględnie, a równocześnie unikał w słowie i postępowaniu wszelkiej
szorstkości, daleki od kłótni, sporów i niesnasek, przenosząc działanie nad słowa;
starał się utrzymać w zgodzie umysły wszystkich, skierowując i prowadząc je do
dobrych dzieł na chwałę i rozwój religii i ku pożytkowi społeczeństwa”.
Jesteśmy, więc bardzo dalecy od sposobu postępowania tych, którzy (13)
porwani wirem przeciwnych sobie prądów wysilają całą swoją zręczność, aby - jak się
to mówi - usiedzieć na dwóch stołkach. Tacy zazwyczaj kończą podobnie jak ci, co
silą się dwom panom służyć, a którzy wreszcie stają się znienawidzonymi przez
jednego i drugiego. U Księdza Bosko rzecz przedstawia się całkiem odmiennie. Aby
się o tym przekonać, wystarczy przeglądnąć prasę z okazji jego śmierci. Było się
wtedy świadkiem budującego zjawiska, że w odniesieniu do niego znikła niejako
różnica między dziennikami dobrymi i złymi – tak wszystkie zgodnie wysławiały jego
imię. Jeden tylko dziennik sekciarski, najbardziej nieprzejednany, nie chcąc mówić
dobrze, a nie mogąc mówić źle, powstrzymał się z wypowiedzią, nie podając
czytelnikom nawet wiadomości o śmierci Księdza Bosko.
Tajemnicą jego powszechnego uznania było miłość praktykowana według
nauki ewangelicznej; ona to stała się w jego rękach potężnym magnesem
przyciągającym serca. Pewien ówczesny poseł liberalny a późniejszy wielokrotny
minister, człowiek wielkiego geniuszu, choć z drugiego obozu, wyraził trafnie
i pięknie tę prawdę w liście kondolencyjnym z powodu śmierci Sługi Bożego9: „Na
8 L’Eco di Bergamo, 2 lutego 1888 r.
9 List Pawła Boselli do ks. Francesia, Rzym, 3 lutego 1888 r.
14

2.5 Page 15

▲back to top


polu myśli historyczno-politycznej, pisał, zbyt wiele rozbieżności dzieli umysły
w momencie odrodzenia państwowego i społecznego. Lecz nawet stronnicy
przeciwnego obozu z upodobaniem, wszyscy zaś z korzyścią podziwiają blask miłości,
która ulata do nieba ulżywszy szeroko wokół tylu nędzom ludzkim. Można posiadać
o kulturze odmienne pojęcia; lecz istnieją punkty, gdzie ujawnia się zupełna
jednomyślność wśród tych, co wierzą w nieśmiertelną cnotę miłości i dla których
łagodzenie w imię Boże ludzkiego bólu, podnoszenie na duchu cierpiących,
odradzanie przez pracę tych, co są przygniecieni nędzą i nieszczęściem, wskazywanie
geniuszom nowych dziedzin badań a poświęceniu nowych terenów do zwycięstw
miłosierdzia – wydaje się czynem świętym, zbawiennym i płodnym w korzyści
moralne, ekonomiczne i społeczne”.
(14) Gdy choroba Księdza Bosko, z każdym dniem coraz to groźniejsza,
rozwiewała ostatnie złudzenia, bardzo wielu z tych, co go kochali, nie umiało
pogodzić się z myślą, że przecież nastanie dzień, kiedy nie będą go już mogli ani
widzieć ani słyszeć ani z nim obcować. Ale po jego śmierci i po ukojeniu bólu
spostrzegli, że właśnie wówczas był on bardziej żyjącym niż kiedykolwiek. Czytanie
i słuchanie rozmów o nim sprawiało szczególniejszą radość małym i wielkim.
Pozostawione przez niego przykłady i nauki stanowiły osnowę do kazań, tematy do
artykułów i przedmiot do studiów. Podobizna jego zdobiła ściany mieszkań jako znak
błogosławieństwa Bożego i noszono ją także na piersi jako zapewnienie opieki nieba!
Niezliczone i różnorodne łaski przypisywane jego wstawiennictwu nabierały rozgłosu
nawet w krajach odległych. Popularność jego imienia, wielka już za życia, potężniała
i rozszerzała się z każdą chwilą. Od rozpoczęcia zaś procesu ogólny i nieustanny
wzrost zainteresowania towarzyszył wszystkim fazom procedury rzymskiej aż do
apoteozy we Wielkanoc 1934 r., której wspomnienie wzrusza dotychczas każdego, kto
miał szczęście być jego widzem i rozlegać się będzie niemilknącym echem w historii
Kościoła. Dzisiaj powszechność kultu, o którą prosił episkopat katolicki, a którą
przyznała Stolica św., przyłożyła ostateczną pieczęć urzędową do gloryfikacji
Świętego, jaką odbierał już w poszczególnych diecezjach prawie całej kuli ziemskiej.
Do Księdza Bosko można o wiele słuszniej zastosować zdanie pewnego wielkiego
poety, wypowiedziane o sławie innego wielkiego poety: „Jak obecnie część jego jest
żywą w świecie, taką pozostanie, jak długi świat istnieć będzie”.
Turyn, 22 sierpnia 1936 r.
15

2.6 Page 16

▲back to top


ROZDZIAŁ I
Życie Księdza Bosko w Oratorium w pierwszych
Dwóch miesiącach 1886 roku.
Na początku roku 1886 nasz Święty nie opuszczał Oratorium przez dwa i pół
miesiąca. Ilekroć chłopcy w czasie rekreacji spostrzegali go na balkonie piętra jak
wychodził lub wracał do swego pokoju, przerywali natychmiast zabawy, podbiegali
bliżej i wśród wybuchów radości witali go owacyjnie. Wówczas Ksiądz Bosko
przystawał na chwilę, wychylał się poza poręcz i rzucał jakieś dobre słowo, które było
przyjmowane z uwagą pełną szacunku i z podzięką burzliwych oklasków. Pewnego
razu ks. Francesia powiedział na słówku wieczornym, że nie trzeba klaskać w ręce
zawsze, gdy się widzi Księdza Bosko, ponieważ wie on dobrze od przełożonych, jak
bardzo go chłopcy kochają. Lecz uwaga ta pozostała bez skutku, gdyż chłopcy nadal
klaskali w ręce, kiedy tylko mieli szczęście go zauważyć. O stanie jego zdrowia ks.
Lazzero donosił dnia 10 stycznia księdzu biskupowi Cagliero: „Ksiądz Bosko uskarża
się, że nie może już więcej pracować umysłowo. To trochę co robi, nabawia go
natychmiast silnego bólu głowy. Nic to, że nie może pracować, byle tylko żył,
obojętnie czy na nogach czy w fotelu – nam to wystarczy, dla nas to jest wszystko”.
A ks. Rua w jednym ze swoich okólników miesięcznych oznajmił 27 stycznia:
„Stan zdrowia naszego drogiego Ojca, dzięki Bogu, nie pogarsza się, ale niestety (16)
nie widać także znaczniejszego polepszenia; nogi zupełnie odmawiają mu
posłuszeństwa, wzrok mocno nadwyrężony, żołądek zawsze bardzo osłabiony.
Pomimo to jeszcze spowiada, udziela posłuchań - kiedy może - i nie zna, co to
odpoczynek.
Spowiadał salezjanów przychodzących do jego pokoju, w pokoju spowiadał
również chłopców czwartej i piątej klasy gimnazjalnej, których gromadził od czasu do
czasu, by im powiedzieć parę poufnych słów, szczególnie na temat powołania.
Niektóre z tych zebrań pozostały niezapomnianymi, jak o tym świadczą niejedni
jeszcze żyjący i co można wyczytać w pamiętnikach tego czasu.
Jedno z takich zebrań odbyło się 3 stycznia. Już 13 grudnia 1885 r. Po
przemówieniu Ksiądz Bosko obdarzył chłopców orzechami laskowymi; teraz zaś
chcąc rozdzielić pozostałe zdziałał cud podobny do innych, opisanych poprzednio
w tych „Pamiętnikach”. Poleciwszy przynieść woreczek z orzechami, rozdawał je
z wielką szczodrobliwością. Kleryk Festa zauważywszy, że było ich o wiele mniej niż
za pierwszym razem, zwrócił mu uwagę:
Niech Ksiądz Bosko nie rozdaje tak dużo, gdyż nie starczy dla wszystkich.
16

2.7 Page 17

▲back to top


Nie kłopocz się – odrzekł Ksiądz Bosko.
Także ten, który trzymał woreczek, powtórzył mu, że jeśli tak dalej będzie
rozdawał, to zabraknie dla większości chłopców.
Daj spokój, powiedział ks. Bosko. Obawiasz się, że dla ciebie nie
starczy?
Chłopcem tym był wzmiankowany już przez nas Józef Grossani10, który
w oznaczonych godzinach znajdował się w przedpokoju Księdza Bosko dla
wprowadzenia gości i przypomina sobie, że orzechy te przyniosła pani Nicolini; on
również informuje nas o innych okolicznościach.
Było obecnych 64 wychowanków; rozdając orzechy tak, jak to czynił, najpierw
każdemu pełną garścią, a potem wprost obiema rękami, Święty wyczerpałby wkrótce
ich zapas. Lecz oto uwagę wszystkich przykuła niezwykła okoliczność. Obserwując,
ile orzechów było już rozdanych a ile ich jeszcze pozostało, spostrzegli ku wielkiemu
zdziwieniu, że zawartość woreczka wcale nie malała i orzechów nie ubywało, chociaż
Ksiądz Bosko w dalszym ciągu hojnie je rozdawał. Miało się wrażenie, że jakaś
cudowna ręka wkładała do woreczka taką ilość, jaką on z niego wydobywał.
Zdziwienie ich doszło do szczytu, gdy po skończonym rozdawaniu przekonali się, że
woreczek ważył tyle, co przedtem. Wówczas chłopcy nie mogli się powstrzymać od
okazania Księdzu Bosko swego zdumienia i pytali, w jaki sposób to uczynił.
On - ja nie wiem - odpowiedział z całą prostotą i z uśmiechem.
Lecz wam, jako moim przyjaciołom mogę zwierzyć ta tajemnicę.
Opowiem wam fakt, jaki zdarzył się w Oratorium przed laty.
I rozpoczął mówić o cudownym rozmnożeniu kasztanów i konsekrowanych
komunikantów. Wtem pojawił się ks. Francesia, który posłyszawszy niezwykły hałas
zbliżył się z pytaniem:
O, co to? Co się stało?
A chłopcy chórem:
Ksiadz Bosko dał nam orzechów.
Wtedy ks. Francesia do Księdza Bosko
Proszę i dla mnie trochę.
Na to Ksiądz Bosko:
Ty nie możesz ich jeść, bo nie masz zębów.
W tej chwili dał się słyszeć gwar dochodzący z podwórza. Byli to śpiewacy
wracający z Valsalice, gdzie brali czynny udział w akademii. Ks. Francesia zwrócił
uwagę Księdza Bosko, że to są najwięksi, a więc nie wypadałoby ich zostawić bez
orzechów.
Każ im przyjść tutaj – rzekł Ksiądz Bosko odprawiając innych.
Następnie polecił Grossaniemu zajrzeć do szufladki, czy przypadkiem w niej co
nie pozostało. Chłopiec, który przedtem wypróżnił szufladkę, osłupiał znalazłszy
jeszcze spory zapas. Wsypał więc orzechy do woreczka i przyniósł Księdzu Bosko,
10 Por. M.B, tom XVII, str. 520.
17

2.8 Page 18

▲back to top


który zawsze pełnymi dłońmi obdarował całą czterdziestkę dając ponownie wielką
garść Grossaniemu.
W wyższym gimnazjum uczył również ks. Wawrzyniec Saluzzo. Święty
pragnął widzieć go zawsze na konferencjach wychowanków; (18) ale tym razem go
brakowało. Niedługo potem Ksiądz Bosko spotkawszy go w bibliotece, powiedział:
Szkoda, że nie byłeś dzisiaj na konferencji.
Dlaczego, Księże Bosko?
Poproś, niech ci Festa opowie, co zaszło.
Niech mi to Ksiądz opowie; proszę mi zrobić tę przyjemność.
Tymczasem, zwabieni ciekawością, przybliżali się również ks. Finco,
ks. Luchalli i inni, a Ksiądz Bosko opowiadał wypadek z całą prostotą, jakby tylko był
zwykłym widzem. Gdy wiadomość się rozeszła po zakładzie, wszędzie urządzano
polowanie na cudowne orzechy. „Ja, pisze ks. Lemoyne, badałem chłopców
i stwierdziłem, że wszyscy widzieli rzecz na własne oczy i byli głęboko przekonani
o cudownym rozmnożeniu”.
W jedenaście dni potem Święty powtórnie przywołał do siebie tych samych
wychowanków. W ich pamięci przechowywało się jeszcze żywo wspomnienie
pewnych wyrażeń, wypowiedzianych przez Księdza Bosko z okazji wiązanki na rok
1886 i z synowskim zaufaniem przedłożyli mu prośbę, by zechciał wyjaśnić niektóre
swoje przepowiednie. Otóż 14 stycznia, mając ich w pokoju, tak mówił,
a równocześnie ks. Festa zapisywał jego słowa.
Zebraliśmy się znowu, by zamienić ze sobą słów parę. Powiecie: dlaczego
Ksiądz Bosko woła tylko nas, a nie zawezwie także księży, kleryków, rzemieślników
lub przynajmniej wszystkich studentów? Naturalnie, że to wzbudza nieco zazdrości
wśród waszych kolegów i innych, którzy widzą to wyróżnienie. Lecz winniście
wiedzieć, że Ksiądz Bosko swego czasu przebywał stale wśród młodzieży i przez
chłopców był zawsze poszukiwany. Udawał się on nieraz, by głosić misje w Chieri,
w Castelnuowo, w Ivrei, w Biella; a chłopcy, nie interniści z Oratorium, lecz chłopcy
z Turynu, zbierali się po dziesięciu, dwudziestu, trzydziestu, a raz nawet aż stu
trzydziestu i szli pieszo tam, gdzie się znajdował Kisądz Bosko, byle tylko u niego się
wyspowiadać. Ksiądz Bosko lubił zawsze przebywać wśród młodzieży. Obecnie nie
mogę już chodzić, nie mam już sił, by przemawiać do całego zakładu; jednak, jeżeli
nie całym Oratorium, jeżeli nie wszystkimi studentami, to przynajmniej jedną częścią
pragnę kierować osobiście, przynajmniej tymi z czwartej i piątej klasy.
Ale prosiliście mnie o rzecz szczególną: bym wam wytłumaczył wiązankę
i bym wam (19) powiedział cośkolwiek o owych sześciu towarzyszach. Otóż, czy
wśród was znajduje się ktoś, co miałby umrzeć – tego nie wypada mi powiedzieć; ale
muszę was zapewnić, że z tych sześciu prawie wszyscy są przygotowani i gdyby
musieli w tej chwili stanąć przed trybunałem Bożym, miejmy nadzieję, że byliby
spokojni i zadowoleni. Inni też zostaną stopniowo przygotowani. Gdyż winniście
wiedzieć, że jest tu ktoś, kto niespostrzeżenie stoi poza nimi i bardzo się troszczy, by
ich dobrze przygotować. Skoro przyjdzie na nich kolej, można się spodziewać,
18

2.9 Page 19

▲back to top


że również dla nich wszystko skończy się dobrze. Wy jednak nie traćcie spokoju, lecz
bądźcie przygotowani i nie ufajcie swojemu zdrowiu, choćbyście należeli do
najsilniejszych z całego Oratorium.
Pewnego dnia – w latach ubiegłych – Ksiądz Bosko oznajmił, że po
określonym czasie umrze jeden z chłopców Oratorium. Ksiądz Bosko nic nie mówiąc
wyraźnie czuwał nad nim, dopomógł mu odprawić dobrze spowiedź generalną,
uporządkować wszystkie sprawy i polecił jednemu z przełożonych, by się nim
szczególnie zaopiekował. I muszę wam powiedzieć, że był to chłopiec wzorowy,
dobrze przygotowany, stąd umarł śmiercią przykładną.
Jeżeli był w Oratorium ktoś żelaznego zdrowia – to Milane.
Co więcej, ciągnął on aż do ostatniego dnia zapowiedzianego terminu i koledzy
już mówili między sobą: No, tym razem się wymiga!... Gdy oto ostatniego dnia
o 9 rano poczuł się trochę słabym i usiadł na łóżku otoczony grupą towarzyszy
i trzymając bułkę w ręku. Wszyscy wesoło żartowali: naraz Milane przechyla się na
bok i opiera o poduszkę. Koledzy zagadują go - nie odpowiada: wstrząsają nim – nie
daje znaku życia? Był już martwym.
Wspomniałem wam tylko o Milanem, lecz mógłbym wymienić kilku innych
niemniej zdrowych i silnych niż on, których spotkał podobny los. Przeto bądźcie
przygotowani i nie ufajcie zbytnio swojemu zdrowiu. Miejcie gorące nabożeństwo do
Najświętszej Panny, módlcie się i bądźcie wesołymi, prawdziwie wesołymi.
Prosiliście mnie także, abym wam wyjaśnił to, co powiedziałem o publicznych
nieszczęściach, jakie nawiedzą w tym roku nasze strony. Uczynię to bardzo chętnie;
o mało co, a byłbym opowiedział to również publicznie z ambony. Pan Bóg ześle na
nas klęski, tj. zarazę, posuchę i powodzie. Spytacie, dlaczego Pan Bóg ześle te kary?
Przyczyna tego musi istnieć i istnieje bez wątpienia. To występki przeciwne czystości,
które ściągają na świat klęski i kary Boże. Rozumiecie sami, że to sprawa delikatna
i dlatego nie uważałem za właściwe mówić o tym publicznie. Ludzie czystego serca
będą oglądali chwałę Bożą. A za czystych sercem uważa się tych, którzy nie mieli
nieszczęścia upaść w grzech brzydki, a jeśli upadli, to powstali zeń natychmiast.
Posłyszycie nieraz, że tam szerzy się cholera, gdzie indziej powodzie, itp.
Mówcie wówczas: są to wszystko kary, które Bóg zsyła na ludzi, by ich chłostać za
grzechy. Ale wy nie lękajcie się, bądźcie wesołymi, bardzo wesołymi. Jeżeli będziecie
nosili na szyi medalik (20) Maryi Wspomożycielki i będziecie żywili do Niej gorące
nabożeństwo, to ufam, że jak po inne razy, kiedy tu w mieście, przy samym Oratorium
grasowała cholera, a nasi chłopcy byli od niej zachowani - tak również i wy od niej
wolni będziecie.
O tych szczegółach mówię tylko do was i niech będą tylko dla was: nie piszcie
o nich nawet do rodziny lub do innych: Ksiądz Bosko powiedział nam, że w tym roku
ma przyjść to a to! Nie, niech to będzie dla was. Wyciągnijcie z mej przestrogi jak
najwięcej pożytku, ale nie rozmawiajcie o tym z drugimi.
Jeszcze inną rzecz chciałem wam powiedzieć. Widziałem, że rano wielu
przyszło tutaj, by się wyspowiadać, przystąpić do Komunii św. I odprawić ćwiczenie
19

2.10 Page 20

▲back to top


dobrej śmierci. Jestem bardzo zadowolony - ale naturalnie wzbudza to u innych trochę
zazdrości. I tak malcy mogliby powiedzieć:
A my to nie mamy grzechów, by się wyspowiadać z nich u Księdza Bosko?
Naturalnie, ale Kisądz Bosko, jak już powiedziałem, nie może zajmować się
wszystkimi. Ogranicza się, przeto do tych z czwartej i piątej klasy, ponieważ są oni na
ostatnim roku i muszą zadecydować o swoim powołaniu, od którego prawie zawsze
zależy wieczne zbawienie młodzieńca. Ksiądz Bosko jest spowiednikiem zwyczajnym
czwartej i piątej klasy gimnazjalnej, to jednak nie znaczy, że postąpiliby źle ci, którzy
by poszli spowiadać się do innych spowiedników. Wystarczy, żeby chłopiec
uczęszczał godnie do spowiedzi i Komunii św.! Powtarzam, że zależy mi tylko na tym,
by wiedzieć o waszych zamiarach w sprawie powołania; obojętne czy do stanu
duchowego czy nie, gdyż pragnę waszego szczęścia doczesnego i wiecznego. O ile
chodzi o tych, którzy przychodzą przyjmować Komunię św. w czasie Mszy św.
Księdza Bosko, to jestem z tego zadowolony. Lecz chcę, aby to czynili swobodnie.
Kto woli przyjąć Komunię św. w kościele – dobrze! A kto chce przyjąć ją na Mszy
Księdza Bosko – również dobrze; lecz niechaj nikt nie przystępuje do Komunii św.
jedynie dlatego, że to jest polecane. Przenigdy!
Zobaczymy się jeszcze więcej razy, kiedy tak Ksiądz Bosko jak i wy będziecie
mieli chwilę wolnego czasu; i powiem wam zawsze to, co moim zdaniem wyjdzie na
wasze większe dobro.
Dokładne katalogi Oratorium zamieszczają obok nazwisk, daty sześciu
zmarłych w okresie od marca do września 1886 r., dwóch studentów i czterech
rzemieślników11.
W tym samym miesiącu wieczorem 31 stycznia chłopcy zgromadzili się po raz
trzeci.
Niech nam Ksiądz opowie, jakiś jest sen odnoszący się do nas - zagadnęli (21)
Księdza Bosko. A on odrzekł:
Ależ owszem, opowiem wam chętnie. Przed kilu laty śniłem, że po Mszy św.
wspólnej przechadzałem się wśród chłopców. Wszyscy mnie otaczali i patrząc mi
w twarz przysłuchiwali się rozmowie. Jeden tylko był stale odwrócony do mnie
plecami. (Ilekroć Ksiądz Bosko przechadzał się wśród chłopców na podwórzu, ci,
którzy znajdowali się przed nim w półkolu, chodzili tyłem i nigdy nie odwracali się do
Niego plecami). Chłopiec ten trzymał w ręku piękny bukiet różnobarwnych kwiatów:
białych, czerwonych, żółtych, fioletowych...
Zwróciłem mu uwagę, by się odwrócił i patrzył na mnie. Wówczas obrócił się
na chwilę, lecz potem zaczął przechadzać się jak poprzednio.
Zganiłem go, a on mi na to:
11 Są nimi: 1. Brunet Karol z Bardonecchia, student z pierwszej klasy gim. Wyższej (9 marca). 2. Ranzani Karol
z Borgo Castano Primo, z drugiej klasy gim. (13 kwietnia). 3. Enria Antoni z Turynu; rytownik (4maja). 4. Trogu Antoni
z Carloforte, introligator (28 maja) 5. Ferrari Jan z Vigevano, introligator (5 lipca). 6. Alladio z Busca, kowal (21
września).W styczniu umarł także w domu rodzinnym Gonino Karol z Druent, krawiec; ten wyjechał z powodu choroby dnia
27 grudnia i dlatego nie był obecny na wiązance
20

3 Pages 21-30

▲back to top


3.1 Page 21

▲back to top


„Dux aliorum hic similis campanae quae vocat alios ad templum Domini, ipsa
autem nom intrat in Ecclesiam Dei – Wódz jest podobny do dzwonu, który innych
wzywa do kościoła a sam nigdy doń nie wchodzi”.
Na dźwięk tych słów wszystko znikło, a ja wkrótce zapomniałem o śnie. Kilka
dni temu ujrzałem wśród was młodzieńca, który był właśnie owym widzianym we
śnie. Podrósł znacznie, lecz jest to ten sam. Chłopcy zapytali natychmiast:
Jest on tu wśród nas? Któż to?
Tak, odrzekł Ksiądz Bosko jest tutaj wśród was, lecz co to za jeden, nie wypada
tego powiedzieć, tym więcej, że nawet ja nie wiem, jaki ten sen ma znaczenie.
Powiedziawszy to, kazał znowu przynieść orzechy, pozostałe od ostatniego
razu. Było ich trochę mniej, ponieważ niejedna „pobożnie złodziejska ręka” zaglądała
do woreczka. Naturalnie w czasie rozdawania chłopcy wytrzeszczali z uwagą oczy, by
zaobserwować, czy coś nie zajdzie; lecz tym razem woreczek wypróżniał się
i wypróżniał...Niemniej jednak wystarczyło dla wszystkich, prócz jednego z dwóch
podtrzymujących woreczek, z których pierwszy trzymał za brzeg a drugi rozszerzał
jego otwór12. Lecz Ksiądz Bosko przetrząsnąwszy wnętrze woreczka zawołał:
O, jeszcze jeden! I szukając dalej wyciągnął znowu pełną garść i z uśmiechniętą
miną dał ją owemu chłopcu ze słowami:
Schowaj je jako cenną pamiątkę. Następnie zawołał katechetę, księdza Trione
stojącego z tyłu za chłopcami i również jemu wręczył parę orzechów; potem zawołał
prefekta generalnego księdza Durando, którego biuro znajdowało i dla niego także coś
znalazł.
Jeszcze chcę dać chłopcom Mazzola i Bassignana. I obydwaj otrzymali po
pełnej garści.
Wychowankowie przypatrywali się w oniemieniu, zdjęci świętą bojaźnią.
W końcu Ksiądz Bosko włożywszy ponownie rękę do woreczka wyciągnął jeszcze
pięć orzechów i pokazując je wyraził żal z powodu nieobecności kilku chłopców.
Rzeczywiście brakowało dokładnie pięciu, z których trzej poszli na Valsalice, a dwaj
pozostali w studium. To pewna, że w panującym półmroku i ze względu na osłabiony
wzrok Ksiądz Bosko nie mógł zauważyć ich nieobecności.
W czasie wychodzenia, Barassi zbliżył się do Księdza Bosko i zagadnął:
Ów chłopiec z bukietem kwiatów opuścił nas, prawda?
Tak jest, odpowiedział Ksiądz Bosko i będzie przyczyną wielu zmartwień.
Lecz więcej szczegółów o tym nie znamy.
Zanim usunął się z przedpokoju do pokoju, zatrzymał się i ujął za rękę
Calzanari’ego, chłopca pobożnego, który ciągle unikał jego towarzystwa i szepnął mu
coś na ucho. Ten pobladł i odrzekł: Dobrze!
Święty pozostawszy sam z sekretarzami tak się wyraził:
12 Byli to Tomasetti Tytus, który zmarł jako salezjanin i żyjący Franchini Jan, również ksiądz salezjanin. Dzienniczek księdza
Viglietti podaje chłopca Garassino, lecz ten pozostał w studium; zaznaczmy jednak, że ks. Viglietti nie był świadkiem tego
zdarzenia.
21

3.2 Page 22

▲back to top


Owego chłopca z bukietem kwiatów już zaprosiłem; obiecał przyjść, ale
dotychczas jeszcze się nie zjawił. A jednak muszę koniecznie z nim porozmawiać.
Ileż dobrego odnosili ci, którzy z pełnym zaufaniem zbliżali się do Księdza
Bosko, zwłaszcza w świętej spowiedzi!
W roku 1888, po śmierci Świętego, przyszedł na ręce ks. Rua list, wprawdzie
w charakterze ściśle poufnym, ale piszący dał mu upoważnienie, by zrobił z niego
użytek według swego uznania; zachowano go więc, a my przytoczymy z niego tylko
urywek mówiący o Księdzu Bosko jako spowiedniku. Ów biedak, poznawszy
przedwcześnie zło, popadł w najgorsze nałogi, które go pchały ku zatraceniu; dzięki
jednak miłosierdziu Bożemu został on przyjęty, jako student do Oratorium, gdzie
oddał się całkowicie w ręce Księdza Bosko i co tydzień odkrywał przed nim ze
szczerością swoje nędze. Stałość w praktyce tygodniowej spowiedzi jest potężnym
środkiem podźwignięcia się z grzechu i odzyskania wolności synów Bożych; lecz
w przypadku, o którym mówimy, może by to nie wystarczyło, gdyby nie cierpliwa,
słodka i łagodna miłość Księdza Bosko. Posłuchajmy samego penitenta:
„Tylko ten zawsze pogodny i uprzejmy spokój Księdza Bosko, a chciałbym
prawie powiedzieć – ta pewna obojętność na wszystko, cokolwiek mu się wyznało –
tylko ten jego sposób mówienia krótki, lecz zaprawiony czułą i świętą miłością oraz
żywym i kojącym jak balsam współczuciem – w końcu to słuchanie bez najmniejszego
zniecierpliwienia zawsze tych samych nędz – oto zbawcze środki, oto miłosne sidła,
przez które mąż Boży zdołał szybko wpoić w moją duszę nie tylko wstręt do grzechu
ale i męstwo i tę silną otuchę, że zdołam przecież zerwać twarde pęta duchowej
niewoli. (...) Ile razy wspominając miłość Księdza Bosko i wielkie dobro, jakie mi
wyświadczył, przychodzi mi na myśl opłakany stan i warunki niezliczonej ilości osób,
które, choć pogrążone w nałogach, otrząsnęłyby się z nich jeszcze i odzyskały zdrowie
duszy, gdyby znalazły w spowiedniku tę słodycz i to ujmujące i krzepiące traktowanie,
jakie było tak właściwe naszemu Ojcu”.
Dwa dni przed opisanym zebraniem Księdza Bosko została wprowadzona
pewna nowość w jego pokoju. Aż dotychczas za każdym razem, ilekroć nie mógł zejść
do kościoła, odprawiał Mszę świętą w przedpokoju przy ołtarzyku zrobionym na
sposób rozkładanej szafy. Klerykowi Viglietti nie bez trudności udało się uzyskać, by
przylegający do poczekalni pokój zamienić na kapliczkę z pięknym ołtarzem. Gdy
z uroczystości św. Fr. Salezego po południu przybył ks. kard. Alimonda, by spędzić
kilka dni ze sługą Bożym, sekretarz zwrócił się do niego z prośbą i oświadczył,
że sprawiłoby wielką radość całemu zakładowi, gdyby raczył poświęcić ołtarz
i kapliczkę. Kardynał zgodził się bardzo chętnie. Oprócz Księdza Bosko byli obecni na
tej ceremonii ks. biskup z Iveri, kilku kanoników i parę znacznych osobistości, którzy
nadeszli chwilę po kardynale. Eminencja włożywszy stułę odmówił z rytuału
modlitwy liturgiczne i poświęcił rzęsiście oświetlony ołtarz i pokoik. Obecni odmówili
chóralnie psalmy: Miserere i inne. Był to bardzo miły obrzęd, którego wielką wartość
ocenia się dopiero dzisiaj, gdy po przekształceniu pokojów Księdza Bosko na
22

3.3 Page 23

▲back to top


prawdziwe maleńkie sanktuarium, kapliczka owa, gdzie odprawiał swoje ostatnie
Msze św. tworzy w nim niejako „Sancta Sanctorum – Święte Świętych”.
Wspomnieliśmy o uroczystości św. Franciszka. Musimy o niej coś więcej
powiedzieć. Poprzedziła ją konferencja do Pomocników, która „dla większej wygody”
- jak się czyta w liście zapraszającym - odbyła się w kościele św. Jana Ewangelisty.
W konferencji przewodniczył sam Ksiądz Bosko. Publiczność oczekiwała jego
przemówienia i on sam byłby chętnie do nich mówił, gdyby mu lekarze nie zabronili.
Zlecił więc wszystko księdzu Bonotti, podając mu trzy punkty do rozwinięcia:
1. Pocieszające owoce dzieł salezjańskich dzięki ofiarności Pomocników;
2. Konieczność zachowania i pomnożenia tych owoców za pośrednictwem innych
ważnych dzieł; 3. Środki zmierzające do tego celu13. Błogosławieństwa miał udzielić
ks. bp Bertagna; lecz inne obowiązki stanęły mu na przeszkodzie, przeto udzielił go
sam Ksiądz Bosko, o czym 3 lutego pisał ks. Lazzero do bp Cagliero: „Pewnie,
że oglądanie Księdza Bosko przy ołtarzu jest z jednej strony bardzo pocieszające, lecz
z drugiej strony współczuciem napełnia widok, jak z trudem on i schodzi ze stopni
ołtarza; czyni to jednak bardzo chętnie”.
Ku radości Księdza Bosko przybyli tego samego wieczora zdrowo i cało
z Urugwaju - ks. Rota, a z Brazylii - ks. Borghino. Po wylądowaniu z Bordeaux
zostali bardzo gościnnie i serdecznie przyjęci przez tamtejszego biskupa tylko dlatego,
że byli synami Księdza Bosko.
Uroczystość św. Franciszka Salezego nie była jeszcze nigdy obchodzona z taką
okazałością. Ks. Valfre, mianowany niedawno biskupem Cuneo, odprawił Mszę św.
wspólną, ks. kardynał zaś asystował pontyfikalnie w czasie sumy; biskup z Ivrei,
Riccardi sławny kaznodzieja, wygłosił po południu podniosłe kazanie streszczając
życie Salezego w tym zdaniu: „Miłować Boga i wszczepiać w serca innych Jego
miłość”. Pan Dogliani wykonał mszę cesarską Haydna; błogosławieństwa udzielił
kardynał; przewodniczącym uroczystości był dr. Fissore. Na obiedzie zaszczyciło stół
Księdza Bosko 40 zaproszonych gości, a między nimi J. Eminencja, czterech
biskupów i hrabiostwo Franqueville z Paryża. Wieczorem wychowankowie odegrali
nowy dramat rzymski z pierwszego wieku chrześcijaństwa, układu księdza Lemoyne,
pt. „Vibio Sereno”. Na przedstawieniu był obecny także kardynał. „Ksiądz Bosko pisał
ks. Lazzero w liście z 3 lutego, przez cały dzień czuł się bardzo dobrze i brał udział we
wszystkim”.
Poprzednią noc spędził bardzo niespokojnie, budząc krzykami sekretarza
Vigletti, który zapytał go rano o przyczynę krzyku.
Ujrzałem - odrzekł Ksiądz Bosko - tłustego, małego i krępego wyrostka,
o głowie szerokiej, zwężającej się ku przodowi, jak krążył obok mego łóżka.
Usiłowałem oddalić go na wszelki sposób; ten jednak przepędzony z jednej strony
uciekał na drugą, nie dając mi spokoju. Beształem go, chciałem go uderzyć, lecz nie
udało mi się uwolnić od tego natręctwa. W końcu zagroziłem:
13 Całe przemówienie było ogłoszone w dwóch artykułach na łamach „Wiadomości Salezjańskich” z marca i kwietnia.
23

3.4 Page 24

▲back to top


Uważaj, jeżeli się nie oddalisz, zmusisz mnie do użycia takiego słowa, jakiego
jeszcze nigdy nie wymówiłem.
A ponieważ chłopak nie zaprzestawał swoich psot, krzyknąłem głośno: „Psie
ścierwo!”. Po czym obudziłem się. Tu zarumieniwszy się zakończył opowiadanie
dodając: Nigdy w życiu nie powiedziałem podobnego słowa, a teraz przyszło mi je
wymówić we śnie! I uśmiechnął się.
Dnia 25 lutego Ksiądz Bosko w rozmowie ze swoimi sekretarzami opowiedział
dwa sny, które przez swój charakter mogą być zaliczone do poprzedniego rodzaju.
Jeden z nich był następujący.
Ksiądz Bosko wstępując do katedry św. Jana w Turynie zobaczył dwóch
księży, z których jeden stał oparty o kropielnicę, a drugi o kolumnę: obydwaj byli
w kapeluszach nie zważając na świętość miejsca. Chciał ich upomnieć, lecz trochę się
wahał, bo spostrzegł na ich twarzach wyraz cynicznej pogardy. Przezwyciężył się
jednak i zagadnął pierwszego.
Przepraszam, z jakiej ksiądz miejscowości?
Co to księdza obchodzi? – odburknął grubiańsko.
Chciałbym tylko powiedzieć to, co mi leży na sercu.
Lecz ja nie chcę mieć z księdzem nic do czynienia.
Proszę jednak posłuchać: Nie chcę robić księdzu wymówki, ale jeżeli ksiądz nie
ma uszanowania dla miejsca świętego i nic robi sobie z tego, że ludzie gorszą się lub
śmieją, to przynajmniej niech ksiądz ma wzgląd na własną osobę. Proszę zdjąć
kapelusz.
Słusznie ma ksiądz rację i zaraz zdjął kapelusz.
Następnie Ksiądz Bosko zbliżył się do drugiego i powtórzył swą uwagę.
Również i ten, odkrył głowę. Wówczas Ksiądz Bosko zaśmiawszy się szczerze
przebudził się.
A oto drugi sen. Ksiądz Bosko natknął się na pewnego osobnika, który nalegał
na niego z natarczywością, by wszedł na ambonę i wygłosił kazanie o Drodze
Krzyżowej.
Głosić kazanie o Drodze Krzyżowej?- odpowiedział Ksiądz Bosko.
To znaczy o Męce Pańskiej?
Nie, Nie!- powtarzał tamten. O Drodze Krzyżowej!
To rzekłszy poprowadził go długą ulicą, która wychodziła na rozległy plac
i polecił mu wejść na podwyższenie. Plac był pusty, przeto Ksiądz Bosko zapytał:
Ależ, do kogo mam przemawiać, jeżeli tu nie ma żywej duszy?
Nagle cały plac zaroił się ludźmi. Wówczas Ksiądz Bosko przemówił na temat
Drogi Krzyżowej, wytłumaczył znaczenie tego słowa, wyliczył korzyści z tej pobożnej
praktyki, a gdy skończył, wszyscy prosili go, by prawił dalej objaśniając poszczególne
stacje. Ksiądz Bosko wymawiał się twierdząc, że nie wie, co więcej powiedzieć;
słuchacze jednak nastawali, tak, że wreszcie zdecydował się i mówił bez przerwy
o tym, że Droga Krzyżowa jest drogą na Kalwarię, drogą cierpień; że Jezus Chrystus
pierwszy ją przebył; i że nam polecił kroczyć w swoje ślady tą samą drogą mówiąc:
24

3.5 Page 25

▲back to top


„Qui vult post me venire, abneget semetipsum, tollat crucem suam quotidie et sequatur
me. Jeżeli kto chce za mną iść, niech zaprze samego siebie, a weźmie krzyż swój na
każdy dzień i niech idzie za mną” (Łk 9,23). Wreszcie doszedłszy do szczytu
uniesienia przebudził się. O Drodze Krzyżowej opowiedział Ksiądz Bosko inny sen
dnia 16 listopada ubiegłego roku. Zdawało mu się, że otaczały go rzesze wołające:
Niech ksiądz napisze o Drodze Krzyżowej z przykładami! Niech ksiądz
napisze, niech napisze!
Jakichże przykładów chcecie ode mnie? - odpowiedział. Droga Krzyżowa sama
przez się jest ciągłym przykładem cierpień Pana naszego Jezusa Chrystusa.
Nie, nie! Pragniemy nowego dzieła.
W tym momencie Ksiądz Bosko znalazł się w posiadaniu gotowej już pracy,
owszem trzymał w ręku arkusze do korekty i szukał skwapliwie księdza Bonetti
i księdza Lemoyna lub księdza Francesia, by mu je poprawili, gdyż sam czuł się
bardzo zmęczonym. W tym gorączkowym poszukiwaniu przebudził się.
Święty odzwierciedlał w sobie przykład męki Jezusa Chrystusa, znosząc
w zjednoczeniu z Nim bolesne dolegliwości, które miały już być jego nieodstępnymi
towarzyszami aż do śmierci i w ten sposób stał się wzorem cierpliwości dla swoich
synów.
Przytoczymy jeszcze jeden sen, który zdaje się kryje w sobie coś proroczego.
Opowiedział go Ksiądz Bosko dnia 1 marca księdzu Lemoyne i klerykowi Festa. Śniło
mu się, że był w Becchi. Jego matka stała z wiaderkiem w ręku u źródła, czerpała
z niego brudną wodę i wlewała do cebra. Owo źródło poprzednio dostarczało zawsze
krystalicznej wody; stąd Ksiądz Bosko zdziwił się nie umiejąc sobie wytłumaczyć
tego zjawiska.
(28) „Aquam nostram pretio bibimus - Wodę naszą piliśmy za wielką cenę”–
odezwała się mama Małgorzata.
Zawsze z tą waszą łaciną!- rzecze Ksiądz Bosko. To nie jest tekst dosłowny.
Nic nie szkodzi; użyj innych słów, jeśli pamiętasz. W tych zawiera się
wszystko: wystarczy rozważyć je dobrze. „Iniquitates eorum porta... Nieprawości ich
nosi”.... Teraz zakończ, jak chcesz. – „Portavimus?Portamus?...Nosilismy?, Nosimy?
Jak chcesz: „Portavimus, portamus, portabimus...Nosiliśmy, nosimy, nosić
będziemy”. Zastanów się dobrze nad tymi słowami, studiuj je i każ je studiować
swoim księżom, a poznasz wszystko, wszystko, co ma nastąpić.
Potem zaprowadziła go poza źródło na miejsce wzniesione, skąd widać było
wyraźnie Capriglio wraz z osiedlami, osiedla Buttigliery jak również samą Buttiglierę,
oraz inne wioski tu i ówdzie porozrzucane; wskazując mu je rzekła:
Co za różnica między tymi okolicami a Patagonią!
Ależ ja pragnąłbym w miarę możności czynić dobrze tu i tam.
Jeśli tak, to dobrze – odrzekła mama Małgorzata.
Wówczas wydało się Słudze Bożemu, że matka odeszła, a on zmęczony
widzeniem, przebudził się. Po opowiedzeniu snu zrobił taką uwagę: „Miejsce, na które
zaprowadziła mnie matka, nadaje się bardzo na założenie jakiegoś dzieła; stanowi ono
25

3.6 Page 26

▲back to top


bowiem punkt środkowy między rozlicznymi wioskami pozbawionymi
jakiegokolwiek kościoła.
Ks. Rua we wzmiankowanym już przez nas okólniku, oprócz spowiedzi
wspomniał o posłuchaniach. Udzielanie posłuchań zabierało Księdzu Bosko
codziennie kilka godzin. Zachowała się jednak pamięć tylko o dwóch wizytach bardzo
odmiennych od siebie.
Dnia 3 stycznia przybył do Księdza Bosko pewien adwokat francuski. Wysłali
go, jak twierdził, Burbonowie. W długich wywodach przedstawił Księdzu Bosko,
że chodzi tu o przywrócenie w całej Europie dawnych monarchii burbońskich,
począwszy od Hiszpanii i prosili imieniem książąt tej dynastii o radę
i błogosławieństwo.
(28) Ksiądz Bosko pozwolił mu wygadać się do woli. W końcu przybysz, celem
wydobycia zeń odpowiedzi, zapytał:
Jakie jest zapatrywanie Księdza Bosko na te sprawę?
Ja nie jestem kompetentnym sędzią w podobnych sprawach – odpowiedział
Ksiądz Bosko. Znam zaledwie imiona pretendentów i to jeszcze nie wszystkich.
Zresztą mam wielkie zobowiązania wobec Francji. Zapoczątkowałem tam różne
schroniska, utrzymywane miłosierdziem i ofiarnością Francuzów. Dlatego nie mogę
żadną miarą nadużywać udzielonej mi gościnności. Nie umiem więc dać żadnej rady.
Zaznaczę tylko, że nie byłoby roztropnie rzucać się na jakieś przedsięwzięcie, nie
posiadając środków pewnych do osiągnięcia
O, jeżeli się połączą wszyscy Burbonowie, odparł adwokat, to środki się znajdą.
Niech jednak zważą, że jeżeli nie ma prawdopodobieństwa, owszem pewności
dobrego wyniku, spowoduje to dla Francji ogromne szkody.
A co sądzi Ksiądz Bosko o wyniku tych poczynań?
To, by w każdej rzeczy działa się wola Boża.
Czy zechciałby Ksiądz udzielić błogosławieństwa książętom Burbońskim?
Dlaczego nie? Ale w tej myśli, by się stała święta wola Boża we wszystkim
i nic poza tym.
Czy Ksiądz upoważnia mnie do powtórzenia tych słów?
Nie mam żadnej trudności.
Po tej rozmowie adwokat zaznaczył, że udaje się bezpośrednio do Wenecji dla
odebrania zleceń od Don Carlosa. Niektórzy przypuszczali, że był to tajny agent
policji francuskiej, wysłany celem wybadania przekonań politycznych Księdza Bosko.
W każdym razie odpowiedzi Księdza Bosko nie mogły budzić podejrzeń, ani
nastręczać pozoru do oskarżeń. Jego metodą było: nie mieszać się nigdy do polityki.
Druga wizyta miała na celu uzyskanie uzdrowienia. Pewien pan odznaczony
tytułem kawalera na skutek starań Księdza Bosko, przyrzekł znaczniejszą sumę na
jego dzieła; jednak, chociaż mógł, nie dotrzymał słowa. Otóż zdarzyło się, że jeden
z jego synów odznaczający się szczególniejszą biegłością w prowadzeniu spraw
majątkowych, zapadł na ciężką chorobę. Na widok grożącego niebezpieczeństwa
ojciec udał się 19 stycznia do Księdza Bosko, prosząc go ze złożonymi rękoma, by
26

3.7 Page 27

▲back to top


pomodlił się i polecił wychowankom modlić się o wyzdrowienie. Przyrzekłem bardzo
chętnie modlić się – powiedział później Ksiądz Bosko do kogoś, co stał obok, lecz syn
wkrótce zostanie powołany przez Boga do wieczności. Pan ów powinien był rzec:
„Patrz, Kięże Bosko! Oto daję Księdzu 10 tys. lirów, a Ksiądz niech mi wyjedna
u Wspomożycielki łaskę uzdrowienia mego syna”. Wówczas tak; teraz zaś nie
pozostaje mi nic innego jak prosić Boga, by jak najprędzej dał jego synowi niebo po
śmierci. Według nauki Świętego, kto nie jest szczodrym względem Pana Boga, ten ma
nikłą nadzieję otrzymania od Niego łask nadzwyczajnych.
Właśnie czegoś wręcz odmiennego doznała wielka dobrodziejka Księdza
Bosko, hrabina Wanda Grocholska, z domu księżniczka Radziwiłłówna. W marcu
1886 r., w przeddzień wyjazdu Księdza Bosko do Hiszpanii zapadła w Krakowie na
zapalenie płuc z powikłaniami i w krótkim czasie znalazła się w obliczu śmierci. Jej
siostra wysłała telegram do Świętego zaklinając go, by się modlił za ciężko chorą.
Lekarz wezwany z Paryża robił wszystko, co było w jego mocy, by chorą uratować;
lecz na próżno: chora rozpoczęła agonię. Aż tu w pewnym momencie lekarz badając
puls wykrzyknął: Jest uratowana! Minęło kilka tygodni od wypadku; ks. Rua napisał
list do jednej z przyjaciółek hrabiny, by zasięgnąć wiadomości; ta jednak nie mogła
dać odpowiedzi, tak, że hrabinę zaczęto uważać za zmarłą. Ksiądz Bosko był już
w Barcelonie, kiedy ks. Rua towarzyszący mu zagadnął:
Na pewno Grocholska już zmarła?
Nie, nie – odpowiedział z uśmiechem Ksiądz Bosko. Wyzdrowiała i właśnie
w tej chwili zasiada do śniadania.
Od kogo Ksiądz Bosko otrzymał wiadomość?
Dostałem telegram z nieba.
Rzeczy przedstawiały się dokładnie tak, jak mówił Ksiądz Bosko14.
(31) Do tego samego czasu należy odnieść inny wypadek jasnowidzenia. Pewna
przełożona żeńskiego zakładu w Monachium napisała do Księdza Bosko polecając mu
jedną panienkę epileptyczkę, nawróconą z protestantyzmu. Ksiądz Bosko odpisał:
„Nie będzie wierną uczynionym obietnicom. Jak długo pozostanie im wierną, będzie
miała zapewnioną opiekę Najśw. Panny”. Panienka cieszyła się dobrym zdrowiem,
dopóki dotrzymywała obietnicy, lecz choroba powróciła natychmiast, skoro tylko
zaczęła łamać dane przyrzeczenia. Ksiadz Bosko dawszy powyższą odpowiedź pisał
dalej: „Czy nie ma tam w zakładzie takiej wychowanki? Powiedzcie tej marnotrawnej
córce, by powróciła do domu i zaopiekowała się niewidomą matką i dziećmi”.
Przełożona zdumiona do najwyższego stopnia stawiała sobie pytanie. Jak Ksiądz
Bosko dowiedział się o rzeczy, o której mu nikt nie mógł donieść; tym bardziej,
że i ona miała w tym względzie pewne podejrzenia. Inna nieszczęśliwa dała do
zrozumienia, że jest mulatką i poganką, lecz żywo pragnie poznać i wiarę
chrześcijańską. Pewien jezuita poinformowany przez jedną z jej powiernic, wspomniał
o tym biskupowi, a następnie poprosił matkę przełożoną, by zechciała ją przyjąć do
14 Zob. Dodatek, dok. 1.
27

3.8 Page 28

▲back to top


zakładu celem przygotowania jej do chrztu. Nieszczęsna z wielką niecierpliwością
wyglądała tej chwili; ale było to wszystko obłudą, jak się wnet wykryło. Nasz Święty
powiadomił o tym na czas, gdyż brakowało tylko dwa dni do świętego obrzędu15.
Z Francji otrzymał również Ksiądz Bosko zaszczytne odznaczenie. Czytelnicy
zapewne pamiętają referat, jaki w roku 1883 na zebraniu Towarzystwa
Geograficznego z Lyonie wygłosił Ksiądz Bosko o Patagonii. W następstwie tego
wysłał on także rozprawkę na ten temat, którą uznano za wielce wartościową. Zarząd
Towarzystwa nie kwapił się zbytnio z uchwaleniem nagrody i dopiero w styczniu 1886
roku doniósł o nadaniu mu srebrnego medalu za zasługi w dziedzinie nauk
geograficznych, podjętych „w dzisiejszym znaczeniu tego słowa”. Tj. „jako
przyczynku do studium i do postępu cywilizacji w krajach obcych”. Wręczenie medalu
miało się odbyć na uroczystym posiedzeniu, które zebrało się dopiero po upływie
dłuższego czasu. Na jednej stronie medalu chciano wybić taki napis: „Don Bosco –
Pretre Sanin – Cyvilisation de la Patagonie (Ksiądz Bosko – Kapłan Salezjanin –
Cywilizacja Patagonii )” i poproszono go, by wskazał stosowną datę, jaką należałoby
umieścić. W odpowiedzi podano datę 24 maja 1879 r. - jako dzień przyjazdu
Salezjanów do Patagonii i zaznaczono, by do imienia Księdza Bosko dodano:
„Fondateur des Salesiens (Założyciel Salezjanów)”16. Wręczenie mogło nastąpić tylko
na uroczystym plenarnym zebraniu, które odbywało się z końcem roku. W pierwszych
dniach grudnia Zarząd Towarzystwa wysłał Księdzu Bosko zaproszenie na niedzielę
19 grudnia: „Byłoby dla nas wielkim szczęściem, tak pisano, gdyby Ksiądz zechciał
zaszczycić swoją obecnością nasze posiedzenie; również obywatele Lyonu czuliby się
szczęśliwi, gdyby mogli Księdza Bosko ujrzeć i wznieść okrzyk na Jego cześć”.
W zastępstwie Księdza Bosko przybyli jednak jego delegaci: ks. Barberis i ks. Albera
Prezes Desgrands wprowadził ich na aulę uniwersytecką, gdzie Towarzystwo
odbywało zwykle swoje posiedzenia i posadził na miejscu honorowym tuż obok
prezesowskiego fotelu. Po przeczytaniu protokółu o rozwoju i pracach Towarzystwa
zabrał głos prezes. W pochwalnych słowach przypomniał referat Księdza Bosko
o najbardziej wysuniętym punkcie Ameryki południowej; zaznaczył, iż prelegent
podał bardzo dokładne i interesujące wiadomości o owych pustych zakątkach ziemi,
zaczerpnięte czy to z poważnych autorów, czy zwłaszcza ze sprawozdań swoich
misjonarzy, którym towarzyszy stale myślą i uczuciem; na koniec podkreślił, że przez
to Ksiądz Bosko tak się zasłużył wobec Towarzystwa Geograficznego, że Rada nadała
mu srebrny medal. Wówczas ks. Albera zbliżył się i odebrał medal wśród żywych
oklasków licznego zgromadzenia.
Także za granicą dwa dzienniki nie oszczędziły pochwał pod adresem Księdza
Bosko. Portugalski dziennik „Palavra” z Oporto zamieścił w numerach 15 i 16
stycznia długi, entuzjastyczny artykuł (33), w którym wynosił naszego Świętego jako
człowieka najbardziej zasłużonego dla ludzkości w ostatnich czasach. Inny dziennik
15 Tamże, dok. 2.
16 Dodatek, dok. 3.
28

3.9 Page 29

▲back to top


głosił jego pochwały znad brzegów Tamizy. Był to angielski „Merry England”, który
po wstępie zawierającym wspaniałą biografię Świętego, taki wyrażał sąd o kapłanach
Księdza Bosko. „Księża Salezjanie są naprawdę ludźmi nauki, lecz co najważniejsze
są również ludźmi przepojonymi gorliwością apostolską i prawdziwą pobożnością;
jednym słowem są dobrymi i gorliwymi pasterzami, którzy chętnie oddaliby życie dla
zbawienia swoich owieczek”. Nowy i bardzo popularny „Eco d’Italia” - organ
katolików genueńskich - w numerze z 25 stycznia, przy ocenianiu artykułu wyraził ze
swojej strony bardzo wielkie poważanie i szacunek dla Towarzystwa Salezjańskiego
i dla jego Założyciela i kończył następującym płomiennym wezwaniem: „O tak,
wspomagajmy, rozszerzajmy i popierajmy według sił naszych święte dzieło nowego
apostoła opuszczonej młodzieży; w ten sposób oddamy jedną z największych
i najskuteczniejszych usług dla świętej sprawy Boga i jego Kościoła”.
Jeden tylko głos nieprzyjemny odezwał się z Faenzy. Dziennik radykalny
„Lamone”, podniósłszy wrzawę przeciw swoim synom Księdza Bosko, w numerze
z 17 stycznia oskarżał wobec władz „wychowanie salezjańskie” stwierdzając,
że salezjanie, jako nieprzyjaciele ojczyzny wsączają swoje uczucia w serca młodzieży.
Ale jakie było rzeczywiście to spotwarzone wychowanie salezjańskie, wykazał
w owych właśnie dniach nowy Radca Szkolny ksiądz Franciszek Cerruti, który przy
objęciu swego urzędu kazał wydrukować z okazji rozpoczęcia roku szkolnego dzieło
zatytułowane „Pojęcia Księdza Bosko o wychowaniu i nauczaniu, a dzisiejsze
posłannictwo szkoły”. Wychowanie salezjańskie było ściśle oparte na pojęciach „tych
samych, pisał ks. Cerruti17, jakie posiadali najwięksi pedagogowie nowocześni”,
których przerażał widok bezbożnictwa i niemoralności grożącej ruinom narodom
i państwom.
(34) Kto widział Księdza Bosko tak bardzo osłabionego, nie mógłby nawet
przypuszczać, z jakimi zamiarami nosił się przy końcu lutego i na początku marca.
Rozmyślał on o podróży do Hiszpanii. Czując, że musi to uskutecznić jak najszybciej,
gdyż inaczej nie mógłby więcej urzeczywistnić swego pragnienia – starał się usunąć
sprzeciwy ze strony swych najoddańszych synów drżących o jego cenne życie.
Mówiąc prawdę, to Ksiądz Bosko był już w Hiszpanii, ale na sposób świętych a nie
drogą zwyczajną. Opowiemy tu wypadek, o którym posiadamy kilka zeznań, a także
słyszeliśmy o nim niejednokrotnie z ust samego księdza Brandy; on to właśnie miał
tak nieoczekiwaną wizytę. Może się wydawać dziwnym, że ks. Branda opowiadając
później o tym fakcie, nie przypominał sobie dokładnie daty pierwszego pojawienia, tj.
czy to była noc poprzedzająca, czy następująca po uroczystości św. Franciszka
Salezego. Lecz jest to wina słabej pamięci i nie umniejsza to w niczym wiarygodności
zdarzenia, o którym złożył zaznanie w procesie beatyfikacyjnym.
Ks. Branda, dyrektor zakładu z Sarria spał spokojnie w łóżku, kiedy naraz
posłyszał, że ktoś go woła. Przebudziwszy się rozpoznał wyraźnie głos Księdza
Bosko, który mówił:
17 Tamże, str. 10 - 11
29

3.10 Page 30

▲back to top


Księże Branda, wstań i chodź ze mną.
Ks. Branda pomyślał:
Jeszcze, co! Śnić mi się zachciewa! Potrzebuję spoczynku!
I aby uwolnić się od mniemanego złudzenia, przewrócił się na drugi bok.
Zasnął natychmiast głęboko i spał aż do zadzwonienia budzika. Rano przypomniał
sobie głos słyszany w nocy, ale nie przykładał do tego żadnej wagi. Tak minęła cała
oktawa św. Franciszka Salezego. W nocy z 5 na 6 lutego w czasie snu usłyszał znowu
wołanie:
Księżę Branda! Księże Branda!
Był to powtórnie głos Księdza Bosko. Wzdrygnął się, otworzył oczy i ujrzał ze
zdumieniem cały pokój zalany światłem jak w jasny dzień; owszem, posiadał łóżko
w przyległym alkierzu, spostrzegł na tle zasłony profil osoby o dokładnych rysach
Księdza Bosko. Głos mówił dalej:
Teraz nie czas na spanie! Wstawaj prędko!
Idę natychmiast – odpowiada. Po czym wstaje, ubiera się i (35) odchylając
zasłonę widzi na środku pokoju czekającego na niego Księdza Bosko. Z jego oblicza
i spojrzenia tchnęła ojcowska i budząca zaufanie miłość. Ks. Branda przybliżył się ku
niemu, ujął za rękę, żeby ją pocałować, a równocześnie Ksiądz Bosko mu powiada:
Chodź ze mną, oprowadź mię po zakładzie. Pokażę ci rzeczy, których nawet nie
przypuszczasz; a jednak są to fakty grozą przejmujące.
Ks. Branda zabrał klucze i opuściwszy pokój poszedł za Księdzem Bosko do
sypialni. Wszyscy chłopcy spali. Ksiądz Bosko wskazał na trzech, których można było
rozpoznać, chociaż mieli twarze strasznie zeszpecone.
Widzisz tych trzech nieszczęsnych? Zepsuł ich jeden, którego byś ani nie
podejrzewał, gdybym ci tego nie przyszedł powiedzieć. Przyszedłem zaś, ponieważ
już był czas najwyższy, by ci odkryć tę tajemnicę nieprawości. Tyś mu zaufał,
uważasz go za dobrego i takim wydaje się na pozór. Jest nim koadiutor... (Tu
powiedział jego imię i nazwisko). To on uśmiercił dusze tych chłopców. Patrz, do
jakiego stanu zostali przywiedzeni.
Ks. Branda na dźwięk tego nazwiska skamieniał. Nie byłby nigdy przypuszczał
takiej podłości. Ów osobnik uchodził rzeczywiście za dobrego i na zewnątrz
postępował bez zarzutu. Ksiądz Bosko ciągnął dalej:
Wyrzuć go natychmiast z zakładu. Nie pozwól, żeby dłużej przebywał
z chłopcami. Gotów jeszcze zepsuć innych.
Tymczasem szli dalej przechodząc z jednej sypialni do drugiej i obserwując
z poszczególna każdego ze śpiących. Ksiądz Bosko wskazał mu kilku, którzy mieli
twarze powykrzywiane i zniekształcone. Po wyjściu z sypialni obeszli cały zakład.
Schody, pokoje, podwórze były stale zalane światłem jak we dnie. Ksiądz Bosko
kroczył lekko jakby liczył zaledwie 40 lat. Powrócili do pokoju ks. Brandy. Tutaj
w kącie obok szafy na książki spotkali owych trzech nieszczęśliwych chłopców,
którzy usiłowali schować się przed wzrokiem Księdza Bosko; twarze ich były stale
zeszpecone. Obok nich stał nieruchomo ów koadiutor z głową spuszczoną, cały drżący
30

4 Pages 31-40

▲back to top


4.1 Page 31

▲back to top


i straszny jak skazaniec prowadzony na szubienicę. Sługa Boży przybrawszy wyraz
pełen groźby wskazał go Księdzu Brandzie i rzekł:
Oto ten, który deprawuje chłopców!
Zwróciwszy się następnie do winowajcy krzyknął:
Nędzniku! Ty jesteś tym, który wydzierasz dusze Bogu! To ty, który w ten
sposób zdradzasz przełożonych?! Nie jesteś godnym imienia, jakie nosisz! Tak ciągnął
dalej tonem pełnym grozy i uniesienia, stawiając mu przed oczy ohydę jego zbrodni,
popełnianej od szeregu miesięcy i zatajanej w sakramencie Pokuty. Pojawił się
również obok tych postaci jeden z kleryków; stał cały upokorzony, lecz nie tak
straszny jak ów koadiutor. Ksiądz Bosko popatrzył i na niego, ale już mniej groźnie
i rzekł:
Także tego wydal z zakładu; w przeciwnym razie dopuści się on ciężkich
występków.
Ależ ja nie wiem, jak wykonać te polecenia – zauważył ks. Branda. Nie wiem,
czym uzasadnić tę decyzję; nie mam dowodów; sprawa ta jest bardzo drażliwa. Nie
mógłby Ksiądz Bosko, komu innemu poruczyć wykonanie tego zlecenia?
Gdy tak mówił, wydawało mu się, że widzi księdza Rua, który stał
wyprostowany obok Księdza Bosko i palcem na ustach nakazywał mu milczenie. Ks.
Branda zamilkł, a Ksiądz Bosko skierował się ku wyjściu. W tej chwili znikło
wszystko światło. Ks. Branda znalazł się w zupełnej ciemności, odszukał po omacku
lampę na stoliku i zapalił ją; był sam w pokoju. Brakowało jeszcze dwie godziny do
wstania. Wziął więc brewiarz i zaczął go odmawiać. Po dzwonku poszedł odprawić
Mszę św., cały przejęty i wstrząśnięty do głębi.
Myśl, że musi wyrzucić owych dwóch, nie dawała mu spokoju. Jak ich
zawezwać do siebie? Jak zacząć rozmowę? Jakie dowody przytoczyć, by musieli
przyznać się do winy? Śledził ich ustawicznie, lecz nie zauważył nic godnego nagany.
Z drugiej zaś strony czuł się jakiś głos wewnętrzny, który mu stale powtarzał:
„Działaj! Działaj!”.
(37) Zawezwał prefekta i asystentów i polecił im, by mieli baczne oko celem
wykrycia mniej dobrych chłopców. Spodziewał się tym sposobem wpaść na jakieś
poszlaki ukrytego zła. Zdecydowany nic nie mówić sądził, że po zastosowaniu
wspomnianych środków ostrożności może być spokojnym w sumieniu. Spodziewał się
w ten sposób stłumić wewnętrzne głosy, które rzeczywiście przez kilka dni zostawiły
go w spokoju. Ilekroć jednak szedł odprawić Mszę św., czuł się owładniętym jakąś
dziwną trwogą, od której aż dreszcze nim wstrząsały.
W takim rozstroju zastał go list z Turynu od księdza Rua. List ten długo potem
przechowywał i pokazywał wielu salezjanom18: pisał w nim ks. Rua: „Dziś wieczorem
18 Pokazał go prefektowi księdzu Aime; przeczytał go na jednej konferencji do kleryków, jak wspomina ks. Pirola; dał go do
przeczytania misjonarzom, którzy gościli u niego tuż przed przyjazdem Księdza Bosko; z czasem list ten zagubił się.
W procesie beatyfikacyjnym tak zeznawał ks. Rua: „Byłem w owych dniach w Turynie; następnego dnia po tym pojawieniu
się, Ksiądz Bosko rozmawiając ze mną powiedział, że w nocy odwiedził ks. Brandę i mam wrażenie, że polecił mi napisać do
niego list z zapytaniem, czy wykonał dane mu polecenie. Ja wówczas nie przywiązywałem większej wagi do jego słów
i wykonawszy otrzymane zlecenie, przestałem o nim myśleć. Kiedy w kilka miesięcy potem towarzyszyłem Księdzu Bosko
31

4.2 Page 32

▲back to top


przechadzałem się z Księdzem Bosko, który mi powiedział, że złożył ci wizytę. Lecz
może spałeś o tej porze”.
W cztery czy pięć dni po wydarzeniu, gdy ks. Branda udał się ze Mszą św. do
domu pani Doroty, usłyszał od „mateczki salezjanów” jak ją zwano, te słowa:
Wie ksiądz, co? Śnił mi się Ksiądz Bosko; śnił mi się właśnie tej nocy...
Proszę mi wybaczyć, przerwał ks. Branda; dzisiaj chciałbym odprawić Mszę
św. natychmiast; spieszy mi się.
Słowa świątobliwej niewiasty wywołały w nim bicie serca. Nie chciał dalej
słuchać. Poszedł wprost do kaplicy, ubrał się i rozpoczął Mszę św. Ale po odmówieniu
konfesji i wejściu na stopnie, gdy pochylał się, aby ucałować ołtarz, zdjął go wielki
strach i drżenie i usłyszał wewnętrzny głos:
Wykonaj natychmiast to, co ci polecił Ksiądz Bosko, inaczej to ostatnia Msza
św., jaką odprawiasz.
Wrócił do zakładu zdecydowany, by działać. Chciał zasięgnąć rady, lecz nie
wiedział czyjej. Spowiednikowi nic o tym nie wspomniał lękając się, że ten osądzi
rzecz w sposób niewłaściwy. Mimo to postanowił działać bezzwłocznie. Kazał
zawołać prefekta księdza Aime i zobowiązując go do ścisłego sekretu opowiedział mu
w części widzenie, jakie miał w nocy po oktawie św. Franciszka Salezego, wskazał
nazwiska trzech chłopców i dał odpowiednie wskazówki, jak ma postąpić,
a mianowicie: by im bez ogródek dał do zrozumienia, że wie wszystko i by im
rozkazał wyjawić nazwisko gorszyciela. Gdyby zaprzeczali albo nie chcieli mówić,
niech nawet podniesie rękę. Po wypytaniu pierwszego niech go zamknie w tym a tym
pokoju, aby nikt nie mógł z nim mówić. Następnie zawoławszy drugiego niech z nim
postąpi jak z pierwszym, potem zaprowadzi go do oznaczonej klasy i tam go zamknie.
Wybadawszy trzeciego niech go zatrzyma w swoim biurze i wróci zaraz, aby mu
przedłożyć wyniki dochodzeń.
Tu, na tym arkuszu - zakończył ks. Branda - ja napiszę nazwisko widzianego
przeze mnie sprawcę zgorszenia, a skoro ty wrócisz z przesłuchania chłopców,
porównamy je z nazwiskiem, jakie ci oni wyjawią. To powiedziawszy wziął pióro,
napisał nazwisko i złożył arkusz.
Prefekt wykonał polecenie, co do joty. Pierwszy z wychowanków, usłyszawszy
zadanie prefekta, zdębiał i zaczął przeczyć, lecz widząc, że przełożony był stanowczy
i pewny, wyznał wszystko. Drugi i trzeci również przyciśnięci do muru dali tę samą
odpowiedź.
Ks. Aime powrócił do dyrektora i zdał sprawę z wyniku badań. Wówczas ks.
Branda rozwinął arkusz i podał go prefektowi. Widniało na nim nazwisko koadiutora,
oskarżonego przez chłopców. Nie było już żadnej obawy popełnienia nieroztropności,
która by mogła powstrzymać przełożonego; wezwał, więc winowajcę.
do Hiszpanii, ks. Branda, który wyjechał na nasze spotkanie aż do granicy, opowiedział mi jasno o wypadku i wówczas
dopiero zrozumiałem, jaką to wizytę złożył mu Ksiądz Bosko.
32

4.3 Page 33

▲back to top


Ten od wielu dni żył pod ciężarem straszliwej, wewnętrznej rozterki. Gdy
stanął przed nim, ks. Branda przeszył go wzrokiem mówiąc:
To ty jesteś tym, który deprawujesz chłopców?
Ja?... Jakże? - wybełkotał oszołomiony.
Tak, ty! Zrobiłeś tak i tak!
Nieszczęśliwy upadł na kolana błagając o litość i wołając:
Czy to Ksiądz Bosko o tym napisał?
Ksiądz Bosko przyszedł osobiście, by mi to powiedzieć. Winowajca
dowiedziawszy się, że musi natychmiast opuścić zakład, wybuchnął płaczem, błagał
i zaklinał, by go zwolniono z tych obowiązków, które stanowiły dla niego
niebezpieczeństwo i by go przeznaczono nawet do zamiatania, byle tylko mu dano
przynajmniej dwa miesiące czasu, ażeby mógł sobie zabezpieczyć przyszłość. Został
wysłuchany.
Kiedy potem Ksiądz Bosko przybył na granicę Hiszpanii ks. Branda
wyjechawszy na jego spotkanie, zawołał go na ubocze do pewnej sali i powiedział?
W Sarria może Ksiądz nie zastanie wszystkiego tak jakby tego pragnął.
Jak postąpiłeś?
Trzej chłopcy zostali odesłani do domu jeden po drugim w kilkudniowych
odstępach; lecz koadiutor jest jeszcze w zakładzie. Ustąpiłem na skutek łez i próśb,
odraczając mu wyjazd na parę miesięcy.
Dobrze, przyjdę i zobaczę, jak mamy postąpić.
W kilka tygodni potem także i koadiutor został usunięty z zakładu.
33

4.4 Page 34

▲back to top


R O Z D Z I A Ł II
Poprzez Ligurię i Francję w stronę Hiszpanii.
(40) W Hiszpanii Pomocnicy salezjańscy, choć nieliczni, byli jednak bardzo
wpływowi; wysokie osobistości kościelne i świeckie szczyciły się tym tytułem. Imię
Księdza Bosko rozbrzmiewało wzdłuż i wszerz, ponieważ dzienniki i czasopisma
zaznajamiały społeczeństwo tak z jego osobą, jak i jego zakładami w Utrera i w Sarria.
Najznakomitsi dobrodzieje, z panią Dorotą na czele, poczytywaliby sobie za wielkie
szczęście, gdyby go mogli zobaczyć i dlatego przy rożnych okazjach prosili aby
przyjechał do ich ojczyzny. Sługa Boży od dłuższego czasu wybierał się do Hiszpanii,
dał nawet w tym względzie formalne przyrzeczenie. Decyzja wyjazdu zapadła pod
koniec lutego i niezwłocznie rozpoczęły się przygotowania.
Kiedy wewnątrz i na zewnątrz Oratorium rozniosła się wieść, że Ksiądz Bosko
zamierza odbyć tak długą podroż, salezjanie i przyjaciele zaniepokoili się poważnie na
myśl, iż mógłby umrzeć w czasie drogi. On uspakajał wszystkich powołując się na
doświadczenie poprzednich podróży, które nie tylko nie pogorszyły jego zdrowia, ale
nawet wpłynęły na niego dodatnio. Powiadał zresztą, że chce najpierw wypróbować
swoją odporność odbywając z wolna podroż wzdłuż wybrzeża Ligurii i Francji; jeżeli
wszystko pójdzie dobrze, uda się dalej, w przeciwnym razie zawróci z drogi.
(41) Wiadomość, że Ksiądz Bosko w najbliższym czasie odwiedzi Hiszpanię,
rozeszła się tam szybko wzniecając powszechne oczekiwanie. Gorące pragnienie
poznania Księdza Bosko, usłyszenia jego słowa, cieszenia się jego obecnością, nie
mogło być u nikogo bardziej żywym, niż u pani Doroty, ponieważ nikt na równi z nią
nie posiadał tak bliskiego pokrewieństwa duchowego z Księdzem Bosko, a stąd
i takiej łatwości w zrozumieniu jego wielkiego posłannictwa. Opuścił Oratorium na
Valdocco dnia 12 marca o godzinie wpół do trzeciej, biorąc oprócz sekretarza kleryka
Viglietti’ego za towarzyszy pierwszej części podroży księdza Cerrutiego i księdza
Sala.
Wyglądał dosyć dobrze, lecz poruszał się z wielkim trudem i zawsze musiał
mieć oparcie. Na dworcu Porta Nuova korespondent pewnego dziennika
toskańskiego19 pozdrawiając go wyraził mu współczucie z powodu podroży w tak
dalekie strony. Ksiądz Bosko odpowiedział, że jest zmuszony koniecznością
zaopatrzenia w chleb swoich chłopców.
Niech się Ksiądz zwróci do Depretisa - wyrwało się dziennikarzowi.
19 L’Amico del popolo, z Prato, 20 marca 1886 r.
34

4.5 Page 35

▲back to top


Tak, tak, właśnie do niego! Gdyby wiedzieli, ile mnie kosztują same podatki od
wszystkich zakładów we Włoszech!
Bez większej niewygody, owszem wśród wesołej rozmowy, dotarł do
Sampierdarena. Tu znalazł dwóch poczciwych robotników z Arenzano, którzy czekali
aby mu wręczyć ofiarę w dowód wdzięczności za otrzymane łaski za
wstawiennictwem Maryi Wspomożycielki; oświadczyli oni, że wszystek lud w ich
wiosce żywi gorące nabożeństwo do Wspomożycielki.
W ciągu nocy czuł się Ksiądz Bosko niedobrze - tak, że był zmuszony
odprawić Mszę św. w pokoju. Wysłuchali jej chłopcy z czwartej i piątej klasy
gimnazjalnej. Po dziękczynieniu i skromnym posiłku rozpoczął przyjmować gości bez
przerwy aż do południa. Byli to prawie wszyscy ludzie, jak mówił, którzy przyszli
podziękować Maryi Wspomożycielce za łaski na skutek jego błogosławieństwa sprzed
roku.
Pomocnicy w Genui przygotowali wszystko, by konferencja mogła (42) się
odbyć w mieście w kościele św. Syrusa; Ksiądz Bosko udał się tam zaraz po południu.
Raczył przybyć także arcybiskup Magnasco. Przez pół godziny przemawiał ksiądz
Cerruti do tłumów, które zgromadziły się celem zobaczenia Księdza Bosko. Gdy
Sługa Boży przechodził, wszyscy tłoczyli się wokół, by ucałować jego rękę; były
chwile, w których obawiano się, że zostanie zgnieciony. Przed i po konferencji
udzielał posłuchania w zakrystii tym, co pragnęli z nim pomówić. Arcybiskup
powtarzał do osób, które przychodziły ucałować mu pierścień: Idźcie do Księdza
Bosko. Koadiutor Enrea słyszał, jak wielu wyrażało swą radość, że mogli otrzymać
błogosławieństwo Świętego. Ksiądz Lazzero pisał 28 marca do bpa Cagliero: „Osoba
naszego drogiego Ojca, w miarę jak się starzeje, staje się coraz to cenniejsza.
W Genui, dokąd udał się na konferencję pomocników, nie było nigdy takiego
uniesienia dla Księdza Bosko, jak tym razem, a obywatele nie okazali się nigdy tak
ofiarnymi jak obecnie, czego dowodem była bardzo obfita składka”.
Na ten sam temat pisał do księdza Rua pewien pomocnik z Voltri20:
„Przepędziłem jedną godzinę jak w niebie. Zdawało się, że Pomocnicy i Pomocnice
rozerwą na kawałki kochanego Księdza Bosko.
Wszyscy chcieli go widzieć, mówić z nim, ucałować mu rękę; a on drogi, cały
uśmiechnięty, każdego wysłuchiwał i obdarzał dobrym słowem; były to słowa
z rodzaju tych, które posiadają tajemniczy wpływ na duszę”.
O zmierzchu zaprowadzono go do pałacu pani Ghilini, gdzie odbył się obiad.
Do Sampierdarena powrócił późno i zmęczony. Słyszano, jak powiedział do jednego
z panów:
Co do mnie, to mi wystarczy do życia garść kukurydzy; lecz mam do
wyżywienia bardzo wielu synów; podobnie jak miłosierdzie dobrych nie ma granic,
tak i ja potrzebuję wszystkich21. Na zakończenie dnia kl. Viglietti pisał w swoim
20 Pan Primo Arona, Vegima obok Voltri, 21 marca 1886 r.
21 L’Eco d’Italia, 15 marca 1886 r.
35

4.6 Page 36

▲back to top


dzienniczku: „Ksiądz Bosko był dziś bardzo wesoły, dużo żartował i miał umysł
niezwykle jasny”.
(43) Ksiądz Belmonte, dyrektor sierocińca z Sampierdarena, zeznał,
że w kościele św. Syrusa miało miejsce cudowne wydarzenie. Ksiądz Bosko rozdawał
w zakrystii medaliki Maryi Wspomożycielki; po wyczerpaniu zapasu zwrócił się do
dyrektora z zapytaniem, czy nie wziął z sobą większej ilości. Dyrektor dał mu jeszcze
około czterdzieści. Wówczas Święty rozpoczął rozdawać. Zakrystia była nabita
ludźmi, a on dawał wszystkim, którzy przechodząc wyciągali rękę. Ksiądz Belmonte
i pan Dufour stojący obok, nie wierzyli swoim oczom. Zostało rozdanych z całą
pewnością kilkaset medalików, a może nawet więcej niż tysiąc, co bez ich
rozmnożenia byłoby zupełnie niemożliwe.
Następnego dnia posłuchania trwały bez przerwy kilka godzin. Około południa
przyszła w towarzystwie ojca i matki pewna dziewczyna, która nie chciała nic
wiedzieć o kościele tak, iż zdawała się wprost obłąkaną pod tym względem. Wobec
Księdza Bosko wyzbyła się głupiej pychy, uklękła, by otrzymać jego
błogosławieństwo, a następnie z płaczem wyrzekła: Uznaję szczerze swój błąd. Szatan
oszukiwał mnie aż dotychczas. Jutro przystąpię do spowiedzi i Komunii św”.
Wzruszeni rodzice nie podnosili się z klęczek, ani nie objawiali chęci odejścia. Scena
ta trwała przez chwilę; wreszcie złożywszy znaczniejszą ofiarę wyszli.
Pod wieczór odbyła się uroczysta konsekracja dzwonów, przeznaczonych do
nowej dzwonnicy kościoła św. Kajetana; koadiutor Quirino, sprowadzony umyślnie
z Oratorium, zainaugurował je wydzwaniając różne melodie z nieporównanym
mistrzostwem, znanym wszystkim turyńczykom. Po skończonej ceremonii Ksiądz
Bosko udzielał dalej posłuchań, które się przeciągnęły aż do godziny ósmej
wieczorem. „Jest zmęczony, czytamy w dzienniczku, lecz czuje się bardzo dobrze; jest
spokojny i wesoły”.
Pomimo kłopotów wszelkiego rodzaju, które nie dawały mu chwili
wytchnienia, nie zapominał o Oratorium; rzeczywiście na zamknięcie pracowitego
dnia polecił sekretarzowi napisać do księdza Rua, podsuwając mu treść listu. Viglietti
napisał niezwłocznie: „Ksiądz Bosko (44) poleca mi prosić Księdza, by zechciał
pozdrowić chłopców w jego imieniu; by im powiedział, że tu w Sampierdarena zastał
chłopców pełnych dobrej woli; że tak, jak w Oratorium, ci z czwartej i piątej klasy
wczoraj rano wysłuchali w pokoju Mszy św. Księdza Bosko i wszyscy przyjęli
nabożnie z rąk Jego Komunię św. Przesyła serdeczne pozdrowienia dla księdza
Lemoyne, księdza Lago, Suttil’a, Festy i Gastaldiego”. Następnie sekretarz dołączył
od siebie: „Proszę usilnie, drogi Księże Rua, polecić Księdza Bosko modlitwom
wszystkich, gdyż jego zdrowie pozostawia wiele do życzenia”.
Pojawił się w sierocińcu pewien rzeźbiarz, który nie widząc przedtem Księdza
Bosko, na podstawie fotografii wyrzeźbił w ogólnych zarysach jego głowę i biust
w nadziei, że kiedyś zobaczy go z bliska i ostatnimi uderzeniami dłuta wyrzeźbi jego
postać. Przyczepił się do niego i nalegał tak długo, aż Sługa Boży musiał zgodzić się
na pozowanie. Występując na podwyższenie przygotowane mu przez artystę śmiał się
36

4.7 Page 37

▲back to top


mówiąc: „Oto wstępuję na miejsce stracenia”. Na widok, jak artysta narzucał na
rzeźbę coś w rodzaju ciasta z gliny celem poprawienia poprzednich linii, szepnął do
sekretarza: Patrz, Viglietti, jak mnie dobrze obsmarowuje! Po kwadransie zmorzył go
sen. Przebudziwszy się spostrzegł, że upłynęła cała godzina; zszedł więc natychmiast,
gdyż dużo ludzi pragnęło z nim rozmawiać.
Tak minął ranek 15 marca. Po południu posłuchania zmęczyły go bardzo; mimo
to przy wieczerzy opowiedział kilka miłych anegdotek. W końcu, gdy rozmowa
potoczyła się na temat wrażliwości serca, Ksiądz Bosko wyznał, że w czasie Mszy św.
nie jest już w stanie modlić się za misjonarzy wskutek silnego wzruszenia, które go
wtedy opanowuje tak, iż grozi mu zadławieniem. Wówczas, dorzucił, zmuszony
jestem myśleć o Dziandui (sławnym z przedstawień marionetkowych), by się
roztargnąć za wszelką cenę.
Wielki był również napływ odwiedzających rankiem 16 marca w dniu odjazdu.
W ostatniej chwili zjawił się margrabia Spinola, by go sfotografować. Święty dla
zadowolenia go zgodził się; spowodowało to stratę czasu tak, że należało się bardzo
spieszyć, aby zdążyć (45) na pociąg do Varazzo. Na wszelki wypadek dano znać na
stację, a naczelnik w swej dobroci opóźnił odjazd pociągu.
W Arenzano postój, zamiast kilku minut, przeciągnął się do paru godzin dla
zadowolenia ogromnych mas ludzi, którzy zalali stację.
Tłumy wtargnęły na peron, prowadząc lub niosąc ze sobą chorych; otoczyły
pociąg, wspinały się na wagony, spychały się wzajemnie. Było już znaczne
opóźnienie; naczelnik dawał, co chwilę znak do odjazdu, lecz maszynista nie śmiał
ruszać z obawy, jakiego wypadku. Pewna chora kobieta wniesiona do wagonu, gdzie
znajdował się Ksiądz Bosko, po jego błogosławieństwie została w jednej chwili
uzdrowiona tak, że powróciła do domu o własnych siłach.
A cóż dopiero mówić o Varazzo? Kolejarze nie mogli nawet odebrać biletów
od podróżnych, ponieważ ci wysiadłszy z pociągu zlali się z niezliczonymi masami,
które przemocą dotarły aż do toru. Proboszcz macierzystej parafii, wielki przyjaciel
salezjanów, ogłosił z ambony o przyjeździe Księdza Bosko; prócz tego rozesłał po
mieście i do sąsiednich gmin okólnik zawiadamiający o konferencji dla Pomocników.
Skutek był taki, że przybyło mnóstwo ludzi z Savony, Sestri, Voltri, Arenzano; starzy
powiadali, że jak Varazze Varazzem, nie widziano nigdy takiego napływu przybyszów
ani podobnej siły zapału i oznak żywej wiary. Do przybycia drogi pod górę,
prowadzącej do zakładu, wystarczy kilka minut, lecz Ksiądz Bosko szedł aż trzy
kwadranse, taki był natłok ludzi, którzy pragnęli ucałować jego rękę. Chłopcy stojący
dwuszeregiem po obu stronach ścieżki na jego powitanie, zostali rozproszeni i porwani
przez tłumy.
Po obiedzie cała przyległość naokoło zakładu zaroiła się mrowiem ludzkim.
Próbowano zatrzymać wszystkich na zewnątrz, lecz był to wysiłek daremny. Główna
brama, nie wiadomo, jakim cudem, rozwarła się na oścież, fala ludzi rozlała się po
podwórzu, wypełniła korytarze, wtargnęła na schody i do klas. Któż zdołałby
pohamować taką siłę? Zachodziła obawa o życie Księdza Bosko, gdyby się pokazał.
37

4.8 Page 38

▲back to top


kl. Viglietti stojąc przed drzwiami pokoju, przemawiał (46) jak do głuchych; niektórzy
padali przed nim na kolana, domagając się wśród krzyków, by im pozwolił zobaczyć
Księdza Bosko. Konferencja była naznaczona na godzinę 4; lecz biła już piąta,
a Ksiądz Bosko znajdował się jeszcze w pokoju, siedząc w fotelu i ściśnięty ze
wszystkich stron.
A jednak należało go uwolnić. W ostatecznej potrzebie - ostateczne środki!
Posłużono się żelaznymi ramionami rybaków, którzy wziąwszy go do środka wraz
z sekretarzem, odprowadzili ich aż do domu parafialnego. Dla skrócenia drogi
przeprowadzili ich tylnym wyjściem, prawie nigdy nie używanym, następnie
przejściem prywatnym, które wychodziło na plac miejski. Najtrudniej było przebić się
poprzez zwarte rzesze, otaczające kościół. Biedny Ksiądz Bosko już nie szedł, ale
posuwał się niesiony przez falujące tłumy. Kl. Viglietti, by nie dać się odłączyć od
Sługi Bożego, uchwycił się za jego sutannę. Gromady ciekawych zalegały okna, drzwi
i dachy. O godz. 6 przekroczono próg kościoła. Okoleni nieustannie murem ramion
owych poczciwych rybaków dotarli szczęśliwie do prezbiterium, gdzie nareszcie
Ksiądz Bosko mógł usiąść.
Po wykonaniu przez chór zakładowy utworu „Quasi arcus”, ks. Cerruti
przemawiał o miłości, przejawiającej się w modlitwie i w czynie. Następnie wszedł na
ambonę proboszcz i swoim entuzjazmem poruszył wszystkich do łez. Naturalnie
z powodu olbrzymiego ścisku zemdlało kilka osób, które musiano wynieść z kościoła.
Po błogosławieństwie ludzie nie ruszali się z miejsca. Plac kościelny wydawał się
nabitym ludzkimi głowami. Podczas gdy zastanawiano się nad sposobem wydostania
się z kościoła, zbliżył się do Księdza Bosko pewien wieśniak z ręką na temblaku
i rzekł:
Proszę się modlić za mnie. Jestem kaleką i nie mogę pracować. Moja rodzina
cierpi nędzę.
Którą rękę macie chorą? zapytał Ksiądz Bosko.
Co?... O!... Jestem uzdrowiony!
Ksiądz Bosko polecił mu zdjąć chustę i nikomu nic nie mówić; ale zbyt wielu
było świadków - wieść rozeszła się szybko potęgując entuzjazm. Obok balustrady
pewien parafianin, utorowawszy sobie drogę siłą łokci, zbliżył się do Sługi Bożego
z taką miną, jakby miał do powierzenia wielki sekret. Mówił w narzeczu i Ksiądz
Bosko nic nie rozumiał. Nachylił przeto ucho, aby lepiej słyszeć. Ten (47) zaś nie
pojmując, dlaczego Sługa Boży się pochylił, zmieszał się, cmoknął go głośno
w policzek i odszedł.
Ksiądz Bosko posuwał się żółwim krokiem w stronę wyjścia. Od czasu do
czasu słychać było krzyki osób znajdujących się w niebezpieczeństwie zgniecenia. On
zaś, zawsze pogodny i spokojny, uśmiechał się do wszystkich, każdego umiał
zagadnąć lub pozdrowić, a zwłaszcza dzieci. Wśród ustawicznych popychań w jedną
i drugą stronę dotarł szczęśliwie aż do parkanu plebanii. Stąd po schodach wstępowało
się na rodzaj ganku. Święty uszedłszy kilka stopni obrócił się w stronę tłumu. To
wystarczyło, żeby w mgnieniu oka zapanowała uroczysta cisza. Wysoce rozrzewniony
38

4.9 Page 39

▲back to top


powiedział, że dziękuje wszystkim za te objawy życzliwości i przywiązania;
podziękował proboszczowi za jego łaskawość; następnie dał znak, że pragnie udzielić
błogosławieństwa. Co za wspaniały widok? Noc już zapadła. Ksiądz Bosko na
podwyższeniu, wyprostowany, cały skupiony, podniósł prawicę, by uczynić znak
Krzyża św. ponad tym tłumem klęczącym i pochylonym ku ziemi. Na słowo „Amen”
zerwał się potężny okrzyk: „Niech żyje Ksiądz Bosko”, powtarzany wiele razy
i rozlegający się echem w oddali. Dzwony dzwoniły uroczyście a pobliskie morze
szumiało falując w poświacie gwiazd. Starzy do dziś dnia wspominają jeszcze
o niezatartych wrażeniach tej nastrojowej chwili.
Na plebanii udzielał posłuchań aż do godziny 9. Wszystek ten lud - powiedział
później do sekretarza - sam nie wiem, czego chce ode mnie. Niektórzy przychodzą
i mówią: „Ja mam chorą żonę, ja męża, ja brata, pragnąłbym jego uzdrowienia”. Po
czym dodają: „Ile to kosztuje?”. „Ależ łask się nie sprzedaje”– odpowiadam:
„odmówcie trzy Zdrowaś… do Maryi Wspomożycielki przez trzy dni”. „Jak to? - pyta
niejeden; tu potrzeba jeszcze czegoś innego oprócz Zdrowaś Maryjo…! Proszę bez
krepowania się! Ile mam zapłacić?!”. A Ksiądz Bosko musi tłumaczyć, jak bardzo
konieczną dla otrzymania łask jest wiara, modlitwa i jałmużna. I zaiste była tam
wiara! Sypały się ofiary nie tylko pieniężne, ale i kolczyki, pierścionki i tym podobne
klejnoty.
Wśród tylu odwiedzających Księdza Bosko była również jedna matka (48),
która zbolała niosła na ręku córeczkę chorą na nogi i na krzywicę kręgosłupa; groziło
jej kalectwo. Ksiądz Bosko udzielił dziewczynce błogosławieństwa, a następnie rzekł
do matki: Idźcie z Bogiem, dobra kobieto, nie trapcie się; wasza córeczka będzie się
miała lepiej. Rzeczywiście, dziewczynce zaczęło się polepszać, wyrosła silna i żyje
dotychczas. Nazywa się Karmela Gracchi.
Posiadamy także szczegółowe sprawozdanie o pewnej łasce duchowej. Pani
Maria Bruzzone, ur. w Rossiglione, a mieszkająca w Varazze, miała syna Józefa, który
dawniej posłuszny i przywiązany, z biegiem czasu polubił tańce i podejrzane
towarzystwo. Biedna matka nie mogła znaleźć spokoju. Młodzieniec był głuchy na
matczyne napomnienia, drwił i robił swoje w dalszym ciągu. Zbratał się z szajką
hulaków, którzy trwonili czas na nocnych zabawach. Strapiona kobiecina płakała
i modliła się. Przybycie Księdza Bosko podniosło ją na duchu. Udała się do zakładu,
by się przed Świętym użalić. Ale jak poradzić sobie wobec tego morza narodu?
Postanowiła oczekiwać go na stacji, gdy będzie odjeżdżał; lecz plac, portyki
i poczekalnia zapchane były ludźmi. Straciła więc nadzieję i skuliła się w jednym
kącie ściśnięta bólem. Podczas gdy tak stała przygnębiona, oto jeden z księży
odprowadzających Sługę Bożego na stację zbliżył się do niej i rzekł: Kobiecino,
chodźcie no za mną. Poszła machinalnie i znalazła się w obecności Świętego, który ją
właśnie kazał zawołać. Osłupiała i zmieszana tym niezwykłym wezwaniem padła mu
do nóg i wybuchnęła płaczem. Ksiądz Bosko zapytał po chwili:
Czego chcecie, dobra kobieto?
39

4.10 Page 40

▲back to top


O Ojcze, miałabym tyle do powiedzenia, ale jestem tak wylękniona, że ledwo
słowo mogę z siebie wydobyć. Mam liczną rodzinę, lecz mój syn...
Biedna matko! - przerwał Ksiądz Bosko kładąc jej rękę na głowie. (49) Odwagi.
To, o czym myślicie, to nic nowego. W czasie Mszy św. pomodlę się za was i wnet
wszystko weźmie lepszy obrót. Pocieszcie się.
Pobłogosławił ją i odjechał. Matka żyła w ciągłej udręce sądząc, że jej syn wdał
się w nieuczciwe stosunki; tymczasem Ksiądz Bosko uspokoił ją pod tym względem.
Sprawy przedstawiały się tak, jak mówił; przepowiedziana zaś poprawa przyszła
później. Wieczorem w ostatnią niedzielę karnawału, gdy matka miała więcej niż
kiedykolwiek podstaw do obawy o swego syna, ten odzywa się do niej:
Mamo, chodźmy spać!
Chcesz mnie oszukać, aby być swobodniejszym - rzekła. Rób, co chcesz; ja
pójdę spać, kiedy będę uważała za stosowne.
Nie, mamo, nie! Nie okłamuję cię; idę na spoczynek.
I rzeczywiście poszedł. Co w nim zaszło, nie wiadomo także i dlatego,
że młodzieniec był małomówny. To pewne, że od tej chwili nie uczęszczał już do
dawnych miejsc i przestał obcować z dawnymi osobami, mimo, że uiścił składkę
stowarzyszeniową. Spoważniał, pilnował więcej kupiectwa, handlował nawet przez
kilka lat w Ameryce, po czym powrócił do rodziny i nie dopuścił się więcej
poprzednich lekkomyślności.
Dnia 17 marca o godzinie 11 w nocy Ksiądz Bosko przybył do Alassio.
W czasie drogi przez dobre pół godziny nie rozmawiał z ks. Cerrutim o niczym innym,
jak tylko o misjonarzach i misjach, wyliczając szczegółowo miejsca w Ameryce,
w Afryce i Azji, dokąd jego synowie mieli z biegiem czasu dotrzeć i osiedlić się.
Powiecie – zauważył - że są tam już inne zgromadzenia. Zupełna prawda! Ale my
pójdziemy im na pomoc, a nie po to, by zająć ich miejsce. Zapamiętajcie to sobie
dobrze! Na ogół zgromadzenia te troszczą się raczej o dorosłych; my zaś musimy
zająć się w sposób szczególniejszy młodzieżą, zwłaszcza biedną i opuszczoną.
Nie znamy szczegółów z jego pobytu w kolegium w Alassio. Z listu, jaki kl.
Viglietti wysłał do ks. Rua wieczorem 18 marca, dowiadujemy się tylko tyle, że nic
nie zdołało odwrócić uwagi Księdza Bosko od Oratorium. Kl. Viglietti, bowiem tak
pisał: „Ksiądz Bosko (50) poleca mi przesłać moc pozdrowień dla Księdza i dla
Kapituły; pragnie, by Ksiądz podał o nim wiadomości chłopcom i pozdrowił
szczególnie studentów z czwartej i piątej klasy; tych ostatnich zapewnia, że pamięta
o nich stale i codziennie po swojej Komunii św. ma wrażenie, jakoby im rozdawał
Chleb Anielski”.
Dwudziestego marca przybył do Nicei, gdzie zamierzał pozostać aż do końca
miesiąca. Szybko rozpoczął się napływ odwiedzających. W konferencji dnia 24 marca
wziął udział kwiat obywatelstwa nicejskiego; była obecna również szlachta z Cannes.
Prelegent o Księdzu Bosko, opat z Nicei, wygłosił wspaniałe przemówienie. Między
innymi mówił: „Był ongi w raju anioł, który cieszył się oglądaniem Boga i jego
wspaniałych dzieł, lecz widząc na ziemi tyle nieszczęść, ludzkość w upadku
40

5 Pages 41-50

▲back to top


5.1 Page 41

▲back to top


i młodzież zaniedbaną, wzruszył się do głębi i stanąwszy przed majestatem Bożym tak
się odezwał: Ja tutaj cieszę się wszelkim dobrem, ale na ziemi widziałem Twoje
stworzenia, które jęczą i wołają do Ciebie o ratunek. Chętnie poświęcam, mój Panie,
całe szczęście niebieskie, byle tylko przyjść im z pomocą.
Niech tak będzie - wyrzekł Pan Bóg. Wówczas ów anioł niebieski rozpostarłszy
swe złotopióre skrzydła zstąpił do Włoch, poleciał do Francji, Hiszpanii, rozdzielił
szczodrze po całej Europie swoje błogosławieństwa, popłynął aż na krańce Ameryki
i obsypał ją swymi darami. Niestrudzony nigdy w czynieniu dobrze ów anioł pokoju,
już pochylony wiekiem i trudami, przechodzi wszędzie błogosławiąc i niosąc ukojenie
strapionej ludzkości. Tego anioła, drodzy słuchacze, znacie dobrze - posiadacie go
wśród was - jest nim Ksiądz Bosko”.
Powstał także Ksiądz Bosko i przemówił pełen wzruszenia, odnosząc do
pomocników całą zasługę dobra, jakie przypisywano salezjanom. „Cieszył się wielką
jasnością myśli - pisze w dzienniczku sekretarz”.
Przy obiedzie otaczało go dobrane grono przyjaciół, a między nimi zawsze
wierni i oddani panowie: Levrot, D’Espiney i Michel. Ksiądz Bosko od dawna czekał
na okazję, by uczcić w sposób szczególny d-ra D’Espiney. Za staraniem Świętego
Papież mianował go kawalerem (51) orderu św. Grzegorza Wielkiego. Publiczne
zakomunikowanie o tym odznaczeniu powierzył Sługa Boży inżynierowi Levrot, dla
którego już poprzednio uzyskał taki sam tytuł. Pod koniec obiadu inżynier wygłosił
wspaniałe przemówienie, łącząc po mistrzowsku wzniosłość myśli z wykwintnością
formy22. Chcemy tu podkreślić jedno tylko zdanie, ponieważ wykracza ono poza
granice zwyczajnej, towarzyskiej uprzejmości. Pan Levrot od dawna znał bardzo
dobrze naszego Świętego i lepiej, niż kto inny umiał odmierzyć wagę słów, gdy
mówił: „Ksiądz Bosko wszystko to, co czyni, czyni dobrze i w końcu zawsze ma
słuszność”. Tak było istotnie. Niejednokrotnie, bowiem Ksiądz Bosko, osądzony
pierwej nieprzychylnie, a nawet złośliwie podejrzewany, wychodził z gry zawsze
zwycięsko, zyskując sobie uznanie i poklask. W jednym tylko wypadku, a było to
właściwie tylko splot wypadków, niezrozumienie Księdza Bosko trwało długo, nawet
po jego śmierci; lecz w chwili przez Opatrzność wybranej słuszność i niewinność jego
ujawniła się w pełni światła wobec całego Kościoła.
Wśród owacji współbiesiadników Ksiądz Bosko przypiął krzyż na piersi
nowego kawalera; następnie przemówił ks. Bonetti, potem Ksiądz Bosko i adwokat
Michel. „Była to miła uroczystość rodzinna”, zapisał kl. Viglietti.
Później Ksiądz Bosko w towarzystwie dyrektora księdza Ronchail i kleryka
Viglietti poszedł złożyć wizytę hrabinie Branickiej, u której zastał także księcia na
Rivoli i innych możnych panów. Stamtąd udał się do pani Montorma. Gdy powrócił
do domu, jego sutanna była podziurawiona w wielu miejscach, pobożne, bowiem
osoby powystrzygały z niej nożyczkami kawałki materiału.
22 Dodatek, dok. 5.
41

5.2 Page 42

▲back to top


Nazajutrz posłuchania wzmogły się tak, że nie dały mu ani chwili wytchnienia,
lecz z posłuchaniami zwiększała się również ofiarność. (52) Pod wieczór przybyła
pewna hrabina angielska, która zamierzała oddać wielką posiadłość w Anglii celem
wybudowania tam zakładu salezjańskiego. Skłaniał ją do tego obowiązek
wdzięczności. Kilka bowiem dni temu była tak poważnie chora, że nie mogła opuścić
łóżka; napisała więc do Księdza Bosko list z prośbą o błogosławieństwo. Po
otrzymaniu odpowiedzi wstała natychmiast i bez najmniejszej trudności udała się do
niego z wizytą.
Godnym uwagi był wypadek Mercier, angielki z pochodzenia, lecz od
dłuższego czasu osiadłej we Francji. Chociaż protestantka, napisała z Nicei do Księdza
Bosko dnia 7 grudnia 1885 roku. Będąc chorą od 10 lat, polecała jego modlitwom
sprawy swojej duszy i ciała23.
Ksiądz Bosko odpowiedział jej przez księdza Ronchail, że po 20 lutego
przyjedzie do Nicei, więc będzie mogła zwrócić się do niego osobiście. Wieczorem 26
marca Święty udał się do jej pałacu wraz z ks. Alberą i sekretarzem. Z prawdziwym
zapałem rozprawiał z nią o religii; również ona prowadziła rozmowę w taki sposób,
że, kto by ją słyszał, wziąłby ją za katoliczkę. Zapragnęła otrzymać błogosławieństwo
od Sługi Bożego; owszem, z wielką radością przyjęła w darze książeczkę pt.
„Cattolico nel secolo - Katolik w świecie” i wyraziła nadzieję przyjęcia katolicyzmu.
Ksiądz Bosko zachęcał ją mówiąc: „Nie jesteśmy już młodzi, proszę pani. Co
odpowiemy Panu Bogu? Niech pani nie zwleka!”. Nie nawróciła się jednak.
Stąd poszedł odwiedzić dwie chore panie. Gdy powrócił do domu, spotkała go
miła niespodzianka ze strony chłopców. Ofiarowali mu wianek Komunii św. na jego
intencje, oraz wręczyli spis 200 wychowanków, którzy postanowiwszy z miłości ku
niemu zachować się wzorowo otrzymali na półrocze za sprawowanie stopień bardzo
dobry.
W Nicei przebywała królowa Wirtembergii, małżonka Karola I, a siostra cara
Aleksandra II, który padł ofiarą nihilistów w roku 1881. Była nią Olga Mikołajewna.
Chociaż należała do kościoła schizmatyckiego, mimo to pragnęła ujrzeć Księdza
Bosko, ponieważ (53) słyszała, że to człowiek święty. Posłała więc pewną damę
dworu z prośbą, by zechciał przychylić się do jej życzenia i zaznaczyła, że może go
przyjąć jedynie w czasie od pół do czwartej do czwartej tego samego dnia tj. 27 marca.
Ksiądz Bosko zgodził się. Lecz o wpół do czwartej otworzywszy drzwi pokoju,
w którym udzielał posłuchań, zobaczył jeszcze kilka osób czekających na przyjęcie,
a między innymi hrabinę Michel i barona Reradd; spokojnie więc przyjmował dalej.
Ks. Ronchail i kl. Viglietti, którzy przybyli po niego, przechadzali się w poczekalni
i niecierpliwili się z powodu opóźnienia. Gdy tylko wyszedł, nakłaniali go do
pospiechu, lecz Ksiądz Bosko, zobaczywszy w przedpokoju także księdza Cerruti’ego
i wiedząc, że chce się wyspowiadać, zawołał go do wnętrza i rzekł: O, królowa
Wirtembergii może jeszcze trochę poczekać, a my tymczasem załatwimy nasze
23 Dodatek, dok. 6.
42

5.3 Page 43

▲back to top


sprawy. Po wysłuchaniu spowiedzi odezwał się: Teraz bądź łaskaw i mnie
wyspowiadać. A tam w poczekalni ci dwaj stali jak na rozpalonych węglach. Skoro
tylko się pokazał, zaczęli utyskiwać, że już minęła wyznaczona godzina: Spieszmy się,
nalegali, bo i tak nie zdążymy na czas.
Owszem, może już jest za późno...
E ciau! Turnuma a ca! (Zatem moje uszanowanie! Wracamy do domu) -
odpowiedział po piemoncku.
W czasie opuszczenia zakładu przystawał, odkłaniał się chłopcom, rzucał im
jakiś żart, a niejednego obdarzył piękną pamiątką. Przed kolegium wsiadł do powozu
przysłanego przez margrabinę Constantin, a baron Herand pełen złotego humoru,
podbiegł, otworzył mu drzwiczki i ofiarując się za woźnicę wskoczył na kozioł.
O godzinie 4 miało odbyć się w pałacu królowej galowe przyjęcie, dlatego to damy
i panowie, powodowani ciekawością ujrzenia Księdza Bosko, przechadzali się po
salonach i przystawali z wielkim uszanowaniem na jego widok.
Gdy weszli do przedpokoju, lokaj oznajmił królowej o przybyciu Księdza
Bosko. Wprowadzono go natychmiast. Królowa na znak szacunku podeszła na jego
powitanie i wszczęła rozmowę z największą (54) uprzejmością. Wskazawszy mu fotel
wypytywała o jego zakłady, o chłopców, o metodę wychowawczą i o to, w jaki sposób
potrafi sprostać tylu potrzebom. Wyraziła również życzenie, by zajął się
Wirtembergią. Wśród pytań i odpowiedzi patrzyła na Niego ze czcią, wreszcie
zagadnęła, czy w tej chwili nie potrzebuje, jakiejś pomocy. Ksiądz Bosko odrzekł,
że mając zaszczyt po raz pierwszy rozmawiać z Jej Królewską Mością, nie chciał
poruszać tego tematu. Ale ponieważ królowa nastawała pragnąc wyświadczyć mu
jakieś dobrodziejstwo, wyjaśnił jej, czym są Pomocnicy salezjańscy.
Tego właśnie pragnęłam od Księdza - zawołała królowa. Proszę mnie zaliczyć
do grona Pomocnic salezjańskich.
Rozmowa trwała trzy kwadranse. Dopiero, gdy Sługa Boży wspomniał,
że odbywa podróż do Hiszpanii, królowa odrzekła, że nie chce go dłużej zatrzymywać,
prosiła jednak, by powrócił do Nicei i przed samym pożegnaniem dodała z żywym
wzruszeniem:
Dziękuję Księdzu za błogosławieństwo, które wniósł do mojej rodziny.
Powiadomię jak najrychlej krewnych o wszystkim, co mi Ksiądz powiedział i zapiszę
sobie bezzwłocznie dzień i godzinę tak cennych odwiedzin.
Panujący na zakończenie wizyty dają zwyczajnie znak odejścia, lecz królowa
zdawała się ociągać z pożegnaniem Księdza Bosko. W końcu nie wzywając żadnego
ze sług, jakby tego wymagała etykieta dworska, sama odprowadziła go aż do progu.
Zobaczywszy w przedpokoju księdza Ronchail i kleryka Viglietti zapytała, co to za
jedni, jaki urząd piastują i zamieniła z nimi kilka słów. Sekretarzowi poleciła gorąco
osobę Księdza Bosko i pożegnawszy ich odeszła. Przechodząc przez salę Sługa Boży
był przedmiotem żywego współczucia ze strony wielu dam dworu, które widziały, jak
posuwał się z trudem i wśród widocznych oznak cierpienia.
43

5.4 Page 44

▲back to top


Miał jechać do Cannes, ale ponieważ pozostawało jeszcze trochę czasu, złożył
wizytę w klasztorze augustianek, dokąd usuwały się bogate damy i tu udzielił
posłuchania niektórym paniom. Potem (55) udał się prosto na stację, gdzie czekała już
grupa pań i panów, aby mu życzyć szczęśliwej podroży.
Wsiadł do pociągu w towarzystwie samego kleryka Viglietti. Gdy przyjechał
do Cannes, margrabia Gaudemaris zaofiarował mu swój powóz i poprosił na obiad do
swej willi. Po pożegnaniu tej oddanej mu rodziny udał się na nocleg do pensjonatu
Montplaisi, prowadzonego przez zakonnice tzw. „Panie Wspomożycielki” w okazałej
willi niedaleko stacji; same zakonnice mieszkały w pobliskim domku. Następnego
dnia Ksiądz Bosko odprawił Mszę św. w ich kapliczce; potem rozpoczęły się
posłuchania trwające aż do południa. Podejmowała go śniadaniem hrabina Villaro
w swojej willi zwanej „Gran Pino”, gdzie również udzielił posłuchań. Kiedy powrócił
do pensjonatu Wspomożycielek, całe boisko było zapchane ludźmi, którzy przy jego
przejściu klękali na ziemi celem otrzymania błogosławieństwa. Rozdał im medaliki,
a następnie przyjmował gości aż do zmroku. Nazajutrz kl. Viglietti pisał do księdza
Rua: „Spieszę z przesłaniem wiadomości o Księdzu Bosko, który śpi w pokoju
przyległym do mojego w wielkim pensjonacie „Pań Wspomożycielek” (...). Jest
zmęczony, ale dzięki Bogu i modlitwom chłopców z Oratorium zdrowie służy mu
dosyć dobrze. Poleca, żeby Ksiądz przybył do Marsylii natychmiast, tj. 1 lub 2
kwietnia, ponieważ pragnie zaraz wyruszyć do Barcelony”.
Dnia 29 marca zebrało się wiele osób w kapliczce szpitalnej dla wysłuchania
jego Mszy św.; po Mszy Ksiądz Bosko usunął się do mieszkania kapelana, prał.
Guidou. Ten gorliwy pomocnik wkrótce znalazł się w poważnym kłopocie, gdyż
radość goszczenia Księdza Bosko zamącał mu napływ wielu osób, które podążały
wszędzie za Świętym i wchodziły bez żadnych względów do pokoju kapelana.
Przyszła też księżna z Caserta, siostra Franciszka V., ostatniego króla Neapolu.
Przyniesiono również na noszach pewną dziewczynę związaną, ponieważ podlegała
często napadom konwulsji. Strapieni rodzice prosili, by ją pobłogosławił. Ksiądz
Bosko przychylił się do ich prośby i zapytał:
Od jak dawna jest przykuta do łóżka wasza córka?
Od pięciu lat - odpowiedział ojciec.
Czy wierzycie w potęgę Maryi Wspomożycielki? (56)
Tak, proszę Księdza - odrzekł ojciec.
Jeśli więc macie wiarę, uwolnijcie dziewczynę z tych więzów. Każcie się jej
ubrać w przyległym pokoju, a zobaczycie, że powstanie i będzie chodziła bez żadnej
pomocy.
O to nie możliwe! - zawołała matka. Lekarze nie pozwalają ani jej dotknąć.
Zresztą nie może ona uczynić najmniejszego ruchu.
Zróbcie tak, jak wam mówię - powtórzył Ksiądz Bosko.
Wówczas sama chora odezwała się:
Miejcie ufność, tatusiu; wierzcie Księdzu Bosko, usłuchajcie go i rozwiążcie
mnie, a wyzdrowieję.
44

5.5 Page 45

▲back to top


Po chwili wahania ojciec ją rozwiązał. Ona zaś sama wzięła te trochę odzieży,
co miała na noszach, przywdziała ją o własnych siłach i zaczęła chodzić, mówiąc:
Widzicie tato, mamo, jak dobrze chodzę?! Jestem uzdrowiona. Matka o mało
nie zemdlała z nadmiernej radości, a ojciec stał jak osłupiały, córka zaś zaczęła prosić,
by jej pomogli odnieść nosze do domu, gdyż chciała iść o własnych nogach. Ojciec nie
dawał się przekonać, lecz kazał się jej na nowo położyć na noszach.
Księże Bosko, co mam robić? - zawołała dziewczynka.
Proszę iść do domu wraz z rodzicami i podziękujcie Maryi Wspomożycielce -
zakończył Ksiądz Bosko.
Łatwo sobie wyobrazić, co zaszło, kiedy wyniesiono z pokoju puste nosze
i ujrzano dziewczynę postępującą pewnym krokiem za rodzicami. Zaraz zaczęto
znosić innych chorych, więc Ksiądz Bosko rzekł do siebie: „Tu czas powiedzieć: Dość
tego!”. I zaczął polecać odmawianie przez czas dłuższy określonych modlitw celem
uzyskania żądanych łask.
Jedna z pań będąca świadkiem wyżej opisanej sceny kazała wziąć swego syna
wraz z łóżkiem i przynieść przed Księdza Bosko, lecz Święty pobłogosławił go
pospiesznie, oznaczył mu pewne pobożne praktyki do odmawiania przez określoną
ilość dni i zostawiając go w nadziei wyzdrowienia oddalił się.
Około południa przyjął zaproszenie na śniadanie do wspaniałej (57) willi pana
Potron; stamtąd udał się do księdza prałata Guigou, gdzie był zmuszony udzielić
posłuchań wielkiej ilości osób.
Wchodziły one grupami do pokoju Księdza Bosko, otrzymywały wraz
z błogosławieństwem medalik i wychodziły natychmiast. W końcu złożył wizytę Jej
Królewskiej Mości Antoninie Braganza - księżnej z Hohenzollernów, małżonce
księcia Leopolda - gorliwej katoliczce, która poczytywała to sobie za zaszczyt, iż
Ksiądz Bosko zaliczył ją w poczet Pomocnic salezjańskich. Stąd udał się na stację,
gdzie go żegnało wielu panów; miedzy innymi wyróżnili się księstwo Caserta, którzy
ze czcią ucałowali Jego rękę. W Cannes ofiarność społeczeństwa była jeszcze
hojniejszą, aniżeli w Nicei.
Z Nicei w piątek 26 marca pisał Ksiądz Bosko do hrabiostwa Colle:
„W poniedziałek wieczorem, jeżeli Bóg pozwoli, odwiedzę Państwo i będziemy mogli
spokojnie pomówić o naszych sprawach. Jeśliby Państwo mieli możność
przygotowania ołtarza, chętnie odprawiłbym Mszę św. w pałacu; zresztą jestem do
usług Państwa. Wieczorem oznaczonego dnia przybył do Toulonu. Spożył kolację
u wspomnianych hrabiostwa, którzy jak zwykle ujęci jego uprzejmym sposobem
obcowania przeciągnęli rozmowę aż do północy.
W liście cytowanym powyżej, Ksiądz Bosko pisał także: „We wtorek
przybędzie do Hyeres do Toulon hrabia Du Bois wraz z córką, by złożyć nam krótką
wizytę. Oboje są ofiarnymi i przykładnymi katolikami i nie sprawią nam żadnych
kłopotów”. Przybyli rzeczywiście a hrabia zaprosił ich na obiad, jak również
proboszcza parafii św. Ludwika i innych przyjaciół. Du Bois prosił Księdza Bosko
o kilka medalików Maryi Wspomożycielki, a otrzymawszy je opowiedział, jak to
45

5.6 Page 46

▲back to top


jednemu z takich medalików zawdzięcza życie. Przed trzema laty spadł z wysokości
kilku metrów; powinien był się rozbić, tym więcej, że dźwigał już 79 lat na barkach.
Nie poniósł jednak skutkiem upadku żadnego uszkodzenia; uczuł tylko chwilowy
zawrót głowy wywołany uderzeniem. Ten nadzwyczajny wypadek trzeba przypisać
według niego medalikowi Maryi Wspomożycielki, jaki stale nosił na piersiach.
(58) Hrabia Colle rozmawiał wiele z Księdzem Bosko na temat życiorysu
Matki Małgorzaty, który opracowywał ks. Lemoyne. Hrabiemu bardzo zależało na
przeczytaniu tego życiorysu i pragnął, by za wszelką cenę został jak najprędzej
wydrukowany; ofiarował się sam pokryć wszystkie wydatki nakładu, byle tylko
przyspieszyć wydanie książki. Dlatego kl.Viglietti napisał bezzwłocznie do autora:
„Ksiądz Bosko poleca mi donieść Księdzu, co następuje”...Tu wyraziwszy wolę
hrabiego ciągnął dalej: „Ksiądz Bosko powiada: Bez względu na to, czy życiorys jest
już poprawiony czy nie, czy się w nim mówi mało lub wiele o Księdzu Bosko - nie
zależy mu na tym; pragnie tylko jak najprędzej ujrzeć go wydrukowanym. Jeżeli nie
wystarcza polecenie, to prosi jako o łaskę, żeby Ksiądz pozostawił na uboczu wszelkie
inne zajęcia i spełnił wolę Ojca, który go miłuje jako najdroższego ze wszystkich
salezjanów. Oto, co chce Ksiądz Bosko, abym doniósł Księdzu”.
Życzenie Księdza Bosko znaczyło wiecej niż 10 rozkazów. Więc ks. Lemoyne
w liście z dnia 23 kwietnia tak pisał do bpa Cagliero: „Spieszę się bardzo, by skończyć
żywot Matki Małgorzaty, gdyż chciałbym ofiarować go Księdzu Bosko na św. Jana”.
I rzeczywiście ofiarował mu go w dniu imienin24.
Autor w taki sposób ujmuje postać Matki Księdza Bosko: „Nie bogata, ale
o sercu królowej; nie wykształcona w wiedzy świeckiej, ale za to wychowana
w świętej bojaźni Bożej; pozbawiona wcześnie tego, który miał być jej podporą, ale
ufna w siłę swej woli opartą o pomoc niebieską; umiała szczęśliwie doprowadzić do
końca zadanie powierzone jej przez Opatrzność”. Książka spotkała się z powszechnym
uznaniem, zaspokajała, bowiem słuszną ciekawość wszystkich pragnących poznać, kto
i w jaki sposób wychowywał Księdza Bosko w latach dziecięcych.
Życiorys ten bardzo podobał się Księdzu Bosko, który odczytywał niejedną
stronicę ze łzami w oczach, jak sam zwierzył się pewnego (59) dnia autorowi. A gdy
ks. Lemoyne wyznał, jak bardzo i jemu są drogie owe łzy pociechy i rzewne
wspomnienia, do których się przyczynił, wówczas dobry Ojciec uścisnąwszy mu rękę
wyrzekł tylko: „Dziękuję!”- i umilkł!
Z Toulonu Ksiądz Bosko po południu tego samego dnia wyjechał do Marsylii.
W jego przedziale jechał pewien chory, który jęczał bardzo wzbudzając litość
otaczających. Poznawszy Księdza Bosko upadł mu do nóg, błagając
o błogosławieństwo. Po otrzymaniu błogosławieństwa uczuł się lepiej, ofiarował
Księdzu Bosko sto franków, a następnie odmówił cały Różaniec, czego jak wyznał nie
24 „Scene morali di famiglia nella vita di Margherita Bosco” Turyn, 1886 r. Druk. Sal. Dnia 19 kwietnia Viglietti pisał
z Carrie do ks. Lemoyne: „Ksiądz Bosko mówi, że o szczegóły Matki Małgorzaty może z korzyścią zapytać księdza
Giacomelli”.
46

5.7 Page 47

▲back to top


mógł czynić od dłuższego czasu. Sługa Boży zapewnił, że stan jego zdrowia będzie się
stale poprawiał.
Na stacji w Marsylii powitała go rodzina Olive i proboszcz Guiol. Nieopisany
entuzjazm zapanował w czasie przyjęcia w Oratorium św. Leona. Pod wieczór
zgromadził się cały zakład, by uroczystą akademią uczcić jego przyjazd25. Miły był
moment, gdy Księdzu Bosko wręczono 1.000 fr. - owoc drobnych, dobrowolnych
oszczędności wychowanków z Marsylii, Paryża, Lille i Navarry - aby mu przyjść
z pomocą przy budowie kościoła Najświętszego Serca Jezusowego w Rzymie. Myśl
zbiorki wyszła od chłopców z Oratorium św. Leona.
Dzienniki miejscowe powiadomiły o pobycie Księdza Bosko w Marsylii; stad
zakład w pewnych godzinach porannych i wieczornych wydawał się wprost oblężony.
Sługa Boży pomimo zmęczenia chciał każdego zadowolić; owszem, by nie
zaniepokoić współbraci z zakładu, ukrywał swoje zmęczenie, opowiadając przy stole
zabawne zdarzenia ze swego życia26.
Przed wyruszeniem w dalszą podroż musiał zaczekać na księdza Rua, który
przybył późnym wieczorem 2 kwietnia. Po wspólnym porozumieniu ustalono wyjazd
do Barcelony na dzień 7 kwietnia. Przed (60) wyjazdem ks. Rua uczył się języka
hiszpańskiego, posługując się, jako podręcznikiem do lektury dziełkiem biskupa
z Milo, wspomnianym przez nas w przedmowie do poprzedniego tomu27.
Poświęćmy kilka słów temu dziełku. Kim jest Ksiądz Bosko? Na jakiej
podstawie opiera się jego rozgłos, jako człowieka nadzwyczajnego? Co należy myśleć
o dziele salezjańskim i jego założycielu? Oto pytania, jakie stawiali Hiszpanie od
czasów, kiedy dwa zakłady Księdza Bosko zaczęły sobie zdobywać uznanie na
półwyspie pirenejskim. Autor postanowił odpowiedzieć na nie w trzech długich
rozdziałach posiadających formę prawdziwych konferencji. Treściwe dziełko kończy
się przedrukiem trzech artykułów ogłoszonych przez biskupa w roku 1880, na łamach
barcelońskiego „Przeglądu Popularnego28 pt. „Don Bosco y los Talleres salesianos -
Ksiądz Bosko i salezjańskie szkoły zawodowe”. Biskup Spinola twierdzi,
że przeprowadził dokładne studium nad Towarzystwem Salezjańskim i jest
przekonany, że odda przez swoją pracę znaczną przysługę Kościołowi, „któremu
przynosi zaszczyt tak wybitny kapłan” i nie mniejszą przysługę społeczeństwu, „dla
którego korzyści płynie wszystko to, co przyczynia się do rozpowszechniania
i popierania świętych dzieł tak znakomitego człowieka, prawdziwego przedstawiciela
25 Dodatek, dok. 7.
26 Wtedy właśnie opowiedział wypadek ze srebrami stołowymi w Aix w domu barona Martini, jak o tym wspomina kl.
Viglietti w dzienniczku.
27 Ks. Spinola, najpierw biskup tytularny Milo i ordynariusz w Coria, potem biskup Malagi, następnie arcybiskup sewilski,
wreszcie kardynał, prowadził życie bardzo świątobliwe; proces o jego beatyfikację i kanonizację jest w toku.
Z przenikliwością świętych zrozumiał on w całej pełni świętość Księdza Bosko i wielkość jego posłannictwa, jak to wynika
także z jego książki pt. „Don Bosco y su Obra”.
28 „Revista popular”, nr. 708, 709 i 710.
47

5.8 Page 48

▲back to top


miłości chrześcijańskiej29. „Żywot stylu sprawia, że dziełko to nawet dzisiaj czyta się
bardzo chętnie”30.
Ksiądz Bosko nie omieszkał zapoznać się z tą i innymi podobnymi
publikacjami, ale patrzył na nie zawsze z punktu widzenia nadprzyrodzonego.
Ks. Ewazjusz Rabagliati po powrocie z Ameryki powiedział Słudze Bożemu, że czytał
tę książkę z wielką przyjemnością.
(61)Więc dobrze - rzekł Ksiądz Bosko - przetłumacz ją, ponieważ spośród
misjonarzy amerykańskich jedynie ty i ks. Lasagna potraficie jeszcze poprawnie pisać
po włosku. Potem damy ją do druku.
Jakżeż, Księże Bosko? - zauważył z całym zaufaniem ks. Rabagliati. Sami
siebie będziemy chwalić? Czy to wypada?
Owszem, patrz; Jeżeli my jej nie wydrukujemy, to wydrukują ją inni i skutek
będzie ten sam. Nie chodzi tu już o osobę, ale o chwałę Bożą, ponieważ to, co się
zrobiło i co się robi, jest dziełem nieba.
Niejaka Eliza Blanch dotknięta chorobą umysłową i przyprowadzona
3 kwietnia do Księdza Bosko, bezpośrednio po otrzymaniu Jego błogosławieństwa
odzyskała pełne używanie rozumu.
Także tym razem zaszły w Marsylii wypadki uzdrowienia. Pewnego dnia
przyszła do Księdza Bosko poczciwa kobiecina cierpiąca od kilku lat na silny ból
głowy; zaklinała Go, by jej udzielił błogosławieństwa i uwolnił od tej dolegliwości.
Przed udzieleniem błogosławieństwa Święty polecił jej odmawiać trzy Zdrowaś
Maryjo… przez pewien przeciąg czasu. W tej chwili ból zniknął a kobiecina
uszczęśliwiona i zadowolona przyrzekła na znak wdzięczności przynieść jeszcze tego
samego dnia ofiarę 100 fr. Ale wróciwszy do rodziny zapomniała z wielkiej radości
o modlitwie i obietnicy. Przypomniała sobie jednak, skoro tylko na nowo powrócił ból
głowy. Uznała w tym palec Boży za niedopatrzenie obietnicy. Dlatego w kilka dni
potem była znowu u Księdza Bosko i wypełniwszy przyrzeczenie odeszła powtórnie
uzdrowiona.
Pana Gabriac zapadła ciężko na suchoty. Usłyszawszy o pobycie Księdza
Bosko w Marsylii i o licznych uzdrowieniach przez Niego zdziałanych, dała mu znać,
że bardzo by pragnęła z Nim się zobaczyć.
Mieszkała na ul. św. Filomeny, dziś przemienionej na ul. dra Escat, w willi
zajętej obecnie na klinikę Blanchard. Święty, by spełnić jej życzenie, poszedł ją
odwiedzić. Chora prosiła go zaraz (62) o uzdrowienie.
Nie jestem wcale uzdrowicielem - odparł Ksiądz Bosko; lecz zaraz dodał:
Pomódlmy się jednak do Maryi Wspomożycielki, a ja w Jej imieniu dam pani
błogosławieństwo.
I poleciwszy chorej odmówić trzy Zdrowaś Maryjo… pobłogosławił ją
i odszedł.
29 „Don Bosco y su Obra”, wstęp, str. 10.
30 Podajemy próbkę dziełka w Dodatku, dok. 8.
48

5.9 Page 49

▲back to top


W cztery dni później, gdy odprawiał przyrzeczoną w jej intencji Mszę św.,
rozwój choroby zatrzymał się i panna odzyskawszy doskonałe zdrowie wyszła za maż
i miała dwóch zdrowych synów.
Święci posiadają dziwną tajemnicę godzenia zwaśnionych serc. Pani Broquier,
gorliwa pomocnica, miała córkę, która z przyczyny swego męża poróżniła się
z rodzicami; od dłuższego już czasu zerwały się serdeczne stosunki między dwiema
rodzinami. Sługa Boży widząc zmartwionych tą niezgodą rodziców ofiarował się za
pośrednika. Małżonkowie Broquier zadowoleni z tego projektu wydali obiad na cześć
Księdza Bosko, zapraszając za Jego radą tylko córkę i zięcia. Ci na samą myśl,
że znajdą się razem z Księdzem Bosko przy wspólnym stole, przyjęli bardzo chętnie
zaproszenie. Był to wielki krok naprzód. W czasie obiadu Ksiądz Bosko nie
napomknął nic takiego, co by się mogło odnosić do spraw rodzinnych, lecz zawsze
pełen humoru zabawiał wszystkich dowcipnymi żartami i wesołymi opowiadaniami.
Kiedy jednak podano owoce, wówczas biorąc szklankę wzniósł toast na cześć pokoju,
zgody i miłości rodzinnej w sposób tak uprzejmy i ujmujący, że wszyscy wzruszeni,
owszem porwani jego słowami, padli sobie w końcu w objęcia. I tak został
przywrócony pożądany pokój.
W poniedziałek 5 kwietnia ks. biskup udzielił bierzmowania około 30
chłopcom w kapliczce Oratorium, po czym zatrzymał się chwilę z Księdzem Bosko.
Tego dnia w zakładzie obchodzono uroczystość św. Józefa; była to sprzyjająca okazja
do zaproszenia znaczniejszych dobrodziejów na obiad wspólny z Księdzem Bosko i do
urządzenia konferencji dla pomocników. Wysłuchano jej doborowe grono pań
i panów, którzy wzruszyli się do głębi podczas przemówienia, jakie skierował do nich
Święty na zakończenie. Ksiądz Bosko bowiem wspomniawszy o ofiarności
marsylijczyków, rozrzewnił się do tego stopnia, że, co chwilę łkanie więziło mu słowa
w ustach.
Dzień 6 kwietnia poświęcił paniom Komitetu. Msza św. odprawiona (63) w ich
intencji zgromadziła je po raz pierwszy już nie u proboszcza parafii św. Józefa, ale na
auli Oratorium „bardziej dostępnej dla zbolałych nóg świętego Założyciela, niż
proboszczowska plebania”, jak czytamy w protokole. Na pierwszym miejscu
omawiano sprawę nabycia sąsiedniego terenu; zachodziła, bowiem konieczność
rozbudowy zakładu, gdyż dotychczas musiano odrzucać zbyt wiele napływających
podań o przyjęcie.
Chwilowo jest to niemożliwe – powiedział Ksiądz Bosko. Należy przede
wszystkim pomyśleć o spłacie długów. Znam także ja trudności chwili obecnej; bardzo
wielu jest takich, którzy by chcieli złożyć jakąś ofiarę, lecz nie są w stanie.
Dziękujemy Opatrzności Boskiej za pomoc otrzymaną do tego czasu. Rozmawiałem
z ks. Alberą i wiem, że zakład posiada 70 tys. franków starego długu, powstałego
wskutek dokonanych budowli. Po spłaceniu tego długu będzie można z pomocą
dobroczynności ludzkiej sprostać zwyczajnym wydatkom. Ja udaję się do Barcelony
i spodziewam się, że znajdę tam coś grosza.
49

5.10 Page 50

▲back to top


Wówczas przerwał ks. prob. Guiol i przypominając, jak Ksiądz Bosko wyraził
się na konferencji, że chciałby wyciągnąć nie dwoje, ale troje rąk po jałmużnę,
zapytał, czy z tych trojga rąk nie zechciałby przeznaczyć jednej dla Oratorium św.
Leona.
Wszystkie trzy - odrzekł bez wahania Ksiądz Bosko pełen nadziei w dobry
wynik swej podroży. Rzeczywiście z Barcelony wysłał księdzu Albera za jednym
razem 10 tys. franków.
Że ufność Jego nie była bezpodstawna, świadczy następujący opatrznościowy
fakt, przezeń przytoczony.
Tej zimy ks. Albera przynaglał mnie, bym mu wysłał 3 tys. franków.
Pozbierawszy wszystkie pieniądze z całego domu dociągnąłem zaledwie do sumy
1.500 franków, tj. połowę żądanej kwoty. Wtedy przybywa poczta z listami z Rosji,
Austrii a nawet z Afryki Środkowej. Otwieram ten ostatni i widzę jakieś dziwaczne
znaki podobne do plam, które można by było poczytać za pismo diabelskie. Żaden
z nas nie umiał ich odcyfrować; na szczęście znaleziono tłumacza. Oto pewna poganka
donosiła, że słyszała od jakiejś Pani, która udziela nadzwyczajnych łask, a nazywa się
Najświętszą Panną; wie ona, że Ksiądz Bosko (64) potrzebuje pieniędzy, lecz nie
może udać się w jej strony; niech więc przyśle kogoś ze swoich towarzyszy, który by
udzielił chrztu św. jej i innym osobom; podroż będzie mu zapłacona; tymczasem
przesyła Księdzu Bosko skromną ofiarę. Pieniądze te trudno było wymienić, ponieważ
nie znano ich wartości; lecz po zliczeniu ofiar tak różnego pochodzenia otrzymano
1.500 franków, dokładnie tyle, ile brakowało; najbardziej wzruszającym było to,
że wszyscy wysyłali datki z wdzięczności za odebrane łaski od Maryi
Wspomożycielki. Ona to, bowiem jest opiekunką naszego dzieła. To powiedziawszy
przeszedł do sprawozdania o postępie misji salezjańskich w Patagonii i o rozwoju
Oratorium św. Leona. Na zakończenie dodał ze zwykłą sobie dobrotliwością: Już
teraz zapraszam was wszystkie do Turynu na moje złote gody kapłańskie w roku 1891.
Przewiduje się na tę uroczystość rzeczy z drugiego świata. Będzie śpiewało 2 tysiące
śpiewaków, przybędzie ks. Cagliero, pierwszy biskup salezjański, na czele chóru
Patagończyków. W protokole jednak zaznaczono, że w słowach Księdza Bosko
przebijała wątpliwość, czy będzie on mógł wziąć udział w uroczystości. Przed
rozwiązaniem posiedzenia ks. prob. Guiol wręczył Słudze Bożemu ofiarę tysiąca
franków.
Tego samego dnia Ksiądz Bosko udał się na obiad do pana Olive. Skoro
otworzyły się drzwi prowadzące do sali, gdzie były zastawione stoły, okrzyk podziwu
wyrwał się z ust towarzyszy Świętego; wewnątrz oczekiwali już w milczeniu
i uśmiechnięci nowicjusze z zakładu Opatrzności. Pan Olive - ów, który swego czasu
dał po pół kurczaka dla wszystkich chłopców z Valdocco, przygotował piękną
50

6 Pages 51-60

▲back to top


6.1 Page 51

▲back to top


niespodziankę księdzu Bosko31. Synowie pana domu usługiwali zaproszonym
gościom.
Skoro tylko rozeszła się po mieście wiadomość, że Ksiądz Bosko ma wyjechać
7 kwietnia, natychmiast wzrósł napływ ludności do Oratorium. W chwili odjazdu całe
podwórze zakładowe zapchało się zwartą masą ludzi. Przy przejściu ustawili się
szpalerem wychowankowie wśród widocznych objawów smutku. Ból z powodu
rozstania powiększył się jeszcze, gdy Ksiądz Bosko na pożegnanie wyrzekł: „Do
widzenia w niebie”! Kl. Viglietti pisze, że na te słowa chłopcy wybuchnęli płaczem.
Nie bez powodu, bo nigdy już na ziemi nie mieli oglądać kochanego Ojca. Ostatni
drogocenny upominek zostawił Sługa Boży współbraciom zakładu zwracając do nich
w chwili odjazdu te słowa po włosku: Rammentatevi che siete fratelli - Pomnijcie, że
jesteście braćmi!
Obok pociągu zebrało się grono najściślejszych przyjaciół wraz z rodzinami;
naczelnik stacji, który dla Księdza Bosko i jego dwóch towarzyszy zarezerwował
bardzo piękny przedział, wyszedł naprzeciw z głównymi urzędnikami kolejowymi, by
złożyć mu uszanowanie i życzenia szczęśliwej podroży; jego żona wręczyła Świętemu
śliczny bukiet kwiatów. Na gwizd lokomotywy podniosły się okrzyki i oklaski na
cześć Księdza Bosko. Poczciwy ks. Albera pozostał na dworcu z wizją pochylonej
postaci drogiego Ojca, z wielką obawą w duszy, by mu podroż nie zaszkodziła; uczuł,
że mu wzbiera serce i dwie duże łzy potoczyły się po jego twarzy.
31 Ks. Guiol uczestniczył w uroczystości św. Franciszka Salezego w naszym nowicjacie pod wezwaniem Opatrzności Bożej
(w pobliżu Marsylii - dopisek tłumacza), po czym podzielił się ze swymi wrażeniami na posiedzeniu Komitetu pan dnia 5
lutego. To, co powiedział jest bardzo interesującym: „Nowicjusze ci są naprawdę godni podziwu i przepojeni całkowicie
duchem Księdza Bosko, jemu tylko właściwym. Ksiądz Bosko życzył sobie, by młodzież była doglądana przez młodzież, i to
przez młodzież dobra lub przez księży wychowanych w jego duchu i przez niego urobionych; młodzieńcy ci, wyrośli w takiej
atmosferze i przesiąknięci takimi ideami, są bardzo dobrze przygotowani do oczekującego ich apostolstwa. Zaprawiają się
w umartwieniu, do modlitwy, do poświecenia - cnót szczególnie potrzebnych, by zostać dobrym kapłanem a następnie
zaprawiać młodzież do obowiązków życia chrześcijańskiego. Oto dzieło, które Komitet ma za zadanie i szczęście popierać
i dla którego ma rozwijać swoją działalność”.
51

6.2 Page 52

▲back to top


R O Z D Z I A Ł III
Dzienniczek Barceloński.
(66) W Oratorium stale poddawano w wątpliwość czy zdrowie pozwoli
Księdzu Bosko dotrzeć aż poza Pireneje. „O ile się to stanie - pisał ks. Lazzero do
księdza bpa Cagliero dnia 28 marca - byłby to prawdziwy cud, ponieważ mówiąc po
ludzku, siły fizyczne Księdza Bosko nie pozwalały nawet marzyć o czymś
podobnym”. Jednakowoż, wyrażając ogólne mniemanie, tak zakończył: „Jest on
mężem opatrznościowym, a to wystarczy”. I rzeczywiście wbrew wszelkim
przewidywaniom i obawom Sługa Boży nie zatrzymał się w połowie drogi.
Port Bou jest pierwszą stacją hiszpańską po przekroczeniu granicy francuskiej
od strony zatoki liońskiej. Podróż z Marsylii do Port Bou trwała 11 godzin; pociąg,
bowiem wyruszył 17 kwietnia o godzinie popołudniowej, a przybył nazajutrz rano
o godzinie 4. Na przyjęcie Sługi Bożego czekali na dworcu ks. Branda i niejaki pan
Suner, pełnomocnik bardzo bogatej rodziny barcelońskiej, która spodziewała się od
Świętego szczególniejszej łaski, jak powiemy później. Zamówił on dla siebie wagon
salonowy i zaprosił do niego Księdza Bosko wraz z dwoma jego towarzyszami.
Znaleźli tam wszelkie możliwe wygody. Ksiądz Bosko z powodu wycieńczenia nie
mógł obyć się bez posiłku; ks. Rua natomiast, pragnąc odprawić Mszę św., choćby
o późnej godzinie, wstrzymał się od jedzenia.
(67) Linia kolejowa biegnie wzdłuż Morza Śródziemnego, potem wrzyna się
nieco w ląd, by po przebyciu dłuższego odcinka zbliżyć się znowu ku wybrzeżu. Tutaj
na jednej z drugorzędnych stacji wsiadł z synem do pociągu pan Narcyz Pascual, zięć
pani Doroty. Ojciec i syn znali już Księdza Bosko ze swego pobytu w Turynie w roku
1884.
W czasie przesiadania dołączył się do Księdza Bosko pewien pasażer, który
razem z nim wyruszył tym samym pociągiem z Marsylii. Na kilka chwil przed
odjazdem z tego miasta pan ów siedział już w swoim przedziale, gdy wtem posłyszał
wielki hałas; zbliżywszy się do okna spostrzegł, że to odjeżdża Ksiądz Bosko. Wiele
już słyszał o Słudze Bożym i pragnął gorąco zbliżyć się do niego. W Port Bou
życzeniu jego stało się zadość. Pan Suner bowiem, jego znajomy, zaofiarował się
przedstawić go Księdzu Bosko, co rzeczywiście uczynił w języku francuskim, na co
ów pan odpowiedział po włosku. Wówczas Ksiądz Bosko rzekł: „Niech się pan nie
oddala ode mnie! Odbędziemy resztę drogi wspólnie”. Uradowany tym zaproszeniem,
jakby go, kto na sto koni wsadził, nie opuścił więcej Księdza Bosko ani na krok. Po
dłuższej, przyjemnej pogawędce Sługa Boży udał się na spoczynek i spał aż do świtu.
52

6.3 Page 53

▲back to top


Grzeczny podróżny, spostrzegłszy rano rozwiązany trzewik u Księdza Bosko, schylił
się, by go zasznurować; uczynił to z wielką przyjemnością mimo sprzeciwu ze strony
Świętego. W Barcelonie Ksiądz Bosko wysiadł z pociągu, opierając się na jego
ramieniu i pożegnał go słowami: „Jutro oczekuję pana w Sarrià! Pragnę udzielić panu
Komunii św”… „Nie potrzebuję dodawać - pisze on32 - że już przed oznaczoną
godziną stawiłem się w zakładzie salezjańskim w Sarria”.
Z takim to małym sztabem generalnym opisanym wyżej wjeżdżał Ksiądz Bosko
do stolicy Katalonii. Dzienniki już kilka tygodni przedtem donosiły o jego przybyciu,
dołączając dane o osobie i dziełach Sługi Bożego; w sam dzień przyjazdu wyruszyły
na jego powitanie z Madrytu, (68) Sewilli i innych ważniejszych miast znaczne
osobistości i liczne przedstawicielstwa tak spośród kleru jak i ludzi świeckich.
Barcelończycy dumni z zaszczytu goszczenia wśród siebie Świętego sprawili mu
królewskie przyjęcie; tysięczne rzesze płynęły ku stacji: panowie zmieszani z prostym
ludem. Na oddzielnym miejscu zebrali się prezesi stowarzyszeń katolickich oraz
przedstawiciele świata naukowego, społecznego, politycznego i religijnego. Królowę
Marię Krystynę, sprawującą rządy w miejsce mającego się narodzić Alfonsa XIII,
przedstawiał gubernator. Biskup miejscowy, w tym czasie nieobecny, wysłał
w zastępstwie wikariusza generalnego, któremu towarzyszyło liczne grono
duchownych. Ksiądz Bosko postąpiwszy naprzód, ujrzał przed sobą niezwykle
wspaniały obraz. Widok ten nabierał swoistego wyrazu wskutek szczególnego
przeciwieństwa między przepychem przyjęcia i pokorą przyjmowanego, który
skromnie, trzymając się ledwie na nogach, jakby onieśmielony wobec tylu tłumów,
szedł z obliczem pogodnym, lecz ze spojrzeniem pełnym ognia, znamionującym jak
wielki duch kryje się w tej lichej postaci.
Niepomny na zmęczenie, które nim owładnęło, okazywał się spokojnym
i uprzejmym wobec wszystkich, co chcieli się doń zbliżyć, by złożyć mu uszanowanie
lub prosić go o jakąś łaskę. Zależnie od okoliczności odpowiadał każdemu to ukłonem
głowy, to dobrotliwym wejrzeniem lub grzecznym słówkiem, a miły uśmiech stale
igrał mu na ustach. Posuwając się tak wolno trudno było mu dotrzeć do jednej
z kilkudziesięciu karet, które współzawodniczyły o przywilej przewiezienia go do
miasta poprzez morze zgromadzonego ludu. Przy łaskawej pomocy panów doszedł
tam dopiero po dobrej godzinie czasu. W ubieganiu się o pierwszeństwo wybór padł
i to słusznie, na powóz „Mateczki Salezjanów”, która ucieszyła się z tego do
najwyższego stopnia. I tak już uszczęśliwiona ze (69) słów, jakie Ksiądz Bosko
zwrócił do niej przy przywitaniu: O pani Doroto! Każdego dnia prosiłem Boga, by mi
udzielił łaski ujrzenia pani przed moją śmiercią”.
Wprowadzony do pałacu owej szlachetnej damy usunął się zaraz do
przeznaczonego mu pokoju, czując wielką potrzebę odpoczynku; tymczasem ks. Rua
odprawiał w kaplicy domowej Mszę św. przy współudziale wszystkich, którzy
32 Sprawozdanie pana Jana Chrzciciela Montobbio Villavecchia do inspektora księdza Calasanz, Barcelona, 6 czerwca
1934 r. Pan Montobbio, genueńczyk żyjący dotychczas, był owym wzmiankowanym podróżnym.
53

6.4 Page 54

▲back to top


towarzyszyli Księdzu Bosko aż do pałacu. Po jakimś czasie Sługa Boży zjawił się na
sali, gdzie przedstawiciele kilku znakomitych domów chcieli złożyć mu uszanowanie.
Obiad spożył u pani Doroty, po czym udzieliwszy paru posłuchań wsiadł do powozu
i udał się do kolegium w Sarrià.
W Sarrià imię jego było sławne na równi z imieniem Maryi Wspomożycielki,
zwłaszcza dla faktu uważanego za cudowny nie tylko przez pobożny ludek. Rok temu
nawiedziła Barcelonę cholera, podczas gdy Sarria, odległa o parę kilometrów
i uczęszczana każdego dnia przez tysiące osób, które przychodziły z miejsc
zarażonych, była od niej wolna. Niejaka pani Jezusa de Serra, nabywszy wielką liczbę
medalików Maryi Wspomożycielki Wiernych, które Ksiądz Bosko polecił, jako
skuteczny środek przeciw zarazie, wysłała dwóch synów Józefa i Sebastiana, by je
pozakopywali wzdłuż dróg prowadzących z Barcelony do Sarrià; i w Sarrià nie
opłakiwano ani jednej ofiary cholery.
W kolegium oczekiwano Księdza Bosko jak Mesjasza. Przed rokiem
wychowankowie wysłali mu na św. Jana piękny rysunek lokomotywy w biegu
z napisem: „Z Turynu do Barcelony”. Sen ich nareszcie stał się rzeczywistością. Ile
nowenn odprawili, ile spełnili umartwień celem uproszenia z nieba łaski, by Ksiądz
Bosko mógł przybyć do nich zdrowo i cało! Zaledwie się dowiedzieli, że modlitwa ich
miała być wysłuchana, wszyscy rzucili się z zapałem, aby mu przygotować godne
przyjęcie.
Podwórze było przepysznie ozdobione; lecz bardziej od wszystkich (70)
wieńców i kwiatów przykuły jego uwagę szczere i pogodne oblicza chłopców, którzy
z oczyma w Niego utkwionymi nie mogli się nasycić jego widokiem. Oto Ojciec,
myśleli, oto Święty, oto cudotwórca, o którym tyle czytali i słyszeli! Wspaniały hymn
z towarzyszeniem kapeli uniósł w górę serca tętniące radością i wdzięcznością. Zbite
tłumy zalewały wnętrze zakładu i dziedzińce.
Pierwsze kroki skierowano do kaplicy, aby podziękować Bogu za szczęśliwą
podróż wyproszoną tylu modlitwami. Zaśpiewano motet umyślnie w tym celu ułożony
do słów: „Ego sum pastor bonus”, potem Ksiądz Bosko udzielił chłopcom i wszystkim
zebranym błogosławieństwa Maryi Wspomożycielki, ks. Rua zaś w asyście wikariusza
generalnego i jednego profesora z seminarium odprawił uroczyste nabożeństwo.
Wzruszenie połączone ze skutkami nieprzespanej nocy i ze zmęczeniem w ciągu dnia
byłyby podcięły zupełnie Sługę Bożego, gdyby kl. Viglietti, zawsze pełen uwagi
i troski, nie wyrwał go po kilku krótkich posłuchaniach i nie zaprowadził na
odpoczynek. Pokoje, które miały służyć jemu i jego dwom towarzyszom, były
umiecione, wyposażone, urządzone i ochędożone przez samą panią Dorotę z pomocą
córek.
„Correo Catalan - Kurier Kataloński” w wydaniu wieczornym po opisie
przyjazdu Księdza Bosko tak się wyrażał: „Cała Barcelona reprezentowana przez
wszystkie klasy społeczne przyjęła z radością odwiedziny tak cnotliwego kapłana, do
czego i my dołączamy nasze serdeczne „Witaj” i pragnęlibyśmy, by - o ile to możliwe
- jego pobyt między nami był jak najdłuższy”.
54

6.5 Page 55

▲back to top


Niepogoda trwająca prawie do południa pokrzyżowała plany barcelończyków,
lecz była wielce na rękę Księdzu Bosko, ponieważ przy małym napływie gości miał
sposobność nieco odpocząć. Całkiem inaczej było po południu. Przedpokój napełnił
się paniami i panami z najznakomitszych rodzin. Odmienność języka nie sprawia mu
żadnego kłopotu; kl. Viglietti, bowiem tak pisał w dzienniczku: „Ksiądz Bosko mówi
po włosku i rzecz dziwna, wszyscy go rozumieją. Także on rozumie doskonale po
hiszpańsku”. Ks. Rua natomiast, odkąd przekroczył granice Hiszpanii, rozmawiał
z niezwykłą swobodą tylko po hiszpańsku; wprawiał tym w podziw każdego, kto
wiedział, że nauczył się tego języka zaledwie w niewielu dniach i to na podstawie
gramatyczki za 15 centów, wydanej przez Sonzogno w Mediolanie33.
Żadna odległość, żaden nawał spraw nie zdołał całkowicie oderwać myśli
Księdza Bosko od Oratorium. Oto, co wieczorem kl. Viglietti pisał i w jego imieniu do
księdza Lemoyne: „Dzięki Bogu, Ksiądz Bosko czuje się dobrze i każe mi powiedzieć,
że jakkolwiek znajduje się w obcych krajach i wśród obcych ludów, to jednak duchem
i sercem przebywa zawsze w drogim gnieździe Oratorium”.
W dalszym ciągu opowiadania będziemy opisywali wypadki według
następstwa dni; nazwiemy je „Dzienniczkiem Barcelońskim”, z podróży Księdza
Bosko do Hiszpanii. Wprawdzie przebywał on w Sarrià i chociaż miejscowość ta nie
była jeszcze włączona do miasta, lecz tworzyła osobną gminę, to przecież uważało się
ją za przedmieście Barcelony.
Sobota, 10 kwietnia.
W nocy z 9 na 10 kwietnia Ksiądz Bosko miał sen misyjny. Opowiedział go
ks. Rua, księdzu Branda i kl. Vigletti’emu, wśród częstych przerw spowodowanych
łkaniem. Kl. Viglietti spisał ten sen zaraz i z polecenia Sługi Bożego wysłał księdzu
Lemoyne, (72) aby go odczytano wszystkim przełożonym Oratorium i aby służył ku
ogólnej zachęcie. „Jest to, jak zaznacza sekretarz, tylko skrót wspaniałego i długiego
widzenia”. Podajemy tu tekst według kl. Viglietti’ego, nieco poprawiony przez
księdza Lemoyne dla nadania mu piękniejszej szaty językowej.
Ksiądz Bosko znajdował się w okolicach Castelnuovo na wzgórzu zwanym
„Brioco del Pino”, w pobliżu wąwozu „Sbarnau”. Rozglądał się na wszystkie strony,
lecz nie widział nic innego, jak tylko gęstą, rozległą puszczę, pełną najróżniejszego
gatunku grzybów.
Przecież to hrabstwo Józefa Rossi, pomyślał Ksiądz Bosko; powinien się on
tutaj gdzieś znajdować!34
33 Owego dnia, 9 kwietnia, kl. Viglietti pisząc do ks. Bonetti tak rozpoczynał list: „Mój drogi Księże Bonetti! W czasie drogi
mogłem czytać naszemu Ojcu historię Oratorium. Słuchał bardzo uważnie i podsunął mi kilka różnych poprawek, jakie
Ksiądz zauważy na arkuszach korektorowych; między innymi polecił usunąć nazwisko a nawet inicjały profesora, który
przyszedł nas odwiedzić oraz opis śmierci Fariniego i Cavoura”. Były to arkusze korekturowe „Historii Oratorium św.
Franciszka Salezego, część II, rozdział XVI, które ukazały się potem w „Wiadomościach Sal.” na sierpień. Jak widać, praca
księdza Bonetti była przeglądana przez Księdza Bosko i przez księdza Rua. Nazwisko wspomnianego profesora można
znaleźć u Lemoyne’a, a w „Pamiętnikach z życia św. Jana Bosko”, tom VII, str. 445. Śmierć dwóch mężów stanu jest
również opisana tamże w tomie VI, str. 668 i 962 - 963.
34 Ksiądz Bosko nazwał koadiutora Rossiniego żartobliwie „hrabią” tej posiadłości.
55

6.6 Page 56

▲back to top


W istocie po pewnej chwili spostrzegł Rossiego, który z odległego wzgórza
przyglądał się z całą powagą rozpostartym u podnóża dolinom. Ksiądz Bosko wołał na
niego, lecz on zamiast odpowiedzi patrzał tylko wzrokiem pełnym zadumy.
Z przeciwnej strony zobaczył Ksiądz Bosko w dali także księdza Rua, który
skupiony podobnie jak Rossi i jakby odpoczywając, siedział nieruchomo.
Sługa Boży przywoływał ich obydwóch, lecz oni milczeli i nie odpowiadali
nawet na jego znaki.
Wówczas Ksiądz Bosko zstąpił z pagórka i wszedł na inny, skąd było widać
wielki las, dobrze utrzymany i poprzerzynany drogami i ścieżkami. Powiódł oczyma
wokoło, utkwił wzrok w głąb widnokręgu, lecz zanim zdołał coś dojrzeć, uderzył go
hałas niezliczonej gromady młodzieży.
Starał się stwierdzić skąd pochodzi ta wrzawa, lecz nic nie zauważył. Wnet do
owych krzyków dołączyły się straszne wrzaski jakoby na widok zbliżającego się
niebezpieczeństwa. Wreszcie spostrzegł wielkie mnóstwo chłopców, którzy biegli ku
niemu wołając:
Czekaliśmy na Księdza, czekaliśmy bardzo długo! Nareszcie Ksiądz się zjawił.
Teraz jest Ksiądz wśród nas i już nam się nie wymknie!
Ksiądz Bosko nic nie pojmował, zastanawiał się i myślał, czego by chcieli od
niego. Gdy tak stał wśród nich, pełen zdumienia i przypatrywał się im uważnie, ujrzał
ogromne stado baranków, prowadzone przez Pasterkę, która oddzieliwszy chłopców
od owieczek i ustawiwszy ich po obu stronach, zatrzymała się przy Księdzu Bosko
i tak się odezwała:
Widzisz to wszystko?
Tak, widzę - odrzekł Ksiądz Bosko.
Czy pamiętasz sen, jaki miałeś w dziesiątym roku życia?
O, bardzo trudno, bym go sobie przypomniał; mam już głowę zmęczoną;
obecnie nie pamiętam już dokładnie.
Nic nie szkodzi! Pomyśl, a przypomnisz sobie.
Potem kazała się zbliżyć księdzu Bosko wraz z chłopcami i rzekła:
Spójrz teraz w tę stronę! Przypatrz się dobrze! Przypatrzcie się i wy chłopcy,
i czytajcie napisy, jakie zobaczycie...
A więc, co widzisz?
Widzę góry, morze, pagórki, a następnie znów góry i morza.
Ja czytam napis: „Valparaiso”- mówi jeden z chłopców.
Ja: „Santiago”!
Ja zaś, podchwytuje inny, czytam obydwa miasta.
Dobrze!- ciągnęła Pasterka. Wyjdź zatem z tego punktu, a będziesz miał
pojęcie, ile pracy czeka salezjanów w przyszłości. A teraz zwróć się w tamtą stronę
i patrz w dal, jak okiem sięgnąć.
Widzę góry, pagórki i morza!...
Chłopcy, natężywszy wzrok, wykrzyknęli chórem:
Widzimy napis: „Pekin”!
56

6.7 Page 57

▲back to top


Wtedy Ksiądz Bosko ujrzał duże miasto, przez które przepływała rzeka, a przez nią
przerzuconych kilka wielkich mostów.
Doskonale! - rzekła Pani, która zdawała się być Mistrzynią.
Poprowadź teraz linię prostą z jednego końca na drugi, z Pekinu do Santiago;
oznacz na niej punkt środkowy wewnątrz Afryki, a będziesz miał dokładne
wyobrażenie, jak wiele mają zdziałać salezjanie.
Lecz jak podołać temu zadaniu? - zawołał Ksiądz Bosko. Przestrzenie są
olbrzymie, miejsca trudne, a salezjanów tak mało!
Nie martw się tym! Dokonają tego twoi synowie, synowie twoich synów
i synowie ich synów, lecz pod warunkiem, że będą wiernie przestrzegali Ustaw
i ducha Towarzystwa!
Ale skąd wziąć tylu ludzi?
Przyjdź tutaj i patrz! Widzisz tam gotowych 50 misjonarzy? A bardziej w dali
widzisz innych i jeszcze innych?
Przeciągnij linię z Santiago do środka Afryki. Co widzisz?
Widzę dziesięć ośrodków misyjnych.
Każdy z tych ośrodków otworzy studentaty i nowicjaty i wychowa wielu
misjonarzy, by zaspokoić potrzeby tych plemion. A teraz obróć się w drugą stronę. Tu
widnieje dziesięć innych centrów misyjnych, począwszy od środka Afryki aż do
Pekinu. Także i one dostarczą misjonarzy dla wszystkich tych krain. Tam jest Hong -
Kong, tam Kalkuta a bardziej w dole Madagaskar. Te i inne ośrodki będą posiadały
zakłady, studentaty i nowicjaty.
Ksiądz Bosko słuchał, przypatrując się i rozważając, potem zaś rzekł:
Ale gdzie znaleźć tylu ludzi i jak wysłać misjonarzy w tamte strony? Tam są
przecież dzikusi, którzy żywią się mięsem ludzkim; tam są heretycy i prześladowcy;
jak więc postąpić?
Uzbrój się w dobrą wolę - odpowiedziała Pasterka. Jedno (74) tylko jest
konieczne: polecać, „by synowie pielęgnowali stale cnotę Maryi”.
Dobrze! Zdaje i się, że zrozumiałem. Będę powtarzał wszystkim Twoje słowa.
I wystrzegaj się błędu, który szerzy się obecnie a polega na mieszaniu tych, co
uczą się mądrości ludzkiej, z tymi, co uczą się wiedzy Bożej, ponieważ wiedza Boża
nie chce być pomieszaną z rzeczami ziemskimi.
Ksiądz Bosko chciał jeszcze mówić, lecz widzenie znikło i sen się skończył.
W czasie opowiadania Księdza Bosko trzej słuchacze wtrącali kilkakrotnie:
O Matko Święta! Sługa Boży zaś, gdy skończył, dodał:
O, jak bardzo kocha nas Maryja! Rozmawiając później o tym śnie
z ks. Lemoyne w Turynie, rozpoczął opowiadać spokojnie, lecz ze szczególnym
odcieniem w głosie: Kiedyż salezjanie będą w Chinach i znajdą się po obu brzegach
rzeki, która płynie w pobliżu Pekinu!?...
Jedni przybędą na prawy brzeg od strony wielkiego cesarstwa, inni osiedlą się
na lewym od strony Mongolii. O, kiedyż jedni wyjdą naprzeciw drugim, by podać
sobie ręce?!...Co za chwała dla naszego Zgromadzenia? Lecz czas jest w ręku Boga!
57

6.8 Page 58

▲back to top


Ks. Lemoyne, wysyłając odpis snu księdzu biskupowi Cagliero, tak pisał 23
kwietnia odnośnie do roli przypadającej na ks. Rua, zastępcy Księdza Bosko oraz na
koadiutora Józefa Rossiego, głównego gospodarza Oratorium: „Dla lepszego
wytłumaczenia snu dodaję ze swej strony, że ks. Rua odgrywa w nim rolę duchową,
bardzo odpowiedzialną i trudną, a koad. Józef Rossi materialną, niemniej kłopotliwą.
Przyszłość winna przynieść pociechę jednemu i drugiemu”. Tak też było istotnie.
Właściwe objaśnienie tego miejsca snu, gdzie mowa o Chile, wynika
bezpośrednio ze sprawozdania zamieszczonego w „Wiadomościach Salezjańskich”, z
września 1887 r. W opisie podróży księdza bpa Cagliero razem z ks. Fagnano przez
rzeczpospolitą chilijską czytamy, że w Santiago senator Valledor prosił salezjanów,
aby przyjęli kierownictwo sierocińca państwowego i w ten sposób stali się ojcami
licznej młodzieży w wieku od 7 do 10 lat; podczas zwiedzania tego (75) zakładu jeden
chłopczyk - sierota odczytał na małej akademii następujące słowa: „Od dwóch lat
płaczemy i modlimy się, by Ksiądz Bosko przysłał nam ojca”. Nie na tym koniec.
Ks. Fagnano w rozmowie z chłopcami usłyszał od kilku takie naiwne powiedzenia:
„Dziewczęta mają matkę (mieli na myśli Siostry), a my nie możemy mieć ojca.
Naszym ojcem jest Ksiądz Bosko, lecz dotychczas jeszcze nie przybył. „W Valparaiso
zaś w dniu ich przyjazdu z górą dwustu chłopców biegło za nim wołając: „Nareszcie
przybyli nasi ojcowie! Jutro będziemy mogli pójść do szkoły! O co za radość!”. Na
widok tych rzeczy przyszedł im na myśl sen Świętego; tak bardzo rzeczywistość była
zgodna z przepowiednią35.
W pierwszych dniach wychowankowie z Sarrià urządzili wielką uroczystość.
Po raz pierwszy kapela wykonała po obiedzie kilka utworów muzycznych, a Ksiądz
Bosko każdemu z grajków rozdał własnoręcznie nieco słodyczy. „Ci chłopcy, pisał
Viglietti, nie posiadają się ze szczęścia z powodu obecności Księdza Bosko, który
czuje się dobrze i jest bardzo wesoły”.36
Ponieważ ruch gości był codzienny, nie będziemy wciąż powtarzali tych
samych rzeczy. Niekiedy przewijały się bez przerwy całe pasma odwiedzających, lecz
częściej wypełniały po brzegi wszystkie poczekalnie. Religijność zakorzeniona
w duszy hiszpańskiej potężniała w zetknięciu z kapłanem, który cieszył się tak wielką
sławą świętości.
Także w Barcelonie, podobnie jak w Marsylii, pomocnice salezjańskie
zawiązały Komitet złożony z ok. 30 dam miłosiernych i znakomitego rodu i wspierały
gorliwie zakład w Sarrià. Przewodniczyła im pani Dorota. Zbierały się regularnie, co
dwa tygodnie, by zapoznać się z potrzebami domu i obmyśleć środki zaradcze;
owszem, same pracowały osobiście przy szyciu i naprawie bielizny.
Ksiądz Bosko zwołał je na zebranie i w przemówieniu w języku włoskim (76)
podziękował im za ofiarność i poświęcenie, jakie nie szczędziły na korzyść jego dzieła
35 List księdza Rabagliati do Księdza Bosko, Concepcion, Chile, 14 maja 1887 r.
36 List do ks. Lemoyne, Barcelona, 10 kwietnia 1886 r.
58

6.9 Page 59

▲back to top


i zapowiedział, że za niedługo dom w Sarrià zostanie rozbudowany i będzie liczył 500
wychowanków, nad którymi one rozciągną życzliwą i dobroczynną opiekę.
Pani Dorota jak prawdziwa matka pomyślała o wszystkim, co by mogło być
potrzebne Księdzu Bosko, księdzu Rua i sekretarzowi Viglietti’emu. Dostarczała im
bielizny osobistej, doglądała ich pokojów, bacząc, by wszystko było czyste
i w porządku; dla tych posług przeznaczyła swoją służącą. Przysłała również swoją
kucharkę, a niektóre pokarmy przygotowywała własnoręcznie.
Przybył odwiedzić Księdza Bosko margrabia Brusi, dyrektor bardzo
pożytecznego „Dziennika Barcelonskiego - Diario de Barcelona” i opuścił pokój
wzruszony do głębi. W wydaniu tego dnia ogłosił obszerny artykuł z dokładnym
opisem przyjazdu Księdza Bosko do Sarrià.
Niedziela, 11 kwietnia.
Podówczas, jak już zaznaczyliśmy, Sarrià tworzyła jednostkę samodzielną
z ludnością płynną, która w pewnych okresach dosięgała liczby 25 tysięcy. Burmistrz
ze swoją radą i głównymi władzami udał się urzędowo do Księdza Bosko, aby mu
złożyć uszanowanie i w ten sposób okazać mu najgłębszą cześć. Oświadczył również,
że w szczególniejszy sposób dziękuje Bogu za obdarzenie Sarrià zakładem
salezjańskim i obiecał, że zarząd miejski będzie go wspierał zawsze i wszelkimi
siłami. Wszyscy ci panowie przyjęli z zadowoleniem z rąk Świętego medalik Maryi
Wspomożycielki i błogosławieństwo.
Piękny był widok, gdy nieco później przemówił Ksiądz Bosko. Z wielką
uwagą wysłuchał jego słów: dyrektor „Kuriera Katalońskiego - Correo Catalan”, grupa
młodzieży uniwersyteckiej i przedstawiciele wieczorowych szkół barcelońskich. Po
ich odejściu wszedł prowincjał księży jezuitów z kilkoma ojcami.
Pod wieczór kapela dała koncert na oświetlonym podwórzu i zakończono (77)
dzień sztucznymi ogniami. Ponieważ, by nie sprawić nikomu przykrości, musiano
zostawić bramy otwarte, zbiegło się całe mnóstwo ludności. Także Ksiądz Bosko
zapragnął podziwiać to widowisko, lecz musiał mieć wzgląd na swe oczy. Otworzył je
może raz jeden, by oglądnąć podnoszący się w górę piękny balon, na którym widniało
wielkimi literami jego czcigodne nazwisko; balon ów po wzbiciu się zawisnął
majestatycznie nad Barceloną.
Poniedziałek, 12 kwietnia.
Wzmiankowany wyżej dziennik barceloński w drugim artykule wygłasza
pochwały na cześć Księdza Bosko i szkół zawodowych w Sarrià. Podczas wizyty dnia
poprzedniego dyrektor dziennika miał sposobność podziwiać w obliczu Sługi Bożego
odbicie nie tylko świętości, lecz i wyższej umysłowości i niezłomnej woli.
Jaką radość sprawiły Księdzu Bosko spotkania z byłymi wychowankami
z Oratorium! Jeden z nich, niejaki Jakub Gherna, zamieszkały w Barcelonie, przyszedł
go odwiedzić i ucałować mu rękę. Od lat cierpiał on dokuczliwe bóle w nogach tak,
iż droga do Sarrià kosztowała go nie mało wysiłku. Gdy stanął przed swoim
59

6.10 Page 60

▲back to top


dobroczyńcą, opowiedział mu dzieje własnych cierpień. „No dobrze, zrozumiałem! -
rzekł Ksiądz Bosko. Bądź spokojny!”. To mówiąc dotknął jego kolan; następnie
zaczęli przywoływać na pamięć pierwsze czasy Oratorium wspominając o rożnych
wydarzeniach i osobach. Gherna pamiętał dobrze, jak w roku 1860 powiedział do
Księdza Bosko przy pożegnaniu: „Niech Ksiądz Bosko przyjedzie kiedyś do
Barcelony!”. Kto wie? Odpowiedział mu Ksiądz Bosko, lecz takim tonem, który on
poczytywał zawsze za zapewnienie. Oto – zawołał - owo kto wie spełniło się dzisiaj.
Wskutek tej pogawędki zaroiło mu się w myśli od tylu drogich wspomnień, tak
że powrócił żwawo do Barcelony nie spostrzegłszy się nawet o swoim uzdrowieniu.
Do tego stopnia był pochłonięty miłym rozpamiętywaniem lat spędzonych pod
ojcowskim kierownictwem (78) Księdza Bosko. Spostrzegł, że nie odczuwa żadnego
bólu w nogach, kiedy był już w mieście; od chwili, gdy Święty położył ręce na jego
kolanach, ustały wszelkie objawy choroby i nie powtórzyły się więcej. Wprawdzie
nawiedziły go w życiu inne dolegliwości, lecz od tej był uwolniony na zawsze. Tak
zeznał ks. Rinaldi.
Wtorek, 13 kwietnia.
Okólnik ułożony przez ks. Lemoyne a pisany przez prefekta generalnego
księdza Durando, podawał wszystkim domom Towarzystwa ważniejsze wiadomości
o podróży Księdza Bosko aż do chwili przybycia do Sarrià. Drugi list tego samego
rodzaju był rozesłany 5 maja.
Inny dziennikarz, dyrektor „Przeglądu Popularnego - Revista Popular”,
dr Sarda y Salvayan, odwiedził Księdza Bosko, który go zaprosił do siebie na obiad.
O godzinie 3 do 6 po południu, według obliczeń, przesunęło się ok. 2 tys. osób. Pewna
15 - letnia dziewczyna, nie mogąca wyprostować prawej ręki i nogi, przyszła z matką
prosić Księdza Bosko o błogosławieństwo. On ją pobłogosławił a potem zapytał:
Gdzie cię boli?
Tu, w ręce - odpowiedziała. Nie mogę nią poruszać.
To mówiąc nie spostrzegła się, że ją podniosła i pokazała wyciągniętą na
oczach 30 osób. Ksiądz Bosko uśmiechnął się, a ona zmieszana stała pod wrażeniem,
jakoby ręka była jeszcze sztywna. Lecz Święty kazał jej złożyć obie ręce i powtórzyć
za sobą: „O Maryjo, uzdrów mnie!”. Potem polecił jej odmawiać codziennie aż do
Bożego Ciała trzy „Ojcze nasz…, Zdrowaś Maryjo… i Chwała Ojcu…” na
podziękowanie za otrzymane uzdrowienie. Dziewczynka uzyskała także swobodę
władania nogą, ponieważ odeszła bez żadnych objawów bycia chromą.
Wspomniany na początku rozdziału pełnomocnik udawszy się z ks. Brandą
(79) ku granicy na spotkanie Ksiedza Bosko, przywiózł mu list od swego pana
Jovert’a, margrabiego z Gelida, który bardzo pokornie polecał się jego modlitwom37.
Święty odpisał mu własnoręcznie z zapewnieniem, że będzie się modlił za niego
37 Dodatek, dok. 9.
60

7 Pages 61-70

▲back to top


7.1 Page 61

▲back to top


i poprosił, aby mu wskazał dzień, w którym przystąpi do Komunii św., ponieważ tego
samego dnia pragnie odprawić Mszę św. w jego intencji.
Gdy się rodzina margrabiego dowiedziała o owym liście, wywarło to na niej
wielkie wrażenie z powodu ujawnionych tamże uczuć religijnych; margrabia, bowiem
nie spowiadał się od dłuższego już czasu. Lecz był i inny powód. Pan ten, cały
pochłonięty handlem zamorskim, posiadał wielki majątek; cierpiał jednak na dziwną
manię prześladowczą, która go czyniła nieszczęśliwym. Chorobę tę można by nazwać
„koprofobią - gnojowstrętem”, z łatwością, bowiem ulegał urojeniu, że wszystkie
rzeczy są zanieczyszczone gnojem. Nie jadał z rodziną. Dowiedziawszy się, że matka
jego żony była raz, w Sarria, w miejscu według niego pełnym niechlujstwa, nie chciał
jej więcej widzieć na oczy i biada, gdyby się odważyła dotknąć swej córki. Czasem
zdawał sobie dokładnie sprawę ze swego chorobliwego stanu tak dalece, że nawet
ślubem zobowiązał się złożyć milion pesetów na budowę szpitala, o ile otrzyma łaskę
uzdrowienia z tego dziwactwa.
Ta mania prześladowcza opanowała go na skutek nieszczęśliwego wypadku.
Kilka lat wstecz w czasie podróży z żoną do Lourdes spłoszył się pod nim koń
i w szalonym galopie popędził w przepaść. A zwierzę rozbiło się na miazgę, margrabia
natomiast odniósł zaledwie lekkie obrażenia boku. Ze względu na to, że owo urwisko
wynosiło ponad 250 m. przesądna ludność poczytała go za opętanego przez szatana.
Krewni margrabiego złożyli całą nadzieję w Księdzu Bosko; jednak ów pan nie chciał
go przyjąć, ponieważ dowiedział się z dzienników, że Święty ma przyjechać
z obrzydłej Sarrià. Jego żona w towarzystwie pełnomocnika poszła po kryjomu
odwiedzić Sługę Bożego (80); po długiej rozmowie ze Świętym powróciła
podniesiona bardzo na duchu. Wydawało się jej, że już połowę łaski uzyskała, gdy jej
mąż samorzutnie napisał tak pobożny list do Księdza Bosko:
Pewien stary pułkownik w zapędzie swego uwielbienia chciał za wszelką cenę
ucałować nogi Księdza Bosko. Po nim weszła rodzina złożona z 22 osób. Gdy
wszyscy klękali, by otrzymać błogosławieństwo, Sługa Boży zwróciwszy się do jednej
pani spośród obecnych powiedział: „Pani niech nie klęka!”. Z powodu dolegliwości
w nogach mogła ona uklęknąć tylko z największym wysiłkiem. Lecz któż mu o tym
powiedział. Zdarzenie to wywarło na obecnych zdziwienie i wzruszenie.
Środa, 14 kwietnia.
Wiele osób wysłuchiwało Mszy św. Księdza Bosko; w czasie niej udzielił ok.
200 Komunii św. W porze południowej pani Dorota postarała mu się o chwilkę
rozrywki w swojej willi, otoczonej obszernym parkiem i ogrodem, w którym można
było podziwiać rzadkie okazy zwierząt. Wstępując po schodach prowadzących do
salonów przechodzi się przed wielkim zwierciadłem, umieszczonym na pierwszym
zakręcie. Ksiadz Bosko zwracając się do tych, co wyszli na jego powitanie, rzekł:
„Trzeba pamiętać i zaprosić na obiad także tamtych panów”. I wskazał na osoby
odbite w lustrze. Zaśmiano się z żartu, co posłużyło mu za okazję do opowiedzenia
zabawnego zajścia sprzed kilku laty, w pewnym składzie ubrań w Marsylii. Poszedł
61

7.2 Page 62

▲back to top


tam z księdzem Martin, proboszczem parafii, od której zależał dom w Navarze.
Proboszcz ten, człowiek nadzwyczaj prostoduszny, znalazłszy się przed wielkim
zwierciadłem, zmieszany i roztargniony zdjął kapelusz przed odbiciem swej osoby.
Równocześnie ów mniemany ksiądz odkłonił mu (81) się. Poczciwy księżyna
zbliżywszy się do drzwi wejściowych rzekł: „Proszę na przód!” i wskazał rekuz.
Obraz w lustrze wykonał te same ruchy. „Ależ nie podchwycił proboszcz. Niech
ksiądz wejdzie pierwszy”. Scena ta trwała kilka chwil, podczas gdy Ksiądz Bosko
uśmiechając się stał na boku, by nie dać się odbić w lustrze.
Z tego zabawnego wydarzenia uśmiali się serdecznie także i towarzyszący mu
panowie.
Niedaleko willi wznosiło się żeńskie kolegium dla panienek z arystokracji,
kierowane przez Sercanki. Poproszono Księdza Bosko, by je zechciał odwiedzić.
Zgodził się. Wszystkie Siostry wyszły na jego spotkanie aż do odźwierni,
a wychowanice oczekiwały go na tarasie przed uczelnią. Zgromadzili się tam również
w znacznej liczbie duchowni i świeccy, by zobaczyć z bliska Sługę Bożego i otrzymać
jego błogosławieństwo. Święty posuwał się wolno podtrzymywany przez ks. Rua i
kl. Viglietti’ego, rozmawiając uprzejmie z przełożoną matką Bofarull. W ogrodzie
grupa eksternistek zrobiła mu piękną niespodziankę przez odśpiewanie z wielkim
wdziękiem pieśni turyńskiej do Matki Boskiej Pocieszenia. Wszedłszy do wnętrza
gmachu Ksiądz Bosko usiadł, by nieco odpocząć.
Miedzy obecnymi była też matka jednej uczennicy; utraciła ona w krótkim
czasie, bo w przeciągu dwóch tygodni, dwóch synów. Korzystając z chwili rzuciła się
do nóg Świętego, opowiedziała mu swe nieszczęście i błagała, by jej uleczył najstarszą
córkę tak upośledzoną, że pomimo 14 lat wieku nie mogła być dopuszczona do
Pierwszej Komunii św. Ksiądz Bosko rozrzewnił się do głębi, przywołał do siebie
dziewczynkę, dał jej medalik. a potem wyciągając prawą rękę nad jej głową odmówił
głośno formułę błogosławieństwa i obiecał modlić się o łaskę upragnioną, o ile to
wyjdzie na większą chwałę Bożą. Zwróciwszy się potem do matki całej we łzach
rzekł: „Proszę mieć ufność! Córka pani przystąpi do Pierwszej Komunii św.!”.
Nie dodał nic więcej. Przepowiednia sprawdziła się; dziewczynka, bowiem mogła się
nareszcie zbliżyć do Stołu Pańskiego a po kilku miesiącach Bóg powołał ją do siebie.
(82) Wśród ogólnego wzruszenia Ksiądz Bosko skierował się ku tarasowi.
W chwili przekraczania progu odezwała się kapela salezjańska z przyległego ogrodu.
Po skończonej grze dwie wychowanice wystąpiły naprzód. Jedna w imieniu koleżanek
wręczyła Księdzu Bosko piękną torebkę, a w niej znaczną ofiarę; druga odczytała
przemówienie38. Potem powiedział kilka słów Ksiądz Bosko, polecając wszystkim
uczęszczanie do św. sakramentów. Na koniec uczennice zbliżały się kolejno do
Księdza Bosko, by otrzymać z jego rąk medalik Maryi Wspomożycielki.
38 Kl. Viglietti poprosił o to przemówienie i przywiózł je do Turynu, lecz my znaleźliśmy je tylko w tłumaczeniu włoskim.
Dodatek, dok. 10.
62

7.3 Page 63

▲back to top


Wśród wychowanic znajdowała się ośmioletnia Mercedes, pełna wdzięku, lecz
chroma od urodzenia. Ojciec gotów był na wszystko dla swej jedynaczki, byle tylko
uwolnić ją od tej wady fizycznej. Oczekiwał więc cudu, a dziewczynka w tym celu
odprawiła nowennę. Gdy ją przedstawiono Świętemu z prośbą o błogosławieństwo, on
usłyszawszy, o co chodzi, wyrzekł: „Nie, to nie wyszłoby na jej dobro”39.
W uczelni oczekiwało go ok. 80 Sióstr, które ofiarowały mu w darze
artystyczną monstrancję. Także im Ksiądz Bosko rozdał medaliki i udzielił
błogosławieństwa. Jedna z nich, od dłuższego czasu beznadziejnie chora, z wysiłkiem
prawie, że nadludzkim opuściła szpitalik i zawlokła się do Księdza Bosko, aby
otrzymać błogosławieństwo. Myślała sobie:, „Kto wie?! Nieraz godziny zwątpienia są
godzinami Bożymi”. Święty jakby czytając w jej myśli rzekł: „Córko, trzeba
umiłować Krzyż, który Pan Jezus kładzie nam na barki”. Chora zrozumiała i zgodziła
się zupełnie z wolą Bożą.
Przełożona kilkakrotnie dziękowała mu za tak drogocenne odwiedziny.
Poprzedniego roku napisała do niego cztery razy do Turynu, by uzyskać szczególne
łaski od Maryi Wspomożycielki i zawsze była wysłuchana. Gdy Ksiądz Bosko
opuszczał kolegium i przechodził przez (83) ogród, musiano pozwolić wychowanicom
wyjść z uczelni; ustawiły się one wzdłuż przejścia; skoro Sługa Boży był już daleko,
skupiły się na tarasie i na balkonach, skąd wołały wywijając chusteczkami: „Niech
żyje Ksiądz Bosko!”.
Trzeci artykuł, jaki się ukazał w „Dzienniku Barcelońskim - Diario de
Barcelona” wysławiał Księdza Bosko i jego dzieła, zwłaszcza szkoły zawodowe:
„Aureola świętości bije z jego oblicza, lśni żywą wiarą i innymi cnotami
chrześcijańskimi, z pomocą, których uskutecznił szczęśliwie i nadal z powodzeniem
prowadzi swoje dzieło religijno - oświatowe”.
Czwartek, 15 kwietnia.
Oprócz wzmiankowanego Komitetu Dam z arystokracji istniał jeszcze drugi
Komitet Pomocnic, którego zadaniem było zbierać ofiary na dzieła salezjańskie
w Sarrià. Także i dla nich Sługa Boży miał konferencję, w której wyjaśnił znacznie
współpracy z Księdzem Bosko.
Odmiennego charakteru zebranie odbyło się w obecności Księdza Bosko po
południu. Kwitło w Barcelonie pewne stowarzyszenie katolickie, którego członkowie
pochodzili z wyższych warstw społecznych. Prezes Stowarzyszenia był obecny na
stacji w chwili przyjazdu Sługi Bożego. Po południu dnia 10 kwietnia przyszedł wraz
z grupą najznaczniejszych członków. Święty przyjął ich na osobnym, serdecznym
posłuchaniu. Pod koniec uchwalono zwołać na jego cześć uroczyste zebranie.
Rozesłano w tym celu osobiste zaproszenie z wyznaczeniem dnia na 15 kwietnia40.
Rankiem 14 kwietnia wszyscy członkowie wysłuchali Mszy św. odprawionej przez
39 Por. podobny wypadek w tomie XVI, str. 203.
40 Dodatek, dok. 12.
63

7.4 Page 64

▲back to top


Sługę Bożego; służyli do niej prezes i sekretarz; wieczorem zaś odbyło się w sali
teatralnej zebranie (84) towarzyskie o charakterze religijnym. Wziął w nim udział
również Ksiądz Bosko. Lecz z o wiele większym przepychem urządzono posiedzenie
ogólne dnia 15 kwietnia.
Prezes wraz z Zarządem wyjechali do Sarrià, by przywieźć Księdza Bosko aż
do siedziby stowarzyszenia. Wszyscy byli w strojach wizytowych z odznaką
stowarzyszeniową na piersi. Trzy pojazdy czekały przed bramą. Do pierwszego
wsiedli: Ksiądz Bosko, ks. Rua, wikariusz i prowikariusz diecezjalny; do drugiego:
prezes i kl. Viglietti; do trzeciego inni.
Aż do tej pory zebrania odbywały się w starym lokalu; okazał się on jednak za
szczupłym dla rosnącej coraz bardziej liczby członków. Dlatego urządzono nowe,
wspaniałe pomieszczenie, którego inaugurację połączono z odwiedzinami Księdza
Bosko. Trzy wielkie sale zaledwie zdołały pomieścić przybyłych, ponieważ wielu
przyprowadziło także swoje żony.
Na wejście Księdza Bosko wszyscy powstali, a orkiestra odegrała marsz
powitalny. Usiadłszy na podwyższeniu Święty wysłuchał pięknego śpiewu „Salve
Regina” wykonanego przez dwudziestkę chłopców pod batutą samego autora, mistrza
Frigola, sławnego wówczas i poza Hiszpanią. Potem prezes, profesor uniwersytetu,
wygłosił podniosłe przemówienie. Po odegraniu przez orkiestrę utworu muzycznego
sekretarz odczytał akt, w którym oświadczono, że Rada Stowarzyszenia uchwaliła
nadać Księdzu Bosko odznakę stowarzyszeniową. Podeszło więc do Świętego dwóch
dostojnych panów, którzy zawiesili mu na szyi wielki, złoty medal z podobiznami św.
Jerzego i św. Józefa. Gdy odznaka zabłysła na jego piersiach, burzliwymi oklaskami
powitano nowego członka. Także i tu zaznaczyło się wielkie przeciwieństwo, na które
już gdzie indziej zwróciliśmy uwagę, między otaczającym przepychem a pokorą
Księdza Bosko, tchnącą z całej jego postawy.
Ksiądz Bosko poczuwał się do obowiązku powiedzenia kilku słów. Glos jego
brzmiał donośnie i dźwięcznie, a myśl, choć wyrażona po włosku, była zrozumiana
z łatwością. Przemówił następującymi słowami:
(85) Panowie!
Chciałbym władać waszym pięknym ojczystym językiem, by w nim
wypowiedzieć moje myśli. Nie umiem wyrazić tego, co w tej chwili czuje moje serce.
Jestem poruszony do głębi znaczeniem waszego zebrania, z zwłaszcza wręczoną mi
odznaką.
Obiecuję przechowywać ten medal, jako drogocenną i zaszczytną pamiątkę.
Patrząc nań będę przypominał sobie dostojne Stowarzyszenie Katolickie i katolików
Barcelony. Po powrocie do Turynu będę go z dumą pokazywał moim drogim synom,
polecając im naśladowanie cnót katolików barcelońskich. Gdy zaś pojadę do Rzymu
i będę u Ojca św., opowiem Mu, jak bardzo kocha go w Barcelonie Stowarzyszenie
Katolickie i ile dobrego działa ono na korzyść religii.
Składam serdeczną podziękę prezesowi za wyrazy niezasłużonej pochwały,
zwrócone ku mojej osobie w przemówieniu, którego zasadniczą myślą było
64

7.5 Page 65

▲back to top


nieocenione dobro, jakie współczesnemu społeczeństwu przyniosły salezjańskie
szkoły zawodowe.
Mam wysokie pojęcie o kwitnącym tutaj zapale katolickim i cieszę się wraz
z Barceloną, która była stale miastem niezwykle pobożnym i wierzę silnie, że takim
pozostanie zawsze, przygotowując sobie tym sposobem wielkie dni chwały
w przyszłości.
Barcelończykom, jako ludności przemysłowej, bardziej niż komu innemu
powinno leżeć na sercu popieranie salezjańskich szkół zawodowych. Z tych bowiem
zakładów wychodzi rok rocznie 50 tysięcy pożytecznej dla społeczeństwa młodzieży,
która rozchodzi się po fabrykach i warsztatach oraz szerzy wokół zdrowe pojęcie;
w ten sposób unika ona więzień i galer i staje się żywym przykładem zbawiennych
zasad.
Chłopiec, którego wychowuje ulica, z początku będzie was prosił o jałmużnę,
potem będzie sobie rościł do niej prawo, a w końcu każe ją sobie dać z rewolwerem
w pięści.
Jako owoc oświatowego posłannictwa szkół zawodowych mogę przytoczyć
wyniki uzyskane przez misje salezjańskie w Patagonii, gdzie religia chrześcijańska jest
znana i praktykowana przez z górą 14 tysięcy tubylców.
Na zakończenie zwracam się do Czcigodnego Zebrania z gorącą prośbą
o modlitwy, aby Bóg błogosławił szkoły zawodowe istniejące w pobliskiej Sarrià,
których zadaniem jest polepszenie warunków życia biednych i opuszczonych sierot.
Przemówienie było trzykrotnie przerywane oklaskami; lecz jeszcze częstsze
były oznaki żywego wzruszenia. Po urządzeniu zbiorki pieniężnej na dzieła
salezjańskie Ksiądz Bosko pobłogosławił obecnych i na tym zakończono posiedzenie.
Teraz dopiero rozpoczął się dla niego trud najuciążliwszy, ponieważ całe
zgromadzenie ruszyło się i ścisnęło go zwartym kręgiem. Nie był to wprawdzie
zwykły tłum, (86) ale wybrane osoby z arystokracji, które umiały przestrzegać zasad
przyzwoitości; niemniej jednak ze względu na wielką ich liczbę Sługa Boży zmęczył
się bardzo, gdyż dla zadowolenia każdego musiał podawać już to rękę do pocałowania,
już to rzucać jakieś słowo pociechy, już też udzielać szczególnego błogosławieństwa.
Aż do Sarrià towarzyszyło mu to samo grono osób. Ksiądz Bosko czuł się
zupełnie wyczerpanym, mimo to był w dobrym humorze. Do kl. Viglietti’ego zaś
powiedział, że podczas, gdy go obsypywano tylu zaszczytami, on przywodził sobie na
myśl sławne powiedzenie: „Quam parva sapientia regitur mundus - Jak mała mądrość
rządzi światem”.41
Pamięć tego wydarzenia została uwieczniona w bogatej jednodniówce, która
oprócz sprawozdania z nadzwyczajnego posiedzenia obejmuje mowę prezesa i krótkie
41 Szwedzki kanclerz Ozienstiern miał wyrzec do swego syna, który wskutek bojaźliwości wzbraniał się przyjąć urząd
pierwszego ministra pełnomocnego Szwecji na kongres w Munster (1648): „Videbis, fili mi, quam parva sapientia regitur
mundus”.
65

7.6 Page 66

▲back to top


przemówienie Księdza Bosko w przekładzie na język hiszpański42. Gazety
rozpisywały się szeroko o tym fakcie.
Piątek, 16 kwietnia.
Przyprowadzono do Księdza Bosko chłopczyka, który nosił rękę na opasce tak
wykrzywioną od dzieciństwa, że nie mógł jej ani podnieść ani poruszyć. Rodzice
prosili Sługę Bożego, aby pobłogosławił ich syna; Święty pobłogosławił go, potem
kazał mu zdjąć opaskę, uderzyć kilkakrotnie dłonią w dłoń, wreszcie złożyć je
i wyrzec: „Maryjo, wspomóż mnie!”. Chłopiec posłuchał. Był to początek cudownego
uzdrowienia!
Trzy razy już kapelan Sióstr Loretanek prosił Sługę Bożego, by zechciał
przybyć i pocieszyć przełożoną klasztoru, która była chora na raka i niczego innego
nie pragnęła, jak tylko zobaczyć (87) Księdza Bosko przed śmiercią. Święty
odpowiedział natychmiast, że skoro tylko będzie mógł, odwiedzi ją, a tymczasem
przesłał jej medalik Maryi Wspomożycielki.
Młodzieniaszek Medina, ubogi barcelończyk, dostał zakażenia palca i lekarze
chcieli mu go odjąć. Przedstawiony Księdzu Bosko i pobłogosławiony nie
doświadczył na razie nic szczególnego; w nocy jednak rana znikła i palec okazał się
zupełnie wygojony. W jakiś czas potem ks. Branda przyjął go do kolegium, gdzie
przeżył tylko kilka miesięcy, ponieważ wstąpił do Marystów i w roku 1890, gdy
dyrektor opowiadał ten fakt księdzu Lemoyne, uczył się już teologii.
Sobota, 17 kwietnia.
Odbyło się wielkie przyjęcie na cześć Księdza Bosko u pana Narciso.
Współbiesiadnikowi byli tylko krewni. Wuj pana domu odczytał sonet własnego
utworu43. Po powrocie zastał mnóstwo czekających na siebie ludzi.
Niedziela, 18 kwietnia.
Tysiące osób zapełniały drogę, podwórza, poczekalnię i przylegle pokoje.
Trzeba było przybić na drzwiach kościoła rozkład z oznaczeniem godzin, w których
Ksiądz Bosko udzielał zwykłego błogosławieństwa. „Ksiądz Bosko jest zmęczony
i czuje się niezbyt dobrze”- zapisał kl. Viglietti w dzienniczku.
Poniedziałek, 19 kwietnia.
Ksiądz Bosko myślał o zakładzie w San Benigno, gdzie przebywały najmłodsze
latorośle Towarzystwa i kazał napisać, że modli się za tamtejszych kleryków i ma
nadzieję zobaczyć się z nimi wkrótce. Od rana do wieczora - posłuchania. Polecił
nadać telegram do Rossi’ego, by mu nadesłał jak najprędzej większą ilość medalików.
42 „Acta de la Sesion solemne. – Akta uroczystego posiedzenia”, odbytego 15 kwietnia 1886 r. przez Stowarzyszenie
Katolickie w Barcelonie w celu nadania odznaki stowarzyszeniowej Wielebnemu i Czcigodnemu Księdzu Janowi Bosko,
Założycielowi salezjańskich szkół zawodowych. Barcelona, Drukarnia Katolicka, 1886 r.
43 Dodatek, dok. 13.
66

7.7 Page 67

▲back to top


(88) Wtorek, 20 kwietnia.
„Ksiądz Bosko jest bez tchu i sił - się zaznacza sekretarz. Może tylko udzielać
błogosławieństw i mówić: „Dios vos benediga - Niech was Bóg błogosławi!”.
Każdego poranka po Mszy św. błogosławił sporo tych, co wypełniali kościół, a po ich
wyjściu wchodzili następni. Po czym z trudem udał się do pokoju i zaraz rozpoczął
przyjmować posłuchania. Zarząd Kolei Żelaznych musiał znacznie pomnożyć liczbę
pociągów miedzy Barceloną a Sarria.
Przyjechał umyślnie Margadez y Gili, biskup z Vich, by odwiedzić Księdza
Bosko. Został powitany przy dźwiękach hiszpańskiego marsza królewskiego.
Zatrzymał się na obiedzie wraz z dwoma towarzyszącymi mu kanonikami. Zjechało
też kilka znaczniejszych rodzin z Barcelony, a wśród nich rodzina gubernatora.
Przybył również biskup diecezjalny Català y Albosa. Z uwagi na ówczesne zwyczaje
poczytano to za wielki zaszczyt, iż pierwszy przyszedł z wizytą. Sługa Boży nie mógł
go uprzedzić, gdyż sądził, że przebywa jeszcze poza swoją siedzibą. Biskup okazał mu
wielką życzliwość i zatrzymał się ponad godzinę. W jego obecności odczytano list,
który przyniósł sekretarz ministra Silvela w sprawie otwarcia zakładu w Madrycie, jak
o tym pisaliśmy w poprzednim tomie. Skwapliwość tak wybitnych osobistości
w składaniu wizyt Księdzu Bosko spotęgowała do najwyższego stopnia względem
niego cześć ludu, który na to patrzył.
W opisie podróży Księdza Bosko do Paryża wspominaliśmy o Pani Cessac,
gorącej jego wielbicielce i wielkiej dobrodziejce. Otóż 20 kwietnia nadszedł z Paryża
telegram następującej treści: „Viscontesse de Cessac tres malade. Visconte de Cessac.
Hrabina Cessac bardzo chora. Hrabia Cessac”. Zasmucony wiadomością polecił
księdzu Rua zapewnić hrabiego o pamięci w modlitwach. Przed wysłaniem listu drugi
telegram donosił: „Hier instantainement dans la (89) soireè j’ai ete gueris, je mange et
je bois; merci pour vos prières. Viscontesse de Cessac. - Wczoraj wieczorem nagle
wyzdrowiałam, jem i piję; dziękuję bardzo Księdzu za modlitwy. Hrabina Cessac”.
W liście poufnym z 30 kwietnia małżonek opisał księdzu Rua przebieg choroby żony
i jej uzdrowienia, które, jak się zdaje, miało miejsce w czasie modlitwy Księdza Bosko
w intencji chorej. Jednak pani Cessac nie pożyła długo. Zeszycik, w którym Ksiądz
Bosko w roku 1884 skreślił listy do odpisania i wysłania po swojej śmierci
znaczniejszym dobrodziejom, zawiera też list do Pani Cessac; lecz sam Święty
dołączył w dwa lata potem taką uwagę poprzedzoną krzyżykiem: „Requiescat in pace
– 1886 r.”. Rzeczywiście hrabina zmarła w jesieni tego samego roku.
Środa, 21 kwietnia.
Ksiądz Bosko wychodził odprawić Mszę św. w pałacu markizy Comillas; na
schodach natknął się na pewną opętaną, która zaledwie go ujrzała, upadła na ziemię
jak zemdlona, tocząc z ust pianę, rzucając się i wijąc jak żmija. Sługa Boży kazał jej
wezwać imienia Maryi, lecz ona zawyła: „Nie, nie!” Zły duch zaś tak bełkotał przez
67

7.8 Page 68

▲back to top


jej usta: „Nie, nie chcę wyjść! Nie chcę!” Nieszczęśliwej było na imię Maria, więc
Ksiądz Bosko zawołał: „Mario, weź ten medalik!” Opętana jakby tego nie zrozumiała.
Gdy Ksiądz Bosko ją pobłogosławił, wstała, wzięła podany jej medalik, ucałowała go
i udawszy się do kościoła wysłuchała Mszy św. Zdawało się, że została uwolniona od
złego ducha. W istocie spożyła spokojnie śniadanie i to w obecności wielu osób. Ci, co
ją przyprowadzili, powiadali zdziwieni, że od dawna nie widzieli jej tak łagodną. Na
razie wróciła ucieszona do swego domu.
Na ulicy oczekiwały już Świętego dwa pojazdy, by go zawieźć do markizy,
która go przyjęła, jak jakiego kardynała. Tu ustępujemy słowa Viglietti’emu:
„Przybyliśmy do pałacu markizy urządzonego (90) z przepychem iście królewskim. Są
w nim nagromadzone wielkie bogactwa, a szczególnie arcydzieła sztuki. Wspaniałe
i wielkie salony czekają zawsze gotowe na przyjazd wybitnych dostojników. Ilekroć
jakiś książe lub król bawi w Barcelonie, mieszka zawsze u markizy. Wszystkie
przybory do ołtarza były bardzo kosztowne: mszał cały oprawiony w rzeźbione złoto
i srebro; kielich i puszka ze szczerego złota, wysadzone diamentami, szmaragdami
i topazami.
W czasie Najświętszej Ofiary wykonano śpiewy z towarzyszeniem harmonium
i fortepianu, lecz wszystka muzyka była włoska. Uczestniczyło około 200 osób
zaproszonych spośród krewnych i przyjaciół markizy. Ksiądz Bosko musiał potem
zapoznać się ze wszystkimi, przyjmując każdego z osobna albo małymi grupami aż do
godziny 11. Stamtąd pojechał złożyć wizytę księdzu biskupowi, który go przyjął
z żywą radością. Sługa Boży pragnął założyć w Barcelonie, podobnie jak w Marsylii,
nowicjat, a raczej zakład misyjny dla Hiszpanów i wspomniał o tym biskupowi. Ten
przyrzekł mu poparcie i pomoc oraz wyraził swą zgodę, by dla zapoczątkowania
dzieła powstało w Sarrià gimnazjum celem pielęgnowania powołań kapłańskich.
Odnosiło się wrażenie, jakoby biskup chciał go zatrzymać jak najdłużej. Odprowadził
go, rzecz niebywała, aż do wyjścia. Na obiad Ksiądz Bosko poszedł do margrabiny
Moragas, teściowej pana Jobert.
Po obiedzie wstąpił do klasztoru Sióstr Loretanek - by, jak to przyobiecał,
odwiedzić i dodać otuchy przełożonej, znajdującej się w obliczu śmierci wskutek
złośliwego nowotworu. Zwrócił się do niej ze słowami pociechy i udzielił
błogosławieństwa. Następnie w obecności wszystkich zakonnic i kapelana
przedstawiono mu pewną siostrę, która od dawna miała nogi skrzyżowane tak, że nie
mogła zrobić kroku ani się poruszyć. Gdy dnia poprzedniego dowiedziała się,
że Ksiądz Bosko miał przechodzić koło bramy klasztoru, leżącego przy drodze
z Barcelony do Sarrià, kazała się wynieść na noszach w celu otrzymania od niego
błogosławieństwa. Po błogosławieństwie, którego jej udzielił jakby mimochodem,
poczuła się zupełnie uzdrowioną (91) tak, że wstała i chodziła o własnych siłach wśród
podziwu wszystkich sióstr. Także teraz w obecności Księdza Bosko zaczęła biegać
i podskakiwać, co napawało niemałym zdumieniem inne siostry, od dawna przywykłe
do jej nieruchomości. Siostra Kandyda, bo tak jest na imię uzdrowionej, żyje
68

7.9 Page 69

▲back to top


dotychczas (rok 1935) w małej wioszczynie w pobliżu San Sebastiano, przykuta stale
do łóżka z powodu starości.
Przy powrocie do kolegium zastali drogę i podwórze zapełnione mnóstwem
ludu i powozami. Wewnątrz oczekiwało go 250 członków konferencji św. Wincentego
a Paulo. Ksiądz Bosko poszedł do nich bezzwłocznie i powitał serdecznie, wyrażając
im uznanie za ich wiarę i pobożność. Mówił potem o ich dziele i o dziele salezjańskim
oraz wykazał, jak oba wzajemnie się uzupełniają. Na zebraniu, według zwyczaju
istniejącego w poszczególnych konferencjach, urządzono składkę pieniężną. W końcu
Ksiądz Bosko udzielił im błogosławieństwa, dał każdemu medalik Maryi
Wspomożycielki i usunął się do pokoju, aby przyjąć jak największą ilość osób
czekających niecierpliwie na posłuchanie. „Bardzo wiele łask – pisze kl. Viglietti -
spływa każdego dnia na skutek błogosławieństwa Maryi Wspomożycielki,
udzielanego przez Księdza Bosko i codziennie otrzymujemy potwierdzenia
uzyskanych dobrodziejstw. Lecz trudno je wszystkie tutaj zapisywać”.
Wielki Czwartek, 22 kwietnia.
Ostatnie trzy dni Wielkiego Tygodnia poświęcała Hiszpania całkowicie
praktykom pobożnym, a przede wszystkim rozpamiętywaniu tajemnic Męki i Śmierci
Pana Naszego Jezusa Chrystusa. Na ten okres zawieszano wszelkie zajęcia: nie
składano wizyt, chyba dla bardzo ważnych przyczyn, ruch kolei i tramwajów był
ograniczony do minimum, sklepy i warsztaty zamknięte a kościoły przepełnione. Te
trzy dni były wielkim wytchnieniem dla utrudzonego Księdza Bosko, który mógł
zażyć nieco spokoju i oddać się wyłącznie swoim synom w Sarrià.
Każda reguła ma jednak swoje wyjątki: mimo zawieszenia wizyt (92) musiał
przyjąć pana Mas z żoną i synkiem. Pan ten był kierownikiem sławnej i największej
fabryki włókienniczej w Barcelonie, tam gdzie obecnie znajduje się uniwersytet
przemysłowy. Człowiek bardzo szanowany i gorliwy katolik chciał otrzymać od
Księdza Bosko szczególne błogosławieństwo dla siebie i swojej rodziny. Państwo ci,
przyjęci nie bez trudności, zatrzymali się u Świętego przeszło godzinę a przy
pożegnaniu Sługa Boży ściskając serdecznie pana Mas szepnął mu do ucha kilka słów,
z których on nie zwierzył się przed nikim. Dopiero w dwa lata później, tuż przed
swoją śmiercią, przywoławszy żonę powiedział, by także ona przygotowała się,
ponieważ za niedługo oboje według przepowiedni Księdza Bosko przeniosą się do
wieczności. Rzeczywiście, w miesiąc po mężu zmarła i żona.
Zmarły pozostawił swemu synowi Józefowi wielki krucyfiks, podarowany mu
przez Księdza Bosko. Syn, który obecnie (1935) liczy 73 lata, zapadł w roku 1934 na
ostre zapalenie płuc; gdy lekarze zwątpili już o jego ocaleniu, wówczas on przyłożył
krucyfiks na piersi i w kilka dni ku wielkiemu zdziwieniu doktorów wyzdrowiał
zupełnie.
W Wielki Czwartek po południu ks. Rua i kl. Viglietti w towarzystwie pana
Narciso udali się do miasta dla zwiedzenia siedmiu kościołów. Na potwierdzenie
tradycyjnej pobożności hiszpańskiej, żywej jeszcze wówczas, przytaczamy tu urywek
69

7.10 Page 70

▲back to top


z listu kl. Viglietti’ego do księdza Lemoyne: „Gdy wróciliśmy do Sarria, pisze,
mieliśmy wiele do opowiadania Księdzu Bosko, bo naprawdę nie przypuszczaliśmy,
żeby w Hiszpanii była taka religijność. Widzieliśmy, jak całe oddziały wojska wraz
z oficerami szły na zwiedzanie ciemnic: na pałacach miejskich i gmachach rządowych
powiewały sztandary okryte żałobą. Żadnego pojazdu na drogach, żadnego zgiełku czy
muzyki, a wszystkie ulice wypełnione ludźmi, którzy z budującą pobożnością,
z różańcem i książeczką do nabożeństwa w ręku, ciągnęli ku kościołom. Przez trzy dni
w Barcelonie nie spotka się żadnej dorożki, a puste pociągi stoją na stacjach. Dzisiaj
nawet poczta (93) nie urzęduje; wszystkie fabryki i sklepy są pozamykane. Dopiero
we Wielką Sobotę po południu ustaje ten religijny, skupiony nastrój. Żołnierz
hiszpański jest zobowiązany wysłuchać Mszy św. w każdą niedzielę”.
Zjawiła się na nowo opętana, o której wspominaliśmy dnia 21 kwietnia. Szalała
jak demon. Lecz otrzymawszy znowu błogosławieństwo, opamiętała się, chwyciła się
za piersi, ucałowała kilkakrotnie wizerunek Matki Boskiej, po czym ze słowami
podzięki pożegnała Księdza Bosko.
Wielki Piątek, 23 kwietnia.
Ksiądz Bosko spędził dzień w zamkniętym gronie swoich synów. Rano chłopcy
byli poza zakładem, a po południu zatrzymali się długo z Księdzem Bosko, który
żartował i przechadzał się z nimi po podwórzu. Następnie udał się do dwóch
przyległych ogrodów i przeszedł je wzdłuż i wszerz. Potem zwiedził całe kolegium,
zawsze w towarzystwie wychowanków. Wypytywał o każdą rzecz, podsuwał plany
budowy i poradził kupno sąsiedniego terenu.
Wielka Sobota, 24 kwietnia.
Ksiądz Bosko odprawił Mszę św. w kaplicy prywatnej pana Narciso. W domu
tym usłyszał wystrzały armatnie, zwiastujące wielkanocne „Alleluja”. Był to znak do
ponownego napływu odwiedzających. Setki osób czekały już na niego w chwili
powrotu; posłuchanie przerwał o godzinie wpół do pierwszej po południu.
Następnie przybyli do niego panowie z Komitetu, zajmujący się
przygotowaniem konferencji salezjańskiej. Rozmawiał z nimi długo o swoim dziele
i o sposobie jego popierania. Również panie z Komitetu żeńskiego, zebrane w osobnej
sali, pragnęły ponownie z nim mówić. Święty udał się do nich i zachęcił je do
wytrwania w dobroczynnej (94) działalności. Tymczasem fala ludu zalała obręb
zakładu; zgromadziło się tam parę tysięcy osób. Odpoczynek dni poprzednich
pozwolił Księdzu Bosko przeciągnąć posłuchania do późnej godziny.
Wielkanoc, 25 kwietnia.
Miła uroczystość powiększyła radość w czasie Mszy św. wielkanocnej,
odprawionej przez Księdza Bosko. Przystąpiła do Pierwszej Komunii św. wnuczka
pana Narciso a córka pana Emanuela Pascual’a. Ten ostatni, zamożny i gorliwy
katolik, lubił bardzo salezjanów i cieszył się, że mógł służyć im swoim wielkim
70

8 Pages 71-80

▲back to top


8.1 Page 71

▲back to top


wpływem i wspierać hojnymi ofiarami. Uszczęśliwiony, że Ksiądz Bosko udzielił
Pierwszej Komunii św. jego córeczce, pragnął sprawić przyjemność wszystkim
chłopcom zakładowym, obdarowując ich cukierkami.
Między zaproszonymi był również pan Montobbio, który odbył podróż
z Księdzem Bosko. Po Mszy św. wziął także udział w śniadaniu. Sługa Boży zasiadł
na pierwszym miejscu. W pewnej chwili Ksiądz Bosko wyciągnął chusteczkę do nosa.
Pan Montobbio, korzystając z poufałości, jaką go darzył Święty, poprosił go, by mu ją
podarował. Ksiądz Bosko odpowiedział: „Owszem, ale pod warunkiem, że pan da mi
kawałek papierka”. Ów pan zrozumiał, o jaki papierek chodzi, lecz nie mając przy
sobie sumy, którą zamierzał mu ofiarować, obiecał powrócić w najbliższych dniach
z odpowiednim papierkiem; a tymczasem prosił, aby mu Ksiądz Bosko pozostawił
chusteczkę. Sługa Boży przystał na podany warunek. Chusteczka jest do dzisiaj
przechowywana ze czcią jako relikwia.
Nawet we śnie widział Ksiądz Bosko Oratorium. W nocy na 25 kwietnia
zdawało mu się, że jest obecny na konferencji księdza Lemoyne dla wychowanków
z IV i V klasy gim. i zauważył, że wielu z nich brakowało; potem zeszedł do bazyliki
Maryi Wspomożycielki na Mszę św. wspólną i spostrzegł znaczne zmniejszenie się
liczby Komunii świętych; wreszcie po przyjęciu, sprawozdań wspomnianych
chłopców przekonał się z przykrością, że wielu z nich nie zjawiło się. Kazał (95)
napisać o tym do Turynu i powiedzieć, że po swym powrocie wyjawi chłopcom, jakim
każdego z nich oglądał we śnie.
Poniedziałek, 26 kwietnia.
W czasie Mszy św. Ksiądz Bosko rozdawał długo Komunię św., aż wreszcie
wskutek wyczerpania wręczył puszkę innemu kapłanowi, który dla mnóstwa wiernych
musiał opuścić balustradę i komunikować na kościele. Po nabożeństwie rozpoczął się
prawdziwy najazd na Księdza Bosko. Wystarczy zaznaczyć, że w jednej godzinie
wypróżnił 7 wielkich paczek z medalikami, dając każdemu tylko po jednym.
W jak ciężkim położeniu znalazł się Święty w czasie przejścia do pokoju!
Prawdziwa zapora ludzka zatorowała mu drogę. Współbracia z zakładu patrzyli
bezradnie nie wiedząc, jak przyjść mu z pomocą. On jednak wyglądał jak uosobienie
spokoju. Jedynym sposobem było zasunąć bramę na rygiel, by przynajmniej nikt
więcej nie wchodził; potem kilkunastu mężczyzn chwyciwszy się za ręce, zrobiło silny
kordon dla umożliwienia przejścia. Tak trzeba było przebijać się siłą od godziny 10 do
11. Gdy Ksiądz Bosko znalazł się w pokoju, wpuszczono do niego od 40 do 50 osób
naraz. On błogosławił wszystkich gromadnie, dawał każdemu medalik i odsyłał celem
zrobienia miejsca następnej grupie. Musiano przepuścić 12 grup, zanim zaspokojono
tylko tych, co zajmowali wnętrze zakładu. Lecz z zewnątrz dochodziły głosy jeszcze
większej ilości osób; wpuszczano je gromadkami, dopóki nie nastała noc. W kaplicy
zaś ks. Rua wygłosił do chłopców swoje pierwsze kazanie w języku hiszpańskim.
71

8.2 Page 72

▲back to top


Wtorek, 27 kwietnia.
Silne przeziębienie nagle zakłóciło względnie dobry stan zdrowia Księdza
Bosko. Pomimo to przyjął seminarzystów z Barcelony. W tym dniu nie mamy nic
ważnego do zanotowania, jak tylko to, (96) że podpisał okólnik wysłany na
konferencję pomocników i przyjaciół, mającą się odbyć 30 kwietnia w kościele
parafialnym w Belèn44.
Środa, 28 kwietnia.
Gdziekolwiek zjawił się Ksiądz Bosko, zawsze znalazł sposobność do niesienia
pociechy strapionym. Czcigodny starzec, pan Ramòn de Ponsich, bogaty, lecz
bezdzietny, stracił w pierwszych dniach kwietnia towarzyszkę życia: nie mógł się,
przeto ukoić od płaczu. Nie jadł ani nie spał, wskutek czego obawiano się, że ulegnie
pod ciężarem bólu. On sam i jego krewni mieli nadzieję, że odwiedziny Księdza
Bosko przywrócą mu pożądany spokój. Sługa Boży udał się o wpół do ósmej rano do
jego wspaniałego pałacu, niezbyt oddalonego od zakładu w Sarrià; wyspowiadał
zacnego pana, odprawił w jego intencji Mszę św., udzielił mu Komunii św. Potem
zatrzymał się z nim na rozmowę prawie przez trzy godziny i spożył obiad
w towarzystwie jego krewnych. W ciągu dnia pan ów nie płakał już więcej
i stopniowo smutek jego stał się cichy i zdany na wolę Bożą. Ksiądz Bosko napisał do
niego z San Benigno dnia 31 sierpnia, złożył mu życzenia imieninowe, a zarazem
przypomniał o powziętym postanowieniu wspierania misji w Patagonii. Autograf listu
jest już dzisiaj bardzo wyszarzały i prawie nieczytelny, ponieważ przykładano go
wielu chorym jako relikwię.
Wypada tu także wspomnieć o pewnym swoistym wydarzeniu. Przed kilku
dniami był u Księdza Bosko jakiś kapłan i powiedział mu w wielkim zaufaniu,
że następnej nocy umrze prawdopodobnie proboszcz parafii Najświętszej Maryi Panny
del Pino; przyjął, bowiem już Wiatyk i znajdował się u kresu życia. Parafia jego była
najbogatszą ze wszystkich, owszem najlepszą pod każdym względem. Kapłan ów
prosił przeto Księdza Bosko o szczególne błogosławieństwo, aby mu się udało złożyć
zwycięsko egzamin konkursowy. Na to Sługa Boży odpowiedział: (97) „Przecież ten
proboszcz przysłał do mnie pewne osoby, które mi powiedziały, że odzyska zdrowie,
jeśli przyjdę go odwiedzić. Wiem, że to gorliwy kapłan - jeden z tych, których Kościół
dzisiaj tak potrzebuje. Pomodlę się za niego, a właśnie przed chwilą posłałem mu
medalik Maryi Wspomożycielki. Zróbmy więc tak: Również niech ksiądz dołączy
swoje modlitwy do moich, aby Pan Bóg uczynił z księdzem i z owym proboszczem to,
co wyjdzie na większą Jego chwałę.
Do konkursu na proboszcza wspomnianej parafii zgłosiło się wielu księży
i proboszczów, lecz wszyscy zostali rozczarowani, ponieważ 28 kwietnia dowiedziano
się, że zaledwie medalik dotknął miejsca owrzodziałego, chory - wysłany już na drugi
44 Dodatek, dok. 14.
72

8.3 Page 73

▲back to top


świat przez lekarzy - gdyż chwile jego uważano za policzone, wyszedł cało
z niebezpieczeństwa i zdrowie jego zaczęło się poprawiać z każdym dniem.
Na podstawie badań dokonanych w archiwum parafialnym kościoła del Pino
wynika, że proboszcz ów nazywał się Franciszek a Paulo Esteve. Nadal
w dziennikach z 2 kwietnia 1886 r. pisano, że proboszcz parafii del Pino ks.
Franciszek Esteve został zaopatrzony Ostatnimi Sakramentami; natomiast w księdze
zgonów tejże parafii jego imię znajduje się pod datą 11 kwietnia 1889 r. Żył więc
jeszcze trzy lata po cudownym uzdrowieniu.
Ciekawa scena miała miejsce tego wieczoru. W pokoju Księdza Bosko
znajdowało się ok. 40 osób; gdy po otrzymaniu błogosławieństwa zbliżały się one
kolejno po medaliki, naraz podniósł się powszechny okrzyk zdumienia. Weszła pewna
niewiasta śmiejąc się jak obłąkana i tak rzekła: „Niech te kobiety opowiedzą mój
wypadek, bo ja nie mogę mówić ze wzruszenia”. Wskazane przez nią dwie kobiety
przywiozły ją z Barcelony do Sarrià w tym celu, aby ją Ksiądz Bosko pobłogosławił.
Spadła ona swego czasu ze schodów i złamała nogę, a lekarze zwątpili już w jej
uleczenie. Tymczasem w kilka minut po błogosławieństwie Świętego, który obok
przechodził, podniosła się bez niczyjej zgoła pomocy. Skoro ochłonęła z pierwszego
wrażenia, wbiegła jak oszalała do pokoju Księdza Bosko, wymachując rękoma wśród
okrzyków: „Och! Ach!” wobec wszystkich, którzy dopiero co (98) litowali się nad
nią. Viglietti pobiegł zawołać księdza Rua i innych, by byli świadkami zdarzenia.
Uzdrowiona nazywała się Róża Tarragona y Doret, córka Józefa i Serafiny de Pons de
Orbyod, pochodząca z Urgel. Odeszła pieszo, a nazajutrz powróciła wysłuchać Mszy
św. Księdza Bosko i czuła się wyśmienicie, jakby nigdy przedtem nie miała żadnej
dolegliwości.
Czwartek, 29 kwietnia.
Ksiądz Bosko wraz z ks. Rua i kl. Viglietti’m udał się do prezesa Banku
Barcelońskiego p. Oskara Pascual’a. Wprowadzono tam pewną panią, by ją Święty
pobłogosławił. Od dawna miała nogi zesztywniałe tak, że nie mogła zrobić ani kroku.
Sługa Boży polecił jej odmawiać aż do stycznia pewną modlitwę. Usłuchała
i z początkiem nowego roku zaczęła już chodzić. Napisała o tym klerykowi
Viglietti’emu pani Consuelo Pascual de Marti45.
W drodze powrotnej Ksiądz Bosko powiedział: „Gdybym chciał otworzyć nie
tylko serca, lecz i kieszenie, by mieć pieniędzy ile potrzebuję, wystarczyłoby
powtarzać jedynie te słowa: „Jeżeli pragniecie łask od Maryi Wspomożycielki -
dajcie, a z pewnością otrzymacie; kto więcej da, więcej otrzyma”. Lecz nie mówię
tego jasno, by nie usposabiać nieprzyjaźnie władz tak świeckich jak kościelnych.
Sąsiedztwo zakładu jest podobne do wielkiego targowiska. „Ciągną ludzie do
Sarria - pisał kl. Viglietti do ks. Lemoyne - przychodzą do kolegium i nie znajdując
45 W liście swoim tak donosiła: „Proszę powiedzieć Księdzu Bosko, że owa pani, która od wielu lat nie mogła zrobić ani
kroku, teraz już wychodzi z domu”.
73

8.4 Page 74

▲back to top


miejsca w zakładzie, rozkładają się wzdłuż alei i na chodnikach; tam spożywają
śniadanie, obiad i wyczekują całymi dniami, by zobaczyć Księdza Bosko.
Powiedziałem: „zobaczyć”, ponieważ wprowadzenie do pokoju Sługi Bożego grupami
(99) po 50 lub 60 osób naraz w celu otrzymania błogosławieństwa i medalika z jego
rąk, nie chcą się więcej oddalić. Ja męczę się, zrywam sobie płuca, tłumacząc im, żeby
sobie poszli i zrobili miejsce innym. Pytam ich:, „Czego jeszcze żądacie?”. Chcemy
patrzeć na Niego - odpowiadają - to jest święty, to jest święty!”. Wpatrują się w Niego,
płaczą i przez samo ucałowanie jego sukni lub po jego błogosławieństwie doznają
wielu łask i uzdrowień. Nie mogę już nadążyć w spisywaniu tego wszystkiego”.
Pewna kobieta cierpiała bardzo na raka; lekarze radzili jej poddać się operacji.
Dnia 28 kwietnia otrzymała błogosławieństwo od Księdza Bosko, a w dniu następnym
po ponownym badaniu lekarskim okazało się, że niebezpieczeństwo minęło, ponieważ
owrzodzenie zabliźniło się zupełnie. Tego rodzaju fakty roznosiły się błyskawicznie.
„Dzienniki poświęcają im całe kolumny - ciągnie Viglietti: Mówi o nich biskup
z tymi, co go odwiedzają, księża z kazalnic, krewni z krewnymi; rozprawiają o tym
urzędnicy, wojskowi, robotnicy. O czymkolwiek toczyłaby się rozmowa, zawsze
przejdzie na ten temat”. Wielu go fotografowało, raz w postawie siedzącej w pokoju,
to znowu, gdy podtrzymywany zstępował ze schodów, to wreszcie przy ołtarzu
w chwili rozdawania Komunii św. Nic więc szczególnego, że biskup tak skoro do
nadmiernego zapału wykazał dla dzieła Księdza Bosko podziw zdumiewający. Na
jednej z konferencji do kleru oświadczył się całkowicie za Księdzem Bosko.
Ten stan umysłów był najlepszym przygotowaniem do konferencji, której
urządzeniem zajmowali się panowie z Komitetu. Podzielone sekcje odwiedzali
poszczególne rodziny, zbierali ofiary, zapisywali nowych pomocników i zapraszali
wszystkich na konferencję. Pan Emanuel Pascual podał im hasło, którym pozdrawiali
się wzajemnie przy spotkaniu. Jeden mówił: „A solis ortu usque ad occasum - Do
wschodu słońca aż do zachodu”; drugi odpowiadał: „Salesiani sumus - jesteśmy
salezjanami”.
(100) Piątek, 30 kwietnia.
Piętnaście dni takiego przygotowania do konferencji osiągnęło pełny skutek;
była ona również wspaniałym objawem wiary w chwili rozpoczęcia miesiąca
Najświętszej Maryi Panny.
Chociaż konferencja była wyznaczona na godzinę 4 po południu, to jednak
proboszcz z Belèn dla uniknięcia wyważenia drzwi kościelnych musiał je otworzyć
zaraz po dwunastej, a już o godzinie pół do trzeciej trzeba było je zamknąć, by
zapobiec jakiemuś nieszczęściu. Tysiące osób zebranych na placu i przyległych
drogach na próżno domagały się wejścia. W kościele, dosyć obszernym
i wyposażonym w przeszło 30 pojemnych trybun, było już pełno natłoczonego ludu.
Ksiądz Bosko po spożyciu obiadu u p. Doroty nadjechał w jej powozie.
Ponieważ niemożliwym było przebić się przez kościół, otworzono boczne drzwi od
zakrystii. Zasiadł w prezbiterium od strony Ewangelii po prawej ręce biskupa, po
74

8.5 Page 75

▲back to top


lewej zaś zajął miejsce ks. Candido, opat Trapistów francuskich z klasztoru św. Marii
Pustelnicy w Tuluzie, a wokoło duchowni dostojnicy z diecezji46. Po przeciwnej
stronie zajęły miejsca władze cywilne i wojskowe wraz z kilku dyrektorami różnych
towarzystw i dzienników. Komitety pań i panów zajmowały oddzielne, honorowe
miejsca; panowie mieli na piersiach stosowne odznaki. Konna straż miejska nie
zdołała powstrzymać naporu z zewnątrz; fala ludzka wywróciła żelazne ogrodzenie,
jednak brązowa brama kościelna nie ustąpiła.
Konferencja miała zwykły przebieg, nie wyłączając wstępnego odczytania
jednego rozdziału z żywota św. Franciszka Salezego. Dr Józef Jalià przed
wygłoszeniem konferencji zbliżył się do biskupa po błogosławieństwo i zapytał:
Na jaką myśl mam położyć największy nacisk?
(101) Proszę mówić - odpowiedział biskup - o wielkim dziele tego męża
Bożego i wyjaśnić dokładnie jego posłannictwo.
Jakie jest zdanie Księdza? - zagadnął następnie Świętego.
Ja, odrzekł Ksiądz Bosko, mogę tylko powiedzieć: Deo gratias!
Mówca przedstawił Sługę Bożego jako wysłannika Opatrzności dla Kościoła
celem zaradzenia szczególniejszym potrzebom czasu, wychwalał salezjańskie szkoły
zawodowe i zobrazował dobro, jakie te szkoły robią w Sarrià. Potem odśpiewano
„Miłość” Rossiniego. Z kolei zapragnął przemówić sam Ksiądz Bosko. Zbliżywszy się
do balustrady oświadczył, że chciałby mieć głos trąb, o których wspomina Pismo św.,
by podziękować barcelończykom za ich objawy wiary, pobożności, miłosierdzia
i przywiązania; podał do wiadomości, że nazajutrz w tym samym kościele odprawi
Mszę św. w intencji wszystkich obecnych; dalej oznajmił, iż w ciągu dnia otrzymał
telegraficznie z Rzymu szczególne błogosławieństwo dla wszystkich Pomocników
swojego dzieła i dla uczestników konferencji. Na koniec biskup zszedł ze swego tronu
i stanąwszy obok Księdza Bosko powtórzył donośnym głosem w narzeczu
kastylijskim to, co Święty powiedział we własnym języku. Pani Dorota, prezeska
Komitetu Pań i p. Antonina de Oscar Pascual, skarbniczka, stały przy stole
i przyjmowały wszelkie jałmużny, jakie młodzieńcy Stowarzyszenia Katolickiego
i Pomocnice z wzorowym porządkiem zebrali w przydzielonych im punktach kościoła.
Gdy wszystko było skończone, otworzono drzwi. Opisuje kl. Viglietti: „Tłum,
zamiast wychodzić, zwrócił się jakby urzeczony ku Księdzu Bosko. Każdy go chciał
widzieć, dotknąć, ściągnąć na siebie jego wejrzenie, usłyszeć od niego jakieś słówko;
niejeden nawet, aby go dotknąć, rzucał się na ziemię z wyciągniętą ręką, narażając się
przez to na niebezpieczeństwo podeptania. Z pomocą silnych ramion szybko zdołano
uwolnić Księdza Bosko przed zbyt niewłaściwą pobożnością obecnych, gdyż inaczej
nie wiadomo, co by się z nim stało. Powóz, do którego wsiadł wraz z towarzyszącymi
mu osobami, musiał dla zadowolenia ludu przejechać przed kościołem, gdzie (102)
46 Opat ów przyjechał do Hiszpanii dla odbycia wizytacji kanonicznej tamtejszego klasztoru filialnego. Jako sekretarz
towarzyszył mu nowo wyświęcony ks. Andrzej Malet, dzisiejszy opat św. Marii Pustelnicy.
75

8.6 Page 76

▲back to top


stały z głowami odkrytymi olbrzymie tłumy, w oczekiwaniu na przejazd Sługi
Bożego. I pomyśleć, że lało jak z cebra!47
Sobota, 1 maja.
Napływ ludzi na Mszę św. Księdza Bosko w kościele Belèm nie był mniejszy
niż na konferencję. W kruchcie pani Dorota i inne damy sprzedawały książki
i dewocjonalia oraz zbierały ofiary na rzecz Księdza Bosko. Po Mszy św. powtórzono
zbiórkę ofiar, przy czym Ksiądz Bosko pobłogosławił obecnych i ze wzruszeniem
podziękował barcelończykom za wszystko, co dla niego uczynili i wychwalał ich
przykładną pobożność. Także i proboszcz próbował coś powiedzieć, lecz po kilku
zdaniach uległ takiemu wzruszeniu, że musiał się ograniczyć tylko do zawołania
ostatnim wysiłkiem w głosie: „Mamy tu wśród siebie Świętego, wysłannika z nieba!”.
Tłum ogarnięty świętym szałem runął na balustradę, przedostał się do prezbiterium
wśród krzyków przypominających huk wzburzonego morza. Z trudem wydostano
Księdza Bosko na miejsce bezpieczne i zamknięto zakrystię.
Pan Emanuel Pascual zaprosił Księdza Bosko na obiad. Podczas uczty, która
nie mogła już być bardziej wystawną, Sługa Boży posunął p. Pascualowi, aby na
jednym z dzwonów kościoła Najświętszego Serca Jezusa w Rzymie umieścić napis na
pamiątkę Pierwszej Komunii św. przyjętej w dzień Wielkanocy przez jego córkę.
Napis ten ułożony przez siebie odczytał obecnym48. Tu, podobnie jak w innych (103)
lepszych domach, wszystko, czego Ksiądz Bosko używał lub dotykał, było uważane za
drogocenną relikwię. Przeto odkładano i ze czcią przechowywano szklanki, sztućce,
obrusy itp.
Niedziela, 2 maja.
W zakładzie salezjańskim nagromadziło się znowu mnóstwo ludzi. Zaczęli
przychodzić już o trzeciej rano i tak trwało aż do godziny 8 wieczorem, przy czym
wielu nie jadło nic przez cały dzień. Podwórza i drogi były zapełnione. Niemożliwym
było przyjąć zaraz na posłuchanie poszczególne osoby; dlatego Sługa Boży wyszedł
na balkony przyległe do swego pokoju i udzielił błogosławieństwa tysiącom wiernych.
Są to sceny trudne do opisania; trzeba być ich świadkiem. Mimo woli łzy cisnęły się
do oczu na widok takiej wiary, miłości i pobożności! Gdziekolwiek udawał się
Ksiądz Bosko, czekała już gotowa płyta kamienna lub brązowa, na której miano wyryć
na wieczną pamiątkę datę jego pobytu.
47 „Diario de Barcelona” z 1 maja po sprawozdaniu z konferencji opisywał błogie skutki, jakie przyniosła obecność Księdza
Bosko w Sarria. Dodatek, dok. 15.
48 „Hac die magna Paschatis nobilis puella Maria de le Soledad Pascual y de Slanza scientia et virtute precoci, aetatis
annorum novem, prima vice ad coanam Angelorum in ecclesia asceterii Salesiani Barcinonensis accesit. Parentes Don
Manuel M. Pascual de Boffarul y Maria de la Soledad de Slanza de Pascual gaudentes et benedicentes Dominum ad
peronnem rei memoriam gratulanti animo posuerunt, 1886 r. – W dniu Wielkanocy – znakomitego rodu dziewczynka Maria
de la Soledad Pascual y de Slanza – lat 9 – odznaczająca się wiedzą i cnotą ponad wiek – przystąpiła po raz pierwszy do
Stołu Pańskiego – w kościele zakładu salezjańskiego w Barcelonie. Rodzice P. Emanuel Pascual de Boffarul i Maria de la
Soledad de Slanza de Pascual – ciesząc się i wielbiąc Boga – na wieczną rzeczy pamiątkę – w dowód wdzięczności
ufundowali – 1886 r.
76

8.7 Page 77

▲back to top


Na przejście krótkiej przestrzeni z pokoju do kościoła celem odprawienia Mszy
św. zużył dobre pół godziny. Po powrocie od ołtarza nie mógł nawet zdjąć ornatu,
ponieważ tłum stłoczony w prezbiterium ścisnął go zewsząd i wyrywał sobie, by
ucałować jego rękę i święte szaty. „To tylko było niedobre - czytamy w dzienniczku
Viglietti’ego, że wskutek ścisku i zamieszania Ksiądz Bosko bywał bardzo
poturbowany. Szarpią go, drapią, unoszą w górę; a jednak on zachowuje spokój,
owszem uśmiecha się z tych objawów zapału i niekiedy mówi: Dają mi się we znaki,
ale nic nie szkodzi; i tak nie rozerwą mnie na kawałki”.
Zawiesił posłuchania dopiero w południe, kiedy biskup i ok. 40
poważniejszych gości oczekiwało go na uczcie rodzinnej. Stoły przygotowano w sali
teatralnej. Po południu kilka razy ukazywał się na balkonie, by pobłogosławić
zgromadzone dookoła tłumy. Z nastaniem mroku (104) był obecny na widowisku ogni
sztucznych. Między wielu pomysłowymi niespodziankami wyświetlono jego portret
w stroju hiszpańskim.
Poniedziałek, 3 maja.
Rankiem 3 maja Ksiądz Bosko w swej niewyczerpanej dobroci, która zawsze
skłaniała go do świadczenia przyjemności innym, przyjął pewne zaproszenie, mimo
że było to połączone z wielką dla niego niewygodą. Pan Suner, pełnomocnik markizy
Moragas, dawniej nadworny muzyk Napoleona III, był autorem wielu utworów
muzycznych kościelnych i świeckich; wykonywał je z chórem założonym
i kierowanym przez siebie. Pragnął bardzo, by Ksiądz Bosko zaszczycił swoją
obecnością próbę jednej z jego mszy. Święty nie umiał mu odmówić, zszedł do
kaplicy i był obecny na całym wykonaniu. Kl. Viglietti pisze w swym dzienniczku,
że próba udała się wyśmienicie, lecz Ksiądz Bosko, jak można śmiało twierdzić, był
zajęty, czym innym, a nie przysłuchiwaniem się śpiewom chórowym.
Tego dnia p. Alojzy Marti - Codolar wydał w swej willi bankiet na cześć
Księdza Bosko. Przybył osobiście po Niego o godzinie 11 w pięknym koczu,
zaprzężonym w sześć wspaniałych koni; stangreci byli przywdziani w liberię.
W czasie przejazdu Sługa Boży był przedmiotem ciągłych owacji. Willa była
prawdziwy okazem przepychu. Zwiedzało ją wielu obecnych zachwycając się jej
pięknością, a często napisy świadczyły o pobycie książąt i królów. Zaproszono także
i chłopców zakładowych. Na basztach, ponieważ budowla miała wygląd wielkiego
zamku, powiewały sztandary z herbem rodowym.
Na spotkanie Księdza Bosko wyszła liczna rodzina i krewni. Wychowankowie
zgrupowali się wokół kapeli grającej włoskiego marsza królewskiego. Na bramie
wejściowej rzucał się w oczy wielki napis z kwiatów: „Niech żyje Ksiądz Bosko!”.
Lecz Święty stał z głową spuszczoną, nie zważając na dekoracje. „Niech Ksiądz
Bosko zobaczy, co zrobiono na jego powitanie” - ktoś Mu szepnął. On podniósł głowę
(105), popatrzył, uśmiechał się i na nowo przybrał wyraz skupienia.
W sali koncertowej córki p. Alojzego wraz z kuzynką powitały go odegraniem
wesołego utworu na skrzypcach, wiolonczeli i fortepianie. W ogrodzie chłopcy
77

8.8 Page 78

▲back to top


rozgościli się przy długim stole w towarzystwie synów p. Alojzego i kuzynów; inni
zaś zasiedli w sali jadalnej przy stole nakrytym dla 50 osób. Panowała tam wielka
serdeczność, stąd Ksiądz Bosko i inni salezjanie mieli wrażenie, że znajdują się wśród
własnej rodziny zakonnej.
Jeden ze współbiesiadników tak zagadnął Księdza Bosko:
O Księże Bosko, niech się Ksiądz modli, abyśmy wszyscy, jak tu jesteśmy,
znaleźli się razem w niebie.
Święty spoważniał i wśród ogólnego milczenia odrzekł:
Pragnąłem tego, lecz tak nie będzie.
Te słowa spowodowały u wszystkich widoczne przygnębienie. Ksiądz Bosko
dla rozpogodzenia nastroju przybrał zwykły uśmiech i zakończył:
O tak, będziemy prosili Matkę Najświętszą, która jest tak dobra, że załatwi
sprawę pomyślnie49.
Po obiedzie Ksiądz Bosko usunął się do pokoju, by nieco odpocząć. Później
zjawili się na posłuchanie krewni p. Alojzego. Na końcu wszedł i on wraz z żoną.
O tym, co zaszło, nikt się nie dowiedział, lecz kiedy małżonkowie wyszli z pokoju,
wydawało się, jakoby nie mogli zdać sobie sprawy z tego, co się z nimi działo; oboje
mieli oczy nabrzmiałe od łez. Viglietti słyszał, jak powtarzali: „To jest człowiek
Święty! To Święty!”.
O godzinie 4 Ksiądz Bosko zszedł z innymi do ogrodu, gdzie p. Joachim
Pascual, siostrzeniec p. Alojzego, ustawił wszystkich w piękną grupę do fotografii na
upamiętnienie tak szczęśliwego dnia. W kilku minutach zrobiono 10 różnych zdjęć.
(106) Fotografie Księdza Bosko tworzą dziś wielki i urozmaicony zbiór; jest on
na nich przedstawiony w różnych postawach. Otóż słusznie zauważono50, że z żadnej
z nich nie można dostrzec najmniejszej oznaki nie tylko dumy, lecz i jakiejkolwiek
nienaturalności czy próżności. Twarz jego „kwadratowa, energiczna, szorstka, szczera
i głęboka, wydaje się w ostatnich latach wyszlachetniona cierpieniem”; lecz i w pełni
wieku tchnie zawsze „prostoduszną i ujmującą dobrocią”. A potem, „co za powaga!
Co za bystrość rozumu? Jaki urok tajemniczy?”.
Po fotografii miała miejsce ciekawa scena. Ów opat Trapistów, którego
spotkaliśmy na konferencji w kościele Belèm, gościł w tych dniach u rodziny pana
Narcyza Pascuala i znajdował się między biesiadnikami. W grupie fotograficznej
siedział po prawej stronie Świętego. Wstał więc i przemówił z takim zapałem
o Księdzu Bosko i jego posłannictwie, że wzruszył wszystkich. Zdjął następnie
pierścień z palca i krzyż opacki z szyi i rzekł: „Tu przed mężem Bożym nie istnieje
władza, która by miała jakieś znaczenie!” I uklęknąwszy u stóp Świętego poprosił
o błogosławieństwo dla siebie i dla obecnych. Wszyscy uklękli, a Sługa Boży udzielił
im błogosławieństwa. Potem, jak zeznaje ks. Rua w procesie beatyfikacyjnym, zaczął
tak nalegać na Kisędza Bosko, by mu podarował swą piuskę, że w końcu
49 List zakonnika z opactwa del Deserto, ks. Roberta Vidal, do dyrekcji francuskich „Wiadomości Saezjańskichl”, Bellegarde
(Haute Garonne), 20 listopada 1936 r.
50 Henri Gheon „Saint Jean Bosco”, kolekcja „Les grandes Coaurs”, Paryż, Flammarion, str. 186.
78

8.9 Page 79

▲back to top


zwyciężywszy jego opór prawie mu ją wydarł. Opat ów zabawił trzy dni w Barcelonie
w tym tylko celu, by cieszyć się obecnością Księdza Bosko. Jego sekretarz51, również
gość owej szlachetnej rodziny, tak pisał do kan. Tournier w Tuluzie w roku
beatyfikacyjnym52: „Drogocennymi były owe dni, w których mogłem widzieć
Świętego, rozmawiać z nim i zasiadać przy wspólnym stole. W czasie przechadzki
(107) po ogrodzie miałem szczęście podtrzymywać go pod ramię, co przyniosło mi
wiele błogosławieństwa nie licząc udzielanego mi już przez Księdza Bosko, gdy
klęczałem jego stop.
Także Ksiądz Bosko chciał widzieć i zwiedzić tak wychwalaną willę.
W towarzystwie wszystkich panów i wychowanków z Sarrià, prowadzony pod rękę
przez pana Alojzego, przeszedł większą część ogrodu i przystając tu i ówdzie
podziwiał wspaniałe okazy ptactwa wodnego i lądowego, wielbłądy, jelenie,
niedźwiedzie, słonie, krokodyle i inne zwierzęta egzotyczne.
Pożegnanie nastąpiło pod wieczór. „Może się komuś wydawać dziwnym, pisze
Viglietti w swym dzienniczku - jednak moim zdaniem nie będzie to przesadą, jeśli
powiem, że nigdzie nie spotkaliśmy takiego uznania i czci dla Księdza Bosko, jak u tej
rodziny. Ksiądz Bosko sam mi to dzisiaj wyznał”. Przed samym odjazdem
uczestniczył w odsłonięciu płyty kamiennej na pamiątkę swego pobytu53.
Było do przewidzenia, że w ciągu dnia wiele osób będzie szukało Księdza
Bosko w zakładzie. Dlatego postanowiono wyłożyć od samego rana odpowiednią ilość
arkuszy, na których odwiedzający mogliby składać swe podpisy; Ksiądz Bosko zaś po
swoim powrocie miał je pobłogosławić w tej myśli, aby jego błogosławieństwo objęło
podpisanych, ich krewnych i wszystkie ich intencje. Otóż, gdy Ksiądz Bosko wrócił
do domu, przyniesiono mu olbrzymi plik arkuszy z przeszło 7 tysiącami podpisów54.
To jednak nie uwolniło go od konieczności wyjścia na balkon w celu
pobłogosławienia mnóstwa osób, które jeszcze czekały na jego powrót.
Dla przywiezienia tylu barcelończyków do Sarrià nie wystarczała zwykła
liczba pociągów; w ostatnich dniach potrojono odjazdy, a nierzadko musiano
przyczepić drugą lokomotywę z powodu zbytniego przeciążenia.
Bez daty (108).
Zdarzyło się kilka wypadków nadzwyczajnych, które nie wiadomo, kiedy
zaszły, ponieważ dowiedzieliśmy się o nich na podstawie późniejszych zeznań;
dlatego zbierzemy je tu wszystkie razem.
Najpierw opiszemy trzy uzdrowienia.
Pewna biedna matka przyprowadziła do Księdza Bosko córeczkę, cierpiącą na
chorobę zwaną popularnie padaczką (choroba św. Walentego) i błagała Go o jej
uzdrowienie. „Nie ja ją uzdrowię”- odpowiedział Święty. Następnie popatrzywszy na
51 Por. uwagę na str. 100.
52 Kan. Klemens Tournier „Le bienheureux Don Bosco a Toulous Tuluza, Drukarnia Berthoumien, 1929r., str. xxxxx
53 Dodatek, dok. 16.
54 Viglietti zaznacza, że przywiózł ów plik do Turynu, lecz gdzie się on zapodział, nie wiemy.
79

8.10 Page 80

▲back to top


chorą rzekł: „Miej wielkie nabożeństwo do Najświętszej Panny, odmawiaj codziennie
jedno Zdrowaś Maryjo…, a nie będziesz więcej cierpiała na te chorobę”. Pewna pani
obecna w czasie wizyty po wyjściu prosiła ową matkę, aby, o ile dziewczynka
wyzdrowieje, dała jej o tym znać. Po jakimś czasie sama matka uradowana poszła
osobiście powiedzieć jej, że od owej chwili córka czuła się zawsze doskonale.
Ta sama pani wracając tego dnia do domu odwiedziła rodzinę Figueras, której
córka leżała w łóżku w groźnym stanie wskutek częstych krwotoków. Opowiedziała
tam to, co widziała i słyszała o Księdzu Bosko i dała matce medalik podarowany jej
przez Sługę Bożego; poleciła zawiesić go na szyi chorej i mieć silną wiarę. Od tej
chwili krwotoki ustąpiły całkowicie.
Również kuzynka tej samej pani cierpiała przez wiele lat na silny i częsty
upływ krwi. Pewnego dnia słysząc opowiadanie o cudach Księdza Bosko rzekła pełna
wiary: „Nie potrzebuję iść do Niego; wystarczyłoby mi wysłuchać Jego Mszy św.
Rzeczywiście po wysłuchaniu Mszy św. wyzdrowiała zupełnie”55.
Dwa inne zdarzenia zostały opowiedziane księdzu Lemoyne przez ks. Filipa
Rinaldiego, który je słyszał od osób wiarygodnych, (109) gdy był inspektorem
Hiszpanii. Pewna pani bardzo strapiona wskutek stałych poronień wylała przed
Księdzem Bosko cały swój ból. Święty ją pocieszył tymi słowami: „Proszę być
spokojną; na przyszłość już się to więcej nie powtórzy”. Rzecz dziwna! Miała jeszcze
siedmioro dzieci, a wszystkie żywe i zdrowe.
Prof. Dalman udał się do Księdza Bosko w towarzystwie swej żony i dzieci.
Żona niosła na ręku ok. dwuletnie dziecko. Rodzice prosili Świętego
o błogosławieństwo i o modlitwy, aby ich dzieci wyrosły na dobrych katolików.
Ksiądz Bosko podniósł oczy ku niebu i stał przez chwilę w skupieniu; potem
wskazując na starsze powiedział z uśmiechem: „Z tych zrobimy zakonników”.
Następnie zwrócił się do niemowlęcia i rzekł: „A ten będzie dla Księdza Bosko”.
Rodzice nie zdradzili nikomu tej przepowiedni, lecz czekali na wypadki. Istotnie,
synowie wstąpili kolejno do różnych zakonów: jeden z nich do Towarzystwa
Jezusowego, a najmniejszy został salezjaninem.
Również inna przepowiednia spełniła się dokładnie. W Sarrià odczuwano
potrzebę Córek Maryi Wspomożycielki; sam Ksiądz Bosko - po zbadaniu warunków
miejscowych - uznał to za wskazane. Pewnego dnia zobaczył w pobliżu zakładu
dobrze ogrodzoną willę i odezwał się do ks. Brandy: „Oto miejsce, które winno służyć
naszym Siostrom”. Lecz wszystko jakby sprzysięgło się przeciw temu planowi.
Żądania były tak wygórowane, że po wielu różnych targach porzucono myśl kupna
i zamierzano poradzić sobie inaczej. Ksiądz Bosko nalegał stale na dyrektora, aby
Siostry jak najprędzej mogły udać się do Sarrià. Znikła już prawie wszelka nadzieja,
aż tu nagle umiera właściciel, a jego syn, jedyny spadkobierca, zdecydowany opuścić
to miejsce, ponieważ jego widok odnawiał w nim ciągle bolesną ranę, samorzutnie
55 Zeznanie p. Józefy Ferrea, wdowy Pons, Barcelona, 18 lipca 1909 r.
80

9 Pages 81-90

▲back to top


9.1 Page 81

▲back to top


ofiarował dom za bardzo przystępną cenę; ponadto znaleziono zaraz dobrodzieja,
który pokrył koszty nabycia i tak Siostry mogły rychło objąć dom w posiadanie.
(11) Raz przyjął grupę nieznanych panów i pod koniec posłuchania rozdał im
medaliki. Wziął ich całą garść bez liczenia tak, iż zabrakło dla ostatniego; ten prosił,
by i jemu dał medalik. Ksiądz Bosko odrzekł: „Pan porzucił stan zakonny”. W istocie
był to eks - jezuita.
Wtorek, 4 maja.
Zbliżał się dzień odjazdu i przyjaciele Księdza Bosko odczuwali już smutek
z powodu rozłąki. Miły objaw przywiązania wzruszył do głębi wszystkich obecnych.
Wnuczęta p. Doroty i dzieci p. Alojzego Marti - Codolar, razem ok. czterdziestki,
wyrzekając się swoich drobnych oszczędności przyniosły je i wręczyły osobiście
Księdzu Bosko: jedno 100 lir, inne 200, a niejedno nawet więcej. On przyjmował te
ofiary z uśmiechem i każdemu powiedział jakieś dobre słówko; na końcu w krótkiej
modlitwie prosił dla nich o szczególne błogosławieństwo Boże. Mszę św. odprawił
w domu rodziny Pons; tam również był na obiedzie; potem odwiedził Siostry
Wspomożycielki i kolegium księży jezuitów.
Z ojcami zatrzymał się z górą pół godziny „budując wszystkich świętą
rozmową, słodyczą i pokorą”, jak pisał nam dnia 25 czerwca 1933 r. O. Antoni
Viladevall z San Miguel w Argentynie. Gdy się zabierał do odejścia, wszyscy
zakonnicy ucałowali mu rękę. Czcigodny O. Viladevall ma osobisty powód, by nie
zapomnieć tych odwiedzin. Nauczał on w kolegium matematyki; lecz przewlekłe
zapalenie krtani od wielu miesięcy pozbawiło go głosu tak, że był zmuszony albo
powtarzać materiał już wyłożony, albo posługiwać się najzdolniejszym uczniem, który
stojąc obok katedry powtarzał głośno kolegom to, co profesor mu szeptał do ucha.
Wszelkie zabiegi lekarskie były bezskuteczne; lecz wspomniany uczeń okazał się
narzędziem Opatrzności. Nazywał się on Józef de Salas i pochodził z rodziny
szlacheckiej. Opowiedział matce o swoim profesorze, a ta przedstawiła (111) wypadek
Księdzu Bosko, prosząc Go o pomoc. Sługa Boży dał jej medalik Maryi
Wspomożycielki Wiernych i kazał go zanieść profesorowi z poleceniem, aby włożył
ów medalik do małej ilości wody i wypił ją potem prosząc Najświętszą Maryję Pannę
o uzdrowienie. W końcu dodał: „Mam nadzieję, że to go uleczy”. Ojciec usłuchał
rady, chociaż „sin gran fe - z niedowierzaniem”, jak sam dziś wyznaje. Zaraz głos mu
powrócił i na przyszłość nie miał już żadnego śladu ni objawu choroby. Dotychczas
jeszcze przechowuje ów medalik „como oro en pano - jako drogocenny klejnot”.
Po opuszczeniu kolegium Jezuitów udał się pocieszyć pewną chorą hrabinę,
a następnie zwiedził szpital ufundowany przez p. Dorotę. W Sarrià czekało na niego
już od rana wielkie mnóstwo ludzi. Przejeżdżając karocą widział, jak wielu
powchodziło na dachy domów, inni na mury i drzewa przydrożne. Jak zwykle pokazał
się na balkonie, zwrócił kilka słów do tłumów, które go oklaskiwały i wznosiły
okrzyki: „Niech żyje Ksiądz Bosko!” i klękały na ziemi, aby otrzymać
błogosławieństwo. Bramę domu zamknięto dobrze, gdyż inaczej niepodobna byłoby
81

9.2 Page 82

▲back to top


kierować ruchem i kto wie, jakiego pobożnego wandalizmu musiałoby się być
bezsilnymi świadkami! Jednak nie można było uniknąć pewnych drobnych kradzieży
ze strony uprzywilejowanych, którym dla różnych względów pozwolono wejść do
pokoju Księdza Bosko. Ile razy w tych ostatnich dniach sekretarz musiał przynosić
pióro lub dawać nowe nakrycie na łóżko!
Środa, 5 maja.
Ksiądz Bosko odprawił Mszę św. w domu p. Doroty i zatrzymał się z rodziną aż
do popołudnia; potem odwiedził markizę Comillas. Tam przybył po niego p. Alojzy
Marti, by zawieźć go do kościoła Najświętszej Maryi Panny od Wykupu Niewolników
(Las Mercedes). Jest to sławna świątynia Matki Boskiej, bardzo droga
barcelończykom, cel licznych pielgrzymek. Każdy wierzący obcokrajowiec bawiąc
w Barcelonie nie odjeżdża bez pokłonienia się Najświętszej Pannie od Wykupu
Niewolników.
(112) Oto, dlaczego Ksiądz Bosko w przeddzień opuszczenia miasta
postanowił udać się tam, by się pomodlić i podziękować Matce Najświętszej. Gdy się
o tym dowiedziano, olbrzymie tłumy oczekiwały jego przejazdu na drogach,
balkonach i w samym kościele. Powitany po wejściu przez liczny zastęp panów udał
się w ich towarzystwie do prezbiterium, gdzie poproszono go o zajęcie
przygotowanego dla niego miejsca: naprzeciw niego chór chłopców z towarzyszeniem
orkiestry wykonał „Salve Regina”; potem dokonano aktu, który zupełnie słusznie
możemy nazwać historycznym. Musimy jednak najpierw wspomnieć o wypadkach
uprzednich.
Spośród rozkosznych i urodzajnych pagórków, opasujących wspaniałą koroną
stolicę Katalonii, odrzyna się jeden, najwyższy, panując nie tylko nad otaczającymi
dolinami i równinami, lecz i nad pobliskimi miastami. Trudno byłoby sobie wyobrazić
panoramę bardziej czarującą od tej, jaka się stąd roztacza. Dlatego było to ulubione
miejsce przechadzek dla mieszkańców miasta i przybyszów.
Pagórek nosi szczególną nazwę: Góry „Tibidabo”. Jej wysokość
i nadzwyczajny urok położenia sprawiły, że wyobraźnia ludowa umiejscowiła na niej
trzecie kuszenie Pana Jezusa, dając w ten sposób początek legendzie, jakoby szatan
miał tutaj właśnie przenieść Zbawiciela i ukazując mu wszystkie królestwa świata
wyrzec: „Haec omnia TIBI DABO, si cadens adoraveris me - To wszystko dam tobie,
jeśli upadłszy oddasz mi pokłon”. (Mat. 4, 9)
Od kilku lat cały ten szczyt był własnością wolnomyślicieli, zamierzających
wybudować tu luksusowy hotel, który miał być przynętą dla goniących za uciechami
i rozkoszami osób lub wybudować tam zbór protestancki. Wskutek takich zamysłów
siedmiu zacnych panów w roku 1885 postanowiło zakupić wzgórze dla
przeszkodzenia, by tak piękne miejsce nie wpadło w ręce szatańskie; po kupnie zaś
miano się zastanowić, na jaki cel szlachetniejszy je przeznaczyć.
Na razie wystawiono tylko kapliczkę poświęconą Najsłodszemu Sercu
Jezusowemu.
82

9.3 Page 83

▲back to top


(113) W tym stanie rzeczy ukazuje się na widowni Ksiądz Bosko. Jego
obecność w Barcelonie zrodziła myśl podarowania mu tego terenu, aby wszystkim
noszącym się ze złymi zamiarami mógł odpowiedzieć słowami Zbawiciela „Idź precz,
szatanie”(Mk 8, 33). Jeden z właścicieli oparł się temu projektowi mówiąc, że nawet
nie wie, kim jest Ksiądz Bosko. Lecz p. Emanuel Pascual przemówił doń o Słudze
Bożym z taką wymową szczegółów, iż tamten zdjęty dziwnym strachem ucichł bez
wypowiedzenia słowa sprzeciwu.
Gdy więc Ksiądz Bosko w kościele Najświętszej Panny trwał na modlitwie,
zbliżyli się ku niemu wspomniani właściciele, odczytali akt darowizny i wręczyli mu
odnośne papiery. Dokument był napisany i ozdobiony przez dobrego kaligrafa.
W imieniu Komisji przedstawił mu go prezes Stowarzyszenia św. Wincentego a Paulo
tymi słowami: „Na upamiętnienie przyjazdu Księdza do tego miasta obecni tu panowie
po wspólnej naradzie i zgodzie postanowili oddać Księdzu na własność górę Tibidabo,
aby jej szczyt, mający stać się ośrodkiem niereligijności, został przeznaczony pod
świątynię Najsłodszego Serca Jezusowego dla zachowania silną i niezachwianą tej
wiary, którą nam Ksiądz głosił z tak wielką gorliwością i przykładem, a która jest
szlachetną spuścizną naszych ojców”.
Na to Ksiądz Bosko głęboko wzruszony tak odpowiedział: „Zostałem
zaskoczony nieoczekiwanym i nowym dowodem waszej wiary i pobożności. Dziękuję
wam bardzo, lecz wiedzcie, że w tej chwili jesteście narzędziem Opatrzności Bożej.
Gdy opuszczałem Turyn, by jechać do Hiszpanii, myślałem sobie: Kościół Boskiego
Serca Jezusowego w Rzymie jest prawie skończony; trzeba pomyśleć o innym środku
uczczenia Boskiego Serca i rozszerzenia nabożeństwa ku Jego czci. Jakiś glos
wewnętrzny uspakajał mnie zapewniając, że tu (114) będę mógł urzeczywistnić swoje
pragnienie. Ten głos mi powtarzał: Tibidabo! Tibi dabo! Tak, panowie, wy jesteście
narzędziem Boskiej Opatrzności. Z Jej pomocą wkrótce powstanie na tej górze
sanktuarium poświęcone Boskiemu Sercu Jezusowemu; tam będą mieli wszyscy
wygodę zbliżenia się do Świętych Sakramentów i będą wspominali po wieczne czasy
waszą miłość i wiarę, której daliście tyle i tak pięknych dowodów”.
Wzruszającymi były jego słowa i wzruszenie wywołały wśród słuchaczy. Po
pobłogosławieniu tłumów został zaprowadzony do zakrystii, gdzie umieścił swoje
nazwisko w księdze pamiątkowej, przeznaczonej na zbieranie podpisów
znaczniejszych osobistości, zwiedzających to sanktuarium56.
Wyszedł z tego miejsca świętego świadomy, że podjął się dzieła, którego
nawet początków nie będzie mógł oglądać; lecz jak mu ono leżało na sercu, dał to
poznać zaraz na pierwszym posiedzeniu Kapituły odbytym po powrocie swoim dnia
26 maja rano. Po wyliczeniu różnych przyjętych zobowiązań w Hiszpanii tak ciągnął:
„Na górze „Tibidabo” można by założyć nowicjat dla chłopców hiszpańskich,
kandydatów na misje. Biskupi pochwalają ten projekt, owszem są nim
56 W kościele Najświętszej Maryi Panny od Wykupu Niewolników po lewej stronie ołtarza poświęconego św. Marii de
Cervellon, a wzniesionego w prawym ramieniu krzyża, czyta się na tablicy marmurowej napis łaciński przypominający akt
owej darowizny.
83

9.4 Page 84

▲back to top


rozentuzjazmowani. Na razie sprawy są w toku i wzgórze jest już nasze”. Gorące
pragnienie Księdza Bosko przyjęli ze czcią, jako spuściznę jego następcy. Tymczasem
zanim skończył się maj, na szczęście Tibidabo pod kierownictwem salezjanów i dzięki
poparciu osób pobożnych podnosiła się z ziemi kapliczka gotycka na znak, że Boskie
Serce wzięło w posiadanie to miejsce57.
Z Barcelony p. Alojzy odwiózł Sługę Bożego do Sarrià w swojej karocy. Pełno
było ludu przy odjeździe, po drogach i w chwili (115) przyjazdu; wszędzie sceny
wzruszające, okrzyki i oklaski ze wszystkich stron. Niezmącony spokój Świętego był
powodem do natarczywości tłumów, które wystawiały na ciężką próbę dobrą wolę
i energię woźnicy.
Po wieczerzy zjawiły się w kolegium wszystkie rodziny Pascualów; było ich
cztery i zdawało się, że szły w zawody w okazywaniu przywiązania dla Ksiedza
Bosko. Do przybycia skłoniła je myśl o bliskim jego odjeździe. „Rodziny te były całe
we łzach”, pisze Viglietti w dzienniczku.
Czwartek, 6 maja.
Ostatni to dzień. Ksiądz Bosko odprawił Mszę św. przy nowym ołtarzu
wzniesionym w kaplicy zakładowej. Po Mszy św. wrócił do pokoju, pobłogosławił
tłumy, które okrzykami wywoływały go na zewnątrz. Dał znak, że chce przemówić.
Nastało ogólne poruszenie, zaczęto się pchać i tłoczyć naprzód, ażeby uchwycić coś
z tego, co powie Święty. „Mam nadzieję – mówił - zobaczyć wszystkich w niebie.
Tam nie będzie więcej posłuchań u biednego księżyny, ale bezpośrednio u Matki
Najświętszej, u Jej Boskiego Syna Jezusa i trwać ono będzie nie przez parę minutę, ale
przez całą wieczność”.
Ostatnie posłuchania były przeznaczone dla rodzin Pascualów, którzy- mimo
że już pożegnali się poprzedniego wieczora - nie umieli oprzeć się pragnieniu, by
jeszcze raz nacieszyć się jego uprzejmą rozmową. „Wzruszającym był, pisze Viglietti,
widok tych poczciwych pań i panów, jak się kręcili po pokojach, jak się żegnali i nie
mogli rozstać. Odeszli już do drzwi, lecz potem znowu zawracali i całowali
przedmioty używane przez Świętego; żegnali nas ponownie i nie umieli sobie,
biedacy, zdać sprawę z tego, co się z nimi działo”.
Ksiądz Bosko nie mógł nigdy przemówić do chłopców razem zgromadzonych,
dlatego po obiedzie, w ostatniej chwili, wszedł do kościoła, gdzie oczekiwali na jego
upominki; powiedział im kilka słów, pobłogosławił i pożegnał. Chłopcy zalewali się
łzami.
(116) Urzędnicy kolejowi na linii Sarrià pragnęli także mieć zaszczyt wiezienia
Księdza Bosko pociągiem, ponieważ dotychczas wyjeżdżał zawsze i przyjeżdżał
powozami. Dlatego przygotowali mu specjalny wagon i gdy Sługa Boży nadszedł,
zbliżyli się ze swoimi żonami i powitali go z nieopisaną uprzejmością. Razem z nim
weszły do wagonu najwyższe władze miejscowe oraz wielu pomocników i przyjaciół
57 „Diario de Barcelona”, 30 maja 1886 r. (Dodatek, dok. 18).
84

9.5 Page 85

▲back to top


jego dzieła. Nie było tylko panów Alojzego i Oscara Pascualów. Wiedząc,
że olbrzymie tłumy zalały stacje Barcelony, zajechali powozami na przedostatni
przystanek, zaprosili do nich Księdza Bosko i jego towarzyszów podróży, potem
zawieźli go boczną drogą na pociąg zdążający ku Francji; w ten sposób zaoszczędzono
Świętemu trudu i wzruszenia.
Przy pociągu Ksiądz Bosko spotkał panią Dorotę w towarzystwie pań i panów
przybyłych na ostatnie wzruszające pożegnanie. Wielu wsiadło z nim do wagonu, by
wysiąść na jednej ze stacji oddalonej o 2 godziny drogi od miasta.
W powrocie do Barcelony p. Dorota odświeżała sobie w myśli słowa i rzeczy
widziane i słyszane w owych tygodniach, kiedy to naprawdę spełniała rolę Marii
i Marty. Ilekroć mogła, słuchała zawsze z seraficzną pobożnością Mszy św.
odprawianej przez Sługę Bożego i nieraz własnymi rękami spełniała względem niego
wiele posług. Sprowadziła nawet malarzy, by ozdobili salę pałacową, w której
zamierzała przyjąć tak wielkiego gościa; gdy zaś odjechał, zachowała ją jako relikwię,
zamieniając ją na kaplicę, a w niej zamknęła w wielkich szafach sprzęty i przedmioty
przez niego używane. Było doprawdy rzeczą budującą wiedzieć, jak tak dobra
niewiasta, podziwiana i czczona w całej Barcelonie dla swej heroicznej miłości, stała
przed Księdzem Bosko pokornie, jak proste dziewczę nie umiejące jeszcze rozmawiać.
Dwa razy, w kwietniu i maju, ks. Durando jako prefekt generalny rozesłał do
domów salezjańskich ogólne sprawozdanie z podróży Księdza Bosko do Hiszpanii.
O pierwszym z nich tak pisał ks. bp (117) Cagliero58: „List księdza Durando
odczytano publicznie i wysłuchano go wprost z napiętą uwagą; i chociaż wiał zimny
wiatr, list ten rozpalił nas wszystkich świętym entuzjazmem i szlachetną dumą,
że jesteśmy synami tak wielkiego Ojca”.
Ileż myśli przebiegało przez umysł Księdza Bosko, gdy sam na sam rozważał
to wszystko, co się zdarzyło w ciągu tych 29 dni tak pracowitych i tak tryumfalnych!
Można to wywnioskować z dwóch zdań, które wymknęły się z jego ust59. Pewnego
dnia przy stole jeden z zaproszonych wspomniał przed nim o owych codziennie
powtarzających się napływach ludności, na co Ksiądz Bosko z całym spokojem
i prostotą dał tylko taką odpowiedź: „Ja sam nie wiem, dlaczego odwiedza mnie tak
wielka ilość osób! „Gdy zaś potem rozmowa zeszła na dzieła salezjańskie w Sarrià,
oświadczył, jakby to było błahostką: „Salezjańskie szkoły zawodowe będą dawały
wykształcenie i wychowanie 500 chłopcom”. Zapomnieć o sobie i dążyć z silną wiarą
do rozwoju dzieł Bożych - oto stałe myśli świętych!
58 List do ks. Lazzero, Patagones, 26 maja 1886 r.
59 „Diario de Barcelona”, 1 maja 1886 r.
85

9.6 Page 86

▲back to top


R O Z D Z I A Ł IV
Odjazd z Hiszpanii i powrót do Turynu.
(118) Niejeden z salezjanów po przeczytaniu poprzedniego rozdziału zapyta:
Dlaczego w opowiadaniu o pobycie Księdza Bosko w Barcelonie, jak zresztą i o jego
pobycie w Paryżu, nie ma prawie wzmianki o księdzu Rua, który przecież na pewno
nie próżnował przy boku Sługi Bożego? Po większej części wina to naszych źródeł
zawierających niewiele danych pod tym względem. Trzeba jednak i to dodać, że ks.
Rua miał zwyczaj usuwać się w cień, aby nie odwracać od osoby Księdza Bosko
niczyjej uwagi ani na chwilę. Możemy utrzymywać z całą pewnością, że zajmował się
załatwianiem bardzo szerokiej korespondencji Świętego; zastępował go w składaniu
wizyt grzecznościowych i w załatwianiu poważnych spraw, lecz zawsze w charakterze
skromnego sekretarza; jako jego zastępca w rządach Towarzystwa był w stałej
łączności z członkami Kapituły Wyższej, którą to działalność rozwijał w cieniu tak,
że nikt z bliskich o tym nie wiedział; sprawował posługi kapłańskie na korzyść
współbraci i chłopców zakładu z Sarrià, zwłaszcza w sakramencie Pokuty. Lecz
prawdą jest, że w tym względzie nie wiemy nic pewnego. Nic też nam nie wiadomo
o jego podróży powrotnej.
Jednak w ostatnich dniach zdarzył się w Sarrià wypadek (a zwrócono na niego
uwagę dopiero wówczas, kiedy ks. Rua objął rządy (119) w następstwie po Księdzu
Bosko), który posłużył do zjednania mu czci u Pomocników hiszpańskich. Pewne
dziecko według orzeczenia lekarzy miało wkrótce umrzeć. Rodzice natchnienie
miłością i wiarą zanieśli je do Księdza Bosko. Święty czując się bardzo wyczerpanym
odesłał ich do ks. Rua. Ten pobłogosławił dziecko, które wyzdrowiało w jednej chwili.
Na razie uważano błogosławieństwo księdza Rua, jako dane w imieniu Księdza
Bosko, któremu też w następstwie przypisano skuteczność wstawiennictwa; lecz
później, gdy wiadomość rozeszła się i rozważono wypadek, musiano także księdzu
Rua przyznać część zasługi.
Nasi podróżni 6 maja nie ujechali nawet poza Gerona. Ksiądz Bosko
potrzebował koniecznie wypoczynku i spokoju przed podjęciem nowych trudów
podroży i znalazł pożądane zacisze w domu wielmożnego pana Joachima de Carles,
który ze swoimi dziećmi oczekiwał go na stacji. Bezbrzeżne tłumy otoczyły gmach
dworcowy; lecz Święty po przywitaniu się z władzami kościelnymi i świeckimi, które
mu się przedstawiły w chwili zejścia z pociągu, został natychmiast odprowadzony do
powozu i uwolniony od natręctwa tłumów. Pałac, gdzie go przyjęto, gościł już 14
władców, a między nimi Amadeusza z Savony podczas jego krótkiego panowania
86

9.7 Page 87

▲back to top


w Hiszpanii. Rodzina, gorąca wielbicielka Księdza Bosko poczytała sobie za wielki
dar nieba, że, choć przez krótki czas mogła go gościć u siebie. Pokój oddany do jego
użytku dziś jeszcze jest otoczony wielką czcią, mimo ze pałac zmienił właściciela.
Podarowany bowiem biskupowi Gerony stał się okazałą siedzibą akcji katolickiej.
Jak sobie to wytłumaczyć, że Ksiądz Bosko cieszył się tak wielką gościnnością
u sfer arystokratycznych, nawet z dala od Barcelony? Na to pytanie odpowiada nam
świadek jeszcze żyjący (1936 r.), stary proboszcz Loret de Mar, ks. Jan Ferrès
y Puntones, który wówczas miał do spełnienia pewne zadanie u owej szlachetnej
rodziny60: Pan Joachim, pierworodny syn Joachima de Carles, dowiedziawszy (120)
się, że do Barcelony przybył jakiś zakonnik, który miał opinię świętego, postanowił
złożyć mu wizytę. Dnia 24 kwietnia w towarzystwie młodego Ferrès udał się do
zakładu salezjańskiego w Sarrià i uzyskał szybko posłuchanie u Księdza Bosko. Ich
rozmowa trwała długo. Nie znamy jej treści, lecz Carles wyszedł z niej bardzo
zadowolony. Na drugi dzień wysłuchał Mszy św. Księdza Bosko w kaplicy
zakładowej i przyjął z jego rąk Komunię św. Po drugim posłuchaniu odjechał
rozpromieniony z radości, ponieważ Sługa Boży powiedział mu, że w drodze
powrotnej prawdopodobnie zatrzyma się w ich domu. Nadzieja stała się
rzeczywistością. Gdy państwo Carles otrzymali bilecik z zawiadomieniem, że Ksiądz
Bosko wieczorem dnia 6 maja przybędzie do Gerony, cała rodzina uczuła z tego
powodu większą radość, niż gdyby chodziło o przyjęcie hiszpańskiej pary królewskiej.
Dlatego też pałac przybrał wygląd odświętny; wielka uczta miała się odbyć
w najpiękniejszym salonie; najlepszy pokój przeznaczono dla gościa. Nasz proboszcz
tak opisuje swoje wrażenia: „Ksiądz Bosko był średniego wzrostu, oczy żywe, wzrok
przenikliwy, uśmiech na wargach, nadzwyczajny urok przyciągający. Posiadał dar
popularności. Wystarczyło spojrzeć na niego, by poznać, że to jest święty. Skutek,
jakiego ja doświadczyłem w jego obecności, był ten, że patrząc na niego czułem się
zmuszony do zastanowienia się nad sobą i nad stanem swojej duszy”. W chwili
odjazdu obaj panowie Joachimowie de Carles (ojciec i syn) z obu synami młodszymi
Emilem i Edwardem chcieli mu towarzyszyć aż do Cervere. Krótka była wizyta, ale za
to trwała długo korespondencja listowa.
Z uwagi na krótki pobyt nie mógł składać wizyt ani udzielać wielu posłuchań.
Między innymi przyjął biskupa Tomasza Sivilla, który przybył wczesnym rankiem;
tak gorąco pragnął się zobaczyć ze Sługą Bożym. Gdy biskup zobaczył wystawne
mieszkanie przeznaczone dla Świętego, tak się odezwał do towarzyszącego mu p.
Carles: „Jak to? Te pokoje dla Księdza Bosko?” Na co p. Carles: „Ekscelencjo,
gdybym miał jeszcze wspanialsze, przeznaczyłbym je dla Niego”.
Sługa Boży odjechał o wpół do 10 rano. Cała rodzina towarzyszyła (121) mu
aż do Port - Bou, po czym pożegnano go z najwyższymi oznakami czci i miłości.
Skoro został sam na sam z ks. Rua i kl. Vigliettim, (także ks. Branda, który aż dotąd
60 Sprawozdanie ks. Eugeniusza Magni, dyrektora zakładu salezjańskiego w Geronie (5 maja 1936 r.). Por. także
„Mensajerito de Maria Auxiliadora – Posłaniec Maryi Wspomożycielki” z Gerony 1 maja 1936 r. Zamieszczone tutaj i gdzie
indziej daty wskazują, że pewne wiadomości zostały wstawione, gdy tom był już w druku.
87

9.8 Page 88

▲back to top


z nim jechał, musiał powrócić), przyjął z wdzięcznością obiad przygotowany mu przez
pewną zacną panią i zaraz w godzinach popołudniowych wsiadł do pociągu
w kierunku Montpellier, skąd zamierzał najkrótszą drogą powrócić do Włoch.
Zależało mu na szybkim przybyciu do Turynu, bo właśnie zbliżała się nowenna do
Matki Boskiej Wspomożenia Wiernych; był to jednak pośpiech względny, ponieważ
postanowiono odbywać drogę z przerwami, czego wymagał stan jego zdrowia.
Przewidziany godzinny postój w Cette wykorzystał na odwiedzenie bogatej
rodziny i o pół do siódmej z przybyciem do Montpellier zakończył zamierzoną trasę
dzienną. Tu oczekiwali na niego z otwartymi rękoma rektor seminarium wyższego
wraz z innymi przełożonymi, którzy go zaprowadzili na wieczerzę do jadalni
seminarzystów.
Nazajutrz 8 maja odprawił Mszę św. wspólną; potem udzielił licznych
posłuchań osobom, które od wczesnego ranka tłoczyły się przed bramą seminarium.
Około godziny 11 zaproszony przez przełożoną poszedł odwiedzić Siostry
Sercanki. Tam oczekiwano go z niecierpliwością. „Tout etait en joie ce jour-là; on
allait voir un „Saint” - Wszystko było rozradowane tego dnia; każdy śpieszył, by
zobaczyć „Świętego” - pisała nam jedna z żyjących jeszcze dnia 25 lutego 1934 r.
Sióstr, która tak dalej ciągnęła: „Modlono się bardzo o uzyskanie tych odwiedzin,
które uważano za wielką łaskę. Rzeczywiście było to wielkim dobrodziejstwem
widzieć i słyszeć czcigodnego starca, którego rysy i akcent znamionowały duszę
wewnętrznie zjednoczoną z Bogiem”. Zatrzymał się tam przez 15 minut siedząc
w fotelu, otoczony przez Siostry, wychowanice i grono pań. Mówił przez parę minut,
po czym zaczęły się zbliżać do niego kolejno różne osoby, przedkładając mu swoje
kłopoty i prosząc o modlitwy. On dobrotliwie słuchał je (122) wszystkie. Zbliżyła się
też mała dziewczynka z rączynami złożonymi, ze łzami w oczach i prosiła:
Ojcze, spraw, by powróciła moja mama.
Gdzie jest? - zapytał Święty.
Zmarła już - powiedziało maleństwo.
Pozwól jej przebywać z Panem Bogiem; tam w górze jest jej bardzo dobrze.
Ponieważ już było późno, Sługa Boży zwrócił głośno uwagę tak, aby wszystkie
usłyszały: „Nie mogę wysłuchać wszystkich. Udzielę wam błogosławieństwa i będę
się modlił, abyście otrzymały upragnione łaski”.
Zakonnica, która dała nam tę wiadomość, była wtedy jeszcze osobą świecką.
Czuła w sobie pewne oznaki powołania, lecz raczej w oderwaniu i przez wiarę, niż
wskutek rzeczywistego pociągu. Przybyła tu, by przepędzić kilka dni, lecz bez zamiaru
pozostania na stałe. Natomiast przełożona dla bezpieczeństwa chciała wysłać ją zaraz
tego samego wieczora do nowicjatu. Oddalić się tak nagle od rodziny i to bez
powiadomienia rodziców, bez pożegnania ich, bez możności cieszenia się, choć przez
dzień jeden życiem tak miłym dla swobodnej dziewczyny była to rzecz, która
powodowała zamęt w jej głowie. W tym usposobieniu duszy, gdy przechodzący koło
niej Ksiądz Bosko wejrzał na nią, pozostała całkiem obojętną. Przełożona dała jej
znak, by poszła za nią. Posłuchała, zeszła wolno po schodach ze Świętym, a kiedy
88

9.9 Page 89

▲back to top


znaleźli się w ogrodzie, matka przełożona stawiła ją przed Księdzem Bosko, kazała
uklęknąć celem otrzymania błogosławieństwa, którego ona ani nie pragnęła, ani nie
żądała. Mimo to posłuchała jeszcze. Sługa Boży po ojcowsku położył rękę na jej
rozpalonej głowie i tak rzekł: „Biedna córko! Ufności! Wiele będziesz musiała
walczyć, tak, wiele... ale”... Zamęt, jaki nią owładnął w tej chwili nie pozwolił jej
dosłyszeć słów następujących po owym, „ale”. Wszystko sprawdziło się, co do joty:
walki, sprzeciw, trudności wewnętrzne i zewnętrze sprzysięgły się, by wydrzeć jej
powołanie. Lecz po 47 latach od tego spotkania uważała się za szczęśliwą w życiu
zakonnym i przypisywała (123) tę radość skuteczności błogosławieństwa i modlitw
Księdza Bosko.
„Eclair - Błyskawica”, miejscowy organ katolicki w numerze sobotnim
z 8 maja, przypominając wrażenie wywołane również w Montpellier przez wypadki,
o których w roku 1883 opowiadano w związku z pobytem Księdza Bosko w Paryżu,
podawał swoim czytelnikom do wiadomości, że „le celabre pretre italien - sławny
ksiądz włoski” znajduje się w ich mieście i jutro rano o godz. 8 odprawi Mszę św.
w katedrze. Ta wiadomość poruszyła wszystkich mieszkańców na długo przed
oznaczonym czasem. Nigdy niewidziane tłumy wypełniły obszerny kościół. Na
spotkanie Księdza Bosko wyszła cała kapituła z klerem. Na Ewangelię przemówił
wikariusz generalny, polecając składkę pieniężną na dzieła salezjańskie. Ks. Rua i kl.
Viglietti wyszli na kościół z tacami i dziękowali ofiarodawcom „zdaniem
uświęconym” Księdza Bosko: „Que Dieu vous le rende! - Bóg zapłać!”. Po Mszy św.
Sługa Boży zwrócił kilka słów do wiernych. „Jego głos powolny i słaby, wyrażało się
wspomniane czasopismo dnia 10 maja, nie panuje nad słuchaczami; obcy akcent
wprawia go w załopotanie, nieraz zdaje się, że się waha w mówieniu, lecz wystarczy
widzieć go, by odczuć niejako nadprzyrodzoną siłę, promieniującą z całej jego osoby”.
Po śniadaniu na probostwie udał się do klasztoru Wizytek, gdzie zatrzymał się
nieco z siostrami zebranymi na sali. Jedna z nich, bardzo droga całemu klasztorowi dla
swych pięknych cnót, była obłożnie chorą. Zakonnice spodziewając się cudu prosiły,
by ją odwiedził. Święty poszedł do niej, skupił się przez chwilę, jakby chciał
przeniknąć wolę Bożą, wskazał chorej palcem niebo i zawołał: „Do nieba, do nieba!”.
Istotnie wkrótce potem oddała ducha Bogu61.
Przed odejściem Święty udzielił wielu posłuchań. Na godz. 12 powrócił do
seminarium. Było ono pod kierownictwem synów św. Wincentego a Paulo
(Misjonarze). Przełożyli oni na ten dzień uroczystość (124) zewnętrzną swego
świętego Patrona, uważając obecność Księdza Bosko za najpiękniejszy punkt
programu.
Po południu zaczęły napływać całe szeregi odwiedzających; przybyło ich tak
wielu, że trudno było zadowolić wszystkich, aby nie zakłócać rozkładu seminaryjnego.
Zdarzył się wtedy cud, którego świadkami było wielu obecnych. Pewna chora pani,
zaniesiona z trudem przed Księdza Bosko, po otrzymaniu od niego błogosławieństwa
61 Dodatek, dok. 19.
89

9.10 Page 90

▲back to top


wyzdrowiała natychmiast, tak że wróciła do domu o własnych siłach. Z sali posłuchań
przeszedł do swego pokoju; najpierw opróżnił kieszenie obrywające się od monet
srebrnych, przy czym wyraził się żartem: „Gdybyśmy w Montpellier nie chcieli brać
pieniędzy, to by je ciskano za nami i przyjęcie ich poczytano by za wielką łaskę”.
W Montpellier odświeżył dawną, drogą znajomość z dr Combal, który tam
mieszkał62. Zaledwie doktor został powiadomiony o przybyciu Księdza Bosko, tego
samego wieczora pospieszył go odwiedzić, co powtórzył jeszcze w dwóch następnych
wieczorach. Ostatnim razem przyprowadził ze sobą również rodzinę i nie chciał się
z nim rozstać bez dokładnego zbadania stanu jego zdrowia. Gdy wyszedł z pokoju
i spotkał księdza Rua i Viglietti’ego, potwierdził diagnozę sprzed dwóch lat:
„Ksiądz Bosko nie ma żadnej choroby; jest tylko wyczerpany do najwyższego stopnia.
Chociażby nigdy nie uczynił żadnego cudu, za największy z cudów uważałbym samo
jego utrzymywanie się przy życiu. Jest to już organizm wyniszczony. To człowiek
zmarły wskutek trudów, a jednak każdego dnia dalej pracuje, je mało i żyje. Dla mnie
jest to największy cud”.
Klerycy okazywali Księdzu Bosko bezgraniczny podziw; opróżniliby
seminarium i poszliby za nim, gdyby im na to pozwolono. Po wieczerzy zjawił się
wśród nich na sali. Nie mógł już trzymać się na nogach; pragnął coś powiedzieć, lecz
tak był osłabiony, że musiał się (125) tego wyrzec i ograniczyć tylko do udzielenia
wszystkim błogosławieństwa. Lecz sam już jego widok był bardziej wymowny
i skuteczny, niż jakiekolwiek przemówienie.
Ksiądz Bosko nie wiedział, a może nawet i nie przypominał sobie,
że w Montpellier żyła jedna jego krewna. Franciszek Bosko, syn Jana, stryj Świętego,
wraz ze swoją żoną Zagna, nie wiadomo, dla jakiego powodu opuścił ojczyznę
i zakończył przedwcześnie swe życie w roku 1870 w Marsylii, pozostawiając dwie
nieletnie córki. Te były na wychowaniu w sierocińcu w Montpellier u Sióstr
Nazaretanek, gdzie właśnie znajdowały się w chwili przybycia wielkiego kuzyna.
Starsza, ur. w r oku 1867, była już w wieku, w którym należało rozstrzygnąć o swojej
przyszłości. Odwiedziła Księdza Bosko w seminarium. Nie widziała go, wtedy po raz
pierwszy, bo gdy miała 8 lat, matka udająca się do Castelnuovo zabrała je ze sobą do
Turynu63. Przyjął ją ze wzruszającą dobrocią, zapytał, co zamierza zrobić i otrzymał
odpowiedź, że pragnie zostać zakonnicą.
O, bardzo dobrze - odrzekł patrząc na nią swymi przenikliwymi oczyma; zajmę
się tobą.
Do Siostry zaś, która jej towarzyszyła, dodał:
Byłem przy śmierci jej dziadka a brata mojego ojca. Gdyby wszyscy tak żyli jak
on, śmierć byłaby zawsze tak piękną jak jego.
62 Por. tom XVII, str. (56).
63 W liście do swej krewnej - matki Eulalii Bosco, jednej z Córek Maryi Wspomożenia Wiernych, pisała ona z Prandines dnia
21 listopada 1920 r., wspominając o tej podróży do Turynu i do własnego ojca w Castelnuovo: „Musiał on być bardzo
szanowany; spostrzegłam, że podeszłe wiekiem osoby, znające go z Castelnuovo, kiedy to wyrzekł do nich: -Oto córka
Franciszka Bosco! Składały ręce i mówiły: A! A! I spoglądały na mnie pełne szacunku”.
90

10 Pages 91-100

▲back to top


10.1 Page 91

▲back to top


Dziewczyna wstąpiła do Benedyktynek w Sembel obok Miols, w okręgu
Hèraut, i złożyła śluby w roku 1893, zmieniając swe imię z Pauliny na Marię
Eleonorę64. Później została przełożoną i w chwili, kiedy piszemy, znajduje się
w opactwie Prandines, w okręgu Loary65.
Napływ ludzi powiększał się z każdą godziną, co nie obyło się (126) bez
poważnego naruszenia spokoju pobożnego miejsca; dlatego Święty postanowił nie
przedłużać tam swego pobytu. Rano o godz.10 po skromnym posiłku u Sióstr
Miłosierdzia, które miały zaszczyt goszczenia go dzięki staraniom ks. Misjonarzy
(bratnia gałąź zakonna), odjechał w kierunku Walencji.
Gościnność okazana mu z taką serdecznością w seminarium Montpellier miała
swoje następstwo, czego nie możemy tu pominąć. Księdzu Dupuy, rektorowi
seminarium, wysłał Ksiądz Bosko z Turynu wraz z podziękowaniem także kilka
swoich wydawnictw, a między innymi żywot św. Wincentego a Paulo. Rektor
w odpowiedzi z dnia 2 lipca po wyrażeniu słów podzięki tak ciągnął: „Seminarium
w Montpellier do dziś dnia zachowuje najmilsze wrażenie z odwiedzin Księdza;
poczciwi mieszkańcy miasta, którzy sprawili Księdzu tak piękne przyjęcie, są gotowi
je powtórzyć, a ja ponownie ofiaruję się do podtrzymywania Księdza i osłaniania
przed natarczywością tłumów. Musiałem się niemało napocić, aby powstrzymać napór
ludu, który chciał ucałować rękę najbiedniejszemu z biednych i schorzałemu
kapłanowi”.
Czuł jednak w sobie wielki żal. Pozostawiwszy Księdza Bosko całkowicie do
woli innych, nie miał nigdy sposobności, by z nim porozmawiać sam na sam;
a przecież tak pragnął zapytać go o metodę, jakiej używał dla przyciągania dusz do
Boga. Wprawdzie zagadnął go, w jaki sposób przy tak szczupłej liczbie personelu
mógł kierować taką ilością młodzieży i Ksiądz Bosko odpowiedział mu, że cała
tajemnica polega na wszczepieniu w ich serca świętej bojaźni Bożej; lecz z tej
odpowiedzi nie był zadowolony. „Bojaźń Boża, zaznacza w tym liście, jest tylko
początkiem mądrości; ja natomiast pragnąłbym wiedzieć, jaka jest metoda, by
prowadzić dusze do szczytu mądrości, tj. do miłości Bożej”.
(127) Gdy mu odczytano ten list66, Ksiądz Bosko zawołał: „Chcą, bym im
wyłożył mój system; ba!... ja sam go nie znam. Zawsze szedłem naprzód, jak mnie Pan
Bóg kierował i jak wymagały okoliczności67”. Co odpowiedział lub kazał
odpowiedzieć nie wiadomo, ale pewnym jest, że te słowa przy całej swej prostocie
mówią bardzo wiele. Nie oznaczają one, jak słusznie zauważa ks. Fascie68, że było
zwyczajem Księdza Bosko chodzić po omacku, lecz że nie zasklepiał się w jakimś
64 Do jej przyjęcia do klasztoru przyczynił się ks. Gervais, wikariusz generalny w Montpellier, kierowany wielkim uczuciem
ku Księdzu Bosko.
65 Te wiadomości zawdzięczamy częściowo Siostrze Marii Józefie z klasztoru Trapistek d’Espira de l’Agly we wschodnich
Pirenejach, która je wysłała ks. Lemoyne 5 kwietnia 1889 r., a w części samej matce Marii Eleonorze, która przesłała pewne
sprawozdanie do Matki Eulalli wraz z przytoczonym listem.
66 Dodatek, dok. 20.
67 Lemoyne: „Vita del Van. D. Bosco”, tom II, str. 311.
68 D. B. Fascie: “Il metodo educativo di Don Bosco”, S. E. I., str. 20 - 22.
91

10.2 Page 92

▲back to top


szablonowym systemie, który by go „pozbawił swobody ruchów w obliczu nowych
prądów lub nowych wymagań”. W rzeczy samej jego umysł wybitnie praktyczny
unikał suchych dociekań. Stworzył własny system zwany uprzedzającym, lecz jego
zasady oparł na „tradycji ludzkiej i chrześcijańskiej” i na badaniu dusz młodzieży,
daleki od pedagogiki teoretycznej.
Na linii Montpellier - Walencja znajduje się Tarascone, gdzie należało zmienić
pociąg. Podczas półgodzinnego oczekiwania rozeszła się wokół wiadomość, że owym
kapłanem ubranym po włosku był Ksiądz Bosko; poczekalnia wnet wypełniła się
ludźmi. Widać było, że jedni przybyli z prostej ciekawości, inni zaś, aby prosić
pobożnie o błogosławieństwo.
Do Walencji przybył ok. godz. 4 po południu. Proboszcz katedry, cały oddany
Księdzu Bosko i salezjanom, czekał już na stacji na jego przyjęcie, i zawiózł go do
swego mieszkania. Do wieczerzy zasiadł też ekonom wielkiej Kartuzi w Grenoble
i długo rozmawiał ze Świętym. Poczciwy zakonnik bardzo mało wiedział o Księdzu
Bosko, a jeszcze mniej o jego dziele; lecz kl. Viglietti zaznajomił go pokrótce i tak
dokładnie ze wszystkim, że w chwili odjazdu przyrzekł pamiętać o zakładach Księdza
Bosko i pożegnał się z jak najszczerszą serdecznością. Owa obietnica pamięci
oznaczała, że wśród hojnych jałmużn rozdawanych rok rocznie przez ów zamożny
klasztor, także (128) i Ksiądz Bosko otrzyma pewną część. Nie były to słowa rzucone
na wiatr. Rzeczywiście dnia 31 maja przedstawił się w Oratorium pewien mnich
z owej Kartuzji, który w imieniu przeora przyniósł Księdzu Bosko w darze 50 tys.
franków i bilet pełen życzliwości względem niego z zapewnieniem, że przełożony jest
gotów dla niego do wszelkich usług i do udzielenia jakiejkolwiek pomocy.
Dnia następnego proboszcz wydał obiad na cześć Sługi Bożego i zaprosił wielu
panów z miasta, a między nimi wzmiankowanego już biografa Księdza Bosko - pana
Du Boys, którego spotkaliśmy już w Toulon69. Następnie Sługa Boży odwiedził
Siostry Wizytki, Siostry Świętej Trójcy oraz panie pracujące dla misji, dając wszędzie
rady, pociechy i błogosławieństwo. O godz. 8 tego samego wieczoru odbyła się
konferencja w katedrze, która - choć bardzo obszerna - wypełniła się po brzegi ludem.
Lecz Ksiądz Bosko ustąpił słowa księdzu Rua; ten opowiadał o dziejach Oratorium
a potem z kl. Vigliettim przeszedł z tacą przez kościół dla zebrania ofiar.
Dnia 20 maja, podobnie jak poprzedniego, Ksiądz Bosko odprawił Mszę św.
w katedrze. Usiadłszy po Ewangelii przemówił do liczenie zgromadzonych wiernych
i w szczególniejszy sposób poruszył sprawę kościoła Najsłodszego Serca Jezusowego
w Rzymie. Powtórzono jeszcze raz zbiórkę ofiar, a ks. Rua przy balustradzie rozdawał
wielką ilość medalików Maryi Wspomożycielki Wiernych. Po udzieleniu posłuchań
w granicach czasu, jaki mu pozostawał, Sługa Boży usunął się, ponieważ zbliżała się
pora odjazdu. Biła dwunasta, gdy opuszczano Walencję w kierunku Grenoble,
ostatniego postoju Księdza Bosko na ziemi francuskiej (ostatniego nie tylko
w opisanej tu podróży, ale także i w jego życiu).
69 Por. wyżej str. (5xx) i tom XVII, str. 223.
92

10.3 Page 93

▲back to top


W Grenoble już przedtem rozeszła się wieść o jego przyjeździe. Księża
i panowie, którzy wyszli na jego powitanie, widząc wielkie zbiorowisko ludzi,
postanowili zawieźć go ze stacji do kościoła św. Ludwika. Drogi i przyległe place
zapełniły się tłumami, nie (129) mówiąc już o ścisku w kościele wypchanym do
ostatniego miejsca. Proboszcz przybrany w rokietę wyszedł na jego spotkanie wraz
z klerem aż do bramy, po czym głośno poprosił go o błogosławieństwo i modlitwy za
swoich parafian. Ksiądz Bosko przychylił się do prośby. Wówczas na nic zdałaby się
wszelka zapora: tłum, jakby owładnięty dziwnym szałem, rzucił się ku niemu tak,
iż musiano osłonić silnie jego osobę przed zgnieceniem i w jakiś sposób doprowadzić
do ołtarza. Ponieważ było niemożliwym dotknąć jego ręki lub sutanny, zabrzęczały
z dala różańce, bijąc go po plecach, szyi, głowie i rękach tak, że przy wejściu jak
i przy wyjściu z kościoła był niejako poddany „pobożnemu biczowaniu”, jak się
wyraża w procesie ks. Rua, który stał przy jego boku70. I naprawdę wieczorem miał
ręce zabarwione krwią, dokuczała mu głowa i skarżył się na ból w prawym ramieniu.
Z trudem doprowadzono go do powozu i zawieziono do seminarium wyższego
w towarzystwie duchownych i świeckich. Pojazdy przejechały przez główną bramę,
podczas gdy seminarzyści pragnący widzieć Świętego stali wszyscy w oknach.
Przełożony w otoczeniu personelu przyjął go u podnóża schodów. Widząc, jak był
strudzony i ciężko oddychał, odezwał się:
O, Wielebny Ojciec, zdaje się, bardzo cierpi... Lecz nikt też lepiej od Ojca nie
wie, jak bardzo cierpienie uświęca.
Nie, nie! Księże rektorze, odparł Ksiądz Bosko. Nie cierpienie, ale cierpliwość
uświęca.
Wnet zadzwoniono na wieczerzę. Razem z wszystkimi przełożonymi wszedł
do refektarza kleryków, którzy powstawszy przyjęli go hucznymi oklaskami. Gdy
doszedł do swego miejsca, powiedział głośno po włosku: „Buon appetito –
smacznego!”. Tak czynił przy każdym posiłku.
Do stołu usługiwało kolejno po czterech kleryków. Czwórka z tego (130)
wieczoru uplanowała wziąć ukradkiem i podzielić między siebie naczynia i sztućce,
których używał Ksiądz Bosko; żeby zaś okazać się uczciwymi mimo tej kradzieży,
złożyli wspólnie pewną kwotę i zakupili nowe naczynia równoważne zabranym. I tak
w odpowiedniej chwili podzielili się swoją zdobyczą.
Pierwszy dzień w Grenoble, 13 maja, był bardzo pracowity. W czasie Mszy św.
odprawionej w katedrze w asyście kapituły, która go przyjęła gremialnie
z uroczystością ceremoniału biskupiego, Ksiądz Bosko przemawiał dosyć długo do
licznie zebranych wiernych, wykazując, jak jego dzieło odpowiada wymaganiom
czasu. Potem jak zwykle odbyła się składka.
Po Mszy św., podczas gdy pieszo przechodził przez plac pełen ludzi i kierował
się na probostwo, oto pewien siwy staruszek przebija się przez tłum, dosięga go i rzuca
się na klęczki błagając o błogosławieństwo dla siebie i o modlitwy za swoją żonę. Całe
70 Akta ogólne procesu diecezjalnego, nr. 18, p. 185.
93

10.4 Page 94

▲back to top


miasto znało go i darzyło szacunkiem. Był to p. Paweł Lamache, jeden z siedmiu,
którzy wraz z Ozanam’em założyli w Paryżu w roku 1833 Stowarzyszenie św.
Wincentego a Paulo, bardziej znane pod nazwą Konferencji św. Wincentego.
Przeniósłszy się już, jako starzec do Grenoble miał od wielu lat żonę ciężko chorą;
owa biedna kobieta nie mogła przyjąć żadnego pokarmu i lekarze nie dawali już
żadnej nadziei. Małżonek - człowiek wiary - gdy się dowiedział o przybyciu Księdza
Bosko, zjawił się, aby popróbować ostatniego środka. Sługa Boży wysłuchał jego
pełnej bólu prośby, skupił się przez parę chwil jakby dla zasięgnięcia światła od Boga,
potem rzekł:
Niech pan uczyni coś dla biednych, co wymaga poświęcenia.
Czy córki pana nie mają klejnotów, do których są bardzo przywiązane?
Tak, mają! – odpowiedział.
A zatem niech je ofiarują Maryi Wspomożycielce na dzieła salezjańskie.
Ciężko było się wyzbyć tych rzeczy, lecz po kilku dniach owe drobne skarby
domowe były już w drodze do Turynu. Po ich otrzymaniu Ksiądz Bosko tak kazał
odpowiedzieć telegraficznie: „Wyzdrowienie (113) nastąpi, jeśli to będzie korzystne
dla zbawienia wiecznego”. Skutek był taki, ze pani Lamache wyzdrowiała i żyła
jeszcze przez 20 lat.
Do domu parafialnego przybyli członkowie Konferencji św. Wincentego
a Paulo, by złożyć Księdzu Bosko uszanowanie i otrzymać jego błogosławieństwo.
Potem Sługa Boży udał się w odwiedziny do pewnej dobrodziejki, zatrzymał się tam
i udzielił wielu posłuchań. Obiad odbył się poza miastem w willi seminarium ze
wszystkimi klerykami. W drodze powrotnej wstąpił do Sióstr Serca Jezusowego,
potem powrócił do swego mieszkania i przyjmował do późna wszystkich pragnących
z nim rozmawiać. Na porę czytania duchownego zamknięto dostęp obcym osobom
i Ksiądz Bosko złączył się z seminarzystami dla odbycia pobożnej praktyki; lecz tym
razem czytanie zastąpiono krótkim przemówieniem księdza Rua, który mówił na temat
miłości Boga względem nas. Jeden z uczestników tak pisze: „Jego płomienne słowa
odkrywały w nim gorejącą duszę. Nie było to rozmyślanie, lecz raczej kontemplacja,
a dla Świętego była to chwila zachwytu. Obfite łzy zraszały mu policzki, a przełożony,
który również to zauważył, wyrzekł głosem przyciszonym, lecz dosłyszalnym:
„Ksiądz Bosko płacze”. Nie można wyrazić, jakie wzruszenie sprawiło w duszach
naszych to proste słowo. Łzy Księdza Bosko oddziaływały potężniej, niż gorące
westchnienia księdza Rua. Czuliśmy się głęboko wstrząśnięci i rozpoznaliśmy
świętość w rysach miłości; nie potrzeba nam było cudu, by okazać Świętemu naszą
cześć w chwili, gdy schodziliśmy do jadalni”.
Oto, co uczynili. Seminarzystów było 120 i każdy chciał ucałować rękę
Świętego. W mgnieniu oka porozumieli się między sobą. Dwóch z nich zajęło miejsce
po bokach Księdza Bosko, wzięli go pod ramiona, podtrzymywali jego ręce, a klerycy
wzdłuż portyku aż do jadalni po dwóch zbliżali się i całowali je. Trzeba zaznaczyć,
że we Francji nie ma zwyczaju całowania rąk księży; ucałowanie ręki uważa się tam
za akt, który nabiera znaczenia wysokiej czci osobistej.
94

10.5 Page 95

▲back to top


Ubiegano się po prostu, by mówić z nim prywatnie. Oto jeden (132)
z wypadków. Następnego dnia wczesnym rankiem kl. Edward Jourdan, wymknąwszy
się nie wiadomo jak ze szeregów, pobiegł do jego mieszkania i zapukał do drzwi. Nikt
nie odpowiedział, lecz wyszedł kl. Viglietti i oznajmił, że Ksiądz Bosko znajduje się
w czytelni; nie rzekłszy ani słowa ów kleryk zawrócił natychmiast z miejsca i pobiegł
do sali wraz z drugim kolegą, który również nie wiadomo skąd znalazł się przy nim.
W tej chwili otwierają się drzwi i wychodzi Ksiądz Bosko. Obydwaj przyskakują
i rzucają się na kolana. Pierwszy zaczął mówić Jourdan:
Ojcze, nie jestem zdecydowany, co do mojego powołania. Proszę mi
powiedzieć, co mam robić.
Ty, mój przyjacielu, przyjdziesz do mnie - odrzekł Święty. Zostaniesz
salezjaninem.
Także drugi kleryk zapytał go o wybór stanu, lecz za całą odpowiedź otrzymał
gest odmowny prawą ręką, który miał oznaczać: Ty nie! Ciebie nie chcę.
W pierwszym i drugim wypadku jego „tak” lub „nie” było jednakowo stanowcze.
Inna pobożna chętka strzeliła do głowy owym zacnym seminarzystom:
wycinać mu skrawki ze sutanny lub kosmyki włosów. Robiono próby, gdy rektor
oprowadzał Świętego po poszczególnych sypialniach. Wielu przybliżyło się, uzbrojeni
w nożyczki, lecz brakło im odwagi do użycia ich w praktyce. Wszakże ten i ów
zaryzykował, lecz piorunujący wzrok Świętego napędził im strachu. Był jednak jeden
szczęśliwiec, któremu zamach się udał, lecz Ksiądz Bosko zauważył to i uśmiechając
się rzekł do przełożonego: Księże rektorze, wewnątrz domu macie złodziei. Rektor
rozwarł szeroko oczy, lecz już było po wszystkim. Piękne jest spostrzeżenie tego,
o którym wspomnieliśmy przed chwilą w związku ze łzami Księdza Bosko; łączy on
po mistrzowsku dwie rzeczy tak bardzo różne, jak surowość spojrzenia i uprzejmość
jego uśmiechu: „Wejrzenie ostre, pisze, „ante factum - przed wypadkiem”, a uśmiech
„post factum - po wypadku”. W Świętych, jak w Bogu sprawiedliwość i miłosierdzie
dają sobie niewysłowiony pocałunek”.
(132) Powyższe spostrzeżenie mamy od kleryka, który otrzymał od Księdza
Bosko owo „nie”, podczas gdy jego koledze przypadło w udziale „tak”. Tego
ostatniego Ksiądz Bosko wziął jeszcze raz do swego pokoju, powtórzył mu swe
zaproszenie, a słowa jego nie odbiły się jak przysłowiowy groch o ścianę; w rzeczy
samej kleryk udał się do nowicjatu w Marsylii, został kapłanem i jako przykładny
salezjanin zakończył życie w roku 1923. Drugi zaś po kilkuletniej pracy
duszpasterskiej w diecezji wstąpił do Kartuzów w Grenoble, gdzie pozostał aż do
wypędzenia zakonników z Francji. Był to O. Piotr Muton, dziś wikariusz Kartuzji
w Motta Grossa obok Pinerolo; jego sprawozdanie o pobycie Księdza Bosko
w Grenoble obejmuje wiele innych szczegółów, które można przeczytać na końcu
tomu71. Pominął on jednak jeden szczegół, który opowiedział w naszym nowicjacie
71 Dodatek, dok. 21. Przy podziale zdobyczy stołowej po Księdzu Bosko jemu przypadła szklanka, którą gdy został kartuzem
podarował własnej rodzinie, a ta przechowuje ją ze czcią. W uroczystości zaś beatyfikacji i kanonizacji używano jej przy
stole i każdy wypił z niej po jednym łyku wina.
95

10.6 Page 96

▲back to top


w Monte Oliveto72. Gdy był w seminarium, groziło mu niebezpieczeństwo utracenia
wzroku lub przynajmniej przerwanie nauki. Przy pierwszej okazji pochwycił rękę
Świętego, przyłożył ją pełen ufności do oczu, które jakby za dotknięciem różdżki
czarodziejskiej odzyskały dawną bystrość i wszelkie jego obawy zostały na zawsze
usunięte.
Trzeci dzień w Grenoble przepędził Ksiądz Bosko podobnie jak pierwszy, z tą
tylko różnicą, że padał ulewny deszcz, który jednak nie powstrzymał napływu ludzi do
kościoła św. Ludwika, gdzie odprawił Mszę św., na place i na drogi pobliskie. Przyjęty
jak zwykle przez proboszcza i kler u bramy kościoła; po Ewangelii opowiedział krótko
o budowie świątyni Boskiego Serca Jezusowego w Rzymie. Po Mszy św. rozpoczęły
się liczne posłuchania na probostwie, przy kościele św. Wawrzyńca i w seminarium.
O godzinie 8 wieczorem poszedł do kościoła św. Wawrzyńca na nabożeństwo
majowe. Zapadał już mrok, a morze ludu pomrukiwało na placu, ponieważ do kościoła
nikt już nie mógł się zmieścić (134). Z obawy jakiegoś nieszczęścia przy takim
natłoku, Ksiądz Bosko wysiadł z powozu, a kilku panów z siłaczem koadiutorem
Graziano na czele, który przyjechał z Włoch na jego spotkanie, otoczyło go i utorowali
mu jakie takie przejście. Sługa Boży był bardzo wyczerpany, jednak pragnął
przemówić kilka słów od balustrady do zebranych i udzielił błogosławieństwa.
Jeżeli wejście do kościoła nastręczało tyle obaw, to wyjście było
przedsięwzięciem wprost niebezpiecznym. Przy tak wielkim nagromadzeniu
niespokojnego tłumu łatwo mogło się zdarzyć jakieś nieszczęście. „Tak Ksiądz Bosko,
jak i my, co byliśmy razem z nim, pisze kl. Viglietti, nie zapomnimy nigdy tego
wieczoru. Ja miałem nogi tak podeptane, że aż krwawiły, by nie dać się odepchnąć od
niego, uczepiłem się jego sutanny. Biedny nasz Ojciec, nie dość, że był zmęczony,
podeptany i poturbowany przez natrętną pobożność wiernych, miał również sińce na
rękach. Pogryziono go, pocierano o jego twarz i ręce różańce, krzyżyki i medaliki”.
Jednakowoż „au - dessus de la melèe - dla widza nieuprzedzonego” musiał to być
wzruszający objaw wiary.
Ostatniego dnia 15 maja, wyszedł z seminarium dopiero w godzinę odjazdu.
Odprawił Mszę św. wspólną i pożegnał kleryków. Nie widział się z miejscowym
biskupem Fava, który wówczas był nieobecny w swojej siedzibie. Jednakże
Ksiądz Bosko na znak hołdu uważał za wskazane udać się do pałacu biskupiego.
Wreszcie o godz. 9 pociągiem w kierunku Włoch opuścił Grenoble, żegnając na
zawsze Francję, gdzie w tyloraki sposób doświadczył wielkiej życzliwości
i wspaniałomyślności.
Ks. Lemoyne odebrał wiadomość o cudownym fakcie, jaki się zdarzył
w Grenoble jeszcze przed przybyciem samego Księdza Bosko. Pewien pan Darberio
miał syna nieuleczalnie chorego, który, co smutniejsze dla rodziny katolickiej,
odmawiał przyjęcia świętych sakramentów. Ojciec zwrócił się przeto listownie do
Sługi Bożego, błagając go o modlitwę, aby Pan Bóg raczył wzruszyć serce tego
72 „La voce di Monte Oliveto”, marzec - kwiecień 1932 r.
96

10.7 Page 97

▲back to top


nieszczęśliwca. Ksiądz Bosko odpowiedział, że jego syn nie tylko wyzdrowieje, lecz
będzie mu służył do Mszy św. w czasie jego pobytu (135) w Grenoble. I tak się też
stało.
Do tej całej podroży odnoszą się też dwa inne listy pisane do Księdza Bosko
w styczniu 1888 r. przez osoby, które zapewne nie wiedziały, w jakich warunkach
wówczas się znajdował. W pierwszym, z dnia 16 stycznia p. Zuzanna Brosse prosi
o łaskę duchową, lecz dla poparcia swej prośby przypomina mu łaskę doczesną
otrzymaną już za jego pośrednictwem. „Gdy Ksiądz, pisze prosząca, przejeżdżał dwa
lata temu przez Grenoble, mój ojciec cierpiał ciężko na oczy. Wielebny Ojciec raczył
pomodlić się za niego do Maryi Wspomożycielki i tego samego dnia oczy mego ojca
zostały uzdrowione”.
Drugi list pod datą 25 stycznia jest od pewnego młodzieńca Mariana Faure,
który mu posyłał w ofierze jednego franka i 25 centów i polecał się jego modlitwom,
aby mógł znaleźć pracę, ponieważ już wyzdrowiał; dla przypomnienia się Księdzu
Bosko podaje różne okoliczności z posłuchania udzielonego mu w Grenoble,
mianowicie, że on właśnie jest owym biednym, garbatym młodzieńcem i był przyjęty
w pokoju seminarium, zanim Sługa Boży udał się do kościoła św. Ludwika dla
odprawienia Mszy św.; że miał matkę chorą i że Sługa Boży ofiarował mu dla niej
medalik z poleceniem, by aż do końca roku odmawiał następującą modlitwę do
Boskiego Serca Jezusowego: „Chwała Boskiemu Sercu Jezusowemu teraz i zawsze,
i na wieki wieków. Amen”. Akt strzelisty bardzo łatwy do zapamiętania i doradzony
może dlatego, że młodzieniec był słabo rozgarnięty. Zapewnia, że ani razu nie opuścił
modlitwy, lecz nic nie wspomina o stanie zdrowia matki. My chcemy tu raczej
uwypuklić szczególny rys dobroci, z, jaką Ksiądz Bosko w chwili tak niewczesnej
przyjął, wysłuchał i pocieszył owego biedaczynę, jakby to była wielka osobistość.
A teraz przejdźmy do zakończenia. Dnia 11 maja z Walencji kl. Viglietti pisał
do ks. Lemoyne: „Ksiądz Bosko, przy którego boku znajduję się w tej chwili, poleca
mi pozdrowić serdecznie Księdza (136), wszystkich Przełożonych Oratorium
i chłopców oraz każe powiedzieć, że w sobotę o godz. 6 wieczorem spodziewa się
zobaczyć ich przy dobrym zdrowiu. Ta wiadomość po tak długiej nieobecności
i ogólnym zaniepokojeniu o jego drogocenne zdrowie podczas tak męczącej podróży,
nastroiła odświętnie całe Oratorium. Przybył na krótko przed siódmą. Któż może
opisać entuzjazm, gdy się pojawił w portierni? Pierwszy entuzjazm rychło zamienił się
we wzruszające współczucie na widok coraz to bardziej pochylającej się jego
postaci73. Gdy przechodził wolniutkim krokiem przez podwórze wśród zwartych
szeregów chłopców, którzy całowali go w ręce, jeden ze sekretarzy widząc, jak był
zmęczony, chciał temu położyć koniec i zaczął odsuwać chłopców; lecz Ksiądz
Bosko zauważył przykrość na twarzach najbliższych i dał sekretarzowi lekki policzek
mówiąc: „Dlaczego nie chcesz, by przychodzili ucałować mi rękę? Zostaw ich
w spokoju”. W ten sposób byli wszyscy zadowoleni, a gdy Ksiądz Bosko przechodził
73 List ks. Lazzero do bpa Cagliero, Turyn, 17 maja 1886 r.
97

10.8 Page 98

▲back to top


przez balkon do swego pokoju, pożegnali go wśród okrzyków radości i oklasków. Po
wieczerzy piękne oświetlenie podwórza oraz wielkie napisy wyrażały powszechną
radość.
Dnia 16 maja przypadała uroczystość Opieki św. Józefa obchodzona
w Oratorium w szczególny sposób. Ksiądz Bosko dla podziękowania Matce Bożej za
dobrodziejstwa otrzymane w czasie podroży chciał za wszelką cenę, mimo że był
zmęczony, odprawić Mszę św. w kościele Maryi Wspomożycielki jak zwykle przy
ołtarzu św. Piotra w czasie wspólnej - tak, że wszyscy z łatwością mogli go widzieć
w lepszym stanie zdrowia ku wielkiej swej radości; na obiad zeszedł do jadalni
współbraci, gdzie chłopcy i przełożeni odczytali kilka utworów prozą i wierszem.
A ponieważ Ksiądz Bosko rozkoszował się i mówił bardzo dobrze po piemoncku, ks.
Francesia, dyrektor studentów, powitał go w tym języku74. Na koniec ks. Lazzero,
dyrektor rzemieślników podał do wiadomości, że jego wychowankowie urządzają
(137) po nabożeństwie wieczornym akademię pt. „Święty Józef i Ksiądz Bosko”;
zapraszał więc obecnych, by ją zaszczycili swoim udziałem, do Księdza Bosko zaś
powiedział, że nie śmie go prosić tym bardziej, iż akademia odbędzie się na
podwórku; dla rzemieślników byłby to jednak drogocenny podarunek, gdyby go mogli
widzieć wśród siebie bodaj przez parę chwil. Ksiądz Bosko odpowiedział: „Jeśli
będzie pięknie i niezbyt zimno, chętnie przyjdę”.
I rzeczywiście przyszedł. Klerykowi Viglittiemu przyszło na myśl, by
przedtem zawiesić na jego szyi medal ofiarowany mu w Barcelonie przez
Stowarzyszenie katolickie; nowość ta została powitana przez wszystkich wśród
objawów wielkiej wesołości. Z pochwałami na cześć św. Józefa splatały się wzmianki
o podróży Księdza Bosko, o wielkim dobru przez niego zdziałanym, o odznaczeniu
barcelońskim i o innych rzeczach, które rozrzewniły go aż do łez. Także robotnicy
katoliccy z Borgo Dora, których Ksiądz Bosko był honorowym prezesem, wysłali
swoich przedstawicieli z serdecznymi życzeniami do publicznego odczytania75. Święty
tak był zadowolony, że polecił przepisać na czysto rzeczy odczytywane, zrobić z tego
piękny zwój i wysłać do Hiszpanii do szlachetnej rodziny Marti - Codolar. „Tak
skończył się, pisał nazajutrz ks. Lazzero w przytoczonym liście, dzień wczorajszy,
piękny z powodu powrotu Księdza Bosko, piękny z powodu święta św. Józefa, piękny,
ponieważ to dzień nowenny do uroczystości Maryi Wspomożycielki i piękny dla
jasnego i czystego nieba, jakiego nie mieliśmy już od bardzo dawna”.
Kto najwięcej w Turynie cieszył się ze szczęśliwego powrotu Księdza Bosko,
to kardynał Alimonda. Po kilku dniach, gdy sądził, że Ksiądz Bosko już dostatecznie
odpoczął po trudach podróży, nazwanej przez niektórych „pobożną i zadziwiającą
nierozwagą”76, przybył rankiem 18 maja do Oratorium, by się z nim zobaczyć. Jego
odwiedziny nie były tylko czystą formą, ale wyrazem serdecznej przyjaźni do tego
stopnia (138), że je przeciągnął ponad godzinę. Niestety zastał Sługę Bożego w stanie,
74 Dodatek, dok. 22.
75 Dodatek, dok. 23.
76 Protokoły Żeńskiego Komitetu Marsylijskiego, posiedzenie z 13 maja 1886 r.
98

10.9 Page 99

▲back to top


w jakim opisywał go 20 maja ks. Lazzero wikariuszowi Apostolskiemu w Patagonii:
„Zapytasz mnie, jak się czuje Ksiądz Bosko? Nie jest z nim tak źle, lecz co dzień staje
się bardziej ociężałym, tj. nogi ma coraz słabsze i zdaje się, jakby jego ciało ważyło
trzy razy więcej tak, iż nie może utrzymać się na nogach; z trudem wlecze się naprzód
krokiem mrówczym. Na głowę nie cierpi, żołądek w możliwym stanie; tylko z dnia na
dzień coraz mniej ma ochoty do mówienia; ale słucha chętnie, gdy inni rozmawiają,
zwłaszcza, jeżeli chodzi o sprawy misji; wówczas jest bardzo uważny i zazwyczaj
dorzuci parę słów. Zresztą życzymy sobie, by mógł tak dalej ciągnąć „ad multos annos
- przez wiele lat”.
Także więc i tym razem Ksiądz Bosko, chociaż zdawało się, że przy takim
stanie zdrowia nie będzie mógł dopiąć wytkniętego celu, mimo to ulegając swojej
uporczywej myśli bez względu na własne siły i na najprostszą ludzką roztropność
zapuścił się tak daleko; a Opatrzność Boska, jak zawsze, czuwała nad nim widzialnie,
dopomagała do przezwyciężenia przeszkód, niepokonalnych według ogólnego
mniemania. Ileż dobra duchowego zdziałał w duszach przez skuteczność swego słowa!
Lecz pominąwszy to oraz pomoce materialne, których tak potrzebował i wielką
darowiznę wzgórza „Tibidabo” przeznaczonego na wotum narodowe Hiszpanii dla
Boskiego Serca Jezusowego - jego obecność w rycerskim narodzie, podobnie jak we
Francji, sprawiła, że jego dzieło stało się powszechnie znanym, chwalonym
i pożądanym i w krótkim okresie czasu rozwinęło się szeroko i bujnie tak, iż wyszło
nienaruszone nawet z okrutnej krwiożerczości rewolucji komunistycznej 1934 r., która
wstrząsnęła i krwią zbroczyła tę krainę77.
77 Podczas gdy przeprowadzamy korektę (4 grudnia 1936 r.), szatan wcielony w bolszewizm rosyjski, po zniszczeniu setek
kościołów i wymordowaniu 14 tysięcy księży, grozi skupieniem w Hiszpanii sił piekielnych dla zagłady chrześcijańskiej
Europy i cywilizacji... Jeśli św. Michał Archanioł nie strąci go do piekielnych czeluści, z których wyszedł.
99

10.10 Page 100

▲back to top


ROZDZIAŁV
Od święta Maryi Wspomożycielki aż do Wniebowzięcia.
Ksiądz Bosko w Oratorium i w Pinerolo.
(139) Święto Maryi Wspomożycielki zyskiwało z roku na rok coraz szerszy
rozgłos i coraz większy rozmach. W roku 1886 wielki był napływ ludności w czasie
nowenny, jeszcze większy w wigilię, ogromny w sam dzień uroczystości. Liczbie
odpowiadała także prawdziwa pobożność. Ks. D’Antuono z Salerno, kaznodzieja
w ciągu miesiąca Maryi i w czasie nowenny, wyraził się, że głosił już kazania
w większych kościołach i wobec większego zbiorowiska ludu, lecz nigdy nie widział
takiego skupienia i takiej pobożności.
Obecność w Turynie kilku biskupów, ostatnio konsekrowanych, dodawała
przepychu świętym obrzędom, które przez cały dzień 23 odbywały się z taką
okazałością, jakby to była sama uroczystość; nabożeństwa pontyfikalne rano
i wieczorem potęgowały to wrażenie tym bardziej, że była to niedziela. Ksiądz Bosko
odprawiał przy ołtarzu św. Piotra. Wielka liczba osób słuchała jego Mszy św.,
a służyli do niej Naczelny Prezes Związku Katolickich Robotników Turynu i prezes
sekcji św. Joachima. Członkowie tej ostatniej przybyli gromadnie, by podziękować
Maryi Wspomożycielce za szczęśliwą podroż swojego honorowego prezesa. Po
południu, na dwie godziny przed nieszporami, odbyła się konferencja salezjańska.
Ksiądz Bosko przyobiecał (140) ją wygłosić osobiście, lecz w ostatniej chwili zasłabł
i wyznaczył w swoim zastępstwie ks. Bonettiego, a sam wysłuchał jej z prezbiterium
podziwiany ze wzruszeniem przez słuchaczów z powodu swej ułożonej postawy, jaką
zachowywał mimo widocznego zmęczenia. Gdy potem zbierano składkę, zdarzył się
naprawdę rzadki wypadek. Pewien robotnik, który przebojem dotarł nareszcie do
Księdza Bosko, wcisnął mu do rąk 10 dukatów ze słowami: „Od sześciu miesięcy
robię tę drobną oszczędność. Niech ją Ksiądz przyjmie dla swoich chłopców”.
Kiedy Sługa Boży wyszedł na podwórze Oratorium, otoczyli go w wielkiej
liczbie pomocnicy wśród objawów nieopisanego przywiązania. „Kto nie widział
Księdza Bosko wpośród swoich, pisano wówczas78, ten nie może wyrobić sobie
pojęcia, co to jest entuzjazm”. A jednak tak przykro było widzieć go ledwie
wlokącego się i pochylonego wiekiem! „Tak się postarzał!” - powtarzano ze
zdziwieniem. Kl. Viglietti pisze w swoim dzienniczku: „Ksiądz Bosko potrzebował
trzy kwadranse, aby dojść do swego pokoju. Co za tłumy ludzi! Większość - to
78 „Wiadomości Salezjańskie”, lipiec 1886 r.
100

11 Pages 101-110

▲back to top


11.1 Page 101

▲back to top


pątnicy, przybyli z dala dla podziękowania Maryi Wspomożycielce za otrzymane
łaski. Ksiądz Bosko ze łzami w oczach dwa razy udzielił tym masom swego
błogosławieństwa. Jest zmęczony, bezsilny, prawie upadający z wyczerpania; mimo
to, chce zadowolić wszystkich, rozmawia ze wszystkimi, wszystkich wypytuje
o wiadomości. To męczennik!”.
W samo święto, choć to dzień powszedni, był taki napływ ludzi, jakiego nie
widziano jeszcze w Oratorium. Kard. Alimonda asystował pontyfikalnie do Mszy św.
śpiewanej przez jednego z biskupów i powrócił po południu na błogosławieństwo. We
wnętrzu Oratorium stopniowo zebrały się setki księży i ludzi świeckich, przyjaciół
Księdza Bosko, by cieszyć się jego obecnością i dotrzymywać mu towarzystwa. Przy
stole z jednej strony zasiadł arcybiskup w otoczeniu kilku biskupów, a z drugiej
Ksiądz Bosko wśród hrabstwa Colle i innych Pomocników włoskich. W obrzędach
kościelnych uczestniczyli nowicjusze z San Benigno, przybyli wczesnym rankiem do
Oratorium dla odwiedzenia Księdza Bosko w dniu tak radosnym. Sługa Boży pragnął
ich widzieć wszystkich razem, a na pożegnanie tak przemówił: (141) „Jest was już
wielu, lecz nowicjat będzie jeszcze liczniejszy. Dam wam po dwa medaliki: jeden dla
was, drugi dla tych, którym zechcecie go ofiarować; jest on mały, aby wysłany pocztą
nie obciążał zbytnio listu. Daję wam również błogosławieństwo, abyście, jako klerycy
i jako księża mogli zdziałać dużo dobrego i udzielam go również członkom waszych
rodzin. Będę zawsze o was pamiętał”. Późnym już wieczorem Święty doznał
wielkiego wzruszenia słysząc ze swoich pokojów głośne okrzyki na cześć Maryi
Wspomożycielki, wyrywające się co chwilę z przeszło tysiąca piersi, zgromadzonych
na wielkim placu przed sanktuarium, na widok wspaniale oświetlonej kopuły.
W dwa dni po święcie Maryi Wspomożycielki odbyło się bardzo ważne
zebranie Kapituły pod przewodnictwem Świętego; wziął w nim udział również
prokurator generalny ks. Dalmazzo. Ten w imieniu ministra Spraw Zagranicznych
hrabiego De Robilant, który traktował już z nim poufnie za pośrednictwem komandora
Malvano, przedłożył Księdzu Bosko propozycję otwarcia zakładu salezjańskiego
w Kairze. Wikariusz Apostolski Sogaro i Delegat Apostolski Chicaro pisali przedtem
do ministra z prośbą o salezjanów; Rząd włoski myślał również o Księdzu Bosko,
znając dobrze jego dzieła i wiedząc z doświadczenia, że jakiegokolwiek podejmie się
przedsięwzięcia, zawsze doprowadzi je do skutku; ma on zamiar udzielić znaczniejszej
zapomogi w gotówce, zachowując o tym najściślejsze milczenie i zostawiając
salezjanom wolną rękę we wszystkim bez żadnej zależności od kogokolwiek; minister
ze swej strony żąda otwarcia nowej szkoły możliwie jak najprędzej, tj. z początkiem
przyszłego roku szkolnego lub najpóźniej w lutym 1888 r.
Lecz Ksiądz Bosko zaznaczywszy, że rząd, gdy rozpoczęto układy w sprawie
Patagonii, nie dotrzymał swoich przyrzeczeń, zakończył: „Obecnie mówi się, że to
rzecz pewna. Czy jednak nie ma niebezpieczeństwa, by upadł minister Di Robilant?
Gdyby tak się stało, wszystko spełzłoby na niczym”.
Ks. Dalmazzo odpowiedział, że nie widzi żadnego prawdopodobieństwa zmian
dotyczących tego planu, gdyż Malvano zapewnił, że bez (142) względu na
101

11.2 Page 102

▲back to top


jakiekolwiek przesunięcia w gabinecie on zawsze pozostanie naczelnym dyrektorem
Departamentu Spraw Zagranicznych; ponadto, że ta sprawa jest zgodna
z zapatrywaniami całego rządu, a nie tylko samego ministra.
Ksiądz Bosko odrzekł: „Jestem skłonny przyjąć wniosek i skoro tylko będę
mógł, wyślę do Kairu kilku salezjanów. Trzeba zresztą wynaleźć jakiegoś kutego
lisa79, który by udał się do Kairu, zbadał warunki i zawarł umowę. Damy zapewnienie,
że nie będziemy zwlekali z wyjazdem, jednakowoż nie wypada nam wejść
w nieporozumienie z Kongregacją Rozkrzewiania Wiary, której nie możemy pominąć.
Nie będziemy wspominali ani słowem o zapomodze, jaką ma nam dać rząd. Wyznaję
szczerze, że ta misja jest jednym z moich planów, jednym z moich marzeń. Gdybym
był młody, wziąłbym ze sobą księdza Rua i powiedziałbym: „Chodź, udamy się na
Przylądek Dobrej Nadziei, do Sudanu, do Chartumu, do Konga; lub lepiej do Suakin,
jak radzi prał. Sogaro, ponieważ tam jest zdrowe powietrze”. Można by otworzyć
nowicjat w okolicach Morza Czerwonego. Lecz musimy się wpierw upewnić,
że Kongregacja Rozkrzewiania Wiary nie będzie przeciwna salezjanom. Ks. Dalmazzo
niech w sposób wymowny przedstawi komandorowi Malvano, ilu Włochów
narażonych na pewne zepsucie moralne znajduje się w Ameryce Południowej,
w Patagonii, w Pampasach, w Argentynie, w Chile i na wyspach Ancud80, a to w tym
celu, aby wykazać, co czynimy i jak konieczną jest nam pomoc materialna.
Kapituła nie bez dyskusji przyjęła wniosek Di Robilanta, lecz pod warunkiem,
że będzie się robiło wszystko stopniowo i w miarę możliwości.
Zdawało się, jakoby kard. Simeoni, nowy Prefekt Kongregacji Rozkrzewiania
Wiary, odziedziczył po swoim poprzedniku kard. Franchiem nieufność w zdolności
misyjne salezjanów. Całował on nawet ręce i mówił mu przez „ty”; lecz fakt,
iż sprzeciwił się pragnieniu prałata Sogaro, zamyślającego wstąpić do salezjanów,
wydawał się Księdzu Bosko znakiem małego zaufania. „Prawdziwym jednak
przyjacielem (143), oddanym nam z całego serca”, jak się wyraził wtedy Ksiądz
Bosko, był prał. Dominik Jacobini, Sekretarz wspomnianej Kongregacji i jemu to
zawdzięczamy, że Kard. Prefekt napisał 26 lutego 1887 r. do Księdza Bosko:
„Z wielkim zadowoleniem dowiedziałem się, że Przewielebny Ksiądz jest gotów
wysłać do Egiptu księży ze swojego Zgromadzenia, aby otworzyć szkołę mającą na
celu wykształcenie i wychowanie umysłowe i katolickie młodzieży w kolonii włoskiej.
Życzę sobie, aby zamiar w jak najkrótszym czasie przyszedł do skutku, zalecam
Przewielebnego Księdzu zwrócić się bezpośrednio do Wikariusza Apostolskiego
Anakleta Chicaro, któremu zawsze bardzo zależało na takiej szkole celem wyrwania
młodzieży włoskiej z próżniactwa i niebezpieczeństwa zepsucia, na jakie tam
napotyka na każdym kroku”.
W taki sposób dwie władze, jedna dla rozwinięcia wpływu włoskiego za
granicą, druga dla rozszerzenia Królestwa Bożego, spotkały się przy jednym i tym
79 Przez to żartobliwe powiedzenie chciał określić człowieka zdolnego, umiejącego z całą przezornością zabrać się do rzeczy.
80 Ksiądz Bosko ma tu na myśli archipelag Chiloe, gdzie Ancud jest najruchliwszym portem w południowym Chile.
102

11.3 Page 103

▲back to top


samym dziele; lecz przez wzgląd na rozdział istniejący między tymi dwiema władzami
wszystko toczyło się bez żadnego wzajemnego porozumienia; ze strony włoskiej
sprawa szła naprzód nie dzięki inicjatywie rządu, wrogiego Kościołowi, lecz dzięki
światłej i dobrej woli ministra piemonckiego. Ten z funduszów dyssypacyjnych
przeznaczył milion lirów tytułem zapomogi dla misji; lecz, jak się potem dowiedziano
z wiarygodnego źródła rodziny Di Robilant’a, Crispi po usunięciu ministra
rozporządził tą sumą na inne cele. Do Egiptu ks. Rua wysłał salezjanów w 10 lat
później, otwierając zakład w Aleksandrii; na zakład w Kairze trzeba było czekać aż do
roku 1925.
Pod koniec miesiąca maja inna okoliczność przenosi nas do Rzymu. Podczas
nieobecności Księdza Bosko w Turynie pomyślna wiadomość napełniła radością
salezjanów. Zgromadzenie po śmierci Jego Eminencji Kardynała Nina dnia 25 lipca
1885 r. pozostało bez Kardynała Protektora. Ksiądz Bosko przedłożył Ojcu św.
prośbę, aby zechciał poruczyć to zadanie kardynałowi Laurenzi, któremu dał znać
o swoim życzeniu i prośbie. Lecz kardynał oświadczył papieżowi, że nie czuje się do
przyjęcia tego urzędu i zawiadomił o tym Świętego listem pełnym (144) głębokiej
pokory, co do swojej osoby, a szacunku i poważaniu względem Księdza Bosko i jego
Zgromadzenia81. Nareszcie po ośmiu miesiącach Ojciec św. pismem Sekretariatu
Stanu pod datą 17 kwietnia mianował na ten urząd kardynała Parocchi, swego
Wikariusza w Rzymie. Po otrzymaniu radosnej nowiny prefekt generalny ks. Durando
w imieniu Księdza Bosko wysłał telegram do kardynała z podziękowaniem
i z wyrazami poddania. Kardynał odpowiedział telegraficznie, że te „szlachetne
wyrazy uczuć” odwzajemni „troskliwością godną Księdza Bosko”. Skoro tylko Święty
został o tym powiadomiony, napisał z Barcelony do kardynała, wyrażając mu swoją
wdzięczność i radość, na co otrzymał następującą odpowiedź.
Przewielebny Ojcze Przełożony Generalny!
Miłości Przewielebnego Ojca i Jego Ukochanych Synów przypisuję radość,
jakiej doznałem z powodu mianowania mnie Protektorem Zgromadzenia
Salezjańskiego i szczerze za to dziękuję.
Doprawdy, następstwo po kardynale o takich zasługach, jakie ozdabiają
nieodżałowanej pamięci Jego Eminencji Nina, następstwo po nim, gdy jestem już
obarczony tylu innymi obowiązkami - to zadanie niełatwe i z pewnością odebrałoby
odwagę nie takiemu sercu, jak moje.
Lecz modlitwy Czcigodnego Księdza Bosko i Wzorowych Duchownych przez
niego zgromadzonych pod sztandarem Salezego napełniają mnie nadzieją, że wskutek
słabości Protektora nie będzie narażona na szkodę całość sprawy i nie dozna
uszczerbku dobro protegowanych.
Z tą wiarą podejmuję radośnie i ten ciężar, polecając się modlitwom
Przełożonego i podwładnych.
81 Dodatek, dok. 24.
103

11.4 Page 104

▲back to top


Rzym, 29 kwietnia 1886 r. Najpokorniejszy Sługa
L. M. Parocchi
Kard. Protektor82
Do Przew. Przełożonego Generalnego Salezjanów Księdza Jana Bosko
(Hiszpania), Barcelona - Sarrià.
(145) Po powrocie Księdza Bosko kard. Alimonda miał okazję poruszyć ów
temat w swojej korespondencji z kard. Parocchi, a ten odpisał mu uprzejmie 29 maja:
„Cieszę się z tego protektoratu tym bardziej, że czyni mnie pod pewnym względem
uczestnikiem nieoszacowanych trudów człowieka naprawdę apostolskiego, tego cudu
miłości, jakim jest przełożony salezjanów - Ksiądz Bosko”. W tym samym miesiącu
nowy Protektor okazał publicznie swoje uczucia, jakie żywił względem Księdza
Bosko i salezjanów, na konferencji wygłoszonej przez siebie do Pomocników
Salezjańskich w Rzymie i Sióstr Oblatek w Tor dè Specchi. Po wyrażeniu żalu - że na
zebraniu brakowało „perły najpiękniejszej”, jaka błyszczała tu innymi razy i dodawała
blasku konferencji salezjańskiej, a mianowicie, że brakowało „Czcigodnej Osoby
apostoła nowoczesnej miłości”, „najlepszego i niestrudzonego Księdza Bosko”, który
by odpowiedział na tyle zapytań „owym miłym uśmiechem brata i apostoła, owym
wyrazem przyjaciela i ojca zawsze łaskawego dla wszystkich”- zagłębił się
w rozważaniu dzieła salezjańskiego i wykazał, że jego powstanie i rozwój trzeba
przypisać wierze i miłości Męża Bożego. Po rozwinięciu tych dwóch punktów zwrócił
się do matek rodzin, ażeby z miłością natchnioną przez wiarę współdziałały w tak
wielkim dobru, szczególnie przyczyniając się do budowy zakładu Serca Jezusowego
w Rzymie i do utrzymania młodzieży, która jest nadzieją dla Kościoła i dla nieba83.
Nadwerężone zdrowie nie odrywało Księdza Bosko od dzieła, jednego
z najbardziej umiłowanych, tj. od rozszerzania Związku Pomocników Salezjańskich.
W ostatnim dziesięcioleciu życia jedną z najgłówniejszych jego myśli było
pomnożenie liczby Pomocników (146) i wzmocnienie Pobożnego Związku przez
przyciągniecie do niego wpływowych osób. I tak w maju kazał wysłać dyplomy
Pomocników wszystkim biskupom Włoch, którzy jeszcze ich nie otrzymali, wraz
z rocznikami „Wiadomości Salezjańskich”. Zdaje się, jakoby to było ostatnie
pożegnanie Episkopatu Włoskiego, dla którego w chwilach krytycznych tyle pracował
i chciał, by jego Zgromadzenie było z nim nierozerwalnie związane. Od 14 maja do 19
lipca nadeszło 50 odpowiedzi, wśród których trzy od kardynałów: Merchersa,
82 Lucido Maria Parocchi, ur. W Mantui 13 sierpnia 1833 r., skończył gimnazjum i liceum w seminarium miejscowym.
Studia teologiczne odbył w Rzymie na uniwersytecie gregoriańskim. Po powrocie do Mantui wykładał klerykom teologię
moralną, prawo kanoniczne i historię. Był proboszczem parafii św. Gerwazego i Protazego. W roku 1871 pap. Pius IX
mianuje go biskupem Pawii, a w roku 1877 arcybiskupem Bolonii, lecz tak na jednej jak i na drugiej stolicy rząd odmówił
mu „exequatur”, stąd zmuszony był mieszkać w seminarium oczekując od Papieża na pensję należącą mu się od państwa.
Pius IX mianuje go kardynałem na Konsystorzu dnia 22 lipca 1877 r., a w roku 1882 Leon XIII powołuje go do Rzymu;
w roku 1884 wybiera go na swego Wikariusza Generalnego w Rzymie. W roku 1889 przechodzi ze stopnia kardynała
Kapłana na stopień kardynała Biskupa obejmując stolicę podmiejską Albano. Wskutek niedomagania opuszcza w roku 1896
Wikariat i przenosi się na bardziej spokojny urząd Wicekanclerza Świętego Rzymskiego Kościoła. Umiera w roku 1902.
83 Dodatek, dok. 25.
104

11.5 Page 105

▲back to top


Ludwika Jacobiniego i Capecelatry. Świątobliwy biskup Kapui i uczony bibliotekarz
Świętego Rzymskiego Kościoła poczytał to zaliczenie w poczet Pomocników
Salezjańskich „nie tylko za zaszczyt, lecz za prawdziwe dobrodziejstwo duchowe”.
Czcigodni arcypasterze dziękowali, polecali się modlitwom Sługi Bożego i często
wyrażali życzenia, by synowie Księdza Bosko przybyli pracować do ich diecezji,
w których położenie religijne było nieraz opłakania godne84.
Dnia 2 lipca po obradach Kapituły Wyższej nad sposobem lepszego
zorganizowania wysyłki „Wiadomości Salezjańskich” i nad ustaleniem Regulaminu
dla Pomocników zabrał glos nasz Święty: „Wiadomości Salezjańskie są nie tylko
środkiem głównym, ale i koniecznym dla Zgromadzenia. Pomocnicy są naszą
nieodzowną podporą. Trzeba więc pomyśleć o ich zorganizowaniu. Nie można jednak
czynić tego z pośpiechem, lecz z cierpliwością i rozmysłem. Między ustanowieniem
dziesiętników a praktycznym urządzeniem całej organizacji zachodzi wielka różnica.
Trzeba działać powoli. Jeżeli się uporządkuje i unormuje „Wiadomości Salezjańskie”
i Związek Pomocników, to naszemu Zgromadzeniu nie zabraknie środków
materialnych”. „Wiadomosci Salezjańskie” miały już wówczas 40 tys. egz. nakładu.
Wydatki roczne na druk i wysyłkę pocztową, nie licząc utrzymania personelu,
dochodziły do 25 tys. lirów. W tym dziesięcioleciu za pośrednictwem „Wiadomości
Salezjańskich” wpłynęło (147) 900 tys. lir. Pierwszym krokiem do zorganizowania
Pomocników powinno być ustanowienie Dekurii w każdej parafii; dlatego poprosi się
proboszczów o wskazanie odpowiedniej osoby, zdatnej na Dziesiętnika w dużych zaś
miastach, gdzie istniałoby więcej Dekurii, zamianuje się dyrektora, którym byłby
kanonik delegowany przez biskupa. W tym wszystkim trzeba jednak unikać dwóch
rzeczy: zbytniego narzucania się oraz zakłócania zgody i spokoju miejscowego; oto
dlaczego Ksiądz Bosko polecał działać powoli i z roztropnością.
Wspomniani wyżej biskupi, prawie wszyscy mający diecezje daleko od
Turynu, pisali do Księdza Bosko w przekonaniu, że cieszy się jeszcze dobrym
zdrowiem, że więc będzie prowadził dzieło z całą właściwą sobie ruchliwością; lecz
my wiemy, że jego siły wyczerpywały się z każdym dniem. W pewnych chwilach czuł
takie wycieńczenie, że nie mógł wymówić ani jednego słowa. Mimo to przytomność
umysłu nie opuszczała go nigdy. Pewnego razu, gdy zaledwie zdołał oddychać,
odezwał się żartobliwie: „Kto wie, czy nie można by znaleźć w Turynie jakiegoś
dobrego majstra wyrabiającego miechy? Potrzebowałbym jednego do oddychania”.
W święto Maryi Wspomożycielki - podczas gdy ściśnięty przez tłum mógł złapać
oddech i z trudnością tylko utrzymywał się na nogach - zwrócił się do sekretarza
i z miną tajemniczą powiedział mu na ucho: „Ciekaw jestem, czy można by tak dać
z pobożności ze dwa szturchańce?”. Pewnego wieczora kl. Viglietti odprowadzając go
do pokoju na spoczynek wyraził obawę, że może usunął zbyt wiele koców i będzie mu
w nocy za zimno. „Och, prosta sprawa! – odrzekł - dla okrycia nóg możesz mi włożyć
84 Podajemy niektóre z odpowiedzi w Dodatku, dok. 26-A-B-C-D.
105

11.6 Page 106

▲back to top


buty”. Są to, rzec można, drobnostki, lecz uwypuklają one jego stałą pogodę ducha,
niezakłóconą nigdy przez dolegliwości fizyczne i niewygody zewnętrzne.
Dnia 7 czerwca po południu polecił Vigliettiemu, by kazał zaprząc powóz,
ponieważ chciał podjąć na nowo codzienne przechadzki zalecane przez lekarzy. Udał
się w tym dniu na aleje Rivoli i (148) wyjechawszy poza rogatki zsiadł, aby się przejść
nieco. Rozmawiał o różnych rzeczach, między innymi o tych, którzy
w zgromadzeniach zakonnych zajmują stanowiska skarbników, tzn., jak się wyraził,
urząd Judasza w świętym kolegium i zauważył, że tacy zbyt często kończą
przeniewierstwem. Okazję do tej rozmowy nasunął mu smutny przykład, jaki w tych
dniach dał ekonom Braci Szkół Chrześcijańskich. Właśnie dlatego - ciągnął dalej -
od samego początku mojego posłannictwa uczyniłem ślub, że nie będę trzymał
pieniędzy w kieszeni, skoro zaś je otrzymam, mam zaraz sposób, jak się ich pozbyć.
Jestem zawsze obarczony długami, a mimo to sprawy idą naprzód.
Innego wieczora w ponownej rozmowie na temat administracji materialnej,
zrobił taką uwagę: „Kiedy się przyjmuje do naszych osoby, które były dawniej
bogaczami lub pochodzą ze szlacheckich rodzin, albo też zajmowały jakieś wyższe
stanowisko czy urząd w społeczeństwie a potem podupadły, niech im się nigdy nie
powierza zarządu naszych rzeczy, lecz raczej stanowisko posługaczy lub zwykłych
sekretarzy”.
Również w życiu Księdza Bosko spotykamy wypadki, z których widać, że i on
żył w poufałości ze stworzeniami nierozumnymi.
W czasie jednej z podobnych przechadzek w towarzystwie księdza Lemoyne
nadleciał wróbelek, zaczął latać przed nim i skakać po ziemi; następnie wzniósł się
i usiadł mu na prawym ramieniu; potem uniósł się ponownie i usiadł na lewym
ramieniu; wreszcie odfrunął i zniknął.
Także i on, jak to się czyta o innych świętych, spoglądał dobrotliwym okiem na
stworzenia Boże. Pewnego listopadowego dnia podczas obiadu posłyszano brzęczenie
muchy. Ksiądz Bosko zapytał, co to jest. Kilku zbliżyło się do okna, by zobaczyć
i odpowiedzieli, że to pająk rzucił się na muchę i omotuje ją swą pajęczyną.
Uwolnijcie ja, uwolnijcie biedaczkę! Powiedział ze współczuciem.
Niech Ksiądz na chwilę pozwoli, aż zobaczymy, jak się to skończy -
odpowiedział ktoś.
Ależ nie, nie!... To mi się nie podoba... Jeśli wy jej nie (149) uwolnicie, sam to
zrobię. Sprawia mi to wielką przykrość.
I choć był tak osłabiony, że potrzebował pomocy, by się podnieść, chciał
powstać. Lecz tymczasem dla sprawienia mu przyjemności uwolniono muchę.
Doznawał też często niepokojów w czasie nocy. Nieraz we snach widywał
smoki, które go napadały, koty przemieniające się we lwy, węże przekształcające się
w szatanów. Pewnej nocy krzyczał długo wołając kilka razy Vigliettiego. Ten
odpoczywał w sąsiednim pokoju i z początku wahał się, czy go obudzić; lecz potem
w obawie, żeby te krzyki i niepokoje nie przyniosły mu szkody, wszedł do sypialni
106

11.7 Page 107

▲back to top


i obudził Sługę Bożego. Dziękuję, drogi Viglietti! Powiedział. Uczyniłeś mi wielką
przysługę. Mam sny, które mnie przerażają i osłabiają bardzo.
Dnia 21 czerwca dwustu trzydziestu chłopców złożyło mu bardzo miłą wizytę;
przyprowadzili ich przełożeni zakładu z Borgo San Martino w nagrodę za bardzo
dobre sprawowanie się w ciągu całego roku szkolnego. Szli w szeregach czwórkami
przez ulice miasta, podziwiani dla wzorowego porządku i przykładnej postawy.
W Oratorium uderzała każdego ich uległość i grzeczność. Ksiądz Bosko poszedł do
uczelni, gdzie wszyscy byli zebrani i wysłuchał kilku przemówień. Na oświadczenia
ich przywiązania i miłości odpowiedział po ojcowsku, że zawsze żywił wielką miłość
dla ich zakładu, który był jego drugim z kolei domem. Wspominając o tej wycieczce
ks. Lazzero pisał85: „Zakład z Borgo San Martino jest zawsze kwitnący”.
Gdyby nie okoliczność, że w następny czwartek 24 czerwca przypadało święto
Bożego Ciała, zakład z Borgo byłby wybrał ten dzień na wycieczkę; z drugiej strony
nie przeszkodziło to Oratorium w obchodzie imienin Księdza Bosko. Dano poznać
przełożonym, iż było życzeniem Księdza Bosko, by w tym roku obchodzono
uroczystość (150) św. Jana okazalej niż zwykle. Jeden powód zrozumiano zaraz, drugi
dopiero po pewnym czasie. Sprawy Oratorium, odkąd zaprowadzono nowy system
podwójnego kierownictwa, nie postępowały tak, jak się spodziewano, szczególnie
w oddziale studentów; dla pogłębienia ducha rodzinnego wielce mogła się przyczynić
uroczystość domowa, która by bardziej zbliżyła młodzież do Księdza Bosko i do
przełożonych. Drugi powód - to obecność zagranicznych osobistości, które już
zawiadomiły Księdza Bosko o swoim przyjeździe; również z tego względu wypadało
nadać świętu charakter uroczysty, by się podobało gościom, zbudowało ich i okazało
w praktyce charakterystyczną cechę salezjańską, tj. pełne radości życie rodzinne.
Znając przeto intencję Świętego niczego nie szczędzono, by go zadowolić i według
świadectwa uczestników wszystko wypadło nadspodziewanie i wywarło jak najlepsze
wrażenie.
W samą wigilię uroczystości ok. godz. 2 po południu, gdy cały dom przybrał
odświętny wygląd, przybyła nagle do Oratorium osobistość, której się nikt nie
spodziewał. Był nią prezydent Rzeczypospolitej Peruwiańskiej w towarzystwie swego
syna. Korzystając z podróży do Paryża chciał przynajmniej na krótki czas zatrzymać
się w Turynie, by odwiedzić Księdza Bosko i Oratorium. Kl. Viglietti, który mówił
doskonale po hiszpańsku, służył mu za przewodnika. Ojciec i syn byli zachwyceni
oraz wyrazili zapewnienie, że powrócą jeszcze raz, by oglądnąć wszystko z większą
dokładnością; tymczasem prosili Księdza Bosko z życzliwym naleganiem, by
pomyślał o jakimś zakładzie w ich kraju. W Peru nasz Święty był znany dzięki
biografii D’Espin-ey’a, przetłumaczonej w roku 1884 przez O. Alojzego Torra.
Ogólna uwaga Peru, podobnie jak innych republik amerykańskich, była zwrócona na
szkoły zawodowe dla synów ludu. Salezjanie udali się do Limy w trzy lata po śmierci
Świętego.
85 List do ks. bpa Cagliero, Turyn, (5 lipca?) 1886 r.
107

11.8 Page 108

▲back to top


Po odjeździe Peruwiańczyków zjawili się dwaj inni goście, bardzo
niecierpliwie wyczekiwani: p. Joachim Font, sekretarz (151) Stowarzyszenia
Katolickiego w Barcelonie, i hr. Villeneuve Flayosc, prezes towarzystw rolniczych
południowej Francji. W czasie tradycyjnej akademii we wigilię ci dwaj panowie, jako
przedstawiciele swoich krajów zajęli miejsca obok Księdza Bosko. Jednym
z najważniejszych punktów programu było wręczenie żywotów Matki Małgorzaty,
napisanego przez ks. Lemoyne. Autor przy wręczeniu wygłosił sonet własnej
twórczości, określając książkę, jako najpiękniejszą wiązankę kwiatów, którą można
ofiarować Księdzu Bosko w dniu imienin, uwitą z zawsze wonnych cnót jego świętej
Rodzicielki86.
Dnia 24 Ksiądz Bosko odprawił Mszę św. przy ołtarzu św. Piotra. Przed
południem przyjął przedstawicieli byłych wychowanków, którzy mu ofiarowali
komplet czerwonych paramentów, cały haftowany srebrem. Wyrazicielem wspólnych
uczuć był mierniczy Jakub Belmonte.
Podczas jego przemówienia, które potem zostało oddane do druku87, odżyły
w nas drogie wspomnienia dawnych czasów pod wpływem następujących wyrażeń:
„Każdy z dawnych wychowanków zachowuje miłe wspomnienia dni przepędzonych
pod ojcowskim kierownictwem naszego Najukochańszego Księdza Bosko. Obecnie są
już dorosłymi i kiedy nieraz w nawale zajęć czują się przytłoczeni trudnościami, gdy
różne okoliczności rzucają im kłody pod nogi, wówczas przychodzi im na pomoc
drogie wspomnienie Księdza Bosko, który w swoim czasie słowem i przykładem
umiał ich nauczyć wytrwałości w pracy, w postanowieniach oraz w chrześcijańskiej
wielkoduszności. Ilu - by nie powiedzieć - wszyscy, uważa te dni spędzone
w atmosferze pokoju i prawdziwej pobożności, nauki i pracy, za najpiękniejsze
w swoim życiu! Wspomnienie ich młodości jest zawsze złączone z osobą kochanego
Przełożonego, który zostawił niezatarte ślady w ich życiu. A liczba dorosłych,
wspominających z rozrzewnieniem szczęśliwe dni spędzone pod troskliwym okiem
tak dobrego Ojca, powiększa się z dniem każdym. Corocznie wychowankowie po
skończonych studiach lub po uzyskaniu odpowiedniego zawodu rozchodzą się po
świecie tak licznie, że nie ma już kraju, w którym by się nie słyszało (152)
o Księdzu Bosko”. Ksiądz Bosko odpowiedział na to z wielkim wzruszeniem
i ze łzami ojcowskiego uznania.
W towarzystwie gości i członków Kapituły wyższej zszedł na obiad do
wspólnej jadalni. Ostatnia część uroczystości: druga akademia wobec licznego
zgromadzenia, była uprzyjemniona śpiewami, muzyką i deklamacjami. Związek
Katolickich Robotników Turynu nadał tytuł członków honorowych panom Villeneuve
i Font88. Wspaniały wieniec wawrzynowy, oświetlony fantastycznie, zawierał
86 Dodatek, dok. 27. Por. wyżej str. 58.
87 „W dniu imienin Najprzewielebniejszego Księdza Jana Bosko Byli Wychowankowie Oratorium św. Franciszka Salezego”,
Turyn, 1886r., Drukarnia Salezjańska.
88 Zarząd Stowarzyszenia Barcelońskiego wystosował potem do Księdza Bosko list z podziękowaniem i uznaniem za
przyjęcie ukazane swojemu sekretarzowi. Dodatek, dok. 28.
108

11.9 Page 109

▲back to top


wplecione między gałązkami nazwy wszystkich zakładów Księdza Bosko. Przy końcu
Święty musiał się ograniczyć do podziękowania i pożegnania tylko przy pomocy
znaczącego ruchu rąk i uśmiechu pełnego niewymownej tkliwości.
Kardynał tym razem nie mógł wziąć udziału w akademii, również, dlatego,
że był zajęty uroczystościami Bożego Ciała; lecz ok. godz. 17 raczył złożyć wizytę
Księdzu Bosko i zatrzymał się z nim przez dwie godziny.
Współbracia z Ameryki dobrze obliczyli czas i nadesłali swe listy
w odpowiedniej chwili. Można się było wzruszyć, czytając ich prawdziwe synowskie
wynurzenia. A na dowód tego musielibyśmy powtórzyć to, o czym mówiliśmy już
gdzie indziej. Jak widać pamięć o Księdzu Bosko żyła ciągle w ich sercach i to
wystarczyło dla utrzymania ich w jedności, dla dodania im otuchy w trudnościach
i wzbudzenia wśród nich świętego współzawodnictwa w apostolskiej pracy! Pewnych
opatrznościowych ludzi obdarza Bóg nie tylko mocą czynu i słowa, lecz ubogaca
również w zalety potrzebne do zjednania im miłości podwładnych
i współpracowników.
Zdaje się, jakoby Maryi Wspomożycielce spodobało się uprzyjemnić jeszcze
bardziej dzień tak radosny. Ks. Confortòla, były w zakładzie we Florencji, a wówczas
przeniesiony do Rzymu, był prawie konający na skutek skrętu kiszek. Dnia 23 czerwca
poproszono telegraficznie (153) o błogosławieństwo i modlitwy za chorego. Ksiądz
Bosko odpowiedział również telegraficznie, że się będzie modlił i innym modlić się
poleci. Nazajutrz rano drugi telegram od ks. Dalmazzo donosił następująco: „Niech
żyje św. Jan! Ks. Confortòla po otrzymaniu błogosławieństwa jakby na nowo ożył.
Miłej uroczystości!”. Lekarz, który uważał go już za umarłego, skoro go ujrzał
stojącego obok łóżka, zawołał: „Oto zjawisko, którego nauka nie jest w stanie
wytłumaczyć!”.
W tych samych dniach doszła do Księdza Bosko wiadomość o innym
wypadku, w którym zdaje się należy również upatrywać rękę Maryi Wspomożycielki.
Straszliwy wybuch Etny napełnił przerażeniem gęsto osiadłą wokoło ludność, żyjącą
spokojnie na zboczach sławnego wulkanu. Najbardziej zagrożona była miejscowość
Nicolosi, licząca ok. 4 tys. mieszkańców. Obliczono, że rozlana lawa toczyła się w tę
stronę z prędkością 50 do 60 m. na godzinę. Gaje sosnowe i kasztanowe, tereny
uprawne, wszystko było pokryte lawą, spalone i zniszczone. Niektórzy opuścili swoje
domy. W tej groźnej chwili Córki Maryi Wspomożycielki z Katanii i Argiry napisały
do Księdza Bosko z prośbą, by im podał jakiś środek przeciw nadchodzącemu
niebezpieczeństwu. Ksiądz Bosko odpowiedział, żeby natychmiast rozrzucono na
miejscu medaliki Maryi Wspomożycielki, prócz tego on sam będzie się modlił
i udziela im błogosławieństwa. Proboszcz wziął od Sióstr medaliki i poszedł rozrzucić
je na najwyższe miejsca, dokąd zdołał dotrzeć. Rzecz dziwna! Owe medaliki
wyznaczyły jakby ostatnią granicę ognistej masy, która przestała się posuwać. Kiedy
Siostry z pewnym opóźnieniem przesłały Księdzu Bosko wiadomość o tym zdarzeniu,
można już było wyczytać w dziennikach następujący telegram agencji „Stefani”:
„Lawa dotarła do 300 metrów i została zatrzymana na pochyłym zboczu tuż nad
109

11.10 Page 110

▲back to top


wioską! Należy zauważyć, że strumień ognisty „zatrzymany na pochyłym zboczu” był
- rzec można - jeszcze w stanie płynnym, a wybuchy wulkaniczne ciągle go zasilały”.
Uczeni podawali wieś Nicolosi za nieuchronnie zagubioną. Nawet
antyklerykalna „Gazzetta di Catania” pisała w formie depeszy, określając szczegółowo
granicę zatrzymania się lawy i nazywając to zdarzenie (154) prawdziwym imieniem;
tak, bowiem się wyrażała: „W pobliżu Altarelli lawa rozlała się w dwu kierunkach,
oszczędzając miejscowości. To cud!” Dziś owa nagromadzona i skamieniała masa
świadczyć będzie na wieki o cudownym wydarzeniu89.
Przyjaciele z Barcelony nie zapominali o Księdzu Bosko. Mamy tego nowy
dowód zaraz po imieninach. Wśród najbardziej do niego przywiązanych były rodziny
braci Pascualów. Otóż najmłodszy z nich Polikarp po odjeździe Świętego zawarł
małżeństwo i udał się w podróż poślubną. W drodze powrotnej przejeżdżał przez
Turyn i 26 czerwca sprawił Księdzu Bosko miłą niespodziankę, składając mu wizytę
w towarzystwie żony. Ponieważ następnego dnia obchodzono w Oratorium
uroczystość św. Alojzego, wziął również udział w obiedzie wraz z kilku innymi
panami. Miał sposobność posłuchać nieco muzyki i powtórki hymnu ułożonego na
imieniny przez p. Dogliani do słów księdza Lemoyne. Wyjechał z Turynu 29 czerwca,
żegnany na stacji w imieniu Księdza Bosko i księdza Rua przez Vigliettiego.
Z Hiszpanii nadchodziło codziennie do Księdza Bosko od 8 do 15 listów.
Aby nie sprawić przykrości stu pięćdziesięciu zacnym robotnikom, Ksiądz
Bosko, jeśli zważymy na jego dolegliwości, zrobił dnia 29 wielkie poświecenie.
Oddział św. Sekunda Katolickiego Stowarzyszenia Robotników w Turynie obchodził
dziesięciolecie swego istnienia i postarał się, by uczta towarzyska odbyła się
w Oratorium. Naturalnie na przewodnictwo został zaproszony Ksiądz Bosko, Chociaż
upały powiększały jego cierpienia, nie umiał jednak odmówić; owszem ukrywając
swoją słabość wywarł na obecnych wrażenie, że czuje się dobrze. Pod koniec
rozpoczął się szereg toastów; Ksiądz Bosko wysłuchał wszystkiego z pogodnym
obliczem, lecz nie czuł się na siłach, by odpowiedzieć publicznie. Jednak po uczcie
członkowie mogli się zbliżyć do niego i usłyszeć, jakieś dobre słówko.
W roku kanonizacji w różnych kołach roztrząsano sprawę, czy Ksiądz Bosko
był tercjarzem franciszkańskim. Jego nazwisko znajdowało się (155) wprawdzie
w pewnym starym spisie, lecz nie w urzędowych rejestracjach, może dlatego,
że z powodu nieuwagi zostało przeoczone. Dlatego też w roku 1886 franciszkanie św.
Antoniego w Turynie uważali za stosowne zaradzić temu przez nadesłanie mu
dyplomu przynależności z datą 1 lipca, nazywając go patriarchą salezjanów.
Dokumentowi towarzyszył list z dnia 28 czerwca, w którym O. Kandyd, „dyrektor
Świętego Trzeciego Zakonu” pisał: „Oto dyplom na podstawie, którego zostaje Ksiądz
formalnie uznany tercjarzem franciszkańskim ze Zgromadzenia św. Tomasza.
Wielebny Ksiądz, przypuszczam, przypomina sobie, że miał rzeczywiście obłóczyny
i złożył prawidłową profesję, chociaż może nie pamięta dokładnej daty. W przypadku,
89 Oba telegramy były przytoczone także w „Unita Cattolica”dnia 18 czerwca.
110

12 Pages 111-120

▲back to top


12.1 Page 111

▲back to top


gdyby nie był pewien, byłoby dobrze złożyć ją jeszcze teraz, wziąwszy pod uwagę,
że obłóczyny i profesja są konieczne, by uczestniczyć we wszystkich korzyściach
duchowych. W tym celu na życzenie Wielebnego Księdza chętnie udałbym się do Jego
zakładu”. Ów Ojciec musiał już poprzednio rozmawiać z Księdzem Bosko na ten
temat, ponieważ dodał: „Tymczasem dziękuję z serca za ojcowskie przyjęcie, jakim
mnie obdarzył i za przynależność do naszej serafickiej sodalicji”. Jest więc jasnym,
że Sługa Boży potwierdził swą przynależność do „Trzeciego Zakonu „ab
immemorabili - od niepamiętnego czasu”90.
Nadzwyczaj miłe odwiedziny spotkały Sługę Bożego po południu 5 lipca.
W sam dzień swego przyjazdu do Turynu księstwo Czartoryscy: ojciec i syn,
zapowiedzieli się, że przybędą do Oratorium. Przybyli rzeczywiście i przyjęli
zaproszenie na obiad na dzień następny. Dla uczczenia gości Ksiądz Bosko zaprosił
kilku panów z arystokracji turyńskiej, między innymi hrabiego Prospera Balbo. Ten
wymawiał się przytępionym słuchem, który mu uniemożliwiał branie udziału
w rozmowach. A jednak - nalegał Ksiądz Bosko - potrzebujemy pana dla towarzystwa
księciom Czartoryskim.
(156) Na to nazwisko obudziło się w starym hrabim wspomnienie dawnego
przyjaciela broni. W roku 1848 podczas oblężenia Peschiery walczył obok
Piemontczyków legion polskich ochotników, którymi dowodził książę Władysław
Czartoryski, ojciec Augusta. Tam zetknęli się obaj w stopniu poruczników artylerii.
Pragnienie zobaczenia tak znamienitego towarzysza broni sprawiło, że hrabia
zapomniał o swojej głuchocie. Spotkanie więc nie mogło być bardziej serdeczne
i wylewne. Przy stole wymiana wspomnień i przywodzenie na pamięć sławnych
wyczynów ożywiały znaczną część ogólnej rozmowy. Ksiądz Bosko przysłuchiwał
się zrazu, aż w odpowiedniej chwili zabrał i on głos na temat swoich czynów
walecznych, potyczek, jakie musiał staczać z przeciwnikami swojego dzieła,
z nieprzyjacielem dusz i ze swoimi wierzycielami. August, który go słuchał
z zaciekawieniem, zapytał, czy ma zamiar posłać salezjanów także do Polski.
Trzeba coś działać - zauważył książę Władysław - by zapobiec zepsuciu
młodzieży. Z moralnością zaginie również duch narodowy.
Z pewnością - powiedział syn - Ksiądz Bosko będzie zadowolony z Polski
i znajdzie tam wiele powołań.
Przyjdziemy, przyjdziemy i do was - potwierdził Ksiądz Bosko z silnym
naciskiem po chwili namysłu.
Lecz kiedy? – zapytano.
Skoro będziemy mieli odpowiedni personel. Trudności językowe będą niemałe;
lecz i temu się zaradzi.
Po chwili milczenia ks. Francesia z całą swoją prostotą, lecz w grzecznym
tonie zwrócił się do księcia Augusta:
90 Wiadomo również, że Pius X zapisał się do tercjarzy franciszkańskich kiedy był proboszczem w Salzano, lecz nie zna się
bliższych szczegółów z braku odpowiednich dokumentów (Fr. V. Facchinetti: „L’anima di Pio X”, Mediolan, Wydawnictwo
„Vita e Pensiero”, 1935 r., str. 371.
111

12.2 Page 112

▲back to top


Oto niech Mości Książe wstąpi do Salezjanów, a Ksiądz Bosko zaraz otworzy
zakład w Polsce.
Uśmiechnięto się, zamieniono jeszcze kilka słów na ten temat i rozmowa
potoczyła się na inne tory. Lecz trzej współbiesiadnicy zastanawiali się nad tą uwagą:
Ksiądz Bosko, książę Władysław i jego syn. Ojciec poznał już Księdza Bosko
w Paryżu w pałacu Lambert, (157) jak to opowiedzieliśmy gdzie indziej, lecz nigdy
nie widział zakładu salezjańskiego i miał wyobrażenie, że zgromadzenie salezjańskie
to instytucja zbyt niska. Niewzruszony w swym postanowieniu, by nie dać synowi
pozwolenia na wstąpienie do salezjanów, zgodził się jednak na propozycję udania się
z nim do Turynu dla rozmowy z Księdzem Bosko i przyglądnięcia się z bliska jego
dziełu, lecz na pewno nie dla traktowania o powołaniu.
Po obiedzie wszyscy trzej usunęli się na ubocze i zasiedli do poufnej rozmowy.
Ojciec przedstawił plany rodziny, co do przyszłości Augusta i prosił Świętego o jego
światłe zdanie. Ksiądz Bosko, chociaż nie miał wątpliwości, co do powołania młodego
księcia, ograniczył się tylko do powtórzenia mu tego, co już tyle razy polecał
listownie, tj. by się przygotował na przyszłość do godnego odpowiedzenia słusznym
nadziejom rodziny i Polski. W końcu dodał:
Mniemam jednak, że jeśli wola Boża w sposób oczywisty okaże się przeciwną
woli Waszej Ekscelencji, wówczas Wasza Ekscelencja nie będzie się opierał.
Bez wątpienia - odrzekł ojciec; owszem, byłoby mi bardzo miło widzieć innego
syna w stanie duchownym.
Zaiste byłoby to doskonałą rzeczą - zakończył Ksiądz Bosko.
Członek tak wpływowej rodziny mógłby dużo dobra zdziałać dla Kościoła i dla
ojczyzny. W każdym razie niech się dzieje we wszystkim i ponad wszystko wola
Boża.
Ojciec i syn pożegnali Księdza Bosko zadowoleni. Pierwszy wyrobił sobie
o nim wysokie pojęcie i był pewny, że nareszcie jego August ulegnie planom
ojcowskim. Drugi był rad, że ojciec zmienił swe uczucia względem Księdza Bosko
i postanowił pójść za radami Świętego. Rzeczywiście w Sieniawie zajął się zarządem
dóbr, z wielką zręcznością załatwił ważne sprawy finansowe, bardzo dobrze
zastępował ojca i podtrzymywał godnie tradycje rodowe. Książę Władysław był
u szczytu szczęścia. Lecz ileż to razy na tym świecie w stosunku do synów ojciec
snuje plany, a Pan Bóg rozrządza!
Letnie upały z każdym dniem osłabiały Księdza Bosko; dokuczały (156) mu
niemało początki czerwonki. Przystał więc na myśl udania się na Valsalice, gdzie
z wyjątkiem godzin południowych temperatura nawet w pełne lato jest orzeźwiająca.
Wybrał się tam wieczorem 7 lipca wraz z kl. Vigliettim. W rzeczywistości chciano, by
wyjechał do Pinerolo, jak przed dwoma laty, a biskup miejscowy oświadczył,
że z radością przyjmie go do swojej willi. Lecz początkowo Sługa Boży nieco się
wahał, potem zaś, gdy się zdecydował, postanowił zaczekać na Valsalice aż do 15
lipca, ponieważ przykro mu było pozbawiać swej obecności dwa doroczne zjazdy
byłych wychowanków.
112

12.3 Page 113

▲back to top


Na Valsalice otrzymał od dwóch biskupów francuskich dwa cenne listy. W tym
roku wydano w drukarni salezjańskiej w Nicei francuski przekład jego „Cattolico nel
secolo - Katolik w świecie”91. Gdy Dabert, biskup z Pèrigueux i Sarlat, otrzymał
w darze jeden egzemplarz, napisał, iż książka jest świetną pod każdym względem, czy
to z punktu widzenia siły przekonywującej i pewności historycznej, czy też przez
swoją prostotę i przystępność stylu, które dodawały dowodom mocy i ścisłości nauce.
Drugi list pochodził z Rennes. Tamtejszy arcybiskup Place - który uprzednio był
biskupem Marsylii, gdy do niej przybywali salezjanie - został mianowany kardynałem
przez Leona XIII na Konsystorzu dnia 7 czerwca. Ksiądz Bosko z tej okazji przesłał
mu listownie swoje gratulacje. Jego Eminencja w odpowiedzi nazwał naszego
Świętego swoim przyjacielem i przepraszając za późne odpisanie tak się wyrażał:
„Ksiądz zna dostatecznie moje dawne uczucia, zawsze niezmienne co do osoby
Księdza i rodziny salezjańskiej; niech więc będzie pewny, że spośród wszystkich
dowodów życzliwości, jakie miałem szczęście otrzymać, życzenia Księdza są mi
szczególnie drogie”. Polecał się pod koniec jego modlitwom słowami pełnymi
uszanowania92.
(159) Z krótkim pobytem na Valsalice łączy się pamięć cudownego zdarzenia,
o którym w naszych archiwach przechowuje się autentyczne sprawozdania. Pewien
dostatni rolnik z Rosignano Monferrato, niejaki Jerzy Caprioglio, miał od kilku
miesięcy córkę w szpitalu dla umysłowo chorych w Aleksandrii. Dnia 10 lipca
przedstawił się Księdzu Bosko w kolegium na Valsalice, opowiedział o swoim
nieszczęściu i prosił o pomoc. Ksiądz Bosko polecił mu odmawiać codziennie wraz
z rodziną pewne modlitwy aż do uroczystości Wszystkich Świętych. Poczciwy
człowiek wykonywał polecenie i opowiadał wszystkim: „Ksiądz Bosko przyrzekł mi,
że otrzymam łaskę”. Pomimo tej wiary, niecierpliwy w oczekiwaniu na skutek
długotrwałych modlitw, ok. 22 października udał się do Aleksandrii, by się dowiedzieć
o stanie zdrowia córki; lecz powrócił cały zmartwiony, ponieważ nie uzyskał od
lekarza ani słówka nadziei? Mimo to w przekonaniu, że Ksiądz Bosko jest wyrocznią
prawdy, modlił się nadal jak przedtem. I oto 29 października nadchodzi list donoszący
o zupełnym wyleczeniu obłąkanej z poleceniem, by przybył natychmiast i zabrał ją do
domu. Ojciec udał się pospiesznie i znalazł córkę całkowicie uzdrowioną tak,
że w wigilię Wszystkich Świętych zapragnęła w Aleksandrii przystąpić do św.
Sakramentów na podziękowanie Bogu za odzyskane zdrowie.
Zmiana miejsca wydała w krótkim czasie błogosławione owoce; świadczy
o tym fakt, że Sługa Boży wrócił do Oratorium w dniach 11 i 15 lipca, by uczestniczyć
w zjeździe byłych wychowanków i mógł za pierwszym oraz drugim razem
przemawiać do nich przed powstaniem od stołu. Na szczęście zachowały się jego
krótkie przemówienia i stanowią one jedyną pamiątkę z tych dwóch uroczystości.
W obiedzie byłych wychowanków wzięli też udział niektórzy panowie z Francji.
Ksiądz Bosko tak mówił:
91 „Le catholique dans le mothis”, Nicea, Patronat św. Piotra, 1886 r.
92 Dodatek, dok. 30 i 31.
113

12.4 Page 114

▲back to top


Pragnę zwrócić do was kilka słów również i dlatego, że nie jestem pewny, czy
na przyszły rok będę mógł jeszcze znajdować się między wami. Byłbym bardzo rad,
gdybym mógł przepędzić jeszcze jeden lub więcej podobnych dni w waszym
towarzystwie, lecz cierpienia starości ostrzegają mnie, żebym się nie łudził. Dziękuję
wam, że przybyliście spożyć ze mną obiad, a razem z wami dziękuję również panom,
których przyjaźń przyprowadziła do nas z Francji (160). Nie ma tu dziś wszystkich
moich dobrych przyjaciół, drogich synów, ponieważ przeszkodziła im odległość
i przeróżne zajęcia. Lecz wy, gdy się z nimi spotkacie, powiedzcie im, że oglądając
was przybyłych, także i ich widziałem; wam dziękując, również im dziękowałem za
miłość, jaką stale mnie darzą; powiedzcie, że Ksiądz Bosko jest zawsze gotów
podzielić się z nimi swoim chlebem, gdyż to nie jest chleb jego, ale Boskiej
Opatrzności.
Ksiądz Bosko miłuje was wszystkich w Jezusie Chrystusie, ponieważ i wy go
miłujecie i ma nadzieję, że Pan Bóg udzieli nam łaski doczekania się lepszych czasów.
Ksiądz Bosko będzie się za was modlił zawsze, a wy pomagajcie mi swoimi
modlitwami, abyśmy mogli rozpocząć nowe dzieła i prowadzić już rozpoczęte.
Patrzcie, jak szczodrą była względem nas Opatrzność! Dzisiaj liczy się w tysiącach
wszystkich tych, którzy są schronieni w naszych domach; z pewnością nie żyją oni
tylko powietrzem i kwiatami, a jednak od początku Oratorium aż po dni nasze ani razu
nie zabrakło chleba, owszem w miarę wzrostu potrzeb powiększały się zawsze środki.
Zapewniam was, że nasze sprawy będą się nadal rozwijały pomyślnie pod
opiekuńczymi skrzydłami dobrotliwej Boskiej Opatrzności. Wy, dzieci wasze i dzieci
waszych dzieci, będziecie oglądali i radowali się udziałem w naszych losach,
w naszym rozkwicie. Bądźmy wierni naszej świętej religii a wówczas wszyscy będą
zmuszeni poważać nas i kochać; nikt nie będzie mógł nami pomiatać, ponieważ miłość
jest ogniwem łączącym serca. Przyrzekam, że zawsze będę was kochał jako brat, jako
ojciec, aż miłość nasza zostanie ukoronowana w owym dniu, kiedy to usłyszymy te
słodkie słowa: „Wnijdźcie do wesela Pana, ponieważ zachowaliście moje święte
prawo”.
Do byłych wychowanków - kapłanów dołączyło się ok. 20 świeckich, którzy
nie mogli przybyć w poprzednią niedzielę. Ze słów Księdza Bosko można łatwo
wywnioskować, jakie tematy poruszano w czasie wznoszenia toastów. Myśli przez
niego wyrażone są godne uwagi.
Bardzo się cieszę ze słów usłyszanych. Zrozumiałem je, radowałem się
waszymi objawami przywiązania i waszymi oświadczeniami. Ks. proboszcz parafii
Najświętszej Maryi Panny powiedział, że w miłości ku mnie nikt nie przewyższy
dawnej młodzieży Oratorium. Pan inż. Buffa twierdzi, że przyjaciele pomocnicy nie są
bynajmniej na drugim miejscu w oznakach miłości i że ta miłość tysięcznych serc jest
bez granic. Teraz na mnie przypada kolej odpowiedzieć, kto jest przeze mnie więcej
kochany. Powiedzcie sami: to jest moja ręka; który z pięciu palców jest mi więcej
drogi? Którego z nich chciałbym się pozbyć? Na pewno żadnego, ponieważ wszystkie
pięć są mi jednakowo drogie i jednakowo potrzebne. Otóż oświadczam wam,
114

12.5 Page 115

▲back to top


że kocham was wszystkich, wszystkich bez wyjątku i bez miary. Chciałbym w tej
chwili powiedzieć wiele rzeczy, które dotyczą moich synów oraz Pomocników
Salezjańskich.
Wniosek księdza proboszcza parafii Najświętszej Maryi Panny, by pobudzić
każdego z was do rozszerzania dzieła Pomocników Salezjańskich, jest jednym
z najpiękniejszych, ponieważ Pomocnicy (161) są podporą dzieł waszych,
dokonywanych za pośrednictwem salezjanów... Papież Leon XIII jest nie tylko
pierwszym Pomocnikiem, ale i pierwszym pracownikiem. Niech wam wystarczy rzut
oka na fasadę kościoła Najsłodszego Serca Jezusowego! Ona wam mówi, że to dzieło
Pomocników, że to dzieło Papieża, powstało w tym celu, aby otrząsnąć z gnuśności
tylu chrześcijan i rozlać wokół moc miłości. Jest to dzieło, które okazuje się bardzo na
czasie, jak się wyraził sam Ojciec św. Czyżby jeden człowiek zdołał zdziałać tyle, ile
dokonaliśmy wspólnie? Czyżby mógł jeden człowiek zanieść światło ewangelii do tylu
miejsc i w tak dalekie strony? Nie, nie byłoby to w jego mocy! To nie Ksiądz Bosko -
to ręka Opatrzności posługująca się Pomocnikami! Posłuchajcie! Powiedzieliście
przed chwilą, że dzieło Pomocników Salezjańskich jest umiłowane przez wielu. A ja
dodam jeszcze, że rozszerzy się ono na wszystkie kraje, rozpowszechni się w całym
chrześcijaństwie. Przyjdzie czas, kiedy imię Pomocnika Salezjańskiego będzie
równoznaczne z imieniem dobrego chrześcijanina! Dzieło to wspiera ręka Boża.
Pomocnicy będą tymi, którzy przyczynią się do rozwoju ducha katolickiego. Może to
wytwór mojej wyobraźni, mimo to obstaję przy swoim. Im bardziej Stolica św. będzie
atakowana, tym bardziej będzie wywyższona przez Pomocników; im więcej niewiara
rozszerzać się będzie na każdym, tym wyżej Pomocnicy wzniosą gorejącą pochodnię
swej czynnej wiary”.
Po pożegnaniu drogich przyjaciół wyjechał po południu do Pinerolo z ks.
Lemoyne i z kl. Vigliettim. Przybył po niego rektor seminarium z Pinerolo. Na stacji
oczekiwał go biskup w powozie użyczonym przez jednego z panów miasta. Biskup
niezmiernie zadowolony, że raz jeszcze gościć będzie u siebie Księdza Bosko, kazał
przygotować w swojej willi św. Maurycego pokoje dla niego i dla jego dwóch
sekretarzy. Wskutek nagłej zmiany wysokości Sługa Boży przepędził pierwszą noc
trochę niespokojnie. Miał długi sen, z którego jednak rano nic innego nie pamiętał, jak
tylko, że był pospiesznie wzywany na stację i zaledwie zdążył na pociąg. Przybył
później na pewne miejsce, gdzie wrzała zacięta walka i znalazł się niespodzianie
w największym jej ogniu. Innego rodzaju sen, który kilka dni później miała pewna
osoba - a wchodził weń i Ksiądz Bosko - wywarł zbawienny skutek w dobrej duszy
owej osoby, jak o tym powiadomił Sługę Bożego zacny proboszcz. Pani Hieronima
Vardona z Gavi, długoletnia dobrodziejka, przyjmowała przez wiele lat
z macierzyńską (162) miłością salezjanów i Córki Maryi Wspomożycielki, ilekroć
w podróży do Mornese lub w powrocie przejeżdżali przez Gavi. Otóż przeczuwając
bliski koniec prosiła Księdza Bosko, by wysłał do niej jakiegoś salezjanina, któremu
by mogła objawić swoją ostatnią wolę. Wysłano księdza Cerrutiego. Wkrótce potem
zachorowała nie tylko fizycznie, ale i umysłowo. Lekarze stwierdzili maniactwo. Nie
115

12.6 Page 116

▲back to top


chciała się nawet komunikować, stała się milczącą, w rzadkich tylko słowach wyrażała
swój ból i przygnębienie. Prócz tego nie mogła ustać lub usiedzieć nawet przez 5
minut na tym samym miejscu. Prawie od dwóch miesięcy znajdowała się w tak
opłakanym stanie, gdy wreszcie osoby przyjazne poleciły ją modlitwom Księdza
Bosko. Wieczorem 19 lipca położyła się na spoczynek i zasnęła snem głębokim, co nie
wydarzyło się jej już od dłuższego czasu. Zobaczyła we śnie jak zbliżała się do niej
Maryja Wspomożycielka i Ksiądz Bosko, by ją pocieszyć. Skoro się obudziła, kazała
służącej zawołać natychmiast księdza, gdyż pragnęła przyjąć Komunię św. Pożyła
jeszcze kilka dni wśród znacznej poprawy zdrowia i wolna od objawów choroby
umysłowej oddawała się z całą pobożnością swoim praktykom religijnym,
aż opuściwszy ten świat z całą pogodą ducha poszła po nagrodę za swoje dobre czyny.
Listy, czasem nieco długie, jakie napisał z willi biskupiej, wykazują jasno, jak
dobrze klimat Pinerolo wpłynął na jego zdrowie. Jeden jest skierowany do
dobrodziejów z S. Nicolas de los Arroyos, a jego oryginał przechowuje się tam
z wielką pobożnością w domu zacnych Państwa Montaldo.
Do moich Zasłużonych i Dobroczynnych Pomocników i Pomocnic, do
wszystkich ich krewnych i przyjaciół zamieszkałych w mieście i w pobliskich
miejscowościach, S. Nicolas de los Arroys w Ameryce.
Wasza pobożność i Wasza dobroczynność, zacni Przyjaciele, Pomocnicy
i Pomocnice jest szeroko znana w Ameryce i w Europie, szczególnie dla nieustannego
poparcia, jakim darzycie naszych drogich synów wśród Was przebywających. Bardzo
chętnie opuścili oni nasze miejscowości, aby iść i pełnić służbę ku chwale Bożej i na
pożytek dusz Waszych, a osobliwie młodzieży. Polecał im to usilnie (163) przed
wyjazdem ten, który ich tak bardzo kocha w Panu naszym Jezusie Chrystusie.
Wiem, że im pomagacie i to trochę, co już zdziałali, należy zawdzięczać tylko
Waszej hojności. Nie ustawajcie w swoim dziele, a ja też nie przestanę modlić się za
was do Boga, by pobłogosławił obficie wszystkim Waszym sprawom i Waszym
rodzinom. O Waszych szlachetnych czynach opowiedziałem Ojcu św. Leonowi XIII,
któremu te wiadomości przyniosły pociechę. Przy końcu tak wyrzekł: „Niech Ksiądz
im doniesie o szczególnej mej życzliwości i powie, że im wszystkim błogosławię
z całego serca, udzielając szczególnego odpustu zupełnego, którego mogą dostąpić
wszyscy Pomocnicy i ich rodziny dla siebie i dla swoich krewnych zmarłych,
przebywających w czyśćcu.
Wiecie dobrze, że salezjanie nie posiadają żadnych dóbr doczesnych;
dziedzictwem ich jest Wasze miłosierdzie i Wasza szczodrobliwość. Wasz
Najczcigodniejszy Pasterz bp. Aneyros oraz ks. prał. Piotr Ceccarelli, proboszcz
i wikariusz z S. Nicolas są właśnie tymi, którzy nas zachęcili, byśmy się udali do Was;
cała więc nasza nadzieja jest w nich i w Was.
Jeżeli Pan Bóg zachowa mnie przy życiu, mam nadzieję, że napiszę Wam
jeszcze drugi list, lecz nie zapewniam, ponieważ mocno się już postarzałem.
Z wysiłkiem tylko mogę pisać i coraz trudniej mogę być zrozumianym. Pokładam
116

12.7 Page 117

▲back to top


jednak wielką ufność w Waszych modlitwach i spodziewam się, że otrzymam
pomyślne wiadomości o Was, których kocham w Jezusie Chrystusie i codziennie
polecam przed Pańskim Ołtarzem. Niech nam Bóg błogosławi, a Najświętsza
Dziewica Wspomożycielka niech nas prowadzi wszystkich bezpieczną drogą do nieba.
Turyn, 25 lipca 1886 r. Najprzywiązańszy przyjaciel
Ksiądz Jan Bosko
W dzień św. Wincentego nie zapomniał o architekcie Levrot,
wspaniałomyślnym dobrodzieju z Nicei i wysłał mu życzenia imieninowe.
Najdroższy Panie Kawalerze Wincenty Levrot!
Najświętsza Dziewica Wspomożycielka w dniu Pańskich imienin niech zleje
szczególne błogosławieństwo na Pana, na całą Jego rodzinę i na wszystkie Jego
poczynania. Niech stokrotnie wynagrodzi za hojność, jaką Pan okazywał i ustawicznie
okazuje względem salezjanów.
Maryja niech będzie wszystkim pewną przewodniczką do nieba. Proszę się
modlić za mnie biednego, lecz całym sercem oddanego w Jezusie Chrystusie
Turyn (Pinerolo), 19 lipca 1886 r.
Ksiądz Jan Bosko
(164) Levrot w odpowiedzi podał do wiadomości, że ma do jego
rozporządzenia 1.000 franków, ofiarowanych przez wdowę Montbrun93 na jego dzieła.
Ksiądz Bosko, tym razem w języku francuskim, prosił go, by podziękował owej pani
i upoważnił do złożenia sumy na ręce księdza Cibrario, ponieważ zakład w Vallecrosia
w swoich początkach potrzebował wszystkiego, jak zresztą i inne domy salezjańskie,
obfitujące tylko w długi i wierzycieli. Podawał przy końcu wiadomość o sobie pisząc:
„Moje zdrowie, dzięki Bogu, trochę się polepszyło, lecz ciągle towarzyszą mi
tysiączne dolegliwości”.94
Z Pinerolo napisał do kard. Parocchi i podał mu wiadomość o swoim zdrowiu,
prosząc dla siebie o uzyskania od Ojca św. szczególnego błogosławieństwa.
Równocześnie przez szacunek, jaki żywił względem kard. Protektora, zapytywał, czy
w przyszłości może jeszcze pisać do niego własnoręcznie, albo też z powodu
niewyraźnego pisma ma raczej posłużyć się sekretarzem. Na to otrzymał następującą
odpowiedź, która bez wątpienia napełniła go wielką radością.
Najprzewielebniejszy Księże Bosko!
Podałem Ojcu św. pocieszające wiadomości o Wielebnym Księdzu i Jego
Świątobliwości żywo uradowany upoważnił mnie do przesłania Księdzu
szczególniejszego błogosławieństwa.
93 Por. tom 17, str. (684)
94 Dodatek, dok. 32
117

12.8 Page 118

▲back to top


Wypełniając polecenie Ojca św. miło mi jest dołączyć wyrazy moich uczuć
względem Wielebnego Księdza, znane mu już od dawna, tak że rozwodzenie się na ten
temat byłoby rzeczą zbyteczną.
Proszę Wielebnego Księdza, jeśli mu to nie sprawi większej trudności, by pisał
własnoręcznie, gdyż czytam doskonale charakter Jego pisma, podobnie jak i Ksiądz
czyta bardzo dobrze w sercu tego, który kreśli się z wyrazami szacunku i poleca
łaskawej pamięci w Memento.
Rzym, 27 lipca 1886 r. Najprzywiązańszy i Najoddańszy w Jezusie Chrystusie
L. M. Kard. Wikariusz
Jeszcze bardziej serdeczny był list kard. arcybiskupa turyńskiego (165).
Ksiądz Bosko polecił księdzu Lemoyne, by napisał piękny list do kardynała z okazji
imienin, na co otrzymał następującą pełną wylania odpowiedź.
Najprzewielebniejszy i Najdroższy Księże Janie!
Jakże miłe były mi życzenia, które mi Ksiądz, Przezacny Księże Janie, przesłał
na dzień moich imienin. Wielebny i zacny ks. Lemoyne, co tak dobrze umiał wyrazić
uczucia, jakie salezjanie żywią względem mojej osoby, dołącza bardzo radosną dla
mnie wiadomość, mianowicie, że we wszystkich domach salezjańskich modlą się stale
za podeszłego już wiekiem arcybiskupa Turynu. Jest to dla mnie pociechą i zadatkiem
szczęśliwej przyszłości.
Gdy dobre osoby wspierają mnie swoimi modlitwami, ufam nawet w swoje
słabe siły i mogę żywić nadzieję, że moje wysiłki nie całkiem będą daremne.
Również i ja, Przewielebny Księże Bosko, modlę się każdego dnia za Księdza.
Oby Pan Bóg zachował nam Księdza przez czas długi! Oby Zgromadzenie
Salezjańskie mogło jeszcze długo doznawać owego wpływu miłości, pracowitości
i poświecenia, które tak rozpala serce zasłużonego i opatrznościowego Założyciela.
Życzę jak najcenniejszych korzyści z balsamicznego powietrza alpejskiego
w willi św. Maurycego i błogosławię z całego serca Księdza i wszystkich
towarzyszących mu księży oraz kreślę się Najczcigodniejszego i Przewielebnego
Księdza Najprzywiązańszym w Jezusie Chrystusie
Turyn, 7 sierpnia 1886 r.
Kajetan kard. arcybiskup
Z początkiem czerwca nowa chmura smutku zawisła nad Włochami i zaczęła
się roztaczać nad całym półwyspem. Podczas gdy wybuchy Etny napełniały
niepokojem prowincję Katanii, to w Piemoncie, w prowincjach: Wenecji, Aqulii,
Emilii i Toskanii zbierała obfite żniwo cholera. Była mniej złośliwa, niż w czasie
poprzednich epidemii, lecz za to trwała dłużej. Wiedziano, że Ksiądz Bosko przed
dwoma laty polecał jako środek zaradczy noszenie na piersiach medalika Maryi
Wspomożycielki i odmawianie pewnych modlitw; dlatego to napływały do Oratorium
niezliczone prośby o medaliki i stwierdzono wiele łask otrzymanych. Następujący list,
118

12.9 Page 119

▲back to top


napisany z Pinerolo do pani Maggi Fannio z Santa Maria Iconia, w prowincji
padewskiej (166), jest doskonałym dowodem rad, jakie dawał Ksiądz Bosko
Pomocnikom w czasie niebezpieczeństwa.
Szanowna Pani!
Otrzymałem cenny list Pański z dnia 25 bm. z załączoną ofiarą, za którą
najserdeczniej dziękuję i zapewniam, że wraz z młodzieżą modlę się z całego serca za
Panią, za wszystkich Jej drogich i za całe tamtejsze zacne miasto. Niech Maryja
Wspomożycielka roztoczy nad wszystkimi swój płaszcz opiekuńczy, błogosławi
i zachowa od wszystkiego zła w czasie i w wieczności.
Poleciłem natychmiast wysłać medaliki; jeżeli ich Pani nie otrzyma za kilka
dni, proszę mnie powiadomić.
Proszę przyjąć wyrazy uszanowania, podczas gdy błogosławię Pani oraz
wszystkim Jej Drogim, w Imię Ojca i Syna i Ducha św. Amen.
Pokorny Sługa
(Pinerolo), Alli, 27 lipca 1886 r.
Ksiądz Jan Bosko
PS. Aby ustrzec się cholery, należy:
1. Nosić medalik na szyi lub zawsze przy sobie.
2. Wzywać się często Maryi Wspomożycielki (Maryjo, Wspomożenie
Wiernych, módl się za nami).
3. Przystępować często do św. Sakramentów Pokuty i Ołtarza.
Jak innymi razy, tak i teraz medaliki Maryi Wspomożycielki działały cuda.
W Rimini we wrześniu syn pewnej pobożnej pomocnicy wrócił do domu dotknięty tą
straszną chorobą. Matka zwróciła natychmiast swe myśli do Maryi Wspomożycielki
i zanim ułożyła syna do łóżka, nic nie mówiąc włożyła mu pod poduszkę medalik
poświęcony przez Księdza Bosko. Zaledwie chory położył głowę na poduszkę,
wykrzyknął pełen radości: „O, jak dobrze się czuję! Nic mi już nie dolega! Zdaje mi
się, jakobym wrócił ze śmierci do życia”. Istotnie wyskoczył z łóżka i choć jeszcze
przed chwilą nie mógł się utrzymać na nogach, teraz rozpoczął żwawo chodzić po
pokoju, tak, iż nie można było zauważyć na nim żadnej oznaki choroby95.
(167) Córki Maryi Wspomożycielki miały w sierpniu 1886 r. odbyć Kapitułę
Generalną celem wyboru przełożonych. Ksiądz Bosko nie mogąc przewodniczyć
osobiście wydelegował księdza Rua, który po obiorze księdza Bonettiego na katechetę
generalnego pełnił na nowo obowiązki generalnego kierownictwa Sióstr. Ksiądz
Bosko udzielił mu wszystkich potrzebnych pełnomocnictw w następującym pięknym
liście.
95 „Wiadomości Salezjańskie”., luty 1887 r.
119

12.10 Page 120

▲back to top


Najdroższy Księże Rua!
Tylko z powodu słabego zdrowia nie mogę udać się do Nizzy na wybór
przełożonej generalnej i innych przełożonych; dlatego daję ci wszelkie potrzebne
władze i zostawiam wolną rękę we wszystkich zarządzeniach, jakie okażą się
koniecznymi odnośnie do Zgromadzenia Córek Maryi Wspomożycielki. Modliłem się
już i będę się modlił nadal, aby wszystko wyszło na większą chwałę Bożą.
Odwagi! Bóg z nami! Oczekuję was wszystkich w niebie, ufny w pomoc Boga i
w nieskończone Jego miłosierdzie.
Odwagi, powtarzam! Wiele rzeczy przygotował nam Pan; dołóżmy starań, by
je doprowadzić do skutku.
Ja jestem już prawie niewidomy i podupadłem na zdrowiu. Módlcie się wszakże
za mnie, który dla was i dla wszystkich Sióstr będę zawsze Najprzywiązańszym
Przyjacielem i Ojcem w Jezusie Chrystusie
Pinerolo, Willa Biskupia, 8 sierpnia 1886 r.
Ksiądz Jan Bosko
O Siostrach tak pisze ks. Bonetti dnia 26 tego samego miesiąca do księdza bpa
Cagliero: „Ksiądz Bosko pragnie, by się rozszerzały jak najbardziej, ponieważ w tej
sprawie miał oświecenie „ex alto - z góry”. Kapituła Generalna obrała na nowo
wszystkie dawne przełożone96.
Dnia 8 sierpnia Katolickie Koło Robotników w Bergamo obchodziło
uroczystość dziesięciolecia swego istnienia. Zarząd, zawiadomiwszy o tym uprzednio
Księdza Bosko, prosił go o szczególne błogosławieństwo. Sługa Boży napisał do
prezesa piękny list, który wraz z listami innych dostojnych osób został wydrukowany
w jednodniówce pt. „Carità”.
(168) „Dziękuję i błogosławię z serca dobroci Bożej, za której sprawą
w dzisiejszych trudnych czasach powstało i rozpowszechnia się pobożne Katolickie
Stowarzyszenie Robotników. Pocieszające owoce osiągnięte przez miasto Bergamo
świecą nam przykładem i zachęcają do popierania Stowarzyszenia.
Ja proszę z całego serca Boga, by zechciał błogosławić i wspierać Swoją łaską
wszystkich członków i przyjaciół Stowarzyszenia.
Przy tak pięknej sposobności ośmielam się polecić Panu i wszystkim
Członkom, aby w Swej wielkiej dobroci zechcieli pomodlić się także za mnie i za
moje sieroty, których liczba obecnie przekracza 210 tysięcy.
Niech nas wspiera Maryja i we wszystkich niebezpieczeństwach będzie nam
pewną przewodniczką na drodze do nieba. Amen”.
Turyn (Pinerolo), 22 lipca 1886 r.
Ksiądz Jan Bosko
96 Wiadomości dotyczące Córek Maryi Wspomożycielki znajdują się w liście ks. Bonettiego do bpa Cagliero, załączam
w Dodatku, (dok. 33).
120

13 Pages 121-130

▲back to top


13.1 Page 121

▲back to top


PS. Jestem stary, na pół niewidomy, dlatego proszę mieć cierpliwość przy
czytaniu mojego nędznego pisma.
Już kilka razy w tym i innych tomach mieliśmy sposobność wspomnieć,
że Katolickie Stowarzyszenie Robotników zwracały swe oczy na Księdza Bosko,
uważając go za wielkiego poprzednika ruchu na korzyść warstwy pracującej. Z tego
też powodu, gdziekolwiek znajdowały się zakłady salezjańskie, członkowie tych
stowarzyszeń uważali je za naturalne miejsca swoich zebrań. Tak np. dnia 3 czerwca
w Spezii Katolickie Stowarzyszenie Robotników udało się do zakładu św. Pawła na
poświęcenie sztandaru, przy udziale znanego pomocnika z Genui p. Maurycego
Dufour. Podczas uczty towarzyskiej, urządzonej na podwórzu, po wzniesieniu toastów
ku czci Papieża, Króla, Królowej, Biskupa, nie pominięto i Księdza Bosko. Jego imię
zelektryzowało współbiesiadników, którzy powtarzali je kilkakrotnie wśród gromkich
okrzyków. Na takie owacje chłopcy, znajdujący się w uczelni, nie wytrzymali,
wysypali się na podwórko i zaczęli również krzyczeć i wiwatować na wszystkie
sposoby: „Niech żyje! Niech żyje Ksiądz Bosko!”.97
W następnym miesiącu w Spezii już nie mieszkańcy miasta, lecz sam król
włoski dał dowód uznania i czci dla Księdza Bosko. Król Humbert dnia 17 lipca
w drodze do Genui na odsłonięcie pomnika (169) ojca Wiktora Emanuela II zatrzymał
się kilka godzin w tym mieście marynarzy. Władze miejskie zaprosiły również
i kolegium salezjańskie do wzięcia udziału w przyjęciu króla, który wyraził wielkie
zadowolenie, gdy stanęły przed nim delegacja zakładu. Już w chwili przybycia zwrócił
jego uwagę zastęp chłopców ustawionych szpalerem naprzeciw hotelu i zapytał, co to
za młodzież. Radca szkolny ks. Anioł Caimo miał odczytać krótkie powitanie, lecz
przeszkodził temu brak czasu. Jego Królewska Mość wypytywał go o różne szczegóły,
następnie zwróciwszy się do prefekta prowincji i do otaczających oficerów
powiedział: „Jest to naprawdę wielka niespodzianka. Ten Ksiądz Bosko rozwija
nadzwyczaj owocną działalność; jego zakłady są już rozsiane po całym świecie. A jak
się dobrze wywiązuje! W Turynie postawił wzorowy zakład, który można zaliczyć do
najlepszych”. W końcu wyraził życzenie, że przy odjeździe pragnie zobaczyć jeszcze
raz wszystkich chłopców. Wówczas gen. Pasi, jego pierwszy adiutant, dał rozkaz, by
się ustawili w pobliżu wyjścia przed wojskiem i by tylko ich kapela grała w tej chwili.
Król przeszedł między nimi przypatrując się z miłością i pozdrawiając ukłonem
przełożonych. Następnego dnia burmistrz wręczył dyrektorowi łaskawą ofiarę
królewską w wysokości 400 lir.
Odtąd nie będziemy już mieli ważniejszych snów do opisania. Sen
w Barcelonie był ostatnim z wielkich snów Księdza Bosko. Sługa Boży opowiadał
jeszcze nieraz o innych, lecz jedynie dla rozrywki, gdyż były to sny pospolite. Jeden
z nich opowiedział dnia 9 sierpnia. Widział bardzo wielu wieśniaków wchodzących na
97 „Eco d’Italia”, 6 czerwca 1886 r.
121

13.2 Page 122

▲back to top


strych, by zobaczyć, czy jeszcze jest siano, lecz nic nie znaleźli. Zeszli potem do
obory, przeglądnęli drabiny i żłoby i zdołali zebrać tylko parę garści.
Cóż teraz poczniemy? - pytali się wzajemnie. Wiosna ma się ku końcowi, a my
jesteśmy bez siana.
Nie pozostaje nic innego - mruczał któryś - jak pozabijać krowy i zjeść ich
mięso.
(170) A potem? - dodał inny. Zrobimy tak, jak krowy faraona, które pozjadały
się nawzajem.
Obok zobaczył dużo pięknych, zamkniętych walizek, których nikt nie otwierał.
Zbliżył się i sam je otworzył: były pełne miedziaków.
Co to znaczy? - zapytał swego przewodnika.
Bogaci - odpowiedział mu - będą mieli te monety, natomiast, diamenty, złoto,
srebro, perły, wszystko przejdzie do rąk ubogich.
Zamożni zostaną poniżeni i ogołoceni.
Z willi biskupiej Ksiądz Bosko wychodził niekiedy do pobliskiego
sanktuarium św. Maurycego w towarzystwie sekretarza biskupa. Pewnego rana
zatrzymał się na szczycie wzgórza, nazwanego imieniem św. męczennika z Legii
Tebańskiej i podziwiał przecudny widok; ujrzawszy przed sobą na odosobnionym
pagórku dosyć duży budynek, rzekł:
O, jak piękny i uroczy jest ten wzgórek ze swym wspaniałym domem! Jakby się
nadawał na zakład salezjański! Było to wzgórze Monte Oliveto, gdzie wznosił się
konwikt należący dawniej do jezuitów, później do kartuzów, a wówczas był
własnością państwa. Ks. Albera otwarł tam w roku 1915 schronisko dla sierot po
poległych w wojnie światowej, a jego następca wskutek zaniku z czasem głównego
celu, przeznaczył je na nowicjat salezjański.98
Ponieważ Sługa Boży czuł się już nieco lepiej na siłach, postanowił wrócić na
Valdocco, aby być obecnym przy rozdaniu końcowych nagród wychowankom.
Odjechał więc rankiem 13 sierpnia. Przy tej okazji pragnął dać mały napiwek osobom
ze służby, które okazały mu tyle troski, lecz te nie tylko, że odmówiły, ale jeszcze
prosiły go, by zechciał przyjąć skromną sumkę, jaką zebrały między sobą na jego
biednych chłopców. Wzruszony zapewnił, że będzie zawsze pamiętał o nich w swoich
modlitwach. „Ksiądz Bosko nie mógł nam dać nic lepszego – odpowiedzieli. Dla nas
jest już wielkim upominkiem, iż mogliśmy Księdzu służyć. O gdybyśmy tak mogli
użyczyć mu nieco zdrowia!”.
Biskup towarzyszył mu aż na stację. Któż byłby przypuszczał (171), że się już
więcej nie zobaczą na tym świecie. Stolica św. przeniosła biskupa Chiesa do Casale,
gdzie niedawno zmarł bp. Ferrè; po jednym przyjacielu Księdza Bosko nastąpił drugi.
Lecz Bóg nagle powołał go do siebie 4 listopada.
98 Prał. Cesano, który był właśnie owym sekretarzem biskupa, pisał o wspomnianym wyżej pragnieniu Księdza Bosko
w jednodniówce z okazji zainstalowania na Monte Oliveto urządzeń wodociągowych i elektrycznych. Turyn, S. E. I.,1923 r.,
str. 6.
122

13.3 Page 123

▲back to top


Chociaż nieobecność Księdza Bosko nie była zbyt długa, ani też on sam nie
wyjechał daleko, mimo to jego synowie starsi i młodsi witali go nader uroczyście.
Była pora obiadowa. Wiedząc, że mile słucha wiadomości o misjach, przeczytano przy
stole kilka listów bpa Cagliero. Wikariusz Apostolski (bp Cagliero - przyp. tłum.)
pisał, że wkrótce zamierza dotrzeć do środkowej Patagonii, gdzie - jak się dowiedział -
żyje znaczna liczba dzikusów. Ksiądz Bosko słuchał ze łzami w oczach. Kilka lat temu
nawet w Rzymie uśmiechano się na wniosek otwarcia misji w Patagonii, gdyż
rzeczywiście spisy ludności podawały te okolice za bezludne. „Ksiądz Bosko chce iść
nawracać trawę?”- powiadano. A oto biskup potwierdza to, co Ksiądz Bosko widział
we śnie. To właśnie było powodem wzruszenia Sługi Bożego.
Zdawało się, że również i Boża Opatrzność chciała na swój sposób wziąć
udział w jego powitaniu. Następnego dnia prefekt generalny ks. Durando dla
zaspokojenia nagłych potrzeb zabrał od niego wszystkie pieniądze, otrzymane
w ostatnim czasie. Zaledwie się oddalił ks. Durando, wszedł jakiś pan, który od
dłuższego czasu oczekiwał w przedpokoju. Ksiądz Bosko jakby dla kuszenia jego
ofiarności odezwał się:
Proszę wybaczyć, że nie mogłem pana zaraz przyjąć. Prefekt Zgromadzenia
przyszedł wyciągnąć mi wszystkie pieniądze, jakie posiadałem i oto biedny Ksiądz
Bosko jest bez grosza.
Księże Bosko - odpowiada pan. Gdyby Ksiądz w tej chwili miał naglącą
potrzebę pewnej sumy, co by zrobił?
Opatrzność!... Opatrzność Boża! - odrzekł Ksiądz Bosko.
Tak, Opatrzność, Opatrzność!...To się łatwo mówi; lecz (172) w tej chwili jest
Ksiądz bez pieniędzy i gdyby ich zaraz potrzebował, nie wiedziałby, co robić.
W takim razie powiedziałbym: Mój drogi panie! Niech pan zajrzy do
poczekalni a znajdzie tam osobę, która przyniosła ofiarę dla Księdza Bosko.
Jak to? Czy Ksiądz mówi naprawdę?... Przecież nie było tam nikogo, gdy
wchodziłem. Kto Księdzu o tym doniósł?
Nikt mi nie donosił; sam to wiem i wie również Maryja Wspomożycielka.
Niech pan idzie zobaczyć.
Ów pan udał się do przedpokoju, gdzie istotnie oczekiwała inna osoba. Zwrócił
się więc do niej:
Czy pan ma sprawę do Księdza Bosko?
Tak, odpowiedział drugi; przychodzę złożyć mu ofiarę.
Poproszony do pokoju wszedł i wręczył Słudze Bożemu 300 lir.
W dniu Wniebowzięcia Ksiądz Bosko przewodniczył przy uroczystym
wręczeniu nagród rzemieślnikom i studentom, którzy następnego dnia mieli odjechać
na wakacje. W najpiękniejszym punkcie akademii nieoczekiwana scena nagle
poruszyła wszystkich obecnych: zjawił się niespodzianie ks. Lasagna z Urugwaju.
Skierował się w stronę drogiego Ojca i wśród ogólnego wzruszenia uścisnął go
z całym synowskim wylaniem, po czym zajął miejsce obok niego. Pod koniec
akademii zabrał głos sam ks. Lasagna. Pomimo niecierpliwości, jaka zwykle owłada
123

13.4 Page 124

▲back to top


młodzieżą w podobnych wypadkach, jego ogniste słowa przykuły uwagę wszystkich.
Jedna rzecz szczególnie podobała się Księdzu Bosko. Pewnego dnia w maju ks.
Lasagna został wezwany do telefonu z Montevideo. Ojciec Superior Jezuitów donosił
mu, że bardzo wpływowa pani z Santiago Chile pragnie sprowadzić salezjanów do
swego miasta i jest gotowa zapłacić im podróż z Europy oraz zaopatrzyć we wszystko
niezbędne. W owej chwili ks. Lasagna nie przywiązywał większej wagi do tej
wiadomości, gdyż podobne prośby napływały często. Lecz po pięciu minutach
otrzymuje z Turynu odpis snu Księdza Bosko w Barcelonie; we śnie tym była właśnie
mowa o zakładzie w Santiago Chile.
(173) Dnia 15 sierpnia obchodzono jak zwykle rocznicę urodzin
Księdza Bosko. Z tego powodu kard. Alimonda raczył mu złożyć osobiście życzenia
i spędził znowu kilka godzin na rozmowie ze Sługą Bożym.
Hrabina Balbo, która mu przysłała życzenia listownie, zapewne czuła się
uszczęśliwioną z następującej odpowiedzi:
Jaśnie Oświecona Pani Hrabino!
Otrzymałem 14 bm. miły list Wielce Szanownej i odpisuję z przyjemnością.
Dziękuje bardzo za życzenia nadesłane z okazji moich urodzin i odwzajemniam je
stokrotnie. Przy tej sposobności odprawiłem Mszę św. przy ołtarzu św. Piotra, a proszę
sobie wyobrazić, z jakim trudem i wysiłkiem i modliłem się bardzo za wszystkich, co
mnie wspierali i wspierają w doprowadzeniu do skutku posłannictwa powierzonego mi
przez Dobroć Bożą. Pamiętałem w modlitwie w sposób szczególniejszy o Wielce
Szanownej Pani i o wszystkich Jej Drogich, prosząc o obfitość wszelkich łask
i błogosławieństw tak duchownych jak i doczesnych.
Proszę przyjąć moje szczere oznaki czci i poważania, podczas gdy mam
szczęście oświadczyć się w Panu naszym Jezusie Chrystusie Wielce Szanownej Pani
oddanym i najzobowiązańszym Sługą
Turyn, 18 sierpnia 1886 r.
Ksiądz Jan Bosko
Dziś wiemy wszyscy, że Ksiądz Bosko urodził się nie 15 lecz 16 sierpnia, lecz
wówczas on sam o tym nie wiedział. Piękne spostrzeżenia na powyższy temat czyni
jeden z ostatnich biografów Świętego99. Wyobraziwszy sobie, że Matka Małgorzata
przepędziła święto Wniebowzięcia w radosnej łączności z Matką Bożą, której
ofiarowała swoje przyszłe dziecię, dodaje: „Ksiądz Bosko ma słuszność, gdy pisze:
Narodziłem się 15 sierpnia. Tak, narodził się duchowo. Ponieważ miał on dwie matki,
jedną Niebieską, drugą ziemską i obydwom przyniósł wielki zaszczyt”.
99 Henri Gheon: „Saint Jean Bosco”, Flammarion, Paryż, str. 22.
124

13.5 Page 125

▲back to top


R O Z D Z I A Ł VI
Czwarta Kapituła Generalna.
Życie Księdza Bosko, zmuszonego ciężarem wieku i dolegliwościami
fizycznymi do ciągłego siedzenia w pokoju, poza jedyną rozrywką, jaką znajdował
w codziennej przejażdżce wieczornej, było zapewne, sądząc po ludzku, bardzo
jednostajne, szczególnie dla niego, który był przyzwyczajony do ustawicznej pracy.
Do przetrwania nudnej jednostajności przyczyniły się w ostatnich miesiącach 1886
roku cztery zdarzenia, które - mimo, że były powodem nieuniknionych niewygód -
przysporzyły mu jednak wiele prawdziwej pociechy. Mamy na myśli czwartą Kapitułę
Generalną, podróż do Mediolanu, wyprawę misjonarzy i uroczyste otwarcie nowego
nowicjatu w Foglizo.
Czwarta Kapituła Generalna była ostatnią odbytą pod osobistym
przewodnictwem założyciela. List zwołujący Kapitułę nosi datę 31 maja. Podano
w nim również do wiadomości, że upływa już 6 lat od odbycia Kapituły Wyższej
i trzeba będzie przy tej sposobności dokonać nowych wyborów. Miejscem zebrania ma
być kolegium na Valsalice; czas: począwszy od 1 września. Według Ustaw100
uprawnionymi do udziału, oprócz członków Kapituły Wyższej, inspektorów
i prokuratora generalnego, byli również wszyscy dyrektorzy domów; w myśl tychże
Ustaw101, ponieważ miały się odbyć także wybory, każdy dyrektor winien przybyć
z jednym członkiem po ślubach wieczystych, wybranym przez współbraci własnego
domu.
Do wszystkich dyrektorów został równocześnie wysłany wykaz tematów
obrad, aby je podali do wiadomości swoim podwładnym; ci mieli je poważnie
przemyśleć, poczynić pisemnie stosowne wnioski i uwagi oraz wysłać na czas radcy
szkolnemu ks. Cerrutiemu, moderatorowi Kapituły Generalnej. Wspomniany wykaz
był ujęty w następujące punkty:
100 Zob. uwagę do art. 3, rozdz. VI.
101 Rozdz. IX, art. 10.
125

13.6 Page 126

▲back to top


MATERIAŁ DO OBRAD NA KAPITUŁĘ GENERALNĄ
WE WRZEŚNIU 1886 r.
Przeglądnie się pokrótce tematy omawiane na ostatniej Kapitule Generalnej,
a szczególnie:
1. Trzeci punkt schematu wówczas przedłożonego, tj. Regulamin dla parafii
kierowanych lub mających być kierowanymi przez salezjanów.
2. Piąty punkt: nadanie odpowiedniego kierunku pracom ręcznym w domach
salezjańskich i środki dla rozwijania powołań wśród młodzieży rzemieślniczej.
Prócz tego podajemy do rozwagi współbraci następujące nowe tematy:
3. Sposób wykonania dekretu śp. Papieża Piusa IX „Regulari disciplinae”.
4. Sposób postępowania przy dopuszczaniu do święceń.
5. Sposób i środki zakładania studentów dla kleryków w rożnych inspektoriach.
6. Sposób uzyskania zwolnienia od służby wojskowej.
7. Poprawki, jakie należałoby wprowadzić do katalogu naszego Towarzystwa.
Wnioski współbraci.
Przy końcu dodano uwagę dla dyrektorów i współbraci wybranych na Kapitułę,
by się zjechali 25 sierpnia w S. Benigno Canavese, gdzie przygotowują się do swego
zadania przez odprawienie ćwiczeń duchownych. Na ćwiczeniach duchownych był
obecny również Ksiądz Bosko, przebywający tamże już od 21 - go, tj. od rekolekcji
dla aspirantów102.
(176) Nigdy nie widziano tak licznego zjazdu salezjanów. Wraz z Kapitułą
Wyższą zebrali się około Księdza Bosko trzej inspektorzy, 29 dyrektorów103 z tyluż
członkami wybranymi w poszczególnych domach; ponadto kilku księży nie
należących do Kapituły Generalnej. Kaznodziejami byli: ks. Bertello, „którego
rozmyślania były naprawdę klasyczne”, i ks. Lasagna, „który głosił nauki
z gorliwością prawdziwie misjonarską i w duchu salezjańskim”- jak określa
ks. Lazzero104.
Z powodów finansowych z Ameryki przybył tylko ks. Lasagna. Żałowali tego
zebrani, ponieważ mimo wszystko byłoby pożądane liczniejsze przedstawicielstwo
z tak odległych krajów105. Ks. bp Cagliero chciał uczestniczyć w Kapitule
102 Przed wyjazdem z Turynu Ksiądz Bosko napisał do papieża list z gorącymi życzeniami na św. Joachima, dzień imienin
Leona XIII. Dnia 24 - go otrzymał z Rzymu następujący telegram: „Ksiądz Bosko. S. Benigno. Dziękując Księdzu za
życzenia i spraszając obfitość darów niebieskich dla sierot kierowanych przez zasłużonych salezjanów Ojciec św. udziela
wszystkim swego Apostolskiego Błogosławieństwa. L.Kard.Jacobini”.
103 Dodatek, dok. 34. Spośród dwóch pozostałych inspektorów inspektor Liguryjski, ks. Cerruti był od roku 1885 Radcą
Kapituły Wyższej, a inspektor argentyński ks. Costamagna nie przybył.
104 List do ks. bpa Cagliero, S. Benigno, 28 sierpnia 1886 r.
105 Tamże: „Szkoda - pisze to w imieniu ks. Rua - że z Ameryki przybył tylko ks. Lasagna. Spodziewano się także księdza
Costamagna, księdza Fagnano i paru innych”. Sam ks. Rua pisał 11 sierpnia do ks. Ricchardi, sekretarza bpa Cagliero:
126

13.7 Page 127

▲back to top


przynajmniej przez podanie kilku wniosków do rozpatrzenia na osobnej konferencji
dyrektorów; wnioski te przesłał także w imieniu tamtejszych współbraci106.
Podczas ćwiczeń duchownych Ksiądz Bosko czuł się coraz słabszym (177)
z powodu gorąca; dlatego ograniczał się tylko do udzielania krótkich posłuchań
dyrektorom i nie mógł nic innego robić. Powiadał jednak: Jeżeli pragniecie mówić ze
mną o sprawach duszy, przychodźcie, a zajdziecie Księdza Bosko zawsze gotowego
do wysłuchania waszych zwierzeń. Tę trochę sił, jakie mi pozostają, poświęcę chętnie
dla dobra swoich synów. Na widok zaś rekolektantów, przełożonych i podwładnych
zmieszanych razem i skupionych koło niego w czasie kilku rekreacji, powtarzał
z zadowoleniem: Po tym poznaję was wszystkich, jako swoich synów. Nie ubiegajcie
się o wyróżnienia. Widzę tu dyrektorów, kaznodziejów rekolekcji, członków Kapituły
Wyższej, a wszyscy złączeni razem jak członkowie jednej rodziny.
Chciałbym wam powiedzieć tyle rzeczy, lecz moje płuca odmawiają mi
posłuszeństwa. Powiem je ks. Rua, a on wam wszystko powtórzy. Tymczasem
módlcie się za Księdza Bosko. Z tymi słowami oddalał się, podczas gdy obecni ze
wzruszeniem kwapili się, by mu ucałować rękę107. W końcu osłabiony do najwyższego
stopnia i pełen cierpień opuścił S. Benigno rano 31 sierpnia. Resztę dnia spędził
w Oratorium i nazajutrz 1 września o godz. 10 udał się na Valsalice. Przejeżdżając
obok domu Córek Marii Wspomożycielki, gdzie wiele Sióstr zebrało się na ćwiczenia
duchowne, pragnął wstąpić tam na chwilę. Po wejściu do kaplicy dał wszystkim kilka
upominków, pobłogosławił je i wróciwszy do powozu ruszył dalej.
Na Valsalice oczekiwali go już wszyscy uczestnicy Kapituły Generalnej. Pod
wieczór odbyło się zebranie w kościele. Ksiądz Bosko (178) zasiadł w prezbiterium
„Bardzo nam przykro, że spośród przełożonych z Ameryki przybył na Kapitułę Generalną tylko ks. Lasagna. Oczekiwaliśmy
przynajmniej dwóch. Trudno”. Zaś ks. Lasagna w liście do bpa Cagliero tak pisze (S. Benigno, 26 sierpnia): „Ksiądz Bosko
zasmucił się bardzo, że nie przybyli ks. Fagnano i ks. Costamagna”.
106 Wnioski na konferencję dla dyrektorów:
1. Nalegać na zachowanie ślubów ubóstwa, zwłaszcza w podroży, w ubiorze oraz w przeróbkach i wznoszeniu
budowli.
2. Polecać przykładność w życiu wspólnym, osobliwie w pożywieniu, w pokątnym piciu, itp.
3. Odpowiadać natychmiast i wyczerpująco na okólniki inspektorów.
4. Urządzać dobrze i regularnie ćwiczenia dobrej śmierci i to w sposób szczególniejszy dla współbraci, nie tylko
dla samych wychowanków;
5. To samo dotyczy miesięcznych sprawozdań sumienia;
6. Pamiętać, że przede wszystkim należy asystować, kochać i wspomagać własnych współbraci, a potem chłopców;
7. Dotyczy to zwłaszcza w stosunku do młodych kleryków przychodzących z S. Benigno, którzy nadal potrzebują
ojcowskiej opieki i wielkiej miłości, jaką tam byli otaczani w praktykach religijnych i zakonnych. Należy przez czytanie
i odpowiednie wyjaśnienia dać im możność poznania, w jaki sposób mogą się stać dobrymi nauczycielami i asystentami
przez stosowanie systemu uprzedzającego. Wspierać ich w trudnościach, na jakie napotykają przy spełnianiu swego
obowiązku i które są nieraz pierwszą przyczyną ich wystąpienia;
8. Postanowienia Kapituły powinno się przeczytać wszystkie na początku roku; następnie każdego dnia pewną ich
część. Ustawy zaś - jeden rozdział każdego miesiąca z okazji ćwiczenia dobrej śmierci.
Ks. Cerruti (Turyn, 12 października 1886 r.) tak mu odpisał: „Wnioski nadeszły w dwa dni po zamknięciu
Kapituły Generalnej, tj. wieczorem 9 września. Po przeczytaniu widzę, że dwie trzecie z nich były podane również przez
innych współbraci i roztrząśnięte na Kapitule Generalnej. Resztę wezmę chętnie pod uwagę przy przeglądaniu i drukowaniu
powziętych Uchwał, ponieważ przesłane uwagi posiadają swoją wartość wewnętrzną i pochodzą od tych, którzy jako
misjonarze stanowią chlubę i główną podporę Zgromadzenia”.
107 Ks. Jan Francesia: „Popularny zywot bł. Ksiądz Jana Bosko (Vita popolare del beato Don Giovanni Bosco)”. Turyn, S. E.
I., 35 - ty tysiac, str. 216.
127

13.8 Page 128

▲back to top


wśród ustępujących członków Kapituły Wyższej. Po odśpiewaniu „Veni Creator” ks.
Rua w jego imieniu ogłosił Kapitułę Generalną za otwartą i odczytał odpowiednie
artykuły z Regulaminu. Następnie wezwano pomocy Najświętszej Maryi Panny przez
odśpiewanie „Ave Maris Stella” i po błogosławieństwie Najświętszym Sakramentem
udano się do sali zebrań na wstępne posiedzenie.
Tutaj po krótkim omówieniu urzędów, na które miały się odbyć wybory,
postanowiono, że do głosowania przystąpi się rano dnia następnego, po południu zaś
odbędzie się pierwsze posiedzenie dla rozpatrzenia piątego i siódmego punktu
programu, tj. punktów odnoszących się do studentatów dla kleryków w rożnych
inspektorach i do ułożenia katalogu naszego Towarzystwa: dwa punkty o znaczeniu
drugorzędnym, lecz według myśli moderatora miały one posłużyć przede wszystkim
dla bliższego wzajemnego zżycia się członków Kapituły i wdrożenia obrad.
Pierwszy to raz Kapituła wyższa stawiła się na Kapitułę Generalną wraz ze
swoim sekretarzem w osobie księdza Lemoyne. Sekretarz nie jest właściwie jednym
z Przełożonych Kapituły, lecz jedynie pełni w niej zajęcie urzędnicze; nie mógł więc
wówczas być zaliczonym do wyborców ani na podstawie Ustaw, które tylko Kapitule
Wyższej dawały prawo głosu, ani na podstawie prawa ogólnego; jednakowo
zgromadzenie mocą przysługującej mu władzy, przed rozwiązaniem wstępnego
posiedzenia, postanowiło jednogłośnie, aby główny sekretarz Kapituły Wyższej był
również wyborcą.
Pod koniec rozdano spis członków z prawem głosu biernego, nie wykluczając
ustępujących z urzędu. Liczba ich wynosiła 77 bez przełożonego generalnego,
piastującego urząd dożywotnio i bez jego zastępcy, który pozostawał „ad nutum - do
uznania” przełożonego generalnego oraz bez ks. bpa. Cagliero i ks. Fagnano,
mających szczególny urząd od Stolicy św. W owym czasie należało również wybrać
mistrza nowicjuszów, ponieważ Reguła przepisywała wyraźnie: „Novitiorum Magister
eligatur in Capitulo Generali - Mistrza nowicjuszów wybiera Kapituła Generalna”108.
Wybory odbyły się spokojnie109 przed południem dnia 2 września i dały
następujące wyniki:
Prefekt: Ks. Belmonte Dominik.
Kierownik Duchowny: Ks. Bonetti Jan.
Ekonom: Ks. Sala Antoni.
Radca Szkolny: Ks. Cerruti Franciszek.
Radca Zawodowy: Ks. Lazzero Józef.
Radca: Ks. Durando Celestyn.
108 Ustawy, roz. 10, art. 9. Na 10 - ej Kapitule Generalnej w roku 1904 postanowiono, że „mistrzowie nowicjuszów będą
wybierani przez przełożonego generalnego za zgodą Kapituły Wyższej i po wysłuchaniu zdania Rady Inspektorialnej. Por.
„Uchwały IV Kapituły Generalnej”. S. Benigno Canavese 1905 r.
109 Ks. Lazzero pisał do ks. bpa Cagliero (9 września, 1886 r.): „Przed każdym głosowaniem odczytywano głośno urząd, jaki
nowo wybrany miał objąć; przy wyborze Radców oświadczono, że jeden będzie Radcą Szkolnym, drugi Zawodowym, trzeci
dla załatwiania korespondencji z misjami”. Ks. Cerruti również pisał do bpa Cagliero (12 października 1886 r.):
„Pocieszającym jest to, że wybór Kapituły Wyższej i przebieg Kapituły Generalnej odbył się w najlepszym porządku”.
128

13.9 Page 129

▲back to top


Mistrzem nowicjuszów: Ks. Barberis Juliusz.
Ks. bpa Cagliero został ogłoszony Katechetą honorowym. Po dokonaniu
wyborów odczytano Księdzu Bosko oświadczenie, iż wszyscy obecni jednomyślnie
zgadzają się, by odnośnie do wyborów postąpił tak, jak w Panu uważa za najlepsze,
zatwierdzając je lub zmieniając. Ksiądz Bosko podziękował zebranym za tę oznakę
zaufania, wyraził swoje zadowolenie i wezwał wszystkich do podziękowania Panu
Bogu. Pod koniec zawiadomił słowami pełnymi miłości i bólu o śmierci drogiego
współbrata księdza Nespoli, który umarł dziś rano i życzył Zgromadzeniu wielu tak
zacnych salezjanów, jakim był nieodżałowany zmarły.
Ks. Nespoli zasługiwał naprawdę na tak piękne wspomnienie. Jego
przedwczesny zgon był tym dotkliwszy, że powodował utratę wielkiego geniusza
o wypróbowanej cnocie, zdobytej dzięki heroicznemu poświęceniu, jeśli się weźmie
pod uwagę, że zmarły był obdarzony (180) z natury popędliwym i niestałym
charakterem. Po stracie ojca w 9 roku życia pozostał jeszcze przez dwa lata pod opieką
krewnych, gdy pewna zacna pani, której miłosierdziu umierający ojciec polecił swoją
biedną rodzinę, zajęła się nim i umieściła go w Oratorium.
Tu skończył pięć klas gimnazjalnych; lecz w gimnazjum wyższym wskutek
zagłębiania się w czytaniu klasyków i nie znajdując w szkole nikogo, kto by zrozumiał
potrzeby jego duszy i oświecił go w rzeczach wiary, ostygł bardzo w pobożności. Na
szczęście świętość Księdza Bosko i księdza Rua znalazły oddźwięk w jego duszy
i były niejako podwójnym magnesem, który go przyciągnął i zatrzymał. W roku 1876
wstąpił do nowicjatu, stanowiącego wówczas osobną jednostkę w Oratorium. W tymże
roku pod kierownictwem księdza Barberisa rozpoczął pracę nad odbudowaniem swego
życia duchownego, pracę, która nieco osłabła w następnych trzech latach ślubów
czasowych, aż posłany do Alassio znalazł w ks. Cerrutim odpowiedniego dla siebie
dyrektora. Od tej chwili jego postęp duchowny nie zaznał przystanku. Nauka
i pobożność, szkoła i asystencja, stanowiły jego codzienne życie. Wykładając
w liceum prosił by mu przydzielono jedną godzinę religii tygodniowo, na którą
przygotowywał się z największą sumiennością, osiągając świetne wyniki. Z Alassio
zapisał się na uniwersytet w Genui; lecz wkrótce po uzyskaniu doktoratu zachorował
śmiertelnie. Liczył zaledwie 26 lat!
Jego nazwisko spotykamy w pewnym wydawnictwie pośmiertnym, które było
owocem zamiłowania, z jakim oddawał się zgłębianiu Ojców Kościoła110. Jego
przyjaciel i towarzysz w nauczaniu ks. Fascie, wtedy jeszcze jako świecki, a dziś
(1936 r.) generalny radca szkolny, napisał do tego dziełka ciekawą przedmowę o życiu
tłumacza. O jego charakterze tak pisze: „Było w nim niezwykłe piętno stałości,
postawa tak energiczna i niezmienna, że ile razy przyszedł do mnie lub ja (181) go
spotkałem, oglądałem zawsze ten sam obraz i mogłem powiedzieć: „To on! Było
szczególnie jedno miejsce, gdzie ten rys rozpoznawczy uwydatniał się w całej pełni
110 Sw. Aureli Augustyn: Listow 33 (8. Aurelio Agostino, Lettere XXXIII). Przekład i objaśnienia ks. Jana Nespoli. Turyn,
Druk Sal. 1887 r.
129

13.10 Page 130

▲back to top


i jaskrawości, a miejscem tym była szkoła. Tam ks. Nespoli był cały sobą bez żadnej
obcej domieszki”.
O jego pracy umysłowej napisał takie spostrzeżenie: „Dla niego wiedza była
tylko środkiem; celem jego nie było stać się uczonym, lecz dobrym i pomagać innym,
by stali się dobrymi! Rzeczywiście, ks. Nespoli pomagał innym starając się być
dobrym nauczycielem, a ks. Fascie ukazuje nam, jak pojmował rolę nauczyciela przy
odprawianiu Mszy św., w odmawianiu brewiarza, na rekreacji, na przechadzkach
z wychowankami i naturalnie w czasie prowadzenia lekcji”. Jego charakter z natury
wyniosły potrafił zniżyć się do młodzieży, oddawał się dla niej całkowicie, umiał
współczuć, brał poważnie wszystkie jej trudności i zarzuty, które rozwiązywał
i dostosowywał się w miarę możności do jej charakteru. Był jednak zawsze poważny;
co więcej, w stosunku do pewnego rodzaju chłopców był nieubłagany i nieustępliwy:
jego wola tak energiczna nie mogła się nigdy nagiąć do wyrozumienia, co mówię?; do
ścierpienia leniuchów w szkole! Energia woli towarzyszyła mu i kierowała nim przez
całe życie. Był zawsze tak stanowczy we własnych sprawach, wspomina ks. Fascie,
że zdziwił się bardzo, gdy dyrektor zapytał go, czy przypadkiem nie przychodzą mu
wątpliwości, co do powołania. Nie mógł przypuścić ani zrozumieć, iż istnieją
jednostki, które po powzięciu podobnego postanowienia mogą jeszcze mieć
wątpliwości; dużo mnie kosztowało, by go o tym przekonać”. Kochał rodzinę,
przyjaciół, uczniów; lecz zawsze jeszcze, według ks. Fascie: „ponad wszystkich
pierwsze miejsce w jego sercu zajmował Ksiądz Bosko, który mu zastępował ojca
i który też wzajemnie dawał mu odczuć, jak to miejsce było dla niego drogie”111.
Powróćmy do tematu Kapituły Generalnej. Popołudniowe posiedzenie (182)
dnia 2 września, na którym, jak wspomnieliśmy, omawiano sprawę katalogu
i studentatów, nie przedstawia nic szczególnego, za wyjątkiem paru uwag Księdza
Bosko. Zatwierdził on wniosek wysłania kilku zdolniejszych kleryków na wyższe
uczelnie papieskie do Rzymu, by uzupełnili swoje studia; zauważył tylko, iż wydaje
mu się to jeszcze przedwczesne ze względu na konieczność personelu dla dzieł
rozpoczętych. Dwaj pierwsi salezjanie, klerycy Festa i Giuganino, zostali wysłani na
teologię na uniwersytet gregoriański w jesieni 1888 roku.
Prócz tego Święty zalecał, by zachować nazwy będące dotychczas w użyciu,
jak „ascritti - wpisani” i „rok próby”, zamiast „nowicjusze” i „nowicjat”. To jednak,
jak sam dodał, nie jest ani konieczne, ani tak wielce pożyteczne. Do trzeciej sprawy
powrócimy później, gdy będzie mowa o Foglizzo. Na tym posiedzeniu nie powzięto
żadnych ostatecznych uchwał.
Przed południem dnia 3 - go zastanawiano się na pierwszym miejscu nad
sposobem zwolnienia kleryków od służby wojskowej. W owym czasie było jeszcze
kilka dróg wyjścia, z których jednak już w następnych latach nie można było
111 Tamze: str. VI, XIV, XX, XXX, XXVI. Między zapiskami księdza Nespoli znaleziono jeden zeszyt: pamiętnik osobisty,
którego prowadzenie przerwała śmierć. Przechowuje go ks. Fascie. Szczególnie pewna część, obejmująca więcej niż jeden
rozdział, jest tak pouczającą, za załączamy ją w dodatku, tym bardziej, iż zawiera ona rozsiane tu i tam notatki pożyteczne
dla naszej historii. (dok. 35)
130

14 Pages 131-140

▲back to top


14.1 Page 131

▲back to top


korzystać. W tych wszystkich sprawach, zauważył Ksiądz Bosko, najważniejszą
rzeczą jest mieć kogoś, który byłby zaznajomiony z prawem obowiązującym oraz był
naszym szczerym i chętnym przyjacielem. Jeżeli zaś nie posiadamy nikogo, wypada
zwrócić się z zaufaniem do osób mogących się tym zająć i prosić je o pomoc
w uzyskaniu praw, przysługujących może poborowym podczas poboru lub przeglądu.
Na ogół osoby te przyjmują podobne prośby i podejmują się żądanego poparcia.
Bardzo znamienną jest zapowiedź, jaką dał po wzmiance o prawach we Francji
i Hiszpanii, w stosunku do służby wojskowej: O ile chodzi o Włochy, wiadomo mi,
że bada się możliwości zwolnienia od służby wojskowej tych, którzy pragną poświęcić
się misjom zagranicznym. To może wielce posłużyć do zwolnienia naszych.
„Nadejdzie dzień, kiedy cały kler we Włoszech, z małymi zastrzeżeniami, będzie
wyjęty od obowiązku służby wojskowej”. Zanim jednak to nastąpi, trzeba się starać
o zwolnienie wszystkimi środkami godziwymi i prawnymi112. Wówczas nic jeszcze
nie uprawniało (183) do nadziei, żeby całe duchowieństwo miało być zwolnione od
służby wojskowej; owszem duch rządu szedł raczej w kierunku przeciwnym. Dziś
natomiast po Paktach Lateraneńskich jest to fakt dokonany.
Wspomniane zastrzeżenie dotyczy jedynie pospolitego ruszenia, ale i w tym
wypadku duchowni „in sacris - ze święceniami wyższymi” mają spełniać posługi
kapłańskie lub sanitariuszy.
Po wyczerpaniu tego tematu omówiono sposób postępowania przy
dopuszczaniu kleryków do święceń. O przebiegu obrad, podjętych również po
południu, protokoły milczą; lecz sprawa musiała być rozpatrzona wyczerpująco, jak
można wnioskować z Uchwał zawartych w 15 artykułach113.
Na posiedzeniu popołudniowym opracowano regulamin dla parafii.
Sprawozdawca ks. Lasagna posłużył się również pracami trzeciej Kapituły Generalnej,
odnoszącymi się do tego przedmiotu. Na wstępie przedłożył niektóre wywody
odradzające zbyt łatwe przyjmowanie obowiązków duszpasterskich. Podnoszono wiele
trudności, co do sposobu pogodzenia dwóch zarządów tam, gdzie do parafii jest
dołączony zakład. Po żywej dyskusji sprawa została ucięta w ten sposób,
by Przełożony Generalny rozstrzygał każdorazowo, czy dyrektor zakładu ma być
przełożonym całego domu lub też czy i proboszcz ma brać udział w zarządzie.
Ustalono jednak w sposób stanowczy, że obie administracje mają być od siebie
niezależne. Czas, od kiedy salezjanie mieli parafie pod swoim zarządem, był jeszcze
zbyt krótkim, by można się było powołać na doświadczenie celem prawidłowego
ułożenia tej sprawy. Wszelako ta druga próba oznaczała wielki postęp w stosunku do
poprzedniej, ponieważ doprowadziła do stworzenia zespołu norm godnych naszej
uwagi, które - pomijając inne korzyści - stanowiły punkt wyjścia dla późniejszych
ostatecznych postanowień, a po drugie były roztrząsane jeszcze za życia Sługi
Bożego114.
112 Uchwały, w Dodatku, dok. 36.
113 Dodatek, dok. 37.
114 Dodatek, dok. 38.
131

14.2 Page 132

▲back to top


Ksiądz Bosko wszedł na salę i objął przewodnictwo, spoczywające dotychczas
w ręku księdza Rua, w chwili, gdy obradowano nad sposobem (184) ustanowienia
proboszczów usuwalnych „ad nutum superioris - według uznania przełożonego”
i zaznajomiwszy się pobieżnie ze stanem obrad tak zaczął mówić: Jestem zdania,
że w obecnych nieszczęsnych czasach rozdziału Kościoła od państwa, w stosunku do
parafii już posiadanych należy iść naprzód tak jak można, zależnie od biegu
wypadków. Jeżeli trzeba będzie przyjąć nową parafię, Kapituła Wyższa obmyśli
sposób, jak najlepiej zapewnić nieusuwalność.
Inną ciekawą prośbą była sprawa lepszego zorganizowania szkół zawodowych.
Drugi paragraf wykazu przesłanego współbraciom przedkładał do rozwagi podwójny
przedmiot, a mianowicie nadanie odpowiedniego kierunku rzemieślnikom oraz środki
dla rozwijania w nich powołań zakonnych. W obradach uczestniczył także koad.
Rossi. Powzięte uchwały zasługują na to, by nie leżały zagrzebane w archiwach, czy to
dlatego, że odzwierciedlają myśl Księdza Bosko, który z pewnością uznał je za
własne, czy też dlatego, że oznaczają pierwszy pomost między okresem opartym
o tradycję a okresem regulowanym przez prawidła pisane, dotyczące kierunku
wychowania umysłowego, technicznego i religijnego w naszych szkołach
zawodowych. Był to owoc trzydziestoletniego doświadczenia115.
W niedzielę 5 września odbyło się tylko posiedzenie popołudniowe, na którym
Kapituła określiła sposób wprowadzenia w czyn dekretów o przyjmowaniu
nowicjuszów i postępowaniu przy dopuszczaniu do ślubów. Przez te dekrety, mówił
Ksiądz Bosko, Pius IX miał przed wszystkim na celu dać zgromadzeniom zakonnym
broń przeciwko tym, co prosząc o przyjęcie do zakonu nie są tego godni. W tym tkwi
także powód, dlaczego rozporządzenie ograniczało się jedynie do samych Włoch.
Taka jest właśnie myśl dekretów.
Poświęćmy kilka słów początkowi i naturze tych dekretów. Pius IX w rok po
wstąpieniu na Stolicę św. Piotra, 17 czerwca 1847 r. wydał do przełożonych
generalnych, opatów, prowincjałów i innych przełożonych zakonnych encyklikę „Ubi
primum arcano”, w której oświadczył (185), że od pierwszych chwil swego
pontyfikatu postawił sobie za cel: obronę, wzmocnienie i rozwój zgromadzeń
zakonnych. Dalej przyobiecał zająć się nimi w szczególny sposób, aby „świętość
obyczajów, wykształcenie duchowne i karność zakonna stosownie do Ustaw każdego
zakonu odżyły na nowo i kwitły coraz bardziej”. Wreszcie podał do wiadomości,
że dla rozpoczęcia i podtrzymania tej reformy powołał do życia Kongregację „de statu
regularium” i zachęcał przełożonych zakonnych do bacznego czuwania nad
podwładnymi i do zachowywania harmonijnej zgody tak między członkami jak
i w stosunkach z biskupami i duchowieństwem świeckim, a to celem przyczynienia się
„viribus unitis - wspólnymi siłami” do budowy Ciała Chrystusowego, tj. świętego
Kościoła. Dla dokonania dzieła reformy wydał 25 stycznia 1848 r. za pośrednictwem
wspomnianej Kongregacji dekret „Regulari disciplinae instaurandae”, gdzie znajdują
115 Dodatek, dok. 39.
132

14.3 Page 133

▲back to top


się zbawienne przepisy co do przypuszczenia nowicjuszów do obłóczyn i do profesji
zakonnej.
W myśl papieskiego zarządzenia należało wybrać generalną Komisję
wykonawczą i siedmiu egzaminatorów prowincjalnych. Na członków Komisji zostali
wybrani przez głosowanie członkowie i sekretarz Kapituły Wyższej, zaś na
egzaminatorów prowincjalnych: ks. Francesia, ks. Marenco, ks. Bianchi, ks. Nai,
ks. Rinaldi Filip116, ks. Tamietti, ks. Guidazio117.
Różne wnioski współbraci zostały przedstawione na dwóch posiedzeniach dnia
6-go. Większe znaczenie mają dla nas obrady w sprawie „Wiadomości Salezjańskich”.
Określono w następujący sposób ich ogólne pojęcie: „Wiadomości Salezjańskie” mają
na celu utrzymanie żywego ducha miłosierdzia wśród Pomocników, zaznajamianie ich
z dziełami dokonanymi lub zamierzonymi przez nasze pobożne Towarzystwo (186)
oraz pobudzanie ich do niesienia nam odpowiedniej pomocy. Dlatego należy je
uważać za organ Towarzystwa”118.
Aby czasopismo służyło wiernie swemu celowi, dla którego Ksiądz Bosko
podjął jego wydawnictwo, Kapituła Generalna postanowiła, co następuje:
1. „Wiadomości Salezjańskie” będą redagowane i drukowane pod
bezpośrednim nadzorem Kapituły Wyższej; Kapituła postara się, aby były tłumaczone
na różne języki i zamianuje naczelnego Dyrektora - Redaktora; do niego należeć
będzie piecza nad przeglądaniem i uporządkowaniem artykułów i wiadomości
nadchodzących z różnych krajów oraz troska o ich szybkie wydrukowanie i wysyłkę.
2. Aby „Wiadomości Salezjańskie” odpowiadały także krajowym potrzebom,
po zamieszczeniu zawsze niezmiennego tekstu w różnych tłumaczeniach przeznaczy
się ostatnie stronice na ogłoszenia wiadomości z domów znajdujących się
w odpowiednich państwach.
W Ameryce, jeśli zajdzie potrzeba ogłoszenia jakiegoś pilnego artykułu,
inspektorzy mogą zarządzić wydanie jakiegoś dodatku nadzwyczajnego, którego
streszczenie zamieści się w następnym numerze.
3. Każdy inspektor wyznaczy jednego ze swojej inspektorii, który by umiał
i mógł dogodnie, co miesiąc, zbierać pokrótce ważniejsze wiadomości z inspektorii,
przesyłając je dyrektorowi - Redaktorowi przed 15-ym każdego miesiąca, aby mogły
ukazać się w najbliższym zeszycie.
4. Ofiary na dzieła salezjańskie, złożone przez Pomocników dzięki
„Wiadomościom Salezjańskim”, niech będą przechowywane oddzielnie i z każdego
domu przesłane do Przełożonego Generalnego.
Można zatrzymać w zakładach ofiary, które wyraźnie dla nich są
przeznaczone, byle tylko zawiadomić o tym Przełożonego Generalnego. We
wszystkich wypadkach niech się postępuje zawsze po myśli ofiarodawców.
116 Ks. Filip Rinaldi brał udział tylko w wyborach jako towarzysz księdza Marenco, dyrektora zakładu, św. Jana Ewangelisty,
na tej podstawie, że był zastępcą dyrektora.
117 Nazwiska są podane kolejno według liczby otrzymanych głosów.
118 Tak w „Uchwałach”, rozdz. V.
133

14.4 Page 134

▲back to top


Podczas tych dwóch posiedzeń Ksiądz Bosko zabierał głos kilkakrotnie. Jeden
raz nawiasowo polecił wszystkim zaznajomić się dobrze z Dziełem Maryi
Wspomożycielki i popierać powołania dorosłych; potem dodał: Kiedy kard. Berardi
opowiadał Ojcu św. Piusowi IX o tym dziele, Papież odrzekł: „Jeżeli zakonnicy chcą
mieć zakonników, muszą się uciec do tego środka; tak samo biskupi, jeśli chcą mieć
księży”. Przyczyną tego jest, że tylekroć młodzieńcy wykolejają się w swej młodości,
lecz potem wracają na dobre tory ok. szesnastego lub osiemnastego, a nawet około
dwudziestego roku życia.
(187) Gdy była mowa o poleceniach Leona XIII dla odciągnięcia młodzieży od
masonerii, Ksiądz Bosko zauważył: Wystarczy polecać starszej młodzieży, by się nie
zapisywała do żadnego towarzystwa bez pozwolenia rodziców i proboszcza, lecz niech
się nie mówi na ten temat ani w domu ani w klasie. Znaczyłoby to ściągnąć na siebie
gniew nieprzyjaciół bez uzyskania jakiejkolwiek korzyści.
W sprawie wizytacji inspektorów i Przełożonych Wyższych w domach
- Ksiądz Bosko polecił, by przeprowadzono je zawsze w imieniu Przełożonego
Generalnego oraz by przywoływano współbraci do przestrzegania Ustaw nie powagą
swojego „ja chcę”, lecz dlatego, że to jest obowiązkiem nałożonym przez same
Ustawy. - Nieszczęsne „ja” psuje wszystko - zakończył. Na poparcie tego polecenia
przytaczamy tu kilka stosownych zdań, wyrzeczonych przez niego dnia 14 lutego
1887 r. na Kapitule Wyższej. Na podany wniosek, by w sposób obszerniejszy
rozwinąć niektóre artykuły Regulaminów, odrzekł: Nie należy dążyć do tego, by zbyt
rozwlekle i drobiazgowo układać nasze Regulaminy, choćby nam się wydawały nieco
za ogólne. Gdzie nie jest konieczna Reguła, wystarczy postępować z ojcowską
dobrocią, podwładni zaś niech współdziałają z przełożonymi dla dobrego postępu
zakładu. Oto piękny rys tej dobroci, której Święty był żywym wzorem.
Niespodziewane rozporządzenie ks. Cerrutiego przenosiło księdza Borio z Lanzo do
Randazzo. Dla poczciwego Piemontczyka udanie się na Sycylię oznaczało prawie
wyjazd na koniec świata; wydawało mu się to zbyt ciężkim, dlatego pożalił się
listownie przed Księdzem Bosko, który mu odpowiedział po ojcowsku:
Najdroższy Księże Borio!
Jedź spokojnie. Moja życzliwość i moje błogosławieństwo będą ci
towarzyszyły, dokądkolwiek się udasz. Uzbrój się w cierpliwość i roztropność. Bądź
światłością dla swoich towarzyszów. Pan Bóg sprawi, że może wkrótce się
zobaczymy!
Niech Maryja Najświętsza prowadzi nas wśród wszystkich niebezpieczeństw
i niech będzie dla wszystkich salezjanów prawdziwą przewodniczką do nieba.
Módl się nadal za Twego przyjaciela, który ci zawsze będzie oddanym
w Jezusie Chrystusie
Turyn, 6 lutego 1886 r.
Ksiądz Jan Bosko
134

14.5 Page 135

▲back to top


Podczas obrad nad systemem uprzedzającym Sługa Boży zawiadomił (188),
że rozpoczął pisać dziełko na ten temat i spodziewa się doprowadzić je do końca czy
to osobiście czy przez innych. Lecz niestety nie tylko nie zostało ono ukończone, lecz
wśród rękopisów Świętego z rozpoczętej pracy nie ma ani śladu119.
Przed południem dnia 7-go Kapituła zebrała się po raz ostatni. Ks. Bonetti
odczytał pewne uwagi dotyczące pięciu punktów, których należy przestrzegać
w stosunku do Córek Maryi Wspomożycielki, a mianowicie:
1. Nie towarzyszyć lekarzowi, kiedy wizytuje chore.
2. Zadowolić się ich posługą w kuchni i jadalni.
3. Nie przeciwstawiać się zmianie jakiejś Siostry.
4. Nie zwracać się do nich nigdy przez „ty” i unikać z nimi wszelkiej
poufałości.
5. Na pytanie, czy Siostry, oprócz do Ojca św., Przełożonego Generalnego
i Matki Generalnej, mogą pisywać swobodnie również do dyrektora miejscowego, do
dawnych dyrektorów i do spowiedników, sprawozdawca wyraził przeciwne
zapatrywanie; dla tych jedynie, które przebywają w Ameryce, z powodu odległości
można by pozwolić, by pisały także do inspektora.
W końcu ks. Rua zwrócił uwagę na pewne części Ustaw, których należało
szczególnie przestrzegać:
1. Odpowiadać natychmiast i skrzętnie na miesięczne listy inspektorów; to
samo niech czynią inspektorzy na zapytania zwrócone do nich przez Kapitułę Wyższą.
2. Niech wszyscy inspektorzy i dyrektorzy zgodnie nalegają na zachowywanie
ślubu ubóstwa.
3. Dyrektorzy niech nie trzymają w pokoju napojów i likierów ani dla siebie,
ani dla innych.
4. Dyrektorzy będą uważali, by w jakości i ilości posiłku stosowano się do
przepisów.
5. Ubiór niech będzie czysty, lecz niech się go nie zmienia zbyt łatwo i często
wbrew duchowi Ustaw; to samo dotyczy (189) obuwia.
6. Nie podróżować dla przyjemności i bez potrzeby nie używać drugiej klasy.
7. Odprawiać w myśl Uchwał ćwiczenie dobrej śmierci i to oddzielnie od
wychowanków.
8. Odbywać regularnie sprawozdania; dokładność w tej praktyce jest rękojmią
dobrego postępu zakładu.
9. Dyrektor niech na pierwszym miejscu zajmuje się współbraćmi, potem
dopiero chłopcami. Niech im się udziela lekcji teologii i świętych ceremonii, co
przyczyni się walnie do zachowania ducha zakonnego.
119 W tomie XVI (str. 439 - 447) zamieściliśmy prawdziwą rozprawkę o karach. Rękopis jest na pewno księdza Rua, jak to
również wynika ze stylu, lecz słowa i myśli są Księdza Bosko. Naszym zdaniem ks. Rua nadał szkicom Księdza Bosko na
ten temat formę okólnika; szkice te były niejako przygotowaniem do zapowiedzianego dziełka. Nie wydany okólnik
szczęśliwym tylko trafem odnaleźliśmy w roku 1934. Bez wątpienia ks. Rua nie odważyłby się nigdy włożyć w usta Księdza
Bosko podobne wyrażenia, gdyby rzeczywiście Sługa Boży nie był tak powiedział.
135

14.6 Page 136

▲back to top


10. Otaczać opieką i pomocą kleryków, przybyłych dopiero co z nowicjatu.
Podsycać w nich ducha pobożności i zaprawiać ich do pracy. Zwracać im uwagę, by
nie przemęczali głosu, gdy rozpoczynają nauczać. Dowiadywać się o ich
postępowaniu w szkole. Upominać ich z miłością i szczerością.
11. Na początku roku przeczytać i wyłożyć im system uprzedzający, jak to już
było postanowione.
12. Zwracać uwagę na początkujących; gdy któryś natrafia na trudności, pomóc
mu w odpowiedni sposób.
Po tym moderator odczytał akt zamknięcia Kapituły Generalnej, który zaraz
podpisali wszyscy uczestnicy. Dokument kończył się następującym oświadczeniem:
„Podobnie jak nasze Ustawy dają Przełożonemu Generalnemu jak najszerszą władzę
we wszystkim, co dotyczy prawidłowego i pomyślnego rozwoju Pobożnego
Towarzystwa Salezjańskiego, tak również członkowie Kapituły Generalnej przed jej
rozwiązaniem - podczas gdy dziękują z całego serca najukochańszemu Księdzu Bosko
za ojcowską dobroć i opiekę nad nimi i wyrażają życzenie, by jak najdłużej Pan Bóg
nam go zachował - jednogłośnie uchwalają zostawić mu pełnomocnictwo do szerszego
rozwinięcia tych punktów, które by nie były dostatecznie opracowane oraz do
poczynienia uzupełnień i zmian dla dobra i postępu Pobożnego Towarzystwa
Salezjańskiego, zgodnie z naszymi Ustawami”.
Przytoczyliśmy tu i tam słowa i zdania Księdza Bosko wypowiedziane
w czasie posiedzeń. Lecz na podstawie tego, co napisał ks. Albera, można
wnioskować, że nie wszystko zostało zanotowane przez sekretarzy Kapituły księdza
Lemoyne i ks. Marenco. W istocie (190) drugi następca Świętego powiada120: „Każdy
spokojnie i z delikatnością wyrażał własny sposób zapatrywania, a po skończonej
dyskusji oczekiwano, by Ksiądz Bosko rozwiązał trudność, rozstrzygnął kwestię
i wskazał pewną i dokładną drogę postępowania. Zebrania te były tylomaż lekcjami,
gdzie wydawało się, że czcigodny Nauczyciel w przeczuciu bliskiego już dnia rozłąki
ze swymi umiłowanymi uczniami chce w kilku słowach zamknąć całą swoją naukę
i całe swe długie doświadczenie”.
Kiedy z początkiem roku szkolnego personel zakładów znajdował się już
w pełnym składzie na swoim miejscu i sprawy wzięły już bieg regularny, Ksiądz
Bosko okólnikiem z dnia 21 listopada, ułożonym przez ks. Lemoyne, zawiadamiał
urzędowo współbraci o wynikach wyborów, dołączając następujące polecenia.
Obecnie nie pozostaje nic innego, jak okazać z waszej strony całkowite
posłuszeństwo nowej Kapitule, ponieważ pochodzi ona od Boga, który posłużył się
wami jako narzędziami do jej ustanowienia. To posłuszeństwo niech będzie
skwapliwe, pokorne i ochocze, jak przepisują Ustawy. Patrzmy na swoich
120 Ks. Paweł Albera: „Ksiądz Alojzy Lasagna”, Pamiętniki biograficzne. (Mons. Luigi Lasagna. Memorie biografiche). S.
Benigno Canavese. Sal. Szkoła Druk. 1900, str. 214.
136

14.7 Page 137

▲back to top


przełożonych jako na braci, owszem jako na kochających ojców, którzy nie pragną
niczego innego, jak tylko chwały Bożej, zbawienia dusz, naszego dobra i pomyślnego
rozwoju naszego Towarzystwa. Uznawajmy w nich przedstawicieli samego Boga,
przyzwyczajając się uważać ich rozporządzenia za objaw woli Bożej. Jeżeli zaś
czasem zdarzy się, że wydadzą rozporządzenie niezgodne z naszymi pragnieniami, nie
wzbraniajmy się mimo to od posłuszeństwa; pamiętajmy, że i dla nich przykro jest
polecać rzeczy trudne i nieprzyjemne i czynią to tylko dlatego, ponieważ widzą, że to
jest konieczne dla dobra biegu spraw, dla chwały Bożej i dla pożytku bliźniego.
Zróbmy wtedy chętnie ofiarę z własnych upodobań i wygód dla tak szlachetnego celu
i pamiętajmy, że tym bardziej zasługującym będzie w oczach Boga nasze
posłuszeństwo, im więcej nas kosztuje poświecenia w wykonaniu.
Wystrzegajmy się dalej, moi drodzy synowie, popadnięcia w zgubną wadę
szemrania, które jest tak bardzo przeciwne miłości, znienawidzone przez Boga
i szkodliwe dla wspólnoty. Unikajmy szemrania przeciw jakiejkolwiek osobie,
zwłaszcza przeciw naszym współbraciom, a już najwięcej przeciw przełożonym.
Szemrzący, powiada Duch Święty, rozsiewa niezgodę, szerzy niezadowolenie i smutek
tam, gdzie panowałyby spokój, wesołość i miłość. Starajmy się przez posłuszeństwo,
szacunek i przywiązanie tak postępować, aby, jak mówi św. (191) Paweł, przełożeni
„cum gaudio hoc faciant et non gementes”, z radością mogli sprawować swój urząd,
a nie wśród wzdychań121.
Lecz nie tylko posłuszeństwo i miłość pragnę wam polecić w tej chwili.
Trzecia sprawa leży mi bardzo na sercu, a jest nią stałe przestrzeganie ślubu ubóstwa.
Pamiętajmy, moi drodzy synowie, że od zachowania tego ślubu zależy w głównej
mierze rozkwit pobożnego Towarzystwa i dobro naszej duszy. Prawda, że Boska
Opatrzność wspierała nas aż dotychczas i musimy przyznać, pomagała nam w sposób
nadzwyczajny we wszystkich naszych potrzebach. Tej pomocy, bądźmy pewni, nie
braknie nam i na przyszłość za przyczyną Najświętszej Maryi Wspomożycielki, która
zawsze była nam Matką. Lecz to nas nie zwalnia od obowiązku dokładania wszelkich
starań, by zmniejszyć wydatki, gdzie tylko można, jak np. przez robienie oszczędności
przy zakupach, podróżach, budowlach i w ogóle wszędzie, gdzie nie ma prawdziwej
konieczności. Owszem uważam, że w tym względzie mamy szczególne obowiązki tak
wobec Opatrzności Boskiej, jak wobec naszych Dobrodziejów. Dlatego, moi drodzy
synowie, polecam wam gorąco wprowadzenie w czyn postanowień powziętych na
naszych obradach (roz. V.), odnoszących się do oszczędności, osobliwie w różnych
pracach i budowlach, przy zakupach i podróżach.
Bądźcie przekonani, że Pan Bóg nie omieszka pobłogosławić hojnie naszej
wierności i dokładności w przestrzeganiu tych trzech niezmiernie ważnych punktów,
jakimi są: posłuszeństwo, miłość i ubóstwo.
Uchwały ukazały się w druku w roku 1887. Z trzeciej Kapituły Generalnej
pierwotnie nic nie zostało ogłoszone; dlatego też po przejrzeniu wówczas powziętych
121 Hbr 17,17.
137

14.8 Page 138

▲back to top


uchwał złączono je z obecnymi122. Zupełnie nieporuszoną w roku 1886 sprawą jest
rozdz. IV o Oratoriach świątecznych123. Ksiądz Bosko byłby chętnie wydał w jednym
tomie zbiór uchwał wszystkich czterech Kapituł Generalnych; lecz z uwagi, że praca
ta zabrałaby dużo czasu, wolał wydać bezzwłocznie uchwały tylko dwóch ostatnich.
Zamierzone przez niego wydanie ujrzało światło dzienne w roku 1902 pod postacią
tomiku, w którym po Ustawach następują Uchwały pierwszych sześciu Kapituł
Generalnych.
122 „Uchwały trzeciej i czwartej Kapituły Generalnej Pobożnego Towarzystwa Salezjańskiego, odbytej na Valsalice we
wrześniu w latach 1883 - 1886”. S. Benigno Canavese, druk. Sal. 1887 r.
123 Dodatek, dok. 40.
138

14.9 Page 139

▲back to top


R O Z D Z I A Ł VII
Św. Jan Bosko w Mediolanie. Ostatnie obłóczyny kleryków w San Benigno.
(192) W czasie, gdy na Valsalice odbywały się posiedzenia Kapituły
Generalnej, śpiewacy z Oratorium pod kierownictwem p. Doglianiego wyjechali do
Brescii. Przybyli tam w wigilię uroczystej koronacji Matki Boskiej czczonej
w sanktuarium pod wezwaniem MB Łaskawej. Mieli oni do wykonania znaczną część
programu muzycznego zakrojonego na szeroką skalę. Dla wielkich zasług księdza
Elena, dzielnego kaznodziei i gorliwego pomocnika, Ksiądz Bosko bardzo chętnie
użyczył swoich chłopców tym gorliwym katolikom bresciańskim. Oprócz
mieszkańców zjechały tam tysiące wiernych ze wszystkich diecezji lombardzkich;
uroczystość uświetniło kilku biskupów, a wśród nich ks. bp Sarto, ordynariusz Mantui,
oraz kard. Canossa, biskup Verony. O próbach generalnych poważny prof. Remondi
wyraził następujące zdanie124: „Na osobliwą uwagę zasługuje chór wychowanków
zakładu salezjańskiego Księdza Bosko i ich szanowny dyrygent p. Dogliani, który
z nieporównaną cierpliwością i znajomością umiał do tego stopnia wyszkolić tę
gromadę dzielnych chłopców, iż uzyskał tak doskonale ześpiewanie się zespołu”.
„Podziwu godna dokładność” w ostatecznym wykonaniu śpiewów skłoniła inną
poważną osobistość do zabrania głosu i wysławiania metody i skutków wychowania
(193) udzielanego w zakładach Księdza Bosko. „Jedną z cennych zalet, pisała ona125,
owszem powiedziałbym, sekretem zakładów wychowawczych tego nadzwyczajnego
i opatrznościowego męża jest pociąganie młodzieży ku dobremu bez przymusu, tj.
w taki sposób, by sami chłopcy dobro to umiłowali, szukali go i dobrowolnie je
praktykowali. Jako wynik tego bardzo trudnego systemu - wczoraj rano wszyscy
młodzi śpiewacy bez żadnego przypomnienia z czyjejkolwiek strony samorzutnie
przystąpili do św. Sakramentów. O! Ksiądz Bosko umie dać dobrych chrześcijan
Kościołowi, a dla ojczyzny najlepszych obywateli i oddanych miłośników nauki
i sztuki”.
Obecność chłopców w Brescii wywołało żywe i ogólne zadowolenie wśród
obywatelstwa tak, że Komitet obchodu uroczystości pisał do Księdza Bosko:
„Widzieliśmy i podziwialiśmy od pierwszego dnia nie tylko mistrzostwo młodzieży
Księdza w sztuce śpiewu, lecz tak samo jej zachowanie się nad wyraz chwalebne
i budujące; dlatego przejęci żywą wdzięcznością za dar tak wspaniałomyślny, jaki
124 „Cittadino di Brescia”, 7 - 8 wrzesnia 1886 r.
125 Tamże, 9 - 10 września 1886 r.
139

14.10 Page 140

▲back to top


Ksiądz sprawił naszemu miastu i Matce Boskiej przez przysłanie nam Swoich
chłopców, poczuwamy się do najgorętszych wyrazów podziękowania również
w imieniu naszego Najczcigodniejszego Księdza Biskupa126. Ksiądz Bosko jest
naprawdę błogosławieństwem na wszystko i dla wszystkich”127. Ponieważ zaś
sądzono, że Ksiądz Bosko znajduje się już w Mediolanie, panowie z Komitetu pisali
dalej: „Przy tej okazji mógłby Ksiądz przynieść jeszcze więcej błogosławieństwa,
gdyby z Mediolanu, gdzie jak nam wiadomo przebywa, zechciał choćby krótką
obecnością zaszczycić naszą Miłą Matkę Boską Łaskawą i w ten sposób ukoronować
nasze uroczystości. Prosimy, Przewielebny Księże Bosko, zrobić nam tę
niespodziankę, a zobaczy Ksiądz wokół siebie rzesze ludu (194) pełne wiary
i pobożności, co wielką pociechą napełni jego serce”.
Ksiądz Bosko miał przybyć wkrótce do Mediolanu. Stolica Lombardii
posiadała liczny zastęp dobranych i czynnych Pomocników. Duszą Związku był ks.
Paschal Morganti, były wychowanek Oratorium, wyniesiony później na stolicę
arcybiskupią w Rawennie. Zacni Pomocnicy nalegali ustnie i pisemnie, by także w ich
mieście odbyła się publiczna konferencja, która by posłużyła do coraz szerszego
zapoznania społeczeństwa z dziełami salezjańskimi; lecz domagali się przybycia
samego Księdza Bosko. Tę myśl popierał najbardziej, ks. Anioł Rigoli, również były
wychowanek i to jeden z najstarszych, w nadziei, że przy tej okazji Ksiądz Bosko
odwiedzi także jego parafię w Casale Litta. Ksiądz Bosko zgodził się przyjąć
zaproszenie i wyznaczył do wygłoszenia konferencji księdza Lasagna. W sprawie
możliwości i właściwej pory wyjazdu wyłoniła się przez pewien czas trudność,
ponieważ ks. Rua i inni przełożeni obawiali się o życie Sługi Bożego. Czy wytrzyma
trudy podróży? Czy łatwo dające się przewidzieć niewygody nie załamią jego już i tak
wątłego zdrowia? A potem biorąc pod uwagę jego krańcowe wyczerpanie, co począć,
gdyby jakaś nieprzewidziana choroba nawiedziła go z dala od Oratorium? W końcu po
długich wahaniach sam Ksiądz Bosko w dodatku do „Wiadomości Salezjańskich” na
wrzesień podał Pomocnikom lombardzkim wiadomość o konferencji salezjańskiej
w niedzielę 12 bm. słowami: „Pomimo niedomagań podeszłego wieku żywię silną
nadzieję, że jeszcze będę mógł przybyć na konferencję, ponieważ pragnę zapoznać się
i odnowić znajomość z wielu osobami duchownymi i świeckimi Lombardii, które
w tylu wypadkach dały dowód swego szczodrego miłosierdzia na korzyść dzieł, jakie
Opatrzność zwierzyła w moje biedne ręce”128.
W tym postanowieniu wiele zaważył motyw osobisty. Sługa Boży (195) czuł
wielkie zobowiązanie względem arcybiskupa Calabiana, od którego doznał tyle
dobrodziejstw podczas jego rządów na stolicy biskupiej w Casale; był więc
126 Był to bp Jakub Corna Pellegrini.
127 Te wyrażenia są potwierdzone w jednym liście księdza Lazzero, który towarzyszył chłopcom. W istocie pisał on do bpa
Cagliero dnia 16 września 1886 r. z Casale Litta: „Nasi chłopcy zyskali sobie sympatię muzyków i osób wszelkich warstw,
jednym słowem całej Brescii; byli oni ozdobą tych wspaniałych uroczystości”.
128 Ks. Lasagna pisał do bpa Cagliero (S. Benigno, 26 sierpnia): „Co do zdrowia - Ksiądz Bosko czuje się jak zawsze: słaby,
upadający i prawie wyniszczony. Mimo to wybiera się do Mediolanu”.
140

15 Pages 141-150

▲back to top


15.1 Page 141

▲back to top


zadowolony, że przed opuszczeniem tego świata będzie miał sposobność do złożenia
mu publicznie swego podziękowania.
Wyjechał rankiem 11 września w towarzystwie mediolańczyka księdza Rocca,
dyrektora kolegium w Alassio i sekretarza kl. Vigliettiego. Do Oratorium przybył po
niego p. Leander Suner z Barcelony, administrator markizy Jovert129 i we wspaniałej
karocy odwiózł go na stację. Pan ów przyjechał dnia poprzedniego z Niemiec
w towarzystwie markizy Jovert i jednej damy dworu i wszyscy razem złożyli wizytę
Księdzu Bosko oraz z radością przyjęli zaproszenie na wspólne z nim śniadanie. Przy
pożegnaniu markiza zostawiła ofiarę 1.000 lir.
Przyjazd do Mediolanu nastąpił o godz. 1 po południu. Podróż odbyła się
szczęśliwie. Powóz arcybiskupa już oczekiwał, by przewieźć Księdza Bosko do
pałacu, gdzie Jego Ekscelencja pragnął go mieć jako swego gościa. Na stacji wiele pań
i panów oraz księży powitało go z mediolańską szczerością. Ks. Lasagna, przybyły już
dnia poprzedniego, znajdował się również na stacji wraz z ks. Veronesi, dyrektorem
Kolegium w Mogliano Veneto. Na zewnętrznym placu dworcowym zgromadził się
tłum ludu, który na widok Księdza Bosko pochylonego i wlokącego się z wysiłkiem,
lecz z uśmiechem na ustach, wzruszył się do głębi i można było dosłyszeć: Oto
Święty!... Wielki Święty!... Święty z Turynu! Wielu klękało podczas jego przejścia,
by otrzymać błogosławieństwo.
W przedsionku pałacu spotkał księży z Kurii biskupiej, którzy w orszaku
honorowym towarzyszyli mu aż do arcybiskupa. Szedł po schodach bardzo powoli,
podtrzymywany i prawie niesiony przez silne (196) ramiona; żywość jego oczu
i jasność umysłu były przedmiotem różnych uwag. Czcigodny Dostojnik Kościoła,
prawie osiemdziesięcioletni, wyszedł mu naprzeciw, uściskał go ze szczerością
i przyjął ze wszelkimi oznakami czci i serdecznej przyjaźni. Ekscelencjo, nie
omieszkał wyrzec Ksiądz Bosko; przed swoją śmiercią pragnąłem jeszcze raz
zobaczyć Jego Ekscelencję i otrzymać błogosławieństwo.
Arcybiskup okazał się bardzo uprzejmym także w stosunku do salezjanów
towarzyszących Świętemu i rozpoczął zaraz rozmawiać w narzeczu, wspominając
rodzinny Piemont i swoje stosunki z Księdzem Bosko i jego synami. W postaci Sługi
Bożego przejawiało się zmęczenie; przeto po krótkim posiłku zaprowadzono go do
pokoju, by mógł odpocząć. O wpół do szóstej, w porze obiadowej, powrócił już na tyle
do sił, że brał żywy udział w rozmowach z gośćmi. Potem przyjął kilka wizyt. Około
10, przed udaniem się na spoczynek, arcybiskup pragnął otrzymać błogosławieństwo
Księdza Bosko; dlatego to w przewidywaniu, że Sługa Boży będzie się wzbraniał,
uklęknął przed nim niespodzianie z prawdziwą pobożnością, potem uściskał go czule
i odprowadził do pokoju.
Myśl Świętego ulatywała na Valsalice, gdzie odbywały się ćwiczenia
duchowne; dlatego z jego polecenia kl. Viglietti jeszcze tego samego wieczora pisał do
ks. Rua: „Ksiądz Bosko polecił mi zwrócić się do Księdza z prośbą, by zechciał
129 Por. wyżej str. 66.
141

15.2 Page 142

▲back to top


powiedzieć wszystkim rekolektantom, jak mu jest bardzo przykro, że znajduje się
z dala od nich i że to największa dolegliwość, jaką w tej chwili odczuwa; jednak
o wszystkich pamięta w swoich modlitwach. Przesyła wszystkim pozdrowienia i obfite
błogosławieństwo”.
Konferencja salezjańska była przygotowana bardzo starannie. Odbyła się rano
12 bm. w kościele Matki Boskiej Łaskawej. Arcybiskup wyraził ubolewanie, że nie
była to pora zbyt szczęśliwa dla braku wyższych warstw Mediolanu, które zwyczajnie
powracają dopiero około Wszystkich Świętych: mimo to zebranie miało w sobie coś
olbrzymiego. Młodzież Oratorium, przybyła z Brescii, wykonała przepięknie niektóre
części Mszy św. śpiewanej; „Sancta Maria, succurre miseris”(197), księdza Cagliero
zachwyciła również dziennikarzy świeckich, jak to wynika z ich artykułów. Po Mszy
św. wszedł do kościoła arcybiskup, uprzedzając kilka minut przybycie Księdza Bosko
w towarzystwie księdza Lasagna i kl. Viglietti’ego. Po drodze ludzie pozdrawiali
Sługę Bożego z wielkim szacunkiem. Zaledwie ukazał się we drzwiach kościoła,
najbliżsi tak się stłoczyli koło niego, że trzeba było niemało czasu i trudu, by go po
prostu zawlec (słowo najbardziej odpowiadające prawdzie w tym wypadku) do
prezbiterium obok arcybiskupa. Tłum zapełniający obszerną świątynię wpatrywał się
w niego w milczeniu i z pobożnością. Również historyk Cezar Cantu zbliżył się do
Świętego w czasie przejścia i postępował przez kilka chwili obok niego130.
Po odśpiewaniu motetu przez chłopców, ks. Lasagna odebrał błogosławieństwo
arcybiskupa i wstąpił na ambonę. Jego ukazanie się wywołało z początku wielkie
rozczarowanie, ponieważ wszyscy oczekiwali przemówienia Księdza Bosko; lecz już
od samego wstępu mówca przykuł do siebie uwagę i życzliwość publiczności, licząc
najmniej 8 tys. osób, która oczarowana przez przeszło godzinę wisiała prawie na jego
wargach. Ktokolwiek, choć raz słyszał kazanie księdza Lasagna, przyzna, że nie jest
przesadnym sąd, jaki biograf wydał o jego wymowie: „Posiadał, pisze ks. Albera131,
niezwykłą umiejętność zdobywania sobie serc słuchaczy, a równocześnie takie
bogactwo faktów i dowodów, taką skuteczność słowa, że przepajał wszystkich swoimi
przekonaniami i swoim entuzjazmem”.
Na pierwszym miejscu wygłosił hymn wdzięczności dla arcybiskupa, który 20
lat temu w Casale, w tym samym dniu, przywdział mu suknię klerycką. Następnie
przedstawił obraz całego dzieła Księdza Bosko na obu półkulach, zatrzymując się
nieco dłużej nad malującym opisem życia misjonarskiego salezjanów, a szczególnie
ich działalności na korzyść emigrantów włoskich. Współpracownik pewnego
dziennika turyńskiego132 pisze, że gdyby konferencja, zamiast w kościele, odbywała
się (198) w miejscu prywatnym, częste oklaski słuchaczy przerywałyby mówcy,
zwłaszcza, gdy wykazał, że misje są dziełem nie tylko wiary, lecz także patriotyzmu,
i że rządzący powinni by uważać ich popieranie za swój obowiązek i korzyść oraz
uwolnić od służby wojskowej kleryków przeznaczonych na misje. Wstrząsnął bardzo
130 Por. tom XIII, str. 614.
131 Tamże, str. 216.
132 „Il Corriere di Torino”, 13 wrzesnia 1886 r.
142

15.3 Page 143

▲back to top


słuchaczami, gdy z całym ogniem swej wymowy przedstawił papiestwo, jako
największą i najwspanialszą chlubę Włoch. To zboczenie od tematu, zrobione może
umyślnie i celowo, okazało się bardzo stosowne dla różnych względów133.
Po zakończeniu konferencji Ksiądz Bosko przychylił się do próśb osób
wpływowych i przeszedł przez długą nawę kościelną. Mediolańczycy, podobnie jak
ongiś Paryżanie i Barcelończycy, starali się docisnąć jak najbliżej przejścia i jedni
całowali ręce Sługi Bożego, drudzy dotykali z pobożnością jego szat, inni się żegnali,
inni wreszcie prosili o błogosławieństwo. Ci, którzy nie mogli się zbliżyć, przyglądali
mu się z dala, wzruszeni na widok, jak mimo cierpień był uśmiechnięty; wzruszenie
spotęgowało się jeszcze bardziej, gdy zauważono, że podtrzymywał go również sam
Czcigodny Arcypasterz. Zgromadzony tłum ludzi na placu przed kościołem i na
ulicach wznosił z pełnej piersi okrzyki: Niech żyje Ksiądz Bosko! Niech żyje
Arcybiskup! Przy przejeździe powozu, w którym znajdowały się obie dostojne
osobistości, powtarzano, co chwilę okrzyki wśród zapału i uniesienia, do jakiego lud
jest zdolny.
Pojazd zatrzymał się przy seminarium św. Karola, gdzie gościli śpiewacy
z Oratorium i gdzie zebrało się mnóstwo ludzi, by zobaczyć Księdza Bosko i z nim
rozmawiać. Chłopcy przyjęli go z nieopisanym (199) entuzjazmem. Święty przeszedł
wśród nich rzucając każdemu to uśmiech, to słówko, lub żart. Ludzie przypatrujący się
tej scenie podziwiali serdeczną wymianę uczuć między ojcem i synami.
Po pożegnaniu chłopców Ksiądz Bosko usunął się do sali, by udzielać
posłuchań. Lecz jak przyjąć pojedynczo tyle osób? A potem sala wypełniła się
natychmiast tak, że osobiste posłuchania były niemożliwe. Na szczęście zdarzył się
wypadek, który zwrócił uwagę wszystkich i ułatwił wybrnięcie z trudności. Wśród
tłumu znajdowała się pewna pani, prowadząca z sobą głuchą córeczkę. Skoro tylko
zdołała z ogromnym wysiłkiem dostać się do Świętego, on udzielił dziewczynce
błogosławieństwa i polecił odmówić pewną modlitwę. Ta, jakby słyszała i rozumiała
wszystko, usunęła się na ubocze, odmówiła wskazaną modlitwę i powróciwszy rzekła:
Niech Ksiądz Bosko patrzy! Jestem całkowicie uzdrowiona. Teraz słyszę wszystko.
Zdumienie obecnych dosięgło szczytu i w mgnieniu oka wiadomość o uzdrowieniu
rozeszła się po mieście134. Podczas tego zamieszania usunięto Księdza Bosko z sali.
Kiedy opuścił seminarium, udając się do pałacu biskupiego, przechodnie spostrzegłszy
go zatrzymywali się, pozdrawiali go, a niejednokrotnie witali go oklaskami.
Hojność mediolańczyków nie zawiodła ani podczas konferencji ani po niej.
Proboszczowie miejscy otworzyli listę składek na misje, aby dać sposobność do
133 Albera, tamże, str. 217 (dodatek dok. 41). Drugą konferencję wygłosił u św. Marka. Rzeczywiście ks. Paschal Morganti
pisał do ks. Rua 16 listopada 1895 r.: „Można powiedzieć, że ks. Lasagna był pierwszym, który wzniecił w tym mieście zapał
dla dzieł salezjańskich przez swoje dwie konferencje w kościele Matki Boskiej Łaskawej i św. Marka (tamże, str. 219).
134 „Palavra”z Lizbony w artykuliku z dnia 22 bm. pod tytułem: „Cura milagrosa - Cudowne uzdrowienie” tak pisała o tym
zdarzeniu: „A fonte d’onde extrahimos esta noticia e una carta particular do rev. Joao Marques Simoes, ha un anno residente
em Italia - Źródłem, z którego zaczerpnęliśmy tę wiadomość jest specjalny list księdza Jana Marques Simoes,
przebywającego od roku we Włoszech”.
143

15.4 Page 144

▲back to top


okazania szczodrobliwości także tym, co nie mogli przybyć do kościoła Matki Boskiej
Łaskawej lub też z powodu zbytniego natłoku nie zdołali złożyć swojej ofiary.
Tego samego dnia arcybiskup, chcąc uczcić Księdza Bosko, zaprosił na obiad
kilku proboszczów i różne wybitne osobistości. Po obiedzie Święty rozpoczął
przyjmować posłuchania, które trwały aż do nocy. Potem arcybiskup dla pokrzepienia
i zabawienia go, postarał się o dobrane towarzystwo, aby czas przed wieczerzą mógł
spędzić na miłej i wesołej pogawędce. Przed spoczynkiem Sługa Boży (200) polecił
kl. Viglietti’emu ułożyć wszystko tak, aby można było odjechać najpóźniej nazajutrz
po południu. W ostatnich dwóch latach życia do dawnych dolegliwości Księdza Bosko
dołączyły się nowe zaburzenia fizjologiczne, które czyniły dla niego przykrą każdą
podróż, a zwłaszcza dłuższe przebywanie poza domem.
Rano, dnia 13-go odprawił Mszę św. w przepełnionej kaplicy biskupiej. Do
Mszy św. służyli prezes Towarzystwa św. Ambrożego i św. Karola oraz członek
głównego Zarządu Młodzieży Katolickiej. Udzielił komunii chłopcom z Oratorium
i wielu obecnym. Resztę czasu poświęcił posłuchaniom, które z małą przerwą na
śniadanie trwały aż do czwartej po południu. Gdy nadeszła chwila rozstania,
arcybiskup znowu niespodzianie uklęknął, aby otrzymać od niego błogosławieństwo
i przy pożegnaniu uścisnął go ze łzami w oczach, ucałował ze czcią jego ręce,
dziękując serdecznie za tak drogie i nigdy niezapomniane odwiedziny. Wiele
znacznych osobistości, dowiedziawszy się z dzienników; że Ksiądz Bosko bawi
w Mediolanie, powróciło ze swych letnisk. Lecz Sługa Boży musiał już wracać i nie
mógł ich przyjąć. Również Książe Scotti, jego wielki przyjaciel i dobrodziej, przybył
zbyt późno i nie mogąc się z nim zobaczyć, z innymi panami i paniami musiał się
zadowolić pożegnaniem go na stacji135.
Opuścił Mediolan w towarzystwie samego tylko kl. Viglietti’ego. Był zupełnie
wyczerpany. Ze stacji Porta Susa Święty konikiem z Oratorium, zaprzężonym
w skromną bryczkę, udał się wprost na Valsalice, gdzie sprawił miłą niespodziankę
rekolektantom, gdyż zupełnie nieoczekiwanie wszedł do jadalni pod koniec wieczerzy.
W tym spokojnym ustroniu odzyskał stopniowo utracone siły.
Ks. Lasagna nie wrócił razem z Księdzem Bosko, ponieważ musiał się (201)
jeszcze udać z konferencjami dla Pomocników do Busto Arsizio i do Casale Litta.
Towarzyszyła mu trzydziestka śpiewaków z Oratorium. Księża Proboszczowie
Tettamanti i Rigoli - dwa nazwiska tak drogie salezjanom - nie mogliby zrobić więcej,
nawet gdyby mieli przyjąć samego Księdza Bosko136; w czym służyli im wielką
pomocą parafianie, jako też duchowieństwo i wierni rożnych sąsiednich
miejscowości137.
Dzienniki wszelkiego pokroju rozpisywały się o Księdzu Bosko przed jego
przybyciem do Mediolanu, podczas samego pobytu i po odjeździe. Największy organ
135 Biedne dziewczęta z zakładu dla niewidomych napisały do niego wzruszający list z prośbą, by im osobiście udzielił lub
przynajmniej przesłał swoje błogosławieństwo.
136 „Wiadomości Salezjańskie”, listopad 1886 r.
137 Dodatek, dok. 43.
144

15.5 Page 145

▲back to top


liberalizmu włoskiego ograniczył się pierwotnie do podania wiadomości o jego
przybyciu; było to już rzeczą niezwykłą na owe czasy. Umieścił następnie w długim
artykule - oto jego słowa - „bezstronne sprawozdanie z tego wydarzenia miejskiego”,
nie bez wykpienia kwestury, która zbytnio ulegając różnym pogłoskom o zamierzonej
przeciw demonstracji antyklerykalnej przebrała miarę w zarządzeniach
zapobiegawczych. Wspominając o muzyce pisał: „Rzeczywiście uważamy za
niemożliwe osiągnięcie od chłopców większej harmonii, lepszego zaśpiewania
i piękniejszej barwy głosów, niż to, czym mogliśmy się rozkoszować wczoraj”. Dalej
rozwodził się o konferencji i o mówcy, chociaż niekiedy z domieszką zdawkowej
wartości dowcipu, zgodnego z duchem dziennika i czasu, ilekroć liberałom wypadnie
mówić coś o Kościele lub Papieżu. Wreszcie po udatnym przedstawieniu w kilku
zdaniach pojęcia o Księdzu Bosko i jego zasługach kończył w ten sposób: „Nasz
przyjaciel prof. Rayneri z Montevideo mówił nam pewnego dnia, że najlepszym u nich
kolegium żeńskim jest zakład założony przez Księdza Bosko, gdzie wychowują się
nawet córki prezydenta republiki”.138
Umiarkowana „Perseveranza”opisuje przychylnie cały obchód w dniu 12 bm.
Najbardziej liberalne „Caffè” podało w jednym numerze wiadomość o przybyciu
Księdza Bosko, jako „jednego z najwykształceńszych spośród czołowych postaci partii
klerykalnej”; w następnym (202) zaś numerze omawia samą konferencję. Oto
wyrażenia redaktora na widok Sługi Bożego: „Ksiądz Bosko to sympatyczny
staruszek, o wyraźnych rysach, uśmiechnięty. Jego wygląd nie wskazałby na wiek
podeszły, lecz niestety wskazuje to prawie całkowite wyczerpanie sił”. Następnie
wyraża taki sąd o jego dziele i życiu: „Dobroczynne dzieło Księdza Bosko rozszerza
z każdym dniem coraz więcej swój zasięg i chociaż jego słowo żebrzące o pomoc
bywa zawsze i wszędzie wysłuchane, sam jednak mimo podeszłego wieku prowadzi
życie bardzo skromne, przejęty jedną tylko myślą: ludzkość i religia, zacięty wróg
jawnej hardości zacietrzewionych klerykałów. To prawdziwy sługa religii
Chrystusowej, niestety przez niewielu naśladowany”. Niemniej liberalna „Italia”,
wyraziwszy zadowolenie, że ks. Lasagna przemawiał „bez napadania na osoby i na
zwykłe instytucje”, podała streszczenie konferencji i wspomniała o ogromnym tłumie,
który w niej brał udział oraz o tłumie, który otaczał Księdza Bosko przy wyjściu.
„Pungolo”, również o charakterze liberalnym, chwalił śpiewy i rozwodził się szeroko
nad konferencją. Katolicki dziennik pojednawczy „Lega Lombarda” przedstawił
w dwóch artykułach życie i zakłady Świętego139. Mediolański tygodnik „Settimana
religiosa” ukazał się 16 września w obszernym i wymownym artykułem.
Również „Eco d’Italia” w Genui i „Corriere di Torino” zamieściły pod tą samą
datą korespondencję Mediolanu, dotyczące tego zdarzenia.
Trzy dzienniki nie chciały odstąpić ani na jotę od swego programu zaciętej
walki antyklerykalnej. „Secolo” donosząc pierwszym razem o pobycie w Mediolanie
138 „Corriere della Sera”, 12-13 i 13-14 września.
139 „Perseveranza”, 13; „Caffe”, 13-14; „Italia”, 13-14; „Pungolo” 13-14; „Lega Lombarda” 12-13 i 13.
145

15.6 Page 146

▲back to top


„jednego z wpływowych przywódców włoskiego stronnictwa klerykalnego Księdza
Jana Bosko” dodał: „Jest to jeden z najczynniejszych i najmądrzejszych krzewicieli
zasad klerykalnych, gdyż nie ogranicza się tylko do głoszenia kazań, lecz pracuje bez
wytchnienia otwierając najrozmaitsze zakłady, pracownie, misje, opiekuje się
ubogimi, słowem czyni to wszystko, co powinniby czynić liberałowie. My uważamy
go za wzór dla wszystkich stronnictw, ponieważ nasze czasy nie chcą gadaniny, lecz
czynów, a właśnie Ksiądz Bosko przemawia czynami”. Lecz następnym razem,
wspominając o konferencji (203), utrzymał się w słuszniejszych granicach
przyzwoitości i okazał się rzeczowym względem mówcy oraz oddał zasłużoną
pochwałę młodym śpiewakom. „Lombardia” pod wojowniczym tytułem: „Wczorajsza
konferencja klerykalna” nie przebrała w tonie, za wyjątkiem miejsca, w którym
pobudzając rząd do kierowania i popierania emigracji przedstawiała jednocześnie
jakby, jakie straszydło wszechwładne wpływy misjonarzy katolickich, których
działalność, jeżeli może z początku korzystna dla cywilizacji, staje się potem wrogą
dla urządzeń liberalnych własnej matki - ojczyzny”. Z drugiej strony, o ile chodzi
o temat wówczas najdrażliwszy, tj. o stosunek między Kościołem a państwem,
poświadczyła: „z szacunku dla prawdy musimy przyznać, że mówca był bardzo
powściągliwy i oględny w wycieczkach politycznych”. Nie tak umiarkowaną w ocenie
była rzymska „Reforma” Crispiego, która zamieściła pewną korespondencję
z Mediolanu pełną zjadliwości przeciw „miłosierdziu klerykalnemu” Księdza Bosko,
przeciw jego „szkołom klerykalnym” i przeciw jego konkurencji, jaką w schroniskach
klerykalnych uprawia w stosunku do pracy tych, „co upadają pod brzemieniem
prawdziwego życia”. Choć oddawała hołd wysokim zaletom osobistym tego
człowieka, ubolewała jednak nad tym, iż „w pewnym mieście cywilizowanym
ośmielono się go nazwać Aniołem miłosierdzia”, jak to można było czytać
w zaproszeniu na konferencję140.
Właściwa ocena pojawiła się naturalnie na łamach bojowego „Osservatore
Cattolico” z Mediolanu, poczytnego wówczas na całym półwyspie. W drugim spośród
swoich dwóch artykułów141 można było czytać: „Przyjazd Księdza Bosko do
Mediolanu przybrał rozmiary prawdziwego wydarzenia dzięki czci, jaką się żywi tutaj
względem tego Apostoła miłosierdzia, a także trochę dzięki nieumiarkowaniu
pewnych dzienników liberalnych, które przepojone od dawna nienawiścią
antykatolicką usiłowały w tych dniach przedstawić przybycie Sługi Bożego, jako
wyzwanie klerykałów i starały się wznieść jakieś (204) zamieszanie. Stwierdziliśmy
już istnienie podobnych prób w poprzednio przytoczonych wyjątkach z dzienników
mniej lub więcej wrogich Kościołowi; lecz na szczęście obywatele Mediolanu nie dali
posłuchu tym podżeganiom, obracając zachcianki przeciwników na ich większą
porażkę”. Autor artykułu, obecny podczas przybycia Księdza Bosko do pałacu
arcybiskupiego, tak określa swoje wrażenia: „Czcigodny Ksiądz Bosko wzbudzał
140 „Secolo”, 13-14; „Lombardia”, 13; „Riforma”, 17.
141 Numery z 12 i 15 września 1886 r.
146

15.7 Page 147

▲back to top


współczucie, kiedy wstępował po schodach pałacu krokiem tak chwiejnym, że ledwie
mógł utrzymać się na nogach. Wszelako posiada on jeszcze trzeźwość umysłu, oczy
pełne życia i dobrą pamięć”. Następnie maluje scenę spotkania z arcybiskupem:,
„Kiedy się znalazł wobec arcybiskupa, ten z pokorą i ujmującą naturalnością, jaka go
zawsze cechuje, uklęknął niespodzianie u stóp Księdza Bosko i poprosił
o błogosławieństwo”. Po wzmiance o przebiegu konferencji tak opisuje wyjście
z kościoła: „Nadeszła chwila piękna i wzruszająca. Ksiądz Bosko musiał przejść przez
naszą świątynię zapchaną ludźmi i trudno było sobie wyobrazić, w jaki sposób
przecisnąć się aż do drzwi wśród takiego natłoku wiernych, z których każdy pragnął
z bliska zobaczyć jego oblicze. Wówczas dostojny arcybiskup sam ujął Sługę Bożego
pod ramię i przy pomocy innych osób odważył się na przejście trwające, co najmniej
godzinę, wśród budujących objawów pobożności i uszanowania względem dwóch
czcigodnych starców, złączonych w braterskim uścisku”. Wśród osób poczytujących
sobie za szczęście, że mogły pomagać arcybiskupowi w torowaniu drogi Księdzu
Bosko, był również sławny historyk Cezar Cantu, który już od roku 1878 posiadał
dyplom Pomocnika salezjańskiego, wysłany mu przez Świętego142.
Jakkolwiek smutne czasy nie pozwalały na to, by władze cywilne i polityczne
dostosowywały się do uczuć ludu przez odpowiednie uczestnictwo w tak uroczystych
manifestacjach, jednak wiemy, że (205) były życzliwe temu poruszeniu tłumu, tak
niezwykłemu wówczas w stosunku do kapłana. Stałe, poprawne odnoszenie się
Księdza Bosko do władz państwowych było zawsze oceniane jak należy przez
czynniki wyższe, tak że dawało to niekiedy powód do podejrzeń i złośliwych
docinków ze strony tych, co nie znali dostatecznie jego nieposzlakowanego ducha
kapłańskiego. Jaki charakter miały podobne stosunki, widzieliśmy to już w różnych
okolicznościach i nie byłoby potrzeby wracać do tego tematu, gdyby nie zaszedł nowy
wypadek, godny zanotowania. We wrześniu, w Nichelino koło Turynu, w uroczystym
rozdaniu nagród dla szkół Córek Maryi Wspomożycielki brał udział również hr.
Robilant, minister Spraw Zagranicznych.
Ks. Tamietti powstał, by go przywitać w imieniu Księdza Bosko.
„O, Ksiądz Bosko! - zawołał z żywym uczuciem minister. Proszę mu
podziękować bardzo w moim imieniu i powiedzieć, iż pragnę, by się mną posługiwał
i że jestem całkowicie do jego usług. Proszę mu powiedzieć, proszę mu to naprawdę
powiedzieć”. Przy końcu akademii powtórzył jeszcze raz: „Proszę nie zapomnieć
i powiedzieć Księdzu Bosko, że ja chcę być do jego rozporządzenia”.
Święty nie zwlekał z podziękowaniem arcybiskupowi mediolańskiemu za
nadzwyczajną dobroć, z jaką go raczył ugościć. Arcybiskup odpowiedział mu 25
września na bilecie wizytowym następującymi słowami: „Bardzo serdecznie dziękuję
Czcigodnemu i Drogiemu Księdzu Janowi Bosko za jego listy własnoręcznie napisany
oraz za książkę, która po nim nadeszła. Jego pobyt w Mediolanie jest wspominany
z żywą wdzięcznością przez wszystkich, a szczególnie przez piszącego, który
142 Por. tom XIII, str. 614.
147

15.8 Page 148

▲back to top


życzyłby sobie jeszcze więcej razy ofiarować mu swoją gościnność. Proszę się modlić,
modlić za arcybiskupa mediolańskiego”.
Ksiądz Bosko bawił jeszcze na Valsalice, gdy 21 września nadszedł
zaadresowany do „Przełożonego Zgromadzenia Salezjańskiego” telegram od
paryskiego „Croix”, w którym dyrektor dziennika oznajmiał: „Biorę żywy udział
w waszym nieszczęściu. Prosimy telegraficznie przesłać wiadomości o Księdzu
Bosko”. Było to wielką niespodzianką dla wszystkich, lecz wnet domyślono się, że we
Francji rozeszła się pogłoska o śmierci Księdza Bosko. Sługa Boży odpowiedział
osobiście (206): „Czuję się dobrze. Nie umiem wytłumaczyć sobie waszej obawy.
Dziękuję jednak za zainteresowanie”. Rzeczywiście czuł się tak dobrze, że zaraz
potem przyjął hrabiostwo Donato, spędzając z nimi czas dłuższy na rozmowie.
Przybyli oni pożegnać go przed udaniem się do Konstantynopola dla objęcia
ambasady króla włoskiego przy władcy Turcji.
Mimo to i dzienniki włoskie następnego dnia podały wiadomość o ciężkiej
chorobie Świętego. Zaniepokojony tymi wieściami teolog Margotti przybył śpiesznie
na Valsalice, by się o wszystkim naocznie przekonać; lecz zastał Księdza Bosko
siedzącego za biurkiem, przy najlepszym wyglądzie i ze zwykłą sobie wesołością.
Zapytany o zdrowie odpowiedział, że oprócz starości i choroby nóg nie czuje żadnej
innej dolegliwości, za co dziękuje Opatrzności Bożej. Po czym zawiązała się długa
rozmowa o Patagonii. Zagadnięty przez Margottiego o kopalniach złota, o których
odkryciu wtedy mówiono, Ksiądz Bosko odrzekł, że z woli Papieża wysłał swoich
salezjanów celem pozyskania dusz dla Jezusa Chrystusa, a nie dla poszukiwania
kopalni złota lub srebra. W numerze z 24 września „Unita Cattolica” podała
sprostowanie fałszywych pogłosek o stanie zdrowia Księdza Bosko.
Do Oratorium powrócił wieczorem 27-go; lecz zatrzymał się krótko, ponieważ
29-go wyjechał do S. Benigno, gdzie nowicjusze, przygotowujący się do ślubów,
odprawiali ćwiczenia duchowne. Dnia 3 października, w święto Matki Boskiej
Różańcowej, odprawił Mszę św. wspólną; jednak z powodu zmęczenia rozdał
Komunię św. tylko tym, co służyli do Mszy św. Nieco później przyjął na swe ręce
śluby 53 nowicjuszów. Po zakończeniu świętego obrzędu pragnął zwrócić do
wszystkich kilka słów; aby się zbytnio nie przemęczył, ustawiono na środku kaplicy
fotel, dookoła którego skupili się klerycy. W kronice domowej znajduje się dokładne
streszczenie jego przemowy, którą również my słyszeliśmy. Święty wyraził przede
wszystkim swoje zadowolenie, jakie odczuwał w tej chwili, zadowolenie, nad które,
jak się wyraził, nie można doznać większego na tej ziemi.
(207) Następnie polecał cnotę miłości. Miłość względem przełożonych - przez
posłuszeństwo takie, aby nie potrzebowali spełniać swego urzędu wśród jęku
i wzdychań. To świętokradztwo – powiedział - składać ślub posłuszeństwa, a potem
postępować śladem niektórych, co są posłuszni tylko wtedy, gdy im to sprawia
przyjemność. Miłość względem członków Towarzystwa: Nie krytykować się
wzajemnie pod żadnym względem, nawet o ile chodzi o nasze wydawnictwa. Wyrzekł
słowa pełne nagany i oburzenia przeciw krytykującym i wymawiał wyraz „krytyka”
148

15.9 Page 149

▲back to top


z wielkim podnieceniem. Na tym temacie zatrzymał się długo, powtarzając kilka razy
zdanie, że o bliźnim należy albo mówić dobrze albo milczeć; okazywał tak wielkie
pragnienie, by go należycie zrozumiano i usłuchano, a słowom jego towarzyszyły
objawy tak silnego bólu, że się rozpłakał; wnet jednak głos drżący i słaby nabrał takiej
siły i surowości, iż zdawało się, jakoby chciał rzucić przekleństwo na piekielne języki,
które nie umieją się poruszać inaczej, jak tylko celem krytyki i szemrania. W pewnym
momencie tak ciągnął dalej: Jeżeli Ksiądz Bosko miał jakieś przykrości... było to
z powodu braku miłości pomiędzy współbraćmi. Między jedną a drugą częścią
przytoczonego zdania opanowało go nagłe wzruszenie, oczy zaszły mu łzami
i dokończył wśród tłumionego łkania. Następnie przeszedł na inny temat. Dla
wspólnego pokrzepienia zapewnił, że zgromadzenie salezjańskie znajdowało się
wówczas w pomyślnych warunkach pieniężnych, że rozszerzy się ono po świecie
w sposób cudowny i że salezjanom nie zabraknie niczego, dopóki będą zajmowali się
wychowaniem biednej młodzieży, ponieważ takie posłannictwo powierzyła im Matka
Boska. Gdybyście wszyscy byli zdolni na urząd dyrektorów, miałbym natychmiast
miejsce dla was, od pierwszego do ostatniego. W końcu polecił się naszym
modlitwom, zapewniając kilka razy, że jak długo pozostanie w nim choćby jedna
iskierka życia, nie przestanie modlić się i poświęcać dla swoich najdroższych synów.
Podczas gdy Ksiądz Bosko przygarniał młode latorośle, nadzieje swojej
zakonnej rodziny i starał się wyrobić w nich ducha apostolskiego - inni apostołowie
zbierali się tego dnia na wiec w Turynie „dla zwalczania i zażegnania
niebezpieczeństw, jakie pod postacią silnie rozbudzonego i nieprzejednanego
klerykalizmu i jezuityzmu zaczęły zagrażać dobru ojczyzny”, jak oświadczył pewien
(208) poseł liberalny143. Ksiądz Bosko po otrzymaniu tej wiadomości nazwał owo
zebranie jedną z prób masonerii dążącej do bezpośredniego zetknięcia się
z publicznością i przyzwyczajenia ludności do uważania jej za stowarzyszenie
poważne i zasłużone.
Największym straszakiem dla masonów był rozkwit szkół prywatnych.
W broszurze rozdawanej wszystkim wychodzącym z wiecu przedstawiano Turyn jako
miasto, w którym nowy ruch klerykalny, zwłaszcza za pośrednictwem szkolnictwa,
objawia największą biegłość strategiczną. Za najsilniejszą ostoję i krzewiciela tego
ruchu cieszącego się tak pomyślnymi wynikami, uważano Księdza Bosko. „Duszą
tego zakrojonego na szeroką skalę spisku, czytamy tam144, jest natchniony święty
z Valdocco, Ksiądz Bosko, człowiek nadzwyczajny przez swoją umysłowość
i odwagę, jezuita na miarę Ignacego Loyoli, biegły dyplomata, pokorny w swojej
wielkości, wszechmocny własną siłą i słabością innych, gotów na wszystko, niezwykle
czynny, zdolny do wszystkiego: do zakładania w jednej chwili kolegiów
we wszystkich częściach świata, do otwierania zakładów rzemieślniczych, do
budowania kościołów i do pisania książeczek w stylu jezuickim. Ksiądz Bosko jest
143 „Unità Cattolià”, 2 października 1886 r.
144 Dziesięciostronicowa broszura, bez podania wydawnictwa, nosiła tytuł: „Quid agendum. - Co czynić?” (przestrogi dla
stronnictwa liberalnego).
149

15.10 Page 150

▲back to top


potęgą, działającą może z pomocą innych, przy poparciu jakiegoś towarzystwa, które
pokłada w nim więcej nadziei, niż w samym czarnym papieżu145 - jest to potęga, która
króluje i rządzi bez okazałości i przepychu, lecz pozorem lichej pokory, przebiegłą
skromnością i duszą - na dnie, której burzą się odmęty nieprzejednanej nienawiści do
wszystkiego, co jest światłością, prawdą i postępem.
Ksiądz Bosko jest wcieleniem nowoczesnego klerykalizmu turyńskiego tak, jak
jest jego duszą, jego siłą i jego myślą”.
Oto karykatura Księdza Bosko, oglądanego poprzez antyklerykalne okulary
czasu. Lecz dla nas dzisiaj to swawolne zniekształcenie (209) kryje w sobie pośrednie
świadectwo, jak bardzo skuteczne i opatrznościowe było jego dzieło, zmierzające do
ocalenia Włoch. Czuli to nieprzyjaciele Kościoła i drżeli na samą myśl o tym. Lecz
ponieważ zachowywał się zawsze lojalnie wobec prawa, nie mogli mu zbytnio
szkodzić. To jego poszanowanie dla praw i zarządzeń państwowych było nieraz źle
rozumiane nawet przez ludzi dobrej woli; on jednak wiedział doskonale, dokąd
sumienie katolika pozwala mu się posunąć i ani na cal nie zboczył z prawej drogi.
Czyż nie wydawało się niektórym, że okazywał zbyt wielką służalczość względem
Domu Sabaudzkiego, niepomny krzywd, jakie monarchia sabaudzka wyrządziła
Kościołowi? Szczególnie w Mediolanie było wielu podobnie myślących. Lecz Ksiądz
Bosko patrzył wyżej i dalej. Dnia 29 grudnia 1881 r. Bismarck wypowiedział wobec
sejmu Rzeszy następujące słowa: „Jaką możecie mieć gwarancję, co do przyszłości
Włoch, jeśli Bóg nie zachowa dynastii opierającej się na kilku potomkach?”. Ksiądz
Bosko słysząc, jak czytano te słowa w „Unità Cattolica” w numerze z 12 października,
1886 r. powiedział: „Od lat powtarzam to samo zdanie, ilekroć poruszam sprawy
Włoch”. Wśród takiego rozbicia stronnictw upatrywał on w historycznej monarchii
punkt oparcia dla porządku i rękojmię lepszej przyszłości. Historia potwierdza
słuszność jego zapatrywania146.
145 Liberałowie nazywali „czarnym papieżem” generała jezuitów.
146 W pewnym swoim „Pamiętniku” z roku 1880, wydanym w roku 1936 staraniem „Nuova Antologia – Nowej Antologii”,
ówczesny poseł Aleksander Guiccioli pisał pod datą 22 sierpnia: „Dynastia Sabaudzka jest jedyną dobrą rzeczą, jaka nam
jeszcze pozostaje; a ci (wywrotowcy) właśnie walczą przeciwko niej”. (N.A. 16 czerwca 1936 r., str. 427).
150

16 Pages 151-160

▲back to top


16.1 Page 151

▲back to top


(210) R O Z D Z I A Ł VIII
Wyjazd misjonarzy w roku 1886.
Rzut oka na domy i misje w A m e r y c e.
Zakłady i misje salezjańskie w Ameryce znajdowały się w wielkich
trudnościach pieniężnych, a na miejscu nie znajdowano środków zaradczych; dlatego
bp Cagliero zwracał się często do Turynu, przedstawiając naglące potrzeby i prosząc
o pomoc. Ksiądz Bosko 18 września 1885 r. tak oświadczył na Kapitule: Celem
pomocy misjonarzom zamierzam wydać okólnik, który jednak nie jest na razie dobrze
przemyślany. Czuję jeszcze potrzebę modlitwy, zanim będę mógł przemówić.
Okólnik napisany według wskazówek Świętego i przez niego przejrzany, był gotów
w październiku 1886 r. Zaznajamiał on z ówczesnym stanem misji, z zamierzeniami
na przyszłość i z naglącymi potrzebami obecnej chwili; następnie podawał wiadomość
o bliskim wyjeździe misjonarzy; w końcu, tak dla podtrzymania dzieł rozpoczętych
i umożliwienia otwarcia nowych, jak również, aby zdobyć środki na pokrycie
olbrzymich i niezbędnych wydatków związanych z podróżą nowych pracowników
ewangelicznych, zwracał się do ofiarności Pomocników i Pomocnic.
Odezwa była zwrócona nie tylko do samych członków Pobożnego Związku.
Przetłumaczona na język francuski, hiszpański, angielski i niemiecki została rozesłana
do wszystkich zakątków Europy, do książąt i ministrów, do redakcji dzienników
wszelkiego kierunku.
Wysłano po jednym egzemplarzu nawet do cesarza Chin i do szacha perskiego.
Należało wypisać przeszło 100 tys. adresów. W pracy (211) tej zatrudniono wielu
chłopców z Oratorium, grupę kleryków przybyłą z S. Benigno i kilkanaście Sióstr
wezwanych z Nizza Monferrato. Celem Księdza Bosko było nie tylko zbierać ofiary,
ale i dać poznać swoje dzieło całemu światu. Sam tak powiadał: „Nie chodzi mi
jedynie o skutek doraźny, lecz patrzę dalej w przyszłość. Kto dzisiaj nic nie zrobi dla
nas, przypomni sobie kiedyś naszą prośbę i przyjdzie nam z pomocą. Nawet po latach
będą napływały zapisy, spadki i ofiary jako owoc tych okólników147”.
Prasa poświęciła okólnikowi wiele miejsca, drukując go w całości albo podając
jego streszczenie i uwagi. Jednakowo i przy tej okoliczności ujawniło się nastawienie
niektórych liberałów włoskich, zamkniętych tak zawsze w swoim płytkim i zawziętym
antyklerykalizmie. Ludzie ci tak wściekli się ze złości przeciw wszystkiemu, co
chrześcijańskie, że pisząc na ten temat tracili wprost zdrowy rozsądek i przytomność
147 Dodatek, dok. 44, ABCDE.
151

16.2 Page 152

▲back to top


umysłu. Nienawiść przeciw Kościołowi żywiona w sercu, nie pozwalała im nawet
zrozumieć ocenianych bez zastrzeżeń przez inne rządy świeckie bezsprzecznych
korzyści, jakie misjonarze przynosili matce - ojczyźnie. Jednak mimo wydawnictw
przepojonych takim duchem możemy powtórzyć to, co zauważył jeden z dzienników
katolickich z Genui o pewnej zjadliwej kaczce dziennikarskiej puszczonej w Rzymie
przez „Reformę” Crispiego, a mianowicie, że rozpowszechnienie się tej niedorzecznej
bredni było „najlepszym środkiem dla zachęcenia dobrych do coraz skuteczniejszego
popierania czcigodnego założyciela Zgromadzeń salezjańskich”148.
Ofiary napływały licznie i nieraz bardzo hojne. Daje nam tego (212) świetny
dowód sam Ksiądz Bosko. Oto już 2 listopada na zebraniu Kapituły, gdy omawiano,
w jaki sposób najpewniej uskutecznić wysyłkę pieniędzy dla domów amerykańskich
wzywających pomocy. Sługa Boży powiedział: Mamy obecnie pod ręką wiele
gotówki. Wydaliśmy okólnik dla zaspokojenia potrzeb misji. Opatrzność Boża nas nie
opuszcza. Stańmy więc na silnej podstawie. Dla uregulowania długów naszych domów
poza oceanem, ks. Lasagna niech wyśle tamże zarządzenie, by zwołano Radę
Amerykańską, złożoną z dyrektorów i inspektorów; rada ta niech opracuje sposób
uporządkowania przeszłości wraz z jej długami, ustali pewne wytyczne, wbrew
którym żaden dyrektor nie będzie mógł zaciągać nowych zobowiązań. Przed
wyjazdem ks. Lasagna obmyślił system oszczędności. W tej chwili Opatrzność Boża
daje nam tyle, że wystarczy dla nas i dla Ameryki. Ks. Fagnano niech sprawuje władzę
tylko w zakresie duchownym („in spiritualibus”), a zarządem materialnym misji niech
się zajmie osobny ekonom. W Ameryce niech nie mają obawy przed długami;
przejmie je Kapituła Główna; należy jednak dołożyć wszelkich starań, by
odpowiednio uporządkować sprawy.
Zwyczajnym ofiarodawcom odpowiadano krótkimi listami dziękczynnymi,
litografowanymi z oryginału Księdza Bosko. W pewnych wypadkach jednak Sługa
Boży dziękował osobiście, tak na skromniejsze jak i na pokaźniejsze ofiary, jak to
można widzieć z dwóch listów, których odpisy posiadamy. Jeden był wysłany do
kanonika Błażeja Rumiano z Suzy, niegdyś towarzysza Świętego w Konwikcie
kościelnym.
Mój Najdroższy Kanoniku!
Piszę osobiście, aby Cię upewnić, że Twój list i Twoja ofiara są mi bardzo
drogie. Jeżeli nie masz zasługi tych, co przychodzą mi przeszkadzać, to niewątpliwie
masz zasługę dawcy. Dlaczego to już więcej nie pokazujesz się w Oratorium, by
odwiedzić swego biednego przyjaciela? Podziękuj naszemu wspólnemu przyjacielowi
148 „Eco d’Italia”, 31 października 1886 r. Na dowód czasów Księdza Bosko uważamy za stosowne wyciągnąć ten artykuł na
światło dzienne (Dodatek, dok. 45). Przedrukowała go również „Gazzetta di Catania”, która posłużyła się nim do walki
przeciw salezjanom. Na Sycylii jednak palermeńskie „Letture Domenicali” (2 listopada) nie tylko zamieściły „zdumiewający
okólnik”, lecz otwarły także listę ofiar na misje salezjańskie. Również we Francji „Semaine anticlericale” z Nevers (11
listopada) wydrukował uwłaczającą wzmiankę pt. „La chasse aux ècus - połów pieniędzy”.
152

16.3 Page 153

▲back to top


kanonikowi Bermond. Pozdrów w Panu Twoją siostrę, o ile dotychczas Pan Bóg nie
umieścił jej w miejscu, jakie jej przygotowała Maryja w niebie.
Niech ci Bóg błogosławi. Uważaj mnie zawsze za swojego najbardziej
przywiązanego przyjaciela w Jezusie Chrystusie
Turyn, 30 listopada 1886 r.
Ksiądz Jan Bosko
(213) Jednym z Pomocników, który nigdy nie był głuchym na prośby Księdza
Bosko, był hr. Eugeniusz De Maistre; także i tym razem sięgnął on hojną ręką do
sakiewki, na co otrzymał następującą odpowiedź.
Najdroższy Panie Hrabio Eugeniuszu De Maistre!
Miałem już gotowy list do Pana z zapewnieniem, że w tych dniach odprawiamy
w Oratorium szczególne modły za Pana i za całą Jego rodzinę, gdy oto zjawia się, p.
Vergan, przynoszący z Pańskiego zlecenia hojną ofiarę 2 tysięcy franków.
Bogu niech będzie zawsze chwała, a Panu, Drogi Hrabio Eugeniuszu, zawsze
stokrotne dzięki. Ufam mocno, że Maryja Wspomożycielka szczodrze wynagrodzi
Pańskie miłosierdzie. Modlę się do Boga o jak najlepsze urodzaje dla Pańskich łanów,
o czerstwe zdrowie dla Jego całej rodziny i o tę pociechę, żeby ich Pan wszystkich
mógł widzieć postępujących z cnoty w cnotę, a kiedyś ujrzeć w niebie skupionych
około Szanownego Pana. Pragniemy okazać swoją wdzięczność w jak najlepszy
sposób. Dlatego w ostatnie trzy dni roku nasze sieroty ofiarują modlitwy i Komunię
św. w następujących intencjach: 29 grudnia za Pańskiego Ojca hr. De Maistre; 30-go
za hrabinę Pańską Matkę; 31 za śp. hrabinę Pańską zmarłą Żonę.
Proszę przyjąć wyrazy mojego szacunku dla całej rodziny i modlić się łaskawie
za mnie i za moją rodzinę, złożoną z 240 tysięcy sierot, które wszystkie czują
najszczerszą wdzięczność względem Szanownego Pana Hrabiego, podczas gdy ja
w imieniu wszystkich salezjanów mam zaszczyt kreślić się jak zawsze Pana Hrabiego
najzobowiązańszym Sługą
(bez daty)
Ksiądz Jan Bosko
W roku 1886 odbyła się mała i wielka wyprawa misjonarzy. Opowiedzieliśmy
w tomie poprzednim, jak to w roku 1885 przybyli do Włoch ks. Borghino z Brazylii,
oraz ks. Calcagno i ks. Rota z Urugwaju. Wszyscy trzej, nie czekając na liczniejszy
zastęp, wsiedli w kwietniu na okręt do Ameryki i zabrali ze sobą trzech kleryków: Fia,
Giudici i Zanchetta, których nazwiska stały się znanymi z biegiem lat. Byli to klerycy,
lecz w pełni wieku i sił, ponieważ pochodzili z oddziału Synów Maryi. Zatrzymali się
na krótko w Barcelonie, gdzie spodziewali się ujrzeć jeszcze raz Księdza Bosko, ale
zobaczyli (214) jedynie przygotowania współbraci i pomocników na jego przyjęcie
w dwa dni później. O trzech kapłanach, których błogosławiona pamięć żyje
dotychczas pośród nas, w chwili wyjazdu ks. Lazzero ponownie przytoczył
153

16.4 Page 154

▲back to top


świadectwo już raz wydane po ich przybyciu do Włoch149: „Tak, ks. Borghino, jak
i dwaj inni, zasługują na najwyższe uznanie za czas, jaki u nas spędzili, i jak już
powiedziałem, kiedy indziej wykazali najlepszego ducha i wielkie przywiązanie do
Księdza Bosko i do naszego Towarzystwa. Mamy nadzieję, że Bóg ich zachowa
zawsze takimi i że z uwagi na swój młody wiek będą mieli czas do zdziałania wiele
dobrego”.
Ze zbliżeniem się daty liczniejszej wyprawy, Ksiądz Bosko ogłosił, jako
dodatek do „Wiadomości Salezjańskich” z listopada okólnik do Pomocników z Turynu
i okolicy, odbity w 4 tys. egzemplarzy, zapraszający do wzięcia udziału w pożegnaniu
misjonarzy. Poprzednio podobny okólnik po francusku został dołączony do odezwy
październikowej z tym, że skierowany był tylko do osób znanych jako
wypróbowanych przyjaciół150.
Dwudziestu sześciu salezjanów i sześć Córek Maryi Wspomożycielki miało
przebyć Atlantyk pod przewodnictwem księdza Lasagna. Ten w pierwszej połowie
listopada udał się do Rzymu, gdzie od hr. Di Robilant, ministra Spraw Zagranicznych,
uzyskał obietnicę poparcia i zasiłek w wysokości 1.500 lir. Wszedł z nim w taką
zażyłość, iż minister oświadczył mu nawet, że nie jest masonem, jak to o nim krążą
pogłoski. Został też przyjęty na prywatnym posłuchaniu u Ojca św., który zaraz zaczął
się wypytywać o zdrowie Księdza Bosko, a w sposób szczególny o misje. Gdy Papież
posłyszał o potrzebach Brazylii i zrozumiał, że Ksiądz Bosko, powodowany jedynie
miłością Jezusa Chrystusa (215), przygotował wielki zastęp misjonarzy, przerwał tymi
słowami: „Ogłoście to na chwałę Turynu i Zgromadzenia salezjańskiego. Ten czyn
napełnia mi serce zadowoleniem i otuchą. Ja wiąże ze Zgromadzeniem salezjańskim
wielkie nadzieje dla Kościoła i społeczeństwa”.
Ks. Lasagna udał się potem do Casale, by pożegnać brata w seminarium
i innych krewnych i przyjaciół. O mały włos, a byłby się musiał wyrzec na zawsze
swoich świętych przedsięwzięć misyjnych, ponieważ u niektórych znaczniejszych
osobistości duchownych i świeckich, olśnionych jego pięknymi zaletami, powstała
myśl zwrócenia się do Stolicy św. z prośbą, aby go zamianowała ich biskupem;
diecezja, bowiem była osierocona wskutek niedawnej śmierci biskupa Ferrè. Od
zamiaru poszło do czynu i dwaj kanonicy przynieśli do Księdza Bosko stosowną
prośbę, pragnąc, aby ją przedłożył Ojcu św. wraz ze słowami polecenia. „W ten
sposób nasz najdroższy Ksiądz Bosko, pisali mu dwaj spośród promotorów151, dołączy
sobie nowy tytuł do życzliwości i wdzięczności diecezji Casale”. Ksiądz Bosko
odesłał prośbę do kard. Alimonda, ażeby z nią uczynił, co w Panu uważa za stosowne.
149 List bpa Cagliero, 28 marca 1886 r.
150 Dodatek, dok. 46 A-B. Okólnik z października i wiadomości o wyjeździe misjonarzy dały okazję pewnym wykpigroszom
do wykorzystania dobrej wiary ofiarodawców. Organem, którym się posłużyli, był tygodnik ogłoszeniowy „Staffetta”,
wychodzący w Neapolu. W pułapkę wpadła także „Sicilia Cattolica” z Palermo. Ksiądz Bosko i ks. Rua działali
z roztropnością, która mogłaby się wydać zbyt przesadną, gdyby nie to, że postępowanie świętych bywa zawsze
nacechowane nadziemską miłością. Kto chce poznać te bezczelne próby oszustwa, niech przeczyta dokumenty, mówiące
same za siebie (Dodatek, dok. 47 A-B-C-D-E-F).
151 Kan. Romagnoli i ks. Alojzy Calcagno, Casale, dnia 26 listopada 1886 r.
154

16.5 Page 155

▲back to top


Kardynał zapytał o jego zdanie. Sługa Boży odpowiedział, że nie chce pod żadnym
warunkiem wpływać na tę sprawę, lecz pragnie zostać zupełnie obojętnym. Zaczęto
więc czynić starania; lecz było już za późno, ponieważ Leon XIII już zamianował,
kogoś innego. Opatrzność Boża chciała, aby ks. Lasagna został biskupem nie
przestając być misjonarzem.
Z chwilą, gdy ten plan Opatrzności doszedł do skutku, a stało się to w roku
1893, urzeczywistniła się milcząca przepowiednia, jaką Sługa Boży dał księdzu
Lasagna w chwili pożegnania. Było to dnia 2 grudnia na godzinę przed świętym
obrzędem. Ks. Lasagna pod koniec ostatniej rozmowy z Drogim Ojcem poprosił
o medaliki pobłogosławione przez Sługę Bożego, celem rozdania ich między
przyjaciół. Po ich (216) otrzymaniu pożegnał Księdza Bosko. Był zaledwie na
schodach, w drodze do kościoła, gdzie miał wygłosić konferencję, gdy dogonił go kl.
Fosta i wręczył mu pudełeczko ze słowami: „Ksiądz Bosko posyła księdzu to
pudełeczko mówiąc, że poprzednie są przeznaczone dla innych, to zaś jest dla księdza,
wyłącznie dla księdza”. Sądząc po brzęku wydało mu się, że to medaliki. Schował,
więc pudełko do kieszeni, wszedł do kościoła i nie myślał o nim więcej. Na pełnym
morzu przypomniał sobie, otworzył je i ujrzał zloty łańcuch filigranowej roboty,
leżący na wacie. Zdziwił się na ten widok i nic nie rozumiejąc zamknął pudełko
i położył je na bok. Po przybyciu do celu podroży umieścił je w biurku i nie
wyjmował, aż dopiero w dniu, gdy telegram przyniósł smutną wiadomość o śmierci
Księdza Bosko. Wtedy to wśród ogólnej żałości wszyscy w domu zaczęli poszukiwać
przedmiotów, które by im przypominały zmarłego Ojca: pisma, medaliki, pamiątki,
itp. Podczas tego poszukiwania sekretarz księdza Lasagna znalazł właśnie owo
pudełeczko. Wyjąwszy łańcuch podniósł watę i oto ujrzał bilecik, na którym pewien
dobrodziej z Chiavari pisał, iż przesyła Księdzu Bosko łańcuch dla drugiego
salezjańskiego biskupa, misjonarza w Ameryce. Znaczy to, pomyślał ks. Lasagna,
że mam go wręczyć od Księdza Bosko drugiemu biskupowi salezjańskiemu. Nie
przypuszczał nawet, że w pięć lat później on sam będzie owym biskupem152.
Rano dnia 2 grudnia Ksiądz Bosko w swojej kaplicy prywatnej przyjął po raz
ostatnie śluby zakonne. Była nas grupa kleryków, którzy bądź to dla młodego wieku,
bądź też z powodu niedopełnienia roku nowicjatu, nie mogli złożyć ślubów razem
z naszymi towarzyszami w październiku w S. Benigno. Święty przemawiał na temat
posłuszeństwa.
Podczas wieczornego nabożeństwa pożegnalnego w bazylice Maryi
Wspomożycielki, ani porywająca wymowa księdza Lasagna, ani urok świętego
obrzędu, ani podniosłe słowa kardynała Alimonda, nie zdołały oderwać wiernych od
Księdza Bosko! Święty Starzec siedział (217) pokorny i skupiony po stronie Ewangelii
pośród biskupów Manacorda, ordynariusza z Fossano i Leto, tytularnego biskupa
Samarii. Wszyscy odruchowo czuli, że wielkie życie chyliło się ku zachodowi.
152 Turyńska „Italia Reale” dnia 3 kwietnia 1893 r. podała ten szczegół słowami bpa Lasagna, który opowiedział o nim
publicznie.
155

16.6 Page 156

▲back to top


Uściskawszy ostatniego z odjeżdżających, którzy poprzez nawę główną kierowali się
ku wyjściu, Sługa Boży podtrzymywany pod ramiona przez obu dostojników
przeszedł do zakrystii, gdzie kardynał raczył czekać na niego i postępując parę kroków
naprzeciw wyraził mu uczucia gorącej życzliwości.
Jedną z korzyści, jakie płynęły z uroczystego urządzania podobnych pożegnań,
było to, że prasa czerpała z nich temat do wychwalania, rozszerzania
i spopularyzowania we Włoszech idei misyjnej. Idea ta nawet i w takich miastach -
co, jak np. Turyn - były corocznie świadkami różnych odezw misyjnych, była daleką
od powszechnego wzięcia, jakim się dzisiaj wszędzie cieszy. Z tej też przyczyny
w mniejszych i większych ośrodkach półwyspu dzienniki i czasopisma katolickie
podawały szczegółowo sprawozdania o wydarzeniu turyńskim. Mediolański
„Osservatore Cattolico” ukazał się dnia 2 grudnia z artykułem, który tak się
rozpoczynał: „Zakład salezjański zapisał dziś jedną z najpiękniejszych kart swoich
dziejów”. Potem korespondent tak wyznawał: „Dzisiaj na widok tego Czcigodnego
Księdza, o miłym i skromnym obliczu, otoczonego synowską czcią najpoważniejszych
władz kościelnych, uczułem, że mięknie mi serce a duszę moją ogarnia podziw dla
niego”. W „Unità Cattolica” z 4 grudnia pewien bezimienny autor, nazwany przez
dziennik „duszą szlachetną i pobożną”, a przez „Wiadomości Salezjańskie” ze
stycznia 1887 r. „bardzo wysoką osobistością”, kończył swoje obszerne sprawozdanie
prawdziwym hymnem miłości i wiary ku czci Księdza Bosko i jego synów. Tak,
bowiem pisał: „Dzięki Ci, Czcigodny Księże Bosko; tak, dzięki najszczersze za to, żeś
mnie zaprosił za tak miłe i drogie zebranie. W obszernej świątyni na Valdocco
ujrzałem całą piękność religii chrześcijańskiej, bratającej z sobą narody. Twoje
Oratorium dało mi wrażenie jakby jakiej „Propagandy Wiary”. Nigdy przedtem twoich
800 chłopców nie wydawało (218) mi się tak drogimi i kochanymi, jak w ów wieczór
czwartkowy. Widziałem ich klęczących w skupieniu i modlących się za swoich braci
misjonarzy, których może już nigdy wiecej nie zobaczą. Nigdy tak, jak w ten wieczór,
nie wydały mi się Czcigodnymi twoje Siostry Córki Maryi Wspomożycielki, które
z wielu chórków uczestniczyły pobożnie w rzewnym obrzędzie. I nigdy, odważę się to
powiedzieć, nigdy bardziej nie rozkoszowałem się nastrojowymi i uroczystymi
melodiami tak liczebnego chóru twoich śpiewaków! O, ksiądz Cagliero to dusza na
wskroś muzykalna! Obyś mógł wśród biednych dzikusów Pampasów podźwignąć ich
ducha i serce do światła nadprzyrodzonego przez swoje śpiewy religijne, tak jak
podnosisz dusze swoich rodaków! Oby wychowankowie zakładów amerykańskich,
nawróceni na wiarę Chrystusową, mogli pomnożyć się szybko, by stworzyć olbrzymi
chór ku czci i chwale Boga”.
Uczestnicy wyprawy udali się do Marsylii, gdzie mieli wsiąść na okręt.
Towarzyszyli im aż do portu ks. Lazzero i ks. Barberis. Stamtąd to ks. Gastaldi, jeden
z dwudziestu sześciu, przesyłając Księdzu Bosko wieści z podróży, tak wyrażał
uczucia swoje i swoich towarzyszy153: „Doznaję wielkiej pociechy i pokrzepienia,
153 Marsylia, 7 grudnia 1886 r.
156

16.7 Page 157

▲back to top


że mogę zwrócić do Księdza Bosko tych kilka słów, które w pewien sposób zapełniają
pustkę odgradzającą nas od ciebie, Najukochańszy Ojcze. Nie możesz sobie
wyobrazić, ile nas kosztowało i jak przykre było dla nas to pożegnanie i rozłąka.
Jedynie ta myśl, że Ty, Najdroższy Ojcze, modlisz się zawsze za nas i błogosławisz
nam oraz pobudka, dla której odjeżdżamy, łagodzi nieco gorycz rozstania. Kochaliśmy
Cię od dawna, lecz dziś czujemy to bardziej niż kiedykolwiek, zwłaszcza na
wspomnienie owych dni szczęśliwych, kiedy z Twojej łaskawości mogliśmy Cię
widzieć i słuchać Twoich słów ojcowskich. Oby Bóg sprawił byśmy jeszcze kiedyś
mogli zakosztować podobnego szczęścia”. Podczas pielgrzymki do kościoła Matki
Boskiej, po odprawieniu Mszy św. i odmówieniu modlitw, spotkali pewnego pątnika,
który ich zapytał, czy przypadkiem nie są misjonarzami Księdza Bosko. Usłyszawszy
twierdzącą odpowiedź, nieznajomy wręczył jednemu (219) z nich pokaźną ofiarę,
a potem dał stróżowi świątyni odpowiednie wynagrodzenie za trud poniesiony.
Dowiedzieli się tylko tyle, że był to członek Konferencji św. Wincentego a Paulo.
Po uroczystości Niepokalanej, obchodzonej przez wszystkich w nowicjacie św.
Małgorzaty, ks. Cazzero doniósł o tym Księdzu Bosko w następujących słowach, które
warto zapamiętać154: „Było to miłe święto rodzinne, prawdziwe zjednoczenie, zlanie
się lub by się wyrazić z francuska, zbratanie się między Francuzami i Włochami,
którzy usiłowali uwydatnić jednego ducha, jedną cechę charakterystyczną,
a mianowicie cechę i ducha swego Ojca Księdza Bosko. Urządzono kilka odczytów
z okazji odjazdu misjonarzy, a w nie raz po raz wplatano imię Księdza Bosko; można
było z tego wnioskować, w jakich to najlepszych zasadach są wychowani ci zacni,
młodzi nowicjusze”.
Ks. Lasagna miał sposobność złożyć wizytę hrabiostwu Colle. Z pokoju, który
ci państwo nazwali imieniem Księdza Bosko, napisał 12 bm. list do ukochanego Ojca:
„O jak są szczęśliwe te dwie istoty, iż poznały Księdza Bosko i że są szanowane
i kochane przez niego; jak bardzo cieszą się, że mogą złożyć w jego ręce swój
majątek; ażeby nim rozporządził na większą chwałę Bożą i dla dobra dusz. Uważają
się za błogosławione narzędzia Opatrzności Bożej w ręku Księdza Bosko”. A potem
ciągnął dalej: „A teraz cóż Ci powiem, Czcigodny Ojcze, w przeddzień naszego
odjazdu? Jutro po południu lub najpóźniej pojutrze - we wtorek, wszyscy znajdziemy
się na pokładzie „Tybetu”, który nas powiezie daleko, daleko od Księdza Bosko. Ach,
jak to odczuwa nasze serce, jak smuci się niekiedy z tego powodu! Ale pociesza nas
myśl, że Ksiądz towarzyszy nam swoimi błogosławieństwami i modlitwami i całą
swoją miłością ojcowską. My nie mamy innego pragnienia i innej żądzy, jak tylko, by
okazać się godnymi synami tak dobrego i świętego Ojca. O, jeśli Bóg dopomoże nam
zachowania naszych postanowień, to zobaczysz, Czcigodny Ojcze, że choćby za cenę
jakiegokolwiek trudu i ofiary będziemy Ci przynosili tylko pociechy, wielkie
pociechy!
154 List do Księdza Bosko, Marsylia, 12 grudnia 1886 r.
157

16.8 Page 158

▲back to top


Po południu dnia 14-go podniesiono kotwicę. Podróż była niezmiernie
burzliwa. „Biedni moi towarzysze misji! - pisał ks. Lasagna w liście do Księdza
Bosko155 - Nie zapomną nigdy tego, co wycierpieli podczas dwu strasznych dni 19 i 20
grudnia tego roku”156. A o sześciu Siostrach tak się wyrażał: „Doprawdy nie byłbym
nigdy przypuszczał, żeby między tymi młodymi, biednymi Siostrami można było
znaleźć tyle pewności i tyle odwagi. Niech będzie za to Bóg uwielbiony i dzięki także
Tobie, Drogi Ojcze, co takim wzniosłym duchem potrafiłeś przepoić swoich synów”.
Dobili zdrowi i cali do portu Montevideo dnia 6 stycznia, ale bolesne
doświadczenia nie były jeszcze skończone. W mieście grasowała cholera; czyniła
również wielkie spustoszenie w Buenos Aires157. Cholera nawiedziła już Włochy;
wszystko to spowodowało szereg trudności i zwłokę w odjeździe. Jeszcze gorzej było
z przyjazdem. Aczkolwiek na pokładzie nie było najmniejszego wypadku, to jednak
nie można było otrzymać pozwolenia na przybicie do portu, ale trzeba było zawrócić
statek i udać się na wyspę Flores dla odbycia kwarantanny. Na szczęście opór władz
trwał tylko 5 dni, co nie odbyło się bez wydatków, tak, że już 14-go byli wszyscy
w Villa Colon, witani uroczyście przez tamtejszych współbraci.
Jeżeli w Turynie liczba dojeżdżających wydawała się pokaźna, to dopiero na
miejscu widziało się jak szczupłym był ten zastęp wobec rzeczywistej potrzeby.
Pożądanym byłoby co najmniej dwa razy tyle osób, aby jako tako zaopatrzyć tylko
trzy domy urugwajskie: Villa Colon, Los Piedras i Paysandu. A przecież należało
ustąpić pewną cześć dla inspektorii argentyńskiej, ponieważ jej dzieła pomnażały się
bardzo, co zmuszało do większego wysiłku w pracy.
Ks. Lasagna po przybyciu do Włoch przywiózł Księdzu Bosko list (221) od
biskupa z Montevideo, który polecając jego modlitwom swoją diecezję znajdującą się
w bardzo opłakanym stanie, prosił równocześnie o otwarcie szkoły rzemieślniczej
w Las Piedras. Sługa Boży polecił księdzu Lasagna odpowiedzieć, że:
l. Ksiądz Bosko dziękuje biskupowi za życzliwość względem salezjanów
i Sióstr w Urugwaju;
2. Obiecuje modlić się o zmniejszenie jego zmartwień i za prześladowaną
diecezję;
3. Niemożliwym jest otwarcie zakładu rzemieślniczego w Las Piedras;
4. Przyrzeka natomiast otworzyć taki zakład w Montevideo w nadziei,
że otrzyma pozwolenia biskupa i pana Jackson, któremu już pisał w tej sprawie;
5. Ks. Lasagna wróci z dzielnymi towarzyszami, aby wprowadzić w czyn
zamierzenia Księdza Bosko, na których tak bardzo zależy Jezusowi i Maryi;
6. Ksiądz Bosko przewiduje, że z tego dzieła wyniknie wielkie dobro dla dusz
i dla religii w całej rzeczpospolitej urugwajskiej, a może i w całej Ameryce
155 Na pokładzie „Tybetu” 23 grudnia 1886 r.
156 Obrazowy opis piekielnej burzy można było czytać w „Wiadomościach Salezjańskich” z marca 1887 r.
157 Czterej salezjanie, dwaj z Boca, dyrektor i proboszcz ks. Bourlot, wraz z koad. Fabrizi, a dwaj z S. Nicolas: ks. Galbusera,
i ks. O. Grady, padli ofiarą zarazy; ale jak pisał ks. Costamagna do Księdza Bosko, „uzbrojeni w medalik Księdza Bosko
przezwyciężyli siłę zła”.
158

16.9 Page 159

▲back to top


południowej i że ku temu dziełu pragnie skierować uwagę i gorliwość biskupa i innych
dobrych osób.
Według tego szkicu, który w oryginale był jeszcze bardziej zwięzły, ks.
Lasagna ułożył swoją odpowiedź; jej odpis przechowuje się w archiwum158.
Inspektoria księdza Lasagna obejmowała również dwa domy brazylijskie. Tutaj
przyszłość rokowała jak najpiękniejsze nadzieje, teraźniejszość jednak była zbyt
twarda. Zakład w Nicteroy walczył z protestantami i długami, ale rozszerzał ciągle
zakres swojego działania. Drugi zakład w S. Paolo, początkujący, cierpiał na
niedostatek pracowników. Ze wszystkich stron biskupi prosili ustawicznie
o salezjanów dla swoich diecezji159. Ksiądz Bosko przeczuwając przyszły rozkwit
Zgromadzenia między cywilizowanymi ludami i między dzikimi plemionami tego
ogromnego państwa, napisał do ks. Borghino i do jego trzech towarzyszów: „Pragnę,
abyście byli światłością. Kiedy przybędziecie do Brazylii i spotkacie się z waszymi
(222) współbraćmi, powiedzcie im, że przynosicie światło, nie jakoby tam były
ciemności, ale by dołączyć światło do światłości, której promienie mają przeniknąć aż
do dzikich i murzynów. Polecił mu również doręczyć swój list księżnej Izabeli Orleans
- Braganza, córki ostatniego cesarza Piotra II, zamężnej za księciem z EU160.
Wasza Cesarska Wysokości!
Opatrzność Boża zrządziła, że w cesarstwie brazylijskim zostały otwarte dwa
domy salezjańskie, jeden w Nicteroy, drugi w San Paolo, obydwa celem przygarnięcia
najbardziej biednych i opuszczonych sierot.
Niektórzy z moich zakonników, którzy na krótki czas wrócili do Włoch,
opowiadali mi dużo o dobroci i miłosierdziu Waszej Cesarskiej Mości i dlatego
ośmielam się polecić Waszej Wysokości i Jego Wysokiej Mości Cesarzowi wszystkich
moich salezjanów, którzy niczego innego nie pragną, jak tylko zdobywania dusz dla
nieba i zmniejszenia liczby przestępców. Modlą się oni i polecają swoim
wychowankom modlić się o zdrowie i pomyślność całej rodziny Wysokości Waszej
oraz Jego Cesarskiej Mości Waszego Dostojnego Ojca.
Matka Najświętsza niech ma w opiece sławną Dynastię, za którą nasze sieroty
w liczbie przeszło 200 tysięcy wznoszą do Boga szczególne modły.
Ja zaś ze swej strony uważam sobie za ścisły obowiązek we Mszy św. spraszać
niebieskie błogosławieństwa na wszystkich poddanych Brazylijczyków, podczas gdy
z największą wdzięcznością mam wielki zaszczyt wyznać się pokornym
i najzobowiązańszym sługą
Turyn, marzec 1886 r.
Ksiądz Jan Bosko
158 Dodatek, dok. 48 A-B. List do p. Jackson, którego odpis również posiadamy, był prawdopodobnie tylko podpisany przez
Księdza Bosko (dodatek, dok. 49).
159 List księdza Riccardi do Księdza Bosko, Almagro (Buenos Aires), luty 1888 r.
160 Rękopis znajduje się w Paryżu u księcia Piotra z Orleans - Braganza, syna księżnej Izabeli.
159

16.10 Page 160

▲back to top


Polecenie Księdza Bosko nie pozostało czczą literą. Dnia 15 listopada cesarz
i cesarzowa w otoczeniu ministra rolnictwa i innych osobistości zwiedzili szczegółowo
zakład w San Paolo i wypytywali się dyrektora o chłopców i metody nauczania.
Cesarz oświadczył, że ceni bardzo dzieło salezjańskie i że zna Księdza Bosko i jego
Zgromadzenie. Jeden z chłopców wygłosił z wdziękiem mały utwór powitalny
i wręczył Jego Cesarskiej Mości tomik obserwacji meteorologicznych z Colon,
umyślnie w tym celu sporządzony, wraz z fotografią wychowanków tamtejszego
zakładu; po czym odśpiewano hymn prosty, ale (223) bardzo udany. Dyrektor
ofiarował panującym dyplom Pomocników, ci zaś przyjęli go z wielką wdzięcznością.
Przy odjeździe zostawili niewątpliwy dowód swej życzliwości w postaci hojnej
jałmużny.
W listopadzie następnego roku cesarz znajdował się w przejeździe w Cannes.
Dyrektor zakładu nicejskiego ks. Cartier pospieszył złożyć mu hołd w imieniu Księdza
Bosko. Został przyjęty z wielką łaskawością. Cesarz, uścisnąwszy jego rękę,
wypytywał przede wszystkim o Księdza Bosko. Jak się ma Ksiądz Bosko? Czy bawi
może w Nicei? To jest wielki człowiek... Święty... Jestem mu bardzo życzliwy...
Działa dużo dobra... Jego dzieła podobają mi się bardzo, zwłaszcza zakład w San
Paolo, gdzie się czyni wiele dobrego. Ks. Cartier wyraził mu przykrość, jaką odczuwa
Ksiądz Bosko, że nie może osobiście polecić Jego Majestatowi swoich synów
w Brazylii i Nicei. Cesarz zaś dał poznać swoje ubolewanie, iż z powodu rychłego
odjazdu z Cannes nie może zwiedzić zakładu w Nicei. Także cesarzowa przyjęła go
życzliwie i okazała mu całą swoją cześć dla Księdza Bosko i wielki podziw dla jego
dzieł. Polecała w sposób szczególny powiedzieć Słudze Bożemu, żeby się modlił za
nią i za cesarza. Następnego dnia ks. Cartier wysłał do Cannes prefekta Fasani z listem
dziękczynnym i darami dla władcy. Były to dwa egzemplarze dziełka D’Espiney’a pt.
„Ksiądz Bosko”, trzy wielkie fotografie Świętego i jeden egzemplarz dziełka ks.
Cerrutiego: „Pojęcia Księdza Bosko o wychowaniu”. Cesarz brazylijski lubował się
bardzo w literaturze włoskiej, a zwłaszcza w dziełach Manzoniego, z którym żył
w wielkiej przyjaźni. Przyjął wszystko bardzo łaskawie, a przyglądając się fotografii
Księdza Bosko wyrzekł: „Nie zadowolę się tylko widokiem jego podobizny; pragnę
zobaczyć go osobiście... Tak, muszę go odwiedzić”. Mówił to 26 listopada; w dwa
miesiące później Sługa Boży znajdował się u bram wieczności161.
(224) Mówiąc o rozwoju, jaki mimo trudności zaznaczał się w Brazylii,
w Urugwaju, w Argentynie i na misjach w Patagonii, ks. Lasagna już 8 stycznia pisał
do ks. Rua: „Czego Ksiądz chce? Same wypadki nas zmuszają, albo raczej Opatrzność
Boża tak nas prowadzi i trzeba iść za nią”. Była to ta sama Opatrzność Boża, co
dookoła Księdza Bosko wskrzesiła takich ludzi, jak biskupi Cagliero, Lasagna, ks.
Fagnano i kilka innych duchów wzniosłych i gotowych na wszelkie poświęcenia.
Takimi właśnie powinni być przewodnicy: nie tchórzliwymi lub małodusznymi, ale
żarliwymi i o szerokich poglądach.
161 Dodatek, dok. 50.
160

17 Pages 161-170

▲back to top


17.1 Page 161

▲back to top


Jeśli chodzi o Argentynę, posiadamy w liście ks. bpa Cagliero wielką obfitość
informacji, które w żywy sposób przedstawiają nam stan miejscowych warunków
podczas wakacji letnich, tj. od grudnia do marca. Biskup wyjechał z Patagonii 5
stycznia i przebywał poza swoją stolicą aż do 8 maja. Dnia 22 lutego bawił w San
Nicolas, skąd tak pisał do Księdza Bosko.
Najczcigodniejszy i Najukochańszy Ojcze w Jezusie Chrystusie!
Czas najwyższy, bym Ci, Drogi Ojcze, napisał osobiście i zdał sprawę ze
wszystkiego, co się dzieje po naszych domach, w których bawiłem celem głoszenia
świętych ćwiczeń duchownych.
Odbywały się one w Patagones, w Buenos Aires, w Colon i w San Nicolas.
Równolegle z rekolekcjami dla salezjanów głosiliśmy i dla Sióstr w trzech miejscach;
miałem trzech pomocników. Zmieniała się straż przednia, lecz zawsze ten sam
dowódca prowadził, kierował i dowodził patrolami.
Był to dla mnie trud niemały, lecz na myśl o wielu seriach głoszonych przez
Księdza Bosko w podobnych okolicznościach i o tym, że należy być zaznajomionym
ze wszystkim i ze wszystkimi, uważałem ten trud za drobnostkę i sprostałem mu
z łatwością.
We wszystkich domach stwierdziłem, że współbracia mają silną, stanowczą
i zdecydowaną wolę, by być dobrymi i świętymi salezjanami. Powolni nabrali bodźca,
pohamowali się zbyt pochopni, otrząsnęli się ospali. Ksiądz Bosko, Oratorium i jego
pierwsze czasy wchodziły do wszystkich kazań i wyznam otwarcie, że te
błogosławione wspomnienia sprawiały wiele dobrego wszystkim, tak kaznodziejom
jak i rekolektantom, dostarczały nam jasnych pojęć i były bezpiecznymi zasadami
przewodnimi ducha salezjańskiego.
Na sprawozdaniach i poszczególnych konferencjach mogłem mówić z wielką
korzyścią nie tylko o duchu ubóstwa, lecz także o oszczędności tak koniecznej dla
spłacenia długów, od których żaden nasz (225) zakład nie jest wolny? Podobnie, gdzie
tego okazała się potrzeba, przywrócono w całości system uprzedzający oraz
podciągnięto wielką „sprężynę” słodyczy i miłości w wychowaniu naszej młodzieży.
Zaufanie, miłość braterska, ojcowska i synowska między przełożonymi
i podwładnymi panują tu w całej pełni tak, że nie potrzebowałem czynić prawie
żadnych zmian w personelu.
Nad powołaniami pracuje się i będzie się pracowało jeszcze więcej
w przyszłości, ale mimo to są one skąpe, ponieważ teren jest niewdzięczny.
Dokonaliśmy obłóczyn siedmiu kleryków nowicjuszów, a wśród nich kleryka
Caprioglio, który jest już weteranem i dzielnym salezjaninem. Dziesięciu złożyło
śluby czasowe lub wieczyste; prawie wszyscy są Amerykanami.
Również u Sióstr odbyły się obłóczyny dziesięciu nowicjuszek i tyleż profesji,
prawie wszystkie są Włoszkami lub córkami Włochów, mianowicie tych, z którymi
mamy więcej styczności.
161

17.2 Page 162

▲back to top


Żywię nadzieję, że przyszłość nasza w San Nicolas będzie pocieszającą. Wielu
tamtejszych Pomocników czyni starania, aby nam powierzyć liczne grono chłopców
i dziewcząt nie tylko dla wychowania, ale i poświęcenia ich Panu Bogu, jeśli będą
mieli powołanie. Panuje w tych rodzinach pierwotny duch chrześcijański i są bardzo
przywiązane do salezjanów. Odwiedziłem prawie wszystkich w ich bogatych
„zagrodach” i zaprosiłem poważniejszych na wczorajszą skromną ucztę z okazji
uroczystości św. Franciszka Salezego i konferencji dla Pomocników. Znajdował się
między nimi także bp Ceccarelli, bardzo przywiązany do salezjanów i mój wielki
przyjaciel.
Święcenia kapłańskie otrzymali ks. Solari i ks. Giovannini w Colon, zaś ks.
Rinaldi, ks. Patrycy, O. Grady i ks. Guidon Zaninetti w San Nicolas oraz trzech innych
– niższe. Wielu przygotowuje się przez naukę i cnotę, by dostąpić tej samej łaski
w następnych latach.
Takie są, Czcigodny Ojcze, wiadomości odnoszące się do naszego
wewnętrznego życia. Teraz przejdę do wypadków zewnętrznych. W Patagonii groźne
chmury, zaciemniające widnokrąg, już się rozwiały. Pan gubernator gen. Winter
z okazji chrzcin swojej córeczki zaprosił na ucztę rodzinną czterech naszych
salezjanów, między nimi księdza Fagnano, przeciw któremu pałał szczególniejszą
zawziętością. Pojednanie nastąpiło za sprawą i dzięki Matce Najświętszej, której
opiece poleciłem w osobliwy sposób Patagonię i jej sprawy zaraz, jak tylko
wylądowałem w Rio Negro.
Nieczynne od roku misje podjęły na nowo swoją działalność i obecnie ks.
Milanesio, poprzednio więzionego przez żołnierzy, ci sami żołnierze wspierają
i prowadzą w razie potrzeby podczas jego wędrówek w Kordyliery. Mam nadzieję,
że rząd nas wesprze przez przyznanie dla niejednego z naszych żołdu kapelanów. Ks.
Savio z Santa Cruz otrzymuje płacę mierniczego w wysokości 54 skudów na miesiąc;
ks. Beauvoir pobiera tytułem wynagrodzenia dla kapelana wojskowego 64 skudów
miesięcznie. Chciałbym, żeby podobną zapomogę otrzymali także niektórzy z naszych
w Patagonii, gdzie mamy poważne długi, ciążące na budowie dwóch kościołów.
W Buenos Aires miałem możność zbliżenia się do prezydenta, ale (226)
obawiam się, że polityka obali go za kilka miesięcy i nastąpi nowy; jeśli lepszy, tym
lepiej dla nas. Czekamy więc na wydarzenia.
W Montevideo natomiast rozpętała się burza i to straszne. Oby ją Bóg
rozpogodził. Rząd z prezydentem zasłużyli sobie na powszechną pogardę; wszyscy
zdrowiej myślący obywatele oraz lepsi generałowie i oficerowie wojskowi zjednoczyli
się, by ich wymieść prochem kul armatnich. Naszemu kolegium w Paysandu grozi
niebezpieczeństwo zamiany na główną kwaterę wojsk rządowych z uwagi na jego
położenie i mocną budowę. Ale mamy nadzieję, że nota ministra włoskiego
i pancerniki, jakie stoją do jego rozporządzenia na wodach Montevideo, powstrzymają
162

17.3 Page 163

▲back to top


go może od tego kroku. Tymczasem jednak chłopcy nie mogą się zjechać aż do
rozstrzygnięcia sprawy162.
Proszę się modlić, Najdroższy Księże Bosko, za te nieszczęśliwe kraje, stale
w podnieceniu i walkach między sobą. Nasze położenie obcokrajowców pociesza nas
w tych strasznych uciskach, ale bardziej jeszcze pociesza nas myśl, że jesteśmy tylko
pielgrzymami na tej ziemi zmartwień i kolców. Pokładamy ufność w modlitwach
Księdza i innych naszych współbraci i pomocników. Tak, niech się Ksiądz modli, bo
czujemy tego wielką potrzebę w tych dniach.
Od Brazylii aż po Ziemię Ognistą Twoi synowie pozdrawiają Cię i modlą się
o Twoje drogocenne zdrowie. Od szczytów Alp aż po Lilibeo163, wiemy,
że zamieszkują nasi bracia, którzy Cię kochają. Lecz ci, co przebywają tutaj, kochają
Cię niemniejszą miłością, bo miłością niezmierzoną jak dwa największe oceany:
Atlantycki i Spokojny; wobec nich jakże maleńkim jest morze Śródziemne
i Adriatyckie.
Przyjmij pozdrowienia od wszystkich i błogosław nam w Panu.
Czcigodnej Kapitule i jej jeszcze Czcigodniejszym Członkom oświadczenie
naszej pokornej uległości i zapewnienie mojego pasterskiego błogosławieństwa.
Amen.
San Nicolas, 22 lutego 1886 r.
Najprzywiązańszy syn w Sercu Jezusa
Jan Biskup Magidy.
PS. Z Rzymu razem z władzą do uważniania małżeństw mieszanych „cum
cautelis” otrzymałem list pochwalny kardynała Simeoni w odpowiedzi na moje
pierwsze sprawozdanie przesłane do Propagandy. Obecnie przygotowuję drugie, które
wyślę do ks. Dalmazzo, duplikat zaś do Turynu.
Podobne sprawozdanie przygotowuję dla Kongregacji Rozkrzewiania Wiary
i dla Dzieła Św. Dziecięctwa164.
(227) Biskup Cagliero wskutek długów, jakie ciążyły na inspektorii
argentyńskiej, postanowił nie otwierać nowych domów przynajmniej przez rok, ale
sprzyjające okoliczności kazały mu odstąpić od powziętego zamiaru. W roku 1885
rząd z La Plata obiecał salezjanom ładny teren, pod warunkiem jednak, że jeśli nie
wybudują tam zakładu, umowa traci wszelką moc zobowiązującą. Salezjanie mieli
wielką ochotę udania się do La Plata także, dlatego, że ludność tamtejsza przeszło
w połowie była włoska. Lecz przy takich długach jakże rozpoczynać budowę? Sprawa
więc upadła. Podjęli ją natychmiast protestanci śledzący czujnie tok wypadków
i uzyskali od rządu te same warunki. Ale po wystawieniu tamże swojej świątyni
162 Rewolucja wybuchła dnia 28 marca, trwała kilka dni i została stłumiona we krwi.
163 Dziś Boeo, przylądek na Sycylii (przyp. tłumacza).
164 Za uzupełnienie tych wiadomości mogą służyć i te, które jego sekretarz ks. Riccardi przesłał Księdzu Bosko 12 marca
(Dodatek, dok. 51).
163

17.4 Page 164

▲back to top


i dwóch budynków, nie wiadomo dlaczego musieli zaniechać dzieła. Wówczas
proboszcz miejscowy kan. Carranza nabył teren wraz z zabudowaniami, po czym
przedstawiając usilne nalegania arcybiskupa i innych wpływowych osób zjawił się
przed salezjanami, aby im ofiarować całą posiadłość. Po tym, co zaszło, nie można się
było dłużej opierać. Tak zapoczątkowano nowe dzieło, które wkrótce zakwitnęło
i rozwija się dotychczas165.
Drugie sprawozdanie bpa Cagliero obfituje w takie szczegóły, że jakkolwiek
przydługie, zasługuje na przytoczenie w tym miejscu.
Najukochańszy Księże Bosko i Najdroższy Ojcze!
Powracam do mojej drogiej Patagonii. Musiałem poświęcić dwa miesiące na
głoszenie ćwiczeń duchownych w różnych naszych domach, a jeden spędziłem na
wypoczynku tu w Buenos Aires. Ten krótki odpoczynek był konieczny dla złożenia
i przyjęcia różnych wizyt, dla nawiązania nowych stosunków i zdobycia pieniędzy.
Za pośrednictwem głównego kapelana wojskowego nawiązałem kontakt
z ministrem wojny, który okazał się bardzo życzliwym względem naszych misji,
zwłaszcza w tym, co dotyczy dobra żołnierzy obozujących wzdłuż brzegów Rio
Negro. Uzyskałem od niego 8 gratisowych przejazdów z Buenos Aires do Patagones.
Tak zaoszczędziłem 500 skudów, co - jak się tu zwyczajnie mówi, warte więcej, niż
poczęstunek (228) pięścią w plecy.
Jednakowo te trzysta skudów, jakie od dwóch lat rząd wypłacał na misje,
zostały cofnięte i my ciągniemy naprzód, jak możemy. Z jałmużny i ofiar na Msze św.
zdołałem zebrać 1.000 skudów. Mała to rzecz, zważywszy na niską wartość pieniądza
w tych stronach.
Wizytując zakłady przygotowałem teren pod założenie pewnego rodzaju
małych Pomocników Salezjańskich (by nie mieszać tego dzieła z Dziełem Św.
Dziecięctwa) i spodziewam się, że przyniesie ono kilka tysięcy skudów rocznie;
zrzeszeniu jednak nie damy cechy jawności.
Posłałem arcybiskupowi sprawozdanie z naszych misji za rok 1885, ażeby je
przesłał, jak to było zwyczajem lat ubiegłych, rządowi, który może nam udzieli
zapomogi.
Odwołałem się także do niektórych towarzystw dobroczynnych; obiecano im
pomoc.
Mówi przysłowie, że gdy wilk głodny, to wychodzi z legowiska. Tak też i ja
zrobiłem. Skłoniły mnie do tego długi, jakie zaciągnęliśmy w banku na wzniesienie
dwóch Kościołów, o których Księdzu wiadomo.
Teraz przechodzę do sprawozdania z naszych „wierzytelności” u Ojca
Przedwiecznego, o ile raczy okazać nam Swoją dobroć i nieskończone miłosierdzie.
Ks. Savio i ks. Beauvoir z jednym koadiutorem (Fossati) usadowili się nad
brzegiem Rio Santa Cruz, o pięć dni drogi morzem od nas. Są w najlepszych relacjach
165 W lipcu ks. Costamagna przesłał ks. Rua bardzo ciekawe sprawozdanie o tym zakładzie (Dodatek, dok. 52).
164

17.5 Page 165

▲back to top


z gubernatorem, z którym rozmawiałem przed jego wyjazdem w tamte strony. Nie jest
nieprawdopodobnym, że się przeniosą nieco niżej do „Cabo de las Virgines” –
Przylądka Dziewiczego”, gdzie, jak Ksiądz mógł wyczytać z dzienników, pewna
rzeczka zamiast zwykłego piasku unosi od morza ni mniej, ni więcej, tylko „złoty
piasek”. Podczas, gdy my żartujemy z tej nowej Kalifornii, Anglicy pracują poważnie
i bez wytchnienia, by znaleźć swego boga, który nie jest Bogiem naszym.
Ks. Milanesio, ks. Panaro, z jednym katechetą i obsługaczem koni, są na
wyprawie misyjnej od grudnia i z listu, jaki otrzymałem, wnioskuję, że pod koniec
kwietnia opuszczą Kordyliery pokryte śniegiem i przybędą do Patagones, gdzie
sporządzimy protokół z ich wycieczek. Ci dzielni salezjanie przebyli skromnych 300
mil w jednym kierunku i przezwyciężyli przy pomocy Boskiej Opatrzności niemałe
niebezpieczeństwo w podróży; ks. Milanesio bowiem dostał udaru słonecznego pośród
pustyni, połączonego z krwawą biegunką. W odległości przeszło 40 mil od osiedli
ludzkich zabrakło im żywności. A więc „poon” czyli „arriero”, tj. obsługacz koni
zaczął krążyć na wszystkie strony celem upolowania nieco zwierzyny i natknął się na
krowę „bagual”, zabłąkaną na pustyni; upolował ją, tak iż służyła im za pokarm przez
8 dni aż do czasu, kiedy biedny ks. Milanesio mógł na nowo podjąć swą podróż na
koniu.
U stóp Kordylierów jeden z koni, jak to się nierzadko zdarza, (229) stanął dęba,
zrzucił z siebie brzemię i stłukł nam portatyl ołtarzowy? Na mocy przywileju Stolicy
św. mógłby odprawiać i na potłuczonym kamieniu, a nawet bez niego, lecz on wolał
przebyć konno cały łańcuch górski i przedostać się do Chile. Zużył dwa dni na
przeprawę wśród krętych przełęczy skalnych i natrafił na pierwszą osadę z widokiem
na Ocean Spokojny, zwaną Los Angeles. Przyjęli go bardzo gościnnie
OO Franciszkanie, od których otrzymał także pomoc pieniężną. Znają oni Księdza
Bosko i salezjanów z rozgłosu oraz z upragnieniem oczekują nas w tych stronach.
W czasie drugiej podróży, a raczej drugiej jazdy konnej poprzez „Los Andes – Andy”
dotarł aż do Chillian i do Concepcion nad wybrzeżem morskim. Został przyjęty
z niewypowiedzianym entuzjazmem przez wikariusza kapitualnego ks. Dominika Cruz
i jego sekretarza, którzy pokazali mu dom, jaki dla nas budują. Stamtąd mogliby
salezjanie roztoczyć swą działalność na niezmierzone obszary Araukanów,
pozbawionych dotychczas księży i znajdujących się w skrajnej potrzebie duchowej
pomocy.
Drogi Księże Bosko! Wszystkie nasze domy cierpią na brak personelu i jeżeli,
jak tego pragniesz Ty, Ojcze i ja i my wszyscy, jeżeli mamy osiedlić się w Chile, to
przygotuj pokaźny hufiec misjonarzy i przyślij go do Patagonii. Odnaleźliśmy tutaj
trakt długości 1.500 km jazdy konnej, który prowadzi aż do Kordylierów, a stąd przez
dalszych 200 km oraz drogą wyznaczoną przez kozice górskie można się przedostać
na terytorium chilijskie.
Żniwo zebrane podczas tej misji przez naszych dzielnych misjonarzy wynosi
100 Komunii św., 25 do 30 małżeństw i ok. 800 chrztów, z których 600 to tubylcy.
Zdrowie - dzięki Bogu - dopisuje im mimo niewygód, trudów i koczowniczego życia,
165

17.6 Page 166

▲back to top


jakie muszą pędzić wśród owych niezmierzonych pustkowi, przebieganych jedynie
przez dzikie i domowe zwierzęta i zamieszkałych przez indiańskich Araukanów,
którzy przeszli pod władzę argentyńską.
Skoro przybędę do Patagones, dowiem się, czy mają zamiar dalej odbywać
podróż powrotną, czy też zatrzymać się w połowie drogi, gdzie w porozumieniu
z kacykiem Namuncura i z p. Saycheque będą nauczali dwa ich plemiona naszej
świętej wiary, by ochrzcić ich potem w liczbie 2.500 osób. Zobaczymy, czy zdążą na
czas, ponieważ minister wojny powiedział mi, że chce ich przenieść do Buenos Aires.
Powodem tego jest, że owe szczepy nie są przyzwyczajone do pracy na roli i lubią
raczej próżnowanie, niż trud; stąd obawia się możliwych rozruchów. Stanie się więc
z nimi to, co zechce Boża Opatrzność.
Jak już Księdzu pisano, mamy 9 nowych kapłanów salezjanów, wyświęconych
„extra tempora – poza okresem Suchych Dni”. Różne domy podzieliły się nimi jak
gruszkami lub czereśniami i jeszcze narzekają, że mało. Jednak zawsze tak nie będzie,
ponieważ mając w domu „fabrykę” i fabrykanta, będziemy ich święcili więcej.
Ale Ksiądz, Najdroższy Księże Bosko, musi mi przynajmniej przysłać
materiału z San Benigno i to dobrego i trwałego. Św. Józef na kilka dni przed swoim
świętem podarował nam nowy zakład w nowym (230) i pięknym mieście La Plata. Nie
chcieliśmy i nie mogliśmy go przyjąć, a mimo to spadł nam na barki, ponieważ
pragnęli tego arcybiskup, dziekan owego miasta i mnóstwo Włochów, znajdujących
się bez pomocy duchownej i bez nauki religii. Teren, dom drewniany, piękny kościół
również drewniany, wystawiony przez Szwajcarię, oddaje nam rząd prowincji. I tak
my, postanowiliśmy nie otwierać więcej domów w Argentnie i zwróciliśmy
zdecydowany wzrok na Chile, siedzimy jeszcze tutaj jako ofiary tego wychowania,
które nas nauczyło nie mówić nigdy „nie”, gdy drugi powiada „tak”. Jeżeli jednak ks.
Durando będzie nieustępliwy, nie otworzymy doprawdy żadnego więcej domu w tych
stronach. Tak, doprawdy żadnego! O ile to prawda, jak się spodziewam i czego
pragnę.
W domach cieszą się wszyscy dobrym zdrowiem i mają coraz więcej zapału do
pracy i własnego uświęcenia166.
Pomagaj nam, Kochany Ojcze, swoimi świętymi modlitwami i przyjmij od
swego najprzywiązańszego syna życzenia wszelkiej pomyślności i błogosławieństwo.
Buenos Aires, 10.04.1886 r.
Jan biskup Magidy.
166 Na potwierdzenie tych słów niech posłuży następująca statystyka księdza Costamagna, przesłana do ks. Rua (12
kwietnia): „W zakładzie Maryi Wspomożycielki naprzeciw naszego znajduje się 60 internistek i 100 eksternistek. W San
Carlo mamy 335 chłopców, z których 250 internistów, a inni w części za połowę opłaty, w części eksterniści. W Boca – 250
dziewcząt, 100 w San Isidoro, a 100 w Moron; 150 chłopców w Boca, a 100 w Santa Caterina (nazwy powyższe oznaczają
zakłady w Buenos Aires – przyp. tłumacza). Wszyscy uczęszczają do szkół. Potem przychodzą do Oratorium!. A my tu goli
i chudzi oraz obarczeni długami! W dodatku trzeba jeszcze myśleć o zakładzie w La Plata (przyjętym przez biskupa pod
naciskiem św. Józefa). A personelu brak. „Quare conturbas me? – Przecz mnie niepokoisz?”. Niech nas Ksiądz poleci Bogu,
ażebyśmy mogli żeglować prosto i albo pracować jedynie dla Boga, albo pomrzeć wszyscy jeszcze tego samego dnia. Proszę
ucałować rękę naszego Ojca”.
166

17.7 Page 167

▲back to top


Powyższy list odchodził właśnie na pocztę, gdy telefon doniósł biskupowi,
że prezydent republiki Roca, którego prosił o posłuchanie, chętnie go przyjmie.
Wikariusz Apostolski udał się więc bezzwłocznie jeszcze tego samego wieczora do
siedziby generała. Towarzyszył mu ks. Costamagna. Celem jego było podziękować
prezydentowi za list polecający, jaki mu dał rok temu do gubernatora Rio Negro. Po
przyjęciu podziękowania Roca z żołnierską szorstkością poruszył bez żadnych
wstępów kwestię prawną. Ksiądz jest biskupem, powiedział, ale nie Argentyńczykiem,
nie może więc sprawować władzy w Rzeczypospolitej. Papież nie ma prawa mieszać
się w tutejsze sprawy bez pozwolenia rządu.
Biskup odparował cios zręczną odpowiedzią, że w republice nie posiada on
jurysdykcji zwyczajnej, ale jest tylko biskupem misjonarzem, wizytatorem zakładów
salezjańskich, szczególnie w Patagonii; w sprawach zaś i czynnościach, które by
mogły interesować punkt zapatrywania rządu, sam podlega władzy arcybiskupa
Buenos Aires.
Wymijająca odpowiedź wystarczyła za wyjaśnienie i prezydent był z niej
zadowolony. Z kolei zaczęto rozmawiać o postępach misji, o szkołach i dwóch
wzniesionych kościołach, o ostatnich wycieczkach dokonanych przez biskupa
i misjonarzy salezjańskich, o licznych nawróceniach i o przeszło tysiącu chrztów
udzielonych po jego przyjeździe tubylcom dorosłym i dzieciom. Przede wszystkim zaś
mówiono o wielkich długach zaciągniętych na budowę obu kościołów, zakładów
i szkół w Patagonii. Biskup podziękowawszy za 800 skudów przesłanych mu za
pośrednictwem arcybiskupa, prosił, by i nadal nie zapominał o misjach i misjonarzach.
Prezydent przyobiecał. Potem zapragnął, by go poinformowano o Zgromadzeniu
salezjańskim i jego ustroju w stosunku do praw i pochwalił mądrość Księdza Bosko.
Biskup wykorzystał sposobność i uskarżał się na zerwanie stosunków między
republiką a Stolicą św. Nie ma żadnego zerwania, odparł prezydent, to tylko osobisty
zatarg z biskupem Matera. W moim zamiarze leży jak najrychlejsze nawiązanie
stosunków. Owszem, proszę się posłużyć tym, co mówię; proszę dać znać o tym moim
usposobieniu, naturalnie w sposób urzędowy, Sekretarzowi Stanu i Papieżowi.
Ks. Matera, arcybiskup Irenopolu, Delegat Apostolski i Nadzwyczajny
wysłannik dla Argentyny, Urugwaju i Paragwaju, z którym bp Cagliero, jak
widzieliśmy, spotkał się w roku 1885 w Montevideo, nie cieszył się więcej zaufaniem
rządu argentyńskiego i zmuszony był opuścić terytorium republiki, bez uprzedniego
porozumienia się ze Stolicą św.; stąd to owo zerwanie stosunków z Rzymem. Obecnie
sprawa przedstawiona w znaczeniu wyrażonym przez prezydenta była wielce
uproszczona i nie trudno było dojść do jej rozwiązania.
(232) Rozmowa ta stanowiła punkt wyjścia do wznowienia stosunków
dyplomatycznych, dlatego biskup doniósł Prokuratorowi Generalnemu księdzu
Dalmazzo, aby powiadomił o tym kard. Sekretarza Stanu Ludwika Jacobiniego.
Bp Cagliero umiał przeciągać na swoją stronę najwyższe władze rządzące, co
posłużyło mu do wzmocnienia własnej powagi na stolicy w Patagones, jak to można
było widzieć za jego powrotem po długiej nieobecności. Przyjmowali go nie tylko
167

17.8 Page 168

▲back to top


salezjanie i siostry ze swoją młodzieżą szkolną znad obu brzegów rzeki Rio Negro, ale
i wiele okolicznej ludności zalegało wybrzeże: panowie i panie, marynarze i żołnierze,
Indianie i Gaukowie, witali go z wielkim zapałem. Główne władze weszły na pokład,
aby go przywitać. Gubernator niedomagający od kilku dni, aczkolwiek antyklerykał
i osobisty przeciwnik, nie mógł się uchylić od wysłania w swoim zastępstwie jednego
z wyższych oficerów i oświadczył swą radość z powrotu biskupa. Wikariusz
Apostolski cieszył się tym bardzo w przekonaniu, że taka zmiana nastrojów w samym
ośrodku wikariatu utoruje mu drogę do coraz owocniejszego spełniania świętego
posłannictwa. To pewne, że jego sposób postępowania jednał mu szacunek i zaufanie.
„Jego osoba, pisał ks. Piccono167, rozsiewa wokoło słodycz i wesele, a w działaniu
jego idą w parze prostota i roztropność, łagodność i niezłomność prawdziwie
pierworodnego syna Księdza Bosko”. Zaledwie wylądował, zwrócił swoje kroki do
kościoła, gdzie po krótkiej modlitwie podziękował wszystkim za wspaniałe przyjęcie.
Ale to zbiorowe podziękowanie nie mogło wystarczyć; grzeczność wymagała, ażeby
potem udać się z wizytą do wyżej postawionych osób, co dało mu możność poznania
z bliska celniejszych rodzin, tak bardzo potrzebujących religijnego pouczenia.
Na tych dalekich szerokościach geograficznych ani olbrzymia odległość ani
wyczerpujące trudy nie potrafiły osłabić w sercach pamięci o Księdzu Bosko.
Rozmawiano o nim między sobą, opowiadano o (233) nim chłopcom; nie było
rocznicy, która by przeszła niespostrzeżenie. I tak 19 maja wychowankowie zakładu
Patagones napisali Słudze Bożemu liścik z życzeniami na zbliżające się imieniny.
„Bardzo miłym, mówi w swoim dzienniczku kl. Viglietti, był list dzielnego chłopca
Alojzego Villanueva, rzemieślnika, Indianina czystej krwi, przebywającego od dwóch
lat w zakładzie”. Każdy łatwo może sobie wyobrazić, jak bardzo cieszył się Ksiądz
Bosko czytaniem tych listów168.
Zachowała się również pokaźna liczba listów pisanych z tej samej okazji przez
współbraci. Niech czytelnicy będą pobłażliwi, jeżeli ponownie wyciągniemy z nich te
uczucia, jakie pierwsi salezjanie żywili do Księdza Bosko. Sądzimy, że do
naświetlenia postaci naszego Świętego posłuży niemało widok, jak żywe przywiązanie
wzbudzał on wśród swoich oraz jakim pokrzepieniem w trudach życiowych i bodźcem
do rzetelnej pracy było dla wszystkich to usposobieniem duszy. Bez wątpienia Ksiądz
Bosko posiadał w stopniu nadzwyczajnym dar zdobywania serc, zyskiwania sobie
miłości szczerej, trwałej i czynnej, jaką jest miłość synowska.
Zaczniemy nasz przegląd od Urugwaju. Kl. Grando z Paysandu w ten sposób
otwierał mu serce: „Zapewniam Cię, Umiłowany Ojcze mej duszy, że jedynie śmierć
przerwie moją modlitwę płynącą z wdzięczności dla tego, który aby mi dać życie,
wyrwał mnie z niebezpieczeństwa jego utraty. Prócz tego zapewniam Cię, że nasze
święte Ustawy i Twoje święte wskazówki, które zachowuję na obrazku Maryi
Wspomożycielki podpisanym i podarowanym mi przez Ciebie, będą dla mnie zasadą
postępowania. Widzę, że jedynie tak postępując zażywam spokoju, a smutek i zły
167 List do ks. Lemoyne, Carmen de Patagones, 14 maja 1886 r.
168 Nie zdołaliśmy odnaleźć listu owego indianina, lecz tylko dwa inne (Dodatek, dok. 53 A-B).
168

17.9 Page 169

▲back to top


humor nie mają do mnie przystępu jak tylko wtedy, gdy sprzeniewierzę się powyższej
zasadzie”. Kl. Soldano z tego samego zakładu tak zwierza się ze swych uczuć:
„Nadarza mi się jeszcze jedna sposobność, iż mogę wyrazić swoje uczucia
wdzięczności, wierności i miłości (234); jeszcze jedna okazja, jakiej nam Pan Bóg
użycza, by w miarę możności uczcić na tej biednej ziemi zasługi Księdza i jego
bohaterskie cnoty; jeszcze jedna pobudka, by uczcić uroczyście tego, który tej czci jest
godny ponad wszelki wyraz (...). Dzięki, stokrotne dzięki Ci składam, mój Boże, żeś
mi dał takiego Ojca. Tak, Najdroższy Księże Bosko, Ksiądz jest moim Ojcem, który
mi dał życie, nie materialne, ale moralne i duchowe. Ksiądz jest moim największym
dobroczyńcą, jakiego posiadam na ziemi (...). Ksiądz jest moim zbawicielem po
Jezusie Chrystusie (...). Ksiądz jest moim mistrzem, który mnie naucza słowami
i pociąga przykładem”.
Ks. Tora z kolegium im. Piusa z Villa Colon pisze z pokorą i uczuciem:
„Ostatni spośród tylu synów daję i ja znać o sobie i pragnę połączyć swoje: „Niech
żyje Ksiądz Bosko” z tysiącami „Niech żyje!”, jakich w tych dniach będą świadkami
mury Oratorium. Mój okrzyk może tam nie dojdzie, ale czułe serce Księdza przecież
go usłyszy, ponieważ wyrywa się on z piersi pałającej synowską miłością”. Ks.
Calcagno z Colon, który z powodu wątłego zdrowia czuje swój bliski koniec, pociesza
się na myśl lepszego życia zawsze z Księdzem Bosko. „Obawiam się, że mój list nie
zdąży na dzień imienin. Będę się jednak starał wszystkie uczucia mego serca łączyć
z wyrazami miłości i czci, jaką w tym dniu okazywać będą Księdzu moi drodzy
współbracia z Oratorium (...) Drogi Ojcze! Pamiętaj o swoim biednym synu
w Ameryce, który Ciebie już więcej nie zobaczy na tej ziemi! Módl się wiele za mnie,
ażebym po zachowaniu wszystkimi siłami naszych świętych Ustaw salezjańskich mógł
przypaść kiedyś do Twych stóp tam w niebie”. Z tego samego domu również dwaj
„Hijos americanos – synowie Amerykanie”, klerycy Echeverry i Canessa, w swoim
ojczystym języku żalą się, że nigdy go nie widzieli osobiście, ale znają go
z opowiadań przełożonych i polecają się jego modlitwom.
Przejdźmy kolejno do Buenos Aires. Dyrektor nowego domu św. Katarzyny
(235), ks. Durando, do synowskich życzeń dla swego „Drogiego Ojca - Księdza
Bosko” załącza piękne sprawozdanie z postępu nowego zakładu; zaś ks. Costamagna
w liście podpisanym przez wszystkich współbraci oświadcza z uniesieniem w imieniu
wszystkich: „O Księże Bosko!” Nasz Najdroższy Księże Bosko! My wszyscy
współbracia z zakładów św. Karola, Miłosierdzia, z Boca, ze św. Katarzyny i z La
Plata, z biegiem czasu coraz bardziej oceniający wielką łaskę, jaką nam Bóg
wyświadczył przez wybranie nas na synów Księdza Bosko, niezmiernie
uszczęśliwieni, że także w tym roku widzimy nadchodzący w całej swej okazałości
dzień imienin Najdroższego Ojca, podczas gdy przesyłamy jednogłośne „Niech żyje
Ksiądz Bosko!”, które oby przebiegło ocean i rozbrzmiewało gromkim echem na
podwórzu szczęśliwego Oratorium dla rozpromienienia najpiękniejszego dnia Ojca
młodzieży obydwóch światów – pragniemy gorąco, ażeby nasz Błogosławiony Starzec
169

17.10 Page 170

▲back to top


był coraz bardziej przekonany o tym, że jego synowie prowincji argentyńskiej kochają
go mocno i pragną wszyscy bez wyjątku stać się godnymi synami tak wielkiego Ojca”.
Dwaj przywiązani synowie z San Nicolas wyrażają w długich listach swoje
uczucia i opowiadają z wielkim zapałem o budujących wypadkach, w których
uczestniczyli. Ks. Rabagliati, późniejszy pierwszy inspektor Kolumbii, oświadcza:
„Czy posłuszeństwo zatrzyma mnie tutaj, czy wyśle gdzie indziej, zawsze poniosę
z sobą obraz Najdroższego Ojca Księdza Bosko; będzie mi on bodźcem do nieustannej
pracy na stanowisku, jakie mi posłuszeństwo wyznaczy, by okazać się godnym synem
tak wielkiego Ojca i zapewnić sobie miejsce obok niego w niebie. O co to będzie za
szczęśliwy dzień, Najdroższy Ojcze!”. Zakład w San Nicolas posiadał sporą liczbę
chłopców Irlandczyków, pochodzących z pobliskiej, bardzo licznej kolonii irlandzkiej.
Opiekowali się nimi, wewnątrz i zewnątrz, ks. Rabagliati umiejący nieco po angielsku,
a zwłaszcza ks. O’Grady, przybyły do Oratorium z Irlandii. Ten ostatni napisał do
Księdza Bosko po francusku: „Twoje święto, mówił, Najdroższy Ojcze, tak piękne
i drogie, jakkolwiek raz tylko miałem szczęście brać w nim udział, pozostawiło miłe
i długotrwałe wrażenie w mym sercu i jeszcze (236) dzisiaj sama myśl o nim napawa
mnie radością. (..) Jeżeli, Drogi Ojcze, kochasz tych dobrych Irlandczyków, to i oni
również Ciebie kochają. Wielu z nich zna już tę miłość, jaką pałasz względem dusz
i Twoje rozliczne, święte dzieła; podziwiają Cię i wysławiają, a ci, którzy się
dowiedzieli, że przesyłam Ci życzenia imieninowe, całym sercem dołączają i swoje”.
A teraz przenieśmy się do Patagonii, od której odbiegliśmy. Sekretarz biskupa
przed uroczystością św. Jana chciał sprawić Księdzu Bosko jakiś podarunek, jeżeli już
nie na same imieniny, to przynajmniej na urodziny. Zdradził się z tym zamiarem przed
ks. Lazzero. Między chłopcami rzemieślnikami w Patagones był jeden szewc -
indianin piętnastoletni, lecz dostatecznie biegły w swoim rzemiośle. Ks. Riccardi prosi
wtedy o miarę, ażeby móc uszyć parę trzewików i przesłać je Księdzu Bosko, któremu
z pewnością sprawiłby wielką radość dar pierwszego Indianina przyjętego w Patagonii
przez jego synów. Prócz tego on sam napisał bezpośrednio długi i serdeczny list do
Księdza Bosko dnia 5 czerwca: „Niech Ksiądz wie, że my wszyscy kochamy go
niezmiernie w Panu i przy wszystkich naszych zajęciach, świętych czy pospolitych,
zawsze i wszędzie mamy w myśli i w sercu Twoją tak drogą osobę, Najukochańszy
Nasz Ojcze. Co za uroczystość urządzimy także i my w dniu 24 bm.! W tym dniu nasz
duch będzie przebywał tam w Oratorium, koło owego pokoiku kryjącego w sobie nasz
skarb, naszego Ojca. Ośmielimy się jeszcze na więcej! Zbliżymy się duchowo do
Ciebie, Najdroższy Ojcze i powiemy: O Ojcze! O Księże Bosko! Jak bardzo Cię
kochają Twoi synowie z Patagonii! Pobłogosław im! A Ksiądz nam pobłogosławi
z serca, my zaś zabierzemy się z nowym zapałem i mocą do naszych prac na korzyść
drogich chłopców, którzy również są Twoimi synami, Najdroższy Księże Bosko”.
W końcu i biskup wyraził własne uczucia, najpierw do ks. Lazzero a potem do
Księdza Bosko. Do ks. Lazzero 26 maja pisał: „W liście tym przesyłamy całą moc
życzeń dla naszego Umiłowanego Księdza Bosko, (237) pozdrawiamy go z całym
uczuciem, serdecznością i zawsze z jak najżywszą pamięcią. „Dominus custodiat eum
170

18 Pages 171-180

▲back to top


18.1 Page 171

▲back to top


et vivifecet eum et beatum faciat eum in terra. Amen, amen, amen. Niech Pan Bóg
go zachowuje i ożywia i szczęśliwym uczyni na ziemi”. Księdzu Bosko zaś wraz
z życzeniami przesłał piękny podarunek, ofiarując mu plon całorocznej pracy synów
na polu ewangelicznym w Patagonii, a mianowicie 1.300 chrztów Indian i tubylców
z Rio Negro, 1.000 Komunii św. dla nowo ochrzczonych, 3.000 Komunii św. osób
pobożnych, 200 miesięcznych Komunii św. chłopców i dziewcząt uczęszczających do
szkół. „Są to, tłumaczył, owoce zebrane po moim przyjeździe na tym dotychczas
jałowym pustkowiu. To korona uwita z najdrogocenniejszych lilii, przeplatana
najbardziej wonnymi kwiatami i wysadzana najdroższymi brylantami, które składam
na Czcigodnej głowie Księdza ze słowami: „Gloria filiorum pater eorum – chwałą
synów ich ojciec”169.
Nie możemy też pominąć głosu, pochodzącego z Santa Cruz. Ze względu na
odległość i rzadkość komunikacji morskiej i innymi częściami Ameryki Południowej
ks. Beauvoir uważał za wskazane napisać już 28 kwietnia. Z obszernego listu
wyciągamy tylko niektóre myśli służące naszemu celowi. „Ten ostatni, nieużyteczny,
żeby nie powiedzieć; uciążliwy spośród synów, przenigdy nie zapomni o swoim Ojcu,
choć z dala od niego mijają mu dni życia i dalekie kraje oddzielają go od przedmiotu
jego najżywszej miłości. Myśl, że Ksiądz Bosko pamięta o mnie, jest słodkim
pokrzepieniem, ale to jeszcze nie wszystko. Gdy nieraz wspominam lata mojej
młodości spędzone u jego boku, łza spływa mi po policzku. Dlaczego to nie jest mi
dane ujrzeć go znowu, rozmawiać z nim, ucałować tę rękę, która mnie tyle razy
błogosławiła?! Żeby, choć przez krótką chwilę móc cieszyć się jego miłą obecnością,
choć jeszcze raz zobaczyć to uśmiechnięte oblicze, rozradować się pod wpływem
przenikliwego, słodkiego spojrzenia, a potem mogę umrzeć zadowolony wśród tej
dobrowolnej (238), odległej pustyni i wygnania. Tak, spodziewam się, że Pan Bóg
użyczy mi jeszcze tego upragnionego szczęścia”. Ksiądz Bosko mu odpowiedział, bo
rzeczywiście 7 września ks. Beauvoir pisał do ks. Rua: „Niewysłowione było moje
szczęście, gdy otrzymałem kochany list naszego Czcigodnego i Najdroższego Ojca
Księdza Bosko. Czytając go wróciłem duchem do owych czasów i miejsc
szczęśliwych, w których spędziłem najpiękniejsze dni mojego dzieciństwa i mojej
młodości.
Któż nie widzi, jak potężną dźwignią było w doświadczonych rękach Księdza
Bosko to głębokie i trwałe przywiązanie pierwszych salezjanów względem jego
osoby?
List księdza Beauvoir zawierał także wiadomość niezbyt wesołą. Pewien biedny
koadiutor zdradzał początki zboczenia z prawej drogi. Ksiądz Bosko kazał napisać
natychmiast, żeby ów współbrat wrócił do Europy. Gdy mu dawano do zrozumienia,
że może się jeszcze poprawi, a potem, że wydatki podróży będą ogromne, zawołał
zbolały: „Nie szkodzi! Niech kosztuje co chce, byle go przysłano zaraz. To jest dusza,
169 Przyp. 17, 6.
171

18.2 Page 172

▲back to top


która się gubi i należy ją ratować”. Ale niestety było już za późno. Nieszczęsny
wkrótce potem skończył w Santa Cruz nędzną śmiercią.
Biskup Cagliero sporządził ogólne sprawozdanie o stanie misji patagońskiej
w trzech egzemplarzach, z których jeden przesłał Ojcu św. za pośrednictwem
kardynała protektora170, drugi do Propagandy Wiary171 a trzeci do Dzieła
Rozkrzewienia Wiary; jego sekretarz sporządził wyciąg z tego sprawozdania i wysłał
Księdzu Bosko172.
Dla zaokrąglenia poglądu na pierwszy okres salezjańskiej działalności misyjnej
pod światłym przewodnictwem ks. bpa Cagliero przytaczamy jeszcze jeden jego list,
bogaty w ważne wiadomości i pełen życia.
Najczcigodniejszy i Najukochańszy Ojcze!
Zwlekałem nieco z pisaniem, ponieważ oczekiwałem przybycia naszych
misjonarzy, którzy od 7 miesięcy przebywają u podnóży Kordylierów.
Powrócili szczęśliwie, w cudowny prawie sposób strzeżeni przez Boga
i błogosławieni przez Niego w swoich wycieczkach apostolskich.
Nasz ks. Milanesio jest prawdziwie opatrznościowym dla wszystkich
mieszkańców w Rio Negro. W towarzystwie dzielnego księdza Panaro i koadiutora –
katechety Forcina oraz z dwoma ludźmi dla obsługi koni, przebyli konno niezmierną
przestrzeń 555 mil, czyli 2.500 km. Przeprawiał się dwukrotnie na mułach poprzez
Andy, czyli Kordyliery i zapuścił się aż na równiny chilijskie, docierając do Antuco,
Angeles, Concepcion i Chillan, gdzie zebrał jałmużny i inne pomoce dla misji
w Malbarco, leżącego we wschodnim stoku gór, z których bierze początek Rio
Neuquen, dopływ rzeki Rio Negro.
Głosili misje w trzydziestu stacjach, czyli ośrodkach mniej lub więcej ludnych?
Ochrzcili 1.117 tubylców i dzieci rodzin chrześcijańskich, pobłogosławili 60
związków małżeńskich i przygotowali do Komunii św. 1.836 nowo ochrzczonych.
Podczas tej misji została zbadana cała dolina Rio Negro, aż do dopływów
Limay i Neuquen i cała dolina po prawej oraz lewej stronie rzeki Neuquen, ze swoimi
dziesięcioma czy dwunastoma dopływami, aż do granic Chile i prowincji Mendoza.
170 Kard. Parocchi odpowiedział mu następująco:
Najdostojniejszy i Najprzewielebniejszy Księże Biskupie!
Przychylając się do pragnień Waszej Ekscelencji spełniłem natychmiast miłe zlecenie i powiadomiłem Ojca św.
o szczęśliwych postępach tamtejszych misji, prowadzonych przez zacnych salezjanów. Serce Najwyższego Pasterza było tym
bardzo wzruszone i pocieszone; wyraził on słowa pochwały dla Waszej Ekscelencji i dla wszystkich, którzy z prawdziwie
apostolską gorliwością pomagają w szerzeniu Królestwa Jezusa Chrystusa; równocześnie udzielił wszystkim upragnionego
błogosławieństwa.
Donosząc Waszej Ekscelencji o tych uczuciach Ojca św., cieszę się niewymownie wraz z Waszą Ekscelencją
z dzieła dokonanego i oświadczając się gotowym do usług związanych z moim urzędem Protektora. Życzę tamtejszym
misjom stale coraz to bujniejszego rozwoju, podczas gdy z głębokim i wielkim szacunkiem całuję czcigodne ręce Waszej
Ekscelencji.
Waszej Ekscelencji Najoddańszy w Jezusie Chrystusie
Rzym, 23 sierpnia 1886 r. L. M. kard. Wikariusz
Protektor Salezjanów.
171 Po raz pierwszy wypełnił formularz nadesłany z Propagandy (Dodatek, dok. 54).
172 Dodatek, dok. 55.
172

18.3 Page 173

▲back to top


Tak więc cała część północna Patagonii, najważniejsza i najludniej zamieszkała,
została przez nas poznana, zwiedzona i rzec można - katechizowana, za wyjątkiem
czterech lub pięciu szczepów, co do nawrócenia których kacykowie wypowiedzieli się
jednak przychylnie173.
Przygotowujemy mapę etnograficzną całego obszaru między Rio Negro i Rio
Colorado, z oznaczeniem stacji i ośrodków ludnościowych (240), kolonii i szczepów,
odległości jednej stacji od drugiej, głównych rzek wraz z miejscami, gdzie można je
przebyć wpław końmi oraz ważniejszymi górami i dolinami174.
Wyśle się stąd opracowanie możliwie jak najdokładniejsze, tam zaś nasz
turyński geograf każe popłynąć wodom w rzekach, pokryć się górom roślinami, rosnąć
trawie na łąkach zamieszkałych przez konie, owce, krowy, gwanaki (gatunek lamy –
przy. tłum.), strusie i inne niezliczone zwierzęta mięsożerne i trawożerne.
Wysyłam również Drogiemu Ojcu dokładny wykaz miejsc, którędy przeszli
nasi misjonarze, z podaniem ich imion i ze szczegółową statystyką chrztów, Komunii
św. i małżeństw.
Tutaj w Patagones i w Viedma pielęgnujemy nadal z wielkim pożytkiem
delikatne roślinki, które wyrastają silne i obładowane kwiatami i owocami.
Urządziliśmy nadzwyczajne kazania w związku z rokiem jubileuszowym175.
Skorzystaliśmy w tym celu z nowenny do Matki Boskiej Szkaplerznej, Patronki
Pueblo; głoszono kazania trzy razy dziennie. Rozdano wiele Komunii św. kobietom
oraz wszystkim chłopcom i dziewczynkom z naszych zakładów... ale mężczyznom,
niestety... zero!!!
Pokładam wielkie nadzieje w Związku Apostolstwa Modlitwy,
zapoczątkowanym z pomyślnym wynikiem i liczącym 15 zelatorek spośród
najwpływowszych w okolicy, które dokonały już cudów celem przyciągnięcia
wszystkich matek rodzin, co im się udało.
Tak więc przy pomocy pobożności, miłości i dzięki Najsłodszemu Sercu
Jezusowemu zdołałem osiągnąć to, że wiele rodzin wypełniło obowiązek wielkanocny
i dostosowało się do ducha chrześcijańskiego. Naturalnie, że ten ruch pobożnościowy
rozniósł ferment pomiędzy złymi, którzy zgrzytają zębami i pienią się z szatańskiej
złości. Ale my cicho, spokojnie i roztropnie idziemy naprzód, aż jakiś święty
dopomoże nam pozyskać również mężczyzn, z których wielu jest niewolnikami
ludzkiego względu, inni – interesu, a reszta – żądzy.
Przeszło od miesiąca znajduje się wśród nas ks. Savio, który opowiada nam
wiele dobrych wiadomości o misji w Patagonii środkowej i południowej. Zdołał on
dowiedzieć się od Indian Tehuelches, że jest tam wiele osad „Tolderie”, rozsianych na
173 O tej misji opisanej przez księdza Milanesio można czytać w „Wiadomościach Salezjańskich”z grudnia 1886 r. O dobrym
usposobieniu kacyków świadczy wizyta, złożona biskupowi przez syna Sayuhueque, jak o niej opowiada ks. Piccono
(Dodatek, dok. 56).
174 Pracował dużo nad nią ks. Stefenelli przy pomocy ks. Milanesio i ks. Savio pod okiem biskupa. Wysłano ją Księdzu
Bosko 20 sierpnia. Nie chodziło tu o dzieło naukowe, lecz jedynie o przewodnik dla użytku i wygody misjonarzy i o danie
osobom postronnym wyobrażenia o misji. Mapy tej nie zdołaliśmy odszukać.
175 Na rok 1886 Papież Leon XIII ogłosił nadzwyczajny jubileusz.
173

18.4 Page 174

▲back to top


niezmiernych płaszczyznach pustyni środkowej i wzdłuż brzegów rzek. Po odejściu
zimy wróci do Santa Cruz i będzie się starał przedsięwziąć ważną wycieczkę misyjną
w tamte okolice. W tej wyprawie będzie mu towarzyszyło kilku Indian Tehuelches,
wyuczonych już prawd wiary i ochrzczonych, a między nimi i ten sfotografowany
tutaj w Patagones, którego Drogi Ojciec może zobaczyć po prawej stronie brodatego
misjonarza.
(241) Ks. Beauvoir tymczasem krząta się koło misji wraz z Fossatim aż do
powrotu ks. Savio.
Ks. Fagnano od niejakiego czasu przebywa w Buenos Aires w poszukiwaniu
pieniędzy u rządu i u prywatnych osób, ale jak mi pisze, mało ma szczęścia; i to jest
główna przyczyna, dlaczego nie może wyjechać do swej prefektury, tj. póki nie
wyrówna w banku kredytu zaciągniętego na budowę kościoła. Zakłady w San Carlos,
w Colon i w Paysandu są także bardzo obciążone długami wskutek budowy i nie
mogą, choćby chciały, przyjść z pomocą nam biednym mieszkańcom pustyni. To mnie
boli więcej, że nasz pot i trud wystarcza zaledwie na zapłacenie niezbędnych
procentów.
Jestem zasypany listami z Chile, z Santiago, z Valparadiso, z Talca
i z Concepcion oraz odpowiadam obietnicami i prośbą o cierpliwość. Lecz
z personelem, jaki posiadam, nie mogę ruszyć ani kroku i jedynie księdzem
Rabagliatim, o którego w dodatku napiera się kolegium w San Nicolas, mogę się
posłużyć do rozpoczęcia jakiegoś dzieła w Chile.
Jak najprędzej muszę pomyśleć o utworzeniu przynajmniej dwóch placówek
wzdłuż Rio Negro, ale bez środków i personelu nie rzucę się na to przedsięwzięcie;
oczekuję sposobniejszej chwili. Tymczasem przygotowuję długie sprawozdanie do
Propagandy, oraz jeden list do Lyonu i Paryża.
O gdyby tak pieniądze spadały z deszczem!
Dowiedzieliśmy się o podróży Księdza do Barcelony i że „commota fuit tota
civitas – poruszone było całe miasto”. A nawet, że ofiarowano Księdzu „omnia regna
mundi – wszystkie królestwa świata” i że Drogi Ojciec przyjął je wszystkie wraz
z górą „Tibidabo”, ażeby ofiarować je prawowitemu właścicielowi – Bogu.
Tą podróżą zadowolił Ksiądz Katalończyków, ale nie Andaluzyjczyków, którzy
są tym zawiedzeni, a tym mniej Amerykanów, którzy byliby gotowi wynaleźć nawet
kolej powietrzną, byle ich tylko Ksiądz zechciał zaszczycić.
Z władzami cywilnymi i wojskowymi żyjemy zawsze w zgodzie, także
i dlatego, że stale odnoszę się do nich w rękawiczkach. Ale nie ufam im, ani też w nich
nie pokładam nadziei. Biedny ks. Milanesio, zaledwie wrócił ze swojej uciążliwej
misji, gdy oto generał kazał mu zająć wszystkie konie pod pozorem, że były
własnością rządu. On udowodnił dokumentami jasnymi i pisanymi, że były własnością
jego, tj. misji. Lecz wszystko daremnie. Wówczas sam poszedłem złożyć wizytę
generałowi; zrzucił on całą winę na straże, które okazały się zbyt gorliwymi. Udałem,
że mu wierzę, choć w Viedma nie poruszy się ani listek bez jego woli. Dodał w końcu,
że już wydał rozkaz, aby nam konie zwrócono. Razem ze mną był i ks. Piccono
174

18.5 Page 175

▲back to top


i podczas gdy generał gościł nas herbatą, opowiadałem o opiece, jaką Anglia otacza
misjonarzy i o innych podobnych rzeczach, które myślę, że zrozumiał. Ale to są
żołnierze i koniec. Już sześć lat, jak salezjanie objęli w posiadanie Patagonię, a było to
sześć lat walki, oszczerstw i zwycięstw, odniesionych jednak za cenę ofiar
i przykrości.
Ale gdyby tak nie było, nasze życie nie byłoby misjonarskim. (242) Co do
mnie, to po odwiedzinach u prezydenta żyję między obawą i nadzieją, a Ten, który
mnie tu przysłał, niech pomyśli, jak mi dopomóc. Po wyborze nowego prezydenta
zwalą się nieszczęścia za nieszczęściami na Kościół i ten kraj nieszczęśliwy.
Mam jednak słowo od prezydenta Roca, ale ponieważ brakuje mu jednego „c”,
żeby się nazywał „Rocca – skała”, więc sobie po nim niewiele obiecuję; idziemy
naprzód pod Bożą opieką. I jeżeli mnie zostawiają w spokoju, to cud prawdziwy, jak
mawiają dobrzy Argentyńczycy. Biada, gdybym wspominał o wikariacie lub
wikariuszu, gdyż natychmiast zaszczyciliby mnie wygnaniem. Dlatego zawsze jestem
biskupem salezjańskim i misjonarzem apostolskim, co dla nich jest tajnikiem, którego
nie umieją zgłębić i którego nie wypada nikomu tłumaczyć. Tak ciągniemy naprzód
i krzewi się dobro „a las barbas gualicho – na przekór złemu lichu”, jak mówią
Indianie.
Potrzebuję więc dużo modlitwy, a ponieważ to Ksiądz pchnął mnie w ten
taniec, niech mnie zatem nauczy tańczyć, bo ja potrafię tylko grać. Współbracia
księża, klerycy i koadiutorzy przykładają się dostatecznie do wypełniania świętych
Ustaw i do postępu w cnotach właściwych salezjaninowi. Każdego czwartku
spotykamy się razem z dwóch domów na wspólnej konferencji, której tematem jest
albo „casus” moralny, albo jakiś punkt ascetyki lub karności niezbędnej dla dobrego
postępu naszej misji.
Troszczymy się również o Oratoria świąteczne dla chłopców i dziewcząt; od
niejakiego czasu są one w tych stronach bardzo uczęszczane. Odszukujemy zgubione
kłosy, chłopców czy dorosłych Indian lub Indianki, rozproszonych po różnych
rodzinach chrześcijańskich. Pod wpływem naszych usilnych nalegań i poleceń
uzyskujemy to, że przysyłają nam ich celem pouczenia i ostrzeżenia, ochrzczonych zaś
w celu przygotowania do Pierwszej Komunii św.
Sporej jednak części, która żyje źle z chrześcijanami, nie możemy nakłonić do
dobrego. Są to kłosy podeptane przez konie i muły, „quibus non est intellectus –
którym brak rozumu”.
Wasz misjonarz Patagonii środkowej ks. Beauvoir urządził wycieczkę aż do
„Cabo Virgines – Przylądka Dziewiczego”, dokąd zbiera się lud ze wszystkich stron,
nęcony połyskiem złota176. Naprawdę ów piasek jest bardzo bogaty w złoto
a poszukiwacze powiadają, że w niektórych miejscach jest bogatszy i obfitszych, niż
176 „Cabo de las Virgines – Przylądek Dziewiczy” znajduje się u wylotu Cieśniny Magellańskiej. Ks. Beauvoir wyruszył na
wyprawę z Santa Cruz, gdzie od marca przebywał razem z ks. Savio. Ten - jak już opowiadaliśmy - mógł się tam udać,
ponieważ był dyplomowanym agronomem; ks. Beauvoir zaś pojechał jako kapelan rządu.
175

18.6 Page 176

▲back to top


w Kalifornii. Oby to była prawda, że znajdujemy się w wieku złotym! A jednak kury
nie zwracają uwagi na ten piasek wolą robaka, niż złotodajne złoża.
Przyjmij, Najukochańszy Ojcze, pozdrowienia, serca i miłość (243) wszystkich
swoich synów w Patagonii. Módl się za nas i spraszaj na naszą misję opiekę
i błogosławieństwo Maryi Wspomożycielki. Siostry, również bardzo gorliwe, proszą
razem ze mną o ojcowskie błogosławieństwo.
Patagones, 28 lipca 1886 r.
Najprzywiązańszy w Jezusie Chrystusie syn
Jan, biskup
Niech czytelnik nie omieszka zwrócić uwagi na troskliwość, z jaką biskup
bezzwłocznie przeszczepił w tamte strony Związek Apostolstwa Modlitwy i niech
zauważy, jakie nadzieje w skuteczność tego Stowarzyszenia pokładał dla pomyślnych
wyników swej płomiennej i niezmożonej gorliwości. Łatwo się domyśleć, że założenie
Związku napotkało na przeszkody, lecz już sama próba jest niezbitym dowodem jego
wielkiego zapału. Uczniowie Księdza Bosko nauczyli się od swego mistrza nie tylko
pracy, lecz także modlitwy.
Swojemu pierworodnemu synowi Ojciec z oddali przysłał na Nowy Rok
wiązankę, która musiała mu być bardzo drogą. Tak, drogą dla ojcowskiej, szczodrej
pomocy pieniężnej; drogą – dla miłości bijącej z listu, w której dawał mu o niej
wiadomość; drogą wreszcie – dla samego pisma, które zapełniało dwie obszerne
stronice i w każdym wierszu odsłaniało trud piszącego. Ale „in eo quod amatur, aut
non laboratur aut et labor amatur – Gdy się kocha, albo nie czuje się trudu, albo kocha
się nawet sam trud”.177
Najdroższy Księże Biskupie Cagliero!
Ks. Lasagna odjeżdża i przyniesie Ci nasze wiadomości. Otrzymaliśmy Twój
weksel; zostanie on wykupiony w wysokości 15 tys. franków dnia 19 bm. grudnia. Ks.
Lasagna nie wyjeżdża z próżnymi rękoma. Podróże, wszystkie długi zaciągnięte
w przeszłości w sumie ok. 200 tys. franków, zostaną zapłacone i wyrównane przez
Księdza Bosko. Niech żyje róg obfitości! Myślę, że otrzymasz skuteczną pomoc od
nowych współbraci. Staraj się nadesłać szczegółowe sprawozdanie do Propagandy, do
Kapituły, do „Dzieła Rozkrzewiania Wiary” i „Świętego Dziecięctwa”.
1. Z rozwoju naszych misji;
2. Z koncesji w Kily;
3. Czy już uskuteczniono przejście z Rio Negro do Ancud.
Obecny zaznaczył się u nas spory przyrost księży, aspirantów, kleryków (244)
i nowicjuszów. Nie szczędź niczego dla rozszerzania Królestwa Chrystusowego
w zachodniej Patagonii, w Ziemi Ognistej i w San Diego.
177 Św. Augustyn: „De bono viduitatis”, 26.
176

18.7 Page 177

▲back to top


Uniżone pozdrowienia dla naszego kochanego księdza arcybiskupa Aneyros
i tysiączne hołdy. Ty zaś przygotuj chór pogan, który by przyjechał śpiewać na moje
pięćdziesięciolecie kapłaństwa!?
Dziś wieczór ze starodawnej górki, jeśli Bóg pozwoli, będę miał przemówienie
do naszych salezjanów.
Nie zapominaj o hr. Colle i jego żonie hrabinie Zofii.
Najserdeczniejsze błogosławieństwo dla wszystkich moich synów.
Poleć wszystkim: wielką troskę o zdrowie, pracę i umiarkowanie, a wszystko
pójdzie dobrze. Amen.
Niech nas Maryja prowadzi do nieba.
Najprzywiązańszy przyjaciel
Ksiądz Jan Bosko
PS. 1. „Domine retribue nobis bona facientibus in vitam aeternam – Obdarz
Panie tych, którzy nam dobrze czynią, żywotem wiecznym”.
2. W razie potrzeby zwróć się o pomoc do instytucji Dobrego Pasterza
w Valparadiso lub w Santiago; obiecali mi dostarczyć w gotówce tyle, ile będzie
potrzeba.
Ostatni dzień roku 1886.
Wzmianka o wekslach wymaga pewnego wyjaśnienia. Z listów misjonarzy
widzimy, że w chwilach krytycznych kazali sobie wystawiać weksle w Bankach
amerykańskich na imię Księdza Bosko i że Banki wystawiały je bez pytania o zgodę
Turynu. Owszem, weksle te po upływie terminu płatności i przez zapomnienie
niezaprotestowane, były nadal przyjmowane przez bankierów, co wprawiało w podziw
posiadaczy, zwłaszcza, gdy słyszeli, że znaczą one tyle, co złoto. Ks. Sala w procesie
kanonizacyjnym twierdzi, że tak robiono w całej Europie; składa zeznanie o tym,
dlatego, by wykazać, jak wielkim zaufaniem cieszył się powszechnie Ksiądz Bosko.
Okólnik ks. Rua z dnia 31 grudnia, zwrócony do dyrektorów domów
amerykańskich, zawiera pewien punkt, który uwypukla ojcowski gest Sługi Bożego.
Zastępca Księdza Bosko pisał: „Z pierwszym stycznia, tj. jutro, tutaj w Oratorium
otwieramy dla wszystkich domów Ameryki nowe konto, uważając za spłacone
wszystkie przeszłe długi. (245)
Aczkolwiek ofiary otrzymane dzięki okólnikowi Księdza Bosko z października
nie dosięgły łącznej sumy waszych długów, jednakowo Ksiądz Bosko pragnie,
by otworzono nowe konto; tak się też zrobi. Niech to posłuży każdemu do pogłębienia
wdzięczności względem naszego umiłowanego Ojca i jako bodziec do skrzętniejszej
oszczędności, gdyż jest to żywym pragnieniem tyle razy okazanym przez niego
samego”.
Z tego, co w krótkości opowiedzieliśmy wyżej, czytelnicy mogli wytworzyć
sobie przeświadczenie, że misja w Patagonii, przedmiot serdecznych wzdychań
177

18.8 Page 178

▲back to top


apostolskiego serca Księdza Bosko - była - rzec można, zorganizowana w taki sposób,
iż rokowała jak najlepsze i dobrze ugruntowane nadzieje na przyszłość.
178

18.9 Page 179

▲back to top


(246) ROZDZIAŁ IX
Przeniesienie nowicjatu do Foglizzo.
Do odłączenia nowicjuszów od profesorów skłaniała nie tylko wzrastająca
liczba kleryków, ale także wymagały tego przepisy kanoniczne. Podczas Kapituły
Generalnej na popołudniowym posiedzeniu dnia 2 września Ksiądz Bosko
przypomniał, że kiedy między Piusem IX i Sekretarzem Kongregacji Biskupów
i Zakonników była omawiana sprawa zatwierdzenia Ustaw, wówczas poruszono
również konieczność odosobnienia nowicjuszów od studentów i studentów od
członków. Przy tej sposobności Sługa Boży zauważył z prostotą, że brak mu jeszcze
domów, osób, nowicjuszów, wszystkiego. Na co Ojciec św. odpowiedział: Idźcie
i róbcie, jak możecie. Po tej wzmiance Święty ciągnął dalej: Obecnie w miarę
możności trzeba dokonać tych podziałów, które są wskazane jako pożyteczne
i konieczne.
Mógłby dorzucić jeszcze więcej, a mianowicie, że z uwagi na ten podział
przygotowywano już odpowiedni budynek. Istotnie w Foglizzo, pokaźnej gminie
wiejskiej odległej o 6 km od San Benigno, nabył od hrabiostwa Ceres Bonvillaret
pałac z przyległościami, mogący po uskutecznieniu pewnych przeróbek pomieścić bez
zbytnich wygód, owszem nie bez małych i mnogich trudności, ok. 100 osób; nie
uważał jednak za stosowne mówić o tym w tej chwili, prawdopodobnie ponieważ nie
był jeszcze zdecydowany, czy posłać tam kleryków – profesów, czy też nowicjuszów.
Tak wnosimy z tego, co powiedział w sierpniu do (247) pewnego salezjanina, który
chciał koniecznie poznać przeznaczenie nowego domu, aby móc łatwiej i oszczędniej
zaopatrzyć go w potrzebne do przeróbek materiały. Dajmy temu na razie spokój!
Zaczekajmy aż do święta Ofiarowania Najświętszej Maryi Panny w świątyni. A wtedy
Bóg i Matka Najświętsza natchną nas, co mamy zrobić. Święto to przypada 21
listopada. Może było jego zwyczajem oczekiwać na szczególne światło z nieba
w święta Matki Boskiej. W istocie jednak nie zwlekał aż do tej daty, ponieważ ks.
Barberis zaprowadził nowicjuszów do nowej siedziby już 14 października. Na
studentat filozoficzny Opatrzność Boża przeznaczyła, jak zobaczymy, zakład na
Valsalice.
Kiedy nowicjusze wzięli dom w posiadanie, nie miał on jeszcze swego imienia
i świętego Patrona. Dopiero 20 października Kapituła Główna na wniosek ks.
Barberisa postanowiła dać mu tytuł św. Michała Archanioła. Protokoły nie podają nic
więcej; lecz uchwała ta była widocznie natchniona pragnieniem uczczenia w ten
179

18.10 Page 180

▲back to top


sposób następcy Księdza Bosko, poświęcając jego patronowi pierwszy dom i to dom
tak ważny, otwarty we Włoszech po zamianowaniu go na ten wysoki urząd.
Uroczystość otwarcia, wyznaczoną na dzień 4 listopada, zaszczycił swą
obecnością Ksiądz Bosko. Wyjechał z Oratorium w towarzystwie ks. Rua i kl.
Viglietti’ego. Odbył podróż pociągiem aż do Montanero, stacji odległej o 5 km od
Foglizzo. Na jego spotkanie wyszła na dworzec cała masa ludności, poprzedzona
przez kler miejscowy i okoliczny. Rój chłopców otoczył go w około, a on żartował
z nimi i zapraszał wszystkich do Oratorium. Kiedy wsiadł do powozu i koń ruszył
kłusem, chłopcy ze swoimi drewniakami w rękach lub pod pachą puścili się pędem
z tyłu i biegli za bryczką tak długo, dopóki im tchu starczyło.
W połowie drogi oczekiwali już chłopcy z Foglizzo, zgrupowani po obu jej
stronach; także i ci towarzyszyli mu boso na wyścigi (248) z powozem aż do
miasteczka, nie bacząc na ostre kamienie, zaścielające chropowatą warstwą drogę pod
ich młodymi stopami. Mieszkańcy stali w grupach tu i tam, począwszy od pierwszych
zabudowań aż do kościoła parafialnego. Przy pierwszych domach bryczka się
zatrzymała. Zaraz wystąpił burmistrz otoczony radą gminną i z odkrytą głową odczytał
przemowę, w której wyrażał szczęście, że może przyjmować tak wielkiego człowieka
w tak małym osiedlu... Po wysłuchaniu przemówienia Ksiądz Bosko zaprosił go, by
usiadł obok; potem ruszono z wolna za kapelą i posuwano się główną drogą wśród
okrzyków ludności. Odświętne bicie dzwonów i głośne huki moździerzy dodawały
wszystkiemu czegoś niezwykłego i jak przy innych wielkich uroczystościach, tak
i teraz doprowadziły do szczytu radości tych zacnych mieszkańców. „Zgoła
niemożliwym jest, wyrażało się „Eporediese” (czasopiśmie z Ivrei) z dnia 10-go,
opisać radość i zapał, jaki pojawienie się Księdza Bosko wzbudziło w 80 chłopcach
zebranych już w domu i w ich czcigodnych przełożonych. Piszący te wiersze widział
naocznie, jak w tej chwili poważne osoby i podeszłe już wiekiem płakały pod
wpływem silnego wzruszenia i chciały dostąpić szczęścia, by ucałować ręce Męża
Bożego. Rzeczywiście rozrzewniającym był widok Księdza Bosko wspartego i prawie
niesionego przez salezjanów, gdy ze swego mieszkania udawał się do domu
parafialnego; a przy tym każdemu, ktokolwiek go zagadnął, chłopiec czy dorosły, pan
czy prostak, opowiadał natychmiast przynajmniej spojrzeniem lub uśmiechem. Zacny
kapłan nie może już utrzymać się na nogach i odbija się w nim zmęczenie; lecz prócz
tego rysu wszystko inne w nim jeszcze młodzieńcze: uśmiechnięte oblicze, pogodne
czoło, żywe i błyszczące oczy, myśl jasna, pamięć wyborna, rozmowa przyjemna; jest
jak najuprzejmiejszy. Włosy zaledwie poczynają mu się srebrzyć”.
Proboszcz ks. Ottino wystawił obiad w domu parafialnym i zaprosił oprócz
władz gminnych także okolicznych proboszczów. W odpowiedzi (249) na toasty Sługa
Boży oświadczył między innymi, że zakładając dom w Foglizzo jest ożywiony
najszczerszymi pragnieniami, by dla miejscowych chłopców zrobić możliwie jak
najwięcej dobra. Powiedział to szczególnie w odniesieniu do słów jednego z księży,
który wspomniał, jak przed laty widział Księdza Bosko otoczonego kilkudziesięcioma
chłopcami i bez innego pomocnika, prócz swojej matki, piastującej wtedy urząd
180

19 Pages 181-190

▲back to top


19.1 Page 181

▲back to top


kucharki, pokojówki, stróża - słowem wszystkiego po trochu; teraz owi chłopcy rośli
w legiony, a współpracownicy pomnażają się z roku na rok na starym i nowym lądzie.
Po południu Ksiądz Bosko spędził parę godzin między nowicjuszami. Najpierw
poświęcił im kaplicę, choć ubogą, lecz chędogą (wystarczy wspomnieć, że dawniej
była to szopa). Potem przyoblekł w suknię klerycką setkę młodzieńców, pomiędzy
którymi wyróżniał się zwykłą sobie pokorną postawą Sługa Boży Andrzej Beltrami.
Po zakończeniu obrzędu było się świadkiem ciekawej sceny. Wszyscy klerycy po
wyjściu ze świętego miejsca maszerowali poprzez boisko, każdy ze swoim krzesłem.
Zaskoczyło to nawet samego Księdza Bosko, który zapytał dyrektora ks. Bianchi
o wyjaśnienie. Ten tłumaczył, że zakład posiada tylko po jednym krześle dla każdego
i dlatego klerycy muszą je ze sobą przenosić do kaplicy, do uczelni, do jadalni, do
sypialni. Święty odrzekł z uśmiechem: A to mi się podoba! Ten dom rozpoczyna
dobrze.
Sługa Boży, jak już wspomnieliśmy na innym miejscu, powiedział pewnego
dnia: ks. Barberis dobrze pojął Księdza Bosko. Z tego powodu ks. Barberis został
przez niego wybrany na przełożonego nowicjuszów w Oratorium i w San Benigno
i stał się wzorem mistrza nowicjuszów salezjańskich. W dopiero co otworzonym
nowicjacie wychowanie religijne miało być utrzymane na właściwym poziomie
i dlatego Ksiądz Bosko życzył sobie, ażeby ks. Barberis zachował w nim zwierzchnie
kierownictwo. Zakład został powierzony ks. Bianchi, który przez kilka lat w San
Benigno był wiernym pomocnikiem Mistrza i zasługiwał na pełne zaufanie; ale dla
zachowania nieskazitelnego ducha (250) Założyciela ks. Barberis udawał się tam
możliwie jak najczęściej, a już niezawodnie z okazji miesięcznych ćwiczeń dobrej
śmierci.
Święty przedsięwziął podróż powrotną dnia 5-go po południu wśród
najserdeczniejszych objawów życzliwości mieszkańców Foglizzo i Montanaro; tym
ostatnim, zebranym na placu, musiał udzielić swego błogosławieństwa. O dokonanych
obłóczynach zaraz po powrocie zdał sprawę pani Teodolindzie Pilati z Bolonii, jak jej
to obiecał tuż przed odjazdem178.
Wielmożna Pani!
Wróciłem po obłóczynach z Foglizzo. Pobłogosławiłem suknie duchowne dla
110 lewitów, którzy dołączyli się do gromady ok. 500 innych; wszyscy przygotowują
178 Istotnie tak jej wtedy napisał:
Szanowna Pani!
Pański czek na 500 franków nadszedł regularnie i jest dla naszych misjonarzy bardzo potężną pomocą w ich
podróży do Patagonii. Właśnie muszę wyjechać do Foglizzo dla dokonania obłóczyn około setki kleryków, przyszłych
misjonarzy.
Po dwóch dniach wrócę i napiszę znowu do Pani.
Niech Bóg błogosławi Panią, Pańską siostrę, krewnych i przyjaciół. Niech nas Maryja prowadzi po wszystkich
drogach do nieba. Amen.
Turyn, 4 listopada 1886 r. Najzobowiązańszy Sługa
Ksiądz Jan Bosko
181

19.2 Page 182

▲back to top


się do pracy między dzikimi. Polecam ich miłosierdziu Pani i Pańskiej Siostry, ażeby
wzrastali w mądrości i świętości i w ten sposób mogli pozyskać wiele dusz dla nieba.
Nie tylko chętnie odprawię nowennę, o którą Pani usilnie prosi, ale
postanowiłem każdego rana czynić szczególne Memento we Mszy św. w Jej intencji,
oraz w intencji wszystkich spraw stanowiących przedmiot Jej miłosierdzia ku
zaradzeniu różnym potrzebom Kościoła.
Niech Bóg błogosławi Panią, Jej krewnych i przyjaciół; proszę mieć
współczucie dla biednego starca, na wpół niewidomego, który pozostaje zawsze
w Jezusie i Maryi najzobowiązańszym sługą
(bez daty)
Ksiądz Jan Bosko
Niebo, zdaje się, chciało wykazać namacalnie, że dom w Foglizzo (251) był
przedmiotem szczególnej Opatrzności Bożej. Dnia 6 grudnia sam Ksiądz Bosko
opowiedział ks. Marenco i kl. Viglietti’emu, który mu towarzyszyli podczas zwykłej
przechadzki popołudniowej, dziwny objaw Bożej dobroci względem tego nowicjatu.
Dyrektor potrzebował niezwłocznie pewnej sumy i zapukał do pokoju ks. Durando.
Tu musimy otworzyć nawias. Dlaczego do ks. Durando, a nie do ks. Belmonte?
Otóż, kiedy się nie powiodła próba podwójnego kierownictwa, nie tyle z powodu
wadliwego systemu, ile raczej, że ks. Francesia nie zdołał sprostać zadaniu179, należało
jak najprędzej oprzeć sprawy Oratorium na innej podstawie180. Powrócono zatem do
jednego kierownictwa, które powierzono ks. Belmonte. Pomnażało to tak bardzo
odpowiedzialność, iż nowy Prefekt Generalny musiałby się chyba podwoić, aby
jednocześnie sprostać obydwom zajęciom; dlatego Ksiądz Bosko pragnął, aby ks.
Durando nadal spełniał obowiązki prefekta generalnego, co pozwoliło ks. Belmonte
przez dwa lata poświęcić dla Oratorium większą część swojej działalności181.
Ks. Bianchi zatem, stanąwszy przed ks. Durando oświadczył, iż potrzebuje
1.960 lir, ażeby móc wywiązać się ze zobowiązania nie cierpiącego zwłoki. Cóż
począć? – brzmiała odpowiedź. Wracam właśnie od Księdza Bosko, który mi wręczył
wszystkie pieniądze, jakie były w domu. Więcej nie ma. Wtedy ks. Bianchi
postawiony między młotem a kowadłem poszedł do Księdza Bosko; ten po
wysłuchaniu o wypadku, odpowiedział: Ach, nie wiem doprawdy, jak się zadowolić.
Przed chwilą dałem wszystko ks. Durando. Wprawdzie po jego odejściu wpłynęło
(252) cośkolwiek, ale sądzę, że to nie wystarczy. Przybliżywszy się do stolika
wyciągnął szufladę i wyjął z niej nieco pieniędzy. Przeliczyli je było dokładnie 1.960
lir.
179 Jest to udokumentowane w korespondencji ks. Lazzero z bpem Cagliero w latach 1885 i 1886.
180 Ks. Cerruti pisał do bpa Cagliero 12 października 1886 r.:
„Pewnie, że kierowanie Oratorium jest najważniejszą sprawą Zgromadzenia, a tak, jak jest obecnie, nie można
żadną miarą iść naprzód”.
181 W naszych rocznikach z lat 1887-1888, obok imienia prefekta generalnego ks. Belmonte, czytamy: „Dyrektor Oratorium
św. Franciszka Salezego”, a obok radcy generalnego ks. Durando: „Pełniący czynności prefekta”.
182

19.3 Page 183

▲back to top


Innego rodzaju i jeszcze bardziej zadziwiający był drugi wypadek, który
zaszedł w miesiąc potem. Podczas obłóczyn 4 listopada otrzymał suknię od Księdza
Bosko także znany nam już młodzieniec z Marsylii Ludwik Olive182. Otóż w grudniu
zapadł on ciężko na tyfus. Ponieważ choroba budziła poważne obawy, powiadomiono
o tym ks. Alberę, który natychmiast przyjechał z Marsylii i celem lepszej opieki
lekarskiej kazał go przenieść do Oratorium. W wigilię Bożego Narodzenia Ksiądz
Bosko poszedł wieczorem odwiedzić chorego i w obecności salezjanina ks. Roussin
tak się wyraził: „Zapewniam cię, że Matka Najświętsza cię uzdrowi”. A przecież
lekarze dawali mało nadziei co do jego życia.
Dnia 28-go przybył ojciec; zbudował on wszystkich otaczających swoim
zdaniem na wolę Bożą i pełną ufnością w Bogu. Świeży znak dobroci Bożej miał on
właśnie rodzinie. Wydawało mu się, że jedna z jego córeczek nie pożyje już długo.
Dnia 9 grudnia dziewczynka czując się całkowicie wyczerpaną poprosiła, żeby jej
położono na główkę biret Księdza Bosko, przechowywany w domu. Przyniesiono
biret, złożono go i położono na jej głowie. Po kilku minutach chora oświadczyła
matce, że czuje się lepiej i prosiła, by jej usunięto biret. Istotnie zasnęła i spała przez
kilka godzin; nie zaznała podobnego dobrodziejstwa od chwili, kiedy położyła się do
łóżka. Dnia 18 grudnia ojciec wysłał telegram do Księdza Bosko z podziękowaniem za
modlitwy oraz z takim dopiskiem: „Klarze od kilku dni bardzo się polepszyło.
Prosimy modlić się o szczęśliwą rekonwalescencję”. Kiedy ojciec wyjeżdżał do
Turynu, przebieg rekonwalescencji był prawidłowy. W czasie obiadu zwrócił do
Księdza Bosko (253) parę słów podziękowania, na co Święty odpowiedział:
Wzniesiemy toast w Marsylii, gdy na głównym miejscu przy stole zasiądzie
uzdrowiony Ludwik.
Nie potrzeba dodawać, ile otuchy wlały te słowa w serce ojca. Mimo to
doktorzy Vignolo, Gallenga, Fissore, Albertotti i jeszcze inny uznali stan syna za
beznadziejny. Ale czego nie mogli lekarze, potrafiła ta, która jest „salus infirmorum –
uzdrowieniem chorych”. W nocy z 3 na 4 stycznia Ksiądz Bosko miał sen, spisany
przez niego samego w następujący sposób.
Nie wiem, czy to było we śnie, czy na jawie, a nawet nie zauważyłem, w jakiej
znajdowałem się sypialni lub budynku, gdy oto jakieś zwyczajne światło zaczęło
rozświecać miejsce.
Po dziwnym, przewlekłym hałasie ukazała mi się postać w otoczeniu wielu
innych, które zbliżały się ku mnie. Osoby i ich ubiór tryskały taką jasnością,
że wszelkie inne światło wydawało się ciemnością i nie można było spoglądać na
nikogo z obecnych.
Wtedy osoba, która wyglądała na Przewodniczkę innych, postąpiła nieco
naprzód i tak zaczęła przemawiać po łacinie: „Ego sum humilis ancilla quam Dominus
misit ad sanandum Ludovicum tuum infirmum. Ad requiem ille iam erat vocatus; nunc
182 Por. wyżej, str. 64. mógłby on odprawiać nowicjat w ojczyźnie, ale nie chciał, ponieważ jak mówił znali go tam wszyscy
i otaczanoby go różnymi względami, podczas gdy on wolał dostosować się całkowicie do życia wspólnego.
183

19.4 Page 184

▲back to top


vero, ut gloria Dei manifestetur in eo, ipse animae suae et suorum curam adhuc
habebit. Ego sum aniclla cui fecit magna cui potens est et sanctum nomen eius. Hoc
diligenter perpende et quod futurum est intelliges. Amen183.
Po tych słowach pokój pogrążył się w ciemności, jak dawniej, a ja spędziłem
całą noc to we śnie, to na jawie, ale bez sił i jakby pozbawiony świadomości. Rano
chciałem zaraz zasięgnąć wieści o chorym Ludwiku Olive; zapewniono mnie, że po
spokojnej nocy stan jego zaczął się poprawiać. Amen.
Turyn, 4 stycznia 1887 r.
Następnej nocy ujrzał powtórnie to samo zjawisko, które w języku łacińskim
podało mu kilka upomnień dla dobra Zgromadzenia i młodzieży.
„Continuatio verborum illius, cuae se dixerat ancillam Domini sauros eorum
repleam. Thesauri adolescentiae sunt castimoniae sermonum et actionum. Idao vos
ministri Dei clamate nec unquam cessate clamare: fugite partes adversas, sive malas
conversationes. Corrumpunt bonos mores colloquia prava. Stulta et lubrica dicentes
difficillime corriguntur. Si vultis mihi rem pergratam facere, custodite bonos sermones
inter vos et proabete ad invicem exemplum bonorum operum. Multi ex vobis
promittunt flores et porrigunt spinas mihi et Fillio mec.
Cur saepissime confitemini peccata vestra et cor vestru semper longe est a me?
Dicite et operamini iustitiam et non iniquitatem. Ego sum mater quae diligo filios
meos et eorum iniquitates detester. Iterum veniam ad vos, ut nonnullos ad veram
requiem mecum deducam. Curam eorum geram uti gallina custodit pullos suos.
Vos autem, opifices, estote operarii bonorum operum, et non iniquitatis.
Colloquia prava sunt pestis cuae serpit inter vos. Vos qui in sortem Domini vocati
estis, clamate, ne cessetis clamare, donec veniat qui vocabit vos ad reidendam
rationem villicationis vestrae. Deliciae meae esse cum fillis hominum. Sed omne
tempus breve est, agite ergo viriliter dum tempus habetis, etc.184
Die 5 ianuarii 1887 a.
183 Jestem pokorną służebnicą, wysłaną przez Boga dla uzdrowienia twego chorego Ludwika. Był on już powołany na
spoczynek, lecz teraz, aby się w nim okazała większa chwała Boża, będzie miał jeszcze pieczę o duszę swoją i swoich
bliźnich. Oto ja służebnica, której uczynił wielkie rzeczy Ten, co możny jest i święte imię Jego. Zastanów się uważnie nad
tym, a zrozumiesz, co ma nastąpić. Amen.
184 Ciąg dalszy słów Tej, co się nazwała służebnicą Pańską.
Ja mieszkam na wysokościach, abym ubogaciła miłujących się synów i abym skarbce ich napełniła. Skarbami
młodości jest czystość słów i uczynków. Dlatego wy, słudzy Boży, wołajcie, wołajcie bez przestanku: Unikajcie rzeczy
przeciwnych, czyli złych rozmów. Złe rozmowy psują dobre obyczaje. Ci, którzy prowadzą głupie i śliskie rozmowy
z trudnością się poprawiają. Jeżeli chcecie zrobić mi wielką przyjemność, prowadźcie budujące rozmowy między sobą
i dawajcie sobie wzajemnie przykład dobrych uczynków. Wielu z was obiecuje kwiaty, a przynoszą ciernie mnie i mojemu
synowi.
Dlaczego tak często wyznajecie grzechy, a serce wasze jest tak daleko ode mnie? Mówcie i czyńcie
sprawiedliwość, a unikajcie nieprawości. Jam jest matka kochająca synów swoich, lecz brzydzę się ich grzechami. Wrócę do
was, ażeby niektórych zabrać z sobą do prawdziwego pokoju. Będę się troszczyła o nich, jako kokoszka o swoje kurczęta.
A wy, rzemieślnicy, bądźcie pracownikami dobrych uczynków a nie nieprawości. Złe rozmowy są jak zaraza, która
się gnieździ wśród was. Wy, którzy jesteście wezwani jako włodarze przez Pana, podnieście głos i nie przestawajcie wołać,
aż przyjdzie Ten, który was wezwie na rachunek z włodarstwa waszego. Rozkoszą moją jest przebywać między synami
człowieczymi, lecz czas jest krótki. Pracujcie więc mężnie, póki macie czas, nie upadając na duchu.
Dnia 5 stycznia, 1887 r.
184

19.5 Page 185

▲back to top


Owego poranka 5 stycznia Sługa Boży kazał wezwać ks. Lemoyne
i opowiedział mu rzecz całą; po czym wywiązała się między nimi rozmowa, o której
ks. Lemoyne przekazał nam wspomnienie. Kiedy Ksiądz Bosko opowiedział
wszystko, co widział i słyszał, tak się odezwał:
(255) Zawołałem cię, byś mi udzielił rady. Czy mam powiadomić rodzinę
Olive’go o tym, co mi się śniło?
Ksiądz wie lepiej ode mnie, odparł ks. Lemoyne, że Matka Najświętsza
była zawsze tak dobrą dla Księdza.
O tak, to prawda.
Tyle podobnych snów sprawdziło się co do joty.
I to prawda.
Zatem, jeżeli Ksiądz pozwoli, dla większej chwały Bożej nazwę te sny
widzeniami, ponieważ są nimi prawdziwie.
Masz słuszność.
Mamy więc wszelki powód do mniemania, że także i ten sen jest rzeczą
nadprzyrodzoną, która się sprawdzi i że Olive, aczkolwiek opuszczony przez lekarzy,
wyzdrowieje.
A więc, jaka byłaby twoja rada?
Jeżeli Ksiądz uważa, że trzeba użyć nieco roztropności ludzkiej, radziłbym puścić
pogłoskę, że Ksiądz Bosko śnił o Olive i że we śnie widział rzeczy, które wróżyły
pomyślne nadzieje na przyszłość.
Dobrze, niech tak będzie.
Ale Księże Bosko, proszę, niech Ksiądz opisze ten sen. Wiem, że ciężko Księdzu
pisać, lecz tu chodzi o Matkę Najświętszą. Jeżeli sen się sprawdzi, będzie to oczywisty
dowód macierzyńskiej dobroci Maryi.
Dobrze, napiszę. I napisał tak, jak to wyżej przytoczyliśmy.
Nie możemy przemilczeć innej okoliczności. W jednej z owych nocy kl. Olive
czując się bardzo źle miał sen, że Ksiądz Bosko przybył w odwiedziny do jego pokoju
i rzekł: Bądź spokojny, za 10 dni przyjdziesz ty odwiedzić mnie w moim pokoju.
Żywość snu pozostawiła w nim przeświadczenie, że Ksiądz Bosko osobiście był
u niego i chory nie dawał wiary nikomu, kto twierdził przeciwnie.
Dnia 10 stycznia nastąpiła tak znaczna poprawa, że ojciec odjechał do Francji.
12 Ludwik wstał z łóżka, 24 zjawił się w jadalni Kapituły podczas obiadu, przyjęty
przez (256) przełożonych z żywymi objawami radości. Przeszedłszy zupełnie do
zdrowia, nie wrócił już więcej do Foglizzo, ale na życzenie Księdza Bosko wyjechał
do Ojczyzny, by tam kończyć nowicjat185. Pod względem zdrowia czuł się odtąd tak
dobrze, że w roku 1906 mógł wziąć udział w pierwszej wysyłce misjonarzy
185 O nowicjacie salezjańskim im. Św. Małgorzaty w Marsylii „Semaine religieuse” z Nicei ogłosił w pierwszym numerze
z listopada artykuł, o którym pani Quisard doniosła ks. Lemoyne twierdząc, że był pisany przez samego Księdza Bosko
(Dodatek, dok. 57).
185

19.6 Page 186

▲back to top


salezjańskich do Chin, gdzie aż do roku 1921, daty swej świątobliwej śmierci,
oddawał się z wielkim powodzeniem pracy apostolskiej.
186

19.7 Page 187

▲back to top


(257) ROZDZIAŁ X
Ostatnie wydarzenia w roku 1886.
Późną jesienią, kiedy to winobranie jest już ukończone, z przyjemnością idzie
się szukać resztek winnych gron, ocalałych przed okiem gospodarzy i zjada się, je ze
szczególną lubością. Podobnie i my postąpimy, wyłuskując pośród ostatnich czterech
miesięcy 1886 roku fakty i powiedzenia Księdza Bosko, które nie zostały
zamieszczone na poprzednich stronach, a jednak posiadają niemałe znaczenie.
Z październikiem zaczęto znowu popołudniowe przejażdżki bryczką.
Znalazłszy się za miastem wśród pól otwartych Sługa Boży schodził z powozu
i podtrzymywany przez kl. Viglietti’ego lub też i bez pomocy, posuwał się krok za
krokiem, rozmawiając równocześnie o różnych rzeczach. Był to dla niego prawdziwy
odpoczynek. Jednego wieczora przy powrocie natknął się na powóz kardynała, który
rozpoznawszy go kazał natychmiast stanąć, zeskoczył na ziemię i zbliżył się do niego,
wypytując skwapliwie o nowości i rozmawiając z nim bardzo serdecznie. Po jego
odjeździe Ksiądz Bosko w drodze do domu wychwalał dobroć wielkiego dostojnika
Kościoła.
Innym razem wracając odwiedził Siostry Dobrego Pasterza, u których od
pierwszych lat swojego pobytu w Turynie długo sprawował święte posługi. Podczas
godzinnej, miłej pogawędki z siostrami wspominał owe odległe czasy i kłopoty
z założeniem Oratorium. W końcu pobłogosławił je wraz z wychowanicami,
zostawiając o tych ostatnich odwiedzinach drogą i niezatartą pamięć.
Podjął również na nowo tygodniowe konferencje do wychowanków (258) klas
wyższych i zatrzymywał ich nieraz przez godzinę. Najpierw zwracał do nich jakieś
dobre słowo, potem spowiadał tych, co sobie tego życzyli. Słuchanie spowiedzi
kosztowało go niekiedy bardzo wiele z powodu zszarpanych sił i zdrowia. Pewnego
dnia kl. Viglietti za radą lekarza uprosił, by zaniechał tego wysiłku. Tak, tak
odpowiedział powiedział z uśmiechem: Na pewno przeskrobałeś coś grubszego!
Teraz nie możesz przyjść się wyspowiadać, czy nie tak? Potem biorąc go za rękę,
dodał: Drogi Viglietti, jeżeli przestanę spowiadać chłopców, to cóż dla nich będę
robił? Przyrzekłem Panu Bogu, że do ostatniego tchnienia będę pracował dla mojej
biednej młodzieży.
Przez te zebranie, zmierzał przede wszystkim do tego, by ich oświecić co do
wyboru stanu. Dla nich i dla wszystkich chłopców, którzy się znajdowali w podobnych
warunkach, polecił przetłumaczyć z francuskiego i wydrukować dziełko pt. „Zdania
187

19.8 Page 188

▲back to top


św. Tomasza z Akwinu i ś. Alfonsa Marii Liguoriego o wstąpieniu do zakonu”186.
Tysiące egzemplarzy rozesłano do proboszczów diecezji podalpejskich, ażeby
wszyscy, co nie zdawali sobie sprawy z ważności stanu zakonnego, poznali i nie
stawiali przeszkód powołaniom187.
Dla poradzenia się Księdza Bosko co do swego powołania przybyła do Turynu
pewna panienka Francuska, która później miała się stać kolumną Instytutu założonego
w Afryce przez kard. Lavigerie. Miała wątpliwość, czy zostać zakonnicą na misjach
kardynała, czy mniszką we Francji, czy też Córką Maryi Wspomożycielki. Święty
wiedział, że jest bardzo bogatą i dlatego był wielce ostrożny w rozmowie; nie (259)
należało dać pozoru do oskarżenia, że chce od niej wyłudzić majątek albo posag.
W każdym razie dwie rzeczy są pewne: że owa panienka byłaby wstąpiła do Córek
Maryi Wspomożycielki, gdyby jej tak poradził Ksiądz Bosko i że Ksiądz Bosko byłby
jej to poradził, gdyby taka była wola Boża. Dał jej więc następującą radę: Jeżeli
panience podoba się sposób życia, jaki pędziła dotychczas w swojej rodzinie, to niech
wstąpi do jakiegoś zgromadzenia zakonnego we Francji, gdzie jest ich tyle i to bardzo
dobrych. Natomiast jeżeli szuka jedynie Jezusa Chrystusa i Jego Krzyża, jeżeli pragnie
naprawdę cierpieć z Jezusem, niech uda się na misje. Te ostatnie słowa uznała za głos
Boży. Podczas przemówienia na obłóczynach kardynał uczynił wzmiankę o tym
wypadku; wspomniał o nim po raz wtóry na konferencji o handlu niewolnikami, jaką
wygłosił w następnym roku w kościele św. Józefa w Marsylii, albowiem podczas tej
konferencji mówił również o potrzebie sióstr i powiadamiał o swojej fundacji. Za
pierwszym razem napomknął tylko ogólnie o „wielkim mężu Bożym, którego się
radzono w Turynie”188; ale za drugim, jak słyszeli nasi współbracia, wymienił
nazwisko Księdza Bosko z dołączeniem nowych szczegółów.
Owa panienka zwróciła się do kardynała najpierw po radę.
Kardynał dostrzegł w niej kandydatkę na siostrę, jakiej sobie życzył dla
dobrego zapoczątkowania swojej nowej fundacji afrykańskiej. Jednak matka opierała
się stanowczo powołaniu córki, a opór ten uzasadniała poważnymi pobudkami.
Kardynał nie wiedział, jak rozstrzygnąć i przed daniem ostatniego słowa postanowił
nie polegać na własnym sądzie, ale zasięgnąć rady w sprawie tego powołania u kogoś
innego. „Zwróciłem się, powiedział, do kogoś, co nie jest we Francji, lecz poza nią, do
kapłana, którego całe istnienie jest poświęcone dla dobra dusz, który cały płonie
nabożeństwem do Najświętszej Maryi Panny i przez Nią jest nieustannie i w sposób
widoczny błogosławiony - do założyciela zgromadzenia zakonnego, które dzisiaj
rozszerzyło się już po wszystkich częściach ziemi - człowieka uczonego i pokornego
(260), którego długie doświadczenie i znajomość serc daje pełną rękojmię słuszności
jego rad, a którego nieustannych cudów nikt zliczyć nie zdoła”. Poradził więc matce
186 San Benigno Canavese, 1886 r. Przekładu tego dokonał hrabia Prosper Balbo.
187 Ażeby przesyłka osiągnęła lepszy skutek, dołączono do niej na wyraźne życzenie Księdza Bosko drukowany bilecik
następującej treści: „W nadziei spełnienia rzeczy pożytecznej, tłumacz pozwala sobie przesłać egzemplarz broszurki z prośbą
o „Zdrowaś Maryjo…” w swojej intencji”.
188 Baunard: „La Cardinal Lavigerie”, tom II, str. 398.
188

19.9 Page 189

▲back to top


i córce zwrócić się do niego, ażeby rozstrzygnął wątpliwość. Posłuchały i przybyły do
Księdza Bosko; ten najpierw wybadał każdą z osobna, a potem obydwom rzekł:
Czy nie można by tej sprawy załatwić ugodowo?
Jak to? Zapytały.
Aby także matka została zakonnicą wraz z córką!
Matce wydały się te słowa głosem z nieba. Powróciła do kardynała i oddała mu
się całkowicie, ażeby ją poświęcił Bogu. W czasie, który opisujemy (1886 r.),
znajdowała się z córką w Afryce189.
Po radę do Księdza Bosko przybył także pewien kapłan turyński, teolog
Dominik Muriana, proboszcz parafii św. Teresy i były wychowanek Oratorium.
Znajdował się w wielkich kłopotach z powodu długów, zostawionych przez
poprzednika. Zaraz po mianowaniu na urząd udał się do Świętego po radę, w jaki
sposób ma postępować, by wypełnić dobrze swoje obowiązki i otrzymał wtedy trzy
wskazówki, jakich Sługa Boży udzielał zwykle w podobnych wypadkach: mieć pieczę
o młodzież, o chorych i starców. Obecnie Święty zapytał go, czy stosował się do tych
poleceń. Ks. Muriana odpowiedział twierdząco i okazał zadowolenie, ponieważ wierni
otaczali go wielką miłością. A więc dobrze, podjął Ksiądz Bosko; o ile chodzi o długi,
istnieje środek bardzo łatwy.
Cóż to za środek?
Gra w loterię.
Ale czy wygram?
Wygrasz na pewno.
Jeśli tak, to proszę mi ułatwić sprawę i podać numery.
Oto one. Są trzy; ale posłuchaj i zrozum: „Wiara, Nadzieja, Miłość”. Nie postąp
jednak, jak ktoś, co pochwyciwszy te trzy słowa pobiegł do wróżbiarza, aby mu podał
odpowiednie numery.
Czy potem wyszły te numery? (261)
Ani jeden! Ty graj dobrze tymi trzema cnotami, a spłacisz wszystkie długi.
Młody proboszcz w roku 1891 opowiadając przy obiedzie w Oratorium
podczas uroczystości Niepokalanej o tej sprawie - wyznał, że w stosunkowo krótkim
czasie spłacił wszystkie długi. Nikt inny, prócz Księdza Bosko, nie mógłby dać
podobnej rady, ponieważ doświadczył on jej skuteczności przez całe swoje życie.
Doprawdy, czyż jego wiara nie dokonywała cudów? Do tylu łask
nadzwyczajnych, już opowiedzianych, dorzucimy jeszcze dwie, przypisywane jego
modlitwom. Siostry Urszulanki, pracujące w swoim kolegium w Placencji, znajdowały
się w bardzo wielkich trudnościach i zwróciły się do Świętego z prośbą o modlitwy
i błogosławieństwo. Sługa Boży tak im odpowiedział: „Pan Bóg użyczy wam tej łaski,
ale w sposób, jaki będzie dla dusz najpożyteczniejszy”. Istotnie Pan Bóg wysłuchał go
ponad wszelkie spodziewanie190. Drugiej łaski doznał Francuz Hieronim Suttil, który
189 Ks. Ronchail zdał sprawę księdzu Lemoyne z przemówienia, wygłoszonego w Marsylii.
190 Dodatek, dok. 58.
189

19.10 Page 190

▲back to top


od kilku lat mieszkał w Oratorium i pracował w księgarni. Od paru miesięcy cierpiał
tak bardzo na nogę, że musiano go przenieść do szpitala; zakażenie spowodowane
wskutek zastosowania niewłaściwego lekarstwa groziło nieuchronnym odjęciem nogi.
Pewnego poranka ku wielkiemu zdziwieniu chorego i lekarzy noga powróciła do jak
najlepszego stanu. Kiedy rozmyślał nad przyczyną tak nagłej zmiany, oto przychodzi
do niego kl. Festa i donosi w imieniu Księdza Bosko o uzdrowieniu. Polepszenie
nastąpiło między godz. wpół do ósmej a ósmą, tj. w czasie, kiedy Sługa Boży
odprawiał Mszę św. Uzdrowienie było zupełne191.
Skoro mowa o cudach, warto przytoczyć wypadek, jaki zdarzył się księdzu
Tironemu. Ten bardzo gorliwy salezjanin, wówczas katecheta studentów
w Oratorium, po powrocie z krótkotrwałej misji opowiadał (262) Księdzu Bosko
o nadzwyczajnych owocach swoich kazań. Święty rzekł mu z uśmiechem: Pragnę
uzyskać dla ciebie u Boga dar czynienia cudów. A on ze swą niezmienną jak zawsze
prostotą odparł: Wyśmienicie! W ten sposób będę mógł łatwiej nawracać
grzeszników. Wtedy Ksiądz Bosko przybrał poważny wyraz twarzy i wyrzekł
dobitnie:
Gdybyś posiadał ten dar, czym prędzej z płaczem prosiłbyś Boga, żeby ci go
odebrał. Święty widocznie myślał w tej chwili o strasznej odpowiedzialności, jaką ma
przed Bogiem ten, co otrzymuje od Niego dary nadzwyczajne.
Do cudów należy również policzyć heroiczne męstwo Księdza Bosko, z jakim
zwalczał długie i groźne przeciwności oraz jego niezwyciężeniu w znoszeniu
długotrwałych i dokuczliwych słabości.
Ile i jakie trudy musiał podjąć o uzyskanie przywilejów! Po dopięciu celu
poruczył księdzu Berto zebranie i uporządkowanie wszystkich otrzymanych
przywilejów - praca żmudna i długa, którą nasze archiwa przechowują w bardzo
grubym skoroszycie. Kiedy zbiór był już prawie na ukończeniu, ks. Berto powiadomił
o tym Sługę Bożego, dodając, iż rzeczywiście należy się cieszyć z tych przywilejów,
bo usuwały one na przyszłość wiele trudności. Święty odpowiedział mu bardzo
znamiennie: Tak, lecz ażeby dojść do tego punktu, trzeba było przejść Morze
Czerwone.
O jego stanie zdrowia w tych dwóch ostatnich latach wydał ks. Cerruti
następujące świadectwo w procesie informacyjnym192: „Kiedy i ból głowy,
i nadwyrężone piersi, i oczy na wpół wygasłe nie pozwalały mu więcej pracować,
wówczas jakże boleśnie a zarazem pocieszająco było patrzeć, jak spędzał długie
godziny siedząc na ubogiej sofie, zazwyczaj w miejscu przyciemnionym, ponieważ
wzrok jego nie znosił światła, zawsze jednak spokojny i uśmiechnięty, z różańcem
w ręku, przy czym wargi szeptały akty strzeliste, a jego ręce podnosiły się od czasu do
czasu i świadczyły swoją niemą wymową o zjednoczeniu i całkowitym poddaniu się
woli Bożej, którego wskutek (263) zbytniej słabości nie mógł już wyrazić słowami.
191 Dodatek, dok. 59.
192 „Summarium”, nr.10, p. 39.
190

20 Pages 191-200

▲back to top


20.1 Page 191

▲back to top


Osobiście jestem najgłębiej przekonany, że jego życie, zwłaszcza w ostatnich dwóch
latach, było nieustanną modlitwą do Boga. To samo przeświadczenie mają i inni, do
tego stopnia, że ilekroć wchodziliśmy do jego pokoju, ażeby go zobaczyć lub z nim
pomówić, zastawaliśmy go zawsze w postaci znamionującej głębokie rozmyślanie,
choć bez szczególnych oznak zewnętrznych, ponieważ jego oblicze było zawsze
pogodne, wesołe i spokojne, zarówno jak pełnymi pokoju, miłości i wiary były słowa
wychodzące z jego ust”.
Tyle ks. Cerruti. Pewnego wieczora jesienią ks. Berto udał się do Księdza
Bosko około godz. piątej i zastał go przechadzającego się z wielkim wysiłkiem po
balkonie. Święty na jego widok wyrzekł kilkakrotnie:
Jam delibor, iam delibor193. Potem utkwiwszy wzrok w jego twarzy, dodał
smutno i ze wzruszeniem: „Tempus resolutionis meae instat Cursum consummavi”194.
Wówczas sekretarz podchwycił: „Ależ św. Paweł mówi także: „Bonum certamen
certavi, fidem servavi. In reliquo reposita est mihi corona iustitiae, quam reddet mihi
Dominus in illadie iustus iudex”195. Sługa Boży zmienił rozmowę.
Wspomnieliśmy o ks. Cerrutim. Jemu to jako Radcy Szkolnemu Zgromadzenia
Ksiądz Bosko na Kapitule dnia 19 listopada powierzył zadanie bardzo ważne i pilne:
Należy z przyszłym rokiem pomyśleć nad sposobem zdobycia nauczycieli
kwalifikowanych i zapisać z dziesięciu naszych kleryków na uniwersytet. Prawda,
że postanowiono posyłać na uniwersytet tylko samych księży ze względu na szkodliwe
wpływy, jakie te szkoły wywierają na niedoświadczonych umysłach i na wystąpienia,
jakie powodują; ale gdyby między tymi klerykami był jakiś (264) poważny kapłan,
można by się spodziewać, że będzie on służył za przeciwważnik i straż ochronną.
Trzeba będzie obmyślić sposób, ale musimy za wszelką cenę postarać się
o uprawnionych nauczycieli. Dziś należy zwalczać nieprzyjaciela więcej tarczą niż
orężem. Pod wpływem tych nalegań Księdza Bosko skuteczne słowo księdza
Cerruti’ego sprawiło, że wielu współbraci, nawet kiedy już minął dla nich wiek
najbardziej sprzyjający naukom, poddało się mozolnym studiom celem uzyskania
tytułów prawnych, niezbędnych do nauczania w zakładach prywatnych.
Jest to jego prawdziwą i wielką chlubą, że uporządkował studia i szkoły
naszego Zgromadzenia. Nie jakoby przedtem nic się nie zrobiło w tym względzie.
„Zrobiło się wiele, bardzo wiele, pisze ks. Luchelli, wiarygodny świadek z tego
poprzedniego okresu196, a nazwisko księdza Celestyna Durando pozostanie zapisane
złotymi głoskami w naszych rocznikach. Ale był to jeszcze, można powiedzieć, okres
„heroiczny” naszych dziejów. Nasze Pobożne Towarzystwo liczyło zaledwie niewiele
193 Św. Paweł, 2 Tym 4,6. Apostoł chce przez to powiedzieć, że czuje bliski swój koniec. Uważając swoją śmierć za
całopalenie i mając na myśli wylewanie wina na krótko przed ofiarami, mówi: Krew moja zostanie za niedługo wylana jako
libacja. Dosłownie: Ja jestem już ofiarowany na libację.
194 Tamże, 5 i 6; Godzina mojego rozwiązania już nadeszła. Zawodu dokonałem. To jest: Bieg mój już skończony.
Porównanie do biegu na stadionie.
195 Tamże, 7 i 8: Potykaniem dobrym potykałem się (obraz walki na igrzyskach greckich), wiarę zachowałem (tj. wierność
w próbach na arenie). Na ostatek odłożony mi jest wieniec sprawiedliwości, który mi odda Pan w ów dzień, Sędzia
sprawiedliwy.
196 Ks. A. Luchelli: „Ks. Franciszek Cerruti”, mowa żałobna, Turyn, drukarnia SAID „Dobra Prasa”, 1917 r.
191

20.2 Page 192

▲back to top


lat życia. Szerokie, nieograniczone było pole otwierające się do pracy: szczupła,
znikoma, zgoła niewystarczająca w porównaniu z potrzebami była liczba
współpracowników. Z trudnością starczyło czasu na pracę dzienną i każdy był
zmuszony do podwojenia własnych sił i spełniania zajęć za kilku. Lecz jednocześnie
Pan Bóg spoglądał przyjaźnie i błogosławił gorliwym, którzy pełni dobrej woli,
ożywieni żarliwością czerpaną z obcowania z Księdzem Bosko, stawiali czoło trudom
apostolstwa z tym samym świętym zapałem, z jakim pastuszek Dawid uzbrojony
w procę stanął przeciw olbrzymiemu Goliatowi; i nigdy może praca nie była
bujniejszą w owoce”. Jednak nie można było ciągnąć zawsze w ten sposób; owszem
życzono sobie prawidłowego przygotowania nauczycieli i wychowawców
salezjańskich. Temu szlachetnemu przedsięwzięciu ks. Cerruti poswięcil całą swoją
energię197.
(265) Ks. Cerruti był jednym z tych opatrznościowych ludzi, wyrosłych od
młodości w Oratorium, jakich Ksiądz Bosko dobierał sobie do boku w odpowiedniej
chwili, kiedy to u swego schyłku potrzebował dla dzieła dzielnych pomocników,
którzy by nim kierowali silną ręką, zorganizowali je trwale i zapewnili mu rozwój.
Obdarzony metodycznymi zdolnościami, silną wolą i zmysłem praktycznym, wykazał
w ciągu trzydziestoletniego spełniania swego obowiązku jak największą roztropność,
spokój i wytrwałość. Jego urząd rozciągał się również na Instytut Córek Maryi
Wspomożycielki i na kierownictwo prasy salezjańskiej. Był na każdym polu
budzicielem energii, posiadając w wysokim stopniu zdolność zapalania do czynu.
W całej działalności nic tak nie leżało mu na sercu, jak utrzymanie we współbraciach
zawsze żywego ducha Założyciela. Kiedy obchodzono dwudziestą piątą rocznicę jego
wyboru na Generalnego Radcę Szkolnego, napisał do współbraci w publicznym
podziękowaniu następujące słowa: „Każdy dzień, który mija, przekonuje mnie coraz
bardziej, iż naszym obowiązkiem jest jak największe przywiązanie do poleceń Księdza
Bosko, także i w dziedzinie nauczania i wychowania oraz nie odstępowanie od nich
ani na jotę. Precz z nowatorami!”.
Miły dzionek spędzono u boku Księdza Bosko dnia 30 listopada w zakładzie
na Valsalice. Urządzono tam rozdanie nagród wychowankom. Kard. Alimonda
i teolog Margotti spędzili kilka godzin rano i wieczorem w towarzystwie Świętego.
Podczas popisów Jego Eminencja przemówił w sposób zachwycający o znaczeniu
i skutkach karności. Około szóstej wieczorem Ksiądz Bosko powrócił do Oratorium198.
Wieczorem tego dnia kardynał napisał do bpa Cagliero: „Dzisiaj spędziłem prawie
cały dzień w kolegium na Valsalice: odbyło się wręczenie nagród, które wypadło
bardzo pięknie i zajmująco, jak (266) wszystkie uroczystości salezjańskie. Ale nic nas
tak nie zajmuje, jak osoba najdroższego Księdza Bosko, który był z nami zawsze
197 Jak wielka była powaga jego zamierzeń, można było widzieć jeszcze przed jednomyślnym głosowaniem, które
zatwierdziło go na urzędzie, poruczonym mu kilka miesięcy przedtem przez Księdza Bosko. W roku 1886 przypadało tysiąc
pięćsetlecie nawrócenia św. Augustyna. Postanowił on uczcić tę rocznicę akademią, jaka odbyła się 10 czerwca w zakładzie
św. Jana Ewangelisty. Program jej odsłania nam pomysłowość tego człowieka. Zaproszenie noszące podpis Księdza Bosko
było z pewnością ułożone przez niego (Dodatek, dok. 60).
198 Por. „Untà Cattolica”, 2 grudnia 1886 r.
192

20.3 Page 193

▲back to top


wesół, zawsze pogodny i zadowolony, przy nienajgorszym zdrowiu, choć cierpiący na
zwykłe niedomaganie. Oby go Bóg zachował jeszcze na wiele pięknych obchodów,
a między nimi nie można pominąć odjazdu sporej grupy misjonarzy, wyznaczonego na
pojutrze. Nie chciałbym się pozbawić pociechy, by nie być obecnym na tej
uroczystości i spraszać na tę wybraną gromadkę wszelkie błogosławieństwa Boże”199.
Miał słuszność ks. Cerruti, gdy pisał do biskupa200: „Kard. Alimonda jest zawsze
naszym najoddańszym protektorem i z pewnością jedną z największą pociech i podpór
najukochańszego Księdza Bosko”.
Na początku roku Ksiądz Bosko kazał odbić na litografię poufne upominki,
napisane przez siebie i rozesłane do dyrektorów domów w roku 1871 zaopatrując je
oprócz podpisu następującą datą: „Turyn, 1886 r. Święto Niepokalanego Poczęcia
Najświętszej Maryi Panny. Czterdziesta piąta rocznica założenia Oratorium”.
Egzemplarze, noszące tytuł: „Wiązanka na Gwiazdkę”, wysłał do wszystkich
dyrektorów201.
Dwaj salezjanie wysłani dla głoszenia misji w parafii św. Antoniego w Bra,
gdzie wikariuszem był jego były wychowanek ks. Alojzy Pautasso, wrócili
opowiadając cuda o tych zacnych chrześcijanach. Święty po wysłuchaniu wszystkiego
napisał wikariuszowi następujący liścik.
Najdroższy Księże Wikariuszu!
Z największą pociechą otrzymuję wiadomość o pomyślnym skutku Ćwiczeń
Duchownych, jakie nasi księża głosili w Twojej parafii. Niech będzie Bóg zawsze
błogosławiony we wszystkim, a Maryja Wspomożycielka niech opiekuje się nami
i dopomaga do zachowania owoców (267) tych Ćwiczeń. Z całego serca błogosławię
Tobie i wszystkim Twoim parafianom; miłosierdzie Boże niech będzie zawsze z nami,
byśmy wszyscy mogli żyć i umrzeć w Jego świętej łasce.
Módlcie się również za mnie, który pozostaję dla Was zawsze
Najprzywiązańszym Przyjacielem w Jezusie Chrystusie.
Turyn, 19 grudnia 1886 r.
Ksiądz Jan Bosko
Dnia 20 grudnia, w dość podeszłym wieku zakończył swój żywot w Turynie
czcigodny baron Manuel. Szlachcic ten, bardzo dobroczynny, pragnął na starość
usunąć się z Konferencji św. Wincentego a Paulo i od innych dzieł pobożnych;
przedtem jednak postanowił poradzić się Księdza Bosko. Niech pan pozostanie nadal,
odpowiedział Święty. Pracujmy aż do ostatniego tchnienia życia, ażeby zdziałać
199 Dodatek, dok. 61.
200 Turyn,12 października 1886 r.
201 Były to upominki, które znajdujemy u Lemoyne’a: „Pamiętniki z życia św. Jana Bosko”, tom VII, str. 524 i następne. Ks.
Rua w liście z 29 listopada pisał do bpa Cagliero: „Ks. Lasagna wiezie dyrektorom wiązankę, zawierającą szereg poufnych
upominków, jakie Ksiądz Bosko przez długie doświadczenie dla nich zebrał. Niech wszyscy umieją wyciągnąć z nich jak
największą korzyść”.
193

20.4 Page 194

▲back to top


możliwie wiele dobrego. „I tak też postanowiłem zrobić”, zapisał baron w swoim
pamiętniku.
Tego samego dnia odbyło się zebranie Kapituły, podczas której Ksiądz Bosko
zabierał kilka razy głos w rzeczach bardzo ciekawych i pożytecznych; podajemy je tu
na podstawie protokołów posiedzenia. Był obecny także ks. Albera, ponieważ miano
omawiać zmianę personelu w domach francuskich; między innymi ks. Cartier,
dyrektor zakładu św. Małgorzaty, miał objąć stanowisko wicedyrektora domu w Nicei,
ażeby potem zająć miejsce dyrektora księdza Ronchail, przeznaczonego na rok
następny do Paryża. Ale wyłoniła się trudność. Nicea, zauważył ktoś, jest ośrodkiem
Pomocników nie tylko na Francję, ale i na całą Europę i Amerykę, ponieważ do tego
miasta zjeżdżają się cudzoziemcy ze wszystkich stron świata i tu właśnie zapisują się
do Związku, tutaj nawiązuje się z nimi stosunki, tutaj czyni się zabiegi, by potem
zdobywali nowych członków w swojej ojczyźnie. Tymczasem naturalne dane księdza
Cartier i jego mała zręczność w zbieraniu jałmużn nie wydają się na tyle
dostatecznymi, aby mogły oddać większe usługi naszemu Pobożnemu Towarzystwu.
Ksiądz Bosko odpowiedział: Ażeby naturalna sztywność księdza Cartier nie
była przeszkodą w stosunkach z Pomocnikami, ks. Ronchail niech mu towarzyszy
i przedstawi go we wszystkich domach dobrodziejów. Pewnie że umiejętność
zbierania jałmużn jest darem, (268) który nie wszyscy posiadają. Potrzeba do tego
śmiałości, pokory, gotowości do znoszenia ofiar, trzeba umieć zdobywać sobie serca
i być oględnym w słowach, by nie dotknąć niczyjej wrażliwości.
Dla zapoznania nowego dyrektora z Pomocnikami należy się posłużyć
„Wiadomościami Salezjańskimi” i zamieścić w nich stosowną notatkę202. Ponadto
wydać okólnik następującej treści: „Okoliczności wezwały księdza Ronchail na
dyrektora zakładu w Paryżu. Przełożeni postanowili, ażebym ja (ks. Cartier) objął po
nim zastępstwo. Podczas gdy mam zaszczyt oznajmić o swoim wyborze, polecam się
Pańskiej dobroczynności i poparciu, itd.”....Tak samo ks. Ronchail po przybyciu do
Paryża wyśle podobny okólnik do Pomocników stolicy. Dziś wszyscy, którzy znają
księża Cartier, wiedzą, że był on w Nicei niedoścignionym w zdobywaniu ofiar;
dlatego to w ostatnich latach powszechnego kryzysu ekonomicznego zdołał w krótkim
czasie wznieść świątynię Maryi Wspomożycielki kosztem kilku milionów.
W związku z Paryżem ks. Rua zaznaczył, że ks. Bellamy, chociaż przez cały
dzień chodził po mieście ,,nie zebrał więcej, niż 7 fr”. Ksiądz Bosko odpowiedział:
W podobnych wypadkach dyrektor zakładu niech każe odbić setkę listów takiej mniej
więcej treści: „Zakład w Menilmontant znajduje się w wielkiej potrzebie; brakuje mu
takiej a takiej rzeczy. W dniu tym i tym przybędę, by prosić o datek Pańskiego
miłosierdzia..., itd.”. W ten sposób zbierze się jakąś sumkę; gdy zaś idzie się z wizytą
nieoczekiwaną, jakby znienacka, bez poprzedniego zapoznania się, bez okazania
właściwego tytułu i upoważnienia, nic się nie wskóra. Można by także wydrukować
202 „Wiadomości Salezjańskie” francuskie z czerwca 1887 r. skorzystały z okazji powiadomienia o śmierci pani Levrot,
ażeby podać nazwisko księdza Cartier jako dyrektora zakładu nicejskiego, w numerze zaś następnym zamieściły krótki
życiorys pośmiertny pobożnej Pomocnicy.
194

20.5 Page 195

▲back to top


odpowiedni bilet wizytowy i dodać pod swoim nazwiskiem te słowa: „Polecam Panu...
(wolne miejsce na wpisanie imienia) moich biednych chłopców zakładu, którego
jestem dyrektorem, z prośbą, by raczył pamiętać o mnie w Swoim miłosierdziu”.
Podobne wizytówki warto by wydrukować dla wszystkich dyrektorów tych domów,
które żyją z dobroczynności. Można by także na nich umieścić motto: „Kto wspiera
ubogich, otrzyma obfitą nagrodę od Pana”.
Ks. Albera prosił o pozwolenie zakupienia terenu, otaczającego boisko zakładu
św. Leona. Należało zapłacić 20 tys. franków w papierach wartościowych. Kapituła
zgodziła się, a Ksiądz Bosko zaznaczył:
Także i w tym wypadku można by napisać okólnik po zawarciu umowy
z właścicielem, układając go w ten sposób: „W zakładzie mamy tylu chłopców;
wyłania się konieczność wzniesienia nowych budynków, by umożliwić przyjęcie
większej ilości wychowanków (50, 80, 100 itd.). Na ten cel potrzebujemy takiej sumy.
Prosimy Szanownych Państwa o łaskawe złożenie deklaracji na sumę według Swego
uznania, abyśmy mogli wiedzieć, na jakie zasoby możemy liczyć”. Potem zaś obejść
kolejno dobrodziejów z odpowiednią księgą i pozbierać podpisy.
Kapituła uśmiała się na widok, z jaką łatwością Ksiądz Bosko wymyślał
praktyczne środki do uzyskania ofiar. On zaś ciągnął dalej:
Dawniej mogłem osobiście zachodzić i szukać pomocy; teraz zaś ograniczam
się tylko do pracy myślnej. Wpadłszy na jakiś pomysł, badam wszystkie „za”
i „przeciw”, potem go określam i ustalam... Obecnie chodzi o kupno terenu. Dobrze
więc: Niech ks. Albera nadeśle mi spis zamożniejszych panów w Marsylii; napiszę do
nich. Jakaś łaska Maryi Wspomożycielki dokona reszty.
Swego czasu omawiano sprawę kupna drukarni, którą pan Mingardon,
marsylijczyk, chciał odstąpić na bardzo dogodnych warunkach; lecz nie powzięto
żadnej uchwały. Ks. Albera poruszył sprawę na nowo. Ksiądz Bosko odpowiedział:
Potrzeba zręcznego zarządu, ażeby móc ciągnąć korzyści z podobnej umowy;
jednakże „to, co trąci choćby odrobiną handlu, było zawsze zgubnym dla zgromadzeń
zakonnych”.
W Boże Narodzenie odbyło się otwarcie nowej jadalni dla Kapituły Wyższej,
na drugim piętrze, w bezpośrednim sąsiedztwie biblioteki i bardzo blisko pokojów
Księdza Bosko, aby w ten sposób mógł przychodzić tam bez większej trudności203.
Przy tej samej okoliczności obchodzono uroczystość prymicyjną księdza Viglietti’ego.
Po Bożym Narodzeniu zaszła w Oratorium pewna nowość. W dniu św. Jana
Ewangelisty po raz pierwszy wszyscy rzemieślnicy postanowili obchodzić właściwe
imieniny Księdza Bosko; stąd każda pracownia wystosowała mu swoje życzenia
z podpisami poszczególnych chłopców, mistrzów i asystentów. Każdy przyrzekał
Komunię św., nawiedzenia Najświętszego Sakramentu i Maryi Wspomożycielki oraz
modlitwy204. Także wielu biskupów włoskich modliło się za Księdza Bosko, o czym
203 Wkrótce po śmierci Księdza Bosko jego następca powrócił do wspólnej jadalni.
204 Dodatek, dok. 62 ABCDEF.
195

20.6 Page 196

▲back to top


zapewniali w odpowiedzi na jego październikową odezwę. Jeden z nich, biskup
Degaudenzi z Vigevano, który już wcześniej, odkąd został kanonikiem w Vercelli,
przez długie lata z wielką serdecznością i czcią otaczał i wspierał Świętego, pisał do
ks. Rua 4 stycznia 1887 r.: „Załączam do mojego listu bardzo skromny datek na misje
salezjańskie Księdza Bosko205. Jest mi przykro, że nie mogę złożyć więcej. Składam tę
nikłą ofiarę także w tym celu, aby Bóg raczył nam zachować tego męża Bożego, jakim
jest Ksiądz Bosko. Proszę mu dodać otuchy z mojej strony. Niech go Ksiądz zapewni,
że tu modlimy się za niego, modli się seminarium i domy zakonne o jego zdrowie.
W ciągu tryduum, jakie podczas ostatnich dwóch dni ubiegłego roku i w pierwszym
roku nowego odprawiało się we wszystkich kościołach diecezji za Ojca św. ku czci
Najświętszego Serca Jezusowego, w czasie błogosławieństwa Najświętszym
Sakramentem w katedrze, poleciłem publicznie modlić się za drogiego i czcigodnego
Księdza Bosko. Błogosławię tego podziwu godnego człowieka, któremu życie upływa
na ustawicznym czynieniu dobrze drugim”.
Dopiero co uczyniona wzmianka o rzemieślnikach przywodzi nam na pamięć
zdarzenie, które ich bezpośrednio dotyczy. W roku 1886, ażeby móc przyjąć większą
ilość podań, Ksiądz Bosko kazał wybudować trzy: obszerne, około 25 m długie i 7 m
szerokie sale na rogu pierwszego (271) podwórza, gdzie obecnie wznosi się dom
Kapituły. Nowe pomieszczenia nie były jeszcze dostatecznie suche w chwili, gdy
przełożeni Oratorium umieścili w nich około 50 chłopców. Ks. katecheta Ghione,
obchodząc co rano i wieczór sypialnie podczas wstawania i spoczynku - stwierdził,
że łóżka pełne są wilgoci cieknącej z belek sufitu; w obawie, by wszyscy nie
zachorowali, przedłożył sprawę Księdzu Bosko. Dobry Ojciec zapytał, czy nie byłoby
możliwe przenieść łóżka gdzie indziej; ks. Ghione odpowiedział, że myślał już nad
tym, ale nic nie wymyślił. Wówczas Święty skupił się chwilę w milczeniu, potem
odrzekł: Ech, zostaw ich tam, gdzie są.
Ależ tej zimy rozchorują się wszyscy, odparł katecheta; owszem dodam,
że asystent jest już chory od trzech dni.
Bądź spokojny, podjął Święty; ani jeden nie zachoruje.
W istocie przez całą zimę ani jeden chłopiec nie zachorował, a nawet sam
asystent wyzdrowiał w krótkim czasie206.
Tymczasem nadszedł koniec roku. Żeby Ksiądz Bosko mógł zejść na dół do
świątyni Maryi Wspomożycielki po modlitwach wieczornych, tego nikt się nie
ośmielił nawet pomyśleć. Cóż więc zrobiono. Oto wszyscy rzemieślnicy, studenci
i współbracia zebrali się krótko przed zachodem pod jego oknami i tam chórem
zaśpiewali z nieopisanym zapałem znaną piosenkę:
„Andiamo, compagni,
Don Bosco ci aspetta:
La gioia perfetta
Si desta nel cuor”207.
205 Przesyłał 40 lir.
206 Sprawozdanie księdza Ghione, „Wiadomości Salezjańskie”, październik 1925 r.
196

20.7 Page 197

▲back to top


Święty starzec, podtrzymywany przez dwóch księży, pojawił się wzruszony,
oparł się o poręcz balkonu, wychylił się jak mógł najbardziej, podziękował i życzył
wszystkim szczęśliwego końca i dobrego początku, udzielając błogosławieństwa
Bożego i Matki Najświętszej.
207 O chodźmy, koledzy - Ksiądz Bosko nas czeka - a radość prawdziwa – wykwita nam z serc. (przyp. tłumacza).
197

20.8 Page 198

▲back to top


(272) R O Z D Z I A Ł XI
Życie w samotności.
Zima - i to zima piemoncka - dotkliwa dla wszystkich starców, dla Księdza
Bosko dołączała niewygody do niewygód, zmuszając go do życia zupełnie
zamkniętego w skromnym pokoju, tak że chłopcy już go nie widywali, za wyjątkiem
szczęśliwców z czwartej gimnazjalnej, którzy od czasu do czasu mogli go odwiedzać
i u niego się spowiadać. Trzeba pamiętać, że w roku 1886 zniesiono klasę piątą. Dnia
22 stycznia spowiadał ich przez przeszło dwie godziny. Wszyscy przeszli kolejno,
oprócz jednego, który się nie pokazał, lecz nieobecność jego nie została zauważona,
ponieważ wielu od pewnego czasu nie chodziło już więcej spowiadać się u Księdza
Bosko dlatego, że albo wybrali sobie innego spowiednika, albo w owej chwili
przeszkadzało im to w studium lub też dla innych przyczyn.
Tym razem jednak nasz Święty spostrzegł się o tym. Następnego wieczora
polecił zawołać owego chłopca. Kazał mu usiąść koło siebie i porozmawiawszy z nim
o różnych rzeczach zagadnął:
Dlaczego już od paru miesięcy nie uczęszczasz do św. Sakramentów? Chłopiec
spuścił głowę i nic nie odpowiadał. Wówczas Ksiądz Bosko, przerwawszy milczenie
zapytał:
Chcesz, bym ci powiedział, dlaczego?
Owszem, proszę - odrzekł.
Otóż dlatego i dlatego. To mówiąc odkrył mu po ojcowsku grzechy, dla których
ten biedak wstydził się iść do spowiedzi.
(273) Oszołomiony patrzył na niego, nie wiedząc nawet, jak zebrać myśli, aż
wreszcie padł na kolana i wyspowiadał się. Po wyjściu z pokoju spotkał ks.
Viglietti’ego i rzekł mu z zaufaniem, jakie chłopcy do niego żywili: Ksiądz Bosko
powiedział mi to i to i odgadł wszystkie moje grzechy.
Innym razem, kiedy była mowa o łaskach, jakich Matka Najświętsza udzielała
Oratorium, Kisądz Bosko wyraził się do swojego sekretarza:
Maryja życzy nam bardzo dobrze. Na próżno nasi chłopcy starają się zakryć to,
co mają w sercu; ja to widzę i wyjawiam.
Posłuchania dla osób z zewnątrz odbywały się nadal, lecz w mniejszym
stopniu, niż przedtem, ponieważ sekretarze otrzymali polecenie od lekarzy
i przełożonych, by ograniczać ich liczbę i czas trwania. Dnia 2 stycznia przybył go
odwiedzić kard. Alimonda i zatrzymał się z nim przez godzinę. Dnia 5 przybył bp
Ordonez, ordynariusz z Quito, by w imieniu prezydenta Republiki ekwadorskiej prosić
198

20.9 Page 199

▲back to top


przynajmniej o czterech salezjanów; udawszy się następnie do Rzymu wrócił po raz
drugi i otrzymał stanowczą obietnicę. Lecz już 1 stycznia Ksiądz Bosko wyraził się do
ks. Viglietti’ego, który przytacza to w swojej kronice: Przyszło mi na myśl, aby
przygotować jak najprędzej wyprawę misjonarzy do Quito i do Ekwadoru.
Jest to ośrodek misyjny, gdzie można znaleźć także powołania.
Między innymi przybył również ks. Guanella. Po opuszczeniu Oratorium
w roku 1878 nie ośmielił się więcej pojawić; dopiero 22 stycznia 1887 r. zdobył się na
odwagę i odwiedził Księdza Bosko. Pisząc po śmierci naszego Świętego o tych
odwiedzinach, tak opowiadał swoje wrażenia, jakie na nim wywarł Sługa Boży:
„Wydawał mi się przemienionym. W przeźroczu jego twarzy zdawało mi się,
że dostrzegam promyk łaski Bożej. Z całego serca pobłogosławił mnie klęczącego
u stóp swoich, jako też moje bardzo skromne dzieła”.
Z Nicei przybył młody kapłan ks. Rajmund Jara, późniejszy biskup w Ancud
w Chile. Przewędrował on Francję w poszukiwaniu środków dla założenia
katolickiego uniwersytetu w Santiago. Dał Księdzu Bosko (274) do pobłogosławienia
medaliki, obrazki, a między innymi i podobiznę matki Małgorzaty. Święty na ten
widok wzruszył się, popatrzył na wizerunek, potem wskazując na niego gościowi
wyrzekł: Kochajcie ją! Podczas przejścia z Księdzem Bosko przez ciasny korytarz
przed biurami ks. Jara zauważył z szacunkiem:
Jeżeli to nie jest zuchwałością z mej strony, śmiem prosić o pewne wyjaśnienie.
Służę.
Gdyby w naszym Zgromadzeniu znalazł się jakiś ksiądz bardziej otyły, w jaki
sposób mógłby przecisnąć się tym korytarzem? Dlaczego ksiądz kazał go zrobić tak
ciasnym?
Dlatego... by odegnać pokusy.
Ks. Jara zrozumiał. Gdy powrócił do Chile, zbudował duży gmach, podzielony
na wiele pokoików, by móc przyjąć na mieszkanie 180 studentów uniwersyteckich
z prowincji i podczas prac, pomny na słowa Księdza Bosko, kazał zrobić bardzo
ciasne korytarze, z drzwiami bardzo niskimi. W roku 1891, w czasie wojny domowej,
wywołanej przez prezydenta Balmaceda, dom ten został zajęty i wystawiony na
licytację. Niejednemu przychodziła chętka, by go nabyć, ponieważ leżał w środku
miasta, lecz te korytarze i te drzwi zniechęcały każdego i odpędzały od niego
„pokusy” tak, że dom powrócił do dawnego użytku ku zadowoleniu profesorów,
którzy odczuwali jego konieczność.
W ciszy swego pokoiku Ksiądz Bosko poświęcał wiele czasu na załatwienie
korespondencji. Codziennie nadchodziły do Oratorium olbrzymie ilości listów
w sprawach urzędowych, w sprawach „Czytanek Katolickich”, „Wiadomości
Salezjańskich”, podziękowania i prośby o łaski Maryi Wspomożycielki, odpowiedzi
na okólniki; listy te pochodziły z Włoch, Francji, Szwajcarii, Belgii, Polski, Rosji,
z Azji Mniejszej, z Indii, z Ameryki. Wiele z nich było adresowanych do Księdza
Bosko. Po ich przerzuceniu Święty kazał sobie czytać przez osoby zaufane te listy,
które go dotyczyły osobiście; a nie mogąc odpowiadać zawsze własnoręcznie,
199

20.10 Page 200

▲back to top


najczęściej innym powierzał odpisywanie. Zapoznajmy się (275) z kilku wymianami
listowymi, których dochowały się odpisy.
Do dowodów nadzwyczajnej sławy świętości, jaką się cieszył powszechnie
Ksiądz Bosko, dołączają się dwa listy swoistego rodzaju, nadeszły z Francji. Pewien
pan, który już kilkakrotnie radził się Księdza Bosko w rzeczach sumienia, osobliwie
co do zawarcia związku małżeńskiego w przeddzień zaręczyn prosił go o radę, czy
jako praktykujący chrześcijanin czyni dobrze, poślubiając pewną pannę. Nasz Święty
odpisał: „Pan może z całym spokojem poślubić tę osobę, która stanowić będzie Jego
szczęście, jeżeli oboje będziecie przystępowali do Komunii św. Polecam Pańskiej
dobroczynności moje sieroty. Proszę się modlić za mnie i niech Pan Bóg błogosławi,
a Święta Dziewica niech będzie zawsze Pańską Przewodniczką”. Drugi nie znał wcale
Księdza Bosko. Lecz dowiedziawszy się od kogoś, co go widział w Paryżu, że to
człowiek wielkiej wiary, starał się przedstawić mu swoją sprawę. Od kilku lat
zamyślał poślubić pewną osobę. Warunki majątkowe spowodowały zerwanie dalszych
kroków. Mimo to chciał na nowo nawiązać stosunki; dlatego prosił Sługę Bożego, by
raczył przemyśleć sprawę w obliczu Boga i donieść mu potem o wyniku swojej
pobożnej i usłużnej rozwagi. „Czy znajdę, zapytywał, w owym upragnionym związku
czynniki szczęśliwości ziemskiej i niebieskiej? Załamanie się moich nadziei czy nie
byłoby znakiem, że Pan Bóg powołuje mnie na inną drogę?”. Oto odpowiedź Księdza
Bosko: „Proszę zapytać o zdanie swojego kierownika duchowego. Jeżeli będzie
twierdzące, proszę się tylko postarać, by osoba, o której mi Pan pisze, uczęszczała do
Komunii św., o resztę zaś proszę być spokojnym. Modlę się za Pana i polecam Go
modlitwom moich sierot. Niech Bóg wynagrodzi Pana sowicie za Jego ofiarność”.
Pan ten bowiem załączył do swego listu hojną ofiarę208.
Krótkie listy albo bileciki z podziękowaniem za otrzymane ofiary musiały być
bardzo liczne.
(276) Na Nowy Rok przesłał mu ofiarę książę August Czartoryski i dawał
zarazem znać, jak zawsze Pomocnicy polscy są pełni miłości dla Założyciela
salezjanów. Dziękując mu za ofiarność i za dobre nowiny, Ksiądz Bosko nic nie
wspomniał o powołaniu, zapewne z uwagi na ojca, lecz ograniczył się tylko do słów:
„W każdym razie proszę wierzyć, że my nie przestaniemy modlić się do Boga za
Księcia i za wszystkie Jego sprawy”209.
Do hrabiny Aleksandry Camburzano pisał:
Wielce Zasłużona Pani Hrabino!
Bardzo mi przykro, że Pani jest chora. Będę się modlił i polecę modlić się o Jej
zdrowie. Rozumiem doskonale, że Pani ma krzyże; lecz mamy je wszyscy,
z wyjątkiem Księdza Bosko, który nie posiada żadnego.
208 Dodatek, dok. 63.
209 Dodatek, dok. 64.
200

21 Pages 201-210

▲back to top


21.1 Page 201

▲back to top


Rzeczy tego świata zdają się zbliżać ku przesileniu, lecz Pan Bóg jest Ojcem
nieskończenie dobrym, nieskończenie potężnym, dlatego pozwólmy Mu działać.
Dziękuję za wiązankę myśli, jaką mi Pani przesyła dla naszych sierot. Jutro
przystąpią oni do Komunii św. w intencji Pani, a ja z Bożą pomocą odprawię Mszę św.
Maryja niech będzie naszą Przewodniczką do nieba.
Turyn, 9 stycznia 1887 r. Najzobowiązańszy Sługa
Ksiądz Jan Bosko
W dniu Franciszka Salezego, do baronowej Azelii Ricci, z domu de Maistre,
którą poznał, gdy była jeszcze nieletnią, posłał obrazek z takim napisem: „Pani
Baronowa Ricci. Niech Bóg błogosławi Pani i hojnie odpłaci za Jej ofiarność. Niech
księża, misjonarze i sieroty łączą się razem ze mną w codziennych modlitwach za
Panią”.210
Nie pozostawał nigdy obojętnym na rocznicę, nominacje i wydarzenia (277)
radosne dla osób, z którymi łączyły go więzy zależności lub wdzięczności.
W roku 1887 świat katolicki obchodził jubileusz kapłański Leona XIII.
Z początkiem roku przygotowano ku jego czci w Bassano Vincentino jednodniówkę
pt. „Exultemus”. Organizatorzy prosili jednostki najwybitniejsze w świecie katolickim
o odpowiednie utwory okolicznościowe. Nie mogli pominąć Księdza Bosko. Ten 18
stycznia, tłumacząc się niemożnością napisania artykułu, poprzestał na następującym
oświadczeniu: „To, co mogę zrobić, zrobię, a mianowicie: Wyznaję uroczyście,
że uznaję za swoje własne wszystkie uczucia wiary, szacunku, poważania, czci
i niezmiennej miłości św. Franciszka Salezego względem Najwyższego Pasterza.
Przystaję z radością na wszystkie chwalebne tytuły, jakie on wybrał z Ojców Kościoła
i ze soborów i którymi, jakby koroną drogocennych pereł ozdobił skroń Papieża.
Takimi są między innymi tytuły: „Abla” dla jego Prymatu, „Abrahama” dla jego
Patriarchatu, „Melchizedecha” dla jego Kapłaństwa, „Aarona” dla jego Godności,
„Mojżesza” ze względu na Zwierzchnictwo, „Samuela” ze względu na Sądownictwo,
„Piotra” z uwagi na Władzę, „Chrystusa” z uwagi na namaszczenie, „Pasterza
wszystkich pasterzy” i przeszło 40 innych, niemniej chwalebnych i stosownych.
Pragnę, by wychowankowie pobożnego Towarzystwa św. Franciszka Salezego nigdy
nie odbiegali od uczuć tak wielkiego Świętego, naszego Patrona, względem Stolicy
Apostolskiej; by przyjmowali z gotowością, szacunkiem i prostotą umysłu i serca nie
tylko orzeczenia Papieża w sprawach wiary i obyczajów, lecz aby także w kwestiach
spornych przyjmowali zawsze raczej jego zdanie, także jako doktora prywatnego,
aniżeli opinię jakiegokolwiek teologa albo uczonego. Utrzymuję ponadto, że tak
powinni postępować nie tylko salezjanie i ich Pomocnicy, lecz wszyscy wierni,
a osobliwie duchowieństwo; ponieważ oprócz obowiązku poważania, jaki mają dzieci
względem ojca, oprócz obowiązku czci, jaki mają chrześcijanie względem Zastępcy
210 Do tejże samej na Nowy Rok nasz Święty napisał na wizytówce: „Ksiądz Jan Bosko przesyła Szanownej Pani swoje
życzenia; modli się i poleca się modlić swoim sierotom za Panią i za wszystkie Jej intencje, spraszając na Nią i Jej rodzinę
najlepsze błogosławieństwa Boże. 1 stycznia 1887 r”.
201

21.2 Page 202

▲back to top


Jezusa Chrystusa. Papież zasługuje jeszcze na wszelki szacunek, ponieważ został
wybrany z grona ludzi najbardziej oświeconych pod względem wiedzy, najbardziej
celujących roztropnością, najbardziej zasobnych w cnoty i ponieważ w zarządzie
Kościoła jest w sposób szczególny wspomagany przez Ducha Świętego”.
Kardynał Canossa, biskup Werony, pisał mu 26 grudnia polecając swego brata
Oktawiana: „Niech Ksiądz pobłogosławi jego, mnie i całą naszą rodzinę. Polecam się
jeszcze raz gorącym modłom, szczególnie w intencji pewnej sprawy, o którą od
dłuższego czasu proszę Boga. Jeśli mogę być w czymś pomocny, jestem na rozkazy
Księdza”. W końcu wyrażał mu swój „bezgraniczny szacunek i cześć”. Ksiądz Bosko
po trzech tygodniach tak mu odpisał:
Eminencjo! Najprzewielebniejszy Księże Kardynale!
Z wielką pociechą otrzymałem pozdrowienia i błogosławieństwo Waszej
Eminencji i miałem szczęście złożyć swoje uszanowanie bratu Waszej Eminencji,
panu hrabiemu Canossa. Obecnie wszystkie nasze modły są skierowane do
Najświętszej Panny Wspomożycielki, ażeby raczyła zachować jeszcze Waszą
Eminencję „ad multos multos iubilares dies - przez długie, długie dni jubileuszowe”
ku chwale Kościoła, ku pomocy potrzebujących, zwłaszcza biednych salezjanów,
którzy pokornie lecz gorąco polecają się modlitwom Waszej Eminencji.
Proszę błogosławić nam wszystkim i uważać nas za Swoich biednych, lecz
najprzywiązańszych synów i sług.
Za wszystkich
Turyn, 14.01.1887 r.
Ksiądz Jan Bosko
PS. Proszę wybaczyć brzydkie pismo.
W odpowiedzi listownej kardynał wyraził mu swoją najżywszą radość za tych
parę wierszy. Pismo to jest drogocennym dokumentem, wskazującym, w jak wysokim
poważaniu miał Księdza Bosko i jego dzieło ten wielki Dostojnik Kościoła. Werona
przygotowywała się do bliskiego obchodu srebrnego jubileuszu biskupiego swego
Pasterza. Leon XIII uprzedził diecezjan listem gratulacyjnym, o którym jest wzmianka
poniżej.
Najczcigodniejszy i Najdroższy Księże Bosko!
Po wspaniałym liście naszego Ojca św. Leona XIII żaden inny spośród
odebranych w tych dniach nie przyniósł mi tyle radości i pociechy, jak pełen
serdeczności list Księdza, otrzymany dziś rano. Tysięczne dzięki! Wśród tylu świętych
zajęć Ksiądz nie tylko pamiętał o mej skromnej osobie, lecz podjął się trudu, by
napisać mi własnoręcznie. Jestem zobowiązany z całego serca; nie mogąc nic innego
uczynić, będę się nadal modlił więcej niż zwykle do Boga, by błogosławił Księdza
i Jego zbawcze dzieła. Powiedziałem „nadal”, ponieważ cenię i kocham Jego
salezjanów i chociaż niegodnie, to przecież każdego ranka we Mszy św. robię
202

21.3 Page 203

▲back to top


„memento” za misje, osobliwie za Afrykę, za Patagonię i za Chiny, gdzie Siostry
Kanosjanki czynią wiele dobrego.
Biedna Afryka! Niech się Ksiądz modli najpierw za mnie (tak tego potrzebuję -
czuję to dobrze), a następnie za tę nieszczęśliwą Misję!
Proszę wiedzieć, że pewnego dnia wyrzekłem do Przełożonych Małego
Seminarium dla Afryki Środkowej: Jeżeli nas przyjmie, przejdziemy wszyscy pod
rozkazy Księdza Bosko z bronią i bagażami i wyjedziemy do Ameryki, która też jest
krajem misyjnym. Lecz im wydawało się, że powinni uszanować pamięć i dzieło
nieodżałowanego biskupa Comboni i oczekiwać, aż spodoba się Bogu otworzyć
znowu drogę pomiędzy murzynów. I nie chciałem więcej nalegać.
Tymczasem dziękuję serdecznie za wszystko, a wraz z Księdzem dziękuję
bardzo Jego dobrym salezjanom, w imieniu których Ksiądz obiecuje mi największą
z łask: ich modlitwy. Proszę mi pobłogosławić i uważać mnie zawsze z całego serca za
Najoddańszego, Najzobowiązańszego i Najprzywiązańszego
15.01.1887 r.
L. Kard. Canossa biskup
Sługa Boży wzruszony zawiadomił go o otrzymaniu listu z prostotą właściwą
świętym, posyłając mu obrazek Maryi Wspomożycielki, na którym wypisał na
odwrotnej stronie czułe wezwanie: „Jego Em. Kard. Canossa. O Maryjo, prowadź
Twojego Drogiego i gorliwego syna we wszystkich przedsięwzięciach ustawicznie
drogą do nieba. 23 stycznia 1887 r. Ksiądz Jan Bosko”.
Jeżeli Werona miała kardynała za biskupa, powinna za to być wdzięczną
Księdzu Bosko. Pobożny i pokorny dostojnik, gdy został przeniesiony przez Leona
XIII do Bolognii, udał się do Papieża i zaklinał go, by go pozostawił w Weronie.
Przypadek chciał, że w Rzymie (280) spotkał się z Księdzem Bosko, któremu ze łzami
w oczach polecał, ażeby wyrzekł słówko na jego korzyść. Święty podczas posłuchania
skierował rozmowę na ten temat i kiedy się spostrzegł, że Papież nie był przeciwny
zamiarom biskupa, znalazł sposób, by mu podsunąć swoją myśl. Ponieważ Bologna
była siedzibą kardynała, czy nie można by przyjąć zrzeczenie arcybiskupstwa, a nadać
zrzekającemu się godność kardynalską? Ta myśl spodobała się Ojcu św.; dlatego
Ksiądz Bosko, widząc się ponownie z biskupem, rzekł: Arcybiskupem nie, lecz
kardynałem - tak.
Od innego wielkiego Dostojnika Kościoła otrzymał łaskawe wyrazy
podziękowania. W pierwszych dniach lutego został podniesiony do godności
kardynała arcybiskup Benewentu i nuncjusz apostolski w Paryżu, Kamil Sycylianus
Rende. Ksiądz Bosko spotkał go w stolicy Francji cztery lata przedtem i doświadczył
od niego i jego matki dowodów głębokiego szacunku. Dlatego uważał za swój
obowiązek przesłać mu zaraz życzenia z powodu nowej godności; polecał mu
równocześnie niedawno otwarty zakład w Menilmontant. Kardynał zaczekał, jak
zwykle, aż do Konsystorza, a potem odpisał z Paryża dnia 24 marca: „Jestem bardzo
wdzięczny za serdeczne powinszowanie, jakie Wasza Wielebność z taką uprzejmością
203

21.4 Page 204

▲back to top


raczyła mi złożyć z okazji mego wyniesienia do Purpury Rzymskiej. Dziękuję z całego
serca i ufam, że Wasza Wielebność zechce Swoimi modlitwami spraszać mi pomoc
potrzebną do spełniania obowiązków, jakie nowa godność na mnie nakłada. Nie znam
domu salezjańskiego, istniejącego tutaj, lecz mogę zapewnić, że będę się czuł
szczęśliwym, jeżeli będę mógł oddać jakąś przysługę Jego Zgromadzeniu”.
Innym nowo mianowanym kardynałem był Nuncjusz Apostolski w Madrycie,
który utrzymywał listowne stosunki z Księdzem Bosko, kiedy chodziło o zakład
madrycki211. Także jemu Ksiadz Bosko przesłał swe życzenia, na które kardynał
Rampolla odpisał z gorącym podziękowaniem (281); między innymi tak się
wyrażał212: „Miło mi przy tej sposobności potwierdzić moją szczególniejszą
życzliwość względem Zgromadzenia salezjańskiego, ciesząc się wraz z Jego
Wielebnością z wielkiego dobra jakie działają Jego synowie w diecezjach
hiszpańskich, gdzie przebywają. Niedawno temu słyszałem wielkie pochwały, z jakimi
wyrażali się o nich wybitni dostojnicy kościelni. Dałby Bóg, by mogli się rozszerzyć
jeszcze więcej w tym narodzie, tak potrzebującym dzisiaj.
W marcu Ksiądz Bosko posłał list z życzeniami do adwokata Melchiora Voli,
wybranego na burmistrza Turynu. Przesyłając mu podziękowanie i prosząc, by raczył
przyjąć wyrazy pełne szacunku, pierwszy obywatel miasta pisał, że wspomina
z przyjemnością dni swojej młodości, kiedy to miał „szczęście poznać Wielebnego
i Wielce Zasłużonego Księdza Bosko w domu Roasenda”. U tej szlachetnej rodziny p.
Voli dopomagał Księdzu Bosko w przepisywaniu jego „Historii Włoch”.
Rozmów we właściwym znaczeniu Ksiądz Bosko nie był w stanie prowadzić,
lecz bardzo chętnie słuchał, kiedy mówiono o misjach i cieszył się niezwykle, gdy mu
czytano listy od misjonarzy. Jego odezwania się polegały najczęściej na krótkich
zdaniach, zaprawionych nieraz dowcipem. Oglądając podobiznę Napoleona III na
jednej monecie wyrzekł: „Sic transit gloria mundi - tak przemija sława świata”. Nikt
już prawie o nim nie mówi... chyba tylko źle. Na pytanie pana Olive, czy w liście do
swej żony ma powiedzieć, że Ksiądz Bosko czuje się dobrze, odrzekł: Proszę napisać,
że Ksiądz Bosko choruje na lenistwo. Tamten się śmiał, twierdząc, że właśnie jest na
odwrót. Lecz Sługa Boży odparł: To tylko dobroć pana Oliva powątpiewa w prawdę,
powiedzianą przez Księdza Bosko. Pewnego dnia otrzymał od pani Quisard z Lyonu
obrazek z takim napisem po francusku: „Obcuj z Bogiem, jak ptaszek, który czuje
trzęsącą się gałązkę, lecz (282) śpiewa dalej wiedząc, że ma skrzydła”. Przeczytał
uważnie, potem kazał go zanieść księdzu Berto, robiąc uwagę: Kto wie, co pomyśli ks.
Berto, kiedy otrzyma ten obrazek! Ks. Berto domyślił się prawdy. Zrozumiał, że jest
to ojcowskie napomnienie na niedaleką przyszłość, kiedy zabraknie mu Księdza
Bosko, jego jedynej podpory na świecie. Przy stole Sługa Boży rzadko przerywał
milczenie i wydawało się, jakby stale był pogrążony w rozmyślaniu. Pewnego dnia
211 Por. tom XVII, str. 600 i nast.
212 Madryt, 11 kwietnia 1887 r.
204

21.5 Page 205

▲back to top


mieszając wodę z winem rzekł: Także Pan Jezus na Krzyżu chciał, aby Jego Krew
była zmieszana z wodą.
Swemu wielkiemu zaufanemu księdzu Lemoyne, który w godzinach
wieczornych siadywał blisko niego, by mu umilać samotność w przymusowej
bezczynności, bo światło sztuczne raziło jego wzrok, dał pewnego razu
przepowiednię. Znienacka, ponieważ uprzednio rozmawiano zgoła o czym innym,
odezwał się w te słowa: Ty dojdziesz do bardzo podeszłego wieku. Innego wieczora,
kiedy ks. Lemoyne postępował za nim milcząco po schodach, Ksiądz Bosko zatrzymał
się niespodziewanie i z miną człowieka, który chce zdradzić jakąś tajemnicę, szepnął
mu półgłosem:
Czeka cię bardzo sławna przyszłość. A po chwili milczenia ciągnął dalej: To, co
cierpiałeś, jest niczym w porównaniu do tego, co masz przecierpieć. Lecz odwagi,
wszystko na tym świecie mija... a potem... potem niebo. Ks. Lemoyne dożył 77 lat.
Jego błogosławiona pamięć żyje i żyć będzie w zgromadzeniu, a imię jego jest na
ustach wielu, nawet poza zgromadzeniem, osobliwie za to, co napisał o Księdzu
Bosko. Ostatni okres jego życia był naprawdę bolesny z powodu dolegliwości
fizycznych, lecz jeszcze więcej z powodu cierpień duchowych, których on, jako
obdarzony żywą wyobraźnią i zbyt wrażliwym sercem doznawał z różnych przyczyn.
Możliwe, że jęczał on pod brzmieniem mąk duchowych, bo pewnego razu, gdy
natknął się na jednego młodego księdza salezjanina, wymknęło mu się następujące
wyrażenie: Dawniej w Oratorium jadało się mamałygę, ale za to był Ksiądz Bosko!
Niekiedy najmłodszym sekretarzom, którzy go zwyczajnie otaczali, Święty
opowiadał sny nocne; sny te nie zawierają nic nadzwyczajnego (283), za wyjątkiem
dwóch, z których jeden przytoczony już o kl. Olive. O drugim tak się wyraził
wieczorem 13 lutego do ks. Viglietti’ego, który zapisał to w kronice: Chciałbym
spisać wiele ważnych rzeczy, objawionych mi we śnie na początku roku. Zawsze
postanawiam to uczynić, lecz potem zapominam. Postaraj mi się o nich przypomnieć,
a ja ci podam, byś je zanotował. Lecz ks. Viglietti, może dla zaoszczędzania mu
zbytniego wysiłku w pisaniu, nie pokwapił się z przypomnieniem.
Nierzadko śniąc wydawał głośne okrzyki, które budziły i przestraszały księdza
Viglietti’ego i zmuszały go do przyjścia z pobliskiego pokoju. Tak zdarzyło się np.
w nocy z 2 na 3 marca. Rano sekretarz zapytał go, co mu się śniło. Odpowiedział, że
była to jakaś drobnostka, do której nie przywiązuje większej wagi i z której zapamiętał
tylko jeden szczegół. Zdawało mu się, że chodził po nieuprawnym polu, gdy jakaś
osoba odezwała się do niego: Trudzisz się uprawą pola na brzegach Rio Negro,
podczas gdy tutaj masz pola zupełnie leżące odłogiem.
Och, odrzekł Ksiądz Bosko, na tych polach pozwolę róść trawie, zamienię je
w łąki, które służyć będą bydłu na paszę.
Po chwili spostrzegł bujną czereśnię, obwieszoną owocami, i zachęcał
ogrodnika, by je pozrywał. Ten usłuchał, lecz podczas obrywania okazało się,
że czereśnie były zwiędłe i zepsute.
205

21.6 Page 206

▲back to top


W nocy na 24 marca śniło mu się, że się znajduje w winnicy, gdzie zbierano
winogrona. Jakże to?- pyta Ksiądz Bosko. Mamy wiosnę, a już jest winobranie?
A jednak co za obfitość kiści! Jak dorodne winogrona! Ach, tego roku będziemy mieli
obfite zbiory.
Tak, tak - odpowiedzieli mu brat jego Józef i Buzzetti, znajdujący się między
robotnikami winnicy; trzeba zebrać wiele, dopóki jest, ponieważ po roku obfitości
nastaną lata nieurodzaju.
Dlaczego miałby nastąpić nieurodzaj? - zapytał Ksiądz Bosko. (284)
Ponieważ Pan Bóg chce ukarać ludzi za nadużywanie wina.
Trzeba więc, zawołał Ksiądz Bosko, porobić wielkie zapasy dla naszych
chłopców.
Także przy opowiadaniu tego snu okazywał, że nie przywiązuje doń znaczenia
i zakończył z uśmiechem: To tylko sen!
Rankiem 3 kwietnia rzekł do ks. Viglietti’ego, że ubiegłej nocy nie mógł
odpocząć, ponieważ plątał mu się po głowie straszny sen, jaki miał w nocy 2 kwietnia.
Wszystko to spowodowało w nim prawdziwe wyczerpanie sił.
Gdyby chłopcy, mówił, usłyszeli opowiadanie tego, co widziałem, to albo
rozpoczęliby święte życie, albo uciekliby z przerażenia, by nie słuchać do końca.
Zresztą jest mi niemożliwym opisać każdy szczegół, tak jak trudno byłoby przedstawić
w całej swej rzeczywistości kary zgotowane grzesznikom w przyszłym życiu.
Ksiądz Bosko widział kary piekielne. Usłyszał na sam przód wielki huk, jakby
trzęsienia ziemi. Zrazu nie zważał zbytnio na to; lecz łoskot wzmagał się stopniowo,
aż przeszedł w grzmot bardzo przeciągły, grozą przejmujący, pomieszany z krzykami
przerażenia i wyciami bólu - jakieś bełkotanie ludzkie, które łącznie z ogólnym
hałasem powodowały zgiełk okropny. Przelękły zaczął śledzić dokoła, co by mogło
być przyczyną owego zgiełku, lecz nic nie zobaczył. Łoskot coraz bardziej
ogłuszający zbliżał się, lecz nie można było ani oczyma ani uszami rozróżnić, co się
działo. Ksiądz Bosko opisywał dalej w ten sposób: Zobaczyłem początkowo jakby
jakąś masę, jakby bryłę bezkształtną, która powoli, stopniowo przybierała wygląd
potwornej beczki; z niej to wydobywały się owe krzyki bólu. Zapytałem przerażony,
co to ma znaczyć. Wówczas krzyki, dotychczas bezładne, stały się bardziej donośne
i wyraźne i zrozumiałem słowa: „Multi gloriantur in terris et cremantur in igne - Wielu
chełpi się na ziemi, a (285) gorzeć będą w ogniu”. Dojrzałem wewnątrz beczki osoby
zeszpecone nie do opisania. Oczy wyłaziły im z oczodołów, uszy jakby oderwane od
głowy zwisały w dół, ręce i nogi powykrzywiane w sposób dreszczem przeszywający.
Z jękami ludzkimi zlewały się miauczenia kotów, wściekłe ujadanie psów, wycia
wilków, ryki lwów, tygrysów, niedźwiedzi i innych zwierząt. Wpatrzyłem się bardziej
i wśród tych nieszczęsnych rozpoznałem niektórych. Wówczas przerażony do
najwyższego stopnia zapytałem ponownie, co by miało oznaczać to niezwykłe
widowisko. Odpowiedziano mi: „Gemitibus inenarrabilibus famem patientur ut canes -
Wśród niewysłowionych jęków cierpieć będą głód jak psy”.
206

21.7 Page 207

▲back to top


Równocześnie w miarę wzrastania hałasu wzmagała się przed nim coraz żywiej
i widoczniej wyrazistość rzeczy; rozpoznawał lepiej owych nieszczęśliwców, coraz
dokładniej dochodziły go ich krzyki, coraz okropniejszy napawał go przestrach.
Wreszcie wykrzyknął:
Czyż nie ma środka zaradczego albo ucieczki przed takim nieszczęściem? Czyż
to naprawdę dla tyle okropnych urządzeń, tak straszliwa kara? Co mam robić?
Tak, odrzekł jakiś głos, istnieje środek zaradczy, jedyny tylko środek zaradczy:
pośpiech, by uiścić własne długi złotem i srebrem.
Przecież to rzeczy materialne!
Nie. „Aurum et thus - Złoto i kadzidło”. Przez nieustanną modlitwę i częstą
Komunię św. można zaradzić tak wielkiemu złu.
Podczas tej rozmowy dały się słyszeć krzyki coraz bardziej rozdzierające,
coraz potworniej wyglądali ci, co je wydawali, tak że zdjęty śmiertelną trwogą
Ksiądz Bosko przebudził się. Była godz. 3 rano. Nie mógł więcej zmrużyć oka.
Podczas gdy to opowiadał, trząsł się cały, oddychał z trudnością i płakał.
Ksiądz Bosko nie przestawał przewodniczyć zebraniom Kapituły. Zazwyczaj
miały one miejsce w jego pokoju. W okresie, o którym mowa, odbyły się tylko cztery.
Przeglądnijmy protokoły, by wydobyć z nich to, co się odnosi do Sługi Bożego.
Na pierwszym posiedzeniu dnia 14 lutego omawiano bardzo ważny temat:
W jaki sposób ułożyć stosunki między Instytutem Córek Maryi (286) Wspomożycielki
a Pobożnym Towarzystwem Salezjańskim. Sprawa ta była już rozważana na jednym
z dawniejszych posiedzeń, lecz nie rozstrzygnięcia jej z powodu braku niektórych
członków Kapituły. Tymczasem zagadnienie domagało się rozwiązania, ażeby Siostry
wiedziały, do kogo się zwracać w różnych okolicznościach i by nie cierpiał na tym
Instytut Sióstr oraz prawidłowa karność. Dlatego Ksiądz Bosko polecił ks. Lemoyne
przemyśleć sprawę dokładnie i potem ją przedłożyć. Ks. Lemoyne badał, wypytywał
i wreszcie 14 lutego odczytał sprawozdanie. Wyłożył w nim oddzielnie różne poglądy,
wyrażone w tej sprawie w różnych czasach przez poszczególnych członków Kapituły
Wyższej. W związku z naszą historią wystarczy poznać trzy rzeczy: podstawę
zagadnienia, zasadnicze zdanie co do sposobu jego rozwiązania i postanowienie
powzięte przez Kisędza Bosko za zgodą Kapituły.
Zwierzchnikiem Instytutu Sióstr był wówczas Przełożony Główny, a więc siłą
rzeczy i jego Zastępca; rzeczywiście Ustawy napisane przez Księdza Bosko
i wydrukowane, w rozdziale II, art. 1, brzmiały: „Instytut pozostaje pod zwierzchnią
i bezpośrednią zależnością od Przełożonego Generalnego Towarzystwa św. Franciszka
Salezego, który nazywa się Przełożonym Głównym. W każdym domu może on
wyznaczyć jako swojego przedstawiciela, kapłana, tzw. dyrektorem Sióstr.
Dyrektorem naczelnym będzie jeden z członków Kapituły Wyższej Zgromadzenia
Salezjańskiego”. Wobec powyższego widać, że nie chodziło tu o samorządne
zwierzchnictwo Instytutu, lecz o „Kierownictwo Generalne”, zależne od Przełożonego
Głównego i jego Zastępcy. To kierownictwo spełniał początkowo ks. Dominik
Pestarino, potem ks. Costamagna, dyrektor zakładu w Mornese. Kiedy Instytut Sióstr
207

21.8 Page 208

▲back to top


bardziej się rozwinął, uważano za stosowne pozostawić kierownictwo szczególne
dyrektorowi Domu Macierzystego, tj. najpierw w Mornese, później zaś w Nizza
Monferrato; lecz równocześnie z ramienia Księdza Bosko opiekę i kierownictwo
ogólne objął Katecheta Generalny Salezjanów ks. Cagliero, który sprawował ten urząd
aż do roku 1884, tj. do chwili, kiedy wyjechał do Patagonii jako Wikariusz Apostolski.
Po jego wyjeździe kierownictwo generalne (287) Sióstr przeszło na Radcę Kapituły
Wyższej ks. Jana Bonettiego. Kiedy w roku 1886 został on na Kapitule Generalnej
wybrany Katechetą, powstało pytanie, kto w następstwie powinien piastować
kierownictwo Sióstr. Oto dlaczego, jak wspomnieliśmy, już wówczas poruszano tę
sprawę w czasie posiedzenia Kapituły na Valsalice, jednak bez ostatecznego
rozwiązania. Obecnie zależało Księdzu Bosko, by dojść do rozstrzygnięcia.
Czy nie byłoby najlepszym rozwiązaniem tak wszystkim pokierować, iżby
Siostry przyzwyczaiły się do samoistnego działania i więcej nie zniewalały
Przełożonego do wkraczania w zwyczajne zarządzenia, w kierownictwo
i administrację? Przyniosłoby to niewątpliwie wielkie ułatwienie pracy temu, któremu
byłoby powierzone ich kierownictwo. Takiej właśnie treści był wniosek piąty,
podsunięty przez innych a przedłożony i rozstrzygnięty przez sprawozdawcę213, który
go zbijał na równi z poprzednimi. Przytaczamy tu jego rozumowanie: „Kobieta,
mówił, potrzebuje ustawicznej podpory nawet w rzeczach, które na pozór nie mają
wielkiego znaczenia i trzeba, by czuła, rzeczywiście konieczność tej podpory. Jeżeli
się ją zostawi niezależną, szukać będzie poparcia u osób postronnych, a spowiednik
miejscowy, zainteresowany w tym, by przychylać się do ich zwierzeń, wyciśnie na
nich piętno swojego własnego ducha. Następnie kobieta w zgromadzeniu dąży
niejednokrotnie do uchylenia się od uległości, jaką jej nakłada wola Przełożonego,
osobliwie, kiedy ta wola nie jest zgodną z mniemaniem jakiejś wpływowej
przełożonej. Historia kościelna dostarcza nam tego wiele przykładów, Naszym
Siostrom nie brak zasobów materialnych i naturalnie przekładają one swoje przełożone
nad przełożonych salezjanów; stąd konieczność zbliżenia ich do nas przez wizytację,
korespondencję i to w każdym poszczególnym domu. (288) Kobieta pominięta, albo
też która się za taką uważa, znajdzie zawsze sposób odzyskania właściwego sobie
miejsca, albo odda się zgubnemu zniechęceniu. Kto stykał się z nimi przez sześć lat,
wie z doświadczenia, że nie Ustawy, lecz uczucie i zaufanie wiąże Siostry z naszym
zgromadzeniem. Nie bez znaczenia jest przysłowie: Jeden kogut w kurniku. Ks.
Chicco przed opuszczeniem kierownictwa w Nizza, ks. Cagliero przed wyjazdem do
Ameryki, Siostra Maria Mazzarello przed śmiercią nalegali na ten punkt, by zacieśnić
coraz bardziej stosunki i zjednoczyć to kierownictwo. Wystarczy to ogólnikowe
rozważanie wniosku piątego, aby się przekonać o jego błędnym ujęciu”.
213 Inne cztery wnioski były następujące: 1. Powierzyć kierownictwo Sióstr jednemu z trzech Radców Kapituły Wyższej; 2.
Powierzyć je dyrektorowi miejscowego zakładu w Nizza; 3. Zawsze w zależności od Przełożonego Głównego i jego
Zastępcy kierownictwo generalne sprawować powinna Kapituła Wyższa Salezjanów, tzn. każdy członek Kapituły w tej
dziedzinie, jaka mu przypada w stosunku do salezjanów; 4. Pozostawić nadal kierownictwo Katechecie Generalnemu.
208

21.9 Page 209

▲back to top


Po odrzuceniu więc wszystkich pięciu wniosków sprawozdawca przedstawił
swój pogląd w następujących słowach: „Naczelne kierownictwo Instytutu Sióstr niech
będzie powierzone Zastępcy Przełożonego Głównego i Katechecie z tym,
że pierwszemu będzie przydzielona strona materialna i finansowa, drugiemu strona
moralna i duchowa”. To zapatrywanie opierało się na następujących przesłankach:
1. Większa łatwość porozumienia się i zachowania jedności kierownictwa;
2. Możliwość wzajemnej pomocy z uwagi na dwóch sprawujących
kierownictwo, przy czym doznałoby mniejszego uszczerbku spełnianie ich urzędu
względem salezjanów;
3. Okoliczność, że obaj są przełożonymi, dodałby większego znaczenia ich
rozporządzeniom, zjednałby im wielką powagę i szacunek, a jednocześnie w wielu
wypadkach umożliwiłaby jednemu i drugiemu uzyskanie pomocy czy to ze strony
innych członków Kapituły, czy też ze strony miejscowego dyrektora w Nizzy;
4. W ten sposób zachowano by również Regułę, wymagającą, żeby
rozstrzyganie spraw zależało od Zastępcy, ponieważ jest ono przywilejem
Przełożonego.
Wobec powyższego ks. Rua zamianował Katechetę Zgromadzenia księdza
Bonettiego dyrektorem generalnym Sióstr wspólnie z sobą i w ten sposób sprawa
została załatwiona.
Przez cały miesiąc aż do 14 marca nie odbyto żadnego zebrania. Na następnym
posiedzeniu obradowano szczególnie nad przeznaczeniem domu na Valsalice. Do tego
tematu powrócono jeszcze na czwartym posiedzeniu 19 kwietnia, o czym będzie
mowa później. Na trzecim posiedzeniu 28 marca jest obecny Ksiądz Bosko,
przysłuchuje się, dorzuca jakieś słówko, lecz nie mówi nic godnego większej uwagi,
(289) za wyjątkiem życzenia, by nadarzyła się pomyślna sposobność do otwarcia
domu salezjańskiego w mieście Cuneo.
Mimo dolegliwości, które doradzały raczej pozostanie w domu, Ksiądz Bosko
w miesiącu lutym wyszedł kilka razy. Trzeciego udał się do kościoła św. Jana
Ewangelisty, gdzie odbywała się konferencja Pomocników o św. Franciszku.
W pewnym dzienniku weneckim214 można było czytać: „Spodziewano się, że Święty
mąż przemówi jak kiedyś, lecz lata, trudy i bardzo ciężkie doświadczenia wyczerpały
jego silny organizm. Ksiądz Bosko dzisiaj już nie może utrzymać się na nogach, cierpi
na ucisk klatki piersiowej, który nie pozwala mu przemawiać publicznie, czuje ciężar
życia nazbyt pracowitego. Zachowuje jednak jasność umysłu, jakby miał dopiero 30
lat życia, zachowuje zawsze w sercu młodzieńczy zapał dla dzieł Bożych, a dla
młodzieży ma coś więcej niż miłość, ma pewien rodzaj czci, bo w niej widzi i szuka
nadziei religijnych na przyszłość”. Przemawiał za to rektor kościoła ks. Jan Marenco.
Po nabożeństwie Pomocnicy otoczyli Księdza Bosko, żądni jak zawsze zobaczenia go
z bliska, by go pozdrowić i usłyszeć od niego jakie dobre słowo.
214 „La Difesa – Obrona”, poniedziałek – wtorek, 7 - 8 lutego 1887 r.
209

21.10 Page 210

▲back to top


W kilka dni później wspomniał o Księdzu Bosko również pewien tygodnik
mediolański, redagowany przez ks. Albertario215. Na pierwszej stronie, obok bardzo
udanej fotografii Świętego mieścił się długi i pełen podziwu artykuł: „Imię Księdza
Bosko, czytamy tam, streszcza w sobie prawdziwą epopeję chrześcijańską. Nikomu
we Włoszech nie jest ono nieznane, a miliony warg powtarzają je z uczuciem
wzruszenia, czci, nadziei i wdzięczności”. Nakreśliwszy potem piękny profil tego
„człowieka cudu”, tego „prawdziwego bohatera kapłaństwa”, kończył słowami: „Jest
on prawdziwą potęgą, jakkolwiek bardzo pokorny i przystępny; jest olbrzymem
miłości i gorliwości, a żadna pochwała nie dorówna jego zasłudze”.
Zachorowała ciężko p. Maria Pelissero, dama pobożna i wielka (290),
Pomocnica dzieł salezjańskich. Ksiądz Bosko powodowany wdzięcznością postanowił
ją odwiedzić. Towarzyszył mu ks. Viglietti dnia 12 lutego. Cała liczna rodzina wyszła
mu naprzeciw, błagając z płaczem, by zechciał im zachować drogą chorą. Jedna
z siostrzenic pani Pelissero przedstawiając mu krewnych rzekła: „Proszę popatrzeć na
tę dziewczynkę. Była sparaliżowana od stóp aż do bioder. Ksiądz pobłogosławił ją
kilka lat temu i odtąd zdrowa jest jak ryba. Ta zaś mała była zupełnie niewidoma,
a teraz widzi doskonale. Ach, proszę nam uzdrowić także ciotkę! – Ksiądz Bosko
zatrzymał się nieco z nimi, wspomniał o niebie i o zgadzaniu się z wolą Bożą;
następnie pobłogosławił je i rozdał wszystkim medaliki Maryi Wspomożycielki, po
czym wszedł do pokoju chorej. Musiała to być naprawdę święta niewiasta – tak
pięknie mówiła o niebie i o chrześcijańskiej rezygnacji. Przyjęła z prawdziwym
namaszczeniem błogosławieństwo Księdza Bosko, który jej polecił – o ile przeniesie
się do wieczności – by załatwiła jego sprawunki u Najświętszej Panny; tymczasem on
i jego chłopcy prosić będą Boga, by stało się tak, jak będzie lepiej dla jej duszy.
Wkrótce potem pani ta świętą śmiercią zakończyła długie i cnotliwe życie.
Ósmego kwietnia przestała żyć hrabina Gabriela Corsi, jedna z tych
dobrodziejek, które uważały sobie za zaszczyt, że Ksiądz Bosko nazywał je
„mateczkami” swoimi i swoich chłopców; Święty odwiedził ją w pierwszych dniach
choroby i między innymi tak jej powiedział: Ach, pani hrabino! Pani nie dotrzymuje
słowa! Obiecała podarować dla chłopców Oratorium dwa cielęta, by mogli się weselić
w dzień mojego jubileuszu kapłańskiego; nie dotrzymuje Pani słowa, nie dotrzymam
i ja. Na św. Gabriela, dzień jej imienin, posłał jej obrazek z następującym wezwaniem
do Matki Najświętszej, wypisanym własnoręcznie: „Hrabina Corsi Gabriela,
O Maryjo, spraw, żeby radosnymi były imieniny Twojej córki, opiekuj się nią we
wszystkich niebezpieczeństwach (291). Prowadź ją i całą jej rodzinę drogą do nieba
i daj, by wszyscy po świętym życiu znaleźli się razem w jej towarzystwie na wieki
w niebie. Amen”.
Inna „mateczka”, którą tak chętnie byłby odwiedził i pobłogosławił, zgasła 13
lutego w Genui; była to szlachetna pani Ghiglini, wspominana już przez nas
niejednokrotnie. Jej różnorodne miłosierdzie stawia ją w rzędzie najbardziej
215 „Leonardo da Vinci”, 13 lutego 1887 r.
210

22 Pages 211-220

▲back to top


22.1 Page 211

▲back to top


zasłużonych Pomocnic salezjańskich; doświadczył tego miłosierdzia szczególnie dom
w Sampierdarena.
Zgony tych zacnych osób, które tak wielką rolę odgrywały w dziełach
Świętego, zdawały się zapowiadać i jego bliski koniec.
211

22.2 Page 212

▲back to top


(292) ROZDZIAŁ XII
Podczas trzęsienia ziemi w lutym 1887 roku.
W dniu 22 lutego, ostatnim dniu karnawału, Ksiądz Bosko pragnął ze swego
balkonu przypatrzeć się zabawom, jakie tradycyjnie urządzali chłopcy na podwórzu;
nim usunął się do pokoju, zaczął rozrzucać garściami orzechy, a chłopcy, zapominając
o grach, biegli zbierać je z wielką cierpliwością, bo były to orzechy Księdza Bosko.
Nieco później zebrał wychowanków z czwartej gimnazjalnej i rozdał im medaliki;
rozdawanie to miało w sobie coś tajemniczego, ponieważ Sługa Boży polecił uważać
te medaliki za drogocenne twierdząc, że przez nie będą uchronieni od wszelkiego
nieszczęścia. Nieszczęście zaś zdarzyło się zaraz następnego rana: straszne
i gwałtowne trzęsienie ziemi, które nawiedziło Ligurię i dało się silnie odczuć także
w Piemoncie. Czy Ksiądz Bosko wyrzekł powyższe zdanie przez przypadek, albo też
coś przeczuwał? Według tego, co pisze ks. Viglietti, Sługa Boży powiedział mu
4 marca, iż medaliki rozdał właśnie przeciw klęsce trzęsienia ziemi, wiedząc dobrze,
co ma się zdarzyć dnia następnego. Zdaje się, że te jego słowa stoją w związku
z innymi wypowiedziami 5 stycznia. Zapytany, dlaczego z początkiem nowego roku
nic nie wspomniał o przyszłych wydarzeniach roku 1887 odrzekł: Lepiej milczeć, aby
nie niepokoić zbytnio umysłów. Przestraszyliby się wszyscy i żyliby w ciągłej obawie.
W Turynie wstrząs był gwałtowny. Chłopcy z Oratorium, którzy (293)
zaledwie przed kwadransem wstali z łóżek, uciekli pośpiesznie z sypialń na podwórze.
Ci, którzy znajdowali się w kościele, wybiegli na zewnątrz. W czasie tego popłochu
wyciągano ręce do statuy Maryi Wspomożycielki umieszczonej na kopule. W owej
chwili ks. Viglietti wchodził do pokoju Księdza Bosko, który z uśmiechem tak się
odezwał: To taniec mimowolny. Wstałem właśnie; lecz w oczekiwaniu na przejście
trzęsienia poczułem zimno po plecach i położyłem się z powrotem do łóżka.
Straszne sceny odbywały się po zakładach nadmorskich, gdzie wstrząsy
powtarzały się z przerwami mniej lub więcej długimi. Przez kilka nocy sypiali pod
namiotami na wolnym powietrzu. Dyrektor zakładu w Varazze po paru dniach zapytał
Księdza Bosko, co dalej czynić czy na powrót zamieszkać w domu, czy czekać.
Święty kazał odpowiedzieć: Wróćcie do domu. Trzęsienie ziemi nie przyniesie wam
szkody. Tak się też stało.
Ośrodkiem największego nasilenia była zatoka genueńska, wzdłuż linii
biegnącej z Savony do Mentona. Liczba ofiar dosięgła kilku tysięcy. Wszędzie domy
zawalone lub grożące upadkiem; runęło kilka kościołów; w całej okolicy ogromne
szkody. Tak wielkie nieszczęście poruszyło serca włoskie. Listy składek otwarte przez
212

22.3 Page 213

▲back to top


dzienniki świadczą o tym, że to trzęsienie było uważane za klęskę narodową. Kiedy
Ksiądz Bosko zdał sobie sprawę z rozmiarów nieszczęścia, polecił napisać do
dyrektorów domów salezjańskich w Ligurii, by chętnie spieszyli z wszelką pomocą
materialną, osobową i moralną. Następnie ks. Cerruti napisał z jego polecenia do
biskupów z Savony, Albenga i Ventimiglia216: „Mój Najukochańszy Przełożony
Kisądz Bosko, wzruszony do głębi klęską, jaka nawiedziła tak znaczną część
tamtejszej diecezji, pragnąłby przyjść z pomocą i ulżyć w jakiś sposób strasznym
następstwom trzęsienia ziemi. Polecił już dyrektorowi salezjańskiego domu w Varazze
udzielić wszelkiej możliwej opieki nieszczęśliwym, mnie zaś (294) upoważnił, bym
doniósł Waszej Ekscelencji, że chętnie przyjmie bezpłatnie tutaj w Turynie i - w razie
potrzeby - w Sampierdarena czterech chłopców spośród najbiedniejszych, którzy
zostali osieroceni na skutek trzęsienia ziemi”. Ksiądz Bosko podjął się więc
utrzymywać i wychować dwunastu chłopców.
Wydaje się to szczególną łaską Matki Boskiej, że salezjanie i ich
wychowankowie pozostali wolni od wszelkich obrażeń osobistych, nie było bowiem
ani zmarłych, ani rannych, ani poturbowanych; natomiast szkody materialne były
znaczne. W Piemoncie budynki doznały uszkodzeń, które łatwo było naprawić; nie tak
było w Ligurii, gdzie niektóre z naszych domów zostały mocno zniszczone,
najbardziej zaś ze wszystkich dom w Vallecrosia, który trzeba było opróżnić zupełnie;
zamknięto więc szkoły zewnętrzne, wychowanice wysłano do rodzin, a sieroty
i bezdomnych przeniesiono do Nizza Monferrato.
Po otrzymaniu sprawozdań od poszczególnych dyrektorów Ksiądz Bosko
wydał zaraz dwa okólniki. W pierwszym nakazał salezjanom wyznaczyć w każdym
zakładzie jeden dzień na modlitwy za zmarłych i odprawić nabożeństwo dziękczynne
za ocalenie wszystkich mieszkańców domów salezjańskich; ponadto by móc sprostać
nieprzewidzianym potrzebom, polecił nie zaczynać przez przeciąg jednego roku
żadnej budowy, napraw i prac, nie czynić zakupów niekoniecznych i znosić chętnie
ograniczenia i braki spowodowane okolicznościami. Drugim okólnikiem zawiadamiał
Pomocników o poniesionych szkodach i wynikających stąd wydatkach i prosił
pokornie o ofiarne miłosierdzie217.
Ze wszystkich uszkodzonych domów najbardziej troszczył się o zakład
w Vallecrosia - nie tylko, ponieważ ucierpiał on więcej od innych, lecz i dlatego,
że zawieszona z konieczności działalność salezjańska wychodziła zbytnio na korzyść
protestantów. Posłał więc tam bezzwłocznie (295) przedsiębiorcę p. Jozuego
Buzzettiego, ażeby zobaczył, co należy zrobić i sporządził kosztorys. Ten po
dokładnym zbadaniu rzeczy napisał, że wystarczyłoby ok. 6 tys. lir, ażeby uczynić
dom tymczasowo mieszkalnym, lecz na inne nieodzowne prace potrzeba będzie
znacznie więcej. List odczytano w czasie obiadu. Ksiądz Bosko odrzekł: Pan Bóg
216 Turyn, 28 lutego 1887 r.
217 Dodatek, dok. 65 A-B.
213

22.4 Page 214

▲back to top


o tym pomyśli, bądźmy spokojni. I wziąwszy list położył go obok talerza. Pod koniec
obiadu wszedł hr. Eugeniusz Maistre, który po przywitaniu się zapytał Księdza Bosko:
Drogi Księże Bosko, czy Ksiądz nie potrzebuje pieniędzy?
Czy to jest pytanie dla Księdza Bosko? Odrzekł. Proszę tylko pomyśleć: mam
ukończyć kościół Najświętszego Serca Jezusowego w Rzymie, mam tylu chłopców do
utrzymania i tyle innych wydatków.
O dobrze, odparł hrabia; proszę wiedzieć, że moja stara ciotka chciała zostawić
Księdzu pewną sumę w testamencie; lecz później przyszło jej na myśl, że lepszy jeden
zając na półmisku, niż dwa w polu i poleciła mi przynieść bezzwłocznie ten oto
pakiecik.
Z tymi słowy wręczył pakiecik Księdzu Bosko z prośbą, by zbadał, co
zawiera. Ksiądz Bosko podał go ks. Rua; ten wyjął zawartość i przeliczył – sześć
banknotów po tysiąc.
Zdarzenie to opowiedział ks. Lemoyne sam ks. Rua. Ks. Lemoyne zapisał je,
a jego notatka znajduje się w naszym archiwum. Z dalszej treści wynika, by Ksiądz
Bosko powiedział hrabiemu, na jaki cel obróci pieniądze; owszem należy wykluczyć
tę możliwość jak można wynosić z następującego listu, który miał służyć za
poświadczenie odbioru dla ofiarodawczyni.
Najdroższy Panie Hrabio Eugeniuszu!
Podczas swojego pobytu w Turynie raczył Pan Hrabia złożyć nam wizytę i to
wizytę prawdziwego miłosierdzia.
Kilka minut przedtem otrzymaliśmy rachunek płatny na 6 tysięcy franków,
a był to właśnie jeden z długów, pozostawionych mi przez naszych misjonarzy
w chwili odjazdu do Patagonii; wczoraj o godz. 10 rano dług został wyrównany
z podziwem wierzyciela i moim własnym, bo sam nie wierzyłem, że będę mógł także
i tę spłatę uskutecznić.
Niech Bóg błogosławi Pana, Drogi Panie Eugeniuszu, który byłeś (296)
doręczycielem tej sumy i miłosierną Ciotkę, szczodrą ofiarodawczynię.
Wszyscy nasi misjonarze, wszystkie nasze siostry w liczbie 250 tysięcy,
modlić się będą, aby Bóg raczył sowicie odpłacić Wam wszystkim w doczesności
i wieczności.
Przy tej sposobności pragnę wywiązać się z obowiązku i podziękować Pani za
dobrodziejstwa wyświadczone całemu Zgromadzeniu salezjańskiemu i jego
wychowankom w tylu okolicznościach. W tej chwili czujemy wielkość Pańskich
dobrodziejstw z powodu kłopotów, w jakich się znajdujemy i wielkiej liczby sierot,
które zewsząd i ustawicznie wołają o ratunek.
Niech Bóg błogosławi Pana, Panie Hrabio Eugeniuszu, a Maryja Najświętsza
niech ochrania całą Pańską rodzinę i prowadzi drogą cnoty aż do nieba, lecz łącznie
z Panem i biednym piszącym.
Od dłuższego czasu nie pisuję już listów, dlatego niech mi Pan wybaczy
brzydkie pismo i treść niezbyt uporządkowaną; lecz dzisiaj posłużyło mi to za miłą
214

22.5 Page 215

▲back to top


wymianę myśli między mną a tym, którego wielce miłuję w Bogu i za którego
codziennie czynię szczególne memento we Mszy św.
Podczas gdy zapewniam, że jesteśmy zawsze szczęśliwi, ilekroć możemy
zobaczyć Pana lub oddać Mu jakąś usługę, mam zaszczyt i przyjemność wyznać się
Najdroższego i Szanownego Pana Najniższym Sługą
Turyn, 6 marca 1887 r.
Ksiądz Jan Bosko
Ofiara więc była podwójnie opatrznościowa, raz że posłużyła do wyrównania
pilnego długu, wynoszącego dokładnie 6 tys. lir, po wtóre, że jednocześnie dała
możność przeznaczenia równej sumy na pierwsze roboty w Vallecrosia.
W podobnych kłopotach nie mógł Sługa Boży nie odwołać się do miłosierdzia
osób najlepiej umiejących go zrozumieć i najbardziej gotowych do przyjścia mu
z pomocą. Oto kilka listów skierowanych przez niego do dobrodziejek i dobrodziejów.
Jeden z nich był do markizy Henryki Nerli z Florencji, która również zaliczała się do
tzw. „mateczek”.
Najjaśniejsza Pani Markizo i Najdroższa jako Matka!
Otrzymałem w dobrym stanie wielką i ciężką skrzynię z butelkami bardzo
rzadkiego i wytrawnego wina. Jestem trochę zawstydzony, bo jako Jej syn
najprzywiązańszy, a takim chcę zawsze pozostać, właściwie ja powinienem bym
ofiarować je swojej dobroczynnej Matce. Wino jest wybornego smaku i najlepszego
gatunku. Życie, które mi ten drogocenny napój przedłuża, jest bez wątpienia innym
spośród tylu darów jakie mi Pani Markiza daje. Bóg niech będzie błogosławiony
w każdej rzeczy i błogosławione wielkie miłosierdzie Pani, osobliwie w tych
nieszczęśliwych chwilach, bo na pewno nie odważyłbym się robić na ten cel
wydatków. Domy w Ligurii, kilkanaście sierot wraz z naszymi rozproszonymi
Siostrami, stawiają mnie w takich opałach, jakich dotychczas nigdy nie zaznałem.
Lecz Bóg wspierał nas zawsze, Maria zawsze się nami opiekowała, więc nasza ufność
nigdy nie osłabnie.
Pani jednak niech nam dopomaga swoimi świętymi modlitwami; zapewniamy
Panią za wszystko naszą najszczerszą wdzięczność i w nadziei, że osobiście będę Jej
mógł złożyć swoje uszanowanie, korzystam z miłej sposobności i oświadczam się
teraz i zawsze najpokorniejszym synem
Turyn, 3 marca 1887 r.
Ksiądz Jan Bosko
W odpowiedzi markiza posłała mu 500 lir. Nasz Święty, zawiadamiając
o odbiorze, napomniał ją, by się pospieszyła ze sporządzeniem testamentu i nie
odwlekała ani o jeden dzień, gdyż inaczej pozostanie samotna jak Job i umrze
opuszczona przez wszystkich bez możności rozporządzenia czymkolwiek. Markiza
jednak nie wzięła rady dosłownie; stało się więc to, że zachorowała przy końcu marca
215

22.6 Page 216

▲back to top


a słudzy i lekarz odosobnili ją od wszelkiego rodzaju osób. Także dyrektorowi zakładu
we Florencji, który chciał ją odwiedzić, wzbroniono dostępu. Zaledwie umarła,
opuścili ją zupełnie, tak że ks. Febbraro musiał sam czuwać przy zwłokach. Papierów
wartościowych nie znaleziono, albo raczej nic o nich nie było wiadomo; bogata
spuścizna, którą zamierzała przeznaczyć na pobożne dzieła, dostała się do rąk bardzo
dalekich krewnych.
Dobrodziejem zawsze wiernym i hojnym był genueńczyk Oneto Dufor.
Również i do niego napisał Ksiądz Bosko ze zwykłą prostotą:
Wielce Szanowny Panie Oneto Dufor!
Niech się Pan nie dziwi, że biedny ksiądz ucieka się znowu do Jego
miłosierdzia, które mi jest tak dobrze znane. Znajduję się w ciężkim położeniu.
Wszystkie nasze domy w Ligurii są mniej lub więcej uszkodzone przez trzęsienie
ziemi; lecz sierociniec, szkoły, zakład i kościół w Vallecrosia, niedaleko Ventimiglia,
zostały (298) zniszczone i domagają się naprawy i szybkiej odbudowy. W tej chwili
jestem pozbawiony środków pieniężnych i jeżeli Pan może mi przyjść z pomocą,
proszę o nią w imię miłości Bożej. Maryja Najświętsza na pewno to Panu wynagrodzi
szczególnymi łaskami, które hojną ręką rozsypie na całe Pańskie potomstwo
i pozostałą rodzinę.
Niech Bóg błogosławi Pana i zachowa przy zdrowiu, podczas gdy mam
zaszczyt wyznać się z wdzięcznością
Wielce Szanownego Pana Najzobowiązańszym Sługą
(bez daty)
Ksiądz Jan Bosko
PS. Jestem stary i prawie niewidomy, dlatego proszę mi wybaczyć brzydkie
pismo.
W Genui mieszkał również p. Rafał Cataldi, bogaty bankier i ofiarny
chrześcijanin. Ponieważ widownią klęski była Ligurią, nasz Święty widział w tym
szczególe jedną pobudkę więcej, by zwrócić się do niego o pomoc218.
Najdroższy Panie Bankierze Rafale Cataldi!
Upłynął już dobry szmat czasu, a nie miałem szczęścia złożyć Panu osobiście
swego poszanowania, lecz nie zapomniałem nigdy modlić się codziennie za Pana i za
całą Jego rodzinę. Obecnie bardzo ważny powód przypomina mi o Panu i o Jego
ofiarności. Niedawne trzęsienie ziemi uszkodziło mniej lub więcej wszystkie nasze
domy w Ligurii, lecz nasz sierociniec, kościół i szkoły w Vallecrosia, obok
Ventimiglia, zostały zniszczone. Wymagają one szybkiej naprawy i odbudowy. Nie
jestem w stanie zaradzić tym potrzebom w obecnej chwili tylu nieszczęść. Czy Pan
218 Por. tom XVII, str. 886.
216

22.7 Page 217

▲back to top


mógłby mi przyjść z pomocą? Proszę przez miłość Boga, który na pewno Panu hojnie
wynagrodzi.
Jestem stary i prawie niewidomy, dlatego proszę mi wybaczyć brzydkie
pismo.
Pamiętam o Pańskiej rodzinie i o Jego świątobliwym ojcu. Prosić będę ze
serca Najświętszą Pannę, ażeby wspierała Was wszystkich i prowadziła drogą ku
niebu. Amen.
Z najwyższą wdzięcznością kreślę się zawsze w Jezusie Chrystusie
najzobowiązańszym sługą
(bez daty)
Ksiądz Jan Bosko
Ks. Varretoni, proboszcz w Rio San Martino, w obwodzie Mirano. (299)
prowincji weneckiej, przesłał mu z własnego pędu piękna ofiarę: dlatego Sługa Boży
podziękował mu w ten sposób.
Najdroższy Księże Proboszczu!
Nie mogę się nadziwić ofiarności Księdza i wyrzeczeniu, z jakim ją czyni.
W wielkich i naglących potrzebach, w jakich się znajduję, ofiara ta będzie
w sposób szczególny wynagrodzona. Imię Księdza jest już wpisane pomiędzy
wybitnych dobrodziejów naszych sierot. Błogosławię Księdzu i Jego miłosierdziu;
szczególnie zaś pochwalam wielce odwagę Księdza, ponieważ sam spełnia dzieła, nie
czekając, aż inni uczynią to za Niego po śmierci, jak to postępują niejedni, którzy
najczęściej bywają oszukani.
Będziemy się modlili bardzo za Księdza, a Ksiądz niech mnie miłuje
w Jezusie i Maryi. Czy doznamy tej pociechy, by zobaczyć Księdza raz między nami?
Maryja Najświętsza niech nas wszystkich prowadzi do nieba.
Najzobowiązańszy Sługa
(bez daty)
Ksiądz Jan Bosko
Posłał też pokorną prośbę o pomoc do markizy Taliacarne Szarytki
z turyńskiego szpitala św. Jana. Jak wynika z treści, miała ona możliwość i dobrą wolę
do udzielania jałmużny na dobre cele.
(bez nagłówka)
Pani Markiza pozwoli, że również ubogi ksiądz zapuka do Jej ofiarności na
rzecz swoich biednych sierot. Nasze domy zostały mniej lub więcej uszkodzone
wskutek klęski trzęsienia ziemi, które nas niedawno nawiedziło. Lecz zakłady we
Vallecrosia, obok Ventimiglia są zniszczone. Kościół zamknięty, szkoły nieczynne,
sieroty przytułku rozproszone, a nasze Siostry rozesłane po innych miejscach. Należy
przystąpić do szybkiej naprawy lub odbudowy. W tej chwili doprawdy jestem
217

22.8 Page 218

▲back to top


pozbawiony wszelkich środków pieniężnych. Czy mogłaby Pani w swej wielkiej
dobroci przyjść mi z pomocą, o co proszę przez miłość Bożą? Będę się modlił
serdecznie za Panią i polecę również moim sierotom modlić się, ażeby Pani została
hojnie wynagrodzona; Maryja Najświętsza niech Ją prowadzi bezpiecznie drogą ku
niebu.
Z najżywszą wdzięcznością mam zaszczyt wyznać się Najjaśniejszej Pani
najzobowiązańszym sługą
Turyn, 30 marca, 1887 r .
Ksiądz Jan Bosko
Zakonnica przysłała mu w parę dni później ofiarę 100 lir. Ksiądz Bosko
odpisał jej następującym listem dziękczynnym.
Wielce Oświecona i Zasłużona Pani Markizo!
Z prawdziwą wdzięcznością otrzymałem wspaniałomyślną ofiarę stu lir, które
Pani w swej wielkiej dobroci raczyła przesłać dla naszych sierot.
Pozostanę zawsze wdzięczny i prosić będę nieustannie Boga za Panią w myśl
wszystkich Jej pobożnych intencji. Równocześnie nasze sieroty, wsparte przez Panią
w tych krytycznych czasach, rozpoczęły natychmiast szczególne modlitwy i gorliwe
Komunie św. W świątyni Maryi Wspomożycielki według Pańskiego życzenia. Mam
pełną nadzieję, że będziemy wysłuchani. Niech Bóg błogosławi Panią, Zasłużona Pani
Markizo i niech Ją hojnie wynagrodzi za to, co czyni dla naszych sierot.
Polecam się również świętym modlitwom Pani, podczas gdy z najgłębszą
wdzięcznością kreślę się Pani Markizy najzobowiązańszym sługa
Dnia 4 kwietnia 1887 r.
Ksiądz Jan Bosko
Po tak niedawnej klęsce z konieczności zmniejszyły się bardzo zwyczajne
ofiary na Oratorium. Z Ligurii nic nie wpływało; z innych stron półwyspu
przychodziło mało, gdyż ofiarność publiczna była zwrócona ku łagodzeniu cierpień
poszkodowanych. Ksiądz Bosko rozmyślał, jak utrzymać swoje dzieła i wyraził
wszystkim przełożonym domu swoje życzenie, ażeby każdy starał się uzyskać jakąś
pomoc od przyjaciół, dobrodziejów i znajomych, przedstawiając im, w jakich
potrzebach znajduje się Ksiądz Bosko. To jednak nie przeszkodziło mu, jak
zaznaczyliśmy, przyjąć do swoich zakładów dwunastu biednych i opuszczonych
chłopców. Także i wówczas można było podziwiać przedziwne zrządzenia
Opatrzności. Dnia 4 marca zwierzył się przed ks. Viglietti’m: Tego rana
potrzebowałem dwa tysiące lir, gdy oto od nieznanej osoby nadchodzi czek na 1.000
lir; drugi tysiąc nadejdzie jeszcze przed nocą. I rzeczywiście nadszedł pod wieczór.
W owym dniu przybył do niego sawończyk. Misjonarz, ks. Martinengo
i zapytywał, czy może bez narażania się na niebezpieczeństwo (301) odwiedzić swoją
rodzinę. Księdz Bosko odrzekł, że może iść spokojnie, byle tylko zabrał ze sobą
218

22.9 Page 219

▲back to top


medaliki Maryi Wspomożycielki i rozdał je krewnym z poleceniem, by uczęszczali do
św. sakramentów; pod tym warunkiem nie doznają więcej szkód od trzęsienia ziemi.
To samo zalecił zakładom w Ligurii.
Przy tylu kłopotach nic dziwnego, że z nastaniem łagodniejszej pory roku
cierpienia jego zamiast się zmniejszyć, początkowo zdawały się raczej potęgować.
Wieczorem 5 kwietnia czuł się bardzo źle. Odjęło mu mowę, oddychał z trudnością
i stracił władzę w członkach. Rozebrano go natychmiast i położono do łóżka jak
dziecko. Następnego poranku nie mógł odprawić Mszy św. Wstał późno i spożył nieco
posiłku, ale nie zdołał go zatrzymać. Około południa wrócił trochę do sił, tak iż zdobył
się na odwagę i twierdząc, że czuje się lepiej, poszedł razem z innymi do stołu, lecz
zaraz potem musiał się położyć bardzo wcześnie. W Wielki Czwartek 7 kwietnia
odprawił Mszę św. w swej prywatnej kaplicy, gdzie wykomunikowawszy sekretarzy,
zachował święte postacie, gdyż następnego dnia pragnął przyjąć Komunię św.
W połowie kwietnia znajdował się w Turynie książę August Czartoryski.
Spostrzegłszy się, że zdrowie Księdza Bosko pogarsza się coraz bardziej, postanowił
pod jego kierownictwem przepędzić kilka dni skupienia, by móc rozstrzygnąć
ostatecznie o swojej przyszłości. W wielu rozmowach, jakie miał ze Sługą Bożym,
ponawiał nalegania, by być przyjętym od razu do salezjanów. Ksiądz Bosko,
pochwalając zawsze jego postanowienie opuszczenia świata i wstąpienia do stanu
zakonnego, zachęcał go do rozważenia, czy nie wypada mu raczej wstąpić do
Towarzystwa Jezusowego, albo do zakonu Karmelitów; lecz młodemu księciu, który
zwiedził wiele zgromadzeń zakonnych, wydawało się, że nigdzie, za wyjątkiem
zgromadzenia salezjańskiego, nie mógłby znaleźć spokoju, upragnionego od tak
długiego czasu. Zgromadzenie salezjańskie nie jest dla księcia – powtarzał mu Święty.
Była to ostatnia próba, na jaką Bóg wystawiał tę wybraną duszę. Wierny (302) łasce
i podtrzymywany przez niezłomną ufność w pomoc Bożą, w każdej rozmowie
powracał do tego samego tematu. Wreszcie z błogosławieństwem Księdza Bosko
odjechał do Rzymu, uprzedzając o kilka dni Sługę Bożego, przy którym znów go
zobaczymy; Ksiądz Bosko bowiem postanowił podjąć tę podróż, aby być obecnym na
konsekracji bazyliki Najświętszego Serca Jezusowego.
219

22.10 Page 220

▲back to top


(303) ROZDZIAŁ XIII
Ostatnia podróż Świętego do Rzymu.
Prawdopodobnie Ksiądz Bosko, bardzo już podupadły na zdrowiu, uważał,
że może liczyć całkowicie na szczególną pomoc Opatrzności Bożej, wystawiając się
na niewygody długiej podróży; utwierdza nas w tym przypuszczeniu fakt, iż nie
zamierzał odbyć podróży w jak najkrótszym czasie, ale postanowił zatrzymać się
w różnych miejscach i wykorzystać te przerwy dla dobra swego działa. Rzeczywiście
jeszcze przed wyruszeniem z Turynu zapowiedział dla Pomocników liguryjskich
konferencję w Sampierdarena, zapraszając ich na nią okólnikiem wysłanym
z Oratorium 18 kwietnia219.
Wyjazd nastąpił rankiem 20 kwietnia. „Wyjechał z domu w takim stanie, pisze
ks. Lazzero (1 – j. w.)220, iż zdawało się, że nie wytrzyma nawet do Moncalieri”.
W towarzystwie ks. Rua i kl. Viglietti’ego pozwolił się umieścić w wagonie pierwszej
klasy. Naczelnik stacji turyńskiej postarał się jeszcze o coś więcej: zaprowadził go do
przedziału zarezerwowanego i nakazał obsłudze pociągu darzyć go wszelkimi
względami. Tak wielka uprzejmość była zasługą głównego dyrektora kolei,
komandora Stanzani, który przesłał naczelnikowi stacji szczególniejsze polecenie.
Dojechał szczęśliwie do Sampierdarena. Wychowankowie sierocińca, czekając
z niepokojem na Księdza Bosko, przyjęli go z oznakami synowskiego (304)
przywiązania. Dobry Ojciec nie tylko nie objawiał zmęczenia po trzech i pół
godzinach podróży, ale owszem zdawał się niejako odmłodzonym tak, że wesół
i uśmiechnięty przeszedł pomiędzy chłopcami, po czym zaproszony do jadalni, zjadł
obiad z wielkim apetytem i przy najlepszym humorze. Była to prawdziwa radość dla
wszystkich.
Nazajutrz jednak sprawy wzięły nieco inny obrót, jak to można było zauważyć
podczas Mszy św., która kosztowała Księdza Bosko bardzo dużo wysiłku. Pomimo
tego dopóki mógł, przyjmował na posłuchania osoby zapełniające zakład. Po południu
p. De Amicis, pomocnik salezjański, przysłał pyszny powóz zaprzężony w parę koni
i odwiózł Sługę Bożego do Genui. Mrowie ludzi tłoczyło się wzdłuż drogi
prowadzącej do kościoła św. Syrusa, także i tym razem wyznaczonego na miejsce
zebrania. Obszerna świątynia okazała się za ciasna i nie mogła pomieścić mnóstwa
osób, które współzawodniczyły o zdobycie jakiegoś miejsca.
219 Dodatek, dok. 66.
220 Tamże
220

23 Pages 221-230

▲back to top


23.1 Page 221

▲back to top


Kiedy Sługa Boży ukazał się w prezbiterium w gronie wysokich osobistości,
lekki szmer przebiegł poprzez nawy kościoła. Wszystkie oczy skrzyżowały się
w miejscu, gdzie zasiadł dla wysłuchania przemówienia. Po kilku minutach przybył
arcybiskup z najwyższymi dostojnikami spośród duchowieństwa diecezjalnego.
Powitanie się obu czcigodnych mężów wznieciło wśród obecnych falę wzruszenia.
Natychmiast rozpoczęła się ceremonia. Wychowanek sierocińca
z Sampierdarena odczytał wyjątek z żywota św. Franciszka Salezego, następnie
wszedł na ambonę ks. prał. Omodei Zorini, jeden z najwybitniejszych mówców
kościelnych owych czasów. Kochał on czule Księdza Bosko i rozwinął cały swój
talent krasomówczy, by opisać i wysławiać jego dzieła. Nie mógł przemilczeć
nieszczęścia, jakie niedawno nawiedziło Ligurię i dotknęło tak bardzo nadbrzeżne
zakłady salezjańskie.
Składka zebrana przez Młodzież Katolicką Koła im. bł. Karola Spinola,
przyniosła 1.300 lir, nie licząc ofiar zebranych u wejścia kościoła przed konferencją,
lub złożonych po konferencji przez pobożne (305) osoby na ręce samego Księdza
Bosko. Po obrzędzie zużył prawie całą godzinę na przejście do zakrystii: taki był
natłok osób pobożnych. „Tego kochanego Księdza Bosko - pisało „Eco d’Italia”
22 kwietnia - o dobrotliwym obliczu i z uśmiechem świętego, któż wczoraj nie poszedł
zobaczyć? Jest już podeszły, złamany cieleśnie i nie porusza się bez pomocy innych,
ale jakaż młodzieńczość tryska z jego myśli, która wydaje się zatroskana tym, iż musi
się starać o tyle rzeczy i trzymać się wysoko, wysoko, by móc objąć jak najszersze
kręgi!(...). Wszyscy chcieli usłyszeć, choć jedno jego słowo, ucałować mu rękę lub
przynajmniej rąbek szaty, a on, lekko uśmiechnięty i spokojny, starał się zadowolić
wszystkich”.
Pobyt w Sampierdarena przedłużył o półtora dnia, a w tym czasie posłuchania
trwały godzinami. „Biedaczysko! Pisze w swym dzienniczku ks. Viglietti pod datą 22
kwietnia. Jest zmęczony! Były chwile, kiedy tchu mu już brakowało”. Dwa razy
zniecierpliwiony tłum, wysadziwszy drzwi, zalał cały pokój, rzucając się na kolana
przed Sługą Bożym. Dobijano się ze wszystkich stron, wdzierano się na schody
i korytarze zakładu, byle tylko móc go zobaczyć.
Zapał ludu podsycały głosy o nadzwyczajnych łaskach doczesnych
i duchowych. Pewna chora po otrzymaniu błogosławieństwa Świętego poczuła się
nagle dobrze i twierdziła, że jest uzdrowiona. Niejaki Pittaluga, syn Józefa
z Sampierdarena, nie przystępował od przeszło 30 lat do św. sakramentów. Chociaż
był już blisko śmierci, nie dawał oznak skruchy. Rodzina poleciła go Księdzu Bosko,
który przyobiecał modlić się w jego intencji. Wnet chory zmiękł w swoim uporze,
wyspowiadał się i przyjął Komunię św. Ks. Viglietti pisał rok temu, jak przyniesiono
do Księdza Bosko chłopca w beznadziejnym stanie; obecnie ten sam chłopiec,
cieszący się najlepszym zdrowiem, przyszedł podziękować za łaskę. Pewna pani
przedstawiła Słudze Bożemu swego syna: był to wielki łajdak i doprowadzał rodzinę
do rozpaczy; nie chciał ani słyszeć o sakramentach lub o praktykach pobożnych.
Ksiądz Bosko udzielił (306) mu błogosławieństwa. I o dziwo! Chłopiec wyszedł
221

23.2 Page 222

▲back to top


potulny jak jagniątko, a nazajutrz powrócił, wyspowiadał się i przyjąwszy Komunię
św. odszedł do domu pełen zadowolenia i z pogodnym obliczem. Matka poprosiła dla
niego o ponowne błogosławieństwo, ażeby wytrwał w dobrym.
Przytoczymy tu opowiadanie o ciekawej przepowiedni: nie możemy wprawdzie
ustalić jej daty, lecz odnosi się ona do Sampierdarena. Szwagierce salezjanina ks.
Borio w jednym ze spotkań Ksiądz Bosko tak powiedział: Kiedy pani się postarzeje,
zamieszka w naszym domu w Sampierdarena, gdzie będzie miała za towarzyszkę
Kapre (Capra po włosku znaczy koza – dopisek tłum.)... Nie taką, która jada trawę,
nie... lecz „Kaprę”o dwóch nogach... Będziecie przyjaciółkami aż do śmierci. Pani ta
była zawsze wierną Pomocnicą i kiedy na starość pozostała sama na świecie,
otrzymała z łatwością pozwolenie zamieszkania u Córek Maryi Wspomożycielki,
z którymi spędziła ostatnie 10 lat swojego życia. Siostra imieniem Olimpia była jej
ulubioną przyjaciółką. Nazywała ją zawsze „Siostrą Olimpią” i nigdy nie przyszło jej
do głowy, by ją zapytać o nazwisko, aż dopiero u schyłku swego życia. W pierwszych
dniach stycznia 1936 r. obie nagle zachorowały i zmarły w sam dzień Trzech Króli
w odstępie czterech godzin jedna po drugiej. Siostra Olimpia nazywała się „Capra”.
Po południu 22 kwietnia wsiadł do powozu wraz z ks. Belmonte i ks.
Vigliettim i udał się do Sestri Ponente celem odwiedzenia dobrodziejki p. Ludwiki
Cataldi. Przy pożegnaniu zapytała go:
Księże Bosko, proszę mi powiedzieć, co mam robić, by sobie zapewnić
zbawienie.
Zapewne oczekiwała, jakiejś duchownej rady z zakresu ascetyki, albo może
jakiegoś słowa zapewnienia; lecz Ksiądz Bosko odrzekł poważnie:
Aby się zbawić, musi pani stać się ubogą jak Job. Pod tą przenośnią wyrażał on
swoje znane zapatrywanie co do zakresu jałmużny, jaką powinni rozdzielać bogaci,
jeśli się nie chcą sprzeniewierzyć społecznemu (307) posłannictwu powierzonemu im
przez Opatrzność. Zacna ta pani zmieszała się na tego rodzaju wyrażenie i zrazu nie
wiedziała, co z sobą zrobić ani też, co odpowiedzieć. Kiedy opuścili pałac, ks.
Belmonte, który przedtem znajdował się w przedpokoju i przy otwarciu drzwi
pochwycił ostatnie słowa, wyraził Księdzu Bosko zdziwienie, że miał odwagę
przemawiać w ten sposób do osoby znanej ze swojej dobroczynności. Widzisz,
odpowiedział Ksiądz Bosko, bogatym nikt nie ośmiela się powiedzieć kilka słów
prawdy.
Nie będzie od rzeczy, jeżeli zatrzymamy się bliżej nad wyjaśnieniem pojęcia
Księdza Bosko o jałmużnie i przytoczymy tu pewne jego wyrażenie, o którym
niedawno temu wspominano w Marsylii. W przemówieniu podczas rozdawania nagród
w Oratorium św. Leona p. Abeille, prezes marsylijskiego Towarzystwa dla ochrony
handlu opowiedział o zajściu, jakiego był świadkiem za młodu. Ksiądz Bosko bawiąc
raz w zakładzie w Navarre, udał się do pobliskiego Hyeres, gdzie skorzystał
z gościnności ofiarowanej mu przez ojca pana Abeille. Ten podczas wieczerzy dziwił
się niezwykle obfitej składce, zebranej przez Świętego po kazaniu w kościele
parafialnym. A było się czemu dziwić, bo kiedy przechodził pomiędzy słuchaczami
222

23.3 Page 223

▲back to top


z tacką w ręku, panowie wypróżniali swe portfele, a wiele pań w braku pieniędzy
składało drogocenne klejnoty. Ksiądz Bosko zamiast podzielać jego zdumienie,
uważał to za rzecz naturalną, bo wszystko, co jest zbyteczne, powinno iść na cele
dobroczynne. Owszem, posunął się nawet do tego powiedzenia:
Proszę posłuchać, panie Abeille; skoro pan odłoży sto franków na miesiąc, a sto
franków to nie drobnostka, resztę powinien oddać Bogu.
Tysiąc dwieście franków rocznej oszczędności, odpowiedział tenże, nie
wystarczy nawet, by ciągnąc naprzód, osobliwie kiedy trzeba myśleć o wychowaniu
ośmiorga dzieci.
Ja ich mam tysiące do wychowania - wtrącił Ksiądz Bosko.
O, jeżeli w ten sposób będziemy rozumowali, to Ojciec św. ma jeszcze więcej
od Księdza: nie tysiące, lecz miliony.
(308) To prawda, odrzekł Ksiądz Bosko, ale Ojciec św. ich nie utrzymuje221.
Niejednemu wydawać się może zbyt surowym takie pojęcie Świętego
o bogactwach222; lecz mamy w tym względzie również naukę ewangeliczną, a ta nie
pozostawia furtki do zbyt wygodnych tłumaczeń. Powiada Pan Jezus223: „Zaprawdę
wam powiadam, iż bogaty trudno wejdzie do królestwa niebieskiego. I powtóre
powiadam wam: Łatwiej jest wielbłądowi przejść przez ucho igielne, niż bogatemu
wejść do królestwa niebieskiego”. Autor Curci w ślad za św. Janem Chryzostomem
takie daje objaśnienie: „Pan Jezus chciał tu odsłonić swoim uczniom groźną
i niepokalaną przeszkodę, jaką dla zbawienia stanowią bogactwa same w sobie, przez
swą naturę, bez względu na poszczególne usposobienie tych, którzy je posiadają”.
Ksiądz Bosko we wszystkim i przede wszystkim mający na oku zbawienie dusz miał
w prawdzie święty sposób odwdzięczać się za doznane dobrodziejstwa, dopomagając
swoim bogatym pomocnikom do przezwyciężenia tej groźnej przeszkody.
Opuszczał Sampierdarena w samo południe 23 kwietnia, tak że nie mógł nawet
spożyć posiłku dla pokrzepienia upadłych sił. Przeszedł przez podwórze pełne gości,
którzy wraz wychowankami klękali, aby otrzymać jego błogosławieństwo; wielu
innych oczekiwało go na dworcu. Także i tym razem dzięki wielkiej troskliwości
obsługi kolejowej mógł razem ze swoimi dwoma towarzyszami korzystać z przedziału
pierwszej klasy.
Był to pociąg bezpośredni w kierunku Specji. Po przybyciu na miejsce,
jakkolwiek jeszcze na czczo, przyjął z niezmienną łaskawością uprzejme oznaki czci
od mieszczaństwa, które wyszło na jego spotkanie, a potem wysłuchał serdecznego
powitania chłopców. Tego samego wieczoru złożył mu wizytę dowódca zbrojowni
morskiej. Nazajutrz udał się z wizytą do biskupa z Sarzana, J. E. Rossiego,
dominikanina; po powrocie rozpoczął się cały szereg wizyt księży i świeckich. Między
(309) ostatnimi można było zobaczyć wielu oficerów. Dyrektor wydał uroczysty
obiad, w którym wzięli udział różni przedstawiciele władz kościelnych, świeckich
221 „Le petit Nouvellista de l’Oratoire Saint-Leon”. Kwartalnik, listopad 1935 r.
222 Por. tom XV, str. 526-528.
223 Mt 19, 23-24.
223

23.4 Page 224

▲back to top


i wojskowych. „Był to dzień doprawdy piękny, zapisał ks. Viglietti. Wszystkie władze
Specji przybyły złożyć uszanowanie Księdzu Bosko i uczestniczyły razem z nim
w obiedzie. Goście byli rozentuzjazmowani Sługą Bożym; każdy wyrażał się o nim ze
czcią i miłością (...); z żalem rozstali się z nim dopiero późnym wieczorem, wyrażając
mu gotowość do wszelkich możliwych usług. Większość z nich powróciła następnego
dnia, by mu złożyć jeszcze raz wizytę”. Przy stole przemawiał w sposób zadziwiający,
tak iż zaproszeni, oczarowani jego słowami, okrzyknęli go jednogłośnie wielkim
człowiekiem.
Przedpołudnie dnia 25 bm. było przeznaczone dla Pomocników. Przybyli oni
nie tylko sami, by wysłuchać słów księdza Rua, ale w towarzystwie poważnych panów
i oficerów marynarki wojennej. Po konferencji Ksiądz Bosko udzielił
błogosławieństwa Maryi Wspomożycielki, po czym usiadł, aby zadowolić tych, co
pragnęli się przybliżyć, ucałować jego rękę i powiedzieć mu jakieś słowo. Między
innymi podeszli również: naczelny dowódca arsenału komandor Polino i pułkownicy
Castellaro i Scapparo; była to rzecz niesłychana naówczas we Włoszech, żeby wyżsi
oficerowie i urzędnicy w sposób publiczny oddawali hołd kapłanowi.
Około godz. 16 wyruszono do Pizy. Arcybiskup Capponi wysłał na stację
swego sekretarza, by sprowadził Księdza Bosko do pałacu, gdzie pragnął go ugościć;
lecz Sługa Boży wymówił się brakiem czasu, ponieważ jeszcze tego samego dnia
chciał dotrzeć do Florencji; przybyli również współbracia z Lukki, lecz zdołali
zamienić z nim zaledwie kilka słów. Po wejściu do nowego pociągu spotkał się
z biskupem z Arezzo - J. E. Józefem Giusti, który towarzyszył mu aż do Florencji;
przed rozstaniem udało się biskupowi wymusić obietnicę, że Sługa Boży w drodze do
Rzymu zatrzyma się w jego mieście.
We Florencji salezjanie chcieli go zaprowadzić bezpośrednio do zakładu;
musieli się jednak liczyć z „mateczką” florencką, hrabiną Uguccioni, która nie mogąc
się poruszać, wysłała na stację kilku krewnych (310) z poleceniem, żeby
przyprowadzili Sługę Bożego do jej pałacu przy ul. Avelli. Była sparaliżowana do tego
stopnia, że nie mogła postąpić ani kroku; prócz tego nękana cierpieniami natury
duchowej czerpała niewypowiedzianą pociechę z listów Księdza Bosko a jeszcze
więcej z jego żywego słowa.
Przez trzy dni spędzone u hrabiny odprawiał codziennie Mszę św. w jej
prywatnej kaplicy. Przychodzili mu służyć dwaj chłopcy z kolegium w towarzystwie
księdza Filippa, który bywał świadkiem rannego spotkania i powitania się dwojga
czcigodnych istot przed progiem kapliczki domowej: jeden - podtrzymywany przez ks.
Viglietti’ego, a druga - wieziona na wózku. Za pierwszym razem widać było, że dusza
hrabiny jest cierpiącą; można to było wyczytać z jej znękanego wyrazu twarzy.
Dzień dobry pani hrabinie! - powiada wesoło Ksiądz Bosko. Czy nie
zechciałaby pani trochę zatańczyć?
O Księże Bosko! - odrzekła. Ksiądz widzi... Biedna ja!...
Dobrze, dobrze, podjął Święty... Proszę się nie martwić, urządzimy sobie bal
kiedyś w niebie...
224

23.5 Page 225

▲back to top


Na szczęście dni we Florencji nie były zamącone nadzwyczajnymi
dolegliwościami, co pozwoliło na pokaźną liczbę posłuchań. Tamtejszy dyrektor
ułożył wszystko przemyślnie, wysyłając listy z zawiadomieniem do znakomitszych
rodzin miasta; dlatego też tak podczas pobytu u hrabiny, jak w zakładzie przy ul. Fra
Angelico, stale nadciągały karoce z wybitnymi paniami i panami, jak również
z dostojnymi prałatami. Raczył go uprzedzić także arcybiskup Cecconi przez swoje
odwiedziny w zakładzie. Ks. Velluti - Zati, książę na San Clemente i biskup tytularny
Oropy, oddał mu do użytku kocz na cały czas pobytu we Florencji.
W ostatnim dniu 28 kwietnia Ksiądz Bosko nie spożył, jak zwykle, obiadu w
zakładzie, ale u hrabiny, ponieważ stamtąd bliżej było do stacji. (311) Przy stole zacna
pani opowiedziała biesiadnikom z najdrobniejszymi szczegółami wypadek, jak to
Ksiądz Bosko 20 lat temu przywołał jej synka do życia. Podczas opowiadania Sługa
Boży miał głowę spuszczoną, rumieniąc się cały i milcząc. Miłosierna pani
w przekonaniu, że go już więcej nie zobaczy, używała wszelkich wybiegów, by go
jeszcze zatrzymać we Florencji. Przyobiecała mu nawet tysiąc lir za każdy nowy dzień
pobytu. Pani zna moje ubóstwo - odrzekł Ksiądz Bosko - i zna wielkie potrzeby moich
chłopców. Dziękuję za tak wielką szlachetność jej dobrego serca. Lecz Ksiądz Bosko
w tej chwili nie może tak zrobić, jakby pragnął. Ma wziąć udział w sprawie
niecierpiącej zwłoki, a mianowicie w konsekracji naszego kościoła w Rzymie. Muszę
tam koniecznie być kilka dni naprzód. Wspaniałomyślna, jak zwykle, hrabina przyjęła
tę odmowę z wielkim poddaniem, którego zasługę powiększyła jeszcze przez hojną
ofiarę224.
Zaproszenie biskupa z Arezzo było Księdzu Bosko podwójnie na rękę. Po
pierwsze, że nie potrzebował jednym zamachem odbyć pozostałej drogi, co by go było
wyczerpało nadmiernie; po drugie, nie będąc bardzo znanym w tym mieście,
spodziewał się trochę odpocząć przed przybyciem do Rzymu, gdzie przewidywał,
że nie będzie miał ani dnia wolnego.
Z tych więc powodów bardzo chętnie zgodził się na przerwę.
Na dworcu w Arezzo miało miejsce wzruszające spotkanie. Naczelnik stacji,
zaledwie go poznał, przybiegł natychmiast, uściskał go, a następnie ze łzami radości
w oczach zwrócił się do otaczających: Byłem sierotą bez ojca i matki, włóczęgą po
ulicach turyńskich. Ten święty Kapłan przygarnął mnie, wychował i dał mi takie
wykształcenie, że mogłem dojść do stanowiska, jakie obecnie piastuję; po Bogu tylko
jemu zawdzięczam, że teraz mam kawałek uczciwego chleba. Słuchacze przejęci tymi
słowami zbliżyli się wszyscy i ucałowali rękę Świętego225.
Biskup, prawdziwy mąż Boży, zmarły później bardzo ubogo, chociaż (311)
posiadał rozległe beneficjum, otoczył Księdza Bosko czcią i wszelkimi względami.
Posłał po niego pyszny kocz, wypożyczony przez pewną szlachetną rodzinę miejską.
W pałacu biskupim zebrał całe seminarium na jego powitanie. Spożył wraz z nim
224 Por. Ks. Alojzy Mori: „Don Bosco a Firenze”, Florencja, Salezjańska Księgarnia Wydawnicza, 1930 r., str. 138-140.
225 „Rassegna Nazionale”, 1 lutego 1915 r., str. 366.
225

23.6 Page 226

▲back to top


i z jego towarzyszami podróży wieczerzę, a około północy zaprowadził go osobiście
do pokoju im. Piusa VII, który stale trzymał zamknięty od chwili, kiedy wielki Papież
podczas tryumfalnego powrotu do wiecznego miasta spędził w nim jedną noc. Pewien
młody kapłan, zdziwiony takim przyjęciem, zagadnął biskupa: Na co tyle zaszczytów?
Gdyby to przynajmniej był jaki biskup lub kardynał... ale dla zwykłego księdza?...
Więcej niż biskup, więcej niż kardynał - odrzekł biskup: to Święty.
Ksiądz ów nazywał się Anioł Zipoli. Ani mu przez myśl nie przyszło, że w 15
lat później pod wpływem wspomnienia o dawnym świętym gościu swego biskupa
wyrzeknie się zaszczytnych stanowisk i zostanie członkiem jego rodziny zakonnej.
W Arezzo przepędził Ksiądz Bosko cały dzień w największym spokoju.
Przechadzka, jaką wieczorem odbył z biskupem pośród kwitnących łanów, częścią
pieszo a częścią w powozie, przyniosła mu znaczną ulgę. Po powrocie myśl jego
uleciała do Oratorium. Ponieważ zbliżał się miesiąc maj, kazał księdzu Viglietti’emu
napisać do ks. Lemoyne list z poleceniem, aby tenże zwołał konferencję chłopców
z czwartej klasy gimnazjalnej i powiedział im, że Ksiądz Bosko stale o nich myśli,
że ich pozdrawia i zachęca do dobrego odprawiania miesiąca Maryi i żeby dodał od
siebie to, co mu dobrego podsunie jego zmysł umiejący zawsze tak wiernie
odgadywać serce Księdza Bosko.
Czterech przedstawicieli duchowieństwa diecezjalnego przyszło mu złożyć
uszanowanie. Ksiądz Bosko po przyjęciu wyrazów hołdu zaprosił ich, aby się zapisali
w szereg pomocników salezjańskich. O istnieniu podobnego Związku nic zgoła nie
wiedzieli. Sługa Boży wyjaśniwszy im, czym są Pomocnicy, zawołał księdza Rua
i podał mu imiona obecnych226. (312) Jeden z nich zdobył się na śmiałość i zapytał,
dlaczego będąc tak słabowitym, Ksiądz Bosko odważył się na tak długą podróż.
Co chcecie? odpowiedział. Jest to rozkaz Ojca św., a Ojcu św. nie można
odmówić. Za kilka dni odbędzie się konsekracja kościoła Najświętszego Serca
Jezusowego na Castro Pretorio. Ojciec św. dowiedziawszy się o tym zapytał
tamtejszego przełożonego: „A Ksiądz Bosko przybędzie na konsekrację?”. Gdy ten
odpowiedział, że nie pozwala mu na to stan zdrowia, Ojciec św. odparł:
Nie, nie! Chcę, aby przyjechał. Napiszcie do niego, że jeżeli nie przyjedzie, nie
podpiszę mu paszportu do nieba. Jak więc widzicie, mam w tym i własną korzyść, aby
zdobyć tak cenny dokument, którego będę na pewno potrzebował i to za niedługo.
Ks. proboszcz z Capannole, który nam opisuje te odwiedziny, zapewnia,
że zdania Księdza Bosko przez niego przytoczone są „dosłowne”. Zatem, a jest to
jedyne źródło wiadomości, tak uciążliwa podróż była aktem posłuszeństwa dla
Papieża.
Do Rzymu wyruszył 30 kwietnia rano. Krótko po godzinie 15 wyjeżdżał na
dworzec Termini. Podczas, gdy podpierany przez innych posuwał się z trudnością ku
wyjściu, zwracał się z dobrym słowem, a nieraz i żartobliwie - do wszystkich, którzy
226 Byli to: ks. Anioł Zipoli, rektor seminarium i profesor nauk przyrodniczych, a później kanonik; ks. Józef Clacchi,
proboszcz z Bibbiena; ks. Dominik Pallotti, profesor seminarium; diakon Anioł Rossi, nauczyciel kolegium w Piano. Temu
ostatniemu, dziś proboszczowi w Capannale, zawdzięczamy wiele z niniejszym szczegółów.
226

23.7 Page 227

▲back to top


go witali. Zbliżyły się także dwie znajome Siostry i przyobiecały go odwiedzić, jeśli
na to przyzwoli.
Ksiądz Bosko odrzekł z uśmiechem: Ażeby złożyć wizytę Księdzu Bosko
w Rzymie, trzeba około 10 do 12 tysięcy lir. Lecz zaraz dodał: Wam jednak udzielę
posłuchania nawet za darmo.
Wszedł do zakładu od strony ulicy Magenta. Brama była ozdobiona wieńcami,
kolumny przedsionka przybrane w kwiaty, a z zewnętrznej ściany absydy zwisał napis:
„Rzym cieszy się i jest dumny, że może gościć w swoich murach nowego Filipa:
Księdza Jana Bosko”. Pod portykami (314) oczekiwali na niego chłopcy
z przełożonymi. Ks. Bosko zasiadł na skromnym podwyższeniu i pozwolił wszystkim
na ucałowanie ręki; potem wysłuchał łaskawie śpiewów i przemówień. Pod koniec
przyjęcia, gdy wstępował na pierwsze stopnie prowadzące na piętro, zwrócił się
żartobliwie do otaczających: Czytaliście mi utwory o tylu pięknych rzeczach, ale nikt
nie wspomniał o obiedzie. Wszyscy się uśmiechali odpowiadając, że obiad jest już
zastawiony. Udało się z nim do stołu kilku panów, a między nimi wyróżniała się
smukła postać księcia Augusta Czartoryskiego.
Ks. Dalmazzo przedstawił mu także jednego byłego wychowanka z Oratorium
świątecznego w Turynie, nazwiskiem D’Archino, który został później koadiutorem
i zmarł w sierocińcu Najświętszego Serca Jezusowego w wieku 90 lat. Od 18 lat nie
miałem szczęścia oglądać Księdza - odezwał się przedstawiony. Ostatni raz było to 28
grudnia 1869 r. w uroczystość św. Jana Ewangelisty; wówczas to wyspowiadałem się
u księdza w kościele Maryi Wspomożycielki.
Czy potem, wtrącił natychmiast Święty, już się więcej nie spowiadałeś?
Spowiadałem się i to wiele razy, lecz nie u Księdza, ponieważ byłem zbyt
daleko.
W tym miejscu Ksiądz Bosko opowiedział pewien znany nam już227 szczegół
o spowiedzi, który wielu poddawało w wątpliwość, a niejeden wprost mu zaprzeczał,
uważając rzecz za nieprawdopodobną. Wypada więc, że przytoczymy jego słowa
w takiej szacie, w jakiej nam je powtórzył D’Archino, z którego ust słyszał je także
i zapisał ks. Lemoyne. Oto, co powiedział Ksiądz Bosko: Widzisz, takie samo pytanie
zadałem kiedyś J. E. ministrowi Crispiemu. Pewnego razu miałem z nim rozmawiać
o różnych sprawach; poszedłem więc do niego i zaledwie ukazałem się
w przedpokoju, woźni zażądali mojego nazwiska i zgłosili mnie ministrowi. Ten,
skoro tylko posłyszał moje imię, stanął we (315) drzwiach gabinetu mówiąc: „Proszę,
proszę, drogi Księże Bosko, proszę wejść; dla Księdza nie istnieje poczekalnia”. Gdy
zaś znalazłem się w gabinecie, ciągnął dalej: „Pamięta Ksiądz, jak w Turynie
przychodziłem do skromnego mieszkania Księdza, by go odwiedzić i wyspowiadać
się? O, Ksiądz nigdy nie kazał mi czekać!”. A ja na to:
Proszę wybaczyć, czy Ekscelencja od tego czasu już się więcej nie spowiadał?
Ksiądz Bosko, naturalnie, nie przytoczył w tej chwili odpowiedzi ministra.
227 Por. tom IV, str. 419 i tom XIII, str. 483.
227

23.8 Page 228

▲back to top


Niejednemu wydawało się nieprawdopodobnym, żeby Crispi miał powiedzieć: „by się
wyspowiadać” i uważano za stosowne przekręcić to zdanie na: „by się poradzić”; nie
chciano bowiem wierzyć, iżby sławny emigrant polityczny mógł wówczas myśleć
o spowiedzi; jednakowo wiarygodności świadectwa, jakie tu przytaczamy, nie można
w sposób rozsądny podważyć.
Sądząc po ludzku należało się obawiać, że Ksiądz Bosko tym razem będzie
musiał zamknąć się w czterech ścianach, nie przyjmować ani składać żadnych wizyt
i ograniczyć się tylko do pokrzepiania swoich samą obecnością. Lecz Opatrzność
Boska pokierowała sprawami inaczej. Zdaje się, że wszystkie jego niedomagania
przeszły na ks. Rua, którego stan zdrowotny budził poważne niepokoje z powodu
ostrego bólu w lędźwiach i innych dolegliwości. „Jeżeli ktoś, pisał ks. Viglietti228, to
chyba Ksiądz Bosko czuje się najlepiej z nas wszystkich. Trudzi się dla dobra swoich
synów, pisze listy, udziela posłuchań, jest pełen życia”. Przypuśćmy nawet,
że w optymizmie sekretarza jest dużo przesady; wszelako pewnym jest, że zaraz
w pierwszych dniach Ksiądz Bosko mógł przyjąć wysokich gości, jak: swego
wielkiego przyjaciela arcybiskupa Kirby, arcybiskupa Dusmet z Katanii, markizę
Vitelleschi, hrabiego Antonelli, siostrzeńca papieża hrabiego Pecci i kardynałów:
Ricci Paracciani, Mazzella, Aloisi - Masella, Rampolla, Bartolini, Laurenzi Verga.
Późniejszy kard. prał. Cagiano de Azevado wręczył mu ofiarę 3 tys. lir na ołtarz Matki
Boskiej Wspomożycielki, jaki miał być wzniesiony w świątyni Najświętszego Serca
Jezusowego. Wszystkie te osobistości nie ograniczyły się tylko do krótkich wizyt
grzecznościowych, lecz przyjęte z wielką serdecznością rade były, że mogły się z nim
zatrzymać nawet ponad (316) godzinę. Nieco później nadciągnęły grupy
seminarzystów i zakonników.
Jednym z najczęstszych gości był książę Czartoryski. Spodziewał się bowiem,
że w Rzymie znajdzie drogę do osiągnięcia swego ideału, tj. życia zakonnego.
Wyjechał z Turynu bez otrzymania stanowczego słowa, lecz z mocnym
postanowieniem nie opuszczania Włoch, dopóki nie załatwi tej sprawy. Zamyślał
poruczyć swój los w ręce Papieża.
Przy takim nastawieniu duszy nie wydało mu się zbyt długim oczekiwanie aż
przez miesiąc na sposobność i zaszczyt posłuchania u Ojca św. Nie mógł być przyjęty
wcześniej, niż po konsekracji kościoła, gdy tymczasem Ksiądz Bosko powrócił już na
Valdocco. Także Papież Leon XIII z uwagi na jego wysokie pochodzenie podsunął mu
raczej Towarzystwo Jezusowe jako bardziej odpowiednie; lecz skoro posłyszał,
że żaden zakon tak nie odpowiada jego pragnieniu, jak Towarzystwo Salezjańskie, nie
tylko nie nalegał już więcej, ale całkowicie potwierdził jego zamiar. Kiedy zaś się
dowiedział, że Ksiądz Bosko wahał się z przyjęciem, pomyślał przez chwilę, po czym
rzekł: Proszę powrócić do Turynu, przedstawić się Księdzu Bosko, zawieźć mu
błogosławieństwo papieskie i powiedzieć, że jest życzeniem Ojca św., aby księcia
przyjął pośród salezjanów. Niech książę będzie wytrwały i modli się. Książe
228 List do ks. Lemoyne z 1 maja 1887 r.
228

23.9 Page 229

▲back to top


wspomniał także o trudnościach ze strony rodziny, na co Ojciec św. odparł krótko:
Przede wszystkim należy spełnić wolę Bożą. Pocieszony słowami Zastępcy Jezusa
Chrystusa wyruszył pośpiesznie do Turynu, spotkał się ponownie z Księdzem Bosko,
który przedtem nie zamierzał nic innego, jak tylko wystawić na próbę jego powołanie -
po czym natychmiast wyjechał do Paryża, gdzie go oczekiwała próba o wiele cięższa
ze strony ojca.
Przed zakończeniem opowiadania o podróży i przybyciu Księdza Bosko do
Rzymu niespodziewana i bolesna strata odrywa nas od tematu i przenosi na chwilę do
Turynu. Brakowało kilka dni do wyjazdu, kiedy teolog Margotti w przeczuciu,
że nieobecność Księdza Bosko nie będzie krótka, przybył złożyć mu wizytę i życzyć
szczęśliwej drogi. Po długiej i bardzo przyjacielskiej rozmowie zostawił mu ofiarę na
kościół Najświętszego Serca Jezusowego. Kto by powiedział, że nie mieli się więcej
(317) zobaczyć na tej ziemi? Nagła choroba zaprowadziła go do grobu dnia 6 maja,
wywołując żal wśród wielu przyjaciół i należny hołd ze strony licznych przeciwników.
Słuszność i obowiązek domagają się, abyśmy o tak szczerym przyjacielu i stałym
dobroczyńcy Sługi Bożego poświęcili w tych Pamiętnikach krótką wzmiankę, by
w ten sposób przekazać jego pamięć przyszłym pokoleniom salezjańskim, tym
bardziej, że na ogół zapomniano już o nim i dzisiejsi młodzi albo go nie znają, albo
znają niedobrze.
Ks. Margotti był liguryjczykiem, pochodzącym z San Remo. Jako dziennikarz
z urodzenia założył w Turynie w roku 1848 wraz z innymi duchownymi i świeckimi
czasopismo „Armonia”. W roku 1863 usunął się z niej i stworzył „Unità Cattolica”,
która pod jego kierownictwem przez długi czas w obronie Kościoła i Papieża
dotrzymywała pola w walce przeciwko różnego pokroju liberałom, mniej lub więcej
wrogim tak jednemu jak drugiemu. Zasobna i dobrze urządzona biblioteka, kartoteki,
spisy i rubryki, i co miało jeszcze większą wartość, niepospolita pamięć, niezliczone
mnóstwo faktów i dowodów godzących jak strzała - oto broń, dzięki której jego
polemika nie znała wahań ni półśrodków, lecz wymierzała nieubłagane ciosy
wszędzie, gdziekolwiek kryła się zasadzka i przeciw komukolwiek, kto zaczepiał
wiarę, moralność chrześcijańską lub hierarchię katolicką. W jego wojowniczości
pisarskiej można by mieć dzisiaj niejedno zastrzeżenie: ale dla słusznej oceny sprawy
należy odnieść się do jego czasów. W okresie historii, kiedy wszelkie
wspaniałomyślne zamierzenia bywały bądź to gwałtem, bądź podstępnie zwalczane
lub przedstawiane w złym świetle, a antyklerykalizm sekciarski wydawał się
nieodzowną cechą patriotyzmu, rozdarcie wśród katolików byłoby jeszcze
zgubniejsze, gdyby nie stanowcze wystąpienia prasy codziennej, która nieustraszenie
i nieugięcie wynosiła w górę ideał papiestwa, skupiając około niego szeregi jednostek
odważnych i gotowych na wszystko dla obrony wolności religijnej. Jest więc rzeczą
zrozumiałą, dlaczego redaktor Margotti był bardzo ceniony przez Papieży Piusa IX
i Leona XIII i że episkopat włoski uważał go za swego najlepszego obrońcę.
Jego przeciwnicy chętnie go przedstawiali jako najzaciętszego (318) wroga
odrodzenia Włoch, a ich poplecznicy lub źle poinformowani czasami jeszcze dzisiaj
229

23.10 Page 230

▲back to top


powtarzają to ogólnikowe potępienie; jakie jednak były jego prawdziwe uczucia,
widać to z trzech miejsc listu, który pisał do swego przyjaciela bankiera dnia 12
kwietnia 1876 r., a który to list znajduje się w posiadaniu senatora Alfreda Baccelli229:
„Siedem wieków temu nasi ojcowie zatykali krzyż na rydwanie wojennym, a mimo to
byli wielkimi i zwycięzcami. Dziś w imię Włoch i wolności zwalcza się tego samego
Jezusa Chrystusa i jego Zastępcę. My, prawdziwi Włosi, powstajemy w obronie
jednego i drugiego, wpatrzeni w starodawne tradycje. Niewątpliwie, gdyby dożył aż
do roku 1929 i zobaczył, że Włochy urzędowo uznały zwierzchność Papieża w formie
najbardziej dostosowanej do nowych czasów, błogosławiłby owe walki staczane dla
utrzymania w sumieniach katolików żywego pojęcia tej zwierzchności, w której
odrodzeniu byłby powitał pomyślną wróżbę prawdziwego odrodzenia Włoch. Właśnie
jego ostatni artykuł był zatytułowany: „Nawrócenie św. Augustyna i ugoda”.
Mężny ten zapaśnik, skoro spostrzegł, że zbliżał się jego koniec, złożył Bogu
ofiarę ze swojego życia z taką wiarą i pobożnością, że wzruszył wszystkich, co byli
tego świadkami i z tą samą pogodną prostotą, z jaką poświęcił Bogu swoje zdolności,
siły i rozrywki od lat młodzieńczych. Ks. Durando przesłał Księdzu Bosko telegram
z następującą smutną wieścią:
„Teolog Margotti zmarł o godz. 4.15. Byłem obecny. Co za święta śmierć! Co
za strata!”.
Strata była dotkliwą także dla Księdza Bosko. Zarządził natychmiast w Rzymie
i Turynie szczególne modlitwy. Z kolei w słowach pełnych wzruszenia wyraził
dwukrotnie swój ból, jak to zobaczymy w następnym rozdziale. Wreszcie polecił
odprawić 18 czerwca w świątyni Maryi (319) Wspomożycielki uroczyste nabożeństwo
żałobne o spokój jego duszy. Pontyfikował je bp. Leto w asyście bpa Manacorda,
który wygłosił przemówienie pośmiertne230. W liście zaproszeniowym Sługa Boży tak
pisał:
„Ze śmiercią Teologa J. Margottiego dziennikarstwo katolickie straciło
najdzielniejszego bojownika, stan duchowny wzorowego kapłana, a nasze Oratorium
utraciło ponadto doradcę, przyjaciela i dobroczyńcę”.
W ciągu 40 lat życia dziennikarskiego Margotti z coraz większym poważaniem
i czcią odnosił się do Księdza Bosko; wspomagał go w miarę sił bądź to pieniężnie,
bądź też piórem. Nie zapomniał o nim również w testamencie, zostawiając zapis
w wys. 12 tys. lir. Obcowanie z Księdzem Bosko było dla tego wytrawnego
szermierza prawdziwą rozkoszą; stąd zawsze, ilekroć sądził, że sprawi mu
przyjemność, przychodził go odwiedzić. Bardzo miłymi były dla niego zaproszenia do
stołu, a ze swej strony uważał się za szczęśliwego, jeżeli mógł go mieć u siebie
w czasie domowych obchodów. W lutym 1886 roku Święty, uczestnicząc w jednej
takiej rodzinnej uroczystości przyjaciela, zajmował zaszczytne miejsce między
zaproszonymi i w czasie uczty wiele razy w rozmowie nawracał do tematu o niebie.
229 Senator ogłosił wyjątek z listu w „Stampa della Sera” (11 grudnia 1935 r.) i podał do wiadomości, że odbiorcą był
„kawaler Resapieri, bankier i zarządca, który miewał stosunki ze sferami watykańskimi i kościelnymi owych czasów.
230 Por. „Wiadomości Salezjańskie” z lipca 1887 r.
230

24 Pages 231-240

▲back to top


24.1 Page 231

▲back to top


W pewnej chwili tak się odezwał: O księże teologu! Kiedy tam się znajdziemy!
Współbiesiadnik ks. Reffo, późniejszy przełożony generalny zgromadzenia św. Józefa,
wspominając o tej okoliczności, mawiał, że pod wpływem ustawicznego powracania
Księdza Bosko do tego tematu zrodziła się w nim wątpliwość, czy przypadkiem Sługa
Boży nie ma na myśli, że jest to już ostatnie święto rodzinne, jakie się obchodzi w tym
domu. Owszem, pozostało mu w duszy przeświadczenie, że dni księdza Margottiego
są już policzone231.
Również Ksiądz Bosko w roku 1887 czuł, że i jego dni są policzone.
Uprzednio postanowił, aby konsekracja świątyni odbyła się w kwietniu, lecz
pozostawało jeszcze tyle do roboty, że nawet sześć miesięcy (320) nie starczyłoby na
wykończenie pracy. Dlatego wszyscy starali się przekonać, że wypadałoby odroczyć
231 Por. „Unità Cattolica”, 1 lutego 1888 r. Podczas nabożeństwa żałobnego za śp. księdza Margotti w kościele św. Secunda
w Turynie można było czytać na drzwiach głównych następne, jędrne zdania, ułożone przez sławnego pisarza Ojca Maura
Ricci:
JAKUBOWI MARGOTTI
PRZECIWKO TAJNYM ZASADZKOM I JAWNYM BOJOM
PRZEZ SŁOWA WYMOWNE I WYSOKĄ NAUKĘ
OBROŃCY WIELKODUSZNEMU
KOŚCIOŁA I PAPIESTWA RZYMSKIEGO
KAPŁANOWI NIESKAZITELNEMU
CELOWI PRZEZ 40 LAT
SZYDERSTW PRZECIWNIKÓW
POTĘPIENIA FAŁSZYWEJ ROZTROPNOŚCI
ŻYCZCIE NA WIEKI W NIEBIE
ZBYT KRÓTKO ZAŻYWANEGO NA ZIEMI POKOJU
PRZEZ TEGO, CO SIĘ NIE UGIĄŁ NIGDY
PRZED ŻADNYM TRYUMFEM JAKIEGOKOLWIEK KŁAMSTWA
Po roku 1870 jego sławna zasada: „ani wyborcami, ani wybranymi” była przez długie lata zarzewiem walk we
Włoszech. Rozmawiając o niej z dyrektorem genueńskiego „Cittadino” („Citt”., 10 maja 1887 r.) tak się wyraził: „Jestem
żołnierzem Kościoła i nie zrobiłem nic według własnego „widzimisię”. Gdy z ramienia hierarchii polecono mi przemawiać
w taki lub inny sposób, przemawiałem; gdy mi kazano odwołać własne słowa, odwołałem; a kiedy ponownie zarządzono,
że nie należało nic zmieniać lecz powrócić do dawnego programu, powróciłem. Cóż to obchodzi mnie, żołnierza, że na moją
głowę spada nienawiść lub poklaski. Wiem, że spełniam swój obowiązek w obliczu Boga, a to mojemu sumieniu wystarczy”.
Między autografami Księdza Bosko (nr. 664) znajduje się jego „Ku pamięci”, ułożone na brudno do „Albumu”
honorowego, gdzie tak czytamy: „Na pamiątkę węzłów przyjaźni łączących mnie od paru dziesiątków lat
z Teologiem Margottim; w hołdzie dla zdrowych zasad katolickich nieustraszenie przez niego głoszonych;
w łączności z tylu zacnymi i uczonymi osobistościami, które go uwielbiają; na dowód pokornej lecz głębokiej i niezatartej
wdzięczności za wyświadczone dobrodziejstwa mnie, domom powierzonym mi przez Bożą Opatrzność i młodzieży w nich
schronionej; życzę Teologowi Margottiemu długich i szczęśliwych lat w czasie i nagrody „mocnych” w błogosławionej
wieczności. Amen”.
Między listami przygotowanymi przez Księdza Bosko do wysłania po swojej śmierci, był następujący:
„Najdroższy Księże Teologu Margotti! Dziękuję Księdzu za miłosierdzie okazywane względem moich sierot, za pomoc
i obronę dzieł naszych. Niech Bóg Księdza hojnie wynagrodzi. Bardzo się polecam o dalsze wspomaganie nas po mojej
śmierci. Maryjo Najświętsza, miej w opiece swojego sługę i prowadź go drogą do nieba.
Najprzywiazańszy przyjaciel
Ksiądz Jan Bosko
List ten był ogłoszony w „Unità Cattolica” dnia 2 lutego 1888 r. (drugi nakład).
231

24.2 Page 232

▲back to top


uroczystość do grudnia; lecz nie chciał nawet słuchać wywodów; należało
bezwzględnie nie odkładać konsekracji poza połowę maja.
Jedź do Rzymu, powiedział pewnego dnia ekonomowi księdzu Sala i postaraj
się, aby wszystko było gotowe na 14 maja. Wypłać robotników, daj im, ile będą
żądali, podwój nawet zwyczajną płacę, byle (321) tylko na ten czas można było oddać
świątynię do publicznego kultu.
Ale skąd wziąć środki? - zarzucił ks. Sala.
Nie dbaj na to, ale płać, ile będzie potrzeba.
A jeżeli malowania nie będą wykończone?
Nic nie szkodzi; niech zostaną w takim stanie, w jakim będą.
A jeśli ołtarz główny nie będzie na miejscu?
Wzniesie się tymczasowy z drewna.
Ks. Sala posłuchał. W Rzymie wszystkim się zdawało, że się wymaga rzeczy
niemożliwych. W chwili przybycia Księdza Bosko pracowano z jeszcze większą
gorączką. W ciągu następnych dwunastu dni uwijali się nieustannie tam i z powrotem
robotnicy wszelkich zawodów. Jedni usuwali rusztowania i odnosili narzędzia, drudzy
kończyli marmurową posadzkę, inni bądź to ustawiali na prędce ołtarze, bądź to
uzupełniali cokoły, bądź też zawieszali draperie w prezbiterium, gdzie z głównego
ołtarza zdołano ustawić zaledwie mensę ze stopniami; ponieważ nie starczyło dnia,
poświęcano i noce na ostateczne przygotowania. Gdyby czekano aż do grudnia, z całą
pewnością Ksiądz Bosko nie mógłby już wtedy udać się do Rzymu, co zresztą on sam
jasno przepowiedział.
232

24.3 Page 233

▲back to top


(322) R O Z D Z I A Ł XIV
Konsekracja świątyni Najświętszego Serca Jezusa.
Jedno z czasopism rzymskich w ten sposób kończyło swój artykuł, w którym
donosiło o konsekracji Kościoła Najświętszego Serca Jezusowego232: „W tym dniu
księża będą zadowoleni, że mogli wznieść tego rodzaju pomnik: dzień ten będzie
czymś więcej, aniżeli świętem religijnym - będzie prawdziwym dniem sztuki”. Już ze
sposobu mówienia widać, że czasopismo nie było katolickie. My po fakcie możemy
z całą słusznością sprostować wyrażenie i powiedzieć, że 14 maja był jednocześnie
świętem religijnym i dniem sztuki.
Rozpocznijmy najpierw od dnia sztuki. Rzucało się w oczy, że organizatorom
chodziło o to, by muzyka miała w nim miejsce zaszczytne. Wałkowano w Turynie
myśl, żeby do Rzymu posłać chór z Oratorium. Masa śpiewaków pod batutą muzyka
p. Doglianiego wykonywała bez zarzutu bardzo trudne utwory tak, że nie
potrzebowała się lękać powstydzenia; ponadto wszystkim wydawało się piękną rzeczą,
by w nowym kościele rozbrzmiały po raz pierwszy pienia chłopców - ulubieńców
Księdza Bosko. Do tych wzniosłych rozważań dołączał się również czynnik natury
ekonomicznej: trzeba bowiem było niemałej sumy, by na pięć dni uroczystości
zaciągnąć znaczniejszy zespół dobrych śpiewaków rzymskich. Jednakowo Ksiądz
Bosko wahał się na myśl (323) wydatków podróży w obie strony, dla co najmniej 80
osób. Z pomocą przyszła mu Opatrzność Boża w sposób niespodziewany i szczodry.
Na pierwsze dni maja genueńczycy przygotowali się do okazałego obchodu stu
pięćdziesięciolecia kanonizacji św. Katarzyny Fieschi Adorno. Komitet wykonawczy
uroczystości dla nadania możliwie jak największego blasku świętym obrzędom
w katedrze, pragnął je uświetnić doborową muzyką i śpiewami; skierował więc swoją
uwagę na młodych śpiewaków z Valdacco i zwrócił się w tym celu do Księdza Bosko,
przyrzekając naturalnie dać należne wynagrodzenie. Była to sposobność nadzwyczaj
pomyślna, tym więcej, że nie nastręczały się żadne trudności. Mnogi zastęp
zaopatrzony we wszystko potrzebne wyruszył z Turynu dnia 5 maja w towarzystwie
kilku przełożonych pod kierownictwem p. Doglianiego. Zespół liczył 30 sopranów, 22
altów, 9 tenorów i 7 basów; towarzyszyli im również trzej wybitni muzycy: Petrali
z Bergamo, Galli z Mediolanu i Bersano z Turynu. Próby w Genui wzbudziły
nadzwyczajne zaciekawienie. Dziennik „Cittadino”z dnia 8 maja pisał: „Wszyscy
przysłuchujący się wczorajszym próbom mszy, która będzie wykonana dzisiaj, zostali
232 „Cicerone”, 8 maja 1887 r., wychodzący w czwartki i niedziele.
233

24.4 Page 234

▲back to top


wprost oczarowani”. Uroczystości trwały trzy dni i w czasie nich śpiewacy byli
przedmiotem podziwu mieszczaństwa i przybyszów, nie tylko dla świetności
wykonania, ale i dla wzorowego zachowania się w kościele i poza kościołem233.
Niedogodnym było to, że po Mszy św. należało iść do Sampierdarena (324) na
obiad, a potem wracać do miasta na nieszpory. Bogaty fabrykant fortepianów, niejaki
p. Ferrari, który kilka lat temu miał swego syna w kolegium na Valsalice, podejmował
przez trzy dni wystawnym obiadem cały zespół w swoim ogrodzie; co więcej - w
trzecim dniu jego żona wręczyła księdzu Lazzero kopertę, z prośbą o oddanie jej
Księdzu Bosko: po otwarciu znaleziono w niej potrzebną sumę na podróż do Rzymu
dla całego chóru.
Tryumf w Genui był wspaniałą zapowiedzią do uroczystości rzymskich.
Wyruszono do Wiecznego Miasta o godz. 11, lecz my pozwolimy im jechać
spokojnie, a sami powrócimy do Księdza Bosko, którego zostawiliśmy przy kościele
Najświętszego Serca Jezusowego.
W niedzielę 8 maja odbyło się ku jego czci przyjęcie z udziałem panów
i prałatów tak włoskich jak zagranicznych, którzy zasiedli razem z nim do prawdziwie
rodzinnej uczty. Księdzu Bosko zależało na nadaniu zbliżającemu się świętu piętna,
że tak powiemy: międzynarodowego - bądź to dlatego, by dać poznać, że jego
zgromadzenie miało objąć świat cały, bądź to, że rzeczywiście cały świat przyczynił
się do budowy nowej świątyni. Pod koniec bankietu zabrał głos prawie (325)
wyłącznie dla uczczenia pamięci Margottiego. Po nim przemawiało wielu po włosku,
hiszpańsku, francusku, niemiecku i angielsku. Ktoś z sąsiedztwa zapytał dla
ciekawości, jaki język podoba mu się najbardziej. Odpowiedział z uśmiechem:
Najbardziej podoba mi się język, którego mnie nauczyła moja matka, bo jego
wyuczenie kosztowało mnie najmniej wysiłku, znajduję w nim największą swobodę
233 „Cittadino” z 9 maja pisał: „Z prawdziwym zachwytem słuchano tych chłopięcych głosów, jednolitych, aksamitnych,
czystych i miłych, tak iż po prostu nikt w Genui nie chciał wierzyć, by można było uzyskać coś podobnego. Wielu doznało
złudzenia, że tym razem wprowadzono głosy żeńskie i że to nie śpiewy wychowanków salezjańskich rozbrzmiewały pod
wysokim sklepieniem św. Wawrzyńca. Muzyk p. Dogliani, również z kolegium Księdza Bosko, kierował wykonaniem
i osobiście wyćwiczył chory; jemu przeto w największej mierze należy się pełne uznanie. Kto miał sposobność przypatrzenia
się z bliska wykonaniu, był wprowadzony w zdumienie karnością, zachowaniem i uwagą panującą w tej masie śpiewaków,
która tak dodatnio oddziaływała nawet na grajków orkiestry; każdy sumiennie wykonywał swoją część bez wysiłku, bez
przekrzywień twarzy i bez tzw. teatralności, która w innych okolicznościach mogłaby uchodzić za zaletę, lecz całkiem nie
przystoi w domu modlitwy. Te niewinne głosiki, czyste i delikatne, nigdy nosowe czy gardłowe, jakie niestety słyszy się
zwykle w chórach młodzieńczych, zostały przez kogoś określone „jako bez charakteru”, tj. ani żeńskie ani chłopięce. To
głosy „anielskie” odpowiedział ktoś inny. My zaś wyrazimy się mniej poetycznie, że są to głosy grzecznych chłopczyków,
dobrze wychowanych i zaprawionych do świętych śpiewów kościelnych, tak jak to umieją kształcić i wychowywać
salezjanie”. A w numerze z 11 maja czytamy: „Radzi jesteśmy, że Genua miała nareszcie sposobność słyszeć, co znaczy
zaprawiać chłopców do śpiewu kościelnego i cieszymy się niezmiernie, że przykładu tego dostarczył nam ów wzór wszelkich
dzieł dobrych, zesłany przez Bożą Opatrzność dla doprowadzenia w każdej dziedzinie do rozkwitu ducha Kościoła Bożego,
a wzorem tym jest Czcigodny Ksiądz Bosko”.
Powracając jeszcze do tego samego tematu dnia 23 maja, dał taką ocenę mszy wykonanych:
„Wszystkie trzy msze spotkały się z powszechnym uznaniem, lecz może najwięcej podobała się wiernym msza
Haydna. Szczególny zachwyt budzili soprani i alci, którzy zadziwiali rozpiętością skali swoich głosów, jednolitością,
czystością brzmienia, dokładnością wchodzenia, ześpiewaniem i równowagą, jednym słowem całym sposobem śpiewania.
Nareszcie można było posłuchać artystycznego wykonania w kościele, w którym budowa muzyczna ujawniła się w całej
pełni od podstaw aż do szczytu”.
234

24.5 Page 235

▲back to top


wyrażania swoich myśli i nie tak łatwo go zapomnę, jak inne języki. Ogólną
wesołością i oklaskami przyjęto jego odpowiedź234.
Wypada tu podkreślić wielką delikatność Księdza Bosko. Dnia 8 maja
przypada uroczystość objawienia św. Michała Archanioła, dzień imienin księdza Rua.
Święty chciał, żeby ta okoliczność posłużyła do przedstawienia sferom rzymskim jego
następcy, ku któremu z tego powodu w wielu toastach skierowano słowa życzeń
i pochwały. Nie dosyć na tym! W pewnej chwili rozwarły się drzwi i weszli na salę
młodzi śpiewacy zakładowi, którzy wykonali hymn na tę okazję ułożony. Ks. Rua
podziękował z ujmującą prostotą wymowy, co podobało się wszystkim
współbiesiadnikom, a pod koniec poprosił o pozwolenie, by mógł rozdać śpiewakom
nieco słodyczy.
Napływ odwiedzających trwał nieustannie. Rankiem 11 maja Ksiądz Bosko
przyjął Komitet Pań Pomocnic, złożony z najwybitniejszej arystokracji rzymskiej.
Najpierw wysłuchały jego Mszy św., potem towarzyszyły mu do jadalni, gdzie podano
kawę. Po krótkiej pogawędce udzielił im błogosławieństwa i obdarował srebrnymi
medalikami. Ks. Viglietti wspominając o tym przyjęciu i podając nazwiska
uczestniczek, tak zapisał: „Ksiądz Bosko jest bardzo zmęczony, bez sił i powiada,
że wyczekuje tylko szczęśliwej chwili, kiedy będzie mógł wrócić pomiędzy swoich
drogich chłopców w Turynie, dokąd zamierza wyruszyć 17 maja, zatrzymując się po
drodze jedynie w Pizie. Lecz czekało go jeszcze nazbyt wiele trudów.
(326) Konsekrację poprzedziło przejęcie nowych organów. Organy świątyni
Najświętszego Serca Jezusowego były sto dwudziestymi pierwszymi z rzędu,
wybudowanymi przez Bernasconiego z Varese. Sława jego jako organmistrza znana
była także poza granicami Włoch i Europy. Kolaudatorami byli: Petrali, dawny
dyrektor liceum muzycznego w Pesaro; Renzi, pierwszy organista bazyliki
watykańskiej; oraz Bersano, były wychowanek Księdza Bosko, organista w katedrze
turyńskiej. Przyjęli również zaproszenia: Capocci, organista przy bazylice św. Jana na
Lateranie, Moriconi, dyrektor chóru przy bazylice Najświętszej Maryi Panny Większej
oraz inni sławni i znani muzycy. Koncerty celem wypróbowania nowych organów
odbywały się rano i wieczorem w dniach 12 i 13 maja, z wykonaniem najrozmaitszych
i trudnych kompozycji organowych. Publiczność mogła wchodzić tylko za osobistymi
biletami wstępu, na których u dołu widniał napis: „Uprasza się przy wejściu o datek na
pokrycie kosztów budowy organów”. Od początku do końca udział osób był bardzo
wielki.
Gdy wszystko było skończone, trzej kolaudatorzy przedłożyli następującą
ocenę: „Jest to dzieło godne sławnego mistrza (...). Register „ripieno”235 poważny
i majestatyczny. Siła organu dobrze obliczona i dostosowana do przepięknej świątyni;
manuał w połączeniu z pedałem o 27 klawiszach w postępie chromatycznym,
234 Należałoby tu zamieścić szczegół opowiedziany w tomie XIV, str. 575, nr 2.
235 Register „ripieno” - to osobliwość w organach włoskich, podobna do niemieckiej „mikstury” lub francuskiej „Plein Yeu”;
opiera się na zasadzie rezonansu tzn. grając jakąkolwiek nutę słyszy się jej oktawę, kwintę, superoktawę, tercję, kwintę
i septymę zmniejszoną (przypis tłumacza).
235

24.6 Page 236

▲back to top


wywołuje owo potężne i tajemnicze wrażenie, które stanowi swoistą cechę tego króla
instrumentów. Bardzo dobre jest naśladownictwo głosów koncertowych
przeprowadzonych przez całą klawiaturę, świetnie odpowiadających kolorytowi
instrumentów, od których wzięły nazwę. Prosty, silny i dokładny mechanizm,
doskonałe zestrojenie i barwa głosów oraz bardzo wielka czułość. Krótko mówiąc
dzieło udane w każdym najdrobniejszym szczególe dostarcza nowego dowodu
postępów poczynionych w ostatnich latach przez szanownego budowniczego, który
pomny nie tyle na zysk, ile raczej na dokładne wykonanie swojej pracy, nie szczędzi
ofiar i trudu, byle tylko godnie odpowiedzieć zadaniu i czynić coraz to nowe kroki na
drodze postępu; daje tym również dowód prawdziwego i dobrze zrozumianego
patriotyzmu, trzymając się wiernie tradycji szkoły (327) włoskiej, przy równoczesnym
wprowadzeniu wszystkich najnowszych ulepszeń bez względu na to, skąd one
pochodzą”.
Próbom przysłuchiwał się kilkakrotnie także Ksiądz Bosko w towarzystwie
księdza Rua i pewnej, wielkiej damy francuskiej, lecz z miejsca oddzielnego,
a mianowicie z pozornego chóru, który znajdował się naprzeciw prawdziwego z boku
prezbiterium. Pod koniec zwracając się do budowniczego ze słowami uznania, zaprosił
go na swój złoty jubileusz kapłański na rok 1891, a potem dodał: Po skończonych
uroczystościach spotkamy się w roku 1892 razem w niebie. Bernasconi po powrocie
do Varese opowiedział pracownikom o pochwałach, na jakie sobie zasłużyli za
wykonanie organów; nie omieszkał również wspomnieć o podwójnym zaproszeniu,
lecz niezbyt zgadzał się na drugie, ponieważ podejrzewał, że oznacza ono dokładne
określenie roku jego śmierci. Umarł istotnie w styczniu 1892 r. Nie jest
nieprawdopodobnym domniemanie, iż pierwsze zaproszenie, jedynie pozorne,
posłużyło Księdzu Bosko jako wybieg do przepowiedni twardej rzeczywistości, której
poznanie w porę jest dla chrześcijanina przyjacielskim głosem z nieba. Budowniczy
organów był zawsze wspaniałomyślny względem niego, jeśli chodzi o koszty budowy;
Sługa Boży odwdzięczał mu się na swój sposób: duchownie, czyniąc coś dobrego dla
jego duszy i wywołując w jego sumieniu trwały i zbawienny oddźwięk słów: „Estote
parati - Bądźcie gotowymi”.
Dwie szczególne łaski przypisywano błogosławieństwu Księdza Bosko. Około
trzeciej po południu dnia 12 bm., podczas drugiej próby organów, dwoje wybitnych
małżonków przyszło przed jego pokój prosząc, by ich wpuszczono. Sekretarz odrzekł,
że Sługa Boży w tej chwili odpoczywa. Lecz ci ze łzami w oczach błagają, by ich
zgłoszono, ponieważ przybywają z daleka i muszą z nim zaraz mówić. Ks. Viglietti
poszedł ich zapowiedzieć, a Sługa Boży zgodził się na przyjęcie. Zaledwie stanęli
przed nim, rzucili się na kolana, a pani zaczęła prosić o uleczenie swego
sparaliżowanego od dłuższego czasu ramienia. Ksiądz Bosko poradził jej, by się
zwróciła do Najświętszego Serca Jezusa i złożyła jałmużnę na świątynię. Mój mężu,
pyta kobieta; ile jeszcze mamy pieniędzy?
Jeden papierek na 500 lir - odpowiedział. Czy wystarczy ta (328) suma, Księże
Bosko?
236

24.7 Page 237

▲back to top


Ja nie kupczę jałmużnami, odpowiada Święty, lecz tylko doradzam złożenie
jakiejś ofiary w miarę zamożności.
Wówczas pan złożył na stole banknot 500-lirowy. Ksiądz Bosko pomodlił się
krótko i pobłogosławił chorą, która poczuła się natychmiast uzdrowioną i zaczęła
wymachiwać ręką we wszystkich kierunkach, nie posiadając się z radości236.
Wkrótce po ich wyjściu przybyła grupa kleryków z seminarium Piusa, by
podziękować Księdzu Bosko za wielką łaskę. Dnia 10 maja przyprowadzili mu swego
kolegę, głuchego od dwóch lat, by go pobłogosławił. Sługa Boży według zwyczaju
skupił się przez chwilę na modlitwie, następnie pobłogosławił chorego i szepnął mu
cicho do ucha jakiś akt strzelisty. Na razie nie zauważono nic nadzwyczajnego
i klerycy wyszli natychmiast, lecz kiedy znaleźli się na zewnątrz, spostrzegli,
że głuchy słyszy doskonale wszystko, co do niego mówiono, owszem powtórzył nawet
akty strzeliste, szepnięte mu poprzednio na ucho przez Księdza Bosko. Pierwszą ich
myślą było pobiec do domu i zanieść wszystkim niezwykłą wiadomość. Przełożeni
polecili im wrócić i podziękować za łaskę.
We czwartek odwiedziło go grono alumnów ze seminarium lombardzkiego;
pomiędzy nimi znajdował się także dzisiejszy arcybiskup Perugii, ks. Jan Chrzciciel
Rosa. „Upadliśmy przed nim, pisze ks. bp Rosa, on zaś pochylony i zmęczony siedział
w bardzo skromnym pokoju na krześle, mając pod nogami mały dywanik.
Czego pragniecie? - zapytał.
Księże Bosko, pragniemy Księdza zobaczyć.
Hm! Zobaczyć! To zapewne z powodu tego, co ludzie o mnie gadają. Ale
co powie o mnie Pan Bóg?
(329) Przy tych słowach podniósł oczy ku niebu, po czym przeniósł je
natychmiast, pełne łez i wzruszenia, na seminarzystów.
Księże Bosko, nalegali, prosimy nam pozostawić w upominku jakieś słowo,
które byłoby drogowskazem na nasze przyszłe życie kapłańskie, niech nas Ksiądz
pobłogosławi.
Święty podniósł drżącą rękę i udzielił im błogosławieństwa. Następnie mając
myśl ciągle zajętą sądem Bożym, dał im taką przestrogę: Baczcie zawsze na to, co
Pan Bóg o was powie, a nie na to, co dobrego lub złego będą o was gadali ludzie.
Ten sam arcybiskup zauważa237: „Od tej chwili nie dziwiło mnie żadne z tylu
cudownych dzieł wielkiego Świętego. Posiadały one jasne wytłumaczenie w swej
niewzruszonej jak skała zasadzie: w sądzie jaki wyda o nich Pan Bóg”.
Pragnienie i konieczność skrócenia ile możności pobytu w Rzymie skłaniały
Księdza Bosko do starań o przyśpieszania posłuchania u Ojca św. Wieczorem 11 bm.
sam mistrz ceremonii prał. Della Volpe w towarzystwie sekretarza od listów
236 Inny pan widocznie zrozumiał go nie tak, jak należało. Odwiedziwszy Księdza Bosko obiecał mu 100 tysięcy lir, jeżeli
otrzyma pewną łaskę od Matki Boskiej.
Wolę filiżankę kawy, odparł Święty.
A to dlaczego?
Bo lepsza jest filiżanka kawy dzisiaj, aniżeli sto tysięcy jutro.
237 Obchody w Cuneo ku czci św. Jana Bosko. Gros Monti. Turyn 1936 r. str 2.
237

24.8 Page 238

▲back to top


łacińskich, prałata Volpini, przyniósł mu bilet przyjęcia. Ksiądz Bosko rad był bardzo,
że mógł poznać pierwszego i zobaczyć się z drugim, ponieważ chciał im się polecić
o uzyskanie u Ojca św. posłuchania dla młodych śpiewaków z Oratorium.
Posłuchanie było naznaczone na przeddzień konsekracji na godz. 18.
Wieczorem przyjmuję swoich przyjaciół – powiedział pewnego razu Pius XI do
jednego z prałatów francuskich, chcąc mu widocznie dać oznakę swej wielkiej
życzliwości. Lecz i jego ostatni poprzednicy mieli ten sam zwyczaj przyjmowania
osób zaufanych późnym wieczorem.
W oznaczonym dniu i godzinie Ksiądz Bosko oczekiwał już w przedpokoju
Papieża. Gdy tak stał w milczeniu i skupiony, dał się słyszeć lekki szelest po podłodze
w sąsiedniej sali: to właśnie Leon XIII przechodził z dostojnością władcy
w towarzystwie swego dworu; wracał (330) z przechadzki po ogrodach watykańskich
i udawał się do swojej prywatnej biblioteki. Tam to po kilku minutach wprowadzono
Księdza Bosko.
Papież przyjął go z wielką radością; nie pozwolił mu klęknąć dla ucałowania
stóp, lecz polecił prałatowi Della Volpe przysunąć Księdzu Bosko fotel. Ponieważ
fotel ustawiono w pewnej odległości, Papież przybliżył go do siebie, kazał usiąść
Księdzu Bosko, po czym ujął go za prawą rękę i ściskając ją oburącz powtarzał
dobrotliwie: O Drogi Księże Bosko, jak się Ksiądz ma?... Jak się czuje?... Potem
powstał i dodał: Może Księdzu zimno, nieprawda? To rzekłszy wyszedł i po chwili
wracając z dużą skórą gronostajową, rzekł tonem poufałym:
Proszę patrzeć! Ten gronostaj podarowano mi właśnie dzisiaj na mój jubileusz
kapłański. Chcę, by Ksiądz pierwszy go użył. I położył mu go na kolanach. Następnie
usiadł, uchwycił go powtórnie za rękę i troskliwie zaczął wypytywać o wiadomości.
Ksiądz Bosko aż dotychczas milczący i wzruszony do najwyższego stopnia
objawami ojcowskiej łaskawości ze strony Namiestnika Jezusa Chrystusa
odpowiedział: Ojcze święty, jestem stary; mam 72 lata; jest to moja ostatnia podróż
i zakończenie wszystkich spraw moich. Przed śmiercią pragnąłem zobaczyć jeszcze
raz Waszą Świątobliwość i otrzymać błogosławieństwo. Życzeniu mojemu staje się
zadość. Teraz nie pozostaje mi nic innego, jak zaśpiewać: „Nunc dimittis servum
tuum, Domine, secundum verbum tuum, in pace, quia viderunt mei salutare tuum:
LUMEN ad revelat onem gentium et GLORIAM plebis tuae Israel – Teraz puszczam
Panie, sługę twego w pokoju, według słowa twego, gdyż oczy moje oglądały
zbawienie twoje: ŚWIATŁOŚĆ na objawienie pogan i CHWAŁA ludu twego Izraela”.
Położył szczególny nacisk na słowa „Lumen – Światłość” i „Gloriam – Chwała”,
odnosząc je do Leona XIII, którego zwykle nazywano „Lumen i coelo – światłością na
niebie” według tzw. proroctwa św. Malachiasza.
Ojciec św. zwrócił mu uwagę, że przecież nie ma tyle lat, ile Papież, który
chociaż liczy 78, mimo to żywi nadzieję, że zobaczy jeszcze Księdza Bosko. Proszę
myśleć o życiu – powiedział Papież. Dopóki Ksiądz nie dowie się o śmierci Leona
XIII, może być spokojnym.
238

24.9 Page 239

▲back to top


Ojcze święty, podjął Ksiądz Bosko; wasze słowo w pewnych wypadkach (331)
jest nieomylne, to też chciałbym je przyjąć za dobrą wróżbę; jednak proszę wierzyć,
jestem u schyłku swoich dni.
Ojciec św. wypytywał z kolei o wychowankach i zakładach, a szczególnie
zajmował się misjami. Zagadnął również, czy czegoś nie potrzebuje. Ksiądz Bosko
mówił o wszystkim, osobliwie o świątyni Najświętszego Serca Jezusowego, która
miała być konsekrowaną nazajutrz. W końcu polecił mu młodocianych śpiewaków,
przybyłych z Turynu, pragnących gorąco zobaczyć Ojca św. i otrzymać jego
błogosławieństwo.
Papież wyraził wielkie zadowolenie z wszystkiego, co usłyszał - zapewnił,
że chętnie zobaczy chłopców Księdza Bosko i z nimi porozmawia oraz polecił
z naciskiem, by wiernie zachowywać ducha założyciela w całym zgromadzeniu.
Polecajcie salezjanom szczególnie posłuszeństwo. Powiedzcie im, żeby zachowywali
zasady i zwyczaje, jakie im Ksiądz zostawi. Wiem, że przez częstą spowiedź
i Komunię św. osiągnęliście wśród waszych chłopców jak najlepsze wyniki. Proszę
nadal tak postępować i starać się, by salezjanie ze swojej strony tak samo czynili
i zachęcali powierzoną sobie młodzież do tej zbawiennej praktyki. Bardzo gorąco
polecam Księdzu i jego Następcy, byście dbali tak o pomnożenie powołań
salezjańskich jak i o świętość tych, które już posiadacie. Nie liczba przynosi większą
chwałę Bogu, lecz cnota i świętość członków. Bądźcie zatem bardzo ostrożni
i wymagający przy przyjmowaniu kandydatów do zgromadzenia; zważajcie przede
wszystkim, by byli ludźmi o wypróbowanej moralności.
Następnie wziąwszy znowu Księdza Bosko za rękę poprosił, żeby mu
powiedział w zaufaniu, co sądzi o przyszłych losach Kościoła. Ksiądz Bosko
wymawiał się, że Ojciec św. zna lepiej od niego bieg spraw publicznych. Lecz Papież
nalegał: Nie pytam o stosunki obecne, bo te znam i ja, ale o przyszłość.
Ależ ja nie jestem prorokiem, odrzekł Ksiądz Bosko z uśmiechem. (332) Mimo
to, jak sam potem oświadczył ks. Lemoyne, musiał ustąpić i wyjawić swoje zdanie
i wszystko, co wiedział w tej sprawie. Co jednak oznaczało owo: „wszystko, co
wiedział w tej sprawie” nie zdradził tego nikomu.
Ojciec św. prawdopodobnie byłby chętnie przedłużył rozmowę, gdyby nie
widok cierpiącego stanu Księdza Bosko. Sługa Boży, spostrzegłszy się, że Papież
zamierza go pożegnać, iż wraz z nim przybyli również jego zastępca i sekretarz oraz
jeśliby Jego Świątobliwość raczył ich wysłuchać, pragnęliby otrzymać
błogosławieństwo. Ojciec św. zgodził się, dał znak dzwonkiem, by poproszono obu
wzmiankowanych. Ksiądz Bosko przedstawił księdza Rua. Ach, ks. Rua! – odezwał
się Papież. To ksiądz jest wikariuszem zgromadzenia?! Dobrze, dobrze! Słyszę, że od
lat chłopięcych był ksiądz wychowywany przez Księdza Bosko. Proszę prowadzić
dalej rozpoczęte dzieło i utrzymywać wśród siebie ducha waszego założyciela.
O tak, Ojcze święty, odpowiedział ks. Rua. Mamy nadzieję, że z Waszym
błogosławieństwem będziemy mogli oddać się aż do ostatniego tchnienia temu
świętemu dziełu, dla którego poświęciliśmy się od lat najmłodszych.
239

24.10 Page 240

▲back to top


Z kolei Ksiądz Bosko przedstawił ks. Viglietti’ego jako swego sekretarza. Cóż
Ksiądz zrobił z sekretarzem, który mu ostatnio towarzyszył? - zapytał Papież.
Ojcze święty, odpowiedział Ksiądz Bosko; został w Turynie dla załatwiania
spraw, jakie mu powierzyłem. Dużo jest do pracy, ale nie potrzebuję jej zbytnio
zalecać swoim synom. Raczej należy nakazywać umiarkowanie. Jest wielu takich,
którzy nadwyrężają zdrowie i nie zadowalając się pracą w dzień, trudzą się także
i w nocy.
Tak, tak! podchwycił Ojciec św.; we wszystkim potrzebny jest umiar. Ciało
wymaga należnego odpoczynku, aby móc się nim posługiwać na większą chwałę
Bożą.
Ojcze święty, odezwał się na to ks. Rua. Jesteśmy gotowi usłuchać. W tych
jednak rzeczach, jeśli jest ktoś, co daje nam zgorszenie, to właśnie sam Ksiądz Bosko.
I całe wywody skończyły się na śmiechu. Z kolei ks. Rua zapytał, czy może
prosić o pewną łaskę. Na znak przyzwolenia wytłumaczył Papieżowi, jak wielką
przeszkodą w rozwoju naszego Pobożnego Towarzystwa (333) jest dekret św.
Kongregacji Obrządków, przepisujący rozpatrzenie spraw związanych z przyjęciem
aspirantów do Towarzystwa Salezjańskiego przez dwie, czy trzy komisje, gdy
tymczasem byłoby wielkim ułatwieniem, wedle przywileju Piusa IX, gdyby
powierzono wspomniane rozpatrzenie kapitułom odnośnych domów, które potem
przesłałyby swoje zdanie do Kapituły Wyższej dla ostatecznego rozstrzygnięcia.
Papież odpowiedział, że docenia przedłożone wywody; radzi przeto sporządzić
pisemną prośbę i drogą najpewniejszą, tj. za pośrednictwem prałata Della Volpe
przedstawić ją jemu samemu; on zaś z największą radością dopełni reszty. Dyspensa
od przestrzegania dekretów przy przyjmowaniu i dopuszczaniu do ślubów została
udzielona na pięć lat238.
Po szczodrym błogosławieństwie Papież pożegnał Księdza Bosko z niezmierną
dobrotliwością i odprowadził go aż do schodów. Kiedy Sługa Boży przechodził obok
straży szwajcarskiej, te stanęły „na baczność”, a Ksiądz Bosko odezwał się
z uśmiechem: Nie jestem przecież królem! Jestem biednym Księdzem, mocno
zgarbionym i bez żadnego znaczenia. Możecie, zatem być swobodni. Poczciwi
żołnierze obstąpili go, całując mu ze czcią ręce.
Kilka dni przed posłuchaniem przyszedł do Ojca św. jego kuzyn hr. Pecci,
prosząc dla siebie i dla całej rodziny o błogosławieństwo. Papież polecił mu udać się
po błogosławieństwo do Księdza Bosko, co też hrabia uczynił przed posłuchaniem 13
bm.239 W parę dni później, kiedy Matka Daghero, przełożona generalna Córek Maryi
Wspomożycielki, była u Ojca św., ten jej powiedział: Oto jedna z Sióstr Księdza
Bosko. I zwróciwszy się do otaczających prałatów i kardynałów - dodał: Jest to jedna
ze szczęśliwych Córek świętego Księdza Bosko240.
238 Protokoły Kapituły Wyższej, 12 września 1887 r.
239 „Summarium sup. virt. De fama sanctitatis”, nr XIX, p. 6 (świadek ks. Dalmazzo).
240 O tym szczególe kard. Cagliero dowiedział się od arcybiskupa Messyny kard. Guarino i od samej Matki Przełożonej oraz
stwierdził to podczas procesu. (tamże, p. 10).
240

25 Pages 241-250

▲back to top


25.1 Page 241

▲back to top


(334) Podczas pobytu Księdza Bosko w Watykanie przybyły z Wikariatu do
świątyni Najsłodszego Serca Jezusa relikwie, które miały być złożonymi w ołtarzu
głównym. Szczelnie zamknięta i zapieczętowana puszka zawierała: cząstkę z kołyski
Bożego Dzieciątka, relikwie św. Apostołów Piotra, Pawła i Jakuba, św. Wawrzyńca
męczennika oraz patrona św. Franciszka Salezego. Umieszczono je w pozłacanej urnie
i wystawiono w dawnej kaplicy; o godz. 21 odśpiewano hymn ku czci męczenników,
po czym w ciszy nocnej odmówiono przepisane oficjum.
Ksiądz Bosko polecił był prosić św. Kongregację Obrządków o niektóre
przywileje duchowe, a mianowicie: by można było odprawiać Mszę św. do
Najświętszego Serca Jezusa przez pierwsze trzy dni po konsekracji; o odpust zupełny
w dniach od 14-19 maja - po dopełnieniu zwyczajnych warunków; oprócz tego
o odpust 7 lat i 7 kwadragen za każdym razem, ilekroć przynajmniej ze skruszonym
sercem odwiedzi się świątynię241.
W „obwieszczeniu” pod datą 2 maja kard. Wikariusz powiadomił wiernych
o bliskiej konsekracji wraz z rozkładem nabożeństw w dniach następnych. Nadmieniał
w nim, że jest to „sanktuarium powszechne”, ponieważ złożył się na nie „przez swoje
ofiary cały świat katolicki”. Następnie tak kończył: „Winno to być pobudką do świętej
radości dla wszystkich katolików, a osobliwie dla rzymian, że po 10 latach pracy,
wysiłków i niezliczonych trudności wykończono ogromną świątynię jako votum tylu
pobożnych dusz i czcicieli Najświętszego Serca Jezusowego. Pozostaje, to prawda,
wiele ołtarzy i wiele ozdób do wykończenia, lecz wzgląd na stale wzrastającą
liczebnie ludność tej dzielnicy skłonił do tego, że poniechawszy wahań zawieszono
wszelkie prace, które wprawdzie dodałyby świątyni blasku i wspaniałości, lecz nie są
bezwzględnie konieczne, ażeby wierni mogli w obszerniejszej świątyni dogodnie
zadośćuczynić obowiązkom religijnym. Chociaż jeszcze (335) wiele robót zostaje do
wykonania, poczciwi rzymianie i wszyscy inni, którzy pałają gorliwością o chwałę
Bożą, znajdą nową podnietę do składania ofiar, aby świątynia została rychło
zaopatrzona we wszystko potrzebne dla kultu i tak stała się mniej niegodną tego Boga,
który przychodzi w niej zamieszkać przez pełną miłości obecność”.
Wzmiankując o trudnościach dokument Wikariatu mówił szczerą prawdę. Było
to istotnie siedem lat wysiłków niesłychanych i heroicznych, jeśli się je weźmie, jak
być powinno, w odniesieniu do Księdza Bosko, ponieważ trudności, z jakimi walczyć
musieli poprzednicy, zanim Sługa Boży przejął ciężar na swoje barki, były
w porównaniu niejako lichą słomką. Czytelnicy znają je dobrze. A upragniony dzień
14 maja bynajmniej nie położył im kresu; owszem, wystawiły one na próbę jego
cierpliwość nawet na łożu śmierci, by potem przejść w spadku na następcę242.
Wszystko było dokładnie przygotowane, bądź to na samą konsekrację, bądź też
na uroczystości dni następnych. Około godz. 7 przybył konsekrator, kard. Lucydus
Maria Parocchi, Wikariusz Jego Świątobliwości i równocześnie Protektor
241 Dodatek, dok. 67.
242 Por. tom XVII, str. 525.
241

25.2 Page 242

▲back to top


Zgromadzenia salezjańskiego, w towarzystwie orszaku, jak to jest we zwyczaju
w największe święta. Przyjęli go: przełożeni, liczny kler, spora gromadka salezjanów
przybyła z różnych domów, młodzież z Valdocco oraz jej rówieśnicy z sierocińca,
Obrzęd, według ceremoniału, odbył się przy drzwiach zamkniętych. Zanim je
otworzono, minęło dobrych pięć godzin. Ksiądz Bosko uczestniczył w świętym
skupieniu, a razem z nim wiele dostojnych osobistości. Pod koniec Sekretarz
Propagandy Dominik Jacobini, tytularny arcybiskup Tyru, podszedł do Sługi Bożego
i podtrzymując go pod ramię odprowadził powoli do pokoju, gdzie wyraził swoje
zadowolenie, iż mógł mu oddać tę usługę.
Około południa, jako pierwszy celebrował ks. Dalmazzo przy wtórze nowego
organu, którego dźwięki wypełniały całą świątynię. Pobożni i ciekawi cisnęli się
całymi setkami. Powszechne zdanie uznało świątynię (336) za godną Rzymu
i pięknych tradycji sztuki chrześcijańskiej.
Musimy tu jednak nadmienić, że konsekracja i sama świątynia nie spotkały się
na ogół w Rzymie z przyjaznym ustosunkowaniem prasy. Wówczas masońska
„Tribuna” z 10 maja, zapowiadając uroczystości, przywoływała na pamięć początki
kościoła, potrącając o styl, architekturę i ozdoby, wszystko w krótkim, lecz
uprzejmym artykuliku. Przytaczamy już „Cicerone”, jakkolwiek dziennik o złym
pokroju, opisywał na swoich łamach pod datą 8 maja nieco szczegółowiej całą
świątynię i przedstawiał Księdza Bosko jako „jednego z najbardziej niestrudzonych,
ruchliwych i pracowitych księży”. Autor artykułu pisał w dalszym ciągu: „Poszedłem
zobaczyć kościół, który po zliczeniu wszystkiego będzie kosztował ładne trzy miliony.
Można wybaczyć Księdzu Bosko ten wydatek, bo wzniósł pomnik rzeczywiście godny
Rzymu”. Liberalna „Fanfulla” z 15 maja, wspomniawszy przelotnie o trudnościach
i kolejach poprzednich i o olbrzymich wydatkach, tak ciągnęła: „Lecz wstąpił tam
ożywczy duch Księdza Bosko, tego drugiego Wiktora z Feltre 19 wieku i już obok
kościoła wznosi się sierociniec na 50 chłopców, powstają szkoły powszechne, gdzie
300 młodzieży wychowuje się w zasadach moralnych, zamiłowaniu pracy, uczciwości
i odbiera wykształcenie elementarne. Wielki, świetlany duch św. Franciszka Salezego
musi zapewne radować się dzisiaj z tego dzieła, wyrosłego na podłożu uprawnionym
przez siebie i przez niewyczerpane miłosierdzie jednej pobożnej duszy243.
„Osservatore Romano” z 15 maja ukazało się tylko z kilkuwierszową i chłodną
wzmianką, pomyliwszy nawet datę konsekracji. Oto wszystko.
Nie możemy pominąć czasopisma „Civilta Cattolica”, które chociaż
z nieuniknionym opóźnieniem244, poświęciło konsekracji pół strony w kronice spraw
rzymskich, podkreślając wielką doniosłość tego (337) wypadku dla religii.
„Konsekracja ta – pisała - jest ważnym wydarzeniem. Doprawdy wypadało, by wśród
brudów nowego Rzymu, właśnie tam, gdzie herezja rozłożyła swoje namioty,
zamieszkało dla oczyszczenia okolicy Najświętszego Serce Jezusowe, które umarło na
243 Ks. Dalmazzo ogłosił z okazji konsekracji świątyni dziełko pt. „Świątynia Najświętszego Serca Jezusa na Castro Pretorio
w Rzymie jako pomnik wdzięczności dla niezapomnianej pamięci papieża Piusa IX”, Rzym. Drukarnia Sal., 1887 r.
244 Zeszyt z dnia 1 czerwca, str. 620.
242

25.3 Page 243

▲back to top


krzyżu dla obmycia świata swoją Krwią Przenajdroższą i uwielbienia godną (...).
Niezmożony zapał Księdza Bosko oraz jego zasłużonych pomocników z pewnością
stworzą ze świątyni na Castro Pretorio ognisko wiary i miłości ku Najmilszemu Sercu
Jezusowemu”.
Szczęśliwym zaczątkiem, jak to jeszcze powiemy, tej obiecującej i zbawczej
działalności był program obchodów stanowiących niejako ukoronowanie konsekracji.
Znacznie później ukazał się w Brescia artykuł sławnej poetki Eweliny
Cattermole Mancini, pisującej pod pseudonimem hrabiny Lara245. Do napisania tego
artykułu natchnęło ją melodyjne bicie dzwonów nowego kościoła, w jakie
wsłuchiwała się ze swego pobliskiego mieszkania. Po poetycznym wstępie i krótkim
opisie kościoła zaczęła się rozwodzić o Księdzu Bosko, a między innymi pisała:
„Kościół ten jest jeszcze trochę za jaskrawy w barwach i złoceniach, ponieważ jasny,
świeży i pełen wesela, wzbudza w każdym, kto do niego wchodzi na modlitwę,
głębokie wzruszenie na myśl, że jest to nowy cud człowieka najlepiej
odzwierciedlającego św. Franciszka Salezego w naszym wieku. Temu pokornemu
a jednak tak potężnemu Słudze Bożemu wszystko się udaje, bo dzieła jego cieszą się
błogosławieństwem nieba (...). Ksiądz Bosko jest jedną z tych uprzywilejowanych
istot, które z niczego umieją stworzyć wielkie rzeczy; największe trudności nie tylko
maleją, ale wprost rozstępują się jak zasłona mgły przed jego nieugiętą wolą, wykutą
z wiary i modlitwy. Dlatego już dziś można przewidzieć, że pewnego dnia – Bóg jeden
to wie – ta piękna głowa o klasycznych rysach, przypominających żywo profil
Napoleona I, będzie mieć (338) w pamiątkowych posągach świetlaną, złotą obwódkę
na czole: aureolę świętych.
Kard. Wikariusz, wypocząwszy nieco po męczącej ceremonii, udał się do
Księdza Bosko, uściskał go z wielką serdecznością i wziął udział w obiedzie razem
z wielu wybitnymi gośćmi. Przy końcu obiadu Święty podziękował publicznie
kardynałowi za wszystko, co zrobił jako Protektor Salezjanów, wyrażając się o nim
z wielką czcią i wdzięcznością. Następnie tak ciągnął: Rozpoczęliśmy dobrze,
Eminencjo! I tu opowiedział z największą prostotą o nagłym uzdrowieniu, jakie miało
miejsce dnia poprzedniego. Potem wyznał, że zawsze, ilekroć przychodziły do niego
osoby z prośbą o łaski, miał nieodmienny sposób postępowania, a mianowicie
nakłaniał do złożenia jałmużny ku czci Pana Jezusa, Najświętszej Maryi Panny lub
jakiegoś świętego, celem uzyskania upragnionego dobrodziejstwa; w kościele Maryi
Wspomożycielki i św. Jana Ewangelisty nie ma ani jednej cegły, która by nie
świadczyła o jakiejś łasce.
Powstał również kardynał. Wyraził przed Księdzem Bosko swoją radość
z otworzenia świątyni jeszcze przed ukończeniem robót, co jest dowodem, że pragnie
się w niej dać miejsce najpierw Sercu Jezusowemu, a potem ozdobom i wyczynom
artystów. Wychwalał wielce Zgromadzenie salezjańskie, które dotychczas przynosiło
245 „Cittadino di Brescia”, czwartek-piątek 11-12 sierpnia 1887 r. Artykuł nosi tytuł: „Dzieła Księdza Bosko”.
243

25.4 Page 244

▲back to top


mu tylko pociechy, a żadnych kłopotów i zmartwień; to też podobne protektorstwa
gotów jest przyjmować choćby codziennie. Ksiądz Bosko odpowiedział z uśmiechem:
Cierpliwości, Eminencjo, cierpliwości; także dla Eminencji nastanie okres
kłopotów z naszego powodu.
Niechże będzie, podchwycił kardynał. Tu w waszej świątyni Najświętszego
Serca Jezusa macie kaplicę, którą pragniecie poświęcić św. Franciszkowi Salezemu,
nieprawdaż?
Tak jest, Eminencjo!
Dobrze! Chcę osobiście pokryć wydatki ołtarza i mam nadzieję, że Wasz
Protektor Niebieski w dniach ciężkich i kłopotliwych udzieli potrzebnej pomocy
ziemskiemu Protektorowi Pobożnego Towarzystwa.
Mistrzowskie i wspaniałomyślne podejście zostało powitane (339) burzą
oklasków.
Chłopcy z Oratorium dali po południu pierwszy pokaz swojej dzielności przez
wykonanie nieszporów ułożonych na tę okoliczność przez kompozytora Galli.
Pontyfikował Juliusz Lenti, zastępca Wikariusza rzymskiego, tytularny arcybiskup
z Side. Jednocześnie Ksiądz Bosko przyjmował nieustanne wizyty biskupów
i kardynałów.
Właściwe obchody trwały przez pięć dni przy stałym wzroście liczby
i prawdziwej pobożności wiernych. Codziennie jeden z kardynałów odprawiał Mszę
św. cichą, a później odbywała się uroczysta suma pontyfikalna. Każdego popołudnia
miała miejsce konferencja salezjańska w coraz to innym języku, a po niej nieszpory na
głosy i kazanie.
Najuroczystszą była niedziela, jako dzień pierwszy. O godz. 7 odprawiał kard.
Melchers - Niemiec; o godz. 10 pontyfikował bp Jacobini w asyście jednego biskupa
ze Stanów Zjednoczonych. Chłopcy z Turynu wykonali bezkonkurencyjnie mszę
„Koronacyjną” Cherubiniego. Ksiądz Bosko tymczasem udzielał stale posłuchań;
odwiedziło go także trzech biskupów oraz kardynał z Kanossy.
Przy obiedzie po jego prawej zasiadł arcybiskup Kirby, a po lewej książę
August Czartoryski, który większą część czasu spędzał w zakładzie; wiele innych
osobistości wzięło udział w uczcie rodzinnej. W stosownej chwili ks. Rua poprosił
Sługę Bożego o zwrócenie kilku słów do gości. Powstał z trudem i oparłszy się
rękoma o stół, przemówił słabym głosem: Wznoszę toast ku czci naszego wielkiego
przyjaciela, niedawno zmarłego teologa Margottiego, obrońcy świętych praw
Kościoła, który kochał nas zawsze i przed naszym wyjazdem do Rzymu chętnie nas
odwiedzał, ofiarując łamy swego poczytnego dziennika do naszych usług, by w nim
opisać uroczystości, jakie teraz obchodzimy. Wznoszę toast z tą niezachwianą
ufnością, że moi gorliwi Pomocnicy i Pomocnice zechcą nam pomóc do wykończenia
sierocińca im. Najświętszego Serca Jezusowego, abyśmy mogli dać pomieszczenie,
wychowanie i naukę dla 500 dzieci ludu przez wpojenie w nich świętej Bojaźni Bożej
i aby oni potem przynieśli zbawienne owoce dobrych uczynków ku pożytkowi
własnemu i społeczeństwa. Piję również na cześć arcybiskupa Kirby, z którym (340)
244

25.5 Page 245

▲back to top


łączą mnie więzy nierozerwalnej przyjaźni. Arcybiskup Kirby odpowiedział
w imieniu Pomocnic i Pomocników, że on i jego przyjaciele przyjmują te słowa jako
testament i przyrzekają zrobić wszystko, co leży w ich mocy, by wiernie wypełnić
jego natchnioną wolę i wykończyć sierociniec stosownie do jego życzeń.
O godz. wpół do czwartej wygłosił konferencję w języku francuskim prał.
Karol Murrey z Lyonu, audytor Roty dla spraw francuskich. Wykazał, jak potrzebne
jest dzieło Księdza Bosko dla biednej i opuszczonej młodzieży i jak pocieszającymi są
dotychczasowe wyniki246. O godz. 5 wygłosił kazanie o Najświętszym Sercu
Jezusowym, sławny mówca i misjonarz apostolski prał. Omodei Zorini. Potem chór
z Valdocco odśpiewał nieszpory w układzie Aldegi. Późno wieczorem, według
udanego pomysłu pewnego kleryka – salezjanina rzęsiście oświetlona fasada,
dzwonnica, kościół i sierociniec ściągały przez wiele godzin tłumy ludzi nawet
z odległych dzielnic miasta.
W drugim dniu kard. Placyd Schiaffino ze Zgromadzenia Oliwetanów odprawił
Mszę św. wspólną, podczas której wszyscy przystąpili do Komunii św. Tego dnia
Ksiądz Bosko pragnął odprawić Mszę św. w kościele przy ołtarzu Maryi
Wspomożycielki. Najmniej 15 razy musiał się zatrzymywać podczas świętej Ofiary,
by we łzach dać upust niepohamowanemu wzruszeniu. Ks. Viglietti, który mu
asystował, musiał od czasu do czasu przypominać, żeby odprawiał dalej. Kiedy zaś
odchodził od ołtarza przejęty tłum ścisnął go zewsząd, całował jego szaty kapłańskie
i ręce wolne od kielicha, odprowadzając go aż do zakrystii. Tutaj jednogłośnie
poproszono, by udzielił błogosławieństwa. Ależ dobrze – odpowiedział. Po czym
wstąpiwszy na trzy stopnie prowadzące z jednej zakrystii do drugiej obrócił się,
podniósł prawicę, lecz w tej (341) chwili wybuchnął płaczem i zakrywszy obiema
dłońmi oblicze powtarzał stłumionym głosem: Błogosławię... błogosławię... – nie
mogąc dokończyć zdania. Trzeba go było wziąć lekko pod ramiona i wyprowadzić.
Wzruszony tłum chciał iść za nim, ale drzwi się zamknęły.
Któżby nie chciał się dowiedzieć, co było powodem tak wielkiego wzruszenia?
Gdy ks. Viglietti spostrzegł, że wrócił mu zwykły spokój zapytał o przyczynę
i otrzymał odpowiedź: Tak żywo stanęła mi przed oczami scena, jaką w 10 roku
śniłem o Zgromadzeniu! Widziałem i słyszałem wyraźnie mamę i braci, którzy
podawali ten sen w wątpliwość… Wówczas to Matka Boska mu powiedziała:
W swoim czasie zrozumiesz wszystko. Od tego dnia minęły już 62 lata trudów, ofiar,
walk i oto nagły błysk objawił mu, że wybudowana świątynia Najświętszego Serca
Jezusa w Rzymie jest ukoronowaniem posłannictwa, wskazanego mu tajemniczo
w zaraniu życia. Od Becchi obok Castelnuovo aż do stolicy Namiestnika Jezusa
Chrystusa, jakżeż długa i uciążliwa droga! Uczuł w tej chwili, że jego osobiste
posłannictwo dobiegało końca, dziękował ze łzami w oczach Boskiej Opatrzności
i zwrócił ufne spojrzenie ku przybytkom wiecznego spokoju na łonie Boga.
246 Konferencja ukazała się w obszernym opisie w „Wiadomościach Salezjańskich” francuskich z lipca 1887 r. Wiadomości
o pobycie Księdza Bosko w zakładzie Najświętszego Serca Jezusowego czerpiemy z ust koadiutora D’Archino odnośnie do
tych szczegółów, których był naocznym świadkiem.
245

25.6 Page 246

▲back to top


O tej samej godzinie, co dnia poprzedniego, odprawił Mszę pontyfikalną ks.
Cassetta, tytularny biskup Amiaty i prezes wieczorowych szkół nauki religii247.
Chłopcy wykonali mszę Haydna. Po południu wygłosił konferencję w języku
hiszpańskim Chilijczyk prał. Jara; kazanie o nabożeństwie do Najświętszego Serca
Jezusa miał prał. Gotthardt Scotton, a nieszpory pontyfikalne arcybiskup Kirby
ze śpiewem na głosy psalmów różnych autorów. Kard. Wikariusz wiedząc, że
Ksiądz Bosko zamierza wkrótce opuścić Rzym, ponowił listownie wyrazy swojej
radości z pomyślnego (342) doprowadzenia dzieła do końca oraz życzył Słudze
Bożemu szczęśliwej podróży. W następnych trzech dniach odprawiali kolejno: Mszę
św. wspólną kardynałowie: Mazzella, jezuita oraz Aloisi-Masella i Zigliara z Zak.
Kaznodziejskiego, a Msze św. pontyfikalne z dnia 17 i 18 maja: dominikanin Sallua,
arcybiskup Chalcedonii i Grasselli, arcybiskup z Colossi; konferencję dla Pomocników
wygłosili: w języku niemieckim – jezuita Meurry, biskup Askalony, były wikariusz
apostolski Bombayu; w języku angielskim – Delegat Apostolski na Australię, bp
Fortina; we włoskim – prał. Omodei Zorini; kazania zaś w dniach 17 i 18 prałaci
Andrzej i Jakub Scotton. Nieszpory były codziennie uroczyste. W piątym dniu,
w święto Wniebowstąpienia Pańskiego, na zakończenie obchodów zaszły pewne
nowości. O godz. 10 pontyfikował „nomine Pontificis – w imieniu Papieża” kard.
Wikariusz w okazałej asyście kleru. Po Ewangelii J. Eminencja wygłosił końcowe
kazanie, wyrażając cześć „geniuszowi pracowitości w osobie pokornego księdza”, do
którego „w szczodry sposób uśmiechnęła się wielkość dwóch Papieży” i zapowiadał,
że „tryumf Bożego Serca” wnet zajaśnieje jako „odblask majestatycznego wyglądu
świątyni”248. Na nieszpory powrócił kard. Aloisi-Masella, który pod koniec
zaintonował dziękczynne „Te Deum”, odśpiewane przez pełny chór, i udzielił
błogosławieństwa Najświętszym Sakramentem.
Po raz ostatni usłyszano chór Oratorium w dniu 20 maja podczas uroczystego
nabożeństwa żałobnego za zmarłych dobrodziejów świątyni. Po południu zdjęcie
grupowe chłopców, aby kiedyś, gdy dorosną, mogli się rozpoznać i ożywić w sobie
tyle drogich wspomnień z pobytu w Rzymie.
Po uroczystościach trzej bracia Scottonowie rozpoczęli głosić misje dla
parafian, które trwały aż do Zielonych Świąt.
Po powrocie do Turynu chłopcy nie mogli mówić, że byli w Rzymie a nie
widzieli Papieża. Ujrzeli go istotnie w godzinach popołudniowych (343) dnia 20 maja.
Kiedy znaleźli się w sali arrasów, jakież napięcie, co za bicie serca u chłopców, którzy
prawie że oddychać nie śmieli! Ojciec św. wszedł w całym majestacie, otoczony
wspaniałym orszakiem. Chłopcy uklękli i trwali tak przez chwilę bojaźliwi
i z pochyloną głową.
247 W chwili śmierci Ksiądz Bosko pełnił urząd Jałmużnika Apostolskiego. Zapisał wtedy w swoim dzienniczku: „Ze
śmiercią. Ksiądz Bosko odszedł do wieczności prawdziwy mąż Boży, apostoł, jakiego wymagały potrzeby dusz w naszych
czasach”. (Mons. Vestall: Il Card. Franceso di Paola Cassetta”, str. 467. Bergamo, Tow. Wyd. św. Aleksandra, 1933 r.).
248 Dodatek, dok. 68.
246

25.7 Page 247

▲back to top


Więc to są synowie Księdza Bosko? – zagadnął dobrotliwie Papież Prokuratora
salezjańskiego, który mu ich przedstawiał.
Tak, Wasza Świątobliwości! Są to młodzi śpiewacy, przybyli z Turynu na
konsekrację kościoła pod wezwaniem Najświętszego Serca Jezusowego; uroczystości
wypadły ku ogólnemu i wielkiemu zadowoleniu.
Ku wielkiemu zadowoleniu wszystkich?
Tak, Ojcze Święty i przy licznym współudziale wiernych.
Dobrze. Niech będzie Bóg uwielbiony. Ksiądz Bosko już odjechał do Turynu.
Bardzo wielką pociechę sprawiły nam jego odwiedziny. Lecz niestety zauważyliśmy,
że zdrowie jego jest mocno nadwątlone. Potrzeba, żeby nam go jeszcze Pan Bóg
zachował dla dobra społeczeństwa i Kościoła, osobliwie w tych ciężkich czasach, jakie
przeżywamy. Opowiadał nam także o tych dzielnych chłopcach. Czy oni są pod jego
bezpośrednim kierownictwem z zakładzie turyńskim?
Tak, Ojcze Święty. Obecnie przybyli tutaj, by otrzymać Wasze
błogosławieństwo i ucałować Wasze święte stopy.
Z radością pobłogosławimy ich wszystkich i przedmioty, jakich widzimy,
mnóstwo przynieśli ze sobą.
Stanąwszy na środku sali odmówił: „Sit nomen Domini benedictum”
i wezwawszy pomocy Pańskiej udzielił wszystkim błogosławieństwa. Co za
wzruszająca scena! Potem powrócił do rozmowy, zasięgał wiadomości o Księdzu
Bosko, a równocześnie wodził oczyma po chłopcach, których śmiałe i rześkie oblicza
pobudziła go do wykrzyknika: „Jak dobrze wyglądają! Jacy weseli! Czy wszyscy są
śpiewakami?”.
Tak, Wasza Świątobliwość, odpowiedział ks. Dalmazzo. Są to ci, którzy przez
dobre sprawowanie i dzielność w śpiewie zasłużyli na przywilej wyjazdu do Rzymu.
(344) Pomiędzy rzeczami, które najwięcej nas pocieszyły, przerwał Papież, to
zapewnienie z ust Księdza Bosko, że swoim chłopcom często poleca modlić się za
potrzeby Ojca św.
Ażeby wszyscy mogli ucałować mu stopę, raczył obejść w koło, rozpoczynając
od panów, którzy się przyłączyli do chłopców. Towarzyszący mu prokurator
wymieniał zawód i zasługi każdego i odpowiadał skwapliwie na pytania; w ten sposób
przedstawił muzyków Galliego i Bersanę oraz kawalera Bernasconiego. Organy,
zwrócił się Ojciec św. do tego ostatniego, są ozdobą kościoła. Kościoły bez pień
organowych byłyby jako ciała bez duszy. Pan Dogliani wydał mu się bardzo młody;
dowiedziawszy się o jego wielkiej biegłości, nie oszczędził mu pochwały. Widząc
także wielu księży, zapytał o ich stanowisko; szczególnie życzliwe słowa skierował do
księdza Grosso i do innych.
Kiedy ponownie znalazł się między chłopcami, z ojcowską dobrocią obdarzył
ich pieszczotami, zwracając do tego lub owego jakie miłe a nawet żartobliwe słówko.
Jeden z najmniejszych, stojący w tyle za towarzyszami, na próżno usiłował docisnąć
się, by ucałować stopę papieską. Ojciec św., który już przeszedł mimo, spostrzegł się
i zawrócił do niego. Co za wesołe, drogie dzieciaki, dorzucił. Czy zwiedzili już
247

25.8 Page 248

▲back to top


Rzym? Trzeba ich oprowadzić wszędzie. Niech zwiedzą kościoły, święte pomniki,
katakumby, aby zapoznali się dobrze z miastem i mogli opowiadać o jego
pięknościach.
Skończywszy okrążenie, pobłogosławił wszystkich zwykłym ruchem ręki
i pożegnał słowami:
Niech Bóg będzie zawsze z wami! - i usunął się z ich widoku, podczas gdy oni
w bezruchu odprowadzali go oczyma, dopóki nie znikł. Zaniemieli na chwilę,
a następnie zaczęli się dzielić wzajemnie radością, zalewającą ich serca i wśród gwaru,
niezwykłego w tym przybytku milczenia, opuścili Watykan, by udać się pośpiesznie
do świątyni Najświętszego Serca Jezusa, dokąd w sam czas zdążyli dla odśpiewania
nieszporów i hymnu dziękczynnego.
Wyjechali z Rzymu w sobotę rano 21 maja. Z chłopcami sierocińca spędzili
w serdecznej i wesołej zażyłości cały tydzień, toteż w chwili rozstania z obu stron
miały miejsce naiwne objawy przywiązania (345). Jedni i drudzy w przemówieniach
pożegnalnych wyrażali swoją radość, iż mogli się zapoznać, ubolewanie z powodu tak
rychłej rozłąki i życzenia szczęśliwej podróży o pobytu oraz nadzieję ponownego
spotkania. Pożegnali się po bratersku i rozstali wśród okrzyków: „Niech żyje
Ksiądz Bosko!”.
W Pizie postój trwał dwie godziny. Kilka osób z seminarium przyjęło ich na
dworcu i zaprowadzili na obiad w myśl rozporządzenia samego arcybiskupa. Rektor,
księża, profesorowie, klerycy, wychowankowie zgotowali chłopcom Księdza Bosko
jak najserdeczniejsze przyjęcie. Przy stole wszyscy wyścigiwali się w posługach,
wyrażając swe zadowolenie, że parę dni temu mieli również sposobność widzieć
Księdza Bosko. Pod koniec wszedł nieoczekiwanie arcybiskup. Przedwczoraj, rzekł,
miałem pociechę gościć ojca, dzisiaj zaś synów. Gratulował im z powodu obchodów w
Genui i Rzymie, polecił się ich modlitwom u stóp Maryi Wspomożycielki, zachęcał do
coraz większej uległości dla wskazań drogiego ich ojca Księdza Bosko, którego
nazwał człowiekiem świętem, następnie pobłogosławił ich i oddalił się. Pożegnani
z wielkim uniesieniem puścili się prawie pędem na zwiedzenie katedry i pobliskich
pomników, potem co tchu na dworzec. Po drugim postoju w Specji i trzecim
w Sampierdarena, w niedzielę wieczorem 22 maja wkraczali tryumfalnie do bram
Oratorium.
248

25.9 Page 249

▲back to top


(346) ROZDZIAŁ XV
Opis świątyni i powrotna podróż Księdza Bosko z Rzymu.
Powróćmy do Rzymu, gdzie pozostaje jeszcze sporo rzeczy do przedłożenia
naszym czytelnikom. Najhojniejszym ofiarodawcą na budowę świątyni Najświętszego
Serca Jezusa był hr. Colle; wspomnieliśmy już249 o trzech napisach, ułożonych po
łacinie przez samego Księdza Bosko i umieszczonych na dzwonach, z których jeden
był dedykowany hrabiemu, drugi hrabinie, a trzeci ich synowi. Gdy zbliżał się czas
odlewu, Święty posłał napisy ks. Francesia, aby im nadał ostateczną formę i polecił
mu równocześnie ułożyć dwa inne dla czwartego i piątego dzwonu na pamiątkę dwóch
Pierwszych Komunii św., jakich udzielił w dwóch wybitnych rodzinach barcelońskich,
które poczytywały sobie za zaszczyt, że mogły być ich fundatorami250.
Dzwonnica, z której rozchodzą się głębokie i poważne lub jasne i przenikliwe
tony tych świętych spiżów, jest zbudowana z trawertynu, a piękność jej przewyższa
wszystkie inne w Rzymie. Przez przeszło 50 lat pozostawała bez piramidalnego
zakończenia, mającego być jej ukoronowaniem. Ostatnio otrzymała najlepsze
dopełnienie, jakiego (347) można było pragnąć, w postaci olbrzymiej, złotej statuy
Serca Jezusowego, widocznej nawet z placu św. Piotra.
Świątynia Najświętszego Serca Jezusowego zbyt drogo kosztowała Księdza
Bosko i to pod każdym względem, iżbyśmy mogli przejść mimo bez rzucenia na nią
choćby jednego spojrzenia. Od samego początku Sługa Boży okazał się człowiekiem
o szerokich poglądach, gdy, lubo niezasobny w środki i przy tylu innych dziełach
czekających na wykończenie czy utrzymanie, podjął się także i tego zadania na
wyraźne życzenia Papieża Leona XIII. W pierwotnym planie długość jej miała
wynosić 40 metrów, on dodał jeszcze 28 m, narzucając swą wolę opornemu
architektowi251. Szerokość liczy 30 m. Jest zbudowana w kształcie krzyża łacińskiego.
Klasyczny przepych i powaga stylu bramanckiego sprawiają, że świątynia może
znajdować się godnie tam, gdzie architektura kościelna poprzez wieki nagromadziła
prawdziwe dzieła sztuki.
Fasada jest cała z czystego trawertynu tywolskiego. Zdobią ją cztery
marmurowe, ładnie wykonane posągi: św. Franciszka Salezego, św. Augustyna
249 Tom XV, str. 123.
250 Rodziny p. Emanuela Pascula i p. Doroty. Dodatek, dok. 69.
251 Dzięki temu powiększeniu uzyskało się obszerny chór, jak tego właśnie życzył sobie Ksiądz Bosko, by w razie, gdyby
z czasem bieg wypadków pozbawił salezjanów parafii, można było tę część oddzielić i przemienić na kaplicę wewnętrzną.
Byłoby to zawsze możliwe, ponieważ wznosi się na gruncie należącym do Zgromadzenia.
249

25.10 Page 250

▲back to top


i dwóch aniołów adorujących Krzyż, który z wysoka wyciąga swe ramiona i króluje
nad całością. Dołem otwiera się troje drzwi, znakomita robota chłopców
rzemieślników z Oratorium. Na środku trzy przepiękne mozaiki, przedstawiające
Najświętsze Serce Jezusowe, św. Józefa i św. Fr. Salezego. Kolumny z czarnego
granitu balmańskiego i drobiazgowo wykonane prace rzeźbiarskie dopełniają
dekoracji.
Wnętrze składa się z trzech naw, oddzielonych od siebie kolumnami ze
szlifowanego granitu i potężnymi filarami. Całość przedstawia się tak harmonijnie,
że od pierwszego wejrzenia zachwyca oko widza i zaprasza do skupienia, podnosząc
myśl ku Bogu.
Pomijamy pomniejsze ozdoby, rzeźby, konsole i gzymsy, włączone
w architekturę według wszelkich wymagań sztuki i smaku; potrącimy je jedynie
o malowidła. Chodzi tu o z góra 150 obrazów większych i mniejszych (348), nie licząc
kopuły. Ta ostatnia jest dziełem mistrzowskiego pędzla Wirginiusza Monti, który
wymalował również majestatyczne obrazy na suficie, czterech ewangelistów w łukach
nawy poprzecznej i 90 mniejszych obrazów zdobiących dwie boczne nawy. Lecz jego
arcydziełem jest jego kopuła, w której przedstawił apoteozę Najświętszego Serca
Jezusowego. Postać Zbawiciela, cudna w swym wykończeniu, postawie
i prawdziwości ruchów, ukazuje płonące serce dwom świętym dziewicom Marii
Małgorzacie Alocoque i Katarzynie Racconigi, wpatrujących się w nie z zachwytem.
Grupę otacza mnogi chór aniołów, z których jedni trzymają symbole męki Pańskiej,
drudzy lilie – godło czystości, inni wreszcie są pochyleni w adoracji oraz Serafini
wygrywający Najświetszemu Sercu Jezusowemu na instrumentach muzycznych.
Wokół widnieją zatopieni w kontemplacji: św. Fr. Salezy, któremu kilku aniołów
podaje dzieła przez niego napisane; św. Teresa z rozpłomienionym obliczem; św.
Bernard składający oficjum o Sercu Jezusowym przez siebie ułożone; św. Bernardyn
Sieneński trzymający tablicę z wypisanym na niej imieniem Jezusa; św. Augustyn, św.
Franciszek z Asyżu, św. Alojzy Gonzaga. Z całego ugrupowania wionie rajska
atmosfera pobudzająca do pobożności.
Z uwagi na olbrzymi zakres dzieła i krótkość czasu Monti musiał zaprosić do
współpracy dwóch innych dzielnych artystów, którym powierzył inne części. I tak
Caroselli wymalował cztery wachlarzowate nasady kopuły oraz kilka obrazów
w dwóch większych nawach, wykonując freski czterech proroków większych,
dwunastu mniejszych, dwunastu Apostołów, Sybilli Erytrejskiej i Kumańskiej. Uczeń
Seitza - Zuffoli, wymalował Pana Jezusa pośród dzieci, Jezusa Dobrego Pasterza,
Jezusa Ustanawiającego Najświętszy Sakrament; jest on również autorem rysunków
do trzech mozaik frontowych.
Sklepienie dwóch naw większych jest bazylikowe, tj. w kasetony bogato
złocone i stanowiące tło dla ładnych malowideł. Różne umiejętnie dobrane gatunki
marmurów, według dobrze obmyślanego planu, składają się na bardzo ozdobną
posadzkę.
250

26 Pages 251-260

▲back to top


26.1 Page 251

▲back to top


Ołtarzów bocznych jest sześć. Cztery mniejsze są umieszczone w bocznych
nawach. Po lewej wchodzącego ołtarze: św. Krzyża (349) i św. Anny; po prawej: św.
Michała Archanioła i św. Fr. Salezego. Dwa większe widnieją na przeciwległych
krańcach nawy poprzecznej, jeden po stronie Ewangelii ku czci Maryi
Wspomożycielki252 z obrazem Rolliniego, drugi zaś po stronie lekcji ku czci św.
Józefa, również z obrazem pędzla Rolliniego253. Ściany i sklepienia tych sześciu kaplic
pokrywają obrazy mające związek z poszczególnymi patronami. W czterech
przerwach kolumnowych, oddzielających ołtarze, są ustawione cztery konfesjonały
w otoczeniu fresków, symbolizujących Sakrament Pokuty. W głębi kościoła pomiędzy
ostatnimi filarami a ścianą frontową znajdują się: po lewej wchodzącego chrzcielnica
z 14 obrazkami przedstawiającymi Sakrament Odrodzenia, wszystko wykonane
kosztem miasta Trydentu: po prawej majestatyczny posąg Piusa IX, którego sama
świątynia jest pomnikiem wiecznotrwałym. Wyrzeźbił go lombardczyk Confalonieri.
Papież ubrany w szaty pontyfikalne wznosi jedną rękę do błogosławieństwa, drugą zaś
podaje dekret zatwierdzający Pobożne Towarzystwo Salezjańskie.
Po przekroczeniu progu świątyni rzuca się od razu w oczy nisza ołtarza
głównego, wyobrażające Najświętsze Serce Jezusa w chwale Cherubinów i Serafinów;
malował ją prof. Franciszek de Rodhen. Jej ramy stanowi pomnikowa konstrukcja, 16
m wysoka, z sześciu alabastrowymi kolumnami wysokości 6 m bogate ozdoby
i rzadkie kamienie upiększają z każdej strony mensę, miejsce Boskiej Ofiary
i przybytek Utajonego Jezusa Chrystusa.
Ten pobieżny opis daje wyobrażenie o gotowej już świątyni, ponieważ w maju
1887 r. jeszcze wiele rzeczy pozostawało do wykończenia. Możemy to również
wnioskować z listu pożegnalnego, jaki Ksiądz Bosko napisał do Papieża Leona XIII
w przeddzień opuszczenia Rzymu:
(350) Ojcze Święty!
Wyjeżdżam z Rzymu pełen zadowolenia, że zostałem przyjęty przez Waszą
Świątobliwość z prawdziwie ojcowską miłością. Kościół i szkoły Najświętszego Serca
Jezusa są czynne; mieszkańcy tej gęsto zaludnionej dzielnicy mogą dogodnie
zadośćuczynić obowiązkom religijnym. Pozostaje jeszcze do wykonania przytułek dla
biednych sierot i jeżeli Bóg udzieli mi życia, mam nadzieję doprowadzić go do końca.
Mamy jeszcze do uiszczenia rachunek za fasadę kościoła. Jeżeliby Wasza
Świątobliwość mógł w całości lub w części przyjść nam z pomocą w uregulowaniu
sumy 51 tys. lir, nasze finanse byłyby wyrównane254.
252 Dar księcia Torlonia, który go przeniósł z kościoła istniejącego w pobliżu swego parku przy ul. Nomentańskiej.
253 Zastąpiono go innym obrazem margrabiego Vitelleschi.
254 Papież zatwierdził następujący napis, jaki miał być wyryty na fasadzie:
TEMPLUM SACROSANCTI CORDIS IESU
A PIO IX PONT. MAX.
SOLO EMPTO INCHOATUM
SODALES SALESIANI
CULTORUM EIUSDEM SS. CORDIS
251

26.2 Page 252

▲back to top


Wszystkie nasze sieroty w liczbie 250 tysięcy modlą się codziennie
o zachowanie przy czerstwym zdrowiu Waszej Świątobliwości, dla której wszyscy
z serca pracujemy.
Proszę wybaczyć brzydkie pismo: pokornie uniżony błagam dla wszystkich
salezjanów o błogosławieństwo Waszej Świątobliwości.
Rzym, 17 maja 1887 r.
Najzobowiązańszy syn
Ksiądz Jan Bosko - rektor
Koszty budowy świątyni Serca Jezusowego przez długi czas ciążyły na
Zgromadzeniu. W czerwcu Prefekt Generalny, przynaglany przez misjonarzy o zasiłki,
tak pisał255: „Co w tej chwili nas przygniata - to ogromne wydatki związane z budową
świątyni Najświętszego Serca Jezusa w Rzymie; kiedy zdołamy wypłacić wszystkie
długi, zaczniemy oddychać. Ks. Sala wysłany do Rzymu dla zbadania sprawy na
miejscu, oświadczył na Kapitule dnia 28 kwietnia w obecności Księdza Bosko,
że kazał przerwać wszystkie roboty przy kościele, za wyjątkiem ołtarza (251)
głównego i ołtarza kardynała Wikariusza; że znalazł długi na długach w wysokości ok.
350 tys. lirów i doradzał pożyczkę na dalsze prace. Pożyczki nie chciano zaciągnąć,
lecz postanowiono sprzedać pewne nieruchomości odziedziczone w spadku przez
Zgromadzenie. W listopadzie sam Ksiądz Bosko postanowił zwrócić się z następującą
prośbą do prał. Della Volpe, osobistego sekretarza Leona XIII:
Ekscelencjo! Najprzewielebniejszy i Najdroższy Prałacie!
Ostatnim razem, kiedy miałem wielki zaszczyt złożyć swój hołd Ojcu św.
w Rzymie, ten raczył mi powiedzieć, bym w ciężkich chwilach zwrócił się do Waszej
Ekscelencji celem szybszego załatwienia mej sprawy.
Teraz właśnie znajduję się w podobnych warunkach z powodu wydatków,
jakimi się obarczyłem przy budowie fasady kościoła Najświętszego Serca Jezusowego.
Pozostaje mi jeszcze 51 tys. długu, które Ojciec św. w wielkiej swej łaskawości
obiecał sam zapłacić. Przeżywam okres bardzo trudny, dlatego - jeżeli niewyczerpana
STUDIO ET CONLATIONE
ERIGENDUM
MUNIFICENTIA LEONIS XIII
ET NOVIS PIORUM SUBSIDIIS
FRONTE ADSTRUCTA CULTUQUE ADDITO
PERFICIENDUM CURARUNT
ANNO CH. MDCCCLXXXVII
(ŚWIĄTYNIĘ NAJŚWIĘTSZEGO SERCA JEZUSOWEGO - PRZEZ PAPIEŻA PIUSA IX - KUPNEM
TERENU ZAPOCZĄTKOWANĄ - CZŁONKOWIE SALEZJANIE - PRZY POMOCY WYSIŁKÓW I OFIAR -
CZCICIELI TEGOŻ NAJSŁODSZEGO SERCA – WZNIEŚLI - HOJNOŚCIĄ LEONA XIII - I NOWYMI OFIARAMI
OSÓB POBOŻNYCH - PRZEZ DOBUDOWANIE FASADY WYKOŃCZYLI - I DLA KULTU ODDALI - ROKU
PAŃSKIEGO 1887 r.
255 List księdza Durando do księdza Riccardi. Turyn, 30 czerwca, 1887 r.
252

26.3 Page 253

▲back to top


dobroć Ojca św. może mi przyjść z pomocą - obecna chwila jest ku temu najbardziej
odpowiednią.
Nasz ekonom wybiera się do Rzymu dla pokrycia kosztów tej budowy;
odwiedzi również Waszą Ekscelencję w nadziei uzyskania jak najpomyślniejszej
odpowiedzi.
Nasze sieroty w liczbie przeszło 300 tysięcy codziennie modlą się za Jego
Świątobliwość, lecz nie zapominamy również o Waszej Czcigodnej Ekscelencji.
Proszę mi wybaczyć moje nędzne i nieczytelne pismo. Nie mogę już władać
piórem. Proszę pokornie o błogosławieństwo i kreślę się
Najzobowiązańszym Sługą w Jezusie Chrystusie
Turyn, 6 listopada 1887 r.
Ksiądz Jan Bosko
O liście wysłanym w tej samej sprawie przez Świętego przez księcia
z Norfolku na dwa tygodnie przed śmiercią, wspomnieliśmy już przy innej
sposobności256.
Pośród ilu i jakich trudności trzeba było żeglować, by jakoś posuwać się
naprzód257, można także wywnioskować z własnoręcznego pisma Księdza Bosko,
pozostawionego księdzu Dalmazzo na krótko przed opuszczeniem Rzymu: „Brak -
pisał - dozoru przy kupnie materiałów, (352) które przychodzą lub nie. Czuwać nad
cenami. Kto dogląda materiałów wynoszonych gdzie indziej? Pracuje się mało.
Kradnie się w domu i poza domem. Marnuje się materiał, szczególnie deski. Wznosi
się i burzy rusztowania pod sklepieniami. Można temu zaradzić, albo przeznaczając
Leona258 do nadzorowania, zastąpiwszy go w kuchni kimś innym, albo najmując
kogoś, co ma odpowiednie doświadczenie”.
W tym samym piśmie porusza także potrzeby współbraci, polecając
dyrektorowi, by poczynił niezbędne „zakupy ubrań i bielizny dla salezjanów”.
Rozczula ta ojcowska troskliwość względem swoich synów, zwłaszcza gdy się
weźmie pod uwagę, że w stosunku do siebie był bardzo mało wymagającym, bojąc się
być powodem kłopotów dla domu wskutek należnych względów, jakie mu okazywano
w posługach przy stole w pokoju. Rzeczywiście jednego dnia powiedział do ks.
Dalmazzo:
Biedny księże Dalmazzo! Musisz wydawać dla Księdza Bosko! Ufam jednak,
że przyjdzie ktoś i przyniesie mi jałmużnę, a wówczas zapłacę wszystko259.
256 Por. tom XVII, str. 525.
257 Przytaczamy tu wyjątek z protokółu Żeńskiego Komitetu w Marsylii z dnia 20 maja 1887 r.: „L’Eglise terminèe a ètè
consacrèe il y a quelques jours, et cette merveille de la puissance de Don Bosco remplit de confiance en ses oeuvres, quand
on pense aux difficultès que l’on rencontre à Rome, ou les dons arrivent mais ou l’on n’en recort pas: aussi Don Bosco dit -
il, que cette èglise a ètè construite”d’aere gallico”- Wykończony kościół został konsekrowany kilka dni temu i ten cud potęgi
Księdza Bosko budzi zaufanie w jego dzieła, gdy się zważy na trudności, z jakimi musiał walczyć w Rzymie, dokąd płynęły
ofiary, lecz on ich nie otrzymywał: sam Ksiądz Bosko świadczy, że kościół został wystawiony „aere Gallico”- za pieniądze
Francuzów”.
258 Koad. Leon Lidovani.
259 „Summ. sup. virt”., nr 11: „De fortitudine”, p. 119 (świadek ks. Dalmazzo).
253

26.4 Page 254

▲back to top


Istotnie znalazł się ofiarodawca.
Pewnego dnia na przykład przyszedł jakiś zacny człowiek, nader skromnie
ubrany, który nie chciał podać swego nazwiska. Pragnął zobaczyć się ze Sługą Bożym.
Ks. Rua dopytywał, w jakiej sprawie przychodzi, lecz gość odpowiedział, że wyjawi to
tylko samemu Księdzu Bosko. W wielkiej swej dobrotliwości ks. Rua wstawił się
przed Świętym, by przyjął owego biedaka. Po posłuchaniu Ksiądz Bosko tak się
wyraził: Ten poczciwina złożył mi jałmużnę, jakiej nie otrzymałem dotychczas od
żadnego z książąt rzymskich.
Wieczorem dnia 17 przybyło kilka osób, by go odwiedzić; Sługa Boży ze
zwykłą sobie prostotą i wdziękiem przedstawił im swoje kłopoty, dodał jednak,
że pokłada pełną ufność w pomoc Opatrzności. Rankiem dnia następnego dwóch
panów bez uprzedniej zmowy i nic nie wiedząc o sobie, przyniosło mu ofiarę
potrzebną na podróż. Gdy zaś zdążał na stację, oto w drodze zbliża się trzeci i wręcza
mu kopertę (353) ze słowami: To pieniądze na podróż. Zawierała sto lir; takie same
sumy ofiarowali mu dwaj poprzedni. W ten sposób spadły mu z nieba pieniądze na
bilet dla niego i dla dwóch towarzyszy.
Jaki był wątek jego myśli, kiedy gwizd lokomotywy oznajmił, że pociąg ma go
odwieźć daleko do Rzymu, a zwłaszcza kiedy przyśpieszony stukot kół przekonał go,
że znajduje się już poza murami Aureliańskimi i posuwa się poprzez bezkresną pustkę
pól, wówczas jeszcze bardziej odstępnych niż obecnie? Dwadzieścia razy przyjeżdżał
do Rzymu. Prawie niepodobna wyjechać z Rzymu bez postanowienia lub
przynajmniej bez pragnienia powrotu: tym razem jednak myśl o powrocie nie łudziła
więcej wyobraźni Księdza Bosko. Przy rozstaniu z zaufanymi osobami żegnał się na
zawsze, wskazując na niebo jako na miejsce spotkania. Odpowiadano mu wprawdzie,
że jeszcze się zobaczą, lecz on nie przestawał powtarzać: Tak, tak! mam nadzieję!
Zobaczymy się w niebie260.
Jakże pamiętną była pierwsza podróż w roku 1858; Włochy były jeszcze
„w powijakach” i nie istniała kolej żelazna z Genui do Rzymu. Trzeba było zaopatrzyć
się w paszport, spisać testament przed notariuszem i świadkami, zająć miejsce na
parowcu i dobić aż do Civitavecchia. Jaką męką jest choroba morska! Potem
wytrzęsiony na wozie pocztowym wjechał na teren świętego miasta wśród wzruszenia,
jakiego doznawali dawni pielgrzymi. Był to jedyny raz, kiedy mógł zwiedzić Rzym.
Zszedł do katakumb św. Kalista, świeżo co odkrytych: wspiął się nawet na kopułę św.
Piotra. Hr. De Maistre, który mu udzielił gościny, zapoznał go ze wszystkimi domami
patrycjuszowskimi, jakie mu były dostępne i towarzyszył mu do pałaców
kardynalskich. Pius IX przyjął go dwa razy na Kwirynale i raz w Watykanie; podczas
tych posłuchań podsunął mu wskazówki, jak rzucić silne podwaliny pod Pobożne
Towarzystwo, własnoręcznie poprawił szkic Ustaw i polecił mu spisać jego sny.
Młody wówczas kleryk, który jako cień posuwał się wszędzie za Sługą Bożym,
siedział teraz u jego boku jako jego zastępca.
260 Tamże, nr 19, „De pretioso obitu”, p. 161 (świadek ks. Rua).
254

26.5 Page 255

▲back to top


Między pierwszą a drugą podróżą upłynęło około 9 lat. Wyruszył (354)
z Turynu w styczniu 1867 r. razem z ks. Francesia, który potem w grubym tomie
opisał tę podróż. Przez dwa miesiące uprawiał prawdziwe apostolstwo na kazalnicy,
w konfesjonale, u łoża chorych, przez składanie i przyjmowanie wizyt. Udał się jednak
do Rzymu głównie dla usunięcia wielkich rozbieżności co do nominacji biskupów.
Prawie całe Włochy były zjednoczone pod berłem Wiktora Emanuela II. Rząd miał
siedzibę we Florencji. Nie można było znaleźć żadnej drogi porozumienia dla
obsadzenia bardzo wielu opróżnionych stolic biskupich na ziemiach przyłączonych do
Piemontu; Ksiądz Bosko wysunął się na czoło ze swoją polityką „Pater noster – Ojcze
nasz”. Zapoczątkował starania o zatwierdzenie Towarzystwa Salezjańskiego. Szlachta
rzymska szła z sobą w zawody, by go mieć ze Mszą św. we własnej kaplicy domowej
– do tego stopnia rozeszła się już sława o jego świętości. Z całą swobodą właściwą
świętym powiedział kilka słów twardej prawdy byłemu królowi Neapolu.
Powrócił do Rzymu w roku 1869. Ile go kosztowało zabiegów, aby pozyskać
przychylność dla swego nowego Towarzystwa! Potrzeba było aż cudów Maryi
Wspomożycielki: uzdrowienia umierającego, zwyciężenie podagry, zażegnanie
zapalenia płuc. Papież nie mógł bardziej okazać się ojcem. Kiedy wracał, wiózł ze
sobą upragnione zatwierdzenie.
Sobór Watykański przywołał go znowu do Rzymu w roku 1870. W przeddzień
Trzech Króli „głos z nieba” dał się słyszeć za jego pośrednictwem do „Pasterza
pasterzów”. Niemało wpłynął na umysły poważnych Ojców Soboru w sprawie
dogmatycznego określenia nieomylności Papieża. Ojciec św. zawezwał go do siebie
i rzekł: „Przeciwnicy Księdza są również przeciwnikami moimi”.
Po zajęciu Rzymu cztery pierwsze podróże na życzenie Ojca św. i rządu miały
za cel usunięcie trudności przy obsadzaniu wielu osieroconych diecezji. Równocześnie
pchał naprzód żmudne starania, by za wszelką cenę uzyskać zatwierdzenie Ustaw. Za
czwartym pobytem zdawało się, że cel już został osiągnięty, lecz w komisji
kardynałów zabrakło jednego głosu. Wieczorem dnia 3 kwietnia 1874 r., w Wielki
Piątek, Papież rzekł do referenta: Głos, którego brakuje, daję ja! W ten sposób został
sporządzony dekret.
Od roku 1875 do 1882 jego pielgrzymki do Rzymu ponowiły się (355) dziesięć
razy i to głównie w sprawach Zgromadzenia, które w chwili swej śmierci chciał
pozostawić silnie ugruntowanym. W roku 1876 zgodził się odczytać tradycyjne
przemówienie w Wielki Piątek przed akademią Arcadia; w roku 1877 towarzyszył „ad
limina - do stóp Stolicy Ap. księdzu Aneyros, arcybiskupowi z Buenos Aires; w roku
1878 oddał delikatne i bardzo ważne usługi Kościołowi podczas Konklawe
i przepowiedział tiarę kardynałowi Pecci; w roku 1880 Leon XIII powierzył mu
budowę kościoła Najświętszego Serca Jezusowego na Castro Pretorio. Przekonanie,
że Ksiądz Bosko jest świętym, zyskiwało z każdym rokiem coraz bardziej na
powszechności we wszystkich sferach rzymskich.
Przedostatni raz wybrał się pod strop rzymskiego nieba w roku 1884, aby
przełamać ostatnie trudności, jakie się piętrzyły na drodze do uzyskania przywilejów.
255

26.6 Page 256

▲back to top


Błagał o nie już od 10 lat. Wreszcie bezpośrednie wdanie się Leona XIII w tę sprawę
zakończyło ją zwycięsko.
Życie Księdza należy do Kościoła - powiedział mu wtedy Papież.
Cały ten szereg wspomnień musiał się przewijać w myśli Księdza Bosko
w miarę jak dnia 18 maja 1887 r. oddalał się od Rzymu z tą pewnością, że więcej już
do niego nie powróci. Złamany na ciele, lecz pokrzepiony na duchu, „cursum
consummavi - zawodu dokonałem” szeptał zapewne sam do siebie, gotując duszę do
ostatecznej podroży ku szczytom „Tego Rzymu, gdzie Chrystus jest Rzymianinem -
Di quella Roma onde Cristo è Romano”261.
261 Dante: Boska Komedia, Czyściec, XXXII, 102. Dante ma tu na myśli Rzym Niebieski, którego Chrystus jest obywatelem,
czyli niebo.
256

26.7 Page 257

▲back to top


(356) R O Z D Z I A Ł XVI
Ostatnia uroczystość Maryi Wspomożycielki obchodzona z Księdzem Bosko.
Dwa tygodnie na Valsalice. Ostatnie imieniny.
Ksiądz Bosko spieszył się z powrotem do Oratorium z powodu bliskiego
święta Maryi Wspomożycielki. Nie byłoby mu jednak starczyło sił, by jednym
zamachem odbyć 667 km dzielących Rzym od Turynu. Z tego względu postanowiono
zrobić krótką przerwę w Pizie u kochanego arcybiskupa Capponi. Arcypasterz nie
zaniedbał niczego, by okazać, jak czuł się zaszczyconym i szczęśliwym, że mógł
posiadać takiego gościa. Oddał mu do użytku pokój, w którym swego czasu spał Pius
VII. Jeden dzień i dwie noce w cichym ustroniu były prawdziwym wytchnieniem dla
Sługi Bożego. Rankiem dnia 20-go arcybiskup pełen smutku, iż tak szybko traci
Księdza Bosko, poprosił go o błogosławieństwo; następnie ujął i z czułością ucałował
jego ręce. Ksiądz Bosko pokorny i wzruszony okazał mu, tak jak on tylko potrafił,
swoją wdzięczność za wszystkie dobrodziejstwa i troskliwość doznane z jego strony.
Minął już szósty dzień nowenny. Nasi podróżni przybyli do Oratorium
w chwili, kiedy cała wspólnota znajdowała się zgromadzona u stóp Maryi
Wspomożycielki na nabożeństwie wieczornym. Ks. Rua zdążył w sam czas,
by odprawić błogosławieństwo, Ksiądz Bosko zaś poszedł uczestniczyć w nim
z chóru, po czym zaraz udał się do swego pokoju, aby uniknąć napadu ze strony
całego domu w chwili wyjścia (357) z kościoła. Pozdrowił wszystkich z wysokości
balkonu, podczas gdy znajdowali się i oklaskiwali go na podwórzu. Nieco później
oświetlone okna jego pokoiku przyciągały wzrok i rozweselały serca czujące znowu
bliskość ojca.
Brakowało jeszcze honorowych gospodarzy uroczystości, gdy się więc zjawił
barcelończyk p. Emanuel Pascual Bofarull wraz ze swoją małżonką i trojgiem dzieci,
Ksiądz Bosko poprosił oboje małżeństwo o przyjęcie tego urzędu; ci podziękowali mu
za to jako za szczególny zaszczyt. Ze swej strony poprosili Kisędza Bosko, aby
zechciał udzielić Pierwszej Komunii św. jednej z ich córeczek.
W ostatnim dniu nowenny ks. Rua wygłosił tradycyjną konferencję do
Pomocników. Ksiądz Bosko wysłuchał jej z prezbiterium u boku biskupa Leto. Tłum,
który stale był w niego wpatrzony, wtargnął potem do zakrystii i stłoczył się naokoło
niego taką masą, że Sługa Boży zużył przeszło pół godziny na ich przebycie i więcej
niż godzinę, zanim zdołał się wydostać na schody. Był w wesołym usposobieniu,
rozmawiał, uśmiechał się, pozdrawiał każdego ze zwykłą sobie dobrotliwością;
pomimo tego nie był w stanie ukryć ogólnego wyczerpania, przejawiającego się
257

26.8 Page 258

▲back to top


w chwiejnym chodzie i wybladłym obliczu, a widok ten wywołał w patrzących
uczucie tajnego smutku, jakiego doznaje się wobec drogiej osoby, której dni wydają
się już policzonymi.
Nigdy w poprzednich latach świątynia Maryi Wspomożycielki nie wydawała
się tak szczupłą; nadzwyczajny był napływ miejscowych i przybyszów, pochodzących
z okolic nawet bardzo odległych. Zapał religijny tłumu wzrastał w miarę, jak słyszano
lub oglądano cudowne łaski uzyskane za przyczyną Matki Boskiej. W przeddzień
święta, kiedy Sługa Boży był otoczony wiernymi w pierwszej zakrystii, przedstawiono
mu dziewczynkę z wyraźnymi znamionami śmierci na obliczu. Na nalegania rodziców
pobłogosławił ją i zachęcił do ufności w Maryję Wspomożycielkę. Zaledwie doszedł
do progu drugiej zakrystii, gdy oto oboje szczęśliwcy przepychają się z powrotem do
niego poprzez ciżbę, promieniejący z radości, ponieważ córka ich otworzyła oczy
i zaczęła (358) powracać do życia. Rankiem w samo święto pewien młodzieniec, który
wszedł do kościoła o kulach, wyszedł podrzucając w rękach zbędne już narzędzia.
Innym jeszcze razem błogosławieństwo Kisędza Bosko okazało się prawdziwie
cudownym w skutkach. Pewna piętnastoletnia panienka z Turynu doznała w styczniu
wielkiego wstrząsu, ponieważ na publicznym zebraniu zniesławiono i sponiewierano
jej ojca z powodu spraw handlowych. Biedna córka tak się przejęła tymi ciężkimi
zniewagami, że groziła jej utrata życia. Na nic nie zdało się pięć miesięcy zabiegów
lekarskich: chora leżała stale przykuta do łóżka i nieraz nie rozpoznawała ani ojca ani
matki. Rodzice po wielu modlitwach zrobili ślub Maryi Wspomożycielce i po
skończonej nowennie przyprowadzili córkę przed Kisędza Bosko, aby jej udzielił
błogosławieństwa. Sługa Boży pobłogosławił ją i chora odzyskała zupełne zdrowie.
Ktokolwiek ją widział poprzednio, nie mógł nie uznać w tym cudu262.
Również w pokoju Księdza Bosko wydarzył się dziwny wypadek. Do
Oratorium weszły trzy kobiety, prowadząc biedną, chorą dziewczynkę, która
z wielkim wysiłkiem posuwała się o kulach. Pragnęły, by ją Ksiądz Bosko
pobłogosławił i pomogły jej wejść na balkon drugiego piętra przed same drzwi
przedpokoju. Sekretarz ks. Viglietti, opisując to zdarzenie w swoim dzienniczku, wiele
razy musiał obok nich przechodzić, pozostając zawsze głuchym na nalegania, by
je wpuścił do Księdza Bosko; Sługa Boży był zajęty wielu wybitnymi gośćmi
i zdawało się, że nie będzie się można dostać w tym dniu do niego. W końcu sekretarz
wprowadził je, znużony i wzruszony tyloma prośbami, sam zaś pozostał na zewnątrz,
by po ich wyjściu wpuścić oczekujące osobistości. Po kilku minutach ukazała się
dziewczynka, wciąż jeszcze o kulach. Ks. Viglietti – a nigdy nie umiał sobie wyjaśnić,
jak mu strzeliła podobna myśl do głowy – postąpił naprzeciw i odezwał się do (359)
niej tonem pewnej poufałości, który zakrawał na zrzędność: Jak to? Taka mi to wiara?
Iść po błogosławieństwo do Księdza Bosko w sam dzień Maryi Wspomożycielki
i odchodzić w takim stanie, jak poprzednio?! Precz te kule! Proszę iść bez ich pomocy
i zawiesić je w zakrystii. Ksiądz Bosko na darmo nie udziela swoich błogosławieństw.
262 Zeznanie ojca, p. Maggiorino Giorcelli, fabrykanta. Turyn 25 sierpnia 1887 r.
258

26.9 Page 259

▲back to top


Dziewczyna stanęła najpierw jak oszołomiona, potem oddała kule swej matce
i z trudem zeszła do kościoła, gdzie poczuła się całkowicie uzdrowioną.
W 16 dni później wypadek ten miał następujące zakończenie. Pewien kanonik
z Torrione Canavese (miejscowość rodzinna wspomnianej dziewczynki) przyszedł 9
czerwca do Oratorium w towarzystwie sekretarza arcybiskupiego, kan. Forcheri i obaj
opowiedzieli Księdzu Bosko, że cała wioska jest niezmiernie poruszona. Oto co
zaszło: Lekarze skazali już dziewczynę na odjęcie nóg z powodu gangreny, lecz gdy
w dniu oznaczonym stawiła się do operacji, z największym zdumieniem stwierdzili,
że z choroby nie pozostało ani śladu. Dwaj kapłani byli później bardzo ciekawi, kim
był ów księżyna, co w przedpokoju Świętego dał chorej tak skuteczne kazanie,
o którym ona rozpowiadała przed wszystkimi współmieszkańcami. Sługa Boży odparł,
że nie mógł to być nikt inny, jak tylko ks. Viglietti. Ten ostatni nie wiedział o niczym
i kiedy po wieczerzy wszedł do jadalni Kapituły Głównej, aby odprowadzić Księdza
Bosko na spoczynek, spostrzegł, że jest przedmiotem ogólnej wesołości. Sługa Boży,
który poprzednio opowiedział o całym zajściu przełożonym, odezwał się do niego
z uśmiechem: Od razu zgadłem, że to ty byłeś, bo oprócz ciebie nie znam nikogo, co
by miał tak blaszane czoło263 i mógł pleść takie banialuki. Za niedługo łapniesz
Księdza Bosko za rękę, a ja... gorzej niż moje garnki! Odnośnik i ten dotyczył
wypadku w domu pana Olive, o którym już wspominaliśmy264.
O tych i podobnych łaskach niebieskich, niedostatecznie przez (360) nas
stwierdzonych, pielgrzymi rozgłaszali na wszystkie strony szerząc w ten sposób coraz
bardziej wśród ludu nabożeństwo do Matuchny Księdza Bosko, jak ogólnie zaczęto
nazywać Maryję Wspomożycielkę.
Cześć Najświętszej Panny pod tym tytułem była już tak powszechnie związana
ze świątynią na Valdocco, że nawet po zniknięciu Jej apostoła pobożność wiernych nie
miała się zmniejszyć, ani o ile chodzi o liczbę, ani pod względem natężenia
publicznych i prywatnych obchodów.
Czas od uroczystości Maryi Wspomożycielki aż do św. Jana spędził Ksiądz
Bosko bez znaczniejszej odmiany, za wyjątkiem dwutygodniowego pobytu na
Valsalice. Jeżeli chodzi o zdrowie, to najbardziej niepokojącym było wzmożone
puchnięcie nóg, które coraz więcej utrudniało mu chodzenie. Radzono pewien środek
zapobiegawczy, tj. by sobie pozwolił nacierać nogi oleistym wyciągiem z roślin.
Początkowo nie chciał się zgodzić. Mój stan, mawiał, jest taki, jakim go chce Pan Bóg.
Ponieważ jednak jego synowie spodziewali się, że ten zabieg przywróci mu dawną
ruchliwość i zmniejszy dolegliwości, przystał na ich życzenia więcej dla zrobienia im
przyjemności, niż w nadziei znaczniejszej poprawy. W ten sposób, powiedział do ks.
Viglietti’ego, obaj będziemy mieli sposobność do cierpliwości, ty przez nacieranie, ja
zaś jako otrzymujący wciery. Od tej chwili mianuję cię swoim doktorem. Ale
lekarstwo nie dawało żadnych wyników, owszem przysparzało mu tylko cierpień.
263 Wyrażenie piemonckie, równoważne naszemu „wytarte czoło” na oznaczenie człowieka, który nie ma wstydu.
264 Por. tom XVII, str. 55-56.
259

26.10 Page 260

▲back to top


Lekarze dowiedziawszy się o tym, radzili zaniechać tak bolesnego zabiegu. Na
szczęście, jeżeli nie dopisywały mu nogi, to głowa była zawsze w porządku, dlatego
miał słuszność korespondent parmeński pewnego liberalnego dziennika turyńskiego,
gdy pisał w artykule zatytułowanym: „Ksiądz Bosko chodzi”265: „Już od wielu lat
słyszy się, że Ksiądz Bosko cierpi bardzo na żylaki w nogach i porusza się z wielkim
wysiłkiem. Chociaż Pan Bóg nie użyczył mu dobrych nóg, to w zamian obdarzył go
hojnie nieugiętą wolą, która (361) nie zatrzymuje się przed przeszkodami, lecz
nieustraszenie zdąża do wytkniętego celu”. Po takim wstępie zaczął mówić o nowych
staraniach zmierzających do otwarcia zakładu w Parmie.
Na początku czerwca Ksiądz Bosko opowiedział pewien sen. Od wielu lat
nalegał nieustannie, by napisano broszurkę, w jaki sposób bogaci mają używać
pieniędzy. Wielokrotnie już wypadło nam zaznaczyć, jak twarde zasady miał w tym
względzie. Samym nawet salezjanom w pewnych wypadkach wydawał się zbyt
surowym jego sposób przemawiania do osób zamożnych; miało to pozór, jakoby
chciał obalić zbyt łagodne poglądy teologów co do dóbr zbędnych. Ponieważ
spostrzegł, że wielu sprzeciwia się jego pojęciom, zaprzestał w ostatnich czasach
podkreślać konieczność tego wydawnictwa, lecz myśl tkwiła mu uparcie w głowie
i nigdy go nie opuszczała. Opowiedział więc dnia 4 czerwca: Kilka nocy temu śniło
mi się, że widziałem Matkę Boską, która mnie zganiła z powodu milczenia
o obowiązku jałmużny. Powiedziała mi, że wielu księży idzie na zatracenie, gdyż
zaniedbują obowiązki wynikające z szóstego i siódmego przykazania, a w sposób
szczególny położyła nacisk na złe użytkowanie bogactw. „Si supefluum daretur
orphanis, mówiła, maior esset numerus electorum; sed multi venenose conservant...
itd. –Gdyby część zbędną oddawano na sieroty więcej byłoby wybranych: wielu
jednak na własną zgubę przetrzymuje”.... Ubolewała, że kapłan z ambony boi się
wykładać o obowiązku dawania nadwyżki biednym i tak bogaty gromadzi złoto po
skrzyniach.
Ks. Lemoyne, świadek tak wiarygodny, w ten sposób przedstawia nam Księdza
Bosko samotnego w pokoju podczas godzin wieczornych: „Kiedy Ksiądz Bosko
wieczorem przebywał sam w pokoju, zatapiał się w myślach i pomysłach i tak
nieruchomo spędzał długie godziny. Przewidywał trudności w przeróżnych
przedsięwzięciach i szukał sposobu ich rozwiązania. Przebiegał kolejno wszystkie
zakłady i myślał o dobru i ulepszeniu wszystkich. Przywodził sobie na pamięć
wszystkich salezjanów, w jakiejkolwiek części świata się znajdowali, zatrzymywał się
z nimi, bo miłość była sprężyną wszystkich jego posunięć”. Na (362) dowód tego ten
sam ks. Lemoyne przytacza list, dyktowany i podpisany przez Świętego dnia 30
czerwca a skierowany do kl. Jerzego Tomatis, przebywającego w zakładzie
w Randazzo; kleryk ów widocznie pisał mu był na imieniny i wyrażał obawę,
że Ksiądz Bosko o nim zapomniał.
265 „Gazzetta di Torino”, 14 lipca 1887 r.
260

27 Pages 261-270

▲back to top


27.1 Page 261

▲back to top


Najdroższy Tomatisie!
Myślisz o mnie, wyobrażasz sobie, że rozmawiasz ze mną i otrzymujesz moje
błogosławieństwo. Mój Drogi Synu, czy potrzebuję cię zapewniać, że także ja myślę
o Tobie? Wiedz, że kiedy jestem w spokoju i samotności ciszy wieczornej, widzę Was
wszystkich: moi Drodzy Synowie, każdego z poszczególna przesuwam w swojej
pamięci, myślę o Waszych potrzebach, o sposobie dostarczenia Wam możliwie
wszystkiego, co by najlepiej odpowiadało temperamentowi i charakterowi każdego
z Was, a w końcu wszystkim Wam błogosławię.
O, gdybyście mogli pojąć całą siłę uczuć, jakie żywię dla każdego z Was, Moi
Kochani Synowie, sądzę, że niejednemu przykro byłoby z tego powodu. Pomyśl więc,
Kochany Tomatisie, czy nie modlę się za Ciebie! Bądź spokojny. Dopóki Księdzu
Bosko starczy życia, nie opuści ani jednego dnia bez gorącej modlitwy za Was i bez
udzielenia Wam błogosławieństwa.
Cieszę się, że jesteś zadowolony, postępuj tak dalej ze świętą energią, staczaj
odważnie Pańskie boje przeciwko wiecznemu Jego i naszemu nieprzyjacielowi,
polecaj się Maryi Wspomożycielce, bądź wielce nabożny do Najświętszego Serca
Jezusowego i nie lękaj się niczego.
Naprzód więc, zawsze naprzód w doskonałości; staraj się codziennie postąpić
choć o jeden szczebel na wielkiej drabinie świętości.
Niech Bóg błogosławi Ciebie i wszystkich moich drogich synów
w Randazzo; módl się nadal za mnie i uważaj mnie zawsze w Jezusie i Maryi za
szczerze oddanego
Turyn, 30 czerwca 1887 r.
Ksiądz Jana Bosko
Udzielmy jeszcze głosu ks. Lemoyne: „Są to ostatnie dni Księdza Bosko. Odtąd
widownią jego świętych czynów będzie skromny pokoik, przez który przeszło tyle
setek tysięcy osób po łaski, pociechy i rady; pokoik, dokąd ze wszystkich stron świata,
ze wszystkich miast i, rzec by można, z każdej wioski Europy nadchodziły miliony
listów, opisujących wszelkie rodzaje nędz, cierpień, niepokojów, szlachetnych
postanowień, krzyków bólu, nadziei, radości i miłości, na które to listy Ksiądz Bosko
niezmordowanie odpowiadał lub kazał odpowiadać swoim najbardziej zaufanym
synom; tam, gdzie przez jego (363) ręce przepływały olbrzymie sumy posyłane przez
Boską Opatrzność dla podtrzymania jego dzieł, wyrywając z jego piersi nieustanny
hymn dziękczynny; tam, gdzie zrodziło się tyle pomysłów dla szerzenia chwały Bożej,
gdzie tyle cnót naturalnych i nadprzyrodzonych było okrytych zasłoną pokory, skąd
modlitwy Świętego unosiły się do Boga i do Maryi Wspomożycielki i wyjednywały
niezliczone łaski”.
Pod koniec czerwca czy z początkiem lipca w Calliano, obok Penango, pies
pokąsał chłopca. Rodzice w obawie, że pies był wściekły, przyprowadzili chłopca do
stryja w Turynie dla przeprowadzenia kuracji przeciw wściekliźnie. Doktor po
zbadaniu chłopca był zdania, że trzeba najpierw stwierdzić, czy pies był naprawdę
261

27.2 Page 262

▲back to top


wściekły, ale żadną miarą nie można było psa odnaleźć. Wobec tego przedstawiono
chłopca Księdzu Bosko. Gdy Święty wysłuchał wszystkiego, odrzekł: Proszę
rozpocząć nowennę; tymczasem chłopiec niech się wyspowiada i przyjmie Komunię
św. w kościele Maryi Wspomożycielki. Nie oddawać go w ręce lekarzy: pies powróci.
Rzeczywiście w tej samej chwili, kiedy wypowiadał te słowa, pies wrócił
i stwierdzono, że nie był wściekły. Zdumiony lekarz z Calliano tak rozgłosił ten
wypadek, że przez wiele lat jeszcze o nim opowiadano.
Niektóre dni przedwcześnie upalne męczyły go nadmiernie, tak iż 4 lipca
pozwolił się przewieźć na Valsalice. Kiedy zstępował po schodach, by zająć miejsce
w bryczce czekającej na podwórzu, zatrzymał się przed drzwiami szpitalika. Leżał
tam, ciężko chory na płuca koad. Karol Fontana. Pójdę go odwiedzić – rzekł,
posłyszawszy, że godziny chorego były już policzone; lecz potem nie poszedł. Nie
zapomniał jednak o obietnicy: nie poszedł wprawdzie osobiście, lecz kazał mu
powiedzieć: Ksiądz Bosko nie odwiedził ciebie, bo nie chciał ci zamknąć oczy.
Oczekuję cię na Valsalice, przyjdź mnie tam odwiedzić. Istotnie Fontana wyzdrowiał
tak prędko, że mógł go jeszcze odwiedzić na Valsalice i tak skutecznie, że dożył aż do
roku 1912.
Na Valsalice Ksiądz Bosko doznał od razu widocznej ulgi, jak to można było
wnioskować z wesołości w rozmowach, w których uczestniczył (364) więcej biernie,
niż czynnie. Cieszył się osobliwie słuchaniem opowiadań o dawnych wypadkach
w Oratorium. Ponieważ sprawiało mu to wielką radość, starsi synowie przypominali
mu różne zdarzenia z owych czasów. Pewnego razu przy wieczerzy ks. Garino
rozweselił go bardzo opowiadaniem, jak to w okresie rewizji policyjnych w Oratorium
sprzedawano po ulicach ulotki, a roznosiciele wykrzykiwali: Ksiądz Bosko
w więzieniu! Jeden sold za kopię! i jak Ksiądz Bosko idąc z nim tego dnia ulicami
miasta dał mu solda na kupno ulotki. Był to rok prawdziwego szału rynkowego
przeciwko księżom. Innego znów dnia Ksiądz Bosko w towarzystwie tegoż ks. Garino,
przechodząc Placem Sabaudzkim, natknął się na dwie ulicznice, które mruknęły
głośno: Tych wszystkich księży trzeba by powywieszać! Ksiądz Bosko z miejsca
odpalił: Gdyby mieli takie zasługi, jak wy!
Innym razem sam Święty zaczął opowiadać o łatwości, z jaką za młodu
zapamiętywał dokładnie treść raz tylko przeczytanej książki; tym sposobem
nagromadził w pamięci całą masę dzieł różnego rodzaju, co później stanowiło dla
niego prawdziwie drogocenny skarbiec. Lecz potem zaraz dodał z westchnieniem –
O ileż lepiej byłoby dla Księdza Bosko przeczytać i nauczyć się choćby jednego
rozdziału z Naśladowania Chrystusa i dobrze go w czyn wprowadzić! Słuchało go
w tej chwili wielu księży, między nimi ks. Tallandini z Faenzy, przybyły do Turynu na
jego imieniny.
Na Valsalice otrzymał od księcia Czartoryskiego sprawozdanie z przebiegu
jego spraw266. Ojciec, który po powrocie Augusta z Rzymu stał się mniej opornym, nie
266 Dodatek, dok. 70.
262

27.3 Page 263

▲back to top


chciał zezwolić na jego wyjazd, zanim wpierw nie załatwi sprawy utworzenia
majoratu, ciągnącej się już od trzech lat. Do tego czasu wszystkie posiadłości
i nieruchomości ojca były zapisane na syna; chodziło jeszcze o dopisanie nowych
kapitałów i uzyskanie w końcu niezbędnego uprawomocnienia od cesarza Austrii.
Naturalnie młody książę miał sobie zastrzec osobiste dziedzictwo (365), które by mógł
zachować na wypadek, gdyby, zostawszy zakonnikiem, zrzekł się pierworodztwa na
rzecz swego brata. Pisał on z Paryża, lecz zamierzał udać się z ojcem do Wiednia,
a stamtąd do Krakowa, gdzie z końcem miesiąca Czartoryscy mieli gościć u siebie
jednego z arcyksiążąt domu panującego. „Prawdopodobnie będę narażony na wiele
roztargnień, pisał książę do Sługi Bożego. Zawiadomię jednak o wszystkim Księdza,
jako swego kierownika duchowego. Mam zawsze nieodmienne postanowienie, by
spełnić Wolę Bożą idąc za moim powołaniem. Pragnę powrócić do Turynu, zaledwie
tylko będzie to możliwe. Polecam się, mój Ojcze, Twoim modlitwom”. Ksiądz Bosko
odpowiedział bezzwłocznie.
Mój Drogi Książę Auguście!
Powołanie Księcia w obecnej chwili jest wystawione na małą próbę, lecz
uważam, że tak jest dobrze: błogosławię Pana Zastępów, że nadal darzy Waszą
Książęcą Mość dobrą wolą, która jest całkowicie po myśli Ojca św.
Z mej strony zawsze jestem tego samego zdania, a więc i tego samego
zapatrywania na rzeczy. Zgromadzenie salezjańskie zawsze jest dla Waszej Książęcej
Mości otwarte, ilekroć, jak mi piszecie, zechcecie w nim spędzić czas mniej lub więcej
długi.
Jednocześnie modlę się za Księcia, a Książę niech modli się również, aby nas
Bóg utrzymał stale na tej drodze, która w najlepszy sposób może nam zapewnić
zbawienie.
Proszę przyjąć serdeczne pozdrowienia od przyjaciół – salezjanów,
a Najświętsza Panienka niech nam będzie Przewodniczką do nieba. Amen.
Ukłony dla Szlachetnego Ojca i dla całej Rodziny Waszej Książęcej Mości.
Wasz najprzywiązańszy przyjaciel
Turyn, 15 czerwca 1887 r.
Ksiądz Jan Bosko
Z Valsalice odjechał wieczorem 23 czerwca, aby być obecnym na dwóch
akademiach imieninowych. Na jednej i drugiej przedstawienia, śpiewy i muzyka,
deklamacje i przemówienia oraz najrozmaitsze dary wykazywały przed licznie
zgromadzonymi gośćmi, jak wielką miłość żywili synowie względem swego dobrego
Ojca267. Teolog Piano, były wychowanek z pierwszych lat, proboszcz parafii „Wielkiej
267 Ks. Fasani, prefekt zakładu nicejskiego, przywiózł wraz z przepięknym adresem imieninowym życzenia od przyjaciół
i dobrodziejów z Francji.
263

27.4 Page 264

▲back to top


Matki Boga”, w swoim przemówieniu268 wyrażał następujące świadectwo: „Ileż to
(366) razy wpośród trudności naszego apostolstwa samo wspomnienie Twoich słów
służy nam za pobudkę! Ileż razy, widząc się otoczonymi liczną gromadką dzieci,
przychodzi nam na pamięć Twoje dobrotliwe oblicze, Twoje przenikliwe spojrzenie,
Twoje ojcowskie rady, a my dokładamy wszelkich starań, by je w sobie odtworzyć!
Ileż to razy ja sam miałem szczęście słyszeć o Twoich synach: O, zaraz widać,
że wychował ich Ksiądz Bosko! (...). Jakkolwiek przebywamy z dala od Oratorium,
uważamy je zawsze za nasz dom. Myśl nasza często się przenosi tutaj i natychmiast,
o Ojcze, staje przed nami Twoja postać. A kiedy możemy powrócić i porozmawiać
z Tobą, wówczas życie zdaje nam się weselszym, spełnianie dobrych uczynków
łatwiejszym, a pomoc Boska pewniejszą”. Wspomniawszy następnie na wzajemną
miłość, jaka w tych czasach łączyła synów z Ojcem i Ojca z synami, zakończył
następującym oświadczeniem: „Miłość, jaką żywiliśmy ku Tobie wówczas, żywimy
i teraz. Ta właśnie miłość każe nam uważać Twoją chwałę za naszą i pobudza nas do
pomnażania liczby Twoich synów i Pomocników. Nakazuje nam ją wdzięczność za
otrzymane dobrodziejstwa. Czyż nie tu w Oratorium większość z nas otrzymała chleb
i odzienie, których nam brakowało? Temu właśnie Oratorium większość zawdzięcza
swoje stanowisko, jakie obecnie zajmują w społeczeństwie, owe dobre podstawy,
święte zasady, zdrowe wychowanie, dzięki którym możemy zachować się stałymi
w dobrym. Wszystko to zawdzięczam Tobie, i czyż mielibyśmy o Tobie zapomnieć?
Przenigdy! Pierwej przestanie poruszać się ten język, aniżeliby miał zaprzestać głosić
Twoją chwałę; pierwej ustanie bić to serce, niżby miało zaprzestać Cię kochać. Miłość
ku Tobie uważamy za probierz miłości Bożej!”.
Na wszystkich ciążyło smutne przeczucie, że to już ostatnia uroczystość
imienin Księdza Bosko. Hymn ułożony przez p. Doglianiego do słów ks. Lemoyne,
splatając motyw hymnu pierwotnego z obecnym, który miał być ostatnim, kładł się na
dusze najstarszym jakimś tęsknym wzruszeniem; udzieliło się ono również Księdzu
Bosko, albowiem na każdej czwartej zwrotce wykonanej przez chór pierwszy, drugi na
sposób refrenu powtarzał dwie zwrotki, jakie kiedyś śpiewali chłopcy z Oratorium,
gdy po raz pierwszy obchodzili jego imieniny.
Andiami, compagni, Il tempo e gradito,
Don Bosco ci aspetta; C’invita a goder;
La gioia perfetta Corriamo all’invito
Si desta nel cuor. Di festa e piacer269
W ten sposób zamykał się ciąg miłych obchodów, w których chłopcy brali
udział z całym płomiennym wylaniem i których zbawienne wspomnienie trwało w ich
duszach niezatarcie przez całe życie, jak to można jeszcze stwierdzić u tych niewielu
268 „W szczęśliwą okazję imienin Najlepszego spośród Ojców, Księdza Jana Bosko, jego dawni synowie na dowód
wdzięczności”. Turyn, Druk. Sal. 1887 r.
269 O pójdźmy, koledzy – Ksiądz Bosko nas czeka – A radość prawdziwa – Wykwita nam z serc. – Czas szczęsny nam
sprzyja – Weselić się każe – A chodźmy z ochotą – Gdy święta lśni dzień!
264

27.5 Page 265

▲back to top


starców, co dotychczas dotrwali. „Tegoroczna uroczystość, pisze nasz kronikarz, była
wspaniała, droga, serdeczna!”.
265

27.6 Page 266

▲back to top


(368) ROZDZIAŁ XVII
Miesiąc w Lanzo. Ostatnie urodziny.
Ostatni pobyt na Valsalice.
Po uroczystościach Ksiądz Bosko za pośrednictwem Gastini’ego zaprosił
według zwyczaju byłych wychowanków – kapłanów na dzień 11 sierpnia, świeckich
zaś na dzień 14 sierpnia; sam jednak nie mógł być z nimi, ponieważ bawił w Lanzo
i jego zdrowie nie pozwalało mu wrócić do Turynu. Wysłał stamtąd następujący
telegram do pierwszych: „Przykra nieobecność; życzę najserdeczniejszego
towarzystwa i wesołości”. Do drugich zaś: „Drodzy synowie, cieszę się, życzę
apetytu, szczęścia, świętości i bojaźni Bożej”. W obydwu wypadkach zastępował go
ks. Rua. Wobec tego wysłano do Lanzo delegację złożoną z duchownych i świeckich,
aby mu złożyć życzenia w imieniu wszystkich. Ksiądz Bosko przyjął ją nie
w zakładzie, lecz na przyległej łące. Przewodniczący delegacji ks. Griva, proboszcz
z Cunico d’Asti, tak pisze w swoim sprawozdaniu270: „Ksiądz Bosko był tak
wzruszony, że z początku nie mógł ani słowa wymówić. Spoglądał na nas swoim
życzliwym i bystrym wzrokiem, jakim tyle razy na nas patrzał. Spojrzenie to jest
zawsze jego własne, ale wygląd, ach! jakże wydawał się cierpiącym”. Podkreślił
potem, że przyjmuje na łące, podobnie jak kiedyś swoich chłopców na łąkach
Valdocco. Rozmawiano o Patagonii i o złotych godach kapłańskich, na które pragnął,
by przybył do Turynu chór (369) złożony z dwóch tysięcy Patagończyków.
Spędziwszy razem z nimi godzinkę prawdziwej wśród prawdziwej radości,
pobłogosławił ich i dodał: Módlcie się za mnie, abym mógł zbawić duszę swoją.
W końcu polecił powiedzieć w Oratorium, żeby się nie niepokojono o jego zdrowie.
Ksiądz Bosko znajdował się w Lanzo już od 14 lipca. Lekarze i przełożeni,
celem zabezpieczenia go przed szkodliwymi skutkami turyńskich upałów, nakłonili go
do udania się tam dla odetchnięcia lepszym i czystszym powietrzem. Nie był już
w Lanzo od uroczystości św. Alojzego w roku 1884. Kochał zawsze tak bardzo ten
zakład!
Kolegium wznosi się częścią na zboczu, częścią na wierzchołku pagórka, z dala
od innych budynków: zbocze wysokie i szerokie, bujnie porosłe od wschodu
i przerżnięte aż do szczytu wygodną drogą, zakończoną altaną z dzikiego wina.
W głębi doliny szemrze Stura, z której przeciwległego brzegu zaczynają się podgórza
Alp, po lewej zaś patrzącego rozciąga się szeroka i rozkoszna równina: z głębi
270 „Wiadomości Salezjańskie”., październik 1887 r.
266

27.7 Page 267

▲back to top


widnokręgu wyłania się Turyn. Co wieczór Ksiądz Bosko chodził na wzgórze na
przechadzkę, zatrzymując się za każdym razem przez chwilę w tym miejscu tak
malowniczym. Rzadko kiedy i jedynie na krótko szedł pieszo. Krzesło z kółkami na
sposób wózka służyło mu za siedzenie. Popychał je najczęściej ks. Viglietti lub ktoś
inny z zakładu, a niejednokrotnie także zaufani spośród odwiedzających. Podczas, gdy
tak się przewoził: odezwał się do grupy byłych wychowanków:
Ja, który kiedyś wyzywałem najsprawniejszych w skoku, teraz muszę się
włóczyć na wózku z pomocą nóg cudzych. Pod końcową altaną gawędził często
w gronie kilku zaufanych. Pewnego razu będąc sam na sam z koadiutorem Enria,
spoglądał zamyślony w stronę Turynu; potem westchnąwszy zawołał: Tam są moi
chłopcy! Innym razem zagadnął go, czy przypomina sobie jeszcze pewne stare
„Tantum ergo” przez niego ułożone. Następnie rozpoczął je nucić rzewnym głosem
i z żywym uczuciem. Niekiedy wieczorem ks. Viglietti schodził aż do rzeki,
przechodził przez klasyczny most rzymski o jednym śmiałym łuku, wdrapywał się na
przeciwległe, strome urwiska i pozdrawiał go ze szczytu, powiewając chusteczką, na
co on bardzo zadowolony odpowiadał tym samym znakiem. W ogóle robiono
wszystko możliwe, by go rozerwać (370) i przywrócić mu lepsze samopoczucie.
Wszystkie władze w Lanzo uważały sobie za obowiązek złożyć mu
uszanowanie. Przyszedł z wizytą również poseł Palberti. Panowie i Panie, bawiący na
letnisku, wiedzeni głównie pragnieniem ujrzenia go, wzięli dnia 7 sierpnia liczny
udział w rozdaniu nagród.
Pozostały nam cztery listy z lipca, których odpisy przechowują nasze archiwa.
Pierwszy jest adresowany do bardzo zasłużonej p. Magliano.
Wielce Zasłużona Pani Magliano!
Myślałem, że w ubiegłą niedzielę będziemy mieli trochę czasu, by
porozmawiać o naszych sprawach i o większej chwale Bożej. Lecz niestety nie było
można. Gdyby przejażdżka aż tutaj nie była zbyt uciążliwą, byłoby to rzeczą bardzo
pożądaną. Jest w te strony kilka połączeń dziennie, mielibyśmy w ten sposób
możliwość spokojnego porozmawiania, a czas wolny spędziłaby Pani z naszymi
Siostrami, gdzie mogłaby mieć posiłek i wszystko konieczne. Co Pani na to? Klimat
jest nadzwyczajny; ja mam zamiar spędzić tu cały miesiąc. Niech Bóg nas błogosławi,
a Matka Najświętsza niech nas prowadzi do Nieba.
Pokorny sługa
Lanzo, 6 lipca 1887 r.
Ksiądz Jan Bosko
W drugim liście Ksiądz Bosko wysłuchuje prośby pewnego dorosłego
młodzieńca, pragnącego zostać koadiutorem salezjańskim, który złożył później śluby
już po śmierci Świętego i zmarł w roku 1893.
267

27.8 Page 268

▲back to top


Najdroższy Panie Janie Jakubie Dalmasso!
Z wielką radością serca otrzymałem Pański list pełen względem mnie
synowskich uczuć. Niech będzie Bóg uwielbiony. Otrzymamy jednego więcej
salezjanina, który będzie pracował ze mną, by zdobywać dusze dla nieba
i zabezpieczyć coraz więcej zbawienie swojej i mojej duszy.
O Pańskich zajęciach pomówimy ustnie; wszystkie nasze wysiłki pieniężne
w tej chwili są skierowane ku wspomaganiu naszych misjonarzy w Ameryce.
Oni oddają życie za dusze, my zaś oddamy chętnie mieszek dla ich pomocy.
Nie mogę więcej pisać. Niech Maryja prowadzi nas wszystkich (371) drogą do
nieba. Amen.
Najoddańszy przyjaciel w Jezusie Chrystusie
Ksiądz Jan Bosko
Lanzo, 18 lipca 1887 r.
PS. Niech Pan przybędzie do nas, kiedy zechce, oczekujemy go z otwartymi
ramionami.
Trzeci list był skierowany do p. baronowej Azelii Fassati z Ricci des Ferres.
Wielce Zasłużona Pani Azelio!
Pan Bóg pragnie nas mieć w niebie, ale drogą cierpień. Cieszyliśmy się już
z polepszenia zdrowia syna p. hr. Franciszka De Maistre, gdy oto nowe nieszczęście,
a raczej nowa sposobność do zasługi wobec Boga! Ufajmy jednak i módlmy się. Kolce
kłują, lecz z pewnością zamienią się na róże w błogosławionej wieczności. Ja będę się
modlił, a nasze sieroty przyjmą Komunię św. w intencji tej nowej potrzeby; Pani zaś
niech nam dopomoże ze zwykłą sobie gorliwością.
A Pani Hrabina Matka jak się miewa? Polecamy ją codziennie Panu Bogu raz
z tego, raz z owego powodu. Ona powinna pójść z Panią do nieba, nie wyłączając
naturalnie p. Karola z naszego towarzystwa.
Przebywam w Lanzo, na pół niewidomy i na pół, owszem prawie zupełnie
chromy i niemy. Lecz służy mi to jako pokuta za to, iż zbyt wiele rozmawiałem poza
czasem.
Ręka mi już odmawia posłuszeństwa w pisaniu. Niech nam Maryja
przewodniczy, a Bóg błogosławi we wszystkim. Amen.
Najobowiązańszy Sługa
Lanzo, 24 lipca 1887 r.
Ksiądz Jan Bosko
PS. W tej chwili otrzymuję wiadomość, że zachorował obłożnie hrabia Colle
z Toulon, nasz znakomity dobrodziej. Polecam go gorąco miłosierdziu Pańskich
świętych modlitw.
Synowi hrabiego Franciszka De Maistre stale się pogarszało aż do jesieni
i wreszcie ojciec, straciwszy wszelką nadzieję ratunku, wysłał z Sabaudii do Księdza
268

27.9 Page 269

▲back to top


Bosko telegram następującej treści: „Mój pierworodny Andrzej niebezpiecznie chory;
proszę o błogosławieństwo”. Do choroby dołączyło się zapalenie płuc, gorączka
wysoka, uporczywy kaszel; kilkakrotne badania przy pomocy słuchawek wykazały,
że jedno płuco było szczególnie zaatakowane i zagrażało życiu biednego (372)
chłopca. Kiedy doktor oświadczył, że nie może dłużej brać sam odpowiedzialności za
rozwój choroby, ojciec przygotował telegram, by go wysłać do pewnego specjalisty
w Paryżu, lecz przedtem postanowił prosić Księdza Bosko o modlitwę. Święty
odpowiedział telegraficznie, błogosławiąc i obiecując modlić się wraz ze swoimi
chłopcami do Maryi Wspomożycielki i polecił zachować spokój. Odpowiedź wysłano
późnym wieczorem. Okazało się, że chłopiec spędził tę noc spokojnie i rano wszelkie
niebezpieczeństwo minęło: gorączka opadła, kaszel ustał; przy badaniu nie można
było rozróżnić, które właściwie płuco było chore. Lekarz paryski potwierdził tylko
zupełne i nagłe uzdrowienie. Po przejściu zimy ojciec zaprowadził Andrzeja na grób
swego dobroczyńcy i ażeby wdzięczność względem Sługi Bożego silniej wyraziła się
w jego serce, kazał mu zanieść ks. Rua pakiecik, zawierający dwa banknoty po tysiąc
franków. Chłopiec cieszył się zdrowiem i silnie się rozwinął271.
Czwarty list wymaga kilku objaśnień. Pani Teodolinda Pilati, wdowa po
Donini’m z Bolonii, znana już czytelnikom jako gorliwa pomocnica doniosła Księdzu
Bosko w czerwcu o zamiarze przekazania na cele dobroczynne majątku, jaki jej został
po mężu. Ksiądz Bosko w odpowiedzi wyjaśnił jej przede wszystkim swoją myśl,
że najpilniejszą potrzebą nowych czasów jest wspomaganie biednej i opuszczonej
młodzieży męskiej przez chrześcijańskie wychowanie, przez wyrobienie jej na
dobrych obywateli, rzemieślników i ojców rodzin oraz przygotowanie dobrych księży
i zakonników za pomocą troski o powołania, co właśnie stanowi cel zakładów
salezjańskich w Europie i Ameryce. W mniemaniu, że pani owa zamierzała dopomóc
także dziełom salezjańskim, radził jej sprzedać część nieruchomości, bez których
mogła się obyć i uzyskaną sumę wręczyć jemu lub komuś z jego przedstawicieli. Pani
jednak wyjaśniła, jakie trudności przeszkadzają jej w wykonaniu tego planu, (373)
zaznaczyła wszakże, że przekaże mu wszystkie swe wierzytelności. Ksiądz Bosko,
który pierwotnie nie znał owych okoliczności, uznał jej wywody za najzupełniej
słuszne272. Dobrodziejka ta wkrótce dała dowód swojej dobrej woli, w lipcu bowiem
przesłała mu 15 tys. lir, za co Święty podziękował jej następującym listem.
Lanzo, 26 lipca 1887 r.
W tej właśnie chwili otrzymuję wspaniałomyślną Pańską ofiarę na nasze sieroty
i misjonarzy, którzy dla nich poświęcają swe życie. Od czterech dni zamierzałem
uskutecznić wysyłkę do Quito i do Chile i oczekiwałem jak manny z nieba jakiejś
hojnej ofiary, którą właśnie była ofiara Pani. Niech Bóg Panią błogosławi. Dusze,
jakie zbawią się za pośrednictwem tej ofiary, zna tylko sam Pan Bóg, a te, które na
271 „Summ. sup. virt”., nr XVII, „De donis supernis et miraculis in vita”, p. 28 (świadek ks. Rua).
272 Dodatek, dok. 72 A-B. Są to dwa listy tylko podpisane przez Księdza Bosko.
269

27.10 Page 270

▲back to top


skutek tego miłosierdzia dostąpią chwały niebieskiej, będą się szczególnie modliły za
Wielmożną Panią i za Jej krewnych, żywych i umarłych.
Niech będzie uwielbiony Bóg, który natchnął Pani do spełniania dobrych dzieł
w życiu: odnajdzie je kiedyś Pani dobrze ubezpieczone.
Zarządzę, by wszystkie nasze sieroty przyjęły przynajmniej jedną Komunię św.
w intencji Pani. Liczba ich dzisiaj przekracza 300 tys.
Trudno i już pisać; dni mojego życia zbliżają się prędko ku końcowi; zapraszam
Panią, by odwiedziła naszych drogich w zakładzie turyńskim lub w jakimkolwiek
innym; lecz przede wszystkim spodziewam się nieomylnie zobaczyć Panią pewnego
dnia w chwale w błogosławionej wieczności.
Niech nas Bóg błogosławi, a Maryja niech będzie naszą Przewodniczką do
Nieba. Amen.
Najzobowiązańszy Sługa
Turyn, 26 lipca 1887 r.
Ksiądz Jan Bosko
Około połowy stycznia 1888 r. ta sama pani dowiedziawszy się, że zdrowie
Księdza Bosko zaczęło się polepszać, pisała do ks. Rua: „Niech będzie Bóg
tysiąckrotnie uwielbiony, że zachował nam, spodziewamy się na czas dłuższy, tak
drogocenne istnienie! Dla mnie Ksiądz Bosko jest jakby drugim ojcem i łatwo sobie
wyobrazić, jak drżałam za każdym (374) razem, ilekroć nadchodził dziennik; serce
biło mi silnie, gdy szukałam wiadomości o ukochanym chorym. Maryja
Wspomożycielka wysłuchała tylu modlitw do Niej zaniesionych i niech będzie za to
błogosławioną na wieki.
Na św. Kajetana Ksiądz Bosko napisał kardynałowi Alimonda list z
życzeniami, obiecując modlitwy w imieniu własnym i całego Zgromadzenia.
Arcybiskup, zawsze bardzo życzliwy, taką mu dał odpowiedź273: „Proszę przyjąć za
tyle dobroci moje najserdeczniejsze podziękowanie i wierzyć, że moje biedne serce
żywi stale te same uczucia poważania, podziwu i wdzięczności dla Księdza i dla
gorliwych członków Jego Zgromadzenia, którego rozwój pragnąłbym oglądać jeszcze
przez długie lata pod świętym kierownictwem Założyciela”. W zakończeniu listu
podpisał się: „Najprzywiązańszy brat w Chrystusie”.
Wkrótce potem, w rocznicę urodzin stan jego zdrowia nie był zbyt
zadowalający. Cierpiał na pewne dolegliwości, które go mocno osłabiły. „Litość
bierze na jego widok, czytamy w dzienniczku pod datą 15 sierpnia; nie rozmawia
i oddycha z wysiłkiem”. Na uroczystość przyjechali z Turynu niektórzy przełożeni
i kilku chłopców, jako przedstawicielstwo całego Oratorium. Posypały się telegramy
z zakładów salezjańskich i od Pomocników. Wyżej wspomniana p. Pilati przesłała mu
przy tej okoliczności drugą ofiarę w wysokości 20 tys. lir. Tak jej odpisał:
273 Turyn, 10 sierpnia 1887 r.
270

28 Pages 271-280

▲back to top


28.1 Page 271

▲back to top


Wielce Zasłużona Pani!
Niech będzie błogosławiona i pochwalona Najświętsza Maryja Panna, która
przy pomocy Pańskiej miłosiernej ręki zapłaciła mi hojnie uroczystość swego
Wniebowzięcia i moje biedne urodziny.
Niech Bóg przygotuje u Siebie miejsce godne Pani jako Jego córki i Maryji
jako Jej opiekunki.
Niech nam Bóg błogosławi, a Pani niech mi wybaczy brzydkie pismo.
Turyn, 15 sierpnia 1887 r.
Najzobowiązańszy Sługa
Ksiądz Jan Bosko
(375) Podczas obiadu odczytano rożne utwory, których wysłuchał z wielką
dobrocią, właściwą mu w podobnych okolicznościach. Także ks. Guidazio popróbował
swojej muzy, wygłaszając udaną elegię łacińską. Podobało się bardzo przemówienie
dyrektora z Mathi, księdza Ghivarello, który ofiarowując kilka ładnych kiści
winogron, pierwociny swojego ogrodu, wzruszył wszystkich pewnym wspomnieniem
i symbolicznym ujęciem. „My, mówił, oglądając te winogrona, przenosimy się
w myśli na żyzne pagórki Monferrato, do owych błogosławionych dni, kiedy to ty,
pełen radości, przebiegałeś z jednego wzgórka na drugi, szczególnie w święto
Wniebowzięcia Matki Boskiej i zrywając z winnej latorośli pierwsze dojrzałe grona,
kosztowałeś pierwszych słodyczy życia. Patrząc na te winne grona przenosimy się
w myśli na owe pagórki, gdzie 72 lata temu mistyczna winnica Franciszka
i Małgorzaty Bosko pod pomyślnym znakiem Wniebowziętej Dziewicy wydało owo
cudowne winne grono, które miało osłodzić życie tylu milionom dusz; tym gronem
jesteś ty, a wśród milionów dusz upojonych jego słodyczą w 72 roku twoich urodzin
jesteśmy my, co na tej opoce - którą można by raczej nazwać mistyczną winnicą
salezjańską lub lepiej pracą, gdzie ty w najpilniejszych latach swojej tężyzny niejako
wycisnąłeś podczas świętych ćwiczeń i na pierwszych Kapitułach soki i żywotność
swojej mistycznej winnicy salezjańskiej - my, co mamy szczęście okazać ci cały swój
szacunek i miłość, do jakiej zdolne jest serce synów, tych synów, co upatrują w tobie
promień łaskawości swojej i twojej Wniebowziętej Matki; ów promień, który
zabłysnął 1770 lat po Jej Wniebowzięciu, tj. w roku 1815 i który dotychczas świeci na
tej skale i świecić będzie, spodziewamy się, jeszcze przez lat wiele”. Jest to długie
zdanie, ale zawiera w sobie liryzm, który w takim człowieku, jak ks. Ghivarello,
oddanym całkowicie naukom ścisłym, jest odpowiednikiem nieprzepartej potrzeby
serca i wykazuje coraz bardziej, jak silne było przywiązanie pierwszych synów
względem wielkiego Ojca.
Po południu urządzono w Oratorium uroczyste rozdanie nagród ze
zwyczajnymi popisami końcowymi. Przewodniczył ks. Rua, lecz myśl (376)
o Księdzu Bosko i rocznicy jego urodzin była przewodnią nicią całej rozrywki.
271

28.2 Page 272

▲back to top


Niestety, dzień nie miał przejść bez okrutnego kolca. List kard. Wikariusza
nakazywał w imieniu Ojca św. odwołanie księdza Dalmazzo, generalnego prokuratora
Towarzystwa przy Stolicy św. i proboszcza bazyliki Najświętszego Serca Jezusowego.
Ksiądz Bosko kazał natychmiast księdzu Cerrutiemu wyjechać do Rzymu w nadziei
powstrzymania ciosu; lecz Ojciec św. był nieugięty w powziętym postanowieniu
i pragnął widzieć Zgromadzenie salezjańskie gotowym do posłuszeństwa274. Wobec
tego ks. Dalmazzo niezwłocznie został zwolniony z podwójnego urzędu; z taką samą
skwapliwością zamianowano prokuratorem księdza Cezara Cagliero, a proboszczem
księdza Cagnòli. Jaki był powód tego gromu z pogodnego nieba? Sieć kobiecych
intryg, zastawiona w związku z konfesjonałem, podniosła skargi przeciw ks.
Dalmazzo, co skłoniło władze kościelne do tak ostrego kroku. Myślelibyśmy może,
że ciężki smutek przygniecie Księdza Bosko wskutek tego ciosu, tym boleśniejszego,
że niespodziewanego. Natomiast podczas wieczornej przechadzki koad. Enria, widząc
go bardziej wesołym aniżeli poprzednio, odezwał się z zaufaniem, do jakiego mimo
woli skłaniała wielka dobroć Sługi Bożego. Dziś Ksiądz Bosko jest weselszy niż
zwyczajnie. Na to Święty odpowiedział: A jednak dziś właśnie doznałem największej
przykrości, jaka kiedykolwiek spotkała mnie w życiu275.
Zeznanie to, złożone podobnie jak i poprzednie przez wspomnianego
koadiutora w procesie zwyczajnym276, jest potwierdzone przez ks. Barberisa, który
oświadczył przed tym samym trybunałem277. „Ksiądz Bosko zwierzył mi się, że to
właśnie była jedna z największych boleści w jego życiu”. Sam również podziwiał jego
spokojną rezygnację wobec tak dotkliwego ciosu.
Z wysoka spływał nań ten pogodny spokój, nie opuszczający go (377) nigdy
w chwilach cierpień fizycznych i moralnych. W Lanzo uchylił się rąbek zasłony, który
pozwolił dostrzec nadprzyrodzone źródło jego mistycznego spokoju. Siostra Felicyna
Torretta, Córka Maryi Wspomożycielki, zamianowana dyrektorką ochronki
w Lingotto obok Turynu, przed udaniem się na miejsce przeznaczenia, wybrała się do
Lanzo po błogosławieństwo Świętego. Było to w sierpniu około drugiej po południu,
kiedy weszła do poczekalni. Nie zastała tam księdza Viglitti’ego, wobec tego
skierowała się bezpośrednio do pokoju Księdza Bosko. Drzwi były otwarte na roścież
i co zobaczyła?! Księdza Bosko w zachwycie, w postawie kogoś, co słucha. Wyraz
twarzy uważny, uśmiech słodki i spokojny, ręce podniesione, stałe przytakiwanie
głową świadczyły wyraźnie, że toczyła się rozmowa między nim a jakąś istotą
nadprzyrodzoną. Wydawał się wyższym niż zwykle. Na ten widok Siostra przybliża
się i stanąwszy dwa kroki od niego powiedział: Niech żyje Jezus! Ojcze, czy wolno?
Żadnej odpowiedzi! Powtarza więc kilka razy te same słowa coraz głośniej, lecz on nie
zwraca najmniejszej uwagi. Wówczas przystanęła przypatrując mu się przez jakieś 10
minut, po upływie których przeżegnał się z ukłonem głowy, wyrażającym cześć
274 Protokóły Kapituły Wyższej, 29 sierpnia 1887 r.
275 „Summ. sup. virt”.nr XI, p. 36 (świadek ks. Piscetta).
276 „Summ”. Por. Także „Summ”. procesu apostolskiego, str. 790 (świadek ks. Piscetta).
277 Nr XIV, „De heroica fortitudine”, str. 664.
272

28.3 Page 273

▲back to top


niewymowną. Położywszy następnie z wyrazem radości ręce na stole, spostrzegł
Siostrę, wzdrygnął się i rzekł: O, Siostra Felicyna! Siostra mnie przestraszyła. Ach,
Ojcze, odrzekła; przepraszałam kilka razy, lecz Ksiądz mnie nie słyszał. Słusznie
zauważa Siostra w swoim zeznaniu, że w tym czasie Ksiądz Bosko nie
podtrzymywany nie mógł się utrzymać na nogach; mimo to podczas niebiańskiej
rozmowy stał prosto bez żadnego wysiłku.
Ks. Lemoyne po śmierci Księdza Bosko, słuchając z ust Siostry opowiadania
o tym wypadku, objawiał coraz żywsze zadowolenie, a w końcu wykrzyknął: Czy wie
Siostra, że mi opowiada takie samo zdarzenie, jakie również ja widziałem w zakładzie
w Foglizzo? Ten sam układ rąk podniesionych ku niebu, oblicze uśmiechnięte, (378)
niebiańskie i promieniujące białym światłem, postawa uważna i przytakująca od czasu
do czasu głowa, jak to właśnie opowiadała Siostra, a w końcu pożegnanie z pełnym
czci ukłonem głowy i znak Krzyża. Jesteśmy dwojgiem szczęśliwców.
Siostra ta w liście pisanym do nas dnia 18 lipca 1930 r. zaznaczyła, że ks.
Lemoyne podał jej także rok i okoliczności; lecz ona już sobie tego nie przypominała.
Prawdopodobnie, by nie rzec: na pewno, miało to miejsce dnia 20 października 1887 r.
Wielkie, prorocze słowa wymknęły mu się z ust pewnego razu podczas
rozmowy z ks. Filipem Rinaldim, ówczesnym dyrektorem zakładu św. Jana
Ewangelisty. Kiedy ten wszedł do jego pokoju, Święty przyglądał się mapie
geograficznej. Wskazując palcem na Australię, wyrzekł, że także tam pójdą salezjanie.
Lecz upłynie jeszcze sporo czasu, odpowiedział ks. Rinaldi. Pójdą, pójdą na pewno,
powtórzył Ksiądz Bosko. Następnie wskazał na Hiszpanię i dodał: Tu będzie twoje
pole działania. Sprawdziło się to w dwa lata później, lecz nie sprawdziło się jeszcze
dotychczas (marzec 1936 r.), jakkolwiek wypadki każą się tego obawiać, co dodał po
chwili milczenia. Mówił o trzech bardzo strasznych zaburzeniach, których widownią
i ofiarą miałby być ten katolicki naród i wyszczególnił, że w ostatnim miało się
przelać wiele krwi, także salezjańskiej278.
Dowód głębokiej czci i szczerego szacunku złożył mu pewien mąż, głośny ze
swej wiedzy i słynny we Włoszech i za granicą, jakkolwiek noszący habit zakonny,
mamy tu na myśli Ojca Denza, o którym wiele mówiono w związku z założeniem
obserwatoriów meteorologicznych w Ameryce. Być może, że pod wpływem częstych
listów od misjonarzy Ksiądz Bosko zapragnął gościć u siebie w Lanzo uczonego
Barnabitę. Dyrektor zakładu posłał mu więc zaproszenie; dnia 17 sierpnia otrzymał
z Montaldo Torinese następującą odpowiedź: „Przywiązanie i uwielbienie, jakie żywię
względem ukochanego Księdza Bosko, jest bardzo wielkie (379) i Pan Bóg wie, z jaką
radością pragnąłbym się tam udać, by spędzić z nim dni kilka. Lecz obecnie znajduję
się na wsi, gdzie dzięki Bogu moje zdrowie coraz bardziej się poprawia; po drugie,
prawdopodobnie z końcem tego miesiąca będę musiał na kilka dni opuścić to miejsce,
by wziąć udział w zebraniu naszego Towarzystwa Meteorologicznego w Aquila.
278 Powiedział to ks. Rinaldi pewnej znakomitej i poważnej osobie z Turynu, z którą zwykle rozmawiał z ojcowskim
zaufaniem, jako jej kierownik duchowny.
273

28.4 Page 274

▲back to top


Z tych przyczyn jest mi na razie niemożliwym udać się do Lanzo. Nieco później
byłoby znacznie łatwiej, lecz nie wiem, jak długo się tam zatrzyma Ksiądz Bosko.
Proszę mu podziękować bardzo, bardzo serdecznie z mojej strony i zapewnić, że także
ja nie zapominam nigdy o nim; spodziewam się przy pomocy Bożej, że wkrótce go
odwiedzę. Proszę mu również oznajmić, że otrzymałem bardzo pocieszające
wiadomości z Montevideo i jak mi się zdaje, to sam rząd wziął sobie do serca
tamtejsze obserwatorium”.
Ksiądz Bosko zatrzymał się w Lanzo aż do 19 sierpnia. Ponieważ na Valsalice
zaczęły się ćwiczenia duchowne dla aspirantów, pragnął być na nich obecnym.
Odjechał więc o godz. 16 i skierował się bezpośrednio do kolegium. W chwili
przybycia czekała na niego przykra wiadomość: telegram z Alassio donosił, że ks.
Vignola jest bliski śmierci. Ksiądz Bosko pomodlił się za niego razem z dyrektorem
księdzem Rocca i przesłał mu swoje błogosławieństwo. Modlitwy te odmówiono
o wpół do ósmej wieczorem; a oto drugi telegram, odebrany o ósmej, powiadomił,
że kryzys został przełamany i nastąpiła znaczna poprawa. Nie zażegnało to wprawdzie
niebezpieczeństwa, lecz tylko odwlekło koniec o 15 dni; pozwoliło jednakże choremu
odzyskać utraconą przytomność i przygotować się do wielkiego kroku. Oddał duszę
Bogu dnia 3 września.
Ks. Aleksander Vignola skończył całe gimnazjum w Oratorium i spowiadał się
zwyczajnie u Księdza Bosko. Radził się go w sprawie swojej przyszłości, na co
otrzymał odpowiedź: Bądź spokojny! Bóg chce, żebyś został salezjaninem! Na te
słowa, jak sam często powtarzał, doznał wielkiej pociechy w sercu i postanowił
usłuchać tej rady. Był jednym z owych pokornych i pracowitych salezjanów, co życie
swoje spędzają prawie przez nikogo nieznani, choć są podporą domów, w których się
znajdują. Jako długoletni asystent w Alassio, najpierw (380) w gimnazjum, potem
w liceum oraz nauczyciel języka greckiego w gimnazjum wyższym, czuł niejako
potrzebę znajdowania się zawsze pośród chłopców, podtrzymując ich wesołość
i ożywiając rekreacje. Godną uwagi była jego samorzutność w spieszeniu z pomocą
przełożonym, ilekroć ich widział zakłopotanymi. „Ja to zrobię!”- mówił w takich
wypadkach bez wahania. Dlatego niektórzy darzyli go przydomkiem: ksiądz „ja to
zrobię”.
Ksiądz Bosko nie pominął żadnej sposobności, by okazać swoje przywiązanie
do Stolicy św. Kiedy zbliżał się dzień św. Joachima, przypadający wówczas na 21
sierpnia, wysłał z Valsalice Leonowi XIII pełne czci życzenia imieninowe. Sekretarz
Stanu kard. Rampolla dał mu następującą odpowiedź telegraficzną: „Ojciec św.
dziękując salezjanom za przesłane mu życzenia błogosławi z całego serca; prosi Pana
Zastępów, by wzmocnił szczególnymi łaskami postanowienia powzięte podczas
ćwiczeń duchownych”.
Pamiętał także, jako ojciec o imieninach księży, kleryków i chłopców,
posyłając im nieraz bilecik lub obrazek z własnoręcznym napisem. Na dzień 21
sierpnia, na przykład, posłał księdzu Berto obrazek św. Józefa czczonego w bazylice
Maryi Wspomożycielki, wypisując na kopercie: „Niech żyje ks. Berto! Niech żyje św.
274

28.5 Page 275

▲back to top


Joachim 1887 r.!” a na odwrocie obrazka: „Drogi Księże Joachimie Berto! Niech
Maryja będzie Ci przewodniczką do Nieba”.
Począwszy od 25 maja nie przewodniczył już więcej posiedzeniom Kapituły
Wyższej, pozostawiając to swojemu zastępcy. Na Valsalice uczestniczył jedynie dnia
12 września w jednym z posiedzeń popołudniowych, na którym układano personel
Oratorium. Wydał wówczas następujące cztery zarządzenia: „1. W Oratorium
świątecznym znoszę przechadzki. 2. Wino będzie rozdawane grajkom pod portykami
tylko w największe święta, według dawnych zwyczajów. 3. Nie będzie się dawało
kawy, mleka i cukierków muzykom, ilekroć będą mieli śpiewać. 4. Prefekt
zewnętrzny domu niech nic nie kupuje, ani nie sprzedaje (381) bez wyraźnej woli
dyrektora, któremu jedynie przysługuje to prawo”. Po czym kazał sekretarzowi
wciągnąć te polecenia do aktów Kapituły „ad perpetuam observantiam et rei
memoriam - ku wiecznej pamięci i zastosowaniu”.
Swój pobyt na Valsalice przedłużył aż do końca rekolekcji. Lecz w ostatnich
10 dniach września zdrowie stale mu się pogarszało. Napadał go częsty ból głowy
z gorączką; w jednym tygodniu aż trzy razy nie miał pociechy odprawienia Mszy św.
„A jednak, jak zauważa ks. Viglietti w dzienniczku, jest zawsze wesoły, pracuje, pisze,
udziela posłuchań i pociesza innych, chociaż sam potrzebowałby pociechy”.
O posłuchaniach udzielonych na Valsalice ks. Viglietti nie podaje żadnych,
albo bardzo skąpe wiadomości. Wspomina tylko o przybyciu dwóch biskupów ze
Stanów Zjednoczonych, bez przytoczenia ich nazwisk i o odwiedzinach barcelońskiej
rodziny pana Luis Marty Codolar. Cośkolwiek więcej wiemy z innych źródeł.
Dyrektor zakładu z Faenzy przyprowadził we wrześniu w nagrodę trzech
najlepszych wychowanków do Oratorium, skąd udał się na Valsalice, by ich
przedstawić Księdzu Bosko. Święty powitał ich życzliwie i dał im rękę do
pocałowania, lecz najmniejszemu, dwunastoletniemu z drugiej gimnazjalnej odmówił;
spojrzał mu badawczo w oczy i z całą powagą wyrzekł: My nie jesteśmy
przyjaciółmi. Biedaczysko wyszedł z sercem rozdartym. Zaledwie znalazł się na
zewnątrz, wybuchnął płaczem. Niemało trudu miał ks. Rinaldi, zanim mu
wytłumaczył, że chodziło tu tylko o żart; chłopiec nie mógł się uspokoić. Modlił się,
przystępował do Komunii św. tak długo, aż jakiś głos wewnętrzny podszepnął mu
myśl, by zerwał pewną obietnicę.
Trzeba dodać, że jego matka, wdowa od kilku lat, w pierwszej chwili nie
chciała pozwolić synowi na podróż, ponieważ obawiała się, że Ksiądz Bosko skłoni go
do zostania salezjaninem; gdy jednak chłopczyk zapewnił, że nie da się chwycić na
sieć, zezwoliła na wyjazd.
Tknięty wewnętrznym natchnieniem odwołał swoje pierwotne postanowienie
i był gotów zdać się ze wszystkim na wolę Bożą. Gdy znalazł się ponownie przed
Księdzem Bosko, ten rzekł mu z uśmiechem: Teraz jesteśmy (382) przyjaciółmi!
Następnie położywszy prawą rękę na jego ramieniu, dodał: Ty nie odstąpisz nigdy
Księdza Bosko. Wziął potem trzy medaliki i dając mu jeden po drugim ciągnął: ten
jest dla twojej matki, ten dla twojej siostry, a ten dla ciebie. Jak mógł znać stan jego
275

28.6 Page 276

▲back to top


rodziny, było to tajemnicą dla chłopca, tym więcej, że tak samo postąpił z dwoma
innymi. Po powrocie z Faenzy skończył gimnazjum, przezwyciężył niektóre trudności
i w październiku 1891 r. wstąpił do nowicjatu w Foglizzo. Oto po krótce historia
powołania ks. Eneasza Tozzi, obecnego (1936 r.) inspektora zakładów salezjańskich
w Anglii.
Osobliwym było to, co zaszło z ks. Tamiettim, dyrektorem zakładu w Este. Pod
koniec rekolekcji, zanim się pożegnał ze Świętym, zapytał go, czy nie ma mu coś do
powiedzenia. Przechadzali się po korytarzu pierwszego piętra, a ks. Tamietti
podtrzymywał go pod rękę. Ksiądz Bosko odparł: Tak! Chodź do mojego pokoju.
Kiedy byli wewnątrz ks. Tamietti zapytał, co mu chciał powiedzieć. Kilka rzeczy;
lecz... Tu zamyśliwszy się na chwilę zawołał: Ach! Po czym zaczął oddychać ciężko,
zaczerwienił się na twarzy i nie mógł wymówić ani słowa, lecz tylko powtarzał
kilkakrotnie, wzdychając: Ach! ach! ach! Widząc to ks. Tamietti prosił, aby się nie
trudził i powiedział mu wszystko kiedy indziej.
To zaszło o godz. 4 po południu; żegnając się z nim później na tym samym
korytarzu, zagadnął znowu: Jutro wyjeżdżam; jeżeli Ksiądz ma mi coś do
powiedzenia, jestem do usług. Ksiądz Bosko poprosił go ponownie do pokoju, usiadł
tak, jak ktoś, co jest przygnieciony ciężkim smutkiem i spojrzał mu czule w oblicze;
chciał mówić, lecz nie mógł. Nie zdołał wymówić nic innego, jak tylko: Ach! ach!...
Nie mogę... Na co ks. Tamietti: Proszę się nie męczyć, Księże Bosko. Powie mi to
Ksiądz innym razem, lub napisze w liście. Tymczasem proszę mi pobłogosławić.
Możemy sobie wyobrazić, jak ks. Tamietti wyjeżdżał zamyślony. Zrozumiał,
że Ksiądz Bosko miał mu coś ważnego do powiedzenia; martwiła go niepewność, czy
chodziło tu o niego samego, czy też o jego zakład (383) oraz czy odnosiło się to do
teraźniejszości, czy do przyszłości. Kiedy później dowiedział się o jego chorobie,
przyjechał do Turynu na święta Bożego Narodzenia. Zaledwie stanął u jego łóżka,
Ksiądz Bosko się odezwał: O drogi Tamietti! Dziękuję ci, żeś mnie przyszedł
odwiedzić. Następnie ujął go za rękę i wpatrywał się weń długo i bez słowa,
z wyrazem dziwnej tkliwości, lecz i tym razem nie można było zrozumieć, o co mu
chodziło.
Było rzeczywiście coś tajemniczego w tej nieudanej chęci mówienia.
Nie wydaje się nieprawdopodobnym, że to milczenie należało odnieść do
pewnej przepowiedni i jej późniejszego spełnienia. Pewnego dnia Ksiądz Bosko
powiedział do ks. Tamiettiego: Będziesz pracował aż do 50 roku życia, a dociągniesz
aż do 72-go. Ks. Tamietti, urodzony w roku 1848, zapadł ciężko w roku 1892 na
tyfus, z którego wyzdrowiał, lecz z wielkim uszczerbkiem władz umysłowych. Żył
niezdatny do jakiegokolwiek zajęcia aż do roku 1920 - wszystko dokładnie według
przepowiedni Księdza Bosko.
W rozmowach, osobliwie z przełożonymi, robił często wzmianki o swoim
bliskim końcu. Pewnego wrześniowego wieczora po posiłku, który spożył w pokoju,
rozmawiał sam na sam z dyrektorem szkoły rolniczej w Mogliano Veneto, ks.
Veronesi’m. Jemu to jako znawcy w sprawach administracyjnych powiedział: Zostaje
276

28.7 Page 277

▲back to top


mi już mało czasu do życia. Przełożeni Zgromadzenia nie chcą się o tym przekonać
i myślą, że Ksiądz Bosko będzie żył jeszcze długo. Nie żal mi umierać, lecz co mi leży
na sercu, to długi ciążące na bazylice Najświętszego Serca Jezusowego. Ks. Dalmazzo
jest zacny, lecz nie jest dobrym administratorem. Pomyśleć, że zebrano tyle
pieniędzy!.. Co powiedzą moi synowie, gdy znajdą tyle ciężarów?... Módl się za mnie;
na przyszły rok podczas rekolekcji już mnie nie będzie279.
(384) Przechodząc do innego tematu ks. Veronesi wspomniał, jak kilka lat temu
Ksiądz Bosko oznaczył mu wiek, którego dożyje, o ile będzie dobrym; otóż obecnie to
zastrzeżenie wprawia go w kłopot. Dobrze więc! Usuńmy warunek – rzekł
Ksiądz Bosko. Ja wnet pójdę do nieba, aby ci przygotować miejsce; ty przybędziesz
tam w towarzystwie wielu innych. Ks. Mojżesz Veronesi, urodzony w roku 1851,
skończył swoją śmiertelną pielgrzymkę w czcigodnym wieku, dożywszy 79 lat.
Także ks. Albera, inspektor zakładów we Francji, miał swoją ostatnią, pełną
wzruszenia rozmowę z Księdzem Bosko. Gdy stanął przed Sługą Bożym, by się z nim
pożegnać, ten kazał mu usiąść przy sobie i stawiwszy wiele pytań w związku
z zakładem w Marsylii i współbraćmi, dodał, że chętnie by mu wręczył trochę
pieniędzy na nowicjat francuski, lecz Opatrzność ich nie nadesłała. Jednak, dorzucił,
chcę ci przynajmniej zapłacić podróż. Oto masz 50 lir w złocie; to wszystko, co
posiadam. Potem spojrzał na niego z wielką tkliwością i rzekł: Także ty odjeżdżasz.
Wszyscy mnie opuszczają. Wiem, że Ks. Bonetti odjeżdża dziś wieczorem. Również
ks. Rua odjedzie. Zostawiają mnie samego. Przy tych słowach zaświeciły mu łzy
w oczach. Jeszcze bardziej się wzruszył, gdy mówił: Ksiądz Bosko ma jeszcze tyle
rzeczy do powiedzenia swoim synom, ale nie będzie już miał czasu. Ponieważ ks.
Albera również się rozpłakał, Sługa Boży przemógł się i dodał: Nie ganię ciebie:
spełniasz swój obowiązek. Niech cię Bóg prowadzi; będę się modlił za ciebie.
Błogosławię ci z całego serca.
Niezmiernie ciekawa była rozmowa, jaką miał z ks. Barberisem dnia 13
września280. Była już wtedy postanowiona zmiana przeznaczenia zakładu na Valsalice,
gdzie miejsce szlacheckiej młodzieży mieli zająć klerycy – studenci filozofii. Po
posiedzeniu Kapituły ks. Barberis pozostał z nim sam na sam i zapytał z całym
zaufaniem, jak to się stało, że Kisądz Bosko, zawsze przeciwny tej zmianie, w końcu
się na nią zgodził. Sługa Boży odparł: Od dzisiaj ja będę stał na straży (385) tego
zakładu. To mówiąc miał oczy stale zwrócone ku schodom prowadzącym z górnego
ogródka pod krużganki dolnego, wielkiego podwórza. Po chwili dodał: Każ
przygotować rysunek. Ponieważ zakład nie był jeszcze zupełnie wykończony, ks.
Barberis sądził, że chodziło o skończenie budowy; przeto odpowiedział: Dobrze, każę
go przygotować, przedłożę go jeszcze tej zimy. Na co on. Nie tej zimy, ale tej wiosny,
i nie mnie, ale Kapitule przedstawisz ten plan. Jednocześnie patrzył w kierunku
schodów. Dopiero po pięciu miesiącach ks. Barberis zaczął pojmować myśl Świętego,
279 W związku z długami ciążącymi na świątyni Serca Jezusowego, ekonom ks. Sala, wysłany do Rzymu dla zbadania
sprawy z bliska, stwierdził, że dochodziły one do 350 tys. lir (Protokóły Kapituły Wyższej, 26 października 1887 r.).
280 „Summ. Sup. Virt”., nr XVIII, „De pretioso obitu”(świadek ks. Barberis).
277

28.8 Page 278

▲back to top


kiedy go widział pochowanego na Valsalice właśnie w samym środku klatki
schodowej; resztę zrozumiał, gdy przygotowano projekt pomnika na jego grobie
i przedstawiono go na wiosnę Kapitule. Trzeba dodać, że ks. Barberis uprzednio nic
jeszcze nie wspomniał przed nikim o swojej wrześniowej rozmowie.
Ksiądz Bosko powrócił do Oratorium wieczorem 2 października. W powozie
zajął miejsce również p. Luis. Kiedy dojechali przed ogrodzenie parku otaczającego
dom wychowawczy kierowany przez Sercanki, kazał stanąć, ponieważ pragnął jeszcze
raz odwiedzić te zakonnice. O szczegółach tej wizyty można czytać na innym
miejscu281. W Oratorium oczekiwali na niego chłopcy. W chwili wejścia powitała go
fala uniesienia; kiedy zaś wstąpił po schodach i ukazał się na balkonie, potężny chór
rozbrzmiał hymnem: „Venite, compagni, - Don Bosco ci aspetta”. O pójdźmy, koledzy
– Ksiądz Bosko nas czeka”. Było tam kilkuset chłopców, którzy śpiewali wpatrzeni
w niego. Ten widok wzruszył do łez rodzinę p. Luis. Wyznali oni, że nigdy nie byli
świadkami podobnie rzewnej sceny. Sługa Boży przysłuchując się śpiewom posuwał
się z wolna w stronę pokoju, w którym, niestety już niedługo mógł jeszcze udzielać
rad i pociech tak swoim synom, jak i obcym.
281 Tom XV, str. 666.
278

28.9 Page 279

▲back to top


(386) ROZDZIAŁ XVIII
Prefektura Apostolska księdza Fagnano.
W Ameryce salezjańskiej w okresie tych dwóch lat najważniejszym
wydarzeniem było przybycie synów Księdza Bosko do Ziemi Ognistej. Sługa Boży
naglił Prefekta Apostolskiego do pośpiechu, lecz różnego rodzaju trudności stawały na
przeszkodzie natychmiastowemu wyjazdowi i dopiero w roku 1887 nieustraszony ks.
Fagnano mógł założyć swoją stolicę w środkowym punkcie misji powierzonej mu
przez Leona XIII.
Kto przygląda się na mapie ostatniemu cyplowi Ameryki Południowej, odnosi
wrażenie, jakoby olbrzymia, pływająca płyta lodowa rozpękła się w sto kawałków
i w sto kierunków i tak rozłamana daje nam wyobrażenie o swojej pierwotnej
formie282. Ten dziwaczny archipelag, złożony z niezliczonych wysp różnej wielkości,
kiedyś zwarty w sobie i złączony z resztą lądu – to Ziemia Ognista. Nazwał ją tak
w roku 1520 Portugalczyk Ferdynand de Magalhaes, znany pospolicie pod imieniem
Magellana, ponieważ podczas swojej podróży dostrzegł na nim wznoszące się w wielu
punktach słupy dymu, jako znak rozpalonych przez Indian kiedyś w lasach dla
zabezpieczenia się od południowego zimna. Jednak temperatura nie spada tu tak nisko,
jak w okolicach bieguna północnego (387); szerokość bowiem geograficzna Ziemi
Ognistej odpowiada mniej więcej szerokości Holandii i Danii.
Ziemie te można podzielić na trzy strefy. Wyróżnia się przede wszystkim
Wielka Wyspa, stanowiąca właściwą Ziemię Ognistą, o powierzchni 48 tys. km2. Na
południowym zachodzie znajdują się wyspy, rozsiane wzdłuż wybrzeża od kanału
Beagle aż do przylądka Horn; najważniejszymi z nich są: Londonderry, Gordon, Hoste
i Navarino. W końcu na północnym zachodzie spotykamy trzecią – łańcuchowatą
grupę wysp, rozciągającą się od przylądka Pilar aż do półwyspu Breknock;
największymi z nich są: Desolacion u zachodniego wejścia do cieśniny magelańskiej,
S. Ines, Clarence, Dawson. Pomiędzy wspomnianymi wielkimi wyspami, tworzącymi
niejako szkielet archipelagu Ognistego, są rozrzucone niezliczone małe i malutkie
wysepki, oddzielone od siebie bardzo zawikłaną siecią – prawdziwym labiryntem
krętych kanałów.
Łączny obszar wynosi ok. 72 tys. km2. przez długi czas był uważany
politycznie za „res nullius – własność niczyja”; powodem tego były nieudane próby
282 Nic tak nie służy dla dobrego zrozumienia rzeczy, o których tu mowa, jak nadzwyczaj piękna mapa Ziemi Ognistej,
wykonana przez naszego ks. De Agostini dla S.E.I. (Societa Editrice Internaz).
279

28.10 Page 280

▲back to top


zaludnienia cieśniny magelańskiej; straszne opowiadania rozbitków i uprzedzenia co
do nieurodzajności gleby i ostrości klimatu. Kiedy jednak cieśnina Magellana zyskała
na wartości jako droga morska z Atlantyku na Ocean Spokojny, a sprytni kapitaliści
rozpoczęli tam rozwijać pasterstwo, wówczas dwa sąsiednie państwa, Chile
i Argentyna, zaczęły się ubiegać o zabezpieczenie sobie władzy nad tymi dalekimi
ziemiami. Wzajemnym niezgodom położono koniec w roku 1881, kiedy to pod
wyrocznią króla angielskiego zawarto polubowny traktat graniczny, mocą którego
wytyczono linię podziału z północy na południe poprzez Wielką Wyspę, tzn. od
przylądku Świętego Ducha, tuż u wschodniego wejścia do cieśniny magelańskiej, aż
do kanału Beagle. Tak więc 50 tys. km2 od zachodu przypadło pod panowanie
chilijskie, a 22 tys. od wschodu – pod argentyńskie. Argentynie została również
przyznana Wyspa Państw, naprzeciw przylądka S. Diego.
(388) Tubylcy zamieszkujący archipelag należą do trzech różnych szczepów,
nazwanych imionami: Alakaluf, Yagan i Ona. Dwa pierwsze żyją na wyspach
zachodnich i południowych; i tak: szczep Alakaluf, od półwyspu Breknock do
zachodnich kanałów Patagonii, na północ od cieśniny magelańskiej; szczep zaś Yagan
zajmuje kanał Beagle i mnóstwo wysp rozsianych od niego na południe. Cały szczep
Ona sadowi się na Wielkiej Wyspie. Badacze, którzy prawie przez trzy wieki
przejeżdżali poprzez archipelag Ognisty, zgodni są w opisie bardzo nędznego stanu
owych dzikusów; przeoczyli jednak wszyscy warunki szczepów Ona, osiadłych na
wschodzniej części Wielkiej Wyspy, fizycznie wyższych od innych i bardzo
podobnych do Indian patagońskich. Słynny przyrodnik Darwin, który zwiedził
większą część okolic pod ognistych, popadł w błędne mniemanie, że owi mieszkańcy
są ludożercami i nie mają żadnego pojęcia o Bogu i o nieśmiertelności.
Nie zawsze było łatwo ocenić liczbę mieszkańców Ziemi Ognistej. W roku
1884 szczep Yagan po dokładnym spisie dokonanym przez protestanckiego
misjonarza, Anglika Bridges, liczył 945 osadników. Ten sam Bridges w roku 1880
obliczył szczep Alakaluf na 3000. Największe skupisko tworzył szczep Ona, który
w roku 1880, według obliczeń Bridges’a, wynosił ok. 3600 osób.
Oto ziemie i ludy, którym Ksiądz Bosko powodowany wyższym natchnieniem
poświęcił swą czynną uwagę w czasach, kiedy jeszcze mało kto o nich myślał i rzadko
kiedy słyszało się o nich rozmowy w Europie ze znajomością choćby tylko
powierzchowną. Ważną pobudką, dla której Ksiądz Bosko nalegał na ks. Fagnano, by
porzucił dalsze wahania, była wiadomość, że od dłuższego czasu krzątali się tam
wysłańcy fałszu283.
Od roku 1863 angielska misja ewangelicka utrzymywała nad kanałem Beagle,
na południu Wielkiej Wyspy, trzech misjonarzy, którzy posiadali do swojego użytku
jeden parowiec i jeden żaglowiec. Przebiegli oni całe wybrzeże wyspy i nie było
zakątka z północy na południe i ze wschodu (389) na zachód, którego by nie zwiedzili,
dając dowód wielkiej przebiegłości i niemniejszej trafności w wyborze swoich
283 Naszym głównym źródłem jest tu korespondencja misjonarzy salezjańskich.
280

29 Pages 281-290

▲back to top


29.1 Page 281

▲back to top


stanowisk. Londyńskie Towarzystwo Biblijne nie szczędziło pieniędzy ni innych
środków, użytecznych do tego celu. Co miesiąc ich parowiec przeprawiał się
nieomylnie tam i z powrotem do wysp Malwińskich, gdzie miał siedzibę biskup
anglikański i skąd utrzymywano zwyczajne stosunki z ojczyzną. Mimo to wyniki
religijne misji były bardzo nikłe; wystarczy zaznaczyć, że po 20 prawie latach liczyła
zaledwie 100 chrześcijan. A w jakim stanie byli utrzymywani! Nasz ks. Beauvoir,
który ich widział, tak pisze284:
Biedne stworzenia! Widzieliśmy ich dziewięcioro czy dziesięcioro
w sierocińcu! Aż litość brała! Przy 12 stopniach poniżej zera, pół metra śniegu
pokrywającego wokoło całą przestrzeń, a te biedaczyska (dziewczynki od 8 do 15 lat)
bose, w dodatku dwie lub trzy z nich rachityczne lub chorowite. A niech Ksiądz
zauważy, że musiano je przecież ochędożyć jak najlepiej, ponieważ uprzednio
zawiadomiliśmy, że mamy zamiar ich odwiedzić, o ile im to sprawi przyjemność.
Chłopców prawie nie widzieliśmy: kto wie, gdzie ich trzymają! Mężczyzn
i młodzieńców powyżej 15 lat spotkaliśmy zaledwie kilku, lecz i ci jakżeż
nieszczęśliwi! W takich łachmanach, że nawet nasi żebracy mieliby nad nimi
politowanie. Każą im dobrze pracować za tę trochę jedzenia, łachmanów i nauki, jakie
im dają, o ile im rzeczywiście co dają. Oprócz sierocińca zwiedziliśmy również
kościół, który właściwie jest tylko wielką izbą z dwiema ławkami po bokach,
stolikiem w rodzaju katedry i piecem na środku. Na ścianach widniały tekturowe
tablice z różnymi dużymi napisami, a między nimi: W. the Queen! (Niech żyje
królowa!) . W. the Repubblica! (Niech żyje Republika!) - mówiono, że sala służy
także za szkołą tubylców. Zwiedziliśmy ponadto dwa domy rodzin tubylczych. Ach,
serce się kraje na samo wspomnienie! Kilka kobiet w łachmanach naokoło pieca,
w kątach coś w rodzaju łóżek, zbitych ze słupków i gałęzi, kilka zabrudzonych szmat
wiszących na ścianach, jakieś blaszane naczynie i flaszka – oto cały sprzęt i wyprawa
tych rodzin, zgniecionych jedne na drugich w niezdrowych budach. Bóg raczy
wiedzieć, ile ich musiał kosztować ten nędzny dach i trochę gratów! Proszę jednak nie
myśleć, że tak samo jest u czcigodnego misjonarza wraz z jego połowicą i rodziną!
Bynajmniej! (390) Żyją sobie w bardzo wygodnych „chalet – szałasie”, wyposażonym
we wszystko, co może uprzyjemnić życie nie tylko na pustyni pod 55 stopniem
południowej szerokości geograficznej, ba, nawet w samym Buenos Aires; jest to
śliczny pałacyk, bogaty umeblowany, wytapetowany, z podwójnymi oknami,
z zasłonami i okiennicami od wewnątrz i od zewnątrz. Nie wspominajmy już
o pokarmach i napojach, konserwach, słodyczach, wyrobach mięsnych wszelkiego
rodzaju i gatunku, jakich angielscy „Lukullusowie” potrafili tyle wynaleźć,
że i najwybredniejszy smakosz nie potrzebowałby się powstydzić. Cóż mogę o tym
orzekać ja, zacofaniec i partacz w tej wiedzy? Gdybym musiał opisywać „lunchs”
i uczty wystawiane dla kapitanów okrętów argentyńskich przez byłego misjonarza
Bridges, a dziś bogatego kupca i właściciela, miałbym nie lada kłopot w doborze słów
284 List do ks. Rua z 23 i 24 sierpnia 1887 r.
281

29.2 Page 282

▲back to top


odpowiednich i należytych. Niech oprócz tego, co już zaznaczyłem, wystarczy to,
że drobiu ma zawsze do wyboru, jaj pod dostatkiem, a o dziczyźnie i rybach już nawet
nie wspominam; Indianie są dobrymi strzelcami, a zarazem rybakami, stąd zaopatrują
go we wszystko, czego zapragnie; mleka świeżego i konserwowanego w puszkach
oraz wszelkich mlecznych wyrobów nie potrzebuje nikomu zazdrościć. Posiada
w różnych punktach wyspy liczne stada krów (czasem sprzedaje sztukę mięsa za pięć
skudów, tj. po 25 franków)285.
Istotnie kapitan Bove, który w roku 1882 przewodził wyprawie do Ziemi
Ognistej, wydał o dopiero co wspomnianym Bridges’ie jak najpochlebniejszą ocenę;
łatwo jednak zrozumieć dlaczego. Z początku Bridges odnosił się do niego
nieprzychylnie; lecz później podejmował go przez wiele dni bardzo wystawnie,
wypożyczając mu nawet swoich dwóch statków po znanym rozbiciu; z tego więc
powodu oraz dlatego, że włoski badacz pragnął powrócić w tamte strony, wyrażał się
o nim z takimi pochwałami w swoich sprawozdaniach. Dziwne jest jednak, że
misjonarze angielscy za czasów księdza Fagnano, chociaż żyli na ziemi argentyńskiej,
nie umieli po hiszpańsku, a swoich nowo nawróconych uczyli tylko kaleczyć
angielszczyznę. Ilekroć ks. Beauvoir bawił u niego lub u innych wysłanników
protestanckich, musiał się zawsze posługiwać tłumaczem, gdyż nie znał ich języka.
W miarę, jak rząd argentyński kładł coraz większy nacisk na Ziemię Ognistą,
wpływy heretyków stawały się coraz bardziej niepokojącymi. Ze względu na to
niebezpieczeństwo ks. Rua dnia 29 maja 1886 roku wysłał do bpa Cagliero odpis listu
pisanego do Księdza Bosko (391) przez protonotariusza apostolskiego w Jerozolimie,
prałata Poyet, który będąc bardzo dokładnie poinformowany o tamtejszych sprawach,
donosił między innymi: „Jest prawdziwym nieszczęściem, że wysłańcy protestanccy
dotarli tam wcześniej niż misjonarze katoliccy; lecz to nieszczęście byłoby jeszcze
większe, gdyby się im pozwoliło wykorzystywać obecność gubernatora generalnego
naznaczonego w tamte strony, dla pokazania tubylcom jak wielką opieką otacza ich
rząd argentyński”.
Rząd argentyński nie był krótkowzroczny, by nie widzieć wielkich korzyści
narodowych w popieraniu nowego Prefekta Apostolskiego, który z biednych dzikusów
mógłby wyrobić użytecznych poddanych Rzeczypospolitej przez nakłonienie ich do
życia osiadłego i wyuczenie oprócz prawdziwej religii także rolnictwa i zawodów
społecznych; tym bardziej, iż istniało pewne prawo, na podstawie którego nawracający
się tubylcy mieli przechodzić na katolicyzm. Lecz na nieszczęście losy państwa były
wtedy w rękach masońskich, z czego p. Bridges umiał wyciągnąć korzyść dla siebie.
Albowiem skoro tylko posłyszał o Prefekturze Apostolskiej, wyjechał natychmiast do
Buenos Aires, gdzie przy poparciu swoich współwyznawców i masonów przedstawił
Kongresowi Argentyńskiego prośbę o przyznanie 8 mil kwadratowych ziemi286 dla
swojej misji, jako wynagrodzenie za usługi oddane przez siebie dla cywilizacji i dla
285 Opowiadanie o „lunchs”i ucztach słyszałem od różnych kapitanów okrętów, z którymi miewałem stosunki (uwaga ks.
Beauvoir).
286 Jedna mila („lega”) odpowiada 5154 metrom.
282

29.3 Page 283

▲back to top


Rzeczypospolitej w tych odległych okolicach. Posłowie katoliccy przeciwstawili trzy
zarzuty: istniejącą konstytucję, która przepisywała cywilizowanie tubylców przez
nawracanie ich na katolicyzm, a nie na protestantyzm; charakter źle tajonej spekulacji
pod płaszczykiem działalności misjonarza anglikańskiego, mającego na oku jedynie
wzbogacenie siebie i rodziny; jego wysiłki dążące do umocnienia tam wpływów
angielskich287. Te i tym podobne powody przedstawili szczególnie dwaj (392)
posłowie katoliccy: Estrada i Goyena; lecz prasa sekciarska zdołała już do tego stopnia
pozyskać opinię publiczną, że owe 8 mil kwadratowych zostały przyznane.
Jaka różnica postępowania w stosunku do misji katolickich w Patagonii!
W przeciągu zaledwie sześciu lat biedni synowie księdza Bosko wznieśli dwa piękne
kościoły, otworzyli cztery zakłady dla chłopców i dziewcząt, założyli różne pobożne
towarzystwa, w poszukiwaniu za tubylcami przebiegli kilkakrotnie pustynie
patagońskie z jednej strony aż do Rio Colorado, z drugiej zaś aż do tajemniczego
jeziora Nahuel-Huaps i do szczytów And, co równa się odległości 1.500 km od
Carmen de Patagonese; a jednak władze miejscowe zdawały się ich zapoznawać,
a nawet dokuczać, jak to się nieraz zdarzyło, np. osądzając w więzieniu w roku 1887
księdza Milanesio, którego jedyną winą był prawdziwy zapał apostolski.
Gdy wreszcie pod koniec roku 1886, po zmianie prezydenta republiki, p.
Dosse, człowiek zdrowych pojęć, objął Ministerstwo Wyznań po niegodziwym
Wilde’m, który pragnął zatrzeć wszelki ślad religii, wówczas bp. Cagliero tak pisał288:
„Świta dla nas i dla naszych misji nadzieja lepszej przyszłości”. Istotnie, nowy
minister gotów był dać 7 tys. skudów na budujący się w Patagones kościół. Inspektor
ks. Costamagna dla utwierdzenia go w dobrych zamiarach złożył mu wizytę
grzecznościową, a jako jej powód podał pragnienie oddania mu należnego
uszanowania ze strony salezjanów i ich Ojca Księdza Bosko. Otóż przy tej
sposobności minister, wcale uprzednio nie zagadnięty, oświadczył samorzutnie, że na
czele wszystkich jego zamierzeń stoi misja w Ziemi Ognistej i że będzie się starał
wszelkimi siłami pomagać (393) księdzu Fagnano i dać salezjanom pełną swobodę
wraz z potrzebnymi zasiłkami. Inspektor widząc go ożywionym tak dobrymi
uczuciami, zrobił uwagę, że on staje się ramieniem Boskiej Opatrzności, która już od
dawna zwróciła myśl Ojca św. i Księdza Bosko na tę misję; brakowało jednak
skutecznego poparcia i Bóg zechciał posłużyć się panem ministrem Dosse’m jako
swoim narzędziem289.
W chwili, gdy odbywała się ta rozmowa, ks. Fagnano przebiegał już i badał
argentyńską część Ziemi Ognistej. Rząd, który postanowił uporządkować tamże
cywilną administrację, nie mógłby tego nigdy dopiąć bez dostatecznego poznania
kraju. Polecił więc panu Ramon Lista przedsięwziąć w listopadzie 1886 r. podróż
287 By nie razić zbytnio oka, podnosił na swej rezydencji flagę argentyńską, ilekroć przyjeżdżały okręty argentyńskie, a flagę
chilijską, gdy przyjeżdżały okręty chilijskie; poza tymi wypadkami trzymał zawsze zatkniętą flagę angielską. Kiedy rząd
argentyński ustanowił gubernatora dla Ziemi Ognistej, ten nachodząc umyślnie i niespodziewanie misjonarza, zastał go
z wywieszoną chorągwią Wielkiej Brytanii i polecił mu ją zdjąć.
288 List do Księdza Bosko, Patagones, 12 listopada 1886 r.
289 List księdza Costamagna do Księdza Bosko, Buenos Aires, 29 listopada 1886r.
283

29.4 Page 284

▲back to top


celem zbadania wschodniego wybrzeża Wielkiej Wyspy. Wyprawa prowadzona przez
dopiero co wspomnianego pana, wyższego oficera w Ministerstwo Wojny, składała się
z chirurga wojskowego dra Polidora Segers i z 25 żołnierzy pod dowództwem
kapitana. Prefekt Apostolski, korzystając z pomyślnej sposobności, uzyskał w niej
przydział w charakterze kapelana.
Wsiedli na okręt „Villarino” w Buenos Aires dnia 31 października i 3 listopada
dotarli do Patagones, gdzie zatrzymali się przez 8 dni dla ostatecznych przygotowań.
Odjazd uczczono bankietem na otwartym polu; zaproszono na niego także bpa
Cagliero, który później tak pisał do ks. Lemoyne290: „Jak widzisz, także misje
otwierają się obiadami i to pod pięknym namiotem czterech rozłożystych orzechów,
których cień nikomu nie szkodzi, a w dodatku wśród łagodnego powiewu naszej
wiosny”. Wikariusz i Prefekt Apostolski uważali tę wyprawę rządową za początek
nowej misji salezjańskiej.
Podniesiono kotwicę dnia 12 listopada. W drodze zahaczyli o Santa Cruz,
gdzie ks. Fagnano miał możność spotkania się z dwoma współbraćmi (394): księdzem
Savio i księdzem Beauvoir, którzy, jak już wspomnieliśmy, pracowali tamże od roku
w granicach jego jurysdykcji. Dnia 21 dobili szczęśliwie do Zatoki św. Sebastiana
(Baia San Sebastiano), roztaczającej się w głąb i wszerz na północnym wschodzie
wyspy; był to cel ich żeglugi.
Lądowanie wymagało czasu i trudu: należało wyprowadzić na ziemię 40
mułów przeznaczonych do przewożenia osób i rzeczy, 50 owiec i artykuły spożywcze,
zasuszone lub w konserwach, na przeciąg sześciu miesięcy. Wreszcie 24 listopada
około godz. 10 wszyscy członkowie wyprawy zebrali się na małej dolinie, na
południowy zachód od Zatoki, u stóp miłego pagórka, na skraju przezroczystego
strumyka, który wytryskiwał w odległości ok. 100 m. i dzielił niewielką płaszczyznę,
użyźniając teren pokryty bujną roślinnością. Tam założono obóz. Miejsce było
starannie dobrane, bądź to dla ochrony od wiatrów, bądź to z uwagi na jego obronność
na wypadek możliwego napadu ze strony tubylców. Kiedy ks. Fagnano przekonał się,
że wszystko jest w porządku, ustawił przenośny ołtarz i odprawił Mszę św. wzywając
błogosławieństwa z nieba dla swojej początkującej misji.
Niestety, wkrótce zdarzył się nieszczęśliwy wypadek. O zmroku wielkie
ognisko na północnym wybrzeżu wskazało na obecność dzikich. Rankiem 25 listopada
naczelnik wyprawy w towarzystwie piętnastu żołnierzy udał się na zwiady. Około
południa natknął się na dzikich ze szczepu Ona, którzy dostrzegłszy oddział opuścili
swe nędzne lepianki i rzucili się w popłochu do ucieczki. Żołnierze zaczęli pościg,
przecięli im odwrót, otoczyli i oczekiwali na dalsze rozkazy. Pan Lista przyjaznymi
ruchami usiłował skłonić dzikich do poddania; lecz ci nic nie rozumieli, a widząc
nieprzyjazną postawę żołnierzy, wypuścili w odpowiedzi kilka strzał w ich stronę, nie
raniąc jednak nikogo. Kiedy spełzły na niczym wszelkie usiłowania porozumienia,
naczelnik najpierw kazał dać ognia, a potem dobył szabli. W tej chwili kapitan
290 Patagones, 12 listopada 1886 r.
284

29.5 Page 285

▲back to top


przewodniczący podjazdowi, ugodzony w lewą skroń drewnianą strzałą, padł
nieprzytomny na ziemię, z obficie broczącą raną. Ludzie jego rozzłoszczeni (395)
rzucili się ze wściekłością na przeciwników, zabijając wszystkich opornych.
Dwudziestu ośmiu położono trupem. Wzięto trzynastu więźniów, wśród których
dwoje niemowląt z matkami, dziesięcioletnią zranioną dziewczynę, która zmarła
wkrótce potem oraz kilkoro chłopców i dziewcząt; tylko dwóch mężczyzn, chociaż
poranieni i ostrzeliwani, zdołało uciec291.
O tym bezcelowym barbarzyństwie żołnierzy zamilczano przed Księdzem
Bosko. Ile bólu sprawiłby ten nieludzki wypadek jego apostolskiemu sercu, możemy
wywnioskować z wrażenia, jakie na nim wywarło sprawozdanie księdza Fagnano,
donoszące o późniejszych zajściach, a między innymi o pochwyceniu kilku dzikich,
którzy mieli służyć za przewodników i pomagać w niesieniu bagaży; w walce jeden
tubylec stracił życie. Kiedy to usłyszał Ksiądz Bosko, ubolewał bardzo gorzko,
że salezjanie znajdowali się w towarzystwie żołnierzy, zabijających dzikich.
Chcę, zawołał, aby misjonarze chodzili sami, bez zbrojnych oddziałów!
W przeciwnym razie bezskuteczne będą ich kazania. Lepiej było tam nie iść, aniżeli
iść w taki sposób.
Każdy łatwo może pojąć, jak przyjął wieść o tej rzezi człowiek takiego zapału
i gorliwości, jakim był ks. Fagnano. Nasz ks. Carbajal przytacza nam opowiadanie,
jakie słyszał od poważnego komendanta, który wówczas należał do sztabu głównego
na „Villarino”292: „Towarzyszyliśmy, powiadał, w Ziemi Ognistej wyprawie naukowo
- wojskowej pod kierownictwem pana Lista. Człowiek ten, usposobienia twardego
i gwałtownego, rozkazał dać ognia do gromadki biednych dzikusów, w których
kilkunastu padło trupem. Ks. Fagnano, kapelan wyprawy, na głos strzałów (396)
pobiegł natychmiast na miejsce. Znalazł kapitana, 25 żołnierzy i kilku rannych
dzikusów, którzy podnosili bolesne jęki i krzyki. Wówczas ks. Fagnano zmienił się
w bohatera. Podszedł odważnie do naczelnika wyprawy i bez ogródek dał mu poznać
jego występek. Drżeliśmy o jego życie, ponieważ kapitan to płonął to bladł ze złości
przed mężem Bożym, który pośród tych pustkowi powstawał jako prorok, by potępić
okrucieństwo żołnierza. Dwadzieścia pięć strzelb było gotowych, by na najmniejszy
znak dać ognia w tę pierś bohaterską. Wtedy zrozumiałem, że ks. Fagnano jest
prawdziwym i godnym podziwu bohaterem.
Także lekarz zaopatrujący rannych wyrażał oburzenie na ten sposób
postępowania z bezbronnymi i na pół nagimi stworzeniami, które pierzchały bez
najmniejszych złych zamiarów wobec wyprawy. Wypadek ten wydaje się tym bardziej
odrażającym, ponieważ Indianie ze szczepu Ona, jak się później okazało, byli
charakteru miłego i spokojnego. W następnych spotkaniach mieszkańcy wyspy nie
tylko nie napastowali białych, lecz wprost uciekali przed nimi w popłochu.
291 Ramon Lista: „Viaje al pais de los Ona - Podróż do kraju szczepu Ona”, str. 74.
292 L.Carbajal: „Le Missioni Salesiane”, San Benigno Canavese, 1900, str. 111.
285

29.6 Page 286

▲back to top


Po południu dnia dwudziestego, po zwinięciu namiotów, wyprawa ruszyła ku
południowi. Po wielu trudnościach dotarła 24 grudnia do Zatoki Thetis na
południowym krańcu wyspy, u początku cieśniny Lemaire. Przemierzono więc wzdłuż
całą wyspę”. Rozłożono obóz w dogodnym miejscu i odpoczęto kilka dni, z czego
skorzystał ks. Fagnano, by spisać i wysłać do Księdza Bosko szczegółowe
sprawozdanie na podstawie swoich codziennych zapisków293. Ochrzcił tam uroczyście
kilku tubylców, jakich mieli z sobą; miano ich rozmieścić po różnych rodzinach
chrześcijańskich w Buenos Aires, by dopełnili swego religijnego wykształcenia,
którego on mógł im udzielić jedynie powierzchownie. Zajął się także pewnym
szczepem, przychodzącym codziennie do obozu. Dwa razy dziennie gromadził
chłopców i dziewczęta w swoim namiocie (397) i uczył ich modlitwy. W drugim
sprawozdaniu do Księdza Bosko tak pisał o szczepie Ona294: „Z jaką łatwością mógłby
rząd narodowy ucywilizować tych biednych dzikusów przez dostarczenie im nieco
żywności i utworzenie dla mężczyzn i niewiast szkół, służących za ośrodek misyjny.
W dwóch albo trzech latach ci biedacy, moim zdaniem, mogliby być zajęci
w rolnictwie, jako robotnicy i jako marynarze; stanowiliby nadzieję i ucieczkę dla
rozbitków w okolicach Ziemi Ognistej”.
Na tych morzach, wzburzonych przez straszliwe wiatry, rozbicia zdarzały się
bardzo często; ks. Beauvoir znalazł się dwa razy w niebezpieczeństwie życia w czasie
podróży na parowcach, które zostały zatopione przez burze. Wspomniany tutaj plan
będzie po śmierci Księdza Bosko podjęty w całej swej rozciągłości przez
nieustraszonego misjonarza i śmiałymi środkami doprowadzony do skutku.
Dnia 16 stycznia musiał z przykrością opuścić te biedne dusze, gdyż wyprawa
wybierała się w drogę powrotną; dwudziestego piątego wysiadł w swojej w Patagones.
Było niemal cudem, że statku nie pochłonęły bałwany podczas strasznej burzy. Ze
swoich badań wyciągnął trzy główne korzyści: dość dobre zaznajomienie się
z miejscem, przybliżone pojęcie o warunkach tubylców i przeświadczenie, że siedzibę
misyjną należy założyć w Puntarenas, dziś Magellan, ponieważ był to punkt węzłowy
dla komunikacji między Chile, Ziemią Ognistą i wyspami Malwińskimi; albowiem
jego Prefektura rozciągała się także na chilijską część archipelagu Ognistego i na
wspomniane wyspy, a nie tylko na Patagonię południową, tj. na okręg Santa Cruz,
gdzie pracowali już ks. Savio i ks. Beauvoir.
Pod koniec lutego udał się z Patagones do Buenos Aires z myślą, żeby poruszyć
niebo i ziemię celem uzyskania poparcia, zasiłków i personelu dla poważnego
zapoczątkowania przedsięwzięcia. Jednocześnie (398) pocieszał Księdza Bosko
w liście z 1 marca: „Niech się Ksiądz Bosko raduje, że jeden z jego synów dotarł aż do
55 stopnia szerokości południowej, gdzie dzień (24 grudnia) rozpoczyna się o drugiej
rano, a kończy się o wpół do 11 wieczorem i że zdołał przyodziać 200 dzikusów,
głosić wiarę katolicką i ochrzcić już kilka osób.
293 To sprawozdanie nosi datę 2 stycznia. Ukazało się w trzech częściach w „Wiadomościach Salezjańskich” z listopada
i grudnia 1887 r. oraz w lutym 1888 r.
294 Patagones, 26 stycznia 1887 r. Było ogłoszone w „Wiadomościach Salezjańskich” z lutego 1888 r.
286

29.7 Page 287

▲back to top


Na wyspach Malwińskich, zwanych Falklandami przez obecnych właścicieli
Anglików295, przebywał już misjonarz katolicki, niejaki ks. Jakub Foran, Irlandczyk,
który zwykle zjawiał się tam w porze ciepłej a wracał w strony ojczyste z nastaniem
zimna. Kiedy tę misję powierzono salezjanom, usunął się, tym więcej, że był już
postarzały i chorowity: przygotował im jednak kościół i utorował drogę, polecając ich
miejscowym władzom brytyjskim. Pod koniec roku 1886, jak to wynika z listu ks.
Tomatisa do Księdza Bosko296, zamyślał w drodze powrotnej do ojczyzny przyjechać
do Turynu, zwiedzić Oratorium i przemówić w sprawie katolików na wyspach
Malwińskich: lecz, zdaje się, nie zboczył potem z drogi, jak to można wnosić z listu
łacińskiego z dnia 14 listopada 1887 r., adresowanego z Anglii do Księdza Bosko.
Opisuje w nim potrzeby i życzenia tych katolików i pragnie, by salezjanie zajęli się
nimi czym prędzej, lub zrzekli się misji297. W tej samej sprawie pisał także ks.
Fagnano298: „Proszę mi przysłać księdza, który by potrafił dobrze po angielsku, aby go
można było przeznaczyć na wyspy Malwińskie. Biedni katolicy malwińscy! Od dwóch
lat nie widzieli kapłana i stali się przedmiotem szyderstw ze strony protestantów”.
Wzruszający jest inny list łaciński pewnego angielskiego kapelana wojskowego,
pisany do Księdza Bosko 15 października tego roku w tej samej sprawie; powodem
pisma był list pewnej zacnej pani, która żaliła się na smutne warunki owych
wyznawców, pozbawionych (399) opieki religijnej299. Skargi te doszły także do uszu
kardynała Simeoni, Prefekta Propagandy, który w grudniu zażądał od Księdza Bosko
wyjaśnienia, dlaczego salezjanie zwlekają z udaniem się w tamte strony.
Odpowiedział mu ks. Rua 3 stycznia300. Brakowało księdza - salezjanina, który
by umiał po angielsku; lecz w Suche Dni grudniowe został wyświęcony w Buenos
Aires Irlandczyk ks. Patrycy Diamond301 i wysłany na wyspy Malwińskie.
Ks. Fagnano nie znalazł w Viedma biskupa Cagliero: miał się z nim zobaczyć
dopiero w kilka miesięcy później, lecz gdzie i jak, nigdy by tego nie przypuszczał,
jakkolwiek życie misjonarskie jest pełne różnych niespodzianek. Wikariusz Apostolski
odbywał naówczas bardzo ważną i długotrwałą misję. W towarzystwie ks. Milanesio,
księdza Panaro i jednego koadiutora, przeprawiał się doliną Rio Negro z zamiarem
dojścia do Kordylierów, przedostania się przez nie i dotarcia aż do Concepcion
w Chile – przestrzeń licząca około 1500 km. Sprawozdanie, jakie przesłał 17 stycznia
z Roca do Księdza Bosko, pozostanie na zawsze historyczną stronicą misji
salezjańskich w Patagonii; przytaczamy je w całości w Dodatku302. Lecz ten
pocieszający początek miał smutne zakończenie.
295 Rząd argentyński podnosi okresowo publiczny protest przeciw zajęciu tego terytorium, które uważa za należące do
republiki.
296 San Nicolas de los Arroyos, 12 października 1886 r.
297 Dodatek, dok. 73.
298 Puntarenas, 7 sierpnia 1887 r.
299 Dodatek, dok. 74.
300 Dodatek, dok. 75.
301 Urodzony w Kibea, diecezji Derry. Odbył nowicjat w San Benigno w roku 1882-83. Razem z nim wyjechali: ks. Del
Murco i koadiutor: Tarable.
302 Dodatek, dok. 76.
287

29.8 Page 288

▲back to top


Mimo trudów i niewygód wszelkiego rodzaju wszystko odbyło się bez
większych przygód przez przeciąg 1300 km aż do serca And. Ochrzczono 997
tubylców, prawie wszyscy dorośli i 75-cioro dzieci urodzonych z rodziców
chrześcijańskich; pobłogosławiono 101 małżeństw, setki grzeszników sprowadzono na
drogę pokuty, rozdano Komunie św. 815 osobom, wśród nich 600 tubylcom;
udzielono bierzmowania 1513 osobom wśród pustkowi patagońskich i 1500 na
terytorium chilijskim. Po tym wszystkim zaszło coś nieprzewidzianego. Było to
rankiem 3 marca. Opuszczono Milbarco, leżące na brzegu Neuquen i odbywano (400)
podróż konno wśród urwisk andyjskich, kiedy oto w miejscowości zwanej „Agusa
Callentes”, powyżej pasma „Mala Cohuello”, koń biskupa stanął dęba, zaczął skakać
i wierzgać, rzucać w poprzek siodłem, po czym wyrwawszy cugle z rąk jeźdźcy, puścił
się w szalonym pędzie wąską, pochyłą ścieżką pomiędzy olbrzymimi głazami, tuż nad
samą krawędzią bezdennej przepaści. Były to chwile śmiertelnej trwogi dla
towarzyszów wyprawy, którzy żadną miarą nie mogli mu udzielić pomocy. Biskup
z całą przytomnością umysłu uwolnił stopy ze strzemion i upatrzywszy miejsce mniej
niebezpieczne zsunął się z konia. Bez tego błyskawicznego i śmiałego wyczynu byłby
się strzaskał w przepaści, skąd po kilku chwilach doleciał głuchy odgłos upadającego
cielska, świadczący, iż rozjuszone zwierzę runęło w otchłań.
Towarzysze w lot podbiegli do upadłego, podnieśli go z ziemi i przerażeni
wypytywali, jak się czuje; nic nie odpowiadał i ledwie oddychał. Gdy przyszedł nieco
do siebie, na widok płaczących towarzyszów tak się odezwał: „Nie bądźcie
dzieciakami! Z tylu żeber, które posiadam, myślę, że tylko dwa są złamane. Niech się
dzieje wola Boża. Przejdzie i to!
Nie było rady, ani skrawka cienia; orzeźwiono go kilkoma łykami mszalnego
wina. Następnie, nie mogąc tak zostać w górach, posadzili go na koniu i podtrzymując
z jak największą ostrożnością, zaczęli schodzić w stronę Neusuen. Po kilkugodzinnym
marszu, godzinach prawdziwego męczeństwa dla potłuczonego! schronili go przed
słońcem w jakimś opuszczonym szałasie, ażeby cokolwiek odpoczął. Potem puścili się
w dalszą drogę; bardzo trudne i niebezpieczne były przeprawy w bród poprzez rzeki
po kamienistych łożyskach: każdy krok zwierzęcia dodawał nowej męczarni. W końcu
przy świetle księżyca dotarli do mieszkania p. Łukasza Becerra, który tego rana,
gościwszy uprzednio biskupa przez przeciąg czterech dni misji, pożegnał go
z ujmującą, chrześcijańską uprzejmością. Skoro zobaczył go w tak opłakanym stanie,
zakrzątnął się koło niego, ofiarował mu wszelkie możliwe pomoce, przygotowując
zaraz i umiejętnie zastosowując różne domowe leki, które wnet wydały błogi skutek;
równocześnie posłał po lekarstwa do Franciszkanów w Chillan w Chile. (401)
Uważne badanie wykazało oderwanie się dwóch żeber po lewej stronie, łącznie
z zerwaniem mięśni i obrażeniem płuc. Miał również stłuczoną lewą kość udową od
biodra aż do kolana. Twarz i ramiona były porysowane od kamieni wskutek upadku.
Przez cztery dni trawiła go bardzo wysoka gorączka i silne bóle w płucach; później
jednak sprawy wzięły lepszy obrót. Zacni chrześcijanie z Malbarco przychodzili
gromadami i przynosili mu jajka, kury, owoce i jarzyny, ze wzruszającą serdecznością;
288

29.9 Page 289

▲back to top


na większe uznanie ze wszystkich zasłużyli sobie państwo Becerra, którzy przez 25
dni otaczali go najczulszą i najtroskliwszą opieką.
Dnia 12 marca chory podniósł się po raz pierwszy z łóżka; lecz dopiero 25-go,
w uroczystość Zwiastowania, mógł odprawić Mszę św. Franciszkanie z Chillan
powiadomili natychmiast salezjanów z Concepcion, skąd przybył dyrektor ks.
Ewazjusz Rabagliati303. Rankiem 28-go bp Cagliero w towarzystwie rosłych ludzi,
oddanych mu do usług przez p. Łukasza, opuścił dom i ludność, która nie przestawała
go darzyć dowodami przywiązania. Wyruszyli w kierunku Concepcion, dokąd
przybyli 3 kwietnia, w Niedzielę Palmową. Przyjechał tam także ks. Fagnano, który
puścił się szlakiem misjonarzy natychmiast, skoro tylko posłyszał o nieszczęśliwym
wypadku.
Rząd argentyński, zaledwie dowiedział się o nieszczęściu, a nie znając
dokładnie miejscowości, gdzie się ono przydarzyło, rozesłał telegramy do wszystkich
władz pogranicznych, żeby udzielono wszelkiej możliwej opieki tak jemu, jak i jego
towarzyszom304; nie mamy (402) jednak wiadomości, jakie były skutki tego
uprzejmego zainteresowania.
W chwili, gdy wieść o wypadku dotarła do Włoch, Ksiądz Bosko bawił
w Rzymie. Szczegóły były znane z „Pokłosia” wychodzącego w Buenos Aires305. Ks.
Costamagna, uprzedzając wysyłkę numeru kwietniowego do Turynu, pisał 29 marca
do ks. Rua: „Trzy dni temu przesłałem „Pokłosie” z kwietnia, by Ksiądz mógł
zaczerpnąć szczegółów o strasznym upadku naszego najdroższego biskupa.
Przypuszczam, że Księdzu Bosko osłodzą tę pigułkę, by się zbytnio nie przeraził nie
rozchorował. Ks. Rua któremu ks. Durando odesłał pismo do Rzymu, odpowiedział 4
maja: „Przeczytałem w Pokłosiu Amerykańskim” opis o nieszczęściu ks. bpa Cagliero
i postaramy się podać tę wiadomość Księdzu Bosko tak, żeby go nie zaskoczyła”.
Jednak wiadomość uprzedziła „Pokłosie”, albowiem dwa dni przedtem ks. Rua pisał
do ks. Durando:
„Powiedz z łaski swojej ks. Lemoyne, że powiadomiłem Księdza Bosko
o upadku bpa Cagliero, tak jednak oględnie, żeby się nie przeraził”. Lecz co innego
jest: „nie przerazić się”, a co innego: „nie czuć boleści”. Ksiądz Bosko nie tracił
spokoju wobec żadnego nieszczęścia, wobec żadnej przeciwności lub groźby; lecz
cierpienia synów odbijały się głęboko w jego ojcowskim sercu. Świadczą o tym słowa
pisane przez ks. Rua do samego biskupa dnia 28 maja: „O Drogi Księże Biskupie!
Staraliśmy się osłodzić naszemu Ojcu wieść o Twoim upadku; mimo to nie mógł się
uspokoić, dopóki nie nadeszła wiadomość o Twoim wyzdrowieniu”.
W Concepcion biskup przyszedł do sił na tyle, że mógł przeszło przez miesiąc
odjeżdżać wzdłuż i wszerz republikę, oddając się z silną i ochoczą wolą spełnianiu
303 Wziął także ze sobą lekarza – chirurga, lecz ten, gdy zajechali pociągiem do Chillan, nie czuł się na siłach, by
przedsięwziąć niebezpieczną podróż poprzez Kordyliery.
304 „Corriere di Torino – Kurier Turyński” z 8 sierpnia: Korespondencja z Buenos Aires, 8 lipca 1887 r.
305 Od października 1886 r. „Wiadomości Salezjańskie”, hiszpańskie drukowano w Oratorium. „Pokłosie”, zmniejszone
zrazu do skromniejszych rozmiarów przestało wychodzić we wrześniu 1887 r.
289

29.10 Page 290

▲back to top


świętego urzędu, prawie zawsze w towarzystwie (403) ks. Fagnano306. Ten ostatni
wzdychał jednak do chwili, kiedy będzie mógł uzyskać swobodę działania, by
powrócić na stałe pomiędzy swych dzikusów. Dnia 19 kwietnia wpadł dorywczo do
Ancud, by się porozumieć z bpem Janem Augustynem Lucero, od którego zależało
Puntarenas wraz z chilijską częścią Ziemi Ognistej. Umiał go natchnąć takim
zaufaniem, że bez trudności otrzymał listy polecające do tamtejszych władz
cywilnych.
Kiedy nadszedł dzień powrotu, Opatrzność Boska tak zrządziła, że Wikariusz
i Prefekt odbyli podróż razem i według nieprzewidzianego rozkładu. Z miłości dla
ubóstwa zakonnego bp Cagliero zamierzał ruszyć drogą lądową do Buenos Aires
poprzez Kordyliery w kierunku Mendozy. Ten jego zamiar wywołał silny sprzeciw ze
strony przyjaciół i dobrodziejów chilijskich; biskup nie powinien według nich narażać
się na podróż tak długą i niewygodą, poprzez bardzo wysokie i pokryte śniegiem góry,
osobliwie po tym, co mu się wydarzyło w drodze przyjezdnej. Choć jestem biskupem,
odpowiedział, to jestem również salezjaninem; powinienem więc szukać drogi
najoszczędniejszej. Pewien pan, słysząc te słowa, poszedł mu zakupić dwa bilety
pierwszej klasy na statek, który szedł z Valparaiso do Montevideo: tak obaj dostojnicy
ruszyli 16 maja do stolicy Urugwaju, przebywając cieśninę magelańską, a więc i obok
Puntarenas.
Do Zatoki Puntarenas wjeżdżali 24 maja. W dniu tak dla nich uroczystym
zapewne pragnęli wysiąść na ląd, odprawić Mszę św. i oglądnąć przyszłą siedzibę;
lecz zła pogoda nie pozwoliła zarzucić kotwicę i musieli zadowolić się objęciem misji
jedynie z oddali, błogosławiąc ją i oddając pod opiekę Maryi Wspomożycielki. Biskup
Cagliero wysłał z Puntarenas do Księdza Bosko list, który tak się rozpoczynał: (404)
„Ostatni mój list pisałem w styczniu i wysłałem go z głębi pustyni patagońskiej307. Od
tego czasu nie mogłem więcej pisać, bo mi brakowało sił i czasu. Lecz inni za mnie
pisali, a ja jeszcze dzisiaj cierpię na myśl o tym, czego ojcowskie serce Księdza
musiało doznać z mojego powodu, tj. z powodu mego nieszczęścia w Kordylierach.
Obecnie cieszę się dobrym zdrowiem i już prawie nie czuję skutków upadku, choć
nieraz lewy miech nie dmie tak dobrze, jak kiedyś. Lekarze jednak zapewnili mnie,
że nie doznałem żadnego obrażenia płuc”. Po opisaniu odbytej i pozostałej do odbycia
podróży ciągnął: „Ażeby się nie spóźnić z życzeniami imieninowymi na św. Jana, już
dzisiaj je przesyłam. Życzę ojcowskiemu sercu Księdza wszelkich błogosławieństw
niebieskich i pociech ziemskich. Oby one zwiększały się i mnożyły dla dobra Księdza,
naszego i Zgromadzenia aż do skończenia świata. Niech nas Ksiądz kocha, błogosławi
zawsze i każdego dnia, ażebyśmy mogli wypełnić świątobliwie nasze posłannictwo na
tych ostatnich krańcach ziemi i zbawić naszą biedną duszę”.
Dnia 4 marca dotarli do Montevideo, skąd zaraz wyruszyli do Buenos Aires. Tu
bp Cagliero przewodniczył na zwołanej przez siebie konferencji inspektorialnej. Która
306 Ks. Lemoyne ogłosił w postaci „ciekawych i budujących opowieści” – „Przygody misjonarzy salezjańskich w podróży do
Chile”. (Turyn, Drukarnia Salezjańska 1887 r.).
307 List ten załączamy w Dodatku, dok. 76.
290

30 Pages 291-300

▲back to top


30.1 Page 291

▲back to top


nabrała tym większego znaczenia z powodu przypadkowej i szczęśliwej obecności
wszystkich siedmiu salezjanów, pozostałych jeszcze z pierwszej wyprawy sprzed 12
lat308. Ks. Fagnano pragnął gorąco raz wreszcie zapoczątkować ewangelizację swoich
biednych dzikusów w Ziemi Ognistej. Jeżeli pieniądz jest sprężyną wojny, to i misje
katolickie nie powstają i nie utrzymują się bez pieniędzy. Nasz Prefekt nie śmiał
spodziewać się niczego od współbraci argentyńskich, obciążonych długami. Zabiegał
więc jak mógł, wytężając swój (405) talent, w sprawach finansowych niezwykle
obrotny, a nieraz i hazardowny. Wreszcie, kiedy od inspektora z Buenos Aires
otrzymał jednego księdza, jednego kleryka i jednego koadiutora309, oddał się
całkowicie w ręce Boskiej Opatrzności.
Misjonarze wysiedli w Puntarenas dnia 21 lipca. Obecnie Puntarenas jest
miastem 30 tysięcznym310. Wywodzi swe początki od pewnej kolonii zesłańców,
założonej w tych okolicach przez rząd chilijski w roku 1843 i zawdzięczało pierwszy
wzrost swojego znaczenia i ludności postępom żeglugi parowcowej, dla której
przedstawiana dogodny punkt do lądowania. Straciła dużo z handlu przewozowego po
otwarciu kanału Panamskiego, lecz z drugiej strony zdołała później wyrównać te straty
dzięki rozwinięciu pasterstwa. Dziś stanowi wygodną bramę zbytu dla wszystkich
wytworów Patagonii południowej i Ziemi Ognistej oraz służy jako miejsce
zaopatrzeniowe w żywność. Koloniści europejscy zrobili z niego małe,
kosmopolityczne miasto, bardzo wytworne i nowoczesne. Dwa kościoły salezjańskie
z przyległymi zakładami należą do najznaczniejszych zabudowań miasta. W czasie,
o którym mowa, było jedynie nędznym zlepkiem domków i nie przedstawiało żadnego
ponętnego wyglądu; wystarczy zaznaczyć, że aż do roku 1890 liczba mieszkańców nie
przekraczała tysiąca.
Salezjanie zamieszkali z początku w gospodzie za dzienną opłatą 60 franków:
kwota ta w ich warunkach równała się bankructwu. Pomoc nadeszła z Turynu. Na
szczęście ks. Fagnano umiał w Santiago i Valparaiso wzbudzić żywe zainteresowanie
dla swojej misji, tak że tamtejsi przyjaciele, dowiedziawszy się o jego potrzebach,
zebrali dlań kilka tysięcy skudów. W ten sposób mógł zakupić dom o dziewięciu
pokojach i pokoikach, wraz z przyległym ogródkiem i placem budowlanym. Dnia 7
sierpnia pisał do ks. Lemoyne: „Znajdujemy się pod 52 i pół stopniem szerokości
geograficznej południowej; jesteśmy (406) synami najbardziej oddalonymi od
kochanego Księdza Bosko, lecz może najbliższymi jego miłości i troskliwości, z jaką
o nas myśli”.
Należało przezwyciężyć nie tylko trudności ekonomiczne i klimatyczne.
Gubernator, człowiek wrogi dla religii i podjudzany przez złośliwych, okazał jasno
swą postawę wobec ks. Fagnano: oświadczył mu bez ogródek, że jako nie – chilijczyk
nie może pozostawać w Puntarenas; prawo bowiem nie pozwala żadnemu
obcokrajowcowi piastować na terytorium republiki jakiejkolwiek władzy kościelnej;
308 Ks. bp Cagliero, ks. Fagnano, ks. Costamagna i księża: Cassini, Allavena, Tomatis oraz koadiutor Belmonte.
309 Ks. Antoni Ferrero, kl. Fortunat Griffa i koad. Józef Audisio.
310 Od roku 1928 nazywa się Magellan.
291

30.2 Page 292

▲back to top


Rzym nie ma głosu w sprawach Puntarenas, gdyż jedynie biskup z Ancud ma prawo
tam rządzić. To, co miało być ciosem ostatecznym, zmieniło się w narzędzie obrony,
ponieważ Prefekt Apostolski był w zupełnym porozumieniu z ordynariuszem
miejscowym. Wykazał się ponadto przed ognistym przedstawicielem rządu pisemnym
upoważnieniem prezydenta republiki i listami polecającymi od wpływowych
osobistości chilijskich. Wszystko jednak nie byłoby tak łatwo wystarczyło, gdyby nie
przyszła w pomoc żona gubernatora, która wydobyła męża z przykrego położenia,
w jakie sam się wkopał i ułatwiła mu honorowe wycofanie się z pola. Gubernator
okazał się tak dalece rozsądnym, że w sierpniu przyjął zaproszenie, by uczestniczyć
osobiście w uroczystym poświęceniu drewnianej kaplicy, wystawionej tymczasowo
przez Prefekta Apostolskiego.
Działalność salezjańska i misjonarska nie kazały na siebie czekać. Oratorium
i szkoły zaczęły szybko gromadzić synów emigrantów. Już z początkiem października
ks. Fagnano mógł udzielić wychowankom pierwszej Komunii św. Uzyskał przy tym,
że w obrzędzie wzięli udział również rodzice; było to pierwszym otrząśnięciem się
z powszechnej obojętności religijnej i przyciągnęło do kościoła tych, co już od dawna
do niego nie uczęszczali. Ponadto do Puntarenas zjeżdżali licznie Indianie w celach
handlu zamiennego; nastręczało to misjonarzom dobrą sposobność do apostolstwa.
Dnia 5 listopada Prefekt Apostolski mógł napisać do Księdza Bosko: „W październiku
przybył tu pewien szczep i zatrzymał się przez tydzień; przy rozstaniu wszyscy
obiecali (407) wrócić niebawem z wielu innymi towarzyszami. Udałem się do nich
z wizytą, pouczyłem ich katechizmu i gorąco im zaleciłem, aby się nie oddawali
zbytnio opilstwu, ponieważ jest to rzecz wstrętna i poniżająca w oczach Boga i ludzi
oraz ażeby nie naśladowali w tym złych chrześcijan. Z radością stwierdziłem, że mnie
posłuchali i podczas tych kilku dni spędzonych u nas nie zaszedł żaden nieporządek.
Owszem, zapewnili, że przy powrocie pozwolą się wszyscy wyuczyć i ochrzcić”.
Lecz wielkiemu misjonarzowi zależało na misjach pomiędzy tubylcami
w Ziemi Ognistej. „Nie mogę być spokojnym, pisał 8 października do ks. Lazzero, aż
nie otrzymam środków, by ich wydobyć z niewoli ciemnoty, nędzy, a zwłaszcza
szatana”. Niezbędnym środkiem dla rozpoczęcia czynnej działalności misyjnej byłby
mały parowiec, na którym można by przebiegać wzdłuż wysp i kanałów
w poszukiwaniu dzikusów. Ponieważ nie było widoku na taki nabytek, najął mały
żaglowiec „Victoria” o pojemności 40 ton; na nim to pod koniec roku 1887 zwiedził
wyspę Dawson, stanowiącą punkt węzłowy dla Indian Yagan i Alakaluf, którzy tu
przybijali na swych charakterystycznych łódkach, zwanych „canoe”; następnie zbadał
chilijską część Wielkiej Wyspy. W obydwóch miejscach spotkał wielu dzikusów,
rozmawiał z nimi, zaprosił ich do Puntarenas, obdarował odzieżą i żywnością i ku
wielkiej swej pociesze słyszał, jak powtarzali: „ty jesteś dobrym kapitanem”. „Dobry
kapitan” stało się przydomkiem, jakim ci biedni prześladowani nazywali swojego
opatrznościowego apostoła.
Na krótko przed zamknięciem swych oczu nasz dobry Ojciec doznał tej
pociechy, iż mógł oglądać pierwszy kwiat tych ziem dalekich i dzikich, stanowiących
292

30.3 Page 293

▲back to top


przedmiot snów swoich i swoich trosk. Ks. Fagnano w czasie pierwszej wycieczki
przygarnął pewną dziewczynę, sierotę ze szczepu Ona, liczącą ok. 8 lat, której dopiero
co zabito rodziców. Zabrał ją ze sobą do Patagones i chciał polecić panu Lista, by ją
umieścił w jakimś zakładzie wychowawczym w Buenos Aires. Lecz mała przy
pożegnaniu uczepiła się sukni Prefekta, płacząc i prosząc (438) go, by jej nie oddawał
w ręce złych ludzi, zabójców jej ojca i matki. Dlatego kapitan wyprawy poprosił go,
by ją zatrzymał przy sobie. Ks. Fagnano oddał dzieweczkę Córkom Maryi
Wspomożycielki, które ją przygotowały do chrztu. Otóż bp Cagliero, gdy w grudniu
1887 r. wyjeżdżał do Włoch, zabrał ją do Turynu wraz z dwiema Siostrami, by ją
przedstawić Księdzu Bosko.
Dziewczynka odpowiednio przedtem pouczona wiedziała dostatecznie, kim był
Ksiądz Bosko i pojmowała swoje wielkie szczęście. Ks. biskup przedstawiając ją
Słudze Bożemu, rzekł: Oto, najdroższy Księże Bosko, pierwociny, jakie ci ofiarują
synowie misjonarze „ex ultimis finibus terrae – z najdalszych krańców ziemi”. Mała
Indianka uklękła przed nim i zwróciła do niego z półdzikim jeszcze akcentem te
słowa: Dziękuję ci, najdroższy Ojcze, żeś przysłał swoich misjonarzy dla zbawienia
mojego i moich braci. Oni otworzyli nam bramy nieba. Nieopisane było wzruszenie
Księdza Bosko na ten widok i na te oświadczenia. Po powrocie do Ameryki
dziewczynka nie zapomniało nigdy wrażenia, jakie wywarł na niej Święty; przeniosła
się do nieba niedługo potem.
Nie do nas należy opisywać tutaj dzieje misji ks. Fagnano. Kiedy złamany
latami, trudami i cierpieniami moralnymi, wstąpił do grobu, cała sieć dzieł misyjnych
oplatała jego obszerną Prefekturę – dzieł powstałych w jego płodnej myśli,
uskutecznionych z nadludzką energią i utrzymywanych za cenę heroicznych
poświęceń. Szczątki śmiertelne tego wielkodusznego apostoła spoczywają dziś
w kościele Najświętszego Serca Jezusa, przez niego wybudowanym w Puntarenas,
lecz duch jego roztacza swe skrzydła od Santa Cruz aż do Ushuaya, a jego pamięć żyje
i żyć będzie w sercach salezjanów całego świata. Oto ludzie, jakich Ksiądz Bosko
ukształtował i uczynił narzędziami swoich rozliczonych i olbrzymich zamierzeń. Lub
powiedzmy lepiej: Oto ludzie, którymi Opatrzność, powołując pokornego Księdza
Bosko do misji światowej, otoczyła swego Sługę, jako wartościowymi pomocnikami
w spełnieniu swoich planów.
(409) W głębi Wielkiej Wyspy wspaniałe jezioro nosi imię tego misjonarza.
Jeziorem „Fagnano” nazwali je dwaj odkrywcy, oficerowie argentyńscy, pełni czci
i poszanowania dla niezrównanego syna Księdza Bosko. Sławny geograf i badacz,
Szwed Otton Nordenskjold, powiada, iż należy „zachować to imię nadane przez
pierwszych odkrywców ku czci osoby, która tak bardzo przyczyniła się do polepszenia
warunków bytu tubylców”311. A nasz ks. De Agostini uważa, że należy podnieść
jeszcze inny jego tytuł zasługi, a mianowicie popieranie rozwoju przemysłu i handlu
311 „Aqtas de la Sociedad Cientifica de Chile – Akty Towarzystwa Naukowego w Chile”, tom VII, str. 158 w uwadze.
293

30.4 Page 294

▲back to top


w Ziemi Ognistej312. W pomnikowym dziele ks. De Agostini wystarczy przeglądnąć
ilustracje zdobiące ostatni rozdział o szczepach Ziemi Ognistej, aby zdać sobie sprawę
z materialnej przemiany, osiągniętej przez te biedne stworzenia dzięki skrzętności
misjonarzy salezjańskich pod kierownictwem i zachętą ich wielkiego Przywódcy. Nie
były to z pewnością, jakby ktoś mógł pomyśleć, ideały, dla których on tyle zrobił
i wycierpiał; niemniej jednak leży to w naturze rzeczy, że ewangeliczna pochodnia,
gdziekolwiek zdoła zapłonąć, rozsiewa wokół siebie promienie cywilizacji i postępu.
312 „Moje podróże do Ziemi Ognistej”, str. 9 w uwadze S.E.I.
294

30.5 Page 295

▲back to top


(410) ROZDZIAŁ XIX
Pięć republik amerykańskich prosi Księdza Bosko o salezjanów.
Faktem, jaki uderzył Leona XIII w stosunku do Zgromadzenia salezjańskiego,
było spostrzeżenie na podstawie sprawozdań przedstawicieli Stolicy św. w Ameryce
Łacińskiej, jak te na wskroś demokratyczne państwa doceniały coraz więcej dzieło
Księdza Bosko. Same rządy czyniły wszystko, by Ksiądz Bosko także do nich
przeszczepił swoje dzieło. Owszem, nawet prezydenci zwracali się do Ojca św.
z prośbą, by swoją powagą wpłynął na zaspokojenie ich pragnień. Dla Księdza Bosko
były to rzeczy, które przewidział w swoich snach misyjnych i opowiedział z całą
jasnością swoim zdumionym synom. Prawda, że jego przepowiednie nie dotyczyły
bliskiej przyszłości; jednak Opatrzność Boska sprawiła, że nie odszedł on z tego
świata bez zobaczenia przynajmniej zaczątków ich sprawdzenia. Istotnie w ostatnich
dwóch latach życia Księdza Bosko wpłynęły urzędowe zaproszenia z Chile,
Wenezueli, Peru, Kolumbii i Ekwadoru, tj. z państw wskazanych mu wraz z innymi
w proroczych objawieniach. Tak więc przypadło mu jeszcze w udziale własnoręcznie
założyć tam pierwsze komórki, z których wzięły szybki i szeroki rozwój kwitnące
dzisiaj dzieła salezjańskie.
Nie można tu zresztą nie podziwiać szczegółu prawdziwie opatrznościowego.
Pracowano wówczas nad przecięciem przesmyku panamskiego, łączącego obie
Ameryki. Przedsięwzięcie olbrzymie, które stwarzając (411) bezpośrednie połączenie
między oceanem Atlantyckim i Spokojnym miało wielce ułatwić napływ ludności do
sąsiednich republik. Wiadomo dzisiaj ilu Włochów osiedliło się w tych bogatych
krajach. Czyż to nie zrządzenie Opatrzności, że na miejscu znaleźli się już księża,
będący w stanie zaspokoić moralne i duchowne potrzeby nadciągającej stale ludności.
Opieka nad emigrantami, jak wiadomo, weszła od samego początku w program
misyjny naszego świętego Założyciela.
O tych początkach działalności salezjańskiej zebraliśmy skrzętnie jak
najpewniejsze wiadomości, dotyczące udziału Księdza Bosko i przedstawimy je
według porządku w niniejszym rozdziale.
C h i l e.
Bardzo gorliwy Pomocnik salezjański, s. Dominik Benigno Cruz, wikariusz
generalny w Concepcion w Chile, zmartwiony widokiem zaniedbania, w jakim pędziło
nędzny żywot tyle młodzieży warstw mniej zamożnych, nie widział dla niej innej
drogi ratunku, jak sprowadzenie salezjanów. Nie tylko on sam tak myślał: wielu
biskupów chilijskich wyraziło to samo przekonanie. Zachęcony tą jednomyślnością
295

30.6 Page 296

▲back to top


rozpoczął i prowadził ruchliwą korespondencję z bpem Cagliero, przedstawiając mu
potrzeby i wzywając pomocy.
Podczas, gdy on pisał, ktoś inny działa za jego pobudką. Jego sekretarz ks.
Spiridione Herrera, kapłan jak najlepszego ducha i czynny Pomocnik salezjański, miał
dla upragnionych salezjanów gotowy teren kwadratowy o boku długości 125 m wraz
z budującym się gmachem, którego pewna część służyła już za schronisko dla
kilkunastu biednych chłopców, przysposabiających się pod jego osobistym
kierownictwem do jakiegoś rzemiosła. Pod wpływem czytania w „Wiadomościach
Salezjańskich” o początkach Oratorium, zaczął zbierać i wychowywać tych chłopców
(412) według systemu Księdza Bosko, chociaż zajęcia urzędu i świętej służby nie
pozwalały mu na stałą opiekę. Można więc tam było założyć szkołę rzemieślniczą,
której potrzeba narzucała się tym bardziej, że masoni wybudowali już jedną szkołę
rzemiosł z wielką szkodą i ze wzrastającym niebezpieczeństwem dla młodzieży
ludowej.
Księdzu Cruz uśmiechał się także inny plan. Od diecezji Concepcion była
zależna rozległa Araukania, zamieszkała przez rozliczne, małe plemiona indiańskie.
Dzicy mieszkańcy, po większej części jeszcze bez chrztu, żyli zawsze na stopie
wojennej z ludnością cywilizowaną; wreszcie jednak w roku 1884 rząd chilijski zmusił
ich do poddaństwa i uległości względem praw państwowych, sprowadzając na ich
nieuprawne dotychczas ziemie tysiące kolonistów włoskich, szwajcarskich
i niemieckich tak, iż zaczęła się tam wytwarzać wielka mieszanina katolików,
protestantów i niewiernych. Należało więc zaspokoić niezbędne potrzeby duchowne
tak licznej ludności. Niezmierny brak duchowieństwa diecezjalnego nie pozwalał
wysłać tam ani jednego kapłana. Oto, dlaczego zacny wikariusz prosił i spodziewał się
pomocy salezjanów dla tej misji. Rząd ofiarowywał dom, kościół i utrzymanie. Jedna
lub kilka siedzib w Araukanii stanowiłyby nieocenioną korzyść dla misji w Patagonii,
osobliwie o ile chodzi o zaopatrzenie misjonarzy, ilekroć ci znaleźliby się u podnóża
And; albowiem w trzech czy czterech dniach mogliby dotrzeć znad jeziora Nahuel -
Huand do siedziby swych współbraci, bez potrzeby uciekania się Buenos Aires lub do
Patagones, dwóch tak bardzo odległych punktów.
Co dwa tygodnie ks. Cruz pisywał do bpa Cagliero, aby wymóc na nim
pocieszającą odpowiedź. Z pewnością biskup nie patrzał obojętnie na wnioski
wikariusza; owszem postanowił w najbliższej swojej wycieczce przeprawić się przez
Andy aż do Concepcion. Prócz tego polecił ks. Milanesio, który wraz z ks. Panaro
zamierzał w czasie (413) długiej misji dotrzeć aż do Malbarco u stóp Kordylierów,
posunąć się jeszcze dalej i zwiedzić wspomniane miasto chilijskie. Ks. Milanesio był
tam z początkiem 1886 r. Bardzo mile zaskoczyły go pochwały, jakie słyszał
o Księdzu Bosko i o salezjanach. Sam prezydent rzeczypospolitej, skłonny do
zapatrywań laicystycznych, nie ukrywał swojej życzliwości do młodego
zgromadzenia. Pewnego dnia, kiedy Siostry Opatrzności ofiarowały mu książkę
rozprawiającą o celach salezjanów, wywarło to na nim silne wrażenie, a ponieważ
Siostry nalegały, by sprowadził jakieś zgromadzenie, które by się zatroszczyło
296

30.7 Page 297

▲back to top


o chłopców opuszczających po dojściu do pewnego wieku ich przytułki, tak odrzekł:
Dobrze, sprowadzę salezjanów.
Przyjazd ks. Milanesio był dla wikariusza generalnego prawdziwym świętem.
Wyciskał go na przywitanie ze słowami: Proszę mi pozwolić uścisnąć pierwszego
syna Księdza Bosko na naszej ziemi. Ks. Milanesio przekonał się, że wikariusz, jako
gorliwy czytelnik „Wiadomości Salezjańskich”, jest bardzo dobrze obznajomiony ze
sprawami salezjańskimi. O tych odwiedzinach misjonarz zdał 16 marca szerokie
sprawozdanie ks. Lazzero, aby ten ze swej strony powiadomił samego Księdza Bosko.
Pod datą 1 maja wikariusz napisał bezpośrednio do Księdza Bosko długi list,
przedłożył mu swoje plany i prosił przynajmniej o sześciu księży i kilku nie – księży,
zobowiązując się pokryć wszystkim wydatki podróży. Ksiądz Bosko podał ks.
Viglietti’emu następującą treść odpowiedzi, którą ten przedłożył na język hiszpański
a Sługa Boży podpisał:
„Nie sześciu, ale 50 misjonarzy pragnąłby Ksiądz Bosko posłać do diecezji
Concepcion, gdyby wiedział, skąd ich wziąć; owszem, chociaż stary i schorzały, sam
chętnie pojechałby tam, gdzie się uskarżano na tak ostateczny brak księży. Polecał mu
jednak nie tracić nadziei i obiecywał, że we wrześniu Kapituła Generalna rozważy
sposób, w jaki zdobyć potrzebny personel. Niech więc będzie cierpliwy aż do
października, a wtedy prześle mu bardziej stanowczą odpowiedź313”.
Co mu odpisał w październiku, nie wiadomo: wiemy natomiast, że (414) w tym
miesiącu napisał do prezydenta Balmarceda314. O przebiegu tych starań nasze archiwa
milczą aż do lutego następnego roku, tj. 1887 roku. Jest to dla nas przykra luka, gdyż
w przeciągu tego czasu doszło do zakończenia sprawy. Istotnie 21 lutego dokonywała
się w Almagro wzruszająca ceremonia. W kościele Sióstr, przed pierwszym ołtarzem
wzniesionym ku czci Maryi Wspomożycielki na ziemi amerykańskiej, odtworzono
w pomniejszeniu obrzęd pożegnalny, jaki zwykle odbywał się w świątyni na Valdocco
przed odjazdem misjonarzy. Sześciu salezjanów pod przewodnictwem młodego ks.
Ewazjusza Rabagliati’ego315 opuszczało pobrzeże Atlantyku, by poprzez łańcuch And
dotrzeć aż do brzegów Pacyfiku. Byli obecni wszyscy dyrektorzy inspektorii.
Inspektor Ks. Costamanga wygłosił przemówienie, w którym tak żywo przywiódł na
pamięć postać Księdza Bosko, że wszystkim się wydawało, jakby go widzieli przed
sobą. W pięć dni później, zdając z tego sprawę Świętemu, tak rozpoczynał pisać:
„Celem niniejszego listu jest podanie Księdzu wielkiej wiadomości o założenie
pierwszego zakładu salezjańskiego w Concepcion w Chile!”.
Podróż była długa i pełna niebezpieczeństw316. Należy wszakże podziwiać
odwagę podróżników, z których żaden nie tylko nie był przyzwyczajony, ale
niedostatecznie świadomy, z jakimi miał się spotkać z trudnościami za Mendozą
w czasie przeprawy przez niedostępne góry. Dnia 6 marca dotarli do upragnionego
313 Dodatek, dok. 77.
314 List księdza Rabagliatiego do Księdza Bosko, Concepcion, 22 maja 1887 r.
315 Pięciu innych byli to: ks. Scavini, ks. Daniele, kl. Amerio, kl. Burzio i jeden koadiutor.
316 Opis można przeczytać w „Wiadomościach Salezjańskich” z lipca 1887 r.
297

30.8 Page 298

▲back to top


celu. Tłum ludu oczekiwał ich na dworcu. Przedstawili się w towarzystwie wikariusza
generalnego ks. Herrera i młodego adwokata Michała Prieto, przedstawiciela
Młodzieży Katolickiej, którzy wyjechali na ich spotkanie trzy godziny koleją od
Concepcion. Zebrały się tam wszystkie stany miejskie. Różne osobistości kościelne
i świeckie towarzyszyły im aż do Sióstr Opatrzności, gdzie mieli tymczasowo
zamieszkać. Masy ludu napełniły (415) przyległy kościół, aby wraz z nimi odśpiewać
Bogu hymn dziękczynny.
Po kilku dniach spędzonych w tym spokojnym ustroniu objęli w posiadanie
wspomniany wyżej zakład pod wezwaniem św. Józefa. Mieszkańcy miasta
współzawodniczyli między sobą w dostarczeniu wszystkiego, czego było potrzeba:
sprzętów kościelnych, domowych, kuchennych i bielizny. Ubóstwo królowało
wszędzie, tak że dyrektor mógł napisać: „Ja, co widziałem, jak zakład w Buenos Aires
powstawał wśród tysięcznych trudności i braków, zawsze ubogi, zawsze obarczony
długami, a jednak rozkwitający z roku na rok, tak iż wreszcie uzyskał budynek zdolny
pomieścić z górą 300 wychowanków internistów, których Opatrzność zebrała pod
sztandar salezjański – ja, wyznaję to otwarcie, rokuję sobie jak najlepsze nadzieje co
do zakładu w Concepcion w Chile”. Rzeczywistość potwierdziła to w całej pełni. Tam,
dokąd przybyło się bez niczego, w krótkim czasie miało się wszystko.
Zgarnęli się też szybko i w wielkiej liczbie chłopcy do Oratorium świątecznego,
otwartego zaraz w pierwszą niedzielę po przybyciu. Szkoły i pracownie powstawały
stopniowo, lecz stosunkowo w niedługim przeciągu czasu.
Według porozumienia listownego bp Cagliero na krótko przed nimi lub po nich
miał przybyć do Concepcion, celem dokonania uroczystego otwarcia zakładu. Lecz
człowiek strzela, a Pan Bóg kule nosi: Wypadek w górach, jak widzieliśmy, zniweczył
te piękne plany. Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło: nieszczęście
rozniosło jego imię po całej republice, zjednało mu powszechny szacunek i zgotowało
tryumfalne przyjęcie wszędzie, dokąd zajechał podczas swego pobytu w Chile.
Z upragnieniem oczekiwano wielkiego syna Księdza Bosko w Linares,
w Valparaiso, Los Angeles, Talca i w Santiago, stolicy państwa, gdzie (416) wszędzie
skwapliwie zabiegano o sprowadzenie salezjanów. Osobista znajomość podwoiła
oczekiwania. Ks. Rabagliati pisze 14 maja do Turynu: „Dzienniki katolickie ogłaszały
codziennie, co robił, co mówił, dokąd się udawał biskup salezjański. W przeciągu
półtoramiesięcznego pobytu w Chile nie miał ani dnia wytchnienia. Pocieszał się
jednak i dodawał odwagi myślą o podróżach Księdza Bosko do Francji”.
Był wszakże nieco za pochopny do obietnic, niecierpliwość zaś przywiązywała
do jego słów jeszcze większe znaczenie. Trzeba jednak przyznać, że kiedy przybył do
Turynu, przemawiał wymownie i dość skutecznie na korzyść Chile wobec Kapituły
Wyższej; ale skutek jego zabiegów dał się odczuć dopiero po śmierci Księdza Bosko.
Po zakładzie w Concepcion powstał drugi w Talca. Zaraz po wyjeździe biskupa
pewien ksiądz wybudował w jego imieniu i zapłacił z własnej kieszeni wielki
i okazały gmach z przeznaczeniem na szkoły zawodowe. Otwarcia dokonano w roku
1888. Następnie w roku 1891 otworzono zakład na Carmine w Santiago, o który
298

30.9 Page 299

▲back to top


zabiegano od roku 1886 i to ze strony rządu. Reszta nie ma już bliższego związku
z „Pamiętnikami św. Jana Bosko”.
Imię Księdza Bosko rozbrzmiewało już od jednego do drugiego krańca Chile
i wzbudzało ogólny podziw. Zaledwie przybyli tam salezjanie, posypały się telegramy
od księgarzy z Santiago i Valparaiso z prośbą o możliwie jak największą ilość jego
życiorysów, bez względu na język, w jakim były pisane. W miesiąc przed ich
przyjazdem jeden egzemplarz żywotu „Don Bosco u su Obra – Ksiądz Bosko i Jego
Dzieło” napisanego przez bpa z Milo, puszczony w obieg w Santiago przez Siostry
Opatrzności. Wydzierały go sobie z rąk do rąk najznakomitsze osobistości duchowne
i świeckie, nie wyłączając i ministrów. Była to może książeczka, którą pragnął
przeglądnąć prezydent republiki, jak wspomnieliśmy poprzednio. Dla zaspokojenia
nieustannego pobytu należało przystąpić do chilijskiego wydania tego dziełka317.
(417) Widocznie nowy zakład czynił znaczne postępy, skoro w sierpniu
sekretarz bpa Cagliero mógł pisać: „Zakład w Concepcion rozwija się coraz
pomyślniej; wzrasta ilość młodzieży i liczba uczęszczających do św. sakramentów”.
I tu nasunęło mu się pod pióro smutne porównanie. W Patagones nie zaznano
podobnej pociechy: otoczenie tamtejsze było uparcie obojętne pod względem
religijnym, o czym wspomnieliśmy na innym miejscu. Stąd też tak ciągnął dalej ks.
Riccardi: „Czasem, gdy zapomnimy na chwilę o ostatnich słowach Księdza Bosko;
jesteśmy przygnębieni i poddajemy się zniechęceniu dlatego, że mało lub nic nie
możemy uzyskać w tej miejscowości; i wtedy, o jakże w samą porę przychodzi nam
z pomocą wspomnienie tych jego słów: „Idźcie! Wy siać będziecie, lecz inni będą
zbierali318”. Gdziekolwiek pracowali salezjanie, tam zawsze był z nimi Ksiądz Bosko,
by im dodawać odwagi nadziei i pociechy.
Nie powiedzieliśmy jeszcze wszystkiego, co dotyczy republiki chilijskiej za
życia Księdza Bosko. Wikariusz generalny z Concepciòn listem z 15 października
1887 r. powiadamiał bpa Cagliero o wyjeździe trzech panów do Turynu i to właśnie
statkiem, na który czekał również biskup zamierzający udać się do Włoch. „Na tym
samym parowcu, pisał, odbywa podróż trzech katolickich adwokatów tego miasta,
panowie Barros, Cox i Mendez. Polecam ich gorąco Waszej Wielebności,
a szczególnie pierwszego, który jest redaktorem pisma „Liberrad Catolica” i słynnym
działaczem na rzecz Kościoła; także dwaj inni są bardzo dobrzy i wyróżniają się
wyjątkowymi zdolnościami”.
Ci panowie byli to trzej krewni i pragnęli poznać na miejscu dzieło Księdza
Bosko. Przybyli do Turynu 7 grudnia. Przedstawieni przez bpa Cagliero znaleźli
serdeczną gościnę w Oratorium; przez niego też zostali wprowadzeni do pokoju
Księdza Bosko. Jeden z nich tak opisuje to spotkanie319: „Ksiądz Bosko siedział na
skromnej sofie, głowę (418) miał pochyloną, oczy pełne łez, a oblicze jaśniejące
317 List ks. Rabagliati’ego, 22 maja 1887 r.
318 List do ks. Lazzero, Patagones, 19 sierpnia 1887 r.
319 Artykuł pana Mendez w jednym ze styczniowych numerów „Libertad Catolica”. Prowadził on także dzienniczek podróży;
jedna z jego krewnych ogłosiła w „Diario Ilustrado” z 10 stycznia 1930 r. tę część, która odnosi się do dnia 7 grudnia.
299

30.10 Page 300

▲back to top


niebiańskim uśmiechem. Nie może już ani się ubrać ani chodzić o własnej mocy.
Wszyscy trzej upadliśmy przed nim na kolana i ucałowaliśmy jego rękę z należnym
uszanowaniem. On silnie uścisnął przez kilka chwil nasze ręce, wpatrując się kolejno
w każdego owym wzrokiem nieziemskim, który wywołuje prawdziwą rozkosz”.
Kazał im następnie usiąść wokoło siebie i zaczął mówić głosem niskim
i słabym: „Ci, co mnie nie znają, szukają mnie: ci zaś, co mnie znają, pogardzają mną.
Nie tak dawno temu we Francji pewna osoba, ujrzawszy mnie na ulicy, wskazała mnie
drugiej mówiąc: „Patrz, to jest Ksiądz Bosko!”. Lecz tamta spojrzawszy na mnie ze
zdziwieniem odpowiedziała: „Jak to możliwe, żeby to był Ksiądz Bosko? Pfe!”.
I odwróciła się z oburzeniem”.... Panowie są adwokatami? Otóż dobrze, bo i ja jestem
adwokatem..., ale przeciw diabłu. Walczyliśmy z sobą niemało dniem i nocą. Ja mu
zadałem dobre cięgi, lecz i on nieźle mnie wychłostał. Proszę zauważyć, w jak
nędznym stanie się znajduję.
Autor artykułu zauważa: „Ksiądz Bosko mówił to wszystko z wyrazem takiej
szczerości i prostoty, z takim wdziękiem i świętością, że nam się wydawało, jakbyśmy
rozmawiali z aniołem zeszłym z nieba. Oczy ma zazwyczaj spuszczone, postawa
zadumana i zamyślona; lecz kiedy podnosi wzrok, jego spojrzenie jest nad wyraz
słodkie a równocześnie nadludzko przenikliwe (...). Ja nie mogę mówić o tym
człowieku inaczej, jak tylko ze czcią, i nie mogę myśleć o nim, nie myśląc
równocześnie o potędze Bożej”.
Goście nie śmieli przedłużać rozmowy w obawie, by go nie zmęczyć; powstali
więc i w obecności księdza Rua rzekli: -Widzimy, że Ksiądz jest słaby i nie może już
rozmawiać. Wyjeżdżamy do Rzymu. Poprosimy Ojca św., by się modlił za Księdza,
bo Ksiądz jest tak potrzebny dla swojego Zgromadzenia i dla Kościoła; modlitwa Ojca
św. będzie wszechmocną.
(419) Nie, drodzy panowie! - odpowiedział Ksiądz Bosko. Nie trzeba modlić
się o moje wyzdrowienie. Proszę się modlić o łaskę, bym mógł umrzeć dobrą śmiercią,
gdyż tak pójdę do nieba i stamtąd będę mógł o wiele skuteczniej pomagać swoim
synom i pracować dla większej chwały Boga i dla zbawienia dusz.
Jeden z trójki, dziennikarz Barros, cierpiał na dotkliwe zapalenie stawów, które
sprawiało mu prawdziwą męczarnię, szczególnie w rękach tak, że napisawszy
zaledwie jeden arkusz musiał zawiesić pracę, gdyż drętwiały mu zupełnie palce
i ramię. Przyjechał właśnie w nadziei, że Ksiądz Bosko go uzdrowi. Święty ujął go za
ręce i trzymał je długo w swoich rękach. Wreszcie odrzekł: Pan jest wyleczony, lecz
będzie doznawał zawsze drobnych dolegliwości, aby nie zapomniał o łasce, jakiej mu
Matka Boska udzieliła. Pan Barros po usunięciu się do pokoju chciał zaraz
wypróbować rękę i napisać do swojej żony; istotnie od jednego zamachu wyrżnął
liścisko o 24 stronach. Od tego czasu ręka służyła mu zawsze wystarczająco.
Nasi chilijczycy nie posiadali się z radości, kiedy spotkali się z nowicjuszem
salezjańskim, swoim rodakiem, znanym szeroko w całym Chile z wydawnictw
o charakterze religijnym, że znakomitości rodu i ze swej kapłańskiej gorliwości.
Mamy na myśli księdza Kamila Ortùzar z Santiago. Przybył on z Europy
300

31 Pages 301-310

▲back to top


31.1 Page 301

▲back to top


z postanowieniem wstąpienia do nowicjatu Jezuitów; po rozmowie na ten temat
z matką przebywającą w Paryżu, posłuchał jej rady, by pierwej zasięgnąć zdania
u Księdza Bosko. Święty, zaledwie usłyszał jego pierwsze słowa, przerwał rozmowę
i niespodziewanie zapytał: A dlaczego ksiądz nie może zostać salezjaninem?
Doprawdy, nigdy o tym nie pomyślałem.
Ksiądz chce pracować, nieprawdaż? Otóż tutaj znajdzie ksiądz chleb, pracę
i niebo.
W tej chwili dzwon na bazylice Maryi Wspomożycielki uderzył południe.
Ksiądz Bosko odmówił z gościem „Anioł Pański”, następnie zaprosił go na obiad.
W jadalni posadził go obok siebie. Ks. Ortùzar nie przywiązywał większej wagi do
słów słyszanych poprzednio i wracał (420) od czasu do czasu do tematu o Jezuitach
i nowicjacie; Ksiądz Bosko jednak powtarzał mu zawsze tę samą zwrotkę: Chleb,
pracę i niebo: oto rzeczy, które mogę ofiarować w imieniu Pana Boga. Ks. Kamil
zaczął się zastanawiać, wreszcie odpowiedział, że się zgadza. Wówczas Sługa Boży
odrzekł: Ksiądz Bosko wkrótce musi odejść, lecz ks. Rua jest już na jego miejscu. On
zobowiązuje się dać księdzu chleb; pracy z pewnością nie zabraknie; Ksiądz Bosko
zaś spodziewa się dostać do raju, aby w imię Boga ofiarować księdzu niebo.
Pierwszą myślą ks. Kamila było oczywiście wrócić do Paryża, wyjaśnić matce
zaszłą zmianę i zaopatrzyć się w osobistą wyprawę, gdyż miał ze sobą tylko ubranie,
które nosił. Ależ proszę być spokojnym, dodał Ksiądz Bosko. Matka księdza
przystanie chętnie na powzięte postanowienie. Proszę bezzwłocznie udać się tam,
dokąd księdza wzywają nowe obowiązki i być pewnym, iż ksiądz nie pożałuje nigdy
tego, że usłuchał jako dobry żołnierz Chrystusowy. W ten sam wieczór ks. Ortuzar
udał się w towarzystwie ks. Barberisa na Valsalice, aby rozpocząć nowicjat.
Matka nie podniosła najmniejszej trudności. Upłynęły już dwa miesiące od
owego dnia i oto jego współziomkowie spotykają się z nim w Oratorium. P. Mendez
tak pisze we wspomnianym artykule: „Nie ma od niego szczęśliwego człowieka.
Tryska zadowoleniem. Rozmawia stale o Księdzu Bosko. Ufa Księdzu Bosko ślepo
i bez zastrzeżeń; uważa go za wyrocznię z nieba”. Możemy potwierdzić, że tak było
rzeczywiście. Ks. Rabagliati poświadczał przed ks. Rua320: „Jest to ładny nabytek. Jest
nadzwyczaj poważany w Chile”..
Ks. Kamil Ortuzar żył wśród nas z taką pokorną i szczerą prostotą, że nikt
z jego widoku lub obcowania nie mógł się domyślić, jak wysokie urzędy piastował
w ojczyźnie, a tym mniej, jaki był prawdziwy powód, który go skłonił do opuszczenia
rodzinnego miasta, (421) a mianowicie, że powodem tym była stanowcza wola, by raz
na zawsze uchylić się od godności biskupiej, która mu już kilkakrotnie zagrażała321.
320 List z Concepcion, 24 grudnia 1887 r.
321 W roku 1903 wyszedł w Sarria jego piękny życiorysik (Diego de Castro, Biografia de Don Camillo. Ortuzar de la Pia
Societa de San Francisco de Sales”).
301

31.2 Page 302

▲back to top


W e n e z u e l a, P e r u, K o l u m b i a.
Pierwszy zakład w Wenezueli został otwarty w stolicy republiki, w Caracas,
siedem lat po śmierci Księdza Bosko; lecz zabiegi o jego otwarcie czyniono już od
roku 1886. Istotnie w tym roku odwiedził Księdza Bosko w Oratorium ks. bp Kryspol
Uzcategui, przedstawiając mu potrzeby swej opuszczonej diecezji. Duszą wszystkiego
był ks. Ryszard Arteaga, który rozpoczął od zdobywania coraz to nowych
Pomocników Salezjańskich, a po śmierci Świętego „perseveravit pulsans – nie
przestawał pukać”, dopóki następca nie wysłuchał jego gorących próśb. Posiadamy
odpisy trzech listów z roku 1887, wysłanych do niego i podpisanych przez Sługę
Bożego. Głównym ich tematem było zorganizowanie miejscowych Pomocników,
których Ksiądz Bosko zamianował go dyrektorem322. Jako gorliwy kapłan,
niezmordowany w pomnażaniu liczby Pomocników, zdołał ich wpisać więcej, niż
sześciuset. To przygotowanie wyjaśnia nam przyczynę bujnego rozwoju, jaki wkrótce
wzięło dzieło salezjańskie w Wenezueli, gdzie obecnie Zgromadzenie kieruje również
Misją w Górnym Orinoko.
W Peru dzieło salezjańskie zostało zapoczątkowane w trzy lata po śmierci
założyciela. Stolica Lima: posiadała wówczas szkoły św. Róży. Lecz już 23 czerwca
1886 r. odwiedził Księdza Bosko prezydent republiki wraz z synem. Okazał się
dostatecznie zaznajomionym z naszymi sprawami i odnosił się do nas z wielką
przychylnością. Ks. Viglietti oprowadził go na prędce po Oratorium. Przy pożegnaniu
prezydent wyraził pragnienie powrotu przy innej sposobności. Podczas rozmowy
z Księdzem Bosko prosił gorąco o otwarcie zakładu w Stolicy Peru.
(422) Rzeczą niemałej wagi będzie spostrzeżenie, w jaki sposób pobożny
Związek Pomocników Salezjańskich rozwinął się tak prędko w okolicach bardzo
odległych od środowiska działalności salezjańskiej. Zasługę początkowego rozwoju
trzeba przyznać w wielkiej mierze „Wiadomościom Salezjańskim”, drukowanym po
hiszpańsku323. Ponadto propagandę podtrzymywała i wzmacniała korespondencja
z Turynem, skąd wraz z dyplomami i potem, wysyłano broszurki, obrazki, medaliki
i różne wiadomości, dające poznać dzieło. O ile chodzi o Limę, to mamy dwa listy
z roku 1887 do niejakiego p. Józefa Yimenez, zaopatrzone, jak to mogliśmy
stwierdzić, we własnoręczny podpis Księdza Bosko i będące dowodem tego
wzmożonego ruchu Pomocników324.
Sława Sługi Bożego napełniała wtedy całą republikę wskutek wypadku,
uważanego za cudowny, przed którym nic się tam nie wiedziało ani o jego osobie ani
o jego dziele. Prowincjał Franciszkanów z Limy podczas podróży przez Ocean, dla
zajęcia czasu czytał książkę, opisującą życie Księdza Bosko; przypuszczalnie była to
„Don Bosco y su Obra – Ksiądz Bosko i jego dzieło”. Sługa Boży był dla niego osobą
nieznaną. Wtem zrywa się gwałtowny wiatr, wzmaga się do straszliwych rozmiarów
i rozpętuje się wściekła burza; okręt zdany na igraszkę bałwanów doznawał tak silnych
322 Dodatek, dok. 78 A-B-C.
323 Por. wyżej, str. 402, nr 2.
324 Dodatek, dok. 79 A-B.
302

31.3 Page 303

▲back to top


wstrząsów, iż rozbicie zdawało się nieuniknionym; sam kapitan oświadczył później,
że stracił już wtedy wszelką nadzieję; poczciwy zakonnik pośród ryku burzy zjawił się
przed podróżującymi, zachęcił ich do uklęknięcia, zaczął prosić Matkę Najświętszą,
aby przez wzgląd na swego Sługę Księdza Bosko uchroniła ich od katastrofy i uczynił
ślub, że w razie ocalenia każe wydrukować tę książeczkę w tysiącach egzemplarzy
i rozpowszechni ją szeroko między swoim ludem. Zaledwie wymówił formułę ślubu,
burza przestała się srożyć, zapanowała cisza i okręt odbył spokojnie dalszą drogę aż do
portu. Franciszkanin nie zapomniał o swojej obietnicy i postarawszy się
o ekonomiczne wydanie książki rozrzucił ją w wielkiej liczbie po całym Peru:
biskupom i księżom, bogatym i ubogim, czy kto chciał czy nie, (423) tak że życie
Księdza Bosko stało się tematem powszechnym rozmów i wielu miejscach dało
początek pragnieniu, by i w Peru rozszerzyły się jego dobroczynne dzieła. W roku
1890 prowincjał osobiście opowiedział to zdarzenie ks. Rabagliatiemu, gdy ten gościł
w jego klasztorze.
Coś podobnego zaszło i w Kolumbii. Pewna pani z Bogota, będąca w roku 1883
w Paryżu świadkiem cudu zdziałanego przez Księdza Bosko, który poprosił
umierającego chłopca, by mu służył do Mszy św.325, nie przestawała w listach do
krewnych i znajomych w Kolumbii wychwalać świętość cudotwórczego kapłana
włoskiego i jego wielkie zasługi w wychowaniu młodzieży. Z wolna zaczęły się nim
zajmować także osobistości rządowe. Przede wszystkim zwracały one swoją uwagę na
jego szkoły zawodowe i rzemieślnicze, których tam brakowało, a nie wiedziano, jak je
uruchomić. Od słów poszło do czynów. Ksiądz Bosko otrzymał z Rzymu 1 listopada
1886 r. list od posła kolumbijskiego przy Stolicy św. p. Joachima Velez, który tak
pisał: „Bardzo zasłużony rozgłos zakładów rzemieślniczych, szkół i sierocińców dla
biednej młodzieży, wypływających z wielkiego miłosierdzia Księdza, doszedł aż do
nas i wszyscy mający na oku troskę o nieszczęśliwych, wyrażają gorące pragnienia,
aby i naród kolumbijski mógł uczestniczyć w tych dobrodziejstwach, jakie Wasza
Wielebność roztacza w nowoczesnym społeczeństwie. Następnie w imieniu rządu
prosił o rychłe zawarcie umowy celem wysłania kilku salezjanów do tolicy republiki.
Kapituła Wyższa dziękując za zaufanie, przepraszała, że nie może od razu
zadośćuczynić jego prośbie z powodu braku personelu i rozlicznych innych
zobowiązań. Prosiła zatem o zwłokę i podsunęła ministrowi, aby tymczasem wszczął
rokowania z Prokuratorem Generalnym księdzem Dalmazzo, albo lepiej wszedł
w porozumienie z bpem Cagliero, dyrektorem generalnym Misji salezjańskich.
Prawie trzy miesiące później, 21 stycznia 1887 r., znowu arcybiskup (424)
z Bogoty Józef Telesfor Paul, z Towarzystwa Jezusowego, prosił Księdza Bosko nie
o jedno ale o dwa dzieła, tzn. szkołę rzemieślniczą dla biednej młodzieży swojego
miasta i o misje dla dzikich w okolicy. Ksiądz Bosko nie mógł zrobić nic innego, jak
tylko dać odpowiedź podobną do poprzedniej.
325 Por. tom XVI, str. 224-225.
303

31.4 Page 304

▲back to top


Poseł przy Stolicy św. nie odwlekał rozmowy z ks. Dalmazzo, od którego po
wielokrotnych spotkaniach otrzymał, jak sądził, pewne nadzieje; zaraz też powiadomił
o tym swój rząd. Prezydent republiki, który tylko tego czekał, nadesłał telegram
upoważniający go do rozpoczęcia rokowań z Księdzem Bosko. Poseł pisał w tej
sprawie 11 lipca do Turynu, zaś 18 października arcybiskup ponowił swoje nalegania
w sprawie obydwóch wspomnianych dzieł.
Robiono starania także poza plecami. W istocie 11 listopada Ksiądz Bosko
otrzymał od kard. Rampolla, Sekretarza Stanu, list następującej treści: „Rząd
kolumbijski dał poznać Stolicy św., że pragnąłby posiadać w Bogota szkołę sztuk
i rzemiosł pod kierownictwem salezjanów. Również Ojciec św. życzyłby sobie wielce,
by pragnienie to zostało jak najrychlej urzeczywistnione, gdyż nie wątpi, że dzieło
godne synów św. Franciszka Salezego będzie płodne w jak najlepsze wyniki ku
pożytkowi tamtejszej okolicy. Dlatego zwracam się z ufnością do Waszej Wielebności
i proszę, by raczył łaskawie przychylić się do nalegań wspomnianego rządu
kolumbijskiego i zaznaczam, że przedstawiciel Kolumbii przy Stolicy św. posiada
potrzebne pełnomocnictwa do rozpoczęcia z Waszą Wielebnością układów co do
liczby salezjanów oraz tych wszystkich spraw, które będzie należało ustalić dla
zapewnienia trwałości wzmiankowanemu zakładowi. Zasłużone Towarzystwo,
którego wielebność Wasza jest najgodniejszym Przełożonym, zyskuje w ten sposób
nowe pole do poświęceń, a ja życzę z całego serca, by mogło na nim zebrać obfite
żniwo”.
Brak personelu nie był pozorem, ale rzeczywistością; z drugiej (425) strony
nacisk tak poważnych osobistości zmuszał do szukania pośredniej drogi, nie tyle
między „tak” lub „nie”, jak raczej między „wcześniej” czy „później”. To zapewne
musiało skłonić do wymijającej odpowiedzi, a mianowicie, że sprawę powierzy się
bpowi Cagliero do możliwie pomyślnego załatwienia. Właśnie w tych dniach bp
Cagliero był w drodze do Turynu, gdzie po przyjeździe mógłby prowadzić układy.
Niedługo potem nastąpiła śmierć Księdza Bosko. To wszystko pozwoliło zyskać na
czasie. W trzy miesiące po śmierci Sługi Bożego kard. Rampolla, skłoniony ponownie
przez przedstawiciela kolumbijskiego przy Stolicy Apostolskiej, powtórzył ks. Rua
swą prośbę. Pisał bowiem 24 kwietnia: „W listopadzie ubiegłego roku zwracałem się
do nieodżałowanego Księdza Bosko, zachęcając go do łaskawego uwzględnienia
nalegań rządu kolumbijskiego w sprawie założenia szkoły sztuk i rzemiosł w Bogota.
Ten najgodniejszy przełożony, którego stratę tak słusznie opłakuje całe Zgromadzenie
Salezjańskie, odpowiedział mi dnia 30 listopada, że możliwie w jak najkrótszym
czasie postara się przychylić do pragnienia rządu kolumbijskiego. Dlatego pod
wpływem ponownych nalegań przedstawiciela tejże republiki spieszę prosić Waszą
Wielebność, by raczej nie odwlekać zbytnio dobrych zamiarów swego
nieodżałowanego poprzednika i równocześnie donoszę, że salezjanie, którym zamierza
się powierzyć kierownictwo wspomnianej szkoły sztuk i rzemiosł, mieliby przybyć do
Bogota najpóźniej z początkiem 1890 r.”.
304

31.5 Page 305

▲back to top


Całe szczęście! Pozostawało jeszcze rok i osiem miesięcy do podanej daty –
czas wystarczający, by powziąć coś stanowczego. Istotnie w roku 1890 zdołano
utworzyć w Bogota zakład im. Leona XIII ze szkołami rzemieślniczymi, kościołem
publicznym i opieką nad emigrantami. W Kolumbii stało się szybko sławnym imię ks.
Unia, apostoła trędowatych, po dziś dzień powtarzane przez obywateli wszystkich klas
i raz ze szczerym podziwem.
E k w a d o r.
(426) W republice ekwadorskiej, o ile wiadomo, nie było publicznych
wystąpień na korzyść Księdza Bosko i jego dzieła przed rokiem 1885, kiedy to p.
Tobar, podsekretarz Ministerstwa Oświaty przedłożył obydwom Izbom myśl
sprowadzenia salezjanów. Poznał on ich w Chile, gdzie wpadały mu nieraz w ręce
dzienniki argentyńskie, zawierające odnośne artykuły. Gdy wrócił do Quito, zdobył od
przełożonego Jezuitów książkę: „Don Bosco y su Obra” bpa z Milo i na podstawie
tego dziełka wytworzył sobie słuszne pojęcie o Zgromadzeniu i jego założycielu. Oto
wyjątek z jego przemowy przed Izbami. Podkreśliwszy konieczność zakładania
dobrych szkół rzemieślniczych i wskazawszy na brak wykształconych nauczycieli
państwowych, stawił pytanie: „Czy można by mieć nauczycieli zagranicznych,
posiadających wspomniane przymioty?”. I odpowiedział: „Zdaje się, że tak, jeżeli
weźmiemy pod uwagę młode zgromadzenie zakonne, które zadziwiająco rozszerza się
po całym świecie. Zgromadzenie salezjańskie, rzec by można, jest wypadkową zlania
się celów katolicyzmu z dążnościami obecnego wieku pary i elektryczności.
Dowodem wielkiej wartości wytkniętych sobie celów jest jego niebywały rozwój
i szybkość, z jaką wychowankowie zapełniają jego zakłady”. Następnie podał rzut
historyczny dzieł salezjańskich, opierając się na źródle powyżej wzmiankowanym.
Jego wniosek spotkał się z tak dobrym przyjęciem, że p. Józef Camano,
prezydent republiki, w porozumieniu z arcybiskupem z Quito, Józefem Ordonez,
postanowił prosić Księdza Bosko, by przysłał swoich synów do stolicy Ekwadoru.
Nie załatwił sprawy osobiście, lecz polecil panu Ballen, generalnemu konsulowi
Ekwadoru w Paryżu, aby się porozumiał z Księdzem Bosko; ten wykonał zlecenie
listownie dnia 7 sierpnia 1885 r.
Łatwo sobie wyobrazić, jaką otrzymał odpowiedź. Uprzejme podziękowania,
wyrazy dobrych chęci i prośba o cierpliwość przez kilka (427) lat z powodu braku
personelu. Nie ponowiono nalegań. Ponieważ arcybiskup miał udać się do Rzymu
z początkiem roku 1887 prezydent nie poczytał półtorarocznej zwłoki za wielkie
nieszczęście i dał mu pełną władzę do prowadzenia i zawarcia umowy.
W pierwszych dniach stycznia 1887 r. arcybiskup wysiadał we Francji, skąd
dnia 5-go przybył do Turynu. Jego rozmowa z Księdzem Bosko trwała długo;
opowiadał, że nie odjedzie wcześniej, aż mu Ksiądz Bosko nie przyobieca
przynajmniej czterech salezjanów. Sługa Boży zwyciężony jego prośbami ustąpił
i oświadczył, że gotów jest pójść mu na rękę, o ile Stolica św. nie podniesie trudności
przeciw wysyłce tak małej liczby.
305

31.6 Page 306

▲back to top


Zadowolony z tego pierwszego wyniku arcybiskup podjął swą podróż do
Rzymu. Tam przedstawił Leonowi XIII naglącą potrzebę salezjanów, w jakiej
znajdowała się jego diecezja. Ojciec św. nie tylko zatwierdził, lecz owszem polecił mu
napisać do Księdza Bosko, że jest pragnieniem Papieża, by posłał salezjanów do
Quito.
Ilekroć wchodził w grę Papież, Ksiądz Bosko nie czynił różnicy między
pragnieniem a rozkazem; usłuchał więc bez zastrzeżeń. Zanim otrzymał to
powiadomienie, z góry przewidział dalszy obrót sprawy, stąd - jak pisze ks. Lemoyne -
wyrzekł 18 stycznia w tonie wesołym: Mam teraz nowy kłopot, by czym prędzej
postarać się o wysłanie misjonarzy do republiki ekwadorskiej. Istnieje tam ośrodek
misyjny, a można też będzie zdobyć i powołania.
Wieść o tym zamiarze rozniosła się szybko po mieście. Istotnie w pierwszych
dniach nowego roku, kiedy to miłosierne osoby mają zwyczaj sięgać hojną ręką do
sakiewki, pewien kapłan, bardzo zasłużony na polu wychowania i oświaty ludowej;
autor wielu bardzo cennych dziełek dla szkół powszechnych, prof. Jan Scavia326, pisał
w tonie serdecznym (428) do „Czcigodnego i Drogiego Księdza Bosko”, z którym
łączyła go szczera przyjaźń: „Niech Bóg zleje łaski i użyźni błogosławione zamiary
Księdza Także na korzyść republiki ekwadorskiej. Gdybym był młodszy,
przyłączyłbym się chętnie do grupy misjonarzy, lecz na moje lata nie pozostaje mi nic
innego, jak pomoc w postaci modlitwy i jakiejś ofiary. Żal mi, że nie mogę być
hojnym, jakby sobie tego życzył Ksiądz i ja. Moja ojcowizna jest już przeznaczona
testamentem na wypłacenie zapisów na rzecz diecezji aleksandryjskiej i dla 32
siostrzeńców, bratanków i ich dzieci, którzy przynoszą mi chlubę.
Mogę jednak rozporządzać pewnym rocznym dochodem i z części
przeznaczonej na cele dobroczynne będę mógł odłożyć 1.000 lir, które chętnie oddaję
Księdzu na misje w Ekwadorze. Będzie to grosz wdowi w wielkiej skarbonie
chrześcijańskiego miłosierdzia”.
Po załatwieniu własnych spraw w Rzymie arcybiskup powrócił na Valdocco
dnia 12 lutego. Tu ustalono artykuły umowy, podpisanej przez niego i przez Księdza
Bosko pod datą 14 lutego. Jest to ostatni tego rodzaju dokument, noszący podpis
naszego Świętego327.
Bezzwłocznie biskup ruszył do Paryża, gdzie zaraz przedstawił tekst podpisanej
umowy panu Flores, ministrowi pełnomocnemu Ekwadoru we Francji, aby go
przeglądnął, zatwierdził w imieniu rządu i przesłał do Quito celem publicznego
ogłoszenia. Minister nie wprowadził w nim żadnej zmiany: podpisał i wysłał. Dnia 7
marca Ksiądz Bosko napisał do prezydenta republiki, który mu odpowiedział z wielką
łaskawością328. Księdzu Bosko nie pozostało nic innego, jak porozumieć się z wyżej
326 Żył w Turynie, lecz pochodził z Castellazzo Bormida. Zmarł w roku 1897. Wielkim popytem między innymi cieszyły się
jego książki: „O mesi dell’anno- Miesiące roku”, „L’uomo e universe- Człowiek i wszechświat”, „Cento racconti di Storia
Sacra – Sto opowiadań z historii świętej”.
327 Dodatek, dok. 80.
328 Dodatek, dok. 81.
306

31.7 Page 307

▲back to top


wspomnianym konsulem generalnym w Paryżu, upoważnionym do pokrycia
wydatków podróży329. Wypadek zrządził, że wyjazd musiano odłożyć poza umówiony
termin, tj. do 10 września, gdyż w chwili zamawiania (429) biletów nie było już
wolnych miejsc na statku francuskim, który wyruszał w tym dniu do Ekwadoru.
Pierwszą publiczną wiadomość o nowym przedsięwzięciu Księdza Bosko
podała „Unita Cattolica” z dnia 12 sierpnia. Kapituła Wyższa ustaliła potrzebny
personel na posiedzeniu popołudniowym dnia 18 tegoż miesiąca. Ośmiu salezjanów
wchodziło w skład wyprawy pod kierownictwem dzielnego ks. Calcagno330, który
wrócił z Urugwaju, dokąd udał się był w roku 1878, wówczas jeszcze jako kleryk.
Przygotowania do tego wyjazdu nakładały nowe ofiary. O kosztach samej
podróży nie trzeba było myśleć, lecz na wszystko inne należało mieć niemało
pieniędzy. Konieczność ich zdobycia dawała coraz więcej odczuć różnorodność
potrzeb, krzyczących ze wszech stron, a przede wszystkim z Rzymu na świątynię
Najświętszego Serca Jezusowego i z Ameryki na misję w Ziemi Ognistej. Ks. Rua
zaniepokojony wzrastającymi trudnościami przedstawił 10 października wniosek
Kapitule, by korzystając ze sposobności otwarcia dzieła w Quito zapukać o pomoc do
ofiarności publicznej. Ksiądz Bosko zarządził, aby ks. Bonetti razem z ks. Lemoyne
ułożyli dwa okólniki, jeden bardziej obszerny, który by obejmował wszystkie misje,
a drugi ograniczający się tylko do odezwy na rzecz Patagonii i Ziemi Ognistej.
W obydwóch okólnikach uważano za stosowne zamilczeć o trudnościach finansowych
świątynię Najświętszego Serca Jezusowego. Noszą one datę: 4 listopada i 20 grudnia.
Pierwszy wysłano jako dodatek do „Wiadomości Salezjańskich”. Ks. Pozzan, dyrektor
„Wiadomości Salezjańskich”. Zapytywał, w jakim czasie należy uskutecznić wysyłkę
listów. W przeciągu trzech miesięcy, odpowiedział Sługa Boży. Niezwykła odpowiedź
wzbudziła pewne zdumienia, gdyż kiedy indziej w podobnych wypadkach zawsze
zalecał pośpiech. W trzy miesiące później rozstał się już z życiem.
Obydwa okólniki przetłumaczono na język francuski, hiszpański i niemiecki. Są
to ostatnie dokumenty tego rodzaju, które wyszły z podpisem (430) Księdza Bosko331.
Dnia 6 grudnia odbył się w kościele Maryi Wspomożycielki tradycyjny,
uroczysty obrzęd pożegnalny. Odjeżdżający zebrali się przedtem w pokoju Księdza
Bosko, aby otrzymać ostatnie upominki. Powiedział im między innymi: Ukochajcie
ubóstwo i miłość braterską. Czytajcie często Ustawy i bądźcie im zawsze posłuszni 332.
Chociaż podupadły na siłach, zszedł jednak do świątyni. Udał się do prezbiterium,
podtrzymywany przez sekretarzy. Kazanie wygłosił ks. Bonetti; lecz, pisze
w dzienniczku ks. Viglietti, „najpiękniejsze i najskuteczniejsze kazanie wygłosił
biedny Ksiądz Bosko, zaledwie wlokący swoją postać za sobą”. Na ręce prałata Della
Volpe wysłał następujący telegram do Ojca św.: „W pokorze ducha proszę Ojca św.
329 Listy arcybiskupa do Księdza Bosko, Rzym, 20 i 26 stycznia i Paryż, 16, 17 i 25 lutego 1887 r.
330 Oprócz dyrektora byli to: księża: Fusarini, Santinelli i Mattana, dwóch kleryków i dwaj koadiutorzy.
331 Dodatek, dok. 82.
332 Ten szczegół można wyczytać w życiorysie ks. Calcagno, pisanym ręcznie i poprawionym przez jego towarzystwa
podróży ks. Fusarini’ego, a zachowanym w naszym archiwum.
307

31.8 Page 308

▲back to top


o błogosławieństwo dla misjonarzy salezjańskich odjeżdżających do Ekwadoru”.
Wręczył misjonarzom dwa listy polecające, pisane własnoręcznie, jeden do prezydenta
republiki, drugi do arcybiskupa z Quito. Ten ostatni brzmiał następująco333.
Ekscelencjo! Najprzewielebniejszy Księże Arcybiskupie!
Z radością przedstawiam Waszej Ekscelencji ośmiu biednych salezjanów,
przeznaczonych dla otwarcia zakładu salezjańskiego w Quito pod wysoką protekcją
Waszej Najprzewielebniejszej Ekscelencji i innych władz tejże sławnej republiki.
Oddaję moich najdroższych w Jezusie Chrystusie synów w ręce Waszej Ekscelencji
jako w ręce kochającego Ojca, który raczy im pospieszyć w każdej potrzebie
z odpowiednią radą i pomocą duchowną i doczesną. Wszyscy udają się z najlepszą
wolą, by godnie odpowiedzieć oczekiwaniom Waszej Ekscelencji, pracując ze
wszystkich sił nad chrześcijańskim wychowaniem i nauczaniem młodzieży,
szczególnie biednej i opuszczonej; kiedy liczba ich wzrośnie, chętnie poświęca się dla
dobra duchownego i moralnego tych szczepów, które będą potrzebowały ich pomocy,
aby poznać i wstąpić na drogę wiodącą do nieba.
Dlatego w przekonaniu, że powierzam moich synów w dobre ręce i że będą
mieli zawsze w Waszej Ekscelencji Ojca i obrońcę w każdej (431) potrzebie, już
dzisiaj dziękuję za tę dobroć i prosząco pasterskie błogosławieństwo dla nich i dla
siebie, kreślę się z głęboką czcią
Waszej Najprzewielebniejszej Ekscelencji najzobowiązańszy sługa
Turyn, 6 października 1887 r.
Ksiądz Jan Bosko
PS. Nasi misjonarze mają też list do prezydenta republiki, polecający ich jego
poparciu i miłości, wraz z zapewnieniem, że jesteśmy gotowi pokryć wszystkie koszty,
przewyższające granicę ustaloną przez jego miłosierdzie. Jeżeli Wasza Ekscelencja
uzna, może wspomniany list przeglądnąć dla własnej orientacji.
Kiedy synowie i córki Księdza Bosko w Ekwadorze byli już w dostatecznej
liczbie, oddali się rzeczywiście także prawdziwym i właściwym misjom w Wikariacie
Apostolskim Mendez Qualaquiza, utworzonym dla nich w roku 1893.
Arcybiskup, wzruszony do głębi przy czytaniu pokornego listu polecającego od
Księdza Bosko, tak mu odpowiedział: „Mam nadzieję, że (salezjanie) przez swoje
poświęcenie będą odzwierciedleniem miłości Czcigodnego Księdza i że w ten sposób
będą mi prawdziwą pociechą w trudach związanych z moim urzędem”334. Lecz
śmiertelne oczy Świętego już nie oglądały tych wierszy. Po 52 dniach podróży
misjonarze dojechali do Quito dnia 28 stycznia 1888 r., w wigilię uroczystości św.
Franciszka Salezego. Ks. Calcagno zawiadomił telegraficznie Księdza Bosko
333 Pierwowzór znajduje się w archiwum arcybiskupim w Quito.
334 Dodatek, dok. 83.
308

31.9 Page 309

▲back to top


o szczęśliwym przyjeździe. Telegram odczytano mu rankiem 30 stycznia. Zrozumiał
i pobłogosławił było to ostatnie błogosławieństwo przez niego udzielono swoim
synom zza morza.
309

31.10 Page 310

▲back to top


(432) R O Z D Z I A Ł XX
W czterech państwach Europy.
Kiedy Ksiądz Bosko stawał u progu wieczności, domy salezjańskie we
Włoszech pomnożyły się o dwa, a trzeci uległ poważnej przemianie. Istniejące już we
Francji i Hiszpanii zakłady nabierały siły i rozkwitu; Anglia przyjmowała pierwszych
salezjanów; Belgia gotowała się do otworzenia im swoich bram; Portugalia w dalszym
ciągu zabiegała o salezjanów. W innych częściach Europy czasopisma coraz więcej
zaczynały się zajmować Zgromadzeniem salezjańskim i jego Założycielem. W czasie
ostatniej choroby Księdza Bosko i po jego śmierci ze wszystkich stron napływały do
Oratorium setki listów, które były niby olbrzymim plebiscytem i świadczyły, jak
szerokimi kręgami rozeszła się sława jego świętości w ówczesnym świecie. Rozdział
ten, przedstawiając ostatnie blaski działalności Księdza Bosko, ma być równocześnie
pokazem jego wdzięczności względem dobrodziejów; zrobimy również mały przegląd
tego, co mówiono i pisano o włoskim świętym w jednym z krajów zawartych
w szachownicy etnicznej byłego cesarstwa Austro-Węgierskiego.
W ł o c h y.
Otwarcie zakładu w Parmie, którego sobie życzył bp Villa w 1879 r., natrafiło
na niepokonalne trudności. W chwili śmierci w roku 1882 biskup (433) zapisał
Księdzu Bosko dawny klasztor św. Benedykta, będący jego własnością,
z obowiązkiem otwarcia tam sierocińca w przeciągu trzech lat, po upływie których
nieruchomość przeszłaby na seminarium. Lecz, niestety, z powodu braku przepisowej
formy zapis nie mógł być wykonanym, a również seminarium nie mogło przejąć
własności, jako niezdolne do posiadania na mocy prawa o zmianie własności
majątków kościelnych. Stąd zabudowania przeszły do dóbr państwowych335.
Lecz w Parmie nie stracono nadziei. Bp Tescari, który jeszcze jako kanonik
katedralny miał bardzo wielki udział w staraniach poprzednich, zostawszy
ordynariuszem w Borgo San Domino, nie spuszczał tej sprawy z oka. Również nowy
ordynariusz Parmy, bp Miotti pragnął wypełnić wolę swego poprzednika. W ten
sposób wśród nużących i przewlekłych praktyk biurokratycznych doszło się do roku
1887, kiedy na koniec dnia 9 lipca Zarząd Dóbr Państwowych wystawił publiczną
licytację gmach i ogród św. Benedykta. „Nareszcie, pisał biskup336, wiecznie otwarta
sprawa tak upragnionego sierocińca dobiega końca”.
335 Por. tom XV, str. 302.
336 List do ks. Durando, Parma, 6 czerwca 1887 r.
310

32 Pages 311-320

▲back to top


32.1 Page 311

▲back to top


Ksiądz Bosko wyznaczył kogoś zaufanego, aby się stawiła na licytację i nabyła
nieruchomość dla osoby trzeciej. Majątek oszacowano na 34 tysiące lir. Lecz Zarząd
Państwowy oddał go dopiero na tydzień przed Bożym Narodzeniem. Pozostawała
jeszcze jedna trudność, należało usunąć tłum lokatorów i skreślić zaległy czynsz, na
ściągnięcie, którego byłoby potrzeba niemało kłopotów i wydatków. To wszystko
przewlekło sprawę tak dalece, że Ksiądz Bosko nie zobaczył już jej zakończenia.
Możemy jednak twierdzić, że zakład w Parmie był ostatnim założonym przez Sługę
Bożego we Włoszech.
Otwarcie nastąpiło dopiero w listopadzie 1888 r. wraz z objęciem parafii
i oratorium świątecznego. Dzieło rozwinęło się bardzo szybko, owszem rozszerzyło
się na całe miasto z przybyciem Córek Maryi (434) Wspomożycielki. Stąd też markiza
Zambeccari mogła słusznie pisać z Bolonii do ks. Rua w dniu 6 maja 1889 r.:
„Spędziłam tydzień w Parmie i doznałam wielkiej pociechy na widok zadowolenia
i szacunku, jakim się tam cieszą salezjanie”337.
Na rok 1887 przypada otwarcie sierocińca w Trydencie. Pisaliśmy już
wyczerpująco o pierwotnych staraniach338. Zaledwie przyszło do zgody między
księciem – biskupem, burmistrzem i Towarzystwem Dobroczynności a Księdzem
Bosko co do warunków umowy przez niego postawionych339, salezjanie wyruszyli
natychmiast z Turynu. Przybyli do Trydentu 15 października, powitani na dworcu
przez znakomitszych Pomocników. Ci, nasi przyjaciele życzyli sobie jednak, aby
sierociniec stanowił jedynie pierwszy etap i by salezjanie później wybudowali własny
dom, gdzie zamiast wznawiać podupadłe dzieło, mogliby rozwinąć własną działalność
wychowawczą według metod Księdza Bosko.
Zgodnie z wolą Kisędza Bosko i pod jego okiem, podczas ostatnich miesięcy
jego życia uległo zasadniczej przemianie kolegium na Valsalice. Myśl wprowadzenia
tam nowego porządku pojawiła się po raz pierwszy na Kapitule dnia 14 marca. Ks.
Rua przedstawił wtedy wniosek naprawienia na Valsalice różnych uszkodzeń,
wynikłych bądź to wskutek trzęsienia ziemi, bądź też wywołanych zębem czasu; radził
również wznieść nową kaplicę według gotowego już planu. Ksiądz Bosko odrzekł,
iż zanim przyłoży się rękę do roboty, należy zbadać dokładnie stan kolegium i ilość
wychowanków. Gdy mu odpowiedziano, że wychowanków jest tylko pięćdziesięciu
i trudno liczyć na więcej, rzucił taką (435) myśl: Należałoby się zastanowić, czy nie
byłoby stosowniej dać temu zakładowi inne przeznaczenie.
Dla poparcia tego wniosku ks. Bonetti przypomniał, że kolegium na Valsalice
przyjął Ksiądz Bosko jedynie na życzenie i prawie, że na rozkaz arcybiskupa
Gastaldiego, choć wszyscy współbracia byli temu przeciwni. Zaznaczył również,
z jakimi trudnościami walczyć musi personel wskutek nierówności społecznej między
337 Wśród rękopisów Księdza Bosko znaleźliśmy (archiwum, nr 963) szkic umowy zamierzonej pomiędzy nim a markizą
w sprawie założenia sierocińca w Parmie. Daty brak, lecz przypuszczalnie pochodzi on z roku 1876. Chociaż umowa nie
doszła do skutku, nie będzie od rzeczy ogłosić ją w Dodatku (dok. 84), jako dokument spisany przez Kisędza Bosko i przez
niego zaopatrzony w liczne poprawki.
338 Por. tom XVII, str. 583.
339 Tamże, str. 825.
311

32.2 Page 312

▲back to top


przełożonymi i wychowankami. Ks. Barberis zwrócił uwagę, że w następnym roku
dom w San Benigno nie będzie już zdolny pomieścić wszystkich kleryków, którzy po
nowicjacie mają opuścić Foglizzo. Ks. Cerruti podsunął, czy nie wypadałoby umieścić
na Valsalice około 50 kleryków. Lecz taki podział nie podobał się ks. Barberisowi,
ponieważ ucierpiałaby na tym jedność duchowa i jedność kierownictwa. Ksiądz Bosko
wysłuchał, ale nic nie odpowiedział. Dalsze rozpatrzenie tej sprawy odroczono na 15
dni po Wielkanocy.
Dnia 19 kwietnia powrócono do tego samego zagadnienia. Uradzono wówczas
znieść liceum na Valsalice; lecz rozstrzygnięcie, co należało uczynić w następstwie
tego postanowienia, odłożono do innego czasu. Kapituła uważała za stosowne orzec, iż
w każdym wypadku Ksiądz Bosko jest ostatecznym sędzią w sprawie mającej zapaść
uchwały.
Na posiedzeniu 27 czerwca ks. Rua przedłożył kosztorys budowy pralni dla
użytku zakładu na Valsalice; przewidywany wydatek miał wynosić 7.100 lir. Odnośnie
do istoty zagadnienia zdania były podzielone; w jednym tylko zgadzali się wszyscy,
mianowicie, by na razie zawiesić wszelkie prace. Na zakończenie Ksiądz Bosko
dorzucił jeszcze jedno słowo: Na Valsalice, rzekł, można by umieścić studentat dla
kleryków. Kapituła przyjęła to do wiadomości i nikt nie zabrał głosu.
(436) Dyskusja nad kolegium na Valsalice wypłynęła ponownie na obradach
dnia 18 sierpnia pod przewodnictwem ks. Rua, lecz znowu nic nie uchwalono. Na
posiedzeniu popołudniowym 23 sierpnia większość opowiedziała się za tym, żeby
ograniczyć całą reformę do ustalenia podwójnej pensji dla chłopców, jedną na 35,
drugą na 45 lir miesięcznie, to nadałoby życiu kolegium nowego oblicza, gdyż jego
bramy otwarły się dla szerszych warstw młodzieży, zwłaszcza ze stanu średniego.
Ksiądz Bosko nic przeciwko temu nie wyrzekł. Lecz widocznie w dniach następnych
musiał wytłumaczyć ks. Rua, jaka była właściwie jego myśl; rzeczywiście ks. Rua
w dniu 13 sierpnia, przechodząc do porządku dziennego nad wszystkimi
rozbieżnościami, przedłożył bez niczego wniosek, by zmienić zupełnie przeznaczenie
zakładu na Valsalice i umieścić tam studentat dla kleryków. Namyślano się jeszcze,
czy razem z klerykami zatrzymać i chłopców, lecz zwyciężyli ci, którym nie podobała
się taka mieszanina jako nieodpowiednia. Poddany pod głosowanie wniosek
o przeniesienie całego studentatu kleryków na Valsalice Kapituła uchwaliła
jednomyślnie.
Na tym samym posiedzeniu wybrano potrzebny personel. Ks. Barberis został
mianowany dyrektorem. W przeciągu miesiąca klerycy – studenci z San Benigno,
spędzający wakacje w Lanzo, i ci, co ukończyli nowicjat w Foglizzo, zjechali się na
Valsalice, które w krótkim czasie urządzono na wygodną siedzibę dla nowych
mieszkańców. Aby zaś zapobiec wszelkim późniejszym wątpliwościom,
podejrzeniom, lub nieporozumieniom, Ksiądz Bosko nazwał dom i kazał wypisać
wielkimi literami nad wejściem: „Seminarium dla Misji Zagranicznych”. Pod tą nazwą
przedstawił odnowiony zakład władzom kościelnym i świeckim. Tak więc dla
Valsalice otwierała się nowa era, bogata w różne i chwalebne koleje.
312

32.3 Page 313

▲back to top


B e l g i a.
Pierwsze dzieło salezjańskie w Belgii nosi na sobie piętno szczególnego
działania nieba. Ileż zabiegów poświęcił w poprzednim trzechleciu ks. bp. Doutreloux
z Lièga, ażeby nakłonić Księdza Bosko do (437) otwarcia w jego mieście szkoły
zawodowej! Zwrócił się nawet o poparcie do Leona XIII. Widząc, iż jego gorące
pragnienie nie może być natychmiast wysłuchane, nie stracił ducha, lecz uciekł się do
modlitwy340.
Wiadomości, jakie w roku 1887 krążyły o stanie zdrowia Księdza Bosko,
napełniły go wielką obawą. Słysząc później, iż Słudze Bożemu stale się pogarsza,
postanowił wybrać się do Rzymu. Zanim opuścił diecezję, zarządził we wszystkich
klasztorach szczególne modlitwy o pomyślny skutek swej podróży.
Do Turynu przyjechał 7 grudnia, w wigilię Niepokalanej i wynająwszy pokój
w hotelu341, przybył do Oratorium. Zdaje się, że nie mógł zaraz widzieć się
z Księdzem Bosko; rozmawiał natomiast z ks. Durando, który nadal prowadził sprawy
związane z otwarciem nowych zakładów.
Następnego poranka został przyjęty przez Sługę Bożego w towarzystwie bpa
Cagliero i księdza Durando. Poprzedniego wieczora Ksiądz Bosko powiadomiony
o wszystkim umówił się z innymi przełożonymi, że wypadałoby jeszcze poczekać
przez jakiś czas. Teraz zaś wręcz przeciwnie, ku wielkiemu osłupieniu księdza
Durando, odpowiedział twierdząco na prośbę biskupa, jak gdyby znikły wszelkie
trudności wzięte pod uwagę dnia poprzedniego. W południe zaprosił biskupa na obiad.
Ten ofiarował Księdzu Bosko swe ramię i podtrzymując go zaprowadził aż do jadalni.
Tu Święty w serdecznych wyrazach podziękował mu za miłosierną usługę. Przy końcu
biskup chciał ponownie oddać mu tę samą grzeczność, lecz Ksiądz Bosko wymówił
się w pokorny sposób. Ks. Viglietti tak pisze w swoim dzienniczku: „Wszystkich
wzruszyła delikatność dostojnego prałata, gdyż zdawało się, że wzrósł on od młodości
w przywiązaniu do Księdza Bosko, jakby jeden spośród nas; podobnież zbudowała nas
pokora, z jaką Ksiądz Bosko zdołał się wymówić”.
We wspomnieniach o tym spotkaniu biskup nie omieszkał nigdy podkreślić
wrażenie, jakie na nim sprawił pewien ruch i pewne zdanie (438) Świętego. W chwili
gdy miano iść na obiad, sławny hellenista prałat Pechanino. Stary i wierny przyjaciel
prałat Pechenino! znajdujący się również wśród zaproszonych, zachęcał Księdza
Bosko do nadziei w rychłe wyzdrowienie; lecz Sługa Boży, wychodząc
w towarzystwie gości, uśmiechnął się i wskazał ruchem oczu i głowy na trupią czaszkę
stojącą na komodzie. Był to ruch nagły, na który prał. Pachino nie zwrócił uwagi, lecz
dostrzegł go biskup i gdy w kwietniu 1888 roku bawił ponownie w Turynie,
opowiedział o tym wypadku przełożonym Kapituły.
340 Por. tom XVII, str. 348.
341 Dzienniki podały, że zamieszkał w Oratorium; lecz to twierdzenie nie da się pogodzić z tym, co sam biskup pisał 25
marca 1888 r. do księdza Rua. Zamierzając udać się do Rzymu, prosił go, ażeby mu wskazał w Turynie jakiś dobry hotel,
gdyż z poprzednio wybranego nie był zadowolony.
313

32.4 Page 314

▲back to top


Po obiedzie tok rozmowy padł na temat ważności i skuteczności częstej
Komunii św. jako środka do poprawy życia, zwłaszcza wśród młodzieży i do
skierowania jej na drogę doskonałości. Ksiądz Bosko zwrócił się w pewnej chwili do
biskupa i zawołał: W tym leży cała tajemnica! Wypowiedział to głosem słabym, lecz
z takim odcieniem wiary i miłości, że wzruszyło go do żywego, jak później sam
biskup wyznał przed ks. Rua.
Opuścił Oratorium z sercem pełnym pociechy i radości, że tyle modlitw nie
poszło na marne. Lecz z drugiej strony nie mógł dociec, podobnie jak początkowo
i przełożeni nie wiedzieli, dlaczego Ksiądz Bosko w ciągu zmienił zdanie. Jedynie ks.
Viglietti, a później i bp Cagliero częściowo poznali tę tajemnicę. Gdy rankiem w dzień
Niepokalanej ks. Viglietti przyszedł do Księdza Bosko, aby mu odczytać jakiś wyjątek
z „Unità Cattolica”, takie usłyszał polecenie: Weź pióro, atrament i papier, i zapisz to,
co ci podyktuję. I podyktował: „Wierne słowa, jakie mi powiedziała Dziewica
Niepokalana w widzeniu tej nocy: „Podoba się Bogu i Najświętszej Maryi Pannie,
ażeby synowie św. Franciszka Salezego udali się i otwarli zakład w Liège ku chwale
Najświętszego Sakramentu. Tu rozpoczęła się publiczna cześć Jezusa Chrystusa, tutaj
też powinni ją rozszerzyć wśród wszystkich rodzin, a szczególnie wśród rzesz
młodzieży, która w różnych stronach świata jest albo będzie powierzona ich pieczy”.
W dniu Niepokalanego (439) Poczęcia Najświętszej Maryi Panny 1887 roku”. Tu
kazał postawić kropkę. W czasie dyktowania zanosił się od szlochań; wzruszenie
wstrząsało nim także później. Kiedy się uspokoił, ks. Viglietti otworzył dziennik;
zaczął czytać artykuł o misjonarzach, którzy wyjechali do Ekwadoru; lecz zaraz
musiał przestać, bo na wzmiankę o opiece Maryi Wspomożycielki nad salezjanami,
gwałtowne łkanie opanowało Kisędza Bosko tak, że i samego sekretarza łzy dławić
zaczęły. W dzienniczku takie robi spostrzeżenie: „Są to chwile uroczyste, wyjątkowe...
Trzeba ich doświadczyć, ażeby mieć wyobrażenie, jak Pan Bóg przemawia”.
I oto w tej chwili wchodzi bp Cagliero. Ksiądz Bosko polecił księdzu
Viglietti’emu odczytać słowa Nieba. Biskup zdziwiony do najwyższego stopnia,
oniemiał na chwilę a potem rzekł: Również ja byłem przeciwnego zdania; lecz teraz
przyszedł rozkaz. Nie pozostaje więc nic innego, jak usłuchać. Umówiono się, żeby
nie wspominać o tym biskupowi z Liège, lecz tylko wyrazić po prostu swą zgodę,
a dopiero później, gdy sprawy już pójdą dobrze, zdradzić pobudkę, która skłoniła
Księdza Bosko do powzięcia takiego postanowienia. W tej właśnie okoliczności Sługa
Boży wypowiedział owo sławne zdanie: Dotychczas postępowaliśmy pewną drogą.
Nie możemy pobłądzić, bo Maryja nas prowadzi.
Wypadki rychło wykazały, że naprawdę Matka Najświętsza życzyła sobie
zakładu w mieście Bożego Ciała. Doświadczył tego namacalnie sam Biskup, o czym
opowiedział księdzu Cagliero, gdy ten bawił u niego z końcem 1888 roku. Po
powrocie do diecezji biskup Doutreloux zaczął się zaraz krzątać koło budowy gmachu.
Plac odpowiedni był upatrzony, lecz kosztował bardzo słono. Biskup poprosił do
siebie właściciela, ażeby skłonić go do ustępstwa z tak wygórowanej ceny. Ten, gdy
314

32.5 Page 315

▲back to top


się dowiedział, iż chodzi tu o dzieło Księdza Bosko, zgodził się na 50 tys. franków,
lecz kontrakt miał być sporządzony notarialnie.
Jeśli tak, ciągnął dalej biskup, to wezwijmy notariusza i zawrzyjmy umowę
choćby zaraz. Biskup był bardzo zadowolony z żądanej ceny, lecz ponieważ na razie
nie miał 50 tys. franków, prosił o zwłokę aż do wieczora. Po odejściu właściciela
zamknął się na modlitwie przed Przenajświętszym Sakramentem. Wtem pod wieczór
przybywa do pałacu jeden z proboszczów diecezji i powiada, że przynosi pewną sumę
pieniędzy (440) od osoby, która nie życzy wyjawienia swego nazwiska i pragnie, by
ofiara była obrócona na dzieło dobroczynne, znane biskupowi.
O, mamy ich tak dużo w naszej diecezji! - odrzecze biskup. Tutaj zakład dla
biednych, tam dla...
Nie, nie, Ekscelencjo! przerywa proboszcz. Osoba życzy sobie, by pieniądze
obrócono na dzieło szczególne, które Wasza Ekscelencja ma w tej chwili pod ręką.
Proszę zauważyć, iż suma jest znaczna.
Zobaczmy, ile wynosi?
50 tysięcy franków!
51 O, proszę, proszę dać! To Pan Bóg księdza tu przysłał.
Wziął pieniądze, osobiście zaniósł je właścicielowi i w godzinę później umowa
była zawarta i należność uiszczona.
Dużo mówiło się w Liege o przyszłym zakładzie, a więcej jeszcze o Księdzu
Bosko. Po powrocie biskupa pewien przemysłowiec z Liege podczas podróży do
Włoch zwiedził także Oratorium. O jego wrażeniach można czytać w korespondencji
z dnia 23 grudnia z Florencji do „Gazette de Liege”342. Miał szczęście widzieć Księdza
Bosko, zanim ten położył się do łóżka, aby już więcej z niego nie powstać. Przedstawił
go ks. Durando: „Patrzałem pisze, patrzałem ze wzruszeniem na czcigodnego starca,
siedzącego na wytartej sofie, zgarbionego pod brzemieniem lat i trudów długiego
apostolstwa. Zupełne wyczerpanie nie pozwalało mu utrzymać się na nogach; podniósł
jednak nieco głowę, zazwyczaj pochyloną i mogłem zobaczyć jego oczy trochę
przymglone, lecz jeszcze pełne wyrazu i dobroci. Włada dobrze językiem francuskim.
Mówił powoli i z pewnym wysiłkiem; mimo to oddaje z wielką jasnością swoje myśli.
Przyjął mnie z chrześcijańską, a zarazem godną i serdeczną prostotą. Byłem do głębi
wzruszony widokiem tego starca, który prawie umierający i stale oblężony przez
odwiedzających, interesował się wszystkimi (440) szczerze i z miłością”. Święty
wyraził się przed nim z wielkim podziwem o biskupie Doutreloux, chwaląc zwłaszcza
jego gorliwość w pracy na korzyść warstw robotniczych.
Biskup drżał o życie Księdza Bosko. Kiedy podczas choroby rozeszła się wieść
o nagłym polepszeniu, napisał zaraz do ks. Rua343: „Niech będzie Bóg uwielbiony
i tysiąckrotnie dzięki Maryi Wspomożycielce! Dzienniki paryskie podały dziś
szczęśliwy telegram Księdza oznajmujący, że naszemu świętemu i kochanemu
Księdzu Bosko nie grozi już niebezpieczeństwo. Cieszę się z tego tak, jak gdyby
342 Dodatek, dok. 85
343 Liege, 2 stycznia 1888 r.
315

32.6 Page 316

▲back to top


chodziło o mojego ojca. I nic w tym dziwnego, gdyż od dawna, osobliwie od chwili
mojej podróży do Turynu, coraz bardziej, choć nie umiem tego wyrazić, czuję się
jednym z rodziny salezjańskiej. Sam Ksiądz Bosko wręczył mi dyplom przyjęcia wraz
z wyrazami takiej miłości, że nigdy tego nie zapomnę. Proszę mu wyrazić moje pełne
zadowolenie i radość oraz złożyć najszczersze życzenia rychłego powrotu do zdrowia.
Dnia 21 stycznia wysłał do Turynu profesora katolickiego uniwersytetu
w Lowanium, architekta Hellepute, któremu zamierzał poruczyć budowę
wspomnianego zakładu, ażeby zwiedził domy i dzieła salezjańskie i w ten sposób
wyrobił sobie dokładne pojęcie o zadaniu, jakiego miał się podjąć. Polecając go ks.
Rua pisał344: „Ośmielam się prosić dla tego wzorowego katolika o łaskę, by mógł być
dopuszczonym przed oblicze Księdza Bosko i otrzymać jego błogosławieństwo”.
Lecz, niestety, w chwili jego przybycia stan zdrowia Sługi Bożego był już bardzo
groźny.
Po śmierci Świętego bp Doutreloux na ks. Rua całe przywiązanie, jakie żywił
ku Księdzu Bosko. Kiedy miał wyruszyć do Rzymu, powiadomił, że się zatrzyma
w Turynie, by się z nim zobaczyć, po czym dodał345: „Mam zamiar udać się na grób
naszego kochanego i (442) nieodżałowanego Księdza Bosko”. Niczego się nie
podejmował przy budowie planowanego zakładu bez poprzedniego zasięgnięcia rady
u ks. Rua. Żywił niezłomną nadzieję, iż dzieło salezjańskie w Liege czeka wspaniała
przyszłość346. W maju 1890 r. ks. Rua udał się do Liege. Okazało się wówczas w całej
pełni, jak wielkie pojęcie miał biskup o pierwszym następcy Księdza Bosko; tak
bowiem pisał do ks. Durando347: „Czy mam wyznać, jak wielce nas zbudował swoją
ujmującą grzecznością, połączoną z cnotą wewnętrzną? Jego słowa, nacechowane
namaszczeniem i pobożnością, jego oblicze pełne słodyczy, podbijały serca
wszystkich. Nie zdołam dostatecznie podziękować Opatrzności Bożej, która posłała
nam go tutaj na dzień poświęcenia kamienia węgielnego pod sierociniec św. Jan
Berchmansa”.
Otaczał zawsze prawdziwie ojcowską czułością synów Księdza Bosko,
wysłanych do Liege i ich wychowanków – rzemieślników. Ku upamiętnieniu dnia,
w którym Ksiądz Bosko wysłuchał jego prośby, obchodził z nimi co roku uroczystość
Niepokalanego Poczęcia. Za nich odmawiał szczególną modlitwę dziękczynienia po
Mszy św. i w pacierzach wieczornych. Po powrocie z jakiejś podróży pierwszą rzeczą
było odwiedzenie sierocińca. Goszcząc u siebie wybitniejsze osobistości, prowadził je
na zwiedzenie zakładu. Nowicjat w Hechtel, otwarty w roku 1896, powinien
przechować zawsze żywo w pamięci miłość tak dostojnego prałata, okazaną mu
zwłaszcza w ciężkich początkach. Biskup raczył osobiście towarzyszyć pierwszym
nowicjuszom do domu nowicjackiego, a w przeciągu pięciu lat odwiedził ich aż cztery
razy. Zmarł w sierpniu 1901 roku. Hechtel, to skromna wioska, która „ab
344 Liege, 21 stycznia 1888 r.
345 Liege, 25 marca 1888 r.
346 List do ks. Rua, Liege, 8 kwietnia 1889 r.
347 Liege, 15 maja 1890 r.
316

32.7 Page 317

▲back to top


immemorebili – od niepamiętnych czasów” nie oglądała biskupa. Raz napisał do
dyrektora ks. Tomasettiego jedynie dla polecenia mu, by nie umieszczał łóżek
nowicjuszów zbyt blisko świeżych murów. Lubił powtarzać: Ksiądz Bosko mi
przyrzekł, że w sześć lat po przybyciu salezjanów do Liege ich liczba potroi się
w Belgii. Salezjanie udali się tam w roku 1891; w roku 1897 mieli rzeczywiście trzy
zakłady, bo do istniejącego domu w Liege dołączył się jeden w Tournai a drugi
w wyżej wspomnianym Hechtel.
C z e c h o s ł o w a c j a. (443)
Nie mamy do omówienia żadnego zakładu w Czechosłowacji; zamierzamy
jedynie wykorzystać niektóre źródła dla wskazania na pierwsze ziarna, z których
wykwitło dzisiejsze dzieło salezjańskie w młodej republice. Ziarna te padły najpierw
w Czechach i zaczęły z wolna kiełkować jeszcze za życia Księdza Bosko.
Czechy, należące niegdyś do cesarstwa Austro-Węgierskiego, posiadają własny
język, własną literaturę i historię. Po roku 1880 zaczęły przeżywać smutny okres na
skutek rozszerzania się naturalizmu w wychowaniu młodzieży. Lecz dobrzy ludzie nie
zasypiali w bezczynie i przeciwstawili się złu wszelkimi prawnymi środkami.
Znamienny jest fakt, że pisarze katoliccy, zjednoczeni koło czasopisma
„Vlast”(Ojczyzna), ostro zwalczali błędy pedagogiczne swoich poprzedników.
Pojawiały się w nim często artykuły wychowawców, pragnących znaleźć skuteczne
środki przeciwko złu rozsiewanemu przez propagandę antychrześcijańską, zwłaszcza
wśród synów ludu. Na teren tak przygotowany padły w sam raz pierwsze wieści
o Księdzu Bosko.
Cudowna działalność świętego wychowawcy włoskiego zwracała coraz
bardziej uwagę światłych osób. W roku 1882 pojawiło się pierwsze dziełko o życiu
i dziełach Księdza Bosko; autorką była pewna nauczycielka ze Smichowa,
przedmieścia Pragi348. W roku 1885 przerobiła swoje dziełko i ogłosiła w wydaniu
ulepszonym, umieszczając na karcie tytułowej podobiznę Sługi Bożego klęczącego
przed statuetką Maryi Wspomożycielki wraz z odwzorowaniem własnoręcznie przez
niego napisanego wezwania: „Maria, Auxilium Christianorum, ora pro nobis”. Książkę
poświęciła pani Marii Riegrowej, prezes Komitetu Pań opiekujących się przytułkami
i ogródkami dziecięcymi w Pradze349. Czasopismo „Vlast”, (444) które później często
pisywało o Księdzu Bosko, zamieściło przychylną ocenę pierwszego wydania350.
Także inne czasopisma dały o nim pochlebne zdania.
Tym sposobem znajomość Księdza Bosko rozniosła się tak szeroko, nie tylko
w Pradze, lecz i w innych ośrodkach Czech, że o jego śmierci nie które dzienniki351
doniosły jako o wydarzeniu światowej wagi. W roku 1889 nauczyciel Józef Flekacet
ogłosił biografię o Księdzu Bosko napisaną po francusku przez Du Boys
348 Barbara Pazdernikowa: „Krestanske”. („Dzieło miłosierdzia chrześcijańskiego”). Praga 1882 r.
349 Tytuł ten sam, co poprzednio. Tomik ma o 10 stron więcej.
350 Rok I, nr 9, 1884 r.
351 „Praske vecerni nowiny”, 25 stycznia i 8 lutego 1888 r; „Lidowe listy (Dziennik Ludowy)”z 1 kwietnia.
317

32.8 Page 318

▲back to top


a przetłumaczoną przez siebie na język czeski352. Pierwsze wiadomości o Księdzu
Bosko przyszły nie z Austrii, ale z Francji, której ideologicznie naród czeski czuł się
bliższym. Stąd wspomniani autorzy czerpali ze źródeł francuskich i u wszystkich
górowała dążność podkreślania głównie wartości szkół zawodowych,
zorganizowanych na wzór Księdza Bosko.
Ta, że tak powiemy, salezjańska literatura wpłynęła na wytworzenie
bezpośredniego zetknięcia obywateli czeskich z Księdzem Bosko; przede wszystkim
znamienną była wizyta księdza Józefa Kousala. Latem 1887 roku został on wysłany do
Turynu przez rząd Riegera, ażeby z bliska zapoznał się z systemem salezjańskim.
Prawdę mówiąc, nie nadawał się zbytnio do tego zadania, gdyż jako kapelan domu
poprawczego poszukiwał raczej metody wychowawczej, zdatnej do podniesienia
biednej, zbłąkanej młodzieży. Istotnie, gdy się przedstawił Księdzu Bosko w zakładzie
w Lanzo i wyłożył mu cel swoich odwiedzin, spostrzegł, że Święty utkwił w niego
wzrok pełen zdziwienia i dał mu taką odpowiedź: Ksiądz został mylnie uświadomiony.
My zajmujemy się młodzieżą biedną i opuszczoną, lecz nie występną. Dla tej służby
jest zakład państwowy zwany „Generala”. O ile ksiądz uważa, niech się tam uda.
(445) Te słowa nie odstręczyły go od zwiedzenia Oratorium, lecz nie pojął ani
odrobiny z jego ducha. Dla urzędnika przywykłego do biurokratyzmu austriackiego
trzeba było czegoś więcej, niż przelotnego rzutu oka, aby sobie wyrobić jakieś pojęcie
o Oratorium, czyli o pedagogii Księdza Bosko, opartej na synowskim zaufaniu
i świętej wolności! Oratorium, o ile można było wnioskować, wydawało mu się
niedostępnym szczytem: takiej gromady chłopców, jego zdaniem, nie można było
otoczyć dostateczną opieką i utrzymać w karności. Jednak w jego sprawozdaniach
było to dobre, że porównując Oratorium z „Generalą” stwierdził, iż w zakładzie
Księdza Bosko panuje miłość, podczas gdy w zakładzie rządowym nie widać nic
innego, jak tylko „humanitarność masońską”. W imię prawdy musimy tu dodać,
iż później Kousal, lepiej uświadomiony, wydał całkowicie odmienną ocenę: owszem
w roku 1934 pisał o nowym Świętym z większym zrozumieniem i górnymi
pochwałami.
Również inny czechosłowak zetknął się z Księdzem Bosko, lecz był to
założyciel nowego zgromadzenia zakonnego. Mamy na myśli Ojca Klemensa Petr,
rodem z Susici. Po otrzymaniu święceń kapłańskich w roku 1880 trapiły go
wątpliwości, czy ma obrać życie zakonne. Choć wiele się modlił, duch jego był
zawsze pogrążony w ciemności. Prosił wtedy Boga, by mógł spotkać człowieka rady,
który by rozjaśnił jego umysł. W roku 1886 wyruszała do Wiecznego Miasta
pielgrzymka kapłanów czeskich: przyłączył się do niej. W Rzymie uzyskał prywatną
audiencję u Papieża Leona XIII, który po wysłuchaniu go odrzekł: Idź, mój synu
i wychowuj młodzież przy świątyni. Będąc wicerektorem wyższego seminarium,
zrozumiał słowa Namiestnika Chrystusowego jako głos z nieba. W drodze powrotnej
odwiedził Księdza Bosko i oglądnął szczegółowo jego zakłady turyńskie, skąd
352 Ukazała się w kilku częściach we „Vlast”, rok 1888-89.
318

32.9 Page 319

▲back to top


zrodziła się w nim myśl założenia czegoś podobnego w jego ojczyźnie na korzyść
młodzieży i wychowania kleru. Zdawało mu się, że taka była wola Boża. Mimo
sprzeciwu ze strony znajomych i przyjaciół zrzekł się piastowanej dotychczas
godności; skupił koło siebie kilku młodzieniaszków i rzucił podwaliny pod
Zgromadzeniem Braci od Najświętszego Sakramentu, pragnąc, by jego członkowie
uświęcili siebie i innych głównie przez wielką wiarę i (446) szczerą miłość ku
Najświętszemu Sakramentowi. Również Ojciec Petr doświadczył, ile kosztuje
założenie zgromadzenia, lecz pośród walk i trudności przyszły mu z pomocą
pokrzepiające słowa Księdza Bosko. Z końcem 1887 roku pewien student teologii,
wysłany przez niego do Księdza Bosko dla zasięgnięcia rady w sprawie założenia
wspomnianego zgromadzenia, przywiózł mu następującą odpowiedź: Niech Ksiądz
rozpoczyna spokojnie: Maryja Wspomożycielka dokona reszty. Istotnie, po
szczęśliwym przezwyciężeniu trudności doznał tej pociechy, że mógł oglądać swoją
rodzinę zakonną opartą na trwałych podstawach353. Także pewien ksiądz Słowak
z archidiecezji ostrzychomskiej (Ostrzychom – miasto dziś wcielone do Węgier pod
mianem Esztergom) utrzymywał stosunki z Księdzem Bosko. Po przyjęciu święceń
kapłańskich w styczniu 1883 roku obawiał się, że rychło będzie musiał opuścić plac
boju, zniewolony do zaniechania pracy duszpasterskiej z powodu słabego zdrowia. Już
w latach seminaryjnych nigdy nie czuł się dobrze, lecz teraz było jeszcze gorzej.
Szarpany tak smutnymi myślami przeczytał o cudownych wydarzeniach podczas
podróży Księdza Bosko do Paryża. Czytanie to wywarło na nim tak silne wrażenie,
że postanowił się polecić jego modlitwom. Napisał więc w czerwcu list do Sługi
Bożego, przedstawił swoje ciężkie położenie i prosił o pomoc. Ksiądz Bosko za całą
odpowiedź posłał mu obrazek Maryi Wspomożycielki Wiernych z następującym
własnoręcznym napisem: „Maria sit tibi auxilsum in vita, levamen in periculis,
solamen in morte, gaudium in coelo. Mariam cogita, Mariam invoca. Ieiunium et
oratio valde tibi proderunt. Taurini, 23 iunii 1883. Joh. Bosco, sacerdos – Niech
Maryja będzie ci wspomożeniem za życia, podporą w niebezpieczeństwach, pociechą
przy śmierci, radością w niebie. Myśl o Maryi, wzywaj Maryi. Post i modlitwa wielce
Ci będą pomocne. Turyn, 23 czerwca 1883. Ksiądz Jan Bosko”. Otrzymanie,
przeczytanie i ustąpienie zwykłych dolegliwości były niejako równoczesne.
Sprawował od tej chwili obowiązki proboszcza w różnych miejscowościach Słowacji,
a ostatnio w Zawodzie, niedaleko Bratysławy, gdzie zmarł 24 grudnia 1934 r. w wieku
75 lat. Przysłany obrazek był mu bardzo drogi i przechowywał go zawsze brewiarzu,
a słowa Świętego uważał za wytyczną własnego życia.
A n g l i a. (447)
Pierwszy dom salezjański na ziemi angielskiej otwarto w roku 1887; lecz
pierwsze starania sięgają roku 1876. Hrabina Irena Dzierżykraj Morakowska
353 „Cesky ludimil a apostol mladeze P. Klement Petr (Czeski miłośnik i apostoł młodzieży Ojciec Klemons Petr). W zbiorze
„Ziwotem” (Poprzez życie).
319

32.10 Page 320

▲back to top


z Wielkiego Księstwa Poznańskiego, zamężna za Karolem de la Barre Bodenham,
księciem na Hereford, miała małżonka bardzo chorego. W nadziei, że Ksiądz Bosko
go uzdrowi napisała do niego list. Z treści listu wynika, że znała go nie tylko
powierzchownie354.
Prosiła o modlitwy i obiecywała, że będzie się starała o otwarcie w Londynie
zakładu salezjańskiego, o ile zostanie wysłuchana. „Dzieło Księdza leży nam bardzo
na sercu – pisała - i mam nadzieję, że przed naszą śmiercią zobaczymy je
przeszczepione do Londynu; może nawet jesteśmy już na dobrej drodze, jeśli
uzyskamy łaskę, o którą błagam”. Lecz mąż jej zmarł w roku 1880355. Czasy jeszcze
nie dojrzały.
Inne starania wyszły z łona londyńskiej Konferencji św. Wincentego a Paulo.
Podobnie jak w Buenos Aires, w Paryżu i gdzie indziej, tak i w Londynie
Stowarzyszenie św. Wincentego, stykające się zawsze z ludzką nędzą, oczekiwało od
Księdza Bosko pomocy na korzyść biednej i opuszczonej młodzieży. Napisał mu
o tym imieniem Rady Głównej sekretarz Gwaltier Husscy Walsh w dniu 21 stycznia
1884 r. Znał on Księdza Bosko od roku 1887, bo w tymże roku wraz z hrabiostwem
Denbigh, z panem Lane Fox i z panią Fitr Gerald odwiedził go w Turynie. Dnia 13
maja 1878 r. przemawiał o nim i o jego dziele na zebraniu, które się odbywało
w obecności kardynała Manning. W styczniu 1884 r. Lady Herbert of Lea ogłosiła na
ten sam temat artykuł w „Month”, kończący (448) się oświadczeniem, iż Ksiądz
Bosko wyraził przed nią chęć otwarcia zakładu w Londynie. W tym samym miesiącu
wspomniany uprzednio sekretarz zwrócił uwagę Rady na powyższy artykuł i napisał
również do chorego asystenta kościelnego Ojca Lord Douglas Hope, który mu
odpowiedział, iż byłby bardzo zadowolony z przybycia Księdza Bosko do Londynu.
Nie dość na tym. Pan Dudley Leathley, honorowy członek Rady, wróciwszy przed
kilku dniami z Włoch, gdzie wraz ze swoim przyjacielem złożył wizytę Słudze
Bożemu - opowiadał jak Ksiądz Bosko w słowach pełnych zachęty wyrażał się
o otwarciu zakładu w Londynie. Te właśnie warunki spowodowały, że napisano do
Księdza Bosko wyżej wspomniany list.
Wszystkie powyższe dane wróżyły jak najlepszą odpowiedź. A było naprawdę
potrzeba kogoś, kto by pomyślał o biednej młodzieży londyńskiej! „Obecnie, pisał p.
Walsh, posiadamy tylko jedno schronisko dla młodzieży rzemieślniczej w tym
czteromilionowym mieście, gdyż jedynie Lord Douglas zbiera robotników katolickich.
Istniał wprawdzie także „Patronage – Patronat”, kierowany przez Braci Miłosierdzia
z Gand; lecz zakonnicy ci odeszli i dom stoi nieczynny”. Ich wyjazd został
spowodowany brakiem środków do życia i podstępnymi, zakulisowymi intrygami.
Ksiądz Bosko dopisał u góry listu: „Niech ks. Durando o tym pomówi”. Miał na myśli:
na Kapitule, lecz w protokółach nie ma o tym wzmianki.
354 Dodatek, dok. 86.
355 Hrabina nie miała potomstwa. Tytuł Bodenham i ziemie przeszły na hrabiego Łubieńskiego, wielkiego wielbiciela
Księdza Bosko i gorliwego Pomocnika.
320

33 Pages 321-330

▲back to top


33.1 Page 321

▲back to top


Ponownie omawiano sprawę na Radzie Stowarzyszenia św. Wincentego w roku
1886, a w sprawozdaniu drukowanym tegoż roku trzy bite stronice streszczają historię
życia i dzieł Księdza Bosko i kończą się twierdzeniem, że tego rodzaju system można
by z wielką korzyścią wprowadzić w Wielkiej Brytanii i Irlandii. Doświadczenie
poparło ten sąd w stosunku do obydwóch krajów Zjednoczonego Królestwa, lecz na
wszystko potrzeba było stosownego czasu.
Chętnie korzystamy ze sposobności, by wspomnieć także o trzeciej części
Zjednoczonego Królestwa. W tym samym roku, w którym salezjanie (449) udali się do
Londynu, przyszło zaproszenie ze Szkocji. Arcybiskup Eyre z Glasgow, mający
w swoim mieście dużo Włochów, chciał, ażeby zajął się nimi jakiś kapłan - salezjanin,
tym więcej, że ich dzieci były religijnie bałamucone przez protestantów. Pisząc w tej
sprawie do Księdza Bosko wspomniał z przyjemnością o swoim spotkaniu z nim
w Rzymie, oraz że niejaki p. Monteith z Carstairs marzył ciągle o sprowadzeniu
Towarzystwa Salezjańskiego do archidiecezji. Ksiądz Bosko kazał sobie
przetłumaczyć ten list, a potem u góry dopisał: „Niech o tym pomówi poważnie ks.
Rua”. Innymi słowami, życzył sobie, ażeby tę sprawę dokładnie rozważono na
Kapitule. Ks. Rua odczytał prośbę na posiedzeniu dnia 30 listopada, lecz musiano
odpowiedzieć odmownie, gdyż Ustawy nie pozwalały, by salezjanin prowadził życie
tak odosobnione. Wszelako przyobiecano arcybiskupowi, iż mu się poszuka dobrego
i gorliwego kapłana świeckiego; równocześnie wyrażono nadzieję, że może wnet
znajdzie się odpowiedni personel znający język angielski, co umożliwiłoby
uruchomienie sierocińca także w Glasgow lub w innym mieście archidiecezji356.
Kiedy do otwarcia domu w Londynie brakowało już tylko niektórych
formalności, rada pewnej wpływowej osobistości o mało nie pokrzyżowała planów,
gdyby Ksiądz Bosko, roztropny w postanowieniach, nie był również nieugięty
w wykonaniu. Biskup Jan Butt z Southwark, od którego miał zależeć przyszły zakład,
obbywał w maju 1887 roku wizytę „ad limina – do stóp Stolicy Apostolskiej”...
dowiedziawszy się, że Ksiądz Bosko również bawił w Rzymie na konsekracji świątyni
Najświętszego Serca Jezusowego i zamierzał przyjąć zakład w obwodzie Battersea
(czytaj: Battersi), udał się do niego, aby go skłonić do zaniechania planów, podając
jako powód ubóstwo miejsca i niemożliwość utrzymania tam ani jednego księdza. Po
powrocie do diecezji jeden z jego kapłanów przyszedł mu złożyć uszanowanie
i gratulował mu szczęścia, iż mógł rozmawiać ze Świętym.
Ze Świętym?... A któż to? - zapytał. (450)
Ksiądz Jan Bosko z Turynu.
To ma być Święty? Być może, lecz na swój sposób. To człowiek uparty przy
swoim zdaniu. Wie ksiądz, kto zrobił na mnie wrażenie Świętego? Jego zastępca ks.
Michał Rua. To prawdziwy asceta. Wysłuchał moich wywodów, zapisał je i zapewnił,
że przedstawi sprawę na Kapitule. Lecz kiedy się żegnałem, Ksiądz Bosko, który
356 List ułożony po angielsku przez ks. Redahan i podpisany przez Księdza Bosko przechowuje się w archiwum zakładu św.
Piotra, Bearsden, Glasgow. Dodatek, dok. 87 A-B.
321

33.2 Page 322

▲back to top


zaledwie mógł utrzymać się na nogach, tak mi wyrzekł: „Księże Biskupie! Salezjanie
przybędą do Battersea. Będziemy tam mieli wielki kościół i obszerne podwórza;
zakład ten będzie jednym z największych w Zgromadzeniu”. Gdzież Ksiądz Bosko
znajdzie na to miejsce? Chyba, że zajmie ogrody publiczne!
Kapłanem tym, przed którym biskup tak się zwierzył, był Wilhelm
Cunnhigham; sam o tym opowiedział inspektorowi salezjańskiemu księdzu Tozzi, gdy
pewnego razu odwiedził naszych współbraci w Battersea, by cieszyć się razem z nimi
z powodu kanonizacji Księdza Bosko. Jego opowiadanie możemy uzupełnić
niektórymi zdaniami wyjętymi z kartki księdza Rua do ks. Durando z dnia 4 maja
1887 r.: „Sprawa otwarcia zakładu w Londynie jest już tak daleko posunięta, że trudno
byłoby się wycofać bez narażenia honoru. Postaramy się przynajmniej zwlekać
możliwie jak najdłużej, o ile inaczej nie będziemy mogli postąpić. Bawi tu biskup, od
którego mamy tam zależeć; wczoraj musiałem mu złożyć wizytę. Prawdopodobnie
również on przyjdzie z wizytą do Księdza Bosko”.
Dla oddania czci biskupowi Butt’owi dodajemy natychmiast, iż pomimo
wszystko, gdy zobaczył przejeżdżających do niego pierwszych salezjanów, przyjął ich
z prawdziwie ojcowską serdecznością; śledząc później ich działalność wyzbył się
całkowicie pierwotnych uprzedzeń. Inny prałat Butt, jego bratanek, a dziś sufragan
w Westminsterze, odziedziczył po swym stryju żywe przywiązanie do synów Księdza
Bosko.
Wypada dać choć pobieżny rzut oka na miejsce i otoczenie. Rzeka Tamiza
dzieli bezkresną stolicę angielską na dwie części; po lewej stronie znajduje się siedziba
arcybiskupa z Westminsteru, po prawej siedziby biskupa z Southwark. Do niej należy
dzielnica ludowa Battersea. (451) Tutaj za czasów Piusa IX utworzono parafię pod
wezwaniem Najświętszego Serca Pana Jezusa; lecz w krótkim czasie proboszcz
porzucił stanowisko i nie można było znaleźć zastępcy tak, że ludność katolicka,
w głównej mierze Irlandczycy, była prawie pozbawiona opieki religijnej. Po święte
Sakramenty musiała się zwracać o szmat drogi do sąsiedniej parafii; nie wspominamy
już o młodzieży i chorych. Oto miejsce, dokąd Opatrzność Boża wzywała salezjanów.
Osobą, która się najbardziej przyczyniła do sprowadzenia salezjanów, była
hrabina Stackpool, kilkakrotnie już przez nas wspominana, a mieszkające w Rzymie
w Villa Lante. Również wielki przyjaciel Księdza Bosko, arcybiskup Kirby, rektor
seminarium irlandzkiego w Rzymie, gorąco przemawiał na rzecz tego zakładu. Mimo,
że liczył 85 lat życia, trzy razy w roku 1887 odwiedził Księdza Bosko, nalegając, by
wreszcie poniechał dalszej zwłoki. Dnia 12 maja pragnął mu podać miłą wiadomość,
a nie mogąc opuścić pokoju, tak pisał: „Wczoraj miałem szczęście być na posłuchaniu
u Ojca św., podczas którego raczył okazać swojej wielkie zadowolenie z tego,
że Wasza Wielebność przyjął pieczę o kościół w Londynie, ofiarowany przez hrabinę
ze Stackpool. Chciałem dzisiaj ustnie powiadomić o tym Księdza, lecz zaziębienie nie
pozwalające mi opuścić łóżka pozbawiło mnie nie tylko tej przyjemności, lecz również
uniemożliwiło mi udział w poświęceniu organów. Już w roku 1885 księżna z Norfolku
wyraziła się przed Księdzem Bosko, jak chętnie oglądałaby w Londynie sierociniec
322

33.3 Page 323

▲back to top


podobny do tego, na który właśnie patrzała; lecz wówczas jeszcze współbracia tam
przeznaczeni kończyli swą formację.
Hrabina więc, która własnym kosztem wystawiła upadłą później parafię
w Battersea, pragnąc obecnie zaradzić opuszczeniu tylu biednych katolików, nie
widziała lepszego wyjścia nad zwrócenie się do Księdza Bosko. Zetknęła się z nim po
raz pierwszy w roku 1881 i doznała takiego wrażenia, iż pisała później357: „Jeszcze mi
żywo brzmi w uszach dźwięk jego głosu, jego słowa, jego spojrzenie i jego
błogosławieństwo”. (452) Zrozumiała również dobrze istotę jego dzieła; stąd była
przekonaną, że obecność salezjanów na tym krańcu Londynu, w tym gnieździe nędzy
i nałogów”, stałaby się prawdziwym błogosławieństwem dla tylu biednej i wałęsającej
się po łąkach młodzieży.
Lecz dla przywrócenia rzeczy do pierwotnego stanu trzeba było zadośćuczynić
wielu warunkom, jak przepisanie własności, która przeszła na ordynariusza, zwrócenie
wielu sprzętów kościelnych i załatwienie różnych formalności kanonicznych
i prawnych. By łatwiej oczyścić drogę, umyśliła wysłać prośbę do Leona XIII.
Przygotowała ją na brudno i przywiozła we wrześniu do Turynu, ażeby ją Ksiądz
Bosko przejrzał oraz polecić nadać piękną szatę włoską. Nowy układ prośby otrzymał
ks. Rua, który ją poprawił i wystylizował w ostatecznym brzmieniu358. Zdaje się,
że Leon XIII działał w tej sprawie za pośrednictwem Prefekta Propagandy, kardynała
Simeoni.
Zanim pierwsi salezjanie wyruszyli do Londynu, Ksiądz Bosko posłał tam ks.
Dalmazzo, by naocznie zbadał zbadał stan rzeczy. Oczekiwanie na jego wysłańca
zrodziło pewne nieporozumienie, bo rozeszła się wieść, jakoby sam Ksiądz Bosko
miał przyjechać; wieść ta budziła coraz większe napięcie, tak iż trzeba się było uciec
do publicznego sprostowania359. Ks. Dalmazzo znalazł się w Londynie dnia 9
października i zagościł u ks. Galeran, rodem Francuza, który jednak przyjął
narodowość angielską i był rektorem kościoła w Wandsworth, w pobliżu Battersea.
Ks. Galeran w liście do Księdza Bosko z 15 października tak opisuje środowisko,
gdzie oczekiwano na jego synów: „Ta szlachetna ziemia angielska wnet pozna, jak
wielką łaskę wyświadczyła jej Maryja Wspomożycielka. Niezliczone mnóstwo
dziatwy biednej, bezdomnej, opuszczonej błąka się po zaułkach tej olbrzymiej
Babilonii. Żarliwość kleru angielskiego nie ma sobie równej; lecz lwia część żniwa
marnieje z braku pracowników. (453) Gubią się dusze, gdyż nie wystarcza pasterzy na
tyle pracy. Drogi Ojcze! Dusze, które tyle kosztowały naszego Zbawiciela, wołają
i czekają Ciebie. Nie znam w Londynie dzielnicy bardziej potrzebującej pomocy
Księdza, niż Battersea. Jestem także kapelanem wielkiego więzienia, gdzie wielu
przesuwa się przed moimi oczami. Ileż razy w swym sercu wzywałem tu Księdza
357 Londyn, 29 listopada 1881 r. Z braku bliższych danych nie wiadomo, do kogo pisała: czy do ks. Rua, czy też do hrabiego
Cays.
358 Dodatek, dok. 88. Dokument ten jest bardzo ważny, gdyż obejmuje historię poprzednich. Dodatki i zmiany poczynione
przez ks. Rua wydrukowaliśmy kursywą.
359 W: „Catholic Press”, 29 września.
323

33.4 Page 324

▲back to top


Bosko i jego synów! Ksiądz Czcigodny Ojcze, nie pożałuje tego, że w imię Jezusa
Chrystusa objął w posiadanie tę stolicę, gdzie popełnia się tyle grzechów, gdzie tyle
dusz żyje w ciemnocie i idzie na zatracenie. Błogosławione stopy, co przychodzą
w imię Tego, który tak bardzo kochał dzieci!”
Po przybyciu salezjanie mieli zaraz otrzymać w zarząd duszpasterski
terytorium, które poprzednio stanowiło parafię Najświetszego Serca Pana Jezusa.
Biskup, znając wolę Papieża, nie tylko nie podniósł trudności, ale napisał i zachęcił
osobiście sąsiedniego proboszcza, spod którego jurysdykcji miała być wyjętą
wspomniana dzielnica, aby ochotnie ustąpił wszystko salezjanom, skoro tylko
przyjadą. Kościół zbudowany z polecenia hrabiny, był na zewnątrz żelazny, wewnątrz
drewniany. Jakkolwiek istniały inne podobne kościoły, jednak w jej myśli miał on być
tylko tymczasowym. Obok kościoła wznosiły się szkoły murowane, piękne, obszerne
i wysokie, do których uczęszczało 250 dzieci. Otaczający plac, ogrodzony płotem,
liczył 2500 m2, co na Londyn było niemałą powierzchnią. Można tam było z czasem
wybudować śmiało wielki kościół z przyległym zakładem i dwoma podwórkami,
jednym dla internistów, drugim dla eksternistów. Na wszystko trzeba było lat, lecz
dziś jest to już rzeczywistością. Ludność zasadniczo składała się z biednych
robotników, ale nie brakowało i katolików zamożniejszych, gotowych do
wspomagania nowych przybyszów. Jeden szczegół jest godny uwagi, a mianowicie,
że w bliskim sąsiedztwie miał kiedyś swoje (454) ogrody św. Tomasz Morus, który co
rana w lecie po Mszy św. opuszczał swoje mieszkanie, położone po drugiej stronie
Tamizy, przepływał na własnej łódce rzekę i udawał się na łono wiejskiej przyrody, by
tam spożyć śniadanie i pokrzepić nieco swego ducha360.
Trzej salezjanie przeznaczeni do Battersea wyruszyli z Turynu 14 listopada.
Byli to: ks. Mac Kiernan, Irlandczyk, jako proboszcz i dyrektor: ks. Macey
(wymawiaj: Mesi), Anglik, jako wikary i katecheta; oraz koadiutor o ślubach
czasowych, p. Rossaro, ks. Galeran tak opisuje ich przyjazd (przytaczamy, jak wyżej,
tłumaczenie z francuskiego): „Przybyli w okresie bardzo gęstej mgły, aby wnieść
światło do Battersea. Na ich widok trzeba było mieć nie lada wiarę, by móc
powiedzieć: Jakże błogosławione są ich stopy! Byli zabłoceni aż po plecy. Znaleźli
jednak ku wielkiej swej pociesze dobrze przygotowany i schludny domek. Drogi p.
Rossaro tęskni za słońcem; przyobiecałem mu, że je zobaczy za parę dni. Ma silną
wiarę, lecz stracił nadzieję361.
Ksiądz Bosko zaopatrzył ich w kilka listów polecających. Z pewnością nie
brakowało i listu do biskupa, chociaż nie znaleźliśmy o nim żadnej wzmianki. Drugi
był dla księcia z Norfolku, a czytelnicy mogą go znaleźć w poprzednim tomie362.
O trzecim, do ks. Galerana, wspomina sam odbiorca w liście do ks. Rua363, gdzie
360 Listy księdza Dalmazzo do Księdza Bosko, Londyn 15 i 21 października 1887 r.
361 List do ks. Rua, Londyn 22 listopada 1887 r.
362 Tom XVII, str. 524.
363 Londyn, 22 listopada 1887 r.
324

33.5 Page 325

▲back to top


mówi: „Odpisuję Księdzu na list, jaki Czcigodny Ksiądz Bosko raczył mi nadesłać”.
Czwarty wreszcie, do konsula włoskiego w Londynie, był następującej treści.
Wielce Szanowny Panie Konsulu!
Pozwalam sobie przedstawić Wielce Szanownemu Panu dwóch moich
wychowanków: Irlandczyka i Anglika, nazywają się: Edward Mac Kiernan i Karol
Macey. Wykształcili się i zostali wyświęceni we Włoszech, a (455) obecnie wysłałem
ich do Londynu dla kierowania parafią w Battersea, którą oddano pod opiekę
Towarzystwa Salezjańskiego. Zadaniem ich jest również opieka nad stanem moralnym
młodzieży angielskiej, a przede wszystkim biednej młodzieży włoskiej,
zamieszkującej we wspomnianej parafii i w innych dzielnicach Londynu. Dlatego
żywo ich polecam opiece Wielce Szanownego Pana, by mogli w spokoju i owocnie
spełniać swoje posłannictwo.
W tej nadziei składam już teraz najserdeczniejsze podziękowanie i łączę wyrazy
głębokiej czci, podczas gdy mam zaszczyt kreślić się z wysokim szacunkiem
Wielce Szanownego Pana najzobowiązańszy sługa
Turyn, 14 listopada 1887 r.
Ksiądz Jan Bosko
Z tego, cośmy widzieli, można wywnioskować, jak wielką pomocą był dla
naszych współbraci ks. Galeran w tych twardych początkach. W niedzielę 20 listopada
zaprosili go, by w imieniu Księdza Bosko przedstawił ich ludności... On, jakkolwiek
wygłosił już w tym dniu cztery kazania, nie umiał odmówić i później wieczorem
wygłosił piąte z całą braterską serdecznością. W dwa dni później, pisząc do ks. Rua,
tak się unosił: „Oto więc salezjanie płyną już przy żaglach rozpiętych! Oby im tylko
pozwolono pracować!”.
Ks. Dalmazzo pożegnał się ze swoim gospodarzem dnia poprzedniego. „Mój
dom, pisał ks. Galeran364, nie jest już tym, co poprzednio. Stał się pustym po jego
wyjeździe, gdyż uważałem go niejako za długoletniego przyjaciela, w którego
towarzystwie milej mi było pracować na większą chwałę Bożą. Naprawdę, moja
plebania była domem salezjańskim o doskonałym zgraniu serc, choć przy
niezgodności języka. Zrozumieliśmy wówczas, jak nigdy, co to znaczyło pomieszanie
języków przy wieży Babel. Ks. Dalmazzo silił się jak mógł, by mówić po angielsku,
lecz nieraz musiał milczeć mimo swego zapału. Moi wikarzy nie znali zgoła
francuskiego, a tym mniej włoskiego. Ja zaś do tego stopnia stałem się Anglikiem,
iż moje uszy nie uchwytują już dobrze dźwięku innego języka, jak angielski. A jednak
przy pomocy Bożej przepędziliśmy szczęśliwie dni (456) w towarzystwie prokuratora
generalnego, tego prawdziwego syna Księdza Bosko”.
W pierwszych miesiącach nasi współbracia pływali, to prawda, ale właściwie
nie o pełnych żaglach, jak to twierdził ks. Galeran. Przeciwne wiatry i niebezpieczne
364 List cytowany powyżej.
325

33.6 Page 326

▲back to top


rafy narażały na rozbicie ich wątłą łódkę. Szczęściem nie stracili ducha. Na przekór
trudnościom działali wiele dobra. Posłuchajmy raz jeszcze naszego zacnego
świadka365: „Dziś wszyscy trzej przyszli do nas na obiad. Uraczyliśmy ich na iście po
angielsku. Początki w Battersea są zawsze ciężkie i odstręczające; trzeba przejść
najpierw Ogród Oliwny, potem Kalwarię, wreszcie Zmartwychwstanie. Lecz pewnym
trudnościom należy pozwolić, by się wyrównały możliwie same przez się: czas
porządkuje wszystko, a czas jest w ręku Boga. Koniec końcem obaj kapłani zrobili już
dużo dobrego. W wigilię Bożego Narodzenia siedzieli w konfesjonale aż do 11.30
w nocy. W sam dzień Bożego Narodzenia na sześciu Mszach św. kościół był pełny.
Komunie św., zwłaszcza mężczyzn były bardzo liczne. Ludność jest ustosunkowana
przyjaźnie do salezjanów, a ich kazania wielce jej się podobają”.
Podczas drukowania tego tomu nasi współbracia angielscy będą obchodzili
pięćdziesiątą rocznicę przybycia salezjanów do Londynu. Pierwszy dom, z którego
rozgałęziły się inne przeróżne dzieła salezjańskie w Zjednoczonym Królestwie,
doświadczył na sobie prawdy przypowieści ewangelicznej o ziarnku gorczycznym,
które wykiełkowało i rozrosło się w olbrzymie drzewo.
365 List do ks. Rua, Londyn, 27 grudnia 1887 r.
326

33.7 Page 327

▲back to top


(457) R O Z D Z I A Ł XXI
Ostatnie blaski wieczorne.
Jesteśmy w ostatnich czterech miesiącach pełnego cierpień życia Księdza
Bosko. Październik, listopad i dwie trzecie grudnia spędził poza łóżkiem. Musiał
jednak użyć całej mocy ducha, by utrzymać się na nogach i oddawać zajęciom.
Dopóki mógł, odprawiał codziennie Mszę św. w swej prywatnej kapliczce, mając
zawsze przy boku jakiegoś kapłana. W ciągu dnia udzielał posłuchań, nie podnosząc
się nigdy z krzesła; wieczorem dwa razy na tydzień spowiadał chłopców z klas
wyższych; codziennie zaś współbraci, którzy sobie tego życzyli. Razu jednego
w rozmowie z ks. Berto o sprawach dotyczących dobra chłopców Oratorium, tak się
wyraził: Dopóki mi pozostanie choć trochę życia poświecę je całe dla ich duchownego
i doczesnego dobra. Ten sam ks. Berto, który zwykle spowiadał się u Sługi Bożego,
kiedy zauważył, że jest bardziej zmęczony i z wysiłkiem oddycha, wyjawił mu,
że zamierza nie przychodzić więcej, aby go zbytnio nie trudzić i w ten sposób bodaj na
krótką chwilę przedłużyć jeszcze jego życie. Lecz Ksiądz Bosko mu odrzekł: Nie, nie;
owszem przychodź; chcę z tobą porozmawiać. Ostatnie słowo, jakie będę mógł
wypowiedzieć, wypowiem dla ciebie.
Coraz trudniej mógł rozmawiać i oddychać; mimo to przyjmował wszelkiego
rodzaju osoby ze zwykłym spokojem i pogodą. Nieraz, nie mogąc uczestniczyć
w rozmowie, rozśmieszał gości żartobliwymi pytaniami.
(458) Czy pan nie mógłby mi skazać jakiejś wytwórni miechów? Tamci
zdziwieni pytali, czy może chodzi o naprawę organów lub harmonium.
Owszem, odpowiadał; mam organy płucne, które już nie chcą spełniać swojego
zadania; trzeba w nich zmienić miechy. Proszę mi wybaczyć, że nie mogę rozmawiać
tak głośno i swobodnie, jakbym powinien. Tym sposobem bez słowa skargi dawał
poznać swój stan i przyczynę tak skąpego udziału w rozmowie.
Od czasu do czasu przybywali go odwiedzić Francuzi. Dnia 11 października
przedstawiono mu pewnego umysłowo chorego pana, który jednak miewał czasem
chwile pełnej świadomości swojego stanu. Święty polecił, by go przyprowadzono na
Mszę św., podczas której będzie się modlił za niego. Chory powrócił, wysłuchał Mszy
św. i mógł nawet przyjąć Komunię św. przy odejściu oświadczył, iż mu się zdaje,
jakoby był zupełnie uzdrowiony. Również Ksiądz Bosko zapewnił krewną, która
przyprowadziła chorego, że naprawdę dostąpił tej łaski.
Dnia 13 października zjawił się bp Grolleau z Evreux, który wyłącznie po to
przybył do Oratorium, ażeby skłonić Księdza Bosko do otwarcia zakładu w jego
diecezji. Sprawa toczyła się już od roku 1882. Biskup chciał odstąpić kolegium wraz
z gimnazjum niższym, wybudowane i zarządzane przez dwóch braci kapłanów
327

33.8 Page 328

▲back to top


w Neubourg, z tym, żeby je zmienił na szkołę rzemieślniczą i rolniczą. Jego
diecezjanin i wielki przyjaciel Księdza Bosko, hr. Karol De Maistre, był pośrednikiem.
Jednak z braku odpowiedniego personelu nie można było przyjąć prośby mimo to
biskup, uderzony grzecznością, z jaką odpowiedziano hrabiemu podziękował osobiście
Księdzu Bosko, prosząc równocześnie, aby nie puszczał z oka tej sprawy. „Od
dłuższego czasu, tak pisał366, znam czcigodne imię Księdza i wielkie dzieła, jakich mu
Bóg pozwolił dokonać i cieszę się, że obecnie mogę Mu wyrazić swoje pełne szacunku
(459) przywiązanie”. W rok potem znowu napisał za pośrednictwem hrabiego.
Rozmawiał bowiem ze Świętym w Paryżu, gdzie umówiono się, żeby czekać
stosownej godziny, wyznaczonej przez Opatrzność. Teraz zdawało mu się, że godzina
ta wybiła. Zakład nie mógł dłużej istnieć; rząd okazywał gotowość nabycia gmachu,
aby założyć w nim szkołę rzemieślniczą i rolniczą. Ze względu na panujące wówczas
prądy należało się obawiać, że taki zakład stanie się ogniskiem niewiary w samym
sercu diecezji. Ksiądz Bosko opatrzył list prostym dopiskiem: „Niech go przechowa
ks. Durando”. To świadczy, że jeszcze nie widział możliwości przyjęcia tej placówki;
istotnie ze słów biskupa można wnosić, iż położenie finansowe kolegium było bardzo
zawikłane367. Również sam biskup nie był widocznie przeciwny zwłoce, gdyż
korespondencja w tej sprawie trwała się aż do października 1887 roku, kiedy to złożył
Ksiądz Bosko wizytę w Oratorium. Po powrocie do swej diecezji zacny Pasterz, jako
nowy Pomocnik Salezjański oraz z wdzięczności za doznaną gościnność, przesłał
Słudze Bożemu ofiarę 500 franków, dodając: „Raduję się, że mogłem Księdza widzieć
i podziwiać Jego działalność; cieszę się z błogosławieństwa, jakie od Księdza
otrzymałem. Jaki będzie wynik naszych planów, nie wiem: lecz skoro tylko ujawni się
wola Boga, przy pomocy Jego łaski i modlitw Księdza uczynię wszystko, co będzie
ode mnie zależało, aby je doprowadzić do skutku”. Listy biskupa odkrywają jego złote
serce i gorliwość prawdziwie apostolską; sam jednak musiał przyznać, iż w tych
warunkach dzieło nie dawało widoków powodzenia.
Tego samego dnia Turyn był świadkiem pielgrzymki Katolickich Stowarzyszeń
Robotniczych z północnej Francji, udającej się pod przewodnictwem sławnego Leona
Harmel do Rzymu na uroczystości jubileuszu kapłańskiego Leona XIII. Składała się
z 953 osób, wśród nich około 50 księży. Ta pobożna rzesza odbywała podróż w dwóch
pociągach. Pierwszy wjechał na dworzec Porta Nuova o godz. 17.30, a drugi wkrótce
po nim. Sługa (460) Boży wysłał na stację kilku salezjanów – Francuzów, ażeby
powitali kierownika pielgrzymki i oświadczyli, jak bardzo przykro Księdzu Bosko,
że nie może udzielić pątnikom gościnności, co byłoby dla niego wielkim szczęściem
i zaszczytem; liczba ich bowiem była tak wielka, że Oratorium nie miało dla nich
dostatecznego miejsca. Pragnąc jednak okazać, jak bardzo mu byli drogimi,
postanowił przybyć osobiście i wyrazić im swą radość z synowskiej pobożności, jaka
ich prowadzi do stóp Namiestnika Chrystusowego oraz życzyć dalszej szczęśliwej
366 Evreux, 7 czerwca 1882 r.
367 Evreux, 4 czerwca 1883 r.
328

33.9 Page 329

▲back to top


podróży. Pan Harmel wielce się ucieszył z tej obietnicy i wskazał najdogodniejszą
godzinę.
Wszyscy pielgrzymi zebrali się na obiad w restauracji „Sgno”, we wspaniałym
parku „Valentino”. Około godz. 19 przybył Ksiądz Bosko w towarzystwie ks. Rua.
Francuzi otoczyli go natychmiast z takim zaciekawieniem, że Sługa Boży uczuł się
wzruszonym do głębi. Leon Harmel i asystent kościelny ze Zgromadzenia Misjonarzy
stanęli po jego bokach, by mu pomóc przy chodzeniu. Zatrzymał się przed drzwiami
hotelu i usiadł. Kiedy wszyscy robotnicy z wewnątrz i z zewnątrz zgromadzili się
wokół niego, udzielił im błogosławieństwa. Byłby chętnie zwrócił do nich parę słów,
lecz nie miał nawet tyle sił, że go najbliżsi mogli dosłyszeć. Poprosił więc ks. Rua, aby
zabrał głos w jego imieniu. Ks. Rua przemówił krótko, lecz bardzo udanie368. Po
przemówieniu każdy z pielgrzymów zbliżał się do Księdza Bosko i całując jego rękę
otrzymywał medalik Maryi Wspomożycielki, a nieraz i jakieś słówko. Do świeckich
od czasu do czasu powtarzał: Niech Maryja Wspomożycielka opiekuje się wami
i prowadzi aż do Nieba. Do kapłanów zaś w miarę jak podchodzili grupkami, mówił:
Niech wam Bóg użyczy łaski, byście mogli zbawić wiele dusz. Pewien kapłan
z Chartres oświadczył, że zna ks. Bellamy; na co Święty, zatrzymując go chwileczkę,
odrzekł: A zatem, jeśli ks. Bellamy jest przyjacielem księdza, to i ksiądz jest moim
przyjacielem, bo ks. Bellamy należy do moich bardzo wielkich przyjaciół. Wielu
wkładało mu do rąk (461) srebrne monety, które oddawał ks. Rua. Tak wielka cześć
dla Sługi Bożego ze strony katolików francuskich zbudowała bardzo turyńczyków
będących tego świadkami.
Tego rodzaju oznaki hołdu podrażniły nerwy tak zwanych demokratów, którzy
wyładowali swe niezadowolenie w artykule, pt.: „Chytry Ksiądz Bosko”369.
Prawdziwe brudy! Napadano w nim na Papieża, obrzucano obelgami pielgrzymów,
miotano szyderstwami przeciwko „osławionemu cudotwórcy z Valdocco”. Nigdy
władze nie powinny by puścić płazem takich bezeceństw, które „koniec końcem”
hańbiły Włochy wobec cudzoziemców: lecz takie były wtedy czasy. Ks. Bonetti
oburzony złożył ostry sprzeciw w Królewskiej Prokuraturze Generalnej – lecz był to
groch rzucony o ścianę.
Pewien dziennik francuski370, pisząc o tej pielgrzymce, wzmiankował również
o spotkaniu z Księdzem Bosko. Wspominając, jak jeden z tamtejszych biskupów
nazwał niedawno Księdza Bosko „Orłem miłosierdzia”, tak dalej pisał: „Było całkiem
zrozumiałe, że robotnicy francuscy żywo pragnęli zobaczyć wielkiego i czcigodnego
przyjaciela synów pracy, wyciągającego nad nimi swoją błogosławioną prawicę.
Pragnieniu temu uczynił zadość Księdzu Bosko, udając się na miejsce, gdzie byli
zebrani robotnicy francuscy, którzy z głębokim wzruszeniem przyjęli
błogosławieństwo i pamiątki od świętego kapłana”.
368 Por. „Wiadomości Salezjańskie”. Francuskie z listopada 1887 r.
369 „Gazetta Operaia”, 15 października 1887 r.
370 „Union Maluine et Dinannaise”z St-Malo-Dinan, 23 październik 1887 r.
329

33.10 Page 330

▲back to top


Aż do 20 grudnia Ksiądz Bosko, chociaż z dnia na dzień sił mu ubywało
i cierpiał, gdy musiał stać na nogach, nie pozwolił jednak, by mu przynoszono
skromny posiłek do pokoju. Przy pomocy sekretarza schodził do wspólnej jadalni, bo
wiedział, iż sama jego obecność radowała bardzo przełożonych. Jeszcze weselszym
okazywał się, gdy przy stole, co zdarzało się nierzadko, zasiadały osoby postronne.
Dnia 16 października obiadował z nim: barcelończyk p. Marty z całą swą rodziną
(462), o czym wspominaliśmy już gdzie indziej371 oraz bp Sogaro z jednym swoim
kapłanem – murzynem. Apostoł Murzynów spieszył się na pociąg do Rzymu, powstał
więc wcześniej od stołu i wraz z towarzyszem uklęknął przed Księdzem Bosko
prosząc o błogosławieństwo372. Hiszpanie odjechali pod wieczór.
W nowicjacie w Foglizzo przygotowano na dzień 20 października uroczystość
obłóczyn. Nikt nie byłby się nawet ośmielił prosić Księdza Bosko na tę okoliczność;
lecz on z męstwem przewyższającym wszelkie dolegliwości fizyczne pojechał
dokonać tego obrzędu w towarzystwie ks. Rua i ks. Viglietti’ego. Dwie i pół godziny
w pociągu i w powozie na pewno nie były dla niego rozrywką. W zakładzie wielu
proboszczów i panów uważało sobie za szczęście, że mogli zasiadać przy tym samym
co on stole i brać udział w obłóczynach. Nowicjuszów, którym włożył sutannę, było
94. Dnia następnego, zamiast wracać do Turynu, wybrał się do San Benigno. Wzywał
go tam obowiązek wdzięczności. Tamtejszy proboszcz, 93-letni staruszek ks. Benone,
żywił zawsze wielkie przywiązanie do Księdza Bosko i w różnych okolicznościach
wspierał go skutecznie; Sługa Boży pragnął więc odwiedzić go po raz ostatni przed
swoją śmiercią. A czuł, że ta jest bardzo bliska, gdyż odjeżdżając z Foglizzo wyraził
się do ks. Rua: Na przyszły rok już tu nie przyjadę: ty dokonasz tego obrzędu.
Równinę pomiędzy Foglizzo a San Benigno przecina w połowie drogi rzeka
Orco o łożysku bardzo szerokim i kamienistym. Wówczas nie istniał tam most, lecz
przeprawiano się łódką, o ile woda była wysoka; w przeciwnym razie trzeba było
przechodzić w bród lub przejeżdżać. Ksiądz Bosko musiał się posłużyć powozem,
który swoimi podskokami przyczynił mu niemało cierpień. Zamierzano zamienić
jedynie parę słów z proboszczem i jechać dalej; lecz trzeba było się z nim liczyć, bo
mimo podeszłego wieku umiał jeszcze z całą stanowczością narzucić swą wolę.
Zatrzymał więc Księdza Bosko na obiedzie. Przy pożegnaniu (463) naznaczyli sobie
miejsce ponownego spotkania w Niebie. Sługa Boży wrócił do Turynu bardzo
wyczerpany na siłach. Była to jego ostatnia podróż koleją.
W jednej z następnych nocy, jak sam opowiadał 24 października, ujrzał we śnie
ks. Cafasso, z którym zwiedził wszystkie zakłady Zgromadzenia, nie wyłączając
i amerykańskich. Oglądał stan każdego z nich oraz stan każdej jednostki. Na
nieszczęście brakło mu sił, by opowiedzieć szczegóły tego, co widział.
Na krótki czas powrócił z Rzymu ks. Sala, który, jak wspomnieliśmy powyżej,
został tam wysłany dla dokładnego sprawdzenia stanu finansowego. Ksiądz Bosko
371 Por. wyżej, str. 381.
372 Por. tom XVII, str. 508.
330

34 Pages 331-340

▲back to top


34.1 Page 331

▲back to top


oczekiwał wyników i następstw tego badania. O obu sprawach dowiadujemy się
z protokołów posiedzenia Kapituły dnia 28 października: 350 tysięcy długu; roboty
zawieszone, z wyjątkiem prac przy dwóch ołtarzach; oraz wniosek o zaciągnięcie
pożyczki. W parę wieczorów później, gdy Sługa Boży wychodził z jadalni, posłyszał
wzmiankę o powyższym długu, zatrzymał się na krańcu stołu i zawołał: Ach, to jest
moja śmierć!
Przeczucie bliskiej śmierci nie przestawało się przebijać w jego krótkich
pogawędkach. Od dłuższego czasu ks. Sala starał się o nabycie miejsca na cmentarzu,
gdzie by można było grzebać salezjanów zmarłych w Turynie, lecz sprawa zawsze
utykała. Ksiądz Bosko naglił do pośpiechu. Rób wszystko, co możesz, rzekł mu
pewnego razu; jeśli w dniu mojej śmierci nie będzie miejsca na cmentarzu, każę się
przenieść do twego pokoju, a wówczas na widok takiego sprzętu będziesz się chyba
lepiej uwijał. Słowa te wypowiedział w tak miłym tonie, że mimo smutnego toku
rozmowy rozśmieszył wszystkich obecnych. Ks. Rinaldi opowiadał, iż kiedy indziej,
nawiązując do tej samej sprawy, tak się wyraził: Jeśli mi nie przygotujesz miejsca,
będziesz mnie musiał trzymać w swoim pokoju przez sześć dni. Wprawdzie nie
w pokoju ks. Sala, ale dokładnie przez sześć dni zwłoki Księdza Bosko były
niepochowane i powierzone pieczy ks. Sala, w oczekiwaniu na pozwolenie, by mogły
być pogrzebane w upatrzonym miejscu.
Tajemnicze słowo wypowiedział również, gdy poszedł odwiedzić salezjanina
(464) ks. Alojzego Deppert, który leżał poważnie chory i był już zaopatrzony św.
Sakramentami. Pocieszywszy go dorzucił: Odwagi, mój drogi. Tym razem nie na
ciebie kolejka: ktoś inny cię zastąpi. Cokolwiek chciał wyrazić przez to ostatnie
zdanie, prawdą jest, że nie tylko ks. Deppert wrócił do zdrowia a Ksiądz Bosko
pierwszy zmarł w Oratorium, ale ponadto, gdy już leżał w łóżku, musiano mu je dla
wygody obsługi zmienić i zastąpić właśnie tym, na którym uprzednio spoczywał
wspomniany chory współbrat.
Wszyscy, co bliżej stykali się z Księdzem Bosko, nie mogli nie popaść
w głębokie zamyślenie na widok, jak niknął im w oczach i z obawy rychłej rozłąki. On
sam, spostrzegając się o tym, jako dobry ojciec starał się ich pocieszać i zapewniał,
że Zgromadzenie nic nie ucierpi z powodu jego śmierci, owszem nabierze jeszcze
większego rozwoju. Dlatego, chociaż nie mógł razem z nimi spożywać posiłku, mimo
to polecał się prowadzić do jadalni, gdzie żartami pragnął rozweselać swoich synów;
lecz równocześnie przygotowywał ich nieznacznie na przyjęcie ciosu. Czasem, czując
się gorzej niż zwykle, kazał się zawozić na krześle o kółkach, przysłuchiwał się ich
rozmowom, dawał im rady i zachęcał wszystkich do ufności w Opatrzność Bożą.
W uroczystość Wszystkich Świętych nie mógł zejść do kościoła, jak to zawsze
czynił, aby wraz z chłopcami odmówić Różaniec za dusze zmarłych; zadośćuczynił
jednak temu pobożnemu zwyczajowi odmawiając cały Różaniec z sekretarzami
i kilku koadiutorami, zgromadzonymi w jego kapliczce. Lecz w parę wieczorów
później wyjechał znowu na przechadzkę razem z ks. Vigliettim. Podczas niej sekretarz
opowiadał mu żartobliwie o pewnym współbracie, który zwykle wynosił pod niebiosy
331

34.2 Page 332

▲back to top


inne zgromadzenia zakonne, lecz o salezjańskim albo milczał albo wyrażał się o nim
bez uszanowania. Ksiądz Bosko odrzekł, aby, gdy jeszcze posłyszy podobne słowa,
odpalił mu należycie: „Tamquam fera seipsum devorans – Jako dziki zwierz,
pożerający samego siebie”. Również 15 listopada wyszedł, ażeby odwiedzić jednego
z lekarzy Oratorium, dr Vignolo, który od kilku dni leżał w łóżku.
(465) Pewnego wieczora pod koniec listopada ks. Lemoyne poszedł odwiedzić
Sługę Bożego; rozmawiał z nim o karności wśród młodzieży, po czym zapytał, jaki
jest najlepszy sposób, aby spowiedzi były owocne. Ksiądz Bosko słabym głosem
odrzekł: Poprzedniej nocy miałem sen.
Chce Ksiądz powiedzieć, że miał widzenie?
Nazwij je jak chcesz, lecz te rzeczy w straszny sposób pomnażają
odpowiedzialność Księdza Bosko przed Bogiem. Wszelako i to prawda, że Bóg jest
taki dobry. To mówiąc zalał się łzami.
Cóż więc Ksiądz widział w tym śnie? - pytał ks. Lemoyne.
Widziałem w jaki sposób należy upominać wychowanków studentów, a w jaki
rzemieślników; widziałem środki do zachowania czystości, szkody, jakie odnoszą ci,
co gwałcą tę cnotę. Czują się dobrze, gdy wtem umierają. Ach, śmierć z powodu
nałogu! Był to sen o jednej tylko myśli przewodniej, lecz jakżeż pięknej i wzniosłej!
Jednak w tej chwili nie mogę długo mówić, nie mam siły, by tę myśl oddać…
Dobrze, odparł ks. Lemoyne; proszę się nie męczyć. Zapiszę sobie to, co
słyszałem i kiedy indziej przypomnę pokrótce te uwagi, a Ksiądz Bosko wyjaśni mi
potem znaczenie snu.
Niech będzie! Temat ten jest zbyt ważny, a to, co widziałem, może posłużyć za
prawidło w tylu różnych okolicznościach.
Nieszczęście chciało, że ks. Lemoyne, nie wierząc w bliską śmierć Księdza
Bosko i widząc go zawsze słabym lub zajętym jakąś pracą, zwlekał z zamierzonymi
pytaniami, tak że dobry Ojciec przeszedł do wieczności, nie powiedziawszy mu nic
więcej.
Wieczorem dnia 4 grudnia rozmawiał o ogólnym postępie Oratorium z ks.
Cerrutim, którego celowo zawezwał na godz. 18.30. Zaledwie tylko ks. Cerruti wszedł
do pokoju, Ksiądz Bosko się odezwał: Nie mam nic ważnego; pragnę jedynie
pogawędzić nieco i zapoznać się dokładnie (466) ze sprawami zakładu. Słowa te
uderzyły ks. Cerruti’ego tym bardziej, że od chwili jego przeniesienia do Turynu
Ksiądz Bosko po raz pierwszy zapytał go bezpośrednio o podobne rzeczy. Rozmowa
trwała długo; pytania następowały jedne po drugich, a ks. Cerruti odpowiadał na
wszystko. Pomiędzy wielu rzeczami Święty zwierzył się z pewną wątpliwością. Był
zawsze zdania, żeby skupić w jednym ręku administrację pieniężną w Oratorium i zlać
w jedno różne kasy wpłat i wypłat. Otóż wydawało mu się, że ks. Rua jest
przeciwnego zdania. Ks. Cerruti zdołał go wyprowadzić z błędu, wykazując, iż jego
następca jest zupełnie tego samego zdania i usiłuje, chociaż na razie bez skutku,
uporządkować rzeczy po linii zapatrywań Księdza Bosko.
332

34.3 Page 333

▲back to top


Później dał mu jedno polecenie. Wspomnieliśmy już, że ks. Belmonte, wybrany
na Kapitule Generalnej w roku 1886 Prefektem Zgromadzenia, był w rzeczywistości
dyrektorem Oratorium, podczas gdy ks. Durando spełniał nadal urząd prefekta. Tego
rodzaju sposób postępowania mógł uchodzić za życia Księdza Bosko; lecz przeczuwał
on, że po jego śmierci mogłyby stąd wyniknąć różne niedogodności. Nalegał więc, by
jak najprędzej zaprowadzono prawidłowy porządek rzeczy.
Wreszcie zapytał go o zdrowie; lecz uczynił to z uczuciem bardziej ojcowskim,
niż zwykle. Uważaj na siebie, dodał. To ja, Ksiądz Bosko, który ci to mówię, owszem
nakazuję. Postępuj z sobą tak, jakbyś postępował z Księdzem Bosko. Na te słowa ks.
Cerruti nie mógł zapanować ze wzruszenia. Wówczas Sługa Boży ujął go za rękę
i rzekł: Odwagi, drogi księże Cerruti!.. Chcę, aby nam było wesoło w niebie. Wątła
budowa fizyczna Generalnego Radcy Szkolnego usprawiedliwiała te obawy;
nadzwyczajne zasługi, jakie położył dla zgromadzenia w okresie jego utrwalania się,
tłumaczą dostatecznie ojcowską troskliwość Księdza Bosko względem niego.
Najważniejszym zdarzeniem miesiąca listopada – to niezwykłe obłóczyny
(467), podczas których z rąk Księdza Bosko otrzymali suknię duchowną: jeden Polak,
Wiktor Grabelski, odznaczony kilkoma doktoratami; jeden były oficer francuski,
Natalis Noguier de Malijay; jeden młodzieniec angielski, który jednak później nie
wytrwał; oraz górujący ponad wszystkimi postawą fizyczną i stanowiskiem
społecznym książę August Czartoryski. Ten ostatni wymógł w końcu zgodę na ojcu,
przyjechał do Turynu 30 czerwca i od 8 lipca był aspirantem. Rodzina łudziła się,
że tylko przejściowa zachcianka skłoniła go do wstąpienia do Zgromadzenia
i że pierwsze niewygody nowego życia sprowadzą go na pierwotną drogę. Łatwo sobie
wyobrazić wrażenie, jakiego doznała po otrzymaniu zaproszenia na obrzęd, który
oznaczał, jeśli nie całkowite, to przynajmniej dosyć głębokie zerwanie z przeszłością.
Pisano doń listy: jedni pochwalne, drudzy naganne. Ojciec, któremu poprzednio
August oświadczył, że próba miała trwać 18 miesięcy, uznał za przedwczesne to
przywdzianie sukni duchownej po upływie niecałych sześciu miesięcy. W ostatniej
jednak chwili postanowił przybyć do Turynu. Przyjechał ze swoją małżonką
a macochą Augusta, z dwoma przyrodnimi braćmi, z ciotką i lekarzem domowym.
Wszyscy żywili nadzieję, że uda im się odwieźć Augusta od powziętego
zamysłu; dlatego, by mieć czas dostateczny do osiągnięcia celu, przyjechali kilka dni
przed dwudziestym czwartym, tj. przed wyznaczonym terminem uroczystości.
Najbardziej rozdrażnioną była ciotka z powodu podejrzeń, że to dla widoków
pieniężnych wywierano nacisk na chorowitego księcia. August spostrzegłszy się
o tym, chciał wyrzec się przyjemności obcowania z nimi, lecz zdał się na radę
przełożonych, którzy mu polecili okazywać krewnym całe swoje przywiązanie. Ci
przeciwstawiali mu wszelkie dowody przemawiające do serca i do korzyści; było
w tych rozmowach niemało chwil naprawdę tragicznych. Jednak August z niezmienną
słodyczą, lecz i z równą stanowczością, umiał od początku do końca bronić swego
powołania, tak, iż wreszcie rodzina zgodziła się zrobić z konieczności cnotę i wziąć
udział w uroczystości.
333

34.4 Page 334

▲back to top


(468) Obłóczyny odbyły się w świątyni Maryi Wspomożycielki wobec licznie
zgromadzonych wiernych, których przyciągnęła niezwykła nowość. Bardzo chętnie
dokonałby obrzędu kardynał Alimonda, gdyby mu inne sprawy nie stanęły na
przeszkodzie. Ksiądz Bosko wolnym krokiem wszedł do prezbiterium wraz z czterema
aspirantami. Po odśpiewaniu „Veni Creator” zaprosił ich słowami rytuału do wyzucia
się ze starego człowieka i przyobleczenie się w nowego i włożył na nich
pobłogosławione przez siebie suknie. Następnie ks. Rua wszedł na kazalnicę
i obrawszy za myśl przewodnią wiersz z Izajasza: „Filli tui de longe venient –
Synowie twoi przyjdą z daleka”, wygłosił tak piękne kazanie, że lepiej nie
powiedziałby sam Ksiądz Bosko. Obrzęd zakończył się odśpiewaniem uroczystego
„Te Deum” i błogosławieństwem Eucharystycznym; po czym państwo Polacy,
oklaskiwani przez chłopców Oratorium przeszli do pokoju Świętego. Kiedy się żegnali
z ks. Augustem - tak bowiem od tego dnia nazywano wśród nas młodego kleryka –
uczynił to z całą pańską wytwornością. Ale chmury nie były jeszcze rozproszone.
Ojciec ponowił później swoje ataki, zwracając się nawet do Stolicy św., aby zakazał
synowi wiązać się na zawsze ze Zgromadzeniem, lecz wszystko rozkruszyło się o opór
syna373.
Tego tak radosnego dla siebie wieczora ks. August przed powrotem do domu
nowicjackiego na Valsalice poszedł podziękować Świętemu, który pobłogosławiwszy
go wyrzekł: Dziś odnieśliśmy walne zwycięstwo. Przyjdzie czas, kiedy książę
zostanie kapłanem i z woli Bożej zdziała wiele dobrego dla Polski.
Wstąpienie księcia Augusta do Zgromadzenia zapoczątkowało nieustanny
i coraz większy napływ młodzieży polskiej do zakładu Księdza Bosko. Dzięki
hojności księcia powiększono Valsalice o jedno skrzydło dla umieszczenia w nim
chłopców z Polski, dopóki nie wybudowano zakładu w Lombriasco wyłącznie dla
nich. Tak przygotowywały się zaczątki, które miały posłużyć do otwarcia zakładów
i szkół rzemieślniczych w Polsce, gdzie dzisiaj (1936r.) dzieło salezjańskie rośnie
liczebnie (469) i kwitnie pod względem jakości w sposób mający w sobie coś
cudownego374. Chlubą współbraci polskich jest kardynał salezjański, J. Em. Kardynał
August Hlond, arcybiskup gnieźnieńsko - poznański i Prymas Polski.
Był zawsze świętem dla Księdza Bosko dzień, w którym mógł zobaczyć swoich
byłych wychowanków; lecz niemniej cieszyli się oni, gdy mogli się z nim ponownie
zetknąć. Nazajutrz po obłóczynach zjawił się z najbardziej przywiązanych do swego
ojca wychowanków, ks. Wincenty Tasso ze Zgromadzenia Misjonarzy, którzy później
w roku 1908 został biskupem Aosty. Ksiądz Bosko zatrzymał się z nim około pół
godziny, a przy pożegnaniu, ściskając z serdeczną miłością jego rękę, powtórzył mu
373 W Dodatku (dok. 89) podajemy bardzo ważną uwagę ks. Lemoyne w sprawie niektórych późniejszych zajść pomiędzy ks.
Augustem a jego rodziną.
374 Z jaką życzliwością już wówczas patrzono na salezjanów w wybitniejszych środowiskach polskich, można wnosić z listu
jezuity Władysława Czencza, redaktora „Misji Katolickich” w Krakowie, który obiecał Księdzu Bosko, że będzie w Polsce
szerzył znajomość dzieła salezjańskiego.
334

34.5 Page 335

▲back to top


trzykrotnie słowa Apostoła: „Iam delibor, iam delibor, iam delibor (godzina ofiary już
bliska)”375.
W 15 dni później ucieszyły go bardzo odwiedziny innego byłego wychowanka;
zdawał się jakby odmłodniałym, gdy przywoływał na pamięć jego kolegów, przygody
dawnych czasów, a szczególnie jawną opiekę Bożą nad dziełem dopiero co wówczas
rozpoczętym. Wspomniany wychowanek był duszą dawnych przechadzek a nazywał
się Karol Tomatis z Fossano, o którym ks. Lemoyne wzmiankuje kilkakrotnie
w trzecim i czwartym tomie. Stanąwszy przed Księdzem Bosko, rzucił się na kolana
i z rozrzewnieniem zawołał: O Księże Bosko! O Księże Bosko! I nie mógł w tej chwili
nic innego wymówić. Święty zaprosił go, by powrócił ze swoim synem i spędził Boże
Narodzenie w Oratorium. Spotkamy go jeszcze w tym okresie.
W powrocie ze swojej ostatniej przechadzki dnia 20 grudnia, podczas, gdy
bryczka zjeżdżała z ulicy Regina Margherita w stronę Świątyni Maryi
Wspomożycielki, zatrzymał go jakiś nieznajomy. Był to pewien zacny pan z Pinerolo,
wychowanek z pierwszych lat Oratorium. Nie można nawet wyrazić, jak był
zadowolony Sługa Boży z tego spotkania. Pan ów przybył do Turynu za sprawunkami
i nie chciał odjechać (470) bez odwiedzenia Księdza Bosko; wiedząc zaś, że tędy miał
przejeżdżać, oczekiwał na niego na środku ulicy.
Mój drogi - pyta Ksiądz Bosko - jak ci się powodzi?
Tak sobie, odparł; Proszę się za mnie modlić.
A jak idą sprawy duszy?
Staram się być zawsze godnym wychowankiem KsiędzaBosko.
Doskonale! Bóg ci to wynagrodzi. Módl się także za mnie.
To rzekłszy, pobłogosławił go, lecz przy pożegnaniu dorzucił:
Polecam ci sprawę zbawienia duszy. Żyj zawsze jako dobry chrześcijanin.
W odpowiedzi na okólnik z dnia 4 listopada otrzymywał codziennie wiele
listów z Włoch, z zagranicy, osobliwie z Francji. Prawie zawsze zawierały ofiary.
Sekretarze otwierali koperty, wyjmowali z nich zawartość, składali razem, a potem
przedstawiali mu wszystko; tym sposobem mógł je z łatwością przeglądnąć i podać
treść odpowiedzi. Do gorliwej pomocy w Marsylii, pani Broquier przysłała
znaczniejszą sumę, własną ręką skreślił odpowiedź.
Do Wspaniałomyślnej naszej Dobrej Matki Pani Broquier!
Otrzymałem hojną ofiarę 500 franków na naszych biednych misjonarzy. Niech
Pan Bóg Pani stokrotnie wynagrodzi. Misjonarze poświęcają chętnie własne życie
wśród dzikusów Ameryki, lecz wy, Dobrodzieje, otwieracie swoje sakiewki; tak jedni
jak drudzy służą Panu Bogu i pracują, by pozyskać dusze dla nieba; a kto pracuje dla
zbawienia dusz, zapewni zbawienia duszy własnej.
375 List do ks. Rua, Turyn, 4 lutego 1888 r.
335

34.6 Page 336

▲back to top


Dodam jeszcze więcej: Kto daje jałmużnę dla zbawienia dusz, tego Bóg
wynagrodzi czerstwym zdrowiem i długim życiem. Dlatego dajmy dużo, jeśli dużo
chcemy otrzymać.
Z wielką przyjemnością oczekuję Pani, Jej męża, zięcia i córki z wizytą
w Turynie na przyszłą wiosnę. Urządzimy piękną uroczystość.
Niech Bóg błogosławi wszystkich i przyprowadzi aż do nas.
Ja nie mogę już ani chodzić, ani pisać, chyba niezgrabnie. Jedyna rzecz, jaką
mogę jeszcze robić i czynię bardzo chętnie dla Pani i (471) dla wszystkich Jej drogich
żywych i zmarłych – to moja codzienna modlitwa, aby bogactwa, będące kolcami,
zmieniły się Wam w dobre uczynki, czyli w kwiaty, z których anieli uwiją wieniec
i ozdobią skroń Waszą na całą wieczność. Amen.
Módlcie się również za biednego, lecz zawsze Wam najoddańszego przyjaciela
Turyn, 27 listopada 1887 r.
Ksiądz Jan Bosko376
Do ofiar dołączano bardzo często prośbę o modlitwy w celu uzyskania jakichś
łask duchowych lub doczesnych, o ile same ofiary nie były już podziękowaniem za
odebrane łaski. Jak wielką ufność pokładano w jego pośrednictwie, można
wywnioskować z listu pewnej Wizytki z Fryburga z dnia 1 grudnia: „Czyż nieprawda,
że Pan Bóg łatwo może działać cuda, a Ksiądz może je również z łatwością uprosić?”.
Powielone z jego rękopisu listy służyły zwyczajnie za potwierdzenie otrzymanej
ofiary; często jednak opatrywał korespondencję dopiskiem, aby sekretarze
odpowiedzieli oddzielnie. Ostatni list opatrzony tego rodzaju dopiskiem nosi datę 30
listopada i pochodził od niejakiej Pani Wiktorii Roux, pomocnicy z St. Gerwais les
Bains w Górnej Sabaudii. Pisała ona: „Zamierzałam, przesłać Księdzu pod koniec
roku w imieniu moim i członków rodziny (męża i dwojga dzieci) należną ofiarę na
Jego dzieła, aby tak godnie uczestniczyć w jego wszechstronnej i drogocennej
działalności społecznej i religijnej: lecz wobec odezwy Księdza z 4 listopada, dziś
otrzymanej, nie chcę czekać do oznaczonego czasu i przesyłam swój datek. Proszę
o błogosławieństwo dla mnie i całej rodziny”. Ksiądz Bosko dopisał u góry listu:
„Festa, przeglądnij i odpowiedz”. Chciał przez to polecić wspomnianemu klerykowi,
aby odpisał po francusku377.
Pewna zakonnica od Najświętszego Serca Panny Maryi przesłała mu z Blon,
obok Vitre w okręgu Calvados, sto franków i tak pisała o ofiarodawczyni: „Zrobiła
376 Pani Broquier podziękowała mu 20 grudnia, przesyłając życzenia świąteczne: „Merci, mom Pere, de quelques lignes
affectueuses que vous avez eu la bonte de m’ecrire ce mois dernier. Je vous en suis bien reconnaissante, sachant combien
vous etes affaibli et combien votre temps est precieux – Dziękuję, Drogi Księże, za tych kilka serdecznych wierszy, jakie
w Swojej dobroci raczył mi skreślić w ubiegłym miesiącu. Jestem bardzo wdzięczna, gdyż wiem, jak bardzo Ksiądz jest
osłabiony i jak drogą mu jest każda chwilka czasu”.
377 Hrabina z Camburzano napisała mu list, który dowodzi szczerej życzliwości szlachty turyńskiej względem osoby Księdza
Bosko (Dodatek, dok. 91).
336

34.7 Page 337

▲back to top


pieszo 5 mil, aby mi wręczyć ten banknot stufrankowy; a pomyśleć, że ma już 82
lata”378. Jeżeli nie ma w tym przesady, to 5 mil wynosi około 20 km.
Pewien proboszcz z Fiumicello, diecezji Goryckiej, liczył 86 lat; drżąca jego
ręka nie mogła już pisać, ale umiała jeszcze wydobyć z sakiewki nieco grosza. Zwrócił
się więc do swego przyjaciela ze Scodovacca, ażeby w jego imieniu napisał list do
Księdza Bosko i przesłał mu na cele misyjne ostatniego napoleondora379.
Wystarczy tylko na próbkę, bo gdybyśmy chcieli szperać w olbrzymim stosie
listów, musielibyśmy się rozwodzić w nieskończoność.
Okólnik misyjny dał sposobność do ciekawej propozycji. Pan Hektor
Chiaramello, zastępca dyrektora Banku Przemysłowo-Handlowego w Turynie, prosił
Księdza Bosko, ażeby mu dopomógł „dzięki swej świętej współpracy” do złożenia
w pobożne ręce kilku tysięcy akcji z tym, by owe „pobożne” osoby zadowoliły się
pięciu procentami od kapitału, a nadwyżkę przeznaczyły na misje salezjańskie. W ten
sposób Ksiądz Bosko miałby zapewnione z górą 50 tys. lir rocznego dochodu. Nasz
Święty, przeciwny wszelkim spekulacjom bankowym, rolniczym lub kolonialnym,
które by mogły mieć pozory handlu, mimo wiele obiecującego zysku, kazał
odpowiedzieć odmownie. W całym swoim życiu nie odstąpił ani na cal od własnej
zasady postępowania, tj. od bezgranicznej ufności w Opatrzność Bożą, nie troszcząc
się zbytnio o przyszłość.
Wspomniany wyżej okólnik wpadł w ręce pewnego pastora protestanckiego,
znanego pod nazwiskiem Deodati, a zamieszkałego w Castrogiovanni (473), dziś
Enna, na Sycylii. Pastor uległ pokusie, by się popisać przed Księdzem Bosko
znajomością Pisma św. Napisał do niego długi list, zaczynając od zarzutów, że Sługa
Boży, zamiast sprowadzać dzikusów jęczących w pogaństwie do czystej i świętej
Ewangelii ogłoszonej przez Jezusa Chrystusa, odwodzi ich od jednego pogaństwa, aby
ich rzucić w objęcia pogaństwa rzymskiego, czyli antychrystianizmu. Następnie przy
pomocy licznych wyjątków z Pisma św. godnych lepszej sprawy, rozwodzi się
i opłakuje wszystkie smutne następstwa, jakie wynikają z tak pojętej działalności
misyjnej. W pewnym miejscu wyraża mu swoje ubolewanie. „Przykro mi – pisze -
że Ksiądz, może w dobrej wierze, chce zdążać śladami takiego Ignacego Loyoli, który
myśląc, że stworzy dzieło zdatne do odpokutowania swoich grzechów, założył
jadowite Towarzystwo Jezusowe, szkodliwe nawet dla samego Kościoła Rzymskiego.
Prawdopodobnie także Ksiądz zostawi po sobie takie samo imię”. Przytoczywszy
potem apokaliptyczną groźbę, kończył następującym, śmiesznym życzeniem:
„Pragnąłbym, aby się Ksiądz opamiętał tak, jak Apostoł Paweł, który z gorliwości dla
religii żydowskiej prześladował Kościół, lecz Pan Bóg go nawrócił. Oby także
Księdza Pan Bóg powołał do spełnienia jedynie dla samego Chrystusa dzieł, jakie
w swej wierze spełnia dla Kościoła Rzymskiego”. Zatem i w ostatnich dniach życia
378 List z 5 grudnia 1887 r.
379 Dodatek, dok. 92. (Napoleondor = złota moneta napoleońska wartości 20 franków w złocie – przyp. tłumacza).
337

34.8 Page 338

▲back to top


hydra protestancka rzuciła się nań z sykiem, lecz Sługa Boży tym razem zadowolił się
modlitwą o nawrócenie nieszczęśliwca.
Do istniejących już cierpień dołączyło się jeszcze jedno: obawa, że wkrótce
będzie musiał zaniechać odprawiania Mszy św. Było widać wyraźnie, jak cierpiał przy
jej odprawianiu i wymawiał słowa z wysiłkiem, słabym głosem, przerywanym często
wskutek silnego wzruszenia. Siły go opuszczały do tego stopnia, że już nie odwracał
się na „Dominus vobis cum” i siadał podczas Komunii św. wiernych, którą rozdzielał
inny kapłan. Również ktoś inny odmawiał trzy „Zdrowaś…” i końcowe modlitwy, on
zaś towarzyszył mu tylko myślą. Otóż dnia 3 grudnia po bardzo ciężkiej nocy nie mógł
odprawiać, lecz tylko (474) wysłuchał Mszy św. swojego sekretarza i przyjął Komunię
św. Na „Ecce Agnus Dei” zalał się łzami. Odprawiał jeszcze 4 i 6 grudnia. W następną
niedzielę, 11 grudnia, na nowo odważył się na odprawienie Mszy św., lecz z ledwością
dociągnął do końca380.
Mimo to, gdy pogoda dopisywała, z polecenia lekarskiego wybierał się na
przejażdżkę powozem. Poza miastem, podtrzymywany przez innych, odbywał
kawałek drogi piechotą. Dnia 16 grudnia w czasie takiej przejażdżki zaszły dwa
osobliwe wypadki. W drodze wyjezdnej zaczął wygłaszać z pamięci przed ks. Rua
i ks. Vigliettim wyjątki z poetów łacińskich i włoskich, uwypuklając ich wartość
moralną i religijną oraz piękność wyrażeń. Ks. Rua utrzymywał, że Sługa Boży nie
czytał ich więcej od ukończenia gimnazjum w Chieri.
W drodze powrotnej, po wjechaniu na ulicę Wiktora Emanuela, spostrzegli
kardynała Alimonda, przechadzającego się ze swoim sekretarzem pod portykami.
Natychmiast Sługa Boży kazał zejść księdzu Viglietti’emu i powiedzieć kardynałowi,
że pragnąłby z nim rozmawiać, ale nie jest w stanie podejść aż do niego. Również ks.
Rua zeskoczył z bryczki. Eminencja zwrócił się pospiesznie w stronę powozu
i otwierając ramiona zawołał: O Księże Janie! Księże Janie! Następnie wsiadł do
pojazdu, uścisnął Sługę Bożego i ucałował serdecznie. Przechodnie przystawali, by
podziwiać tak wspaniałą scenę. Obaj podjechali wolno aż do ulicy Cernaia, gdzie się
rozstali, po czym z ks. Rua udali się w stronę Oratorium. Po powrocie Święty wszedł
z niewymownym trudem po schodach i gdy stanął na ostatnim stopniu, zwrócił się do
ks. Rua z następującymi słowami: Innym razem nie zdołam już wejść po tych
schodach. Istotnie, kiedy wieczorem 20 grudnia chciał jeszcze raz wejść z pokoju,
musiano go znieść w fotelu.
Zaraz po wyjeździe misjonarzy do republiki ekwadorskiej Opatrzność Boża
zgotowała Księdzu Bosko wielką radość przez przyjazd ks. bpa Cagliero. Coraz
bardziej niepokojące wiadomości o stanie zdrowia drogiego (475) Ojca dały do
zrozumienia biskupowi, że śmierć jest już niedaleka; zależało mu więc bardzo na
przybyciu do Turynu, by wraz z ostatnim tchnieniem Ojca odebrać jego
błogosławieństwo. W Buenos Aires współbracia odprowadzający go do portu szeptali
sobie z boleścią: Jedzie, aby być obecnym przy ostatnich chwilach naszego drogiego
380 Okólnik ks. Rua do zakładów, 26 grudnia 1887 r.
338

34.9 Page 339

▲back to top


Księdza Bosko. Podróż swą, jak widzieliśmy, odbył na okręcie „Matteo Bruzzo”
Towarzystwa „Veloce” razem z trzema adwokatami chilijskimi. Dyrekcja
Towarzystwa w wielkiej uprzejmości wysłała do Księdza Bosko dnia 29 listopada
telegram z Genui, że okręt, który wyruszył 28 bm. Las Palmas, powinien dotrzeć do
Genui dnia 4 grudnia. Sługa Boży wiedząc już od dłuższego czasu o przyjeździe bpa
Cagliero, ucieszył się tak bardzo, iż posłał do Genui ks. Lemoyne, aby w imieniu jego
i Kapituły Wyższej powitał go na pokładzie. Okręt jednak na skutek gwałtownej burzy
spóźnił się o przeszło dwa dni.
Biskup wkroczył do Oratorium wieczorem dnia 7 grudnia, wśród hucznych
okrzyków; jednak wzrok jego był utkwiony tam ku górze, w owe przymknięte okna,
poza którymi oczekiwał go Ojciec. Wszedł w towarzystwie Chilijczyków oraz ks.
Riccardiego i ks. Cassiniego. Święty siedział na skromnej kanapie. Biskup klęknął
przed Księdzem Bosko, ten zaś objął go, przycisnął do serca i oparłszy czoło o jego
ramię ucałował ze łzami w oczach biskupowi pierścień. Pięciu towarzyszy trwało
również na klęczkach, podczas gdy przełożeni Oratorium stali milczący i wzruszeni
w należnej odległości.
Ksiądz Bosko pierwszy przerwał milczenie. Obudziło się w nim żywiej, niż
kiedy indziej, wspomnienie o groźnym upadku. Jakżeż twe zdrowie? – zapytał.
Otrzymawszy uspokajającą odpowiedź, podziękował Bogu.
W czasie powitania innych biskup z troską przyglądał się Słudze Bożemu. Po
trzech latach jak bardzo zastał go zestarzałym!
Obecność biskupa z Liege przeszkodziła poufnym rozmowom aż do
zakończenia święta Niepokalanej; lecz po uroczystości ks. Cagliero (476) korzystał
z każdej sposobności, by usiąść obok Księdza Bosko i opowiadać mu tyle rzeczy,
o których wiedział, że sprawią mu radość. Widział, że mimo ogólnego osłabienia
słuchał jeszcze spowiedzi tych, co o nią prosili. Pragnął i on skorzystać ze
sposobności, gdyż obawiał się, że wnet nie będzie już mógł więcej otworzyć przed
nim swego serca. Zeznał później w procesie: „Dał mi wtedy takie rady, których nigdy
nie zapomnę, gdyż były one wykwitem jego niezwykłego doświadczenia, stosowne do
mojego wieku i piastowanej godności Biskupa i Wikariusza Apostolskiego.
Inną bardzo ważną rzecz zeznał wobec sędziów procesu. Dostatecznie jest
znanym, a wiedział to jak mało kto inny bp Cagliero. Ile niebiańskiego kryło w sobie
ojcostwo Księdza Bosko względem młodzieży. Otóż Sługa Boży w owych dniach
poufnych pogawędek tak się raz przed nim zwierzył: Jestem zadowolony z twego
przyjazdu. Widzisz, Ksiądz Bosko jest stary i nie może już pracować: jestem u kresu
mojego życia. Wy więc pracujcie i ratujcie biedną młodzież. Zwierzę ci się teraz
z jednej obawy. Tu oczy jego zaszły łzami, a on tak ciągnął: Boję się, że niejeden
z naszych współbraci może sobie źle tłumaczyć przywiązanie, jakie Ksiądz Bosko
miał do chłopców i z mojego sposobu spowiadania ich bardzo blisko siebie mógłby się
czuć upoważnionym do zbytniej względem nich czułostkowości, usprawiedliwiając
swoje postępowanie tym, iż Ksiądz Bosko tak samo czynił, gdy mówił im coś na ucho
lub przy spowiedzi. Wiem, że niejeden w ten sposób mógłby pozyskać ich serce, lecz
339

34.10 Page 340

▲back to top


boję się z tego powodu niebezpieczeństw i szkód duchownych. Biskup zapewnił go,
że nikt nie tłumaczył sobie źle jego sposobu postępowania z chłopcami. Niech Ksiądz
Bosko będzie spokojny, mówił i mnie pozostawi tę obawę: będziemy uważni. Jest to
polecenie, które Ksiądz dawał nam tyle razy, a my przekażemy je innym.
Odnaleźliśmy dziś rękopis ks. Cagliero, w którym dla pamięci spisywał
niektóre uwagi dane mu przez Księdza Bosko w miesiącu grudniu. Oto jego zapiski.
(477) Wspomagaj Zgromadzenie i misje. Trzeba je rozszerzyć aż po brzegi
Afryki i na Wschód.
Ojcu św. powiesz to, co dotychczas trzymane było w tajemnicy,
że Zgromadzenie i salezjanie mają za szczególne zadanie podtrzymywać powagę
Stolicy św., gdziekolwiek się znajdą i gdziekolwiek będą pracowali.
Życzę sobie, byś się zatrzymał we Włoszech tak długo, dopóki nie będą
uporządkowane wszystkie sprawy po mojej śmierci.
Weź sobie do serca Zgromadzenie i misje; wspomagaj innych przełożonych
w tym, w czym będziesz mógł.
Ci, co pragną otrzymać łaski od Maryi Wspomożycielki, niech wspierają misje,
a mogą być pewni, że zostaną wysłuchani.
Nie obawiajcie się niczego: Bóg was będzie wspierał „Fidem habete – Miejcie
wiarę”.
O jedno tylko proszę Boga, abym mógł zbawić biedną duszę moją (płacząc).
Polecam ci powiedzieć wszystkim salezjanom, ażeby pracowali z gorliwością
i zapałem: praca, praca.
Zabiegajcie zawsze i niezmordowanie o zbawienie dusz.
Błogosławię wszystkie domy Córek Maryi Wspomożycielki: błogosławię
Przełożonej Głównej i wszystkim jej Siostrom; niech się starają zbawić wiele dusz.
Przyprowadźcie do porządku wszystkie wasze sprawy. Kochajcie się wszyscy
jak bracia; miłujcie się, wspomagajcie się, znoście się wzajemnie.
Błogosławię zakłady w Ameryce, ks. Costamagna, ks. Lasagna, ks. Fagnano,
ks. Rabagliatti’ego i tych z Brazylii; biskupa Aneyros z Buenos Aires i bpa Esponoza;
błogosławię Cuito, Londyn i Trydent.
„Alter alterius onera portate; exemplum bonorum operum – Jeden drugiego
brzemiona ności; przykład dobrych uczynków”:
Rozszerzajcie nabożeństwo do Maryi Wspomożycielki w Ziemi Ognistej. O,
ileż dusz zbawi Matka Najświętsza za pośrednictwem salezjanów!
Na formacji (przełożeni w domach formacyjnych) niech przestrzegają i każą
przestrzegać posłuszeństwo. Wiązanka: nabożeństwo do Matki Najświętszej i częsta
Komunia św.
Dwa razy polecił salezjanom pracę, powtarzając: praca! praca!
Wraz z ks. Cagliero wróciły do Włoch Siostra Aniela Vallese z Patagonii
i Siostra Teresa Mazzarello z Urugwaju, przywożąc z sobą małą mieszkankę Ziemi
340

35 Pages 341-350

▲back to top


35.1 Page 341

▲back to top


Ognistej, powierzoną im przez ks. Fagnano. Ks. Cagliero przedstawił je Księdzu
Bosko dnia 9 grudnia w sposób już opisany.
„Jakąż ofiarą była dla Księdza Bosko niemożliwość odprawienia Mszy św.
w dniu Niepokalanej! - pisze ks. Viglietti w dzienniczku. Lecz nie miał już nawet
nadziei, że będzie mógł przystąpić do ołtarza. Pokrywał (478) jednak to cierpienie,
podobnie jak inne dolegliwości fizyczne i moralne, swoim zwykłym uśmiechem i
pogodą, a nieraz i wesołością, żartując sobie ze swojej niedoli. Na przykład o swoich
plecach, które się już całkiem pochyliły, powtarzał często znane wiersze pewnej
piemonckiej śpiewki:
Oh, schina, povra schina,
T’as fini d’porte bas-cina.
(O plecy, biedne plecy! Już więcej ciężaru dźwigać nie będziecie).
Pewnego wieczoru, dwom księżom, którzy ze smutkiem i troskliwością
pomagali mu przejść po wieczerzy do pokoju, wydeklamował wierszyk, ułożony przez
siebie ze współczucia nad swymi nogami:
Oh gambe, povre gambe,
Che się drite che się strambe,
Seve sempre l’me confort
Fin a tant ch’I sia nen mort.
(O nogi, biedne nogi! Czy proste czy krzywe, będziecie zawsze moją podporą,
dopóki nie umrę).
Nie chciał jednak, by przełożeni łudzili się co do jego stanu i zaniedbali
ostrożności doradzanych zwykłą przezornością na wypadek jego przeniesienia się do
wieczności. Było to w wieczór święta Niepokalanej. Poszedł z wszystkimi do jadalni,
lecz po paru minutach podniósł się od stołu, by wrócić do swego pokoiku. Wówczas
ktoś odezwał się do niego: Odwagi! Pragniemy jeszcze oglądać złoty jubileusz
Księdza. Na te słowa zatrzymał się na progu, zwrócił głowę w stronę, skąd doleciały
słowa, spojrzał na mówiącego i zawołał: Tak, tak! Zobaczymy! Złoty jubileusz!...
Sprawa jest poważna, bardzo poważna!
Ostatnią podniosłą uroczystością w Oratorium za życia Księdza Bosko była
akademia dnia 11 grudnia ku czci ks. bpa Cagliero. Przy końcu akademii biskup
przywołał na pamięć młodość swoją i młodość Księdza Bosko oraz przedstawił
w żywym obrazie miłość, z jaką Święty odnosił się zawsze ku młodzieży. Porwał
słuchaczy swoją niezmienną i malowniczą (479) wymową: lecz wewnątrz duszy
panowała jedna smutna nuta, którą wszyscy czuli, chociaż żaden znak wewnętrzny nie
ujawnił jej w dotykalnej formie. Mimo to nikt nie przypuszczał, że śmierć Księdza
Bosko jest tak bliska.
Miłym i bardzo serdecznym, małym świętem było zwyczajowe zrywania
winogron z winorośli przed jego oknami. Ksiądz Bosko, powodowany właściwą sobie
delikatnością, odłożył je celowo na czas tak późny, aby w nim mógł wziąć udział
341

35.2 Page 342

▲back to top


bp Cagliero. Siedząc na małym ganku radował się widokiem swoich synów, którzy
z biskupem na czele zrywali grona, czyścili je i wesoło zajadali. Tę miłą rozrywkę
uświetniła również obecność innego biskupa oraz prowincjała Braci Szkół
Chrześcijańskich, przybyłego w towarzystwie jednego ze współbraci swego
Zgromadzenia.
Nie chciał również złamać zwyczaju uczestniczenia przyjaznych rodzin w jego
winobraniu. Istotnie 26 grudnia hr. Cravosio dziękował Księdzu Bosko za szlachetną
pamięć i za przesłane mu do domu winogrona, dodając między innymi: „Przykro mi
tylko, że Ksiądz wyrzekł się tych winogron, by je nam podarować! Lecz z drugiej
strony dowodzi to, że mam zapewnione miejsce w pamięci Księdza Dobrodzieja,
z którym od tylu lat łączy mnie szczera przyjaźń. Moje modlitwy nie mogą liczyć na
to, by były miłe Bogu, gdyż zazwyczaj upadam 77 razy na dzień; lecz kiedy chodzi
o zdrowie Księdza Bosko, liczę, że Dobry Bóg zechce je przyjąć, ponieważ pochodzą
z serca najprzywizańszego sługi Księdza”.
W piątek 16 grudnia odwiedził Sługę Bożego i pozostał z nim na obiedzie
młody, boloński kapłan, ks. Bersani, który podczas Adwentu głosił kazania w kościele
św. Jana Ewangelisty. Przy stole Ksiądz Bosko szepnął mu coś na ucho, a potem
ścisnął tak mocno jego rękę, że ten aż krzyknął:
Ależ Ksiądz zmiażdży mi rękę! Święty spojrzał nań z uśmiechem, po czym
zapytał:
Kiedy Ksiądz przyjdzie znowu do mnie na obiad?
Nie wiem, odrzekł. Mam tylu przyjaciół w Turynie i by ich wszystkich (480)
odwiedzić, udaję się koło południa bądź do jednego bądź do drugiego.
Dobrze, lecz niech Ksiądz przyjdzie mnie wnet odwiedzić.
Postaram się wrócić z końcem przyszłego tygodnia.
Proszę przyjść na początku tygodnia, inaczej nie będzie już więcej czasu.
Ks. Bersani przyszedł w połowie tygodnia, lecz zastał Sługę Bożego od wtorku
w łóżku, tak że już nie mógł go zobaczyć.
Zupełny brak sił rozpoczął się objawiać 17 grudnia. Była sobota, dzień,
w którym około godz. 6 wieczorem zwykle spowiadał chłopców z klas wyższych.
Tego wieczora około trzydziestka zebrała się przed drzwiami w oczekiwaniu, by
sekretarz ich wpuścił. Kl. Festa stanął w drzwiach i oznajmił, że uważa za stosowne
nie męczyć Księdza Bosko, gdyż czuje się bardzo źle. Chłopcy jednak nie ruszali się
z miejsca. Widząc to kleryk, po krótkim namyśle poszedł zawiadomić Księdza Bosko,
który w pierwszej chwili odrzekł, iż brak mu sił do podjęcia takiego trudu; lecz po
chwili milczenia dodał: A jednak to ostatni raz, że mogę ich wyspowiadać! Sekretarz,
nie zważając ani na słowa, ani na ton głosu, zaczął mu odradzać: Ksiądz ma gorączkę
i oddycha z trudnością. Lecz Sługa Boży, prawie rozczulony, powtórzył. A jednak to
ostatni raz! Powiedz, niech przyjdą. Weszli; wyspowiadał wszystkich. Były to
rzeczywiście ostatnie spowiedzi chłopców. Powiedzieliśmy „chłopców”, gdyż dnia 19
grudnia wyspowiadał jeszcze Ksiądz Bosko i za pokutę polecił mu częste odmawianie
aktu strzelistego: „Najświętsza Panno Maryjo, bądź moim zbawieniem”.
342

35.3 Page 343

▲back to top


Nogi nie dopisywały mu już tak, że nie mógł zrobić kroku; musiano go
przewozić z miejsca na miejsca w fotelu o kółkach. Mimo to pragnął być zawsze
obecnym na wspólnym posiłku.
Dnia 16 grudnia ks. Durando pisał do nowego Prokuratora Generalnego, ks.
Cezara Cagliero381: „Ksiądz Bosko z dnia na dzień niknie (481) w oczach, a siły
opuściły go tak, że nie jest już w stanie przejść z pokoju do jadalni: trzeba go
przewozić w fotelu. Biedny Ksiądz Bosko! Jeżeli Bóg nie działa tu nieustannego cudu,
to jego istnienie w sposób naturalny nie może się dłużej utrzymać”.
Cieszył się, gdy przy stole mógł zastać dobrodziejów i przyjaciół. Na dzień 18
grudnia kazał ich kilku zaprosić, ażeby oglądnęli przedmioty przywiezione z Patagonii
przez bpa Cagliero, a przeznaczone na Wystawę Watykańską. Przeszło rok temu
Ksiądz Bosko polecił misjonarzom zbierać zbroję, wyroby i różne ciekawostki
dzikusów, ażeby również one widniały na Wystawie Watykańskiej, która tak bardzo
przyczyniła się do uświetnienia jubileuszowych obchodów kapłańskich Leona XIII
w roku 1888. Po obiedzie zatrzymał się z gośćmi, darząc każdego oznakami
szczególnego przywiązania. Wróciwszy do swego pokoju odezwał się do ks.
Eugeniusza Reffo, członka ze Zgromadzenia św. Józefa, który go odprowadzał: Mój
drogi, miłowałem cię zawsze i będę cię nadal miłował. Zbliżam się do końca dni
moich; módl się za mnie, a ja też zawsze będę się modlił za ciebie.
Podczas wieczerzy brakowało mu zwykłej żywości, owszem ks. Lemoyne
zbliżywszy się do niego zauważył, iż oczy zaszły mu mgłą i nie słyszał nawet, co kto
do niego mówił. Stan ten trwał tylko chwil kilka, lecz był to przykry objaw.
Rankiem dnia następnego ks. Viglietti zastał go w lepszym stanie; poprosił
więc, by napisał parę słów na kilkunastu obrazkach, jakie chciał wysłać do niektórych
Pomocników Salezjańskich. Bardzo chętnie – odrzekł Święty i zabrał się do pisania.
Po napisaniu na dwóch obrazkach przerwał: Czy wierzysz, że nie umiem już nawet
pisać?
Wiesz, jestem słaby. Wówczas ks. Viglietti odrzekł natychmiast, iż te dwa
obrazki wystarczą. Na jednym było napisane: „O Maryjo, uproś nam u Jezusa zdrowie
ciała, jeśli ono wyjdzie na dobro duszy, lecz przede wszystkim zapewnij nam
zbawienie wieczne”. Na drugim: „Spełniajcie dobre uczynki, póki macie czas, gdyż
może wam go zabraknąć, a wówczas doznalibyście przykrego rozczarowania”.
Jednak nie chciał przestać pisać, powiadając: To przecież (482) po raz ostatni
piszę. Po czym ciągnął dalej: „Błogosławieni ci, co oddają się Panu Bogu na zawsze
od młodości. Iluż chciało poświęcić się Panu Bogu i zostali zawiedzeni, gdyż brakło
im czasu! Kto zwleka z oddaniem się Bogu, jest w wielkim niebezpieczeństwie zatraty
duszy. Synowie moi, korzystajcie z czasu a czas ustrzeże was w wieczności. Kto sieje
dobre uczynki, zbierać będzie dobre owoce. Jeśli postępujemy dobrze, będzie nam
dobrze w tym i przyszłym życiu. Przy końcu życia zbiera się owoce dobrych
uczynków”.
381 List ten znajduje się w archiwum inspektorialnym w Rzymie.
343

35.4 Page 344

▲back to top


W tym miejscu ks. Viglietti przerwał i uchwycił go za rękę: Ależ Księże Bosko,
proszę pisać coś weselszego!.. To wszystko takie smutne! Wówczas Sługa Boży
popatrzył z czułością w oczy sekretarza i widząc jego łzy odparł z niewymownym
uśmiechem: „Biedny Karolku, nie bądźże dzieckiem!.. Nie płacz! Przecież ci już
powiedziałem, że to ostatnie obrazki, na których piszę. Po czym, aby go zadowolić,
zmienił temat i ciągnął dalej: „Niech nas Bóg błogosławi i zachowa od wszelkiego
złego. O Maryjo, opiekuj się Francją i wszystkimi Francuzami. Dawajcie wiele
biednym, jeśli chcecie być bogatymi. Date et dabitur vobis. Niech nas Bóg
błogosławi, a Dziewica Niepokalana niech będzie naszą przewodniczką wśród
wszelkich niebezpieczeństw życia. Młodzież jest rozkoszą Jezusa i Maryi. Niech Bóg
błogosławi o hojnie wynagrodzi wszystkich naszych Dobrodziejów. Najświętsze Serce
Jezusa, proszę najgoręcej: spraw, niechaj Cię kocham, kocham coraz więcej.
Największym nieprzyjacielem Boga jest grzech. Maryjo, bądź moim zbawieniem! Tu
powrócił do myśli, która tak bardzo zasmuciła ks. Viglietti’ego. „Przy końcu życia
zbiera się owoce dobrych uczynków. Kto ocali duszę, ocali wszystko; kto zgubi duszę,
zgubi wszystko. Kto wspomaga biednych, będzie hojnie wynagrodzony przed
trybunałem Bożym. Kto opiekuje się sierotami, temu Pan Bóg będzie błogosławił
w niebezpieczeństwach życia a Maryja będzie mu opiekunką przy śmierci. Jakże
wielka nagroda czeka nas za wszystkie dobre uczynki spełnione na ziemi! Kto działa
dobrze za życia, odnajdzie dobro przy śmierci. „Qualis vita, finis ita – Jakie życie, taka
śmierć”. Modlę się (483) za was codziennie, a wy módlcie się o zbawienie mej duszy.
Panienko święta, użycz swej możnej pomocy dla duszy mojej w chwili śmierci.
W niebie zażywa się wszystkich dóbr bez końca”. Tu odłożył pióro: rękę miał bardzo
zmęczoną.
Wszystkie zajęcia, które stanowiły jego drugą naturę, dobiegały kolejno do
kresu. Tego poranka udzielił ostatnich posłuchań. Od czterdziestu lat poświęcał
godziny poranne na udzielanie rad, błogosławieństw na niesienie pociechy, pomocy
i na rozweselanie wszystkich, co do niego przychodzili. Było to bez wątpienia jedno
z najżmudniejszych zajęć jego życia. Niekiedy czuł się do tego stopnia wyczerpanym,
iż zdawało się, że mu tchu braknie. Nieskończony ciąg posłuchań urwał się na zawsze
z wizytą hrabiny Soranzo Mocenigo. Była godzina wpół do pierwszej po południu
dnia 20 grudnia.
Wieczorem ostatnia przechadzka w bryczce. Po raz pierwszy pozwolił swoim
synom, którzy go o to prosili, znieść się wraz z krzesłem. Towarzyszyli mu ks. Bonetti
i ks. Viglietti, którzy zaczęli opowiadać, że wszyscy współbracia ubiegają się, by
oddać mu jakąś przysługę,\\ lub przynajmniej sprawić jakąś ulgę. On milczał,
aż w pewnej chwili odezwał się nagle: Viglietti, zaledwie wrócisz do domu, pamiętaj
napisać w moim imieniu te słowa dla wszystkich salezjanów: „Przełożeni niech
zawsze okazują bardzo wielką życzliwość swoim podwładnym, a zwłaszcza niech
dobrze i z wielką miłością postępują ze służbą”.
Zdawało się chwilowo, że świeże powietrze zrobiło mu dobrze. Po powrocie,
gdy zaniesiono go do pokoju, rzekł tonem serdecznym do przewodzącego tymi, co go
344

35.5 Page 345

▲back to top


nieśli. Wiesz co, wystaw mi rachunek. Zapłacę ci wszystko za jednym zamachem.
Wkrótce potem przyszedł lekarz, dr Albertotti, który go zbadał i stwierdziwszy wielkie
pogorszenie, kazał go natychmiast ułożyć do łóżka. Na pytanie kleryka Festy, jak się
czuje, odpowiedział: Teraz nie pozostaje mi nic innego, jak zrobić dobre zamknięcie,
żeby wszystko zakończyć pomyślnie. Jak zwykle w takich okolicznościach, zwrócono
mu uwagę, że trochę spoczynku przywróci mu siły; lecz on dając przeczący znak ręką
powtórzył z naciskiem: Nie pozostaje mi nic innego, jak (484) zrobić dobre
zakończenie. Przed przechadzką napisał na obrazku: „Maria, tu nos ab hoste protege et
mortis, hore suscipe – Maryjo, broń nas od wroga i przyjmij w godzinę śmierci”. A na
innym: „Maryjo, użycz swej możnej pomocy dla duszy mojej w chwili śmierci”.
Spożywszy kilka łyżek rosołu położył się do łóżka, z którego nie miał już więcej
powstać.
Na stoliku leżała letnia część brewiarza. Ks. Lemoyne przeglądając go, znalazł
w nim dużo papierowych zakładek, na których były wypisane różne piękne zdania
z Pisma św., Ojców Kościoła, a nawet poetów włoskich. Zdania te przesunęły się
nieraz przed oczyma Sługi Bożego w przeciągu 45 lat382.
Na tym samym stoliku zaczął róść stos biletów z życzeniami świątecznymi.
Napływały one z różnych stron, a wiele pochodziło z Francji. Świątobliwa p.
Louvet383, popierając życzenia banknotem 500 frankowym, wyrażała taką myśl:
„Korzystam ze sposobności, by złożyć Księdzu także życzenia pomyślnego
i szczęśliwego Nowego Roku. Lecz dla Księdza, Czcigodny Ojcze, wszystkie lata są
pomyślne, ponieważ wszystkie jego dni są „pełne”i zasługujące na niebo, czego
niestety o swoich powiedzieć nie mogę”. Miała słuszność pobożność dobrodziejka: bo
„dniami pełnymi” i naprawdę bogatymi w zasługi były dni Księdza Bosko, lecz nie
przypuszczała nawet, jak bliską była chwila, w której tyle zasług miało otrzymać
należną koronę niebieską.
382 Dodatek, dok. 93.
383 Por. tom XV, roz. XIX. Dnia 28 grudnia ks. Engrand pisał do sekretarza ks. Rua: „Hademoiselle Louvet d’Aire me charge
de faire parvenir a Dom Rua l’expression de sa profonde douleur dans les circonstantes presentes. Don Bosco la traitait en
privilegiee et elle est affligee comme une enfant qui pard son Bare. – Panna Louvet z Aire upoważnia się do wyrażenia ks.
Rua głębokiego smutku z powodu obecnych okoliczności. Ksiądz Bosko darzył ją szczególną życzliwością, stąd czuje się
przygnębioną jak dziecko, które traci swego Ojca”.
345

35.6 Page 346

▲back to top


(485) R O Z D Z I A Ł XXII
Pierwszych jedenaście dni choroby.
Nasz drogi chory przebył w łóżku bez przerwy 42 dni, w których można
wyodrębnić trzy okresy. Od 20 do 31 grudnia choroba rozwijała się coraz groźniej. Od
1 do 20 stycznia zajaśniał promień nowych nadziei, lecz od tego dnia wypadki
potoczyły się szybko ku nieodwołalnemu końcowi. Chcąc przed szczegółowym
opisem dać ogólny rzut oka na zachowanie się Sługi Bożego podczas tego długiego
i bolesnego okresu, uważamy za najlepsze przytoczyć słowa naocznego świadka,
koad. Enria, który przez wszystkie noce czuwał u wezgłowia Księdza Bosko i z wielką
prostotą zdał potem w procesie zwyczajnym384 sprawę z zachowania się Świętego:
„Jego poddania się woli Bożej było bardzo wielkie; stosował w czynie swoje hasło:
Pracować, cierpieć, milczeć”, jakie mi często powtarzał, gdy czuł się dobrze. Teraz
zaś nie mogąc więcej pracować, cierpiał i milczał”. Milczał naturalnie o swoim
cierpieniu, bo słowem posługiwał się aż do ostatniej chwili życia, by czynić dobrze.
Popłoch wśród przełożonych wzbudził lekarz, gdy 21 grudnia oznajmił,
że jeżeli chory będzie trwał nadal w takim stanie, nie pozostaje przed nim więcej niż 4
do 5 dni życia. Istotnie utracił całkowicie (486) apetyt, zbierało mu się na wymioty –
nie wiedziano już, co mu podać do zjedzenia. Oddychał bardzo ciężko i trawiła go
gorączka. A jednak jego spokój ducha przebijał się w pewnych dobrodusznych
powiedzeniach, które zwracał do posługujących. Przy podawaniu rosołu sekretarz
chciał mu przytrzymać filiżankę, aby mógł wygodniej spożyć posiłek. Ba, odezwał się:
czyż to ty chcesz jeść za mnie? Pod wieczór, przyszedłszy nieco do siebie, wysłuchał
czytania części dziennika, podającego wiadomości z obchodów jubileuszowych Leona
XIII, oraz przeglądnął listy polecone i wartościowe. Około wpół do dziewiątej rzekł:
Dziś o godz. 4 myślałem, że nic mi już nie brakuje do śmierci. Straciłem świadomość
wszystkiego. Teraz czuję się o wiele lepiej. Następnie posiliwszy się nieco rzekł do
sekretarza: Viglietti, daj mi trochę mrożonej kawy... ale bacz, żeby była gorąca.
I roześmiał się.
Groźne słowa lekarza skłoniły przełożonych do podjęcia zawczasu kroków
celem zabezpieczenia materialnego bytu Oratorium na wypadek, gdyby Ksiądza
Bosko zabrakło. Dlatego to zebrana jeszcze tego samego wieczora pod
przewodnictwem Ks. Rua Kapituła dla rozstrzygnięcia różnych spraw zwyczajnego
zarządu, zajęła się również i powyższą. Po rozpatrzeniu zagadnienia administracji
384 „Summ.”, str. 907.
346

35.7 Page 347

▲back to top


postanowiono, by Ksiądz Bosko uznał dług wobec przełożonych domu za oddane mu,
a dotychczas niezapłacone usługi i nałożył na spadkobiercę obowiązek spłacenia
kapitałów złożonych w jego ręce tytułem depozytu. Zainteresowani mieli sporządzić
prawnie wykaz dokumentów, obciążając hipoteką wyznaczonego spadkobiercę.
Ponadto Ksiądz Bosko miał również podpisać prawne oświadczenie co do depozytów
otrzymanych od osób prywatnych; prócz tego uchwalono zaciągnąć w bezpiecznym
Banku pożyczkę na 100 tysięcy lir, płatną w przeciągu 50 lat samymi tylko odsetkami.
Postanowiono także wysłać niezwłocznie telegram do Villa Colon w Urugwaju
i napisać do Nicei, ażeby natychmiast sprzedano te dwa zakłady jakiemuś
Towarzystwu Tontynaryjnemu385.
(487) Tymczasem przyjaciele i dobrodzieje, zgoła nie podejrzewając, że nad
Księdzem Bosko zawisło tak groźne niebezpieczeństwo, przesyłali mu serdeczne
życzenia świąteczne. Tak np. baron Heraud z Nicei pisał list pełen szczerego dowcipu,
odzwierciedlający jego znamienny, złoty humor, o którym mieliśmy już okazję gdzie
indziej nadmienić386.
Również z Oratorium, jak gdyby nic nie zaszło, rozesłano okólnik z podpisem
Księdza Bosko, zapraszający na Pasterkę do świątyni Maryi Wspomożycielki, wraz
z życzeniami Wesołych Świąt i Szczęśliwego Nowego Roku. Nazajutrz dr Vignolo
pocieszył strapione serca, wykluczając bezpośrednie niebezpieczeństwo,
zapowiedziane dzień przedtem przez lekarza Albertotti. Ponieważ było ważnym, aby
się Ksiądz Bosko mógł odżywiać, dlatego sam lekarz przyrządził mu garnuszek
rosołu, wygotowanego z wyciągów mięsa. Poddał następnie chorego dokładnemu
badaniu, które trwało całą godzinę. Trudno uwierzyć, jak ten dzielny lekarz umiał
pocieszyć swoich klientów. Chociaż sam chory, powstał z łóżka, by odwiedzić
Księdza Bosko; podobnie w dniach następnych troszczył się o niego i pielęgnował
troskliwie, jak matka pielęgnuje swoje dziecko. Ksiądz Bosko wielokrotnie ze łzami
w oczach wyrażał mu swoją głęboką wdzięczność.
Cały dom uczestniczył w trosce przełożonych. W kościele od rana do wieczora
chłopcy, podzieleni według klas i pracowni, zmieniali się co pół godziny przed
Najświętszym Sakramentem, aby uprosić zdrowie dla Księdza Bosko. On zaś
powtarzał do starszych współbraci i przełożonych: Módlcie się wszyscy za mnie.
Powiedzcie wszystkim salezjanom, żeby się za mnie modlili, bym mógł umrzeć
w łasce Bożej. Niczego innego nie pragnę.
Poprawa i pogorszenie przeplatały się w odstępach nierównomiernych. Dnia 23
grudnia około dwunastej, czując się bardzo źle i (488) nie mogąc zatrzymać żadnych
pokarmów, rzekł do sekretarza: Postaraj się, byś z księży nie był tu tylko ty sam.
Niech tu będzie ktoś gotowy z olejami św.
Księże Bosko, uspokajał sekretarz, w sąsiednim pokoju jest zawsze ks. Rua.
385 Towarzystwo Tontynaryjne (od wynalazcy Wawrzyńca Tonti, bankiera z XVII wieku) jest to rodzaj Towarzystwa
Ubezpieczeniowego, którego członkowie składają wspoólnie pewien kapitał dochodowy, mający być rozdzielonym po
określonym czasie między pozostałych przy życiu członków (przyp. tłumacza).
386 Dodatek, dok. 94.
347

35.8 Page 348

▲back to top


Zresztą z Księdzem nie jest jeszcze tak niebezpiecznie, by aż o tych rzeczach
trzeba było myśleć.
Czy w zakładzie wiedzą, że jestem ciężko chory?
Owszem, Księże Bosko, nie tylko tutaj, ale i we wszystkich innych zakładach;
ba, nawet i całym świecie wiedzą i modlą się wszyscy.
Żebym wyzdrowiał?... Ja już idę do wieczności!
Wszystkim, którzy doń przychodzili, dawał upominki, jak gdyby rzeczywiście
miał ich opuścić. Księdzu Bonettiemu, katechecie generalnemu, ściskając jego rękę,
powiedział: Bądź zawsze mocną podporą ks. Rua. Sekretarzowi zaś nieco później:
Postaraj się, by wszystko było gotowe dla przyniesienia Wiatyku. Jesteśmy
chrześcijanami i bardzo chętnie składamy Bogu ofiarę z własnego istnienia.
Przyjechali jacyś trzej panowie z Belgii, którzy chcieli się z nim zobaczyć.
Pozwolił im wejść, byle tylko przyobiecali, że będą się za niego modlili.
Pobłogosławił ich i dodał: Przyrzeknijcie mi, że będziecie się modlili za mnie, za
salezjanów, a przede wszystkim za misjonarzy.
Ponieważ dręczyły go silne wymioty, zapytał ks. Viglietti’ego, czy widok tylu
jego nędz nie budzi w nim odrazy. Nic mi nie sprawia przykrości, drogi Księże Bosko,
chyba to jedno, że muszę patrzeć na cierpienia Księdza i nie wiem w jaki sposób
przynieść mu ulgę. Ksiądz Bosko zaś na to: Powiedz twej mamie, że ją żegnam; niech
się stara wychować po chrześcijańsku swą rodzinę i modli się za ciebie, byś zawsze
był dobrym kapłanem i zbawił wiele dusz.
Kiedy powrócił ks. Bonetti, przywitał go ruchem ręki i porozmawiał z nim
nieco, nalegając szczególnie, ażeby przygotowano wszystko potrzebne do Ostatniego
Namaszczenia. Zwrócił się następnie do przybyłego przed chwilą ks. Rua i wskazując
na ks. Viglietti’ego powiedział: To prawda, że jest tu ze mną ten oto sprzęt... lecz
lepiej, żeby was tu było więcej.
Przed kilku godzinami podyktował ks. Viglietti’emu mały list do pana Luis
z Barcelony. Po południu zaczął mu znowu przypominać, by (489) go pożegnał w jego
imieniu i powiedział, żeby nie zapominał o naszych misjonarzach, że będzie zawsze
pamiętał o nim i o jego rodzinie i że wszystkich oczekuje w niebie.
Gdy wszedł biskup Cagliero, zagadnął: Czy pamiętasz dobrze, dlaczego Ojciec
św. powinien popierać nasze misje? Powiedz Ojcu św. to, co dotychczas trzymane
było w tajemnicy. Zgromadzenie i salezjanie, dokądkolwiek pójdą i gdziekolwiek będą
pracowali, mają za szczególny cel podtrzymywać powagę Stolicy św.... Wsparci przez
Papieża pójdziecie do Afryki... przejdziecie ją.... pójdziecie do Azji.... do Mongolii
i gdzie indziej. Miejcie wiarę.
Przełożeni domu: ks. Belmonte, ks. Lazzero, ks. Berto, Józef Rossi, Buzzetti
i inni zmieniali się kolejno, by spędzić czas jakiś w jego pokoiku. Chociaż rozmawiał
z trudnością, jednak przyjmował ich bardzo serdecznie. Raz witał ich żartobliwie,
salutując po wojskowemu, to znów dźwigał i opuszczał rękę, lub też wskazywał
przybysza temu, co stał blisko jego łóżka, mówiąc: Widzisz, kto przyszedł? To on!
348

35.9 Page 349

▲back to top


Czasem podając swoją prawicę i ściskając rękę tego, który go chciał ucałować,
mawiał: O, mój drogi! Jesteś zawsze moim najdroższym.
Kiedy obok niego usiadł misjonarz ks. Cassini, po pierwszym przywitaniu
szepnął mu na ucho: Wiem, że twoja matka znajduje się w biedzie. Mów mi śmiało
i tylko mnie, by nikt nie mógł poznać twoich tajemnic. Ja sam ci dam tak, żeby nikt
nie widział, ile będziesz potrzebował.
Wypytywał wszystkich z zaciekawieniem, czy są zdrowi, czy są dostatecznie
zabezpieczeni przed zimnem, czy czegoś nie potrzebują. Pytał, nie wyłączając
i biskupa, jak spędzili dzień, jakie każdy ma zajęcie, jaką szczególną pracę ma pod
ręką. Tym, którzy przy nim czuwali i obsługiwali go, wyrażał obawę, że brak
odpoczynku i wytchnienia może im zaszkodzić na zdrowiu. Lecz pielęgniarze byli
niezmordowani (490). Koadiutor Enria we wspomnianym procesie zeznał: „Podczas
ostatniej choroby czuwałem przy nim przez wszystkie noce, dopóki żył. Już pierwszej
nocy wyrzekł do mnie: Biedny Piotrusiu! Cierpliwości! Będziesz musiał jeszcze
przepędzić wiele takich nocy! Jakby urażony odpowiedziałem, że oddałbym nawet
życie za jego wyzdrowienie, podobnie jak było na to gotowymi tylu innych moich
towarzyszów”.
Zbyt wielką była miłość, jaką żywili synowie względem swego Ojca, by nie
czuć się gotowymi do jakiegokolwiek poświęcenia przy jego obsłudze, lecz również
i jego serce gorzało względem nich ojcowską miłością. W związku z tym ks. Lemoyne
przypomina zdanie, jakie Sługa Boży wypowiedział kilka lat temu: Jedyny ból, jaki
będę czuł w chwili śmierci – to konieczność rozłączenia się z wami. Ta miłość
sprawiała, że starał się rozpraszać myśli wszystkich, co cierpieli u jego łóżka. Nawet
ks. Cerruti’ego, który dnia 23 grudnia przyszedł go odwiedzić w czasie podwieczorku
chłopców i nie umiał ukryć swego wzruszenia, zagadnął w tonie na pół poważnym, na
pół żartobliwym: Czy zjadłeś już podwieczorek? Zapytaj no księdza Viglietti’ego, czy
także już jadł. Lecz w tym przywiązaniu było coś szczególnego i rzadko spotykanego:
miłował wszystkich tak, że każdy uważał się za jego ulubieńca.
Jeszcze nie koniec wypadków z dnia 23-go. Odbyło się także długie konsylium
lekarskie, złożone z dr Albertotti’ego, który go leczył i dwóch lekarzy: Fissore
i Vignolo. Przesunięto łóżko na środek pokoju. Nie znaleźli nic zepsutego
w organizmie i orzekli, że na razie nie ma bezpośredniego niebezpieczeństwa.
Dr Vignolo, chcąc zbadać siłę chorego, polecił mu ścisnąć swoją rękę jak tylko może
najmocniej. Proszę zauważyć, iż może to być bolesne, upomniał Ksiądz Bosko
lekarza, zobaczy pan, że będzie bolało. Lecz lekarz sądząc, iż żartuje, odparł: Proszę
mocno... mocno! W pewnej chwili doktor, wyrywając prędko rękę, krzyknął prawie
przestraszony: O, proszę nie myśleć o śmierci. Przy takiej sile mógłby mnie Ksiądz
jeszcze wyzwać do zapasów.
Gdy odeszli lekarze, oto pojawia się majestatyczna postać kardynała Alimonda,
który zbliżywszy się do chorego uścisnął go i serdecznie pocałował. Ksiądz Bosko
zdjął z głowy nocną czapeczkę i rzekł:
349

35.10 Page 350

▲back to top


Eminencji, polecam się Jego modlitwom, abym zbawił duszę swoją. Następnie
dodał: Polecam Eminencji moje Zgromadzenie. Proszę być opiekunem salezjanów.
Eminencja widząc, że Ksiądz Bosko płacze, uspokajał go, zachęcał do
pogodzenia się z wolą Bożą i przypominał, że przecież pracował wiele dla Pana Bogu.
Spostrzegłszy, że trzyma czapeczkę w ręku, nałożył mu ją na głowę. Ksiądz Bosko do
żywego wzruszony odpowiedział: Robiłem zawsze to, co mogłem; niech się dzieje ze
mną święta wola Boża.
Mało kto, odparł kardynał, może tak, jak Ksiądz, mówić na łożu śmierci.
Czasy trudne, Eminencjo! - przerwał Księdz Bosko. Przeżyłem ciężkie czasy...
Lecz powaga Ojca św.... powaga Ojca św... Powiedziałem już biskupowi Cagliero, aby
powtórzył Papieżowi, że salezjanie, dokądkolwiek pójdą, gdziekolwiek będą
pracowali, zawsze mają za cel obronę powagi Papieża. Eminencję, proszę nie
zapomnieć i powtórzyć to Ojcu św.
Tak, drogi Księże Bosko, odpowiedział biskup Cagliero stojący u jego łoża. Nie
zapomnę. Proszę być spokojnym, że spełnię jego zlecenie dla Ojca św.
Ależ Ksiądz, drogi Księże Janie, podjął kardynał zmieniając temat, nie
powinien lękać się śmierci. Ksiądz tak często polecał innym, żeby zawsze byli
gotowymi na śmierć.
Tyle razy nam o tym mówił, potwierdził biskup. Owszem, stanowiło to jego
główny temat.
Polecałem drugim, odrzekł z całą pokorą Ksiądz Bosko, lecz obecnie czuję
potrzebę, żeby to inni mi powtórzyli.
Następnie poprosił kardynała o błogosławieństwo; ten na pożegnanie objął go
znowu i ucałował z głębokim wzruszeniem.
W kilka chwil później wszedł jego spowiednik i współuczeń, ks. Giacomelli.
Pozostali sam na sam przez kilka minut. Tymczasem różni przełożeni, zgromadzeni
w sąsiednim pokoju, zaczęli wspominać (492) wieszcze słowa z roku 1885, kiedy to
Ksiądz Bosko wyraził się do ciężko chorego wówczas ks. Giacomelli: Bądź spokojny,
nie bój się.
Nie wiesz, że właśnie tobie przypadnie w udziale asystować Księdzu Bosko
w jego ostatnich chwilach387.
Pragnienie przyjęcia Wiatyku wyraził tak stanowczo, że nikt nie chciał wziąć
odpowiedzialności za zwłokę: dlatego rankiem 24 grudnia poczyniono potrzebne
przygotowania. Zaledwie go o tym powiadomiono, zwrócił się do ks. Viglietti’ego i do
ks. Bonetti’ego: Pomóżcie mi wy przyjąć Pana Jezusa... Ja jestem zmieszany... „In
manus tuas, Domine, commendo spititum meum – W ręce twoje, Panie, oddaje ducha
mego”.
Procesja utworzona z Małego Kleru i z wszystkich kapłanów i kleryków, którzy
mogli wziąć udział, wyruszyła bramą główną świątyni i weszła do Oratorium.
Ksiądz Bosko rozczulił się na dźwięk śpiewów, a na widok Przenajświętszego
387 Por. tom XVII, str. 651.
350

36 Pages 351-360

▲back to top


36.1 Page 351

▲back to top


Sakramentu, niesionego przez bpa Cagliero, zalał się łzami. Przybrany w stule zdawał
się aniołem. W najuroczystszej chwili wszyscy mieli łzy w oczach, a wielu zanosiło
się od płaczu. Od tej chwili, jak się zdawało, nastąpiło znaczne polepszenie. Ustały
wymioty, znikł niepokój: owszem, zasnął na kilka godzin, co mu się nie zdarzyło od
dłuższego czas.
Przed samym południem rzekł do ks. Durando: Polecam ci podziękować
w moim imieniu lekarzom za opiekę, jaką mnie z taką miłością otaczali.
Około godz. 18 był znowu bardzo niespokojny; a jednak więcej myślał
o innych, niż o sobie. I tak np. zwierzył się przed sekretarzem: Viglietti, nie wiedziałeś
dotychczas, co znaczy czuwać nad chorymi! Co pewien czas powtarzał po piemoncku:
Sam nie wiem, co mówić lub co robić. Zawezwał ks. Rua i zaczął nalegać:
Życzyłbym sobie, żeby z ks. Vigliettim był tej nocy przy mnie jeszcze inny kapłan.
Obawiam się, że do jutra nie dociągnę.
Po godz. 20 odezwał się do ks. Viglietti’ego: Zobacz na moim stoliku: jest tam
pamiętniczek... Wiesz, o który chodzi. Weź go i daj (493) potem ks. Bonetti’emu, aby
się nie dostał w czyjeś ręce. Był to rodzaj zeszyciku, zrobionego z kartek księgi
rachunkowej, które kazał obciąć na maszynie, zmniejszyć do pożądanych wymiarów
i mocno oprawić. Nosi jego własnoręczny tytuł: „Pamiętniki od roku 1841 do roku
1884-5-6, spisane przez Księdza Bosko dla swoich synów salezjanów”. Zawiera
praktyczne zasady postępowania, celem przekazania ich swemu następcy. Ogłosiliśmy
je w rozdz. X poprzedniego tomu. Spisane były w roku 1884, kiedy Ksiądz Bosko
myślał, że jest już u schyłku swego życia. W następnych dwóch latach dorzucił tylko
małe dodatki.
Inną jeszcze rzecz powierzył ks. Viglietti’emu. Bądź łaskaw również
przetrząsnąć kieszenie mych ubrań; znajdziesz tam portfel i portmonetkę. Sądzę,
że już w nich nic nie ma, ale na wypadek, gdyby zawierały nieco pieniędzy, wręcz je
ks. Rua. Chcę umrzeć tak, iżby można było powiedzieć: Ksiądz Bosko umarł bez
grosza w kieszeni.
Wszystkie te przejawy wywarły takie wrażenie na przełożonych, że bp Cagliero
postanowił udzielić mu Ostatniego Namaszczenia. Poprzednio jednak Ksiądz Bosko
zażądał, aby poproszono dla niego o błogosławieństwo Ojca św., co też natychmiast
wykonano. Po przyjęciu Ostatniego Sakramentu chory rozmawiał już tylko
o wieczności, wtrącając od czasu do czasu jakieś polecenie. Do biskupa, który zabierał
się do wyjścia, aby odprawić pontyfikalną Pasterkę w świątyni Maryi
Wspomożycielki, wyrzekł: O jedno tylko proszę Pana Boga, abym mógł zbawić
biedną duszę moją. Polecam wszystkim salezjanom, by pracowali z zapałem
i gorliwością. Praca, praca! Poświęcajcie się zawsze i niezmordowanie dla zbawienia
dusz. –Po czym zasnął.
Dzienniki zaczęły rozgłaszać o jego chorobie. „Unita Cattolica” z 24 grudnia
rzuciła pierwsza tę oto prostą wiadomość: „Z boleścią i niepokojem, jakie mogą sobie
nasi czytelnicy wyobrazić, podajemy do wiadomości, że od kilku dni choroba naszego
niezrównanego Księdza (494) Jana Bosko bardzo się wzmogła i lękamy się mocno
351

36.2 Page 352

▲back to top


niepowetowanej straty. Polecamy go modlitwom katolików, gdyż właściwie nadzieja
wyzdrowienia leży jedynie w Bogu”. Po przeczytaniu tych słów wspomniana już
hrabina Camburzano wysłała do ks. Rua smutny list, w którym pomiędzy innymi
pisała: „Jeśli Wszechmocny Bóg zechce przyjąć ofiarę z mego nieużytecznego życia,
by zachować tak drogie, tak cenne, tak konieczne istnienie Księdza Bosko, ja od tej
chwili oddaję je z całego serca pewna, że Ksiądz Bosko będzie się modlił za mnie
i wyjedna mi zmiłowanie Boże”.
W Paryżu wieść, że Ksiądz Bosko jest prawie konający, napełniła wiele serc
boleścią. Do księgarni wydawniczej pana Josse zaczęły nieustannie napływać różne
panie po wiadomości, sądząc, że redaktor winien być poinformowany o wszystkim.
Pan Josse zwrócił się więc do ks. Rua „le coeur tout boulverse – z sercem pełnym
niepokoju”, prosząc „avec une veritable anxiete – z prawdziwą troskliwością”, by mu
raczył natychmiast odpowiedzieć. Odpowiedź nadeszła szybko, lecz on już jej nie
oglądał. Ponieważ była to wigilia, udał się do spowiedzi, by podczas Pasterki przyjąć
Komunię św.; wracając od spowiedzi został tknięty paraliżem serca i w mgnieniu oka
przeniósł się do wieczności. Kochał on tak bardzo Księdza Bosko, że najbliżsi
poczytywali za bezpośredni powód jego śmierci przykrość, jakiej doznał na
wiadomość o złym stanie zdrowia Sługi Bożego388.
Dziennik „Gaulois” dnia 23 grudnia pierwszy ostrzegł przyjaciół paryskich
w artykule pt. „L’agonie de Don Bosco”. Pani De Combaud, która tak
wspaniałomyślnie gościła Księdza Bosko w roku 1883, napisała natychmiast do ks.
Rua: „Nie mogę wyrazić bólu, jaki odczuwam. Wszyscy niezliczeni przyjaciele tego
błogosławionego Ojca nie przestają się modlić”. Następnie prosiła „o łaskę”, ażeby
przechował dla niej jakiś osobisty przedmiot Księdza Bosko jako relikwie. Taką samą
prośbę (495) powtarzały i inne osoby. Pod podanym wyżej tytułem „Nouvelliste”
z Lille rozszerzył wiadomość po Francji północnej. Wkrótce w dziennikach różnych
krajów wiadomości o chorobie Księdza Bosko przeszły na pierwszy plan dnia; stąd
telegramy i listy żądające informacji zaczęły napływać bez ustanku. Wielu
turyńczyków przychodziło do zakrystii, aby się dowiedzieć czegoś dokładniejszego;
księga wizyt wyłożona na parterze zapełniała się podpisami znamienitych osób.
Nadeszło Boże Narodzenie, lecz o wiele mniej wesołe niż po inne lata. Chory
obchodził je w swoim pokoiku, wysłuchując Mszy św. o świcie i przyjmując Komunię
św. – dwie czynności, które spełniał każdego rana. W południe przyszedł go
odwiedzić kanonik Bossi, przełożony Małego Domku Opatrzności a drugi następca
Cottolengo. Ksiądz Bosko czując się dość dobrze, wspomniał, jak to po raz pierwszy
388 W odpowiedzi na list kondolencyjny ks. Rua córka pana Josse pisała (25 stycznia 1888 r.): „Vous nous demandez, mon
Reverend Pere, si nous continuerons a nous occuper de votre belle Ceuvre. C’est pour nous un devoir et un veritable bonheur.
Nous serons heureuses et fieres de continuer la douce tache que s’etait imposee mon Pere et de prouver a Don Bosco notre
filiale affection en recueillant nour ses chers orphelins le plus qu’il nous sera possible. – Zapytuje Przewielebny Ksiądz, czy
pragniemy nadal interesować się Waszymi pięknymi dziełami. Jest to naszą powinnością I prawdziwym zaszczytem.
Będziemy szczęśliwi i dumni, jeżeli będziemy mogli nadal spełniać słodki obowiązek, jaki przyjął na siebie mój ojciec i tak
okazać Księdzu Bosko nasze dziecięce przywiązanie, pomagając mu wedle sił naszych w dziele opieki nad drogimi mu
sierotami”.
352

36.3 Page 353

▲back to top


spotkał go jeszcze jako młodzieniaszka w Castelnuovo. Gdy następnie posłyszał gwar
chłopców spędzających rekreację, rzekł do ks. Viglietti’ego: Drogi Viglietti, może byś
i ty poszedł zażyć nieco rozrywki? Nie chciałbym, abyś z mojego powodu miał się
rozchorować. Po chwili dodał żartobliwie: Viglietti, wymyśl coś, by wszystkie moje
dolegliwości utopić w nurtach Stury. Było to wspomnienie godzin codziennie latem
spędzanych w Lanzo nad brzegami tej rzeki.
Bp Cagliero poprosił dla chorego o upragnione błogosławieństwo papieskie
telegramem do kard. Rampolla. Sekretarz Stanu odpowiedział: „Ojciec św., bolejąc
z powodu choroby Księdza Bosko, modli się za niego i udziela mu żądanego
błogosławieństwa”. Ksiądz Bosko bardzo się tym ucieszył.
Trzech biskupów przybyło już odwiedzić chorego, a mianowicie bp Pulciano
z Casale, Manacorda z Fossani i Valfre Bonzo z Cunco; po południu w dzień Bożego
Narodzenia zjawili się dwaj zamieszkujący w Turynie: bp Bertagna i bp Leto.
W tych dniach nasza mała dzikuska dała dowód czułości swego serca
wystarczającej do rozwiania zbyt pochopnych sądów pewnych naukowców (496) co
do bezwzględnej niższości krajowców w Ziemi Ognistej. Biedaczka nie mogła sobie
znaleźć spokoju na myśl, że Ksiądz Bosko jest tak poważnie chory i biegała często do
dyrektorki z zapytaniem o jego zdrowie. Kogokolwiek napotkała, wykrzykiwała
z dziecięcą prostotą:
Ksiądz Bosko jest chory! Co pewien czas wchodziła do kapliczki, by przed
Jezusem ukrytym w Najświętszym Sakramencie modlić się o zdrowie dla Sługi
Bożego.
Pozorne polepszenie znikło, jakby uciął, w nocy na 26 grudnia, co zaniepokoiło
na kilka godzin otoczenia. Po wysłuchaniu Mszy św. i przyjęciu Komunii św. chory
zdał się na lekarzy, którzy się zebrali na nowe konsylium. Do ks. Viglietti’ego zaś
powiedział: „Videamus, quantum valeat scientia ac peritia trium medicorum –
Zobaczmy, ile warta wiedza i doświadczenie trzech lekarzy”. Wynik badania był
nadspodziewanie zadowalający.
Czytelnicy przypominają sobie byłego wychowanka Tomatisa, którego wraz
z synem zaprosił Ksiądz Bosko do Oratorium na Boże Narodzenie. Przyszedł istotnie,
prowadząc synka za rękę. Po wizycie lekarskiej mógł przystąpić do chorego, by się
z nim pożegnać. Padłszy na kolana w pobliżu łóżka, stary uczeń, jakby
w zapomnieniu, nie był w stanie wymówić nic innego, jak tylko: O Księże Bosko,
o Księże Bosko!
Lecz w głosie znać było całą jego duszę. Święty podźwignął prawicę
i pobłogosławił ojca i syna, następnie wzniósł oczy ku górze, dając tym do
zrozumienia, że będzie na nich oczekiwał w niebie. Po ich wyjściu zawołał ks. Rua
i rzekł: Wiesz, u nich się nie przelewa. Zapłać im podróż w moim imieniu.
Kard. Alimonda miał w najbliższym czasie wybrać się do Rzymu na
uroczystości jubileuszowe Papieża, lecz nie miał serca oddalić się z Turynu bez
uprzedniego odwiedzenia Sługi Bożego, którzy przepisali choremu ścisłe milczenie,
zabronili również wszelkich odwiedzin, nawet osobom z zakładu, dlatego kardynał,
353

36.4 Page 354

▲back to top


powróciwszy za drugim razem, pogodził się z bolesną ofiarą, iż nie będzie mógł
więcej zobaczyć Księdza Bosko ani z nim rozmawiać, ograniczając się jedynie bez
wychodzenia do góry, do zasięgnięcia o nim wiadomości. Lecz wtedy złamał zakaz
lekarzy. Zaledwie zobaczył na twarzy Sługi Bożego skutki choroby, nie mógł się
powstrzymać od łez. Objął chorego, ucałował dwukrotnie i w końcu pobłogosławił.
(497)
Niedługo potem wprowadzono przełożoną generalną Córek Maryi
Wspomożycielki, która przyjechała z Nizzy wraz z jedną asystentką. Ksiądz Bosko
udzielił im błogosławieństwa, dając do zrozumienia, że zamierza je rozciągnąć na
wszystkie domy i na wszystkie Siostry. Zbawcie wiele dusz! – rzucił im na
pożegnanie.
Pod datą 26 grudnia ks. Rua po raz pierwszy doniósł urzędowo wszystkim
salezjanom o stanie zdrowia Księdza Bosko. Jego krótki okólnik kończył się słowami:
„Nasze nadzieje złożyliśmy w Bogu i Maryi Wspomożycielce. W Oratorium, jak
i w wielu innych domach, odbywa się w tym celu nieustanna adoracja przed
Najświętszym Sakramentem. Módlmy się!... Módlmy się!... Módlmy się!”....
Święto Jana Ewangelisty przydało nowych cierpień do dawnych. Trzeba było,
według wyrażenia autora dzienniczka, „krzątać się koło niego”, zapewne dla
uporządkowania osoby. Zużyty i zniszczony organizm z trudnością poddawał się
koniecznym zabiegom. Lekarzom asystowali tylko ks. Bonetti i ks. Viglietti. Pacjent
trzymał głowę opartą na piersi tego ostatniego. Obracano nim i odwracano tak,
że w końcu nie mógł już wytrzymać.
Lecz nie skończyła się na tym jego męczarnia. Należało jeszcze zmienić łóżko.
Zawołano ks. Rua, ks. Belmonte i ks. Leveratto. Podczas gdy się namyślali z doktorem
Albertottim nad sposobem przeniesienia go bez większych urażeń, on zwrócił się
żartobliwie do ks. Belmonte. Zróbcie tak: przywiążcie mi powróz do szyi
i przeciągnijcie z jednego łóżka na drugie. Co za kłopot z tymi przenosinami! Ks. Rua
wywrócił się na nowe łóżko w sam raz pod Księdza Bosko. Ks. Viglietti podtrzymał
Sługę Bożego, aby ks. Rua mógł się usunąć. Biedny cierpiący, zawsze aż do heroizmu
spokojny, śmiał się. Kiedy znalazł się na nowym miejscu, zaczął pytać o tych, którzy
go przenosili i każdemu z osobna dziękował. Dowiedziawszy się potem, że łóżko,
w którym go umieszczono, należało do ks. Viglietti’ego, sypiającego zwykle
w sąsiednim pokoju, zamyślił się nieco i zapytał: A ty, Viglietti, na czym będziesz
spał tej nocy?
Wymogi higieniczne zmuszały prawie do codziennego powtarzania (498)
przenosin. Już i tak wiele cierpiał, gdy mu poprawiono poduszki lub podciągano nieco
wyżej jego osobę; a cóż dopiero przy podobnych przeprawach! On zresztą nie
przestawał żartować. Zapytany raz, czy mu nie sprawiano bólu, odrzekł:
O, z pewnością nie były to pieszczoty.
Okazała się potrzeba wygodniejszego łóżka, niż to, na którym sypiał, aby go
można było łatwiej zdejmować i układać. Ks. Rua polecił zakupić jedno na targu Porta
Palazzo, gdzie zawsze były wystawiane na sprzedaż, lecz niestety tym razem nie było
354

36.5 Page 355

▲back to top


ani jednego. Zastąpiono je więc innym, które stało w pobliskim pokoju i służyło
kiedyś ks. Deppert, a na którym Sługa Boży według tego, co zdaje się przepowiedział,
miał umrzeć.
Pod wieczór złożył mu wizytę nowy dyrektor „Unita Cattolica”, ks. Dominik
Tinetti, do którego głosem słabym i przerywanym zwrócił się ze słowami: Tak, jak
dawniej, polecam Zgromadzenie salezjańskie i nasze misje. Będziemy zawsze
przyjaciółmi aż do bram nieba. Godny następca ks. Margottiego: „Twarz jego, która
nie straciła nic ze spokoju i zwykłej pogody; wzrok jak zawsze słodki, żywy i pełen
miłego wyrazu; kolor stale ten sam; rozumowanie pełne, doskonałe i powiedzmy:
bystre – stanowią osobliwe przeciwieństwo ze słabością, która go powaliła i z... ledwo
dosłyszalnym głosem, jaki z trudem dobywa się z jego ust”.
Przytoczymy tu kilka zdań z listu, jakich tyle nadsyłano do Księdza Bosko lub
do innych przełożonych Oratorium. Pewna pani, Natalia Cornet, dnia 27 grudnia pisze
do Świętego z Montlucon: „Dzięki Księdzu, Czcigodny Ojcze, mogłam przezwyciężyć
wszystkie nieszczęścia i wśród różnego rodzaju trudności wychować siedmioro dzieci
(499) w bojaźni Bożej i w miłości bliźniego. Bardzo często rzucałam wzrok na portret
Księdza, zawieszony w mojej kapliczce i w chwilach krytycznych zdawało mi się,
jakobym słyszała głos Księdza:
Odwagi, droga córko, Bóg smutkami próbuje tych, co Go miłują. Tak,
Czcigodny Ojcze; Ksiądz mnie nauczył kochać Maryję Wspomożycielkę, wielką
pocieszycielkę Jego świętego życia! Za to więc składam dzięki Czcigodnemu Ojcu, bo
Ksiądz mnie nauczył być mężną w doświadczeniach”.
Wielokrotnie to jeden to drugi przełożony zachęcał Sługę Bożego, aby się
modlił o swoje wyzdrowienie, lecz on nigdy się na to nie zgodził. Miał zawsze te samą
odpowiedź: Niech się dzieje ze mną święta wola Boża. Owszem, przy odmawianiu
podsuwanych mu aktów strzelistych, gdy ktoś chciał, by wymówił: „Maryjo
Wspomożycielko, uzdrów mnie!”, milknął w takich wypadkach.
Notatki o chorobie Księdza Bosko pojawiały się regularnie w wielu dziennikach
włoskich i zagranicznych, częstokroć łącznie z artykułami o jego osobie i dziełach.
Korespondenci zmieszani z tłumem w pewnych godzinach oblegali dom, aby
zasięgnąć nieco wiadomości. Z najodleglejszych miejscowości donoszono
o nadzwyczajnych modlitwach publicznych czy prywatnych; osobliwie zgromadzenia
zakonne przypuszczały szturm do nieba, by wydrzeć upragnioną łaskę. W wielu
rodzinach Pomocników modlono się i płakano. Rankiem dnia 28 grudnia przydarzył
się miły szczegół. Hrabina Salino weszła do odźwierni i prosiła o ostatnie wiadomości.
Podano jej „Unita Cattolica” z dnia poprzedniego, donoszącą o lekkim polepszeniu.
Nie posiadając się z radości szlachetna pani dobywa z kieszeni portmonetkę i wciska
ją w ręce odźwiernego, prosząc o zawiadomienie Księdza Bosko, by prędko
355

36.6 Page 356

▲back to top


wyzdrowiał i przyjął zarazem ofiarę tych skromnych kilku groszy. Było ich 20
marengów w złocie389.
Hrabia Prosner Balbo i jego syn Cezar uzyskali wstęp do chorego wraz
z hrabiną Callo. Po wejściu do pokoju hrabina uklękła obok łóżka, poprosiła
o błogosławieństwo, po czym wyszła natychmiast, nie mogąc zapanować nad
wzruszeniem. Imię tej dzielnej niewiasty, stałej i (500) wspaniałomyślnej dobrodziejki
od lat najdawniejszych jest niejednokrotnie zapisane ku pamięci salezjanów
w licznych tomach składających się na „Pamiętniki z życia św. Jana Bosko”.
Sługa Boży nalegał często na lekarzy, aby mu powiedzieli jasno prawdę o jego
stanie; by ich do tego zachęcić, mawiał: Proszę wiedzieć, że ja się niczego nie lękam.
Jestem spokojny i przygotowany. Istotnie wcale się nie łudził. Ks. Albera, przybyły
z Marsylii, zwrócił do niego następujące słowa: To już trzeci raz, jak Ksiądz Bosko
dochodził do bram wieczności, a potem zawraca na skutek modlitw swoich synów.
Jestem pewny, że i tym razem będzie tak samo. Na to Ksiądz Bosko: Tym razem już
nie zawrócę.
Przedstawił się ks. Durando korespondent dziennika „Figaro”, niejaki p. Saint-
Genest, pragnący zobaczyć Księdza Bosko. Przyjęto go grzecznie i wprowadzono do
przedpokoju, gdzie znajdowali się lekarze Albertotti i Fissore. Ten ostatni na pytanie
dziennikarza odpowiedział: Ksiądz Bosko dogorywa i nie mamy już nadziei ratunku.
Jest to skutek choroby sercowo-płucnej; cierpienia wątroby z powikłaniami w rdzeniu
pacierzowym, co spowodowało paraliż dolnych kończyn. Nie może mówić. Nerki
i płuca działają źle. Zapytany o przyczynę choroby wyjaśnił: Żadnej bezpośredniej
przyczyny. Jest to skutek ogólnego osłabienia i życia strawionego nieustanną pracą
i nie znającego ni chwili wytchnienia. Ksiądz Bosko wyniszczył się przez zbytnią
pracę. Nie umiera wskutek choroby, lecz gaśnie jako kaganek z braku oleju. To
rzekłszy wszedł ze swoim kolegą do pokoju chorego, a z nim ks. Durando, zostawiając
drzwi na wpół uchylone, ażeby dziennikarz mógł widzieć.
Po wizycie lekarskiej ks. Durando oznajmił, że Ksiądz Bosko, posłyszawszy
o obecności przedstawiciela dziennika paryskiego pragnie mu podziękować za
przychylność, okazywaną zawsze dla jego dzieła. Wówczas dr Fissore pozwolił mu
wejść, lecz polecił nie zmuszać chorego do mówienia. (501) W sprawozdaniu do
dziennika, pisarz ten tak kończył: „Ksiądz Bosko leżał na skromnym, żelaznym łóżku,
w pokoiku, który można by nazwać raczej mniejszą celą. Oblicze jego słodkie,
anielskie, siliło się na uśmiech: oczy spoglądały na mnie z chciwością; z trudem
i powoli podał mi rękę i uścisnął. Wargi drgały mu tak, jakby mi chciał szepnąć jakieś
słówko. Pochyliłem się, nadstawiłem ucha i dosłyszałem niby szmer jakiś: Dziękuję
panu za odwiedziny. Proszę się modlić za mnie. I! co za święty człowiek! W swej
pokorze prosił mnie o modlitwę za siebie! Wie dobrze, że nie ma się już czego
389 Mareng – złota moneta z czasów napoleońskich wartości około 10 zł., wybita na pamiątkę zwycięstwa pod Marengo
(przyp. tłum.).
356

36.7 Page 357

▲back to top


spodziewać, a jednak zawsze jest uprzejmy, zdany na wszystko i oczekuje śmierci
z największym spokojem”.
Lekarze stwierdzili dłuższe przerwy w pulsie, większą słabość głosu i odkryli
większą ilość białka – znak niechybny szybkiego zaniku sił życiowych; dodali jednak
na uspokojenie, że skutki te mogłyby całkowicie lub w części ustąpić, pozwalając na
lepsze wróżby390. Ponowili stanowczy zakaz dopuszczania kogokolwiek, z wyjątkiem
tych co stale do niego przychodzili i nie mogli więc spowodować na nim wrażenia
nowości391.
Tego samego dnia ks. Rua rozesłał do domów zwięzły i raczej łudzący
komunikat, zachęcając do modlitwy z większą wiarą.
Bojaźń, żal i ufność w Bogu i Maryi Wspomożycielce, oto trzy uczucia, jakie
przejawiały się w coraz to liczniejszych listach, napływających w miarę, jak dzienniki
podawały wiadomości o poważnym stanie Księdza Bosko. Turyński „Corriere
Nazionale” z dnia 28 grudnia pisał: „Niemało dusz niewinnych i bardzo cnotliwych
robi gorące śluby, ofiarowując Bogu w części lub całkowicie własne życie, byle choć
na chwilę przedłużyć życie szczerego przyjaciela i tkliwego Ojca młodzieży, dla której
dobra zużył się doszczętnie”. W tym samym dniu piał genueński „Cittadino”: „Mało
jest wypadków choroby, które (502) by wzniecały taką niepewność i słusznie, bo
Ksiądz Bosko dzięki swym cnotom umiał sobie zjednać szacunek i miłość
u wszystkich i cieszy się światową sławą”.
Dzień 29-ty prawie cały przebył w stanie drzemki, budząc się jednak od czasu
do czasu na kilka minut. W jednej z takich przerw ks. Bonetti poprosił go o jakiś
upominek dla Córek Maryi Wspomożycielki. Odrzekł: Posłuszeństwo. Spełniać je
i nalegać na jego spełnianie.
Z innej tego rodzaju chwili skorzystano, by mu przedstawić dwie sprawy. Na
podstawie uczestnictwa w przywilejach Kapucynów Zgromadzenie miało – nazwijmy
go tak – przywilej, mocą którego członek Towarzystwa mógł się spowiadać tylko
u innego członka. Chciano poznać, jakie jest pod tym względem zapatrywanie. Dał do
zrozumienia, że woli się go wyrzec. Na drugim miejscu chciano się dowiedzieć, czy
Główny Przełożony Towarzystwa ma się mieszać do wyboru Przełożonej Generalnej
Sióstr; zdaje się, że zdanie jego było twierdzące.
O zmierzchu kazał zawezwać ks. Rua i biskupa Cagliero i resztkami sił, jakie
posiadał, wyrzekł do nich i do wszystkich salezjanów: Załatwiajcie wszystkie wasze
sprawy. Sprzyjajcie sobie jak bracia; kochajcie się, wspomagajcie się i znoście się
wzajemnie jako bracia. Pomocy Bożej i Maryi Wspomożycielki nigdy wam nie
zabraknie. Polecajcie wszystkim moje wieczne zbawienie i módlcie się. „Alter alterius
onera portate – Jeden drugiego brzemiona noście”... „Exemplum bonorum operum –
Przykład dobrych uczynków”. Błogosławię zakłady w Ameryce, ks. Costamagna, ks.
Lasagna, ks. Fagnano, ks. Tomatisa, ks. Rabagliati, ks. Lacerda i tych z Brazylii;
arcybiskupa z Buenos Aires i biskupa Espinoza; błogosławię Quito, Londyn i Trydent.
390 „Unita Cattolica”, 29 grudnia 1887 r.
391 Okólnik ks. Rua, 30 grudnia 1887 r.
357

36.8 Page 358

▲back to top


Błogosławię San Nicolas i wszystkich naszych Pomocników włoskich z ich rodzinami:
będę zawsze pamiętał o dobru, jakie zdziałali dla naszych misji. W końcu powtórzył:
Przyrzeknijcie mi, że będziecie się kochali jako bracia... Zalecajcie częstą Komunię
św. i nabożeństwo do Maryi Wspomożycielki”.
W związku z ostatnimi słowami ks. Rua pisał w swym trzecim okólniku z 30
grudnia: „Wczoraj wieczorem, gdy mógł rozmawiać z mniejszą trudnością, a bp
Cagliero, ks. Bonetti i ja znajdowaliśmy się u (503) jego łóżka, wyrzekł pomiędzy
innymi: Polecam salezjanom nabożeństwo do Maryi Wspomożycielki i częstą
Komunię św. Wówczas ja dodałem: Polecenie to mogłoby służyć za wiązankę
noworoczną dla wszystkich naszych domów. On zaś odpowiedział: Niech ono będzie
na całe życie… Później zgodził się, by posłużyło również za wiązankę noworoczną.
Około godz. 20 dnia 29 grudnia bp Cagliero udzielił mu błogosławieństwa
papieskiego; przedtem jednak Sługa Boży pragnął, by biskup odmówił głośno akt żalu,
który on w myśli powtarzał. Następnie dodał: Rozszerzajcie nabożeństwo do Matki
Najświętszej w Ziemi Ognistej. O, gdybyście wiedzieli, ile dusz pragnie zbawić
Maryja Wspomożycielka za pośrednictwem salezjanów!
Zdrzemnął się znowu na jakiś czas. Późno w nocy przebudził się znacznie
spokojniejszy i pogodniejszy. Poprosił o coś do picia, ale musiano mu odmówić
z powodu częstych wymiotów. Na co odparł: „Aquam nostram pretio bibimus –
Własną wodę piliśmy za zapłatę złota”. Trzeba się nauczyć żyć i umierać: jedno
i drugiego.
Rankiem 30 grudnia ks. Cerruti, odwiedzając Sługę Bożego oznajmił,
że baronowa Cataldi, jedna z największych dobrodziejek genueńskich, przyszła do
zakładu w Sampierdarena i złożyła ofiarę 400 lir w tym celu, ażeby się modlono i to
wiele, o zdrowie Księdza Bosko. Dodał, iż podziękował jej w jego imieniu i zapewnił
o błogosławieństwie, które Sługa Boży przesyłał jej ze swego łoża. Tak, błogosławię,
odparł wzruszony.
Ekonom generalny, ks. Sala, który wrócił do Rzymu, został odwołany
telegraficznie i przybył późnym wieczorem. Zaledwie Ksiądz Bosko dowiedział się
o jego przyjeździe, zagadnął z troską ks. Lemoyne, jakie wieści przywozi. Nie były
one zbyt pocieszające. Dlatego ks. Lemoyne zmieszany odpowiedział wymijająco, tak
iż Ksiądz Bosko wołał poczekać, aż mu je sam ks. Sala opowie. Drogi Ksiądz Bosko
spodziewał się zawsze i powtarzał to często, że nie zostawi długów swoim synom;
tymczasem zadłużenie kościoła Najświętszego Serca Jezusowego było przygniatające.
Zawsze to (504) niemałe upokorzenie dla miłości własnej – zostawić długi po sobie,
gdy się wyjeżdża z jednego miejsca na drugie, a zwłaszcza gdy się świat opuszcza.
Pan Bóg pozwolił, by jego sługa zniósł i ten krzyżyk.
Ks. Sala przywiózł przynajmniej jedną pomyślną wiadomość. Architektowi
kościoła, hrabiemu Vespignani, w myśl umowy na 5 procent należało zapłacić 150
tysięcy lir. Suma olbrzymia dla Zgromadzenia, zwłaszcza w owych krytycznych
czasach! Ks. Sala uprosił, by w swej łaskawości nie obstawał zbyt twardo przy
warunkach umowy. Hrabia zdał więc na niego określenie należnego mu honorarium.
358

36.9 Page 359

▲back to top


Ekonom dał mu do zrozumienia, że jego propozycja byłaby zbyt niska w porównaniu
z długiem. Proszę powiedzieć, a potem zobaczymy, odparł architekt. Ks. Sala
zaproponował, ażeby nie licząc wręczonego mu już zadatku, przystał na 20 tys. lir. Dla
Księdza Bosko zgadzam się! Odrzekł wspaniałomyślnie szlachetny architekt.
Ksiądz Bosko rozpoznał natychmiast ks. Sala, zaledwie go zobaczył, mimo
że pokój pogrążony był w półmroku. Zdaje się jednak, że rozmowa nie dotyczyła
interesów, gdyż ks. Viglietti w swoim dzienniczku zapisał jedynie, że Sługa Boży ujął
ks. Salę za rękę i pytał o sprawy osobiste. Ks. Sala miał gotową odpowiedź, że jego
synowie w Rzymie modlą się za niego, a kard. Parocchi, bolejąc bardzo z powodu jego
choroby, przesyła mu swoje błogosławieństwo. Ksiądz Bosko podziękował a potem
wśród wielu przestanków i z trudem zalecił: Postaraj się przygotować wszystko na
mój pogrzeb, rozumiesz, inaczej będziesz miał kłopot: Każę się zanieść do twego
pokoju. O ile chodzi o sprawy materialne zakładu w Rzymie, powiadamiaj zawsze
dokładnie o wszystkim ks. Rua.
Dobrze! A teraz oddaję się cały do usług KsiędzaBosko i jeśli mogę być
w czymś użytecznym, będzie to dla mnie prawdziwym szczęściem.
Owszem, sprawisz mi wielką przyjemność, zwłaszcza kiedy będę miał
zmienić łóżko, aby w ten sposób ulżyć memu pielęgniarzowi: od kiedy się bowiem
położyłem, czuwa codziennie przy moim boku, a nawet od czasu do czasu zagląda do
mnie i w nocy.
(505) Od tej chwili aż do zgonu ks. Sala dniem i nocą przychodził co chwilę,
bądź to, ażeby go przenieść, bądź też, aby czuwać przy nim. Będąc silnym
i wysokiego wzrostu sprawiał Księdzu Bosko mniej bólu przy przenosinach z łóżka do
łóżka.
Ks. Sala odpowiedział współbraciom różne wiadomości z Rzymu. Książęta
rzymscy, biskupi i kardynałowie, przychodzili ustawicznie do zakładu po wiadomości
o stanie zdrowia Księdza Bosko. Sam Ojciec św. posyłał codziennie swego gońca, by
zasięgnął wieści o chorym. O takim samym zainteresowaniu się osobą Księdza Bosko
donosili i współbracia z innych zakładów. W Barcelonie dla wygody tych, co byli
żądni nowin, musiano stworzyć trzy punkty informacyjne; w Paryżu choroba Księdza
Bosko dała sposobność do szerszego poznania zakładu Menilmontant.
Ks. Rua osobom bardziej zaufanym posyłał okólniki przeznaczone dla
salezjanów, jak np. Ojcu Picard, przełożonemu Asumpcjonistów i właścicielowi
dziennika „Croix”. Ten prawdziwy przyjaciel Księdza Bosko tak odpowiedział dnia 30
grudnia „Uczestniczymy w Waszej trosce i wraz z wami modlimy się w obecnych
bolesnych doświadczeniach. Wasz Czcigodny i Święty Założyciel zapewne z miłością
patrzy na kres swoich trudów. Wszelako żywię nadzieję, że Pan Bóg wysłucha
modlitw niezliczonych dusz, które doznały od niego tyle dobrego, a teraz wszystkie
wołają do nieba o łaskę uzdrowienia. Dziękuję Najukochańszemu Ojcu, że raczył mi
okazać dowód przyjaźni, przesyłając szczegółowe informacje, przeznaczone jedynie
dla członków Waszego Drogiego Zgromadzenia. Będę bardzo wdzięczny, jeżeli mi
Ojciec nadal okaże takie samo zaufanie, bo niech Ojciec wie, że my od dłuższego
359

36.10 Page 360

▲back to top


czasu jesteśmy z Wami złączeni i wszystko, co dotyczy Księdza Bosko, obchodzi nas
bardzo żywo. Całe nasze zgromadzenie modli się wspólnie z Waszym i pokłada
ufność w modlitwach naszego Drogiego i Czcigodnego Księdza Bosko”.
Obawa przed rychłym zgonem Księdza Bosko skłoniła Przełożonych do
bezzwłocznego przygotowania dla niego grobowca w podziemiach bazyliki pod
ołtarzem Maryi Wspomożycielki; później bowiem, chociażby otrzymano pozwolenie
na pochowanie go tamże, byłoby prawie niemożliwym wybudować grobowiec
w krótkim okresie czasu od śmierci aż do prawem oznaczonej chwili pogrzebu. Ksiądz
Bosko pod tym względem już wyraził swe (506) życzenie. Zatem ks. Sala rozkazał
natychmiast wykonać prace.
Równocześnie prokurator generalny, zgodnie z poleceniem otrzymanym
z Oratorium, udał się do senatora Correnti, sekretarza Zakonu Maurycjańskiego,
z prośbą o wstawienie się u prezydenta Rady p. Crispiego w celu otrzymania
odnośnego uprawnienia. Pan Correnti na wieść, że stan Księdza Bosko jest tak groźny,
rozpłakał się, gdyż kochał go bardzo392: przyrzekł wszelkie możliwe poparcie;
równocześnie zachęcił, by Oratorium zwracało się do niego w jakiejkolwiek potrzebie,
lecz ostrzegł, by w czasie pogrzebu unikać wszelkiego pozoru czci Księdza Bosko
jako świętego, co mogłoby dać powód do uprzedzeń; w sferach bowiem rządowych
i liberalnych uważano by to za manewr partii klerykalnej. Sprawy jednak, jak później
zobaczymy, wzięły całkiem odmienny obrót.
Rada senatora Correnti była wykładnikiem czasów; polityka zatruwała
i rozbestwiła członków partii. Dzienniki liberalne nie oszczędzały nawet wielkiego,
chorego męża. „Czarny świat turyński jest cały poruszony w obawie bliskiej
katastrofy”, czytało się dnia 28 grudnia w korespondencji z Turynu dziennika
genueńskiego „Secolo XIX”; następowały potem wstrętne przypuszczenia
o przyczynie choroby. Także organ Crispiego „Riforma” powiadamiał o bliskiej
śmierci zdaniem, zawierającym jedno z najbardziej brudnych wyrażeń.
Podczas tych przygotowań do pogrzebu oto nagły promyk słońca otworzył
dusze dla nadziei. W ostatni dzień roku zdawało się, ze modlitwy tysięcy serc,
wzniesione do nieba, zniewoliły dobroć Bożą. Istotnie lekarze stwierdzili znaczną
poprawę; znikły wszelkie oznaki, które by grozić bliskim niebezpieczeństwem. „Niech
będzie Bóg uwielbiony, pisała „Unita Cattolica” z dnia 1 stycznia, że użyczył nam tej
pociechy właśnie na przełomie lat 1887 i 1888”.
392 Por. tom XV, str. 308-316.
360

37 Pages 361-370

▲back to top


37.1 Page 361

▲back to top


(507) R O Z D Z I A Ł XXIII
Dwadzieścia dni dobroczynnej poprawy.
Rok 1888 otwierał się uroczystościami ku czci Leona XIII z okazji jego
kapłańskiego jubileuszu; brał w nim udział cały świat wśród objawów takiej wiary
i miłości, jakich jeszcze nie widziała historia papiestwa. Wśród tego powszechnego
i świętego wesela dobroć Boża zesłała również salezjanom, Córkom Maryi
Wspomożycielki Pomocnikom szczęśliwy początek roku, oddalając widmo śmierci,
która, zdawało się, lada chwila przetnie nić życia ukochanego Ojca. W miejsce smutku
i przygnębienia dni ubiegłych nastąpiły objawy radości z życzeniami trwałej poprawy
i z zapewnieniem dalszej pamięci w modlitwach. Pewna pani z księstwa Monaco
pisała, że jest gotową oddać własne życie za życie Księdza Bosko. A ks. Rigoli
oświadczył: „Jeśliby Pan Bóg zażądał również mego życia za życie Księdza Bosko,
chętnie je złożę w ofierze z całą pokorą serca”.
Ufność w skuteczność modlitw Sługi Bożego nie miała granic. Jedni prosili ks.
Rua o rzeczy Księdza Bosko jako o relikwie; inni, by dał choremu do dotknięcia listy,
w których wyrażano swe szczególne intencje, by je położył na chwilę na jego łóżku;
inni wreszcie donosili o łaskach przypisywanych jego wstawiennictwu. Pewna
szlachetna Pomocnica francuska tak pisała 4 stycznia: „Tu właśnie (508), w głębi
Francji, do nieznanej mojej wioski, w dzień Bożego Narodzenia przyniosły mi
dzienniki wiadomość o jego chorobie. Wiadomość ta popsuła mi całe piękno Świąt.
Przedwczoraj z niecierpliwością oczekiwałam na gazetę, by się dowiedzieć, czy
Maryja Wspomożycielka nie pospieszyła z pomocą swemu Słudze, a wczoraj, dzięki
Bogu, wyczytałam, że niebezpieczeństwo minęło i uczułam najwyższą radość duszy.
Biedna i zdana na wszystko nie miałam odwagi pisać w przekonaniu, że mój list
przejdzie niespostrzeżony w Waszym bardzo wielkim zakładzie, który się modli
i błaga o zdrowie dla swego Ojca. Dziś jednak nie umiem się powstrzymać i proszę
o jedno sowo, o jedno słówko tylko, które by mi całkowicie uspokoiło serce i ożywiło
nadzieję, że ten, co swymi modlitwami okazał mi tak wiele współczucia, będzie żył
nadal dla dobra wszystkich. Nie chce wspominać, że modliłam się za niego
codziennie, bo tak nikłe są moje modlitwy, iż wielką pychą byłoby o nich mówić;
modliłam się jednak i modlę w dalszym ciągu. Oby Dobry Bóg zachował naszego
kochanego Ojca, a ja bym mogła powiedzie w mym ciężkim strapieniu: Ksiądz Bosko
wie o tym i modli się za ciebie. Prawda, że zbyt samolubne jest uczucie, które przez
modlitwę chciałoby opóźnić Księdzu godzinę nagrody, ale czemu Ksiądz jest tak
wrażliwy na nasze nędze? Czemuż pragnie ukoić je wszystkie? Moje cierpienie
361

37.2 Page 362

▲back to top


materialne, choć się nie zmniejsza, ale owszem potęguje, staje się dla mnie bardziej
znośnym na myśl, że Ksiądz w nim uczestniczy”. W listach wszyscy używali
względem niego zwrotów o jak najbardziej wyszukanej delikatności. Był to, krótko
mówiąc, jakby światowy wyścig miłości i czci, możemy słusznie powiedzieć,
dotychczas bezprzykładnej w odniesieniu do prostego kapłana.
Tymczasem „Wiadomości Salezjańskie” na styczeń ogłaszały zwykły list do
Pomocników ze sprawozdaniem o dziełach dokonanych w roku 1887 i zamierzonych
na rok 1888. Od Księdza Bosko pochodziły prócz podpisu cztery myśli, podyktowane
przez niego osobiście i wyodrębnione kursywą. Po liście następowały krótkie
a dokładne wiadomości o zdrowiu Świętego. Wspomniane myśli były następujące:
(509) 1. Jeżeli pragniemy pomyślnego rozwoju naszych spraw duchowych
i materialnych, to starajmy się przede wszystkim o rozwój spraw Bożych
i przyczyniajmy się jałmużną do dobra duchowego i materialnego naszych bliźnich.
2. Jeżeli pragniecie uzyskać łatwiej jakąś łaskę, to wyświadczcie także wy
bliźnim łaskę, tj. dajcie jałmużnę najpierw, nim Pan Bóg lub Matka Najświętsza
uczynią to dla was.
3. Uczynkami miłosiernymi zamykamy przed sobą bramy piekła i otwieramy
niebo.
4. Polecam waszemu miłosierdziu wszystkie dzieła, jakie Pan Bóg raczył mi
powierzyć w okresie prawie 50 lat; polecam wam chrześcijańskie wychowanie
młodzieży, powołania do stanu duchownego i misje zagraniczne; szczególnie jednak
polecam troskę o chłopców biednych i opuszczonych, którzy byli zawsze najdroższą
cząstką mego serca na ziemi i będą, mam nadzieję przez zasługi Pana naszego Jezusa
Chrystusa, moją koroną i szczęściem w niebie.
W Nowy Rok padła jak grom z jasnego nieba wiadomość o zgonie hrabiego
Colle; zmogła go choroba serca, która z początkiem lata zaczęła mu coraz więcej
dokuczać. Należało z wielką ostrożnością wspomnieć o tym Księdzu Bosko, gdyż ten
bardzo miłował zmarłego. Ks. Rua, którego Sługa Boży w tych dniach często
przywoływał do siebie na poufne rozmowy, w stosownej chwili powiadomił go
o śmierci. Ten niezrównany dobrodziej dał znać o sobie po raz ostatni dnia 18 grudnia.
Obiecał on swego czasu przyczynić się do nabycia dzwonów dla bazyliki
Najświętszego Serca Jezusowego, lecz o uczynionym przyrzeczeniu przypomniał
sobie - i to z wielkim opóźnieniem, dopiero po wyryciu na nich odpowiedniego
napisu. Ponieważ nie pamiętał już umówionej sumy, dlatego prosił Księdza Bosko,
aby mu ją wskazał393.
Z okazji pogrzebu zdarzył się trochę dziwny wypadek. Pewien dziennik
z Tulonu, łącznie ze śmiercią hrabiego Colle, podał także o zgonie Księdza Bosko.
Inspektor francuski ks. Albera, który znajdował się w tym mieście, dotknięty boleśnie
nieoczekiwaną wieścią, pospieszył z zapytaniem o bliższe szczegóły. „Wszystkim
wiadomo, odrzekł redaktor, że hrabia i Ksiądz Bosko byli wielkimi przyjaciółmi.
393 Dodatek, dok. 95.
362

37.3 Page 363

▲back to top


W ubiegłych dniach Ksiądz Bosko był umierający. Oznajmienie więc, że obaj (510)
umarli jednocześnie, wydawało mi się pięknym i szczęśliwym pomysłem do artykułu”.
Trzeciego stycznia ks. bp Cagliero, widząc, że poprawa zapoczątkowana 31
grudnia postępowała naprzód, poprosił Księdza Bosko, by mu pozwolił udać się do
Nizza Monferrato na uroczystość obłóczyn zakonnych u Córek Maryi
Wspomożycielki. Sługa Boży odrzekł z uśmiechem:
Jedź, jedź i pobłogosław je w moim imieniu. Lecz czy wrócisz? Chciał przez to
wyrazić, czy wróci zaraz po obłóczynach bez udania się gdzie indziej. Odczuwał
bardzo nawet chwilową nieobecność Przełożonych Głównych w Oratorium. Uczucia
osamotnienia dla chorych, zwłaszcza podeszłych wiekiem, jest nad wyraz przykre.
Nie można ani przypuścić, żeby Ksiądz Bosko łudził się nadzieją
wyzdrowienia. W rzeczy samej, tegoż wieczora po zmianie łóżka odezwał się do
sekretarza: Czy to ks. Viglietti?
Tak, odpowiedział, jestem Viglietti.
Otóż, drogi Viglietti. Wiesz dlaczego kilka lat temu nie chciałem cię puścić do
Ameryki wraz z odjeżdżającym ks. Cagliero?
Tak, teraz rozumiem!
Dobrze, zrozumiałeś i widzisz... Powiedziałem ci, przypominasz sobie? Ty
masz mi zamknąć oczy.
Również ks. Rua nie podzielał optymizmu innych. Widać to z oględności,
z jaką się wyrażał w następującym doniesieniu, skierowanym 2 stycznia do
salezjanów, Sióstr i Pomocników. „Poważny stan zdrowia naszego Najukochańszego
Ojca nie pogarsza się, lecz poprawa, mimo wszystko, jest bardzo powolna.
Bezpośrednie niebezpieczeństwo śmierci, zdaje się, zniknęło. Modli się on za
wszystkich i życzy każdemu w dopiero co rozpoczętym roku zdrowia duszy i ciała, by
mogli postępować w doskonałości, do której powinni dążyć. Ponieważ na razie nie
należy się obawiać groźniejszych zmian w chorobie naszego drogiego Księdza Bosko,
przeto ograniczę się do podawania wam orzeczenia lekarskiego tylko w tych dniach,
kiedy zajdzie coś ważniejszego. Nie przestawajcie się modlić”.
W pewnej szczególniejszej okoliczności zdawało się, że Pan Bóg (511)
wysłuchał prośby swojego Sługi. Z kolegium w Alassio polecono Księdzu Bosko
prawie umierającego chłopca i pewnego kleryka, chorego na zapalenie opłucnej. Sługa
Boży odrzekł temu, który mu doniósł o tym poleceniu: Ba! Raczej ja teraz potrzebuję
modlitw innych. Nie był to pierwszy ni drugi wypadek, że w podobnych
okolicznościach dawał taką odpowiedź. Mimo to chłopiec i kleryk wyzdrowieli.
Imię byłego wychowanka było zawsze pierwszorzędnej wagi tytułem do jego
szczególniejszej miłości. Dr Bestenti, były wychowanek Oratorium, wówczas
pracujący w wydziale Zdrowotności przy Zarządzie Miejskim w Turynie,
powodowany uczuciem, jakie żywił względem drogiego Ojca, bardzo chętnie brał
udział w konsyliach lekarskich nad stanem zdrowia Księdza Bosko. Pewnego razu,
gdy znalazł się sam w pokoju, Sługa Boży go zagadnął: Powiedz mi, czy urząd
lekarza miejskiego wystarcza ci do życia?
363

37.4 Page 364

▲back to top


Tak, dostatecznie, odpowiedział.
A teraz cóż zamyślasz?
Szukam sobie towarzyszki życia.
Będę się modlił za ciebie, zakończył Ksiądz Bosko, który za każdym razem
okazywał mu bardzo wiele życzliwości.
Niekiedy władze umysłowe odmawiały mu posłuszeństwa. Tak np. 6 stycznia
rzekł do ks. Vigliettiego: Wypada powiedzieć ks. Rua, aby na mnie więcej uważał.
Czuję się nieco lepiej, ale moja głowa nic już nie pojmuje. Nie zdaję sobie sprawy, czy
jest rano, czy wieczór; jaki jest rok lub dzień; czy święto czy dzień powszedni... nie
umiem się opamiętać... Nie wiem, gdzie się znajduję. Z ledwością rozpoznaję osoby...
Nie przypominam sobie okoliczności... Mam wrażenie, że modlę się ustawicznie, ale
nie jestem tego pewien... Dopomóżcie mi.
Było powszechne przekonanie, że poprawę w jego zdrowiu należało przypisać
szczególnej łasce, otrzymanej dzięki niezliczonym modlitwom jakie za niego
odmawiano. W dniu 7 stycznia obecni przy nim nie wierzyli własnym oczom, widząc
jak spożył trochę utartego chleba, jajko, a potem wypił nieco kawy. Przed jedzeniem
zdjął czapeczkę nocną, przeżegnał się i ze łzami w oczach, odmówił modlitwę.
Obawiano się bardzo, że mu ów posiłek zaszkodzi, zatrzymał jednak wszystko (512).
Następnie z zadziwiającą żywością zaczął wypytywać o tysięczne nowości. Chciał
mieć wieści o Rzymie, o Papieżu, o jubileuszowych uroczystościach, o polityce
Bismarcka i Crispiego; następnie pytał o sprawy Oratorium i zapragnął rozmawiać
z kilku klerykami, miedzy nimi z Festą i Dones’em. Od dawna już nie czuł się tak
dobrze.
Około godz. 18 wysłał ks. Vigliettiego do ks. Lemoyne ze zleceniem: Viglietti,
postaraj się, by ci ks. Lemoyne powiedział, jak sobie wytłumaczyć, że jakaś osoba po
21 dniach spędzonych w łóżku394 prawie bez posiłku, z umysłem osłabionym do
ostatnich granic, naraz powraca do siebie, wszystko rozumie, czuje się na siłach
i niemal jest zdolną do wstania, pisania i pracy? Tak, w tej chwili czuję się tak
zdrowym, jak gdybym nigdy nie chorował. Resztę powiem ci potem. Jest to głębia,
której nawet sam nie mogę pojąć. Gdyby ktoś zapytał o powód, można mu tak
odpowiedzieć: „Quod Deus imperio, tu prece, Virgo, potes... – Co Bóg może potęgą,
ty, Panno Najświetsza możesz prośbą”. Tajemnice te pozostaną tajemnicami aż do
grobu.
Ks. Viglietti nastawał, by mu wyjawił ową tajemnicę: -Przynajmniej nam niech
ją Ksiądz Bosko zdradzi.
O nie, odrzekł. Należy na tym poprzestać, zresztą zaciera się tutaj myśl
o nadprzyrodzoności. Rzeczą zasadniczą jest wpływ Boży na wypadki: sam zaś sposób
jest sprawą podrzędną. Karolu, to jeszcze nie moja godzina. Mogłaby nadejść wkrótce,
lecz nie teraz.
394 Właściwie minęło 18 dni, lecz przed 21 grudnia już wstawał późno i kładł się wcześniej do łóżka.
364

37.5 Page 365

▲back to top


Cokolwiek by się chciało o tym myśleć, bez wątpienia niespodziewana przerwa
w chorobie pozwoliła mu na załatwienie wielu spraw, na udzielenie wskazówek
w zakresie materialnego urządzenia Oratorium i na powzięcie postanowień,
dotyczących personelu w niektórych domach. Niekiedy otrząsając się z głębokiej
senności wskazywał na starania, jakie należało rozpocząć, na zabiegi, jakie trzeba było
przedsięwziąć i na zarządzenia prawne pominięte przez tego, który miał je wykonać.
Nawet sami lekarze nie ukrywali swego zdziwienia, że zachowywał taką
przedsiębiorczość i taką bystrość umysłu.
Kard. Alimonda, który po pierwszym uzyskanym przez ks. bpa Cagliero,
wyjednał u Ojca św. drugie błogosławieństwo dla Księdza Bosko, nie posiadając się
z radości na wieść o polepszeniu zdrowia Sługi Bożego, tak mu napisał z Rzymu:
Najdroższy Księże Bosko!
Przesyłam Księdzu wyrazy najżywszej radości z powodu poprawy stanu jego
zdrowia. Celem otrzymania tej łaski wszyscy, a szczególnie Jego synowie salezjanie,
zanosili pokorne i gorące modły do Boga; jesteśmy więc szczęśliwi, że Pan Bóg
i Najświętsza Panna Wspomożycielka raczyli nas wysłuchać.
Nie może sobie Ksiądz wyobrazić, Najczcigodniejszy Księże Janie, jak bardzo
Waszą Wielebnością interesuje się cały Rzym katolicki. Kardynałowie, arcybiskupi,
panowie i panie, rzec można: wszyscy, skwapliwie wypytują mnie o wiadomości
dotyczące Księdza. Wiedząc, iż przyjechałem z Turynu, mniemają, że jestem dobrze
obeznany ze wszystkim i chcą, bym im szczegółowo opowiadał o Księdzu Bosko.
Pierwsze słowo pełne troski, jakie do mnie skierował Ojciec św. na uroczystym
przyjęciu pielgrzymów w chwili, gdy mu wręczałem świętopietrze z archidiecezji,
było następujące: „Jak się ma Ksiądz Bosko?”. Rzecz zrozumiała, że ponawia dla
Waszej Wielebności swe apostolskie błogosławieństwo.
Niech będą dzięki Panu Bogu za to, że nie zostawia sług swoich
w zapomnieniu, lecz chce, aby ich cały Kościół kochał, czcił i błogosławił.
Zwiedziłem już raz świątynię Najświętszego Serca Pana Jezusa; podobała mi
się bardzo. W chwili dogodniejszej powrócę jeszcze i obejrzę wszystko dokładniej.
Polecam się gorąco modlitwom Najdroższego Księdza Jana oraz Jego wielce
zasłużonych synów w Turynie. W nadziei, że będę mógł uścisnąć na nowo
Wielebnego Księdza już jako zdrowego i pokrzepionego na siłach, kreślę się Sługą
i Przyjacielem w Jezusie Chrystusie
Rzym, 7 stycznia 1888 r.
Kajetan kard. Alimonda Arcybp
Wspomnieliśmy już gdzie indziej o wizycie, jaką 8 stycznia złoży Księdzu
Bosko książę z Norfolku, jadący do Rzymu jako osobisty wysłannik królowej Wiktorii
celem złożenia Ojcu św. życzeń z okazji jego jubileuszu. Ten szlachetny mąż i bardzo
gorliwy chrześcijanin przetrwał przez pół godziny na klęczkach u łoża chorego.
Przyjął różne sprawy do przedłożenia Ojcu św. wspomniał o nowym zakładzie
365

37.6 Page 366

▲back to top


w Londynie, nastawał by placówkę tę urządzono na wzór Oratorium turyńskiego,
mówił o rzeczach dotyczących jego ojczyzny i misji w Chinach. Ksiądz Bosko
wypowiedział kilka słów na korzyść Irlandii. W końcu (514) książę poprosił
o błogosławieństwo i odjechał. W pięć dni później Ksiądz Bosko kazał do niego
napisać do Rzymu, czy też sm napisał, polecając jego hojności świątynię
Najświętszego Serca Jezusowego395. Z taką samą prośbą zwrócił się do ks. Augusta
Czartoryskiego, który przybył z Valsalice, by go odwiedzić. Dotychczas nie można się
było dowiedzieć, co uczynił pierwszy; wiemy natomiast, że drugi, posłuszny życzeniu
Świętego, zdołał w przeciągu roku postarać się na ten cel o 200 tys. lir396.
Korzystając z pobytu kardynała Alimonda w Rzymie Sługa Boży polecił ks.
Rua, by napisał go Ojca św. prośbę o zasiłek i przedstawił ją za pośrednictwem J. Em.
Ks. Kardynała. Lecz ten poradził przesłać ją na ręce kardynała Parocchi, by ją
przedłożył z podwójnego tytułu: jako Protektor Zgromadzenia i jako Wikariusz
Papieża. „Przez to, pisał dalej kard. Alimonda, nie uchylam się ze swej strony od
poparcia prośby i gdy tylko uzyskam prywatne posłuchanie u Ojca św., nie omieszkam
z serdeczną troskliwością wspomnieć o świątyni Najświętszego Serca Jezusowego,
o jej potrzebach, zobowiązaniach i poświęceniu salezjanów”.
Święty zabronił ks. Rua ogłaszania po swojej śmierci wysokości długów
powstałych wskutek budowy kościoła Najświętszego Serca Jezusowego. Ks. Rua
zeznaje w procesach, iż Ksiądz Bosko dał mu powyższy zakaz „dla różnych
przyczyn”, których jednak nie wyszczególnia. Głównym (515) powodem zakazu
musiało być to, że największe źródło trudności pochodziło ze złej administracji,
o czym już raz wspomnieliśmy przytaczając słowa samego Księdza Bosko. Jednak
nakazując mu milczenie Sługa Boży zapewnił, że Opatrzność Boża go nie zawiedzie.
Istotnie – jak zeznaje w procesach sam ks. Rua – następne wypadki przyznały zupełną
słuszność jego nieograniczonej ufności w Boga; po śmierci bowiem Księdza Bosko,
chociaż nie wspomniano nic o trudnościach finansowych, napływała taka ilość ofiar,
iż można było sprostać nie tylko ogólnym potrzebom zakładu, ale ponadto
przeznaczyć codziennie około 1.000 lir na spłacenie długów kościelnych; trwało tak
przez cały rok. Rzeczywiście w ciągu 1888 roku wysłano do Rzymu przeszło 340 tys.
lir. Najbardziej zadziwiał fakt, że często nadchodziły ofiary ze źródeł zupełnie
nieznanych, jak np. jeden czek na 60 tys. franków od osoby nie chcącej wyjawić
swego nazwiska.
Zdawało się, że Ksiądz Bosko nie potrafił oderwać myśli od potrzeb
domowych. Wieczorem 8 stycznia podyktował sekretarzowi drugie zlecenie dla ks.
395 Por. tom XVII, str. 525.
396 Ks. August dopomógł również do pokrycia wydatków związanych z obłóczynami kleryków w Foglizzo. Hr. Colle zakupił
sukno za 5.000 lir (por. tom XVI, str. 723, list 76); ks. August jak wynika z poniższego listu, napisanego przez Księdza
Bosko na dwa dni przed położeniem się do łóżka, pomyślał o dodatkach i uszyciu.
Najdroższy Księże Barberis!
Oto rachunek przedstawiony mi przez naszego gospodarza Józefa Rossi za wydatki związane z obłóczynami
kleryków. Prześlij go do ks. Augusta Czartoryskiego, który zapłaci tyle, ile mu wskaże miłość jego serca.
Twój oddany w Jezusie Chrystusie
Turyn, Oratorium, 15-12-1887 r. Ksiądz Jan Bosko.
366

37.7 Page 367

▲back to top


Lemoyne, który z niego miał zaczerpnąć myśli do artykułu „Wiadomości
Salezjańskich”: „Przykro mi, że nie mogę wam dopomóc, pukając osobiście do
miłosierdzia bliźnich, jak to czyniłem dawniej. Przed chorobą wydałem wszystko do
ostatniego grosza, a teraz jestem zupełnie bez środków, podczas gdy nasi chłopcy nie
przestają wołać o chleb. Jak mamy postąpić? Trzeba dać do zrozumienia, że kto chce
wyświadczyć miłosierdzie Księdzu Bosko i jego sierotom, niechaj nie zwleka,
ponieważ Ksiądz Bosko już nie będzie mógł więcej chodzić tam i z powrotem za
ofiarami”.
Pewne zdanie, wypowiedziane poza zakładem przez dr Fissore, dotarło do
Oratorium i wywołało wielkie przygnębienie. Lekarz bawiąc w szpitalu Cottolengo
oświadczył, że Księdzu Bosko pozostają najwyżej dwa miesiące życia. Podczas gdy
niemal wszyscy łudzili się słodką nadzieją jego wyzdrowienia, słowa te podziałały
prawdziwie jak strumień zimnej wody; nie zdołały jednak całkowicie zgasić ufności.
Z Polski dochodziły zajmujące wieści. Dla zadośćuczynienia pobożności (516)
tylu osób, wysłano tam sporą ilość krzyżyków pobłogosławionych przez
Księdza Bosko. Otóż stwierdzono wiele cudownych wydarzeń. O kilku z nich
opowiedziała ks. Marenco Przełożona Domu Rekolekcyjnego w Turynie, Polka,
pochodzącą z wysokiej rodziny, kiedyś prawie, że zaręczona z ojcem ks. Augusta
Czartoryskiego. Między innymi wspomniała o pewnym umierającym, który od
przeszło 20 lat nie był u spowiedzi, ani też nie okazywał wcale ochoty przystąpienia
do Sakramentu Pokuty; otóż na widok jednego z tych krzyżyków zapłakał, przycisnął
wizerunek do piersi i jakby za cudownym dotknięciem wyzdrowiał.
Nieustannie napływały listy zaadresowane do Księdza Bosko lub do ks. Rua.
Wystarczyłyby one same dla udowodnienia, jak wysokie pojęcie miano o Księdzu
Bosko nie tylko we Włoszech, ale i za granicą. Wiele z nich zachowało się aż do
naszych czasów i zamierzamy zebrać z nich dość liczne wyjątki, jednak z trzema
zastrzeżeniami, tj. ograniczymy się do pierwszych 20 dni stycznia, biorąc pod uwagę
tylko korespondencję zagraniczną i przytoczymy jedynie ważniejsze myśli. Będziemy
się trzymali porządku czasowego a nie miejscowego.
Z Grenoble tak pisały pewne zakonnice: „Spomiędzy wszystkich drogich nam
listów w tych dniach otrzymanych najwięcej sprawiło nam radości pismo, które
przyniosło pocieszające wieści o naszym kochanym i świętym Ojcu”. Pewien pan
z Liege donosił: „Wyczytałem przed chwilą w dziennikach, że Niebo dało się ubłagać
gorącymi modłami, zanoszonymi o wyzdrowienie Księdza. Ucieszyłem się tak bardzo,
że nie jestem w stanie powstrzymać się od przesłania Księdzu wyrazów mojej radości
i życzeń. Śmiem wierzyć, że i ja trochę przyczyniłem się swymi modlitwami do
poprawy Jego zdrowia”. Pewna szlachcianka z Belgii tak się wyrażała: „Oto, mówiłam
sobie, znowu inny mój opiekun, który ulata z tej ziemi, inny pocieszyciel, który
odchodzi. Gdy jednak trwałam u stóp Przenajświętszego Sakramentu pogrążona
w modlitwie, by Pan Bóg pozostawił nam jeszcze na ziemi dobrego Ojca, promyk
367

37.8 Page 368

▲back to top


wiary i nadziei przyniósł mi pociechę; jakiś głos wewnętrzny zapewnił mnie,
że opieka Księdza Bosko z nieba będzie dla mnie skuteczniejszą. Od tego (517) czasu
nie wiedząc, czy jeszcze żyje, czy też już umarł, proszę Pana Boga, aby go wspomagał
w chwili przejścia do wieczności, lub modlę się do niego – jeśli już jest w niebie”.
Z Alzacji pisze pewna pani: „Nie zdołam się nigdy odwdzięczyć Waszej Wielebności,
Najukochańszy Ojcze. Nie dość, że Ksiądz mi wyjednał łaskę uwolnienia od cierpień,
lecz ponadto, zwłaszcza w Sakramencie Pokuty, oswobodził mą duszę od
przygniatających trosk. Miejsce lęku, jaki miałam na myśli o Panu Bogu, zajęła
ufność. Serce moje odmieniło się całkowicie, a zmiana ta nastąpiła skutkiem modlitw
Drogiego Ojca Księdza Bosko”.
Pan Blanchon z Lyonu pragnąc wybudować zakład salezjański w swoim
mieście, pisał do ks. Rua: „Czyż mnogość naszych modlitw zdoła zastąpić ich nikłą
wartość i wspomóc Wasze modły celem wyproszenia łaski, by święty i dobry Ojciec
Ksiądz Bosko został zachowany przy życiu dla dobra starszych i młodszych synów,
dla swych szczęśliwych chłopców i dla tych wszystkich, którym jest potrzebny?”. Do
ks. Rua pisała pewna szlachcianka z Lille:
„Wasza Wielebność wyrobi sobie o nas właściwe pojęcie, jeśli zrozumie, jak
bardzo jest tutaj kochany Ksiądz Bosko. Zresztą jakżeż mógłby nie być kochanym
tam, gdzie jest znany?”. Również do ks. Rua pisała z Paryża pani do Combaud: „Deo
gratias! Właśnie otrzymuje od Waszej Wielebności telegram, który mnie napełnił
radością. Synowie Księdza Bosko zadali gwałt Niebu i Pan Bóg w swym miłosierdziu
ich wysłuchał; niech będzie zawsze uwielbiony. Myślą i sercem ustawicznie
przebywam w Waszym drogim Oratorium przy ul. Cottolengo; zdaje mi się,
że uczestniczę w ogólnym szczęściu synów Księdza Bosko. Jakżeż wzniośle brzmieć
będzie „Te Deum” śpiewane w Waszym wielkim kościele przez wszystkie serca
wezbrane wzruszeniem i wdzięcznością!”. Pewna pani donosi z Lyonu: „Przejeżdżając
przez Lyon okazał się Ksiądz tak dobrym, tak wzbudzającym otuchę, że dotychczas
zachowaliśmy o Nim żywe wspomnienie. Ufam w skuteczność Jego modlitw
i spodziewam się Pomocy”. Pewna matka rodziny z Moulins: „Klęczący w duchu przy
łożu boleści Księdza, mój mąż, dzieci i ja prosimy, by nam Wasza Wielebność
zechciał udzielić swego błogosławieństwa”. Z Amiens inna matka rodziny pisała do
ks. Rua: „Stokrotne dzięki za wiadomości (518) o dobrym i ukochanym Ojcu Księdzu
Bosko. Modlimy się codziennie, by go Pan Bóg czym prędzej uzdrowił, wrócił jego
synom i długo wśród nich zachował; by jeszcze przez wiele lat był pociechą całej
drogiej rodziny, która go otacza i tej, która choć oddalona, przecież kocha go
z niemniejszą miłością i czuje się szczęśliwą, że może się uważać za dzieci Księdza
Bosko”. Jeszcze od jednej matki rodziny z Belgii: „Z głębokim smutkiem
dowiadujemy się, że zdrowie Księdza jest zrujnowane. Mąż i ja zanosimy modły do
Boga, by Waszą Wielebność raczył jeszcze zachować na ziemi ku pociesze
strapionych.
Wraz z mężem i swoimi dziećmi czułabym się bardzo szczęśliwą, gdybym
otrzymała święte błogosławieństwo Waszej Wielebności”.
368

37.9 Page 369

▲back to top


Uboga kobieta z Paryża, pozbawiona posady i zmuszona do zarobkowania jako
gazeciarka, w nadziei, że Ksiądz Bosko uprosi jej u Maryi Wspomożycielki łaskę
zdobycia chleba powszedniego, tak do niego pisała: „Ojcze! Cieszę się bardzo na
wieść, że się miewasz dobrze i całym sercem dziękuję za to i błogosławię Panu Bogu.
Co by się stało ze mną, gdyby Waszej Wielebności nie było już na ziemi. Tysięczne
dzięki temu z jego synów, który w swej dobroci i łaskawości przesłał mi wieść
o Drogim Ojcu”. Załączyła pewną ofiarę i otrzymała dyplom Pomocnicy
Salezjańskiej.
Z Bordeaux inna pani pisała do ks. Rua, prosząc o modlitwy za swoją cierpiącą
rodzinę: „Nie potrzebuję Księdzu wspominać, jak bardzo rozumiem i podzielam Wasz
smutek i obawy o drogocenne zdrowie Księdza Bosko. Modlę się codziennie za
zacnego Sługę Boga i Jego świętej Matki”. z Nantes donosiła ks. Rua hrabina di
Maille: „Od kiedy dowiedziałam się o złym stanie zdrowia Waszego świętego
dyrektora żyłam w stanie trwożnej niepewności, łatwej do zrozumienia, ponieważ
miałam szczęście widzieć go i poznać jego dobroć i wybitne cnoty. Przeto ucieszyłam
się bardzo, gdy dziś rano przeczytałam orzeczenie lekarskie z 31 grudnia, donoszące
o znacznym polepszeniu Jego zdrowia. Całym sercem dołączam swoje nieudolne
modlitwy do Waszych, by złożyć za (519) to dzięki Panu Bogu”. Pewna pani z Saint-
Etienne po wyrażeniu Księdzu Bosko swego żywego współczucia z powodu jego
ciężkiej choroby tak dalej ciągnęła: „Ze znajomymi paniami proszę Księdza
o modlitwy do Najświętszej Panny, która Mu niczego nie odmawia, by wysłuchała
naszych próśb i błagań i udzieliła Księdzu długich lat życia dla dobra wszelkiego
rodzaju biednych i nieszczęśliwych. Ja sama byłam zrozpaczona i odzyskałam ufność
wówczas, gdy się dowiedziałam, że mam cząstkę w modlitwach Księdza”.
Z Duren w Nadrenii pewna pani, wyraziwszy Księdzu Bosko swoje
współczucie i przyrzekłszy modlić się wraz z całą rodziną, tak kończyła: „Niech
Ksiądz raczy być zawsze naszym orędownikiem u Boga i Najświętszej Panny”.
Z Bollendorf w archidiecezji trewirskiej: „Modlę się całym sercem do Boga za Waszą
Wielebność. Otrzymałam zlecenie od wszystkich znajomych osób, które miały
szczęście uzyskać wiele łask za pośrednictwem modlitw Księdza, aby Mu wyrazić
nasz głęboki smutek z powodu wiadomości o Jego chorobie. Wszyscy modlimy się
w intencji Waszej Wielebności, Dobry Ojcze, a równocześnie polecamy się
modlitwom Księdza, który jest tak umiłowanym przez Boga, tak wielkim i wiernym
pracownikiem w Winnicy Pańskiej”. Z Anglii: „O mój Czcigodny Ojcze! Błagam
Pana Boga, by mnie nawiedził Twoją chorobą, a Ciebie zachował dla dobra swego
Kościoła i dusz. Jestem niczym, nie robię nic dobrego na świecie i jedynie obrażam
majestat Boży w każdej godzinie dnia. Choroba i cierpienia byłyby mi
dobrodziejstwem dla odpokutowania moich przewin i zmniejszenia kary na drugim
świecie”. Pewna zakonnica z Brukseli pisała do ks. Rua: „Gorąco proszę szepnąć mu
choć słówko w moim imieniu. Proszę mu oświadczyć, iż, jeśli Najświętsza Panienka
powoła go do siebie, ja w dalszym ciągu ochotnie będę czyniła na korzyść jego synów
to trochę dobra, na jakie mnie stać, pod warunkiem, że o mnie nie zapomni przed
369

37.10 Page 370

▲back to top


Najświetszą Panną, kiedy już się będzie cieszył Jej obecnością. Niechaj ten zacny
i czcigodny Ojciec raczy mnie pobłogosławić”.
Z Jemmapes w Belgii doktor prawa i adwokat p. Kornel di Thiepo pisze po
łacinie do ks. Rua z prośbą o pewną łaskę. Wysyła mu różaniec, aby go dał do
pobłogosławienia „a sancto, illustri ac eminentissimo patre Don Bosco - Świętemu,
Czcigodnemu i Przewielebnemu Ojcu - Księdzu Bosko” lub przynajmniej by go złożył
na chwile w jego święte ręce, albo, gdyby już nie żył, by chociaż dotknął nim jego
zwłok. Z Malines w Belgii dwie panie piszą: „Ciężkie cierpienia Księdza przejęły nas
wielkim bólem. Jakkolwiek znamy Waszą Wielebność tylko przez powinowactwo
duchowe, tym niemniej podzielamy uczucia oddania, jakie żywią względem Księdza
wszyscy, mający szczęście żyć u Jego boku. Do ich modlitw dołączyłyśmy zaraz
i nasze”. Z Bèziers we Francji pisze do niego dwunastoletnia dziewczynka, która dwa
lata temu przyjęła Pierwszą Komunię św.: „Mam ojca, który choć dobry, nie
uczęszcza do św. Sakramentów. Ponieważ się dowiedziałam, że Wasza Wielebność
uzyskuje wiele łask z Nieba, proszę bardzo, by zechciał wyjednać także i tę łaskę,
o którą tak gorąco błagam Boga. Ufam, że Wasza Wielebność skłoni się do prośby
córeczki, zmartwionej widokiem swego drogiego tatusia, żyjącego z dala od Pana
Jezusa”.
Z Binningen w Baden niejaka Maria Hornstein, „très indigne coopèratrice -
bardzo niegodna Pomocnica” tak się wyraża: „Niech się Ksiądz raczy oszczędzać;
jesteśmy bardzo szczęśliwi, że możemy korzystać z Jego modlitw, rad
i błogosławieństw! Proszę pobłogosławić naszych siedmioro dzieci, o których zupełnie
szczerze mogę powiedzieć to, że są to Wasi zacni osadnicy w San Nicolas
w Argentynie: Jeśli Ksiądz chce ich zabrać, są wszyscy Twoimi397. Ani mój mąż ani ja
nie mamy nad to gorętszych pragnień. Z najgłębszym uczuciem i czcią całuję ręce
Księdza”. Z Lalmire we Francji niejaka p. Clok opisuje mu swoje ubiegłe życie,
zaniedbania niektórych obowiązków, niepewność co do obecnego stanu duszy, lęk
o przyszły los w wieczności i kończy usilną prośbą, by przesłał jej jedno słowo, choć
jedno słówko, które by jej przywróciło spokój. Pan Bóg pocieszył inne dusze za jego
pośrednictwem; o, niechaj go prosi, aby i jej udzielił tej samej łaski! Z Valletta na
wyspie Malcie przesłano gratulacje z powodu odzyskania zdrowia oraz życzenia, żeby
go Pan Bóg zachował dla miłości jego drogich synów i dla dobra ludzkości. Z Monz
w Belgii p. Juliusz Honorez, który spotkał Księdza Bosko w Paryżu w domu pani
Combaud, prosi księdza Rua o życiorys Sługi Bożego; chce bowiem posłać go
małżonce prezydenta republiki francuskiej pana Sadi Carnot; prosi również
o polecenie go modlitwom Świętego.
397 W wydaniu włoskim i francuskim „Wiadomości Salezjanskich” z grudnia 1887 r. zamieszczono sprawozdanie z wizyty
odbytej przez bpa Cagliero w kolegium San Nicolas oraz w pobliskiej osadzie włoskiej. List nadmienia o pewnym szczególe,
zawartym w sprawozdaniu. Biskup na widok gromady chłopców, dziewcząt i dzieci zapytał rodziców, czy może żywić
nadzieje, że przynajmniej kilkoro z tych aniołków będzie mógł kiedyś podarować Księdzu Bosko. Co też Ekscelencja mówi?
Odrzekli zacni chrześcijanie. Nie kilkoro, ale wszystkie; i gdyby Pan Bóg dał nam drugie tyle dzieci, wszystkie pragniemy
ofiarować Księdzu Bosko i Maryi Wspomożycielce.
370

38 Pages 371-380

▲back to top


38.1 Page 371

▲back to top


Złudzenie co do wartości poprawy zdrowia Księdza Bosko podsunęło zacnemu
prał. Guigou z Nicei następujące słowa: „Niech wie Wasza Wielebność, że wszyscy
oczekujemy Go w Cannes w okresie Wielkiego Postu. Niech Ksiądz nie omieszka
przybyć”. Pan Hosg z Hearlem w języku holenderskim składał mu życzenia z powodu
odzyskania zdrowia. Nawet ks. Viglietti oddawał się różowym nadziejom. Istotnie 15
stycznia w liście do czasopisma „Leonardo da Vinci” z Mediolanu, ogłoszonym dnia
18-19 tego miesiąca w „Osservatore Cattolico” tak się wyrażał: „Po zniknięciu
wszelkiego niebezpieczeństwa Księdzu Bosko nie pozostaje nic innego, jak tylko
odzyskać konieczne siły i powrócić pośród licznych synów, którzy z utęsknieniem
pragną znowu oglądać czcigodne oblicze Ojca”. Serce przedstawiło mu pragnienie
jako rzeczywistość. Na zakończenie tego pokłosia listowego ważniejsze jest dla nas
następujące zdanie ks. Viglietti’ego: „Zainteresowanie, okazane ciężko choremu
Księdzu Bosko, rzec by można, przez cały świat, jest faktem wzruszającym i trudnym
do opisania”.
Tygodnik lyoński „Eclair” z 14 stycznia stawia pytanie, dlaczego Ksiądz Bosko
cieszy się tak wielkim wzięciem. I odpowiada: „Ponieważ z jego oblicza promieniuje
aureola świętości. A sława jego świętości jest taka, że ludzie uciekają się do niego
z prośbą o cudowne łaski. Lecz dowodem jego prawdziwej świętości – to jego
nieświadomość, że jest na pewno uprzywilejowanym przez Boga. Celem otrzymania
łask Bożych doradza modlitwę; i bynajmniej nie łaski doczesne skłaniają go do
modlitwy za siebie lub za tych, którzy się uciekają do jego pośrednictwa. Ksiądz
Bosko patrzy na rzeczy oddalone od niego czasem i przestrzenia”.
Również Ojciec św. Myślał o stanie zdrowia Księdza Bosko. Dnia 11 stycznia
przyjął na posłuchanie pielgrzymkę z Piemontu; brał w niej udział także misjonarz ks.
Cassini. Kard. Alimonda przedstawił go Papieżowi w chwili, gdy ten obchodząc salę
zbliżył się do niego. O! dobrze! odrzekł Ojciec św. Jakież wiadomości przynosicie
nam o Księdzu Bosko? Słyszeliśmy, że było z nim bardzo źle, lecz że teraz ma się
nieco lepiej.
Tak, Ojcze św. odrzekł ks. Cassini; ostatnio otrzymane wieści są pomyślne.
Ksiądz Bosko wraca powoli do zdrowia.
Bogu niech będą dzięki, zawołał papież. Módlcie się o jego zachowanie.
Powiedzcie mu, ze Ojciec św. pamięta o nim i śle mu swoje apostolskie
błogosławieństwo. Życie Księdza Bosko jest drogocenne i jego śmierć w obecnych
dniach okryłaby żałobą nasze uroczystości w Rzymie.
Ks. Cassini uczestniczył także w posłuchaniu udzielonym Argentyńczykom
dnia 30 stycznia. Prał. Ichaqua, kanonik katedralny z Buenos Aires, przedstawił go
jako członka Komitetu i przedstawiciela zakładów salezjańskich w Ameryce. Papież,
słysząc od kanonika, ile dobrego działają salezjanie w owych odległych krajach,
uścisnął przez czas dłuższy ręce ks. Cassiniego i wypytywał, ile jest domów
salezjańskich w Ameryce Południowej, czy wiele można by tam zdziałać, czy
salezjanie nie napotkali na przeciwności i czy ludność darzy ich miłością.
371

38.2 Page 372

▲back to top


Są bardzo cenieni, odrzekł prałat na ostatnie pytanie, ponieważ wiele pracują.
Wówczas Ojciec św. polecił prałatowi wspierać radą i pomocą misje i zakłady
salezjańskie. W końcu ponownie udzielił błogosławieństwa Księdzu Bosko.
Począwszy od 12 stycznia w drodze powrotnej z Rzymu przybywało do
Oratorium wielu pątników: Francuzów, Belgów, Szwajcarów, Anglików i Niemców,
pragnących ujrzeć Księdza Bosko i otrzymać jego błogosławieństwo. Sługa Boży, na
ile mu siły pozwalały, przyjął wszystkich jak najserdeczniej i polecił swoich synów
ich miłosierdziu, a siebie samego modlitwom. Kilka razy, gdy się dowiedział,
że wskutek zakazu lekarskiego nie wpuszczono do niego niektórych, wyraził swą
przykrość z tego powodu.
(523) Dnia 13 stycznia ks. Rua opowiedział Księdzu Bosko o ogólnym
zainteresowaniu jego chorobą i o napływie wysokich osobistości do odźwierni
Oratorium; zaznaczył również, że nie tylko dzienniki katolickie, lecz także inne,
dawniej mu przeciwne, pisały o nim z szacunkiem i życzliwością. Sługa Boży odrzekł:
Czyńmy wszystkim zawsze dobrze, źle zaś nikomu.
Zdarzył się w tych dniach bardzo osobliwy wypadek. W czasie gdy w świątyni
Maryi Wspomożycielki nie było osób, nieznane dziecko w wieku mniej więcej trzech
do czterech lat, pochodzące z pobliskich domów, weszło do kościoła, zdjęło jedną ze
świec zapalonych przez wiernych i rozpoczęło wolno i z powagą chodzić tam
i z powrotem, trzymając w ręku zapalone światło i powtarzając niezrozumiałe słowa
na sposób odmawiania psalmów. Zapytane przez przełożonego zakrystii księdza
Pesce, co robi, nie zatrzymując się odrzekło, że odprawia egzekwie za Księdza Bosko.
To zajście powtórzyło się dwukrotnie i niektórzy chcieli się w nim dopatrywać
zapowiedzi rychłej śmierci Sługi Bożego.
W Oratorium jednak panowała niczym niezmącona nadzieja w wyzdrowienie
Księdza Bosko. Istotnie zamilkły nieustanne modły chłopców przed ołtarzem Maryi
Wspomożycielki; nie troszczyli się więcej o to ani przełożeni domu, ani przełożeni
Kapituły Wyższej, ani nawet sam ks. Rua, cały pochłonięty różnymi sprawami.
Widząc, że w miejsce poprzednich obaw wstąpił tak wielki spokój, pospolita
„Gazzetta” nie wstydziła się wydrukować złośliwie, że choroba Księdza Bosko była
udanym wybiegiem dla wyłudzenia pieniędzy.
Wesołe usposobienie nie opuszczało Księdza Bosko. Rankiem 15 stycznia po
wysłuchaniu Mszy św. i przyjęciu Komunii św. żartował ze swej trudności
w oddychaniu i powtórzył otaczającym dowcip o miechach: Gdybyście mogli znaleźć
jakiegoś wytwórcę miechów, który by przeszedł naprawić moje, wyświadczylibyście
mi wielką przysługę.
Gdy to wymawiał, miły uśmiech ożywił twarz jego, potęgując jeszcze bardziej
nadzieję.
W ciągu dnia, mimo że już od dłuższego czasu nie widział kalendarza, odezwał
się niespodzianie: Jutro świętego Marcelego. Poślijcie Marcelemu koszyczek
podarowanych nam winogron. Wspomniany Marceli, który niedawno przeszedł
ciężką chorobę, był to syn doktora Vignolo.
372

38.3 Page 373

▲back to top


Aby mu ułatwić oddychanie, lekarze polecili postarać się o odpowiedni fotel na
wypadek, gdyby mógł się podnieść z łóżka. Lecz Ksiądz Bosko w rozmowie z ks.
Durando powiedział jasno, że to niepotrzebne.
Prawie codziennie, gdy przyjmował nieco pokarmu, rozpościerano mu na piersi
nową serwetkę. Spostrzegłszy się o tym, zagadnął: Co to jest?
„Ustronie” Dobrego Pasterza przysłało ich parę tuzinów w darze dla Księdza
Bosko, odrzekł ks. Sala.
Dobrze; nie zapomnij serdecznie podziękować w moim imieniu.
Wieczorem 17 stycznia, gdy miano go na chwilę podnieść, ofiarował się do
miłosiernej posługi również ks. Francesia. Och, odezwał się Ksiądz Bosko; nie
potrzeba było z tego powodu kłopotać sławnych osobistości. Wystarczyłbyś ty sam,
księże Sala.
Zmiana łóżka zawsze bywała bolesną dla biednego chorego, szczególnie ze
względu na rany spowodowane odleżynami. Dlatego ks. Sala rzekł do niego: Biedny
Ksiądz Bosko! Ileż mu sprawiam cierpień!
Nie, odpowiedział: powiedz raczej: Biedny ks. Sala, który musiał się tak
męczyć! Lecz bądź spokojny, w stosownym czasie odpłacę ci tę usługę.
Kiedy indziej ks. Sala, widząc Księdza Bosko bardzo niespokojnego
dolegliwością, zapytał, jak ma postąpić, by mu przynieść nieco ulgi.
Zdaje mi się, odpowiedział, że zbytnio zapadłem w materac. Wówczas ks. Sala
położył mu jedno ramię pod nogi, drugie pod plecy i dzięki swej sile uniósł go do
góry, a równocześnie ks. Viglietti rozpostarł pod nim małą, watowaną kołdrę.
Ponieważ na spełnienie tej posługi potrzeba było czasu, ks. Sala musiał trzymać
Księdza Bosko przez parę minut. Potem Sługa Boży, ułożony delikatnie i wygodnie,
niemal siedząco (525), spożył z rąk ks. Viglietti’ego kilka łyżek utartej bułki;
następnie utkwił wzrok w księdza Salę, jakby mu miał coś do powiedzenia. Ks. Sala
zapytał natychmiast, w czym może mu usłużyć, zaś Sługa Boży odrzekł z uśmiechem:
-Należałoby mi zjeść jedną kiełbasę, a wówczas sprawy wzięłyby lepszy obrót,
nieprawdaż? Obecnie jednak starajmy się nieco wypocząć.
Dnia 18 stycznia przybył złożyć mu bardzo ważną wizytę ks. Gopssens
arcybiskup z Malines w Belgii, w towarzystwie wikariusza generalnego i innych
dostojników kościelnych. Zamieniono zaledwie parę zdań; goście odeszli wzruszeni
do głębi.
Wkrótce potem Ksiądz Bosko zwrócił się do stojącego obok biskupa Cagliero:
Weź sobie do serca troskę o Zgromadzenie salezjańskie; w czym tylko będziesz mógł,
wspomagaj innych przełożonych. Zamilkł na chwilę, po czym ciągnął dalej: Ci,
którzy pragną łask od Maryi Wspomożycielki, niech wspierają nasze misje, a mogą
być pewni, że zostaną wysłuchani.
Pewnego wieczora zdawał się bardzo cierpiącym, osobliwie wskutek bolesnych
odparzelin spowodowanych leżeniem i poruszał się od czasu do czasu, jak gdyby
szukał jakiejś ulgi. Naraz dał znak księdzu Sali, że chce mu coś powiedzieć. Ks. Sala
nadstawił ucha do ust Księdza Bosko, który mu rzekł wesoło: Oświadcz lekarzowi,
373

38.4 Page 374

▲back to top


że zyskałby sobie nieśmiertelną sławę, gdyby wynalazł sposób wymieniania mi
odleżałej części za każdym razem, kiedy mi dokucza. Po wejściu lekarza ks. Sala
powtórzył mu bez ogródek otrzymane zlecenie, podczas gdy Ksiądz Bosko uśmiechał
się dobrotliwie. Sługa Boży dokładał wszelkich starań, by utrzymywać w wesołości
tych, co otaczali jego łóżko.
Jedna jednak rzecz wyrywała podziw wszystkim, którzy mu usługiwali: jego
anielska skromność. Było dla niego prawdziwą męką, gdy musiano go podnosić
i czyścić z pewnych plam. Wówczas jego zachowanie było tak skromne, że go
porównywano do ciał świętych pochowanych pod ołtarzami. Odruchowo przykrywał
się i narzucał na szyję i ramiona szal, leżący na poduszce i to nawet wtedy, kiedy
zdawało się, że jest nieprzytomny.
Dwudziestego stycznia złożył mu wizytę J. E. Franciszek Philippe, tytularny
biskup Lari, członek Zgromadzenia salezjańskiego z Annecy, sufragan bpa Tissot’a
z tegoż Zgromadzenia i ordynariusz diecezji Vizagapatan w Indostanie.
Ks. Viglietti śmiałą ręką pisał w dzienniczku: „Chociaż powoli, to przecież
stale polepsza się Księdzu Bosko. Można powiedzieć, że już nie pozostaje mu nic
innego, jak tylko odzyskać siły i opuścić łóżko”. Żadna przepowiednia nie była
bardziej niż ta zwodniczą.
374

38.5 Page 375

▲back to top


(257) R O Z D Z I A Ł XXIV
Ostateczne wyniszczenie ciała.
Organizm Księdza Bosko przeciwstawił końcowej zagładzie nadzwyczaj silny
opór; rzec by można, że śmierć musiała mu niszczyć komórkę po komórce,
przedłużając cierpienia powolnego męczeństwa. Przede wszystkim trawiło go
zapalenie rdzenia pacierzowego - główna przyczyna ogólnego wyniszczenia. Z drugiej
strony można powiedzieć, że choroba była krzyżową próbą, w której jak w tyglu
doświadczono szczerości złota jego cnoty. Niezmącony spokój, delikatna miłość,
całkowite zdanie się na wolę Bożą - oto trzy cnoty najbardziej w nim jaśniejące
w ciągu 40 dni spędzonych na łożu boleści.
Biskup Cagliero nie dostrzegł jeszcze pierwszych oznak pogorszenia,
albowiem 21 stycznia rzekł do chorego: Drogi Księże Bosko, zdaje się,
że niebezpieczeństwo, któregośmy się tak bardzo lękali, zostało zażegnane. Zapraszają
mnie do Lu na uroczystość św. Walerego, patrona tej tak bardzo umiłowanej przez
Księdza miejscowości, która dała pokaźną liczbę powołań misyjnych, osobliwie wśród
zakonnic.
Jedź, jestem zadowolony - odpowiedział Ksiądz Bosko. Ale zabawisz krótko
poza domem, nieprawdaż?
Po święcie odwiedzę na chwilę naszych chłopców w Borgo San Martino
i powrócę.
Niech i tak będzie; lecz spiesz się.
(528) Biskup Cagliero odjechał, ale owo „spiesz się” brzmiało mu w uszach
przez cały czas pobytu poza Oratorium i napawało niepokojem.
Lekkie pogorszenie zaznaczyło się 22 stycznia rano; mimo to mógł wysłuchać
Mszy św. i przyjąć Komunię św. Potem lekarze osądzili, że koniecznie trzeba dokonać
małej operacji. Od kilku lat Słudze Bożemu utworzył się na kości szczątkowej
nowotwór dzikiego mięsa o wielkości orzecha włoskiego i sprawiał mu dotkliwe
cierpienia przy siedzeniu i leżeniu. Przez właściwe sobie pełne godności i cnoty
poczucie skromności znosił ciężką dolegliwość, nie czyniąc o tym najmniejszej
wzmianki nawet leczącemu go doktorowi398. Ten przed kilku dniami zauważył ową
narośl, zrozumiał jak męczącym dla Sługi Bożego musiało być leżenie i dlatego
doradził jej wycięcie. Ksiądz Bosko, posłuszny jak dziecko, zgodził się. Byli obecni
także dwaj inni lekarze. Dr Vignolo dokonał operacji jednym cięciem, zupełnie
398 Proces Apost. „Summ.”, str. 490- 493.
375

38.6 Page 376

▲back to top


niespodziewanie; przedtem bowiem dawał choremu do zrozumienia, jakoby zabieg
musiano odłożyć do jutra. Ksiądz Bosko wydał okrzyk z powodu niespodziewanego
bólu. Operacja udała się znakomicie. Święty z wdzięcznością uścisnął rękę lekarza
i oświadczył, że czuje zupełną ulgę. Po kilku minutach wszedł do pokoju ks. Sala
i zapytał Księdza Bosko, jak się czuje.
Zrobili mi mistrzowskie cięcie - odparł.
Biedny Ksiądz Bosko musiał niemało wycierpieć.
Myślę, że odcięty kawałek ciała nic nie odczuł.
Dokuczała mu jeszcze inna wielka potrzeba. Ponieważ nie mógł o własnych
siłach zrobić najmniejszego ruchu, często zdarzało się, że jego ubogie łóżko
znajdowało się w nieładzie; dlatego odezwał się raz do ks. Sala: Ty wiesz, jak byłem
dokładny w przestrzeganiu porządku; a teraz nie umiem go utrzymać. Zawsze znajduję
się w brudach.
Około godz. 10 odwiedzili Sługę Bożego Ich Ekscelencje: arcybiskup (529)
koloński Krementz i biskup trewirski Korum wraz ze swoim otoczeniem. Ksiądz
Bosko rozmawiał z trudem, polecił im pieczę nad biednymi chłopcami i poprosił
o uzyskanie dla siebie błogosławieństwa Ojca św.
Rankiem 24 stycznia przybył z wizytą inny dostojnik prałat: J. E. Richard,
arcybiskup paryski. Ksiądz Bosko pragnął otrzymać jego błogosławieństwo.
Arcybiskup spełnił życzenie, a następnie uklęknąwszy sam poprosił, by go Sługa Boży
pobłogosławił. Chętnie, odrzekł Ksiądz Bosko, błogosławię Waszej Ekscelencji
i Paryżowi. Na co arcybiskup: A ja opowiem w swoim mieście o Księdzu Bosko
i oznajmię Paryżowi, że przynoszę mu jego błogosławieństwo399.
Po południu Ksiądz Bosko czuł się tak źle, że według orzeczenia lekarzy
choroba powróciła do stanu sprzed miesiąca. Po ich odejściu Sługa Boży polecił
sekretarzowi zawołać chłopca - zakrystianina Palestrinę, którego nadzwyczaj cenił
i kazał mu powiedzieć, by w ciągu całego wolnego czasu modlił się do Pana Jezusa
i Matki Najświętszej o łaskę żywej wiary na ostatnie chwile Księdza Bosko,
oczekującego godziny śmierci.
Potem sam chłopiec został wprowadzony do pokoju Sługi Bożego, który do
głębi wzruszony powtórzył mu prośbę i udzielił błogosławieństwa.
Pod wieczór, zupełnie odwrotnie, niż się to zdarza chorym, Święty czuł się
lepiej i to, jak wyznał księdzu Lemoyne, dzięki modlitwom owego zacnego chłopca.
Dnia 25 stycznia nastąpiło nowe pogorszenie. Chory prosił, by mu podsuwano
akty strzeliste. Trudność w mówieniu wzmagała się coraz bardziej, tak że słuchającym
ściskało się serce. Do ks. Sali, który mu podawał napój, odezwał się: Obmyślcie,
w jaki sposób mógłbym wypocząć. Natychmiast ułożyli go możliwie najwygodniej.
399 W ostatnim tygodniu przybył z Belgii do Turynu ks. Temmerman, by zasięgnąć rady u Księdza Bosko w sprawie częstej
Komunii św. i nie mógł mówić ze Sługą Bożym, lecz w rozmowie z ks. Rua poznał zasady, jakimi w tym względzie kierował
się Święty. W roku 1890 podczas Kongresu Eucharystycznego w Anwersie na posiedzeniu kapłanów dnia 20 sierpnia ks.
Temmerman przedstawił wynik tej rozmowy, o czym można czytać w jego konferencji wydrukowanej w „Aktach”. Są to
zajmujące stronice (Dodatek, dok. 96).
376

38.7 Page 377

▲back to top


Zdawało się (530), że zaczyna drzemać; lecz nagle otrząsnął się, klasnął w dłonie
i krzyknął: Biegnijcie, biegnijcie co tchu, by ocalić tamtych chłopców!... Maryjo
Najświętsza, wspomóż ich... Matko!... Matko!...
Ks. Sala zbliżył się natychmiast do łóżka i zapytał, czego żąda. Gdzie się
znajdujemy w tej chwili? - zapytał.
W Oratorium turyńskim.
Co porabiają chłopcy?
Są w kościele na błogosławieństwie i modlą się za Księdza.
Ani woda ani lód nie mogły ugasić palącego pragnienia, jakie go dręczyło
w ostatnich tygodniach; kupiono więc wody sodowej, która, jak się zdawało,
rzeczywiście przyniosła mu pewną ulgę. Lecz w mniemaniu, że to jakiś kosztowny
napój, nie chciał go stanowczo używać. Dla uspokojenia go musiano zawołać
koadiutorów Buzzettiego i Rossiego, by go zapewnili, że butelka kosztowała zaledwie
7 centów.
Po powrocie dnia 26 stycznia bp Cagliero poszedł natychmiast ku łożu Księdza
Bosko, który przechodził godzinę wielkiej udręki. Na jego widok chory wyszeptał
z trudem te tylko słowa: Zbawcie wiele dusz na misjach.
Nazajutrz biskup, ciągle jeszcze łudzący się nadzieją, usiłował dowiedzieć się,
czy dobry ojciec jeszcze wyzdrowieje. Zapytał go więc, czy mu pozwoli wyjechać do
Rzymu, zaznaczając jednocześnie, że bez jego zgody nie ruszy się z miejsca.
Pojedziesz, ale później, odpowiedział z wielkim wysiłkiem.
Ależ Księże Bosko, proszę mi powiedzieć, czy wyjeżdżając po uroczystości św.
Franciszka mogę być spokojnym. Muszę udać się także na Sycylię...
Tak, odrzekł, pojedziesz, zrobisz wiele dobrego, lecz poczekaj trochę.
Zrozumiano, co oznaczało owo „trochę” i „potem”. Nabrawszy jeszcze nieco
sił, Sługa Boży dodał: Twoje przybycie jest bardzo na czasie i wielce korzystne dla
Zgromadzenia.
Wśród cierpień nie był w stanie ulżyć sobie nawet przez zmianę (531)
położenia. Czuwający przy nim zachęcił go, by wspomniał na Pana Jezusa, który tyle
wycierpiał na Krzyżu, nie mogąc nawet się poruszyć. Odpowiedział: Tak właśnie
zawsze czynię. Podczas przenoszenia go na inne łóżku rzekł do niego ks. Bonetti:
Przyczyniamy Księdzu boleści, biedny Księże Bosko! Jesteśmy niezręczni. Niech
Ksiądz pomyśli o męce Pana Jezusa. Sługa Boży przytaknął.
Pod wieczór odwiedził go ks. Dalmazzo. Ksiądz Bosko spojrzał na niego
z rozrzewnieniem i uścisnął mu rękę ze słowami: Polecam ci Zgromadzenie!
Podtrzymuj je i broń go zawsze. Następnie odezwał się do biskupa Cagliero:
Zgromadzenie nie potrzebuje się lękać niczego. Ma ludzi urobionych.
Tak się później zdarzyło, że w pokoju został tylko sam ks. Sala. Wykorzystując
chwile, kiedy zdawało mu się, że chory oddycha swobodnie, zagadnął: Ksiądz Bosko
czuje się bardzo źle, nieprawdaż?
O tak, odpowiedział. Lecz wszystko mija, więc także i to minie.
W czym mógłbym przynieść Księdzu nieco ulgi?
377

38.8 Page 378

▲back to top


Módl się.
To rzekłszy złożył ręce i pogrążył się w modlitwie. Po chwili odpoczynku ks.
Sala podjął na nowo rozmowę: Ksiądz Bosko teraz czuje się z pewnością
zadowolonym na myśl, że po życiu pełnym trudów i mozołów zdołał pootwierać
zakłady w różnych częściach świata i utrwalić Zgromadzenie salezjańskie.
Owszem, odpowiedział. To, co zrobiłem, robiłem na chwałę Bożą... Można
było zdziałać więcej... Lecz dokonają tego moi synowie... Naszym Zgromadzeniem
kieruje Pan Bóg i opiekuje się Maryja Wspomożycielka.
O godz. 2000 Sługa Boży z trudem tylko mógł wyrażać swe myśli i rozumieć,
co inni do niego mówili. Przy łóżku czuwali bp Cagliero, ks. Rua i inni. Rozmowa
toczyła się o napisie, jaki należało wyryć na grobowcu hrabiego Colle. Ks. Rua radził:
„Orphano tu eris adiutor - Będziesz pomocnikiem sieroty”. Ksiądz Cagliero natomiast:
„Beatus qui intelligit super egenum et pauperem - Błogosławiony, który zlitował się
nad potrzebującym i biednym”. Naraz Ksiądz Bosko, który, jak się zdawało, zupełnie
nie zwracał uwagi na ich rozmowę, otworzył oczy i z wysiłkiem zdołał wymówić dość
zrozumiałym głosem: Wyryjcie: Pater meus (532) et mater mea dereliquerunt me,
Dominus autem assumpsit me - Ojciec mój i matka moja opuścili mnie, Pan zaś mnie
przygarnął”.
Radosna wieść, że Ksiądz Bosko powraca do zdrowia, zdołała już oblecieć
świat cały i dała sposobność do gratulacyjnych listów ze wszystkich stron, nawet
z krajów oddalonych jak np. z Grodna na Wileńszczyźnie. Można sobie wyobrazić
z jakim sercem czytano w Oratorium słowa hrabiny Oncieu pełne nadziei, że wkrótce
ujrzy Księdza Bosko w Mediolanie; lub też zdanie matki księdza Lemoyne do syna:
„Jest to mąż, którym zajmują się wszyscy. W Genui nie mówi się o niczym innym, jak
tylko o jego chorobie i o nadziei wyzdrowienia”. A jakaż ufność w jego modlitwy!
Pani Zuzanna Popławska z Podola pisała: „Modły Wasze, Drogi Ojcze, tyle darów,
nieomal cudownych, spraszają z nieba na wszystkich, którzy nawet z naszych
odległych okolic polecają się Waszej pamięci, że i ja żywię niezachwianą ufność
w uzyskanie łask, o jakie osobiście proszę za pośrednictwem modlitw Waszej
Wielebności. Drogi Ojciec nie odmówi mi tego, nieprawdaż?”.
Ksiądz Bosko miał bratanka, który przynosił ujmę swej rodzinie: był nim
Alojzy, drugi syn Józefa. Wychowany w Oratorium, po przerwie zabrał się na nowo
do nauki i zdołał uzyskać posadę rejenta w preturze. Już od dłuższego czasu żył
w Gravellona Lomellina z pewną rozwódką. Święty stryj, który kochał go bardzo, nie
szczędził mu napomnień i wyrzutów, ale ponieważ wszystko obijało się jak groch
o ścianę, nie chciał go więcej widzieć. Udzielił mu jedynie krótkiej rozmowy na parę
miesięcy przed swą śmiercią, gdyż chodziło o wyodrębnienie własności Księdza
Bosko jako salezjanina ze spadku rodzinnego, który od zgonu brata Józefa był
niepodzielony. Otóż nieszczęsny bratanek groził, że w przyszłości wytoczy proces
i odbierze wszystko, co posiadał Ksiądz Bosko. Sprawa spowodowałaby niemało
kłopotu. Lecz Pan Bóg w tym właśnie czasie oczekiwał na niego. Od ostatnich
378

38.9 Page 379

▲back to top


bowiem dni stycznia znajdował się pomiędzy życiem a śmiercią i dnia 6 lutego
przeniósł się do wieczności.
(533) Warunki chorego pogarszały się coraz bardziej. W dniu i w nocy 27
stycznia i następnego rana często majaczył. Mimo to wysłuchał Mszy św. i przyjął
Komunię św. Podczas świętej Ofiary zapadł parę razy w drzemkę; po każdym
przebudzeniu oddech jego stawał się coraz bardziej uciążliwym. Na „Agnus Dei”
czuwający przy nim ks. Lazzero zwrócił się do niego z zapytaniem: Księże Bosko,
czy przyjmie Ksiądz dzisiaj Komunię św.? A Ksiądz Bosko do siebie: Wkrótce już
koniec...
Po czym zwróciwszy się do ks. Lazzero powiedział wyraźnie: Pragnę przyjąć
Komunię św. To mówiąc zdjął czapeczkę nocną i złożył ręce. W czasie tej czynności
twarz jego przybierała zawsze wyraz tak głębokiego skupienia, że wzbudzał
w patrzących uczucia żywej wiary.
Słyszano, że powtarzał: Są zakłopotani! A zaraz potem: Odwagi! Naprzód!...
Zawsze naprzód!... To znowu przywoływał kogoś po imieniu. Tego rana powtórzył ze
dwadzieścia razy: Matko! Matko!
Wieczorem wzywał ze złożonymi rękoma: O Maryjo! O Maryjo! O Maryjo!
Ks. Berto zapytał, czy ma mu nałożyć szkaplerz Matki Boskiej.
Skinął na znak zgody i przyjął go z wielką radością.
Wszystkim, którzy zbliżali się do jego łóżka, dawał ostatnie upominki, mówiąc
zazwyczaj: Do widzenia w niebie!... Każcie się za mnie modlić... Chłopcy niech
przyjmą za mnie Komunię św. Również do ks. Bonettiego wyrzekł: Powiedz
chłopcom, że oczekuję ich wszystkich w niebie. A w chwilę później: Gdy będziesz
przemawiał lub głosił kazania, zalecaj częstą Komunię św. i nabożeństwo do
Najświętszej Maryi Panny.
Ks. Berto dał mu do rąk krzyżyk, za pocałowanie którego zyskuje się
każdorazowo odpust zupełny. Sługa Boży często przyciskał go do ust. Kiedy ks.
Bonetti wskazał mu na obraz Maryi Wspomożycielki, popatrzał na niego i zawołał:
Pokładałem zawsze całą swą nadzieję w Maryi Wspomożycielce! Potem znowu
zwrócił się do ks. Bonettiego: Posłuchaj! Powiedz Siostrom, że jeśli będą
przestrzegały Ustaw, mogą być pewne swego zbawienia.
(534) Lekarze zastali go w bardzo ciężkim stanie i nie widzieli najmniejszej
nadziei ratunku. Dr Fissore rzekł do niego: Księże Bosko, odwagi... Mam nadzieję,
że jutro nastąpi poprawa. Tak bywało już innymi razy... Dzisiaj źle wpływa
niepogoda... Sługa Boży, aż dotychczas nieruchomy, uśmiechnął się i grożąc
żartobliwie zacnemu doktorowi odparł z trudem: Oj doktorze, który chcesz wskrzeszać
umarłych! Jutro?... Jutro?... odbędę dłuższą podróż.
Lekarze zebrali się na naradę, po której chory czuł się ogromnie wyczerpanym;
cierpiał więcej niż zwykle. Dopomóżcie, rzekł do stojących w pobliżu księdza Lazzero
i ks. Viglietti’ego, dopomóżcie mi wszyscy!
Owszem, bardzo chętnie, Księże Bosko. W czym mamy dopomóc?
Pomóżcie mi oddychać, odrzekł prawie żartem.
379

38.10 Page 380

▲back to top


W porze obiadu i wieczerzy codziennie aż do 28 stycznia posyłał ks.
Viglietti’emu do jadalni Przełożonych Kapituły, aby im życzył „smacznego w jego
imieniu”.
O godzinie pierwszej w nocy wykrzyknął: Pawełku, Pawełku, gdzie jesteś?
Dlaczego nie przychodzisz? Wszyscy obecni utrzymywali, że wżywał księdza Pawła
Alberę, inspektora zakładów we Francji.
Po krótkiej przerwie powtórzył: Są w zakłopotaniu! Na to bp Cagliero
odpowiedział głośno: Proszę być spokojnym, Księże Bosko; uczynimy wszystko,
wszystko, czego sobie Ksiądz życzy. Wówczas zdawało się, jakby zrobił jakiś
wysiłek, podniósł na chwilę głowę i rzekł dobitnie: Tak, chcą czynić, a potem nic nie
robią. I opadł na poduszkę.
Innego razu zapytał: Kto tam? Co to za chłopiec?
Nie ma tu żadnego chłopca. To wieszak, objaśnił Enria.
A... cierpliwości!
Wykonywał jednak ruchy, jak gdyby miał kogoś w pobliżu i naraz klasnął
w dłonie, jak zwykle czynił, gdy w śnie zjawiały mu się straszne obrazy. Nie ma tam
kogo? Nie ma tam kogo? – krzyczał. To my jesteśmy, odpowiedział ks. Sala,
przysuwając się do jego boku. Dzwonił zębami jakby na skutek dreszczów
gorączkowych. Noc spędził (535) bardzo niespokojnie. Zaświtał ranek uroczystości
św. Franciszka Salezego. Trzeba było dzwonić, śpiewać, odprawić Mszę św.
pontyfikalną, lecz w sercach panował smutek. Zdawało się, że nawet święte obrzędy
zapowiadały bliską żałobę. Lekcja zawierała wyjątek z listu św. Pawła do
Tymoteusza: „Czas mego rozwiązania jest blisko. Potykaniem dobrym potykałem się,
zawodu dokonałem, wiarę zachowałem. Na ostatek odłożony mi jest wieniec
sprawiedliwości, który mi odda Pan, w co dzień, Sędzia sprawiedliwy; a nie tylko
mnie lecz i tym wszystkim, którzy miłują jego przyjście”. Gdy subdiakon śpiewał te
słowa, niejedno czoło się pochyliło, po niejednym licu potoczyły się łzy; wydało się,
jakoby głos Boży mówił: Pielgrzymka Księdza Bosko jest skończona.
Tego rana niektórzy mniemali, że nie powinno się choremu udzielić Komunii
św., ponieważ wydawał się nieprzytomnym; sprzeciwił się jednak sekretarz w nadziei,
że w stosownej chwili Pan Bóg przywróci mu świadomość. Ks. Viglietti zatem
odprawił Mszę św. Drzwi prowadzące z pokoju do kaplicy były otwarte. Po
podniesieniu Ksiądz Bosko zwrócił się do stojącego obok księdza Sali i rzekł:
A gdyby po Komunii św. pochwyciły mnie wymioty? Ks. Sala uspokoił go, że nie ma
obawy o tego rodzaju niepożądany wypadek. Gdy kapłan zbliżył się z Komunią św.,
Ksiądz Bosko drzemał. Przed chwilą ks. Sala uprzedził go, że wkrótce przyjdzie Pan
Jezus, by go pokrzepić, włożył mu stułę, a na piersiach rozpostarł czysty, lniany obrus.
Ksiądz Bosko jednak wcale się nie poruszył. Lecz zaledwie ks. Viglietti wyrzekł
głośno: „Corpus Domini nostri Iesu Christi”, chory poruszył się, otworzył oczy, utkwił
je w świętą Hostię, złożył ręce i przyjąwszy Komunię św., w skupieniu powtarzał
słowa dziękczynienia podsuwane mu przez ks. Salę.
Była to ostatnia Komunia św. Księdza Bosko.
380

39 Pages 381-390

▲back to top


39.1 Page 381

▲back to top


Potem wróciły zwykłe majaczenia. Pewna poszlaka niejako uprawniała do
przypuszczenia, że Ksiądz Bosko na miesiąc przedtem przewidział, czy przeczuł lub
też w jakiś sposób przepowiedział osłabienie (536) swoich władz umysłowych właśnie
na ten dzień. Albowiem, gdy ks. Rua w drugim dniu po położeniu się Sługi Bożego do
łóżka poprosił go jako swego kierownika duchowego a zarazem spowiednika
o odnowienie dyspensy od brewiarza, usłyszał odpowiedz: Udzielam ci jej aż do dnia
uroczystości św. Franciszka Salezego. Potem, jeśli będziesz potrzebował, zwrócisz się
do ks. Lemoyne.
Użyliśmy słowa „majaczenie”; lecz utrata sił nie pozbawiła go całkowicie
jasności umysłu. Istotnie około godz. dziesiątej z całą świadomością zapytał księdza
Durando: która jest godzina, co się odprawia w kościele, jakie święto się obchodzi;
a gdy mu przypomniano, że to uroczystość św. Franciszka Salezego, doznał żywego
zadowolenia. Kiedy następnie weszli lekarze, zwrócił do nich parę słów bez oznak
rojenia.
Lekarze, którzy z udziałem dr Bestentiego prawie codziennie odbywali
konsylium, orzekli, że chory już nie powróci do zdrowia. Po ich odejściu Sługa Boży
zdrzemnął się przez parę minut; ocknąwszy się zapytał księdza Durando: Co to za
panowie, którzy wyszli przed chwilą.
Nie poznał ich Ksiądz Bosko? To lekarze.
A tak! Poproś ich zatem, by się dzisiaj zatrzymali u nas... Chciał dokończyć:
„na obiad”, lecz nie był w stanie.
Tego wieczora zdołał jeszcze rozpoznać i pobłogosławić hrabiego Incisa,
prezesa uroczystości św. Franciszka Salezego i biskupa Rosaz z Susy, który wygłosił
kazanie ku czci św. Patrona? Biskup Rosaz, zmarły w opinii świętości, był
serdecznym przyjacielem Księdza Bosko u którego chętnie zasięgał rady w trudnych
sprawach, zwłaszcza odnośnie do Zgromadzenia Sióstr przez siebie założonego.
W ciągu dnia wyraził się do sekretarza: Kiedy już nie będę mógł więcej
mówić, a ktoś przyjdzie prosić o błogosławieństwo, podniesiesz moją rękę, nakreślisz
nią znak Krzyża św. i odmówisz słowa modlitewnej formuły. Ja zaś wzbudzę intencję.
W stanie ustawicznej drzemki nic nie zwracało jego uwagi prócz (358) słów
o niebie i duszy. W tych razach przytakiwał głową i jeśli mu podsuwano jakiś akt
strzelisty, kończył go poruszeniem warg. Gdy ks. Bonetti wymówił: „Maria, mater
gratiae, tu nos ab hoste protege”, on ciągnął dalej: „Et mortis hora suscipe”. Także
i w tym dniu powtarzał często: Matko! Matko! - dodając niekiedy: Jutro! Jutro!
Około godz. osiemnastej wyszeptał do siebie: - Jezu... Jezu... Maryjo... Maryjo!
Jezusie i Maryjo, wam oddaję serce i duszę moją... „Inmanus tuas, Domine,
commendo spiritum meum - W ręce twoje, Panie, oddaję ducha mego”... O Matko...
Matko... otwórz mi bramy niebios. Potem powtarzał zdania z Pisma św., które mu były
drogowskazem w całym życiu i prawidłem w jego działaniu. „Diligite... diligite
inimicos vestros... Benefacite his, qui vos persequuntur... Qaerite regnum Dei... Et a
peccato meo... peccato meo... munda... munda me (Miłujcie... Miłujcie nieprzyjaciół
381

39.2 Page 382

▲back to top


waszych... Czyńcie dobrze tym, którzy was prześladują... Szukajcie królestwa
Bożego... I od grzechu mego... grzechu mego... oczyść... oczyść mnie)”.
Na głos dzwonu na „Anioł Pański” ks. Bonetti zachęcił go do pozdrowienia
Najświętszej Panny słowami: „Viva Maria”- Niech żyje Maryja! Głosem pełnym
uczucia i pobożności powtórzył: „Viva Maria”(Niech żyje Maryja!).
Jednym z ostatnich słów, jakie Sługa Boży wyrzekł do ks. Rua, było: „Fatti
amare - Staraj się, by cię kochano”.
382

39.3 Page 383

▲back to top


(538) R O Z D Z I A Ł XXV
Z g o n.
Jeśli kogoś bardzo kochamy, zdaje nam się, że nie powinien on nigdy umrzeć.
Umysły i serca od długiego czasu nawykłe do znajdowania w nich światła i pociechy
w życiu, z trudnością dają się przekonać, że może im zabraknie tak wielkiego dobra.
Podobne nastawienie umysłów panowało w Oratorium aż do ostatnich dni stycznia;
owszem u niektórych przeciągnęło się poza granice wiarygodności. Przyczyną tego
była nadzieja w cudowne pośrednictwo nieba.
W nocy na 30 stycznia Sługa Boży zwrócił nieco głowę w stronę koadiutora
Enria, który zawsze czuwał przy nim w nocy i wyrzekł: Słuchaj... lecz... lecz... żegnam
cię! Po czym bardzo wolno odmówił akt żalu. Parę razy zawołał: „Miserere nostri,
Domine. - Zmiłuj się nad nami, Panie”. Wśród głębokiej nocy od czasu do czasu
podnosił dłonie ku niebu i składając je powtarzał: Niech się stanie Twoja święta wola!
Gdy potem wskutek stopniowego paraliżu prawej części ciała prawa ręka leżała
opuszczona i bezwładna na łóżku, nie zaprzestał podnosić lewej, powtarzając
niekiedy: Niech się dzieje Twoja święta wola! Później postradał mowę; lecz przez
resztę dnia 30 stycznia i przez noc następną ustawicznie i w ten sam sposób podnosił
prawą rękę, najprawdopodobniej dla zaznaczenia, że ponawia Panu Bogu ofiarę ze
swego istnienia.
Wszyscy w domu wiedzieli, jak bardzo pogorszył się stan zdrowia Księdza
Bosko. W uroczystość św. Franciszka Salezego kilku chłopców napisało na kartce: „O
Jezu Utajony w Najświętszym Sakramencie, Maryjo Wspomożycielko Wiernych, św.
Franciszku Salezy, nasz Patronie, oto biedni poniżej podpisani: 1. Dondina Piotr;
2. „Orione Alojzy”; 3. Martinasso Jan; 4. Rossi Józef z pierwszej gimn.; 5. Aimerito
Gabriel; 6. Bertazzoni August; 7. ks. Joachim Berto - ofiarują własne życie w zamian
za zachowania ich najukochańszego Ojca i Przełożonego Księdza Bosko. Raczcie,
błagamy, przyjąć naszą ofiarę i wysłuchajcie nas”. Powyższą prośbę położono pod
korporałem w czasie Mszy św. odprawionej przez ks. Berto w intencji Księdza Bosko
przy ołtarzu św. Anny; służył do niej wychowanek Alojzy Orione. Tę samą kartkę
podpisało później sześciu innych chłopców i przyjęli w tym celu Komunię świętą400.
Pan Bóg nie omieszka pobłogosławić świętego i szlachetnego zamiaru owych
dwunastu zacnych młodzieniaszków.
400 Byli to: 1. Cerri Bernard, 2. Olivazzo Piotr, 3. Bressani Joachim, 4. Magrinelli Florencjusz, 5. Orsi Piotr, 6. Pacchioni Jan
383

39.4 Page 384

▲back to top


Niestety, wszelkie nadzieje zniknęły; wycofać się musiała wiedza, nie będącą
w stanie tchnąć nowe życie w ciało wyniszczone półwiekowymi walkami i trudami.
Nowe pogorszenie choroby, zapoczątkowane 20 stycznia, tj. w pierwszy dzień
nowenny do św. Franciszka Salezego, wzmagało się stopniowo aż do uroczystości św.
Patrona, podczas której paraliż złamał chorego i odebrał mu mowę.
Od chwili, gdy zaniemówił, zdawało się, że jest nieprzytomny. O godz. 1000 bp
Cagliero odmówił „Litanie za konających”, po czym w obecności kilku dyrektorów
udzielił choremu błogosławieństwa Matki Boskiej Szkaplerznej. Podsuwano mu akty
strzeliste. Ks. Viglietti co chwilę zwilżał mu wargi winem. Ks. Berto, jego pierwszy
długoletni sekretarz i prawa ręka w najbardziej trudnych okolicznościach401, chciał
także mieć udział w tej miłosiernej usłudze. Ks. Sala rozłożył na ramionach Księdza
Bosko koszulę świątobliwego Papieża Piusa IX, którą Sługa Boży przechowywał
bardzo troskliwie.
(540) Lekarze oświadczyli, że wieczorem lub jutro przed wschodem słońca
Ksiądz Bosko pożegna się ze światem. Wieść rozeszła się błyskawicznie po
Oratorium, rozdzierając serca wszystkich. Współbracia prosili, by mogli go jeszcze raz
zobaczyć. Ks. Rua zezwolił im przyjść i ucałować jego rękę. Milcząco więc zbierali
się małymi grupkami w kaplicy, skąd kolejno podchodzili do konającego. Sługa Boży
leżał nieruchomo w skromnym łóżku; głowę miał nieco podniesioną, pochyloną lekko
ku prawemu ramieniu i opartą na trzech poduszkach. Twarz spokojna,
niewyniszczona, oczy na wpół przymknięte, prawa ręka wyciągnięta na kołdrze. Jeden
krucyfiks na piersiach, drugi w lewej dłoni, u stóp łóżka zwisała fioletowa stuła –
oznaka godności kapłańskiej.
Synowie ze łzami w oczach zbliżali się na palcach, klękali z boku i składali
ostatni pocałunek na świętej ręce, która tyle razy podnosiła się nad nimi, by im nieść
pomoc. Nadchodzili stopniowo także współbracia z pobliskich zakładów: św. Jana
z Valsalice i San Benigno. Przeplatali się z nimi chłopcy z wyższych klas i starsi
rzemieślnicy. Ten smutny i rzewny pochód trwał przez cały dzień. Wielu przynosiło
medaliki, krzyżyki, różance, obrazki, by nimi dotknąć chorego i przechowywać potem
jako drogocenną pamiątkę.
Z republiki ekwadorskiej nadszedł telegram, oznajmujący przybycie naszych
współbraci do Guaiaquil. Ks. Rua powiadomił o tym Sługę Bożego podniesionym
głosem, jak się zwykło mówić do osób o przytępionym słuchu. Niejednemu wydawało
się, że chory otworzył oczy szerzej i wzniósł źrenice ku niebu.
O trzy kwadranse na pierwszą, gdy na chwilę pozostali przy łóżku tylko
sekretarz i Józef Buzzetti, Ksiądz Bosko otwarł oczy, rzucił dwukrotnie przeciągle
spojrzenie na ks. Viglietti’ego, podniósł nie sparaliżowaną lewą rękę i położył mu ją
na głowie. Na te widok Buzzetti wybuchnął płaczem i zawołał: To ostatnie pożegnalne
„Z Bogiem!”. Następnie chory powrócił do dawnej bezwładności. Sekretarz powtarzał
mu akty strzeliste. Zmieniali się później w tej (541) pobożnej usłudze: bp Cagliero i bp
401 Ks. Berto miał szczęście posłyszeć z jego ust w dniach poprzednich: Pozostanie zawsze moim drogim księdzem Berto.
384

39.5 Page 385

▲back to top


Leto. Ks. Dalmazzo udzielił mu błogosławieństwa na chwilę zgonu i odmówił
odnośne modlitwy.
Około godz. 1600 dwiedził go wielki dobrodziej Oratorium hr. Radicati. Ojciec
Eugeniusz Franciszek, dawny towarzysz Księdza Bosko z Chieri, zatrzymał się całą
godzinę, płacząc w kącie pokoju. O godz. 1800 zjawił się ks. Giacomelli, włożył stułę
i odmówił z rytuału parę modlitw. Późną godziną, ponieważ śmierć nie zdawała się
jeszcze bliską, niektórzy z przełożonych odeszli, lecz ks. Rua i inni nie ruszyli się
z miejsca. Konający oddychał nieruchomo i z wysiłkiem; tak trwało przez całą noc. Na
ten dzień w archidiecezji turyńskiej przypadało oficjum o Modlitwie Pana Jezusa
w Ogrójcu, kiedy to Zbawiciel, mając w pobliżu trzech uczniów, przeżywał męki
konania i krwią się pocił. Ksiądz Bosko, otoczony swoimi pierwszymi i głównymi
wychowankami, przechodził przez ciężar konania i pot śmiertelny zraszał mu czoło.
Konanie rozpoczęło się o trzy kwadranse na drugą. Skoro ks. Rua spostrzegł,
że zgon może lada chwila nastąpić, nałożył sobie stułę i podjął odmawianie modlitw
za umierających, zaczęte dwie godziny temu. Zawezwano pospiesznie innych
przełożonych; około 30 księży, kleryków i koadiutorów zapełniło pokój. Modlono się
na klęczkach.
Gdy nadszedł bp Cagliero, ks. Rua zdjął i wręczył mu stułę, przeszedł na prawą
stronę Księdza Bosko i nachyliwszy się do ucha drogiego Ojca rzekł głosem
tłumionym od bólu: Księże Bosko, jesteśmy tutaj, twoi synowie. Prosimy o darowanie
nam wszystkich przykrości, jakie z naszej winy musiałeś wycierpieć, a na znak
przebaczenia i ojcowskiej dobroci pobłogosław nam po raz ostatni. Ja poprowadzę
twoją rękę i odmówię słowa błogosławieństwa. Wszystkie czoła pochyliły się ku
ziemi. Ks. Rua, zadając gwałt wzruszeniu, uniósł sparaliżowaną prawicę Sługi Bożego
i wypowiedział słowa błogosławieństwa dla salezjanów obecnych i nieobecnych,
a zwłaszcza dla najbardziej oddalonych.
O godz. trzeciej nadszedł telegram od kard. Rampolli z apostolskim
błogosławieństwem. Bp Cagliero już był odmówił „Proficiscere” (542) („Wyjdź,
duszo chrześcijańska”). O godz. wpół do piątej odezwał się dzwon ze świątyni Maryi
Wspomożycielki; wszyscy przyciszonym głosem odmówili „Anioł Pański”. Ks.
Bonetti szepnął Księdzu Bosko do ucha akt strzelisty z dni poprzednich: „Viva Maria -
Niech żyje Maryja!”. Rzężenie, trwające już od półtorej godziny, ustało. Oddech stał
się swobodnym i spokojnym - lecz tylko na parę chwil, gdyż potem ustał.
Ksiądz Bosko umiera! - zawołał ks. Belmonte. Ci, którzy wskutek zmęczenia
pousiadali, zerwali się na równe nogi i zbliżyli się do łóżka... Chory wydał trzy
oddechy z krótkimi przerwami... Ksiądz Bosko rzeczywiście umierał. Biskup Cagliero
z utkwionymi w niego oczyma wymawiał: Jezu, Maryjo, Józefie św., wam oddaję
serce i duszę moją... Jezu, Maryjo, Józefie św., bądźcie ze mną przy skonaniu... Jezu,
Maryjo, Józefie św., niech przy was w spokoju Boga ducha oddam.
Ks. Rua i inni otaczający łoże konali od bólu wraz z Ojcem... Ksiądz Bosko już
nie żył!... Biskup Cagliero zaintonowal przez łzy: „Subvenite, Sancti Dei; occurrite,
Angeli Domini... suscipientes animam eius... Suscipiat te Christus, qui vocavit te...
385

39.6 Page 386

▲back to top


(Przystąpcie święci Boży... przybądźcie Aniołowie Pańscy... przyjmijcie duszę jego...
Niech przyjmie cię Chrystus, który cię wezwał...)”.
I zakreśliwszy znak Krzyża nad zwłokami zmarłego, modlił się dla niego
o wieczny spoczynek. Następnie włożono stułę bpa Cagliero na szyję Czcigodnego
nieboszczyka, a do splecionych rąk dano Krucyfiks, który dawniej tak często całował.
Była godzina czwarta i czterdzieści pięć minut. Przeżył 72 lata i pięć i pół miesiąca.
Wszyscy padli na kolana i odmówili psalm „De profundis”, przerywany
westchnieniami, jękami i szlochami. Jeżeli wobec tych martwych zwłok ktoś miał
zabrać głos, to chyba tylko ks. Rua. Istotnie ks. Rua przemówił tymi słowami:
Jesteśmy podwójnie sierotami. Lecz pocieszmy się. Choć straciliśmy Ojca na ziemi,
zyskaliśmy orędownika w niebie. Z naszej strony okażemy się godnymi synami przez
naśladowanie jego świętych przykładów402.
(543) Aż do godz. dziesiątej pokój był przepełniony salezjanami, którzy
zatapiali się w modlitwie i we łzach. We wnęce okna, które po lewej stronie łóżka
wychodziło na kryty balkon, ustawiono Krzyż z czterema płonącymi świecami.
Podczas Mszy św. wspólnej chłopcy odmówili Różaniec za zmarłego,
a wszystkie Msze św. odprawiono o spokój duszy Księdza Bosko. O godzinie
dziesiątej odśpiewano uroczystą Mszę św. żałobną. Można było dostrzec
przygnębienie wyryte na wszystkich twarzach.
Jednocześnie pielęgniarze pod nadzorem i przy pomocy lekarzy Albertottiego
i Bonelliego, którzy aż do ostatniej chwili chcieli dać świadectwo żywej miłości ku
zmarłemu przyjacielowi, obmyli zwłoki, ubrali je i po ogoleniu brody przez koadiutora
Enria usadowili je na fotelu. Po czym fotograf Deasti i malarz Rollini zrobili zdjęcie
fotograficzne Księdza Bosko. Już uprzednio wykonali jego podobiznę, gdy jeszcze
leżał w łóżku w takiej postawie, w jakiej umarł.
Przełożeni nie uważali za stosowne pozwolić na sporządzenie maski
pośmiertnej, ponieważ wydawało im się rzeczą niewłaściwą oblepianie gipsem twarzy
Najukochańszego Ojca. Z tego również względu nie zgodzili się na zabalsamowanie
ciała. Sam dr Fissore orzekł: Od wielu lat znam Księdza Bosko. Mam tak wielki
szacunek dla jego ciała, że nie ośmieliłbym się bezcześcić je balsamowaniem. Ten sam
lekarz, gdy się dowiedział o niecnych domysłach czasopisma „Secolo XIX”,
oświadczył wobec całej Kapituły Wyższej, iż wiedza lekarska nie mogła nawet
dopuścić najmniejszego powątpiewania, by choroba Księdza Bosko powstała na
skutek innej przyczyny, niż jedynie i wyłącznie z powodu nadmiernej pracy.
402 Ledwo żywemu z wyczerpania ks. Viglietti’emu polecono dłuższy odpoczynek. Wyjechał do rodziców także i dlatego, by
móc się leczyć u swego wuja dra Vignolo. Ks. Rua powierzył ks. Bonetti’emu prowadzenie dzienniczka i zebranie
przynajmniej rzeczy najbardziej godnych pamięci. Ks. Lemoyne opowiada bardzo dziwny wypadek. Zegar na wieży kościoła
św. Franciszka Salezego stanął w roku 1865 i od wielu lat wskazywał dwadzieścia minut po czwartej. Ks. Lemoyne zapisał
sobie tę godzinę w przeczuciu, że może to mieć jakiś związek z chwilą, w której śmierć utnie działalność Księdza Bosko.
W kilka lat później wskazówki posunęły się, ponieważ chłopcy eksterniści weszli na wieżę i dla zabawy pokręcali kółkami
zegara? Jednak ks. Lemoyne, owładnięty dawną myślą, rankiem po śmierci Księdza Bosko poszedł spoglądnąć na tarczę.
Z wielkim zdziwieniem stwierdził, że mimo tylu obrotów wskazówki stanęły na godzinie czwartej i dwadzieścia minut.
386

39.7 Page 387

▲back to top


W pierwszych godzinach popołudniowych bolesna wieść rozeszła się szeroko
po mieście i wywołała powszechne, głębokie wrażenie. Wiele (544) pracowni
i sklepów zamknięto, wywieszając napis: „Nieczynny z powodu śmierci Księdza
Bosko”. Ludność tłoczyła się do odźwierni i żądała zobaczenia zwłok. Ponieważ pokój
był bardzo szczupły, zezwolono na dostęp jedynie bardziej znanym osobom. Innym
odpowiadano, że będą mieli sposobność ujrzenia ich nazajutrz w kościele św.
Franciszka Salezego, który tymczasem zamieniano na kaplicę żałobną.
Zwłoki ubrano we fioletowe szaty kapłańskie, umieszczono w fotelu na
balkonie z tyłu za kaplicą prywatną. Zmarły trzymał w rękach Krucyfiks, głowę miał
odkrytą; biret leżał po prawej stronie klęcznika, na którym również stał Krzyż
pomiędzy dwiema świecami. Twarzą był zwrócony ku wschodowi; rysy pozostały
niezmienione. Gdyby nie trupia bladość, która silnie odcinała się od fioletu szat, rzec
by można, że Ksiądz Bosko spał spokojnie. Jego synowie przystępowali kolejno,
modląc się i całując mu rękę. Grupy księży, wielu szlachty, pobożne matrony,
poczytywali sobie za wielki zaszczyt, że pozwolono im zobaczyć zwłoki. Przechodzili
wolnym krokiem, na palcach, jak gdyby lękali się, by go nie zbudzić ze snu. Nikt się
nie wzdrygał przed złożeniem pocałunku na owych rękach białych jak alabaster.
W pokoju pełna czci i skupienia cisza. O zmierzchu przyszła gromadka Córek Maryi
Wspomożycielki, aby także w imieniu Sióstr dalekich ucałować rękę swego Świętego
Założyciela i Ojca. Smutna pielgrzymka trwała bez przerwy, dopóki nie zgasło światło
dnia.
Po ulicach Turynu rozchwytywano dzienniki. „Corriere Nazionale” musiał
wydać trzy nakłady, które zostały rozsprzedane bardzo szybko. Imię Księdza Bosko
przechodziło z ust do ust wśród oznak żywego wzruszenia.
Zawczasu trzeba było myśleć o pogrzebie. Kapituła Wyższa na zebraniu
odbytym o godz. 2000 złożyła przyrzeczenie Maryi Wspomożycielce, że jeśli za Jej
łaską władze cywilne zezwolą na pochowanie Księdza Bosko w podziemiach Jej
Przybytku lub przynajmniej w zakładzie na Valsalice, natychmiast przyłoży się ręki do
prac nad ozdobieniem świątyni, które to prace leżały na sercu również Słudze
Bożemu. Równocześnie (545) z modlitwami o pomoc z Nieba, nie zaniedbywano
odpowiednich starań i na ziemi, jak to zobaczymy w następnym rozdziale. „O
wieczorze! O nocy! - pisał ks. Bonetti w tej trwożnej godzinie. Po raz pierwszy, jak
spędzamy wasze godziny ze zmarłym Księdzem Bosko! O wieczorze, o nocy, które
nadeszłyście tak wcześnie! O Księże Bosko, o Ojcze! Miej pieczę z nieba nad snem
naszym! Miej pieczę i rzuć uśmiech na nasze czuwanie!”
Ks. Rua, zapobiegliwy Zastępca Księdza Bosko, podporządkowując uczucia
serca głosowi obowiązku, przesłał telegraficznie smutną wiadomość Ojcu św.,
kardynałowi Alimonda, domom salezjańskim i pewnej liczbie dobrodziejów403. Ułożył
403 Salezjanie w Ameryce przez miesiąc żyli w bolesnej niepewności. Telegram wysłano na ręce arcybiskupa w Buenos
Aires. Brzmiał on następująco: „Bosko zmarł, Rua następcą. Cagliero”. Kosztował prawie 120 lir, lecz nie doszedł do
miejsca przeznaczenia. Agencja Havasa pod swym imieniem podała do wiadomości dziennikom. Nie przypuszczano,
387

39.8 Page 388

▲back to top


również i dał do druku następujący okólnik, rozesłany w trzydziestu dwóch tysiącach
egzemplarzy. Trzynaście tysięcy wyszło w tłumaczeniu francuskim i osiem
w hiszpańskim.
Do SALEZJANÓW I CÓREK MARYI WSPOMOŻYCIELKI,
do POMOCNIKÓW I POMOCNIC SALEZJAŃSKICH.
Z sercem ściśniętym, z oczyma nabrzmiałymi od łez i drżącą ręką podaję Wam
najsmutniejszą wiadomość, jaką kiedykolwiek Wam przesłałem lub mogę jeszcze
przesłać w swym życiu: donoszę Wam, że nasz Najukochańszy Ojciec w Jezusie
Chrystusie, nasz Założyciel, przyjaciel, doradca, przewodnik naszego życia - nie żyje.
Co za słowo, które przenika duszę, które przeszywa na wylot serce, które otwiera
upustu potokowi łez.
Prywatne i publiczne modły, zanoszone do Nieba o Jego zachowanie, opóźniły
wprawdzie ten straszny cios zadany sercu, tę ranę tak gorzką i bolesną, lecz mimo
żywionych nadziei nie zdołały nam ich oszczędzić.
Nic nas nie pociesza w obecnej chwili oprócz myśli, tak chciał Pan Bóg
nieskończenie dobry, który wszystko czyni sprawiedliwie, mądrze i święcie.
Z poddaniem się więc Jego Woli i ze czcią skłaniamy czoło w uwielbieniu
najwyższych Jego zamiarów.
Na razie powstrzymam się od szczegółowego opisu, jak Ksiądz Bosko zeszedł
z tego świata śmiercią sprawiedliwego, spokojnie i pogodnie, (546) zaopatrzony na
czas wszystkimi pociechami naszej religii, pobłogosławiony kilkakrotnie przez
Zastępcę Jezusa Chrystusa, odwiedzany z oznakami głębokiej czci przez prałatów
i inne znakomite osobistości kościelne i świeckie, włoskie i zagraniczne, otoczony
synowską miłością swych wychowanków, leczony z oddaniem i niezwykłą biegłością
przez sławnych doktorów. Nie będę też wspominał tutaj o jego cnotach i dziełach; czas
bowiem na to nie pozwala i serce zbyt rozżalone.
Tymczasowo ograniczę się tylko do wzmianki o tym, co zaledwie kilka dni
temu Ksiądz Bosko wyrzekł, iż jego dzieło nic nie ucierpi z powodu Jego zgonu,
ponieważ znajduje się pod stałą i potężną opieką Maryi Wspomożycielki i wspiera je
miłosierdzie Pomocników i Pomocnic, którzy i nadal będą o nim pamiętali.
Z naszej strony możemy jeszcze dodać, że żywimy niezachwianą ufność
w spełnienie tego zapewnienia, gdyż Ksiądz Bosko z nieba, gdzie, jak się słusznie
spodziewamy, już przebywa, teraz bardziej niż kiedykolwiek okazywać się nam będzie
najukochańszym Ojcem i przed tronem Jezusa Chrystusa i Jego Bożej Matki, będzie
nam skuteczniej okazywał swoją miłość i spraszał na nas zdroje przeobfitych
błogosławieństw niebieskich.
by zaszło oszustwo. Możliwym jest, iż arcybiskup był nieobecny i sekretarze, nie doceniając ważności telegramu, nie
przesłali mu go bezzwłocznie, potem zaś zapomnieli, a tymczasem telegram zaginął.
388

39.9 Page 389

▲back to top


Obarczony obowiązkiem jako Jego następcą uczynię wszystko, aby
odpowiedzieć ogólnemu oczekiwaniu. Jestem pewny, że dzięki pracy i radom moich
współbraci Towarzystwa św. Franciszka Salezego przy Bożej pomocy i opiece Maryi
Wspomożycielki, przy ofiarności Przezacnych Pomocników i Pomocnic
Salezjańskich, będzie dalej prowadziło dzieła zapoczątkowane przez swego wielkiego
i nieodżałowanego Założyciela, szczególnie dla wychowania młodzieży biednej
i opuszczonej oraz na korzyść misji zagranicznych.
Jeszcze jedna sprawa. Za przykładem naszego chwalebnego Patrona św.
Franciszka Salezego Ksiądz Bosko, słuchając lub czytając pewne wyrażenia, jakie
względem niego stosowały życzliwe osoby, wyjawił kilka razy obawę, że po swej
śmierci, wskutek mniemania, iż nie potrzebuje pomocy duchowej, będzie musiał
pozostać w czyśćcu. Dlatego w myśl Jego życzenia, a zarazem z poczucia
synowskiego przywiązania polecam wszystkim, by nie omieszkali pomodlić się gorąco
o spokój Jego duszy, w przekonaniu, iż Pan Bóg będzie wiedział, komu przydzielić
owoce tych modlitw.
Salezjanie, Córki Maryi Wspomożycielki, Pomocnicy i Pomocnice,
wychowankowie i wychowanice powierzone naszej pieczy! Oto nie mamy już więcej
naszego dobrego Ojca na ziemi: lecz zobaczymy go w niebie, jeśli stosować będziemy
jego rady i wiernie kroczyć jego świętymi śladami.
Wasz Najprzywiązańszy Współbrat i Przyjaciel
Turyn, 30 stycznia 1888 r.
Ksiądz Michał Rua
NB. Czcigodny Ksiądz Bosko zmarł 31 stycznia o godz. 445 rano. Pogrzeb
odbędzie się w czwartek 2 lutego o godz. 3 po południu, a Msza św. żałobna o godz.
930 rano w świątyni Maryi Wspomożycielki.
Niejaki ks. Perotti z Moncrivello w liście z 2 lutego do ks. Bonetti (547) ujął
szczęśliwie wrażenie, jakiego doznali na ogół wszyscy, którzy czytali powyższy list.
Pisał następująco: „Bardzo mi się podobały spokojne i zapewniające słowa księdza
Rua w jego okólniku. Utrzymał przez niego i niejako na nowo zdobył wśród
publiczności zaufanie w dalsze prowadzenie dzieł Księdza Bosko”.
Po przełożonych i członkach rodziny salezjańskiej nikt nie mógł bardziej
odczuć straty Księdza Bosko, niż jego pierwsi synowie z Oratorium. Przeto ich
Komitet wydał własny okólnik do Byłych Wychowanków404.
Po wyścigu modlitw o wyzdrowienie Księdza Bosko i życzeń z powodu
poprawy Jego zdrowia, nastąpił trzeci, olbrzymi wyścig w składaniu wyrazów
współczucia. Sąsiedzi i pobliscy przybyli osobiście. Pierwszy, który przyszedł do ks.
Rua ze słowami pociechy, był sławny jezuita Ojciec Sekundus Franco; on to
w rozmowie z ks. Durando wyrzekł: Przebywam, by radować się wraz z wami,
404 Dodatek, dok. 97.
389

39.10 Page 390

▲back to top


ponieważ macie Świętego w niebie. Wielu wpisało swe nazwiska w księdze na ten cel
wyłożonej405. Telegramy i listy nadchodziły po prostu paczkami, nawet z bardzo
odległych okolic. Nie mogąc przytoczyć wszystkich, uczynimy jedynie wyjątek
względem tego, który w ostatnich czterech latach życia był dla Księdza Bosko aniołem
pocieszenia. Kard. Alimonda przybył do Genui dnia 31 stycznia. Stamtąd wysłał
telegram z zapytaniem, czy wyruszając bezzwłocznie mógł żywić nadzieję, że zastanie
Księdza Bosko jeszcze przy życiu. Gdy się dowiedział o śmierci, napisał do ks. Rua:
„Nie potrzebuję Księdza przekonywać, jak gorzką była dla mnie wiadomość przesłana
mi telegraficznie przez Księdza! Czcigodny i drogi mój Ksiądz Jan nie zechciał
poczekać na mnie, bym jeszcze raz ucałował (458) Jego świętą rękę i polecił się Jego
wstawiennictwu przed Bogiem! Dostosujemy się do woli Bożej!”. W listach
kondolencyjnych tematem, rzec można koniecznym, były oświadczenia, że nie trzeba
się modlić za Księdza Bosko, lecz raczej do Księdza Bosko. To w jeden to w drugi
sposób wszyscy ogłaszali go świętym. Wielu, jak o szczególną łaskę prosiło o jakiś
przedmiot przez niego używany lub o kosmyk jego włosów406.
Prasa wszelkiego pokroju i narodowości głosiła pochwały na cześć zmarłego,
za wyjątkiem turyńskiej „Gazzetta del Popolo”, która może dlatego, że nie mogła nic
złego o nim powiedzieć, wołała milczeć, a raczej, co gorsza, podała wiadomość o Jego
śmierci w zwykłym wykazie zgonów miasta, ogłaszanym codziennie przez Urząd
Miejski. Nawet pewne turyńskie pismo humorystyczne, drukowane w narzeczu
piemonckim chociaż wrogie duchowieństwu, z całą śmiałością zastosowało do
dyrektora owego dziennika przysłowie piemonckie, wytykając mu jego czyn, którym
dowiódł prawdy zdania, że z postępem starości człowiek traci to, co w nim jest
najlepszego407.
W rannych godzinach dnia 1 lutego czcigodne szczątki przeniesiono do
kościoła św. Franciszka. Zdaje się, że na chwilę przed przeniesieniem (549) doznał
405 Niejaki Giustina, którego krzywdy i oszczerstwa byliśmy zmuszeni wiele razy odpierać, napisał w księdze: „E. A.
Giustina, dyrektor „Kroniki Trybunalskiej (Cronaca dei Tribunali)”- „na dowód uznania, iż był uczniem człowieka, którego
zawsze głęboko i szczerze poważał”. Słowa te nie odpowiadały prawdzie, chyba że się je weźmie w znaczeniu należnego
odwołania. Napisał on ciekawy artykuł w swoim czasopiśmie (4 lutego). Musimy wszakże dodać, że od kilku lat nie tylko
zaprzestał napaści, ale dał poznać samemu Księdzu Bosko swój żal z powodu ostatniej przeszłości. Biedak był zaprzedańcem
Żydów.
406 Historyk Cezar Cantu napisał do ks. Rua:
Czcigodny Księże!
Po 40 latach, w których podziwiałem w Księdzu Bosko niewyczerpaną miłość, prawego ducha ewangelicznego
i niewzruszoną cierpliwość, nie pozostaje mi nic innego, jak prosić go, by w niebie wyjednał mi łaskę spotkania z taką samą
wiarą i nadzieją.
W dniu Oczyszczenia Najświętszej Maryi Panny 1888 r.
Mediolan. Cezar Cantu
Warto przytoczyć w dodatku dla przykładu przynajmniej niektóre z listów kondolencyjnych (Dok. 98 A-Z). Kto
spotkał lub widział Księdza Bosko, chętnie o tym wspominał jako o wielkim szczęściu. Jest to drogocenne źródło dowodów
dla pełnego poznania naszego Świętego (Dodatek, dok. 99).
407 „’l Falabrach” z 5 lutego 1888 r. „Mój drogi Botero! Właśnie sprawdza się zdanie, że z postępem starości tracimy to,
co najlepsze; tym razem przez zbytek gorliwości naprawdę pobłądziłeś”. Trafnie zaznaczyła „Unità Cattolicà” z 3 lutego:
„Ludzie uczciwi z zasady zachowują milczenie o tych, o których nie można mówić dobrze: prawdziwi masoni wolą milczeć
o tych, o tych, o których nie mogą mówić źle”.
390

40 Pages 391-400

▲back to top


40.1 Page 391

▲back to top


prawdziwej łaski koadiutor Bona, który trzymał naczynie z wodą święconą. Przeszło
od miesiąca dręczyły go bóle w nodze; jeszcze tego samego rana z trudem mógł wejść
i zejść ze schodów. Polecił się więc w myśli dobremu Ojcu i w chwili, gdy ks. Bonetti
pokropił zwłoki, uczuł się całkowicie wolnym od dolegliwości408.
Cały kościół był przybrany wielkimi kirami. Ciała Świętego nie złożono na
marach, jak się to zwykle czyni, osadzono je w fotelu na podwyższeniu. Dookoła
płonęło wiele świec. Wkrótce przeszli obok chłopcy, spoglądając pełnymi od łez
oczyma na swego Ojca; on zaś siedział, jak gdyby drzemiąc, z głową lekko pochyloną
w lewo, z twarzą spokojną, skupioną i jakby uśmiechniętą, z oczyma na wpół
przymkniętymi i utkwionymi w wizerunek Jezusa Ukrzyżowanego, który ściskał
w złożonych dłoniach. Około godz. 800 otwarto kościółek dla publiczności. Olbrzymi
korowód odwiedzających trwał od rana aż do wieczora, tak iż dla utrzymania ładu
musiała przybyć straż miejska i wyznaczyć odrębne wejście i wyjście. Kto wówczas
oglądał ulice Valdocco, odniósł wrażenie, jako cały Turyn wylewał się w stronę
Oratorium. Wewnątrz zakładu słychać było tylko powszechne modły.
Jedno słowo powtarzano nieustannie, jakby hasło: To Święty!
Bardzo wielu wręczało jednemu kapłanowi medaliki, obrazki, różance,
chusteczki, książeczki do nabożeństwa, aby nimi dotknął czcigodnych szczątków lub
złożył je na chwilę na świętych dłoniach zmarłego. Co za wzruszenie! Ile łez! Po
południu napływ wzrósł do tego stopnia, iż musiano zaprzestać dotykania zwłok
przedmiotami. Także świątynia Maryi Wspomożycielki była przez cały dzień
przepełniona. O godz. 2000 zamknięto wszystkie wejścia; lecz później trzeba je było na
nowo otworzyć, aby zadowolić mnóstwo osób, przybyłych o tej porze z różnych
miejscowości Piemontu.
Najbardziej wzruszającą z całego dnia była chwila, kiedy późnym (550)
wieczorem zebrali się synowie Księdza Bosko, by po raz ostatni pożegnać zwłoki
Ojca. O godz. 2100 wszyscy chłopcy Oratorium udali się do kościółka i klęcząc
odmówili modlitwy wieczorne. Potem wśród uroczystego milczenia powstał ks.
Francesia i zwrócił do owych setek trwającej na kolanach młodzieży zwyczajowe
„słówko na dobranoc”. Czy widzicie tu, mówił, naszego Drogiego Ojca w ciszy
i spokoju, z uśmiechem, który mu kwieci usta? Zdaje się, że chce przemówić, a wy
prawie oczekujecie, by powstał i odezwał się do was. Lecz, niestety, nie może więcej
powtórzyć wam słodkich i świętych pouczeń, jakich udzielał nam tyle razy; nie może
już więcej do nas przemawiać. Dlatego przełożeni wyznaczyli mnie, żebym go
zastąpił. Lecz cóż wam powiem z tego miejsca, gdzie Ksiądz Bosko tyle dla was
zdziałał? Nic innego, jak tylko powtórzę wam ostatnie Jego słowa. Zapytany, jaki
upominek chce pozostawić swojej młodzieży, odpowiedział: „Powiedzcie chłopcom,
że ich wszystkich oczekuję w niebie”. Ogólne skupienie było tak głębokie
i bezwzględne, iż prawie było słychać zafrasowane oddechy słuchaczy. A Ksiądz
Bosko w cichej pogodzie śmierci niejako błogosławił swoim ukochanym synom,
408 List koadiutora Bona do ks. Rua, 2 lutego 1888 r.
391

40.2 Page 392

▲back to top


którzy nie umieli oderwać się od Niego. Na dany znak, by powstali i według klas udali
się do sypialni, wszyscy, jak gdyby nic nie słysząc, trwali nadal nieruchomo i poprzez
łzy wpatrywali się po raz ostatni w ukochaną postać. W końcu zmierzając ku wyjściu,
ciągle aż do samych drzwi zwracali twarze w stronę zwłok.
Przez całą noc salezjanie czuwali przy zmarłym na modlitwie. Ks. Rua przez
długi czas przetrwał na kolanach obok ciała Księdza Bosko; był pogrążony
w głębokim rozważaniu.
W czwartek przed godz. 800 zwłoki, ubrane w szaty kapłańskie, złożono do
potrójnej trumny. W tej właśnie chwili przyprowadzono pewną Córkę Maryi
Wspomożycielki, błagającą o łaskę wzroku. Nazywała się Adela Marchese. Od
września 1887 r. lekarze - specjaliści orzekli, że miała porażony nerw oczny wraz
z nadmiernym rozszerzeniem źrenic - choroba nieuleczalna. Zdążyła zaledwie na czas
zbliżyć się do (551) zwłok, ujęła rękę Księdza Bosko i przyłożyła do swoich oczu. Po
czym wykrzyknęła: Ja go widzę. Przybliżywszy ponownie rękę do oczu, zawołała
jeszcze głośniej: Widzę wszystko! Widzę doskonale!
Przełożona chusteczką zatkała jej usta, aby nie mogła krzyczeć, a ks. Bonetti
kazał ją natychmiast wyprowadzić. Rzeczywiście odzyskała wzrok. Ks. Lemoyne
pisze: „Nie znałem jej. Kiedy raz wezwano mnie w nocy dla zaopatrzenia pewnej
umierającej Siostry, dojrzałem pośród chorych jedną, której wzrok błyszczał
w szczególny sposób w półmroku pokoju oświetlonego słabym światełkiem.
Opanowało mnie przeczucie i zapytałem: Czy to nie Siostrze Ksiądz Bosko przywrócił
wzrok? Tak, proszę księdza, odpowiedziała”. Naocznym świadkiem cudownego
uzdrowienia był Chilijski Barros, przybyły do Turynu z bpem Cagliero i dwoma
krewnymi; zjawił się z nimi ponownie w dniu śmierci Księdza Bosko. Po powrocie do
ojczyzny z zapałem opowiadał i pisał o tym uzdrowieniu.
Bocznymi drzwiami wniesiono trumnę do kościoła Maryi Wspomożycielki
i umieszczono na katafalku, ustawionym pod kopułą. Podczas pochodu przez
podwórze tworzyło szpaler, między innymi, także wielu pątników z Francji,
Szwajcarii i Irlandii, zmierzających do Rzymu. Wewnątrz świątyni miejsce
przeznaczone dla wiernych było już od paru godzin zajęte. Z zewnątrz dochodził gwar
ogromnego tłumu, stłoczonego na placu i na ulicach zbiegających się doń
wachlarzowato. Nabożeństwo pontyfikalne odprawił ks. bp Cagliero, a chór wykonał
jego mszę ułożoną w roku 1862. Świątynia robiła wrażenie olbrzymiej, żałobnej
kaplicy oświetlonej mnóstwem świeczników dwuramiennych i lamp.
Trumnę należałoby zamknąć i zapieczętować przed wniesieniem jej do
kościoła; Zarząd Miejski jednak zgodził się na opóźnienie zamknięcia, ażeby liczni
współbracia, zdążający z odległych okolic, mogli dla swej pociechy ujrzeć oblicze
Drogiego Ojca.
Urzędowego zamknięcia trumny dokonano o godz. 1400 w obecności członków
Kapituły Wyższej i około setki salezjanów i osób postronnych. (552) Ks. Bonetti
ułożył, a ks. Ernest Vespignani ozdobnym pismem sporządził protokół, który
z podpisami przełożonych i pewnych osobistości złożono u stóp ciała w szczelnie
392

40.3 Page 393

▲back to top


zamkniętej, szklanej rurce409. Po przytwierdzeniu do mar ołowianej blachy nałożono
orzechowe wieko i przymocowano je wkrętkami. „Żegnajcie, święte szczątki Księdza
Bosko, pisał pewien dziennik turyński, bardzo wiernie oddając uczucia, jakie w tej
chwili nurtowały w sercach wszystkich410. Odchodzicie na zawsze. Z wami odchodzi
słońce dobroczynności, apostoł młodzieży, ojciec ludu. Z wami zstępuje do grobu ten
wzrok ujmujący, który nawracał; glos słodkobrzmiący, który ewangelizował swą
mową; ręka, co podnosiła się do błogosławieństwa; stopy, co po sobie znaczyły drogę
dobrodziejstwami. Żegnajcie, zwłoki czcigodne! Schodzicie do ziemi, lecz z nami
pozostaje wielki Jego duch, ucieleśniony w dokonanych dziełach, zawsze żywy
i tętniący - przemawiający Jego przykładami”.
409 Dodatek, dok.100.
410 „Corriere Nazionale” z 3 lutego.
393

40.4 Page 394

▲back to top


(553) R O Z D Z I A Ł XXVI
Starania o pogrzeb i pośmiertne honory.
Wyprawienie Księdzu Bosko zasłużonego pogrzebu nie należało do łatwych
przedsięwzięć. Nie tylko jego synom, ale i wielbicielom wydawało się niegodną
rzeczą, by śmiertelne szczątki Sługi Bożego miały spocząć na wspólnym cmentarzu.
Przełożeni, jak zaznaczyliśmy, żywili nadzieję, że będzie je można pochować pod
świątynią Maryi Wspomożycielki; gdyby się to nie udało, pragnęli przenieść je na
Valsalice. Zabiegi prawne, zapoczątkowane w Królewskiej Prefekturze miasta Turynu,
oparły się o Ministerstwo Spraw Wewnętrznych w Rzymie. Pierwszy plan zaraz
z początku napotkał na ogromne trudności; zwrócono się więc do króla, do królowej,
do księżnej Somalii, do senatorów Bonghi’ego i Correnti’ego. Wszyscy przyobiecali
poparcie i rzeczywiście zajęli się sprawą; lecz prezes Rady Crispi odwiódł Jego
Królewską Mość od dania pozwolenia, przytaczając jako powód niebezpieczeństwo,
że ktoś mógłby to wykorzystać dla demonstracji klerykalnych. W owych czasach tzw.
klerykałowie, choć publicznie pogardzani, w istocie rzeczy samym swym cieniem
napędzali strachu rządowi.
Mimo to przełożeni nie dali za wygraną; owszem, ks. Sala wpadł na szczęśliwy
pomyśl. Zgłosił się do Prefekta i Burmistrza miasta i oświadczył obydwom, że zamiast
dopuścić do pochowania zwłok na wspólnym cmentarzu, raczej podejmie odpowiednie
kroki, by je wysłać do Paryża lub do Barcelony, gdzie na pewno zostaną przyjęte jako
skarb drogocenny. Pogróżka odniosła pewien skutek: było bowiem zrozumiałe (554),
jak wielką ujmę przyniosłoby to władzom turyńskim i jak powszechny powstałby
niesmak, gdyby zamiar uskuteczniono.
Lecz dlaczego ta cała trudność z pochowaniem Księdza Bosko na wspólnym
cmentarzu? – dopytywał prefekt.
Ponieważ, odpowiedział ks. Sala, Ksiądz Bosko pragnął pozostać po śmierci
pomiędzy swoimi synami, a ja za żadną cenę nie dopuszczę, by go pogrzebano na
cmentarzu.
Proszę dobrze rozważyć, że dla wysłania trumny za granicę potrzeba
dośćdługich starań.
Wszelako władze tutejsze nie mogą mi odmówić tego, na co się pozwala
każdemu obywatelowi. Jeśli zaś chodzi o Barcelonę, to wystarczy nasz telegram, aby
natychmiast otrzymać przychylną odpowiedź.
Zarząd Miejski mógłby przyznać miejsce zaszczytne...
394

40.5 Page 395

▲back to top


Zarząd Miejski załatwił odmownie moje podanie o osobne miejsce na
cmentarzu dla Księdza Bosko i jego synów.
Tu ks. Sala opowiedział prefektowi, że Zarząd Miejski odpisywał zawsze
nieprzychylnie na prośbę o spłacenie ratami sumy 19 tys. lir za kawałek placu na
cmentarzu i wreszcie dla zakończenia sprawy napisano uwłaczający list do Oratorium.
Prefekt nie wiedział o tym nic, że pomiędzy Zarządem Miejskim i salezjanami istniały
tego rodzaju sprawy prowodzące do nieporozuporozumienia. Na razie więc
wstrzymano się od jakiegokolwiek rozstrzygnięcia, ponieważ w sprawie pogrzebów
w mieście Prefektom Królestwa nie było wolno czynić polecających kroków
w Ministerstwie.
Równocześnie robiono starania w Rzymie. Prokurator Towarzystwa ks.
Cagliero wraz z ks. Notario poprosili o posłuchanie u Crispiego. Przede wszystkim
powiadomili go o zgonie Księdza Bosko. Minister okazał się nadzwyczaj uprzejmym
i odrzekł: Poznałem Księdza Bosko wcześniej od księży. Pamiętam zawsze
wyświadczone mi przez niego dobro, kiedy jako emigrant przebywałem w Turynie.
Ks. Cagliero z właściwą sobie umiejętnością podchwycił wątek jego własnych słów
i poprosił, by zechciał pozwolić na pochowanie Księdza Bosko w podziemiach (555)
świątyni Maryi Wspomożycielki: Crispi zasłonił się przeszkodami prawnymi.
Właśnie dlatego zwracamy się do Waszej Ekscelencji, odparł prokurator, aby
w stosunku do osoby Księdza Bosko raczył łaskawie zrobić wyjątek.
Taki wyjątek spowodowałby za wiele wrzawy. Stworzyłoby się niebezpieczny
wyłom. Czy księża nie mogliby go pochować w jednych ze swoich zakładów?
Podobne pozwolenie można by łatwo uzyskać i w ten sposób Ksiądz Bosko pozostałby
pośród was. Zresztą proszę pomówić z mym sekretarzem Pagliano; wszystko da się
jakoś załatwić. Niech księża zobaczą, czy jest jeszcze w urzędzie. Może już wyszedł
na obiad. Proszę spróbować.
Kiedy zgłosili się u Pagliano, spostrzegli, że minister już z nim uprzednio
rozmawiał. Zostali przyjęci z wszelkimi względami. Sekretarz przeczytał im odnośne
przepisy zdrowotne, które zabraniały grzebania w mieście umarłych. Na zrobienie
wyjątku potrzeba było osobnej uchwały sejmu, a w owych smutnych czasach, kto wie,
jaka wrzawa mogłaby wyniknąć na posiedzeniu Izby!... Przeto również on zapytał, czy
nie mają jakiegoś zakładu w pobliżu Turynu. Posłyszawszy o Valsalice, podchwycił:
Dobrze! proszę pochować go w tym kolegium. Wynikną z tego dwie korzyści: Księża
w myśl swego życzenia zatrzymają Księdza Bosko wśród siebie, a my będziemy kryci
przed publiczną gadaniną i równocześnie zaoszczędzimy sobie przykrości z powodu
odmownej odpowiedzi.
Po powrocie do Crispiego otrzymali zatwierdzenie wniosku; lecz również
minister, podobnie jak uprzednio Correnti, polecił, aby pogrzeb nie przybrał cechy
jakiejś demonstracji klerykalnej. To rzekłszy zaczął się unosić w pochwałach
o zmarłym. Co więcej: „Lega Lombarda” z Mediolanu ogłosiła list „pewnego
znamienitego Pomocnika Salezjańskiego”, który na podstawie wiarygodnego źródła
twierdził, jakoby sam Crispi powiedział, iż w roku 1852 bywał często zapraszany do
395

40.6 Page 396

▲back to top


stołu przez Księdza Bosko, a nawet wyspowiadał się u niego, odnosząc wrażenie,
że duch Księdza Bosko był naprawdę duchem ewangelicznym. Wiadomość ta z kolei
ukazała się w kilku dziennikach i nigdy nie została sprostowana.
(556) W zakładzie Najświętszego Serca Jezusowego w Rzymie gościł bp
Manacorda z Fossano, jeden z najbardziej szczerych, stałych i wspaniałomyślnych
przyjaciół Sługi Bożego. Wyczekiwał z niecierpliwością powrotu obu salezjanów, aby
się dowiedzieć o wyniku rozmowy z ministrem. Świetna myśl, zawołał po
wysłuchaniu wszystkiego. Kolegium na Valsalice jest najwłaściwszym miejscem na
pochowanie Księdza Bosko. Spocznie wśród młodych kleryków i będzie w nich
wszczepiał swego ducha. Niech księża jadą do Turynu i przekonają przełożonych, by
się zgodzili bez wahania. Owszem - dodam, że gdyby nawet przyszło pozwolenie na
pochowanie ciała w Oratorium, niech z niego nie skorzystają. Valsalice jest
właściwym miejscem. Ks. Notario wyruszył natychmiast do Turynu, wioząc ze sobą
zalecony wniosek.
W przewidywaniu, że przewlekanie się wspomnianych starań zmusi do prośby
o odraczanie pogrzebu poza czas prawnie dozwolony, wypadało usunąć wszelki pozór
do odmowy; takim pozorem mógłby być wyziewy z ciała. Dlatego to w świątyni
Maryi Wspomożycielki doktorzy: Besteni i Albertotti przed zamknięciem trumny
nalali żrącego sublimatu do jej rogów i na boczną wyściółkę; dzięki temu zabiegowi
można było mieć pewność, że zwłoki nie będą wydzielały trupich zapachów, choćby
je nawet przez miesiąc przetrzymano na powierzchni ziemi. Przy tej czynności dr
Bestenti dał dowód niezwykłego przywiązania do Księdza Bosko. Ponieważ czas
naglił a brakowało odpowiedniego czerpaka, dlatego po sprzędzeniu w wiadrze
wodnego roztworu sublimatu napuścił nim wnętrze trumny za pomocą gąbki, którą
maczał i wyciskał własnymi rękoma. Ks. Durando zwrócił mu uwagę, że popali sobie
skórę. Na to lekarz odpowiedział, że podobnie jak księża odbyli swoją powinność, tak
i jemu niech pozwolą spełnić swój obowiązek; owszem, że z wielką dumą jako dobry
syn oddaje tę ostatnią przysługę swojemu Ojcu. Istotnie Bestenti nabawił się choroby,
która go zmusiła do pozostania przez 10 dni w łóżku; albowiem wskutek zatrucia rąk
zapadł w stan gorączkowy.
Wszystko już było gotowe do obniesienia zwłok w żałobnej procesji. Dnia
2 lutego o godz. 15 na przedmieściach Turyn wydawał się jakby (557) opustoszałym;
zaroiły się natomiast ulice w dzielnicy Valdocco, którymi według doniesień
dzienników miał przeciągać orszak pogrzebowy. Od niepamiętnych czasów nie
widziano tak ogromnego napływu ludu na pogrzeb prostego kapłana. Ogólnie ilość
osób przybyłych, by swoją obecnością uczcić Księdza Bosko, obliczano na 200
tysięcy; lecz kto oglądał te tłumy i przypomina je sobie, nie może uważać tej liczby za
wygórowaną. Ksiądz Bosko w jednym ze swoich pamiętnych zapisków domagał się
skromnego pogrzebu; pragnął, by tylko jego synowie postępowali za trumną; lecz
jakżeż było przeszkodzić tym wszystkim tłumom, zniewolonym wdzięcznością,
przywiązaniem i czcią głęboką?
396

40.7 Page 397

▲back to top


Orszak pogrzebowy po wyjściu ze świątyni Maryi Wspomożycielki ruszył
w prawo na ulicę Cottolengo i poprzez Aleje księcia Oddone skierował się na aleje
Królowej Małgorzaty, z których skręcił na ulicę Ariosto, z niej na ul. Cottolengo
i powrócił do kościoła411. Trumnę niosło ośmiu księży – salezjanów. Przy jej przejściu
wszyscy odkrywali głowy, bardzo wielu klękało; często dochodziły glosy: „To
Święty!”. Tuż za trumną pomiędzy ks. Durando i ks. Salą postępował z pochyloną
głową, całkiem zatopiony w swym wielkim bólu, ks. Rua, a za nimi inni członkowie
Kapituły Wyższej. W tyle kroczyła wielka liczba duchownych i świeckich, już to dla
oddania osobistej czci zmarłemu, już też jako przedstawiciele różnych związków
i osobistości miasta. Nie brakło również przedstawicielstw zagranicznych. Po bokach
tego ogromnego orszaku, poprzedzane przez woźnych Zarządu Miejskiego ciągnęły
długie szeregi służby przywdzianej w barwy herbowe i w zbroje patrycjuszowskich
rodów turyńskich.
Podczas gdy czoło, utworzone przez podwójny szereg Córek Maryi
Wspomożycielki, wstępowało na schody świątyni, ostatnia część żałobnego (558)
pochodu przechodziła dopiero alejami księcia Oddone. Była godzina osiemnasta. Cały
plac i oba odcinki ulicy Cottolengo, jak okiem sięgnąć, falowały od tłumów.
Zachowanie się tej stłoczonej masy ludzkiej było takie, jakie zwykle ogląda się
w najuroczystszych chwilach świętych nabożeństw. Wysłannik Bezpieczeństwa
Publicznego na widok niezliczonych rzesz zwrócił się do przechodzącego obok ks.
Berto:
Cóż mogłoby przeciwstawić nasze straże tak ogromnym tłumom, gdyby ich nie
utrzymywały w porządku szacunek i cześć dla zmarłego?
Jedynie część ulicy przed środkiem ogrodzenia była wolna. Chłopcy Oratorium
skupili się za ogrodzeniem. Do świątyni weszły tylko Córki Maryi Wspomożycielki
i bardzo liczny kler. Zaledwie trumna skierowała się ku wejściu, kapela Oratorium
zagrała marsza żałobnego; dzwony napełniały powietrze swym powolnym biciem.
Świetlana smuga tysiąca świec, wytryskująca poprzez otwartą bramę, przyjęła zwłoki
i wprowadziła je w morze światła. Dwaj spośród trzech biskupów poprzedzających
trumnę: J. Em. Leto i J. Em. Cagliero w towarzystwie kapelanów skierowali się do
prezbiterium i zajęli miejsca, jeden po stronie lekcji, drugi po stronie Ewangelii
głównego ołtarza, podczas gdy trzeci biskup, J. E. Bertagna, zatrzymawszy się na
stopniach przy balustradzie, oczekiwał, aż trumna zostanie złożona na przedzie412.
Przedstawicielstwa zajęły miejsca w głębi świątyni. Wśród religijnego, głębokiego
nastroju biskup tytularny Kafarnaum odprawił przepisane egzekwie
Procesja żałobna wypadła tak uroczyście i okazale, że nazywano ją nie
obrzędem pogrzebowym, ale tryumfem i apoteozą. „Nie posługiwano się żadnym
411 W myśl ustalonego porządku, zob. Dodatek, dok.101.
412 Kard. Alimonda nadesłał wieczorem 31 stycznia telegram z Genui, w którym wyraża, że byłoby jego najgorętszym
pragnieniem udać się bezzwłocznie do Turynu, lecz równocześnie wyznał, że z powodu stanu swego ducha, zbolałego
wskutek utraty drogiego przyjaciela, byłoby mu niemożliwym przewodniczyć żałobnym uroczystościom.
397

40.8 Page 398

▲back to top


sztucznym środkiem dla spowodowania tak wielkiego napływu – zeznał ks. Rua413;
z powodu krótkości rozporządzalnego czasu rozesłano (559) zaledwie list pośmiertny
do bliższych Pomocników, wszystkie zaś dzienniki samorzutnie podały
zawiadomienie o śmierci”. Doprawdy, chociaż wiedziano, jak bardzo Ksiądz Bosko
był kochany w Turynie, to jednak nikt z Oratorium nie byłby się spodziewał ze strony
ludności udziału tak niezwykłego co do liczby, sposobu zachowania i różnorodności
klas społecznych. Pan Juliusz Auffray, naczelny redaktor „Defense” z Paryża,
wypowiedział wówczas, że we Włoszech dwie rzeczy sprawiły na nim największe
wrażenie: Jubileusz Papieski w Rzymie i Pogrzeb Księdza Bosko w Turynie; owszem,
Pogrzeb Księdza Bosko z niejednego względu wydał mu się bardziej zadziwiającym.
„Unita Cattolica” z 3 lutego zupełnie bez przesady mogła napisać: „Pochód żałobny ze
zwłokami Księdza Bosko w niczym nie ustępował monarszemu”.
Po odprawieniu egzekwii i zezwoleniu na dostęp dla publiczności zdarzyło się
nowe widowisko. Ludzie rzucili się ku trumnie, by ją dotknąć, całować, zabrać na
pamiątkę choćby maleńką cząstkę z tego, co na niej było położone. Wieńce z kwiatów
rozerwano w tysiąc kawałków. Ten sam los spotkałby całun żałobny, oznaki
kapłańskie i samą trumnę, gdyby spora grupa straży miejskich nie powstrzymała i nie
cofnęła zagrażającej fali.
Gdy tłumy opróżniły świątynię i zamknięto bramy, salezjanie w małym orszaku
przenieśli trumnę do kościoła św. Franciszka, gdzie ją ukryli w oczekiwaniu na
końcowy wynik starań w sprawie ostatecznego miejsca pochowania.
W miarę jak mieszkańcy Oratorium powracali do domu i odruchowo podnosili
wzrok ku pokojom Księdza Bosko, doznali po raz pierwszy wśród siebie wrażenia
ogromnej pustki, spowodowanej zniknięciem opiekuńczego anioła miejsca. Oto
wypadek, który kryje w sobie coś cudownego. Zaledwie zgromadzili się wszyscy,
zdawało się, że jakiś spokój, jakaś pogoda i tajemnicza radość przeniknęły do każdego
zakątka i do każdego serca. Ci, którzy parę chwil temu płakali, (560) uczuli się tak
spokojnymi, jak za pięknych dni, kiedy Ksiądz Bosko przebywał wśród swoich
synów. Istotnie Ksiądz Bosko żył i przebywał w pobliżu; on to rozsiewał wokół ów
niezmącony spokój.
Bardziej dla uwieńczenia tego błogiego spokoju w Oratorium, aniżeli dla
niesienia pociechy w smutku, nadszedł od kard. Rampolli list, w którym sam Ojciec
św. Leon XIII, raczył przesłać swoje wielce znamienne wyrażenia.
Najprzewielebniejszy Księże!
Śmierć Księdza Bosko, który cieszył się powszechnym szacunkiem, miłością
i podziwem z powodu założonych przez siebie dzieł, z powodu gorliwości, z jaką
pracował dla dobra dusz oraz z powodu wszystkiego, czego dokazał, aby Najświętsze
Imię Boże rozbrzmiewało i było wielbione w każdym, nawet najodleglejszym zakątku
ziemi – zgon tego Apostoła stanowi bolesną stratę dla Kościoła, a łącznie z Kościołem
413 Proc. op. „Summ”., str. 1032.
398

40.9 Page 399

▲back to top


słusznie winni boleć i Jego synowie, którym był najukochańszym Ojcem i przykładem
cnót najwznioślejszych.
Mogę donieść, że to smutne zejście wywołało w duszy Jego Świątobliwości
wrażenie tym boleśniejsze, im większymi były jego życzliwość względem wielce
zasłużonego kapłana i szacunek, jaki zawsze żywił dla licznych dzieł zmarłego,
obfitujących w święte i zbawienne owoce. Zwracając się do Miłosierdzia i Dobroci
Bożej, modli się o obfitą nagrodę w chwale niebieskiej dla Jego błogosławionej duszy.
Całemu zaś Towarzystwu Salezjańskiemu udziela z serca apostolskiego
błogosławieństwa, wierząc, że ono będzie dla Niego pokrzepieniem w smutku,
w jakim jest pogrążone oraz bodźcem do dalszego prowadzenia świętego dzieła,
odziedziczonego po zmarłym i stanowiącego przedmiot nieustannych jego trosk przez
długie lata ziemskiego żywota.
Przyłączając się do wyrażonych uczuć serca Ojca św. życzę Waszej
Wielebności wszelkiego dobra i pozostaję z głębokim szacunkiem Waszej
Wielebności oddanym sługą
Rzym, 2 lutego 1888 r.
M. Kard. Rampolla
Szczególne zrządzenie Opatrzności, zamknęło ten dzień niezapomniany. (561)
Doktora Bestentiego, podczas gdy wraz z kolegami postępował za trumną, niepokoiła
ustawicznie wątpliwość, czy Zarząd Miejski nie sprzeciwi się pochowaniu Księdza
Bosko w kolegium na Valsalice. W stosownej chwili wysunął się z orszaku i skierował
do ratusza, gdzie zastał list urzędowy, który miano przesłać do Prefektury
Królewskiej. Zapytał treść pisma, na co otrzymał odpowiedź, że sprawa dotyczyła
pogrzebu Księdza Bosko na Valsalice. Lekarze z Wydziału Zdrowotności dali głos
przeciwny. Bestenti, jako członek tegoż Wydziału, zatrzymał list, zwołał trzech
kolegów, sprzeciwił się uchwale powziętej w jego nieobecności i swoją wymową
i dowodami dopiął tego, że pierwsze głosowanie zostało unieważnione
i przeprowadzono nowe z wynikiem pomyślnym.
399

40.10 Page 400

▲back to top


(562) ROZDZIAŁ XXVII
Śmiertelne szczątki Księdza Bosko na Valsalice.
Nie stracono całkowicie nadziei w możliwość pochowania Księdza Bosko
w Oratorium. Wśród arystokracji turyńskiej puszczono w obieg podanie do Króla
o upragnioną łaskę. Świątobliwa księżniczka Klotylda już przedtem poleciła tę sprawę
swemu bratu Humbertowi. Telegram z Rzymu, otrzymany o godz. 2000, pozostawiał
jeszcze iskierkę nadziei. Wpływowe osobistości zwracały się z prośbami, tak do
urzędów w stolicy jak i w Turynie. Zajęli się tą sprawą kard. Alimonda i książę
Eugeniusz Sabaudzki z Canignano. Próbowano oprzeć się na uprzednim podobnym
wypadku z Ojcem Ludwikiem z Casoria. Bez względu na to Kapituła Wyższa
postanowiła przyspieszyć przygotowania na Valsalice. Zarząd Miejski udzielił na
pochowanie ciała dwóch dni zwłoki, lecz te minęłyby bardzo szybko, tj. wieczorem 4
lutego: a wówczas z braku pozwolenia na pogrzeb w świątyni Maryi Wspomożycielki
oraz z braku przygotowanego miejsca na Valsalice, burmistrz na mocy przepisów
zdrowotnych nakazałby zabrać trumnę i zanieść ją na cmentarz miejski. Nie było więc
czasu do stracenia.
Tymczasem bardzo wielu paliła ciekawość, gdzie Ksiądz Bosko zostanie
pochowany, lecz z Oratorium nie można się było niczego dowiedzieć. Mały Domek
Opatrzności ofiarował się z gotowością ustąpienia tymczasowego grobowca sławnego
Ojca Verri414 na wspólnym cmentarzu. Pozwolono na rozszerzenie się tej wieści dla
zatajenia prawdziwych (563) zamiarów; gdyby je bowiem wyjawiono, pewne
dzienniki, celem podjudzenia przeciw tak zwaną opinię publiczną, podniosłoby wiele
wrzawy z powodu udzielonego przywileju. A na Valsalice dniem i nocą pracowano
w tajemnicy nad przygotowaniem grobowca. Był to krok rozsądny; gdyby bowiem
zawiodły ostatnie nadzieje wiązane ze świątynią Maryi Wspomożycielki, konieczność
pochowania zwłok wymagała, by na Valsalice wszystko było gotowe, inaczej nie
zdołano by uniknąć pogrzebania ich na miejskim cmentarzu.
Istotnie nadzieje miały spełznąć na niczym, ponieważ Crispi za żadną cenę nie
byłby odstąpił od swej odmowy, jak się dowiedziano z listu napisanego do posła
Bonghi, który jego treść przesłał przełożonym w Turynie. Minister zmuszony do
wyjaśnienia wpływowemu posłowi powód odmowy, tak do niego pisał: „Zająłem się
osobiście prośbą, jaką mi polecasz w swym liście, a skierowaną do mnie przez księży
zmarłego Księdza Bosko o pochowanie zwłok w podziemiach zakładu w Turynie.
414 Gorliwy ten apostoł Murzynów zamknął swe oczy w Małym Domku Opatrzności.
400

41 Pages 401-410

▲back to top


41.1 Page 401

▲back to top


Pragnąłbym chętnie przychylić się do niej, wziąwszy pod uwagę wybitną osobistość,
o której zwłoki chodzi. Grzebanie jednak w obrębie miasta jest wręcz przeciwne
przepisom obowiązującego Regulaminu zdrowotnego i wyjątek, wydający się tobie
w tym wypadku może uzasadnionym, otworzyłby furtkę do ustawicznego łamania
Regulaminu. Na tego rodzaju pogwałcenie Ministerstwo dotychczas nigdy nie
zezwoliło, a ja mam ścisły obowiązek temu przeszkodzić. To właśnie jest powodem,
iż z prawdziwą przykrością muszę i tobie odpowiedzieć odmownie”. Od 3 lutego
rozpoczęło się ujadanie dzienników sekciarskich, które zwąchawszy będące w toku
starania, dla przeszkodzenia im podsuwały złośliwie, że Crispi nie dał pozwolenia,
ponieważ wiedział, iż chodziło tu o „knowania klerykałów”.
Do pogrzebu na Valsalice wystarczało upoważnienie Prefekta Miasta, z którym
podczas starań w Rzymie nie zaprzestano rozmów. Prefekt (564) hr. Lovera de Maria,
zdjęty zwykłym strachem przed gadaniną dziennikarską, nie przestał wykręcać się
różnymi pozorami. W końcu rzekł wahająco do inżyniera Vigna, pośredniczącego
w sprawie Oratorium, że nie podpisze dekretu, dopóki nie zostanie zmierzona
odległość między miejscem przeznaczonym na grób a najbliższymi zabudowaniami.
Właściwie poza obrębem miasta Regulamin nie przepisywał żadnych odległości;
jednakowo inżynier, znużony i znudzony wahaniami, wyszedł, najął doróżkę, kazał się
zawieść na Valsalice, ocenił na oko odległości i powrócił z odpowiedzią.
Wieczorem 4 lutego, jak już powiedzieliśmy, mijał okres, na jaki pozwolono
zatrzymać zwłoki w obrębie miasta. Oczekiwano więc ze wzrastającą niecierpliwością
upragnionego dekretu. Szczególnie ks. Sala był podniecony i czuł, że uderza na
niegogorączka. Za żadną cenę nie oddałby ciała Księdza Bosko nawet na tymczasowe
pochowanie na cmentarzu miejskim. Zamyślano ukryć trumnę w jego pokoju, który
jako położony wysoko i w odstępnym zakątku domu nadawał się na zmylenie
czujności straży. Pan Bóg jednak zrządził, że o godz. 1630 nadeszło pozwolenie
i wszystkim kamień spadł z serca. W godzinę później karawan przewoził zwłoki
Księdza Bosko na Valsalice. Przed wyniesieniem trumny ks. Rua ucałował ją ze łzami
w oczach. W powozie używanym przez Księdza Bosko w czasie przejażdżek
wieczornych podążali za karawanem ks. bp Cagliero, ks. Bonetti i ks. Sala,
odmawiając Różaniec. W dwóch innych dorożkach jechał odpowiedzialny inspektor
policji i czterech urzędników cmentarnych. Niepewność trwającą aż do ostatniej
chwili oraz obawa przed złośliwą napaścią dziennikarską zmusiły do zatajenia rzeczy
nawet przed przyjaciółmi, tak iż przewiezienie zwłok odbyło się bez zwrócenia
niczyjej uwagi.
Była godz. 1800, gdy karawan wjechał w podwórze na Valsalice. Klerycy
przyjęli trumnę z zapalonymi świecami; ośmiu z nich wzięło ją na ramiona
i w towarzystwie innych wnieśli ją do kaplicy. Otrzymane zlecenie nakazywało
przedstawicielowi Zarządu Miejskiego, aby tego (565) samego wieczoru dopilnował
pochowania zwłok i spisał odpowiedni protokół; lecz murarze nie zdążyli jeszcze
przygotować wnęki na trumnę. Starano się zyskać trochę czasu, przeciągając
ceremonię w kaplicy; po skończonych egzekwiach klerycy rozpoczęli śpiewać oficjum
401

41.2 Page 402

▲back to top


za zmarłych. Inspektor wyczuł, o co chodziło, lecz udał, że się nie spostrzega ludzi,
którzy mieli zaświadczyć o dokonanym pogrzebie, zaproszono na parę szklanek
dobrego wina: w przeświadczeniu, że zwłoki Księdza Bosko znajdują się już w grobie,
podpisali protokół i odjechali. Naczelnik zaś, zbliżywszy się do ks. Barberisa, szepnął
mu na ucho: Jestem byłym wychowankiem. To powiedziawszy, pożegnał go
i odjechał.
„Remotis ambitris – Po usunięciu świadków” złożono trumnę w chórku, przed
nim, zaś na sposób świątecznej ozdoby spuszczono draperię dla zamaskowania skrytki
i zakazano mówić o tym z kimkolwiek spoza kolegium. Zwłoki spoczywały tam przez
następne dwa dni. Wspomniane ostrożności zapobiegły przedostaniu się wieści na
zewnątrz i niebezpieczeństwu, by złośliwi mogli podnosić jakieś skargi, których
następstwa byłyby poważne. Obawa była tym bardziej uzasadniona, ponieważ wrogo
usposobione dzienniki dla wywarcia nacisku na Zarząd ogłosiły tryumfalnie,
że pomimo próśb, podań i poparcia ze strony wpływowych osób Ksiądz Bosko został
pogrzebany na wspólnym cmentarzu.
Na szczęście nie popełniono żadnej nieroztropności, tak że w poniedziałek 6
lutego można było spokojnie przystąpić do pochowania ciała. Dokonano wszystkiego
bez hałasu późnym wieczorem, aby sąsiedzi o niczym się nie spostrzegli. byli obecni
przełożeni Kapituły Wyższej i kilka przełożonych Córek Maryi Wspomożycielki wraz
z Matką Generalną. Bp Cagliero poświęcił grobowiec, po czym podniesiono trumnę
i umieszczono we wnęce. Przygnębiające milczenie panowało podczas szybkiej roboty
murarzy, którzy na zawsze zakrywali przed wzrokiem synów także trumnę ze
śmiertelnymi szczątkami ukochanego Ojca.
(566) Po zamurowaniu grobowca 120 kleryków odśpiewało w kaplicy jutrznię
za zmarłych. Następnie przemówił krótko ks. bp Cagliero. Przełożeni powierzają
współbraciom zakładu na Valsalice skarb drogocenny – grób, który kiedyś stanie się
chwalebnym. Niechaj go strzegą dobrze i przyjmują z bratnią miłością salezjanów
z innych domów, którzy go przyjdą odwiedzić. Niech sami pierwsi spieszą do niego
często, by zaczerpnąć natchnienia i zapału do naśladowania cnót Tego, którego
szczątki w nim spoczywają. Następnie biskup, po krótkiej wzmiance o głównych
cnotach Księdza Bosko, ciągnął: Pierwsi chrześcijanie zachęcali się do walki za wiarę,
do cierpień i śmierci za Jezusa Chrystusa, krzepiąc swe siły na grobach męczenników;
św. Filip Nereusz stał się Apostołem Rzymu przez często zwiedzanie katakumb.
Dlatego i my przychodźmy tu często, by u tego grobu zaczerpnąć siły, która
w najtrudniejszych chwilach podtrzymywała Księdza Bosko w pracy dla chwały Bożej
i dla zbawienia dusz; pospieszajmy tu, by rozgrzać się ogniem miłości, co zawsze
płonął w jego piersi i uczynił go apostołem nie tylko Turynu, Piemontu lub Włoch,
lecz i najdalszych zakątków ziemi.
Także ks. Rua zwrócił kilka słów, podkreślając, że Opatrzność Boża powierzała
współbraciom na Valsalice zwłoki Księdza Bosko. Istotnie odpowiedział, że w czasie
ubiegłych wakacji wszyscy przełożeni jednozgodnie powzięli zamiar utrzymania na
Valsalice kolegium dla młodzieży ze szlacheckich rodzin i chcieli wprowadzić jedynie
402

41.3 Page 403

▲back to top


drobną zmianę w pierwotnym programie, by ułatwić przyjęcie większej ilości
chłopców. Lecz na wiadomość, że zakład w San Benigno okaże się w tym roku za
szczupłym, w kilku minutach cały plan uległ zmianie i po przejściu do porządku
dziennego nad wszystkimi trudnościami, zwłaszcza nad sprawą różnic klasowych,
z jednomyślnością, jeszcze przed chwilą nie do pomyślenia, uchwalono znieść
kolegium, a założyć na jego miejsce studentat i dom misyjny dla naszych kleryków.
Sam Ksiądz Bosko, choć parę dni temu zgodził się na utrzymanie kolegium ze
zmienionym programem, bardzo (567) chętnie zatwierdził zamierzoną przemianę,
którą też wkrótce uskuteczniono. Jaki cel miało to wspomnienie? Dać do zrozumienia,
że gdyby zakład nadal pozostał kolegium, nie byłoby można otrzymać pozwolenia, by
zwłoki Księdza Bosko pozostały wśród jego synów: nie w Oratorium, ponieważ
Ministerstwo dało stanowczo odmowną odpowiedź; nie na Valsalice, gdyż inne
władze, zwłaszcza miejska i szkolna, pozostawiłyby sprzeciw z powodu charakteru
domu przeznaczonego na pobyt młodzieży. Lecz Pan Bóg, który postanowił zabrać
nam Księdza Bosko, a mimo to dla naszej pociechy pragnął pozostawić nam Jego
ciało, tak zrządził, że wypadki ułożyły się w sposób powyżej opisany. Można więc
z całą prawdą powiedzieć, że to Opatrzność Boża powierza współbraciom na Valsalice
pieczę nad grobem. Oby się okazali godnymi tak wielkiego szczęścia i przez
naśladowanie cnót Księdza Bosko przynosili mu pociechę w zamian za to, że ciałem
pozostał wśród nich, jak Ojciec wśród synów.
Nie poprzestał na tych słowach następca Księdza Bosko, lecz tak mówił dalej:
Pozostawiam wam trzy szczególne upominki:
1. Aby się dostosować do wyraźnego życzenia Księdza Bosko i do myśli
Kościoła, który poleca modlić się za wszystkich bez różnicy wiernych, dopóki
najwyższa jego powaga nie ogłosi ich wielebnymi, ilekroć będziecie przechodzili
w pobliżu tego grobu, odmówcie przynajmniej jedno „Requiem aeternam – Wieczny
odpoczynek”.
2. Przychodźcie często przed ten święty grobowiec, by choć w krótkim
rozmyślaniu zachęcić się do cnoty; jeżeli czasem poczujecie się opieszałymi
w zachowaniu Ustaw, jeżeli czasem obudzą się w was namiętności i będą chciały was
pociągnąć do grzechu, tutaj skierujcie waszą myśl i wzrok, tu ślubujcie wierność Bogu
za cenę jakiegokolwiek wysiłku, tu przysięgnijcie wojnę grzechowi kosztem
jakiejkolwiek ofiary i wzywajcie również naszego ukochanego Ojca w pokusach
i zmartwieniach, a on z nieba, gdzie, jak się słusznie spodziewamy, już przebywa,
wyjedna wam potrzebne łaski.
3. Ilekroć rzucicie wzrok ku grobowcowi, wyobraźcie sobie, iż znajdujecie się
jakby przed zwierciadłem wszelkich cnót, które macie w sobie odwzorować:
przeglądajcie się w nim i wyobrażajcie sobie, że z grobu dobywa się (568) głos
mówiący: „Imitatores mei estote, sicut et ego Christi – Naśladowcami moimi bądźcie,
jako i ja Chrystusa”. Przy każdej czynności pomyślcie: Jakby postąpił Ksiądz Bosko
w tej okoliczności? Wówczas sprawdzi się o nim to, co się mówi o zwłokach
proroków: „Defunctus, adhuc loquitur – Choć zmarły, jeszcze przemawia”.
403

41.4 Page 404

▲back to top


Przełożeni powrócili do Oratorium z radością w sercu, że wszystko wypadło tak
dobrze i pełni wdzięczności względem tych, którzy okazali im skuteczną pomoc.
Przed wieczerzą klerycy z Valsalice, podpisali ułożony przez swego współtowarzysza
kl. Beltramiego list do ks. Rua, przyrzekając wypełniać wiernie jego polecenia
i upominki, a jednocześnie składając mu hołd jako nowemu Przełożonemu
generalnemu415. List ten zaniesiono bezpośrednio do ks. Rua i przeczytano po
wieczerzy w jadalni Kapituły Wyższej.
Kiedy w sąsiedztwie kolegium rozeszła się wiadomość o pogrzebie, niektórzy
właściciele domów i will z doliny Salice przesłali burmistrzowi Turynu listy
dziękczynne za to, że Ksiądz Bosko został pochowany w ich pobliżu.
Wnęka grobowa była wydrążona w murze klatki schodowej w miejscu, gdzie
schody główne, prowadzące z dolnego podwórza łączą się z dwoma odgałęzieniami
schodów biegnących z podwórza górnego. Trumna pozostała tu w spokoju cały rok,
dopóki po wybudowaniu staraniem i kosztem niektórych byłych wychowanków
kapliczki ponad grobem, nie umieszczono jej w bardziej wzniesionym i przyzwoitym
miejscu. Z przodu u góry napis łaciński oznajmiał dzień i miejsce urodzenia oraz
śmierci, nazywając Księdza Bosko po prostu: Ojcem sierot. Kilku byłych
wychowanków z Valsalice uzyskało później zgodę na umieszczenie innej tablicy
z napisem, który przypominał ich pobyt w kolegium i świadczył o wdzięczności
względem czcigodnego Ojca. Tablica ta, wmurowana w ścianę po lewej stronie
wchodzącego, głosi: „Rozproszeni (569) po obranych drogach – świątyni, władzy,
trybunały, broni – zjednoczeni zawsze myślą, sercem – byli wychowankowie
Kolegium Valsalice – Swemu Ukochanemu Ojcu – Księdzu Janowi Bosko – jako
pamiątkę wieczną trwałej miłości – wmurowali”.
Od roku 1889 nie ruszono więcej trumny, aż dopiero w 16 lat po śmierci celem
urzędowego rozpoznania zwłok na rozkaz św. Kongregacji Obrzędów. Przy tej
sposobności otwarta trumna była wystawiona przez parę godzin, gdy ją wykładano
nowymi obiciami; następnie umieszczono ją z powrotem w niszy grobowej, gdzie
czekała na swe tryumfalne przeniesienie w roku 1929.
Pomimo odległości ks. Rua starał się odwiedzać chwalebny grób przynajmniej
raz na miesiąc; a jeśli czasem nie mógł przybyć, wynagradzał to sobie sowicie
w czasie rekolekcji, jakie z wielu współbraćmi rok rocznie odprawiał na Valsalice.
Bardzo dużo osób podążało tam ustawicznie, powodowani czcią względem Sługi
Bożego i ufnością w jego pośrednictwo. Napływali także zwiedzający i pielgrzymki ze
wszystkich stron Włoch i z wielu krajów Europy. Bardzo rzadko tylko zdarzało się,
żeby wycieczki przejeżdżające przez Turyn do Rzymu nie odwiedziły grobu Księdza
Bosko i nie złożyły mu swego hołdu. Nie tylko prosty lud udawał się w tym celu na
Valsalice, lecz także dostojne osobistości włoskie i zagraniczne. Pielgrzymki te
rozpoczęły się zaraz po pogrzebie i trwały bez przerwy, owszem wzrastały stopniowo
415 Dodatek, dok. 102.
404

41.5 Page 405

▲back to top


aż do chwili, kiedy święte relikwie usunięto i wystawiono ku czci publicznej
w bazylice Maryi Wspomożycielki.
Prośby o przedmioty należące do Księdza Bosko mnożyły się z dniem każdym.
Dla zadośćuczynienia pobożnemu życzeniu przynajmniej znaczniejszych
dobrodziejów ks. Rua polecił ks. Sali i ks. Bonettiemu zastanowić się, w jaki sposób
można by to uskutecznić. Podobnie zaszło już uprzednio z Piusem IX, po śmierci
którego natychmiast zewsząd domagano się relikwii i rozsyłano je na wszystkie
strony. Postąpiono według tego przykładu.
Ksiądz Bosko w testamencie duchowym z roku 1884, podanym przez nas (570)
w poprzednim tomie, pisał: „Po moim pogrzebie mój Zastępca w porozumieniu
z Prefektem niech prześle wszystkim współbraciom następujące, ostatnie myśli mego
ziemskiego życia”. Wspomniane myśli wyrażone były w postaci listu do salezjanów.
Ks. Rua natychmiast dnia 7 lutego polecił wydrukować wystarczającą dla wszystkich
ilość odbitek o wymiarach dogodnych do przechowywania w książeczce Ustaw lub
w innej książeczce do nabożeństwa, aby z łatwością można było często odczytywać
drogi i wzruszający dokument.
WŁASNORĘCZNY LIST NAJUKOCHAŃSZEGO NASZEGO OJCA
KSIĘDZA JANA BOSKO DO WSZYSTKICH SALEZJANÓW, Z POLECENIEM,
BY PO JEGO ŚMIERCI NASTĘPCA KAZAŁ WYDRUKOWAĆ I ROZDAĆ
KAŻDEMU CZŁONKOWI PO JEDNEJ ODBITCE. NIECHAJ GO KAŻDY
PRZYJMIE I PRZECHOWA JAKO DUCHOWY TESTAMENT, NATCHNIONY
WIELKĄ MIŁOŚCIĄ, JAKĄ ŻYWIŁ WZGLĘDEM SWOICH UKOCHANYCH
W JEZUSIE CHRYSTUSIE SYNÓW:
Drodzy i ukochani moi synowie w Jezusie Chrystusie!
Zanim odejdę do wieczności, muszę wypełnić względem was pewne obowiązki
i zaspokoić w ten sposób żywe pragnienie mego serca.
Przede wszystkim dziękuję wam najgoręcej za posłuszeństwo, jakie mi
okazywaliście oraz za trudy i poświęcenia łożone koło podtrzymania i rozszerzania
naszego Zgromadzenia.
Pozostawiam was tutaj na ziemi, lecz tylko na krótki czas. Ufam, że przez
nieskończone miłosierdzie Boże połączymy się kiedyś w szczęśliwej wieczności.
Nie płaczcie po mojej śmierci! Jest to bowiem dług, jaki wszyscy spłacić
musimy, ale potem szczodrze wynagrodzonym zostanie wszelki trud, poniesiony
z miłości ku naszemu najlepszemu Mistrzowi, Jezusowi.
Zamiast wylewać łzy, zróbcie raczej stanowcze i skuteczne postanowienia, by
trwać niewzruszenie w swoim powołaniu aż do śmierci. Czuwajcie i starajcie się, by
ani miłość świata, ani przywiązanie do krewnych, ani pożądanie wygodniejszego życia
nie popchnęły was do nieszczęsnego zbezczeszczenia świętych ślubów i do naruszenia
profesji zakonnej, przez którą poświęciliśmy się Panu Bogu. Niechaj nikt nie odbiera
z powrotem tego, co raz złożył Bogu w ofierze.
405

41.6 Page 406

▲back to top


Jeśli miłowaliście mnie dotychczas i nadal nie przestawajcie mnie kochać przez
coraz dokładniejsze przestrzeganie naszych Ustaw.
Wasz pierwszy Przełożony Generalny umarł. Ale nasz prawdziwy Przełożony,
Jezus Chrystus, nie umiera nigdy. On pozostanie zawsze naszym Mistrzem, naszym
Przewodnikiem i naszym Wzorem. Nie zapominajcie jednak, że w swoim czasie
będzie on również naszym Sędzią i odda sowitą zapłatę za wierność w Jego świętej
służbie.
(571) Wasz Przełożony Generalny umarł, ale wybrany zostanie inny416, który
mieć będzie pieczę nad wami i troskę o wasze wieczne zbawienie. Słuchajcie go
i okazujcie mu swoje przywiązanie, bądźcie mu posłuszni i módlcie się za niego, jak to
czyniliście w stosunku do mnie.
Do widzenia, ukochani Synowie, do widzenia! Oczekuję was w niebie. Tam
rozmawiać będziemy o Bogu, o Maryi, Matce i Wspomożycielce naszego
Zgromadzenia; tam błogosławić będziemy na wieki nasze Zgromadzenie za to,
że wierność dla jego świętych Ustaw tak potężnie i skutecznie przyczyniła się do
naszego zbawienia.
„Sit nomen Domini benedictum ex hoc nun et usque in saeculum. In te,
Domine, speravi, non confundar in aeternum – Niech imię Pańskie będzie
błogosławione teraz i w wieczności. W Tobie, Panie, nadzieję położyłem, nie będę
zawstydzony na wieki”.
Ksiądz Jan Bosko
Do testamentu dołączył Ksiądz Bosko pewną ilość krótkich bilecików do
przesłania znaczniejszym dobrodziejom i dobrodziejkom po swojej śmierci. Ks. Rua
wybrał te, które były przeznaczone dla osób żyjących jeszcze w roku 1888 i wysłał je
tak, jak wyszły spod ręki Świętego417. Drogocenny upominek wzbudził we wszystkich
głębokie uczucia czci i wdzięczności.
Bardzo trafnie napisała wówczas „Unita Cattolica”, że na grobie świętych nie
płacze się, ale się modli. Przeglądając stosy listów, jakie po śmierci Księdza Bosko
nadeszły do ks. Rua, spotyka się nie tyle bolesne żale, ile raczej pochwalne słowa
o Jego świętym życiu i wyrażenia nieograniczonej ufności w skuteczność Jego
wstawiennictwa. Dodamy jeszcze coś więcej. Już 8 lutego ks. Rua powiadomił
Kapitułę Wyższą, że kard. Parocchi, Protektor Zgromadzenia, radził podjąć starania
u kard. Alimonda, ażeby jako arcybiskup Turynu poprosił Stolicę św. o zezwolenie,
w drodze wyjątku od przepisów kościelnych, na rozpoczęcie wstępnych przygotowań
do procesu beatyfikacyjnego. Ksiądz Bosko dopiero co zeszedł do grobu, a już w
świecie otwierały się dla Niego drogi prawdziwie wielkiej chwały.
416 Gdy Święty przygotował ten list, ks. Rua nie był jeszcze naznaczony Wikariuszem z prawem następstwa.
417 Dodatek, dok. 103 A-P.
406

41.7 Page 407

▲back to top


(572) ROZDZIAŁ XXVIII
Sława świętości za życia i po śmierci.
Natchniony autor Eklezjastyka418 mówi o mężach świętych: „Synowie z ich
powodu nich trwać będą aż na wieki; potomstwo ich i chwała nie zaginie; ciała ich
pogrzebane są w pokoju, a imię ich żyje z pokolenia w pokolenie; mądrość ich głosić
będą narody, a pochwałę ich opowiadać będzie zgromadzenie”. To sprawdziło się
i sprawdza w stosunku do Księdza Bosko. Jeżeli już za życia był przedmiotem
podziwu i miłości, to z chwilą zejścia w ciszę grobu jeszcze bardziej napełnił ziemię
sławą, zjednując sobie cześć u wszystkich narodów wpierw, nim nieomylny sąd
Kościoła wyniósł go do godności ołtarzy i kult jego upowszechnił. Głos ludu
uprzedził, rzec by można, głos Boży, albo lepiej: był właśnie głosem samego Boga,
jak to się później okazało za pośrednictwem Nauczycielskiego Urzędu Kościoła.
Sława świętości towarzyszyła Słudze Bożemu za życia, a przerodziła się w głębokie
i ogólne przekonanie zaraz po Jego śmierci. Zamierzamy obecnie przeglądnąć
protokoły procesów, by o tej sławie wybrać miarodajne i zaprzysiężone świadectwa,
które razem wzięte jeszcze bardziej wyolbrzymią postać naszego Ojca. Ograniczymy
się jednak w ilości świadectw do siedmiu nie - salezjanów i dwunastu salezjanów.
Z każdego przytoczymy tylko to, co najbardziej osobliwego wiedział na podstawie
własnej znajomości. Nie (573) ma potrzeby podawania uwag u dołu stronicy; skoro
bowiem wymieniamy osoby, każdy z łatwością, jeżeli zechce, może poczynić
porównania. Niech praca niniejsza będzie wieńcem zawsze żywych kwiatów, który
składamy na sławnym grobie naszego Czcigodnego Założyciela lub jeśli ktoś woli,
wdzięcznym chórem śpiewających hymny ku jego słodkiej pamięci.
Spośród nie - salezjanów damy pierwszeństwo człowiekowi świeckiemu z ludu,
kupcowi Janowi Bisio. Od roku 1864 przebywał on w Oratorium przez 7 lat, a później
miał ciągłe stosunki ze Sługą Bożym. Kiedy pewien kapłan z jego wioski opisał mu
Księdza Bosko jako świętego, zapragnął Go koniecznie poznać. Między jego
świadectwami wyróżnia się jedno. Towarzysząc Świętemu do małych miejscowości
w Piemoncie, widywał, jak przy Jego przejściu wielu klękało, by otrzymać
błogosławieństwo; inni wyglądali z okien lub stawali we drzwiach, by Mu się
przypatrzeć; matki zaś przeprowadzały swoje dzieci, aby je pobłogosławił. „Wydawał
się, powiada, Nazarejczykiem między dziećmi”.
418 Ekl 44, 13-15.
407

41.8 Page 408

▲back to top


Dwoma kapłanami znającymi Księdza Bosko z bliska byli: teolog Reviglio,
proboszcz parafii św. Augusta w Turynie i kanonik Ballesio, dziekan w Moncaglieri.
Ks. Reviglio, uczęszczający pilnie do Oratorium od roku 1847 a następnie jako drugi
z rzędu przyjęty do sierocińca, cieszył się całe życie zażyłością ze Sługą Bożym. Otóż
uważał on zawsze Księdza Bosko za męża świętego, godnego ołtarzy, a było to, mówi,
powszechne przekonanie nie tylko wśród wychowanków, lecz także wśród osób
postronnych, od których słyszał podobne zdanie. Prócz tego zeznaje, że kapłani po
ugoszczeniu Księdza Bosko przy stole, z wielką czcią odkładali nakrycia i inne
przedmioty przez niego używane i że po śmierci Sługi Bożego przechowywali je jako
bardzo drogocenne. Również ks. Ballesio, który od roku 1857 przez 8 lat był
wychowankiem Oratorium, łączyła z Księdzem Bosko przez całe życie bardzo wielka
serdeczność. „Nie wiem, mówi on, czy któryś ze świętych cieszył się większą sławą
świętości o wszelkich warstw osób duchownych i świeckich”. Następnie wyraża swe
głębokie przekonanie, iż podobna cześć (574) salezjanów i Pomocników względem
Sługi Bożego była raczej echem, niż przyczyną powszechnej ufności w skuteczność
jego wstawiennictwa.
W pierwszych tomach „Pamiętników z życia św. Jana Bosko” widnieje dość
często nazwisko kanonika Anfossi. Począwszy od roku 1853 ukończył on w Oratorium
kolejno gimnazjum, filozofię i teologię. Po opuszczeniu Valdocco utrzymywał zawsze
synowskie stosunki ze Sługą Bożym, który nadal poczytywał go jakby za należącego
do domu. Że Ksiądz Bosko już jako kleryk cieszył się wielką powagą wśród kolegów
z powodu świętości, o tym dowiedział się Anfossi od jego rówieśników, a osobliwie
od ks. Franciszka Oddenino, z którym do chwili zeznań w procesie już od 24 lat
wspólnie się stołował. Anfossi, wówczas jako kleryk w Oratorium, wypełniał
z ramienia Księdzem Bosko szczególne zlecenia do kilku biskupów i przy tej
sposobności słyszał bardzo wysokie pochwały o świętości tego, co go przysyłał. Ks.
Angennes, arcybiskup z Vercelli, nie mógł się go nachwalić w obecności różnych
kanoników. Jak bardzo zaś sława jego świętości rozeszła się nawet poza Włochami,
świadek stwierdził podczas swoich podróży po Francji, Belgii, Holandii i Niemczech.
Gdy nieraz zgłaszał się w zakrystii celem odprawienia Mszy św., wielu pytało go, czy
zna Księdza Bosko, a po odpowiedzi, że był jego wychowankiem, spostrzegał, iż
obchodzili się z nim bardzo grzecznie i zatrzymywali na długie rozmowy, wiedzeni
powszechnym pragnieniem poznania dzieł Świętego. Świadek tak kończy
sprawozdanie: „Zawsze podziwiałem świętość życia Sługi Bożego, a to przekonanie
tkwi dotychczas w mojej duszy, owszem codziennie bardziej się utwierdza i nigdy nie
słyszałem, by jakaś osoba przeciwstawiła się sławie świętości przypisywanej
powszechnie Księdzu Bosko”.
Któż nie zna teologa Leonarda Murialdo, założyciela „Józefinów”, którego
proces beatyfikacyjny jest w toku? Wiadomo, ile on pomagał Księdzu Bosko
w początkach oratoriów świątecznych w Turynie; jego stosunki ze Świętym zaczęły
się w roku 1851. „Jest faktem, mówi on, że jeszcze przed śmiercią Sługa Boży cieszył
się sławą świętości u (575) wielu osób, czy to spośród ludu, czy też z klas
408

41.9 Page 409

▲back to top


znakomitych, a ta sława rozszerzyła się również za granicą. Ja sam byłem świadkiem
jednego dowodu. Pewna pani z St. Etienne we Francji, na kilka lat przed śmiercią
Księdza Bosko, posłała zaufanego kapłana umyślnie do Turynu z prośbą, by Sługa
Boży przyjechał do niej, ponieważ spodziewał się uzdrowienia po otrzymaniu jego
błogosławieństwa. Podobnie innymi razy we Francji zdarzało się, że słyszałem o nim
pochwały jako o człowieku godnym wszelkiego podziwu”. Na pytanie, co może
powiedzieć o sławie jego świętości „post obitum – po śmierci”, odrzekł „Wiem, że lud
żywi szacunek, cześć i nabożeństwo do Sługi Bożego i to nie tylko osoby pospolite,
ale i pobożne, mądre i rozsądne; nie tylko turyńczycy, lecz także przybysze
i cudzoziemcy”419.
Dwóch biskupów zeznawało jako świadkowie naoczni. Pierwszy, ks. Wincenty
Tasso ze Zgromadzenia Misjonarzy, biskup Aosty, od roku 1862 uczęszczał do
gimnazjum w Oratorium. Oświadczył on: „Chociaż opuściłem Oratorium, ponieważ
Pan Bóg powoływał mnie gdzie indziej, coraz bardziej umacniało się we mnie pojęcie
o świętości Czcigodnego Sługi Bożego. Nawet w porównaniu z osobami wielce
dobroczynnymi i cnotliwymi, z którymi często się spotykałem, wydaje mi się
najwybitniejszym, jakiego kiedykolwiek spotkałem, mężem pod względem cnoty,
dzieł i darów nadprzyrodzonych. To przekonanie coraz silniej się we mnie utwierdza,
na równi ze wzrostem mego uwielbienia, im bardziej go zgłębiam, tym więcej
podziwiam i czczę jego świętość. Jestem więc przekonany, że sława świętości, jaka go
otacza, nie jest pozorną lub sztuczną, lecz prawdziwie opiera się na zasługach, a Pan
Bóg sprzyja jej łaskami i cudami, by uwielbić swego Sługę i podnieść go do godności
ołtarzy: wyrażam szczere pragnienie, aby się to urzeczywistniło jak najprędzej”.
Drugim biskupem jest słynny moralista ks. Bertagna, tytularny biskup
Kafarnaum i sufragan kardynała Alimonda. Znał on Księdza Bosko od (576)
dzieciństwa. Podczas jesiennych wakacji przez kilka lat pobierał od niego lekcje
łaciny. Później, zwłaszcza jako kapłan, pozostawał z nim w ciągłej zażyłości. Oto jego
dobrze odmierzone słowa: „Ksiądz Bosko był uważany za męża nadzwyczajnego;
wielu poczytywało go za świętego, przypisując mu moc działania cudów. Moim
zdaniem, w ostatnich ośmiu czy dziesięciu latach, gdy się go widziało obarczonym
słabościami i przeładowanym zajęciami, zawsze oblężonego przez ludzi różnego
rodzaju, a zawsze spokojnego, bez najmniejszego znaku niecierpliwości czy
pośpiechu, bez zbywania tego, co miał po ręką, wówczas można było słusznie
powiedzieć, że jeśli nie był świętym, to dawał wyobrażenie świętego. Wykwit zaś jego
zasadniczego dzieła i niejako cel całego jego życia, tj. zgromadzenie salezjańskie, jest
dowodem mającym dla mnie najwięcej siły przekonywującej, że Ksiądz Bosko był
świętym”.
Posłuchajmy teraz świadectw salezjanów, którzy o wiele dogodniej, niż
poprzedni, mogli z bliska zgłębiać Sługę Bożego. Niektórzy z nich śledzili go przez
419 Dnia 2 stycznia 1891 roku, w czasie przyjmowania życzeń noworocznych od duchowieństwa, gdy przypadła kolej na ks.
Ronchail, arcybiskup paryski uścisnął go ze słowami: Oto przełożony zakładu świętego Księdza Bosko. Kościół jeszcze go
nie ogłosił za takiego, ale to uczyni. (List ks. Ronchail do ks. Belmonte, Paryż, 8 stycznia 1891 r.).
409

41.10 Page 410

▲back to top


całe lata w codziennym życiu, widzieli go ustawicznie w wewnętrznym pożyciu
domowym i podpatrywali go w takich okolicznościach, kiedy to ludzie zwyczajnie nie
baczą zbytnio na powściągliwość; przeto w tak częstym zetknięciu jest po ludzku
niemożliwym, aby się ukryły jego wady, jeżeliby istniały. Oto dlaczego bliscy nie
zawsze za przykładem obcych podzielają podziw dla osób, które skądinąd celują
w cnotach. Tymczasem w stosunku do Księdza Bosko zaszło coś wprost przeciwnego;
im ściślej i bardziej zażyle z nim obcowano, tym bardziej utwierdzało się zdanie,
że jest naprawdę świętym.
Rozpoczniemy od jego powiernika ks. Berto. Jako student Oratorium od roku
1862 spowiadał się u Księdza Bosko aż do stycznia 1886 r.; ponadto przez 20 lat, od
roku 1866 do 1886 był jego poufnym sekretarzem: był uważany wówczas i później za
osobę głębokiego zaufania. By lepiej ocenić jego świadectwo, warto zauważyć, że był
on przeciwieństwem (577) typu człowieka skłonnego do uniesień lub
sentymentalizmu; będąc raczej usposobienia dobrego, lecz temperamentu chłodnego
i upartego charakteru, dawał nawet Księdzu Bosko sposobność do ćwiczenia się
w cierpliwości. Jednakowoż nie przeszła mu nigdy przez głowę najmniejsza
wątpliwość, żeby Ksiądz Bosko nie był świętym. W długim zeznaniu myśl ks. Berto
w tej sprawie jest całkiem zamknięta w następującym zdaniu: „Mogę poświadczyć,
że sława świętego Sługi Bożego zrodziła się samorzutnie, jak światło rodzi się ze
słońca, jak ciepło z ognia, jak woda ze swego źródło i że następnie ze słońca, jak
ciepło z ognia, jak woda ze swego źródło i że następnie rozeszła się po świecie dzięki
blaskowi jego cnót, dzięki mnóstwu darów nadprzyrodzonych, dzięki jego złotym
pismom, licznym i nadzwyczajnym uzdrowieniom otrzymanym przez jego modlitwy
i błogosławieństwa, a szczególnie dzięki szybkiemu rozwojowi jego zakładów na obu
półkulach”. W ciągu przesłuchania przytoczył ważne sądy, słyszane od innych na
własne uszy. Oto niektóre: W roku 1879 znajdując się w przedpokoju kardynała
Bartolini, podczas gdy Ksiądz Bosko bawił się na posłuchaniu, podchwycił, jak prał.
Caprara mówił: Gdy Ksiądz Bosko umrze, zostanie ogłoszony błogosławionym, a ja
będę musiał pełnić rolę adwokata - diabła. Prałat tak mówił, ponieważ był
Promotorem Wiary przy Św. Kongregacji Obrządków. Dnia 15 kwietnia 1880 r.
Ksiądz Bosko wysłał ks. Berto do kard. Alimonda, przebywającego w Rzymie, aby
mu doręczył plik aktów dotyczących misji. Przy tej sposobności kardynał mu
powiedział: Szczęśliwy ksiądz, że mieszka z człowiekiem, który jest naprawdę
świętym. Pewien wychowanek z Oratorium po powrocie z wakacji opowiedział ks.
Berto, że kiedy go przedstawiono księżnej Marii Wiktorii, ta rzekła do niego:
Szczęśliwyś, że przebywasz ze świętym!
Ks. Sekundus Marchisio z Castelnuovo spędził z rzędu 13 lat w Oratorium za
czasów Księdza Bosko, a po jego śmierci obszedł miejscowości otaczające Becchi,
aby odwiedzić wszystkich, co widzieli Księdza Bosko lub słyszeli o nim rozmowy
w rodzinach i zebrać wiadomości, wspomnienia i opowiadania mogące służyć do jego
(578) życiorysu. Dr Allora z Chieri opowiedział mu, że w seminarium w Chieri, gdzie
również on był alumnem, współuczniowie Sługi Bożego uważali go za świętego.
410

42 Pages 411-420

▲back to top


42.1 Page 411

▲back to top


Podobne świadectwa przez niego zebrane można przeczytać w pierwszych tomach ks.
Lemoyne. Ze swojej strony świadek wyraził się następującymi słowami: „Zawsze
miałem i mieć będę Księdza Bosko w wielkiej czci i uważam go za świętego i nigdy
nie słyszałem, żeby jakaś osoba miała zdanie niezgodne ze sławą jego świętości”.
A oto jeden z tych, do których odnosi się znane przysłowie francuskie: „Il n’y a
pas de grand homme pour son velet de chambre”420. Zamierzamy mówić o koadiutorze
Piotrze Rossim, który w roku 1854 wstąpił do Oratorium w wieku 13 lat i był później
przeznaczony przez długi czas do posługi koło osoby Księdza Bosko. Kiedy już na
różnych przesłuchaniach w prosty sposób przedstawił wiele osobistych wspomnień,
wybuchnął w końcu przed sędziami procesu z następującym dosłownym
oświadczeniem: „Ja, co tyle lat z nim żyłem i podziwiałem jego cnoty, nie mogę nic
innego wyznać, jak tylko poczytać go za świętego”.
Inny salezjanin z Castelnuovo, ks. Anioł Savio, był wychowankiem
w Oratorium od roku 1850. towarzyszył Księdzu Bosko do Marsylii w roku 1880
i miał z nim wiele do czynienia z powodu spraw administracyjnych; później wyjechał
na misje. Jako człowiek bardzo przedmiotowy ujął własny sąd w następujący sposób:
„Ksiądz Bosko był przykładnym kapłanem, ubogaconym wybitnymi cnotami. Jestem
przekonany, że przebywa między mieszkańcami nieba i pragnąłbym, by
w odpowiednim czasie Kościół ogłosił jego świętość i umieścił na ołtarzu nowy wzór
kapłana do naśladowania. Od wielu osób, już to we Włoszech, już to w Ameryce,
tylekroć słyszałem: Szczęście dla was, że jesteście synami i naśladowcami Księdza
Bosko, ponieważ to jest święty!”.
Pierwszy prokurator generalny Zgromadzenia i pierwszy proboszcz parafii
Najświętszego Serca Jezusa w Rzymie, ks. Franciszek Dalmazzo, opuściwszy w roku
1860 kolegium w Pinerolo, wstąpił do Oratorium w wieku 15 lat dla odbycia piątej
klasy gimnazjalnej. Ponieważ pochodził (579) z dostatniej rodziny, trudno było mu się
przyzwyczaić do odmiennego trybu życia i nie byłby się utrzymał, gdyby
w pierwszym tygodniu na własne oczy nie był zobaczył sławnego rozmnożenia bułek,
dokonanego przez Księdza Bosko421. Naszemu celowi odpowiadają dwa miejsca
najbardziej wyróżniające się w jego zeznaniach. Mówiąc ogólnie o cnotach Świętego
tak się o sobie wyraża: „Muszę szczerze wyznać, że w okresie około 30 lat,
w przeciągu którego stykałem się ze Sługą Bożym, nie tylko nie odkryłem w nim
żadnej rzeczy godnej nagany, ale owszem nieustannie musiałem w nim podziwiać
praktykowanie wszelkich cnót chrześcijańskich, w sposób przekonywujący „de visu et
de auditu – z widzenia i ze słuchu” o prawdzie tego, co o nim często powtarzano, tj.
że był świętym”. Kiedy zaś miał mówić o sławie jego świętości, złożył następujące
oświadczenie: „Objechałem Francję, Szwajcarię, Belgię, Anglię i całe Włochy
i wszędzie słyszałem, iż rozmawiano o Księdzu Bosko jako o drugim św. Wincentym
a Paulo lub o św. Filipie Nereuszu; na różne nalegania musiałem często opowiadać o
nim osobom, które przysłuchiwały mi się z chciwością. To przekonanie o świętości
420 Przysłowie to oznacza, że nie ma człowieka wielkiego w pojęciu swego służącego – przypisek tłumacza.
421 „Pamiętniki z życia św. Jana Bosko”, tom VI, str. 776.
411

42.2 Page 412

▲back to top


Księdza Bosko było zawsze zakorzenione w naszym narodzie, tak między uczonymi,
jak i między prostaczkami, a wszyscy polecali mu się w przeświadczeniu, że Pan Bóg
wysłucha ich za jego wstawiennictwem. Co więcej: wśród osób bardziej
wykształconych i bardziej celujących w cnotach przekonanie to silniej się
uzewnętrzniało. Widziałem wielu biskupów i arcybiskupów, nawet z odległych
krajów, jak po odbyciu podróży „ad limina – do stóp Stolicy Ap.”. Skierowywali swe
kroki do Turynu jedynie dlatego, by odwiedzić Księdza Bosko. Wspominam między
innymi o dwóch Wikariuszach Apostolskich z Chin, przybyłych na Sobór Watykański,
którzy poruszeni sławą jego świętości wyjechali z Rzymu dla zobaczenia Księdza
Bosko na Valdocco. Jakkolwiek nie pamiętam ich nazwisk, to jednak widziałem ich na
własne oczy i rozmawiałem z nimi. W sierpniu 1874 roku Pius IX, zasięgnąwszy ode
mnie wiadomości o Księdzu Bosko, zawołał: O, nie jest to „las”422 dziki, lecz
urodzajny i owoconośny, który zdziałał i działa dużo dobrego! Od kardynała
Bonapartego, który żywił szczególną cześć względem Księdza Bosko, (580)
usłyszałem słowa: Polećcie mnie bardzo modlitwom Księdza Bosko, bo on jest święty.
Kard. Nina powiedział raz do Leona XIII, a ja słyszałem to z jego ust: Wasza
Świątobliwość mnie zapytuje, jakie mam zdanie o Księdzu Bosko? Ja nie uważam go
za człowieka, ale za wielkoluda o długich ramionach, którymi zdołał przycisnąć do
siebie cały wszechświat. Zdając zaś sprawę o latach „post obitum – po zgonie”, ks.
Dalmazzo oświadcza: „W odniesieniu tylko do tych dni, kiedy raz okazałem oburzenie
z powodu drobnej wzmianki o Księdzu w jakimś czasopiśmie religijnym, wówczas
pewien bardzo dostojny pan tak mi odpowiedział: Teraz już świętość Księdza Bosko
jest taką i tak wielką, że cokolwiek by się powiedziało lub wydrukowało, nie będzie
można nic więcej dołączyć do zasługi i mniemania, jakie sobie o nim lud wytworzył.
O ile chodzi o okres pośmiertny, świadkowie podkreślają nieustanne
pielgrzymki do grobu Sługi Bożego, odwiedzanego nie dla ciekawości, lecz
z prawdziwego nabożeństwa ku temu, którego szczątki spoczywały w trumnie.
Spośród wszystkich zasługuje na przytoczenie jeden, a mianowicie ks. Alojzy Piscetta,
który jako dyrektor zakładu na Valsalice był świadkiem dobrze poinformowanym. Po
obszernym opisie pobożnego przesuwania się pątników oraz osobistości
i pielgrzymek, tak wyjaśnia: „Nabożeństwo to przejawia się w wzywaniu jego
wstawiennictwa celem uzyskania łask, w proszeniu o przedmioty, które do niego
należały i noszeniu ich na sobie lub przy sobie jako relikwii, w żądaniu
i przechowywaniu jego obrazów oraz w składaniu na jego grobie listów z prośbami.
Listy jednak usuwa się szybko i przechowuje w odległym pokoju razem z tabliczkami
wotywnymi i srebrnymi sercami. Ten pochód rozpoczął się bezpośrednio po śmierci
i trwa dotychczas; mogę ponadto dołączyć, że zaraz rozpoczęło się również
wspomniane wyżej nabożeństwo. Utrzymuję, że to nabożeństwo powstało i przetrwa
wśród ludu dzięki przekonaniu, jakie lud żywi o świętości Księdza Bosko i o jego
możnym wstawiennictwie”.
422 Włoski wyraz „bosco” znaczy tyle co „las”– przyp. tłumacza.
412

42.3 Page 413

▲back to top


Jednym ze świadków najbardziej wtajemniczonych w sprawy Księdza Bosko
był niewątpliwie ks. Lemoyne, który, już jako kapłan od dwóch lat, wstąpił do
Zgromadzenia salezjańskiego w roku 1864. Czytelnicy (581) znają go dostatecznie.
Z jego zeznań wyciągniemy tylko kilka ważniejszych szczegółów, zaszłych w Rzymie.
Pierwszy szczegół zdarzył się pewnemu bardzo bogatemu Polakowi, gorliwemu
katolikowi i wspaniałomyślnemu w popieraniu powołań kapłańskich. Kiedy ks.
Lemoyne wraz z Księdzem Bosko bawił w roku 1884 w Rzymie, ów pan przyszedł
prosić Sługę Bożego, ażeby udał się z błogosławieństwem do jego chorej siostry.
Ksiądz Bosko zgodził się, a zacna rodzina przyjęła go na klęczkach, jak to się
zwyczajnie postępuje ze świętymi. Ten sam pan zapewnił ks. Lemoyne, że w Polsce
nawet dzieci znają imię Księdza Bosko. To twierdzenie poświadczyły później setki
młodzieży, które wśród tysiącznych trudności i niebezpieczeństw, opuściwszy Polskę
spod zaboru rosyjskiego, austriackiego i pruskiego, przybyły, aby się zaciągnąć
w szeregi salezjanów. Wielkiej wagi jest słowo, wyrzeczone przez Leona XIII do
biskupa Manacorda, który opowiedział o tym ks. Lemoyne. Jako biskup z Fossano
w 30 dni po śmierci Księdza Bosko wygłosił mowę żałobną w kościele Najświętszego
Serca Pana Jezusa, wyrażając nadzieje, że Sługa Boży zostanie wyniesiony do czci
ołtarzy. Przemówienie ukazało się w druku. Podczas posłuchania u Ojca św. biskup
trzymał się na uboczu, aby nie zwrócić na siebie uwagi Papieża, lecz ten skoro tylko
go spostrzegł, wezwał go do siebie i rzekł: Czytałem wasze przemówienie na cześć
Księdza Bosko; spodobało mi się; także ja jestem waszego zdania. Zawsze jeszcze -
opowiedział ks. Lemoyne prokurator ks. Cezary Cagliero - iż słyszał od kardynała
Parocchi, przed którym Jego Świątobliwość tak się wyraził: Ksiądz Bosko to święty.
Przykro mi, że jestem stary i nie mogę przyłożyć ręki do jego beatyfikacji.
Kto więcej niż tylu innych, dzięki bezpośredniej znajomości mógł opowiadać
o Słudze Bożym – to ks. Francesia, który przez 38 lat cieszył się liczbą i zakresem.
Dla naszego celu zadowolimy się przytoczeniem nieznanego szczegółu. Hrabina
Matylda Romelley, z domu Robbiano, zamieszkała w Belgii i wówczas jeszcze żyjąca,
po przedstawieniu się Piusowi IX usłyszała następujące pytanie:
Czy pani widziała skarb Włoch?
Właśnie na niego patrzę, Ojcze święty - odparła. (582)
Chce powiedzieć, czy pani widziała Księdza Bosko?
Papież spostrzegłszy się, że hrabina nie wiedziała, kim był Ksiądz Bosko ani
gdzie przebywał, opowiedział jej o nim. Przyszła potem odwiedzić Sługę Bożego
i została tak oczarowana, iż od tego czasu nie powracała nigdy na ziemię włoską bez
wstąpienia na Valdocco, by - jak mówiła - „odwiedzić tego, którego Ojciec św. nazwał
skarbem Włoch”.
Salezjaninem, który również jako jeden z niewielu i to przez długie lata cieszył
się zażyłością z Księdzem Bosko był ks. Barberis. On właśnie powiada: „Nie wiem,
czy jakiś inny kapłan wzbudził wokół siebie więcej zapału i czy jeszcze za życia był
uważany za świętego wśród bardziej szerokich warstw, niż Ksiądz Bosko. Sława jego
była istotnie powszechna i nieustanna i nie zasadzała się na zaletach ludzkich, np. na
413

42.4 Page 414

▲back to top


wielkości, lecz wytworzyła się, trwała i wzrastała dzięki nieskazitelności życia,
nadzwyczajnych darów i olbrzymich dzieł dobroczynnych”. Ten sam ks. Barberis
podczas wielu podróży po śmierci Księdza Bosko rozmawiał z niezmierzoną liczbą
Pomocników Salezjańskich, osób wykształconych i poważnych oraz wysokich
prałatów i stwierdzi, że wszyscy żywili nie tylko wielką cześć, lecz i nabożeństwo do
Sługi Bożego. „Dokądkolwiek się udaję, ciągnął, zapytują mnie o sprawę beatyfikacji.
Chcą wiedzieć, kiedy mniej więcej będzie ukończona. U wszystkich przejawia się
pragnienie, by Stolica św. rychło opowiedziała się przychylnie”.
Bardzo dobrym znawcą Księdza Bosko był ks. Cerruti, towarzysz i przyjaciel
Dominika Savio w Oratorium. Jego umysłowość w szczególny sposób była skłonną do
uważania dzieł Sługi Bożego za dowód jego świętości. „Ta sława świętości, mówi,
powszechna u wszystkich rodzajów osób, nie wynikała z prostej życzliwości, lecz
opierała się na dziełach, rosnących i rozszerzających się coraz bardziej; osobiście nic
nie posiadał do osiągnięcia takich skutków. Założenie i pomnożenie tyluż dzieł bez
jakiejkolwiek pomocy, prócz dobroczynności, oraz ich utrzymanie i podpieranie
jedynie z pomocą ofiarności, nie mogło (583) nie być skutkiem łaski Bożej, która
posługiwała się Księdzem Bosko dla swojej chwały i dobra bliźnich. Tutaj należy
szukać źródła entuzjazmu, jaki dla niego żywiono, a który przetrwał przez całe jego
życie i trwa nadal, owszem coraz bardziej rośnie po jego śmierci”.
Ks. Cerruti oświadczył, że to przekonanie o świętości Sługi Bożego ciągle
w sobie zachowuje, owszem czuje, że powiększa się ono z dniem każdym.
Kard. Cagliero, wyjaśniając przed trybunałem swój stosunek do Księdza
Bosko, tak mówi o wrażeniu doznanym w czasie dwóch pierwszych spotkań ze
Świętym: „Kiedy się przedstawiłem z prośbą o przyjęcie i zostałem ostatecznie
przyjęty, doznałem wrażenia, że Sługa Boży jest wyjątkowym kapłanem, już to
z powodu ujmującego sposobu, z jakim mnie przygarnął, już też wskutek szacunku
i czci, z jaką odnosił się do niego mój proboszcz i inni kapłani; to wrażenie nie wytarło
się z mojej pamięci ani też nie zmalało, owszem coraz bardziej wzrastał przez 32 lata
mego pożycia przy jego boku, tj. aż do roku 1885, kiedy to wyruszyłem na misje, nie
licząc wszakże dwóch lat, podczas których wyjechałem dla założenia pierwszych
domów w republice argentyńskiej”. W odniesieniu do lat gimnazjalnych przypomina:
„My chłopcy z Oratorium, chociaż uważaliśmy go za najlepszego Ojca i odnosiliśmy
się do niego z więcej niż synowskim zaufaniem i serdecznością jednak mięliśmy dla
niego tak wielki szacunek i cześć, że w jego obecności zachowywaliśmy religijną
postawę, ponieważ byliśmy głęboko przejęci świętością jego życia”. O późniejszym
zaś okresie tak zauważa: „Od kiedy poznałem Sługę Bożego, przeświadczenie o jego
świętości ciągle wzrastało we mnie i rośnie dotychczas”. Zastanawiając się później
nad przyczyną tego przekonania, określa je w następujący sposób: „Jeśli mam wydać
sąd osobisty, to szczerze wyznam, że za podstawę świętości Księdza Bosko uważam
nie tyle dary nadprzyrodzone, którymi go Bóg ozdobił i których często byłem
świadkiem, ile raczej jego wzniosłe cnoty, praktykowane w stopniu heroicznym
i nieustannie aż do śmierci; a osobliwie: gorejącą miłość (584), niezmienną pogodę
414

42.5 Page 415

▲back to top


ducha, męstwo, równowagę i słodycz charakteru wśród trudnych i groźnych
okoliczności oraz wśród wielkich i niebezpiecznych przeciwności i przeszkód. To było
dla mnie największym cudem, który mnie w szczególny sposób uderzył w przeciągu
całego czasu, jaki przy nim spędziłem”.
Z przytoczonych przez kard. Cagliero wypadków wybierzemy tylko dwa,
również i dlatego, że są mniej znane. W roku 1871 Ksiądz Bosko poważnie
zachorował w Varazze. Wówczas cały Piemont modlił się o jego wyzdrowienie. Otóż
świątobliwy biskup z Alba, ks. Galletti, zwierzył się świadkowi, że ofiarował Panu
Bogu własne życie za ocalenie Księdza Bosko, przytaczając następujące uzasadnienie:
Moje życie mało lub nic nie jest warte; natomiast życie Księdza Bosko jest nie tylko
drogocenne, lecz także bardzo użyteczne dla dobra Kościoła. Moje istnienie
w porównaniu z jego nie ma znaczenia; lecz jego życie - to życie Świętego,
a wiadomo, że świeci nie na próżno znajdują się na tym świecie. Inne zajście
pochodzi z roku 1893. Kiedy po powrocie z Patagonii bp Cagliero bawił na
posłuchaniu u Papieża, Leon XIII ciesząc się bardzo z postępu misji i z rozwoju
domów salezjańskich w Europie i Ameryce, tak wyrzekł: Ksiądz Bosko w sposób
widoczny wspiera was i ochrania z nieba. Módlcie się do niego, a będzie was nadal
otaczał swoją pomocą i opieką. On był świętym. Naśladujcie jego wielkie cnoty.
Jeśli Bonawentura w czasie pisania życiorysu swego serafickiego ojca był
świętym opisującym życie drugiego świętego, to ks. Rua, spędzając tyle lat razem
z Księdzem Bosko, był świętym, który żył życiem drugiego świętego; ponieważ jeden
kształtował się na drugim z drobiazgową troskliwością przywiązanego i oddanego
ucznia, tak iż można powiedzieć: „Conglutinata est anima eius animae illius - Duszą
swoją przylgnął do jego duszy”. Nie znajdzie się nikt, kto by miał powagę księdza Rua
w ocenie świętości Księdza Bosko, chociażby dlatego, że ks. Rua sam jest świętym.
Dwa świadectwa wydają się nam pierwszorzędnej wagi dla naszego celu. Pierwsze
dotyczy jego osobistego uczucia. „Jeśli chodzi o mnie, mówi, mogę oświadczyć
i rzeczywiście oświadczam, że im więcej (585) rozważałem i rozważam życie Księdza
Bosko, jego cnoty, cudowne zdarzenia zdziałane za jego pośrednictwem, wokół niego
i dla jego korzyści, tym bardziej wzmagała się i wzmaga we mnie pewność
i wewnętrzne przekonanie o jego świętości”.
Drugie świadectwo odsłania nam, jak ks. Rua oceniał kształtowanie się
i przejawy świętości Sługi Bożego. „W sprawie cnót praktykowanych przez Księdza
Bosko w ciągu życia uderzyło mnie, że wypełniał je zawsze w heroiczny sposób;
pomimo to uważam za stosowne dołączyć, że widziałem go do tego stopnia stałym
w praktykowaniu tychże cnót, iż rzec by można, wzrastał w nich w miarę lat, nie
oziębiając się nigdy w gorliwości. Jego postępu w cnotach nie mogę inaczej określić,
jak porównując go do słońca, które wzniosło się stopniowo nad widnokręgiem i zaszło
z widowni świata w pełne południe”.
Ks. Rua towarzyszył Księdzu Bosko w trzech ważnych podróżach: do Paryża,
do Barcelony i do Rzymu. O pierwszej mówi: „W Paryżu, gdzie spędziłem z nim
prawie miesiąc, mogłem stwierdzić, iż nie były przesadnymi sprawozdania złożone mi
415

42.6 Page 416

▲back to top


przez współbraci, którzy mu towarzyszyli do innych miast”. I przypomniawszy
ogólnikowo o tym, co zaszło w wielkiej stolicy francuskiej, kończył: „Byłem
zdziwiony, że Ksiądz Bosko, który nigdy nie był w tym mieście, jako obcokrajowiec
wśród narodu podówczas wrogiego Włochom, odbierał tyle dowodów czci i nie
mogłem przypisać tego niczemu innemu, jak tylko wysokiemu pojęciu o jego
dobroczynności i świętości”.
Odnośnie do Barcelony, ks. Rua opisuje napięcie, jakie okazywał naród,
oczekując na osobę, której sława świętości już wcześniej tam dotarła. Nie tylko prosty
ludek niecierpliwie pragnął zobaczyć Księdza Boso, aby go prosić o modlitwy
i błogosławieństwo, lecz także szlachta, pisarze i biskupi. Po tym oświadczeniu
powtarza: „Jedynie sława świętości mogła w ruch wprawić tylu ludzi”.
Do Rzymu ks. Rua jeździł ze Sługą Bożym kilka razy, lecz szerzej (586)
rozwodził się osobliwie nad ostatnią podróżą. „Ja, mówi, towarzyszyłem mu kilka razy
do Rzymu i byłem świadkiem wielkiego szacunku i czci, jakimi go otaczano.
Najwięcej zadziwiało, że ten entuzjazm zamiast maleć, zwiększał się coraz bardziej.
W roku 1887 nie tylko poszczególne osoby lub rodziny ubiegały się o jego
błogosławieństwo, lecz i zgromadzenia zakonne, seminaria, stowarzyszenia,
pociągnięte sławą jego świętości, przychodziły do niego, poczytując sobie za
szczęście, iż mogły go widzieć, prosić o modlitwy i otrzymać jego błogosławieństwo”.
Ks. Rua przypomina dwa szczegóły w związku z Leonem XIII, jeden za życia,
drugi po śmierci Księdza Bosko. Kiedy chodziło o załagodzenie znanych rozbieżności
między Księdzem Bosko i arcybiskupem turyńskim, chociaż przedstawiono Księdzu
Bosko bardzo twarde warunki, Jego Świątobliwości rzekł do obecnych: Ksiądz Bosko
jest świętym i nie omieszka zgodzić się na nie. Po śmierci Sługi Bożego, w czasie
posłuchania udzielonego księdzu Rua Papież trzykrotnie określił Księdza Bosko
imieniem świętego, nazywając następcę szczęśliwym dlatego, że jest następcą po
świętym.
Ks. Rua szkicuje również rozwój nabożeństwa do Księdza Bosko po jego
śmierci, podkreślając, że rozszerzyło się ono pomimo, iż nigdy nie ogłaszano łask
uzyskanych za jego wstawiennictwem. „To świadczy, wnioskuje ks. Rua, jak bardzo
wśród narodów przyjęło się prywatne nabożeństwo do Sługi Bożego na skutek
wielkiej ilości łask, otrzymanych w każdym miejscu. Tak więc, moim zdaniem,
nabożeństwo do Sługi Bożego jest nie tylko powszechne i zakorzenione, lecz także
miłe Panu Bogu, któremu spodobało się za jego pośrednictwem okazać blask swojej
względem ludzi dobroci”.
Po wszystkim, cośmy przytoczyli, niejeden chętnie zechciałby poznać, jakimi
uczuciami był przejęty Ksiądz Bosko wobec tylu oznak podziwu i szacunku. Podobna
ciekawość nęciła powiernika Świętego, Oblata Najświętszej Panny Maryi, Ojca
Giordano, który zapytał o to samego Księdza Bosko. Pewnego razu, jak zeznaje ks.
Dalmazzo, który zaczerpnął (587) tę wiadomość od wspomnianego Oblata, Ojciec
Giordano, w podróży ze Sługą Bożym do Genui tak go zagadnął: Księże Bosko,
proszę mi wyznać prawdę. Na widok dokonywanych przez siebie tylu
416

42.7 Page 417

▲back to top


nadzwyczajnych rzeczy, tylu wzniesionych zakładów i takiego szacunku i czci ze
strony wszystkich, którzy nazywają Księdza nawet świętym, co Ksiądz powie sam
o sobie? Niepodobna nie doznać w tym choćby trochę upodobania. Co Ksiądz na to?
Sługa Boży skupił się na chwilę i podniósłszy oczy ku niebu odrzekł: Wierzę,
że gdyby Pan Bóg znalazł narzędzie lichsze i słabsze ode mnie, byłby się nim posłużył
dla dokonania dzieł swoich. Inną szczelinę, pozwalającą na wglądniecie w jego ducha,
otwierają nam następujące słowa, wypowiedziane przez niego w roku 1886 do ks.
Marenco: Gdybym posiadał sto razy więcej wiary, byłbym zdziałał sto razy więcej od
tego, co zdziałałem. W swojej więc osobie nie widział nic innego, jak tylko nędzne
narzędzie w ręku Wszechmocnego Boga, a w swoim dziele nie badał na istotę
Opatrzności, lecz na ludzkie braki, aby sobie przypisać ich winę.
Oto przeświadczenie znamienne u świętych i to właśnie przeświadczenie jest
kamieniem probierczym prawdziwej świętości.
417

42.8 Page 418

▲back to top


(588) R O Z D Z I A Ł XXIX
Świadectwo cudów.
Głos publiczny, nazywający Księdza Bosko już za życia cudotwórcą, nie
zaprzestał i po śmierci ogłaszać go za wielkiego działacza cudów. Lud katolicki wie
dobrze, że cuda działa Pan Bóg; lecz prosta, pospolita umysłowość, choć nie
zapoznaje pierwszej przyczyny faktów cudownych, lubi zatrzymywać się na drugiej,
jako najbliższej i uważanej za „conditio sine qua non - warunek nieodzowny” zjawiska
nadprzyrodzonego, tj. na skuteczności pośrednictwa.
Wiele było dotychczas łask nadzwyczajnych, jak niespodziewane uzdrowienia,
osobliwe nawrócenia, rozwiązywanie najbardziej zawiłych trudności, uzyskanych za
pośrednictwem Księdza Bosko i to nie tylko we Włoszech, ale nieomal w każdym
zakątku ziemi. Łaski przypisywane jego orędownictwu w pierwszych miesiącach po
jego zejściu ze świata, wydają się nam tak ściśle związanymi z życiorysem Sługi
Bożego, iż nie możemy ich pominąć przynajmniej przy końcu naszej pracy.
Jednakowoż spośród wielu wybierzemy tylko niektóre, co najwyżej osiemnaście, nie
wykraczając poza pierwszą rocznicę śmierci.
Naturalnie, że do opowiadanych wypadków nie zamierzamy przywiązywać
wiary wyższej niż ludzką, opartej jednak na świadectwach wykluczających zbytnią
łatwowierność. Opuścimy wszakże przytaczanie lub załączanie dokumentów,
zapewniając czytelników, iż przechowują się one (589) rzeczywiście w naszych
archiwach i każdy z osobna badaliśmy szczegółowo.
Nadzwyczajne zdarzenia zaczęły się, rzec można, w chwili, gdy Sługa Boży
oddał duszę Stwórcy. Istnieją dwa znaczniejsze i stwierdzone wypadki tego rodzaju.
Pierwszy zaszedł w Piemoncie, drugi we Francji.
Rodzina hrabiostwa Cravosio była jednym z licznych arystokratycznych
domów turyńskich, które przyjmowały Księdza Bosko zawsze z otwartymi
ramionami423. Córka Róża, która tyle razy za młodu spotykała go w swoim domu,
wstąpiła do Sióstr Dominikanek w Mondowi-Carassone, przyjmując imię Filomeny.
Jako przełożona klasztoru w Garessio, w czasie choroby Księdza Bosko wiele
cierpiała w skutek duchowych rozterek i niedomagań fizycznych; dlatego napisała do
matki z prośbą, by uzyskała dla niej błogosławieństwo Sługi Bożego. Lecz ze
zrozumiałych powodów nie otrzymała odpowiedzi. Otóż 31 stycznia 1888 r. przed
świtem, po nocy spędzonej bez odpoczynku, zdrzemnęła się lekko i we śnie ukazał się
423 Por. Lemoyne: M. B. tom VI, str. 247 i 262.
418

42.9 Page 419

▲back to top


jej Ksiądz Bosko w postawie stojącej u łóżka, ze zwykłą peleryną podwiniętą pod
rękę, z kapeluszem w prawej dłoni, o wyglądzie młodzieńczym, wesołym i żwawym,
jak właśnie widywała go zwykle w rodzinie za lat dziecięcych. O Księże Bosko,
zawołała na ten widok. Czy moja matka mówiła Księdzu o mnie? Czuję się tak słabą
i rozgoryczoną, że nie jestem już w stanie zrobić nic dobrego.
Wiem, odparł, że twoja matka miała przybyć, lecz nie mogła. Proszę zważyć,
że kiedy byłem na tym świecie, niewiele umiałem zdziałać dla ciebie i dla twej
rodziny; lecz teraz, skoro jestem w niebie, mogę uczynić o wiele więcej i pragnę
zrobić to, co było niemożliwe wówczas, gdy byłem tak bardzo zajęty troską o swoich
chłopców i zakłady.
Jeśli tak, podjęła Siostra, to proszę mi uzyskać u Boga zdrowie (590) i siły oraz
rozpalić moje serce, abym mogła biec drogami Pańskimi, zdziałać wiele dobrego,
podobnie jak Ksiądz i dostać się do nieba.
Czyż Siostra nie czuje, że ma się doskonale i że jej serce jest pełne dobrej woli?
Proszę wstać; Pan Bóg jest z Siostrą.
Na te słowa obudziła się. Z choroby nie pozostało ani śladu, a w miejsce
czarnych, smutnych myśli wstąpiła do serca wielka ufność w Opatrzność Bożą.
Upojona radością i pełna wdzięczności wstała i zeszła do kaplicy dla podziękowania
Panu Bogu. Dopiero wówczas spostrzegła się, że miała senne widzenie.
Wielkie było zdumienie Sióstr, kiedy ją zobaczyły między sobą; zaledwie
skończyły praktyki pobożne, otoczyły ją dookoła i zapytywały, jakim cudem zdołał
powstać z łóżka i znaleźć dość siły na zejście do kościoła oraz jak się w tej chwili
czuje... Z całą prostotą opowiedziała o zjawieniu się Księdza Bosko. Na wieść,
że Ksiądz Bosko już nie żyje, Siostry zawahały się, ponieważ ostatnio otrzymane
wiadomości donosiły o poprawie jego zdrowia. Wkrótce jednak dowiedziały się,
że Sługa Boży zmarł rzeczywiście tegoż rana o godz. 445 424.
Coś podobnego zdarzyło się we Francji. Ks. Tropheine, proboszcz z Sènas,
diecezji Arras, utrzymywał listowne stosunku z Księdzem Bosko. Ostatni raz pisał mu
z pokornym naleganiem, aby swoimi modlitwami uprosił nawrócenie chorego Rektora
Akademii z Aix. Przykro było dobrym osobom, że człowiek tak wielkiej powagi,
w obliczu śmierci odmawiał przyjęcia św. Sakramentów, skutkiem czego nie dałoby
się uniknąć zgorszenia z powodu cywilnego pogrzebu. Sługa Boży polecił
odpowiedzieć: „Drogi Księże Proboszczu! Proszę nie tracić ufności. Za trzy dni
uzyska Ksiądz upragnioną łaskę”. Wczesnym rankiem dnia oznaczonego proboszcz
widzi nagle, że jego pokój zalewa się światłem i w otoczeniu ognistej kuli ukazuje się
Ksiądz Bosko, który mu (591) błogosławi i rzecze: „Vous ètes exaucè - Ksiądz został
wysłuchany”. W dwa dni później dowiedział się z dzienników o dacie i godzinie
śmierci; równocześnie otrzymał list zawiadamiający, że istotnie jego modlitwy
odniosły pełny skutek. Okazało się, że dzień i godzina zjawienia odpowiadały:
31 stycznia, godz. 445.
424 Siostra Filomena, wybrana później Zastępczynią Przełożonej Domu Macierzystego, zmarła tamże w kwietniu 1905 roku.
419

42.10 Page 420

▲back to top


Dwa wypadki godne szczególnej uwagi zaszły 1 lutego przy zwłokach Księdza
Bosko, wystawionych na publiczny widok w kościele wewnętrznym św. Franciszka
Salezego.
Wspomnieliśmy, że między młodzieniaszkami Oratorium, którzy w roku 1888
złożyli Panu Bogu ofiarę z życia dla zachowania Księdza Bosko, widniało na drugim
miejscu nazwisko Alojzego Orione. Wówczas jako wychowanek, a dziś (1936 r.)
Czcigodny już ks. Orione lubi opowiadać o ciekawym wypadku, jaki mu się zdarzył
w ów dzień 1 lutego. Razem z innymi kolegami był wyznaczony do odbierania
różnych przedmiotów od tłumu, dotykania nimi ciała Księdza Bosko i zawracania ich
właścicielom. Wtem jakby pod wpływem nagłego natchnienia biegnie do jadalni
salezjanów odległej o kilkanaście kroków od kościoła, chwyta wielki i ostry nóż
i zaczyna krajać długą, cienką bułkę na drobne kawałki, z których zamierzał
sporządzić pigułki, dotknąć nimi świętych szczątków, część zatrzymać dla siebie,
a resztę porozdawać. Lecz nierozważny pośpiech, z jakim przystąpił do roboty,
zakończył się nieszczęśliwie; albowiem za pierwszym ruchem rozciął sobie pionowo
wskazujący palec prawej ręki (Ks. Orione jest mańkutem). Niepokojąca myśl
owładnęła nim w tej chwili: bez tego palca nie mógłby zostać kapłanem, co było
najpiękniejszym marzeniem jego serca. Co robić? Owija więc w chusteczkę i ściska,
jak można najlepiej, biedny palec i podtrzymując go drugą ręką biegnie do trumny
Sługi Bożego. Tam z żywą wiarą przytyka krwawiący palec do ręki Księdza Bosko.
Po dotknięciu rana goi się w mgnieniu oka. Ilekroć ks. Orione opowiada o tym
wypadku, wydaje mu się, że widzi jeszcze krople krwi swojej, czerwieniejącą na
czystej ręce zmarłego, a równocześnie pokazuje pozostałą bliznę (592) i twierdzi,
że prawym palcem wskazującym posługuje się jak dawniej, bez żadnej trudności425.
Inne natychmiastowe uzdrowienie zdarzyło się w tym samym dniu i miejscu.
Dnia 24 stycznia 1888 roku słynny lekarz turyński, prof. Wawrzyniec Bruno pisał do
doktora Augustyna Santanera, leczącego panią Henrykę Grimaldi z Asti: „Widziałam
kilka dni temu naszą młodą i zacną chorą i utwierdziłem się w podejrzeniu, jakie
wyraziłem za pierwszym razem, że nieomylnie mamy tu do czynienia z naroślą
w żywocie lub po jego lewej stronie, dosięgła już niebezpiecznych rozmiarów, bo
oddaloną niewiele więcej niż na długość palca od pępowiny.
Po szczegółowym opisie choroby kończy słowami, że „byłoby już bardzo wiele,
gdyby narośl przestała się powiększać i zagrażać, jeśli nie zdrowiu, to przynajmniej
życiu” i że niestety nadejdzie dzień, w którym siłą rzeczy trzeba będzie „pomyśleć
o niezmiernie ciężkim zabiegu otwarcia jamy brzusznej”. Lecz czego nie mogła
wiedza, dokazała wiara. Chorej, zmieszanej z nielicznym tłumem tych, co jak fale
popędzane falami przesuwali się przed martwymi szczątkami Księdza Bosko, udało
się dotknąć zwłok i nagle opanowało ją poczucie ulgi: była uzdrowiona!
425 Powyższy wypadek ogłosił w Rzymie Orionista ks. Garbarino w „Bollettino Parocchiale - w Wieściach z Parafii
Wszystkich Świętych” w numerze z grudnia 1926 roku.
420

43 Pages 421-430

▲back to top


43.1 Page 421

▲back to top


Sędziowie w procesie beatyfikacyjnym Sługi Bożego nie poddali badaniu tego
niezwykłego uzdrowienia, ponieważ wówczas rodzina nie była w stanie dostarczyć
dokumentów z orzeczeniem profesora Bruno.
W dniach bezustannego napływu ludzi do Oratorium celem zobaczenia
zmarłego Księdza Bosko, pewna pani z Turynu, niejaka Józefa Chiesa, miała sen,
który nie przedstawiałby dla nas większej wartości, gdyby go rzeczywistość nie
dokładnie potwierdziła. Między czwartym a dwunastym rokiem życia biedaczka
upadla aż czterokrotnie: za pierwszym razem zwichnęła nogę, następnie złamała ją
sobie trzy razy (593) z rzędu tak, że przez 18 lat musiała chodzić o kulach, a przez
dwa lata o lasce. Za radą Córek Maryi Wspomożycielki pomodliła się do Księdza
Bosko o uzyskanie zupełnej władzy w nodze. Pewnej nocy we śnie doznała wrażenia,
że znajduje się wśród tłumów odwiedzających zwłoki Księdza Bosko w kościele św.
Franciszka Salezego i że Sługa Boży podnosząc swe ramię wyrzekł: Upadniesz
jeszcze jeden raz, lecz potem wyzdrowiejesz. Przebudziła się przestraszona, lecz pełna
nadziei tak, że chociaż lekarze dla uwolnienia jej od dotkliwych boleści doradzali
operację, nigdy nie chciała się na to zgodzić. Istotnie upadła po raz piąty i staczając się
po schodach doznała podwójnego złamania tego samego członka. Cztery długie
miesiące przeleżała w łóżku; następnie po odprawieniu nowenny do Kisędza Bosko
odzyskała zupełną władzę w nieszczęśliwej nodze i mogła chodzić doskonale bez
żadnej podpory.
Również następujący wypadek zdarzył się w kilka dni po śmierci Księdza
Bosko. Pan Jozue Collina z Tossignano, w obwodzie Imola, od roku 1881 cierpiał co
15 lub 20 dni na ataki padaczki, powtarzające się niekiedy dwa lub trzy razy w tym
samym dniu. Oddał się pod opiekę lekarzy - znawców, stosował przepisane zabiegi,
lecz wszystko bezskutecznie. Choroba powalała go gdziekolwiek, bez najmniejszych
uprzednich oznak, pozwalających zapobiec niebezpiecznym upadkom. Kiedy jeszcze
wszędzie rozprawiano o śmierci Księdza Bosko i w obiegu rozpoczęły się ukazywać
obrazki z relikwiami z szat Sługi Bożego, również chory zdobył jedną taką relikwię
i włożył ją na siebie. Od tej chwili w dwóch krótkich odstępach doznał jeszcze dwóch
bardzo lekkich ataków, poprzedzonych ostrzegawczymi objawami; były to ostatnie
resztki choroby; rzeczywiście, mijały miesiące a dręcząca dolegliwość nie powróciła.
Po upływie dwóch pełnych lat uzdrowiony, nadesłał sprawozdanie o uzyskanej łasce,
potwierdzone przez świadków.
Około połowy lutego doświadczył skuteczności wstawiennictwa (594) Księdza
Bosko Paryżanin p. Baoul - Angel. Już od dwóch lat dokuczał mu w straszny sposób
uwiąd starczy. Wyczerpany zupełnie, po użyciu wszelkich środków i zabiegów zgodził
się na przepędzenie zimy w południowej Francji; zapewniano, że tamtejszy klimat go
pokrzepi; lecz na mieszkaniu w Cannes czuł się gorzej niż pierwotnie. Nie trawił, był
zmuszony spędzać w łóżku trzy do czterech dni w tygodniu, nie mógł chodzić
i rozmawiać bez zmęczenia; drażniła go obecność w pokoju nawet najdroższych osób.
W tym stanie rzeczy hrabina Wiktoria Balbo - Callori dnia 28 maja 1895 roku pisała
do ks. Rua: „Naturalne i pokrzepiające było przeświadczenie, że Pan Bóg powołując
421

43.2 Page 422

▲back to top


do siebie Czcigodnego Księdza Bosko nie omieszkał przeznaczyć mu godne miejsce
w niebie i że stamtąd jego wielki Sługa może wypraszać liczne łaski. Dlatego na
widok strapienia, w jakim znajdują się moi przyjaciele, wspomniałam natychmiast
o nich i w swym sercu prosiłam Boga, ażeby, jeśli chce wsławić swego Sługę,
natchnął ich myślą zwrócenia się do niego o łaskę zdrowia, którego odzyskanie było
już beznadziejne. Jednocześnie bez dołączenia żadnego słowa ze swej strony wysłałam
im numer „Kuriera Narodowego - Corriere Nazionale”, opisującego świętą śmierć
Księdza Bosko”. Gorące pragnienie hrabiny zostało wysłuchane do tego stopnia,
że sam chory zapragnął udać się do Turynu, aby się polecić opiece Księdza Bosko
u jego grobu.
Wyglądał tak wyczerpany, że przyjaciele turyńscy z ledwością go rozpoznali.
Każdego dnia dla odmówienia nowenny udawał się powozem na Valsalice.
W ostatnim dniu poprosił księdza Rua o odprawienie mszy św. przy prywatnym
ołtarzu Sługi Bożego. Podczas niej wraz z żoną bardzo nabożnie przyjął Komunię św.,
po czym zapragnął spożyć posiłek.
Staruszek wypił kawę i mleko z masłem, czego od dłuższego czasu
bezwarunkowo nie mógł czynić. W miarę, jak się pokrzepiał, doznawał (595)
wrażenia, że czuje się coraz lepiej. Chętnie przyjął zaproszenie na obiad razem
z Przełożonymi Kapituły, gdzie zadowolił się zwykłymi pokarmami. Krótko mówiąc
był zupełnie uzdrowiony.
Kiedy po kilku dniach powrócił do Paryża i przedstawił się kardynałowi
Richard’owi, potwierdził z radością to, co mu powiedział dostojny Purpurat, że tylko
Ksiądz Bosko był w stanie go uleczyć. Doktor, który starał się go odwieść od zamiaru
wyjazdu do Turynu, widząc go pełnym krzepkości, prawie, że nie chciał wierzyć
samemu sobie. W końcu oświadczył: Nie przeczę, że pan czuje się dobrze, lecz
choroba powróci za pięć lub sześć miesięcy. Podczas pobytu na wsi w Burgundii p.
Raoul - Angel spotkał swego przyjaciela, sławnego Ojca Monsabrè, który na widok
zaszłej zmiany wzruszył się do tego stopnia, że przy wyrazach swej radości nie mógł
się od łez powstrzymać. Od tego czasu ponawiał corocznie pielgrzymkę do grobu
Księdza Bosko i nie przestawał wspierać jego dzieła. W roku 1894 przyprowadził
również swego syna, do którego wyrzekł wobec Przełożonych Salezjańskich: Jeśli
masz jeszcze ojca, zawdzięczasz to Księdzu Bosko.
W tym samym miesiącu lutym spotykamy wzmiankę o dwóch łaskach - jednej
doczesnej, drugiej duchowej - jakich doznała jedna i ta sama rodzina. Pani Nicoletta
Morando z Genui, wdowa po Carpim, zamieszkała w parafii św. Fruktuoza, dnia 15
sierpnia 1887 r. spadła z niskiego, metrowego murka i odniosła wskutek tego dość
ciężkie, wewnętrzne obrażenia, które nie pozwalały jej leżeć, a tym mniej znosić trudy
zwyczajnych, domowych zajęć. W takim stanie przetrwała sześć miesięcy, lecząc się
wedle możności własnymi zabiegami. Dowiedziała się bowiem od doktora, że chodzi
tu o chorobę wewnętrzną, lecz za żadną cenę nie chciała się oddać pod opiekę lekarzy.
Natomiast w połowie lutego postanowiła zwrócić się do znanego sobie Księdza Bosko,
który już od 15 dni przeszedł do lepszego życia. Poleciła mu się z największą
422

43.3 Page 423

▲back to top


pobożnością. Następnej nocy po raz pierwszy zdołała zasnąć (596) w łóżku, odpoczęła
doskonale i miała sen o Księdzu Bosko. Z nadejściem godziny wstania nie odczuwała
już żadnego bólu, tak że bez trudu oddała się dawnym, nawet ciężkim zajęciom
domowym. Od tej pory nie doznała więcej tego rodzaju dolegliwości.
Jej czterdziestodwuletni brat pracował w porcie genueńskim. Pewnego razu na
okręcie spadła mu na plecy olbrzymia paka bawełny, która o mało, że go nie
zmiażdżyła. Lekarze w szpitalu uznali jego stan za bardzo groźny i pozostawiali
niewiele nadziei utrzymania go przy życiu. Z całą oględnością podsunięto choremu
myśl o św. Sakramentach, ale nadaremno, gdyż od wielu lat żywił wstręt do praktyk
religijnych. Siostra, Ojciec kapucyn - kapelan szpitalny oraz inni krewni usiłowali
przekonać chorego, lecz ten nie chciał o niczym słyszeć. Zrozpaczona siostra poleciła
się gorąco Księdzu Bosko, by skruszył serce nieszczęśliwego. Modliła się przez całą
sobotę 9 czerwca, a jeszcze bardziej nazajutrz. W końcu łaska zwyciężyła. W niedzielę
wieczorem umierający samorzutnie odbył spowiedź, a rano dnia następnego wyraził
siostrze całe swe wewnętrzne zadowolenie i wkrótce potem wyzionął ducha wśród
oznak szczerego żalu.
Jeszcze głośniejsze uzdrowienie, jakie zdarzyło się w marcu 1888 roku,
przenosi nas znowu do Francji. W miejscowości Versoul, diecezji Besancon, Siostra
Maria Konstantyna Vorbe, Szarytka, licząca 36 lat, żyła od 8 miesięcy w opłakania
godnym stanie. Jeden lub może nawet kilka wrzodów żołądkowych były powodem
krwawych wymiotów, ograniczając posiłek biedaczki tylko do mleka. Oddech jej
wydzielał woń nieznośną; w lewym boku doznawała tak dotkliwych boleści, że dla nie
powiększania sobie cierpień musiała trzymać rękę nieruchomo.
Otóż w marcu 1888 r. niejaka pani Roussin poradziła jej odprawić nowennę do
Księdza Bosko. Wszystkie Siostry połączyły się z nią w modlitwie. Lecz zamiast
poprawy, stale się pogarszało. W siódmym dniu (597) wydawała się raczej umarłą niż
żywą. Doktor przy oglądaniu jej zbolałego boku spostrzegł obrazek z podobizną
i podpisem Księdza Bosko, przyłożony do cierpiącego miejsca przez chorą, która
odezwała się w te słowa: Jutro wyzdrowieję, powstanę i posilę się chlebem. Na to
doktor z uśmiechem. Owszem, niech Siostra wstaje, jeśli ma ochotę, lecz nawet nie
myśli o jedzeniu chleba.
Spędziła dzień jak najgorzej, a w nocy trapiły ją okrutne męczarnie. Rankiem
ósmego dnia zdrzemnęła się na pół godziny, gdy oto o godz. 4.30 budzi się spokojnie
i z wrażeniem, że wszelkie dolegliwości ustąpiły; istotnie obraca się bez trudu
w łóżku, nie doznaje już kłucia w boku i odczuwa jedynie wielką słabość w nogach.
Wzywa pielęgniarkę i oświadcza, że jest uzdrowioną. Wkrótce cały dom zerwał się na
równe nogi. Za pozwoleniem przełożonej Siostra Konstantyna opuszcza łoże boleści,
sama się ubiera, wchodzi do jadalni, gdzie wśród zdumienia wszystkich Sióstr
spożywa ze spokojem śniadanie. Następnie udaje się do kaplicy na uroczystą Mszę
św., a nazajutrz z całym klasztorem bierze udział w pielgrzymce do cudownego
miejsca położonego na jednym z okolicznych pagórków.
423

43.4 Page 424

▲back to top


Kiedy poproszono lekarza, znającego dokładnie poprzedni przebieg choroby,
o złożenie na piśmie swojego oświadczenia, ten wymówił się pod pozorem, że chociaż
nie może wytłumaczyć zdarzenia, jednakowo pragnie zaczekać, aby zobaczyć, co się
stanie z Siostrą za pięć lat. Ks. Rua, który otrzymał sprawozdanie o wypadku od
miejscowego kapelana księdza Izydora Matthieu, profesora filozofii w seminarium
w Vesoul oraz od przełożonej zakonnej, został również powiadomiony o słowach
lekarza. Otóż, mając zamiar jako świadek w procesie wspomnieć również o tym
uzdrowieniu, napisał do przełożonej, Siostry Fulgencji, z prośbą o wieści dotyczące
Siostry Konstantyny. Przełożona odpowiedziała 12 czerwca 1895 r.:
„Uprzywilejowana przez dobrego Ojca Księdza Bosko Siostra Konstantyna przebywa
jeszcze tutaj w Vesoul i czuje się doskonale. Od chwili uzdrowienia nie doznała więcej
nawrotu choroby, (598) owszem, w miejsce dawnej słabości i wycieńczenia wstąpiło
w nią nowe, kwitnące życie”.
Również Sardynia widnieje w szeregu łask otrzymanych w pierwszych
miesiącach po śmierci Księdza Bosko. Ks. Józef Manai, rektor kościoła w Zerfaliu,
w diecezji Oristano, cierpiał od lat na jęczmień w kącie lewego oka, który co pewien
czas nabrzmiewał i powodował silne łzawienie, nie pozwalając na dokładne
rozróżnienie przedmiotów. Dzielni lekarze wiązali nadzieję jego wyzdrowienia
jedynie z bolesną operacją, która przez kilka miesięcy nie pozwoliłaby cierpiącemu na
odprawianie Mszy św. Chory jako Pomocnik Salezjański poprosił w Oratorium
o jeden ze zwykłych kawałków odzieży używanej przez Księdza Bosko w czasie
ostatniej choroby. Po otrzymaniu relikwii w miesiącu kwietniu taką wzniósł prośbę do
Księdza Bosko: O Ojcze, Księże Bosko! Wierzę mocno, że jesteś w niebie, a jeśli tak
jest rzeczywiście, spraw, aby moja dolegliwość znikła możliwie jak najrychlej.
Odmówiwszy modlitwę chwycił relikwię i przytknął ją do chorego oka. W jednej
chwili spuchnięcie i jęczmień ustąpiły bez najmniejszego śladu.
W jesieni 1888 r. Ksiądz Bosko przyniósł błogosławieństwo do Domu
Macierzystego Córek Maryi Wspomożycielki w Nizza Monferrato. Wypadek czarnej
dyfterii jest zawsze rzeczą budzącą postrach w Zgromadzeniu, gdzie przebywa kilka
setek wychowanic. Ta straszna choroba dotknęła Siostrę Józefę Camusso tuż przed
nastaniem zimy. Gdyby o wypadku dowiedziały się władze cywilne, musiałyby
z obowiązku zarządzić natychmiastowe zamknięcie zakładu. W tak ciężkim strapieniu
pełne wiary Przełożone wzięły chusteczkę używaną niegdyś przez Księdza Bosko
i obwiązały nią szyję chorej; potem matka Zastępczyni sporządziła ze skrawka płótna
sługi Bożego małą gałkę, zwilżyła ją w wodzie i włożyła do gardła chorej. Lekarz,
który tego samego dnia uznał Siostrę (599) za niechybnie straconą, nazajutrz
zdumiony nagłą zmianą oświadczył, że jest to prawdziwy cud. W kilka dni później, jak
gdyby nic nie było zaszło, Siostra Józefa powróciła do codziennego życia.
To, co się zdarzyło w Portugalii 8 grudnia 1888 r. nie jest zwykłym cudem, ale
cudem nad cudami, jak go określił półtora roku później Prefekt Św. Kongregacji
Obrządków, kard. Aloysi Masella. Siostra Maria Józefa Alvez z Castro, z zakonu
Doroteuszek, zamieszkująca w kolegium w Covilla, diecezji Guarda, zachorowała
424

43.5 Page 425

▲back to top


obłożnie w miesiącu marcu. Badanie lekarskie stwierdziło gruźlicę płucną. Od
września chora była tak wycieńczona, że nie mogła się nawet podnieść i usiąść na
łóżku. Jej spowiednik nadzwyczajny, jezuita Ojciec Mikołaj Rodriguez, który widział
ją wówczas kilka razy, pisze, że wyglądała jak szkielet. Pewnego dnia wspomniany
Ojciec przyniósł jej relikwie Księdza Bosko. W chwili całowania relikwii cierpiąca
poczuła wstępującą w serce nadzieję i doznała wewnętrznej, tajemniczej pociechy.
Dnia 22 listopada rozpoczęła nowennę do Matki Boskiej Niepokalanej, ażeby
za przyczyną Księdza Bosko przywróciła jej zdrowie. W nocy po piątym dniu zasnęła,
co się jej nie zdarzyło od dłuższego czasu i w śnie zdawało się jej, że ktoś klepie ją
w ramię i woła po imieniu. Ocknęła się przerażona; lecz wnet, nie zdając sobie sprawy
z tego, co zaszło, zemdlała. Jak długo była nieprzytomna nigdy nie umiała sobie zdać
z tego sprawy. Wszelako przypominała sobie, że w tym stanie ujrzała Księdza Bosko,
który jej powiedział: Chciałbym spełnić to, o co mnie prosisz, lecz nie mogę,
ponieważ Matka Boża nie jest z ciebie zadowolona. Jednakowo nie trać otuchy; ja ci
dopomogę. To rzekłszy, znikł.
Dla jasnego pojęcia przyczyny tego słodkiego napomnienia należy wziąć pod
uwagę pewne wynurzenie Siostry, dotyczące okresu poprzedzającego chorobę.
„Zdawało mi się, pisze, że żyłam w wielkiej oziębłości, gdyż popadałam często
w usterki poważne, o ile chodzi o zakonnicę. W dniu 11 kwietnia przystąpiłam do
spowiedzi, lecz ku wielkiemu (600) zdziwieniu spostrzegłam, że spowiednik obszedł
się ze mną bardzo szorstko, co zniechęciło mnie niemało”.
Gdy następnej nocy po widzeniu leżała bezsennie w łóżku, nagle traci zmysły
i wpada w omdlenie. Otóż ukazuje się jej Niepokalana Dziewica wraz z Księdzem
Bosko, który na kolanach prosił Najświętszą Panienkę o przebaczenie dla zakonnicy,
zaznaczając, że na przyszłość będzie wypełniała swoje postanowienia. Na to Matka
Boska odezwała się do siostry: Jeśli się poprawisz, nie opuszczę ciebie. Zjawisko
trwało krótko i zalało jej duszę falą radości.
W dniu 29 listopada z niezwykłą pobożnością rozpoczęła drugą nowennę do
święta Niepokalanego Poczęcia. W czwartym i piątym dniu miała nowe odwiedziny
Najświętszej Maryi Panny i Księdza Bosko. Matka Najświętsza tak ją zapewniła: Jeśli
przyrzekniesz służyć mi z wielką gorliwością i być wierniejszą mojemu Boskiemu
Synowi, wówczas w dniu mego święta odzyskasz utracone zdrowie. Tymczasem stan
jej budził coraz poważniejsze obawy. W trzech następnych dniach dręczące ją już
najpierw spluwania krwią stało się o wiele cięższym i groźniejszym; wyrzucona krew
wydawała woń zaraźliwą.
Pomimo pogorszenia chora z ufnością oczekiwała dnia 8 grudnia. W wigilię
miała bardzo wysoką gorączkę. W święto od godz. 300 do 400 zdawało się, że wypluje
całe płuca. Potem nieco się uspokoiła i zasnęła na chwilę. Aż tu słyszy dobrze jej
znany głos Księdza Bosko, który obudziwszy ją oznajmia pocieszającą nowinę:
Wstań, jesteś uzdrowiona. Nie zapomnij o przyrzeczeniu. Siostra zerwała się z łóżka,
wyciągnęła się na ziemi i przetrwawszy tak przez parę minut stwierdziła, że nic jej już
nie dolega. Pomimo tego położyła się z powrotem, aby zaczekać na znak wspólnego
425

43.6 Page 426

▲back to top


wstania. O piątej godzinie ubrała się, zeszła do kaplicy i na klęczkach wysłuchała
dwóch Mszy św.; po czym w towarzystwie osłupiałych Sióstr udała się do jadalni,
gdzie z wielkim apetytem spożyła śniadanie.
Siostra Maria Józefa liczyła 26 lat, z nich prawie dziesięć w zakonie. Ojciec
jezuita, który powiadomiony o wydarzeniu pragnął (601) się przekonać osobiście,
zastał ją w jak najlepszym zdrowiu i zajętą obowiązkami. Ujrzał ją ponownie, jak
pisze, po ośmiu latach, zawsze w kwitnącym wyglądzie i pełną ruchliwości426.
Wypadki, o których obecnie zamierzamy opowiedzieć, z wyjątkiem jednego
zaszły lub zaczęły się w styczniu 1889 roku, tzn. pod koniec pierwszego roku od
śmierci Księdza Bosko.
Pani Joanna Setckwell, Angielka, zamężna za Renaudin’em z San Paulo
w Brazylii, cierpiąca już uprzednio na reumatyzm, nabawiła się w styczniu 1889 roku
kataru kiszek, który zaprowadził ją przed oblicze śmierci. Jej małżonek, dzielny lekarz
i wzorowy katolik, w przewidywaniu, że nie pożyje ponad 48 godzin, kazał wezwać
z kolegium salezjańskiego księdza Gastaldi, aby chorej udzielił Ostatniego
Namaszczenia. W czasie oczekiwania na jego przyjście p. Renaudin pod wpływem
rozważań, iż małżonka była zawsze wielką wielbicielką Księdza Bosko, pogrążył się
w pokornej modlitwie, po czym przyłożył jej do głowy kilka włosów i kawałek z sukni
Sługi Bożego. Skutek był tak nagły, że za nadejściem kapłana z Olejami Świętymi
cierpiąca była całkowicie wyleczona. Owszem, od tej chwili ustąpiły również bóle
reumatyczne, które, jak zeznaje mąż - lekarz, „są następstwem gorączki reumatycznej
i trwają zwykle bardzo długo”, równocześnie zniknął ból w prawym kolanie,
spowodowany chorobą sprzed 30 lat. W ten sposób Ksiądz Bosko wynagrodził dr
Renaudin za dobroczynne usługi, świadczone przez niego względem miejscowych
salezjanów.
W kolegium salezjańskim w Faenzy piętnastoletni młodzieniec Alojzy Piffari
wieczorem 24 stycznia 1889 roku zapadł na ciężkie zapalenie prawego płuca
i opłucnej. W piątym dniu dwaj doktorzy stwierdzili bardzo groźne objawy. Dlatego
dyrektor ks. Jan Chrzciciel Rinaldi wyciął skrawek z bielizny używanej przez Księdza
Bosko (602) w czasie ostatniej choroby i przyłożył do piersi chorego. Rano chłopiec
obudził się z wrażeniem, że jest zupełnie zdrowy. Rzeczywiście lekarz, którego
infirmarz o niczym nie uprzedził, na jego widok zdumiał się do tego stopnia, że chciał
się upewnić, czy istotnie był to ten sam wychowanek. Chłopiec czuł się tak dobrze,
iż w następną niedzielę dnia 5 lutego grał długo i kilkakrotnie w kapeli na męczącym
instrumencie, basie „be”, bez najmniejszej trudności lub następstw. Doktor Liverani
kończy swe orzeczenie z 13 lutego słowami: „Oświadczam, iż tak nagłe wyzdrowienie
jest wręcz przeciwne zwykłemu przebiegowi tej choroby”.
Siostra Elvira Lopez, Córka Maryi Wspomożycielki z Buenos Aires, cierpiała
na raka żołądkowego. Od 14 miesięcy, jak zwyczajnie bywa w ostatniej fazie tej
choroby, nie zatrzymywała już żadnych pokarmów, a od 8 miesięcy nie mogła strawić
426 Miejscowa Kuria Biskupia przeprowadziła o cudzie prawidłowy proces; lecz nie wiadomo, gdzie się zapodziały jego akty.
426

43.7 Page 427

▲back to top


nawet rosołu, który wymiotowała bezpośrednio po spożyciu. Z wielką trudnością
można jej było dać jeszcze cząsteczkę małej Hostii przy Komunii św. Kiedy
zrozumiała, że wszelkie ludzkie nadzieje zawiodły, postanowiła wezwać pomocy
Księdza Bosko przez rozpoczęcie nowenny. Ósmego dnia, w przeddzień rocznicy
śmierci Sługi Bożego, około południa wezwała dyrektorkę i oświadczyła: Matko,
jestem głodna! Niech mi Matka pozwoli zjeść tę brzoskwinię. Zjadła ją bez żadnych
niepożądanych następstw, potem dodała: Lecz to mi nie wystarcza. Jestem bardzo
głodna. Za czym udała się do jadalni, gdzie jej podano chleb, mięso, owoce, które ku
osłupieniu Sióstr spożyła z apetytem. Od tego dnia wróciła zupełnie do życia
wspólnego. „En la curation de esto caso, oświadczył lekarz dnia 20 kwietnia, ha
intervenido una fuerza subrenaturale - w wyleczeniu tego przypadku pośredniczyła siła
nadprzyrodzona”.
Przerywamy opis uzdrowień chorób fizycznych, by opowiedzieć o cudzie łaski
Bożej, zdziałanym za pośrednictwem Księdza Bosko. Chodzi tu o nieszczęśliwą
kobietę, która popadłszy w otchłań występku, oddała się nie tylko opłakania godnej
rozpuście i nieobyczajności, lecz (603) i najgorszym błędom przeciw wierze i religii,
tak iż posunęła się nawet do nienawiści względem Boga. Staczała się z przepaści
w przepaść, gdy oto pewnego dnia przeczytała przypadkiem w jakimś dzienniku
artykuł o Księdzu Bosko. Nagłe i tajemne uczucie sympatii do Sługi Bożego wstąpiło
w jej serce, tak iż zapragnęła za wszelką cenę poznać dokładnie jego życie. Sympatia
powoli przekształciła się w szacunek. Potem wywiązała się w jej duszy gwałtowna
walka między złem a dobrem; lecz pycha i wzgląd ludzki przykuwały ją do smutnej
przeszłości. Wszelako w skrytości serca prosiła Księdza Bosko, by jej dopomógł do
wyzwolenia się z sideł szatańskich. Dręczona wyrzutami, a jednak niezdolna do
zerwania zgubnych więzów, niejednokrotnie w pokoju wybuchała płaczem przed
obrazem Sługi Bożego: aż pewnego dnia zdobyła się na heroiczne postanowienie, by
przyszły styczeń przepędzić na pobożnych ćwiczeniach, obiecując Świętemu,
że w tym czasie nie popełni żadnego ciężkiego grzechu; przyrzekła poświęcić resztę
życia na popieranie jego dzieł, o ile odmieni jej serce. Prosiła go również o łaskę
spotkania się z kapłanem, który by, natchniony duchem jego miłości, umiał jej podać
ratowniczą rękę; za termin tych łask wyznaczyła ostatni dzień miesiąca.
Nadszedł już 28 stycznia, a grzesznica nie zdołała jeszcze znaleźć kapłana,
który by się zaopiekował jej duszą. Zniechęcona, lecz nie niezwyciężona, zwróciła się
do Księdza Bosko z ostatnim rozpaczliwym wezwaniem, gotowa do naprawienia
dawnych zgorszeń. W nocy na 29 stycznia miała pocieszający sen. Zdawało się jej,
że płynie łódką rzuconą na igraszkę fal rozszalałego morza. W chwili, gdy miała
zatonąć w odmętach, oto ukazuje się jej nieznany kapłan, który podaje jej dłoń
i przemawia głosem słodkim i łagodnym: Ufaj, córko; przyszedłem cię ocalić.
Chociaż wszyscy cię opuścili, ja ciebie nie opuszczę.
Trzeba zaznaczyć, że w ciągu miesiąca starała się zbliżyć do jakiegoś księdza
z Concepciòn; lecz wszyscy w grzeczny sposób wymówili się od wysłuchania jej
427

43.8 Page 428

▲back to top


w przekonaniu, że i tak nie będzie jej (604) można udzielić rozgrzeszenia z powodu
bliskich okazji do grzechu, w jakie jawnie była wplątana.
Obudziła się w wielkim podnieceniu. Przezwyciężając odruchowy wstręt,
odpychający ją od salezjanów, przyrzekła Księdzu Bosko, że chociażby kapłan,
którego widziała we śnie, był salezjaninem, uzna go za posłańca Niebios. Rankiem 30
stycznia wyszła z domu i skierowała się bezwiednie do zakładu salezjańskiego, gdzie
nigdy jeszcze nie była; lecz zastała bramę zamkniętą, ponieważ wszyscy znajdowali
się poza domem aż do wieczora. Wiedziona niby jakąś wyższą siłą, powróciła tam
nazajutrz. Zauważyła, że cały kościół był przybrany żałobnie; wkrótce zaczęła się
uroczysta Msza św. za zmarłych. Nie wiedziała, że była to rocznica śmierci Księdza
Bosko. Kiedy wyszła z nabożeństwa, uczuła się wewnętrznie całkowicie
przemienioną. Następnie dobroć i cierpliwość dyrektora, który właśnie okazał się
owym widzianym we śnie kapłanem, dokonały reszty, tak iż w stosunkowo krótkim
czasie przemiana dokonała się całkowicie i nieodwołalnie.
Cudem, który ze sposobu, w jaki się odbył, można by nazwać
zmartwychwstaniem, było przywrócenie zdrowia pani Marynie Cappa, małżonce
kupca Karola Dellavalle, zamieszkałego w Turynie. Od pięciu lat chora na raka
w żywocie. Po pierwszym roku choroby doktor Ramello, który ją zbadał dokładnie,
oświadczył jasno mężowi: Wasza żona jest nieuleczalnie chora. Dopóki będzie
możliwe przedłużenie jej życia, powinna leżeć w łóżku dla ulżenia sobie
w boleściach. Tenże lekarz natknął się pewnego razu na ks. Dalmazzo, który jako
spowiednik chorej udawał się z zakładu św. Jana Ewangelisty, ażeby ją odwiedzić;
w czasie rozmowy oświadczył: Niech ksiądz idzie pocieszyć tę zacną kobietę.
Potrzebuje bardziej pomocy księdza niż mojej. Sztuka i wiedza są tu już bezradne.
Mimo to, już zwykle w podobnych wypadkach, chora zwróciła się do specjalistów,
którzy jej przepisali pewne lekarstwa; jednak były to zabiegi tylko dla podtrzymania
sił i uśmierzenia boleści, a nie dla zwyciężenia zła, ponieważ, według wyraźnego
orzeczenia złożonego (605) na piśmie przez wspomnianego doktora w dniu 22 maja
1889 roku - „na taką chorobę nie ma środków zaradczych”.
Wydawało się w styczniu tegoż roku, że ciało cierpiącej, prawdziwie
wysuszone do skóry i kości, zaczyna się rozkładać. W tym beznadziejnym stanie jej
siostra, Wizytka z Genui, napisała do szwagra, aby polecono chorą błogosławionej
Marii Małgorzacie Alacoque, o której kanonizację wówczas zabiegano. Po
przeczytaniu listu lekarz odezwał się do pana Della Valle: Niech pan ślubuje i modli
się. Jeśliby chora wyzdrowiała, jestem gotów złożyć poświadczenie cudu; lecz
z pewnością Pan Bóg nie odwróci naturalnego biegu rzeczy. Mówił tak, ponieważ nie
wierzył w możliwość cudów.
Jednakże cud zdarzył się, ale za wstawiennictwem Księdza Bosko i to
w sposób zadziwiający. Pewnego razu odwiedziły cierpiącą Córki Maryi
Wspomożycielki, a przy odejściu zostawiły jej relikwię Sługi Bożego i zachęciły do
odprawienia nowenny. Za zezwoleniem męża rozpoczęła ją 31 stycznia, przykładając
równocześnie relikwię do chorego miejsca! Małżonek ze swojej strony przyrzekł,
428

43.9 Page 429

▲back to top


że jeśli wyzdrowieje, złoży 200 lir na dzieła Księdza Bosko i chociaż z przykrością,
nie będzie się więcej opierał wstąpieniu swej córeczki Antoniny do Córek Maryi
Wspomożycielki.
W pierwszym dniu nowenny nie zaszło nic szczególnego; owszem, 8 lutego
1889 roku, w ostatni dzień nowenny, chora czuła się tak źle, że postanowiono
przynieść jej Wiatyk. W czasie oczekiwania na przyjście Zbawiciela, który ją miał
pocieszyć, nie mogąc już wytrzymać z boleści, zwróciła się do córki: Podaj mi
fotografię Księdza Bosko. Zaledwie ją otrzymała, przycisnęła ją do ust, obdarowała
pocałunkami i modliła się głośno: Księże Bosko, uzdrów mnie. Zawsze cię broniłam,
kiedy nieprzyjaciele mówili źle o Tobie. Ocal mnie, jeśli możesz, a pozostanę ci
wierną przez całe życie.
Przyniesiono Wiatyk. Z wielkim zdumieniem wszystkich chora podniosła się
bez pomocy i usiadła na łóżku. Od jakże długiego czasu nie była w stanie zrobić
podobnego ruchu! Po Komunii św. nadszedł (606) doktor, zbadał ją przez chwilę, po
czym zwołał: Pani jest uleczona! Drwi sobie pani z nas lekarzy. Proszę odrzucić precz
te lekarstwa, bo są już niepotrzebne.
Istotnie wstała i posłała po krawcową, aby jej natychmiast uszyła nieodzowne
szaty, ponieważ poprzednie, jako zbędne, rozdano osobom potrzebującym. Dla
pewności mąż poprosił jeszcze o jedno badanie lekarskie, lecz nie stwierdzono
najmniejszego śladu owrzodzeń. Co więcej! Nogi, wcześniej zeschłe jak dwa kołki,
odzyskały dawny, pełny wygląd. W trzy dni później poszła pieszo do pobliskiego
kościoła św. Jana Ewangelisty; w czwartym dniu, również pieszo, odbyła pielgrzymkę
do grobu na Valsalice; w piątym wyjechała do Ligurii do krewnych. Po czterech
z górą latach pobytu w łóżku i po ośmiu miesiącach spędzonych bez posiłku chodziła
doskonale i razem z innymi przyjmowała zwyczajne pokarmy. Żyła aż do 1896 roku
i umarła w wieku 56 lat na całkiem inną chorobę.
Powinniśmy się zatrzymać tutaj, aby nie przekroczyć wytyczonych granic
czasu; lecz opisane zdarzenie przywołuje nam na pamięć inne podobne, które
w niespełna trzy miesiące później, tzn. w styczniu 1889 roku, miało miejsce również
w Turynie i ma pewien związek z wyżej wymienionym. Niejaka Alojza Fagiano
z Turynu, zamężna za Piovano, dotknięta chorobą kobiecą, zbliżała się nieubłaganie
do ostatecznego kresu. Przepędziwszy czas jakiś w szpitalu powróciła do ubogiego
mieszkania, gdzie odwiedzały ją miłosierne panie z miasta i służyły jej pomocą. Jedna
z nich, baronowa Ricci de Ferres, z domu Fassati, opowiedziała jej o świeżym
wypadku pani Dellavalle i radziła naśladować przykład w tym celu podała cierpiącej
obrazek z podobizną i ze skrawkiem z bielizny Księdza Bosko. Pani Piovano przyjęła
go z wdzięcznością i w sobotę przed niedzielą Palmową rozpoczęła nowennę. Jako
dobrej katoliczce, niemniej od własnego wyzdrowienia, leżało na sercu nawrócenie
męża, który od wielu lat nie chciał ani słyszeć o religii. Odprawiała więc nowennę do
Księdza Bosko w tym podwójnym celu; jednakowo starała się znosić cierpienie,
przebywając o ile możności poza łóżkiem, ponieważ z powodu ubóstwa musiała sama
spełniać (607) zajęcia domowe.
429

43.10 Page 430

▲back to top


Na początku nowenny zjawił się jej Sługa Boży we śnie i zachęcał do
modlitwy i ufności. Ukazał się również po ostatnim dniu, tj. w nocy z Niedzieli
Wielkanocnej na poniedziałek. Wygląd miał prześliczny i był ubrany we wspaniałą
stułę. Zawołał chorą po imieniu i oznajmił:
Bądź dobrej myśli! Pan Bóg cię wysłuchał.
Rzeczywiście w tej chwili chora doznaje wrażenia, jakby była odrodzoną.
Znikają boleści, znikają krwotoki i osłabienie, a ich miejsce zajmuje wielkie
pragnienie ruchu i posiłku. Nie dosyć tego! Rankiem słyszy, że mąż wychodzi z domu
o niezwykłej godzinie. Postępuje za nim niepostrzeżenie. Małżonek wchodzi do
parafialnego kościoła św. Filipa, zatrzymuje się chwilę na modlitwie, następnie
spowiada się, przyjmuje Komunię św. i wysłuchuje Mszy świętej. Uprzedziwszy męża
do domu pyta go po powrocie, dlaczego wyszedł tak wcześnie. Musiałem spełnić
obowiązek wielkanocny, odrzekł; oto tu kartka. Na tę prostą rodzinę, ubłogosławioną
trojgiem dzieci, padł tego dnia podwojony promień szczęścia.
Deszcz łask niebieskich, uzyskiwanych za pośrednictwem Księdza Bosko,
spadał nadal rzęsiście i nieprzerwanie. Wprawdzie dla udowodnienia jego świętości
wystarczyłyby cztery cuda poddane surowemu badaniu przez Kościół i uznane za
takie; lecz znajomość innych niezliczonych łask, powszechnie przypisywanych
naszemu Świętemu, niech posłuży dla ożywienia wiary, do wzrostu pobożności
chrześcijańskiej i na większą chwałę dobrego i wszechmocnego Boga, który dzisiaj
w sposób niemniej cudowny niż kiedyś „per sanctos suos mirabilia operatur - za
pośrednictwem swoich świętych dokonuje dziwnych rzeczy”.
430

44 Pages 431-440

▲back to top


44.1 Page 431

▲back to top


R O Z D Z I A Ł XXX
(608) Następstwo po Księdzu Bosko.
Po tym, co szeroko opowiedzieliśmy w poprzednim tomie o mianowaniu
księdza Rua na Wikariusza Generalnego427 Księdza Bosko z prawem następstwa
mogłoby się zdawać, że po śmierci Sługi Bożego przekazanie urzędów powinno się
odbyć automatycznie; tymczasem sprawy nie poszły tak gładko. Istnieją fakty, które
podobnie jak inne, opisane w ostatnich rozdziałach, należą w pewnym znaczeniu do
pośmiertnego życiorysu Księdza Bosko i dlatego nie możemy ich pominąć.
Na pierwszym miejscu uwzględnimy najistotniejsze dane o obu
Zgromadzeniach, dotyczące stanu personelu i zakładów w styczniu 1888 r.
Skład Kapituły Wyższej Towarzystwa Salezjańskiego zarysował się
przypuszczalnie następująco:
Przełożony Główny: Ks. Rua Michał
Prefekt: Ks. Belmonte Dominik, dyrektor Salezjańskiego Oratorium w Turynie.
Kierownik Duchowny: Ks. Bonetti Jan
Ekonom: Ks. Sala Antoni
(609)Radca: Ks. Durando Celestyn, sprawujący urząd Prefekta.
Radca szkolny: Ks. Cerruti Franciszek
Radca Zawodowy: Ks. Lazzero Józef, któremu przydzielono korespondencję
z misjami.
Sekretarz: Ks. Lemoyne Jan Chrzciciel
Ten skład Kapituły ustalił się ostatecznie, gdy po przezwyciężeniu trudności,
o których wspomnimy, wydrukowano „Spis Ogólny”. Na tej samej stronicy „Spisu”
po wykazie członków Kapituły uwidoczniono w pewnym odstępie trzy szczegółowe
urzędy: Wysłużony i Honorowy Dyrektor Duchowny: Ks. Jan Cagliero, biskup
Magidy, Wikariusz Apostolski Patagonii i Wikariusz Generalny na wszystkie domy
salezjańskie w Ameryce Południowej. Mistrz Nowicjuszów: Ks. Juliusz Barberis,
dyrektor zakładu na Valsalice. Prokurator Generalny: Ks. Cezary Cagliero, dyrektor
Schroniska Najświętszego Serca Pana Jezusa.
Między tym wykazem a wykazem z poprzedniego roku zachodzą tylko trzy
różnice: zastąpienie Księdza Bosko imieniem księdza Rua; przyznanie księdzu
427 Tom XVII, rozdz. X, str. 273-284. Należy tam wykreślić dwa ostatnie wiersze, w których zaszła pomyłka, a poprzedni
wiersz zastąpić następującym: „z zatrzymaniem urzędu po upływie wyznaczonego pierwszego okresu”.
431

44.2 Page 432

▲back to top


Cagliero tytułu Wikariusza Generalnego dla domów amerykańskich; oraz wyznaczenie
księdza Cezarego Cagliero na Prokuratora Generalnego w miejsce księdza Franciszka
Dalmazzo.
Pobożne Towarzystwo liczyło: 768 członków ze ślubami wieczystymi, 95 ze
ślubami trzechletnimi, 276 nowicjuszów i 181 kandydatów. Wśród nich liczba
kapłanów wynosiła 301.
Bezpośrednio od Kapituły Wyższej zależały cztery domy: Oratorium i trzy
formacyjne, mianowicie: Valsalice, San Benigno i Foglizzo.
Inne zakłady należały do odpowiednich inspektorii.
W Europie istniały cztery inspektorie.
1. Inspektoria piemoncka. Inspektor „Ks. Francesia. Zakłady428: Borgo San
Martino ( po zakładzie w Mirabello); Lanzo, Torinese, Mathi, Nizza Monferrato, Este
(610), Penango, św. Jana Ewangelisty (Turyn), Mogliano Veneto.
2. Inspektoria liguryjska. Inspektor: ks. Cerruti. Zakłady: Varazze (przeniesiony
z Cherasco), Alassio, Sampierdarena, Bordighera, La Spezia, Lucca, Florencja.
3. Inspektoria francuska. Inspektor: ks. Albera. Zakłady: Nicea, Marsylia,
Novarra, St. Cyr. Valdonne (kaplica włoska), La Ciotat (kaplica włoska), św.
Opatrzności (blisko Marsylii), Lille, Paryż.
4. Inspektoria rzymska. Inspektor: Ks. Durando. Zakłady: Mogliano Sabino,
Rzym, Faenza, domy przynależne we Włoszech: Randazzo i Katania; za granicą:
Utrea, Barcelona, Trydent, Londyn.
Ameryka Południowa posiadała dwie inspektorie:
1. Inspektoria argentyńska: Inspektor: Ks. Costamagna, cztery domy w Buenos
Aires (dom Miłosierdzia, Almagro, Boca i św. Katarzyny), jeden w San Nicolas de los
Arroyos i jeden w La Plata. Należały również do niej domy Wikariatu Apostolskiego
w Patagonii, mianowicie: parafia ze szkołami w Carmen de Patagones i w Viedma
oraz placówki misyjne w Santa Cruz, w Puntarenas i na Wyspach Malwińskich,
przynależne do Prefektury Apostolskiej w Południowej Patagonii. W Ziemi Ognistej,
zwiedzonej już przez misjonarzy, nie było jeszcze stałych siedzib. Do tejże inspektorii
należał dom w Concepcion w Chile, oraz przyłączony w tym samym roku dom
w Talca.
2. Inspektoria urugwajsko-brazylijska. Inspektor: Ks. Lasagne. Domy: w Villa
Colon, Las Biedras, Paysandù w Urugwaju; Nichteroy w San Paolo w Brazylii.
Przynależał do niej także dom z Quito w Ekwadorze.
Córki Maryi Wspomożycielki, które rozpoczęły drukować „Spis Główny”
w 1887 roku, otrzymały już po śmierci Księdza Bosko rocznik 1888., opatrzony
piękną „Przedmową” Matki Generalnej, Siostry Katarzyny Daghero429. Ich
Zgromadzenie liczyło: 169 Sióstr ze ślubami wieczystymi (611), 221 ze ślubami
trzechletnimi, 100 nowicjuszek, 30 kandydatek. Przełożona Generalna ze swoją
428 Nazwy domów podane są w porządku chronologicznym ich powstawanie, rozpoczynając od najdawniejszych.
429 Dodatek, dok. 104.
432

44.3 Page 433

▲back to top


Kapitułą miała siedzibę w Nizza Monferrato. Liczba domów wynosiła 35 we
Włoszech, 4 we Francji, 1 w Hiszpanii, 4 w Argentynie, 2 w Patagonii, 3 w Urugwaju
- razem 51 domów. Z tych cztery były inspektorialne: Turyn, Trecastagni na Sycylii,
Almagro w Buenos Aires i w Villa Colon w Urugwaju. Domy w Nizza Monferrato
i w Almagro posiadały oprócz tego nowicjat.
W powyższej statystyce należy zwrócić uwagę nie na liczbę, ale na
organizację, ponieważ nie ilość świadczy o wartości, lecz jakość. Zresztą szczupłą
liczbę należy oceniać w związku z późniejszym rozwojem, a nawet, jeśli ktoś pragnie,
z oddźwiękiem, jaki wywołały dzieła Księdza Bosko w świecie, który z setek
zakładów wnioskował o istnieniu tysięcy pracowników. Liczba ta jednak sama w sobie
dochodzi takiej wysokości, że sądząc po ludzku, nadzieja jej osiągnięcia wydawała się
wprost szaleństwem. Istotnie, by się ograniczyć tylko do członków o ślubach
wieczystych, wśród salezjanów i Córek Maryi Wspomożycielki Sługa Boży posiadał
na swoje rozkazy z górą 900 pracowników rozsianych po 107 placówkach
i stanowiących rodzinę zakonną stworzoną przez siebie w zakresie najbardziej wrogim
względem podobnych instytucji, zniesionych przez państwo i spotwarzanych przez
prasę bez wytchnienia i umiaru, byle tylko stłumić jakąkolwiek próbę ich odrodzenia.
Mimo to Ksiądz Bosko, sprytnie wymijając gwałty i złośliwe podstępy, umiał
przyciągnąć do siebie spory zastęp ochotników, którzy w nowych szatach odtworzyli
życie rozproszonych zgromadzeń. Jako prosty i ubogi w materialne zasoby kapłan
liczył jedynie na Opatrzność Boga; służył Mu wszystkimi siłami swego umysłu i woli.
Był to talent, odznaczający się zręcznością w wynajdowaniu i kształtowaniu
osobników według własnego planu, w obmyślaniu sposobów odpierania gróźb
i ciosów przeciwników, w zdobywaniu od ofiarności publicznej środków niezbędnych
dla wielkiego przedsięwzięcia; wola żelazna w obliczu trudności i uparcie
rozpoczynająca na nowo, (612) ilekroć jakieś zamierzenie doznało niepowodzeń.
Z tego względu wyniki liczebne przez niego osiągnięte kryły w sobie coś olbrzymiego,
by nie rzec: cudownego.
Najważniejszą jest organizacja. Niewiele warte jest zbiorowisko i mnogość
dzieł, jeśli potem brakuje spoistości, zlewającej różnorodne członki w jedno ciało
i jeśli w tym ciele nie tętni ośrodek sił życiowych, który by podtrzymywał jego
tężyznę i pobudzał do rozwoju. Dlatego przede wszystkim tutaj należy podziwiać
twórczą mądrość Księdza Bosko. Od samego początku nie bawił się w budowanie
zamków na lodzie, lecz wyznaczył sobie ściśle określony plan przeprowadzony
stopniowo i według ustalonego porządku, mniej błyskotliwego na zewnątrz, ale za to
bardziej przedmiotowego. Mniej błyskotliwego, mamy na myśli, w okresie
przygotowawczym, lecz jasno wytyczonego, gdy wzdłuż żmudnej drogi ustawiał jakiś
kamień milowy; wówczas jeden rzut oka pozwalał odkryć, jak wszystko było
przemyślane dla dopięcia zamierzonego celu. Oto, dlaczego przy końcu doczesnego
posłannictwa mógł zapewnić swoich spadkobierców i następców, że nie potrzeba się
obawiać o los Zgromadzenia. On sam nadał mu zwartą budowę, mającą zabezpieczyć
433

44.4 Page 434

▲back to top


jego istnienie oraz tchnął w nie potężną, wewnętrzną żywotność, która miała być
sekretem jego niewyczerpalnej i sprężystej działalności.
Krzyżowa próba nadeszła z chwilą następstwa. Łatwo zrozumieć, jak bardzo
od następcy zależy czy to zachowanie istniejących urządzeń „in statu quo -
w pierwotnym stanie”, czy też sprawne kierowanie rozpoczętym przez Założyciela
ruchem w działaniu. Lecz jednostka powołana na następcę posiadała w wysokim
stopniu nieodzowne do zadania zalety. Dzisiaj wobec wymowy faktów musi
zamilknąć każdą chęć sprzeciwu; by jednak okres, na szczęście krótki, kiedy w tym
względzie ujawniły się wątpliwości u wysoko postawionych osób. Już dawniej
w duszę niejednego kardynała, jak czytelnicy wiedzą, wpełzła (613) obawa, a nawet
utwierdziło się przekonanie, że w braku Księdza Bosko Zgromadzenie samo przez się
pójdzie w rozsypkę. Podobne zdanie, nie będące oczywiście odosobnionym, przeżyło
swego twórcę tak, iż po śmierci Księdza Bosko rozprawiano o nim jako
o niebezpieczeństwie, któremu należało bezzwłocznie zapobiec. Za najskuteczniejszy
środek uważano rozwiązanie Zgromadzenia i wcielenie jego członków do innego,
posiadającego cel podobny. Pobudka, jaką wysuwano na usprawiedliwienie tak
krańcowego rozstrzygnięcia, był domniemany brak osób urobionych, zdolnych do
zachowania jedności Zgromadzenia.
Najgorzej, że te obawy zdołały również podważyć zaufanie Papieża Leona XIII.
Aż dotychczas miał on z ks. Rua rzadkie, krótkie i mało znaczące stosunki; nic więc
dziwnego, że w takich warunkach, dzięki niepozornej pracy księdza Rua i prawie
naiwnej prostoty w rozmowie, Papież wytworzył sobie pojęcie, iż na następcę po
Księdzu Bosko potrzeba człowieka o zupełnie innym wyrobieniu. Stąd znacznie się
przechylał na stronę złowróżebnych proroków i zamyślał połączyć salezjanów
z pijarami.
Dwie okoliczności wpłynęły na porzucenie tych zamiarów. Jedna - to
opatrznościowa obecność bpa Manacorda w Rzymie. Skoro zacny biskup z Fossano
spostrzegł, jaka burza zawisła w powietrzu, natychmiast od dnia 1 lutego podjął się
pracowitych zachodów dla rozproszenia przesądów i wyświetlenia umysłom
prawdziwego stanu rzeczy. Znajomość Kongregacji Rzymskich, w których wybił się
na stanowisko, ułatwiła mu dostęp wszędzie, gdzie tego wymagała potrzeba. Złożył
szczególne wizyty najbardziej wpływowym kardynałom, osobliwie pozostającym
w bliższej styczności z Ojcem św., a przede wszystkim kard. Wikariuszowi Jego
Świątobliwości oraz nowemu Prefektowi Kongregacji Biskupów i Zakonników430.
Znając dokładnie salezjanów (614) mógł wykazać, że byli oni ściśle zjednoczeni,
posiadali zdolnych ludzi i z uzasadnioną pewnością spoglądali w przyszłość. Jego
gorliwość utorowała drogę do zwycięstwa sprawy431.
430 Po zmarłym w dniu 13 stycznia 1887 roku kardynale Ferrieri Prefektem Kongregacji Biskupów i Zakonników został kard.
Masotti, który już jako Sekretarz tejże Kongregacji okazał się dosyć życzliwym dla Księdza Bosko. W szeregu Purpuratów
najczęściej odwiedzanych przez bpa Manacorda, niektórzy wymieniają Bartoliniego. Lecz ten zmarł 2 października 1887
roku.
431 Ks. Lemoyne przytacza następujące słowa biskupa, wyrzeczone w zakładzie św. Jana Ewangelisty i poświadczone przez
bpa Leto, przez ks. Notario, ks. Brunelli i innych: „Ksiądz Bosko życzył mi dobrze, a ja zawsze miłowałem go jako Ojca i
434

44.5 Page 435

▲back to top


Do ostatecznego, pomyślnego zażegnania niebezpieczeństwa przyczynił się
Prokurator ks. Cagliero. Skoro kard. Protektor dał do zrozumienia, że opracowano
plan, by wcielić Zgromadzenie salezjańskie do jakiegoś Zgromadzenia, prokurator
oświadczył mu stanowczo, że wszyscy najlepsi członkowie, korzystając
z niezaprzeczalnego prawa, powróciliby do stanu całkowitej wolności i że on pierwszy
dałby tego przykład. To oświadczenie, kiedy się o nim dowiedziano, otwarło oczy nie
tyle kardynałowi Parocchi, który tego bynajmniej nie potrzebował, ile raczej innym.
Tak więc świadectwo biskupa Manacorda poparte postawą księdza Cagliero zdołało
ostatecznie rozegnać chmury.
Podczas gdy ks. Cagliero powiadamiał Przełożonych o przebiegu spraw
w Rzymie. Przełożeni turyńscy stali wobec trudnego zadania. W roku 1885 Święty
powiadomił ustnie Kapitułę o wyznaczeniu księdza Rua na swojego wikariusza
z prawem następstwa; zamianowanie odbyło się powagą Ojca św., który doniósł o nim
Księdzu Bosko za pośrednictwem kardynałów Nina i Alimonda; lecz Sługa Boży nie
odczytał ani nie podał wzmianki o odpowiednim dekrecie. Pewien dokument,
o którym powiemy poniżej, podaje datę owego dekretu rzymskiego; lecz
prawdopodobnie jego tekstu nie widział ani Ksiądz Bosko, ani nikt inny w Turynie.
W przeciwnym razie, podobnie jak wszystkie inne dokumenty dotyczące
Zgromadzenia, byłby go ks. Berto otrzymał do przechowania i według zwyczaju byłby
przedtem sporządził jego odpis; Ponadto Ksiądz Bosko (615) w okólniku na
Wszystkich Świętych 1885 roku, w którym doniósł członkom o dokonanym
zarządzeniu, pisał - bez żadnej wzmianki ani o dekrecie, ani o przyszłym następstwie -
że Ojciec św. za pośrednictwem kardynała Alimondy, wyraził mu zadowolenie
z przedstawienia księdza Rua na wikariusza. Ks. Notario, obecny w owych dniach
przy wszystkich zabiegach Prokuratora, był i jest zdania, że dekret zaginął
w Kongregacji Biskupów i Zakonników. Takie przypuszczanie jest wielce
prawdopodobne, jeśli się zważy, że wówczas po śmierci Założyciela, kard. Prefekt
uważał rozsypkę Zgromadzenia za nieuniknioną.
Zaginięcie z niewytłumaczalnej przyczyny tego dekretu stawiało Przełożonych
w poważnym kłopocie z powodu niepewności, czy ks. Rua został wyznaczony
wikariuszem z prawem następstwa, czy też tylko na przeciąg życia Księdza Bosko.
Ażeby nie popaść w jakąś nieprawidłowość, wyłuszczono wątpliwości kardynałowi
Alimonda. Jego Eminencja odpowiedział, że zamianowanie rzeczywiście rozciągało
się i na następstwo; mimo to podsunął księdzu Rua, by przedstawił sprawę Ojcu św.
z prośbą o dalsze zarządzenia, innym zaś członkom Kapituły Wyższej, ażeby pisemnie
powiadomili kardynała Parocchi o wypadku. Rozsądną radę wykonano natychmiast.
Dnia 6 lutego ks. Rua przedłożył pokorne Ojcu św. szczegółowe sprawozdanie, które
rozpoczynało się następującym wstępem: „Po zawiadomieniu Waszej Świątobliwości
za pośrednictwem J. Em. Kard. Sekretarza Stanu o doznanej przez nas bolesnej stracie,
jestem szczęśliwy, że mogłem się skutecznie przyczynić do przezwyciężenia najgroźniejszych przeszkód, na jakie napotkało
zatwierdzenie Ustaw. Jak miło by mi było, gdybym mógł zostać promotorem sprawy jego beatyfikacji i umrzeć z relikwią
błogosławionego Jana Bosko na piersiach”.
435

44.6 Page 436

▲back to top


całując uniżenie Waszą Świętą stopę, pragnę obecnie osobiście wyrazić uczucia
pokornej uległości i żywego przywiązania względem Stolicy Apostolskiej i Waszej
Świątobliwości oraz przedstawić pewną trudność dotyczącą mojego stanowiska,
z prośbą o jej rozstrzygniecie mocą Waszego Wysokiego Uznania”. Następnie
przypomniawszy pokrótce przebieg sprawy z 1884 r. w następujący sposób
przedstawił powód wątpliwości: „Po powyższych wyłuszczeniach zrodziła się we
mnie (616) niepewność, czy powierzony mi za życia Księdza Bosko urząd Wikariusza
należy rozciągnąć również na przyszłe następstwo. Prawdą jest, że w zapytaniu
kardynała Jacobiniego, skierowanym w imieniu Waszej Świątobliwości, chodziło
o wikariusza z prawem następstwa oraz że list kardynała Nina wspomina o przyszłości
Towarzystwa Salezjańskiego po śmierci Założyciela, jednakowo nie jestem pewny,
czy Ksiądz Bosko rzeczywiście przedłożył wniosek o ustanowieniu Wikariusza
z prawem następstwa czy też tylko na przeciąg swojego życia.
W owierzonym mi zeszycie pamiętników (spisanych przez niego), po słowach
o sposobie zastosowania naszych Ustaw przy odbiorze nowego Przełożonego
Głównego, znalazłem następującą uwagę: „Należy uwzględnić, że powyższe strony
były spisane w 1884 roku, tzn. wcześniej, nim Ojciec św. zamianował wikariusza
z prawem następstwa, dlatego wypada w nich poczynić należne sprostowania”. To
jednak nie usuwa mojej wątpliwości, tym więcej, gdy się zważy, że niepodobna
odnaleźć ani pierwowzoru ani odpisu dekretu mianującego na wikariusza. Ze względu
na niecierpiącą zwłoki potrzebę powiadomienia o śmierci Założyciela, za pełną zgodą
Kapituły Wyższej podpisałem odnośne listy swoim imieniem i nazwiskiem, lecz bez
żadnego tytułu. Z powodu konieczności pewnych zarządzeń, za zgodą tejże Kapituły
sprawowałem nadal naczelną władzę; wszystko jednak z zastrzeżeniem, że skoro tylko
będę mógł, odwołam się do Waszej Świątobliwości o rozwiązanie wspomnianej
wątpliwości”. Przy końcu prosił z pokorą: „Ojcze Święty! Świadomość własnej
słabości i niezdatności skłania mnie do uniżonej prośby, aby Wasza Świątobliwość
raczył przenieść swą uwagę na kogoś bardziej zdolnego i zwolnić piszącego od
obowiązku Przełożonego Głównego, lecz jednocześnie zapewniam, że jakiekolwiek
stanowisko będę piastował, przy Bożej pomocy nie przestanę z całym zapałem
oddawać swoich nikłych usług na korzyść naszego Pobożnego Towarzystwa”.
Jeśli pokora księdza Rua zdawała się stosowaniem w czynie zdania: „ama
nesciri et pro nihilo reputari - znoś chętnie, jeśli cię zapominają i za nic poczytują”, to
wręcz przeciwnie sądzili inni Przełożeni, umiejący przeniknąć powszechne uczucia
członków; dlatego (617) z ks. Cagliero na czele wysłali do kard. Protektora gorący list,
w którym przedłożyli mu okoliczności, jakie ich zdaniem doradzały potwierdzenie
księdza Rua na stanowisko następcy Księdza Bosko.
Eminencjo! Najdostojniejszy Księże Kardynale!
Ks. Michał Rua, były wikariusz naszego Założyciela Księdza Jana Bosko,
którego niepowetowaną stratę dotychczas opłakujemy, przedstawił Ojcu św.
436

44.7 Page 437

▲back to top


wątpliwość dotyczącą następstwa z prośbą i w oczekiwaniu jej rozwiązania według
Wysokiego Uznania Jego Świątobliwości.
Z naszej strony, my niżej podpisani bylibyśmy bardzo szczęśliwi, gdyby Ojciec
św. na stanowisko Głównego czyli Generalnego Przełożonego naszego Pobożnego
Towarzystwa św. Franciszka Salezego, zatwierdził wzmiankowanego księdza Michała
Rua, którego poprzednio przedstawił na swojego wikariusza sam Ksiądz Bosko na
skutek zaproszenia otrzymanego od Jego Świątobliwości, pragnącej w ojcowskiej
dobroci widzieć zapewnionym byt Zgromadzenia salezjańskiego; owszem, jak dzięki
zaliczeniu nas w poczet pierwszych przełożonych, znamy usposobienia umysłów nie
tylko wyborców, lecz także wszystkich członków, podobnie z najgłębszym
przekonaniem serca, możemy zapewnić, iż dekret Ojca św., zatwierdzający księdza
Michała Rua na stanowisko naszego Przełożonego Generalnego, zostałby przyjęty nie
tylko z głębokim poddaniem, ale i ze szczerą, serdeczną radością.
Dodamy jeszcze więcej. Chociażby należało przystąpić do aktu wyboru w myśl
Ustaw, to przecież istnieje ogólne przeświadczenie, że ks. Rua zostałby wybrany
pełnią głosów, a to w dowód hołdu dla Księdza Bosko, który go zawsze uważał za
pierwszego powiernika i za prawą rękę oraz w dowód szacunku, jaki wszyscy żywią
dla jego niezwykłych cnót, osobliwej zręczności w zarządzie Towarzystwa
i szczególnej biegłości w załatwieniu spraw, czego dał już niezbite dowody pod
kierownictwem Niezapomnianego i Najdroższego naszego Założyciela i Ojca.
Przytoczone spostrzeżenia przekładamy pokornie pod rozwagę Waszej
Eminencji na wypadek, gdyby w Swej dobrze znanej roztropności uznał za stosowne
wspomnieć o nich Ojcu świętemu, którego z dumą uznajemy zawsze za najwyższego
Przełożonego Pobożnego Towarzystwa Salezjańskiego i któremu przyrzekamy
pracować, cierpieć, żyć i umrzeć dla popierania i obrony Stolicy Apostolskiej, jak tego
słowem, piórem i przykładem nauczał nieodżałowany Ksiądz Bosko.
Nie możemy pominąć szczęśliwej sposobności do wyrażenia Waszej
Eminencji w imieniu naszym i innych współbraci głębokich uczuć uznania
i wdzięczności za ojcowską dobroć, którą aż dotychczas okazywał nam jako Protektor.
Prosimy i nadal o drogocenną życzliwość Waszej Eminencji i obiecujemy wraz
z nowym Przełożonym, jaki nam będzie (618) wyznaczony, dołożyć wszelkich starań,
aby urząd Protektora salezjanów nie stał się w przyszłości trudniejszym niż
dotychczas.
W końcu prosimy, aby Wasza Eminencja raczył okazać nam Swą
wspaniałomyślną dobroć i w gorących modlitwach wspomniał czasem o swych
pokornych sługach; a podczas gdy w naszej niskości błagamy miłosiernego Boga
o sowitą nagrodę za wszystko, co Wasza Dostojność zdziałała i działać będzie na
korzyść salezjanów, z wielką radością w duszy wyznajemy nasze uczucia najwyższej
czci i głębokiego szacunku.
Waszej Najprzewielebniejszej Eminencji
Turyn, 9 lutego 1888 r.
Najpokorniejsi i Najposłuszniejsi Słudzy:
437

44.8 Page 438

▲back to top


+Jan biskup Magidy, Wikariusz Apostolski Patagonii Północnej;
Ks. Dominik Belmonte, Prefekt.; Ks. Jan Bonetti, Dyrektor Duchowy; Ks.
Antoni Sala, Ekonom; Ks. Celestyn Durando, Radca; Ks. Józef Lazzero, Radca; Ks.
Antoni Riccardi w zastępstwie Ks. Franciszka Cerruti, Radcy nieobecnego lecz
zgodnego; Ks. Jan Chrzciciel Lemoyne, Sekretarz; Ks. Juliusz Barberis, Mistrz
Nowicjuszów.
Kard. Protektor, który już wziął pod rozwagę wywody bpa Manacorda
i księdza Cagliero, wielce się ucieszył tym listem; stąd też po posłuchaniu dnia 11
lutego, podczas wysunięcia przed Jego Świątobliwością sprawy następstwa, uzyskał
zatwierdzenie księdza Rua na Głównego PrzełożonegosSalezjanów. Tak o tym donosił
biskupowi Cagliero: „Czuję się szczęśliwym, że od Świątobliwości Naszego Pana
uzyskałem wysłuchanie słusznego pragnienia Waszej Przewielebności i Waszych
Najczcigodniejszych Współbraci i spieszę z powiadomieniem Waszej Eminencji o tej
radosnej nowinie. Niech będzie uwielbiony Bóg, „qui mortificat et vivificat, deducit ad
inferos et reducit - który uśmierca i ożywia, sprowadza do piekieł i wyprowadza”.
Równocześnie przysłał urzędowy dekret, który mianował księdza Rua Przełożonym
Głównym na 12 lat, licząc od 11 lutego 1888 roku, z wyraźnym zastrzeżeniem, że ten
sposób następstwa jest ważny tylko jednorazowo i nie może stanowić żadnego pozoru
do wyłomu na (619) przyszłość432. Nowy dekret wciągnięto według prawnego
zwyczaju do aktów Kongregacji Biskupów i Zakonników. Wspominał on, że w ten
sposób zostaje potwierdzony pierwotny dekret, wydany dnia 7 listopada 1884 roku;
zatem już wówczas istniało zarządzenie, nie tylko ustne, którego doniesienie miało się
odbyć drogą grzecznościową. Ks. Rua przedstawił go urzędowo na Kapitule Wyższej
w czasie popołudniowego posiedzenia w dniu 24 lutego.
Podpisani na liście do kard. Parocchi wysłali członkom sprawozdanie o całym
toku sprawy wraz z okólnikiem z 7 marca, w którym przy końcu pisali: „Jak widzicie,
Najdrożsi Współbracia, oprócz cennych przedmiotów, które go wyszczególniają,
nowy Przełożony został nam wyznaczony przez miłość naszego nieodżałowanego
Ojca i Założyciela Księdza Bosko, owszem przez samego Zastępcę Pana naszego
Jezusa Chrystusa. Nie ma więc potrzeby, byśmy Wam go polecali wielu słowami;
jesteśmy bowiem bardziej niż pewni, że wszyscy kochać i słuchać go będziecie nie
tylko z obowiązku i czci, jaką dla niego żywicie, lecz również na znak hołdu Ojcu św.
i wdzięcznej pamięci o Księdzu Bosko, którego przez przeszło 30 lat był ścisłym
powiernikiem i którego duchem przepoił się od zarania życia”.
Po szczęśliwym rozwiązaniu tej trudności, pilnym obowiązkiem dla księdza
Rua był wyjazd do Rzymu i złożenie osobistego hołdu Papieżowi. Wyruszył więc do
Wiecznego Miasta w pierwszej połowie lutego. Podczas wyczekiwania na posłuchanie
złożył wizytę kardynałom i innym prałatom, doznając na ogół pocieszającego
432 Dodatek, dok. 105.
438

44.9 Page 439

▲back to top


przyjęcia433. Ojciec św. przyjął go 21 lutego. Pierwsza myśl Papieża uleciała ku
Księdzu Bosko, którego nazwał „świętym”. Potem udzielił dwóch rad, a mianowicie:
mocno utrwalić dzieła pozostawione przez Księdza Bosko, bez zbytniego pośpiechu
w ich rozszerzaniu oraz starać się o dobre urobienie nowicjuszów. Powtórzył,
że Ksiądz Bosko był „świętym” również w sposobie odnoszenia się do Zastępcy
Jezusa Chrystusa. (620)
Następnie wypytywał o zakłady i misje. Gdy wprowadzono prokuratora, polecił
mu troskę, aby zakład rzymski jako bardzo ważny był naprawdę zakładem wzorowym.
Powróciwszy z sercem przepełnionym radością do zakładu Najświętszego Serca
Jezusowego, ks. Rua spisał na prędce sprawozdanie z rozmowy odbytej z Ojcem św.,
kazał je wydrukować i załączyć do pierwszego okólnika, jaki ks. Rua w charakterze
Przełożonego Głównego skierował dnia 19 marca do wszystkich domów434. Polecił
w nim bezzwłocznie zebranie pamiętnych szczegółów z życia Księdza Bosko,
ponieważ poważne osobistości zachęcały go do jak najrychlejszego podjęcia sprawy
beatyfikacji. Po czym zwracał się z ojcowskim napomnieniem: „Powinniśmy się
uważać za szczęśliwych, że jesteśmy synami takiego Ojca. Jest naszym obowiązkiem
podtrzymywać i w swoim czasie coraz bardziej rozwinąć dzieła przez niego
rozpoczęte, stosować się wiernie do metod przez niego używanych i wskazanych,
a w sposobie mówienia i działania starać się naśladować wzór, jakiego nam Pan Bóg
użyczył w jego osobie. Tak, Najdrożsi Synowie, jest program, którego trzymać się
będę na swoim urzędzie; to również niech będzie celem i wysiłkiem każdego
salezjanina”.
By wyjść poza obręb środowiska salezjańskiego, ks. Rua również do
Pomocników i do Pomocnic zamierzał zwrócić pierwsze słowo jako następca Księdza
Bosko, gdy oto szczęśliwy przypadek ułatwił mu sprawę. Wydawało się
niemożliwym, żeby Ksiądz Bosko w przygotowaniu duchowego testamentu pominął
szeregi tych, którzy byli mu walnymi pomocnikami w zakładaniu i podtrzymywaniu
jego dzieł. W rzeczy samej nie zapomniał o nich. Między jego zapiskami znaleziono
list skierowany z następującą uwagą: „Do wysłania po mojej śmierci”. „Wiadomości
Salezjańskie” z kwietnia podały o nim odpowiednią wzmiankę; później ks. Rua,
podobnie jak to postąpił z listem przeznaczonym dla salezjanów, kazał go
wydrukować w dogodnych rozmiarach i w dostatecznej (621) ilości odbitek, które
rozesłał w miesiącu marcu.
Ks. Bosko tak pisał:
Moi Drodzy Dobrodzieje i Przezacne Dobrodziejki!
Czuję, że zbliża się kres mojego życia i blisko już jest dzień, w którym
powinienem spłacić wspólną daninę śmierci i zejść do grobu.
433 Dodatek, dok.106.
434 Dodatek, dok. 107.
439

44.10 Page 440

▲back to top


Zanim Was na zawsze pożegnam na tej ziemi, muszę się wywiązać względem
Was z długu i tym sposobem zaspokoić wielką potrzebę mojego serca.
Długiem, jaki mam spłacić, to wdzięczność za wszystko, co uczyniliście, aby
mi dopomóc do chrześcijańskiego wychowania i skierowania na drogę cnoty i pracy
tylu biednych młodzieniaszków, by mogli się stać pociechą rodziny, pożytecznymi dla
siebie i społeczeństwa, a przede wszystkim by zbawili swoje dusze i tak zapewnili
sobie wieczną szczęśliwość.
Bez Waszego miłosierdzia mało lub nic nie byłbym w stanie dokonać;
natomiast przy Waszej pomocy pracowaliśmy z łaską Bożą nad osuszeniem wielu łez
i zbawieniem wielu dusz. Dzięki Waszej ofiarności wystawiliśmy zakłady i sierocińce,
gdzie znalazły i znajdują przytułek tysiące sierot, uchronionych od zaniedbania,
wyrwanych z niebezpieczeństw niewiary i niemoralności, a za pośrednictwem dobrego
wychowania, nauki i wykształcenia zawodowego urobionych na wzorowych
chrześcijan i mądrych obywateli.
Dzięki Waszemu miłosierdziu założyliśmy misje w najdalszych zakątkach
ziemi, w Patagonii i Ziemi Ognistej oraz wysłaliśmy setki pracowników
ewangelicznych dla rozszerzenia i uprawy Winnicy Pańskiej.
Przez Wasze miłosierdzie zdołaliśmy uruchomić drukarnie w różnych miastach
i krajach, rozpowszechnić wśród ludu ponad milion egzemplarzy książek i rozpraw
celem obrony wiary, ożywienia pobożności i podtrzymania dobrych obyczajów.
Przez Wasze miłosierdzie byliśmy wreszcie w stanie wznieść wiele kaplic
i kościołów, w których po wszystkie wieki aż do skończenia świata będą wznoszone
codziennie pienia na chwałę Boga i Najświętszej Panny i zbawić się będzie mnóstwo
dusz.
W przekonaniu, że po Bogu wszystko to i tyle innego dobra dokonało się za
pośrednictwem Waszej skutecznej ofiarności, czuję potrzebę okazania Wam tego
i przed zamknięciem ostatnich dni swoich wyrażam Wam najwyższą wdzięczność
i dziękuję z całej głębi mego serca.
Lecz jeżeli wspomagaliście mnie z taką dobrocią i wytrwałością, to obecnie
proszę Was, byście po mojej śmierci nie przestawali pomagać (622) mojemu następcy.
Dzieła zaczęte z Waszym poparciem nie potrzebują już mojej ręki, lecz w dalszym
ciągu potrzebują Was i tych wszystkich, którzy za Waszym przykładem chętnie szerzą
dobro na tej ziemi. Wam wszystkim te dzieła przekazuję i polecam.
Dla Waszej zachęty i pokrzepienia polecam mojemu następcy, ażeby
wspólnymi i prywatnymi modlitwami, jakie się odbywają i odbywać będą w domach
salezjańskich, byli zawsze objęci nasi Dobrodzieje i Dobrodziejki i ażeby
każdorazowo dołączył intencję, by Pan Bóg także w życiu doczesnym wynagrodził ich
miłosierdzie zdrowiem i zgodą w rodzinie, pomyślnością na roli i w sprawunkach,
oraz obroną przed wszelkim nieszczęściem.
Również dla Waszej zachęty i pokrzepienia zaznaczam, że dziełem
najskuteczniejszym dla zgładzenia grzechów i zapewnienia sobie żywota wiecznego
jest miłosierdzie okazane maluczkim: „uni ex minimis”, małemu, opuszczonemu
440

45 Pages 441-450

▲back to top


45.1 Page 441

▲back to top


dziecięciu, jak o tym zapewnia Boski Mistrz Jezus Chrystus. Dodam jeszcze uwagę,
że w obecnych czasach, w których dotkliwie daje się we znaki, brak materialnych
zasobów do wychowania w wierze i dobrych obyczajach najbiedniejszej i zaniedbanej
młodzieży, Najświętsza Panna sama ustanowiła się jej Opiekunką; dlatego też nie
omieszka na Dobrodziejów i Dobrodziejki tejże młodzieży spraszać obfitych
i nadzwyczajnych łask, tak duchowych, jak doczesnych.
Wszyscy salezjanie wraz ze mną są świadkami, że wielu naszych
Dobrodziejów, pierwotnie zażywających skąpego dobrobytu, stało się bogatymi, od
kiedy zaczęli świadczyć miłosierdzie względem naszych sierot.
Skłonieni tą pobudką i pouczeni doświadczeniem, wielu z nich w ten lub ów
sposób zwróciło się do mnie z takimi mniej więcej słowami: „Nie chcę, aby mi Ksiądz
dziękował, gdy spełniam miłosierdzie względem jego sierot; raczej ja powinienem
podziękować Księdzu, który mnie o nie prosi. Od kiedy rozpocząłem wspierać jego
sieroty, mój majątek wzrósł w trójnasób”. Inny pan komandor Antoni Cotta, często
osobiście przynosił jałmużnę ze słowami: „Im więcej pieniędzy składam na dzieła
Księdza, tym pomyślniej idą moje sprawy. Stwierdzam w praktyce, że Pan Bóg nawet
w doczesnym życiu stokrotnie oddaje mi to, co ofiaruję dla Jego miłości”. Był on
naszym znakomitym dobrodziejem aż do 86 lat życia, kiedy Pan Bóg powołał go do
nieba, aby tam mógł cieszyć się owocem swojej dobroczynności.
Choć jestem słaby i wycieńczony na siłach, pragnąłbym stale mówić i polecać
Wam moich chłopców, których wkrótce mam opuścić: mimo to muszę zakończyć
i odłożyć pióro.
Do widzenia, moi Drodzy Dobrodzieje, Pomocnicy i Pomocnice Salezjańskie!
Do widzenia! Wielu z Was nie znałem osobiście za życia, lecz mniejsza o to: na
drugim świecie poznamy się wszyscy i przez całą wieczność wspólnie cieszyć się
będziemy z dobra, jakie za łaską Bożą zdołaliśmy zdziałać na tej ziemi, osobliwie dla
biedniej młodzieży.
Skoro po mojej śmierci Boskie miłosierdzie przez zasługi Jezusa (623)
Chrystusa i przyczynę Maryi Wspomożycielki uzna mnie godnym wstępu do nieba,
zawsze będę się modlił za Was, za Wasze rodziny, za Waszych przyjaciół, aby
pewnego dnia wszyscy mogli wychwalać na wieki Majestat Stwórcy, upajać się Jego
Boskimi rozkoszami i wysławiać Jego nieskończone Miłosierdzie. Amen.
Wasz zawsze Najzobowiązańszy Sługa
Ksiądz Jan Bosko
Ks. Rua nie mógł pragnąć lepszego listu uwierzytelniającego. Lecz Pomocnicy
bynajmniej nie czekali na tak cenny dokument, by następcy Księdza Bosko wyrazić
swoje uczucia. Choć za życia Świętego nie było odnośnych zawiadomień, to przecież
powszechnie uznawano go za naturalnego następcę. Ze stosu listów nadesłanych do
Oratorium po 31 stycznia, wybierzemy z okresu pierwszych 17 dni jedynie niektóre,
bardziej znamienne i drogie wynurzenia.
441

45.2 Page 442

▲back to top


Jakże wielkie więzy przyjaźni istniały między Księdzem Bosko a rodzina De
Maistre! Hrabia Karol, znajdujący się we Francji, pisał 1 lutego: „Czyżby prawdziwą
była wiadomość podana w dziennikach? Nasz Najdroższy i Najczcigodniejszy Ksiądz
Bosko miałby odejść do wieczności? Piszę do Księdza jako do pierwszego z Jego
synów, z którym łączyła mnie tak ścisła znajomość, aby się dowiedzieć prawdy.
Niestety, obawiam się, że tak jest! Otóż oświadczam, że przenoszę na Księdza pełne
szacunku uczucie, jakie żywiliśmy do Waszego Ojca. Uważaliśmy go bardzo chętnie
również za naszego Ojca. Nie było w naszym życiu radości, troski lub smutku, których
byśmy z Nim nie dzielili.
Tak samo postąpimy w stosunku do Księdza. To samo przywiązanie, jakie
mieliśmy dla Księdza Bosko, zachowamy i dla wszystkich Jego synów, dla całego
Zgromadzenia, którego jesteśmy przybranymi dziećmi. Prosimy, Drogi i Czcigodny
Księże Rua, darzyć nas nadal miłością, jaką nas kochał Wasz Ojciec”435. Również
Siostra Laria Teresa Medolago De Maistre, Sercanka, tak kończyła swój długi list:
„Modlić się będę za Ojca, Wielebny Księże Rua, aby Cię Pan Bóg pocieszył
i dopomógł do dźwigania ciężaru, jakim Cię obarczył w zarządzie rodziny zakonnej.
Ufam, że Czcigodny Ksiądz Bosko roztoczy opiekuńczy płaszcz nad swoimi
najdroższymi, pierworodnymi synami, jak kiedyś prorok Eliasz nad Elizeuszem”.
Kan. Ramello, proboszcz z Pinerolo, pisał: „Modlę się za Waszą Wielebność,
powołaną przez Męża Bożego na następstwo. W Waszej osobie czczę nowego
Przełożonego Salezjanów i niech obecnie Ksiądz zastąpi mi Ojca, którego stratę
opłakujemy”. Ks. Karol Stoppani, proboszcz z Ossola, prowincji nowarskiej, tak się
wyraża: „Przede wszystkim pragnę w osobie Waszej Wielebności czcić i miłować
Księdza Bosko, którego imię jest epopeją, mającą się rozwijać w Jego synach dla
dobra religii i społeczeństwa aż do skończenia świata”. Proboszcz Neri z Neapolu,
który w roku 1880 podejmował u siebie Księdza Bosko oraz w swym domu po
bratersku gościł salezjanów znajdujących się w przejeździe w jego mieście, zapewniał:
„Ze swej strony nie przestanę darzyć Księdza i wszystkich salezjanów takimi samymi
względami, jakie świadczyłem Księdzu Bosko i jego synom”. Podobnie ks. Orestes
Pariani, proboszcz z Galbiate w Brianza i Pomocnik „ab initio - od samych
początków”436: „Poczuwam się do obowiązku załączenia do objawów współczucia
również wyrazów mojej radości i życzeń dla Wielebności Waszej z powodu
wysokiego, choć trudnego stanowiska Przełożonego Generalnego, jakie obecnie
Ksiądz piastuje i cieszę się, że już dawniej zawarłem z Nim znajomość i przyjaźń oraz
proszę, aby i na przyszłość raczył mnie darzyć swoją życzliwością”.
Były wychowanek p. Karol Brovio, diecezjalny prezes Stowarzyszeń
robotniczych, oraz miejscowy prezes Stowarzyszenia w Nizza Monferrato (625),
435 Również brat Franciszek, pisząc dnia 1 lutego z Francji do ks. Rua, ze smutkiem wspominał przyjaźń Księdza Bosko dla
jego rodziny: „Śmierć kochanego Księdza Bosko jest dla rodzin De Maistre ciężką stratą, ponieważ przyjaźń z tym świętym
Mężem była nieoszacowanym skarbem, którym wszyscy w domu niezmiernie się chlubili. W doświadczeniach zsyłanych
nam przez Opatrzność Bożą, jeden wiersz, jedno słowo Księdza Bosko było zawsze balsamem pociechy dla naszych
zbolałych serc”.
436 Por. tom XVI, str. 423.
442

45.3 Page 443

▲back to top


któremu Ksiądz Bosko dał tyle dowodów życzliwości, donosi: „Zadowolony
i spokojny wróciłem do domu, ponieważ przed wyjazdem z Oratorium znalazłem
w Waszej Wielebności drugiego Ojca i mogłem wylewać łzy boleści po śmierci
pierwszego, przytulony do łona Kochanego i godnego Jego następcy, co zawsze
uważać mnie będzie, choć jestem tego niegodny, za Swego syna, którym to słodkim
imieniem nazywał mnie ukochany Ojciec Ksiądz Jan Bosko”. Inny były wychowanek
p. Alojzy Roasenda z Bergamo: „Ze względu na pozostałych i ze względu na zakłady
przekazane w spuściźnie przez Księdza Bosko, powinniśmy się radować, że następcą
już od dawna przez niego samego wybrany w osobie Waszej Wielebności, jest na
pewno najodpowiedniejszym do zachowania i rozwoju wszystkich dzieł, założonych
przez Sługę Bożego”.
Historyk, Cezary Cantù z Mediolanu, dnia 16 lutego: „Czcigodny Ksiądz
Bosko rozpoczął już rozsypywać z nieba łaski przez wyznaczenie na swoje miejsce
osoby, nie mówię zdolnej, by mu dorównać, lecz godnej do zastąpienia Go
i zmniejszenia szkodliwych dla religii i społeczeństwa skutków wynikłych z Jego
straty. Jakże chętnie Jego przedstawicielowi, gdybym go znał, byłbym złożył swoje
uszanowanie w czasie egzekwii odprawionych z tak dostojną pobożnością, w świątyni
Matki Boskiej Łaskawej!437 Oby Ksiądz utrzymał w naszej młodzieży zawsze żywego
ducha miłości i zaparcia, wszczepionego przez Księdza Bosko”.
Kanonik kapituły z Bielli, ks. Prał. Piotr Tarino: „Skoro w ośrodku i na czele
całego ruchu zasiada ks. Michał Rua, od tak długiego czasu ukształtowany przez
ducha czcigodnego zmarłego, a wokół niego stoją tak dzielne umysły, zjednoczone
całkowicie i kierowane tym samym uczuciem i tchnieniem ofiary, mamy wielki powód
do wiary i ufności, iż dzieło Księdza Bosko nie tylko nadal postępować będzie
kwitnące bujnym życiem wewnętrznym, lecz że rozszerzy się i rozrośnie szeroko poza
obecny zakres”. Prał. Franciszek z hrabiów Serenelli, pomocnik od najpierwszych
chwil i wieloletni dyrektor pomocników werońskich: „Księże Michale! Obecnie
skupiamy się koło Księdza i (626) czcimy w Nim naszego Przełożonego. Pragniemy
w Waszej Wielebności upatrywać wolę Księdza Bosko, Jego powagę i naszego
przewodnika”.
Bp Brandolini z Cèneda: „Ksiądz Bosko wyznaczył Waszą Wielebność swoim
następcą; nie można było dokonać lepszego wyboru w takim nieszczęściu”.
Arcybiskup Guarino z Messyny: „Ksiądz, który tak dobrze odtwarza jego cnoty, przez
wstawiennictwo świętego i wielebnego Założyciela otrzyma z pewnością tyle mocy
i sił do działania, iż mniej gorzkim stanie się jego zniknięcie”. Kard. Sanfelice,
arcybiskup Neapolu: „Wielebnemu Księdzu, przepojonemu duchem swojego
Założyciela, niech Pan Bóg użyczy tego ducha do wszystkich dzieł przez niego
założonych, a obecnie powierzonych Waszej Wielebności”.
Bardzo wiele listów pochodzi z Francji. O księdzu Rua wspominają tylko
niektóre osobistości, znając go z bliska. Znana pomocnica lyońska, p. Quisard, w liście
437 Wspomniane nabożeństwo żałobne odbyło się 15 lutego. Przedstawicielem księdza Rua był Ekonom Generalny - ks. Sala.
443

45.4 Page 444

▲back to top


kondolencyjnym zapewniała, że jej rodzina, jak dawniej Słudze Bożemu, tak
i w przyszłości będzie zawsze i całkowicie oddana księdzu Rua, uprzywilejowanemu
synowi Księdza Bosko, Jego prawej ręce i następcy, a równocześnie prosiła, aby
zechciał włączyć do uczestnictwa w błogosławieństwach i łaskach, jakich święty
uczynił go szafarzem i pośrednikiem. Oddana Słudze Bożemu rodzina hrabiostwa
Hyères zawiadamiała: „Godny następca Księdza Bosko będzie nam zawsze drogi”.
Wiele listów pisywali wzajemnie do siebie Ksiądz Bosko i panie Lallemand, matka
i córka z La Rèole; ta ostatnia wyraziła hołd księdzu Rua z tym samym dziecięcym
uczuciem, jakie dawniej żywiła względem jego Czcigodnego Ojca. Markiza z Saint -
Seino, pomna na ojcowską dobroć okazywaną jej przez Świętego, pisała z Dijon:
„Rozważając w swym sercu wszystko, co Ksiądz Bosko powiedział mi w swej
łaskawości, jestem przekonana, że jego dzieło nie umrze. Ksiądz Bosko miał pełne
zaufanie w Księdzu, ponieważ wiedział, że Wasza Wielebność jest pod
szczególniejszą opieką Bożą. Dlatego do Waszej Wielebności zwracają się wszystkie
serca, które kochały nieodżałowanego Świętego, a ja ośmielam się przypomnieć
Księdzu czas, jaki spędził w Dijon”. W 1883 roku w powrocie z Paryża Ksiądz Bosko
wraz z ks. Rua gościł u swej szlachetnej i chrześcijańskiej rodziny438. Inż. Levrot
z Nicei, którego nie potrzebujemy (627) czytelnikom przedstawiać, zwracał się do
swojego „bon Père - dobrego Ojca” księdza Rua: „Przyjaciele Księdza Bosko zostaną
przyjaciółmi Waszej Wielebności; synowie księdza czują się szczęśliwymi i dumnymi,
iż mogą żyć i umrzeć darzeni szczerą przyjaźnią i ojcowską słodyczą następcy
wielkiego Świętego”.
Opuścimy dalsze wynurzenia przyjaciół francuskich, lecz nie możemy pominąć
milczeniem marsylijskiego Komitetu Pań. Na posiedzeniu 12 marca podpisały one list,
w którym po wyrażeniu boleści z powodu śmierci Księdza Bosko tak ciągnęły: „Nasz
Komitet cieszy się, że w Waszej Wielebności znajdujemy wybranego i miłowanego
syna świętego Męża i za szczęście będziemy sobie poczytywały wspomaganie Księdza
z niezmienną gorliwością. Dziękujemy również Panu Bogu, że powołał Księdza do
prowadzenia tak wielkiego i pięknego dzieła i modlimy się, aby Mu za przyczyną
Czcigodnego Założyciela osłodził ten obowiązek i ulżył ciężaru”. Łącznie
z Komitetem również proboszcz Guiol w dopisku składał czcigodnemu księdzu Rua
hołd pełnej szacunku życzliwości i radował się, że Opatrzność Boża tak szybko
wybrała spadkobiercę i szerzyciela dzieła Świętego, któremu poniesione trudy otwarły
bramy Nieba. Ks. Rua odpisał Komitetowi i proboszczowi dnia 28 tego miesiąca.
Również z innych stron nadchodziły podobne oświadczenia. Tak na przykład
p. Magdalena Ochninger, która swego czasu zetknęła się ze Sługą Bożym, pisze
z Wierzl (Austria) w imieniu swoim i rodziny, zapewniając spadkobiercę Księdza
Bosko o wierności w dalszym popieraniu dzieł salezjańskich. Podobnież senator
Lastres439 pisze (628) z Madrytu i uznaje, że jedynie ks. Rua mógł być powołanym do
438 Por. tom XVI, str. 278.
439 Por. tom XVII, str. 596 i nast.
444

45.5 Page 445

▲back to top


prowadzenia dzieła, założonego z rzadkim mistrzostwem i żywą wiarą przez Księdza
Bosko.
Nie będzie zbytecznie przytoczyć kilka wyjątków z dzienników włoskich
i zagranicznych, ponieważ bardzo ważne dla historii jest stwierdzenie, z jak życzliwą
oceną również na łamach prasy spotkał się wybór księdza Rua. Genueńskie „Eco
d’Italia” z 2 lutego: „Nie można było w lepsze ręce powierzyć świętego dzieła”. Tego
samego dnia „Eco di Bergamo”: „Zaliczeni przez Księdza Bosko bez naszej zbytniej
zasługi do Pomocników Salezjańskich, składamy Jego godnemu Następcy nasze
szczere i głębokie wyrazy hołdu”. Korespondent turyński weneckiej „Difesa”, podając
dnia 29 lutego wiadomość o powrocie księdza Rua z Rzymu, pisał; „Jutro lub
w niedzielę pójdę ucałować rękę księdzu Rua i donieść mu, również w imieniu
„Difesy”, o zaufaniu jakie w nim pokładają dobrzy, odnośnie do dalszego kierowania
prawdziwie cudownym i świętym dziełem, które pod opieką Maryi Wspomożycielki
rozpoczął taki Mąż Boży, jakim był Ksiądz Bosko, a którego nikt lepiej nie mógłby i
nie potrafiłby prowadzić”.
Naczelny redaktor p. Auffray, który uczestniczył w pogrzebie Księdza Bosko,
oświadczał 3 lutego na łamach paryskiej „Defense”: „Zamyślałem napisać pośmiertny
artykuł o tym dziwnym kapłanie, lecz po wszystkim, co zobaczyłem, musiałem
zmienić zamiar. Zwłaszcza po rozmowie z ks. Rua pojmuję dlaczego zakłady
salezjańskie nie mogą doznać zawodu”. Bawarskie „Das Cassianeum” zamieszcza list
redaktora Schmidingera do ks. Rua: „Cieszymy się z Waszą Wielebnością
z dziedzictwa jakie Mu przypadło z woli błogosławionego Zmarłego, i szczerze się
radujemy, że to dziedzictwo znajduje się w znakomitym ręku”. „Gazzette de Liege”
z 21 czerwca ukazała się z długim artykułem o ks. Rua, opisując jego współudział
w założeniu i kierownictwie dzieł Księdza Bosko oraz jego charakter i wybitne zalety:
„Jak Mojżesz w podróży do Ziemi Obiecanej, podobnie Ksiądz Bosko nie mógł się
zatrzymać (629). Stworzył on dzieło i odszedł, lecz ks. Rua będzie jego
opatrznościowym prowadzicielem i roztropnym kierownikiem”.
Zapewnienia uległości za strony salezjanów były takie, jakich słusznie można
się było spodziewać i nie potrzeba robić o tym osobnej wzmianki. Za najuroczystszy
i najbardziej znamienny objaw należy uznać głosowanie Kapituły Generalnej w 1898
r., kiedy to ks. Rua prawie jednomyślnie został powtórnie obrany Przełożonym
Głównym. Przełożona Generalna Córek Maryi Wspomożycielki, która w czasie
niedawnej wizyty nie śmiała mu słownie wyrazić swoich uczuć, oświadczyła je dnia 9
lutego w liście, z którego za godne wyodrębnienia uważamy następujące zdanie:
„Posiadanie Waszej Wielebności za Przełożonego jest dla mnie, dla Kapituły i dla
każdej z poszczególna Córki Maryi Wspomożycielki taką pociechą i pokrzepieniem,
iż trudno mi je wyrazić słowami. Za tak cenne dobrodziejstwo, jakie nam Pan Bóg
wyświadczył, dziękować Mu będziemy przez całe życie i aby stać się mniej
niegodnymi tego daru postaramy się z większą wiernością odpowiedzieć naszemu
świętemu powołaniu. Przewielebny i Drogi Ojcze! Wiem, że urząd naszego
Przełożonego będzie Cię kosztował wiele ofiar i niemało kłopotów, lecz gorąco prosić
445

45.6 Page 446

▲back to top


będziemy Pana Jezusa, aby Ci to zechciał sowicie wynagrodzić. Z mojej zaś strony
przyrzekam dołożyć wszelkich wysiłków, aby ulżyć Twojemu wielkiemu ciężarowi,
wynikającemu z Przełożeństwa nad nami przez nieustanne zachęcanie Dyrektorek
i Sióstr do ochotnego posłuszeństwa, do nieograniczonego zaufania, do świętej, pełnej
szacunku i dziecięcej miłości względem Ciebie, Czcigodny Ojcze, którego od dzisiaj
uważać będziemy po Bogu za naszego Ojca Przewodnika, Podporę, Doradcę, za
wszystko!”.
Tak więc sprawy wzięły bieg prawidłowy, a przyszła rzeczywistość nie
zawiodła oczekiwań, owszem znacznie je przewyższyła. Jeżeli dziś po upływie pół
wieku od śmierci Księdza Bosko rzucimy wzrok wstecz, uderzy nas całkowite
spełnienie się trzech myśli bpa Manacorda: Jedność, zdolność i przyszłość!
(630) Co do jedności żywił powątpiewanie sam Papież Leon XIII, który
bynajmniej tego nie ukrywał. Gdy na posłuchaniu 22 marca bp Cagliero opowiadał
o trwałej jedności wszystkich salezjanów po śmierci Księdza Bosko, wówczas Papież
szczerze wyznał, że to właśnie było przedmiotem jego obaw, ale że obecnie jest
całkowicie zadowolony440.
Ileż to bardzo ważnych zakonów i zgromadzeń w początkach istnienia doznało
cierpień wskutek wewnętrznych rozdarć?! Zgromadzenie salezjańskie, chociaż
wystawione na tyle prób przy powstaniu, chociaż tak nowe w swoim ujęciu, choć tak
różnorodne w swoim zespole, w pochodzeniu członków, w międzynarodowości
zakładów, nie przeszło nigdy przez żaden kryzys, który by w jakikolwiek sposób
zagrażał zerwaniem jego zwartości. Duch Księdza Bosko był i jest spójnią tym
cudowniejszą, iż mniej dostrzegalną, która ściśle wiąże części stare i dobrze przyswaja
części nowe.
Że Zgromadzenie nie cierpiało na brak zdolnych ludzi, o tym od razu
przekonuje najdelikatniejszy może okres jego istnienia, kiedy pod pierwszym następcą
Księdza Bosko nadeszła chwila wielokierunkowego utrwalenia i wykończenia budowy
wzniesionej przez Założyciela. Dla przeprowadzenia zawiłych organizacji
dydaktycznych w działach naukowych, literackich i zawodowych tak członków jak
wychowanków, dla całkowitego urobienia i wychowania w zakonnej karności
personelu, dla podjęcia szerokich zadań misyjnych, dla rozwoju dobrej prasy, istniały
już lub w stosownej porze powstawały jednostki, obdarzone koniecznymi
zdolnościami, tak iż nie tylko żadne z dzieł Księdza Bosko nie doznało uszczerbku
z powodu odpowiednich wytycznych, lecz owszem, w miarę zapału do przedsięwzięć
znajdowała się również pomoc, że tak powiemy, umysłów technicznych, zdatnych do
kierowania jakąkolwiek gałęzią działalności.
Że również przyszłość odpowiedziała ustnym zapewnieniom przewidywaniom
(631) biskupa piemonckiego, o tym cały świat bez potrzeby przytaczania dowodów.
Przypomnimy tu raczej zakończeniu snu Księdza Bosko z 1881 roku o stanie
Pobożnego Towarzystwa Salezjańskiego. Anioł napominający kończył ostatnie
440 List ks. Rinaldiego do ks. Lazzero, Rzym, 22 marca 1888 roku (Dodatek, dok. 108).
446

45.7 Page 447

▲back to top


polecenie słowami rzucającymi światło na przyszłość. Niebieski Posłaniec tak
powiedział: „Q u i v i d e b u n t, d i c e n t: A D o m i n o f a c t u m e s t i s t u d e t
e s t m i r a b i l e i n o c u l i s n o s t r i s – Od Boga to pochodzi i dziwnym to jest
w oczach naszych” (Ps 118 (117), w. 23). Taki hymn, według przepowiedni Anioła,
mieli wznieść do Boga widzowie na przełomie XIX i XX wieku, to znaczy właśnie za
rządów Księdza Rua. My, którzy już oglądaliśmy ten okres, jak również okres
następny, mamy podwójny powód do podjęcia i przyswojenia sobie wołania
Niebieskiego Posłańca:
„Od Boga to pochodzi i dziwnym to jest w oczach naszych”.
NA WIĘKSZĄ CHWAŁĘ BOŻĄ
i
Św. JANA BOSKO.
Bollengo – Foglizzo (Włochy), 5 sierpnia 1944 r.
447

45.8 Page 448

▲back to top


Spis treści
Słowo wstępne …………………………………………………………………………5
Od tłumaczy ……………………………………………………………………………7
Przedmowa ……………………………………………………………………...……..9
I. Życie Księdza Bosko w Oratorium w pierwszych dwóch miesiącach 1886
roku………………………………………………………………………….…16
II. Poprzez Ligurię i Francję w stronę Hiszpanii……………………………...….34
III. Dzienniczek Barceloński……………………………………………..………..52
IV. Odjazd z Hiszpanii i powrót do Turynu……………………………….………86
V. Od święta Maryi Wspomożycielki aż do Wniebowzięcia. Ksiądz Bosko
w Oratorium i w Pinerolo…………………………………………………….100
VI. Czwarta Kapituła Generalna………………………………….………..……..125
VII. Św. Jan Bosko w Mediolanie. Ostatnie obłóczyny kleryków
w San Benigno…………………………………………………………….….139
VIII. Wyjazd misjonarzy w roku 1886. Rzut oka na domy i misje
w A m e r y c e……………………………………………………………….151
IX. Przeniesienie nowicjatu do Foglizzo……………………………….………...179
X. Ostatnie wydarzenia w roku 1886……………………………….....………...187
XI. Życie w samotności………………………………………….……………….198
XII. Podczas trzęsienia ziemi w lutym 1887 roku………………………………...212
XIII. Ostatnia podróż Świętego do Rzymu………………………………………...220
XIV. Konsekracja świątyni Najświętszego Serca Jezusa……………………..……233
XV. Opis świątyni i powrotna podróż Księdza Bosko z Rzymu………………….249
XVI. Ostatnia uroczystość Maryi Wspomożycielki obchodzona z Księdzem
Bosko. Dwa tygodnie na Valsalice. Ostatnie imieniny………………...…….257
XVII. Miesiąc w Lanzo. Ostatnie urodziny.Ostatni pobyt na Valsalice………….…266
XVIII. Prefektura Apostolska księdza Fagnano……………………………………...279
XIX. Pięć republik amerykańskich prosi Księdza Bosko o salezjanów……………295
XX. W czterech państwach Europy……………………………………………….310
XXI. Ostatnie blaski wieczorne…………………………………………………….327
XXII. Pierwszych jedenaście dni choroby…………………………………………..346
XXIII. Dwadzieścia dni dobroczynnej poprawy……………………………………..361
XXIV. Ostateczne wyniszczenie ciała………………………………………..………375
XXV. Zgon ………………………………………………………………………….383
XXVI. Starania o pogrzeb i pośmiertne honory……………………………………...394
XXVII. Śmiertelne szczątki Księdza Bosko na Valsalice…………………………….400
XXVIII. Sława świętości za życia i po śmierci………………………………………...407
XXIX. Świadectwo cudów…………………………………………………….…… 418
XXX. (608) Następstwo po Księdzu Bosko………………………………………....431
448