MB_PL_v16


MB_PL_v16



1 Pages 1-10

▲back to top


1.1 Page 1

▲back to top


Ks. Eugeniusz Ceria
M E M O R I E B I O G R A F I CH E
DI DON
GIOVANNI BOSCO
TOM XVI
1883
TŁUMACZ KS. CZESŁAW PIECZEŃCZYK
Ur. 15.01.1912 r. w Kuźnicy Białostockiej
Nowicjat 1928/1929 w Czerwińsku,
święcenia kapłańskie 17.02.1940 r. w Krakowie.
Zm. 10.08.1993 w Otwocku, w 81 roku życia, 64 ślubów zakonnych i 53 kapłaństwa.
POGRZEBIEŃ 1958
1

1.2 Page 2

▲back to top


2

1.3 Page 3

▲back to top


Słowo wstępne
W roku 2009 Zgromadzenie Salezjańskie obchodziło 150 – lecie swego istnienia,
a obecnie przygotowuje się do kolejnej ważnej rocznicy: w roku 2015 minie 200 lat od
narodzin św. Jana Bosko. Ojciec i Nauczyciel Młodzieży jest żywy i wyraźnie
widoczny w dziełach salezjańskich na całym świecie. Odczuwamy jednak potrzebę
odkrywania na nowo naszego Ojca poprzez osobiste i wspólnotowe studium
przekazów o Jego życiu. Najbardziej obszernym opracowaniem biografii ks. Bosko
jest Memorie Biografiche di San Giovanni Bosco autorstwa ks. Giovanni B. Lemoyne
i innych. Dzieło zostało przetłumaczone z oryginału przez naszych Współbraci
i udostępnione w nielicznych egzemplarzach oprawionego maszynopisu. Winni
jesteśmy im wdzięczność za wieloletnią żmudną i pokorną pracę nad tłumaczeniem.
Proszę jednak spróbować wypożyczyć to dzieło do osobistej lektury – niewykonalne
wręcz zamierzenie, chyba, że jest się nowicjuszem lub studentem w seminarium
salezjańskim. W tej sytuacji należy oddać honor ks. Stanisławowi Łobodźcowi,
dyrektorowi Domu p.w. św. Jana Bosko w Lubinie i Ks. Stanisławowi
Gorczakowskiemu, którzy zainicjowali przepisanie całego dzieła i umieszczenie go
również na nośniku elektronicznym. Jest to dla Rodziny Salezjańskiej w Polsce
wydarzenie doniosłe na drodze wyznaczonej przez Kapitułę Generalną 26: powrócić
do Księdza Bosko. Niech Pan Bóg błogosławi wszystkim, którzy znangażowali się
w umożliwienie szerokiego dostępu do Pamiętników Biograficznych, a ich
czytelnikom życzę głębokiego spotkania ze św. Jana Bosko.
Ks. Alfred F. Leja - Inspektor
Twardogóra, dnia 19 czerwca 2010 roku
3

1.4 Page 4

▲back to top


PRZEDMOWA AUTORA
Podróż św. Jana Bosko do Paryża jest wydarzeniem pierwszej rangi. Dlatego też
tom niniejszy opisujący ją nie wykracza poza rok 1883 r. W stolicy Francji Święty
udzielał rozlicznych audiencji wszelkiego pokroju osobom. Składał wizyty rodzinom
prywatnym i zakonnym, uczestniczył w zebraniach różnych stowarzyszeń religijno -
społecznych. Przemawiał częstokroć z ambon, odbierał publiczne aplauzy od
zgromadzonej publiczności na ulicach i placach Paryża. Któżby przypuszczał, by
w wieku osiemnastym wyrafinowana ludność paryska dała się porwać urokowi
świętości człowieka, skromnego kapłan pochodzącego z ludu - bezpretensjonalnego,
ba nawet nie władającego obcym sobie językiem, gdyż sam był Włochem. Zdawało
się, że powtarzały się sceny ze „Złotej Legendy” – a przecież wszystko, co tu będzie
opisane, nie jest pozbawione gruntownej dokumentacji.
Dodać należy, że to, co niżej przytoczymy, nie daje pełnego obrazu
rzeczywistości! Nikt bowiem dotąd nie przedsięwziął metodycznych poszukiwań, by
przekazać dla historii możliwie pełny zbiór szczegółów związanych z podróżą
Świętego do Francji. Zebrane nieco później wiadomości budzą żal, że tak wiele
szczegółów ciekawych utonęło w zapomnieniu. Wiadomości, notatki, korespondencja
zebrana w naszych archiwach sprzed 50 laty, stanowią i tak dość obfity materiał,
z którego można było osnuć obszerną treść niniejszego tomu.
Ze wspomnień żyjących dotychczas świadków wynika, że pobyt Świętego
w metropolii świata wzbudził nie tylko chwilowy odruch entuzjazmu ludu – co i tak
byłoby już ważkim świadectwem. Na to bowiem, by wywołać krótkotrwałą reakcję
w opinii publicznej stolicy świata, potrzeba było zgoła nieprzeciętnego wydarzenia.
Nadchodzi dotąd jeszcze korespondencja wyjaśniająca nieznane szczegóły lub
rzucająca światło na pewne osoby duchowne czy świeckie, podająca wiadomość jakby
świeżej daty, noszące znamię przeżyć osobistych uczestników owych wydarzeń.
Doprawdy można by tu sparafrazować zdanie Pisma św., że „pamięć sprawiedliwego
człeka pójdzie od wieka do wieka”.
Podróż Księdza Bosko do Paryża można by nazwać opatrznościową pod
niejednym względem. Wielu osobom wyświadczył dobrodziejstwa przywracając im
zdrowie fizyczne, rozproszył wątpliwości nękające umysły, przywrócił równowagę
wewnętrzną i dodał otuchy w przeciwnościach życiowych, wpłynął skutecznie na
zmianę postępowania niektórych ludzi.
Na jego ręce składano liczne jałmużny, które mu pozwoliły pchnąć naprzód
podjętą budowę kościoła Najświętszego Serca Pana Jezusa w Rzymie, skonsolidować
swe dzieła we Francji i gdzie indziej, przy tym otwarły mu drogę do fundacji
w Paryżu.
4

1.5 Page 5

▲back to top


Dzięki pochlebnym recenzjom prasowym oraz korespondencji prywatnej, dzieło
jego nabrało rozgłosu na całym święcie krzewiąc się bujnie nie tylko w Europie, lecz
i na drugiej półkuli.
Miesiąc zaledwie upłynął od jego powrotu do Włoch, gdy nowy głośny epizod
z hrabim Chambord przykuł na nowo uwagę Francji i całego świata na osobie
Świętego. Wywołał on nie mniej głośne echa i w Austrii, lecz zasadniczo był to epizod
francuski. Wnet podchwyciła to prasa międzynarodowa, co niemało przyczyniło się do
renomy Świętego. Odnośnie do tego zdarzenia posiadamy tak wiele źródeł,
iż mogliśmy bez trudu poświęcić mu cały rozdział, który na pewno będzie czytany
z wielkim zainteresowaniem.
Nie licząc sześciu rozdziałów poświęconych podróży Księdza Bosko za Alpy,
sprawa Francji stale się przewija na kanwie niniejszego tomu. Niemniej inne doniosłe
przedsięwzięcia przykuwają jego uwagę, jak ekspedycja misjonarzy salezjańskich do
Brazylii, starania o ostateczne unormowanie kanoniczne misji salezjańskich
w Ameryce Południowej. O innych pomniejszych sprawach wspomnimy według
zwyczaju mimochodem w toku opowiadania.
Trzymamy się tradycyjnie ustalonej metody. Za jej słusznością przemawia
autorytatywne świadectwo wybitnego naukowca, kardynała Schustera, który po
przeczytaniu poprzedniego (XV) tomu wyraził się: „Jest to swego rodzaju pomnik,
choć bez pretensji bibliograficznych, autor kreśli w nim więcej niż statyczny, bo
kinematograficzny portret św. Jana Bosko, odtwarzając wiernie rysy moralnej postaci
Świętego”. Takim był istotnie nasz pierwotny zamysł. I jeśli Bóg pozwoli, skreślimy
również w swoim czasie prawdziwy portret moralny naszego św. Założyciela, zgodny
z historią.
Co dotyczy „pretensji bibliograficznych”, o których wspomina kardynał, to
rzecz jasna, nie mogliśmy zwrócić na nie uwagi ze względu na to, że opracowywało
się dokumenty archiwalne z pierwszej ręki, bądź też dlatego, że z dotychczasowych
wybujałych biografii Księdza Bosko nie można było wydobyć właściwych danych.
Z konieczności więc przyszło nam oprzeć się na jedynym źródle, księdzu Lemoyne.
Biografie współczesne zostały wykazane w toku poszczególnych rozdziałów
w przypisach. Fakty w nich przytaczane pochodzą z dzieła księdza Jana Bonettiego.
„Dwudziestolecie Oratorium Księdza Bosko na Valdocco”, które wychodziło seryjnie
w Bollettino włoskim i francuskim, a ksiądz Lemoyne spożytkował je również
w swych 9 - tomowych Memorie Biografiche, podobnie wykorzystał niektóre
monografie księdza Francesia, jak np.: „Le passeggiate di Don Bosco”, „Due mesi con
Don Bosco a Roma”, wszystko elementy nie sięgające poza rok 1875, od którego
zaczyna się nasza praca. Jedynie monsignor Salotti w swej biografii Świętego
naświetla pewne fakty czerpane z ostatniej fazy Procesów Apostolskich, w których
brał czynny udział. W wykorzystaniu tych materiałów śmierć przeszkodziła księdzu
Lemoyne. Również ksiądz Girardi Fidelis w swej znanej monografii pod tytułem:
5

1.6 Page 6

▲back to top


„Oratorio di Don Bosco” wnosi szereg poprawek i dodatków, te jednak nie należą już
do okresu, który nam zlecono.
Nowe dane odnośnie Księdza Bosko jako pisarza notuje ksiądz Caviglia
w wydaniu krytycznym jego dzieł i tak uzupełnia poprzednie tomy Memorie
Biografiche. W lokalnych publikacjach okazyjnych, bądź też w prasie periodycznej
ukazują się od czasu do czasu wiadomości czy fakty nieznane, co naturalnie
wykazujemy w odsyłaczach tekstu.
Zdecydowaliśmy się zamieścić w niniejszym tomie, w dodatku, dwa zbiory
listów dotąd nie publikowanych we właściwym miejscu. Jest to 56 listów do p. Klary
Louvet i 76 do hrabiostwa Colle, wszystkie z wyjątkiem jednego, pisane po francusku.
Co prawda, w tomie XV wykorzystaliśmy tę korespondencję, lecz ta lektura, jak
uważamy, wywołała żywe pragnienie zapoznania się z oryginałami. Obecnie nadarza
się sposobność zaspokojenia ciekawości czytelników.
Tu nastręcza się pewna trudność. Ksiądz Bosko znał język francuski na tyle
gramatycznie, co praktycznie, a prócz tego pisał zazwyczaj calamo currenti, wśród
natłoku różnych spraw. Potyka się więc często o różne niewłaściwości ortograficzne,
leksykalne i stylowe. To wszystko nadaje jego językowi swoisty wdzięk prostoty tak
właściwej jego duchowi. Uznano za właściwe nie dbać o względy zewnętrzne
i opublikować dosłownie autografy będące w naszym posiadaniu.
Zresztą podobnie jak korespondencja Świętego nie urażała delikatnych uszu
Paryżan, nie powinna też chyba mierzić naszych inteligentnych czytelników.
Formalne usterki w korespondencji Świętego nie robiły wrażenia na jej odbiorcach,
podzielających całkowicie jego plany i będących pod urokiem osoby Męża Bożego.
Będzie to niemałą, zaiste, przyjemnością móc obcować w tak poufały sposób
z Księdzem Bosko, komunikować się z jego myślami rzucanymi na papier,
rozkoszując się wizją spraw nadziemskich, które wznoszą ducha ponad zmienne koleje
tego świata.
Wracając do Francji, wypadnie powiedzieć, że osoba Świętego i doniosłość jego
dzieł w lot zostały zrozumiane przez tamtejsze społeczeństwo. Potwierdził to dalszy
rozwój jego dzieł, jak niemniej najświeższa publikacja o nim.
Z okazji obchodów kanonizacyjnych, pewien znany periodyk znalpejski
poświęcił mu poważny artykuł, w którym pośród dziewięciu innych Świętych
kanonizowanych w Roku Jubileuszowym Odkupienia, przyznaje pierwszeństwo
Księdzu Bosko, gdyż – zdaniem autora – przedstawiał wzór całkowicie odpowiadający
potrzebom współczesnego apostolatu. Racje przytaczane były całkowicie zgodne
z opinią współczesnych obserwatorów. Ten charakter aktualności, który jak mówią
Francuzi – stawia go a la page – nadaje również obecnemu tomowi Memorie
Biografiche szczególną poczytność.
Turyn, 1934 r. – Autor
6

1.7 Page 7

▲back to top


ROZDZIAŁ I
Stan Zgromadzenia w 1883; sen; rozmowa z księdzem Frowerą Pomocnicy
i konferencje; w przededniu podróży do Francji.
Statystyka Zgromadzenia począwszy od roku 1880 do 1883 wykazuje normalny
wzrost liczebny jego członków tak, iż ono raz osiągnąwszy wewnętrzną stabilizację
odtąd postępuje w swym rozwoju żwawym krokiem naprzód. A oto dane statystyczne
z roku 1883:
Profesów wieczystych – 484
Profesów trzyletnich – 36
Nowicjuszów
– 173
Aspirantów
– 190
Wszystkich członków W Zgromadzeniu. – 883 (w tym księży 184)
W porównaniu z rokiem 1880, liczba procesów czasowych sięga ledwie
połowy, lecz pamiętają czytelnicy, że na rekolekcjach poprzednich Ksiądz Bosko
wyraził zdecydowaną wolę zredukowania do najmniejszych rozmiarów profesji
czasowej.
W składzie Kapituły Wyższej spotykamy w roku 1882 trzy nowości. Ksiądz
Sala zajął miejsce księdza Ghivarello w charakterze Ekonoma Generalnego, ksiądz
Bonetti został radcą w miejsce księdza Sali, ksiądz Barberis figuruje, jako członek
efektywny w Kapitule Wyższej z tytułem Mistrza Nowicjuszów.
Do czterech inspektorii z roku 1880 przybyły dwie, gdyż francuską oddzielono
od liguryjskiej, a amerykańska została podzielona na dwie pod nazwą Inspektorii
Argentyńskiej i Uruguaysko-Brazylijskiej, o czym będzie jeszcze mowa. Rzymska
w dalszym ciągu nosiła tę samą nazwę, z tym, że obejmowała obecnie prócz domów
w Magliano, Rzymie i Faenzy, również placówki w Randazzo i Utrera, kierował nimi
jak poprzednio ksiądz Durando.
Wiadomo było, że największa liczba nowicjuszy rekrutowała się zawsze
z Oratorium, skąd 2/3 wychowanków z III klasy przechodziło do S. Benigno, lecz
Ksiądz Bosko, jako zawołany łowca powołań nie pomijał okazji zapuszczenia swego
niewodu także w kolegiach. Z Lanzo, na przykład, otrzymał wspólny list od alumnów
podpisany przez ich wychowawcę księdza Borio, w odpowiedzi na niego posłużył się
jedną ze swych zagadek chcąc dać sposobność najstarszym do zastanowienia się
głębszego nad swym powołaniem i tak pisał:
7

1.8 Page 8

▲back to top


Mio Caro D. Borio
List twój wraz z kilkoma innymi załączonymi od twych wychowanków, sprawił
mi wielką pociechę. Jest on zbiorowym wyrazem uczuć chłopców, dlatego podziękuj
im w moim imieniu. Powiedz, że ich szczerze kocham w Jezusie Chrystusie
i że każdego dnia pamiętam o nich we Mszy św. Niech oni również modlą się za mnie,
zwłaszcza podczas Komunii św. A teraz proponuję pewną zagadkę obiecując nagrodę
tym, którzy ją rozwiążą prawidłowo. S.S.S.S.S. – Ten, kto ma w swym ręku klucz do
tych pięciu „S” może mieć uzasadnioną nadzieję posiadania szczęścia w życiu
doczesnym i nagrody niebieskiej w przyszłym. Pozdrów ode mnie jak najserdeczniej
twych wychowanków, polecam im, by byli weseli, lecz w Panu. Ty dbaj szczególnie
o twe zdrowie, pozdrów ode mnie księdza dyrektora, daj skuteczne błogosławieństwo
MB Wspomożycielki na kaszel księdzu Mellano i miej mnie zawsze etc.
Turyn, 16.01.1883 r.
Tuo aff. mo amico XJB
Nikt nie rozwiązał tej zagadki. Ksiądz Borio powiedział nam, że owe pięć „S”
miały oznaczać: Sano Sapienta Santo Sacerdote Salesiano.
Ważne wskazówki co do dobrego postępu Zgromadzenia otrzymał Ksiądz
Bosko w połowie stycznia od księdza Provery we śnie; udoskonalenie członków, praca
i czujność ze strony przełożonych nad chłopcami, częste przyjmowanie sakramentów
św. Przytaczamy dokładnie treść snu z notatek Księdza Bosko:
W nocy z dnia 17 na 18 stycznia 1883 roku śniło mi się, że wychodziłem
z refektarza wraz z innymi kapłanami salezjanami. Stanąwszy w drzwiach
spostrzegłem, że obok mnie przechodził jakiś nieznany mi kapłan, lecz gdy się mu
dokładniej przypatrzyłem poznałem, że to ksiądz Provera - niedawno zmarły.
Wydawał mi się wyższego wzrostu, niż za życia. Ubrany był w świeżą suknię,
o twarzy rozjaśnionej uśmiechem i promieniującej blaskiem, dokoła, gdy chciał mnie
minąć zagadnąłem go:
Księże Provera, czy ty naprawdę jesteś księdzem Provera? Naturalnie, że jestem
ksiądz Provera – odpowiedział. Przy tym twarz jego lśniła tak żywym światłem, że
z wielką trudnością mogłem nań patrzeć.
Jeśli jesteś naprawdę ksiądz Provera, to nie uciekaj ode mnie, zaczekaj chwilę.
Bądź tak dobry – nie wymykaj mi się z rąk jak cień, lecz pozwól mi z sobą
porozmawiać.
Dobrze, dobrze. Proszę mówić, chętnie posłucham.
Czy jesteś zbawiony?
Tak jestem zbawiony przez miłosierdzie Boga.
8

1.9 Page 9

▲back to top


Czym się cieszysz w drugim życiu?
Wszystkim, co umysł może wyobrazić sobie a serce ogarnąć, oko widzieć,
a język wypowiedzieć. To rzekłszy zrobił gest, jakby chciał odejść, a jego ręka, którą
ściskał moją, stawała się jakby nienamacalna.
O nie, odrzekłem, nie odchodź jeszcze, porozmawiajmy. Powiedz mi coś, co
dotyczy mnie osobiście.
Niech Ksiądz pracuje nadal gorliwie. Ma do zdziałania wiele w przyszłości.
Czy pozostaje mi jeszcze dużo czasu?
Nie tak wiele. Lecz niech Ksiądz pracuje możliwie z największym wysiłkiem,
jakby miał żyć wiecznie, lecz zawsze gotowy na śmierć.
A cóż powiedzieć mam Współbraciom?
Współbraciom naszego Zgromadzenia, głoś i zalecaj gorliwość.
A cóż czynić, by to osiągnąć?
Mówi o tym Najwyższy Mistrz Nauczyciel. Niech każdy weźmie sierp
doskonale wyostrzony i gorliwie pracuje we winnicy pańskiej. Niech ucina łodygi
uschłe lub zbędne na winorośli. Wówczas ona róść będzie bujnie i przyniesie obfite
owoce, a co bardziej ważniejsze owocować będzie długie lata.
A cóż jeszcze mam powiedzieć naszym Współbraciom?
Moim przyjaciołom – powiedział głosem donośnym – moim Współbraciom
proszę powiedzieć, że przygotowana jest wielka nagroda dla nich, lecz Bóg da ją tylko
tym, którzy wytrwali w walkach Pańskich.
A dla naszych chłopców, jakie daje polecenie?
Około chłopców trzeba wiele pracy i czuwania.
A co mają praktykować chłopcy, by zabezpieczyć sobie swe wieczne
zbawienie?
Niech przyjmują często pokarm mocnych i czynią skuteczne postanowienie
poprawy na spowiedzi.
Wytłumacz mi, co szczególnie mają czynić na tym święcie? W tym momencie
potężny blask otoczył jego osobę, a ja musiałem spuścić oczy, gdyż raził on mój wzrok
podobnie jak światło elektryczne, lecz o wiele silniejsze, niż w przyrodzie.
W tym momencie zaczął mówić głosem donośnym jak ten, kto śpiewa:
Chwała Ojcu i Synowi i Duchowi Świętemu, Bogu, który był, jest i będzie
Sędzią żywych i umarłych.
Chciałem jeszcze mówić do niego, lecz ów głosem pięknym i donośnym, jaki
można sobie wyobrazić zaintonował uroczyście: Laudate Dominum omnes gentes.
Chór niezliczonych głosów pochodzących spod portyków i schodów rozlegał się
i złączył się z nim śpiewając: Quoniam con, … est super nos etc. aż do końca Gloria
Patri.
9

1.10 Page 10

▲back to top


Wiele razy próbowałem otworzyć oczy i popatrzeć, kto śpiewał, lecz wszystko
na próżno, gdyż intensywność i żywość światła udaremniała patrzenie. W końcu
zaintonowano: Amen.
Po skończeniu śpiewu wszystko powróciło do stanu normalnego, lecz księdza
Provery już więcej nie widziałem, jak tylko niejaki cień jego, który wnet również
zniknął.
Udałem się więc natychmiast pod portyki, gdzie byli księża, klerycy i chłopcy.
Spytałem ich, czy widzieli księdza Proverę. Wszyscy odrzekli, że nie widzieli.
Spytałem więc czy słyszeli śpiew i także zaprzeczyli. Wobec tych odpowiedzi uczułem
przykrość i odrzekłem: Wobec tego, co słyszałem od księdza Provery i śpiew
rozlegający się – to wszystko jest sen. Posłuchajcie, więc opowiem go wam.
I opowiedziałem im wszystko jak wyżej. Księża Rua i Cagliero oraz inni kapłani
stawiali mi wiele pytań, na które dałem należytą odpowiedź. Przy tym mój żołądek był
tak osłabiony, że zaledwie mogłem oddychać i obudziłem się. W tej chwili zegar wybił
godzinę drugą po północy.
Również stowarzyszenia pomocnicze Zgromadzenia Salezjańskiego, to jest
Pobożny Związek Pomocników i Pomocnic Salezjańskich rozwijały się i wzrastały
należycie. Z tego czasu zachowały się listy drukowane, które wysyłano dekurionom
parafialnym i dyrektorom diecezjalnym w celu zapisywania w nich nazwisk i składek
ofiarodawców Pomocników, a które się przesyłało do Oratorium. Dla dyrektorów
diecezjalnych podawało się oprócz tego specjalne instrukcje za pośrednictwem
osobnego okólnika. Dla dekurionów dodano w załączeniu 16 Norm Generalnych,
w oczekiwaniu na specjalnie ułożony dla nich Podręcznik.
Organ dla Pomocników, Bollettino Salesiano stopniowo ulepszany, stawał się
skutecznym narzędziem Stowarzyszenia za pomocą swych komunikatów, sprawozdań
z odbywanych konferencji w różnych ośrodkach większych i mniejszych oraz
wiadomości o zmarłych Pomocnikach.
I tak, na przykład, w okólniku dorocznym styczniowym jest mowa o blisko 500
zmarłych Pomocnikach w ciągu roku 1882 wybitniejszych z nich i bardziej
zasłużonych względem Dzieła Salezjańskiego Ksiądz Bosko zwykł odwiedzać w
czasie swych podróży. Dlatego w drugiej połowie stycznia pisał do księdza Belmonte
dyrektora zakładu w Sampierdarena, by postarał się ich zebrać możliwie w największej
liczbie z okazji jego przejazdu przez Sampierdarena:
Car. mo D. Belmonte!
Jeśli Bóg pozwoli, wyjadę z Turynu dnia 31 bm. i będę w Genui około 2 - ej po
południu, gdzie zatrzymam się do dnia następnego. Daj zatem znać możliwie panu
Migone i synom, panu Józefowi przewodniczącemu rady miejskiej w Cataldi,
Karolinie Cataldi, rodzinie Dufor, markizowi Montezemolo, etc.
10

2 Pages 11-20

▲back to top


2.1 Page 11

▲back to top


Poproś w moim imieniu p. Rusca, by raczyła przyjąć zaszczyt honorowej
prezeski uroczystości św. Franciszka Salezego. Mogłaby ona odbyć się w dniu
4 lutego, o ile nic nie przeszkadza w zakładzie.
Jeślibyś miał innych znajomych do odwiedzenia, to możesz im powiedzieć, by
przygotowali datki na spłacenie naszych „pouf”. Do p. Ghiglini napiszę list, który jej
doręczysz etc.
Aff. mo XJB
Liczba Pomocników wzrastała wydatnie również na terenach zamieszkałych
przez Włochów podległych Austrii, co pomnażało wydatki w związku z wysyłką
Bollettino. Ksiądz Bosko pomyślał więc o zwolnieniu od takowych. W tym celu
wystosował wniosek do ministra handlu z prośbą o ustalenie opłaty ryczałtowej za
wysyłkę periodyku na teren austriacki.
Eccellenza!
Pomimo tego, że petent nie jest obywatelem monarchii Austro-Węgierskiej,
ośmiela się prosić WE o łaskę nie dotyczącą jego osobiście, lecz dobra społecznego.
Od lat z górą 40 - tu poświęca się on wychowaniu moralnemu i obywatelskiemu
młodzieży ubogiej i opuszczonej otwierając domy, zakłady i kolegia w rożnych
miejscowościach Włoch, Hiszpanii, Ameryki Południowej, które w tej chwili sięgają
liczby 150, gromadząc w nich przeszło 140 tys. młodzieży obojga płci, którymi kierują
salezjanie i Córki Maryi Wspomożycielki.
Ustanowiony wśród osób święckich Pobożny Związek Pomocników
Salezjańskich ma za cel przychodzić z pomocą rozlicznym dziełom na korzyść
społeczeństwa i religii. Posyła się im periodyk zwany Bollettino Salesiano, nie noszący
żadnego charakteru politycznego, który służy jako informator o działalności
salezjańskiej, a przy tym szerzy moralność wśród ludu i młodzieży. Drukuje się go
w trzech językach: włoskim, francuskim, hiszpańskim. Załącza się pewną ilość
egzemplarzy w celu ich zbadania. Petent zwraca się z WE z gorącą prośbą o udzielenie
przywileju opłaty ryczałtowej za wysyłkę wspomnianego periodyku na terenie
powyższego imperium. Ksiądz Jan Bosko
Powyższa prośba została skierowana do ministra za pośrednictwem Wikariusza
apostolskiego, któremu Ksiądz Bosko polecił ją specjalnym listem, którego brak
w archiwum. Prałat ów poinformował się poufnie w ministerstwie, czy w ogóle rzecz
jest możliwa i otrzymał odpowiedź, że ustawy krajowe wzbraniają opłaty ryczałtowej
pismom zagranicznym. Komunikując to podsuwał zręcznie, by zwrócić się w tej
sprawie do ambasady austriackiej w Italii. Widać stąd, że prałat ów przychylnym
okiem patrzył na wspomniane pismo.
Konferencji dla Pomocników z okazji uroczystości św. Franciszka Salezego
odbyło się w 1883 r. wiele. Bollettino wspomina o dwunastu, ale było ich o wiele
11

2.2 Page 12

▲back to top


więcej. W Turynie przemawiał Ksiądz Bosko 25 stycznia w kościele św. Jana
Ewangelisty. Z tej konferencji pozostały na piśmie niektóre punkty spisane przez niego
samego. Oto ona w streszczeniu.
25.01.1883 r. Konferencja odbyta w kościele św. Jana Ewangelisty.
Podaje się krótko sprawy Zgromadzenia zakomunikowane z początkiem roku
1882 oraz streszczenie tych z roku 1883.
1. Co to znaczy być Pomocnikiem Salezjańskim oraz czy jest to
stowarzyszenie zamknięte.
Stowarzyszenie to ma za cel zrzeszanie katolików dla dobra społeczeństwa
i popieranie obyczajności młodzieży zwłaszcza w obecnych trudnych warunkach
życia. Stowarzyszenie to zostało zatwierdzone przez Papieża, który stoi na jego czele
i wzbogaca je licznymi odpustami.
2. Związek Pomocników nie sprzeciwia się trzeciemu zakonowi św. Franciszka
z Asyżu.
Związek Pomocników Salezjańskich nie tylko nie jest sprzeczny z tercjarzami,
lecz jest ich uzupełnieniem. Sam Papież Pius IX odpowiadając na tę wątpliwość
powiedział: Świat dzisiejszy jest zmaterializowany, dlatego trzeba mu pokazać efekt
materialny – jaki na pierwsze wejrzenie ujawnia się w Związku Pomocników
Salezjańskich. Tercjarze na pierwszym planie mają uświęcenie własne przez praktyki
pobożne, a Pomocnicy dążą do praktykowania miłości chrześcijańskiej. Jedni i drudzy
zmierzają do większej chwały Bożej i dobra dusz. Dlatego tercjarze mogą być łatwo
zaliczeni do Pomocników Salezjańskich, podobnie jak i każdy Pomocnik może należeć
do tercjarzy franciszkańskich, czy dominikańskich i korzystać z obu źródeł odpustów
i łask duchowych.
3. Czy może być wpisana rodzina lub społeczność zakonna, zakład
wychowawczy, kolegium względnie cała parafia?
Ojciec, matka lub ktoś w ich zastępstwie mogą zapisać się, jako reprezentanci
całej rodziny, np. podając nazwisko jednego wraz z całą rodziną czy społecznością,
więc też dyrektor z całym domem, czy kolegium. Lecz konieczne jest, by każdy
z poszczególnych członków dopełniał warunków Pomocnika i w ciągu roku spełniał
jakiekolwiek czyn z dzieł dobroczynnych, wskazanych w regulaminie.
4. Czy Pomocnicy nie mogą być zadenuncjowani politycznie?
Nie, z całą pewnością. misją Pomocników jest popieranie dobrych obyczajów,
przeszkadzanie kradzieży, defraudacjom, zmniejszanie liczby bezdomnych
błąkających się po ulicach, będących w więzieniach. W jakimkolwiek ustroju
politycznym będą zawsze istnieć warunki po temu, by ludzie wiedzeni duchem miłości
bliźniego spełniali podobne uczynki.
5. A co powiedzieć o tylu majątkach pozostawionych w spadku Księdzu
Bosko?
12

2.3 Page 13

▲back to top


Gazety, co dzień prawie przynoszą wiadomości o jakimś bogatym spadku. Lecz
po sprawdzeniu tych wiadomości okazuje się, że nie ma w nich nic prawdziwego.
Niekiedy zdarzają się skromne zapisy, lecz z tak wielkimi ciężarami i warunkami,
że w większości wypadków trzeba ich się zrzec. Parę dni temu, np., pewien Pomocnik
zawiadomił mnie o poważnym spadku, znacznej sumie złotych monet pozostawionych
Księdzu Bosko w testamencie, które może podjąć osoba przez niego wydelegowana.
Pomimo niepogody i kosztów podróży wysłałem natychmiast dwie osoby zaufane do
podjęcia tego zapisu. I cóż się okazało? Znaleziono testament formalny, owszem
i prawnie sporządzony. Lecz, gdy poszukiwano owej sumy, nie można było jej
znaleźć. Po długich poszukiwaniach znaleziono wreszcie w kasie ukrytej w schowku
„wielki skarb” w postaci jednego franka i 60 centymów! Stąd możecie wnioskować
o innych bogactwach przypisywanych Księdzu Bosko.
6. Ale mimo to, Ksiądz Bosko jest jeszcze bardzo bogaty.
By dać wam obraz bogactwa Księdza Bosko wystarczy, gdy dowiecie się,
że w każdym naszym domu nie ma ani solda dochodu i że przeciętnie wartość
nieruchomości naszych placówek, wliczając w to mały skrawek ogródka domowego,
sięga około 33 tysięcy lir. Za to nie brak wydatków na budowę, remonty, sprzęty,
odzież i wikt wielkiej liczby chłopców, których Opatrzność nam posyła.
Natomiast pozwólcie, że sprostuję pewne nieporozumienie. Otóż, jeżeli uważam
się za biednego biorąc pod uwagę swą osobę, to z drugiej strony staję się bogaty licząc
na Opatrzność Bożą, która każdego dnia, można powiedzieć każdej godziny,
przychodzi nam z pomocą. Jestem bardzo bogaty w wasze miłosierdzie, drodzy
Pomocnicy, w to miłosierdzie tak dyskretne, które wychodząc z zasady: „Niech nie
wie lewica, co czyni prawica” – tylu sposobami przychodzi mi z pomocą. Och, gdyby
mi wolno było uchylić rąbka tylu skrzętnych dzieł miłości chrześcijańskiej, którą tak
wielu sposobami okazujecie w ciągu roku, byłyby to zaiste dzieła podobne do tych,
jakie spełniali chrześcijanie w pierwszych wiekach. Zamilczę więc nazwiska
i miejscowości, a przytoczę jedynie parę faktów. Otóż są osoby, które przychodzą
z pomocą domowi w ten sposób, że np. szyją nowe ubrania, naprawiają zniszczone,
robią skarpetki, koszule, potem je przynoszą mówiąc: Ofiaruję te rzeczy dla
przyodziania ubogich Jezusa Chrystusa. Inni ograniczają swój pokarm, odzież, obicia,
odwlekają remonty mieszkania, pozbawiają się powozu w tej myśli - jak mówią -
by zaoszczędzić nieco pieniędzy, by nakarmić głodnych i napoić spragnionych. Znam
osoby zamożne i wysoko postawione, które w podroży zniżają się do poziomu
ubogich, odmawiają sobie zaszczytów, przyjemności i przyjęć towarzyskich, redukują
swą służbę, sami sobie służąc, jak się to mówi, by zdobyć parę soldów więcej na dzieła
dobroczynne. Dla niektórych odpoczynek na wsi jest okazją szycia, czy naprawiania
bielizny dla ubogich chłopców. Niedawno pewna osoba odwiedziła nasz zakład
i stwierdziła, że znaczna liczba chłopców była ubrana niedostatecznie na zimę.
Wzruszona tym widokiem, z własnej inicjatywy, nie bez wielkich ofiar postarała się
13

2.4 Page 14

▲back to top


o odzież dla sierot. Inny bogaty pan, którego nazwisko zamilczę, dowiedziawszy się,
że piekarz odmówił chleba w pewnym zakładzie, który był dłużny znaczną sumę, nie
miał trudności w pozbyciu się niektórych walorów, by za tę cenę wyrównać dług.
Zakończę to wyliczanie, które zajęłoby zbyt wiele czasu, lecz nie ustanę wielbić
Boga i błogosławić dobroczynną religię Chrystusową, która miewa tak głęboką wiarę
w serca ludzkie i napełnia je miłością ku bliźnim potrzebującym.
Unita Cattolica streszczając to przemówienie i opisując wrażenie, jakie
wywołało w mieście - zauważa, że słuchacze byli głęboko przekonani o trzech
rzeczach: że Ksiądz Bosko był ojcem, przyjacielem i wymownym adwokatem
młodzieży; że gdyby rozporządzał proporcjonalnymi do swych potrzeb środkami
zmieniłby oblicze świata; że popieranie jego instytucji było dziełem nie tylko
katolickim, lecz wysoce filantropijnym i społecznym.
Po konferencji zdarzył się miły epizodzik, który lubił przytaczać ksiądz
Borgatello. Otóż Ksiądz Bosko przechodząc z zakrystii do mieszkania rektora
kościoła, spotkał po drodze grupkę znakomitych pań, które pragnęły go uczcić. Ksiądz
Borgatello wychodził z podziwu nie mogąc zrozumieć, że z taką poufałością traktował
osoby innej płci. Bijąc się z tymi myślami, naraz usłyszał dyskretną uwagę od
Świętego: Widzisz mój drogi, świętość nie polega na zewnętrznych formach!
Niektórzy Pomocnicy, nieświadomi tego, ile Ksiądz Bosko uczynił walcząc
z propagandą protestancką, podali mu pewną broszurę obrazującą zło, jakie szerzyli
we Włoszech. Gdy przeglądnął tę broszurę, przyszła mu myśl szczęśliwa, by ponownie
przedrukować pewną dawną pracę. Oto w roku 1853 opublikował w szczęściu
zeszytach apologię Kościoła przeciwko reformatorom, dając im tytuł: „Il Cattolico
istruito”. Obecnie przeglądnął ten traktacik, wprowadził w nim pewne uzupełnienia
i poprawki, złączył wszystko w jedną całość i dał mu tytuł: „Il Cattolico nel secolo”.
„Civita Cattolica” oceniła to dziełko, jako „niewielkie w rozmiarach, lecz bogate
w treść i obfitujące w naukę katolicką”. Istotnie, doczekało się ono już kilku wydań
i dotąd jest poszukiwane przez czytelników.
Sam Święty uważał swe Letture Cattoliche za najlepszy środek przeciw
zagorzałej propagandzie antykatolickiej. Dlatego obecnie, gdy w cieniu kościoła św.
Jana Ewangelisty organizował się nowy ośrodek wydawniczy chciał - by wspomniane
wydawnictwo zdobyło jak najszerszą popularność. Taki był motyw zasadniczy listu do
księdza Maranco, kierownika wspomnianej placówki:
Car. mo D. Marenco!
Poleciłem koadiutorowi Barale, by wspólnie z tobą dbał o Letture Cattoliche
i ich kolportowanie w mieście. On mi to obiecał, na dowód, czego załączam ci jego
własny list. Gdy przybędziesz do Oratorium, ustalicie wspólnie z księdzem Bonettim
plany przyszłej batalii. Niech Bóg błogosławi etc.
Turyn 08.02.1883r. (-8-83-)
Aff. mo XJB
14

2.5 Page 15

▲back to top


Nim udał się w daleką podroż za granicę, dał inny nie mniej świetny dowód
gorliwości o obronę wiary katolickiej. Wspominaliśmy parokrotnie o nikczemnym
szmatławcu, który ukazywał się w Turynie, nosząc na tytułowej stronicy wypisane
bluźnierczo imię Zbawiciela. Sprawa przybrała poważniejsze rozmiary, gdy gazeciarze
wywoływali je na ulicach, gdy wypisano je dużymi literami na murach, nawet na
posadzce w bramach domów, celem większej zniewagi i podeptania przez ludzi.
Ciemne indywidua złośliwie obserwowały zachowanie się osób duchownych, które
omijały te miejsca. Prokurator, do którego apelowano, by położył kres zgorszeniu,
zasłaniał się przepisami o wolności prasy. Znaleźli się rozumniejsi, którzy roztworem
chemicznym wymazali owe napisy z murów, pomimo że werniks głęboko wżarł się
w kamień. Ku powszechnemu oburzeniu katolików nie zwracano uwagi na protesty
prasy katolickiej. Był więc już stanowczo czas na śmielsze wystąpienie
i przeciwdziałanie ze strony katolików.
Ksiądz Bosko polecił więc księdzu Bonettiemu podnieść głos w Bollettino,
czytanym we Włoszech nawet przez takich, co nie brali do ręki prasy katolickiej.
Gorliwy kapłan skreślił długi artykuł zatytułowany: „Jezus Chrystus nasz Bóg i Król”
kończący się gorącym wyznaniem wiary i miłości. Artykuł powyższy tak się spodobał
Księdzu Bosko, że polecił autorowi opracować go w obszerniejszej formie
i rozkolportować bezpłatnie wśród ludu turyńskiego. Powyższe polecenie,
z upoważnieniem władzy kościelnej, zostało wiernie wykonane już po wyjeździe
Świętego z Turynu.
Przy pomocy Stowarzyszenia Robotników Katolickich, ponad sto tysięcy
egzemplarzy rozdano u bram kościołów turyńskich. Przeciw artykułowi, który ukazał
się w Bolletino w lutym, ów brukowiec bronił się na swój sposób. W numerze 11 - ym
opublikował złośliwy artykuł przeciwko Księdzu Bosko, którego zniesławił publicznie,
jako wyszukiwacza majętnych osób, zarzucając mu wyłamywanie się spod praw
obowiązujących. Nie koniec na tym. Ksiądz Bosko pragnąc, by słowa: „Jezus Chrystus
nasz Bóg i Król” rozbrzmiewały po całej Italii, zwłaszcza z okazji Świąt
Wielkanocnych, powziął idealny pomysł posłużyć się broszurką jako biletem
paschalnym. Trzeba więc było przedrukować ją w nowej formie. Pierwsza nosiła
imprimatur wydane przez Kurię genueńską, gdyż drukowana była w Sampierdarena;
obecnie, wobec nowego pozwolenia, zdecydował się zwrócić do rewizorów
turyńskich. Uzyskano je zręcznym wybiegiem, gdyż normalną drogą nie poszłoby to
tak łatwo. Wyniknął stąd pewien skandal, co sprawiło, że broszurka mogła być
kolportowana jedynie poza archidiecezją, pomimo że wielu proboszczów zgłaszało na
nią zapotrzebowanie.
Ów piekielny szmatławiec wykorzystał to na swój sposób, kierując przeciwko
Księdzu Bosko inny artykuł zatytułowany: „Ksiądz Bosko, arcybiskup i spółka”. Jest
to jednak wyczyn zbyt trywialny i płaski, byśmy nim mieli zababrać nasze stronice.
Gad piekielny trysnął złośliwie swym jadem.
15

2.6 Page 16

▲back to top


Wszelkie instrukcje w tej sprawie wydał Ksiądz Bosko przed swym wyjazdem
do Francji, ale nie mógł już oglądać sukcesu. Cel podróży jego był dokładnie
określony: zbierać jałmużny na kościół Najświętszego Serca Pana Jezusa w Rzymie.
Postanowił zdecydowanie przerwać zastój w robotach, lecz na to potrzeba było wiele
pieniędzy.
Proszę wysłać nam pieniądze – naglił ksiądz Dalmazzo w sam dzień wyjazdu –
gdyż sine quibus kościół wiecznie stać będzie na gzymsie. Dobry Ojciec czuł
wyraźnie, że siły mu słabły, lecz miłość do Papieża, który mu powierzył to dzieło,
pobudzały go do działania z całą energią przez podjęcie tak żmudnej podróży.
Dowodem tego jest list z 30 stycznia do kardynała Wikariusza w Rzymie: Jutro rano,
jeśli Bóg pozwoli, wyruszam do Genui i dalej poprzez domy w Ligurii aż do Marsylii
i dalej, jeśli mi zdrowie i okoliczności publiczne na to pozwolą, udam się do Lyonu
i do Paryża kwestując na rzecz kościoła Najświętszego Serca oraz zachęcając do
składek na świętopietrze. Lecz polecam się gorąco Waszej Eminencji, by dołożył
starań w celu usunięcia wszelkich kłopotów, które tamują naszą pracę. Gorąco pragnę
i jestem gotów na największe poświęcenia, byle móc kontynuować prace zawieszone.
Plan swej podróży skreślił już w grudniu ubiegłego roku.
Jeśli we Francji będzie panował spokój – pisał do pewnej Dobrodziejki –
wyruszam 20 stycznia przyszłego roku w kierunku Genui, Nizzy, poprzez Riwierę,
Cannes, Tulon, Marsylię, Valencję, Lyon tak, by móc stanąć w Paryżu pod koniec
marca.
Wątpliwości, co do spokoju we Francji budziły wybuchłe zamieszki publiczne
na skutek agitacji, jaka miała miejsce od dnia 9 sierpnia do 9 listopada, w związku
z rozpisaniem nowych wyborów do parlamentu. Rządy zdołała opanować frakcja
socjalistyczna w obawie przed niebezpiecznymi dążeniami anarchistów.
Jeszcze w listopadzie dał wyraz niepokoju w liście do księdza Guiola zalecając
modlić się wiele o to, żeby ten huragan ustał, gdyż wszędzie, którędy on przechodził,
powodował zniszczenia i klęski. W liście następnym, dwa tygodnie później, pisze już
spokojniej, pokładając nadzieję w specjalnej opiece Najświętszej Wspomożycielki,
która darzy swą łaską tych, którzy troszczą się o Jej chwałę. Wciąż jednak nie ustawały
niesnaski i podziały między obywatelami. Z jednej strony obóz zwolenników
Napoleona dążył do restauracji imperium, a z drugiej legitymiści popierali powrót
dynastii Burbonów. W samym obozie republikanów wrzała tajemna walka podsycana
przez komunistów zdeklarowanych wrogów wszelkiej władzy.
W styczniu, gdy Ksiądz Bosko już gotował się do podróży, wytoczono procesy
w Lyonie przeciwko anarchistom sprawcom wandalizmu publicznego, w Paryżu zaś
uwięziono księcia Hieronima Bonapartego, pod zarzutem spisku przeciwko rządowi,
co jątrzyło umysły pospólstwa pobudzając do wrogich demonstracji.
Pierwszą zapowiedź przyjazdu otrzymał od Księdza Bosko dyrektor zakładu
w Nizzy:
16

2.7 Page 17

▲back to top


Carrissimo D. Ronchail!
Między innymi sprawami należy sporządzić dokładną listę Pomocników
w Nizzy, a to dlatego, by uniknąć wysyłania dyplomów tym, którzy je już posiadają,
jak to się często zdarza oraz by zachować jedność zarządu. W dniu 30 bm. wybieram
się do Nizzy, bliższy termin zostanie ci zakomunikowany. Pozdrów współbraci, etc.
Turyn, 14.01.1883 r. (14-83)
XJB
Osiem dni później pisał do hrabiostwa Colle: Zrezygnuję z wszelkich innych
wizyt, by móc dłużej przestawać z Szanownym Państwem w naszych sprawach.
Przed opuszczeniem Italii skierował swe myśli do Florencji, gdzie wznoszono
nowy kościół; gorące słowa zachęty do hrabiny Ugoccioni, by raczyła popierać tę
inicjatywę wszelkimi dostępnymi sobie środkami.
Nostra buona Mamma ing. C.!
Nim wyjadę do Francji, pragnąłbym ją upewnić, że każdego dnia pamiętam
o niej w modlitwach, o nostra Mamma benemerita. Pojutrze obchodzić będziemy
uroczystość św. Franciszka Salezego i odprawię osobiście Mszę św. na jej intencję.
Wiem, że czyni wszystko na rzecz naszego kościoła w budowie. Proszę czynić to nadal
i niech ją Bóg błogosławi etc. Turyn, 27.01.1883 r. (27-83) come figlio in Gesu Cristo.
Na dwa dni przed podróżą posyła po hrabiego Karola Ricci des Ferres, celem
porozumienia się w pewnej sprawie. W ciągu miesiąca nadeszły trzy listy z Paryża.
Otóż Święty mając na widoku swój pobyt w Paryżu prosił o użyczenie mu gościny na
probostwie w parafii MB Zwycięskiej. Lecz proboszcz odpisał mu, że niestety nie jest
w stanie spełnić jego życzeń i wymienił motywy. Hrabiemu Richemont wyraził zamiar
odwiedzenia go w Paryżu z początkiem roku 1883, a hrabia pośpieszył wyrazić swą
gorącą radość z tego powodu i serdecznie zaprasza go w imieniu całej rodziny.
A z końcem tego miesiąca nadszedł list od głośnego intelektualisty, księdza Moigno,
zapalonego Pomocnika Salezjańskiego. Wynika stąd, że był on niedawno w Turynie.
Święty uważał za stosowne, by wobec tak długiej nieobecności swej
w Turynie, pożegnać się z arcybiskupem i otrzymać od niego błogosławieństwo. Po
znanej „Concordia”, zapośredniczonej przez papieża, był to z jego strony akt szczerej
zgody i chęci dobrego współżycia. Udał się więc w tym celu do pałacu arcybiskupa,
lecz nie uzyskał audiencji. Wracając do domu zwierzył się osobie towarzyszącej mu:
monsignore nie raczył ze mną rozmawiać wtedy, gdy ja tego pragnąłem. Przyjdzie
czas, kiedy on mnie będzie szukał, ale już nie zastanie, gdyż mnie w tej chwili nie
będzie.
Słowa prorocze, których ziszczenia się nikt nie przewidywał tak szybko, jak to
wkrótce zobaczymy.
17

2.8 Page 18

▲back to top


Rano, dnia 21 stycznia Ksiądz Bosko jak zazwyczaj spowiadał. Ksiądz Berto
oświadcza, że wyspowiadawszy się u Księdza Bosko, otrzymał od niego następującą
radę: Poświęć Bogu swe życie i pracę aż do ostatniej chwili na Jego chwałę, znosząc
cierpliwie przeciwności jakby to była ostatnia spowiedź w twym życiu. Przytaczając te
słowa z dzienniczka księdza Berto, ksiądz Lemoyne pisze: Oto ustawiczna myśl
Księdza Bosko. Po odprawieniu Mszy św. w swym pokoju, wręczył temuż
sekretarzowi, jakby w imieniu Madonny następujący upominek, napisany
własnoręcznie: „Kto chce pracować owocnie, winien zachować w sercu miłość
i praktykować cierpliwość w działaniu”. Niebawem wyruszył w kierunku Genuy
w towarzystwie księdza Durando i ks. de Barruel.
Ksiądz Bosko nie miał wielkiego kłopotu z przygotowaniem się do dalekiej
podroży, wyjeżdżał z domu tak jak był. W pokoju miał przygotowane rzeczy
najkonieczniejsze. Dobrodziejki na wyścigi znosiły mu rożne rzeczy, a to pończochy,
chusteczki, a to koszule, swetry i inne przedmioty z garderoby osobistej. On to
wszystko oddawał księdzu Berto z poleceniem, by zaniósł to do szatni do użytku
wspólnego. Ksiądz Berto próbował czasem zatrzymać część tych rzeczy do użytku
Księdza Bosko. On jednak nie chciał się na to zgodzić i spostrzegłszy się o tym
wybiegu przekazywał:
Zabierz to wszystko, niech idzie na wspólny użytek. Gdybyśmy coś
zatrzymywali w zapasie, wówczas Opatrzność nie przyśle nam nic więcej. Zapamiętaj
to sobie dobrze: im bardziej oddaje się wszystko i nie zatrzymuje nic dla siebie, tym
więcej nam przybędzie.
Pewnego razu w chwili wyjazdu spostrzeżono się, że miał skarpetki całkiem
zdarte; ksiądz Rua szybko zdjął swoje i zamienił się z nim. Innym razem, ksiądz
Lemoyne zauważył, że miał kamizelkę nie do użycia, dał mu więc swoją.
W podejmowaniu dalekich podroży, jedyną przykrość sprawiała mu długa
rozłąka z ukochanym Oratorium, które stało się niejako częścią jego własnej duszy.
Wnioskować o tym można było ze słów, jakie wychodziły mu z ust, ilekroć
próbowano wprowadzić jakieś nowości, wszelkie zmiany rozdzierały mu serce. Gdy
chodziło na przykład o zastąpienie starego już zużytego organu nowym w kościele św.
Franciszka Salezego: Nie - mówił. Każcie coś jeszcze naprawić, lecz nie usuwać go
stamtąd. On przez tyle lat towarzyszył śpiewom naszych chłopców.
Pewnego razu spoglądając ze swego balkonu na budynek przedzielający
dzisiejsze podwórze dla studentów, zwrócił się do księdza Lemoyne:
Widzisz ten budynek? Prędzej, czy później zniknie, zostanie zburzony, a mnie
kosztowało tyle trudów wzniesienie go!
Ach, czy możliwe by zburzono to, co Ksiądz Bosko postawił? - zauważył jego
rozmówca.
Niestety, tak będzie. Czy ze względów estetycznych, czy dla uporządkowania
lokali lub podziału podwórzy, te mury znikną, gdy mnie już nie będzie.
18

2.9 Page 19

▲back to top


Już dawniej, w czasie jego nieobecności, ksiądz Savio, rozszerzając chór
kościoła MB Wspomożycielki, kazał ściąć stary wiąz, na który schronił się swego
czasu chłopiec Reviglio. Ksiądz Bosko po powrocie spostrzegłszy się o tym
i spoglądając z żalem na miejsce gdzie rósł - zawołał: Nie widzieć go sprawia mi ból
podobny, jak gdybym stracił własnego brata.
Wszystko to świadczy jak czule żegnał się ze swym ukochanym Oratorium,
znaczonym tylu łaskami Madonny i będącym teatrem tylu wydarzeń w jego życiu!
19

2.10 Page 20

▲back to top


R O Z D Z I A Ł II
W Nizzy, Marsylii, Lyonie i w innych miastach sąsiednich.
Na pięć lat przed śmiercią Ksiądz Bosko przedsięwziął swą pamiętną podroż do
Francji, trwającą 4 miesiące, od 31 stycznia do 31 maja. Zatrzymawszy się krótko, bo
2 tygodnie w domach Riwiery włoskiej objechał domy we Francji południowej,
z Nizzy do Lyonu, skąd wreszcie skierował się do Paryża, głównego celu swej
podroży. W stolicy Francji zatrzymał się od 18 kwietnia do 26 maja, skąd zrobił wypad
do miasta Lille, a później do Amiens, przejeżdżając przez Dijon i Dole. Zatrzymawszy
się w niniejszym rozdziale na pierwszej części jego podroży, opłakując niestety częste
luki, na skutek zaginięcia korespondencji.
Przebywał parę dni w Sampierdarena, następnie w Varazze, jak to wynika
z listu skierowanego do dyrektora w Marsylii:
Carissimo D. Bologna!
Va bene odnośnie do tego, co mi piszesz. Możesz dać znać Pani Abatucci,
że będę po południu dnia 13 - go lutego w Torrione, względnie Ventimiglia. 14 - go
udaję się do Methon, gdzie będę około południa. Chętnie widziałbym się z ową panią.
Zapewnij ją, że polecam Panu Bogu jej sprawy. Załączam bilet dla pani Georgii
Borelli z twojego motywu. Cieszę się bardzo, że cała rodzina jest zdrowa; powiedz
księdzu Albera, by przygotował wizyty i pieniądze a ja mu przywiozę worek pełen
komplementów od tylu jego przyjaciół. Niech Bóg błogosławi, etc.
Varazze 05.02.1883 r.
Aff. mo amico Ksiądz Jan Bosko
Z Varazze podążył do Alassio, gdzie miał konferencje do grona Pomocników.
Od samego początku podroży czuł się nieco słaby tak, iż nie celebrował Mszy św.
wspólnej. Gdy raz przygotując się do Mszy św. wdziewał albę, jego ministrant, student
nazwiskiem Amilcare Bertolucci, prosił go o spowiedź. Dyrektor chciał go gestem
powstrzymać od tego, lecz Ksiądz Bosko spostrzegłszy to, powiedział dobrotliwie: Si,
si. Zdjął więc albę i usiadł na krześle, by wyspowiadać chłopca. Po spowiedzi
powiedział do penitenta: Sta allegro, che ci rivedremo. Istotnie, mogli się zobaczyć
w dwa lata potem w San Benignio, a Święty wówczas przypomniał sobie słowa
wypowiedziane swego czasu. Młodzieniec ów został salezjaninem. Multa tulit
fecitque puer, by pójść za swym powołaniem. W starciu z rodziną walnie wspierał go
Święty w odniesieniu zwycięstwa. Ksiądz Bertolucci długie lata wiódł żywot pełen
20

3 Pages 21-30

▲back to top


3.1 Page 21

▲back to top


cierpień, złożony chorobą artretyzmu. Po odwiedzeniu kilku osób w San Remo, Święty
udał się do Vallecrosia. Poza tym innych wiadomości nie mamy.
W Vallecrosia na skutek ujemnych informacji, otrzymanych od niektórych
osób, źle usposobionych do salezjanów, nastąpiło pogorszenie stosunków między
miejscowym biskupem a dyrektorem domu. Monsignorowi wydawało się,
że salezjanie nie sprostają działalności Waldensów. To też wierząc gołosłownym
informacjom pisał rozgoryczony do Księdza Bosko, który o wszystkim powiadomił
księdza Cibrario. Ten niezwłocznie postarał się oczyścić siebie i współbraci od
bezpodstawnych oskarżeń. Ksiądz Bosko pragnąc osobiście uregulować sprawy, udał
się w towarzystwie księdza Durando do biskupa, z którym konferował do wieczora.
Przy powrocie do domu czekała go miła niespodzianka. Ponieważ nie było
powozu, musiał iść pieszo. W ciągu dnia padało a drogi rozmokły więc nie trudno było
o przygodę, w jakiej kałuży, gdy oto zjawił się jego dobry przyjaciel - pies Grigio.
Poczciwe psisko zbliżyło się do niego w podskokach, po czym wyprzedzało go,
o jakieś pół metra tak, iż Święty mógł go widzieć w ciemnościach. Pies wymijał
zręcznie błotniste bajory tak, iż Ksiądz Bosko podążał za nim bezpiecznie. Gdy
znaleźli się w pobliżu domu zniknął.
Ksiądz Durando, który sam był zajęty tym, by wyjść cało z opresji twierdził
zawsze, że niczego nie widział, lecz Ksiądz Bosko kilkakrotnie powtórzył ten fakt.
Pewnego razu opowiedział go również w Marsylii, przy stole wobec państwa Olive.
Pani Olive spytała go: Ale jak to może być, że ten pies miał znacznie więcej lat, niż
mogą żyć psy? A Święty odrzekł z uśmiechem: Być może był to syn lub wnuk owego
pierwszego. Kiedy indziej znowu pytany, jakiej był postaci ten pies? A on - pies jak
każdy inny pies - odrzekł z prostotą.
By placówka w Vallecrosia mogła skutecznie stawiać czoła protestantom,
którzy mieli do dyspozycji ogromne środki, potrzeba było wielu wydatków. W takich
wypadkach Ksiądz Bosko uciekał się do loterii. Właśnie obmyślał jedną taką
z dyrektorem miejscowym; potem z Marsylii przesłał mu tekst okólnika
wydrukowanego, który miało się rozesłać do znaczniejszych osobistości w Ligurii,
z prośbą o poparcie tej loterii przez podarowanie fantów. Z uwagi na to, że chodziło tu
o dzieło dobroczynne, można było liczyć na pozwolenie prefekta, zgodnie z ustawą.
Niestety, przyszedł formalny zakaz, na skutek, czego musiano zawiesić sprawę.
Po południu 14 lutego miało się wyruszyć w dalszą podroż; z powodu
opóźnienia karocy spóźniono się na kolej. Dlatego trzeba było czekać na następny
pociąg idący do Cannes o północy. Zapraszał tam Świętego pewien lord angielski, czy
jego znajoma. Ponieważ nie znano dokładnie adresu, przeto błądzono jakiś czas po
ulicach, wreszcie spotkano kogoś, kto skierował ich pod właściwy adres. Nazajutrz
odprawił Mszę św. w pobliskim zakładzie dobroczynnym. Chciał się też widzieć
z niejakim panem Saint-Genest, znanym korespondentem dziennika Figarò, lecz na
próżno, gdyż wyjechał on z Mentony parę dni przedtem.
21

3.2 Page 22

▲back to top


Gdy przybył do Nizzy, tamtejsi Współbracia obawiali się, że będzie bardzo
zmęczony, tymczasem ujrzeli go w zadowalającym stanie. Bóg błogosławił jego
podroży, istotnie wielu dobrodziejów odpowiadało wielkodusznie jego wezwaniom, by
popierać zaczęte dzieła we Francji. Jeden na przykład ofiarował się spłacić wielki dług
ciążący na zakładzie w Nizzy. Również konferencja głoszona w kościele MB
Wspomożycielki przyniosła pożądany efekt. „Il Pensiero”, dziennik włoski miejscowy
tak o tym pisał w sprawozdaniu: „Nic tak nie przemawia skutecznie do umysłu jak
słowo Księdza Bosko, męża oddanego miłości względem bliźnich, przemawiając
potrafi on rozniecić ogień w duszach, którym sam płonie”.
Pewnego dnia stawiła się przed nim pewna panna i przypomniała mu cudowną
historię sprzed roku. Mianowicie wtedy rodzice przyprowadzili ją, jako głuchoniemą
do Księdza Bosko, który udzielił jej błogosławieństwa i polecił rodzicom odmawiać
kilka modlitw przez określony czas. Po odprawieniu modlitw głuchoniema odzyskała
słuch i mówiła doskonale, o czym pragnie zaświadczyć swą obecnością tutaj. Obecnie
więc – kończyła - czuję się wielce zobowiązana wobec Najświętszej Maryi
Wspomożycielki i proszę wskazać mi sposób, jak z tego się wywiązać. Łatwo
wyobrazić sobie, jaka była odpowiedź Świętego.
Pewien nieprzyjemny epizod przygnębił na pewien moment księdza dyrektora
Ronchaila i barona Herauda, lecz na szczęście więcej było strachu niż szkody. Otóż po
południu dnia 24 lutego, Ksiądz Bosko wyszedł w ich towarzystwie celem złożenia
wizyty monsignorowi Balain, biskupowi Nizzy, a następnie miał obejrzeć teren, który
zamierzano podarować mu bezpłatnie. Była jednak obawa, że rząd przystąpi do
wywłaszczenia tego gruntu położonego przy Placu Broni, z zamiarem zbudowania tam
koszar. Ksiądz Bosko wolał przebyć tę drogę pieszo i stanąwszy nad brzegiem potoku
Paglione, zamiast przejść nieco dalej mostem Garibaldiego, chciał skrócić przechadzkę
brodząc w rzece. Podobnie uczynił z okazji kupna willi Gauthier, chciał obecnie
odnowić ów wyczyn. Koryto potoku było szerokie, a wody niewiele. W trzech jednak
miejscach trzeba było dobrze zamoczyć nogi. Ksiądz Bosko z młodzieńczą brawurą
wspominając czasy swych wyczynów akrobatycznych, wstąpił do rzeki bez pomocy
dyrektora i barona. Z początku szło wszystko dobrze i przebył już, jakieś dwie trzecie
drogi, gdy naraz zachwiał się i wpadł do wody.
Och! Pover preive! - wołało kilka przestraszonych praczek nieco w górę
strumienia, piorących bieliznę. Było to tym przykrzejsze dla księdza Ronchaila, bo
wiedział, w jakim stanie znajdują się nogi biednego Księdza Bosko. Na szczęście ten
zdołał natychmiast podnieść się tak, iż bez trudności wyszedł na brzeg, podczas gdy
jego pastrano pływał po wodzie, jakieś 200 metrów dalej, aż wreszcie został
wyłowiony. Zmoczonego do nitki wsadzono do powozu i jak najszybciej odwieziono
do domu. Tu nie było u nikogo drugiej sukni na zmianę, z czego Ksiądz Bosko bardzo
się cieszył widząc w domu ubóstwo. Położono go w łóżku. Cała korzyść tej przygody
była taka, że odpoczął sobie parę godzin. Przyjaciele dowiedziawszy się, że Ksiądz
22

3.3 Page 23

▲back to top


Bosko zmuszony był położyć się dlatego, że w całym domu nie było sukni do zmiany,
postarali się na wyścigi sprawić mu nową. Początkowo nie wiedziano nic w domu
o tym wypadku i pytającym odpowiadano: że Ksiądz Bosko czuje się nieco zmęczony.
Lecz nazajutrz przy stole wobec gości sam opowiedział z humorem swą przygodę
i przymusową kąpiel. Humor powiększył naturalnie baron Heraud wykorzystując to na
swój sposób.
Oto puścił w obieg fotografię z panoramą Nizzy, z zaznaczeniem miejsca
przygody, a na dole umieścił napis następujący: 24 lutego 1883 r. - Ksiądz Bosko
ocalony z wody rzeki Paglione. Przyjaciel oddany i gratulujący.
W stosownej chwili odwiedził kuchnię obsługiwaną przez nasze siostry CMW.
Podczas gdy zwracał spojrzenie tu i tam, siostra Katarzyna Cei obracając tyglem
poplamiła sobie, co nieco habit rosołem. Wówczas Święty zwróciwszy uwagę,
że suknia straciła przyzwoity wygląd, choć była zresztą czysta dodał: Tak samo dusza,
choćby miała najmniejszą plamkę na sobie, nie może wejść do chwały niebieskiej, lecz
musi iść do czyśćca. Towarzyszył mu przy tym dyrektor rozmawiając na temat
kłopotów finansowych domu, żaląc się, że musi często naprzykrzać się dobrodziejom,
którzy tym znudzeni dawali mu to uczuć. A Ksiądz Bosko odpowiedział na to po
piemoncku: Głupiś Jasiu! Pieniądze są dla twoich synów a przykrości dla ciebie, he.
W tym czasie odwiedziła go pani Aniela Laroche z Vilières diecezji Limoges,
która z mężem zwykła spędzać jesień na Riwierze i kilkakrotnie spotykała się ze
Świętym. Owego dnia miała poważne zmartwienie. Owi państwo utrzymywali
w swym majątku szkołę prywatną katolicką prowadzoną przez Siostry. Pewnego dnia
nadeszła gazeta z doniesieniem, że Siostra popadła w stan oskarżenia dlatego,
że występowała publicznie przeciwko małżeństwu cywilnemu, co było zbrodnią nie do
przebaczenia i mogło pociągnąć w tym wypadku represje z zamknięciem szkoły
włącznie. Otóż strapiona tym wielce pani Laroche przychodziła z prośbą o poradę, jak
postąpić. A Ksiądz Bosko miał w tym dniu wyjeżdżać i był bardzo zajęty, lecz mimo
to udzielił jej audiencji. Wysłuchał spokojnie wszystkiego i po chwili namysłu
powiedział w tonie zdecydowanym: Szkoła nie zostanie zamknięta i powtórzył to
kilkakrotnie z naciskiem, a przy tym dodał: Trzeba jednak stąd wyjechać.
Ależ proszę Ojca, wtrąciła pani, jesteśmy w pełnym sezonie jesiennym.
W naszych stronach spadł już śnieg i byłoby wielką nieroztropnością dla naszego
zdrowia wystawiać się na chłody zimowe. Podroż ta mogłaby skończyć się dla nas
fatalnie.
Trzeba wyjeżdżać – powtórzył Święty z naciskiem i w tonie nie
dopuszczającym dalszej repliki.
Wobec tak wyraźnej decyzji małżonkowie spuścili głowy i wyjechali. Przybyli
do swej miejscowości około północy. Stukot karocy obudził ludność. Cnotliwsi bardzo
się cieszyli z ich rychłego powrotu, licząc na obronę biednych Sióstr, a przeciwnicy
byli zdetonowani. Oszczercy stracili tupet i na wspólnej naradzie postanowili wycofać
23

3.4 Page 24

▲back to top


oskarżenie. Liczyli na to, że podczas nieobecności tych osób, które mogłyby
pokrzyżować ich plany, nie napotkaliby na opór; obecnie jednak nie mieli szans na
zwycięstwo. Wystarczyło usłuchać Księdza Bosko, pisała później owa pani i wrócić
w samą porę do domu. Bóg widocznie potwierdził przepowiednie swego Sługi.
Wspomniana pani, która usłuchała tak bezzwłocznie polecenia Księdza Bosko,
widocznie miała skądinąd dowody jego świętości. Otóż od trzech lat żyła
w niezgodzie ze swą teściową, z powodu rzekomej krzywdy wyrządzonej jej synowi.
Nie odwiedzała jej wcale od pewnego czasu, ani z nią nie korespondowała. Jej
kierownik duchowy zważywszy okoliczności sądził, że nie ma tu żadnej nienawiści
i puszczał to przez palce. Teściowa tym czasem pragnęła uładzić sprawy i próbowała
to uczynić za pośrednictwem zaufanych osób, ale to się nie udało. Pewnego dnia
wzięła za pióro i napisała nawet list z przeproszeniem i tym razem bezskutecznie.
W tym stanie rzeczy wspomniana pani Laroche przybyła z wizytą do Księdza
Bosko do Nizzy. Odmiennie od innych wizyt, tym razem Święty przyjął ją raczej
chłodno i z miejsca rzucił słowa: Ma fille, vous n’ètes pas dans ordre. O ile sama
postawa świętego już ją znalarmowała, to jego słowa uderzyły ją tym bardziej,
że Święty powtarzał jej z naciskiem raz po raz. Prosiła więc, by raczył wyjaśnić jej,
o co mu chodziło. On zaś polecił, by poszła pomodlić się przed Najświętszym
Sakramentem o światło. Było już późno, dlatego nie mogła widzieć się z nim
powtórnie. Rano dnia następnego wysłuchała kazania na temat miłości bliźniego
i darowania uraz. Dopiero zrozumiała jak bardzo zawiniła przed Bogiem i że przez trzy
z górą miesiące żyła w takim stanie nie zastanawiając się nad swym sumieniem.
Upadła więc do stóp spowiednika i wyznała swą winę. Wróciła niebawem do
Świętego, który skoro ją ujrzał zawołał: O tak, moja córko! Teraz jesteś całkowicie
w porządku. Przebaczyłaś wielkodusznie i w liście otwarłaś swe serce. Pan Bóg jest
z ciebie obecnie zadowolony. I tak rzeczywiście było, gdyż po spowiedzi napisała list
serdeczny do teściowej i wszystko załagodziła.
Z Nizzy pojechał do Cannes. W czasie tej podroży kilkakrotnie zatrzymywał
się. Ksiądz De Barruel notuje w swym dzienniczku, co następuje: Wszędzie gdzie
dowiedziano się o przyjeździe Księdza Bosko, budził się niespotykany entuzjazm
względem jego osoby. Świadczył o tym również obecny przypadkowo na jednej ze
stacji ksiądz misjonarz Mnin, biograf św. Jana Vianey, proboszcza z Ars, gdy pisał: Ce
sont les mèmes scènes qui a Ars, et je m’croirais encore. W Cannes zatrzymał się parę
dni u państwa markizów La Croix Laval. Pewnego razu markiza przedstawiając mu
swych wnuków rzekła: Pragnęłabym, mój Ojcze, by kilku z tych chłopców zostało
księżmi. Na to Święty odpowiedział: Pani markizo - jeden z nich zostanie kapłanem.
Przepowiednia spełniła się w osobie przyszłego kapłana w diecezji Dijon.
Dnia 2 marca był na śniadaniu u pewnego 85 - letniego pana, do którego go
zaprowadził znajomy dobrodziej monsignor Guigou, kapelan szpitalny. Wszyscy
domownicy pragnęli, by powrócił do praktyk religijnych zaniedbanych od dłuższego
24

3.5 Page 25

▲back to top


czasu. Obecność Księdza Bosko sprawiła na rodzinie wielkie wrażenie i wywarła
zbawienny skutek na duszy owego starszego pana, jak dało się zaobserwować w lipcu
przyszłego roku. Mianowicie, wróciwszy do swej rodzinnej miejscowości Gèrardmer
i dręczony chorobą - zamiast buntować się i bluźnić przeciwko Bogu - zdecydował się
pojednać z Bogiem, po czym i zdrowie zdawało mu się polepszać, gdy nie mógł
wychodzić z domu, prosił o przyniesienie mu Wiatyku. Przyjął również z budującą
pobożnością sakrament bierzmowania.
Zapewne wiele osób musiało przybywać na posłuchanie do Księdza Bosko
w tej okolicy zamieszkałej przez bogatych ziemian, niemniej również zabiegało o jego
wizytę wiele zgromadzeń zakonnych, lecz o tym brak dokumentów.
W Cannes wstąpił do Frèjus, by złożyć uszanowanie tamtejszemu biskupowi.
Ten prałat prosił o parę medalików Maryi Wspomożycielki, które pragnął posłać
pewnej szlachciance w Paryżu, swej chrzestnej, która poważnie zachorowała. Chora
otrzymawszy medalik zawiesiła go sobie na szyi, rozpoczęła odprawiać nowennę
i w połowie jej wyzdrowiała zupełnie. Gdy później Święty przybył do Paryża
i rozdzielał przy sposobności medaliki, owa osoba również podeszła do niego z prośbą
o jeden dla niej. Na to Święty, choć jej nigdy przecież nie widział - rzucił: Pani już go
otrzymała od biskupa Frèjus.
Biskup chętnie wyraził zgodę na to, by Święty przemówił w katedrze. Po
przemówieniu podszedł do niego w zakrystii pewien pan nazwiskiem Fabre i prosił
o modlitwy w intencji swej poważnie chorej żony, której groziła utrata wzroku. Święty
pobłogosławił pewien przedmiot religijny należący do owej chorej i dodał: Proszę jej
powiedzieć, że nie umrze ślepa. Istotnie, żyła jeszcze długie lata nie chcąc poddać się
operacji, mimo rad specjalistów lekarzy z Montpellier, powtarzając często: Ksiądz
Bosko zapewnił mnie, że nie umrę ślepa.
Niektóre panie stały się wówczas gorliwymi Pomocnicami dzieł salezjańskich,
między innymi pewna młoda osoba odtąd stale zbierała ofiary na rzecz sierot Księdza
Bosko, nie przejmując się ironicznymi uwagami pewnego meliniarza, który ją po
łobuzersku pozdrawiał: Buon giorno, signora Don Bosco!
Pod wieczór dnia 6 marca spotykamy go w La Navarre. Przyjęty wśród
okrzyków entuzjastycznych chłopców, wstąpił do nowego domu. Prace, które tu
przedsięwzięto od roku, postawiły go w całkiem nowych szatach, brakowało tylko
błogosławieństwa ojcowskiego, które wreszcie w pełni otrzymał. Przy tej sposobności
dobry Ojciec tak przemówił do chłopców podczas miłej akademii urządzonej na jego
cześć: Gdy ojciec po długiej nieobecności powraca do swej rodziny, to każdy mu
mówi: Buon giorno padre, buon giorno papà! I to już mówi wszystko. A wy nadto
chcieliście powiedzieć jeszcze coś więcej pod moim adresem. I ja doprawdy cieszę się
serdecznie z wami; od roku zrobiliście znaczny postęp w cnocie i wiedzy. No więc
postępujcie tak dalej i wzrastajcie w łasce i w zdrowiu przed Bogiem i przed ludźmi,
no i starajcie się zawsze o dobry apetyt.
25

3.6 Page 26

▲back to top


Po południu dnia 7 marca poświęcił uroczyście nowy budynek. Prócz tego
dokonał innej ceremonii: poświęcenie nowej kaplicy. Dotychczasowa, bowiem była
zbyt szczupła wobec wzrastającej liczby chłopców. Pomyślał więc o zaradzeniu tej
potrzebie wraz z hrabią Colle, który na ten cel wyłożył 20 tys. franków. Dlatego
z miejsca przystąpiono do budowy obszernego i sympatycznego kościoła. W czasie
jego wizyty prace przygotowawcze były już tak daleko posunięte, że Ksiądz Bosko
mógł poświęcić kamień węgielny. Pomimo niepogody zebrało się wielu znacznych
Dobrodziejów na tę podwójną funkcję.
8 marca, po Mszy św., wśród łez i entuzjastycznych „evviva” swych drogich
synów, dobry Ojciec udawał się w kierunku na Hyères i Tulon. Tam był przez parę dni
miłym gościem u hrabiostwa Colle, którym opowiedział o owych trzech godzinach
postoju na dworcu kolejowym, spędzonych na rozmowie z ich synem Alojzym
zmarłym od paru lat.
Przytoczymy kilka wizyt wśród rożnych osób i zgromadzeń zakonnych.
W Tulonie na przykład, spotkał pewnego młodzieńca, późniejszego ojca Feliksa
Rougier, który w Meksyku założył zgromadzenie Ducha Świętego w 1878 r. Mając lat
18 był nowicjuszem u O.J. Marystów w Lyonie, nieuleczalne dolegliwości w prawej
ręce zmusiły go powrócić do rodziny; pięć lat potem całe ramię było wyschnięte do
kości. Matka, która odnosiła się ze czcią do Księdza Bosko jak do Świętego,
zaprowadziła syna do niego w Tulonie z prośbą o błogosławieństwo, by mógł zostać
kapłanem. Ksiądz Bosko ścisnąwszy mu główkę dłonią i odmówiwszy nad nim
modlitwę udzielił błogosławieństwa. Skutek był natychmiastowy; bóle ustały, rana
otwarta zaschła i ramię od tego czasu było całkiem normalne. Na pamiątkę tego cudu
św. Jan Bosko jak dotąd czczony i wzywany przez synów duchowych o. Rougier jako
specjalny patron ich zgromadzenia.
Wieczorem 16 marca, odbyła się wielka uroczystość w Oratorium św. Leona
w Marsylii z powodu przybycia Księdza Bosko. Niewiele jednak wiadomości
posiadamy o tym. Pewne szczegóły zawarte są w liście księdza Rua do inspektorów,
w którym pisze: Koło połowy bieżącego miesiąca przybył (Ksiądz Bosko) do Marsylii,
skąd nam donoszą, że jest całkowicie okupowany przez obcych. Każdej chwili
nadjeżdżają powozy z chorymi, którzy proszą o jego błogosławieństwo, w którym
pokładają nieograniczona ufność.
Sprawy te przecież nie pochłaniały go do tego stopnia, by nie skierował uwagi
na szersze horyzonty. Leżało mu przecież głęboko na sercu dzieło budowy kościoła
i zakładu Najświętszego Serca w Rzymie oraz nasze misje. W Lyonie byłby mu się
przydał dokument uznający urzędowo ze strony Stolicy Apostolskiej misje
salezjańskie w Ameryce. Pisze więc do prokuratora w Rzymie:
Carissimo D. Dalmazzo!
Robię, co mogę, trzeba jednak żebyście i wy z księdzem Savio również starali
się o pieniądze. Dla twej wiadomości podaje, że wysłano ci z Cannes 3.000 franków za
26

3.7 Page 27

▲back to top


pośrednictwem ksiedza Ronchaila. Ta suma niezależna jest od tej, jaką przez pomyłkę
skierowano na ręce monsignora Macchi. Inne 2.000 franków wysłano z Hyères. Dzisiaj
nie otrzymasz pieniędzy. Zrobi się coś, gdy wyjadę stad; trzeba bowiem spłacać
poważne długi ciążące na tutejszych domach. Byłoby rzeczą nad wyraz korzystną,
gdyby monsignor Jacobini wystosował pismo stwierdzające:
1. że za zgodą i poleceniem Ojca św. Piusa IX podjęto misje w Urugwaju
i Patagonii;
2. że w tym momencie traktuje się w Kongregacji Propagandy podział Patagonii
na trzy wikariaty, zgodnie z życzeniem Ojca św.;
3. że te misje zostały polecone Pobożnemu Dziełu Rozkrzewienia Wiary,
w celu uzyskania pomocy materialnej. Bądźcie dobrej myśli, pieniędzy w Rzymie nie
brakuje. Jeszcze napiszę, gdy wydobędę się z kłopotów miejscowych. Quaerite et
invenietis. Niech Bóg błogoslawi, etc.
Marsylia, 19.03.1883 r.
aff. mo amico XJB
29 marca był to dzień Pomocników. Po Mszy św. Ksiądz Bosko poświęcił
piękną statuę Najświętszej Maryi Wspomożycielki, dar pewnej pobożnej rodziny
z Marsylii przeznaczonej dla kaplicy Oratorium. Po skończonej ceremonii
w przemowie do obecnych zachwycał się pobożnością, jaką widział w Marsylii nie
tylko u biednych warstw, lecz i wśród arystokracji, nie tylko u niewiast, ale
i u mężczyzn. Chwalił uczęszczanie do Sakramentów św. i zachęcał do wytrwałości
i ufności w pomoc Maryi Wspomożycielki. Po południu na zebraniu Pomocników
przewodniczył biskup; dla spóźnionych zabrakło miejsca w kaplicy a nawet w lokalach
przyległych. Ksiądz Bosko nawiązując do spraw aktualnych przedstawił sprawozdanie
z działalności domów salezjańskich we Francji w tym porządku jak je wizytował.
Mówił naturalnie po francusku. Ksiądz Mendre, proboszcz parafii św. Trofima był pod
tak wielkim wrażeniem tego przemówienia, że w rozmowie z księdzem Albera na ten
temat wyraził się: Ksiądz Bosko mówi zupełnie inaczej niż inni. Przemawia w sposób
sobie tylko właściwy i zawsze jest mile słuchany.
Przytoczymy niektóre jego słowa, począwszy od Nizzy. W Nizzy zastałem
nowo wybudowany gmach dla Sióstr pracujących w zakładzie, stosowne
pomieszczenia na pracownie i kaplice. Nowe lokale pozwoliły podnieść liczbę
chłopców od 100 do 200. Stu chłopców więcej, którzy pobierają wykształcenie i uczą
się kochać Boga, to rzecz pocieszająca!
Z Nizzy pojechałem do Navary koło Tulonu. Tam jak wiecie, przyjmuje się
chłopców do szkoły rolniczej; placówka ta daje pomyślne rezultaty i mamy nadzieję,
że w przyszłości osiągnie się jeszcze lepsze wyniki. W zeszłym roku była tam jakaś
szopa grożąca zawaleniem. Potrzeba było nakładów, a brakło środków na to. Lecz
dzięki pomocy Bożej, przystąpiono do budowy nowego budynku, który pomieści
27

3.8 Page 28

▲back to top


około 150 chłopców. Dzisiaj budynek już stoi a porównując sytuację obecną
z dawniejszą trzeba więc dziękować Panu Bogu, że nam tak wyraźnie błogosławi.
Z innych placówek poza Marsylią wspomnę tylko St. Cyr. Na niebezpieczeństwa
narażone są zwłaszcza biedne sieroty - dziewczęta wiejskie. By zarobić na kawałek
chleba muszą się tułać po miastach podejmując się jakiegokolwiek zajęcia. Brak
wychowania rodzinnego i religijnego, liczne sidła i okazje do złego zbierają wielkie
żniwo. Któż zdoła zliczyć te ofiary? Któż zdoła powiedzieć ile z nich jeszcze powróci
do domu i w jakim stanie? Widzicie, że trzeba, czym prędzej położyć tamę złu.
Musimy więc pomyśleć o tych biednych dziewczętach i zaradzić jakoś. W tym celu
właśnie otworzono dom w Saint Cyr. Utrzymuje się tam jaka czterdziestka dziewcząt,
które się wychowuje, poucza; pracują one na roli a równocześnie pobierają one
wykształcenie naukowe, religijne i moralne. W ten sposób przygotowują się do wejścia
w życie.
Lecz ten dom, muszę powiedzieć z przykrością, jest niestety ogółowi obywateli
nie znany, jako daleko położony od Nizzy, Navary i Marsylii. A przecież można by
było podwoić i potroić liczbę dziewcząt podopiecznych, niestety brak środków na to.
Mamy jednak nadzieje rozbudować placówkę. Pokonawszy i przepędziwszy grzech nie
pozwolimy się zwyciężyć przez synów ciemności w pracy na chwałę Bożą.
O naszym Oratorium w Marsylii wspomnę, co się tam robi. Zbudowano nową
kaplice, zakupiono teren na trzeci budynek, byliśmy zmuszeni wyciągnąć nowe
skrzydła z dala od domów nas otaczających. Budynek wnet zostanie wykończony
i będzie można pomieścić już nie trzystu a czterystu chłopców. Na to wszystko,
rozumie się, trzeba pieniędzy, inaczej musi się zaciągnąć długi. Sto tysięcy franków!
Oto pierwsze pozdrowienie, jakie otrzymałem ze strony tamtejszych przełożonych!
Przedłożono mi jeszcze rachunki pomniejsze, sięgające razem dwustu tysięcy franków.
Obecnie trzeba więc zaspokoić wierzycieli, którzy nie poprzestają już na słowach,
żądają pieniędzy. Niektórzy proponują modlitwę; modlitwa już nie zawsze wystarcza,
trzeba dołączyć uczynki. A nie tylko wierzyciele, lecz nawet sami chłopcy nie
kontentują się modlitwą. Oni chcą jeść a jędzą dużo a gdy się im poleca, by tego
zwyczaju zaniechali, to oni nie chcą nawet dzień jeden powstrzymać się od jedzenia!
Nie maja pretensji do łakoci, ale chleba i zupy musi być pod dostatkiem. I o to musimy
się postarać.
Spytacie: w jaki więc sposób spłacicie tak wielki dług? Powiem wam,
że w Turynie ukończony został przepiękny kościół, który kosztował około miliona. A
czy wiecie ile pieniędzy miało się w kieszeni, gdy przystępowano do budowy? Osiem
soldów. W pierwszym tygodniu było się w kłopocie z wypłatą robotników. Lecz oto
wzywają przełożonego do pewnej chorej pani, która straciła już nadzieję w pomoc
ludzką i pragnęła położyć swą nadzieję w pomoc Boga i Najświętszej Panny
Wspomożycielki.
28

3.9 Page 29

▲back to top


Matka Boska ją uzdrowi, ale i pani musi coś uczynić dla jej chwały –
powiedziano jej. Należy w czasie nowenny odmówić do Matki Boskiej trzy Ojcze
nasz…, Zdrowaś Maryjo… i Chwała Ojcu…. każdego dnia oraz Salve Regina...
Uczynię to z całą chęcią i pobożnością.
To jeszcze mało dodał przełożony. Pan musi złożyć jakąś ofiarę ku czci
Madonny i dopomóc w zaczętej budowie kościoła MB Wspomożycielki. Nie mamy
pieniędzy na wypłatę dla robotników w sobotę i dlatego pani uczyni to za mnie.
Dobrze, przyrzekam to uczynić, byle Madonna pozwoliła mi w sobotę wstać
z łóżka. A ile Ksiądz potrzebuje?
Tysiąc lir.
Dobrze, proszę przyjść w sobotę do pałacu, a otrzyma je.
Przełożony wraca w sobotę do pałacu. Otwiera mu portier, którego pyta
o zdrowie pani.
Ach Ojcze! Ona jest całkiem zdrowa. Wstała, chodziła po pokoju i chce obecnie
iść do kościoła.
Niech będą dzięki Bogu, zawołał kapłan uradowany. A czy nie poleciła mi coś
doręczyć? W tej chwili wchodzi owa pani, opowiada o swym uzdrowieniu, składa
przyrzeczoną ofiarę i nadal dopomaga w budowie kościoła.
Otóż moi panowie, jeden z wielu faktów, w związku z budowa kościoła MB
Wspomożycielki w Turynie. Z tego miliona, jaki kosztowała świątynia, można
twierdzić z całą pewnością, że 800 tysięcy pochodziło z ofiar z wdzięczności za łaski
otrzymane od Matki Bożej. To, co stało się w Turynie - mam nadzieję - powtórzy się
w Lyonie w Oratorium św. Leona.
Nadto podzielił się wiadomościami z domów salezjańskich i zakończył
wezwaniem: „Date et dabitur vobis”.
Następnie zabrał glos biskup. Po zachęceniu Pomocników do współdziałania
z Księdzem Bosko i wezwaniu obecnych, by szerzyli dobro swym przykładem życia
chrześcijańskiego, przytoczył miły epizod. Otóż w Afryce Północnej istnieje pewien
klasztor, który nie posiada żadnego majątku a przecież z miłosierdzia utrzymuje się
duża liczba zakonników i biednych. Z czasem jednak jałmużny zmniejszyły się tak,
iż klasztor znalazł się w wielkiej opresji. Zakłopotany przełożony nie wiedząc jak
wybrnąć z tego poszedł do pobliskiego klasztoru by się z tego wyżalić przed
tamtejszym przełożonym. Ów wywnioskował, że przyczyną tego stanu rzeczy było to,
że zaniedbywano dawania dobrej jałmużny ubogim. W owym domu żyły przedtem
dwie siostry; jedna imieniem „Date” a druga „Dabitur”. Ponieważ usunięto z domu
Date, to pójść musiała z nią również Dabitur, pozostawiając zakonników w nędzy.
Słuchacze łatwo stąd wywnioskowali, że wspieranie bliźniego zasługuje
u Boga na szczególne błogosławieństwo.
Sumy zebrane przez Księdza Bosko w ciągu dwóch tygodni pobytu w Marsylii
nieznacznie tylko ulżyły domowi św. Leona. Jak on sam wyczuł, miasto przechodziło
29

3.10 Page 30

▲back to top


pewien kryzys ekonomiczny, który nie pozwalał na hojniejsze ofiary. Mając to na
względzie musiał Święty także zmodyfikować swe apele do wiernych i szukać gdzie
indziej pomocy. Równocześnie otrzymał pewne nęcące propozycje z Lille i Barcelony.
Konfrontując te sprawy ksiądz Guiol wyciągał stad argument, by zachęcić damy
komitetu pań w Marsylii: Opatrzność okazuje widocznie swa opiekę nad dziełem
Księdza Bosko i sprawdza się przepowiednia Piusa IX: „Ksiądz Bosko jest apostołem
i ja pokładam w nim wielką nadzieję”. Istotnie, w jego domach zgromadzona młodzież
pozostaje pod dobroczynnym wpływem jego świętości. Także chłopcy w Oratorium
św. Leona swym pobożnym zachowaniem się i skupieniem wywierają wpływ na
otoczenie a ich udział w ceremoniach liturgicznych w parafii zyskuje domowi
powszechną sympatie. Zachowanie się cnotliwe chłopców jest skuteczniejszą reklamą
niż wszelkie inne polecenia i zachęty.
Na tle szacunku i czci, jakie otaczały Księdza Bosko, przytoczymy małe
epizodzik, jaki miał miejsce w seminarium. Otóż pewien bogaty pan, dobrodziej
zakładu, pragnął swemu synowi klerykowi w seminarium, sprawić miłą niespodziankę
wizytą Księdza Bosko. Ten zgodził się na to. Gdy spytano o rektora seminarium,
odpowiedziano, że jest nieobecny. Proszono zatem wicedyrektora.
Ten zjawił się i spytał o powód wizyty.
Przyszliśmy z prośbą o pozwolenie widzenia się z klerykiem Olive - odrzekł
ojciec.
Nie można, seminarzyści są obecnie w szkole.
Ależ to jest wypadek wyjątkowy, zrobił uwagę Ksiądz Bosko. Chodzi o jego
przyjaciela z daleka, który bawi tu okazyjnie.
Bardzo mi przykro, ale w takim wypadku tylko sam rektor mógłby zrobić
wyjątek. Ja nie mogę tego uczynić.
Ale przecież trzeba pozwolić na to, dopowiedział Ksiądz Bosko.
Jestem całkowicie pewny, że przełożony nie byłby temu przeciwny.
Proszę wybaczyć, ja nie mogę wchodzić w intencje mego przełożonego. Znam
swoje przepisy i to mi wystarcza.
I tak z jednej strony trwał łagodny nacisk, a z drugiej uparta, lecz grzeczna
odmowa. Wreszcie ojciec kleryka zniecierpliwiony wypalił:
A czy ksiądz wie z kim rozmawia?
Tak wiem; mówię z kapłanem skądinąd bardzo zacnym i jego towarzyszem, to
jednak nie jest powód wystarczający, który by mnie mógł skłonić do przekroczenia
regulaminu.
To jest Ksiądz Bosko, zawołał podniesionym głosem pan Olive.
Ach, Ksiądz Bosko! zawołał zdetonowany wicedyrektor. To rzekłszy upadł
przed nim na kolana i przepraszał jąkając się: niech mi wybaczy Ksiądz Bosko
i całował mu z szacunkiem rękę. Po czym wybiegł na korytarz i zadzwonił zwołując
seminarzystów.
30

4 Pages 31-40

▲back to top


4.1 Page 31

▲back to top


Na głos dzwonka wybiegają z auli alumni i profesorzy; wszyscy powtarzają
zafrapowani: Ksiądz Bosko! Ksiądz Bosko!
Tłoczyli się po schodach, otaczali go całując mu rękę. Była to scena naprawdę
wymowna.
W międzyczasie powrócił rektor, który zgromadził kleryków w jednej auli
i zaprowadził tam Księdza Bosko, prosząc by raczył do nich przemówić. Święty z całą
prostotą zamiast uroczystej mowy, postawił pytanie:
Ilu jest was diakonów? Tylu a tylu.
Ile subdiakonów? Tylu a tylu. Otóż posłuchajcie moi drodzy: wszyscy pewnego
dnia zostaniecie kapłanami. Nie zapominajcie więc nigdy, co wam dzisiaj powiem.
Kapłan ani do nieba, ani do piekła nie pójdzie nigdy sam; pójdą zawsze z nim dusze
albo zbawione dzięki jego świętej posłudze kapłańskiej, albo potępione skutkiem jego
niedbalstwa i braku gorliwości kapłańskiej, czy złego przykładu. Pamiętajcie o tym
dobrze. Na potwierdzenie tego przytoczył przykład z historii Kościoła.
W godzinie wielkiego niepokoju dla rodziny Olive, słowa Księdza Bosko
przyniosły promień pociechy. W kampanii przeciwko plemieniu Krumirow w Algierii
dwóch synów pana Olive brało udział w operacjach wojennych na froncie. Matka
zawiadomiła o tym Księdza Bosko, który polecił odpisać, że nikt z nich nie zginie
w tej wojnie.
Z powodu wybuchu epidemii wśród żołnierzy, jeden z nich zarażony na tyfus
zmarł. Wówczas matka pisze ponownie do Księdza Bosko przypominając mu jego
przepowiednie. Na to odpisał on, że zwiedzając pola bitew i przypatrując się trupom
poległych nie widział jej synów, a przecież powiedział, że nie umrą na froncie. Co do
drugiego zaś, który zaraził się na tę samą chorobę zapewnił, że, gdy przybędzie do
Marsylii na ucztę do pp. Olive’ow, syn ich zasiadać będzie na honorowym miejscu,
jako król uczty. I tak się stało, jak stwierdza ksiądz Lemoyne, który usłyszał to od
ojca.
Rodzina powyższa nie ma nic wspólnego z inną o tym samym nazwisku,
z której pochodził nasz ksiądz misjonarz z Chin. Ludwik Olive zmarły w 1919 roku.
Zdaje się, że on, jako 16 - letni młodzieniec spotkał się po raz pierwszy z Księdzem
Bosko w 1883 roku. Wówczas właśnie, pewna Pomocnica skontaktowała Księdza
Bosko z tą rodziną, która go zaprosiła na obiad.
Liczna owa rodzina, licząca 13 - oro dziatek, chłopców i dziewczynek, zwróciła
natychmiast jego uwagę. Po obiedzie chciał ich wszystkich widzieć i każdemu
z osobna powiedział jakieś słówko. Gdy przyszła kolej na Ludwika, spojrzał na niego
przenikliwym wzrokiem, po czym zwróciwszy się do matki powiedział: Ten będzie dla
Księdza Bosko. Był to beniaminek mamusi; mimo to chrześcijańska niewiasta uczyniła
z niego całkowitą ofiarę Bogu w roku 1886 przez ręce jego św. Sługi.
Nazwisko „monsignor Olive” na skutek jego fantazji, nabrało wielkiej
popularności w Oratorium. A było tak. W roku 1883 r. pan Olive brał udział
31

4.2 Page 32

▲back to top


w uroczystym obiedzie w gronie wielu znakomitych dobrodziejów, specjalnie
zaproszonych w tym celu przez Księdza Bosko. Po obiedzie przystając z młodzieżą na
dziedzińcu, rozweselony powiedział, że rad by im wyprawić ucztę w dniu oznaczonym
przez Księdza Bosko i każdemu położyć na stole pół kurczaka. Gdy odjechał, w dniu
ustalonym trzeba było postarać się o 500 kurczaków. Otóż w Porta Palazzo na rynku,
sprzedawcy drobiu, z wieczora dnia poprzedniego rozwieszali zabity i oskubany
z pierza drób, na który czekali od wczesnego rana miejscowi hotelarze. A tymczasem
ku swemu zdziwieniu zastali stoły i półki puste. Wszędzie im odpowiadano: uprzedził
was Ksiądz Bosko!
Istotnie, sławny kucharz domowy Rossi, obznajomiony dobrze ze zwyczajami
sprzedawców, porwał je zawczasu do Oratorium i sprawił nabywcom powszechny
zawód. Łatwo wyobrazić sobie sarkanie i narzekanie klienteli i ich faworytów, ale cóż
było począć? Tym razem drób skwarzył się na patelniach Oratorium.
Przytoczymy obecnie kilka faktów o charakterze nadprzyrodzonym. Pierwszy
miał miejsce jeszcze przed rokiem 1882. Otóż w wigilię konferencji Ksiądz Bosko
widział się w Marsylii z dwoma osobami, które przyszły złożyć podziękowanie Maryi
Wspomożycielce.
Dnia 11 lutego poprzedniego roku pewna niewiasta przyprowadziła do niego
syna, zdaniem lekarzy, nieuleczalnie chorego; pod lewym okiem miał nabrzmiałego
czyraka i nie było innej rady jak wyjęcie gałki ocznej. Ksiądz Bosko zaleciwszy matce
i synowi wielką ufność do Maryi Wspomożycielki, udzielił choremu błogosławieństwa
i niebawem łaska nastąpiła; nie upłynęły bowiem trzy dni a oko wróciło do
normalnego stanu.
Wraz z podziękowaniem Matce Najświętszej przesłali Księdzu Bosko swą
ofiarę.
Drugi fakt miał miejsce w sam dzień konferencji do Pomocników. W telegramie
z Berna, hrabina Aure donosiła Księdzu Bosko, że jej mąż chory na płuca
z komplikacją opon mózgowych, cierpiał wielkie bóle, dlatego polecała się jego
modlitwom i jego zacnych chłopców w celu uzyskania pewnej ulgi w boleściach.
Następnego rana w nowym telegramie donosiła o pogorszeniu się sytuacji i prosiła
o modlitwy. Ksiądz Bosko zalecił w tej intencji modły publiczne. Upłynął jeden dzień,
drugi, a w trzecim nadszedł telegram „Il est sauf”. Cudowne uzdrowienie nadal się
utrzymywało.
Trzeci fakt jest związany z podróżą Księdza Bosko do Avignonu. Panowie
Almaric mieli tam córkę od trzech miesięcy chorą i już opuszczoną od paru dni przez
lekarzy. Rodzice udali się pospiesznie do Marsylii, by błagać Księdza Bosko
o przybycie i udzielenie jej błogosławieństwa. A on mając już postanowienie
zatrzymania się w Avignionie przyrzekł, że ich ukontentuje. Z tą pociechą w sercu
biedni rodzice wrócili czym prędzej do domu.
32

4.3 Page 33

▲back to top


Wyruszył więc z Marsylii w poniedziałek wieczór 2 kwietnia wraz
z sekretarzem księdzem De Barruel. Szczęśliwym przypadkiem mogli wsiąść na
pociąg bezpośrednio idący do Avignionu, który bez zatrzymywania się zawiózł ich za
dwie godziny do historycznej rezydencji Papieża. Wieść o jego przybyciu zgromadziła
liczne tłumy na stacji oczekujące go przy wyjściu. Tymczasem chcąc wydobyć
Księdza Bosko z tak wielkiej opresji sekretnym wejściem zaprowadzono go do
kawiarni sąsiedniej, gdzie wsiadł do powozu, który spiesznie wiózł go do miasta. Lud
spostrzegłszy się o tym podążył za nim. Rzecz była dość humorystyczna. Pisze ksiądz
De Barruel a równocześnie pocieszająca, widzieć tak oryginalną manifestację
entuzjazmu i powszechnej czci ludności.
W mieście Ksiądz Bosko wstąpił do zakładu dewocjonaliów i szat
liturgicznych, które trzymał niejaki p. Bent. Magazyn, choć obszerny wypełniał
zgiełkliwy tłum ludzi rozstępujących się, by go przepuścić i otrzymać
błogosławieństwo. W sklepie zapanowało natychmiast milczenie i skupienie będące
znakiem wielkiej czci, której tylko sam Ksiądz Bosko zdawał się nie spostrzegać. Pan
Bent szedł za nim podtrzymując Świętego nieco chwiejącego się dlatego też Ksiądz
Bosko nazywał go swym Aniołem Stróżem, a jego syna, swego kleryka, który mu
usługiwał do Mszy św. mianował „enfant de Choeur”. Ludzie ustrzygali mu strzępy
sukni, by mieć relikwie. Spostrzegając się o potajemnej robocie zwrócił uwagę
żartobliwie: Ależ mi tną sutannę, być może by dać mi nową! Istotnie, jego gospodarz
posłał syna Wilhelma, by mu uszyto nową, która była gotowa zaledwie parę minut
przed wyjazdem z Avignionu.
Dnia następnego celebrował u Sióstr Panien Sercanek, z których jedna była
siostrą jego sekretarza. Po Mszy św. był formalnie oblężony przez różne osoby, które
pragnęły indywidualnie usłyszeć jakieś słówko od niego. Przystał on na prośbę rektora,
by przemówić publicznie do ludu w kościele św. Agrykoli, gdzie papież Grzegorz XI
w 1371 roku ustanowił kult publiczny św. Józefa.
„Kościół bardzo obszerny wypełniony był szczelnie wiernymi jak na
Wielkanoc, by nie powiedzieć za mało”- pisał jeden dziennik. Inny zaś przytaczał
korespondencję z Avignionu, w której czytało się: „Podziwiano nie tylko napływ
ogromny wiernych spragnionych od Świętego choć rady, bądź błogosławieństwa lub
jakiejś pamiątki. Zresztą sam widok jego uprzejmej prostoty i usłużności budował
wszystkich i pouczał, podobnie jak to było u Świętych: Franciszka Salezego,
Wincentego a Paolo i Proboszcza z Ars. O konferencji tenże sam dziennik pisał: „...
Wobec tak ogromnej rzeszy słuchaczy, Ksiądz Bosko nie mógł nie pochwalić tego
miasta Papieży, wiernego tradycjom przeszłości i głęboko katolickiego dodając,
że chciałby w tym celu posiadać wymowę najznakomitszych kaznodziejów
francuskich, jak Fenelone czy Bossueta. Następnie poruszył sprawę Oratoriów
salezjańskich wymawiając się, że zmuszony jest mówić o swej osobie, nie dla
próżności, lecz by dać poznać publiczności, co w tym kierunku robi się dobrego.
33

4.4 Page 34

▲back to top


Trudno wyrazić, z jaką przyjemnością słuchacze chłonęli jego słowa pełne gorliwości
apostolskiej i wdzięku mimo akcentu włoskiego, który wcale nie szkodził jasności
wykładu”.
W tymże kościele odprawił jeszcze w następnym dniu Mszę św., w której
uczestniczyła córka państwa Almeric. Odwiedził ją poprzedniego dnia i zastał
w bardzo ciężkim stanie. Zapadła na suchoty i od trzech miesięcy nie opuszczała
łóżka, lekarze zaś wróżyli jej zaledwie parę tygodni życia. Święty pocieszył ją i polecił
rodzinie odprawiać zwykłą nowennę do Matki Boskiej obiecując, że sam będzie się
modlił, by chora wyzdrowiała, jeśli taka będzie wola Boża. Rodzice pragnęli, by córka
prosiła Księdza Bosko o wyzdrowienie, lecz owa dała się namówić, by prosić jedynie
o łaskę uczestniczenia w jego Mszy św. nazajutrz. Ksiądz Bosko zapewnił,
że przyjdzie na nią.
Cały dom wziął udział w tym nabożeństwie. Pod wieczór Święty przyszedł
ponownie do pałacu potwierdzając, co powiedział i dodał, że chora będzie mogła
przyjąć Komunię św. Radził przy tym, by podano jej wcześniej posiłek, gdyż miał na
to upoważnienie. Lecz koło godziny szóstej, gdy był czas wstawać, biedaczka nie
czuła się zupełnie na siłach. Poszli inni do kościoła zwracając na to uwagę Świętemu,
lecz on odrzekł żywo:-Si, si. Elle vi andrà! I oto dziwo! Gdy Święty domawiał tych
słów, chora w tym czasie rzekła do swej siostry, która ją pielęgnowała: Zdaje mi się,
że będę mogła pójść na Mszę św. Istotnie - wstała, ubrała się pospiesznie zeszła ze
schodów i wsiadła z siostrą do karocy. Na widok jej przybycia powstał szmer
zdziwienia w kościele. Msza św. właśnie dopiero, co wyszła.
Chora spokojnie uczestniczyła w Ofierze św., przyjęła Komunię św.
a wróciwszy do domu spacerowała parę godzin i udała się na przejażdżkę.
Wyzdrowienie wprawdzie nie nastąpiło, lecz polepszenie zdrowia pozwoliło na wyjazd
z nią na wieś. Dnia 24 maja z krewnymi wysłuchała ponownie Mszy św., przyjęła
Komunię bez wysiłku w parafii odleglej parę kilometrów od pałacu. Wraz
z nią przystąpił do Komunii św. wielkanocnej również jej ojciec - notariusz
w Avignonie, który wiele lat nie był do sakramentów św. - i to była druga wielka
łaska, jaką uzyskała.
Wkrótce nastąpiła trzecia. W 1883 r. uroczystość liturgiczna MB Wspomożenia
Wiernych musiała być przeniesiona na 5 czerwca. Otóż państwu Almaric przyszła
myśl zabrania ze sobą córki na tę uroczystość w Turynie. Lekarz, którego o zdanie
pytano, sprzeciwił się temu stanowczo. Napisali więc do Księdza Bosko prosząc
o wyrażenie swej opinii. Ksiądz Bosko odtelegrafował, by przyjechali bez obawy.
Biedaczka, zapewne już nie wróci żywa - wyrokował lekarz. Natomiast podroż udała
się spokojnie. Ksiądz Bosko przyjął ją z wielką dobrocią i zaprosił na obiad z okazji
odpustu. Po odprawieniu swych nabożeństw wzięła udział z rodziną w bankiecie wśród
wielu innych gości zaproszonych. Odjechali ze słodką nadzieją w sercu. Lecz 23 maja
34

4.5 Page 35

▲back to top


1884 r. Najświętsza Wspomożycielka zabrała ją do nieba. Zaopatrzona sakramentami
świętymi łagodnie zasnęła wzywając imienia Księdza Bosko.
Mimo, że Ksiądz Bosko nie uczynił cudu upragnionego, pisała starsza siostra
w parę lat później, za to wyjednał nam o wiele cenniejsze łaski.
W zakrystii pewnego kościoła parafialnego, popatrzywszy w twarz pewnego
chłopczyka, powiedział Święty: Zostaniesz kapłanem. Ten później kapłan nazywał się
Aurouze.
Gdy nadszedł czas odjazdu, nie łatwo było Księdza Bosko wyciągnąć z pośród
ciżby zalęgającej zakrystie:
Ależ to prawdziwy potop! - mówiono mu.
Jeden powód więcej, by stąd uciekać - odpowiedział.
Potrzeba było około 20 minut, by przejść na plebanię. Tłum oczekiwał go na
stopniach kościoła, udało się jednak wyjść bocznymi drzwiami, wsiąść do karocy
i szybko przejechać na stację.
Po dziś dzień – pisał wspomniany dziennik – ogromny wpływ na lud wywiera
cnota i świętość kapłana.
Ksiądz Bosko skierował się do Walencji. Podejmowany wszędzie
entuzjastycznie przez ludność przyjął gościnę u pana de Boys. W dniu 6 - ym kwietnia
wielkie tłumy zeszły się na jego Mszy św. u św. Apolinarego. Powiedział parę słów
w kaplicy Sióstr Trynitarek.
Około dziesiątej wracał do domu przechodząc przez ogród klasztorny Sióstr św.
Marty, które zaimprowizowały iluminację alla veneziana i oczekiwały go klęczące
wraz z ich wychowankami, by je pobłogosławił. Z Walencji pisał do hrabiego Colle:
… Pomimo mej dobrej woli nie udało mi się dotąd napisać. Zachowuję w pamięci
gościnność i uprzejmość, z jakimi traktowano mnie w domu oraz hojne jałmużny
udzielone - zwłaszcza, gdy miałem sposobność przebywać z nim w Tulonie.
Zrozumiałe, panie hrabio, że słowa niniejsze odnoszą się również do pani hrabiny,
którą możemy nazwać miłosierną matką salezjanów.
Podróżował w kierunku na Lyon jako trzeci etap swej podróży, gdzie gazeta
„L’Eclaire” artykułem świetnego korespondenta rozbudziła powszechne
zainteresowanie publiczności jego wizytą. Artykuł zawierał myśli następujące: „… Za
parę dni nasze miasto będzie miało zaszczyt gościć Księdza Bosko. Bez wątpienia
siedziba prymasów Galii, ośrodek tylu dzieł dobroczynnych powita z radością tak
miłego i świętego kapłana, którego Italia czci i uwielbia - jako swą chlubę, a którego
Francja podziwia, kocha i błogosławi dla jego dzieł natchnionych przez Boga. Wkrótce
obywatele Lyonu będą mogli usłyszeć głos św. kapłana, którego nie można słuchać
bez wzruszenia. Ksiądz Bosko przemówi o swych dziełach ze wzniosłą prostotą,
oczarowując słuchaczy, poruszy serca i skieruje apel do wspaniałomyślnej hojności,
którą słyną wierni w Lyonie.
35

4.6 Page 36

▲back to top


Gdy w uszach naszych zabrzmi ten apel, poprzemy hojnymi datkami dzieła
salezjańskie powstałe z trudu i miłości chrześcijańskiej. Damy tak dowód temu
świętemu Kapłanowi, że ma on wielu gorących przyjaciół na ziemi francuskiej”.
Przebywał w Lyonie dziesięć dni od 6 - go do 16 kwietnia. Rzeczywiście
objawy niezwykłej czci i pobożności towarzyszyły jego krokom. Nie mógł się ruszyć
gdziekolwiek bez interwencji otoczenia, by zrobiono mu miejsce, taka ciżba tłoczyła
się do niego zewsząd. Wielu nie kontentując się jego widokiem, pragnęło zbliżyć się
i dotknąć jego osoby, względnie zamienić z nim słowo.
Ale niedane mu było przemawiać po kościołach w mieście. Kardynał Caverot
nie przeszedł do porządku dziennego nad listem monsignora Gastaldiego arcybiskupa
turyńskiego, który dowiedziawszy się o podróży Księdza Bosko do Francji i jej celu,
napisał o nim niezbyt pochlebną opinię. Przeciwnie w Paryżu kardynał Guibert, mimo
podobnych informacji, nie tylko nie żywił żadnych tego rodzaju skrupułów, lecz
powiadomił go o owym liście i odłożył go ad acta.
Na wzgórzu dominującym nad Marsylią wznosi się odwiedzana świątynia MB
di Fourviere. Tam Ksiądz Bosko miał sposobność przemówić publicznie do wiernych.
Kościół i plac przyległy zalegały tłumy ludzi. W prezbiterium oczekiwał na niego
między innymi sławny benedyktyn O. Pothier, uczony muzykolog oraz Przełożony
Generalny Sulpicjanów. U progu kościoła pobłogosławił pewną żebraczkę
sparaliżowaną budzącą litość ogólną. Skutek nie okazał się natychmiast, lecz w jej
ubogim mieszkaniu. Dowiedziano się od Sióstr Szarytek, że odrzuciła ona swe kule
i odzyskała władzę w nogach i rękach. Przy końcu funkcji potrzeba było, by Ksiądz
Bosko pokazał się w oknie mieszkania księdza rektora i udzielił błogosławieństwa,
dopiero wtedy ludzie poczęli się rozchodzić.
W Fourviere, z rana 15 kwietnia, w uroczystość Opieki św. Józefa odwiedził
Siostry Wieczernika, które mają za cel ułatwianie zwłaszcza paniom odprawianie
pobożnych ćwiczeń.
Przybył tam około godziny 11 - ej. By dać czas na zejście się Sióstr, przełożona
zaprowadziła go do ciężko chorej matki de Freix. Oczekiwano od niego cudu. Ksiądz
Bosko ja pobłogosławił i dodał odwagi mówiąc, że to błogosławieństwo będzie jej
towarzyszyło do śmierci. Przy wyjściu powiedział przełożonej, że chora była dobrze
przygotowana, by pójść do nieba. Zszedłszy następnie do sali, gdzie już czekały
zebrane Siostry, skierował do nich serdeczne przemówienie, by zachowały wiernie swe
Reguły i uświęcały się, w końcu pobłogosławił je. Poszedł również udzielić
błogosławieństwa grupce rekolektantek, jedna z nich rażona głuchotą polecała się, by
jej wyjednał łaskę uzdrowienia z tej głuchoty. On odpowiedział, by miała ufność
w Matce Najświętszej i odmawiała do niej gorące modlitwy aż do uroczystości
Wniebowzięcia.
Przebywała wówczas w klasztorze współzałożycielka zgromadzenia matka
Teresa Coudero, której toczy się w Rzymie proces beatyfikacyjny. Także ona była
36

4.7 Page 37

▲back to top


chora i otrzymała błogosławieństwo od Świętego. Córki jej duchowe obiecywały sobie
jakiś cudowny skutek po nim, lecz owa święta zakonnica wspominając o nim mawiała:
Po jego wizycie czułam się bardziej wyczerpana niż przedtem. Nie prosiłam
o zdrowie Boga, lecz by mi udzielił łask związanych z błogosławieństwem św. Męża,
doprawdy jest to Święty – powtarzała z głębokim przekonaniem. Przełożona pisała na
temat tej wizyty następująco:” Doprawdy nic bardziej budującego jak widok dwojga
dusz Świętych polecających się nawzajem modłom”.
Na wtorek była zapowiedziana jego Msza św. w kościele św. Franciszka
Salezego. Zwykły natłok. Po Mszy św. by go po prostu nie zgnieciono, trzeba było
pozamykać drzwi od zakrystii.
W dniu 11 kwietnia ustąpił gorącemu zaproszeniu na obiad w willi
seminarzystów, gdzie zebrali się oni w liczbie dwustu wraz z przełożonymi i wielu
znakomitymi gośćmi. Jakież doprawdy serdeczne wylanie ze strony rektora,
profesorów i kleryków! Wszyscy wspólnie jedli obiad w obszernej sali. Przy końcu,
gorąco proszony przez rektora, skierował parę słów życzliwej rady i zachęty
wysłuchanych z uwagą i odwzajemnionych gorącymi oklaskami.
Istniał w Lyonie Patronat pod tytułem Notre Dame de la Guillotiere, wokół
którego gorliwi kapłani i święccy wzorując się na programie salezjańskim, pracowali
od paru miesięcy koło zorganizowania dzieła „Oeuvre des ateliers d’apprendissage”.
Toteż Święty nie szczędził słów zachęty i sympatii dla instytucji tak odpowiadającej
jego duchowi.
Ksiądz kanonik Boissard inicjator tej fundacji a zarazem pierwszy dyrektor
Patronage, nim przyłożył ręki do dzieła, spędził miesiąc w Oratorium w Turynie,
przypatrując się pilnie jego życiu. Miał zamiar wstąpić do salezjanów, lecz idąc za
radą Księdza Bosko wrócił do ojczyzny, by pracować samodzielnie. Dość
drobiazgowy w zapatrywaniach, nie mógł sobie wyobrazić szkoły zawodowej bez
nowoczesnych urządzeń technicznych, podczas gdy Ksiądz Bosko zawsze wolał
zaczynać środkami skromnymi, jakimi rozporządzał i stopniowo ulepszać swe dzieło.
Zwiedziłem jego pracownie – wyznał Świętemu po paru dniach w Oratorium –
lecz wydaje mi się, że technicznie mają pewne braki. Ma ksiądz rację, odrzekł Ksiądz
Bosko. Proszę jednak zauważyć, że nie mamy obcych majstrów i że nasi Współbracia
tam zajęci nie są jeszcze dostatecznie wypraktykowani.
Ksiądz, jeśli może zorganizować je lepiej, niech próbuje w Lyonie. I zacny
kapłan spróbował, lecz jego pracownie wegetowały, podczas gdy Księdza Bosko
zawsze dobrze się rozwijały i prosperowały. Święty zakładał doskonałość na punkcie
docelowym, podczas gdy on chciał ją postawić już dobrze na punkcie wyjściowym.
Dwie sprawy zastanowiły kanonika w czasie zwiedzania Oratorium, praktyka
systemu uprzedzającego i duch pobożności. Wyniósł stąd naukę i zachętę tak,
iż z dniem 15 października tego roku otworzył swą pracownię z dwunastu uczniami.
Na przyjęciu wydanym ku czci Księdza Bosko opowiedział dzieje swej świeżej
37

4.8 Page 38

▲back to top


fundacji mówiąc: Jesteśmy zaledwie u początków, lecz dzieło będzie wzrastać, gdyż
organizacja jego i charakter są wzorowane na tym, jakie oglądałem w pełnym
funkcjonowaniu w Turynie. Jako zwykły uczeń mogę tylko zaprezentować swe dzieło
w Lyonie, a to, czym ono być winno i czym zostanie za łaską Boga i przy poparciu
mieszkańców Lyon, to powie teraz Mistrz.
Ksiądz Bosko dans un language pittoresque i jak stwierdzał naoczny świadek,
en mechant petit francais, zachęcił wszystkich do popierania tego dzieła, które uważał
jakby pod swoim patronatem. Rozwinął następnie dwie myśli: jedną religijną,
że chłopcy są rozkoszą Boga - oraz drugą socjalną, że jeśli będzie zepsuta młodzież, to
zepsute będzie i społeczeństwo. A wyciągając stąd wniosek praktyczny spytał
słuchaczy: Czy wiecie panowie gdzie znajduje się ocalenie społeczeństwa? A po
chwili ciągnął dalej: Ocalenie społeczeństwa, panowie, znajduje się w waszej
kieszeni.
Młodzież zebrana w Patronage oraz ci utrzymywani w „Oeuvres des ateliers”
oczekują waszej pomocy, jeśli pozwolicie na to, by stali się łupem bezbożnych
komunistycznych zasad, to dobro, które im dzisiaj odmawiacie, wezmą sobie sami już
nie z kapeluszem w ręku, lecz przykładając wam nóż do gardła, a może z majątkiem
zabiorą i wasze życie. Zakończył następująco: Miłosierdzie mieszkańców Lyonu
sięgające aż do Turynu nigdy nie zawiedzie! Słyszę, że mogę odjechać stąd z nadzieją,
że dzieło zapoczątkowane będzie prosperowało i że nie zabraknie mu nigdy poparcia
dobrych obywateli ani błogosławieństwa Bożego.
Reporterowi zaś wytłumaczył pokrótce, co miał na myśli mówiąc o dobrych
obywatelach: Otóż są to dzieła, które mają popierać nie tylko katolicy viribus unitis,
lecz po prostu wszyscy ludzie, którym zależy na moralności młodzieży. Zainteresować
się nimi musi prawdziwy humanitaryzm nie mniej od religii. Na tym polega jedyny
środek by zgotować lepszą przyszłość społeczeństwu.
Nie łatwo przyszło wydrzeć kardynałowi zezwolenie na to zebranie. Czy to
będzie z korzyścią dla jego dzieł? – spytał nie bez pewnej ironii w przekonaniu, że
Ksiądz Bosko puści wodę na swój młyn. W końcu ustąpił na nalegania osobistości
wpływowych wymagając obietnicy, że nie będzie się przemawiało w innym celu prócz
poparcia samego dzieła. Istotnie, Ksiądz Bosko dobitnymi słowy przedstawił obecnym
konieczność popierania instytucji dobroczynnych, posunął się nawet do słów: Jeśli nie
będziecie popierali tego dzieła, odpokutujecie za to, gdyż tego rodzaju instytucje są
konieczne dla równowagi społeczeństwa. Kwesta wyniosła 850 franków oddanych na
rzecz administracji.
Spytany niebawem o wrażenie, jakie sprawił na nim Ksiądz Bosko, kanonik
Roisard odrzekł: Dwa wrażenia, jedno jego dobroci i prostoty, drugie niezrównanego
spokoju i równowagi duchowej. Nie okazywał nigdy, że mu się w czymś spieszyło.
38

4.9 Page 39

▲back to top


W ciągu miesiąca, jaki spędziłem w Turynie z nim, widziałem zawsze męża
dziwnie zrównoważonego, który swoje czynności spełnia jak gdyby w ogóle nic go nie
obchodziło, jak gdyby nie zwracał uwagi na czyjąś obecność.
W Lyonie Księdzu Bosko chodziło o to, by mógł przemówić w sprawie swych
misji wobec Rady centralnej dwóch znanych dziel misyjnych: Propagandy Wiary i św.
Dziecięctwa. Otrzymawszy audiencję wykazywał owym panom Radnym pilną
konieczność zdobycia środków w celu intensywnego rozwijania misji patagońskich.
Jeśli nie uzyska tej pomocy, to znajdzie się w wielkich kłopotach. A jest zdecydowany
za wszelką cenę iść naprzód. Chciałby we Francji zorganizować ośrodki propagandy
zbierające fundusze na ten cel. Nie powziął dotąd w tym kierunku żadnej decyzji, gdyż
równałoby się to stwarzaniu pewnego dualizmu, co mu się nie wydaje stosownym.
Zatem czy nie właściwiej byłoby, by jedno centrum gromadziło środki dla misji
zagranicznych? Dzieło misyjne w Lyonie wydaje się zbyt poważną i wpływową
instytucją, by robić mu konkurencję i zbierać na własne konto ofiary.
A jeśli to Dzieło nie pospieszy mu z pomocą, to cóż pozostanie innego, jak
ustanowić pewne komitety we Francji, Italii i gdziekolwiek indziej dla zbierania
składek? Można polegać na nim jako na Przełożonym Zgromadzenia Zakonnego, na
powadze Stolicy Apostolskiej, która mu powierzyła misje dla zbawienia dusz. Nie ma
on zamiaru przyspieszać decyzji. Godzi się czekać jakiś czas. A gdyby został
zmuszony do drugiej ostateczności, z pewnością nie podałby w prasie, że nie otrzymał
pomocy od Dzieła misyjnego, lecz musiałby obwieścić, że nie posiada innych
środków, by iść naprzód, prócz swych zabiegów, które nadto są ograniczone
i niedostateczne z powodu tylu dzieł podejmowanych. Uprasza więc prześwietną Radę
w Lyonie, by znalazła sposób subsydiowania także jego misji w sposób
proporcjonalny. Koniec końcem, misja w Patagonii ma do tego takie samo prawo jak
inne.
Rada zebrana znaprobowała rozumowania Księdza Bosko i postanowiła
poważnie potraktować tę sprawę.
Również na innym zebraniu w Lyonie występował Ksiądz Bosko. Monsignor
Desgrands prezes Towarzystwa Geograficznego nie mógł wyjść z podziwu, skąd
Ksiądz Bosko potrafi z taką pewnością rozmawiać na temat rożnych szczegółów
w Patagonii, dlatego zaproponował mu powtórzyć te same słowa wobec zebranych
członków Towarzystwa na najbliższym posiedzeniu. Mimo pewnej trudności
w wysłowieniu się po francusku Święty podjął się tej konferencji w najbliższą sobotę
dnia 15 kwietnia.
Imię wielkiego Cudotwórcy, ciekawość usłyszenia wiadomości o kraju dotąd
tajemniczym i niezbadanym, ściągnęły wielką liczbę słuchaczy. Nie była to
konferencja w ścisłym tego słowa znaczeniu, lecz oryginalna konwersacja, przyjemna,
podniosła i pouczająca. Dziwny konferansjer sposobem wysłowienia się, zachowaniem
się pełnym uprzejmości i powagi ujął sobie zebranych na sali. Słuchacze mieli przed
39

4.10 Page 40

▲back to top


sobą mapę Patagonii, a Ksiądz Bosko szczegółowo i plastycznie opisywał im faunę,
florę, geologię, minerały, jeziora, rzeki, mieszkańców, ku podziwowi słuchaczy. Gdy
skończył swój wykład - pytano go, skąd zdobył tyle ciekawych wiadomości. On
poprzestał na stwierdzeniu, że wszystko, co im powiedział, było prawdą. Możemy
przypuszczać, że Towarzystwo chciało poddać kontroli twierdzenia Księdza Bosko,
oczekiwano, bowiem aż do roku 1886, jak zobaczymy, by dać wyraz przekonaniu,
że Ksiądz Bosko nie igrał fantazją, czego dowodem było, że przyznano mu złoty
medal, jak powiemy na swoim miejscu.
Z prywatnych spotkań mamy niewiele i niekompletnych wiadomości.
Odwiedził pewną szlachecką rodzinę. Z tej okazji, pani domu, gdy żegnał się z nią
przy wyjściu, prosiła go, by pobłogosławił jej służącą, dziewczynę 18 - letnią, wziętą
przez nią z przytułku.
Potrzebuje tego, gdyż jest sierotą – powiedziała owa pani.
Dobrze, pomodlę się za waszą nieszczęśliwą matkę – odpowiedział Święty po
udzieleniu błogosławieństwa.
Jej matka? To ona ma matkę, jakże to mówi ojciec?
Przyparta do muru dziewczyna wyznała, że jej matka żyje, lecz ta sprawa
utrzymywana była w sekrecie, gdyż niestety opuściła swe dzieci, by oddać się życiu
rozpustnemu.
Wśród Pomocników liońskich wyróżniał się swym przywiązaniem do Księdza
Bosko hrabia Jouffrey. Od jakiego czasu datuje się jego serdeczna przyjaźń ze
Świętym, nie wiemy dokładnie, w każdym razie w roku 1883 Ksiądz Bosko zwracał
się do niego poufnie: mon ami Gustave. W czasie pobytu Świętego w Lyonie, hrabia
oddał do jego dyspozycji swą karocę i stangreta, którymi się posługiwał, dokądkolwiek
wypadało mu się udać.
Pewnego ranka poszedł odprawić Mszę św. na grobie św. Potina biskupa Lyonu
i Męczenników liońskich. Po drodze pnącej się pod wzgórze wierni otaczali wolno
jadący powóz, a Ksiądz Bosko wychylając się to na jedną, to na drugą stronę słuchał
ich wynurzeń, odpowiadał i błogosławił, skutkiem czego posuwano się krokiem
ślimaczym naprzód, aż zniecierpliwiony tym woźnica zaklął - pewnego rodzaju zło
powiedział, które stało się przysłowiowe: „Lepiej wieźć diabła niż Świętego!”. Ale też
ów koń i powóz nie miały skończyć niesławnie jak inne. Ów koń skończył naturalną
śmiercią ze starości i został pochowany w posiadłości hrabiego, a wehikuł istnieje
dotychczas jako zabytek muzealny i droga pamiątka w gościnnym pałacu Joffrey’ów.
Matka pana Jouffrey była chora, a jednak nigdy nie prosiła Księdza Bosko
o zdrowie, lecz ofiarowała Panu Bogu swe cierpienia dla zbawienia dusz i zdawało się,
że Madonna ją wysłuchała, nie uwalniając ją od cierpień, by mogła odbywać swą
ekspiację na korzyść dusz. Wynika to z listu wysłanego jej w dniu następnym przez
Świętego, za pośrednictwem Gustawa, który odwiedził go swego czasu
w Turynie i przez parę dni pełnił honory domu w przedpokoju Świętego.
40

5 Pages 41-50

▲back to top


5.1 Page 41

▲back to top


Ksiądz Gourgont proboszcz św. Franciszka towarzyszył Księdzu Bosko do
pewnej ciężko chorej pani. Jej strata byłaby tym boleśniejsza, że zostawiłaby sierotami
trzech synków. Wchodząc do pokoju chorej powiedział: Ta choroba nie jest na śmierć.
Udzielił jej błogosławieństwa i polecił odmawiać każdego dnia Salve Regina… aż do
Wniebowzięcia NMP. W tym czasie lekarze orzekli, że wyszła z niebezpieczeństwa.
Gdy wychodził z pałacu cała rodzina wspólnie oczekiwała na jego błogosławieństwo.
Dwie mamki trzymały na ręku dwoje niemowląt: jedno - imieniem Andrzej, wnuczek
chorej, miał zaledwie pięć miesięcy. Ksiądz Bosko stając na progu pałacu obrócił się
do małego i rzekł: Będzie wielkim sługą Boga i Kościoła św. Jest to właśnie
monsignor Andrzej Julien ze Zgromadzenia Sulpicjanów, audytor św. Roty i konsultor
paru kongregacji rzymskich.
Pewnego razu poszedł z Mszą św. – nie wiemy dokładnie jak się nazywała owa
kaplica – gdzie miał spotkanie, które przywiodło mu na pamięć sytuację zaistniałą
w Cannes, parę lat przedtem. Mianowicie, przy wejściu do zakrystii ujrzał chłopaczka
ubranego w strój ministrancki, z miną jakby chciał mu się przedstawić.
Kto ty jesteś? – spytał Święty.
e sui votre Jean (Jestem mały Janek Księdza).
Mais quel Jean (Jaki Janek?).
Votre Jean, Jean Courtois. Czy Ksiądz nie pamięta, jak mnie przywieziono
chorego na stację w Cannes?
Ach! Teraz sobie przypominam.
Otóż, gdy przebywał w Nizzy, rodzice owego chłopca pisali kilkakrotnie do
niego, by wstąpił do Cannes, by go odwiedzić, gdyż od dłuższego czasu leżał w łóżku
nie mogąc zrobić ani kroku. Lecz wówczas Święty odpisał, że nie może zatrzymać się
w Cannes. Oni jednak nie dali za wygraną. Poinformowawszy się, którego dnia
i o której godzinie miał tędy przejeżdżać, wynajęli czterech ludzi, by go przenieśli na
noszach na stację i sami rodzice towarzyszyli mu. Tu musieli stoczyć jeszcze wojnę
z naczelnikiem stacji, który nie chciał ich wpuścić na peron, wreszcie jednak ustąpił
i tragarze umieścili nosze, o jakiś metr od toru. Gdy nadszedł pociąg, biegali od
wagonu do wagonu pytając: Gdzie jest Ksiądz Bosko? Gdzie jest Ksiądz Bosko?
Święty o niczym nie wiedząc, siedział skupiony w swym kąciku, a słysząc wołanie
wychylił się z okna mówiąc:
Tak, jestem Ksiądz Bosko!
Och, drogi Ojcze, proszę wysiąść na chwilę.
Ależ ja mam bilet do Marsylii, nie mogę wysiadać.
Na jeden momencik! Czy Ksiądz nie pamięta mego syna, o którym mu pisałam
do Nizzy? Proszę przyjść pobłogosławić go. Siłą prawie pociągnięto go do chorego.
Nie wiedział, jak się bronić. Po chwili wahania zbliżył się do noszy i spytał chorego
chłopca:
Kto ty jesteś? Jak się nazywasz?
41

5.2 Page 42

▲back to top


Je suis Jean Benisses – moi, mon Pere – odpowiedział słabym głosikiem.
Ksiądz Bosko uczynił znak Krzyża św. odmówił z nim modlitwę i udzielił
błogosławieństwa. Tymczasem pociąg już, już miał ruszać.
Donnez – moi quelque conscil – prosił chłopczyk.
A Ksiądz Bosko zwracając się do niego w tonie zdecydowanym:
Co ty tu robisz? Czy to nie brzydko nosić cię w ten sposób? Wstawaj mi zaraz!
Wypowiadając te słowa szybko wskakiwał do pociągu, by zająć swe miejsce, by już
maszynista dawał znak gwizdkiem. Nim usiadł w przedziale, zdążył jeszcze dostrzec
chłopca, jak zrobił parę kroków, by go pożegnać i pozdrowić, potem mu znikło
wszystko. Aż dopiero ujrzał go znowu w owej zakrystii w Lyonie.
Chłopak odzyskał wnet siły i zdaje się był zawsze przy pełnym zdrowiu.
10 grudnia 1885 roku Ksiądz Bosko otrzymał list, w którym miedzy innymi, polecał
się jego modlitwom chłopiec nazwiskiem Jean Courtois z Cannes. Przy tej właśnie
sposobności opowiedział o tym zdarzeniu księdzu Lemoyne, który nam to przekazał
w Memoris.
Niektórych szczegółów z pobytu Księdza Bosko w Lyonie dowiadujemy się
z pozostałych po nim listów. Otóż między innymi, hrabia Montravel certuje się
z sekretarzem o dopuszczenie go na audiencję do Księdza Bosko w przekonaniu, że tak
czy owak otrzyma błogosławieństwo dla swej wnuczki chorej.
Pani Crazier, która 10 kwietnia gościła Księdza Bosko w swym domu, jeszcze
w cztery dni potem była pod wrażeniem tej wizyty i trapi się tym, że nie zdąży go
odwiedzić przed wyjazdem z Lyonu, dlatego przedkłada sześć intencji, na które
pragnie, by się modlił, wspominając przy tym pewne szczególiki z tym związane.
W dniu 14 kwietnia Ksiądz Bosko odprawiał Mszę św. w kaplicy pewnego
klasztoru, gdzie małżonkowie Paturle przyprowadzili swą córkę nieco rachityczną
i przyjęli z rąk jego Komunię św. lecz nie mogli z nim rozmawiać, jak tego gorąco
pragnęli. W dniu następnym błagali go, by wyjednał u Boga zdrowie dla ich córki oraz
lepsze powodzenie w interesach dla jej rodziców.
Pani De Guestu przesyłając mu za pośrednictwem kanonika Guiola zaproszenie
na obiad obawia się, że nie zostanie wysłuchana, przeto osobiście prosi o to gorąco
w liście, by raczył sprawić tę pociechę jej rodzinie, o co tak długi czas się modliła.
Przełożona Sióstr Józefitek w Cluny, która nie mogła zadość uczynić gorącemu
pragnieniu widzenia się z nim w Lyonie, pisze do Paryża polecając jego modlitwom
swe Współsiostry i wychowanki zwierzając się z kłopotów sprawianych przez jedne
i drugie. Ma prócz tego w domu ciężko chorą zakonnicę, jej strata byłaby wielkim
uszczerbkiem dla domu, raczy Ksiądz Bosko polecić ją Bogu, a zarazem wyjednać jej
i wszystkim Siostrom żywą wiarę stosownie do ich powołania. List tchnie wielką
ufnością w świętość Sługi Bożego.
Lud prosty, jak i arystokracja, występują bez różnicy w tej korespondencji. Oto
niejaka Goudin przesyła sumę 36 franków owoc zebranych składek ciesząc się, że na
42

5.3 Page 43

▲back to top


swój list otrzymała odpowiedź. Znów hrabia Montessus, który czytał książkę doktora
D’Espiney, wyraża przekonanie, że Bóg posyłając do Francji nowoczesnego
wychowawcę młodzieży, chce powiedzieć ojcom francuskim, że pomimo zaciekłej
walki wytoczonej przeciwko szkole katolickiej On ich nie opuszcza.
Pewna pani Dupont świadek uzdrowień otrzymanych na skutek modłów
Księdza Bosko w Lyonie, poleca się mu pełna wiary, by uzyskał dla jej wnuczki
władze w nogach.
Nie pominiemy listu pewnej starej kamerdynerki, która pisała mu 23 kwietnia:
„… Jestem tylko biedną służącą w wieku 79 lat i jeszcze pełnię służbę. Tak bardzo
czuję się przejęta jego dziełami i dobrem, które czyni, że proszę Ojca o przyjęcie stu
franków z moich oszczędności. Wzajem proszę o modlitwy w mojej intencji, by Bóg
dał mi łaskę dobrej śmierci. Polecam Mu również swoją rodzinę: mam dziesięć
krewnych sierotek”.
Gdy nadszedł dzień odjazdu, Ksiądz Bosko pisał do księdza Albery:
Caro D. Albera!
Wyruszamy do Paryża zatrzymując się na jeden dzień w Moulins. Otrzymasz od
pana Diuros z Avignonu 5 tys. franków - po połowie dla was i po połowie dla św.
Izydora lub St. Cyr. Nasz adres w Paryżu: Hr. De Combaut, avenue de Messine 34.
Módlcie się i nie ustawajcie. Sprawy nasze idą pomyślnie. Pozdrowienia dla przyjaciół
i dobrodziejów, etc.
Lyon, 16.04.1883 r.
Aff. mo amico XJB
W Moulins miał zatrzymać się bardzo krótko, podawał wszakże wiadomości
hrabiemu Colle obiecując, że od sekretarza dowie się więcej. Mając niewiele czasu
znalazł jednak sposobność złożenia wizyty biskupowi de Dreux Breze. Zjawiając się
w pałacu w tak skromnym ubraniu, wobec swej dość lichej francuszczyzny, wzbudził
pewną nieufność u portiera, który zwrócił uwagę, że to jeszcze nie pora na wizyty
i że ma surowe instrukcje co do tego, próżne więc jego naleganie. Prawda, że ów
biskup miał maniery arystokratyczne zgodne z jego pochodzeniem. Ale ujęty
łagodnością i pokorą kapłana poszedł do biskupa, by prosić dla niego o audiencję.
Otrzymał jednak burę od sekretarza biskupa. Usłyszawszy jednak opis gościa polecił
go wprowadzić. Młody sekretarz biskupi był pod wrażeniem świętości tchnącej
z osoby wprowadzonego kapłana, nadto słysząc dziwną mowę francuską wyczuł coś
niezwykłego w tej osobie. Będzie mnie to kosztowało – powiedział – ale idę do
monsignora zapowiedzieć wizytę.
Szedł z pewnym wahaniem do apartamentów prałata i zaledwie spostrzegł się,
że popełnił gafę nie pytając o nazwisko i godność nieznanej osobistości. Ale gdy
43

5.4 Page 44

▲back to top


usłyszał: Jestem Ksiądz Bosko – padł przed nim na klęczki prosząc
o błogosławieństwo i dziękował Bogu za te niezwykłą łaskę.
Monsignore – odrzekł – chętnie będzie go gościł u siebie. Zaraz uprzedzę go
o tym, choć nie jest to pora zwykłych wizyt, ale ja mu ją ręczę.
Istotnie biskup usłyszawszy to nazwisko uradowany zawołał: Och! Proszę go
natychmiast tu wprowadzić.
Co zaszło wówczas między monsignorem a Księdzem Bosko, tego nikt nie wie.
Sekretarz nawet w starości lubił często przypominać tę niezwykłą wizytę poza czasem,
powtarzał, że biskup był pod głębokim wrażeniem tych nieoczekiwanych odwiedzin,
uważał sobie za wielkie szczęście, że mógł przez kilka minut rozmawiać ze Świętym,
za jakiego był powszechnie uważany Ksiądz Bosko.
Z Moulins Ksiądz Bosko, po krótkiej przerwie udał się do Turlon – sur – Allier,
kierując się do miejscowego zamku, rezydencji hrabiny Riberolles i córki markizy
Poterat, która niedawno owdowiała.
Obie te bogate dobrodziejki oddane Księdzu Bosko oczekiwały go, jako anioła
pocieszyciela w ich domowym smutku, markiza ponadto cierpiała na chroniczną
dolegliwość, którą znosiła przez całe życie.
Tam więc zatrzymał się do dnia 18 kwietnia celebrując w prywatnej kaplicy
zamku. Ołtarz, na którym Święty odprawiał Mszę św. został podarowany przez
obecnego właściciela pana D’Ales brata uczonego jezuity o tym samym nazwisku,
klasztorowi Sióstr Karmelitanek w Moulins, które go umieściły w swej kaplicy
poświęcając go św. Teresie od Dzieciątka Jezus i uważając jako drogocenną relikwię
po Świętym.
44

5.5 Page 45

▲back to top


ROZDZIAŁ III
Zgon arcybiskupa Gastaldiego – rzut okiem wstecz
Dnia 25 marca 1883 r. w dniu uroczystym Paschy rozkołysane dzwony
kościołów turyńskich zmieniły nagle radosne swe „Alleluja” na dźwięki żałobne. Cóż
to się stało? Oto tego rana, gdy w katedrze oczekiwano arcybiskupa na uroczystą
celebrę paschalną, przyszła wiadomość o nagłym zgonie arcybiskupa.
Monsignore w ciągu Wielkiego Tygodnia normalnie spełniał funkcje liturgiczne
w swej katedrze. W sobotę pod wieczór jakby wiedziony natchnieniem udał się do
świątyni MB Pocieszenia pożegnać się z Madonną. Wsiadając do karocy powiedział
do otoczenia:
Pójdźmy odwiedzić nasza Drogą Matkę i oddać się pod Jej płaszcz
macierzyński. Pod płaszczem tak dobrej Matki dobrze jest żyć i umierać. Modlił się
tam jakieś pół godziny, po czym wyszedł z kościoła czując się nieco osłabionym. Była
to zapowiedz bliskiego końca jego życia.
Rano w sam dzień wielkanocny, sekretarze, którzy mieli mu towarzyszyć do
katedry, widząc, że się spóźnia z otwarciem drzwi do swych apartamentów, weszli
bocznymi drzwiami do jego pokoju i znaleźli go leżącego na podłodze bez zmysłów
i już konającego. Chiuso udzielił mu natychmiast sakramentu Namaszczenia.
Wkrótce przybył lekarz, który stwierdził bliski zgon. Tymczasem nadszedł jego
spowiednik zwyczajny. O. Carpignano przełożony Filipinów, który odmówił nad nim
modlitwy za konających i udzielił błogosławieństwa papieskiego. Około godziny
10 - ej arcybiskup już nie żył.
Ciało zmarłego wystawione publicznie w Katedrze odwiedzali tłumnie wierni,
a we środę w oktawie wielkanocnej zostało odprowadzone z wielką pompą na miejsce
ostatniego spoczynku. Prasa wszelkich odcieni oddała hołd osobie zmarłego
arcybiskupa.
Monsignor Gastaldi urodził się w Turynie w tym samym roku, co Ksiądz
Bosko, z ojca adwokata. Celował zdolnościami i doskonałą pamięcią wśród kolegów
z ławy szkolnej. Obrawszy karierę duchowną w wieku 21 lat życia zdobył doktorat
z teologii na uniwersytecie turyńskim, po czym agregowany został do grona
profesorów fakultetu teologicznego. Z zamiłowaniem studiował język hebrajski,
wykładał teologię moralną, głosił chętnie kazania z ambon kościołów diecezji
turyńskiej, a hołdował poglądom filozoficznym Rosminiego. W roku 1841 dał do
druku obronę teorii Rosminiego przeciwko niejakiemu Euzebiuszowi występującemu
gwałtownie przeciw niemu. W latach 1845 i 1846 opublikował dwie prace teologiczne
innych autorów, to jest ostatni tom teologii moralnej Dettoriego i Kompendium
45

5.6 Page 46

▲back to top


teologii moralnej Alasis wraz z adnotacjami i odnośnikami wyjętymi z Kodeksu
Cywilnego Albertyńskiego obowiązującego w Piemoncie.
Zostawszy kanonikiem kolegiaty Świętej Trójcy w okresie agitacji
przewrotowych w roku 1848, założył w Mediolanie periodyk księżowsko - liberalny
pod nazwą „Concilliatore”, w którym propagował gorliwie idee rozwijane przez
Rosminiego w dziele „Cinque Piaghe", zanim ta książka dostała się na indeks.
W 1850 r. wstąpił do Instytutu Rosminianów „Carita”, a po paru miesiącach
nowicjatu odbytego w Stresa, gdzie nauczył się języka angielskiego, został wysłany do
Anglii, jako misjonarz i wykładowca teologii w kolegiach swego zgromadzenia.
Powrócił z Anglii do Turynu w 1862 r., opuszczając Instytut Miłosierdzia
i przyjął prebendę kanonicką przy kolegiacie św. Wawrzyńca. Oddał się
kaznodziejstwu zyskując dość dużą popularność w diecezji. Z tego czasu pochodzą
cztery jego dzieła napisane z namowy Księdza Bosko, który je wydrukował w zbiorze
Letture Cattoliche, biografia Proboszcza z Ars, życiorys teologa turyńskiego Vola,
szkic historyczno-biograficzny św. Męczenników z Legii Tebańskiej oraz traktacik
popularny na temat władzy doczesnej Papieża.
Na konsystorzu 27 marca 1867r. , Pius IX prekonizował go na biskupa Saluzzo.
W ciągu czterech miesięcy pobytu w tej diecezji głosił wiele kazań, wizytował parafie,
organizował instytucje dobroczynne i troszczył się osobiście o wykształcanie kleryków
- seminarzystów. Jak wybitnie zaś odznaczył się w czasie Soboru Watykańskiego I pod
wpływem Księdza Bosko, dostatecznie opisane zostało w tomie IX Memorie
Biografiche przez księdza Lemoyne.
W 1871 roku, 26 listopada objął po monsignorze Riccardi di Netro stolicę
arcybiskupią św. Maksyma w Turynie. Tu pole jego działalności znacznie się
rozszerzyło. Obstawał gorliwie przy swoich zasadach odnośnie do dyscypliny,
wykształcenia oraz kultury osobistej kleru diecezjalnego. Odbył trzy synody
diecezjalne. Niezmordowanie głosił Słowo Boże z ambony. Jego okólniki i listy
pasterskie solidne w treści i wykwintne, co do formy nie straciły dotychczas swej
wartości. Lud zachwycał się jego gorliwością i bezinteresownością, z jakimi zabiegał
o dobro dusz i opłakiwał szczerze jego nagłą stratę.
Ksiądz Bosko powiadomiony o jego zgonie, z Paryża wydał zarządzenie, by
odprawiło się w kościele MB Wspomożycielki uroczyste nabożeństwo żałobne
z udziałem krewnych z rodziny zmarłego. Niewielu z nich jednak wzięło w tym udział,
brakowało nawet hrabianki Maze, kuzynki zmarłego arcybiskupa, która zawsze
wiernie oddana była Księdzu Bosko. Być może panowało wśród nich przeświadczenie,
że teraz salezjanie będą triumfować ciesząc się ze zgonu arcybiskupa. Natomiast
prawdą jest, że salezjanie zachowali jak największą rezerwę. Dowodem tego jest
wzmianka o tym w turyńskiej „La Stella Consolatrice”, która w numerze z 7 kwietnia
zamieściła obszerny artykuł pośmiertny, którego redakcja posłała korektę księdzu
46

5.7 Page 47

▲back to top


Bonettiemu, by ją przejrzał i poprawił według uznania, lecz ten nie miał nic do
skrytykowania.
Po wyżej podanych szczegółach biograficznych nasi czytelnicy nie znając
dobrze początków nieporozumienia trwającego z górą lat dziesięć między
monsignorem Gastaldim a Księdzem Bosko, będą zapewne ciekawi dowiedzieć się, co
było właściwie jego powodem.
Zamierzamy to dokładnie wyłożyć w tomie dziesiątym, który dotąd się nie
ukazał. Tu tylko podamy w streszczeniu skąd i dlaczego wynikło pomiędzy nimi
nieporozumienie, nie będzie też bez pożytku wskazać choćby pobieżnie zachowanie
się Księdza Bosko w ciągu tak długotrwałego sporu.
Dwie sprawy są historycznie pewne: że tak w Saluzzo jak w Turynie nominacja
monsignora Gastaldiego była zaproponowana i gorąco popierana przez Świętego
wobec stolicy Apostolskiej, i że monsignor Gastaldi o tym doskonale był
poinformowany. W myśli Księdza Bosko promocja monsignora Gastaldiego na stolicę
arcybiskupią w Turynie przedstawiała się bardzo korzystnie. Byli bowiem obaj
zażyłymi przyjaciółmi. Święty wtajemniczył nawet częściowo monsignora w swe
plany. Potrzebował on wówczas poparcia w przeprowadzaniu swych zamiarów koło
zatwierdzenia Reguł. Otóż poparcie ze strony arcybiskupa, rozumował Święty, byłoby
mu wyjątkowo korzystne dla przeprowadzenia szczęśliwie swych planów. Nie
podzielał tej opinii Świętego monsignor Manacorda biskup Fossano, który wolałby
widzieć w Turynie monsignora Colli biskupa Aleksandrii. Nawet sam Pius IX, jak
mieliśmy okazję o tym wspomnieć, wypominał to otwarcie Świętemu.
Niestety, różowe horoskopy wnet miały się rozwiać. W inauguracyjnym
przemówieniu w katedrze dał temu wyraz arcybiskup przypisując swe wyniesienie
zrządzeniu Opatrzności, która nie ogląda się na żadne ludzkie względy. Zdaniem wielu
osób znających dogłębnie sytuację, arcybiskup wykluczał absolutnie jakąkolwiek
zasługę ze strony Księdza Bosko w jego wyniesieniu. W otoczeniu arcybiskupa
podtrzymywało się opinię, że nie było w tym żadnej zasługi Księdza Bosko, lecz
że sam Duch Święty to zrządził wskazując na osobę elekta. Nic dziwnego,
że najbliższe otoczenie wywierało znaczny wpływ na arcybiskupa wrażliwego na
punkcie autorytetu. Zresztą stosunki wzajemne między arcybiskupem a Księdzem
Bosko układały się dość pomyślnie w pierwszych miesiącach.
Pierwsze objawy niechęci pokazały się w kwietniu 1872 r. w związku
z promocją do święceń kilku salezjanów. Po kilku miesiącach niepewności nadszedł
list od arcybiskupa pod datą 24 października, który tak się zaczynał: ... Przewielebny
Ksiądz zna z długiego doświadczenia moją życzliwość względem tego Zgromadzenia
założonego przez niego, a które w moich oazach wzrastało jakby ziarno gorczyczne
i które ja popierałem według możności, gdyż uważałem je za dzieło natchnione od
Boga i za takie nadal uważam. Wie on również, że jako biskup Saluzzo popierałem to
Zgromadzenie, by mogło uzyskać zatwierdzenie od Stolicy św. a obecnie, gdy z woli
47

5.8 Page 48

▲back to top


Opatrzności zostałem arcybiskupem turyńskim, nadal gotów jestem je popierać, by
mogło uzyskać pełną aprobatę Kościoła. Można sobie wyobrazić, z jakim zdziwieniem
Ksiądz Bosko odczytał ten przydługi wstęp. Lecz następnie - postawiwszy tezę,
że „dobro winno się czynić dobrze" i że dla osiągnięcia tego celu musiałby „postąpić
wbrew uczuciom serca”, arcybiskup wyłuszczał rzecz konkretnie.
Otóż reskrypt św. Kongregacji Biskupów i Zakonników z dnia 9 marca 1869 r.
dawał Księdzu Bosko władzę wystawiania dimisoriów kandydatom do święceń,
którzy wstąpili do Oratorium przed 14 - ym rokiem życia. Monsignore zatem chcąc
upewnić się, czy rzeczywiście kandydatów takich przyjmuje się w tym wieku oraz
w celu sprawdzenia ich przygotowania naukowego zarządził co następuje:
Wszyscy kandydaci do Zgromadzenia, którzy przyjmują tonsurę lub święcenia
mniejsze czy większe mają stawić się osobiście przede mną na 40 dni przed
święceniami i przedstawić świadectwo podpisane przez Księdza Bosko lub jego
zastępcę z podaniem nazwiska kandydata, imion rodziców, miejsca urodzenia
i diecezji, od jakiego czasu przebywa w Oratorium św. Franciszka Salezego, przez ile
lat studiował łacinę, literaturę, ile lat odbył studiów teologicznych, w jakiej
miejscowości, datę złożenia profesji trzyletniej względnie jej ponowienia. Każdy
z kandydatów winien złożyć egzamin przynajmniej z dwóch traktatów teologicznych,
które dla każdego święcenia będą różne oraz z przygotowania do święceń jakie pobiera
- to jest wszystko co odnosi się do święceń, celibat kościelny, oficjum brewiarzowe,
tytuł kościelny. Z diakonatu - to, co odnosi się do tego stopnia, oprócz tego o Mszy św.
Święty skłonił głowę, lecz mimo to, dnia 8 listopada arcybiskup odrzucił listę
kandydatów przedstawionych mu przez księdza Cagliero i zagroził odniesieniem się do
Rzymu w sprawie ducha buntowniczego, jaki panuje wśród salezjanów.
Wiadomość ta zraniła głęboko serce Księdza Bosko, który przez całą noc nie
mógł zasnąć. Nad ranem napisał do arcybiskupa następujący list:
„... Gdy Jego Ekscelencja został arcybiskupem Turynu, w czasie rozmowy
ze mną spytał, w jakich stosunkach pozostaje nasze Zgromadzenie z władzami
i klerem diecezjalnym. Odpowiedziałem, że nie mamy żadnych nieporozumień
z wyjątkiem dwóch kapłanów, których nazwiska wymieniłem, którzy spowodowali
nam kłopoty i nieprzyjemności. Wówczas Ekscelencja odrzekł:
Proszę być spokojny, ich władza jest drugorzędna i zostanie należycie
utemperowana przez powagę arcybiskupią, jedną zaś ze spraw, jakie załatwimy -
będzie zatwierdzenie Zgromadzenia Salezjańskiego.
Tak rzeczy stały aż do kwietnia, gdy spostrzegłem pewne wątpliwości, za czym
poszło odkładanie święceń, później ich odmowa, następnie żądanie egzaminu
kandydatów do święceń; wreszcie list, w którym przepisano normy do przestrzegania.
A przecież stosowaliśmy się do wszystkich życzeń, mimo że w żadnej diecezji nie
wymaga się czegoś podobnego. Wczoraj wreszcie, nie wiem, z jakiego powodu,
odrzucono przedstawioną listę kandydatów z zagrożeniem zwrócenia się do Rzymu
48

5.9 Page 49

▲back to top


przeciwko duchowi rzekomo buntowniczemu wśród nas panującemu. Być może,
iż osobie posłanej wymknęło się jakieś nieopatrzne słowo, lecz można było przecież
zwrócić uwagę owemu kapłanowi i skarcić go nawet, jeżeli na to zasłużył, lecz zdaje
mi się, że to nie może służyć za dowód przeciwko Zgromadzeniu. Wobec powyższego
ja proszę najmocniej Ekscelencję, by raczył napisać lub ustnie powiedzieć mi, co widzi
wśród nas zdrożnego, byśmy mogli się poprawić na przyszłość. Wielokroć prosiłem
już o to Ekscelencję, lecz nigdy nie mogłem się dowiedzieć czegoś konkretnego.
Dlatego proszę obecnie wziąć pod uwagę, co następuje:
1. Pisać do Rzymu znaczyłoby dawać powód nieprzyjaciołom do rozgłaszania
publicznie rzekomych niesnasek między biednym Księdzem Bosko a jego
arcybiskupem, byłoby to szkodliwe dla naszego Zgromadzenia, które i tak walczy
z poważnymi przeciwnościami, ja byłbym zmuszony pisać na ten temat wyjaśnienia,
stąd nieprzyjemności, kłopoty, a może i zgorszenie, zresztą nie byłoby to korzystne dla
Waszej Ekscelencji, gdyż jego sprawy w wielu wypadkach są związane z naszymi.
2. Myśmy zawsze pracowali w diecezji i dla diecezji turyńskiej, nie żądając
nigdy wynagrodzenia ani urzędów, nadto żywiliśmy względem jego osoby wielki
szacunek.
3. Ekscelencja pozwoli na wyrażenie, iż postępując w ten sposób, Ekscelencja
nie zyska miłości, ani szacunku wobec innych”.
Widocznie dawna przyjaźń i zażyłość z arcybiskupem kierowała piórem
Księdza Bosko. Lecz niestety odpowiedź arcybiskupa zwiększyła dozę goryczy. Żalił
się na brak regularnego nowicjatu, na skutek, czego członkowie Zgromadzenia, jak
twierdził, nie mają zasadniczych cnót zakonnych, zwłaszcza pokory, oświadczał się
zdecydowanym wrogiem zbytniej egzempcji zakonników spod władzy biskupiej. List
więc nie załagodził przykrości Księdza Bosko, ale teraz przynajmniej jasno dowiedział
się, co było porodem nowego stosunku arcybiskupa do niego. Pisze więc nowy list,
pod datą 23 listopada, w którym mowa o nowicjacie, przytaczając dialog odbyty
z Piusem IX na ten temat w przeddzień uzyskania aprobaty ogólnej Zgromadzenia.
Papież spytał go: Czy będzie możliwe istnienie Zgromadzenia w czasach,
miejscach i wobec osób mu wrogich lub dążących do jego zniesienia? Czy zdoła się
otworzyć dom dla studiów i nowicjatu?
Ja, odrzekłam, nie zamierzam, założyć Zgromadzenia pokutniczego lub
poprawczego dla reformy obyczajów i wdrożenia do pobożności, moim zamiarem jest
gromadzić młodzieńców oraz dorosłych o moralności wypróbowanej przez wiele lat,
nim zostaną przyjęci do Zgromadzenia.
A jak to otrzymać?
Tak jak dotąd to uzyskiwałam i spodziewam się na przyszłość dobrych
wyników. Ograniczamy się do kandydatów wychowanych przez nas, w naszych
domach względnie polecanych przez księży proboszczów z cenzusem wybitnej cnoty,
49

5.10 Page 50

▲back to top


choćby byli od młota i łopaty. Dwie trzecie z nich powraca do swych rodzin.
Zatrzymani są poddawani próbie przez cztery, pięć i więcej lat pod względem nauki
i pobożności, a i z tych niewielu zostaje dopuszczonych do nowicjatu. W tym roku na
przykład, było stu dwudziestu na retoryce w naszych domach, z nich stu dziesięciu
poszło na kleryków, lecz tylko dwudziestu pozostało w Zgromadzeniu, resztę odesłano
do ich własnych diecezji. Dopuszczeni do nowicjatu odbywają dwuletnią próbę
w Turynie, w czasie której odbywa się codziennie czytanie duchowne, rozmyślanie,
nawiedzenie Najświętszego Sakramentu, rachunek sumienia i każdego wieczoru
krótkie przemówienie które wygłaszam do nich ja sam, względnie też inni w moim
zastępstwie. Dwa razy tygodniowo odbywa się konferencja dla aspirantów, a raz
w tygodniu do wszystkich salezjanów.
Niech wam Bóg błogosławi, mój synu, powiedział Papież, praktykujcie to,
o czym mnie mówiliście, a wasze Zgromadzenie osiągnie swój cel. A gdy napotkacie
trudności, zwróćcie się do mnie, a poszukamy sposobu ich pokonania. Następnie
przyszło Decretum Laudis.
Wniosek stąd, że Plus IX widział nowicjat odbywany nie tyle z nazwy, co
w rzeczy samej, zgodnie z myślą Księdza Bosko. Co do drugiego punktu pisał (Ksiądz
Bosko): Prosiłbym pokornie i z uszanowaniem Waszej Ekscelencji, by raczył mi
wymienić nie ogólnikowo, lecz imiennie jednostki (pozbawione pokory i cnót
zakonnych), a ja zapewniam go, że zostaną surowo upomniani i to raz na zawsze.
Gdyż taka rzecz nie powinna być ukrywana przede mną i nieznana mi aż do dnia
dzisiejszego, nieznana również Waszej Ekscelencji do miesiąca kwietnia roku
bieżącego. Aż dotąd Wasza Ekscelencja widział, słyszał, czytał, a można powiedzieć
brał udział w znacznej mierze w życiu tego domu. Aż do tego czasu, bądź w pismach,
bądź w publicznych czy prywatnych wypowiedziach ogłaszał ten dom, jako arkę
zbawienia dla młodzieży, gdzie nabywa się prawdziwej pobożności, itp.
Aż dotąd postępowały sprawy, jeżeli nie w takiej formie serdecznej jak dawniej,
to w każdym razie jeszcze prywatnie, w oczekiwaniu na obopólne porozumienie.
Niestety, na skutek pewnych pociągnięć arcybiskupa - to, co miało, by pozostać
zwykłą wymianą idei między dwiema osobami, przerodziło się w trwały spór.
Gdy w roku 1873 Ksiądz Bosko zamierzał przystąpić do starań o definitywne
zatwierdzanie Zgromadzenia, potrzebował poparcia ze strony wielu biskupów,
a w pierwszym rzędzie własnego ordynariusza. Ten przysłał mu list polecający pełen
pochwał, lecz zawierał pewne uwagi odnośnie do nowicjatu, dopuszczenia do święceń
i egzempcji kanonicznej. Po czym napisał do biskupów piemonckich i do innych
zachęcając ich do udzielenia listów polecających Księdzu Bosko, formułując
następujące cztery zastrzeżenia:
1. Żaden członek Zgromadzenia nie może otrzymać święceń nim złoży profesję
zakonną wieczystą.
50

6 Pages 51-60

▲back to top


6.1 Page 51

▲back to top


2. Reguły zakonne dotyczące nowicjatu winny być takie, by formowały dobrych
zakonników, jak to ma miejsce u Jezuitów.
3. Ordynariuszom diecezjalnym wolno wizytować kościoły i kaplice
Zgromadzenia.
Ksiądz Bosko wobec takiej treści polecenia oraz poinformowany poufnie
o krokach monsignora wobec episkopatu podalpejskiego, oświadczył, że na razie
pozostawia sprawy w stanie dotychczasowym i nie występuje do Rzymu
o zatwierdzenie Reguł Zgromadzenia. Arcybiskup jednak w przewidywaniu, że ta
zmiana wywoła zdziwienie i chęć poznania bliższych powodów ze strony Kurii
Rzymskiej, przesłał swe polecanie kardynałowi Caterini'emu, prefektowi Kongregacji
Soboru wraz z załączonym pismem, w którym oprócz znanych spraw dodał jeszcze
warunek, by (4.) „studia filozoficzne, teologiczne i inne były bardziej gruntowne
i poważne”.
To dzieło w kwietniu 1873 r., kiedy to wynikły nowe nieprzyjemności zawsze na
tle święceń. Dnia 20 tego miesiąca arcybiskup skierował do kardynała Bizarriego,
Prefekta Kongregacji Biskupów i Zakonników pismo, zawierające osiem jego
dezyderatów. Szkoda, że jego gorliwości nie towarzyszyła większa znajomość
instytucji Księdza Bosko i dokładniejsze informacje! Ksiądz Bosko dowiedział się
o tym dokumencie w roku następnym za swej bytności w Rzymie, w odpowiedzi
skierował więc do Komisji kardynałów mającej rozpatrzyć Reguły następujące
promemoria, które zasługuje na przytoczenie w tym miejscu:
Należy na wstępie zaznaczyć, że monsignor Gastaldi arcybiskup turyński aż do
dnia 10 lutego 1873 r. oświadczał się ustawicznie gorliwym promotorem
i zwolennikiem Zgromadzenia Salezjańskiego. W owym czasie (10 lutego 1873 r.)
posyłał Księdza Bosko do Rzymu z listem polecającym którym oświadczał, iż uznaje
palec Boży w fakcie istnienia i utrzymywania się instytucji, podnosił wielkie dobro,
jakie ono czyni i nie szczędził pochwał pod adresem biednego założyciela. Lecz
w następnym liście z 20 kwietnia tego samego roku już przeczy temu, co poprzednio
napisał, twierdząc mianowicie:
1. Że Reguły Zgromadzenia nie były nigdy zatwierdzone przez jego
poprzedników.
Odpowiada się:
W dokumentach przedłożonych Kongregacji Biskupów i Zakonników znajduje się
dekret monsignora Fransoniego (z 31 marca 1832 r.) zatwierdzający instytut
Oratoriów, ustanawiający jego przełożonym Księdza Jana Bosko i udzielający mu
wszelkich władz koniecznych i stosownych do jego prowadzania.
51

6.2 Page 52

▲back to top


2. Nie proszono o jego potwierdzenie ani u arcybiskupa Riccardiego ani u niego.
Odpowiedź: Gdy jakiś Instytut został raz zatwierdzony przez ordynariusza
diecezjalnego, nie należy chyba zwracać się o potwierdzanie do każdego nowego
biskupa, de facto jednak Ksiądz Jan Bosko zwrócił się do arcybiskupa Riccardiego
z prośbą o potwierdzenie, jak wyżej. Otrzymał od niego odpowiedz podobnie jak
później od monsignora Gastaldiego, że skoro jakieś Zgromadzenie otrzymało
potwierdzenie od Stolicy Św. nie potrzebuje już zatwierdzenia diecezjalnego.
Chcąc następnie przyzwyczaić się do ustabilizowania tegoż Zgromadzenia
z własnej inicjatywy, odpowiednim dekretem potwierdził wszystkie dotychczasowe
przywileje i władze udzielone przez jego poprzedników, a nawet dodał niektóre nowe,
jak na przykład prawa parafialne dla tutejszego kościoła MB Wspomożenia Wiernych.
(Dekret z 25.12.1872 r.).
3. Nowicjat ma trwać przez dwa lata, zajęcia nowicjuszów wyłącznie ascetyczne.
Odpowiedź: To można było praktykować w innych czasach, lecz nie obecnie;
w naszych stronach nawet to przyczyniłoby się do ruiny Towarzystwa Salezjańskiego,
gdyż władze spostrzegłszy się o istnieniu nowicjatu zakonnego, natychmiast by go
rozwiązały i rozproszyły nowicjuszów. Nowicjat ten nie byłby przystosowany do
Reguł salezjańskich, które za podstawę przyjmują życie czynne swych członków,
zachowując tylko niektóre praktyki pobożne ściśle konieczne dla uformowania
i zachowania dobrego ducha zakonnika, nadto taki nowicjat nie odpowiadałby nam,
gdyż nowicjusze nie mogliby praktykować Ustaw zgodnie z celem Zgromadzenia.
4. Niektórzy profesi już wystąpili dając powód do skarg, etc.
Odpowiedź: Dotychczas jeden tylko wystąpił, a jest nim O. Fryderyk Oreglia TJ.
Należał on do naszego Towarzystwa jako laik i odszedł, by wstąpić do Towarzystwa
Jezusowego, oddać się studiom i zostać kapłanem, obecnie pełni funkcje kapłańskie.
5. To Zgromadzenie powoduje niemałe kłopoty w dyscyplinie kleru
diecezjalnego.
Odpowiedź: Twierdzenie bezpodstawne. Ordynariusz turyński nie może na to
przytoczyć ani jednego dowodu.
6. Zbyt często niektórzy po ślubach przyjmują święcenia titulo mensae communis,
potem występują, etc.
52

6.3 Page 53

▲back to top


Odpowiedź: Twierdzenie bezpodstawne. Żaden taki nie wystąpił dotąd ze
Zgromadzenia Salezjańskiego.
7. Pewien jego diecezjanin z Saluzzo zaledwie został wyświecony
w Zgromadzaniu Salezjańskim – wystąpił, etc.
Odpowiedź: Zupełnie bezzasadne. Kapłan wspomniany, którego chce się przytoczyć
jako dowód, nie należał nigdy do Zgromadzenia Salezjańskiego. Został wyświecony
przez monsignora Gastaldiego z regularnym tytułem kościelnym, był ordynowany bez
listu polecającego i wbrew zdaniu Księdza Bosko, do którego został posłany przez
swego ordynariusza, celem dokończenia swych studiów.
8. Kleryków usuniętych z seminarium i przyjętych do Zgromadzenia
Salezjańskiego posyła się do innych domów i diecezji, gdzie następnie zostają
wyświeceni i wracają do swej poprzedniej diecezji.
Odpowiedź: Nic podobnego dotąd się nie zdarzyło, a gdyby nawet miało miejsce
w przyszłości, zawsze ordynariusz ma swobodę przyjęcia ich lub nie, jak może
postąpić z jakimkolwiek kandydatem, który wystąpił z zakonu.
9. Nadto należy zaznaczyć, że gdyby się przyjęło powyższe warunki, to
Zgromadzenie Salezjańskie pozbawione środków materialnych musiałoby pozamykać
wszystkie domy, zawiesić naukę katechizmu, gdyż zabrakłoby mu katechistów,
nauczycieli, oprócz tego wpadłoby w oko władz świeckich i zostałoby rozproszone.
10. Zauważyć należy również, że obecny arcybiskup dotąd nie wystąpił
z żadną skargą ani zarzutem pod adresem członków lub Przełożonego Zgromadzenia
Salezjańkiego. Nawet ilekroć chciał wyróżnić któregoś ze swych kleryków w nauce
lub cnocie - byli to zawsze dawni wychowankowie salezjańscy.
11. Zarzuty postawione w liście z 20 kwietnia 1873 r. zostały powtórzone innymi
słowy w trzech następnych tajnych listach do wspomnianej Kongregacji Biskupów i
Zakonników, lecz zawsze czyniono aluzję do faktów obcych i niemających zupełnie
styczności z członkami Zgromadzenia Salezjańskiego.
12. Dla sprostowania powyższego pisma i z miłości do prawdy uważa się za
stosowne załączyć niniejsze Promemoria
Ksiądz Jan Bosko
A teraz wróćmy do kwietnia 1873 roku. Wspomniane incydenty miały swój
nieoczekiwany skutek. W maju kanonik Chiuso, w imieniu monsignora zawiadomił
53

6.4 Page 54

▲back to top


Księdza Bosko, że odtąd żaden członek Zgromadzenia nie będzie dopuszczony do
święceń, dopóki on nie potwierdzi na piśmie, że owi dwaj seminarzyści turyńscy nie
przebywają w zakładach salezjańskich i nie przyrzeknie, że w przyszłości nie przyjmie
ani wspomnianych, ani innych byłych seminarzystów bez pozwolenia na piśmie
z Kurii arcybiskupiej.
Były to nowe spiętrzone nieprzyjemności, które dawały wiele do myślenia
Księdzu Bosko.
Do czego może ten krok doprowadzić? I jak można było wobec tego
spodziewać się zatwierdzenia Reguł salezjańskich? Nie chcąc odpisywać zbyt
pospiesznie na ów list arcybiskupa usunął się do kolegium w Borgo S. Martino na
trzydniowe rekolekcje, po czym jakby w obliczu Trybunału Bożego napisał
monsignorowi co następuje:
... Ekscelencja mi zapowiada, że nie dopuści na przyszłość żadnego naszego
kleryka do święceń, jeśli nie zostaną wydaleni z naszych domów - kleryk B., który od
paru tygodni wyjechał od nas oraz kleryk R. Ponadto żąda się wyraźnej obietnicy nie
przyjmowania więcej do naszych domów nikogo, kto należał do kleru diecezjalnego.
Ponieważ nie podano mi żadnych racji względem tego zarządzenia, pozwalam sobie
przedstawić niektóre refleksje. Otóż - jeśli ci klerycy zostali wydaleni z seminarium,
to, komu na tym zależy, że schronią się w jakimś domu, by zastanowić się nad swym
losem, względnie by się przygotować do jakiegoś egzaminu, zająć się rzemiosłem, by
móc uczciwie zarobić na swe utrzymanie? Czy mają więc ci klerycy, dlatego,
że stracili swe powołanie, tułać się na ulicy, jako ofiary losu?
Wydaje mi się, że lepiej będzie dopomóc im znaleźć jakieś miejsce, by
zapewnić ich przyszłość. Tak właśnie postępowali i postępują biskupi, z którymi
mamy styczność.
Można powiedzieć, że mogą prosić o pozwolenie i tak rozwiąże się wszelkie
trudności. Lecz na to odpowiadam, że prosić o pozwolenie w tych warunkach byłoby
zbyt wielkim ciężarem dla nich i dla Zgromadzenia lub domu, w którym proszą
o przytułek, nadto warunek nie znajdujący uznania u przełożonego nie może być
stawiany przez podwładnego - tym więcej, że tylekroć był już ponawiany i spotkał się
zawsze z odmową. Należałoby raczej ze strony Waszej Ekscelencji mieć na uwadze,
że ci klerycy, o ile nie zostaną nigdzie przyjęci, lub przyjęci musieliby zostać
wydaleni, przysporzą mu tyluż wrogów, ilu mają po swej stronie krewnych lub
przyjaciół. Tym więcej, że niektórzy z nich już zaczęli studia, względnie przeszli do
nauki rzemiosła.
Ponadto ten warunek, którego nie ośmieliłbym się im stawiać, postawiłby mur
niechęci i podziału między Zgromadzeniem Salezjańskim a klerem diecezjalnym
turyńskiej, dla której dobra poświęca się i pracuje ono od przeszło 30 lat.
54

6.5 Page 55

▲back to top


Zresztą jeśliby w tym względzie istniał, jakiś przepis kościelny mi nieznany,
to wówczas chętnie bym się poddał temu zarządzeniu.
Względem kleryków przedstawionych do święceń, uważam - może on
odmówić, jeśli stwierdzi w nich jakieś braki - lecz jeśli są godni, może uciec się do
represji i odmówić im święceń, lecz w ten sposób Zgromadzenie oraz Kościół i swą
diecezję pozbawi tyluż kapłanów, których one tak pilnie potrzebują.
Wydaje mi się, że Zgromadzenie, które bezinteresownie pracuje dla dobra
diecezji i od roku 1848 dało jej nie mniej niż 2/3 kapłanów, to zasługuje chyba na
jakieś względy. Tym więcej, że jeśli jakiś kleryk lub kapłan wstępuje do Oratorium, to
tylko zmienia miejsce aktualnego pobytu, lecz nadal pracuje na rzecz diecezji
turyńskiej. Faktycznie w trzech wypadkach, gdy Ekscelencja odmówił wyświęcenia
naszych kleryków, to przez to zmniejszył jedynie liczbę kapłanów dla tej diecezji.
Wobec powyższego ja pragnąłbym, by WE przekonał się głęboko o tym, że obaj
mamy dokoła siebie wrogów, którzy na wszelki sposób chcieliby zdobyć podstępnie
dowód, że między arcybiskupem a biednym Księdzem Bosko istnieje walka. Skądinąd
Ekscelencja wie dobrze, ile przed paru dniami kosztowało mnie ofiar, by przeszkodzić
opublikowaniu pewnych artykułów w prasie zniesławiających go.
Pragnąłbym również, by Ekscelencja był poinformowany o pewnych
wiadomościach, które krążą w Turynie. Z tych pogłosek wynika, że kanonik Gastaldi
był poprzednio biskupem w Saluzzo, a jeśli został arcybiskupem w Turynie, to zasługa
w tym Księdza Bosko. Wspomina się o wielkich trudnościach, jakie musiały być
w tym celu przezwyciężone, przytacza się również powody, dla których ja miałbym
ujmować się za jego osobą, między innymi za wiele usług, jakie oddał naszemu
Zgromadzeniu.
Jakkolwiek by było, możemy sobie wzajemnie czynić wiele dobrego, czemu
chcieliby przeszkodzić źli wywołując między nami niesnaski i rozdział, Otóż może
obecnie spyta Ekscelencja: Czegóż właściwie chce Ksiądz Bosko? Pełnej submisji,
pełnej zgody ze swym przełożonym kościelnym. Nie żądam niczego innego, jak tylko
to, co wiele razy powiedział Ojciec św. i co tylekroć mówił Ekscelencja, gdy był
biskupem w Saluzzo, to jest w czasach trudnych, w jakich się znajdujemy.
Zgromadzanie świeżo powstałe potrzebuje pełnego wyrozumienia, zgodnego z powagą
ordynariuszy, a gdy wynikną jakieś trudności, dopomagać ma czynnie i radą, o ile to
w ich mocy. Napisałem ten list jedynie z pragnieniem wypowiedzenia tego, co
mogłoby usunąć wzajemne nieporozumienia i przyczynić się do chwały Bożej, lecz
jeśliby wymknęło mi się jakieś nieopatrzne słówko, to proszę pokornie o wybaczenie...
Niestety, niemożliwe było przejednać arcybiskupa i trzeba było szukać innych
form i z pominięciem stylu poufałego trzymać się rygorystycznych form
biurokratycznych. Dlatego po upływie dwóch tygodni od wysłania poprzedniego
dokumentu, wystosował w formie urzędowej oświadczenie zastosowania się do
wydanego przez Kurię polecenia:
55

6.6 Page 56

▲back to top


29 maja 1873 r. Niżej podpisany zawsze gotów zastosować się do pragnień
JE Najczcigodniejszego Arcypasterza naszego w Turynie, z chęcią oświadcza, co
następuje:
1. Nie przyjmie się nigdy do żadnego domu salezjańskiego byłego alumna
seminarium diecezjalnego, natomiast do nas będą przyjmowani kandydaci przed
ukończonym 14 - ym rokiem życia, zgodnie z dekretem papieskim z 1 marca 1870 r.;
wyjątek zrobić można, gdyby prosili o przyjęcie do nauki rzemiosła.
2. Taka była praktyka dotychczasowa i nie dopuści się w tym względzie żadnych
wyjątków bez wiedzy i zezwolenia Kurii arcybiskupiej.
3. W przekonaniu, że wiernie interpretuję myśli JE Najczcigodniejszego
Arcypasterza pragnę, by niniejsze oświadczenie było całkowicie zgodne z zastrzeżeniami
i w granicach św. kanonów ustanowionych dla strzeżenia powołań zakonnych.
4. W razie gdyby były potrzebne dalsze wyjaśnienia, gotów jestem w każdej chwili
służyć nimi stosując się całkowicie do życzeń przełożonego kościelnego, etc.
Ksiądz Jan Bosko
Lecz i to oświadczenie nie pomogło. Klauzula powołująca się na św. kanony odnośnie do
strzeżenia powołań zakonnych nie spodobała się monsignorowi, który odrzucił wszystko. Spór
więc był nadal zaogniony.
Sądzimy, że powiedziano wystarczająco na temat przyczyn nieporozumienia, którego
koleje czytelnicy śledzili w ostatnich tomach.
Dnia 2 lipca 1873 r., gdy wśród Przełożonych rozmawiano na temat owego wciąż
trwającego nieporozumienia, Ksiądz Bosko z całym spokojem powiedział: I to przejdzie.
Początkowo ten spór niepokoił mnie, gdyż wydawał mi się bezpodstawny, lecz obecnie stosuję
się całkowicie do instrukcji Ojca św. dlatego jestem spokojny i nie reaguję.
U tych, którzy pragną poznać dogłębnie życie naszego św. Ojca, budzi się zrozumiała
ciekawość wyśledzenia przyczyn, które wywołały taką zmianę w serdecznych stosunkach obu
mężów tak wysoko postawionych w Kościele.
Istnieje wiele dowodów w aktach Procesu kanonizacyjnego od osób, które nie tylko
czerpały wiadomości od świadków nieżyjących, lecz z własnej obserwacji z życia Świętego.
Najlepiej, zatem będzie wydobyć z nich treść rzetelną i podać ją czytelnikom bez osłonek.
Przede wszystkim panuje ogólne przekonanie, że winą tej opłakania godnej tortury
moralnej nie można obciążyć w żadnej mierze Księdza Bosko.
Oddajemy tu głos jedynie hrabiance Maze de la Roche, kuzynce monsignora
Gastaldiego i nie mniej przywiązanej do niego, niż do Świętego. Otóż zapytana przez
sędziów, czy można przypuścić lub wprost utrzymywać, że Ksiądz Bosko dał powód do sporu,
odrzekła: „Jestem głęboko przekonana, że Święty nie dał powodu do wspomnianych
nieporozumień, gdyż o ile go znałam, nie był skory do podtrzymywania sprzeczki, a raczej gotów
56

6.7 Page 57

▲back to top


był uniknąć jej nawet za cenę ofiar. Dodam, że w rozmowach na ten temat ze mną i z moją matką
widzieć można było, jak bardzo cierpiał z tego powodu”.
Otóż mając na uwadze wspomniane powody przytaczane przez świadków możemy je
streścić w kilku punktach: będą to właściwości wrodzone jego charakteru i mentalności,
otoczenie domowe i kurialne.
Co dotyczy naturalnego usposobienia, to w nekrologu, nacechowanym zresztą czcią
i szacunkiem do osoby zmarłego, wspomina się, że „z misji angielskiej” nie wyniósł
usposobienia łagodniejszego; z kraju, w którym wypadałoby może wyszukaną dobrocią starać
się przywrócić ów naród zbłąkany do owczarni Chrystusowej. To, że był dla swego otoczenia
nadto popędliwy i łatwo wybuchał gniewem używając słów szorstkich, było rzeczą znaną lippis
et tonsoribus. Podobne ekscesy przypisać należy również atakom wątrobowym, którym
podlegał. Dawał się często ponosić temperamentowi jak zeznają świadkowie, a później żałował,
czy nie skompromitował swej godności. Tu, zatem trzeba szukać zasadniczych przyczyn tego,
co miało się wydarzyć.
Inny czynnik ujawniał się w jego dyspozycjach psychicznych, zawdzięczał swą kulturę
umysłową uniwersytetowi turyńskiemu, który w owych czasach owiany był duchem
jansenistycznym i gallikańskim. Stąd pochodziła u niego niewielka sympatia dla teologii
moralnej św. Alfonsa Liguori i przesadne pojęcie o jurysdykcji episkopalnej. Pierwsze
powodowało, że w trosce o zachowanie dyscypliny kościelnej popadał w przesadę, nadmierną
surowość i uciekał się czasem do wprost niewiarogodnych posunięć. Drugi czynnik powodował
zbytnią samowładność, drobiazgowość, nie liczenie się z nikim. Zapatrzony w swą godność
przekraczał niekiedy jej granice. Stąd wcale nieupoważniony przez Rzym mieszał się do spraw
wewnętrznych Zgromadzenia Salezjańskiego zatwierdzonego przez Stolicę św. pretendując do
tego, by postępowano tak, jak on sobie życzył. Co więcej, autonomiczny zarząd Zgromadzenia
Salezjańskiego był dla niego solą w oku od samego początku jego biskupstwa w Turynie.
Mam w swej diecezji wewnątrz drugą diecezję, pisał 26 sierpnia do św. Kongregacji
Biskupów i Zakonników: Ksiądz Bosko czyni uszczerbek i uwłacza władzy arcybiskupa
turyńskiego i wprowadza schizmę pośród kleru.
Pod wpływem tak rozlicznych czynników niemożliwe było po ludzku biorąc
zahamowanie raz wynikłych nieporozumień względnie ich usunięcie. Tak stwierdził
doskonały znawca tej sprawy monsignor biskup Re ordynariusz Alby. Oto jego słowa:
By wytłumaczyć to, co zaszło między tymi dwiema osobami, z których każda kierowała
się dobrymi intencjami, uważam za wskazane przypomnieć, że arcybiskup oprócz wielu cech
dodatnich, odznaczał się przesadnym nieco pojęciem swej władzy i wiedzy, prócz tego był
z usposobienia porywczy i wydawał nazbyt często decyzje zbyt pospieszne, a później się
wycofywał z obawy przed kompromitacją.
Nie mniej również pewne filozoficzne idee wywarły niejaki wpływ na jego
postępowanie. Oświadczał się zdecydowanym zwolennikiem Rosminiego i konsekwentnie
postępował według jego zasad. W owych czasach kwestia była zaogniona wśród katolików
ścierały się między sobą zawzięcie dwa obozy przeciwne. Otóż niechęć do Księdza Bosko
57

6.8 Page 58

▲back to top


i jego Zgromadzenia wzrosła jeszcze bardziej, gdy spostrzegł, że Reguły jego ustanawiały św.
Tomasza za mistrza nauk teologicznych, a w szkołach salezjańskich używano wyłącznie
podręczników zgodnych z tradycyjnym poglądem Akwinaty.
W tym miejscu można by postawić pytanie: Czy tylko sam Ksiądz Bosko miał na sobie
doświadczyć konsekwencji jego osobliwej mentalności? Otóż nie. Również inni mieli również
w tym udział, choć Księdzu Bosko dostała się większa porcja przykrości. Jest rzeczą znaną,
że na skutek rozbieżnych poglądów w kwestiach teologii moralnej monsignore zganił wielkiego
moralistę księdza Bertagna, późniejszego biskupa – sufragana kardynała Alimondy, usunął
z kierownictwa Konwiktem kościelnym księdza kanonika Boetti i późniejszego wikariusza
generalnego tegoż kardynała i odebrał księdzu Richelmy późniejszemu kardynałowi
arcybiskupowi turyńskiemu nominację na profesora moralnej w miejsce księdza Bertagna. Dalej
odebrał katedrę księdzu kanonikowi Re, późniejszemu biskupowi Alby oraz księdzu
kanonikowi Castrale, późniejszemu biskupowi i wikariuszowi generalnemu kardynała
Richelmy. Mniej znany jest wypadek wydalenia z diecezji znanego publicysty księdza Tinetti -
z diecezji Ivrea, późniejszego naczelnego redaktora Unita Cattolica. Redagował go wspólnie
z ks. Margottim Jakubem, który w celu uwolnienia się od wielu kłopotów ustąpił własność
dziennika swemu bratu Stefanowi, napisał wreszcie list bardzo przykry do Ojca Beckis -
Generała Jezuitów.
Poza tym w różnych kwestiach kanonicznych szafował obficie suspensami podległemu
klerowi i z motywów dość wątpliwych, wytaczał wiele procesów w Kongregacjach rzymskich.
W procesie kanonizacyjnym ksiądz Rua oświadcza, że wiadomo mu było, iż kardynał Oreglia
udający się z ramienia Stolicy św. do rodzinnego Piemontu otrzymał dla niego zlecenie od
Piusa IX, by traktował lepiej swój kler.
Do bezpośrednich przyczyn zaliczylibyśmy również bliskie otoczenie monsignora. Otóż
pewne stronnicze, a często złośliwe insynuacje ze strony domowników oraz kanoników
piastujących różne urzędy w Kurii podsycały niezadowolenie oraz pewne animozje monsignora.
Pani Maze niejednokrotnie w swych zeznaniach przytaczała urywki ze swego dzienniczka
pisanego przy różnych okazjach. Otóż po odmowie pewnej audiencji Księdzu Bosko przez
monsignora, zapisała co następuje: „Jakże bardzo przedtem się kochali! Skąd taka nagła
zmiana u wuja monsignora? Ach – ten, komu przypadła smutna rola podżegacza do tej
niezgody, będzie musiał zdać ciężki rachunek przed Bogiem. Dlaczego więc nie odwołuje się
tego, co nieprawdziwe?”.
Zeznawała również przed Trybunałem: „Zapraszana często do stołu przez swego wuja
arcybiskupa była świadkiem sarkastycznych wypadów ze strony sekretarza pod adresem „quei di
Valdocco” albo: „Sono quei di laggiu!”. Odnośnie do kurialistów, wystarczy wspomnieć
o adwokacie fiskalnym, określonym przez pewnego Księcia Kościoła jako „strumento degno
del suo principale”.
Trzeba jednak wziąć również pod uwagę pewne momenty, które wpłyną na złagodzenie
powyższej surowej oceny.
58

6.9 Page 59

▲back to top


Otóż od początku swych rządów w archidiecezji turyńskiej zaznaczyła się być może
u monsignora obawa wobec formującej się opinii, że nie bez wpływu Księdza Bosko powołano
go na stolicę arcybiskupią i że mógłby mu ulegać w swych rządach. Być może lękał się również,
że Ksiądz Bosko ściągnie do swego Zgromadzenia zbyt wielu kandydatów i dobroczynność
wiernych, ze szkodą dla seminariów biskupich.
Niektóre nieporozumienia mogły tez wziąć początek stąd, że wówczas nie były jeszcze
dokładnie określone pewne kwestie kanoniczne jak dzisiaj.
Kardynał Cagliero znając dobrze sprawę ujął doskonale w kilku słowach meritum
sporu, gdy zeznawał na procesie kanonicznym, co następuje: Nieporozumienia zrodziły się
według mnie z ludzkich zazdrości, względnie z powodu rzekomych obaw o uszczerbek władzy
diecezjalnej i w rządach dusz, co mogło zdarzyć się łatwo w warunkach świeżo powstałego
Zgromadzenia, które uzyskało niedawno egzempcję spod władzy ordynariusza diecezjalnego,
zwłaszcza gdy się ma na uwadze jego temperament choleryczny, chorobliwe niedomagania
oraz otoczenie złożone z doradców stronniczych i małostkowych, którymi pozwolił się
kierować.
Pan Bóg, który dopuścił te 10 lat trwające udręczenie, zdaje się, że chciał również
zabezpieczyć i uzbroić przed nimi swego Sługę, gdyż w tym czasie zesłał mu sen tajemniczy,
którego pełne rozeznanie dało mu do rąk klucz przyszłych wydarzeń.
Otóż zdawało się Świętemu, że padał ulewny deszcz i pewne okoliczności zmuszały go
wyjść do miasta. Znalazłszy się obok pałacu arcybiskupiego ujrzał (rzecz dziwną) monsignora
Gastaldiego ubranego w uroczysty strój pontyfikalny wychodzącego z pałacu. Przyspiesza
więc kroku za nim i mówi: Ekscelencjo, proszę zwrócić uwagę w jaką słotę wyprawia się
w drogę, czy nie widzi, że na ulicach nie ma żywej duszy? Proszę mnie posłuchać i zawrócić
do domu!
Nie do Księdza należy dawać mi rady, idę w swoją drogę a Ksiądz niech idzie swoją -
odpowiedział szorstko arcybiskup.
Tymczasem zrobiwszy parę kroków potknął się i wdepnął w kałużę plamiąc
paramenty, które ociekały błotem. Ksiądz Bosko kilkakrotnie ponawiał swe błagania, by miał
wzgląd na swą godność, żeby zawrócił, żeby… Lecz wszystko na próżno, na nic się nie
zdały prośby i zaklinania. Brodząc nadal drogą, arcybiskup upadł powtórnie, po raz trzeci,
czwarty i piąty. Powstawszy po raz ostatni był nie do poznania cała osoba ociekała błotem, od
stóp do głów. Jeszcze po raz ostatni upadł i nie podniósł się więcej.
Święty przyzwyczajony widzieć we snach symboliczne przestrogi wobec mających
nastąpić wydarzeń, musiał z wielkim współczuciem przyglądać się smutnym kolejom
arcybiskupa i być może, lękając się ostatecznej katastrofy, trzymał się spokojnie swej metody
postępowania, o której powiemy niżej.
Otóż po pierwsze, wystrzegał się, by nie podsycano równych plotek, które powstawały
dość często na ten temat. Nie będąc zmuszony poważnymi motywami nie reagował wcale -
mówią o tym jasno akta procesu. Na przykład, pani Maze przemawiając w imieniu swoim i matki
zeznaje: Uchylał nam rąbka tych spraw prywatnych a przykrych, jedynie z motywu, byśmy
59

6.10 Page 60

▲back to top


należycie poinformowane mogły próbować swych życzliwych usług, celem rozproszenia
powstałych niejasności. Co do mnie, jestem przekonana głęboko, że Święty nie zwierzał się
nikomu z zewnątrz o tych sprawach; a gdy o nich rozmawiał z nami, podkreślał: Mówię o tym
wobec pań, bo wiem, z kim rozmawiam i jestem przekonany, że posłużą się tym do dobrego
celu.
Na drugim miejscu, panował do tego stopnia nad samym sobą, że nie tracił nigdy pogody
wewnętrznej w utrapieniach. A w niektórych wypadkach drogo go kosztowała ta cierpliwość.
Pani Maze zwierzył się razu pewnego z odmowy audiencji. Hrabianka zanotowała
w swym dzienniczku wrażenia i słowa przez niego wypowiedziane: Widać było rezygnację
i przy tym ból, z jakimi wypowiadał te słowa. Zaiste, trzeba sobie nakazać cierpliwość i męstwo
w przeciwnościach, ale wobec nadmiaru goryczy biedny żołądek nie może już trawić
i zwraca. Nie widziałam nigdy, pisze hrabianka, by Ksiądz Bosko zmienił się na twarzy, lecz
tym razem mogłam zaobserwować, że na przemian był blady i rumienił się.
Świadkowie zgodnie twierdzą, że nie ujawnił nigdy w rozmowie resentymentu
z powodu tylu przykrości doznanych. Ksiądz Anfossi, który obracał się w sferach kleru
miejskiego i posiadał wiadomości bieżące, znając dobrze udręki Księdza Bosko szedł niekiedy,
żeby go pocieszyć, lecz z uprzejmych manier i słów nacechowanych łagodnością spostrzegł,
że nie potrzebował on pociechy od drugich, lecz, że sam potrafił natchnąć uczuciami pokoju
i ufności w Bogu swego rozmówcę.
Także księdzu Anfossi, który miał wiele znajomości, warto było powierzyć pewne
szczegóły, by przy sposobności mógł sprawy uładzić. Otóż pewnego razu opowiedział mu,
że został wezwany do pałacu arcybiskupiego, gdzie przez pewien czas ciągnęła się zgodna
wymiana myśli między nimi obu i mogło się wydawać Księdzu Bosko, że wszystkie trudności
zostały pokonane, tym więcej, że monsignore prosił go, by pobłogosławił jego domowników.
Lecz zaledwie przekroczyli próg, gdy arcybiskup jakby oparzył się i z miejsca zaczął twierdzić
coś przeciwnego składając winę na Księdza Bosko. Ten zawsze spokojny usiłował przekonywać
odwrotnie, lecz tym razem bezskutecznie, aż wreszcie arcybiskup przerwał mu twardo:
Proszę sobie iść!, i odwrócił się do niego plecami. Sekretarz wziął wtedy Księdza Bosko
pod ramię i wyprowadził z pokoju. Po skończonym opowiadaniu Święty zawołał:
Jakże więc można rozmawiać na serio z człowiekiem, który zmienia w jednej chwili
swe zdanie?
Widać stąd, że Ksiądz Bosko musiał podejmować tak trudne sprawy przez wzgląd na
dobro Zgromadzenia a nie na własną osobę. Pewnego razu Święty miał się wyrazić wobec tegoż
księdza Anfossi;
Gdyby mi nie chodziło o Zgromadzenie, wówczas dla uniknięcia tych sporów wolałbym
przenieść się do Rzymu lub do innego miasta, lecz wydaje mi się, że taka jest wola Boża, by
Zgromadzenie zapuściło tu swe korzenie.
Nie mało trapił się tym, że podobne kłopoty przeszkadzały mu czynić to dobro, jakiego
pragnął. Wobec pewnej zaufanej osoby zwierzał się:
60

7 Pages 61-70

▲back to top


7.1 Page 61

▲back to top


Szatan przewidział wiele dobra, które można było zdziałać, gdyby monsignor Gastaldi
popierał nas w dalszym ciągu, lecz zły duch nasiał kąkolu. Arcybiskup informuje się o naszych
sprawach i stawia nam wszelkiego rodzaju przeszkody, lecz i to przejdzie. Pójdziemy naprzód
w milczeniu i nie przedsięweźmiemy niczego przeciwko niemu. Szkoda mi tylko czasu
straconego, który moglibyśmy obrócić na dobro dusz.
Inny punkt, w którym zgadzają się świadkowie jest, że mimo wytaczanych
systematycznie zarzutów u pewnego wpływowego prałata rzymskiego, Ksiądz Bosko ani na
chwilę nie przestał szanować, czcić i w miarę możności dopomagać arcybiskupowi. Zeznaje
pani Maze:
Święty, ilekroć mówił o tym przedmiocie, zaledwie wspominał nawiasowo
i z konieczności, tak iż niekiedy nie rozumiano, o co mu chodzi i byłyśmy same zmuszone stawić
mu pytania. On zawsze wyrażał się o arcybiskupie z tak wielkim respektem i uszanowaniem,
że byłyśmy tym zbudowane.
Nie tylko świadkowie zeznawali tak, lecz pisało o tym wiele osób, które nie stawiły się
przed trybunałami kościelnymi.
Cenne wspomnienia podaje O. Feliks Giordano, przełożony Oblatów w Nizza Mare.
Gdy przejeżdżałem przez Turyn, pisze on, jako dość zażyły kolega arcybiskupa
z czasów szkolnych, poruszyłem oględnie temat powstałych nieporozumień. Otóż wyznaję,
że byłem naprawdę zdumiony tak wielkim opanowaniem i spokojem ze strony Księdza Bosko.
Wyszedłem z tej rozmowy z Księdzem Bosko tak zbudowany, iż przed odjazdem do Nizzy
napisałem długi list do arcybiskupa, dzieląc się z nim wrażeniami dodatnimi, jakie stąd
odniosłem.
Listów tego rodzaju na rzecz Księdza Bosko było dość dużo. Między innymi, ksiądz
Franchetti posiada też kilka oryginałów. Jeden z sierpnia 1873 r., w którym biskup De Gaudenzi
z Vigevano takie wydaje o nim świadectwo: „Jestem pewny, że Ksiądz Jan Bosko jest gotów
wszystko poświęcić, niż ubliżyć w czymkolwiek swemu arcybiskupowi, którego jak wiem i ty
czcisz i szanujesz”.
To, że Święty postępował drogami prawdy, znajdujemy na to potwierdzenie w darach
jego nadprzyrodzonych jaśniejących w nim szczególnie w okresie wielkich udręczeń moralnych.
Będzie tu na miejscu przytoczyć pewną jego znamienną wypowiedź. Mianowicie, gdy
kardynał Alimonda objął rządy diecezji i przybył do Turynu, wówczas ujrzano tęczę
rozjaśnioną nad Oratorium. Ksiądz Albera spytał pewnego razu Księdza Bosko na temat częstej
interwencji Matki Bożej w jego życiu i dziełach. Święty po chwili zastanowienia odrzekł:
Wszyscy byli przeciwko Księdzu Bosko - trzeba więc było, by Madonna stanęła po jego
stronie i mu dopomagała.
W konkluzji zamkniemy powyższy rozdział słowami kardynała Cagliero, który zeznawał
na procesie apostolskim:
Uważam, że nie bez zrządzenia Bożego, Święty zamiast znaleźć w osobie, której ufał,
swą podporę i skutecznego opiekuna, spotkał, było wyraźnym probierzem jego świętości;
znalazł przeciwnika - i to w okresie najchwalebniejszym i najbogatszym jego apostolstwa. Ten
61

7.2 Page 62

▲back to top


krzyżyk, który Pan Bóg włożył mu na ramiona, był powodem straty drogiego czasu, który
zajęła mu pokorna i z konieczności podjęta obrona. A przecież nigdy nie wyszła mu z ust
skarga ani odruch niecierpliwości, opryskliwości, czy usprawiedliwionego żalu. Znosił to
mężnie, pogodnie i z pokorą nie tracąc ani na chwilę pokoju wewnętrznego. Próby te nie
zdołały go oderwać od ustawicznej i wytężonej pracy nad ugruntowaniem swego dzieła,
z uśmiechem na ustach, jakby niczym się nie przejmował, w ścisłym zjednoczeniu z Bogiem,
co jest charakterystyką Świętych.
62

7.3 Page 63

▲back to top


ROZDZIAŁ IV
W Paryżu: powitanie
W Paryżu Ksiądz Bosko nie zjawił się nieoczekiwanie, jako nikomu nieznany.
Stosunki, jakie miał z księdzem Roussel - w sprawie poparcia jego zakłada w Auteil
pod Paryżem - sprawiły, że imię Świętego krążyło na ustach wielu osobistości ze sfer
kościelnych i cywilnych, zajmujących się instytucjami dobroczynnymi tak licznymi
w metropolii świata. W swych sermone de charite kaznodzieje podnosili zasługi
kapłana turyńskiego poświęcającego się ubogiej młodzieży i stawiali go jako wzór
i zachętę, skutkiem czego i we Francji zakłady Księdza Bosko zwracały na siebie
baczną uwagę prasy katolickiej i ściągały hojne jałmużny.
Nie mniej kontakty z wielu osobistościami bawiącymi na Riwierze w porze
zimowej otwierały szersze horyzonty, pozyskiwały sympatie dla Osoby i dzieł Męża
Bożego oraz budziły gorące pragnienie goszczenia go na ziemi francuskiej, zwłaszcza
w stolicy Francji w Paryżu. Tą drogą właśnie przenikała do sfer arystokratycznych
książka doktora z Nizzy D'Espiney, opisująca bez szczególnych pretensji literackich
w formie popularnej, barwnie i żywo ciekawe epizody z życia Świętego, budząc
w czytelnikach ciekawość oraz chęć poznania bliżej męża tak znakomitego. Dlatego
gdy się rozeszła wieść, że ma wkrótce przybyć do Francji, wielu znakomitych paryżan
spieszyło zaofiarować mu gościnę i roznosiło tę wiadomość w kółku swych krewnych
i znajomych. Ale nikt choćby w tysiącznej części nie zdołał wyobrazić sobie tego, co
miało nastąpić, a co stanowić będzie znaczną część niniejszego tomu.
Była to środa 18 kwietnia, kiedy około godziny 6 - ej wieczór Ksiądz Bosko
w towarzystwie księdza De Barruel, wysiadł na stacji w Lyonie. Powóz oczekujący
przed dworcem zawiózł go natychmiast wzdłuż bulwarów ulicy Messine i stanął
u bram pałacu De Combaud. Pani domu hrabina, podeszła już w latach matrone, mulier
catholicissima nie posiadała się z radości, że mogła go u siebie gościć. Miała własną
willę w pobliżu Nawary i zetknąwszy się z Księdzem Bosko wcześniej, porozumiała
się z nim co do planowanej jego podróży do Paryża. Oddała mu do dyspozycji osobny
apartament w pałacu wraz z odpowiednią obsługą, by mógł się czuć dobrze i odpocząć
należycie.
Wnet też okazała się, jak trafny był wybór sekretarza. Ksiądz De Barruel,
rodowity Francuz pochodzący ze szlacheckiej rodziny z Delfinatu, studiował
początkowo prawo i został sekretarzem prefektury w czasie kadencji prezydenckiej
marszałka Mao - Mahona. Uczęszczał od młodości do małego seminarium otwartego
przez monsignora Dupanloupa w Chapelle Saint - Mesmin koło Orleanu, kolegował się
wówczas z monsignorem Camillo Siciliano Di Rende późniejszym nuncjuszem
63

7.4 Page 64

▲back to top


w Paryżu. Wykształcony i obyty w świecie miał być opatrznościowym pomocnikiem
Świętego w otoczeniu francuskim.
Paryż od pierwszej chwili na wieść o przybyciu Księdza Bosko został
zelektryzowany. To powiedzenie tłumaczy wszystko. Nie tak łatwo poruszyć większe
centra, choćby z powodu wizyty, jakiejś głośnej osobistości. Zresztą Paryż do różnych
nowości odnosi się może bardziej sceptycznie niż inne miasta. Przywykł do nich od
dawna i można by go porównać pod tym względem jedynie do Rzymu. Znakomitości
w każdej dziedzinie, wybitni politycy, wysokiej klasy autorytety w drabinie społecznej
zjawiają się tu dość często i przesuwają ustawicznie, zwracając na siebie najwyżej
przez parę minut uwagę Ab assuetis non fit passio.
Natomiast wiadomość o przybyciu Księdza Bosko wywołała natychmiast
ogólne zainteresowanie jego osobą. Gdziekolwiek się zjawił, chciano go zobaczyć,
usłyszeć, skontaktować się z nim, dotknąć jego szat. Była to jakby żywiołowa owacja
powtarzająca się codziennie, bynajmniej nie zainscenizowana, ani zorganizowana przez nikogo,
lecz spontaniczna i wprost zdumiewająca.
Tym bardziej, że swą powierzchownością nie wywoływał nadzwyczajnego wrażenia.
Dzienniki opisywały, że był średniego wzrostu, czynił wrażenie człowieka steranego pracą,
postępował z wysiłkiem, wzrok miał osłabiony, przemawiał stłumionym głosem, stylem
charakterystycznym dla Włochów, z ujmującą prostotą. Równocześnie jednak podnosiły jego
niezwykłą dobroć, niezmienną słodycz, heroiczną cierpliwość dodając, że postępował
w aureoli cudotwórcy, bez cienia wyniosłości tak, iż nieświadomemu mógł się wydawać gdzieś
tam zagubionym księżyną. Trzeba jednak było uchylić rąbka zasłony kryjącej dostojność tej
osoby, była to świętość, która - mimo, że w zmaterializowanym świecie - nie znajdowała
uznania, wywierała jednak na Paryżu swój nieprzeparty urok.
Poruszenie, o którym mowa, wystąpiło zaraz w następnym dnia po jego przyjeździe.
Tego rana Ksiądz Bosko odprawiwszy Mszę św. u SS Karmelitanek wybierał się pospiesznie do
arcybiskupa z hołdem „Aniołowi diecezji”. Lecz go nie zastał, gdyż arcypasterz bierzmował
poza miastem, za to złożył wizytę jego koadiutorowi monsignorowi Richard, który go przyjął
z rozrzewnieniem. Gdy kardynał powrócił, zatrzymał Księdza Bosko na dłuższej serdecznej
rozmowie. Tymczasem czekały już na Świętego setki osób pragnących uzyskać posłuchanie.
Ten napływ gości był zapowiedzią tego, co miało nastąpić od rana do wieczora w pałacu
De Combaud. Przeraziło to hrabinę, która myślała, jakby się uwolnić z tej opresji. Otóż
w pobliżu kościoła św. Magdaleny, przy ulicy Viile Evaque, w pałacu De Senialhac znajdowało
się stowarzyszanie pobożnych panien, które na zewnątrz nie nosiły się po świecku, lecz
w istocie stanowiły społeczność religijną. Jej członkinie, szlacheckiego pochodzenia nazywano
po prostu „pannami”. Były to w samej rzeczy Oblatki Najświętszego Serca
w Montloucon, założone przez Luizę Teresę De Montaignac De Chauvance, po której
proces beatyfikacyjny jest w toku. Otóż na czele tego stowarzyszenia oblatek stała
panna Senialhac. Do niej zatem zwróciła się w tej sprawie hrabina De Combaud. Jak
było do przewidzenia, Ksiądz Bosko celebrował za każdym razem gdzie indziej
64

7.5 Page 65

▲back to top


i zazwyczaj nie wracał na ustaloną godzinę do pałacu przed południem, gdzie już
czekały na niego tłumy przybyszów, które coraz się zwiększały. Ustalono więc,
że rozdzieli się audiencje w ten sposób, że Ksiądz Bosko o drugiej godzinie
przyjmowałby w pałacu Senialhac do wieczora. W tym celu przewidziane były
obszerne i wygodne sale na pierwszym piętrze. Prowadziły do nich bogate schody.
Przechodziło się przez dwa pokoje, większy i mniejszy oraz przez wielki salon
oświetlony trzema oknami od frontu. Stąd wiodły drzwi do przedpokoju, dalej zaś było
wejście do biblioteki, w której Ksiądz Bosko udzielał posłuchania.
Dobrze będzie przedstawić porządek dni paryskich Księdza Bosko. Wstawał
o gadzinie 5 - ej, odmawiał brewiarz. Potem brał się do korespondencji, przynoszonej
przez pocztę wieczorną - istna góra listów, która stale się zwiększała. Następnie
udawał się ze Mszą św. do różnych kaplic czy kościołów, gdzie go oczekiwano, po
czym przyjmował osoby zgłaszające się na miejscu, względnie w pałacu De Combaud,
skąd udawał się, jeśli zdążył na śniadanie do któregoś ze swych przyjaciół
ubiegających się o to na wyścigi. O godzinie 2 - ej szedł do pałacu Senislhac, gdzie
przyjmował aż do wieczora, po czym znów wracał do siebie do pałacu De Combaud
zazwyczaj o godzinie 10 - ej. Tu zatrzymywał się na krótkiej rozmowie ze swymi
gospodarzami, po czym udawał się do swego pokoju w towarzystwie sekretarza
i przeglądał z nim korespondencję segregując odpowiednie listy i dając wskazówki jak
należy na nie odpisać. Wreszcie po skończeniu swych pacierzy kładł się na spoczynek
około północy.
Już z wieczora dnia 20 - go, pani Senislhac wraz z towarzyszkami, mogły sobie
zdać sprawę z tego, co nastąpi w przyszłych dniach. O godzinie drugiej ich dom był
formalnie oblężony przez tłumy: wszelkiego rodzaju i stanu osoby pragnęły widzieć
się z Księdzem Bosko. Wspomniane panny pragnąc zarezerwować dla siebie pierwsze
błogosławieństwo Świętego zebrały się wokół niego w bibliotece wnet po jego
wejściu. Spodziewano się, że sekretarz zajmie się sprowadzaniem gości. Lecz on
ulotnił się mając, co innego do roboty. Na biedne niewiasty spadł wielki kłopot! Na
wstępie należało jakoś zabezpieczyć Księdza Bosko od nadmiernej inwazji, wobec
czego panna Jaequier zajęła stanowisko u wejścia prowadzącego z biblioteki do
salonu, a panna Bethford zaciągnęła straż przy innych drzwiach wiodących z biblioteki
na schody na parterze, które miały być zamknięte. Do Księdza Bosko wchodzić się
miało jedynie przez drzwi wewnętrzne. Zadaniem „gwardianki” było przepuszczać
osoby w pewnym porządku. Salon wypełniał się osobami z wyższej sfery, między
innymi była księżniczka Trapani z córką i kilkoma osobami ze świty, która żaliła się
na to, że od dwóch godzin nie można się doczekać na swą kolejkę oraz że nie pozwala
się jej nawet wymówić słowa w swej sprawie wobec zaimprowizowanej „cerberki”.
Wreszcie na skutek wymiany biletów, udało się jej przez boczne drzwi niepostrzeżenie
dotrzeć do Księdza Bosko. Gdy wyszła od niego, nie mogła się nadziękować dość
swym wybawicielkom.
65

7.6 Page 66

▲back to top


Po sześciu godzinach audiencji, w salonie nie ubywało gości, a wciąż napływali
nowi. W końcu Ksiądz Bosko otworzył drzwi, by dać ogólne błogosławieństwo. W tej
chwili pospólnie rzucono się ku niemu, tak iż była obawa, by go nie popchnięto. Cóż
dziwnego, długie czekanie zniecierpliwiło wszystkich. Rozległy się wołania: Ojcze,
mój syn chory na tyfus… Ojcze, mam obrzęki... Ojcze, mój syn doprowadza mnie do
rozpaczy…, itd.
Niektórzy z nożyczkami w ręku podchodzili skrycie, by uciąć mu strzępek
sukni, by zdobyć relikwie. Gdy wreszcie wydostał się z pokoju, pozwolił zarazem
odetchnąć swym stróżkom, które od ośmiu godzin były na nogach.
Doświadczenie nauczyło je pewnej rzeczy. Otóż postanowiły na przyszłość, gdy
powtórzy się tak wielki natłok, że wszyscy mają wpisywać swe nazwiska na liście, by
tak kolejno odbywała się audiencja. Dało to dobry rezultat. Z pomocą pannom
pospieszyły niektóre osoby, jak hrabina De Caulaincourt, hrabina D’Andigne i inne
znakomite damy paryskie, z wielkim poświeceniem pilnując porządku
i powstrzymując bezceremonialnie napierający tłum, który wypełniał salę, schody,
podwórze i oczekiwał wytrwale nieraz po kilkanaście godzin na swą kolejkę.
Święty doprawdy w Paryżu już nie był panem siebie. Pewnego wieczoru mając
traktować w jakiejś sprawie z przybyłym interesantem z miasta, wymknął się z pałacu
bocznymi drzwiami, gdyż frontowe były zablokowane przez napierający tłum. Nikomu
nie zwierzył się ze swego zamiaru, a mimo to, być może i powodu niedyskrecji
kuczera, jeszcze nie zdążył przybyć na miejsce, a już go tam wyprzedzono blokując
dostęp z ulicy.
Niektórzy nawet klękali na chodniku prosząc o spowiedź. Święty ledwie
wydostawszy się z ciżby wezwał do siebie sekretarza i dał następujące polecenie:
Powiedz tym ludziom, by zebrali się w przedpokoju i przychodzili po kolei jeden za
drugim.
Si - odpowiedział sekretarz machinalnie, po chwili jednak nie widząc wyjścia
z opresji siadł na stołku zrezygnowany.
Ależ księże sekretarzu - nawoływał Święty - róbże, co ci kazałem!
Kto wie, jakby się to skończyło, gdyby nie interwencja markiza Franqueville,
który go przyprowadził do sąsiedniego pokoju prosząc, by chwilę zaczekał, po czym
zamknął drzwi wiodące od zewnątrz i zaprowadził Księdza Bosko sekretnie innym
wejściem do swego mieszkania, podczas gdy tłum oczekiwał nadal cierpliwie
mniemając, że znajduje się wewnątrz. Wrócili do pałacu dopiero o godzinie
dwudziestej, u bram już czekała na niego karoca. Pewna rodzina, której syn był
umierający, posłała po Księdza Bosko, by raczył przybyć choćby tylko na minutkę.
Święty pojechał tam. Dopiero krótko przed północą zasiadł do stołu na kolację, lecz
spożył tylko nieco zupy.
Dnia 3- maja, po konferencji wygłoszonej u św. Klotyldy, zaczął udzielać
audiencji w zakrystii stojąc na stopniu, ale cóż poczuć wobec niekończącej się procesji
66

7.7 Page 67

▲back to top


ludzi różnego stanu i kondycji. W pewnym momencie zwrócił się do markiza
Franqueville utrzymującego porządek: Niemożliwą jest rzeczą zadowolić wszystkich.
Cóż poczniemy? Ledwie już stoję na nogach. Wysłucham ich jeszcze pod warunkiem,
że każdy ograniczy się de jednego słowa. Dobrze? Proszę im to zakomunikować.
Markiz spełnił misję i czuwał, by warunek był ściśle przestrzegany. I tak w tym
tłumie defilującym szeptane raz po raz do ucha Świętemu:
Proszę modlić się za mnie... Mam matkę ciężko chorą, która poleca się jego
modlitwom… Proszę o błogosławieństwo… Proszę o medalik... Mam syna
niedobrego… Proszę polecić Madonnie moje interesy...
I tak defilowało przed nim, co minutę 40 osób, otrzymując medalik Maryi
Wspomożycielki. Trwało to już przeszło dwie godziny, gdy Święty powiedział do
markiza: Proszę zobaczyć, czy jeszcze dużo. Markiz wyszedł sprawdzić i wrócił
oświadczając: Jeszcze około 500 osób.
Przyniesiono Księdzu Bosko filiżankę kawy, którą wypił nie przerywając swego
zajęcia. Po następnej godzinie znowu pyta swego szambelana: No, a teraz jak jest,
panie markizie?
Markiz wyglądnął i odpowiedział: Będzie jaki tysiąc.
Nie pozostało nic innego jak przerwać audiencje. Dobrze, że nadszedł w tej
chwili proboszcz i paru słowy ostudził zapały wiernych owieczek. Po czym Święty
z markizem u boku przeszedł bocznymi drzwiami na plebanię. Gdy rzesza spostrzegła
się o jego nieobecności, obległa mieszkanie kanonika, natarczywie dopytując się, gdzie
jest Ksiądz Bosko. Gdy usłyszano o jego odjeździe, powstało głośne szemranie, gdy
wtem dał się słyszeć czyjś głos, że odjechał do pana Baudon, przy takiej a takiej to
ulicy. /Był to prezes Konferencji św. Wincentego a Paulo/. Niewielu znało jego adres,
gdyż niektórzy przybyli z odległych dzielnic Paryża. Dlatego w ogólnym zamieszaniu
jedni biegli przed siebie, inni pytali przechodniów o ulicę i numer domu. Niebawem
tłum otoczył dom pana Baudon - Rozembau i przez bramę wejściową wtargnął do sieni
i na schody. Pan Baudon przerażony tym najazdem wyglądnął przez okno pytając,
o co chodzi:
Chcemy widzieć Księdza Bosko!
Ależ Księdza Bosko tu nie ma.
Musi tu być. Powiedziano nam, że jest u niego w mieszkaniu.
Tak, prawda, oczekuję, go dzisiaj i będę miał zaszczyt gościć go przy stole na
śniadaniu, lecz dotąd jeszcze nie przybył.
W tej chwili nadjechał Ksiądz Bosko. Za wolą Bożą udało się zadowolić
wszystkich, po czym wstąpił do salonu, by nieco odpocząć.
Po południu Ksiądz Bosko spóźnił się do pałacu Senislhac. Cała trasa z kościoła
św. Marii Magdaleny odległego jakieś 200 metrów, była wprost natłoczona ludem tak,
iż nawet ruch uliczny musiał być zatrzymany. Wysiadł więc z karocy i szedł dalej
pieszo. Ponieważ nosił się całkiem po francusku, nikt na niego nie zwrócił uwagi. W
67

7.8 Page 68

▲back to top


pewnej chwili fale tłumu porwały go i wypchnęły za bramę pewnej kamienicy tak, iż
znalazł się w pasażu wewnętrznym. Niełatwo mu przyszło wydostać się stąd i iść dalej
swoją drogą. Gdy znalazł się wreszcie przy schodach wiodących do jego mieszkania,
próbował utorować sobie drogę wśród oblegającej ciżby, lecz nie było formalnie
miejsca, gdzie postawić stopę.
Pozwólcie mi panowie przejść do siebie – prosił uprzejmie.
Ładny mi facet; ja mam numer 15 - ty a ja 20, wykrzykiwali.
W takim razie pozwólcie mi przynajmniej chwilę spocząć na schodach!
Cóż było robić, musiał zawrócić, wobec czego się nie wzbraniano. O co to, to
nie, my tu jesteśmy pierwsi, a pan jest intruzem.
Drodzy moi, jeśli mnie nie przepuścicie, nie będziecie mogli rozmawiać dziś
z Księdzem Bosko, gdyż to ja nim jestem.
Doprawdy, niezły kawał, śmiali się mu w oczy.
Ale skorzystał z czasu, by odwiedzić pewną rodzinę, która go oczekiwała od
dość dawna, by pobłogosławić chorego. Widocznie potrzebny był poprzedni epizod na
to, by mógł zanieść pociechę religijną owemu biedakowi.
Pani Senialhac, która w swym pałacu pełnym ludzi oczekiwała go
z niecierpliwością, była zdenerwowana tym obrotem sprawy, to też zdecydowała się
uciec do pomocy funkcjonariuszy porządku publicznego. Zawezwani przez nią,
ustawili się szpalerem od zewnątrz i wewnątrz, w celu ułatwienia służbie przejścia do
różnych apartamentów w pałacu.
Nawet prasa zainteresowała się niezwykłym gościem zagranicznym. Dzienniki
„Figaro”, „Uniwers”, „Gazette de France”, „Liberta”, „Polerin”, „France illustree”
redagowane przez księdza Roussela i wiele innych nie poprzestając na notatkach
prasowych zamieściło obszerne artykuły, nazywając Księdza Bosko „Mężem Bożym”,
Cudotwórcą XIX wieku, włoskim św. Wincentym a Paulo naszych czasów, itp.
Podobnie pisano o nim na prowincji. Ale szczególnie polowali za nim reporterzy
paryscy. Podamy w międzyczasie niektóre głosy prasy na ten temat. Obecnie
zamieścimy urywek z dwóch artykułów dający wyraz entuzjazmowi paryżan
względem osoby Świętego, z pominięciem danych biograficznych wyjętych z książki
doktora D’Espiney informującej ogół społeczeństwa o postaci Świętego.
Pierwszy artykuł ukazał się w dzienniku „Univers” 5 maja, pióra znanego
dziennikarza Aubineau:
... Paryż przezywa emocje z powodu wizyty prostego kapłana turyńskiego, który
skromną powierzchownością nie przedstawia nic frapującego dla świata. Pochodzi
z rodziny wieśniaczej. Głos jego nie dociera do wszystkich, gdy publicznie przemawia,
krok chwiejny, wzrok osłabiony. Ale dlaczego mimo to biegną za nim tłumy? Skąd ten
niepowstrzymany entuzjazm i pragnienie ujrzenia jego osoby? W czyim imieniu
i z jaką misją mąż ten do nas przychodzi?
68

7.9 Page 69

▲back to top


Zaledwie parę tygodni temu imię jego słyszano na konferencjach towarzystw
dobroczynnych. Z grubsza informowano o jego zakładach wychowawczych
powstających we wszystkich krajach i gromadzących chłopców biednych
i zaniedbanych. Podawano sobie z rąk do rąk broszurę informującą o jego dziełach, ich
cudownym rozwoju i wspaniałych wynikach - i to wszystko. A dziś już imię Księdza
Bosko podawane z ust do ust wywołuje entuzjastyczne echo po całym świecie.
Entuzjazm paryżan ma w sobie coś osobliwego. Jest on odpowiedzią może
nieświadomą, nie mniej jednak energiczną na propagandę ateistyczną występującą
z tupetem rzekomo w imieniu dobra ludu. A ten lud entuzjazmuje się, wprost
kontempluje tego Męża Bożego i jego świętość. Największe kościoły w stolicy są
zatłoczone, gdy on odprawia. Pragną modlić się z nim wspólnie, otrzymać jego
błogosławieństwo.
Podobne tłumy widziano u stóp św. Proboszcza z Ars. Również Ksiądz Bosko
nie wzbrania się przyjmować i spowiadać grzeszników. Lecz w Paryżu pełnym zgiełku
i hałasu ulicznego lud rozumie, że nie miałby on na to zbyt wiele czasu. Kontentują się
samym widokiem pokornego kapłana poprzestając na jego błogosławieństwie
i modlitwie. Każdy pragnie otrzymać od niego błogosławieństwo, spontanicznie
zwierzają, się przed nim ze swych cierpień, trosk i zawodów. A święty kapłan
wysłuchuje cierpliwie każdego, interesuje się tym, co mu mówią i sprasza
błogosławieństwo Najświętszej Maryi Wspomożycielki. Święty oddaje się bez reszty
na usługi swych interesantów, dzieli ich radości i smutki, nadzieje i zawody, pociesza,
zachęca, błogosławi, wydaje się jakby wyłącznie był zajęty tym, kto z nim rozmawia,
nie bacząc na siebie.
Nie widziałem osobiście Księdza Bosko wśród młodzieży w jego zakładach:
wyręczają go tam jego synowie uformowani przez niego jako gorliwi kapłani
i wychowawcy. Natomiast widywałem go wśród rzesz pociągniętych jego imieniem
jako cudotwórcy, rzucających się do jego stóp, całujących mu ręce, otrzymujących od
niego błogosławieństwo. Cóż piękniejszego nad ten triumf skromności Świętego
Kapłana?! Któż nie widzi, że żyje on tylko dla chwały Bożej i Najświętszej Dziewicy?
Sam siebie uważa za syna chłopskiego, w piętnastu latach chodzącego za pługiem.
Wszystkim dobrze czyni bez różnicy, nie kierując się osobistymi względami. Potrącają
go, wprost tłoczą się na niego, a on znosi wszystko cierpliwie.
Zachowanie się ludu paryskiego jest wprost zdumiewające! Kościoły
zatłoczone, wszyscy garną się około osoby Świętego. Rzesze postępują za nim i do
domów prywatnych, otaczają, wyprzedzają, wypatrują. Nie tylko zwyczajni wierni
spieszą do niego.
Miałem sposobność zaobserwować w zakrystii pewnego kościoła, gdy
wychodził ze Mszą św. do ołtarza, wielu kapłanów przystępowało do niego szepcąc
mu do ucha partykularne intencje własne. A cóż powiedzieć o nim przy ołtarzu?
69

7.10 Page 70

▲back to top


Mogłem obserwować go z bliska i podziwiałem skupienie i pobożność przy
odprawianiu Mszy św.
Podobny opis kreśli „La Liberte” rozpoczynając swój artykuł następująco:
„W Paryżu, w kołach religijnych rozmawia się obecnie tylko o Księdzu Bosko, którego
nazywa się św. Wincentym a Paulo włoskim.
Następuje relacja reportera z pałacu De Combaud.
… Jego mieszkanie nachodzą ciągle ludzie. Tłok nie do opisania panuje
w kościołach i kaplicach, gdzie odprawia Msze św.
Gdy wstępuje na ambonę, potrzeba kilku ludzi dla utrzymania porządku
w przejściu. Tu i tam ludzie opowiadają sobie o nim różne niezwykłe zdarzenia, słyszy
się słowa: To ojciec wszystkich.
Mogliśmy stwierdzić sami naocznie, jaką czcią otacza publiczność tego Męża.
Z tą intencją udaliśmy się do pałacu pewnej osoby użyczającej gościny Księdzu
Bosko, przy ulicy Messine. Mnóstwo pojazdów stało przed bramą. Dziedziniec
zatłoczony ludem. W portierni istne oblężenie wielu osób ubiegających się
o audiencję, których nazwiska zapisywano na liście. W obszernym salonie gromadziły
się osoby czekające na swą kolejkę. Wszystkie krzesła zajęte. Wstępowało się po
schodach do góry, do pokoju, gdzie Ksiądz Bosko przyjmował. Wśród tylu
interesantów czekających na niego, cóż dziwnego, że udało się z nim zamienić tylko
kilka słów. Skromny kapłan, rzec można zażenowany natłokiem, jako tako wyrażający
się po francusku z lekkim akcentem włoskim.
Ksiądz Bosko skierował dziennikarza do księdza Rua.
Ksiądz Rua, pisze wspomniany dziennikarz, to charakterystyczny typ włoski,
pogrążony całkowicie w korespondencji. Nikt chyba nie widział takiego stosu listów
z jednego dnia. Piętrzyły się one na biurku, a pod nim było już wiele otwartych na
ziemi. Kapłan znaczył te, które wymagały odpowiedzi i segregował w osobnej wiązce,
leżącej przed nim. Jakaż moc tych listów! Jak wiele z nich wartościowych
i polecanych!
Dla załatwiania właśnie tego rodzaju korespondencji, niekiedy dość delikatnej
natury, Ksiądz Bosko z końcem kwietnia zawezwał księdza Rua do Paryża. Ksiądz De
Barruel, mimo że korzystał z pomocy innych, nie mógł już wszystkiemu podołać.
Ksiądz Rua, 2 maja pisał do dyrektora Oratorium: … Nie możesz sobie
wyobrazić ogromnego stosu listów zaległych; tu już nie trzech lub sześciu, ale wprost
dziesięciu sekretarzy miałoby, co do roboty. Na szczęście znalazł się jeden zacny
zakonnik, który przychodzi nam pomagać.
Służyła również pomocą wychowawczyni córek pani De Combaud i kilka
panien oblatek w granicach swych możliwości dopomagało w załatwianiu
korespondencji. Portier sześć razy na dzień przynosił z poczty dużą torbę listów.
Nasz dziennikarz próbował przeprowadzić z księdzem Rua wywiad dla
czytelników „La Liberte”, lecz niewiele wskórał. Ksiądz Rua zajęty swą pracą otwierał
70

8 Pages 71-80

▲back to top


8.1 Page 71

▲back to top


nieustannie koperty, przebiegał okiem treść listu, notował coś dla nich, odkładał lub
wprost rzucał do kosza. W międzyczasie odpowiadał na pytania dziennikarza,
przytaczał różne epizody z życia Księdza Bosko, dodawał szczegóły odnośnie do jego
fundacji itp. Gdy ten spytał, czy to prawda, że Ksiądz Bosko uzdrawia chorych, księża
Rua i De Barruel uśmiechnęli się do siebie znacząco, a pierwszy odrzekł: Wszystko, co
może zrobić, jest pomodlić się za nimi do Boga.
Posiadamy dokument charakterystyczny w tej mierze, pochodzący spod pióra
osoby wykształconej, będącej pod wrażeniem bezpośrednio obserwowanych faktów.
Świadczy on o tym, że entuzjazm ogarniał nie tylko prosty ludek czy najniższe sfery.
Świadectwo to pochodzi od pani Klaudii Lavergne, żony sławnego mistrza witrażysty,
który wskrzesił we Francji sztukę średniowiecznych witraży, autorki pięknych książek
dla młodzieży. Pisze ona pod datą 5 maja do swej krewnej: ... Cóż za przedziwna
żywotność Kościoła objawiająca się w dzisiejszej dobie! Myślę o Księdzu Bosko
w Paryżu. Nie zdołasz sobie wyobrazić, z jakim entuzjazmem otacza lud paryski tego
prostego kapłana. Nie odznacza się on wymową, czy imponującą postawą, lecz
prostotą i pokorą godną zaiste świętego Wincentego a Paulo. Prowadzą go nieraz pod
ramię, gdyż nie ma już sił chodzić. Dzisiaj ma się udać do Lille. Po powrocie będzie
w kaplicy Panien Sionu, gdzie spodziewam się, pobłogosławi moje młodsze i starsze
dzieci. Jeśli się da wiarę opinii publicznej, to działa on niezliczoną liczbę cudów.
Wiesz jednak, jak surowo odnosi się Kościół do takich faktów, dlatego nie należy
przyjmować za prawdę wszystkiego, co się słyszy. Co do mnie, pokładam wielką
ufność w jego modlitwach polecając mu wszystko, co mam najdroższego na świecie.
Od czasu pobytu Piusa VII w Paryżu, nie widziano podobnych tłumów wokół osoby
kapłana.
By nasi czytelnicy mogli wyrobić słuszne pojęcie o hołdzie zgotowanym
Księdzu Bosko przez lud paryski, wypadnie przytoczyć kilka charakterystycznych
szczegółów.
Nie było dnia, by jakiś znakomity dom nie zapraszał go na obiad, a on
naśladując przykład Boskiego Mistrza nie wzbraniał się. Przy stole oczy wszystkich
utkwione były w niego. Byli tacy, którzy sadzali Świętego na honorowym miejscu, by
mieć go przed oczyma, niektórzy zaopatrywali się w odpowiednie szkła czy okulary,
by móc z dala niespostrzeżenie go obserwować. Ksiądz Bosko zazwyczaj jadał mało,
co wywoływało powszechne zdziwienie u biesiadników.
Patrzcie, co za osoba niezwykle umartwiona - szeptano.
Pewnego razu podano do stołu lody. Zobaczycie, że ich nie tknie - szeptano
sobie. Ksiądz Bosko natomiast zrobił odwrotnie i nabrał sobie na talerz sporą porcję.
Patrzcie - komentowano - chce może, by go uważano za prostaka.
Święty opowiadał o tym w gronie swych synów wyciągając stąd stosowną
naukę: Widzicie, jak to się dzieje na tym świecie. Jeśli ktoś cieszy się opinią
71

8.2 Page 72

▲back to top


cnotliwego, to wszystko, cokolwiek zrobi, tłumaczy się na dobre, a jeśli przeciwnie,
nie cieszy się dobrą sławą, to wszystkie jego zalety i cnoty się nicuje.
Wracając do Księdza Bosko, w czasie opowiadanej biesiady znalazła się pewna
osoba, która z nabożeństwem wysączyła ostatnią kropelkę wina z jego szklanki,
zachowując ją, jako drogocenną po nim pamiątkę.
Wiele osób przynosiło mu różne przedmioty religijne do poświęcenia, nawet
pióra do pisania. Niektórzy prezentowali mu nowe pióra prosząc, by nimi się
posługiwał w miejsce swych własnych, które otrzymywali w darze od niego jako
relikwie.
Starano się wykupywać przedmioty, jakich używał nawet za drogie pieniądze.
Pewnego razu jakiś pan prosił go, by raczył złożyć swój podpis na 50 obrazkach
religijnych, co chętnie uczynił. A w dwa dni potem tenże sam pan przyniósł mu dwa
tysiące franków otrzymanych ze sprzedaży owych autografów. Podobnie niektóre
osoby ubiegały się o jego podpis na tego rodzaju pamiątkach, za które później
uzyskiwały 40 lub 50 franków. Święty udzielał im tęgo z tytułu jałmużny. Pewna pani
pisze do księdza De Barruel, że posiadany przez nią autograf Księdza Bosko stanowi
jej niezmierną radość, prosiłaby wobec tego o skopiowanie i odesłanie jej kilku
wierszy z podpisem Świętego, przeznaczonych dla jej brata, chciałaby tym sposobem
zadowolić jego pragnienie posiadania tego rodzaju skarbu.
Wiadomości o odebraniu szczególnych łask, jak na przykład, w wypadku
jednego chorego, który nagle wyzdrowiał, przyłożywszy sobie do piersi obrazek MB
Wspomożycielki, z podpisem Księdza Bosko, budziły tym większy entuzjazm koło
Świętego.
A cóż powiedzieć o medalikach rozdzielanych przez Świętego? Wnet po
wyczerpaniu całego zapasu pisał do Oratorium:
Caro Rossi Giuseppe!
Przyślij mi natychmiast:
1. Adres, gdzie można by zamówić medaliki MB Wspomożycielki;
2. Jeśli nie można ich dostać w Paryżu, poślij z Turynu, pod adresem:
Avenue Messine 34. Buon giorno.
Dnia 19.04.1883 r.
amico Ksiądz Jan Bosko
A było ich tyle rozdanych, że baronowa Reille, hojna ich ofiarodawczyni,
gotowa na ich dostarczanie, pisała w liście: ... Doprawdy nigdy nie myślałam, że ich
tak bardzo potrzeba.
Nie pominiemy też jego odzieży. Bywało, że wracał do domu w sutannie
pociętej na strzępy, razu pewnego odcięto mu cały spód aż do podszewki tak, iż musiał
przywdziać pastrano wracając do domu. Ten pastrano jego ma również swą historię.
72

8.3 Page 73

▲back to top


Otóż pewnego razu Ksiądz Bosko został zaproszony przez markizę Pollerat, której
córka chorowała od lat dziesięciu. Ksiądz Bosko wszedłszy do pokoju chorej zwrócił
się do niej z zachętą, by ożywiła w sobie wiarę w pomoc Najświętszej Maryi
Wspomożycielki i powstała z łóżka, gdyż jest zdrowa. Dziewczynka wstała posłusznie
całkiem uzdrowiona. Jej matka złożyła Świętemu ofiarę w kwocie 10 tys. franków
z prośbą, by ksiądz De Barruel przysłał jej jakiś przedmiot używany przez Księdza
Bosko, gotowa zapłacić za to jakąkolwiek cenę żądaną. Ksiądz De Barruel
zaproponował jej pastrano noszone przez Świętego, pod warunkiem, że da za niego
dwieście franków. Markiza posłała mu ową sumę prosząc o przysłanie obiecanego
pastrano. Ksiądz De Barruel odpisał jej, że już nie ma owych dwustu franków i że nie
wypadałoby Księdza Bosko pozbawiać jego pastrano, zanim nie zastąpi się go nowym.
Owa pani posłała mu natychmiast nowe dwieście franków, lecz pastrano zdążyli już
porwać inni zapłaciwszy za niego z nawiązką.
Zacna markiza nie dała za wygrane, lecz na nowo posłała dwieście franków, by
jej posłać na pamiątkę owe pastrano świeżo nabyte. Rzecz tak długo się ciągnęła, aż
zdążyła wyłożyć tysiąc franków przez pięć razy wpłacaną kwotę.
No więc co się stało z owym pierwszym pastrano? Hrabina Combaud prosiła
uporczywie, by go jej odstąpiono.
No, ale bez niego, nie mogę się obejść - odpowiadał Ksiądz Bosko.
Proszę sobie sprawić drugi!
Come si fa?
Ile będzie kosztować?
Osiemdziesiąt franków.
Proszę sto - powiedział hrabina podając je. Dnia następnego hrabina przyszła
mu go zabrać.
Ależ owe sto franków już wydałem - powiedział znacząco Święty, który
w owych dniach nie mógł się opędzić z długami. Hrabina podaje mu ponownie sto
franków i znowu zgłasza się po paru dniach po sławne pastrano. Ależ pani hrabino,
odpowiedział, zażądano ode mnie sumy. a ja. Hrabina ponownie przynosi sto franków,
przy czym Ksiądz Bosko śmieje się: wiąż da capo. pani hrabino, nie ma rady.
Scena ta powtórzyła się chyba z dziesięć razy.
W końcu Ksiądz Bosko powiedział do sekretarza:, Chyba już wystarczy? Tak
sądzę - odrzekł ów. Gdy więc zgłosiła się znów owa pani Święty powiedział:
Proszę pani, bez postrano nie mogę się obejść, a sam nie mam czasu na kupienie
nowego. Hrabina poszła kupić nowe pastrano, a Ksiądz Bosko ustąpił jej stare.
Wszystkim wiadome było, że Ksiądz Bosko przybył do Paryża po to, by
kwestować, dlatego nikt się nie dziwił na widok tych żartów. Zaledwie wrócił do
Turynu, skreślił osobiście, potem kazał powielić i rozesłać następujące dane:
plafon i łuki prezbiterium w bazylice - fr. 50 tys.
posadzka - fr. 40 tys.
73

8.4 Page 74

▲back to top


dach - fr. 25 tys.
facjata - fr. 45 tys.
kamień na budowę zakładu - fr. 25 tys.
Panowie z Paryża traktowali Świętego z sercem otwartym stawiając mu pytania,
które skądinąd trąciłyby niedyskrecją, gdyby nie sympatia, jaką otaczano jego osobę.
To nastręczało znów Księdzu Bosko okazję dawania sensownych odpowiedzi, które
potem krążyły po Paryżu. Tak więc, ktoś na przykład, pytał, skąd czerpie bajeczne
sumy na fundowanie i utrzymywanie swych zakładów?
Mam wielką Kwestarkę – odrzekł - która mi dostarcza żywności dla mych
kanarków zamkniętych w klatce. Jest to Najświętsza Maryja Panna Wspomożycielka
Wiernych.
Inny pytał - dlaczego nakładał, jako warunek otrzymania łask, jałmużnę, on
odpowiadał: by godnie podziękować Bogu za łaski nieoczekiwane, wypada dołączyć
do modlitwy, która jest podziękowaniem wyrażonym słowami, także uczynek. Gdyby
jakiś milioner uzdrowiony cudownie z choroby złożył Bogu w osobie ubogich banknot
tysięczny, to byłaby to suma większa od tej, jakiej by zażądał od niego jakiś głośny
medyk i byłoby to prawdziwą niewdzięcznością wobec Boga.
Pewien pan próbował dowiedzieć się, w jakim właściwie celu przybył Ksiądz
Bosko do Paryża. Święty odrzekł mu z prostotą:
Czy pan nie wie, do czego doprowadza głód wilka? Wypędza go z kryjówki
i każe wałęsać się tu i tam, aż zaspokoi swój apetyt. Oto, dlaczego i Ksiądz Bosko
przybył do Paryża. Mam wiele długów na utrzymanie mych sierot i nie chcąc umrzeć
z głodu sam, ani dopuścić, by zginęli moi chłopcy, przybyłem z Włoch do Francji,
potem do Paryża, gdzie jak wiem znajduje się wiele osób dobroczynnych
i wielkodusznych jak pan, by kwestować. Ciekawy rozmówca zrozumiał lekcję
i odchodząc złożył na ręce Świętego hojną jałmużnę.
Swoim rozmówcom odpowiadał ze skromnością i urzekającą prostotą. Baron
Reille zaszczycony tym, że miał Księdza Bosko przy swym stole, zaprosił również do
towarzystwa wielu dygnitarzy, między innymi także nuncjusza apostolskiego
monsignora Di Rende.
W trakcie konwersacji dotyczącej dzieł Księdza Bosko, która bardzo bawiła
biesiadników, pewien pan znany w szerokich kołach paryskich podniósł głos pytając:
Ksiądz popiera ciemne typy, znamy historię nawróconych bandytów i przechadzkę
z więźniami, którzy powrócili do mamra.
Och, niestety, nie zawsze byłem tak szczęśliwy – odpowiedział Święty. Pierwsi
włóczędzy, których przyjąłem na noc do siebie, okradli mnie zabierając koce
i prześcieradła ze sobą. Przez wiele lat musiałem mieć przy sobie kogoś do obrony,
zewsząd bowiem nadchodziły groźby śmierci, nierzadko też były zamachy na mnie.
I to nie odstraszało Księdza od pracy przedsięwziętej?
74

8.5 Page 75

▲back to top


O nie! Tłumaczyłem to sobie tym, że tylu biednych ludzi od młodości nie miało
dobrego towarzystwa i wychowania, bo społeczeństwo mało zajmuje się
wydziedziczonymi!
Goście zauważyli to dobrze, że dominującą myślą Księdza Bosko były dzieła
miłosierdzia. Niektóre tego rodzaju pociągnięcia ujmowały Paryżan i sprawiały,
że otwierały się dla niego kiesy. Zdarzyły się też innego rodzaju epizody.
Pewnego razu, przy końcu obiadu, wchodzi na salę córka gospodarza.
Podchodzi do każdego z gości dając i przyjmując pocałunek oraz pytając, czy dobry
apetyt. Obserwowano więc z zaciekawieniem, jak zachowa się w tym wypadku Ksiądz
Bosko. Gdy więc dziewczynka stanęła przed nim, wyjął medalik Maryi
Wspomożycielki i okazując go powiedział: Ucałuj ten medalik Madonny, noś go na
sobie i kochaj zawsze Ją w swym życiu. Ten gest wywołał głębokie wzruszenie wśród
gości.
Dzienniki paryskie wspominały o jego znanych zdolnościach jako linoskoczka.
Otóż przy wizycie u pewnego bogatego pana zagadnięto o tym pragnąc widzieć jakiś
pokaz jego zręczności.
Ależ chętnie, odpowiedział uprzejmie Ksiądz Bosko i to natychmiast, jeśli
sobie pan tego życzy.
Prosimy, prosimy bardzo.
Czy mogę spytać, która teraz godzina?
Ów pan sięgnął do kieszeni na próżno szukając zegarka.
Oto pański zegarek - powiedział Ksiądz Bosko, lecz nie chciał go zwrócić
właścicielowi. Ten dopiero po chwili, gdy Święty zabierał się do odejścia, przypomniał
mu o swym zegarku.
O, nie, odpowiedział śmiejąc się Święty. Nie oddam mu go, dopóki nie da na
mych chłopców tyle, ile kosztuje.
Ależ to zegarek bardzo drogi, wie Ksiądz.
Tym lepiej dla mnie. Właściciel wyjął z kieszeni pięćset franków i wykupił
zegarek. Obecni uśmiali się dowoli, śmiał się też wesoło i właściciel odprowadzając
Świętego spory kawałek drogi.
Pod datą 25 kwietnia kronikarz zanotował:
Ksiądz Bosko otrzymuje wiele pieniędzy.
Panna Jacquier wyznała: Ja, gdy wracam do domu, przynoszę mu zawsze pakiet
listów zawierających nierzadko banknoty 1.000 – frankowe, oddaję mu listy do niego
znadresowane a inne wręczam księdzu De Barruel, który siedząc z nami wspólnie
przegląda korespondencję, wyjmuje banknoty, odpisuje na listy, itp.
Nawet pewna malarka dopomaga w tym Księdzu Bosko, gdyż namalowała jego
portret i sprzedaje kopie na rzecz dzieł salezjańskich.
Również dzienniki odnosiły się z respektem do tej otwartej kwesty Świętego.
Rzecz jasna, że przejaskrawiały zebrane sumy, niemniej pewne jest, że Paryżanie
75

8.6 Page 76

▲back to top


okazywali się bardzo hojni względem Księdza Bosko. To również dowód świętości
Sługi Bożego.
Ksiądz Rua wspominał pewien epizod na ten temat. Otóż pewnego wieczoru
odezwał się do Księdza Bosko: Co za fatalny dzień mamy dzisiaj! Nic się nie zebrało.
Nie mów tak, odpowiedział Święty. Rzeczywiście miał pełne kieszenie
pieniędzy, to nie wszystko. Nie wiedząc, gdzie je zmieścić, zawiązał sobie jedną
nogawkę i do tego worka wrzucał otrzymane pieniądze. W obecności więc księdza
Rua zaczął wyciągać je i wysupłał w ten sposób parę tysięcy franków.
Dowodem wielkiego poważania, jakim się cieszył Ksiądz Bosko we Francji,
było formalne zaproszenie przewodniczenia na zebraniu katolików na kongresie
odbywanym w Paryżu. Zadaniem kongresu było obmyślenie środków
przeciwstawienia się wzmożonej laicyzacji życia religijnego, forsowanej przez rządy
masońskie we Francji.
Święty zmuszony był zrzec się tego zaszczytu, gdyż równocześnie musiał
wyjechać do północnej Francji, skąd nie mógł wrócić wcześniej jak w połowie
miesiąca.
Niezliczone osoby polecały się modlitwom Świętego w czasie jego pobytu
w Paryżu. Otóż, by zadowolić wszystkich, ogłaszał nowennę do MB Wspomożenia
Wiernych w intencjach ofiarodawców zapraszając ich do odmawiania codziennie 3
Ojcze nasz…, Zdrowaś Maryjo… i Chwała Ojcu… oraz Witaj Królowo…, oraz
trzykrotne wezwanie: Cor Jesu Sacratissimum miserere nobis, Maria Auxilium
Christianorum ora pro nobis. Komitet Dam Pomocnic Salezjańskich opublikował to
w prasie.
Echem sympatii, jaką się cieszył Ksiądz Bosko w Paryżu są listy, które nadeszły
stamtąd po jego śmierci. I tak madama Lacheze pisała z Angers, pod datą 4 lutego
1888 roku do księdza Rua:
Opłakujemy gorzko zgon naszego Ojca Księdza Bosko. Mieliśmy szczęście
widzieć go w pałacu pana Franqueville w Paryżu. Uważamy ten dzień za
najszczęśliwszy w naszym życiu. Miałam intencję posłać mu ofiarę
w kwocie 100 fr. o zdrowie chorej córki. Obecnie nasz drogi Ojciec jest w niebie
i zapewne modli się za nią. Stosownie do jego zalecania zamówiliśmy Mszę św. za
duszę, ŚP naszego Ojca. On zapewne już nie potrzebuje naszej pomocy, spełniamy
jednak chętnie jego wolę.
Z Trouville nad morzem, pani A. Meigant do tegoż księdza Rua:,
Z bólem dowiedziałam się o zgonie ich św. Założyciela. Wypada raczej polecać
się jemu niż modlić się za niego. Bez wątpienia opiekuje się on z nieba swą wielką
rodziną zakonną smutno jednak pomyśleć, że nie ma go już więcej pomiędzy jego
młodzieżą! Dziękuję Bogu za to, że jestem zaliczona, choć w małej mierze do
grona jego Pomocnic. Miałam szczęście dwukrotnie widzieć Księdza Bosko: raz
76

8.7 Page 77

▲back to top


w Turynie, gdzie w drodze podziwiałam jego wielkie dzieło; drugi raz w Paryżu.
Pragnęłam z nim rozmawiać, lecz nie mogłam docisnąć się z powodu wielkiej rzeszy,
która go oblegała. Mam prośbę do Wielebnego Ojca. Moja siostra choruje na oczy
i błagamy za wstawiennictwem Księdza Bosko o jej wyzdrowienie. Raczy mi ksiądz
posłać jakiś przedmiot używany przez niego, jak kawałek chustki, względnie ubrania.
Serdeczne są wyrazy p. nauczycielki Luizy Roy:
Ubiegłej soboty - pisała z Wiednia - ojciec Freund zakomunikował mi
w konfesjonale o zgonie Najczcigodniejszego Księdza Bosko. Wie Ojciec wielebny,
że Ksiądz Bosko był sprawcą mego nawrócenia i pokoju duszy, dlatego jego strata jest
dla mnie najboleśniejsza. Nie ma słów na wyrażanie mego bólu. Przez cały miesiące
styczeń żyłam w nadziei jego wyzdrowienia i wraz z mymi uczennicami modliłam się
za niego. Odkładałam z dnia na dzień napisanie listu, oczekując lepszych wiadomości.
Lecz Pan Bóg nam go zabrał! Zdaje mi się, że straciłam więcej niż ojca i przyjaciela.
Dzięki jego modlitwom zdołałam pokonać swe wątpliwości i odzyskałam pokój duszy,
którym się cieszę dotąd. Czytając jego komunikat, Czcigodny Ojcze, postanowiłam
odtąd wspomagać wiernie to Dzieło, które jest nieśmiertelnym jego twórcą. Nie trzeba
powtarzać, że modlę się o to z całą gorącością mego ducha, a to samo czynią moje
dziatki. Śmierć jego osierociła mnie, lecz wraz z Przewielebnym Ojcem mówię: Niech
się dzieje wola Twoja.
Z Paryża podobnie panna A Touzet, solidaryzując się ze wspólnym bólem
pisała:, Znałam z bliska Księdza Bosko. Dwa razy w Turynie i Paryżu mogłam zbliżyć
się do współczesnego Wincentego a Paulo, otrzymać od niego rady i światłe
wskazówki. Pomimo pewności jego wiecznej nagrody, pozostajemy w żalu po nim.
Zapewne, Niebo jest zaludnione świętymi, których tak bardzo potrzebuje ziemia,
słyszałam to od wielu komentujących ten zgon. Dlaczego Bóg zabrał go od nas tak
prędko? Nie możemy badać wyroków Bożych i zgadzamy się z Przewielebnym Ojcem
mówiąc: Bóg jest nieskończenie dobry i czyni tylko to, co jest zgodne z Jego
sprawiedliwością
i dobrocią. Stosując się do woli nieodżałowanego Ojca zanosimy modły za jego duszę,
z myślą, że modlimy się do niego.
Powszechne więc było zakorzenione przekonanie w duszach o świętości
Księdza Bosko.
Zakończymy powyższe cytaty gorącymi słowami madamy Lepage z d. Delys -
Rennes: Uważam sobie za szczególną łaskę w mym życiu, że mogłam spotkać Księdza
Bosko w Paryżu. Na myśl o tym, że modli się on za mnie i mą rodzinę doznaję słodkiej
pociechy. Zachowam to w swej pamięci i będę wierną pomocnicą jego dzieł, których
kierownictwo powierzył on Przewielebnemu Ojcu.
77

8.8 Page 78

▲back to top


Po tym, co się powiedziało, nie będzie przesadą wypowiedź z tego czasu jego
wielkiego przyjaciela księdza Guiola z Marsylii. Podczas gdy masoneria pracowała
gorączkowo nad dechrystianizacją Francji, na widok postaci Świętego, ubogiego
kapłana, pozbawionego środków zewnętrznych i materialnych, w dodatku
pochodzącego z obcego kraju, mówiącego łamaną francuszczyzną, wielki jego
sympatyk dojrzał w tym zjawisku „opatrznościową zapowiedź zbawienia i nadziei dla
Francji”.
W artykule cytowanym powyżej również Aubineau wróżył pomyślną prognozę
wobec faktu przybycia Księdza Bosko do Paryża: Zostawił nam wiele nadziei po
sobie, które doceni się należycie dopiero po jego odjeździe. Odwiedzał wielu chorych;
nowenny z jego polecenia zaczęte są jeszcze nadal odprawiane. Przyniósł ulgę wielu
cierpiącym na duszy, gdyż one są pierwszym przedmiotem jego troski kapłańskiej,
wiele ich tonie w mrokach, wiele zbłąkanych i wytrąconych z równowagi. Wszystkie
doznały zbawiennego wstrząsu i oby Najświętsza Maryja Wspomożycielka
doprowadziła do końca dzieło swego Sługi.
78

8.9 Page 79

▲back to top


ROZDZIAŁ V
W Paryżu – audiencje
Posłuchania, jakich udzielał Święty w Paryżu przypominały coś królewskiego.
Lecz królewskość ta nieznana była zwierzchnikom ziemskim: nie ograniczała się,
bowiem do jakiejś grupki uprzywilejowanych, lecz uwzględniała wszystkich bez
różnicy płci, pochodzenia, bogactwa, wielkości. Ksiądz Bosko nie trzymał się ściśle
wyznaczonego terminu, lecz udzielał audiencji przez cały czas swego pobytu
w Paryżu.
Z dzienniczka panny Bethford dowiadujemy się jak odbywały się one w pałacu
Senislhac. Utrzymanie ładu wymagało od dwóch panien porządkowych nie mało
energii i orientacji. Nierzadko powstawały konflikty, gdy w grę wchodziły osoby
arystokratycznego pochodzenia, względnie księża. I tak na przykład, 21 kwietnia,
zjawiło się dwóch kapłanów, którzy uprzejmie, lecz stanowczo prosili o wprowadzenie
ich do Księdza Bosko. Nawiasem mówiąc dostali się oni uboczną drogą zamiast
normalnie wpisać się na listę jak inni. Jeden z nich ksiądz Sire, proboszcz św.
Sulpicjusza urządził się bardzo dyplomatycznie. Przybył bowiem w towarzystwie
pewnej pani, która ofiarowała się zastąpić jedną z „gwardianek” w jej urzędzie, tamta
jednak w porę spostrzegła podstęp i podziękowała uprzejmie za interesowną
grzeczność.
Drugi stawił się z buńczuczną damą, która w lot skombinowała jakiś przedmiot
do poświęcenia przez Księdza Bosko i wciskała się impertynencko dzięki poparciu
swego protektora; tym razem jednak sztuka jej się nie udała i musiała i niepysznie
zająć swe miejsce w kolejce.
Każda reguła ma jednak pewne wyjątki i obie „gwardianki” umiały w pewnych
okolicznościach wybrnąć z sytuacji. Diariusz notuje pod datą właściwą, co następuje:
Po otwarciu audiencji, panna Jacquier z listą w ręku wywołuje kolejne numery, ja
tymczasem bocznym wejściem wprowadzam osoby przychodzące z listem Księdza
Bosko, względnie z poleceniem od księdza De Barruel. Wpuszczam również osoby
chore czy polecone przez naszych przyjaciół. Nie zawsze jest to łatwe do
przeprowadzenia, gdyż stojący w ogonku spostrzegłszy się podnoszą natychmiast
energiczne protesty. Niekiedy przez uchylone drzwi porozumiewamy się ze sobą
wzrokiem, co wywołuje uśmiech na ustach dobrego Księdza Bosko, który
z niewzruszoną cierpliwością przyjmuje tak wiele osób doprawdy nudnych.
Dnia 21 kwietnia audiencje zakończyły się późnym wieczorem, gdyż grupa
przedstawicieli kilkudziesięciu rodzin wpływowych w Paryżu konferowało
79

8.10 Page 80

▲back to top


z Księdzem Bosko. Dopiero po ich wyjściu obie pomocnice wraz z kilkunastu
pozostałymi z domu uklękły pobożnie przy stole Świętego, by otrzymać jego
błogosławieństwo. Pobłogosławiwszy je powiedział z uśmiechem komplement, że były
dla niego dzisiaj dobrymi Aniołami Stróżami.
W niedzielę dnia następnego, już od rana interesanci oczekiwali na audiencję,
choć nie była to jeszcze pora. Panie oblatki, które pragnęły zarezerwować sobie jakąś
chwilę na rozmowę z Księdzem Bosko, zrozumiały, że we własnym domu to im się nie
uda. W tym celu, pani De Combaud zapraszała je do siebie, ilekroć tylko miałyby czas
sposobny przed południem.
Pewnego dnia pani Senislhac widząc, że inaczej się nie podoła, zwróciła uwagę
Księdzu Bosko, że trzeba by wezwać kilku mężczyzn celem utrzymania należytego
porządku, lecz on odrzekł na to, że jedynie niewiasty mają ku temu odpowiednią
cierpliwość. Każdego wieczoru wychodząc błogosławił skromne zakonnice wzywając
na nie łaski Niebios kilku pobożnymi słowy, których one chciwie słuchały, skutkiem,
czego szybko zapominały o swym utrudzeniu. Pewnego razu, na przykład, powiedział
ze słodyczą: Pomodlę się do św. Joba o cierpliwość dla zacnych panien. Wkrótce będą
miały dość Księdza Bosko w swym domu!
Wieczorem dnia 23 kwietnia, w domu pani Senislhac odbywało się generalne
szycie i naprawianie paramentów dla ubogich kościołów. Można było widzieć panie ze
znakomitych domów, pracujące gorliwie przy igle. Miały one okazję wspólnie być
przedstawione Księdzu Bosko, który skierował do nich parę słów zachęty i udzielił
błogosławieństwa. Zgiełk zapełniających poczekalnię ludzi nie pozwalał na dłuższą
konferencję.
Tego wieczoru przyszła na audiencję pewna pani ze znanego arystokratycznego
rodu w Paryżu, która nie chciała być ujawniona. Mówiła, że uzyskała za
pośrednictwem Sługi Bożego łaskę uzdrowienia pewnej drogiej osoby, a obecnie
pragnęła złożyć za to podziękowanie. Prócz znacznej sumy, złożyła przy tym osobisty
dar w postaci swego pierścienia ślubnego, klejnotu rzadkiej ceny, z perłą najczystszej
wody, z ośmiu brylantami w otoku. Święty natychmiast postanowił oddać go na loterię
urządzaną staraniem pani De Combaud. Fanty na nią zbierała wśród znakomitych
domów paryskich jej bona, od której zarazem wykupywano losy.
Po południu dnia 26 kwietnia, dwie karoce bogate oczekiwały Księdza Bosko
na dziedzińcu pałacu Senislhac. Jedna była od pana Saint - Phalle, w domu którego
Święty był oczekiwany na obiad, druga od pewnego chorego mieszkającego
w dzielnicy północnej. Ksiądz Bosko tym razem przerwał posłuchanie o godzinie
ósmej. Młody pan Saint - Phalle nie mógł doczekać się momentu zjawienia się
Świętego, by go zawieźć do oczekującej na niego w pałacu od sześciu godzin rodziny.
Ksiądz Bosko zajęty swymi obowiązkami, ze spokojem oświadczył, że wkrótce będzie
do dyspozycji, po odwiedzeniu owego chorego.
80

9 Pages 81-90

▲back to top


9.1 Page 81

▲back to top


W czasie przejazdu do chorego zasłoniło mu drogę pewne dziewczę
głuchonieme, w towarzystwie dwóch jej krewnych, które przyjechały z daleka do
Paryża. Biedaczki trapiły się niemało tym, że wkrótce ich pociąg miał odjechać. Nie
jesteśmy na tyle zamożne – mówiły, by pozwolić sobie na stratę dwóch dni i na po-
dwójną podróż do Paryża.
Panie „gwardianki” przepuściły je przed innymi do Księdza Bosko i ujrzały
niebawem wychodzące od niego rozpromienione z radości, gdyż Ksiądz Bosko
powiedział im: Dziewczynka będzie mówić wkrótce, gdy jej dwaj bracia wstąpią do
zakonu dominikańskiego.
A oto jeszcze dwie sceny wymowne, które nastąpiły w międzyczasie. Około
godziny drugiej po południu, 27 kwietnia, zjawiła się markiza Di Bouille z biletem od
proboszcza św. Magdaleny, w którym prosił panny o uzyskanie od Księdza Bosko
odwiedzenia pewnego chorego chłopca, syna krewnego obu Bouille, którzy padli
w roku 1870 pod Patay walcząc w korpusie żuawów papieskich pod sztandarem
Najświętszego Serca. W owych krwawych potyczkach oddział żuawów pod
dowództwem generała De Charette dokazał cudów bohaterstwa.
Bilet nosił ślady łez biednej Matki. Chłopiec dostał ataku febry złośliwej
i lekarza nie robili nadziei na jego uratowanie. Panna Bethford przyrzekła wstawić się
u Księdza Bosko, lecz niebawem kombinując obie wizyty u pana Phalle i u chorego
chłopca, poradziła posłać powóz wprost do pałacu Senislhac około godziny piątej, by
zabrać Świętego.
Posłuchania trwały już od niejakiego czasu, gdy panna Bethford ze swego
stanowiska spostrzega nieporozumienie powstałe przy schodach. Niebawem
z głośnym rumorem stanęła przed nim dama wysokiego wzrostu, zdradzająca na
twarzy ból z pomieszaniem, budząc współczucie wśród osób zebranych
w przedpokoju. Była to księżna Salviati, której córka l6 - letnia konała. Dobijała się
ona do księdza De Barruel, pragnąć za jego poparciem za wszelką cenę dostać się do
Księdza Bosko. Panna Bethford nie bez wahania posłała po księdza sekretarza, którego
owa przywitała wybuchem płaczu tak, iż przyrzekł jej zaraz wizytę Świętego.
Gdy odprawiła panią Salviati, przyszło jej jeszcze pomyśleć o Bouille.
Wychodzi więc do księdza Barruel i przedkłada mu prośbę. Uczyniła to bez obawy,
gdyż z poleceniem proboszcza św. Magdaleny trzeba było się poważnie liczyć. Lecz
ksiądz De Barruel usłyszawszy, o co rzecz idzie, uciął z miejsca zdecydowanym „nie”.
Pomimo to przecież liczyła na powodzenie swej rady, jakiej udzieliła pani Bouille.
O godzinie 5.30 karoca stanęła na dziedzińcu, przyszli również prosić panią
Bethford o pośrednictwo dziadek po matce, z ojcem Argan Jezuitą. Co teraz robić,
myśli sobie, by przerwać audiencje? Ksiądz Bosko spóźniwszy się przyjmuje ledwie
od godziny, a tu czeka jeszcze ponad sto osób. Jakkolwiek by było woła księdza De
Barruel. Ten na podeście schodów stał jak posąg kamienny słuchając zaklinań
staruszka, który wołał rozpaczliwie: Przyrzekłem matce sprowadzić Księdza Bosko,
81

9.2 Page 82

▲back to top


bez niego nie mogę wracać do domu. Bethford dotknięta do żywego zaprowadziła
pana Bouille do poczekalni i przedłożyła czekającym ten wypadek tak żywo
i przekonywująco, że pozyskała wszystkich. Na samo imię bohaterskich kombatantów
spod Patay nikt nie śmiał zaprzeczyć pierwszeństwa czci godnemu starcowi, który
został natychmiast wprowadzony do Księdza Bosko. Obaj - starzec i ojciec Jezuita,
upadli ma kolana przed Świętym, który natychmiast ich pocieszył zapewnieniem,
że chłopiec, choć już zaopatrzony sakramentami św. wróci do zdrowia. Niemniej
dokazali tyle, że Święty natychmiast udał się z nimi do pałacu Bouille przy ulicy
Bienfaisance, gdzie w otoczeniu owej rodziny chłopiec dogorywał. Ksiądz Bosko
ukląkł i pomodlił się, po czym powiedział: Od tej chwili nastąpi polepszanie
i stopniowa rekonwalescencja. I tak się stało.
Tragikomiczna scena miała miejsce w dniu 28 kwietnia. Mianowicie, gdy panna
Bethford musiała wprost walczyć, by nie dać się ponieść fali napierającej w kierunku
biblioteki, około godziny 4 - ej zjawiła się dama wysokiego wzrostu, w ciemnym
ubraniu, zdradzająca charakter męski nawykły do rozkazywania, chcąc widzieć się
z księdzem De Barruelem. Ten znajdował się w tym czasie na górze pogrążony
w korespondencji i życzył sobie, by mu nie przeszkadzano. Panna odpowiedziała,
że jest nieobecny.
A ja wiem, że jest w domu, odparła nonszalancka dama. Właśnie jest na drugim
piętrze i tam go znajdę sama. Ten gest i akcent impertynencki, z jakim wypowiedziane
zostały ostatnie słowa ubodły do żywego uprzejmą „cerberkę”.
O, nie, proszę pani, łaskawa pani uszanuje dom obcy i zastosuje się do poleceń,
które się jej wydaje.
Lecz wojownicza amazonka zrobiła gest ku schodom, jakby chciała na nie
wstąpić, podczas gdy pierwsza usiłowała ją zatrzymać. Na odgłos szamotania się
wybiega pani Senislhac i daje owej pani do zrozumienia, że we własnym domu
zakazuje wkraczać do tych apartamentów.
Czy mam zaszczyt z madamigellą Senislhac? - rzuciła zadzierżysta pani.
Tak, proszę.
Wówczas rozsierdzona matrona udobruchana poufale zwierzyła się z tego, co
miała powiedzieć księdzu De Barruel: zaproszenia na obiad dla niego, dla Księdza
Bosko i Ojca Forbes w dniu dzisiejszym. Była to madame D'’Arsc.
Każdego wieczoru rozdawano gościom program przyszłej konferencji
w kościele św. Marii Magdaleny w dniu 29 kwietnia. Tego dnia zawieszone były
audiencje. Do panny Senislhac nadeszło pismo 4 - stronicowe od pana Sakakini
konsula generalnego szacha perskiego, który prosił o wyjednanie wizyty Księdza
Bosko dla jego żony chorej od wielu lat.
Wreszcie po dniu 30 kwietnia panie oblatki odzyskały na stałe spokój w domu,
gdyż miały się rozpocząć u nich rekolekcje. Diarystka pisze: Pomimo zaszczytu
służenia Księdzu Bosko nie jesteśmy jeszcze tak dalece przemęczone, byśmy nie
82

9.3 Page 83

▲back to top


mogły tego czynić dłużej. Dostałyśmy jednak silnego bólu gardła od ciągłego
powtarzania w kółko tego samego ludziom, których nie przekonywały żadne
argumenty, ponieważ byli zdenerwowani długim czekaniem.
Ksiądz Rosko wrócił dość późno owego dnia. Wyobrazić sobie można, ile osób
musiało go zatrzymać po drodze, skoro na przejście ulicy od nr. 2do 27 potrzebował
półtorej godziny. Był zachrypnięty i prosił o jakiś napój. Panna Jacquier przygotowała
mu prędko wodę zmieszaną z winem malagą.
W przejściu przez podwórze przedstawiono mu chore dziecko leżące na wózku.
On spojrzał na niego i odrzekł: Gdyby Ksiądz Bosko był tu sam, kazałby mu zejść
natychmiast i chodzić, lecz za wiele tu gapiów. Będzie więc chodził dopiero na
uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Panny Maryi. Gdyby jeszcze był na wózku,
napiszę do Księdza Bosko w ten sposób: Ksiądz Bosko nie umie się modlić.
W międzyczasie, pisze znana diarystka, przyjęci zostali przez Księdza Bosko
dwaj duchowni, ojciec Chauveau i ksiądz Lebeurrier, którzy upadli na kolana devant le
saint w akcie wzruszającej pokory.
W ciągu kolejnych audiencji miały miejsce niektóre dramatyczne sceny. Otóż
panna Bethford idąc z jakimś zleceniem od panny Jacquier naraz usłyszała gwałtowny
łomot w bibliotece. Spostrzegł się o tym i ksiądz De Barruel, który w tym momencie
zastępował Bethford. Podejrzewając się, że włamano się ze strony przedpokoju przez
drzwi normalnie zamknięte, wejrzeli oboje równocześnie do biblioteki z przeciwnych
stron. Nie mylili się: grupka pań wtargnęła tam siłą przez owe drzwi. Nie zważając na
ich błagania, kazali im natychmiast wyjść stamtąd, jedna z nich jednak upadłszy na
kolana z rękoma złożonymi błagała, by ją pozostawiono i nie bez sukcesu. Następnie
ksiądz De Barruel zaprowadziwszy porządek nakazał wszystkim bez wyjątku trzymać
się kolejności według numerów porządkowych, z wyjątkiem, kończył podniesionym
głosem, by go słyszano, pani De Martimpre, która miała wejść pierwsza.
Ale co się stało? Zaledwie opuścił pokój, pewna leciwa wieśniaczka zawołała
na głos, Pani De Martimpre!, to mówiąc wypchnęła przed sobą dziewczynę bosą
w łachmanach, z dzieckiem na ręku prawie konającym. Blada twarz matki w skromnej
chusteczce na głowie, pełne niepokoju spojrzenie, budziły współczucia obecnych,
którzy rozstąpili się, by ją przepuścić. Tylko, co Bethford otwarła jej drzwi do
biblioteki i zaledwie je zamknęła, zjawia się prawdziwa De Martimpre.
Panna Bethford zrobiła energiczny wyrzut owej staruszce, która wymawiała się
tym, iż postąpiła tak doprawdy z miłosierdzia, jako że owa biedna matka przyszła tu
pieszo od samej Bastylii, by otrzymać od Świętego błogosławieństwo dla swego
chorego synka.
W tej chwili wychodziła owa matka promieniejąca radością, gdyż Święty
pobłogosławił jej syna obiecując, iż będzie żył.
Ten wieczór był naprawdę burzliwy. Dzielne „gwardianki” nie spoczywały ani
chwili: od biblioteki aż do podwórza ani rusz, taki tłok. Mimo tego trzeba było
83

9.4 Page 84

▲back to top


utrzymywać porządek, należało traktować interesantów z należnymi względami,
ponieważ była to śmietanka społeczeństwa. W każdym jednak razie nie było dość
miejsca dla publiczności w przedpokoju i w sali tak, iż znaczne grupki stały na
parterze lub na schodach. Widzieć można było pierwsze damy francuskie siedzące na
schodach, gdyż nie mogły dłużej wytrzymać na nogach, jak na przykład, madama
Rohan, Rozenbau, Francnet. Później madama di Curzon zdobywszy sobie krzesło
umieściła się przy wejściu na parterze, by móc zamienić z Księdzem Bosko słówko,
gdy będzie wychodził.
W chwili, gdy Ksiądz Bosko wychodził przez drzwi, runął ku niemu potok
publiczności nie licząc się z żadnymi względami. Bethford wyciąga ramiona, by
zasłonić Księdza Bosko, lecz nie zdołała się oprzeć gwałtowanej fali. Krzyczy
rozpaczliwie wzywając na pomoc sekretarza. Ten spieszy z pomocą i powstrzymuje
tłok. Pewna niewiasta nie chcąc ustąpić, raczej pozwala się obalić na ziemię. Biedny
Ksiądz Bosko nie mógł zrobić ani kroku na przód. Pani Curzon udało się jednak
otrzymać błogosławieństwo od Świętego, nawet usłyszeć jakieś słówko. Na dziedzińcu
markiza, która oczekiwała z karocą otwiera mu drzwiczki i zaprasza, by wsiadł,
oświadczając gotowość zawiezienia go gdziekolwiek zechce. Ksiądz Bosko: Grazie!
i życzy, by stoma karocami dostała się do nieba.
Rekolekcje oblatek i wyjazd księdza Bosko na północ położyły kres owej
codziennej wrzawie. Po raz ostatni wrócił do pałacu Senislhac 21 maja. Był to wieczór
na ogół dość spokojny. Wchodząc spytał panny Bethford, czy odmówiła do św. Joba
jedno Ojcze nasz… dla otrzymania cierpliwości. Panienka z uśmiechem podała mu do
pobłogosławienia dwie paczki medalików, jedną dla siebie i drugą dla swej
towarzyszki. Lecz Ksiądz Bosko powiedział:
Księdzu Bosko już ich brakuje, czy mógłby zaopatrzyć się tu?
Ależ tak Ojcze, proszę wziąć ile sobie życzy, odrzekła kładąc na stole obie
paczki, by mógł się nimi posłużyć w czasie audiencji.
Spodziewam się, że coś z nich jeszcze pozostanie.
Lecz przepowiednia tym razem nie sprawdziła się. Gdyż z tych przeszło dwustu
medalików pozostało ledwie kilka zawiniętych. Nie zabrakło przecież dla oblatek,
które staraniem panny Senialhac, otrzymały wszystkie na pamiątkę. Niemniej panna
Bethford wyniosła piękną naukę. Mówiła swej towarzyszce: Święty mąż powiedział
wielką prawdę i dał nam obu nauczkę, że wystarczy zawsze to, co się ma wspólnie,
i że małe osobiste zapasiki nic nie znaczą.
Aż dotąd korzystaliśmy prawie wyłącznie z diariusza domu pani Sènislhac.
Obecnie opowiemy o niektórych audiencjach udzielanych w pałacu di Combaud
i gdzie indziej. Otóż wszędzie polowano na Księdza Bosko. Dlatego jednym
z wybiegów, którymi posługiwała się panna Bethford, by opróżnić pałac Sènislhac
było spenetrowanie, dokąd w danym dniu uda się Ksiądz Bosko. W pałacu di
Combaud, niektóre osoby czekały w ukryciu, by zastać Księdza Bosko na progu, gdy
84

9.5 Page 85

▲back to top


wychodził z domu. Ale ta sprawa była też związana z faworyzowaniem niektórych
gości przez służbę domową, co naturalnie pociągało ich uboczne wynagrodzenie.
Faktycznie zdarzyło się, że po odjeździe Księdza Bosko z Paryża, pewien stary sługa,
pełniący obowiązki kamerdynera, zgłosił się u pani domu, jak opowiadała jej córka,
mówiąc:
Pani hrabino, bardzo mi przykro, ale chciałbym prosić o zwolnienie ze służby.
Co, pan odchodzi od nas? Czy może nie wynagradzano go należycie lub żąda
podwyżki pensji?
Nie pani hrabino. Traktowano mnie tu dobrze i nie mam żadnych pretensji. Ale
musze wyznać, ze dorobiłem się fortuny i nie potrzebuję już więcej pracować.
Widocznie, dzięki hojności odwiedzających Księdza Bosko klientów mógł zaokrąglić
swe oszczędności.
Gdyby tak mogły mówić ściany, w których Ksiądz Bosko udzielał audiencji,
ileż ciekawych rzeczy wyszłoby na jaw, które poszły w niepamięć! Tak samo wiele
szczegółów dotyczących osób biorących w tym udział zostało już zapomnianych z ich
śmiercią.
Przywiązywano wielką wagę do cudów zdziałanych przez Księdza Bosko.
Cokolwiek o tym wolno sądzić, nie ma wątpliwości, że pewnym audiencjom
towarzyszyły niezwykłe zdarzenia, jak na przykład w wypadku Benedyktyna O.
Mocquereau, zmarłego w 1928 r. Mamy o tym udokumentowane świadectwa.
Otóż Don Couturier, opat Solesmes i bezpośredni następca Don Gueranger’a
prosi o wizytę Księdza Bosko w swym opactwie pisał mu pod datą 20 kwietnia, do
Paryża usilnie zapraszając w swoim i wszystkich ojców imieniu. Jeden z nich miał
szczególniejsze powody widzenia się z tym Świętym tak, iż nawet prosił przełożonego
by wysłał go natychmiast do Paryża, o ile by przybycie Księdza Bosko nie było pewne.
Święty nie mógł dać zapewnienia, przybył więc do niego osobiście ów benedyktyn.
Był to właśnie ów wspomniany O. Mocquereau, uczeń i kontynuator don Pothier’e,
względem odnowy śpiewu gregoriańskiego. Otóż będąc w sile wieku dostał ostrego
zapalenia uszu, co spowodowało utratę słuchu muzycznego i zniweczyło nadzieje
klasztoru w nim pokładane. Tym nie mniej żywił on w sercu głęboką wiarę,
że błogosławieństwo Świętego uwolni go od tej choroby. Z tym złączona była pewna
delikatna misja. Otóż pewna pobożna panienka pragnęła przez niego polecić się
Świętemu, by uzyskał dla niej i jej koleżanki łaskę pokonania przeszkód,
uniemożliwiających wstąpienie do zakonu w pewnym przepisanym terminie. Otóż
wspomniany Ojciec udał się do Paryża i około godziny drugiej zjawił się w pałacu de
Combaud prosząc o widzenie się z hrabiną.
Do Księdza Bosko?- pyta opryskliwie żona portiera.
Nie, pragnę widzieć się z panią hrabiną.
Proszę za mną. Damy jej znać o tym.
85

9.6 Page 86

▲back to top


Kamerdyner myśląc, że ma do czynienia z klientem do Księdza Bosko, stawiał
trudności z miejsca, lecz wobec nieustępliwej furiatki cofnął się i wpuścił gościa do
wnętrza. Hrabina z córką przyjęły go serdecznie. Usłyszawszy o celu przybycia
odpowiedziały, że Ksiądz Bosko może znajdować się obecnie w domu pani Sènsilhac,
nigdy jednak nie wiadomo na pewno, gdzie aktualnie przebywa. Ksiądz Bosko jest
nieuchwytny, kontynuowała hrabina. Wychodzi z pałacu o szóstej a wraca o jedenastej
w nocy znużony do ostatka. Ale proszę spróbować. O ile Ojciec ma tak pilną sprawę
do niego, radzę przyjść jutro o godzinie siódmej rano. Dam mu do dyspozycji powóz.
Wsiądzie z nim Ojciec i w ciągu pół godzinnego przejazdu omówi całą sprawę. To
jedyny sposób, by z nim się spotkać. Prócz tego, rano jest on wypoczęty, a pod
wieczór wraca na pół żywy ze zmęczenia tak, iż nawet nie słyszy, co do niego się
mówi. Zatem do jutra.
Don Macqereau był punktualny nazajutrz; była godzina szósta i kwadrans.
Odźwierny zaprowadził go do swej izdebki, skąd bacznie obserwował schody.
Wchodzić o tak wczesnej porze do pani Combaud nie śmiał. Polecając się opiece św.
Anioła Stroża, po 10 - minutowym oczekiwaniu słyszy czyjeś kroki. Nadchodzi pewna
pani, mianowicie bona, by go zaprowadzić do apartamentów hrabiny. Pierwszą jego
myślą było spytać ją, czy pamiętała o swej obietnicy uprzedzenia Księdza Bosko,
że będzie mu towarzyszyć w karocy.
Powrócił o północy, odpowiedziała hrabina, niemożliwe więc było uprzedzić go
o tym. Te słowa wzbudziły w nim obawę, że Ksiądz Bosko już, komuś innemu obiecał
ten przywilej. O siódmej zjawiły się nowe trudności. Dworka pewnej markizy przybyła
uprzedzić, że jej pani pośle po Księdza Bosko swą własną karocę, pragnąc
w ten sposób otrzymać jakąś pamiątkę po Słudze Bożym. W kwadrans później
przybyła pewna hrabina i pertraktuje osobiście w sprawie dostarczenia własnej karocy
pragnąc przez to uświęcić swój powóz obecnością w nim nowego św. Wincentego
a Paolo. Ojciec Benedyktyn nieustannie poleca się w duchu św. Aniołowi Stróżowi, no
i zostaje wysłuchany.
Zjawia się bona mocno znaferowana w sprawę owych karoc i triumfująco
ogłasza:, Ojcze, rzecz z Księdzem Bosko załatwiona: wsiądzie z nim do karocy
hrabiny N. rzecz pewna.
Około godziny kwadrans przed ósmą weszła do sali De Combaud zapowiadając,
że Ksiądz Bosko wychodzi z pokoju. Niebawem przedstawiono mu owego zakonnika,
który upadł przed nim na kolana i otrzymał zwykłe błogosławieństwo. Następnie
dziękował serdecznie za łaskę, że może mu towarzyszyć w podróży.
Bene, bene, partiamo - odpowiedział Święty.
Ojciec Mocquereau tak opisuje swej siostrze pierwsze wrażenie z tego
spotkania: Biedny Ksiądz Bosko wygląd miał bardzo nędzny i wiele się nie różnił od
tego, jaki znasz z jego podobizn. Ma około siedemdziesiątki i chodzi krokiem
ociężałym. Początkowo doznałem pewnego rozczarowania widząc Świętego Męża
86

9.7 Page 87

▲back to top


w tak mizernym stanie. Niedbały zarost, sploty włosów okalające mu twarz bezładnie
spadały na kark, suknie znoszone, wypłowiały pastrano - oto, co mi podpadło
z pierwszego wejrzenia.
Gdyśmy opuszczali pałac, sekretarz zwrócił uwagę, że na schodach czekają
ludzie, lecz nie należy zatrzymywać się, gdyż jest już późno. Natomiast u wejścia do
pałacu zjawiła się jakaś pani, przed którą Ksiądz Bosko przystanął i uważnie
wysłuchał. Nieco dalej napotkał jakiś tuzin osób wśród nich była jakaś młoda kobieta,
która prosiła: Ojcze, uzdrów mnie; na 24 lata mego życia 18 - cie spędziłam w łóżku.
Proszę uklęknąć, polecił Święty. Uklękła pobożnie na stopniu, a Ksiądz Bosko
wyprostowany odmówił Ojcze nasz…, Zdrowaś Maryjo… i Chwała Ojcu…, po czym
ją pobłogosławił. W tej chwili, stwierdza O. Mocquereau, odczułem Świętego.
Na następnym stopniu pewna matka przedstawiła mu dwóch synów od lat 14 do
16 - tu, których on pobłogosławił kładąc z powagą rękę na ich głowy. Po czym pewna
niewiasta podchodzi do zakonnika mówiąc: Ojcze, widzę, że ojciec jedzie
z nim, proszę więc podszepnąć mu, by wsiadł do mojej karocy. Jestem taka a taka.
Oczywiście otrzymała odpowiedź, że nie jest on w stanie jej zadowolić. By
przejść schody potrzebował święty 20 minut, zatrzymywany zewsząd przez mężczyzn
i niewiasty.
Tu benedyktyn wstępując do karocy szepnął do ucha stangretowi:
Jedziemy do Sióstr Wieczernika. Proszę jechać nie spiesząc się, im więcej czasu
pan zużyje, tym większy będzie napiwek.
To rzekłszy zbliżył się do Księdza Bosko, który już schodził z ostatniego
stopnia i podtrzymując go pod ramię dopomógł wsiąść do karocy. Wolałby być z nim
sam na sam. Pogodził się jednak z towarzystwem nieodzownego sekretarza, który
zorientowawszy się w sytuacji prosił, by nie zwracać na niego uwagi, gdyż obowiązuje
go najściślejszy sekret.
Zaledwie koń ruszył, O. Mocquereau wszczął natychmiast rozmowę. Święty
słuchał go z przymkniętymi oczyma potakując od czasu do czasu: Bien, bien. Przy
końcu powiedział:
W zakrystii della Retrait pobłogosławię go i dam medalik, ojciec będzie
następnie odmawiał, co dzień 3 Ojcze nasz…, Zdrowaś Maryjo… i Chwała Ojcu…
z wezwaniem: Maria Auxilium Christianorum, itd.
A czy w niedzielę najbliższą będę mógł odprawiać Mszę św. śpiewaną?
Tak, odpowiedział Święty z uśmiechem, proszę próbować, próbować!
Zakonnik przedłożył następną sprawę wręczając Księdzu Bosko list od owej panny.
Ponieważ jednak ów nie dowidział, O. Moquereau spytał o pozwolenie odczytania
samemu, co uczynił z przejęciem sylabizując poszczególne zgłoski, zwłaszcza tam
gdzie była mowa o decyzji poświęcenia się Bogu i trudnościach napotykanych,
dołączając od siebie niejaki komentarz.
87

9.8 Page 88

▲back to top


Po skończeniu lektury sekretarz, który odmawiał brewiarz w pewnej chwili go
przerwał i szepnął coś do ucha Świętemu. Ten ze spokojem uśmiechnął się nic nie
mówiąc. Zakonnik niecierpliwie nastawał na odpowiedź w tej sprawie.
Zaczekaj, zaczekaj, muszę się pomodlić. Po chwili ciągnął dalej: Powiedz tej
osobie: „Date et dabitur vobis”. Musi wprzód spełnić wiele uczynków miłosierdzia. Po
chwili milczenia mówił dalej: Nie jest konieczne, by dała Księdzu Bosko. Jest tyle
innych dzieł miłosierdzia, prawdziwe mare magnum, sieroty, misje, itp. Znaleźć także
modlitwy, jakie winna odmawiać w tym celu. Dam dla niej medalik, by go nosiła na
sobie.
O. Mocquereau wręczył oprócz tego w jej imieniu sumę 50.000 franków
Księdzu Bosko.
W taki sposób przebyto na rozmowie, jakich 25 - 30 minut drogi, jaką można
było przebyć normalnie przez kwadrans czasu. Zajechali na ulicę La Ghaise
przepełnioną powozami, dyliżansami i bogatymi pańskimi koczami. Tłum zbity
zapełniał dziedziniec klasztorny. Gdy Ksiądz Bosko wysiadł, tłum ruszył ku niemu;
jedni podawali różańce i medaliki prosząc o ich dotknięcie, drudzy wymieniali głośno
intencję swoją lub chorych polecających się mu
Biedny Ksiądz Bosko, pisał zakonnik do swej siostry, kroczył ze spokojem
wśród tej rzeszy, udzielał błogosławieństwa na prawo i na lewo, dotykał chorych
napotkanych na przejściu. Ja wraz z sekretarzem u jego boku, chroniąc go od ścisku.
Postępuje wolno, krok za krokiem. Przyprowadzają mu dziewczynkę niemą: on ją
dotyka i kroczy dalej. Inni użalają się na głos, że nie przyszedł ich uzdrowić.
Doprawdy nie widziałem dotychczas podobnej wiary u ludu, wobec tak wielkiego
spokoju wewnętrznego u Męża Bożego. Bóg mi użyczył łaski oglądania podobnego
widowiska!
Gdy wreszcie znaleźli się w zakrystii, Święty polecił zakonnikowi uklęknąć
przed statuetką Matki Najświętszej i stojąco odmówił z nim Pater… i Ave… dodając
niektóre modlitwy; po czym udzielił mu błogosławieństwa „dla zdrowia duszy i ciała”
– położył i trzymał przez parę chwil prawą rękę na szyi, po czym ubrał się do Mszy
św. O. Moquereau uczestniczył w niej pobożnie i odjechał z wielkim pokojem
i zadowoleniem w duszy.
Wprawdzie dolegliwość nie ustąpiła całkowicie, ani też nie odzyskał dawnego
głosu władał nim jednak na tyle, by móc prowadzić dalej dzieło powierzone mu przez
Opatrzność. Faktycznie kierował szkołą śpiewu gregoriańskiego w Solesmes i brał
udział we wielu kongresach poświęconych kultywowaniu autentycznych melodii
gregoriańskiego chorału. Również ziściły się pragnienia obu panienek, które
przywdziały habit benedyktyński.
Zazwyczaj cuda nie działy się na widoku publicznym, względnie były
uzależnione od spełnienia pewnych warunków nałożonych. Bywały jednak takie, które
działy się na oczach wszystkich. I tak, na przykład, pewnego razu przyprowadzono do
88

9.9 Page 89

▲back to top


niego człowieka chorego na wodną puchlinę, który zdawało się nie pożyje długo.
Ksiądz Bosko ujrzawszy go pobłogosławił i skutek był natychmiastowy; puchlina
opadła, tak iż jako ślad jej pozostały tylko liczne fałdy na skórze na podobieństwo
opróżnionej sakwy. Ludzie, którzy go przedtem widzieli prowadzonego pod ramiona,
teraz zaledwie mogli oczom wierzyć, że to ten sam człowiek.
Popatrzcie - wołał z radością wychodząc od Księdza Bosko -jestem ten sam,
choć czuję się jakby na nowo narodzony.
Wypadek tego opuchlaka przywodzi na myśl inny podobny. Otóż, niejaki
Ferdynand Begouin, robotnik, były żuaw papieski zamieszkały w Sevres pod Paryżem,
cierpiał na tę samą chorobę. Będąc znany Księdzu Bosko z czasów pobytu
w Rzymie, pisał do Turynu nie otrzymując odpowiedzi. Pisał do niego ponownie do
Paryża. Święty polecił mu odpisać, że modli się do Najświętszej Maryi
Wspomożycielki i obiecuje mu, że w dniu 30 kwietnia będzie uczestniczył
w nabożeństwie majowym w swym kościele parafialnym. Już trzech kolejno lekarzy
go opuściło, a oto w dniu 30 kwietnia, jakby odjęto mu bóle w żołądku i w nogach tak,
iż pod wieczór mógł z matką udać się na nabożeństwo do kościoła. Przyszedł
niebawem podziękować Słudze Bożemu i złożyć ofiarę. Jego proboszcz, który przesłał
sekretarzowi relację o cudownym uzdrowieniu, był już u Księdza Bosko wcześniej,
lecz z pospiechu nie zdążył opowiedzieć wszystkiego. Przy okazji dodawał od siebie
w liście: „Zobowiązałem się podać publicznie wiadomość o łasce uzyskanej choć
w rozmowie zamilczano niektóre szczegóły. Proszę, ode mnie przekazać Księdzu
Bosko niniejszy list załączony, gdyż zawiera inne bardziej poufne prośby”.
Zwracanie się listownie do Księdza Bosko było powszechne zwłaszcza, gdy
ktoś nie czuł się na siłach tak długo wyczekiwać na audiencję. Posiadamy pewną
liczbę korespondencji noszących ten charakter. I tak na przykład, hrabia Villermont
cieszy się, że został wpisany w poczet Pomocników Salezjańskich i wyraża pragnienie
porozumienia się z nim, na czym miałaby polegać jego współpraca; pan Bastard
redaktor „Gazzette Illustree” i autor książki „Cinquanta jours en Italie”, w której pisze
o Księdzu Bosko, pragnąłby osobiście złożyć swój hołd synowski jako Pomocnik
Salezjański, Ksiądz Moigno znów prosi o zarezerwowanie mu paru minut na osobistą
rozmowę i na błogosławieństwo Maryi Wspomożycielki; pani Dufrasne pragnęłaby
przedstawić mu swego męża nawiedzanego skrupułami przesadnej religijności, by go
pobłogosławił i przywrócił równowagę wewnętrzną. Pewna córka pisze w sprawie
matki sparaliżowanej z prośbą o błogosławieństwo dla niej. Baronowa Racat De
Roman potrzebuje rady i błogosławieństwa. Pani D’Ervsan di Tours skarży się, że jej
syn inżynier na kolei nie będzie miał czasu na złożenie mu wizyty, a tak
potrzebowałby jego błogosławieństwa, by powrócił do Boga i zaniedbanych praktyk
religijnych. Pani Loison di Lavantie niepokoi się, że zbyt późno otrzymała
zawiadomienie o audiencji, itp.
89

9.10 Page 90

▲back to top


Zakończymy niniejszą listę przytaczając, co mu pisały dwie znakomite panie.
Jedna, pani Bouquet, 22 maja donosi, co następuje:
Bardzo mi zależało wczoraj na widzeniu się z Księdzem Bosko w sprawie
pewnego chorego, również towarzyszący mi młodzieniec, krewniak mój miał spytać
go o radę w pewnych sprawach osobistych. Oczekiwaliśmy cały dzień w domu panny
Senislhac. A tymczasem kiedyśmy już byli prawie u stóp Świętego, on musiał odejść,
a ja mogłam tylko przesłać pod jego adresem kopertę z ofiarą, z prośbą o modlitwy
w intencji pewnego chorego, który mi daje wiele do myślenia. Spodziewaliśmy się
spotkać go w domu pana Josse - księgarza, lecz z powodu późnej pory musieliśmy
wracać do domu. Ksiądz Bosko raczył mi przypomnieć o wizycie mojej w Cannes
przed dwoma laty. Również moi synowie nie mogli z nim rozmawiać w domu madamy
De Madre. Nie wiem, w jaki sposób mogłabym się z nim spotkać, dlatego proszę,
o wskazanie mi na to sposobu przed odjazdem Księdza Bosko.
Inna pani, żona głośnego finansisty Phillppart, prosiła Księdza Bosko
o modlitwy w sprawie uwolnienia pewnej osoby od ciężkiego oskarżenia, zwracała się
do sekretarza, by go powiadomił o pomyślnym wyniku oraz prosiła o dalsze modlitwy,
by Bóg oprócz łask doczesnych udzielił jej rodzinie również łask duchowych,
tymczasem posyła ofiarę i prosi o nową audiencję.
Również niektórzy biskupi polecali się mu w sprawie udzielenia audiencji
pewnym osobom, które o to prosiły. Tak, monsignor Hektor Chaulet d’Outremont
biskup Le Mans, polecał mu gorąco pewnego swego diecezjanina.
Cała ta korespondencja wskazuje, że zwracano się do niego nie tylko, jako
cudotwórcy, lecz jak do Świętego Męża Bożego, pełnego światła do kierowania dusz
drogą zbawienia.
W tym względzie on sam nie szczędził rad zbawiennych, zwłaszcza na
spowiedzi.
W miesiącu maju, pewna osoba, torując sobie drogę wśród tłumu pod wpływem
bó1u macierzyńskiego, stanęła przed Księdzem Bosko i z rozpaczą opowiadała, jak jej
syn urzędnik został osądzony niewinnie i zamknięty we więzieniu; wkrótce ma się
odbyć jego proces, prosi więc o pomyślny jego wynik.
Ależ proszę pani, cóż mógłbym dla niej zrobić? - spytał Święty
Może uwolnić mego syna, o ile tylko zechce.
Lecz ja nie jestem wszechmocny.
O tak, tak, może to uczynić, co zechce. Ja go proszę i błagam o to, jako matka.
Gdybym był w Italii, miałbym może osoby znajome, by polecić tę sprawę, ale tu
nie znam nikogo.
Ach! Proszę, mieć litość dla biednej matki.
Dobrze, proszę modlić się przez te dni odmawiając modlitwy.
O tak uczynię to.
Ja również dołączę swe modlitwy w tej intencji.
90

10 Pages 91-100

▲back to top


10.1 Page 91

▲back to top


O tak, proszę uzyskać łaskę, by mój syn został zwolniony.
Sama modlitwa nie wystarcza, trzeba coś więcej.
Proszę mi powiedzieć, co mam uczynić.
Potrzebna dobra spowiedź i Komunia św.
Dobrze, od lat trzydziestu nie byłam u spowiedzi, lecz przyrzekam mu to i co
tylko mi poradzi.
Jeszcze jedna rzecz w przyszłości; być praktykującą katoliczką.
Tak, będę nią, obiecuję to.
Jeśli tak, niech będzie dobrej myśli i ufa Bogu.
To mówiąc Święty wziął parę medalików i podając jej jeden powiedział: To dla
pani. Po czym podając inny - a to dla jej syna. Podał jeszcze trzeci nic nie mówiąc.
To dało jej wiele do myślenia. Przed księdzem Bosko nic nie jest zakryte.
Widocznie zna liczbę, członków jej rodziny, skoro dał trzy medaliki. W domu były
trzy osoby: ona, syn i mąż. Ten ostatni od lat wielu nie chodzi do kościoła.
Z tymi myślami wróciła do domu. Nadzieja nurtowała w jej sercu, wszedłszy do
mieszkania, zawołała męża i opowiedziała o wizycie u Księdza Bosko, modlitwy
i spowiedzi nałożonej przez niego. Potem podając mu medalik powiedziała: To d1a
ciebie. On mi tego nie powiedział, lecz tak być musi. Ksiądz Bosko jest Święty, on
wie, że tego potrzebujesz.
I tyle uzyskała, że mąż zawołał: Dobrze, pójdę i ja do spowiedzi. I dotrzymał
słowa.
Owa pani nie posiadała się z radości i opowiadała to spud amicas et vicinae.
Bóg ją wysłuchał. W terminie oznaczonym syn jej wrócił uwolniony i podczas gdy
inni jego koledzy zostali skazani, on został zwolniony i wypuszczony z więzienia.
Wszyscy trzej udali się do Turynu, dla spełniania ślubu, to jest podziękowania Matce
Najświętszej Wspomożycielce Wiernych.
Raz zgłosił się do Księdza Bosko pewien pan, rzekomo z prośbą o radę. Święty
urwał mu w połowie zdania mówiąc dobitnie:
Proszę iść do spowiedzi wielkanocnej. Ów zresztą mocno już posunięty
z wiekiem, jakby skoncentrowany tą wypowiedzią, chciał dokończyć zaczętej
rozmowy, lecz Święty słodko, ale z naciskiem powtórzył:
Proszę iść do spowiedzi wielkanocnej. Gość ponownie chciał nawiązać wątek,
a Ksiądz Bosko znów da capo to samo: Proszę iść do spowiedzi.
Rozmówca speszony silił się na wypowiedzenia tego, co zamierzył, a Święty
nadal trwał przy swoim. Musiał oddziaływać głęboko na tę duszę swym przenikliwym
wzrokiem i uśmiechem tak, iż wreszcie słowa jego trafiły do tego serca. Do głębi
poruszony, przyznał, że upomnienie Księdza Bosko jest opatrznościowe, od dawna,
bowiem żył w niełasce u Boga. Bezzwłocznie w dniu następnym przystąpił wraz z całą
swą rodziną do sakramentów św.
91

10.2 Page 92

▲back to top


Któż zliczy, ile osób wyspowiadał Ksiądz Bosko w czasie niezliczonych
audiencji, których udzielał?
Pewien pan, który wraz z siostrą przyjechał do Paryża, poszedł do Księdza
Bosko z wizytą i w trakcie rozmowy prosił o spowiedź. Zaraz po nim i siostra jego
upadła do nóg Świętemu pragnąc wyspowiadać się i to na głos. Święty próbował na
próżno jej przerwać, mówiąc, że Kościół nie pozwala na słuchanie spowiedzi niewiast
w takim miejscu i że nie mógłby dać jej rozgrzeszenia. Ona jednak jeszcze głośniej
mówiła: Bóg dał Księdzu władzę rozgrzeszania w jakimkolwiek miejscu na świecie.
Święty dalej perswadował, lecz bez skutku. Wreszcie zainterweniowało kilka osób
z rodziny, które ją skłoniły do milczenia.
Również kapłani zasięgali porady u Świętego w przekonania, że ma on od Boga
specjalne światło nadprzyrodzone. Jednym z takich był ksiądz Dehon. Ten świątobliwy
kapłan z diecezji Soisson, pod wpływem natchnienia Bożego, od roku 1877
organizował Zgromadzenie kapłanów mające za cel wynagradzanie Najświętszemu
Sercu Pana Jezusa przez potrójne apostolstwo między klerem diecezjalnym, wśród
ludu i na misjach. Właśnie nosił się już z zamiarem urzeczywistnienia tego projektu,
gdy dowiedział się, że Ksiądz Bosko jest w Paryżu. Udał się więc niezwłocznie do
niego pragnąc upewnić się o woli Bożej i spytał Świętego, co o tym myśli.
Ksiądz Bosko w tonie zdecydowanym oświadczył mu:
Ksiądz może spokojnie iść dalej, jest to dzieło naprawdę Boże... Niebawem
Święty potwierdził to w rozmowie ze swym sekretarzem, który z kolei zakomunikował
to owemu kapłanowi, czym jeszcze bardziej go ucieszył. Był on założycielem
Kongregacji Pretres du Sacre Coeur de Jesus.
Z podobnego motywu odwiedził Księdza Bosko Don Efrem przeor klasztoru
trapistów w Tamie w Savoi. Przyjąwszy propozycję monsignora De Laplace
wikariusza apostolskiego w Pekinie, żywił on w duchu zamiar ufundowania klasztoru
cystersów w Chinach, pod opieką MB Pocieszenia. Nim jednak zdecydował się
przyłożyć ręki do dzieła, pragnął zasięgnąć rady u naszego Świętego. Ksiądz Bosko
usłyszawszy o tym projekcie pochwalił i pobłogosławił temu odległemu klasztorowi
trapistów pod wezwaniem Notre Dama de la Consolation.
W tym samym roku Don Efrem wylądował w Chinach, gdzie ufundował na
wysokich wzgórzach swój klasztor przy kolei wiodącej w kierunku północno -
wschodnim od Pekinu. Fundacja przeszła twarde próby, zwłaszcza w okresie
powstania bokserów w 1900 roku, niebawem jednak doszła do tak wielkiego rozkwitu,
że z kolei założyła nowy klasztor - filię pod wezwaniem Notre Dama de la Liesse,
położony wzdłuż linii kolejowej łączącej Pekin z Hen-Keu. Oba klasztory liczyły
w 1935 roku 18 kapłanów Europejczyków, 12 - tu księży tubylców i 18 konwersów
Chińczyków.
Również z klasztoru Notre Dama De Consolation wyruszył mnich O. Bernard,
w celu założenia klasztoru trapistów w Japonii pod wezwaniem Notre Dame du Phare.
92

10.3 Page 93

▲back to top


Kto zliczy, ilu za pośrednictwem Księdza Bosko odzyskało wiarę? Raz w czasie
audiencji jeden mężczyzna oświadczył z miejsca: Proszę Księdza, ja nie wierzę w jego
cuda.
Ależ ja nigdy nie powiedziałem, ani nie dałem do zrozumienia, że działam
cuda.
Wszyscy twierdzą, że Ksiądz działa cuda.
Zatem wszyscy się mylą. Ja mogę zdobić tytko tyle: prosić Boga, by
w swym miłosierdziu raczył błogosławić osoby, polecające się naszym modlitwom,
a Bóg często widząc ich wiarę, obietnicę dobrego życia i dobre uczynki, raczy ich
wysłuchać i pociesza strapionych.
Jeśli tak, nie mam trudności wierzyć. Musi Ksiądz jednak wiedzieć, że od
czterdziestu lat nie przystępuję do spowiedzi, gdyż nie wierzę w spowiedź.
Ależ to bardzo źle proszę pana! Nie mam czasu wchodzić z nim w dyskusję,
gdyż około 800 osób czeka na audiencję, dlatego ograniczam się do paru uwag
przyjacielskich. Dajmy na to, że znajdzie się, pan przy końcu swego życia, gdy nie
będzie już żadnego lekarstwa skutecznego ani lekarza; najbliżsi i sam pan spostrzegą,
że pozostaje mu jeszcze jakaś godzina życia. W tej chwili przychodzi do niego Ksiądz
Bosko mówiąc:
Panie kochany, niebawem staniesz przed Sądem Bożym. Masz jeszcze chwilę
czasu, by pojednać się z Nim przez dobrą spowiedź. W takiej chwili wielu ludzi
roztropnych, uczonych - nawet bardzo wielu niewierzących pojednało się z Bogiem,
z wyjątkiem nielicznych i to pogrążonych w nałogach, którzy odmówili
wyspowiadania się. Jeśli nie uporządkuje pan należycie spraw swej duszy, będzie na
wieki zgubiony, jeśli je załatwi, to Pan Bóg jest na tyle miłosierny, że udzieli mu
przebaczenia. Mógłbym dodać: To, co teraz mówię, jest prawdziwe i wiarygodne, ale
choćby nawet było tylko prawdopodobne, zwykły ludzki rozsądek nakazuje poważnie
nad tym się zastanowić, gdyż chodzi o los wieczny człowieka i należy za wszelką cenę
uniknąć potępienia. W podobny przecież sposób postępujemy w rzeczach doczesnych
i przemijających. Przypuśćmy nawet, że po śmierci nic nie istnieje i że Bóg nie zażąda
od nas rachunku, mało przecież kosztuje wyspowiadanie się, wzbudzenie żalu za swe
winy i prośba o przebaczenie. A przeciwnie jakaż niepowetowana byłaby szkoda,
gdyby człowiek zlekceważył sobie majestat Boga i Jego sąd sprawiedliwy, jak wierzą
wszyscy dobrzy katolicy? No, więc proszę mi teraz odpowiedzieć: Gdyby się pan
znalazł w podobnych okolicznościach i przyszedł do niego kapłan, co by mu wówczas
odpowiedział? Jeśli nie czuje się Pan dać mi w tej chwili odpowiedź, to zostawiam mu
pewien czas do namysłu, a później mi odpowie.
Nie, odpowiedział ów pan zamyślony i widocznie wzruszony. Nie chcę
odraczać swej odpowiedzi. Ksiądz do mnie mówi szczerze i ja również chcę okazać się
szczery względem niego. Odpowiadam, że obrałbym drogę pewniejszą
i wyspowiadałbym się.
93

10.4 Page 94

▲back to top


Dobrze. Dlaczego jednak nie uczynić to zaraz, dopóki się jest zdrowym
i silnym i ma się czas sposobny do tego?
Ech, widzi Ksiądz, w praktyce to nie jest zawsze rzecz zbyt łatwa.
Nieprawda. Nie jest to rzecz zbyt trudna. A choćby i tak było, to człowiek tak
rozsądny i poważny jak pan powinien przejść nad tym do porządku bacząc na
wieczność.
Tak, ma Ksiądz słuszność. Jeśli raczy mnie wysłuchać, to gotów jestem
natychmiast odprawić spowiedź.
Bardzo mi przykro, ale nie mogę obecnie, gdyż czeka na mnie wielka liczba
ludzi. Jeżeli Pan pozwoli skieruję go do pewnego kapłana mego przyjaciela, który
potraktuje go z całą wyrozumiałością.
Napisał bilecik do proboszcza św. Magdaleny i podał mu go. Trzy dni potem
ów pan uczestniczył we Mszy św. Księdza Bosko i przyjął z rąk jego Komunię św. Nie
miał słów podzięki za to, że pojednał go z Bogiem.
Przybyłem do Księdza, by podyskutować, a tymczasem on święcie złowił
mnie w swą sieć bez długich dyskusji. Nie zapomnę nigdy rozmowy, jaką z nim
prowadziłem, powiedział na pożegnanie.
Dwie ciekawe i wiele mówiące wizyty miał Ksiądz Bosko w ciągu następnych
wieczorów. Otóż pewnego razu, zjawił się u niego pan o inteligentnym wyrazie twarzy
i zaczęła się następująca rozmowa:
Czy mam zaszczyt mówić z Księdzem Bosko?
Owszem. A czym mógłbym służyć?
Pragnąłbym poznać Księdza Bosko.
Cała przyjemność byłaby po mojej stronie. Ale, z kim mam honor?
Czy Ksiądz słyszał coś o Pawle Bert?
Tak, wiele mówiło się o nim w tych dniach.
Rzeczywiście dużo hałasu narobił jego podręcznik dla szkół średnich pod
tytułem „Manuel civique”. Katolicy zwalczali go bezwzględnie. Książka dostała się na
indeks, 26 biskupów ogłosiło listy pasterskie zabraniające tej lektury, niektórzy wydali
nawet zakaz udzielenia sakramentów św. tym, którzy posługiwaliby się nią
w szkołach. Podręcznik podawał błędne nauki, między innymi, że Bóg, jeżeli w ogóle
istnieje, to jest bytem, którego nie możemy poznać, religia jest przesądnym
zabobonem, wykorzystywanym przez księży, każdy człowiek ma prawo wyznawać
ateizm, wiara w byt nadprzyrodzony nie da się pogodzić z wolnością i postępem ducha
ludzkiego, itp. Autor tej książki, były minister oświaty, był jednym z koryfeuszy
antyklerykalizmu z okresu Gambetty, stąd też rząd masoński popierał go pociągając
przed sądy biskupów i proboszczów, pod zarzutem nieposłuszeństwa ustawom
państwowym. Blisko czterystu z nich zostało skazanych, bez formalnego procesu i bez
możności obrony, na podstawie zwykłych doniesień. Młodzież katolicka, którym
rodzice nie pozwalali uczyć się z tych podręczników, została na czas nieokreślony
94

10.5 Page 95

▲back to top


zwolniona ze szkół, a po tygodniu zawieszenia rodzice zostali pociągnięci do
odpowiedzialności przed komisjami szkolnymi, jako winni nieobecności uczniów
w szkołach i skazani na 25 franków grzywny z zagrożeniem więzienia.
Widząc, że Ksiądz Bosko jest doskonale zorientowany w sytuacji przedstawia
się z miejsca: Proszę Księdza, tym Pawłem Bert jestem ja.
Pan? Czymże więc może mu służyć biedny Ksiądz Bosko?
Co Ksiądz sądzi o mojej książce?
Ksiądz Bosko spojrzał na rozmówcę, po czym z powagą zareplikował: Nie
mogę nic innego powiedzieć, jak tylko, że została zakazana.
Dobrze, przychodzę Księdza spytać, co w tej książce uważa złego?
Ależ ja jej nie czytałem wcale.
Oto ona, proszę, ją przeczytać i zaznaczyć na marginesie odpowiednie
poprawki, a ja mu przyrzekam uwzględnić je w następnym wydaniu.
Czy pan mówi poważnie, czy żartuje?
Mówię poważnie. Mógłbym ją przedrukować w ciągu paru dni.
Dobrze, proszę zostawić książkę, a zobaczę, co da się zrobić.
Prosiłbym o jedną rzecz: by nikt nie dowiedział się o mojej wizycie tutaj, gdyż
wywołałoby to wrogie komentarze pod moim adresem w prasie i w parlamencie.
Proszę byś o to spokojnym, zachowa się dyskrecję w tej sprawie.
Z tymi słowami Paweł Bert uścisnął dłoń Księdzu Bosko i pożegnał go. Święty
dał do przeczytania książkę proboszczowi św. Magdaleny, gdyż sam był zajęty od rana
do wieczora. Proboszcz zabrał się poważnie do pracy i po kilku dniach dokonał w niej
wiele uwag i poprawek. Autor niebawem powrócił do Księdza Bosko i otrzymawszy
książkę przyrzekł uwzględnić poprawki i dotrzymał słowa, choć tylko do pewnego
stopnia. Gdy z początkiem czerwca debatowano na jej temat w senacie, minister
oświaty Ferry odpowiedział na interpretację, że Paweł Bert z własnej inicjatywy
poddał ją cenzurze, wprowadzając w nowym wydaniu tyle poprawek, że odpowiada
całkowicie wymogom ustawy szkolnej. Pozostały jednak rozdziały wynoszące
rewolucję francuską i jej zdobycze, dzieła dokonane przez nią, zarzuty stawiane
władzy królów i magnatów, dawnym rządom, zwłaszcza przeciw klerowi. Usunięto
bluźnierstwa, lecz ileż pozostało kalumnii przeciwko Sługom Bożym i rzeczom
świętym! Skądinąd głośny autor musiał przyznać, iż słusznie został potępiony przez
władze kościelne. Oczywiście ten tylko, kto nie zna błędnych idei Pawła Berta na
temat laicyzacji nauczania w szkołach, nie będzie podzielał powyższej surowej opinii
o nim.
Aż do roku 1886, to jest do śmierci Pawła Berta, utrzymywano te sprawy
w sekrecie. Wiadome było publicznie, że umarł niepojednany z Bogiem na skutek
interwencji otoczenia masońskiego. Wówczas wydobyto na jaw, co zaszło między nim
a Księdzem Bosko. Nie mniej pozostaje faktem, że Paweł Bert prócz tego, że był
95

10.6 Page 96

▲back to top


politykiem i partyjnym, był również wybitnym uczonym fizjologiem - profesorem
Sorbony, potem dyrektorem muzeum w Luwrze. Swoimi pismami i wykładami
poszerzył zakres swej gałęzi wiedzy. Poza tym pasjonował się wielce, choć z punktu
racjonalistycznego, problemami pedagogicznymi. Nie oddalimy się chyba od prawdy,
gdy powiemy, że jego zainteresowania naukowe zbliżyły go do Księdza Bosko
i że kwestia podręcznika była zwykłym pretekstem do wzajemnej wymiany poglądów
i skonfrontowania stanowisk. To, co wynikło w następstwie tego spotkania jest jednym
więcej dowodem na to, jak skuteczny wpływ wywierał Święty na ówczesnych ludzi
wiedzy.
Trudniejsze jest wyjaśnienie spotkania i rozmów prowadzonych ze sławnym
pisarzem Wiktorem Hugo. Rzecz ta obiegła prasę światową i dostała się nawet do
podręczników apologetycznych.
Okoliczności, jakie przytaczano w pierwszych recenzjach tej rozmowy, na
pierwszy rzut oka wyglądają na mało prawdopodobne. Prócz tego niektóre twierdzenia
pani Joanny Lesolide wdowy po sekretarzu osobistym Wiktora Hugo, gdyby okazały
się prawdziwe, musiałyby podważyć zgoła autentyczność opowiadania. Ostatnio
jednak nadeszły pewne świadectwa niezbite, które rozproszyły wszelkie wątpliwości,
co do samego faktu. Ponadto wniosły nowe szczegóły dotąd nieznane. Mianowicie,
adwokat Boullay, członek byłej Rady Administracyjnej instytucji Auteil był
świadkiem naocznym tego, co niżej opowiemy i poręcza prawdziwość faktu.
Rozmowa miała miejsce niewątpliwie w sierocińcu księdza Roussel, pod nazwą
„Auteuil”. Ksiądz Bosko odwiedził dwukrotnie ów zakład. Ksiądz Roussel
zawiadomiony o powtórnej wizycie Księdza Bosko zaprosił również swego przyjacielu
adwokata Boullay wraz z córkami, by otrzymali błogosławieństwo Świętego. Adwokat
przybył około godziny 4.30 po południu i zastał na dziedzińcu mnóstwo czekających
gości. Kierując się do apartamentów dyrektora spotkał go w towarzystwie pewnego
pana mocno podstarzałego, niskiego wzrostu, z długą kędzierzawą brodą, który oddalił
się na zaciszną ulicę. Zgadł natychmiast, kto by to mógł być, lecz rzecz ta wydawała
mu się nieprawdopodobna, tak, iż spytał o to księdza Roussela:
Czy ten pan, którego ksiądz dyrektor odprowadzał, był to może Wiktor Hugo?
Zgadłeś, lecz jest to sekret. Chciał rozmawiać z Księdzem Bosko i dlatego
przyszedł potajemnie do mego mieszkania. Pociągnęła go tu filantropijna akcja tego
apostoła młodzieży.
W parę minut potem adwokat Boullay został przyjęty przez Księdza Bosko,
który pobłogosławił jego córki. Po czym po wymianie konwenansów adwokat
ośmielony nieco powiedział:
Ależ Ojciec rozmawiał dzisiaj z grubą, rybą.
A kto mu o tym powiedział?
Ksiądz Roussel.
96

10.7 Page 97

▲back to top


Jeśli tak, to mogę dodać, że rozmawiałem z Wiktorem Hugo. Oświadczył mi,
że jest spirytualistą; mnie się jednak wydaje, że tu chodzi raczej o względy ludzkie.
Jego entourage, jak dał mi to poznać, wrogo odnosi się do wszelkiej religii. Jest już
posunięty wiekiem! Nie powinien by igrać i nadużywać łaski Bożej. Powiedziałem mu
to wprost w oczy.
Prócz tego jeszcze jeden szczegół rzuca światło na tę wizytę Wiktora Hugo
u Księdza Bosko. Doznawał on w tym czasie pewnego głębokiego wstrząsu
duchowego. W dniu 11 maja zmarła mu po długiej, bolesnej chorobie jego
towarzyszka życia. W takim stanie pewnej prostracji duchowej czuł potrzebę zbliżenia
się do kapłana, o którym szumiał cały Paryż. Nie mniej ciekawość poznania Męża
osobliwego mogła równie popychać go w tym kierunku. Cóż dziwnego, że na
wyobraźnię, wrażliwego poety oddziaływało wszystko, co zdawało się być
tajemniczego? Ponadto zajmował się przecież okultyzmem. Aż do śmierci pisarza
Ksiądz Bosko nie wspomniał publicznie nigdy o tym spotkaniu. Lecz zainscenizowany
pogański pogrzeb zmarłego, czym chciano go apoteozować jako niewierzącego,
skłoniły Świętego, by dać publiczny wyraz jego prywatnym uczuciom. W okresie
między majem a czerwcem 1883 r. opowiedział o powyższej konwersacji wobec
księży Vigliettiego i Lemoyna. Pierwszy nawet ją utrwalił pod dyktatem Księdza
Bosko. Po czym ksiądz Lemoyne nieznacznie poprawił to, co do formy, zastępując
„Vous" francuskie „Lei” włoskim i dodał pewne nieistotne wyrażenie. Ale, co jest
ważniejsze, Ksiądz Bosko osobiście to przeczytał, o czym świadczą trzy poprawki
pochodzące na pewno z jego ręki; wydaje się, że od niego pochodzi także odnośnik do
uwagi na marginesie, która nosi charakter księdza Lemoyne.
Być może, że Ksiądz Bosko naznaczywszy w oryginale krzyżyk, który często
zwykł robić, oddał pióro księdzu Lemoyne i podyktował uwagę, według tego, co
można sądzić z jednakowego atramentu, gdyż zawsze pismo księdza Vigliettiego jest
czarne, a Księdza Bosko błękitne, i w takim samym kolorze jest dziesięć pół
wierszyków na szerokim marginesie. Względem ścisłości dialogu, można by postawić
zastrzeżenia co do czasu, upłynęło bowiem już dwa lata od tego spotkania. Wiadomo
jednak, że pamięć dopisywała Księdzu Bosko aż do ostatnich lat jego życia.
Przytaczamy wiernie ów dokument:
Przed dwoma laty, gdy byłem w Paryżu, miałem odwiedziny pewnej osobistości
nieznanej mi przedtem. Oczekując na audiencję blisko trzy godziny został przyjęty
o jedenastej wieczorem w mym pokoju.
Pierwszym słowem jego było: Proszę się nie przerażać, gdy mu powiem,
że jestem niewierzący, dlatego nie wierzę w żadne cuda, jakie działa. Odrzekłem na to:
Nie znam, ani nie chcę wiedzieć, z kim mam do czynienia. Upewniam pana, że nie
dążę, ani nie mogę zmusić go do wierzenia w to, co nie chce. Nie zamierzam również
mówić o religii, o której nie chce Pan słyszeć. Proszę mi powiedzieć tylko: Czy
w swym życiu zawsze Pan był takiego usposobienia?
97

10.8 Page 98

▲back to top


W młodości byłam wierzący, jak moi rodzice i przyjaciele, porzuciłem religię,
gdy z biegiem lat nabrałem więcej refleksji i zacząłem się kierować czystym rozumem,
żyjąc jak przystało na filozofa.
Co pan rozumie przez ten frazes: „żyć jak filozof"?
Prowadzić życie szczęśliwe, lecz nie myśląc o czymś nadprzyrodzonym ani
o życiu przyszłym, czym zwykli straszyć księża lud ciemny i niewykształcony.
A co pan sądzi o życiu przyszłym?
Proszę, nie tracić czasu mówiąc mi o tych sprawach. O życiu przyszłym będę
się zastanawiał, gdy znajdę się w przyszłości.
Widzę, że pan żartuje. Ale ponieważ poruszyliśmy ten temat, proszę mnie
łaskawie wysłuchać. W przyszłości mogłoby się zdarzyć, że choroba spadnie na pana
niespodziewanie.
Niewątpliwie, odpowiedział nieznajomy, tym bardziej, że w moim wieku bywa
się narażonym na mnóstwo chorób.
A czy te choroby nie mogłyby wpędzić pana do grobu?
To nieuniknione, nikt nie może się uchylić od spłacania daniny śmierci.
A kiedy nastąpi ostatnia godzina i pan stanie na progu wieczności?
Wytężę siły ducha, aby być filozofem i nie wietrzyć w nadprzyrodzoność.
A cóż panu przeszkadza, przynajmniej w tej chwili, pomyśleć
o nieśmiertelności duszy, o religii?
Nic, ale byłby to akt słabości, który by okrył mnie śmiesznością w oczach
moich przyjaciół.
A jednak znajdzie się pan wówczas przy końcu życia, a przecież nic pana nie
kosztuje zapewnienie spokoju swemu sumieniu.
Rozumiem to, lecz nie uważam za potrzebne do tego stopnia się poniżać.
Lecz w takim razie, czegóż pan może się wtedy spodziewać?
Wkrótce teraźniejszość przestanie do pana należeć, o przyszłości pan nie chce,
żeby mu mówiono. Jakaż jest, zatem pana nadzieja?
Nieznajomy spuścił głowę, milczał i rozmyślał. Po chwili Ksiądz Bosko podjął
znowu:
Trzeba myśleć o najwyższej przyszłości, Ma pan przed sobą jeszcze trochę
życia. Jeśli pan z niego skorzysta, aby wrócić na łono Kościoła i przebłagać
miłosierdzie Boga, będzie pan na zawsze zbawiony. W przeciwnym razie umrze pan
jako niewierzący i nie będzie mógł spodziewać się niczego, prócz nicości jak pan
mówi lub wiecznej męczarni.
Ksiądz do mnie przemawia językiem, w którym nie widzę, ani filozofii ani
teologii. Jest to słowo przyjaciela, którego chętnie słucham. Między moimi
przyjaciółmi dyskutuje się na tematy filozoficzne, lecz nigdy nie rozwiązało się
zagadnienia: wieczność nieszczęśliwa albo nicość. Chcę zastanowić się nad tym,
co Ksiądz mi mówi i powrócę tu raz jeszcze.
98

10.9 Page 99

▲back to top


Na pożegnanie uścisnął mi dłoń i złożył swój bilet wizytowy, na którym było
wypisane: Victor Hughes.
Po kilku dniach wrócił o tej samej godzinie i ujmując dłonie Księdza Bosko
powiedział: Nie jestem już tym samym, co za poprzednim razem. Żartowałem udając
niewierzącego. Jestem Wiktor Hugo i proszę Księdza o przyjaźń. Wierzę
w nieśmiertelność duszy, wierzę w Boga i mam nadzieję umrzeć w ramionach księdza
katolickiego, który będzie mógł polecić moją duszę Bogu.
Druga wizyta była zapewne tą, o której nam wzmiankował pan Boullay. Kiedy
miała miejsce pierwsza, o tym chyba nie dowiemy się nigdy. Mamy jednak
potwierdzenie tej rzeczy przez samego Księdza Bosko. Uczynił to w Alassio
w przejściu do swego pokoju po wieczerzy, w obecności kilku kapłanów salezjanów,
między innymi był obecny ksiądz Bartłomiej Fascie, Radca szkolny Generalny
Zgromadzenia, wówczas jeszcze laik i profesor w liceum.
Otóż pewnego razu w czasie pobytu w Paryżu, Ksiądz Bosko znajdował się na
wizycie aż do jedenastej i powrócił do domu bardzo znużony. Lecz cóż? Oczekiwali na
niego jeszcze ludzie. Kierując się do pokoju próbował im wyperswadować, że wprost
zasypiał od znużenia: lecz mówił jak do głuchych. Po wymianie kilku słów
z niektórymi, gdy już zdawało się, że to koniec i otworzył drzwi do swego pokoju, gdy
jakiś cień poruszył się w kącie przedpokoju. Był to pewien staruszek, który za nim
wsunął się do pokoju i usiadł obok niego na sofie. Zaczęła się „ożywiona” dyskusja,
aż Święty śmiertelnie znużony zaczął zasypiać. Ów niecierpliwie pociągając go za
rękawy powtarzał: Proszę posłuchać, proszę posłuchać!. Święty zaś skłonił mu głowę
na ramieniu nie słysząc nic w ogóle, co do niego mówił. Ten nie śmiał go budzić
i pozostając w tej samej pozie także usnął. W pewnej chwili, nie wiadomo kiedy,
przechylając się w tył stracił równowagę i oparł się o poręcze sofy, a Ksiądz Bosko
również straciwszy oparcie, całym ciężarem ciała przechylił się ku niemu.
Pardon, monsieur! Pardon monsieur i wyrzekli obaj przecierając oczy. Ów
incydent przekonał gościa, że dla Księdza Bosko była noc do spania.
A któż to był? - zagadnął ktoś ze słuchaczy Księdza Bosko. Ten zaś zwracając
się do pytającego, z miną obojętną odrzekł:
Pewien Wiktor Hugo.
To, że w pałacu De Combaud nie zauważono obecności Wiktora Hugo, nie
powinno dziwić nikogo. Apartamenty Księdza Bosko były dość ustronnie położone.
W dodatku późna pora i roztargnienie służby, przyczyniły się do tego, że sławny
pisarz, jak tego sobie życzył, przeszedł niezauważony. Wspomniana pani Richard,
odnośnie do biletu wizytowego, twierdzi, że Wiktor Hugo nie używał go nigdy,
a zresztą, jeśli jej twierdzenie jest prawdziwe, mógł to być zwykły karteluszek
z napisanym odręcznie nazwiskiem.
Doktor D'Espiney pierwszy w swej książce „Bon Bosco” zamieścił o tym
wzmiankę. Stąd zaczerpnął niektóre fragmenty. O. Ragey ujmując je w formie
99

10.10 Page 100

▲back to top


poetyckiej, co mu się wydawało zgodne z założeniem jego dzieła. Nieco później zajęły
się tym szczegółowo L’Etudes paryskie, które uzyskawszy z Oratorium tekst
autentyczny zamieściły go w tłumaczeniu z obszernym komentarzem. Przy tym
próbowano wyjaśnić pewne zagadki, jak na przykład nazwisko HUGHES na bilecie
wizytowym.
Jak wytłumaczyć sobie tego rodzaju zagadkową i niezrozumiałą pisownię,
stawia sobie pytanie autor artykułu. Dlaczego Ksiądz Bosko poprawiając trzy
nieścisłości nie zauważył i tego? I odpowiada w taki sposób:
Sądzimy, że w powyższej formie pisowni znajduje się już odpowiedź.
Mianowicie, wymawiając zawsze Wiktor Hugo po włosku i chcąc obecnie przepisać to
w formie francuskiej, jak wypadało na bilecie, akcentuje po włosku pierwszą zgłoskę
i z twardego „g” robi „gh" włoskie, skąd wychodzi wreszcie „Hughes”. Mogłoby też
być, że Ksiądz Bosko uważał Hughes za tłumaczenie z włoskiego „Ugo” i dlatego tak
podyktował.
Drugą zagadką jest późna godzina, w jakiej się odbyła owa następna wizyta,
zresztą mało prawdopodobna, z uwagi na sekret, jakim otaczał Wiktor Hugo swe
odwiedziny, co mu nie pozwalało udawać się dwukrotnie na to samo miejsce. Czy
byłby to lapsus memoriae Księdza Bosko? lub może niezrozumienie sekretarza, na
które Święty nie zwrócił uwagi poprzestając tylko na przeczytaniu rozmowy?
Ponieważ jednak świadectwo adwokata Boullay jest niewątpliwe, musiała tu zajść
jakaś pomyłka, komukolwiek wypadnie ją przypisać.
Że powtórna wizyta poety była bezowocna, na to nie ma dowodu. Natomiast
istnieje uzasadniona opinia, że Wiktor Hugo w późniejszym czasie dawał oznaki wiary
w Boga; lecz wiadomo także, że jego otoczenie na wszelki sposób usiłowało
zatuszować wszelkie objawy tego rodzaju. Zdarzało się to zwłaszcza przy stole. Bo
gdy ów podtrzymywał podobną opinię, jego zięć Lockroy Izraelita, którego prawdziwe
nazwisko brzmiało Simon, i który został później ministrem marynarki, przerywał mu
natychmiast w połowie zdanie mówiąc:
Patrzcie, staruszek zaczyna nam już majaczyć.
Było na ogół przekonanie, że kardynał Guibert zdołałby osiągnąć więcej, gdyby
osobiście pofatygował się do mieszkania chorego zamiast posyłać tam sekretarza. Sam
jednak już w tym czasie niedomagał na zdrowiu.
Raz wpuszczono grzecznie sekretarza do chorego, ten jednak nie okazywał
zbytniej skłonności do rozmowy na tematy religijne licząc się ze swym honorem, lecz
słowo po słowie, może byłby pozwolił wydobyć się ze swego czystego teizmu. Lecz to
są wszystko tajemnice łaski Bożej, ukryte przed okiem ludzkim.
Co do owej rozmowy z Księdzem Bosko, to jesteśmy zgodni z pewnym
periodykiem francuskim, w którym podkreślono, że „każdemu wolno pozostać przy
własnym zdaniu; przy czym moralista laik nie głosi kazań, kapłan zachowuje swą
godność, a Święty nie zgina kolan przed filozofem”.
100

11 Pages 101-110

▲back to top


11.1 Page 101

▲back to top


Ile niepokojów duchowych i powikłań wewnętrznych przyszło Świętemu
rozstrzygać w czasie swego pobytu w Paryżu! Ile małżeństw cywilnych musiał
legitymować w obliczu Kościoła, ile zawiłych kwestii różnego rodzaju załatwiał,
zwłaszcza wśród osób wykształconych i sfer arystokratycznych Paryża!
Dla dobra dusz, zwierzał się niekiedy, musiałem zajmować się wielu sprawami
doniosłej wagi tak, iż gdyby nawet chodziło o jedną z nich, opłaciłoby się podejmować
podróż do Paryża!
101

11.2 Page 102

▲back to top


ROZDZIAŁ VI
W Paryżu - wizyty
Trzymano się tego porządku, że czas przed południem był przeznaczony na
wizyty, a po południu na przyjmowanie audiencji. Nie było to jednak zawsze regułą
i od czasu do czasu zachodziły wyjątki. W obecnym rozdziale pójdziemy krok w krok
za Świętym, gdy udaje się z celebrą do kościołów, kaplic, czy odwiedza klasztory
i Zgromadzenia zakonne, trzymając się w pierwszej części, rzec można ściśle
kalendarza i odsyłając pewne wiadomości do końcowych rozdziałów, inaczej bowiem
porządek chronologiczny doznałby pewnego zakłócenia.
Pierwszą swą Mszę w Paryżu celebrował Ksiądz Bosko u Karmelitanek,
których klasztor mieścił się w trzeciej dzielnicy paryskiej przy ulicy Messine,
niedaleko od pałacu, w którym mieszkał. Towarzyszyły mu tam Oblatki z Ville
Eveque, jak zanotowano w diariuszu Bethford. Złożywszy następnie wizytę
i pobłogosławiwszy zakonnice wyraził życzenie zaliczenia go do ich wspólnoty
duchowej i krótko przed wyjazdem otrzymał specjalny Dyplom komunikujący ich
modlitwy i zasługi.
Dnia 21 kwietnia celebrował u SS Dominikanek w klasztorze św. Krzyża, przy
ulicy Charonne. Po Mszy św. przyjmował zgłaszających się w sprawach osobistych.
Ponieważ zbliżało się południe a ludzi nie ubywało, ksiądz De Barruel stanął przy
wejściu i nie pozwalał już nikomu więcej wchodzić. Powstał ogólny protest, na który
sekretarz nie zważał i podszedłszy do Księdza Bosko powiedział: Trzeba już iść.
Minęła godzina jedenasta: mamy jeszcze jedną wizytę zamówioną, potem oczekują nas
na godzinę dwunastą w Auteuil.
Le Monde, z dnia 13 maja, tak opisywał ów dzień, Ksiądz Bosko ze swym
miłym uśmiechem i uprzejmym gestem odpowiedział: Bene!- po czym powstając
z krzesła i robiąc gest w kierunku kilku pań, które pozostały strapione z powodu tego,
że nie zdołały się docisnąć powiedział: Avanti signore! Audiencja skończyła się
dopiero wtedy, gdy wszystkie otrzymały specjalne błogosławieństwo i jakieś słówko
pociechy na dodatek. A o której Ksiądz Bosko przybył do Auteuil? Bóg to wie.
Zapominając o godzinie wyznaczonej pozwalał się unosić swemu miłosierdziu
w godziny nieskończonej wieczności. Ten pełen dobroci Chrystusowej kapłan nie
odprawia, nie żegna gwałtownie nikogo, nie nagli tych, którzy w swych kłopotach
i udrękach szukają u niego ulgi i pomocy. Dusza jego pogrążona w Bogu, należy
całkowicie do tych, którzy do niego się uciekają.
102

11.3 Page 103

▲back to top


Przerwanie pertraktacji w sprawie sierocińca w Auteil nie oziębiło życzliwości
księdza Roussel względem Księdza Bosko. Obaj mężowie znani byli w Rzymie już za
czasów papieża Piusa IX od roku 1876. Wówczas to Ojciec św. zwracając się
mimochodem do księdza Roussela odezwał się: Oto Ksiądz Bosko francuski,
z którym wczoraj traktowałem. Z przyjemnością wspominał swe spotkanie ze św.
Mężem, do którego raczył go przyrównać osobiście Papież. Naturalnie, dowiedziawszy
się o przyjeździe Księdza Bosko do Paryża pragnął się z nim spotkać
w swym zakładzie. Święty znów ze swej strony, z grzeczności pospieszył go uprzedzić
zawiadamiając o swej wizycie w sobotę najbliższą, 21 kwietnia. Przybył przed
południem, spożył śniadanie, a następnie zwiedził cały zakład. Pisał o tej wizycie
ksiądz Roussel:
… Miałem szczęście gościć u siebie mego zacnego przyjaciela. Tak wciąż
żywego i energicznego, a pełnego uprzejmości. Mogliśmy wymienić swe poglądy
i skonfrontować wspólne dążenia.
Tymczasem rozniosła się wieść, że Ksiądz Bosko znajduje się w Auteuil. Wnet
zebrało się sporo przyjaciół księdza Roussela, okazując Księdzu Bosko wiele
uprzejmości i sympatii. Ten pragnąłby ugościć Księdza Bosko z większą
wystawnością, cóż kiedy skąpy czas nie pozwalał na to. Święty żegnając się z nim nie
omieszkał zaznaczyć, że przed wyjazdem z Paryża niechybnie wpadnie do niego na
pożegnanie.
Le Dames de Sacre Coeur, które miały swój klasztor na Placu Inwalidów,
ubiegały się o to, by przyjął celebrę w ich konwikcie w dniu 22 kwietnia. Obszerną
kaplicę wypełnił wówczas tłum młodzieży żeńskiej wraz ze swymi
wychowawczyniami, a Komunia św. Generalna trwała ponad godzinę. Po Mszy św.
jak zwykle przyjmował zakonnice wraz z ich wychowankami, zgłaszających się
interesantów, potem składał szereg wizyt w celu ukontentowania osób, które się
ubiegały o tę łaskę.
Po południu obiecał spędzić parę chwil wśród OO Assumpcjonistów przy ulicy
Franciszka I. Zgromadzanie ich zostało założone w 1847 r. w Nimes przez O. D'Alzon.
Zajmuje się wychowaniem młodzieży, organizuje pielgrzymki narodowe, opiekuje się
misjami na Wschodzie - od Bałkanów po Morze Martwe oraz zajmuje się na wielką
skalę prasą katolicką. Assumpcjonista O. Bailly redagował wówczas czasopismo
„Pelerin”, czym robił reklamę Księdzu Bosko we Francji. Od chwili, gdy zaczęło się
ukazywać, zamieszczało na swych szpaltach wiadomości, artykuły, reprodukowało
podobizny Księdza Bosko, zwłaszcza z okazji pielgrzymek do Rzymu przez Turyn,
kiedy zwiedzano Oratorium i świątynię MB Wspomożycielki. Stąd gorące pragnienie
ujrzenia Księdza Bosko w stolicy Francji w ich domu. Oto jak opisywał Pelerin tę
wizytę:
Skoro stanął w Paryżu (Ksiądz Bosko) pierwsze kroki skierował do skromnego
naszego „Pelerin”, gdyż sam kocha ubogich i dlatego spożył u nas wielkanocną
103

11.4 Page 104

▲back to top


paschę, podobnie jak nasz Zbawiciel ze swymi uczniami, odwiedził niektórych
chorych, którym od tego czasu się polepszyło. Wspomniawszy o wielkiej sympatii,
jaka towarzyszyła Księdzu Bosko w Paryżu, tak dalej pisał:
Wrażenie, jakie robi na niewierzącym Paryżu widok kapłana zakonnika
- Świętego i to w tak krótkim okresie od wypędzenia zakonów, jakby tytułem
wynagrodzenia za to, ściąga do jego rąk hojne jałmużny. Jest to zdarzenie doprawdy
pierwszej rangi; wierzymy, że ten Ksiądz Bosko, mimo swego podeszłego wieku,
słabego wzroku i wielu dolegliwości, nie czytający prasy, potrafi przynieść dla Francji
rozwiązania kwestii społecznej.
Jednym z owych chorych wspomnianych przez pismo, był sam O. Picard,
któremu Święty przyrzekł swe modlitwy o wyzdrowienie.
Istotnie przyszedł do zdrowia i pracował jeszcze dwadzieścia lat.
Przy stole rozmawiano przeważnie o sprawach salezjańskich.
Wszystko to ukazało się potem w czasopiśmie wspomnianym w formie
wywiadu, z dnia 12 maja. Głównym tematem były początki Oratorium i w ogóle dzieł
Księdza Bosko. Przy końcu poruszano zagadnienie metody wychowawczej, jaką się
u nas stosuje. Ktoś przedstawił wątpliwości, czy uczniowie praktykanci, którzy wyszli
z Oratorium i dostali się do fabryk, czy do wojska, nie zachwiali się w swym życiu
religijnym. Ksiądz Bosko odrzekł:
Prawie wszyscy nadal spowiadają się w naszych domach, zwłaszcza
w Turynie, w sobotę pod wieczór i w niedzielę z rana przychodzi ich bardzo wielu na
nabożeństwa, w wojsku panuje opinia, że ci co pochodzą z naszych zakładów są
praktykujący, nazywają ich „i Bosco” (boskami). Znajdują się również na wszystkich
stopniach policji.
Więc na czymże polega formacja duchowa, jaką daje się tej młodzieży?
Nasz system zakłada dwie rzeczy: słodycz w postępowaniu i kościół zawsze
otwarty, daje się wychowankom często sposobność przystępowania do sakramentów
św.
Czy wielka jest frekwencja do sakramentów św.?
Bardzo wielka. Co dzień rzemieślnicy i studenci mają wspólną Mszę św.,
wówczas mają sposobność do wyspowiadania się. To też częsta Komunia św.
tłumaczy wszystko.
Poza tym stosuje się chyba różne kary.
Nie używa się żadnej specjalnej represji. Prawda jednak, że od czasu do czasu
wydala się kogoś z domu. Zamiast kar stosuje się u nas asystencję i ożywioną
rekreację. Braki pochodzą po większej części z nie dość czujnej asystencji, za pomocą
czuwania zapobiega się dostatecznie złu i nie potrzeba używać kar. Każda pracownia
ma swego majstra, oprócz tego jest jeszcze przeznaczony asystent, który zwraca uwagę
na zachowanie się i ducha panującego wśród młodzieży, zwłaszcza na pobożność
i notuje sobie tych, którzy wzorowym sprawowaniem się zasługują na to, by przejść do
104

11.5 Page 105

▲back to top


gimnazjum. Każdego nowo przybyłego oddaje się pod opiekę któregoś ze starszych
chłopców, który czuwa nad nim, towarzyszy mu i wciąga w życie zakładowe. Co
dotyczy rozrywek na rekreacji, to z zasady chłopcom one się podobają, trzeba ich tylko
rozruszać. W tym celu niczego się nie zaniedbuje, by ożywić zakład. Na pierwszym
miejscu muzyka, potem ćwiczenia gimnastyczne. Gdy chłopak się zmęczy zabawą
i sportem, udaje się do kaplicy zawsze otwartej.
Autor artykułu kończy następującą uwagą:
Widzieliśmy ten system w praktyce, w Turynie wychowankowie tworzą jakby
wielkie kolegium, w którym nieznane są rządy, lecz z miejsca na miejsce idzie się
swobodnie grupami.
(Uwaga: Najprawdopodobniej była wówczas w Oratorium następująca
praktyka: w przejściu z rekreacji do studium chłopcy szli grupami nie zachowując
ścisłego milczenia. Dopiero w roku 1884, wprowadzono rzędy. Ksiądz Bosko, gdy się
o tym dowiedział, okazywał niezadowolenie, ta praktyka jednak odtąd weszła
w życie).
Z każdą grupą czy klasą idzie jej asystent względnie nauczyciel, dbając
o należyty porządek. Oglądaliśmy twarze chłopców pogodne i na ten widok budujący
nasuwała się myśl: Doprawdy jest w tym palec Boży.
Na ten temat pisał również Le Monde z dnia 17 maja przytaczając z owej
konwersacji pewien szczegół delikatnej natury, lecz bardzo pouczający. Otóż pewien
Assumpcjonista pytał Księdza Bosko, czemu należy przypisać to, że wielu
młodzieńców wychowanych w zasadach katolickich przez jego współbraci nie wytrwa,
mianowicie, okazuje się, że wielu z nich dorastając zaniedbuje na ogół praktyki
religijne. Ksiądz Bosko odpowiedział następująco:
Pochodzi to stąd, że we Francji młodzieńcy nie mają wiele styczności
z kapłanem i dlatego nie spowiadają się często jak należy. Dusze młodzieńcze
w okresie ich formacji potrzebują pełnego życzliwości kierownictwa duchowego ze
strony kapłana. Żyjąc pod jego wpływem od najmłodszych lat wspominają później ten
pokój wewnętrzny, jakim się cieszyli po dobrej spowiedzi i gdyby niekiedy ze słabości
ludzkiej popadli w grzech, potrafią zawsze uciec się o pomoc do przyjaciół ich duszy
z czasów swej młodości. Oto, dlaczego na ogół synowie ludu we Włoszech trzymają
się pod względem moralnym lepiej niż we Francji.
Ksiądz Bosko znalazł się u Assumpcjconistów w momencie stosownym. Otóż
debatowano wśród nich poważnie projekt stworzenia wielkiego dziennika
katolickiego, który by docierał do wszystkich okolic Francji. Śmiała ta inicjatywa
spotkała się z uznaniem u niektórych współbraci. Dlatego projektodawca O. Bailly
i przełożony O. Ricard wahali się. W takim wypadku słowo Księdza Bosko, męża
śmiałych przedsięwzięć miało stać się decydujące. Spytał on na wstępie, czy mają
dostateczne kapitały i kolegium redakcyjne. Usłyszawszy odpowiedź twierdzącą
zadecydował: Doskonale, avanti!
105

11.6 Page 106

▲back to top


Jego zachęty odniosły ten skutek, że już 16 czerwca ukazał się pierwszy numer
dziennika „La Croix”, który liczy obecnie 82 lata życia bujnego i bardzo owocnego.
Gdy mowa o prasie, dodamy i ten szczegół, że Święty ofiarował jakąś chwilę
swego czasu paryskiego rodzinie owego męża, który dzierżył palmę pierwszeństwa
wśród dziennikarzy katolickich, i który tyle batalii stoczył na łamach dziennika
„Univers” przeciwko nieprzyjaciołom Kościoła. Mowa o Ludwiku Veillot, który zmarł
7 kwietnia tegoż roku. Ksiądz Bosko zaniósł strapionej rodzinie słowa chrześcijańskiej
pociechy. Jego wizyta stała się balsamem krzepiącym zwłaszcza dla siostry Elizy,
która z Ludwikiem dzieliła życie głębokiej wiary i czynnej miłości. Mija właśnie 50 lat
od tej chwili, gdy brat stryjeczny Franciszek, jako mały chłopiec obdarowany wówczas
błogosławieństwem Świętego mógł obecnie głosić publicznie powrót do Paryża
świętego Jana Bosko w aureoli chwały, by wziąć w posiadania kościół wzniesiony ku
jego czci w tym mieście.
W dniu 23 kwietnia hrabiostwu De Rites przypadł w udziale zaszczyt, że Święty
celebrował w ich kaplicy domowej Mszę św. Podano mu do Mszy św. kielich, którym
się posługiwał Pius IX w dniu 8 grudnia 1855 r. w pierwszą rocznicę ogłoszenia
dogmatu Niepokalanego Poczęcia NMP. Asystował mu przy ołtarzu ksiądz Sire
proboszcz św. Sulpicjusza, którego imię związane jest z owym historycznym
wydarzeniem. On to postarał się o przetłumaczenie bulli „Ineffabilis” na 400 języków
i dialektów, co stworzyło zbiór 110 tomów, które złożone w drogocennych safesach
ofiarował Ojcu św. w dniu 11 lutego l877 r. Ten wspaniały dar podziwiał Ksiądz
Bosko w sali Niepokalanego Poczęcia w Watykanie, dlatego też sprawiło mu wielką
przyjemność spotkanie się z ofiarodawcą.
Wraz ze wspomnianą rodziną zebrało się w kaplicy około 50 osób spośród
arystokracji paryskiej. W czasie ofertorium, syn pani Poulpiquet, były żuaw papieski,
zebrał kolektę dla celebransa sięgającą poważnej sumy. Większość obecnych
przystąpiła do Komunii św. z rąk Świętego, który po Mszy św. według zwyczaju,
udzielał audiencji.
Prawdopodobnie zasługą księdza Sire było, że Ksiądz Bosko mógł mieć wizytę
bardzo doniosłą w seminarium św. Sulpicjusza w Paryżu. Niewiele seminariów na
świecie może się poszczycić tak chwalebną kartą w historii Kościoła jak to założone
z inicjatywy księdza Olier przez stowarzyszenie kapłanów w roku 1642. Stało się ono
rozsadnikiem powołań kapłańskich; pielęgnuje i dotąd wydaje znakomitych uczonych,
prałatów i kapłanów znanych z pobożności i gorliwości w służbie Kościoła.
Ksiądz Bieil, rektor seminarium, skrupulatnie zachowujący tradycyjne zwyczaje
pytał o instrukcje swego zwierzchnika kardynała Guibert, z jakim ceremoniałem
przywitać Księdza Bosko? Nie jest on przecież ani biskupem ani prałatem.
Kardynał odpisał mu: Przyjmijcie go z wszelkimi możliwymi honorami, których
wart ze względu na swe zasługi dla Kościoła.
106

11.7 Page 107

▲back to top


Święty udał się tam pod wieczór. 21 kwietnia, wizyta przedłużyła się nieco, co
spowodowało pewne zmiany w rozkładzie dziennym seminarzystów, odnośnie do
wieczerzy i spoczynku, fakt niesłychany w tym ateneum duchowym, w którym nikt nie
śmiał uczynić wyłomu w obowiązującym regulaminie.
Wstąpiwszy z uśmiechem na podium skierował do przyszłych lewitów parę
słów biorąc za temat pochwałę, jaką daje Ewangelia świętemu Janowi Chrzcicielowi:
„Srat lucerna ardens et lucens…”. Wyjaśnił, że podobnie kapłan winien płonąć
wewnętrzną gorliwością, by móc uświęcać dokoła siebie wszystkich i powtórzył swój
zwykły aforyzm, że kapłan nie idzie do nieba ani do piekła nigdy sam.
Ksiądz Clèment dyrektor szkoły im. bpa Fenelona tak pisał na temat owego
przemówienia: To, co sobie przypominam, to dziwny żar wewnętrzny, jakim płonęły
jego słowa, zwłaszcza gdy wykazywał konieczność życia w zjednoczeniu z Bogiem.
Spod fałd poradlonego czoła jarzyły się źrenice, głos brzmiał donośnie, choć
wydobywał z pewnym wysiłkiem słowa z akcentem gardłowym. Gdy zszedł z podium,
otoczyliśmy go dokoła ciasnym pierścieniem spragnieni dotknąć się go, ucałować mu
rękę. Widzę dotychczas jednego, jak usiłował mu uciąć kraj przepaski, inny zaś unosił
skrawek fioletowej podszewki z kapelusza. Widzę niezapomniany do dziś uśmiech
promienny Księdza Bosko olśniewający wszystkich i urzekający swą dobrocią
i uprzejmością.
Owa wizyta pozostawiła niezatarty ślad w sercach kleryków i ujawnia się
dotychczas w szczerej sympatii, jaką żywi do salezjanów kler francuski. Wśród
ówczesnych seminarzystów znajdowały się takie nazwiska jak Bourne, przyszły
kardynał Westminsteru, De Guebiant, arcybiskup Marcianopolis i przełożony
misjonarzy z Rue du Bac, Gibergues, biskup Walencji, Neveux, biskup sufragan
Reims, Ternier, biskup Tarantasia, Vigouroux i Mourret luminarze wiedzy teologicznej
i inni.
Kardynał Bourne pisał: Najdroższym wspomnieniem, jakie zachowałem
w sercu, a zarazem szczególną łaską, jakiej doznałem w swej młodości, było spotkanie
się z Księdzem Bosko. Byłem studentem w Seminarium św. Sulpicjusza w Paryżu, gdy
on przybył do stolicy. Słyszałem niejednokrotnie o dziełach, jakie stworzył
i o niektórych osobliwych zdarzeniach z jego życia. Pamiętam, z jakim nastrojem
oczekiwali seminarzyści jego wizyty dzieląc przekonanie panującej opinii o jego
świętości. Z pierwszego wejrzenia wyczuwało się zły stan jego zdrowia, postępował
krokiem chwiejnym, mówił z wysiłkiem i niezbyt poprawnie po francusku. A mimo to
wrażenie, jakie odnieśliśmy, było nadzwyczajne.
Tym razem nie miałem sposobności zamienić z nim kilku bodaj słów prywatnie,
aż dopiero w 1885 r., po mych święceniach kapłańskich. Byłem wówczas pod
wrażeniem niezwykłej działalności salezjanów w Kościele. Miałem szczęście znaleźć
się, choć na krótko w Oratorium salezjańskim w Turynie, rozmawiałem z Księdzem
Bosko, siedziałem obok Księdza Bosko przy stole w czasie posiłku, na który mnie
107

11.8 Page 108

▲back to top


zaprosił. W roku 1887, na jego prośbę, służyłem skromną pomocą pierwszym
salezjanom posłanym przez niego do Batterses koło Londynu, w listopadzie tego roku.
Od tego czasu pozostawałem stale w żywych i serdecznych kontaktach z jego synami,
nie tylko w Anglii, lecz wszędzie, gdziekolwiek ich spotkałem na świecie. Ksiądz
Bosko poszedł po nagrodę do nieba za swe zasługi, z początkiem roku 1888, od tej
chwili zawsze czciłem go i wzywałem jako Świętego.
Entuzjazm seminarzystów św. Sulpicjusza miał swój oddźwięk w Małym
Seminarium St. Nicolas du Chardonnet przy ulicy Pontois. Bo oto trzy tygodnie potem,
sekretarz Księdza Bosko otrzymał list pisany w imieniu owych przełożonych
i alumnów, który tak się zaczynał: ... Głębokie wrażenie z wizyty Czcigodnego Ojca
Księdza Bosko u św. Sulpicjusza utkwiło nam w pamięci i pozostanie niestarte
w naszym dalszym życiu. Obecnie pragnęlibyśmy, by ta łaska dostała się również
w udziale chłopcom, których nam powierzyła Opatrzność i w których sercu złożyła
ziarno powołania kapłańskiego. Wydaje się, że wzmocniłoby się ono i zakorzeniło
głębiej, gdyby Przewielebny Ojciec zechciał i do nich skierować parę słów. Czyż
błogosławieństwo Świętego nie jest szczególną łaską Boga i zadatkiem Jego
skutecznej pomocy?
Zabiegano o względy sekretarza. Oprócz tego dołączyły się prośby gorliwej
Pomocnicy Salezjańskiej, pani Mollie, która w tej sprawie rozmawiała ze Sługą
Bożym 16 maja. A ksiądz Bosko, który nie zważał na żadne ofiary, gdy chodziło
o chłopców przyrzekł ukontentować owych alumnów, być może 22 maja. Gdy żegnał
się ze Siostrami Sionu, u których odprawiał Mszę św.
Również Siostry Wizytki z drugiego klasztoru paryskiego, przy ulicy Vaugirard,
na wszelki sposób starały się, zapewnić sobie Mszę św. odprawioną przez Świętego.
Poszedł on tam 24 kwietnia. Od wczesnej godziny kaplica klasztorna zaczęła się
zapełniać wielu osobami ze szlacheckich domów, które ze skupieniem oczekiwały
przybycia Świętego. Ksiądz Bosko przybył dopiero około godziny dziewiątej, gdyż
ustawiczne niespodzianki stawały na przeszkodzie w zachowaniu ustalonego terminu.
Postępował wsparty na ramieniu księdza De Barruel wśród tego otoczenia
arystokratycznego, które z szacunkiem rozstępowało się przed nim. Spojrzenia
wszystkich kierowały się ku niemu z niemym wyrazem czci i prośby zarazem. W tym
mistycznym zaciszu, gdy celebrans wstąpił do ołtarza, zdawało się, że serca obecnych
biły zgodnym rytmem w czasie Najświętszej Ofiary. Po Ewangelii zwrócił parę słów
do obecnych wykazując z prostotą, że największym bogactwem jest bojaźń Boża. Jako
przykład przytoczył pewien budujący epizod. Otóż pewien młodzieniec ze
znakomitego rodu był przedstawiony w Rzymie Ojcu św. Piusowi IX. Ojciec jego
prosił o specjalne błogosławieństwo Namiestnika Chrystusowego dla swego Alojzego,
by go Bóg zachował dla pociechy jego rodziców. Ojciec św. skierował na młodzieńca
ojcowskie spojrzenie, po czym skupiwszy się w sobie i spojrzawszy w Niebo,
powiedział:
108

11.9 Page 109

▲back to top


Alojzy, bądź zawsze dobrym chrześcijaninem. Po czym kładąc mu dłonie na
ramionach skandował z naciskiem: Alojzy, bądź bogaty.
Ojcze święty, przerwał ojciec, nie prosimy o dobra doczesne, które z łaski
Boga już posiadamy. Lecz Ojciec św. nie przerywając wątku dokończył: Alojzy bądź
bogaty w prawdziwe dobra, posiadaj zawsze bojaźń Bożą.
Obecni być może, nie odgadnęli, o kim była mowa, chodziło tu o hrabiego Colle
i jego syna Alojzego.
W czasie Komunii św. powstał wielki tłok przy balustradzie. Po Mszy św.
wszyscy ruszyli do niewielkiej zakrystii, która wnet zapełniła się i niewielu
szczęśliwcom udało się upaść na kolana przed Świętym z prośbą o błogosławieństwo.
Powstała wnet tak wielka ciżba, że sekretarz zmuszony był interweniować prosząc, by
pozwolili Księdzu Bosko odprawić dziękczynienie po Mszy św. Posłuchano go, lecz
ci, co dostali się do zakrystii, poklękali dokoła niego oczekując w milczeniu
i skupieniu,
Ksiądz Bosko, ilekroć celebruje, w jakimś klasztorze – pisał któryś dziennik,
podobny jest do deszczu oczekiwanego z upragnieniem, by skropił stwardniałą glebę
serc ludzkich.
Po odprawieniu dziękczynienia błogosławił przesuwających się, zadowolonych
z otrzymanego błogosławieństwa, słowa pociechy, nawet spojrzenia. Wreszcie kolej
przyszła na niecierpliwie oczekujące zakonnice, gdyż kardynał Guibert udzielił
zezwolenia na przekroczenie klauzury. Przeszedł do klasztoru przez boczne wejście,
inaczej, bowiem nie starczyłoby na to ani godziny, gdyby próbował przejść przez
kościół. Przemówił do zebranych zakonnic na temat wierności w zachowaniu Reguł.
Następnie przedstawiono mu byłą przełożoną Matkę Marię Kocką, która już
przekroczyła siedemdziesiątkę i była bardzo cierpiąca. Siostry bardzo przywiązane do
niej prosiły Księdza Bosko, by jej przedłużył życie. Na tak naiwną prośbę uśmiechnął
się i skupiwszy się przez chwilę powiedział:
„... Nie jest to chyba jej pragnienie, Matko, by pozostać jeszcze długi czas na tej
ziemi pożyje jeszcze trochę i odejdzie, gdy jej córki dadzą jej na te pozwolenie”.
Och, westchnęły siostrzyczki, nasza Matka będzie musiała wpierw oglądać nas
wszystkie idące przed nią do nieba, gdyż nie damy jej nigdy pozwolenia umrzeć
przedtem.
Niebawem, w dziewięć lat potem, musiały go dać. Cierpienia Matki były tak
wielkie, że życie jej równało się cierpieniu, dlatego patrząc ze współczuciem na jej
przedłużające się konanie prosiły Boga, by ją raczył wziąć do siebie. I Bóg wysłuchał
ich modlitwom.
Następnie przedstawiono mu wychowanki pensjonatu prowadzonego przez
zakonnice. Na widok tych zacnych dziewcząt Święty rozjaśnił się na twarzy, jak
powiada jedna z owych Wizytek. Zachęcał je do wiernego wypełniania obowiązków
religijnych, zaczynając przemówienie od następujących słów:
109

11.10 Page 110

▲back to top


Córki, stawiajcie sobie często przed oczyma prawdy: jest Bóg, czeka nas
nagroda w niebie za wzorowe życie na ziemi, istnieje dusza nieśmiertelna, którą trzeba
zbawić. Sekretarz naglił do pośpiechu, gdyż czekało na niego zebranych wielu
chorych, którzy kołatali do furty niecierpliwie, jakby chcieli ją wyważyć.
Pamięć o tej wizycie Księdza Bosko zachowuje się zawsze żywa w owym
klasztorze. Niebawem jedna nowicjuszka, Cecylia Roussel, która dostała się do
nowicjatu w Turynie, postarała się o statuetkę Najświętszej Maryi Wspomożycielki
i pobłogosławioną posłała owemu klasztorowi, gdzie zakonnice i konwiktorki po dziś
dzień modlą się przed Nią z wielkim nabożeństwem.
Osobą, która zasłużyła sobie na goszczenie Księdza Bosko nazajutrz w swym
domu, był Viskonte di Damas, który z niesłabnącą energią i wytrwałością oddał się
sprawie podtrzymywania wiary wśród ludu francuskiego, przez urządzanie pobożnych
pielgrzymek. W dniu 25 kwietnia jego karoca posłana na ulicę Messina, przywiozła
mu Świętego około godziny pół do dziewiątej z rana. Pobożny pan u stóp schodów
prowadzących na taras pałacu przywitał oczekiwanego gościa i podtrzymując ze czcią
wprowadził do przedsionka pałacu, gdzie przedstawił mu swą rodzinę. Następnie
zaprowadzono Świętego do kaplicy, przygotowując się ze skupieniem na jego Mszę
św.
Można sobie wyobrazić, relacjonuje Le Monde z dnia 19 czerwca, z jakim
skupieniem i uniesieniem owa dostojna rodzina uczestniczyła w Najświętszej Ofierze
łącząc się z kapłanem w modłach od wieków zanoszonych do Najwyższego. Obecni
prawie wszyscy przystąpili do Komunii św.
Po odprawieniu dziękczynienia po Mszy św. zaprowadzono Gościa do sali,
gdzie grupka dzieci ubawiła go serdecznym przywitaniem i wierszykami. Jak mile mu
było wśród tych niewinnych dziatek i one także czuły się w jego towarzystwie jak przy
najlepszym ojcu. Powiedziawszy im parę miłych słów pobłogosławił je serdecznie. Po
czym wszczęła się ożywiona konwersacja.
Wspomniany dziennik pisał: Naprawdę, trzeba by być obecnym na tego
rodzaju wizytach Księdza Bosko, by mieć pojęcie, w jak miłym i serdecznym nastroju
one się odbywały. Pełna dystynkcji rozmowa ze Świętym posługującym się
właściwym mu serdecznym akcentem i włoskim, skromność i umiar, z jakimi
wypowiadał swą opinię, znamionowały Męża Bożego i zjednywały mu powszechną
sympatię.
Rodzina owa przyjąwszy na klęczkach błogosławieństwo Świętego zaprosiła go
następnie na skromny posiłek. Po czym Viskonte oddając do dyspozycji Księdza
Bosko swą karocę towarzyszył mu przy odwiedzaniu chorych spragnionych jego
kapłańskiej pociechy.
W tym dniu odwiedził ciężko chorą Matkę Marię od Jezusa, założycielkę
Małych Sióstr Wniebowzięcia od posługi przy chorych. Stało się to dzięki staraniom
przyjaciół owego klasztoru. Zgromadzenie założone w roku 1842 w Saint - Servas
110

12 Pages 111-120

▲back to top


12.1 Page 111

▲back to top


w Bretonii przeniosło się sześć lat później do Paryża, a w 1870 r. ulokowało się
w Grenelle, na przedmieściach Paryża. Tam to właśnie udał się święty błogosławiąc
dziełu całkowicie oddanemu dla ubogich. Interesował się pracą jaką wykonuje
Zgromadzenie w trudnych warunkach i przyrzekł modlić się o jego dalszy rozwój.
Matka Generalna, pomimo swych dolegliwości, pragnęła być przy wizycie obecna.
Znajdował się tam również O. Pernet Assumpcjonista, który ustalił definitywną formę
Zgromadzenia i nadal się nim opiekował. Ten prosił Świętego:
Ojcze, proszę o modlitwy w intencji Matki, by Bóg udzielił jej zdrowia, dla
dobra całego Zgromadzenia.
Dobrze, pomodlę się na wasze intencje, powiedział z uśmiechem
i poproszę Boga, by Matce udzielił lat Matuzalemowych.
Ach, Ojcze! - zawołała z przerażeniem Matka.
Dobrze - powiedział tajemniczo Święty, zatem odejmijmy pierwszą cyfrę
i jeszcze parę lat, a zostanie w sumie pięćdziesiąt dziewięć.
Ależ, Ojcze! - żachnęła się z niedowierzaniem Matka.
Accetti, accetti - wołano.
Accetto - odrzekła zrezygnowana.
Z mej strony polecam się tylko o jedno; prosić Boga, by Ksiądz Bosko zbawił
swą duszę.
I żeby żył tyleż lat co i ja - odpowiedział Matka.
Och, gdybym miał żyć tyle, co Matuzalem, przewróciłbym świat do góry
nogami. Ale Matka, gdyby dane jej było przeżyć lata patriarchy, ileż dobra widziałaby
w swej rodzinie zakonnej! Zresztą, w niebie jej córki wraz z duszami zbawionymi,
stanowić będą jej wspaniałą koronę. A ja widząc ją w raju z całą rodziną zakonną,
prosiłbym Boga, by mnie umieścił z moimi nieco dalej, gdyż z moimi łobuzami
musiałbym narobić niemało wrzawy.
Żegnając się Ksiądz Bosko pobłogosławił Siostry i dodał:
Moje zacne Siostry, będę dla was prosił Boga o pobożność, gorliwość
i wytrwanie w ścisłym zachowaniu Reguł.
Nie żegnał się na stałe, lecz pozostawił nadzieję powtórnych odwiedzin, gdy
będzie wracał z Lille.
Przytoczona wyżej rozmowa mogła się wydawać żartowaniem, nie wszystkie
jednak tak ją przyjęły, zwłaszcza Matka. Niebawem w rozmowie z baronową Reille,
Święty spytany, czy była naprawdę nadzieja na wyzdrowienie Fundatorki odrzekł:
Tak, lecz trzeba wiele modlitw. Poczynając od maja, do końca czerwca niech
odmawiają na jej intencję codziennie 3 Ojcze nasz…, 3 Zdrowaś Maryjo…i Witaj
Królowo…
Dotrzymał słowa i celebrował powtórnie w Grenelle 20 maja. Udał się tam
w towarzystwie O. Pernet, którego zabrał do karocy z pałacu madamy Saint - Reine na
placu Saint - Garmaine; w ten sposób mogli swobodnie porozmawiać w czasie drogi.
111

12.2 Page 112

▲back to top


Ów zakonnik widząc, że Ksiądz Bosko jest znużony nie śmiał pierwszy
zaczynać rozmowy. W końcu ośmielony przedstawił cel i charakter nowego dzieła
oraz zadania całych Sióstr. Święty słuchał pilnie. W końcu, gdy O. Pernet postawił
pytanie: Co więc Ojciec sądzi o naszym Dziele? Czy ono pochodzi od Boga? Święty
skupiwszy się przez chwilę odpowiedział:
Tak, to dzieło pochodzi z natchnienia Bożego i uczyni wiele dobrego dla
Kościoła. Prowadźcie je dalej.
Msza św. wyznaczona na godzinę ósmą zaczęła się dopiero o dziesiątej. Matka,
która dotąd nie opuszczała łóżka, kazała się zaprowadzić pod ramiona do kaplicy,
spoczywając na fotelu za ołtarzem, gdzie nie było ludzi, którzy już od godziny szóstej
zapełniali klasztor. Przyprowadzono wielu chorych, przystopowano licznie do
Komunii św. Matka nie mogąc przedłużać postu eucharystycznego przyjęła Komunię
św. przed Mszą św.. Na prośbę O. Perneta Święty udzielił Matce specjalnego
błogosławieństwa odmawiając wspólnie Zdrowaś Maryja…, Witaj Królowo…
z Oremus, po czym zwrócił się do chorej z następującymi słowami:
Życzę jej zdrowia i świętości. Droga Matki jest usłana krzyżem i cierpieniem.
Niech się podda całkowicie woli Bożej.
Siostry musiały wyrzec się osobistej satysfakcji ustępując ludziom proszącym
o audiencje, które trwały do południa. Między innymi przyszły dwie wieśniaczki
z Wandei, które odbyły pieszo ponad 250 km drogi, by móc widzieć się ze Świętym.
Przybyły do Paryża wieczorem dnia poprzedniego, sekretarz polecił im oczekiwać
w klasztorze Greanelle. Czekały od rana do południa, dostały się wreszcie o trzeciej
i wyszły rozpromienione na twarzy.
Po południu dopiero Ksiądz Bosko spożył skromny posiłek w towarzystwie
swych sekretarzy, O. Picarda, księdza Le Pebours, proboszcza od św. Magdaleny,
wikariusza generalnego kardynała i innych. Musiał być już bardzo zmęczony, skoro na
dobre zasnął przy obiedzie. O. Picard wymownym gestem dał znak, by zachowano
ciszę, by go nie obudzić.
Gdy się ocknął, Święty odwiedził Matkę w jej pokoju. O. Pernet skłonił mu
się do kolan prosząc o uzdrowienia chorej. Ksiądz Bosko zatrzymał się jakiś kwadrans
przy jej łożu i pocieszał tymi słowami:,
Matka zbyt potrzebna jest dla swego Zgromadzenia, by miała od razu iść do
nieba. A do O. Pierneta powiedział:
Proszę się modlić i zarządzić wspólne modły w klasztorze aż do dnia 16 lipca
(uroczystość MB Szkaplerznej). Ja również w tej intencji pomodlę się z mymi
chłopcami i salezjanami. Po czym zaprowadzono Świętego do infirmerii, gdzie
pobłogosławił chore Siostry. Przy pożegnaniu proszono, by jeszcze raz pobłogosławił
Zgromadzenie. Pisze na ten temat S. Maria Emanuela:
112

12.3 Page 113

▲back to top


Twarz jego jaśniała jakimś nadprzyrodzonym blaskiem; przemawiał na temat
błogosławieństw Zbawiciela i dodał parę słów zachęty na temat częstej Komunii św.,
z której spływa światło, moc i świętość na duszę. Po czym udzielił błogosławieństwa.
Przy wyjściu z klasztoru podobnie jak rano, trudno było powstrzymać cisnące
się rzesze, spragnione, choć dotknąć jego sukni. O. Picard, który pozostał, uzupełnił
Siostrom wiadomości przytaczając między innymi epizod, który się zdarzył dziś rano.
Otóż, gdy Ksiądz Bosko przybył do kościoła przez nikogo niezauważony, znajdował
się wśród tłumu pewien młodzieniec o szlachetnej fizjonomii, z którym się nigdy dotąd
Święty nie spotkał. Rzecz dziwna, ni stąd ni zowąd skinął na niego uprzejmym gestem
zapraszając na rozmowę:
Co pan tu robi w Paryżu?
Studiuję prawo na uniwersytecie katolickim.
Proszę mi pokazać tę książkę, jaką ma pan przy sobie.
Był to mszalik. Ksiądz Bosko ściskając mu silnie rękę powiedział:
Wkrótce przyjdzie pan do nas. Po Mszy św. spotkawszy go w prezbiterium
zaprosił, by szedł za nim i powtórzył:,
Oczekuję pana wnet w Turynie. Dowiedziano się niebawem, że był to syn
pewnej pani należącej do stowarzyszenia Dam Usługujących Ubogim, które
poświęcały godzinę do pomocy Małym Siostrom przy posłudze chorych. Matka jego
prosiła o pozwolenie zabrania syna ze sobą na Mszę św. Księdza Bosko nie
przewidując zgoła tego, co miało się wydarzyć. Ponieważ była to osoba głęboko
religijna, przeto nie stawiała żadnego sprzeciwu woli Bożej.
Dwa inne epizody poświadczone są przez osoby biorące w nich udział. Otóż
pewna panienka l8 - letnia pragnęła zostać zakonnicą, lecz nie mogła się zdecydować,
które zgromadzanie sobie wybrać. W przekonaniu, że Ksiądz Bosko rozstrzygnie jej
wątpliwości, za pośrednictwem O. Bailly swego spowiednika tyle zrobiła, że uzyskała
w dniu 25 kwietnia posłuchanie, w czasie, którego przedłożyła swe wątpliwości.
Wspomniany zakonnik podsuwał jej Małe Siostry, lecz te jej nie odpowiadały, gdyż
według jej wyrażenia, nie wydawały się zbyt budujące; do Sióstr Szarytek nie czuła
pociągu, gdyż przedstawiały się jej zbyt zdyscyplinowane, bez ducha rodzinnego,
a przełożone były niedostępne.
Ksiądz Bosko usłyszawszy powyższe zwierzenia, zastanowił się przez chwilę,
po czym zdecydowanie powiedział: Proszę wstąpić do Sióstr Szarytek.
Po paru latach owa panienka poszła za radą Księdza Bosko, została zakonnicą
w Zgromadzeniu św. Wincentego, pod imieniem siostry Elżbiety i służy Bogu
w Zgromadzeniu przeszło 45 lat.
Zachęcona tak życzliwym przyjęciem, owa osoba próbowała raz jeszcze
skorzystać z dobroci Świętego. Otóż miała koleżankę od lat dziecięcych głuchoniemą
od urodzenia. Czy Ksiądz Bosko nie zechciałby jej uzdrowić? Z tą myślą z kilkoma
innymi powróciła do klasztoru Asumpcjonistek, kiedy powtórnie tam bawił,
113

12.4 Page 114

▲back to top


prowadząc ze sobą ową nieszczęśliwą i wszystkie razem dotarły do Świętego.
Wspólnie prosiły, by raczył wstawić się do Boga o przywrócenie jej słuchu. Święty
wysłuchał ich życzliwie i po chwili refleksji polecił odprawienie zwykłej nowenny do
Najświętszej Maryi Wspomożycielki. Otóż pod koniec nowenny głuchoniema zaczyna
powtarzać usłyszane dźwięki, a więc odzyskała słuch, niebawem przy pomocy swych
przyjaciółek zaczęła także rozmawiać.
Siostra Elżbieta spytana, jakie wrażenie odnosiła na widok Świętego, odrzekła:
Wrażenie ojcowskiej dobroci. Był wszystkim dla wszystkich, pomimo słabnącego
zdrowia tak, iż zaledwie trzymał się na nogach. Ilekroć zanoszono do niego jakąś
prośbę, zastanawiał się przez chwilę, jakby z nieba oczekując natchnienia, by dać
odpowiedź, jakiej oczekiwano.
Święty - jak się rzekło - nie chciał pogrążać w smutku Zgromadzenia, jednak
wobec pewnej osoby przywiązanej do Sióstr obecnej w Grenelle miał wyrazić się
poufnie, gdy go proszono o uzdrowienie Matki: Nie, dzieło Boże obejdzie się już bez
niej.
Matka Maria od Jezusa uleciała do nieba w dniu 18 września. Urodziła się
7 listopada 1824 r., brakowało więc jej zaledwie niecały miesiąc do 59 lat życia, jak
przepowiedział Święty.
Wróćmy jednak do naszego opowiadania w porządku chronologicznym. Dnia
26 kwietnia Ksiądz Bosko odprawił Mszę św. w sierocińcu Nawiedzenia NMP
ufundowanym przez kanonika Pelge w Paszy, na przedmieściu Paryża, przy ulicy św.
Mikołaja. Asystował mu przy ołtarzu sam fundator. W kaplicy wspaniale przybranej,
rój dzieci od lat 3 - 4 otaczał ołtarz, dalej były starsze dziewczynki, wykonujące
doprawdy anielskie pienia. Wiele Komunii św.
Po odprawieniu audiencji, Święty przechodząc przez dziedziniec musiał jeszcze
błogosławić zebrany tłum ludu oraz wielu chorych. W dniu 27 kwietnia celebrował
u Dam Wieczernika przy ulicy La Chaise. Już od siódmej zaczęto zapełniać kaplicę,
były to osoby ze sfer arystokratycznych. Wpuszczano z osobna za okazaniem biletu.
W prezbiterium zasiadła rodzina De Cessac, na intencję której była zamówiona Msza
św. Z braku miejsca wiele osób stało w obszernej rozmównicy, razem około 400 osób.
Wśród nich niemało chorych. Święty wyszedł ze Mszą św. około 8.30. Po Ewangelii
przemówił według zwyczaju na temat swego Dzieła. Przystępowano licznie do
Komunii św. mimo wielkiego tłoku. Kaznodzieja rekolekcyjny widząc, co się dzieje,
zrezygnował ze swego kazania.
Po Mszy św. powtórzyły się sceny z rzeszą spragnioną pomocy otaczającą
zewsząd Zbawiciela; jedni pragnęli dotknąć jego sutanny, inni prosili, by włożył na
nich rękę, dopraszali się o łaski. Wielu szczęśliwym udało się dotrzeć do niego,
a wielu musiało odejść nie mogąc się docisnąć. Wydawało się jakoby miał szczególne
względy dla chorych i dla młodzieży, którą błogosławił z wylaniem serca. Około
114

12.5 Page 115

▲back to top


południa dopiero udało się kapłanom otaczającym go wyprowadzić go z tej opresji
i towarzyszyć do klasztoru Sióstr czekających na niego.
Zasiadł między nimi dla odpoczynku na parę minut, a był do ostatka znużony.
Powiedział parę słów do nich, pobłogosławił je, po czym na pożegnanie każdej
podarował medalik MB Wspomożycielki. Jeszcze od progu błogosławił całemu
domowi wzywając opieki Maryi Wspomożycielki. Kronika podaje:
… Opuścił nas około godziny pierwszej, pozostawiając w głębokim
zbudowaniu na widok jego pokory, wewnętrznej równowagi wobec natłoku rzesz
otaczających go nieustannie. Widać, że przebywa duchem w wyższych rejonach, a na
zewnątrz ujawnia się tylko jego miłosierdzie.
W tymże samym dniu odwiedził Zgromadzenie Pań Kalwarii utrzymujących
przy ulicy Da Lourmel, przytułek dla zarażonych chorobą wzroku zwaną „lupus",
która nieuleczalnie i straszliwie zniekształca oczy.
Stowarzyszenie Dam Kalwarii to osoby żyjące w świecie bez ślubów i bez
szczególnego habitu. Ze wszystkich dzielnie zgłaszały się tam dobroczynne panie
gotowe do posług chorym. Swą wizytą Święty chciał wyrazić uznanie i nagrodę dla
poświecenia wielkodusznych pielęgniarek.
W dniu 9 kwietnia Msza św. z konferencją w kościele NMP Zwycięskiej, lecz
o tym w następnym rozdziale.
Szczególną atrakcję w Paryżu stanowił dla świętego Wincentego z Villanova.
W tym właśnie kościele modlił się swego czasu przed cudownym obrazem Madonny
tamże czczonej, młody student prawa Franciszek Salezy, który doznał tam ulgi od
przykrej pokusy dręczącej go, jaką była myśl o ostatecznym odrzuceniu od Boga.
Dowodem tego jest wzmianka w książce hospitacyjnej, jak następuje:
„Abbe Jean Bosco, superieur de la Pieuse Societe Salesienne, reccommande
a St. Francois de Sales toutes ses ouvres dont St. Francois est le patron”.
Celebrował on w tym kościele w niedzielę 29 kwietnia, przy tłumnym udziale
publiczności. Święty skierował również parę słów do wiernych na temat cnoty
miłosierdzia i swych dzieł. Gdy opuszczał kościół, dwaj malcy wyskoczywszy jak
z procy z pośród tłumu, koziołkując na rękach i nogach znaleźli się tuż przed nim,
przez chwilę wpatrując się w niego ciekawie; po czym na znak Świętego, obaj z obu
stron chwycili go pod rękę, nie przestając wpatrywać się w niego i chłonąc jego słowa,
podczas gdy on postępował spokojnie nie krępując się tą zbytnia poufałością dziecięcą.
Słuchał przy tym i odpowiadał tu i tam otaczającym ludziom. Malcy nie chcieli się od
niego oddalić, dopóki nie nadeszli rodzice i nie zabrali ich. Ta miła scena została
zauważona i skomentowana nawet przez dzienniki stołeczne.
Kościół św. Tomasza z Villanova znajdował się w niewielkiej odległości od
Zgromadzenia Sióstr biorących swe miano od tegoż świętego hiszpańskiego. Ksiądz
115

12.6 Page 116

▲back to top


Bosko złożył im wizytę przed wyjazdem. Dotąd przechowano w pamięci dwa wypadki
rozpoznania sumień.
Spotkawszy Siostrę Mistrzynię nowicjuszek powiedział do niej:
Proszę nie starać się o zmianę na stanowisku.
Właśnie w tym czasie owa Siostra nosiła się z postanowieniem złożenia tego
urzędu, lecz nikomu z tego jeszcze się nie zwierzyła.
W innym wypadku, gdy zamierzał przemówić do zebranych Sióstr rzucił
nieoczekiwaną uwagę: Ależ tu brukuje jednej siostry! Rzeczywiście jedna w tym
czasie zajęta była interesantami. Do niej to Święty, gdy ją spotkał powiedział:
Siostra ma wielkie kłopoty wewnętrzne, lecz proszę się tym nie przejmować,
ani brać tego ze złej strony, gdyż są to próby z dopustu Bożego. Była o siostra
o charakterze pogodnym, nawet jowialnym i nikomu by nie przyszło na myśl jakie
kolce uciskały jej ducha.
Gdy znalazł się na placu miejskim, zastał tak wielkie mnóstwo pojazdów
pańskich i miejskich, że niemożliwością było przedrzeć się przez nie. Podjechał
niebawem na plac św. Sulpicjusza, tym razem skierował się do kościoła parafialnego.
Ten kościół historyczny nosi tytuł Wniebowzięcia NMP i nazywany był kościołem
niemieckim, gdyż gromadziło się w nim na nabożeństwo w niedzielę wiele służących
z tej szlacheckiej dzielnicy, pochodzących przeważnie ze Szwajcarii niemieckiej. Tu
modlił się papież Pius VII, gdy w roku 1804 udawał się do Paryża na koronację
cesarza Napoleona. Tu również monsignor Freysinous wygłaszał serie kazań
apologetycznych na temat zasadniczych dogmatów wiary katolickiej. Dały one
następnie w szerszej skali początek sławnym konferencjom wielkopostnym
odbywającym się po dziś dzień w katedrze Notre Dame w Paryżu. We wspomnianym
kościele, w okresie pobytu Księdza Bosko, katechizowano dziewczęta ze szlacheckich
domów. Nauki z „Catechisme de perseverance” wygłaszali seminarzyści z wyższych
kursów.
Wizyta była zapowiedziana na godzinę pół do jedenastej. W czasie godzinnego
blisko opóźnienia, ksiądz Sire rektor tegoż kościoła odczytał z ambony wobec zebranej
młodzieży, z książki D'Empiney'a niektóre ciekawsze epizody z życia Świętego, jak
historię Grigia, zdarzenie ze szpitalem dla umysłowo chorych, o fundacjach Świętego,
jego zabiegach koło utrzymania swych dzieł, o niektórych cudach przez niego
zdziałanych itp. Ta lektura podsycała ciekawość ujrzenia tego niezwykłego człowieka.
Między kursistkami znalazło się niemało osób z zewnątrz, ludzie wypełnili
każdy wolny zakątek, wspinali się nawet aż na schody wiodące na ambonę. Wreszcie
dał się słyszeć stuk kopyt i karoca zatrzymała się przed kościołem. Publiczność
z zapartym tchem oczekiwała ukazania się Księdza Bosko, tak iż nawet ustał śpiew
w kościele.
Świętych odczuwa się z daleka - pisze pewna osoba w dzienniczku - z którego
korzystamy obecnie.
116

12.7 Page 117

▲back to top


Rektor przedstawił publiczność zebraną, będąc wykładnikiem wspólnych uczuć
- zwłaszcza młodzieży - w tym kościele, który odwiedzało tyle wybitnych osobistości,
między innymi papież Pius VII.
Ksiądz Bosko w odpowiedzi wyrzekł kilka słów wolno, jak ten, kto tłumaczy
swe myśli w obcym dla siebie języku, zdradzając jak notuje dzienniczek, akcent
wybitnie włoski, mówił głosem dość donośnym owego rana:
Stoi przed wami ubogi kapłan, powiedział na wstępie. Cieszę się bardzo
znalazłszy się wśród was w kościele św. Sulpicjusza, gdzie utrzymują się dotąd
tradycje żywej wiary i pobożności, gdzie również modlił się sławnej pamięci Ojciec
św. Pius VII, co tym bardziej podnosi mnie na duchu, gdyż był to Papież jak
najbardziej salezjański. Pragnę, byście zachowali przez całe życie tę wiarę, która jest
wam tak właściwa oraz przywieranie do kościoła rzymsko-katolickiego. Z tym
życzeniem zwracam się nie tylko do was, lecz i do waszych rodzin, przyjaciół
i znajomych, byście wszyscy tworzyli jedno serce i duszę jedną według słów Boskiego
Zbawcy. Życzę wam zwłaszcza, byście zachowali na zawsze skarb prawdziwy, jedyne
bogactwo upragnione, które winno się zachować na wszelki sposób, a tym jest bojaźń
Boża, dzięki której cieszyć się będziecie Jego przyjaźnią w czasie i w wieczności.
Obecnie, jeśli posiadacie przy sobie krucyfiksy, koronki, medaliki i inne przedmioty
religijne, to je wam poświęcam i nakładam na mocy indultu papieskiego odpust trzystu
dni.
Ksiądz Bosko nazwał Piusa VII Papieżem jak najbardziej salezjańskim, gdyż
ten papież zaprowadził w Kościele kult Matki Bożej Wspomożycielki. Na zakończenie
udzielił specjalnego błogosławieństwa dla dzieci z matkami.
Publiczność nie opuszczała kościoła, dopóki Święty nie wyszedł.
W dzienniczku zapisano dalej: „Ksiądz Bosko ma włosy jeszcze ciemne. Wzrostu jest
średniego, zgarbiony nieco, o twarzy pociągłej, ascetycznej. Kroczy bardzo wolno,
widać, że wyczerpany trudami, wzrok przy tym ma osłabiony. Och, jak dobroczynny
był ten kontakt ze Świętym! Osobiście wydaje mi się, że stałam się lepsza”.
Na obiedzie gościł u hrabiny Grocholskiej przy ulicy Prony. Zacna ta matrona
z upragnieniem oczekiwała tej wizyty. Już od 24 kwietnia pisała do sekretarza:
Wszyscy uważamy ten dzień za najszczęśliwszy w życiu, w którym będzie nam dane
gościć, przyjąć pod swym dachem tak znakomitego Gościa, jakim jest Ksiądz Bosko.
Prosimy gorąco, by nic nie przeszkodziło w tej wizycie!
Już postaraliśmy się o jak najdelikatniejsze białe mięso, jakie tylko można było
zdobyć.
Tejże hrabinie zawdzięczamy pewną wiadomość przez nią zaniesioną do Polski
i przechowaną przez osoby wiarygodne. Otóż pewna panienka we Francji żyła
w wielkiej udręce duchowej, gdyż zdawało się jej, że była powołana do stanu
zakonnego, lecz nie była pewna, czy ten głos pochodził od Boga. Pragnęła więc
zasięgnąć porady u Księdza Bosko. Oczekiwała od wielu godzin na widzenie się
117

12.8 Page 118

▲back to top


z nim, gdy oto wchodzi on do przedpokoju, spojrzał na nią i nie czekając aż otworzy
usta powiedział te słowa:
Nie, nie, pani nie zostanie siostrą. Poślubi pewnego szlachcica Polaka i będzie
szczęśliwą matką wielu dzieci. Istotnie, miała ich dwanaścioro.
Na temat konferencji i Mszy św. w kościele św. Marii Magdaleny będzie mowa
w następnym rozdziale, obecnie wypada nadmienić o wizycie u SS Benedyktynek przy
ulicy Monsieur.
Otóż na pierwszą wieść o pobycie Księdza Bosko w Paryżu, owe zakonnice
pragnęły gorąco widzieć go u siebie, tym bardziej, że słyszały o nim tak wiele rzeczy.
Ale jaką drogą można by otrzymać tę wizytę? W Paryżu Siostry nie znały nikogo, kto
by mógł to im ułatwić. Znały jedynie doktora D’Espiney z Nizzy i zwróciły się do
niego. Doktor pisał dwukrotnie do hrabiny De Combaud. Pisała kilka razy przełożona
do Księdza Bosko, przy sposobności zapraszała go również przez pewnego
O. Benedyktyna. Także pasierbica D’Espiney'a, która mieszkała w Paryżu, nie
szczędziła zabiegów, by dopiąć celu. Lecz wszystko rozbijało się o niewzruszoną
postawę księdza De Barruel, który chciał zaoszczędzić Księdzu Bosko trudu. Nadszedł
pierwszy maja, gdy ksiądz sekretarz zmuszony był oddalić się na czas jakiś z powodu
swej niedyspozycji i zastąpił go jego pomocnik, pewien zakonnik, który był nieco
przystępniejszy. Wywiązał się on tak doskonale ze swego zadania, że Ksiądz Bosko
spotkawszy ową panienkę przy wejściu do księży Lazarystów powiedział: Dzisiaj
wieczór, gdy wyjdę stąd odwiedzę pewnego chorego, po czym będziemy
u Benedyktynek.
Wiadomość rozniosła się lotem ptaka, skutkiem, czego ściągały zewsząd ludzie
tak, iż z trudem mogły Siostry zachować swą klauzurę. Oczekiwały Księdza Bosko już
od godziny czwartej do siódmej, po czym straciwszy cierpliwość udały się na
wieczerzę.
Lecz oto nadchodzi wiadomość z furty o upragnionym przybyciu Świętego.
Nieprzewidziane okoliczności zatrzymały go tak długo tak, iż nawet byłby się wyrzekł
tej wizyty dodajmy, że ksiądz De Barruel podjął swój urząd w dodatku o godzinie
siódmej oczekiwano Księdza Bosko na wieczerzę u pewnej szlacheckiej rodziny.
Zatem ksiądz De Barruel wydał zlecenie stangretowi: Corso Villars. Lecz jego
pomocnik pamiętając o danej obietnicy podszepną woźnicy, Via Monsieur nr. 20! i ten
ostatni rozkaz został wykonany.
Ksiądz Bosko w przekonaniu, że jedzie na ulicę Villare zdziwił się, gdy ujrzał
na dziedzińcu, gdzie karoca stanęła, szpaler zakonnic na jego powitanie.
Gdzie jesteśmy? – spytał.
U Sióstr Benedyktynek.
U Benedyktynek?!
Po czym jakby się zgoła niczym nie przejmował, dodał: Ach tak, o tym mi
mówiono, jesteśmy więc.
118

12.9 Page 119

▲back to top


Ksiądz De Barruel, któremu pokrzyżowano szyki, zwrócił się do Przełożonej: O
godzinie siódmej Ksiądz Bosko jest oczekiwany u państwa Fougersis. Proszę
zaprowadzić nas szybko do rozmównicy, gdzie Ksiądz Bosko udzieli
błogosławieństwa Siostrom i natychmiast odjedziemy.
Przy wejściu więc szepnął do ucha Księdzu Bosko, by ich pobłogosławił, po
czym zaraz jedziemy. Lecz Święty ujrzawszy zebrane Siostry zwrócił się do nich
z uśmiechem po włosku: Va bene! Po czym usiadł sobie spokojnie na przygotowanym
fotelu. Jedna z Matek wzięła mu z rąk kapelusz, by go powiesić, a on: Tylko proszę mi
go czasem nie zamienić, ha ha ha!, Zdaje mi się, że jestem wśród Córek Maryi
Wspomożycielki, gdyż wasz habit jest bardzo podobny do ich.
Następnie wspomniał o nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny i do
Najświętszego Serca Jezusowego.
Zakończył swe przemówienie z naciskiem czyniąc gest wskazujący:
Wasze Zgromadzenie, to wasze tu obecne Zgromadzenie, cette Communite lei,
jak się wyrażał po francusku, cetta maison lei, wzrośnie i stanowić będzie pociechę
Zbawiciela i rozkosz Aniołów. By zrozumieć należycie sens tej wypowiedzi,
zaznaczyć należy, że właśnie przed chwilą pytano go o losy tej gałęzi zakonu
benedyktyńskiego przeniesionego do Lourdes. Kładąc nacisk na słowo „ief” (tutaj) dał
do zrozumienia, że nie chodziło o inny klasztor. Obecna przy tym Przełożona była
głęboko przeświadczona o ziszczeniu się tej przepowiedni. Istotnie, klasztor po dziś
dzień liczy około stu Sióstr, a od trzydziestu lat stał się w Paryżu prawdziwym
ogniskiem pobożności dla tylu dusz zbłąkanych i ośrodkiem bycia pobożnego dla tylu
osób ze szlacheckich domów pozostających w świecie. Podobna przyszłość nie
dotyczyła jednak drugiego domu w Lourdes.
Przełożona prosiła, by raczył pobłogosławić chore Siostry, co chętnie uczynił.
W czasie udzielania błogosławieństwa wydawało się zakonnicom, że twarz Świętego
płonęła niezwykłym blaskiem. Pobłogosławił przy tym wiele dewocjonaliów
przygotowanych.
Pewna Młoda zakonnica, cierpiąca na skrofuliczne obrzęki na nogach, w głębi
duszy prosiła Boga o wyzdrowienie, przez zasługi Świętego. Jej ufność nie została
zawiedzona, gdyż odwijając bandaże stwierdziła, że wrzody znikły i nie wróciły
więcej - pomimo, że lekarz zapowiadał nawrót choroby z nastaniem zimy.
Gdy wychodził z klasztoru, pewna niewiasta wpadła do klauzury i rzuciła mu
się do nóg coś sepleniąc bez związku. Święty zwracając się do Sióstr polecił: Podajcie
jej medalik poświęcony, a wyzdrowieje, ostatnie tylko słowa dosłyszała Przełożona
zajęta czymś innym; korzystając z odpowiedniej chwili ucięła nożyczkami skrawek
sukni Świętego, po czym zręcznie symulując prosiła i dla siebie o medalik,
a otrzymała trzy.
Matka Prowincjalna przedstawiła również wychowanki pensjonatu
utrzymywanego przez Siostry, zwłaszcza ową kuzynkę pasierbicę doktora D'Espiney,
119

12.10 Page 120

▲back to top


Gabrielę Noirol. Ksiądz Bosko pobłogosławił wszystkie życząc, by stały się tyluż
świętymi Teresami, przy czym utkwił wzrok w małej Gabrielce. Niektóre panie
zauważyły to i wróżyły stąd, że dziewczynka nie będzie żyć długo. Rzeczywiście
niedługo potem zmarła.
Ale oto inny fakt bardziej znamienny. Pewna dziewczynka pragnęła zostać
zakonnicą, lecz ze względu na chorobę płucną nie śmiała liczyć na tak wielką łaskę.
Pokładała jednak wielką nadzieję w błogosławieństwie Świętego. Otóż pewnego dnia,
gdy Ksiądz Bosko celebrował w kościele św. Sulpicjusza, w czasie Komunii św. owa
panienka stojąc z dala od balustrady nie liczyła na to, by móc w tak wielkim natłoku
przyjąć z rąk Świętego Komunię św. W pewnej chwili Mąż Boży sięgnął ręką do
trzeciego rzędu i podał jej Hostię św. To dało jej podstawę do nadziei, że Pan Bóg
udzieli jej dostatecznych sił, by móc pełnić obowiązki zakonne. Wstąpiła zatem do
benedyktynek jako oblatka, gdyż zdaniem przełożonych nie była w stanie podejmować
obowiązków surowego życia klasztornego. Niemniej była wielką pomocą dla klasztoru
oddając się gorliwie śpiewowi gregoriańskiemu i przez siedem lat budowała świętym
życiem swe współsiostry.
W owym klasztorze utrzymuje się po dziś dzień tradycyjna życzliwość
względem synów Księdza Bosko. Ilekroć, któryś z salezjanów udawał się do tej
odległej dzielnicy, czekał na niego przygotowany obiad. A widok pełniących
w kościele klasztornym ceremonie religijne kleryków z Menilmontant natchnął
sławnego pisarza konwertytę do napisania książki na temat Księdza Bosko i jego dzieł.
Zewnątrz, na dziedzińcu klasztornym, Ksiądz Bosko znalazł się w otoczeniu
ciżby chorych i nieszczęśliwych wszelkiego rodzaju, którzy głośno wołali
o uzdrowienie dla siebie lub innych. On zaś przechodząc między nimi mówił: miejcie
wiarę i ufność do Najświętszej Maryi Wspomożycielki! Do innych zaś - wy
wyzdrowiejecie. Powtarzała się scena z Dziejów Apostolskich, gdy św. Piotr
przechodził przez dziedziniec świątyni. Jeden ze świadków naocznych przekazał to
w notatce osobistej: Nie można zakończyć opisu tej wizyty, nie przyznając miana
Cudotwórcy temu Mężowi Świętemu, za którego przyczyną wiele osób uzyskało
rozmaite łaski duchowe, światło w wątpliwościach, uwolnienie od pokus, itp. - co
stwierdza wielu obecnych kapłanów.
Z rana 2 maja poszedł do Sióstr Sercanek przy Placu Inwalidów. Z trzech ich
placówek w Paryżu, wybrana została właśnie ta, jako ich dom macierzysty, pod
warunkiem, że będą obecne same Siostry, ich wychowanki i kilka osób czcicieli
Najświętszego Serca oraz że nie będzie się rozgłaszało o tym publicznie.
Mimo wszystkich zastrzeżeń zebrał się tłum ludzi na placu przed kościołem,
zajeżdżały powozy bogatych panów, a kaplica wypełniła się po brzegi publicznością.
Ksiądz Bosko udzielał Komunii św. przez jakieś 30 minut, po czym spytany, czy nie
czuje się zmęczony, odrzekł: Ten dom jest pełen ducha Bożego i to mnie podtrzymuje
120

13 Pages 121-130

▲back to top


13.1 Page 121

▲back to top


na siłach. Był może pod wrażeniem, by nie zabrakło partykuł w czasie
komunikowania, ale gdy otworzył Tabernakulum, znalazł pełną puszkę z Hostiami.
Po Mszy św. Siostry z trzech klasztorów wraz ze swymi nowicjuszkami
i wychowankami oczekiwały na audiencję. Poszedł więc najpierw pobłogosławić
Siostry. Ojcze, powiedział mu towarzyszący sekretarz biskupa, to jest prawdziwy dom
zakonny.
Zatem nie ma powodu przemawiać na temat nawracania, lecz uświęcenia. C’est
ici que l’on achete.– czy dobrze powiedziałem, spytał sekretarza arcybiskupiego.
Lepiej powiedzieć: on acguiert.
Tak, tu się nabywa prawdziwego żaru miłości Bożej - nie tylko dla siebie, lecz
by roznieść go wśród innych dusz. Źródłem tego jest Najświętszy Sakrament.
Rozszerzajcie nabożeństwo do Najświętszego Serca Jezusowego - zwrócił się do Sióstr
- gdyż ono zawiera w sobie wszystkie inne. Miejcie zawsze przed oczyma miłość
Jezusa w Najświętszym Sakramencie utajonego.
Przytoczywszy następnie epizod o Alojzym Colle i papieżu Piusie IX, tak
ciągnął dalej: Może pragnęłybyście się dowiedzieć, kto to jest, który do was
przemawia. Jest to ubogi kapłan włoski, który ma jeszcze liczniejszą rodzinę niż
wasza. Potrzebuję, byście się modliły za mnie, by otrzymać dla moich chłopców trzy
rzeczy: dom na schronienie, konieczną naukę i chleb. Módlcie się również za naszych
misjonarzy ewangelizujących dzikich Patagończyków. Jest to olbrzymi teren
pogrążony w ciemnościach bałwochwalstwa, a nawrócenie ich będzie prawdziwym
cudem zdziałanym przez Boga. Na to potrzeba wiele modlitw, trudów i czasu. Czas
należy do Boga, trud do misjonarzy, a do was modlitwa. Proście Boga, by za łaską
Jego nawróciły się rychło te szczepy, by przez to pomnożyła się liczba nabożnych
czcicieli Maryi Najświętszej. A ja wam przyrzekam również wspólne modlitwy, byście
się jeszcze bardziej uświęciły, byśmy wszyscy razem mogli się znaleźć w niebie.
Ojcze - wtrącił sekretarz, domy Sióstr Sercanek istnieją w Ameryce i gdzie
indziej.
Doskonale! A czy macie je także w Brazylii? Tam ich bardzo potrzeba. Na tak
rozległym obszarze 12 - razy większym niż Francja jest zaledwie kilkunastu księży.
Doprawdy brak tam wielkich kapłanów!
Po czym skupiwszy się polecił odmówić Zdrowaś Maryjo… i pobłogosławił
wszystkie obecne Siostry, ich rodziny, etc.
Wychodząc z sali spotkał uczennicę idiotkę, którą proszony również
pobłogosławił. Święty zatrzymał się spoglądając ze współczuciem na biedne dziecko.
Odmawiaj codziennie - polecił jej - aż do Wszystkich Świętych, jedno Ojcze nasz…
i Zdrowaś Maryjo… i bądź bardzo posłuszna. Po czym ją pobłogosławił kreśląc wolno
znak Krzyża św.
Przy wejściu stały nowicjuszki, które miały sposobność usłyszeć jego słowa.
Przedstawiono mu dwie z nich - jedna prosiły o modlitwę na matkę, druga polecała
121

13.2 Page 122

▲back to top


swego ojca szalejącego z gniewu za to, że jego córka chciała zostać zakonnicą. Święty
chętnie przyjął ich życzenia i przyrzekł modlitwy. Do drugiej powiedział, że ojciec się
nawróci i umrze święcie, co nastąpiło po paru latach. Pierwszej zaś powiedział
z uśmiechem, że jej mama to zacna dusza oddana Bogu mimo przejściowego złego
humoru, że niebawem przyjdzie ją odwiedzić i zostanie przyjaciółką klasztoru do
końca życia. Wszystko się spełniło dokładnie.
Skierował się wreszcie do wychowanek zebranych w sąsiedniej sali. Cała osoba
Księdza Bosko, czyta się w kronice domowej tchnie świętością, mimo jego akcentu
włoskiego i osłabionego głosu, nie uroniłyśmy ani jednej sylaby z tego, co nam
powiedział.
Na wstępie wyraził swe zadowolenie na widok tak wielkiej liczby uczennic.
Cieszę się, powiedział, że domy Sióstr Sercanek są zapełnione do ostatniego kącika.
Dieu en moit beni. Zawsze sprawia mi przyjemność widok kandydatek powołanych na
to, by Bóg swego czasu posłużył się nimi do zdziałania wiele dobra na świecie. Miłe
mu było zwrócić parę słów do nich. Choć nie ma zamiaru głosić im kazania -
pozostawia tylko dwie myśli na pamiątkę swej wizyty. Mianowicie, chce przytoczyć
słowa św. Filipa Neriusza wielkiego apostoła młodzieży w Rzymie:
Dajcie mi młodzieńca, który by mnie ustąpił na dwa palce w swej głowie,
a uczynię go świętym. I tak skomentował te słowa: To samo ja wam mówię, moje
córki; dajcie mi posłuszeństwo, a uczynię was wielkimi świętymi - to bowiem
oznaczają owe dwa palce w głowie. Gdy ktoś potrafi wyrzec się swej woli, można
o nim rokować wielkie nadzieje. Nie żądam więc od was, byście głosiły kazania,
modliły się, pościły, lecz wystarczy, jeśli będziecie bardzo posłuszne swym
przełożonym. Jestem pewien, że już wiele wychowanek uświęciło się dzięki
posłuszeństwu i proszę Boga, by udzielił waszym Matkom zadowolenia widzieć
jeszcze wiele innych postępujących w świętości. Przy pożegnaniu rozdał im medaliki
Najświętszej Maryi Wspomożycielki.
Pożegnał ten klasztor oblężony tłumem osób kierujących do niego różne prośby.
Jeszcze z karocy zwracając się do Przełożonych powiedział: Dziękuję serdecznie za
tyle uprzejmości i cierpliwość względem mnie.
Wrażenia z tej wizyty tak opisuje kronika domowa sióstr? To, co szczególne na
nas czyniło wrażenie, to prostota świętego Kapłana. Wydawało się, jakby nic sobie nie
robił z ogólnego zainteresowania swą osobą. Zawsze uśmiechnięty, nie spieszył się
z niczym, jak gdyby nie miał nic więcej do czynienia. Z wyglądu zwykły kapłan, prócz
niezwykłej świętości. Z całej osoby tchnie głęboka pokora.
4 maja udał się ze Mszą św. do tzw. Przytułku względnie Domu Dobrego
Pasterza, położonego przy ulicy Denfert - Rochereau, pod opieką Sióstr św. Tomasza
z Villasowy. Była to opatrznościowa instytucja dla dziewcząt narażonych na
niebezpieczeństwa moralne. Pani De Combaud bardzo zależało na tym, by odwiedził
122

13.3 Page 123

▲back to top


Przytułek i uzdrowił chorą Matkę Przełożoną Coartel. A Święty stawiał sprzeciw jakby
w przeświadczeniu, że nic tam nie poradzi:
Proszę mnie nie zmuszać i nie liczyć, że nastąpi wskutek tego poprawa.
Wreszcie poddał się pod warunkiem, że będzie celebrował w kościele, celem
przeprowadzenia kolekty na cele salezjańskie. Wobec tego zaproszono damy
z Komitetu dobroczynnego, które zajęły miejsca przy balustradzie. Był to pierwszy
piątek miesiąca, to też wszystkie przystąpiły do Komunii św. Ksiądz Rua towarzyszył
Świętemu. Przełożona - dla zadowolenia swych Córek - kazała się przenieść do
refektarza przytykającego do kościoła i przez otwarte okno uczestniczyła we Mszy św.
Po odprawieniu dziękczynienia po Mszy św. Ksiądz Bosko stanąwszy na progu,
na widok Matki w otoczeniu jej Sióstr, powiedział:
Requiescat in pace. Na co chora z budującą rezygnacją odrzekła: Fiat voluntas
tua. Wszystkie zrozumiały słowa łacińskie i wybuchły szlochem.
Po posiłku Święty przeszedł do sali, w której oczekiwały wychowanki i te zastał
we łzach, gdyż wiadomość zdążyła roznieść się po klasztorze. Siadłszy na fotelu
powiedział na wstępie: Drogie Córki, nie ma powodu do płaczu, gdy wieniec nagrody
już przygotowany, nie wypada dłużej zatrzymywać na ziemi świętych. Po czym tak
dalej mówił: Pan Bóg błogosławi temu. Tu jest tak wiele Komunii św., tak dobry
panuje duch. Obecnie ważną jest rzeczą, by nie zmienił swego przeznaczenia.
Pobłogosławiwszy zebrane, zszedł na dziedziniec, gdzie podchodziły kolejno do niego
panie otrzymując medalik Maryi Wspomożycielki i składając Księdzu Bosko paczki
biletów polecających.
Siostra, która przekazała nam powyższe wiadomości, opowiedziała również
o pewnej łasce ukrytej, lecz wielkiej, którą otrzymała osobiście w tym dniu. Otóż
w tym czasie jako 14 - letnia konwiktorka przebywała w klasztorze. Matka chciała ją
stamtąd zabrać, choć ona nie mogła się zdecydować na opuszczenie klasztoru. Może
Ksiądz Bosko rozstrzygnie mi tę wątpliwość, pomyślała sobie i prosiła Matkę, by
jeszcze zaczekała osiem dni. Tymczasem modliła się do Boga, by w jakiś sposób dał
jej poznać swą wolę. Otóż w tym czasie przybywa Ksiądz Bosko, dziewczynka
przyjęła z jego rąk Komunię św. oraz zauważyła przy tym, że Święty w chwili poda-
wania jej Hostii św. uśmiechnął się. Być może w taki sposób postępuje ze wszystkimi,
pomyślała sobie.
Lecz, gdy następnie Ksiądz Bosko kroczył między dwoma szpalerami
wychowanek, gdy przystanął obok niej, spostrzegła jakby przelotny uśmiech na jego
twarzy. Koleżanki zauważyły to i dopytywały się ciekawie, co oznaczał ten gest.
Dziewczynka odpowiedziała, że nie wie. Przyszła jej jednak refleksja, iż być może
znaczyło to, że ma nie opuszczać tego miejsca. Faktycznie nie wyjechała z klasztoru,
lecz została siostrą i żyje dotąd zadowolona ze swego powołania.
Lecz ciekawszy wypadek zdarzył się Księdzu Bosko w parę minut potem. Oto
w pewnym momencie podjechała do niego jakaś karoca, a z niej wysiadło kilku
123

13.4 Page 124

▲back to top


panów, którzy grzecznie, ale stanowczo zaprosili go do wnętrza i zawieźli do jakiegoś
mieszkania. Tu wśród uprzejmych komplementów, usiłowali wydobyć od niego, co
myśli na temat przeszłych wydarzeń politycznych. On jednak nie dał się zbić z tropu
i odpowiadał stale, że przybył do Paryża w sprawie fundacji dobroczynnej, a nie po to,
by się zajmować polityką. Wyglądało na to, że ci panowie stanowili klub
monarchistów, a nie wykluczone, że był to wywiad władz policyjnych odnośnie do
intencji ukrytych pobytu obcego gościa.
Zachowały się szczęśliwie dwa listy z czasów wizyty u owych Sióstr. Pierwszy
od jednej pani, polecający mu pewnego chorego, o którym mu już wspomniała
w bilecie doręczonym w Przytułku, po Mszy św. Drugi był ważniejszy. Oto pewna
Siostra podając mu wiadomość o śmierci Matki Courtel, donosi o spełnieniu się
pewnej przepowiedni Księdza Bosko dotyczącej jej samej.
Otóż swego czasu Święty polecił jej cierpliwe znoszenie pewnych doświadczeń
wewnętrznych. Współsiostry natomiast uważały ją, jako wzór doskonałej zakonnicy
zażywającej zupełnego pokoju wewnętrznego. Tymczasem ona, od ośmiu miesięcy
odczuwała bolesny krzyż, co nie pozostawiało jej wątpliwości, że Ksiądz Bosko
wyrażając się w taki sposób miał specjalne światło z góry.
Dnia 5 maja wyjechał do Lille - o tej podróży będzie mowa w rozdziale ósmym.
Dwutygodniowa przerwa nie spowodowała zasadniczej zmiany w nastrojach paryżan
względem jego osoby.
Złożenie ponownej wizyty Księdzu Rousselowi w Auteuil sugerowały mu
pewne delikatne względy życzliwości. Zresztą spostrzegł się o tym, że pragnąłby on
uroczyściej podejmować Księdza Bosko w swym domu, dlatego wstąpił tam w dniu 20
maja. Była to piękna niedziela. Miał możność zetknąć się z wielu osobistościami z Ko-
mitetu opiekuńczego zakładu. Po przywitaniu serdecznym zaprowadzono Księdza
Bosko do kaplicy, gdzie oczekiwała na niego zebrana młodzież, do której przemówił
parę słów.
Słowa Księdza Bosko, relacjonował „France Illustree” były nacechowane
wybitnie włoskim akcentem, co nie umniejszało wdzięku jego mowy. Podkreślał
bojaźń Bożą, między innymi przytoczył ostatni epizod z życia hrabiego Colle i jego
syna. Chłopcy słuchali jego słów z napiętą uwagą. Po czym ksiądz Roussel prosił
„dobrego Ojca” o odmówienie wraz z młodzieżą 5 Ojcze nasz… i Zdrowaś Maryja…
na intencję dobrodziejów zakładu, by mogli kontynuować z pożytkiem swą misję.
Zewsząd młodzież biegła do Księdza Bosko po błogosławieństwo.
Na ręce księdza Roussela nadchodziło wiele listów zaadresowanych do
Świętego z załączonymi ofiarami, które on z przyjemnością doręczał mu. Również
jego wychowankowie, nie bez sugestii swego wychowawcy, zebrali pośród siebie
pewną sumkę, którą mu wręczyli, jak tytułem zwrotu kosztów podroży.
Nie mniej wielkoduszność księdza prałata okazała się w innym momencie.
Niektórzy jego przyjaciele dawali wyraz niepokoju, że tak wiele ofiar odpływa gdzie
124

13.5 Page 125

▲back to top


indziej kosztem ubogiej młodzieży we Francji, sugerując, że powinno mu na tym
zależeć.
Bynajmniej, odpowiadał na łamach swego pisma, owszem cieszę się z tego.
Czyż Pan Bóg, który żywi ptaszki, nie przestanie skazywać swej szczodrobliwości
naszemu domowi, a my jakżeż okazalibyśmy się niewdzięczni powątpiewając w Jego
opiekę i pomoc? Przy tej sposobności wpłynął anonim od pewnej zacnej „grand Mere”
zresztą skądinąd hojnej pani, przewrażliwionej nieco na pewnym punkcie, która dała
upust żalowi z tego powodu z dołączeniem banknotu 100 - frankowego dla księdza
prałata. Ksiądz Roussel nie znając jej nazwiska opublikował na łamach swego „France
illustree” co następuje: Jesteśmy spokojni o to, że Ksiądz Bosko z okazji pobytu
w naszym domu przyniósł nam obfitsze błogosławieństwo Niebios. Reprodukując ów
anonim zakończył artykuł znaną maksymą św. Wincentego a Paolo, że „biedny
biednego zawsze wspomoże”.
Dwa listy są echem wizyty, które nastąpiła 21 maja w Przytułku dla
nieuleczalnie chorych na rogu ulicy Neuilly. W pierwszym pani Giraldon pisała do
Księdza Bosko: Wczoraj w Przytułku dla nieuleczalnie chorych miałam szczęście
zainteresować Księdza Bosko mym synem. Przewielebny Ksiądz raczył go
pobłogosławić, nawet położył mu rękę na głowie. Niechby jego błogosławieństwo
towarzyszyło mu przez całe życie i zachowało od wszelkiego złego!
Bardziej wzruszający jest list od pewnej podopiecznej Marii Eugenii Lair, która
tak mu pisała: Jego czas - jak wiem - jest całkowicie poświęcony Bogu i duszom, ja
więc nie chcę go nadużywać i wyjaśniam w paru słowach cel mego listu. Od lat 30
żyję w tym przytułku, dokąd raczył Ksiądz przybyć w ubiegły poniedziałek, by
odprawić Mszę św. i skierować do nas parę słów jest to doprawdy wielka pociecha
w naszym stanie niemocy i cierpienia. Dziękowałyśmy za to Bogu i Najświętszej
Maryi Pannie Bolesnej, obecnie zaś dziękujemy wielebnemu Ojcu.
Doszły do naszej wiadomości trzy zdarzania z tego Przytułku: częściowe
uzdrowienia, fakt czytania w sumieniu i pewna zbawienna odmowa. Po odmówieniu
odprawieniu Mszy św. w kaplicy przepełnionej ludem, Święty przeszedł się po
korytarzu, gdzie oczekiwały na jego błogosławieństwo obłożnie chore na leżakach.
Jedna z nich, niejaka Berta Marnet znajdowała się w najgorszym stanie, nieustannie
wymiotowała krwią na skutek wrzodów żołądka tak, iż niemożliwe jej było przyjęcie
Komunii św. Ksiądz Bosko przechodząc obok niej powiedział jej parę słów
chrześcijańskiej pociechy i przyrzekł specjalne modły w jej intencji. Rzeczywiście - od
tego czasu ustały krwotoki. Prawda, że nadal musiała pozostawać przykuta do łóżka,
ale przynajmniej miała więcej spokoju i mogła przyjmować, dopóki żyła Komunię św.
Na wspólnej sali chorych, którą zwiedzał Ksiądz Bosko, brakowało jednej,
która wymknęła się cichaczem na ulicę. Oddana do szpitala jako podrzutek otrzymała
imię Janina Rayon.
125

13.6 Page 126

▲back to top


Amputacja nogi zmusiła ją chodzić o kulach, co nie przeszkadzało jej, niestety,
prowadzić życie niezbyt budujące, gdyż szukała na ulicy rozrywek zakazanych. Otóż
zdarzyło się w tym dniu, kiedy Ksiądz Bosko wychodził z Przytułku, spotkał ją na
ulicy, zatrzymał się, spojrzał przenikliwie i zgasił surowo mówiąc:
Jesteś doprawdy poważnie chora, powtórzył trzykrotnie z naciskiem.
Niestety - wydaje się, że głos łaski Bożej dobijający się do jej serca przeszedł
bez echa. Wydalona z Przytułku zakończyła nędznie swe dni w szpitalu miejskim.
A oto trzeci przykład:
Znajdowała się tam pewna 14 - letnia dziewczynka, nazwiskiem Luigina
Phileppe, sparaliżowana na obie nogi. Gdy Święty przechodził obok niej, próbowała
się podnieść i zawołała błagalnie:
Och, gdybym tak odzyskała zdrowie.
Nie, moje dziecko, lepiej będzie dla ciebie, że pozostaniesz w takim stanie.
Wolą Bożą jest, byś tu pozostała. Będzie ci tu bardzo dobrze!
Siostra Redemptorystka obsługująca Przytułek spytana, jak sobie tłumaczono
odmowę Księdza Bosko - odrzekła: Byłyśmy przekonane, że Święty nie chciał
uczynić cudu, gdyż dziewczynka była zbyt przystojna i z tego powodu natrafiłaby na
wielkie niebezpieczeństwa w świecie. Tak o tym fakcie mówiło się między nami.
Z okazji pobytu Księdza Bosko, przygotowano tam do pierwszej Komunii św.
kilka chorych dziewczynek. Otrzymały one od pań komitetowych piękne fotografie
z podobizną Świętego klęczącego przed figurą Najświętszej Dziewicy
Wspomożycielki. Pod wieczór tego dnia nastąpiła pełna wizyta, która poruszyła całą
dzielnicę - mianowicie, przy ulicy Sevres, miał sklep składnicę księgarz nazwiskiem
Josse, znany od paru lat Księdzu Bosko, który spotkał się z nim swego czasu
w Cannes. Dziennik „Univers” z 5 czerwca podaje między innymi wiadomość
o uzdrowieniu, które w sercach małżonków Josse wywołało niezgasłą wdzięczność.
Otóż kwestę z okazji konferencji w kościele św. Sulpicjusza, o której powiemy,
zorganizowała właśnie pani Josse. Święty nie mając sposobności podziękować jej na
miejscu, za radą niektórych pań udał się osobiście do ich mieszkania. Przyjęcie
w prywatnym gronie było wyznaczone na godzinę drugą. Lecz gdy rzecz się rozniosła,
zaczęli już od godziny 12 - ej napływać różni goście do księgarni tak, iż musiało się
zamknąć skład. Na ulicy gromadziło się tak wiele osób, że tamowało to ruch uliczny.
Tłum zapełnił dziedziniec, przyległe pomieszczenia zewnętrzne, schody, słowem
wszystkie zakamarki w domu.
Wybiła godzina trzecia, czwarta, piąta, a Ksiądz Bosko się nie zjawia. Ale
i ludzie nie rozchodzą się. O tej porze, gdy kończyła się praca w fabrykach,
wychodzący robotnicy również przyłączali się do czekających. O szóstej zjawił się
wreszcie powóz torując sobie drogę przez ciasno opasujący tłum. Zaproponowano
Księdzu Bosko, by dla zadowolenia ludzi przemówił kilka słów i udzielił
błogosławieństwa. Tak też uczynił, wysłuchano go z budującą pobożnością
126

13.7 Page 127

▲back to top


i skupieniem, mężczyźni zdejmowali czapki z głowy, a na błogosławieństwo wszyscy
pochylili głowy i żegnali się.
Wspomniany dziennik komentował: Widzimy namacalnie, jak zachowuje się
lud na widok pozornie słabych narzędzi i przedstawicieli Boga! Każdy wyniesie ze
sobą niezatarte wrażenie ze spotkania Sługi Bożego i jego błogosławieństwa. Wszyscy
oni razem wzięci, bądź to w bluzach roboczych, bądź w bogatych strojach pańskich -
mężczyźni, damy - tworzyli wspólnie lud chrześcijański wyznający tym aktem wiarę
w Boga, wyrażając cześć i szacunek dla stanu kapłańskiego i świętości osobistej
owego kapłana.
Gdy wstępował w progi domu, niejaka pani Bonte, przyjaciółka rodziny
wybiegła mu naprzeciw prosząc pokornie o błogosławieństwo dla obu synów
obecnych tu i innych przebywających w kolegium. Ksiądz Bosko odrzekł,
że błogosławi ich wraz z ojcem. Po czym położył rękę na głowie najmłodszego
dodając słowa: Ten będzie dla Pana Boga. Matka spragniona, by któryś z jej synów
poświęcił się Bogu i został kapłanem z radości odrzekła: Niechby nawet wszyscy, mój
Ojcze, jeśli taka jest wola Boża.
Lecz Święty zwracając ku niej spojrzenie pełne tkliwej dobroci, które ona
jeszcze po czterdziestu latach żywo pamięta: Nie, powtórzył wystarczy jeden.
Upłynęło parę miesięcy od tej chwili, a ów chłopczyk pełen życia nagle
zachorował, z jakiej przyczyny niewiadomej i po ośmiu dniach choroby zmarł. Wtedy
dopiero zrozumiano, co oznaczały owe tajemnicze słowa i pełne wyrazu spojrzenie
Świętego. Błogosławieństwo ogólne udzielone przed wejściem do mieszkania nie
zdołało jeszcze rozproszyć zebranych tłumów. W mieszkaniu, ze względu na to, że nie
było wiele czasu na rozmowę wysłuchał z dobrocią, co mówili jedni i drudzy,
odpowiadając im wspólnie i zapewniając, że zabierze ze sobą ich intencje i polecając,
by dołączyli się do wspólnych modłów zanoszonych przed ołtarzem Najświętszej
Wspomożycielki w Turynie. Pobłogosławiwszy obecnych członków rodziny skierował
się do powozu. Wystarczyło go ujrzeć, by ludzie przypadli mu do nóg. Ciśnięto się do
rąk, by je ucałować, proszono, by dotknął przedmiotów religijnych. Na to by mógł
postąpić naprzód, potrzeba było eskorty kilku silnych mężczyzn. Gdy wsiadł do
karocy, ta nie mogła się ruszyć z obawy zmiażdżenia kogoś. Dlatego niektórzy
robotnicy otoczyli go szpalerem lekko, popychając kolasę naprzód. Gdy już ujechano
kawałek drogi słychać było tysiące głosów: Księże Bosko, Księże Bosko,
błogosławieństwo! Ksiądz Bosko zatrzymał się, po czym wzruszony do łez podniósł
się i robiąc znak Krzyża powiedział
Tak, błogosławię was i całą Francję. Tłum wiwatował gorąco,
wznoszono ręce, podrzucano berety i kapelusze, powiewano chusteczkami.
Mamy oprócz tego więcej szczegółów o czterech wizytach w dniu 22 maja.
Odprawił Mszę św. w klasztorze des Oisseaux. Tę poetyczną nazwę nosiło
Zgromadzenie i zakład wychowawczy Sióstr Notre Dame w Paryżu przy skrzyżowaniu
127

13.8 Page 128

▲back to top


ulicy Sevres z Placem Inwalidów. Założycielem ich był kanonik św. Piotr Fourier.
Wiadomość o przybyciu Świętego zelektryzowała cały dom od wieczoru dnia poprzed-
niego. Zrozumiałe, że rzecz ta nie dała się ukryć przed ludem, który licznie zgromadził
się na dziedzińcu tak, iż omal tłum nie wpadł na karocę zajeżdżającą. Z trudem
zdołano zamknąć wierzeję bramy. Ksiądz Bosko odmówił grzecznie odpoczynku
w rozmównicy i bezpośrednio udał się do zakrystii w towarzystwie Przełożonej, którą
spytał, na jaką intencję ma odprawić Mszę św.
Kościół formalnie był zatłoczony do ostatniego miejsca, a przyległą ulicę zajęły
karoce wielu panów. Między innymi przybył też O. Labrosse prowincjał jezuitów.
Było bardzo wiele Komunii św. Po Mszy św. Święty zwrócił do uczennic parę słów
ojcowskiej zachęty, by żyły w bojaźni Bożej unikając wszystkiego, co mogłoby Go
obrazić i spełniały Jego wolę.
Kochajcie Boga w serdecznej modlitwie, spełniajcie ochotnie nawet przykre
obowiązki codzienne, przystopujcie często do sakramentów św.
Po wypiciu filiżanki kawy poszedł powiedzieć parę słów do eksternistek,
których była dobra setka.
Nie powinnyście znać innych dróg prócz tych dwóch – upominał je - do domu
i do szkoły.
Zgłaszały się jedna po drugiej różne znakomite osoby tak, iż Przełożona nie
mogła doczekać się chwili, by móc z nim porozmawiać prywatnie.
Pewna uczennica utykająca na nogę nabrała odwagi i podeszła do niego
prosząc, by jej uleczył nogę skrzywioną od maleńkości. Lecz, Święty polecił jej
kochać Pana Boga nade wszystko.
Zwiedzając infirmerię w towarzystwie Przełożonej powiedział: Błogosławię
chorych. Matka przedstawiła mu pewną intencję, która leżała jej bardzo na sercu.
Wsiadając do karocy zapewnił, że będzie się modlił w tej i innych intencjach.
Powiedział to w sposób tak uprzejmy, że zakonnica z radością dzieliła się tym ze
Współsiostrami.
W ich kronice domowej czyta się: Niezwykła dobroć, prostota autentyczna,
świętość Sługi Bożego wywarły na nas wielkie wrażenie. Byłyśmy zwłaszcza
zbudowane na widok jego bezpretensjonalnego zachowania się wobec oznak czci
okazywanych mu publicznie.
Pewna była uczennica wspomina, jak wszystkie wychowanki witały go
owacyjnie po Mszy św., przemówił do nich parę słów, wiele z nich pod urokiem jego
świętości zbliżało się do niego i z prośbą o dotknięcie pewnych przedmiotów
religijnych. Inna pamięta dotąd niezwykłą intonację jego głosu, gdy wymawiał słowa:
„Bon Dieu”.
Zresztą - dodaje - cała jego osoba była ustawicznym kazaniem prostoty
i pokory, która z niego przebijała. Byłam wówczas jeszcze mała, pomimo to wyryła mi
się w pamięci ta jego charakterystyczna cecha świętości.
128

13.9 Page 129

▲back to top


Z tego środowiska klasztornego przeszedł do szlacheckiego kolegium pod
wezwaniem św. Stanisława, prowadzonego przez polskich księży Marianów. Cały
personel kierowniczy stawił się na jego powitanie. Zakład tchnął duchem dyscypliny
wojskowej tak, iż nawet pewna grupa wychowanków defilowała z bronią w ręku.
Niemniej wychowankom udzielano solidnego wychowania religijnego. W kaplicy
zakładowej słynny O. Lacordaire miewał również swe konferencje religijne, z którymi
potem przeniósł się do katedry Notre Dame, inaugurując cykl nauk wielkopostnych,
które odtąd rokrocznie wygaszają tam znakomici uczeni kaznodzieje rozwijając
dogmaty wiary katolickiej i poruszając różne zawiłe moralne problemy.
Ksiądz Bosko po swojemu przemówił do zebranej młodzieży godząc umiejętnie
kwestie religijne i patriotyczne. Wyraził swój podziw dla porządku, dyscypliny
i doskonałej renomy tak znakomitego zakładu. Wreszcie pobłogosławił zebranych.
Gdy skończył przemowę, dwaj wychowankowie wydelegowani ofiarowali mu zebraną
wśród konwiktorów kolektę na cele salezjańskie.
Wyszedłszy stamtąd udał się do kolegium prowadzonego przez Siostry
Syjonistki, założone przez sławnego konwertytę żydowskiego Alfonsa Ratisbonne,
lecz brak bliższych wiadomości o tej wizycie.
Czwarta wizyta może być uważana za historyczną. Mianowicie w roku 1883
upływała 500 - rocznica Stowarzyszeń św. Wincentego a Paolo, o których rozwój tak
gorliwie zabiegał Święty w Turynie i w innych miastach włoskich. Otóż Rada
Centralna rezydująca w Paryżu wyraziła życzenie jego wizyty. Ksiądz Bosko
powiadomiony o tym, udał się do ich siedziby, pod wieczór dnia 22 maja, gdy
członkowie odbywali zwykle posiedzenie. Został przywitany ze wszystkimi honorami
i na prośbę przewodniczącego wygłosił krótkie przemówienie. Jako dawny członek
Konferencji św. Wincentego podnosił jak wielkie korzyści płyną dla społeczeństwa ze
stowarzyszeń dobroczynnych i ich współpracy z klerem parafialnym. Wspomniał
następnie o własnych fundacjach, powstałych z niczego i które doszły do wielkiego
rozkwitu. Zakomunikował, że przybył do Paryża w celu przygotowania terenu dla
otwarcia zakładu salezjańskiego. Wreszcie przedstawił swą metodę wychowawczą,
której celem jest pozyskać serca młodzieży i dzięki zaufaniu, jakie mają do swych
wychowawców, sprawić, by utrzymali się przez całe życie na drodze cnoty.
Rada Naczelna wyraziła mu swe podziękowanie i prosiła o przyjęcie ofiary
w kwocie 1.000 franków. Ksiądz Bosko ze swej strony podziękował serdecznie
i posługując się fakultetami udzielonymi mu przez Ojca św. dał błogosławieństwo
papieskie.
Ku czci Księdza Bosko zamknięto to posiedzenie, po czym udał się on do biura
prezydialnego, by udzielać audiencji poszczególnym członkom, którzy tego sobie
życzyli.
Wobec zbliżającego się terminu odjazdu, należało przyspieszyć pewne
wydarzenie zapoczątkowane już od miesiąca. Przypominają sobie czytelnicy, że
129

13.10 Page 130

▲back to top


Ksiądz Bosko otrzymawszy w darze drogocenny klejnot od pewnej damy paryskiej
zapoczątkował loterię. Odbyła się ona w dniu 23 maja w pałacu pana Faucher, brata
De Combaud. Było to iście arystokratyczne zebranie, na którym uczestniczyło wiele
znakomitych dam paryskich. Rodzina Faucher wraz z hrabiną Combaud pełnili honory
gospodarzy domu. Ksiądz Bosko zjawił się w pałacu pełen ujmującej skromności,
powitany z iście pańskimi honorami przez zebrane towarzystwo. Proszono go
następnie o wyciągniecie losu wygrywającego. Los przypadł w udziale pewnej damie
hiszpańskiej, która nabyła dwieście biletów i z dystynkcją złożyła wygrany klejnot
w ręce Księdza Bosko. Żegnając się z dostojnym towarzystwem oświadczył,
że wyjeżdża do Turynu, gdzie go odwołują pilne sprawy związane z jego dziełami,
zostawia jednak swe serce w stolicy Francji, która dała mu tyle dowodów wiary,
pobożności i ofiarności. Dziękując serdecznie za gościnę mu użyczoną pobłogosławił
obecnych, którzy go otoczyli serdecznym kołem i odprowadzili aż do bram pałacu. To
spotkanie było dla niego bardzo na czasie, wobec tego, że wybierał się w drogę
powrotną, miał bowiem okazję wyrażenia wdzięczności przedstawicielom arystokracji
paryskiej za tyle dowodów wspaniałomyślności i dobrodziejstwa mu wyświadczone.
Przy tym nie mógł odmówić zaproszeniu, jakie otrzymał od OO Eudystów
z Wersalu, za pośrednictwem hrabiostwa De Masin, spowinowaconych z piemonckimi
Masino. Miał tam odprawić w dniu 24 maja w uroczystość Bożego Ciała Mszę św.
i udzielić Pierwszej Komunii św. dzieciom. Niestety z powodu słoty i straty pociągu
nie mógł przybyć w porę tak, iż celebrował tylko Mszę św., dziękczynną według
zwyczaju panującego we Francji.
Z tej okazji przybyło wiele znakomitych osobistości z miasta, by mu asystować.
Wśród nich wybijała się dostojna postać wielkiego apologety katolickiego Augusta
Ricolas, który zbudował obecnych witając na klęczkach Świętego. Obecność Księdza
Bosko w Wersalu wywołała istny potok korespondencji, w której wielu paryżan
prosiło go o przybycie i pobłogosławienie ich chorych. Tak na przykład, hrabia
Nicolay opisując w liście historię nieszczęść trapiących jego rodzinę błagał
o skuteczną pomoc, wspominając o sobie samym użył doprawdy godnego św. męża
wyrażenia: Polecam się jego modłom, gdyż potrzebuję szczególnego światła Bożego,
by móc godnie kierować swą małą trzódką, którą mi powierzyła Opatrzność oraz bym
potrafił przezwyciężyć swą miłość własną miłością ku Bogu i ku bliźnim.
Hrabina de La Redoyer pragnęła, żeby wracając do Paryża zatrzymał się na
stacji St-Cloud, by udzielić błogosławieństwa jej córce chorej. Lecz święty polecił
odpisać, że nie będzie mu możliwe spełnić jej życzenia. Pewna wdowa Levasseur
przebyła z Lisieux, by uczestniczyć we Mszy św. Świętego i złożyła ofiarę 1.000 fr.
z prośbą o łaskę uzdrowienia swych oczu otrzymując od Niego słowa pociechy.
Hrabiostwo De Masin otrzymało zapewnienie od Świętego, że przybędzie na
śniadanie do ich pałacu, gdzie spotkał biskupa monsignora Soux. Przy tej okazji
wspominał o sławnym psie Grigio przytaczając pewne cudowne zdarzenia, które
130

14 Pages 131-140

▲back to top


14.1 Page 131

▲back to top


przypisywał interwencji Najświętszej Wspomożycielki. Proszony przy okazji, by
pobłogosławił pewne dziewczę od lat chore na kręgosłup zalecił jej odprawienie
nowenny do MB Wspomożycielki. Dziewczynka niebawem zaczęła chodzić; lecz
w roku następnym krup (dławiec) pozbawił ją życia. Niemniej owa rodzina zgodziła
się z wyrokiem Bożym uważając, że błogosławieństwo Świętego otwarło jej bramę do
nieba.
Powstawszy od stołu udał się do salonu, gdzie od dawna czekało na niego wiele
osób. Była to istna defilada chorych i zdrowych z okolic Wersalu, a częściowo
z dalszych stron. Na skutek zabiegów pewnej rodziny, odwiedził Siostry Augustianki
posługujące chorym w Wersalu. Znalazł się wobec gorących owacji nie tylko Sióstr
i ich personelu, lecz wielu przybyłych z miasta, zapełniających plac przed kościołem.
Wśród nich było wielu chorych spragnionych błogosławieństwa Sługi Bożego.
Zaledwie otwarły się mierzeje, wszedł do kościoła i przemówił parę słów
następujących:
Cieszy mnie obecność tylu gorliwych katolików w tym dniu święta Chrystusa
Eucharystycznego oraz MB Wspomożenia Wiernych, Królowej świata,
Wspomożycielki rodziców, Wspomożycielki waszej dziatwy i młodzieży,
Wspomożycielki bliskich i znajomych, Wspomożycielki strapionych, Wspomożycielki
braci odłączonych, Wspomożycielki biednych grzeszników - słowem wszystkich, gdyż
wszystkich chce zgromadzić pod Swym płaszczem ta Dobra Matka. Lecz by stać się
Jej miłymi, trzeba czcić Jej Syna, dlatego wskażę kilka sposobów na to. Należy
przystępować często do Komunii św. jeśli nie można sakramentalnie, to przynajmniej
duchowo, uczestniczyć pobożnie we Mszy św. nawiedzać Najświętszy Sakrament,
brać udział w nabożeństwach eucharystycznych, spełniać uczynki miłosierdzia
z miłości ku Panu Jezusowi - to bowiem podoba się Bogu.
Nie zapomnę o was w modlitwie, a wy również módlcie się za biednego
kapłana, za mych misjonarzy, sieroty, w intencji naszych dzieł. Prosić będę Boga, by
błogosławił temu domowi, gdzie spełnia się tyle dzieł miłości, modlić się będę
w intencji Sióstr i tutejszych mieszkańców, by byli dobrymi chrześcijanami. Polecę
was opiece Matki Najświętszej Wspomożycielki, gdyż ta dobra Matka chętnie wstawia
się za nami i mam nadzieję, wyjedna nam łaskę, że wszyscy znajdziemy się w niebie.
Udzielam wam błogosławieństwa z odpustem papieskim. Obejmie ono wasze rodziny,
przyjaciół, chorych, jak też przedmioty religijne, jakie macie przy sobie. To rzekłszy
wzniósł oczy wymawiając dłuższą formułę błogosławieństwa, które zakończył
wielkim znakiem Krzyża św.
Wielkie wrażenie wśród zebranych wywołały nie tylko jego słowa, lecz cała
postać. Potrzeba było wiele trudu, by utorować mu drogę do wyjścia. Lud ciągnął do
niego: jedni prosili o błogosławieństwo, inni podawali ofiary lub pragnęli ucałować
rękę czy kraj jego sukni. Scena doprawdy wymowna. Wreszcie wsiadł do karocy,
pozostawiając wrażanie spotkania się ze Świętym.
131

14.2 Page 132

▲back to top


Stwierdzono, że pewna chora, której udzielił błogosławieństwa, poczuła się
natychmiast lepiej tak, iż mogła powstać i przyjąć pokarm, co od wielu miesięcy było
jej niemożliwe.
I tym razem stracono pociąg, lecz za tę cenę można było otrzymać wizytę
Księdza Bosko. Oto w pobliżu Wersalu znajdowała się szkoła kadetów w Saint - Cyr.
Wychowankowie jej słyszeli wiele ciekawych rzeczy o Księdzu Bosko od swych
krewnych. Nic dziwnego, że i oni pragnęli za wszelką cenę widzieć Księdza Bosko.
Udało się to za pośrednictwem pewnej wpływowej osoby. Święty wymawiał się na
wszelki sposób, lecz gdy stanęła przed nim delegacja owej młodzieży, musiał ustąpić.
Wyznaczył więc termin spotkania się z nimi i byłby dotrzymał w pełni słowa, gdyby
nie ten pociąg.
Owego rana tysiące młodzieży oczekiwało go z niecierpliwością, lecz godziny
upływały, a Ksiądz Bosko się nie zjawiał. Wybiła dwunasta, a jego jak nie ma, tak nie
ma.
Przecież dał słowo, więc musi przybyć – mówiono oczekując cierpliwie.
Wreszcie o drugiej nadchodzi Ksiądz Bosko. Cóż? Audiencje, wizyty – i ten
nieszczęsny pociąg nie pozwoliły mu zjawić się wcześniej.
Przyjęty gorącymi oklaskami w jednej chwili został otoczony gromadą tych
zuchów. Zaproszony by powiedział parę słów, przemawiał do nich jak do swych
chłopców w Oratorium.
Na zakończenie wszyscy prosili go o błogosławieństwo.
W roku 1883, dnia 24 maja przypadła uroczystość MB Wspomożycielki
Wiernych w oktawie Zielonych Świąt - należało więc ją przełożyć. Pod datą 24 maja
ukazał się w La Semaine Religieuse w Nizzy utwór poetycki na temat Księdza Bosko
i jego dzieł, który na wstępie kreślił wspaniałą sylwetkę Świętego,
w następujących słowach: Dobroć, prostota, słodycz niezmienna, oto promienie jakby
boskiej aureoli okalającej jego czoło i towarzyszącej jego krokom. To posłaniec Boży
do nas. Nie roztacza złudnych miraży, lecz roztacza anielską atmosferę czystości.
W jego otoczeniu oddycha się iście rajskim spokojem, otwiera wszystkim serce, gdy
poucza i pociesza. Nie używa słów wyszukanych w przekonaniu, że dobre słowo
w imieniu Boga zawsze trafi do serca. Zawsze unosi się nad nim blask pokory
i miłości.
Z tą samą datą - 24 maja - nadszedł list od pewnej pani z Paryża zasługujący
z różnych względów na przytoczenie. Otóż proponowano mu wizytę na Montmartre,
gdzie obecność jego według słów owej pani nabierze szczególniejszego wyrazu na tle
tego sanktuarium. Dla nie Francuzów wypada podać wpierw parę szczegółów
historycznych. Wzgórze dominujące nad Paryżem od północy, sławne starożytnym
kultem Marsa i Merkurego, zmieniło nazwę od czasu, gdy św. Męczennicy Galii ze
św. Dionizym biskupem Paryża uświęcili krwią swoją to miejsce i tak św. Mons
132

14.3 Page 133

▲back to top


Martis stał się Mons Marturum. Z biegiem wieków miejsce to w mniemaniu Paryżan
zostało sercem Francji i kolebką ich wiary.
Po klęsce roku 1870 wśród katolików powstała myśl, że trzeba przebłagać
gniew Boży aktem ekspiacji oraz oddania się całego narodu Najświętszemu Sercu
Pana Jezusa. Ta idea znalazła powszechne uznanie w formie wybudowania
sanktuarium Boskiemu Sercu Pana Jezusa. Lecz gdzież miałoby ono stanąć, jak nie na
tym miejscu upamiętnionym tylu wspomnieniami z dziejów Francji? Idea
skonkretyzowana w tej formie znalazła również poparcie w parlamencie francuskim,
który zatwierdził projektowaną świątynię jako budowlę użyteczności publicznej.
Zabrano się więc do wstępnych prac przygotowawczych. W czerwcu 1873 r. położono
kamień węgielny. Przez pięć lat trwały prace nad samymi fundamentami. Bazylika
została ukończona dnia 3 sierpnia 1914 roku i konsekrowana 19 października 1919
roku. Lecz nieprzyjaciel dobra nie ustawał w knowaniach, by przeszkodzić Bożemu
dziełu. W miarę jak gigantyczne mury wznosiły się ku niebu, a pobożność francuska
skupiała się wokół tego ogniska życia religijnego promieniując stąd na każdy zakątek
kraju, wroga polityka masońska rozpętana po upadku Mac - Mahona podnosiła raz po
raz alarmy uważając tę budowę jako wyraz zuchwałej reakcji katolików przeciwko
rządom liberalnym. Walka nie ustępowała i od czasu do czasu wybuchała gwałtowniej,
aż do pierwszej wojny światowej, gdy ustawa o bezpieczeństwie publicznym
przytłumiła nienawiść wrogów religii. Otóż rok 1883 był to właśnie okres, gdy
radykałowie czując się silnie przy władzy forsowali laicyzm totalny we Francji,
a Montmartre pobudzał ich orgazmy wściekłości.
Teraz już zrozumiała będzie treść następującego listu mającego wagę
dokumentu:
Od pierwszego dnia pobytu w Paryżu, ja i mój małżonek słysząc tyle wieści
o nim i jego dziełach, mieliśmy jedyne pragnienie ujrzenia go i otrzymania od niego
błogosławieństwa. W przekonaniu o jego chwalebnej misji ofiarowałam się chętnie
kwestować na jego rzecz w kościołach, w których ogłoszono składkę na jego dzieła.
Miałam również szczęście uczestniczyć w jego Mszy św. i przyjąć z jego rąk Komunię
św. po trzykroć. Po raz ostatni spotkałam go w pałacu hrbainy Gontant - Biron i przy
tej sposobności oświadczyłam - w swoim i męża imieniu – gotowość, by zostać
Pomocnikami Salezjańskimi. Od ostatniej Komunii św. zaprząta mnie pewna myśl tak
dalece, że muszę mu ją wyjawić. Być może wyda się dość osobliwą jestem jednak
przekonana, że Wielebny Ojciec czytając w sumieniach ludzkich pozwoli mi ją
przedłożyć w liście. Wie on, że nie powinno się zaniedbywać natchnień pod wpływam
religii i miłości Boga. Wielu proponowano mu udanie się na Mont - Martre, na co
odpowiadał odmownie, nie chcąc dawać pretekstu jakiejś manifestacji przeciwko
władzom, co mogłoby zaszkodzić zamiast pomóc projektowanej budowli. Nie
wyobrażam sobie, by względy polityczne lub inne tego rodzaju mogły wpłynąć na
duszę tego pokroju, co jego. Jestem jednak głęboko przekonana o jednej sprawie, to
133

14.4 Page 134

▲back to top


jest, że Ojciec wielebny winien udać się nazajutrz na Montmartre, nie dla ściągnięcia
tłumów, które go męczą, lecz w sposób całkiem prywatny, by podziękować
Najświętszemu Sercu Jezusa za tak wiele łask oraz złożyć cegiełkę na Kościół
w zamian za tyle uznania i entuzjazmu, z jakim spotkał się w Paryżu. Zatem w imienia
komitetów katolickich i dusz gorliwych, błagam go o przybycie na Montmartre,
by modlić się za nas wszystkich. Jego św. błogosławieństwo w imieniu św. Dionizego
Męczennika, za pośrednictwem, którego odebrał tyle życzliwości w Paryżu przyniesie
- jesteśmy tego pewni - wielkie dobrodziejstwo miastu i zwróci Francji głęboką wiarę
i miłość ku Bogu, o których obecnie zdaje się zapominać.
Jeśli w ogóle Ksiądz Bosko nosił się z zamiarem tej wizyty, to po odczytaniu
powyższego listu roztropność odradzała mu tego. Na szczęście bliski był dzień
wyjazdu z Paryża i nie było na to czasu, co posłużyło, jako powód odmowy. Były
jeszcze projekty innych wizyt w Paryżu i gdzie indziej.
W tym czasie rezydował w Paryżu były król Neapolu Franciszek II mieszkał
nawet niedaleko ulicy Ville Eveque. Znał on i cenił bardzo Świętego i oczekiwał jego
wizyty, która jednak nie nastąpiła. Wyrażał wobec tego żal wobec madamy Champeau,
która przy okazji dała to poznać Księdzu Bosko.
Podobnie biskup Evreux, monsignor Franciszek Grolleau, za pośrednictwem
hrabiego De Maistre swego diecezjanina, dał do zrozumienia Świętemu, że pragnąłby
go widzieć u siebie, o co się polecał dla miłości Zbawiciela i w imię uczuć, jakie żywił
względem Pasterzy Kościoła. Podobnie hrabia Waziera podawał motywy, by skłonić
go do wizyty w swej rodzinie. Pan Maujouan du Gasset zapraszał go do Nantes,
znanego z pobożności miasta w Bretanii, gdzie miał już tylu Dobrodziejów
i Pomocników. Il doyen św. Jakuba w Dousi oddawał mu do dyspozycji własny
kościół z plebanią. Pewna pani pochodzenia rosyjskiego, ciekawym listem z San
Remo, gdzie poznała Księdza Bosko, przesyłała zaproszenie do Pau. Siostry Córki św.
Krzyża trzykrotnie ponawiały prośbę, by raczył przybyć pocieszyć ich przełożoną
chorą i rozpatrzyć ich potrzeby duchowe. Hrabina Medu prosiła księdza De Barruel
o wizytę Księdza Bosko w konwikcie Sióstr Sercanek przy ulicy Picpus. Powyższe
oraz wiele innych życzeń nie mogło być spełnionych ze względu na brak czasu.
Wszystkie one dają pojęcie o tym, w jak wielkiej estymie był Ksiądz Bosko
w społeczeństwie.
Wiele osób zadowalało się, by się pomodlił na ich intencje. Pisze pewna matka:
Przewielebny Ojciec może mi uzdrowić syna; Maryja Wspomożycielka nie odmówi
mu niczego. Inna osoba w przekonaniu, że Ksiądz Bosko, stosownie do obietnicy
modli się w jej sprawie, pyta czy wolno jej prosić Boga o łaski za jego pośrednictwem.
Nie śmiałabym – pisze - posłużyć się jego modłami nie będąc upoważniona do tego,
lecz ufam, że zostanę wysłuchana. Pewna pani biorąc asumpt stąd, że jej siostra Paola
Dewarin Lorthiois otrzymała za pośrednictwem Księdza Bosko pewną łaskę,
o którą się modliła przez cztery lata, prosi również o tę samą łaskę, to jest by wyszła za
134

14.5 Page 135

▲back to top


mąż. Monsignor Richard, biskup koadiutor Paryża prosi gorąco o odprawienie Mszy
św. w intencji pewnego chorego w Nantes, a po odprawieniu Mszy św. odsyła mu
stypendium polecając się modlitwom Świętego. Pan Ghizeray wie doskonale o tym,
że do Księdza Bosko spływają wciąż prośby o modlitwy, dołącza od siebie prośbę
w imieniu rodziny, pewny skuteczności modłów „świętego kapłana”.
Jakże wielką ufność pokładano w modlitwach Księdza Bosko!
Pewna pani, po wielu zabiegach dotarłszy do niego, w trakcie, gdy wychodził
od św. Sulpicjusza, włożywszy mu rękę w dłonie polecała gorąco przyszłość swego
brata. Ów młodzian był w szkole kadetów w Saint - Cyr i miał przed sobą ważne
egzaminy. Dlatego właśnie przyszła polecić się modlitwom Świętego. Gdy wróciła do
domu, pytały się wzajemnie, matka z córką: Czy Święty bodaj usłyszał, o co chodziło?
Jeśli usłyszał - to wszystko dobrze, lecz jeśli nie - to dla pewności trzeba mu napisać
do Turynu.
W pierwszej połowie maja, we Francji wrzała zacięta walka wyborcza dwóch
przeciwnych sobie stronnictw. W XVI okręgu wyborczym Paryża ubiegał się o mandat
wyborczy niejaki pan Calls; rywalem jego był pewien zawzięty antyklerykał. Żona
kandydata katolickiego polecała gorąco w liście Księdzu Bosko wynik wyborów.
Zwycięstwo przypadło jej mężowi, o czym Święty dowiedział się z dzienników, gdy
przybył do Turynu. Unita Cattolica ten sukces przypisywała modlitwom Świętego.
Wypada nadmienić jeszcze o niektórych wizytach bez bliższych szczegółów.
Wiadomo, że wstąpił do kościoła św. Ignacego przy ulicy Madryckiej oraz
parafialnego pod wezwaniem św. Małgorzaty. W tym kościele był czczony obraz
Maryi Wspomożycielki. Przy ulicy Uniwersyteckiej odwiedził rodzinę Bauthier.
Wiadomy jest następujący szczegół: gdy wchodził do mieszkania, pani domu wręczyła
mu bilet z następującymi słowami: Z głębi duszy dziękujemy za odwiedziny naszego
mieszkania. Błagamy w wyniku tej wizyty o łaskę poznania woli Bożej odnośnie do
małżeństwa naszego syna.
Przy ulicy Jakuba znajdowała się szkoła dla nauczycielek katolickich
przeznaczonych dla arystokratycznych rodzin, ufundowana przez damigellę Desir.
Proszony przez wychowawczynie pobłogosławił kursistki. 25 maja celebrował
w kościele św. Tomasza z Akwinu, o czym świadczy pewna matka, która wnosi
z „jego niewyczerpanej dobroci, że otrzyma posłuchanie w zakrystii po jego Mszy
św.”. Mam – powiada - chorą córkę i składam swą nadzieję w jego modlitwie,
próbowałam dotąd wszystkich dróg, by dostać się tu. Bezskutecznie. Obecnie na
kolanach go błagam, by mi dał nadzieję na to pojutrze z rana, a zachowam wieczną
wdzięczność za to.
Nie mamy dokładnej daty z wizyty w kolegium św. Genowefy przy ulicy
Ehommond. To wielkie kolegium prowadzili OO Jezuici przygotowując młodzież
męską do szkół kadeckich. Po wypędzeniu Jezuitów - miejsce ich zajęli księża
diecezjalni, między nimi ksiądz Odelin, w charakterze kapelana. Zresztą Jales Ferry,
135

14.6 Page 136

▲back to top


prezes ministrów dał zezwolenie na pozostanie dwóch Ojców: O. Cosson i O. Joubert
by zakład całkowicie nie opustoszał. Kapelan Odelin - świadek tej wizyty twierdził,
że odbyła się ona w maju. Ksiądz Bosko zastał młodzież z rodzin arystokratycznych,
wyraził swe zadowolenie, że popiera się zakłady dobroczynne i zachęcił, by zawsze
poczuwali się do obowiązków, jakie im nakłada ich sytuacja społeczna, zachowując
niewzruszoną wiarę swych przodków i nauczycieli.
Gdy wychodził ze sali, na progu upadł mu do kolan syn pewnego generała
z czasów cesarskich, któremu zdaje się byłaby zamknięta droga do kariery z powodu
wady jąkania się i który z akcentem bólu, jak pisze ów kapelan, zaczął wołać na głos:
Ojcze mój, pokładam w tobie jedyną nadzieję. Błagam, ulecz mnie!
Ależ, mój synu - odpowiedział Święty - miej wiarę w pomoc Boga. Proś go
a on cię uzdrowi. Była to doprawdy scena iście ewangeliczna, której chcielibyśmy się
dowiedzieć, jaki był finał.
Stamtąd monsignor Odelin zaprowadził go do Instytutu Katolickiego. W czasie
10 - minutowego przejazdu karocą, Ksiądz Bosko w rozmowie z nim podkreślał
doniosłość wyższych szkół katolickich, zwłaszcza dla kapłanów i uczynił taką
refleksję: Nic kłopotliwszego dla kapłana jak mieć do czynienia ze sumieniem
zawikłanym i nie umieć rozwiązać różnych wątpliwości.
Wielu studentów - duchownych i świeckich - otaczało i prowadziło poufałą
konferencję ze „Świętym z Turynu”. Szkoda wielka, że nasz ksiądz Odelin wrócił
zaraz na ulicę Lohomond, pozostawiając Księdza Bosko z sekretarzem.
Ale mamy pewną wizytę, której towarzyszył niezwykły cud. Otóż, przy ulicy
Sevres znajduje się kościół pod wezwaniem Jezusa, niezbyt odległy od księgarni Josse;
tam to właśnie celebrował Ksiądz Bosko. Przy wyjściu z kościoła znalazł się wobec
pewnej chorej przywiezionej na wózku. Przytransportował ją tam pewien mężczyzna,
który cieszy się dziś światową sławą historyka Bastylii, nazwiskiem Funk – Brentano -
ówczesny student Instytutu Francuskiego. Opis cudownego uzdrowienia owej
niewiasty zgodnie z jego relacją, przedstawia się następująco.
Otóż pani Gerard od lat przykuta była do fotelu - łóżka nie mogąc się poruszać.
Matka owego studenta - niewiasta o chrześcijańskim litościwym sercu - nie mogąc
patrzeć na cierpienia chorej, zasłyszawszy od znajomych o cudach przypisywanych
wstawiennictwu Świętego kapłana, postanowiła zająć się nieszczęśliwą. Lecz, w jaki
sposób dostać się do niego? Słyszała od sąsiadek, że Ksiądz Bosko ma odprawiać
Mszę św. dnia następnego w pobliskim kościele parafialnym. Woła więc syna, by
wynajął ruchomy wózek, po czym przy pomocy syna umieściła chorą na tym wehikule
i kazała zawieźć ją tam, gdzie będzie odprawiał Ksiądz Bosko.
Młodzian ów, który studiował zawzięcie paleografię, odłożył na bok kodeksy
średniowieczne i zabrał się do dzieła. Ostrożnie, przy pomocy przyjaciół,
przetransportował chorą na parter, umieścił możliwie najwygodniej na wózku i pchał
go przed sobą, jak to czynią matki ze swymi dziećmi.
136

14.7 Page 137

▲back to top


Przy bramie kościoła zebrał się tłum w oczekiwaniu na wyjście Świętego.
Wreszcie ukazał się Ksiądz Bosko przy drzwiach i podszedł do chorej, która w kilku
słowach opowiedziała mu dzieje swej choroby i dała wyraz głębokiej wierze w pomoc
Bożą i Najświętszej Dziewicy. Święty odmówił wspólnie z nią modlitwę do
Najświętszej Maryi Wspomożycielki, po czym udzielił jej błogosławieństwa. I oto
chora natychmiast podniosła się i usiadła na swym łożu, po czym wstała na nogi
i zaczęła chodzić. Początkowo chwiała się nieco, lecz następnie rozradowana zaczęła
biec i powróciła zdrowa do domu. Święty - zarówno jak uzdrowiona - dawno odeszli.
Brentano wciąż jeszcze stał przykuty zdumieniem przy pustym wózku, aż wreszcie
i on zdecydował się wrócić tą samą drogą, którą przybył, taszcząc ze sobą owo trofeum
do matki. Uzdrowienie było kompletne i trwałe. Przez długi czas, co dzień widywał
ową panią udającą się do pracy w Cayse Petit, gdzie mieścił się dom mody.
Na bieżąco potraktowana jest korespondencja z hrabiną Riant. Jej mąż od lat
kilkunastu słabował. Ksiądz Bosko odwiedziwszy go pobłogosławił i na skutek tego
mógł on wstawać i chodzić po pokoju. Wprawdzie nie wyzdrowiał zupełnie, mógł
jednak przynajmniej przez resztę życia popierać dzieła miłosierdzia i szkoły katolickie.
Obiecał tysiąc franków miesięcznie przez cały rok, jeśli odzyska nieco siły. Uznał,
że otrzymał tę łaskę, gdyż odtąd regularnie poczuwał się do obowiązku posyłać
przyrzeczoną ofiarę.
Hrabina posyłając od siebie następną ratę poleciła modlitwom Świętego
chorego syna. Święty polecił podziękować w liście oraz przesłać słowa otuchy
zalecając ufność w pomoc Matki Boskiej Wspomożycielki Wiernych.
Z korespondencji napływającej i z doniesień prasowych wnosić można jak wiele
cudów zdziałał przez błogosławieństwo udzielane w imię Maryi Wspomożycielki tak,
iż wprost niemożliwością jest określić ich liczbę i wagę. Skromność i roztropność
nakazywały pewną powściągliwość. Pomimo to, przynajmniej w niektórych
wypadkach, mimo braku dokładnych danych, co do czasu i miejsca, nie da się
zaprzeczyć samych faktów. Tak na przykład, list adresowany do księdza Rua
8 października 1894 r., wspomina o pewnej pani, która otrzymawszy
błogosławieństwo od Księdza Bosko w Paryżu podniosła się na zdrowiu tak fizycznie
jak i duchowo. Następnie Święty zapewnił ją o nawróceniu pewnej osoby, co do której
niewiele było nadziei. To zaś spełniło się po jedenastu latach.
Hrabina Eu, córka Don Pedro, cesarza Brazylii, miała syna przewidzianego na
następcę tronu. Gdy zaprosiła Księdza Bosko do swego pałacu, została pocieszona,
gdyż choremu od tego czasu się polepszyło, nie do tego jednak stopnia, by odzyskał
całkowite zdrowie. Mianowicie, w miesiącu sierpniu, jej kapelan w liście do księdza
Rua prosi w imieniu matki o modlitwy i opisuje stan chorego książątka jako niezbyt
pocieszający. W odpowiedzi na ten list otrzymuje zapewnienie o modlitwach całego
domu. Niebawem Święty pisze do tegoż księcia i otrzymuje odpowiedź od jego
wychowawcy, że matka hrabina udała się do Rio De Janeiro w jego (Księdza Bosko)
137

14.8 Page 138

▲back to top


sprawie. Tak ona sama jak jej małżonek, zostali zaszczyceni Dyplomem Pomocników
Salezjańskich.
Jeszcze cudowniejszy jest fakt następujący. Pewnego wieczoru Ksiądz Bosko
został wezwany, by udzielił błogosławieństwa pewnemu choremu 13 - letniemu
chłopcu. W odpowiedzi wyraził swą gotowość udania się tam pod jednym warunkiem:
A jakim? - spytali zdziwieni rodzice.
By jutro przyszedł mi służyć do Mszy św.
Ależ to niemożliwe! - odrzekli jednogłośnie. Zapadł od dłuższego czasu na
bardzo poważną chorobę.
Jeśli chcą państwo, bym do nich poszedł, to muszą mi dać słowo.
Jeśli tak Ksiądz życzy sobie, to mu dajemy słowo.
W domu znajdowało się kilka znakomitych osób, między innymi pewna pani
z Bogoty, stolicy Kolumbii - nazwiskiem Ortega, była córką lekarza.
Zbliżywszy się do chorego Ksiądz Bosko powiedział: Zawezwano mnie, bym
ciebie pobłogosławił; ja nie chciałem tu przyjść, jak tylko pod warunkiem, że ty jutro
przyjdziesz mi służyć do Mszy św. w takim to a w takim kościele. Jeśli mi więc to
przyrzekniesz, udzielę ci błogosławieństwa.
Jakże mógłbym to spełnić, skoro tak dawno już choruję?
Miej wiarę, że Najświętsza Panna udzieli ci zdrowia, byś tam przyszedł.
Dobrze, w takim razie obiecuję bez trudności.
No więc świetnie. Obecnie odmówmy krótką modlitwa do Matki Boskiej, potem
cię pobłogosławię. I Ksiądz Bosko udzielił chłopcu błogosławieństwa. Nazajutrz, gdy
przybył do kościoła, zastał tam chłopca całkiem zdrowego, ubranego do Mszy św. Fakt
ten wywołał ogromny entuzjazm w Paryżu. Owa pani opisała to zdarzenie w liścia do
swej rodziny w Bogocie, co rozeszło się po mieście wywołując u wszystkich
mieszkańców gorące życzenie, by tam również przybyli synowie Księdza Bosko.
A ksiądz Rua, który złożył to świadectwo, dodaje: Sam słyszałem o tym
w Paryżu, gdzie znalazłem się w owym czasie pomagając w załatwieniu
korespondencji Księdzu Bosko.
Jeszcze jeden fakt poświadczony przez księdza Józefa Bologna. Otóż
w Courtrai w Belgii niejaki pan De Bien użalał się, że jego syn od urodzenia był
słabowity. Malec na całym ciele pokryty był krostami ropiejącymi. Ojciec
dowiedziawszy się, jakich cudów dokonuje Święty w Paryżu, napisał list polecając
chore dziecko jego modlitwom. Święty odpisał mu, by odprawił nowennę do MB
Wspomożycielki i miał nadzieję. W dziewiątymi dniu, gdy rodzina znajdowała się
przy stole, chłopczyk dostał gwałtownych torsji i wymiotował:
On wprost wypływa na zewnątrz - mówił ojciec do zebranych przy stole.
Tym razem jednak był to ostatni atak, po którym chłopiec zupełnie wyzdrowiał.
138

14.9 Page 139

▲back to top


Na zakończenie naszego rozdziału opowiemy o pewnej wizycie Świętego
w dniu 18 maja. Księżniczka Małgorzata d’Orleans, siostra hrabiego Ludwika Filipa
Alberta i druga żona księcia Władysława Czartoryskiego, zaprosiła Świętego, by
celebrował Mszę św. pałacu Lambert.
Poinformowany o tym jej brat nieobecny wyraził życzenie, by wizyta Księdza
Bosko mogła być odłożona na parę dni, tak by mógł zdążyć na czas. Ksiądz Bosko
przybył w porę, gdy oczekiwało na niego siedmiu książąt. Uczestniczyli oni we Mszy
św. i przyjęli Komunię św. Z jego rąk i otrzymali jego błogosławieństwo. Usługiwali
mu do Mszy św. książę Władysław ojciec wraz z synem Augustem. Ten zostawszy po
trzech latach salezjaninem wyraził się wobec księdza Lemoyne, że zgotowano Księdzu
Bosko iście królewskie powitanie i przyjęcie, zgodnie z tradycjami domu Orleans.
Do tego faktu nawiązywał Ksiądz Bosko, gdy przy wyjeździe z Paryża odezwał
się do towarzyszących mu osób:
Gdyby we Francji na czele państwa stali podobni ludzie, wówczas religia
katolicka byłaby godnie reprezentowana.
Na ten właśnie czas przypada obudzenie się powołania zakonnego księcia
Augusta Czartoryskiego. W tej mierze spotkanie z Księdzem Bosko w pałacu Lambert
odegrało rolę decydującą. Także książę - ojciec nosił się z pragnieniem goszczenia
Świętego w swym domu. Pod wpływem uczuć patriotycznych pragnął on zwrócić
uwagę Świętego Apostoła turyńskiego na nieszczęśliwą Polskę, w nadziei,
że zechciałby posłać do tego kraju swych synów duchowych i gdziekolwiek żyją
Polacy w rozproszeniu. Wiadomo bowiem, że Polacy uchodząc przed ciemięzcami,
którzy rozćwiartowali ich ojczyznę, rozproszyli się wśród narodów gościnnych, dając
początek podobnej jak żydowska, diasporze.
Otóż syn August, pod wpływem tajemniczego głosu, naglił ojca, by zawczasu
zaprosić Świętego, nim nadejdzie czas jego odjazdu z Paryża. W głębi swej duszy
młody książę czuł głos tajemny, wzywający go do ściślejszego zjednoczenia z Bogiem
i zdawało mu się, że ta wizyta stanie się momentem, kiedy znajdzie w nim kierownika
swej duszy do powzięcia tak doniosłej decyzji w swym życiu.
Słowa Świętego wyryły na nim głębokie wrażenie. Ksiądz Bosko witając się
z nim powiedział: Od dawna pragnąłem księcia poznać.
Po Mszy św. książę nie mógł oderwać się od boku Świętego, obserwował pilnie
i chłonął każde jego słowo, każdy gest. Nie było na razie mowy o powołaniu. Książe
do tego stopnia został oczarowany towarzystwem Świętego, iż od tego czasu
utrzymywał z nim korespondencję posyłając często ofiary na cele salezjańskie.
Pierwszym autografem, jaki otrzymał od Księdza Bosko, jest bilet noszący datę
4 października 1883 r. Pisany był po francusku i brzmiał następująco: Z głęboką
wdzięcznością odebrałem sumę 1.000 lir, jaką raczył nadesłać na rzecz naszych sierot.
Zapewniam, że wraz z wychowankami ofiarujemy modły i Komunie święte na intencje
księcia, by uprosić mu obfite łaski u Boga.
139

14.10 Page 140

▲back to top


Z księciem Augustem spotkamy się jaszcza częściej w toku niniejszego
opowiadania, zanim nadejdzie dzień jego wstąpienia do Zgromadzenia Salezjańskiego.
To, co dotąd opowiedzieliśmy, zakrawałoby wprost na wypadki wzięte ze
średniowiecza, a przecież działy się w samym Paryżu, siedzibie nowoczesnego
laicyzmu. Znak to widoczny, że zło nie zdołało zatuszować całkowicie dobra. Sam
Ksiądz Bosko nie podzielał opinii niektórych pisarzy. A prawdziwego zdarzenia
i laików, którzy wytykali palcem bezbożność Paryża i przedstawiali go jako Babilon
zepsucia.
W roku 1884 sulpicjanin - ksiądz Mourret usłyszał z ust Świętego w Rzymie:
Ach, Paryżu, Paryżu! Jak głębokie wrażenie pozostało mi po tobie w duszy! Jakiż to
poczciwy i serdeczny naród!
Zaiste, można powiedzieć, że Paryż, to miasto kontrastów. Jest tam zarówno
wiele złego jak i dobrego. Tylko, że dobro ma to do siebie, że nie podnosi tupetu i nie
narzuca się nikomu.
Wizyta Księdza Bosko była właśnie okazją dla wyzwolenia się dobra
i ujawnienia w lepszym świecie tej wielkiej metropolii świata.
140

15 Pages 141-150

▲back to top


15.1 Page 141

▲back to top


ROZDZIAŁ VII
W Paryżu – konferencje
Mowa tu będzie a konferencjach, gdyż taka nazwa przyjęła się w języku
włoskie na to, co Francuzi nazywają sermons de charité, to jest przemówienia, na
których zwykło się apelować do ofiarności publicznej, przedstawiając słuchaczom
określone dzieła dobroczynne, ich charakter i potrzeby, w jakich się znajdują. W ten
sposób przemawiał Ksiądz Bosko z ambon wielu kościołów paryskich posługując się
językiem prostym i bez ozdób retorycznych, czym właśnie ujmował serca słuchaczy
i wywoływał wielkie poruszenie. Odnośnie do konferencji paryskich Księdza Bosko,
mamy uwagi pewnego świadka naocznego, przytoczone przez O. Feliksa Giordano ze
Zgromadzenia Oblatów NMP, które doskonale rzecz ilustrują. Mieszkańcy Paryża,
mówił on – ustosunkowują się, jeśli tak rzec można po kupiecku do słów wybitnych
kaznodziei. Z tych każdy dba tylko o wywołanie odpowiedniego nastroju u słuchaczy,
a skutek jest wprost przeciwny. Trzeba było dopiero Księdza Bosko, by zmienił się ten
stan rzeczy. Kiedy rozeszła się wieść o jego przybyciu, poruszył się cały Paryż.
Wszyscy pragnęli go ujrzeć i usłyszeć. Ksiądz Bosko jednak swą osobą nie
reprezentował nic takiego, czym zwykli imponować wielcy kaznodzieje. Skromna
sutanna, wygląd zewnętrzny, chód, mowa zupełnie bezpretensjonalna, a jednak ten
prosty kapłan z miejsca zdobył sobie sympatię i podbił słuchaczy. Opowiadał historię
swych zakładów, szkół, misji wplatając od czasu do czasu ciekawe anegdotki, czy
poważniejsze refleksje. Przemawiał z powagą i namaszczeniem a tak jasno,
że wszyscy mogli nadążać za jego myślą. Nikt się nie obruszał na akcent
cudzoziemski, czy zbyt zwięzłą i prostą budowę zdań. Przemawiał z serca i trafiał do
słuchaczy. Rozrzewniał ich i wzruszał do tego stopnia, że jego przemówienia stawały
się głównym tematem rozmów towarzyskich. Słowa jego przyjmowano z szacunkiem
i wprost ze czcią religijną. Przytaczając wrażenia owego paryżanina, wspomniany
zakonnik dodaje od siebie komentarz, że są to fakty powszechnie znane z żywotów
świętych, którzy będąc przepełnieni Bogiem umieli po Bożemu przemawiać do ludzi.
Pierwsza konferencja odbyła się w Notre Dama des Victoires. Kościół M.
Boskiej Zwycięskiej jest tym dla paryżan, czym Consolata dla turyńczyków. Pewien
przewodnik turystyczny podaje, że codziennie przewija się przez ten kościół około
6 tysięcy turystów. Liczne wota zawieszone na ścianach sięgają aż do sklepienia, a
141

15.2 Page 142

▲back to top


wiele ich znajduje się w zakrystii. W tymże kościele ma swą siedzibę arcybractwo pod
wezwaniem „Refugium Peccatorum”.
Księdzu Bosko przypadło w udziale celebrować cotygodniową Mszę św.
o nawrócenie grzeszników, w sobota 28 kwietnia. Nigdy jeszcze jak dotąd – mówiono
- nie było tylu ludzi, co w dniu owym. Na widok niespotykanego tłumu - pobożni,
którzy zwykli przychodzić na tę Mszę św. sobotnią, pytali o przyczynę tego zjawiska
i otrzymywali odpowiedź:
Bo dzisiaj Mszę św. za nawrócenie grzeszników odprawia Święty!
Ksiądz Bosko przemawiał po Ewangelii, nie posiadamy jednak tekstu tego
przemówienia. Dzienniki podały ogólnikowo, że podkreślał miłosierdzie
chrześcijańskie i przedstawiał cel swych dzieł. W czasie, gdy udzielał Komunii św.
zdarzyło się mu to, o czym niejednokrotnie wspominaliśmy, mianowicie ukazał mu się
Alojzy Comollo. Na ten widok Święty doznał roztargnienia: znikły mu z oczu
balustrada, klęczący wierni, kapłani. Znieruchomiał w momencie wyjmowania
z puszki Hostii, aż obecni przy tym księża wnioskując, że musi być zmęczony, poszli
sami komunikować, podczas gdy inni wzięli go pod ramiona i zaprowadzili do ołtarza.
Gdy widzenie znikło, spostrzegł się, że jest przy mszale.
Po Mszy św. miała miejsce dość osobliwe nieporozumienie. Otóż proboszcz
z obawy, by napierający tłum wprost nie stratował Księdza Bosko, próbował go
wyprowadzić od razu z zakrystii. Lecz oto pewna dama, być może fałszywie
podejrzewając go o zazdrość kapłańską, podeszła zdenerwowana, wzięła Świętego pod
rękę i pociągnęła wstecz do kościoła, wypowiadając gestem swe oburzenie pod
adresem proboszcza. Ten na szczęście nie podniósł głosu, być może przez wzgląd na
stanowisko owej damy, która go tak upokorzyła. Była to madama Cessac, wybitna
arystokratka, pierwsza dama dworu cesarzowej Eugenii. Jej mąż za czasów Napoleona
III, zajmował jedno z najwyższych stanowisk w państwie. Poważała ona wysoce
Świętego, który zwierzał jej pewne sekrety. Być może, listownie sprawował nad nią
kierownictwo duchowne, jak mówiono, na co jednak nie ma dowodów
w korespondencji Świętego. Podczas pobytu Księdza Bosko w Paryżu, uczestniczyła
ona we Mszach św. celebrowanych przez niego, zdobywając się na wielkie
poświęcenie, by wstać rano i oczekiwać nieraz kilka godzin na jego przybycie. Jej
karoca była zawsze do jego dyspozycji. Osoba ta o wysokiej kulturze i iście męskiego
ducha, przyjmowała z ceremoniałem różne znakomitości, ale wobec Księdza Bosko
zapominała o wszelkiej etykiecie. Z tych względów, salezjanie z Menilmontant
w każdej chwili mieli swobodny do niej dostęp, a ona traktowana ich z wielką
życzliwością i hojnie wspierała w każdej potrzebie.
Tłum nie tylko wypełniał kościół, ale i przyległy plac tzw. Petits Peres. Ksiądz
Bosko dawno już opuścił kościół, a tłumy jeszcze zalegały obejścia. Bardzo wielu,
którzy nie mogli dostać się do kościoła MB Zwycięskiej, zamówiło sobie miejsca
nazajutrz w kościele św. Magdaleny. Ten kościół może ze wszystkich
142

15.3 Page 143

▲back to top


najobszerniejszy, uważany jest, jako kościół arystokracji paryskiej. Najznakomitsi
kaznodzieje pojawiali się tu na ambonie. Ksiądz Bosko może nie kusiłby się
przemawiać z tego miejsca, gdyby nie wyraźne życzenie arcybiskupa. W czasie
audiencji, kardynał z własnej inicjatywy, przy pożegnaniu polecił mu wygłosić
przemówienie w kościele św. Magdaleny i zebrać składkę. Święty początkowo w swej
skromności, jakoby się wzbraniał przemawiać wobec tak dostojnej publiki
wymawiając się niedostatecznym opanowaniem języka francuskiego. Lecz Eminencja
nastawał: Parlez, parlez! Paryż więcej ufa Księdzu Bosko niż wielu znakomitym
mówcom.
Była to doprawdy misja delikatna, która go wzruszyła - tym bardziej, iż dotąd
przemawiając publicznie o swych dziełach powstrzymywał się od kwestowania na
rzecz kościoła Najświętszego Serca w Rzymie. Wszak w tym czasie leżały mocno na
sercu kardynałowi Guibert dzieła, które należało finansować: świątynia Najświętszego
Serca na Montmartre, organizacja szkół katolickich oraz Instytut katolicki w Paryżu.
Stąd propozycja przeprowadzenia kwesty w jednym z najbogatszych kościołów
stołecznych musiała być uznana za dowód szczególnej życzliwości arcypasterza.
Prasa stołeczna zapowiadała w dniu 26 kwietnia konferencję we wspomnianym
kościele z obszernymi komentarzami, odnośnie do osoby i dzieł prelegenta.
Zapowiedziano ją na godzinę trzecią, a tymczasem już od godziny pierwszej po
południu kościół był nabity. Widzieć można było nie tylko lud prosty, ale i dużo
inteligencji. I tym razem wielu spotkał ten sam los, co poprzednio: nie zamówiwszy
zawczasu miejsca w kościele, musieli pozostać na dworze. W przewidywaniu
ogromnego natłoku, usunięto z kościoła sprzęty zajmujące dużo miejsca. Mimo to
publiczność wypełniała nie tylko chór, ale zajęła prezbiterium i stopnie ołtarzy. Nie
łatwo było służbie kościelnej przeprowadzić Świętego na ambonę. W pewnej chwili
wystąpił jakiś barczysty pan, który zaofiarował życzliwie swą pomoc Księdza Bosko.
Właśnie wysiadł on z karocy i skierował się do bram świątyni, gdy podszedł do niego
ów pan i ująwszy z dystynkcją pod ramię prowadził do wnętrza torując swobodne
przejście wśród ciżby. Święty sądził, że ma do czynienia z jakimś Francuzem,
dziękował paru słowami w tym języku. Lecz ze zdziwieniem, w odpowiedzi usłyszał
w gwarze piemonckiej pytanie jak się ma ze zdrowiem. Święty obrzucił go
badawczym spojrzeniem, lecz nie pytał o nic więcej.
Nie poznaje mnie Ksiądz? - spytał ów nieznajomy. Przecież widujemy się
dość często.
Doprawdy nie umiałbym powiedzieć. Mam ciężką głowę w tej chwili.
Jestem z Turynu – Buscaglione!
Ach, teraz już wiem!
Il commendatore Buscaglione zajmował katedrę uniwersytecką w Rzymie, był
dyrektorem agencji Stefani, konsulem w Hiszpanii, a przy tym członkiem Wielkiej
Loży Turyńskiej Wschodu, lecz odnosił się zawsze życzliwie do Księdza Bosko.
143

15.4 Page 144

▲back to top


Opowiadał się za wolnością religijną w szkolnictwie. Gdy zachorował, znalazł się
w szpitalu w Neapolu, obsługiwanym przez Siostry i przed śmiercią polecił zawezwać
kapłana. Dobre stosunki, jakie utrzymywał z Księdzem Bosko, widać wyszły mu na
dobre.
W otoczeniu silnych mężczyzn Święty kroczył wolno naprzód w kierunku
mównicy, podczas gdy ten i ów po drodze całował go ze czcią w rękę. Wreszcie stanął
na podwyższaniu, skłonił się słuchaczom ogarniając spojrzeniem zabrane audytorium
i usiadł na fotelu, by zabrać głos. Kto inny na jego miejscu, przy tak podeszłym wieku
i nieznajomości języka, straciłby głowę lub co najwyżej wyjąkałby parę zdawkowych
frazesów polecając się o jałmużnę i wycofałby się, czym prędzej - ale nie Ksiądz
Bosko. On - przeciwnie, zawsze panując nad sobą ze zwykłym spokojem kierując się
miłością bliźniego i pokorą, jak najumiejętniej wykorzystując sposobność wygłasza
dość długie przemówienie. Pomimo że głos mu nie dopisywał, nie widać było
najmniejszego gestu zniecierpliwienia ze strony słuchaczy, jak to naturalnie ma
miejsce w podobnych wypadkach. Mówił wolno, artykułując dość wyraźnie słowa tak,
iż bez trudności udało się zanotować, co powiedział: SIGNORI!
Jestem doprawdy wzruszony na widok tak licznego audytorium i nie zdołam
tego wyrazić słowami. Jest to dla mnie wielką pociechą móc przemawiać do tak licznie
zgromadzonych dobrych katolików. Widać, że leży wam na sercu sprawa wychowania
młodzieży. Według słów waszego wybitnego biskupa Dupanloup'a społeczeństwo
będzie dobre, gdy zapewni się należyte wychowanie młodzieży, bo jeśli byście
zostawili ją samopas, na łup złych wpływów, to społeczeństwo będzie wnet zepsute.
Gdy mowa o młodzieży, podnosił słusznie pewien kapłan, to chciałbym usłyszeć nie
o projektach, lecz o rezultatach. Otóż pragnę niniejszym przedstawić wam, co za
pomocą Opatrzności udało się zdziałać dla młodzieży, a na pewno was to zainteresuje.
Zapewne, nie jest wam obojętny los sierot, którymi się zajmujemy. Otóż
stawiamy sobie za cel nie tylko ich utrzymanie i przygotowanie do życia, lecz
pragniemy również zapewnić im dalsze trwanie naszego Dzieła. Ale nim opowiem
o naszych zakładach, chciałbym najpierw zadość uczynić obowiązkowi wdzięczności
za poparcie otrzymywane od was. Na mocy specjalnego przywileju Ojca św. udzielam
wszystkim tu zebranym i ich rodzinom błogosławieństwa z odpustem zupełnym. Jutro
odprawię Mszę św. w intencji naszych Dobrodziejów i ofiarodawców. Będę zanosił do
Boga modły za was i proszę Go, bym mógł wywiązać się należycie z zaufania, jakie
żywicie względem mnie. Zatem pierwszym warunkiem dla przejawiającego
o wielkich zamierzeniach jest, by należycie przedstawił cel, jaki wytknął swemu,
dziełu, następnie rezultaty osiągnięte. Postaram się na to odpowiedzieć. Wyjaśnię
najpierw cel ogólny naszego Dzieła.
Mówiąc o wychowaniu młodzieży, oczywiście nie mam na myśli młodzieży
zamożnej, otoczonej wygodami, kształcącej się w różnych kolegiach czy zakładach
wychowawczych. Ale mowa tu o młodzieży zaniedbanej, wałęsającej się po ulicach
144

15.5 Page 145

▲back to top


miast. Mam na myśli tych wielu nieszczęśliwych, którzy prędzej czy później mogliby
stać się plagą społeczeństwa i elementem przestępczym. W Turynie, gdzie
rozpocząłem działalność kapłańską, skonstatowałem konieczność tego dzieła.
Mianowicie, wielu z pośród młodocianych więźniów pochodziło z rodzin
chrześcijańskich. Gdyby otrzymali należyte wychowanie, nie byliby poszli na drogę
występku, niestety, nawet po odsiedzeniu kary, zdani na łup swych namiętności
wracają do poprzedniego trybu życia. Ale gdy się nimi ktoś zajmie, będzie ich
gromadził w niedziele i święta i nauczał katechizmu, zdoła zabezpieczyć ich od złego.
Chcąc uzyskać dobre rezultaty a przy tym będąc bez środków trzeba mieć
doprawdy wielką odwagę i ufność w Opatrzność Bożą! Tak właśnie podjęliśmy nasze
Oratoria świąteczne. Grupa pomocników z miasta pomagała nam w asystencji,
nauczano ich początkowo muzyki, gimnastyki, deklamacji na publicznych występach,
prowadzono ich dożywianie, organizowano rozrywki. Rezultaty, jakie uzyskano,
potwierdziły, że to dzieło pochodzi od Boga. Z czasem otwarto kaplicę dla młodzieży,
wielu księży przychodziło spowiadać i katechizować młodzież. W taki sposób
młodzież była zajęta od rana do południa. W międzyczasie była rekreacja ożywiona
zabawami. O drugiej po południu zbierano się w grupach na naukę katechizmu, potem
były nieszpory, błogosławieństwo sakramentalne i rekreacja.
Grupa panów poświęcających się naszemu Dziełu opiekowała się chłopcami
szukającymi pracy w mieście, u majstrów czy w fabrykach. Wnet powstały komitety
pań, które starały się o odzież i bieliznę dla sierot.
Działalność nasza miała wówczas podwójny cel, zabezpieczyć młodzież od
występku i wprowadzić na drogę cnoty chłopców zwolnionych z więzień. Wielu
z nich było analfabetami. Gdy znaleźli się wśród innych, czuli się upokorzeni
i zawstydzeni, z tego powodu trzeba było dla nich zorganizować nauczanie. Z czasem
zgromadziło się w ten sposób na naukę wieczorową do 200 - tu takich chłopców.
Niebawem powstały też szkoły dzienne. W czasie swych wycieczek po mieście, gdy
spotykałem jakiegoś chłopca bez opieki, pytałem go:
Czy chciałby gdzieś pracować? Tak, ale nie wiem, gdzie się udać.
To ja ci wskażę.
Ale mnie nie przyjmą, gdyż licho jestem odziany.
Chodź w takim razie ze mną, to dostaniesz ubranie.
Oto cała historia naszych Oratoriów, zwanych inaczej schroniskami, czy
sierocińcami. W przyszłości pomyśli się o zorganizowaniu szkół rolniczych we
Włoszech, we Francji, Hiszpanii. Mamy już kilka tego typu szkół w Ameryce
Południowej. Pomyślne wyniki w tym kierunku dla młodzieży męskiej skłoniły do
zorganizowania takichże szkół dla dziewcząt przy pomocy Zgromadzenia Sióstr Córek
Maryi Wspomożycielki.
Zbyt wiele czasu zabrałoby nam opowiadanie historii naszych dzieł w ogóle.
Ograniczę się do odpowiedzi na pytanie: Czy osiągnięte rezultaty są pomyślne?
145

15.6 Page 146

▲back to top


Na to z całą pewnością mogę odpowiedzieć, że tak. Wiele zakładów powstało
we Włoszech, we Francji, w Hiszpanii i w Ameryce. Gdy mowa o Francji w Nizzy jest
schronisko dla 230 chłopców - sierot. W Nawarze w okręgu Crau mamy szkołę
rolniczą dla chłopców w Saint - Cyr. Między Tulonem a Marsylią powstał zakład ze
szkołą gospodarczą dla dziewcząt, w ciągu dnia zajmują się one pracą w ogrodzie, po
południu mają kurs szycia. W Marsylii jest schronisko dla 300 chłopców; ponad 150
eksternistów ubiega się o przyjęcie do zakładu. Brak miejsca, mimo że zakład został
znacznie powiększony, nadto ciążą na nim wielkie długi. Nie zabraknie jednak nam
pomocy, gdyż pracujemy dla chwały Bożej i dla dobra społeczeństwa.
W miarę jak zwiększały się nasze zakłady - spostrzegaliśmy, że część naszych
chłopców wykazuje zdolności do nauki, co pociągnęło za sobą zwiększenie liczby
nauczycieli, katechetów, asystentów, itp. Dzięki Bogu, mogliśmy stworzyć nowe
dzieło, odpowiednio do potrzeb młodzieży i społeczeństwa – mianowicie otwarliśmy
szkoły średnie. Dzięki nim mogliśmy wykształcić pewną liczbę nauczycieli
i asystentów. Bóg błogosławił naszym wysiłkom, obecnie wykształciliśmy znaczną
liczbę kapłanów, którzy kierują naszymi placówkami. Innych kandydatów do
kapłaństwa skierowaliśmy do diecezji.
Wiele naszych byłych wychowanków zajmuje wybitne stanowiska i szczycą się
wychowaniem odebranym w naszych zakładach. Mamy obecnie 164 zakłady,
w których kształci się około 150 tysięcy młodzieży. W ciągu roku ruch młodzieży
w szkołach waha się w granicach od 34 do 40.000. Stawiamy ich w możności służenia
Bogu, Kościołowi, Ojczyźnie, rodzinie i społeczeństwu. Zgromadzenie nabiera coraz
większego rozmachu we Francji, we Włoszech, w Hiszpanii, Brazylii, Argentynie i na
krańcach Patagonii.
O ile z dnia na dzień zwiększa się pole naszej działalności, tym samym rosną
i trudności finansowe. Dotychczas nie zabrakło chleba dla chłopców. Czyja w tym
zasługa? To jest wielka tajemnica, którą chcę wam zdradzić. To sekret łaskawej
Opatrzności, która dopomaga temu dziełu, które wychodzi na dobro społeczeństwa
i Kościoła. Najświętsza Dziewica stała się sama naszą Wspomożycielką gdyż Jej
zawdzięczamy rezultaty naszych trudów i Ona dostarcza nam środków do budowy
kościołów i zakładów. Tylko dzięki Jej opiece mogliśmy iść naprzód. Błogosławi Ona
tym, którzy dbają o młodzież. Dzięki niech będą Najświętszej Maryi Wspomożycielce
za pomoc nam użyczaną przez naszych dobrodziejów.
W nagrodę za wasze miłosierdzie, błogosławić Ona będzie waszym interesom,
waszym rodzinom, będzie ostoją i opiekunką dla waszych dzieci. Oby była nam
nieustanną pomocą w życiu, łaskawą Matką i Opiekunką w godzinie śmierci, byśmy
mogli Ją chwalić i błogosławić w niebie na wieki!.
„La Semaine Catholique” daje taki komentarz do słów Świętego: Przemówienie
jego usłyszała może niewielka liczba słuchaczy z tych, którzy mogli pomieścić się
w kościele. Niemniej zebrani byli pod wrażeniem świętości Sługi Bożego
146

15.7 Page 147

▲back to top


rozchodzącej się dokoła na podobieństwo wonności. Redaktor Aubineau w swej
broszurce pisze: Zaiste, trudno byłoby przemówić bardziej prosto i zrozumiale. Ksiądz
Bosko odsłonił wobec słuchaczy swe życie pełne poświęceń i dzieła prowadzone.
Prosił o poparcie przytaczając motywy, które muszą wzruszyć każdego wierzącego.
Zbawiając dusze pracuje się równocześnie na korzyść społeczeństwa. Przynosi on nam
błogosławieństwo Ojca św. a nade wszystko błogosławieństwo Boże. Potrafi
doskonale prosić i dziękować równocześnie. Nie ogranicza się tylko do ambony;
paniom kwestującym zapowiedział, że Najświętsza Dziewica jest Opiekunką zakładów
salezjańskich i że one kwestując na rzecz ubogich chłopców stają się pomocnicami
samej Matki Bożej. Ksiądz Bosko jest całkowicie oddany swemu dziełu - wszystko, co
mówi i działa, zmierza na korzyść jego chłopców. Mnożą się cuda w jego ręku i nie
należy się dziwić warunkom, jakie stawia tym, co chcą uzyskać łaski od Boga za jego
wstawiennictwem. Wszystko uzależnione jest od współdziałania z Jezusem
Chrystusem dla zbawienia dusz odkupionych Jego Krwią Przenajdroższą. Uczynić, by
cena tej Krwi przyniosła skutek w duszach, to właśnie cel współpracy ze strony tych,
co się ubiegają o łaski Zbawiciela.
Również doskonały „Clairon” paryski w artykule zatytułowanym „Cudotwórca
z roku 1883” skreślił sylwetkę Świętego i podał wrażenia z jego konferencji: Wczoraj
Ksiądz Bosko wygłosił konferencję w kościele św. Marii Magdaleny. Kościół był
wypełniony po brzegi, co zdarza się, gdy trafi się, jakiś nadzwyczajny kaznodzieja.
O drugiej już trzeba było zamknąć bramy, gdyż więcej absolutnie nie mogło się
zmieścić słuchaczy, którzy i tak stali już na stopniach ołtarza w prezbiterium.
A przecież Ksiądz Bosko bynajmniej nie jest urodzonym mówcą. Wyraża się
z trudnością po francusku, nie grzmi, nie rzuca na kolana mas, nie odznacza się miłym
dla ucha tembrem, ani akcentem zniewalającym serca. Gest ma spokojny i wzrok
opanowany. Cała powierzchowność tchnie prostotą, słodyczą i pokorą. Z tak
skromnym wyposażeniem oratorskim wystąpił wobec publiczności paryskiej
sceptycznej i wybrednej, przyzwyczajonej osądzać zalety mówcy jedynie pod kątem
sztuki krasomówczej, gotowej przypisać zdolnemu mówcy wszelkie możliwe
osiągnięcia i przymioty; męża stanu, generała, finansisty, czy wszystko razem wzięte.
Głos jego zaledwie docierał do uszu najbliższych słuchaczy, lecz zafascynował
całkowicie audytorium, gdy roztoczył przed nim cudowną wizję swych dzieł w ich
wielkości i skali. Zda się snop światła tryskał z jego słów i postaci i napełniał aulę
świątynną wraz z ludem zapatrzonym i zasłuchanym w tego Męża okolonego nimbem
bohaterstwa chrześcijańskiego.
Gdy skończył i schodził z ambony, istne widowisko gorącej wiary i pobożności
tłumów: chyliły się czoła, gdy nad nimi kreślił znak Krzyża św. w przejściu. Matki
podnosiły dzieci, by je pobłogosławił. Wielu pragnęło dotknąć jego szat różańcami,
medalikami, czy innymi dewocjonaliami. Znaczna grupa wybitnych osobistości
oczekiwała na niego w zakrystii pragnąc otrzymać, jakąś chwilę audiencji.
147

15.8 Page 148

▲back to top


Ten dobry Ojciec, pisała gazeta „La Semaine Catholique”, z prostotą właściwą
Świętym, którzy Bogu samemu przypisują oznaki publicznej czci, jakiej doznają,
przyjmował poszczególnych interesantów w pokoiku przyległym. Między innymi
przyjął redaktora wspomnianego czasopisma, który prosiły, by skontrolował jego
reportaż z konferencji nie będąc pewny, czy wiernie przytoczył jego słowa.
Z uwagi na to - pisał redaktor - że tak wielka liczba osób oczekiwała na swą kolej,
chętnie zrezygnowaliśmy z przyjemności konwersacji z tym Mężem Świętym, a tak
przystępnym i wyrozumiałym w stosunku do kogoś obcego, kto z całym zaufaniem
zwraca się do niego i zwierza się z pewnych utrapień i krzyżów, którymi go życie
przygniata.
Nic dziwnego, że 9/10 z ogólnej liczby osób mogąc z bliska zetknąć się z nim,
musiało poprzestać na informacjach prasowych.
Grupa pań kwestarek ze sfer arystokratycznych objęła wyznaczone sobie
posterunki przy drzwiach prowadzących do świątyni. Zdołały one zebrać poważną
sumę sięgającą 15 tys. franków.
Wśród słuchaczy znajdował się już wówczas wybitny profesor prawa
kanonicznego w Instytucie Paryskim, późniejszy sławny kanonista kardynał Piotr
Gasparri. Jemu to, jako Włochowi zlecono szczególną misję w imieniu rektora
monsignora D'Hulst i grona profesorskiego: miał zabrać Księdza Bosko z zakrystii na
ulicę Assas, na uroczysty obiad wydany ku jego czci przez wspomniany Instytut.
Sędziwy kardynał zażywający tak wielkiej sławy, z perspektywy lat 50,
z przyjemnością zawsze wspominał ten fakt podkreślając, jak trudne to było do
wykonania zadania.
Niemożliwością wprost było dotrzeć do Księdza Bosko – opowiadał - tak był
zewsząd oblężony. Każdy miał do niego jakąś sprawę: jedni wołali
o błogosławieństwo, drudzy polecali się jego modlitwom; ten prosił o medalik, ów
wciskał mu do rąk ofiarę. Ścisk był nie do opisania.
Biedny Ksiądz Bosko był wprost rozrywany i popychany na wszystkie strony,
znosił jednak cierpliwie tego rodzaju niedyskrecje. Wysłannik oczekiwał
odpowiedniego momentu, by wyrwać wprost Księdza Bosko z rąk jazgotliwej rzeszy
obojga płci i wepchnąć go do pierwszej lepszej demokratycznej dorożki. Po drodze
musiał on jeszcze wstąpić do pewnego chorego chłopca.
Przy stole bawił biesiadników swą miłą konwersacją. Ze swą osobliwą
francuszczyzną, comme ci comme ca, jak wspominał Eminencja, był mimo to
doskonale rozumiany. Następnie odbyło się w wielkiej Auli Instytutu galowe
przyjęcie, z udziałem profesorów in corpore i alumnów. Święty proszony, by
przemówił parę słów, uczynił to z wielką prostotą opowiadając o początkach swego
dzieła, o trudnościach, z którymi się borykał. Słuchacze wprost wisieli na jego
wargach. Gdy brakło mu jakiegoś słowa, pytał siedzącego obok: Jak się to mówi po
148

15.9 Page 149

▲back to top


francusku? Sąsiad podpowiadał - a on powtarzał. C’etait delicieux - konkludował
kardynał - le succes fut tres grand.
Tego wieczoru sprawił wielką pociechę pewnej rodzinie arystokratycznej.
Mianowicie, madama Du Plessis miała krewniaczkę, dziecinę 26 - miesięczną chorą na
kaszel z komplikacjami źle wróżącymi - zdaniem lekarzy. Babka, za pośrednictwem
pani De Combaud uzyskała od Księdza Bosko obietnicę wizyty u chorej. Posłała nawet
własny powóz po Świętego wraz z jego sekretarzem. W pałacu zastał rodziców małej
w nieutulonym żalu. Niedawno, bowiem stracili syna.
Święty zaprowadzony do łóżeczka dziecka odmówił modlitwę, po czym polecił,
by odmówili ją rodzice i obecni. W pewnej chwili zwraca się do pana Du Plessis
z uwagą:
Nie wystarcza że modlą się inni - trzeba również, by modlił się ojciec. Po czym
włożył na szyję dziecku medalik MB Wspomożycielki Wiernych i wychodząc
powiedział:
Nie jest jeszcze tak źle - jak mówi się.
Niebawem przyszedł lekarz i zbadawszy dziecko orzekł, że niebezpieczeństwo
minęło. Dziecina owa, to obecnie żyjąca hrabina Karolina Du Reau de la
Gaignonniere, która po rodzicach swych odziedziczyła wielkie nabożeństwo do
Świętego.
Dnia 10 kwietnia - stosownie do obietnicy - odprawił Mszę św. w kościele św.
Marii Magdaleny w intencji pań kwestarek i dobrodziejów swych dzieł we Francji. Dla
wygody wszystkich była wyznaczona godzina 9.30. Po Mszy św. udzielił
błogosławieństwa z odpustem zupełnym. Przemówił krótko od ołtarza na temat
miłosierdzia chrześcijańskiego, lecz tylko najbliżej stojący mogli go słyszeć.
Pomijając inne okoliczności, wspomnimy tylko pewien wypadek, jaki miał
miejsce na krótko przed przybyciem Świętego do kościoła.
Otóż tego rana miał towarzyszyć Księdzu Bosko do kościoła św. Marii
Magdaleny ksiądz De Bonnefey, wice proboszcz parafii św. Rocha, późniejszy biskup
La Rochelle, który głosił triduum do św. Magdaleny. Obiecał on również przywieźć
Księdza Bosko do pewnej chorej. Był to wypadek suchot w ostatnim stadium. Na
krótko przedtem chora w kryzysie została zaopatrzona w Wiatyk, a jej koniec życia
zdawał się zbliżać. Pobożny kapłan usiłował natchnąć matkę z jej córką głęboką wiarą,
że na skutek błogosławieństwa Księdza Bosko Bóg jej przywróci zdrowie.
Święty podszedłszy do łóżka chorej spytał:
Masz wielką wiarę, moja córko?
Tak, Ojcze, wyręczyła ją w odpowiedzi matka, jesteśmy w pełni wierzący.
Jeśli masz silną wiarę, to wyzdrowiejesz na pewno, gdyż wiara przenosi góry.
Proszę odmówić codziennie Ojcze nasz…, Zdrowaś Maryjo… i Chwała Ojcu… ku
czci Najświętszego Serca Jezusa i jedno Salve Regina…, by Najświętsza Maryja
149

15.10 Page 150

▲back to top


Wspomożycielka wzięła ją pod swą opiekę. Czynić tak aż do święta Wniebowzięcia
NMP.
Ojcze, przerwała żywo matka nieco rozczarowana tak długą zwłoką, a gdyby
tak Ojciec ujął ją za rękę, może by wyzdrowiała w tej chwili. Co tu pani się wtrąca,
zgromił Ksiądz Bosko surowo z gestem niecierpliwości. Pomodlę się sam w tej
intencji i każę się modlić mym chłopcom. Dzisiaj we Mszy św. polecę ją Bogu. No, do
widzenia, moja córko! To mówiąc wyszedł z pokoju i do odprowadzającej go matki
powiedział: A pani niech nie zapomina o mej wielkiej rodzinie.
Owa pani poprzednio posłała mu za pośrednictwa księdza De Bonnefoy, ofiarę
z napisem na kopercie, z prośbą o uzdrowienie chorej córki. Lecz na to widocznie nie
zwrócił uwagi pieux Italian.
Przy ostatnim stopniu Święty pożegnał ową panią z uprzejmym: La pace di Dio
sia sempre sopra di lei e sopra della sua casa.
A choroba wciąż nie opuszczała ze swych objęć owej panny. Biedaczka wciąż
pozostawała między życiem a śmiercią. Wyschła już do kości i wyglądała jak szkielet.
Stan ten trwał do 15 sierpnia. Z rana tego dnia, matka wraz z synem wybierała się do
kościoła, gdy słyszy głośne wołanie: Mamo, mamo, jestem zdrowa!
Przybiegła matka i widzi ją rumianą i pełną życia, ubierającą się samodzielnie
i rozśpiewaną. Nie wierzy wprost swym oczom. A córka jej - bez śniadania, bez
niczyjej pomocy poszła do kościoła, w czasie Mszy św. wyspowiadała się i przystąpiła
do Komunii św. ku zdumieniu wszystkich, którzy ją znali.
Uzdrowienie było niewątpliwe i trwało tak, iż w 1898 roku madama
Małgorzata, tak ją ogólnie zwano, była matką trojga zdrowych dzieci.
Miejscowy Komitet Dam zapowiedział konferencję wraz ze Mszą św., którą
odprawić miał Ksiądz Bosko w kościele św. Sulpicjusza. Lecz gdy tam przybył,
wybiła już dziesiąta. Przed zebraną publicznością wyczekującą przemówienia Sługi
Bożego staje nieoczekiwanie ksiądz proboszcz i tłumaczy, że ten z powodu osłabienia
nie będzie mógł wygłosić konferencji, ani komunikować zebranych. Pomimo to, po
Ewangelii odwrócił się on do wiernych i powiedział parę słów zachęty. Słowa
Świętego może nie docierały do ogółu słuchaczy, niemniej jednak wszyscy, jak pisze
Aubinesu, czuli między sobą obecność Świętego, którego postać, zwłaszcza oblicze
tchnęły dziwną prostotą, pokorą, oddaniem się Bogu, z zapomnieniem o sobie samym.
„Gazette de france” w nadzwyczajnym dodatku już cytowanym podawała jego
przemówienie, które poniżej przytaczamy w tłumaczeniu:
Cieszę się widząc tak wielu wzorowych katolików w tutejszej parafii. Nasza
wiara św. jest jedyna ostoją w utrapieniach obecnego życia; ona sama tylko zapewnia
nam szczęście w życiu przyszłym. Wytrwajcie w dobrym dzięki czystej Komunii św.
Popierajcie dzieła dobroczynne zgodnie z waszymi chwalebnymi tradycjami.
Najważniejsze z nich jest wychowanie chrześcijańskie młodzieży. Rozpocznijcie to
spełniać na łonie waszej rodziny. Wychowujcie dobrze swe dzieci, spieszcie z dobrą
150

16 Pages 151-160

▲back to top


16.1 Page 151

▲back to top


radą swym bliskim i znajomym. Gdyby wśród was znajdowały się sieroty,
zaopiekujcie się nimi skutecznie, pouczajcie je, jak służyć Bogu, zwalczać namiętności
i pokusy do złego. Szkoda, że nie mogę obecnie w pełni przedstawić dzieła, na rzecz,
którego przybyłem tu po kweście. Polega ono na tym, by gromadzić chłopców
pozbawionych opieki rodzicielskiej, by uczynić ich wzorowymi katolikami
i obywatelami ojczyzny. Dzięki poparciu ze strony szlachetnych ludzi oraz opiece
Najświętszej Maryi Wspomożycielki Wiernych, mogliśmy wychować już setki i ty-
siące takich chłopców opuszczonych. Wasze jałmużny dopomogą mi kontynuować
i rozwijać to dzieło, a wam zapewnią nagrodę w niebie. Bóg okaże wam kiedyś dusze
zbawione dzięki waszej pomocy. Otrzymacie wówczas potwierdzenie tych słów: „Kto
zbawia dusze swych bliźnich, ten własną duszę przysposabia do chwały niebieskiej”.
Wzmianka o parafialnej akcji charytatywnej nie była czczym komplementem.
Powszechnie znaną było rzeczą, że parafia św. Sulpicjusza wyróżniała się wśród
innych swą wiarą i czynną miłością bliźniego tak, iż zasługiwała na tytuł królowej
parafii paryskich.
Po skończonym przemówieniu Świętego sześciu kapłanów wyszło zaraz ze
składką. Udzielanie Komunii św. trwało zaledwie pół godziny, a to dzięki temu,
że księża ochotnie wyręczali Świętego. Ogólne współczucie budził jego widok, gdy
wracał od ołtarza do zakrystii w otoczeniu podtrzymujących go kapłanów. W przejściu
pewien pan starszy wiekiem, wziąwszy go za rękę, położył ją na głowie dwóch
chłopców, pragnąc zapewnić im przez to błogosławieństwo Boże.
Do południa jeszcze wejścia prowadzące da zakrystii były oblężone przez
wiernych. Wielu prowadziło ze sobą chorych. Powóz, do którego wsiadł Ksiądz
Bosko, by udać się do pani Vendryes, nie mógł wprost ruszyć z miejsca wśród tego
natłoku. Tu i tam grupy wiernych klękały na ulicy oczekując jego błogosławieństwa.
Pewien dziennikarz informował o tych wypadkach swych czytelników i tak pisał: …
Osobistość to niezwykła. Imię jego jest na ustach wszystkich. Prasa notuje, że to
postać wprost legendarna. Wzrostu jest średniego, o szlachetnych prostych rysach
twarzy, porusza się nieco chwiejnym krokiem, wygląd nadto mizerny zdradza
kompletne wyczerpanie. Wzrok przykuwa imponujące, wyraziste oblicze, oczy bystre
i przenikliwe, w których tai się wewnętrzny pokój tej duszy pełnej energii i wiary. Nie
odznacza się wymową: głos ma słaby i niewielu go słyszy. Za to w całej osobie tego
kapłana odzwierciedla się świętość i miłosierdzie Pana naszego Jezusa Chrystusa. Jego
hasłem jest: „Wszystko dla Boga, wszystko przez Boga i wszystko w Bogu”. Cała
jego osobowość tchnie poświęcaniem się służbie Boga i bliźnich.
Wzdłuż ulicy Sevres, gdzie rozsiadła się arystokracja paryska, znajduje się
wiele kościołów, klasztorów, zakładów wychowawczych i dobroczynnych. Tam też
miał swą siedzibę u Lazarystów Centralny Patronat sierocińców, którego zadaniem
było opiekować się i rozwijać stowarzyszenia zajmujące się młodzieżą. Sam Patronat
nie prowadził sierocińców, lecz kierował młodzież do odpowiednich zakładów, którym
151

16.2 Page 152

▲back to top


przyznawana jest roczna subwencja, ze szczególnym uwzględnianiem fundacji
świeżych i typu wiejskiego. Źródłem dochodów były zapisy, darowizny, zbiórki oraz
doroczna kwesta. Markiz Gonvello, gorliwy promotor tego dzieła wydał zarządzenie,
by członkowie interesujący się sprawami młodzieżowymi przybyli na konferencję,
którą wygłosi Ksiądz Bosko, gorliwy Apostoł młodzieży.
U św. Łazarza znaleźli się wtedy wszyscy jak na rodzinnym zebraniu, gdzie bez
przeszkody mogli spotkać się z Księdzem Bosko i usłyszeć jego cenne wskazówki.
Posiedzenie rozpoczęło się o godzinie 2.30 dnia 1 maja. Ksiądz Bosko zasiadł
w prezydium, mając po prawej stronie Komitet członków Założycieli, z prezesem
monsignorem Fougerais oraz dyrektorem Dzieła św. Dziecięctwa. Zebrani z wielką
uwagą wysłuchali konferencji. Zauważono, że panie komitetowe miały w ręku plik
biletów od różnych osób, z poleceniem doręczania ich Księdzu Bosko, były tam ich
życzenia, prośby o modlitwy w różnych intencjach, itp. Święty przemówił następująco:
„MONSIGNORE, SIGNORI!
Wytknęliście sobie szczytny cel do osiągnięcia, skąd doniosłe znaczenie
dzisiejszego zebrania. Nastręcza mi to sposobność skierowania do was paru słów. Otóż
nie wiedziałbym doprawdy, jak pogodzić dwie rzeczy: nasze dzieło ma do czynienia
z ubóstwem i nędzą, a tu wszystko wydaje mi się bogactwem i obfitością. Niemniej
widzi mi się, że do uskuteczniania tak szlachetnego dzieła potrzebne są dwie rzeczy:
- po pierwsze - bogactwo, skąd czerpie się zasoby, a także miłość, która nimi
hojnie szafuje;
- po drugie - ubóstwo, które przyjmuje z wdzięcznością okazane mu
miłosierdzie.
Z tym właśnie ma się do czynienia, w wysokim stopniu w tej stolicy - Paryżu.
Obecny tu dostojny arcypasterz daje sam dowody wspaniałomyślnej i ofiarnej miłości
w swej diecezji. Ale uczynił coś więcej: raczył wielokrotnie zaszczycić nas swą
obecnością w Turynie i popiera czynnie nasza Dzieła. Wielki to dowód życzliwości dla
nas, który zachowamy w pamięci. Lecz cóż więcej ma wam powiedzieć ten ubogi
kapłan ledwie umiejący wysłowić się po francusku? Nic innego, jak tylko życzyć wam
błogosławieństwa Bożego w waszej pracy. Niech Bóg Wszechmocny udzieli wam sił
i odwagi potrzebnej do głoszenia zawsze odważnie i obrony prawdy, zwłaszcza
w obecnych czasach, kiedy tak bardzo potrzeba nam katolików zdecydowanych.
Dzisiaj już nie broni się swej wiary z orężem w ręku, ani odpiera gwałtu gwałtem. Za
to trzeba przyświecać nieustannie dobrym przykładem i praktyką cnót
chrześcijańskich, a przez to pozyskiwać nasze otoczenie dla tej religii, do której mamy
szczęście należeć.
Wypada mi tu wyrazić gorące podziękowanie dla Ekscelencji naszego
arcypasterza, który tak życzliwie popiera nasze dzieła, zwłaszcza szkoły rolnicze.
Mam na myśli Saint - Cyr koło Tulonu następnie Marsylię, gdzie istnieje wielki zakład
dla młodzieży czeladniczej i biednych uczniów gimnazjalnych, dalej Nawarę ze szkołą
152

16.3 Page 153

▲back to top


rolniczą, wreszcie Nizzę, gdzie gromadzi się sieroty z ulic miast, pozbawionych
opieki, którzy o ile się ktoś nimi nie zajmie, mogliby stać się plagą społeczeństwa. Oto
zadania, jakich się podejmują i wasze stowarzyszenia pod egidą Ekscelencji naszego
arcypasterza.
Niech mu Bóg błogosławi, darzy zdrowiem i pomyślnością w podejmowaniu się
dzieł dobroczynnych, dzieł pokoju i zgody, niech mu pozwoli doczekać, czego tak
gorąco pragnie, widzieć liczniejsze z dnia na dzień zakłady dla młodzieży,
przynoszące zaszczyt dla Francji i jej synów. Niech Bóg błogosławi szlachetną
Francję! Niech ją zachowa, udzieli pokoju i pomyślności jej obywatelom i da nagrodę
niebieską, najczcigodniejszemu arcypasterzowi za jego zasługi. Daj Boże, by
zainicjowane przez niego dzieła dobroczynne stały się zasiewem bujnych plonów
w przyszłości, chlubą dla Francji i jej obywateli wzorowych katolików!
Gdy skończył, zabrał głos prezes wykazując dobitnie potrzebę tego rodzaju
szkół we Francji, pochwalił gorliwość personelu kierowniczego, podkreślił przy tym
twardą walkę, jaką toczyć musi obecnie Kościół we Francji w obronie dusz młodzieży.
W końcu prosił Księdza Bosko o pobłogosławienie zebranych. Święty nim uczynił
zadość życzeniu dodał, co następuje: „W obecnej chwili bardziej niż kiedykolwiek
oceniam doniosłość dzieła, którego jesteście opiekunami i promotorami, z czego
niejednokrotnie i sam korzystałem. Dzisiaj w sposób szczególny składam w wasze ręce
los tego dzieła rokującego odrodzenie społeczeństwa i zapewniającego mu pomyślną
przyszłość. Zasługi wasze docenia Ojciec św. Ostatnio, gdy byłem u Niego na
audiencji, polecił mi udzielić wam, a raczej przekazać Jego szczególne
błogosławieństwo i zapewnić, że we Mszy św. pamięta On zawsze o was przed
Bogiem. W Jego więc imieniu obecnie wam błogosławię”.
Słowa te wywołały ogólne wzruszenie wśród zebranych, niektórzy mieli łzy
w oczach.
Ksiądz Bosko - pisał miesięczny organ Dzieła Patronatów - wyraża się z pewną
trudnością w naszym języku, niemniej słowa jego tchną tak wielką miłością i wiarą,
że przenikają głęboko do serca.
Również dziennik „Figaro” z dnia 2 maja, w notatce o odbytym posiedzeniu,
wyraził się o pobycie Księdza Bosko w Paryżu słowami jak najbardziej
entuzjastycznymi uwydatniając postać i charakter naszego Świętego w jego prostocie
i serdeczności, sans affecterie, sans pompe, sans phrases.
W siedzibie Księży Misjonarzy znajdował się ciężko chory, bliski agonii, O.
Dugilleux kapłan liczący 63 lata życia. Jego brat głęboko przekonany o charyzmatach
Księdza Bosko zaprowadził go do infirmerii.
Ojcze, pragnąłbym jeszcze pożyć, by oglądać pomyślny stan naszego
Zgromadzenia, powiedział szeptem chory.
153

16.4 Page 154

▲back to top


Będzie go mógł Ojciec widzieć z innego miejsca, odpowiedział Święty zawsze
umiejąc przyprawić swe słowa miłą zachętą i pociechą błogosławieństwa. Chory
zakończył życie dnia następnego.
W owym czasie przebywał w tymże domu Lazarystów pewien prałat bardzo
popularny we Francji, monsignor Freppel biskup Angers i deputowany z okręgu
Finisterre. Przybył właśnie do Paryża na rozpoczęcie kadencji parlamentu i obrał sobie
siedzibę u księży Misjonarzy. Pragnął on gorąco spotkać się z Księdzem Bosko.
Święty dowiedziawszy się o tym życzeniu poszedł sam do niego i rozmawiał dobre pół
godziny. Echem wrażenia, jakie odniósł ów prałat z tego spotkania i rozmowy ze
Świętym, była świetna pochwała, jaką wygłosił o Księdzu Bosko w swym
przemówieniu w Izbie Deputowanych.
Ksiądz Bosko przemawiał również w kościele św. Klotyldy uczęszczanym
przez arystokrację paryską. Wiadomo, że ta święta nakłoniła swego męża króla
Franków, by dał się ochrzcić. Przemawiał tam po Mszy świętej w dniu 3 maja,
w Święto Wniebowstąpienia Pańskiego. Nie powiedział nic nowego poza tym, o czym
mówił w kościele św. Magdaleny. A mimo to zebrał się wielki tłum, iż ścisk był
niesamowity. Wiele osób przystąpiło do Komunii św. Kwesta była obfita. To, co
nastąpiło potem, wspomniano wyżej łącznie ze zjawianiem się św. Alojzego Colle.
Po pewnej przerwie, w związku z podróżą do Lille, od 5 do 16 maja, wnet po
swym powrocie do stolicy, miał konferencję w przepełnionym po brzegi kościele św.
Augustyna i tak mówił:
Mam nadzieję, że przy pomocy szlachetnych Dobrodziejów i panów, i pań,
można będzie ufundować zakład wychowawczy i w Paryżu. Liczne głosy domagają się
podobnej instytucji jak w Nizzy, w Marsylii, czy w Turynie. Liczymy na to, że zdoła
ona zaspokoić tutejsze potrzeby. Na razie nie żądam wielkich funduszów, chciałbym
jednak od razu przystąpić do zakupienia odpowiedniego terenu i zbudowania domu na
przyjęcie biednych sierot. Zamiar sam w sobie jest dosyć śmiały, choć na razie
pozostanie w skromnych rozmiarach. Pomieścić zdoła wszystkich wagabundów,
którzy tak ciążą na barkach władz bezpieczeństwa; małych łotrzyków, którzy wnet
staną się dorosłymi.
Spodziewamy się, że miasto Paryż, które dotąd spieszyło wspaniałomyślnie
z pomocą naszym dziełom, pomimo że były stąd daleko, tym razem o wiele chętniej
poprze ufundowanie zakładu przeznaczonego dla chłopców miejscowych, będących
utrapieniem dla władz.
Pan Bóg hojnie wynagrodzi wam za to, co uczynicie, zarazem zyskacie uznanie
społeczeństwa. A młodzież, która zostanie zbawiona dzięki waszej pomocy, będzie
wam błogosławić przed tronem Boga Sędziego mówiąc: Oto są nasi dobrodzieje,
którzy nie szczędzili czasu ni pieniędzy, by zbawić nasze dusze, jeśli zostały
zbawione, ich w tym zasługa. Teraz więc, o Panie okaż nad nimi swoje miłosierdzie,
154

16.5 Page 155

▲back to top


jak przyobiecałeś w Ewangelii. Dopomogli nam zbawić się, niechże i sami osiągną
zbawienie.
W czasie, gdy prasa informowała o tej konferencji, „Figaro” z dnia 18 maja,
publikował dłuższy artykuł swego korespondenta, znanego nam pana Saint - Genest,
który swego czasu przeprowadził wywiad z Księdzem Bosko. Artykuł kończył się
następująco: Prawdziwe uczczenie Księdza Bosko we Francji nie ma polegać na
oklaskiwaniu go i ucinaniu strzępów odzieży, lecz trzeba czynić tak jak on. A „Petit
Moniteur” pisał: Ksiądz Bosko otworzył przed nami nowe horyzonty i zdobył dla
swego dzieła kwiat inteligencji Paryża. Dzięki niemu, apostolat miłosierdzia liczy już
wśród nas wielu znakomitych i dzielnych szermierzy.
Dramatyczny przebieg miała konferencja w dniu 21 maja w kościele św. Piotra
zwanym popularnie Gros - Caillu, zazwyczaj dość uczęszczanym przez arystokrację
paryską, a wówczas specjalnie przepełnionym. Ksiądz Bosko przybył o godzinie
szóstej po południu tak zmęczony, że ledwie trzymał się na nogach. W takich
okolicznościach jak zdoła wygłosić konferencję?
Lecz pewna okoliczność przyszła mu z pomocą tak, iż został wyręczony przez
kogoś innego. Otóż od paru dni przebywał w Paryżu kardynał Lavigerie z Afryki,
arcybiskup odrestaurowanego kościoła w Kartaginie i założyciel Ojców Białych. Znał
on Księdza Bosko od dłuższego czasu. Zasłyszawszy, że znajduje się w Paryżu, szukał
go tu i tam, wreszcie trafił na jego ślad i wszedł do kościoła głównymi drzwiami,
w stroju kardynalskim, w chwili gdy w kościele odprawiało się wstępne nabożeństwo
przed zapowiedzianą konferencją. Zjawił się w samą porę i natychmiast wstąpił na
ambonę.
Jako popularny mówca znany w całej Francji, zwłaszcza w Paryżu, przybywał
złożyć hołd Świętemu z własnej popularności. To, co wypowiedział, można uznać
doprawdy jako przykład aktualizacji zaimprowizowanego przemówienia.
Mes Freres!
Od chwili, gdy usłyszałem o przyjeździe do Paryża Świętego Wincentego
włoskiego, od razu powziąłem zamiar spotkania się z nim w którymś kościele
i polecenia jego dzieł ofiarności katolików francuskich. Widziałem zaczątek jego dzieł
w Turynie, potem byłem świadkiem ich rozprzestrzenienia się we Francji uznając
w tym opatrznościową wymianę wzajemnej życzliwości i pokoju pomiędzy katolikami
dwóch sąsiednich narodów.
Przez poparcie tego pokornego, Świętego Kapłana, spełniliście, moi drodzy,
dzieło wzajemnego zbliżenia. Trzeba, by on wróciwszy do Turynu mógł powiedzieć:
Francja jest wierna swej misji wspierania wszystkich, którzy cierpią, bez żadnej
różnicy.
Moją siedzibą, jest obecnie ziemia, gdzie był św. Wincenty a Paolo przez dwa
lata, jako niewolnik. Dzisiaj potrzeba dla Tunisu nowego św. Wincentego, który by
udał się tam nie z przymusu lecz dobrowolnie, z miłości. Tym nowym świętym
155

16.6 Page 156

▲back to top


Wincentym jesteś ty najdroższy Ojcze, gdyż przy pomocy swej rodziny zakonnej na
pół włoskiej i na pół francuskiej zdołasz dokonać tego dzieła lepiej, niż kto inny.
Zresztą od dawna, jest tu miejsce przygotowana dla ciebie. Dotąd rzec można,
tylko rodziny włoskie osiedlały się na tym terenie na pół pustynnym, pozostającym
pod protektoratem Francji. Dla tych właśnie rodzin ja, jako pasterz, chcę ich dobra
i pragnąłbym to okazać przez zaspokojenie wszelkiej ich nędzy materialnej
i duchowej. Niestety, zbyt często emigranci Włoscy popadają w nędzę i opuszczają się
religijnie, jak to bywa w koloniach. Potrzebna by była opieka duchowa nad sierotami
i młodzieżą zaniedbaną religijnie.
Przybywaj więc, Ojcze sierot włoskich! Apeluję do twego serca, które otwarło
się na wołanie Europy i Ameryki, obecnie Afryka ukazuje ci swe dzieci u swych piersi.
Twoja miłość jest tak szeroka, iż znajdzie się i dla nich miejsce w twym sercu. Ci
chłopcy, to po większej części sieroty pochodzenia włoskiego. Poślij więc do nich
swych synów, którzy do nich przemawiać będą językiem ich ojców i ziemi, na której
przebywają. Otoczymy ich wspólnie miłością nauczając kochać Boga i Francję!
Bracia, wspomóżcie hojnie tego św. kapłana. Równocześnie przez to dacie
także na misje w Afryce, gdyż Ksiądz Bosko niechybnie przyjdzie im z pomocą.
Nie można z całą pewnością wyrokować, czy słuchacze, przy całym swym
szacunku dla dostojnego prałata, byli zadowoleni, że przemawiał w zastępstwie
Księdza Bosko. Świadkowie naoczni twierdzili, że przez cały czas oczy wiernych były
skierowane na Świętego, który skromnie siedział zwrócony do ambony. Pochwały
słyszane pod własnym adresem nie zrobiły na nim specjalnego wrażenia. Po
skończonym przemówieniu kardynała, powstał, podszedł do balustrady, skłonił się
kardynałowi i dając znak ręką przemówił następująco: Jestem doprawdy w wielkim
kłopocie. Winienem godnie odpowiedzieć Eminencji, a na to mi potrzeba jego
wymowy, której mi brak. Dziękuję najserdeczniej jego Eminencji za wypowiedziane
pochwały względem mej osoby. Muszę jednak zaznaczyć, że nie wszystkie
odpowiadają prawdzie. Widzi on je w dobroci swego serca, a wiecie, że kiedy
oglądamy drobne przedmioty przez mikroskop, wówczas nabierają one ogromnych
proporcji i stają się nadmiernie wielkimi. Dziękuję jego Eminencji za uprzejmość.
Ksiądz kardynał był zawsze dla salezjanów ojcem, dobrodziejem i przyjacielem.
Dlatego nasza wdzięczność jest nieskończona i jeśli czymkolwiek będziemy mogli mu
służyć, chętnie to uczynimy. Jestem do dyspozycji Eminencji, by spełnić w Afryce
misję, jakiej Opatrzność od nas zażąda. Poślę tam swych synów, obojętnie Francuzów
czy Włochów.
Bracia wiecie - że żyjemy z jałmużny i że nasze dzieła utrzymują się
z miłosierdzia, a w tej chwili z miłosierdzia Francuzów, Paryżan. Zawsze
stwierdzałem, że Francja jest wielkim narodem katolickim, gotowa zawsze popierać
dzieła dobroczynne. Dlatego jesteśmy pełni wdzięczności za pomoc użyczoną oraz tę,
jaką w przyszłości będziecie nam użyczać.
156

16.7 Page 157

▲back to top


Biograf kardynała pisze: Tych parę słów wypowiedział Święty słabym głosem
i lichą francuszczyzną. Niewielu je dosłyszało, lecz bardzo wielu miało łzy w oczach.
Rzadko zdarzało się oglądać podobny kontrast, jaki stanowiły owe dwie osoby i ich
słowa.
Po skończonej ceremonii większość ludzi wyszła z kościoła, z wyjątkiem
niektórych dam pragnących rozmawiać z Księdzem Bosko w zakrystii. Gdy go
proszono o błogosławieństwo, wymawiał się z pokorą: Nie mogę tu błogosławić
wobec Eminencji kardynała, byłoby to nie w porządku i nie wypadałoby. Kardynał
usunął się dyskretnie, wówczas Święty udzielił błogosławieństwa.
Dramatyczna była konferencja, jaka się odbyła między 22 a 25 maja. W jakim
kościele się odbyła, nie zanotowano w kronice. Ksiądz Bosko przemawiał na temat
nabożeństw do Maryi Wspomożycielki i powtarzał rzeczy już wielokrotnie mówione:
że nie on jest sprawcą cudów przypisywanych mu, lecz że dzieją się one za sprawą
Najświętszej Maryi Wspomożycielki. Ona też dała początek i kontynuuje wzrost tego
dzieła dla dobra młodzieży. Udziela wciąż nowych łask dla swych czcicieli. Gdy to
mówił, powstał pewien pan prosząc o głos. Opowiedział o pewnym ojcu rodziny,
którego małżonka od dłuższego czasu chorowała na wodną puchlinę, a syn
zaopatrzony już był na śmierć. Opisywał bó1 swego ojca, który pokładał nadzieję
w błogosławieństwie Księdza Bosko, wreszcie jego radość na widok wyzdrowienia
żony i syna. Tak – stwierdzał - to prawda, że łaski uzyskane winno się przypisać
Madonnie, lecz na skutek modłów Księdza Bosko.
Święty słuchał ze wzruszeniem, tak samo słuchacze. Lecz punktem
kulminacyjnym było, gdy ów wśród łez zawołał:
A czy wiecie, kto jest owym mężem i szczęśliwym ojcem? To ja nim jestem,
Portalis. Był to Antoni Lefevre Portalis, były deputowany do parlamentu. Ksiądz
Bosko nie dodał ani słowa i w połowie zdania zszedł z ambony.
Cóż więcej można by powiedzieć na temat wizyt składanych przez Księdza
Bosko w Paryżu? Wszędzie powtarzało się to samo: przyjmował całymi dniami
niezliczoną liczbę osób oraz głosił konferencje. Trudno powiedzieć, skąd brał na to
czas i siły. A to, że mimo słabszej kondycji fizycznej, tak długotrwały wysiłek nie
zdołał zmącić jego spokoju wewnętrznego i równowagi ducha, to trzeba by zaliczyć do
cudów z kategorii tylu innych z okresu paryskiego.
Opuścił wreszcie Paryż w sobotę dnia 26 maja, około godziny dziewiątej z rana.
Dla uniknięcia zbytniego rozgłosu, nie zapowiadano terminu wyjazdu. Bezpośrednio
zatrzymał się w poczekalni dworcowej, podczas gdy sekretarz kupował bilety w kasie.
Udał się zaraz na peron i wsiadł na pociąg. Pomimo to, wielu podróżnych na stacji
rozpoznało go i wnet obiegła wieść, że Ksiądz Bosko odjeżdża na stałe. Powstało
zbiegowisko.
Jakkolwiek imię Księdza Bosko nie było dla nikogo nowością, niemniej jego
nagłe pojawienie się na stacji zwróciło uwagę personelu kolejowego.
157

16.8 Page 158

▲back to top


Ksiądz Bosko cudotwórca! - rozległy się głosy po korytarzach i sali dworcowej.
Gdy już pociąg ruszył, podniosły się gorące wiwaty pożegnalne. On zaś z gestem
ojcowskiej dobroci, zwrócił się tu i tam z okna wagonu przekazując swe pozdrowienia
wszystkim. Święty zostawiał w stolicy kapitał niezapomnianej wdzięczności
i serdecznej pamięci u wszystkich, którzy mieli szczęście z nim się zetknąć.
W pociągu, dobry kawałek drogi wszyscy milczeli. Także księża Rua i De
Barruel pogrążeni byli w głębokiej zadumie rozpamiętując to wszystko, czego byli
niedawno świadkami w Paryżu. Ileż rzeczy widzieli i słyszeli! Ileż spędzili dni
wytężonej pracy! Jak wielkiej czci u wszelkiego rodzaju osób zażywał ich drogi
Ojciec! Ile cudów zdziałała przez niego Najświętsza Maryja Wspomożycielka!
Wreszcie Święty przerwał milczenie mówiąc: Rzecz osobliwa! Czy
przypominasz sobie, księże Rua, drogę wiodącą z Buttigliera do Murialdo? Z prawej
strony znajduje się wzgórze, na którym stoi domek; poniżej, na skłonie pagórka
rozciąga się łączka. Otóż ten ubogi domek był mieszkaniem moim i mojej matki.
Na tej łączce ja, jako chłopiec pasałem dwie krówki. Och, gdyby o tym wiedzieli ci
wszyscy panowie i panie, którzy tak honorowali biednego wieśniaka z Becchi. Ech,
cóż za dziwne żarty Opatrzności! Rozmowa zeszła następnie na temat dwóch
broszurek o Księdzu Bosko: jedna napisana przez redaktora Aubineau, drugiej
anonimowym autorem był jeden eks - urzędnik. Były one rozchwytywane, podobnie
jak podobizny Księdza Bosko. Święty przysłuchiwał się początkowo biernie ich
rozmowie nie dając poznać, co o tym wszystkim myśli. W pewnej chwili z dziecięcą
skromnością wyrzekł: Suam parva sapientia regitur mundus! Gdyby świat wiedział,
z jakiej rodziny pochodzę. Jak wielka jest dobroć i Opatrzność Boża! Wszystko to jest
dziełem nieskończonego miłosierdzia Bożego.
Cokolwiek by należało myśleć o jego pokorze, pozostanie faktem, że odniósł on
w Paryżu niebywały triumf. Jeszcze w rok później dało się słyszeć jego echo
w parlamencie.
Jak wspomnieliśmy, z okazji debaty nad kwestią robotniczą, monsignor Freppel,
w mowie wygłoszonej w Izbie deputowanych, 2 lutego 1884 roku, wyraził się
następująco:
Sam św. Wincenty a Paolo zdziałał więcej dla rozwiązania kwestii robotniczej
niż wszyscy pisarze Ludwika XIV. A obecnie we Włoszech znany Ksiądz Bosko,
którego podziwialiście w Paryżu, przyczynia się skuteczniej do rozwiązania tej kwestii
niż wszyscy mówcy w parlamencie włoskim.
Ktoś ciekawy próbował obliczyć sumy zabrane przez Księdza Bosko w Paryżu.
Wydaje się nam, że są to zgoła daremne i płonne zakusy. Sam Święty nie orientował
się dostatecznie, jakie sumy przechodziły przez jego ręce. Każdego dnia pan Combaud,
brat hrabiny, przekazywał pod różnymi adresami, za pośrednictwem banków paryskich
sumy pieniężne zebrane po kweście, przy czym Ksiądz Bosko nie prowadził żadnych
rejestrów. Mężowie opatrznościowi jak Ksiądz Boska, którzy gromadzą skarby nie dla
158

16.9 Page 159

▲back to top


tej ziemi, zużywają codziennie złożone do ich dyspozycji sumy przez osoby
dobroczynne, nie tracąc czasu na ich zapisywanie. Świat ma do nich pełne zaufanie
i spieszy z pomocą nie żądając bynajmniej żadnych sprawozdań finansowych, co
zresztą jest rzeczą zwykłą w normalnej administracji.
Ci wielcy ministrowie miłosierdzia działają pod kontrolą samego Boga,
postępując tak jak napisane w Ewangelii – że niech nie wie lewica, co czyni prawica,
gdyż im wystarcza, że wie o wszystkim Ten, przed którym nie masz żadnego sekretu.
W podobny sposób i te kanały dobroczynności przeprowadzają bez przerwy swą wodę,
Bogu pozostawiając troskę o jej wymiar.
Pobyt Księdza Bosko w Paryżu stanowi doniosły moment w historii
Zgromadzenia. W metropolii intelektualnej Europy, Dzieło salezjańskie, prezentowało
się imponująco światu, który otwierał się przed nim z sympatią i uwielbieniem. Od tej
chwili niezliczona literatura oświetlała osobę Założyciela przed areopagiem świata
nauki, wpływów, czy finansów otwierając przed jego synami drogi apostołowania we
wszystkich częściach świata.
159

16.10 Page 160

▲back to top


R O Z D Z I A Ł VIII
Z Paryża na północ i wschód
Wzrastające coraz bardziej bezbożnictwo zalegalizowane przez państwo,
postępy socjalizmu sprawiały, że wielu duchownych i katolików zwróciło uwagę na
konieczność szukania środków zaradczych przez fundowanie szkół i zakładów
dobroczynnych wychowawczych, zwłaszcza dla młodzieży czeladniczej, padającej
łatwo łupem partii wywrotowych, usiłujących wszczepiać jad nienawiści do Kościoła
i podburzać do walki ze społeczeństwem. Przykład Księdza Bosko był w sam raz na
czasie, dlatego zewsząd napływały gorące zaproszenia. Niestety, nadwątlone zdrowie
nie pozwalało na nadmierne przeciąganie męczących podróży, nadto jego obecność
potrzebna już była we Włoszech. Ostatecznie dotarł do miasta Lille w północnej
Francji i zatrzymując się po drodze w Amiens. Następnie już wracając do Turynu,
odwiedził Dijon i zatrzymał się w Dole. W Lille przygotował teren pod przyszłą
fundację, w pozostałych miastach tylko zatrzymał się dla wypoczynku, korzystając ze
sposobności spotkania się z wielu Pomocnikami Salezjańskimi.
Do Lille przybył 5 maja i stanął w pałacu barona Montigny. Z tym znakomitym
panem skontaktował go swego czasu adwokat Michel z Nizzy, któremu również leżało
na sercu otwarcie zakładu salezjańskiego w owym wielkim centrum fabrycznym,
poważnie zagrożonym przez propagandę marksistowską. Fundacja nastąpiła, jak
zobaczymy, w roku 1884 przez przejęcie już istniejącego sierocińca św. Gabriela.
Wiadomość o jego przyjeździe podanej przez dzienniki paryskie wywołała
w mieście niezwykłe poruszenie tak, iż na jego powitanie na dworcu zebrał się
ogromny tłum. Entuzjazm rósł tym bardziej, gdy rozeszła się wieść, że na skutek jego
wizyty u pewnej chorej nastąpiło znaczne polepszenie jej zdrowia.
Uroczyste powitanie miało miejsce w sierocińcu św. Gabriela. Ten zakład dotąd
jeszcze nie widział tak mnogich rzesz obywateli w swych murach. Już na kilka godzin
wcześniej miejsca były zamówione.
„Znakomity ten duchowny, pisał dziennik „Vraie France” wkroczył triumfalnie
na salę otoczony tłumem publiczności i zajął miejsce na fotelu ustawionym na
podwyższeniu. Osoba jego budziła powszechne zainteresowanie, spojrzenia obecnych
na sali kierowały się ku niemu. Cała postać i oblicze Świętego tchnęły dziwną prostotą
i skromnością, daleką od wszelkiej afektacji. Zdawało się, jakby mało go obchodziło,
co się dokoła niego działo, tak był skoncentrowany duchowo w swoim własnym
160

17 Pages 161-170

▲back to top


17.1 Page 161

▲back to top


świecie. Będąc jakoby ogniwem łączącym uprzywilejowanych z wydziedziczonymi
przez los, był pochłonięty jedynie myślą o swym dziele.
Młodzież na powitanie Księdza Bosko odśpiewała hymn okolicznościowy
w czterech zwrotkach, ułożony wierszem w poczwórnej oktawie. W pierwszych dwóch
zwrotkach przyrównywano pobyt Księdza Bosko we Francji do podróży Zbawiciela po
miastach judejskich, wśród tłoczących się matek przynoszących mu swe dzieci, aby je
pobłogosławił. W trzeciej wyrażano myśl, że Francja zazdrości Italii szczęścia
posiadania Księdza Bosko dając świadectwo potędze i dobroci Opatrzności.
W ostatniej mówiono, że miasto Lille szczyci się tym, że dane mu jest gościć go
w swych murach, skąd zatacza szerokie kręgi echo entuzjastycznego powitania
i hucznych owacji pod adresem Księdza Bosko.
Odczytany następnie adres zawierał sparafrazowaną treść owych wierszy
z uwydatnieniem dwóch myśli: Francja jest zapatrzona i wzruszona na widok Świętego
kapłana, na którego czole błyszczy aureola apostoła młodzieży, spotkanie
z nim jest dla obecnych drogocenną łaską i pozostanie najmilszym wspomnieniem na
całe życie.
Następnie Prezes Rady Administracyjnej przedłożył krótkie sprawozdanie
z działalności dotychczasowej i stanu obecnego zakładu. Na zakończenie zabrał głos
Ksiądz Bosko. Powiedział, że chociaż jest narzędziem słabym i niedoskonałym, gotów
jest oddać się do dyspozycji tych, którzy go wezwali, wyraził serdeczne gratulacje pod
adresem założycieli, dobrodziejów i administratorów sierocińca, zwłaszcza Sióstr,
godnych Córek św. Wincentego a Paolo, wielkiego bohatera i wzoru miłosierdzia
chrześcijańskiego, w ich to bowiem rękach spoczywało dotychczasowe kierownictwo
zakładu. Z podziwem staję wobec waszego dzieła, mówił dalej Ksiądz Bosko. Nie
przychodzę bynajmniej zniszczyć to, co zostało już dokonane przez was, lecz
udoskonalić, jeśli zdołam, przy waszej współpracy. Na zakończenie udzielił
błogosławieństwa papieskiego obecnym i ich rodzinom. Z tej okazji również
wspomniany dziennik zamieścił uwagi swych korespondentów. Zarówno sama
powierzchowność jak słowa apostoła młodzieży, nie czynią zbyt imponującego
wrażenia. Głos niezbyt donośny, wymowa wadliwa, język niezbyt poprawny – słowem
brak mu zwykłych zalet oratorskich. A mimo to ten upadający starzec porywa tłumy,
gdziekolwiek się zjawi, zapala je i pociąga do największych poświęceń. Jeśli nie brać
pod uwagę innych cudownych zjawisk w jego życiu, już to samo przez się uważać
można za cud powtarzający się codziennie.
W dniu następnym poszedł przemawiać do kościoła św. Maurycego, czym
informował czytelników dziennik „Pas – de – Calais – Arras”, w kolejnych numerach
z 7 i 8 maja. Dwie kategorie osób znały Księdza Bosko, zanim jego imię stało się
głośne w całej Francji: rozentuzjazmowani pielgrzymi świadkowie jego dzieł we
Włoszech oraz letnicy przebywający, w Nizzy na kuracji, którzy mieli sposobność
zetknięcia się z Dziełem Salezjańskim w owym mieście. Wszyscy oni stawali się
161

17.2 Page 162

▲back to top


później rzecznikami tego apostoła, towarzyszyli mu w podróżach we Francji, budząc
entuzjazm wokół jego osoby oraz stając się narzędziem do rozbudzenia wiary
u obojętnych. Po tych wstępnych uwagach taką podaje charakterystykę Świętego:
Posunięty mocno w wieku kapłan, z trudem wstępował podtrzymywany przez
kapłanów na ambonę, skinieniem głowy pozdrawiał swych słuchaczy, po czym
stojąco, gdyż klękanie sprawia mu trudności, skupiał się przez chwil kilka z oczyma
zamkniętymi. Przezroczysta cera ujawniała głębokie bruzdy na twarzy, podobnie jak
u Proboszcza z Ars, w czasie jego gorącej modlitwy. Wreszcie rozpoczynał przemowę,
głosem średnim, z akcentem cudzoziemskim, lecz wyraźnie i zrozumiale, bez pretensji
kaznodziejskich, nie podnosząc głosu, z wyjątkiem, gdy mówił o Bogu Stwórcy,
o Opatrzności Boskiej, o religii i zbawieniu dusz ludzkich. Ten kapłan i kaznodzieja
niezwykły, to Ksiądz Bosko.
Dzieło Oratoriów, hospicjów, fundacja dwóch rodzin zakonnych, misje
w Ameryce, Pobożny Związek Pomocników Salezjańskich, wreszcie gorący apel
o jałmużnę, oto zwykła treść jego przemówień.
Ksiądz Bosko, zaznacza sprawozdawca, we właściwy sobie sposób, bez
frazeologii i patosu kaznodziejskiego zachęca do miłosierdzia i osiąga skutek
natychmiastowy; do sakiewek pań kwestujących sypią się hojnie monety złote
i srebrne. Artykuł zamyka się słowami: Panuje powszechna opinia, że to mąż
niezwykły. Wczoraj, w mieście Lille niezliczone rzesze oblegały go zewsząd tamując
przejście, wielu pragnęło ucałować mu rękę, otrzymać błogosławieństwo. Zwłaszcza
lud prosty, nie zważając na surowe pod tym względem restrykcje Kościoła uwielbia
i otacza podziwem jego osobę i dzieła przez niego dokonywane nazywając go
Cudotwórcą. Naszej Ojczyźnie przypadł w udziale zaszczyt powitania go i uczczenia,
co w konsekwencji pociąga ze sobą potrzebę materialnego popierania jego dzieł.
Historia zapisze imię tego Męża, który tak ukochał Francję, ponieważ i Francja kocha
i praktykuje cnotę miłosierdzia.
Codziennie po Mszy św. udzielał posłuchania w zakładzie św. Gabriela, skąd
odwiedzał potem chorych. Wiele znakomitych rodzin ubiegało się o zaszczyt
goszczenia go u siebie na śniadanie względnie na obiad. A tych zaproszeń było tak
wiele, że trzeba było sporządzić specjalną listę kolejności. Gdy ją przeczytał,
zwróciwszy się do księdza Rua powiedział: Och, guarda, che orario! Myślałem,
że będą tu zaznaczone kościoły, czy miejsca pątnicze do celebry, dni skupienia i postu,
konferencje, a tu widzę obiad i obiad! Sia benedetto Iddio! Wypowiedział te słowa nie
w tonie surowym, z którym nie byłoby mu do twarzy, lecz z pełną prostoty rezygnacją,
budzącą wesołość w otoczeniu.
Oczywiście, że tego rodzaju zaproszenia bardzo go czasem męczyły, nie dawał
jednak tego poznać po sobie, lecz był duszą wesołości wśród biesiadników przy stole.
Pewnego razu baron Montigny nalał mu nieco wina Frontignano.
162

17.3 Page 163

▲back to top


Ależ doskonałe wino, naprawdę wyborne, powiedział Ksiądz Bosko wypiwszy.
Proszę jeszcze kropelkę! - podsuwał szklankę. Może wydawało się to
z pierwszego wrażenia nieco dziwne niektórym z gości. Zorientowano się jednak,
że pochwala udzielona winu wychodziła na korzyść pana domu, względnie jak
domyślano się była miłą pokrywką dla jego własnej cnoty. Od tego też czasu pan
Montigny zmienił nazwę tego wina Frontignano mianując je winem Księdza Bosko.
Uroczysty bankiet ku jego czci został wydany 10 maja przez Dyrekcję szkół
katolickich prywatnych, pod egidą ich organizatora pana Jonglez De Ligne. Osiem dni
przedtem pan ów pisał w liście do sekretarza: Mam nadzieję, że Święty wasz Ojciec
zechce uczynić nam ten zaszczyt. Będzie to zarazem zachęta dla naszego Dzieła szkół
prywatnych liczących 11 tysięcy młodzieży wyrwanej spod wpływów szkół
bezbożnych. Pod koniec obiadu przyniesiono tort, uwieńczony misternie sporządzoną
z lukru i confetti piękną statuą Matki Bożej Wspomożycielki, pod którą krył się model
bazyliki Wspomożycielki na Valdocco. Wśród biesiadników zapanował serdeczny
nastrój. Gdy rozmowa zeszła na temat miłego przyjęcia zgotowanego Księdzu Bosko
przez Paryż, ktoś spytał go, czy nie czuje się doprawdy dumny wobec tego
wszystkiego. Święty milczał. Rozległy się głosy natarczywe: Proszę Księdza, proszę
odpowiedzieć, co o tym myśli. On zaś ze zwykłą swobodą i filuterną powagą
odpowiedział: Właśnie, właśnie zastanawiam się nad tym, czy wypada mi lub nie, być
z tego powodu pysznym.
Towarzystwo Szkół Prywatnych zebrało niejedną publiczną pochwałę z okazji
urządzanych zbiórek czy zebrań publicznych. I tym razem wyraziła to grupa chłopców
śpiewaków w nastrojowym hymnie, w rodzaju rycerskiej rapsodii. Refren wyrażał
doskonale zapał nowych rycerzy krzyżowych stających do walki w obronie praw Boga
przeciwko propagatorom szkół laickich.
W imieniu Dyrekcji wzniósł toast pan Paweł Tailliez wyrażając życzenie, by
obecność „du santit Religieux” udzieliła członkom stowarzyszonym choćby iskrę tej
miłości Bożej, którą płonął on ku Jezusowi, oddając się zbawieniu dusz
nieśmiertelnych i poświęcając się wychowaniu młodzieży zaniedbanej. Inny pan, który
przed czterema laty zwiedzał Oratorium pytał „Świętego Wincentego włoskiego”, jaki
jest sekret skutecznej jego działalności. Znamienny był zwłaszcza następujący passus
w jego przemowie:
… Nasi przyjaciele z Paryża piszą nam, że przybył on do nas, jako gołąbek
pokoju zwiastując naszej Ojczyźnie kres potopu rewolucyjnego, istotnie
stwierdziliśmy, że jego pobyt w Lille zbiega się, ze wspomnieniem św. Piusa V,
chwalebnego Zwycięzcy Turków pod Lepanto, czciciela Najświętszej Dziewicy, którą
i on czci pod tytułem Wspomożenia Wiernych. Do gałązki oliwnej dołącza
Przewielebny Ojciec lilię Dziewicy Niepokalanej. Chwała tobie, Najczcigodniejszy
Ojcze, na ziemi francuskiej gdzie owe lilie kwitły przez osiem z górą wieków. Pozwala
163

17.4 Page 164

▲back to top


to nam żywić nadzieję, że wkrótce ponownie one zakwitną, gdyż nasza Ojczyzna nie
pozbędzie się swego tytułu: „Regnum Mariae”.
Naturalną było rzeczą, że wobec urzędowego ateizmu obywatele powracali do
przeszłości, w których oczach zrywano brutalnie dawne więzy łączące Ojczyznę
z Kościołem. Niemniej jednak Ksiądz Bosko wystrzegał się każdego słowa, które
nawet z dala mogłoby trącić polityką. Przy końcu ofiarowano mu medal
Stowarzyszenia mający z jednej strony Krzyż, jako znamię wiary katolickiej, a na
odwrocie herb państwowy z liliami.
Serdecznie dziękowała Księdzu Bosko pani Niel za zaszczyt przyjęcia gościny
w jej domu w dniu 11 maja, w Roubaix, miasteczku odległym o 10 km od Lille.
Również mąż jej, który uczestniczył na konferencji u św. Maurycego, uważał to
również, jako szczególny przywilej dla swej rodziny.
Wystawną ucztę zgotował mu pewien pan, którego nazwisko zamilcza kronika.
Ksiądz Bosko oglądał ze zdumieniem bogatą zastawę i wyśmienite potrawy
przygotowane na stole. Nie mógł się przy tym opędzić natrętnej myśli, która mu się
nasuwała, aż korzystając ze sposobności spytał gospodarza:
Szanowny Pan pozwoli mi zaspokoić pewną moją ciekawość?
Ależ proszę bardzo, jestem na jego usługi.
Ale może to ciekawość nie w porę?
Proszę się nie krępować.
Ile kosztuje ta zastawa?
Jeśli tylko o to chodzi, to mogę łatwo zaspokoić jego ciekawość. To rzekłszy
przywołał kucharza i spytał go. Ten pobiegł zaglądnąć do rejestrów kuchennych
i wrócił z odpowiedzią, ze kuchnia wydała na to sumę 12.500 franków.
Czy Ksiądz jest zadowolony?
Tak i nie. 12.500 franków wydanych na to, by uczcić biednego Księdza Bosko,
to zbyt wielka suma. Gdyby moi chłopcy dowiedzieli się, że Ksiądz Bosko wydaje tyle
na obiad, byliby oszołomieni. Czy nie lepiej by było, gdyby dano mu te pieniądze na
bułki dla nas?
Ależ można z łatwością zrobić jedno i drugie, odrzekł wielkoduszny rozmówca.
Istotnie, przed powstaniem od stołu zbliżył się do Księdza Bosko pan
w pańskiej liberii i z gracją podał mu na tacy kopertę zamkniętą. Gdy Ksiądz Bosko ją
otworzył, znalazł sumę 12.500 franków.
Zanotowane jeszcze wiele uzdrowień i kilka z nich podamy. Otóż madama
Philippal De Roubaix cierpiała na tak bolesną krzywicę, iż każdy krok kosztował ją
dotkliwych bólów. Zaprowadzona do kościoła, gdzie Święty odprawiał Mszę św.
otrzymała od niego błogosławieństwo wraz z medalikiem Najświętszej Maryi
Wspomożycielki i natychmiast wyzdrowiała nie zapadając już więcej na tę chorobę.
Pan Jakub Thery miał syna rachistycznego, nie mogącego poruszać się
samodzielnie. Rodzice zaprowadzili go do Księdza Bosko, który położył mu lekko
164

17.5 Page 165

▲back to top


dłonie na ramionach i na nogach. I oto natychmiast chłopiec ów nabrał sił i uwolniony
od choroby zaczął normalnie rozwijać się.
Jeszcze bardziej zadziwiający był następujący wypadek. Pewna dziewczynka
sierota z Aire - sur Lys chorowała na skrupuły i nie mogła wskutek tego być
dopuszczona do pierwszej Komunii św. Prócz tego miała nogę skrzywioną tak,
iż prawie była unieruchomiona. Panna Klara Louvet, która przybyła do Lille celem
widzenia się z Księdzem Bosko, oddała mu list od proboszcza Engrand, polecający mu
gorąco nieszczęśliwe dziewczę. Była sobota wieczór. Ksiądz Bosko schował do
kieszeni ów list mając zamiar przeczytać go przy sposobności. Otóż zdarzyło się,
że przed północą z poniedziałku na wtorek owa chora dostała gwałtownych spazmów,
po czym spokojnie zasnęła i nad ranem zbudziła się wołając do swej opiekunki:
Ciociu, jestem zdrowa!
Istotnie, skrupuły znikły bez śladu, a chora odzyskana władzę w nogach tak, iż
mogła osobiście udać się do księdza proboszcza z wesołą wieścią. W roku 1891,
w chwili gdy do Oratorium nadszedł opis wspomnianego cudownego uzdrowienia,
była ona już dorosła i cieszyła się doskonałym zdrowiem.
W pobliżu sierocińca św. Gabriela mieszkał niejaki pan Gordonnier, bogaty
winiarz. Od pewnego czasu zamierzał wstąpić w związki małżeńskie, lecz nikomu
z tego się nie zwierzał. Pragnął i on jak tylu innych gościć Księdza Bosko we własnym
mieszkaniu, a przy okazji zasięgnąć porady, co do swej przyszłości. Gdy więc stanął
przed Świętym, zanim jeszcze otworzył usta, ten ujrzawszy go powiedział: Si, si,
prenda pure colei che desidera.
U sióstr Bernardynek w Esquernes na przedmieściu Lille znajdowała się chora
siostra Maria Klotylda, która dwukrotnie już była zaopatrzona na śmierć, gdy znalazł
się w tym klasztorze Ksiądz Bosko. Przełożona przyprowadziła go do chorej mówiąc:
Księże Bosko, mamy tu siostrę, która się wyspowiadała i przyjęła Wiatyk w grudniu,
lecz dotąd ani w jedną ani w drugą stronę. Czy nie mógłby ją nam uzdrowić? Byłaby
to doprawdy wielka pamiątka jego wizyty w klasztorze.
Ksiądz Bosko spojrzał na chorą, po czy przez dwie minuty skupił się z głową
spuszczoną podnosząc ją powiedział dobitnie: Tak, będzie żyła i to długo i w ten
sposób będzie wielce pożyteczna klasztorowi. Po czym z uśmiechem dodał: Choćby do
stu lat, jeśli będzie potrzeba.
Zakrawało to na żarty. Nic jednak nie wskazuje na to, że chciał żartować. Nie
dał obietnicy wyzdrowienia, lecz długiego życia - istotnie, owa zakonnica nie
wyzdrowiała, lecz żyje dotąd (1934 r.) ze swoimi 82 latami ofiarując codziennie Panu
Bogu swe cierpienia dla dobra klasztoru, któremu w ten sposób bardzo jest pożyteczna,
jak powiedział Ksiądz Bosko. Nawiasem mówiąc, w poprzednich latach następowało
czasowe polepszenie, które pozwalało jej pracować dla ośrodka wychowawczego.
Klasztor znajduje się obecnie w Ollignies w Belgii, przeniesiony tam na skutek
ustawy znoszącej zakony. Wówczas chodziło właśnie o otwarcie domu pomocniczego.
165

17.6 Page 166

▲back to top


Siostra mająca odnośne upoważnienie znajdowała się w Lille, przyszła ona do Księdza
Bosko i przedstawiła swe zadanie.
Pod jakim tytułem, spytał Święty, pragniecie uczcić Madonnę w nowym
klasztorze?
Przełożona po chwili zastanowienia się odrzekła: Pod tytułem Madonny
Księdza Bosko, ponieważ… - Święty przerywając jej odpowiedział: Nazwijcie ją
raczej Madonną Wspomożycielką. Ona z chęcią chce wam przyjść z pomocą!
Propozycja spodobała się przełożonej i dlatego w owym klasztorze po dziś dzień czci
się i wzywa Madonny Wspomożycielki.
W czasie wizyty, w domu dla starców, pod tytułem Pięciu Ran Zbawiciela,
przełożona powiedział do niego:, Księże Bosko, Ksiądz, który czyni tak wiele cudów,
niech sprawi, żeby wszystkie, które tu umierają, były zbawione! Mamy w domu pewną
staruszkę osiemdziesięcioletnią, dogorywającą. Proszę ją pobłogosławić i posłać do
nieba.
Ksiądz Bosko kazał się tam zaprowadzić. Stanąwszy nad umierającą spojrzał
przez chwilę, skupił się w modlitwie, po czym udzielił jej błogosławieństwa.
Zwróciwszy się do przełożonej powiedział: Matko, jesteście wysłuchana. W tej chwili
staruszka oddała spokojnie ducha Bogu.
Nie pominiemy sympatycznego epizodziku, jaki miał miejsce w klasztorze
Sióstr Sercanek. Mianowicie, przedstawiono mu wychowankę Germanę D.
pochodzącą z rodziny mającej 22 - je dzieci. Otóż ta uczennica obawiając się,
że z powodu niewielkiego wzrostu nie mogłaby być przyjęta do klasztoru, odważyła
się prosić Księdza Bosko: Ojcze, czy nie zechciałby pomodlić się, bym mogła nieco
urosnąć?
Moja córko, odpowiedział Święty, urośniesz, lecz gdzie indziej. Po niejakim
czasie rzeczywiście owe dziewczątko uleciało tam, gdzie wszyscy uzyskają doskonały
wzrost. Wśród obecnych znajdowała się pewna postulantka, była wychowanica, która
czuła się powołana wstąpić do nowicjatu, termin był bliski, 8 czerwca, kiedy kończyła
lat 21 będąc w wieku kanonicznym wymaganym do klasztoru. Pod wpływem jednak
rodziny wahała się jeszcze i zwlekała. Ksiądz Bosko znalazłszy się wśród
wychowanek, które zbliżały się i podawały mu swe ofiary, dziękował każdej swym
serdecznymi Dieu vous rende, lecz gdy podeszła owa panienka, spojrzał na nią
przenikliwie i spytał:, Ebbene quando si parte? Był to wyraźny głos Boży przecinający
wszelkie wahania. Istotnie, w dniu 8 czerwca wstąpiła do nowicjatu
w Conflans.
Wiele mówiący jest inny wypadek z państwem Montigny, wspominany przez
owe siostry. Otóż małżonkowie Montigny zaślubieni w późniejszym wieku mieli dwie
córki, które około roku 1875 oddali na wychowanie do Sióstr Sercanek, delikatna
jednak kompleksja dziewczynek dawała im powód do ustawicznej obawy o ich życie.
Istotnie, starsza - Maria Teresa zmarła w 15 roku życia; młodsza - Amelia poszła za
166

17.7 Page 167

▲back to top


nią w osiemnaście miesięcy później pozostawiając rodziców w nieutulonej żałobie.
Przyjaciele owej rodziny postarali się ułatwić im spotkanie z Księdzem Bosko
w Nizzy, który wlał w ich serca balsam pociechy zachęcając do tego, by w wspierali
młodzież ubogą. Nieco później w Lille, gdy był w gościnie u państwa Montigny, gdy
żegnał się z nimi, szepnął dyskretnie na ucho: Trzeba będzie przygotować kołyskę.
Słowa te dostały się jakimś sposobem do wiadomości monsignora Alfreda
Duquesnay arcybiskupa Cambrai, pod którego jurysdykcją pozostawało miasto Lille,
które dotąd nie miało jeszcze własnego biskupa.
Jeśli to dziecię przyjdzie na świat, powiedział on, to ja chcę osobiście trzymać
je do chrztu Nie upłynął rok czasu, a oboje zacni małżonkowie pieścili syneczka,
upragnionego dziedzica ich imienia i majątku. Arcybiskup dotrzymał słowa.
Ksiądz Proboszcz św. Maurycego, który dokonywał ceremonii chrztu św.
znalazłszy się wobec tak dostojnego chrzestnego, swego arcybiskupa, prosił, by mu
wskazał, jak się ma zachować wobec niego w czasie tej ceremonii.
Proszę postępować ze mną tak, jak z jakimkolwiek innym diecezjaninem -
odpowiedział dobrotliwie arcypasterz.
W taki sposób chrześniak otrzymał, oprócz imienia swego ojca, również imię
arcypasterza. Świadek tego zdarzenia potwierdza, że w roku 1897 widział matkę -
wdowę, której jedyną pociechą na tym świecie był synek cudowny, jak go
powszechnie nazywano w rodzinie.
Ostatni wypadek opisuje ten, który otrzymał łaskę, mianowicie pewien kleryk,
subdiakon, jezuita, nazwiskiem Józef Oriamont. Usługiwał on dwukrotnie Księdzu
Bosko przy ołtarzu. Pierwszy raz, 6 maja w kaplicy Panien Wieczernika, w tak
wielkiej ciżbie, że Ksiądz Bosko chcąc wrócić do zakrystii, nie mógł odejść od ołtarza,
gdyż co chwila był zatrzymywany przez grupę osób pragnących z nim rozmawiać.
Cóż to za dziwna Msza św. - myślał sobie ów kleryk. Istotnie, była to Msza św.
odprawiana przez Świętego, którego twarz jaśniała blaskiem nadziemskim.
Po raz wtóry ów kleryk zakonny usługiwał mu w czasie Mszy św. w kościele
wieczystej Adoracji, tak zwanym dlatego, że odbywa się w nim nieustanna adoracja
wystawionego Najświętszego Sakramentu, Te same tłumy, tenże sam entuzjazm
i pobożność zrobiły wielkie wrażenie na owym kleryku. Był on zdecydowany pójść za
nim dokądkolwiek, byle móc porozmawiać ze Świętym i prosić o pewną łaskę.
Stosowny moment nadszedł niebawem, gdy Święty wrócił do zakrystii.
Mam słabe zdrowie - powiedział kleryk - a tak gorąco pragnąłbym udać się na
misje.
Mój synu - odpowiedział mile Ksiądz Bosko - tę łaskę otrzymasz.
Przyrzekam modlić się w twej intencji w czasie dziękczynienia po Mszy św.
Rzecz dziwna! Ów syn św. Ignacego, który dotąd bezskutecznie poszukiwał wszelkich
leków, odzyskał niebawem szybko i nadspodziewanie siły. Został wysłany przez
przełożonych do kolegium Saint - Servais w Liege, w następnym zaś roku przeszedł do
167

17.8 Page 168

▲back to top


Saint Helier centralnego instytutu francuskiego Towarzystwa Jezusowego dla
dokończenia studiów i przygotowania się do święceń. W owych czasach mówiło się
wiele o misjach jezuickich na Górach Skalistych i temu przyszłemu lewicie zdawało
się, że to głos tajemny wskazuje mu pole pracy misyjnej na biegunie północnym.
Zostawszy kapłanem wysłany zastał na misje do Indii, lecz w 1894 r. przełożeni
przenieśli go do Alaski, gdzie w l916 roku został mianowany przez Stolicę św.
wikariuszem apostolskim.
Obecnie przytoczymy wyjątki z niektórych listów, 9 maja Ksiądz Bosko
celebrował w klasztorze Najświętszego Serca, zakonnice zaś umieściły pod obrusem
na ołtarzu niektóre swe partykularne intencje. Dnia 12 maja był u Sióstr Karmelitanek,
by je ukontentować zgodził się napisać parę słów na przedłożonych mu obrazkach
z własnym podpisem. Dnia 13 maja odprawił Mszę w Kościele św. Stefana. Wydaje
się, że odwiedził również klasztor Dobrego Pasterza, konwent Sióstr Franciszkanek
i Siostry od MB Nieustającej Pomocy.
Pewna panienka, nazwiskiem Józefa Pierson zasięgała u niego porady, co do
swego powołania i otrzymała odpowiedź:
Le bon Dieu vous appelle. Następnie jednak listownie polecił jej odpisać, by
trzymała się tego, co jej powiedział w porozumieniu ze swym spowiednikiem. Inna
panienka Delarue dziękuje mu za modlitwy, które skutecznie zaprowadziły pokój
w domu, wbrew ludzkim rachubom. Arcybiskup Cambrai dziękował mu za
odwiedzanie swego miasta jak i za przyjęcie sierocińca św. Gabriela, prosił go przy
tym o odwiedzenie pewnej ciężko chorej pani w Lille:
Przybądź, mój Ojcze pobłogosławić ją – nalegał - jak Pan Jezus przybył
pobłogosławić świekrę Piotrową, aby twoje błogosławieństwo przyniosło podobny
skutek. Z listu pewnej pani z Lille, do księdza Rua po śmierci Świętego, stwierdzić
można jak wiele duchowych łask przynosiły chorym jego wizyty. Jakże słodko
wspominają oni jego rady i zachęty! W tym wypadku, ile poparcia ze strony tej, która
przecież nie otrzymała łaski uzdrowienia!
Dnia 16 maja udał się z powrotem do Paryża. Po drodze zatrzymał się
w Amiens, gdzie była spora grupa Pomocników. Prawdopodobnie odwiedził wówczas
Wiskontego Forceville, który mu za to gorąco dziękował. O godzinie 10 - tej
celebrował w katedrze wypełnionej po brzegi wiernymi. Po Ewangelii Ksiądz Bosko
przemówił z ambony. Wspierała się ona na potężnym pilastrze, u stóp którego była
ogromna statua św. Wincentego a Paolo, który prawą ręką wskazywał niebo, a lewą
stojące u nóg jego dziecię. Słuchaczom zdawało się tym razem, że „Święty Jałmużnik”
francuski jakby chciał uścisnąć św. Kaznodzieję miłosierdzia chrześcijańskiego.
Po południu odwiedził Patronage. Zdrowi i chorzy nie dawali mu spokoju,
wciąż podchodziły do niego matki z dziećmi na ręku z prośbą o błogosławieństwo.
Istny potok ludzi odprowadzał go na stację kolejową, jeszcze z pociągu musiał
błogosławić te rzesze klęczące obok toru. Pewien dziennikarz znalazłszy się w jego
168

17.9 Page 169

▲back to top


przedziale, pod wrażeniem tak niespotykanego zjawiska złożył mu ofiarę i prosił
o przyjęcie w poczet Pomocników Salezjańskich.
Korespondent zaś pewnego tygodnika pisząc na temat wielu cudownych
uzdrowień, jakie szły za nim; wyraził się, że do cudów największych zaliczyłby te
rzesze, pragnące widzieć i słyszeć tego starca oraz wiele nawróceń dziejących się pod
jego wpływem.
Jakąż ufność pokładano i tu w jego modlitwach! Niejaka pani De Franqueville,
która prosiła o uzdrowienie córki, kontentowała się paru słowami napisanymi przez
sekretarza: „Ksiądz Bosko modlił się”, względnie: „Ksiądz Bosko będzie się modlił” -
to jej wystarczy.
Inna pani żałując, że nie znajdowała się w Amiens w czasie przejazdu Księdza
Bosko, przedkładała osobistą petite priere, ze względu na wewnętrzne niepokoje,
prosiła o modlitwy za chorego dziadka, o nawrócenie pewnego członka rodziny,
polecała pięciu synów, męża i siostrę karmelitankę. Święty polecił jej odpisać,
że będzie chętnie się modlił w tych intencjach i przesyła swe błogosławieństwo.
W Amiens znajdowała w w pewnej rodzinie niepraktykującej 19 - letnia służąca
bardzo roztropna. W domu mówiono, że przybył do miasta po kweście znany Ksiądz
Bosko. Pani domu wobec służącej oświadczyła twardo, że tu nic nie wskóra i że sama
nawet nie wyjdzie do niego, niech więc służąca ją wyręczy w tym sensie.
Święty przyszedł istotnie wraz z sekretarzem, służąca przyjęła go z głęboką
czcią i dała do zrozumienia, że w tym domu niczego nie można się spodziewać.
A Ksiądz Bosko spojrzawszy na nią odpowiedział: Moja córko, widzę, że masz dar
roztropności, strzeż go pilnie, a Pan Bóg będzie czuwał nad tobą. Poczekasz jeszcze
długo, w końcu wstąpisz do zgromadzenia, które powstało w tym samym czasie, kiedy
przyszłaś na świat. No, zobaczymy się jeszcze.
Istotnie, niebawem spotkał ją w innym domu i wskazując na nią osobie
towarzyszącej mu powiedział: O, tę tu znam. Niech Bóg czuwa nad nią!
Musiała ona rzeczywiście zaczekać jeszcze 13 lat, by móc pójść za swym
powołaniem, wstąpiła w 1896 r. do Małych Sióstr Wniebowzięcia NMP. Z biografii
O. Pernet’a wydanej wówczas mogła stwierdzić, że początki Zgromadzenia sięgają
roku 1864, dokładnie roku jej urodzenia.
Zatrzymawszy się jeszcze jedną dekadę w Paryżu, Ksiądz Bosko wyjechał do
Dijon zatrzymując się przez trzy dni w pałacu markizy Saint - Seine przy ulicy
Verrerie. W niedzielę następną poszedł ze Mszą św. do Sióstr Karmelitanek.
Towarzyszył mu ksiądz Rua. Najpierw zaprowadzono go do infirmerii, do poważnie
chorej przeoryszy, w rozmównicy zaś czekały na niego zebrane Siostry.
Z odległości 50 lat, pisze jedna z nich, widzę Księdza Bosko dotychczas
pełnego spokoju i zjednoczenia z Bogiem, jako tego, który więcej żyje drugim światem
niż obecnym.
Jedna z Sióstr spytała po włosku, czy matka przeorysza wyzdrowieje.
169

17.10 Page 170

▲back to top


Otrzymacie według wiary swojej - odrzekł Święty słowami Pisma św.
W czasie, gdy odprawiał Mszę św. w kaplicy panowała tak wielka cisza
i skupienie, że można było usłyszeć brzęk muchy, panowało przekonanie wśród
obecnych, że to Święty odprawia Mszę św. Po Ewangelii przemówił do wiernych
następującymi słowami:
Módlmy się gorąco o zdrowie Przewielebnej Matki Przeoryszy, by Bóg ją
zachował dla dobra jej klasztoru.
Matka Maria Teresa od Przenajświętszej Trójcy nie wyzdrowiała, lecz żyła do 4
listopada 1889 roku.
Po południu odwiedził kolegium św. Ignacego, w którym odbywała się
uroczystość Pierwszej Komunii św. wychowanków. Następnego dnia miał konferencję
w kościele MB Dobrej Nadziei. Jak wielki był tłum w kościele świadczy to,
że śpiewano trzykrotnie Magnificat, w czasie, gdy Ksiądz Bosko przeciskał się od
zakrystii do ambony. We wtorek odprawiał u św. Michała, pod wieczór zaś zwiedził
sierociniec księdza Chanton przy ulicy św. Filiberta.
W Dijon obecność jego wywołała podobny entuzjazm, co w Paryżu i Lille.
Mąż ten tak skromnej powierzchowności, pisał Le Monde złamany trudami
i zmęczony podróżą, iż wydaje się wprost wyczerpany z sił, odpowiada na prośby
każdemu, raz po raz przemawia publicznie i sieje wszędzie błogosławieństwo Boże,
interesuje się potrzebami, jakie mu przedkładają ludzie, równocześnie zaleca
miłosierdziu wiernych kolosalne dzieła przez niego kierowane. Lud wybiega na jego
spotkanie, spragniony widzieć go i dotknąć jego szat, bo czuje, że bije z niego
świętość, dopatruje się wyższej interwencji w jego dziełach apostolskich i łaskach
nadzwyczajnych spraszanych u Boga.
Wiadomość jeszcze niepewna o jego przybyciu wywołała wiele korespondencji.
Hrabia Saint - Seine już 10 kwietnia zapraszał go do Dijon ofiarując gościnę. Pewna
viskontessa zaprasza na posiłek do pałacu, hrabina Max de Vesvrosse prosi o parę
minut audiencji w dniu 1 maja. Wikariusz katedralny prosi pokornie o poświęcenie
ufundowanego przez niego zakładu dobroczynnego, w dniu 8 maja. Pewien subdiakon
z Poissel prosi listownie o pozwolenie przyprowadzenia syna zacnej Pomocnicy
Salezjańskiej, by za wstawiennictwem Świętego otrzymał zdrowie potrzebne, by pójść
za swym powołaniem.
Kapelan Sióstr Urszulanek w Monthard spotkawszy Księdza Bosko
wychodzącego z pałacu biskupiego upadł na kolana prosząc o błogosławieństwo.
Święty żartobliwie odrzekł błogosławiąc go, Ab illo benedicaris in cuius honorem
cremaberis - tłumacząc, że nie będzie męczennikiem wiary, lecz miłości. Te słowa
głęboko utkwiły mu w sercu, że niebawem w liście polecał się gorąco jego
modlitwom.
Inni polecają wyzdrowienie chorych, nawrócenie grzeszników, dziękują za
wizyty posyłając ofiary oraz wiele innych spraw. Zasługujące na uwagę było spotkanie
170

18 Pages 171-180

▲back to top


18.1 Page 171

▲back to top


z pewnym urzędnikiem. Ten przyrzekł Księdzu Bosko dziesięcinę ze zwiększonej
ewentualnie pensji. Rzeczywiście uzyskawszy podwyżkę sto franków miesięcznie,
posyła pierwszą ratę spełniając swą obietnicę.
Zasługują na uwagę listy kondolencyjne przesyłane po śmierci Księdza Bosko.
W jednym z nich pisze markiza Saint - Seine: Jest to dla mnie najmilsze wspomnienie,
gdy pod moim dachem gościł drugi św. Wincenty a Paolo”.
Inna pani Le Mire wspomina o uzdrowieniu swej synowej, uzyskanym na
skutek modlitw „naszego drogiego Świętego”, lecz brak bliższych szczegółów o tym.
Świeża korespondencja podaje wiadomości o pewnym epizodzie w Dijon dotąd
nieznanym. Otóż pewnego wieczora Ksiądz Bosko po kolacji u pana Charentenay
opuszczał pałac żegnany przez państwo wraz z gośćmi. Święty kroczył z pewnym
wysiłkiem. Przed bramą pałacu, w grupce dziewcząt, które czekały, by odprowadzić
Księdza Bosko, znajdowała się pewna dziewczyna nazwiskiem Henryka De Broin
kryjąc się nieśmiało za ich plecami. Święty przechodził nie zatrzymując się, gdy naraz
przystanął i zwracając się do owej panienki powiedział:
Moja córko, ty myślisz zapewne o swym powołaniu. Doskonale - módl się.
Po czym zszedł na dziedziniec i udał się do karocy. Panna De Broin nikomu nie
zwierzała się ze stanu swej duszy, dlatego skryła się przed okiem koleżanek, by
uniknąć indagacji. Nazajutrz wciąż niespokojna zwierzyła się z tego zaufanej swej
przyjaciółce. Ojciec, gdy spostrzegł jej niepokój, zakazał wszelkich kontaktów
z Księdzem Bosko i zabrał ją na wieś. Panna De Broin zasięgała rady u Księdza Bosko
listownie za pośrednictwem pewnej osoby. Pewnego razu, Święty przeczytawszy jej
list odłożył go bez odpowiedzi, a zapytany odrzekł krótko: Niech się modli. Owa
panienka przywdziała później habit zakonny u Sióstr Wieczernika.
Skuteczności błogosławieństwa Świętego doznała również na sobie siostra
wspomnianej zakonnicy. Otóż, gdy pewnego razu znalazła się na obiedzie w domu
przyjaciela swej rodziny odczuła życzliwość w jego spojrzeniu czytającym w głębi
serca. Kręcąc się niespokojnie nie miała wcale ochoty do niego się zbliżyć. Posłuszna
przecież ojcu uklękła wraz z nim, by przyjąć błogosławieństwo Świętego. Nie
podnosiła jednak oczu, by nie zwrócić na siebie jego uwagi, co byłoby może dla niej
ambarasujące. W parę lat potem i ona poszła w ślady swej siostry starszej i wstąpiła do
Wieczernika. Uważała swe powołanie za łaskę szczególną, którą zawdzięczała
Świętemu, jak o tym pisała, zanosząc codzienne modły dziękczynne do św. Jana
Bosko.
Święty opuścił Dijon o piątej po południu udając się w stronę Dole do rodziny
pana De Maistre. Hrabia, dawny przyjaciel i wielki dobrodziej Oratorium sprawił mu
doprawdy wspaniałą ucztę.
Ksiądz Bosko spędził u niego zaledwie jedną noc, gdyż nazajutrz odjeżdżał do
Turynu. Wiózł ze sobą cztery duże paczki listów jeszcze nie rozpieczętowanych, które
zwróciły na siebie uwagę urzędników celnych. Wyjaśnienia zostały przyjęte i paczki
171

18.2 Page 172

▲back to top


przeszły. Potrzeba było dobry miesiąc czasu, by z pomocą kilku sekretarzy załatwić
całą tę korespondencję. Ksiądz Bosko nie pozostawiał nigdy żadnego listu bez
odpowiedzi, obojętnie czy to były rzeczy ważne lub mniej ważne, czy nawet listy
pisane przez dzieci. Nie pozostawiał on nawet bez pokwitowania zwykłego biletu
wizytowego.
Nie zwracaliśmy uwagi na prasę włoską odnośnie do podróży Świętego, gdyż
na ogół powtarzała ona informacje z gazet francuskich. Mediolański „Secolo"
zamieścił wzmiankę o wyjeździe owego - jak nazywał - „Cudotwórcy” z Paryża
zaopatrując artykuł w podobiznę Księdza Bosko. Ksiądz Bosko mógł napisać podobnie
jak Cezar: „Veni, vidi, vici”. Istny siłacz woli ten klecha! Pasł owce do 15 roku życia,
wyświęcony w wieku 26 lat. Gdy zajmował się młodocianymi więźniami w Turynie,
wpadł na pomysł gromadzenia tej meliny ulicznej. Bez grosza, w dodatku
wyśmiewany i prześladowany, zatriumfował w końcu. Czy do wiary? Kieruje on
obecnie około 160 zakładami rozsianymi we Włoszech, Francji, Hiszpanii, Ameryce.
Żywi i wychowuje ponad 150 tys. ubogich sierot. To dopiero socjalista ten księżulek!
Unita Cattolica turyńska raz tylko dała odprawę gazecie mediolańskiej, przy-
znając jej, że w pewnym znaczeniu można Księdza Bosko nazwać socjalistą, gdyż
faktycznie był zbawcą społeczeństwa. Nawet tego rodzaju facecje dziennikarskie nie
są bez znaczenia.
Najdosadniej jednak wyraził się pewien dziennik portugalski, który wykazywał,
że podróż Księdza Bosko do Paryża była „un argomento di fede”, argumentem
przemawiającym na korzyść wiary katolickiej.
172

18.3 Page 173

▲back to top


R O Z D Z I A Ł IX
Sześć miesięcy Księdza Bosko w Oratorium; uroczystości i znamienne
wydarzenia
O ile wieści o triumfach Księdza Bosko w Paryżu podawane chłopcom na
słówkach ich entuzjazmowały, o tyle te przykre o niepomyślnym stanie jego zdrowia
były deprymujące. To też modlono się wiele o jego szczęśliwy powrót. Młodzież
w porozumieniu ze swymi bezpośrednimi przełożonymi składała chętnie zobowiązania
na wieniec Komunii św. w czasie Nowenny do Najświętszej Wspomożycielki, prezesi
poszczególnych towarzystw religijnych lub grup chłopców deklarowali pewną ich
liczbę w imieniu swych kolegów.
Z dawna oczekiwany przybył wreszcie ukochany Ojciec w dniu 31 maja około
godziny dziewiątej. Wraz z młodzieżą witali go serdecznie niektórzy panowie
z miasta, między innymi markiz D’Avila, znany dobrodziej z Hiszpanii, przebywający
od kilku dni w Oratorium. Tylko ci, co znali owe czasy, mogliby powiedzieć, z jakim
nastrojem uroczystym przeżywało się podobne chwile w Oratorium. Wśród
niekończących się „Evviva”, hucznych oklasków, przy dźwiękach kapeli zakładowej,
Ksiądz Bosko kierował się przez podwórze w stronę głównego portyku, ponad którym
biegł oświetlony napis:
CARO PADRE LA FRANCIA TI ONORA – TORINO TI AMA.
Ksiądz Bosko z uśmiechem zasiadłszy na fotelu i obracając w ręku kapelusz
świadek jego triumfów we Francji, powiedział: Mogłoby się wam zdawać, że Ksiądz
Bosko ze swym kapeluszem francuskim już nie jest tym, kim był poprzednio Ech! Nie
obawiajcie się, moi drodzy. Dopóki mi Pan Bóg udzieli życia, pozostanę zawsze, jak
byłem dotąd, waszym najbardziej przywiązanym przyjacielem. We Francji pamiętałem
nieustannie o was, modliłem się każdego dnia za was, z przyjemnością czytałem wasze
listy, doświadczałem skuteczności waszych modlitw. Obecnie, po czteromiesięcznej
nieobecności, cieszę się bardzo, że znowu jestem z wami, którzy jesteście moją koroną
i weselem. Nazajutrz 5 czerwca, odprawimy wspólnie wielką uroczystość ku czci
Matki Boskiej Wspomożycielki, która jak dobra Matka towarzyszyła mi w podróży,
wyjednała wiele łask i dobrodziejstw, także dla was. Miałbym wiele rzeczy do
powiedzenia, lecz na razie wystarczy, gdyż idę odprawić Mszę św. przed ołtarzem
Madonny Wspomożycielki.
173

18.4 Page 174

▲back to top


Te słowa wzruszyły wielu do łez. Większość udała się gromadnie z nim do
kościoła. Ksiądz Bosko mimo że był bardzo znużony podróżą, przystępował na czczo
do ołtarza. Po Mszy św. odśpiewano dziękczynne Te Deum.
Wspomniany napis nad portykiem był odmianą poprzedniego w roku 1867,
który brzmiał: Roma ti onora, Torino ti ama. Wywołał też podobne wrażenie: jak
wówczas nie podobał się Rzymianom, tak obecnie urażał Francuzów,
w rzeczywistości, ani jedno ani drugie. Dokądkolwiek, bowiem udawał się Ksiądz
Bosko, wszędzie zdobywał sympatię, a to wolał bardziej niż wszelkie zaszczyty. Wina
była po stronie reżysera, który uważał, że zrobi wrażenie, gdy pojawi się napis właśnie
z roku 1867 z nieznaczną zmianą. Oczywiście, gdyby porozumiał się z przełożonymi,
nie pozwolono by mu na to.
Uroczystość Maryi Wspomożycielki
Pod wieczór tego samego dnia, Ksiądz Bosko miał konferencję do Pomocników
w kościele św. Franciszka Salezego, zapowiedzianą dnia 25 maja z Paryża. Kościół
wypełniony był przez osoby duchowne i świeckie. Przemawiał blisko godzinę. Myślą
przewodnią było, że najważniejszym zadaniem w obecnej chwili jest gruntowne
wychowanie moralne młodzieży. Chwalił osiągnięte na tym polu wyniki w wielu
krajach, przez katolików i podsumował wyniki osiągnięte przez salezjanów. Następnie
przeszedł do swej podróży do Francji, wykazując jak dalece tamtejszy kler i laikat
cenili sobie Związek Pomocników Salezjańskich. Dotknął przy końcu środki, jakimi
należy współdziałać w tym celu.
Nie były to rzeczy nowe dla Pomocników turyńskich. Kto jednak szedł
posłuchać Księdza Bosko, to nie tyle zważał na nowości, ile na jego własne słowa.
Następna konferencja dla Pomocnic odbyła się w kościele Maryi
Wspomożycielki w przeddzień święta. Wykazywał, że Najświętsza Maryja Panna
kocha młodzież, a przeto kocha również i wynagradza tych, co się zajmują młodzieżą.
A kocha młodzież dlatego, że jest Matką, a matki większą miłością otaczają
najmłodsze swe dzieci, gdyż te są jeszcze niewinne; po wtóre - dlatego, że łatwiej
mogliby ulec pokusie do złego i dlatego zasługują na większe współczucie, pomoc
i obronę. Nadto są dla Niej żywym wyobrażeniem Jej Jezusa, który również był
dzieckiem, chłopcem i dorastającym w jej oczach młodzieńcem. Stąd Najświętsza
Maryja Panna kocha i bardziej uprzywilejowuje osoby zajmujące się dobrem
duchowym i fizycznym młodzieży i wyjednuje dla nich u Boga specjalne łaski.
Popatrzcie – mówił - na ten kościół. Parę lat temu było tu pole obsiane prosem,
fasolą i ziemniakami. Potrzebny był tu kościół, by gromadzić młodzież z bliska
i daleka. Dlatego właśnie Maryja Najświętsza przyszła nam z pomocą, w sposób
nadzwyczajny - powiem cudowny - wyjednując łaski dla tych, co przyczyniali się
groszem do jego budowy.
174

18.5 Page 175

▲back to top


Opowiedziawszy następnie kilka tego rodzaju faktów cudownych, które
zdarzyły się w czasie jego budowy tak ciągnął dalej:
Te łaski bynajmniej nie ustały po zakończeniu budowy kościoła, lecz dzieją się
nadal. Są to rzeczy, które doprawdy wyciskają łzy z oczu. Ostatnio we Francji,
opowiadano mi o cudownych uzdrowieniach, zaprzestaniu kłótni sąsiedzkich, wielu
nawróceniach i tylu innych łaskach otrzymanych za wstawiennictwem Matki
Najświętszej Wspomożycielki Wiernych, przez osoby wspierające ubogą młodzież.
Sama Uroczystość opóźniona ze względów liturgicznych, wypadła imponująco.
Ileż modłów popłynęło w tym dniu do tronu Maryi Wspomożycielki! Ile Komunii św.,
Mszy świętych! Wspaniałe ceremonie i śpiewy liturgiczne dopełniały uroku tej
uroczystości. Pontyfikował monsignor Sigismondo Brandolini, biskup Oropy
i sufragan Cenedy. Wielu przybyłych nawet z zagranicy gości było zachwyconych
i zbudowanych. Francuzi dzierżyli patronat honorowy. Byli to: madama Ferrand,
paryżanka, dobrodziejka Księdza Bosko oraz Albert du Boys, z Lyonu, pisarz
katolicki, który w czasie pobytu w Oratorium ukończył szkic swej książki o Księdzu
Bosko i jego dziełach.
W czasie obiadu, Ksiądz Bosko dla uczczenia gości wzniósł toast po francusku,
z podziękowaniem dla monsignora celebransa oraz wyraził hołd dla Francji katolickiej.
Dziękował również panom priorom, podnosił zasługi dzielnego redaktora Unita
Cattolica księdza Margotti’ego.
Tematem konwersacji była niedawna podróż Księdza Bosko do Francji, która
była okazją gorących manifestacji ze strony katolików. Ksiądz Bosko słuchał
i przytakiwał, nie mniej podziwiano jego skromność i prostotę. Do jednego
biesiadnika, swego zaufanego przyjaciela odezwał się:
Nieraz szamotałem się jak kurczak w matni.
Biskup zatrzymał się parę dni w Oratorium. Ostatniego wieczoru miał słówko
do rzemieślników, które zakończył tymi słowami:
Głęboko wzruszony odjeżdżam od was na widok tego, co tu widziałem.
Gdziekolwiek się udam, wszędzie będę opowiadał o Księdzu Bosko, o jego zakładzie,
uroczystości, w jakiej brałem udział, o jego wychowankach, i powiem: Nie prawda,
że wiara już zgasła w narodzie, że nie ma już wspaniałych funkcji liturgicznych, że nic
sobie nie robią ze świąt katolickich. O, nie! Kto chce zobaczyć je, niech jedzie do
Turynu, do zakładu Księdza Bosko, tam się przekona jak blisko ośmiuset chłopców
praktykuje w sposób budujący pobożność. Ach, z jaką chęcią pozostałbym z wami na
zawsze! Ostatnie słowa nie były tylko czczym życzeniem. Ten prałat z książęcego
rodu nie mógł zapomnieć o Oratorium i o Księdzu Bosko. Niebawem w sierpniu,
złożył prośbę o przyjęcie go do Zgromadzenia. Był gotów złożyć swą godność
i insygnia biskupie, by nie odróżniać się od reszty współbraci i żyć w zależności od
Księdza Bosko. Myślał, że będzie mógł oddać się pracy w konfesjonale i głoszeniu
kazań. W razie gdyby otrzymał zgodę Księdza Bosko, wystosowałby podanie do Ojca
175

18.6 Page 176

▲back to top


św. z listem polecającym od kardynała Canossa, biskupa Werony, drugi spodziewał się
otrzymać od patriarchy Wenecji, a trzeci od samego Księdza Bosko. Pragnął również,
by ksiądz Margotti napisał list polecający do znajomych wpływowych prałatów
w Rzymie. Powodem jego decyzji było to, że nie czuł się na siłach dźwigać
odpowiedzialnego brzemienia władzy biskupiej. A oto odpowiedź, jaką otrzymał od
Księdza Bosko:
Eccellenza Rev. ma!
Chwalebny zamiar Jego Ekscelencji zrezygnowania z biskupstwa w Ceneda, by
z salezjanami dzielić pracę kapłańską, byłby naprawdę godny osoby WE znanej
z gorliwości i zasług dla Kościoła. Ja nie śmiałbym do tego pretendować, ale gdyby
Ojciec św. dał na to zezwolenie i gdyby Ekscelencja mógł podzielić z nami skromne
życie wspólne, wówczas Zgromadzenie przyklasnęłoby jego wstąpieniu do nas,
zwłaszcza w obecnej chwili, gdy członkowie, rzec można upadają przygnieceni
nadmierną pracą. Ja tymczasem będę się modlił i polecę to naszym sierotom, by Bóg
dał mu poznać drogę, na której lepiej mógłby pracować dla większej chwały Bożej
i dla dobra dusz.
Umile servitore XJB
Znając przychylność Księdza Bosko, monsignore przesłał Ojcu św. swą prośbę
za pośrednictwem patriarchy weneckiego, który chętnie godził się go poprzeć
u Stolicy św. Niestety rzecz ta nie miała powodzenia. Był on koadiutorem swego
biskupa z prawem następstwa, która to okoliczność doradzała Papieżowi utrzymanie
go na dawnym stanowisku. Zajął miejsce po zmarłym monsignorze Cavriani, w marcu
1885 r.
Konferencje św. Wincentego, Stowarzyszenie robotników w Nizzy,
stowarzyszenie Dziecięctwa Pana Jezusa – Turyn był jednym z miast włoskich,
w których bujnie rozwinęło się Dzieło Konferencji św. Wincentego a Paolo. W roku
1883 obchodzono 50 - lecie ich zawiązania. Również Ksiądz Bosko miał wielki udział
w ich rozwoju. To też postanowiono także jego uczcić na zakończenie uroczystości
turyńskich. Uroczystości jubileuszowe kończyły się Mszą pontyfikalną w kościele św.
Męczenników turyńskich, kolebce Dzieła oraz bankietem wydanym przez miasto
Turyn. Dzięki temu i Ksiądz Bosko mógł podejmować w Oratorium wybitniejszych
członków z monsignorem Pampirio biskupem Alby na czele.
Można było widzieć, pisała gazeta miejscowa, Czcigodnego Przełożonego
Instytutu w gronie dostojnych gości przy wspólnym stole. Była to istna agapa
chrześcijańska, przyprawiona św. wesołością, w szczerej braterskiej atmosferze,
uczestnicy jej byli zbudowani wzniosłym przemówieniem monsignora, Księdza Bosko
i innych osobistości. Jakże wymowny był język tej miłości w miejscu będącym jej
176

18.7 Page 177

▲back to top


żywym wieczystym pomnikiem! Panonie ci opuszczali Oratorium w nastroju
wdzięczności i podziwu wzruszeni tak serdeczną gościną u Księdza Bosko.
W niedzielę następną przybyła do Oratorium delegacja Stowarzyszenia
Robotników w Nizzy, celem wręczenia Księdzu Bosko dyplomu honorowego członka
ich organizacji. Ksiądz Bosko przyjął odznaczenie wyrażając swą radość zaliczenia go
do stowarzyszenia tak zasłużonego, nadto mającego swą siedzibę w mieście tak mu
drogim. Pod wieczór, dla ukontentowania proboszcza pobliskiej parafii Nichelino oraz
tamtejszych sióstr CMW opiekujących się żłobkiem dziecięcym, przyjął kazanie
z okazji odpustu św. Dziecięctwa obchodzonego w tej parafii. Przedstawił słuchaczom
dobitnie los tak wielu dzieci w krajach pogańskich, opisał wysiłki misjonarzy dla ich
zbawienia, opowiedział jak wiele na tym polu działają nasi salezjanie w Patagonii,
wezwał wreszcie rodziców do wpisywania swych pociech do Dzieła św. Dziecięctwa
na rzecz misji.
Uroczystość Imieniu a zarazem urodzin Księdza Bosko
Imieniny Księdza Bosko były już nie tylko uroczystością wewnętrzną
Oratorium, lecz stały się wyrazem czci publicznej względem tego Męża tak
zasłużonego na polu charytatywnym. Oto, co pisał na ten temat pewien tygodnik
turyński: Doznaliśmy podziwu na widok tak wielu osób różnych stanów i zawodów,
poetów, literatów, artystów, studentów, rzemieślników, mężczyzn i niewiast, księży,
kupców, dziennikarzy, drukarzy, z pośród arystokracji jak prostego ludu przybyłych
dla zamanifestowania ich miłości względem Księdza Bosko. Wprost cały Turyn
zgromadził się w tym dniu na Valdocco, by złożyć hołd Księdzu Bosko, Mężowi
popularnemu w całym tego słowa znaczeniu. Charakterystyczna była wypowiedź
pewnej osobistości z partii demokratycznej: W Turynie mamy naprawdę dwóch
popularnych demokratów: Gianduję i Księdza Bosko. (Uwaga: Gianduja to maska
w teatrze ludowym piemonckim).
Postaramy się obecnie zebrać niektóre wypowiedzi Solenizanta, choćby
w streszczeniu.
Ksiądz Bosko przemawiał wielokroć przy tej sposobności, choć zachowały się
zaledwie dwie jego wypowiedzi. Pierwsze przemówienie skierowane było do delegacji
Byłych Wychowanków przybyłych, by złożyć życzenia i prezenty. Złożyli mu w darze
wieniec złocony wykonany z drzewa, kosztem składek pierwszych wychowanków
Oratorium ze wszystkich stron Italii. W imieniu zebranych wygłosił przemówienie
i recytował własny utwór poetycki ksiądz Honorat Colletti proboszcz z Faule. Ksiądz
Bosko w odpowiedzi, dał wyraz swej radości na widok tak licznie reprezentowanych
jego synów i dziękując za złożone podarki powiedział, co następuje:
Mówca i poeta w jednej osobie, który przemawiał przed chwilą posługiwał się
często figurą retoryczną zwaną hiperbolą. Można to wybaczyć synom, którzy kierują
177

18.8 Page 178

▲back to top


się więcej sercem, niż rozumem w wyrażaniu swych uczuć względem kochającego
ojca. Trzeba jednak pamiętać, że Ksiądz Bosko nie był nigdy, czym innym jak
skromnym narzędziem w ręku zdolnego i wszechmocnego Arcymistrza - Boga. Jemu,
więc należy się wszelka cześć i chwała.
Zresztą słusznie wyraził się ksiądz Colletti, że Oratorium dokonało już wielkich
rzeczy, ja chciałbym dodać, że za pomocą Bożą i pod opieką Najświętszej
Wspomożycielki dokona ich jeszcze więcej. Oprócz pomocy Bożej to, co nam zawsze
ułatwiało czynić dobrze bliźnim, jest sama natura naszego dzieła. Cel, do którego
zmierzamy, zyskuje przychylność wszystkich ludzi, nie wyłączając nawet tych, którzy
pod względem religijnym nie podzielają naszych zasad. A jeśli trafi się ktoś, kto nas
atakuje, to trzeba powiedzieć, że albo nas nie zna, albo nie wie, co czyni. Nauczanie
i moralne wychowanie młodzieży opuszczonej, względnie narażonej na
niebezpieczeństwa przez wyrywanie jej z lenistwa, złodziejstwa, z więzienia - oto do
czego zmierza nasze dzieło. A jakiż rozsądny człowiek lub władza publiczna mogłaby
się nam sprzeciwiać?
Ostatnio, jak wiecie, byłem w Paryżu i przemawiałem w wielu kościołach
w sprawie poparcia naszych dzieł, względnie powiedzmy szczerzenie zdobycia
pieniędzy na chleb i zupę dla naszych chłopców, którzy nigdy nie tracą dobrego
apetytu.
Między słuchaczami znajdowali się i tacy, którzy przychodzili jedynie w celu
wybadania idei politycznych Księdza Bosko. Nawet byli tacy, co podejrzewali, że ja
przybyłem do Paryża dla wzniecenia kontrrewolucji. Inni twierdzili, że kaptuję
zwolenników dla partii konserwatywnej. Przyjaciele obawiali się, że z tego powodu
mógłby mnie spotkać, jakiś brutalny żart. Lecz z pierwszych słów rozwiały się
wszelkie obawy i złudzenia tak, iż Ksiądz Bosko mógł bez przeszkody wędrować
z jednego krańca Francji na drugi.
Nie, doprawdy, my nie zajmujemy się wcale polityką. Szanujemy władze
ustanowione, zachowujemy prawa i obowiązki obywatelskie, płacimy podatki
i idziemy naprzód domagając się tylko, by nam pozwolono spokojnie zajmować się
młodzieżą zaniedbaną i zbawiać dusze. Jeśli wypadnie, zajmujemy się także polityką,
lecz w sposób całkiem niewinny i korzystny dla każdego rządu.
Politykę określa się, jako znajomość i sztukę, dobrego kierowania państwem.
Otóż Dzieło Oratoriów w różnych krajach, gdziekolwiek one istnieją, należą do tego,
by zmniejszyć liczbę włóczęgów, poskromić małych bandytów i łotrzyków, wypróżnić
więzienia, słowem wychować dobrych obywateli, którzy zamiast przysparzać władzom
kłopotów, będą dla niej oparciem w utrzymaniu porządku, spokoju i ładu. Taka jest
nasza polityka, którą trudniliśmy się dotychczas i będziemy zajmować na przyszłość.
Taka jedynie metoda pozwalała czynić dobrze Księdzu Bosko, zapewni ona
i wam także powodzenie we wszystkich krajach. A zresztą cóż nam po polityce? Cóż
moglibyśmy, mimo wszelkich wysiłków w tym kierunku zdziałać?
178

18.9 Page 179

▲back to top


Uniemożliwilibyśmy tylko sobie prowadzenie naszych dzieł miłosierdzia. Politykę
dzisiejszą można by przyrównać do lokomotywy ciągnącej pociąg może nawet do
przepaści i katastrofy. Czy chcielibyście może wejść między szyny, by go zatrzymać?
Zostalibyście zmiażdżeni. Chcecie wołać, by zatrzymał się. Ależ nie posłucha was
i na próżno zdzieralibyście sobie gardła. Cóż więc pozostaje nam czynić? Gromadzić
się po obu stronach toru, pozwalając mu jechać, dopóki albo sam nie stanie lub nie
zatrzyma go wszechmocna ręka Boga. Zresztą nie brak na świecie takich, co zajmują
się polityką, udzielają rad i przestróg, sygnalizują niebezpieczeństwa, względnie
prowadzą akcję międzynarodową. Ale to nie nasze zadanie, biedaków. Słuchajmy
głosu religii i rozsądku, który mówi: Żyjcie, jako dobrzy chrześcijanie, dbajcie
o wychowanie swych dzieci, nauczajcie katechizmu młodzież po szkołach i parafiach -
oto wszystko. Taki jest, powtarzam, program Księdza Bosko, który do tego stopnia nie
zajmuje się polityką, że nawet nie czyta dzienników. Takie niech będzie i wasze
postępowanie, moi drodzy synowie.
Z okazji Imienin Księdza Bosko odbyły się dwa przyjęcia dla byłych
wychowanków laików i duchownych, naznaczone na niedzielę następną, dnia 15 - go
czerwca i w czwartek - 19 czerwca. Ksiądz Bosko nie mógł wziąć udziału
w pierwszym, gdyż przebywał w tym czasie, jak zobaczymy u hrabiego Chambord we
Frohsdorf, zastępował go ksiądz Cagliero. W drugim uczestniczył osobiście. Było mu
bardzo przyjemnie zasiadać na braterskiej agapie, w gronie kapłanów, uważających się
zawsze jego synami. Na naczelnym miejscu na sali widniał napis wyjęty z Psalmu:
FILII TUI SICUT NOVELLAE OLIVARUM IN CIRCUITU MENSAE TUAS.
Nie ukrywał na ten widok swej radości szepcąc do ucha księdzu Reviglio:
Doprawdy ci kapłani są źrenicą mego oka! W czasie toastów wypowiedział swe
przemówienie, jak wspomniano. Wykazywał, jak zarówno w Oratorium, czy
w prowadzeniu innych dzieł salezjańskich nie brakło nigdy pomocy Boga
i Najświętszej Wspomożycielki. Powtórzył przy tym myśl przy innej sposobności
wypowiedzianą:
Od pewnego czasu słyszy się lub czyta, że Ksiądz Bosko działa cuda. Otóż to
jest pomyłka. Ksiądz Bosko nigdy nie miał pretensji, ani nie powiedział, że czyni cuda
i żaden z jego synów nie powinien współdziałać w rozszerzaniu podobnej fałszywej
opinii. Powiedzmy jasno, jak stoją rzeczy: Ksiądz Bosko modli się i każe się modlić
swym chłopcom w intencji osób polecających się jemu, w celu wyjednania takiej lub
innej łaski, a Bóg w nieskończonej swej dobroci bardzo często udziela proszonej łaski.
A to współdziałanie Księdza Bosko redukuje się do tak niewielkich granic, iż często
nawet wie on o wielkich łaskach otrzymanych przez ludzi, wszystko to przypisać
należy Najświętszej Maryi Wspomożycielce, która na mocy szczególnych uprawnień
otrzymanych od Swego Boskiego Syna, działa cuda. Wie ona, że Ksiądz Bosko
potrzebuje pieniędzy, by nakarmić tylu biednych chłopców, którzy mu ciążą na
barkach; wie, że jest ubogi i pozbawiony wszelkich funduszów materialnych i nie
179

18.10 Page 180

▲back to top


mógłby kontynuować zaczętych dzieł na korzyść religii i społeczeństwa. Cóż więc
czyni Najświętsza Maryja Panna? Jako dobra Matka idzie szukać, udaje się do chorych
i mówi:
Chcesz wyzdrowieć? Spełnij uczynek miłosierdzia na rzecz ubogich chłopców,
przyłóż swe ręce do tego dzieła, a ja okażę tobie miłosierdzie i uzdrowię cię. Widzi
w niektórym domu smutek z powodu złego postępowania syna i zwraca się do ojca
i matki: Chcecie, by ten nieszczęśliwy zawrócił ze złej drogi życia? Dołóżcie się ze
swej strony do usunięcia niebezpieczeństw dla ciała i duszy tylu opuszczonych
chłopców, a ja dam nawrócenie dla waszego syna. Słowem, nie tracąc czasu na długie
wywody, Najświętsza Maryja Wspomożycielka pociesza tysiącznymi sposobami tych,
którzy dopomagają Oratorium, a nam pozostaje tylko wszystko czynić, by nie stać się
niegodnymi Jej opieki. I jeśli Maryja Najświętsza dopomaga synom w Oratorium, tym
samym dopomaga i wam, którzy swego czasu nimi byliście i jesteście nadal. Żyjcie
zawsze jak dobrzy kapłani, jak was nauczał ten wasz stary przyjaciel. Zabiegajcie
gorliwie o zbawianie dusz, które giną, otaczajcie opieką młodzież w waszych
parafiach, gdyż ona jest nadzieją społeczeństwa, żyjcie w jedności z Głową Kościoła,
Wikariuszem Jezusa Chrystusa. Pamiętajmy o sobie, módlmy się nawzajem za siebie,
a wy zwłaszcza módlcie się w intencji Księdza Bosko, byśmy wszyscy przez
miłosierdzie Boże mogli się zbawić i zbawić wielu innych.
Było rzeczą prawdziwą, że Najświętsza Maryja Panna, a nie Ksiądz Bosko,
działała cuda, niemniej prawdą też było, że Najświętsza Dziewica chętniej skłaniała się
do próśb swego sługi, niż kogo innego. Pewien tygodnik francuski następującymi
słowami kończył swój artykuł zatytułowany: „Regina Coeli”: Wiele łask spłynęło na
świat katolicki z rąk Królowej Niebios w ostatnich czasach, ale najwięcej chyba
otrzymał ich jeden z najgorliwszych Jej apostołów - Ksiądz Jan Bosko.
Od roku 1875 obchodzono również w dniu Wniebowzięcia NMP urodziny
Księdza Bosko mylnie uważając datę 15 sierpnia, jako dzień jego urodzin. Po raz
pierwszy w 1883 roku, ksiądz Rua rozesłał okólnik w tej sprawie do Pomocników
zapowiadając równocześnie czterdziestogodzinne nabożeństwo i uroczystość ku czci
św. Alojzego. Przy tej sposobności, z listu hrabiego Castagnetto wnioskować można,
jak wielkiej czci zażywał Święty w kołach arystokratycznych w Turynie. Tłumacząc
się ze swej nieobecności, pan ów oświadczał, że solidaryzuje się z obchodem urodzin
„czcigodnego i drogiego przyjaciela” i dodawał: „Jeśli w ciągu 68 lat swego życia
zdążył wzbogacić koronę swych zasług tak wspaniałymi perłami cnót, niemniej będą
one nadal owocowały na ziemi uświęcając niezliczone rzesze dusz na obu półkulach.
Niech go Bóg darzy przez dalsze lata swym błogosławieństwom dla pociechy dusz
cnotliwych oraz tego, który ze czcią całuje mu kapłańskie dłonie, etc.
Mogłoby być przedmiotem obszernego studium śledzenie świętości, jaką się
cieszyła osoba i dzieła Księdza Bosko wśród sfer arystokratycznych na całym świecie.
Wiele świadectw przytoczonych powiększy wiele innych w tej mierze. W lipcu na
180

19 Pages 181-190

▲back to top


19.1 Page 181

▲back to top


przykład, przybyła do Turynu Maria Pia, córka Wiktora Emanuela II, królowa Portuga-
lii. Jej pierwsza dama dworu złożyła wizytę Księdzu Bosko prosząc o jakąś pamiątkę z
własnym podpisem. Gdy wróciła do swej pani z tym upominkiem, królowa wyraziła
życzenie otrzymania czegoś podobnego od Świętego. Wraca więc do Oratorium
z ponowną prośbą i zostaje ukontentowana. Wspomniana dama w liście do księdza
Rua, przesyłając kondolencje po śmierci Księdza Bosko tak pisała: Szczycę się
osobistą znajomością świętego kapłana w czasie podróży królowej Marii Pii do
Turynu. Miałam wówczas zaszczyt towarzyszyć jej i złożyłam wizytę Księdzu Bosko,
o którym tak wiele słyszałam. Zachowam na zawsze wspomnienie jego dobroci, z jaką
mnie przyjmował. Prosiłam przy tym o jakikolwiek przedmiot używany przez
Świętego, zarówno dla siebie, jak dla pewnego kapłana, który „z wielką czcią odnosi
się do drogiego nieodżałowanego Ojca”.
Zaszczytne zlecenie
W lecie 1883 roku, otrzymał Ksiądz Bosko od Leona XIII zaszczytną misję.
Otóż w roku 1869 Jacek Piotr Marietti, drukarz Propagandy, zawarł z O. Bernardynem
da Portogruaro generałem Minorytów, kontrakt prywatny w sprawie przedruku
kompletnych pism św. Bonawentury. Wydawnictwo miało być własnością wspólną,
każda ze stron otrzymywała 600 egzemplarzy. Początkowo projektowano wydania
kompletniejsze i lepiej uporządkowane niż poprzednie, z im ściślejszymi kryteriami
literackimi zabierano się do dzieła, tym głębszych wymagało to studiów
przygotowawczych. Marietti godził się pokryć częściowo wydatki na książki,
przepisywanie starożytnych kodeksów, koszty podróży, itp. Zakon ze swej strony
przez 10 lat zatrudniał 20 kapłanów, którzy przeszukiwali biblioteki i archiwa
w różnych krajach Europy.
W międzyczasie Marietti przeniósł się do Turynu, ojcowie zaś ze swej strony
woleliby mieć drukarnię w pobliżu, by czuwać nad drukiem wydawnictwa. To stało się
możliwe dopiero po nabyciu domu koło Florencji, bo na skutek kasaty klasztorów we
Włoszech, zakon nie posiadał własnej placówki nawet w Rzymie. Zgodnie więc
z życzeniem ojców, wydawnictwo miało być drukowane gdzieś w pobliżu Florencji
lub Prato. Taka zmiana warunków pozwalała im uważać poprzedni kontrakt za
rozwiązany, dlatego druk powierzono innemu przedsiębiorcy.
Marietti dowiedziawszy się o tym wpadł w furię i żądał, by dotrzymano
kontraktu, względnie domagał się satysfakcji na honorze i odszkodowania
materialnego w łącznej kwocie 80 tys. lir.
Ze swej strony O. Generał nie chcąc dopuścić do zerwania stosunków
zaproponował mu drukowanie ich brewiarza zakonnego, co przyniosłoby mu nawet
znaczny zysk. Ten jednak nie chciał o tym słyszeć i napisał wprost do kardynała Bilio
Wielkiego Penitencjarza w Rzymie prosząc o pozwolenie pociągnięcia wspomnianego
181

19.2 Page 182

▲back to top


O. Generała przed trybunał świecki. Eminencja odpisał mu, że są przecież trybunały
kościelne, ewentualnie mógłby się zwrócić do św. Kongregacji Biskupów
i Zakonników. Marietti nie miał zaufania do wspomnianej Kongregacji, na której
zawiódł się w innej sprawie i wystosował parę listów dość niegrzecznych do
kardynała, który obrażony nie odpowiadał. On jednak nie zaprzestał swym pretensjom,
lecz zwrócił się do trybunału od spraw przemysłowych w Rzymie, z żądaniem
odszkodowania w kwocie 80 tys. lir. Trybunał przyjął wniosek adwokata obrońcy
z Florencji i uznał się niekompetentnym w rozstrzygnięciu sporu. Sprawa Mariettiago
powędrowała do innej instancji, gdzie wyrok był niekorzystny dla niego, nadto
obciążony został kosztami sądowymi.
W tej ostateczności zwrócił się Marietti do Ojca św. Papież po zapoznaniu się
z kwestią polecił Generałowi porozumieć się z Księdzem Bosko, celem załatwienia
sporu polubownie. Generał zatem, w drodze powrotnej z Francji, zatrzymał się
w Turynie i zakomunikował Księdzu Bosko życzenie Ojca św. W związku z tym
Ksiądz Bosko otrzymał dnia 1 lipca, bilet wizytowy tej treści: O. Łukasz Antoni
Turbiglio - proboszcza św. Tomasza w Turynie. Bawi w Turynie w przejeździe
Przewielebny O. Bernardyn da Portogruaro Generał Franciszkanów, który pragnie
złożyć wizytę Przewielebnemu Księdzu Bosko. Czy mógłby go zastać nazajutrz z rana
w Oratorium i o której godzinie? - l lipca l883 r.
Na co Ksiądz Bosko dał odpowiedź: Od godziny 10 przed południem do
godziny 12.
Ksiądz Bosko usłyszawszy o życzeniu Ojca św. zabrał się natychmiast do
przestudiowania sporu. Nie trudno mu było otrzymać zgodę pana Mariettiego, który
będąc szczerze przywiązany do stolicy Apostolskiej, oświadczał gotowość spełnienia
życzeń Ojca św. I tak, dzięki swej zabiegliwości, w przeciągu bez mała 10 dni
sformułował warunki ugody, które zakomunikował stronom. Dokument ten świadczy,
z jak dyplomatyczną zręcznością, a przy tym miłością chrześcijańską załatwił spór.
Oto jego brzmienie:
Accomodamento amichevole!
Po myśli Przewielebnego Ojca Bernardyna Przełożonego Generalnego Zakonu
Franciszkanów oraz pana drukarza papieskiego Jacka Piotra Marietti, chętnie podjąłem
się arbitrażu w sprawie ich sporu, co do przedruku dzieł św. Bonawentury. W celu
wyrobienia jasnego poglądu na tę kwestię, zbadałem dokładnie odnośne pisma i druki,
wysłuchałem opinii uczciwych osób oraz zdania obydwóch stron. Nabrałem
przekonania, że powyższa kwestia winna być załatwiona wyłącznie na drodze
polubownej. Pan Marietti jako dobrodziej Zakonu Franciszkańskiego i ofiarodawca
terenu, na którym ma się wznieść kościół ku czci św. Antoniego, zrzeka się żądanego
odszkodowania w kwocie 80 tys. lir na dobro wspomnianego kościoła, który winien
stanąć staraniem Zakonu. Wydatki zaś, jakie poniósł pan Marietti w związku
182

19.3 Page 183

▲back to top


z podróżami, pocztą, kopiaturą, etc. ustala się na sumę 7.000 lir i obciąża się nimi
Przewielebnego O. Generała. W konkluzji: Zakwestionowana przed trybunałami
świeckimi suma 89.022 lir i 15 centymów zostaje zredukowana do kwoty 7 tys. lir,
które Przewielebny O. Bernardyn wypłaci panu Marietti, plus ofiara, jaką uzna za
stosowne złożyć na rzecz budowy wspomnianego kościoła św. Antoniego. Obie strony
podpiszą oświadczenia przyrzekając sobie wzajemnie przyjaźń i pomoc we wszystkim,
w czym jest im możliwe, dla szerzenia większej chwały Bożej i dobra dusz. Układ ten
sprawi przyjemność Ojcu św. Będzie on w tym widział przywrócenie wzajemnej
zgody i pokoju między osobami tak zasłużonymi względem Kościoła, stosownie do
zaleceń jego Głowy.
Turyn, 13.07.l883 r.
XJB
Nie bez znaczenia wybrana była data 14 lipca, jako dzień św. Bonawentury
Doktora Kościoła św. Obie strony chętnie przyjęły warunki ugody. Dzięki temu,
Franciszkanie zabrali się gorliwie do dzieła i wkrótce mogło ujrzeć światło dzienne
krytyczne wydanie Doctoris Seraphici S. Bonaventurae Opera omnia.
Trzęsienie ziemi w Casamicciola
Trzęsienie ziemi, jakie nawiedziło wyspę Ischia położoną na północ w zatoce
Neapolitańskiej, zrujnowało doszczętnie znaną klimatyczną miejscowość
Casamicciola, położoną na stokach góry Epomeo. Dało to Księdzu Bosko sposobność
pospieszenia z pomocą ofiarom klęski. Całe Włochy poruszyło to nieszczęście.
Biskupi zwrócili się z gorącym apelem o pomoc dla ofiar ocalałych z katastrofy.
Również monsignor Vogliotti, wikariusz kapitulny turyński wystosował gorący apel
w tej sprawie. Ksiądz Bosko zawsze chętny do udzielania pomocy, gdy chodziło
o młodzież, pospieszył z następującą odpowiedzią:
Podejmując w miarę możności apel Przewielebnego Ks. Kanonika oświadczam
gotowość przyjęcia do zakładu dwóch sierot w wieku od 12 - 16 lat. Zastosują się oni
do dyscypliny panującej w zakładzie, oddając się nauce, bądź rzemiosłu, dopóki nie
staną się w możności samodzielnie pracować na swe utrzymanie. Pragnąłbym
w większej mierze pospieszyć z pomocą ofiarom klęski publicznej - niestety,
w obecnych warunkach nie jest to możliwe. Oby Bóg zesłał nam lepsze czasy!
Równocześnie proszę o powiadomienie o tym JE Arcybiskupa w Neapolu. Mam
zaszczyt, etc.
Turyn, 04.08.1883 r.
Aff. mo servitore Ksiądz Jan Bosko
183

19.4 Page 184

▲back to top


Wikariusz kapitulny w odpowiedzi przekazał podziękowanie arcybiskupa
Sanfelice, który zapewniał, że przy sposobności nie omieszka skorzystać z tej oferty.
3 sierpnia, gdy rozmowa zeszła na temat wspomnianej katastrofy Święty
napomknął o karze, jaka spotkała rozwiązłych mieszkańców Neapolu i Herkulanum
recytując parę wierszy łacińskich z dzieła znanego profesora klasyki na uniwersytecie
turyńskim, niejakiego Boucherona. Poeta opisując ucztę weselną żydowską, w czasie,
której pod tańczącymi zapadła się podłoga, wkłada w ich usta wiersz łaciński,
przytoczony przez Księdza Bosko: Laeti ludentes, damnata turba, in orcum trahimur.
Co Święty skomentował współczesnym kataklizmem. Wspomniał następnie Pliniusza
młodszego, który w czasie katastrofy w Pompei zaledwie zdołał uratować życie swej
matce, pochwalił ten wzruszający przykład miłości synowskiej i tak zakończył:
Być może Pan Bóg wynagrodził mu to nie tylko w życiu doczesnym:
Miłosierdzie Boże ma w swej dyspozycji niewyczerpane środki.
Przechodząc następnie do zjawisk fizycznych, argumentował odnośnie do
niezmierzonych przestrzeni kosmicznych, że nasz umysł wprost gubi się na widok
olbrzymich odległości dzielących nas od gwiazd najbliższych dla nas widocznych, po
czym przeszedł do pewnej osobistej reminiscencji: Gdy byłem młodszy, często
wieczorami stawałem na balkonie podziwiając niebo usiane gwiazdami z księżycem
łagodnie świecącym, rozważałem jak olbrzymie wprost niezmierzone muszą być
rozmiary tego Kosmosu. Wydawało mi się to wszystko wprost przytłaczające
i oszałamiające swym ogromem, iż nie mogłem więcej o tym myśleć i biegłem czym
prędzej pod koc.(wesołość wśród słuchaczy). Tym nieoczekiwanym zakończeniem
chciał może przerwać ich podziw wywołany tego rodzaju inspirowanym
przemówieniem.
Podróż do Pistoi
W pierwszej połowie sierpnia odbył podróż do Pistoi. Tam ojciec pewnego
dobrodzieja niejakiego pana Bufalmacchi zachorował na głowę i spodziewano się,
że błogosławieństwo Świętego uzdrowi go. Ksiądz Bosko na wszelki sposób próbował
się wymawiać, w końcu jednak uległ i pojechał tam. Za towarzysza podróży wziął
sobie księdza Costamagna misjonarza niedawno przybyłego z Argentyny. Podróż ta
obfitowała w różne interesujące epizody. Na trasie między Parmą a Bologną znalazł
się w przedziale wraz z pewnym jadącym panem, w towarzystwie syna kleryka. Ów
pan zamierzał również oddać swą córkę na wychowanie do Sióstr CMW w Nizzy
Monferrato, by się przygotowała do egzaminu maturalnego. Po kilku wstępnych
komplementach zwierzył się Księdzu Bosko ze swego zamiaru.
Tymczasem kleryk nie zważając na obu księży pogrążył się całkowicie czytaniu
Unita Cattolica. Ksiądz Costamagna chcąc go rozerwać nieco, wspomniał o Oratorium
184

19.5 Page 185

▲back to top


i Księdzu Bosko oraz spytał czy by nie miał ochoty przyjść do Turynu, do Księdza
Bosko.
Kleryk rzucił oczyma na siedzącego obok kapłana i zagadnął:
Czy to może Ksiądz Bosko?
Tak - odpowiedział ks. Costamagna.
Och, papa, zawołał kleryk zwracając się do ojca. Ten kapłan, z którym
rozmawiasz, to Ksiądz Bosko.
Ach, Ksiądz Bosko!? Doskonale! -zawołał ucieszony ojciec. Podjął dalej swój
argument, pewny, że teraz wszystko pomyślnie się załatwi.
W pewnej chwili Ksiądz Bosko nieoczekiwanie zwraca się do kleryka? Czy
miałbyś może ochotę pójść do Turynu, do Księdza Bosko?
A w jakiej sprawie?
By pozostać z nim.
A w jakim celu?
W ten sposób mógłbyś zdziałać wiele dobrego, będziesz pracował, uczył się,
asystował, głosił kazania, uczył katechizmu.
Ależ ja musze kontynuować swe studia w seminarium.
I w Turynie będzie sposobność dokończenia studiów. Zdecyduj się więc
przyjść do Księdza Bosko. Znajdzie się miejsce i dla ciebie.
Ja nie mogę tam przyjść.
A z jakiego powodu?
Przyjechałbym chętnie, gdyż lubię Księdza Bosko, lecz więcej kocham swego
ojca i nie mogę z nim się rozstać.
Ojciec słuchał tej rozmowy wzruszony. Tymczasem pociąg stanął. (Był to
pociąg bezpośredni). Ów pan wyszedł za jakimś interesem. Parę minut potem
nadjechał długi pociąg towarowy i zatarasował tor między dworcem a owym
pociągiem bezpośrednim, który wnet odjechał. Biedny podróżny nie zdążył już wrócić
do swego przedziału. Na próżno syn wołał rozpaczliwie! Papa! papa!
Wtedy Ksiądz Bosko odzywa się do niego: Bo widzisz, mój drogi. Nie
chciałeś jechać z Księdzem Bosko dobrowolnie, to teraz musisz z nim jechać po
niewoli. Kleryk w płacz.
No, mój drogi, uspokój się. Nic się nie stało tragicznego. Na następnej stacji
wysiądziesz i zaczekasz na swego ojca. Ksiądz Costamagna tymczasem zatelegrafuje
do naczelnika stacji, że syn czeka tam na swego ojca, który przyjedzie następnym
pociągiem. Niebawem znów się spotkacie.
Po przejechaniu Bologni, gdy zjeżdżano z Apenin, na skutek jakiejś awarii
pociąg musiał stanąć w środku tunelu, dopóki inna lokomotywa nie pospieszyła mu
z pomocą.
185

19.6 Page 186

▲back to top


Ksiądz Bosko był sam na sam z księdzem Costamagna w przedziale i zwierzył
mu się, ile przykrości znieść musiał z powodu nieporozumień z arcybiskupem Gastaldi
oraz ile go kosztuje poddanie się ostatecznemu wyrokowi wydanemu przez Papieża.
Nawet sam, Ojciec św. zawołał z boleścią – przycisnął biednego Księdza Bosko.
Ksiądz Costamagna referując to dodawał, że Święty otwierał wtedy swe serce
w podobny sposób jak to czynili święci - Filip Nereusz, Alfons Liguori, czy
Franciszek Salezy.
Gdy pociąg w dalszej podróży zatrzymał się na następnej stacji, Ksiądz Bosko
wraz z podróżnymi wysiedli, by nieco odetchnąć. W tym momencie spostrzegli
w grupie podróżnych pewnego pana. Nawiasem mówiąc, był to znany Sympatyk
Księdza Boska z Paryża, który nie miał sposobności wówczas z nim się widzieć.
Wypowiadał głośno swe żale z tego powodu i że obecnie udaje się do Rzymu,
a w powrotnej drodze zamierza wstąpić do Turynu do Księdza Bosko. Ksiądz
Costamagna słysząc to podszedł do niego i powiedział:
Jeśli panu zależy na widzeniu się z Księdzem Bosko, to nie musi go szukać aż
tak daleko, oto on! - powiedział - wskazując Księdza Bosko.
Ów pan padł na klęczki przed Świętym nie zważając na obecnych
i z uniesieniem całował go w rękę.
Święty przyjechawszy do Pistoi udzielił choremu błogosławieństwa i nie
mieszkając wyruszył w powrotną drogę. Na stacji Piacenza wsiadło trzech
podróżnych: pewien kleryk, który skłoniwszy się księżom zajął miejsce w kącie
wagonu; pewien notariusz, który siada obok Księdza Bosko oraz pewien kolporter.
Ksiądz Costamagna usiadł na wprost Księdza Bosko. Kolporter z przewieszonym
plecakiem, z ciężką walizą w ręku, kieszeniami opakowanymi gazetami, z szerokim
kapeluszem na głowie, spod którego ronda wyglądały rozbiegane oczy, przedstawiał
dość osobliwą figurę. Zrobił ukłon obecnym w przedziale, złożył swój bagaż na ziemi,
po czym wydobył niedbale gazetę i zaczął ją czytać w dziwnym „makarońskim”
języku.
Panowie, czy słyszeliście podobną wiadomość? Hrabia Chambord został
cudownie uzdrowiony. Oto, co podaje dziennik: Pewnego dnia zjawiła się u niego
jakaś dzieweczka i prezentuje mu kwiatek. W tej chwili hrabia odzyskuje zdrowie.
Rzecz to doprawdy dziwna.
Wybaczy pan, odezwał się notariusz, sprawa ma się nieco inaczej.
Jak to? Tak piszą dzienniki. Któż go więc uzdrowił?
Ksiądz Bosko z Turynu ze swą Madonną!
Ksiądz Bosko trącił kolanami księdza Costamagna z porozumiewawczym
uśmiechem. Ten zaciekawiony bacznie nasłuchiwał. W tej chwili pociąg ruszył, wnet
zawiązała się ożywiona dyskusja między notariuszem a owym kolporterem - Belgiem.
Łoskot kół zagłuszał rozmowę. Ksiądz Costamagna zaintrygowany naciągał uszy, by
186

19.7 Page 187

▲back to top


posłyszeć argumentację obu stron. Ze słów notariusza mógł wnioskować, że to był
człowiek wierzący w przeciwieństwie do swego rozmówcy. Usiłował on dowieść coś
przeciwnego, mianowicie, że Ksiądz Bosko był szalbierzem; nazywał wprost
zabobonem wierzyć w te cuda, o których mówiono. Słowem wszystko, co się
opowiada o Księdzu Bosko to nic innego jak pobożne mrzonki i gusła. Cóż, bowiem
nadzwyczajnego zawiera w sobie błogosławieństwo jakiegoś kapłana: przecież to taki
sam człowiek jak inni.
Notariusz, który odpierał zarzuty przeciwnika, posłużył się zręcznym
kontrargumentem: Pan przeczy samemu sobie. Twierdzi, że nie wierzy w Madonnę,
a tymczasem wyznaje wiarę w jakiś kwiatek, zaprzecza Księdzu Bosko, co z drugiej
strony przypisuje prostej dziewczynce. Obstaję, że moja wiara jest racjonalniejsza od
pańskiej.
Tymczasem pociąg zwalniał biegu zbliżając się do stacji. Dysputa ucichła.
Wszyscy milczeli. Wówczas ksiądz Costamagna spytał Księdza Bosko, czy pozwala
mu zabrać głos.
Fa pure - skinął Święty.
Wówczas ksiądz Costamagna zwracając się do notariusza powiedział:
Wydaje się, że Szanowny Pan poważa wielce Księdza Bosko. Czy Pan go zna
osobiście?
Niestety, osobiście nie. Wiem o nim tylko ze słyszenia, że tak wiele działa dla
dobra młodzieży. Czytałam niektóre jego książki, zwiedziłem domy we Francji,
zwłaszcza ten w Nizzy.
Bardzo mi przyjemnie, że pan tak sobie ceni Księdza Bosko. Lecz na podstawie
tych wiadomości, nie może mieć o nim jeszcze należytego pojęcia. Bo widzi pan, ja
odbyłem daleką podróż, bo aż z Ameryki, jedynie w tym celu, by móc się widzieć
z Księdzem Bosko.
Z Ameryki?
Tak, jestem jednym z jego synów duchowych. Od dziecka wychowywałem się
u niego. Jako sierotę po stracie rodziców przyjął mnie do swego zakładu, wychował
i wykształcił.
Och, co za wielkie doprawdy szczęście dla księdza!
Tak jest. I to szczęścia dzielę z tylu innymi. W każdym prawie mieście
we Włoszech można spotkać wychowanków Księdza Bosko. Nie przestaje on nadal
czynić tak wiele dobrego dla młodzieży.
O, Ksiądz Bosko, to doprawdy bohater i Święty!
Zatem, Pan go jeszcze nie widział osobiście?
Niestety, nie.
I pragnąłby go Pan zobaczyć?
Jak najbardziej!
Mam więc okazję pokazania komuś Księdza Bosko.
187

19.8 Page 188

▲back to top


Może ksiądz ma przy sobie jego podobiznę?
Nie tylko podobiznę, lecz jego samego we własnej osobie!
Może ksiądz myśli zabrać mnie ze sobą do Turynu. Chętnie bym tam pojechał,
ale niestety, w tej chwili nie pozwalają mi na to moje interesy.
Ależ nie mam zamiaru bynajmniej taszczyć go ze sobą do Turynu.
Więc jak w takim razie?
Święty z ledwie dostrzegalnym uśmiechem śledził rozmowę, Także kleryk i ów
kolporter byli mocno zainteresowani. Ksiądz Costamagna wskazując na Księdza
Bosko powiedział: Otóż Ksiądz Bosko!
Pod wrażeniem tych słów wszyscy trzej podróżni znaleźli się na klęczkach
wobec Księdza Bosko. Kolporter z rękoma złożonymi nabożnie powtarzał: Och,
pardon monsieur! Buon Dio! Co za niespodzianka! Proszę mi wybaczyć moje
niebaczne słowa!
Była to scena doprawdy wzruszająca. Ksiądz Bosko pierwszy przerwał
milczenie:
Panowie, ależ to nic, nic takiego. Ja się wcale nie gniewam. Proszę powstać: Po
czym powiedział parę miłych rozbrajających słów i rozdał im na pamiątka medaliki
MB Wspomożycielki.
Serdeczne Bóg zapłać Księdzu, dziękował Belg. Ja doprawdy życzę dobrze
Madonnie, proszę być o tym przekonany. Oto proszę: to mówiąc wydobył spod koszuli
medalik, który nosił na szyi.
Dała mi go moja matka, gdy byłem dzieckiem i noszę go zawsze na sobie.
Dzięki temu medalikowi doznałem pomocy w niebezpiecznej podróży do Indii. Nasz
statek rozbił się u brzegów indyjskich. Ja straciłem przytomność, lecz zdołano mnie
docucić. Byliśmy przez trzy dni w okolicy nawiedzanej przez tygrysy, od których
broniliśmy się rozpalając nocami duże ognisko. Wreszcie przyjął nas na swój pokład
jakiś statek, który zawitał w te strony i zawiózł do celu podróży. A Ksiądz naprawdę
ma wiele zakładów na utrzymaniu?
Ksiądz Bosko opowiedział w kilku słowach o swych zakładach w różnych
krajach.
Ależ w takim razie Ksiądz musi być wielkim bogaczem i kapitalistą?
Nie posiadam żadnego majątku, ani kapitałów.
Ależ jak w takim razie utrzymać tyle szkół i zakładów?
Najświętsza Panna utrzymuje je wszystkie.
Przepraszam, nie rozumiem. To przecież niemożliwe. to czysta fantazja.
W dzisiejszych czasach wierzyć w pomoc z nieba.
No, ale ja sam pragnę, choć w skromnej mierze przyczynić się do utrzymania
jego dzieł. Proszę przyjąć tę skromną ofiarę. To mówiąc podał mu złotą 20 -
frankówkę.
188

19.9 Page 189

▲back to top


Święty podziękował i dodał z uśmiechem: Proszę, posłuchać. Pan sam dał
odpowiedź na zarzuty postawione mi przed chwilą. Podobnie jak Madonna poruszyła
jego serce do udzielenia mi jałmużny, tak samo pobudza inne osoby do pospieszenia
z pomocą naszym chłopcom.
Na pożegnanie Belg zostawił Księdzu Bosko swą wizytówkę obiecując, że przy
sposobności odwiedzi go w Turynie.
Jeszcze bardziej znaczący epizod trafił się przy końcu podróży. Otóż
w Aleksandrii do przedziału weszli nowi podróżni. Jeden z nich zaczął wyrażać się
ujemnie o Księdzu Bosko: malował w ciemnych kolorach całą jego działalność,
nazywał go chciwcem, dusigroszem i oszustem.
Przepraszam pana, przerwał Ksiądz Bosko, czy pan zna go osobiście?
Patrzcie, czy go znam! Jestem turyńczykiem i widuję go nieraz.
A mnie się zdaje, że Ksiądz Bosko nie ma tyle pieniędzy, o których pan mówi.
Pan chce wmawiać we mnie? Ksiądz Bosko, to szachraj, który chce wzbogacić
swą rodzinę i nabył już wielkie majątki.
Nie wiem, czy posiada on w Castelnuovo jakieś posiadłości.
Tak, tak - jego bracia są już bogaczami.
Przepraszam, Ksiądz Bosko miał tylko jednego brata.
No tak, mniej lub więcej. Wiem jednak na pewno, że brat Księdza Bosko
przedtem biedny wieśniak obecnie ma karocę i konie.
A ja panu mówię, że brat Księdza Bosko zmarł przed 20 laty.
Niechże będzie, nie da się jednak zaprzeczyć tego, co ja wiem na pewno.
Dobrze, jeśli pan chce zadowolić swą ciekawość, proszę pojechać do
Castelnuovo i przekonać się, że Ksiądz Bosko ma tylko dwóch kuzynów, którzy
uprawiają zagon ziemi i nic więcej.
Czy Ksiądz mnie uważa za kłamcę?
Nie twierdzę tego, mówię tylko, że to, co pan opowiada, jest niezgodne
z prawdą.
Rozmowa ciągnęła się w taki sposób przez jakiś czas. Większość podróżnych
była po stronie Księdza Bosko.
Koło Falizzano, do przedziału zaglądnął przez szybę baron Cova i ujrzawszy
Księdza Bosko podszedł witając serdecznie:
Och, kogo widzę, Ksiądz Bosko! Witam uprzejmie! Po czym zasiadł do
serdecznej rozmowy. Podróżni na widok tego parsknęli śmiechem, a ów niefortunny
rozmówca zmieszany do najwyższego stopnia, wyjąkał parę słów przeproszenia.
Ksiądz Bosko skorzystał z tego, by mu dać porządną nauczkę:
Kochany panie, nie trzeba nigdy mówić źle o kimś, a przynajmniej zorientować
się, z kim się ma do czynienia. Bo mogłoby się zdarzyć, że słucha tego osoba, o której
189

19.10 Page 190

▲back to top


źle mówimy szarpiąc jej dobre imię. Najlepiej mówić dobrze o wszystkich, a jeśli nie
można mówić dobrze, to lepiej milczeć.
W okresie rekolekcji
Od sierpnia do października odbywały się rekolekcje, w których Ksiądz Bosko
starał się brać czynny udział. Podróż do Pistoi przeszkodziła mu znaleźć się na
rekolekcjach dla pań u Sióstr CMW. Polecił zatem księdzu Cagliero, by go zastąpił.
Natomiast nie zabrakło go na rekolekcjach dla nowicjuszów w S. Benigno. Stamtąd też
wysłał telegram hołdowniczy do Ojca św. na dzień jego imienin, na który otrzymał
następującą odpowiedź:
Don Bosco!
San Benigno
„Ojciec św. mile przyjął jego telegram. Jego Świątobliwość błogosławi jego
oraz salezjanów zebranych na rekolekcjach”.
Wzmiankę o nich znajdujemy w liście do baronowej Ricci:,
Jest na rekolekcjach 200 młodzieńców, którzy odprawiają je, by poznać swe
powołanie i ewentualnie rozpocząć nowicjat.
W czasie tych rekolekcji zjawił się u Świętego pewien kapłan francuski.
Pochodził z diecezji Chartres i chciał zostać salezjaninem. A zdarzyło się to właśnie
w momencie, gdy potrzebowano kogoś na dyrektora nowej placówki w Paryżu. Był to
ksiądz Bellamy.
W czasie gdy rozmawiał z Księdzem Bosko, wszedł do pokoju ksiądz Branda,
dyrektor kolegium w Utrera, by prosić o błogosławieństwo przed wyjazdem do
Hiszpanii. Ksiądz Branda klęknął, a Święty zwracając się do księdza Bellamy
powiedział: Widzi ksiądz tego kapłana? Jedzie do Hiszpanii na dyrektora i inspektora
prowincji. A chciałby może ksiądz, bym mu powiedział, co się stanie z księdzem?
Ksiądz Bellamy, który nie znał jeszcze nadprzyrodzonych charyzmatów
Księdza Bosko, wziął to pytanie za zwykły żart i odrzekł z uśmiechem? Dobrze,
proszę bardzo.
Ksiądz będzie nam fabrykować salezjanów.
Co Ksiądz Bosko ma na myśli?
Wie ksiądz, w jaki sposób pracują stolarze? Biorą kawałek drzewa, obciosują
go, wygładzają i robią mebel. Ja także dam księdzu drzewo, a ksiądz je obrobi i w taki
sposób sfabrykuje mi salezjanów. Czy chciałby dowiedzieć się jeszcze czegoś więcej?
Proszę uprzejmie, odpowiedział ów, nadal nie biorąc jeszcze poważnie tego, co
się do niego mówiło.
190

20 Pages 191-200

▲back to top


20.1 Page 191

▲back to top


Księdza wyślemy na misje na północ.
Na północ?
Czy chciałby wiedzieć jeszcze więcej?
Na razie wystarczy, Księże Bosko.
Ten znowu wskazywał na księdza Brandę oczekującego na klęczkach
błogosławieństwa.
Pomimo, że nie brał słów Księdza Bosko na serio, zapadły mu one przecież
głęboko do serca. Zrozumiał pierwszą część przepowiedni, gdy został wysłany
z Paryża do Marsylii w charakterze mistrza nowicjuszów, wciąż jednak myślał o swej
misji na północy, zapowiedzianej z kolei. Wszak przyszedł do Księdza Bosko
w zamiarze udania się na misje w Afryce. Następnie, gdy został mianowany
dyrektorem domu w Paryżu, na północy Francji, nie bardzo mieściło mu się w głowie,
że to miałby być teren jego działalności misyjnej. Przyszła wreszcie chwila, gdy
spełniła się dokładnie długa przepowiednia Księdza Bosko: oto wysłany został przez
przełożonych do Oranu do Afryki Północnej, na tamtejszą placówkę misyjną
w Ąlgierii.
Na razie nie zatrzymał się w San Benigno, lecz na trzy tygodnie wrócił tam
i przyprowadził z sobą innego kapłana z Francji, który również chciał zostać
salezjaninem. Święty przedstawiając pierwszego z nich (księdza Bellamy) księdzu
Barberisowi powiedział:
Oto roślinka, którą trzeba przeflancować do naszego ogródka. Lecz
o tym drugim wyraził się wobec księdza Bellamy, że nie utrzyma się u nas.
A dlaczego, spytał zaintrygowany ksiądz Bellamy.
Jest bardzo niestały - odpowiedział Ksiądz Bosko.
Księdzu Ballady wydawała się ta opinia zbyt pochopna, nie znał przecież
zupełnie owego kapłana. Przyszłość jednak pokazała, że miał rację. Istotnie, po
półrocznej próbie opuścił on nowicjat.
Ksiądz Ballamy nie zawiadomił swego biskupa Ludwika Regnault, w jakim
zamiarze udał się do Włoch. Dowiedziawszy się, że chciał zostać salezjaninem, napisał
mu list grożący suspensą, jeśli nie wróci natychmiast do diecezji. Ksiądz Bosko
w chwili, gdy otrzymał o tym wiadomość, znajdował się w Nizza Mare na
rekolekcjach współbraci francuskich. Stamtąd przesłał owemu biskupowi liścik,
w którym między innymi pisał, że radził księdzu Bellamy posłuszeństwo własnemu
biskupowi oraz by pozostał w diecezji ,dopóki Pan Bóg nie natchnie go, by mu
pozwolił pójść za swym powołaniem. List musiał sprawić silne wrażanie na biskupie,
który odpowiadając księdzu Bellamy pisał, że spędził noc bezsennie i że we Mszy św.
prosił Boga o światło Ducha Świętego w tej sprawie, zgadza się, by pozostał
w nowicjacie i stał się wzorowym salezjaninem.
We wspomnianych rekolekcjach brał udział również pewien kleryk ze
seminarium w Magliano Sabino. Pewnego dnia Ksiądz Bosko powiedział mu:
191

20.2 Page 192

▲back to top


Sta allegro! Niebawem przybędzie do nas z Magliano inny kleryk twój kolega.
Któż to taki, spytał zaintrygowany nowo przybyły.
Zgadnij!
Doprawdy nie wiem, proszę mi powiedzieć nazwisko.
Zaczyna się od litery „C”, a kończy na „ i”.
Nie mogę zgadnąć: proszę mi powiedzieć, kto to jest.
Corradini.
Kleryk napisał o tej rozmowie księdzu dyrektorowi Daghero, a parę miesięcy
później powtórzył to Corradiniemu, gdyż nie wytrwał i wrócił do Magliano. Tamten po
prostu wychodził ze zdumienia, skąd Ksiądz Bosko mógł wiedzieć, jak się nazywa,
spytał wreszcie sam Świętego na ten temat w parę lat później, gdy był on
w seminarium. Święty mu odpowiedział: Cóż ci po tym, gdybyś się o tym dowiedział.
Radzę ci, uspokój swą mamę i wytłumacz się przed nią swym powołaniem,
a potem przyjdziesz do nas spróbować.
Te słowa nie sprawiły na nim wielkiego wrażenia, gdyż nigdy mu przedtem nie
przyszło do głowy zostać salezjaninem. Był jedynakiem matki wdowy i nie zamierzał
opuszczać diecezji. Lecz w marcu 1889 r., dziwne pragnienie opanowało go tak dalece,
że po święceniach diakonatu pokonał trudności stawiane mu przez rodzinę
i przełożonych diecezjalnych i udał się do Księdza Bosko do Turynu. W chwili, gdy
piszemy tę stronicę, ksiądz Corradini pracuje w Inspektorii rzymskiej.
Koadiutor salezjański
Na trzeciej Kapitule Generalnej, o której będzie mowa później, koadiutorzy
mieli otrzymać swój odrębny nowicjat. Uchwała ta została zrealizowana bardzo
szybko, gdy już w październiku następnego roku 22 aspirantów koadiutorów
rozpoczęło w San Benigno swój nowicjat w oddzielnej części domu. Z okazji swego
pobytu na obłóczynach kleryków, Ksiądz Bosko wygłosił specjalną konferencję do
nich, czego dotąd nie czynił. Przedstawił wtedy postać koadiutora salezjańskiego, tak
jak on go sam pojmował. Przeczytajmy więc z uwagą jego słowa:
Ewangelia dzisiejsza mówi nam „Nolite timere pusillus grex – „Nie lękaj się
mała trzódko”. Wy również jesteście małą trzódką, lecz nie obawiajcie się i wy
urośniecie. Jestem bardzo zadowolony, że rozpoczęliście swój regularny nowicjat. Jest
to pierwszy wypadek w Zgromadzeniu, odkąd przybywam do S. Benigno na
obłóczyny kleryków. Dlatego nie chciałbym stąd wyjechać nie powiedziawszy do was
osobnego słówka. Przedstawię wam dwie myśli. Pierwsza jest jak sobie wyobrażam
koadiutora salezjańskiego. Zebraliście się w tym celu, by zdobyć naukę rzemiosła
i uformować się w nauce religii i pobożności chrześcijańskiej. Po cóż to? Otóż ja
potrzebuję pomocników. Są takie sprawy, których ani księża, ani klerycy nie załatwią
mi. Na przykład potrzebowałbym któregoś z was posłać do drukarni z następującą
192

20.3 Page 193

▲back to top


misją: Będziesz kierownikiem drukarni. Innego poślę do księgarni z poleceniem:
Będziesz zawiadywał sprawami księgarni, by sprawnie funkcjonowała. Innego znów
poślę do jakiegoś domu z poleceniem: Bacz, by pracownie, czy warsztaty należycie
prosperowały, by nic nie brakowało, zadbasz, by wykonywano należycie zamówienia
itp. Słowem, potrzeba w każdym domu kogoś, komu by można powierzyć pewne
sprawy poufne, na przykład kasę, sprawy sądowe, kogoś, kto by mógł reprezentować
dom na zewnątrz. Potrzeba kogoś do zawiadywania kuchnią, portiernią, by wszystko
szło punktualnie, by nic się nie marnowało, by nikt nie wychodził z domu, itd. Słowem
potrzebuję osób, na których by można polegać. Na was właśnie liczę. Nie
potrzebujecie wszystkiego robić sami, macie tylko sprawować nadzór kierowniczy.
Będziecie kierować, a nie wykonywać prace służebne. Wszystko winno odbywać się
zgodnie z Regułami i w granicach przez nie zakreślonych. Oto moja idea koadiutora -
salezjanina. Potrzebuję wielu takich do pomocy. Jestem zadowolony, że nosicie odzież
przyzwoitą i czystą, że zajmujecie schludne mieszkania, gdyż nie macie być
służącymi, lecz jak gdyby współwłaścicielami domu, nie jako podwładni, lecz jako
przełożeni.
Teraz druga myśl. Mając być pomocnikami w sprawach tak doniosłych
i delikatnych, winniście nabyć wiele umiejętności i cnót; mając przewodniczyć innym,
sami wpierw winniście prowadzić życia przykładne. Trzeba, by tam gdzie znajdzie się
któryś z was, można polegać, że będzie tam porządek i moralność. Bo jeśli sól
zwietrzeje. W konkluzji: Nie obawiajcie się, że jest was niewielu, natomiast potrzeba,
byście wzrastali w cnocie i energii. Wówczas będziecie jako lwy niezwyciężeni
i będziecie mogli zdziałać wiele dobrego. Zanim, complacuit Patri vestro dare vobis
regnum, posiądziecie w nagrodę królestwo Boże.
Trzykrotnie powtarzane przez Księdza Bosko określnie „padroni” wyraża jak
najbardziej ideę koadiutora salezjańskiego. Koadiutor salezjanin nie jest „braciszkiem
klasztornym" w dawnym sensie i w rzeczywistości tyle ma z nim do czynienia, co ze
służącym - ten, kto z grzeczności podpisuje się w liście „sługa uniżony”. Nasz
koadiutor jest czynnym członkiem rodziny. Otóż w każdym domu wszyscy członkowie
rodziny nazywają się pospolicie "padroni” (właściciele) i jako tacy odróżniają się od
służby i innych osób spoza domu. Koadiutor salezjański w gronie księży i kleryków
w domu stoi na równi z nimi wobec osób wykonujących prace służebne czy najemne
w zakładzie, czy wychowanków i gości, którzy pod jakiekolwiek tytułem współżyją
i współpracują w naszych domach.
Rozmijałby się z myślą Księdza Bosko, kto przez tę nazwę rozumiałby,
że koadiutorzy zajmują tylko pewne uprzywilejowane stanowisko wśród podległego
personelu domowego. Natomiast Ksiądz Bosko chciał podkreślić ich całkowitą
przynależność do naszej rodziny salezjańskiej, której są częścią i dlatego należy się im
traktowanie równe jak kleryków i księży. Naturalnie, ich pozycja wymaga od nich, by
umieli godnie reprezentować zakład w stosunku do klientów, z którymi utrzymują
193

20.4 Page 194

▲back to top


stosunki, mają przyświecać dobrym przykładem, występować solidarnie ze
współbraćmi publicznie i wiernie wywiązywać się z powierzonych sobie zadań.
Konferencja w Casale Monferrato
Również w tym roku miał Ksiądz Bosko konferencję do Pomocników w Casale.
Udał się tam 21 listopada z Borgo S. Martino, z Kolegium św. Karola, gdzie
obchodzono jego święto patronalne. Gdy przyszedł czas wstąpić na ambonę,
ceremoniarz biskupi zwrócił uwagę Księdzu Bosko, że należy wpierw prosić
o błogosławieństwo biskupa. Naturalnie Święty usłuchał skwapliwie, lecz sprzeciwił
się temu Ekscelencja mówiąc: Ksiądz Bosko miałby prosić mnie o błogosławieństwo,
czyż my biskupi nie udajemy się raczej do niego po błogosławieństwo? I nie pozwolił
na tę ceremonię. Inna rzecz, że chciał przy tym oszczędzić Słudze Bożemu fatygi,
wiedząc o tym, jaki sprawia to dla niego kłopot. Zeznawał o tym później wspomniany
sekretarz biskupi.
Przemówienie trwające około godziny trzymało się zwykłej treści: pilnie starać
się o wychowanie młodzieży, co zdziałali na tym polu salezjanie i Córki CMW,
potrzeba pomocy społeczeństwa. Wszystkim podobały się akcenty wielkiej ufności
w Opatrzność Boską i zaufanie do Pomocników. Na uwagę zasługiwały słowa:
Może ktoś powie: Mając tak wiele dzieł w ręku, Ksiądz Bosko niechybnie
zbankrutuje! O nie, nie przejdziemy do bankructwa! Nie zbankrutowaliśmy
w przeszłości i nie zbankrutujemy w przyszłości. Gwarantuje nam to Boska
Opatrzność i miłosierdzie naszych Pomocników!
Z końcem roku
Pod wieczór dnia 20 grudnia, zdarzył się w Oratorium fakt cudowny. Pewna
niewiasta z Saluzzo przyniosła na plecach dziewięcioletnią swą córkę do Księdza
Bosko. Dziecko było sparaliżowane od ósmego miesiąca swego życia i zdaniem matki
nie mogło mówić i chodzić. Lekarze - pisał w liście ksiądz proboszcz - byli zdania,
że nie ma nadziei na wyzdrowienie, chyba tylko na skutek jakiegoś cudownego
błogosławieństwa Księdza Bosko.
Święty polecił matce usiąść wraz z dzieckiem na sofie, po czym pobłogosławił
chorą i spytał:
Jak się nazywasz?
Maria, odpowiedziało dziewczę żywo, ku wielkiemu zdumieniu matki, która
otwierała oczy, skąd jej ta niezwykła energia.
Przeżegnaj się, ciągnął dalej Święty.
W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Amen.
194

20.5 Page 195

▲back to top


Proszę mieć na uwadze, wtrąciła matka, że prawym ramieniem włada nieco
lepiej niż lewym.
Dobrze, dobrze - odpowiedział Święty, porusz lewą ręką. Dziewczę wykonało
posłusznie ruch żądany.
A teraz proszę przejść się po pokoju, no śmiało!
Ależ ona na obie nogi bezwładne - komentowała matka.
Mówię wam, że ma nogi zdrowe - prostował Ksiądz Bosko.
Dalej moje dziecko, zejdź z sofy i chodź! Dziewczę stanęło raźnie na nogach
i zaczęło spacerować. Wtedy Ksiądz Bosko odprowadził matkę zdumioną
z dziewczynką do drzwi, polecając, by wróciły pieszo do swej wioski.
Ksiądz Lemoyne, który miał zwyczaj spędzać, jakąś godzinkę wieczorem na
rozmowie z Księdzem Bosko, zauważył, że tego wieczoru był jakoś dziwnie
wzruszony i drgał na całym ciele.
Wobec nadchodzących świąt Bożego Narodzenia Ksiądz Bosko za
pośrednictwem kardynała Protektora przesłał Ojcu św. życzenia. Eminencja, pod datą
24 grudnia, odpisał mu:
„Ojciec św. dziękuje i przesyła wzajemnie jak najobfitsze błogosławieństwo.
Odwzajemniam życzeniami osobiście, kardynał Nina”.
Ta serdeczna odpowiedź świadczyła o życzliwości Ojca św. Leona XIII
i pocieszyła Księdza Bosko po doznanych przykrościach.
Z okazji Nowego Roku dał wszystkim w domu Wiązankę Noworoczną, którą
polecił uprzednio rozesłać po wszystkich zakładach. Składała się ona z dwóch poleceń:
jedno dla wychowanków, drugie dla współbraci.
Pierwszym zalecał: Nie kraść cudzych: rzeczy, czasu, niewinności, ani ich
duszy, verbis et operibus.
Drugim przykazywał: „Pierwsza miłość i to przede wszystkim względem
własnej duszy”.
Nie zdołaliśmy w tym rozdziale wyczerpać wszystkiego, co Ksiądz Bosko
czynił i powiedział w Oratorium po swym powrocie z Francji aż do końca roku.
Wrócimy jeszcze do tego w rozdziałach następnych.
W licznej korespondencji charakterystyczne są wrażenia wielu osób
zwiedzających Oratorium. Do przytoczonych już przez nas świadectw dodajemy nowe
zamieszczone w pewnym dzienniku rzymskim. Pisał on, co następuje:
Nikt zapewne na całym świecie nie zdołałby mi opisać w słowach tego pokoju,
radości rajskiej, podniosłych uczuć, jakie budzą się w sercu każdego przebywającego
na tym świętym miejscu. Och, Księże Bosko, chlubo Italii, pozwolisz w swej
195

20.6 Page 196

▲back to top


skromności, że na cały świat zawołam, że jesteś Święty; za twoją świętością, bowiem
przemawiają twe dzieła, które dokonujesz od pół wieku, świętość twoją głoszą
niezwykłe dary twego umysłu i serca, świętość twą okazują twe słowa pełne mądrości,
pokoju tak podnoszące na duchu, zawsze jednakowe, pouczające i budujące, miłością
chrześcijańską!
196

20.7 Page 197

▲back to top


ROZDZIAŁ X
Wizyty dwóch dostojników: kardynała francuskiego i przyszłego papieża
Od roku 1875 żaden z kardynałów nie odwiedził Oratorium. Dopiero w roku
1883 przybył Jego Eminencja Kardynał Henryk de Bonnechore arcybiskup Rouen.
Obecnie wizyty różnych dostojników stały się dość pospolite i nie robią już wrażenia.
Purpurat w drodze powrotnej z Rzymu wstąpił do Turynu pragnąc złożyć wizytę
Księdzu Bosko i zwiedzić Oratorium. Niestety, nie zastał go w domu, gdyż w tym
czasie, z okazji rekolekcji w San Benigno, odbywał posiedzenie ze swą Kapitułą.
Zbytnia odległość nie pozwalałaby mu na przybycie, nawet gdyby został
zawiadomiony telegraficznie. Nadto brakowało w tym czasie wychowanków,
studentów, którzy rozjechali się na wakacje. Pomimo to, prefekt wraz z Współbraćmi
w domu przygotowali purpuratowi godne przyjęcie, jakie według zwyczaju urządzano
zawsze w Oratorium na powitanie tego rodzaju gości. Pomyślnie się złożyło, że w tym
czasie przebywał w Oratorium pewien młody kapłan narodowości francuskiej, który
bawił dostojnego Gościa.
Eminencja wstąpił na piętro, gdzie go przywitali obecni w domu kapłani służąc
informacjami, o które z zainteresowaniem wypytywał. Następnie wszedłszy na balkon
zwrócił się do zebranej młodzieży rzemieślniczej z następującym przemówieniem:
Moi drodzy chłopcy, przybyłem tu złożyć wizytę Księdzu Bosko, lecz pilne
sprawy zatrzymały go gdzie indziej. Błogosławię wam serdecznie i proszę Boga, by
zlał obfite łaski na ten dom i wszystkie dzieła salezjańskie. Byście zaś mieli pamiątkę
mej wizyty, daję wam dzień wolny na przechadzkę. Ponieważ ze słabości ludzkiej
mogły zajść jakieś wykroczenia, udzielam wam całkowitej amnestii, skreślam
wszystkie ciemne punkty i daruję kary. Przełożeni obecni zgodzili się chętnie na to
i obiecali spełnić, co powiedział dostojny Gość. Kardynał dodał jeszcze:
Kładę wam chłopcy, jeden warunek: każdy z was odmówi na moją intencję
jedno Ojcze nasz… i Zdrowaś Maryjo... Słowa powyższe przyjęto z hucznymi
oklaskami i wiwatami potem zszedł na dół do młodzieży i pozwolił im ucałować swój
pierścień, następnie udał się do kościoła. Wychodząc powiedział, że ma w swej
diecezji starożytną świątynię pod wezwaniem „Wspomożenie Wiernych”, będącą
obfitym źródłem łask dla ludzi. Obserwował też funkcjonowanie maszyn i pracę
małych drukarzy.
197

20.8 Page 198

▲back to top


Przed opuszczeniem zakładu zatrzymał się parę chwil w rozmównicy
informując się o wielu szczegółach z życia Oratorium, w końcu chętnie przyjął
ofiarowany mu przez Przełożonych Dyplom Pomocnika Salezjańskiego. Opuszczając
Oratorium, obiecał innym razem wstąpić do Księdza Bosko. Prosił również, by Ksiądz
Bosko w razie przybycia do Paryża, dał mu znać o tym. Kardynał jednak liczył
wówczas 83 rok życia, a Święty nie miał już więcej oglądać stolicy Francji.
Tej jesieni nastąpiła inna wizyta, nieco spokojniejsza, lecz miała ona doniosłe
następstwa na przyszłości. Tym razem Ksiądz Bosko był w domu. Oto zjawił się
u niego pewien młody kapłan o inteligentnym szerokim obliczu. Mówił oszczędnie
i ważył każde słowo. Rozmowa toczyła się więcej niż w ramach zwykłego
konwenansu. W końcu Święty zwraca się mile do swego rozmówcy:
Obecnie, drogi księże Achillesie, proszę u nas czuć się jak u siebie w domu.
Przykro mi, że nie mogę mu towarzyszyć w zwiedzaniu zakładu, gdyż jestem mocno
zajęty, nie miałbym również, kogo przydzielić mu za towarzysza, gdyż wszyscy u nas
obciążeni pracą. Ale proszę obejrzeć wszystko, cokolwiek sobie życzy.
Ksiądz Achilles Ratti, który zagłębiał się w studiach naukowych w Bibliotece
Ambrozjańskiej pod kierunkiem uczonego monsignora Cerian, pragnął szczególnie
zapoznać się z organizacją drukarni i wydawnictw w Oratorium oraz funkcjonowaniem
warsztatów. Drukarnia ze swymi działami, jak odlewnia czcionek, introligatornia
zrobiły na nim wielkie wrażenie. Gdy spotkał się ponownie z Księdzem Bosko przy
stole, zapytany przez niego, co oglądał, odrzekł:
Vidi mirabilia hodie...
Był to czas, kiedy dyrektorzy poszczególnych placówek przychodzili
konferować z Księdzem Bosko. Referowali mu o warunkach pracy w swych
zakładach, przedkładali plany, trudności, otrzymywali wskazówki i zachęty. Święty
przyjmował ich zaraz po obiedzie w jadalni. Gdy gość po wypiciu kawy,
zorientowawszy się chciał się dyskretnie usunąć Święty skinął na niego uprzejmie, by
pozostał: No, no, stia, stia pure!
Pierwszym, który konferował z Księdzem Bosko, był dyrektor z Francji, Święty
stał oparty przy stole słuchając pilnie. Nie wszystkie oczywiście sprawy były
przyjemne. Nikt jednak – jak referował dostojny gość, z oblicza Księdza Bosko nie
zdołałby odgadnąć, kiedy słuchał wiadomości przyjaznych, a kiedy przykrych. Z takim
spokojem i pogodą ducha przyjmował sprawozdania.
Po dyrektorze francuskim przyszedł dyrektor włoski ze Sycylii. Był nim
zapewne ksiądz Guidazio, który od lat czterech kierował kolegium w Randazzo,
jedynym istniejącym wówczas na Sycylii.
Będąc sekowany przez władze szkolne, za poduszczeniem sekciarzy, opisywał
dramatycznie i barwnie nękanie strony prowedytora szkolnego. Ksiądz Bosko
wysłuchawszy wszystkiego udzielił mu stosownych wskazówek, jakiej taktyki trzymać
198

20.9 Page 199

▲back to top


się względem niego i dodał na zakończenie: A gdyby to nie wystarczyło, powiedz mu,
że Ksiądz Bosko ma ręce długie i potrafi dotrzeć do niego.
W taki sposób ksiądz Ratti był świadkiem sprawozdań dyrektorów pilnie
obserwując zachowanie się Księdza Bosko wobec tak wielu osób i spraw. Obserwacje
kapłana nie ograniczały się tylko do powyżej wspomnianych szczegółów. Korzystał
z zaufania, jakim darzył go Ksiądz Bosko traktując jakby członka rodziny, korzystał ze
swobody przestawania ze współbraćmi - salezjanami, interesował się życiem domu
i notował skrzętnie swe spostrzeżenia. Wszystko, co tu widział, wprawiało go
doprawdy w podziw. Dwie rzeczy musiał skonstatować w tym krótkim przeciągu
czasu: niezwykłą osobowość Księdza Bosko i doniosłość jego misji. Wrażenia
odniesione z tej wizyty, wyryły się głęboko w pamięci przyszłego papieża, skoro tak
często dawał temu wyraz w swych wypowiedział publicznych i prywatnych.
Nie dysponujemy zbyt wielu cytatami w tym względzie, z tego jednak, co
zebrano, można by utkać przepiękny deseń wspomnień i faktów. I tak, księdzu
Rattiemu pozostał pewien przykry uraz: oto polecony przez niego do Oratorium
chłopiec – sierota, przed paru tygodniami zwiał z Oratorium.
Bardzo mi przykro, żalił się monsignore, że mój podopieczny nadużył mego
zaufania i tak brzydko się zachował. Można by to tłumaczyć jego ograniczeniem
umysłowym. Ksiądz Bosko potrafił jednak i w takim momencie zrehabilitować niejako
chłopca; odpowiedział wtedy z uśmiechem: W tej właśnie okazji dał dowód swych
zdolności!
Zobaczy ksiądz, że w życiu da sobie radę. Rzeczywistość potwierdziła tę
prognozę.
Na razie ksiądz Ratti nie przywiązywał wagi do tej hipotetycznej ewentualności.
W każdym razie spodobały się mu jowialne słowa Świętego, który wysuwając moment
odwagi umiał zatuszować nieprzemyślany postępek chłopca.
Doceniając postępy współczesnej techniki, ksiądz Ratti gratulował serdecznie
Księdzu Bosko osiągniętych wyników w jego drukarni, dzięki zastosowaniu
nowoczesnych maszyn i metod pracy. Na to Święty z uśmiechem odpowiedział:
W tych sprawach Ksiądz Bosko chce być zawsze na czele postępu!
Chciał przez to powiedzieć, że na polu drukarstwa i rozpowszechniana dobrej
prasy nie pozwoli się prześcignąć nikomu.
Ta dziedzina stanowiła umiłowane pole jego apostolstwa, stwierdzał później
Papież.
Przy sposobności zwierzył się Ksiądz Bosko swemu gościowi, że początkowo
czuł ochotę do pracy ściśle naukowej i literackiej, względnie, jak wyraził się Papież –
„nelle direzione delle grandi comprensioni ideali”. Wynurzał się wobec męża wiedzy
bibliotecznej, że miałby chęć oddać się studiom z dziedziny historiografii kościelnej,
później jednak, dodał - spostrzegłem się, że Pan Bóg powoływał mnie na inną zgoła
199

20.10 Page 200

▲back to top


drogę życia. Być może brakło mi należytego przygotowania naukowego, inteligencji.
pamięci.
Opinią jednak Papieża Piusa XI było, że Ksiądz Bosko był osobistością tak
wysoce utalentowaną, że na jakąkolwiek dziedziną by się zajął, zawsze pozostawiłby
po sobie trwały ślad swej indywidualności.
Święty korzystał z każdej sposobności, by mówić o swych Pomocnikach.
Wyraził się wtedy w jego obecności, że są oni „jego długą ręką”. Podnosił przy tym ze
skromnością jemu właściwą, że dzięki temu „cudownemu legionowi” Pomocników
mógłby dotrzeć wszędzie.
Z ust jego Papież usłyszał wówczas, jak gorąco mu leżała na sercu sprawa
pojednania Stolicy Apostolskiej z rządem włoskim. Głośna tak zwana „Kwestia
rzymska” nabrała w owym czasie świeżej aktualności. Ukazywało się w prasie wiele
artykułów i broszur na ten temat. Wysuwano różne projekty, co do jej rozwiązania, po
obu stronach rozgorzały zacięte polemiki.
Nawet wielki dziennik nowojorski „Nev York Herald” wysłał do Włoch
specjalnego korespondenta, by nawiązał kontakty z różnymi ugrupowaniami, zbadał
wzajemne stanowiska Watykanu i Kwirynału i nadsyłał regularne komunikaty
prasowe.
Szereg dzienników włoskich i zagranicznych podjęło na swych łamach dyskusję
na temat tej kwestii. Ogólne zainteresowanie wywołał list otwarty Emilio Rendu,
byłego inspektora generalnego uniwersytetów francuskich w tej sprawie, skierowany
do Ruggero Bonghi, deputowanego w parlamencie włoskim.
Ksiądz Ratti zorientował się przy tym, że Ksiądz Bosko nosił się z ideą „nie
byle jakiego porozumienia w przeciwieństwie do wielu innych mających dość mgliste
perspektywy na ten temat”. Według niego porozumienie na pierwszym miejscu winno
by „zabezpieczyć honor Boży i powagę Kościoła św. oraz dobro dusz”. Usłyszał,
niestety, od Księdza Bosko wiele przykrych faktów, był świadkiem, jak „opłakiwał
niesłychane pogwałcenie praw Kościoła i Stolicy Apostolskiej, żalił się, że ci, którzy
trzymali ster rządów państwa, wkraczali zuchwale na drogi gwałcenia i deptania
Najświętszych Praw Boskich”. Odwoływał się, przeto do Boga i ludzi dobrej woli
o zapobieżenie tak wielkiemu złu na drodze wzajemnych układów, tak „by ze słońcem
sprawiedliwości zajaśnieć mógł w umysłach ludzkich pożądany pokój”.
Dlatego w Encyklice „Quinquagesimo Anno” z 23 grudnia 1929, wyliczywszy
wszystkie pociechy swego ducha, które mu przyniósł rok Jubileuszu kapłańskiego, tak
pisał:
W czasie owej wizyty w Bazylice św. Piotra (2 czerwca 1929 r., z okazji
Beatyfikacji Księdza Bosko) przyszła nam myśl, za specjalnym natchnieniem Sprawcy
wszelkiego dobra, że pierwszym, którego wynieśliśmy na ołtarze, od chwili zawarcia
Paktów Laterańskich z państwem włoskim, był Ksiądz Jan Bosko, który opłakując
gorzko pogwałcenie praw Stolicy Apostolskiej, wielokroć przyczynił się do tego, by
200

21 Pages 201-210

▲back to top


21.1 Page 201

▲back to top


„po przywróceniu należnych jej praw, podpisano układ wzajemnej przyjaźni i pokoju,
by zakończyć ów nieszczęsny rozłam, który wydarł Włochy z objęć ojcowskich
Papieża”.
Wracając jeszcze do wspomnień młodego kapłana z okazji owego pamiętnego
spotkania się z Księdzem Bosko, musimy stwierdzić, że wyryło się ono głęboko
w jego pamięci, skoro po tylu latach tak żywo je wspomina. „Upływa już 46 lat od
owej chwili – mówił Papież w 1929 roku, a staje nam ono tak żywo w pamięci, jak
byśmy w tej chwili go oglądali, z nim przestawali pod jego dachem i przy stole
prowadzili z nim miłą konwersację, mimo nawału jego zajęć”.
Papież nazywa zetknięcie się z Księdzem Bosko raczej zażyłą przyjaźnią, niż
przelotną znajomością, która odżywa w jego sercu ze wzruszeniem i czcią. Uważa się
z przyjemnością nie tylko za sympatyka, lecz dobrego znajomego i przyjaciela
Świętego, od którego doznał ojcowskiej życzliwości i przyjaźni, jaka mogła zrodzić się
między chwalebnym weteranem w kapłaństwie a młodym lewitą.
Nie dość na tym. W innym przemówieniu z roku 1922, przywołując na pamięć
„szczęśliwe przeżycia”, jakiego doznał spędzając pod dachem Księdza Bosko już nie
parę godzin, a dwa dni, dzieląc z nim jego więcej niż ubogi stół i delektując się jego
natchnionymi słowy, Papież wyraził się, że w ten sposób przywłaszcza sobie zaszczyt
należenia w jakiś sposób do jego wielkiej rodziny.
A po 16 latach powtarza: Zaliczamy się z radością do zaufanych przyjaciół
Księdza Bosko. Widzieliśmy go na własne oczy, tego waszego chwalebnego Ojca
i Dobroczyńcę ludzkości. Czuliśmy z nim dwa nasze serca bijące zgodnym rytmem.
Nastąpiła miedzy nami tak ścisła wymiana idei i poglądów, jak miedzy najbardziej
zaufanymi przyjaciółmi. Oglądaliśmy tego wielkiego szermierza wychowania
chrześcijańskiego, mogliśmy go podziwiać w skromnym zespole jego synów, jakby
dowódcę wydającego rozkazy na cały świat i wywierającego nań swój dobroczynny
wpływ. Dlatego staliśmy się entuzjastami Dzieł Męża Bożego i czujemy się szczęśliwi,
że mogliśmy go poznać i choć w skromnej mierze z nim współdziałać.
Nic dziwnego, że w następnym przemówieniu, z 11 maja 1930 r., podkreślał
owe dwa dni spędzone z Księdzem Bosko, jako „dni pełne radości i pociechy, które
tylko ten może ocenić, kto za łaską Bożą ich doznał”.
Jeżeli obecnie z ogólnych rozważań przejdziemy do szczegółów, stwierdzimy,
że temu bystremu obserwatorowi nie uszedł uwagi żaden charakterystyczny rys
naszego Świętego. Z wyglądu robił wrażenie jakby ostatniego z mieszkańców tego
domu. Gość odgadł w zetknięciu się z nim kogoś naprawdę ważnego i decydującego
o wszystkim. Dalej określał go, jako „energię działającą, pracownika
niezmordowanego od rana do wieczora i od wieczora do rana, gdy konieczność
wymagała”, osobistość od pierwszego wejrzenia doprawdy intrygującą. Podkreślał,
jako szczególniejszy rys, że „był wszędzie obecny, choć tak bardzo zajęty i przez
wszystkich nagabywany. Dusza podniesiona na wyżyny kontemplacji i panująca nad
201

21.2 Page 202

▲back to top


wszystkim. Rysem znamiennym tej duchowości, to spokój wewnętrzny: udzielał się
wszystkim z niewyczerpanym spokojem i pogodą, jakby nie miał nic innego do
czynienia”.
Podziwiał jego „cierpliwość niezmienną, miłość wylaną względem bliźnich, nie
wyłączając ostatniego z nich, kiedykolwiek do niego przyszedł i przy jakimkolwiek
zajęciu go zastał”.
Podziwiał w nim „wielkiego, wiernego i uczulonego sługę na potrzeby Kościoła
Rzymskiego i Stolicy Apostolskiej. Doprawdy, owa „wierność wspaniałomyślna
i szlachetna względem Jezusa Chrystusa, stolicy Piotrowej, była przywilejem, który
Ojciec św. wyczytał i odczuł w jago sercu, konstatując, że poczytywał za najwyższą
swą chwałę być sługą Jezusa Chrystusa i Wikariusza Jego Kościoła na ziemi”.
Papież odniósł wrażenie, że „Święty to mąż niezwyciężony i niestrudzony, gdyż
czerpał swe siły z ufności absolutnej, ugruntowanej na cnocie nadprzyrodzonej
nadziei, że Bóg dotrzyma swych obietnic”.
Dostrzegał również w Księdzu Bosko solidne cnoty kapłańskie, które były
owocem jego gruntownego przygotowania się do święceń. Przemawiając do alumnów
papieskiego seminarium wyższego i mniejszego, dnia 17 czerwca 1932 roku,
wspomniał o podwójnym przygotowaniu, jakie winno poprzedzić ich kapłaństwo: jest
nim przygotowanie naukowe i ascetyczno - moralne.
Papież przytoczył wówczas przykład Księdza Bosko:
Mieliśmy sposobność zaobserwować w nim jedno i drugie, czego może nie
dostrzegano w nim wielu jego synów. Otóż jego przygotowanie do kapłaństwa wiodło
przez życie święte i gruntowną pobożność na co dzień. Całe jego życie, to nieustanna
ofiara miłości, skupienia i zjednoczenia się z Bogiem. Wyglądało na to, jakby zważał,
co się działo i mówiło koło niego. Rzec można, duchem przebywał w wyższych
rejonach. Naprawdę, był całkowicie zatopiony w Bogu. Ale przy tym potrafił zniżyć
się i wyrozumieć potrzeby każdego, dać odpowiednie dla niego pouczenie. Jest to
doprawdy zdumiewające: ludzie tłoczyli się wokół niego, a on zawsze na nogach,
gotów spełniać ich życzenia. Słuchał, odpowiadał, dawał rady, nie tracąc przy tym
wewnętrznego skupienia. Nie przerywało się ono i w godzinach nocnego spoczynku
i trwało bez przerwy w zajęciach dziennych.
Może uchodziło uwagi, jak pilnie przygotowywał się on naukowo nabywając
solidnej wiedzy, w czasie swych studiów teologicznych. Studiował i czytał bardzo
wiele i po święceniach nabywając rozległej wiedzy potrzebnej kapłanowi.
Uderza, że Ojciec św. stale widzi w tym spotkaniu „dobroć Bożą i przedziwne
zrządzenia Opatrzności” i zalicza je do szczególnych łask w swym życiu kapłańskim.
Nie ma więc podstawy mniemanie, że nie było ono zamierzone w tajemnych wyrokach
Opatrzności Boskiej, lecz przypadkowe.
Godne uwagi były słowa wypowiedziane przez Świętego przy pożegnaniu, tym
bardziej, że nie mieli w przyszłości więcej się spotkać ze sobą. Otóż ksiądz Ratti
202

21.3 Page 203

▲back to top


dziękując za gościnę gotów był złożyć ofiarę. Święty - rzecz dziwna - odmówił jej
przyjęcia, żegnając go następującymi słowami: Ksiądz będzie miał sposobność
w inny sposób przysłużyć się Zgromadzeniu.
Nie chcielibyśmy z pierwszego wejrzenia przypisywać tym słowom innego
znaczenia oprócz wyszukanej grzeczności. Nic jednak nie stoi na przeszkodzie snuć
następującą refleksję: Ten, który powierzył Księdzu Bosko misję tak rozległą jak cały
Kościół, pokierował również krokami, wśród innych swych Wikariuszy na ziemi,
zwłaszcza tego, któremu przypadło w udziale położyć pieczęć najwyższego uznania
dla misji Świętego. Jemu też pozwolił oglądać i podziwiać skarby łaski obficie
rozlanej w duszy Sługi Bożego.
203

21.4 Page 204

▲back to top


ROZDZIAŁ XI
Św. Jan Bosko i hrabia Chambord
Król francuski Ludwik XI ciężko chory wezwał do siebie św. Franciszka
a Paolo z Włoch w nadziei, że jego błogosławieństwo oddali śmierć omalże pewną,
lecz Święty nie ruszał się z miejsca, dopóki papież Sykstus IV nie nakazał mu tego.
Udał się wtedy do zamku Plessis w pobliżu Tours i choć nie uzdrowił chorego, to
dopomógł mu przygotować się na śmierć po chrześcijańsku, która nastąpiła 13 sierpnia
1483 roku. Upłynęło dokładnie 4 wieki od tej chwili, gdy nowy święty kapłan włoski,
to jest Ksiądz Bosko, składał wizytę potomkowi Ludwika XI, któremu powszechna
opinia przyznawała koronę królewską, pod imieniem Henryka V, pomimo że nie
wstąpił faktycznie na tron. Także i w tym wypadku świętość nie zdołała przywrócić
życia ciężko choremu, lecz potrafiła przygotować go spokojnie do tego wielkiego
kroku.
Henryk hrabia Chambord był ostatnim potomkiem głównej gałęzi Burbonów.
Jego dziadek Karol X, a w roku 1830 był zmuszony abdykować na rzecz swego
pierworodnego syna, księcia Angouleme, który z kolei rezygnował na rzecz hrabiego
Chambord, swego bratanka. Ten urodzony w 1820 r., w parę miesięcy po tragicznej
śmierci swego ojca, początkowo nosił tytuł hrabiego Bordeaux - później, od rezydencji
w zamku Chambord w departamencie Lois et Cher powszechnie tytułowano go tymże
nazwiskiem, z którym przeszedł do historii.
W 1846 r. poślubił Marię Teresę Austriacką, D’Este, córkę księcia Modeny
Franciszka IV i Beatrycze Savoia, córki Wiktora Emanuela I, lecz nie mieli
potomstwa. W roku 1873, hrabia bliski był odzyskania tronu przodków przy pomocy
swej partii, która wzmocniwszy się wskutek słabości III Republiki i po zjednoczeniu
klanu Orleans, była w stanie opanować sytuację. Książe, jednak odcinał się
zdecydowanie od zwolenników rewolucji i deklarował się za przywróceniem białych
barw ze złocistymi liliami burbońskimi, co ostudziło względem niego sympatię wielu
liberałów.
Odtąd żył, jako wygnaniec w zamku Prohadorf koło Wiednia, niedaleko od
dworca Wiener - Neustadt. Nie wyrzekł się jednak nigdy aspiracji przywrócenia we
Francji historycznego władania Burbonów, bez paktowania z rewolucją. Jako wzorowy
chrześcijanin w życiu prywatnym zamierzał kontynuować na tronie szereg monarchów
jak najbardziej katolickich.
204

21.5 Page 205

▲back to top


Nie zgodzę się nigdy - mawiał - zawdzięczać tron rewolucji.
W roku 1883, gdy pojawiły się pierwsze niepokojące oznaki jego choroby,
ksiądz Bosko otrzymał z Gorycji, gdzie rezydował dziadek hrabiego, list w sprawie
księcia, którego polecano gorącym modlitwom Księdza Bosko.
Więcej, niż kto inny, rozumie Przewielebny Ksiądz, jak potrzebne jest zdrowie
hrabiego - pisał sekretarz - gdyż na nim spoczywają nadzieje katolickiej Francji.
Hrabia doprawdy objawiał symptomy ciężkiej choroby, która rychło miała go
zaprowadzić do grobu. Dotąd nie było alarmujących wieści, gdy dnia 1 lipca, „Union”
paryski ogłaszał telegram, że stan zdrowia Jego Książęcej Mości budzi poważne
obawy. W tym czasie nadeszły do Księdza Bosko telegramy z prośbą o modlitwy.
Święty polecił odpisać, że rozpocznie się w tym celu odprawiać Nowennę do MB
Wspomożycielki. Czwarty telegram zredagowany w tym samym sensie nadesłał hrabia
De Charette.
Lekarze nie byli zgodni w diagnozie choroby. Dzienniki ogłaszały biuletyny
lekarskie o stanie zdrowia chorego, czytane przez całą Francję. Książęta
i monarchowie zaczęli zjeżdżać do Frohsdorfu w obawie o bliską katastrofę. Koła
legitymistyczne nie taiły zaniepokojenia. W wielu kościołach odprawiały się
nabożeństwa o zdrowie dla chorego. A oto, co pisał dziennik „Figaro” z 4 lipca: Ci, co
byli przekonani, że we Francji zanikła wszelka idea monarchistyczna, przekonają się
obecnie o owym błędzie.
W południe, dnia 4 lipca, ksiądz Bosko otrzymał następującą depeszę od
kapelana Cure z zamku Frohsdorf: Hrabia Chambord pragnie gorąco widzenia się
z Przewielebnym Księdzem Bosko. Proszę więc o natychmiastowy przyjazd do
Frohsdorf.
Ksiądz Bosko odpisał, że po niedawnej podróży do Francji nie czuje się,
w stanie podejmować tak dalekiej drogi i że tymczasem przyrzeka modlitwy wraz
z chłopcami na tę intencję.
Wobec pogarszającego się stanu zdrowia, choremu udzielono sakramentów św.
Nuncjusz Apostolski z Wiednia osobiście zakomunikował mu błogosławieństwo Ojca
św. i pozostał dłużej przy jego łożu. Unita Cattolica z 7 lipca pisała: „Jeśli któryś
z książąt zasługiwał na to błogosławieństwo Ojca św. to z pewnością był nim hrabia
Chambord, który w życiu wzorowego katolika, żywił zawsze głęboką cześć
i przywiązanie do stolicy Apostolskiej”.
Rząd pod maską obojętności nie taił pewnego niepokoju. Intrygowały go
zwłaszcza czyste podróże książąt D’Orleans i dyplomatów, dlatego zalecono policji
czujność. Powstał nawet zamiar wypędzania ich z Francji, zanim ogłoszą nowe akty
sukcesyjne. Zamek Frohsdorf stał się centrum zainteresowania polityków europejskich.
Przy łożu chorego odbywały się nieustanne konsulty lekarskie. Stan jego wciąż
się wahał między polepszeniem a pogorszeniem. Wśród szerokich kół społeczeństwa
rosło zainteresowanie losem księcia. Tymczasem w nocy z 11 na 12 lipca zdawała się
205

21.6 Page 206

▲back to top


zbliżać agonia. Dawano wyraz powszechnemu przekonaniu, że Najświętsza Dziewica
Wspomożycielka za wstawiennictwem Księdza Bosko, sama tylko mogłaby go
uzdrowić Skądinąd hrabia wyrażał również życzenie widzenia się z Księdzem Bosko.
Poszedł więc natychmiast telegram do Paryża do hrabiego Du Bourg z rozkazem
przywiezienia Księdza Bosko do Frohsdorfu.
Hrabia Józef Du Bourg Tolosa, od dwudziestu lat należał do domu
królewskiego, to jest do świty hrabiego Chambourd, u którego cieszył się pełnym
zaufaniem. Poślubiwszy córkę hrabiego Karola De Maistre, znanego przyjaciela
Księdza Bosko, zacieśnił wnet serdeczne stosunki ze Świętym. Nie było więc
odpowiedniejszej osoby w otoczeniu księcia do wykonania tak delikatnej misji.
Hrabia Du Bourg, który od czasu do czasu bywał we Frohsdorf, przerwał
natychmiast swą podróż we Francji i udał się bezpośrednio do Turynu. Stanął tam
około godziny 10.00 przed południem, 13 lipca i natychmiast został przyjęty przez
Księdza Bosko, w towarzystwie barona Ricci des Ferres, swego kuzyna. Uśmiech
życzliwości, jaki zauważył na wargach Świętego, dodał mu otuchy.
Po wstępnych komplementach wyjawił cel swego przybycia. Cóż, kiedy
z miejsca usłyszał zdecydowane „nie”. Święty tłumaczył motywy swej odmowy;
świeża podróż do Francji wyczerpała całkiem jego siły i czuje się źle do tego stopnia,
iż nie może nawet załatwiać pewnych bardzo ważnych spraw, a przy tym nogi ciążą
mu jak ołów.
Zresztą – dodał, cóż tam po mnie w tym zamku? Tam nie ma miejsca dla
Księdza Bosko! Mogę tylko pomodlić się w intencji księcia, co uczynię chętnie wraz
z całym Zgromadzeniem. Jeśli Pan Bóg zechce użyczyć mu zdrowia, to
z pewnością uczyni tak; Ksiądz Bosko – powtarzam - może tylko modlić się o to
i dlatego nie widzi konieczności wyjazdu z Turynu.
Hrabia Du Baurg był skonsternowany, przecież postanowił za wszelką cenę
przywieść Księdza Bosko. Próbował więc perswadować, by Święty w swej decyzji
wziął pod uwagę nie tylko jedną stronę sprawy, mianowicie osobistą. Wprawdzie mógł
Ksiądz Bosko uważać za niewłaściwe interweniować bezpośrednio i mieszać się do
spraw pasjonujących publiczność. W naszym jednak wypadku to nie zachodzi, tu ma
miejsce przede wszystkim motyw miłości bliźniego. Wzywa go przecież umierający
książę, jako głowa rodu, który zawsze służył Kościołowi. Czyż więc wypadało
odmówić mu tej pociechy? Św. Franciszek a Paolo pospieszył do łoża umierającego
Ludwika XI. Miłość kazała mu przejść obok wszelkich ubocznych względów. Po czym
perswadował, że we Francji nie przebaczono by mu tej odmowy.
Ksiądz Bosko słuchał w milczeniu i rozważał. Baron Ricci znany żartowniś,
przerwał milczenie następującą uwagą:
Dopiero, by Ksiądz Bosko miał do czynienia ze wszystkimi legitymistami we
Francji!
206

21.7 Page 207

▲back to top


Tym razem baron Ricci trafił w sedno: wymowna argumentacja zwyciężyła.
Ech, pazienza! - odpowiedział po chwili Ksiądz Bosko. Prawda, że by odwiedzić
jakiegoś tam chorego, nie byłoby tyle zachodu. I z uśmiecham ciągnął dalej:
Na nadchodzące z Frohsdorfu telegramy odpowiadałem telegramami! Potem
pisano listy i odpowiadałem listami, obecnie wysłano osobę i winienem na to
odpowiedzieć również osobą.
Zadziwiająco szybka wydała się hrabiemu Du Bourg podjęta przez Świętego
decyzja, zważywszy rzecz w obliczu Boga nie okazywał już żadnego niezadowolenia.
Jestem więc do pańskiej dyspozycji - powiedział Święty. Proszę zatem
wyznaczyć godzinę wyjazdu i dać znać mi o tym. Wypowiedział te słowa
z gestem rezygnacji jakby wieszcząc coś niepomyślnego i że on tam nie wiele zdziała.
Ułożono więc natychmiast plan podróży i zawiadomiono, że wyjazd nastąpiłby
tego samego wieczoru o godzinie szóstej. Był to piątek, w następną niedzielę miało
odbyć się zebranie byłych wychowanków laików, na którym nie powinno zabraknąć
Księdza Bosko. Zaproponował więc odłożenie podróży na dwa dni. Lecz wobec
argumentacji Du Bourg’a przyznał, że zwłoka byłaby zbyt długa i że sytuacja wymaga
natychmiastowego działania.
Dobrze zatem, zadecydował, jedźmy dzisiaj o godzinie siódmej, o pół do
siódmej będę gotów.
Hrabia Du Bourg lotem ptaka zjawił się w Oratorium. Zdążył już wysłać
telegram z pomyślną wieścią do Frohsdorf, doprawdy przyjemną dla księcia, który
gorąco oczekiwał wizyty „Świętego męża”.
Oddajemy obecnie głos hrabiemu Du Bourg, kronikarzowi Podróży.
O godzinie 6.15 zjawiłem się w Oratorium. Zaprowadzono mnie krętymi
korytarzami do skromnego pokoiku, gdzie Ksiądz Bosko jadł spokojnie wieczerzę
w towarzystwie księdza Rua, który miał z nim wybrać się w drogę. Stali obok
przełożeni, księża Zgromadzenia, którzy po kolei otrzymywali instrukcje, co do spraw
bieżących. Ascetyczne i inteligentne ich twarze, rozstawione na stole niezbyt
apetyczne potrawy, spokój niewzruszony Księdza Bosko, który dawał każdemu
precyzyjne odpowiedzi, był to doprawdy widok, który wywarł na mnie wielkie
wrażenie. Nie było wiele czasu do tracenia. Pan Du Bourg naglił do pośpiechu
obawiając się spóźnienia. Wreszcie Ksiądz Bosko wyszedł z jadalni gotów do podróży.
Ale oto nowe nieoczekiwane przeszkody. Gdy tylko zjawił się na podwórzu, biegli do
niego księża, klerycy, chłopcy, by ucałować mu rękę. A to jeszcze jacyś panowie
i panie, by zamienić jakieś słówko. Święty zatrzymywał się to z tym, to z owym.
Wszystko to opóźniało wyjście na stację. Biedny pan Du Bourg wychodził wprost ze
skóry i nerwów. Wreszcie udało się mu wsadzić obu księży do czekającej dorożki,
która galopem przywiozła podróżnych na stację Porta Nuova, gdy brakowało jeszcze
zaledwie parę minut do odjazdu pociągu. Hrabia popędził do kasy po bilety; może
zdąży jeszcze załatwić odprawę bagażu, lecz w tej chwili okienko zamknęło się mu
207

21.8 Page 208

▲back to top


przed nosem. Pobiegł szybko po księży do poczekalni i zaprowadził do luksusowego
przedziału. Ledwie zdążył wsiąść i zatrzasnąć drzwi za sobą, a tu pociąg ruszył.
A cóż wobec tego wszystkiego nasz Święty? On wcale się nie przejmował,
nawet uśmiechał się. Doprawdy, co za cudowny ten spokój u świętych żyjących
ustawicznie w obecności Bożej! Wszelkie wydarzenia na tej ziemi jakby ich nie
obchodziły, jakby unosili się ponad nimi.
Ksiądz Bosko uśmiechał się na widok bogatego umeblowania przedziału
salonowego. Zanotować mi wypadnie tę podróż, jako niezwykłą przygodę w mym
życiu! - odezwał się z uśmiechem. Ksiądz Bosko podróżuje w wagonie salonowym!
Ech, doprawdy, to zabawne – opowiem to moim chłopcom.
Na uwagę zasługiwał incydent, jaki zdarzył się w Mastre, ważniejszej stacji
węzłowej pod Wenecją Podróżni mieli przesiąść się na ekspres wiedeński, lecz stracili
połączenia, gdyż przybyli z godzinnym opóźnieniem. Nie było innej rady, jak wsiąść
na omnibus by znaleźć się na stacji docelowej po 24 - godzinnej podróży.
Ksiądz Bosko znużony poprzednią podróżą, tym bardziej nie mógł zmrużyć oka
przez całą noc, ale nie narzekał.
Pazienza! - powiedział z uśmiechem. Widocznie tak chce Opatrzność.
Powietrze było duszące i parne. W czasie dłuższych postojów nie udało się nakłonić
Księdza Bosko, by choć trochę się posilił. Jedynie ksiądz Rua, pisze kronikarz, gdy
nastał wieczór, spożył parę jaj ugotowanych na twardo. Kołysanie się pojazdu
dokuczało Księdzu Bosko cierpiącemu na żołądek. W międzyczasie rozprostował on
swoje nogi przechadzając się nieco po peronie stacyjnym z rękoma założonymi na
plecach, jak miał zwyczaj w ostatnich latach swego życia, celem ułatwienia sobie
oddychania.
Nie zważając na zmęczenie starał się rozerwać pana du Bourg interesującą
rozmową. Opowiadał mu wiele ciekawych szczegółów z podróży we Francji. Hrabia,
który zanotował później w swym notatniku niektóre szczegóły z tej rozmowy, podaje
następującą uwagę: Doprawdy trudno sobie wyobrazić, żeby tak wyśmienita
publiczność paryska dała się zafascynować skromnemu księżynie, który niczym się nie
narzucał, przy tym wyrażał się niezgrabnie po francusku bez animuszu i emfazy
właściwej Włochom! A przecież jest faktem niezaprzeczonym, choć zainteresowany
o tym milczy, że poruszał tłumy. Oczywiście myślę nie tylko o ludku prostym, który
padał mu do kolan; entuzjazm, jakim porywał, udzielał się jak najszczerszym
warstwom publiczności. Dzienniki nawet laickie, łącznie z „Figaro”, opisywały
mirabilia na temat jego dzieł i cudów.
Dowodem nieprzepartego uroku, jakim się cieszył w sferach arystokratycznych
było opowiadanie o przyjęciu zgotowanym mu przez Rosjan i Polaków. Przyjmował
je, gdyż korzystne wydawały się dla jego planów. Pierwszy podejmował go z iście
królewskim gestem pewien książę rosyjski. Założył się, że dostarczy na stół
wszelkiego rodzaju delikatesów mimo zimowej pory. Rzeczywiście, ku zdumieniu
208

21.9 Page 209

▲back to top


gości, ukazały się owoce południowe: melony, brzoskwinie, czereśnie, winogrona, figi,
truskawki w stanie zupełnie świeżym! Obiad kosztował tysiące franków. Za tę
rozrzutność dostało mu się upomnienie od Księdza Bosko. Niemniej, pod koniec
wieczerzy Święty otrzymał pełną kopertę z banknotami 1.000, frankowymi. Inny
znowu książę zaręczył, że dostarczy na obiad wszelkiego rodzaju dziczyzny z Rosji.
Rzeczywiście, zjawiła się pieczeń z renifera i niedźwiedzia „de La Mouche”, jak
żartobliwie nazwał Ksiądz Bosko miasto stołeczne Rosji terminem pewnego owada.
Opowiadał również o przyjęciu zgotowanym przez książąt Orleans. Dwukrotnie
księżniczka Blanca zapraszała go bezskutecznie na obiad. Za trzecim razem pozostawił
jej samej dzień do wyboru.
Ze względu na miłość bliźniego przyjąłem to zaproszenie - powiedział Święty.
Opowiadał także wiele przykładów cudownej interwencji Opatrzności w jego dziełach
przedstawiając olbrzymią sumę wydawaną rocznie na utrzymanie samego domu na
Valdocco. Dzięki tego rodzaju konwersacji czas się nie dłużył podróżnym.
W miarę zbliżania się do mety podróży, dzienniki raz po raz podawały coraz
gorsze wieści, w dniu 13 - lipca komunikat głosił:
Noc bardzo niespokojna, przejściowe omdlenie, majaczenie chorego. Wydaje
się, jakby zbliżała się agonia. W następnym czytało się: Stan hrabiego Chambord
pogorszył się, traci przytomność, miewa ataki sercowe. Podróżni obawiali się,
że zastaną go martwym. Około godziny szóstej przed południem 15 lipca, przybyli do
Wiener - Neustadt, skąd karocą dostali się do Frohsdorfu.
Po chwili odpoczynku, Ksiądz Bosko poszedł natychmiast odwiedzić chorego,
następnie wraz z księdzem Rua, udał się do kaplicy odprawić Mszę św. Była to
niedziela, dzień imienin księcia. Wiele osób oczekiwało na Mszę św. i przyjęło
Komunię św. na intencję chorego. Książe otrzymał już Komunię św. z rąk swego ka-
pelana O. Bole TJ
W książce pana Monti znajduje się następująca notatka opisująca wrażenia
wywołane pobytem Księdza Bosko we wspomnianym dworze:
Mąż postury średniej, o inteligentnym przenikliwym spojrzeniu, z wyglądu
mocno podstarzały i przemęczony. Wydaje się czymś bardzo zakłopotany, a przy tym
robi wrażenie wielkiej prostoty.
Podczas gdy Ksiądz Bosko odprawiał Mszę św. hrabia du Bourg na życzenie
chorego opowiadał mu niektóre epizody z jego życia, między innymi historię o psie
Grigio, o wielu cudach za wstawiennictwem Najświętszej Maryi Wspomożycielki,
przytaczał dowody interwencji Bożej w utrzymaniu jego dzieł. Przy końcu książę
z pewną niecierpliwością powiedział: Zawołajcież mi tego św. Męża i przyprowadźcie
go tu!
Święty odprawiał właśnie dziękczynienie po Mszy św. gdy dano mu znać,
że Jego Wysokość oczekuje na niego. On jakby nie zważał na to i modlił się dalej.
209

21.10 Page 210

▲back to top


Przychodzi więc kamerdyner oświadczyć mu, że pan czeka. Hrabia Du Bourg
podszedłszy szepnął:
Nie wypadałoby kazać dłużej czekać księciu panu, gdy sam go wzywa. Święty
kiwnął głową potakująco, lecz się nie ruszał. Wreszcie wstał z wolna, wypił nieco
rosołu i filiżankę kawy z mlekiem, po raz trzeci przychodzi posłaniec
z ponagleniem, że pan czeka. Du Bourg próbuje tłumaczyć posłańcowi powód zwłoki.
Ksiądz Bosko nadal zachowuje niewzruszony spokój.
Zaiste, notuje Du Bourg, wyglądało jakby miał Niebo w swej duszy
i przeżywał je w swych czynnościach.
Wprowadzony wreszcie do pokoju chorego, pozostał z nim na dłuższej
rozmowie. Pozwalał mu żywić nadzieję, że w tej chwili nie umrze, gdy przytaczał
słowa Ewangelii: „Ta choroba nie jest na śmierć”. Wobec tak przekonywujących słów,
książę jakby odżył. Święty polecił, by z ufnością wezwał pomocy Najświętszej
Wspomożycielki Wiernych, zwanej Uzdrowieniem Chorych i usposobił go na
przyjęcie błogosławieństwa MB Wspomożycielki. Gdy opuścił pokój chorego, książę
wezwał przyjaciela Du Bourg głosem tak silnym, jakiego dawno u niego nie słyszano:
Mój drogi hrabio, jestem uzdrowiony! On nie powiedział mi tego wyraźnie,
lecz ja zrozumiałem. To jest Święty! O jak bardzo jestem zadowolony, że go
widziałem. Och, wszyscy, jak tu jesteśmy, nie znaczymy ani paznokcia w porównaniu
do Księdza Bosko!
Po czym wezwawszy kapelana powiedział: Ksiądz Bosko powiedział, że to nie
on a kto inny. A ponieważ kapelan nie uważał, co mówił, powtórzył: Mówi, że to nie
on czyni cuda, lecz jego towarzysz, który również jest święty.
Niezwykła prostota Świętego ujawniła się w jego spotkaniu z panią księżną,
w obecności hrabiego Du Bourg.
Któż wy, pani jesteście? - spytał po włosku. Księżna z uprzejmym uśmiechem
wydeklamowała w odpowiedzi całą litanię tytułów, dodając, że jej matka była
księżniczką sabaudzką z pierworodnej linii. Książę ze względu na dzień swych imienin
pozwolił, by krewni i domownicy obecni we Frohsdorf mogli wejść i złożyć życzenia.
Mieli pojedynczo podchodzić do łóżka, by go zbytnio nie męczyć. Tym razem, on
osobiście wypowiadał do każdego jakieś słowo powitania, czego dawno już nie czynił.
Ksiądz Bosko poszedł do wspaniałego parku, gdzie spotkał dużo młodzieży,
chłopców i dziewczynek. Niestety, rozumiały one tylko po niemiecku. Wiadomo
jednak, że Ksiądz Bosko od młodości ułożył sobie mały słowniczek podręczny,
z którego i tym razem skorzystał, by podsunąć im zbawienne myśli.
Pod wieczór, na prośbę kapelana Cure przemawiał w kaplicy pałacowej do
pewnej liczby słuchaczy Francuzów. Z prostotą sobie właściwą zachęcał do
sakramentów św. i nabożeństwa do Madonny. Przyrzekał, że kiedy on powróci do
Turynu, przyjdzie tu także książę, by podziękować Bogu za odzyskane siły. W tym
210

22 Pages 211-220

▲back to top


22.1 Page 211

▲back to top


punkcie ksiądz Cure zanotował! Według niego - uzdrowienie nastąpi - lecz nie tak
szybko, by nie przypisywano efektu jemu samemu, lecz modłom innych osób.
Pod wieczór zasiadł Ksiądz Bosko do stołu. Było 18 nakryć. Obchodzono
uroczystość św. Henryka wśród ogólnej wesołości w pałacu. Podano pieczeń, wypito
szampana na zdrowie księcia, gdy oto wśród zdumienia i nieopisanej radości
biesiadników, ujrzano księcia, którego słudzy wnieśli na fotelu. Małżonka nie
posiadając się z radości rzuciła się w jego objęcia. Obecnym łzy stanęły w oczach.
Książę był wyschnięty i zmizerowany na obliczu. Mimo to głosem donośnym
powiedział: „Nie chcę, by za moje zdrowie wypito beze mnie! To rzekłszy zażądał
kielicha z szampanem. Podano mu go. Z gracją wzniósł toast na zdrowie księżnej -
małżonki i obecnych na sali, przy czym wymienił Księdza Bosko, podniósł kielich do
ust, po czym kazał go zanieść do swego pokoju.
Gdy ukazał się komunikat agencji Havasa, że na św. Henryka książę zjawił się
na uczcie, wielu sądziło, że to chyba żart telegrafisty. Nawet „La Croix” nie odważył
się podać frapującej wieści, do tego stopnia alarmujące były biuletyny lekarskie.
Łatwo wytłumaczyć tę powściągliwość, dotychczas bowiem nie zdążyła
przeniknąć do prasy wiadomość o pobycie Księdza Bosko we Frohsdorf.
W miarę wyraźniejszych oznak polepszenia, ożywiały się nadzieje obywateli.
Równocześnie z tym dało się zauważyć zdenerwowanie wśród przeciwników
politycznych księcia. Ich prasa lansowała wiadomości, że to wszystko, zarówno sama
choroba, jak polepszenie były zręcznie ukartowaną komedią. Ale gdyby byli
konsekwentni, musieliby przyznać, że taką samą komedią była opinia europejskiej
sławy lekarzy, między innymi doktora Vulpian słynnego specjalisty. Przybył on do
Drohsdorf dnia 15 lipca i zbadawszy dokładnie chorego wydał wraz z dwoma innymi
lekarzami wiedeńskimi orzeczenie, w którym stwierdzał: „Stan ogólny chorego
względnie zadowalający”. Poprawa do tego stopnia była widoczna, że książę w ciągu
dnia kilkakrotnie rozmawiał nieco dłużej bez zmęczenia, podczas gdy wcześniej
z trudnością wymówić mógł zaledwie parę słów. Wypijał kilka razy dziennie pół litra
mleka, podczas gdy parę dni temu nawet łyżeczka płynu sprawiała mu torsje.
Nazwiska doktora Vulpian i Księdza Bosko nie schodziły wprost ze szpalt
dzienników. Obawiano się może, iż to spotkanie jest tylko upozorowane, a tymczasem
ów sławny lekarz osobiście przedstawił się Księdzu Bosko. Przy tej sposobności
chwalił się, że jego syn jest wychowankiem OO Marianów w Kolegium św. Stanisława
w Paryżu i szczycił się spotkaniem się z Księdzem Bosko w tymże kolegium.
Z rana dnia 16 lipca, w dniu MB Szkaplerznej Święty celebrował o godzinie
czwartej Mszę św. w pokoju chorego, który wraz z małżonką z rąk jego komunikował.
Ksiądz Bosko, ilekroć znalazł się przy chorym, na jego syczenie był traktowany
zawsze z należną powagą jako kapłan, a nie jak dworzanin. Podkreślając zawsze,
że zarówno życie jak śmierć są w ręku Boga władcy królów i Pana nad Pany
i że wszyscy - wielcy czy mali - winni poddać się niezbadanym wyrokom Opatrzności.
211

22.2 Page 212

▲back to top


Hrabia jako mąż głęboko religijny oświadczył, że o ile Bóg zechce, by służył jeszcze
Francji, to nie wzbrania się od trudu. O ile jednak spodoba mu się powołać go do
wieczności, poddaje się wyrokom Boskim. Tak pobożne usposobienie księcia oraz
jego małżonki było doprawdy wzruszające. Gdy pod wieczór dnia 16 lipca, Ksiądz
Bosko żegnał się z księciem, mógł stwierdzić pewne oznaki polepszenia stanu jego
zdrowia. Wobec tego zaznaczył, że o ile wróci do zdrowia, powinien przyjechać do
Turynu, by złożyć podziękowanie Matce Bożej Wspomożycielce Wiernych w jej
świątyni, jak również odwiedzić Oratorium, gdzie tylu chłopców modli się w jego
intencji. Hrabia uścisnął serdecznie i ucałował Księdza Bosko dziękując za wizytę.
W ciągu dnia przenosił się myślą do Nizza Mare, gdzie obchodził swe imieniny
jego przyjaciel inżynier Wincenty Levrot, wybitny dobrodziej salezjanów, któremu
posłał życzenia. Ksiądz Bosko wraz z księdzem Rua, odprowadzeni na dworzec przez
generała De Charette, odjechali do Turynu z rana 17 lipca, gdzie stanęli następnego
dnia. Książę z wdzięczności za odwiedziny złożył hojną ofiarę w kwocie 20 tys.
franków.
Prasa podawała raz po raz biuletyn nastrajający optymistycznie. Tej samej myśli
był i Ksiądz Bosko, jak widać z jego korespondencji z hrabią De Maistre, któremu
donosi: We Frohsdorf zastałem wielu jego znajomych, którzy mi podali wiadomości
o nim. De Charette przesyła mu swe ukłony. Stan zdrowia hrabiego Chambord od dnia
wczorajszego poprawia się, etc.
Wiadomości te wywołały złośliwe insynuacje niektórych dzienników włoskich.
Można by przejść do porządku nad ich wypocinami o posmaku politycznym,
względnie wolteriańskim. Gorzej, gdy wymierzono zdradliwie cios w osobę Księdza
Bosko. Powód dała „Gazetta del Popolo” podejmując złośliwe zaczepki za francuską
„Temps”, kwalifikując mianem neopogaństwa przesadne praktyki religijne i nazywając
Księdza Bosko „presque un Dieu”, przy czym do szyderstw dołączono oszczerstwa.
W numerze z dnia 20 lipca, zatytułowanym „Domandiamo il concorso della stampa”.
zamieszczono następujący cyniczny passus:
„Księdzu Bosko wydarzyło się to, co bajecznemu astrologowi, że śledząc za
gwiazdami, nie dostrzegł pod nogami rowu wykopanego. Otóż, gdy znajdował się we
Frohsdorf, gdzie miał zdarzyć się rzekomo „drugi cud” na korzyść hrabiego
Chambord, który zyskał przez to znaczną popularność wśród swych pretendentów (do
korony), władze sądowe w Turynie były zmuszone spisać protokół w zakładzie
Księdza Bosko, podobnie jak w seminarium biskupim w Biella. Mamy nadzieję, że nie
chodzi tu ani o coś więcej jak fałszywą pogłoskę. Gdy jednak wziąć pod uwagę, że za
rzekomymi faktami, które mu się zarzuca, przemawiają namacalne skutki pewnej
choroby, żywimy nadzieję, że sprawa stopniowo się wyjaśni. Dlatego pożądanym by
było, aby pielgrzymowi w Frohsdorf zakomunikowano przykre fakty, by mógł czym
prędzej pomyśleć o własnej obronie”. Tłem do złośliwej zaczepki był wypadek, jaki
zdarzył się w Turynie. Z pewnego zakładu opiekuńczego powrócił do domu chłopiec
212

22.3 Page 213

▲back to top


zarażony na jakąś chorobę. Pomimo iż w rzeczy samej fakt ten nie dotyczył Oratorium
Księdza Bosko, fałszywa pogłoska zawędrowała aż do Urzędu Zdrowia i potrzeba było
kilkakrotnego zaprzeczania ze strony doktora Albertotti lekarza Oratorium, by
sprostowano tę pomyłkę.
Sporo dzienników włoskich rozsiewało takie plotki. Ksiądz Lazzero dyrektor
Oratorium, próbował je zbijać. Jeden tylko „Secolo” mediolański i to dopiero na
ponowną reklamację, zamieścił sprostowanie i to jeszcze nie w całości. A cóż na to
wszystko Ksiądz Bosko? Jak zwykle, nie pozwolił na wytoczenie procesu
o zniesławienie. Zgodził się tylko, by ksiądz Bonetti wziął go w obronę w Bollettino,
w artykule zatytułowanym „I mentitori antichi e moderni”. Artykuł został
przedrukowany w osobnej jednodniówce i szeroko rozkolportowany. Autor zbijał
również oszczercze twierdzenia dzienników wolnomyślnych na temat choroby
hrabiego Chambord.
„Gazetta del Popolo” zaatakowała Księdza Bosko w numerze 22, do czego
pretekstu dostarczył artykuł „Unita Cattolica” z 21 lipca, na temat podróży Świętego
do Frohsdorf. Wspomniano w nim także o zaproszeniu hrabiego do Turynu, po
odzyskaniu zdrowia. Ta właśnie wiadomość podirytowała wspomniany dziennik.
„Tu jest pies pogrzebany - pisano. Dopóki bowiem odprawia się komedię na
rzecz pretendenta monarchistycznego za Alpami, to jechał go sęk, możemy na to
wszystko machnąć ręką. Ale gdy te wieści docierają aż do miasta włoskiego
graniczącego z Francją, wówczas nie tylko postępowi, czy republikanie, lecz zgoła
sami umiarkowani mieliby ochotę wznosić protesty przeciwko komicznym
sanfedystom”.
Dla uspokojenia opinii, „Unita Cattoiica" prostowała, że zapraszano hrabiego do
Turynu nie dla spiskowania, lecz dla modlitwy.
Jakie wrażenie pozostawiła po sobie wizyta Księdza Bosko we Frohsdorf,
świadczy następujący dokument. Ksiądz Rua pospieszył przesłać w imieniu Księdza
Bosko i swoim list dziękczynny, z dołączeniem zbiorowych listów od wychowanków
rzemieślników i studentów, pod adresem hrabiostwa, na co otrzymał następującą
odpowiedz w języku włoskim:
Molto Reverendo Don Rua!
List jego tak cenny przeczytałam natychmiast memu mężowi i oboje
dziękujemy Księdzu Bosko za słowa pociechy. Było doprawdy, wielką łaską dla mego
męża otrzymać od niego błogosławieństwo oraz dowiedzieć się, ile dusz świętych
i niewinnych modli się o jego wyzdrowienie! Dzięki Bogu! Widoczna jest stopniowa
poprawa, pomimo pewnych niepokojących objawów trwających dotąd. Trzeba mieć
cierpliwość według słów Księdza Bosko. Dziękujemy również obydwoje za miłe listy
od wychowanków Księdza Bosko. Mój mąż upoważnia mnie, w chwili gdy to piszę,
polecić się nadal modłom Księdza Bosko, w których tak wielką pokłada nadzieję.
213

22.4 Page 214

▲back to top


Pamięć dwóch dni spędzonych z Księdzem Bosko, pozostanie nam zawsze droga.
Cieszę się, że podróż mieliście pomyślną i nie dziwię się, gdyż tak święte dusze Ich
obu zasługiwały na specjalne towarzystwo i opiekę ich św. Aniołów Stróżów. Kończę
ponawiając dla Czcigodnego Księdza Bosko i dla niego wyrazy naszej wdzięczności i
szczerej przyjaźni, z jakimi kreślę się
Frohsdorf, 29.07.1883 r.
Sua obb. ma Maria Teresa contessa di Chambord
Na temat przebiegu choroby księcia pisał również do księdza Rua ostatniego
dnia lipca, sekretarz Huet du Pavillon! Po ich odjeździe stan zdrowia Jego Wysokości
stopniowo, choć nieznacznie polepsza się, co pozwala żywić lepsze nadzieje. Wydaje
się, że Pan Bóg wysłuchał tyle zanoszonych modłów, zwłaszcza ze strony
Czcigodnego i Św. kapłana Księdza Bosko. Proszę więc wyrazić mu naszą
wdzięczność, w czym i on ma udział, za modlitwy zanoszone o zdrowie naszego
dostojnego chorego. Łaska ta, jak wyraził się sam wasz Czcigodny Przełożony, nie
dotyczy tylko jego samego, lecz interesuje również wysoce Kościół i Ojczyznę.
Jak z powyższego wynika, legitymiści francuscy wiązali losy Kościoła we
Francji, jeżeli nie wyłącznie, to ściśle z Monarchią. Niestety, w oczekiwaniu na upadek
III Republiki, nie wykorzystano wszystkich możliwych środków legalnych, dla obrony
interesów Religii ośmielając sekciarzy do prowadzenia bez przeszkody ich roboty
destrukcyjnej. Wyznają to dzisiaj i opłakują najbardziej czołowi przedstawiciele
legitymizmu. A że takiej samej myśli był i Ksiądz Bosko, widzieliśmy to już z okazji
zwalniania katolików z urzędów w roku 1880.
Tymczasem sprawy w Frohsdorf postępowały pomyślnie, do tego stopnia,
że nawet dziennik „La Croix", począwszy od numeru 25 codzienną rubrykę „Maladie
du Comte De Chambord" zmienił na „Sainte”, a wreszcie zastąpił ją na
„Convalescence”. W czasie tak pomyślnych nadziei proszono Księdza Bosko
o przysłanie dla hrabiego obrazu MB Wspomożenia Wiernych wraz z jego podpisem.
Posłał go 4 sierpnia, z następującym autografem na odwrocie:
„O Maryjo, ku czci twego Wniebowzięcia, udziel specjalnego błogosławieństwa
swemu słudze Henrykowi i jego zacnej małżonce, darząc oboje zdrowiem
i wytrwaniem na drodze do nieba. Amen”.
XJB
Z początkiem sierpnia, stan chorego był na tyle zadowalający, że nie uważano
już za stosowne ogłaszać biuletynu lekarskiego.
Książę czytał korespondencję, żartował na temat wiadomości ogłaszanych
o nim w dziennikach, kazał się czysto obwozić po parku, a nawet przyglądał się
polowaniu. Sam zawołany myśliwy, 4 sierpnia zażądał fuzji i ze swego fotelu
214

22.5 Page 215

▲back to top


wycelował i trafił jelenia. Lekarze surowo zabronili na przyszłość podobnych
wyczynów i nie bez racji, gdyż próba ta odbiła się fatalnie na jego zdrowiu.
Z listu hrabiego De Monti do Księdza Bosko, wynika, że w czasie strzału broń
silnie oddała uderzając chorego w żołądek. Niebawem nastąpiło alarmujące
pogorszenie, o czym donosiła prasa tak, iż Ksiądz Bosko pisał do pani księżny:
Signora Principessa!
Prasa znowu przyniosła niepomyślne wieści o księciu Chambord, co mi
sprawiło wielką przykrość. We wszystkich naszych domach zanoszone są specjalne
modły w połączeniu z tylu innymi zanoszonymi w całej Europie na intencję hrabiego.
Otrzymają one skutek niezawodny, z wyjątkiem gdyby Bóg w niezbadanych swych
wyrokach postanowił inaczej. W takim wypadku powiemy z pokorą: „Jak się Panu
upodobało, tak się stało, niech Imię Pańskie będzie błogosławione”. Jestem
przekonany, że ta chwila jeszcze nie nadeszła. Podczas gdy zanosimy modły o zdrowie
dla pana hrabiego, nie zapominamy też o pani hrabinie. Łaska i opieka Zbawiciela
naszego, etc.
Di vostra Altezza, Turyn, 14.08.1883 r.
Obbligatiassimo serv. XJB
Słowa pociechy nadeszły w samą porę, gdyż dni hrabiego były policzone. Zmarł
on rano, dnia 24 sierpnia w przeddzień św. Ludwika króla Francji, swego wielkiego
antenata.
Książę Henryk V jako wygnaniec, był reprezentantem i kontynuatorem
starożytnej tradycji monarchistycznej we Francji. Mógłby skrócić swe wygnanie
przyjmując warunki uważane za dość dwuznaczne. Wolał jednak znosić swój los do
końca zachowując nieskazitelny honor ostatniego z Burbonów. Choć faktycznie nie,
uważany był w liczbie władców niekoronowanych. Podtrzymywał niezłomnie swe
prawa dynastyczne w przekonaniu, że tak mu dyktuje obowiązek i święta tradycja
Francji. W półwiecznym blisko okresie swego wygnania nigdy nie podżegał do
bratobójczej wojny domowej. To, co w szczególny sposób podnosiło księcia w oczach
wszystkich jako spodziewanego władcy, było szczerze katolickie jego usposobienie,
którym nacechowane były wszystkie jego poczynania. Prasa różnych odcieni oddała
publiczny hołd zmarłemu.
List z dnia 14 sierpnia do hrabiny pozostał bez odpowiedzi. Święty po upływie
jakiegoś miesiąca polecił przesłać przez ręce kapelana Cure słowa pociechy dla
wdowy. Odpowiedź wkrótce nadeszła. Charakter listu pozwala ocenić, jakiej czci
i powagi zażywał Święty w zamku Frohsdorf oraz jak wielki wpływ duchowy
wywierał swą wizytą na zmarłego pana Chambord, do czego przede wszystkim
zmierzała jego podróż.
215

22.6 Page 216

▲back to top


Ottimo a Reverendo Don Bosco!
Jestem przekonana, że w swej dobroci wybaczył mi brak odpowiedzi na jego
poprzedni list z 14 sierpnia, gdy w niepewności asystowałam przy łożu drogiego
zmarłego, który obecnie jest w niebie. Wówczas nie byłam w stanie pisać złamana
bólem oraz chorobą. Obecnie po przezwyciężeniu grypy, biorę się do odpowiedzi na
jego list skierowany do kapelana księdza Cura. Znalazłam w nim tyle serdecznych
akcentów, nadto odpowiadają one w zupełności moim własnym myślom. Och! Pewna
jestem, że mój mąż jest już w niebie! Zmarł świętą śmiercią jak patriarcha, bez
najmniejszego grymasu na swej pięknej twarzy z modlitwą na ustach, zjednoczony
z Bogiem. Od chwili gdy go Wielebny Ojciec pożegnał, nie zdradzał niecierpliwości
lub żalu ofiarując Bogu swe cierpienia w zjednoczeniu z męką Pana naszego Jezusa
Chrystusa, dziękując Bogu, że w ten sposób może jeszcze cierpieć na ziemi.
Doprawdy, była to śmierć szczęśliwa i ja współcierpiąc z nim winnam była umrzeć
z nim razem! Takie natchnienie czułam w mym sercu i to dało mi siły do przetrwania.
Ach, co za myśl bolesna, że Bóg mi go zabrał i że zostałam osamotniona. Pan Bóg mi
go dał przy moim boku przez lat 37 szczęśliwego pożycia małżeńskiego i On mi go
zabrał, niech się dzieje Jego św. wola! Oby dał mi siły, bym pozostała jego własnością,
by w swoim czasie i mnie powołać też tam, gdy nadejdzie szczęśliwa chwila rozstania
się z tym światem. Pragnę się złączyć z tym moim ukochanym Aniołem, by z nim
wspólnie chwalić Boga w wieczności. Dziękuję mu jak najserdeczniej za modlitwy
w mojej intencji zapewniając również o swoich. Proszę mnie uważać zawsze, etc.
Frohsdorf, 14.l0.l883 r.
Maria Teresa
Posiadamy jeszcze wiele listów od hrabiny utrzymanych w tym tonie. Musiała
to być korespondencja wielce budująca, skoro ksiądz Bonetti chciał opublikować jeden
z nich w Bollettino Salesiano dla zbudowania czytelników, na co jednak pobożna
hrabina nie wyraziła swej zgody.
Pewnego razu ksiądz Bellamy spytał Świętego, dlaczego określił chorobę
hrabiego, że nie jest ad mortem, skoro po niedługim czasie zmarł. Powtórzył
trzykrotnie to pytanie i dopiero za trzecim razem usłyszał odpowiedź. Święty jakby
opryskliwie odpowiedział mu:
Pan Bóg udzielił mu zdrowia dla Francji, a nie dla niego, ani na to, by chodzić
na polowanie. Jego miejsce było we Francji. Hrabina powstrzymywała go zawsze od
tego obawiając się powtórzenia przykrych wypadków z 1793 roku. Sama myśl
o szubienicy przerażała ją.
216

22.7 Page 217

▲back to top


Być może, z tych słów wolno wnioskować, że także Ksiądz Bosko, podobnie
jak inni luminarze Kościoła nie aprobował skrupułów księcia względem bandery,
skrupułów bardziej na tle dynastycznym jak religijnym.
Zasadą księdza Bosko w podobnych wypadkach było chwytać się wszelkich
możliwych środków, byle nie złych, by móc czynić dobrze.
217

22.8 Page 218

▲back to top


R O Z D Z I A Ł XII
Nowy arcybiskup Turynu
Trzy dni przed powrotem Świętego z Frohsodrfu do Turynu, ksiądz redaktor
Margotti otrzymał drogą prywatną wiadomość, ze Papież zamianował arcybiskupem
turyńskim kardynała Alimondę, zanim podała tę wiadomość „Unita Cattolica”.
Wiadomość o nominacji przyjęta została z powszechnym aplauzem. Ksiądz Bonetti
w liście do kardynała Nina nie ukrywa swej radości pisząc: Kończąc swój list pragnę
wyrazić radość z powodu nominacji Eminencji Kardynała Alimondy na arcybiskupa
Turynu, co powszechnie uważa się za szczególniejszą łaskę dla stolicy Piemontu. Och,
jak dobry jest Bóg! Jak doskonale zorientowany jest Ojciec św. w potrzebach
poszczególnych kościołów! Doprawdy, trzeba uznać w tym fakcie specjalne światło
Ducha Świętego. Musimy przyznać obecnie, że otwiera się nowa era dla tutejszej
archidiecezji, również dla salezjanów rozbłysła tęcza pomyślności i pokoju, by móc
rozwijać tym intensywniejszą działalność dla chwały Bożej i zbawienia dusz!
Również Ksiądz Bosko pisał do kardynała: Nie mogę wyrazić dostatecznie
mego entuzjazmu na wiadomość o nominacji kardynała na arcybiskupa turyńskiego.
Rozpocznie on nową epokę w tutejszej archidiecezji!
Zaraz też upoważnił Prokuratora do wyrażenia dostojnemu nominatowi życzeń
pomyślności w imieniu Zgromadzenia Salezjańskiego. Następnie osobiście napisał do
Jego Eminencji przebywającego na kuracji w Castellamare di Sabbia i otrzymał
w odpowiedzi następujące serdeczne słowa: Za pomocą Bożą przybywam do Turynu,
pokładając wielką nadzieję w modłach dusz świątobliwych! Nie mam niczego innego
na oku, jak spełniać wolę Bożą wyrażoną mi za pośrednictwem Ojca św. Pociechą są
mi liczne instytucje kościelne, a między innymi Jego Zgromadzenie ze swymi
mnogimi dziełami miłosierdzia. Proszę modlić się gorąco wraz ze swym
Zgromadzeniem do Najświętszej Maryi Wspomożycielki, która mu nie skąpi swych
łask. Pozdrawiam Go jak najserdeczniej po ojcowsku, błogosławię mu oraz jego
współbraciom i całej Rodzinie Salezjańskiej.
Od wielu lat bez mała na stolicy archidiecezji piemonckiej nie zasiadał
kardynał, to też było nie małym zaszczytem dla Turynu posiadanie arcypasterza o tak
znakomitej renomie. Urodzony w Genui w 1818 roku, zajmował stanowisko rektora
seminarium, następnie kanonika prepozyta katedry genueńskiej, później jako biskup
Albengi cieszył się opinią znakomitego kaznodziei. Wydanych drukiem osiem tomów
218

22.9 Page 219

▲back to top


jego Konferencji na temat „Nadprzyrodzoności” i cztery inne poruszające „Problemy
wieku XIX”, zyskały mu poczesne stanowisko wśród wielkich apostołów katolickich.
Poza tym znany był z ducha pojednawczego, dzięki czemu zdziałał tak wiele dobrego
w owych burzliwych czasach. Wszystko więc wskazywało, że jego nominacja zostanie
przyjęta z radością ze strony wiernych i spotka się z sympatią u wszelkiego pokroju
liberałów.
Z okazji Imienin nowego arcybiskupa, Ksiądz Bosko chciał jeszcze w inny
sposób okazać mu swą sympatię. Posłał mu w prezencie kilka swych książek, świeżo
wydanych drukiem, w eleganckiej oprawie, z dedykacją zawierającą następującą
modlitwę do św. Kajetana, patrona nominata:
A San Gaetano; Święty Kajetanie, który tak wiele zdziałałeś za życia i po
śmierci, racz darzyć nieustanną opieką swego wiernego sługę Kardynała Alimonda,
wyjednaj mu dobre zdrowie, by przybył jak najprędzej do swej trzódki, która
z niecierpliwością Go wygląda i oświadcza, że z całą gotowością będzie spełniać to, co
On uzna za pożyteczne dla większej chwały Bożej.
Preghiera di Don Bosco e di tutti Salesiani
Turyn, 07.08.1883 r.
Do prezentu złączył następujący liścik:
Eminenza Rev. ma!
Tymi paru słowy, wraz ze skromnym prezentem w postaci kilku książek, pragnę
wyrazić mu hołd w imieniu Zgromadzenia Salezjańskiego, które pokornie i ze czcią
głęboką prosi o Jego błogosławieństwo.
Turyn, 07.08.1883 r.
Aff. mo umill. mo, obbl. mo serv. XJB
Na konsystorzu dnia 9 sierpnia, kardynał został prekonizowany na arcybiskupa
Turynu, a paliusz odebrał z rąk Ojca św. w dniu następnym.
Dziennik mediolański w artykule na temat konsystorza, zaatakował
niespodziewanie księdza redaktora Margottiego za rzekomą opozycję przeciwko
arcybiskupowi, nie oszczędzając przy tym i Księdza Bosko:
Ksiądz Margotti - cytujemy - dość po ludzku pojmuje pracę na chwałę Bożą
i tak samo zmusza czynić Księdza Bosko. Ukazujące się ostatnio książki opisują cuda
zdziałane przez Księdza Bosko; ostatni z nich, to rzekome uzdrowienie hrabiego di
Chambord.
Ileż fałszu w tych wierszach!
Przeglądając roczniki „Unita Cattolica” nie znajdzie się nic podobnego. Na taką
samą wiarę zasługuje to, co się mówi na temat cudów. Artykuł kończy się
219

22.10 Page 220

▲back to top


następującymi słowy: Diecezja turyńska od pewnego czasu przedstawia obraz pociągu
wykolejonego. Należy wstawić go na szyny i każdemu wyznaczyć stosowne miejsce.
Bezprawne uzurpacje powinny się skończyć, gdy wkroczy w to arcybiskup. Można
sobie tego życzyć, niestety bezskutecznie! Cała ta bowiem zgiełkliwa propaganda
Margottiego oraz jego wspólników celem zainscenizowania nowemu arcypasterzowi
nadzwyczaj uroczystego powitania, zbiorowych podpisów, deputacji i peanów
prasowych, odsłania ich zamiar opanowania łagodnego Alimondy, skłonnego wierzyć
ludzkim pochlebstwom. Gdyby im się udało było by to niepowetowaną szkodą.
W taki to niecny sposób czynniki polityczne usiłowały zamącić wodę pod
pozorem gorliwości religijnej!
Znaczący był gest Papieża w stosunku do salezjanów, gdy równocześnie
z wyniesieniem Alimondy odwoływał całkowicie swe zarządzenie z roku
poprzedniego, ograniczające księdzu Bonettiemu wstęp do Chieri, jak o tym była
mowa w tomie 15. Pewne przesłanki wskazywały na to, że ten krok został podjęty nie
bez interwencji nowego arcybiskupa. Ksiądz Bonetti uważał za stosowne przesłać mu
za to gorące podziękowania z oświadczeniem, że zdaje się całkowicie na jego
dyspozycje.
Moje pióro, mój głos – pisał, znaczą co prawda niewiele, w każdym razie,
o ile ode mnie zależy, będę się starał ze wszystkich sił współdziałać z poczynaniami
arcypasterza w wykonywaniu jego rządu dla dobra dusz.
Wkrótce - jak zobaczymy - nastręczy się po temu okazja, by obietnice
potwierdzić czynami.
Odpowiedź kardynała była utrzymana w tonie bardzo serdecznym. Pisana była
ręką sekretarza, gdyż kardynał z trudnością władał piórem i zazwyczaj dyktował swe
listy sekretarzowi. Przy końcu skreślił osobiście parę wierszy o następującym
brzmieniu:
„Najmilsze pozdrowienie i wyrazy szacunku dla jego Czcigodnego
Przełożonego Księdza Jana Bosko”.
Pojawienie się księdza Bonettiego w Chieri pozwoliło tamtejszemu
społeczeństwu przypomnieć sobie jego gorliwość kapłańską, ale podekscytowało
wrogów. Wnet podniosło się szemranie, nie tylko skrycie, ale i publicznie w prasie.
Rzecz jasna, że w takich wypadkach wszystko musiało się skrupić na Księdzu Bosko.
Ten – ujadano, przy poparciu swych przyjaciół, z gromadą księży, kleryków i braci
zakonnych, roztacza opiekę nad starszymi i młodszymi dewotkami, sprytnymi
sztuczkami zdobywa sobie niedoświadczone dziewczęta i zaludnia nimi zniesione
przez państwo opustoszałe klasztory, które dzięki niemu ożywają na nowo.
Siedliskiem tej inicjatywy jest zakład, który powstał cichaczem i bez zgody władz,
które nawet o nim nie wiedzą. Mieści się on w budynku pozostawionym w spadku
Księdzu Bosko przez pewnego sławetnego obywatela, rzekomo na cele rekolekcyjne.
220

23 Pages 221-230

▲back to top


23.1 Page 221

▲back to top


Znajduje się w nim osiem zakonnic, które pod pokrywką nauczania, stopniowo
odstręczają od własnych rodzin naiwne dziewczęta, później przebiegle skłaniają do
opuszczenia swych matek i przywdziania habitu, by zaś nie mogły się stad wyrwać,
grożą im karami Bożymi. Wiele już padło ich ofiarą. Prawie każda rodzina opłakuje
odejście, jakiejś krewnej, tak na przykład, pod pretekstem złożenia egzaminu w Nizzy
wydaliła się na zawsze z domu pewna 15 - letnia panienka w towarzystwie swej
wychowawczyni, pozostawiając w smutku babkę swą i matkę. O tym wszystkim
głucho w społeczeństwie miejscowym, ale jest nadzieja, że autorytatywny głos prasy
otrząśnie z letargu kompetentne czynniki - (Gazetta del Popolo).
Cała ta tyrada zmierzała do tego, by zadać cios Oratorium w Chieri
i konwiktowi żeńskiemu Sióstr CMW.
Nie trudno było odparować ten cios i za zezwoleniem Księdza Bosko uczynił to
ksiądz Bonetti, najpierw przez należyte udokumentowanie sprawy, a następnie wprost
rzucił wyzwanie z otwartą przyłbicą: Ksiądz Bosko wzywa jakąkolwiek osobę z Chieri
do udowodnienia tego co mu się zarzuca.
Oczywiście wszyscy zamilkli. Nie łatwą jest jednak rzeczą rozproszyć złośliwe
podejrzenia, które zazwyczaj pochodzą od tego rodzaju oskarżeń na niekorzyść osób
i zgromadzeń zakonnych. Na tym na razie postawimy kropkę. Ksiądz Bennetti nie
musiał obecnie niczego się obawiać mając plecy kryte.
Kardynał, stosownie do zwyczaju, jakiego się trzymano przy ingresach, wydał
list pasterski pod datą 7 października pod tytułem: „Spettacolo divino della Chiesa
Cattolica” nawiązując do słów Apostoła: „Staliśmy się widowiskiem światu, Aniołom
i ludziom”.
Gazetta del Popolo przywitała ten dokument złośliwą i banalną krytyką, która
wywołała w odpowiedzi broszurkę księdza Bonettiego rozrzuconą w tysięcznych
kopiach po mieście. Broszura nosiła dosadny tytuł: „Un moscherino e un’Aquila”
(muszka i orzeł). „Moscherino” próbował się bronić, nazywając broszurę repliką
„boskowity”, autora zaś – „boskowickim adwokatem”; ostatecznie wywołał tylko
powszechne obrzydzenie swym marnym szyldem.
Z okazji intronizacji nowego arcypasterza, ksiądz Bonetti przedrukował swą
broszurę załączywszy ją w dodatku do krótkiej monografii o życiu i działalności
dotychczasowej Jego Eminencji Kardynała Alimondy; również ta publikacja była
rozkolportowana szeroko. Było bowiem koniecznością rozproszyć w umysłach
prostaczków cienie uprzedzeń, rzucanych przez sekciarzy przeciwko nowemu
arcypasterzowi.
Komitet ukonstytuowany dla przygotowania uroczystości ingresu arcypasterza
zaprojektował artystyczny album z podpisami znakomitych osobistości społeczeństwa
turyńskiego, celem złożenia go w hołdzie arcypasterzowi. Przesłano również
odpowiedni foliał Księdzu Bosko, który wpisał na nim następujące słowa: Maria sit
221

23.2 Page 222

▲back to top


tibi omnibus dioecesani tuis suxilium in vita, levamen in angustiis et in periculis,
subsidium in morte, gaudium in coelis. Joannes Bosco Sacerdos, Rector Maior.
Wysiłki masonerii szły w kierunku przeszkodzenia spokojnemu odbyciu się
ingresu kardynała do Turynu. Znane wszystkim jego przywiązanie do Papieża
markowane było, jako zbrodnia przeciwko ojczyźnie w czasach polityków - sekciarzy
i ich zwolenników w latach zagorzałego antyklerykalizmu.
Kardynał zaledwie został prekonizowany na arcybiskupa Turynu, napisał list
urzędowy do pana Sambuy, burmistrza turyńskiego, który z kolei zawiadomił o jego
nominacji Radę Miejską na odbytym posiedzeniu, komunikując jednocześnie
o nadejściu królewskiego „Exsequatur”.
Wszystko więc pozwalało mieć nadzieję, że przedstawiciele miasta wezmą
oficjalnie udział w ingresie. W takiej właśnie chwili ukazała się broszura, by zapobiec
temu „niebezpieczeństwu”. Nosiła tytuł: „Klerykalizm w Turynie” i była dedykowana
Radzie Miejskiej. Masońska nienawiść tryskała z każdego wiersza. Nie brak było
napastliwych wycieczek pod adresem osoby arcybiskupa, nie oszczędzono również
Księdza Bosko. Przeciwko niemu występowano w następujących tyradach: Turyn
przestaje być miastem zwycięskiej rewolucji, by stać się ośrodkiem reakcji
katolicyzmu włoskiego; przestaje być fortecą rewolucyjną, by stać się miastem
umiłowanym Maryi Wspomożycielki! Tak głoszą klerykałowie i nie na darmo.
Szermując bezsprzeczną abnegacją, której niedostrzeganie było by głupotą, z uporem
i konsekwentnie usiali w mieście i na prowincji moc placówek młodzieżowych
i charytatywnych, będących prawdziwymi wylęgarniami klerykalizmu. Wszak u nas to
ma Ksiądz Bosko swój dom macierzysty; ten mąż legendarny, godny zaiste
uwiecznienia go przez Smilesa na kartach jego książki, człowiek, który właściwie
z niczego napełnił swoimi dziełami całą Italię i Europę. Stał się żywym ucieleśnieniem
niezamożnej potęgi klerykalizmu i tu w naszym mieście założył swą generalną
kwaterę. Tutaj formuje swych księży w duchu posłuszeństwa ślepego, biernego,
idiotycznego; przepaja ich przesądami, duchem krnąbrności i nietolerancji, by rzucić
ich nazajutrz w teren dla szerzenia tego, co się nazywa klerykalizmem. Wrogowie
zrzucili maskę nicując Dzieło Księdza Bosko.
Podobne głosy sarkastyczne odzywały się na estradzie w Teatrze Narodowym.
W dniu 16 listopada grano przedstawienie sztuki tłumaczonej z francuskiego,
wymierzonej przeciwko legitymistom. Otóż w pewnej chwili aktor mówi: We
Włoszech mamy dwóch legitymistów: Papieża i Księdza Bosko. W tej chwili głos
z ulicy zawołał: Jest nim również kardynał Alimonda! Na widowni rozległy się brawa
i oklaski.
Co do bliższych formalności związanych z ingresem, sprawa była dość
skomplikowana. Kwestia konkretnie przedstawiała się następująco: Czy na powitanie
arcybiskupa, który urzędowo powiadomił burmistrza o swym przybyciu, ma się stawić
głowa miasta w towarzystwie swych radnych? Trzy dzienniki liberalne piemonckie
222

23.3 Page 223

▲back to top


o zabarwieniu mniej lub więcej sekciarskim odpowiadały przecząco. Burmistrz zaś
i Rada Miejska oraz opinia publiczna były zdania twierdzącego. Kardynał Alimonda
dowiedziawszy się o rozdwojeniu zamierzał odbyć ingres całkiem prywatnie.
Jako ojciec archidiecezji i obywateli turyńskich, nawet takich, którzy są obcego
nastawienia - mówił Eminencja - nie chcę, żeby z okazji mojego przybycia do nowej
ojczyzny powstały niesnaski. Przychodzę, jako zwiastun pokoju, ładu, wzajemnej
miłości i wolałbym raczej zrezygnować z uroczystego przyjęcia.
Z drugiej strony burmistrz jednak nie chciał zgodzić się z tymi zastrzeżeniami,
bo uważał, że aby być liberałem nie musi się ukazać niekulturalny.
Arcybiskup jednak przewidując, że z tej okazji mogłyby się zdarzyć jakieś
nieprzyjemne incydenty, od 15 listopada zawiadomił w grzecznym piśmie z Genuy,
że rezygnuje z wszelkich honorów, które mu przygotowano i oświadczał, że chce
odbyć ingres prywatnie w zakresie kościelnym. To też w niedzielę 18 listopada,
przyjechał prywatnie do katedry, gdzie powitał go zebrany kler wraz z pobożnym
ludem; potem arcybiskup dopełnił przepisanych funkcji liturgicznych. Tu i tam
wznoszono demonstracyjne okrzyki w czasie przejazdu karocy arcybiskupiej, spotkały
się one jednak z potępieniem wszystkich dobrze myślących wystawiając godne
świadectwo kulturze pewnych kół.
Katolicy ze swej strony urządzili prywatne powitanie swemu arcybiskupowi.
Jednym z pierwszych, którzy złożyli hołd arcypasterzowi, był Ksiądz Bosko.
„Bollettino” z lutego 1884 r. zaledwie kilku słowy kwituje spotkanie się ich obu.
Dłuższa rozmowa miała miejsce 27 grudnia w kościele św. Jana Ewangelisty, z okazji
uroczystości Apostoła. Kardynał celebrował Mszę św. o godzinie ósmej z Komunią
św. generalną, przed która przemówił do zebranej młodzieży. Po Mszy św.
w towarzystwie Księdza Bosko zwiedził przyległe Oratorium św. Alojzego
i powiedział parę słów do chłopców.
Eminencja, który wybrał drukarnie Oratorium na drukowanie swych pism,
dotąd nie zdążył złożyć jeszcze wizyty Księdzu Bosko w charakterze urzędowym.
Otóż Ksiądz Bosko mając do załatwienia z nim pewną sprawę postanowił udać się
z tym do pałacu arcybiskupa z rana 15 stycznia, ale przedtem chciał upewnić się przez
sekretarza arcybiskupiego, czy Go zastanie. Kardynał zawiadomiony o tym, wezwał
wysłannika Księdza Bosko i powiedział: Proszę powiedzieć Księdzu Bosko,
że wkrótce dam mu odpowiedź. Ten zaledwie zdążył wrócić do domu, gdy na
dziedziniec Oratorium zajechała kareta, z której wysiadł purpurat.
Przybyłem właśnie osobiście, by dać czym prędzej żądaną odpowiedź Księdzu
Bosko. Eminencja zatrzymał się z nim na dłuższą rozmowę trwającą przeszło godzinę.
Gdy kardynał wstępował do Oratorium, panowało tu milczenie, niebawem
jednak, na dane polecenie, na dziedzińcu zjawiła się młodzież ze swymi przełożonymi
ze szkół i warsztatów z kapelą, uderzono w dzwony na kościele, dom się zaludnił tak,
iż dostojny gość ukazał się z Księdzem Bosko na balkonie, powitany został gromkim
223

23.4 Page 224

▲back to top


„eviva” i hucznymi oklaskami rozradowanej młodzieży, przy dźwiękach kapeli i przy
biciu dzwonów.
Kardynał był zdumiony tą niespodzianką, że w tak krótkim czasie zdołano
dokonać tak wiele, dał znak ręką, że chce przemówić:
Najdrożsi synowie – powiedział, dziękuję wam serdecznie, błogosławię wam
i polecam się waszym modlitwom.
Zwiedził nową drukarnię z przyległymi pracowniami, podziwiając nowe
maszyny. Po czym udał się do kościoła MB Wspomożycielki, w zakrystii czekała na
niego delegacja Sióstr Córek Maryi Wspomożycielki, przybyłych z sąsiedniego ich
zakładu, by oddać hołd swemu arcypasterzowi. Następnie pomodlił się przed
cudownym Obrazem Najświętszej Wspomożycielki. Gdy wyszedł z kościoła, powitał
go entuzjastycznie zebrany tłum wiernych. Wsiadając do karocy powiedział do
Księdza Bosko, który mu wszędzie towarzyszył:,
Myślałem, że ja zrobię wam niespodziankę, a tym czasem wyście mi ją sprawili.
Niech wam Bóg błogosławi, tak jak ja wam serdecznie błogosławię.
Wizyta kardynała sprawiła doprawdy wszystkim w Oratorium wielką radość.
Było powszechnym przekonaniem u salezjanów, że przez tę nominację Ojciec
św. chciał sprawić przyjemność Księdzu Bosko, bo prałat ten znany był jako wielki
przyjaciel Księdza Bosko. Mamy wyraźny dowód na to w słowach Leona XIII,
wyrzeczonych do Księdza Bosko na audiencji w 1884 roku.
Z drugiej strony możemy to stwierdzić z całą pewnością, że dobroć kardynała
Alimondy okazała się dla Księdza Bosko opatrznościową pociechą w ostatnich
czterech latach jego życia.
Jako dowód wielkiej czci i życzliwości kardynała Alimondy względem
Świętego naszego Ojca, posłużyć mogą słowa napisane przez niego krótko po
otrzymaniu zawiadomienia o jego zgonie: Czcigodny i Drogi mój Ksiądz Jan nie chciał
zaczekać na mnie, bym Mu jeszcze raz ucałował Jego święte dłonie kapłańskie
i polecił się Jego wstawiennictwu przed tronem Boga!
Opatrzność zrządziła, by u Księdza Bosko w pełni sprawdziło się to, co zostało
przepowiedziane Apostołom: Wy smucić się będziecie, ale smutek wasz w radość się
zamieni (J 16,20).
224

23.5 Page 225

▲back to top


R O Z D Z I A Ł XIII
Salezjanie w Brazylii; Wikariat i Prefektura Apostolska
w Patagonii; wielki sen misyjny
Historia Zgromadzenia notuje w roku 1883 dwa wielkie wydarzenia:
wkroczenie salezjanów do Brazylii i utworzenie Wikariatu i Prefektury Apostolskiej
w Patagonii. Pierwsze oznacza zapoczątkowanie na wielką skalę rozwoju Dzieła
Salezjańskiego w tym olbrzymim kraju, następne było ukoronowaniem długoletnich
starań Księdza Bosko, by osiągnąć definitywne ustalenie autonomicznego okręgu
misyjnego na ziemiach ewangelizowanych przez salezjanów, położonych nad
brzegami rzeki Rio Negro i cieśniną Magellana. Było widocznym zrządzeniem nieba,
by ten rok 1883 znaczył nowy etap w kronikach akcji misyjnej salezjanów w Ameryce
Południowej. Odpowiednikiem do tego jest w tym samym roku tajemniczy sen,
ukazujący Księdzu Bosko, jak wyglądać będzie w przyszłości działalność jego synów
na tym niezmiernym polu misyjnym od Cartagena do Puntarenas. Doprawdy - to, co
ujrzał w tym widzeniu - ten przedziwny splot osób i wydarzeń, wydaje się na pierwszy
rzut oka zgoła nie do wiary. Że nie było to czcze urojenie fantazji, miał to okazać
niebawem rozwój wypadków.
Od sześciu lat monsignor Lecarda, biskup Rio de Janeiro w Brazylii, nastawał
wielokrotnie na Księdza Bosko, by mu posłał salezjanów do jego diecezji. Święty
obiecywał i czekał do czasu przybycia do Włoch księdza Lasagna, któremu zlecił
otwarcie pierwszego domu w Brazylii. Ten zaś pragnąłby z miejsca otworzyć nie jedną
a trzy placówki salezjańskie w tym imperium. Sformował więc niezwłocznie ekipę
siedmiu Współbraci, którzy mieli jechać do Nictercy, w pobliżu stolicy Brazylii. Gdy
niebawem wybuchła tam epidemia żółtej febry, biskup obawiając się, że mógłby, który
z nich paść ofiara tej choroby, na razie doradzał wstrzymać się. Gdy
niebezpieczeństwo minęło, nasi wyruszyli okrętem z Montevideo do Rio de Janeiro,
z księdzem Michałem Borghino na czele.
Odjazd poprzedziła uroczystość pożegnalna zgotowana im w kościele św. Róży
w Villa Colon przy udziale wielu Pomocników Salezjańskich. Podniosły nastrój
udzielił się nie tylko misjonarzom, lecz i tłumnie zebranej młodzieży oraz
publiczności.
225

23.6 Page 226

▲back to top


Byliśmy przekonani, że nas wszyscy tu kochają - pisał ksiądz Giordano do
Księdza Bosko - lecz nie przypuszczaliśmy, że aż tak wiele kosztować nas będzie ta
rozłąka.
Po czterodniowej burzliwej podróży przybyli wreszcie do Rio de Janeiro.
Biskup w serdecznym liście pasterskim opublikowanym również przez prasę, polecał
gorąco życzliwości diecezjan przybyłych misjonarzy i zachęcał do poparcia
powstającego zakładu. Skutek był natychmiastowy; im bardziej wrogowie usiłowali
podjudzać przeciwko rzekomym intruzom, tym więcej gorliwi katolicy zbiorowymi
datkami popierali zapoczątkowaną placówkę. Znalazł się nawet dobrodziej, który
podarował zakładowi kompletną drukarnię.
Wkrótce okazało się, że dom był za szczupły na pomieszczenie zakładu.
Podobnie jak gdzie indziej, wypadło naszym ulokować się w sąsiedztwie protestantów,
którzy prowadzili w mieście okazałe szkoły dla młodzieży obojgu płci. Bogactwo
i komfort zabudowań sekciarzy, zdawały się przytłaczać i okrywać cieniem skromną
placówkę salezjańską i skazywały niejako z góry na niepowodzenie ich misji. Nowo
otwarta placówka nosiła nazwę „Hospicjum Najświętszej Maryi Wspomożycielki”
w nadziei wybudowania tu w przyszłości pięknego kościoła pod tym samym
wezwaniem, by oddać pod opiekę Najświętszej Dziewicy tyle dusz narażonych na
propagandę sekciarską. Nasi zakrzątnęli się czym prędzej koło wzniesienia budynku
by móc uruchomić Oratorium świąteczne.
Szczególnym dobrodziejstwem, jakie wniosło Dzieło Księdza Bosko
w Ameryce Południowej było położenie zapory w szerzeniu się protestantyzmu.
Dlatego przybycie salezjanów do Patagonii i ich usadowienie się nad cieśniną
Magellana było doprawdy opatrznościowym, gdyż przeszkodziło sekciarzom
w ugruntowaniu swego panowania. Przy tym największą inicjatywą w opanowaniu
gospodarczym obszarów Ameryki Południowej wykazywali Anglicy. Budowa
mostów, dróg, kolei, nawet miast całych była dziełem angielskich przedsiębiorstw,
które też zazwyczaj popierały własnych ministrów kultu i torowały drogę ich akcji.
Opanowanie przez Anglików wysp Malwińskich w roku 1832 utorowało drogę do
szerzenia propagandy protestanckiej i na kontynencie. W samej Patagonii, w chwili
przybycia salezjanów, pracowali już pełną parą anglikańscy pastorzy wśród
kolonistów.
Ksiądz Lasagna wraz z księdzem Borghino złożyli wizytę cesarzowi Brazylii
Don Pedro 2, który ich przyjął bardzo życzliwie wraz ze swą córką - księżniczką
Izabellą następczynią tronu i jej mężem Gaston D’Orleano, którzy znali już Księdza
Bosko z Paryża. Również gubernator prowincji przyrzekł swe poparcie. Ucieszony
tymi dobrymi wieściami Ksiądz Bosko, opowiadał o tym entuzjastycznie swym
Pomocnikom turyńskim przepowiadając, że powstanie w tym kraju bardzo wiele
zakładów salezjańskich.
226

23.7 Page 227

▲back to top


Proroctwo to ziściło się dosłownie. W roku 1933, gdy obchodzono 50 rocznicę
przybycia salezjanów do Brazylii, było tam już 50 placówek salezjańskich oraz tyleż
domów Sióstr CMW. Ksiądz Bosko przepowiedział, że powstanie ich ponad 200.
Echo wizyty Księdza Bosko w Paryżu dotarła za pośrednictwem prasy za ocean,
budząc pragnienie sprowadzenia salezjanów do państw amerykańskich. Ksiądz
Lasagna we wrześniu 1883 roku miał już w ręku przeszło dwadzieścia tego rodzaju
podań.
Gorliwy ten misjonarz pragnąłby otrzymać nowy zastęp pomocników,
szczególnie leżało mu na sercu San Paulo, stolica rozległego stanu w Brazylii. Na
gorące wezwanie biskupa Rodriquez de Cavallo, udał się obejrzeć proponowane
placówki w miastach i na prowincji i wybrał z nich najodpowiedniejsze. Towarzyszyło
mu w podróży wielu Dobrodziejów i Sympatyków salezjańskich, gotowych poprzeć
skutecznie ich wysiłki swą pracą i groszem, byle tylko zabrali się gorliwie
i z oddaniem do dzieła. Musiał jednak odmówić przyjęcia niektórych zachęcając do
wytrwałości w przedsięwziętych planach i obiecując wystarać się o potrzebny
personel.
Pisząc raz po raz wynurzał Księdzu Bosko swe wrażenia, jakich doznawał
w czasie swych podróży w terenie. Między innymi trafił do osady z niewielkim
kościółkiem. Była to kolonia włoska, licząca ponad setkę rodzin, emigrantów
osiedlonych na tych terenach przez kompanie kolonizatorskie. Zsiadłszy z powozu
wstąpił do pobliskiego domu. Gdy rozeszła się wieść, że przybył kapłan z Włoch, wnet
zbiegli się wokół niego ludzie. Otwarto kapliczkę, która wnet zapełniła się ludem.
Któż opisze radość tych zacnych ludzi, żyjących w odległych stronach bez kapłana
i pociechy religijnej. Ich los wzruszył go. Rozdał im obrazki i medaliki, dodał otuchy
i przyrzekł przysłać im jakiegoś kapłana, który zatroszczy się o ich dusze. Salezjanie,
jak zobaczymy, objęli niebawem pieczę duchową nad emigrantami włoskimi.
Również biskupi Pra’ i Cuyaba’ gorąco zabiegali o salezjanów do swych
rozległych diecezji. Ostatni udał się do księdza Lasagna do Villa Colon
z przygotowaną umową, przesłaną później do Turynu. Sprawę tę omawiano na
Kapitule 28 grudnia i odpowiedź przesłano biskupowi. Na tym posiedzeniu Kapituły
była też mowa o Patagonii.
Ocalałe w wojnach z generałem Roca szczepy Patagończyków, które nie dały
się ujarzmić, przeszły do Chile, względnie usunęły się na południe, zjednoczone
niebawem pod sprężystą władzą kacyka Namuncura. Ten dzielny wojownik, obrońca
niepodległości Indian, nabył wiele doświadczeń w wojnie z Argentyną. Wypadałoby
mu grasować na ziemiach wydartych przez kolonistów, by móc żyć z łupów i grabieży.
Lecz na granicy Rio Negro czuwał generał Villegas ze swymi oddziałami. Ten
z końcem roku 1882, przeczuwając napaść Indian, rozpoczął pierwszy działania
wojenne, pociągając przeciw szczepom niepodległym Indian ujarzmionych
i zaciągniętych w szeregi argentyńskie. W krwawej kampanii trzymiesięcznej ponad
227

23.8 Page 228

▲back to top


dwa tysiące Indian - mężczyzn, kobiet i dzieci - zostało żywcem ujętych przez
żołnierzy lub dobrowolnie się poddało. Ponad setka ich padła w krwawych
potyczkach.
Wszystko to utrudniało dotarcie misjonarzy do terenów objętych wojną oraz ich
pracę ewangelizacyjną wśród Indian wziętych do niewoli. Próbowali katechizować
tych ostatnich, niestety często przychodziło im walczyć z rozwydrzeniem
i okrucieństwem żołdaków i urzędników. Wieści te musiały rozdzierać serce Księdzu
Bosko.
Lecz niespodziewanie Opatrzność przyszła z pomocą w tej sytuacji. Otóż kacyk
Namuncura widząc sytuację beznadziejną, pragnął położyć kres cierpieniom swego
ludu i postanowił wszcząć pertraktacje pokojowe. Wysłał więc delegację złożoną z 12
naczelników do Fortin Mercedes, by nawiązać rozmowy z władzami wojskowymi.
Wysłannicy spotkali się jednak z nieufnością i musieli wrócić z niczym do swego
wodza. Wielki kacyk w tej sytuacji wykazał doprawdy wielki rozsądek. Powziął
zamiar odwołania się do pośrednictwa misjonarzy.
Na szczęście przybył w tym czasie do Fortin Roca, „wielki apostoł - doprawdy
wybitna postać wśród misjonarzy salezjańskich - prawdziwy ojciec Indian
patagońskich, z którymi dzielił ich niedolę”. Był nim ksiądz Dominik Milanesio.
Chwila była wprost opatrznościowa. Bo gdy zajeżdżał do twierdzy, zbliżyła się do
niego grupa Indian na koniach, pod dowództwem naczelnika. Ten zsiadł z konia
i zbliżywszy się do misjonarza prosił, by stanął na chwilę, gdyż ma mu coś ważnego
do powiedzenia.
Bardzo chętnie - odpowiedział misjonarz.
Skąd jesteście i dokąd jedziecie?
Jesteśmy Indianie ze szczepu Namuncura naszego kacyka. Znajduje się on
obecnie w górach Andach, dokąd się schronił z wiernym sobie ludem. Postanowił on
zawrzeć pokój z rządem argentyńskim i dlatego posłał nas, byśmy po przyjacielsku
rozmawiali z władzami wojskowymi w tej sprawie. Taka jest wola naszego kacyka.
Ponieważ nie możemy skomunikować się z rządem, prosimy ciebie o pośrednictwo.
Czcimy bardzo Sługi Boże –kapłanów -ponieważ zawsze nas kochali i popierali. Za
rządów kacyka Calfulcura, ojca Namuncura słowo kapłana oszczędziło naszemu
plemieniu zguby.
Ksiądz Milanesio oczywiście postanowił wykorzystać tę sytuację. Ponieważ
jednak po raz pierwszy przybywał z posługą religijną do Roca, nie wydało mu się
rzeczą roztropną podejmować się pośrednictwa między dwiema stronami
powadzonymi zażartą wojną. Zresztą, nie znał powodów, dla których nie doszło do
skutku pierwsze poselstwo. Dlatego obawiał się zbytniego pospiechu i zrażenia sobie
komendanta przez to, że ujmuje się za nieprzyjaciółmi występującymi z nieszczerymi
obietnicami. Poradził więc swemu rozmówcy zaproponować kacykowi Namuncura, by
stawił się osobiście w Fortin Roca, a gwarantuje, że zostanie życzliwie przyjęty przez
228

23.9 Page 229

▲back to top


generała. Posłaniec nie kontentując się ustną obietnicą prosił o potwierdzenie tego na
piśmie, co ksiądz Milanesio chętnie uczynił.
Dzielny kacyk, który nieraz na czele swych uzbrojonych w szczepy
wojowników mierzył się z regularnym wojskiem, przeczytawszy pismo misjonarza,
porzucił od razu swą hardość, przezwyciężył naturalny wstręt do białych
i w towarzystwie licznej świty ruszył niezwłocznie w daleką drogę. W przeciągu 20
dni przebył odległość około 500 kilometrów i zjawił się przed wałami twierdzy Fortin
Roca.
Namuncura nie żałował swego kroku. Ksiądz Milanesio dotrzymał danego
słowa i pokój został szczęśliwie zawarty. A w nagrodę za swą wierność kacyk
otrzymał od rządu argentyńskiego stopień pułkownika wraz z pensją dożywotnią,
nadto rząd przyznał mu nowe terytoria na osiedlenie się dla jego szczepu. Tak
pomyślny sukces przyspieszył nawrócenie się kilku szczepów osiadłych nad brzegami
rzeki Neuquen, podczas gdy w innych stronach prowadzili pracę ewangelizacyjną
ksiądz Beauvoir z księdzem Fagnano. Kacyk Namuncura w ostatnich latach swego
życia przyjął chrzest św. z rąk monsignora Cagliaro, któremu powierzył swego syna na
wychowanie. Ten młodzieniec, któremu dano na chrzcie imię Zefiryn, o wybitnych
zdolnościach i łagodnym usposobieniu, rokował wielkie nadzieje na przyszłość.
Ponieważ pragnął zostać kapłanem, monsignore zabrał go ze sobą do Rzymu. Wstąpił
on do kolegium we Frascati, gdzie przedwcześnie zmarł w opinii świętości. /Wszczęty
został jego proces beatyfikacyjny/.
Widać stąd, że w momencie osiedlenia się salezjanów w Patagonii władza
tubylczych szczepów skończyła się. Zadaniem misjonarzy była odtąd katechizacja
Indian, wykupywanie niewolników i zespolenie więzami wzajemnej miłości
chrześcijańskiej synów pustyni z cywilizowanymi mieszkańcami w jednym wspólnym
państwie. W 1883 r. ustalony został nowy podział administracyjny zdobytych terenów
celem zabezpieczenia ładu i wymiaru należytego sprawiedliwości między obywatelami
argentyńskimi, osiadłymi koloniami i tubylcami. Ci ostatni posługiwali się dotąd
własnym dialektem, którego usiłowali się nauczyć niektórzy misjonarze, jak ksiądz
Milanesio i ksiądz Beauvoir, by tym łatwiej zbliżyć się do Indian i pozyskać ich do
wiary św.
Tych dialektów było wiele, by je zrozumieć pomagała bardzo znajomość języka
macierzystego, jakim mówił szczep Araukanów, zajmujących część górzystą
i leśną Patagonii. Studium takie natrafiało wówczas na poważne trudności, ze względu
na to, że język ów nie posiadał własnego pisma, nadto wymowę cechowała duża ilość
głosek gardłowych i przydechowych. Można było jednak sobie dopomagać językiem
hiszpańskim, którego pewna ilość słów znana była Indianom, by się móc z nimi, jako
tako porozumieć.
Pozostawało jeszcze pokonywanie wielkich odległości, na co mogło się zdobyć
heroiczne poświęcenie misjonarzy. Powierzchnia Patagonii sięga 850.000 km/kw.
229

23.10 Page 230

▲back to top


i liczy obecnie ponad milion mieszkańców, podczas gdy w owych czasach osiągała
zaledwie 35 tys., a mogłoby się tam zmieścić do 40 milionów, gdy się zważy
urodzajność gleby oraz wielkie bogactwa naturalne kraju.
Poczyniono wielkie postępy w ewangelizacji kraju. Przełożony misji
w sprawozdaniu do Stolicy św. w roku 1883, podawał liczbę chrztów na 500 dusz, oba
kolegia w Patagonii mieściły 69 chłopców i 93 dziewczynki. W ciągu najbliższych lat
czterech, liczba chrztów dosięgła 5.328. Misjonarze docierali w swych wyprawach do
Kordylierów, przekroczyli rzekę Limsy aż do jeziora Nauel - Huapi oraz Neuquen aż
po Norcuin. Zbadali rzekę Colorado, pustynię Balcheta i całe Rio Negro po obu
brzegach. Znaczy to, że objęto zasięgiem działalności misyjnej całą Patagonię
północną o przestrzeni 35.000 km/kw. Żadna pochwała nie zdoła dorównać zasługom
tych pracowników ewangelicznych, synów Oratorium, których w tak szczupłej liczbie
rzucił Ksiądz Bosko na te niezbadane dotąd obszary na pokojowy podbój dusz.
Wspomniane sprawozdanie wywarło oczekiwany skutek w Rzymie. Ksiądz
Bosko, jak wspomnieliśmy przedłożył Stolicy św. propozycję utworzenia tam trzech
Wikariatów Apostolskich, względnie trzech Prefektur. W roku 1881, gdy Wikariusz
Generalny monsignor Espinosa przybył do Turynu, rozmawiał z nim o swym projekcie
prosząc, by zechciał go poprzeć u arcybiskupa Buenos Aires, nastawał zwłaszcza na
Patagonię północną. Monsignor Espinosa okazał gotowość udzielenia poparcia tym
planom.
Może Przewielebny Ksiądz zapewnić Jego Świątobliwość - pisał arcybiskup -
że byłbym bardzo zadowolony, gdyby salezjanie objęli tam Wikariat Apostolski
w tych dalekich stronach Patagonii, ze względu na to, że ja choćbym chciał, nie jestem
w stanie objąć pieczą tak rozległych obszarów. Arcybiskup nie przesadzał, gdyż jego
archidiecezja obejmowała obszar większy niż same Włochy.
Sprawa ta została przekazana przez Leona XIII do przestudiowania specjalnej
komisji kardynałów, do której wchodził również kardynał Alimonda, jak wyżej
powiedziano. Wobec pomyślnych rezultatów osiągniętych przez salezjanów, uznano
obecnie za stosowne przystąpić do systematyzacji tych terytoriów misyjnych. W tym
celu kardynał Simeoni, Prefekt Propagandy zażądał definitywnej opinii ze strony
Świętego, prosząc równocześnie o podanie nazwisk kandydatów odpowiednich na te
wysokie stanowiska. Ksiądz Bosko odpowiadał następująco:
Eminenza Reverendissima!
Idąc za życzeniem wyrażonym tylokrotnie przez Ojca św. jak również za
projektami wysuniętymi przez Waszą Eminencję, przedstawiłem swoje skromne
zdanie na temat podziału Patagonii na prowincje kościelne, w celu łatwiejszej pracy
misyjnej. Sytuacja geograficzna i historyczna tego kraju została przedstawiona
wyczerpująco na mapie załączonej do sprawozdania, jakie miałem zaszczyt przesłać
230

24 Pages 231-240

▲back to top


24.1 Page 231

▲back to top


do Kongregacji Propagandy Wiary. Tu ograniczę się do spraw żądanych przez
Waszą Eminencję, a mianowicie:
Trzy Wikariaty Patagonii - wydaje się, że obecnie mógłby wystarczyć jeden
Wikariat w Patagonii północnej i jedna Prefektura Apostolska w Patagonii
południowej. Patagonia środkowa nie została dotąd należycie zbadana, a część
zaludniona jest w rękach protestantów.
Wikariusz Apostolski w Carmen mógłby na razie zajmować się Wikariatem
Centralnym, udawać się do tubylców zamieszkujących Kordyliery i przy pomocy kilku
misjonarzy i katechetów, zaspokajać potrzeby niewielu katolików rozsianych wśród
innowierców, którzy potrzebują pomocy duchowej. Wycieczki misyjne naszych w te
strony osiągają dobre rezultaty.
Wikariat, Prefektura w Patagonii południowej pociągają większe trudności ze
względu na surowy klimat, wielkie odległości oraz propagandy protestantów, którzy
usiłują tam wcisnąć się. Lecz w tym przedsięwzięciu nie należy zważać na trudności.
Kandydaci proponowani: Ksiądz Jan Cagliero, ksiądz Jakub Costamagna,
ksiadz Józef Fagnano - są to osoby zdolne podjąć się zadania, które im się powierzy.
Wszyscy zdrowi, dzielni kaznodzieje, ofiarni w trudach, wypróbowani pod względem
moralności. Jeśliby Eminencja uważał za stosowne uwzględnić specjalne potrzeby
naszego Zgromadzenia, propozycja wyglądałaby następująco:
Ksiądz Jan Cagliero, Wikariusz Apostolski w Carmen z jurysdykcją dla
Wikariatu Centralnego, dopóki wspomniany wikariat nie otrzymał własnego pasterza.
Tenże ksiądz Cagliero zna doskonale wspomniane tereny i jest w ustawicznym
kontakcie z biskupami Argentyny, Urugwaju, Paragwaju i Chile.
Ksiądz Costamagna - według mego zdania - byłby także odpowiednim dla
Carmen, ksiądz Fagnano nadawałby się na Wikariusza lub Prefekta Patagonii
południowej - herkulesowej siły, nie zna, co to trud i obawa w podejmowaniu zadań
trudnych. Ta Prefektura zależałaby od Wikariatu w Carmen, chyba żeby Ojciec św.
uznał za stosowne ustanowić odrębny Wikariat Apostolski.
Przedstawiłem swe zdanie odnośnie do proponowanego podziału Patagonii, jeśli
jeszcze mógłbym, czymś służyć, jestem zawsze gotów na każde skinienie. Wszyscy
salezjanie uważają sobie za zaszczyt móc służyć Waszej Eminencji.
Z najgłębszą wdzięcznością mam zaszczyt, etc.
Turyn, 29.07.1883 r.
Della Vostra E. Rev. ma Obbl. mo serv. XJB
Komisja Kardynalska odbyła się w dniu 27 sierpnia, wypowiedziała się
przychylnie za tym projektem. Zadecydowano więc utworzenie dwóch nowych
okręgów kościelnych obejmujących Patagonię północną i środkową z księdzem
Cagliero, Prowikariuszem Apostolskim, oraz Patagonię południową obejmującą
Ziemię Ognistą z księdzem Fagnano jako Prefektem Apostolskim na czele.
231

24.2 Page 232

▲back to top


Tytuł Prowikariusza wykluczał godność biskupią; został on później zmieniony -
jak w swoim czasie zobaczymy - w 1884 roku. Odłożono wykonanie dekretu do czasu,
gdy Ksiądz Bosko będzie w stanie wysłać, co najmniej 12 misjonarzy, włączając w to
czterech już działających. Odnośnie do brewe erekcji Wikariatu i nominacji
Prowikariusza noszą datę 16 i 20 listopada. Z datą nieco wcześniejszą wydano dekret
analogiczny dla Prefektury Apostolskiej.
Gdy powyższe praktyki były w toku, ksiądz Cagliero wizytował na Sycylii
kolegium w Randazzo i domy Sióstr CMW, nic o nich nie wiedząc. Poinformował go
później o tym w Rzymie Prokurator Generalny.
Wszystko poszłoby bez trudności, gdyby diabeł nie włożył swego ogona.
Trudności wyłoniły się, skąd by ich najmniej można się było spodziewać. Otóż
monsignor Matera, Delegat Apostolski i Poseł Nadzwyczajny dla republik Argentyny,
Urugwaju i Paragwaju, usłyszawszy od księdza Costamagna o nowych zarządzeniach
Stolicy św. w sprawie Patagonii wyraził się, że salezjanie nie dokonują tam niczego
dobrego, nawet może wyniknąć zło. W Patagonii nie ma już pogan, kraj objęty został
przez rząd liberalny i nie ma możności dostania się tam bez zezwolenia właściciela,
którym jest rząd argentyński. Radził sprawy ułożyć w taki sposób, by i salezjanie
trzymali się dróg regularnych, to jest zdać wszystko w ręce Delegata Apostolskiego.
W tym celu zasięgać należy wskazówek z Rzymu od Kongregacji Propagandy. Ksiądz
Costamagna przesłał relację o tym do Rzymu.
Że powyższe nie zgadzało się z faktami świadczy to, iż rząd w tym czasie prosił
o wysłanie misjonarzy salezjańskich na wyspy malwińskie, na co zgodził się ksiądz
Costamagna obiecując ich wysłać po powrocie księdza Cagliero, który miał przywieźć
posiłki. Także generał Vallegas żądał stałego misjonarza dla okręgu Pringles. Nadto
łatwiej było twierdzić, niż udowodnić brak pogan tubylców w Patagonii.
Z protokołów Kapituły Wyższej z 5 kwietnia 1884 r. wynika, że Ksiądz Bosko
po odczytaniu listu księdza Costamagna zabrał głos następujący:
Posłać kopię tego listu monsignorowi Jacobini. Zapewne powstaną trudności
przeciwko erygowaniu Wikariatu w Patagonii. Wszyscy pochwalają dzieło, lecz nikt
nie chciałby przyłożyć do tego ręki, a gdy ktoś się zabierze i nie bez rezultatu, wnet
biedna ludzka zawiść chciałaby zasługę przypisać, komuś innemu, względnie cieszyć
się jego owocami i podszywać się pod dzieło spełnione przez innych. Moja mama tak
mówiła: Pies ogrodnika nie chce czosnku sam i drugiemu go nie da. Republika
Argentyńska nie obrazi się z powodu nominacji Wikariusza, gdyż sam pisałem do
prezydenta i arcybiskupa, by rozpatrzyli ten projekt.
Wyżej widzieliśmy, jak zapatrywał się na tę sprawę arcybiskup w Buenos Aires.
Co do prezydenta republiki, którym był w owych czasach generał Roca, to Ksiądz
Bosko z dawna rozumiejąc sytuację podtrzymywał dobre stosunki z rządem
argentyńskim i skierował do prezydenta następujący list, w którym przedziwnie idą ze
sobą w parze jego świętość i zręczność dyplomatyczna:
232

24.3 Page 233

▲back to top


Eccellentissimo Sig. Presidente!
Pustkowie Pampasu i Patagonii, które kosztowały tyle trudów Waszej
Ekscelencji, który polecił dzieło ewangelizacji misjonarzom salezjańskim, wydają się
nabierać regularnych form tak pod względem cywilizacji jak chrześcijaństwa. Od
czterech lat nasi misjonarze, przy poparciu Waszej Ekscelencji łożą wysiłki na tych
rozległych obszarach, a obecnie usadowili się w wielu koloniach nad rzeką Rio Negro
docierając aż do Pio Chubut i nad jezioro Nahuel Puapi u stóp Kordylierów.
Zdołali ufundować wiele kościołów, sierocińców dla chłopców i dziewcząt.
Wzrastająca liczba nawróconych skłoniła księdza Jakuba Costamagna do szukania
w Europie pomocników w pracy ewangelizacyjnej. Zdołał uformować 20 kapłanów
i 10 Sióstr do pracy w Argentynie. Ze swej strony dokładam starań, by zaopatrzyć ich
w wyprawę, sprzęty liturgiczne i najpotrzebniejsze narzędzia.
Potrzebowałbym jednak, by Wasza Ekscelencja przyszedł mi z pomocą
w opłaceniu kosztów podróży. Aktywne zainteresowanie się rządu argentyńskiego
ucywilizowaniem tubylców, jego zasługi koło ufundowania zakładów, szkół,
sierocińców, pozwalają mi liczyć na jego pomoc. Tym bardziej, że świeżo Ojciec św.
ustalił zarząd kościelny na tych terytoriach, w którego imieniu miałem zaszczyt
powiadomić Waszą Ekscelencję o czym zresztą nastąpi urzędowa notyfikacja ze strony
Stolicy Apostolskiej.
Niech Bóg błogosławi Waszej Ekscelencji oraz republikę argentyńską, a pokój
pomyślność i błogosławieństwo Boże niech zstąpią obficie na mieszkańców tych
okolic, które Opatrzność zechciała powierzyć jego troskom. Dziękując za dobro
wyświadczone naszym zakonnikom mam zaszczyt kreślić się
della E. V. obbligatissimo serv. XJB
Jaka była odpowiedź prezydenta, nie wiemy. A co do reprezentanta
papieskiego, to w celu wytłumaczenia jego postawy, należy wiedzieć, że w tym czasie
między nim a salezjanami zaszło nieporozumienie. Historia est magistra vitae, dlatego
wypada nam przedstawić, jak się rzeczy miały.
Otóż monsignore Matera potrzebując sekretarza zwrócił oko na kleryka
Vacchina, którego też przełożeni przydzielili mu. Ten będąc zmuszony uczestniczyć
w różnych przyjęciach z hucznym aparatem świeckim nie czuł się dobrze i żalił się
wobec prałata, że obracanie się wśród tylu niebezpieczeństw nie odpowiada mu jako
zakonnikowi. Prałat puszczał to mimo uszu, dlatego kleryk ów prosił przełożonych
o zmianę. Rozumiejąc jednak sytuację przełożonych, przy okazji samowolnie uciekł,
insalutato hospita, udając się do domu w Almagro. Prałat obrażony, za pośrednictwem
arcybiskupa zabronił mu przyjmowania Komunii św. przez miesiąc.
Ksiądz Costamagna na piśmie tłumaczył się mu, na co jednak nie otrzymał
odpowiedzi. Wobec tego dotąd żaden z salezjanów nie składał mu życzeń
233

24.4 Page 234

▲back to top


wielkanocnych, noworocznych, czy imieninowych. Monsignore wrażliwy na tym
punkcie, jak poprzednio okazywał wielką życzliwość salezjanom tak odtąd całkowicie
ochłódł.
Ksiądz Vespignani zmartwiony tym próbował wyjaśnić sytuację i przeprosił go,
lecz nie zmieniło to jego nastawienia. Zdaniem prałata, postępek Vacchiny obraził nie
tylko jego osobę, lecz godność przedstawiciela Stolicy św. Rzecz wyszła na jaw
i spowodowała wiele niekorzystnych komentarzy. Ksiądz Lasagna jako przełożony
trzymał stronę kleryka. Ksiądz Costamagna napisał również do monsignora list
z przeproszeniem, jako bezpośredni przełożony kleryka, prałat odpowiedział,
że sprawy nie załatwi się tylko na piśmie, trzeba przeproszenia i to w formie
odpowiedniej. Tak mścił się błąd początkowy, że od razu nie zlikwidowało się
incydentu osobiście, z należnym szacunkiem dla obrażonego. Trzeba było ponosić
konsekwencje w wypadku negatywnego ustosunkowania się prałata w sprawie
wikariatu w Patagonii.
Dnia 7 sierpnia przybył do Turynu ksiądz Costamagna, by wziąć udział
w III Kapitule Generalnej. Przywiózł serdeczny list od arcybiskupa, który wyrażał
wdzięczność Bogu za przysłanie mu salezjanów, którzy tak wielkie oddali usługi
w szkołach. pracowniach, kościołach i na misjach. Chwalił pracowitość księdza
Costamagna, prosił o posiłki w personelu oraz by Ksiądz Bosko pisywał mu częściej,
by mógł mieć „kierunek i normę dla pomyślnego rozwoju rodziny salezjańskiej".
Odnośnie do niedawnej straty w osobie siostry Magdaleny Martini CMW, pisał: …
Ponieśliśmy wielką stratę w osobie S. Magdaleny, która jak anioł uleciała do nieba na
uroczystość św. Apostołów Piotra i Pawła. Założyła wiele placówek, ostatnią
w Moron, dokończyła dom macierzysty, kolegium i kościół Maryi Wspomożycielki,
poświęcony 7 czerwca br. Śmierć jej opłakują wszyscy. Oby Bóg dał nam liczny
zastęp dusz post eam.
Inne listy były od Pomocników Salezjańskich, którzy prosili, by Ksiądz Bosko
raczył posłać wielu nowych pracowników na misje. Właśnie w tym czasie Święty
przygotowywał nową ekspedycję misyjną - złożoną ze Współbraci i Sióstr - do
Ameryki Południowej.
Zawiadamiał o tym oficjalnie Pomocników okólnikiem tłumaczonym na język
francuski. Około dwudziestu księży, kleryków, koadiutorów i 12 Córek Maryi
Wspomożycielki było gotowych do odjazdu. Wydatki sięgały sumy 100 tys. lir.
Dlatego odwoływał się do ofiarności Pomocników. Ofiarodawcom dziękowano listem
powielanym, z podpisem Księdza Bosko.
Chciał zatrzymać przy sobie w Oratorium przez dwa tygodnie swych
misjonarzy, uczących się w tym czasie języka hiszpańskiego. Dobry Ojciec urządził
im, w tym czasie wycieczkę do Fianezza - gdzie czczono św. Pankracego - w której
osobiście wziął udział.
234

24.5 Page 235

▲back to top


Uroczystość pożegnalna odbyła się 10 listopada. Ksiądz Costamagna jako
naczelnik grupy, wygłosił kazanie, a Ksiądz Bosko udzielił błogosławieństwa
Najświętszym Sakramentem. Tegoż wieczoru misjonarze wyjechali do Marsylii przez
Sampierdarena, w towarzystwie księdza Cagliero. Zastępował on im Księdza Bosko,
któremu zły stan zdrowia nie pozwalał na tę podróż. Zdrowiem jego zainteresował się
w tym czasie sam Papież, który przyjmując na audiencji księdza Cagliero wracającego
z Sycylii wyraził się:
„Trzeba mu zalecić, by dbał należycie o swe zdrowie, które jest bardzo cenne
i potrzebne dla dobra waszego Zgromadzenia”.
Ojcowskie Serce dało wyraz boleści rozstania ze swymi ukochanymi synami:
przesyłał im najmilsze pozdrowienie na ręce księdza Costamagna:
Mio Caro Don Costamagna!
Wyjechaliście rozdzierając mi smutkiem serce. Nabrałem otuchy, lecz było mi
przykro i nie spałem całą noc. Dzisiaj jestem weselszy. Niech Bóg będzie uwielbiony.
Załączam obrazki dla Współbraci, względnie lepiej, twojej inspektorii. Dla księdza
Lasagna będą innym razem. Również list dla p. Bergasse. Gdy powstaną, jakieś
kłopoty, licz na mnie bez zastrzeżeń. Pozdrów ode mnie panią Jacques i zapewnij,
że pierwsza Indianka ochrzczona w Patagonii otrzyma jej imię. Niech Bóg błogosławi
cię, drogi mój księże Costamagna, a z tobą twoich i moich synów, którzy ci
towarzyszą. Niech was ma w swej opiece Maryja Najświętsza i zaprowadzi do nieba.
Buon viaggio. Wszyscy tu ze mną modlą się za was. Amen.
Turyn, 12.11.1883 r.
Aff. mo amico Ksiądz Jan Bosko
Nie chcemy pominąć pewnej anegdotki związanej z księdzem Costamagna.
Otóż na Wszystkich Świętych śpiewał on Mszę św. w obecności Świętego
wymawiając słowa łacińskie nieco z hiszpańska, na przykład: Dignum et iustum est.
Święty spytał go, w jakim języku śpiewał Mszę św.
Według wymowy hiszpańskiej.
A dlaczego to?
Romae cum sis, Romano vivito more.
Och, no! - zaprotestował Święty. Trzeba tak wymawiać po rzymsku jak Papież.
Powiedz to także innym w Ameryce.
Wsiedli na statek 14 listopada i przybyli pomyślnie do stolicy Argentyny
8 grudnia. Powitanie misjonarzy tak opisywał dziennik miejscowy: Pod wieczór
gromadziła się coraz większa liczba osób na molo portowym przy wybrzeżu
Estevarena i Rivadia na powitanie misjonarzy. Była godzina 6 gdy ksiądz Castamagna
schodził z trampoliny wraz ze swymi towarzyszami, którzy przybyli do pomocy
w duszpasterstwie i nauczaniu naszych chłopców. Skoro go ujrzano zaczęto zewsząd
235

24.6 Page 236

▲back to top


cisnąć się do niego, by go przywitać, jako najserdeczniejszego przyjaciela, którego
dawno się nie widziało.
Wielu brało go w objęcia, dając dowód, jak zażyłą miłością otacza się kapłana
Chrystusowego, który umiał sobie pozyskać lud. Wielu roniło łzy serdeczne na ten
widok. Po czym ksiądz Costamagna skierował się do kościoła św. Karola,
zatłoczonego ludem, do którego powiedział przemówienie pełne namaszczenia.
Sen, o którym wspominał Ksiądz Bosko w postscriptum do księdza
Costamagna, był udramatyzowaną wizją alegoryczną, co do przyszłości misji
salezjańskich w Ameryce Południowej, uważaną za proroctwo przez wielu, którzy
wyczuwali w Dziele salezjańskim pierwiastki nie tylko ludzkie. Tak na przykład,
pewne pismo francuskie, w artykule na temat rozkrzewienia wiary, pisało:
„Dotychczas Patagonia pogrążona w bałwochwalstwie opiera się cywilizacji
chrześcijańskiej; lecz już synowie Księdza Bosko zasiewają w niej ziarno
ewangeliczne, które pod wpływem niebieskiej rosy stanie się niebawem wielkim
drzewem i obejmie całą krainę”.
Sen ten miał Ksiądz Bosko 30 sierpnia. Opowiedział go zaś dnia 4 września
przed południem Kapitule Generalnej. Notował ksiądz Lemoyne i dał do poprawienia
Księdzu Bosko, który go uzupełnił - głównie z początku, gdzie jest rozmowa między
owymi gośćmi w salonie. Przewodnikiem tego snu jest znany Alojzy Colle, syn
wielkich Dobrodziejów Księdza Bosko we Francji, zmarły bardzo świątobliwie.
Ksiądz Bosko często go widywał nie tylko w snach, ale także i w dzień, a w czasie
swych podróży nieraz z nim rozmawiał.
Wiedziałem, że śpię, a równocześnie zdawało mi się, że biegnę i to tak szybko,
że czułem się przemęczony i niezdolny do zwykłych swych zajęć. Wreszcie,
dobiegłszy do wspaniałej sali, spostrzegłem tam większe grono osób prowadzących
między sobą ożywioną dyskusję na temat wielkiej liczby dzikich ludów pogańskich
w Australii, w Indiach, Chinach, Afryce a szczególnie w Ameryce utyskując,
że te kraje dotąd jeszcze pogrążone są w cieniu śmierci.
Zdaje mi się - mówił jeden - jakoby Europa, ta chrześcijańska Europa, co się
uważa za mistrzynię świata, co trzyma niby prym w szerzeniu kultury, zupełnie stała
się obojętna na misje zagraniczne. Mało jest bardzo tych, co by mieli odwagę podjąć
się uciążliwej podróży morskiej i popłynąć w nieznane kraje dla ratowania dusz
milionów ludzi, którzy przecież też są odkupieni przez Syna Bożego Jezusa Chrystusa.
A iluż to nieszczęśliwych, zauważył inny – żyje choćby w samej Ameryce, nie
znając Ewangelii ani Kościoła. Jest przekonanie, że Kordyliery są murem
odgradzającym tamte kraje od reszty świata, a tymczasem są one dostępne, bo
poprzerywane szerokimi kotlinami. Rosną na nich olbrzymie lasy, gdzie stopa ludzka
jeszcze nie stanęłam, są tam rośliny i zwierzęta dotąd nieznane, są i bogate złoża
mineralne, jak węgiel, ołów, miedź, żelazo, srebro i złoto, nawet i ropa, które leżą
236

24.7 Page 237

▲back to top


nietknięte odkąd złożyła je tam wszechmocna ręka Stwórcy na potrzeby ludzi.
O Kordyliery, jakże jesteście bogate!
Czułem w tej chwili potrzebę zapytania o wiele rzeczy, jako też poznanie osób,
wśród których się znalazłem, ale pomyślałem sobie, że lepiej będzie najpierw im się
uważnie przypatrzeć. Spojrzałem, więc po obecnych, choć wszyscy byli mi nieznani,
to jednak bardzo życzliwie zaprosili mnie do swego grona. Ośmielony tym, zapytałem:
Gdzie my właściwie jesteśmy? W Turynie, Paryżu, Londynie, czy w Madrycie?
A panowie, kto jesteście? Z kim mam zaszczyt rozmawiać? Odpowiedzieli mi
wymijająco, ciągle wracając do tematu misji.
Wtedy podszedł do mnie młodzieniec, lat mniej więcej 16 - tu, bardzo miły,
kochany dla swej nadziemskiej piękności i jaśniejący blaskami więcej niż
słonecznymi. Ubranie jego haftowane było z przepychem niebiańskim. Na głowie miał
beret w kształcie korony, wysadzany mieniącymi się perłami. Patrzył na mnie
życzliwie, a jego uśmiech miał w sobie coś dziwnie pociągającego.
O Ksiądz Bosko - odezwał się do mnie - a wziąwszy pod rękę, zaczął mówić
o naszym Zgromadzaniu Salezjańskim. Byłem oczarowany jego głosem. Dopiero po
pewnym czasie przerwałem mu pytając:
A z kim mam zaszczyt mówić? Niech panicz będzie łaskaw powiedzieć mi
swoje nazwisko.
Proszę się nie obawiać. Ze mną śmiało można porozmawiać, wszak jestem
Księdzu bardzo życzliwy - odparł młodzian.
No, ale nazwisko panicza.
Chętnie bym powiedział, ale to zbyteczne, bo przecież Ksiądz powinien mnie
dobrze znać.
To mówiąc przyjaźnie się uśmiechnął. Przypatrzyłem mu się lepiej. Ech, jakże
był piękny. Rzeczywiście rozpoznałem w nim Alojzego, syna hrabiego Colle z Tulonu,
naszego wielkiego dobrodzieja zwłaszcza naszych misji w Ameryce. /Alojzy Colla
zmarł niedawno przed tym snem/.
Ach, to ty, Alojzy, zawołałem, a któż są ci wszyscy?
To sympatycy tutejszych salezjanów. Ja też, jako serdeczny przyjaciel Księdza
i salezjanów, chcę w Imię Boże dać Księdzu trochę, roboty.
Zobaczymy wtedy, o co chodzi. Jaka to będzie praca?
Proszę się przybliżyć do tego stołu i pociągnąć w dół tę oto linkę. Na środku
sali był stół, a na nim leżała linka zwinięta, poznaczona kreskami, jakby jakiś metr.
Później przekonałem się, że ta sala była w Ekwadorze, dokładnie na równiku, a owe
kreski, na lince odpowiadały stopniom szerokości geograficznej. Ująłem więc koniec
tej linki i obejrzałem ją. Na końcu miała znak zero. Uśmiechnąłem się na to, a wtedy
Alojzy:
Tutaj nie ma nic do śmiechu. Proszę bardzo uważnie obejrzeć, co tam jest
zaznaczone.
237

24.8 Page 238

▲back to top


A no - zero.
Proszę pociągnąć. Pociągnąłem i pokazał się numer jeden.
Jeszcze proszę pociągnąć i potem zwijać linkę.
Pociągnąłem i wyszły numery: 2, 3, 4, aż do 20.
Wystarczy? – zapytałem.
Nie. Jeszcze proszę ciągnąć dalej, dalej. Aż się pokaże supełek –
odpowiedział.
Ciągnąłem, więc do 47 i tu był węzeł. Od tego miejsca linka ciągnęła się dalej,
ale podzielona już na liczne sznureczki, które rozchodziły się w różnych kierunkach,
na wschód, zachód i południe.
Wystarczy? - spytałem znowu.
A jaki jest numer? - pyta młodzieniaszek.
Jest 47.
No, a 47 więcej 3, ile to jest?
Pięćdziesiąt.
A więcej pięć?
Pięćdziesiąt pięć.
Proszę zapamiętać; pięćdziesiąt pięć, ale proszę jeszcze ciągnąć.
Już koniec, odpowiedziałem.
To proszę przejść na drugą stronę i ciągnąć linkę z drugiego końca.
Ciągnąłem więc linkę od drugiego końca do numeru 10.
Jeszcze - zachęcał młodzieniaszek.
Już nic nie ma.
Jak to, nic nie ma. Proszę lepiej popatrzeć. No, co jest?
Woda, odpowiedziałem.
W tej chwili zaszło coś dla mnie nie wytłumaczalnego. Byłem w owej sali,
ciągnąłem linkę, a równocześnie przede mną przesuwał się wspaniały krajobraz, nad
którym unosiłem się, jakby w górze. Rozszerzał się on w miarę, jak ciągnąłem za
linkę.
Od zera do liczby 55 był ląd, potem cieśnina morska, a dalej w głębi morze
poprzecinane setkami wysp, z których jedna większa. Do tych wysp nawiązywały owe
sznureczki, jakie wychodziły od wielkiego węzła i tak się kończyły. Jedne z wysp
zamieszkiwały liczne plemiona, inne były skaliste i puste, jaszcze inne pokryte lodem
i śniegiem. Na zachód widać było wyspy z dzikusami.
Zdaje się, że węzeł pod numerem 47 oznaczał centrum działalności salezjanów,
z którego mieli się rozejść do Ziemi Ognistej, na wyspy Falklandzkie i na inne wyspy
sąsiednie.
Z przeciwnej strony od zera do 10 znowu był ląd. Ten kończył się w wodzie,
którą widziałem, jako ostatnią przy ciągnięciu linki. Zdaje się, że to miało być Morze
Karaibskie, ale to przedstawiało mi się tak jakoś, że nie umiem słowami tego wyrazić.
238

24.9 Page 239

▲back to top


Kiedy więc zawołałem, że jest woda, ów młodzieniec odezwał się:
No, to dodajmy 55 do 10 - będzie razem.
Będzie razem 65.
Otóż to trzeba teraz razem związać.
A potem?
Zaraz. Z tej strony, co tu jest? Powiedział wskazując jeden punkt krajobrazu.
Na zachodzie widzę wysokie góry, a na wschodzie morze.
/Tu trzeba zauważyć, że to wszystko widziałem w tej chwili
jakby w streszczeniu, w miniaturze. Cyfry na lince odpowiadały dokładnie stopniom
szerokości geograficznej. Tu ułatwiło mi zapamiętanie potem tego, co następnie
ujrzałem, podróżując po tych krajach w drugiej części snu/.
A mój przyjaciel mówił dalej:
Te góry są granicą działalności salezjańskiej. Tam miliony ludzi was oczekują,
a z wami wiary. Te góry - to były Kordyliery Ameryki Południowej /Andy/, a morze -
to ocean Atlantycki.
Ale jak my temu podołamy? Jak będziemy mogli tyle narodów skupić
w owczarni Chrystusowej?
Jak? zobacz.
W tej chwili nadszedł ksiądz Lago /późniejszy sekretarz księdza Rua/
z koszykiem fig maleńkich i zielonych, a podając mi je powiedział:
Proszę, niech Ksiądz Bosko bierze.
Cóż ty mi przynosisz?, zawołałem patrząc na zawartość kosza.
Kazano mi to przynieść Księdzu.
Ależ to figi nie do jedzenia. Przecież są niedojrzałe.
Wtedy Alojzy wziąwszy ów kosz bardzo szeroki, ale płytki, wręczył mi go
mówiąc:
Oto podarek ode mnie.
Ależ cóż mam robić z tymi figami?
No tak. Figi są niedojrzałe, ale należą do „wielkiej Figi życia”. Trzeba
postarać się, by dojrzały.
Ale jak? Gdyby były trochę większe, to by można rozłożyć je na słomie, jak to
się praktykuje z innymi owocami, ale takie małe, zielone - nic z tego nie wyjdzie.
Owszem, wyjdzie, ale trzeba wiedzieć, że te figi, aby dojrzały, muszą być
z powrotem przywiązane do drzewa, z którego pochodzą.
To już nie do uwierzenia. Jakże to można zrobić?
Proszę uważać. I wziął jedną figę umoczywszy ją w naczyńku z krwią,
następnie w naczyńku z wodą, rzekł:
Krwią i potem będą mogli dzicy zostać z powrotem wszczepieni do drzewa
i tak staną się miłymi w oczach Pana Życia.
239

24.10 Page 240

▲back to top


Pomyślałem sobie, że na to trzeba będzie czasu, głośno zaś rzekłem: Ja już nie
wiem, co na to wszystko powiedzieć. Alojzy czytając w moich myślach powiedział:
To da się przeprowadzić w ciągu dwóch generacji ludzkich.
A która te będzie druga generacja?
Obecnie żyjącej nie liczy się, dopiero następna i ta po niej. Kiedym usłyszał,
jak wielkie przeznaczenie czeka nasze Towarzystwo, poczułem się zakłopotany.
A ile lat trzeba liczyć na każdą generację?
Sześćdziesiąt sześć /66/.
A potem?
Jeśli Ksiądz chce wiedzieć, co nastąpi potem, to proszę iść ze mną.
I tu nie wiem, w jaki sposób znalazłem się na stacji kolejowej, przepełnionej
ludźmi. Siedzieliśmy w pociągu.
Dokąd jedziemy, pytam. Młodzieniaszek odpowiedział:
Proszę dobrze uważać i patrzeć. Jedziemy wzdłuż Andów, ale będziemy
jechać i na wschód w stronę morza. Łaska to jest naszego Zbawiciela,
A w Bostonie, gdzie nas oczekują, kiedy będziemy?
Każda rzecz w swoim czasie.
To mówiąc wyjął wielką mapę, na której zaznaczona była diecezja Cartagena
/to punkt wyjściowy/.
Gdy oglądałem mapę, pociąg gwizdnął i ruszył z miejsca. W czasie podróży
mój młody przyjaciel mówił dużo, ale z powodu stukotu pociągu niewiele mogłem
z tego zrozumieć. Mówił o astronomii, o żegludze, o meteorologii, mineralogii,
o faunie, florze i topografii tych okolic. A mówił to z taką znajomością rzeczy, z takim
wdziękiem i serdecznością, że odczułem, jak byłem przez niego kochany. Zaraz
z początku opowiadania ujął mnie za dłoń i tak ją trzymał aż do końca snu. Ja czasem
chciałem swoją rękę położyć na jego, ale ta jakoś rozpływała się tak, że dłonią
dotykałem swojej ręki, a nie jego. A on się tylko na te moje bezustanne wysiłki tylko
uśmiechał.
Przez okna wagonu można było podziwiać wspaniałe widoki. Lasy, góry,
majestatyczne równiny, długie rzeki, o których nigdy bym nie myślał, że mogą być tak
szerokie daleko od swego ujścia. Jechaliśmy stale wzdłuż wielkiej dziewiczej puszczy.
Mój wzrok miał jakąś nadzwyczajną siłę. Nie było przeszkód, które by zdolne były
przysłonić mi widok bezkresnych obszarów. A tu, co chwila podnosiła się jakby
zasłona i nowe kraje wyłaniały się przede mną: Nowa Grenada, Wenezuela, Gujana,
Boliwia, Brazylia w całej swej bezkresnej rozciągłości. Mogłem się też przekonać
o słuszności tego, co słyszałem w owej sali, bo mogłem dojrzeć złoża kruszcowe
we wnętrzu ziemi i podziwiać bogactwa, które kiedyś zostaną odkryte. Widziałem
kopalnie cennych minerałów, niewyczerpane wprost pokłady węgla, zbiorniki ropy tak
bogate jak nigdzie na ziemi. Między stopniem 13 a 20 szerokości geograficznej była
Kotlina obszerna, a u jej wylotu jezioro. Jakiś głos mi mówił:
240

25 Pages 241-250

▲back to top


25.1 Page 241

▲back to top


Kiedy odkryte zostaną skarby tu ukryte, ta okolica stanie się krajem mlekiem
i miodem płynącym. Takie niewyczerpane bogactwa kryje w sobie ta ziemia.
Co mnie bardzo zastanowiło to to, że te góry oglądane nie były murem
nieprzerwanym, poza który wejść nie można, ale obniżając się tworzyły obszerne
Kotliny. W tych zaś kotlinach, niezmiernie długich, mieszkały tysiące tubylców,
którzy z Europejczykami jeszcze w ogóle się nie zetknęli.
Tymczasem pociąg jechał naprzód mijając lasy, wijąc się między wzniesieniami
po dolinach aż wreszcie stanął. Wielu pasażerów wysiadło i odeszli na zachód. Pociąg
ruszył dalej. I znowu mijaliśmy lasy, tunele, olbrzymie mosty, zapuszczaliśmy się
w ciasne wąwozy górskie, pędziliśmy nad jeziorami i bagnami, nad rzekami, aż
wjechaliśmy na prerię i równinę olbrzymią. Wnet znaleźliśmy się nad brzegami rzeki
Urugwaju, wbrew mojemu przekonaniu bardzo długiej. Następnie natknęliśmy się na
rzekę Parana, która zdawała się, że wyleje swe wody do Urugwaju, ale ona tylko
płynie z nim czas jakiś równolegle i skręca tworząc szeroki łuk. Obie te rzeki są bardzo
szerokie.
Pociąg pędził teraz stale w dół, zakręcając raz w jedną, raz w drugą stronę,
wreszcie po długiej jeździe stanął. I tu dużo pasażerów wysiadło i poszło na zachód.
Pociąg ruszył dalej przez Pampas i Patagonię. Uprawne pola i domy, stojące tu
i tam, świadczyły, że cywilizacja już się przedostaje w te okolice. Wjeżdżając do
Patagonii przejechaliśmy rzekę Colorado. I wreszcie znaleźliśmy się nad cieśniną
Magellana. Wysiedliśmy z pociągu. Przede mną jak na dłoni widniało Punterenas. Na
dziesiątki kilometrów widziałem przed sobą składy węgła, stołów, desek, drzewa,
stosy różnych metali w stanie surowym i obrobionych. Długie pociągi towarowe stały
na torach.
Mój przyjaciel wskazał mi na te rzeczy, a ja spytałem:
Co to wszystko oznacza? Odpowiedział:
To, co teraz jest w obrazie, to w przyszłości będzie rzeczywistością. Ci dzicy
chętni będą dla cywilizacji; owszem, sami przyjdą prosić, by ich pouczyć o religii,
przemyśle i rolnictwie.
Widziałem już dosyć. Zaprowadź mnie teraz do moich salezjanów
w Patagonii.
Wróciliśmy więc na stację, wsiedliśmy do pociągu, który też zaraz ruszył. Po
dłuższej jeździe zatrzymał się w jakiejś znaczniejszej miejscowości. Na stacji nie było
nikogo, ale zaledwie wyszliśmy z wagonu, zaraz natknąłem się na salezjanów.
W owej miejscowości były domy zamieszkałe, kilka kościołów, szkoły,
przytułki dla dzieci i starców, byli rzemieślnicy i rolnicy i szkoła gospodarcza dla
dziewcząt. Wszystko to było pod kierownictwem salezjanów. Szedłem między nimi,
ale oni mnie nie poznawali, ani ja ich. Patrzyli na mnie zdziwieni, jak bym dla nich był
kimś obcym. Więc się odzywam:
Czy nie znacie mnie? Nie znacie Księdza Bosko?
241

25.2 Page 242

▲back to top


Ksiądz Bosko? Owszem, znamy go z opowiadania. Widzieliśmy tylko jego
portrety. Osobiście - oczywiście, nie.
No a ksiądz Fagnano, ksiądz Costamagna, ksiądz Lasagna, ksiądz Milanesio.
Gdzież oni są?
Tych też nie znaliśmy. Oni już dawno umarli. To byli pierwsi tutaj salezjanie
z Europy.
Słysząc to myślę, sobie, czy to jest rzeczywistość, co przeżywam, czy sen.
Klasnąłem w dłonie. Klaśnięcie usłyszałem. Dotykając się czułem swoją osobę
i dochodziłem do wniosku, że nie śpię, ale wiem, że wszystko to odbywa się w jednej
chwili.
I widząc tak wielki rozwój Kościoła, naszego Zgromadzania i cywilizacji
w tych stronach - dziękowałem Opatrzności, że mną się posłużyła jako instrumentem
dla dokonania tylu rzeczy ku swej chwale i zbawieniu dusz.
Alojzy dał mi znak, byśmy wracali. Pożegnałem więc swoich i wracamy na
stację, gdzie już pociąg czekał. Maszyna gwizdnęła i jazda na północ. Podpadło mi
teraz, że Patagonia w pobliżu cieśniny Magellana, między Kordylierami
a Atlantykiem, nie jest tak szeroka, jak to podaje dotychczasowa geografia. Pociąg
nasz przebiegał okolice Argentyny już ucywilizowane. Następnie wjechaliśmy
w bezkresną puszczę.
Naraz maszyna zatrzymała się gwałtownie, a naszym oczom ukazał się bardzo
bolesny widok. Wielka gromada dzikich, o twarzach wstrętnych, stała na polanie
wśród puszczy. Ubrani byli w skóry zwierząt pozszywane niezgrabnie. Otaczali
jakiegoś człowieka związanego, który siedział na kamieniu. Był bardzo tłusty, bo
dzikusy umyślnie go utuczyli. Był to jakiś biedny jeniec. Z jego wyglądu więcej
ludzkiego, można było wywnioskować, że to obcokrajowiec. Dzikusy zadawały mu
wiele pytań, a on opowiadał im swoje podróżnicze przygody. Naraz jeden z dzikusów
podnosi się, chwyta jakieś ostre żelazo, rzuca się na tego biedaka i jednym uderzeniem
strąca mu głowę. Podróżni ze zgrozą w milczeniu przypatrywali się tej okrutnej scenie.
Także Colle patrzył w milczeniu. W chwili uderzenia ofiara jeszcze zdążyła krzyknąć
przeraźliwie, gdy ludożercy zaraz rzucili się na trupa, rozdarli na kawałki,
a przypiekłszy na rozpalonym ognisku, zjedli na pół surowe jego mięso. Na krzyk
owego nieszczęśliwego maszyna powoli ruszyła, przyspieszając z każdą chwilą biegu.
Pociąg pędził wzdłuż rzeki, raz na jednym jej brzegu, to na drugim. Po drodze, co jakiś
czas napotykaliśmy osady dzikusów. Wtedy Colle mi mówił:
Oto żniwo dla salezjanów. Oto wasze żniwo.
Nareszcie znaleźliśmy się w okolicy pełnej dzikich zwierząt, wężów jadowitych
o dziwnych i strasznych kształtach, które kręciły się i pełzły po górach, pagórkach, nad
brzegami rzek, na równinach.
Widzieć było można wśród nich psy ze skrzydłami o brzuchu obrzydliwie
wielkim, to znów ropuchy, co pożerały mniejsze żaby, gdzie indziej były jamy pełne
242

25.3 Page 243

▲back to top


potworów. A to wszystko było zmieszane, tłoczyło się i żarło między sobą, kwicząc
przeraźliwie. Były tam tygrysy, lwy, hieny, ale inne niż te w Azji, czy Afryce. Także
tutaj mój towarzysz rzucił mi uwagę:
Salezjanie ich obłaskawią.
Pociąg tymczasem dojeżdżał do miejsca, skąd wyjechał i już byliśmy blisko
stacji. Colle wyjął wtedy prześliczną mapę i rzekł:
Chce Ksiądz wiedzieć, przez jakie kraje przechodziła nasza trasa?
Ależ naturalnie.
Wówczas rozwinął mapę całej Ameryki Południowej, wykonaną z wielką
dokładnością. Na niej było zaznaczone nie tylko, co jest, ale i to, co było i jak będzie
w przyszłości. A było to tak przejrzyste, że jednym spojrzeniem objąłem. Ale tyle
szczegółów naraz pomieszało mi się w głowie, iż sobie już z tego dokładnie nie zdaję
sprawy. Kiedy oglądałem mapę czekając jakiegoś słowa wyjaśnienia od mego
kochanego Alojzego, podniecony tym, co miałem przed oczyma - usłyszałem,
że w kościele parafialnym dzwoniono na Anioł Pański. Sen trwał całą noc.
Ksiądz Bosko zakończył opowiadanie następująco:
„Słodyczą i łagodnością św. Franciszka Salezego, salezjanie pociągną do Jezusa
Chrystusa ludy Ameryki. Będzie rzeczą trudną ucywilizować tubylców, ale ich dzieci
będą chętnie słuchały słów misjonarzy, zamieszkaj, w koloniach, stopniowo
cywilizacja zajmie miejsce barbarzyństwa i w ten sposób wielu pogan wejdzie do
owczarni Jezusa Chrystusa”.
Jakby na potwierdzanie tego snu, po upływie kilku dni nadszedł z Kostaryki list
od biskupa S. Jose, monsignora Bernarda Augusta Thiel, ze Zgromadzenia Misjonarzy,
w którym prosił Księdza Bosko o przysłanie salezjanów. Otóż to miasto znajduje się
właśnie pod 100 stopni szerokości geograficznej północnej, wspomnianej we śnie.
Sam Święty w liście do hrabiego Colle - 11 lutego - pisze:
Podróż odbyta we śnie w towarzystwie naszego drogiego Alojzego wyjaśnia się
z dnia na dzień. Obecnie sprawa nabiera zasadniczej aktualności. Wiele na ten temat
mówi się, pisze i publikuje, koło wyjaśnienia i zaktualizowania naszych planów.
W związku z powyższym snem o Patagonii, ksiądz Lemoyne usłyszał z ust
Księdza Bosko następujące słowa: Gdy ludzie odkryją niezmierne bogactwa
znajdujące się w Patagonii, kraj ten nabierze wielkiego znaczenia gospodarczego.
W górach kryją się drogocenne minerały: między stopniem 10 a 20 szerokości
południowej znajduje się ołów, złoto i inne drogocenne kruszce.
Charakterystyczne jest, że Ksiądz Bosko podaje tyle ciekawych danych, których
nie mógł zaczerpnąć z książek podróżniczych lub geograficznych. Dotychczas bowiem
rzadko, kto zapuszczał się w te odległe rejony w celach naukowych lub turystycznych.
Dochodzą pewne szczegóły natury proroczej, odnoszące się do mniej lub więcej
odległej przyszłości. Pomijając na razie te ostatnie zwrócimy uwagę na cenne
243

25.4 Page 244

▲back to top


informacje dostarczone nam przez sławnego salezjańskiego popularyzatora ziem
tamtejszych, księdza De Agostini.
Ksiądz Bosko kreśli tamtejsze góry /Kordyliery/ z dokładnością obserwatora
naocznego i to odmiennie od tego, czego ówcześnie uczono o tej części świata, bo
uważano Andy za pasmo górskie nie do przebycia w poprzek; a Ksiądz Bosko -
zgodnie z rzeczywistością - podkreśla przecinające je kotliny i przełęcze.
Dla orientacji wystarczy porównać dawną z dzisiejszą mapę górzystych okolic
Ameryki Południowej. Ekspedycje naukowe próbowały zapuszczać się w niezliczone
kanały i fiordy patagońskie, zaczynając od sławnych badań hydrograficznych
przedsięwziętych przez Anglików Parkera Kinga i Fitz Eoy'a w latach 1826 - 1836,
później prowadzonych przez Chilijczyków - Simpsona, Valverda, Pogera i Serrano,
od 1874 - 1889. Za wyjątkiem jednego przejścia dla statków o wielkim tonażu - od
Port Montt do cieśniny Magellana - cały pozostały labirynt wysepek i fiordów wraz
z zachodnią połacią Kordylierów pozostawał niezbadany.
Ksiądz Bosko daje opis kolei przecinających pustynne okolice kontynentu
amerykańskiego, które mogły wówczas istnieć tylko w wyobraźni. Dzisiaj sieć
kolejowa do tego stopnia została rozbudowana, że w wielu punktach przecina
w poprzek Andy. Niektóre linie kolejowe biegną wzdłuż łańcucha Kordylierów łącząc
północ z południem, aż do cieśniny Magellańskiej przebiegając całą Patagonię.
Dalej - Ksiądz Bosko twierdzi, że we wnętrzu łańcuchów górskich zostały
ukryte przez Stwórcę niezmierne skarby cennych metali, węgla kamiennego i ropy
naftowej, które mogą być wykorzystane przez ludzi. Najnowsze wiercenia
przedsięwzięte na tym terenie wzdłuż wybrzeża Pacyfiku w pełni potwierdzają te
proroctwa.
Szczególne znaczenie miało odkrycie bogatych złóż ropy naftowej w Comodoro
Rivadavia w prowincji Chubut w 1907 r., w czasie, gdy poszukiwano wody do picia.
Obecnie teren Chubut pokryty jest gęsto wieżami wiertniczymi. Inne bogate źródła
ropy naftowej odkryto w Andach w Salta i Jujuy. Wzdłuż Neuquen, gdy mowa o samej
Argentynie.
Potężne zbiorniki ropy odkryto w Boliwii, Brazylii, Kolumbii i Wenezueli.
Węgiel występuje u stóp Kordylierów w okolicy Apuyen, w Chubut i Punta - Arenas.
Wydobycie ołowiu w samej Argentynie sięga 10 tys. ton rocznie.
Odnośnie archipelagu Ziemi Ognistej, Ksiądz Bosko mówi:
Niektóre z wysp były gęsto zamieszkałe przez tubylców, inne bezludne, skaliste
i pustynne. Wiele pokrytych było lodem i śniegiem od zachodu zaś szereg wysepek
zamieszkiwali krajowcy. Kto czytał najnowsze dzieło księdza Alberto M. De Agostini:
„I miei viaggi nella Terra del Fuoco”, przekonuje się o prawdzie tych słów. Na
ogół wyodrębnia się trzy charakterystyczne strefy Ziemi Ognistej: obszary równinne,
stepowe, zamieszkałe przez Indian Ona; pas Kordylierów wyspiastych, objętych
244

25.5 Page 245

▲back to top


lodowcem, wreszcie grupa wysp ku zachodowi - pustynnych i skalistych
zamieszkałych przez Indian Alacaluf i Vagan.
Tu również stwierdzić należy, że nie można przypisać tych wiadomości, komu
innemu, jak tylko obserwatorowi, który na własne oczy oglądał ten krajobraz dziki
i niedostępny.
Wystarczą powyższe dane do stwierdzenia wagi przytoczonego snu. Tym
bardziej, że dalszy rozwój misji salezjańskich i cywilizacji na tych terenach wygląda
na pełną realizację proroczej wizji Księdza Bosko.
245

25.6 Page 246

▲back to top


R O Z D Z I A Ł XIV
W niektórych domach włoskich; Koleje zakładu w Faenza;
Propozycja z Bostonu.
28 grudnia 1883 r. rozważano na Kapitule Wyższej, pod przewodnictwem
Księdza Bosko, opublikowanie w Bollettino szeregu podań napływających z całego
świata o otwarcie nowych domów, od stycznia aż do tego czasu liczba ich sięgała 150.
Wprawdzie wykaz ten nie ukazał się, Ksiądz Bosko jednak biorąc pod uwagę również
podania z lat poprzednich, w dorocznym liście do Pomocników podał ich ponad 200.
Proszono o otwarcie placówek nie tylko we Włoszech, we Francji i w innych krajach
Europy, w Indiach, Chinach, Japonii, na wyspach Oceanii. Obecnie przejdziemy do
spraw włoskich, które nie znalazły dotąd miejsca w rozdziałach poprzednich.
Nie otwarto żadnego nowego domu w ciągu roku 1883, ale ile prac bieżących
było w toku! Restauracja papierni w Mathi, która stanęła na skutek pęknięcia kotła,
budowy nowego gmachu w tejże okolicy, nowe drukarnie wraz z kilkoma warsztatami
po prawej stronie kościoła Maryi Wspomożycielki w Oratorium, rozpoczęcie budowy
nowego skrzydła w zakładzie św. Jana Ewangelisty w Turynie, powiększenie
sierocińca we Florencji oraz szkół salezjańskich w La Spezia, wykończenie bazyliki
Najświętszego Serca w Rzymie oraz budowa przyległego zakładu. Wszystko to było
dowodem wielkiej żywotności Zgromadzenia. Ponieważ jednak niczego nie
przedsiębrano bez wiedzy Księdza Bosko, można sobie wyobrazić ile musiał się on
nakłopotać, by zdobyć potrzebne na te inwestycje środki.
Liczba domów istniejących we Włoszech sięgała 22; z nich 16 było regularnych
- to jest z kompletnym personelem, a sześć pomocniczych - liczących od 2 do 5
Współbraci.
Sycylia
W ciągu miesiąca października, ksiądz Cagliero zwizytował domy salezjanów
i Sióstr CMW na Sycylii, wygłaszając rekolekcje dla jednych w Randazzo, a dla
drugich w Bronto i Mascali. Prowadził również pertraktacje w sprawie dwóch nowych
placówek Sióstr Córek MW w Trecastagni - diecezja Catania i w Cesaro - w diecezji
Patti.
246

25.7 Page 247

▲back to top


Odnośnie do salezjanów wizytator pisał do księdza Rua: „Vae soli”- mówi
Duch Święty a ja to samo powtarzam w stosunku do kolegium w Randazzo, które
absolutnie potrzebuje towarzysza na tej ziemi wulkanicznej. Wypadnie więc skierować
myśli nie gdzie indziej, lecz właśnie na ten teren, by Współbracia czym prędzej
otrzymali własnego inspektora miejscowego, do którego mogliby się zwracać w każdej
potrzebie.
Podobnie myślał Ksiądz Bosko. Istotnie, gdy debatowano na Kapitule
w sprawie przejęcia placówki w Agira wyraził opinię, że lepiej by było przyjąć
propozycję arcybiskupa w Catanii, który pragnął mieć u siebie salezjanów.
Pomimo braku personelu, choć wypadnie nam poprzestać na małym domu,
uważam, że powinno zapuścić się tam korzenie. Konieczny by był, choć jeden pokój,
gdzie by mogli zatrzymać się salezjanie podróżujący na Sycylię.
Życzeniu Księdza Bosko stało się zadość w całej pełni w roku 1885, przez
otwarcie Oratorium św. Filipa Nereusza przy ulicy Teatro Greco.
Florencja, Este, Oratorium
We Florencji przysparzał Księdzu Bosko krzyżów ciągłym nagabywaniem
o pieniądze tamtejszy zacny dyrektor. Ofiary przychodzące z miasta były, co prawda
bardzo szczupłe i niewystarczające. Być może chętniej dawano by ofiary, gdyby
przechodziły one przez ręce Księdza Bosko lub przynajmniej gdyby on napisał
podziękowanie. Święty nie mogąc pisać osobiście do wszystkich rozesłał dziesiątki
listów drukowanych z własnym podpisem, polecając tamtejszym zamożniejszym
rodzinom placówkę salezjańską. Lecz tylko dwie z nich pospieszyły z ofiarami
składając sto lirów. W czasie swej podróży do Francji pamiętał również o potrzebach
zakładu we Florencji i trzykrotnie wysłał tam pieniądze z Paryża, w łącznej sumie
15.500 lir, co było doprawdy opatrznościową dla niego pomocą.
Zakład Manfredini w Este stracił wybitnego dobrodzieja przez śmierć pana
Pela, poprzedzonego przez dwóch innych: proboszcza farnego, księdza Zanderigo
i pana Antoniego Venturini. O pierwszym pisał ksiądz Tamietti w swym pamiętniku:
„Dnia 27 stycznia przeniósł się do wieczności nasz drogi, gorliwy i przywiązany
serdecznie Dobrodziej, pan Benedykt Pela, po krótkiej chorobie. Och, co za wielka
strata! Od pięciu lat widywaliśmy go codziennie wśród nas jak prawdziwego ojca,
wciąż zajętego myślą o zakładzie i Księdzu Bosko. Rozumieliśmy się z nim doskonale,
jak gdyby był naszym współbratem”. Obecnie na ścianie frontowej zakładu w Este
widnieje marmurowa tablica ku czci wspomnianego Fundatora, uprzytamniająca
zażyłą przyjaźń tych dwojga dusz.
W Oratorium znów w roku 1883 oddano do użytku nowy budynek
przeznaczony dla drukarni i związanych z nią dzieł. Oprócz sześciu dawniejszych
maszyn, które okazały się niewystarczające, ustawiono trzy najnowszej marki.
247

25.8 Page 248

▲back to top


W całym Turynie nie było drukarni tak doskonale wyposażonej jak salezjańska.
Oprócz tego budynku, w miejscu gdzie dziś znajduje się sala teatralna, przystąpiono do
budowy warsztatów mechaniczno - ślusarskich. Wybudowano skrzydło od strony
zachodniej, doskonale harmonizujące z całością, estetycznie zamykające podwórze.
Obawiano się wówczas, że prowadziłaby tędy ulica zaplanowana przez miasto. Gdyby
nie te względy, Święty nigdy by nie tolerował podobnych zakładów!
Faenza
Najbardziej kłopotliwy ze wszystkich we Włoszech był w 1883 r. dom
w Faenza. Zakład ten ze względu na swe położenie nie miał absolutnie warunków
pomyślnego rozwoju, należało więc koniecznie poszukać innego dla niego miejsca.
W sąsiednim Borgo nie można go było znaleźć. Zresztą nie byłoby tam poręcznie ani
dla szkół, ani dla Oratorium. Istniała rywalizacja pomiędzy mieszkańcami Borgo
i Faenza, co utrudniało wzajemne współżycie młodzieży, łatwo wynikały stad bójki
między chłopcami. Było też wskazane przenieść się do miasta ze względu na
protestantów, którzy tam się zagnieździli otwierając swój zbór. Przede wszystkim był
kłopot ze znalezieniem odpowiedniego budynku w mieście.
Antyklerykałowie miejscowi podstępnie i jawnie usiłowali wyrugować
salezjanów nawet z ich podmiejskiej siedziby. W lutym wiceprefekt zażądał oficjalnie,
by burmistrz przeprowadził dochodzenie, czy w zakładzie naucza się przedmiotów
przepisanych dla szkół elementarnych. W danym wypadku, ile uczniów i w jakim
wieku uczęszcza do tych szkół, dalej czy nauczyciele posiadają odpowiednie dyplomy,
jaki jest rozkład godzin, a przede wszystkim, czy uzyskano na to zezwolenie od władz
szkolnych.
Wiadomo, że w owych latach w takich okolicznościach następowały represje
maskowane legalnością. We Włoszech środkowych i południowych, gdzie dawniej
obowiązywały inne ustawy, katolicy tym bardziej pozwalali się zastraszyć podobnymi
groźbami. Lecz salezjanie zahartowani od dłuższego czasu w Piemoncie w tego
rodzaju walkach, nie dali tak łatwo za wygrane.
Ksiądz Rinaldi grzecznie i z zimną krwią odpowiadał burmistrzowi,
że w zakładzie salezjańskim w Faenza nie istnieją żadne szkoły, do których wymagani
byliby nauczyciele patentowani, ci zaś co spełniają te obowiązki, posiadają dyplomy.
Na tym się skończyły indagacje.
Gdy ten cios chybił, wystąpiła buńczucznie tak zwana demokratyczna prasa.
W numerze kwietniowym dziennik „Montagna”, drukowany w Imola zadenuncjował
„świeżą jaskinię kleryków”, w której chowało się trzystu nieprzyjaciół włoskich wśród
tylu utrzymywanych chłopców w tym zakładzie. Z końcem czerwca krążyła po
kawiarniach i sklepach lista proskrypcyjna przeciwko salezjanom. Właśnie wtedy
248

25.9 Page 249

▲back to top


„Secolo” mediolański, poczytny we Faenza, jak była już o tym mowa, zamieścił
korespondencję z Paryża wraz z fotografią Księdza Bosko.
To elogium w sam raz na czasie, było powszechnie czytane przez obywateli.
Wielu z nich jednak nie uświadamiało sobie należycie znaczenia tego faktu, względnie
też celowo ignorowało, że salezjanie to przecież synowie Księdza Bosko.
Niebawem nastąpiły ataki na szczeblu prowincjonalnym. Dziennik „Ravennate”
w trzech kolejnych artykułach podżegał opinię publiczną przeciwko naszym szkołom.
W pierwszym - niby głoszono wolność dla wszystkich. Ze strony redakcji podkreślano
jednak zdecydowanie wrogie nastawienie do „mnichów i mniszek nauczających”
pomimo, że posiadali nawet dyplomy. Wychowanie, które daje się młodzieży, winno
być zgodne z nowoczesnymi wymogami, forsować należy szkołę laicką.
W następnym artykule podsuwano czytelnikom gotowy tekst rezolucji
domagającej się od ministerstwa wypędzenia salezjanów, którzy usadowili się
w Faenzy „by siać propagandę klerykalną pod pozorem nauczania literatury, muzyki
i rzemiosł synów ludu”.
Posuwano się nawet do otwartych gróźb: Domagamy się tego w imieniu ludu
ufając, że władze nie ulegną sugestii, jakoby nasze głosy były odosobnione. A gdyby
tak było, nie ustąpimy. A wtedy całkowitą odpowiedzialność za wynikłe zamieszanie
publiczne wezmą na siebie władze miejscowe.
W trzecim artykule pisano: Demokraci z Faenzy nie zwalczają salezjanów za
nauczanie młodzieży, lecz za ducha, jakiego w nich wszczepiają. Samo nauczanie
w zasadzie zgodne jest z patentami i w granicach opłat urzędowych, jest tylko
pokrywką, za którą przemycają oni zakazany towar; wychowując młodzież w duchu
księżowskim i „papistycznym”, tłumiąc w jej duchu wszelkie uczucia patriotyczne
a wpajając klerykalne poglądy, przyzwyczajają widzieć ojczyznę, owoc tylu trudów
i poświęceń szlachetnych obywateli, jako coś skradzionego i przyspasabiającego ich na
tyluż obrońców władzy doczesnej Papieża. Jeśli jest dopuszczalne nawet, że gdzieś
poza granicami Włoch znajdują się księża i zakonnicy wzorowi patrioci, to jest to
niemożliwe absolutnie w Italii, a bardzo rzadkie wyjątki w tym względzie niczego nie
dowodzą, we Włoszech rzecz dotyczy władzy doczesnej Papieża, a wszyscy księża
i zakonnicy, jako poddani Papieża muszą z konieczności być wrogami ojczyzny.
Sekciarze zaostrzyli do ostatnich granic antagonizm między władzą duchową
a świecką. Równocześnie zauważyć można wśród tej szarzyzny trzy zaznaczające się
coraz jaśniej fakty: program Księdza Bosko był notorycznie znany jako katolicki
w całym tego słowa znaczeniu, z tego powodu musiał być zwalczany przez czynniki
sekciarskie. Jeśli zaś mimo wszystko udało się stworzyć ośrodki młodzieżowe na
całym półwyspie, to historia musi mu przyznać zasługę do przyczynienia się do lepszej
przyszłości Kościoła w Ojczyźnie.
Inny dziennik „Il sole del avvenire” zaklinał się, że jeśli salezjanie nie pójdą
sobie dobrowolnie, wówczas zastosuje się względem nich radykalne środki przymusu.
249

25.10 Page 250

▲back to top


Opinia społeczeństwa w mieście była podzielona. Dobrzy czując się bezbronni,
choć niewciągnięci bezpośrednio w rozgrywki polityczne partii, wzdychali boleśnie,
lecz albo nie śmiali albo nie potrafili reagować. Tymczasem władze raz po raz
wzywały dyrektora, już to żądając wyjaśnień, już to udzielając pouczeń. I tak na
przykład razu pewnego porucznik karabinierów przestrzegał go, że jest narażony na
niebezpieczeństwo życia i żeby się zaopatrzył w pistolet. On jednak bez wytchnienia
poszukiwał nowego lokalu, choć na razie bez rezultatu.
By podjudzić lud, obnoszono po mieście manifest, w którym oskarżano
salezjanów publicznie o podsycanie antagonizmów między mieszkańcami Borgo
i Faenza i dlatego, jeśli się chce mieć spokój, należy ich wypędzić. Ten złośliwy
paszkwil nosił podpis tak zwanych „gołych”, których się powszechnie obawiano. Ilość
zebranych podpisów sięgała - jak mówiono - do dwóch tysięcy. Oskarżenie przesłano
do władz prowincjonalnych w Rawennie, a później do ministerstwa.
A jak się zachowywał wobec tego ksiądz Rinaldi? Prześladowanie wywołało
w nim ducha oporu, gdyż czuł za sobą poparcie wielu dobrych katolików. Z końcem
sierpnia udał się do Turynu na rekolekcje i na Kapitułę Generalną. Widział się w S.
Benigno z Księdzem Bosko i miał z nim dwugodzinną rozmowę.
Usłyszawszy o tej zaciekłej wojnie Święty powiedział:
Tak, doprawdy bezpieczniej i spokojniej mogą pracować nasi Współbracia
w Pampas i w Patagonii. Nie wypada nam jednak ustępować, jak sam dobrze
rozumiem, dopóki nie wymierzą nam jakiegoś porządnego ciosu, na który jednak
Matka Najświętsza nie pozwoli.
Dobrze. Ale cóż w takim razie radzi Ksiądz Bosko? Jak nam wypada postąpić
obecnie?
Powiedzieć Komitetowi, Biskupowi i księdzu Taroni, by działali dalej.
Koniecznie potrzeba i to natychmiast i za wszelką cenę otworzyć zakład z internatem.
Ksiądz Rinaldi na spowiedzi i poza nią prosił, by go zwolniono z tego ciężaru,
względnie chciał mieć jakąś gwarancję. Va avanti! Odpowiedział Święty, Pan Bóg
uczyni nawet cud, byś się mógł ostać w swym posłuszeństwie. Również prywatnie nie
szczędził mu zachęty: Continua, continua - powtarzał. Pan Bóg ci będzie błogosławił.
Te zatwierdzenia upewniły go w oporze do ostateczności.
Fakty potwierdziły przepowiednię Księdza Bosko, prędzej nawet niż się tego
spodziewano. Oto dnia 9 września, gdy w teatrze w Faenza odbywał się mityng,
przygotowywano się do wrogiej demonstracji przeciwko salezjanom. W pewnej chwili
agitator uniesiony zapałem pozwolił sobie na obraźliwą obelgę przeciwko królowi,
nazywając go pułkownikiem austriackim. Powstał tumult, a obecne na sali władze
bezpieczeństwa rozwiązały natychmiast zebranie. Od tego czasu władze działające we
własnej obronie bezwiednie nawet broniły tym samym salezjanów. I tak ziściły się
słowa Księdza Bosko:
250

26 Pages 251-260

▲back to top


26.1 Page 251

▲back to top


Nieprzyjaciele postanowili wymierzyć przeciwko nam cios, lecz Madonna
udaremni ich zamiary. Salezjanie mając spokój mogli teraz łatwiej znaleźć w mieście
potrzebny lokal.
Co do środków, Ksiądz Bosko wyraził się: Ufamy Opatrzności, że nam je ześle,
lub jeśli ich nie pośle, to Ją zmusimy sami.
W tym samym czasie pisał do kanonika Cavina: Z przykrością dowiedziałem się
o przeszkodach utrudniających nasze dzieło dla dobra młodzieży narażonej na
niebezpieczeństwo. Czy mamy zejść z pola w obliczu nieprzyjaciół? Nigdy!
W wielkich niebezpieczeństwach trzeba nam zdwoić wysiłki i ofiary. Uczynimy
wszystko, co od nas zależy, lecz pora również, by i Przewielebny Ksiądz Kanonik ze
swymi przyjaciółmi przyłożyli ręki do otwarcia sierocińca. Proszę pomyśleć i zabrać
się do dzieła.
Boston
Pozostaje obecnie wyjaśnić pewien punkt ze snu o Ameryce. Ksiądz Bosko
pytał Alojzego Colle, kiedy salezjanie udadzą się do Bostonu, gdzie są oczekiwani.
W swoim czasie, usłyszał odpowiedź od swego Przewodnika.
Pewien proboszcz z Bostonu, nazwiskiem monsignor Bouland, zamierzał
ufundować w mieście dzieło pod tytułem Notre Dame des Victoriam, w formie
bractwa religijnego, które by pracowało nad nawróceniem protestantów, szerzeniem
kultu Maryjnego oraz w celu zbierania świętopietrza. Stowarzyszeni zobowiązywali by
się w tym celu wpłacać ustalone składki, inne zaś zbiórki przeprowadziliby ich
dekurioni. Ośrodkiem i siedzibą stowarzyszenia byłoby kolegium złożone z księży
misjonarzy, z wyłączeniem zakonników - chciano więc księży diecezjalnych -
aktywnych, uczonych i pobożnych, żyjących wspólnie i oddanych nade wszystko
kaznodziejstwu i wychowaniu młodzieży.
W praktyce jednak takiej grupy księży gotowych prowadzić życie wspólne, lecz
nie będących zakonnikami, nie znaleziono i nie było nadziei, że się ich znajdzie.
Dlatego przyjaciele paryscy owego proboszcza doradzili mu zwrócić się do Księdza
Bosko i znany prałat Moigno podjął się nawiązania z nim pertraktacji. Wysłał on
Księdzu Bosko część dokumentów, jakie otrzymał z Ameryki, proponując przyjazd do
Turynu, o ile zajdzie potrzeba, pewnej damy amerykańskiej pochodzenia francuskiego,
przebywającej w Paryżu, nazwiskiem Lafitte, gorącej zwolenniczki tego dzieła. Pisma
te dość długo leżały na biurku u Księdza Bosko, aż wreszcie na ponowną instancję
prałata Moigno Święty podyktował księdzu Bonettiemu w zarysie odpowiedź, którą
następnie ksiądz De Berruel przetłumaczył po francusku. Zachowana w streszczeniu
odpowiedź ujęta była następująco: Poważne i liczne zajęcia oraz moja nieobecność
w Turynie przeszkodziły w zapoznaniu się z jego cennym pismem z dnia 13 lipca oraz
projektem załączonym. Mam nadzieję, że to usprawiedliwi zwłokę w mej odpowiedzi.
251

26.2 Page 252

▲back to top


Przede wszystkim dziękuję Przewielebnemu księdzu za zaufanie, z jakim zwraca się
do salezjanów odnośnie do tak poważnego dzieła w Bostonie. Występuje w pełni jako
nasz Pomocnik i mam nadzieję, że nadal nim pozostanie. Równocześnie winienem
odpowiedzieć, że poważne zadanie, jakie podjęliśmy w Europie i Ameryce
Południowej uniemożliwiają mi przyjęcie natychmiastowego kierownictwa dzieła
w Bostonie, które z taką uprzejmością nam proponuje. Oprócz tego Ojciec św.,
Leon XIII ustanowił świeżo nowy Wikariat i jedną lub dwie Prefektury Apostolskie
w Patagonii i Ziemi Ognistej a to zobowiązuje Zgromadzenie Salezjańskie do
zaangażowania tam znacznej części rezerw, którymi się rozporządza. Jeśli
Przewielebny Ksiądz mógłby się zgodzić na kilkuletnią zwłokę, to ja nie
odmawiałbym swego współdziałania z tą pobożną inicjatywą. W takim wypadku
pragnąłbym się dowiedzieć, w jakich warunkach znaleźliby się salezjanie w Bostonie.
Czy mieliby własny dom, środki zabezpieczające do życia? W jakim zakresie mieliby
spełniać swe zadanie? Między dorosłymi, czy wśród młodzieży zaniedbanej?
Jeśli przebywa w Paryżu wspomniana dama z Ameryki, to ja chętnie
widziałbym ją w Turynie. Być może w ten sposób mógłbym się zorientować w naturze
dzieła, które mnie się proponuje oraz dać stosowną odpowiedź. O ile zamierza ona
odbyć podróż do Turynu, jak mogę wnioskować z listu Przewielebnego Księdza,
pragnąłbym wiedzieć termin jej przybycia, by mogła zastać mnie w domu.
Wspomniana pani Lafitte, której nie udało się spotkać z Księdzem Bosko
w Paryżu przybyła na Valdacco w sierpniu przywożąc ze sobą dokumenty odnośne
wraz z listem księdza Moigno. Zasadniczo chodziło o to, czy w miejscu
stowarzyszenia w Bostonie dało by się wprowadzić Pobożny Związek Pomocników
Salezjańskich, przyjąwszy to, Ksiądz Bosko byłby skłonny posłać tam kilku swych
kapłanów. Sprawę dyskutowano długo, lecz bez rezultatu.
Każda rzecz w swoim czasie, usłyszał we śnie Święty odpowiedź od swego
ukochanego Przewodnika. Słowa te wskazywały dość jasno, że czas na to jeszcze nie
przyszedł.
252

26.3 Page 253

▲back to top


ROZDZIAŁ XV
Wypowiedzi i korespondencja Księdza Bosko
Na zakończenie niniejszego tomu podamy szereg wypowiedzi Świętego, które
miały miejsce podczas trzeciej Kapituły Generalnej oraz w czasie niektórych
posiedzeń Kapituły Wyższej uwzględnimy również pominiętą korespondencję w toku
naszego opowiadania.
Przed zwołaniem Kapituły Generalnej, Ksiądz Bosko rozesłał po domach
schematy debatowanych materii, by wszyscy członkowie mogli dołączyć swe uwagi
i propozycje, przesyłając je następnie na ręce księdza Bonettiego moderatora Kapituły.
Schemat zawierał osiem rozdziałów, jak następuje:
I. Regulamin dla rekolekcji
II. Regulamin dla nowicjuszów i odbywanych przez nich nauk.
III. Regulamin parafii prowadzonych przez salezjanów.
IV. Kultura Współbraci koadiutorów.
V. Kierunek, jakiego trzymać się należy w prowadzeniu szkół zawodowych
w zakładach salezjańskich i środki do rozwijania powołań wśród rzemieślników.
VI. Normy odnośnie do zwalniania z Towarzystwa.
VII. Zakładanie i rozwój Oratoriów świątecznych przy domach salezjańskich.
VIII. Przejrzenie i modyfikacja regulaminu dla domów.
Kapituła odbywała się w kolegium Valsalice od 1 do 7 września. Brało w niej
udział 35 członków, łącznie z Księdzem Bosko. Jako dokument jedyny pozostało
z posiedzeń sprawozdanie spisane przez księdza Marenco. Jest ono jednak
niekompletne, gdyż zaczyna się dopiero od dnia 3 września. Przytoczymy wszystko, co
pozwala odczytać ducha i poglądy Księdza Bosko.
W pozostałym fragmencie jest mowa o Bollettino Salesiano, o Pomocnikach,
o monografiach członków, o rekolekcjach, o nowicjacie i o moralności. W czasie
posiedzenia popołudniowego, dnia 4 września, wezwał kapitulnych, by poważnie rzecz
traktowali i tak się wyraził:
Należy mieć na względzie, że powyższe uchwały będą stanowiły normy
wytyczne na najbliższy czas, na dwadzieścia, a może i więcej lat. Dlatego winniśmy
postępować jak malarz, który mówi: Aeternitati pingo.
253

26.4 Page 254

▲back to top


Na temat Bollettino Ksiądz Bosko wyraził się:
Wysyła się je gratis Pomocnikom, którzy są naszymi Dobrodziejami, innym zaś
w formie abonamentu. W zasadzie Bollettino służy, jako organ informujący
o naszych dziełach i mobilizujący duchowo katolików w jednym wspólnym celu.
Dlatego nie może być uważane jedynie, jako jeden z wielu periodyków religijnych,
obsługujących swych czytelników i zamieszczających pewne artykuły aktualne. Jest
dzisiaj bardzo wiele osób, które z motywów politycznych nie orientują się, w jaki
sposób mogłyby obrócić swe zasoby materialne na dobre cele. Dlatego Bollettino chce
informować o naszych dziełach, by je za natchnieniem Bożym popierano. Oczywiście
ma charakter periodyku religijnego popularnego. Następnie pouczył, w jaki sposób
bronić się należy przed zarzutami rywalizowania z innymi czasopismami religijnymi.
Odnośnie do Pomocników podał dwa zalecenia: by wygłaszano dla nich dwie
konferencje doroczne w czasie, których zbierze się składkę i prześle ją Przełożonemu
Generalnemu. Wytłumaczyć Pomocnikom ich cel, którym jest dopomaganie
w nauczaniu katechizmu, rozszerzaniu dobrej prasy, umieszczaniu chłopców
w dobrych szkołach. Nam nie zależy na tym, podkreślał, czy zbierzemy mniej lub
więcej lirów, lecz chodzi o większą chwałę Bożą. Dlatego jeśli tylko rządy nie staną na
przeszkodzie, Bollettino stanie się doprawdy wielką potęgą, nie tylko samo przez się,
ile ze względu na osoby, jakie mobilizuje do wspólnej akcji. Pomocnicy, jeśli dobrze
poznają wspólne zadanie, wówczas nie tylko pospieszą nam z wydatną pomocą, lecz
pełnić będą w szerokiej mierze dzieła właściwe salezjanom.
Co dotyczyło spisania kroniki poszczególnych domów, podkreślał to również
i na tej Kapitule, wzywając dyrektorów, by się tym poważnie zajmowali. Zalecił
wszystkim przynieść ze sobą monografię swych placówek, zapewniając, że w ten
sposób przygotuje się obfity materiał dla historii Zgromadzenia.
Debatowano nad regulaminem rekolekcji: jedni byli za ścisłym unormowaniem
tej sprawy, inni za ramowym i raczej syntetycznym. Ksiądz Bosko przy końcu wyraził
życzenie, by przygotować pełny regulamin, wszak podejmuje się tyle ofiar dla
urządzenia rekolekcji dla współbraci, dlatego należy sformułować także odpowiednie
normy, które zapewniałyby osiągnięcie zamierzonego owocu. Życzył sobie również,
by z tej okazji wygłaszano specjalne konferencje dla księży.
Idee Księdza Bosko, jak on rozumiał nowicjat dla kleryków i koadiutorów, mają
swe znaczenie historyczne. Celem należytego poglądu na ducha naszych Reguł
odnośnie do nowicjatu, przypomniał:
Ojciec św. Pius IX podkreślał kilkakrotnie, że salezjanie winni otrzymać
formację duchową taką jak kapłani gorliwie pracujący w świecie, dlatego wskazane są
dla nich praktyki pobożne zmierzające do tego celu. Byłoby jeszcze dobrze, by
nowicjusze mieli powierzone sobie pewne zajęcia, przy których można było by
zorientować się w ich temperamencie i zdolnościach. Trzeba jednak przy tym zważać,
by nie przeszkadzały one praktykom religijnym obowiązującym w nowicjacie.
254

26.5 Page 255

▲back to top


Wspomniał również, że Pius IX radził w ogóle nie używać słowa „nowicjat”, lecz
znaleźć inny wyraz, ze względu na panujące uprzedzenia.
Co dotyczy zezwolenia Piusa IX, by w czasie nowicjatu wolno było zajmować
nowicjuszów naukami lub innymi zajęciami, zakomunikował, że na pierwszej
audiencji u papieża Leona XIII przedłożył przywileje udzielone mu przez jego
poprzedników. Na to papież odpowiedział, że nie ma zamiaru niczego zmieniać, a gdy
zajdzie potrzeba, pomyśli się o tym.
Gdy ksiądz Albera wysunął trudności z urządzeniem odrębnego nowicjatu dla
nowicjuszów narodowości francuskiej we Włoszech, ze względu na odmienny język,
charakter czy antypatię narodowościową, Ksiądz Bosko za zgodą Kapituły oświadczył,
że otworzy się nowicjat w pobliżu Marsylii, nie tylko dla salezjanów, ale i dla Córek
Maryi Wspomożycielki.
Co do nowicjatu koadiutorów, Ksiądz Bosko przypomniał zasadę, że mają być
dobrymi katolikami: Nowicjusz, który zachowuje reguły domu, Ustawy Towarzystwa,
spełnia swe obowiązki zakonne, może być uznany za nadającego się do nas. Natomiast
ważną jest rzeczą znaleźć odpowiedniego przełożonego, który nimi się zajmie
i odpowiednio pokieruje.
Ostatnim punktem, na który Ksiądz Bosko położył nacisk, jest moralność.
Zaleciwszy, by nikogo obcego nie przyjmowano do wspólnego stołu, stawia to,
rozumie się, jako zasadę habitualną, dopuszczając wyjątki sporadyczne. Domaga się
przy tym osobnej jadalni dla gości.
Winno się zwalczać wszelkiego rodzaju nadużycia. Przede wszystkim dom
winien być zamknięty dla niewiast. Żadna niewiasta nie może nocować pod naszym
dachem. Należy to wziąć pod pilną uwagę. Na drugim miejscu baczyć należy, by to, co
zostało postanowione względem Sióstr, zostało jak najprędzej wykonane.
Z powodu pewnych doniesień na nas w Rzymie, niektórzy kardynałowie
proponowali przeprowadzenie wizytacji papieskiej. Lecz Ojciec św. nie zgodził się na
to, by nam nie psuć reputacji.
Podstawą tego był fakt, na szczęście nieprawdziwy. Rzekomo pewien salezjanin
miał skombinować ucieczkę z jedną ze Sióstr. Doniesienie dostało się do rąk kardynała
Ferrieri, który zaproponował Ojcu św. wspomnianą wizytację.
Gdy ksiądz Cerruti interpelował, jaki czas wyznacza się na wykonanie
koniecznych praw odnośnie do oddzielenia mieszkania Sióstr, Ksiądz Bosko odrzekł:
Daję na to czas jednego roku począwszy od dzisiejszego dnia. Po upływie tego terminu
przeprowadzi się urzędową wizytację, by stwierdzić, czy zastało wykonane
zarządzenie.
Gdy dyskutowano na temat szkół zawodowych i powołań zakonnych wśród
rzemieślników, zastanawiano się, jak wyeliminować jednostki niebezpieczne.
Wypadałoby postąpić podobnie, powiedział Ksiądz Bosko, jak to zaobserwowałem
przy czyszczeniu ziarna przeznaczonego na siew.
255

26.6 Page 256

▲back to top


Spróbuję ja przesiać ziarno, zaproponowałem ludziom zajętym przy tej pracy.
Dobrze, proszę robić tak jak my - odpowiedziano. Otóż jeden z nich trzymał
worek i sypał ziarno na wirujący przetak. Pozostawały na wierzchu kamienie i grudki
ziemi. Zdawało mi się, że to chyba wystarczy. Tymczasem ziarno wędrowało na
następny przetak, który odsiewał kąkol. Może to już dosyć - myślałem sobie. Ale
ziarno jeszcze nie było dokładnie oczyszczone. Dopiero za trzecim sitem odpadały
całkowicie substancje obce.
Dosyć już, zawołałem, dalsza praca jest stratą czasu!
Ależ nie, proszę obserwować dokładnie. To ziarno nie jest jeszcze doskonale
wyselekcjonowane, poszczególne ziarnka wydają się pełne, lecz jeśli im się dobrze
przypatrzeć, odkryje się wiele zgniłych. Nie polegać na przetaku, lecz cierpliwie
własnoręcznie przebrać i usunąć zepsute!
Otóż nasza praca, celem zachowania moralności w Towarzystwie. Nie chodzi
o samą literę, wszyscy winni dokonywać tej selekcji stosownie do swych zdolności.
O ile chodzi o kandydatów na kleryków, zwrócił uwagę, by nie przyjmować absolutnie
do stanu kapłańskiego nikogo, kto miał nieszczęście, choć raz przebywać w miejscu
występku.
Na ostatnim posiedzeniu zatrzymał się nieco dłużej na pewnych poleceniach,
które zreferujemy na podstawie protokołów w trochę odmiennej formie.
1. Umiejętność dostosowania się do wymogów współczesnych: uszanować
władze tam gdzie to możliwe, a jeśli niemożliwe, to milczeć. Jeśli byłaby, jakaś
przekonywająca racja, umiejmy ją powiedzieć prywatnie, komu należy. To samo
jeszcze bardziej odnosi się do władz kościelnych. Musimy sami je uszanować, a przez
to dać dobry przykład innym, nawet z pewnym poświęceniem. Będzie nam ono
wynagrodzone przez Boga w swoim czasie.
2. Dotychczas, co do moralności, nie było nic do zarzucenia. Obecnie, z winy
niektórych jednostek, były kompromitacje. Odzyskujemy jednak dobrą reputację.
Odpowiedzialność, co do moralności wobec władz i opinii publicznej, spoczywa na
dyrektorach. Środkiem do tego są Reguły i uchwały Kapituł Generalnych, które winny
być zachowywane przez nich i przez ich podwładnych. Należy zaznajamiać z nimi
podwładny personel na konferencjach miesięcznych. Nie muszą to być konferencje
uczone, mogą nawet być odczytane, potem dołączy się parę słów zachęty
i wyjaśnienia. Jedną ze spraw zasadniczych, na którą należy położyć największy
nacisk, jest właśnie moralność. Jeśli zdołamy osiągnąć by po wieczerzy udawano się
natychmiast na spoczynek, to zyska na tym moralność, gdyż wiadomo, że jest to
największa okazja do plotek i szkodliwych pogawędek. W taki sposób zachowa się
ścisłe milczenie od wieczora do rana, co już jest bardzo wiele. To samo powiedzieć
trzeba o korespondencji z osobami z zewnątrz. Przypominać Współbraciom,
że uchybiając przeciwko moralności kompromitują dom i Zgromadzenie nie tylko
256

26.7 Page 257

▲back to top


wobec Boga, ale i wobec świata. W obliczu Boga, gdyż traci się duszę, w obliczu
świata ze względu na honor.
3. Nikt nie staje się nagle cnotliwy, względnie zły. Dlatego czuwać należy, by
przeszkodzić złu w początkach, by się nie zakorzeniło. Poucza o tym doświadczenie.
Zaczyna się od nieposłuszeństwa dyrektorowi, opuszcza rozmyślanie, praktyki
pobożne, potem przychodzą dzienniki, przyjaźnie partykularne, słowem nieporządek
za nieporządkiem.
4. Przypominać sobie winni dyrektorzy, że są odpowiedzialni za moralność
Współbraci i chłopców. Ci ostatni są jeszcze mali i niewiele na te tematy rozmawiają
między sobą. Lecz przy sposobności, gdy znajdą się wobec rodziców, opowiadają
rzeczy doprawdy gorszące, z uszczerbkiem naszego dobrego imienia i chwały Boga.
Pewne gesty pieszczotliwe mogą mieć miejsce u przełożonego, a nie, u kogo innego,
i to jedynie z intencją pokierowania chłopców na dobrą drogę.
5. Co dotyczy kar, to należy nalegać, opportune et importune, by należycie
praktykowano system uprzedzający. Nierzadko wymierza się policzki, stawia się
chłopców za karę przy stole w jadalni przez cały tydzień. Należy pamiętać,
że nauczyciel może udzielić nagany, skarcić, lecz nigdy wymierzać kary cielesne.
Niech odniesie się do dyrektora, który zastosuje system uprzedzający. Zdarza się
często, że chłopcy są o wiele mniej winni niż to się przypuszcza, jak poucza
doświadczenie.
Jeśli zajdzie wypadek, ze trzeba kogoś skarcić, wówczas dyrektor niech udzieli
nagany, nigdy jednak publicznie wobec chłopców Załatwia się to w cztery oczy,
wówczas winni chętniej przyjmują upomnienia i poprawiają się. Przez to również
osiąga się następujące korzyści:
a) zyskuje się zaufanie młodzieży;
b) zdobywa się powołania;
c) w wypadku opuszczenia zakładu, zostają nadal naszymi przyjaciółmi, inaczej
wrogami;
d) nie stają się nigdy gorszymi, lecz albo przyświecać będą dobrym przykładem lub co
najmniej nie będą zgorszeniem dla drugich.
6. Przełożeni nie powinni mieć pretensji, by od razu Współbracia byli wzorowi
i doskonali pod każdym względem. Niech dopomagają im życzliwie jak ojcowie
i kierują udoskonaleniu się. Ksiądz Bosko od początków udawał się często z wizytacją
do domów i osobiście kierował ich funkcjonowaniem. Obecnie dyrektor niech trzyma
się wiernie Reguł i nie traktuje nigdy Współbraci opryskliwie mówiąc, na przykład
w ten sposób: Albo będziesz robił tak, albo sobie pójdziesz!. Niech postępuje
z miłością, a jeśli mimo to któryś nie nadaje się, niech się odniesie do Przełożonego
Wyższego, który zadecyduje.
Ksiądz Durando zainterpelował w sprawie udziału naszych w wyborach
politycznych. Ksiądz Bosko odrzekł: Trzymałem się zawsze zasady nie brać w nich
257

26.8 Page 258

▲back to top


udziału, gdyż nie wyniknie z tego dla nas żadna korzyść. W drodze zwyczajnej niech
więc nie bierze się udziału w sprawach politycznych. Jeśli w poszczególnych
wypadkach byłoby to wskazane, można oddać głosy, lecz w sposób całkiem prywatny.
W miejscowościach, gdzie nasze domy zależne są od władz miejskich, absolutnie
należy się od tego wstrzymać.
Wreszcie zakonkludował: Gdy wrócicie do waszych zakładów, pozdrówcie ode
mnie Współbraci i chłopców. Zanieście tę myśl, że chwała naszego Zgromadzenia
zależy od was, wszystko jest w waszym ręku. Pomocy Bożej nie zbraknie nam nigdy.
Zawsze będziecie mieli w Turynie wśród Przełożonych przyjaciół i ojca. Módlcie się
za niego, a on również nie zapomni o was we Mszy św.
Jako źródło do poznania przewodnich idei Księdza Bosko służyć mogą odtąd
protokoły z posiedzeń Kapituły Wyższej. Obfitym ich źródłem jest obszerny rejestr
prowadzony przez sekretarza Kapituły, w którym podawał on streszczenia
poszczególnych posiedzeń z podkreśleniem wypowiedzi Świętego na ten temat.
Powyższe streszczenia są prowadzone od 14 grudnia 1883 r. aż do śmierci Sługi
Bożego.
Sekretarzem Kapituły Wyższej a zarazem sekretarzem prywatnym Księdza
Bosko był ksiądz Lemoyne. Przybył on z Nizza Monferrato w jesieni 1833 roku do
Turynu, zastąpił go w kierownictwie Sióstr Córek Maryi Wspomożycielki ksiądz
Bussi. Zamieszkał on na stałe przy boku Księdza Bosko w Oratorium i pozostał na
swym urzędzie aż do końca życia. Jak bardzo cenił go sobie Święty i jakim zaufaniem
go darzył, świadczą jego słowa przy instalacji nowego sekretarza Kapituły Wyższej:
Jak długo myśli ksiądz pozostać przy boku Księdza Bosko?
Aż do końca wieków, brzmiała odpowiedz.
Va bene. W takim razie powierzam ci moją biedną osobę. Traktuj mnie
życzliwie, zwłaszcza bądź cierpliwy w wysłuchaniu mnie.
Nie będzie dla ciebie żadnych sekretów, zarówno moich własnych jak
Zgromadzenia. A gdy nadejdzie moja ostatnia godzina, będę potrzebował przy sobie
oddanego przyjaciela, któremu mógłbym w zaufaniu zwierzyć się ze wszystkiego.
Posiedzenia Kapituły Wyższej zazwyczaj odbywały się w pokoju Księdza
Bosko. O dwóch z nich szczególnie mamy wzmiankę w protokołach z 1883 r., gdzie
zamieszczono uwagi Świętego, które wykorzystamy obecnie.
Otóż 14 grudnia debatowano na temat ustanowienia parafii w naszym kościele
w Sampierdarena. Tu Ksiądz Bosko zabrał głos i wyliczył niektóre kłopoty, jakie
wynikłyby stąd dla prowadzenia zakładu wychowawczego. Otóż:
1. Spowoduje to pewne zamieszanie w domu, który dostępny będzie dla osób
wszelkiej kategorii i stanu;
2. Nabożeństwa parafialne nie dadzą się pogodzić z obecnością chłopców
w kościele;
258

26.9 Page 259

▲back to top


3. W pewnych okolicznościach, na przykład z okazji świąt Bożego Ciała,
chłopcy będą musieli opróżnić pewną część kościoła, umniejszeniem naszych praw,
jako właścicieli.
Punktem zasadniczym trudności było, że młodzież z racji wychowawczych nie
mogła brać wspólnie udziału w nabożeństwach parafialnych. Postanowiono więc
napisać do arcybiskupa Genuy, że dla erygowania parafii przy tutejszym zakładzie
należałoby:
1. Zbudować mieszkanie dla proboszcza odrębne od zakładu;
2. Wznieść nowy kościół i nowy dam dla chłopców, których liczba stale się
zwiększała
Na posiedzeniu 24 grudnia, gdy dyrektor Oratorium, ksiądz Lazzero tłumaczył
się, że ze względu na swe liczne zajęcia, nie może przyjmować sprawozdań
koadiutorów, Ksiądz Bosko przyznał mu rację. Dodał jednak przy tym, że zaletą
przełożonego jest nie tylko „fare” (działać samemu), lecz umieć również „far fare”
(wciągnąć do działania innych). Na przykład, załatwianie korespondencji, to rzecz
bardzo uciążliwa. Dobrze by było załatwiać ją osobiście, lecz to nie zawsze jest
możliwe. Niech, więc ksiądz Lazzero wybierze sobie sekretarza, który by przeglądał
listy zaznaczając na kopercie pewne uwagi dotyczące załatwienia sprawy, dodając,
przez kogo mają być załatwione. Następnie odda do załatwienia właściwym
przełożonym. Wiele spraw na przykład, mógłby załatwić prefekt eksternistów, jak
przyjęcia, zniżki w pensji, itp. Tak każdemu dostanie się coś do załatwienia, a wszyscy
razem wykonają wielką pracę pod wspólnym kierownictwem. Niech więc ksiądz
Lazzero pójdzie za radą, jakiej udzielił Jetro Mojżeszowi. (Por. Wj 18,19-23).
Na wspomnianym posiedzeniu Święty przeszedł do ekonomii w związku
z budową kościoła św. Jana Ewangelisty wraz z przyległym hospicjum, jak również
nowego budynku drukarni w Oratorium. Uważał za zbyt kosztowne i wielkie zbiorniki
na gaz, zwrócił uwagę, że biuro dyrektora drukarni, z luksusowymi sprzętami
wyglądało na bazar kupiecki.
Kto nam da jeszcze jałmużnę - powiedzcie mi -na widok tego przepychu?
Markiz Fassati i hrabia Giriodi na widok wspaniałego portalu w Oratorium
powiedzieli: Nie dam nic więcej. Te drzwi wyglądają na pałac książęcy! Prawda,
że żartowali i nie zaprzestali nadal wspierać naszych zakładów. Dla mnie jednak
wystarczy, by wyciągać stąd właściwy wniosek. Po czym tak ciągnął dalej: Konieczną
jest rzeczą, by skontrolować wpierw kosztorys i plany, nim się przystąpi do ich
wykonania, a wszyscy winni współdziałać w zakresie wprowadzenia oszczędności.
Wiele naszych budynków, zdaniem znawców, skutkiem ciągłych poprawek
i przeróbek, kosztuje dwa razy więcej, niż gdyby je stawiała osoba prywatna.
259

26.10 Page 260

▲back to top


1. Dlatego w czasie zawieszenia prac murarskich w zakładzie św. Jana
Ewangelisty na okres zimy, należy się postarać o wykonanie stolarki, by nie tracono
czasu na budowę w trzech latach tego, co można wykonać w ciągu jednego roku;
2. Należy powierzyć prace odpowiednim firmom, a nie przepłacać ich
prywatnym rzemieślnikom;
3. W drodze zwyczajnej, z wyjątkiem ścisłej konieczności, /na najniższych
piętrach/, godziłbym się na używanie szyn stalowych na podparcie łuków;
4. Zanim się rozpocznie budowę, plany winny być przejrzane i sprawdzone
obliczenia statyczne.
Ksiądz Bosko zakończył zalecając cztery rzeczy:
1. Pamiętajmy, że jesteśmy ubodzy.
2. Zanim się przystąpi do wykonania projektu, wpierw dobrze przestudiować go
i poddać krytyce rzeczowej.
3. Projekty przestudiowane przedłożyć do zatwierdzania Kapitule Wyższej.
Wspomniana korespondencja dotyczy 24 listów, z których osiem jest pisanych
po francusku.
1. Do koadiutora Józefa Rossi. Niejaki pan Manati, turyńczyk pragnąc otrzymać krzyż
kawalerski Zakonu św. Maurycego, podarował znaczny dług Oratorium, odsyłając
rewersy płatnicze do sekretariatu Zakonu św. Maurycego, dla udokumentowania
swych zasług. Pan Correnti, oddany Księdzu Bosko, sekretarz generalny Zakonu,
gotów był faworyzować Księdza Bosko. Gdy jednak powstały pewne trudności, na
skutek, czego sprawa musiała być na razie zawieszona, ów wierzyciel groził
egzekwowaniem swych należności. Wówczas koadiutor Rossi, zwykły plenipotent
Księdza Bosko w tego rodzaju sprawach, poinformował o tym Świętego, znajdującego
się w Nizzy, od którego otrzymał następującą odpowiedź:
Mio Caro Rossi Giuseppe!
Nie chcąc, by nasze sprawy dostały się w czyjeś ręce, piszę ci osobiście.
Powiesz zatem panu Menati, że ja załatwiłem całą sprawę. Wystawiłem mu
zaświadczenie, że ta suma została nam darowana definitywnie. Ze strony ministra,
względnie Rady Zakonu św. Maurycego, zażądano bliższych informacji o przeszłości
i mimo zapewnień pana Correnti, przyszła odpowiedź nie tyle odmowna, co
zawieszająca całą praktykę. Obecnie zaś, jeśli pan Menati chciałby uregulować spłatę
sumy darowanej, zrobiłby niezbyt przyjemną figurę z siebie, a ja byłbym zmuszony
całą rzecz wyjawić. Zresztą, gdy będę w Turynie, pomówię osobiście z tym panem.
Uważam jednak, że tyle korespondencji w jego sprawie nie powinno pójść na marne.
O ile, by jednak żądał zwrotu sumy darowanej, to ja wolę raczej zwrócić mu ją do
260

27 Pages 261-270

▲back to top


27.1 Page 261

▲back to top


ostatniego grosza, niż wchodzić w tego rodzaju kwestie. Uczynię to jednak po swym
powrocie do Turynu, co niezadługo nastąpi. Dbaj o swe zdrowie i módl się za tego,
który ci jest zawsze oddany in C. J.
XJB
Nizza Marittima, 17.02.1883 r.
2. Do księdza Oresta Pariani. Ten szlachetny dobrodziej posłał Księdzu Bosko do
Turynu ofiarę na kościół Najświętszego Serca Pana Jezusa, gdy Święty znajdował się
od półtora miesiąca we Francji. List zastał go w Marsylii, skąd wysłał następującą
odpowiedź:
Carissimo Sig. O. Pariani!
Jego list po długim czasie dotarł do mnie nareszcie, a obecnie mu odpisuję.
Otrzymałem prócz tego hojną ofiarę od Waszej Przewielebności oraz jego krewnej na
kościół i hospicjum Najświętszego Serca w Rzymie. Dziękuję Bogu, że natchnął go tak
szlachetną myślą! Date et debitur vobis - mówi Ewangelia św. Ponieważ już
Przewielebny Ksiądz dał, przeto słusznie może oczekiwać nagrody przyobiecanej od
Boga. Nie postępuje Ksiądz według recepty świata: Niech inni to zrobią. Jest to sidło
szatańskie, by trzymać człowieka w lenistwie. Iluż dało się mu oszukać! Przyrzekam
pamiętać we Mszy św. i pragnę, by uczestniczyli oboje w modlitwach i zasługach
salezjanów obecnie i w przyszłości. Czy możemy ich się spodziewać na odpust MB
Wspomożycielki? Oczekuję z wielka radością. Niech Bóg błogosławi, etc.
Marsylia, 22.03.1883 r.
XJB
3. Do barona Ricci des Farres. Baron Ricci des Farres miał zamiar legować Księdzu
Bosko testamentalnie sumę 20 tys. lir na nowy kościół przy hospicjum
w Nizza Marittima. Później jednak obmyśliwszy się postanowił to raczej wypłacić
w ratach za życia, niż zostawiać po śmierci. By porozumieć się na ten temat
z Księdzem Bosko pytał go, w którym dniu i godzinie mógłby go przyjąć. Ksiądz
Bosko odpisał następująco:
Carissimo Sig. Barone!
Dziękuję za miły list. Oczekuję go w każdej chwili. Nie potrzebuje zamawiać
bliższego terminu, gdyż dla niego drzwi są zawsze otwarte. O innych sprawach
pomówimy. Niech Bóg błogosławi, etc.
Turyn, 01.06.1883 r.
Aff. mo Amico XJB
261

27.2 Page 262

▲back to top


Osiem dni później baron w dniu swych imienin przyniósł Księdzu Bosko
połowę sumy obiecanej, ten zaś wystawił następujący dokument:
Podpisany, pełen wdzięczności oświadczam, iż otrzymałem od pana barona
Felicjana Ricci des Ferres sumę 10.000 lir. Suma powyższa stanowi połowę
przyobiecanej w legacie przez pana barona na rzecz dzieł Księdza Bosko, zwłaszcza
projektowanego nowego kościoła i zakładu św. Piotra w Nizza Marittima. Szlachetny
Dobrodziej wiedząc, że wyżej oceniane są przez Boga hojne ofiary spełnione za życia,
uprzedza wspomnianą sumę rezerwując sobie złożenie pozostałej połowy w kwocie
10.000 lir, o ile jeszcze pozostanie przy życiu, z chwilą, gdy wspomniany kościół
stanie pod dachem.
Podpisany pełen wdzięczności zanosi wraz z młodzieżą gorące modły do
Najwyższego Wynagradzającego w intencji szlachetnego Ofiarodawcy i chętnie
zobowiązuje się odprawić 10 Mszy św. za potrzeby duchowe i doczesne
wspomnianego, jego rodziny, żony, synów i synowych.
Turyn, 09.06.1883 r.
Obbl. mo serv. XJB
W następnym liście mamy dowód nieugiętości Księdza Bosko w wydalaniu
z Oratorium chłopców, dających swym zachowaniem zgorszenie kolegom:
Carissimo Sig. Barone!
Bardzo chętnie zgodziłbym się na ponowne przyjęcie do tutejszego domu
chłopca Verdi, gdyby nie przeciwna temu jednomyślna opinia Przełożonych zakładu.
Swym gorszącym zachowaniem się – taka jest poufna opinia Przełożonych -
wyrządził wiele szkody swym kolegom i mógłby w każdej chwili skompromitować
zakład. Pan baron wie, że dom nasz jest otwarty dla polecanych przez niego chłopców,
lecz w miejsce Verdiego niech przyśle kogoś innego a zostanie natychmiast przyjęty.
Niech Bóg błogosławi, etc.
Oratorium w San Benigno, 02.10.1883 r.
Add. mo obbl .mo amico XJB
Zamykając przed wspomnianym chłopcem drzwi Oratorium w Turynie,
ze względu na Dobrodzieja, licząc też, że surowa lekcja poskutkuje, chce spróbować,
czyby na poprawę wspomnianego chłopca nie wpłynął zakład w Sampierdarena.
Komunikując to baronowi ponawia zręcznie propozycję, by wypłacił pozostałą sumę
obiecaną, której potrzebował na wydatki związane z ekspedycją misjonarzy:
262

27.3 Page 263

▲back to top


Carissimo Sig. Barone!
List Pana sprawił zarówno mnie samego jak i Szanownemu Panu kłopot.
W nadziei, że uczynię mu rzecz miłą, w drodze wyjątku przyjmę chłopca Verdi do
Sampierdarena, o czym się go powiadomi. W tej chwili mam wielki kłopot. Potrzebuję
przynajmniej 10.000 lir na pokrycie wydatków związanych z ekspedycją misjonarzy
w liczbie 30 księży i katechistów do Patagonii. Ma się to uskutecznić do dnia 12
listopada. Jak wiadomo z prasy, Ojciec św. podzielił Patagonię i sąsiednie wyspy na
trzy wikariaty apostolskie. Powierzył je salezjanom, lecz bez jednego solda. Otóż
Szanowny Pan baron w swej łaskawości niech poruszy wszelkie sprężyny, by przyjść
mi z pomocą w zastępstwie Ojca św. i Propagandy Wiary, którzy z racji na trudne
obecne sprawy nie mogą mi pomóc. Niech Pan Bóg błogosławi i stokrotnie
wynagrodzi za ofiarność. Pozostaję, etc.
Turyn, 11.10.1883 r.
Obbl. mo Serv. Ksiądz Jan Bosko
4. Do pani Fava. Zostawszy wdową w roku 1880, pani Annetta Bertolotti Fava nie
przestała wspierać Oratorium swymi ofiarami. Z okazji jej imienin, Ksiądz Bosko
posłał nie kwiaty (to przygotują dla niej w niebie Aniołowie), lecz gorące życzenia
i obietnice modlitw.
Benemerita Signora!
Święta Anno módl się za nami, Pragnąłbym, żeby w dniu 26 bm. św. Anna
przyniosła jej w prezencie zdrowie, świętość i doskonały pokój ducha. A cóż dla panny
Marii? By stała się zdrową i cnotliwą dla pociechy swej mamusi, aż do późnej starości.
Tymczasem proszę Boga, by wynagrodził obficie jej ofiarność a przyrzekam odprawić
w jej intencji Mszę św. w dniu 26 lipca br. Bukiet kwiatów zaś otrzyma od Aniołów,
gdy wstępować będzie do Raju. Polecając ją modlitwom niebios wraz z całą rodziną,
która rośnie z dniem każdym, pozostaję, etc.
Turyn, 22.07.1883 r.
Obbl. mo Servitore XJB
5. Do kardynała Nina. Ksiądz Dalmazzo podawał wiadomość Księdzu Bosko,
że kardynał Protektor nosi się z zamiarem odwiedzenia Turynu we wrześniu, a Święty
z wymuszoną grzecznością spieszy zaofiarować mu skromną gościnę w Oratorium.
Odwiedziny nie doszły jednak do skutku.
Eminenza Reverendissima!
Nasz ksiądz Dalmazzo podał wiadomość, o ile jest prawdziwa, sprawi nam
wielką uroczystość w Oratorium. Jeśliby Wasza Eminencja zechciałaby odwiedzić
Turyn we wrześniu, och, co by to była za radość, muzyka, etc.
263

27.4 Page 264

▲back to top


O ile rzecz odpowiada prawdzie, to ja bym zapytywał uprzejmie, czy Eminencja
raczyłaby przyjąć skromny pokoik w naszym Oratorium, to znaczy
w naszym domu na Valdacco? Odpowiadałoby to gorącym pragnieniom tutejszych
salezjanów. Inne sprawy są całkowicie uzależnione od woli Waszej Eminencji.
W tych dniach sprawiliśmy Eminencji wiele kłopotów, zwłaszcza z powodu
księdza Bonettiego, który wyraża mu głęboką wdzięczność. Obecnie w Kongregacji
Propagandy jest w toku sprawa podziału Patagonii na trzy okręgi misyjne. Kopię
odnośnych dokumentów postaramy się przesłać Waszej Eminencji.
Nie potrafię wyrazić, z jakim entuzjazmem przyjęliśmy wiadomość
o nominacji kardynała Alimondy na arcybiskupa Turynu. Będzie to nowa epoka
w naszej archidiecezji. Co się tyczy podróży Waszej Eminencji do Turynu, to uważam,
że nie można było wybrać lepszej pory. Niezbyt chłodno, niezbyt gorąco, obfitość
owoców dojrzałych, sposobna pora na przechadzki, wszystko to korzystnie mogłoby
wpłynąć na zdrowie Waszej Eminencji. Tymczasem z niecierpliwością wyglądamy
przybycia Eminencji do nas i uczynimy wszystko, co w naszej mocy, by jego wizyta
była przyjemna i korzystna także dla naszego miasta. O innych sprawach napiszę
jeszcze w najbliższym czasie. Pozostaję z najgłębszą czcią, etc.
Turyn, 13.07.1883 r.
Obbl. mo Servitore Ksiądz Jan Bosko
6. Do księdza Tallandini. Ksiądz Ludwik Tallandini, z rodu hrabiowskiego,
proboszcz Santa Maria della Pace w Bagnacavallo, mieście niezbyt odległym od
Faenzy, pozostawał w zażyłej przyjaźni z Księdzem Bosko i salezjanami. Święty pisze
list z podziękowaniem za przysłane ofiary:
Carissimo Sig. Tallandini!
Bogu dzięki za wszystko. Najświętsza Dziewica jest doprawdy naszą
Wspomożycielką. Dziękujemy jej za to z całego serca. Otrzymałem franków 120
w różnych intencjach, zwłaszcza na wykupienie z wojska jego krewnego, naszego
kleryka. Bóg zapłać! Teraz, co do mnie. Ksiądz wie, z jaką trudnością przychodzi nam
dopomagać w tamtejszej parafii. Proszę radzić sobie jak można. Ksiądz Rinaldi
dopowie resztę. Zresztą odwagi! Łaska Pana naszego Jezusa Chrystusa niech będzie
zawsze z nami.
Turyn, 17.09.1883 r.
Aff. mo amico in Gesu Cristo Ksiądz Jan Bosko
7. Do studenta Franciszka Margotti. Ten list jest jedynym dokumentem
potwierdzającym pobyt Księdza Bosko w Nizza Mare po 17 września. Odnosi się do
krewnego księdza Margottiego z San Remo, alumna kolegium w Valsalice.
264

27.5 Page 265

▲back to top


Mio Caro Franceschino!
Iluż pięknych rzeczy dowiaduję się od ciebie o twej rodzinie! Dlatego tym
bardziej przykro mi, że nie mogę skorzystać z miłego zaproszenia. Nie będę mógł
zatrzymać się w San Remo ze względu na późną noc. Porozmawiamy na ten temat
w Turynie. Możesz mi oddać tę przysługę, że wyrazisz swym rodzicom ukłony ode
mnie i zapewnisz o mej pamięci w modlitwach. Niech ci Bóg błogosławi a Najświętsza
Dziewica niech ma cię w swej opiece i osłania od niebezpieczeństw świata.
Nizza Mare, 21.09.1883 r.
Aff. mo amico Ksiądz Jan Bosko
8. Do hrabiego De Maistre –
Wśród wielu osób polecających się modlitwom Księdza Bosko, wymienić należy
zwłaszcza hrabiostwo De Maistre, którzy szczycili się zażyła przyjaźnią Świętego
- Carissimo Sig. Conte Eugenio – zaledwie odebrałem wiadomość o chorobie hrabiny
Franciszki De Maistre poleciłem natychmiast gorące modły naszym Zgromadzeniom
Zakonnym w je intencji. Nie wiem czy Bóg raczył wysłuchać naszych próśb, będą one jednak
kontynuowane. Proszę doręczyć załączony obrazem hrabiemu Franciszkowi. Niech Bóg
błogosławi całą familię i zachowa wszystkich w zdrowiu i swej Łasce. Proszę przyjąć etc.
- s. Benigno Canavese – 1.10.1883 – Affemo. servo ed amico – x.JB
9. Do pani Magliano –
Piszę o Busca, ojczyzny Marka Nassò, który wówczas przebywał tam na odpoczynku i
poleca względom Dobrodziejki owego Współbrata. Nassò był klerykiem profesem od trzech
lat. Znany był ze swych wybitnych zdolności jako wykładowca oraz jako wzorowy zakonnik.
Ukończył gimnazjum w Oratorium.
- Stimatissima Sig. Magliano – z przyjemnością odczytałem Jej list, w którym podaje
wiadomości o sobie, i dziękuję Bogu, że są pomyślne. Sprawa Oratorium świątecznego byłby
nieco skomplikowana, dlatego dobrze zrobiła, że odłożyła ja do czasu, gdy będzie można
omówić ja ustnie ze mną i gdy się da jako tako ustalić rzeczy, o ile może być coś stałego na
tym nędznym świecie.
Jeśli kleryk Nassò nie ma żadnych przeszkód, mógłby przyjechać do Turynu, o ile mu to
odpowiada. Ksiądz Costamagna, który przebywa aktualnie w Turynie, dołącza swe ukłony i
265

27.6 Page 266

▲back to top


zapewnia o modlitwach. Niech Bóg zachowa ja pry zdrowiu w swej łasce i przyśle do Turynu
święta i wesołą. Proszę również modlić się etc.
- s. Benigno -5.10.1883 – Obbl.mo servit. – ks. J. Bosko.
10. Do ks. Lemoyne –
Hrabia Colle usłyszawszy o śnie ks. Bosko o misjach salezjańskich, w którym ukazał
się jego syn Księdzu Bosko i służył mu za przewodnika, prosił Świętego o przysłaniu mu tego
snu w tłumaczeniu na j. francuski. Zawiózł mu go we wrześniu ks. Rua, udajmy się tam po
pieniądze. Święty nalegał na księdza Lemoyne, by szybko ukończył jego redakcję w j.
włoskim, o czym donosi hrabiemu słowy: ks. Rua zawiezie mu historię amerykańską etc.
- Carissimo don Lemoyne – zrób mi przyjemność i dokończ sen o Ameryce i prześlij
mi go. Pragnie go widzieć hrabia Colle, lecz przetłumaczony po francusku. Postaramy się to
zrobić. Zdaje mi się, jakby cie nie widział cały wiek. Niech Bóg błogosławi etc. –
11. List do Markizy Fassati –
Ksiądz Bosko przyobiecał wizytę familii Fassati, która rezydowała w Pessione. Tymczasem
nie mógł się wywiązać z obietnicy z powodu różnych przeszkód, zwłaszcza odjazdu
misjonarzy, dlatego posyła w prezencie pięknego bażanta, którego dostał od kogoś z
następującym listem:
- Ill.ma Sig. Marchesa –
- Kłopoty związane z wyjazdem misjonarzy do Patagonii przeszkodziły mi absolutnie
w wizycie w Pessione. Cierpliwości. Ten bażancik jest wic szczęśliwszy ode mnie i proszę go
przyjąć. Z okazji Świąt Wszystkich Świętych będziemy się modlili w int. szan. Państwa, tak
żywych jak i zmarłych. Niech Bóg błogosławi etc.
- Turyn – 22.10.1883 – Obll.mo servit. – ks. J. Bosko.
12. Do Siostry Filomeny Medolago –
Była to wdowa po hrabim Medolago Albani, która wstąpiła do klasztoru. Była o niej
niejednokrotnie wzmianka w ciągu bieżącego opowiadania.
- …Niech ja Bóg błogosławi i dopomaga w dziel uświęcania się – Dziękuję serdecznie
za wszystko i zapewniam, że wraz z rodziną zakonną modlił się będę nieustannie, by znalazła
swe pełne szczęście i wszelkie dobra z Jezusem, których nie zdołają porwać świat ani
266

27.7 Page 267

▲back to top


wrogowie duszy. Módlmy się nawzajem, by zbawić wiele dusz,
a tym samym zapewnić zbawienie własnej. Maria sine labe originali concepta ora pro
nobis. Niech Bóg błogosławi, etc.
Turyn, 30.11.1883 r.
Aff. mo in Gesu Cristo XJB
13.Do Matki Katarzyny Daghero. Matka Katarzyna Daghero, Przełożona Generalna
CMW. Oburzona z powodu różnych plotek krążących wśród duchownych w Nizzy
Monferrato na temat Sióstr i ich zakładu, wspomina o tym Księdzu Bosko z okazji
życzeń świątecznych i noworocznych. On odpowiada rozwiewając wszelkie chmury.
Tym bardziej, że Przełożona dała wyraz obawie, że sprawia mu przykrość.
Rev. ma Signora Madre Generale!
Otrzymałem życzenia od Matki, jak i Współsióstr oraz wychowanek, za które
serdecznie dziękuję i proszę Boga, by raczył wynagrodzić obficie za wasze modlitwy.
Nie zważać na czyjekolwiek plotki na temat waszych domów. Są to rzeczy ogólnikowe
i bezpodstawne. Jeśliś komu zależy - na czym - niech powie to jasno. Niech was Bóg
błogosławi i udzieli daru wytrwania.
Turyn, 25.12.1883 r.
Umile Servitore XJB
14.Do księdza Wincentego Morbelli. Ksiądz Wincenty Morbelli, proboszcz
Castelnuovo Bormida diecezji Acqui, posłał Księdzu Bosko sumę 50 tys. lir fundując
kolumnę w bazylice Najświętszego Serca Pana Jezusa w Rzymie. Święty na
podziękowanie przesłał ułożony przez siebie epigraf dla upamiętnienia
wspaniałomyślnej ofiary Dobrodzieja: A PERPETUO MONUMENTO DELLA
CATTOLICA RELIGIONE AD OSSEQUIO PERENNE DEL SACRO CUORE DI
GESU - A MEMORIA DEL GRAN PONTIFICE PIO IX - A DECORO DELLA
DIOCESI D’ACQUI: - PER EDIFICAZIONE DEI POSTERI - E SPECIALMENTE
DEI AMATI SUOI PARROCHIANI - A DECORO DELLA SUA FAMIGLIA -
IL SAC. MORBELLI DON VINCENZO PREVOSTO DEL CASTELNUOVO
BORMIDA - QUESTA COLONNA - ERIGE E CONSACRA - L’anno 1883 dell’era
volgare.
15. Listy francuskie. Jest ich spora liczba z roku 1883. Tutaj wspomnimy o kilku.
Pozostałe zamieszczone są w dodatku.
W sierpniu, Ksiądz Bosko pisząc do hrabiny Beaulaincourt Les Rosches,
przebywającej w Argentrè / Mayenne, która mu posłała tysiąc franków, wspomina
267

27.8 Page 268

▲back to top


o pewnej łasce duchowej, która się opóźniała. Mianowicie syn hrabiny znajdował się
w wojsku kolonialnym i stracił wiarę. Przejęta obawom o niebezpieczeństwo grożące
jego duszy i ciału - matka, gorliwa Pomocnica Salezjańska, polecała go gorącym
modlitwom Księdza Bosko.
Pan Bóg wysłucha nas niewątpliwie - pisze Święty - według tego czy dana
łaska przyczynia się do dobra naszej duszy. Jest on Ojcem dobrotliwym i potężnym;
czy chciałby nam udzielić łaski, która wyszłaby nam na szkodę?
Łaskę uzyskano w roku 1886, syn wróciwszy z kolonii i poślubiwszy małżonkę
po chrześcijańsku zaczął żyć uczciwie.
W innym liście Ksiądz Bosko dziękuje i poleca opiece Madonny pewnego
kupca z Aire.
Spotykaliśmy się kilkakrotnie z panią Quisard Villannneuve, Pomocnicą
z Lyonu, z tego roku datowanych jest 5 listów do niej oraz szósty do syna.
Zdumiewającą jest rzeczą z jak wielką czcią religijną i zaufaniem w sprawach
duchownych odnosiło się do Świętego tak wiele osób ze sfer arystokracji liońskiej.
Wspomniana pani Quisard nakłaniała również Księdza Bosko do odwiedzenia
hrabiego Chambord. On odpisał następująco: … W obecnej chwili stan zdrowia nie
pozwala mi na podejmowanie dalekich podróży, nie jestem ściśle mówiąc chory, lecz
mam trudności z wyjściem z pokoju.
Owa pani zamierzała wraz z mężem i rodziną udać się na pielgrzymkę do
Turynu, by przy sposobności konferować ze Świętym w sprawach swej duszy.
Co do mnie - odpisał on - jestem gotów oczekiwać na nią do dnia 5 - 6 sierpnia
i być do jej dyspozycji w tym wszystkim, co dotyczy większej chwały Bożej i dobra
naszych dusz.
Po wspomnianej wizycie upłynęło parę miesięcy bez korespondencji. Dnia 23
października pisząc do matki i syna nazywa tego ostatniego swym „małym
przyjacielem i przyszłym salezjaninem”, po czym dodaje: Mam nadzieję, że jej mąż
zechce odnowić wizytę poprzednią, pozwalając widzieć swą rodzinę w pełni
chrześcijańską i praktykująca.
Owa Dobrodziejka posłała mu na Boże Narodzenie fr. 1.400. Święty dziękując
pisał:
„Prawdziwie Anioł Stróż natchnął ją, by przyjść nam z pomocą. Brakowało nam
wprost rzeczy niezbędnych do okrycia naszych chłopców w czasie tej zimy. Bóg
wynagrodzi ją hojnie za tę szczodrą ofiarę. Niech pokój Boży, zgoda, miłość, zdrowie
i świętość panują zawsze w jej rodzinie…
268

27.9 Page 269

▲back to top


DODATEK I
Jakich zasad trzymać się w wymierzaniu kar w zakładach salezjańskich?
Moi Drodzy Synowie!
Często otrzymuję zapytania od was, względnie prośby, by podać pewne reguły
dla dyrektorów, prefektów, nauczycieli i asystentów, które by posłużyły im za normę
w wypadkach, gdy trzeba kogoś ukarać. Wiecie, w jakich czasach żyjemy i jak łatwo
mogłyby wyniknąć stad poważne następstwa z powodu jakiegoś zapomnienia się
z naszej strony. Otóż pragnąc zadość uczynić waszym życzeniom i dla oszczędzenia
dla mnie i dla was niemiłych przykrości, również celem uzyskania jak najlepszych
wyników wśród młodzieży, którą nam powierza Opatrzność, podaję niektóre
wskazówki, jeśli zostaną wprowadzone w czyn dopomogą - jak spodziewam się -
w trudnym i świętym dziele religijnego, moralnego i naukowego wychowania
młodzieży.
U nas jest stosowany ogólnie System Uprzedzający, który polega na tym, by tak
usposobić wychowanków żeby dobrowolnie, bez przymusu zewnętrznego skłaniali się
spełniać nasze życzenia. Dzięki temu systemowi środki przymusu nie są u nas
w użyciu, lecz zawsze tylko słowa przekonywujące i przemawiające do umysłu i serca.
Jeśli jednak natura ludzka zbyt skłonna do złego potrzebuje niekiedy surowości,
uważam za stosowane przedstawić wam pewne środki, dzięki którym z pomocą Boską,
zdołacie osiągnąć pomyślne rezultaty. Otóż, jeśli chcemy okazać się prawdziwymi
przyjaciółmi naszych wychowanków i skłonić ich do spełniania swych obowiązków,
trzeba byście nie zapomnieli nigdy, że występujecie w roli rodziców naszych
wychowanków, którzy byli zawsze przedmiotem serdecznych zabiegów, studiów,
starań kapłańskich, moich osobistych oraz Zgromadzenia Salezjańskiego.
Będąc zatem prawdziwymi ojcami naszych wychowanków, będziecie
postępowali rozumnie i sprawiedliwie w wymierzaniu koniecznych kar. W taki sposób
wychowanek będzie zmuszony uznać swój błąd i nakłoni się do pełnienia swych
obowiązków. Niniejszym mam zamiar przedstawić, jakie motywy winny powodować
zastosowanie środków represyjnych, jakich kar należy używać i kto ma je wymierzać:
1. Nie karać nigdy, jak tylko po wyczerpaniu wszelkich środków.
Ileż razy, moi drodzy synowie, w swym długim życiu kapłańskim musiałem się
przekonać o tej wielkiej prawdzie. Oczywiście, łatwiej jest irytować się niż okazywać
269

27.10 Page 270

▲back to top


cierpliwość, grozić niż przekonywać. Powiedziałbym, wygodniej jest dla naszej
niecierpliwości i pychy karać tych, którzy się nam sprzeciwiają, niż poprawiać ich
i znosić cierpliwie.
Miłość, którą wam zalecam, posiadał św. Paweł Apostoł względem wiernych
świeżo nawróconych do religii Zbawiciela. Płakał on, gdy widział ich
nieposłuszeństwo i małą uległość wobec jego starań. Dlatego polecam dyrektorom, by
najpierw upominali po ojcowsku swych wychowanków i by to czynili prywatnie, czyli
jak się to mówi in camera charitatis. Nie besztać nigdy publicznie - za wyjątkiem, gdy
chodzi o przeszkodzenie zgorszeniu lub naprawienie go.
Jeśli mimo upomnienia nie widzi się poprawy, należy odnieść się do
przełożonego, który posiada jakiś wpływ na wychowanka, a przy końcu pozostaje
jeszcze modlitwa. Pragnąłbym by salezjanin był podobny do Mojżesza, który usiłuje
przebłagać Boga zagniewanego na lud izraelski. Stwierdziłem, że bardzo rzadko
pomaga kara nieprzemyślana, gdy się nie wyczerpało innych środków. Nie można -
mówi św. Grzegorz - zdobyć przemocą serca podobnego do twierdzy niezdobytej,
pozyskuje się je słodyczą i miłością. Bądźcie nieugięci w czynieniu dobra
i przeszkadzaniu złu, lecz zawsze uprzejmi i roztropni, bądźcie wytrwali
w okazywaniu miłości a zobaczycie, że Bóg da wam zapanować nad sercami mniej
uległymi. Wiem, że bardzo rzadko spotyka się tę zaletę u nauczycieli i asystentów,
nieraz zbyt młodocianych. Nie chcą oni zabierać się do ujęcia sobie chłopców, jak by
wypadało, wolą raczej szafować karami nie osiągając rezultatów, albo przepuszczają
uchybienia młodzieży, albo karzą je zbyt surowo i przesadnie.
Tu najczęściej leży przyczyna szerzenia się niezadowolenia wśród najlepszych
nawet uczniów. Pozwólcie, że i tu sięgnę po moje doświadczenie. Spotykałem nieraz
dusze tak krnąbrne i oporne na wszelkie zabiegi, iż wprost traciłem nadzieję na ich
zbawienie i już miałem chwycić się środków surowych, gdy dali się zwyciężyć
miłością. Wydaje się nam często, ze chłopak nic sobie nie robi z naszych uwag, gdy
tymczasem żywi on w duszy najlepszą wolę, iż nie trafilibyśmy kulą w płot nadmierną
surowością, by winny z miejsca okazał poprawę. Powiem więcej, chłopiec może nie
uważa, że zasłużył na tak wielką karę, czując, że popełnił uchybienie raczej
z lekkomyślności niż ze złości.
Zdarzało się, gdy wzywałem do siebie takich małych przestępców i łagodnie
pytałem, dlaczego okazali się tak niegrzeczni - odpowiadali, że uczynili to z kaprysu,
czy dlatego, że byli sekowani przez tego lub owego przełożonego. Gdy się następnie
informowałem w tej sprawie rzeczowo i bezstronnie stwierdzałem, że wina po ich
stronie była nie wielka lub zgoła żadna. Muszę więc wyznać - nie bez przykrości -
że ci, którzy wymagali od wychowanków milczenia, karności, posłuszeństwa, sami
lekceważyli sobie moje upomnienia i że ci, którzy niczego nie darowali swoim
wychowankom zwykli sobie wybaczać wszystko. Dlatego, jeśli chcemy umieć
270

28 Pages 271-280

▲back to top


28.1 Page 271

▲back to top


rozkazywać, winniśmy wpierw sami nauczyć się słuchać, oraz starajmy się, by nas
bardziej kochano niż się obawiamy.
2. Wybierać moment odpowiedni na wymierzenie kary.
Każda rzecz na swoim miejscu, mówi Duch Święty. Dlatego gdy zajdzie, jakaś
przykra konieczność, potrzeba też wielkiej roztropności, by wybrać należyty moment
w którym kara odniesie zbawienny skutek. Choroby duszy wymagają, co najmniej
takiego samego traktowania jak cielesne. Lekarstwo może okazać się bardzo
niebezpieczne, gdy jest podane nie w porę. Mądry lekarz oczekuje momentu, gdy
chory jest w możności przyjęcia go. Nam również stosowny moment dyktuje
doświadczenie wsparte życzliwością.
Przede wszystkim baczcie na to, byście byli panami was samych, nie pozwólcie
by was sądzono, że działacie pod wpływem humoru lub furii, gdyż wówczas stracicie
swój autorytet i kara odniesie skutek przeciwny.
Pamiętam gdzieś z książek powiedzenie Sokratesa do swego niewolnika,
z którego nie był zadowolony: Gdybym nie był zagniewany, to bym cię wychłostał.
Nasi wychowankowie to są mali, ale bystrzy obserwatorzy, którzy doskonale orientują
się z naszej twarzy i brzmienia głosu, czy kierujemy się obowiązkiem, czy
namiętnością, która w nas się zapaliła. Wówczas próżną byłaby kara, oni bowiem choć
mali - czują, że tylko rozsądek ma prawo do ich karania. Po drugie, nie karać chłopców
w chwili popełnienia uchybienia, by winny z pominięciem namiętności, mógł odczuć
całą powagę kary i nie utwierdził się w uporze. Trzeba mu dać czas na refleksję
i uznanie konieczności kary, by wyniósł z niej korzyść.
Zapewne wiele do myślenia daje mi postępowanie Pana Jezusa względem św.
Pawła, gdy ten jeszcze ziajał gniewem i groźbami przeciw chrześcijanom. Tę samą
regułę powinniśmy stosować i my, gdy napotykamy serca oporne względem naszych
zarządzeń. Zbawiciel nie powalił go natychmiast na ziemię, dopiero po długiej
podróży, gdy miał sposobność zastanowić się nad swą misją, z dala od tych, którzy
mogliby go podjudzać, by trwał w zamiarze prześladowania chrześcijan. Dopiero
u bram Damaszku zjawia się mu w całej powadze i potędze, z mocą i łagodnością
otwiera mu umysł, by poczuł swój błąd. W tym właśnie momencie zmieniło się
usposobienie Pawła i z prześladowcy stał się apostołem narodów i naczyniem
wybranym. Na tym przykładzie pragnąłbym, by się uformowali moi drodzy salezjanie,
by przez cierpliwość światłą i miłość zabiegliwą oczekiwali w imię Boga
odpowiedniego momentu na poprawę swych wychowanków.
3. Usunąć wszelki pozór, że działacie pod wpływem namiętności.
Przy wymierzaniu kar zazwyczaj trudno zachować spokój konieczny dla
rozproszenia wszelkich wątpliwości, że działa się dla podkreślenia swego autorytetu,
271

28.2 Page 272

▲back to top


a nie powoduje się obrażoną ambicją. Niestety, jesteśmy tak zaślepieni, że się o tym
nie spostrzegamy. Ojcowskie serce, jakie winniśmy posiadać, potępia ten sposób
postępowania. Uważajmy za swych synów tych, względem, których wykonujemy
jakąś władzę. Bądźmy gotowi do ich usług, jak Jezus przyszedł służyć a nie
rozkazywać, wstydzić się wszelkich objawów panowania nad nimi, chyba tylko
dlatego, by móc im więcej służyć. Tak postępował Zbawiciel ze swymi Apostołami,
znosząc cierpliwie ich prostactwo, nieuctwo i małą wiarę, traktował grzeszników ze
swobodą i zażyłością tak, iż to wywoływało u jednych zdumienie a u innych
zgorszenie, u wszystkich nadzieję przebaczenia. A przecież powiedział, by uczyć się
od niego, że jest cichy i pokornego serca. Z chwilą, gdy są naszymi synami,
pozbywajmy się wszelkiego gniewu, gdy wypada zganić ich uchybienie
a przynajmniej markujmy go tak, jakby de facto został stłumiony. Nie pozwólmy
wyprowadzić się z równowagi, nie okazujmy gestów lekceważenie, nie wypowiadajmy
słów gniewnych, miejmy współczucie w danym momencie, nadzieję na przyszłą
poprawę, wówczas okażecie się naprawdę ojcami i wasze skarcenie odniesie skutek.
W trudniejszych momentach zwrócić się raczej o pomoc do Boga, nie wyrzucać
ze siebie potok gniewnych słów, które nie poprawiając winnego wywołują wprost
przeciwny skutek. Przypomnijmy sobie Boskiego Mistrza, który przebaczał owemu
miastu, które nie chciało go przyjąć w swe mury, gdy Apostołowie oburzeni zniewagą
mu wyrządzoną, wzywali nań piorunów pomsty Bożej. Duch Święty zaleca nam
spokój słowami psalmisty: „Irascimini et nolite peccare”. I gdy często widzimy,
że nasze wysiłki nie przynoszą skutków jak tylko ciernie i osty, wierzcie mi, moi
drodzy, winniśmy to przypisać wadliwemu systemowi dyscypliny, jaką stosujemy.
Wspomnę jeszcze lekcję, jaką Bóg dał prorokowi Eliaszowi, mającemu pod względem
gorliwości o chwałę Bożą coś wspólnego z nami, gdy chciał wykorzenić zgorszenie
w Izraelu. Przełożeni mogą wam obszerniej wyjaśnić to, co czyta się w Księgach
Królewskich / 3 Krl 19,11 /. Ja ograniczę się do ostatnich słów, stosownych w naszym
wypadku: „Non in commotione Dominus”, co św. Teresa interpretuje: Niente ti turbi.
Nasz drogi św. Franciszek Salezy jak wiecie, stosował surową regułę względem
siebie mianowicie: że język ma milczeć, gdy serce jest wzburzone. Zwykł on mówić:
„Obawiam się stracić przez kwadrans to, co nabyłem w ciągu dwudziestu lat znojnej
pracy. Pszczółka potrzebuje paru miesięcy pracy, by zebrać trochę miodu, który
człowiek spożywa jednym kęsem. Zresztą, na co się przyda mówić do tego, który nie
rozumie?”.
Gdy pewnego rana zwracano mu uwagę, że upominał zbyt łagodnie pewnego
młodzieńca, który maltretował swą matkę. Święty odrzekł: Ten młodzieniec nie był
zdolny skorzystać z mego upomnienia, gdyż złe usposobienie jego serca pozbawiło go
rozsądku, surowa nagana nie przyniosłaby mu korzyści, a mnie wyrządziłaby szkodę,
podobnie jak ci, co chcąc ratować drugich sami toną. Przytoczyłem wam słowa
272

28.3 Page 273

▲back to top


naszego przedziwnego Patrona, łagodnego i mądrego wychowawcę serc ludzkich,
byście głębiej nimi się przejęli i zapamiętali je sobie.
W niektórych wypadkach może pomóc, gdy w obecności winnego omawiamy
z trzecią osobą szkaradny postępek tego, który stracił rozsadek i honor i zasługuje na
karę. Niekiedy pomaga chwilowe pozbawienie ucznia życzliwości, dopóki się nie
stwierdzi, że potrzebuje on podniesienia na duchu. Dzięki temu prostemu środkowi
Pan Bóg pozwolił mi osiągnąć pomyślne wyniki.
Karę publiczną stosować można dopiero w ostateczności. Niekiedy posłużyć się
można inną osobą, która upomni winnego i powie mu to, co wam nie zawsze wypada,
przez to usposobi się go należycie, by uznał swą winę i przeprosił przełożonego.
Dlatego trzeba poszukać osoby, do której chłopiec miałby zaufanie
i wobec której mógłby się zwierzyć, czego nie śmie uczynić wobec was samych
myśląc, że nie zostanie zrozumiany lub gdy nie pozwala mu na to jego ambicja.
Wspomniane środki niech posłużą w miejsce uczniów, których Zbawiciel zwykł
posyłać przed sobą by mu torowali drogę. Należy wytłumaczyć, że nie wymaga się nic
więcej poza tym, co konieczne. Doprowadzić do tego, by uczeń nam przyznał się do
winy i nie pozostało nam nic innego, jak złagodzić mu karę, którą dobrowolnie przyjął.
Jeszcze jedna uwaga na ten temat. Mianowicie, gdy udało się wam przełamać hardość
wychowanka, polecam byście dali mu nadzieję przebaczenia i szansę zmazania jego
winy na przyszłość.
4. Postępujcie tak, by winny nabrał przekonania, że uzyskał przebaczenie.
Zapomnieć o tym, co zaszło i sprawić, by zapomniał o tym wychowanek to
wielka sztuka dobrego wychowawcy. Nie czytamy w Ewangelii, by Zbawiciel
wspominał Magdalenie jej występne życie, podobnie jak skłonił z ojcowską dobrocią
Piotra do wyznania i oczyszczenia się ze swej winy. Również chłopiec pragnie być
przekonany, że jego przełożony ma nadzieję, co do jego poprawy. Więcej dokona się
pełnym miłości spojrzeniem, słowem zachęty, które podniesie na duchu, niż wielu
zgryźliwymi słowami, które upokarzają i deprymują. Widziałem doprawdy wiele
nawróceń dokonanych za pomocą tej metody, które w inny sposób nie byłyby
absolutnie możliwe.
Wiem, że wielu mych synów krępowałoby się absolutnie przyznać, że w taki
sposób zostali pozyskani dla Zgromadzenia a więc i dla Boga. Wszyscy chłopcy mają
swe dni krytyczne i wy również je mieliście! I biada, jeśli nie potrafimy im dopomóc
przejść je szybko i bez ujmy na honorze. Chłopcy niejednokrotnie umieją docenić
szlachetność Przełożonego, który ich darzy zaufaniem. Będą może winni, lecz pragną
by nie wierzono, że są takimi. Szlachetny gest Przełożonego nie raz potrafi utrzymać
młodzież od popełnienia przestępstwa.
273

28.4 Page 274

▲back to top


5. Jakich kar używać i przez kogo mają być wymierzone.
Czy wobec tego zniesione są wszelkie kary? Pan nasz chciał się przyrównać do
rózgi czuwającej - virga vigilana, by powstrzymać nas od złego, nawet dla bojaźni
kary. Winniśmy więc stosować spokojnie i mądrze w naszym życiu wychowawczym
daną nam wskazówkę. Używajmy więc tej rózgi, lecz z roztropnością i miłością,
by nasze kary odniosły korzystny skutek.
Pamiętajmy, że przymus karze występek, lecz nie leczy grzeszników. Nie
pielęgnuje się rośliny szorstką surowością, tak samo nie wychowuje się woli przez
nadmierny przymus. Podam wam szereg kar, których winno się wyłącznie używać
u nas. Jednym ze środków wychowawczych karcących jest pełne wyrazu spojrzenie
wyrażające niezadowolenie przełożonego z postępowania chłopca, którego można
w ten sposób skłonić do żalu i poprawy. Upominać prywatnie i po ojcowsku. Niezbyt
wiele łajania; przedstawić mu niezadowolenie rodziców, wyrazić nadzieję jego
poprawy. Wychowanek w końcu będzie zmuszony pokazać nam swą wdzięczność
i szlachetną ambicję. W razie ponownych upadków, nie odczuje on braku miłości
u przełożonego. Należy wówczas użyć upomnień bardziej zdecydowanych. Będzie
można zrobić porównanie naszej wyrozumiałości i jego postępowaniem, wykazując
jak płaci za tyle życzliwości i starań mu okazanych, by mu oszczędzić niesławy i kar.
Tym mniej żadnych słów upokarzających; wyrazić nadzieję, że się zreflektuje oraz
gotowość zapomnienia o wszystkim w chwili, gdy u niego nastąpi zmiana
postępowania.
W wypadku cięższych uchybień, można chwycić się następujących kar:
jedzenie na stojąco, na swoim miejscu, względnie przy stole na osobności, stać
w środku jadalni, ostatecznie przy drzwiach - za karę. We wszystkich jednak
wypadkach dać należy winnemu to, co jedzą inni. Ciężką karą jest pozbawienie
wspólnej rekreacji, nie wolno jednak wystawiać go na słońce czy niepogodę, o ile stąd
odniósłby szkodę na zdrowiu.
Pominięcie pytania ucznia w szkole, mogłoby uchodzić już za wielką karę, ale
nie więcej. Dążyć do tego, by obudził w sobie skruchę za swe przewinienie.
A cóż powiedzieć na temat tak zwanych pensów szkolnych. Niestety zbyt często
nimi się szafuje. Pytałem kiedyś na ten temat poważnego wychowawcę. Odpowiedział
mi, że zdania, co do tego są podzielone. Ostatecznie można to stosować, lecz bez
przesady, gdyż nie daje to korzyści i jest powodem szemrania, czy litowania się nad
ukaranym z powodu rzekomych sekatur nauczyciela. Poza tym pensum nie daje
satysfakcji nauczycielowi, a tylko jest karą czysto odwetową. Wiem skądinąd,
że niektórzy zadają za karę nauczenie się jakiegoś urywka poezji, co zresztą nie jest
bez korzyści dla ucznia. W takim wypadku ma miejsce to, że omnia cooperantur in
bonum - dla tych, którzy szukają we wszystkim jego chwały i zbawienia dusz. I jeżeli
współbratu udało się to za pomocą pensum, to chwała Bogu.
274

28.5 Page 275

▲back to top


Nigdy jednak nie należy posługiwać się tak zwanym camerino di rifessione
/zamykać ucznia za karę w klasie/, gdzie łatwo wprawić go można w szał, upór
i przygnębienie. Wtedy szatan zapanuje nad nim i przyprowadzi do opłakania godnych
sukcesów ze zemsty na tym, który go w taki sposób ukarał.
We wspomnianych karach chodziło raczej o uchybienia dyscyplinarne,
w wypadkach jednak poważniejszych, gdy uczeń dał zgorszenie publiczne lub jakiś
skandal, czy dopuścił się obrazy Bożej, wówczas należy zaprowadzić go do
Przełożonego, który w swej roztropności przedsięweźmie odpowiednie środki.
A gdyby ktoś okazał się głuchy na wszelkie zabiegi i miał zgorszenie, wówczas taki
powinien być bezwzględnie wydalony z zachowaniem roztropności, by uniknąć
zniesławienia. To uzyska się, gdy doradzi się chłopcu, by sam prosił rodziców żeby go
zabrali, rodzicom zaś można doradzić, by chłopiec zmienił zakład w nadziei, że gdzie
indziej może się poprawić. Tego rodzaju życzliwe postępowanie wywiera dobry skutek
i pozostawia korzystne wrażenie u rodziców i wychowanków.
W końcu pozostaje wskazać, kto ma decydować o czasie i sposobie ukarania.
Tym winien być zawsze dyrektor, który jednak nie działa bezpośrednio ani publicznie.
Niech za to udziela prywatnie upomnień, gdyż tak łatwiej może trafić do serca
wychowanków nawet złośliwych. Publicznie można upominać, ale tylko ogólnikowo,
bez wskazywania winowajcy. On też decyduje o sposobie ukarania, choć zazwyczaj
nie jego rzeczą jest wymierzać karę. Dlatego niech nikt nie wymierza kar bez
porozumienia się z dyrektorem, który jak wspomniano, sam określa czas, sposób
i rodzaj kary.
Niech nikt nie wyłamuje się z pod tego zarządzenia i nie szuka pretekstów, by
ujść nadzoru dyrektora. Przestrzegajmy tego polecenia wszyscy a Bóg będzie nam
błogosławił.
Pamiętajcie, że wychowanie jest sprawą serca i że sam Bóg jest jego panem, nie
zdołamy nic uzyskać, jeśli on nas nie nauczy tej sztuki, względnie nie da do rąk klucza.
Starajmy się wszelkimi sposobami, także dzięki tej pokornej zależności od
Przełożonego, opanować tę twierdzę niedostępną dla wszelkiego gwałtu i szorstkości.
Starajmy się dać młodzieży polubić, wdrażać im poczucie obowiązku oraz św. bojaźni
Bożej a zobaczymy, jak otwierać się będą przed nami serca młodzieży i złączą się
z nami w uwielbieniu Tego, który raczył się stać naszym wzorem, naszą drogą, naszym
przykładem we wszystkim, zwłaszcza w wychowaniu młodzieży.
Módlcie się za oddanego wam w Najświętszym Sercu Jezusa
Vostro Aff .mo Padre ed Amico Ksiądz Jan Bosko
W dniu św. Franciszka Salezego – 1883 r.
275

28.6 Page 276

▲back to top


D O D A T E K II
1. Ksiądz Bosko w seminarium w Bergamo.
/Dla uczczenia Papieża Jana XXIII byłego wychowanka Małego Seminarium
w Bergamo/.
Wszyscy wiedzą, że Ksiądz Bosko dwukrotnie odwiedził seminarium duchowne
w Bergamo. Zeznaje o tym jeden ze świadków tego zdarzenia, czcigodny Don
Ruggeri, były proboszcz w Boccaleone, później członek Stowarzyszenia św. Rodziny
w Martinengo. Gdy wspomnieliśmy mu o Świętym, twarz czcigodnego kapłana
ożywiła się i odrzekł:
Ach, Don Bosco, Don Bosco! O jak dobrze go pamiętam, stoi mi jak żywy
przed oczyma. Nim zjawił się między nami - fama jego świętości już go wyprzedziła.
Miałem wówczas lat 10, gdy wstąpiłem do małego seminarium. Pamiętam go
doskonale. Zjawił się jak dobry przyjaciel między nami. Sama jego obecność była dla
wszystkich kazaniem. Mogę go opisać.
Ale czy naprawdę odwiedził on wówczas małe seminarium?
Ależ tak. Budynek nowego seminarium został w tym czasie zajęty na szpital
wojskowy, a wstępne klasy zostały przeniesione do starego budynku przy ulicy Tassis.
Tam właśnie, gdzie studiowałem pierwszą klasę łaciny, Ksiądz Bosko głosił
rekolekcje. Och, co to były za rekolekcje! Jeszcze po 75 latach o nich pamiętam, choć
nie przypominam sobie dokładnie wszystkich szczegółów. Wstępne kazanie rozpoczął
on od następujących słów Ewangelii: „Venite mecuma seorsuma in desertuma
locuma”- zatrącając akcentem piemonckim. Specjalnie przypominam sobie,
że wypadło mu to niezbyt szczęśliwie w kazaniu o piekle, gdzie tradycyjny frazes:
„Sempre mai” wyszedł u niego: „Sempre maia”.
Zresztą słuchaliśmy go z ustami otwartymi. A jego Msza św. to zaiste Msza
świętego. Co za budujące wrażenie! Przy końcu rekolekcji wszyscy pragnęliśmy się
spowiadać u niego. Przełożeni zaś zarządzili, by najpierw poszli starsi seminarzyści.
I tak nie udało się dostać do niego. Pamiętam jak rzewnie płakałem z powodu tego.
Ach, co za miły Święty!
Chodź no mój drogi, chodź tu, mówił zwracając się to na jedną to na drugą
stronę. A każdy czuł mimowolnie potrzebę rzucenia się w te ramiona i otwarcia przed
nim serca.
276

28.7 Page 277

▲back to top


Wszyscy po rekolekcjach prosiliśmy przełożonych gorąco, by zaprosili go na
przyszły rok. Lecz już go więcej nie widziałem.
/ L. Orfanello, Bollettino della Congr. della Sacra Fam. Aprile 1934/.
2. W jaki sposób uzyskano „Visto” w Kurii turyńskiej?
Postanowiono zwrócić się o aprobatę do cenzorów kurialnych w Turynie
w sprawie przedruku pewnej broszury. Nie było to rzeczą łatwą, gdyż wiadomo było,
jak ustosunkowana była Kuria turyńska do salezjanów. Trzeba było w tym wypadku
posłużyć się sprytem. Podjął się tego pan Ghilione, koadiutor. Z tekstem owej broszury
drukowanej w Sampierdarena /diecezja Genueńska/ poszedł do kanonika Chiuso,
wikariusza generalnego. Przedstawił się w imieniu Zrzeszenia Towarzystwa
Robotników Katolickich (do którego faktycznie należał). Kanonik przyjął go
grzecznie. Ghilione prosi o pozwolenie na przedruk owej broszury na terenie Turynu.
Kanonik obrzucił spojrzeniem kilka kartek i powiedział mu: Vedremo!
Ależ to potrzebne jest natychmiast.
Proszę przyjść dziś wieczór.
Powrócił wieczorem. Kanonik starał się zbyć go.
Pan wybaczy. Jestem dzisiaj bardzo zajęty. Nie mam czasu przejrzeć to. Proszę
przyjść jutro o godzinie…
Ghilone wrócił o godzinie oznaczonej. Otrzymał jednak odpowiedź od
sekretarza, że kanonik jest w chórze.
Kazał mi się zgłosić o tej godzinie obiecując, że będzie na mnie czekał.
Pan wybaczy. Oświadczył, że od rana nie będzie go w domu. Być może
zapomniał o danej obietnicy. Proszę, zatem mieć cierpliwość!
Cierpliwość ma też swoje granice. Przychodzę tu już po raz trzeci, do tego
drogę mam daleką i praca nagli!. Czy nie dałoby się tu, coś zrobić?
Proszę przyjść jeszcze po obiedzie, z pewnością wikariusz będzie w domu.
Ghilione zgłosił się pod wieczór. Kanonik Chiuso był w swym gabinecie zajęty
rozmową z księdzem profesorem Anfossi. Musiał zaczekać. Wreszcie dostał się do
kanonika. Ten wyglądało, jakby znowu szukał wybiegów.
Ależ księże kanoniku, ja nie mam czasu dłużej czekać. Robota pilna i nikt mi
nie płaci za czas stracony na chodzenie tu na próżno. Jeśli się nie chce dać aprobaty na
druk, to proszę powiedzieć jasno, a udam się gdzie indziej!
Va bene, va bene!- mruczał kanonik. Odszukał broszurę i przewracał stronice.
Po czym oświadczył:
No, przejrzałem to. Można drukować. Ale ten tytuł. Mio Dio „Ten nasz Król” -
po co taki tytuł? Co to znaczy: „Nasz Król”?
Przepraszam, odpowiedział Ghilione. Czy Jezus Chrystus nie jest naszym
królem?
277

28.8 Page 278

▲back to top


Va bene; si, si... ale można by zmienić ten tytuł na inny.
Przepraszam; zawsze tak słyszałem i tak się modlimy na co dzień do Chrystusa
Pana naszego: „Wierze w Jezusa Chrystusa Pana Naszego”, tak jak uczy katechizm.
Zresztą proszę zwrócić uwagę na to, że Kuria genueńska dając imprimatur nie
przeoczyłaby błędu.
Skoro pan ma „Visto” z Kurii w Genui, to proszę spokojnie drukować.
Proszę wziąć pod uwagę, że zrobiłem już stereotyp i gdybym miał zmienić tytuł,
musiałbym na nowo odlać matrycę a to, jak ksiądz kanonik rozumie, powodowałoby
nowe koszty.
Kanonik podpisał zezwolenie. Ghilionemu spieszyło się z tym widać bardzo,
bo skoro dostał do rąk upragniony dokument wyszedł nie żegnając się nawet.
Halo, halo! Młodzieńcze, czy pan czasem nie od Księdza Bosko?
Właśnie, właśnie - do usług księdza kanonika - powiedział w drodze.
2. Afiliacja Salezjanów do Zakonu Karmelitańskiego.
Matka Luiza od Najświętszego Serca Jezusa, Przełożona klasztoru
Karmelitanek III klasztoru paryskiego przy ulicy Avenue de Nessin 23, z radością
komunikuje Świętemu o przyjęciu salezjanów do uczestnictwa w modłach,
umartwianiach i zasługach wspomnianego klasztoru, zgodnie z życzeniem Księdza
Bosko, wyrażonym w czasie wizyty w tym klasztorze:
Mon tres Reverend Peere!
Łaska Ducha Świętego niech będzie zawsze z nami!
Z wdzięcznością za to, że Ksiądz raczył przybyć do naszego klasztoru
i odprawić Mszę św. oraz pobłogosławić nasz konwent, jesteśmy szczęśliwe mogąc
mu ofiarować niniejszy dokument afiliacyjny, zgodnie z życzeniem Czcigodnego Ojca
pragnącego uczestniczyć w naszej duchowej wspólnocie. Równocześnie byłoby to dla
nas wielkim zaszczytem, gdyby Czcigodny Ojciec ze swej strony raczył dopuścić nas
do uczestnictwa w świętych dziełach i modłach swego gorliwego Zgromadzenia, dla
którego będziemy spraszać nieustanne błogosławieństwa Niebios swymi modlitwami.
Korzystam ze sposobności wyrażenia mu najgłębszej czci i szacunku, z jakimi
pozostaję u stóp Jezusa - niegodna służebnica.
S. Luiza od Najświętszego Serca Pana Jezusa p.o. przełożonej
Dnia 21 maja 1883 r.
(następuje dokument z podpisami Sióstr)
278

28.9 Page 279

▲back to top


KORESPONDENCJA Z POMOCNIKAMI
(listy francuskie)
A. Do Klary Louvet- Aire sur Lys / Pas de Calsis/
Gorliwa ta Pomocnica z całym entuzjazmem i poświęceniem zbierała ofiary na
rzecz Księdza Bosko. Święty darzył ją szczególnym zaufaniem nazywając
„miłosierdziem uosobionym” i powierzał jej wiele swych potrzeb. Dla przykładu,
wybrano spośród 57 listów kilka charakterystycznych. W jednym z nich Święty podaje
wskazówki wewnętrzne dla swej córki duchowej.
1. Charitable Mademoiselle!
W samą porę przysłała Szanowna Pani banknot 500 frankowy na nasze potrzeby.
Korzyść na przyszłość zapewniona, a setne procenty liczą się od chwili wysyłki.
Zresztą na przybycie me do Aire będzie czas przygotować pieniądze, nieprawdaż?
Stwierdzam z przykrością, że posunięty wiek i choroba monsignora Scott wzrastają
codziennie. Chętnie przyrzekam modlitwy wraz z młodzieżą, która też ofiaruje swe
Komunie św.
Co do spraw osobistych, proszę być spokojna, Pan Bóg ureguluje twe potrzeby
duchowe i materialne stosownie do swej większej chwały. Proszę starać się
przystępować jak najczęściej do Stołu Pańskiego, a kiedy to się nie uda, nie niepokoić
się z tego powodu. Twoje kłopoty osobiste proszę mi napisać, a postaram się
skierować do odpowiednich kierowników duchowych. Salezjanie i Córki Maryi
Wspomożycielki dziękują serdecznie za pamięć o ich potrzebach; Ich zakłady wraz
z młodzieżą modlą się w intencji Szanownej Pani i wyrażają życzenie zobaczenia się
z nią. Niech błogosławieństwo Boże zstąpi obficie na nią, jej rodzinę, wszystkie
sprawy oraz zapewni jej wytrwanie na drodze do nieba. Amen.
Proszę modlić się również, etc. Sługa w Chrystusie
XJB
Tury, styczeń 1882 r.
2. Mademoiselle Louvet.
Oto parę wskazówek, do których proszę się pilnie zastosować:
279

28.10 Page 280

▲back to top


Każdego roku przegląd sumienia, co do postępu duchowego, względnie co do
cofnięcia się na drodze cnoty w roku ubiegłym.
Każdego miesiąca: odprawić Ćwiczenie Dobrej Śmierci wraz ze spowiedzią
miesięczną i Komunią św. jakby była ostatnią w życiu. Omówić modlitwy o dobrą
śmierć.
Każdego tygodnia - spowiedź św. starannie zastosować się do zaleceń
spowiednika.
Każdego dnia Komunia św. - o ile to możliwe. Nawiedzenie Najświętszego
Sakramentu, medytacja, czytanie duchowne, rachunek sumienia.
Każdą godzinę - uważać dzień ten za ostatni w życiu.
Niech cię Bóg błogosławi a Najświętsza Dziewica niech uczyni szczęśliwą
w życiu i wieczności. Spełniać dobre uczynki, jakie są jej możliwe. Polecając się
modlitwom, etc.
Ksiądz Jan Bosko
Turyn, 17.09.1883 r.
3. Vive Mademoiselle Clara et son onomastique.
W uroczystość Wniebowzięcia NMP modlić się będę i polecę modlitwy, by
Matka Najświętsza dała jej w pełni długie zdrowie, świętość oraz zapewniła miejsce
przy sobie w Raju. Msza św. odprawi się na jej intencję, a proszę pamiętać o mnie
również.
Do widzenia może ponownie tu na ziemi, ale na pewno kiedyś w niebie.
Nieprawdaż? Zobowiązany Sługa w Chrystusie.
XJB
Turyn, 12.08.1883 r.
4. Mademoiselle Clara.
Wiem, że pragniesz uczcić Najświętszą Pannę przy każdej sposobności,
zwłaszcza z okazji jej świąt. Jutro 11 października, przypada uroczystość
Macierzyństwa NMP - tej Dobrej Matki i my, jej dzieci, zanosić będziemy modły
i ofiarujemy Komunię św. na twą intencję. Osobiście odprawię Mszę św. w jej intencji
o zdrowie, świętość, wytrwanie na drodze do nieba, w celu wynagrodzenia za
miłosierdzie jakie nam świadczy oraz za pomoc jakiej udziela naszym dziełom. Coś
więcej pisze mi monsignor Cagliero. Ochrzcił on pewną młodą Indiankę w Rio Negro
dając jej imię: Clara Louvet - z tym warunkiem, by modliła się za nią przez całe życie.
Mam nadzieję przesłać jej jeszcze inne wiadomości o tej sierotce, gdy urośnie, jak
spodziewają się nasze Siostry. Adie, Mademoiselle Louvet! Niech Najświętsza Panna
280

29 Pages 281-290

▲back to top


29.1 Page 281

▲back to top


prowadzi cię oraz rodzinę i znajomych do nieba, byśmy się tam mogli razem spotkać!
Polecając się modlitwom, etc.
Numble Serv. XJB
Turyn.07.10.1885 r.
5. Charitable Mlle.
Obchodziliśmy uroczystość św. Franciszka Salezego; odbyła się doroczna
konferencja dla Pomocników. Nie zapominaliśmy modlić się o spokój wewnętrzny
twej duszy. Dzienniki donoszą o nieporządkach we Francji, lecz pani może być
spokojna. Nic złego ją nie spotka. Polecam jednak mieć na sobie medalik MB
Wspomożycielki Wiernych. W tej chwili mamy trzech naszych misjonarzy
w Patagonii. Przynieśli jak najlepsze wieści o waszych protegowanych. Pozostaną
u nas ze dwa tygodnie. Czy w ciągu roku nie mogłaby złożyć nam wizyty?
Oczekujemy z niecierpliwością. Pozostaję przez cały sezon na Valdacco ze względu na
swe zdrowie, które nie pozwala już na wyjazdy. Salezjanie przesyłają jej ukłony,
zapewniając o modlitwach i wraz ze mną polecając się również jej. Dziewica
Najświętsza niech ma ją w swej opiece i prowadzi drogą do nieba. Amen.
Humble Serviteur XJB
Ps. Przy sposobności proszę pozdrowić ode mnie naszych Pomocników w Aire
i powiedzieć, że nie zapominam o nich we Mszy św.
I jeszcze 6 - ostatni list (do wysłania po śmierci Świętego)
A Mademoiselle Clara Louvet! - Aire sur Lys /Pas de Cal /
Wypadnie mi odejść przed tobą zapewniam, że modlić się będę o twą
szczęśliwą wieczność. Proszę nadal wspierać nasze sieroty, które stanowić będą twą
koronę chwały, gdy Aniołowie zaniosą cię do Raju. O Maryjo, bądź nieustanną
opiekunką dla twej córki. Proszę modlić się o wieczny spokój mej duszy.
Turyn
Zawsze zobowiązany Sługa
XJB
281

29.2 Page 282

▲back to top


B. DO HRABIOSTWA COLLE W TULONIE
Święty związany jest szczególnym więzami przyjaźni z tą bogatą rodziną
w Tulonie, należącą do najwybitniejszych jego Pomocników i Dobrodziejów.
Szczególna miłość łączyła go ze zmarłym w młodocianym wieku ich synem Alojzym,
który mu się często ukazywał i był przewodnikiem w snach misyjnych.
1. Do pani Colle.
Madame, zawsze sprawiają mi radość listy od was i modlę się często w intencji
Szanownej Pani i całej rodziny. Nie zapominam również westchnąć we Mszy św. za
naszego drogiego Alojzego. A propos tego drogiego chłopca. Zapewniam, że może być
pani spokojna. On na pewno jest zbawiony. Prosi was tylko o dwie rzeczy: byście się
przygotowali na podróż do wieczności, gdy Panu Bogu się spodoba zabrać was do
nieba, by się z nim razem tam cieszyć. Módlcie się gorąco do niego, by wam uprosił te
szczególne łaski. Innych spraw nie wypada powierzać na karcie. Proszę pamiętać:
wasz Alojzy oczekuje was w niebie. Gdy usłyszycie, od kogoś, że w maju nastąpi
jakaś katastrofa publiczna, proszę nie wierzyć. Prosić jedynie Boga o łaskę dobrej
śmierci. Niech Bóg was błogosławi - szczodra pani Colle - udzieli łaski świętości
i wytrwania w dobrym. Proszę o zakomunikowanie mych niskich ukłonów dla pana
Colle, do którego spodziewam się jeszcze napisać. Proszę modlić się za mych
chłopców i uważać mnie zawsze etc.
Humble Serviteur XJB
Rzym, 04.05.1881 r.- Porta S. Lorenzo
2. Stimabilissimo Sig. Avv. Colle!
Widzę, że małżonka pana hrabiego jest trochę niespokojna o to, czego nie
chciała powierzyć karcie. Dlatego ja powiem w kilku słowach, w czym rzecz. Otóż
serce rodzicielskie było zbyt przywiązane do jedynaka. Może za wiele pieszczot
i wygód. Mimo to on zawsze pozostawał dobrym. Gdyby pozostał przy życiu, może
byłby napotkał na wielkie niebezpieczeństwo, które by pociągnęło go na złą drogę po
śmierci rodziców. Dlatego Bóg chciał go uchować od niebezpieczeństw zabierając go
do nieba, skąd będzie roztaczał opiekę nad swymi rodzicami i tymi, którzy polecają się
jego orędownictwu.
Z mej strony modliłem się i modlę się nadal za duszę drogiego Alojzego.
Pomimo mej nieobecności, uważam, że Szanowni Państwo mogliby zrobić przyjemną
282

29.3 Page 283

▲back to top


wycieczkę do Turynu. Czekają ich tam z wielką radością. Najświętsza Maryja
Wspomożycielka – ufam - nie omieszka sprawić im szczególną pociechę. Niech Bóg
błogosławi drogiego pana adwokata, jego małżonkę i zachowa oboje przy zdrowiu.
Proszę również pamiętać, etc.
Turyn, 22.05.1881 r.
Umile Servitore Ksiądz Jan Bosko
3. Madame Colle!
Moje milczenie mogłoby nasuwać myśli, że zapomniałem o waszej wizycie,
dobrodziejstwach, miłosierdziu. Przenigdy! Proszę o łaskawe zrozumienie mej
sytuacji. Jestem pochłonięty sprawami, które zajmują mi cały czas. Mimo tego
opóźnienia, każdego rana we Mszy św. pamiętam o Szanownym Państwu Colle
i o tym, który nas opuścił. Często prosiłem też Boga, by pozwolił nam czegoś się
o nim dowiedzieć. Jeden raz miałem pociechę ujrzeć go i usłyszeć jego głos. Było to
dnia 21 czerwca ubiegłego miesiąca w czasie Mszy św. Podczas konsekracji ujrzałem
jego postać. Miał wygląd naturalny, lecz w kolorach róży w całej jej piękności
i blasku, jakby w słońcu. Spytałem go, czy miałby nam coś do powiedzenia. Odrzekł
po prostu: Świętemu Alojzemu zawdzięczam wiele dobrodziejstw! Wówczas
powtórnie spytałem, czy byłoby coś do zrobienia. On powtórzył tę samą odpowiedź
i znikł mi z oczu. Od tego czasu już go więcej nie widziałem ani słyszałem. O ile Panu
Bogu spodoba się w Jego miłosierdziu objawić nam jakąś rzecz, wówczas
bezzwłocznie wam o tym zakomunikuję. Tymczasem proszę uprzejmie o wiadomości
o waszym zdrowiu, które jak mam nadzieję poprawiło się znacznie. Zanosimy o to
modły gorące do Boga wraz z młodzieżą. Szanowny pan hrabia raczył mi oświadczyć,
że jego sakiewka jest zawsze do mej dyspozycji. Dotąd jakoś się obeszło, lecz po paru
miesiącach przewiduję, że trzeba będzie koniecznie zaapelować do jego miłosierdzia.
Lecz będzie to tylko w wypadku konieczności i w ramach możliwości Państwa. Niech
Bóg błogosławi, etc.
Turyn, 03.07.1881 r.
Umile servit. XJB
4. Madame Colle!
Przesyłam niskie ukłony i podaję parę wiadomości. W czasie oktawy
Wniebowzięcia NMP, a bardziej jeszcze dnia 25 bm. modliłem się za was i poleciłem
zanosić modły za naszego drogiego Alojzego. Otóż dokładnie w dniu 25, w momencie
konsekracji Najświętszej Hostii ujrzałem go wspaniale ubranego, promieniującego
blaskiem. Znajdował się jakby w ogrodzie, gdzie przechadzał się z towarzyszami.
Wszyscy wspólnie śpiewali hymn: „Jesu Corona Virginum” - lecz tak wspaniale
283

29.4 Page 284

▲back to top


zharmonizowanymi głosami, że trudno to opisać i wyrazić. Wpośród nich znajdował
się jakby jakiś wysoki namiot względnie pawilon. Usiłowałem bliżej przysłuchać się
tej wspaniałej harmonii, lecz w tej chwili rozbłysło tak silne światło jakby błyskawica,
która mnie zmusiła zamknąć oczy. Po czym znalazłem się znowu przy ołtarzu
odprawiając Mszę św. Alojzy miał bardzo wesołą minę. Wyglądał na bardzo
zadowolonego, inaczej mówiąc zupełnie szczęśliwego. W czasie Mszy św. pamiętałem
o was prosząc Boga o łaskę, byśmy wszyscy mogli znaleźć się w niebie. Niech was
Bóg błogosławi. Proszę również pamiętać o mnie, etc.
Humble Servituer XJB
San Benigno Canavese, 30.08.1881 r.
5. Mon très cher Bon Ami!
Otrzymałem szczegóły odnośnie do naszego drogiego Alojzego, które
przeczytałem uważnie. Są to rzeczy, których właśnie potrzebowałem. Obecnie trzeba
je uzupełnić, dlatego proszę mieć cierpliwość i nadesłać mi:
a. gesty, słowa, względnie myśli wyrażone w stosunku do rodziców; względnie
gdy dawał jałmużnę, czy spełniał akty posłuszeństwa lub wyrażał się w jakiś sposób
o religii, etc.;
b. czynności budujące, umartwienia, akty cierpliwości czy delikatności
względem rodziców, przyjaciół, ubogich;
c. okoliczności związane z wizytą u Ojca św. i ich rozmowa;
d. to samo w związku z odwiedzaniem miejsc świętych, jego zachowanie się
w czasie uroczystości religijnych itd.
Sądzę, że w rozmowie na ten temat z panią Colle, wiele szczegółów jeszcze się
przypomni.
Celem zaoszczędzenia pracy - uważam, że lepiej będzie spisać to po francusku.
Da się to potem przejrzeć, komuś ze znajomych dla ewentualnej ostatecznej poprawki
stylistycznej. Wreszcie i szanowni państwo przejrzeliby to raz jeszcze, zmieniając, czy
uzupełniając, co uznaliby za stosowne.
Oczywiście, że przy pisaniu tych rzeczy, trzeba odłożyć na bok zbytnią
skromność i wymienić wszystkie dzieła dobroczynne przez państwa popierane, bo
każde słowo tutaj będzie miało swoje znaczenie. Proszę bardzo o łaskawe dosłanie
wspomnianych uzupełnień, które wielce będą przydatne w tej broszurce.
Niech Bóg błogosławi, etc.
Votre Ami et Serviteur XJB
San Benigni Can., 04.10.1881 r.
6. Madame Colle!
284

29.5 Page 285

▲back to top


Cieszę się, że mogę donieść, iż miałem szczęście znowu ujrzeć naszego
drogiego Alojzego. Byłoby wiele do pisania, ale lepiej będzie dopowiedzieć to ustnie.
Pewnego razu ujrzałem go bawiącego się w wielkim ogrodzie wraz z towarzyszami,
przepięknie ubranymi, że nie da się tego opisać. Kiedy indziej widziałem jak bawił się
w parku, gdzie zbierał kwiaty, zanosił do pysznego salonu i tu umieszczał je
w wazonie na stole. Zapytałem go, po co te kwiaty? Zbieram je, by z nich spleść
wieniec dla mego ojca i matki, którzy tak bardzo przyczynili się do mojego szczęścia
i chwały. Kiedy indziej napiszę jeszcze więcej.
Humble Serviteur XJB
Turyn, 30.07.1882 r.
7. Mr Le Cte et Mme la Csse Colle!
Spodziewam się, że w czasie nowenny do Wniebowzięcia NMP nie zapomnicie
o biednym księdzu Bosko, który codziennie modli się za waszą pomyślność duchową
i doczesną. Moje zdrowie nieco się pogorszyło, lecz obecnie jest lepiej. Nasz
przyjaciel Alojzy oprowadzał mnie po Afryce ziemi Chama, jak się wyrażał, następnie
po krajach Arfaxada, to jest w Chinach. Jeśli Bóg pozwoli nam się spotkać, będzie
obfity temat do rozmowy. Ksiądz Francesia ukończył swą pracę, za parę dni pan hrabia
otrzyma ją pocztą. Dzienniki donoszą, że cholera grozi nadal Francji. Spodziewam się,
że Farlede będzie bezpieczne.
Na wszelki wypadek, jeśliby pan hrabia chciałby jakiś czas spędzić w Lanzo,
okolicy pewnej, wystarczy mnie zawiadomić na parę dni przedtem, a przygotuje się
mały domek do dyspozycji pana hrabiego i rodziny.
Votre humble Ami, Serviteur affectionne comme fila
(brakuje daty)
XJB
8. Mr Le Cte et Mmme la Csse!
Rozmawiamy na temat Szanownego Państwa co dzień, a rzec można każdą
chwilą, lecz moja biedna głowa pęka z bólu. Wszystko to za mało w porównaniu do
tego, co winienem uczynić z wdzięczności za tyle poparcia i jałmużny nam
udzielonych. Szanowny Pan hrabia nie tylko użycza poparcia naszym dziełom, lecz
wprost jest ich Dobrodziejem. W tej chwili ofiarność znacznie zmalała względem
naszych domów we Francji i na misjach w Ameryce. Pomimo to nasza można
Kwestarka - Najświętsza Maryja Wspomożycielka Wiernych zaczyna nam
przychodzić z wydatną pomocą w zamian za łaski otrzymane w Rosji, Prusach,
zwłaszcza w Polsce. Rzym jest miastem wiecznym: pomimo, że tam wiele pisze się
i działa, sprawy postępują bardzo wolno. Pzienza. Otrzyma Pan wiadomość
285

29.6 Page 286

▲back to top


o wycieczce z naszym kochanym Alojzym do Chin. O ile Bóg pozwoli nam spotkać
się, będzie wiele do opowiedzenia etc.
Turyn - styczeń – 1886 r.
Humble Affectionne Serviteur XJB
286

29.7 Page 287

▲back to top


EPIGONOWIE GRIGGIA
W Archiwum Córek Maryi Wspomożycielki w Turynie znajdują się fakty
przypominające cudownego psa Księdza Bosko Griggia. I tak:
1. W dzień Zaduszny 1893 roku dwie Siostry CMW były zmuszone wracać do swego
domu w Cannara. Była ciemna noc. Okolica bezludna - nic więc dziwnego, że się
strasznie bały. Jedna z nich mówi do drugiej, do siostry Annety Dalla : „O gdyby tu
był Griggio Księdza Bosko!”.
Ta przyjęła to z westchnieniem: Naprawdę!.
Oto w jednej chwili widzą jakiegoś olbrzymiego psa, który wyskakuje z poza
pobliskiego płotu i powitawszy je według swoich psich zwyczajów prowadzi ku
domowi, krocząc miedzy nimi. W domu oczywiście chciano go ugościć. Ale pies
rzucił się ku bramie i choć za nim Siostry zaraz wybiegły, już go więcej nie ujrzano.
2. Inny wypadek miał miejsce we Francji. Dwie Siostry wracające z kwesty miały
zrobić około 20 kilometrów drogi przez las. Bardzo się bały możliwego napadu.
Naraz słyszą jakiś szmer kroków po liściach. W pierwszej chwili przeraziły się,
ale z lasu wyskakuje wielki pies i przymilając się im chciał jakby powiedzieć: nie
bójcie się, bo jestem. Uspokojone przypatrywały się, jak pies wybiegł naprzód,
chwycił jakąś gałąź kasztanu, podrzucał ją i nią wymachiwał, jakby chciał je przez to
rozweselić. Siostry nabrały więcej odwagi i w pewnej chwili przyszła im myśl, czy to
nie Griggio Księdza Bosko. Postanowiły więc miedzy sobą, że koniecznie psa
zaprowadzą do domu. Gdy już były blisko celu podróży, napotkały jakiś powóz ze
znajomymi paniami, z którymi wszczęły rozmowę. Gdy się pożegnały i oglądnęły za
psem, już go nie było i więcej go nie zobaczyły.
3. Jeszcze ciekawszy wypadek miał miejsce w 1930 roku w Baraquilla
w Kolumbii, gdzie SS Córki Maryi Wspomożycielki wykańczały budowę nowego
Instytutu.
Ponieważ słyszały, że w mieście popełnia się wiele rabunków, były w wielkim
strachu, tym bardziej, że już i na nie urządzono napad choć na razie skończyło się
tylko na strachu.
Modliły się więc do Księdza Bosko, by im przysłał Griggia na pomoc.
I rzeczywiście, pewnego wieczoru widzą, jak na korytarz ich domu wchodzi cały
szereg psów, które następnie rozlokowały się na dziedzińcu między zabudowaniami
i składami. Psów było sześć. Po pierwszym przerażeniu Siostry podeszły ostrożnie do
nich, ale przekonały się, że są bardzo przymilne. Ucieszone więc, że mają stróżów,
287

29.8 Page 288

▲back to top


spokojnie spędziły noc. Nad ranem zaś o godzinie szóstej owe brytany odeszły
w porządku, w jakim przyszły. I tak było przez cały miesiąc. Następnie już
przychodziły tylko trzy, z których jeden niestety został otruty, ale zaraz na jego
miejsce przychodził inny. Trwało to tak długo, jak długo groziło niebezpieczeństwo.
Ksiądz Bosko powiedziałby i my powiedzmy z nim: A no to były psy jak każde
inne. Griggio przecież też był pies.
288

29.9 Page 289

▲back to top


SPIS RZECZY
Słowo wstępne………………………..…..………………………………………5
Przedmowa autora …........................................................................................... 7
Rozdział I Stan Zgromadzenia w 1883 – sen; rozmowa z księdzem
Prowerą Pomocnicy i konferencje; w przededniu podróży
do Francji ……………………………...................................... 11
Rozdział II W Nizzy, Marsylii, Lionie i w innych miastach sąsiednich ..….. 24
Rozdział III Zgon arcybiskupa Gastaldiego; rzut okiem wstecz …............... 49
Rozdział IV W Paryżu - powitanie ….... .......................................................... 67
Rozdział V W Paryżu – audiencje ……………..…........................................83
Rozdział VI W Paryżu - wizyty …………………….................................... 106
Rozdział VII W Paryżu – konferencje …………………............................. ..145
Rozdział VIII Z Paryża na północ i wschód …………………….................. 164
Rozdział IX Sześć miesięcy księdza Bosko w Oratorium;
uroczystości znamienne wydarzenia ……………………….. 177
Rozdział X Wizyty dwóch dostojników: kardynała francuskiego i przyszłego
Papieża .................................................................................. 201
Rozdział XI Św. Jan Bosko i hrabia Chambord......................................... 208
Rozdział XII Nowy arcybiskup Turynu…………………….……………... 222
Rozdział XIII Salezjanie w Brazylii; Wikariat i Prefektura Apostolska
w Patagonii; wielki sen misyjny ………............................... 229
Rozdział XIV W niektórych domach włoskich; koleje zakładu w Faenza;
Propozycja z Bostonu ………………………….................. 250
Rozdział XV Wypowiedzi i korespondencja Księdza Bosko ...................... 257
DODATEK I Jakich zasad trzymać się w wymierzaniu kar w zakładach
salezjańskich? … ................................................................. 273
DODATEK II Ksiądz Bosko w seminarium w Bergamo. /Dla uczczenia
Papieża Jana 23 byłego wychowanka…/………...………….280
Korespondencja z Pomocnikami (listy francuskie) ........................................ 283
Do hrabiostwa Colle w Tulonie ….................................................................. 286
Epigonowie Griggia ……………...…………………………....................... ..291
289