1980_BoscoT_Don Bosco_Una_Biografia_Nuova_POLACCO


1980_BoscoT_Don Bosco_Una_Biografia_Nuova_POLACCO



1 Pages 1-10

▲back to top


1.1 Page 1

▲back to top


1.2 Page 2

▲back to top


« Na przełomach dziejów powołuje Bóg niezwykłych
ludzi, którzy wyrastają ponad ogół i jako apostołowie,
wśród powszechnego zamętu, słowem .. i czynem sta7ą. się
wodzami ludzkości. Wiek ·dziewiętnasty - wśród innych
wielkich mężów - miał swojego apostoła w osobie świę­
tego Jana. Bosko. Nie rządził on światem ze Stolicy Piotra- .
.wej, ani z monarszego tronu. Nie był doktrynerem poli-
tycznym. Nie Śtwarzał no.wych .systemów filozoficznych. A
jednak na bieg historii współczesnej wywarł wpływ potężny,
a myśli jego wskazaniami przew'odnimi dla naszego po-
kolenia».
·
Kardynał August HLOND, Prymas Polski
s':1lezjanin
« Jeden człowiek przed stu laty z gromadką chłopców
rozpoczął olbrzymie dzieło. Dzisiaj zawrotne liczby, które
możnaby przytoczyć; są jeszcze zbyt niedoskonałe i zbyt
mało mówiące, by odtworzyć ogrom dzieło, którego Bóg
dokonał przez swojego Sługę Jana Bosko. Dziś trzeba nam
właśnie bohat:erów na miarę św. Jana Bosko».
Kardynał Stefan WYSZYŃSKI, Prymas Polski
« św. Jan. Bosko wszedł do historii jako wielki Apostoł
czasów nowożytnych: Skierował on oczy Kościoła na mło­
dzież, stanowiącą w każdym czasie fundament pod' budowę
lepszego, społeczeństwa nadchodzących czasów ».
Arcybiskup, Antoni BARANIAK, Metropolita Poznański
salezjanin

1.3 Page 3

▲back to top


1.4 Page 4

▲back to top


TERESIO BOSCO
SPEŁNIONY SEN
Opowieść biograficzna 0 św. Janie Bosko
NAKŁADEM KSI];:żY MARIANóW
OO198 Roma, v. Corsica 1

1.5 Page 5

▲back to top


Tytuł oryginału: « Don Bosco - una biografia nuova »
Z włoskiego tłumaczyła Anna Gryczyńska
Strony tytułowe opracował ks. Ignacy Ryndzionek SDB
Zdjęcia: Archiwum Generalne Towarzystwa Salezjańskiego
RZYM 1980
Tipolitografia « Abilgraf » - Via P. Ottoboni, 11 - 00159 Roma
tit 06/430.840

1.6 Page 6

▲back to top


WPROWADZENIE
Ksiądz Bosko: udałem się by odwiedzić
znowu Jego grób i wydało mi się, że po-
wstał on zawsze radosny, zawsze uśmie­
chnięty.
Jan Paweł II
Jego relikwie, złożone w szklanym sarkofagu,
znajdują się nad bocznym ołtarzem w Bazylice
Matki Bożej Wspomożycielki w Turynie. Z za szkla-
nej ściany sarkofagu uderza spokojna twarz o wy-
razistych rysach i lekko zarysowanym uśmiechu.
Pozwala ona rozpoznać z łatwością znaną ze zdjęć
twarz św. Jana Bosko. twarz przywołał na pa-
mięć Ojciec św. Jan Paweł II w spotkaniu .z mło­
dzieżą w Turynie 13' kwietnia 1980 r., które miało
miejsce w dzielnicy zwanej Valdocco, przed zespo-
łem gmachów mieszczących dzieło Księdza Bosko.
W połowie ubiegłego stulecia były tam podmiejskie
łąki - miejsce spotkań podpitych robotników i
bezdomnych wyrostków. Później stanęła tam świą­
tynia Matki Bożej Wspomożycielki, kilka domów
mieszkalnych i prymitywne hale przemysłowe;
wśród zabudowań i na dziedzińcach roiło się od
chłopców, którzy przychodzili by spotkać się z Księ­
dzem Bosko.
5

1.7 Page 7

▲back to top


W pamiętnym dniu wizyty Ojca św., olprzymie
dziedzińce salezjańskiego Valdocco i przyległe ulice,
wypełnione były młodzieżą zgromadzoną wokół Pa-·
pieża, który « przybył do nich z daleka». I właśnie
tutaj, na dawnej łące podmiejskiej, Jan Paweł II
przypomniał im postać owego uśmiechniętego Księ­
dza sprzed stu lat. Mówił im o jego wielkości i
zarazem prostócie. Zdawał sję przywoływać go zno-
wu do swych młodych przyjaciół, obecnego wśród
ich zabaw, słuchającego zwierzeń, rozumiejącego
ich życie:
Zrozumieć i kochać: oto ciągle aktualna for-
muła pedagogiczna Księdza Bosko, który -
jak sądzę - gdyby był dzisiaj wśród was
(...) umiałby skutecznie odkryć i ukazać w
was nigdy nie zagasłe echo wezwania, jakie
Chrystus kieruje do każdego, kto chce być
Jego uczniem: Pójdź za mną! (z przemówie~
nia Ojca św.).
Ksiądz Bosko ożywa przed nami na kartach ni-
niejszej opowieści. Autor tej biografii opowiada o
biednym chłopcu, o wybuchowym uczniu, o kleryku
dążącym wytrwale do kapłaństwa, i wreszcie o księ­
dzu, którego jedni uważali za pomylonego, inni za
marzyciela, jeszcze irini za świętego, a biedni chłopcy
za ... swojego ukochanego Przyjaciela. On sam uwa-
żał się za biednego księdza.
Jako chłop_iec został olśniony ideą, że ludzi
można kochać: kochać swoich kolegów, kochać lu-
dzi biednych, wzgardzonych, obojętnych, a także
kochać wrogów; kochać wszystkich. Wiedział, że to
6

1.8 Page 8

▲back to top


olśnienie przyszło od Boga, ale daleki od egzalto-
wania spraw religijnych, nazwał to po prostu snem.
Sen powracał często we wspomnieniach a treść w
nim odkryta nadała kierunek dalszej· drodze jego
życia. Zawierzył ją Pani, nazwanej w dziecięcym
śnie Nauczyc;:ielką, a w kapłańskiej pracy Wspomo-
życielką Wiernych. Szedł obok Niej wiernie, ucząc
się kochać ludzi i uśmiechać radością, którą odkry-
wał pod warstwą smutku naniesioną niepowodze-
niami, konfliktami, nienawiścią współczesnego mu
świata. Nie wiedział, że jest wielkim i świętym;
wiedział tylko, że ludzi trzeba kochać. Na końcu
życia zapłakał: dostrzegł bowiem, że to, co było
snem w latach dziecięcych, stało się rzeczywistością
w poźniejszym życiu. Ksiądz Bosko nie przypuszczał,
że mógł dojść aż tak daleko, wędrując drogą po
której prowadziła go Mistrzyni.
Autor tej opowieści ukazuje momenty z życia
Księdza Bosko, w których czytelnik odnajduje sie-
bie. Sugestywne obrazy, potoczny język, sprawiają,
że świat i życie Księdza Bosko stają się naszym ży­
ciem - ze wszystkimi problemami i inicjatywami,
a także ze wszystkimi konfliktami i porażkami. Im
bardziej wgłębiamy się w nurt tej ciekawej opo-
wieści, tym wyraźniej widzimy Księdza Bosko jako
jednego z nas. Nie wyróżnia się on ani nadzwyczaj-
nością powołania - « nie należy wierzyć w sny »
odpowie mu babcia gdy Janek opowie sen o Mi-
strzyni - ani nadprzyrodzonymi darami czy okoli-
cznościami ułatwiającymi drogę chłopca, ani cu-
downymi wydarzeniami, które w rzeczywistości mia-
ły miejsce, ale nigdy nie zostały uznane za takie
przez Księdza Bosko. Pozostaje on jednym z nas,
7

1.9 Page 9

▲back to top


a jednak porywa entuzjazmem w szukaniu drogi
wskazanej przez Pana, zadziwia zdolnością uboga-
cania - o coraz- to nowe elementy - zadania, które
dane mu było poznać w młodości.
Pragniemy, by Ksiądz Bosko, przemawiający su-
gestywnie ze stronic tej książki, pociągnął czytelni-
ka w swój świat entuzjazmu w podążaniu za Chry-
stusem, w swój świat umiłowania człowieka, szcze-
gólnie młodego i zagubionego. Z tą myślą oddajemy
do rąk polskich czytelników opowieść o Księdzu
Bosko, składając podziękowanie Autorowi i wszy-
stkim, którzy przyczynili się do jej wydania w ję­
zyku polskim.
ks. Andrzej Strus, SDB
8

1.10 Page 10

▲back to top


2 Pages 11-20

▲back to top


2.1 Page 11

▲back to top


Tamtego wiec~oru w kuchni razem z chlebem
połykano również gorzkie słowa. Słowa, które spra-
wiały ból. Antoni, widząc Janka z nieodłączną
książką przy talerzu, uniósł się:
- Ja ci tę książkę wrzucę do ·ognia!
Matka Małgorzata, jak zwykle, starała się załago­
dzić sprawę.
- Janek pracuje na równi z innymi, jeżeli
potem chce sobie poczytać, ~9 ci to szkodzi?
- A szkodzi, gdyż to ja muszę tak harować,
by utrzymać ten kram. To ja łamię sobie grzbiet
pracując na roli i nie będę utrzymywał jakiegoś
paniczyka. Nie pozwolę, by ten żył sobie potem
wygodnie, podczas gdy my będziemy jeść mama-
łygę.
. Janek. zareagował ostro. Słów mu nie brako-
wało, bo nie należał do tych, co to potrafią nadsta-
wić drugi policzek. Antoni wszczął bójkę. Józek
patrzał przerażony. Małgorzata starała się stanąć
między nimi, ale prawdopodobnie i tym razem Ja-
nek znów oberwał, i to więcej niż zazwyczaj. Ten
10

2.2 Page 12

▲back to top


dwunastolatek nie mógł sprostać sile 19-letniego
Antoniego.
W łóżku Janek rozpłakał się, bardziej ze złości
niż z bólu. Płakała również jego matka, która tej
nocy chyba w ogóle nie spała.
Rano Małgorzata powzięła decyzję. Powiedzia-
ła Jankowi najsmutniejsze w swym życiu zdanie:
- Lepiej będzie, jeżeli opuścisz dom. Antoni
nie może patrzeć na ciebie. Któregoś dnia mógłby
ci wyrządzić krzywdę.
-· Ale dokąd pójdę?
Janek poczuł śmiertelny smutek w sercu. To samo
odczuwała Małgorzata. Wymieniła kilka gospo-
darstw w pobliżu Moriondo i Moncucco.
- Tam mnie znają. Ktoś przyjmie cię do
pracy, przynajmniej na jakiś czas. A potem zo-
baczymy.
Węzełek i mgła
W ciągu dnia przygotowała mu mały węzełek:
kilka koszul, dwie książki i bochenek chleba.
Był luty. Drogi i okoliczne pagórki pokryte
były śniegiem i. lodem.
Następnego ranka Janek wyruszył z domu.
Matka Małgorzata długo stała w drzwiach patrząc
za oddalającym się synem i machając mu ręką,
dopóki mgła nie zasłoniła całkowicie małego emi-
granta.
A on na próżno próbował zahaczyć się w za-
grodach, o których wspominała. Powtarzano mu,
11

2.3 Page 13

▲back to top


że żadnej pracy dla chłopca nie ma. Po południu
skończył się zapas chleba i wyczerpała się nadzieja
Janka. Mógł jeszcze spróbować szczęścia tylko u
gospodarza nazwiskiem Moglia. « Spytaj tam o pa-
na Alojzego » - powiedziała mu wczoraj matka.
Zatrzymał się przed bramą prowadzącą na
podwórze. Jakiś starzec zamykał ją właśnie. Po-
patrzył na niego.
- Czego szukasz., chłopcze?
- Pracy.
- Brawo! Pracuj więc i idź z Bogiem! Dalej
pchał ciężkie wrota, by je zamknąć na noc. Janek .
zdobył się na resztki 'odwagi i powiedział:
- Ale ja muszę zobaczyć się z panem Alojzym!
Wszedł do środka: Cała rodzina Moglia przygoto-
wywała w pobliżu bramy wiklinę, przeznaczoną do
winnic. Alojzy Moglia, młody 28-letni mężczyzna,
spojrzał zdziwiony.
- Szukam pana Alojzego Moglia.
- To ja.
- Przysyła mnie tu moja matka. Powiedziała
mi, bym u was pracował jako chłopiec stajenny.
- Ale dlaczego matka wysłała ciebie, takiego
malca, z domu? Kto jest twoją matką?
- Małgorzata Bosko.· Mój brat Antoni znęca
się nade mną i dlatego mama poradziła mi, bym
poszukał sobie pracy jako chłopiec stajenny.
- Ależ biedaku, teraz w zimie niepotrzebni
nam chłopcy, bierzemy ich dopiero pod koniec
marca. Miej cierpliwoś·ć i wróć do swoich.
12

2.4 Page 14

▲back to top


Janek był bliski rozpaczy i u kresu sił. Wy-
buchnął gwałtownym płaczem.
- Przyjmijcie mnie, na litość Boską. Nie chcę
zapłaty, ale nie odsyłajcie mnie do domu. Usiądę
tu na ziemi - powiedział załamany - i nie ruszę
się nigdzie. Zróbcie ze mną co chcecie, ale ja już
nie pójdę dalej.
I szlochając zabrał się do zbierania porozrzu„
canej wikliny i do czyszczenia jej.
Pani Dorota, piękna 25-letnia kobieta, wzru·
szyła się losem dziecka.
- Weź go, Alojzy. Spróbujmy, niech zostanie
chociaż przez kilka dni.
Również 15-letniej Teresie żal się zrobiło chło­
pca. Była młodszą siostrą gospodarza i zajmowała
się krowami. Powiedziała:
- Ja już jestem dosyć silna. Będę pracować
z wami na polu, a do pracy w oborze ten chłopiec
nadaje się doskonale.
I .tak Janek Bosko rozpoczął w lutym 1827 ro-
ku życie chłopca stajennego. Rodzina Moglia na-
leżała do zamożnych rodzin chłopskich, chociaż
jej człohkowie pracowali od świtu do nocy. Upra·
wiali ziemię: mieli winnice i pola, posiadali krowy
i woły.: Wspólnie modlili się wieczorem, gdy cała
w rodzina' gromadziła się na różaniec. niedzielę pan
Alojzy *awoził wszystkich na sumę, którą w Mon-
cucco ódprawiał miejscowy proboszcz, ks. Franci-
szek Ccittino.
Zawód Janka - chłopca stajennego - nie był
ani upa-karzający, ani jakiś nietypowy. W okolicz„
13

2.5 Page 15

▲back to top


nych zagrodach pod koniec marca przyjmowano
wielu takich parobków jak on. To była normalna
droga życiowa dla wielu chłopców z ubogich ro-
dzin. W święto Zwiastowania, 25 marca, gospodarze
· udawali się do pobliskich wsi albo na targ i tam
wynajmowali chłppców do posług na 8 miesięcy
ciężkiej pracy (od kwietnia do listopada), w za-
mian za wyżywienie, mieszkanie i 15 lirów na odzież.
Parobek Janek Bosko różnił się jednak od in-
nych. Był bardzo młody (brakowało mu jeszcze
6 miesięcy do ukończenia 12 lat) i ciągle pamiętał
o pewnym śnie. O prawdziwym śnie, jaki przyśnił
mu się pewnej nocy, gdy miał oczy zamknięte. Sam
później tak o nim opowiedział:
Sen, który wyznaczył przyszłość
« W wieku 9 lat miałem sen, który głęboko
wrył ·mi się w pamięć na całe życie. śniło mi się,
że znajduję się blisko domu, na dość obszernym
podwórzu, na którym bawiło się mnóstwo dzieci.
Niektóre śmiały się, wiele z nich przeklinało. Gdy
usłyszałem wyzwiska, rzuciłem się między te dzie-
ci, by nie tylko słowem, ale i pięściami zmusić je do
milczenia. Wówczas ukazał się dostojny Człowiek,
pięknie ubrany. Twarz jego jaśniała· tak bardzo, że
nie mogłem patrzeć na nią. Zawołał mnie po imieniu
i powiedział:
- Musisz zjednać sobie przyjaciół łagodnością
i miłością, nigdy szturchańcami. Zacznij" więc na-
14

2.6 Page 16

▲back to top


2.7 Page 17

▲back to top


tychmiast mówić im o brzydocie grze~hu i o pięknie
cnoty.
Speszony i przestraszony odpowiedziałem, że
jestem biednym i niewykształconym chłopcem. W
tym momencie dzieci zaprzestały kłótni i hałasów
i zgromadziły się wszystkie wokół Osoby, która
rozmawiała ze mną. Prawie ze bezwiednie zapyta-
łem:
- Kim je~teś, Panie? Dlaczego nakazujesz mi
wykonahie rzeczy niemożliwych?
- Właśnie dlatego, że sprawy te wydają ci
się niemożliwe, musisz uczynić je możliwymi, dzię­
ki posłuszeństwu i wiedzy.
- W jaki sposób będę mógł zdobyć wiedzę?
- Dam ci Nauczycielkę.. Pod jej kierownic-
twem staniesz się mądry.
- Ale kim jesteś, Panie?
- Jestem Synem Tej, którą matka twoja nau-
czyła cię pozdrawiać 3 razy dziennie. O moje imię
zapytaj moją Matkę.
W tym momencie ujrzałem obok niego Nie-
wiastę, o dostojnym wyglądzie, ubraną w płaszcz,
który świecił jak słońce. Gdy spostrzegła, że jestem
speszony, zrobiła znak, bym zbliżył się i z dobrocią
chwyciła mnie za rękę.
- Popatrz - powiedziała.
Gdy spojrzałem, zauważyłem, że wszystkie dzie-
ci gdzieś znikły, a na ich miejscu zobaczyłem mnó-
stwo kóz, psów, kotów, niedźwiedzi i wiele innych
jeszcze zwierząt.
Oto pole, na którym będziesz musiał pra-
cować. Bądź pokorny, silny i wytrwały. A to, co
16

2.8 Page 18

▲back to top


stanie się za chwilę z tymi zwierzętami» ty posta-
rasz się zrobić z moimi dziećmi.
Wówczas spojrzałem i oto zamiast niesfornych
zwierząt zobaczyłem potulne baranki, które radoś­
nie biegały i beczały, jakby na cześć tego Pana i
Pani.
W tym momencie, ciągle we śnie0 zacząłem
płakać, prosząć równocześnie ową Kobietę, by :roz-
mawiała ze mną w sposób bardziej zrozumiały,
gdyż nie pojmowałem znaczenia jej słów. Wtedy
Ona, kładąc rękę na mojej głowie, powiedziała:
- W swoim czasie ·wszystko zrozumiesz.
Gdy tylko wypowiedziała te słowa, obudził
mnie jakiś hałas i wszystko znikło. Ogarnęło mnie
zdumienie. Wydawało mi się, że bolą mnie ręce z
powodu kuksańców, jakimi obdzieliłem chłopców,
i że pali mnie twarz od policzków, wymierzonych
mi przez łobuzów.
Rano opowiedziałem ten sen najpierw mym
braciom - ci mnie wyśmiali - a potem matce i
babci. Każdy inaczej go zinte{pretował.
- Zostaniesz owczarzem - powiedział Józek.
- Zostaniesz hersztem łobuzów - złośliwie
zauważył Antoni.
Moja matka natomiast stwierdziła:
- Kto wie1 może Janek zostanie księdzem.
A babcia definitywnie orzekła:_
- Nie należy wierzyć w sny!
Zgadzałem się z poglądem babci, a jednak ni-..-
gdy nie udało mi się o tym śnie zapomnieć ».
ów sen zaważył bardzo istotnie na późniejszym
życiu Janka! Matka Małgorzata zrozumiała -- zro~
17

2.9 Page 19

▲back to top


zumiał to również Janek - że sen ten wyznaczał
mu pewną, określoną drogę życia.
180 stron wspomnień
W wieku 58 lat prawie nikt nie pamięta dobrze
tego, co wydarzyło mu się przed pięcioma laty. Pra-
wie wszyscy natomiast pamiętają to, co stało się,
gdy mieli dziewięć, jedenaście czy piętnaście lat,
jak gdyby to było wczoraj. Na kolanach wyczuwa
się wówcrzas jeszcze chropowatą korę drzew, po
których się wspinało. Wydaje się człowiekowi, że
to dopiero wczoraj dotykał ciepłej sierści psa, ska-
czącego obok w czasie szalonych zabaw i wspól-
nych gonitw.
,
W wieku 58 lat, na rozkaz papieża, ks. Bosko
napisał historię swego dzieciństwa i młodości. Dzię­
ki doskonałej pamięci, tak bardzo przypominającej
zapis kamery filmowej (mało «logiczna», a bardzo
« obrazowa ») zapełnił wspomnieniami trzy grube
zeszyty - 180 stron. Z datami jest w nich trochę
bałaganu, ale epizody życia, wrażenia, szczegóły -.
odznaczają się niezwykłą świeżością i dokładnością.
Dlatego też dzisiaj, na podstawie tych wspomnień,
możemy prześledzić w najdrobniejszych szczegółach
koleje życia wiejskiego chłopca - Janka Bosko.
18

2.10 Page 20

▲back to top


3 Pages 21-30

▲back to top


3.1 Page 21

▲back to top


« Matka moja nazywała się Małgorzata Occhie-
na i pochodziła z Capriglio. Ojciec miał na imię
Franciszek. Byli wieśniakami, którzy pracą i osz-
czędnością uczciwie zarabiali na chleb powszedni ».1
Jan Bosko' ujrzał światło dzienne 16 sierpnia
1815 roku. Matka nazywała go Giuanin (zdrobnie-
niem imienia Giovanni - Jan, powszechnie używa­
nym w Piemoncie).
Pierwsze wspomnienie Janka wiąże się ze
śmiercią ojca. Franciszek Bosko kupił domek i ma-
ły skrawek ziemi. Aby utrzymać pięciu domowni-
ków, musiał pracować również u sąsiada, zamoż­
nego gospodarza.
Pewnego majowego wieczoru wracał z pola
bardzo spocony. Nieostrożnie wszedł do lodowatej
piwnicy swego chlebodawcy. W kilka godzin póź-
I Z tchnących dotąd świeżością stronic « Wspomnień »
Księdza Bosko przytaczamy tu i w następnych rozdziałach
pewne wyjątki, unowocześniając jedynie nieznacznie XIX
wieczny styl, tam gdzie to wydawało się konieczne. ~
20

3.2 Page 22

▲back to top


niej dostał silnej gorączki, prawdopodobnie zapadł
na obustronne zapalenie płuc. Zmarł po czterech
dniach. Miał wówczas 33 lata.
« Nie miałem jeszcze dwu lat - opowiada
ks. Bosko - gdy umarł mi ojciec i nie pamiętam
nawet jego twarzy. Przypominam sobie jedynie
słowa mojej matki: "Zostałeś bez ojca, Giuanin".
Wszyscy już wyszli z pokoju zmarłego, ale ja
upierałem się, by tam pozostać. "Chodź, Giuanin"
- nalegała łagodnie moja matka. "Jeżeli nie pój-
dzie ze mną tatuś, ja też nie pójdę" - odpowia-
dałem. "No dalej, malutki, chodź już, chodź nie
masz już ojca". Z tymi słowami matka płacząc
wyprowadziła mnie z pokoju. Płakałem, · bo ona
płakała. Cóż bowiem może zrozumieć dz1ecko w
tym wieku? Ale zdanie: 1 'Zostałeś bez ojca" -
utkwiło mi na zawsze w pamięci. Jest to pierwszy
fakt, który zapamiętałem. z mego życia».
Trudne lata
Drugie wspomnienie Janka wiąże się z głodem,
jaki przeżyła rodzina w tym samym r9ku.
Becchi, mała osada, gdzie znajdował się dom
rodziny Bosko, składała się z dziesięciu zagród, roz-
rzuconych na wyżynie. Otaczały je pofalowane i '
rozległe tereny, pokryte winnicami i lasami. Zabu-
dowania stanowiły część wsi Morialdo i oddalone
były o 5 km od miasteczka powiatowego Castel-
nuovo d'Asti.
W 1817 roku wzgórza regionu Monferrato (Ca-
stelnuovo znajduje się w części północnej tego re-
21

3.3 Page 23

▲back to top


gionu), jak i cały Piemont, zostały dotknięte wiel-
kim nieurodzajem. Wiosenne przymrozki, a potem .
długotrwała susza, wyniszczyły zbiory.
Na wsiach panował głód, prawdziwy głód. W
rowach przydrożnych natrafiano na zIQarłych z
wycieńczenia żebraków, którzy żywili się trawami.
w pewnym dokumencie, pochodzącym z tam-
tego okresu, znajduje się opis Turynu, stolicy Pie-
montu, nawiedzonego biblijną wręcz wędrówką:
całe procesje wycieńczonych, obdartych ludzi. po-
rzucały wsie. Z dolin i pagórków posuwały się ku
miastu grupy rodzin, które potem koczowały wo-
k<>ł kościołów i pałaców żebrząc o jałm°:żnę.
W tym to tragicznym okresie spadł na Małgo­
rzatę obowiązek utrzymania całej rodziny. W domu
miała sparaliżowaną teściową. (staruszkę, matkę
Franciszka) przykutą do fotela·, 9-letniego Antonie-
go, syna Franciszka z jego pierwszego małżeństwa
i dwóch własnych synków: 4-letniego Józefa i 2-letm
niego Janka. Ta wieśniaczka, nie umiejąca czytać
ani pisać, wykazała w tych trudnych miesiącach
niespożytą energię, wspaniałą cechę swego charak-
teru.
« Dopóki moja matka miała zapasy, dawała
jeść wszystkim - opowiada ks. Bosko. Potem wrę~
czyła pewną sumę pieniędzy jednemu z sąsiadów,
Bernardowi Cavallo, prosząc go, by wyruszył na
poszukiwanie żywności. Rzeczywiście, udał się on
tu i tam na targ, ale nawet za wygórowaną cenę
nie zdołał nic ku,pić. Powrócił po dwóch dniach
wieczorem, bardzo przez nas wyczekiwany. Gdy
zwrócił pieniądze mówiąc, że nic nie znalazł, owła-
22

3.4 Page 24

▲back to top


dnęło nami przerażenie. Tego dnia nie mieliśmy nic
w ustach.. Ale moja nieustraszona matka powie-
działa: "Franciszek umierając polecił mi, bym zau-
fała Bogu~ Uklęknijmy więc i pomódlmy się!". Po
krótkiej modlitwie wstała i powiedziała: "W osta-
tecznych przypadkach należy uciec się do ostate-
cznych środków". Z pomocą Bernarda Cavallo za-
biła w oborze cielaczka, część mięsa ugotowała od
razu i dała nam jeść. Byliśmy bowiem -bardzo osła­
bieni. W następnych dniach z dalej położonych
wsi sprowadziła zboże, za bardzo wysoką cenę».
·w wieśniaczych rodzinach piemonckich, do
niedawna jeszcze, zabicie cielaka oznaczało akt roz-
paczy. Cielątko stojące w obórce było lokatą kapi-
tału. Sprzedanie zwierzęcia na targu umożliwiało
rodzinie pr~etrwariie trudnego okresu, np·. choroby.
Zabicie natomiast oznaczało pozbawienie rodziny
ostatniej rezerwy.
Wydarzenia, które miały zmienić oblicze świata
śmierć, głód, niepewność. Pierwsze wspomnie-
nia dziecka, które stanie się później ojcem wielu
sierot i zapewni w swych domach chleb niezliczo-
nym, biednym chłopcom.
Mała tragedia rodziny Bosko, gdzieś na zagu-
bionym wzgórzu, była cząstką wielkiej tragedii,
która niczym nawałnica wstrząsnęła w tych cza„
sach Europą i Włochami.
Przed dwudziestu ośmiu laty - w 1789 - w
Paryżu wybuchła rewolucja francuska, wydarzenie,
23

3.5 Page 25

▲back to top


które zmieniło oblicze świata. Nie mamy natural-
nie zam~aru przedstawiać tu jej historii, ale· wy-
daje się konieczne wspomnieć o niektórych aspek-
tach wypadków, które wywarły głęboki wpływ rów-
nież na życie Jana Bosko.
Atmosfera w całej Europie była pełna oczeki-
wan. Również do Włoch dochodziły echa ogromnych
zmian. Po wiekach istnienia skostniałego społe­
czeństwa, pod absolutnym panowaniem króla i
szlachty, r-ozpadły się przywileje feudaln~. Już nie
szeptano po cichu haseł: « wolność, równość, bra-
terstwo», ale powtarzano je głośno, w jasny dzień.
Teraz walczono o nie - a nie· zaś jak dawniej. -
w obronie przywilejów królewskich.
Tak, ·jak w każdej epoce radykaln)"ch zmian,
śmiałe i słuszne :-decyzje mieszały się z niczym
nieuzasadnionymi gwałtami. Do rozwiązania wielu
problemów, które według prawa winna rozwiązy­
wać debata w parlamencie, służyła gilotyna.. Naj-
bardziej' fanatyczni « przedstawiciele ludu.» - ja-
kobini 2 w 1793 roku przekształcili rewolucję w tra-
giczną rzekę krwi. W jednym miesiącu lipcu tego
roku zgilotynowano .1285 osób. Był to okres tzw.
terroru.
Równocześnie przystąpiono do szerokiej akcji
dechrystianizacji: zabroniono. odprawiania nabo-
2 Postępowi demokraci, członkowie .najradykalniejsze-
go i najwa.żniejszego klubu politycznego rewolucji francu-
skiej, założnego w 1789 r. Nazwę wzięli od klasztoru św.
Jakuba w Paryżu, gdzie mieściła się ich siedziba. Najbar-
dziej .znani przywódcy: Danton, Marat, Robespierre.
24

3.6 Page 26

▲back to top


żeństw, prześladowano księży, cześć oddawaną Bo-
gu zastąpiono « kultem rozumu».
co Europa patrzała na to w osłupieniu. To,
działo się wówczas w Paryżu, przypominało zbio-
rowe -szaleństwo. Nawet osoby najbardziej postę­
powe, które początkowo sympatyzowały· z rewolu-
cją, były przerażone.
W lipcu 1794 r. skończyła się dyktatura jako-
binów - większość z nich skazano na śmierć - i
terror ustał. Wład;z;ę przejęła burżuazja, która przyz-
nała prawo głosu jedynie trzydziestu tysiącom
Francuzów, gdy sam ·Paryż liczył· wówczas 600 ty-
sięcy mieszkańców.
Napoleon - dwudziestosie~mioletni generał
Rok 1796. Armia rewolucyjna przybywa do
Włoch pod wodzą 27-letniego- generała Napoleona
Bonaparte. W dolinie Padu pokonuje on ·W krwa-
wych bojach Austriaków. żołnierze francuscy mó-
wią o braterstwie, równości, wolności. Pomimo
cieni terroru, hasła te_ wzniecają szalony entuzjazm
wśród młodszej generacji. Królestwo Sardynii (Pie-
mont, Sabaudia, Sardynia) drży w posadach. Król
ucieka n~ wygnanie. Ale Napoleon jest niespokoj-
nym geniuszem. Bardziej niż na triumfie rewolucji
zależy mu na wspaniałej, choć krwawej chwale woj-
skowej.
W 1799 roku Napoleon walczy w Egipcie. Au-
stria i .Rosja ponownie zajmują północne Włochy.
Kozacy o długich, gęstych brodach, uzbrojeni w
25

3.7 Page 27

▲back to top


piki wpadają do miast. Napoleon powraca. Znów
toczy się wojna, która niesie ze sobą nędzę, również
na żyznych ziemiach doliny Padu. Potem cesarz
Francuzów nakłada na ludność wysokie kontrybu-
cje 3 i powołuje żołnierzy ze wszystkich regionów
Italii. Potrzebni mu do prowadzenia walk w
Hiszpanii i na wyprawę do Rosji. Naciera na
daleką i nieznaną krainę na czele ogromnej armii.
W czasie ostrej zimy rosyjskiej następuje załama­
nie frontu i straszliwy odwrót. Napoleon patrzy na
śmierć 600 tysięcy ludzi. W śród nich ginie 25 ty-
sięcy Włochów. W Hiszpanii zginęło ich 20 tysięcy.
Od 16 do 19 października 1813 roku na równi„
nie pod Lipskiem rozgrywa się gigantyczna « bitwa
narodów», która kładzie kres wielkiemu cesarstwu
francuski~mu, a w pojęciu wielu grzebie również
ideały rewolucji.
I znowu· od Alp, poprzez lsonzę, napływają na
niziny Padu Austriacy, Niemcy, Horwaci. Głoszą, że
przychodzą oswobodzić Włochy, ale jak to często
bywa, takich «oswobodzicieli» nikt nie pragnie.
Ograbiają wsie i miasta. Po ostatnim zrywie « stu
dni» 'i po bitwie pod Waterloo, Napoleon kończy
swoje życie na jednej z wysepek Atlanty~u.
Europa, a z nią Włochy, są zmęczone, pokryte
ruinami. Wszędzie wiele osieroconych rodzin. Wsie
wyniszczone wojną, wyludnione ciągłym pobo·
rem do armii młodych mężczyzn, którzy potem gi-
3 Danina pieniężna nakładana przez zwycięzcę na pań­
stwo pokonane, względnie na ludność pokonanego teryto-
rium.
26

3.8 Page 28

▲back to top


nęli na odległych polach bitewnych. Ludność, któ„
ra przez całe lata zabiegała o « wolność >>, teraz
pragnie jedynie pokoju.
W kontekście tej wielkiej tragedii całych na-
rodów - rodzina Bosko przeżywa w 1817 roku swą
małą, ale bolesną tragedię.
Król cofa zegarek o 15 lat
Jan Bosko dowie się później z książek histo-
rycznych, że urodził· się na początku nowej epoki,
nazywanej « restauracją ».4 Rozpoczęła się ona 1 li-
stopada 1814 r. otwarciem w Wiedniu kongresu
narodów zwycięskich i trwała w większej części
Włoch aż do 1847 r., to jest do początku tak zwa-
nego «Risorgimento» (walki o zjednoczenie pań­
stwa).
"Restauracja" jest epoką wielkiego zamętu. Kró-
lowie, zdetronizowani przez rewolucję i Napoleo-
na, powracają z woli Kongresu do swych pałaców
i roszczą sobie prawo do wymazania dwudziestu
pięciu lat historii kilku pociągnięciami pióra.
Włochy zostały· podzielone w Wiedniu, niczym
jakiś tort, na osiem kawałków: królestwo Sardynii
( skła~ało się z Piemontu, Sardynii, Sabaudii i Ni-
cei oraz republiki Genui), królestwo Lombardii i
4 Nazwa wzięta od łacińskiego słowa « restaurare »
(odnawiać, przywracać). Chodzi o przywrócenie na tron
dynastii Burbonów we Francji, królów: Ludwika XVIII i
Karola X.
27

3.9 Page 29

▲back to top


Wenecji (poddane Austrii), księstwo Modeny, księ­
stwo Parmy i Piacenzy1 Wielkie Księstwo Toskań­
skie, księstwo Lukki, Państwo Kościelne ~ Króle-
stwo Obojga Sycylii.
Wiktor Emanuel I powraca do Turynu 5 w ga-
lowej karecie otoczony arystokratami w dawnych
strojach, w upudrowanych perukach i warkoczy-
kach. Ludność na ulicach oklaskuje króla; szcze-
gólnie mieszkańcy wsi pragną pokoju za wszelką
cenę, ale właściciele upudrowanych peruk pragną
go zapewnić przywracając wszystko do stanu pier-
wotnego. Ignorują nowe, pozytywne realia, które
zrodziły się i umocniły w wyniku krwawych wojen
napoleońskich. Historia poszła naprzód i nic nie
może cofnąć jej wstecz. Jako nowa klasa społeczna
pojawia się burżuazja. Rozwija się handel. Ludzie
podróżują po solidnych drogach, zbudowanych
przez napoleońskich inżynierów.
Przez setki· lat ogromne masy ludu włoskiego
rodziły się, żyły i u_mierały w tej samej zagrodzie,
w tej samej wsi, skamieniałe w swych małych au-
5 Miasto w półn. Włoszech, wówczas stolica Królestwa
Sa;rdynii i 1861-64 Włoch. Wiktor Emanuel: imię królów
Sardynii i Włoch z dynastii sabaudzkiej. Wiktor Em. I
(1159-1824), król Sardynii 1802~21; zjednoczył Piemont, Sa-
baudię, Genuę i Sardynię; zrzekł się tronu obalony przez
rewolucję. Wiktor Em. II (1820-78), pierwszy król Włoch,
poprzednio król Sardynii (1849-61 ). W 1848-49 ·uczestniczy
.w wojnie przeciw Austrii o niepodległość Włoch. W 1860-71
doprowadził do zjednoczenia państwa, w 1861 koronowany
na króla Włoch.' W 1870 zajął Rzym i uczynił stolicą Włoch.
28

3.10 Page 30

▲back to top


tarkiach,6 w swych odwiecznych zwyczajach. Ar-
mie napoleońskie przerwały tę bierność. Migracja
wewnętrzna, nawet jeżeli często była '_Vywoływana
tragicznymi wydarzeniami, stała się zjawiskiem
powszechnym. W dylizansach przewozi się również
gazety i książki. Niewielu wprawdzie umie czytać,
ale zaciekawienie prasą wzrasta. Ludzie przekazują
sobie przeczytane wiadomości, horyzonty poszerza-
ją się.
W Piemoncie na nowo rozwija się rolnictwo.
Zlikwidowano resztki lasów na terenach nizinnych
i na pagórkach. Pozyskano nowe, obszerne tereny
ziemi uprawnej. Posadzono tysiące drzew morwo-
wych, które wkrótce umożliwiły rozwój hodowli
jedwabników.
· Wszędzie powstają manufaktury, fabryki, war-
sztaty. Przemysł rozwija się, ceny ulegają stabili-
zacji.
Wiktor Emanuel I, w dzień po swym powrocie,
znosi ustawy wydane w ciągu ostatnich piętnastu
lat i przywraca dawne, przednapoleońskie. Szlachta
i wysoki kler odzyskują przywileje. Mieszczaństwo
traci wiele ze swych z trudem wywalczonych praw.
W konsekwencji, podczas gdy król cofa wstecz o
piętnaście lat swój zegarek, intelektualiści miesz-,
czańscy (jak np. Silvio Pellico 7) emigrują z Medio-
6 Samowystarczalność gospodarcza, bez potrzeby zaku-
pu i wymiany produktów poza danym regionem czy pań­
stwem.
7 Pellico Silvio (1789-1854 ), pisarz włoski, autor tragedii,
powieści poetyckich i innych, patriota skazany przez rząd
austriacki za udział w konspiracji. Zyskał sławę pamiętni­
kiem « Moje więzienia».
29

4 Pages 31-40

▲back to top


4.1 Page 31

▲back to top


łanu. Młodzież z najlepszych rodzin tworzy frondę,8
wstępuje do tajnych stowarzyszeń i wiąże swe na-
dzieje z młodziutkim księciem z domu Savoia-Cari-
gnano, Karolem Albertem, który zdaje się być uwraż­
liwiony na nowe czasy.
Bardzo ściszone echa tych wydarzeń dochodzą
do pagórków Monferratu, gdzie Jan Bosko przeży­
wa swe ubogie, ale pogodne dzieciństwo.
8 Grupa polityczna wroga rządowi· albo osobie panu·
jącego.
30

4.2 Page 32

▲back to top


Małgorzata miała 29 lat, gdy umarł jej mąż.
Spadł na nią ciężar zbyt wielki, jak na jej młody
wiek. Ale nie traciła czasu na próżne żale. Zakasała
rękawy i zaczęła pracować.
Do jej domowych, codziennych obowiązków
należało mycie naczyń, sprzątanie kuchni, noszenie
wody, itd. To wszystko robiła w chwilach « wol-
nych», gdyż znaczne godziny przeznaczała na upra-
ziemi i na pracę w oborze.
Podobnie jak inne silne wieśniaczki z okolic,
kosiła trawę, orała, siała, żęła, wiązała snopki, młóci­
ła, okopywała winną latorośl, troszczyła się o wino-
branie i zlewanie moszczu do beczek. Miała ręce
spracowane, ale umiała nimi delikatnie pogłaskać
głowy
'I
.swoich
synów.
Była
gospodynią,
ale
przede
wszystkim była matką. Synów traktowała łagodnie,
ale stanowczo. W sto lat później psychologowie na-
piszą, ·ze dziecko do dobrego rozwoju potrzebuje
wymagającej miłości ojca i pogodnej, czułej miłości
matczynej. Potwierdzą, że sierotom grożą przesunię­
cia w równowadze uczuciowej: w kierunku zbytniej
31

4.3 Page 33

▲back to top


miękkości - w wypadku wychowania sierot przez
matkę, a w kierunku oschłości - w wypadku wy-
łąc2nej opieki ojca.
Matka Małgorzata umiała znaleźć instynktowną
, równowagę, dzięki której potrafiła połączyć i na
przemian dawkować stanowczy spokój i pogodną
radość. Ks. Bosko w późniejszej pracy wychowaw-
czej cżęsto miał za wzór swą własną matkę.
Wielka Osoba
« Bóg na ciebie patrzy » - to słowa często pow-
tarzane przez Małgorzatę. Pozwalała dzieciom ba-
raszkować na pobliskich łąkach, a gdy wybiegały z
domu, mawiała: « Pamiętajcie, że Bóg na was pa-
trzy ». Gdy zauważała, że malcy boczyli się na siebie
lub próbowali przy pomocy jakiegoś kłamstewka
wybrnąć z opresji, przypominała: « Pamiętajcie, że
Bóg zna wasze myśli ». Bóg jednak, którego wize-
runek kształtowała w umysłach swych malców, ni-
gdy nie był Bogiem-żandarmem. Gdy noc była pięk­
na, a niebo rozgwieżdżone, i gdy na progu domu
·wszyscy cieszyli się chłodem - mówiła: « To Bóg
stworzył świat i tam w górze umieścił te gwiazdy».
Na widok ukwieconych łąk szeptała: « Ileż pięknych
rzeczy stworzył dla nas Pan ». Po żniwach, po wino-
braniu, gdy z trudem oddychali po wyczerpującej
pracy, proponowała: « Podziękujmy Bogu, że jest
taki dobry i daje nam chleb powszedni ». ·Nawet po
burzy, gdy grad zniszczył plony, matka mówiła:
« Bóg dał, Bóg wziął. On wie najlepiej, dlaczego tak
32

4.4 Page 34

▲back to top


4.5 Page 35

▲back to top


się stało. Jeżeli byliśmy źli, pamiętajmy, że Bóg nie
żartuje».
W taki oto sposób - obok matki, braci i sąsia­
dów - Janek nauczył się dostrzegać jeszcze jedną
Osobę: Boga. Wielką Osobę. Niewidzialną dla oczu,
ale obecną wszędzie. W niebie, na polach, w twa-
rzach ubogich, w głosie sumienia, mówiącego: « zro-
biłeś dobrze; zrobiłeś źle ». Osobą, do której matka
miała bezgraniczne zaufanie, nie podlegające żadnej
dyskusji. Bóg był dobrym i opatrznościowym Oj-
cem, który zapewniał chleb powszedni, który czasa-
mi dopuszczał trudne do zrozumienia wydarzenia
(śmierć ojca, grad, który zniszczył winnicę), ale któ-
ry wiedział, dlaczego tak się dzieje. I to wystarczało.
« Lippa » i krew
Janek miał cztery lata, gdy matka powierzyła
mu pierwsze trzy, cztery łodygi wymoczonych ko-
nopi do postrzępienia. Praca była bardzo prosta, ale
była to już praca. Chłopiec zaczął w ten sposób .tro-
chę pomagać rodzinie, która utrzymywała się z pra-
cy wszystkich swych ·członków.
Gdy był nieco starszy, wspólnie z braćmi· wy-
pełniał inne obowiązki: chodził po drzewo, rozpalał
ogień q.muchając na żarzące się węgielki ukryte pod
warstwą popiołu (by zaoszczędzić drewienka, nasy-
cone siarką), przynosił wodę, obierał jarzyny, czy-
ścił oborę, pasał krowy, pilnował pieca, w którym
piekł się chleb.
34

4.6 Page 36

▲back to top


Zaraz jednak po wykonaniu, pod okiem matki,
tych drobnych zajęć biegł do zabawy. Nie potrzebo-
wał szukać daleko odpowiedniego miejsca: wokół
domu, jak okiem sięgnąć» ciągnęły się łąki. Koledzy
już tam czekają: silni, pełni życia chłopcy, czasami
trochę prymitywni i nieokrzesani. Biegają razem, wy-
najdują norki krecie, ptasie gniazda i grają w piłkę.
J~dną z ich ulubionych gier jest tak zwana
<< lippa », rodzaj prymitywnego «baseballu». Pewne-
go razu Janek powrócił do domu wcześniej niż zwy-
kle, z twarzą ociekająca krwią. Został silnie uderzo-
ny w policzek drewnianym bijakiem. Matka Małgo­
rzata, mocno żatroskana, opatrując synka, mówi:
- Któregoś dnia wrócisz mi do domu z wybi-
tym okiem. Dlaczego bawisz się z tymi chłopcami?
Przecież wiesz, że niektórzy z nich to prawdziwi nic-
ponie?
- Jeżeli wam 1 to sprawi przyjemność, już wię­
cej nie pójdę do nich, ale widzicie, mamo, gdy ja
jestem pośród nich, jakby lepsi. Nie używają
wtedy wyzwisk.
Małgorzata pozwala mu więc dalej bawić się. z
chłopcami. Tymczasem odwaga Janka wzrasta szyb~
ciej niż on sam. Janek ma pięć lat, a Józek siedem.
Małgorzata posłała ich kiedyś na pastwisko z małym
stadkiem indyków. Podczas gdy ptaki uganiały za
świer,szczami, chłopcy zabrali się do zabawy. W pew-
nym momencie Józek, odliczając na palcach, stwier-
dził, że brak jednego indyka. Szukają zaniepokojeni
I W Piemoncie prawie do roku 1930 dzieci zwracały się
do rodziców używając formy « wy ».
35

4.7 Page 37

▲back to top


na prozno. A przecież indyk, duży ptak, nie może
zniknąć jak ·kamfora. Biegnąc wzdłuż ogrodzenia,
Janek zauważył jakiegoś mężczyznę. Myśli od razu:
« Na pewno on ukradł ». Woła brata i podchodzi
odważnie do nieznajomego:
- Oddajcie nam indyka.
Mężczyzna patrzy na nich, udając zdziwienie.
- Indyka? A kto go widział?
- To wyście go zabrali. Wyciągnijcie go. W
przeciwnym razie zaczniemy krzyczeć i ludzie prze-
gonią was kijami.
Wprawdzie dwoje dzieci można łatwo przepę~
dzić kilkoma klapsami, ale zdecydowana postawa
malców podziałała. Niedaleko pracują wieśniacy i
jeżeli chłopcy zaczną krzyczeć, może różnie się skoń­
czyć. Chłop oddala się nieco i z za płotu wyciąga wo-
rek, a z niego indyka.
- Chciałem tylko zażartować!
- Ale to nie był żart godny porządnego czło-
wieka! - odpowiadają chłopcy.
Wieczorem, jak zwykle, zdają sprawę przed
matką.
- \\Ryzykowaliście· niemało!
- Dlaczego?
- Przede wszystkim nie byliście zupełnie pew-
ni, że to właśnie ten mężczyzna ukradł indyka, a
poza tym - wy jesteście mali, a on dorosły. A gdyby
wyrządził wam krzywdę?
To mieliśmy pozwolić, by zabrał nam 1n-
dyka?
36

4.8 Page 38

▲back to top


- Dobrze jest być odważnym, ale czasami le-
piej stracić indyka niż mieć wygarbowaną skórę ...
· - No tak, prawda - mówi .cicho zamyślony
Janek. Pewnie mama ma rację, ale indyk był taki
piękny i duży ...
Rózga w kącie
Małgorzata była matką czułą, ale równocześnie
energiczną i silną. Dzieci wiedziały dobrze, że jeżeli
powiedziała « nie » - to był naprawdę zakaz. Ka-
prysami nie można było zmienić jej zdania.
W kącie kuchni stała « rózga »: giętki kij. Nie
użyła jej nigdy, ale nigdy też nie usunęła jej stamtąd.
Któregoś dnia Janek zbroił poważniej. Prawdo-
podobnie biegnąc w pośpiechu do zabawy pozosta-
wił otwartą klatkę i wszystkie króliki rozbiegły się
po łące. Trzeba było potem bardzo namęczyć się, by
wpędŻić je z powrotem. Gdy zmęczeni domownicy
powrocili do kuchni, Małgorzata, wskazując na kąt,
powiedziała:
- Janku, idź i przynieś mi tę rózgę.
Chłopiec cofnął się do drzwi.
- A co chcecie zrobić, mamo?
- Przynieś, ·to zobaczysz.
Ton matki był zdecydowany. Janek wziął rózgę 1
podając ją z daleka matce, wyszeptał:
- Będzie mnie mama bić?
- A dlaczego by nie, jeżeli ciągle coś broisz?
37

4.9 Page 39

▲back to top


- Mamusiu, już więcej tego nie zrobię!
Matka uśmiechnęła się, chłopiec również.
Innego dnia, gdy słońce grzało niemiłosiernie,
obaj bracia powracają z winnicy, straszliwie sprag-
nieni. Małgorzata idzie więc do studni, wyciąga wia-
derko zimnej wody i miedzianą nabierką daje pić
najpierw Józkowi. Janek widząc to krzywi buzię.
Uraziło go uprzywilejowanie brata. Gdy matka z ko-
lei podaje wodę jemu, robi znak, że już pić nie bę­
dzie. Małgorzata nie odzywa się; tylko zabiera wia-
dro do kuchni i zamyka drzwi. Po chwili Janek
przybiega:
- Mamusiu ...
- Czego chcesz?
- Dajcie i mnie się napić?
- Wydawało mi się, że nie chce ci się pić!
- Przepraszam, mamusiu.
- A więc dobrze! - i matka podaje chłopcu
pełne wody naczynie.
Janek ma już osiem lat. Jest ładnym dzieckiem,
o dźwięcznym ~miechu. Jest silny, choć niewielkie-
go wzrostu. Oczy ma ciemne, włosy gęste, kędzie­
rzawe niczym wełna baranka. Kocha przygody i ry-
zyko. Nigdy nie martwi się podrapanymi kolanami.
Nieraz wspina się na drzewa w poszukiwaniu pta-
sich gniazd.
Raz jednak nie powiodło mu .się. Gniazdk~ bo-
gatek znajdowało się bardzo głęboko, w dziupli pnia.
Wsadził więc ramię aż po łokieć, ·ale potem nie po-
trafił go wyciągnąć. Próbował wielokrotnie, tymcza-
sem w tym potrzasku ramię spuchło. Józek który
38

4.10 Page 40

▲back to top


przypatrywał się wszystkiemu z dołu, pobiegł po
matkę.
- Małgorzata przyszła z drabiną, ale i ona nie zdo-
łała uwolnić chłopca. Musiała zawołać jakiegoś wieś­
niaka, by przyszedł z dłutem. Tymczasem Jankowi
wystąpił pot na czoło. Józek pocieszał go z dołu,
sam bardziej przestraszony od brata:
- Trzymaj się mocno, już zaraz tu będą!
Wieśniak owinął ramię chłopca fartuchem Mał­
gorzaty i zabrał się do poszerzania otworu. Wystar·
czyło kilka uderzeń i ramię zostało wyswobodzone.
Małgorzata nie potrafiła tym razem skarcić syna.
Miał minę tak znękaną, jak zmokły psiak. Powie-·
działa tylko:
- Już mi więcej nie wymyślaj czegoś. podob-
nego!
Diabeł na poddaszu
Pewnego jesiennego wieczoru Janek z matką
był u dziadków w Capriglio. W czasie kolacji cała
rodzina zgromadziła się przy stole, słabo oświetlo­
nym lampką oliwną. Nagle ponad głowami dał się
słyszeć jakiś hałas. Powtórzył się jeszcze raz, i drugi,
i trzeci. Wszyscy unieśli głowy ku górze, wstrzymu~
jąc oddech. Chwila ciszy i potem znowu słychać ta-
jemniczy hałas, po którym następuje długi i głuchy
łoskot. Kobiety robią znak krzyża świętego, dzieci
tulą się do matek.
Siedząca sta~szka lękliwym głosem zaczyna
opowiadać, jak to dawniej, również na strychu, sły­
szano dziwne hałasy, jęki, wrzaski straszliwe.
39

5 Pages 41-50

▲back to top


5.1 Page 41

▲back to top


- To był diabeł. Teraz pewnie znów powrócił
- szepcze robiąc znak krzyza.
Janek przerywa milczenie, stwierdzając spo-
kojnie:
- Sądzę, że to jest kura, a nie diabeł.
Skarcono go za przemądrzałość i kazano za-
milknąć. I oto znów jakiś głuchy odgłos, jakby ktoś
się szamotał. Drewniany sufit stanowił równocześ­
nie podłogę podłużnego stryszku. Poddasze służyło
za spichlerz.
Janek znowu przerywa milczenie i wskakując
na krzesło proponuje:
- Chodźmy zobaczyć!
- Zwariowałeś! Małgorzato, zatrzymaj go. Z
diabłem nie można żartować.
Ale chłopiec już ·bierze latarnię, zapala 1
chwyta kij. Małgorzata zwraca się do niego:
- A może lepiej zaczekać do jutra?
- Mamo, czy i wy się boicie?
- Gdzie tam! Chodźmy. więc razem zobaczyć!
Wchodzą po drewnianej drabinie. Dołączają się do
nich inni domownicy, uzbrojeni w latarnie i kije.
Janek otwiera drzwi i podnosi latarnię, by lepiej
widzieć. Wówczas dał się słyszeć zduszony głos jed-
nej z kobiet:
- Popatrzcie, o tam, w tym kącie!
Wszyscy wpatrują się: przewrócony do góry
dnem kosz do ziarna porusza się, faluje, posuwa się.
Janek robi krok naprzód.
- Uważaj! Ten kosz jest zaczarowany!
40

5.2 Page 42

▲back to top


Janek chwyta ··go jednak ręką i podnosi. Duża,
szamocząca się kura, uwięziona pod koszem od nie
wiadomo ilu godzin, wylatuje jak z procy, gdacząc
głośno. Teraz wszyscy stają wokół Janka i śmieją
się jak szaleni.. Owym diabłem okazała się zwykła
kura. Lekki koszyk stał widocznie oparty o ścianę.
Pomiędzy wiklinowymi prętami pozostały ziarna
żyta. Kokoszka zaczęła je wydziobywać i wówczas
koszyk przewrócił się na nią i skutecznie uwięził.
Zmęczony i głodny ptak starał się wydostać z pu-
łapki popychając kosz, który natrafiał na swej dro-
dze inne przedmioty stojące na strychu i powodo-
wał hałas, który tak bardzo wszystkich niepokoił.
Nieszczęsna plama
Co tydzień w czwartek Małgorzata udaje się na
targ do Castelnuovo. Niesie ze sobą dwie kobiałki
z serem, kurami i jarzynami na sprzedaż. Wraca do
domu z płótnem, świecami, solą i drobnymi podar-
kami dla synów. Gdy słońce ma się ku zachodowi,
chłopcy wybiegają ścieżką prowadzącą w dół, matce
naprzeciw.
Któregoś czwartku, w czasie zażartej partyjki
lippa >>, drewniany krążek dostał się na dach. Na
szafie w kuchni znajduje się inny - przypomina
sobie Janek.
- Przyniosę go!
Biegnie do domu. Szafa jednak jest dla niego
za wysoka, więc musi wejść na krzesło. Wspina się
41

5.3 Page 43

▲back to top


na palce, wyciąga rękę i ... bęc. Butla z oliwą, stoją­
ca na górze, spada na podłogę, rozbija się, a oliwa
rozpływa się po czerwonych cegłach. Józek, nie mo-
gąc doczekać się brata, przybiega do domu. Widząc
katastrofę, ręką zakrywa sobie usta z wrażenia.
- Co powie mama ...
Chłopcy starają się jakoś zaradzić złu. Biorą
miotłę, szybko uprzątają resztki szkła. Plama oliwna
jednak ciągle jest widoczna, co więcej, rozszerza
się. Janek przez długą chwilę stoi w milczeniu. Po-
tem wyciąga z kieszeni nożyk, biegnie do żywopłotu,
ścina ładną, giętką gałązkę i zabiera się do struga-
nia. Równocześnie pracuje też jego umysł: obmyśla,
co powiedzieć mamie. Kora gałązki zdobna jest w
końcu w esy-floresy.
Pod wieczór chłopcy. wychodzą matce naprze-
ciw. Zalękniony Józek pozostaje w tyle. Tymcza-
sem Janek biegnie prędko.
- Dobry wieczór, mamo! Jak się macie?
- Dziękuję, dobrze. A byłeś grzeczny?
- Och, mamusiu! Popatrzcie! ~- i podaje
matce pięknie ozdobioną gałązkę.
- Coś tam dobrego zmalował?
- Dzisiaj rzeczywiście zasłużyłem na karę. Na
nieszczęście stłukłem butlę z oliwą.
Opowiada jednym tchem o wszystkim i kon-
kluduje:
.
- Przyniosłem rózgę, zasłużyłem na nią. Weź
ją, mamo.
Podaje gałązkę, patrząc na matkę swoimi peł­
nymi skruchy ale i łobuzerskimi oczyma. Małgo-
42

5.4 Page 44

▲back to top


rzata spogląda na niego przez chwilę, a potem wy-
bucha ~.miechem. śmieje się również Janek. Matka
bierze go za rękę i razem idą do domu.
- Wiesz Janku, jesteś spryciarzem! żal mi tej
butli oliwy, ale- cieszę się, że nie starałeś się mnie
okłamać. Jednak uważaj na przyszłość, gdyż oliwa
jest droga.
Teraz zbliża się również Józek, widząc że burza,
której się obawiał, « rozeszła się ».
Józio ma już dziesięć lat, jest cichym i spokoj-
nym chłopcem. Nie posiada żywotności i gwałtow­
ności Janka. Jest cierpliwy, uparty, sprytny. Kocha
z całego serca matkę i braciszka, trochę boi się An-
toniego.
Antoni, siedem lat starszy od Janka, jest chło­
pakiem: zamkniętym w sobie, wybuchowym, czasami
nawet ordynarnym. Zdarza się, że bije bez pamięci
swych młodszych braci i Małgorzata musi wówczas
biec im na pomoc. Prawdopodobnie jednak nie jest
to chłopak zły, tylko przewrażliwiony, na którym
śmierć matki i ojca wywarły tragiczne piętno.
43

5.5 Page 45

▲back to top


Życie rodziny Bosko płynie spokojnie i skro-
mnie. Wśród nielicznych domów, jakie znajdują się
w Becchi, dom rodziny Bosko jest najbiedniejszy.
Jednopiętrowy budynek służy za mieszkanie, stodo-
łę i obórkę. W kuchni stoją worki z mąką kukury-
dzianą, a za cienką ścianą. porykują dwie krowy. Na
piętrze, na poddaszu, znajdują się małe i ciemne
izdebki mieszkalne.
Prawdziwa bieda, ale nie nędza, gdyż wszyscy
pracują, a praca· na wsi wprawdzie nie popłaca, ale
coś jedriak daje. Ściany są gołe, ale pobielone. Nie
ma wiele worków z mąką kukurydzianą, ale opróż­
nia.się je z rozwagą i jakoś jej starczy. Krowy muszą
pracować w polu: ciągną wóz albo. pług. Mleka da-
ją mało i chude, ale i to wystarcza.
Dzieci rodziny Bosko nie są więc ani smutne,
ani zachłanne. Przecież i w biedzie, przy odrobinie
cierpliwości, można być szczęśliwym.
Między ósmym a dziewiątym rokiem życia Ja-
nek zaczyna aktywnie współuczestniczyć w pracach
rodziny i dzieli jej twarde i surowe życie. Pracuje
się tu od świtu do nocy, a wiadomo, że słońce la-
44

5.6 Page 46

▲back to top


tern wstaje wcześnie. « Kto rano wstaje, temu Pan
Bóg daje » - mawiała Małgorzata, budząc dzieci o
świcie. Poranne śniadanie jest skromne i proste:
kawałek suchego chleba i czysta woda.
Janek nauczył się już kopać, kosić trawę, ma-
newrować nożem ogrodniczym, doić krowy. Jak
prawdziwy wieśniak. Odległości pokonuje się tu
pieszo. Dyliżans przejeżdża daleko od domu, drogą
prowadzącą do Castelnuovo i trzeba za niego drogo
płacić. Wieczorem domownicy układają się do snu
na siennikach wypchanych liśćmi kukurydzianymi.
Nogi biedaka
Gdy ktoś w nocy ciężko zachorował w pobli-
skich domostwach, przybiegano i budzono Małgo­
rzatę. Wiadomo było, że nie odmówi nikomu po-
mocy. Ona z kolei budziła jednego z synów, by jej
towarzyszył. Mówiła:
- Chodźmy, trzeba· spełnić dobry uczynek.
« Spełniać dobry uczynek » - tym prostym zda-
niem określano wówczas wiele wartości, które dziś
nazywamy szlachetnością, usłużnością, zaangażowa­
niem, miłosierdziem, altruizmem.
« Zimą - wspomina ks. Bosko - często pukał
do naszych drzwi pewien żebrak. Wokół leżał śnieg,
a on prosił o nocleg na sianie w stodole».
Małgorzata, zanim zaprowadziła go na podda-
sze, zawsze dawała mu talerz ciepłej zupy. Potem
spoglądała na jego stopy. Najczęściej były one w
opłakanym stanie. Do zniszczonych chodaków wle-
45

5.7 Page 47

▲back to top


wała się woda. Małgorzata nie posia~ała żadnej za-
pasowej pary do zamiany, więc owijała stopy bie-
daka kawałkiem sukna.
W jednym z domów w Becchi mieszkał ubogi
człowiek nazwiskiem Cecco. Ongiś był bogaty, ale
roztrwonił wszystko. Chłopcy wyśmiewali się z nie-
go, nazywali go« konikiem polnym». Matki bowiem,
pokazując go dzieciom, często opowiadały poucza-
jącą bajkę o mrówce i koniku polnym. « Podczas
gdy my praco~aliśmy jak mrówki, on śpiewał, hu-
lał. Był beztroski jak konik polny. A teraz, widzisz,
jak wygląda? Zapamiętaj to sobie! » - mówiła Mał­
gorzata.
Starzec wstydził się żebrać i często cierpiał głód.
Matka Janka co wieczór wystawiała na- parapecie
okna garnuszek gorącej strawy. Gdy zapadał zmrok,
Cecco przychodził i zabierał jedzenie.
Janek uczył się więc raczej miłosierdzia niż osz-
czędności.
Pewien chłopiec pracował jako parobek w po-
bliskiej zagrodzie. Nazywał się Secondo Matta. Ra-
no gospodarz dawał mu kawałek czarnego chleba i
wciskał do ręki postronki dwóch krów. Chłopiec
musiał je paść aż do południa. Schodząc w dolinę
spotykał Janka, który również prowadził krowy na
pastwisko. W ręku miał zwykle kawałek białego
pieczywa. W tamtych czasach biały chleb był deli-
katesem. Pewnego dnia Janek powiedział do kolegi:
· - Zrobiłbyś coś dla mnie?
- Chętnie.
. - Zamieńmy nasze chleby. Twój musi być le-
pszy od mojego.
46

5.8 Page 48

▲back to top


Secondo Matta uwierzył i przez trzy kolejne
lata, ilekroć chłopcy się spotykali, zamieniali swoje
śniadania. Dopiero gdy Matta dorósł, zrozumiał, że
Janek Bosko miał już wówczas bardzo szlachetne
serce.
Polityka i dezerterzy .
Blisko domu znajdował się las. Nieraz gdy nad-
chodziła noc, do drzwi Małgorzaty pukali uciekinie-
rzy, tropieni przez strażników. Prosili zwykle o łyż­
strawy i o trochę słomy, by móc się przespać.
Małgorzata nie bała się tych wizyt. Była do nich
przyzwyczajona. W czasach napoleońskich wielu
młodych ludzi uciekało przed poborem do wojska.
Historycy twierdzą, że w ostatnich latach panowa-
nia cesarza ukrywało się po lasach lub w górach
70% poborowych. W poszukiwaniu za tymi « ban-
dytami » - jak ich wtedy nazywano - często przy-
chodzili karabinierzy, powołani do służby przez
Wiktora Emanuela I.
W domu rodziny Bosko obowiązywał rodzaj
cichego « zawieszenia broni». Karabinierzy, zmę­
czeni wejściem na wzgórze, prosili zwykle Małgo­
rzatę o kubek wody, czasami o łyk wina. Gdy de-
zerterzy, ukryci w stodole, usłyszeli jakieś · głosy,
cicho wymykali się. « Chociaż karabinierzy wielo-
krotnie na pewno dobrze wiedzieli, kto ukrywał się
w domu - pisze B. Lemoyne, główny biograf ks. Bo-
sko, z którym w Turynie prowadził długie rozmowy
47

5.9 Page 49

▲back to top


-,- udawali, że nic nie widzą i nigdy nikogo nie
starali się zaaresztować ».
Janek przypatrywał się wszystkiemu i próbował
zrozumieć. Od matki dowiedział się, że najpierw
żołnierze reżymu demokratycznego tropili osoby do-
chowujące wierności królowi. Obecnie ci, którzy
dawniej ścigali, stali się ściganymi. Karabinierzy
królewscy polowali na demokratów. Niedługo sy-
tuacja znów miała ulec zmianie: demokraci będą
ministrami, naczelnikami policji, zarządzać będą
sprawami publicznymi. Poszukiwać się będzie ko-
goś innego.
Matka Małgorzata, przywyczajona do tych zmian
frontu, daje talerz zupy i kawałek chleba każdemu,
kto puka do drzwi, nie pytając się, do jakiego stron-
nictwa należy. Może właśnie te wydarzenia sprawiły,
ze w Janku zrodziła się nieufność do polityki i do
wszelkich stronnictw. W życiu realizował ideały o
wiele cenniejsze: zbawienie dusz, wychowanie i wy-
żywienie biednych chłopców. Nazwie potem dzia-
łalność « polityką Ojcze nasz ».
« Mat ka nauczyła mnie modlić się »
W Becchi ludzie byli 1niłosierni, powodowali
się nie tylko sentymentem, ale chrześcijańską mj-
łością. Bóg był kimś bliskim w rodzinie Bosko. Mał­
gorzata nie umiała_ czytać ani pisać, ale znała na
pamięć całe rozdziały Starego Testamentu i Ewan-
gelii. Wierzyła, że trzeba koniecznie modlić się, to
48

5.10 Page 50

▲back to top


jest rozmawiać z Bogiem, by nabrać sił do życia 1
do spełnienia dobrych uczynków.
« Gdy byłem jeszcze bardzo mały - pisze ks. Bo-
sko - sama uczyła mnie modlitw. Kazała mi klękać
rano i wieczorem, razem z braćmi, i wspólnie od-
mawialiśmy modlitwy ».
,
Ksiądz mieszkał daleko i matka nie czekała aż
znajdzie on czas, by przyjść i nauczyć dzieci kate-
chizmu. Oto kilka pytań i odpowiedzi, zawartych w
« Skrócie doktryny chrześcijańskiej »,1 których Mał­
gorzata jeszcze jako dziecko nauczyła się na pamięć
i które przekazała potem Jankowi, Józiowi i Anto-
niemu.
« Pytanie: Co musi zrobić dobry chrześcijanin
zaraz po obudzeniu się?
Odpowiedź: Znak krzyża świętego.
Pytanie: Co musi uczynić dobry chrześcijanin,
gdy wstanie i ubierze się?
Odpowiedź: Jeżeli może, powinien uklęknąć
przed jakimś świętym obrazem i wzbudzając ser-
cem akt wiary w obecność Boga, powiedzieć poboż­
nie: Vvielbię Cię, mój Boże ...
Pytanie: Co należy zrobić przed pracą?
Odpowiedź: Ofiarować swój trud Bogu ».
Jedną z pierwszych praktyk religijnych, w któ-
rej uczestniczył Janek, było odmawianie różańca. W
tamtych czasach była to modlitwa wieczorna wszy-
stkich chrześcijan. Powtarzając pięćdziesiąt razy
« Zdrowaś Maryjo», także i wieśniacy z Becchi
« prowadzili rozmowy » z Madonną, bardziej matką
1 Nazwa jednego z katechizmów.
49

6 Pages 51-60

▲back to top


6.1 Page 51

▲back to top


niż królową. W _czasie przesuwania ziarenek różańca
myśl modlących się biegła często ku dzieciom, po-
lom, ku życiu, ku śmier.ci. Janek też zaczął w ten
sposób rozmawiać z Maryją i wiedział, że Ona pa-
trzy na niego i słucha go.
W swych «Wspomnieniach» ks. Bosko przy-
pomina również swą pierwszą spowiedź św.
« To matka pr~ygotowała mnie do niej. Ona za-
prowadziła mnie do kościoła, sama wyspowi~dała
się jako pierwsza i poleciła mnie spowiednikowi.
Potem pomogła mi w odprawieniu dziękczynienia ».
W martwym se~onie - nauka w szkole
Do pierwszej klasy powszechnej Janek uczęsz­
czał prawdopodobnie mając dziewięć lat, w zimie,
na przełomie roku 1824 i 1825. W owych czasach
zajęcia szkolne rozpoczynały się 3 listopada i trwały
tylko do 25 marca. To był tak zwany « martwy se-
zon » na wsi. Przed tym okresem i po nim nawet
słabe ręce. dziecięce potrzebne były do pracy w do-
mu i na polu.
Od 1822 roku obowiązywała we Włoszech usta-
wa o obowiązku szkolnym. Nauka była obowiązko­
wa i bezpłatna. Dzieci uczyły się czytania, pisania,
religii i arytmetyki. Nie wszystkie jednak gminy
były w stanie zrealizować ,te założenia.
Ponieważ szkoła gminna w Castelnuovo odda-
w lona była od domu Becchi o 5 km, dlatego pierw-
szym lł:auczycielem Janka był pewien wieśniak,
SO

6.2 Page 52

▲back to top


um1eJący pisać i czytać. Potem ciotka Janka, Ma·
rianna Occhiena, która w Capriglio prowadziła gos-
podarstwo księdza-nauczyciela, poprosiła chlebo-
dawcę o miejsce w szkole dla swego siostrzeńca.
Ks. Lacqua przychylił się do jej prośby i Janek
prawdopodobnie przez kilka miesięcy mieszkał u
swej cioci. Podobnie było zimą 1825/26 r. W tym
jednak okresie 17-letni Antoni znów zaczął sprzeci-
wiać się nauce brata.
- Dlaczego posyłać go jeszcze do szkoły? Je-
żeli ktoś umie czytać i potrafi się podpisać, aż nadto
starczy. Niech weźmie łopatę w rękę, tak jak ja to
zrobiłem.
Małgorzata starała się Antoniego przekonać,
mówiąc:
- Z każdym rokiem wykształcenie staje się
coraz bardziej konieczne. Teraz nawet szewcy i
krawcy chodzą do szkoły! Dobrze będzie, jeżeli ktoś
w domu będzie umiał coś więcej.
Gdy tylko Janek nauczył się czytać, książki sta-
ły się jego pasją. Pożyczał je sobie od ks. Lacqua i
wiele letnich popołudni spędzał w cieniu drzewa,
czytając zawzięcie. Gdy znajdował się na pastwisku,
gotów był doglądać również krów kolegów, byle
tylko pozwolili mu czytać w spokoju. Nigdy jednak
nie był dziwakiem. Lubił czytać, ale lubił też bawić
się i wspinać po drzewach.
Pewnego popołudnia razem z kolegami wypa-
trzył w gałęziach dużego dębu gniazdko szczygłów.
Wspiął się i zobaczył, że w gnieździe znajdują się
już małe, które warto by wsadzić do klatki. Gniaz-
dko znajdowało się na końcu dużej i długiej gałęzi.
51

6.3 Page 53

▲back to top


biegnącej równolegle do ziemi. Janek pomyślał przez
chwilę i z góry krzyknął do kolegów: « Pójdę! ».
Powolutku zaczął się czołgać. Gałąź stawała się co-
raz cieńsza i coraz bardziej się uginała. Wyciągnął
rękę, wziął cztery maleństwa i wsadził je sobie na
piersi za koszulę. Teraz należało się cofnąć wzdłuż
konaru, .który uginał się pod jego ciężarem. Janek
posuwał się powoli, lecz naraz stopy zsunęły mu się
z drzewa. Zawisł na rękach na dużej wysokości.
Nagłym ruchem zaczepił s~ę ponownie nogami o
konar, ale potem nie potrafił już nic więcej zrobić.
Wszystkie wysiłki, zmierzające do ponownego uło­
żenia się na gałęzi twarzą w dół, spełzły na niczym.
mu ,Na czoło wystąpiły
krople potu. Na dole kole-
dey krzyczeli, podskakiwali, lecz w niczym nie po-
trafili mu pomoć. Gdy wreszcie ręce odmówiły chłop­
cu posłuszeństwa - spadł na ziemię. Uderzenie
było bardzo silne. Stracił przytomność na kilka mi-
nut, potem udało mu się usią.ść.
- Stało ci się coś złego?
-- Chyba nie - wyszeptał z trudem.
- A ptaszki?
- tutaj, żywe. - Odpiął koszulę i wyjął je
ostrożnie. - Ale drogo mnie kosztowały ...
Próbował pójść do domu, lecz drżał cały i znów
musiał usiąść na ziemi. Gdy wreszcie dotarł do do-
mu, powiedział do Józia:
- Jest mi niedobrze, tylko nic nie mów mamie.
W łóżku w ciągu nocy poczuł się lepiej, ale
skutki tego nieszczęsnego upadku odczuwał potem
jeszcze przez wiele dni.
52

6.4 Page 54

▲back to top


Wielka tragedia z powodu małego kosa
Ptaki były jego pasją. Kiedyś z gniazdka wyjął
malutkiego kosa. Zaopiekował się nim. Umieścił go
w klatce uplecionej z gałązek wierzbowych i nau-
czył go gwizdać. Gdy kos dostrzegał Janka - witał
go swoim ptaszęcym głosem. Podskakiwał wesoło
pomiędzy prętami i wpatrywał się w niego błyszczą­
cymi ślepkami. To był naprawdę sympatyczny kos!
Któregoś ranka Janek nie usłyszał znajomego
śpiewu - kos zamilkł na zawsze. Jakiś kot dostał
się do klatki i zjadł biedaka; pozostała tylko garść
zakrwawionych piórek. Janek zaczął płakać. Matka
-s"tarała się go uspokić: przecież znajdziesz jeszcze
niejednego kosa w gniazdach. Ale Janek szlochał
ciągle - jego ukochany, mały przyjaciel został za-
bity i już nigdy więcej go nie zobaczy ...
Przez kilka dni chłopiec był smutny i nikt nie
potrafił go rozweselić. << W końcu - jak opowiada
Lemoyne - zaczął zastanawiać się nad znikomością
rzeczy ziemskich i powziął zadziwiające w tym wie-
ku postanowienie, aby "nie przywiązywać serca do
rzeczy ziemskich". Te same słówa powtórzył kilka
lat później, po śmierci swego najukochańszego przy-
jaciela. A potem jeszcze powtarzał je wielokrotnie.
Można jednak stwierdzić, że na szczęście tego
postanowienia Jan Bosko nie zdołał nigdy zrealizo-
wać. Przecież, jak wszyscy ludzie, miał serce, które
musiało kochać osoby i rzeczy·, .małe i duże. Płakał
więc, mając s·erce rozdarte z bólu, przy śmierci
ks. Calosso,_Alojzego Comollo· i gdy zopaczył pier-
wszych swych chłopców za kratami więzi~nia. Po-
53

6.5 Page 55

▲back to top


wiedział kiedyś, że « gdyby to nie było grzechem,
udusiłby własnymi rękami tych, którzy krzywdzili
jego chłopców ». Jego chłopcy wielokrotnie powta-
rzali: On kochał mnie! Jeden z nich, Alojzy Orione,
i:i,apisał: « Przeszedłbym chętnie po rozżarzonych
węglach, by móc zobaczyć go jeszcze raz i by móc
mu podziękować».
W owych czasach ojcowie duchowni nauczali,
ze jest rzeczą niewłaściwą przywiązywać serca do
stworzeń. Lepiej nie ryzykować i lepiej kochać
mniej. Wskazania Soboru Watykańskiego II (1962-
1965) mówią natomiast, że oczywiście nie trzeba
stworzeń ubóstwiać, że trzeba oczyszczać naszą mi-
łość, ale że to przecież Bóg dał nam serce, byśmy
kochali bez lęku. Bóg filozofów jest bogiem nieczu-
łym. Bóg Biblii natomiast: kocha, gniewa się, cier-
pi, płacze, raduje się i uśmiecha z czułością.
Jego ziemia
W wieku dziewięciu lat dziecko zaczyna zazwy-
czaj wydostawać się z ciepłej otoczki swej rodziny
i zaczyna rozglądać się wokoło. Również i Janek
patrzył szeroko otwartymi oczyma i odkrywał swoją
ziemię, piękną, pofalowaną, spokojną. Rosły na niej
morwy, winne latorośle, kukurydza, konopie. Pasły
się stada krów i owiec. Gęste i rozległe lasy wyglą­
dały jak ciemnozielone plamy. Wieśniacy, którzy
pracowali w słońcu _bez pośpiechu, byli cierpliwi i
wytrwali, przywiązani do swej ziemi, w której za-
puścili korzenie, jak drzewa. Nie wstydzili się uchy-
· 54

6.6 Page 56

▲back to top


lić kapelusza przed Bogiem i przed księdzem, ale
gdy zamykali drzwi swego domu, w rodzinie czuli
się udzielnymi książetami.
Jan Bosko był wielkim synem Boga, ale był też
synem swej ziemi. Niebo zesłało mu powołanie, ale
ukształtował je i klimat ziemi ojczystej, i ojczyste
powietrze, i charakter otaczających go osób. W
swym głosie zachował na zawsze specyficzny akcent
dialektu z rodzinnych stron, a w sercu - dziedzic-
two swych ziomków.
55

6.7 Page 57

▲back to top


Dziewiąty rok życia. Janka nosi na sobie zna-
mię « wielkiego snu », o którym już wspomniano w
prologu: ogromna rzesza dzieci, Człowiek, który
upominał: « trzeba zjednywać sobie ludzi łagddno­
ścią, a nie biciem», Kobieta zapowiadająca, że « w
swoim czasie zrozumiesz wszystko.
Mimo rozsądnych słów babci, sen ten rzucił
szczególne światło na przyszłość. Odtąd prorocza
«wizja» wpływa na cały sposób życia i myślenia
Jana Bosko. Rzutuje ona również na późniejsze po-
stępowanie matki. I dla niej sen ten oznacza uja-
wnienie się woli nadrzędnej, jest jasnym znakiem
kapłańskiego powołania syna. Jedynie w ten sposób
można wytłumaczyć jej wytrwałość w kierowaniu
Janka drogą, która w końcu doprowadziła go do
ołtarza.
We śnie Janek widział całe zastępy chłopców,
których polecono mu otoczyć dobrocią. DlacŻego
· więc nie zacząć od razu? Zna przecież wielu towa-
Fzyszy zabaw, rówieśników z pobliskich, rozrzuco-
nych wśród pól zagród. Wielu z nich to porządni
56

6.8 Page 58

▲back to top


koledzy, ale nie brak również ordynusów i takich,
których trzymały się przekleństwa i wyzwiska.
Zimą wiele rodzin wspólnie spędzało wieczory
w jakiejś obszernej oborze, w której woły i krowy
ogrzewały pomieszczenie niczyn;i kaloryfery. Podczas
gdy kobiety przędły a mężczyźni palili fajki, Janek
czytywał swym przyjaciołom książki, które pożyczał
od ks. Lacqua. Były wśród nich między innymi opo-
wiadania o królach francuskich i inne ciekawe hi-
storie. Sukces czytelniczy był nadzwyczajny. « Wszy-
scy chcieli mieć mnie w swej oborze - . opowiada.
- Do grona słuchających chłopców dołączały się
osoby różnego wieku i stanu. Wszyscy cieszyli się,
że mogą w ten sposób spędzać czas, słuchając tego,
co czytał mały lektor. On zaś stał wyprostowany na
ławce, by wszyscy mogli go widzieć».
Najchętniej słuchano książki pod tytułem« Kró-
lowie Francji». Opowiadała ona o wspaniałych, le-
gendarnych przygodach Karola Wielkiego i jego pa"
ladynów: Orlanda, Oliviera, zdrajcy Gana, biskupa
Turpino oraz o czarodziejskim mieczu Durlindanie.
« Przed moimi opowieściami i po nich - mówi -
wszyscy robiliśmy znak krzyża świętego i odmawia-
l~śmy Zdrowaś Maryjo».
Trąbki na wzgórzach
W ciepłe, ·pogodne dni było inaczej. Opowiada-
nia i czytanie już nie nęciły. Janek zdawał sobie
sprawę, że trzeba wymyślić coś szczególnego, aby
zebrać kolegów. Ale co?
Na pobliskich wzgórzach rozbrzmiewały właś-
57

6.9 Page 59

▲back to top


nie trąbki kuglarzy. Odbywał się jarmak. Janek
udał się tam z matką. Ludzie kupują, sprzedają,
dyskutują, oszukują. Szukają rozrywki. Gromadzą
się wokół kuglarzy i akrobatów. Wieśniacy z podzi-
wem patrzą na ich sztuczki i akrobacje. Jankowi
przychodzi na myśl, że i on mógłby coś podobnego.
Musi więc rozszyfrować tajemnice ekwilibrystów i
magików.
Wielkie przedstawienia odbywają się jedynie w
czasie uroczystości patronalnych. Cyrkowcy tańczą
na linie, kuglarze pokazują rozmaite, zadziwiające
rzeczy, np. wyjmują gołębie i króliki z kapeluszy,
przepoławiają jakąś osobę, a potem znów poka-
zują całą i zdrową. Bardzo wielkim uznaniem cieszy
się również « bezbolesne wyrywanie zębów». Ale
żeby móc zobaczyć te przedstawienia, trzeba zapła­
cić za bilet, który kosztuje dwa soldy. Skąd je
wziąć? Małgorzata, zapytana przez Janka, odpo-
wiada:
- Poradź sobie sam. Nie proś mnie o pienią­
dze. Nie mam ich.
, No i Janek radzi sobie. Łapie ptaki i sprzedaje
je. Wyplata koszyki i klatki i oddaje na sprzedaż
wędrownym handlarzom. Zbiera zioła lecznicze i
_zawozi do Castelnuovo, do aptekarza. W ten sposób,
siedząc ·potem w pierwszych rzędach, pilnie obser-
wuje cyrkowych artysów. 9bserwuje ich bardzo
uważnie i dochodzi do wniosku, że dzięki długiemu,
cienkiemu drążkowi łatwiej można utrzymać rów-
nowagę na linie. Zauważa też, że szybki ruch palców
kuglarza kryje w sobie tajemnicę jego sztuki. Udaje
mu się również poznać inne « tricki ».
58

6.10 Page 60

▲back to top


W tamtych latach wyrwanie spróchniałego zęba
było dla wszystkich torturą. Pierwszy środek znie-
czulający zastosowano w Ameryce dopiero w 1846
roku. Janek w czasie jarmarku w 1825 roku ucze-
stniczy w takim « bezbolesnym rwaniu zęba», z za-
stosowaniem jakiegoś magicznego P!Oszku. Wieś­
niak, który poddawał się tej operacji miał rzeczy-
wiście bolący ząb trzonowy. Kuglarz zanurzał naj-
pierw palec w proszku, a potem, wśród łoskotu trą­
bek i bębnów, wyrywał ząb zdecydowanym ruchem,
za pomocą klucza angielskiego, ukrytego w rękawie.
Chłop, krzycząc z bólu, zrywał się, ale trąbki zagłu­
szały wszystko. Kuglarz ściskał swą ofiarę, mówiąc:
« dziękuję, dziękuję, doświadczenie udało się wspa-
niale! ». Janek był jednym z nielicznych widzów,
którzy zauważyli ów klucz angielski, wydobyty z
rękawa. Odchodził śmiejąc się z tego odkrycia.
W domu próbował naśladować sztukmistrzów.
« ćwiczyłem całymi dniami, dopóki nie nauczyłem
się ». Potrzeba bowiem całych miesięcy ćwiczeń,
potrzeba wytrwałości i upadków, by udało się wy-
ciąganie królików z kapelusza, chodzenie po· linie itp.
« Być może, że mi nie uwierzycie - pisał ks. Bo-
sko - ale w wieku jedenastu lat umiałem już
sztuczki kuglarskie, robiłem salto mortale, chodzi-
łem na rękach, chodziłem i tańczyłem na linie ».
Widowisko na łące
Pewnego niedzielnego wieczoru, w pełni lata,
Janek zapowiada kolegom swój pierwszy występ.
Na dywaniku z rozłożonych na trawie worków do-
59

7 Pages 61-70

▲back to top


7.1 Page 61

▲back to top


konuje cudów równowagi w ćwiczeniach ze słoika­
mi i garnkami, umieszczonymi na czubku nosa.
Każe też otworzyć buzię małemu widzowi i wyciąga
z niej dziesiątki kolorowych kulek. Popiąuje się ma-
.giczną pałeczką. Na koniec wskakuje na linę i prze-
chodzi po niej, przy wielkim aplauzie przyjaciół.
Wieść o tym rozchodzi się po okolicy. Powięk­
sza się grupa widzów. PrŻychodzą maluchy i starsze
dzieci, chłopcy i dziewczęta, czasem i ktoś z doro-
słych. To ci sami, którzy w oborze uczestniczyli w
lekturze « Królów Francji ». Teraz mają okazję zo-
baczyć jak Janek wyjmuje całą masę monet z po-
tężnego nosa pewnego wieśniaka, jak zmienia wodę
w wino, jak powiększa magicznie ilość jajek, jak
otwiera torebkę jakiejś pani i wypuszcza z niej go-
łąbka. Wszyscy śmieją się i klaszczą dłonie.
Również brat Janka - Antoni - przypatrywał
się tym sztuczkom - pisze ks. Lemoyne - ale nigdy
nie pchał się do pierwszych rzędów. Ukrywał się za
drzewem, przychodzH, odchodził. Czasami szydził z
małego akrobaty:
- Oto mamy pajaca, lenia! Ja ciężko pracuję
w polu, a ón udaje szarlatana!
Janek cierpiał z tego powodu. Czasami przery-
wał przedstawienie i na nowo zaczynał je dwieście
metrów da]ej. Dziwnym szarlatanem był ten chło­
piec. Przed końcowym numerem przedstawienia wy-
ciągał różaniec, klękał i zapraszał wszystkich do
modlitwy. Czasami powtarzał kazanie, które rano
słyszał w kościele. To była opłata za bilet, jakiej
domagał się od swej publiczności. W całym swym
życiu Jan Bosko zawsze bardzo szczodrze szafował
60

7.2 Page 62

▲back to top


swym trudem, ale zawsze czegoś żądał za to: nie
pieniędzy, lecz poświęcenia się dla Boga i dla bied-
nych chłopców.
·
Wreszcie następował efektowny koniec. Janek
przywiązywał linę do dwu drzew, wchodził na nią
trzymając zwykły drążek, przechodził wśród napię­
cia, a potem wśród gorącej owacji.
« Po kilku godzinach takiej rozrywki - pisał
potem -
wszelka
z
gdy już byłem moc
abawa, odmawiano
nkroóztmkęącmzoodnlyi,tuwsętai wkaałża-
dy wracał do domu».
Pierwsza Komunia św.
W 1826 roku Wielkanoc przypadała 26 marca.
W tym dniu Janek przystąpił do pierwszej Komu-
nii św. w kościele parafialnym w Castelnuovo. Oto
jak wspomina swoje przeżycie:
« Matka towarzyszyła mi wszędzie. W czasie
wielkiego postu zaprowadziła mnie do spowiedzi.
"Janku mój - powiedziała - Bóg przygotowuje
dla ciebie wielki dar. Przygotuj się i ty dobrze.
Wyznaj wszystko, żałuj i obiecaj Bogu, że będziesz
lepszy w przyszłości". Obiecałem wszystko. Bóg je-
den wie, czy potem dotrzymałem obietnicy.
Tamtego ranka zaprowadziła mnie do Stołu
Pańskiego, wspólnie odprawiliśmy przygotowanie i
dziękczynienie. Nie pozwoliła mi pracować fizy-
cznie, ale chciała, bym przez cały ten dzień zajmował
się czytaniem i modlitwą. Wielokrotnie powtarzała:
« Był to wielki dzień dla ciebie. Bóg wziął w posia-
61

7.3 Page 63

▲back to top


danie twoje serce. Teraz obiecaj Mu, że uczynisz
wszystko, co będzie w twej mocy, by być dobrym
do końca życia. W przyszłości chodź często do Ko-
munii św., wszystko zawsze wyznawaj przy spowie-
dzi, bądź posłuszny, chętnie uczęszczaj na katechizm
i na kazanie. Uciekaj jak od zarazy od wszystkich,
którzy prowadzą złe rozmowy ».
Starałem się zrealizować w praktyce zalecenia
mojej matki. Wydaje mi się, że od tego dnia nastą­
pił postęp w moim zachowaniu, szczególnie jeżeli
chodzi o posłuszeństwo i o podporządkowanie się
innym, w stosunku do czego odczuwałem wielką
niechęć».
Najsmutniejsza zima w życiu
Zima, która potem nastąpiła, była dla Janka
najsmutniejszą zimą w życiu. Umarła babcia, a
18-letni Antoni coraz bardziej oddalał się od rodzi-
ny. Jego wybuchy złości stawały się coraz częstsze.
W ostatnich dniach października Małgorzata
wspomniała o ewentualnym posłaniu Janka jeszcze
na jeden rok do szkoły księdza Lacqua. Mógłby
nauczyć się tam początków łaciny. Antoni zareago-
wał gwałtownie.
- Po co łacina! Na co przyda się łacina w do-
mu? Trzeba pracować, pracować!
Być może, Małgorzata wspomniała mu o moż­
liwości wstąpienia Janka do seminarium, ale Antoni
uznał ten projekt za nierealny.
62

7.4 Page 64

▲back to top


- Aby zostać księdzem, trzeba 10 tysięcy lirów.
Janek wielokrotnie słyszał o tym od niego. Suma
zawrotna dla rodziny wieśniaczej w owych czasach.
Pod pretekstem załatwienia sprawunków dla
cioci Marianny i dla dziadka, mieszkających w Ca-
priglio, udało się Jankowi kilka razy pójść do ks.
Lacqua również zimą 1826/27 r. Antoniemu było to
jednak nie w smak. Pewnego dnia doszło do otwar-
tej wojny.qKs. Bosko tak o tym opowiada:
« Najpierw mojej matce, potem bratu Józefowi,
Antoni powiedział:
- Mam już dość. Trzeba skończyć z grama-
tyką. Ja wyrósłem na wysokiego i mocnego chłopa
i nigdy nie oglądałem książek. ·
W tym momencie, pod wpływem rozgoryczenia
i gniewu, powiedŻiałem coś, czego nie powinienem
był powied~ie·ć:
- Również i nasz osioł nigdy nie chodził do
szkoły, a jest większy od ciebie!
Na te słowa Antoni wpadł w szał i z trudem
udało mi się uciec przed gradem jego pięści. Matka
była bardzo zmartwiona, ja płakałem».
Sprawa zawisła nad domem jak chmura gra-
dowa, wywołując coraz większe napięcie. Antoni był
uparty, Janek też nie pozwalał, by ktoś wtrącał się
do jego spraw, i reagował gwałtownie. Potem, z po-
wodu książki, którą Janek położył na stole obok
talerza, wybuchła kłótnia, o której już wspomniano.
Jankowi nie udało się uciec i oberwał mocno od
brata.
63

7.5 Page 65

▲back to top


Następnego ranka Małgorzata powiedziała mu
te bardzo smutne słowa: « Lepiej będzie, jeżeli opu-
ścisz dom ».
W mglisty dzień lutowy Janek zaszedł do za-
grody gospodarza Moglia i rozpaczliwym płaczem
wybłagał, że przyjęto go jako chłopaka stajennego.
64

7.6 Page 66

▲back to top


Minęło kilka dni. Alojzy Moglia powiedział do
Doroty:
- Przyjmując tego chłopca, nie zrobiliśmy
złego interesu!
Janek Bosko wziął się bowiem do pracy z za-
pałem, był chętny i posłuszny. Jego obowiązkiem
była piecza nad oborą. Najcięższą pracę stanowiło
codzienne wymoszczenie świeżą słomą legowiska
krów i wywiezienie starej podściółki, przy użyciu
taczki i wideł. Potem chłopiec musiał zgrzebłem
oczyścić zwierzęta, zaprowadzić je do wodopoju,
wejść na strych i zrzucić do żłobów siano na cały
dzień, wydoić krowy. Jasne, że Janek nie robił tego
wszystkiego sam. Był pomocnikiem pastucha, który
wydzielał mu prace, możliwe do wykonania przez
małego chłopca.
Również w czasie wieczornych modlitw Janek
wykazał się swoją gorliwością i pani Dorota kilka
razy powierzyła mu przewodnictwo przy odmawia-
niu różańca.
Gospodarze przydzielili mu do spania malutki,
jasny pokoik i wygodne łóżko. Było . mu tu więc
65

7.7 Page 67

▲back to top


lepiej niż w Becchi, gdzie posłanie dzielił z Józkiem
lub z Antonim. Po pierwszych wieczorach Janek
ośmielił się zapalić kawałek świeczki i spróbował
poczytać sobie przez godzinę jedną z pożyczonych
od ks. Lacqua książek. Nikt· mu tego nie zabraniał,
więc nadal czytywał przed snem.
W sobotę wieczorem poprosił gospodarza, by
mu pozwolił następnego dnia pójść wcześnie rano
do Moncucco. Powrócił na śniadanie i o godzinie
dziesiątej z panem Alojzym i całą jego rodziną
udał_ się na sumę. Ponieważ i w następne soboty
prosił o to samo, pani Dorota postanowiła przeko-
nać się, dokąd chłopiec chodzi. Odpowiadała bo-
wiem za niego wobec matki. Udała się więc do
Moncucco przed świtem i obserwując go z domu
swej przyjaciółki stwierdziła,. że wszedł do kościoła.
Potem zobaczyła, że ukląkł przy konfesjonale, wy-
słuchał mszy św. i przyją;ł komunię św. W owych .
czasach bardzo rzadko przystępowano do sakramen-
tu Eucharystii. Podczas sumy, w której brali udział
wszyscy mieszkańcy wsi, nie rozdawano w ogóle
komunii św. Kto chciał komunikować, musiał u-
czestniczyć w cichej mszy św., którą proboszcz od-
prawiał wczesnym rankiem.
Dorota, w drodze powrotnej powiedziała chłop-
cu:
- Odtąd, gdy zechcesz pójść na ranną mszę
św., możesz iść. N1e musisz już więcej prosić o
pozwolenie.
Spowiadając się przed proboszczem, ks. Cotti-
no, Janek zwierzył mu się ze swego pragnienia zo-
stania księdzem i ze swych trudności. Ks. Cottino
zachęcił go do cotygodniowej spowiedzi i do komu-
66

7.8 Page 68

▲back to top


nn sw., do modlitw w ciągu dnia i do zaufania Bo-
gu. Jeżeli tylko Bóg tego pragnie, na pewno uda się
przezwyciężyć trudności. Polecił też, by Janek nie
zarzucił całkowicie nauki. Ofiarował się udzielić mu
kilku lekcji łaciny, o ile nie będzie to kolidować z
pracą w zagrodzie. Tymczasem· pożyczał mu książki.
Dwa ziarna i cztery kłosy
Stary Józef, wuj gospodarza, powracał pewnego
dnia z pola, spocony, z łopatą na ramieniu. Było
południe i na wieży w Moncucco bił właśnie dzwon.
na Zmęczony starzec usiadł sianie, by trochę odet-
chnąć. Niedaleko zobaczył Janka, który klęczał na
sianie i odmawiał Anioł Pański, tak jak nauczyła go
matka Małgorzata - codziennie rano, w południe i
wieczorem. Na wpół żartem, na wpół serio Józef
powiedział:
- Patrzcie go! My gospodarze harujemy od
rana do nocy i ledwie żyjemy, a parobek modli się
z całym spokojem.
Janek również na wpół serio, na wpół żartem
odpowiedział: ,
- ;Gdy jest coś do zrobienia, wiecie dobrze
Józefie, że się nie lenię, ale moja matka nauczyła
ze mnie, gdy człowiek modli się, to z dwóch ziaren
wyrastają cztery kłosy. Natomiast jeżeli człowiek
nie modli się, z czterech ziaren wyrastają tylko dwa
kłosy. Lepiej więc będzie, że i wy pomodlicie się
trochę!
67

7.9 Page 69

▲back to top


- Masz ci los! - stwierdził starzec. -· A więc
mamy teraz również proboszcza w domu!
-Gdy nadeszła wiosna, chłopiec musiał wypędzać
krowy na pastwisko. Uważał, by nie wchodziły w
szkodę, by nie jadły trawy zbyt mokrej, by się· nie·
bodły.
Siedząc w cieniu drzew, podczas gdy zwierzęta
skubały trawę, Janek zawsze znajdował trochę .cza-
su na lekturę. Gospodarz nie gniewał się, ale kiwał
głową:
- Dlaczego tyle czytasz?
. - Chcę zostać księdzem.
- A nie wiesz, że dziś, by móc studiować, po-
trzeba 9 - 10 tysięcy lirów? Gdzie je znajdziesz?
- Jeżeli Bóg zechce, ktoś może o tym pomyśli.
Na łąkę przychodziła też czasem Ania, najstar-
sza córka gospodarza, by się pobawić. Miała wtedy
osiem lat. Kiedyś widząc, że Janek czyta książkę
zamiast przypatrywać się jej zabawom, nadąsana
powiedziała:
- Rzuć już to czytanie, Janku!
- Ale pomyśl, ja chcę zostać księdzem i będę
musiał głosić kazania i słuchać spowiedzi!
- Ty księdzem?° Nigdy nie uwierzę. Ty zosta-
niesz ... pastuchem - zażartowała dziewczynka.
Pewnego dnia Janek jej powiedział:
- Aniu, wyśmiewasz się teraz ze mnie, ale zo-
baczysz, kiedyś przyjdziesz jeszcze do mnie do spo-
wiedzi!
Pani Anna wiele lat później założyła rodzinę i
przez długi czas mieszkała w Moriondo. Wielo-
68

7.10 Page 70

▲back to top


krotnie opowiadała swym dzieciom o tej rozmowie.
Rzeczywiście po latach, cztery lub pięć razy do roku,
udawała się na Valdocco, by wyspowiadać się u
ks. Bosko. Witał ją zawsze z radością jak siostrę.
Gdy nastała zima, gospodarze pozwolili mu od
czasu do czasu pójść do szkoły, do ks. Cottino. Ale
było to tylko kilka lekcji i bardzo nieregularnych,
tak że nie na wiele się przydały. Zaprzyjaźnienie się
z proboszczem ułatwiło mu jednak poznanie chłop­
ców z Moncucco. Duża sień probostwa, która w
dni powszednie służyła za klasę szkolną, w niedzielę
przekształcała się w małe oratorium. Janek Bosko
popisywał się sztuczkami kuglarskimi, czytywał naj-
ciekawsze stronice Pisma świętego i modlił się ze
swymi małymi przyjaciółmi.
Gdy pogoda była brzydka i nie można było
pójść do Moncucco, chłopcy przychodzili do Janka,
do domu Mogliów. On prowadził ich na strych, ba·
wił się z nimi, uczył katechizmu.
W gospodarstwie Mogliów Janek spędził prawie
trzy lata - od lutego 1827 do listopada 1829 r.
Lata zasadniczo stracone, jeżeli cho_dzi o naukę. Ale
czy należy uznać te lata za stracone, jeżeli chodzi
o misję, do jakiej wzywał go Bóg?
Piotr Stella przypomina pewien epizod, pozornie
bez większego znaczenia: « Pani Dorota i jej szwa-
gier Jan znaleźli chłopca klęczącego z książką w
ręce. Oczy miał przymknięte, twarz zwróconą do
nieba. Musieli nim silnie potrząsnąć, tak był zato-
piony w rozmyślaniu». I tak rozumuje: « Na pewno
więc nie były to lata stracone, gdyż w Janku coraz
bardziej pogłębiało . się ukochanie Boga i kontem-
69

8 Pages 71-80

▲back to top


8.1 Page 71

▲back to top


placja. Potrafił rozmawiać z Bogiem w czasie prac
polowych. Były to więc lata cichego, błagalnego
oczekiwania na Boga i na ludzi».
W 1827 roku w Mediolanie ukazało się pierwsze
wydanie «Narzeczonych» Aleksandra Manzoniego.'
W 1828 roku w Recanati, Giacomo Leopardi 2 zaczął
pisać swe wielkie « Idylle ». W 1829 roku w Paryżu,
Gioacchino Rossini 3 wystawił po raz pierwszy swe
arcydzieło « Wilhelm Tell ».
Tymczasem w tych trzech latach Jan Bosko
doił krowy w zapadłej zagrodzie l\\1onfer:ratu. Ale
właśnie wówczas zaczął rozmawiać z Bogiem.
Wuj Michał
·Matka Małgorzata bardzo bolała nad rozłąką z
. synem i nad jego .pobytem w zagrodzie Mogliów.
Prawdopodobnie zwierzyła się ze swego kłopotu
bratu Michałowi. Gdy zbliżał się termin wygaśnięcia
' Manzoni Aleksander (1785-1873), pisarz katolicki, czo-
łowy przedstawiciel romantyzmu włoskiego, autor hymnów
,, religijnych i dramatów historycznych. «Narzeczeni» to jego
najgłośniejsza powieść, opisująca dzieje Lombardii yv
XVII w.
2 Leopardi Jakub (1798-1837), poeta głęboko współczu­
jący człowiekowi, uznany za najwybitniejszego liryka wło­
skiego XIX w., także autor utworów prozą.
3 Rossini Joachim (1792-1868),. Włoch, jeden z najświet­
niejszych w historii światowej muzyki kompozytorów ope-
rowych. Obok « Wihlelma Tella» najczęściej grywaną operą
jest « Cyrulik Sewilski».
70

8.2 Page 72

▲back to top


kontraktu ( 11 listopada), Michał udał się do Mog-
liów, by porozmawiać ze siostrzeńcem. Janek właś­
nie wypędzał krowy na pastwisko.
- No i cóż, Janku, jesteś zadowolony z pobytu
tutaj?
- Nie, wuju, traktują mnie tu wprawdzie do-
brze, ale ja chcę się uczyć. Lata mijają, skończyłem
Już czternaście, a ciągle jestem na tym samym eta-
pie.
- Wobec tego zapędź krowy z powrotem do
obory i wróć do Becchi. Ja pomówię z twymi gospo-
darzami, a potem pojadę na targ do Chieri. Ale dzi-
siaj wieczorem wstąpię do twego domu i coś ura-
dzimy.
Janek spakował więc swój tłumoczek, pożegnał
panią Dorotę, gospodarza Alojzego, starego Józefa,
Teresę i Anię. W czasie swego pobytu tutaj zaprzy-
jaźnił się ze wszystkimi i przyjaźń ta miała prze-
trwać przez całe późniejsze życie.
Powrócił do Becchi. Gdy matka Małgorzata
dostrzegła go z daleka, szybko wybiegła mu naprze-
ciw.
- W domu jest Antoni. Bądź cierpliwy, ukryj
się, dopóki nie nadejdzie wuj Michał. Jeżeli Antoni
cię zobaczy, będzie podejrzewał jakiś spisek i nie
wiadomo co mogłoby się wydarzyć.
Janek ukrył się więc za płotem i usiadł nad
rowem. A więc ciągle jeszcze ta sama sytuacja. Zno-
wu trzeba przygotować się do przezwyciężania trud- ,
ności.
Wuj zjawił się późno wieczorem i zaprowadził
zziębniętego siostrzeńca do domu. Wyczuwało się
71

8.3 Page 73

▲back to top


napięcie, ale na szczęście nie doszło do wojny. An-
toni skończył dwadzieścia jeden lat i miał zamiar
założyć rodzinę. Gdy zapewniono go, że nie będzie
musiał utrzymywać Janka i łożyć na jego- naukę,
nie miał już żadnych pretensji.
Mic;h.ał tymczasem skontaktował się z probosz-
czami w Castelnuovo i Buttigliera, chcąc ewentual-
nie umieścić u któregoś z nich swego siostrzeńca.
Ale okazało się, że jest to sprawa bardzo skompli-
kowana. Niespodziewanie jednak udało się szczęśli­
wie rozwiązać ten problem.
Cztery soldy za jedno kazanie
We wrześniu 1829 roku osiedlił się w Morialdo
jako kapelan ks. Jan Melchior Calosso. Miał już
siedemdziesiąt lat i z powodu złego stanu zdrowia
zrezygnował z kierowania parafią w Bruino. Był to
więc kapłan sędziwy, bardzo świątobliwy, o dużym
doświadczeniu duszpasterskim.
W listopadzie w Buttigliera odby"Yały się misje.
Uczestniczył w nich również Janek i ks. Calosso.
W drodze powrotnej stary kapłan zauważył wśród
wieśniaków 14-letniego chłopca.
- Skąd pochodzisz, synu?
- Z Becchi. Byłem na kazaniu misyjnym.
- Ciekaw jestem, co też zrozumiałeś z tych
wszystkich łacińskich· cytatów. Pokiwał przy tym
powątpiewająco głową, uśmiechając się. - Pewnie
matka mogłaby ci powiedzieć lepsze kazanie!
72

8.4 Page 74

▲back to top


- To prawda, moja mama często mow1 mi
dobre kazania. Ale wydaje mi się, że zrozumiałem
również i misjonarzy.
- Dobrze, jeżeli powtórzysz mi choć w skrócie
dzisiejsze kazanie, dam ci cztery soldy!
Janek spokojnie zaczął recytować kazanie-' jak
gdyby czytał je z książki.
Ks. Calosso, nie zdradzając swego ogromnego
zaskoczenia, zapytał:
- Jak się nazywasz?
- Jan Bosko. Ojciec mój umarł, gdy byłem
małym dzieckiem.
- Do jakiej szkoły chodziłeś?
- Nauczyłem się czytać i pisać u ks. Lacqua,
w Capriglio. Bardzo chciałbym się uczyć dalej, ale
mój starszy brat nie chce o tym słyszeć, a probosz-
czowie w Castelnuovo i Buttigliera nie mają czasu
zająć się mną.
- A dlaczego chciałbyś uczyć się dalej ?
- Chcę zostać księdzem.
- Powiedz twej mamie, by przyszła do mnie,
do Morialdo. Może będę mógł pomóc ci trochę, choć
jestem już stary.
Gdy Małgorzata usiadła przy stole naprzeciwko
ks. Calosso, usłyszała słowa:_
- Wasz syn ma wprost cudowną pamięć. Musi
koniecznie, nie tracąc czasu, zabrać się do nauki.
Jestem już stary, ale wszystko, co będę mógł zrobić,
zrobię dla niego.
Doszli szybko do porozumienia i .odtąd Janek
miał uczyć się u kapelana, mieszkającego niedaleko
73

8.5 Page 75

▲back to top


Becchi. Do domu miał wracać jedynie na noc. W
okresie nasilenia prac polowych miał naton1iast po-
magać rodzinie.
Tak więc Janek nagle otrzymał to wszystko,
czego brakowało mu dotąd: ojcowską .opiekę, po-
czucie bezpieczeństwa, zaufanie.
« Oddałem się od razu w ręce ks. Calosso -
napisał później - otwarłem się przed nim zupełnie,
powierzyłem n;m wszystkie zamierzenia i każdą
myśl. Poznałem wówczas co to znaczy mieć stałego
przewodnika, wiernego przyjaciela duszy, jakiego
dotąd byłem pozbawiony. Między innymi zabronił
mi on umartwień, nieodpowiednich dla mego wieku,
które sobie poprzednio nałożyłem. Zachęcał rnnie
do częstej spowiedzi i komunii św. i nauczył mnie,
jak codziennie robić krótkie rozmyślanie, albo le-
piej - jak korzystać z 1ektury duchowej ».
« Z nim umierała wszelka nadzieja ... »
We wrześniu 1830 roku (być może 1 by zlikwi-.
dawać wszelkie niepotrzebne starcia z Antonim),
Janek zaczął.zostawać również na noc u ks. Calosso.
Przychodził jedynie raz w tygodniu do domu, by
zmienić bieliznę.
W nauce robił szybkie postępy. Wspomina te
dni w pełnych wdzięczności i radości słowach:
« Nikt nie może wyobrazić sobie mojej radości.
Kochałem ks. Calosso jak ojca, chętnie usługiwałem
mu we wszystkim. Ten mąż Boży obdarzał mnie
wielką miłością i często mawiał: « Nie martw się o
74

8.6 Page 76

▲back to top


przyszłość. Dopóki żyję, niczego ci nie zabraknie.
A gdy umrę, też cię zabezpieczę ». Byłem w pełni
szczęśliwy, gdy nagle nieszczęście przekreśliło wszy-
stkie moje nadzieje ».
Pewnego listopadowego ranka w 1830 r., gdy
Janek był właśnie w domu rodzinnym po świeżą
odzież, przybiegał ktoś i zawiadomił go, że ks. Ca-
losso poczuł się niedobrze.
« Nie biegłem, lecz leciałem » - wspomina ks.
Bosko. Ksiądz Calosso dostał zawału serca. Poznał
·Janka, ale nie mógł już przemówić do niego. Wska-
zał mu tylko kluczyk od jakiejś szuflady i dał mu
do zrozumienia, by nie oddawał go nikomu. To było
wszystko. Chłopiec mógł już tylko z bólem płakać
nad zwłokami swego drugiego ojca. - « Z nim umie-
rała cała moja nadzieja » - wspomina.
Pozostał jedynie - jako ostatni przebłysk na-
dziei - klucz. W szufladzie znajdowało się 6 tysięcy
lirów. Ze znaków,· jakie usiłował dać ks. Calosso,
wynikało, że pieniądze te były przeznaczone dla Jan„
ka, na zabezpieczenie jego przyszłości. Potwierdziły
to osoby, które asystowały przy śmierci kapłana.
Byli jednak i tacy, którzy twierdzili, że gesty umie-
rającego nie mają żadnego znaczenia, że tylko waż­
ny testament decyduje o sprawach finansowych.
Gdy krewni ks. Calosso zjechali się na pogrzeb,
postąpili szlachetnie. Zaciągnęli. najpierw języka, a
potem powiedzieli do Janka:
- Wydaje się, że to tobie wuj chciał zostawić
pieniądze. Weź więc to, co chcesz.
Janek chwilę pomyślał, a potem odpowiedział:
- Nie chcę niczego.
75

8.7 Page 77

▲back to top


W swych «Wspomnieniach» w jednym zdaniu
streścił te przeżycia: « Przyjechali spadkobiercy
ks. Calosso, im też oddałem klucz i wszystko inne».
Tą decyzją i tym gestem zakończył wszelkie
kalkulacje. Już jako ksiądz wybrał sobie hasło,
krótkie zdanie z Bibili: « Da mihi animas, coetera
tolle - Daj mi dusze - resztę zabierz ». ·
I oto Janek znów został sam. Skończył piętna­
ścje lat i znów nie miał nauczyciela, pieniędzy i
widoków na przyszłość. « Płakałem niepocieszony»
- zapisał.
76

8.8 Page 78

▲back to top


A przecież trzeba było żyć dalej.
Aby uniknąć nowych awantur ze strony Anto-
niego, Małgorzata postanowiła podzielić pozosta-
wione przez Franciszka gospodarstwo. Nadarzyła
się ku temu okazja, która zatuszowała całą tę przy-
krą sprawę przed oczyma obcych. Antoni zamierzał
się ożenić. 21 marca 1831 roku miał zaprowadzić
do ołtarza Annę Rosso, dziewczynę pochodzącą z
Castelnuovo. Podzielono pola, podzielono również
dom w Becchi. Antoni został właścicielem wscho-
dniej części, z drewnianymi schodami" prowadzący­
mi na piętro. W pozostałej połowie zamieszkiwali
Małgorzata, Józef .i Janek.
W grudniu Janek znów wyruszył w drogę. Za-
czął uczęszczać do szkoły powszechnej w Castelnuo-
vo. Poza normalnymi klasami gmina zorganizowała
pięcioletni kurs języka łacińskiego. Nieliczni ucznio-
wie wszystkich klas łacińskich gromadzili się ra-
zem, w jednej salce, ze swym profesorem, ks. Ema-
nuelem Virano.
77

8.9 Page 79

▲back to top


Obiad w menażce
Pięć kilometrów, które oddzielają Becchi od
Castelnuovo, początkowo wydawały się być niczym
dla 15-letniego, krzepkiego chłopca. Ponieważ lekcje
w szkole odbywały się dwukrotnie w ciągu dnia,
trzy i pół godziny rano i trzy godziny po południu,
Janek wychodził z domu rano z kawałkiem chleba
w ręce, wracał na obiad i znów po południu szedł
do szkoły, by wrócić wieczorem. Prawie 20 kilome-
trów codziennie. Ten wyczerpujący tryb życia po
kilku dniach (być może po pierwszej śnieżycy) mu-
siał ulec zmianie.
Wuj Michał znalazł chłopcu coś w rodzaju stan-
cji, u uczciwego człowieka, Jana Roberto, miejsco-
wego krawca, a zarazem muzyka. U niego to Janek
zjadał obiad, który codziennie przynosił sobie z
domu w menażce.
Pięć kilometrów rano i pięć wieczorem to nie
byle co, szczególnie zimą. Janek chętnie maszero-
wał. Gdy na ścieżce nie było błota po deszczu lub
gdy nie była ona pokryta śniegiem zdejmował buty
- jak wszyscy ówcześni wieśniacy - zarzucał je
sobie na plecy i biegł boso. Deszcz i wiatr, słońce
i kurz, towarzyszyły chłopcu przez wiele dni. Ale
zdarzały się i takie wieczory styczniowe, kiedy z
powodu zamieci nie ·czuł się na siłach, by wyruszyć
w drogę do domu. Wówczas prosił krawca, by mu
, pozwolił przespać się· w schowku pod schodami.
Nie jadł wtedy kolacji.
Matka Małgorzata wiedziała dobrze, że chodząc
tak zimą codziennie do szkoły, syn łatwo może za-
78

8.10 Page 80

▲back to top


paść na zdrowiu. Udała. się więc do pana Roberto.
Ten za cenę niezbyt wygórowaną (płatną po części
w naturze zbożem i winem) przyją~ Janka na stan-
cję. W południe i wieczorem zapewniał mu ciepłą
zupę, a do spania przeznaczał ów schowek pod scho-
dami. O chleb miała zatroszczyć się matka. Ona też
odprowadziła syna do Castelnuovo, niosąc w torbie
trochę rzeczy, potrzebnych 15-letniemu chłopcu.
Prosiła też krawca, by ten « miał go na oku i gdy
zajdzie potrzeba, wytargał go za uszy », a do Janka
powieą.ziała: « Czcij Matkę Bożą, a wyrośniesz na
porządnego człowieka ».
W Castelnuovo Janek uczył się z dziećmi, które
miały po dziesięć czy jedenaście lat. Jego dotychcza-
sowe przygotowanie szkolne było przecież bardzo
skromne. Jeżeli do tego dodamy nieproporcjonalnie
dużą kurtkę i ciężkie buty, łatwo można S(?bie
wyobrazić, na jakie docinki był narażony ze strony
kolegów. Nazywali go często « pastuchem z Bec-
chi ».
On, który poprzednio był wprost uwielbiany
przez chłopców z Morialdo i Moncucco, cierpiał te-
raz z powodu docinków. Mimo to po uszy pogrążył
się w nauce, wspomagany przez nauczyciela. Ks. Vi-
rano był człowiekiem zdolnym i miłym. Widząc
dobrą wolę chłopca, zajmował się nim specjalnie
i w krótkim czasie umożliwił mu zrobienie dużych
postępów. Gdy Janek napisał kiedyś zupełnie dobre
wypracowanie o biblijnej postaci - Eleazarze, ks.
Viranq odczytał to wypracowanie w klasie i stwier-
dził:
79

9 Pages 81-90

▲back to top


9.1 Page 81

▲back to top


- Ktoś, kto potrafi tak dobrze napisać, może
sobie pozwolić na noszenie butów pastucha. W ży­
ciu bowiem liczy się głowa, a nie buty!
Ksiądz Bosko opowiadał: « Tego roku groziło
mi duże niebezpieczeństwo. Koledzy chcieli mnie
wciągnąć do gry o pieniądze i to w cza,sie lekcji.
A ponieważ mówiłem, że nie mam pieniędzy, po-
uczali mnie: « Czas już, byś się obudził. Trzeba
nauczyć się żyć. ściągnij forsę twemu gospodarzowi
albo matce». Przypominam sobie, że odpowiedzia-
- łem im wtedy: « Matka kocha mnie bardzo. Nie
mogę sprawić jej przykrości ».
« W Becchi ·żyją same osły »
W kwietniu, gdy Janek już znacznie nadrobił
zaległości szkolne, zdarzyło się coś, co pociągnęło
za sobą smutne konsekwencje. Ksiądz Virano został
mianowany proboszczem w Mondonio i musiał zo-
stawić szkołę w rękach ks. Mikołaja Moglia. Ka-
płan ten, świątobliwy i miłosierny, miał już 75 lat.
Nie potrafił absolutnie zapanować nad swoimi wy-
chowankami. Zdarzało się, że czasem wpadał w szał
i siekł rózgą na oślep, a przez resztę tygodnia tole-
rował bałagan. Miał pretensje do najstarszych
uczniów i obciążał ich odpowiedzialnością za ciągły
nieporządek. Szczególną antypatię czuł do najwięk­
szego ze wszystkich, do « pastucha z Becchi », choć
sam Janek bardzo cierpiał z powodu braku dyscy-
pliny w szkole. Ksiądz Moglia nie pomijał żadnej
okazji, by mu dokuczyć.
80

9.2 Page 82

▲back to top


- Co ty chcesz zrozumieć z łaciny? W Becchi
żyją jedynie duże osły. Doskonałe osły, być może,
ale tylko osły! Idź na grzyby, na ptasie gniazda.
Oto odpowiednie zajęcie dla ciebie, a nie studio-
wanie łaciny!
Koledzy, którzy poprzednio, widząc życzliwą
postawę ks. Virano wobec Janka, zaczęli zostawiać
go w spokoju, znowu zabrali się do dzieła. Janek
był bliski załamania. Ale pewnego dnia postanowił
odkuć się. Ksiądz Moglia zadał jakąś klasówkę z
łaciny. Janek, który miał zrobić tłumaczenie z pierw-
szakami, poprosił nauczyciela, by mu pozwolił prze-
łożyć teksty przydzielone klasie trzeciej. Ksiądz
obraził się:
- Co ty sobie wyobrażasz? Wracaj szybko do
twego zadania i staraj się nie być jak zwykle osłem.
Lecz Janek nalegał dalej i wreszcie ks. Moglia zgo-
dził się:
- Zrób co chcesz, ale niech ci się nie wydaje,
że ja potem będę czytał te twoje wypociny.
Chłopiec przełknął gorzkie słowa i zabrał się
do tłumaczenia. Było trudne, lecz czuł, że podoła.
Oddał.je jako jeden z pierwszych. Nauczyciel wziął
kartkę i odłożył ją na bok.
- Bardzo księdza proszę. Niech ksiądz prze-
czyta i powie mi, jakie błędy zrobiłem.
- Idi na miejsce i nie nudź mnie.
Janek grzecznie lecz uparcie, domagał się:
- Nie proszę ·przecież o nic wielkiego, tylko o
przeczytanie:
-
'
'
Ks. Moglia przeczytał. Tłumaczenie było dobre,
co więcej bardzo -dobre. To spowodowało, że ksiądz
stracił cierpliwość.
81

9.3 Page 83

▲back to top


- Powiedziałem, że nic nie potrafisz zrobić.
Przecież tę pracę odpisałeś od a do z.
- Ale od kogo mogłem odpisać?
Sąsiedzi Janka ciągle jeszcze, obgryzając pióra,
tłumaczyli ostatnie zdanie.
- To już jest bezczelność! - wybuchnął
ksiądz. - Idź na swoje miejsce i dziękuj Bogu, że
nie wyrzucę cię ze szkoły.
Skleroza i w owych czasach miewała straszliwe
skutki, resztę sprawiły uprzedzenia. Tak więc ostat-
nie miesiące tego roku były dla Janka pełne gory-
czy. W swych «Wspomnieniach» ks. Bosko nie wy-
mienia wprawdzie nazwiska ks. Moglia, miał bo-
wiem zawsze szacunek dla ludzi starszych. Napo-
myka jedynie o osobie, « która nie umiejąc utrzy-
mać porządku, · zaprzepaściła prawie wszystko to,
czego nauczyłem się w poprzednich miesiącach ».
Sutanna, która odgradza
Inne jeszcze zmartwienie gnębiło Janka w cza-
sie tych :miesięcy. Poznał dwu wspaniałych kapła­
nów: ks. Calosso i ks. Virano. Nie mógł przeboleć
jednak, że nie wszyscy księża są tacy. « Zdarzało
mi się - pisze - że spotykałem na drodze mojego
proboszcza, idącego w towarzystwie kapelana. Poz-
dra.wiałem z daleka, podchodziłem bliżej, schylałem
się do ich szat, ale oni zachowywali się obojętnie
i zadawalali ledwie uprzejmym odkłonieniem się,
nie przerywając przechadzki». Czarna sutanna, ja-
nosili, jakby ich oddzielała od innych. W semi-
nariach w owych czasach panowało przekonanie,
82

9.4 Page 84

▲back to top


że takie właśnie postępowanie jest najwłaściwsze
dla osób duchownych. Powściągliwość i powaga.
Ogromny dystans.
« Sprawiało mi to przykrość. Mówiłem do moich
przyjaciół: Jeżeli kiedyś zostanę księdzem, będę
postępował wprost przeciwnie. Będę zbliżał się do
chłopców, będę z nimi rozmawiał serdecznie i da-
wał im dobre rady».
Nie mógł wówczas młody uczeń przewidzieć,
że tą swoją decyzją spowoduje w nadchodzących
latach cichą rewolucję między kapłanami. Dopiero
później stwierdzi się w seminariach, że ten chło­
piec z Becchi miał rację i zacznie się wychowywać
nowe roczniki alumnów już ·nie w duchu powagi,
która każe zachowywać dystans, ale w duchu ra-
dosnej dobroci, która ten dystans przekreśla.
W Morialdo czas wolny od nauki Janek spędzał
na pogodnych pogwarkach z ks. Calosso. Stary ka-
płan wspominał swoją przeszłość, chłopiec zaś ma-
rzył o przyszłości. Potem zamiatał kościół, sprzątał
kuchnię, buszował w małej bibliotece.
Tu,· w Castelnuovo, księża nie chcieli z nim roz-
mawiać. Czym więc wypełniał wolne chwile?
Jankowe hobby
Pierwszym jego hobby była muzyka. Pan Ro-
berto prowadził chór w parafii. W domu posiadał
szpinet.1 Janek chodził wielokrotnie z panem Ro-
1 Dawny instrument muzyczny przypominający trochę
fortepian.
83

9.5 Page 85

▲back to top


berto na chór do kościoła i z jego pomocą wpro-
wiał się w grze na szpinecie, a potem na organach.
Ale Roberto był przede wszystkim krawcem w
miasteczku i drugim hobby Janka stało się przesia-
dywanie w jego pracowni. Nauczył się w ten sposób
przyszywać guziki, obrabiać, szyć chusteczki, przy-
krawać kamizelki. Umiał to w końcu robić tak
dobrze, że krawiec zaproponował mu, by porzucił
szkołę i został jego pomocnikiem.
Kiedy zaczęły się docinki ks. Moglia i niepo-
rządki w szkole, Janek utwierdził się w przekona-
niu, że traci tam tylko czas. Za wiedzą mamy Mał­
gorzaty zaczął pracować przez kilka godzin dzien-
nie u kowala Evasio Savio. Tam też nauczył się
obchodzić z młotkiem i pilnikiem i wykonywać
różne zajęcia w kuźni.
Jan Bosko z pewnością nie myślał wtedy jesz-
cze, że poznanie tych zawodów pozwoli mu kiedyś
otworzyć warsztaty dla biednych chłopców z pery-
ferii Turynu. Jedynym jego pragnieniem było móc
uzbierać trochę pieniędzy. W niedługim czasie przy-
dały mu się bardzo. W porozumieniu z matką po-
stanowił w następnym roku zrobić ryzykowny, ale
decydujący krok: pójść do szkół w Chieri.
84

9.6 Page 86

▲back to top


Po spakowaniu swych rzeczy i pożegnaniu się
z panem Roberto, Janek nie powrócił do Becchi.
Udał się do Sussambrino, do gospodarstwa, które ·
jego brat Józef wydzierżawił na spółkę z Józefem
Febraro. Również Małgorzata wyprowadziła się z
Becchi razem z synem.
Wakacje wykorzystał Janek na intensywną
naukę. Nie mógł przecież być najgorszy w Chieri.
Nie chciał również być ciężarem dla brata. Pomagał·
mu w robotach polowych, w prymitywnej kuźni
naprawiał narzędzia rolnicze, pasał krowy. Ta osta-
tnia praca umożliwiała mu czytanie i uczenie się.
Róża Febraro, córka Józefa,· opowiadała, że
Janek częstq tak bardzo- był zajęty książkami, że
krowy .wędrowały sobie, gdzie popadło. To ona,
dziesięcioletnia wówczas dziewczynka, biegła wtedy
za nimi wśród pól, między rzędami kukurydzy, i
przypędzała je z powrotem na łąkę, zanim inni to
zauważyli.
- Twoje krowy znów zajadały. zboże.
- Dziękuję ci, Różo!
85

9.7 Page 87

▲back to top


Ona przypatrywała mu się długo, a potem py-
tała:
- Ale dlaczego wyprowadzasz je na pastwisko,
jeżeli później na nie nie uważasz?
- Muszę się uczyć, Różo, i zdarza mi się od
czasu do czasu, że zapominam o nich.
.- Czy to prawda, że zostaniesz księdzem?
- Tak.
- Jeżeli chcesz, ja trochę popilnuję twoich
krów. I tak muszę uważać na moje!
Janek dziękował jej i znów zatapiał się w
książkach.
20 lirów na wierzchołku słupa
W czasie lata w miejscowości Montafia odby-
wały się uroczystości patronalne. Wieś znajdowała
się w pobliżu Sussambrino. Janek dowiedział się,
że przygotowano tam również « albero della cucca„
gna» czyli słup szczęścia. Wśród nagród przewi-
dziano między innymi torebkę z 20 lirami.
- Bardzo by mi się przydały - pomyślał.
Poszedł więc obejrzeć atrakcje festynu.
Słup był bardzo wysoki, gładki, wysmarowany
oliwą i tłuszcżem. Otaczający spoglądali na żelazny
krążek, na górze, do którego były przymocowane
pakunki, wędliny, butelki wina i owa· torebka z
pieniędzmi. Co chwila, wśród pokrzykiwań tłumu,
ktoś spluwał w dłonie i próbował wspinaczki. Na
początku wszystko szło dobrze, ale już w połowie
86

9.8 Page 88

▲back to top


drogi zawodnicy opadali z sił i wśród gwizdów i
krzyków ześlizgiwali się na ziemię.
·
W pewnym momencie, po dokładnym zbadaniu
sytuacji, Janek zbliżył się do słupa. On również
splunął w dłonie i silnie objął śliskie drzewo. Za·
czął wspinać się wolno i spokojnie. Co pewien czas
odpoczywał, przycupnąwszy na piętach. Ludzie nie-
cierpliwili się, pokrzykJwali, pewni, że i jemu się
nie powiedzie. Ale Jankowi bardzo zależało na pie-
niądzach. W Moncucco pracował przez cały .rok
za 15 lirów, a tu w odległości kilku metrów od
jego głowy czekało 20 lirów! Był zdecydowany wy~
trzymać na palu choćby do wieczora, byle by tylko
dosięgnąć upragnioną zdobycz.
Posuwając się spokojnie, ciągle w górę, dotarł
do miejsca, w którym słup był już bardzo cienki.
Odetchnął głęboko i paru chwytami podciągnął się
jeszcze wyżej. Ludzie w napięciu, teraz już w abso-
lutnej ciszy przypatrywali się jego wysiłkom. Tym-
czasem Janek wyciągnął rękę, odczepił z pierścienia
torebkę z pieniędzmi, uchwycił ją w zęby, potem
zdjął jeszcze wędlinę i chusteczkę i ześlizgnął się
na dół.
Prośba, która wiele kosztowała
Dwadzieścia lirów zdobytych na słupie szczę·
ścia z pewnością nie wystarczało,. by móc przenieść
się do Chieri. Trzeba było przecież kupić ubranie,
buty, książki. Trzeba było przede wszystkim co
miesiąc .płacić za stancję. A dzierżawa w Sussam-
87

9.9 Page 89

▲back to top


bri:n.o nie była kopalnią złota. W październiku Janek
powiedział do Małgorzaty:
- Mamo,· jeżeli chcecie, wezmę dwa worki i
obejdę po prośbie rodziny mieszkające w naszej
osadzie.
Było to wielkie umartwienie dla jego miłości
· własnej. Ksiądz Bosko miał się wprawdzie stać póź­
niej największym « żebrakiem » XIX wieku, ale zaw-
sze kosztować go to będzie bardzo wiele i nigdy
nie przyjdzie mu łatwo wyciąganie ręki po jał­
mużnę. W pamiętnym październiku po raz pierwszy
p~zezwyciężył odrazę, jaką napawała go prośba o
wsparcie.
Osada, która stanowiła część Morialdo, składa­
ła się z kilku zagród i z pojedyńczych domostw. Ja-
nek wędrował od domu do domu, pukał do drzwi
i mówił:
- Jestem synem Małgorzaty Bosko. Chcę pójść
do Chieri, do szkoły, bo pragnę zostać księdzem.
Moja matka jest biedna, jeżeli możecie, pomóżcie
mi.
Znali go wszyscy. Asystowali przecież przy jego
zabawach, przypominali sobie, jak wygłaszał zasły­
szane kazania, kochali go. Ale niewielu było ludzi
zamożnych w tych stronach. Dawali mu więc jedy-
nie jajka, kukurydzę, kilka miarek zboża.
Pewna wdowa, Łucja Matta, miała zamiar prze-
nieść się właśnie do Chieri, by być blisko uczącego
się syna. Małgorzata porozumiała się z nią i uzgo-
dniła, że Janek będzie mieszkał w Chieri razem z
Łucją i jej synem. Miesięcznie za stancję miał płacić
21 lirów. Małgorzata nie mogła wprawdzie zdobyć
tyle pieniędzy, ale zobowiązała się dostarczać mąkę
88

9.10 Page 90

▲back to top


i wino, a Janek miiał wykonywać prace domowe:
przynosić wodę, przygotowywać drzewo na opał,
wieszać bieliznę.
Historia posuwa się naprzód
Podczas gdy wśród pagórków Castelnuovo Ja-
nek Bosko przeżywał swe trudne dzieciństwo, histo-
ria posuwała się naprzód. Nie mamy tu zamiaru po-
dawać wyczerpującego streszczenia dziejów Włoch,
ale wydaje się rzeczą konieczną zarysowanie naj~
bardziej zasadniczych faktów, gdyż na tym tle roz-
grywały się osobiste dzieje Jana Bosko. Tak jak
każdemu człowiekowi, tak i jemu również historia
dostarczała wrażeń, formowała poglądy, stwarzała
uwarunkowania.
W latach 1815-1820 powstawały w całych Wło­
szech tajne stowarzyszenia zmierzające do przygo-
towania powstań i rewolucji. Były one przy tym
formą reakcji na sztywną i zacofaną restaurację.
Niepokój zaczął się w Hiszpa_nii w styczniu
1820 roku. W Kadyksie rewolta wojskowa zmusiła
Ferdynanda VII do zaniechania rządów absolutnych
i do prżyznania konstytucji. Gwarantowała ona każ­
dej osobie podstawowe prawa, między innymi pra·
wo głosu. Król musiał przysięgą zobowiązać się do
respektowania konstytucyjnych uchwał.
Ta hiszpańska « iskra » spowodowała w sześć
miesięcy później wybuch ognia we Włoszech. Mały
oddział kawalerii zbuntował się w Królestwie Oboj-
ga Sycylii. Wołano: « Niech żyje wolność i konsty-
89

10 Pages 91-100

▲back to top


10.1 Page 91

▲back to top


tucja! » Po ośmiu dniach Ferdynand, by nie utracić
królestwa, przyznał konstytucję z Kadyksu i przy-
siągł na Ewangelię, że będzie jej przestrzegał.
10 marca 1821 roku (Janek Bosko miał wów-
czas sześć lat) rewolta wojskowa wybuchła również
w Piemoncie. Kierował nią hrabia Santorre di San-
tarosa. Miasto Aleksandria usunęło błękitną flagę
dynastii sabaudzkiej i wywiesiło na twierdzy trój-
kolorowy sztandar, przypominający rewolucję fran-
cuską i prawa ·przez nią proklamowane. Zbunto-
wały się również garnizony w Pinerolo i Vercelli.
Jeden_ z pułkowników wyruszył na czele regimentu
z Fossano do Turynu. Król Wiktor Emanuel, prze-
straszony wypadkami wyjechał z Moncalieri do Tu-
rynu, zwołał radę koronną i aby nie utracić wszy-
stkiego, zgodził się także na konstytucję. Już był w
trakcie ogłaszania jej, gdy nadeszła wiadomość, że
Austriacy zamierzaJą interweniować i « zaprowadzić
porządek » we Włoszech.
Pod wpływem tych wydarzeń Wiktor Emanuel
zrzekł się tronu na rzecz swego brata Karola Fe-
liksa·, a ponieważ Karol znajdował się wówczas u
teścia w Modenie, Wiktor Emanuel ogłosił regen-
tem młodego, 23-letniego Karola Alberta.
« Powiedzcie księciu ... »
Karol Albert wielokrotnie kontaktował się z
hrabią Santarosa, cenił jego poglądy, ale nie potra-
fił opowiedzieć się zdecydowanie po stronie abso-
lutyzmu albo po stronie liberałów. Miał chwiejny
90

10.2 Page 92

▲back to top


charakter, dlatego nazwano go « Re Tentenna » -
« Król Chwiejny». Jednego pragnął za wszelką ce-
nę: zachować prawo do tronu i obronić go tak
przed Austriakami, jak i przed liberałami.
Wobec ogromnego tłumu, który pod oknami
pałacu Carignano domagał się obiecanej konstytu-
cji (nie wiadomo wprawdzie, ile osób zdawało so-
bie sprawę, czym ona jest naprawdę), Karol Albert
ustąpił. Wieczorem 13 marca podpisał a dwa dni
później zaprzysiągł wierność jej prawom. Utworzył
nowy rząd, w którym Santarosa został ministrem
wojny.
Gdy Karol Feliks otrzymał w Modenie list od
Karola Alberta, w którym ten donosił mu o V\\ryda-
rzeniach, wpadł w gniew. Do osoby, która przy-
niosła mu list, krzyknął: « Powiedzcie księciu, że
jeżeli w jego żyłach płynie choć kropla naszej krwi
królewskiej, niech natychmiast uda się do Novary
i tam niech oczekuje na moje rozkazy ».
Początkowo wydawało się, że Karol Albert prag-
nie stawić opór, ale z Neapolu nadeszły tragiczne
wieści: wojsko austriackie pobiło oddziały libera-
łów. Parlament został rozwiązany, ustrój konstytu-
cyjny przestał istnieć. Młody książe udał się wów-
czas do Novary. Tam ogłosił odezwę,· w której zrze-
kał się tytułu regenta oraz wzywał wszystkich do
posłuszeństwa królowi. Potem wyjechał do Floren-
cji, na wygnanie.
Powrót Karola Feliksa do Piemontu poprzedzi-
ły działania wojsk austriackich, które rozgromiły
ochotników Santarosy i « przywróciły porządek».
Siedemdziesięciu dowódców rewolucji zostało ska-
91

10.3 Page 93

▲back to top


zanych na śmierć (sześćdziesięciu osm1u jednak
zbiegło wcześniej do Szwajcarii i Francji), a trzystu
oficerów i tyleż urzędników zostało pozbawionych
dotychczasowych funkcji.
Rozruchy z roku 1821 - jak określają te wyda-
rzenia historycy - objęły jedynie mieszczańs.two·,
czyli stan średni. Masy chłopskie i robotnicze po-
zostały obojętne wobec tych wydarzeń, a nawet
wręcz wrogo do nich się ustosunkowały. Stan śre­
dni, reprezentowany przez kupców, handlarzy, drob-
nych przedsiębiorców, przemysłowców, urzędników
cywilnych i wojskowych, uczestnicząc w tej « libe-
ralnej rewolucji », zabiegał o zdobycie władzy i zaję­
cie miejsca dawnej arystokracji. Reformy, jakich
domagali się przedstawiciele tego stanu, nie były
ani popularne, ani demokratyczne. Prawo głosu
mieli posiadać jedynie ci, którzy legitymowali się
odpowiednim majątkiem. Oni tylko mogli wysyłać
·swego przedstawiciela do parlamentu, by tam bro-
nił ich interesów. Tak, jak poprzednio już rewolu-
cja francuska, tak i rewolucja liberałów zmierzała
do przekreślenia wszystkich· przywilejów, z wyjąt­
kiem jednego: przywileju bogactwa.
« Król z łaski Boga i nikogo innego »
Karol Feliks powrócił do Turynu dopiero w
październiku 1821 roku. Postać ta, widziana z per-
spektywy naszych czasów, jest ciekawa i bardzo
specyficzna. Nigdy nie chciał być królem. Kochał
życie skromne i ukryte. Był bardzo religijny. Przyjął
92

10.4 Page 94

▲back to top


tron jedynie z « obowiązku sumienia ». Ale z chwilą,
gdy go objął, konsekwentnie służył ideom twardego
absolutyzmu. Uważał się za króla z « łaski Boga i
nikogo innego». Pragnął kierować swymi poddany-
mi, jak surowy ojciec kieruje rodziną lekkomyśl­
nych synów. Każdy wyrok śmierci miał być według
niego « zbawiennym ostrzeżeniem» dla wszystkich
gorących głów i dlatego zgodził się na stosowanie
rozżarzonych obcęgów i torturowanie skazanych.
Nie bez powodu nazwano go Karolem Okrutnym.
Dassimo D'Azeglio streścił dziesięć lat jego pa-
nowania w tych słowach: « despotyzm, pełen spra-
wiedliwych i szlachetnych intencji». Karol Feliks
umarł w kwietniu 1831 roku, zostawiając tron Ka-
rolowi Albertowi.
« Długi i smutny jak wielki post »
Karol Albert zasiadał na tronie w Turynie trzy-
dzieści trzy lata. Zyskał sobie dobre imię zarówno
ą zwolenników absolutyzmu, jak i u reakcjonistów,
walcząc w Hiszpanii przeciwko liberałom, którzy z
kolei w swych pismach nazywali go zdraj-cą i krzy-
woprzysiężcą.
Był to mężczyzna blady i bardzo wysoki (miał
dwa metry i cztery centymetry wzrostu), a lud Pie-
montu mawiał o nim, że jest « długi i smutny jak
wielki post ». Aby wykazać wszystkim, że nie jest
już tym księciem, który podpisał konstytucję, w
1833 roku kazał zgładzić siedmiu zwolenników Maz-
93

10.5 Page 95

▲back to top


ziniego I w Aleksandrii i dziesięciu w Genui, a sie-
dęmdziesięciu skazał na ciężkie więzienie. Ale Pie-
mont i Włochy, pomimo zakusów zmierzających do
zatrzymania biegu historii zmieniły się. Mieszczań- ·
stwo rzeczywiście zyskało wielkie wpływy i choć
nie rozumiało jeszcze, co to jest wolność demokra-
tyczna, potrzebowało wolności handlu, aby na całym
półwyspie mógł wzrastać dobrobyt.
W Pien~oncie budowano wówczas kanały, osu-
szano bagna, karczowano lasy, rozszerzano i ulep-
szano uprawę morw, konopi i winnej lotórośli. Za-
częto też uprawiać ziemniaki, które wreszcie poło­
żyły kres miesiącom straszliwego głodu w latach
suszy. Poszerzono też znacznie sieć dróg i zapo-
czątkowano budowę kolei żelaznej. Myślenie poli-
tyczne ulegało zmianom.
W ostatnich miesiącach 1831 roku w Marsylii
Mazzini założył tajną organizację « Młoq.e Włochy ».
Coraz bardziej szerzyła się idea Włoch jako pań­
stwa narodowego, bogatego w tradycje kulturalne i
ludowe. W Turynie w 1832 roku Silvio Pellico opu-
blikował « Le mie prigioni » (Moje więzienia), książ­
kę, która wstrząsnęła Włochami. Austria, która do-
tąd wydawała się być strażniczką porządku, ·zaczęła
tracić swoje znaczenie. Na stronach swej książki
pisarz z Saluzzo, który dziesięć lat spędził w cięż­
kim więzieniu cesarskim, ukazał okrutne óblicze
dyktatury rządu austriackiego, torturującego i gnę­
biącego poddanych.
1 Mazzini Józef (1805-72), włoski działacz wolnosciowy
i publicysta, założyciel tajnych związkąw Młodych Włoch i
Młodej Europy, organizator powstań demokratycznych. Dą­
żył do zjednoczenia Włoch.
94

10.6 Page 96

▲back to top


4 listopada 1831 roku był pogodnyn1 dniem
« lata św. Marcina». Jan Bosko, razem ze swym
rówieśnikiem Janem Filippello, pieszo udaje się aż
do Chieri. W drodze Janek zwierza się przyj acielo-
wi: mówi mu o swych przyszłych studiach, opowia-
da o wydarzeniach z przeszłości, o próbach dotąd
podejmowanych. W pewnym. momencie Filippello,
prosty chłopak, zauważa:
- Dopiero teraz zaczniesz uczyć się w Kole-
gium, a umiesz już tyle rzeczy! Szybko zostaniesz
proboszczem.
Janek poważnieje.
- Czy ty wiesz, co to znaczy być proboszczem?
Proboszcz ma bardzo ważne obowiązki. Gdy wstaje
od stołu w południe czy wieczorem, musi zastano-
wić się: ja zjadłem, ale czy moi parafianie nie cier-
pią głodu? To co posiada, musi dzielić z biednymi.
Kochany Filippello, ja nigdy nie zgodzę się zostać
proboszczem. Chcę całe moje życie poświęcić mło­
dzieży.
Podczas gdy ci dwaj chłopcy tak wędrowali,
rozmawiając o głodzie i o biednych w Lyonie, odleg-
95

10.7 Page 97

▲back to top


łym jedynie o 250 km w linii powietrznej, zaczynała
się rewolta robotników w fabryce jedwabiu. Tysią­
cami wychodzili na ulice, by protestować przeciwko
na niskim zarobkom i nieludzko długiemu czasowi
pracy; dochodzącemu do 18 godzin dobę. Strajk
zakończył się po wielu driiach walk ulicznych, stłu­
miony przez oddziały wojska, wysłane przez rząd -
francuski. Zginęło ponad tysiąc osób!
W następnym roku strajk wybuchnął w Paryżu,
powodując śmierć ośmiuset osób. Wiosną 1834 r.
robotnicy lyońscy i paryscy znów wspólnie wystą­
pili. Przeciwko nim wytoczono działa.
Janek Bosko nic o tym nie wie. Gazety, pod-
dane surowej cenzurze w Królestwie Piemontu, nie
przekazują takich wiadomości. Rewolucja, o której
od czasu do czasu mówi się przyciszonym głosem,
powinna przynieść Włochom konstytucje i wyzwo-
lenie spod jarzma Austrii. Wkrótce ta właśnie re-
wolucja nazwana zostanie «Risorgimento». Nie ma
natomiast najmniejszego podejrzenia o inną rewo-
lucję, bardziej głęboką, bardziej radykalną, która
przekształca Północną Europę i czeka na wejście
do Włoch. Jest to rewolucja przemysłowa, z którą
wiąże się kwestia robotnicza. Jej prawie drama-
tyczne skutki można będzie obejrzeć za dziesięć lat,
kiedy dotrze do Turynu.
Wśród młodszych kolegów
« Moja stancja - pisze ks. Bosko - znajdo-
wała się w domu Łucji Matta, wdowy, mającej syna
96

10.8 Page 98

▲back to top


jedynal-<.a. Przeniosła się ona tutaj, by towarzyszyć
mu i by mieć nad nim pieczę ».
Małgorzata, która przybyła do Chieri wkrótce
po Janku, udała się razem z nim do pani Łucji.
Jakiś znajomy dowiózł wozem dwa worki zboża.
- To mój syn - powiedziała - a tu oto za-
płata. Ja zrobiłam co do mnie należy, Janek W)'\\Vią­
że się ze swoich zobowiązań i mam nadzieję, że
będzie pani z niego zadowolona.
« Pierwszą osobą, którą poznałem, był świętej
pamięci ks. Placyd Valimberti. Udzielił mi dobrych
rad, zaprowadził do prefekta szkół i przedstawił
mnie profesorom. Ponieważ dotychczasowa moja
nauka była bardzo powierzchowna, poradzono mi,
bym poszedł do szóstej klasy (mniej więcej odpo-
wiada obecnej włoskiej pierwszej średniej).
Nauczyciel, ojciec Walerian Pugnetti, okazał
mi dużo serca. Dbał o mnie w szkole, zapraszał do
domu. Współczuł mi z powodu mego wieku, a wi-
·dząc dobrą wolę, nie szczędził mi pomocy. Mój wiek
( szesnaście lat skończone) i moja budowa ciała spra-
wiały, że wyglądałem jak olbrzym wśród moich
małych kolegów. Pragnąc wybrnąć z tej sytuacji,
po dwóch miesiącach klasy szóstej poprosiłem o
dopuszczenie do egzaminu i zostałem promowany
do klasy piątej.1
·
Chętnie przeniosłem się do tej nowej klasy,
gdyż wychowawcą tam był drogi mi ks. Valimberti.
Po dwóch dalszych miesiącach, osiągając najlepsze
1 Kolejność była wtedy odwrotna: z piątej przechodziło
się do czwartej, potem do trzeciej itd.
97

10.9 Page 99

▲back to top


wyniki spośród wszystkich, zostałem w drodze
wyjątku dopuszczony do egzaminu i promowany do
klasy czwartej. Profesorem był tam Wincenty Cima,
człowiek dbający o surową dyscyplinę. Gdy zjawił
się u niego w połowie roku szkolnego uczeń tak
wysoki i tęgi, jak on sam, przy całej klasie powie-
dział żartując:
- Ten uczeń jest albo wielkim ciemniakiem,
albo wielkim geniuszem.
Oszołomiony takim niecodziennym przyjęciem,
odpowiedziałem:
·_ Czymś w pośrodku. Jestem biednym chło­
pakiem, który ma· dobrą wolę, by wypełnić swoje
obowiązki i by posuwać się naprzód w nauce.
Słowa te spodobały się nauczycielowi, więc z
niezwykłą dla siebie uprzejmością dodał:
- Jeżeli masz dobrą wolę, wiedz, że jesteś w
dobrych rękach. Nie pozostawię cię bezczynnym.
Bądź dobrej wyśli. J eźeli napotkasz na trudności,
powiedz mi od razu, a pomogę ci.
Podziękowałem mu z całego serca».
W spaniała pamięć
Chieri jest mia.steczkiem oddalonym o dziesięć
kilometrów od Turynu. Leży u stóp pagórków tu-
ryńskich. Po drugiej ich stronie znajduje się stolica
Piemontu. Gdy Janek tam przybył, Chieri liczyło
9 tysięcy mieszkańców. Było to miasteczko klaszto-
rów, tkaczy i uczniów. Ci ostatni napływali tu ze
wszystkich stron Monferratu i okolic Asti, by spę-
98

10.10 Page 100

▲back to top


dzić tu lata nauki. Była ona wprawdzie prawie bez-
płatna, ale nie było żadnych stypendiów. Aby zapła­
cić za stancję, wielu uczniów musiało mocno się
natrudzić. Poszukiwali więc rozmaitych płatnych
zajęć po lekcjach: pracy na pół etatu u sekretarzy,
sprzątania w zamożnych domach, korepetycji, utrzy-
mywania w porządku koni i karet. Z oszczędności
często zimą uczniowie nie palili w piecach, uczyli
się poowijani w ciepłe koce, nosili drewniane cho-
daki.
Wśród tych ubogich uczniów żył Janek Bosko,
dzieląc ich trudny los. Od czasu do czasu z Sussam-
brino przyjeżdżała Małgorzata i wypytywała Łucję
o nowości. Zacna wdowa dzieliła się z nią dobrymi
wieściami. Janek usługiwał w domu, był pobożny i
pilny. Pomagał również w nauce jej synowi, choć
sam był młodszy od niego.
Także Janek szukał okazji, by zdobyć pieniądze
na opłaty. Udało mu się zarobić trochę grosza w
warsztacie znajomego cieśli. Nauczył się tam posłu­
giwać heblem, dłutem i pilnikiem.
« Byłem już prawie dwa miesiące w czwartej
klasie, gdy zaczęto o mnie mówić w związku z
małym incydentem. Profesor łaciny tłumaczył ży­
ciorys Agesilausa, _napisany przez Korneliusza Ne-
posa. Tego dnia zapomniałem wziąć książkę i by
ukryć to przed nauczycielem, miałem przed sobą
otwartą gramatykę. Koledzy to zauważyli - jeden
z nich szturchnął sąsiada w łokieć, ktoś inny zaczął
się śmiać.
- Co się dzieje? - zapytał profesor Cima.
Widząc, że wszyscy patrzą w moją stronę, polecił,
99

11 Pages 101-110

▲back to top


11.1 Page 101

▲back to top


bym powtórzył tłumaczenie, po uprzednim przeczy-
taniu urywka łacińskiego. Wstałem i trzymając gra-
matykę w ręce powtórzyłem na pamięć tekst łaciń­
ski oraz przetłumaczyłem go. Koledzy zaczęli bić
brawo.
Pan Cima bardzo się rozgniewał. Po raz pierw-
szy krzyczał i nie potrafił· utrzymać porządku. Za-
mierzył się nawet na mnie, ale udało mi się uniknąć
uderzenia. Potem, trzymając dłoń na mojej książce,
polecił sąsiadom wytłumaczyć przyczynę tego za-
mieszania.
- Bosko nie ma wcale Korneliusza Neposa. Ma
gramatykę, a jednak przeczytał i przetłumaczył, jak
gdyby miał w ręku tekst.
Profesor wówczas spojrzał na książkę, na którą
położył rękę, i zażądał, bym dalej kontynuował czy-
tanie. Potem powiedział:
- Przebaczam ci dla twej wspaniałej pamięci.
Masz szczęście! Staraj się zrobić z niej dobry uży­
tek ».
Swą zadziwiającą- pamięć Janek zademonstro-
wał już księdzu Calosso. Ale tu, w Chieri, zaczęły
się dziać naprawdę dziwne rzeczy. Pewnej nocy
śniło mu się, że musi odrobić jakieś zadanie łaciń­
skie w klasie. Gdy się obudził, napisał tekst, który
zapamiętał doskonale, i przetłumaczył go przy po-
mocy swego przyjaciela księdza. W szkole nauczy-
del podyktował rzeczywiście ten fragment i Janek
mógł oddać tłumaczenie, które wykonał, w bardzo
krótkim czasie. Coś podobnego zdarzyło się jeszcze
raz, ale nie obyło się wówczas bez pewnej kompli-
kacji. Janek oddał pracę szybko, za szybko. Pro-
100

11.2 Page 102

▲back to top


fesor przeczytał, spojrzał na brudnopis i osłupiał:
na tej pogniecionej kartce była przetłumac:zona
również część rozdziału, którą chciał początkowo
dać uczniom, ale w ostatniej chwili się rozmyślił,
gdyż wydawała mu się za długa.
- Skąd wziąłeś ten urywek?
- Wyśniłem go.
Sen. Wydarzenie zazwyczaj bez znaczenia w ży­
ciu ludzi. Ale w życiu Jana Bosko «sen» odegrał
wielką rolę. Im więcej lat mijało, tym większego
znaczenia nabierało to słowo. Była to jedna z tych
spraw, które zdumiewały i zdumiewają jeszcze te-
raz. Ci, którzy na Valdocco· -słyszeli, jak ks. Bosko
mówił: « miałem sen » - od razu słuchali uważnie.
We śnie ten dziwny ksiądz widywał grzechy swoich
chłopców, przewidywał śmierć królów i wspaniałą
karierę brzdąca, grającego w kręgle.
Bractwo radości
« W pierwszych czterech klasach - pisze ks.
Bosko. - musiałem nauczyć się na własny rachu-
nek, jak postępować z kolegami».
Mimo, że szkoła wymagała surowego życią
chrześcijańskiego .(każdy musiał oddawać kartkę
potwierdzającą odbycie spowiedzi miesięcznej), nie
brakowało złych chłopców. « Jeden z nich był tak
bezczelny, że nakłaniał mnie, bym ukradł jakiś war-
tościowy przedmiot mojej gospodyni».
Janek początkowo zdecydowanie odsunął się
od tych zdeprawowanych kolegów, aby nie wpaść
101

11.3 Page 103

▲back to top


jak mysz w pazury kota. Ale wkrótce jego sukcesy
.szkolne umożliwiły mu nawiązanie z nimi innego
rodzaju stosunków, bazujących na jego prestiżu.
Dlaczego nie wykorzystać tej sytuacji - pomyślał
- i nie zrobić dla nich czegoś dobrego?
« Koledzy, którzy namawiali mnie do złego, byli
zaniedbani w nauce - wspomina - i dlatego za-
częli przychodzić do mnie prosząc o pomoc w odra-
bianiu zadań ».
Janek chętnie im pomagał. Przesadzał nawet w
tym, podając pod ławkami gotowe tłumaczenia (na
egzaminie został złapany w czasie takiej « akcji » i
udało mu się wyjść obronną ręką jedynie dzięki
ptzyjaźni jednego. z profesorów, który pozwolił mu
powtórzyć ćwiczenie).
« Dzięki temu zaskarbiłem sobie przychylność
i przyjaźń. Chłopcy zaczęli szukać mnie w czasie
przerw, ze względu na zadania, potem zaczęli przy-
słuchiwać się moim opowiadaniom, a potem już
przychodzili bez żadnego powodu ».
Było im dobrze razem. Utworzyli rodzaj sto-
warzyszenia, a Janek nazwał je « Bractwem rado-
ści ». Obmyślił dla niego bardzo prosty regulamin:
1. żadnych czynów, żadnych ~ozmów, które by wy-
wołały rumieniec wstydu u chrześcijanina.
2. Wypełniać obowiązki szkolne i religijne.
3. Być radosnym.
Radość zawsze stanowić będzie główną zasadę
ks. Bosko. Dominik Savio, jego ukochany uczeń,
powiedział: « Dla nas świętość zasadza się na ra-
dości. Staramy się unikać grzechu, który wykrada
nam radość z serca». Dla ks. Bosko radość jest
102

11.4 Page 104

▲back to top


przejawem głębokiego pokoju, który rodzi się ze
świadomości, że znajdujemy się w rękach Boga, a
więc w dobrych rękach. Jest to skromne słowo,
którym wyraża się wielka wartość: nadzieja chrze-
ścijańska.
« W 1832 r. stałem się wśród moich kolegów
jakby kapitanem małego oddziału ». Razem bawili
się w płytki, kule, skakali, biegali. Były to zawody
bardzo. zacięte i bardzo wesołe. Gdy byli zmęczeni,
Janek ustawiał na zielonej trawie stołek i popisywał
się sztuczkami kuglarskimi.
« Wyciągałem sto kolorowych kulek, z pustego
słoika wydobywałem dziesiątki jajek. Ustawiałem
kulki na nosach widzów, zgadywałem, ile pieniędzy
znajduje się w cudzej kieszeni. Zwykłym dotknię­
ciem palców zamieniałem w proszek monety z ja-
kiegokolwiek metalu ».
Podobnie jak dawniej w Bece.hi, każda zabawa
kończyła się modlitwą. « W każde święto chodziliśmy
do kościoła św. Antoniego, gdzie jezuici wspaniale
prowadzili katechizm, podając wiele przykładów,
które ·jeszcze teraz pamiętam ».
Cztery zakłady linoskoczka
Pewnej jednak niedzieli w kościele św. Anto-
niego było niewielu słuchaczy. Przyjechał bowiem
linoskoczek, który urządzał pokazy akrobacji i wzy-
wał co zwinniejszych chłopaków do zawodów w
biegach i skokach. Ludzie schodzili się tłumnie.
Janek niezadowolony, że koledzy zostawili go
samego, poszedł w końcu także popatrzeć ha li-
103

11.5 Page 105

▲back to top


noskoczka, prawdziwego atletę, który biegał i ska-
kał z niebywałą energią. Miał zamiar zatrzymać się
w miasteczku przez dłuższy czas.
Janek zebrał najlepszych spośród swoich ko-
legów:
- Jeżeli ten człowiek będzie w dalszym ciągu
urządzał te przedstawienia w niedzielne popołudnia,
nasze Bractwo gotowe się rozpaść. Ktoś powinien
się z nim założyć i pokonać go. Musiałby wówczas
wejść z nami w układy.
- No, ale kto go pokona?
- Ktoś może się znajdzie. W końcu nie jest
on alfą i omegą. Jeżeli chodzi o biegi, nie czuję się
gorszy od niego.
Janek 1niał siedemnaście lat i czuł się dosko-
nale. Ale w swych «Wspomnieniach» dodaje od
razu: « Nie przewidziałem następstwa moich słów.
Jakiś nierozważny kolega doniósł wszystko lino-
skoczkowi i oto zostałem wplątany w zakład - stu-
dent zmierzy się z zawodowym atletą! »
Miejscem wybranym na próbę była aleja przy
Bramie Turyńskiej. Chodziło o przebiegnięcie całe­
go miasta. Zakład opiewał na 20 lirów, miesięczną
opłatę za stancję. Janek nie miał tylu pieniędzy, ale.
przyjaciele z Bractwa uzbierali między sobą po-
trzebną sumę. « Przyglądał się tłum ludzi» - jak
wspomina ks. Bosko.
Na dany znak ruszyli. Linoskoczek wyprzedził
szybko Janka o jakieś dziesięć metrów. Był dobrym
sprinterem, podczas gdy Janek lepiej czuł się na
średnich dystansach. « Szybko go dobiegłem i po-
104

11.6 Page 106

▲back to top


zostawiłem tak daleko w tyle, że w połowie drogi
zatrzymał się i uznał moje zwycięstwo».
Wszystko powinno na tym się zakończyć, ale
linoskoczek zażądał rewanżu. « Zobaczymy, kto zwy-
cięży w skokach - powiedział. - Ale zakładam się
o 40 lirów. Zgodziliśmy się ».
Wybrał miejsce: trzeba było przeskoczyć przez
mały strumień wody, który miał brzeg wzmocniony
obmurowaniem. Linoskoczek odbija się i ląduje bli-
ziutko murku. « Lepiej już nie można było skoczyć
- wspomina ks. Bosko. - Mogłem tylko przegrać,
a nie zwyciężyć. Jednak wymyśliłem pewien fortel.
Zrobiłem ten sam skok, ale po oparciu się rękami
o murek sk.oczyłem jeszcze dalej ». Był to po pros~u
jakby skok o tyczce. I tym razem Janek zwyciężył!
Linoskoczek był zagniewany i z powodu prze-
granych pieniędzy, i z powodu· złośliwych docinków
gawiedzi. « Chcę się z tobą jeszcze raz założyć. Wy-
bierz jakiekolwiek ćwiczenie zręcznościowe ». Zgo-
dziłem się. Wybrałem magiczną laskę, a zakład
wzrósł do 80 lirów. Wziąłem laskę, na jednym jej
końcu umieściłem kapelusz, potem drugi koniec
ustawiłem sobie na dłoni. Podrzuciłem laskę i osa-
dziłem ją na czubku małego palca, potem przerzu-
ciłem ją na koniec palca serdecznego, średniego,
wskazującego i kciuka. Potem umieściłem ją na
grzbiecie ręki, na łokciu, na ramieniu, na brodzie,
ustach, nosie, na czole. Wracając tą samą drogą,
laska znalazła się w końcu na dłoni.
- Tym razem nie przegram - powiedział lino-
skoczek z przekonaniem. Wziął tę samą laskę i ze
wspaniałą zręcznością poprowadził ją aż do ust. Ale
105

11.7 Page 107

▲back to top


miał zbyt długi nos i laska zahaczyła o niego. Musiał
chwycić ją w rękę, by nie spadła ».
i W tym momencie ogarnęło Janka współczucie
ąla tego człowieka, który w końcu był dobrym fa-
chowcem. « Ten nieborak zdawał sobie sprawę, że
j~go fundusze się kończą i z wściekłością zawołał:
Mam jeszcze sto franków i zakładam się o nie we
wspinaczce. Kto postawi nogi najbliżej wierzchołka
t~go drzewa - wskazał na wiąz, stojący w pobliżu
alei - ten z,lvycięży. Zgodziliśmy się i w pewnym
sensie byliśmy zadowoleni z jego zwycięstwa, gdyż
nie chcieliśmy go zrujnować.
On miał wejść pierwszy. Wszedł i postawił sto-
py tak wysoko, że gdyby wszedł· o piędź wyżej, ga-
ł~ź załamałaby się, a on runąłby na ziemię. Wszyscy
twierdzili, że wyżej już nie można się wspiąć. Przy-
szła kolej na mnie. Wszedłem prawie do tego sa-
mego miejsca, do którego dotarł i on. I wówczas,
trzymając się rękami drzewa, uniosłem ciało pio-
nowo do góry i stopy znalazły się około jednego
metra powyżej wysokości, jaką poprzednio osiągnął
linoskoczek.
.. Na dole wybuchły oklaski. Moi przyjaciele ści­
skali się, skakali z radości. Tamten biedak nato-
miast był załamany, wręcz płakał. Oddaliśmy mu
wówczas pieniądze, pod jednym wszakże · warun-
kiem, a mianowicie, że zafunduje nam obiad w ho-
telu « Pod murkiem ».
Ks. Bosko zapisał nawet we «Wspomnieniach»,
ile kosztował ten wspólny obiad (25 lirów) i ile zo-
stało linoskoczkowi w kieszeni (215 lirów). Zapisał
106

11.8 Page 108

▲back to top


również słowa tego atlety, gdy zgodził się nie przesz-
kadzać więcej chłopcom:
« Dzięki temu, że zwróciliście mi te pieniądze, uchro-
niliście mnie od ruiny. Dziękuję wam. Będę was
wspominał serdecznie, ale już nigdy więcej nie będę
się zakładał ze studentarni ».
Pierwszy pobyt w Turynie
Bractwo radości wyszło z tych pojedynków
wzmocnione i sławne. W czasie wakacji jego człon­
kowie udawali się na wzgórza Supergi. Zbierali
grzyby, śpiewali piosenki, a czasami organizowali
krótkie wypady do Turynu, żeby zobaczyć ć< konia
z marmuru » na schodach pałacu królewskiego. Pra-
wie trzydzieści kilometrów pieszo. Tyle wynosiła
droga tam i z powrotem. Wracali z ogromnym ape-
tytem i opowiadali swym ospałym kolegom o cudach
stolicy.
Właśnie podczas jednej z takich wycieczek, Ja-
nek Bosko zobaczył po raz pierwszy Turyn. Miasto
rozrastało się. Liczba ludności wzrosła niepomiernie
- prawie o jedną trzecią w ciągu dziesięciu lat.
Wzrosła też zawrotnie cena domów i dzierżawy. Da-
wał się odczuwać dotkliwie brak szpitali, przytuł­
ków dla starców, ochronek i szkół dla dzieci.
Wiosną tego roku, kiedy Janek Bosko i jego
przyjaciele wędrwali po wzgórzach turyńskich, na
peryferiach miasta osiadł kanonik Cotto]engo z
35 chorymi, których nie chciano przyjąć w żadnym
szpitalu. Było to 27 kwietnia 1832 r. W okolicy
107

11.9 Page 109

▲back to top


Valdocco ks. Cottolengo wydzierżawił dom, będący
kiedyś zajazdem, i przeprowadził się tam z osłem,
wozem i dwiema siostrami. Wywiesił napis na
drzwiach: « Piccola Casa della Divina Provvidenza »
- Mały Dom Bożej Opatrzności. Dom ten miał się
stać wkrótce cudem Turynu. Będzie gościł 10 tysię­
cy nieuleczalnie chorych, opuszczonych przez wszy-
stkich.
W czerwcu Janek Bosko po raz pierwszy usły­
szał nazwisko Wincentego Gioberti. Był to młody
kapłan turyński, profesor filozofii na uniwersyte-
cie. Został aresztowany, ponieważ należał do tajnego .
koła antymonarchistycznego. Skazano go na wyg-
nanie i odprowadzono pod strażą do granic Francji.
Po dziesięciu latach ogłosił w Brukseli słynną książ­
« Prymat Włochów » (Il primato degli Italiani).
Osiemnaście lat później został premierem Karola
Alberta.
W pałacu królewskim, na którego schodach
członkowie « Bractwa radości » głaszczą marmuro-
wego konia, król przygotowuje (powoli, wśród obaw
i skrupułów) konieczne reformy. Pierwszą z nich
podpisuje w 1832 r. Zostają zniesione tortury, nie-
ludzki relikt wieku barbarzyństwa.
108

11.10 Page 110

▲back to top


Jesienią 1832 r. Jan Bosko zaczął uczęszczać do
klasy trzeciej tzw. gramatyki. Potem w dwu następ­
nych latach regularnie uczęszczał do klas, które ko-
lejno nazywały się klasami humanistyki (1833-34) i
retoryki ( 1834-35 ).
W dalszym ciągu był bardzo dobrym uczniem,
rozmiłowanym w książkach, wyróżniającym się
wspaniałą pamięcią.
« W tym czasie - wspomina z nutką żalu -
nie odczuwałem różnicy pomiędzy czytaniem a ucze-
niem się. Z łatwością mogłem powtórzyć materiał
przeczytanej książki. Przyzwyczajony przez matkę
do krótkiego snu, mogłem dwie trzecie nocy poś­
więcić na lekturę, przy płomyczku mojej małej
lampki. Pewien księgarz - żyd imieniem Eliasz,
wypożyczał mi klasyków włoskich. Płaciłem jednego
solda za tomik. Czytałem codziennie prawie jeden
tom».
Janek miał osiemnaście lat. Jest to wiek głębo­
kich przyjaźni. Pozostając w dalszym ciągu « przy-
109

12 Pages 111-120

▲back to top


12.1 Page 111

▲back to top


wódcą małego oddziału», utworzył wokół siebie
krąg najbliższych sobie przyjació-ł.
Dwa policzki
Pierwszego z nich poznał w czasie szkolnej bija-
tyki. Już wówczas nie wszyscy profesorowie byli
punktualni i początkowe minuty wielu lekcji często
mijały wśród krzyków i zamętu. 'Grano )Ja całego
w «konika». « Ci, co najmniej kochali naukę -
zauważa z ironią ks. Bosko - byli w tym najwięk­
szymi mistrzami». Jeden z chłopców, nowy uczeń,
wyglądający na piętnastolatka, wśród panuJącego
zamieszania zajął spokojnie miejsce w ławce i otwo-
rzył książki. wtern podszedł do niego jakiś łobuz
i chwycił go za rękę:
- Chodź i ty pobawić się.
- Nie umiem.
- Nauczysz się. Nie każ się prosić!
- Możesz mnie nawet uderzyć, ale ja nie pójdę.
Łobuz wymierzył mu dwa policzki, które echem od-
biły się w całej klasie. Na ten widok poczułem, że
krew gotuje mi się w żyłach. Czekałem, czy chło­
pak odpowiednio mu odpłaci, tym bardziej, że był
silniejszy. Tymczasem on nie zareagował. Twarz
. miał czerwoną, prawie że siną. Powiedział tylko:
- Je~teś zadowolony? A teraz zostaw mnie w
spokoju. Ja ci przebaczam ».
W Janka jakby piorun strzelił. To był czyn
bohaterski. Postanowił więc poznać nazwisko tego
110

12.2 Page 112

▲back to top


chłopca. Brzmiało ono: Alojzy Comollo. « Od tego
czasu stał się on moim najlepszym przyjacielem i
mogę powiedzieć, że od niego zacząłem uczyć się
żyć jak chrześcijanin».
Odkrył też u niego pod pozorną słabością wiel-
kie bogactwo duchowe. Instynktownie stał się jego
opiekunem, broniąc go przed gwałtownymi i pro-
stackimi w zachowaniu sztubakami.
Siła dobrze użyta
Jeden z nauczycieli jak zwykle spóźniał się i
w klasie panował nieopisany zamęt. « Niektórzy
chcieli zbić Comollo i drugiego jeszcze dobrego
chłopca, Antoniego Candelo - pisze ks. Bosko. -
Wołałem, by zostawili ich w spokoju. Nie posłu­
chali i zaczęły fruwać wyzwiska. Ja na to:
- Kto powie choć jedno obelżywe słowo, bę­
dzie miał do czynienia ze mną.
Najwięksi i najbardziej bezczelni stanęli murem
przede mną, a w międzyczasie ktoś spoliczkował
Alojzego. Pociemniało mi w oczach i nie mając pod
ręką kija czy krzesła, chwyciłem jednego z tych
chłopaków za ramiona i potrząsnąłem nim jak ma-
czugą. Zacząłem nim uderzać innych. Czterech na-
pastników upadło na ziemię, inni zaczęli uciekać z
wrzaskiem.
W tym momencie wszedł profesor i widząc ręce
·i nogi w powietrzu, pośród wrzasków nie z tego
świata, zaczął krzyczeć i wymierzać razy na prawo
i na lewo. Gdy burza trochę ucichła, kazał sobie
111

12.3 Page 113

▲back to top


opowiedzieć, co było przyczyną bój~i i nie dowie-
rzając zażądał, bym powtórzył całą scenę. Wówczas
wybuchnął śmiechem, roześmiali · się również inni
i nauczyciel po prostu zapomniał nas ukarać.
- Mój drogi - powiedział mi Comollo, gdy
trochę ochłonął. - Twoja siła mnie przeraża. Bóg
nie na to ci ją dał, byś masakrował swych kolegów.
On pragnie, byśmy przebaczali i dobrze czynili tym,
którzy nas krzywdzą».
. Janek słuchał uważnie. Wkrótce potem poszli
razem do spowiedzi. Jednak nie prędko nauczył się
Janek realizować ewangeliczną naukę: « jeśli cię kto
uderzy w prawy policzek, nadstaw mu i drugi>>.
Narzucił sobie siłą woli ten nakaz, ale nigdy nie
wykonywał go instynktownie. Wielokrotnie musiał
powtarzać sobie słowa ze snu: « Nie biciem, ale
miłością będziesz zjednywał sobie twych przyja-
ciół».
Wieczory w salonie· bilardowym
Pod koniec roku 1832/33 syn Łucji Matta ukoń­
c~ył naukę. Janek musiał więc szukać nowej stancji.
Jeden ze znajomych rodziny, Jan Pianta, otwo-
rzył kawiarnię w Chieri i zaproponował mu miejsce
pomocnika barmana. Rano przed pójściem na lek-
cje - sprzątanie lokalu, wieczorami - obsługa
baru, a potem salonu bilardowego. W zamian wła­
ściciel zapewniał dwa razy dziennie ciepłą zupę i
kącik do_ spania.
112

12.4 Page 114

▲back to top


Janek zgodził się, gdyż nie znajdował nic lepsze-
go. Zaczęły się dni twardej pracy, czuwania do póź­
na w nocy przy bilardzie, zapisywania wyników na
tablicy.
W 1888 roku (a więc ponad 50 lat później)
Pianta przypominał sobie jeszcze: «Niemożna było
znaleźć chłopca lepszego od Jana Bosko. Codziennie
rano służył do mszy św. w kościele św. Antoniego.
W domu miałem chorą matkę staruszkę. Okazywał
jej podziwu godne miłosierdzie».
O wiele mniej godne podziwu było traktowanie
młodego, 18-letniego pracownika przez tego skąpego
właści~iela. Kazał on chłopcu przygotowywać kawę,
czekoladę, ciastka i lody, ale dawał mu tylko zupę.
To matka Małgorzata przynosiła mu z Becchi chleb
i resztę. Pomieszczenie, które przydzielił Jankowi,
było « wąską wnęką nad małym piecem, w którym
pieczono ciastka, wchodziło się do niej po drabi-
nie». Gdy Janek nieco wyciągnął się na swym lego-
wisku, nogi wystawały mu nie tylko poza niewy-
godny siennik, ale wręcz z otworu wnęki.
Jakub Levi, zwany Jonaszem
W szkole, do której uczęszczał Janek, było kilku
chłopców żydowskich. Na podstawie dekretu Ka-
rola Feliksa, żydzi w miastach musieli mieszkać w
wydzielonej dzielnicy, w tak zwanym getcie. Nale-
żeli do obywateli drugiej kategorii i byli ledwie
tolerowani. Chłopcy ci co tydzień przeżywali po-
ważny dylemat: w soboty przepisy religijne zaka-
113

12.5 Page 115

▲back to top


zywały im wszelkiej pracy, również odrabiania za-
dań szkolnych. Musieli wybierać: albo postępować
wbrew sumieniu, albo zadowalać się złymi stopnia-
mi i docinkami kolegów.
Janek pomagał swym żydowskim kolegom wie-
lokrotnie, odrabiając za nich sobotnie zadania. Zo-
stał wielkim przyjacielem jednego z nich, Jakuba
Levi, którego nazywano Jonaszem. Obaj nie mieli
ojca i to sieroctwo szczególniej ich łączyło.
. Była to przyjaźń gorąca, piękna. « Jakub grał
dobrze w bilarda. Odnosiłem się do niego z wielką
przyjaźnią, a on szalał za mną. Każdą wolną chwilę
spędzał w moim pokoju. śpiewaliśmy, graliśmy na
fortepianie, czytaliśmy, opowiadaliśmy sobie».
Jakaś bliżej nie wyjaśniona awantura, połączona
z bójką, powoduje smutne konsekwencje, i załama­
nie się młodego żyda. Janek - nie z powodu pro-
zelityzmu, ale z przywiązania - ofiaruje przyjacie-
lowi to, co ma najlepszego: :;wą wiarę. Pożycza mu
swój katechizm. « W przeciągu kilku miesięcy poz-
nał on główne prawdy wiary i był z tego bardzo
zadowolony. Codziennie stawał się lepszy w słowach
i czynach ».
Gdy matka Jakuba znajduje katechizm chrze-
ścijański w pokoju syna, wybuchą nieunikoniony
dramat rodzinny. Wydaje się jej, że po niedawnej
stracie męża traci teraz syna. Udaje się do Janka
i wyrzuca mu z goryczą: « Zniszczyłeś mnie! ».
Janek szuka najodpowiedniejszych słów, ale to
do niczego nie prowadzi. Pod wpływem gróźb kre-
wnych i rabina «Jonasz» na pewien czas opuszcza
rodzinę. Potem powoli powraca spokój. 10 sierpnia
114

12.6 Page 116

▲back to top


w katedrze w Chieri młody żyd zostaje ochrzczony.
Oficjalny dokument, zachowany w archiwum, mó-
wi: « Ja, Sebastian Schioppo, teolog i kanonik, ma-
jąc upoważnienie wielebnego i najdostojniejszego
arcybiskupa Turynu, uroczyście ochrzciłem młode­
go żyda Jakuba Levi, lat osiemnaście, i nadałem mu
imię Ludwik ... »
Jonasz pozostał na zawsze przyjacielem ks. Bo-
sko. Jeszcze w 1880 r. przychodził do oratorium na
Valdocco, by go odwiedzić · wspólnie powspominać
« piękne czasy przeszłości ».
Jabłka Blancharda
Zupa paria Pianty na pewno nie wystarczała na
zaspokojenie apetytu 18-letniego Janka Bosko. Czę­
sto w tych czasach bywał głodny. Gdy to zauważał
jeden z jego przyjaciół Józef Blanchard, biegł do
swej matki, która sprzedawała owoce, i wypychał
sobie kieszenie jabłkami i kasztanami. Zacna ko-
bieta widziała co się święci, ale udawała, że nic nie
spostrzega. Często też przy stole Józef opróżniał
koszyk na owoce z tego samego powodu. Pewnego
dnia jego brat Leondro uniósł się:
- Mamo, ty nigdy nic nie widzisz. Józef wynosi
owoce całymi kilogramami, a ty nawet tego nie
zauważasz.
- Zauważam doskonale - odpowiedziała ko-
bieta - Wiem jednak, komu zanosi owoce. Ten
Janek jest dobrym chłopcem, a głód w jego wieku
jest bardzo przykrą sprawą.
115

12.7 Page 117

▲back to top


Pomimo głodu Janek zawsze znajdował jakie-
goś solda na wypożyczenie książek od żyda Eliasza.
Nocami pochłaniał ich treść. Zauważył to również
Pianta, który później opowiadał: « Wielekroć całą
a noc spędzał na nauce, rąnkiem znajdowałem go
znów przy zapalonej lampce, jak czytał i uczył się ».
Nie wiadomo, czy na panu Pianta większe wrażenie
robiła siła woli tego chłopca, czy też ilości oliwy,
· zużytej w lampce. Również i ks. Bosko wspomina
te czasy: « Często zdarzało się, że nadchodziła pora
wstawania, a ja miałem jeszcze w rękach książkę,
którą zacząłem czytać poprzedniego wieczoru ». Ale
też zaznaczał: « To zrujnowało mi poważnie zdro-
wie. Dlatego zawsze będę radzić, by robić tylko
rzeczy możliwe, a nic ponadto. Na własnej s.kórze
przekonałem się o tym, że noc stworzona jest na
odpoczynek ».
Jan Bosko nie był jakimś niezwykłym wyjąt­
kien;i, był chłopcem pełnym dobrej woli i niecierpli-
wości. Cierpliwości i rozeznania właściwych granic,
jak wszyscy, uczył się dopiero od życia.
116

12.8 Page 118

▲back to top


Marzec 1834 r. Janek Bosko, kończąc klasę hu-
manistyki, składa podanie o przyjęcie do zakonu
franciszkanów. Kolega szkolny, Eugeniusz Nieco,
przynosi mu odpowiedź.
- Oczekują cię w Turynie na egzamin, w klasz-
torze Matki Boskiej Anielskiej.
Janek udaje się tam pieszo. W rejestrze przyjęć
klasztoru czytamy: « Młodzieniec Jan Bosko z Ca-
stelnuovo zostaje przyjęty z wynikiem bardzo do-
brym. Spełnia wszystkie wymagane warunki. 18
kwietnia 1834 r. »
Zaraz potem Janek przygotowuje dokumenty,
aby wstąpić do klasztoru « della Pace » w Chieri.
Dlaczego zdecydował się na ten krok? Miał już
dziewiętnaście lat i stwierdził, że czas już zadecy-
dować o swym przyszłym życiu. Trudził się i cier-
piał, chciał bowiem zostać księdzem. Ale w tych
miesiącach znów stanął twarzą w twarz z drama-
tycznym problemem ubóstwa. Nie chciał już być
ciężarem dla matki. Zwierzył się z tego koledze z
Castelnuovo, Evasio Savio: « Przec~eż moja matka
nie może mi ciągle pomagać w czasie studiów ».
117

12.9 Page 119

▲back to top


~ozmawiał na ten temat z kilku franciszkanami, a
ci, znając go dobrze, natychmiast zaproponowali
mu: « Przyjdź do nas. Nie będzie nawet problemu
z. opłatą, którą z reguły nowicjusze składają w mo-
mencie wstąpienia do zakonu». Wyjątkowo Jan
Bosko miał być z niej zwolniony.
Wieśniaczka w czarnym szalu
W ostatnich dniach kwietnia Janek udaje się
do proboszcza i prosi go o papiery potrzebne przy
wstąpieniu do klasztoru. Ks. Dassano patrzył na
niego z powątpiewaniem:
- Ty do klasztoru? Ale czy dobrze to przemyś­
lałeś?
- Zdaje mi się, że tak.
W kilka dni później ks. Dassano udaje się do za-
grody w Sussambrino. Rozmawiał z matką Mał­
gorzatą.
- Janek chce zostać franciszkaninem. Nie mam
nic przeciwko temu, ale wydaje mi się, że wasz syn
o wiele bardziej nadaje się do pracy w ·parafii. Umie
rozmawiać z ludźmi, przyciągać do siebie chłopców,
j~st lubiany przez wszystkich. Dlaczego więc ma się
zakopać w klasztorze? Poza tym, Małgorzato, prag-
nę sprawę jasno postawić: Nie jesteście bogata i
nie najmłodsza. Syn-proboszcz będzie mógł wam po-
móc na starość., natomiast syn-zakonnik będzie dla
Was stracony. Jestem przekonany, że musicie od-
wieść go od tego zamiaru._Wydaje mi się, że będzie
to dla waszego dobra.
118

12.10 Page 120

▲back to top


Matka Małgorzata narzuca na siebie szal i scho-
dzi do Chieri.
- Ks. Dassano przyszedł do mnie i powiedział
mi, że chcesz wstąpić do klasztoru. Czy to prawda?
- Tak, mamo. Mam nadzieję, że się nie bę­
dziesz sprzeciwiać.
- Słuchaj mnie uważnie, Janku. Chcę, byś się
nad tym spokojnie zastanowił. Gdy zadecydujesz
- idź twoją drogą nie oglądając się na nikogo. Naj-
ważniejszą sprawą jest, byś wypełnił wolę Bożą.
Proboszcz chce, bym wpłynęła na zmianę twej de-
cyzji, ze względu na tb, że w przyszłości mogę ciebie
potrzebować. Ale ja ci powiadam: w tych sprawach
matka się nie liczy. Urodziłam się biedna, żyłam
biednie i chcę umrzeć biedna. ·Co więcej, chcę ci
powiedzieć od razu, że jeślibyś jako ksiądz na niesz-
częście stał się bogaty, nigdy moja noga nie posta-
nie w twoim domu. Zapamiętaj to sobie dobrze.
Ta stara wieśniaczka w czarnym szalu miała
zdecydowany ton głosu i ogromną energię, która
biła z jej twarzy. Ks. Bosko nigdy nie zapomniał o
tych słowach.
Bardzo dziwny sen
Janek był już prawie zdecydowany, gdy wyda-
rzył się pewien nieprzewidziany fakt. Po latach tak
o nim pisał: « Na kilka dni pried moim wstąpie­
niem do klasztoru miałem bardzo dziwny sen. Wy-
dawało mi się, że widzę tłum zakonników w poroz-
dzieranych habitach. Biegali naprzeciw siebie w
119

13 Pages 121-130

▲back to top


13.1 Page 121

▲back to top


różnych kierunkach. Jeden z nich podszedł do mnie
i powiedział mi: « Ty szukasz pokoju, ale tu tego
pokoju nie znajdziesz. Bóg przygotowuje dla ciebie
inne miejsce, inne żniwo ».
Sen - zwykła, nic nie znacząca sprawa. A je-
dnak Janek musiał wziąć pod uwagę fakt, że .dla
niego sny były czymś ważnym, choć może często
niewygodnym.
Zwierzył się Alojzemu Comollo i usłyszał od
niego radę, typową dla tego świątobliwego chłopca
o gorącej duchowości:
- Odpraw nowennę i napisz list do mojego
wuja proboszcza, a potem bądź już ślepo posłuszny.
« Ostatniego dnia nowenny - wspomina ks. Bosko
- razem z Alojzym wyspowiadałem się, przyjąłem
Komunię św., potem wysłuchałem mszy św., a na-
stępnie służyłem do drugiej przy ołtarzu Matki Bo-
skiej Łaskawej. Po powrocie do domu zastaliśmy
list od ks. Comollo, wuja Alojzego, który pisał:
« Biorąc wszystko pod uwagę, nie radziłbym twemu
koledze wstępować do klasztoru. Niech zostanie
klerykiem ».
« Dlaczego nie poradzisz się księdza Cafasso? »
Zostać klerykiem - znaczyło wstąpić do semi-
narium. A pieniądze? Evasio Savio, przyjaciel Jan-
ka, powiedział mu:
- Idź do Turynu i poradź się ks. Cafasso. To
najlepszy ksiądz, jaki urodził się w Castelnuovo.
Józef Cafasso miał zaledwie 23 lata, ale uznawano
120

13.2 Page 122

▲back to top


go za jednego z najlepszych kierowników dusz. Wie-
le osób wątpiących i zmartwionych zwracało się do
niego z prośbą o radę. Mieszkał w Turynie, w kon-
wikcie kościelnym, i uzupełniał studia teologiczne,
a równocześnie opiekował się chorymi i więźniami.
Janek poszedł do niego i przedstawił mu swoje
wątpliwości. Z wielkim spokojem i ·bez wahania
ks. Catasso powiedział:
- Skończ klasę retoryki i potem wstąp do se-
minarium. Boża Opatrzność objawi ci, czego od
ciebie oczekuje. Jeżeli chodzi o pieniądze, bądź spo-
kojny, ktoś o tym pomyśli.
W tej rozmowie Jan Bosko zetknął się z waż­
nym elementem równowagi dla swego życia. Jego
gwałtowny temperament prowadził go zawsze wśród
marzeń, projektów, wątpliwości, sukcesów i rozcza-
rowań. Ks. Cafasso, spokojny i zrównoważony, stał
się dla niego przyjacielem dyskretnym, mądrym do-
radcą i milczącym dobroczyńcą.
I 121

13.3 Page 123

▲back to top


Obłóczyny kleryków w·tamtych latach były waż­
nym wydarzeniem. Kandydat do stanu kapłańskiego
zdejmował wówczas ubranie cywilne i zakładał dłu­
gą, czarną sutannę. Miała ona przypominać: « prag-
nę zostać kapłanem i żyć tak, jak przystoi księdzu ».
· 25 października, niedziela. W kościele w Castel-
nuovo przed sumą proboszcz ma ubrać Janka w
sutannę. Jan Bosko zbliża się do ołtarza, niosąc
przewi_eszoną przez ramię suknię klerycką.
« Gdy proboszcz, ks. Cinzano, polecił mi z.djąć
ubranie cywilne przy słowach: "Pan niech cię roz-
bierze z człowieka starego, z jego przyzwyczajeniami
i sposobem postępowania" - powiedziałem sobie w
głębi serca: "Ileż starych rzeczy należy usunąć! Bo-
że mój, zniszcz moje złe nawyki". Gdy potem dodał:
"Niech Pan oblecze cię w człowieka nowego, stwo-
rzćmego na obraz serca Bożego, w sprawiedliwośc;i,
prawdzie i świętości" - westchnęłem: "Boże mój,
obym zaczął naprawdę nowe życie, zgodne z Twoją
wolą. Maryjo, bądź moim ratunkiem!" ».
122

13.4 Page 124

▲back to top


Siedem linijek, które dokonały przewrotu w życiu
Po mszy świętej - zaskoczenie. Ks. Cinzano
prosi Janka, by towarzyszył mu na odpuście w miej-
scowości Bardella.
« Poszedłem, aby nie zrobić ks. Cinzano przy-
krości, ale niechętnie. Nie był to dla mnie właściwy
moment. Czułem się jak nowo ubrana marionetka.
Przygotowywałem się od tygodni w skupieniu do
tego dnia, tymczasem znalazłem się na obiedzie poś­
ród ludzi, którzy przyszli tu, by się pośmiać, poroz-
mawiać, najeść, napić się i zabawić. Cóż wspólnego
mógł mieć z tym ktoś, kto przed kilku godzinami
przywdział szatę świętości, by całkowicie oddać się
Bogu?
W drodze powrotnej do domu proboszcz spytał
mnie, dlaczego byłem taki zamyślony. Z całą szcze-
rością odpowiedziałem, że to, co tam się działo, nie
licowało zupełnie z ranną uroczystością. Widok
księży, którzy zachowywali się niepoważnie pośród
podpitych bięsiadników, wywarł na mnie smutne
wrażenie. Jeślibym miał stać się księdzem podobnym
do tych - dodałem - wolałbym od razu zdjąć ten
strój ».
Ostatnie cztery dni, które dzieliły Janka od
wstąpienia do seminarium, spędził on w milczeniu
i na rozmyślaniach. Sformułował sobie wówczas
siedem postanowień, które oznaczały przewrót w
jego dotychczasowym· życiu. A oto one:
1 - Nie będę uczęszczał na zabawy, do teatrów i na
przedstawienia publiczne.
2 - Nie będę już więcej kuglarzem i linoskoczkiem.
123

13.5 Page 125

▲back to top


3 - Zachowam umiar w jedzeniu, piciu i odpoczyn-
ku.
4 - Będę czytał książki wyłącznie o treści religijnej.
5 - Będę zwalczał myśli, rozmowy, lektury przeciw-
ne czystości.
6 - Każdego dnia odprawię choćby krótkie rozmyś­
lanie i czytanie duchowne.
7 - Codziennie będę opowiadał wydarzenia i myśli,
: mogące wywrzeć dobry wpływ.
. « U dałem się przed obraz Najświętszej Panien-
ki i przyrzekłem stanowczo, że wypełnię te postano-
wienia, nawet za cenę największych ofiar».
Nie zawsze mu się to udawało, gdyż i on miał
swoje ludzkie słabości, ale kierunek pracy został
wytyczony.
« Słów tych nigdy nie zapomnę! »
30 października Janek miał stawić się w semi-
narium. W poprzedzający wieczór, w Sussambrino,
do- małego kufra· pakował wyprawkę, którą przygo-
towała mu mama Małgorzata.
' « Matka moja - pisze - patrzyła na mnie tak,
jakby chciała mi coś powiedzieć. W pewnym mo-
mencie przywołała mnie na bok, mówiąc:
- Janku, przywdziałeś strój kapłański. Odczu-
wam ogromną radość, jaką matka może w związku
z tym przeżywać. Pamiętaj jednak, że to nie strój
rodzi szacunek ludzi, ale cnota. Jeżeli kiedyś miałbyś
powątpiewać o twym powołaniu, na litość Boską,
124

13.6 Page 126

▲back to top


nie splam tego stroju. Zdejmij go od razu. Wolę
mieć syna biednego wieśniaka niż kapłana, który
zaniedbywałby swoje obowiązki. Gdy urodziłeś się,
oddałam etę Matce Bożej. Gdy rozpocząłeś naukę,
poleciłam ci kochać tę naszą Matkę. Teraz polecam
ci, byś całkowicie należał do Niej.
Płakałem, kiedy wzruszona kończyła mówić.
- Mamo - wyszeptałem - dziękuję ci za
wszystko, co zrobiłaś dla mnie. Twoich słów nigdy
nie zapomnę.
Wcześnie rano udałem się do Chieri i wieczo-
rem tego samego dnia wstąpiłem do seminarium ».
Z wyżyn białego muru zegar słoneczny przesłał
mu pierwsze pozdrowienie. Pod tarczą godzin wi-
dniał napis: « Afflictis lentae, celeres gaudentibus
horae - Dla smutnych godziny płyną powoli, mijają
szybko dla osób radosnych ». Była to dobra ma-
ksyma dla młodego człowieka, który wśród tych
murów miał spędzić sześć lat.
żelazny rozkład zajęć
W seminarium obowiązywał rozkład dnia
podany z dokładnością co do minuty. Wszystko za-
wierało się w regulaminie wywieszonym w kącie
sali przy dzwonku. Cała litania godzin, półgodzin,
kwadransów. Przy końcu każdego zajęcia dzwonnik
zbliża się do dzwonka, potrząsa nim. Na ten głos
cała wspólnota wychodzi, rozmawia, pogrąża się w
ID:ilczeniu, studiuje, modli się. Pierwszą rzeczą, któ-
125

13.7 Page 127

▲back to top


rej uczą się młodzi po przekroczeniu bramy semi-
narium, to przekonanie, że dzwon jest głosem Boga.
Rozkład zajęć, który obowiązywał w semina-
rium w Chieri, został ustalony bardzo rygorystycznie
przez króla Karola Feliksa dla wszystkich szkół w
królestwie. Nie przewidziano żadnych względów na-
wet dla książąt. Możemy przekonać się o tym prze-
glądając plan dnia, jaki musiał zachowywać następca
tronu, książę Wiktor Emanuel, mający wówczas
piętnaście lat i mieszkający w pałacu królewskim
w Turynie.
« Pobudka o 5., Msza św. o 7. Lekcje od 9 do 12.
Paterą obiad. Od 14 do 1930 zajęcia szkolne, kolacja.
O 21 modlitwy wieczorne j spoczynek. W niedzielę
dwie msze św.: przed śniadaniem "cicha" w kaplicy
pałacowej, a po śniadaniu Suma w katedrze».
Wyżywienie było bardzo proste. « Należy odży­
wiać się, by żyć, a nie odwrotnie ». Oto jedna z
często powtarzanych maksym.
Chwilą, w której ci młodzi ludzie mogli rozluź­
nić się nieco, była rekreacja. Ksiądz Bosko przypo-
mina sobie, jak zacięcie grywano w karty. « Nie
byłem świetnym graczem, jednak wygrywałem pra-
wie zawsze. Pod koniec miałem zazwyczaj pełne
ręce pieniędzy, ale widząc kolegów smutnych z po-
wodu przegranej, stawałem się jeszcze smutniejszy
od nich. Poza tym, gdy miałem umysł ciągle· zajęty
kartami, w czasie nauki czy modlitwy często sta-
wały mi przed oczyma to król treflowy, to znów
walet. Z tego powodu w połowie drugiego roku
filozofii postanowiłem z tym skończyć».
Janek zdecydował się na to zasadnicze cięcie
po dużej wygranej. Pewien kleryk, biedniejszy od
126

13.8 Page 128

▲back to top


niego, uparcie domagał się rewanżu, ale ciągle prze-
grywał i w końcu będąc zupełnie « spłukany » o
mało nie zaczął płakać. Janek, zawstydzony, oddał
mu całą wygraną i definitywnie zerwał z kartami.
Czwartkowy łyk tlenu
Był taki dzień, mianowicie czwartek, który prze-
rywał monotonię seminaryjnych zajęć. Po południu
tego dnia - wspominają koledzy Janka - furtian
dzwonił zawzięcie i wołał w dialekcie piemonckim:
- Bosch' d Castelneuv!
Również klerycy, którzy czekali tylko na najmniej-
szą okazję, by pośmiać się trochę, zgodnym chórem
wołali:
de- Bosch' d Castelneuv! Bosko z Castelnuovo!
Bois Chateauneuf! 1
Janek śmiał się z tego i cieszył, wiedział bowiem,
że przy bramie czekają na niego członkowie Bractwa
radości, którzy pragnęli zobaczyć się z nim, opowie-
dzieć mu nowinki. Przecież to przyjaciele, z którymi
chodził do gimnazjum, chłopcy, których rozśmieszał
swymi sztuczkami i opowiadaniami. Znów chcieli
go mieć między sobą.
« Bardzo wielu chłopców - wspomina jeden z
kleryków, z którym Janek dzielił sypialnię - ota-
I W języku włoskim słowo <-, bosco » oznacza «las», a
« Castelnuovo » - « Nowy zamek», a więc wołano na Janka
żartobliwie: Las z Nowego zamku!
127

13.9 Page 129

▲back to top


czało go z radością. On spędzał z nimi wesoło czas,
. rozmawiał z każdym ». Po rozmowach, żartach,
śmiechach - krótka chwila w kaplicy u stóp Ma-
donny.
Czwartek stanowił dla Janka swoisty łyk tlenu:
był to ciąg dalszy drogiego mu « oratorium » z lat
gimnazjalnych.
Pośród zamożnej młodzieży
W okresie upałów prawie każdego lata wybu-
chała epidemia cholery. Wybuchła również w 1836 r.
W Turynie zapanował strach" Jezuici przyspieszyli
wyjazd swych wychowanków z kolegium « del Car-
mine » do zamku Montaldo, wspaniałego mi:ejsca
wypoczynkowego. Szukali zaufanego opiekuna sy-
pialni, który byłby również korepetytorem języka
greckiego. Ksiądz Cafasso posłał tam kleryka Bosko.
« Będziesz mógł zarobić sobie parę lirów» - po-
wiedział.
Od 1 lipca do 17 października Janek przebywał
po raz pierwszy wśród młodzieży z zamożnych ro-
dzin, obserwując z bliska zalety i wady młodych
« paniczyków ». Doświadczył tam, « jak trudno uzy-
skać wśród nich taki autorytet, który pozwoliłby
kapłanowi zrobić coś dla ich dobra». Doszedł do
wniosku, że Bóg wzywał go jedynie do pracy wśród
chłopców biednych.
W przyszłości będzie głęboko przekonany, że
tak, jak nie został powołany do wychowywania
dziewcząt, tak nie został też powołany do wycho-
wywania synów bogaczy.
128

13.10 Page 130

▲back to top


24 czerwca - uroczystość św. Jana Chrzciciela.
Dla Janka jest to co roku dzień imienin i początek
długich, czteromiesięcznych wakacji.
Przebywa trakt, który prowadzi z Chieri do
Castelnuovo, a potem ścieżką dochodzi do Sussam-
brino. W sumie dwanaście kilometrów, ładny kawał
drogi. Zagroda brata wita go głośnym pianiem ko-
gutów i nieśmiałym uśmiechem ślicznej bratanicy.
Józek ożenił się przed dwoma laty. W 1833 r.
pojął za żonę dwudziestoletnią Marię Calosso, dziew-
czynę z Castelnuovo. Pierwsza ich córeczka Małgo­
rzata żyła zaledwie trzy miesiące. Wiosną 1835 r.
urodziła się Filomena, dziewczynka spokojna, która
z zachwytem spogląda na wujka Janka. Ten hebluje,
pracuje przy tokarce, w kuźni, przykrawa i szyje
ubrania, robi dla niej śliczne szmaciane laleczki.
Na krzewach winnych widać jl:lż zielone grona,
żyto bieleje na polach. Gdy Janek kończy pracę w
swym prymitywnym warsztacie, bierze do ręki sierp
i staje w długim szeregu żeńców. Pot spływa mu z
czoła pod szerokim, słomkowym kapeluszem. Od-
czuwa wielką radość z tej · pracy na ~wieżym po-
129

14 Pages 131-140

▲back to top


14.1 Page 131

▲back to top


wietrzu, po ośmiu miesiącach tkwienia wśród ławek
szkolnych.
3 listopada 1837 roku Janek rozpoczyna w se-
minarium studia teologiczne. Teologia jest nauką o
Bogu i stanowi podstawową naukę dla kandydatów
kapłaństwa. Trwały one wówczas pięć lat.
Cavour, Mazzini i Garibaldi
W tym właśnie roku 1837 przyszli przywódcy
«Risorgimento», ruchu, który miał wstrząsnąć Wło­
chami, byli jeszcze rozproszeni po świecie.
Jan Mastai-Ferretti, ktory w 1846 r. zostanie
wybrany papieżem jako Pius IX, był wówczas bisku-
pem Imali. Miał dopiero 45 lat i uznawany był za
« biskupa bez przesądów», gdyż ganił wybryki. po-
licji papieskiej i był przyjacielem hrabiego Pasoli-
niego, najbardziej znanego w mieście liberała.
Kamil Cavour 1 miał 27 lat, i zarządzał mająt­
kiem ziemskim w Leri. W długich butach, w kape-
luszu słomkowym na głowie, wędrował niestrudze-
nie od rana do wieczora po polach, pastwiskach
i ryżowiskach. W 1831 r. był .młodym podporuczni-
1 Cavour Kamil (1810-61), włoski mąż stanu, od 1852
premier królestwa Sardynii, pierwszy premier zjednoczo-
nych Włoch, sojusznik Napoleona III w wojnie z Austrią
(1859), liberał, przeciwnik rewolucji i idei republikańskich,
zwalczał Kościół. Doprowadził do zjednoczenia Włoch (1861)
bez Rzymu i Wenecji. Przyczynił się do ekonomicznego
rozwoju kraju.
130

14.2 Page 132

▲back to top


kiem w garnizonie genueńskim. Na wieść o ruchach
rewolucyjnych, które wybuchły w Modenie i Bolo-
nii, wołał: « Niech żyje republika! » Przeniesiono
go do Valle d'Aosta; wówczas porzucił wojsko. Jego
ojciec, komendant policji,. zesłał go « na wygnanie »
na wieś. Pomiędzy winobraniem a zbiorem ryżu
jeździł po Europie, podziwiał parlament· w Paryżu
i Londynie. Spotykał również włoskich uchodźców
politycznych i określił ich jako « szajkę szalonych
głupców i fanatyków, z których chętnie zrobiłby
nawóz pod swoje buraki ».
Trzydziestodwuletni Mazzini został niedawno
wydalony ze Sz~ajcarii, skąd kierował spiskami
rewolucyjnymi. Urządził się teraz w pewnym domu
na peryferiach Londynu. Pisywał w gazetach, by za-
robić na chleb. Zapuścił brodę i chodził ubrany na
czarno po zamglonych ulicach miasta.
Józef Garibaldi,2 kt9ry po nieudanej rewolucji
Mazziniego w Sabaudii uciekł do Ameryki Południo­
wej, wylądował w Brazylii. Miał 30 lat i był korsa-
rzem na morz~ch południa, na służbie « rządu rewo-
lucyjnego » w Rio Grando. Wkrótce ubrał swój « le-
gion włoski » w legendarne czerwone koszule, ku-
pując za bezcen w Montevideo cały zapas fartuchów
przeznaczonych dla « saladeros », to jest rzeźników
argentyńskich.
Siedemnastoletni Wiktor Emanuel mieszkał w
pałacu królewskim w Turynie jak w surowych ko-
2 Garibaldi Józef (1807-82), włoski bojownik o zjedno-
czenie państwa, przeciwnik państwa papieskiego, uczestnik
wojen z Austrią w 1859 i 1866. W 1860 zdobył Sycylię i
Neapol, jednocząc Włochy południowe z północnymi.
131

14.3 Page 133

▲back to top


szarach. Musiał towarzyszyć ojcu w czasie uroczy-
stości i balów arystokratycznych stojąc całymi go-
dzinami przy jego boku. Jedyne chwile radości prze-
żywał w stajni. Rozmawiał w czystym dialekcie ze
stajennymi, jeździł konno_ w sposób odważny i za-
wadiacki. Marzył o dzią.łaniu, uwielbiał wolność.
Blisko i daleko - historia toczyła się nieubła­
ganie. Wydarzenia, na przemian małe i duże, popy-
chają stale naprzód dzieje ludzkości.
W 1836 r. Morse wynalazł telegraf elektryczny
i system porozumiewania się przy pomocy kropek
i kresek. Niedługo potem w świecie zaczęto prze-
syłać telegramy na prostokątnych kartkach papieru.
Najpierw były one dostępne tylko dla rządzących
i wielkich dzienników, potem dla wszystkich.
W 1837 r. w czasie· epidemii cholery, w Torre
del Greco umarł Jakub Leopardi. Miał wówczas tyl-
ko 39 lat. W Anglii objęła tron królowa Wiktoria.
Zaczęła swoje bardzo długie panowanie, w ciągu
którego Wielka Brytania stała się mocarstwem ko-
lonialnym.
W 1838 r. zmarł markiz Tancredi di Barolo,
eks-syndyk Turynu. Owdowiała żona postanowiła
przekazać swój majątek na rzecz nieszczęśliwych
kobiet. Dzięki temu na peryferiach Turynu zaczęła
się rozwijać, obok dzieła Cottolengo, akcja pomocy
dla kobiet przebywających w więzieniach i dla ko-
biet upadłych. -
W 1839 r. Ferdynand II zł,udował pierwszą linię
włoskiej kolei żelaznej na trasie Neapol - Grana-
tello, a Jacques Daguerre skonstruował pierwszy
aparat fotograficzny. Temu skromnemu wynalazcy
zawdzięcza coś również ks. Bosko: jest on jednym
132

14.4 Page 134

▲back to top


z pierwszych świętych, których wierną podobiznę
posiadamy dzięki fotografii.
« Ale ludzie nie rozumieją »
Wakacje roku 1838. Poproszono teologa Jana
Bosko o wygłoszenie pierwszego kazania w Alfiano,
na święto Matki Boskiej Różańcowej. Później tak
o tym wspominał:
« Proboszcz, ks. Józef Pelato, był osobą wielkiej
pobożności i mądrości. Poprosiłem go, by powie-
dział mi, co sądzi o moim kazaniu. Odrzekł:
- Bardzo ładne, poprawne. Zostanie ksiądz do-
brym kaznodzieją.
- A czy ludzie je zrozumieli?
- Niewielu. Zrozumiał je mój brat ksiądz, ja
i jeszcze kilka osób.
- Przecież to były rzeczy proste.
- To księdzu wydają się pros~e. ale lud poj-
muje je z trudem.
- Cóż więc robić?
- Trzeba porzucić styl klasyków, mowie w
dialekcie lub ostatecznie w języku literackim, ale
w sposób przystępny, przystępny, przystępny! Za·
miast rozumowanych wywodów, trzeba podawać
budujące przykłady, robić porównania proste i
praktyczne. Proszę zapamiętać sobie, że ludzie nie.
nadążają za mówcą i że prawdy wiary trzeba tłu-
. maczyć w sposób możliwie najprostszy ».
l33

14.5 Page 135

▲back to top


Ksiądz Bosko pisze, że ta rada stała się jedną
z najcenniejszych wskazówek w jego życiu. Pamię­
tał o niej w czasie kazań, katechizacji i przy pisaniu
książek.
« Kapłan nie idzie do nieba sam »
26 maja 1841 r. diakon Jan Bosko zaczyna
rekolekcje, które mają go przygotować do święceń
kapłańskich. Na życzenie swego kierownika ducho-
wego w tych dniach rozważa długo słowa psalmu:
« Któż wstąpi na górę Pana i kto stanie w Jego
miejscu świętym? Ten kto ma ręce niewinne i serce
czyste». Patrząc wstecz na swe życie widzi, że w
cudowny sposób jego ręce, odkąd je Małgorzata
zaczęła splatać w pierwszej modlitwie, pozostały
·czyste. W zeszyciku odnotowuje: « Ksiądz nie idzie
do nieba sam, nie sam też idzie do piekła. Jeżeli
.czyni dobrze, pój cl.zie do nieba z duszami, które
swym dobrym przykładem zbawił. Jeżeli popełnia
zło, jeżeli sieje zgorszenie, pójdzie na zatracenie z
duszami potępionymi z powodu tego zgorszenia.
Dlatego dołożę wszelkich starań, by dochowywać
następujących przyrzeczeń». Widnieje potem dzie-
więć postanowień, które przyjął jako zasadnicze w
swoim życiu. Po większej części są one powtórze-
niem poprzednich poczynionych w momencie obłó­
czyn. Trzy natomiast stanowią charakterystyczne
pogłębienie tego, co miało stać się « stylem kapłań­
stwa» księdza Bosko. Oto one:
- Mieć czas. zawsze zajęty.
134

14.6 Page 136

▲back to top


- Gdy chodzi o zbawienie dusz - cierp1ec,
działać, upokarzać się zawsze_ i we wszystkim.
- We wszystkim kierować się miłością i słody-
czą św. Franciszka Salezego.
·
Kapłan na wieki
5 czerwca 1841 r. W kaplicy Pałacu Arcybisku-
piego Jan Bosko, ubrany w białą albę, leży krzyżem
na ziemi przed ołtarzem. Z organów płyną surowe
tony melodii gregoriańskich. Obecni kapłani i se-
minarzyści wzywają po kolei wielkich świętych Koś­
cioła: Piotra, Pawła, Benedykta, Bernarda, Franci-
szka, Katarzynę, Ignacego ...
Blady z emocji i wyczerpany ostatnimi dniami,
Bosko wstaje i klęka u stóp arcybiskupa. Alojzy
Fransoni wkłada na jego głowę swe ręce i wzywa
Ducha świętego, aby zstąpił i uczynił go kapłanem
na wieki. W kilka minut później, dołączając swój
głos do głosu arcybiskupa, Jan Bosko rozpoczyna
swą pierwszą mszę św. koncelebrowaną. Zostaje
« księdzem Bosko ».
« Moją pierwszą mszę św. - napisze później
z prostotą - odprawiłem w kościele św. Franciszka
z Assyżu, w asyście ks. Józefa Cafasso, mego wie-
lebnego dobrodzieja i kierownika. Ocze,kiwano mnie
z niecierpliwością w mojej wsi (było to święto Trój-
cy św.), gdzie od wielu lat nie odbyła się żadna msza
św. prymicyjna. Ale wolałem odprawić ją w Tury-
nie, bez wrzawy, przy ołtarzu św. Anioła Stróża.
Mogę nazwać ten dzień najpiękniejszym dniem mo-
135

14.7 Page 137

▲back to top


jego życia. W modlitwie za zmarłych wspomniałem
bliską mi rodzinę, dobrodziejów, szczególnie zaś ks.
Calosso, którego zawsze uważałem za wielkiego i
wspaniałomyślnego człowieka. Istnieje pobożne
przeświadczenie, że Bóg zawsze udziela łaski, o
którą prosi ksiądz, odprawiając swą pierwszą mszę
św. Ja prosiłem gorąco o skuteczność sł9wa, aby
móc dobrze czynić duszom».
Swoją drugą mszę św. ks. Bosko odprawił przed
ołtarzem « della Consolata » (M.B. Pocieszenia) w
wielkim Sanktuarium Maryjnym w Turynie. Podno-
sząc oczy ku górze, ujrzał Panią, jaśniejącą jak słoń­
ce, która przed siedemnastu laty przemówiła do
niego we śnie: « Stań się pokorny, silny, wytrwały».
Teraz rozpoczynał się okres, w którym « wszystko
miał zrozumieć ».
. Następnie w czwartek, święto Bożego Ciała,
ks. Bosko odprawił mszę św. w swej rodzinnej
miejscowości.
Dzwony rozkołysały się radośnie. Wszyscy tło­
czyli się w wielkim kościele. « Kochali mnie
wspomina ks. Bosko - i każdy radował się ze
mną».
Zdziwieni malcy dowiadywali się, że ten ksiądz
był kiedyś małym kuglarzem. Dorośli przypominają
go sobie jako towarzysza zabaw i kolegę szkolnego.
Starzy ludzie z okolicznych wzgórz pamiętają, że
widywali go wielokrotnie, jak biegł boso drogą, z
książkami pod pachą.
W pamiętny wieczór matka Małgorzata znajduje
chwilę, by pomówić z nim sam na sam. Mówi mu:
- Teraz jesteś księdzem, jesteś bliżej Jezusa.
136

14.8 Page 138

▲back to top


Ja nie czytałam twoich książek, ale pamiętaj, że gdy
ktoś zaczyna odprawiać mszę św., zaczyna cierpieć.
Nie zauważysz może tego od razu, ale powoli prze-
konasz się, że twoja matka mówiła ci prawdę. Odtąd
myśl jedynie o zbawieniu dusz. O mnie nie martw
się zupełnie ».
137

14.9 Page 139

▲back to top


Co będzie robił teraz ksiądz Bosko?
Jest inteligentny,· chce pracować, jest biedny. Otrzy-
muje trzy oferty pracy. Pewna szlachecka rodzina -
z Genui pragnie, by został wychowawcą jej dzieci.
W tamtych czasach wiele zamożnych rodzin, zamiast
posyłać dzieci do szkół publicznyGh, wolało utrzy-
mywać we własnym pałacu prywatnego nauczyciela,
którego obowiązkiem było nauczanie i wychowywa-
nie· synów i córek. Prawie zawsze powierzano
misję księżom, gdyż traktowali oni swe obowiązki
na serio. Genueńscy patrycjusze oferują księdzu
Bosk0 honorarium w wysokości tysiąca lirów rocz-
nie (doskonała, jak naówczas, pensja).
Mieszkańcy rodzinnej miejscowości proszą go
o przyjęcie obowiązków kapelana w Morialdo. Za-
pewniają, że otrzyma wynagrodzenie dwu.krotnie
wyższe od normalnie przewidzianego.
Proboszcz z Castelnuovo, ks. Cinzano, propo-
nuje, by ksiądz Bosko został jego wikariuszem.
Również i on zapewnia mu dobrą pensję. Dziwne,
ale wszyscy mówią o pieniądzach, jak gdyby fakt,
że został kapłanem, oznaczał równocześnie osiągnię-
138

14.10 Page 140

▲back to top


cie dobrej pozycji, którą należy wykorzystać finan-
sowo. Jedynie matka Małgorzata, kobieta, która
zawsze musiała liczyć się z każdym groszem, by
jakoś związać koniec z końcem, przypomina: « Je-
żeli staniesz się bogaty, moja noga nie postanie w
twoim domu ».
Ksiądz Bosko udaje się do Turynu, do ks. Ca-
fasso.
- Co mam robić?
- Niech ksiądz nie angazuJe się nigdzie. Pro-
szę przyjść tutaj, do konwiktu księżowskiego i uzu-
pełnić własną formację kapłańską.
Ksiądz Cafasso potrafi patrzeć dalekosiężnie.
Rozumie i wie, że zasobu wartości ludzkich i ducho-
wych księdza Bosko nie należy ·wyczerpać w jednej
tylko rodzinie czy na jednej tylko wsi. Turyn jest
miastem i na jego terenie będzie można właściwie
spożytkować duchowe bogactwo młodego księdza.
Nowe dzielnice, nowe czasy, nowe problemy. Ksiądz
Cafasso będzie musiał tylko powstrzymywać księdza
Bosko przed zbytnim angażowaniem się w różno­
rakie prace.
Pierwsze odkrycie·: nędza na przedmieściach
Konwikt jest dawnym klasztorem, znajdującym
się przy kościele św. Franciszka z Assyżu. W gmachu
tym ks: Ludwik Ouala, przy pomocy ks. Cafasso,
przygotowuje 45 młodych księży do nowych obo-
wiązków. Mają się oni stać « kapłanami na miarę
czasów i społeczeństwa, wśród którego przyjdzie
im żyć>~.
139

15 Pages 141-150

▲back to top


15.1 Page 141

▲back to top


Przygotowanie trwa dwa Iata (dla księdza Bos-
ko wyjątkowo będą to trzy lata). Dwie konferencje
- rano i wieczórem - stanowią dzienne ramy dla
tych młodych księży. Pierwszą konferencję głosi ks.
Guala, drugą ks.· Cafasso. Resztę dnia księża spę­
dzają na posługach w mieście: w szpitalach, wię­
zieniach, instytutach dobroczynności, w pałacach,
domach ludowych, na poddaszach. Głoszą kazania .
w kościołach, uczą katechizmu, opiekują się chory-
mi. i starcami;
Od 1841 r. ks. Cafasso zostaje kierownikiem
duchowym księdza Bosko, który odtąd stale spo-
wiada się u niego, prosi o radę przed podjęciem
każdej ważnej decyzji, mówi mu o swych projek-
tach życiowych i spełnia jego p'olecenia.
Do tej pory ks. Bosko znał jedynie biedę wsi.
Nie wiedział jak wyglądaj co niesie ze sobą nędza
na peryferiach miasta. Ks. Cafasso mówi mu: « Pro-
szę pójść i rozejrzeć się».
« Już od pierwszych niedziel - poświadczy
później Michał Rua - ksiądz Bosko wyszukiwał
zaułki, by zobaczyć, jak żyją młodzi chłopcy »..
Ogarnęło go przerażenie. Przedmieścia, prze-
siąknięte niejako fermentem i buntem, były siedli-
skiem rozpaczy. Młodzież włóczyła się po ulicach
bez pracy, nieszczęśliwa, zdolna do najgorszych
rzeczy.
Rynek młodych rąk do pracy
Obok głównego rynku miasta ks. Bosko odkrył
prawdziwy « rynek młodych rąk ». Część miasta,
140

15.2 Page 142

▲back to top


położona w pobliżu Porta Palazzo - pisze ks. Le-
moyne - roiła się od młodocianych wędrownych
handlarzy, sprzedawców zapałek, czyścibutów, ko-
miniarzy, chłopców stajennych, pomocników sprze-
dawców rynkowych - pędzących nędzny żywot z
dnia na dzień».
Dzieci ubogich rodzin, często bezrobotnych, szu-
kały jakiegokolwiek zajęcia, byle tylko zarobić na
łyżkę strawy. Były to pierwsze skutki tłumnego na-
pływu szukających pracy migrantów, którzy niby
jakiś czarny żywy pierścień otaczali miasto.
Ks. Bosko spotykał tu wdrapujących się na
rusztowania pomocników murarskich, podrostków
szukających pracy w sklepie czy oferujących usługi
kominiarskie. Widywał ich, jak grali o pieniądze na
rogach ulic, z twarzami zaciętymi, zdecydowani na
wszystko, byleby zdobyć jakikolwiek środek do uto-
rowania sobie drogi w życiu. Gdy zbliżał się do nich,
oddalali się, patrząc na niego podejrzliwie i z po-
gardą. To nie były dzieci, jakie widywał w Becchi
- ci tutaj nie czekali na jego opowiadania czy
sztuczki kuglarskie. To były «wilki» - dzikie zwie-
rzęta z chłopięcych snów Janka, chociaż · w ich
oczach malował się raczej strach niż dzikość.
Rewolucja przemysłowa
Wszyscy ci chłopcy, błąkający się po ulicach
Turynu, byli smutnyrp. owocem wydarzeń, które za-
częły wstrząsać światem - owocem rewolucji prze-
mysłowej.
141

15.3 Page 143

▲back to top


W 1769 r. w Glasgow w Anglii James Watt
opatentował maszynę parową. Wykorzystując ener-
gię cieplną,. wprowadził w ruch dźwignie i pasy
transmisyjne. Jedna maszyna Watta o mocy 100 ko-
ni rozwijała siłę równą sile 880 ludzi. Instalując
kilka takich maszyn, jedna tylko przędzalnia mogła
vfyprodukować tyle przędzy, ile dotąd musiałoby
produkować 200 tysięcy osób. A do obsługi tych
przędzalni wystarczało 750 ludzi.
Zaczęła się epoka fabryk i robotników-proleta-
riuszy. Dotąd ludzie byli wieśniakami, handlarzami,
rzemieślnikami. Wśród rzemieślników byli również
t~cy, którzy przędli wełnę i bawełnę we własnych
~arsztatach, wykorzystując siłę własnych rąk. Ułat­
J.iona produkcja fabryczna obniżyła gwałtownie
c~nę materiałów i ogromnie poszerzyła rynek. Rów-
nbcześnie nastąpił silny wzrost zużycia żelaza ( do
produkcji maszyn, krosien, szyn) i wydobycia węgla
w. kopalniach, co pozwalało na zastosowanie maszyn _
parowych i na większą obróbkę żelaza. Zaczęto bu-
dować na szeroką skalę koleje żelazne, parowce i
inne środki transportu.
W tych samych latach, dzięki stopniowym osiąg­
ntęciom medycyny i higieny na polu walki ze śmier­
cionośnymi epidemiami, jak dżuma czy ospa, wzro-
sła znacznie ilość mieszkańców Europy. Ze 180 mi-
Ifonów w 1800 r. do 260 milionów w 1850 r. · ·
Gwałtowne zwiększanie się ilości fabryk spo-
wodowało kryzys rzemiosła. Masy- ludzi, poszukuj-ą­
cych pracy, zaczęły przenosić się ze wsi do miast.
Fabryki stawały się ośrodkami, w których wielka
ilość robotników wykonywała tę samą pracę na
rzecz jednego właściciela.
142

15.4 Page 144

▲back to top


W Anglii powstały miasta węgla, miasta żelaza,
miasta przemysłu włókienniczego. Zaczęła się wielka
rewolucja przemysłowa. Zrodzona w Anglii, szybko
przeniosła się do Francji, Niemiec, Belgii, w końcu
do Ameryki.
I
Według opinii historyków, rewolucja ta spowo-
dowała największe i najbardziej radykalne zmiany,
jakie wydarzyły się kiedykolwiek w dziejach czło­
wieka.
Pierwsza taka «rewolucja» dokonała się w.
zamierzchłych epokach. Ludzie stanowili wówczas
rozproszone grupy myśliwych, brutalnych i prymi-
tywnych. W wyniku « rewolucji neolitycznej » prze-
kształcili się· w rolników hodowców bydła. Ta pier-
wsza zasadnicza przemiana w historii ludzkiej do-
konywała się w ciągu tysięcy lat i człowiek miał
czas, by stopniowo się do niej przyzwyczaić.
Druga wielka rewoJucja - przemysłowa -
owładnęła glob ziemski, wstrząsnęła jego egzysten-
cją w ciągu zaledwie 150-200 lat. Wyważyła drzwi
do świata zupełnie nowego, do nowych, nieznanych
źródeł energii: do węgla, ropy naftowej, dynamitu,
elektryczności, atomu. Rezultaty osiągane w prze-
myśle są niewyobrażalnie wielkie. Nigdy dotąd nie
znano też takiego dobrobytu, jakie przyniosło uprze-
mysłowienie.
Liczba ludności świata zaczęła gwałtownie wzra-
stać: 750 milionów w roku 1750, miliard 200 milio-
nów w 1850,· a w 1950 liczba ta urosła do dwóch i
pół miliarda.
- Całkowitej i nagłej zmianie uległy zwyczaje,
poglądy, wykształcenie, modele rodziny. Nowe ge-
neracje stanęły wobec ogromnych problemów, ta-
143

15.5 Page 145

▲back to top


kich jak: niekontrolowany przyrost naturalny, co-
raz to straszliwsze bronie, konieczność podnoszenia
poziomu wykształcenia, problem zanieczyszczeń,
problemy ludzi w podeszłym wieku.
Z drugiej strony - dzięki industrializacji -
ludzkość zdołała ujarzmić w szerokim zakresie przy-
rodę, przekreśliła odległości, zerwała wiele z tych
pęt, które ją krępowały przez tysiąclecia.
Cena postępu
Nagły postęp, szczególnie w pierwszych stu la-
tach, pociągnął za sobą zastraszające koszty. « Nie-
liczna mniejszość ludzi bardzo bogatych, narzuciła
prawdziwe niewolnictwo nieskończonej rzeszy pro0
letariuszy » - pisał papież Leon XIII w encyklice
« Rerum novarum ».
W nowej rzeczywistości - zagadnienia robotni-
cze zaczynają wysuwać się na pieN1szy plan. W sku-
piskach przemysłu tworzy się nowa klasa -- klasa
robotnicza, której jedynym bogactwem są własne
ręce i ręce dzieci. Warunki życia tych ludzi stra-
szliwe.
W. 1850 r. połowa ludności angielskiej mieszka
w miastach. Ale mieszkania robotników - to naj-
częściej cuchnące ściekami i wilgocią piwnice, w
których gnieździ się w jednej izbie cała rodzina,
bez powietrza i światła.
W fabrykach nie respektuje się żadnych prze-
pisów higieny, żadnego regulaminu, poza tym, który
narzuca właściciel. Wynagrodzenie jest głodowe, zu-
peł.nie
niewystarczające.
Czesto
~
za
pokarm
służą
144

15.6 Page 146

▲back to top


gotowane pokrzywy. Rozpadają się rodziny, szerzy
się alkoholizm, prostytucja, przestępczość, choroby
spowodowane rodzajem i warunkami pracy (gruź­
lica, pylica płuc itp.).
Pracują nie tylko mężczyźni i kobiety. Pracują
również dzieci, których życie przekształca się w
męczarnię. Zmęczenie (muszą stać przez cały czas
pracy), przepracowanie, senność powodują częste
wypadki przy pracy. Życie tych nieszczęśliwych istot
jest bardzo krótkie. ·
Około 1850 r. proletariaty: francuski, belgijski,
niemiecki znalazły się w warunkach podobnych do
proletariatu angielskiego. Rodziny robotnicze z tru-
dnością wegetują. Brak pieniędzy na lekarza, na
lekarstwa i odzież. średnia życia robotnika między .
1830 ą 1840 wynosi 17 - 19 latt W tym właśnie okre-
sie, jak już o tym była mowa, robotnicy Lyonu i
Paryża występują z żądaniami poprawy warunków,
ale bunt zostaje krwawo stłumiony.
Sytuacja społeczna we Włoszech
Do Włoch rewolucja przemysłowa dotarła z
opóźnieniem, z powodu braku kapitału i surowców.
Pierwsze warsztaty tkackie, które przekształciły się
w duże zakłady, zlokalizowane były w okręgu lom-
bardzko-weneckim, należącym do Austrii {przędzal­
nia wełny Rossi w_Schio - 1817; Marzotto w Val-
dagno - 1836). Przemysł mechaniczny powstał w
1846 r. w Mediolanie. Rozwój przemysłu włoskiego
był powolny i trudny.
145

15.7 Page 147

▲back to top


Rudolf Morando tak opisuje życie w fabrykach
włókienniczych w Lombardii: « W wielkich przę­
dzalniach jedwabiu, które zatrudniały 100 - 200 ro-
botników, pracowało bardzo dużo dzieci. Powierza-
no im zajęcia tak dalece zmechanizowane, że w
ciągu krótkiego czasu te dzieci stawały się zupełnie
otępiałe. W zimie praca trwała trzynaście gopzin
dziennie, latem piętnaście lub szesnaście. Pomiesz-
czenia były wilgotne, niezdrowe. Bardzo wczesne
wstawanie, praca przez długie godziny w bardzo
niewygodnej pozycji, często powodowały gruźlicę,
krzywicę, nowotwory. Ponad 15.000 dzieci i rnłoq.ych
ludzi w ten sposób spędzało swe najpiękniejsze
lata ».
Do Turynu rewolucja przemysłowa· dotarła· do-
piero w 1841 roku. Były to lata gwałtownego. roz-
woju miasta. W dziesięcioleciu 1838 - 1848 ludność
wzrosła ze 117.000 do 137.000 (czyli o 17%). RÓzra-
stało się budownictwo. W tych właśnie dziesięciu
latach zbudowano 700 nowych domów, w których
zamieszkało 7.OOO rodzin. Ruch migracyjny dopięro
się zaczynał - apogeum osiągnął w roku 1.849/50.
Mówiono wówczas o SO.OOO a nawet o 100.000 przy-
byłych z całego kraju.
Przybywają tu nie tylko całe zrujnowane rodzi-
ny, ale i pojedyncze młode osoby z Val Sesfa, z
Valli di Lanzo, z Monferratu. i Lombardii. Na pla-
cach budowy ks. Bosko widzi « dzieci od o_śmiu do
dwunastu lat, żyjące z dala od swoich _wsi, poma-
gające murarzom, spędzające dni na niebezpiecznych
rusztowaniach, na słońcu i. wietrze, wchodzące po
stromych schodach z wiadrami pełnymi wapna, ce·
146

15.8 Page 148

▲back to top


gieł, pozbawione wszelkiej pomocy wychowawczej,
narażone na ordynarne wyzwiska i bicie».
Wieczorem rodziny robotnicze wracają na pod-
dasza. to jedyne pomieszczenia o czynszach do-
stępnych dla ich pensji. Ks. Bosko odwiedza również
te mieszkania. Stwierdza, że są « niskie, ciasne, nę­
dzne i brudne. Jednocześnie służą· za sypialnie,
kuchnie, a często też za warsztat pracy».
Trzeba im pomóc
Gromady młodzieży wałęsają się bezczynnie po
ulicach i wzdłuż brzegów Padu przede wszystkim
w niedzielę. Przypatrują się osobom bogatym, zado-
wolonym z życia, które przechodzą obok nie dostrze-
gając ich proleteriackiej nędzy.
Ksiądz Bosko szybko wyciąga wnioski. Ci
chłopcy potrzebują szkoły i pracy - to zapewniłoby
im jaśniejszą przyszłość. Trzeba stworzyć im takie
warunki, by mogli być naprawdę dziećmi, by mogli
biegać i skakać po zielonych łąkąch, a nie wegeto-
wać na chodnikach. Muszą spotkać się z Bogiem,
by oqkryć i zrealizować własną godność.
Ksiądz Bosko nie jest ani jedynym, ani pier-
wszym człowiekieąi, który to zrozumiał. Karol Albert
także dostrzegł wówczas konieczność pomocy dla
najniższych warstw społecznych. Ale był zaniepo-
kojony przede wszystkim inną rewolucją, która wi-
siała w powietrzu, rewolucją polityczną. Wybuchnąć
miała ona w 1848 roku. Nie spuszczc;l.jąc z oczu Au-
strii, nieprzyjaciółki wszelkich ustępstw na rzecz
147

15.9 Page 149

▲back to top


swobód obywatelskich, ostrożnie przesuwał się z
pozycji absolutyzmu ku pozycjom umiarkowanych
liberałów. Ta długa droga doprowadziła go w końcu
do tego, że stał się protagonistą 1 pierwszego « Ri-
sorgimento ».
Karol Albert martwił się również warunkami
społecznymi, jakie panowały w jego królestwie, i
popierał wszelkie akcje dobroczynne i oświatowe
na rzecz ludu.
Księża i politycy dzielili się wówczas na -zwo-
lenników i przeciwników poglądów liberalnych.
Wszyscy jednak walczyli wspólnie z nędzą mate-
rialną i moralną. Wtedy to właśnie powstało w
Turynie około dwudziestu szkół dla dorosłych ro-
botników.
Ksiądz Bos~o natomiast pochłonięty był pro-
blemami młodzieży. Ksiądz Cafasso widział to i
postanowił bez reszty wciągnąć go do tej pracy.
I Grający pierwszą rolę, główny przywódca.
148

15.10 Page 150

▲back to top


Mieszkańcy Turynu nazywają księdza Cafasso
« kapelanem szubienicy», wędruje on bowiem po
więzieniach i pociesza więźniów. Jeżeli któryś z nich
zostaje skazany na śmierć - ksiądz kapelan towa-
rzyszy mu na miejsce stracenia i wspiera go
duchowo.
Wychodząc kiedyś na zwykły obchód, ksiądz
Cafasso zabiera ze sobą księdza Bosko.
na Ciemne korytarze, czarne, wilgotne mury, smut-
ni i bladzi więźniowie robią nim przygnębiające ·
wrażenie. Wszystko się w nim buntuje.
Chłopcy za kratami
Największy ból sprawiają mu przestępcy mało­
letni. Pisze: « Ogarnęło mnie przerażenie na widok
duzej liczby chłopców w wiekµ od 12 do 18 lat,
zdrowych, silnych, rozgarniętych, którzy tkwili tam
bezczynnie, zżerani przez insekty, pozbawieni chleba
duchowego i materialnego».
. 149 ·

16 Pages 151-160

▲back to top


16.1 Page 151

▲back to top


Powracał tu wiele razy z księdzem Cafasso i
sam. Starał się roz~awiać z młodocianymi więźnia­
mi nie tylko prowadząc lekcje katechizmu, które
były nadzorowane przez strażników, ale także pod-
czas spotkań indywidualnych. Na początku reakcje
chłopców nie były zachęcające. Musiał nieraz przeł­
knąć ciężkie obelgi, lecz z wolna niektórzy. wyzby-
wali się nieufności i mógł z nimi rozmawiać po
przyjacielsku.
·
Poznał smutne koleje ich życia, ich rozgorycze-
nie, nienawiść, która doprowadzała ich do okrucień­
stwa. Najczęstszym przestępstwem były kradzieże.
Z głodu, z chęci zdobycia czegoś więcej ponad gło­
dowe utrzymanie, a także z zazdrości względem bo-
gatych, którzy wyzyskiwali pracę młodocianych 1
pogrążali ich w nędzy.
Pożywienie chłopców stanowił CJZarny chleb i
woda. Musieli ślepo słuchać strażników więziennych,
którzy bali się tych wyrostków i dlatego bili ich
pod lada pretekstem. Zamykano ich w dużych,
wspólnych pomieszczeniach. Tam najgorsi stawali
się dla reszty « nauczycielami życia ».
« Najbardziej przerażał mnie fakt - pisze ks.
Bosko - że wielu z nich wychodząc na wolność,
było zdecydowanych prowadzić się lepiej, a przecież
wkrótce znów kończyli za kratkami».
Ksiądz Bosko starał się zrozumieć przyczynę·
tego zjawiska. Doszedł do wniosku, że chłopcy« byli
pozostawieni sami sobie ». Albo nie mieli rodziny,
albo krewni wyrzekli się ich, gdyż więzienie okryło
ich hańbą. « Mówiłem sobie: ci chłopcy powinni
znaleźć na wolności Jakiegoś przyjaciela, który za-
opiekowałby się nimi, który nauczyłby ich czegoś,
150

16.2 Page 152

▲back to top


zaprowadził w niedzielę do kościoła. Wówczas nie
powra~aliby do więzienia».
Po~oli udało mu się pozyskać zaufanie kilku
aresztantów.« W miarę jak ukazywałem im godność
ludzką - wspomina - odczuwali radość w sercu,
postanawiali poprawić się ». Często jednak gdy po-
wracał do nich, wszystko znów było obrócone w
niwecz. Twarze zacięte, głosy przesiąknięte sarkaz-
mem i przekleństwami.
Ksiądz Bosko nie zawsze potrafił zwalczyć roz-
goryczenie. Pewnego dnia wybuchnął płaczem. Mo-
ment konsternacji.
·
- Dlaczego ten ksiądz płacze? - pyta się ktoś.
- Bo nas kocha. Moja matka też płakałaby,
widząc mnie tutaj.
Niewzruszona decyzja
Wychodząc z więzienia, k;s. Bosko powziął
niewzruszoną decyzję: « Trzeba za wszelką cenę nie
dopuścić do tego, by ci młodzi chłopcy dostawali
się za kraty. Muszę stać się wybawcą tej młodzieży ».
« Powiadomiłem o tym księdza Cafasso - pi-
sze - i za jego radą szukałem sposobów, by to
pragnienie urzeczywistnić ».
Również inni księża w Turynie szukali rozwią­
zania problemów młodzieży, m. in. ks. Jan Cocchi,
kapłan pochodzący z prowincji, z· Druent. Został on
wyświęcony w 1836 r., gdy ksiądz Bosko dopiero
zaczynał seminarium. W Moschino,· nędznej i o złej
151

16.3 Page 153

▲back to top


reputacji osadzie w pobliżu Vanchiglia, założył w
1841 roku pierwsze niedzielne oratorium Turynu i
oddał je pod opiekę Anioła Stróża.
Ksiądz Bosko, po tragicznych doświadczeniach
więziennych, również myślał o oratorium, ale co-
dziennym. Pragnął założyć ośrodek, w którym by
chłopcy opuszczeni przez rodziny znaleźli przyjacie-
la, gdzie 1nłodzi eks-więźniowie otrzymaliby pomoc
i podporę. Oratorium, które byłoby otwarte nie
tylko w niedzielę na katechizm, ale przez cały ty-
dzień: ośrodek przyjaznych spotkań, opieki, zaba-
wy, pracy.
Na początek jedno « Zdrowaś Maryjo »
Nieśmiały początek realizacji tego zamierzenia
przypadł na dzień 8 grudnia 1841 r. Było to w trzy-
dzieści pięć dni po przybyciu ks. Bosko do kon-
wiktu. On sam opisuje ten fakt w sposób subtelny
i prosty zarazem:
« W uroczystym dniu Niepokalanego Poczęcia
Maryi właśnie wkładałem ornat by odprawić mszę
św., gdy kleryk-zakrystian, Józef Comotti, widząc
stającego w kącie chłopca, poprosił go, by służył
mi do niszy.
- Nie umiem - odpowiedział zmieszany chło·
pak.
- Chodź - powtórzył zakrystian - będziesz
służył do mszy św.
- Nie umiem, nigdy nie służyłem.
152

16.4 Page 154

▲back to top


- Cymbale jeden - powiedział rozgniewany
zakrystian. - Jeżeli nie umiesz służyć do mszy św.,
to po co przychodzisz do zakrystii?
Mówiąc Jo, chwycił kij odkurzacza i zaczął nim bić·
chłopca po głowie i ramionach. Gdy chłopiec zaczął
uciekać, krzyknąłem głośno:
- Co robisz? Dlaczego go bijesz?
- Bo przychodzi do zakrystii, a nie umie słu-
żyć do mszy.
- Nie wolno go za to bić.
- A co on księdza obchodzi?
- To jest mój przyjaciel. Proszę go natychmia{it
zawołać. Muszę z nim pomówić. -
Chłopiec wrócił zmartwiony. Miał krótko ostrzy-
6one włosy i marynarkę powalaną wapnem. Młody
imigrant. Prawdopodobnie jego bliscy powiedzieli
mu: Gdy będziesz w Turynie, idź na mszę św. Przy-
szedł, ale nie śmiał wejść do kościoła, pomiędzy
porządnie ubranych ludzi. Spróbował więc wejść
do zakrystii, jak to było w zwyczaju w wielu wsiach,
w których.mężczyźni i chłopcy uczestniczyli we mszy
św. stojąc w zakrystii.
Spytałem go serdecznie:
- Czy wysłuchałeś już mszy św.?
- Nie.
- Chodź więc teraz ze mną. Potem chcę z tobą
pomówić o sprawie, która sprawi ci przyjemność.
Przy.rzekł, że zostanie. Po odprawieniu mszy
św. i po dziękczynieniu zaprowadziłem go na boczny
chór i pogodnie go zapytałem:
- Mój kochany przyjacielu, jak się nazywasz?
153

16.5 Page 155

▲back to top


- Bartłomiej Garelli.
- A z jakiej miejscowości pochodzisz? ·
- Z Asti.
- Kim jesteś?
- Murarzem.
- Twój ojciec żyje?
- Nie, umarł.
- A twoja matka?
- Ona też nie żyje.
- Ile masz lat?
- Szesnaście.
- Umiesz czytać i pisać?
- Nie.
- Umiesz śpiewać?
Chłopiec, ocierając sobie oczy, spojrzał na mnie
zdziwiony i odpowiedział:
- Nie.
- Umiesz gwizdać?
Bartłomiej roześmiał się. O to właśnie mi chodziło.
Zaczynaliśmy być przyjaciółmi.
- Byłeś u Pierwszej Komunii św.?
- Jeszcze nie.
- A spowiadałeś się już?
- Tak, gdy byłem mały.
- Chodzisz na katechizm?
- Nie ś~iem, młodsi chłopcy wyśmiewają się
ze mnie.
· - A gdybym prowadził dla ciebie katechizm
oddzielnie, przyszedłbyś?
- Bardzo chętnie!
- Nawet tutaj?
- Byle mnie nikt nie bił.
154

16.6 Page 156

▲back to top


- Bądź spokojny, teraz już jesteś moim przyja-
cielem i nikt cię nie uderzy. Kiedy chcesz, byśmy
zaczęli?
- Kiedy ksiądz zechce.
- Choćby od razu?
- Z przyjemnością! »
Ksiądz Bosko ukląkł i odmówił Zdrowaś Ma-
ryjo. Czterdzieści pięć lat później mówił do swych
salezjanów: « Wszystkie błogosławieństwa, jakie .
spłynęły na nas z nieba, owocem tego pierwszego
·Zdrowaś Maryjo, odmówionego żarliwie i w dobrej
intencji! »
Skończywszy modlitwę, ks. Bosko kazał chłopcu
na początek przeżegnać się, ale spostrzegł że Bartło­
rniej nie żegna się, lecz robi gest, który tylko mgli-
ście przypomina znak krzyża św. Wówczas łagodnie
pokazał mu, jak należy to czynić. I tłumaczył w
dialekcie (pochodzą przecież obaj z prowincji Asti),
dlaczego nazywamy Boga «Ojcem». W końcu po-
wiedział:
- Chciałbym, Bartłomieju, byś przyszedł rów-
nież w najbliższą niedzielę.
- Dobrze, przyjdę.
- Ale nie przychodź sam. Przyprowadź twoich
kolegów.
Bartłomiej Garelli, murarczyk z Asti, został
pierwszym ambasadorem ks. Bosko wśród młodych
robotników swej dzielnicy. Opowiedział kolegom o
spotkaniu z sympatycznym księdzem, « który po-
trafił gwizdać », i o zaproszeniu. W cztery dni
później, w niedzielę, do zakrystii przyszło dziewię­
ciu chłopców. Przyszli « szukać ks. Bosko». Tak
narodziło się oratorium.
155

16.7 Page 157

▲back to top


« Natychmiast »
Po rozmowie z Bartłomiejem Garelli padło sło­
wo « natychmiast » Wydaje się ono być jednym z
wielu. Tymczasem podobne jest do ziarna, które·
wysiane - daje roślinę.
W tamtym okresie (1841 r.) słowo « naty-
chmiast» było 4asłem całej grupy księży turyń­
skich. W okr.esie niepewności, wywołanej pierwszą
rewolucją przemysłową, wobec niemożności znale-
zienia pięknych i gotowych planów i programów
działania, ci księża wszystkie swoje energie poświę­
cali, by zrobić coś « od razu», «natychmiast», dla
biednych chłopców i dla ludzi pogrążonych w nędzy.
Ale to, «natychmiast» stało się w szczególny
sposób charakterystyczne dla ks. Bosko, a potem
dla jego salezjanów, którzy wyspecjalizowali się w
« natychmiastowej pomocy» świadczonej opuszczo-
nej młodzieży. Konieczność, niemożność czekania -
przynaglała księdza Bosko do czynu.
« Trzeba zrobić coś n a t y c h m i a s t » - pi-
sał - gdyż biedna młodzież nie może sobie pozwo-
lić na luksus wyczekiwania na reformy, na plany
organiczne, na rewolucję systemu. Rzecz oczywista,
że to «natychmiast» nie wystarcza. Mówi się słu­
sznie, że « jeżeli spotkasz kogoś głodnego, zamiast
dać mu rybę, naucz go łowić »·. Ale prawdziwe jest
również odwrócenie tej sentencji: « jeżeli spotkasz
kogoś, kto umiera z głodu, daj mu rybę, by mógł
potem nauczyć się łowić ». Nie wystarcza « od ra-
zu » pomoc bezpośrednia,_ ale nie wystarcza również
przygotowywanie lepszej przyszłości, gdyż w mię­
dzyczasie biedni zginą z nędzy.
156

16.8 Page 158

▲back to top


Ksiądz Bosko i jego pierwsi salezjanie skon-
centrują się na tej « natychmiastowej » intęrwencji.
Nauczą chłopców katechizmu, dadzą im chleb,
wykształcenie, zawód chroniony uczciwą umową o
pracę. I czekać będą na to, by inni katolicy, wspól-
nie z socjalistami, komunist~mi, anarchistami, przy-
gotowali plany i wymusili konieczne reformy u ów-
czesnych władz, które obłuąnie odseparowały się od
konfliktów robotniczych, pozwalając, by bogacze
byli wszechwładni, a biedni ciemiężeni.
157

16.9 Page 159

▲back to top


Na ambonie w kościele św. Franciszka młody
ksiądz z zapałem głosi kazanie. Przy bocznym ołta­
rzu, siedząc na stopniach balustrady, kilku chłop­
ców, czeladników murarskich drzemie,·jeden oparty
o ramię drugiego.
Ksiądz Bosko przechodzi przez kościół i dotyka
pierwszego z nich. Wszyscy budzą się zawstydzeni.
A ksiądz uśmiecha się i pyta po cichu:
- Dlaczego śpicie?
- Nic .nie rozumiemy z kazania - szepcze
najstarszy.
- Ten ksiądz nie mówi przecież do nas -· do-
daje jego sąsiad.
- Chodźcie ze mną!
Prowadzi ich do zakrystii.
« Wśród tych chłopców byli Karol Buzzetti, Jan
Garibaldi i Germano » - opowiadał ze wzruszeniem
ks. Bosko swym pierwszym salezjanom. Mali mu-
rarze lombardzcy, którzy przez trzydzieści_. czter-
dziści lat będą mu towarzyszyć, a których na Val-
158

16.10 Page 160

▲back to top


docco wszyscy dobrze poznali. « Wówczas byli to
zwykli czeladnicy, teraz wszyscy majstrami ». ,
Do zakrystii przyszedł ·również Bartłomiej ze
swymi kolegami. Liczba chłopców powiększa się.
Ksiądz Bosko pomaga im modlić się, mówi wyłą­
cznie dla nich małe kazania, mówi w sposób oży­
wiony, w formie dialogu, przeplatanego faktami i
ciekawymi wiadomościami. Potem wszyscy siadają
w ławkach, by wysłuchać odprawianej przez niego
mszy św.
Przedpołudnie jest długie·. Po mszy św. i po
śniadaniu chłopcy mają ochotę pobawić się. Pierw-
sze takie zabawy odbywają się na podwórzu kon-
wiktu.
Obrazki i bułki
Gdy pogoda na to pozwala, po południu ks.
Bosko prowadzi chłopców na wzgórza, nad rzekę,
albo do sanktuariów Maryjnych.
Tej pierwszej zimy postanawia zbierać jedynie
chłopców najbardziej zagr<;>żonych, a szczególnie
tych, którzy wyszli z więzienia. Ale w całym swym
życiu nigdy nie potrafi odprawić nikogo, kto chciał­
by być razem z nim. W krótkim czasie tworzy się
grupa złożona z cieśli, murarzy, sztukatorów., bru-
karzy, którzy przychodzili do miasta z odległych
miejscowaści, a w tzw. martwym sezonie (grudzień
- marzec) nie mogli powrócić do domu.
Ksiądz Guala i ks. Cafasso spowiadają ich,
rozmawiają z nimi, pomagają księdzu Bosko. Do-
f59

17 Pages 161-170

▲back to top


17.1 Page 161

▲back to top


ceniając później tę przyjacielską pomoc, ks. Bosko
zauważa z pewnym zakłopotaniem: « Chętnie da-
wali mi dla chłopców obrazki, książeczki, medali-
ki». Jego młodzi murarze i eks-więźniowie bardziej
jednak od obrazków i medalików potrzebowali in-
nych rzeczy. To miał na myśli ks. Bosko gdy wspo-
minał: « Dano mi środki, by ubrać kilku najbar-
dziej potrzebujących, niektórym dawano nawet
przez kilka tygodni chleb, dopóki sami nie zarobili
sobie na niego».
W ciągu tygodnia stałym zajęciem ks. Bosko
stało się poszukiwanie pracy dla chłopców, którzy
byli jej pozbawieni, oraz starania o polepszenie wa-
runków pracy dla tych, którzy już byli zatrudnieni.
« Odwiedzałem ich w czasie pracy w warszta-
tach i na budowach. Cieszyło to bardzo moich
chłopców - wspomina - szczególnie gdy widzieli,
że ktoś po przyjacielsku zajmuje się nimi. Również
pracodawcy byli zadowoleni i chętnie zatrudniali u
siebie młodych robotników, pozostających pod sta-
łą opieką tak w dni powszednie, jak i w świąte­
czne».
Byli więźniowie stanowili szczególnie delikatny
problem. Ksiądz Bosko starał się umieszczać każde­
go z nich u jakiegoś uczciwego rzemieślnika. Potem
chodził i odwiedzał ich w ciągu tygodnia. Rezultaty
były dobre: « Zaczynali żyć uczciwie, zapominali o
przeszłości, stawali się dobrymi chrześcijanami i
uczciwymi obywatelami».
·w każdą sobotę ks. Bosko szedł do gmachu
więzienia i kontynuował tam najtrudniejsze apostol-
stwo. « Udawałem się do więzienia - pisze -
mając kieszenie wypchane bądź tytoniem, bądź
160

17.2 Page 162

▲back to top


owocami, to znów bułkami. Celem moim było świad­
czenie dobra tym małym nieszczęśnikom, którzy się
tam dostali, pozyskanie ich przyjaźni i zachęta, by
przyszli do oratorium, gdy tylko opuszczą miejsce
kary».
Chłopczyk z Caronno
Wiosna. Mali murarze, którzy na okres zimy
powrócili do swych miejscowości, znów w mie-
ście. Grupa chłopców księdza Bosko powiększa się
z każdym tygodniem. Z Caronno Ghiringhello (dziś
Caronno Varesino) przybył również Józef Buzzetti,
m·łodszy brat Karola. Ma dopiero dziesięć lat. Przy-
wiązuje się do ks. Bosko z wiernością dozgonną.
Nie opuszcza go nigdy. Od wiosny 1842 ·r. do
mu świtu 31 stycznia 1888 ~oku, gdy ksiądz Bosko
umiera, Józef Buzzetti zawsze towarzyszy, stając
się świadkiem cichym i spokojnym ludzkich i Bo-
żych losów tego kapłana, « który go kocha». Wiele
wydarzeń z życia ks. Bosko zakwalifikowano by do
legend w naszych nieufnych czasach, gdyby nie pa-
trzyły na nie proste oczy murarczyka z Caronno,
który był ciągle tuż obok, o dwa kroki od « swego »
księdza Bosko.
« Gdybym miał tylko jeden kawałek chleba... »
Tym, co przywiązuje tak bardzo chłopców do
księdza Bosko, jest jego dobroć, pełna se_rdeczności
i głębi. Czują oni tę dobroć i widzą ją w konkre-
161

17.3 Page 163

▲back to top


tnych czynach, we wzruszających gestach. O każdej
porze dnia ks. Bosko jest do ich dyspozycji.
Gdy chcą _się nauczyć czytać i liczyć, ks. Bosko
albo sam znąjduje na to czas albo angażuje chętne
osoby, które się tym zajmują. Gdy mają złego chle-
bodawcę albo gdy bez pracy - natychmiast sta-
ra się zaradzić, prosi swych przyjaciół, by pomogli
zapewnić chłopcom odpowiednie miejsce i uczci-
wego pracodawcę. Nawet gdy gwałtownie potrze-
bują pieniędzy, wiedzą, że ks. Bosko gotów· jest
oddać im całą zawartość swej portmonetki.
Gdy dzień jest szary, smutny, mówią mu:
« Niech ksiądz do nas przyjdzie ». I ksiądz przycho-
dzi. Wchodzi do warsztatów i na place budowy. Już
samo jego pojawienie się i rozmowa z nim_ przy~
noszą ulgę.
Jedno ze zdań, które często chłopcom powtarza··
i które oni zachowują w pamięci jak skarb, brzmi:
« Kocham cię tak bardzo, że gdybym któregoś dnia
miał tylko jeden kawałek chleba, podzieliłbym się
nim z tobą! »
Gdy musi kogoś upomnieć, nigdy nie robi tego
przy innych, by nie upokarzać delikwenta. Gdy coś
przyrzeka, gotów rzucić się w ogień, by tylko do-
trzymać obietnicy.
Chłopcy kochają go, przywiązują się do niego
bezgranicznie. Spotkanie z tym księdzem jest ra-
dosnym wydarzeniem.
.
· Na via Milana, w pobliżu ratusza, spotyka
chłopca, który wraca z zakupów. Chłopiec niesie
butelkę oliwy i naczynie z octem, ale gdy tylko
162

17.4 Page 164

▲back to top


zauważa ks. Bosko, biegnie mu naprzeciw, wo-
łając:
- Dzień dobry, księże Bosko!
Oliwa i ocet chlupoczą niebezpiecznie w naczyniach.
Ksiądz Bosko śmieje się widząc jego radość i żar­
tuje:
Założę się, że nie potrafisz zrobić tego, co
ja zrobię! I zaczyna klaskać. Uradowany spotka-
niem chłopiec nie rozumie żartu.. Bierze naczynia
pod pachę i klaszcze w dłonie krzycząc:
- Niech żyje ksiądz Bosko!
Niestety - butelka i naczynie wyślizgują się i tłuką.
Chłopak staje zmartwiony.
- O ja biedny, w domu mama sprawi mi la-
nie ...
- Bądź spokojny, jakoś zaradzimy!
Wchodzą do sklepu i ksiądz Bosko kupuje chłopcu
oliwę i ocet.
Przewodnictwo dla papieża
szpada dla Karola Alberta
W 1843 r. w Brukseli wygnaniec z Piemontu
Wincenty Gioberti 1 wydaje książkę, która wywo-
łuje wielką wrzawę: « Del primato morale e civile
1 Gioberti Wincenty (1801-52), ksiądz, 1825-33 profesor
teologii i filozofii na Uniwersytecie Turyńskim, 1848-49
premier królestwa Sardynii, jeden z przywódców powsta-
nia 1848. Był zwolennikiem zjednoczenia Włoch pod ducho-
wą władzą papieża i militarną króla, gorliwy obrońca Koś­
cioła.
163

17.5 Page 165

▲back to top


degli Italiani » (O prymacie moralnym i cywilnym
Włochów). Na stronach tej książki zawarte pod-
stawowe idee umiarkowanie liberalnego reformizmu,
nazwanego później neogwelfizmem. Wielkość Włoch
- twierdzi Gioberti - związana jest nierozłącznie
z wielkością papiestwa. Niepodległość Włoch należy
więc zrealizować przy pomocy federacji państw
włoskich pod przewodnictwem papieża. Przewodni-
ctwo należy do papieża, a szpada do Karola Alberta
- to zdanie staje się pasłem neogwelfów. Karol
Albert jest z tego zadowolony, ale z obawą spogląda
na Austrię.
« Sutanna jest zbyt cienka»
30 kwietnia 1842 r. w Chieri umiera kanonik
Cottolengo. W jego Małym Domu znajduje się kil-
kuset nieuleczalnie chorych. Parę lat wcześniej za-
wezwał go minister finansów.
- Ksiądz jest dyrektorem Małego Domu Bożej
Opatrzności?
.
- Nie, ja jestem jedynie zwykłym robotni-
kiem Opatrzności.
- Niech tak będzie. Ale skąd ksiądz bierze
środki na utrzymanie tych wszystkich chorych?
- Już panu powiedziałem, od Opatrzności.
Minister, przyzwyczajony do « chodzenia po ziemi »,
do analizowania przychodów i rozchodów, i wszel-
kiego rodzaju bilansów, stracił cierpliwość.
164

17.6 Page 166

▲back to top


- Ale pieniądze, dobrodzieju, pieniądze! Skąd
je ksiądz bierze?
- No, masz ci los! Przecież już panu dwukro-
tnie powiedziałem. Boża Opatrzność zaopatruje nas
we wszystko, nigdy nam niczego nie brakowało. Ja
umrę, pan, panie ministrze, też umrze, ale Opa-
trzność będzie nadal troszczyć się o .biednych z
Małego Domu.
Tak było rzeczywiście. Po śmierci kanonika
Cottolengo jego funkcje przejął kanonik Anglesio i
Mały Dom spokojnie funkcjonował pomiędzy głów­
nym rynkiem miasta a domami należącymi do mar-
kizy Barolo.
Ksiądz Bosko przypomniał sobie w tamtych
dniach swoje pierwsze spotkanie z ks. Cottolengo.
Przyjechał wówczas dopiero co do Turynu i poszedł
zobaczyć Mały Dom. Kanonik spytał go o nazwisko,
skąd pochodzi, a potem żartobliwie i wesoło - ·jak
to było jego zwyczajem - powiedział:
- Robi ksiądz wrażenie bardzo uczciwego.
Niech ksiądz przyjdzie popracować w Małym Do-
mu. A pracy tu nie brak.
Ksiądz Bosko rzeczywiście często zaglądał do
Małego Domu, spowiadał chorych i spędzał całe
godziny z chłopcami kalekami. Któregoś dnia Cot-
tolengo spotkał go znów (był wówczas przy tym
spotkaniu chłopiec Dominik Bossa), ujął palcami
brzeg sutanny ks. Bosko i stwierdził:
- Jest za cienka! Niech, ksiądz postara się o
mocniejszą, gdyż wielu będzie chciało się jej chwy-
cić!
165

17.7 Page 167

▲back to top


Co to będzie za radość!
Rzeczywiście, chłopcy lgnęli do tej sutanny. W
miarę jak mijały miesiące, liczba· chłopców rosła.
Było ich już ponad stu. Potrzebowali nie tylko chle-
ba i pracy, ale i wiary, która syci, gdy chleba bra-
kuje. Ksiądz ~osko, który był nie tyle filantropem,
ile nade wszystko księdzem, troszczył się głównie
9to, by chłopcy mogli swobodnie spotykać się z
Bogiem.
« Było to dla mnie wielkie przeżycie - pisze
-. gdy w ciągu tygodnia, ·a specjalnie w dni świą­
teczne, widziałem wokół mego konfesjonału czter~
dziestu lub pięćdziesięciu chłopców, którzy wycze-
kiwali, nieraz nawet długo, by móc się wyspowia-
dać».
.
A chłopcom niełatwo było się spowiadać. Ksiądz
Bosko pouczał ich, sugerując proste zasady: « Je-
żeli nie umiesz wyrazić się, poproś spowiednika, by
ci pomógł. Jen1u to wystarczy, pomoże ci, da ci
kilka pytań i wszystko się załatwi».
Naturalnym ukoronowaniem spowiedzi była
Komunia św., do której wielu jego wychowanków
przystępowało co tydzień.
Również w czasie zwykłych rozmów, pośród
zabaw i przechadzek, ks. Bosko mówił spokojne o
Bogu. Przebywając wśród swych urwisów swobo-
dnie przechodził od wesołych przekomarzań się i
żartów do rozmów o niebie. W chwilach wielkiej
radości, patrząc na chłopców, mówił:
- Co to będzie za radość, gdy wszyscy znaj-
dziemy się w niebie!
166

17.8 Page 168

▲back to top


Czasami dyskutowano o dobru, o złu, o życiu,
o wieczności. Niektórzy pytali go:
- A czy ja będę zbawiony?
Na to ks. Bosko:
- Chciałbym ja to widzieć, jak idziesz do
piekła! Sądzisz, że Bóg po to stworzył niebo, by
pozostawało puste? Pewnie, wdrapanie się aż tak
wysoko wymaga ofiar, ale chcę, byśmy wszyscy
spotkali się tam w górze. Co to będzie za radość!
167

17.9 Page 169

▲back to top


Lato 1844 r. Minął już trzeci rok pobytu księ­
dza Bosko w konwikcie.
Ksiądz Cafasso udaje się w okolice Valdocco
i odwiedza ks. Borela, ojca duchownego Schroniska,
założonego przez markizę Barolo.
- Chciałbym przysłać tu dzielnego księdza.
Potrzebny jest mu pokój i jakieś wynagrodzenie.
- Ale tutaj nie ma pracy nawet dla mnie. Co
on tu będzie robił?
- Proszę zostawić mu wolną rękę. Jeżeli nie-
pokoi księdza sprawa wynagrodzenia, ja o tym
pomyślę. Ksiądz ten nazywa się Jan Bosko. Mieszka
teraz w konwikcie i pracuje w oratorium dla bie-
dnych chłopców. Jeżeli nie znajdziemy mu stałej
pracy w mieście, arcybiskup wyśle go jako wika-
riusza do jakiejś wsi, a jego chłopcy wrócą na
ulicę. Byłaby to wielka szkoda!
- A więc dobrze. Pomówię o tym z markizą.
Ksiądz Cafasso powraca do konwiktu i mówi do
ks. Bosko:
168

17.10 Page 170

▲back to top


- Niech ksiądz się spakuje i uda się do Schro-
niska. Będzie tam ksiądz pracował razem z ks. Bo-
relem, a równocześnie opiekował się swymi chłop­
cami.
Włosiennica pod eleganckim strojem
Julia Franciszka Colbert zajmowała wówczas
jedno z pierwszych miejsc wśród turyńskiego to-
warzystwa. Uciekła z Francji przed rewolucją i
poślubiła markiza Karola Tancreda Falletti di Ba-
rolo, który w 1825 r. był· syndykiem Turynu.
Markiz umarł w 1838 r.,. zostawiając bezdzie-
tnej wdowie ogromny spadek. Markiza liczyła wów-
czas 53 lata. Pod eleganckimi sukniami nosiła wło­
siennicę i cały czas poświęcała pracy wśród bie-
dnych. Przez wiele miesięcy spędzała trzy godziny
dziennie w więzieniu dla kobiet. Znosiła rozmaite
zniewagi, upokorzenia, byle tylko móc coś dobrego
na dla nich zrobić. Uzyskała w końcu od władz pozwo-
lenie oddzielenie ich więzienia od więzienia dla
mężczyzn. Przeniosła więźniarki do budynku zdrow-
szego, specjalnie dla nich przygotowanego. Zorgani-
zowała również sierocińce i « rodziny » dla młodych
robotnic.
Na Valdocco w pobliżu Małego Domu księdza
Cottolengo, markiza założyła Schronisko dla kobiet
z ulicy, które pragnęły na nowo rozpocząć życie.
Tuż obok otworzyła dom o nazwie « Magdalenki »
.dla zagrożonych moralnie dziewcząt, nie mających
jeszcże czternastu lat.
169

18 Pages 171-180

▲back to top


18.1 Page 171

▲back to top


W 1844 r. rozpoczęła trzecią z kolei akcję: bu-
dowę Szpitalika św. Filomeny (Ospedaletto di San-
ta Filomena) dla chorych lub kalekich dziewczynek.
Zajmowała się wszystkimi tymi dziełami miło­
sierdzia osobiście, nie przestając być przy tym ko-
bietą elegancką i pełną życia. W jej salonie zbierali
się najbardziej znani intelektualiści. tamtych ·cza-
sów. Silvio Pellico był jej sekretarzem i. w jej pa-
łacu napisał « Moje więzienie ». Również Kamil. Ca-
vour należał do jej przyjaciół i powierników.
Ksiądz Borel udał się do markizy.
- Znalazłem ojca duchownego dla Szpitalika.
Nazywa się ks. Bosko i do tej pory pracował w
konwikcie.
- Dobrze, ale Szpitalik jest dopiero w budo-
wie. Pomówimy o tym za pół roku.
- O nie, markizo. Jeżeli nie weźmiemy księdza
Bosko od razu, zostanie posłany gdzie indziej.
Ksiądz Cafasso bardzo mi go polecał. Mówił mi o
oratorium, założonym przez tego księdza. Twierdzi,
że byłaby wielka szkoda, gdyby przestało ono istnieć.
Markiza poprosiła o dalsze informacje. Potem
zupełnie już przekonana wyasygnowała dla ks. Bo-
sko 600 lirów rocznie i przydzieliła mu pokój obok
mieszkania ks. Borela, w _pobliżu Schroniska. ·
Również ksiądz Bosko, przy pierwszym spotka-
niu z markizą, poprosił o wyjaśnienia i gwarancje.
Zgadzał się na pracę w Schronisku, ale pod warun-
kiem, że nie będzie musiał opuścić swych chłopców.
Prosił również, by chłopcy, gdy zechcą, mogli w
ciągu tygodnia przychodzić do niego bez żadnych
ograniczeń.
170

18.2 Page 172

▲back to top


Prawie sześćdziesięcioletnia markiza była cią­
gle jeszcze bardzo energiczna i żywotna. Zadowo-
lona była z tej rozmowy. Pozwoliła młodemu księ­
dzu gromadzić swych chłopców na terenie, który
graniczył ze Szpitalikiem, będącym w budowie.
Przyrzekła również, że gdy tylko to będzie m.ożliwe,
odda księdzu Bosko do dyspozycji dwa pokoje w
nowym budynku. Będą mogły zostać zamienione na
kaplicę.
Wszystko więc jako tako zaczynało się układać.
Baranki zamieniają się w pasterzy
Sobota 12 października 1844 r. Ksiądz Bosko
jest zamyślony. Nazajutrz musi zawiadomić swych
chłopców, że oratorium zostanie przeniesione na
przedmieście Valdocco. Jest niespokojny o jego dal-
szą przyszłość. « Tej nocy miałem znów sen - pi-
sze - który wydał mi się uzupełnieniem snu z
Becchi, gdy miałem dziewięć lat » ..
Widzi w nim całą gromadę wilków. Chce ucie-
kać, ale « jakaś Pani, w stroju pasterki, daje mi
znak, bym poszedł za stadem, które ona prowadziła.
Trzykrotnie zatrzymywaliśmy się. Na każdym po-
stoju wiele z tych zwierząt zmieniało się w baranki.
Byłem bardzo zmęczony i chciałem usiąść, lecz pa-
sterka prosiła by iść dalej. I oto znaleźliśmy się na
obszernym dziedzińcu, wokół którego biegł krużga­
nek, a na końcu stał kościół. Liczba baranków po-
większała się bardzo. Przyszło też wielu pa5terzy,
by zająć się nimi. Zatrzymywali się jednak krótko.
171

18.3 Page 173

▲back to top


I wówczas stało się coś cudownego. Wiele baran-
ków zmieniło się w pasterzy, którzy zaczęli opieko-
wać się stadem. Pasterka poprosiła, bym spojrzał w
stronę południa. Zobaczyłem jakieś pole... « Spójrz
jeszcze raz » - powiedziała do mnie. Zobaczyłem
wspaniały i wysoki kościół... Wewnątrz tego kościo­
ła biegł biały pas, na którym ogromnymi literami
było napisane: Hic domus mea, inde gloria mea,
to znaczy: Tutaj jest mój dom, stąd wyjdzie moja
chwała».
Ksiądz Bosko kończy relację uwagą: « Nie bar-
dzo w to ~ierzyłęm, ale zrozumiałem wszystko, w
miarę jak sen się urzeczywistniał. Co więcej, ten
sen posłużył mi za program w podejmowaniu de-
cyzji ».
« Gdzie jest ksiądz Bosko? Gdzie jest oratorium?\\»
Niedziela 13 października. Ksiądz Bosko zawia-
damia chłopców o przeniesieniu oratorium w oko-
lice Schroniska. Zapanowała konsternacja. Wów-
czas zaryzykował przyjąć za prawdziwe to, co wi-
dział we śnie i obwieścił -wesoło: « Tam czeka na
nas duże pomieszczenie, całe dla nas, gdzie będzie
można śpiewać, biegać, skakać». Ucieszyli się. Ka-
żdy niecierpliwie czekał, by zobaczyć te nowości.
Nie~ziela 20 października. Grupki chłopców
przechodzą przez rogatki i schodzą ku niżej poło­
żonej części Valdocco. po prawy brzeg Dory
c~ągną się łąki i pola, a wśród nic];i rozsiane
domostwa. Mały Dom księdza .Cottolengo i Schroni-
172

18.4 Page 174

▲back to top


sko pani Barolo znajdują się blisko oberży i w1eJ-
skich zabudowań, w których żyją spokojni ludzie.
Chłopcy nie wiedzą, gdzie mają wejść. Pukają do
drzwi i \\Vołają:
- Księże Bosko! Gdzie jest ksiądz Bosko? Gdzie
jest oratorium?
Mieszkańcy, którzy często widują tu bandy
chłopaków, posądzają ich o złośliwe żarty i mówią:
- Jakie oratorium! Jaki ksiądz Bosko! Wyno-
ście się stąd. Biegiem! Bo przepędzimy was widłami!
« Słysząc wrzawę, wyszedłem z domu razem z
ks. Borelem. Zrobiło się cicho i chłopcy przybiegli
do nas» - pisze ks. Bosko we «Wspomnieniach».
Było tu wiele miejsca do zabaw i biegów. Ale
nie było odpowiedniego miejsca do modlitwy, .do
słuchania spowiedzi i do odprawiania mszy św.
- Obszerny lokal, który wam przyrzekłem, nie
jest jeszcze ukończony,· ale kto chce, może przyjść
do mego pokoju lub do pokoju ks. Borela.
W rezultacie - w tę niedzielę i w ciągu nastę­
pnych, do grudnia, tłoczyli się jak śledzie ·w
beczce. « Pokój, korytarz, schody, wszystko to było
zapchane chłopcami. Było nas dwóch do słuchania
spowiedzi, ale tych, którzy chcieli się wyspowiadać,
było dwustu. A któż utrzyma w spokoju dwustu
czekaj_ących chłopaków? Jeden chciał zapalić ogień,
inny chciał go ugasić. Ktoś układał drzewo, ktoś
inny rozlewał wodę. Wiaderko, szczypce do ognia,
szufelka, dzbanek, miska, krzesła, buty, książki -
wszystko to było w okropnym nieładzie, gdyż wszy-
~cy chcieli robić porządek ».
Jest w tym opisie księdza Bosko trochę rado-
snej przesady, ale ktoś, kto przez dłuższy czas ·prze-
173

18.5 Page 175

▲back to top


1-Jywał z chłopcami, wie dobrze, jak niewiele odbie-
ga w nim od prawdy.
Przez sześć niedziel dwustu chłopców, niczym
małe wojsko, ustawiało się rankiem przy księdzu
Bosko, aby udać się na mszę św. do « Monte dei
Cappuccini », do kościoła Matki Boskiej PocieszeQ
nia albo do « Sassi ».
Często towarzyszył im, bezpośredni i bardzo
popularny ks. Borel, z powodu niskiego wzrostu
nazywany « małym ojcem ». Był on niestrudzonym
pracownikiem. Wziął pod swe opiekuńcze skrzydła
młodego księdza Bosko i wspierał go serdeczną
przyjaźnią, a wielekroć też i pieniędzmi z własnej
kieszeni. Kazania « małego księdza » bardzo przy-
padły chłopcom do gustu. Mówił je w dialekcie z
okolic Porta Palazzo, okraszonym przysłowiami,
dowcipami, żartobliwymi zdaniami. Ktoś nawet
zwrócił mu uwagę, że powiniem mówić je w sposób
bardziej dostojny, a on na to odpowiedział: « świat
jest rubaszny, trzeba też odpowiednio przepowia-
dać».
Płatki śniegu syczą na piecyku
8 grudnia. Wreszcie gotowe dwa pokoje, któ-
re przerobiono na kaplicę. W sam raz, bo od nocy
pada gęsty śnieg.
Rano śniegu jest już bardzo dużo, zrobiło się
też bardzo zimno. Do kaplicy wniesiono piecyk. Jó-
zef Buzzetti przypomina sobie, że gdy piecyk prze-
noszono przez podwórze, spadające na niego płatki
śniegu topniały sycząc.
·
174

18.6 Page 176

▲back to top


Mimo niepogody stawili się wszyscy chłopcy.
W kaplicy znaleźli mały ołtarzyk, małe tabernaku-
lum, kilką ławek. « Odprawiona została msza św.
-. pisze z prostotą ks. Bosko - wielu chłopców
przystąpiło do spowiedzi i Komunii św., a ja pła­
kałem, gdyż wydawało mi się, że oratorium uzyskało
stałe podstawy ».
Myli się. Przyjdzie mu znów zapłakać, ale nie
z radości, a ze zmartwienia, nim znajdzie ostate-
czne, definitywne miejsce.
Ale od pamiętnego dnia 8 grudnia 1844 r. ora-
torium księdza Bosko zyskuje jednak coś trwałego:
nazwę. Nazywać się odtąd będzie: Oratorium św.
Franciszka Salezego. Ksiądz Bosko pisze o przyczy-
nach nadania takiej właśnie nazwy: « Markiza ka-
zała wymalować obraz tego świętego u wejścia do
kaplicy. Ponieważ nasza działalność wymagała du-
żego spokoju i łagodności, oddaliśmy się pod opie-
kę św.. Franciszka Salezego, by wyprosił nam swą
nadzwyczajną łagodność ».
.
Chcąc sprawić chłopcom radość, ks. Bosko ku-
puje im do zabawy kulki, płytki, kule. Piłki nożnej
jeszcze wówczas nie znano. W dalszym ciągu wspo-
maga 'najbiedniejszych żywnością, obdarowuje ubra-
niami~· butami.
Teraz, gdy ma własny pokój, myśli o tym, by
zacząć naukę z bardziej uzdolnionymi chłopcami.
Wieczbrami, kradnąc po kilka godzin snu, chłopcy
przychodzą do niego grupkami. Twarze ich często
czarne od sadzy, schlapane wapnem. Noszą pe-
leryny, mające ich ochronić od dokuczliwego zimna.
Cieszą się z tej nauki.
175

18.7 Page 177

▲back to top


Ale potrzebne są pieniądze na książki, na odzież
na godziwą rozrywkę. Ksiądz Bosko czuje się zakło­
potany. Wstydzi się prosić bogate rodziny o wspar-
cie. Wtedy ks. Borel namawia go:
- Jeżeli ksiądz rzeczywiście kocha swych chłop­
chów, musi się zdobyć i na tę ofiarę.
Ksiądz Bosko zdobywa się na nią. Pierwszą
zamożną rodziną, do której zwraca się o pomoc,
jest rodzina hrabiego Conella. ks. Borel zresztą
przygotował ją na tę wizytę. Ksiądz Bosko czerwie-
ni się, wyciągając rękę po pierwsze trzysta lirów.
W czterdzieści dwa lata później, gdy poprosi
pewnego dyrektora salezjańskiego, by poszedł ode-
brać ofiarę, usłyszy, że « brak mu śmiałości». Ks.
Bosko wówczas powie z powagą:
- Ty nie wiesz, ile mnie zawsze kosztowała
prośba o jałmużnę!
Nigdy nie pozbędzie się tego zażenowania, nigdy
też nie wyrzekni~ się swej godności. Nie był ani
nieśmiały, ani nahalny. Ci, do których wypadło mu
pójść po pieniądze, mówili potem:
Wydawało się nam, że do domu wchodził
anioł.
Niepowodzenie u św. Piotra w Okowach
Wielki Post 1845. Na codzienny katechizm (obo-
wiązujący wówczas wszystkie dzieci w adwencie i
poście) najstarsze klasy oratorianów gromadziły się
w kościele pod wezwaniem św. Piotra w Okowach.
Obok kościoła znajdował się cmentarz, w którym
176

18.8 Page 178

▲back to top


już od dziesięciu lat nie chowano nikogo. Cmentarz
ten (do dnia dzisiejszego istniejący w okolicy ValM '
docco) posiadał przedsionek i obszerny dziedziniec
otoczony krużgankami.
Spotkania katechetyczne przebiegały jak nale~
ży, a kapelan cmentarza, ks. Tesio, był przyjacielem
księdza Bosko. Ponieważ Szpitalik dla dziewcząt
był" już wtedy praktycznie wykończony i oratorium
musiało poszukać sobie innego miejsca, w maju
tego roku ks. Bosko poprosił ks. Tesio o pozwolenie
przeniesienia całego oratorium do kościoła i na
dziedziniec św. Piotra w Okowach.
25 maja, w niedzielę, ks. Tesio musiał wyjechać
z Turynu i dlatego zaproponował:
- Przyjdź z twoimi chłopcami w tę niedzielę.
Zastąpisz mnie i odprawisz mszę św.
Kapelan prawdopodobnie błędnie wyobrażał
sobie co najmniej dwie sprawy. Sądził, że orato-
rium k~. Bosko składa się jedynie z tych kilkunastu
spokojnych i uważnych chłopców, których widywał
w czasie katechizmu wielkopostnego. Myślał poza
tym, że tak jak bywało podczas innych spotkań z
chłopcami, po mszy św. powrócą oni do swych do-
mów, najwyżej może zjedzą coś na dziedzińcu.
Tymczasem odbyło się inaczej. W niedzielę
gospodyni kapelana zobaczyła tłum chłopaków, któ-
rzy wypełnili cały kościół. Po mszy św. wszyscy ci
chłopcy « w locie » łapali przygotowane bułki i z
ogromnym hałasem rozbiegli się po dziedzińcu
krużgankach. Gospodyni, która w tych krużgankach
hodowała kilka kur, !lajpierw zaniemówiła, a po-
tem wybuchła okropnym gniewem. Zaczęła krzy-
177

18.9 Page 179

▲back to top


czeć, biegać, wymachiwać miotłą; przestraszone ku-
ry uciekały z gdakaniem. Dopadła wreszcie księdza
Bosko i zwymyślała go. Nazwała go « profanatorem
świętych miejsc». Było to zresztą najłagodniejsze
określenie, na jakie się zdobyła...
Ksiądz Bosko zrozumiał, że najlepiej będzie
wytofać się. « Stwierdziłem - pisze - że należy
przerwać rekreację. Wyszliśmy stamtąd w nadziei,
że w większym spokoju powrócimy tam w następną
niedzielę ».
Banalny incydent - gdyby nie towarzyszyły mu
przedziwne okoliczności. Ksiądz Rua na procesie
beatyfikacyjnym ks. Bosko pod przysięgą zeznał:
« Opowiadał mi po wielu latach niejaki Melanotte
z Lanzo, który był obecny przy tej scenie, że ksiądz
Bosko, nie okazując zdenerwowania ani gniewu z
po~odu tych wyzwisk, zwrócił się tylko do chłop­
ców i powiedział: Biedaczka! Każe nam opuścić to
miejsce, a sama na następną nie.dzielę będzie już
pochowana».
' Gdy ks. Tesio powrócił, owa kobieta w tak dra-
matyczny sposób przedstawiła cała sprawę, że ka-
pelan, nie chcąc osobiście cofnąć danego ks. Bosko
sło\\va, napisał do magistratu, aby zabronił wszel-
kish zabaw w obrębie cmentarza.
« Przykro mi powiedzieć - pisze zmartwiony
ks. Bosko - ale to był ostatni list księdza Tesio ».
W ciągu tygodnia nieoczekiwanie umarł i on i jego
gospodyni.
178

18.10 Page 180

▲back to top


Po nieudanym eksperymencie u św. Piotra w
Okowach chłopcy gromadzili się znów w Schronisku.
Markiza nie miała nic przeciwko temu, przypomnia-
ła jednak ks. Bosko, że 10 sierpnia nastąpi otwar-
cie Szpitalika. Od tego dnia naturalnie drzwi Szpi-
talika będą dla chłopców zamknięte.
12 lipca 1845 r. ks.. Bosko otrzymał z zarządu
miasta list. Na prośbę arcybiskupa powiadomiono
go, że « może przeprowadzać katechizację chłopców
w kaplicy "Molini di citta" od dwunastej w południe
do godziny trzeciej po południu».
Miał więc do dyspozycji kościół na trzy połu­
dniowe godziny w każdą niedzielę. Nie był 10 pałac
królewski, ale zawsze jakiś lokal. « Wzięliśmy ławki,
klęczniki, świeczniki, kilka· krzeseł, obrazy i obrazki
- wspomina - i każdy niósł to, co był w stanie
unieść. Wędrując tak, poszliśmy założyć naszą kwa-
terę główną w miejscu wyżej wymieniony1n ».
« Molini di citta », nazywane powszechnie .przez
mieszkańców Turynu « Molassi », zn'.ajdowały się na
wielkim placu Emanuela Filiberta, po prawej stro-
179

19 Pages 181-190

▲back to top


19.1 Page 181

▲back to top


nie, idąc ku rzece Dorze. Dziś jeszcze ten obszerny
plac spełnia rolę różnobarwnego, codziennego tar-
gowiska miejskiego, gęsto wypełnionego rzędami
straganów.
z List poważnymi oskarżeniami
Ksiądz Bosko nie był zadowolony z nowego
miejsca, chłopcy również. Musieli bawić się na uli-
cy albo na placyku przed kościołem, gdzie ciągle
przejeżdżały wozy i konie.
Ksiądz Bosko wydzierżawił jeden pokój na
parterze budynku i tam odbywał się katechizm i
inne lekcje.
Kłopoty zaczęły się już po kilku niedzielach.
Z sekretariatu « Molini » wysłano do zarządu miasta
list z całą litanią ciężkich oskarżeń, mianowicie: że
chłopcy wyrządzają poważne szkody w kościele i w
pobliskich budynkach,· że stanowią « zgromadzenie,
które może być wykorzystane w celach rewolucji »
(oskarżenie bardzo niebezpieczne w tamtych cza-
sach), że są « rozsadnikami niemoralności».
Na zarządzenie syndyka udała się na miejsce
komisja, by zbadać stan faktyczny. Znalazła to,
czego można się było spodziewać: chłopcy hałaso­
wali, jakiś mur był porysowany gwoździem. Nie
stwierdzono natomiast żadnych oznak ani « rewo-
lucji », ani « niemoralności ». Jedyny poważniejszy
zarzut (był to zresztą prawdziwy powód listu) sta-
nowiła irytacja mieszkańców pobliskich domów,
180

19.2 Page 182

▲back to top


gdyż śpiewy, wrzawa i głośne zabawy przekreślały
ich niedzielny wypoczynek.
Oszczerstwa bardzo zmartwiły ksiądza Bosko,
wiedział bowiem, że zawsze zostawiają one jakiś
ślad. Mniej natomiast zmartwiła go decyzja, jaką
mu zakomunikowano. Zarząd miasta nie odebrał
wprawdzie poprzednio danego pozwolenia, ale nie
chciał· go przedłużyć na rok następny. Oficjalny list
z wypowiedzeniem miał być dostarczony w listopa-
dzie. Tymczasem proszono księdza, by « był rozsą­
dny».
Ksiądz Bosko dokładał więc starań, by ten
«rozsądek» zachować. Od momentu otrzymania
listu kościół « dei Molini » służył mu jedynie jako
punkt zbiórki. Prowadził potem swych chłopców na
łąki, ·leżące odłogiem wzdłuż Dory. Natomiast na
modlitwy udawali się razem do kościoła « Madon-
na del Pilone », do « Sassi » i do « Madonna di
Campagna ». « W kościołach tych - pisze - odpra-
wiałem mszę św., objaśniałem ewangelię. Wieczo-
rem uczyłem trochę katechizmu, trochę opowiada-
łem, śpiewaliśmy pieśni. A potem urządzaliśmy spa-
cery i wędrówki, aż do momentu rozejścia się do
domów. Wydawało się, że ta krytyczna sytuacja
przekreśli wszelką ideę oratorium, tymczasem licz-
ba chłopców zwiększała się w sposób nadzwyczaj-
ny».
« Weź Michasiu, weź! »
W pobliżu « Molini » we wrześniu ksiądz. Bosko
przeżył jedno z najważniejszych spotkań swego ży­
cia. Chłopcy pchali się wokół niego, by otrzymać
181

19.3 Page 183

▲back to top


medaliki. Z boku stał blady ośmioletni chłopczyk,
z czarną opaską na lewym ramieniu. Przed dwoma
miesiącami un1arł mu ojciec. Nie mógł docisnąć się
przed innymi. Medaliki skończyły się i on nie dostał
żadnego. Wówczas ksiądz Bosko zbliżył się do niego
i uśmiechaJąc się poV{iedział:
- Weź Michasiu, weź!
Ale co miał wziąć? Ten dziwny ksiądz, którego
widział tego dnia po raz pierwszy, .nic mu przecież
nie dawał. Wyciągał jedynie do niego lewą rękę,
udając równocześnie, że prawą ją przepoławia.
Chłopczyk zdziwiony spojrzał na niego. A ksiądz
powiedział:
- My obaj będziemy robić wszystko po po-
łowie.
Co widział w tym momencie ks. Bosko? Nigdy
tego nie powiedział, lecz ten chłopiec miał się stać
potem jego « prawą ręką » i pierwszym jegó na-
stępcą w kierowaniu Zgromadzeniem Salezjańskimo
Nazywał się Michał Rua i nie rozumiał powie-
dzenia ks. Bosko ani wówczas, ani przez wiele na-
stępnych lat. Ale przywiązał się bardzo do .tego
księdza, w obecności którego wszyscy czuli się we-
seli i pełni ciepła.
Michał mieszkał na terenie Królewskiej Fabry-
ki Broni, gdzie pracował k.iedyś jego ojciec. Czterej
jego bracia umarli bardzo młodo, on sam też był
bardzo wątły. Z tego powodu matka nie pozwalała
mu często chodzić do oratorium. Ale sp.otykał księ­
dza Bosko u Braci Szkół Chrześcijańskich, gdzie
uczęszczał do trzeciej klasy szkoły podstawowej.
Opowiadał później: « Ksiądz Bosko przychodził od-
182

19.4 Page 184

▲back to top


prawić nam mszę św. i wygłosić kazanie. W momen-
cie, gdy wchodził do kaplicy, wydawało się, że prąd
elektryczny przebiega przez zgromadzone dzieci.
Wstawaliśmy na palce, wychodziliśmy z miejsc,
cisnęliśmy się wokół niego. Potrzeba było wiele
czasu, by mógł dojść do zakrystii. Dobrzy bracia
tolerowali ten pozorny nieporządek. Gdy przycho-
dzili inni księża, nic podobnego się nie działo».
Książki za cenę snu
W październiku miało miejsce ważne wydarze-
nie. Ukazała się «Historia Kościoła na użytek szkół».
Był to pierwszy podręcznik, jaki ks. Bosko napisał
dla swych chłopców. Pisał go pismem bardzo nie-
czytelnym, przy lampie naftowej, w wielkim po-
śpiechu, w godzinach przeznaczonych na sen. « Hi-
storia Kościoła» nie jest jakimś dziełem nauko-
wym. żadna z książek księdza Bosko nim nie bę­
dzie. Przeciwnie, jest napisana popularnie, w sposób
przystosowany do poziomu umysłowego i kultural-
nego chłopców. W« Historii» opowiada autor o pa-
pieżach, o najważniejszych wydarzeniach w dziejach
Kościoła, kreśli sylwetki świętych, opisuje dzieła
miłosierdzia, jakie na przestrzeni wieków krzewiły
się wśród ludu Bożego. Po tej pierwszej książce
ukazały się dalsze: « Historia święta » w 1847 r.,
« Dziesiętny system metryczny» w 183.9 r., « Histo-
ria Włoch» w ł855 r. Ks. Bosko znajdzie jeszcze
czas, by oprócz podręczników szkolnych, napisać
wiele innych książek i broszur: będą to żywoty
świętych, wesołe opowiadania, książeczki do nabo-
183

19.5 Page 185

▲back to top


żeństwa i podręczniki do nauki religii. żadna z tych
książek nie jest arcydziełem, ale stanowi dowód
jego miłości do chłopców, do prostych ludzi, do
Kościoła. Wiele z tych prac stało się potem przy-
czyną rozmaitych kłopotów: doszło nawet do tego,
że pewne osoby w bardzo drastyczny sposób chciały
zmusić księdza, aby zaniechał pisania.
Trzy pokoje w domu Moretta ·
W listopadzie nadszedł list z zarządu miasta.
Nastała wilgotna i chłodna jesień.· « Okres ten -
pisze ks. Bosko - nie nadawał się już na prze-
chadzki i na wyprawy za miasto. W porozumieniu
z ks. Borelem wydzierżawiliśmy trzy pokoje w domu
księdza Moretta ».
Obecnie ten dom nie -istnieje. Ostatnia jego
ściana została włączona w mury kościoła filialnego
parafii M.B. Wspomożenia Wiernych.
« W trzech pokojach domu Moretta - notuje
- spędziliśmy cztery miesiące, w ciasnocie, ale za-
dowole~i że można zebrać chłopców, uczyć ich i
stworzyć im dogodne warunki do wyspowiadania
się ».
Ks. Bosko wspomina z uśn1iechem, że w tych
pokojach musiał sprzeniewierzyć się drugiemu ze
swych postanowień seminaryjnych. Aby zająć c4łop:
ców w pomieszczeniu tak ciasnym, zaczął pokazy-
wać im swe dawne sztuczki kuglarskie. I już nie
zaniechał tego, gdyż rezultaty przeszły wręcz jego
oczekiwanie.
184

19.6 Page 186

▲back to top


Zaczął również, z pomocą księdza Carpano, re-
gularny kurs szkoły wieczorowej, różniący się zna-
cznie od dorywczych lekcji, jakie dotąd przepro-
wadzał.
Czarne chmury nad oratorium
Grudzień. Ksiądz Bosko zaczyna zapadać po-
ważnie na zdrowiu. Jest wciąż kapelanem Szpitali-
ka, gdzie znalazły schronienie dziewczynki od trzech
do dwunastu lat. Chodzi do więzienia, odwiedza
Mały Dom ks. Cottolengo i miejskie instytucje wy-
chowawcze. Pracuje w swym oratorium, uczy w
szkole wieczorowej, wizytuje chłopców w miejscach
ich pracy. A zima lą45/46 zapowiada się bardzo
sroga.
Zima przychodziła do Turynu późno, ale zasy-
pywała wąskie ulice zwałami śniegu, który niósł ze
sobą dokuczliwe i przykre zimno.
W tych zimowych miesiącach płuca ks. Bosko
wykazują zatrważająco zły stan. Gdy zauważył to
ks. Borel, zaraz powiadomił o tym markizę Barolo.
Markiza wręczyła księdzu Bosko sto lirów na po-
trzeby oratorium i zaleciła mu « zaprzestanie wszel-
kiej działalności, aż do zupełnego wyzdrowienia».
Ksiądz Bosko posłusznie przerwał wszelkie za-
jęcia, za wyjątkiem prowadzenia oratorium. Korzy-
ści zdrowotne, jakie uzyskał w ten sposób, były
nieznaczne i wnet się o tym ks. Bosko przekonał.
Ale zaniepokojenie złym stanem zdrowia było dla
niego niczym wobec czarnych chmur, jakie zaczy-
nały gromadzić się nad oratorium. Ksiądz Bosko
185

19.7 Page 187

▲back to top


wspominał: « W tym właśnie czasie rozeszły się
dość dziwne wieści. Niektórzy nazywali ks. Bosko
rewolucjonistą, inni uważali go za obłąkanego».
Wyrok w Aleksandrii
W roku 1846 pewien młody 22-letni człowiek,
z którym ks. Bosko zaprzyjaźnił się w więzieniu,
został skazany na śmierć razem ze swym ojcem.
Egzekucja miała odbyć się w Aleksandrii. Gdy
zmartwiony ks. Bosko poszedł go odwiedzić, chło­
pak rozpłakał się i prosił, by zechciał towar~yszyć
mu "'! ostatniej drodze. Księdzu Bosko zabrakło od-
wagi, czuł, że nie jest w stanie spełnić tej prośby.
Skazańcy zostali tymczasem odesłani do Alek-
sandrii. Ksiądz Cafasso miał pojechać tam dyliżan­
sem, by towarzyszyć im w ostatnich godzinach. Gdy
ąowiedział się, że ks. Bosko zrezygnował z jazdy,
zawezwał go do siebie i upomniał go słowami:
- Czy ksiądz nie rozumie, że niespełnienie
prośby skazanego na śmierć jest czymś okrutnym?
Niech ksiądz się przygotuje. Pojedziemy razem.
- Nie zdołam znieść tego widoku.
- Niech się ksiądz pospieszy, dyliżans nie bę-
dzie czekał!
Przyjechali do Aleksandrii w przeddzień egze-
kucji. Chłopak, widząc wchodzącego do celi księdza
Bosko, zarzucił mu ręce na szyję i wybuchnął pła­
czem. Ksiądz Bosko również rozpłaka,ł się. Razem
spędzili ostatnią noc modląc się i rozmawiając o
Bogu. O drugiej nad ranem udzielił mu rozgrzesze-
nia, odprawił dla niego w celi mszę św., udzielił mu
186

19.8 Page 188

▲back to top


komunii św. odmówił wspólnie modlitwy dzięk­
czynne.
Dzwon katedry obwieścił zbliżanie się godziny
egzekucji. Drzwi celi otwarły się, weszli strażnicy i
kat, który - jak było w zwyczaju - ukląkł przed
skazańcem, prosząc go o przebaczenie. Potem zwią­
zał mu ręce i zarzucił mu pętlę na szyję.
Po kilku minutach z bramy więziennej wyjechał
wóz ze skazanym i z księdzem Bosko. Zaraz za nim
jechał drugi, wiozący ojca chłopca i ks. Cafasso.
Wielu ludzi w milczeniu stało wzdłuż ulic.
Gdy w głębi ukązało się podium z przygotowa-
nymi szubienicami, ks. Bosko zbladł i upadł zemdlo-
ny. Widząc to, ks. Cafasso kazał zatrzymać wozy,
by go znieść i ocucić.
Tragiczny orszak znów ruszył naprzód i dotarł
wkrótce do podwyższenia. Wyrok został wykonany.
Gdy ks. Bosko przyszedł do siebie, było już po
wszystkim. Przejęty bólem powiedział do ks.. Ca-
fasso:
- Tak mi przykro ze względu na tego chłopca.
Miał takie zaufanie do mnie...
- Zrobił ksiądz to, co było w jego mocy. Resztę
pozostawmy Bogu.
·
Znów wypędzeni
Marzec 1846. Ksiądz Moretta, uczciwy kapłan,
udaje się do ks. Bosko:
- :Nie gniewaj się, księże Janie, ale nie mogę
nadal wydzierżawiać ci tych trzech pokoi.
187

19.9 Page 189

▲back to top


- Dlaczego?
- Popatrz!
W ręce trzymał plik listów. « Lokatorzy -
wspominał ks. Bosko - przerażeni wrzawą, ciągłym
hałasem wchodzących i wychodzących chłopców,
zagrozili, że się wyprowadzą, jeżeli natychmiast nie
skończą się nasze spotkania ».
Ksiądz Bosko poczuł narastający w sercu bunt.
Czyż to możliwe, by nikt nie potrafił zrozumieć
młodzieży? Czyż ci dorośli nie byli kiedyś także
dziećmi? W końcu jednak poklepał przyjaciela po
ramieniu i powiedział:
- Bądź spokojny, odejdziemy stąd.
Nie wiedział wprawdzie dokąd, ale na szczęsc1e
nadchodziła wiosna i nie trzeba było już koniecznie
przebywać pod dachem.
188

19.10 Page 190

▲back to top


Księdzu Bosko udało się wynająć ogrodzoną
łąkę. Znajdowała się w pobliżu domu Moretty, o
jakieś pięćdziesiąt kroków od niego. Idąc dziś ulicą
Maria Ausiliatrice, po prawej stronie, przed skrzy-
żowaniem z Via Cigna, napotykainy na kompleks
budynków, które sąsiadują z wydawnictwem SEI.1
Tam właśnie znajdowała się łąka braci Filippich.
Pośrodku łąki, w szałasie, przechowywano przy-
rządy do zabaw. Co niedzielę bawiło się tu i biegało
trzystu chłopców. Siedząc gdzieś z boku na ławce,
ks. Bosko spowiadał.
Około godziny dziesiątej uderzano w bęben
wojskowy i chłopcy ustawiali się. Potem odzywała
się trąbka i cała kolumna ruszała w kierunku ko-
ścioła M.B. Pocieszenia, albo na Monte dei Cappuc-
cini. Tam ks. Bosko odprawiał mszę św. i rozdzielał
komunię św., a potem jedzono śniadanie.
1 Skrót nazwy « Societa Editrice Italiana »: Włoskie
Towarzystwo Wydawnicze.
189

20 Pages 191-200

▲back to top


20.1 Page 191

▲back to top


Paweł C., czeladnik murarski, który dopiero co
przyjechał ze wsi, pewnego dnia przyłączył się do
maszerującej na Monte dei Cappuccini gromady.
Oto co opowiada:
« Odbyła się msza św. Wielu chłopców przystą­
piło do komunii św., potem wszyscy udali się na
podwórze klasztoru, by tam zjeść śniadanie. Wyda-
wało mi się, że nie mam do niego prawa i dlatego
stanąłem na uboczu, chcąc przyłączyć się później do
grupy. Ale ks. Bosko zobaczył mnie i zbliżył się do
mnie.
- Jak ci na imię?
- Paweł.
- Jadłeś już śniadanie?
- Nie, bo nie wyspowiadałem się, ani nie
przyjąłem komunii św.
- Ale przecież nie trzeba się spowiadać i ko-
munikować, by otrzymać śniadanie!
- A co trzeba zrobić?
- Trzeba mieć apetyt.
Zaprowadził mnie do koszyka i dał mi dużo
chleba i owoców. Potem razem z nim udałem się
na łąkę i bawiłem się tam do nadejścia nocy.
Od tego dnia ·przez wiele lat uczęszczałem do ora-
torium, do drogiego ks. Bosko, który wyświadczył
mi wiele dobra ».
Pewnego niedzielnego wieczoru, podczas gdy
chłopcy bawili się, ks. Bosko zauważył stojącego
za płotem wyrostka, może piętnastoletniego. Zawo-
łał go:
190

20.2 Page 192

▲back to top


- Wejdź do środka. Skąd jesteś? Jak się na-
zywasz?
Chłopiec nie odpowiadał. Ksiądz Bosko na to:
- Co ci jest? Czy źle się czujesz?
Chłopiec zawahał się. Potem z wysiłkiem powiedział
tylko:
- Jestem głodny.
Koszyk był pusty. Ksiądz Bosko posłał po chleb
do pobliskiej rodziny i pozwolił chłopcu najeść się
do syta. Po jakimś czasie chłopak sam zaczął mó-
wić, by zrzucić ciężar z serca.
- Jestem rymarzem, ale właściciel warsztatu
zwolnił mnie, gdyż nie potrafię dobrze pracować.
Moja rodzina została na wsi. Dzisiejszej nocy spa-
łem na stopniach katedry, a rano z głodu chciałem
coś ukraść. Ale bałem się. Próbowałem prosić o
wsparcie, ale powiedziano mi: « Jesteś zdrowy i
silny, idź do roboty! » Potem usłyszałem wasze gło­
sy i przyszedłem aż tutaj.
Słuchaj - powiedział ks. Bosko - pomyślę
o dzisiejszym wieczorze i nocy. A jutro pójdziemy
do uczciwego rzemieślnika i zobaczysz, że cię za-
trudni. Jeżeli potem zechcesz przychodzić tu w dni
świąteczne, zrobisz mi dużą przyjemność.
- Przyjdę chętnie!
Za czasów « łąki braci Filippjch » dziwne wie-
sc1, jakie rozsiewano o księdzu Bosko, przyczyniły
się do wzbudzenia niechęci władz cywilnych wobec
oratorium i ugruntowały przeświadczenia, że być
może, ks. Bosko jest umysłowo chory. Z tego po-
wodu główni współpracownicy opuścili go. W kon-
sekwencji groziło to likwidacją całej działalności.
191

20.3 Page 193

▲back to top


Markiz i straże
Były to lata rewolucji, i trzystu chłopaków,
którzy wchodzili uformowaną kolumną w bramy
miasta, przy głosie trąby i bębna, niepokoiło zwierz-
chnika policji.
« Nie byli to tylko mali chłopcy - pisze ks.
Lamoyne - ale również chłopcy starsi, silni, zu-
chwali, którzy nie omieszkali nosić przy sobie nie-
odłącznego noża ».
Markiz Michał Cavour (ojciec Kamila i Gusta-
wa), naczelnik policji, kazał Lawezwać księdza Bos-
ko. Rozmowa toczyła się najpierw w sposób dyplo-
matyczny, potem przybrała charakter gwałtownych
spięć. Nakazano ks. Bosko ograniczyć liczbę pod-
opiecznych, unikać prowadzenia ich uformowany-
mi kolumnami, wykluczyć najstarszych jako naj-
niebezpieczniej szych.
Ksiądz Bosko nie zgodził się. Wówczas Cavour
zaczął krzyczeć:
- Dlaczego księdzu tak zależy na tych łobu­
zach? Niech zostaną w swoich domach. Proszę nie
brać na siebie tej odpowiedzialności, bo wynikną
stąd kłopoty dla wszy.stkich!
- Ja tych biednych chłopców uczę katechizmu
- odpowiedział zdecydowanie ks. Bosko - i to
nie może sprawiać nikomu kłopotu. Zresztą robię
to wszystko za wiedzą arcybiskupa.
- Arcybiskup wie o tym? a więc dobrze! Po-
mówię sam z Fransonim, i to on położy kres temu
wszystkiemu!
192

20.4 Page 194

▲back to top


Monsignor Fransoni nie położył kresu nicze-
mu, co więcej, wziął w obronę księdza Bosko. Od·
tego dnia na skraju łąki, gdzie bawili się chłop­
cy, zaczęły patrolować straże z komendy policji.
Ksiądz Bosko jednocześnie śmiał się z tego, ale i
niepokoił. Gdyby bowiem stwierdzono choćby naj-
mniejsze objawy nieporządku, oratorium przesta-
łoby istnieć. Cavour był przecież wówczas potęgą.
Czy ksiądz Bosko jest umysłowo chory?
Mimo woli sam ks. Bosko przyczynił się do sze-
rzenia się wieści o jego rzekomej chorobie psychi-
cznej. Aby dodać otuchy chłopcom podczas przy-
musowych przenosin z cmentarza do młyna, z
chatki na łąkę, zaczął im opowiadać o swych snach.
Mówił o wielkim, przestronnym oratorium, o ko·
ściele, domach, szkołach, laboratoriach, o tysiącach
młodzieży i o kapłanach oddanych wyłącznie do jej
dyspozycji. Wszystko to kłóciło się z żałosną, co-
dzienną rzeczywistością.
Chłopcy byli jedynymi osobami, które patra·
fiły śnić z. otwartymi oczyma. Wierzyli księdzu Bos-
ko. Powtarzali w domach, w miejscach pracy to,
co im opowiadał. Naturalnie, ludzie zaczęli komen-
tować: « Biedak, coś mu się przywidziało. Żyjąc
ciągle pośród tego wrzasku - skończy w domu wa-
riatów! »
Nie była to wcale złośliwość propagowana przez
jednostki, ale powszechne przekonanie. Michał Rua
wspomina:
193

20.5 Page 195

▲back to top


« Skończyłem dopiero co służyć do mszy św. w
Fabbrica d'Armi i przygotowywałem się do wyjścia,
gdy kapelan spytał mnie: « Dokąd idziesz? » « Do
księdza Bosko, dzisiaj niedziela». « Czy nie wiesz,
że on jest chory i że z tej choroby rzadko kto może
się wyleczyć?» Wiadomość ta ugodziła mnie w
samo serce, powodując ból niewymowny. Gdybym
usłyszał, że zachorował mój ojciec, nie zmartwiłbym
się bardziej. Pobiegłem do oratorium, ale ze zdzi-
wieniem zobaczyłem tam księdza Bosko uśmiechnię­
tego jak zwykle». « Tak bardzo zaprzątał sobie
głowę chłopcami, że zwariował! » - mówiono w
tamtych czasach w Turynie.
·
Ksiądz Borel, współpracownik i przyjaciel ks.
Bosko, starał się przekonać go, by zaniechał opo-
wiadania swych snów.
- Mówisz o jakimś kościele, o domu, o placu
zabaw. Ale gdzie te wszystkie rzeczy?
- Nie wiem, ale istnieją, bo ja je widzę - za..
pewniał ks. Bosko.
Pewnego dnia, po kolejnej nieudanej próbie
przemówienia przyjacielowi « do rozsądku », ks.
Borel wybuchnął płaczem. Wyszedł z p.okoju pow-
tarzając: « Biedny mój ksiądz Bosko, rzeczywiście
się wykończył! »
·
Podobno nawet kuria wysłała obserwatora, by
sprawdził stopień równowagi psychicznej księdza
Bosko. Wówczas dwaj jego dobrzy przyjaciele, ks.
Wincenty Ponzati i ks. Ludwik Nasi, wspólnie po-
stanowili wybawić go z tej. przykrej sytuacji. Praw-
dopodobnie uprzednio załatwili wizytę lekarską i
badania w szpitalu psychiatrycznym, po których
194.

20.6 Page 196

▲back to top


miała nastąpić odpowiednia kuracja (za pomocą
środków podobnych do tych, jakie dziś stosuje się
na wsiach w głębi afrykańskiego buszu).
Pewnego razu, gdy ks. Bosko był zajęty naucza-
niem katechizmu, zajechał zamknięty powóz. Wy-
siedli z niego ks. Ponzati i ks. Nasi. Poprosili księ­
dza Bosko, by udał się z ni~i na przechadzkę.
- Jesteś zmęczony. Trochę powietrza dobrze
ci ·zrobi.
- Chętnie. Wezmę tylko kapelusz i pójdę z
wami.
Jeden z przyjaciół otworzył drzwiczki powozu.
- Wejdź!
Ale ks. Bosko zorientował się, co się święci.
- Wejdę ostatni.
Aby nie zepsuć wszystkiego, ostatecznie zgodzili się
wsiąść jako pierwsi. Gdy znaleźli się w powozie,
ks. Bosko szybkim ruchem zatrzasnął drzwiczki i
rozkazał woźnicy:
- Do szpitala psychiatrycznego, szybko! Tam
już oczekują na te dwie osoby.
Szpital znajdował się w pobliżu. Pielęgniarze
już wcześniej uprzedzeni spodziewali się zobaczyć
jednego księdza. Tymczasem ujrzeli dwóch, i to
bardzo zdenerwowanych. Obezwładnili ich. Musiał
dopiero interweniować kapelan szpitala, by ich
uwolnić.
Co tu dużo mówić: podstęp okazał się bardziej
przykry dla nich niż dla księdza Bosko. Ksiądz Pon-
zati i ks. Nasi w pierwszym momencie poczuli się
bardzo urażeni. Po pewnym czasie jednak zapomnie-
195

20.7 Page 197

▲back to top


li· o wszystkim. Zwłaszcza ks. Nasi stał się później
\\\\lielkim krzewicielem muzyki w oratorium.
' Tymczasem jednak wszyscy opuścili księdza
~osko. Pisał wtedy z goryczą: « Wszyscy oddalili
się ode mnie. Moi współpracownicy zostawili mnie
samego pośród około czterystu chłopców ».
.:.Były to chwile, w których rozsądek ludzki ła­
mał się. Zadawano sobie pytanie: Czy ksiądz Bosko
jest święty, czy niespełna rozumu? Trudno na to
pytanie odpowiedzieć. Było to do pewnego stopnia
powtórzenie sytuacji, w jakiej ·Franciszek z Assyżu
rzucił ubranie swemu ojcu i odszedł nagi ze słowa­
mi: « Teraz mogę powiedzieć: Ojcze nasz, który
jesteś w niebie»; było to też niejako powtórzenie
sytuacji, w której Cottolengo wyrzucił ostatnie gro-
sze przez okno, mówiąc z zadowoleniem: « Teraz
będzie można stwierdzić, czy Mały Dom jest dzie-
łe,m moim, czy dziełem Bożym». Któż może oska-
rżyć małych ludzi, kierujących się roztropnością i
zdrowym rozsądkiem, że uznawali tamtych za sza-
lonych?
Agonia na łące
! W tym to właśnie .czasie na łąkę przyszli wła­
śc;:icielę (a może przysłał ich markiz?). Patrzyli na
trawę, stratowaną niemiłosiernie przez osiemset
drewniaków i butów. Zawołali księdza Bosko:
- Ależ tu robi się pustynia!
196

20.8 Page 198

▲back to top


- .Jeżeli tak dalej pójdzie, nasza łąka stanie
się bitym gościńcem!
- Niech ksiądz wybaczy, lecz dalej tak być nie
może. Zwalniamy księdza z zapłacenia dzierżawy,
ale musimy się pożegnać!
Zostawili mu dwa tygodnie na zlikwidowanie
wszystkiego. Dla księdza Bosko był to cios straszli-
wy. Do upokarzających przeżyć tamtych dni dołą­
czyła się troska o szybkie znalezienie innej łąki.
Tym razem jednak ksiądz nic nie znalazł. Któż bo-
wiem zechce cokolwiek wydzierżawić pomyleńcowi?
5 kwietnia 1846 r., ostatnia niedziela na łące
braci Filippich, była jednym z najczarniejszych dni
w jego życiu.
Poszedł z chłopcami ·do kościoła Madonna di
Campagna. W czasie mszy św. przemówił do nich,
ale nie stać go było na ani jedno pogodne zdanie.
Powiedział, że patrzy na nich tak, jak patrzy się
na ptaki, którym ktoś chce zniszczyć gniazdo. Za-
chęcił ich do modlitwy do Matki Bożej. Wszystko
było przecież w Jej rękach.
W południe spróbował jeszcze raz porozmawiać
z braćmi Filippi. Bez skutku. Czyż naprawdę miał
pożegnać s,vych chłopców?
« Pod wieczór tego dnia - pisał potem - pa-
trzyłem na tę .gromadę rozbawionej młodzieży. By-
łem sam, bez sił, ze zrujnowanym zdrowiem. Od-
szedłem na bok, zacząłem przechaq.zać się samotnie
i nie potrafiłem powstrzymać. łez. Boże mój!
wołałem - powiedz mi,. co mam czynić! »
197

20.9 Page 199

▲back to top


Nędzny szczep, z którego zrodziło się wszystko
Wtedy nadszedł wcale nie archanioł, ale jakiś
jąkający się człowieczek. Nazywał się Pankracy Soa-
ve, fabrykant sody i proszków do prania.
- Czy to prawda, że ksiądz szuka miejsca na
laboratorium?
- Nie na laboratorium, ale na oratorium.
- Nie wiem, jaka jest różnica między tymi .
słowami, ale miejsce jest. Niech ksiądz przyjdzie i
zobaczy. Właścicielem pomieszczenia jest uczciwy
człowiek, pan Franciszek Pinardi.
Ksiądz Bask.o przebiegł w pośpiechu około
dwustu metrów i znalazł się przed « jednopiętro­
wym domkiem ze schodami i balkonem z drzewa
stoczonego przez korniki, stojącym pośród ogrodów,
łąk i pól. Chciałem wejść po schodach - pisze -
ale Pinardi i Soave powiedzieli mi: Miejsce przezna-
czone dla księdza znąjduje się za dome~. Była to
szopa».
Osoby zwiedzające Turyn, które przechodzą
przez podwórze obok bazyliki M.B. Wspomożenia
Wiernych, mogą zobaczyć ją jeszcze w głębi, w
kącie wśród budynków: nędzna, mała sadzonka, z
której rozwinęło się całe gigantyczne dzieło księdza
Bosko. Widnieje na niej wielki napis: « Kaplica
Pinardi », bowiem tutaj znajduje się teraz maleńka
kaplica, bogato przyozdobiona malowidłami i orna-
mentami. Salezjanie urządzili ją na nowo w 1929
roku.
Ale gdy ksiądz Bosko przyszedł tam 5 kwietnia
1846 r., była to jedynie nędzna, niska szopa, oparta
198

20.10 Page 200

▲back to top


o północną ścianę domu Pinardiego. Mur biegnący
wokoło stwarzał pozory baraku. Szopa zbudowana
była niedawno i służyła jako warsztat kapelusznika
oraz magazyn dla praczek (w pobliżu płynął kanał,
który uchodził do Dory). Szopa miała 15 m długości
i 6 m szerokości. Obok niej znajdowały się dwa
mniejsze pomieszczenia.
Ksiądz Bosko chciał zrezygnować.
- Jest za niska, nie odpowiada mi.
- Przerobię ją tak, jak ksiądz zechce - po-
wiedział Pinardi. - Obniżę poziom podłogi, zrobię
schodki~ zmienię podłogę. Ale zależy mi na tym, by
ksiądz ~u urządził swoje laboratorium.
- To nie ma być· laboratorium, ale oratorium
- powtórzył ks. Bosko. Mały kościół, w którym
zbieraliby się chłopcy.
Nieporozumienie było wywołane faktem, że w
pobliżu rzeki budowano wówczas wiele warsztatów
różnych pracowni. Właściciel przez chwilę zasta-
nawiał się, ale szybko dorzucił:
- Tym lepiej. Umiem śpiewać i przyjdę księdzu
pomóc. :Przyniosę dwa krzesła, jedno dla mnie, dru-
gie dla żony.
Ksiądz Bosko był wciąż jeszcze niezdecydowa-
ny._ Wreszcie powiedział:
- Jeżeli zapewni mi pan obniżenie poziomu
podłogi o pół metra, zgodzę się.
Nie chciał już płacić dzierżawy miesięcznie. Za-
płacił trzysta dwadzieścia lirów za· cały rok z góry
(ponad połowę ·swego rocznego uposażenia w Szpi-
taliku). Mógł odtąd.dysponować szopą i okalającym
pasmem ziemi. Tam chłopcy będą mogli się
bawić.
199

21 Pages 201-210

▲back to top


21.1 Page 201

▲back to top


Przyszedł do nich i powiedział:
- Co za radość! Najdrożsi! Znaleźliśmy orato-
rium! Będziemy mieli kościół, szkołę, podwórze,
gdzie będzie można skakać i grać. Pójdziemy w
niedzielę tam, gdzie dom Pinardiego!
Była to niedziela palmowa. Następna była nie-
dziela Wielkanocna.
Gdy rozdzwoniły się dzwony
Franciszek Pinardi dotrzymał słowa. Wkrótce
przyszli murarze, obniżyli poziom, wzmocnili mury
i dach. Stolarze przerobili podłogę, pokrywając ją
drewnianymi deskami. W sobotę wieczorem odno-
wio~e pomieszczenie było .gotowe. Na skromnym
ołtarzyku ksiądz Bosko umieścił świeczniki, krzyż,
lampkę i mały obrazek św. Francisza Salezego.
Dzień 12 kwietnia stał się pamiętny dla wszy-
stkich. W poranek Wielkanocny dzwony miasta
rozkołysały się radośnie. W szopie Pinardiego nie
było żadnego dzwonu, ale za to było bijące serce
księdza Bosko, który wzywał swych chłopców do
Valdocco.
Przychodzili falami. Wypełnili kościółek, oko-
liczne tereny i pobliskie łąki. W skupieniu i ciszy
uczestniczyli w poświęceniu kaplicy i we mszy św.,
którą zaraz potem dla nich odprawił. Na kpniec,
w biegu porywając bułki rozproszyli się po ł~kach.
Rozsadzała ich radość. Radość, że 1nają wreszcie
dom wyłącznie dla siebie.
200

21.2 Page 202

▲back to top


21.3 Page 203

▲back to top


« Wczesnym. rankiem otwierano kościół pi-
sze ks. Bosko, wspominając rozkład dnia, jaki obo-
wiązywał w pierwsze niedziele -· i rozpoczynało się
słuchanie spowiedzi, które trwało aż do początku
mszy św.»
Po mszy św. ksiądz .Bosko opowiadał w odcin-
kach Historię świętą, w typowy dla siebie sposób,
~ywy i interesujący. A potem, kto chciał, mógł brać
udział w zajęciach szkolnych, które trwały aż do
południa. O pierwszej po południu (ks. Bosko miał
najW)7żej godzinkę czasu na obiad i wypoczynek)
zaczynały się zabawy: grano w kule, walczono na
drewniane strzelby i szable, uprawiano gimnastykę.
O wpół do trzeciej zaczynały się lekcje katechizmu.
Następnie odmawiano różaniec, dopóki chłopcy nie
nauczyli się śpiewać nieszporów. Potem było krótkie
kazanie, śpiew litanii .i błogosławieństwo euchary-
styczne. Po wyjściu z kościoła był już czas wolny.
Jedni dalej uczyli się katechizmu, inni śpiewali,
jeszcze inni czytali. Większość bawiła się, biegając
i skacząc aż do wieczora.
202

21.4 Page 204

▲back to top


«. Wszystkie te beztroskie rozrywki ułatwiały mi
kontakt z każdym z osobna - wspomina ks. Bosko.
- Słówkiem szepniętym do ucha - temu zaleca-
łem większe posłuszeństwo, tamtemu większą punk-
tualność na katechizmie, jeszcze innemu sugerowa-
łem spowiedź itd... »
Był księdzem
Ksiądz Bosko bayVił się, chodził po linie {mówi
o tym wyraźnie), ale przede wszystkim był księ­
dzem. W razie potrzeby potrafił postępować bardzo
stanowczo. Dowodem tego jest ro.in. taki fakt:
Pewien chłopiec, kilkakrotnie zachęcany przez
ks. Bosko do wypełnienia obowiązku spowiedzi wiel-
kanocnej, zawsze przyrzekał, ale nie dotrzymywał
słowa. Któregoś popołudnia, gdy biegał z zapałem,
ks. Bosko zatrzymał go i polecił mu udać się do
zakrystii: « Chc;:iał pójść tak jak stał - w koszuli.
- · Nie - powiedziałem - włóż marynarkę i .
chodź!
Po przyjściu do zakrystii rozkazałem mu:
- Uklęknij na tym klęczniku.
- Czego ksiądz ode mnie chce?
- Chcę cię wyspowiadać.
- Nie jestem przygotowany. .
- Wiem, przygotuj się, a potem cię wyspo-
wiadam.
- Dobrze ksiądz zrobił przyprowadzając mnie
tutaj, w przeciwnym razie nigdy bym się na to nie
zdecydował.
203

21.5 Page 205

▲back to top


Podczas gdy odmawiałem brewiarz, chłopak
przygotował się jak umiał. Potem wyspowiadał się
i odprawił dziękczynienie. Odtąd już regularnie wy-
pełniał swe obowiązki religijne».
Pożegnanie na rondzie
Przed nadejściem nocy wszyscy gromadzili się
w kaplicy na wieczorne modlitwy, kończące się zaw-
sze pieśnią. A potem następowała piękna i wz,rusza-
jąca scena pożegnania.
« Po wyjściu z kościoła - pisze ks. Bosko -
każdy po tysiąc razy mówił dobranoc, nie mogąc
rozstać się z kolegami. Na nic zdało się wielokrotne
powtarzanie: Idźcie do domu, nadchodzi noc i wa-
sze rodziny czekają na was!!! Musiałem pozwolić,
by wszyscy zgromadzili się wokół mnie, a potem
sześciu najsilniejszych chłopaków tworzyło z rąk
rodzaj krzesła, na którym jak na tronie musiałem
usiąść. Reszta ustawiała się w długim szeregu i
niosąc mnie na tym fotelu z rąk„ szła śpiewając,
śmiejąc się i żartując aż do ronda (skrzyżowanie
Corso Regina, nazywanego wówczas S. Massimo).
Tam śpiewano jeszcze jakąś pieśń. Potem zapadało
głębokie milczenie i mogłem życzyć wszystkim po-
myślnego tygodnia i dobrej nocy. Wszyscy zaś, tak
głośno, jak tylko potrafili, odpowiadali mi: dobra-
noc! Wówczas schodziłem z 1nego tronu, każdy wra-
cał do swej rodziny, a kilku najstarszych z gromady
odprowadzało mnie do domu, ledwie żywego ze
zmęczenia ».
204

21.6 Page 206

▲back to top


Wielu chłopców zwracało się z prośbą: « Księ­
że Bosko, niech ksiądz nie zostawia mnie samego w
ciągu tygodnia. Niech mnie ksiądz odwiedzi! » I od
poniedziałku murarze z placów budowy w Turynie
byli świadkami dziwnego widowiska: jakiś ksiądz
podciągał sutannę i wchodził na rusztowanie pomię­
dzy wiadra z wapnem i góry cegieł. Po spełnieniu
swej posługi w Szpitaliku, w więzieniu i w szkołach
miejskich, ks. Bosko wchodził na rusztowania, by
odwiedzić swoich wychowanków. Było to dla nich
prawdziwe święto. Rodzina, do której powracali
wieczorem, w wielu przypadkach składała się nie z
matki i ojca, którzy pozostali na wsi, ale z jakiegoś
stryja czy innego krewnego, lub też z mieszkańców
tej samej wsi. Czasami była to wręcz rodzina pra-
codawcy, pod opiekę której oddawano synów. Jed-
nak cbłopcy znajdowali tam mało ciepła. Stąd wiel-
ką radością było dla nich spotkanie z prawdziwym
przyjacielem, który kochał ich '_i pomagał im.
Właśnie dlatego, że chciał ich dobra, ks. Bosko
zatrzymywał się, by zamienić też parę słów z. praco-
dawcami. Dowiadywał się o wynagrodzenie chłop­
ców, o .czas ich odpoczynku, o możliwość święcenia
niedzieli. Należał do tych, co jako pierwsi domagali
się zawarcia regularnych kontraktów z młodymi
uczniami i pilnowali, by te kontrakty były respekto-
wane. ,
Spotykał swych starych przyjaciół i szukał no-
wych. « Odwiedzał fabryki - poświadcza ks. Rua
- gdzie było wielu terminatorów, i wszystkich za-
praszał do swego oratorium. Zwracał się przede
wszystkim do młodych przybyszów ze wsi ».
205

21.7 Page 207

▲back to top


Choroba księdza Bosko
Ksiądz Bosko był jednak tylko człowiekiem. A
siły ludzkie mają swoje granice. Po wiosennych na-
pięcia.eh psychicznych, z nastaniem ciepła jego zdro-
wie zaczęło pogarszać się niepokojąco.
Markiza Barolo, która bardzo ceniła księdza
Bosko, zawezwała go na początku maja. Przy roz-
mowie tej był również obecny ks. Borel. Położyła
przed księdzem Bosko zawrotną sumę pięciu tyĘdęcy
lirów (równowartość wynagrodzenia za okres 81 lat)
i powiedziała stanowczo:
- Niech ksiądz weźmie te pieniądze i uda się,
dokąd zechce, na absolutny wypoczynek.
Ksiądz Bosko odpowiedział:
- Dziękuję pani. Jest pani bardzo wspaniało­
myślna, ale ja nie po to zostałem księdzem, by
jeździć na kuracje.
-. Niemniej,· nie po to, .by siebie zabijać! Do-
wiedziałam się, że ksiądz płuje krwią, że. ma zrujno-
wane płuca. Jak długo może ksiądz tąk ciągnąć?
Proszę przestać chodzić do więzień i do domu Cot-
tolengo. Przede wszystkim proszę zostawić na jakiś
czas swych chłopców. Ksiądz Borel o ni.eh pomyśli.
Ksiądz Bosko dopatrzył się w tym poleceniu
znów, którejś już z rzędu, próby rozdzielenia go ze
swymi podopiecznymi. Zareagował stanowczo:
- Na to nigdy się nie zgodzę.
Markiza straciła cierpliwość.
- Jeżeli nie chce ksiądz zgodzić się po dobroci,
będą musiała postąpić inaczej. Ksiądz potrzebuje
moich pieniędzy, by związać koniec z końcem. Wie
206

21.8 Page 208

▲back to top


ksiądz, co powiem? Albo proszę pozostawić orato-
rium i odpocząć trochę, albo ja zwolnię księdza.
- Dobrze. Pani może znaleźć wielu księży na
. moje miejsce, ale moi chłopcy nie mają·nikogo. Nie
mogę ich opuścić.
Wypowiadając te heroiczne słowa, ksiądz Bo-
sko mylił się. Pozornie wyglądało, że markiza tyra-
nizuje go, a tymczasem to ona miała rację. Miały
to potwierdzić najbliższe miesiące.
Ksiądz Bosko jest kapłanem świętym, ale je-
szcze bardzo młodym (ma 31 lat) i do tego upartym.
Nie potrafi właściwie ocenić granic swych mozli-
wości. Podeszła wiekiem, bo już 61-letnia markiza
okazuje się roztropniejsza od niego. Musiała być
kobietą świątobliwą, jeżeli po tym wybuchu gniewu
«« uklękła przed ks. Bosko i poprosiła go o błogo­
sławieństwo », jak relacjonował ks. Giacomelli, do-
dając: « nigdy tak ze mną nie postąpiła! »
Ksiądz Bosko rzeczywiście pluł krwią i praw-
dopodobnie miał wysięk gruźliczy w płucach. A
mimo to myślał o przyszłości. 5 czerwca 1846 r.
wydzierżawił dla oratorium trzy pokoje na· pierw-
szym piętrze w domu Pinardiego, za piętnaście lirów
miesięcznie.
W tym okresie znów dał znać o sobie markiz
Cavour. Każdej niedzieli wysyłał pół tuzina strażni­
ków, którzy mieli za zadanie śledzić ks. Bosko. W
1877 r. Jan Bosko powie do księdza Barberisa:
« Szkoda, że nie miałem wówczas aparatu fotogra-
ficznego. Byłoby· przyjemnie zobaczyć teraz te setki
młodych, zasłuchanych. w moje słowa, podczas gdy
sześciu umundurowanych strażników, stojąc po
207

21.9 Page 209

▲back to top


dwóch w trzech różnych punktach kościoła, z rę­
kami założonymi przysłuchiwało się kazaniu. Przy-
dali się bardzo do pilnowania chłopców, chociaż
znajdowali się tam, by mnie pilnować. Niektórzy
ukradkiem wierzche1n dłoni ocierali sobie łzy. Do-
brze by było mieć teraz fotografie tych strażników,
klęczących pośród młodzieży wokół mego konfesjo-
nału, wyczekujących na swoją kolej. Kazania bo-
wiem głosiłem bardziej dla nich niż dla młodzieży.
Mówiłem o grzechu, o śmierci, o sądzie, o piekle... »
« Boże, nie pozwól mu umrzeć! »
Pierwsza niedziela lipca 1846 r. Po mordeczym
dniu, -spędzonym w oratoriu1n w straszliwym upale,
wracając do ·swego pokoju w Schronisku, ks. Bosko
zemdlał. Zaniesiono go nieprzytomnego do łóżka.
« Kaszel, stan zapalny, nieustanne ślady krwi ». Sło­
wa te przypuszczalnie oznaczały zapalenie opłucnej,
z wysoką gorączką, krwotoki gruźlicze - bardzo
niebezpieczne choroby w tamtych czasach, zwłaszcza
dla tego, kto miał już poprzednio podobne stany.
Po kilku dniach wydawało się, że ks. Bosko
dogorywa. Przyjął sakrament ostatniego namaszcze-
nia i wiatyk. Po rusztowaniach, wśród małych mu-
rarczyków i w warsztatach między młodymi mecha-
nikami rozeszła się lotem błyskawicy wiadomość:
« Ksiądz Bosko umiera! » Wieczorami do pokoiku
w Schronisku, gdzie leżał niemal w agonii, przycho-
dziły grupy biednych, wystraszonych chłopców. Mie-
li na sobie zabrudzone, robocze ubrania, twarze ich
208

21.10 Page 210

▲back to top


były białe od wapna. Bez kolacji - biegli na VaJ-
docco. Płakali i modlili się:
- Boże, nie pozwól mu umrzeć!
Lekarz zakazał wszelkich wizyt i pielęgniarz, po-
słany natychmiast do ks. Bosko przez markizę, nie
pozwalał nikomu wejść do pokoju chorego. Chłopcy
rozpaczali:
- Proszę mi pozwolić popatrzeć tylko na niegol
- Nie będę nic mówił!
- Chcę mu tylko powiedzieć jedno słowo, tyl-
ko jedno!
, - Gdyby ksiądz Bosko wiedział, że tu jestem,
ha pewno kazałby mnie wpuścić.
Przez osiem dni ks. Bosko znajdował się mię­
dzy życiem a śmiercią. Byli tacy, którzy w ciągu
tych ośmiu dni, pracując na palącym słońcu, nie
wypili ani jednego łyku wody, by wyprosić u nieba
łaskę jego powrotu do zdrowia. W sanktuarium
M.B. Pocieszenia mali murarczycy modlili się W
dzień i w nocy. Zawsze ktoś klęqzał przed Madonną.
Czasami oczy zamykały się im z wielkiego zmęcze­
nia (przyszli po dwunastu godzinach pracy), ale
dzielnie trwali na modlitwie. Niektórzy - z roz-
brajającą dla młodych wspaniałomyślnością - przy-
rzekali Matce Boskiej, że będą przez całe życie od-
mawiać codziennie różaniec, inni - że będą pościć
o chlebie i wodzie przez jeden rok.
W sobotę nastąpił kryzys. Ksiądz Bos;ko nie
miał zupełnie sił i najmniejszy ruch wywoływał
krwotok. · W nocy obawiano się końca. Stało się
inaczej. Nastąpiło polepszenie - łaska wybłagana u
Madonny przez chłopców, którzy nie mogli pozostać
bez ojca.
209

22 Pages 211-220

▲back to top


22.1 Page 211

▲back to top


Pod koniec lipca, w niedzielne popołudnie,
opierając się na lasce, ks. Bosko udał się w kie-
runku oratorium. Chłopcy wybiegli mu naprzeciw.
Najstarsi zmusili go, by usiadł na krześle, unieśli
go na ramionach i w tryumfie zanieśli aż na pod-
wórze. śpiewali i płakali ze szczęścia ci jego mali
przyjaciele. Płakał również i on sam. Weszli do ka-
pliczki i wspólnie podziękowali Bogu ża powrót do
zdrowia. W ciszy pełnej napięcia ksiądz Bosko zdo-
łał powiedzieć jedynie parę słów:
- Życie moje wam zawdzięczam. Bądźcie pew-
ni, że odtąd je w całości wam poświęcę!
to najwspanialsze słowa, jakie ks. Bosko
w ogóle wypowiedział. Są one « uroczystym ślubo­
waniem», mocą którego oddał się bez reszty mło­
dzieży. Wyłącznie jej. Inne wielkie słowa (będące
kontynuacją tych pierwszych) wypowiedział na łożu
śmierci: « Powiedzcie moim chłopcom, że wszy-
stkich ich oczekuję w niebie ».
Słabiutkie siły, jakimi dysponował tego dnia
ksiądz Bosko wykorzystał na rozmowę z każdym
wychowankiem z osobna, by - jak mówił -
« zmienić w rzeczy możliwe do wykonania te śluby
i przyrzeczenia, które wielu z nich uczyniło bez wła­
ściwej rozwagi, gdy groziła mi śmierć». Jakże deli-
katny był ten gest!
Lekarze przepisali mu długa rekonwalescencję
w absolutnym spokoju. Ksiądz Bosko udał się do
Becchi, do domu brata i matki. Ale przyrzekł chłop­
com:
- Gdy liście zaczną opadać, będę znów tutaj
pośród was!
210

22.2 Page 212

▲back to top


« Saki~wka albo życie! »
Podróżował jadąc na ośle. Zatrzymał się w
Castelnuovo, « zrzucony tam przez osiołka », i pod
wieczór dotarł do Becchi.
Na podwórzu powitała go głośna radość bra-
tanków. Antoni, który zbudował sobie mały domek
naprzeciw tego, w którym mieszkali w dzieciń~twie,
miał pięcioro dzieci: 14-letniego Franka, 12-letnią
Małgosię, 9-letnią Tereskę, 6-letniego Janka i 3-let-
nią Franię. Również Józef zbudował sobie, naprze-
ciw domu ojcowskiego, swój dom, w którym 1nie-
szkał z matką Małgorzatą i czworgiem dzieci. Filo-
mena miała już jedenaście lat, Róża-Dominika osiem,
Franek. pięć, a Ludwiczek kwilił sobie jeszcze· w
kołysce.
'
Ksiądz Bosko zatrzymał się u Józefa. Doskona-
łe powietrze, milcząca miłość matki, coraz dłuższe
spacery·, które robił pod wieczór wśród winnic,
gdzie winogrona zaczynały już różowieć, przywra-
cały mu zdrowie i siły.
Co jakiś czas pisał do ks. Borela, aby uzyskać
świeże ·wieści o swych chłopcach. W sierpniu, w
czasie przechadzki, dotarł aż do Capriglio. W dro-
dze pówrotnej w małym lasku zatrzymał go ostry
głos:
- Albo sakiewka, albo życie!
Ksiądz Bosko wystraszył się.
- Jestem księdzem Bosko. Pieniędzy nie po~
siadam.·
Spojrzał na mężczyznę, który wychylił się zza drzew,
211

22.3 Page 213

▲back to top


wymachując sierpem, i zmienionym głosem powie-
dział:
- Cortese, to ty chcesz odebrać mi życie?·
Poznał, patrząc na tę zarośniętą twarz chłopaka,
z którym zaprzyjaźnił się w więzieniu w Turynie.
Również chłopak rozpoznał go i ze wstydu chętnie
zapadłby się pod ziemię.
- Księże Bosko, niech mi ksiądz przebaczy.
Jestern bardzo nieszczęśliwy!
Opowiedział gorzką, ale jakże typową historię.
Gdy zwolniono go z więzienia, w domu nie chciano
o nim słyszeć: « Nawet matka odwróciła się ode
mnie! Powiedziała, że przynoszę wstyd rodzinie. Pra-
cy ani na lekarstwo. Gdy. tylko usłyszano, że wy-
szedłem z więzienia, zamykano przede mną drzwi».
Nim doszli do Becchi, ksiądz Bosko wyspowia-
dał go i powiedział:
- Teraz chodź ze mną.
Przedstawił go swym krewnym: ·
- Spotkałem tego dobrego znajomego. Dziś
zje z nami kolację.
Rano, po mszy św., dał mu list polecający do
pewnego proboszcza i do kilku rzemieślników w
Turynie. Uściskał go na pożegnanie.
Październik. W czasie długich, samotnych prze-
chadzek, ks. Bosko stopniowo obmyślał sobie plany
na najbliższa przyszłość. A więc gdy wróci do T:ury-
nu, zamieszka w mieszkaniu wydzierżawionym u Pi-
nardiego. Tam też powoli umieszcza~ będzie.bezdom­
nych chłopców. Miejsce to jednak nie jest odpowie-
dnie dla samotnego księdza. Niedaleko znajduje się
karczma «Ogrodniczka», w której pijacy hałasują
212

22.4 Page 214

▲back to top


do późnej nocy. Powinien zamieszkać z kimś, kto
chroniłby. go przed zło.śliwymi językami. Pomyślał
o matce. Ale jak jej to powiedzieć? Małgorzata ma
58 lat i w Becchi wszyscy odnoszą się do niej jak
do królowej. Jak wyrwać ją z tego domu, s·pośród
wnuków, z pogodnych codziennych przyzwyczajeń?
Trochę rozgrzesza go myśl o trudnym okresie, jaki
przeżywa wieś. W 1846 r. plony były nędzne, a na
1847 r. zapowiadały się jeszcze gorsze.
- Mamo. - mówi do niej któregoś wieczoru,
zdobywszy się na odwagę. - Czy mama nie zechcia-
łaby zamieszkać trochę u mnie? Wydzierżawiłem na
Valdocco trzy pokoje i wkrótce ulokuję tam opu-
_szczonych chłopców. Kiedyś mi mama powiedziała,
że jeżeli stanę się bogaty, nigdy mama nie przyje-
dzie do mnie. Tymczasem jestem biedny i mam
mnóstwo długów, a mieszkanie w pojedynkę w tej
dzielnicy jest trochę ryzykowne dla księdza.
Małgorzata zamyśliła się. Nie spodziewała się
takiej propozycji. Ksiądz Bosko delikatnie nalega:
- Nie chciałabyś zostać matką moich chłop­
ców?
- Jeżeli uważasz, że taka jest wola Boża - .
mówi - przyjadę.
Obcy i biedni
Wtorek 3 listopada. Liście spadały z drzew przy
podmuchach wiatru. Ksiądz Bosko wybrał się do
Turynu. Pod pachą dźwigał mszał i brewiarz. Obok
niego szła matka Małgorzata. W koszyku niosła
trochę bielizny i pożywienia.
213
/

22.5 Page 215

▲back to top


Ksiądz Bosko listownie zawiadomił o swych
decyzjach księdza Borela i « mały ojciec» był tak
domyślny, że postarał się o przeniesienie paru mebli
przyjaciela z pokoju .w Schronisku do domu Pi·
nardiego.
Dwoje pielgrzymów przebyło tę długą drogę
pieszo. Gdy dotarli do ronda, pewien kapłan, przyja-
ciel ks. Bosko, rozpoznał ich i podszedł, by się przy-
witać. Byli zakurzeni i zmęczeni.
- Witaj, drogi księże Bosko! Jak się czujesz?
- Dziękuję, jestem zdrów. Zabrałem ze sobą
matkę.
- Ale dlaczego przyszliście pieszo?
- Bo brak nam tego... - 1 uśmiechając się,
zrobił wymowny gest palcami.
- A gdzie zamieszkasz?
. - Tutaj, w domu Pinardiego.
· - Ale jak wyżyjecie bez dochodów?
- Nie wiem. Opatrzność pomyśli o nas!
- Zawsze jesteś taki sam - powiedział znajo--
my, kiwając głową. Wyciągnął z kieszeni zegarek
(wówczas przedmiot drogocenny i rzadki) i wręczył
go księdzu Bosko.
- Chciałbym być bogaty, by ci pomóc. Na razie
mogę zrobić tylko tyle.
Małgorzata weszła jako pierwsza do swego no-
wego domu. Trzy pokoiki, puste i nędzne, w których
znajdowały się dwa łóżka, dwa krzesła i kilka garn-
ków. Uśmiechnęła się i powiedziała do syna:
·
- W Becchi musiałam codziennie wiele się
napracować, by wszystko uporządkować, wytrzeć
214

22.6 Page 216

▲back to top


kurze, umyć garnki. Tutaj będę miała życie o wiele
lżejsze.
Odetchnęli trochę, potem spokojnie zabrali się
do pracy. Podczas gdy Małgorzata przygotowywała
kolację, ksiądz Bosko zawiesił na ścianie krzyż,
obrazek Matki Boskiej, pościelił łóżka na noc. Wspól-
nie z matką zaczął śpiewać:
« Guai al mondo - se ci sente
forestieri - senza niente ».
« Biada światu - jeśli usłyszy nas
obcych i pozbawionych wszystkiego».
Posłyszał ich jeden z chłopców, Stefan Casta-
gno, i lotem błyskawicy rozeszła się wiadomość,
przekazywana z ust do ust wśród młodych z Val-
docco: ·
- Ksiądz Bosko powrócił!
215

22.7 Page 217

▲back to top


Następnej niedzieli, 8 listopada, odbyła się wiel-
ka uroczystość. Ksiądz Bosko musiał usiąść pośród
chłopców na fotelu, przyniesionym na łąkę, by wy-
słuchać ich śpiewów i życzeń.
Ksiądz Cafasso był przeciwny tak jego wczesne-
mu, sprzecznemu z zaleceniami lekarzy, powrotowi
do pracy. Postarał się nawet, by arcybiskup wystą-
pił w tej sprawie.
·
« Pozwolono mi powrócić do oratorium - pi-
sał ks. Bosko - lecz zakazano mi głosić kazania
przez dwa lata». Ale zaraz wyznaje: « Nie posłu­
chałem».
Początki szkoły
Pierwszą troską księdza Bosko było ponowne
otwarcie i poszerzenie szkoły wieczorowej. « Wy-
dzierżawiłem jeszcze jedno pomieszczenie - mówi.
- Uczyliśmy w kuchni, w moim pokoju, w zakry-
216

22.8 Page 218

▲back to top


stii, na chórze i w kościele. Wśród uczn1ow nie
brakowało również dzikich łobuzów, którzy niszczyli
i przewracali wszystko. Po kilku miesiącach udało
mi się wynająć dalsze dwa pokoje ».
świadkowie tamtych dni wspominają: « Przy-
jemnie było popatrzeć, gdy wieczorem w oświetlo­
nych pokojach kręciło się wielu chłopców, młod­
szych i starszych. Stali przed tablicami z książką
w ręku,·:siedzieli w ławkach pisząc uważnie, siedzieli
te.ż na ziemi, gryzmoląc w zeszytach ogromne, kośla­
we litery ».
Księża Carpano, Nasi, Trivero, Pacchiotti po-
-wrócili i pomagali w oratorium. Sprawa « urojeń »
księdza i Bosko zupełnie ucichła w czasie jego cho-
roby i długiej rekonwalescencji. Okazało się, że je-
żeli ks. Bosko coś sobie postanowi, to nawet kosztem
zdrowia'. i plucia krwią potrafi swój zamysł zreali-
zować ..
Kontrakt z markizą Barolo wygasł w sierpniu
i nie został już odnowiony. Ksiądz Bosko od czasu
do czasu udawał się jeszcze do Szpitalika, by wygło­
sić kazanie dla chorych dziewcząt. A markiz~, za
pośrednictwem ks. Borela i ks. Cafasso, do ro-
ku 1864, to jest do swej śmierci, przekazywała zaw-
sze hąjile ofiary dla jego łobuzów.
·
Te drobne sprawy były niczym wobec groźnych
wydarzeń, które wisiały w powietrzu. Jedyną rze-
czywiście ważną rzeczą była ustabilizowanie arato-
rium i całkowite odzyskanie zdrowia. Tymczasem
w powietrzu wisiała wielka burza polityczna.
217

22.9 Page 219

▲back to top


Papież Mastai-Ferretti przybiera imię Piusa IX
W 1846 r. Turyn podobny był do prochowni
przed eksplozją.
W czerwcu papieżem został wybrany, pocho-
dzący z Imoli, wolny od przesądów, kardynał Ma-
stai-Ferretti. Przybrał on imię Piusa IX. Był to czło­
wiek bardzo pobożny i prostolinijny. Nie był poli-
tykiem, nie sprzyjał też ideom liberałów. Był _nato-
miast wielkim humanistą, dlatego wprowadzał w
życie pewne reformy, na które od lat czekano w
państwie kościelnym. Uznano je mylnie za reformy
liberalne i stąd wynikły różne nieporozumienia.
W kilka dni po wyborze na papieża, pomimo
sprzeciwu wielu kardynałów, Pius IX ogłosił sze-
roką amnestię polityczną. Wielu więźniów, których
jedyną winą była przynależność do ruchów wolno-
ściowych, odzyskało wQlność. W następnych miesią­
cach przyhamował nadużycia policji i zamanifesto-
wał zdecydowane żądanie, by natrętna dyplom:acja
austriacka
respektowała
w
większym
I
stopniu ·nie-
zależność Stolicy Apostolskiej.
·wiosną 1847 r. przyznał słuszną wolność pra-
sie, ustanowił Konsultę Państwową (Consulta di
Stato) z udziałem świeckich, zaproponowanych od-
dolnie, co do pewnego stopnia przypominało parla-
ment. Pozwolił też na ·utworzenie Gwardii Cywilnej.
W atmosferze gorączkowych oczekiwań, zaini-
cjowanych ukazaniem się książki Giobertiego: pt.
« Prymat », Pius IX wydał się liberałom bardzo
oczekiwanym papieżem neogwelfickim. Wierzono,
że papież Mastai doprowadzi do zjednoczenia Włoch,
218

22.10 Page 220

▲back to top


do ich niepodległości w duchu liberalizmu. Wszędzie
przyjmowano go z entuzjazmem, organizowano de-
filady i pochody z pochodniami ku jego czci.
Nie tylko zresztą liberałowie odnosili się w ten
sposób do Piusa IX. Również przedstawiciele lewicy
demokratycznej byli nim zafascynowani. Nawet Met-
ternich, słynny kanclerz austriacki, żandarm abso-
lutyzmu i konserwatyzmu, miał wykrzyknąć zmart-
wiony: « Wszystkiego mogłem się ~podziewać, ale
nie papieża liberała! »
Pius IX nie był papieżem liberałem, choć przez
prawie dwa lata wypadki i okoliczności zdawały się
za tym przemawiać.
Latem 1847 r., aby zabezpieczyć się przed « pa-
pieżem liberałem », Metternich nakazał garnizonowi
austriackiemu zająć miasto papieskie Ferrarę. Li-
berałowie interpretowali to posunięcie jako defini-
tywne zerwanie stosunków pomiędzy Austrią a Sto-
licą świętą oraz uznali za powód zdolny wywołać
wojnę o niepodległość. Karol Albert oddał do dyspo-
zycji papieża swoje wojsko, a Garibaldi, zaciągnięty
w Ameryce, swój legion ochotników. Mazzini z Lon-
dynu pisał do Piusa IX płomienny list.
I tak Pius IX stał się symbolem wolności naro-
dowej. Nigdy nie myślał o sprowokowaniu wojny,
to okoliczności tak się dziwnie ułożyły. Wojna nie-
podległościowa, usankcjonowana jego imieniem, za-
wisła w powietrzu.
Po Rzymie - Turyn stał się ośrodkiem manife-
stacji ku czci Piusa IX i jego « liberalnych » po-
czynań.
219

23 Pages 221-230

▲back to top


23.1 Page 221

▲back to top


Wściekły grad kamieni
Równolegle do wielkiej historii, w dolnym Val-
docco toczy się skromna historia dnia powszednie-
go: bezustannie podejmowany trud dla dobra chło­
pców, milcząca walka z długami.
Ksiądz Bosko, któremu udało się w grudniu
1.846 r. odnająć od Pankracego Soave wszystkie po-
koje w domu Pinardiego oraz okoliczne tereny (za
710 lirów rocznie), kazał naprawić murek wokół
łąki do zabaw i zbudować na dwóch jego krańcach
bramę i furtkę. Dzięki temu mętne typy, które w
niedzielę okupują « Ogrodniczka.» i okoliczn-e do-
~y, nie będą mogły już wchodzić na podwórze ora-
torium i przeszkadzać bawiącym się chłopcom.
Część łąki (gdzie dzisiaj znajduje się sklepik z de-
wocjonaliami) ksiądz Bosko przekształca w ogród.
Chłopcy nazywają go « ogrodem mamy Małgorza­
ty ». Z powodu wydatków na dzierżawę i zapomogi
dla najbiedniejszych - ciągle brakuje pieniędzy na
żywność. Małgorzata, wiej.ska kobieta, stara się te-
mu zaradzić sadząc ziemniaki i sałatę.
W niedzielę na okolicznych łąkach spotykają
się również bandy \\vyrostków. Grają o pieniądze,
piją wino, które kupują w wielkich ilościach w go-
spodzie, przeklinają, obrzucają wyzwiskami wcho-
dzących do oratorium. Ksiądz Bosko cierpliwie sta-
ra się ich pozyskać. Czasami siada z nimi i gra w
karty. Powoli udaje mu się nawet wielu przyciągnąć
do siebie. Zdarza się jednak, że gdy prowadzi kate-
ehizm na dworze, jego wychowankowie muszą ucie-
kać do kaplicy prz~d gradem. kamieni. Ksiądz Bosko
220

23.2 Page 222

▲back to top


wiedział dobrze, że nawet pięciuset chłopców, któ-
rych zbierał w swym oratorium, było niczym wobec
tych wyrostków, pozbawionych wiary i chleba, włó­
czących się bezczynnie po mieście.
Osada Vanchiglia, leżąca w pobliżu Valdoco,
stała się przystanią banµ chuliganów, którzy dawali
się we znaki karabinierom okolicznej ludności. Ban-
dy te utrzymywały się z kradzieży pieniędzy i pa-
kunków należących do ludzi powracających z targu.
Często też dochodziło między bandami do walk na
kamienie, a nawet na noże.
Przechodzący tamtędy ksiądz Bosko nieraz
wkraczał pomiędzy walczące strony, starając się
rozdzielić je szturchańcami i pięściami. Przy takiej
okazji ktoś uderzył go drewniakiem w twarz. « Nie
szturchańcami... » - powiedziano mu we śnie, ale
przecież i w zakresie snów obowiązują wyjątki...
Ksiądz - « złodziej »
Jednym ze sposobów, stosowanym przez księ­
dza Bosko dla przyciągnięcia chłopców do orato-
riu1n, było odwiedzanie sklepów, w których praco-
wali. Zwracał się wówczas do właściciela z zapy-
taniem:
- Czy mógłby · mi pan wyświadczyć pewną
grzeczność?
- Jeżeli tylko będę mógł.
- Jasne, że będzie to możliwe! Proszę przysłać
mi chłopców w niedzielę do oratorium na Valdocco.
Będą mogli nauczyć się trochę katechizmu i staną
się lepsi.
221

23.3 Page 223

▲back to top


- O, tego im bardzo potrzeba. Niektórzy
leniwi, niegrzeczni.
- Ależ nie! Czyż nie wyglądają na dżentelme­
nów? A więc umowa stoi: w niedzielę czekam na
nich w oratorium. Razem pobawimy się i pogramy.
Wobec innych stosował taktykę odmienną.
Podczas gdy ks. Borel .pilnował oratorium,
ksiądz Bosko szedł na place i ulice odległych dziel-
nic miasta. Grupki wyrostków grały na chodnikach
o pieniądze. Karty krążyły od jednego do drugiego,
a banknoty (czasami piętnaście, dwadzieścia lirów)
leżały zebrane pośrodku na chusteczce. Ksiądz Bos-
ko, najpierw dobrze oceniwszy sytuację, w pewnym
momenci(j gwałtownym ruchem porywał chusteczkę
i zaczynał z nią uciekać. Zaskoczeni gracze rzucali
się z krzykiem w pogoń:
- Pieniądze! Oddaj nam pieniądze!
Wszystko już widzieli ci biedni chłopcy, ale
księdza złodzieja nigdy jeszcze nie spotkali. Ksiądz
Bosko gnał co sił w kierunku oratorium, wołając:
- Oddam je, jeżeli mnie dogonicie. No dalej,
biegnij cie!
Przez bramę wpadał na łąkę, potem do kaplicy,
a oni tuż za nim. Na ambonie stał wówczas ksiądz
Carpano albo ks. Borel, przemawiając do tłumnie
zebranej młodzieży. Zaczynało się przedstawienie.
Ksiądz Bosko udawał, że jest wędrownym handla„
rzem, podnosił chusteczkę i wołał:
- Nugaty, nugaty! Kto kupi nugaty?
Kaznodzieja udawał, że traci cierpliwość.
- Wynocha stąd! Nie jesteśmy na rynku!
222

23.4 Page 224

▲back to top


- Ale ja muszę sprzedać nugaty! Jest tu tylu
chłopców! Czy nikt się nie zgłasza?
Dialog prowadzony był w dialekcie piemonckim
i chłopcy śmiali się do rozpuku. Nowi przybysze
stali w osłupieniu. Gdzież to się znaleźli?
Tymczasem księża wesoło się przekomarzali.
Powoli zaczynali skierowywać rozmowę na temat
pieniędzy, klątw, mówili o radości płynącej z
przyjaźni z Bogiem. Wreszcie i ci, którzy przybiegli
tu za «złodziejem», zaczynali się śmiać i intereso-
wać poruszanymi sprawami.
W końcu zaczynał się śpiew litanii. Speszeni
hazardziści, przeciskając się do księdza Bosko, py-
tali:
- A pieniądze ksiądz nam odda?
- Za chwilkę, po błogosławieństwie.
Gdy wychodzili na podwórze, zwracał im zawartość
chusteczki i częstował podwieczorkiem. Kazał sobie
przyrzec, że « odtąd na zabawy będą tutaj przycho-
dzić ». Wielu z nich rzeczywiście przychodziło potem
do oratorium.
Przykr~ sąsiedztwo
Stefan Castagno, wówczas młody chłopak, tak
później opowiadał: « Ksiądz Bosko był zawsze
pienNszy we wszystkich zabawach, był duszą rekre-
acji. Nie wiem jak to robił, ale znajdował się w
każdym zakątku podwórza, pośród wszystkich grup
młodzieży. Wszystkich nas miał na oku. Byliśmy
rozczochrani, często brudni,. natrętni, kapryśni._ A
223

23.5 Page 225

▲back to top


on lubił przebywać z najbiedniejszymi. Najmłodszym
okazywał matczyną miłość. Często wszczynaliśmy
kłótnię, biliśmy się. Wtedy nas rozdzielał, podnosił
rękę, jakby nas chciał uderzyć, ale nigdy nikogo
nie tknął, odciągał tylko siłą, biorąc za ramiona».
Józef Buzzetti wspomina: « Poznałem setki
chłopców, którzy przychodzili do oratorium bez
żadnej ogłady i uczuć. religijnych, a zmieniali postę­
powanie w bardzo krótkim czasie. Przywiązywali się
tak bardzo do naszego oratorium, że już nie odcho-
dzili z niego nigdy, przystępowali do spowiedzi i
komunii św. w każdą niedzielę».
Mocno dawała się we znaki, szczególnie latem,
«Ogrodniczka», pobliska, bardzo uczęszczana go-
spoda. W kaplicy, gdy okna i drzwi były otwarte,
słychać było pijackie,. śpiewy i wrzaski. Byv..rało, że
wściekłe kłótnie zagłuszały głos kaznodziei. Nie-
jednokrotnie ks. Bosko był zmuszony zejść z am-
.bony, zdjąć komżę i stułę 1 udać się do gospody,
by uciszyć pijaków, grożąc przywołaniem karabi-
nierów.
Młodzi nauczyciele i pomocnicy świeccy
Oratorium coraz bardziej potrzebowało współ­
pracowników. Księża Borel, Carpano i inni w nie-
dzielę często zajęci byli gdzie indziej. Skąd wziąć
wychowawców, katechetów i nauczycieli, zwłaszcza
do szkoły wieczorowej?
Ksiądz Bosko przypomniał sobie, że we śnie
« wiele baranków zmieniło się w pasterzy ». Zaczął
224

23.6 Page 226

▲back to top


więc szukać pomocników pomiędzy swoimi chłopca­
wi. Wybrał spośród najstarszych tych najlepiej spra„
wuj ących się i zaczął ich szkolić oddzielnie. « Ci
młodziutcy nauczyciele - pisze ks. Lemoyne -
ośmiu lub dziesięciu na początku - okazali się
doskonali, co więcej, niektórzy z nich zostali później
wspaniałymi kapłanami».
Przyszli z pomocą także ludzie świeccy z mia-
sta: złotnik, dwóch kupców, sklepikarz, pośrednik
handlowy oraz cieśla.
225

23.7 Page 227

▲back to top


W zimie 1846/47 zdarzył się dramatyczny wy-
padek.
Czternastoletniemu chłopcu, który od dawna
uczęszczał do oratorium, ojciec sklepikarz, notory-
w c~ny pijak, zakazał brać udziału tych spotkaniach.
Ten nie posłuchał ojca i w dalszym ciągu tam przy-
chodził. Ojciec ', zagroził synowi, że go zabije, jeżeli
jeszcze raz się to powtórzy.
Pewnego niedzielnego wieczoru chłopak wy-
szedł z oratorium później niż zwykle. W domu cze-
kał już na niego kompletnie pijany rodzic, z siekierą
W; ręce. Niósł ją; krzycząc: .
· - Byłeś u księdza Bosko!
Chłopiec przerażony zaczął uciekać. Ojciec pobiegł
za nim wołając:
- Zabiję cię jak psa!
Drzewo i mgła
Obecna przy tej scenie matka pobiegła za mę­
żem, by go powstrzymać. Dzięki młodemu wiekowi
i sprawnym nogom chłopca udało mu się przybiec
226

23.8 Page 228

▲back to top


do oratorium szybciej od ojca, ale zastał bramę
zamkniętą. Pukał rozpaczliwie, wreszcie wyczer-
pany z sił nie słysząc, by ktoś nadchodził otworzyć,
wspiął się na wielką morwę, stojącą opodal. Bezli-
stne drzewo nie dawało bezpiecznego schronienia,
ale na szczęście noc była ciemna i mglista.
Po chwili przybiegł zasapany pijak ze swoją sie-
kierą. Głośno dobijał się do bramy. Małgorzata,
która przypadkiem dostrzegła przez okno wdrapu-
j ą.cego się na morwę chłopca, uprzedziwszy najpierw
o wszystkim ks. Bosko, poszła otworzyć furtkę. Gdy
tylko ją uchyliła, pijak wpadł na schody i wtarg-
nęwszy do pokoju księdza Bosko, krzyczał groźnie:
- Gdzie jest mój syn?
Ksiądz Bosko zdecydowanie powiedział:
- Tutaj wasz~go syna nie ma.
- Musi tu być! - Zaczął otwierać szafy i
drzwi. - Znajdę go i zabiję!
- Powiedziałem już panu - ostro zareagował
ksiądz Bosko - że tu go nie ma. A nawet gdyby był
- ten dom jest mój i nie ma pan żadnego prawa,
by tu wchodzić. Albo pan wyjdzie, albo zawezwę
karabinierów.
·
- Niech się ksiądz nie trudzi. To ja zaraz pój-
do karabinierów i ksiądz będzie mi musiał oddać
syna.
- świetnie, wobec tego idziemy razem. Mam
też co nieco do zakomunikowania im o pańskim
postępowaniu. Nadarza się dobra okazja.
Człowiek ten miał się z czym kryć, dlatego wo-
lał wycofać się, grożąc jednak nieustannie. Gdy od-
szedł, ks. Bosko z matką podeszli pod morwę. Ksiądz
227

23.9 Page 229

▲back to top


po. cichu zawołał na chłopca. Żadnej odpowiedzi.
~owtórzył głośniej:
.
- Zejdź już, kochany, nie ma tu już nikogo.
żadnego znaku życia. Zaniepokojony tą ciszą, wszedł
po drabinie na drzewo i zobaczył skulonego nieru-
chomo zbiega, z wybałuszonymi ze strachu oczyma.
Potrząsnął nim. Jakby zbudzony z koszmarnego snu,
chłopak zaczął krzyc~eć i wyrywać się gwałtownie.
Niewiele brakowało, by obaj spadli z drzewa. Ksiądz
Bosko musiał go mocno ścisnąć, szepcząc jedno-
cześnie:
- Nie ma tu twego ojca. To ,ja jestem. Nie
bój się!
Powoli chłopiec uspokoił się i zaczął cicho pła­
kać. Wtedy ksiądz pomógł mu zejść z morwy i za-
prowadził do kuchni. Matka Małgorzata p'rzygoto-
wała coś gorącego do zjedzenia, a ks. Bosko rozło­
żył obok pieca siennik, by chłopiec mógł się prze-
spać w cieple. Następnego dnia, dla ochrony przed
złością ojca, wysłał go do pewnego gospodarza,
mieszkającego w pobljskiej osadzie. Chłopak mógł
powrócić do domu dopiero po dłuższym czasie.
To właśnie wydarzenie - być może - jeszcze
bardziej pogłębiło troskę ks. BoskQ, jaką nosił w
sercu wiedząc, że niektórzy jego wychowankowie
wieczorem nie mieli gdzie się podziać. Spali pod
1nostami albo w posępnych schroniskach publi-
cznych. Już od dłuższego czasu ksiądz przemyśliwał
nad tym, jakby przyjąć do swego domu tych naj-
bardziej potrzebujących.
Pierwszy krok w tym względzie uczynił pew-
nego kwietniowego wieczoru 1847 r .. Po prawej stro-
228

23.10 Page 230

▲back to top


nie ·domu Pinardiego, patrząc na niego od frontu,
znajdowała się mała szopa na· siano (obecnie przej-
ście do wielkiego podwórza tylnego). Tam właśnie
ks. Bosko pozwolił tego wieczoru przespać się sze-
ściu chłopcom. Spotkało go rozczarowanie. Następ­
nego ranka goście zniknęli, zabierając koce, które
pożyczyła im Małgorzata.
. Ksiądz Bosko powtórzył próbę po kilku dniach.
Skończyła się jeszcze gorzej: chłopcy skradli mu
również siano i słomę. Ale ksiądz Boso nie zniechę­
cił się.
Zmoknięty i skostniały chłopiec
Majowy zmierzch. Leje jak z cebra. Ksiądz Bos-
ko i jego matka dopiero co skończyli kolację, gdy
ktoś zapukał do bramy. Był .to chłopiec, mający
może piętnaście lat, zupełnie zmoknięty i skostniały
z zimna.
- .Jestem sierotą. Przychodzę z Valsesia. Je-
stem murarzem, ale nie zna.lazłem pracy. Jest m1
zimno i n~e wiem dokąd mam pójść...
- Wejdź - powiedział ks. Bosko. - Stań przy
ogniu, bo tak przemoczony możesz łatwo rozchoro-
wać się.
Matka Małgorzata przygotowała mu coś do zje- .
dzenia, a potem zapytała:
- A teraz dokąd .zamierzasz pójść?
-· Nie wiem. .Miałem trzy liry, gdy przyszedłem
do Turynu, ale wydałem już wszystko. - Zaczął ci-
cho płakać. - Proszę, nie wyrzucajcie mnie!
229

24 Pages 231-240

▲back to top


24.1 Page 231

▲back to top


Małgorzata myśląc o kocach, które jej skradzio-
no, powiada:
- Mogłabym cię zatrzymać, ale kto n1nie za-
pewni, że nie skradniesz mi garnków?
- O nie, proszę pani! Jestem biedny, ale nigdy
nic nie ukradłem.
Ksiądz Bosko wyszedł tymczasem pomimo de-
szczu i przyniósł kilka cegieł. U stawił cztery pod-
pórki, na których położył deski. Potem ze swego
łóżka zdjął siennik i rozłożył go na tak przygotowa-
nym posłaniu.
·
. - Będziesz spał tutaj. I zostaniesz, jak długo
będzie to konieczne. Ksiądz Bosko nie wyrzuci cię
stąd.
We « Wspomnieniach » dodaje: « Moja dobra matka
zachęciła go do modlitwy.
- Nie umiem się modlić - odpowiedział,
- Pomódlisz się razem ze mną - zdecydowała.
A potem powiedziała mu jeszcze krótkie kazanko
na temat pracy, wierności, religii ».
Salezjanie w tym kazanku matki Małgorzaty
dopatrują się pierwszego « słówka wieczornego» na
dobranoc (kilka zdań, wypowiedzianych przez prze-
łożonego domu), jakim zamyka się dzień w zakła­
dach wychowawczych ks. Bosko, a które on sam
uważał za « klucz moralności, dobrego postępu i
sukcesu».
Matka Małgorzata widocznie nie była zbyt prze-
świadczona o skuteczności swych słów, skoro ks.
Bosko zanotował: « Aby wszystko właściwie zabez-
pieczyć, kuchnia została zamknięta na klucz, aż" do
następnego rana».
230

24.2 Page 232

▲back to top


Był to pierwszy sierota, który wszedł do domu
księdza Bosko. Do końca roku było ich siedmiu. W
przyszłości miały być tysiące.
Drugim był dwunastoletni, bezdomny chłopiec
z rozbitej rodziny. Ksiądz Bosko spotkał go na
Viale San Massimo (dzisiaj Corso Regina Marghe-
rita)~ Stał płacżąc, z głową opartą o drzewo. Nie :
miał już ojca, matka umarła mu poprzedniego -,dnia.
Właściciel domu wyrzucił go Z mieszkania, zatrży­
mując całe mienie jako rzekomą należność za nie-
zapłacony czynsz. Tego chłopca ksiądz też zaprowa-
dził do matki Małgorzaty. Potem wyszukał mu pra-
ekspedienta w sklepie. Powoli chłopcu udało się
wyrobić dobrą pozycję. Pozostał na zawsze przyja-
cielem swego dobroczyńcy.
Jako trzeci zamieszkał Józef Buzzetti, murarczyk
z Caronno Ghiringhello. Zaprosił go sam ksiądz
Bosko. Pewnego niedzielnego wieczoru, gdy żegnał
się z oratorianami, :ujął Józefa za rękę.
- Chciałbyś mieszkać ze mną?
- Chętnie.
- Pomówię o tym z Karolem.
Jego starszy brat' Karol, już szósty rok uczę­
szczał do oratorium. Zgodził się na wysuniętą pro-
pozycję. Przez piętnaście lat Józef pracował jako
murarz w mieście, ale dom matki Małgorzaty stał
się jego domem.
Mały fryzjerczyk drżał jak listek
Potem dołącza się Karol Gastini. Pewnego dnia
1843 r. ks. Bosko wszedł do fryzjera. Stanął przy
nim mały uczeń, by na:rhydlić mu twarz.
231

24.3 Page 233

▲back to top


- Jak się nazywasz? Ile masz lat?
- Na imię mi Karol. Mam jedenaście lat.
- świetnie, Karolu namydlij mnie ·ładnie. A
twój tatuś jak się czuje?
; - Nie żyje. Marn tylko mamusię.
- Biedaku, tak mi przykro!
Terminator skończył namydlanie.
- Teraz śmiało weź brytwę i bierz się do go-
lenia.
Nadbiegał zaaferowany właściciel.
:. - Wielebny księże, chłopiec nie umie jeszcze
golić. On tylko namydla klienta.
, - Przecież kiedyś musi zacząć to robić, praw-
da? Wobec tego niech zacznie ode mnie. No, Karol-
kh, do dzieła!
Chłopiec golił księdza Bosko drżąc przy tym jak
listek. Gdy brzytwą zaczął skrobać podbródek, cały
się spocił. Wprawdzie przydarzyło mu się jakieś
małe skaleczenie klienta, ale ostatecznie dobrnął
sżczęśliwie do końca.
·
- Doskonale, Karolku! - uśmiechnął się ksiądz
Bosko. - Sądzę, że od dziś będziemy przyjaciółmi
i chciałbym byś przyszedł mnie czasem odwiedzić.
Gastini zaczął rzeczywiście uczęszczać do ora-
torium i bardzo zaprzyjaźnił się z księdzem Bosko.
, Latem tego sam.ego roku ks. Bosko spotkał go
płaczącego w pobliżu zakładu fryzjerskiego.
- Co się stało?
- Umarła moja mamusia, a szef wypowiedział
n.ii pracę. Mój starszy brat jest w wojsku, a ja nie
mam gdzie się podziać.
- Chodź ze mną!
232

24.4 Page 234

▲back to top


Gdy wchodzili do Valdocco, Karol Gastini po-
słyszał zdanie, które usłyszy później bardzo wielu
chłopców. Nie zapomni go :µigdy: « Widzisz, jestem
biednym księdzem, ale choćbym miał kiedyś tylko
jeden kawałek chleba, podzielę się nim z ·tobą! »
Matka Małgorzata przygotowała jeszcze jedno
łóżko. Karol pozostał w oratorium ponad pięćdzie­
siąt lat. Wesoły, żywy, stał się świetnym organiza-
torem rozmaitych uroczystości. Jego pełne zdrowego
humoru scenki wywoływały wiele wesołości. Ale gdy
opowiadał o księdzu Bo~ko, płakał jak dziecko, mó-
wiąc: « On mnie naprawdę kochał! » Często śpiewał
refren, który· wszyscy znali na pamięć:
« Io devo vivere - per settant'anni
a me Io disse -. papa Giovanni! »
« Muszę przeżyć siedemdziesiąt lat
powiedział mi to tatuś Jant »
Była to jedna z wie~u « przepowiedni », które
na wpół serio, na wpół żartem ks. Bosko obwie-
szczał swym chłopcom. Karol Gastini umarł 28 sty-
cznia 1902 r. Miał wówczas siedemdziesiąt ląt i je-
den dzień.
Dla przygarniętych sierot trzeba było dwa są­
siadujące ze sobą pe>koje przekształcić w sypialnię.
Osiem łóżek, krzyż, obrazek Matki Bożej i napis:
« Bóg cię widzi! »
Wcześnie rano ks. Bosko odprawiał mszę św.,
w której wszyscy uczestniczyli, odmawiając na-
stępnie modlitwy poranne i różaniec. Potem brali
bułkę do kieszeni i szli do miasta, do pracy. Wra-
cali na obiad, a później na kolację. Pierwsze danie
było zawsze obfite. Drugie natomiast uzależnione
233

24.5 Page 235

▲back to top


było od rodzaju jarzyn w ogrodzie matki M'ałgorza­
ty i od pieniędzy w sakiewce gospodarza domu.
W tych pierwszych miesiącach pieniądze zaczę­
ły się stawać dramatycznym problemem dla księdza
Bosko. Zresztą pozostały problemem do końca
jego życia. Pierwszą dobrodziejką była nie hrabina,
ale matka. Ta biedna wieśniaczka _kazała przysłać z
Becchi swoją wyprawę ślubną, pierścionek, kolczy-
ki, korale, które dotąd zazdrośnie przechowywała.
Od śmierci swego męża nigdy już ich nie nosiła.
Sprzedała wszystko, by móc wyżywić przygarnięte
sieroty.
·
Mitra arcybiskupa
Ten zalążek pierwszego domu salezjańskiego
został nazwany przez księdza Bosko « domem nale-
żącym do oratorium św. Franciszka Salezego».
W maju tego samego roku ks. Bosko założył dla
chłopców z oratorium « Towarzystwo św. Alojze-
go». Należący do Towarzystwa przyjmowali na sie-
bie trzy zobowiązania, mianowicie:. przyrzekali świe­
cić dobrym przykładem, unikać złych rozmów, uczę­
szczać do sakramentów świętych. Towarzystwo w
krótkim czasie skupiło grupę młodzieży, dążącej do
ciągłego postępu w dobrym i wspierającej się wza-
jemnie na tej drodze.
Miesiąc później, 21 czerwca, po raz pierwszy.
uroczyście obchodzono dzień patronalny św. Alojze-
go, którego osobę ks. Bosko zawsze stawiał młodym
za wzór czystości. Przybył też wtedy arcybis~up i
234

24.6 Page 236

▲back to top


udzielił bierzmowania tym spośród chłopców, któ-
rzy jeszcze nie przystąpili do tego ·sakramentu.
« To przy tej okazji - wspomina ks. Bosko -
arcybiskup, w momencie gdy włożono mu na głowę
mitrę,· zapominając, że nie znajduje się w katedrze,
szybk6 uniósł się i zawadził nią o sufit kapliczki.
Uśmi~chnęliśmy się wszyscy, on również». Monsi-
f gnor ransoni powiedział po cichu: « Trzeba oka-
zać szacunek chłopcom księdza Bosko i kazanie
wygłosić bez nakrycia głowy ».
We wrześniu ksiądz Bosko kupił pierwszą fi-
gurkę Matki Bożej. Kosztowała 27 lirów. Znajduje
się dotąd w kapliczce Pinardiego. Wchodząc do ka-
plicy, można ją zobaczyć po prawej stronie. Chłopcy
obnosili w procesji po okolicy, gdy odbywały się
wielkie uroczystości ku czci Madonny. Ta « okoli-
ca » sprowadzała się do kilku domostw, do « Ogro-
dniczki» z hałasującymi zawsze pijakami, dwóch
małych kanałów nawadniających ogrody i pola, oraz
do maleńkiej kapliczki obrośniętej morwami (Via
della Giardiniera), przecinającej wzdłuż średnicy
obecne podwórze obok Bazyliki Matki Boskiej Wspo-
możydelki.
;
· « Gdy w ulu roją się pszczoły»
W tych samych miesiącach 1847 .r. siły liberalne
wywierają nacisk na Karola Alberta, by zapoczątko­
wał program reform. Ale król boi się Austrii i nie
chce, by ktoś prowadził go za rękę. Chwiejny bar-
dziej niż kiedykolwiek, raz robi krok naprzód, to
235

24.7 Page 237

▲back to top


znów się cofa. Demonstracje ludowe z okrzykami:
« Niech żyje Pius IX» zostają rozpędzane przez po..
licję. Król oświadcza, że « myśli o reformach, ale
pragnie, by naród zachował spokój ».
W listopadzie Karol Albert, Leopold Toskański
i Pius IX podpisują wstępne układy, dotyczące Lega
Italica, czyli unii celnej pomiędzy państwami. Wy-
daje się to być początek federacji pańs.tw włoskich,
wymarzonej przez Giobertiego. Cały Turyn manife-
stuje swój entuzjazm dla króla.
Podczas tych wydarzeń, ksiądz Bosko dalej
·prowadził swą pracę wychowawczą. Do oratorium
przychodziło już bardzo wielu chłopców. Ksiądz
Lemoyne określa ich liczbę na osiemset. Przybywali
nawet z dalekich przedmieści. Ksiądz Bosko; po
wspólnej naradzie z ks. Borelem i ks. Carpano, do-
szedł do wniosku, że trzeba otworzyć drugie orato-
rium, w południowej ·części miasta.
Przy alei, która dziś nazJWa. się Corso Vittorio,
stały wówczas biedne_ domki, zamieszkałe przez
praczki. Białe płachty bielizny, wiszącej na słońcu,
nadawały specyficzny wiejski charakter temu przed-
mieściu Turynu o nazwie « Porta Nuova ». Przycho-
dzili tu na przechadzki niedzielne zamożni miesżcza­
nie, a w ciągu tygodnia całe watahy wyrostków za-
bawiały się tu w wojnę.
Za zgodą arcybiskupa, ksiądz Bosko wynajął od
pani Vaglienti domek, szopę i łąkę w pobliżu że­
laznego mostu, za 450 lirów rocznie. A potem tak
powiadomił swoich chłopców:
« Moi kocharii, gdy w jednym ulu pszczoły
zbytnio się rozmnożą, część z nich wylatuje i za~
236

24.8 Page 238

▲back to top


mieszkuje gdzie indziej. Będziemy je naśladować.
Otworzymy drugie oratorium, założymy nową ro-
dzinę. Ci z was, którzy mieszkają w częściach po-
łudniowych miasta, nie będą musieli wędrować tak
daleko: od dnia święta Niepokalanej będą mogli
uczęszczać do oratorium św. Alojzego w dzielnicy
"Porta Nuova", przy żelaznym moście».
Ksiądz Borel poświęcił nową placówkę 8 gru-
dnia 1847 roku. Podczas tej bardzo mroźnej zimy
dyrektorem nowego oratorium został ks. Ca:rpano.
Chodził tam pieszo, dźwigając wiąz~ę drewna, by
rozpalić ogień w zakrystii i ogrzać się p;rzy nim
razem z gromadką chłopców.
237

24.9 Page 239

▲back to top


W 1848 r. narody europejskie podobne były do
eksplodujących składów amunicji;
Ognie rewolucji objęły najpierw przede wszy-
stkim miasta: Paryż (w nocy z 23 na 24 lutego), Wie-
deń (13 marca), Berlin (15 marca), Budapeszt (15
marca), Wenecja (17 marca), Mediolan (18 marca).
Walki uliczne na barykadach szybko przekształciły
się w regularne wojny i bitwy. W przeciągu kilku
miesięcy cała Europa stanęła w płomieniach.
o Eksplozja była tak gwałtowna, że 3 kwietnia
car Mikołaj zapytywał w Rosji: « Cóż się ostoi w
Europie? » Odtąd wszelkie chaotyczne zamieszki, w
żargonie ludowym włoskim zaczęto określać jako
« un quarantotto » - « czterdzieści osiem ».
Nie zamierzamy tutaj, podobnie jak poprze-
dnio, przedstawiać pełnego obrazu historii Włoch i
Europy, ale pragniemy wspomnieć o głównych wy-
darzeniach w Turynie i Piemoncie„ które wywarły
głęboki wpływ również na działalność księdza
Bosko.
238

24.10 Page 240

▲back to top


Liberałowie, patrioci i robotnticy na barykadach
Nie ~ożna zrozumieć tego « trzęsienia ziemi »
w 1848 r., jeżeli nie weźmie się pod uwagę trzech
zasadniczych, splatających się ze sobą elementów:
prądów liberalnych, walczących o ustanowienie sy-
stemów konstytucyjnych na miejsce absolutyzmu,
dążeń wolnościowych poszczególnych narodów i ru-
chów robotniczych, żądających większej sprawie-
dliwości społecznej. Jednym słowem, na barykadach
.różnych miast etiropej skich walczyli ramię w ramię
liberałowie, domagający się konstytucji, patrioci,
dążący do oswobodzenia własnej ojczyzny spod ja-
rzma cudzoziemców, i robotnicy. Ci ostatni \\l\\rystępo­
wali przeciwko właścicielom fabryk, którzy wyma- .
gali od nich 12-14 godzinnego dnia pracy. Ruch
robotniczy dał szczególnie znać o sobie w Paryżu.
Barykady, ustawione 24 lutego we wschodnich dziel-
nicach miasta zapoczątko~ały Wiosnę Ludów. Zwy-
cięstwo było błyskawiczne. Po obaleniu monarchii
Ludwika Filipa, mieszczanie i robotnicy sprzymie-
rzyli się. Proklamowano prawo do pracy, a dzień
pracy skrócono do 10 godzin.
Ale po czterech miesiącach (w wyniku powa-
żnych błędów popełnionych przez proletariat i z
powodu nietolerancji burżuazji) nastąpił równie
błyskawiczny odwet. Paryż, w którym było podów-
czas 140 tysięcy robotników, został zdobyty przez
generała Cavaignac w ciągu czterech dni okrutnych
walk (23-26 czerwca). Zastosowano straszne repre-
sje. Dzień pracy wydłużono znowu do 12 godzin.
We Włoszech ruch robotniczy dał znać o sobie
jedynie na barykadach w Mediolanie. Rewolucji
239

25 Pages 241-250

▲back to top


25.1 Page 241

▲back to top


1848 r. przewodzili liberałowie, którzy domagali się
rządów konstytucyjnych, i patrioci którzy parli do
wojny niepodległościowej przeciwko Austrii. Pod
jej okupacją znajdowało się. terytorium Lombardii
i okręg Wenecki.
Konstytucja nazwana Statutem
W Turynie rok 1848 rozpoczyna się powszechną
dyskusją o wiszącej w powietrzu wojnie. Wszystkich
zajmuje polityka: krytykują ustawy, wysuwają pro-
jekty, ·ogłaszają proklamacje.
30 stycznia nadchodzi wiadomość, że w Neapo-
lu król Ferdynand zezwolił na konstytucję; w l\\Ae-
diolanie mieszczanie bojkotują Austriaków. Zarząd
Miasta Turynu udaje się do Karola. Alberta_ i żąda
przyznania konstytucji.
7 lutego Karol Albert zwołuje nadzwyczajne po-
siedzenie Rady Korony i oświadcza, że gotów jest
przeanalizować schemat konstytucji (zwanej Statu-
tem), gwarantującej wolność religii i honor mo-
. narchii.
4 marca wobec Rady Korony Karol Albert pod-
pisuje Statut. Kończy się władza absolutna, nastaje
ustrój parlamentarny. Naród włoski potrzebowałby
, teraz długiego okresu pokoju, by bez wstrząsów
zorganizować swoje życie demokratyczne.
Tymczasem w następnych dniach nadeszły waż­
ne wiadomości. Wiedeń zbuntował się i cesarz mu-
siał usunąć Metternicha (13 marca). Pius IX przyznał
konstytucję ( 14 marca). Wybuchają rewolucje w
240

25.2 Page 242

▲back to top


Berlinie i Budapeszcie ( 15 1narca), a wkrótce jeszcze
dwie dalsze: w Wenecji przeciwko Austriakom (17
marca) i w Mediolanie przeciwko armii Radetzkiego
(18 marca).
19 marca z Mediolanu przyjeżdża hrabia Arese,
domagając się pomocy wojskowej od Karola Al-
berta. Rada ministrów z królem analizuje sytuację.
Karol Albert przeciwny jest wojnie. Wojna bowiem
zawsze kosztuje wiele krwi i pieniędzy, i nie wia-
domo do czego doprowadzi. Ale zwierza się przyja-
cielowi: « Jeżeli .nie proklamuję wojny, stracę pań­
stwo, wybuchnie rewolucja ». Zdecydowano więc
wysłać wojska na granicę, by bronić jej przed ewen-
tualnym wtargnięciem Austriaków. Brygada gwardii
królewskiej udaje się w kierunku Ticino.
Tymczasem walki w Mediolanie trwają. 20 mar-
ca generał Radetzki, komendant wojsk cesarskich,
proponuje zawieszenie broni. Rozejm zostaje jednak
odrzucony. 22 marca ludzie Lucjana Manary zdoby-
wają Porta Tosa. Austriacy opuszczają miasto.
Również Wenecja wyzwala się spod okupacji.
Daniel Manin, uwolniony z więzienia, zostaje obrany
prezydentem Republiki św. Marka.
Tłu.my na ulicach Turynu krzyczą: wojna!
wojna!
23 marca przybywają przedstawiciele zwycię­
skiego ·Mediolanu. żądają natychmiastowej pomocy
wojska, zanim Austriacy powrócą do miasta. Sta-
wiają jako warunki przyjęcie flagi trójbarwnej na
miejsce niebieskiej flagi sabaudzkiej oraz odrocze-
nia wejścia wojsk piemonckich do Mediolanu do
czasu pełnego zwycięstwa.
241

25.3 Page 243

▲back to top


Wojna przeciwko Austrii
Rada Ministrów zatwierdza decyzję o zbrojnej
interwencji. Karol Albert zgadza się i wypowiada
wojnę. Wkrótce potem ukazuje się w loggi pałacu
królewskiego na Piazza Castello i powiewając sztan-
darem poz_drawia tłum, skandujący: « Wojna prze-
ciwko Austrii ».
Generał Passalacqua otrzymuje rozkaz przekro-
czenia Ticino, z trójkolorową flagą, na której, na
białym polu, widnieje tarcza sabaudzka.
W nocy 24 marca Karol Albert z synem wyjeż­
dża na front, na czele 60 tysięcy ludzi. Ogromny
tłum na Via Po i na Piazza· Vittorio żegna odjeżdża­
jących. Wydaje się to piękną, wspaniałą uroczysto-
ścią.
Ale wojna jest czymś zupełnie innym. W następ­
nych dniach opuszczają Turyn wszystkie regimenty.
Zarekwirowano wszystkie konie dla artylerii i fur-
gonów. Miasto, pozbawione pojazdów, pogrążone
jest w ciszy przenikniętej lękiem.
Prawdziwe bitwy zabawa w wojnę na Valdocco
Również i chłopcy oddychają wojną. Na łąkach
wokół Valdocco rozgrywają się prawdziwe bitwy
pomiędzy bandami z Vanchiglia, Borgo Dor~, Porta
Susa. To nie przelewki. Ulicznicy, uzbrojeni w kije,
noże, kamienie biją się bez pamięci. Ksiądz Bosko
często wychodzi z domu, by wezwać karabinierów
242

25.4 Page 244

▲back to top


i by razem z nimi uspakajać najbardziej zacietrze-
wionych.
Pewnego dnia widział z bliska, jak piętnasto­
letni wyrostek zatopił nóż w brzuchu innego chłop­
ca. Rannego odwożą spiesznie do szpitala. Tam
umiera szepcząc: « Zapłacisz mi za to! »
Ksiądz Bosko wspomina z goryczą: « Te pro-
wokacje nie miały końca». Czasami dwie połączone
bandy obrzucały kamieniami dom. Gdy uderzały w
dach i okna, Józef Buzzetti i inni młodzi mieszkańcy
drżeli ze strachu.
Aby przyciągnąć chłopców do oratorium, ks.
Bosko wykorzystał klimat wojenny i wymyślił nową
zabawę. Pewien jego znajomy, Józef Brosio, był kie-
dyś bersalierem.1 Gdy szedł do Valdocco, ubierał się
zwykle w mundur, w tamtych miesiącach budzący
entuzjazm i szacunek. Ksiądz Bosko zasugerował mu
utworzenie spośród chłopców miniatury regimentu
i przeszkolenie go w taktyce wojskowej.
- Brosia zgodził się. Otrzymał od rządu dwieście
strzelb starego typu, z kijem zamiast lufy. Przyniósł
trąbkę i rozpoczął ćwiczenia. Marsze, musztra, na-
tarcia, odwroty. Pokazy regimentu wprawiały w
zachwyt widzów, formacja spełniała również fun-
kcje porządkowe w kościele.
Pewnego niedzielnego popołudnie podczas gdy
wielu ludzi, przyciągniętych odgłosami trąbki asy-
stowało w ćwiczeniach, w czasie natarcia nastąpiło
nieszczęście. Wojsko pokonane w pospiesznym od-
1 Bersalier: żołnierz wyborowych oddziałów piechoty
armii włoskiej.
243

25.5 Page 245

▲back to top


wrocie dostało się do ogrodu mamy Małgorzaty i
u~iekając przed zwycięzcami, podeptało sałatę, pie-
truszkę, pomidory. Małgorzata, która była świadkiem
tej klęski, bardzo się zmartwiła.
- Popatrz, Janie - powiedziała w dialekcie -
co oni mi zrobili! Zniszczyli wszystko!
« Pozwól mi wrócić do domu! »
Było to prawdopodobnie wieczorem, gdy siły
odmówiły Małgorzacie posłuszeństwa. Chłopcy po-
szli spać a ona - jak zwykle - miała }Jrzed sobą
stos bielizny· do naprawienia. Zostawili na jej łqżku
podarte koszule, rozprute spodnie, dziurawe skar-
pety. Pochylona nad robotą, przy oliwnej lampce
musiała bardzo się spieszyć, gdyż nazajutrz rano
nie mieliby chłopcy nic innego do włożenia. Ksiądz
Bosko pomagał jej, wstawiając łaty na przetarte
rękawy i naprawiając buty.
- Janie - powiedziała w pewnym momencie.
- Jestem zmęczona. Pozwól mi powrócić do Bec-
chi. Pracuję od rana do wieczora, jestem już stara,
a ci chłopcy zawsze wszystko niszczą. Dłużej już nie
dam sobie rady!
Tym razem ksiądz Bosko nie zażartował, by
podnieść ją na duchu. Nie powiedział nic.- Nic bo-
wiem nie mogłoby pocieszyć tej biednej kobiety.
Wskazał tylko na krzyż, zawieszony na ścianie. I
ta stara wieśniaczka zrozumiała. Schyliła głowę nad
podartymi skarpetami, nad zniszczonymi koszulami
i 'znowu szyła.
'
244

25.6 Page 246

▲back to top


Już nigdy więcej nie mówiła o powrocie do
domu. Spędziła swe ostatnie lata pośród tych wrza-
skliwych, źle wychowanych, ale potrzebujących mat-
ki chłopców. Od czasu do czasu ta biedna, spraco-
wana kabi.eta wznosiła tylko oczy ku krzyżowi, aby
nabrać nowy~h sił.
Wojna włoska w Lombardii
26 marca. Z wiadomości, które docierają; wy-
nika, że realizuje się w sposób błyskawiczny sen
neogwelfów. Aby wesprzeć wojska Karola Alberta,
walczące o oswobodzenie Włoch, wyrusza na pomoc
17 tysięcy żołnierzy z państwa papieskiego, z gene-
rałem Durando na czele, z Toskanii - 7 tysięcy
ochotników pod wodzą Montanelli. Parma i Modena
deklarują chęć zjednoczenia się z Piemontem.
6 kwietnia. Pod wpływem ogólnego entuzjazmu
również Fardynand Neapolitański wypowiada woj-
Austrii i powierza 16 tysięcy ludzi pod rozkazy
generała Wilhelma Pepe. Wojna, która toczy się w
Lombardii, jest więc wojną narodową.
Do Turynu nadchodzą radosne nowiny. 8 i. 9
kwietnia armia włoska odnosi pierwsze zwycięstwo
w bitwach pod Mozambano i Goito. 15 kwietnia
przybywa z Ameryki ze swym legionem włoskim
Józef Garibaldi.
Ale wkrótce rozentuzjazmowanych Włochów
czeka gorzkie roiczarowanie.
·
245

25.7 Page 247

▲back to top


27 kwietnia przyjechał do Rzymu hrabia Ri-
gnon, wysłannik ·Karola Alberta. Zwrócił się on z
prośbą do Piusa IX .o poparcie materialne i moralne
dla wojny. Papież odpowiedział, że poparcia mate-
rialnego już udzielił, wysyłając generała Durando
z 17 tysiącami żołnierzy nad Pad. Jeżeli chodzi o
poparcie moralne - wymaga to namysłu. « Gdybym
mógł podpisywać się jeszcze Mastai,1 wziąłbym pió-
ro i w kilka minut sprawa byłaby załatwiona, gdyż
i ja jeste1n Włochem. Ale muszę podpisać się Pius
IX, a głowa Kościoła musi być rzecznikiem pokoju,
a nie wojny ».
Sprawę tę papież rozważał przez dwa dni. Dwa
dnt które historycy przeanalizowali bardzo dokład­
nie, jednak bez większego rezultatu. Wydaje się, że
w czasie tych 48 godzin raporty z Austrii i Niemiec
sygnalizowały niezadowolenie tamtejszych katoli-
ków z posunięć Stolicy Apostolskiej oraz niebezpie-
czeństwo schizmy.
I Nazwisko rodowe papieża.
246

25.8 Page 248

▲back to top


Gwałtowny zwrot
29 kwietnia w przemow1eniu do kardynałów
Pius IX oświadcza, że jego reformy zostały podykto-
wane nie tendencjami liberalnymi, ale uczuciami
humanitarnymi i chrześcijańskim!. Myśl o wojnie
przeciwko Niemcom głęboko go niepokoi. Prosi Bo-
ga nie o wojnę, ale o zgodę i pokój. Oświadcza rów-
nież, że nie może zostać prezydentem nowej repu-
bliki, utworzonej ze wszystkich regionów półwyspu.
Słowa te zadały śmiertelny .cios marzeniom
neogwelfów.
Wkrótce potem Pius IX wysyła list do cesarza
Austrii. Prosi go, by ziemie włoskie mogły połączyć
się pokojowo w jedno państwo. Był to gest zgodny
z tendencjami pokojowymi papieża, ale politycznie
naiwny. Nie osiągnął też żadnego skutku.
Tak, jak błyskawicznie zapalono się do s.prawy,
równie błyskawicznie nastąpiła zmiana sytuacji. W
wielu miastach włoskich i w wojsku doszło do: po-
ważnych rozruchów. Leopold Toskański i Ferdynand
w Neapolu odwołali swoje oddziały. Król Neapolu
nie, jednak bez większego rezultatu. Wydaje się, że
posunął się nawet dalej: w wyniku zamachu stanu,
który wywołał poważne zajścia pomiędzy demon-
strantami a siłami porządkowymi, w dniu 15 maja
rozwiązał parlament.
30 maja nadeszła do Turynu ostatnia radosna
wiadomość o zwycięstwie pod Goito i poddaniu się
Paschiery. Ulice uzdobiono flagami,., okna ilumino-
wano. Rozlegały się okrzyki: « Niech żyje Karol
Albert, król Włoch! »
247

25.9 Page 249

▲back to top


Nastały teraz ciężkie dni. Radetzki odebrał Vi-
cenzę i zajął Padwę, Treviso i Mestre.
Wojna zaczęła dotkliwie ciążyć nad życiem
stolicy Piemontu. Upada handel, odczuwa się brak
pieniędzy, wiele sklepów zostaje zamkniętych, zwięk­
sza się liczba bezrobotnych, zaczynają się strajki
szewców i krawców, a także mnożą się protesty,
wywołane zbyt niskim wynagrodzeniem.
Menażka i wojenny wikt
W tym powszechnym klimacie ubóstwa również
1 w oratorium na v Idocco trzeba było zaciągnąć
pasa. Gdy młodzi pracownicy, mieszkający z księ­
dzem Bosko, wracają w południe do domu, idą z
menażką· do kuchni po obiad. W garnku, który stoi
na ogniu, gotuje się ryż z kartoflami, makaron z
fasolą, albo też inny zestaw prostych potraw. Nie-
kiedy chłopcy otrzymują suszone kasztany z mąką
kukurydzianą.
Ksiądz Bosko rozdziela strawę, okraszając tę
funkcję wesołymi powiedzonkami: « Zjedz na cześć
kucharza! »; « Jedz dużo, musisz przecież urosnąć »;
« Chciałbym ci dać kawałek mięsa, ale nie i;nam.
Jeżeli jednak znajdziemy jakąś bezpańską krowę,
zrobimy sobie wielką ucztę ».
Na deser jedno jabłko. Bynajmniej nie po
jednym jabłku dla każdego, ale dosłownie jedno
jabłko dla. wszystkich. Ksiądz Bosko podrzuca je
wesoło w górę i ten, kto złapie, ma prawo je. zjeść.
248

25.10 Page 250

▲back to top


Zwykła pompa, która daje « dużo świeżutkiej i
zdrowej wody», zamiast wyszukanych napojów.
Na stół podczas posiłków wskakuje czasami
jakaś kura mamy Małgorzaty i wydziobuje resztki
okruchów.
Chleba w oratorium nie wydziela się. Na zakup
pieczywa ks. Bosko co wieczór daje wszystkim po
25 centów. Wychodzi z założenia, że różne są gusty
i różny stan zdrowia chłopców. Ci, co mają zdrowe
żołądki, kupują żołnierskie suchary. Można ich za
I
te pieniądze dostać dużo. Inni wolą zwykłą pajdę,
twardą czy miękką.
Po obiedzie (i po kolacji, która jest wierną
kopią obiadu) każdy myje swoją menażkę i łyżkę
wkłada do kieszeni. Ci którzy mają szczególnie duży
apetyt, przed obiadem idą do ogródka mamy Mał­
gorzaty, by wyciąć trochę sałaty, przyprawianej po-
tem oliwą i octem, kupionymi za własne oszczę­
dności.
Ciężkie czasy. Aby zaoszczędzić parę centów na
fryzjerze, mama Małgorzata sama obcina chłopcom
włosy. « Postrzyżony, miałem schodki na głowie -
wspomina doktor Fryderyk Cigna. - Gdy okazywa-
łem niezadowolenie, ta świętą kobieta powiedziała:
« Po tych schodkach wejdziesz do nieba.».
Dramatyczne wydarzenia
Druga połowa 1848 r. była jednym pasmem
dramatycznych wydarzeń. W czerwcu armatami
stłumiono powstanie w Pradze i Paryżu. Od 23 do
26 lipca, na wzgórzach Custozy, doszło po decydu-
249

26 Pages 251-260

▲back to top


26.1 Page 251

▲back to top


jącego starcia pomiędzy Austriakami i Piemontczy-
kami. Klęska Karola Alberta była tak wielka, że
nie zdołano nawet zorganizować obrony Mediola-
nu. Gdy 29 lipca wiadomość o tym dotarła do ,
Turynu, wywołała groźne zamieszki. Ofiarą ich padły
przede wszystkim domy zamożnych obywateli. i
księży.
6 sierpnia Gioberti udał się do kwatery głównej
króla aby błagać go, by nie wycofywał się z wojny.
Ale Karol Albert był przeświadczony, że armia nie
jest już w stanie dalej walczyć i 9 sierpnia nakazał
generałowi Salasco podpisać rozejm. Było to przyz-
nanie się do klęski, koniec wszelkich nadziei.
W Turynie politycy gwałtownie wystąpili prze-
ciwko nieudolności wodzów i niezdecydowaniu kle-
ni. Domagali się dochodzeń w parlamencie i uka-
rania winnych. Stolica pełna była zamieszek. « Trze-
ba było uciec się do drastycznych posunięć - pisze
Franciszek Cognasso. - Nastąpiły zmiany w rzą­
dzie, wydano zakaz sprzedaży ·gazet na ulicach,
rozlepiania afiszów poHtycznych organizowania pu-
blicznych zebrań i dyskusji na placach ».
Strzelanina w kaplicy Pinardiego
Ksiądz Bosko tak pisze o tych trudnych mie-
siącach: « Uznawano ·za· słuszne każde wystąpienie
przeciwko księżom i religii. Byłem wielokrotnie na-
pastowany w domu i na ulicy. Pewnego dnia, gdy
uczyłem katechizmu, kula z akerbuza wpadła przez
okno, przedziurawiła mi ubranie między ramieniem
a bokiem i spowodowała szeroką wyrwę w murze >>.
250

26.2 Page 252

▲back to top


Wypadek miał miejsce w kaplicy Pinardiego. Chło­
pcy przerazili się tym niespodziewanym strzałem.
Dopiero ksiądz Bosko (sam też dostatecznie zde-
nerwowany tym, że o mały włos nie został trafiony)
musiał ich uspokoić, wesoło zagadując:
- Ten żart był trochę ciężki. Przykro mi, ze
względu na moje jedyne ubranie. Ale Matka Boża
ma nas w swej opiece! ·
Jeden z wychowanków wyciągnął pocisk ze
ściany. Była to zwykła żelazna kulka.
« Innym razem - relacjonuje ks. Bosko - gdy
znajdowałem się pośród młodzieży, za jasnego dnia,
jakiś typ napadł na mnie z długim nożem w ręce.
I był to prawdziwy cud, że biegnąc co tchu, zdoła­
łem uciec i ukryć się w pokoju».
Także ks. Borel w cudowny sposób uniknął
pocisku z pistoletu.
Nieodpowiedzialne gazety podsycały nienawiść
do księży. Ukazały się również artykuły szkalujące
księdza Bosko, zatytułowane wielkimi literami:
« Odkryto rewolucję w Valdocco »; « Ksiądz z Val-·
docco i nieprzyjaciele ojczyzny ».
Tragiczne wieści z Rzymu
15 września król wraca do Turynu. Miasto
przyjmuje go chłodno i bez entuzjazmu. Dziwne
wieści krążą po Turynie: rzekomo niedługo mają
nadejść wojska francuskie a wojna ma ulec wzno-
wieniu. Mówi się, że Karol Albert ma abdykować, ·
oraz że ma wybuchnąć rewolucja.
251

26.3 Page 253

▲back to top


W połowie listopada nadchodzą tragiczne wia-
domości z Rzymu. Pellegrino Rossi, umiarkowany
w swych poglądach premier Piusa IX, został za-
mordowany. Masy wywierają nacisk na papieża, by
powołał Kontytuantę i przyłączył się do wojny prze- -
ciwko Austrii. Rozgorączkowany tłum skanduje na
ulicach miasta: « Precz z Piusem IX! Precz z zaco-
fanymi ministrami! Niech żyje zabójca Pellegrino
Rossi! Wojna, Wojna! »
Zaczyna szerzyć się strach. Strach przed rewo-
lucją, przed terrorem.
Pod koniec listopada nadchodzi z Rzymu wia-
domość o ucieczce Piusa IX. Pozornie podporządko­
wał się on ludowi, ale potem, w przebraniu, jako
zwykły ksiądz, schronił się w Gaecie, w królestwie
Neapolu.
·
Rok 1848, rozpoczęty z entuzjazmem nadziei,
kończy się we Włoszech we mgle niepewności. W
innych państwach zakończył się pod znakiem krwa-
wyeh walk i żelaznych represji. Po Paryżu i Pra-
dze, w październiku został ujarzmiony Wiedeń. W
grudniu rozwiązano parlament w Berlinie.
Zaczyna być trochę lżej
Na Valdocco, gdzie z nadejściem zimy warunki
prowadzenia oratorium stawały się coraz trudniej-
sze, niespodziewanie horyzont rozjaśnił się.
Po raz pierwszy jeden z chłopców zostaje kle-
rykiem. Nazywa się Ascanio Savio i pochodzi z tej
samej wsi, co ksiądz Bosko. Uczęszczał do orato-
252

26.4 Page 254

▲back to top


rium od samego początku. Teraz chciałby wstąpić
do seminarium, ale seminarium w Turynie jest
zamknięte, a podobny los spotka również wkrótce
uczelnię w Chieri. Kuria arcybiskupia zezwala,· by
ceremonia obłóczyn odbyła się w domu księdza
Cottolengo i by młody kleryk pozostał do dyspozy-·
cji ks. Bosko.
Nie zostanie z nim jednak na zawsze. Po czte-
rech latach powróci do ·myśli o seminarium i przej-
dzie do pracy w diecezji. Ale później powie o księ­
dzu Bosko: « Kochałem go tak, jakby był moim
ojcem». Zaś Jan Bosko napisze o nim: « Powierzy-
łem mu zaraz opiekę nad częścią młodzieży, lekcje
katechizn1u i kierowanie różnymi innymi sprawami.
Zaczynało mi być trochę · lżej ». Pierwszy baranek
został pasterzem.
Drugie wydarzenie miało zupełnie inny chara-
kter.
W oratorium odbywała się jedna z wielu uro-
czystości. Kilkuset chłopców oczekiwało na przystą­
pienie do Komunii św. i ks. Bosko odprawiał mszę
św. przeświadczony, że w tabernakulum znajduje
się jak zwykle cyborium 2 z dużą ilością konsekro-
wanych komunikantów. Tymczasem puszka była
prawie pusta. Józef· Buzzetti, który opiekował się
zakrystią (czym nie zajmował się ten chłopiec!?)
zapomniał przygotować drugą puszkę i spostrzegł
to dopiero po konsekracji.
2 Cyborium, zwane także puszką, jest złoconym naczy-
niem w którym przechowuje się Najświętszy Sakrament.
253

26.5 Page 255

▲back to top


Gdy chłopcy zaczęli podchodzić, by przyjąć Ko-
munię św., ks. Bosko zauważył z żalem, że będzie
ich musiał odprawić z niczym. Nie mogąc się po-
godzić z tą myślą, zaczął rozdzielać te nieliczne
komunikanty, które znajdowały się w cyborium. I
oto ku ogromnemu zdziwieniu jego i biednego za-
krystiana ilość komunikantów wcale nie malała.
Wystarczyło ich dla wszystkich.
Zdumiony Józef Buzzetti opowiedział o , tym
swym kolegom. Jeszcze w 1864 r. relacjonował ten
fakt pierwszym salezjanom. Ksiądz Bosko, przysłu­
chując się tej jego relacji, oświadczył z powagą:
« Tak, było tylko kilka hostii w cyborium, mimo to
mogłem wykomunikować wszystkich, którzy zbli-
żyli się do Stołu Pańskiego, a było ich nie mało.
Byłem wzruszony, ale spokojny. Myślałem: przecież
konsekracja jest wiekszym cudem niż rozmożenie.
Za wszystko niech będzie Bóg uwielbiony ».
Podczas gdy Włochy były wstrząsane głośnymi
wydarzeniami, w zagubionym zakątku Turynu .Bóg
w ciszy zwielokrotnił swą obecność pomiędzy chło­
pcami biednego kapłana. Znak tajemniczy lecz jakże
pełen blasku.
·
254

26.6 Page 256

▲back to top


26.7 Page 257

▲back to top


« Rok 1849 był ciernisty i nieqrodzajny - pisze
ksiądz Bosko - pomimo wielu w~ożonych wysiłków
i ogromnych ofiar ».
. Rozpoczął się dla księdza smutną wieścią ro-
dzinną. 18 stycznia umarł niespodziewanie Antoni.
iyiiał zaledwie 41 lat. W ostatnich czasach często
~ywał w oratorium, by zobaczyć się z matką Mał­
gorzatą i bratem. Rozmawiali wówczas o lichych
plonach, o wysokich podatkach, którymi rząd gnębił
chłopów dla sfinansowania wojny. Przynosił wia-
domości o potomstwie, którym Bóg go obdarzył.
Przedostatnie dziecko, syn Mikołaj, żyło zaledwie
kilka godzin, ale pozostała ---szóstka chowała się
dobrze.
Z biegiem lat koleje życia zbliżyły obu braci.
Okres, w którym stosunki między nimi były chłodne,
~dawał się być bardzo odległy.
·
« Miałem ·ochotę spoliczkować ich »
Pierwszego lutego Karol Albert dokonał otwar-
cia Parlamentu, wyłonionego w czasie wyborów.
256

26.8 Page 258

▲back to top


Silna opozycja lewicy wysłuchała go w milczeniu.
Na ulicach krzyczano: « Niech żyje wojna! Precz
z księżmi! Niech żyje republika! »
W gazetach pojawiły się ubliżające karykatury
Piusa IX - « zdrajcy Włoch ». Również ks. Bosko
doczekał się zjadliwych ataków prasy. Wyśmiewano
się z niego, nazywając go «świętym»· i « cudotwór-
z Valdocco ».
Bandy chuliganów znów obrzucały kan1ieniami
dom Pinardiego, wtedy już w całości wydzierża­
wiony dla potrzeb oratorium.
Ksiądz Bosko wychodził teraz zawsze w towa-
rzystwie bersaliera Brosia, tak wspominającego
tamte dni: « Gdy szliśmy aleją, która obecnie na-
zywa się Corso Regina Margherita, gromada małych
chłopaków zawsze ubliżała księdzu Bosko, wykrzy-
kując oszczerstwa pod Jego adresem albo śpiewając
sprośne piosenki. Któregoś dnia miałem ochotę
spoliczkować ich, ale ksiądz zatrzymał się, zbliżył
się do kilku z nich, kupił owoce u przekupki, która
miała stragan w pobliżu, i obdarzył nimi swych,
jak ich nazwał, «.przyjaciół».
Znów wojna
Turyn tymczasem znów oddychał wojną. Le-
wica demokratyczna, będąca u steru, dążyła do
podjęcia walk.
12 marca został zerwany rozejm. Tydzień póź­
niej rozgorzały ponownie boje. Skierowano 75 ty-
sięcy żołnierzy na granicę. Król udał się do Ale-
257

26.9 Page 259

▲back to top


ksandrii. Ale tym razem wojsko nie okazało entu-
zjazmu. Pułk Savoia odmówił dalszego marszu. Po-
jawili się dezerterzy. Dokonywano egzekucji.
W Lombardii Radetzky nakazał swym oddzia-
łom wyruszyć na Turyn.
23 marca. Na froncie, długości czterech kilo-
metrów, rozgrywa się bitwa o Novarę. Centrum
zaciętych walk, La Bicocća, wielokrotnie przechodzi
z rąk do rąk. Zdarzają się wypadki autentycznego
heroizmu. W czasie ataku na bagnety ginie generał
Passalacqua. Generał Perrone, eks-premier, ugodzo-
ny śmiertelnie, każe się zanieść na ramionach przed
króla, by oddać mu cześć. Wieczorem wszystko się
kończy. Artyleria Radetzkiego przewagą ognia wy-
grywa batalię. Generał Durando musiał parę razy
siłą wyciągać Karola Alberta z potyczki.
Bitwa i wojna zostały przegrane. Nadciągająca
noc zastała ogólne zamieszanie. Od Novary po Oleg-
gio i Morno wszystkie drogi zapchane porzuco-
nymi furgonami. Rozproszeni żołnierze wędrują bez
broni, bez dowódców. Krzyczą: « Do domu! Niech
za wojnę płaci Pius IX, niech płacą bogaci, niech
płaci kto chce, my idziemy do domu! »
O godzinie pierwszej w nocy Karol Albert ab-
dykuje. W narzuconym na ramiona wojskowym
płaszczu uchodzi z Novary w kolasie i wśród ogól-
nego chaosu udaje się' na wygnanie. Przez cztery
godziny na biwakach oddziałów trwają poszukiwa-
nia nowego króla. Radetzky na wieść o abdykacji
ogłasza sześciogodzinne zawieszenie broni.
Młody, oszołomiony Wiktor Emanuel, z roz„
wichrzoną brodą, o oczach podkrążonych z przemę­
czenia, spotyka marszałka austriackiego na podwó-
258

26.10 Page 260

▲back to top


rzu jakiejś zagrody. Prosi o warunki kapitulacji
możliwe do przyjęcia, w przeciwnym razie także i
on musiałby wyjechać i zostawić Piemont w _rę­
kach rewolucjonistów. Gdy odchodzi, stary 82~letni
żołnierz austriacki mówi do generała Hessa: « Bie-
dny chłopiec! »
Ostatni relikt wolności
Najbiedniejszy ze wszystkich jest w tym mo-
mencie kraj. W Turynie panuje napięta sytuacja.
Gdy rozeszła się wiadomość, że Austriacy żądają
200 milionów lirów odszkodowania wojennego i że
zajmą Aleksandrię, lewica kontestuje. Mówi się ot-
warcie o republice. Żąda się podjęcia na nowo
wojny. Genua wznieca powstanie. Młody król przy-
bywa do Turynu. Chciałby wyrzucić wszystkich de-
putowanych na złamanie karku, lecz rozmyśla się.
Powstańców .uśmierzają armaty.
Traktat pokojowy podpisano dopiero 6 sierpnia.
Po dramatycznych przetargach Austriacy godzą się
opuścić wszystkie zajęte terytoria, z Aleksandrią
włącznie, i obniżają odszkodowanie do 75 milionów.
Z wielkiego pożaru w 1848 r. dogasają tylko
nieliczne żarzące się węgielki. Powstańcy, którzy
wiosną bili się ramię przy ramieniu na barykadach,
prawie wszyscy zostali pokonani. Patriotów, doma-
gających się niepodległości, zmusiła do milczenia
austriacka artyleria. Robotnicy powrócili do cięż­
kiego 12~godzinnego dnia pracy. Konstytucje libe-
ralne prawie wszędzie zostały cofnięte, za wyjąt„
259

27 Pages 261-270

▲back to top


27.1 Page 261

▲back to top


kiem Statutu w Piemoncie. Niemniej ten relikt wal„
ności okaże się niezmiernie ważny. Wokół Piemontu
skupią się całe Włochy. Również inne ziarna wo}..
ności i równości, które wydawały się już zniszczone
W, czasie szalejącej represji, powoli w ciągu lat
zaczną kiełkować.
Tymczasem dziesiątki tysięcy uchodźców po-:
większają liczbę mieszkańców Turynu. Życie staje
się bardzo trudne. Czynsze zawrotne, a wynagro„
dzenia bardzo niskie.
Dwa małe serca « za otrzymaną łaskę »
24 czerwca, uroczystość św. Jana Chrzciciela.
Imieniny księdza Bosko. Karol Gastini i Feliks Re-
viglio pomimo ciężkich czasów postanawiają :kupić
jakiś podarek. W największej tajemnicy od dawna
już porozm;nieli się w tej sprawie. Oszczędzali na
chlebie i odkładali skromne napiwki. Lecz co kupić,
skoro wszystko tak drogo kosztuje? Wreszcie decy-
dują się: wybierają dwa srebrne serduszka, takie,
jakie ludzie- ofiarują Matce Bożej za otrzymaną ła­
skę. Niezwykła decyzja, ale wspaniała i wzruszająca.
W wigilię uroczystości, gdy wszyscy już udali
się na spoczynek, pukają do drzwi pokoju ks. Bosko
i czerwieniąc się po czubki uszu ofiarowują mu te
dwa serca.
Czterech chłopców i biała chusteczka
Gastini i Reviglio należą do chłopców, ·wobec
których ks. Bosko żywi poważniejsze zamiary. W
260

27.2 Page 262

▲back to top


1848 r. wespół z jedenastoma kolegami wysyła ich
na rekolekcje. W następnym roku znów biorą udział
w ćwiczeniach duchownych, tym razem z sześcdzie­
sięciu dziewięcioma innymi oratorianami, podzielo-
nymi na dwie grupy.
- Potrzebuję kogoś do pomocy w oratorium.
Jak się na to zapatrujecie?
- Ale w jaki sposób mielibyśmy pomagać?
- Przede wszystkim zabierając się znów do
nauki. Czekają was przyspieszone· studia, z łaciną
włącznie. Potem, jeżeli Bóg pozwoli, będziecie mogli
zostać kapłanami.
Czterej chłopcy spoglądają na siebie. Wyrażają
zgodę. Ksiądz Bosko stawia jeden warunek. Wy-
ciąga białą chustteczkę, bierze w dłonie i gnie-
cie ją~
- Proszę was, byście się zachowywali tak, jak
ta chustka w moich r~kach: Macie mi być posłu-
szni we wszystkim.
·
Wśród tej czwórki jedynie Bellia skończył
szkołę podstawową. W sierpniu żostają ·powierzeni
ks. Chiaveso celem nadrobienia zaległości w języku
ojczystym. We wrześniu ks. Bosko ·wiezie ich ze
sobą do Becchi i zaczyna z nimi lekcje łaciny. Powra-
cają do Turynu w październiku, akurat na uroczy-
stości pogrzebowe Karola Alberta, zmarłego w
Oporto.
Batalion z Vanchiglia
W tym samym miesiącu, w porozumieniu z ks.
Cocchim, ksiądz Bosko otwiera ponownie oratorium
pod wezwaniem Anioła Stróża, leżące na przedmie-
261

27.3 Page 263

▲back to top


ściu Vanchiglia, a zamknięte przed kilku miesiąca­
mi. Dwa baraki, dwa pokoje, salka przekształcona
w kaplicę. Dziewięćset lirów dzierżawy za rok. Kie-
rować nim będzie ks. Carpano, powierzając pieczę
nad kierowanym dotychczas oratorium św. Alojze-
go księdzu Ponte.
Na przedmieściu Vanchiglia trwają nadal za-
żarte walki pomiędzy bandami wyr<;>stków. Ksiądz
Bosko posyła na pomoc ks. Carpano bersaliera
Brosia, który i tam· zakłada batalion Ć,wiczebny, go-
towy do zabawy, ale i do obrony własnej.
« Pewnej niedzieli - opowiada Brosio - poja-
wiło się czterdziestu chuliganów, uzbrojonych w
k:amienie, kije i noże, i chciało wejść na teren
zę.kładu. Dyrektor przestraszył się i drżał jak liść.
Widząc, że nicponie sposobili się do bójki, zamkną­
łem drzwi, zebrałem moich najstarszych chłopa­
ków i rozdałem im drewniane strzelby. Podzieliłem
ich na oddziały i przykazałem, by w wypadku, gdy
zostaną napadnięci, na mój znak rzucili się ze wszy-
stkich stron równocześnie, nie szczędząc razów.
Najmłodszych, popłakujących ze strachu, ukryłem
w kaplicy i udałem się do. bramy wejściowej, którą­
napastnicy próbowali sforsować silnymi pch:p.ięcia­
mi. Tymczasem ktoś zawiadomił oddział kawalerii,
która nadjechała z dobytymi szablami ».
Tym razem wszystko skończyło się dobrze.
~a sienniku z liści
18 listopada przeniósł się do księdza Bosko ks.
Giacomelli, dawny kolega z seminarium w Chieri.
Pozostał w Valdocco przez dwa lata. Z jego to po-
262

27.4 Page 264

▲back to top


mocą i kleryka Ascanio Savio ks. Bosko mógł zwięk­
szyć liczbę współmieszkańców przygarniętych do
« przytułku » do trzydziestu. W 1852 r. będzie ich
już 36, w 1853 - 76, rok później - 115. W 1860 r.
zamieszka ich 470, a w 1861 - 600. W szczytowym
okresie w oratorium mieszkać będzie aż 800 chłop­
ców.
Życie tych chłopców w dalszym ciągu jest bar-
dzo ubogie. W zimie marzną w kościele i w innych
pomieszczeniach, za wyjątkiem kuchni i jednego
pokoju, gdzie stoi .piec opalany drzewem. Materac
wełniany ·czy włosiany należy do rzadkości. -Mogą
sobie na niego pozwolić tylko nieliczni. Większość
śpi na siennikach, wypchanych suchymi liśćmi lub
słomą. Ksiądz Bosko powierza skromne fundusze
wspólnoty Józefowi Buzzettiemu, który w 1849 r.
skończył dopiero 17 lat i. zdumiony jest okazywa-
nym mu zaufaniem. W niedzielę wychowankowie z
<< konwiktu »1 uczestniczą, razem z pięciuset innymi
przychodzącymi do oratorium, w zabawach i prze-
chadzkach.
Mamałyga za cztery sold'.>,1
U schyłku 1849 roku, podczas gdy - jak po-
dają kroniki - wiele osób w obrębie Turynu cier-
piało głód, w życfu księdza Bosko zarejestrowano
kilka ·zastanawiających wydarzeń. Moglibyśmy je
1 Konwikt: internat dla uczmow prowadzony przez
szkołę, przeważnie kierowaną przez duchownych.
263

27.5 Page 265

▲back to top


nazwać, być może, skromnymi cudami, które on
wyprosił dla biednego ludu.
O pierwszym takim wydarzeniu opowiada Józef
Brosia w liście do księdza Bonettiego: « Pewnego
dnia, gdy byłem w pokoju ks. Bosko, jakiś człowiek
poprosił go o wsparcie. Mówił, że ma pięcioro dzie-
ci, które już cały dzień nic nie jadły. Ksiądz Bosko
przeszukał kieszenie. Znalazł w nich zaledwie cztery
soldy (jedna piąta lira) i wręczył je biedakowi z
błogosławieństwem. Gdy zostaliśmy sami, powie-
dział mi ubolewając, że nie miał więcej pieniędzy.
Nawet sto lirów oddałby chętnie temu człowiekowi.
Ja na to:
- Czy ksiądz jest pewien, że ten człowiek nie
kłamał? Może był oszustem.
- Nie, ten człowiek jest prawdomówny i lojal-
ny. Co więcej, jest pracowity i bardzo przywiązany
do swej rodziny. ,
- A skąd ksiądz o tym wie?
Ks. Bosko ujął mnie za rękę, spojrzał na mnie
uważnie i po cichu powiedział:
- Czytałem w jego sercu.
- Znaczy to więc, że ksiądz widzi również i
moje grzechy?
- Tak. czuję ich zapach - odpowiedział śmie­
jąc się.
Muszę stwierdzić, że rzeczywiście czytał w mym
sercu. Jeżeli zapomniałem o czymś w czasie spo-
wiedzi, stawiał mi dokładnie przed -oczyma całą
sprawę, a mieszkałem przecież kilometr dalej od
niego. Pewnego dnia w tajemnicy przed wszystkimi
zrobiłem jakiś dobry uczynek, który kosztował mnie
264

27.6 Page 266

▲back to top


wiele wysiłku. Poszedłem do oratorium i gdy tylko
ks. Bosko mnie zobaczył, ujął moją rękę mówiąc:
- Jaką piekną rzecz przygotowałeś sobie dla
nieb al
- Cóż takiego zrobiłem? - spytałem. A on
opowiedział mi wszystko ze szczegółami.
w W~rótce potem
Turynie spotkałem męż­
czyznę, któremu ksiądz Bosko ofiarował owe cztery
soldy. Poznał mnie, zatrzymał i powiedział, że za te
pieniądze poszedł kupić mąki kukurydzianej. Ugo-
towami mama.łygą najedli się on sam i cała rodzina
do syta. Dodał również:
- Odtąd nazyw~my ks. Bosko « księdzem od
cudownej mamałygi», gdyż za cztery soldy można
normalnie kupić mąki najwyżej dla dwóch osób, a
nas było siedmioro! »
« Karolku, obudź się! »
Drµgie wydarzenie opisała w języku francu- .
skim markiza Maria Fassati, z domu De Maistre.
Oto co zanotowała:
« Usłyszałam tę opowieść z ust samego ks.
Bosko i staram się oddać ją z największą dokładno­
ścią:
Pewnego razu ktoś poszukiwał ks. Bosko, chcąc
go wezwać do ciężko chorego chłopca, który od
dawna uczęszczał do oratorium. Ksiądz Bosko był
jednak nieobecny i mógł powrócić do Turynu do-
piero za dwa dni. Gdy powrócił, udało mu się pójść
do chorego dopiero po południu, około godziny
265

27.7 Page 267

▲back to top


czwartej. Dochodząc do ·domu, w którym chłopiec
mieszkał, zobaczył na drzwiach czarne sukno, a na
nim klepsydrę z nazwiskiem swego wychowanka. ·
Wszedł jednak do środka, by przywitać i pocieszyć
biednych rodziców. Zastał ich we łzach. Dowiedział
się od nich, że syn zmarł rano. Poprosił, czy może
wejść do pomieszczenia, gdzie leżał zmarły, by go
zobaczyć. Ktoś z rodziny zaprowadził go tam.
- Wchodząc. do pokoju - przyznał ksiądz
Bosko - przyszło mi na myśl, że może chłopiec
nie umarł i gdy. zbliżyłem się do łóżka, zawołałem
go po imieniu: « Karolku! » Wówczas otworzył oczy
i powitał mnie zdziwionym uśmiechem. << O, księże
Bosko - powiedział głośno - ~budził mnie ksiądz
z okropnego snu! »
·
W tym momencie kilka osób, które znajdowały
się obok, zaczęło uciekać w popłochu, krzycząc i
przewracając świeczniki. Ksiądz Bosko pospiesznie
ściągnął z chłopca prześcieradło, w które był ·zawi-
nięty. A ten mówił dalej: « Wydawało mi się, że
wepchnięto mnie do jakiejś jaskini, długiej i cie-
mnej i tak wąskiej, że ledwie mogłem oddychać.
W głębi widziałem jakąś przestrzeń znacznie szerszą
i jaśniejszą, dokąd dusze przybywały na sąd. Mój
lęk i przerażenie potęgowały się, gdyż widziałem
wielu potępionych.· I oto nadeszła moja kolej. Mia-
łem być osądzony tak jak inni. Ogarnął mnie strach,
gdyż źle odprawiłem moją ostatnią spowiedź, ale
nagle ksiądz mnie obudził! »
,
Tymczasem na wieść, że syn żyje, nadbiegli ro-
dzice Karola. Chłopiec powitał ich serdecznie~ lecz
prosił; by nie łudzili się, że będzie żył. Uściskał ich,
266

27.8 Page 268

▲back to top


a potem chciał zostać sam z ks. Bosko. Opowiedział,
że miał nieszczęście popaść w grzech śmiertelny.
Gdy ciężko zachorował, pragnął się wyspowiadać i
dlatego posłał kogoś po ks. Bosko, ą.le go nie było.
Zawezwano innego kapłana; chłopiec jednak nie
miał odwagi wyznać grzechu. Dopiero Bóg pozwolił
mu zrozumieć, że zasłużył na piekło tą świętokra­
dzką spowiedzią.
Wyspowiadał się przed ks. Bosko z wielką
skruchą, a otrzym.awszy rozgrzeszenie, zamknął oczy
i spokojnie skonał».
Kosz kasztanów, w którym « nie było dna »
świadkiem trzeciego wydarzenia był Józef Buz-
zetti. Potwierdził je na piśmie także Karol Tomatis,
jeden z pierwszych wychowanków, przyjętych na
współne mieszkanie w domu Pinardiego.
W dzień zaduszny ks. Bosko zaprowadził wszy-
stkich chłopców z niedzielnego oratorium na cmen-
tarz, by się tam z nimi pomodlić. Pr~yrzekł, że po
powrocie otrzymają gotowane kasztany. Kupił ich
poprzednio trzy duże worki.
Matka Małgorzata widocznie nie zrozumiała ,do-
brze polecenia i ugotowała tylko trzy względnie
cztery kilogramy. Józef Buzzetti, już wtedy pełniący
funkcję ekonoma, wrócił do domu jako pierwszy i
gdy zobaczył pomyłkę, powiedział:
- Ksiądz Bosko zmartwi się. Trzeba go za-
wiadomić.
267

27.9 Page 269

▲back to top


Ale w zgiełku, wywołanym powrotem całej
zgłodniałej gromady, nie udało się tego zrobić.
Ksiądz Bosko wziął z rąk Józefa koszyk i zaczął
rozdawać kasztany dużą miarką. W całym tym za-
mieszaniu Buzzetti głośno strofował:
- Nie tyle! Nie starczy dla wszystkich!
- Przecież są jeszcze trzy worki w kuchni!
- Nie, tylko te w koszyku ugotowane, wy-
łącznie te! - starał się wytłumaczyć Buzzetti, pod-
czas gdy chłopcy krzyczeli i cisnęli się.
Ksiądz Bosko nie wiedział co począć. W końcu ·
rzekł:
' - Jednak obiecałem wszystkim kasztany. Roz-
dawajmy je więc, dopóki ich starczy. ·
I rzecz1wiście w dalszym ciągu każdy otrzymy-
wał dużą miarkę. Buzzetti spoglą<l.ał nerwowo na
kilka garści kasztanów, które pozostały na dnie
koszyka. Ogonek czekających wydawał się coraz
dłuższy. Oczekujący również cierpliwie spoglądali na
koszyk. W pewnym momencie zrobiło się cicho.
Setki zdumionych oczu wpatrywało si~ w ten kosz,
z :którego nie ubywało kasztanów, który zdawał się
nie mieć dna.
Wystarczyło ich dla wszystkich.
Być może właśnie tego wieczoru po raz pierw-
szy, mając pełne ręce kasztanów, chłopcy wołali:
« Ksiądz ~osko jest święty! »
268

27.10 Page 270

▲back to top


Pod koniec 1849 r. ks. Bosko wystosował po-
danie do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych w
sprawie uzyskania zapomogi dla swego oratorium.
Któregoś niedzielnego popołudnia w styczniu
1850 r. komisja, złożona z trzech senatorów, Sclo-
pis, Pallavicini i Collegno, udała się do Valdocco,
aby zwiedzić instytucję i ·złożyć potem odpowiednie
sprawozdanie senatowi i ministrowi.
Zwiedzający odnieśli bardzo pozytywne wraże­
nie. Zobaczyli pięciuset chłopców, bawiących się na
podwórzu i pobliskich łąkach. Widzieli ich również
modlących się w kaplicy i wokół niej. Dopytywali
się szczegółowo o schronisko, w którym mieszkało
wówczas trzydziestu wychowanków.
Hrabia Sclopis wszczął rozmowę z jednym z
nich, J ózefe:fll Vanzino. Dowiedział się od niego, że
pochodzi z Varese, że nie ma ojca i jest kamienia-
rzem. Chłopak płacząc powiedział też, że jego matka
znajduje się w więzieniu.
-- A gdzie sypiasz? - spytał zakłopotany hra-
bia.
269

28 Pages 271-280

▲back to top


28.1 Page 271

▲back to top


- Do niedawna sypiałem u pracodawcy, ale
teraz ks. Bosko przyjął mnie do swego domu.
Sprawozdanie dla senatu przygotował Pallavi-
cini. Zarejestrowane zostało w Aktach Urzędowych
pod datą 1 marca. Oto jego treść: « Instytucja Jana
Bosko, kapłana poważanego i gorliwego, ma cha-
rakter wybitnie religijny, moralny i czyni wiele do-
brego. Byłoby ogromną szkodą dla miasta, gdyby
z braku funduszy musiała tę działalność przerwać.
Komisja nasza wnosi podanie do Ministerstwa
Spraw Wewnętrznych o udzielenie pomocy dziełu
tak potrzebnemu i przynoszącemu korzyści ».
Słowa te zaowocowały w postaci trzech bankno-
tów stulirowych od Senatu i dwóch tysiąclirowych
od Minfstra Urbana Rattazzi.ego. Ale to nie pienią­
dze, choć chętnie przyjęte, były największym osiąg­
nięciem. W Piemoncie coraz groźniej zaostrzał się
długi i męczący zatarg pomiędzy państwem a Koś­
ciołem. Wizyta i relacja senatorów, spowodowane
przez ks. Bosko, pomogły oratorium przetrwać tę
wielką burzę bez specjalnego uszczerbku.
Aresztowanie ·arcybiskupa
Były to gorące dni. W parlamencie dyskutowa-
no nad projektami ustaw, przedstawionymi przez
ministra sprawiedliwości Siccardiego. Chodziło o
zniesienie niektórych dawnych przywilejów kościel­
nych: trybunału kościelnego (do tej pory biskupi
i kapłani oskarżeni o przestępstwo nie byli sądzeni
przez trybunały świeckie, ale przez trybunały koś-
270

28.2 Page 272

▲back to top


z cielne, uwagi na szacunek dla osób poświęconych
.-Begu), sprawa azylu (policja nie miała aresztować
osób oskarżonych o przestępstwa, jeżeli schroniły
się one. w kościele lub jakimś klasztorze) oraz pra-
wa powiększania dóbr kościelnych.
8 kwietnia ustawy Siccardiego zostały zatwier-
dzone przez parlament i senat (prawo głosu miało
zaledwie 2% ludności. Katolicy, choć bardzo liczni,
mieli niewielu raprezentarttów w parlamencie). 9
kwietnia uchwały senatu zatwierdził król. W mie-
ście zaczęły szaleć bandy antyklerykałów. Tworzyły
się pochody, wykrzykujące: « Precz z księżmi! Niech
żyje Siccardi! » Miejscem docelowym manifestantów
był pałac arcybiskupi. Początkowo tylko krzyczano
i złorzeczono: « śmierć Fransoniemu! Precz z dele-
gatem papieskim! » Potem posypały się kamienie.
Porozbijano szyby w oknach, próbowano wtargnąć
przez bramę wejściową. Mu.siały interweniować
szwadrony kawalerii z dobytymi szablami.
Pod koniec lipca Piotr Derossi di Santarosa,
ministe~ rolnictwa, ciężko ·zachorował. Poprosił o
sakramenty św. Proboszcz z kongregacji Serwitów
otrzymał od arcybiskupa polecenie, by zażądał pu-
blicznego odwołania aprobaty dla ustaw Siccardie-
go. Saii.tarosa odmówił. Umarł 5 sierpnia bez wia-
tyku.
Na ulicach Turynu znów rozgorzały zamieszki.
Serwici zostali wydaleni z miasta. Minister wojny,
Alfons La Marmara, wydał rozporządzenie, by mon-
signor Fransoni opuścił pałac arcybiskupi. Gdy ten
nie usłuchał, 7 sierpnia nakazał karabinierom za-
aresztować go i osadzić w fortecy Fenestrelle, w po-
271

28.3 Page 273

▲back to top


bliżu granicy francuskiej. Stąd 28 września został
wydalony z państwa.
Zaczęły się bandyckie napady na klasztory.
Oblaci, barnabici, dominikanie musieli barykado-
wać się w własnych domach. 14 sierpnia niejaki
Volpato przyszedł na Valdocco i ostrzegł ks. Bosko,
że pod wieczór należy się spodziewać napadu na
oratorium. Radził, by ksiądz razem z chłopcami
szybko opuścił Valdocco.
.
Ksiądz BosJio zastanawiał się, potem zdecydo-
wał się pozostać. O godzinie 16 pochó.d demonstran-
tów udał się na peryferie miasta. Ale wśród nich,
jak potwierdza ks. Lemoyne, znajdował się pewien
człowiek, któremu ks. Bosko kiedyś wyświadczył
przysługę. Zatrzymał idących na przodzie mó~iąc:
- źle robimy, napadając na oratorium. Znaj-
dziemy tam jedynie biednych chłopców i księdża,
który ich utrzymuje. Ksiądz Bosko pochodzi z ludu,
tak jak my, zostawmy go w spokoju.
Po krótkiej naradzie demonstranci udali s.ię w
innym kierunku.
Drugi zastęp
Wśród tej wielkiej burzy dziejowej ks. Bosko
nadal po cichu przeprowadza swe plany. Mfchaś
Rua w lecie 1850 r. kończy szkołę podstawową u
Braci Szkół Chrześcijańskich. Ksiądz Bosko ciągle
jest o niego zatroskany. Któregoś dnia woła go do
siebie.
- Co ·zamierzasz robić w przyszłym roku?
272

28.4 Page 274

▲back to top


- Mamusia rozmawiała już z dyrektorem Fa-
bryki Broni. Przyjmą mnie do pracy w biurze i
będę mógł pomóc rodzinie.
- Również i ja rozmawiałem o tobie. Twoi
nauczyciele powiedzieli mi, że Bóg obdarzył cię
wyjątkową inteligencją i że stałoby się bardzo źle,
gdybyś dalej się nie uczył. A ty chciałbyś się uczyć?
- Z pewnością, ale moja matka jest biedna, a
ojca nie mam. Skąd mam wziąć pieniądze na naukę?
- Pomyślę o tym. Zapytaj tylko twoją matkę,
czy wyrazi zgodę, byś mógł rozpocząć naukę łaciny.
Pani Joanna Maria długo patrzała na wysokiego
i bladego chłopca, który z takim entuzjazmem mó-
wił jej o ks. Bosko.
. - Rada jestem, Michałku. Ale czy twoje zdro-
wie na to ci pozwoli? Bóg zabrał już do siebie
twoich czterech braciszków, a ty jesteś jeszcze deli-
katniejszy od nich. Powiedz ks . Bosko, by zbyt dłu­
go nie· przetrzymywał cię nad książkami.
Ponieważ Michaś mieszkał w odległości kilka
kroków od oratorium i rzeczywiście był słabego
zdrowia, ks. Bosko pozostawił go w domu rodzin-
nym jeszcze przez dwa lata. Ale w listopadzie za-
czął posyłac; go do prywatnej szkoły profesora Jó-
zefa Bonzanino. Wieczorami sam powtarzał z nim
arytmetykę i dziesiętny system metryczny. Michał
Rua, Angelo Savio, Francesia i Anfossi utworzyli
drugą grupkę wychowanków, których ks. Bosko
miał nadzieję doprowadzić do kapłaństwa.
W niedzielę, podczas gdy Buzzetti i inni poma-·
gali na ·Valdocco, Michał Rua i Angelo Savio uda-
273

28.5 Page 275

▲back to top


wali się do oratorium w Vanchiglia i Porta Nuova.
Tam uczyli katechizmu i opiekowali się chłopcami.
2 lutego 1851 r. Po czternastu miesiącach ognio-
wej szkoły, pieIVJsi czterej podopieczrti ks. Bosko
wspaniale zdają egzamin w kurii turyńskiej. Buz-
zetti, Gastini, Bellia i Reviglio przywdiiewają w
oratorium strój klerycki. Ksiądz Bosko promienieje.
Wydaje się mu, że pierwsze baranki stają się w
końcu pasterzami. Ale myli się: z tych czterech
chłopców, którzy następnego dnia rozpoczynają stu-
dia filozoficzne, jedynie Bellia i Reviglio osiągną
kapłaństwo, lecz nie pozostaną w oratorium. Gasti-
ni wkrótce zniechęci się i rzuci studia. Buzzetti
wprawdzie stale będzie związany z ks. Bosko, ale
nie dojdzie do prezbiteratu. Pierwszą nadzieją, któ-
ra zrealizuje się w pełni, będzie ten wysoki i blady
chłopaczek, Michaś Rua, mieszkający nadal ze
swoją matką.
30 tysięcy lirów i lekki zawrót głowy
Po obłóczynach pierwszych kleryków ks. Bosko
zaczął myśleć o własnym budynku. Nie chciał bo-
wiem nadal nrieszkać w pomieszczeniach wynaję­
tych, które lada dzień mogły być sprzedane obcym.
Pewnej niedzieli, w czasie gdy ks. Borel .głosił ka-
zanie, zwrócił się do Franciszka Pinardiego:
- Kupię cały dom, ale za uczciwą· cenę.
- Ja na pewno zażądam godziwej sumy, ale
niech mi ksiądz powie, ile chciałby zapłacić.
- Kazałem wycenić dom p'rzez uczciwego czło­
wieka, inżyniera Spezię. W obecnym stanie wart
274

28.6 Page 276

▲back to top


jest od 26 do 28 tysięcy. Dam panu za niego 30 ty-
sięcy lirów.
- Zapłata gotówką, od razu całość.
- Dobrze!
- Uściśnijmy sobie ręce, a za dwa tygodnie
podpiszemy umowę.
Ksiądz Bosko ·uścinął dłoń i poczuł lekki za-
wrót głowy.. 30 tysięcy ówczesnych lirów to równo-
wartość ponad 60 milionów dzisiejszych pieniędzy.
Gdzie znaleźć taką sumę w ciągu dwóch tygodni?
Oto co zapisał z prostotą ks. Bosko:
« Rozpoczęła wówczas działać Opatrzność. Te-
go wieczoru - rzecz niezwykła w dni świąteczne -
odwiedził ~nie ks. Cafasso i oznajmił, że pewna
zacna osoba, hrabina Casazzo-Riccardi, poleciła mu
wręczyć mi 10 tysięcy lir.ów na cel, który uznam za
najbardziej właściwy. Następnego dnia przybył pe-
wien zakonnik rosminianin i. przyniósł mi ·20 tysięcy
lirów pożyczki ». Pozyczka była na 4%, ale opat
Rosmini nigdy. potem nie żądał ani procentu, ani
kapitału. Trzy tysiące dodatkowych kosztów pokrył
pan Cotta, właściciel banku w którym została pod-
pisana umowa.
~ Było to 19 lutego 1851 r. Trudno nie dostrzec
w tym ręki Bożej Opatrzności, a jeszcze trudniej
było ks. Bosko nie pójść dalej obraną drogą.
« A teraz piękny kościół »
Któregoś wieczoru, w tym samym m1es1ącu,
podczas gdy mama Małgorzata naprawiała ubrania
śpiących już chłopców„ ks. Bosko powiedział jakby
mimochodem:
275

28.7 Page 277

▲back to top


- A teraz chcę wybudować piękny kościół ku
czci św. Franciszka Salezego.
Igła i nici wypadły Małgorzacie z ręki.
- Kościół? Skąd weźmiesz pieniądze? Nie stać
nas prawie na to, by chłopcom dać chleba i kupić
odzież dla tych biedaków, a ty mówisz o nowym
kościele? Mam nadzieję, że najpierw dobrze się
zastanowisz i porozumiesz z Bogiem, nim zaanga-
żujesz się w takie przedsięwzięcie.
- Mamo, gdybyś miała pieniądze, dałabyś mi
je?
- Z pewnością. Ale ja już nic nie posiadam.
- Czyż nie sądzisz, że Bóg, który jest lepszy i
hojniejszy od ciebie, nie miałby mi pomóc?
Jak tu więc dyskutować z takim synem?
Prawdę mówiąc, .ks. Bosko był usprawiedliwio-
ny. W kaplicy Pinardiego, mimo powiększenia jej,
chłopcy nie mogli się już pomieścić, nawet gdyby
miała trzy piętra. Poza tym - pisze ks. Bosko -
« chcąc wejść do niej, trzeba było zejść po dwóch.
schodkach, zimą i w okresach deszczowych topili-
śmy się, natomiast latem dusiliśmy się z gorąca
i zaduchu ».
Inżynierowi Blanchier polecił ks.. Bosko przy-
gotować projekt, natomiast Fryderyka Bocca mia-
nował kierownikiem budowy.
- Uprzedzam pana - powiedział - . że cza-
sami nie będę miał pieniędzy, by wypłacić.
- Wtedy będziemy pracować wolniej.
- O nie! Chcę, by roboty szybko szły naprzód,
1 by za rok kościół był skończony.
Fryderyk Bocca wzruszył ramionami.
276
'..-·

28.8 Page 278

▲back to top


- A więc będziemy -się spieszyć. Ale i ksiądz
niech się spieszy z gotówką.
Przez 16 lat biło tu serce dzieła księdza Bosko
« Po wykopaniu miejsca na fundament - wspo-
mina ks. Bosko - w dniu 20 lipca 1851 r. nastąpiło
poświęcenie kamienia węgielnego ». Położył go J ó-
zef Cotta, jeden z największych dobroczyńców dzie-
ła salezjańskiego. Słowa podziękowania odczytał
14-letni Michał Rua. Przemówienie wygłosił słynny
mówca, ojciec Barrera. Zazwyczaj w podobnych
okolicznościach wiele się przesadza, dobierając
efektownych obrazów i porównań. Barrera również
mówił obrazowo, ale nie było w tym przesady. Po-
wiedział:
« Ten kamień jest małym ziarnem gorczycznym.
Urośnie jednak i stanie się drzewem, wokół którego
szukać będzie schronienia· wielu" chłopc~w ».
Pieniądze jak zwykle stanowiły wielki problem.
'Ksiądz Bosko pukał do wszystkich znanych mu i
nieznanych drzwi, ale zdołał wydobyć tylko 35 ty-
sięcy lirów. Brakowało jeszcze 30 tysi<;cy. Chłopcy
pomagali jak tylko umieli. Ksiądz Jan Turchi wspo-
mina: « Mury nowego kościoła sięgały już wyso-
kości okien, gdy ja wraz z kolegami dostarczałem
cegły na rusztowania >>.
Aby znaleźć brakujące.30 tysięcy lirów, ks. Bo-
sko po raz pierwszy zaryzykował urządzenie loterii
publicznej. Tak to potem wspominał: « Zebrano
trzy tysiące trzysta darów. Papiez, król, królowa
277

28.9 Page 279

▲back to top


matka, królowa małżonka - również złożyli ofia-
ry». Fanty wystawiono na widok publiczny w dużej
sali za kościołem św. Dominika. Spis nagród two-
rzył obszerny foliał.
Rozprowadzenie biletów kosztowało wiele upo-
korzeń. Ale suma, jaką uzyskano, była rzeczywiście
znaczna: 26 tysięcy. Odtąd ilekroć ks. Bosko był bez
grosza, uciekał się do tego sposobu. W ostatnich
swoich listach, pisanych już drżącą ręką, prosił
jeszcze, « by przyjąć bloczek biletów na loterię».
Kościół został poświęcony 20 czerwca 1852 r.
Stoi do dzisiaj na skraju domu Pinardiego, trochę
przytłoczony ogromem bazyliki pod wezwaniem Ma-
ryi Wspomożycielki. Odległość dzieląca te dwie
świątynie wynosi zaledwie trzy metry. Kościół ten
jest salezjańską Porcjunkulą.1 .Wśród jego murów
przez szesnaście lat (od czerwca 1852 r. do czerwca
1868 r.) biło serce dzieła księdza Bosko.
Tu także przychodził modlić się młodziutki Do-
minik Savio. Przed ołtarzykiem Matki Bożej, znaj-
dującym się po prawej stronie, oddał się pod Jej
opiekę. W tym kościele zakotwiczyli się Michał Ma-
gone, łobuz z Carmagnoli i Franciszek Besucco,
chłopiec z .Argentery, który w 1863 r: zaczął naśla­
dować heroiczną dobroć Dominika Savio.
Tu odprawił swoją pierwszą mszę św. ks. Mi-
chał Rua. Przez cztery lata chodziła do tego kościo-
1 Porcjunkula: maleńki kościółek pod Assyżem, obecnie
znajdujący się wewnątrz wspaniałej bazyliki. Tu narodził
się Zakon Franciszkanów. Tu, na gołej ziemi, obok kościo­
ła, św. Franciszek zakończył swe życie. Dziś miejsce pielg-
rzymkowe połączone z odpustami.
278

28.10 Page 280

▲back to top


ła, i to kilka razy na dzień, mama Małgorzata, coraz
'starsza i coraz bardziej zmęczona. Tu odnajdowała
siły do dalszej pracy dla biednych chłopców.
Być może - diabeł
« Nowa świątynia - stwierdza ks. Bosko -
służyła zarówno młodzieży, która pragnęła uczestni-
czyć w obrzędach liturgicznych, jak i szkole wieczo-
rowej i dziennej (kaplica bowiem Pinardiego, ko-
ściół, zakrystia w ciągu dnia wykorzystywane były
jako sale szkolne). Lecz jak zaopiekować się gro„
madami tych biednych dzieci, które nieustannie. pro-
siły o przyjęcie do przytułku?» « W tym okresie
szczególnych potrzeb - wspominał ks. Bosko -
po.stanowiono zbudować nowe skrzydło domu ».
Była. już późna jesień, ale roboty postępowały
błyskawicznie naprzód i wkrótce brakowało tylko
dachu. Wówczas nastała słota. « Deszcz padał jak
z cebra przez wiele dni i nocy - pisze ks. Bosko. -
Spływające strugi wypłukały świeżą ~aprawę mu-
rarską, pozostawiając konstrukcję złożoną z samych
cegieł i kamieni. Było to 2 grudnia około północy,
gdy usłyszano straszny, wzmagający się i coraz bar-
dziej przerażający się hałas. To mury rozpadały się
w gruzy».
Przerażonym chłopcom ks. Bosko powiedział:
- To sprawa szatana. Jednak z pomocą Bożą
i Maryi wszystko odbudujemy.
Diabeł, być może, maczał w tym palce, ale
ekonom, ksiądz Giraudi, który zbadał resztki tych
219

29 Pages 281-290

▲back to top


29.1 Page 281

▲back to top


murów, stwierdził, że składały się z kamieni i piasku
rzecznego i że zaprawa murarska była bardzo licha.
Ksiądz Bosko chciał zbudować jak najtaniej, a bu-
downiczy też chciał coś zarobić...
Szkody wynosiły około 10 tysięcy lirów. Prace
mogły być wznowionę_ na wiosnę i budynek został
ukończony w październiku 1853 r. « Ponieważ gwał­
townie potrzebowaliśmy lokali - zapisał ks. Bosko
- natychmiast wprowadziliśmy się do niego. Można
było urządzić szkołę, refektarz, sypialnię, a liczba
40 wychowanków wzrosła 1 sześćdziesięciu pięciu».
280

29.2 Page 282

▲back to top


17 lutego i 29 marca 1848 r. Karol Albert
przyznał protestantom i żydom zrównanie praw cy-
wilnych. Dotąd byli oni jedynie tolerowani.
· Katolicy sądzili, że protestanci po uzyskaniu
równouprawnienia będą zachowywali się cicho.
Tymczasem spostrzegli z niepokojem, że sekta wal-
densów szykowała się do prawdziwej kampanii pro-
zelityzmu.1· Z jej inicjatywy zaczęto wydawać trzy
pisma: « Dobra Nowina», « światło ewangeliczne»
i « Stańczyk piemoncki ». Sekciarze wydawali rów-
nież i rozprowadzali tanie. książki propagandowe i
organizowali cykle konferencji.
Katolicy oburzali się, ale niewiele mogli zdzia-
łać. W tej sytuacji biskupi Piemontu zwołali konfe-
rencję w 1849 r. w Villanovetta (Cuneo). « Oburza-
nie się - stwierdzili - nie zda się na nic. Trzeba
zareagować, trzeba wystąpić w prasie i w kaza-
niach» .
1 Prozelityzm: dążenie do nawracania innych na swoją
wiarę, do pozyskanfa zwolenników jakiejś idei.
281

29.3 Page 283

▲back to top


Konkretnym skutkiem obrad było opublikowa-
nie « Zbioru dobrych książek» we wrześniu 1849 r.,
rozpoczęcia wydawnictwa gazety « Dzwon » w mar-
cu 1850 r. i serii « Czytanek Katolickich» w marcu
1853 r.
Te ostatnie (cała seria książeczek) powstały z
inspiracji ks. Bosko, popierane były szczególnie
przez biskupa z Ivrei.
Nie dialog, ale przyparcie do muru
Sześć pierwszych tomików napisał ksiądz Bo-
sko. Ukazały się w okresie od marca do sierpnia
1853 r. Miały wspólny tytuł: « Katolik znający swoją
religię ».
Ksiądz Bosko opowiadał później z uśmiechem,
jak to wikariusz generalny z Turynu powiedział
mu: « Boję się pod tym złożyć mój podpis. Ksiądz
rzuca wyzwanie i atakuje nieprzyjaciół». On zaś na-
pisał te książeczki z takim samym nastawieniem, z
jakim idzie się do bitwy. Nie wiedział, czym jest
dialog. Jego styl można przyrównać do przypierania
do muru. Trzeba było ocalić dla Kościoła, dla Boga,
dla życia wiecznego młodzież i ludzi starszych. Dla-
tego trzeba było walczyć, bić się. « Czytanki Kato-
lickie » zostały przyjęte z powszechnym uznaniem,
a liczba ich czytelników była ogromna. Wzbudziły
one gniew protestantów. Do Valdocco udali się pa-
storzy waldensów: Bert i Meille oraz ewangelik Pu-
gno. Starali się zmusić ks. Bosko; aby zaniechał
282

29.4 Page 284

▲back to top


wydawania «Czytanek» albo przynajmniej złagodził
ich ton. Ale nic nie uzyskali. ,
« Pewnego styczniowego wieczoru zgłoszono mi
przybycie dwóch panów - pisze ks. Bosko. - We-
szli i pogratulowali mi:
- Pan, panie teologu, posiada wielki dar. Lud
rozumie pana i czyta pana pisma. Powinien pan
poświęcić się nauczaniu historii, geografii i fizyki.
Natomiast lepiej będzie, jeżeli pan zarzuci wydawa-
nie « Czytanek Katolickich ». to tematy już okle-
pane. Jeżeli zgodzi się pan napisać książki z zakresu
historii i jeżeli przerwie tę l;>ezpożyteczną dotychcza„
sową pracę, gotowi jesteśmy sfinansować ich wy-
danie.
Równocześnie położyli przede mną cztery ty-
siąclirowe banknoty.
- Jeżeli jest to praca bez wartości, to dlacze-
góż wyrzucacie pieniądze, bym przestał ją wykony-
wać? Zostając księdzem, złożyłem ślubowanie, ~e
będę działać dla dobra Kościoła i biednych ludzi.
Zamierzam tę działalność kontynuować, między in-
nymi pisząc i drukując « Czytanki Katolickie».
·wówczas zmienili ton. W ich głosach odezwała
się groźba:
- . Złe ksiądz robi. Czy jest ksiądz pewien, że
będzie mógł powrócić do domu, gdy zdecyduje się
wyjść na dwór?
Wstałem. Otworzyłem drzwi pokoju.
- Buzzetti - powiedziałem - odprowadź tych
panów do bramy».
283

29.5 Page 285

▲back to top


Wino i kasztany
Wychodząc, panowie powiedzieli: « Zobaczymy
się jeszcze». Ksiądz Bosko w ostatnim rozdziale
swych «Wspomnień» opowiada, w jaki to sposób
« zobaczyli się jeszcze » i dodaje: ·« Wydawało się,
że zorganizowano przeciwko mnie spisek ». Podaje-
my te wspomnienia z pewnymi skrótami:
« Pewnego wieczoru·- pisze ks. Bosko - gdy
uczyłem w szkole, przyszło dwóch mężczyzn i wez-
wało, bym udał się pospiesznie do gospody « Złote
serce>> na Via Cottolengo 34, gdzie miał znajdować
się umierający. Poszedłem tam, ale wziąłem ze sobą
kilku starszych chłopców, chociaż przybysze starali
się odwieść mnie od tego zamiaru. Gdy dotarliśmy
na miejsce, zostałem wprowadzony do pokoju na
parterze, w którym wielu wesołków zajadało się
kasztanami. Chcieli oni, bym i ja zasiadł z nimi do
jedzenia. Odmówiłem.
- To przynajmniej niech ksiądz wypije szkla-
neczkę naszego wina. Jeden łyk napewno nie za-
szkodzi.
Nalali, wina dla wszystkich, ale gdy doszli do
mnie, naiwnie udali się po inną butelkę. Wziąłem
szklaneczkę, powiedziałem « na zdrowie» i odsta-
wiłem na stót
- Niech ksiądz tak nie robi, to sprawia nam
przykrość!
- To jest zniewaga!
- Ale ja nie mam ochoty pić.
Wówczas zaczęli grozić.
- Musi ksiądz ·koniecznie się napić.
284

29.6 Page 286

▲back to top


Jeden z nich chwycił mnie za lewą rękę, drugi za
prawą.
- Napije się ksiądz dobrowolnie albo pod przy-
:qiusem!
- Jeżeli chcecie koniecznie, bym wypił, zostaw-
cie mi przynajmniej wolne ręce - powiedziałem
uwalniając się. - A ponieważ sam nie mogę pić,
dam moje wino jednemu z wychowanków, żeby je
za mnie wypił.
Mówiąc te słowa, zrobiłem duży krok ku
drzwiom, otworzyłem je i poprosiłem chłopców, by
weszli do środka. Na ich widok obecni zmieszali
się. Zaczęli się tłumaczyć, że chory wyspowiada się
nazajutrz.. Pewna zaprzyjaźniona osoba dowiedziała
się i potem mnie powiadomiła, że ktoś obiecał zafun-
dować tym mężczyznom kolację, w zamian za przy-
muszenie mnie do wypicia wina, specjalnie przygo-
towanego dla mnie ».
Jeszcze jeden zamach
« Można by zaliczyć do bajek te wszystkie za-
machy, o których opowiadam - pisze ks. Bosko -
ale niestety, były one prawdziwe i wiele osób jest
w stanie to poświadczyć.
Pewnego wrześniowego wieczoru zostałem pil-
nie wezwany do domu Sardiego, w pobliżu Schroni-
ska, aby wyspowiadać umierającą niewiastę. Popro-
siłem kilku starszych chłopców, by poszli ze mną.
Z pewną podejrzliwością bowiem odnosiłem się do
wszystkiego. Pozostawiłem kilku z nich u wejścia
285

29.7 Page 287

▲back to top


na schody. Józef Buzzetti i Giacinto Arnaud towa-
rzyszyli mi do drzwi prowadzących do pokoju
chorej. Wszedłem i ujrzałem kobietę ciężko dyszącą;
wydawało się, że wkrótce umrze. Poprosiłem obecne
tam cztery osoby, by opuściły pokój. Chciałem ją,
wyspowiadać.
- Nhn się wyspowiadam - krzyknęła chora
- chcę, by ten łajdak przeprosił mnie_!
- Nic złego ci nie zrobiłem!
- Spokój! - krzyknął ktoś wstając.
Zaczęła się straszliwa kłótnia i nim zdołałem pojąć
o co chodzi, ktoś inny zgasił światło i grad uderzeń
posypał się w moją stronę. Zdążyłem chwycić jakieś
krzesło i unieść je, by osłonić· nim głowę, szybko
wycofując się ku drzwiom. Uderzenia, które miały
m_nie wykończyć, rozbiły krzesło. Jeden cios dosięg­
nął kciuka mej lewej ręki i zerwał mi paznokieć.
~azem z moimi chłopcami wróciłem do domu».
« Wydaje się - stwierdza ks~ Bosko - że
uczyniono wszystko, by odwieść mnie od oskarżania
protestantów ».
« Szary>>
« Częste napasc1 na moją osobę - 1now1 w
innym miejscu - kazały ini z:r;ezygnować z samo-
triych wypadów do miasta (wówczas pomiędzy ora-
torium i miastem znajdował się długi ódcinek dro-
gi, biegnącej wśród gęstych krzewów i akacji).
Pewnego ciemnego wieczoru wracałem do domu
sam, z duszą na ramieniu. Nagle zauważyłem obok
286

29.8 Page 288

▲back to top


siebie dużego psa, który w pierwszym momencie
innie przestraszył. Ale potraktowałem go tak, jak-
bym był jego właścicielem i szybko zaprzyjaźnili­
śmy się. Odprowadził mnie do oratorium. Zre~
sztą nie jeden raz. Muszę powiedzieć, że Szaruś
(ksiądz Bosko tak go nazwał) wyświadczał mi duże
przysługi. To co opowiem, będzie najlepszym tego
potwierdzeniem.
Pod koniec listopada 1854 r., w mglistą, de-
szczową pogodę, znów byłem zmuszony powracać
samotnie. W pewnym momencie zauważyłem dwóch
mężczyzn, którzy szli w małej odległości przede mną.
Przyspieszali kroku, względnie zwalniali, w zależno­
ści od tego, czy ja szedłem szybciej,- czy wolniej.
Próbowałem zawrócić, ale było za późno: dwoma
susami doskoczyli do mnie i zarzucili mi płaszcz na
głowę. Próbowałem się bronić, chciałem krzyczeć,
ale nie udało mi się. Wtedy nadbiegł Szaruś. Szcze-
kając, rzucił się łapami na twarz jednego z opry-
szków, potem zębami uchwycił drugiego.
- Niech ksiądz zawoła tego psa - zaczęli krzy-
czeć.
- Zawołam, jeżeli zostawicie mnie w spokoju.
- Niech ksiądz zawoła go natychmiast! - bła-
gali.
Szaruś w dalszym ciągu szczekał jak wściekły.
Odeszli szybko a pies, nie odstępując na krok, od-
prowadził mnie do domu.
Każdego wieczoru, kiedy nie było nikogo, kto
by mi towarzyszył w drodze, z chwilą gdy wchodzi-
łem pomiędzy drzewa, Szaruś zjawiał się niespodzie-
287

29.9 Page 289

▲back to top


wanie. Chłopcy z oratorium widzieli go wielokro-
tnie, jak wchodził na podwórze. Kiedyś dwaj z nich
przerażeni jego .widokiem chcieli go obrzucić ka-
mieniami, ale Józef Buzzetti powstrzywał ich.
- Zostawcie go w spokoju, to jest pies księdz~
Bosko.
Wówczas zaczęli go głaskać i zaprowadzili do ja-
dalni, gdzie właśnie jadłem kolację z kilku klery-
kami i matką. Patrzyli na niego przestraszeni.
- Nie bójcie się - powiedziałem - to jest
mój Szaruś, pozwólcie mu przyjść. I rzeczywiście
pies obszedł wokół całego stołu i zbliżył się do mnie
wielce uradowany. Próbowałem mu dać zupy, chle-
ba i coś z drugiego dania, ale nie chciał niczego
tknąć. Położył głowę na mojej serwetce, jakby chciał
powiedzieć mi dobranoc i pozwolił się potem od~
prowadzić przez chłopców do drzwi. Przypomniałem
sobie, że tego wieczoru wróciłem późno do domu.
Jeden z przyjaciół przywiózł mnie swym powozem».
Karol Tomatis, który w tym czasie przychodził
do oratorium na naukę, potwierdził: « Był to pies
o wyglądzie rzeczywiście groźnym. Nieraz mama
Małgorzata, widząc go, wołała: « O ty brzydki zwie:.
rzaku ». Przypominał wilka, wysokiego na metr,
pysk miał wydłużony, uszy stojące, sierść szarą».
Jednego razu - opowiada Michał Rua, który
widział Szarusia dwukrotnie - ksiądz Bosko musiał
wyjść załatwić jakieś pilne sprawy, ale napotkał
psa leżącego na progu. Starał .się odsunąć go, prze-
skoczyć przez niego. Pies jednak warczał i popychał
288

29.10 Page 290

▲back to top


ks. Bas.ko do wnętrza. Mama Małgorzata, która zna-
ła dobrze Szarusia, powiedziała do syna:.
- Jeżeli nie chcesz posłuchać mnie, posłuchaj
przynaj1nniej tego psa. Nie wychodź!
Następnego dnia doniesiono księdzu, że jakiś
opryszek, uzbrojony w pistolet, czekał na niego za
zakrętem.
Ksiądz Bosko nieraz zamierzał dowiedzieć się
czegoś bliższego o pochodzeniu swego wybawcy.
Nie udało się to nigdy. ·Gdy w 1872 r. baronowa
Azelia Fassati spytała go, co sądzi o Szarusiu, wów-
czas powiedział żartobliwie:
- Byłoby śmieszne mówić, że jest to anioł. Ale
nie można również twierdzić, że jest to zwykły pies.
Drzemka u szewca
Za dnia ksiądz Bosko pracował dla swych
chłopców, chodził po ·kweście, spowiadał i głosił
kazania w wielu instytucjach miasta. Nocą wiele
godzin poświęcał na naprawę odzieży i obuwia wy- :
chowanków, pisał swoje książki. Deficyt snu ciągle
się powiększał. Zdarzało się jednak, że sen znienac-
ka go pokonywał.
Czasami po obiedzie - wspomina Jan Cagliero
- ks. Bosko nagle zasypiał, siedząc na krześle, z
głową opuszczoną na piersi. Wówczas wszyscy ci-
chutko na palcach wychodzili, by go nie budzić.
Ta poobiednia godzina była dla niego najtru-
dniejsza z całego dnia, wychodził więc po sprawun-
ki do miasta, odwiedzał dobroczyńców po kweście.
289

30 Pages 291-300

▲back to top


30.1 Page 291

▲back to top


« Gdy chodzę, nie zasypiam» - mówił uśmiechając
się. Ale nie zawsze to mu się udawało.
Któregoś popołudnia znalazł się na placyku
przed kościołem Matki Boskiej Pocieszenia. Był tak
senny, że nie zdawał sobie sprawy, gdzie się znaj-
duje i dokąd idzie. W pobliżu był warsztat szewski.
Ksiądz Bosko wszedł tam i poprosił właściciela, by
pozwolił mu usiąść na krześle i przespać się przez
kilka minut.
- Proszę, proszę księże dobrodzieju! Przykro
mi jedynie, że przeszkadzać będę księdzu stukaniem
młotka.
- Ależ nie, wcale mi to nie przeszkadza!
Usiadł przy ladzie .i usnął. Spał od godziny
czternastej trzydzieści do siedemnastej. Gdy się obu-
dził, spojrzał wokoło i patrząc na zegar, zawołał":
- O ja biedny! Dlaczego mnie pan nie obudził?
- Drogi księże - odpowiedział szewc - spał
ksiądz tak smacznie, że grzechem byłoby obudzić
księdza. Chciałbym i ja tak spać!
290

30.2 Page 292

▲back to top


Na początku dom oratorium (który ks. Bosko
nazywał schroniskiem, a który, stosując termino-
logię dzisiejszą, nazwalibyśmy internatem) otwierał
swe podwoje przede wszystkim dla młodych robo-
tników.
Po pierwszym chłopcu z Val Sesia, który trafił
do kuchni matki . Małgorzaty w ulewnym deszczu,
po Buzzettim i Gastinim - co roku przybywały ich
dziesiątki. Byli tacy, którzy mieszkali tam trzy lata,
inni dwa miesiące, jeszcze inni całe życie. Dopiero
począwszy od 1856 r. większość mieszkańców inter-.
natu stanowili uczniowie.
Pierwszeństwo mieli najpierw młodzi robotni-
cy, z uwagi na nędzne warunki życia. Robotnik,
zwłaszcza młody, był zdany tylko na siebie, zupełnie
bezbronny wobec najemcy. Nie istniały żadne
związki zawodowe. Karol Albert zgodził się zale-
dwie· na utworzenie « towarzystwa opieki », ale li-
berałowie byli przeciwni nawet i temu.
Ksiądz Bosko, umieszczając swych chłopców u
pracod_awców, chronił ich odpowiednim kontraktem.
Odwiedzał ich co tydzień w miejscu pracy, jako
291

30.3 Page 293

▲back to top


<< gwarant wobec rodziny ». Jeżeli najemca nie prze-
strzegał umowy, odbierał od niego terminatora.
W 1853 r., gdy została ukończona budowa no-
wego domu zdecydował się na założenie pierwszych
warsztatów.
Na początku dwa stoliki
W listopadzie 1853 r. zostały zainicjowane war-
sztat szewski i pracownia krawiecka. Szewców umie-
ścił ks. Bosko w wąziutkim pokoiku, który obecnie
s~ełnia rolę mini-zakrystii przy kaplicy Pinardiego,
obok dzwonnicy. Wstawiono tu dwa stoliki i cztery
zydelki. Na początku nauczycielem zawodu był sam
ks. Bosko. Zasiadł na zydlu i pokazał czterem
chłopcom, jak należy przygotować zelówkę. Potem
nauczył ich posługiwać się szydłem i szpagatem na-
syconyn1 smołą. Po kilku dniach odstąpił miejsce
majstra Dominikowi Goffi, portierowi oratorium.
Krawcy zostali umieszczeni w dawnej kuchni.
Garnki i piecyki przeniesiono do nowego budynku.
Pierwszymi mistrzami krawieckim byli mama Mał·
gorzata i oczywiście ksiądz Bosko, który przekazy-
wał uczniom swe umiejętności szycia i kroju zdo-
byte jeszcze w Castelnuovo u Jana Roberto.
Na wiosnę 1854 r., jakby dla żartów, otworzył
trzeci warsztat: introligatornię. żaden z jego pod-
opiecznych nie zna tej sztuki. Któregoś dnia, oto-
czony chłopcami, ks. Bosko rozłożył na stole dru-
kowane arkusze swej ostatniej książki « Aniołowie
292

30.4 Page 294

▲back to top


30.5 Page 295

▲back to top


Stróże». Potem wskazał pa1cem na jednego z wy-
chowanków:
- Ty zostaniesz introligatorem!
- Ja? Ależ ja nie wiem co to jest.
- Nie szkodzi. Chodź bliżej. Widzisz? Te za-
drukowane papiery nazywają się arkuszami drukar-
skimi. Trzeba zgiąć je na pół, potem jeszcze raz na
pół, znów na pół i jeszcze raz na pół. Pozwól,
spróbujemy!
Z pomocą innych chłopców, którzy stali wokół
.stołu, wszystkie arkusze zostały poskładane. Ksiądz
Bosko uporządkował je kolejno według stronic.
- I oto książka jest złożona. Teraz trzeba
zszyć.
Matka Małgorzata, wezwana na pomoc·, przy-
niosła mocną igłę. Palce, co prawda, nieco ucierpia-
ły, ale udało się książkę zszyć. Szczypta białej mą­
ki, rozprowadzona wodą, umożliwiła przyklejenie
okładki.
Pozostawała jeszcze ostatnia operacja: obcięcie
brzegów książki. Jak to zrobić? Zgromadzeni wokół
stołu chłopcy dawali różne rady: proponowali no-
życzki, scyzoryk, pilnik. Ksiądz Bosko poszedł do
kuchni, wziął półokrągły, stalowy nóż, służący nor-
malnie do siekania cebulki i pietruszki i kilku zde-
cydowanymi ruchami wyrównał brzegi. Wszyscy
. śmiali się, śmiał się również i on. W taki to sposób
pracownia została zainaugurowana i zajmowała od-
tąd jeden pokój w nowym budynku.
W 1854 r. było-już·w warsztatach tylu uczniów,
że ks. Bosko napisał dla nich mały regulamin. Czy-
294

30.6 Page 296

▲back to top


tamy w nim, że na terminatora może być przyjęty
chłopiec w lat 12-18, a także sierota bez ojca i
matki, biedny i opuszczony. Jeżeli posiada rodzeń­
stwo lub wujów, którzy w stanie zająć się jego
wykształceniem, nie może ubiegać się o miejsce w
tym domu».
Rok starań o drukarnię
Pod koniec 1856 r. został uruchomiony czwarty
warsztat stolarski, tym razem od początku wyposa-
żony na serio. Duża grupa chłopców przeszła z war-
sztatów w mieście do obsz~rnej sali, w której znaj-
dowały się stoły, odpowiednie narzędzia i 1nagazyn
drewna. Pierwszym nauczycielem zawodu był pan
Corio.
Piątym warsztatem, najbardziej upragnionym,
stała się drukarnia.
Ksiądz Bosko musiał prawie przez rok walczyć
o uzyskanie zezwolenia władzy. Wreszcie otrzymał
je w dniu 13 grudnia 1861 roku.
Początki były skromne: dwa «walce», obraca-
ne ręcznie. Ale pod koniec życia ks. Bosko drukar-
nia była już ogromna i nowoczesna, i konkurowała
z powodzeniem z najlepszymi drukarniami w mie-
ście: cztery prasy, dwanaś~ie maszyn poruszanych
mechanicznie, sterotypia, odlewnia czcionek, mie-
dziorytnictwo.
W 1862 r. ks. Bosko otworzył swój szósty i
ostatni warsztat: ślusarski, zaczątek obecnych war-
sztatów mechanicznych.
295

30.7 Page 297

▲back to top


Najlepsze rozwiązanie: pomogą koadiutorzy
W trakcie organizowania tych zakładów ks.
Bosko napotykał na ogromne trudności. Próbował
też rozmaitych rozwiązań.
Początkowo przyjmował majstrów za normal-
nym wynagrodzeniem. Okazało się, że myśleli oni
przede wszystkim o własnej pracy, a nie o postę­
pach uczniów i o dobrym funkcjonowaniu warszta-
tów.
Drugie rozwiązanie polegało na tym, że mistrzo-
wie byli odpowiedzialni za wszystko: musieli starać
się o zamówienia jakgdyby byli właścicielami war-
sztatów. W wyniku tego chłopcy byli traktowani
jak czeladnicy a tym samym byli wyjęci spod gestii
dyrektora.
W trzeciej próbie ks. Bosko przyjął na siebie
całkowitą odpowiedzialność moralną i administra-
cyjną za warsztaty, pozostawiając majstrom .jedy-
nie nauczanie zawodu. Konsekwencje znów okazały
się ujemne: mistrzowie, bojąc się, że zostaną prze-
ścignięci przez najlepszych uczniów, nie wysilali się
zbytnio, by nauczyć ich wiele i pozwalali chłopcom
leniuchować.
W końcu ks. Bosko znalazł najwłaściwszą me-
todę. Udało mu się wykształcić kierowników war-
sztatów, całkowicie z nim związanych. Byli to ko-
adiutorzy salezjańscy. Są oni zakonnikami, po-
dobnie jak klerycy i księża, a ich szczególnym po-
wołaniem jest nauczanie w szkołach zawodowych.
296

30.8 Page 298

▲back to top


Pierwszego listopada 1851 r. ksiądz Bosko przy-
bywa w rodzinne strony do Castelnuovo d'Asti. Ma
pod wieczór wygłosić kazanie z okazji Dnia Zadu-
sznego.
Jeden z ministrantów,· mały chłopczyk, towa-
rzyszy mu na ambonę i przez cały czas trwania
kazania pilnie się w niego wpatruje. Po powrocie
do zakrystii ks. Bosko stwierdza, że malec w dal-
szym ciągu przygląda się mu uważnie. Wzywa więc
go do siebie i mówi:
- Wydaje mi się, że chcecz mi coś powiedzieć,
prawda?
- Tak. Chcę razem pojechać do Turynu i tam
chcę się uczyć, by zostać księdzem.
- Dobrze! Powiedz twej mamusi, niech po
kolacji przyjdzie na probostwo.
Chłopiec ten nazywa się Jan Cagliero i nie ma
już ojca. Matka przychodzi z Jankiem, ciekawa
rozmowy.
297

30.9 Page 299

▲back to top


A więc - żartuje ks. Bosko - czy to prawda
Tereso, że chcesz sprzedać mi swego syna?
- O nie! - odpowiada śmiejąc się kobieta. -
U nas sprzedaje się cielątka, a chłopców można naj-
wyżej podarować!
- Tym lepiej. Przygotuj mu trochę bielizny i
jutro wezmę go ze sobą.
Następnego dnia o świcie Janek Cagliero był
już w kościele. Służył księdzu Bosko do mszy św.,
zjadł z nim śniadanie, ucałował mamę i biorąc swój
węzełek pod pachę, powiedział zniecierpliwiony:
- No więc, księże Bosko, ruszamy?
« Położymy go spać w koszu na chleb »
Pieszo przeszli szmat drogi. Chłopiec właściwie
przebył tę drogę dwukrotnie, gdyż nie przestając
rozmawiać z ks. Bosko, ciągle wybiegał naprzód,
gonił wróble na łąkach, przeskakiwał rowy. Później
wspominał:
« W czasie tej podróży ks. Bosko zadawał mi
tysiące pytań i ja dawałem mu też tysiące odpo-
wiedzi. Odtąd nie miałem już przed nim żadnych
tajemnic. Słysząc o moich figlach, powiedział żar­
tem, że teraz będę musiał stać się lepszy. W końcu
dotarliśmy do Turynu.
Był to już wieczór drugiego listopada. Byliśmy
zmęczeni. Ksiądz Bosko przedstawił mnie mamie
Małgorzacie i powiedział:
- Mamo, przyprowadziłem ci chłopczyka z Ca-
stelnuovo.
298

30.10 Page 300

▲back to top


Małgorzata na to:
. - No tak, ty tylko wyszukujesz chłopców, a ja
nie wiem już, gdzie ich ulokować.
- Ale ten chłopiec jest taki mały - zażarto­
wał ks. Bosko - że mo~emy położyć go spać w
koszu na chleb. Podciągniemy ten kosz na sznurze
pod sufit, tak jak klatkę kanarków.
Małgorzata roześmiała się i zaczęła szukać dla
mnie jakiegoś miejsca. Rzeczywiście, nie było wol-
nego kącika i tego wieczoru musiałem przespać się
w nogach łóżka mego kolegi.
Następnego dnia zdałem sobie sprawę z ubó-
stwa, jakie panowało w tym domu. Nasze sypialnie
na parterze były wąskie i miały podłogę ułożoną z
kamieni, którymi brukuje się ulice. W kuchni znaj-
dowało się kilka cynowych talerzy i łyżek. Widelce,
noże, serwetki otrzymaliśmy dopiero wiele lat ·póź­
niej. Jadalnia urządzona była w baraku. Ksiądz
Bosko podawał nam do stołu, pomagał utrzymywać
porządek w sypialni, czyścił i łatał nasze ubrania,
wykonywał wszelkie prace.
Stanowiliśmy rzeczywiście wspólnotę we wszy-
stkim. Czuliśmy się nie tyle jakimś kolegium, ile
rodziną pod kierownictwem ojca, który nas kochał
i który troszczył się o nasze dobro duchowe i ma-
terialne ».
Janek Cagliero już od pierwszych dni pobytu
w oratorium zwracał na siebie uwagę wesołością i
temperamentem. Aż kipiała w nim chęć do zabawy.
Tymczasem Michał Rua w dalszym ciągu mie-
szkał z matką. Rano na czele małej grupki uczniów
udawał się do profesora Bonzanino. Z polecenia ks.
299

31 Pages 301-310

▲back to top


31.1 Page 301

▲back to top


Bosko pełnił funkcję tzw. asystenta i musiał pilno-
wać, by nikt nie wagarował. Rzadko jednak udawa-
ło się Michasiowi utrzymać w ryzach Cagliero. Gdy
tylko opuszczali oratorium, Janek zmieniał trasę i
biegł co sił w nogach do Porta Palazzo. Zatrzymywał
się tam i podziwiał błaznów i namioty cyrkowe.
Potem znów pędził do szkoły. Gdy inni chłopcy tam
dochodzili, on już stał w drzwiach, spocony ale
szczęśliwy. Michaś patrzył na niego z wyrzutem:
- Dlaczego nie idziesz z nami?
- Bo bardziej podoba mi się inna droga, czy
to źle?
- Musisz być posłuszny!
- A czy nie jestem? Mam iść do szkoły, więc
idę. Mam być punktualny, więc jestem zawsze na
czas. Co ci szkodzi, że lubię popatrzeć na kuglarzy?
W przyszłości miał zostać pierwszym biskupem
i pierwszym kardynałem salezjańskim. Obok księ­
dza Rua stanowić będzie jeden z najsolidniejszych
filarów Towarzystwa Salezjańskiego. Temperamen-
tem Rua i Cagliero zawsze różnili się bardzo. Michał
był pilny, wytrwały, refleksyjny, natomiast Jana ce-
chował entuzjazm, wylewność, nadmiar energii.
Obaj gotowi byli dla ks. Bo.sko rzucić się w ogień.
fi
« Przejdziesz przez Morze Czerwone
i przez pustynię »
22 września 1852 r. Michał Rua wstępuje osta-
tecznie jako alumn do oratorium. Następnego dnia,
razem z ks. Bosko, matką Małgorzatą i dwudzie-
stoma sześcioma kolegami, pieszo udaje się do Bee-
300

31.2 Page 302

▲back to top


chi. Ksiądz Bosko ma głosić kazania w czasie no-
wenny różańcowej w Castelnuovo, a interniści za-
mieszkają u jego brata Józefa.
Nim wyruszyli w drogę, ks. Bosko wezwał
chłopca i powiedział:
- W przyszłym roku będę potrzebował twojej
pomocy przy prowadzeniu oratorium. W święto
Matki Boskiej Różańcowej, 3 października, przybę­
dzie do Becchi proboszcz z Castelnuovo i w tamtej-
szej kaplicy otrzymasz czarny strój kleryka. Po
powrocie do oratorium zostaniesz asystentem i na-
uczycielem twoich kolegów. Zgadzasz się?
- Tak. Zgadzam się.
W kilka dni później wieczorem - wspomina
ks. Rua - w czasie jazdy powrotnej powozem do·
Turynu, ks. Bosko przerwał nagle milczenie i po-
wiedział:
- Drogi Rua, teraz rozpoczynasz nowe życie.
Wiedz.jednak, że nim dojdziesz do Ziemi Obiecanej,
będziesz musiał przejść przez Morze Czerwone i
przez pustynię. Jeżeli mi pomożesz, spokojnie ,przej-
dziemy przez jedno i drugie, i wspólnie dojdziemy
do celu.
Michał zamyślił się. Niewiele z tego rozumiał.
Przerwał więc milczenie i spytał:
- Czy ksiądz przypomina sobie nasze pierwsze
spotkanie? Ksiądz rozdawał wówczas medaliki, ale
dla mnie już zabrakło. Wtedy zrobił ksiądz dziwny
gest, jak gdyby chciał mi dać połowę swej ręki. Co
ksiądz chciał przez to powiedzieć?
- Jeszcze tego nie zrozumiałeś? Chciałem ci
powiedzieć, że będziesz moim wspólnikiem. Wszy-
301

31.3 Page 303

▲back to top


stko co moje, będzie również i twoje, nie wyłączając
odpowiedzialności i kłopotów. Ksiądz Bosko
uśmiechnął się.
- Ale będzie również wiele pięknych _spraw.
Zobaczysz! A na koniec rzecz najpiękniejsza: niebo!
Gwarancja na pięćdziesiąt lat życia
Wtorek wielkanocny 1853 roku. Niebo Turynu
pokryte jest czarnymi chmurami. Jan Francesia i
Michał Rua, koledzy szkolni i serdeczni przyjaciele,
wspólnie powtarzają lekcję włoskiego. Michał jed-
nak jest dziwnie roztargniony i nieobecny. Widać,
że jakiś wielki smutek go przytłacza. Francesia,
który już dwukrotnie pyta się go o to samo, zły,
zamyka książkę. Wybucha:
- Co właściwie się z tobą dziś dzieje?
Zagryzając wargi, by się nie rozpłakać, Michał
szepcze:
- Umarł mój brat Jan... Teraz już będzie kolej
na mnie...
Jan był jego ostatnim bratem.. Mieszkał z
matką. Odtąd została ona sama w mieszkaniu ;przy
Fabryce Broni. Gdy ks. Bosko dowiedział się o tym,
chcąc rozerwać trochę Michała, wziął go ze sobą do
miasta. Musiał załatwić coś w pobliżu kościoła Gran
Madre, nad brzegiem Padu. Maszerowali szybko,
rozmawiając o oratorium. Turyn obchodził wów-
czas rocznicę· czterechsetlecia słynnego cudu Naj-
świętszego Sakramentu i ks. Bosko wydał z tej
okazji okolicznościową broszurkę. Rozeszła się bły­
skawicznie.
302

31.4 Page 304

▲back to top


W pewnej chwili ks. Bosko zatrzymał się 1
powiedział:
- Za pięćdziesiąt lat odbędą się uroczystości
związane z dziewiątym półwieczem cudu, lecz mnie
już wówczas nie będzie. Ale ty będziesz. Pamiętaj
wydać na nowo moją książeczkę,
Michał myśli o tej dacie, tak bardzo odległej:
rok 1903! Potrząsa głową.
- Księże Bosko, ksiądzu łatwo powiedzieć, że
ja wówczas jeszcze będę żył. Ja natomiast obawiam
się, że śmierć już wkrótce spłata mi brzydkiego
figla...
·
- Ani brzydkiego, ani ładnego - przerywa ks.
Bosko. - Zapewniam cię, że za pięćdziesiąt lat
będziesz jeszcze żył. Wydrukujesz tę książeczkę,
dobrze?
W 1903 r. rzeczywiście ksiądz Rua żył jeszcze,
po śmierci ks. Bosko został mianowany jego na-
stępcą i stał na czele Towarzystwa Salezjańskiego.
Miał wówczas 66 lat i kazał na nowo wydrukować
wspomnianą broszurę.
Panicze i obdartusy
Ksiądz Bosko, poświęcając się pracy na rzecz
młodych terminatorów, nie zaniedbywał również
młodzieży kształcącej się. Pragnął bowiem przygo-
tować współpracowników: kleryków i kapłanów,
którzy pomagaliby mu w pracy. Pragnął również
dać diecezji nowych kapłanów, którzy by uzupełnili
wy;Icruszające się szeregi kapłanów starszych.
303

31.5 Page 305

▲back to top


Pierwszy zastęp kleryków trochę go rozczaro-
wał, jak już o tym była mowa. Ale Rua, Cagliero i
Francesia nie zawiedli pokładanych w nich nadziei.
A obok nich dojrzewali już Angelo Savio, Rocchietti,
Turchi, Durando, Cerruti...
. Konwikt dla studentów powstał po kryjomu,
ntemniej rozwijał się bardzo prężnie: w 1850 r.
było w nim dwunastu studentów, w 1854 r. trzy-
'.dziestu trzech, w 1855 r. sześćdziesięciu trzech, a
w 1857 r. stu dwudziestu jeden.
Uczniowie trzech pierwszych klas łaciny docho-
dzili na lekcje do profesora Bonzanino, potęm uczę­
szczali do klas humanistyki i retoryki księdza Ma-
t~usza Pieca, w pobliżu kościoła Matki Boskiej Po-
cieszenia.
Do tych dwóch szkół prywatnych uczęszczali
również synowie z zamożnych rodzin Turynu i pła­
cili słono za naukę. Chłopcy księdza Bosko uczyli
s~ę za darmo.
·
Panicze początkowo wyśmiewali się z « obdartu-
sów», którzy do szkoły przychodzili w starych woj-
skowych pelerynach, nadających im wygląd prze-
mytników lub postaci z karykatur (peleryny te, jak
r9wnież czapki wojskowe, otrzymał ks. Bosko w
darze od ministra. Przypominały raczej derki niż
okrycie - wspomina ks. Lemoyne - ale chroniły
przed deszczem i śniegiem).
Profesor Bonzanino jednak nie tolerował iro-
nicznych uwag. « Wartość ucznia - mawiał z po-
wagą - mierzy się stronicami wykonanych zadań,
a nie kolorem peleryny ». Jeżeli zaś chodzi o sto-
_pnie, te obdartusy lepiej spisywały się od mamin-
304

31.6 Page 306

▲back to top


synków. Chłopcy księdza Bosko traktowali studia
serio. Miłość księdza była wymagająca i nie tole-
rowała lenistwa. W 1863 r. profesor Prieri z Uni-
wersytetu Turyńskiego oświadczył: « U księdza Bo-
sko studiuje się, i to studiuje się naprawdę ».
Siedemnastoletni profesor
Wędrówki konwiktorów do miasta nie były
idealnym rozwiązaniem. Wkrótce zresztą aule profe-
sorów Bonzanino i Pieca nie mogły pomieścić wszy-
stkich studentów z oratorium.
Gdy siedemnastoletni Jan Chrzciciel Francesia
ukończył z wyróżnieniem kurs łaciny, powierzono
mu trzecią klasę gimnazjalną. Był listopad 1855 r.
Następnego roku zorganizowano również dwie
wyższe klasy, pod kierunkiem ś~ieckiego przyja-
ciela ks. Bosko, profesora Bianchi.
Konwiktorów otaczała pełna serdeczności, na-
sycona głęboką religijnością atmosfera. Stanowili
oni obiecujące zawiązki przyszłych powołań kapłań­
skich, toteż ks. Bosko pragnął, by wzrastali w kli-
macie religijności sakramentalnej, maryjnej, koś­
cielnej.
Wszyscy spowiadali się co tydzień lub co dwa
tygodnie. Ksiądz Bosko codziennie dwie do trzech
godzin spędzał w konfesjonale, a w wigilię świąt
nawet całe popołudnia. Szeroko rozpowszechnione
przeświadczenie o jego zdolności « czytania grze-
chów » ułatwiało chłopcom całkowitą szczerość. Ko-
munia św. - po kilku latach od założenia ko!lwiktu
305

31.7 Page 307

▲back to top


- była już dla wielu z nich codziennym sakramen-
tem. Tylko nieliczni nie przyjmowali Chleba Eucha-
rystii przynajmniej raz w tygodn~u.
W oratorium oddychało się uwielbieniem Ma-
ryi. Było ono szczególnie intensywne za czasów Do-
minika Savio oraz w okresie gdy wznoszono wielkie
sanktuarium Wspomożycielki.
Chrześcijańską mentalność ks. Bosko zawsze
cechowało umiłowanie papieża. I nie była to wyłą­
cznie kwestia słów: aby posłusznie wypełnić życze­
nie jednego z następców św. Piotra na Stolicy Apo-
stolskiej, poświęcił ostatnie lata swego życia.
Sposób myślenia ks. Bosko, poparty konse-
kwentnie czynami, budował i pociągał chłopców.
306

31.8 Page 308

▲back to top


26 stycznia 1854 roku. W Turynie panuje zi-
mno, jak na biegunie, ale w pokoiku księdza Bosko
jest przyjemnie i ciepło.
Ksiądz Bosko zwraca się do czterech chłopców,
którzy z ufnością. słuchają jego słów.
- Widzicie, że ksiądz Bosko robi wszystko co
tylko jest w jego mocy, ale jest sam. Jeżeli mi
pomożecie, wspólnie dokonamy cudów dobra. Ty-
siące biednych dzieci czeka na nas. Przyrzekam
wam, ze Madonna da nam obszerne i przestronne
oratoria, kościoły, domy, szkoły, warsztaty i wielu
kapłanów do pomocy. I to we Włoszech, w Europie ·
a także w Ameryce. Widzę też poś'ród was mitrę.
biskupią ...
Czterej chłopcy patrzą na siebie oszołomieni.
Wydaje im się, że śnią. A jednak ksiądz Bosko nie
żartuje, jest poważny i zdaje się widzieć przyszłość.
- Madonna pragnie, 'byśmy założylf nowe Zgro-
madzenie. Długo myślałem, jaką nadać mu nazwę.
Zdecydowałem, że będziemy nazywać się salezja-
nami.
307

31.9 Page 309

▲back to top


Wśród tych czterech chłopców znajdują się
« kamienie węgielne» Zgromadzenia Salezjańskiego.
Tego wieczoru Michał Rua zapisał w swyni ze-
szycie: « Zebraliśmy się w. pokoju księdza Bosko:
Rocchietti, Artiglia, Cagliero i Rua. Zaproponowano
nam, by z pomocą Bożą i św. Franciszka Salezego
starać· się ćwiczyć praktycznie w miłości bliźniego.
Później mamy złożyć przyrzeczenie a jeszcze później,
jeżeli będzie to możliwe, złożymu -Bogu ślub. Wszy-
stkim tym, którzy decydują się na tę próbę i którzy
w przyszłości będą ją podejmować,. nadano nazwę
Salezjanie ».
Pergola i róże
Wizja przyszłości, jaką ks. Bosko tego wieczo-
ru ukazał swym chłopcom nie różni się od tej z
przed kilku lat. Wówczas posądzono księdza Bosko
o chorobę umysłową i grożono mu szpitalem psy-
chiatrycznym.. Ale ksiądz Bosko uparcie o niej mó-
wi, gdyż - jak zwierzył się księdzu Borelowi -
« widział ją we śnie ». W 1847 r. miał « zasadniczy
sen » ( to jego słowa), który posłużył mu za pro-
gram w wytyczaniu spraw do zrealizowania. Qpo-
wie o nim pierwszym Salezjanom dopiero w 1864
roku. Byli wówczas wśród nich ks. Rua, ks. Caglie-
ro, ks. Durando i ks. Barberis.
« Pewnego dnia w 1847 r. - wspomina - gdy
długo zastanawiałem się nad sposobem przyjścia z
pomocą młodzieży, ukazała się Królowa Nieba
(określenia bardzo rzadkie u ks. Bosko, zazwyczaj
308

31.10 Page 310

▲back to top


mówił bowiem: przyśniła mi się piękna Pani) i
zaprowadziła mnie do wspaniałego ogrodu. Znajdo-
wał si~ tam piękny krużganek obrośnięty pnącymi
roślinami, obsypany liśćmi i kwiatami. Krużganek
ten prowadził do wspaniałej. pergoli,1 otoczonej i
porosłej pięknymi rozkwitłymi różami. Również ca-
ła ziemia była pokryta różami. Najświętsza Panna
powiedziała mi:
- Idź pod tą pergolą przed siebie. Jest to
droga, którą musisz przebyć.
Zacząłem iść. Wiele gałązek opadało z góry,
tworząc jakby girlandy. Widziałem jedynie same
róże: róże po bokach, róże w górze, róże przede
mną. Ale nogi plątały się w -gałązkach, które leżały
na ziemi i raniły moje stopy. Usuwałem jakieś ga-
łęzie poprzeczne, kłułem się, ręce i całe ciało mia-
łem pokrwawione. Wszystkie róże miały· ogromną
ilość kolców.
·
Wszyscy, którzy przyglądali mi się, mówili:
« Ksiądz Bosko zawsze idzie pe różach~ Wszystko
układa mu się dobrze! » Nie widzieli, że kolce roz-
dzierały moje biedne ciało.
Wielu kleryków, kapłanów i ludzi świeckich,
których zachęciłem, urzeczonych pięknem tych kwia-
tów początkowo szło ze mną radośnie. Ale gdy zau-
ważyli, że trzeba iść po kolcach zaczęli wołać:
« Oszukano nas! » Wielu zawróciło z drogi. Prakty-
1 Pergola: ozdobna budowla ogrodowa w kształcie tu-
nelu obrośnięta roślinami pnącymi, składająca się zazwy-
czaj z szeregu kolumn podtrzymujących drewnianą ·kra-
townicę.
·
309

32 Pages 311-320

▲back to top


32.1 Page 311

▲back to top


c~nie zostałem sam. Wówczas zacząłem płakać.
« Czy to możliwe - mówiłem - bym musiał całą
tę drogę przejść samotnie? »
Ale szybko doznałem pociechy. Zbliżyła się do
mnie cała gromada księży, kleryków, ludzi świec­
kich, którzy oświadczyli mi: « Wszyscy należymy do
księdza; Jesteśmy gotowi iść za księdzem ». Staną­
łem na ich czele. Jedynie nielicznym zabrakło od-
wagi i zatrzymali się. Duża część jednak dotarła ze
mną do celu.
Po przejściu całej pergoli znalazłem się w
pięknym ogrodzie. Moi zwolennicy byli wychudli
pQtargani i pokrwawieni. Wówczas zaczął wiać lekki
wietrzyk i pod jego wpływem wszyscy ozdrowieli.
Potem powiał inny wiatr i nagle, jak za dotknięciem
różdżki czarodziejskiej, znalazłem się w otoczeniu
przeogromnej liczby chłopców i kleryków, współ­
pracowników świeckich i księ~y. Zaczęli oni praco-
wać razem ze mną, wychowując tę młodzież. Wielu
z nich znałem już z widzenia, wielu innych widzia-
łem po raz pierwszy.
Wówczas Najświętsza Panna, która była moją
Przewodniczką, spytała się:
- Czy wiesz, co oznacza to wszystko, na co
teraz patrzysz i co przedtem widziałeś?
- Nie.
· - Wiedz, że droga, którą przeszedłeś pośród
róż i kolców, oznacza troskę, jaką będziesz musiał
otoczyć młodzież. Kolce oznaczają przeszkody, cier-
pienia,· przykrości na jakie napotkacie. Ale nie
traćcie odwagi. Dzięki miłości i umartwieniu wszy-
310

32.2 Page 312

▲back to top


stko przezwyciężycie i dojdziecie do róż, pozbawio-
nych już kolców.
Gdy Matka Boża skończyła mówić, ocknąłem
się i znalazłem się w mym pokoju.
Opowiedziałem wam o tym - zakończył - aby
każdy z nas miał pewność, że to Madonna ·pragnie
naszego Zgromadzenia i oczekuje od nas, byśmy z
coraz większą odwagą zabrali się do pracy ku wię­
kszej chwale Bożej ».
Umocniony tą spokojną pewnością, ksiądz Bo-
sko codziennie « zarzucał sieci», aby powiększyć
liczbę swych przyszłych Salezjanów. Zwracał się
jakby z przypadkowym pytaniem: « Kochasz księ­
dza Bosko? Chciałbyś zostać ze mną? » Albo: « Nie
pomógłbyś tni w pracy wśród młodzieży? Widzisz,
gdybym miał stu księży i stu klerykpw - dla wszy-
stkich znalazłbym pracę. Moglibyśmy pójść na cały
świat! »
« Jakie dasz mi wynagrodzenie? ?>
W Aviglianie mieszkał pewien ksiądz o trzy lata
starszy od księdza Bosko. Nazywał się Wiktor Ala-
sonatti. Ksiądz Bosko spotykał g9 często na reko-
lekcjach św. Ignacego. Zaprzyjaźnili się. ~siądz
Alasonatti pracował jako nauczyciel w A~iglianie.
Dobrze radził sobie z małymi dziećmi. Byf wpraw-
dzie trochę za surowy i zbyt wiele wymagał od
malców, ale oni kochali go.
Ksiądz Bosko wielokrotnie żartował z niego:
- Ilu masz chłopców? Trzydziestu? I nie wstyd
ci? Ja mam ich 600! Jak możesz pracować tylko
311

32.3 Page 313

▲back to top


dla trzydziestu chłopców? Przyjdź do Turynu, po-
możesz mi!
- A jakie dasz mi wynagrodzenie?
- Chleb, pracę i niebo. Jeżeli chodzi o liry,
niewiele ich odłożysz, ale snu będziesz mógł za-
oszczędzić, ile tylko zechcesz.
Żarty żartami, ale ksiądz Alasonatti zaczął my-
śleć o tej propozycji na serio. Ksiądz Bosko wyczuł
to i na początku 1854 roku napisał do niego list, w
którym powiedział mu tylko tyle: « Przyjedź po-
magać mi w odmawianiu brewiarza».
- 14 sierpnia, po załatwieniu wszystkich swoich
spraw,' ks. Alasonatti przybył do oratorium z wali-
zeczką w ręce i z brewiarzem pod pachą. Uściskał
księdza Bosko i powiedział:
- Oto jestem. Gdzie mam zacząć odmawiać
brewiarz?
Ksiądz Bosko zaprowadził go do pokoju, w
którym przechowywał księgi rachunkowe.
- Tutaj będzie twoje królestwo. Tak długo
uczyłeś arytmetyki, że z dodawaniem i odejmowa-
niem dasz sobie z pewnością radę.
Ksiądz Alasonatti spoważniał:
- Od tej chwili ty rozkazuj a ja będę ciebie
słuchał. Nie oszczędzaj mnie, gdyż chcę zasłużyć
sobie na niebo.
·
Od tego dnia ks. Alasonatti stał się cichym i
trochę surowym cieniem księdza Bosko. Starał się
odciążyć go od wielu prac: zajął się ogólną admi-
nistracją domu, prowadzeniem ksiąg, przychodów
i rozchodów, dzienników, załatwianiem najbardziej
nudnej i przykrej korespondencji.
312

32.4 Page 314

▲back to top


Gdy był zmęczony, gdy zdrowie przestawało mu
dopisywać, odczytywał w brewiarzu karteczkę, któ-
rą włożył tam·-jako zakładkę: « Wiktorze, dlaczego
tu przyszedłeś? » Obok napisał zdanie, które ksiądz
Bosko -· widząc kogoś mocno utrudzonego - często
powtarzał: « Odpoczniemy w niebie! »
Dzień po przybyciu do Valdocco, ksiądz Alaso-
natti musiał rozpocząć swą misją w sposób raczej
niezwykły: został wezwany do chorego na cholerę.
W Turynie bowiem gwałtownie zaczęła się szerzyć
ta straszna choroba.
śmierć na drogach Borgo Dora
Straszliwa wieść dotarła do Turynu w lipcu.
Cholera rozszerzyła się już w Ligurii i pociągnęła
za sobą trzy tysiące ofiar w Genui. Pierwsze wy-
padki w Turynie zasygnalizowano 30 i 31 lipca. Król,
królowa i osoby należące do dworu uciekli w zam-
kniętych karetach z miasta. Schronili się w zamku
Caselette, u wylotu doliny Lanzo. i Suzy.
Epicentrum zarazy znajdowało się w Borgo Do-
ra, w pobliżu Valdocco. Tam to w biednych domach
i barakach gnieździli się emigranci, ludzie wygło­
dzeni, żyjący w warunkach urągających wszelkim
wymogom higieny. W ciągu miesiąca zachorowało
tam 800 osób, z tego 500 zmarło. ·
Syndyk Notta wystosował apel do miasta: po-
trzebni byli odważni ludzie, którzy zaopiekowaliby
się chorymi, przewozili ich do lazaretów, aby zaraza
nie rozszerzyła się jeszcze bardziej.
313

32.5 Page 315

▲back to top


5 sierpnia, w święto Matki Boskiej śnieżnej,
ksiądz Bosko przemówił do chłopców. Zaczął w ten
sposób:
- Jeżeli żyć będziecie w stanie łaski Bożej i
nie popełnicie żadnego grzechu śmiertelnego, za-
pewniam was, że nikt nie zachoruje na cholerę.
Potem zwrócił się z prośbą:
- Słyszeliście, że syndyk wystosował apel. Po-
trzebni są pielęgniarze i ich pomocnicy do pielęg­
nowania chorych. Są wśród was chłopcy zbyt mło­
dzi do tych zadań, ale jeżeli ktoś ze starszych czuje
,się na siłach, by odwiedzać ze mną szpitale i domy
prywatne, możemy wspólnie spełnić dobry i miły
Bogu czyn.
·
Tego wieczoru zgłosiło się czternastu chłopców.
Po kilku dniach dalszych trzydziestu uzyskało poz-
wolenie na dołączenie się do pierwszej grupy, choć
byli to chłopcy jeszcze bardzo młodzi.
Nastały dni ciężkiej i niebezpiecznej pracy.
Lekarze zalecali, by chorym nacierać i masować
nogi w celu wywołania obfitego pocenia się. Ocho-
tników podzielono na trzy grupy: najstarsi praco-
wali cały czas w lazaretach i w domach przy cho-
rych, druga grupa kontrolowała ulice i stwierdzała,
czy nie ma nowych zachorowań, a grupa trzecia
(najmłodsi chłopcy) czekała w oratorium na ewen-
tualne wezwanie.
Ksiądz Bosko wymagał zachowania daleko idą­
cych ostrożności. Każdy nosił przy sobie butelkę z
octem i po zetknięciu się z chorym musiał przemyć
sobie nim ręce.
314

32.6 Page 316

▲back to top


« Często - opowiada ks. Lemoyne - brako-
wało prześcieradeł, koców i bielizny dla chorych.
Chłopcy zgłaszali to matce Małgorzacie. Szła wów-
czas do szafy i wyciągała z niej, to co posiadała.
Po kilku dniach w szafie były już pustki. Jeden z
młodych pielęgniarzy przyszedł któregoś dnia i zgło­
sił, że jakiś chory leży na barłogu zupełnie bez
pościeli. « Czy nie ma już niczego, czym można by
·go przykryć?» Małgorzata zamyśliła się a potem
wyszła i zdjęła z ołtarza biały obrus i dała go
chłopcu. « Zanieś go twemu choremu. Sądzę, że Bóg
nie pogniewa się o to ».
Smutni olbrzymi
Szesnastoletni Janek Cagliero, wracając pod
koniec sierpnia wieczorem do domu, poczuł się
niedobrze. Prawdopodobnie w czasie upałów, jakie
panowały, przejadł się owocami. Lekarz natychmiast
wezwany przez księdza Bosko postawił niepokojącą
diagnozę: tyfus. Gorączka nie opuszczała chłopca
przez cały wrzesień. Pozostały z niego « skóra i
kości». Cagliero miał wrażenie, że umiera. Dwaj
lekarze wezwani na konsylium uznali przypadek za
beznadziejny. Radzili udzielić mu ostatnich sakra-
mentów św. Ksiądz Bosko~ zmartwił się szczerze,
gdyż bardzo kochał tego chłopca. Nie miał sił, by
powiadomić go o sytuacji. Poprosił Józefa Buzzet-
tiego, by delikatnie przygotował° go na przyjęcie
sakramentów świętych. Sam udał się do. kościoła
po wiatyk.
315

32.7 Page 317

▲back to top


Józef Buzzetti skończył właśnie rozmawiac z
Jankiem, gdy do pokoju wszedł ksiądz Bosko z
wiatykiem. Znieruchomiał na chwile i utkwił wzrok
w jednym miejscu, jakgdyby zobaczył coś, czego
inni nie mogli dostrzec. Potem podszedł do łóżka
chorego i spostrzegł, że w jego zachowaniu zaszła
nagła zmiana. Znikł smutek i niepokój. Chłopiec
poweselał, usmiechał się, w końcu cicho zapytał:
- A moja ostatnia spowiedź? Czy rzeczywiście
muszę umrzeć? Ksiądz Bosko odpowiedział pewnym
głosem:
- Jeszcze nie czas, by pójść do nieba. Jest
jeszcze bardzo dużo spraw do załatwienia tu na
ziemi. Wyzdrowiejesz, zostaniesz klerykiem... ka-
płanem... potem z brewiarzem w ręce będziesz
musiał wędrować... będziesz musiał przygotować
wielu innych do wzięcia brewiarza do tęki ... Poje-
dziesz daleko, daleko...
Po tych słowach ksiądz Bosko odniósł wiatyk
do kościoła.
Po kilku dniach gorączka nagle opadła i Janek
mógł udać się do Castelnuovo na długą rekonwale-
scencję.
Buzzetti i Cagliero byli bardzo ciekawi,· co też
ksiądz Bosko « zobaczył » wchodząc do pokoju cho-
rego. Dużo później sam ks. Bosko opowiedział im
o tym:
« Przekroczyłem ·właśnie próg, gdy nagle zoba-
czyłem silne światło. śnieżnobiała gołębica, niosąc
gałązkę oliwną, sfrunęła na łóżko chorego. Zatrzy-
mała się o kilka centymetrów od bladej twarzy Ca-
gliero i opuściła gałązkę na jego czoło. Zaraz potem
\\
3i6

32.8 Page 318

▲back to top


wydało mi się, że- ściany pokoju rozstąpiły się i
ukazały się dalekie i tajemnicze horyzonty. Wokół
łóżka stanął tłum dziwnych, prymitywnych postaci.
Robiły one wrażenie smutnych olbrzymów. Niektó-
rzy mieli skórę ciemną, wytatuowaną tajemniczymi,
czerwonawymi ornamentami. Dwóch olbrzymów o
twarzy dumnej ale smutnej, pochyliło się nad łóż­
kiem chorego i drżąc szeptało:
- Jeżeli ty umrzesz, któż przyjdzie nam z po-
mocą?
Widzenie trwało kilka chwil tylko, ale ogarnęła
mnie absolutna pewność, że Cagliero wyzdrowieje».
Jedna strona w ciągu ośmiu minut
Gdy zaczęły się jesienne deszcze, ilość zachoro-
wań na cholerę znacznie zmalała. Pojedyncze wy-
padki zanotowano jeszcze u progu zimy, ale już
21 listopada ogłoszono koniec «zagrożenia·». Od 1
sjerpnia do 21 listopada zarejestrowano w mieście
isoo zachorowań, w tym 1400 śmiertelnych.
żaden z chłopców księdza Bosko jednak nie
zachorował · i teraz mogli już wszyscy spokojnie
powrócić do nauki. Wielu przedtem jeszcze rozje-
chało się do rodzin na krótkie wakacje.
Ksiądz Bosko, jak co roku, udał się do Becchi
na święto Matki Boskiej Różańcowej. Tam właśnie
spotkał się ze swym kolegą ze seminarium, księ­
dzem Cugliero, który był nauczycielem w Mondonio.
- Słuchaj - powiedział po wstępnych powi-
taniach. - Dowiedziałem się, że poza_ małymi urwi-
317

32.9 Page 319

▲back to top


sami przyjmujesz do twego oratorium również war-
tościowych chłopców, którzy w przyszłości mogliby
zostać kapłanami. W Mondonio mam takiego chłop­
ca. Nazywa się Dominik Savio. Nie jest zbyt silny,
ale gotów jestem założyć się, że nigdy nie spotkałeś
tak dobrego chłopca jak on. Prawdziwy święty
Alojzy.
- Przesadzasz! - uśmiechnął się ksiądz Bosko.
- Ale dobrze. Ja zostaję tu przez kilka dni. Chciał-
bym spotkać się z tym chłopcem i jego ojcem. Po-
rozmawiamy i zobaczymy.
2 października 1854 r., na podwórku przed do-
mem Józefa odbyło się spotkanie. Ksiądz Bosko tak
był pod wrażeniem tego spotkania, że zanotował
najdrobniejsze jego szczegóły, zupełnie jak gdyby
je wówczas utrwalił na taśmie.
« Był to pierwszy poniedziałek października,
wcześnie rano. Zobaczyłem chłopca nadchodzącego
w towarzystwie ojca. Wesoła twarz chłopca, oraz
jego pogodny ale pełen godności wygląd, przycią­
gały mój wzrok.
- Kim jesteś - spytałem - skąd pochodzisz,?
- Nazywam się Dominik Savio, ksiądz Cuglie-
ro mówił księdzu o mnie. Przychodzimy z Mondo-
mo.
Wówczas wziąłem go na bok i zaczęliśmy
rozmawiać o jego dotychczasowej nauce, o życiu.
Wkrótce nabraliśmy pełnego zaufania jeden do
drugiego.
W chłopcu tym wyczułem duszę ukształtowaną
duchem Bożym i zdumiony byłem wielkością dzie-
ła, jakie łaska Boża dokonała w tak młodym wieku.
318

32.10 Page 320

▲back to top


Po dość długiej rozmowie, jeszcze nim zawoła­
łem ojca, chłopiec J'powiedział mi dokładnie te
słowa:
- A więc, co , ksiądz myśli? Zabierze mrtie
ksiądz ze sobę do Turynu na naukę?
- Sądzę, że będzie z ciebie dobry materiał.
- A do czego może się przydać ten materiał?
- Do uszycia pięknej szaty, którą podarujemy
Bogu.
- Zgoda, ja będę materiałem a ksiądz niech
będzie krawcem. Proszę wziąć mnie do siebie i uszyć
piękną szatę dla Boga.
- Gdy skończysz studiować łacinę, co będziesz
chciał robić dalej?
- Jeżeli Bóg udzieli mi tak wielkiej łaski, go-
rąco chciałbym zostać kapłanem.
- Dobrze. Teraz jednak chciałbym stwierdzić,
czy masz odpowiednie zdolności. Weź tę książeczkę
(była to jedna z broszur z serii Czytanek Katolic-
kich) i dzisiaj naucz się tej oto strony a jutro przyj-
dziesz i \\VYrecytujesz n1i ją.
Powiedziawszy to, pozwoliłem mu odejść do za-
bawy a sam zacząłem rozmawiać z ojcem. Nie mi-
nęło więcej niż osiem minut, gdy Dominik wraca
uśmiechnięty i mówi:
- Jeżeli ksiądz pozwoli, już teraz wyrecytuję
tę stronę. Wziąłem książeczkę i ze zdumieniem prze-
konałem się, że nie tylko nauczył się na pamięć
wyznaczonej strony, ale że świetnie zrozumiał sens
tego materiału.
Ty - Brawo! - powiedziałem -
pospieszyłeś
się z nauczeniem się lekcji, więc ja pospieszę się z
319

33 Pages 321-330

▲back to top


33.1 Page 321

▲back to top


daniem ci odpowiedzi. Tak, wezmę cię do Turynu
i od tej chwili należysz już do moich kochanych
chłopców. Zacznij i ty już teraz prosić Boga, aby
pomógł mnie i tobie wypełniać Jego świętą wolę.
Nie wiedząc, jak najlepiej wyrazić swą radość
i wdzięczność, wziął mnie za rękę, uścisnął ją, uca-
łował wiele razy i w końcu powiedział:
- Ufam, że uda mi się tak postępować, aby
ksiądz nigdy nie miał powodu do narzekania na
moje zachowanie».
Ksiądz Bosko musiał przyznać, że ks. Cugliero
nie przesadzał. Gdyby św. Alojzy urodził się wśród
pagórków Monferratu i był synem wieśniaków, nie
mógłby się różnić od tego uśmiechniętego chłopca,
który pragnął stać się « piękną szatą darowaną
Bogu».
Tajemniczy napis
W czasie rekonwalescencji w Castelnuovo Jan
Cagliero nierozważnie zjadł zbyt dużo winogro:r1
(był to okres winobrania) i znów dostał silnej go-
rączki. Gdy ksiądz Bosko dowiedział się o tym,
poszedł go odwiedzić.
Spotkał zrozpaczoną matkę.
- Mój Janek jest zgubiony! Majaczy, ciągle
mówi o przywdzianiu stroju kapłańskiego a gorącz­
ka go zabija.
- Nie, Tereso, twój syn nie majaczy. Przy-
gotuj mu strój kleryka i w listopadzie w oratorium
odbędą się jego obłóczyny. Gorączka go nie zabije.
320

33.2 Page 322

▲back to top


Ma przecież wiele rzeczy do zrobienia na tym świe-
cie.
Rzeczywiście tak się stało. 22 listopada, w uro-
czystość św. Cecylii, Jan Cagliero zupełnie już zdro-
wy, przywdział strój kleryka. Rektor seminarium
arcybiskupiego, kanonik Vogliotti, zezwolił klery-
kowi Cagliero uczęszczać do seminarium a mieszkać
u ks. Bosko.
Tymczasem do oratorium w dniu 29 paździer­
nika przyszedł Dominik Savio. Razem z ojcem udał
się do biura księdza Bosko i tam zauważył na ścia­
nie dużą wywieszkę z tajerrmiczym napisem: « Da
mihi animas, coetera talle ».
Gdy ojciec- odjechał, Dominik przezwyciężając
pierwsze onieśmielenie spytał ks. Bosko, co ozna~
czają te słowa wypisane na ścianie. Ksiądz Bosko
pomógł mu je przetłumaczyć. « Panie, daj mi dusze
a zabierz całą resztę ». Było to motto, które ks.
Bosko wybrał dla swego apostolstwa. Gdy Dominik
zrozumiał je, p~zez chwilę zamyślił się a potem po-
wiedział:
- Już wiem: tu nie handluje się pieniędzmi,
ale duszami! Mam nadzieję, że moja dusza stanie
się cząstką tego handlu.
Tak rozpoczęło się dla Dominika życie codzien-
ne. Być może, i on nosił wojskową pelerynę. Co-
dzienne udawał się w grupie chłopców pod opieką
Michała Rua do szkoły Bonzanina. Jego uczniowski
dzień był dość monotonny: zadania, lekcje, szkoła,
książki, koledzy.
Ksiądz Bosko, który dzień po dniu uważnie go
obserwował, zapisał: « Od dnia swego przybycia
321

33.3 Page 323

▲back to top


odznaczał się w wypełnianiu swych obowiązków su-
miennością niezrównaną».
Kolorowe lampioniki nad brzegami Padu
Pod koniec listopada w oratorium zapanował
szczególny, uroczysty nastrój. Rozpoczęła się no-
wenna do Niepokalanej, a był to rok 1854. Papież
Pius '.IX zapowiedział, że dnia 8 grudnia ogłosi uro-
czyście dogmat o Niepokalanym Poczęciu Maryi.
W całym katolickim świecie rozbudziła się i ożywiła
miłość do Madonny. Przygotowywano wspaniałe uro-
ctystości.
: Ksiądz Bosko, który czuł, że Najświętsza Pa-
nienka prowadzi go za rękę, co wieczór n1ówił o
Niej swym chłopcom i wszyscy przeżywali nowennę
z wielkim zaangażowaniem.
Rozmawiając z chłopcami na podwórzu czy w
swym biurze, wypytywał się ich, co pragną poda-
r<i>wać Maryi na dzień Jej święta. Dominik Savio
powiedział: « Pragnę wypowiedzieć bezlitos:Qą woj-
grzechowi śmiertelnemu i pragnę poprosić Boga
i .Maryję, by r~czej pozwolili mi umrzeć niż zgrze-
szyć».
Było to powtórzenie postanowienia, uczynione-
go w dniu pierwszej Komunii św. « Raczej śmierć
niż grzech». Nie jest to zdanie ułożone przez niego,
ale ostatnie słowa aktu żalu, który wówczas odma-
wiano po spowiedzi. Wiele dzieci obierało sobie to
zdanie jako zobowiązanie na pamiątkę pierwszego
322

33.4 Page 324

▲back to top


spotkania z Jezusem Eucharystycznym. Można je
znaleźć nawet wśród «postanowień», jakie królowa
zasugerowała księciu Hubertowi Sabaudzkiemu,
późniejszemu królowi Hubertowi I, prawie row1es-
nikowi Dominika Savio (Dominik urodził się w
1842 r. a Hubert w 1844 r.).
Tysiące dzieci jednak wkrótce zapominało o tym
postanowieniu, natomiast Dominik realizował je w
sposób heroiczny do śmierci.
ósmego grudnia Pius IX wobec licznego grona
kardynałów i biskupów ogłasza jako dogmat wiary,
że Maryja od pierwszego momentu swego istnienia,
była wyjęta spod « grzechu pierworodnego».
Dominik Savio, w przerwie pomiędzy uroczy-
stościami, jakie tego dnia odbywały się w orato-
rium, wchodzi do kościoła św. Franciszka, klęka
przed ołtarzem Madonny, wyciąga z kieszeni kar-
teczkę, na której napisał parę słów. Jest to akt
jego poświęcenia się Matce Bożej, krótka modlitwa,
która miała stać się sławną w całym świecie sale-
zjańskim.
« Maryjo, oddaję Ci moje serce. Spraw, by
zawsze należało do Ciebie. Jezusie i Maryjo, bądźcie
zawsze moimi przyjaciółmi. Błagam, pozwólcie mi
raczej umrzeć niż popełnić choć jeden grzech».
Tego wieczoru cały Turyn był wspaniale ilumi-
nowany. Tysiące kolorowych lampioników świeciło
się w oknach, na tarasach, nad brzegami Padu. Lu-
dzie wylegli Iia ulice a ogromna procesja udała się
do Sanktuarium Matki Bożej Pocieszenia. Również
chłopcy z Valdocco, z księdzem Bosko na ·czele,
śpiewając przeszli ulicami miasta.
323

33.5 Page 325

▲back to top


Mały sierota z przytułku świętego Dominika
Rok 1854, bardzo ważny dla życia księdza Bosko,
zakończył się wzruszającym wydarzeniem. Zarząd
miasta musiał pilnie otworzyć prowizoryczny siero-
ciniec przy kościele św. Dominika dla około stu
dzieci, których rodzice zmarli na cholerę. Z nadej-
ściem pierwszych zimnych dni, syndyk Notta zwró-
cił się do instytutów katolickich z prośbą o zaopie-
kowanie się niektórymi sierotami. Ksiądz Bosko
przyjął wówczas dwadzieścia z nich. Jeden z chłop­
ców nazywał się Piotr Enria. Później tak o:. tym
opowiadał:
« Pewnego dnia przyszedł ksiądz Bosko. Nigdy
przedtem go nie widziałem. Spytał się o moje nazwi-
sko i imię a potem powiedział:
- Chcesz pójść ze mną? Będziemy dobrymi
przyjaciółmi.
- Tak, proszę księdza.
- A to jest twój braciszek?
- Tak, proszę księdza.
- Powiedz~ by i on przyszedł z tobą.
Po kilku dniach Żaprowadzono nas do orato-
rium z wielu innymi chłopcami. Moja matka umarła
na cholerę a ojciec był jeszcze wówczas chory na
chorobę. Przypominam sobie, że matka ks. Bosko
robiła synowi wymówki:
- Ciągle przyjmujesz nowe dzieci, ale jak zdo-
łamy je wyżywić i ubrać?
Rzeczywiście ja san1 musiałem przez wiele nocy
spać na stosie liści, przykryty. jedynie cienkim ko-
324

33.6 Page 326

▲back to top


cem. Ksiądz Bosko i jego matka naprawiali wie-
czorem nam podarte spodnie i marynarki, gdyż
każdy miał tylko jedno ubranie ».
Dla tych małych sierot ksiądz Bosko przygoto-
wał oddzielne . pomieszczenia w nowym budynku.
Przez ponad rok uczył ich, najpierw sam, potem z
pomocą kleryków i przyjaciół. Inni mieszkańcy ora-
torium nazywali sieroty « niziutką klasą »1 gdyż
wszyscy. ci chłopcy byli bardzo mali.
Piotr Enria pozostał z księdzem Bosko przez
całe życie. To on opiekował się księdzem, jak ro-
dzony syn w czasie jego ostatniej choroby. On też
zamknął mu oczy.
Cholera - poza morzem nieszczęść, jakie spo-
wodowała w mieście - przyniosła dla oratorium
pewną korzyść. Szlachetna pomoc, jaką okazali
chłopcy: chorym na cholerę, została zauważona i
doceniona przez mieszkańców miasta. Publiczna
pochwała ze ·strony syndyka zwiększyła kredyt zau-
fania władz. A fakt niezwykły, mianowicie, że żaden
z chłopców nie zaraził się, mimo iż ciągle stykali się
z tą. straszną chorobą, sprawił, że odtąd z większą
powagą i wiarą słuchano « szalonych » słów księdza
Bosko.
325

33.7 Page 327

▲back to top


W roku 1855 doszło do nowych, poważnych
starć pomiędzy państwem a Kościołem.
Na miejsce Massima D'Azeglio premierem zo„
stał Kamil Cavour. Ten niespokojny i bardzo bo-
gaty potomek arystokratycznej rodziny zabrał się
energicznie do ospałego Piemontu. Tory kolei że­
laznej osiągnęły wówczas długość 850 kilometrów,
co stanowiło sumę długości wszystkich toró~ w
całej reszcie Włoch. W Ligurii powstał największy
we Włoszech zespół przemysłowy Ansaldo oraz
stocznie Odero i Orlando. Rozpoczęto budowę· sieci
kanalizacyjnej w Vercelli i okolicy. Po zniesieniu
cła na zboże rozwijać się zaczęło rolnictwo.
Pod koniec roku 1854, pod płaszczykiem ma-
newru ekonomicznego, minister Urban Rattazzi
przedstawił Izbie projekt ustawy « mającej na .celu
- jak pisze historyk Franciszek Traniello - zmniej-
szenie wpływów Kościoła». Projekt ten przewidy-
wał rozwiązanie zgromadzeń zakonnych kontempla-
cyjnych, nie zajmujących się nauczaniem, głosze­
niem kazań, opieką nad chorymi - i konfiskatę
326

33.8 Page 328

▲back to top


całego ich majątku na rzecz państwa, « które mogło­
by dzięki temu wesprzeć parafie biedniejsze ».
Była to Jawna ingerencja państwa w sprawy
Kościoła - pisze Traniello - szczególnie niebez-
pieczna, gdyż przekreślała zasady rozdziału państwa
i Kościoła. Cavour tymczasem poprzednio wielo-
krotnie podkreślał, że właśnie te zasady stanowiły
podstawy jego polityki.
Przewidywano, że pomimo silnej opozycji ka-
tolickiej, ustawa przejdzie w Izbie a następnie w
Senacie. Jedynie król był w stanie ją odrzucić.
« Wielkie pogrzeby na dworze królewskim »
Pewnego mroźnego popołudnia w grudniu 1854
roku ks. Bosko opowiedział ks. Alasonatti dziwny
sen (świadkowie przypominali sobie, że miał na
rękach stare, podziurawione rękawiczki i trzymał
plik listów, a byli przy tym obecni Rua, Cagliero,
Francesia, Buzzetti i Anfassi). Wydało mu się, że
znajdował się na podwórzu i w pewnym momencie
zauważył zbliżającego się lokaja z dworu królew-
skiego, w czerwonej liberii, który wołał: « Wielki
pogrzeb na dworze królewskim! Wielki pogrzeb na
dworze! »
Gdy ksiądz Bosko obudził się, wziął pióro i
napisał do króla, streszczając mu swój sen. Po pię­
ciu dniach sen powtórzył się. Lokaj ubrany na czer-
wono wjechał konno na podwórze i krzyknął:
« Wielkie pogrzeby - a nie wielki pogrzeb - na
dworze królewskimJ »
327

33.9 Page 329

▲back to top


O świcie ksiądz Bosko napisał drugi list do
króla, sugerując mu « uregulowanie spraw w taki
sposób, by uniknąć grożących kar» i prosząc go.,
by za wszelką cenę nie dopuścił do ogłoszenia wia-
domej ustawy.
5 stycznia 1855 roku, królowa-matka, Maria Te-
resa, ciężko zachorowała. Po krótkiej chorobie zmar-
ła 12 stycznia w wieku 54 lat. Trumna została prze-
wieziona do Supergi i złożona w krypcie rodziny
Sabaudzkiej ·w mroźny dzień 16 stycznia.
20 stycznia królowa Maria Adelajda, żona króla,
która przed 12 dniami urodziła synka, przyjęła
ostatnie Sakramenty. Umarła tego samego dnia.
Miała zaledwie 33 lata.
11 lutego, po 20 dniach ciężkiej choroby umarł
książe Ferdynand Sabaudzki, książe Genui, brat
króla, też w wieku 33 lat.
Klerycy w oratorium, którzy wiedzieli o tych
snach i o listach do króla, « byli wstrząśnięci - pi-
sze ks. Lemoyne - widząc, jak błyskawicznie spraw-
dziły się przepowiednie księdza Bosko ». Nawet w
czasie zarazy nie zdarzyło się, by w przeciągu mie-
siąca trzykrotnie musiano otwierać grobowce kró-
lewskie.
Ksiądz Frańcesia twierdził, że król Wiktor Ema-
nuel II dwukrotnie przybył do Valdocco, aby spot-
kać się z ks. Bosko i że był na niego bardzo zag-
niewany.
Ustawa o konfiskacie dóbr została przyjęta
przez Izbę (94 głosami przeciwko 23) i przez Senat
(53 głosami przeciwko 42), król zatwierdził ją 29
maja. Rozwiązano wówczas, według danych zapisa-
328

33.10 Page 330

▲back to top


nych przez ks. Lemoyne, 334 domy zakonne, w któ-
rych mieszkało 5456 osób. W Rzymie rzucono kląt­
(scomunica maggiore), którą jedynie papież mógł
cofnąć, na « autorów, zwolenników i wykonawców
tej ustawy».
17 maja umarł najmłodszy, czteromiesięczny
syn króla, Wiktor Emanuel Leopold.
Ksiądz Bosko «. święty lub jasnowidz » ( w za-
leżności od tego, jak się na niego spojrzy) przewi-
dział dokładnie wszystko.
Sam na sam z ministrem
ówcześni karykaturzyści rysując członków rzą­
du - przedstawiali Kamila Cavoura w postaci kota
o długich wąsach a Urbana Rattazziego (ministra
spraw wewnętrznych) jako potężną mysz. « Gatass
i Ratass » - tak brzmiały ich przezwiska 1 i znane
były całemu Turynowi.
Ksiądz Bosko, mimo zupełnie odmiennych po-
glądów politycznych, miał zawsze wstęp wolny do
Rattazziego. Minister spraw wewnętrznych szanował
księdza, który « pracował dla dobra ludu», a opie-
kując się biednymi chłopcami zaoszczędzał rządowi
mnóstwo kłopotów.
W 1854 roku przy drodze do Stupinigi otwarto
nowe więzienie turyńskie « La Generała ». Był to
dom poprawczy dla młodzieży. Mógł pomieścić trzy-
sta osób.
1 Humorystyczne zgrubiałe nazwy pochodzące od wło­
skich słów: il gatto (kocur), il ratto (szczur).
329

34 Pages 331-340

▲back to top


34.1 Page 331

▲back to top


Ksiądz Bosko chodził tam regularnie i starał
się zaprzyjaźnić z chłopcami, najczęściej skazanymi
za kradzieże lub oddanymi przez rodziny z powodu
trudności wychowawczych.
Chłopcy podzieleni byli na trzy grupy. Tych
« pod specjalnym nadzorem» zamykano na noc w
celi. Innych « pod zwykłym nadzorem » obowiązy­
wało normalne życie więzienne. Natomiast « zagro-
żeni», zazwyczaj umieszczani w poprawczaku przez
rodziców, którzy pragneli pozbyć się w ten sposób
kłopotów wychowawczych, prncowali na roli lub w
warsztatach więziennych, prowadzonych przez Bra-
ci Szkół Chrześcijańskich.
W czasie Wielkiego Postu w 1855 roku, ksiądz
Bosko zorganizował dla wszystkich tych· chłopców
lekcje katechizmu, a potem nawet trzydniowe reko-
lekcje, które zakończyła spowiedź rzeczywiście ge-
neralna.
· Był tak ujęty ich dobrą wolą, że obiecał im
« coś szczególnego ». Poszedł do dyrektora i zapro-
ponował mu zorganizowanie wycieczki dla tych
chłopców.
- Czy ksiądz mówi to na serio? - spytą.ł zdzi-
wiony dyrektor.
- Jak najbardziej!
- A czy ksiądz wie, że to ja będę odpowiadał
za wszystkich uciekinierów?
- Nikt nie ucieknie. Daję na to moje słowo.
- Nie ma o czym mówić. Jeżeli ksiądz chce,
może się ksiądz zwrócić o. pozwolenie do ministra.
Ksiądz Bosko udał się do Rattazziego i przed-
stawił mu spokojnie swój projekt.
330

34.2 Page 332

▲back to top


- Dobrze - powiedział minister. - Spacer na
pewno zrobi dobrze tym młodym więźniom. Wydam
odpowiednie zarządzenia, by wzdłuż drogi patrolo-
wali w odpowiedniej liczbie nieumundurowani ka-
rabinierzy.
- O nie!" - zdecydowanie zaoponował ks. Bo-
sko. - Jedyny warunek jaki stawiam, to ten, by
żaden strażnik nami się nie opiekował. I pan musi
mi dać na to swoje słowo. Ja biorę ryzyko na siebie.
Jeżeli ktoś ucieknie, pan mnie wsadzi do więzienia.
Roześmiali się obaj. Potem Rattazzi powiedział
· poważnie:
- Księże Bosko, niech ksiądz będzie rozsądny,
bez karabinierów nie zdoła ksiądz przyprowadzić
nikogo z powrotem.
- Ja natomiast twierdzę, że przyprowadzę
wszystkich. Załóżmy się!
Rattazzi pomyślał przez chwilę i wreszcie po-
wiedział:
- Dobrze, zgadzam się. Ufam księdzu i ufam
również żandarmom, którzy w wypadku ucieczki,
szybko wyłapią uciekinierów.
Pan minister dziwi się
Ksiądz Bosko powrócił do poprawczaka i za-
powiedział wycieczkę. Mali więźniowie krzyczeli z
radości. Gdy trochę się uciszyło, ksiądz Bosko
oświadczył:
- Dałem słowo, że wszyscy, od pierwszego do
ostatniego, zachowacie się właściwie i że nie będzie-
331

34.3 Page 333

▲back to top


cie próbować ucieczki. Minister z kolei dał mi słowo,
że nie wyśle za nami żadnych strażników, ani umun-
durowanych ani w cywilu. A teraz wy musicie dać
mi słowo honoru. Jeżeli choć jeden z was ucieknie,
ja będę skompromitowany. Napewno nie pozwolą
mi więcej tu przychodzić. Czy mogę wam zaufać?
Poszeptali między sobą. Potem najstarsi po-
wiedzieli:
- Dajemy księdzu nasze słowo. Wrócimy wszy-
scy i zachowamy się dobrze.
Następnego dnia było ciepło, wiosennie. Chłop­
cy powędrowali do Stupinigi polnymi ścieżkami.
Skakali, biegali, ·krzyczeli z radości. Ksiądz Bosko
też razem z nimi żartował, opowiadał. Na samym
czele grupy dreptał osioł, obładowany zapasami
żywności.
W Stupinigi ks. Bosko odprawił mszę św., na-
stępnie wszyscy zjedli śniadanie na trawie a· potem
zaczęły się zabawy i zawody wzdłuż rzeki Sangone.
Znalazł się też czas na zwiedzenie parku j pałacu
królewskiego. Po południu - podwieczorek i pod
wieczór powrót. Osiołek biegł teraz swodobnie, na-
tomiast ks. Bosko był trochę zmęczony. Chłopcy
zmusili go, by usiadł na ośle i tak wśród _śpiewów
powrócili do miasta. Dyrektor szybko ich przeliczył.
Byli wszyscy.
Potem przed bramą więzienną nastąpiło smutne
pożegnanie. Ksiądz Bosko osobiście żegnał się z
każdym. Wrócił do domu ze ściśniętym sercem.
Uwolnił ich tylko na jeden dzień!
Minister, gdy mu złożono raport o tej wycie-
czce, ucieszył się ogromnie, tak jakby to był jego
sukces. ·
332

34.4 Page 334

▲back to top


- Dlaczego księdzu udaje się to dokonać a
nam nie? - spytał któregoś dnia.
- Ponieważ władze państwowe tylko rozkazują
i karzą. Nie mogą nic więcej zrobić. Ja natomiast
kocham tych chłopców. A jako ksiądz posiadam siłę
moralną, której pan nie może zrozumieć.
Dziewięć stron na temat systemu wychowawczego
Wielokrotnie zwracano się z prośbą do ks. Bo-
sko, by napisał książkę na temat swego systemu
wychowawczego. Brak czasu, brak warunków na
dłuższe i głębsze rozważenie głównych linii postę­
powania wychowawczego, nie pozwoliły księdzu Bo-
sko na opracowanie dzieła naukowego. W 1876 roku
zdobył się jedynie na opracowanie zarysu systemu
wychowawczego, praktyko.wanego w domach sale0
zjańskich. W sumie było tego dziewięć stron. Oto
wyjątki:
« System ten opiera się przede wszystkim na
rozumie, religii i na serdeczności. Wyklucza się
wszelkie kary surowe, i stara się wyeliminować
również lekkie kary.
Dyrektor i asystenci jakby kochającymi ojca-
mi: roz1nawiają, kierują, doradzają i w sposób ser-
deczny korygują.
Wychowanek nie upokarzany staje się przyja-
cielem asystującego. Widzi w nim dobroczyńcę, któ-
ry pragnie uczynić go lepszym, pragnie uwolnić go
od przykrości, kar, hańby.
333

34.5 Page 335

▲back to top


Gdy wychowawca zdobędzie sobie serce swego
podopiecznego, może pozostawać z riim w kontakcie
również w wieku dojrzałym, może służyć mu radą
i korygować go. Cała realizacja tego systemu bazuje
na słowach świętego Pawła, który mówi: « Miłość
cierpliwa jest, łaskawa jest. Wszystko znosi, wszyst-
kiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję,
wszystko przetrzyma». Dlatego też tylko chrześcija­
nin może stosować system prewencyJny 2 z pełną
skutecznością. Rozum i religia tymi narzędziami,
którymi wychowawca nieustannie musi się posługi­
wać.
· Dyrektor winien całkowicie poświęcić się swym
wychowan~om. Musi spędzać z uczniami ich wolny
czas.»
2 Zapobiegawczy, ochronny, wykluczający używanie sy-
stemu kar.
334

34.6 Page 336

▲back to top


W pieiv.:szą niedzielę kwietnia 1855 r. ks. Bosko
wygłosił kazanie do swych chłopców na temat
świętości. Niektórzy z nich kręcili nosem. Dominik
Savio natomiast słuchał z wielką uwagą. W miarę
jak ksiądz Bosko swym ciepłym i przekonywającym
głosem rozwijał temat, wydawało się Dominikowi,
że kazanie przeznaczone jest wyłącznie dla niego.
Gdyby tak móc osiągnąć świętość jak Alojzy Gon-
zaga, jak wielki misjonarz Francisze Ksawery, jak
męczennicy Kościoła!
Od tej chwili Dominik zaczął marzyć o święto-
ści.
24 czerwca, w dzień imienin księdza Bosko,
·w oratorium Jak corocznie odbyła się wielka uro-
czystość. Ksiądz Bosko, chcąc wywdzięczyć się
chłopcom za ich miłość i dobrą wolę powiedział:
- Niech każdy napisze na karteczce, jaki po-
darek pragnie otrzymać ode mnie. Zapewniam was,
że zrobię wszystko, by was zadowolić.
335

34.7 Page 337

▲back to top


« Proszę pomóc mi zostać świętym »
Gdy ks. Bosko zabrał się do przestudiowania
karteczek znalazł wśród nich prośby poważne i
mądre, ale i życzenia dziwaczne, śmieszne. Któryś
z chłopców prosił go na przykład o sto kilogramów
nugatu, « by starczyło go na cały rok! »
Na bileciku Dominika Savio znalazł pięć słów: .
« Proszę pomóc m.i zostać świętym ».
Ksiądz Bosko wziął na serio te słowa. Zawołał
Dominika i powiedział mu:
- Pragnę podarować ci przepjs na świętość.
Brzmi on następująco:
Po pierwsze: radość. To, co niepokoi i odbiera
spokój, nie pochodzi od Boga.
Po drugie: obowiązki związane z nauką i z po-
bożnością. Uwaga w szkole, gorliwość w nauce,
gorliwość w modlitwie. Wszystko rób z n1iłości do
Boga, a nie dla ambicji.
Po trzecie: czyń dobrze drugim. Zawsze poma-
gaj swym kolegom, nawet gdy to wymaga ofiar.
świętość sprowadza się do tego właśnie.
Dominik zabrał się do pracy na serio. Ksiądz
Bosko, w książce zatytułowanej « Życie Dominika
Savio », którą napisał zaraz po śmierci chłopca, za-
mieścił wiele epizodów prostych ale wzruszających
z jego pobytu w oratorium. Oto jeden z nich:
Pewnego dnia któryś z chłopców przyniósł do
oratorium ilustrowaną gazetę z nieprzyzwoitymi ry-
sunkami. Od razu pięciu czy sześciu chłopców oto-
czyło go i zabrało się do oglądania rysunków,
336

34.8 Page 338

▲back to top


uśmiechając się znacząco. Również Dominik zbliżył
się do nich. Wziął z rąk właściciela gazetę i podarł
na kawałki. Chłopiec zaczął głośno protestować,
ale i Dominik podniósł głos.
- Ładne rzeczy przynosisz do oratorium!
Ksiądz Bosko trudzi się cały dzień, .by wychować
nas na dobrych obywateli i na dobrych chrześcijan,
a ty przynosisz tu coś takiego! Te rysunki obrażają
Pana Boga i dlatego wstęp dla nich jest tu wzbro-
nionyt
Nadeszły i minęły, jak z bicza trzasnął, wakacje
szkolne. Gdy w październiku 1855 r. chłopcy powró-
cili do oratorium, ksiądz Bosko zaniepokoił się wy-
glądem Dominika Savio.
- Nie wypoczęłeś w czasie wakacji?
- Ależ tak, księże Bosko. Dlaczego ksiądz pyta?
- Jesteś bledszy niż zwykle. Co ci jest?
- Może to zmęczenie po podróży... - i uśmie-
chnął się.
Ale nie było to przejściowe tylko zmęczenie. Oczy
podkrążone i błyszczące, twarz blada 1 wychudła
wskazywały jasno, że Dominik nie był zdrowy.
Ksiądz Bosko postano:wił zająć się nim bardziej.
- W tym roku nie będziesz chodził do szkoły
w mieście. Chodzenie do szkoły w deszczu i śniegu
mogłoby ci zaszkodzić. Będziesz uczył się tu, w
domu,· u kl. Francesia. Rano możesz sobie dłużej
poleżeć i ·wypocząć. Nie przemęczaj się nauką, zdro-
wie jes~ darem Bożym i nie wolno tego daru ni-
szczyć.
337

34.9 Page 339

▲back to top


Dominik usłuchał. Po '--kilku dniach, jakby prze-
czuwając coś poważnego, powiedział do księdza
Bosko:
- Niech mi ksiądz pomoże szybko zostać
świętym!
Towarzystwo Niepokalanej
Dominik zaprzyjaźnił się szczerze z Michałem
Ruą i Janem Cagliero, choć byli oni od niego starsi,
jeden o pięć, drugi o cztery lata. Do innych jego
przyjaciół należeli najlepsi chłopcy, którzy w tych
latach znaleźli się w oratorium: Bongiovanni, Du-
rando, Cerruti, Cavio, Massaglia.
Na początku 1856 roku w konwikcie oratorium
mieszkało 153 chłopców: 63 uczniów i 90 rzemieślni­
ków.
Wiosną tego roku Dominik postanowił utwo-
rzyć tajne « bractwo » spośród najbardziej warto-
ściowych chłopców. Chciał, aby stanowiło ono grupę
małych apostołów, pracujących wśród innych chłop­
ców. Rozmawiał na ten temat z kilku kolegami.
Pomysł spodobał się. Zdecydowano, że grupa nazy-
wać się będzie « Towarzystwem Niepokalanej ».
Ksiądz Bosko ostrzegał chłopców, by się zby-
tnio nie spieszyli. Radził najpierw wypróbować. po-
mysł i obmyśleć mały regulamin, później dopiero
do tego powrócić na serio.
Chłopcy rzeczywiście spróbowali. Na pierw-
szym zebraniu zadecydowali, komu można zapropo-
nować przynależność do Towarzystwa: tylko nie-
338

34.10 Page 340

▲back to top


35 Pages 341-350

▲back to top


35.1 Page 341

▲back to top


licznym zaufanym i dyskretnym chłopcom. Dysku-
towano nad kandydaturą Francesii, młodziutkiego
nauczyciela, chłopca prawego i zaprzyjaźnionego ze
wszystkimi. Odrzucono jednak jego kandydaturę,
gdyż znany był z gadulstwa i trudno mu było do-
chować tajemnicy.
Zebrani zobowiązali trzech chłopców do opra-
cowania regulaminu.- Mieli to zrobić: Michał Rua
(19 lat), Józef Bongiovanni (18 lat) i Dominik Savio
(14 lat). Ksiądz Bosko twierdził jednak, że ostate-
cinie regulamin napisał Dominik. Pozostali tylko
go· uzupełnili.
Mały regulamin składał się z 21 paragrafów.
Członkowie zobowiązywali się pod opieką Ma-
tki Bożej i z pomocą Jezusa Eucharystycznego dą­
żyć do doskonałości. Zobowiązywali się również po-
magać księdzu Bosko, być małymi apostołami-wśród
kolegów, postępować rozważnie i delikatnie. Zobo-
·wiązywali się szerzyć radość i serdeczność wokół
siebie.
·
Paragraf 21, końcowy, był streszczeniem ducha
tego stowarzyszenia: « szczere, synowskie, bezgra-
niczne zaufanie do Maryi, szczególna czułość w
stosunku do Niej i stałe nabożeństwo pozwa~ą nam
przezywyciężyć wszelkie przeszkody, nauczą nas
wytrwałości w postanowieniach, surowości w sto-
sunku do siebie samych, umiłowania bliźnich i
dokładności we wszystkim».
Bractwo rozpoczęło swą działalność 8 grudnia
1856 r. przed ołtarzem Matki Bożej w kościele św.
Franciszka. Każdy z członków złoży{ przyrzeczenie,
że wiernie wypełniać będzie swoje zobowiązania.
340

35.2 Page 342

▲back to top


Tego dnia Dominik zrealizował swoje dzieło.
Pozostało mu już tylko 9 miesięcy życia, ale jego
« Towarzystwo Niepokalanej » przetrwało ponad
100 lat (aż do 1967 r.). We wszystkich domach i
oratoriach salezjańskich członkowie .Towarzystwa
stanowili zawsze grupę gorliwych chłopców, spośród
których rekrutowali się często przyszli kapłani.
Chłopcy należący do bractwa wybierali sobie
kolegów, których w «tajnym» języku nazywali
« klientami »: były to zazwyczaj jednostki niezdy-
scyplinowane; ordynarne, skore do bijatyki. Każdy
członek brał pod s~ą specjalną opiekę jednego
« klienta», stawał się jego « aniołem stróżem» aż
do czasu sprowadzenia go na dobrą drogę.
Drugą grupę « klientów » stanowili nowoprzy-
byli chłopcy. Pomagano im spęc;lzić pogodnie pierw-
sze dni w oratorium, gdy nie znali .jeszcze nikogo,
nie potrafili się bawić i gdy mówili jedynie w dia-
lekcie, tęskniąc przy tym bardzo za dotychczaso-
wym· środowiskiem.
śmierć matki Małgorzaty
15 listopada 1856 roku matka Małgorzata za-
chorowała na zapalenie płuc. Okazało się ono za-
bójcze dla tej 68-letniej kobiety, wyniszczonej ciężką
pracą.
Przez chwilę życie w oratorium zamarło. Jak
będzie można egzystować bez niej? Wokół jej łóżka
czuwali klerycy z konwiktu i najstarsi chłopcy. Ileż
341

35.3 Page 343

▲back to top


to razy w przeszłości wpadali do kuchni pytając
się:
- Mamo, dostanę jabłko?
- Mamo, czy zupa jest już gotowa?
- Mamo, nie mam chusteczki.
Heroizm tej gasnącej powoli kobiety polegał na
żmudnym cerowaniu podartej odzieży, na koszeniu
siana i żyta, na praniu i gotowaniu. A jednak w
tych skromnych pracach kryła się niespożyta siła
i zdanie się na Opatrzność Bożą. Przy obieraniu
ziemniaków i gotowaniu mamałygi, potrafiła uczyć
chłopców wiary, praktycznego podejścia do życia i
dobroci.
Ksiądz Bosko od nie:j właśnie przejął zasady
wychowania. To on jako pierwszy był przez nią
wychowany rozumnie, religijnie i z miłością. Zgro-
madzenie Salezjańskie zostało wypiastowane na ko-
lanach mamy Małgorzaty. A teraz ta dobra matka
dopalała się jak świeca.
Z Becchi przyszedł Józef ze starszymi wnuka-
mi. Ksiądz Borel, stały jej spowiednik od czasu
przybycia do Turynu, przyniósł wiatyk.
Małgorzata ostatkiem sił powiedziała do swego
Janka:
- Uważaj, gdyż wielu zamiast chwały Bożej
szuka własnej korzyści. P;rzy tobie również znajdują
się tacy, którzy kochają ubóstwo u innych, ale nie
u siebie. To, czego wymaga się od innych trzeba
najpierw zrealizować w sobie.
Nie chciała, by Jan patrzył na JeJ cierpienie.
do ostatniej chwili myślała o innych.
342

35.4 Page 344

▲back to top


35.5 Page 345

▲back to top


- Idź już Janie! Cierpisz bardzo patrząc na
mnie. Pamiętaj, że życie nasze polega na cierpieniu.
Prawdziwe szczęście czeka nas w życiu wiecznym...
Teraz już odejdź, proszę o to ... Módl się za mnie.
Żegnaj.
Przy umierającej, starej matce, pozostał Józef
i ks. Alasonatti.
Małgorzata zasnęła snem wiecznym o trzeciej
nad ranem w dniu 25 listopada. Józef udał się do
pokoju ks. Bosko. Płacżąc rzucili się sobie w obję­
cia.
Dwie godziny. później ksiądz Bosko wezwał Jó-
zefa Buzzettiego, przyjaciela i towarzysza w godzi-
nach cierpienia. Jedynie w jego obecności nie wsty-
dził się łez. Odprawił mszę św. za matkę w podzie-
miach kaplicy sanktuarium Matki Boskiej Pociesze-
nia. Potem uklękli obaj przed obrazem Maryi.
Ksiądz Bosko szeptał: « Teraz ja i moi synowie
nie mamy-już matki ziemskiej. Ty bądź przy nas i
bądź nam Matką ».
W kilka dni później Michał Rua odwiedził
swoją matkę, Joannę Marię.
- Odkąd umarła mama MałgorŻata - powie-
dział - nie możemy sobie dać rady. Nie. ma nikogo,
kto ugotowałby nam obiad, czy zacerował skarpety.
Mamo, może ty przyjedziesz do nas?
56-letnia Joanna Maria Rua udała się z synem
do oratorium. Została drugą jego « mamą ». Pozo-
stała tu przez dwadzieścia lat.
344

35.6 Page 346

▲back to top


Chłopiec, który rozmawia z Bogiem
Grudzień: ulice Turynu przyprusz9ne pierws-
szym śniegiem. Noc. Na ulicach palą się lampy.
Ksiądz Bosko, jak co wieczór, siedzi pochylony nad
stołem, na którym leży stos listów, czekających na
odpowiedź. Pisze do północy. Wtem słyszy lekkie
pukanie.
- Proszę, kto tam?
- To ja - mówi Dominik Savio - wchodząc
szybko. - Niech ksiądz pójdzie za mną, trzeba
spełnić dobry uczynek.
- Teraz w nocy? Gdzie chcesz mnie zaprowa-
dzić?
·
- Niech się ksiądz pospieszy, szybko, szybko!
Ksiądz Bosko waha się. Ale patrząc na Dominika
widzi, że jego twarz, taka zazwyczaj pogodna, jest
teraz bardzo poważna. Również i jego słowa brzmią
jak rozkaz. Ksiądz Bosko wstaje, bierze kapelusz i
idzie za Dominikiem.
Chłopiec szybko zbiega po schodach, przechodzi
przez podwórze i wychodzi na drogę prowadzącą
do miasta. Skręca w jedną ulicę, potem w drugą.
Nic nie mówi, ani nie zatrzymuje się. W labiryncie
ulic i uliczek porusza się pewnie. Wchodzi po scho-
dach jakiegoś domu, ksiądz Bosko idzie za nim.
Pierwsze, drugie, trzecie piętro. Dominik zatrzymuje
się i puka.· Nim ktokolwiek zdołał otworzyć, mówi
do księdza Bosko:
- Ksiądz musi tu wejść.
Sam wraca do domu.·
.345

35.7 Page 347

▲back to top


Drzwi otwierają się. Ukazuje się w nich jakaś
k;ob1eta. Widząc księdza Bosko mówi:
- To Bóg zsyła mi księdza. Szybko, szybko, bo
ksiądz nie zdąży. Mój mąż przed wielu laty stracił
wiarę. Teraz umiera i pragnie się wyspowiadać.
Ksiądz Bosko zbliża się do łóżka chorego. Umie-
rający człowiek jest przerażony i bliski rozpaczy.
Ksiądz spowiada go i udziela mu rozgrzeszenia. Po
kilku minutach chory umiera.
Mija kilka dni. Ksiądz Bosko jest pod wraże­
niem tego, co się stało. W jaki sposó.b Dominik
dowiedział się o tym chorym? Kiedyś, gdy nie ma
nikogo w pobliżu, ksiądz podchodzi do chłopca i
pyta:
- Dominiku, kto ci powiedział o umierającym
famtego wieczoru, gdy przyszedłeś po mnie do biu-
ra? Skąd o nim wiedziałeś?
Wówczas stało się coś, czego ksiądz Bosko nie
przewidział: chłopiec. popatrzał na księdza ze smut„
kiem i zaczął płakać. Ks. Bosko nie ośmielił się
już stawiać mu dalszych pytań. Pojął, że w jego
oratorium znajduje się chłopiec, który rozmawia z
Bogiem.
« Czy z nieba będę mógł zobaczyć moich kolegów? »
W lutym 1857 r. w Turynie panowało straszne
zimno. Dominik Savio był coraz bledszy. Męczył go
okropny kaszel, a jego siły topniafy' błyskawicznie.
Ksiądz Bosko mocno zaniepokojony, wezwał zna-
nych lekarzy. Profesor Vallauri, po dokładnym prze-
badaniu chłopca, powiedział:
346

35.8 Page 348

▲back to top


- Delikatna budowa ciała i nieustanne napię­
cie wewnętrzne podcinają mu życie jak piła.
- Co mogę zrobić dla niego? - dopytuje się
ks. Bosko.
Vallauri smutny rozkłada ręce. Nie znano wów-
czas skutecznych leków w tych dolegliwościach.
- Niech ksiądz odeśle go w rodzinne strony
i każe mu przerwać na jakiś czas naukę.
Gdy Dominik dowiedział się o tych decyzjach,
z bólem pogodził się z nimi. Bardzo mu jednak było
żal porzucać naukę, przyjaciół a szczególnie księdza
Bosko.
- Dlaczego nie chcesz pobyć trochę u twych
rodziców?
- Chciałbym tu w oratorium zakończyć moje
życie.
- Nie mów tak. Teraz pojedziesz do domu,
podreperujesz swoje zdrowie i powrócisz.
- Niestety - uśmiechnął się smutnie Dominik.
Pojadę do domu, ale już nie powrócę. Księże Bosko,
to jest ostatnia nasza rozmowa. Niech mi ksiądz
powie, co mogę jeszcze zrobić dla Boga?
- Ofiaruj Mu często swoje cierpienia.
- A co poza tym?
- Ofiaruj Mu również swoje życie.
.
- Czy z nieba będę mógł zobaczyć moich ko-
legów z oratorium, moich rodziców?
- Tak - wyszeptał ksiądz Bosko, starając się
opanować łzy.
- A czy będę mógł przyjść odwiedzić ich?
347

35.9 Page 349

▲back to top


- Jeżeli Bóg pozwoli, będziesz mógł to zrobić.
W niedzielę pierwszego marca Dominik pożeg­
nał się serdecznie z przyjaciółmi, należącymi do
« Towarzystwa». Potem nadjecha-ł powóz ojca, z
którym miał powrócić do Mondonio. Na zakręcie
drogi skinął jeszcze ręką, żegnając oratorium, przy-
jaciół i « swego » księdza Bosko, który z ogromnym
bólem patrzał na oddalający się powóz. Odjechał
najlepszy uczeń, mały święty, którego Madonna po-
darowała oratorium na okres trzech lat.
Zgasł prawie nagle, dnia 9 marca 1857 r., w
obecności ojca, szepcząc słabnącym głosem:
- Żegnaj tatusiu... probosŻcz mówił mi... ale
nie pamiętam. Jakie ja piękne r;zeczy widzę...
Pius XII ogłosił go świętym 12 czerwca 1954
roku.
Pierwszy piętnastoletni święty.
348

35.10 Page 350

▲back to top


36 Pages 351-360

▲back to top


36.1 Page 351

▲back to top


życiorys księdza Bosko można by jeszcze kon-
tynuować na setkach stron. Mamy ich jednak do
dyspozycji tylko niewiele. Zrobimy więc tylko bły­
skawiczny przegląd ostatnich trzydzięstu lat jego
życia.
Marzec 1857 r. zasmucił go głęboko śmiercią
Dominika Savio. Ale wcześniej, ·w r. 1855, również
marzec, przyniósł mu wielką radość.
Chcieli być takimi jak on
25 marca, w święto Zw~astowania, w ubogim
pokoju księdza Bosko odbyła się ważna ceremonia,
choć bez uroczystej oprawy. Ksiądz stojąc słuchał,
a Michał Rua klęcząc przed krzyżem mówił: « ślu­
buję Bogu ubóstwo, czystość, posłuszeństwo i od-
daję się w twoje ręce, księże Bosko ». Nie było przy
tym żadnego świadka, ale właśnie -wtedy rodziło się
Zgromadzenie Salezjańskie. Ksiądz Bosko był jego
założycielem a Michał Rua pierwszym salezjaninem.
350

36.2 Page 352

▲back to top


W kilka miesięcy później złożył ślubowanie f
został salezjaninem ksiądz Alasonatti. W 1856 r.
dołączył do nich Jan Chrzciciel Francesia, później
jeszcze Cagliero,. Provera, Ghiravello, Lazzero, Bo-
netti.
Byli to ci biedni chłopcy, których ksiądz Bosko
przyjął ongiś do swego domu i którzy wzrastali oto-
czeni jego miłością. Pragnęli być « takimi jak on»,
chcieli pracować dla Boga i dla biednych chłopców.
Ubrani w stroje kleryckie, nadal studiowali i
składali wiele trudnych egzaminów. Równocześnie
ks. Bosko powierzył im prowadzenie lekcji kate-
chizmu, opiekę nad chłopcami w refektarzu i w
warsztatach, oraz nauczanie sierot.
Gdy zamarzła woda
W niedzielę ks. Bosko posyłał ich do oratoriów.
W 1855 r. oratorium pod wezwaniem Anioła
Stróża nagle znalazło się bez dyrektora. Ksiądz Bo-
sko zamianował nim 17-letniego Michała Rua. Do
oratorium tego uczęszczali przede wszystkim mali
kominiarze. Chłopcy ci jesienią przybywali z Valle
d'Aosta ze sznurem na ramieniu i miotełką. Wędro­
wali po ulicach, zachwalając swe usługi w zakresie
przeczyszczania kominów. Wszyscy mieszkańcy sta-
rali się to uczynić przed nadejściem zimy, by prze-
czyszczone piece dobrze ogrzewały mieszkania.
Byli to chłopcy bardzo drobni, gdyż kanały dy-
mowe„ wzdłuż których musieli się przeciskać, były
wąskie. Twarz i ręce mieli nieustannie czarne od
sadzy.
351

36.3 Page 353

▲back to top


W niedzielę, wcześnie rano, Michał przychodził
do oratorium, zamiatał pokoiki, porządkował koś­
ciół. Gdy zjawiali się pierwsi chłopcy skierowywał
ich do spowiedzij do księdza, który odprawiał póź­
niej mszę św. O godzinie dziewiątej zwykle było już
w oratorium około stu chłopców. Michał przez cały
dzień « był wśród nich księdzem Bosko». Inicjował
zabawy, rozmawiał z chłopcami, informował się o
ich kłopotach, prowadził lekcje katechizmu.
Wieczorem, gdy na ulicach zapalano lampy ga-
zowe, chłopcy wracali do swych domów. Niektórzy
odprowadzali Michała aż do Valdocco. - « ZobaczyQ
my się w niedzielę, Michałku! » - wołali.
Rua powracał do domu zmordowany. W kuchni
czekała na piecu kolacja, specjalnie zostawiona dla
niego oraz dla Cagliero i Francesi, którzy tak jak
on - ogromnie zmęczeni - powracali z innych---
oratoriów. Potem wspinali się na poddasze, gdzie
znajdowały się ich łóżka. Michał zasypiał natych-
miast. Nie tylko on zresztą: któregoś ·poniedziałku
na Cagliero zbudził się nad ranem, siedząc krześle
i trzymając w ręce skarpetki. Nie zdążył wieczorem
dojść do łóżka i zasnął na krześle. Budzik dzwonił
wcześnie, bardzo wcześnie: o godzinie czwartej! Jan
Cagliero wspominał: « Zima w Turynie, to nie byle
co. Na naszym poddaszu nie było ani pieca ani
wody. Aby móc umyć się rano, wieczorem napełnia­
liśmy miski wodą, ale rano często znajdowaliśmy
w nich lód. Otwieraliśmy więc okienko mansardy,1
zbieraliśmy śnieg z dachu i nacieraliśmy sobie nim
I Mieszkanie na poddaszu z zewnętrzną ścianą pochyłą.
352

36.4 Page 354

▲back to top


energicznie ręce, twarz i szyję. Po kilku minutach
ciało «dymiło». Wówczas zawijaliśmy się w koce
i rozpoczynał się czas nauki: Rua uczył się hebraj-
skiego, Francesia cyzelował wiersze łacińskie a ja
komponowałem ćwiczenia muzyczne ».
W listopadzie 1855 roku rozpoczęło działalność
gimnazjum «wewnętrzne». Francesia, poza wszy-
stkimi innymi zajęciami, zaczął wykładać literaturę,
Rua matematykę a Cagliero muzykę.
·
Można by pytać, czy ks. Bosko robił dobrze,
pozwalając by jego młodzi pomocnicy zabijali się
tak, ucząc się sami i ciężko pracując. Dalsze koleje
życia tych ludzi stanowią najlepszą na to pytanie
odpowiedź: Jan Cagliero umarł w wieku 88 lat, Mi-
chał Rua, który stał na czele Zgromadzenia Sale-
zjańskiego żył 73 lata, a Jan Francesia, filolog kla-
syczny o sławie europejąkiej, dożył 92 lat. Ksiądz
Bosko «wiedział», że praca, nawet najcięższa, nie
zmoże tych ludzi.
Wielkie dzieła
· W miarę jak grupa pierwszych salezjanów po-
większała się, ksiądz Bosko zrozumiał, że nadszedł
czas zrealizowania wielkich dzieł. Następne lata sta-
ły się więc latami intensywnej pracy, rozwiązywa­
nia coraz to trudniejszych problemów, tworzenia
dzieł, które były wyzwaniem rzuconym tamtym
czasom.
30 lipca 1860 roku odprawia swą pierwszą mszę
św. ksiądz Michał Rua. Ongiś ksiądz Bosko spotkał
353

36.5 Page 355

▲back to top


go, jako bladego chłopca przy Młynach nad Dorą i
ofiarował mu wówczas « połowę swej ręki ». Michał
Rua został zastępcą księdza Bosko, był zawsze jego
wiernym cieniem.
Rok 1863. Rodzi się pierwsze dzieło salezjańskie
poza Turynem. Małe seminarium w Mirabello Mon-
ferrato. Potem powstają kolejne kolegia w Lanzo,
Alassio, Sampierdarena, Varazze, Valsalice. W chwili
śmierci księdza Bosko istniały już 64 domy sale-
zjańskie w sześciu krajach i pracowało już 768
salezjanów.
W kwietniu 1864 roku ksiądz Bosko kładzie
kamień węgielny pod Sanktuarium Matki Bo~ej
Wspomożycielki. Do rąk budowniczych przekazuje
pierwszą sum~ pieniędzy: osiem soldów (mniej niż
pół lira!).
W 1872 roku ksiądz Bosko zakłada Zgromadze-
nie Córek Maryi Wspomożycielki. Do pierwszych
sióstr mówi: « Jesteście biedne i mało was, ale w
przyszłości będziecie mieć tyle uczennic, ż.e trudno
je będzie pomieścić ».
11 listopada 1875 roku, w Sanktuarium Maryi
Wspomożycielki, wypełnionym po brzegi wzruszo-
nym tłumem, ksiądz Bosko wręcza krzyże misyjne
pierwszym dziesięciu salezjanom, którzy wyjeżdżają
do Ameryki Południowej. Jadą tam ·pod przewod-
nictwem księdza Jana Cagliero, tego ongiś chłopca
pełnego życia, który biegał co rana popatrzeć na
namioty cyrkowe i na klownów.
Rodzą się rnisje salezjańskie, które pow9li rozsze-
rzą się na cały świat.
W tym samym ·roku ksiądz Bosko organizuje
zespoły « pomocników », których nazywa « Salesia-
354

36.6 Page 356

▲back to top


ni esterni ». to sympatycy jego dzieł, którzy
wspomagają go środkami finansowymi i którzy
pracują dla młodzieży. Przed swoją śmiercią ksiądz
Bosko tak do nich powiedział: « Bez waszego wspar-
cia nie byłbym w stanie zrobić nic, albo zrobiłbym
bardzo mało. _Dzięki wasze1nu poświęceniu otarli-
śmy wiele łez i uratowaliśmy wiele dusz ».
Rok 1877. A~y być w stałym kontakcie ze swy-
mi współpracownikami (a było ich wówczas już
setki tysięcy) ksiądz Bosko zakłada czasopismo
« Wiadomości Salezjańskie» (Bollettino Salesiano).
Był to ilustrowany miesięcznik, który przynosił
wiadomości dotyczące Zgromadzenia, listy misjo-
narzy pracujących gdzieś na krańcach świata i sło­
wa księdza Bosko. W ciągu następnych lat Biuletyn
ten ogromnie się rozwinął.
7 grudnia 1884 roku w Bazylice Maryi Wspomo-
życielki Jan Cagliero przyjmuje sakrę biskupią.
Ksiądz Bosko przeżywa szczęśliwy dzień. Dawny sert
o gołębicy i gałązce oliwnej urzeczywistnia się. Sło­
wa wypowiedziane do konającego chłopca:- « Mu-
sisz przyczynić się ·do tego, by wielu innych wzięło
brewiarz do ręki... Pojedziesz }Jardzo daleko ... » nie
były iluzją. Teraz stawały··.się rzeczywistością.
Im bardziej jednak roższerzały się dzieła sale-
zjańskie na całym świecie, tym większych trzeba
było funduszy. Aby utrzymać misje w Ameryce, aby
wyżywić tysiące opuszczonych chłopców, ksiądz
Bosko w ostatnich latach swego życia był zmuszony.-·
wędrować po Włoszech, Francji, Hiszpanii w poszu-
kiwaniu funduszy. Ogromny wysiłek. Matka Boża -
jednak ·w sposób widoczny błogosławiła tym podró-
..
'355

36.7 Page 357

▲back to top


żom: ręce księdza Bosko przywracały wzrok ocie-
mniałym, słuch głuchym, zdrowie chorym. W całej
Europie znano go już jako « księdza, który czyni
cudy».
Ksiądz Bosko płacze
Maj 1887 roku. Ksiądz Bosko zakończył ostat-
nią podróż po Hiszpanii, dla zdobycia funduszy. Tym
razem odbył ją z polecenia papieża, który zobowią­
zał go do wybudowania kościoła pod wezwaniem
Najświetszego Serca Pana Jezusa w Rzymie.
Teraz pochylony wiekiem i utrudzony ponad
siły wchodzi na stopnie ołtarza ogromnej świątyni,
by odprawić mszę św. Przy konsekracji kapłani,
którzy mu towarzyszą, widzą że ks. Bosko wybucha
płaczem. Płacz ten, niedoopanowania, wstrząsa
nim do końca mszy św. Potem trzeba było pra-
wie zanieść go do zakrystii. Ks. Viglietti pyta zcimie-
pokojony:
- Księże Bosko, co się stało? Czy ksiądz źle
się czuje? Ksiądz Bosko zaprzecza.
- Przed oczyma stanęła mi scena z mego pierw-
szego snu, gdy miałem dziewięć lat. Zobaczyłem
matkę i braci i usłyszałem, jak dyskutowali .nad
tym, co mi się śniło.
·
W tym śnie sprzed lat Matka Boża powiedziała
mu: « Kiedyś wszystko zrozumiesz ». Teraz właśnie,
patrząc wstecz na swe życie, zrozumiał rzeczywiście
356

36.8 Page 358

▲back to top


wszystko. Warto było ponieść tyle ofiar, tyle się na-
pracować, by uratować niezliczone rzesze chłopców.
Ksiądz Bosko umarł o świcie 31 stycznia 1888
roku. Do salezjanów, którzy czuwali przy jego łóżku
·wyszeptał w ostatniej chwili: « Czyńmy wszystkim
dobrze, nikomu nie wyrządzajmy krzywdy!... Po-
wiedzcie moim chłopcom, że czekam na nich wszy-
stkich w niebie! »
357

36.9 Page 359

▲back to top


36.10 Page 360

▲back to top


SPIS TREŚCI
Prolog
· Dwunastoletni emigrant
Rozdział I
Pierwsze wspomnienia
Rozdział II
W rodzinnym domu
Rożdział III
Przep.wiośnie .
Rozdział IV
'. Mały kuglarz .
Rozdział V
Dziecięce marzenia
'
Rozdział VI
Między młotem a ... książką .
Rozdział VII
Muszę się uczyć
Ro~dział VIII
Zielone lata w Chieri .
Rozdział IX
. Okres przyjaźni
str. 10
» 20
» 31
))
44
» 56
))
65
))
77
))
85
» 95
» 109
359

37 Pages 361-370

▲back to top


37.1 Page 361

▲back to top


Rozdział X
Trudna decyzja
Rozdział XI
Sutanna i seminarium
Rozdział XII
Marzenia spełnione
Rozdział XIII
Pierwsze kroki
Rozdział XIV
Działać natychmiast .
Rozdział XV
Po chleb i miłość .
Rozdział XVI
Markiza, ks. Bosl,{o i młodzież
Rozdział XVII
Wędrujące oratorium
Rozdział XVIII
Szopa Pinardiego .
Rozdział XIX
Boże, nie pozwól mu umrzeć!
Rozdział XX
Zdobyć za wszelką cenę .
Rozdział XXI
. Przyjaciel i ojciec
Rozdział XXII
Gorączka roku 1848 .
360
str. 117
)) 122
)) 129
)) 138
» 149
)) 158
)) 168
» 179
» 189
)) 202
» 216
)) 226
)) 238

37.2 Page 362

▲back to top


Rozdział XXIII
Koniec nadziei
Rozdział XXIV
Rok 1849 · ciernisty l nieurodzajny
Rozdział XX.V
. Dom i Kościół
Rozdział XXVI
Niezwykły obrońca
Rozdział XXVII
Własne warsztaty
Rozdział XX.VIII
Współpracownicy i następcy .
Rozdział XXIX
Będziemy się nazywać salezjanami
Rozdział XXX
Jeden dzień wolności .
Rozdział XXXI
Dwa rozstania
Rozdział XXXII
Dzieło rośnie .
str. 246
)) 25°6
)) 269
)) 281
)) 291
» 297
)) 307
» 326
)) 335
» 350
361

37.3 Page 363

▲back to top


37.4 Page 364

▲back to top


DROGI CZYTELNIKU !
Poza Tobą przeczytane stronice książki o Księ­
dzu Bosko. Z pewnością podziwiasz w nim tytana
pracy, :nieprzeciętnego człowieka tamtych czasów,
płodnego pisarza, ~chowawcę młodzieży, wreszcie
świętegp kapłana i założyciela Rodziny Salezjań­
skiej: 'Salezjanów, Córek lltf.aryi Wspomożycielki
(Salezjanek), Pomocników Salezjańskich.
Zapoczątkowane 100 lat temu· we Włoszech Je-
go dzieło, znane jest dziś na całym świecie. Sale-
zjanie, Córki· Maryi Wspomożycielki i Pomocnicy
Salezjańscy pracują na wszystkich kontynentach. W
76 krajach świata prowadzą szkoły, oratoria, para-
fie; obecni wśród najbiedniejszych i na katedrach
uniwer~ytetów; wśród prymitywnych szczepów in-
diańskich i w super nowoczesnych wydawnictwach;
zobaczysz ich pośród trędowatych i emigrantów;
podróżują w poszukiwaniu młodzieży skazanej na
kary więzienia, wśród narkomanów ...
A w Polsce? Ksiądz Bosko znany był społe­
czeństwo polskiemu jeszcze za swego życia. Swiad-
czy o tym licznie zachowana korespondencja Pola-
ków z Księdzem Bosko. Synowie św. Jana Bosko
przybyli do Polski w dziesięć lat po Jego śmierci,
tj. w 1898 r. Rozwój dzieł salezjańskich w Polsce
był niezwykle dynamiczny. ówczesne warunki poli-
363

37.5 Page 365

▲back to top


tyczne nie sprzyjały jednak utworzeniu samodziel-
nej jednostki administracyjnej, zwanej inspektorią.
Stało się to możliwe dopiero bezpośrednio ·po I
wojnie światowej. Jak szybko rozwijało się dzieło
Księdza Bosko w Polsce świadczy fakt, że już w
1933 roku można było utworzyć dwie Inspe~torie
Salezjańskie.
Co robią Salezjanie w Polsce? Pierwszym ich
·dziełem po przybyciu do Polski, była organizacja
istniejącej do dziś szkoły zawodowej dla chłopców
w Oświęcimiu. Cały zresztą okres, do naj~ow-
szych czasów, Salezjanie w Polsce znani byli z pro-
wadzenia 1szkół i zakładów 'wychowawczych. PO. zni-
szczeniach II wojny światowej, która nie oszczędzi­
ła nikogo, Salezjanie Polscy przeważnie pracuJą w
duszpasterstwie parafialnym ze szczególnym uwzglę­
dnieniem młodzieży. Pewna ich część oddaje się'. pra-
cy naukowej, liczrii włączają się w pracę rekolek-
cyjną i misyjną w Kraju. Również idea misji za-
granicznych, którą głęboko przejęty był Ksiądz Bo-
sko, jest niezwykle żywa wśród Salezjanów Pola-
ków.
Ten ogrom pracy w duchu Księdza Bosko, µioż­
liwy jest w Polsce dzięki liczebnemu wzrostowi
Zgromadzenia. Fakt ten przyczynił się do teg9, że
- w grudniu 1979 roku - siódmy następca Księ­
dza Bosko w zarządzaniu Zgromadzeniem Salezjan-
skim, ks. Egidio VIGANO z istniejących dotąd dwu
Inspektorii, utworzył dalsze dwie.
Tak więc DROGI CZYTELNIKU, Ksiądz Bosko
i jego 1dzieło żyją i entuzjastycznie przyjmowani
364

37.6 Page 366

▲back to top


przez ludzi na każdej szerokości geograficznej.
Szczegółowych informacji w tym zakresie udzie-
Ci:
Inspektorat Towarzystwa Salezjańskiego
ul. Konfederacka 6
30-306 KRAKóW
Inspektorat Towarzystwa Salezjańskiego
ul. Kopcińskiego 1I 3
90~242 ŁóDź
Inspektorat Towarzystwa Salezjańskiego
ul. Krzywa 1
64-920 PIŁA
Inspektorat Towarzystwa Salezjańskiego
ul. Nowowiejska 47
50-315 WROCŁAW
Odnośnie do Sióstr Salezjanek. poinformuje Cię:
Inspektorat Córek Maryi Wspomożycielki
ul. św. Jadwigi 11
50-266 WROCŁAW
365