MB_PL_v11


MB_PL_v11

1 Pages 1-10

▲back to top

1.1 Page 1

▲back to top
Ks. Eugeniusz Ceria
M E M O R I E B I O G R A F I CH E
DI DON
GIOVANNI BOSCO
TOM XI
1875
POGRZEBIEŃ 1958
1

1.2 Page 2

▲back to top
DO CZYTELNIKÓW SALEZJANÓW
Wiadomą jest rzeczą, iż tom jedenasty Memorie Biografiche ukazał się przed
tomem dziesiątym. Stąd ks. Ceria pisze w swej przedmowie do tego tomu,
iż czytelnicy będą mieli dwa powody do zdziwienia, gdy dojdzie do ich rąk tom
jedenasty, a mianowicie, dlaczego tom jedenasty wychodzi przed dziesiątym
i dlaczego taki szczupły.
Otóż – pisze dalej ks. Ceria – tom dziesiąty już się przygotowuje
i w niedługim czasie będzie gotowy. /Dziś już jest wydrukowany/. Zresztą jedenasty
można czytać spokojnie, nawet nie znając treści tomu poprzedniego. Co zaś dotyczy
się jego rozmiarów, to obejmuje on rok 1875, a posuwając się w opowiadaniu poza ten
rok, tom stałby się zbyt obszerny i niepraktyczny w codziennym użytku, a tak będzie
więcej podręczny.
„Czuję obecnie całą odpowiedzialność za pracę, jakiej podjąłem się z polecenia
Najczcigodniejszego księdza Generała Filipa Rinaldiego, nie tylko przed obecnymi
współbraćmi, ale jeszcze bardziej wobec przyszłych pokoleń. Podam, więc zaraz
kryteria, jakimi kierowałem się przy układzie materiału. Nie mam zamiaru ujmować
postaci Księdza Bosko ściśle w ramach lat, w których żył, gdyż te czasy właściwie
jeszcze nie minęły, a zdarzenia, w których on brał udział, jeszcze się nadal rozwijają.
Dopiero z dalszej perspektywy historycznej można będzie zdać sobie sprawę
z wielkiej misji wyznaczonej przez Opatrzność Jemu i Jego Zgromadzeniu.
Trzymać się będę również porządku chronologicznego tak, jak ksiądz
Lemoyne, który dając swej pracy tytuł: Memorie Biografiche, chciał przez to
zaznaczyć, iż nie tworzy żadnej syntezy historycznej, ale przedstawia fakty z życia św.
Jana Bosko, nawet nie z roku na rok, ale wprost z dnia na dzień. Tyle tylko zmiany
wprowadzę, iż zamiast rozrywać zdarzenia innymi wplatającymi się w nie wypadkami,
nieściśle z nimi związanymi, to je raczej podawać będę, jako całość tak, że każdy
rozdział będzie mógł mieć swój wyraźny nagłówek.
Innymi słowy ustaliwszy sobie pewien okres czasu do omówienia w danym
tomie, czy to będzie rok, czy więcej, postaram się zmieścić w poszczególnych
rozdziałach wszystko, co z tego okresu dotyczy poruszanej sprawy. W ten sposób
uważam, że bieg wypadków będzie bardziej przejrzysty. Jeżeli by zaś dla zaokrąglenia
opowiadania wypadło przekroczyć granice omawianego zasadniczo okresu, uczynię to
bez żadnego skrupułu.
Przyjąłem również, jako zasadę uszanować wszystkie słowa Księdza Bosko,
podając je tak, jak nam zostały przekazane. Ksiądz Generał uczynił piękny podarek
wszystkim Inspektorom salezjańskim, przesyłając im cząstkę mózgu świętego Jana
Bosko. Otóż słowa naszego Założyciela są właśnie wyrazem myśli
2

1.3 Page 3

▲back to top
i projektów, które przesunęły się przez tenże mózg. Niełatwo ustalić, która z tych
relikwii jest drogocenniejsza.
Będę miał również na względzie, dla kogo i w jakim celu zabrałem się do
pisania. Stronice te przeznaczone są wyłącznie dla salezjanów, a wiadomo,
że w gronie rodzinnym mówi się o tylu rzeczach, które dla obcych są zupełnie
obojętne i o których nieraz nawet nie wypadałoby wspominać przed innymi.
Salezjanie zaś oczekują prostego i jak najbardziej szczegółowego przedstawienia życia
swego Założyciela, aby tym lepiej mogli przejąć się jego duchem i przykłady jego
naśladować. Dlatego też moim staraniem będzie przedstawić wszystko dostojnie
i zgodnie z prawdą, ale bez silenia się na stylistyczne frazesy. Całkowicie wystarczy,
jeśli mnie wszyscy dobrze zrozumieją, a nikt nie zrozumie opatrznie”.
Ksiądz Ceria podjął się kontynuowania Memorie Biobrafiche po śmierci
księdza Lemoyne, zaczynając swą pracę od tomu jedenastego. Ksiądz Lemoyne
napisał tylko dziewięć tomów. Dziesiąty pisał już ksiądz Ceria, ale przed tym, jak
wspomniano wyżej, wyszedł jedenasty. Przemawiając, zatem do swoich czytelników
po raz pierwszy w tomie jedenastym, uznał za stosowne podkreślić wszelką pracę
księdza Lemoyne i tak pisze dalej w przedmowie do tomu jedenastego:
„Uważam za swój ścisły obowiązek wyrazić tu pełne uznanie i wdzięczność dla
księdza Jana Baptysty Lemoyne i księdza Joachima Berto, którym archiwum
Zgromadzenia zawdzięcza zebranie wszystkich dokumentów, dotyczących życia św.
Jana Bosko i rozwoju Jego Zgromadzenia. Oni to skwapliwi zbieracze i skrzętni
konserwatorzy dawnych pamiątek, niczego nie zaniedbali, co by mogło posłużyć dla
przyszłych historyków Zgromadzenia”.
3

1.4 Page 4

▲back to top
ROZDZIAŁ I
Z NOWYM ROKIEM 1875
Katalog Zgromadzenia Salezjańskiego z roku 1875 zawiera nazwiska 64
profesów wieczystych, 107 czasowych, 84 nowicjuszów i 32 aspirantów. Razem 287,
w tym 50 kapłanów. Podzieleni byli na 8 domów: Oratorium na Valdocco; kolegium
w Valsalice; kolegia w Borgo S. Nizza, Lanzo, Varazze, Alassio; schronisko
Sampierdarena, dom Maryi Wspomożycielki i szkoły miejskie w Mornese. Liczba
nowicjuszów w tym roku widocznie wzrosła. Wśród nich zasługuje na uwagę Sługa
Boży ksiądz Alojzy Guanella. Ponieważ o nim będzie często mowa w ciągu
następnego trzechlecia, wypada go tutaj czytelnikowi przedstawić. Przez trzy lata
ponawiał on usilne prośby u biskupa z Como, ażeby mu pozwolił wstąpić do
Zgromadzenia Salezjańskiego. Ostatecznie mógł wnieść formalną prośbę o przyjęcie,
na którą Ksiądz Bosko taką dał mu odpowiedź: „Drogi księże Alojzy, gotów jestem
księdza przyjąć. Po przyjeździe księdza do Turynu, ustalimy wspólnie miejsce i dom
dla księdza odpowiedni. Odpisuję tak, mając na uwadze słowa z jego ostatniego listu:
Jeśli nie zostanę przyjęty tutaj, zdecydowany jestem udać się, dokąd indziej. Proszę,
zatem pozałatwiać swoje sprawy tak, aby ksiądz, po przybyciu do nas, nie potrzebował
już wracać do domu. Do widzenia, drogi księże Alojzy, i miłej podróży. Niech nam
Pan Bóg wszystkim błogosławi. Oddany przyjaciel Ksiądz Jan Bosko”.
Nizza Marittima, 12.12.1874 r.
PS. We czwartek będę w Turynie.
Ksiądz Guanella zjawił się w Oratorium, gdy Przełożeni opuszczali zebranie po
zadecydowaniu przyjęcia misji w Ameryce.
Ksiądz Bosko, natknąwszy się na niego u progu sali, przywitał go słowy:
Czy pojedziemy do Ameryki?
Chciałbym i ja – odpowiedział ksiądz Guanella – założyć w diecezji
zgromadzenie sióstr zakonnych, a także i męskie zgromadzenie, jak to ustaliłem już
z jednym z konfratrów.
Doskonale, tu mamy wszystko – zawołał Ksiądz Bosko – mamy księży, siostry
i ksiądz pozostanie z nami na zawsze.
Umilkłem – pisze ks. Guanella w swym pamiętniku – i przez trzy lata, dopóki
przebywałem w Zgromadzeniu, czułem wewnętrzną rozterkę. Ostatecznie pragnienie
założenia własnej fundacji (zgromadzenia) zwyciężyło. Przebywając z Księdzem
Bosko, czułem się jak w raju. Z Bożą pomocą i dzięki jego modlitwom, poprawiłem
4

1.5 Page 5

▲back to top
się z wad, które w przeciwnym razie poniósłbym ze sobą do grobu. Zdaje mi się,
że więcej postąpiłem w duchu umartwienia, praktykując skrupulatnie reguły.
W tym roku spotykamy w katalogu współbraci pewną nowość: przy
współbraciach zmarłych w roku poprzednim znajdują się krótkie notatki biograficzne.
Byli to kapłani: Franciszek Provera, Józef Cagliero, Dominik Pestarino i kl. Alojzy
Ghione. Nekrolog ten poprzedził Ksiądz Bosko przedmową, w której nawiązując do
życia czterech zmarłych, zwracał się, jako ojciec ze słowami zachęty do swoich synów
duchownych:
Do Współbraci Salezjanów! Rok 1874, Najdrożsi Synowie, pozostanie dla nas
szczególnie pamiętny. Jego Świątobliwość szczęśliwie panujący nam Pius IX, przy
wielu innych objawach życzliwości, w dniu 3 kwietnia raczył zatwierdzić ostatecznie
nasze skromne Zgromadzenie. Gdy to napełniło nas najwyższą radością, równocześnie
zasmucił nas bardzo szereg następujących szybko po sobie zgonów. I tak dnia 13
owego miesiąca Bóg powołał do siebie księdza Proverę, potem księdza Pestarino,
następnie kl. Ghione i wreszcie księdza Józefa Cagliero, a to w przeciągu czterech
miesięcy. Przez te zgony straciliśmy czterech pracowników ewangelicznych,
profesorów wieczystych, gorąco przywiązanych do Zgromadzenia Salezjańskiego,
skrupulatnie zachowujących Ustawy, gorliwych zawsze o chwałę Bożą.
Nic, więc dziwnego, że te straty boleśnie odczuło Zgromadzenie. Lecz
widocznie Bóg w dobroci swej niepojętej i według niezbadanych tajników swoich
osądził ich już za godnych nieba. Można tu powtórzyć za Mędrcem Pańskim,
że „żyjąc krótko, przepracowali wiele” – „brevi vivens tempore, explevit tempora
multa”. Mamy, przeto uzasadnioną nadzieję, iż (ci) przestawszy współpracować
z nami na ziemi, będą naszymi orędownikami u Boga w niebie.
Stosowną też rzeczą będzie podać wam kilka rysów charakterystycznych
z życia każdego z nich, aby pamięć ich cnót przetrwała nadal wśród nas, a to dla trzech
głównych powodów:
1. Ponieważ taki jest zwyczaj po innych zgromadzeniach zakonnych;
2. Aby ci, którzy żyli z nami i praktykowali te same reguły, byli nam zachętą do
naśladowania ich w dobrym, a unikania złego;
3. Aby nie tylko przechować pamięć ich czynów, lecz prosić również Boga
o wieczny spoczynek dla ich dusz, o ile by jeszcze nie zostały przyjęte na łono Boga
Miłosierdzia.
Wprawdzie my nie poświęciliśmy się służbie Bożej, dlatego, by pamięć o nas
pozostała u ludzi, lecz by imiona nasze, jak mówi Boski Zbawiciel, wpisane były do
ksiąg żywota. Niemniej krótkie te biografie przypominać nam będą, że jak nasze
nieodpowiednie postępowanie jest zgorszeniem dla współbraci nawet po naszej
śmierci, tak dobre przykłady będą dla nich zawsze zbudowaniem. Odczytując zaś te
wspomnienia o naszych zmarłych, nie przestawajmy modlić się za nich i wszystkich
współbraci, którzy od początku Zgromadzenia zostali już powołani do wieczności.
W czasie zaczynającego się roku 1875, powinniśmy w szczególniejszy sposób
pamiętać w modlitwach o potrzebach Kościoła świętego i o Ojcu św. naszym tak
5

1.6 Page 6

▲back to top
wielkim dobroczyńcy, który nie przestaje nas darzyć dobrodziejstwami duchowymi
i doczesnymi, a ostatnio zatwierdził nasze Reguły. Bądźmy im wierni, praktykując je
dla większej chwały Bożej i zbawienia dusz. Niech Bóg błogosławi was wszystkich,
Najdrożsi Synowie i nie przestawajcie się modlić również za mnie, który pozostaje
wam oddany w Jezusie Chrystusie. Ksiądz Jan Bosko.
Drugi list skierowany przez Księdza Bosko do jego synów w Lanzo,
przechował nam ks. Lemoyne, dyrektor tamtejszego zakładu. Dziękując w nim za
życzenia świąteczne i noworoczne, dołącza Ksiądz Bosko dłuższe słowa tchnące
ojcowską dobrocią i gorliwością kapłańską.
I tak pisze: Do moich Najdroższych synów: dyrektora, nauczycieli,
wychowanków i innych kolegium z Lanzo! Łaska Pana naszego Jezusa Chrystusa
niech będzie z wami. Amen. Dotąd nie mogłem, Najdrożsi synowie, zadośćuczynić
żywemu pragnieniu serca odwiedzenia was. Przeszkadzały temu i nawał zajęć
i niedyspozycja w zdrowiu. Lecz zaznaczam, co was może zdziwić, że codziennie
myślę o was i każdego dnia we Mszy św. polecam wszystkich dobroci Bożej. Ale
widzę, że i wy również dajecie dowody swej pamięci o mnie. Z wielką przyjemnością
odczytałem życzenia przez was podpisane. Zdawało mi się, że jestem tam wśród was
i powtarzam sobie w głębi serca: evviva, moi synowie w Lanzo – niech żyją.
Rozpoczynam więc od podziękowania wam za synowskie, chrześcijańskie
życzenia, jakie złożyliście mi i spraszam z nieba na was, na waszych rodziców
i przyjaciół obfitość błogosławieństw Bożych. Niech Bóg was zachowa na długie lata
w pomyślności. Przechodząc zaś do szczegółów, życzę wam zdrowia, powodzenia
w nauce i postępu pod względem moralności.
ZDROWIE – jest to drogocenny dar Nieba. Dbajcie o nie, wystrzegając się
nieumiarkowania, chłodów, przeziębienia, czy przemęczenia oraz przeciągów,
zwłaszcza, gdy jesteście zgrzani. To są zwykłe przyczyny chorób.
NAUKA – jesteście w zakładzie dla zdobywania potrzebnej wiedzy, przy
pomocy, której powinniście w przyszłości zdobyć sobie utrzymania. Jakiekolwiek
będzie stanowisko w waszym życiu, to zawsze tak postępujcie, abyście byli
samowystarczalni i uczciwie pracowali na własne utrzymanie. Oby nam nigdy nie
wyrzucano, że żyjemy kosztem drugich.
MORALNOŚĆ – zdrowie i nauka opierają się na fundamencie moralności.
Wierzcie mi, moi Drodzy synowie, że piszę wam teraz wielką prawdę: jeśli
zachowacie Boskie Przykazania, żyjąc zgodnie z obyczajami, to będziecie robić dobre
postępy w nauce, przy kwitnącym zdrowiu, będziecie kochani przez Przełożonych,
kolegów, rodziców, przyjaciół, współobywateli, a nawet, zapamiętajcie to sobie,
będziecie szanowani przez złych. Wszyscy ubiegać się będą o wasze względy
i świadczyć wam przysługi. A teraz weźmy pod uwagę takie jednostki, które
lekceważą sobie moralność:, jaka to brzydka rzecz… To lenie, inaczej nie będą ich
nazywać jak osłami; jeśli tacy prowadzić będą złe rozmowy, to będą gorszycielami,
których należy ze wstrętem unikać. Jeśli się o takich spostrzegą w zakładzie, będą
przedmiotem obrzydzenia u wszystkich, a w dniu, w którym zakład opuszczą,
6

1.7 Page 7

▲back to top
zaśpiewa się tam Te Deum. A w domu rodzinnym, co ich czeka? Ogólna pogarda, tak
w rodzinie, jak w ich miejscowości. Nikt ich nie poprze, a wszyscy będą od nich
stronić. A ich dusza? Póki żyją będą nieszczęśliwi; w wypadku śmierci, wobec tego,
że nic nie siali, jak tylko zło, nic też innego nie zbiorą. Odwagi, więc, moi Drodzy
synowie, starajcie się zachować te trzy skarby: zdrowie, naukę i moralność.
Jeszcze jedna rzecz. Dochodzą nas z daleka głosy wołające: Chłopcy,
wychowankowie z Lanzo, pospieszcie nam z pomocą… Są to wołania tylu dusz
wyglądających ręki dobroczynnej, która by ich zatrzymała na krawędzi potępienia
i skierowała na drogę szczęśliwości. Mówię o tym, bo wiem, że niektórzy z was są
powołani do stanu duchownego, do pracy nad zbawieniem dusz. Nie zniechęcajcie się,
więc. Wielu na was czeka. Pamiętajcie też na słowa św. Augustyna: „Duszę zbawiłeś –
duszy swojej zbawienie zapewniłeś”.
W końcu, synowie moi, polecam waszym względom ks. Dyrektora tamtejszego.
Wiem, że zdrowie jego trochę szwankuje. Módlcie się, więc za niego, pocieszajcie
waszym dobrym postępowaniem, okazujcie mu życzliwość i nieograniczone zaufanie.
Będzie to dla niego wielką pomocą a dla was zasługą.
Zapewniając was o mojej pamięci we Mszy św., polecam się również waszym
modlitwom, aby mnie nie spotkało to nieszczęście, żebym, gdy innych pouczam, sam
nie został odrzucony. Niech Bóg was błogosławi etc. Turyn, wigilia Trzech Króli
1875 r.
NB. Ks. Dyrektor niech objaśni chłopcom to, czego by dobrze nie zrozumieli.
O ojcowskim sercu Księdza Bosko świadczą jeszcze dwa listy pozostałe
z owych czasów. A warto tu zaznaczyć, że Ksiądz Bosko zawsze starannie odpowiadał
na listy swoich synów duchowych, mimo że to zajmowało mu wiele czasu. Bo
pomyślmy, na Nowy Rok 1875 otrzymał ich 204.
List pierwszy, jaki nam pozostał adresowany jest do księdza Józefa Ronchail,
prefekta kolegium z Alassio.
Drogi mój księże Ronchail! Cieszę się bardzo, że po złożeniu przez ciebie
ślubów wieczystych, odczuwasz wielki spokój w sercu. Jest to znak, że ci Bóg
błogosławi i że pełnisz Jego wolę najświętszą we wszystkim, co czynisz. Zatem, jeśli
Bóg z nami, któż przeciw nam? Powiedz klerykowi Vallega, że otrzymałem jego list
i dziękuję mu. Spełnię też chętnie, o co prosi, a przy okazji pomówię z nim osobiście.
Dziękuję księdzu Dyrektorowi za wiadomość listowną i za przesłane podarunki.
Bardzo są one wartościowe. Dodaj mu odwagi, a obaj miejcie troskę o swe zdrowie.
Jeśli napotykacie trudności, piszcie mi, a ja pomyślę o tym, jak im zaradzić.
Owe 400 franków od OO Kapucynów można przyjąć na ten cel, o jakim mi
piszesz. Jeśli będziesz mógł być u prof. Agnisi, spytaj o najnowsze wiadomości
i napisz mi coś o nim. Niech ci Bóg błogosławi etc. Turyn, 15.01.1875 r.
Drugi list skierowany jest do kleryka, nauczyciela w San Martino: Mój drogi
Borio! Twój list mnie bardzo ucieszył. Wynika z niego, że masz serce otwarte przed
7

1.8 Page 8

▲back to top
Księdzem Bosko. Postępuj tak dalej, a będziesz zawsze „Gaudium meum, corona mea
– moją radością i koroną”. Prosisz o kilka rad, oto one:
1. Gdy upominasz kogoś, nie czyń tego w obecności innych.
2. Udzielając napomnień, staraj się o to, by upominany odchodził od ciebie
zadowolony i pozostał nadal twoim przyjacielem.
3. Dziękuj zawsze za otrzymane rady a upomnienia przyjmuj w dobrej wierze.
4. Niech świeci światłość twoja przed ludźmi, aby widzieli uczynki twe dobre
i wielbili Ojca naszego, który jest w niebie.
Kochaj mnie w Panu i módl się za mnie, a Bóg nie ci błogosławi i uczyni cię
świętym etc.
W innym zaś liście z tego czasu dziękuje niejakiej pani Pava za przesłane mu na
Nowy Rok 500 franków i zawiadamia ją o udzielonym dla niej błogosławieństwie
Ojca św. Ksiądz Bosko okazywał zawsze wielką wdzięczność względem swoich
dobrodziejów i nie pomijał nigdy złożenia im życzeń z okazji dorocznych świąt, czy
uroczystości rodzinnych. Mamy właśnie przechowane odpowiedzi na takie życzenia
od kardynałów Patriziego i Antonellego oraz od biskupa Vitelloschiego. Kardynał
Patrizi, dziękując za nadesłane życzenia, wyraża swoje zadowolenie z rozwoju
Zgromadzenia Salezjańskiego i dodaje:, Jeżeli zaś, któryś z biskupów nie spogląda na
wasze Towarzystwo łaskawym okiem i utrudnia wam pracę nad zbawieniem dusz, to
nie należy się temu dziwić, ale raczej przyjąć to, jako znak, iż dzieło wasze jest miłe
Bogu, który kieruje wszystkim dla większego dobra Towarzystwa. Niech myśl ta
będzie dla Księdza pociechą w utrapieniach i podtrzymuje go na duchu w dalszych
poczynaniach.
Jeszcze w serdeczniejszym tonie pisze kardynał Antonelli, sekretarz stanu,
wzruszony tylu względami ze strony Księdza Bosko.
Nie mniej wyraźnie robi aluzję, do trudności napotykanych ze strony
ordynariusza turyńskiego, monsignore Vitelleschi, sekretarz Kongregacji Biskupów
i Zakonników. Oto jego słowa: Widzę z listów Księdza, na ile trudności napotyka
w mieście, gdzie znajduje się kolebka jego Zgromadzenia. Lecz tak to zwykle bywa,
iż gdzie robi się coś dobrego, to Bóg w niezbadanych swoich wyrokach dopuszcza tam
różne doświadczenia, o czym Ksiądz wie lepiej ode mnie. Z mej strony dodam
poufnie, iż Kongregacja Biskupów i Zakonników wystosowała list do wspomnianego
arcybiskupa, zawierający odpowiedź na zarzuty podniesione przez niego przeciw
Zgromadzeniu Salezjańskiemu. Kopię tego pisma będzie drogą poufną Księdzu
przesłana dla informacji. Gdy zaś arcybiskup turyński przybędzie do Rzymu, o czym
Ksiądz w liście wspomina, wtedy tak ja, jak również inni pomówimy z nim, by
zaprzestał opozycji, która wygląda bardzo niepoważnie.
Wśród tylu objawów szczególniejszej sympatii dla Księdza Bosko nie mogło
zabraknąć i słów uznania ze strony oddanego mu całą duszą kardynała Berardiego.
List z 9 stycznia, do którego jeszcze wypadnie nam wrócić, tak zaczyna:
8

1.9 Page 9

▲back to top
Dziękując za życzenia przesłane mi z okazji bieżących uroczystości
noworocznych, zapewniam niniejszym, że proszę Boga, aby zlał obfitość
błogosławieństw swoich na założone przez Księdza Zgromadzenie. Równocześnie
wyrażam mu swoje głębokie ubolewanie, nad tym, że wspomniany Prałat nie
zaprzestaje go sekować.
W tym względzie kardynał nie ograniczył się tylko do słów, ale zareagował na
to w sposób skuteczny, jak to wkrótce zobaczymy. Ksiądz Bosko nie zniechęcał się
trudnościami wyłaniającymi się na samym początku roku, lecz spokojnie kroczył
naprzód zdany całkowicie na Opatrzność Bożą, postępując w sposób, jaki mu
dyktowała jego wielka roztropność.
9

1.10 Page 10

▲back to top
ROZDZIAŁ II
DOROCZNE KONFERENCJE ŚW. FRANCISZKA
Przy końcu stycznia 1875 r. zebrali się u boku Księdza Bosko znaczniejsi z jego
synów. Stosownie, bowiem do przepisów jednego z art. ówczesnych Reguł, który
potem okazał się nieżyciowy i wobec tego został zniesiony, wszyscy dyrektorzy
w czasie triduum do św. Franciszka Salezego zjeżdżali się do Oratorium, gdzie
wzajemnie informowali się o postępie własnych domów, rozstrzygali wątpliwości
i załatwiali bieżące sprawy. Wszystko to odbywało się w atmosferze bezpośredniości
i braterskiego zaufania pod okiem kochanego przez wszystkich Ojca, który w ten
sposób formował wśród nich ducha rodzinnego, jakiego chciał przekazać swoim
synom. Z tej okazji odbywały się konferencje, które miały podwójny charakter: jedne
więcej poufne, w których brali tylko udział członkowie Kapituły Wyższej i wszyscy
Dyrektorzy z Mistrzem nowicjuszów. Drugie były publiczne, dostępne dla wszystkich
Współbraci. W tych ostatnich pozwalał Ksiądz Bosko uczestniczyć nawet uczniom
klas wyższych, albo, dlatego, by w taki sposób czuli się więcej związani
z Oratorium, bądź też, by uświadomili sobie lepiej rozwój Zgromadzenia, wzięcie,
jakim się ono cieszyło i jego żywotność. Ten udział w wewnętrznym życiu
salezjańskim przyczynił się u niejednego do obudzenia w nim iskry powołania
zakonnego. W tym roku odbyło się sześć konferencji: trzy prywatne i trzy publiczne.
Szczęśliwie zachowały się z nich sprawozdania, które poniżej wykorzystamy.
Członkami Kapituły Wyższej wtedy byli księża: Rua, Cagliero, Savio,
Durando, Ghivarello, Lazzero; dyrektorzy księża: Bonetti, Lemoyne, Francesia,
Cerrutti, Albera, Dalmazzo, Costamagna. Magistrem nowicjuszów był ks. Barberis.
Na prywatnych zebraniach przewodniczył ks. Rua, na publicznych zaś Ksiądz Bosko.
Pierwsze trzy prywatne odbyły się pod przewodnictwem księdza Rua i dotyczyły
spraw administracyjnych dla nas mniej aktualnych, a z tej części, która dotyczyła
spraw ogólnych ważniejszych, niestety mamy sprawozdanie bardzo ogólnikowe,
o czym będzie jeszcze wzmianka później.
Odnośnie do czwartego zebrania już publicznego z udziałem Księdza Bosko
sekretarz w swej prostocie takim zaopatrzył wstępem swój protokół z niego. Dzień
27 stycznia 1875 roku, poprzedzający wigilię uroczystości św. Franciszka Salezego,
na zawsze pozostanie pamiętny w dziejach naszego Zgromadzenia, a to z powodu
bardzo ważnych zdarzeń, jakie w nim zaszły, a jakie zostały nam zakomunikowane na
tej konferencji. Niech za to będzie chwała Bogu i św. Franciszkowi. Aby należycie
ocenić te trochę pompatyczne wyrażenia, należy pamiętać, że w owych pierwszych
latach, a w niespełna rok po zatwierdzeniu Reguł, świadomość samoistnego bytu
Zgromadzenia dopiero się formowała, dlatego też każdy akt lub zdarzenie, choćby
10

2 Pages 11-20

▲back to top

2.1 Page 11

▲back to top
drobne, odnoszące się do Towarzystwa, wszystkich bardzo cieszyło, owszem wprost
ich entuzjazmowało. Ksiądz Bosko znawca serca ludzkiego umiał to pięknie
wykorzystać i w ten sposób konsolidować z dnia na dzień spoistość członków
Towarzystwa. Zaraz na początku zebrania wyszła po raz pierwszy sprawa
przywilejów, która tyle przysporzy Księdzu Bosko z biegiem lat kłopotów. Ale tu, by
dobrze zrozumieć język Księdza Bosko, trzeba zrobić najpierw jeszcze jedną uwagę,
a mianowicie, że Ksiądz Bosko w podobnych okolicznościach przemawiał bardzo tak
„alla buona” /bez pretensji/, tak jakby mówił o wszystkim i o niczym, z wielką
prostotą i bezpośredniością, a mimo to jego słowa były przyjmowane z religijną czcią
i wywoływały głębokie wrażenie w duszach. A oto słowa protokołu z konferencji:
„Rozpoczęło się mówić o przywilejach zgromadzeń zakonnych, o które
zamierzano ubiegać się dla naszego Zgromadzenia w Rzymie. Ksiądz Bosko rozpoczął
od zaznaczenia, że inne zakony mają bardzo grube tomy przywilejów, ale o nie są zbyt
zazdrośni i nikt nie chce ich użyczyć do przeglądnięcia. Dopiero w ostatnim czasie
otrzymał to, które mają Oblaci i jakieś tam inne. Na tych wypadałoby się oprzeć, by
podobne uzyskać i dla naszego Zgromadzenia. Obecnie jednak napotyka się na
poważne trudności w ich uzyskaniu a jest nawet zakaz przyznawania ich per
communicationem, tzn. przydzielając w całości przywileje jednego zakonu dla
drugiego. W każdym razie Ksiądz Bosko ma nadzieję, że i to uzyska. Następnie został
odczytany list od kard. Antonelli, który nadszedł tego dnia rano i zawierał czek na
1.000 lirów, jakie Ojciec św. posłał na zapoczątkowanie hospicjum w Sampierdarena.
Czytamy w protokole:
„Odnośnie tego daru zauważono, że Papież jest bardzo hojny i rzadki, gdyż
w podobnych okolicznościach Papież zwykł posyłać najwyżej 500 lirów. Tutaj Ksiądz
Bosko zaznaczył, że ta subwencja wróci do swego źródła, kiedy będzie wysyłane
świętopietrze, mimo to nic ona nie traci na swej wartości, bo jest wyrazem
wyróżnienia nas przez Ojca św. Obecni byli pod wrażeniem, jakie ten dar Ojca św.
wywołał. Zaraz wysunięto dwie propozycje: jedni chcieli, by list Ojca św. oprawić
w ramki; drudzy, by go opublikować w Unita Cattolica. Ksiądz Bosko zgodził się pod
warunkiem, że się nie poda jego nazwiska, gdyż to łatwo mogłoby wywołać we
wrogiej prasie złośliwe uwagi, jak to już od czasu do czasu miało miejsce. Jeszcze
dwie inne wiadomości zakomunikował Ksiądz Bosko zebranym. A mianowicie:
nadejście urzędowego pisma, dotyczącego przyjęcia jego warunków odnośnie do misji
w Buenos Aires i otrzymanie dekretu królewskiego w sprawie wywłaszczenia
gruntów, na których miał być wzniesiony kościół św. Jana Ewangelisty. Ale o tym
będzie mowa później.
W 5 - tej konferencji wzięli także udział nowicjusze i aspiranci. Ze względu na
większą ilość uczestniczących, których było 150, odbyła się ona w kościele św.
Franciszka Salezego. Na niej każdy z dyrektorów przedstawiał stan swojego zakładu
tak i pod względem ekonomicznym, naukowym, moralnym jak i życia zakonnego.
Pierwszy przemawiał ks. Bonetti, dyrektor z Borgo san Martino. Zakład jego był tak
przepełniony, że już ani jednego wychowanka nie można by było przyjąć.
11

2.2 Page 12

▲back to top
W przyległym domu, umyślnie w tym celu wybudowanym, mieszkało 12 sióstr, Córek
Maryi Wspomożycielki, które zajmowały się szatnią ku zadowoleniu wszystkich.
Stan zdrowotny zakładu bardzo dobry. Tak samo zadawalająca jest pobożność
chłopców, o której świadczy wielka frekwencja do sakramentów św., chłopcy są
weseli i zadowoleni. Do ogólnego dalszego postępu przyczynia się wielce doborowy
personel.
Po nim referował swoje sprawy ks. Lemoyne, dyrektor z Lanzo. Liczba
wychowanków jego zakładu przewyższała ilość z lat poprzednich. Jest ich blisko 200.
godny podkreślenia jest Mały Kler, złożony w większości ze starszych. Żadnych
chorych. Zdaje się, że zawdzięczać to należy zabiegom prefekta ks. Scappini. Dobre
wyniki daje rozdział uczniów klas wyższych od tych z niższych. Przyznaje on z całą
otwartością, że dobry postęp zakładu zawdzięczać należy personelowi przysłanemu
przez Księdza Bosko w większej liczbie i lepiej dobranemu.
Ks. Francesia, dyrektor z Varazzo żalił się na szczupłość pomieszczeń. Przeszło
80 podań musiał z tego powodu załatwić odmownie. Chłopcy są bardzo przywiązani
do zakładu i przełożonych. Rekreacje są tak pełne życia, że to trudno opisać. Nikogo
nie ujrzysz tam stojącego na uboczu, ani też nie tworzą się jakieś grupy, przy których
nie byłoby asystenta. Z personelu jest „arcy zadowolony”.
Ks. Cerruti, dyrektor z Alassio podał do wiadomości, że liceum tamtejsze liczy
50 uczniów, o zachowaniu się wzorowym, a wielu z nich zamierza wstąpić do stanu
duchownego. Więcej nie można było przyjąć i okazuje się wielka potrzeba rozbudowy
także dlatego, by można sprowadzić siostry do obsługi kuchni i szatni.
Ks. Albera, dyrektor ze Sampierdarena, pocieszał się tym, że jest już prawie na
ukończeniu budynek, który pozwoli na zdwojenie liczby wychowanków. Na tę
budowę Ojciec św. już przedtem przysłał 2.000 lir. Chłopców jest 60. Zachowanie ich
pod każdym względem wzorowe tak, że lepszego nie można sobie życzyć. Wielka jest
też frekwencja do sakramentów św. Współbracia zajmują się również eksternistami,
z których jedni uczęszczają do szkoły a inni do oratorium świątecznego. Miasto dla
instytutu bardzo życzliwe.
O kolegium dla szlachty we Valsalice nie mniej pochlebnie referował dyrektor
ks. Dalmazzo. Uczniów jest dwa razy więcej niż roku poprzedniego. Do powiększenia
zgłoszeń przyczynił się dobry wynik egzaminów, przekonanie u rodziców, że nauki się
tam udziela poważnie. Wycieczka do Rzymu urządzona dla lepszych uczniów
i błogosławieństwo Ojca św. Jedynie, czego boją się rodzice, to to, że salezjanie zrobią
z ich synów księży. Poważna to bolączka między tymi pańskimi rodzinami. Ale to
przynosi również honor salezjanom, gdyż świadczy, że doprawdy wychowują oni po
chrześcijańsku. Stan zdrowotny bardzo dobry. Wykłady postawione są na wysokim
poziomie. Profesorami są profesorowie z uniwersytetu. Co dotyczy karności,
pobożności i ogólnego zachowania, od chwili, gdy kolegium przejęli salezjanie, jest
widoczny postęp z roku na rok.
Ks. Costamagna, mówiąc o Siostrach Córkach Maryi Wspomożycielki, których
był dyrektorem w Mornese, chwalił przede wszystkim ich gorliwość: większość ich
12

2.3 Page 13

▲back to top
wychowanek pragnie zostać zakonnicami, a wszystkie są tak przywiązane do zakładu,
że żadna nie chciałaby go opuścić. Bolał tylko, że jest ich stosunkowo mało, gdyż
zakład ten jest jeszcze nieznany szerszemu ogółowi, a przy tym bardzo trudny tam
dostęp. Nie ma ani kolei, ani autobusu, który, by tamtędy przejeżdżał. Liczba Sióstr
stale jednak wzrasta i dochodzi już osiemdziesiątki. Stan zdrowotny bardzo dobry.
Ks. Rua, mówiąc o Oratorium, podkreślił wielką pobożność uczniów
gimnazjalnych i najlepszą ich wolę, u rzemieślników zaś gorliwość w przykładnym
odmawianiu modlitw. Także dla eksternistów robi się dużo dobrego. W tym roku
wprowadzono nowość, a mianowicie szkoły wieczorowe dla dorastających.
U współbraci odkąd rozmyślanie stało się obowiązkowe dla wszystkich, doprawdy
podziwiać trzeba punktualność i skupienie, z jakim biorą w nim udział. Jest ono
osobne dla profesorów i osobne dla nowicjuszów. W związku z tym przyspieszono
wstanie o pół godziny, gdyż inaczej nie byłoby czasu na tę praktykę w rozkładzie dnia.
Nowicjusze mają osobne także studium, szkołę i konferencje. Na końcu mówił
o Małym Klerze i o towarzystwach religijnych, do których należą wychowankowie
klas wyższych, wyróżniający się wzorowych zachowaniem. Zakończył słowami:
Dziękujemy za wszystko Bogu i oremus ad invicem. Ostatnie uwagi księdza Rua
dotyczące współbraci i nowicjuszów niech nas nie dziwią. Dotąd nie było wspólnego
rozmyślania, ani większej regularności w życiu codziennym. Przed zatwierdzeniem
Reguł Ksiądz Bosko, rzec można, kierował indywidualnie poszczególnymi członkami.
Praktyki pobożne odprawiano wspólnie tylko wtedy, kiedy on to uznał za potrzebne
i korzystne. Lecz odkąd Reguły zostały zatwierdzone, trzeba było wszystko powoli
dociągać do ich przepisów.
A nie mało było takich, którzy całym sercem przywiązani do osoby Księdza
Bosko i gotowi dla niego skoczyć w ogień, nie zdawali sobie sprawy, na czym polega
życie zakonne. I gdyby im się narzuciło naraz większy rygor zewnętrzny, mogłoby to
wywołać u nich zniechęcenie i doprowadzić ich do nierozważnych kroków. Jak więc
kiedy indziej, tak i w tym wypadku, Ksiądz Bosko posłużył się swoją wypróbowaną
już praktyką, stosowaną w pierwszych latach, kiedy to zasady życia zakonnego trzeba
było wpajać swoim „alumnatom” nie mówiąc im nic wyraźnie o zakonie. Wszak były
to czasy, kiedy życie zakonne było stanem, którym lekkomyślnie pogardzano
i o którym w ogóle nie warto było mówić. Ta jemu właściwa taktyka polegała cała na
tym, by swoich alumnów przywiązać do domu, rozentuzjazmować ich do idei, tak by
w Oratorium czuli się jak u siebie w rodzinie; reszta miała nastąpić sama przez się.
Późna już godzina nie pozwoliła Księdzu Bosko zobrazować, na zamknięcie
posiedzenia, ogólnego stanu Towarzystwa. Uczynił to w dniu następnym wobec tego
samego audytorium. Sprawozdawca tej konferencji tak to ujmuje: Księża Dyrektorzy
powiedzieli wczoraj tyle pięknych rzeczy, że byliśmy tym wszyscy wprost zdziwieni;
ja także chciałem powiedzieć coś o Zgromadzeniu, byśmy sobie uświadomili, na jakim
punkcie jesteśmy. Uczynię to, więc dzisiaj.
Na pierwszym miejscu muszę ze swej strony podkreślić wszelkie
zainteresowanie, jakie okazuje nam Ojciec święty, który wiedząc o naszej budowie
13

2.4 Page 14

▲back to top
w Sampierdarena, raczył na nią wyasygnować dwa tysiące lirów. Umiejmy mu za to
być wdzięczni i gdzie tylko mamy sposobność starajmy się podkreślić wielkość
Papiestwa i jego prerogatywy.
Odbyłem niedawno wizytację naszych domów. Z radością muszę oświadczyć,
że jestem z nich bardzo zadowolony. Wszystkie przepełnione są młodzieżą, zdrową
i dobrą, jak nam to opowiedzieli ich dyrektorowie. Ale to, co mnie przede wszystkim
uderzyło, to praca naszych współbraci. Praca to olbrzymia, a pracują oni ze wszystkich
sił. Jeden pracuje tam za kilku: uczy, asystuje w jadalni, sypialni, prowadzi na
przechadzki, nie ma chwili do swej dyspozycji. Do tego stopnia mają czas zajęty,
że kiedy chciałem, by mi ktoś przepisał kilka stronic, nie mogłem znaleźć ani jednego,
który by miał na to chwilkę wolnego czasu. Lecz więcej niż sama praca podoba mi się
duch, w jakim się pracuje. Doprawdy nie można, by sobie życzyć więcej. Zdaje mi się,
że został w pełni wcielony w życie ideał Zgromadzenia, jaki sobie wymarzyłem. A tej
wytężonej pracy towarzyszy duch posłuszeństwa i gotowości na podjęcie
jakiejkolwiek pracy. Nie ociąga się czy profesor, czy ksiądz, o ile zajdzie potrzeba
podjąć się pracy w kuchni, czy miotły. Niech Bogu za to będą dzięki. Starajmy się
zachować tego ducha, a ile od nas zależy – coraz bardziej go pogłębić. Obecnie, gdy
Zgromadzenie dopiero się organizuje trzeba, byśmy byli gotowi znosić te niewygody,
które wynikają z ciasnoty lokalu, czy z braku różnych rzeczy, które doprawdy zdawać
się mogą nieodzowne. Mam jednak nadzieję, że w niedalekim czasie każdy ksiądz,
każdy nauczyciel będzie mógł mieć przyzwoity pokój, wygodniejsze od tych, jakie
teraz mamy. Także lokale dla nowicjuszów będą osobne. Będą i świetlice pełne
światła i odpowiednio umeblowane. Na razie jednak znośmy cierpliwe obecne
niewygody. Inna rzecz, którą chciałbym wprowadzić do naszych szkół, to jest
posługiwanie się w nich klasykami chrześcijańskimi zamiast pogańskimi; oczywiście
nie da się tego uskutecznić naraz, lecz będziemy to czynić stopniowo, a zacząć trzeba
od dzisiaj.
Dla mnie zupełnie by wystarczyło, gdyby moi klerycy, czy księża umieli
przynajmniej tak pisać po łacinie, jak pisał taki św. Hieronim, Augustyn, Ambroży,
Leon Wielki, czy Sulpicjusz Sewer. Zresztą, który z uczniów umie wyczuć całe piękno
Cycerona czy Liwiusza?
A przy tym posługując się pierwszymi, uniknie się tylu zgubnych idei, z jakimi
młodzież styka się na każdej prawie stronicy autorów pogańskich.
W tym celu już rozpoczął się druk wyjątków z dzieł św. Hieronima i mam
nadzieję, że wkrótce ukażą się także wypisy z innych autorów chrześcijańskich. Tak
położymy temu złu, jakie się szerzy z klasyków pogańskich.
W końcu zwrócił Ksiądz Bosko uwagę obecnych na misje w Ameryce. Protokół
tak o tym pisze:
„Nadeszły w tych dniach listy z Ameryki, wzywające nas do głoszenia
Ewangelii tamtejszym ludom. Postawiliśmy swoje warunki i te, jak już słyszeliście
zostały przyjęte. Oczekują nas we dwóch miejscowościach : Buenos Aires i Nicolas de
los Arroyos.
14

2.5 Page 15

▲back to top
Wprawdzie pertraktowaliśmy już o miejscach nie tylko w Ameryce samej, lecz
także w Azji, Afryce i na Oceanii. Zdaje się jednak, że misje w Buenos Aires
najwięcej nam odpowiadają i dla warunków, jakie tam panują i ze względu na język
hiszpański o wiele dla nas łatwiejszy od angielskiego, który gdzie indziej przeważa.
Tu protokół kończy się dwoma „etc., etc”. Łatwo uświadomić sobie ciekawość,
z jaką zebrani w owych pierwszych latach Zgromadzenia słuchali tych wywodów
Księdza Bosko, zwłaszcza, że na temat misji przemawiał on publicznie po raz
pierwszy. Z Valdocco do Buenos Aires… Ale i to miało wkrótce stać się
rzeczywistością.
15

2.6 Page 16

▲back to top
ROZDZIAŁ III
DZIEŁO „SYNÓW MARYI WSPOMOŻYCIELKI”
W roku 1875 rozpoczął Ksiądz Bosko Dzieło, do którego skłaniała go jego
gorliwość i niebieskie wskazania.
Wiemy, jak w owych czasach trudno było o powołania kapłańskie. Zamieszki
polityczne, laicyzacja szkół, prasa frywolna, lekceważenie Kościoła i jego pasterzy
oraz duchownych, ciężkie warunki ekonomiczne kleru, wszystko to powodowało
poważne zmniejszenie się liczby kandydatów do stanu duchownego. Ażeby temu
zapobiec, Ksiądz Bosko nie szczędził żadnych ofiar. Widząc, jaki kierunek przybiera
ogólny bieg wypadków z Europie, nie przestawał powtarzać: „Już nadszedł czas, aby
lewitów szukać wśród tych, co pracują łopatą i młotem” /cytat ze snu/. Ale to, co robił
wśród swoich chłopców, budząc w ich sercach iskrę powołania kapłańskiego, nie
wystarczyło. Chłopcy są zawsze tylko chłopcami. Mimo wszelkich zabiegów i całej
opieki, wielu z tych, którzy z początku myślą o kapłaństwie, gubi się po drodze i nikły
z nich procent dochodzi do zamierzonego celu. Cóż, więc robić? Potrzeba była wielka.
Gdyby, bowiem rzeczy postępowały tak nadal, jak dotąd, to łatwo było przewidzieć,
że brak kapłanów spowoduje wielkie spustoszenie w Winnicy Pańskiej.
Ksiądz Bosko już, jako uczeń gimnazjalny, ofiarował się z pomocą jednemu
młodzianowi starszemu, który chciał zostać księdzem i tylko z tą pomocą zdołał on
ukończyć studia teologiczne. Także i w następnych latach, kiedy już prowadził swoje
Oratorium, pozwalał niektórym starszym młodzieńcom uczęszczać do jego szkół, aby
tak mogli przygotować się do kapłaństwa. Przekonał się przy tej okazji, że ci
poważniej zabierali się do nauki, odznaczali się pobożnością i byli przykładem dla
młodszych towarzyszy.
Kiedy tak zastanawiał się, jakby zapewnić Kościołowi więcej powołań
kapłańskich, przyszła mu szczęśliwa myśl, ażeby zebrać starszych młodzieńców
dobrej woli i ułożywszy dla nich odpowiedni program, przygotować ich do służby
ołtarza.
I otóż, kiedy tę rzecz rozważał, na początku roku 1875, zaszedł fakt, który
poważnie wpłynął na ostateczną decyzję. Cytujemy tu dosłownie, co powiedział
członkom Kapituły Wyższej:
„Pewnej soboty spowiadałem w zakrystii, ale natarczywie powracała mi myśl
o małej liczbie księży i powołań kapłańskich. Miałem przed sobą cały szereg
chłopców cisnących się do spowiedzi. Dobrzy to byli chłopcy i niewinni. Myślałem,
więc sobie:, kto wie, ilu z nich dojdzie do kapłaństwa? A ile jeszcze czasu upłynie…,
16

2.7 Page 17

▲back to top
podczas gdy potrzeby Kościoła są tak wielkie i pilne. Tak rozważając, spowiadałem
dalej, gdy wtem naraz zdawało mi się, że jestem w swoim pokoju z katalogiem
chłopców zakładu w ręku.
Jak to się dzieje, myślę sobie, że tu spowiadam, a równocześnie jestem we
własnym biurze? Czyżbym śnił? Nie, to nie może być. Przecież trzymam katalog
w ręku… to jest moje biurko… Tymczasem słyszę poza sobą głos mówiący mi:
Chcesz się dowiedzieć, jak w krótkim czasie powiększyć liczbę dobrych księży, to
przypatrz się lepiej katalogowi. Łatwo wywnioskujesz z niego, jak się do tego zabrać.
Przeglądnąłem, więc uważniej spis chłopców i mówię do siebie: wszak to są
zwykłe katalogi z obecnego i ubiegłych lat… i nic więcej… Zastanawiałem się,
czytałem nazwiska raz, drugi, oglądnąłem katalog z jednej i z drugiej strony, z dołu,
z góry, ale bez rezultatu. I znów myślę: Czy śpię, czy to dokonuje się na jawie.
Przecież jestem przy biurku i głos wyraźnie słyszałem. Tak podniecony zerwałem się,
by zobaczyć, kto była owa zjawa, co do mnie mówiła… I rzeczywiście podniosłem się
w konfesjonale. Chłopcy, co czekali na swoją kolejkę, widząc mnie zrywającego się
tak nagle i trochę zmieszanego, podtrzymali mnie, przypuszczając, iż zrobiło mi się
źle. Ale ich uspokoiłem i spowiadałem dalej. Po spowiedziach poszedłem do swojej
stancji i zacząłem przeglądać katalogi te świeże i te z lat ubiegłych. Po dłuższym
zastanawianiu się doszedłem do wniosku, że z pomiędzy stu wychowanków, co u nas
zaczynają naukę gimnazjalną, niby w zamiarze wstąpienia do stanu kapłańskiego,
zaledwie piętnastu na stu zostaje kapłanami. Odciągnie ich, gdy dorastają, od
zamierzonego celu to rodzina, to egzamin, to wiek krytyczny itd. Spośród zaś
starszych młodzieńców na dziesięciu ośmiu zostawało kapłanami. Pomyślałem, więc
sobie: tak, tak, tych jestem pewniejszy i prędzej osiągnę swój cel.
Po tej refleksji Ksiądz Bosko postanowił przystąpić do dzieła. W tym zamiarze
utwierdził go sen, jaki miał w marcu 1875 roku, a który opowiedział w Rzymie
w rodzinie państwa Sigismondi, w obecności księdza Berto, który nam go przechował.
Zdawało mi się – opowiadał Ksiądz Bosko – że jestem w jakimś sadzie pod
drzewem o owocach tak wielkich, że budziły wprost podziw. Trzy zaś były gatunki
owoców: figi, brzoskwinie i gruszki. Naraz zrywa się gwałtowny wicher z gradem,
który siecze moje plecy nie tylko kawałkami lodu, ale i kamieniami. Oglądam się,
zatem za jakimś schronieniem, gdy wtem zjawia się Ktoś i mówi: Zbieraj, a prędko.
Przypadkiem spostrzegłem opodal koszyk, ale bardzo maleńki. Gdy szedłem po niego,
zostałem skarcony słowy: A weźże jakiś większy. Znalazłem na szczęście większy, ale
zaledwie do niego włożyłem kilka owych owoców, już był pełny. Znowu otrzymałem
skarcenie, czemu nie biorę większego kosza. Usłuchałem. I rzeczywiście znalazł się
jeszcze większy. A mój Rozmówca dodał: Prędko zbieraj, bo inaczej grad wszystko
zniszczy. Zabrałem się wtedy pospiesznie do zbierania. Ale jakieś było moje
zdziwienie, gdy podniósłszy kilka tych olbrzymich fig, zauważyłem, że były z jednej
strony nadpsute. Wtedy Nieznajomy zaczął wołać: Prędko przebieraj. Podzieliwszy
kosz na trzy części, zabrałem się do przebierania owoców i układałem te dobre figi
z jednej strony, z drugiej brzoskwinie, a w środku położyłem gruszki. Tak figi, jak
17

2.8 Page 18

▲back to top
brzoskwinie i gruszki były doprawdy wielkie, przynajmniej jak dwie pięści ludzkie
razem. Nie mogłem się nacieszyć ich wielkością i cudnym wyglądem. Wtedy ów
nieznajomy rzekł: Figi są dla biskupów, gruszki dla ciebie, a brzoskwinie dla
Ameryki. To powiedziawszy zaczął klaskać w ręce i wołać: Odwagi. Brawo, brawo.
Bardzo dobrze – i znikł, a ja się obudziłem. Sen ten jednak nie chciał mi zejść
z pamięci.
Nie wiemy, czy Ksiądz Bosko zaraz domyślił się, że sen pozostaje w związku
ze zamierzonym przez niego Dziełem, ale z biegiem czasu coraz wyraźniejsza stawała
się jego łączność z tak zwanym przez niego Dziełem Synów Maryi Wspomożycielki.
Trzeba było doprawdy z początku bardzo uważać, ażeby jednostki mniej odpowiednie
przyjęte, jako Synowie Maryi do Oratorium, wszystkiego od początku nie popsuły.
Obszerny kosz, w którym mogło się wiele zmieścić, oznaczał, że lokale powinny być
obszerne: figi dla biskupów, to byli młodzieńcy, którzy z Oratorium przejdą do
seminariów diecezjalnych. Brzoskwinie dla Ameryki – to misjonarze – gruszki zaś –
to ci, co pozostaną w Zgromadzeniu w Europie. A cóżby miał oznaczać grad, który
spadał na plecy? Otóż trudności, jakie w tym względzie Ksiądz Bosko napotkał,
zwłaszcza ze strony dwóch ordynariuszów, którzy pisali nawet do Rzymu, aby na
podobne przedsięwzięcie Księdza Bosko nie zezwolić.
Nazwano to Dziełem Synów Maryi Wspomożycielki, a nie kolegium lub
instytutem, gdyż Ksiądz Bosko, przewidując, że większość kandydatów pochodzić
będzie z rodzin ubogich, chciał zapewnić temu Dziełu szersze poparcie całego
społeczeństwa, podczas gdy kolegium, przeznaczone zasadniczo dla bogatszych,
takiego poparcia nie oczekiwały.
O swoich zamiarach założenia podobnego dzieła rozmawiał on z Piusem IX
w czasie swego pobytu w Rzymie na wiosnę tego roku.
Na ten temat zatrzymaliśmy się dłużej z Ojcem Świętym – powie 14 kwietnia
na zebraniu przełożonych wyższych i dyrektorów, przedstawiając im, co dopiero
wydrukowany regulamin tego Dzieła. Projekt ten podobał się tak bardzo Papieżowi,
iż samorzutnie wyraził gotowość udzielenia mu swego poparcia. Chciał tylko, by
o tym poinformować najbliższych biskupów, których listy pochwalne mogłyby stać się
punktem wyjścia dla odnośnego breve papieskiego.
Pius IX chciał również wiedzieć, skąd Księdzu Bosko przyszła ta idea. Ten
wiernie wszystko opowiedział, nie pomijając i przytoczonego wyżej snu. Usłyszawszy
to Papież, polecił mu poinformować o tym Przełożonych Zgromadzenia, co Święty
spełnił na zebraniu, o którym teraz mowa.
Zanim Regulamin został odczytany zebranym dyrektorom, już był wysłany do
12 biskupów z potrzebnymi uwagami. Na okładce nosił tytuł: „Dzieło Maryi
Wspomożycielki dla powołań do stanu duchownego” Następowało motto o wielkości
żniwa ewangelicznego i braku pracowników. Po krótkim, ale trafnym wstępie
o konieczności zorganizowania podobnego Dzieła, następował jego regulamin
podzielony na cztery części: Warunki przyjęcia /od 16 do 30 lat/; Środki egzystencji
18

2.9 Page 19

▲back to top
/życzliwość wiernych/; Uwagi /powody takiej nazwy ze zaznaczeniem, iż Dzieło to nie
przynosi szkody innym podobnym instytucjom/; Korzyści duchowe.
Regulamin ten nie był przeznaczony dla szerszej publiczności, więc nie miał
imprimatur Kurii arcybiskupiej. Zresztą Ksiądz Bosko, ażeby wyczuć nastroje, a
również, by uniknąć możliwych trudności, kopię regulaminu wysłał tylko do biskupów
alpejskich jemu życzliwych, czyli do wszystkich z wyjątkiem dwóch. Regulamin
wyszedł następnie drukiem w pierwszych dniach sierpnia, w drugim numerze
„Bibliofila”, periodyku, który był poprzednikiem przyszłego „Bollettino Salesiano”,
a był drukowany poza diecezją turyńską dla uniknięcia przewidywanych kłopotów
z cenzorem miejscowym.
Miedzy 12 a 18 kwietnia, Ksiądz Bosko otrzymał już 7 listów pochwalnych,
a mianowicie: z Albengi, Vigenano, Acqui, Aleksandrii, z Tortomy, Casale i z Genui,
z których cztery przyszły wprost do niego, a trzy były wysłane bezpośrednio do
Rzymu, cztery otrzymane bezzwłocznie wysłał do kardynała Berardi z następującym
pismem:
Eminencjo! Z okazji uroczystości św. Józefa, nie mogłem Waszej Eminencji
wyrazić swojej wdzięczności, jak tego pragnąłem, za wszystko dobro dla nas
uczynione. Ale jutro jest uroczystość Opieki Św. Józefa. Proszę, więc z tej okazji
przyjąć, jako wyraz naszego hołdu, modlitwy, które będziemy zanosić
o błogosławieństwo dla Waszej Eminencji przed ołtarzem Najświętszej
Wspomożycielki, razem z naszymi chłopcami, ofiarując w tej intencji Komunię
świętą. Jest to mało z naszej strony, ale ufamy, że Bóg wynagrodzi hojnie wszystko
swoimi łaskami. Szczególniejszą zaś wzmiankę uczynimy w modlitwach o matce
Wasze Eminencji.
Równocześnie pozwalam sobie załączyć listy pochwalne od biskupów z Casale,
Aleksandrii, Vigenano i Albenie. List biskupa z Acqui został wysłany wprost do
Rzymu: wobec tego, że są dwa projekty tego dzieła różniące się miedzy sobą, przeto
proszę o łaskawą interwencję, ażeby odpusty i błogosławieństwo Ojca świętego były
przydzielane do każdego projektu. Tak będzie je można aplikować wedle potrzeby.
Jeszcze w ciągu tego tygodnia przewiduję, że mi wypadnie pisać do Waszej
Eminencji, przez co dam mu sposobność do spełnienia uczynku miłości bliźniego.
Niech Bóg w swej dobroci zachowa Waszą Eminencję na długie lata szczęśliwego
życia.
Prosząc o arcypasterskie błogosławieństwo, całuję ze czcią świętą purpurę
Waszej Eminencji i mam zaszczyt kreślić się pokorny i zobowiązany sługa Ksiądz Jan
Bosko. Turyn, 18 kwietnia 1875 r.
Ksiądz Bosko prosił o błogosławieństwo Ojca Świętego, aby zamierzonemu
dziełu nadać większej powagi. Papież przez kardynała Berardi i biskupa Vitelleschi
przesłał je „z największą przyjemnością i z całego serca”, o czym owi dwaj prałaci
zawiadomili Księdza Bosko z największą serdecznością. Arcybiskup Selecji
/Vitelleschi/ tak w tym względzie mu pisał: Byliśmy we dwójkę, aby uprosić dla
Księdza specjalne błogosławieństwo Ojca świętego, o które się Ksiądz starał,
19

2.10 Page 20

▲back to top
mianowicie był kardynał Berardi i ja. Ja jednak byłem pierwszy, a więc pierwsze
błogosławieństwo ma Ksiądz przeze mnie. Przesyłam je z najlepszymi życzeniami,
aby Bóg błogosławił wszelkie przedsięwzięcia, jakich podejmuje się Zgromadzenie
Księdza.
Przy tym obaj dostojni prałaci zgodnie zalecili Księdzu Bosko jedną rzecz;
pierwszy pisał: Niech, więc Ksiądz zabierze się do tego dzieła, ale z największą
roztropnością i oględnością, by go nie spotkała jakaś nieprzyjemność od wiadomego
nam ordynariusza. Na to samo położył nacisk i drugi, który bez ogródek pisał:
Z mej strony zwróciłbym uwagę, a to tylko z życzliwości, jaką mam do
Zgromadzenia Księdza, czyżby nie było lepiej, aby Dzieło, o które chodzi założyć
poza Turynem. Wszystko, co dotąd zaszło, wskazuje, że napotka ono w tej diecezji
poważne przeszkody i sprzeciwy. Ksiądz mnie dobrze rozumie. Proszę się zatem
poważnie zastanowić coram Domino, quid magie Expedia. Jest to moja całkiem
prywatna uwaga i nic więcej.
Wypadki potwierdziły słuszność tych przewidywań. Ksiądz Bosko mając
błogosławieństwo Ojca św. i listy pochwalne biskupów, uważał się za uprawnionego
podać swoje zamiary do publicznej wiadomości w prasie. Opracował, więc jeszcze
dokładniej regulamin, umieszczając na końcu wzmiankę o błogosławieństwie
papieskim i o udzielonych odpustach. Z tym zwrócił się do cenzora Kurii turyńskiej
o „nihil obstat” z prośbą, by powiadomił o tym ordynariusza. Na odpowiedź trzeba
było czekać aż osiem dni. I jaka to była odpowiedź…
Ksiądz Bosko powinien się w rzeczy tak ważnej osobiście odnieść do biskupa,
a na razie ma się wstrzymać od wszelkiej publikacji, gdyż przewiduje się,
że arcybiskup uzna za stosowne w tej sprawie zwrócić się o zdanie do biskupów obu
prowincji kościelnych: Turynu i Vercelli, a prawdopodobnie także do Genui. Wobec
tego, że wszelkie wysiłki otrzymania audiencji u ordynariusza spełzły na niczym,
Ksiądz Bosko nalegał znowu listownie, podkreślając, że Dzieło Synów Maryi
Wspomożycielki nie jest żadną nowością, ale tylko dalszym rozwinięciem
i usystematyzowaniem tego, co już w Oratorium istnieje w formie zaczątkowej i nie
jest w żadnej sprzeczności z zatwierdzonymi przez nią Regułami. Zresztą
„imprimatur” jest mu potrzebne tylko dla formalności. W odpowiedzi Kurii
powtórzone były z naciskiem warunki poprzednie z dodatkiem, jaki wynika
z załączonego poniżej listu Księdza Bosko do teologa Chiuso: Proszę cię, pisze w nim
– powiedz księdzu arcybiskupowi, że dotąd nie ma dekretu odnośnie do odpustów,
przyznanych Dziełu Synów Maryi Wspomożycielki. Wprawdzie Ojciec św. już ich
udzielił, ale pragnie, by ich nie podawano do wiadomości, dopóki Dzieło nie zostanie
rozpoczęte i by o nich powiadomić tylko zainteresowanych. Zanim jednak cokolwiek
wydrukują, bez trudności przedstawię to księdzu arcybiskupowi, by mógł poczynić
uwagi i zmiany, jakie będzie uważał za wskazane. Zrobisz mi prawdziwą
przyjemność, jeśli złożysz najdostojniejszemu naszemu Arcybiskupowi wyraz mojej
najgłębszej czci. Równocześnie dziękuję ci za wszystko etc. 29 lipca 1875 r.
20

3 Pages 21-30

▲back to top

3.1 Page 21

▲back to top
W ciągu wymiany tej korespondencji arcybiskup przygotował już okólnik do
wszystkich biskupów swojej prowincji i tej w Vercelli, by ich nakłonić do
zaprotestowania w Rzymie przeciwko Dziełu Synom Maryi Wspomożycielki.
Podkreślone było w okólniku, że będzie ono szkodliwe dla małych seminariów
poszczególnych diecezji. Wszak wierni będą wzywani do ofiar na jego podtrzymanie,
które tym samym nie wpłyną do seminariów biskupich. Będzie także rzeczą naturalną,
że najlepsi młodzieńcy z każdej diecezji będą się czuli więcej pociągnięci do
Zgromadzenia Księdza Bosko. Sam nie byłby przeciwny zatwierdzeniu tego Dzieła,
ale pod warunkiem, że Ksiądz Bosko zapewni, iż nie będzie przyjmował młodzieńców
poniżej lat 18 - tu i że nie będzie ich wychowywał inaczej, jak według regulaminu,
ustalonego ze swoim ordynariuszem. Ten zaś z dwoma biskupami najstarszymi
w prowincji będzie miał pełne prawo wizytować i inwigilować nowe kolegium, by tak
upewnić się, że nie przynosi ono szkody seminariom diecezjalnym.
Miał słuszność biskup ze Skuzy, odpowiadając na ten okólnik, iż przecież
obawa o seminaria wyższe wykluczona jest art. 5 regulaminu, który pozostawia
swobodę wychowankom powrócić do ich diecezji po ukończeniu kursu Księdza
Bosko. Odnośnie zaś do poddania instytutu pod jurysdykcję biskupów, to „niech mi
daruje Wasza Ekscelencja – pisze wspomniany biskup dalej – jeśli odważam się
wyrazić mu swoje wątpliwości, żeby w tych warunkach, w jakich znajduje się Ksiądz
Bosko, wypadało nam biskupom udaremniać przywilej egzempcji, przyznany mu
przez Stolicę świętą. O ile okazał się skłonny poczynić wszystkie zmiany, jakie Wasza
Ekscelencja by mu podsunął, to jednak wątpię bardzo, żeby dał się nakłonić do tego,
przez co zostałby zaatakowany przywilej egzempcji i ograniczona jego niezależność.
W takim wypadku znalazłby się on przed alternatywą, albo działać dalej nie zważając
na sprzeciw Waszej Ekscelencji, a wtedy ucierpiałaby na tym powaga arcybiskupa
i okazałby się w pełni bezpodstawność obaw przed grożącym naszym seminariom
niebezpieczeństwem; albo też Ksiądz Bosko zaniechałby swego projektu, a w takim
wypadku będzie to ze szkodą dla Kościoła, który zostanie pozbawiony tych korzyści,
jakie z tego dzieła by płynęły. Nam powinno leżeć na sercu, by te korzyści osiągnąć.”
Ordynariusz turyński nie zadowolił się tylko napisaniem okólnika do biskupów,
ale zwrócił się także do kardynała Pizzami, prefekta Kongregacji Biskupów
i Zakonników długim listem, który warto tu przytoczyć w całości.
Eminencjo, Ksiądz Bosko, założyciel i przełożony Zgromadzenia Towarzystwa
św. Franciszka Salezego w Turynie, wczoraj przysłał do tutejszego cenzora druczek,
zawierający projekt otwarcia przez to Zgromadzenie zakładu dla starszych
młodzieńców, którzy okazują chęć wstapienia do stanu duchownego. Chce ich w ten
sposób przygotować do studiów filozofii i teologii, a następnie wysłać ich czy do
zgromadzeń zakonnych, czy na misje, względnie do ich diecezji. Poza ogólną zachętą,
z jaką zamierza zwrócić się do młodzieńców, ma być także załączony apel do
wiernych, by przyszli mu z pomocą w utrzymaniu tego nowego kolegium. Kolegium
ma nosić nazwę: „Dzieło Synów Maryi Wspomożycielki” i jest rzekomo zalecone
i pobłogosławione przez Ojca świętego. Otóż taka instytucja będzie na pewno zupełną,
21

3.2 Page 22

▲back to top
albo przynajmniej częściową ruiną dla małych seminariów diecezjalnych, bo wtedy
większa część ofiar popłynie z diecezji do zakładu Księdza Bosko. Także wielu
młodzieńców pociągniętych ulgami pieniężnymi, opuści małe seminaria własnej
diecezji, ażeby iść do seminarium Księdza Bosko, który potem zatrzyma u siebie
jednostki zdolniejsze, a odeśle do diecezji nieudolnych. Jestem dlatego pewien,
że biskupi mej archidiecezji, zaledwie dowiedzą się o tym projekcie, zaprotestują
przeciw niemu, jako zamachowi na życiowe interesy ich diecezji. Co dotyczy mojej
archidiecezji, oświadczam, że ten projekt będzie zgubny dla małego seminarium,
którego otwarcie tyle trudów mnie już kosztowało. Dlatego muszę posłużyć się
wszelkimi środkami, jakie mi są dostępne, aby przeszkodzić powstaniu tego kolegium
kosmopolitycznego, jakie Ksiądz Bosko zamierza otworzyć w Turynie. Pewne, że jest
to dzieło bardzo zbożne i potrzebne, skoro ma przygotować młodzież do stanu
duchownego i na misje, a przy tym zostało zalecone i pobłogosławione przez Ojca
świętego. Ale tutaj w Piemoncie każdy biskup ma w swojej diecezji małe seminarium i
za parę lat, jeśli znów jakaś zawierucha polityczna nie przeszkodzi, będą mogli z nich
zbierać piękne owoce. W samym zaś Turynie istnieje kolegium szkół apostolskich,
założone przed paru laty przez jego dyrektora księdza Ortaldo, który z wielkim
nakładem i trudem wychowuje tam przeszło stu młodzieńców. Podobne kolegium jest
także przy znanym instytucie kanonika Józefa Cottolengo, gdzie sześćdziesięciu
młodzieńców z różnych diecezji kształci się darmo i skąd wychodzą doprawdy
wartościowi kapłani. Projektowany, więc instytut Księdza Bosko jest w Piemoncie
niepotrzebny, a właściwie szkodliwy. Dlatego też nie mogę wyrazić na niego swej
zgody. A ponieważ dotąd nic mi nie wiadomo, żeby Ojciec święty wyjął zakłady
Księdza Bosko spod jurysdykcji biskupiej, uważam, że jestem w pełnym prawie
przeszkodzić tej inicjatywie. Pragnąc jednak uniknąć nieporozumień, by nie
dostarczać materii przewrotnym dziennikom do pisania na kler, proszę gorąco Waszą
Eminencję, a przez niego Kongregację Biskupów i Zakonników, ażeby zaleciła
Księdzu Bosko zaniechania jego projektu, aż biskupi piemonccy wypowiedzą się
w tym względzie. Chodzi o sprawę ważną, z której, jeśli się temu wczas nie
zapobiegnie, mogą wyniknąć bardzo opłakane następstwa. Całując świętą Purpurę,
kreślę się z najgłębszą czcią Eminencji Waszej najpokorniejszy i najbardziej oddany,
sługa Wawrzyniec, arcybiskup Turynu, 25 lipca 1875 r.
Dnia 7 sierpnia przyszła kolej na biskupa Ivrei, który w obszernym piśmie
skierowanym do tegoż kardynała, podobnie uzasadniał tezę, że otwarcie w Turynie
Dzieła Synów Maryi Wspomożycielki dla powołań kapłańskich, rekrutujących się ze
wszystkich okolic Włoch, byłoby uszczerbkiem dla jurysdykcji ordynariuszów, wielką
szkodą dla małych i wyższych seminariów, jak też utrudnieniem przy zwalnianiu
kleryków od służby wojskowej, a nawet przyczyniłoby się z dalsza do zniknięcia
niektórych diecezji. List zaś kończył się tymi słowy: Najusilniej proszę Waszą
Eminencję, by wziął pod uwagę wyjaśnienia arcybiskupa turyńskiego odnośnie do
opłakanych następstw i szkód, jakie by to dzieło pociągnęło za sobą i by raczył
zarządzić, ażeby Dzieło Synów Maryi Wspomożycielki, /której nawet nie tytułuje się
22

3.3 Page 23

▲back to top
Najświętszej/, nie doszło do skutku. W ten sposób położy się kres intrygom, które
robią przykre wrażenie tak na poważnych kapłanach, jak i osobach świeckich, o tym
poinformowanych.
Tymczasem nadchodzący nowy rok szkolny naglił ażeby prospekt przyjęcia
dać, czym prędzej do druku i na czas to ogłosić. Stąd też Ksiądz Bosko posyłał raz
i drugi kierownika drukarni do Kurii po upragnione pozwolenie, ale nie tylko, że nic
nie wskórał, ale jeszcze za to przywołano go ostro do porządku. Chciano przy tym
wyciągnąć od niego, czy przypadkowo nie otrzymał zlecenia od Stolicy Świętej, ażeby
w tym względzie porozumiał się z arcybiskupem turyńskim. Ksiądz Bosko
odpowiedział odwrotnie pismem do teologa Chiuso, że żadnego polecenia nie
otrzymał z Rzymu, aby się porozumiewać z ordynariuszem turyńskim odnośnie do
Dzieła Synów Maryi Wspomożycielki, co jest zresztą zupełnie naturalne, skoro chodzi
o dzieło dla ogólnego dobra Kościoła, a nie dla jednej diecezji. Zresztą nie ma
potrzeby wiązania się z ordynariuszem, z którego diecezji bardzo mało, albo może nikt
z tego dzieła nie będzie korzystał. Zaznaczył przy tym, iż Dzieło to uruchomi się za
Turynem.
W tymże samym dniu wysłał także list do kardynała Antonellego, sekretarza
stanu: Eminencjo, chętnie pominąłbym poniżej przytoczone sprawy, wiedząc dobrze,
jak drogocenny jest czas Waszej Eminencji. Ale ponieważ wiem, że już do Ojca
świętego doszły wiadomości o biegu wypadków w Turynie, odnośnie do Dzieła
Synów Maryi Wspomożycielki, czuję się zmuszony dać i od siebie odpowiednie
wyjaśnienia. Prawdopodobnie Eminencja przypomina sobie, przynajmniej ogólnie,
jaki powziąłem projekt, by umniejszyć przykre następstwa, spowodowane poborem
kleryków do służby wojskowej. Mówiłem na ten temat także z Ojcem świętym, który
pobłogosławił mój zamiar i jeszcze później zachęcał mnie do jego urzeczywistnienia.
Wróciwszy do Turynu, przedłożyłem projekt zamierzonego Dzieła dwunastu
biskupom, prosząc ich o listy pochwalne, które otrzymałem. Mając zaś drukować
prospekt warunków przyjęcia kandydatów, posłałem go do cenzora kurialnego
turyńskiego, z prośbą, aby ten rzecz przedstawił także naszemu arcybiskupowi.
Na odpowiedź musiałem czekać aż osiem dni, po czym dano mi do zrozumienia,
że w rzeczy tak ważnej arcybiskup musi się porozumieć z ordynariuszami prowincji
turyńskiej, genueńskiej i w Vercelli. Nie mogąc otrzymać posłuchania, od tutejszego
arcypasterza, przedstawiłem jego sekretarzowi, że mnie nie chodzi o rzecz nową, ani
dotyczącą wyłącznie jednej diecezji, ale dotyczy ogólnie dobra Kościoła i która została
zalecona i pobłogosławiona przez wszystkich biskupów, którym ją przedstawiono,
a także przez samego Papieża. Wobec czego potrzebne mi było tylko zwykłe
„imprimatur” do druku, a nie żadna dyskusja nad wartością projektu. Ale odpowiedź
pozostawała zawsze ta sama.
W okólnikach zaś, pisanych przez arcybiskupa do biskupów wspomnianych
prowincji, przytaczane były różne powody, aby tylko ich skłonić do zaprotestowania
w Rzymie przeciw temu Dziełu. A oto najważniejsze: Ksiądz Bosko ustala pensję
miesięczną na 24 franki, a będzie przyjmował na pewno wychowanków za opłatą
23

3.4 Page 24

▲back to top
niższą, albo w ogóle darmo. Ksiądz Bosko pisze, że mogą się zgłaszać młodzieńcy od
16 lat w górę, a potem przyjmie młodszych ze szkodą dla seminarium. Na utrzymanie
tych młodzieńców będzie zbierał jałmużny od wiernych; ucierpią, więc przez to
seminaria diecezjalne. Wartość tej argumentacji jest oczywista…
Dzieło zamierzone ma na celu dobro wszystkich diecezji, a jeśli młodzieńców
będzie się przyjmować darmo, to tym lepiej: wiem także, że niektórzy biskupi już
odpowiedzieli, iż nie można sprzeciwiać się inicjatywie zaaprobowanej przez Ojca
świętego, ale przeciwnie należy ją gorąco poprzeć. Każdy biskup w swojej diecezji ma
iść za wskazówkami Stolicy św. a nie występować przeciwko niej. Odnośnie zaś
żądania arcybiskupa turyńskiego, by to dzieło było od niego zależne, to jeden
z biskupów zauważył, że stawiać warunki ordynariuszom innych diecezji, jest to
wdzierać się w ich jurysdykcję i tak stoi cała ta sprawa na martwym punkcie w tej
chwili. Mam gotowy papier, ludzi, drukarnię, a tymczasem Kuria diecezjalna wszystko
wstrzymała. Nie wyznacza nawet czasu, kiedy by tę rzecz można w ruch puścić. Na
moje listy nie odpowiada, na posłuchanie osobiście ordynariusz nie chce mnie przyjąć.
Takie zwlekanie jest bardzo szkodliwe i pociąga za sobą także straty pieniężne.
Wobec takiego stanu rzeczy jestem gotów uciąć krótko i rozpocząć to dzieło
w innej diecezji, w której biskup będzie je popierał materialnie i moralnie. Wprawdzie
wynikną z tego kłopoty z rozlokowaniem personelu, ale będzie przynajmniej spokój.
Zanim jednak na to się zdecyduję, poprosiłbym Waszą Eminencję o łaskawe
rozpatrzenie tej sprawy, a jeśliby Eminencja uważał za wskazane, niech w tej sprawie
pomówi z Ojcem św. i napisze mi łaskawie kilka słów porady.
Słyszę z przykrością, że Eminencja słabuje na zdrowiu. Będziemy się modlić
wszyscy, by dobry Bóg go zachował dla ogólnego dobra Kościoła, zwłaszcza zaś
Zgromadzenia Salezjańskiego, którego Eminencja był zawsze łaskawym ojcem
i wybitnym dobrodziejem. Z największą wdzięcznością całuję św. Purpurę i kreślę się
pokorny sługa Ksiądz Jan Bosko, 08.08.1875 r.
Odpowiedź ordynariusza na list Księdza Bosko z 8 sierpnia do teologa Chiuso
powiększyła jeszcze nieporozumienie. Wszystkie pertraktacje Księdza Bosko
z Kurią były właściwie dolewaniem oliwy do ognia. Także w pewnym punkcie owej
odpowiedzi Księdza Bosko dopisał na marginesie: Biada, jeśli się uczyni jeszcze jeden
krok. Owo „biada” jest wyrazem obawy Księdza Bosko przed tym, co by nastąpiło,
gdyby jeszcze dalej nalegał o „imprimatur”. Gdy więc przekonał się, że sprawa
aprobaty ze strony Kurii weszła w ślepą uliczkę, zwrócił się o nie do biskupa
z Fossano – biskupa Manacorda. Ale i tak pozostał formalny zakaz rozszerzania
jakiejkolwiek odezwy czy programu na terenie archidiecezji turyńskiej aż do czasu,
kiedy z Rzymu „nadejdzie autentyczny dokument, w którym Papież pełnią swej
władzy, ponad wszelkimi przepisami prawa kanonicznego, przyzna Księdzu Bosko,
odnośnie do Dzieła Synów Maryi Wspomożycielki, zupełną niezależność od
biskupów”.
Z początku Ksiądz Bosko zamierzał Dzieło Synów Maryi Wspomożycielki
otworzyć w Oratorium, w lokalu, po lewej stronie Bazyliki, ale ostatecznie, jak już
24

3.5 Page 25

▲back to top
wspomnieliśmy, ażeby uniknąć dalszego odwlekania i sporów, w porozumieniu
z arcybiskupem genueńskim, zdecydował się rozpocząć je raczej w Sampierdarena
przy tamtejszym budującym się zakładzie. Na prospekcie przyjęć zaznaczonym było,
by tam kierować podania. Pisząc o tym do biskupa Vitelleschi, wyraził się: O, gdybym
był zaraz poszedł za radą Waszej Ekscelencji i Dzieło Synów Maryi Wspomożycielki
rozpoczął w innej diecezji, to byłbym sobie zaoszczędził dużo papieru.
Wszystkie te przykre zajścia bynajmniej nie wytrąciły Księdza Bosko
z równowagi. O tym jego niewzruszonym spokoju świadczą listy z owych lat, między
innymi niżej zamieszczony do teologa Chiuso:
Drogi księże doktorze!
Jak już pisałem, dnia 8 sierpnia, jest moim najżywszym pragnieniem nie
narażać się swojemu ordynariuszowi i dlatego za radą osobistości, która bardzo ceni
naszego arcybiskupa, a jest również życzliwa i naszemu Zgromadzeniu, otwarłem
instytut Synów Maryi Wspomożycielki w innej diecezji. Pisałeś mi o dwóch
warunkach, pod jakimi można by je uruchomić tutaj w Turynie, ale są one nie do
przyjęcia, gdyż całe to Dzieło z między diecezjalnego zamieniłoby się na diecezjalne.
W takim wypadku projekt ten, jako nowy, musiałby zostać znowu odesłany do
Rzymu, co by sprawę jeszcze odwlekło. Gdyby tu chodziło o instytucję diecezjalną, to
oczywiście trzeba by jej program przedłożyć ordynariuszowi do aprobaty, ale mnie
chodzi o zawiązanie dzieła o szerszym zakresie. Z naszej diecezji może się w nim
znaleźć dwóch, trzech chłopców, a może i żaden. Dzieło to ma na celu zasilać zakony,
misje, a także i seminaria diecezjalne i to bez żadnych kłopotów dla tych, którzy będą
z niego ciągnąć korzyści.
Piszesz mi, że nie otrzymam pozwolenia ani na wydawanie odnośnych druków,
ani na kolportowanie programów ani prospektów warunków przyjęć, ani tym bardziej
wolno mi zwracać się do wiernych o jałmużnę. Dotąd tego nie robiłem w naszej
diecezji. Co dotyczy druków, uważałem, że wystarczy zwykła cenzura kurialna. Co do
zbierania ofiar, to skoro one nie popadają pod żadną jurysdykcję kościelną, to przecież
mogę je zbierać na tak zbożny cel. Tak postępowałem od 35 lat po dzień dzisiejszy.
Ostatecznie w diecezji nic nie będę publikował, a co do zbierania ofiar, poproszę
o pozwolenie. Jeśli go zaś nie otrzymam, będę kwestował gdzie indziej.
Szkoda, że przy tym wszystkim, co się rozgaduje pod moim adresem, nie
usłyszy się słówka na temat, ilu już młodzieńców przygotowałem do seminarium
turyńskiego, nic się też nie mówi, co salezjanie robią dla archidiecezji, głosząc
kazania, ucząc katechizmu i na wszelkie sposoby przyczyniając się do rozwoju w niej
życia religijnego, a to wszystko bez żadnej subiekcji dla ordynariusza. A teraz zamiast
poparcia i życzliwości spotyka nas krzywdzące traktowanie, rzuca nam się kłody pod
nogi, stawiając nam przeszkody, o jakich żadnemu z biskupów nie przyszło na myśl.
Przeczytaj cierpliwie ten list i przekonaj się, że nie mam innych celów przed
sobą, jak przez to dzieło czynić dobrze Kościołowi, co zresztą stwierdził sam
arcybiskup, który dawniej nieraz mówił i pisał, że w mojej działalności jest palec Boży
25

3.6 Page 26

▲back to top
i że moje poczynania powinien popierać każdy człowiek dobrej woli jak tylko może.
Z wyrazami czci etc.
14.08.1875 r.
Warto tu przytoczyć jeden ciekawy szczególik, jaki w owym czasie zaszedł i na
jednej z konferencji w owym roku prokurator seminarium turyńskiego mówiąc do
kleryków o posłuchu należnym władzy kościelnej, skorzystał z tej okazji, ażeby
wytknąć, jak to w niektórych instytutach ubliża się posłuszeństwu należnemu władzy
kościelnej i odciąga się tamtejszych alumnów od seminarium diecezjalnego,
ku wielkiemu ich zgorszeniu i ze stratą diecezji. Nie wymienił przy tym Księdza
Bosko, ale wszyscy słuchacze domyślili się, o kogo chodzi. Otóż na rekreacji, po tej
konferencji, padła rozmowa między klerykami na temat wypowiedzi prorektora.
Wtedy asystent jednej grupy kleryków, których było 38 z ciekawości kazał im się
podzielić na dwie grupy, a mianowicie tych, którzy przyszli z Oratorium Księdza
Bosko i tych skądinąd. Okazało się, że tych od Księdza Bosko było ni mniej ni więcej,
tylko 35. Wtenczas asystent poprosił prorektora i przedstawił mu te dwie grupy.
Zmieszał się biedak i po kilku słowach przeproszenia prędko się oddalił. Świadkiem
tego jest ks. August Amossi, późniejszy salezjanin, zmarły w roku 1926. Wypadło też
jeszcze Księdzu Bosko w sprawie Dzieła Synów Maryi Wspomożycielki pisać do
biskupa Vitalleschi, który jako sekretarz Kongregacji Biskupów i Zakonników, dał mu
znać, iż Ojciec Święty poinformowany został o reklamacjach arcybiskupa Turynu
i biskupa Ivrei, wniesionych przeciwko projektowi tej instytucji i zauważył, że
przecież św. Kongregacja musi coś na to odpowiedzieć. Znaczyło to, iż biskup
oczekuje wyjaśnień. Wysłał je Ksiądz Bosko z Mornese:
Ekscelencjo!
Przykro mi bardzo, że cała ta sprawa Dzieła Synów Maryi Wspomożycielki
nabiera tyle rozgłosu zupełnie niepotrzebnego. A oto jego krótka historia…
W dalszym ciągu swego listu, przedstawię cały znany nam już przebieg tej sprawy,
podkreślając trudności stawiane przez arcybiskupa turyńskiego i tak kończy: Obecnie
zdecydowałem się na otwarcie Dzieła Synów Maryi Wspomożycielki w diecezji
genueńskiej, której arcybiskup jest nam bardzo życzliwy. Także inni biskupi proszą,
by coś podobnego zorganizować u nich. W ten sposób, przypuszczam, uniknie się
zażaleń ze strony ordynariusza turyńskiego, który, jeżeli uważa to za stosowne, może
sam otworzyć podobny instytut razem z biskupem Ivrei w swojej archidiecezji. Ja
będę się bardzo cieszył z tego, bo praca będzie intensywniejsza i tym obfitsze
przyniesie plony. Jeżeli Ekscelencja raczy mi udzielić jakiejś porady, przyjmę ją
z wdzięcznością. Proszę mi wybaczyć wszystkie kłopoty, jakie sprawiam Waszej
Ekscelencji, i pozostaję etc.
25.08.1875 r.
26

3.7 Page 27

▲back to top
PS. Aby kogoś nie urazić, prospekt i program Dzieła Synów Maryi
Wspomożycielki nie drukuje się w naszej drukarni, chociaż tu już był na maszynie, ale
we Fossano, z „imprimatur” biskupa Manacorda.
Mimo to wszystko arcybiskup turyński nie uspakajał się. W liście z 25 sierpnia
do kard. Bizzarri, znowu ten drażliwy temat poruszył, rozwodząc się nad całą sprawą
Dzieła Synów Maryi Wspomożycielki według swego punktu widzenia. Ale, podczas
gdy oczekiwał odpowiedzi na ten list, Ksiądz Bosko otrzymał od kard. Antonelli te
kilka pocieszających słów: Wzięto tu bardzo poważnie pod rozwagę, co Przewielebny
Ksiądz pisał z 8 sierpnia. Wobec trudności, jakie tam napotyka, należy tylko
pochwalić zamiar, by kolegium takie otworzyć w diecezji, w której cieszyłoby się
poparciem ordynariusza. Z wyrazami etc.
04.09.1875 r.
Ksiądz Bosko, pragnąc uniknąć możliwych nowych nieprzyjemności, bez
żadnego uprzedzenia, zawiadomił ze swej strony ordynariusza turyńskiego o decyzji
otwarcia domu dla Dzieła Synów Maryi Wspomożycielki w innej diecezji,
następującym listem:
Ekscelencjo!
Ażeby nie było żadnych niedomówień, niniejszym mam zaszczyt zawiadomić,
że otworzyłem dom dla Dzieła Synów Maryi Wspomożycielki w innej diecezji.
Oczywiście chciałbym prospekt warunków przyjęcia rozesłać także w archidiecezji
turyńskiej, ale nie uczynię tego bez pozwolenia Waszej Ekscelencji i o to pozwolenie
niniejszym bardzo proszę, o ile takie nie będzie przeciwne większej chwale Bożej.
Z najgłębszą czcią etc.
29.09.1875 r.
Nie tylko w piśmie, ale i w słowach Ksiądz Bosko był bardzo oględny
w omawianiu tej przykrej sprawy. Na posiedzeniu Kapituły Wyższej, dnia 14 sierpnia,
nie powiedział jednego słowa więcej od tego, co było koniecznie potrzebne na ten
temat i to zawsze w tym tonie jego wyrozumiałości właściwym. Kiedy indziej tak
odezwał się do księdza Barberisa: Rozpoczęliśmy Dzieło Synów Maryi
Wspomożycielki. Nie brakło przeszkód i nie wszystko idzie, jakby się chciało. Liczba
kandydatów jest raczej skromna, ale zobaczysz, że dzieło to rozwinie się dobrze
i będzie w przyszłości prawdziwym rezerwuarem powołań kapłańskich i misyjnych.
Nieraz się słyszy powiedzenie: „Ciężkie czasy”, – ale miejmy nadzieję, że się wkrótce
zmieni i nastaną lepsze, a wtedy zwiększy się także liczba powołań. Tak, tych
lepszych czasów możemy pragnąć, ale nie spodziewać się ich. Jeżeli jest prawdą,
że skutki są proporcjonalne do pracy oraz czynów i że dana przyczyna musi pociągnąć
swoje następstwa, to biorąc pod uwagę stan rzeczy, jaki teraz widzimy, musimy dojść
do przekonania, że zło zapuściło szeroko mocne korzenie i bardzo gorzkie będą jego
27

3.8 Page 28

▲back to top
skutki i długofalowe. Trudno ludzkim dowcipem przewidzieć, jak się to wszystko
kiedyś skończy. Wszak zaledwie 30 czy 40 lat temu istniały w Europie różne państwa
katolickie, jedno mogło liczyć na drugie, a teraz doprawdy nic z tego. Widzimy, co się
dzieje…, ale mimo wszystko nie traćmy odwagi. Żniwo jest wielkie. Dołóżmy i my
cegiełkę do majestatycznego pomnika zwycięstwa… /z kroniki księdza Barberis pod
dniem 23 stycznia 1875 r./.
Ogół biskupów doceniał wartość i świętość Dzieła Synów Maryi. Biskup
z Albengi nazywał je godnym wszelkiej pochwały. Biskup z Vigevano widział w nim
pełnię ducha Księdza Bosko, tego „Męża Bożego”. Biskup z Acqui podkreślał,
że „zapobiega ono doprawdy potrzebom czasu”. Na potwierdzenie tego przytoczył
następujący fakt:
„Niedawno, bo wczoraj – pisze on – przyszedł do mnie jeden proboszcz, który
ma w swojej parafii 24 - letniego młodzieńca, już zwolnionego ze służby wojskowej,
a odznaczającego się pobożnością i bystrością. Ten pragnąłby zostać kapłanem.
Wobec jednak już późnego wieku, przy nieznajomości języka łacińskiego, nie może
być przyjęty do seminarium. Brak mu też środków na opłatę. Otóż właśnie dla owego
chłopca i dla tylu innych w podobnych warunkach, w sam raz nadaje się zakład
Księdza Bosko dla Synów Maryi.
Tak samo pełni uznania dla tej sprawy byli biskupi: z Aleksandrii, z Tortony,
z Casale i arcybiskup z Genui. Biskup z Casale tak pisał w liście do Ojca świętego:
Ów Mąż Boży, jakim jest Ksiądz Bosko, ułożył bardzo mądry program dla Dzieła
Synów Maryi i można spodziewać się z tego bardzo dobrych owoców.
Na temat Synów Maryi, jak obecnie nazywamy młodzieńców ze spóźnionym
powołaniem, Ksiądz Bosko zawsze chętnie rozmawiał, zaznaczając przy tym,
że wobec prawa o poborze do wojska kleryków, przedmiotem jego szczególniejszej
troski byli zawsze młodzieńcy, którzy albo odbyli już służbę wojskową, albo byli od
niej zwolnieni. W przyszłości, mówił, biskupi, widząc dobre rezultaty naszych
poczynań, będą nas naśladować i otworzą podobne szkoły. Deo gratias… Daliśmy
przykład, bądźmy zadowoleni, że dobro przez nas zainicjowane rozszerza się,
mniejsza o sposoby i instrumenty, przez które się to dzieje. Ja spodziewam się dużo po
tych drogich Synach Maryi.
Doprawdy, odezwał się jeden z obecnych – godnym podziwu jest rozwój tego
dzieła. Widzimy, że jeśli Ksiądz Bosko coś rozpocznie, to nigdy się nie wycofuje…
A to, dlatego się nie wycofuje – potwierdził Ksiądz Bosko – bo my zawsze
kroczymy po gruncie pewnym. Zanim coś się rozpocznie, upewniamy się, czy w tym
jest wola Boża. Jeżeli tak, to już bezwzględnie idziemy naprzód. Mogą tysiączne
piętrzyć się trudności przed nami, to nic nie znaczy. Jeśli Bóg tego chce, stoimy
nieustraszeni w obliczu jakiejkolwiek przeszkody.
No tak – powiedział ks. Chiala – ale trudność polega na tym, skąd przekonać
się, że coś jest doprawdy wolą Bożą?
Bez wyraźnego objawienia Bożego – wtrącił inny – nikt nie może być tego
pewnym.
28

3.9 Page 29

▲back to top
Przy tym jednak – ciągnął dalej Ksiądz Bosko – nie zważając na powyższe
refleksje – choć oparci na woli Bożej i na Boskiej Opatrzności, nie idziemy ślepo
naprzód, ale upewniamy się, czy są do tego odpowiednie środki, oczywiście nie te
materialne, których nigdy nie ma dosyć, bo na ten czas… ale liczymy na te, które
można liczyć roztropnie. Zrobiwszy zaś jedną część pracy, mówię sobie: Zaraz,
zaczekajmy. Zobaczmy, czy można iść naprzód, czy są widoki? Czy to, co dotąd
zrobione, daje rękojmię dalszego powodzenia? I tak idzie się powoli naprzód,
oczywiście nie stojąc z założonymi rękoma. Pomocy szuka się tu, szuka się tam, pisze
się petycje, odezwy, zaproszenia, urządza się loterie, rozsyła się listy subskrypcyjne,
słowem porusza się pół świata. A to wszystko mam już na oku, kiedy rozpoczynam
działać w danym kierunku. Jakże inaczej można by coś zrobić. Ufam bezgranicznie
w Opatrzność Bożą, ale wiem także, że Opatrzność chce, byśmy jej pomagali
z największym naszym wkładem.
Dzieło Maryi Wspomożycielki, w swych początkach tak atakowane, należało
do tych, na które Ksiądz Bosko bardzo liczył. Ci młodzieńcy – mówił do swojej
Kapituły – już dojrzali, o zdrowym kryterium, zaledwie zostaną wyświęceni na księży,
zaraz będą bardzo owocnie pracować. Owszem, nawet przedtem jeszcze są wielce
pomocni: pomagają, bowiem w domu, przy załatwianiu wielu spraw natury delikatnej,
asystują młodszych, a niektórzy z nich zdolni są nawet uczyć w klasach
elementarnych. Podań jest wiele. Zgłaszają się nawet żołnierze. Ostatnio wniósł
prośbę o przyjęcie jeden brygadier.
Na początku tego roku szkolnego, choć główny zakład dla Synów Maryi, był
w Sampierdarena, to przecież poważna ich grupa pozostawała jeszcze w Oratorium.
Tak tu, jak i tam, na lekcje uczęszczali razem z młodszymi wychowankami. W roku
1876 Ksiądz Bosko zaprowadził pewną nowość. Wybrawszy starszych i zdolniejszych
z klasy drugiej i trzeciej, utworzył z nich osobny kurs ze specjalnym programem
z łaciny i włoskiego. Chciał w ten sposób skrócić im lata nauki i umożliwić szybkie
przywdzianie sukni kleryckiej. Kurs ten nazwano „scuola di fuoco – szkoła ognia”,
a to ze względu na zapał jej uczniów i pośpiech w przerabianiu materiału szkolnego.
O tej to szkole tak mówił Ksiądz Bosko 8 lutego 1876 r., na słówku wieczornym:
Dzisiaj, drodzy chłopcy, chcę wam mówić o jednej rzeczy, o której już temu
i owemu wspomniałam, ale ogółowi jest ona jeszcze nieznana. Obecnie pragnę
zapoznać z nią was wszystkich. Otóż chciałbym urządzić wielki połów ryb:, dlatego
zarzucam sieć i z radością wyłapię tych wszystkich, którzy zechcą się dać ułowić. Bo
widzicie: z Ameryki nalegają na misjonarzy, których tam brak. Wiele szczepów jęczy
tam jeszcze w cieniu śmierci, w pogaństwie, a to tylko, dlatego, że nie ma, kto by im
głosił Ewangelię prawdy. A także i u nas poważnie daje się odczuwać brak księży.
Otóż ten brak księży w naszym kraju i zapotrzebowanie na misjonarzy skłoniły mnie
do zorganizowania specjalnego kursu dla tych, którzy pragnęliby w szybszym tempie
odbyć studia gimnazjalne, a później filozoficzne. Będzie to prawdziwa „scuola di
fuoco – szkoła ognia”, w której w przyspieszonym tempie przerobi się, co konieczne,
z pominięciem przedmiotów drugorzędnych.
29

3.10 Page 30

▲back to top
Do tej szkoły będą mogli uczęszczać ci z 4 i 3 gimnazjalnej, którzy już
ukończyli 16 lat życia. Bo oczywiście, jeśli ktoś ma dopiero 10 rok, to mu się nie
spieszy ze studiami i może je sobie odbywać całkiem regularnie. Ale pierwszym
warunkiem przyjęcia do tego kursu jest właśnie dobra wola, bo jeśliby ktoś jej nie
miał, to przy tym tempie pracy nie nadąży. Jestem przekonany, że z pomocą
wybitnych profesorów, przy tej waszej dobrej woli, ale także przy waszym wielkim
talencie, sprawa się uda. /Między chłopcami dały się słyszeć szepty i uśmiechy
z komentarzami odnośnie do tej pochwały/. A oto dalsze warunki jeszcze: Każdy, kto
chce zapisać się na ten kurs, powinien zadecydować, że albo pozostanie na stałe
w Oratorium, albo wyjedzie na misje. Odnosi się to głównie do tych z diecezji
turyńskiej, bo tutaj dla przyjęcia do seminarium, wymaga się ukończenia 5 klasy. My
go nie wystawimy. Kto zaś takowego nie ma, choćby był najmądrzejszy, to do
seminarium w Turynie nie będzie przyjęty. Nie jestem pewien, ale zdaje mi się, że tej
praktyki w innych diecezjach nie ma. Są jeszcze inne warunki w seminarium
turyńskim. Kto by, więc zamierzał do niego wstąpić, musi z tego kursu zrezygnować.
To samo ci, którzy chcieliby potem składać egzaminy państwowe, nie będą mogli do
tej szkoły zapisać się, bo w niej nie będzie się wykładać wszystkich przedmiotów,
jakie przerabia się w liceach.
Dalej, kto pójdzie na ten kurs, musi zrezygnować z wakacji. Całym
odpoczynkiem byłby tylko czas rekolekcji w Lanzo i parę dni wytchnienia. W ten
sposób od marca do listopada da się przerobić główne przedmioty, które uzupełni się
w czasie studentatu filozoficznego. Jak widzicie, moi drodzy, jesteśmy zmuszeni tak
postąpić, gdyż ze wszystkich stron nas wzywają, a zwłaszcza z Ameryki, która
oczekuje misjonarzy tak gorliwych, jak był św. Franciszek Ksawery. A więc odwagi,
moi drodzy, starajmy się wszyscy wiernie Bogu służyć, dbać o Jego chwałę, a Bóg nie
poskąpi nam swoich błogosławieństw. Dobranoc.
W związku z tym kursem warto tu zanotować jeden epizod, jaki się zdarzył
w owym miesiącu. Otóż Ksiądz Bosko polecił kierownikowi tej szkoły, czyli jak
zwykle się u nas mówi, radcy szkolnemu, aby w „szkole ognia” dał do tłumaczenia
Korneliusza Kaposa. Ten jednak poczciwiec, biorąc pod uwagę, że ci z trzeciej już
tłumaczyli tego autora, zamienił go na Cezara, nic o tym nie powiedziawszy Księdzu
Bosko. I zaszło to, czego należało oczekiwać: słabsi i ci z drugiej klasy nie mogli
sobie z Cezarem poradzić. Wobec tego kilku zdecydowało się powrócić do klasy
regularnej. Ksiądz Bosko zawiadomiony o tym, skarcił kierownika w obecności
innych księży i to w tonie raczej twardym, iż gdyby było posłuszeństwo, nie byłoby
bałaganu. Gdyby się zastosowało teksty według jego rady, wszystko poszłoby dobrze.
Myśl Księdza Bosko była, aby z początku nie zniechęcać chłopców i dać im do
tłumaczenia łatwiejszego Korneliusza, zachęcając ich przy tym, że – skoro już
przetłumaczyliście czytanki wybrane łacińskie i macie opanowane podstawowe formy
gramatyczne, to obecnie wypada wam przejść do Korneliusza. Z wami będą go
tłumaczyć ci, co go już znają i będą wam pomocą. Kierownik szkoły chciał się przed
30

4 Pages 31-40

▲back to top

4.1 Page 31

▲back to top
Księdzem Bosko wytłumaczyć, zwracając właśnie uwagę, że już niektórzy
Korneliusza przerabiali.
To nie o to chodzi – przerwał ostro Ksiądz Bosko, ale chodzi o to, żeby było
zrobione tak, jak to było ustalone między nami, bo tego wymagało posłuszeństwo.
Wobec przykrej sytuacji, jaka się w tej chwili wytworzyła, jeden z obecnych chciał
zmienić temat rozmowy. Ktoś inny zwrócił uwagę, że owi trzej chłopcy, którzy
powrócili do klasy regularnej, są bardzo dobrzy.
Ci trzej chłopcy… trzej chłopcy – przerwał Ksiądz Bosko. Mnie nie chodzi
o trzech chłopców; nie mam zamiaru bliżej się nimi zajmować. Skoro wycofali się
z obranej drogi, to… Tutaj wzrok Księdza Bosko mówił więcej niż słowa. Stało się
wyraźnym, że całą odpowiedzialność za to, co zaszło, spada na kierownika szkoły.
Ten epizod przypomina nam świętego Patrona salezjanów. Otóż jeden akt,
który pod względem posłuszeństwa, nie stanowił nawet lekkiego grzechu, ale był tylko
zwykłą niedoskonałością, ściągnął na świętą Franciszkę de Chantal tak uroczyste
i surowe skarcenie ze strony jej świętego kierownika duchowego, że miejsce, gdzie się
to zdarzyło, pozostało pamiętne i po dziś dzień jest wskazywane i oglądane z bojaźnią
i czcią.
Wyrozumiały aż do pobłażliwości św. Franciszek Salezy, w swoim
kierownictwie duchowym wymogi stosował do stanu poszczególnych dusz, przez
niego kierowanych na drodze zbawienia. Kto więc był powołany do wyższej
doskonałości, do tego stosował zasadę ewangeliczną:, „Komu więcej dano, więcej od
niego wymagać się będzie”. Tak samo powyższe słowa Księdza Bosko, które na
pierwszy rzut oka zdawać by się mogły bardzo surowe, nie miały w sobie nic, co by
było sprzeczne z ideą świętości. Od starszych, zobowiązanych do większej cnoty,
wymagał tylko większej wierności w stosowaniu się do jego zaleceń.
Ale tu również trzeba i to dodać, że w Oratorium nie wszyscy tak myśleli
o Synach Maryi, jak Ksiądz Bosko. Nie wierzyli oni, ażeby tak szybko dało się coś
wykrzesać z wczorajszych robociarzy od łopaty czy młota, o pamięci już trochę
osłabionej wiekiem. Tak to na ogół bywa. Nowość budzi nieufność, a przy tym Ksiądz
Bosko zwykł nie przed wszystkimi i nie naraz, wyjawiać swoje zamiary. Czynił to
z biegiem czasu wedle potrzeby. Kto więc zdawał się całkowicie na niego, zaufawszy
mu w pełni, ten bez ociągania się mógł robić, co on zalecał, pewny, że tak będzie
najlepiej. Kto jednak nie wyrzekł się całkowicie swego widzimisię i na rzeczy patrzał
powierzchownie, ten łatwo znalazł coś do krytykowania.
W naszym wypadku, kto mógł wtedy przewidzieć, że tylu wartościowych
pracowników ewangelicznych, zwłaszcza na misjach, wyjdzie właśnie z owej „scuola
di fuoco”.
Ksiądz Bosko, jak zwykle robił swoje i pozwalał gadać, ale też przy każdej
sposobności podkreślał wartość tego kursu specjalnego, starając się zyskać dla niego
życzliwość otoczenia i pomoc. Żeby mu nadać odpowiedni kierunek i spoistość, oddał
go pod kierownictwo takiego świętego kapłana, jakim był znany nam już ks. Guanella.
Ten powierzone mu zajęcie przyjął bardzo chętnie i sumiennie spełniał. Kiedy potem
31

4.2 Page 32

▲back to top
Ksiądz Bosko wybierał się do Rzymu i chciał, żeby wszystkie działy Oratorium
wystosowały listy hołdownicze do Ojca świętego, oczywiście nie mogło między nimi
zabraknąć i tego od Synów Maryi. Oto tekst pisma, jakie o nich zredagował
wspomniany ks. Guanella:
Ojcze święty. Opatrzność, która rządzi losami ludzkimi, powołała mnie od
mojej dotychczasowej pracy parafialnej do Zgromadzenia Salezjańskiego. Jestem tutaj
całkiem zadowolony i dziękuję za to Bogu. Czas upływa mi bardzo szybko, wśród
zajęć, wyznaczonych mi przez dobrych Przełożonych. Dni świąteczne spędzam, jako
dyrektor Oratorium św. Alojzego, do którego uczęszcza około 700 chłopców. W ciągu
zaś tygodnia moim zajęciem jest kierownictwo Synów Maryi Wspomożycielki,
którym Wasza Świątobliwość swego czasu raczył pobłogosławić. Jest ich przeszło stu,
a czterdziestka w listopadzie przywdzieje suknię klerycką. Są to młodzieńcy wzorowi
pod względem zachowania i bardzo pilni. Nawet ci słabi nie zniechęcają się
pierwszymi trudnościami. Niektórzy z nich przerobią w jednym roku 5 klas łaciny.
Bardzo są przywiązani do naszego ukochanego Księdza Bosko i oddani całym sercem
Papieżowi Niepokalanej. Niecierpliwie oczekują chwili, kiedy będą mogli pracować
dla zbawienia dusz. Niech Wasza Świątobliwość nam pobłogosławi, by nas było coraz
więcej i byśmy wszyscy stali się jak najbardziej wartościowymi pracownikami w
Winnicy Pańskiej… Proszę też o błogosławieństwo dla diecezji Como, aby tam jak
najprędzej powstał zakład salezjański. Ośmielam się jeszcze prosić o odpust zupełny
dla mnie i moich najbliższych, aż do trzeciego pokolenia, na godzinę śmierci, a my
z wdzięcznością modlić się będziemy, by wszyscy ludzie uznali we wielkim Papieżu
Niepokalanej i Soboru Watykańskiego – Anioła, opiekuna narodów. Upadając do stóp
etc.
Ksiądz Bosko osobiście wręczył to pismo Papieżowi, który raczył je przeczytać,
komentując poszczególne zdania i wreszcie dopisał na końcu swoje błogosławieństwo:
Benedicat vos Deus et dirigat in viis suis.
Uradowany tym Ksiądz Bosko, nie omieszkał bezzwłocznie zawiadomić
księdza Guanella, pisząc mu:
Drogi księże Alojzy!
Na wczorajszej audiencji Ojciec święty, w swojej wielkiej łaskawości, raczył
przeczytać od początku do końca przedłożony przeze mnie list od Synów Maryi,
następnie wypytywał o ich liczbę, o postęp w naukach, jakie rokują nadzieje na
przyszłość, czy ujawniają się wśród nich powołania misyjne. Na moje wyjaśniające
odpowiedzi, znalazł następujące słowa zachęty: „Dziękuję Bogu, iż takie dzieło
powstało. Niech Ksiądz powie tym drogim młodzieńcom, że ich bardzo kocham
w Panu i liczę na ich współpracę nad zbawieniem dusz. Hasłem nich im będzie: nauka,
cnota i pogarda. Całym sercem im błogosławię”. To powiedziawszy wziął pióro do
ręki i łaskawie napisał kilka słów na końcu listu. Udzielił także dla nich dużo
odpustów. Drogi księże Alojzy, pracuj nadal z najlepszą wolą, a łaski Bożej nam nie
zabraknie. Spokój, cierpliwość, odwaga. Resztę rzeczy ustnie. Pozdrów ode mnie
32

4.3 Page 33

▲back to top
moich drogich Synów Maryi. Napisz też do księdza Albery, że i dla tamtejszych
wychowanków jest specjalne błogosławieństwo papieskie. Kochaj mnie w Chrystusie
Panu, który zawsze jestem oddanym ci przyjacielem. Polecam się o paciorek i o jedną
Komunię św. na moją intencję. Powiedz księdza Barberisowi, by to samo zrobili
nowicjusze.
Równocześnie w czasie wspomnianej audiencji Ksiądz Bosko prosił Ojca
świętego o odpusty dla Pomocników jego w zakładaniu wspomnianego Dzieła Synów
Maryi Wspomożycielki. Otrzymał wkrótce breve papieskie, które powinno by było
położyć kres wszelkiej opozycji z czyjejkolwiek strony.
Sprzeciwy jednak nie ustawały. Artykuł, jaki pojawił się w Unita Cattolica,
nową wywołał reakcję. Była w nim wzmianka, że pierwszy eksperyment ze Synami
Maryi dał dobre wyniki, a zakład otwarty dla nich w Sampierdarena, nie mógł
wszystkich pomieścić, przeto kandydaci rozmieszczeni zostali po innych zakładach
Zgromadzenia.
Z katalogów zaś szkolnych wynika, że wszystkich razem tych wychowanków
jest stu. Kurs gimnazjalny w tym roku ukończy 35, tych ośmiu wstąpi do zakonu,
sześciu chce jechać na misje, a dwudziestu wróci do własnej diecezji. Następnie
wzmianka była o wielkiej życzliwości Ojca świętego dla tego dzieła i o przyznanych
mu odpustach. Na końcu zamieszczono tłumaczenie breve papieskiego na język
włoski. Artykuł ten ukazał się także w kilku innych periodykach katolickich. Potrzeba
– mówił Ksiądz Bosko – ażeby nasi księża i dyrektorzy uświadomili sobie lepiej
ważność tego dzieła, bo jak dotąd, jeszcze się w nim dobrze nie orientują. Mam
wrażenie, że na przyszłość będzie to jedyne źródło, z którego biskupi będą mogli
czerpać powołania duchowne, mimo prawa o poborze rekruta. Potrzeba także, ażeby
pomocnicy nasi docenili wartość swojej z nami współpracy. Ufam, że w ten sposób
większość ludności włoskiej przeniknie duch salezjański i utorujemy sobie drogę do
przeprowadzenia jeszcze większych rzeczy. Słowa te zanotował i przekazał nam ks.
Barberis. Nie ma jednak w jego zapiskach z owych czasów wzmianki o burzy, jaka
wynikła wtedy z powodu ofiar składanych przez Pomocników na utrzymanie Synów
Maryi i to całkiem niespodzianie. Kiedy bowiem Ksiądz Bosko wysłał drugi artykuł
na temat Synów Maryi do teologa Margotti, redaktora Unità Cattolica, a przy tym
prosił go także o umieszczenie w tym piśmie listu księdza Cagliero, redaktor
odpowiedział mu jak następuje:
Przewielebny i Drogi Księże Bosko, w tej chwili doręczono mi Jego list i drugi
artykuł, wczoraj zaś otrzymałem reprymendę z Kurii, której kopię przesyłam. Nie
byłbym nigdy podejrzewał, że Ksiądz Bosko każe mi coś wydrukować, czego nie
wolno podawać do publicznej wiadomości. Główna wina spada tu na Księdza. Dotąd
nic jeszcze nie odpowiedziałem kanonikowi kurialnemu i zdaje mi się, że w ogóle nie
będę odpowiadał. Proszę mi kopię odesłać i powiedzieć swoją opinię, ale broń Boże
z kimkolwiek o tym mówić. A no tak, trzeba zrobić czasem ofiarę z miłości własnej
dla tych, których „Spiritus Sanctus posuit regere Ecclesiam Dei”. Piszę na kolanie, ale
z całym szacunkiem i wyrazami szczerego oddania. Ks. Margotti, 20.09.1876 r.
33

4.4 Page 34

▲back to top
Niech mi Ksiądz nie weźmie za złe, że mu zabronię robić dla siebie kopii z tej
reprymendy.
Widać z wymiany tych listów całą roztropność i delikatność obu stron, tak
Księdza Bosko względem swych przyjaciół, jak i dziennikarza względem Księdza
Bosko. Wyrażenia: „nie byłbym nigdy podejmował” i to drugie: „cała wina spada na
Księdza” nie są oczywiście żadnym wyrzutem, ale mają posmak swoistej ironii, do
jakiej zdolny był dowcipny dziennikarz. Obydwaj rozumieli się bardzo dobrze. A oto
tekst owej reprymendy:
Wielce Czcigodny Ks. Redaktorze, mój arcybiskup polecił mi zwrócić uwagę
Waszej Wielebności, że bardzo przykro mu było czytać w Unità Cattolica, nr 216,
artykuł pod tytułem „Dzieło Synów Maryi Wspomożycielki”, umieszczony bez jego
wiedzy. Przy artykule tym jest załączone breve papieskie, które jeszcze dotąd nie
zostało zakomunikowane arcybiskupowi jak to należało. Mówi się o kanonicznym
założeniu stowarzyszenia jakiegoś, o czym także arcybiskup nic nie wie. Były tam
opublikowane odpusty, o których tenże arcybiskup nic nie słyszał i to wbrew
zaleceniom Soboru Trydenckiego. Słowem ignoruje się porządek hierarchiczny
w Kościele, obraża się prerogatywy i deferencję, jaka należy się władzy arcybiskupiej
z prawa Boskiego i kościelnego. Także i Księdzu Bosko z urzędu tutejszego zwrócono
już uwagę, że publikuje podobne rzeczy bez „imprimatur” arcybiskupiego. I coś
również na ten temat było i do Waszej Wielebności zapisane, a jednak te zalecenia
pozostały bez echa. Powtarza się to już coś czwarty raz, że Unità Cattolica nadużywa
okazywanego jej przez obecnego arcybiskupa i to w sposób ubliżający uszanowania,
które, jeśli się od wszystkich należy swemu arcypasterzowi, to tym bardziej ze strony
dziennikarzy katolickich. Nie wystarczy czynić dobrze; bo czynić dobrze – jest dobrą
rzeczą. Ale trzeba pamiętać, że bonum ex integro, malum ex quocinque defectu.
Arcybiskup ma nadzieję, że Unità Cattolica nie da mu już na przyszłość powodów do
żalu i nie będzie publikowała programów, o których jest wzmianka w artykule, dopóki
nie otrzyma zawiadomienia, że Ksiądz Bosko wszystko należycie z Kurią załatwił.
Arcybiskup poleca mi załączyć jego pozdrowienia i wyraża swoje zadowolenie
z ostatniego artykułu pt. „Krzyż z cierni”. Z pełnym poważaniem – kanonik Chiuso,
sekretarz.
17.08.1876 r.
Wszystkie te wymogi i zastrzeżenia ordynariusza względem Księdza Bosko
wynikały z tego, iż nie uznawał on przywileju egzempcji, przyznanego Księdzu
Bosko, na który to powoływał się biskup ze Suzy. Prawdą jest to, że Dzieło Synów
Maryi w diecezji turyńskiej istniało tylko de facto, podczas gdy w prawie traktuje się
je, jako już formalnie ustalone i zatwierdzone kanonicznie, ze zwykłym zwrotem
w takich aktach – „jako nam było przedłożone”. Ale przede wszystkim trzeba wziąć
pod uwagę, że ordynariusz turyński nie kwestionował samego Dzieła, tylko kolegium
i to kolegium kosmopolityczne. Dalej w pertraktacjach między Księdzem Bosko
a Rzymem wzięto pod uwagę uznanie tego Dzieła przez arcybiskupa genueńskiego
34

4.5 Page 35

▲back to top
przy zakładzie w Sampierdarena i ono właśnie było podstawą zwrotu w breve – „jako
nam przedłożone”. Załatwiał te sprawy tamtejszy dyrektor, ks. Paweł Albera
z polecenia Księdza Bosko i otrzymał zatwierdzenie Dzieła jak również „imprimatur”
dla wydrukowania programu.
Niezadowolenie ordynariusza turyńskiego powiększało przekonanie, że przez
Dzieło Synów Maryi Ksiądz Bosko chce wyłącznie dla siebie ciągnąć korzyści.
Wynika to z jednego z przemówień arcybiskupa w kościele Świętego Ducha
w Turynie, w którym zalecając ofiarność na rzecz ubogich kleryków, dodał: Prawdą
jest, że w jednej dzielnicy tego miasta wychowuje się wielu kandydatów na kapłanów,
ale ci są wysyłani potem daleko i żadnej z nich nie mamy pomocy. Aluzja była zbyt
wyraźna, by słuchacze nie mieli zrozumieć, dokąd cios był wymierzony. W Turynie
zresztą tylko z Valdocco wysyłało się misjonarzy poza Europę. Unità Cattolica
zamieściła bez trudności list księdza Cagliero z Ameryki, jak sobie tego życzył Ksiądz
Bosko, ale o Synach Maryi nie było wzmianki.
Ksiądz Bosko wprawdzie nie miał w tej chwili żadnego obowiązku pisać do
Kurii, gdyż nie do niego, ale do księdza Margotti’ego skierowana była reprymenda,
ale ostatecznie dla rozsądnego wyjaśnienia swego stanowiska wysłał do arcybiskupa
następujące pismo utrzymane w tonie bardzo poprawnym:
Ekscelencjo!
Ks. Margotti dał mi do zrozumienia, że nie wydrukuje programu Dzieła Synów
Maryi, jeśli przedtem nie omówię tej sprawy z Waszą Ekscelencją. Z mej strony
najchętniej w każdej chwili służę wszelkimi wyjaśnieniami. Otóż to dzieło Synów
Maryi Wspomożycielki, jak Ekscelencja będzie sobie przypominał, miało być
zainicjowane w Turynie, ale dla uniknięcia powstających trudności, zostało
przeniesione do Sampierdarena, diecezji genueńskiej, gdzie arcybiskup je popiera
i zaleca, jako dzieło pobłogosławione przez Ojca świętego. Sam nawet raczył przyjść
poświęcić kamień węgielny pod budynek na ten cel przewidziany. Ojciec święty,
biorąc pod uwagę listy polecające wielu biskupów, wydał breve, przyznające odpusty
tercjarzy franciszkańskich dla tych, co będą z tym dziełem współpracować. Kiedy
więc o tym pisałem do redakcji Unità Cattolica, to miałem na myśli właśnie ów zakład
w Sampierdarena i uważałem, że może owo pismo, jako dziennik urzędowy dla spraw
kościelnych, pisać o podobnych sprawach, dotyczących ogólnego dobra Kościoła.
„Imprimatur” pozostawiłem do załatwienia redakcji. Co zaś mnie dotyczy, to ani
w zeszłym roku, ani w tym, nic nie drukowałem, ani nie będę drukował, póki Wasza
Ekscelencja na prośbie przeze mnie wzniesionej jeszcze w lipcu ubiegłego roku, nie
położy swego zezwalającego podpisu. Kopię breve papieskiego miał Ekscelencja
sposobność czytać we wspomnianym czasopiśmie. Jeśliby zaś sobie życzył sprawdzić
oryginał, mogę w każdej chwili go przedłożyć. Prosiłbym równocześnie pokornie
o udzielnie zezwolenia na umieszczenie drugiego artykułu w Unità Cattolica, a ja
zawsze gotów jestem spełnić wszystkie życzenia Waszej Ekscelencji. Z największą
czcią etc. 05.10.1876 r.
35

4.6 Page 36

▲back to top
Żadna z tych przeszkód nie zniechęciła Księdza Bosko. W tydzień, po wyżej
przytoczonym liście, pisał do księdza Cagliero: – W Nizza Narittima kupiliśmy
wspaniały budynek, gdzie będziemy mogli przyjąć przeszło stu uczniów do szkół
zawodowych i tylu z Synów Maryi.
Aby już wyczerpać omawianą dotąd sprawę Synów Maryi, przytoczymy tu
jeszcze jeden bardzo przykry dla Księdza Bosko incydent, jaki miał miejsce w jesieni
1876 roku. Wiemy już, jak mu leżała na sercu ta tak zwana „scuola di fuoco” – szkoła
ognia. Kandydaci ci oddzieleni od reszty wychowanków młodszych Oratorium, mogli
lepiej ugruntować się w swym powołaniu, a nie wyjeżdżając na wakacje, uniknęli
różnych niebezpieczeństw w świecie. W tym osobnym dla nich kursie łatwiej było ich
podciągnąć w łacinie, czy we włoskim, bez upokorzeń, jakie by ich spotkały
w towarzystwie młodszych kolegów. Przy tym pomagali w różnych posługach w
domu, a rozkład dnia dla nich był więcej luźny. Otóż z tego właśnie powodu niektórzy
nauczyciele żalili się, że ich się zajmuje do zajęć pozalekcyjnych, że się wałęsają po
domu, że nie uczą się wystarczająco i nie są punktualni na lekcjach. Opiekunem ich
wtedy nie był już taktowny ks. Guanella, wysłany na dyrektora do Mondovi, ale ks.
Lazzero, znany ze swej ustępliwości. Wszyscy też wiedzieli, że właściwym domem
synów Maryi jest zakład w Sampierdarena. Na początku, więc roku szkolnego
1876/1877, w czasie nieobecności Księdza Bosko, zwinięto „scuola di fuoco”,
wysyłając część kursantów właśnie do Sampierdarena, a reszta wróciła do klas
regularnych. Gdy się o tym dowiedział Ksiądz Bosko, który bawił wtedy w Rzymie,
nie czekał powrotu, by wyrazić swoje z tego niezadowolenie. Podkreślił przy ty, że on
sam ten kurs ustanowił, on sam ze starszymi Przełożonymi chce go doprowadzić do
rozkwitu, a przy tym tyle razy już wyraźnie przedstawił swój punkt widzenia w tym
względzie. I choć jest dom dla Synów Maryi w Sampierdarena, to jest jednak dużo
racji, by przynajmniej jedna klasa była w Turynie. Widocznie chciał on sam osobiście
formować przyszłych misjonarzy, a w tym względzie miał już dobre rezultaty z lat
przeszłych, a na przyszłość spodziewał się jeszcze lepszych. Po takim postawieniu
sprawy przez niego, oczywiście, że kurs „scuola di fuoco” musiał zostać przywrócony.
Zgłoszeń do niego nie brakło, a byli wśród kandydatów młodzieńcy doprawdy święci
i inteligentni. O nich to wyraził się nasz Ksiądz Bosko, że w trzech, czy czterech
latach mogliby już być walną pomocą w pracy misyjnej. Kiedy kończył te rozmowy
z księdzem Barberisem i szedł do swego pokoju, natknął się na dwóch takich właśnie
młodzieńców.
Oto – powiedział, wskazując na tego, który nazywał się Lago, oto przyszły
dzielny misjonarz. Z tą swoją piękną brodą zaimponowałby nawet szachowi
perskiemu. Czy chciałbyś – powiedział do niego – abyśmy cię wysłali na Oceanię?
Jestem w rękach Księdza Bosko. Mogę wyjechać i dziś – odpowiedział
zagadnięty.
No, ale przecież nie w tym cywilnym ubraniu… Poślemy cię dopiero, jako
kapłana. Nie trać, więc odwagi… Zostawmy wszystko Opatrzności Boskiej.
36

4.7 Page 37

▲back to top
Potem zwrócił jeszcze kilka słów serdecznych do drugiego tak, że obydwaj
odeszli wzruszeni serdeczną bezpośredniością Księdza Bosko. Lago był z zawodu
aptekarzem i cały swój majątek oddał na dzieła salezjańskie. Zostawszy kapłanem, był
niezmordowanym spowiednikiem i niezastąpionym wprost sekretarzem księdza Rua
aż do śmierci.
„Synowie Maryi, pisze znakomity historyk, O. Grisar w swojej Die
Katholischen Missionen, są dla misji salezjańskich wartościowymi pracownikami,
gdyż spomiędzy nich wychodzą kapłani pełni hartu ducha, doświadczeni życiowo,
którzy już, by iść za swoim powołaniem, musieli pokonać wielkie trudności i stąd tym
bardziej gotowi są na wielkie poświęcenia”.
37

4.8 Page 38

▲back to top
ROZDZIAŁ IV
POMOCNICY SALEZJAŃSCY
Pojęcie Pomocnika Salezjańskiego nie było zaraz – w myśli Księdza Bosko -
wyraźnie skrystalizowane. Od roku 1841, to jest od chwili, gdy odczuł potrzebę
pomocy i współpracy tak od ludzi świeckich jak i duchownych dla przeprowadzenia
swych rozległych planów aż do lat 1874 – 1875 trwało układanie zrębów
organizacyjnych Związku Pomocników Salezjańskich i dopiero w 1876 r. zredagował
ostatecznie jego program i to jeszcze w trzech ujęciach. Nie od rzeczy będzie zestawić
tu te trzy koncepcje, wzajemnie się uzupełniające, z których lepiej zrozumiemy
właściwą myśl Księdza Bosko w tym względzie.
Zacznijmy od samej nazwy. Najpierw organizacja ta miała się nazywać:
ZJEDNOCZENIE CHRZEŚCIJAŃSKIE, następnie STOWARZYSZENIE DLA
CZYNIENIA DOBRZE, wreszcie stanęło na „POMOCNICY SALEZJAŃSCY”.
Wszak, co innego jest zjednoczenie, a co innego stowarzyszenie. Zasadniczo
Ksiądz Bosko zmierzał do utworzenia zespołu ludzi, silnie ze sobą związanych
organizacyjnie dla przeciwstawienia się stanowczego wszelkim atakom zła.
I z początku zdawało mu się, że wystarczy tylko luźny związek ludzi dobrej woli,
którzy by wspólnie dążyli do wytkniętego im celu. Powoli doszedł jednak do
przekonania, że konieczna jest między nimi ściślejsza organizacja. I oto z chwilą, gdy
zostało zatwierdzone Zgromadzenie przez Stolicę świętą, ono samo stanowiło już tą
silniejszą więź wszystkich jego współpracowników o pomocników, którzy słusznie
mogli być uważani: jakby jego tercjarze. I rzeczywiście, jako tacy zostali uznani przez
Kościół z chwilą, gdy otrzymali zatwierdzenie kanoniczne.
A teraz od nazwy przejdźmy do celu, jaki miał przyświecać temu związkowi.
W pierwszych dwóch redakcjach cel ten jest ujęty bardzo ogólnikowo, w trzeciej
redakcji sama nazwa ma swoje wyjaśnienie, gdyż w całości tak ona brzmi:
Pomocnicy Salezjańscy, czyli sposób praktyczny podtrzymywania dobrych
obyczajów w społeczeństwie”.
Ostrożność w dobieraniu nazwy dla stowarzyszeń w owych czasach nigdy nie
była za wielka, zwłaszcza, gdy chodziło o stowarzyszenia religijne. Bardzo łatwo,
bowiem mogły powstać poważne zastrzeżenia tak z jednej jak i z drugiej strony.
Trzeba było z góry zapobiec wszelkim możliwym nieporozumieniom i podejrzeniom.
Jak zaś miał wyglądać, na co dzień ów „sposób praktyczny podtrzymywania
dobrych obyczajów, to wskazane było we wszystkich trzech programach, z których
pierwszy kładł nacisk na interesowanie się młodzieżą opuszczoną, zaś dwa następne
zalecały miłość bliźniego, zwłaszcza wobec młodzieży narażonej na
niebezpieczeństwo…
38

4.9 Page 39

▲back to top
Oczywiście, że miłość bliźniego zaczyna się od nas samych, a więc na
pierwszym miejscu stawić należało swój własny postęp duchowy.
Środki do osiągnięcia tych celów cztery głównie były wyliczane: pomagać
Zgromadzeniu Salezjańskiemu w jego poczynaniach, popierać powołania duchowne,
współpracować z dobrą prasą w zwalczaniu złej, wreszcie interesować się wprost
młodzieżą opuszczoną. Ogólnym przy tym nakazem była absolutna zależność
działalności religijnej nie tylko od Papieża, ale też od biskupów i proboszczów.
Salezjanie i Pomocnicy mieli uważać się zawsze:, jako bracia i spieszyć sobie
wzajemną pomocą, gdy chodziło o większą chwałę Bożą i dobro dusz. Przepis składki
w wysokości 1 lira na rok w pierwszej redakcji, już się w następnej nie powtarza, bo
potrzeba pomocy finansowej w osiąganiu celu Związku, nasuwa się sama przez się.
Nie będziemy tu zatrzymywać się nad tą częścią regulaminu, która dotyczy
zarządu wewnętrznego, a które to przepisy po dziś dzień są niezmienione. O organie
urzędowym pierwszy projekt milczy, w następnych takie wydawnictwo jest
zapowiedziane, a ukaże się dopiero w roku 1877.
W żadnym z tych projektów nie ma wzmianki o niewiastach. Czyżby Ksiądz
Bosko o nich nie myślał, albo uważał, że bez ich pomocy się obejdzie ? Wcale nie …
Na ten temat tak raz mówił do księdza Barberisa:, ponieważ już sprawa Synów Maryi
Wspomożycielki jest na dobrej drodze, chciałbym teraz ostatecznie ustalić regulamin
dla Pomocników Salezjańskich. Już od paru lat nad tym przemyśliwam. Ostatecznie
normy dla nich będą gotowe do zimy. Koło dwu lat trzeba będzie, żeby to
stowarzyszenie twardo stanęło na nogach. Tymczasem planuję nową rzecz i skoro
tylko sprawa Pomocników będzie załatwiona, to się do niej zabiorę. Chodzi
o założenie czegoś na kształt trzecich zakonów dla niewiast. Te by jednak nie były
zależne od nas, ale od Sióstr Córek Maryi Wspomożycielki. Tyle przekazał nam ks.
Barberis w swej kronice, pod dniem 8 lutego 1876 r.
Późną już wiosną Ksiądz Bosko, będąc w Rzymie rozmawiał z Ojcem Świętym
także na temat Pomocników. Papież widząc, że w programie tego Stowarzyszenia nie
ma wzmianki o niewiastach, expressis Derbis dezaprobował takie postawienie sprawy:
Niewiasty – mówił, miały często w poczynaniach Kościoła pierwsze miejsce,
zwłaszcza w działalności dobroczynnej i przy nawracaniu pogan. Zawsze okazują się
one hojne i przedsiębiorcze, jeśli chodzi o pełnienie uczynków miłosierdzia, co u nich
jest naturalna predyspozycją, więcej niż u mężczyzn. Wykluczając je, pozbawilibyście
się doprawdy wielkiej pomocy…, Ksiądz Bosko, dla którego każde życzenie Papieża
było rozkazem, bez żadnego wahania zmienił swój sposób patrzenia na tę sprawę i do
Związku Pomocników włączył także i Pomocnice.
Dla zorientowania się lepszego, jaka myśl przewodnia kierowała nim przy
organizowaniu Związku Pomocników Salezjańskich, przytoczymy tu późniejsze dwie
jego wypowiedzi na ten temat z lat już osiemdziesiątych, kiedy to na konferencji
publicznej w Borgo S. Martino tak mówił: Był czas, kiedy wystarczało, że wierni
łączyli się celem wspólnej modlitwy, ale dziś, gdy na wszelkie sposoby szerzy się
przewrotność i zepsucie, to już nie wystarcza. Trzeba się organizować i działać.
39

4.10 Page 40

▲back to top
W roku zaś 1886 tak przemawiał, rzec by można proroczo, do swych byłych
wychowanków zgromadzonych z okazji jego imienin: Związek Pomocników
Salezjańskich rozszerzy się na wszystkie kraje, przeniknie do wszystkich warstw
społeczności chrześcijańskiej. Nastanie dzień, w którym nazwa: Pomocnik
Salezjański – będzie znaczyła tyle, co dobry chrześcijanin. Pomocnicy nasi będą
ostoją ducha katolickiego. Im więcej Stolica Apostolska będzie atakowana, tym
bardziej będzie osłaniana przez Pomocników. Im więcej bezbożność będzie się
panoszyć, tym wyżej Pomocnicy będą podnosić pochodnię aktywnej wiary.
Papież zaś Pius IX, na rok przed swoją śmiercią, do zaufanej osoby tak się
wyraził: „Pomocnicy Salezjańscy są przeznaczeni do zdziałania bardzo dużo dobrego
dla Kościoła i społeczeństwa. Ich działalność z biegiem czasu nabierze takiego
znaczenia, że zdaje się, iż już widzę jak rodziny, owszem całe miasta i kraje, zapisują
się do tego związku”.
Czyż Akcja Katolicka, określona przez Piusa XI, jako współpraca świeckich
z hierarchią kościelną, nie jest wcieleniem w życie idei przewodnich, jakie wytyczył
swym Pomocnikom Ksiądz Bosko?
Dla tych swoich współpracowników, w nagrodę za ich pomoc, starał się on
o podarki duchowe w postaci odpustów. Dopóki ich było niewielu, robił to osobno dla
poszczególnych dobrodziejów. Z chwilą zaś zorganizowania się Związku
Pomocników, by im wynagrodzić gorliwość i poświęcenie się, zaczął zabiegać o jak
najbogatsze odpusty dla ogółu stowarzyszonych.
W tym celu postarał się o listy polecające od biskupów piemonckich i takowe
otrzymał. Między innymi biskup z Tortony pisał do Księdza Bosko: „Związek
Pomocników, który można bardzo dobrze uważać za trzeci zakon Zgromadzenia
Salezjańskiego, już zatwierdzonego ostatecznie przez Rzym, zdaje się, że jest bardzo
na czasie, a powiedziałbym, wprost, że jest dziełem opatrznościowym na dzisiejsze
warunki, tak przez cel, jaki sobie stawia, jak i przez swoją organizację i sposoby,
jakimi posługuje się do osiągnięcia swych zamierzeń. Idealnie, moim zdaniem,
odpowiada on serdecznym nawoływaniom Ojca Świętego skierowanym do całego
świata …”.
Z tymi listami polecającymi Ksiądz Bosko skierował swoją prośbę do Papieża
za pośrednictwem kardynała Berardi. Na razie nie mógł wprost prosić o ostateczne
zatwierdzenie Związku, bo to, jak zwyczaj każe, poprzedzone być musi dekretem
pochwalnym. Prosił, więc tylko o następujące facultates:
1. Aby odpusty i inne łaski przyznane zakonnikom wewnętrznym /salezjanom/ mogły
być przez Przełożonego udzielane i dobrodziejom zewnątrz;
2. Aby Przełożony Główny mógł do udzielania tych łask subdelegować dyrektorów
poszczególnych domów.
40

5 Pages 41-50

▲back to top

5.1 Page 41

▲back to top
W breve, będącym odpowiedzią na powyższą prośbę, z dnia 30 lipca 1875 roku,
mógł ku wielkiej swej radości wyczytać, że dobrodzieje jego Towarzystwa są uważani
na równi z innymi tercjarzami. Był to wielki krok naprzód.
Ale Księdzu Bosko to nie wystarczało i w rok potem wystosował do Ojca
Świętego nową prośbę: „Ojcze Święty, odkąd Świątobliwość Wasza raczył
zatwierdzić pokorne Towarzystwo Salezjańskie, wzrosła znacznie liczba jego
członków i rozszerzyło się pole jego działalności. Wobec coraz większych potrzeb
powiększyła się i liczba gorliwych osób świeckich i duchownych ofiarujących swą
pomoc. Ci, by ujednostajnić swoją pracę i skonsolidować ją, prosili o ułożenie dla nich
stosownego regulaminu. Regulamin został ułożony, a stowarzyszenie otrzymało nazwę
Pomocników Salezjańskich. Zmierza ono do wciągnięcia ludzi żyjących w świecie, do
takiej samej pracy, jakiej oddają się salezjanie. Świątobliwość Wasza w swej
łaskawości już raczył te ich prace pochwalić i pobłogosławić. Także wielu biskupów
zaleca ją swoimi listami pochwalnymi i ci zachęcili mnie, bym wniósł prośbę do
Waszej Świątobliwości o przydzielenie tymże Pomocnikom odpustów
z niewyczerpanego skarbca łask duchowych Kościoła. Tak każdy z nich będzie miał
dowód oczywisty, że Związek ten cieszy się uznaniem i błogosławieństwem Waszej
Świątobliwości. Równocześnie będzie to duchową odpłatą dla nich za poświęcenie się
dla sprawy Bożej. Prosimy, zatem wszyscy o udzielenie salezjanom i ich
Pomocnikom:
1. Odpustu zupełnego na godzinę śmierci;
2. Odpustów i łask duchowych, jakimi cieszą się tercjarze franciszkańscy;
3. Aby odpusty, jakie można zyskać w kościołach franciszkanów w ich święta, można
też zyskać i w kościołach salezjańskich.
Ufny, że Wasza Świątobliwość raczy uwzględnić tę pokorną prośbę, błagam
o specjalne błogosławieństwo dla wszystkich, którzy wspomagają dzieła salezjańskie
i równocześnie chylę się z najgłębszą czcią i synowskim oddaniem do stóp Waszej
Świątobliwości pokorny syn i zobowiązany za uwzględnienie prośby.
Ksiądz Jan Bosko
04.03.1876 r.
Odpowiedzią było breve z dnia 9 maja tegoż roku, w którym Pius IX pisał:
„aby Towarzystwo Salezjańskie z dnia na dzień rosło i przebierało na sile, udzielam
upragnionych odpustów, nie przez pośrednictwo Głównego Przełożonego, ale wprost
Związkowi Pomocników Salezjańskich”. Przez tę formę Ojciec Święty
niedwuznacznie zatwierdził Związek.
Teraz należało zapoznać z Dziełami i z przyznanymi mu przywilejami szersze
społeczeństwo. W tym celu kazał Ksiądz Bosko wydrukować broszurkę, a pierwszy jej
egzemplarz z jedną stronicą niezadrukowaną przesłał swemu ordynariuszowi,
z następującym listem:
41

5.2 Page 42

▲back to top
Ekscelencjo!
Dziś rano skończyliśmy druk i skład broszurki pod tytułem: „Pomocnicy
Salezjańscy”. Są oni jakby naszymi tercjarzami i jako takim, Ojciec Św. udzielił im
niektórych łask duchowych. Otrzymawszy błogosławieństwo papieskie, zwracam się
obecnie z pokorną prośbą do Waszej Ekscelencji, by jako Arcypasterz głównego
Domu Zgromadzenia, również raczył tę rzecz pobłogosławić i by, jeżeli uzna za
stosowne, pozwolił umieścić swe imię zaraz po Ojcu Świętym. Uwzględnienie tych
dwu próśb będę uważał, jako szczególniejszą łaskę dla nas. W każdym razie proszę
niniejsze pismo przyjąć, jako wyraz głębokiej czci i poważania dla Dostojnej Osoby
Waszej Ekscelencji. Niech mi wolno będzie kreślić się z wyrazami wielkiej
wdzięczności zobowiązany sługa
Ksiądz Jan Bosko
Turyn, 11.07.1876 r.
Niestety i w tym wypadku odnowiła się podobna sytuacja, o jakiej już była
mowa w poprzednim rozdziale. Arcybiskup zaraz wysunął zastrzeżenia, jak można
było drukować broszurę bez aprobaty Kurii, a po wtóre, jak można było ogłaszać
jakieś odpusty, dla jakiegoś Związku Pomocników, o którym władza kościelna
w Turynie nic nie słyszała. Chciałby, więc wiedzieć, jak mogło dojść do podobnego
przekroczenia przepisów diecezjalnych i Soboru Trydenckiego. Przy tym załączone
było ostre upomnienie za wprowadzanie do kościoła na nabożeństwa kapeli wbrew
przepisom kanonicznym i synodalnym.
Ksiądz Bosko odpowiedział na to listem skierowanym do kanonika Chiuso,
przez którego, jak już widzieliśmy, przychodziło mu załatwiać wszystkie sprawy
z arcybiskupem, gdyż ten nie chciał z Księdzem Bosko wprost rozmawiać, ani
korespondować. Przewielebny księże kanoniku. Odpowiadam na twój ostatni list
trochę z opóźnieniem, spowodowanym moją nieobecnością w Oratorium. Broszurka
o Pomocnikach Salezjańskich nie jest jeszcze opublikowana, bo właśnie jej pierwszy
egzemplarz został wysłany do Ekscelencji. Nie jest on całkiem nawet wykończony.
Stronica 38. Zostawiona jest pusta i tam miało być wydrukowane błogosławieństwo
naszego ordynariusza, o ile by go nam łaskawie udzielił. Uczyniłem to za radą jednej
wysokiej osobistości, której zdaniem miało to być specjalnym wyróżnieniem dla
arcybiskupa, iż jego błogosławieństwo następuje zaraz po słowach Ojca Świętego.
Związek Pomocników Salezjańskich nie jest instytucją diecezjalną, lecz ogólną i we
wszystkim, co dotyczy spraw religijnych zależy od biskupów i proboszczów.
Niemożliwą było rzeczą omawiać te sprawy ze wszystkimi biskupami, ale
z arcybiskupem turyńskim pomówiłbym bardzo chętnie, tylko, że niełaskaw był
przyjąć mnie osobiście a przez pośredników to trudniej wszystko uzgodnić i wyjaśnić
swój punkt widzenia. Dowodem tego jest, iż Dzieło Synów Maryi Wspomożycielki,
którego program już od roku leży w Kurii, a drukarnia również od roku ma złożone
czcionki, tymczasem z Kurii nie może doczekać się odpowiedzi. Dopóki mogłem
bezpośrednio kontaktować się z Ekscelencją, zawsze wszystko z nim dało się
42

5.3 Page 43

▲back to top
uzgodnić. Niestety zostałem tej możliwości pozbawiony i nie mogę osobiście
z arcybiskupem porozmawiać, a moim wyjaśnieniom pisemnym się nie wierzy. Co
dotyczy kapeli, to nie podpadł mi w tym względzie żaden przepis w aktach
synodalnych, a i zwyczaje po kościołach, zdaje mi się, nie są temu przeciwne, gdyż
nawet w samym Rzymie we większe uroczystości słyszy się po bazylikach muzykę
instrumentalną, jak to sam skonstatowałem. Aby jednak dostosować się do życzenia
Ekscelencji, od uroczystości Matki Najświętszej Wspomożycielki 1875 roku, kapela
w kościele naszym nie grała. Ostatnio zaś, w uroczystość Świętego Alojzego,
wystąpiła w czasie procesji, ale to poza kościołem. Gdyby w tych rzeczach było
należyte porozumienie i zrozumienie, ileż to nieprzyjemności i zamieszania, by się
uniknęło. Twój etc.
Dnia 01.08.1876 r.
Sekretarz arcybiskupa potwierdził odbiór listu i wyraził przy tym nadzieję,
iż pismo to chyba zadowoli ordynariusza.
Nie mogąc się dogadać w Turynie, Ksiądz Bosko dał broszurkę wydrukować
w Albendze z pozwoleniem tamtejszej Kurii i kazał ją zaraz przetłumaczyć po
francusku.
Zdawać by się mogło, że w ten sposób sprawa broszurki dla Pomocników
będzie załatwiona. Ale gdzie tam. Dwa miesiące później wypadło znowu wydrukować
ostatnie breve papieskie i trzeba się było zwrócić po aprobatę Kurii i z tej okazji
sprawa zaogniła się jeszcze bardziej niż przedtem, jak wynika z listu sekretarza
arcybiskupa:
Do Przewielebnego Księdza Bosko, Przełożonego Salezjanów!
Arcybiskup polecił mi odpowiedzieć na pismo Jego Przewielebności, z dnia 5
października, negatywnie. Nie może udzielić pozwolenia, o które chodzi bez
sprzeciwienia się obowiązkowi, jaki na nim spoczywa, jako na stróżu praw
kanonicznych. Każdy reskrypt papieski zawierający odpusty, należy przed
ogłoszeniem przedstawić ordynariuszowi, aby ten zbadawszy jego autentyczność,
położył na nim swą wizę. Należy, więc przedłożyć breve w oryginale. Po drugie breve
papieskie wydane jest na korzyść jakiegoś Związku Pomocników Salezjańskich, który
to Związek miałby być kanonicznie zatwierdzony: cum – jak pisze Papież – sicum
relatum est nobis, pia quaedam sodalit as canonice institute sit. Otóż taki związek
mógłby być ustanowiony wprost przez Ojca Świętego, albo od biskupa dla jego
diecezji wyłącznie, bądź nie od biskupa, ale od innej osoby, mającej specjalne
upoważnienie od Papieża.
W pierwszym wypadku należy odnośny reskrypt z Rzymu przedstawić Kurii
w Turynie. W drugim wypadku trzeba by przedstawić pismo odnośnego biskupa
i upoważnienie dla niego z Rzymu, że może założone przez siebie stowarzyszenie
rozszerzyć i na inne diecezje; w trzecim, dana osoba ma wykazać się upoważnieniem
|Stolicy Świętej do erygowania nowego stowarzyszenia. Póki tego Ekscelencja nie
43

5.4 Page 44

▲back to top
otrzyma, nie może uczynić zadość prośbie Przewielebnego Księdza, któremu przy tym
życzy wszelkiego błogosławieństwa.
Z głębokim etc.
Dnia 11.10.1876 r.
W tym czasie Ksiądz Bosko zajęty był ekspedycją misjonarzy do Ameryki,
z którymi wypadło mu udać się do Rzymu. Wyprawa ta, jak pisze do jednego ze
swoich przyjaciół, Marka Gonella, mocno go absorbowała, aby wszystko przygotować
i wszystkich odpowiednio zaopatrzyć.
Z Rzymu tak pisze, najprawdopodobniej, do księdza Rua /pismo nie ma daty
ani podpisu/ w sprawie obecnie omawianej: Na razie zaczekajmy z odpowiedzią na
pismo z Kurii turyńskiej. Poślij tylko kogoś, aby odebrał oryginał breve, by się nie
zawieruszyło. Po moim powrocie do Turynu, zobaczymy, czy się da coś zrobić:, ale
pamiętaj o breve. To dotyczące Pomocników, nie będzie drukowane w Turynie, więc
nie ma, co się martwić, byle tylko je zwrócili. Gdyby zaś z tamtej strony nalegano,
gdzie i kto założył Pomocników Salezjańskich, to powiesz, że tu w Rzymie jedna
bardzo wysoko stojąca osobistość powiedziała: Odkąd jakaś Kongregacja rzymska
wyda breve lub jakiś dekret, innych racji nie zwykła przytaczać, prócz podanych
w samym akcie. Władze miejscowe zaś mają zbadać tylko autentyczność aktu, a nie
dociekać, z jakich powodów został wystawiony. Dotąd list. A więc oryginał breve
został przedstawiony Kurii arcybiskupiej w Turynie, bo zresztą nie było żadnych racji,
by go nie przedstawić. Z innymi wyjaśnieniami, żądanymi przez Kurię należało
zaczekać do powrotu Księdza Bosko do Turynu. Inne rzeczy miały być załatwione
gdzie indziej. Kim by zaś były owe osobistości, które podsunęły wymijającą
odpowiedź, nie wiadomo, może kardynał Beradi albo Antonelli…
Interesujące jest też w tym piśmie, że Ksiądz Bosko, stawiając przypuszczalne
pytanie ze strony dociekającej początku Związku Pomocników Salezjańskich,
najpierw stawia pytanie „gdzie?” on został ustanowiony, a potem „kto go założył”…
Wynikło to najprawdopodobniej z tego, że pisząc już myślał o odpowiedzi, w której
potem wykazywał, iż to, co pisze breve o kanonicznym założeniu Związku, ma
słuszne podstawy i żadnego w tym nie ma krętactwa. Pewno, że najprostszą rzeczą
było porozumieć się z Kurią turyńską, co do Związku Pomocników, ale przecież to
z góry było wiadomym, że nie będzie miało żadnych widoków powodzenia i byłoby
tylko dalszą stratą czasu.
Warto tu przytoczyć znowu wyjątek z pamiętnika księdza Barbarisa, który nam
uświadomi niezmordowaną działalność Księdza Bosko. Ten tak wynurzał się przed
swoim zaufanym współpracownikiem na temat ducha, jaki miał ożywiać nowe
Zgromadzenie: Trzy mają być jego cechy charakterystyczne: Wielka aktywność, nigdy
nie urażać swoich przeciwników, jeśli nie da się pracować tu, to iść gdzie indziej. My
się nigdy nie zatrzymujemy – mówił – bo zawsze jedna sprawa już ściga drugą.
Zdawałoby się, że teraz czas zatrzymać się, celem lepszej konsolidacji naszych dzieł,
44

5.5 Page 45

▲back to top
a nie rozszerzać się tak bardzo. Jednak ja widzę, że z chwilą, gdybyśmy się zatrzymali,
Zgromadzenie zaczęłoby podupadać.
Ani dnia nie można się zatrzymać, bo doprawdy jedna sprawa goni drugą:
jeszcze nie wsiadła na okręt grupa misjonarzy do Ameryki, a już wypadło jechać do
Nizzy, by tam otwierać nowy dom. Jeszcze trwały pertraktacje w Nizzy, a już nas
wzywano do Bordighera. A jeszcze tu sprawy nie zostały ostatecznie załatwione, gdy
trzeba było myślec o otwarciu domu dla Synów Maryi. Kłopoty z tym jeszcze trwały,
a już wyłoniła się sprawa zatwierdzenia Związku Pomocników Salezjańskich,
a równocześnie powstał projekt misji w Patagonii, i kardynał Franchi zaproponował
nam wikariat w Indiach itd. Biedna głowa Księdza Bosko, natłoczona tyloma
sprawami, cierpi na tym bardzo. A jednak naprzód…, naprzód…, zawsze trzeba iść
naprzód. Konsolidacja Zgromadzenia jest potrzebna… Tak. I widzę, że powoli się
dokonuje, ale zatrzymać się nie wolno. Dotąd z kroniki księdza Barberisa.
A teraz wróćmy do naszej sprawy Pomocników, o których tak pisze Ksiądz
Bosko w swym Memoriale.
Pomocnicy Salezjańscy. Historia Pomocników Salezjańskich sięga roku 1841,
w którym to rozpoczęło się zbieranie chłopców ubogich wałęsających się po Turynie.
Zbierani byli w odpowiednich lokalach i po kościołach, gdzie po godziwych
rozrywkach przyuczano ich do godnego przyjmowania sakramentów świętych. Do
pomocy w tej pracy przyłączyło się kilku panów, którzy czy finansowo, czy osobiście
podtrzymywali żywotność tzw. Oratoriów świątecznych. Różnie tych panów
nazywano, zależnie od funkcji, jaką spełniali. Ale na ogół nazwano ich dobrodziejami,
promotorami, współpracownikami Zgromadzenia św. Franciszka Salezego.
Przełożonym tych Oratoriów był Ksiądz Bosko, który działalność swoją
rozwijał pod bezpośrednim kierownictwem ks. Arcybiskupa Fransoniego, otrzymując
od niego potrzebne upoważnienia ustnie, względnie pisemnie, do udzielania
sakramentów świętych, do dopuszczania do Pierwszej Komunii świętej, do urządzania
triduum, nowenn, rekolekcji itp.
Ci tak zwani promotorzy i pomocnicy salezjańscy zrzeszeni w prawdziwe
Zgromadzenie pod wezwaniem św. Franciszka Salezego, otrzymali pierwsze
przywileje od Stolicy świętej 18 kwietnia 1845 roku, reskryptem podpisanym: pro
Domino Card. A. del Drago L. Averardi substitutus. Tym reskryptem przyznane
zostały pewne uprawnienia Przełożonemu, między innymi to, że mógł udzielić 50
osobom według swego uznania błogosławieństwa apostolskiego i odpustu zupełnego.
Dnia 11 kwietnia 1847 roku arcybiskup Fransoni zatwierdził stowarzyszenie
św. Alojzego, założone w Towarzystwie Salezjańskim, z odpustami przyznanymi
przez niego i przez Papieża. W roku 1850, Ksiądz Bosko przedłożył Stolicy świętej,
iż w Turynie zostało prawnie erygowane Zgromadzenie pod wezwaniem i opieką św.
Franciszka Salezego i prosił o szersze przywileje dla jego członków i jego
pomocników. Przywileje te zostały przyznane.
45

5.6 Page 46

▲back to top
Tak utworzone zgromadzenie promotorów myśli salezjańskiej, faktycznie
uznane przez miejscowe władze duchowne, a także przez Stolicę świętą, biorąc pod
uwagę wzrastającą liczbę chłopców podopiecznych, uczęszczających do Oratoriów,
było zmuszone otworzyć nowe szkoły i nowe Oratoria w innych częściach miasta.
Aby zaś w nich zachować jedność ducha, karności, zarządu i ustabilizować byt
Oratoriów, władza kościelna, dekretem z dnia 31 marca 1852 r., wyznaczała Księdza
Bosko, jako głównego ich dyrektora, ze wszelkimi upoważnieniami w tym celu
potrzebnymi, względnie tylko przydatnymi. Odtąd Zgromadzenie promotorów
salezjańskich uważało się, jako prawnie zatwierdzone i w jego imieniu przełożony
związku utrzymywał stosunki ze Stolicą świętą. W latach pomiędzy 1852 a 1858,
zostały mu przyznane dalsze łaski i przywileje. Wtedy to Zgromadzenie podzieliło się
jakby na dwie kategorie, a raczej dwie rodziny. Jedni z wolnego wyboru idąc za swym
powołaniem, zamieszkali razem w budynku, który był ośrodkiem zgromadzenia,
by prowadzić życie wspólne. Ci za radą Papieża Piusa IX, nazwali się Pobożnym
Towarzystwem świętego Franciszka Salezego, która to nazwa pozostała im nadal.
Drudzy, mieszkali w swych rodzinach, ale nadal popierali dzieło Oratoriów,
zatrzymując jeszcze nazwę: związek albo zgromadzenie promotorów, względnie
współpracowników salezjańskich. W roku 1864 Stolica Apostolska wydała dekret
pochwalny dla Pobożnego Towarzystwa Salezjańskiego i wyznaczała mu stałego
przełożonego.
W zatwierdzeniu jest mowa i o zewnętrznych członkach Towarzystwa, których
zawsze nazywano promotorami albo dobrodziejami, a ostatnio Pomocnikami
Salezjańskimi. W roku 1874 zostały definitywnie zatwierdzone Reguły przez Rzym
dla Pobożnego Towarzystwa Salezjańskiego. Uważając zawsze członków dawnego
Zgromadzenia salezjańskiego, jako promotorów i współpracowników w tej pracy,
jakiej podejmowali się jego właściwi członkowie w szkołach, przy funkcjach
religijnych, na rozrywkach młodzieży, dnia 13 lipca 1875 r., Św. Kongregacja
udzieliła Przełożonemu Towarzystwa władzy przydzielania odpustów i łask
duchownych właściwych Towarzystwu swoim dawnym wybitnym dobrodziejom tak,
jakby byli tercjarzami, z wyjątkiem tych, które związane są z życiem wspólnym.
Wspomniani dobrodzieje, to są właśnie dawni tak zwani promotorzy, czy
współpracownicy, którzy w Regułach mają osobny rozdział i tam zwani są eksterni
/członkowie zewnętrzni/. Stąd, gdy Stolica Święta w swej łaskawości przyznała teraz
nowe, jeszcze szersze przywileje Pomocnikom Salezjańskim i wspomina się o nich,
jako o Związku kanonicznie ustanowionym, którego członkowie zajmują się
młodzieżą opuszczoną, to to odnosiło się:
1. Do owych dawnych promotorów, zatwierdzonych i znanych już od lat dziesięciu,
jako współpracowników Oratoriów, które to dzieło zatwierdzone było pismem z roku
1852. Takimi pozostali oni żyjąc w świecie, podczas gdy niektórzy zaczęli prowadzić
życie wspólne.
2. Ci członkowie złączeni życiem wspólnym, czyli Pobożne Towarzystwo
Salezjańskie, stale kierowało poczynaniami tych swoich dobrodziejów, którzy według
46

5.7 Page 47

▲back to top
dla nich utworzonego Regulaminu, z gorliwością i miłością wspomagali materialnie
i moralnie właściwych członków Zgromadzenia.
Z powyższego Memoriału jasno wynika, że gdy w roku 1875 powstały
nieporozumienia między Księdzem Bosko, a ówczesnym arcybiskupem turyńskim
Gastaldim, jakoby Ksiądz Bosko nowe zakładał stowarzyszenie, to ono wtedy istniało
już od kilkunastu lat, a w owym roku tylko ostatecznie zostało ustabilizowane, a więc
niepotrzebne były te wszystkie formalności, jakich domagał się arcybiskup, a które
byłyby ewentualnie potrzebne, gdyby związek dopiero wtedy był zakładany. Ułożony
świeżo Regulamin i przedłożony władzom kościelnym do zatwierdzenia, nie miał być
dopiero podstawą do zakładania nowego stowarzyszenia, ale został ułożony na
życzenie członków już stowarzyszonych od dawna, dla których regulamin miał być
tylko ujednostajnieniem ich pracy i wzmocnieniem ich organizacji istniejącej dla
wspomagania dzieła Oratoriów Księdza Bosko.
Te zaś Oratoria miały już zatwierdzenie i błogosławieństwo tak arcybiskupa
Fransoniego, jak i Stolicy Apostolskiej.
Dalszych szczegółów nieporozumień między Kurią a Księdzem Bosko
w sprawie Związku Pomocników Salezjańskich bliżej nie znamy. Faktem zaś jest,
że Związek ten objął cały świat, ciesząc się zawsze oczywistym błogosławieństwem
Nieba i zyskując sobie wzięcie u wszystkich ludzi dobrej woli. Dziś wiadomą jest
ogólnie rzeczą, czym są i czym chcą być Pomocnicy Salezjańscy, choć może niektórzy
zbytnio zacieśniają ich działalność wyłącznie do wspomagania zakładów
salezjańskich. Ale nie taka była właściwa myśl Księdza Bosko, który w roku 1876 tak
wyraził się pół żartem, pół serio o Pomocnikach Salezjańskich do księdza Angelo
Rigoli: „Pomocnicy Salezjańscy jest to masoneria katolicka, istniejąca dla własnego
uświęcenia i dla propagowania dobra na wszelki możliwy sposób w rodzinach
i społeczeństwie”. Ksiądz Bosko miał z całą pewnością wielkie i bardzo rozległe
plany. Można by do niego słusznie zastosować słowa Pisma świętego o najwyższym
kapłanie Symeonie /Ekl 50,1/: „Za żywota swego dom podparł Boży i za dni swoich
świątynię umocnił”. W myśli Księdza Bosko już wtedy zrodziła się idea Akcji
katolickiej.
47

5.8 Page 48

▲back to top
ROZDZIAŁ IV
POŚREDNICTWO ARCYBISKUPA Z VERCELLI
Piszący historie znajduje się nieraz doprawdy w trudnej sytuacji. Ma to miejsce
zwłaszcza, gdy przedstawienie całej prawdy będzie graniczyć z uwłaczaniem czci
należnej osobistościom wysoko postawionym w hierarchii kościelnej. A z drugiej
strony przemilczanie faktów mogłoby stać się krzywdzące dla tego, kto w danych
wypadkach brał bezpośrednio udział i ma prawo do zachowania mu dobrego imienia
między potomnymi. W tak niewygodnej pozycji trzeba doprawdy największego
wysiłku, by do spraw podchodzić sine ira et studino i przedstawić bieg wydarzeń
z całą słuszną obiektywnością.
Chodzi tu oczywiście o stosunki, jakie przez dłuższy czas trwały między Kurią
turyńską a Księdzem Bosko. W tym roku 1875 nieporozumienia jeszcze się zaostrzały
z dnia na dzień. Aby lepiej zorientować się w zawiłościach omawianej przez nas
w tym rozdziale kwestii, dobrze będzie zapoznać się z pytaniami, na które miał
odpowiedzieć biskup Vitelleschi.
Otóż dnia 23 września 1874 roku ordynariusz turyński przedstawił Stolicy
świętej pięć następujących pytań:
1. Czy Reguły Zgromadzenia założonego przez Księdza Bosko są już definitywnie
zatwierdzone?
2. Czy to Zgromadzenie jest zaliczone do grupy „ordines religiosi”, a jako takie czy
jest zależne bezpośrednio od Stolicy świętej i tym samym wyjęte spod jurysdykcji
biskupiej?
3. Czy biskupowi jest odjęte prawo wizytacji kościołów i domów takiego
Zgromadzenia?
4. Czy rektorowi wolno przyjmować kleryków z diecezji, bez uprzedniego
pozwolenia, a nawet wbrew pozwoleniu biskupa, przywdziewać ich w suknię klerycką
i przyjmować ich profesję?, względnie zajmować ich tylko jako nauczycieli,
asystentów itd.?
5. Czy wolno wyżej wspomnianemu przyjmować do Zgromadzenia kleryków, którym
biskup kazał złożyć sutannę, gdyż uznał ich za nienadających się do stanu
kapłańskiego i to bez pozwolenia, a nawet wbrew woli biskupa?
Święta Kongregacja Biskupów i Zakonników nie zwlekała z przygotowaniem
odpowiedzi. Ale gdy ta była gotowa, zwlekano z wysyłką, a to z powodu skrupułów
kardynała Prefekta. Dostojny ten Prałat tak miał delikatne sumienie, iż Ksiądz Bosko
48

5.9 Page 49

▲back to top
pewnego razu wyraził się o nim żartobliwie, iż z kardynałem Bizzarrim trzeba być
bardzo ostrożnym, bo nawet, gdy mu się z wdzięczności przyrzeka modlitwy w jego
intencji, to on gotów dopatrzeć się w tym symonii.
Na wysłanie odpowiedzi trzeba byłoby jeszcze, kto wie jak długo czekać,
gdyby kardynał Barardi tej sprawy nie dostrzegł.
Odpowiedź wysłano do Turynu 13 stycznia. Oto jej zasadnicze punkty:
Dekretem z dnia 3 kwietnia 1874 roku zostały ostatecznie zatwierdzone Reguły
Towarzystwa Salezjańskiego, o czym arcybiskup turyński powinien wiedzieć, gdyż na
pewno Przełożony Generalny tegoż Towarzystwa o tym go zawiadomił. Z treści
wspomnianego dekretu, którego kopię się załącza, jak i też z drugiego, w którym się
zatwierdza Zgromadzenie, a który też na pewno jest mu znany, łatwo można
wywnioskować, na jakich ono istnieje warunkach prawnych. W obydwu tych pismach
znajduje się przecież wyraźnie zwrot: „Salva Ordinariorum iurisdictione ad
praescriptum sacrorum canonum et Apostolicarum Constitutionum”. Taki warunek
w każdym Zgromadzeniu o ślubach prostych, a więc i w salezjańskim, pociąga za
sobą, z wyjątkiem wypadku, kiedy by przez Stolicę Świętą został zrobiony jakiś
specjalny wyjątek, że te Zgromadzenia są wyjęte, czyli nie podlegają jurysdykcji
ordynariuszów tylko w tym, co jest zawarte w Regułach od Stolicy świętej
zatwierdzonych. Co zaś dotyczy wolnego wstępowania kleryków diecezjalnych do
zgromadzeń o ślubach prostych, Święta Kongregacja oświadcza, że tychże kleryków
dotyczy konstytucja Papieża Benedykta XIV „Ex quo dilectus”. Wynika z niej to, co
w dekrecie św. Kongregacji „Super statu regularium Romani Pontifices” z 25 stycznia
1840 roku, jest przepisane pod nr 2, a mianowicie, że ordynariuszom nigdy nie wolno
odmówić litteras testimoniales postulantom wstępującym do jakiegokolwiek zakonu,
nawet o ślubach prostych. W przekonaniu, że Wasza Ekscelencja dostosuje się do
wszystkich tych dyrektyw, spraszam od Boga obfitość łask niebieskich.
W trzy dni potem kardynał Berardi, dotrzymując obietnicy danej Księdzu
Bosko, wysłał mu pod największym sekretem dla jego normy kopię tego dokumentu,
wyrażając przy tym nadzieję, że przecież kiedyś znajdzie się środek na to, by, jak pisał
„uwolnić się od krzyża, który go męczy”.
Ale zanim pójdziemy dalej w opowiadaniu, musimy niestety powiedzieć,
że odpowiedź ta nie odniosła żadnego skutku i rzeczywiście od początku roku aż do
końca nic się nie zmieniło. Jak w styczniu ordynariusz odmówił władzy głoszenia
kazań dwom księżom salezjanom, z których jeden, to ks. Milanesio, późniejszy
misjonarz w Patagonii, zajmował się darmowymi szkołami dla eksternistów
i Oratorium świątecznym na Valdocco, a drugi, ks. Piotr Cuidazio, późniejszy dyrektor
kolegium Księdza Bosko na Sycylii w Randazzo, był profesorem patentowym IV
gimnazjalnej w Oratorium, tak w grudniu odmówił tejże władzy księdzu Janowi
Branda i księdzu Aniołowi Bordone. Pierwszy był prefektem, a drugi profesorem
kolegium w Valsalice. Jakie były powody tej odmowy, pozostało na zawsze tajemnicą.
Poza tym powtarzały się nadal tak samo odmowy udzielania święceń klerykom
49

5.10 Page 50

▲back to top
z Oratorium, jako też wydawania „testimoniales” tym, którzy chcieli wstąpić do
Zgromadzenia Salezjańskiego. Tak samo odmownie załatwiane były zaproszenia
z funkcjami do kościołów salezjańskich.
Nie można było oczekiwać czegoś lepszego, skoro sam ordynariusz uważał za
stosowne podkreślić, że ci „Eminentissimi” nie zrozumieli jego pytań, którymi on
właściwie chciał tylko podać im do wiadomości, że Ksiądz Bosko przyjmował do
swoich domów księży z jego diecezji, aby w nich uczyli, spowiadali, względnie
zamieszkali tam na stałe bez zwracania się do niego o pozwolenie.
Trzeba tu jednak przestrzec czytelników przed wydawaniem zbyt pochopnych
sądów o arcybiskupie, bo kto by ze stosunków między nim a Księdzem Bosko chciał
sobie wyrobić ogólny sąd o jego sobie, bardzo by się mylił. Indywidualność biskupa
Gastaldiego nie tylko w tym się objawiała. Pozostawił on o sobie pamięć pasterza
bardzo gorliwego i przedsiębiorczego w zarządzie archidiecezji turyńskiej. Niektóre
jego listy pasterskie ujęte w wytwornym stylu, dziś jeszcze czyta się z wielką
korzyścią i przyjemnością. Miał takich, którzy się nim entuzjazmowali, jak nie brakło
mu i zaciętych przeciwników między klerem. Ale to nikogo nie zdziwi, kto ma trochę
doświadczenie życiowego. Tylko ten, kto nic nie robi, nie błądzi, a na tym świecie
jeszcze się nie narodził, kto by wszystkim dogodził.
Odnośnie zaś do stosunków z Księdzem Bosko trzeba i to zauważyć,
że arcybiskupa otaczały jednostki, które codziennie wprost oczerniały przed nim
Oratorium. Faktem też jest, że arcybiskup, cały pochłonięty sprawami własnej
diecezji, nigdy nie mógł dojść do przekonania, że jest rzeczą pożyteczną i słuszną
popierać takie Zgromadzenie, które niby stawiając sobie szerokie plany, ciągnie
z diecezji dochody, które jak mu się zdawało, winne być zużyte na miejscu.
Jakkolwiek było, widocznie Opatrzność Boża dopuściła, by przy tych
nieprzyjemnościach Ksiądz Bosko miał okazję wykazania całego heroizmu swoich
cnót. Zresztą znaną jest rzeczą, iż prawie wszyscy założyciele wielkich zakonów mieli
mniej lub więcej utrapień z powodu podobnych nieporozumień.
Z owych wyżej przytoczonych pięciu pytań arcybiskupa turyńskiego jak
i z relacji kardynała Berardi, Pius IX doszedł do przekonania, że trzeba na wszelki
sposób starać się zaradzić złemu. Polecił więc wspomnianemu wyżej kardynałowi
Berardi zwrócić się do arcybiskupa Fissore z Vercelli, zaufanego przyjaciela
monsignora Gastaldiego, z zapytaniem, czy by nie był w stanie załagodzić wreszcie
nieporozumienia między nim, a Księdzem Bosko, dotyczącego Zgromadzenia
Salezjańskiego. Dostojny ten purpurat zaraz usłuchał zalecenia papieskiego i napisał
list do arcybiskupa Vercelli, którego kopię drogą poufną wysłał również Księdzu
Bosko. Po tym wszystkim – pisał on – będę czekał rezultatu, a następnie zobaczymy
quid agendom. W owym piśmie było zaznaczone, iż istnieje jakieś nieporozumienie,
już chyba znane adresatowi, między arcybiskupem Turynu a Księdzem Bosko,
dotyczące spraw Zgromadzenia Salezjańskiego. Kwasy podobnej natury są zawsze
nieprzyjemne i pociągają za sobą godne opłakania następstwa. Powiadomiony o tym
Papież, pragnąc temu zaradzić, chce posłużyć się w tym celu mediacją arcybiskupa
50

6 Pages 51-60

▲back to top

6.1 Page 51

▲back to top
Vercelli. Spodziewa się on, że ten w swojej roztropności doprowadzi do szczęśliwego
rozwiązania tych nieporozumień. Monsignor Fissore otrzymawszy to pismo, zwrócił
się zaraz bezpośrednio do Księdza Bosko, prosząc go, aby mu przedłożył, nikomu nic
nie mówiąc, o co właściwie chodzi między nim a arcybiskupem turyńskim. Prosił przy
tym, aby mu całą sprawę przedstawić z pewną dokładnością i drobiazgowością.
Ksiądz Bosko nie miał żadnych zastrzeżeń ani co do mediacji, ani co do osoby
mediatora. Owszem na dorocznym zebraniu przełożonych domów zgromadzenia
wyraził swoją radość, że tymi sprawami został zainteresowany biskup z Vercelli, gdyż
temu, jako wielkiemu przyjacielowi arcybiskupa łatwiej będzie dowiedzieć się od
niego o właściwych powodach opozycji względem Zgromadzenia.
A oto odpowiedź Księdza Bosko do arcybiskupa Fissore przesłana mu pocztą:
Ekscelencja pyta się mnie, jakie są powody nieporozumień między biednym
Towarzystwem Salezjańskim, a naszym arcybiskupem. I ja chciałem już tyle razy
pomówić z nim na ten temat, ale nie udało mi się. Teraz powiem wszystko dokładnie,
co wiem.
Według mnie powodów nie ma żadnych.
Arcybiskup twierdzi :
Ksiądz Bosko przyjmuje do swego Zgromadzenia kleryków usuniętych
z Seminarium. Dotąd /do 12 stycznia 1875 roku/ takich w Zgromadzeniu nie ma.
Ksiądz Bosko każe drukować listy Arcybiskupa bez jego wiedzy. Ani mi to na
myśl nie przyszło.
Ksiądz Bosko urządza rekolekcje bez zezwolenia. Takie rekolekcje były
prowadzone już od 30 lat za pozwoleniem wszystkich arcybiskupów, poprzedników
obecnego, które to pozwolenie on sam zaaprobował. Skoro się temu sprzeciwił, albo
lepiej zaledwie dał mi znać, że nie pochwala rekolekcji urządzanych dla nauczycieli
i profesorów, zaraz zostały one zaniechane.
Arcybiskup stale powtarza te zarzuty na cztery strony świata /undequaque/ i nic
więcej nie ma. Najgorzej, że nie chce dać temu wiary, co Ksiądz Bosko mówi czy
pisze i mimo ponawianych zapewnień, że jest tak, jak wyżej przedłożyłem, nie wierzy
i zawsze to samo powtarza.
W Rzymie jednak żalił się i na inne rzeczy.
Zgorszenie, jakie dają Salezjanie – pisał – jest tego rodzaju, iż obawiam się, czy
oni nie popadli w cenzury kościelne. Ale nie przytacza dowodów na to ani faktów. To
znowu stawia zarzut wewnętrznemu funkcjonowaniu Zgromadzenia, pisząc:
Wielka liczba występujących z tego Instytutu, daje powód do żalu ze strony
biskupów a także i od niego. Jako przykład podaje księdza Tignolo kapłana z Saluzzo
i siedmiu innych, którzy ponoć pracując w zakładzie głuchoniemych, zachowali się
tam bardzo nie odpowiednio. Kilka razy przedstawiałem ustnie i pisemnie, że oni
nigdy do Zgromadzenia nie należeli. Ale on obstaje przy swoim i nadal powtarza
jedno i to samo przed wszystkimi. Wiele razy prosiłem go, aby mi powiedział, czego
sobie życzy, a zadowolę go we wszystkim, co tylko będę mógł.
51

6.2 Page 52

▲back to top
Powiedział mi, że chciałby egzaminować naszych kleryków przed
dopuszczeniem ich do święceń. Stało się zadość jego życzeniu.
Chciał, aby 40 dni przed święceniami przedstawili się u niego, aby ich mógł
wypytać o miejsce ich studiów, skąd pochodzą, czy mają powołanie, co ich skłoniło do
zapisania się do Zgromadzenia. I to zostało spełnione, mimo związanych z tym
trudności.
Chciał, bym mu pisemnie oświadczył, iż żadnego kleryka nie przyjmę do siebie,
który zostałby usunięty ze seminarium. Stało się wedle jego woli… A jednak już od
trzech lat nie uznał za stosowne wyświęcić żadnego z naszych kleryków, oprócz
jednego, który z biedą został dopuszczony do tonsury i minorek. Odmówił kilku
klerykom, którzy do nas chcieli wstąpić testimoniales. Nie przyjął do egzaminu na
spowiednika jednego z naszych księży, mimo że ten nie tylko skończył 5 lat studiów
teologicznych, ale odbył jeszcze 3 - letni kurs moralny w konwikcie. Jako powód
podawał, iż ten nie ma jeszcze ślubów wieczystych. A przecież obecnie reguły
wszystkich zakonów wymagają ślubów trzechletnich. Z diecezji Como wstąpił do nas
jeden kapłan /ks. Guanella/. Zaledwie arcybiskup dowiedział się o tym, natychmiast
napisał do tamtejszego ordynariusza list z ostrzeżeniem: Proszę zawiadomić ks.
Guanella, że z chwilą przybycia do mojej archidiecezji nie otrzyma mojego maneat,
ani upoważnienia do głoszenia kazań. Wreszcie w wigilię Bożego Narodzenia posunął
się do aktu, jaki jeszcze nie miał miejsca w historii Kościoła, a już na pewno
w diecezji turyńskiej, mianowicie osobnym dekretem, doręczonym mi w samą wigilię
Bożego Narodzenia, odwołał wszystkie przywileje, upoważnienia i łaski przyznane
nam przez niego i przez jego poprzedników, dotyczące naszych domów i kościołów.
Jedynie pozostawił nam prawo przygotowania wychowanków do Pierwszej Komunii
św. i do Bierzmowania. I oto teraz, po trzydziestu latach, przez które posługiwaliśmy
się tymi przywilejami, nie wolno nam nawet było udzielić błogosławieństwa
Najświętszym Sakramentem, ani urządzać nabożeństw 40 - godzinnych, ani głosić
nowenn, czy triduum, ani zanieść wiatyk święty, czy odśpiewać w razie potrzeby
egzekwie w naszych domach. Całe szczęście, że mamy szczególniejsze przywileje
wprost od Stolicy świętej i dzięki temu mogło się uniknąć plotek i zgorszenia.
A przecież do wydania podobnych zarządzeń wymagane są poważne motywy
w kodeksie kanonicznym, a o takich nic nam nie wiadomo. Gdyby Ekscelencji udało
się dociec, o co właściwie chodzi, wielką by to nam wszystkim było ulgą i najchętniej
postarałbym się, o ile to byłoby w mojej mocy, złemu zaradzić.
Jeślibym miał powiedzieć otwarcie, co ja o tym wszystkim myślę, to mam
wrażenie, iż diabeł widząc, ile dobrego arcybiskup mógłby zrobić dla naszego
Towarzystwa, posiał kąkol między nami w tajemniczy sposób i zdołał mu dać
wzrost… Doprawdy kłopot z tym niezmierny, plotki ze wszystkich stron, mniejsza
liczba kapłanów i spowiedników u nas, poważne nieprzyjemności dla samego
arcybiskupa, który lojalnie wyznać trzeba, przez trzydzieści lat z górą, był moim
zaufanym przyjacielem. Wszystko, co powiedziałem, opiera się na autentycznych
listach, jakie w każdej chwili mogę przedstawić. Proszę uwzględnić to przydługie
52

6.3 Page 53

▲back to top
pisanie, które nie wiem, czy da się łatwo odcyfrować, ale sama treść listu nie pozwala
mi posługiwać się sekretarzami. Prosząc o arcypasterskie błogosławieństwo, proszę
etc.
Dnia 16.01.1875 r.
Zdaje się, że do tego listu załączone było jeszcze poniższe „Pro memoria”,
które kardynał Richelny przysłał z innymi biografiami świętego do Kongregacji rytów,
10 września 1903 roku. Nie ma w nim daty, ani podpisu. Oto tekst owego Pro
memoria:
Uważam za stosowne dołączyć jeszcze osobne uwagi na temat przyczyn
nieprzyjemności, które spotykają nas ze strony arcybiskupa Gastaldiego. Przyczyną
ich są plotki, jakie ten czy ów złośliwie mu na nas donosi. A oto niektóre:
1. B. Chiapale i D. Pinolo zostali przyjęci do Zgromadzenia. Ani jeden, ani drugi
nigdy do nas nie należał.
2. Kilku poszło, jako asystenci, czy nauczyciele, do zakładu głuchoniemych
i tam pozostawili po sobie jak najgorszą pamięć. Nie chcę o nich wydawać tutaj sądu,
ale to pewne, że nigdy nie byli salezjanami.
3. Wielu z tych, co wystąpili z naszego Zgromadzenia, siało zamieszki w diecezjach,
w których przebywali… Mogę zapewnić, że, aż do roku 1874 nikt z naszego
Zgromadzenia nie występował, prócz jednego profesa, pana O. Oreglia, który u nas
był, jako brat. Ostatecznie zdecydował się przejść do Jezuitów i tam ukończył swe
studia, jako O. Fryderyk Oreglia.
4. Są tacy, co przekonują arcybiskupa jako bym ja publikował drukiem prywatne jego
listy… Ależ doprawdy, to mi nigdy nawet w głowie nie powstało.
5. Wysłałem raz zaproszenia na doroczne rekolekcje, a już ktoś doniósł
arcybiskupowi, że to był okólnik skierowany do wszystkich proboszczów. Ani ja, ani
nikt z moich podwładnych do żadnego proboszcza podobnych zaproszeń nie wysyłał.
6. Gdy napisałem arcybiskupowi, że rekolekcje przewidziane na dni od 7 do 13
września nie odbyły się, zaraz ktoś to zinterpretował, że Ksiądz Bosko na despekt
swemu zwierzchnikowi duchowemu urządza kryte rekolekcje w Lanzo.
7. Wikariusz z Lanzo zapewnia go, że tam są tylko rekolekcje dla tych z naszego
Zgromadzenia, ale znowu znalazł się ktoś, który twierdził, co innego. Stąd nowe
poważne nieprzyjemności dla obu stron, a takich faktów znalazłoby się jeszcze dużo
więcej. Doprawdy nie wiadomo, co o tym wszystkim sądzić.
Bardzo to bolesne dla mnie, że przy tylu innych kłopotach, jeszcze przynosi mi
ponosić konsekwencje tych zjadliwych, tendencyjnych donosów. Dotąd Pro memoria.
Oczywiście trudno przypuszczać, żeby w Oratorium nic się o tych napiętych
stosunkach miało nie wiedzieć. Wszak sam Ksiądz Bosko musiał informować
członków Kapituły Wyższej i Dyrektorów o tym, by wiedzieli, co odpowiedzieć,
w razie gdyby byli zagadnięci na ten temat. Rzecz prosta, że nie byli oni związani
53

6.4 Page 54

▲back to top
żadnym specjalnym sekretem. Stąd też w rozmowach, nieraz poruszany był ten temat
wobec Księdza Bosko. Gdy tak pewnego dnia rozmawiano o trudnościach, jakie
w ogóle Zgromadzenie napotykało w swoim rozwoju, właśnie z tamtej strony, to
Ksiądz Bosko tak to skomentował, z właściwym sobie spokojem:
„Całe szczęście, że idziemy stale naprzód, z ufnością, zawsze pewni siebie in
Domino Domini. Pewne trudności, jakie napotykamy, powstają tylko stąd, iż różne
kwestie nie są dostatecznie wytłumaczone, albo nie są dobrze zrozumiane. Więc nie
ma się, co dziwić”.
Dnia 4 lutego monsignore Fissore przybył do Turynu i rozmawiał najpierw
osobno z arcybiskupem i z Księdzem Bosko, a następnie był świadkiem rozmowy
między nimi dwoma. Po niej wrócił do Vercalli przekonany, że przecież coś wskórał.
Treść tej rozmowy z arcybiskupem Turynu uznał Ksiądz Bosko za stosowne
podać kardynałowi Berardi do wiadomości. Ujął to w formie całkiem
bezpretensjonalnej i pogodnej, choć niepozbawionej akcentów stanowczych.
Napisanie tego, jakoby raportu z góry przesądza możliwość podejrzewania Księdza
Bosko o upór przy swym zdaniu w sprawie, którą ks. Arcybiskup uważał za
najsilniejszy taran przeciwko niemu:
OŚWIADCZENIE, ŻE NIE PRZYJMIE SIĘ WIĘCEJ ANI JEDNEGO KLERYKA
ZE SEMINARIUM.
Eminencjo, nie chcąc zajmować mu drogiego czasu nic
w ostatnim miesiącu nie pisałem o znanej kwestii. Obecnie dziękując najpierw za
wszystkie względy nam okazywane, pragnę przedstawić, co się dotąd uzyskało. Otóż
arcybiskup z Vercelli zażądał, bym mu podał jak się przedstawia mój stosunek do
arcybiskupa. Napisałem mu. Później przyjechał on sam i o wszystko w drobnych
szczegółach mnie wypytywał. Następnie udał się do arcybiskupa i nalegał, abym mu
wyraźnie powiedział, co właściwie jest przyczyną, że tak gwałtownie występuje
przeciw biednemu, co dopiero powstającemu zgromadzeniu. Przebieg tego
przesłuchania referował mi w tych mniej więcej słowach:
Pozwoliłem mu /arcybiskupowi/ swobodnie się wypowiedzieć, wypytując
szczegółowo o wszystko. On stale powtarzał, że nic nie ma przeciw nam, jedynie, na
co się żalił, było to, iż się przyjmuje jego kleryków turyńskich do nas bez jego zgody.
A ponieważ wyraził przy tym życzenie porozmawiania ze mną, poszedłem do niego
w zeszły czwartek. Po półtora godzinnym czekaniu w przedpokoju zostałem wreszcie
przyjęty. Rozmowa w tonie bardzo grzecznym rozpoczęła się od rzeczy obojętnych,
ale urwała się gdy poruszyliśmy właściwy temat. Wobec czego już zabierałem się do
wyjścia Re infecta – gdy wszedł arcybiskup z Vercelli, który mnie zatrzymał, chcąc
być świadkiem wymiany naszych poglądów. Każdy z was – zaznaczył wyraźnie –
może teraz mówić całkiem swobodnie i otwarcie.
Don Bosco: Nic innego nie pragnę, jak tylko usłyszeć, co nie podoba się
naszemu arcybiskupowi, bym mógł temu zaradzić.
Monsignore Gastaldi: - Ja nie mam nic przeciw temu zgromadzeniu, ale tu jest
skandal poważny, którego nie mogę tolerować, a mianowicie, że są przyjmowani do
54

6.5 Page 55

▲back to top
tego Zgromadzenia klerycy z mego seminarium, a to jest powodem wielkich
nieporządków.
D.B. – Jak dotąd żaden z kleryków z seminarium turyńskiego nie należy do
naszego Zgromadzenia.
M.G. – A właśnie, że są tacy. Kto temu przeczy, przeczy faktom.
D.B. – Proszę Waszą Ekscelencję mi wierzyć. Dotąd /4 lutego 1875 r./ ani
jeden kleryk z jego kleryków nie należy do grona salezjanów.
M.G. – tu żachnął się rozgniewany, potem mówił coś, że ja chcę odgrywać
biskupa za niego i dodał /Jeżeli ich się nie przyjmuje do Zgromadzenia, to ich się
przyjmuje do swoich domów, a to powoduje mi nieporządki/.
D.B. – Odpowiedziałem, że w naszych domach, znajdujących się na terenie
jego archidiecezji, nie przebywa żaden kleryk z jego seminarium, jako salezjanin, ani
jako wychowawca. Jeden tylko został przyjęty w Alassio, diecezji Albenga, a to,
dlatego, by przeszkodzić pogróżkom i wyzwiskom, skierowanym przeciwko
arcybiskupowi od krewnych owego alumna, który zresztą został przyjęty na razie, jako
wychowawca, chociaż wyraził zamiar wstąpienia do Zgromadzenia.
M.G. – Na to nie mogę pozwolić, nie mogę …
D.B. – Jak już miałem zaszczyt pisać Waszej Ekscelencji, zdaje mi się,
że przepisy Kościoła dla ochrony wolności sumienia w sprawie wyboru swego
powołania – zostawiają wolność klerykom wstąpienia do zakonu.
M.G. – Tak. Tak… ale ci nie mieli powołania kapłańskiego, źle się prowadzili.
D.B. – A więc nie powinno to sprawiać takiej przykrości, że podobne
indywidua opuściły seminarium. Obecni zaś ich przełożeni już będą wiedzieć, jak się
do nich ustosunkować.
M.G. – W tym względzie nie mogę ustąpić. Żądam wyraźnego i formalnego
oświadczenia, że do Zgromadzenia Księdza, ani do jego domów nie zostanie przyjęty
żaden z kleryków wypędzony z mojego seminarium i to nie tylko w mojej diecezji, ale
w ogóle do żadnego z domów Zgromadzenia, gdziekolwiek by były.
D.B. – Dotąd coś podobnego nie miało miejsca, więc nie ma racji odmawiać
podobnego zapewnienia, które ostatecznie dotyczyłoby także naszych domów,
pozostających pod inną jurysdykcją. Jeśli to jednak wystarczy do uspokojenia Waszej
Ekscelencji, oświadczam formalnie, że jak dotąd, tak i na przyszłość nie przyjmę
nigdy żadnego kleryka usuniętego z jego seminarium, bez pozwolenia Waszej
Ekscelencji. Ale chciałbym, żeby to było zawsze w granicach zakreślonych przez
święte kanony, broniące stanu wyższej doskonałości, jakim jest życie zakonne.
Wszystko byłoby dobrze, tylko nie ostatnie zastrzeżenie, które koniec końcem
pozwala w tym względzie postąpić, jak się uważa. Następnie prosiłem arcybiskupa
o wyjaśnienie listów przeciwko mnie napisanych.
M.G. – Zaprzeczył istnieniu takich listów i ich treści, podczas gdy ja miałem
niektóre z nich przy sobie w kieszeni. Zapytałem również, dlaczego nie dopuszcza się
niektórych z moich księży na egzamin do spowiedzi.
M.G. – Ponieważ mają tylko śluby trzyletnie.
55

6.6 Page 56

▲back to top
D.B. – No, ale jeśli nasze Zgromadzenie w taki sposób jest zatwierdzone…
M.G. – Właśnie to jest źle, to mi się nie podoba… zresztą Zgromadzenie
Księdza nie jest jeszcze całkowicie zatwierdzone… ale ostatecznie niechże ten ksiądz
przyjdzie już na egzamin i będzie mógł go zdać.
D.B. – A czemu się przeszkadza, by księża innych diecezji wstępowali do
naszego Zgromadzenia?
M.G. – Gdyż, zanim jakiś ksiądz zamieszka w mojej diecezji, to ja chcę
wiedzieć, co on znaczy.
D.B. – Ależ on wstępuje do zgromadzenia zakonnego.
M.G. – Które jest w mojej diecezji.
D.B. – Więc o co właściwie chodzi Waszej Ekscelencji ?
M.G. – Ażeby zgłosił się po upoważnienie do odprawiania Mszy św.
D.B. – Wiem, że kodeks kanoniczny czegoś podobnego nie przepisuje. Wiem
także, że od innych zakonów tego się nie wymaga. Ale ostatecznie dla zadowolenia
Waszej Ekscelencji, skoro jakiś kapłan obcy wstąpi do naszego Zgromadzenia, to będę
prosił o pozwolenie, by mógł odprawiać na terenie tutejszej diecezji.
Zostało jeszcze poruszonych kilka innych spraw, których tu na razie nie wypada
poruszać i ostatecznie zakonkludowano, co następuje:
1. Jedynie dla zadowolenia arcybiskupa, przyjmując kleryków z tej diecezji do
naszego Towarzystwa, będę ich przyjmował w ubiorze świeckim, nie kleryckim. Dla
księży z innych diecezji będę prosił o pozwolenie na celebrowanie Mszy św. Ale dotąd
podobnego wypadku jeszcze nie było.
2. Arcybiskup zgadza się na przyjmowanie egzaminów naszych tak do święceń, jaki
do jurysdykcji do spowiadania. Rozeszliśmy się w zgodzie, ale wszystkim trzem było
bardzo przykro, że zaszła potrzeba poruszać podobne kwestie. Resztę powiem ustnie
Waszej Eminencji, gdyż w ciągu miesiąca, spodziewam się, że będę w Rzymie, dokąd
ma udać się także i nasz arcybiskup, choć, jak dowiaduję się w ostatniej chwili, ponoć
z tego zrezygnował.
Monsignore Fissora na pewno napisze swoją relację. Wybór pośrednika w tej
sprawie nie mógł być lepszy. Należy on do najbliższych przyjaciół naszego
arcybiskupa, podziela wszystkie jego poglądy i on to jedyny odmówił nam listu
pochwalnego do Papieża. Sumienie ma jednak bardzo delikatne i jestem przekonany,
że nic nie zmieni z tego, co pomiędzy nami zaszło. Z wyrazami etc.
Dnia 07.02.1875 r.
Wkrótce po tej relacji prywatnej Księdza Bosko nadeszło do Rzymu urzędowe
sprawozdanie mediatora. Pismo to nie wnosi nic nowego poza tym, co już wiemy.
Ksiądz Bosko, który je czytał, wyraził się, że jest ono ne zuppa ne pan molle /ani to
zupa ani ciasto/. Zaznaczył też, że jednak dużo różniło się od tego, co monsignor
Fissore mówił mu przed jego zredagowaniem. Utrzymane było raczej w ogólnikach
dla Księdza Bosko mniej korzystnych, choć wyczuwało się cały wysiłek piszącego,
aby być obiektywnym w osądzie. Relacja ta poszła do Ojca Świętego z dopiskami na
56

6.7 Page 57

▲back to top
marginesie, uczynionymi przez kardynała po rozmowie z Księdzem Bosko.
Monsignore Fissore streszczenie tej relacji przesłał grzecznościowo Księdzu Bosko,
który otrzymawszy je w Rzymie, widząc, w jakim świetle przedstawia się pewne
wymagania ordynariusza turyńskiego, bardzo się zdziwił. I tak je skomentował do
kardynała Berardi:
Eminencjo!
Z listu napisanego do Waszej Eminencji przez arcybiskupa z Vercelli, jak
i z tego do mnie, widać, że ordynariusz turyński chce, aby żaden kleryk nie mógł
wstąpić do zgromadzenia zakonnego bez jego zgody i bez uprzedniego egzaminu na
temat powołania. To zdaje mi się, jest zupełnie sprzeczne z rozporządzeniami Stolicy
świętej, jak i z listem wystosowanym do wspomnianego arcybiskupa przez św.
Kongregację Biskupów i Zakonników. Zresztą żądanie, by tacy klerycy, nawet w innej
diecezji, nie mogli być przyjęci do zakonu, zdaje mi się, że grzeszy nie tylko przeciw
św. kanonom, ale i przeciwko cnocie miłości. Rzym, 28.02.1875 r.
Optymizm monsignora Fissore jednak wkrótce zaczął przygasać. Na początku,
bowiem już marca, nie wiadomo, z jakiej okazji, przekonał się, że te nieszczęśliwe
nieporozumienia nie tylko się nie skończyły, ale wystąpiły z jeszcze większą siłą, a to
w związku z księżmi z innych diecezji, którzy przyszli do Zgromadzenia, a nie
zwrócili się z prośbą o pozwolenie do odprawiania Mszy świętej. Ksiądz Bosko w tym
względzie, jak wiemy, pro bono pacis – obiecał, że zawsze będzie się o to pozwolenie
zwracał do Kurii. Tej obietnicy jednak nie chciał dać na piśmie, ażeby nie robić
uszczerbku dla swego przywileju egzempcji. Arcybiskup z Vercelli, widząc, że jego
pojednawcze wysiłki na nowo są zagrożone, pragnął żeby doszło do układu ogólnego
w tym względzie na piśmie. Znając jednak negatywne stanowisko Księdza Bosko, co
do wydania oświadczenia na piśmie, które by kompromitowało Zgromadzenie, prosił
go listownie, kiedy jeszcze ten był w Rzymie, by się przecież nad tym zastanowił
i zmodyfikował swój punkt patrzenia. Nie mamy dowodu, żeby Ksiądz Bosko w tym
względzie ustąpił.
Była jeszcze jedna rzecz, co, do której ks. Bosko był nieustępliwy,
a mianowicie w żądaniu faktów konkretnych, zamiast ogólnikowych zarzutów. I tak
czytamy w jednym z jego zapisków: Nasz ordynariusz był tyle razy interpelowany
ustnie lub piśmiennie, ażeby wymienił, choć jedną osobę, czy fakt, dotyczący
salezjanów, który by można udowodnić to, co im się zarzuca, ale nigdy na to nie było
odpowiedzi.
W innym liście przytacza arcybiskup zdarzenia czy osoby, jakoby należące do
salezjanów, ale ci klerycy, księża, czy bracia nigdy do Zgromadzenia nie należeli.
Z tych zapisków wynikałoby, że ordynariusz turyński pisał list za listem do
Rzymu przeciw Księdzu Bosko i Jego Zgromadzeniu. Oczywiście w Rzymie żądano
faktów konkretnych. Wynikałoby to z listu zwróconego przez arcybiskupa do
kanonika Marengo, którego prosi, ażeby ten zaświadczył na piśmie, czy on mówi
prawdę, czy nie, twierdząc:
57

6.8 Page 58

▲back to top
1. Że go upoważnił polecić Księdzu Bosko, aby nie powodował przykrości,
przyjmując kleryków zwolnionych z jego seminarium;
2. Że kanonik spełnił to polecenie;
3. Że otrzymał od Księdza Bosko odpowiedź, iż ten nie może zadośćuczynić
takiemu żądaniu, gdyż święte kanony upoważniają go do przyjmowania takich
kleryków.
Kanonik Marengo złożył to oświadczenie i podpisał, zaznaczając odnośnie do
trzeciego punktu, że Ksiądz Bosko go zapewnił, iż zrobi wszystko, co możliwe,
by zadośćuczynić życzeniom Ekscelencji, ale nie może dać słowa i zobowiązywać się
pisemnie, że nie będzie przyjmował żadnego kleryka usuniętego ze seminarium
arcybiskupiego, gdyż to byłoby przeciwne prawom przysługującym jego
Zgromadzeniu. Tego prawa nie może się zrzec bez uszczerbku dla swego
Towarzystwa i nawet nie ma władzy uczynić tego. W razie zaś, gdyby coś podobnego
zaszło, taki kleryk nie będzie przetrzymywany w Turynie. Więcej chyba nie potrzeba,
aby uznać całą misję arcybiskupa z Vercelli za chybioną. A jednak nie na tym
wszystko się skończyło.
Kuria turyńska 18 kwietnia tegoż roku (tj. 1875) zażądała katalogu wszystkich
księży, którzy mieszkali w domach salezjańskich na terenie diecezji turyńskiej,
w którym byłoby zaznaczone, kto jest profesem wieczystym czy czasowym, względnie
nowicjuszem, albo tylko aspirantem, a nawet rezydentem. A w wypadku, gdyby był
aspirantem, czy tylko rezydentem z poza diecezji, miało być zaznaczone, czy ma axeat
i maneat z datą jeszcze należycie świeżą. Co do jurysdykcji do spowiadania należało
zaznaczyć, czy każdy ubiegający się o nią jest profesem ze ślubami wieczystymi,
gdzie po raz pierwszy otrzymał jurysdykcję do spowiadania i czy złożył przepisany
egzamin.
Chociaż to była wyraźna ingerencja w sprawy wewnętrzne zgromadzenia i Ksiądz
Bosko bardzo dobrze wiedział, co na to odpowiedzieć, to jednak uznał za stosowne
i roztropniejsze zapytać o poradę kardynała Berardi i sekretarza Kongregacji
Biskupów i Zakonników. Pierwszy chorowity odpowiedział przez pośrednika: Bardzo
mi przykro czytać o nowym incydencie, o którym Wasza Wielebność wspomina
w swym liście. Cóż robić, potrzeba cierpliwości i w tym. Ściśle mówiąc arcybiskup
nie ma prawa żądać podobnego wykazu, ale pro bono pacis będzie roztropniej uczynić
zadość jego życzeniu, zwłaszcza, jeżeli idzie o spowiedników, co, do których ma
pewne prawa. Arcybiskup Vitelleschi /sekretarz Kongregacji Biskupów i Zakonników/
myślał tak samo, podsuwając przy tym myśl, ażeby tego wykazu nie podpisywać
i zaznaczyć, że zawarte w nim informacje mogą się w każdej chwili zmienić.
Otrzymawszy te pisma Ksiądz Bosko uczynił zaraz zadość życzeniom ordynariusza.
Także i co do kandydatów do święceń nie były dochowane warunki ze strony
arcybiskupa, który o udzielaniu święceń klerykom salezjańskim nie chciał słyszeć.
58

6.9 Page 59

▲back to top
Usprawiedliwiał swe postępowanie tym, że nic mu nie wiadomo o ostatecznym
zatwierdzeniu Zgromadzenia Salezjańskiego przez Stolicę świętą, ani też, że główny
przełożony ma na 10 lat władzę wydawania dimisorii. Widocznie ordynariusz miał
bardzo słabą pamięć, gdyż autentyczny dekret zatwierdzania był mu przedstawiony tak
przez Księdza Bosko, jak i później wprost zakomunikowany przez samą Kongregację
Biskupów i Zakonników. W tymże samym jego liście następowały zwykłe jego
zażalenia, iż Zgromadzenie Salezjańskie przyjmuje laików i duchownych, którzy chcą
wymknąć się spod jurysdykcji arcybiskupiej. Twierdzenie takie było całkiem
bezpodstawne. Ale też wypędzanie na ulice każdego zgłaszającego się kleryka do
Zgromadzenia nie dało się pogodzić z miłością bliźnich Księdza Bosko ani też nie
wypadało przecież odmawiać przyjęcia temu, który był odpowiednio usposobiony. No
tak, ale jak dojść do porozumienia?
W tym roku przypadało siedmiolecie od konsekracji kościoła Maryi
Wspomożycielki. Ksiądz Bosko zaprosił swego arcybiskupa, żeby był łaskaw przyjść
na tę uroczystość i wybierzmować internistów z Oratorium, gdzie już od trzech lat nie
było bierzmowania. Tym bardziej o to nalegał, że między chłopcami znajdowało się
kilku, którzy przyjęci na łono Kościoła katolickiego, mieli opuścić Oratorium, by
powrócić do Anglii, gdzie o bierzmowanie było im bardzo trudno.
Negative na całej linii, nawet nie pozwolono na zaproszenie innego biskupa.
Łatwo sobie wyobrazić, że ta potrójna odmowa nie mogła przejść niezauważona i nie
wywołać zdziwienia nie tylko wewnątrz Oratorium, ale i poza nim.
Ksiądz Bosko rozmawiając pewnego razu z księdzem Lemoyne, oświadczył,
że nigdy nie byłby przypuścił, żeby kiedykolwiek było możliwe zerwanie stosunków
między nim a monsignorem Gastaldim, nawet gdyby mu to przepowiadały
najpoważniejsze osoby. Tak serdeczne były dawniej ich wzajemne stosunki. Mimo
tych nieporozumień, miał on zawsze największy szacunek dla arcybiskupa, jako
swojego zwierzchnika. Znając jego gwałtowny temperament, hamował go nieraz
ostrzegając go i prosząc.
Pewnego dnia, kiedy jeszcze był z nim w dobrych stosunkach, wszedł do jego
gabinetu, podczas gdy arcybiskup załatwiał pisemnie pewną sprawę.
O, Ksiądz Bosko, zawołał arcybiskup, załatwiam w tej chwili bardzo poważną
rzecz.
Uważam, że wszystko, co arcybiskup załatwia, jest bardzo ważne –
odpowiedział Ksiądz Bosko.
Ale tu chodzi o wypadek wyjątkowy. Mam podpisać dokument dotyczący
jednego z kanoników…
Otrzyma z pewnością awans?
Ładny awans. Suspensa a divine.
Proszę się jednak przed tym zastanowić, czy doprawdy ów kanonik na to
zasługuje?
59

6.10 Page 60

▲back to top
Wypadek jest bardzo poważny, a informacje mam pewne.
A można by wiedzieć, o kogo chodzi?
O Don Calosso.
Co? Ten z Chieri?
Tak, tak - ten z Chieri.
Niechże Wasza Ekscelencja zauważy, że kanonik ten cieszy się najlepszą
opinią. Całe Chieri zna go dobrze i otacza szacunkiem… To będzie skandal, ucierpi na
tym powaga władzy kościelnej.
A jednak, a jednak… trzeba tak postąpić – zawołał arcybiskup rezolutnie i nie
ustąpił. Chodziło o jakąś kaplicę. Kanonik był już człowiekiem starszym i co prawda
trochę upartym. Kiedy otrzymał suspensę, czego biedaczyna nigdy nie byłby się
spodziewał, cały zdenerwowany pobiegł zaraz do Księdza Bosko, którego w swoim
czasie był spowiednikiem w seminarium w Chieri, prosząc go o przyjęcie do jednego
ze swoich domów, chciał w ten sposób uniknąć wstydu, jaki na niego ściągnął ten
surowy dekret. Ksiądz Bosko wysłał go do Alassio „inde iras” - stąd gniew.
Wolno jednak przypuścić, że sprawy nigdy nie były by się tak daleko zaogniły,
gdyby nie dmuchano na nie stale w otoczeniu arcybiskupa. Temu przedstawiono
wszystko w fałszywym świetle, albo wyolbrzymiano jakieś nieroztropności
popełnione przez któregoś z mieszkańców Oratorium. Chociaż, po ludzku mówiąc, nie
było możliwe, aby w Oratorium wszystko szło jak w zegarku, bo i wśród młodzieży
było wielu wziętych wprost z ulicy i wychowawcy byli dopiero początkujący.
Zrozumieć Oratorium, trzeba było w nim żyć. Nic więc dziwnego, że co do różnych
szczegółów można było mieć coś do zauważenia. Ale pewną jest rzeczą, że pierwsi
salezjanie i to wcale nieprzeczuleni, powracali chętnie myślą do owych lat Oratorium,
jako do czasu rajskich iście młodzieńczych przeżyć.
Ale historia konfliktu jeszcze się przeciągnie i do wydania jego oceny będziemy
mieli dużo nowych danych.
Podziwiać też przy tym będziemy mogli dziwny spokój, z jakim Ksiądz Bosko
przyjmował te wszystkie udręki. Oświadcza ks. Rua, który z nim przecież w stałej
pozostawał łączności, iż nie słyszał nigdy od niego słowa, które by wyrażało brak
uszanowania dla arcybiskupa, owszem, nie słyszał nawet nigdy, by Ksiądz Bosko
z kimkolwiek na temat doznawanych przykrości rozmawiał poza tymi, z którymi
konieczność tego wymagała. Innych pozostawiał w nieznajomości wypadków, aby nie
umniejszać u nich czci wobec najwyższej władzy w archidiecezji.
Sam zaś mówiąc o tym, nazywał to próbą zesłaną na niego przez Opatrzność
Boską.
60

7 Pages 61-70

▲back to top

7.1 Page 61

▲back to top
ROZDZIAŁ VI
W RZYMIE – 1875 R.
W czasie swego pobytu w Rzymie, w roku 1875, miał Ksiądz Bosko do
omówienia cały szereg spraw, takich jak: Dzieło Synów Maryi Wspomożycielki,
Pomocników Salezjańskich, misje w Ameryce, te już przyjęte i jakie mu
proponowano, sprawę przywilejów i prawo wydawania dimisorii. Niestety, co do tego
pobytu źródła są raczej skąpe. Jego towarzysz podróży, ks. Berto, notuje tylko daty
i nazwiska osób, bez podawania bliższych szczegółów spotkań Księdza Bosko
z różnymi osobistościami. Pewno, że nie we wszystkich brał udział i stąd mógł tylko
tyle wiedzieć, ile mu opowiedział ten święty, który znowu nie wszystko, co robił,
chciał, by doszło do publicznej wiadomości, już to, by nie wysuwać swej osoby na
pierwszy plan, już to, iż niektóre rzeczy same przez się wymagały pewnej rezerwy.
Z Turynu wyjechał w pierwszą niedzielę Postu, 14 lutego, w kierunku
Sampierdarena. Tym razem jechał koleją na bilet darmowy, jaki mu przyznała
Dyrekcja Generalna Kolei na koleje Włoch północnych.
Zaledwie przyjechał do Genui, zauważył, iż zapomniał kilku rzeczy. Zaraz,
więc napisał, co ks. Berto, który miał go dogonić w Genui i towarzyszyć, jak
wspomnieliśmy, do Rzymu. Oto jak mu pisze:
Drogi ks. Berto! Zapomniałem kilku rzeczy, więc je zabierz i zaraz przyjeżdżaj.
Chodzi o rozkład jazdy kolei i o książeczki francuskie, traktujące o Szkołach
Apostolskich. We wtorek pójdziesz do księdza Chiuso i Audagnotto i zawiadomisz
ich, że jestem w Genui, skąd wprost jadę do Rzymu. Gdyby arcybiskup miał, jakąś
sprawę do przekazania, chętnie posłużę. Jeśliby rozmowa padła na temat celu mej
podróży do wiecznego miasta, to powiedz krótko, że chodzi mi głównie o omówienie
sprawy misji w Ameryce i Oceanii. Poza tym wezwała mnie pewna osoba, ciężko
chora, telegraficznie i listownie. Dobrze będzie, jeśli weźmiesz jej list, a także pisma
dotyczące naszych przyszłych placówek w Buenos Aires i S. Nocilas. Vale in Domino
et valedie. Oddany w Chrystusie Panu. Ksiądz Jan Bosko.
PS. Księdzu Rua powiedz, by mi przysyłał każdy tydzień spis chłopców wyróżnionych
obiadem przełożonych itd.
Wzmiankowane szkoły apostolskie – to były małe seminaria dla uboższych
założone przez księdza Le Foresta we Francji. Chora osoba, to zdaje się Matka Galaffi
w Tor de Specchi. Widać z tego listu, iż Ksiądz Bosko pragnął zapobiec wszelkim
podejrzeniom, co do celu jego podróży do Rzymu i stąd kazał zawiadomić o tym
61

7.2 Page 62

▲back to top
Kurię turyńską. Przebija także jego zainteresowanie sprawami Oratorium, z którego
zaleca przesyłać sobie wiadomości, choćby z rzeczy całkiem drugorzędnych.
Ks. Berto załatwiwszy, co miał zlecone, dwa dni potem był już
w Sampierdarena, skąd razem wyjechali do Rzymu, 17 lutego, dokąd przybyli
następnego dnia.
Na stacji oczekiwał ich powóz z Tor de Specchi, który zawiózł ich na via
Sistina 104, do państwa Sigismondi. Miał tu Ksiądz Bosko tę wygodę, że mógł
odprawiać Mszę św. Na miejscu. P. Sigismondi przechował ze czcią paramenta
i kielich używany przez świętego, w czasie pobytu w Rzymie. Po śmierci pana
Sigismondi, rodzina przekazała je salezjanom rzymskim.
Wieczór, po przyjeździe do Rzymu, spędził Ksiądz Bosko razem
ze sekretarzem u swych gościnnych gospodarzy, do czego zresztą zmusił go rzęsiście
padający wtedy deszcz. Nazajutrz rano, 19 lutego, wysłał księdza Berto, żeby złożył
od niego uszanowanie biskupowi Vitelleschi i ustalił z nim godziny, kiedy by mógł
przyjść na posłuchanie, bo miał wiele spraw do omówienia. Monsignore przyjął
wysłańca bardzo życzliwie, wypytał o rozwój Zgromadzenia, przy czym wspomniał,
iż co dopiero nadeszło od ordynariusza turyńskiego pismo, w którym tenże, pomijając
stale odgrzewaną sprawę kleryków, tym razem żali się, iż się przyjmuje obcych do
Towarzystwa bez jego zezwolenia. Oczywiście ks. Berto mógł zaraz zaprzeczyć temu,
gdyż żaden ksiądz spod jurysdykcji arcybiskupa, nie przebywał w Oratorium.
Posłuchanie dla Księdza Bosko naznaczone zostało w domu rodziny Vitelleschich, na
godzinę trzecią popołudniu. Oczywiście przybył tam punktualnie, przyjęty ze
wszystkimi względami i z objawami szczególnej serdeczności. Rozmowa potoczyła
się raczej o rzeczach ogólnych, gdyż Monsignore został wezwany do Ojca Świętego
i na załatwienie spraw urzędowych zabrakło czasu. Wobec czego Ksiądz Bosko
zaproszony został na wieczór dnia następnego, a na niedzielę, na obiad.
Wyszedłszy od Vitelleschich, udał się do adwokata Bertorelli, ciężko
przeżywającego śmierć swego jedynaka. Po tym uczynku miłosiernym wstąpił, jak
notuje sekretarz, do fryzjera, aby się odpowiednio znaleźć u kardynała Berardi,
z którym na całkiem poufnej rozmowie spędził dwie godziny. Na pożegnanie kardynał
z wielką uprzejmością odprowadził go aż pod bramę. Po drodze Ksiądz Bosko tak
odezwał się do swego sekretarza: Kardynał Berardi opowiadał mi, że pewnego dnia
Ojciec Święty tak miał się do niego wyrazić: Czy Eminencja wie, kto nam podarował
tego arcybiskupa turyńskiego? Nie wiem, proszę Waszej Świątobliwości…
Nie, kto inny, tylko sam Ksiądz Bosko. Proszę to sobie zapamiętać. A teraz ma
za swoje /lo paga bene/.
Zresztą nie tylko wtedy Ksiądz Bosko podkreślał, iż arcybiskup turyński
Gastaldi został przeniesiony ze Saluzzo do Turynu za jego interwencją; a czynił to na
swoje zawstydzenie, bo sam spodziewał się, iż będzie w nim miał, jako w swoim
62

7.3 Page 63

▲back to top
dawnym przyjacielu, ostoję przy organizowaniu swych dzieł; ale zaznaczał przy tym
z całą pokorą, że takie stawianie na pomoc ludzką nie podobało się Panu Bogu.
Dowiedział się jeszcze od kardynała o innej rzeczy, a mianowicie, iż z Turynu
przyszły nowe dwa listy: jeden to właśnie do kardynała Berardi, a drugi, na 16 stronic,
do Ojca Świętego. Papież przeglądnąwszy pismo, oddał je zaraz kardynałowi Berardi,
aby ten przekazał jego treść Księdzu Bosko.
Kiedy w późniejszych miesiącach zdawał sprawę przed swoją Kapitułą,
z pobytu w Rzymie i mówił o tym liście, to protokolant konferencji taką na ten temat
zrobił uwagę: Wyczuwało się wyraźnie wzburzenie, z jakim ten list był pisany, ale, co
przykrzejsze, były w nim wprost miotane oszczerstwa pod naszym adresem. Następne
dni: 20 – 21 lutego zeszły na wizytach: wieczór dwudziestego pierwszego spędził
Ksiądz Bosko według umowy u Monsignora Vitelleschi.
O posłuchanie u Ojca Świętego zaczęli się nasi przybysze starać oczywiście
zaraz po przyjeździe do Rzymu. Odpowiedź nadeszła niespodziewanie szybko
z naznaczeniem audiencji na godzinę pół do jedenastą, w dniu 22 lutego. Sprawy, jakie
miał Ksiądz Bosko omawiać na audiencji, ujął w dwanaście punktów, z których
pierwszy brzmiał: wyrazy hołdu ze strony wszystkich salezjanów i ich wychowanków,
a ostatni: błogosławieństwo, odpusty dla salezjanów i ich wychowanków. Chodziło
mu zawsze o to, by swoich coraz bardziej przywiązywać do namiestnika
Chrystusowego. Audiencja trwała godzinę i kwadrans. Wyszedł z niej bardzo
zadowolony i tak jeszcze na schodach Watykanu odezwał się do czekającego go
księdza Berto: dwie piękne rzeczy podarował nam Papież: jedna – to wszystkie
przywileje któregoś ze zgromadzeń do wyboru; druga – dimisorie ad quemcumque
Episcopum.
Oczywiście te dwie rzeczy bardzo go ucieszyły, bo dobrze zdawał sobie
sprawę, ile trzeba będzie zabiegów, zanim otrzyma przyznanie mu pełni przywilejów,
choć może nie przeczuwał, iż dzień ten jest doprawdy jeszcze bardzo daleki.
Na tejże audiencji zapytał Papieża, czy ma prosić o wyznaczenie mu kardynała
protektora, jakiego mają inne zakony. Papież na to tak dosłownie odpowiedział:
Dopóki ja jestem przy życiu, zawsze będę protektorem Księdza i waszego
Zgromadzenia.
Po powrocie z Watykanu miał Święty miłą wizytę. Otóż dzień przed tym
podszedł do niego na mieście jakiś porucznik Gwardii Królewskiej, całując go w rękę
z oznakami szczerej radości i czci. Ksiądz Bosko spojrzawszy na niego zawołał:
O, mój drogi Benvenuto… Co jeszcze jesteś przyjacielem Księdza Bosko?
Naturalnie… nigdy nie zapomniałem i nie zapomnę swego największego
dobroczyńcy…
No tak, ale wiesz przecież, że przyjaciele nie mogą żyć od siebie z dala, lecz
zawsze chcą być blisko… A ty jesteś tak daleko ode mnie. Przyjdź, więc mnie kiedy
odwiedzić.
63

7.4 Page 64

▲back to top
Oficer ten nazywał się Benvenuto Graziano i uczęszczał swego czasu do
Oratorium. Słowa Księdza Bosko bardzo go uderzyły i nie mógł w nocy spać
spokojnie. Przyszedł, więc na drugi dzień, właśnie po powrocie Świętego z Watykanu,
powiedzieć mu, że jeśliby go przyjął, to jest gotów z nim pozostać, a potem pójść,
dokądkolwiek by go posłał. Ksiądz Bosko odpowiedział mu, że kiedy będzie mógł
i zechce, to może bez niczego stawić się do Oratorium i wtedy ostatecznie zadecyduje
się. Ale koniecznie ma przyjść w swoim wspaniałym uniformie, bo to wszystkich
ucieszy, iż w swoich szeregach będą mieli prawdziwego żołnierza… Graziano słowa
dotrzymał, jak zobaczymy później.
Do spraw własnych, jakie miał Ksiądz Bosko do załatwienia w Rzymie,
dołączyły się jeszcze nie przewidziane: Ojciec święty zlecił mu omówienie pewnych
rzeczy poufnych z ministrem Viglianim, Przyszło mu, więc odbyć kilka konferencji,
jedną w ministerstwie sprawiedliwości, a następnie w sekretariacie stanu.
Następstwem tego były listy, jakie zlecił zanieść księdzu Berto do ministra. Nie znamy
bliżej spraw, o jakie chodziło, ale najprawdopodobniej traktował o obsadzaniu
niektórych stolic biskupich, gdyż bezpośrednio po tych konferencjach nastąpiło kilka
nominacji nowych biskupów.
Innych szczegółów z tego pobytu Księdza Bosko w Rzymie nie mamy. Wobec
tego musimy przejść zaraz do drugiej audiencji u Ojca świętego, jaka miała miejsce 12
marca, o pół do dwunastej. Stawił się na nią Ksiądz Bosko, jak zwykle ze spisem
spraw do omówienia. Między innymi było tam zaznaczone: Niech nam nadal Wasza
Świątobliwość będzie Ojcem jak dotąd, zwłaszcza przy załatwianiu sprawy
przywilejów i dimisorii. Obok tego jest w nawiasie na tej kartce: Si – tak, świadczące
o życzliwości Ojca świętego do tych spraw. Audiencja trwała trzy kwadranse
i zakończyła się takim miłym dla zainteresowanego przeżyciem. Otóż przy końcu
posłuchania tak się odezwał do Papieża: Ojcze Święty, w chwili, gdy mam powrócić
do moich synów w Turynie, chciałbym prosić Waszą Świątobliwość o podanie mi
jakiejś myśli, która by była dla nich upominkiem, pochodzącym wprost od
Namiestnika Chrystusowego. A potem ja także mam coś do powiedzenia Waszej
Świątobliwości od nich, ale chciałbym najpierw usłyszeć, co Wasza Świątobliwość
w swej dobroci będzie łaskaw im przekazać.
Owszem – odrzekł Ojciec święty z całą serdecznością: Mam dla nich zlecenie,
upominek, który im dobrze zrobi i chciałbym, aby był często przypominany tak
współbraciom Księdza, jak i chłopcom. Proszę im powiedzieć, by przyrzekli wierność
i pełne oddanie Chrystusowi i Jego zastępcy na ziemi. A wtedy Ksiądz Bosko pokazał
Ojcu świętemu punkty, w jakie ujął audiencję, z której ostatni brzmiał: Przyrzekamy
wierność i posłuszeństwo Ojcu świętemu, jako zastępcy Chrystusa na ziemi. Mile
uderzony tożsamością uczuć, a nawet słów, Papież zawołał: Trzeba uznać w tym
wyraźne natchnienie Boże, albo - w Księdzu, gdy to pisał, albo - we mnie, gdy to
mówiłem. Widocznie są to słowa pełnowartościowe.
64

7.5 Page 65

▲back to top
O na pewno Waszą Świątobliwość natchnął Pan Bóg, by podał nam tak
zbawienny upominek, gdyż ja te słowa pisałem z wielkim pospiechem, prawie nie
zdając sobie sprawy z ich ważności. Gdy przyjadę z Rzymu do Oratorium, nie tylko je
zakomunikuję swoim synom, ale postaram się, żeby te uczucia były im stale wpajane
na kazaniach i okolicznościowych przemówieniach.
Jak obiecał tak uczynił. Dyrektorom na konferencjach w kwietniu zalecił,
ażeby, gdy wrócą do swoich zakładów, opowiedzieli ten fakt, a następnie przy każdej
okazji, do tego tematu powracali.
Po skończonej audiencji także sekretarz Księdza Bosko miał zaszczyt być
przedstawiony Ojcu świętemu. Ośmielony życzliwością Piusa IX, poprosił go o kilka
łask duchowych dla siebie, które zostały mu przyznane.
Ksiadz Bosko przebywał w Rzymie tym razem 25 dni. Między jedną wizytą
a drugą u różnych prałatów, przy tylu innych sprawach, znalazł jeszcze czas na
odwiedzenie kilku domów zakonnych. I tak był u Redemptorystów, u mniszek di
Bocca dela Verita, a kilka razy u Nobili Dame di Tor de Specchi. Do wielu rodzin
arystokratycznych był zapraszany na obiady, gdzie miał sposobność zetknąć się
z wybitnymi osobistościami. Oczywiście nie mogło zabraknąć zaproszenia i ze strony
oddanego mu całym sercem Monsignora Pratejacci. Był to typ prawdziwego
rzymianina, jowialnego, z pełną dezynwolturą, który w swej korespondencji nie
oszczędzał przeciwników Księdza Bosko, a w rozmowach na ten temat nie liczył się
ze słowami. Pewnej niedzieli, gdy wracał z kościoła św. Eustachego, przy którym był
kanonikiem, napotkał Księdza Bosko na placu Minerwy. Wziąwszy go pod rękę,
powiedział:
Proszę ze mną – i zaprowadził go do pobliskiej kawiarni na jedną filiżankę
czarnej. Tutaj usiadłszy, wypróżnił sakiewkę, opowiadając przy tym wszystko, co się
robiło i gadało na mieście na szkodę salezjanów. Opowiadał i opowiadał, a Ksiądz
Bosko słuchał i słuchał. I wreszcie tak zakończył rozmowę: Otóż, jak widzi Wasza
Ekscelencja Ksiądz Bosko znajduje się w tej samej sytuacji, w jakiej znajdował się
sławny kapitan, awanturnik Giovannini delle Bande Nere. Musi dobrze oglądać się na
prawo i na lewo, aby wiedział, jak zadecydować i co zrobić, a następnie rozkazać
swoim, jak rozkazywał wspomniany kapitan żołnierzom: Nie pchać się naprzód, ale
chodźcie za mną.
Ksiadz Bosko nie tracił nigdy spokoju i właściwej mu pogody ducha. Jego
sekretarz, który miał sposobność być świadkiem wizyt od jednej do drugiej
osobistości, nieraz bez rezultatów, wspinania się na czwarte piętro, by otrzymać
jałmużnę, nie mógł powstrzymać się od zawołania: Biedny Ksiądz Bosko! O gdyby
w Oratorium wiedziano, ile Ksiądz podejmuje się trudów, ażeby wyżebrać jakąś
pomoc, względnie, aby załatwić jakąś sprawę na korzyść swoich synów. Tak, tak, to
wszystko, aby zbawić swoją biedną duszę… Ażeby ją zbawić, trzeba być gotowym na
wszystko… Obecnie już mnie nic nie zajmuje, jak tylko, aby w tych paru latach, jakie
65

7.6 Page 66

▲back to top
mi jeszcze pozostają życia, uporządkować ostatecznie wszystkie sprawy naszego
Zgromadzenia. Poza tym dla mnie nie ma już nic żadnego uroku.
Pobyt Księdza Bosko w Rzymie i tym razem nie był bezowocny. Najważniejsze
sprawy, interesujące go, były odpowiednio pokierowane i pozostawało tylko kwestią
czasu ostateczne ich załatwienie, a niektóre rzeczy zostały już definitywnie
zakończone.
Oprócz łask indywidualnych dla różnych dobrodziejów niósł ze sobą dwa breve
papieskie i trzy dekrety, a inne były w trakcie redagowania. W pierwszym breve było
przyznane wszystkim wiernym, którzy by odwiedzili kościół Maryi Wspomożycielki,
odpust zupełny raz w roku, w dniu do wyboru, na zwykłych warunkach. Ten indult był
bardzo praktyczny dla tych, co w zwykłe dni, nie na święta odpustowe, przychodzili z
dala w pielgrzymce do tejże świątyni. Drugie breve przyznawało jeszcze szereg innych
przywilejów, a mianowicie:
1. Ołtarz uprzywilejowany w każdym kościele Zgromadzenia;
2. Odpust zupełny dla dusz zmarłych współbraci, za których przy
jakimkolwiek ołtarzu w naszych kościołach odprawiłaby się Msza święta;
3. Odpust zupełny trzy razy w tygodniu dla jakiegokolwiek zmarłego, za
którego by kapłani salezjańscy odprawili Najświętszą Ofiarę;
4. Władzę błogosławienia krzyżów i nakładania odpustów zupełnych w czasie
Mszy św.;
5. Odpust 200 dni dla każdego wiernego, który słucha kazania;
6. Władzę dla kaznodziei i spowiedników błogosławienia koronek i medali;
7. Władzę erygowania Drogi Krzyżowej w miejscowościach, gdzie nie ma
kościołów franciszkańskich.
Oprócz tego otrzymał dla wszystkich księży Zgromadzenia pozwolenie na
odprawienie w czasie rekolekcji Mszy świętej w godzinę przed brzaskiem.
Upoważnienie do śpiewania po naszych kościołach dwóch Mszy św. De Requies na
tydzień, chociażby to nie była rocznica. Dyrektorzy otrzymali władzę poświęcania
paramentów kapłańskich we własnych domach. Oczekiwał też wkrótce zezwolenia, by
dyrektorzy mogli zamieniać brewiarz na inną modlitwę, czy dobry uczynek dla
słusznych przyczyn, a także by mogli wysyłać swoich kapłanów ze Mszą świętą do
domów prywatnych, byle tam było wszystko odpowiednio urządzone.
Dzisiaj te koncepcje same w sobie nie wydają się czymś niezwykłym, ale
w owych latach miały one wielkie znaczenie, gdyż przyczyniały się do ustabilizowania
Zgromadzenia i podkreślenia jego osobowości prawnej.
Pełen żywej wiary i pobożności, cieszył się święty Jan Bosko również tym,
że mógł przynieść swoim synom trzy drogocenne dary od Papieża, w formie trzech
wielkich odpustów, a mianowicie:
1. 300 dni, ilekroć przed jakąkolwiek swoją czynnością, czy kazaniem lub lekcją,
lub po niej przeżegnają się;
2. 300 dni dla tych, co uczą w szkole, czy asystują;
66

7.7 Page 67

▲back to top
3. Trzy lata za każdym razem, kiedy wezmą udział corde saltem contra ido
w praktykach pobożnych porannych, nawet gdyby nie przystąpili do Komunii
świętej.
Ale najwięcej cieszyło Księdza Bosko przy odjeździe ze Rzymu, iż przekonał się,
jak poważano tam jego Zgromadzenie. Nie tylko Ojciec święty – powiedział na jednej
z konferencji – dobrze nam życzy i popiera nas, ale wszyscy tam życzliwie patrzą na
działalność naszego Zgromadzenia, które jest mile widziane tak od dobrych, jak
i przeciwników, tak od władz cywilnych jak i kościelnych. Za małymi wyjątkami
wszyscy nas popierają. Umyślnie zaznaczyłem, że i przeciwnicy patrzą na nas
życzliwym okiem. Dało się, bowiem zauważyć, że ci sami, co głośno występują
przeciw zakonom i chcieliby je widzieć wprost starte z powierzchni ziemi, to nas
chwalą… Dodał Ksiądz Bosko.
Teraz przytoczymy parę listów jego pisanych z Rzymu do swoich.
DO KS. REVIGLIO, który był pierwszym wychowankiem Oratorium, jaki został
wyświęcony na kapłana, a w owych dniach miał objąć parafię św. Augustyna
w Turynie. Jest o nim często mowa w pierwszych pięciu tomach Memorie
Biografiche. Niemożliwą mi jest rzeczą – pisze mu Ksiądz Bosko zdążyć na niedzielę
czwartą Postu do Turynu. Ingres twój może się odbyć i beze mnie. Będę w nim
uczestniczył przez modlitwę, a ty możesz powiedzieć swoim parafianom, że Ojciec
święty przesyła im swoje szczególniejsze błogosławieństwo vivae vocis raculo et
expressis verbis, tak tobie, jak klerowi i wszystkim powierzonym przez Boską
Opatrzność twojej opiece. Módl się za twego biednego, ale w Chrystusie Panu całym
sercem oddanego przyjaciela. Dnia 28.02.1875 r.
DO HRABINY CALLORI – dobrodziejki Księdza Bosko, który zwykł zasięgać jej
rady w wielu sprawach, zwracając się do niej ze synowską poufałością.
Wzmiankowany w liście pan Emanuel, to jej drugi 22 - letni syn, którego Ksiądz
Bosko zachęcał często życzliwymi liścikami do nauki i cnoty. Mia buona Mamma! –
zaczyna Ksiądz Bosko – Wracam od Ojca świętego, z którym miałem sposobność
mówić o pani i jej rodzinie. Ojciec św. był łaskaw wypytywać o panią, o jej męża
i upoważnił mnie zakomunikować wam jego błogosławieństwo apostolskie.
Uważałem także za stosowne prosić o szczególne błogosławieństwo dla p. Emanuela
i polecić go modlitwom. Zaczekajmy na skutki. Pewny jestem, że będą dobre. Tyber
dzisiaj rano wyszedł na przechadzkę ze swoich brzegów i zalał miasto w kilku
punktach. Ciekawi wszyscy, jak daleko dotrze. Spodziewam się, że na Wielki Tydzień
będę w domu i będę mógł opowiedzieć jeszcze inne rzeczy. Ojciec święty jest zdrów
i przy dobrym humorze. Pracuje wiele, jakby był w pełni sił. Osoba godna podziwu.
Dla mnie powietrze rzymskie też nieźle służy. Niech Bóg pani udzieli świętości i pełni
zdrowia. Proszę i za mnie się pomodlić, który itd.- Rzym, 02.03.1875 r.
67

7.8 Page 68

▲back to top
PS. Ks. Berto mi mówi, żebym i od niego dołączył wyrazy uszanowania. Św.
przedmiot mam ze sobą i doręczę go w Turynie.
DO PANI EUROZJI MONTI – wybitnej dobrodziejki Oratorium, niedawno
owdowiałej. Wzmiankowany w liście pułkownik, to jej mąż. Zmarł także wtedy
ostatni jej brat, ks. Colzio, współpracownik księdza Tuola i świętego Józefa Cafasso
w Konwikcie, spowiednik Księdza Bosko po śmierci księdza Cafasso. Wielce
Czcigodna Pani Eurozjo! W czasie mego pobytu w Rzymie często myślałem o Pani
i współczułem w jej samotności, w jakiej się obecnie znajduje. Oprócz tego,
że modliłem się każdy dzień we Mszy świętej, ażeby jej Bóg udzielił długiego
i szczęśliwego życia, postarałem się również o szczególne błogosławieństwo dla niej
od Ojca świętego, który chętnie słuchał, co mówiłem mu o niespodziewanej śmierci
pana pułkownika i ostatnio jej brata. Na końcu tak się odezwał. Napiszcie ode mnie
i powiedzcie jej, że nas oczekuje lepsza ojczyzna, w której będziemy mogli spotkać się
z naszymi drogimi zmarłymi, przy czym zakomunikujcie jej moje apostolskie
błogosławieństwo z odpustem zupełnym, który może uzyskać w dniu według swego
uznania. Niech się modli dużo za obecne potrzeby Kościoła Świętego. Piszę o tych
rzeczach, bo mam wrażenie, że będą dla pani przyjemne. Mówiłem też dużo o niej
z Monsignorem Fratejacci, który ostatnio poważnie chorował. Bardzo się przejął
wiadomością o śmierci pana pułkownika. Mam nadzieję, że w Wielkim Tygodniu
będę w Turynie i będę jej mógł złożyć swoje uszanowanie. Polecając się itd. Rzym,
02.03.1875 r.
DO KS. MICHAŁA RUA – który w zarządzie Oratorium, można powiedzieć,
palcem nie ruszył bez konsultowania się z Księdzem Bosko. Ten z wiecznego miasta
interesował się każdym szczegółem życia Oratorium, jak np. wymianą żywopłotu na
mur, otaczający ogród; motorem do wody, który zdaje się nigdy nie doszedł do skutku
i innymi drobniejszymi robotami. Drogi księże Rua! Śnieg, jaki spadł ostatnio, na
pewno spowodował w Turynie wielkie zimno. Dlatego nasz wyjazd z Rzymu
odłożymy do poniedziałku, tym bardziej, że jeszcze mam kilka spraw w biegu. Listy
proszę przysyłać pod zwykłym adresem. Co do ogrodzenia za domem dobrze będzie,
że zaczekasz na mój powrót, byśmy to wspólnie omówili. Ale trzeba polecić panu
Spozia, aby zabrał się do roboty koło motoru na wodę… Pozdrów wszystkich w Panu,
zwłaszcza Audisio i Cottini. Podziękuj pierwszemu za list mi napisany. Kochaj mnie
w Chrystusie Panu i módlcie się za mnie, który itd. Dnia 08.03.1875 r.
PS. ksiądz Chiala jak się ma? Czy ksiądz Bologna urósł już coś? Powiedz
księdzu Guanella, że dla niego wiozę podarek.
DO KS. DALMAZZO DYREKTORA W VALSALICE - który w październiku
poprzedniego roku przyprowadził do Rzymu grupę swoich konwiktorów na
wycieczkę, o czym tak pisał Monsignore Vitelleschi swego czasu do Księdza Bosko: Z
przyjemnością poznałem dyrektora z Valsalice i grupę młodzieńców z nim
68

7.9 Page 69

▲back to top
przybyłych. Był to bardzo szczęśliwy pomysł, a by w nagrodę za ich zachowanie,
urządzić im wycieczkę do wiecznego miasta, ażeby mogli uklęknąć u stóp Ojca
świętego… O tym będzie właśnie wzmianka w następującym liście:
Drogi Księże Dalmazzo!
Niestety biegu czasu nie możemy zatrzymać i oto, podczas gdy on ucieka, ja
jego kawałeczek tobie przesyłam. Wręczyłem Ojcu świętemu list z załączoną ofiarą.
Czytał go od początku do końca i z tej okazji przypomniał sobie waszą zeszłoroczna
wycieczkę, mile ją komentując. Między innym tak się wyraził: Dobre wrażenie zrobiły
te chłopaki tak w Watykanie, jak i w mieście. Już kilku mi o tym mówiło. Wszyscy
byli zdania, że widoczne jest na nich, iż otrzymują nie tylko ogólne wychowanie
i kulturę, ale co najważniejsze, robi się to w duchu chrześcijańskim. Gdy przeglądając
podpisy, doszedł do nazwiska De Zecchi / ze starych/, zażartował: To widocznie jeden
z takich, do jakich i ja należę. Odkładając pismo dodał: W swoim czasie im
odpowiem. Ale można im zaraz podziękować z mojej strony i zapewnić ich o moim
błogosławieństwie, połączonym z odpustem zupełnym, który mogą przyjąć i uzyskać
w dniu, kiedy przyjmą Komunię Świętą.
Wtedy poprosiłem go, żeby te odpusty rozciągnął także na krewnych chłopców.
Owszem, odpowiedział. Na ich rodziny, krewnych aż do trzeciego stopnia inclusive.
Ale o tym to już wy ich poinformujcie. Dziękuje za twoje życzenia jak i naszych
drogich wychowanków w Valsalice, jak też za modlitwy, które za mnie przyrzekacie
zanosić. Ja codziennie we Mszy świętej proszę Boga dla was o „trzy S”, które tamtejsi
inteligentni uczniowie będą umieli przetłumaczyć: sanitas, sapientia, sanctitas. Wnet
wyjadę z Rzymu, ale po drodze mam dużo do załatwienia, tak, że u was nie będę przed
Wielkim Tygodniem. Rozważę sprawę dotyczącą p. Bacchialoni. Co odnosi się do
Teroga, to ponieważ nie ma dyplomu do matematyki, o ile by się można bez niego
obejść, to przyjąć jego propozycję, czy groźbę i zwolnić go. Sprawy Zgromadzenia
stoją bardzo dobrze, o czym będziemy mówić na miejscu.
Mój drogi księże Dalmazzo: messie multa, messie multa … Powiedz swoim
chłopcom, aby się przygotowali na dzielnych i świętych misjonarzy, z których jeden
znaczyłby tyle, co stu, a wtedy będziemy mogli zadośćuczynić potrzebom, jakie ze
wszystkich stron się wyłaniają. Łaska Pana Naszego Jezusa Chrystusa niech będzie
zawsze z tobą, z twoją matką, ze wszystkimi „Valsaliczykami”, a w sposób szczególny
ze mną, który polecając się modlitwom każdego z was, pozostaje w Jezusie Chrystusie
najbardziej przywiązany przyjaciel
Rzym, 08.03.1875 r.
DO KS RUA /drugi/ - od którego Ksiądz Bosko chciał informacje
o zachowaniu się uczniów. Drogi ks. Rua! W poniedziałek rano, za wolą Bożą
wyjedziemy ze Rzymu przez Orvieto do Florencji, dokąd będziesz kierował listy aż do
nowego zawiadomienia. Mam nadzieję być na Święta Wielkanocne z wami.
Gimnazjalistom powiedz, że bardzo miły był dla mnie ich podarek, złożony
69

7.10 Page 70

▲back to top
z ogólnego ich zachowania na stopień optima. O jedenastej dzisiaj idę do Ojca
świętego i między innymi podam mu tę wiadomość, prosząc o specjalne
błogosławieństwo dla wszystkich naszych grzecznych wychowanków, zaczynając od
dzielnego asystenta kleryka Cinzano. Przyjemność moja będzie podwójna, jeśli taki
sam podarek otrzymam na przyszły tydzień. Pozdrów księdza Chiala, którego listy
otrzymałem i zastosuję się do jego rady. Przykro mi, że nie mam czasu napisać do
księdza Berberisa i do moich i jego drogich wychowanków. Także dla nich jest
błogosławieństwo Ojca świętego z odpustem zupełnym. W niedzielę jest świętej
Matyldy. Dobrze by było wysłać telegram o treści: Matylda Sigismundi – Sistina 104
– Roma. Życzenia imieninowe, modlitwy, Bóg udzieli zdrowia, szczęśliwego życia.
To samo niech się zrobi na św. Józefa do kardynała Berardi, oczywiście mutatis
mutandis. Módlcie się etc.
Dnia 12.03.1875 r.
DO KS. JANA BAPTYSTY FRANCESIA, dyrektora w Varazze – który swego
czasu napisał broszurkę: „Dwa miesiące z Księdzem Bosko w Rzymie” opisując
w niej pobyt z Księdzem Bosko w wiecznym mieście 1867 roku w jego towarzystwie.
Drogi ks. Francesia! Zanim wyjadę z Rzymu, chcę dać znać, co zrobiłem dla ciebie
i twoich i moich synów. To, co jest dla ciebie, to ci osobiście wręczę; dla twoich
wychowanków przesyłam wyrazy zadowolenia Ojca świętego z tego, co o nich
mówiłem i błogosławieństwo apostolskie wraz z odpustem zupełnym.
Błogosławieństwo rozciąga się na wszystkich wychowanków i osoby kolegium, na
eksternistów, na księdza proboszcza i jego rodzinę oraz na rodziny wszystkich wyżej
wspomnianych. Niechże i ci wychowankowie zawiadomią swoich najbliższych.
Pozdrawia cię Monsignore Fratejacci i tylu innych, których już nie pamiętam. Caro in
omnibus, francesia, labora, opus fac Evangelista. Sanctifica salvifica te et tuos et dic ut
omnes ad Deum preces fundant pro ps. Amen. Rzym, 12.03.1875 r.
PS. Powiedz księdzu Tomatisowi: Zdaje się, że karliści idą naprzód.
To postscriptum odnośnie karlistów jest aluzją do wojny cywilnej w Hiszpanii
między karlistami a zwolennikami Alfonsa – jaka wówczas się toczyła. Ponieważ
stronnictwo Don Karlosa opierało się raczej na partii katolickiej, przeciw liberalnemu
Don Alfonsowi, stąd ten pierwszy między duchowieństwem miał i we Włoszech wielu
sympatyków, do których widocznie Tomatis należał. Chwilowymi zwycięstwami
karlistów pocieszał go Ksiądz Bosko żartobliwie. W czasie pobytu w Rzymie Księdza
Bosko, który w rozmowie ze świętym, na jego pytanie, co będzie robił w Madrycie,
odpowiedział, że ma dwa listy uwierzytelniające od Ojca świętego: jeden
zaadresowany do Don Alfonso, a jeden in blanco, że mógł na nim wypisać, jak będzie
potrzeba, w razie gdyby Don Alfonso był zdetronizowany, a zwyciężyli karliści,
względnie republikanie. Don Karlos kilka razy spotkał się z Księdzem Bosko, nawet
odwiedził go w Turynie. Ten zaś tak się o nim wyraził do księdza Dalmazzo w 1875
70

8 Pages 71-80

▲back to top

8.1 Page 71

▲back to top
roku: Ja zawsze stawałem otwarcie po stronie Don Karlosa, ale spostrzegłem,
że w Rzymie myśli się inaczej, niż ja myślałem, odtąd musiałem być ostrożniejszy.
DO KS. JANA BONETTI – dyrektora w Borgo S. Martino. Drogi księże
Bonetti! Przed wyjazdem z Rzymu pragnę przynajmniej jeden list napisać. Listy twoje
otrzymałem ze smutna wiadomością o stracie naszego współbrata Fara /pełnił on
funkcję portiera, ucząc się równocześnie łaciny, by zostać księdzem/. Był to dobry
młodzieniec. Liczyłem na niego, że zdziała dużo dla dobra dusz, ale niech się dzieje
wola Boża. Módlmy się, więc za niego a twoim wychowankom a moim drogim synom
powiedz, żeby naśladowali Fara w pokorze, pobożności, a zwłaszcza
w posłuszeństwie. Powiedz swoim, że miałem okazje w piątek ubiegły mówić z Ojcem
świętym o waszym zakładzie. Między innymi pytaniami było i takie, czy tam między
chłopcami są podobni do Dominika Savio. Odpowiedziałem, iż zdaje mi się,
że niektórzy porównać by się z nim mogli, ale większość jest raczej dopiero na drodze
do tego… Roześmiał się wtedy Ojciec święty, mówiąc: Niech Bóg błogosławi
dyrektora, przełożonych i konwiktorów tamtejszych. Udzielam im specjalnego
odpustu na dzień, w którym przystąpią do św. sakramentów.
Żegnając mnie, tak się odezwał Ojciec św.: Do widzenia, drogi Księże Bosko.
Tylko niech Ksiądz nie będzie Bosco da bruciare /las, który by się spalił/.
Postaram się, by takim nie być – odrzekłem.
Pozdrowienia dla wszystkich. Przywiozę coś i dla ciebie. Na Wielkanoc będę z
wami. Twój itd.
Dnia, 15.03.1875 r.
DO ADWOKATA MIKOŁAJA GALVAGNO – adwokat ten pozostawał do
śmierci w bardzo serdecznych stosunkach z Księdzem Bosko, odwiedzając go, ilekroć
razy bawił w Turynie. Nie skąpił też ofiar na cele Oratorium.
Drogi Panie Adwokacie! Na prywatnej audiencji Jego Świątobliwości miałem
okazję poszemrać trochę na Pana Adwokata, do którego często się zwracam, kiedy
moje finanse grożą załamaniem się. Ojciec święty, wysłuchawszy tego wszystkiego,
zapytał. A cóż my możemy dać temu zacnemu Panu? Uważam - odpowiedziałem,
że mu sprawi przyjemność szczególniejsze błogosławieństwo Waszej Świątobliwości
dla niego i całej jego rodziny, zwłaszcza dla dzieci jeszcze małoletnich, ażeby rosły
w zdrowiu i świętej bojaźni Bożej.
Owszem, owszem, tego bardzo chętnie udzielam z całego serca.
Ale ja chciałbym – prosił dalej Ksiądz Bosko – jeszcze jednej łaski
nadzwyczajnej.
A cóż to takiego?
Żeby rodzina państwa Galvagno, jej krewni aż do trzeciego stopnia włącznie,
mogli zyskać odpust zupełny, ilekroć przystąpią z należytym usposobieniem do
sakramentów świętych i pomodlą się na intencję Waszej Świątobliwości.
71

8.2 Page 72

▲back to top
Rem difficilem postulasti, ale ponieważ to nie przekracza zakresu mojej
władzy, zgadzam się, ale pod warunkiem, ażeby z tego korzystali jak najczęściej.
Podziękowałem Ojcu świętemu i spełniam jego zlecenie, prosząc równocześnie, aby
Pan Adwokat powiadomił o tym swoich krewnych, którzy jak myślę, będą umieli
docenić ten rzadki przywilej.
W nadziei, że będę mógł osobiście… polecam się modlitwom…
Dnia 15.03.1875 r.
Dotąd listy: Ksiądz Bosko wyjechał ze Rzymu rano, 16 marca, a przenocował
w Orvieto u biskupa Briganti. W czasie tego etapu podróży zdawało się księdzu Berto,
iż jest on dziwnie uradowany. Zapytał, więc o przyczynę takiego podniecenia. Otóż
widzisz mój drogi – odpowiedział – tej nocy śniło mi się, że jestem na równinie, wśród
łanów dojrzałych do żniwa. Zboże było doprawdy piękne, kłosy dziwnie bujne. Gdzieś
w dali pasły się owieczki – i zamilkł.
Czy mi Ksiądz Bosko nic więcej nie powie.
Otóż, jadąc wśród tych łanów, zdaje mi się, że widzę znowu te same
dojrzewające zboża - i tu zadumał się.
Od 17 marca do 20, zatrzymał się we Florencji, gdzie odwiedzając rodzinę
Parlatore, zastał jej ojca ciężko chorego. Pocieszył serdecznie zasmuconych
domowników, zapewniając, że ich modlitwy będą wysłuchane, co rzeczywiście się
spełniło. Chory powrócił do zdrowia lepszego niż przed tym. Z Florencji wyjechał
Ksiądz Bosko do Bolonii, gdzie był serdecznie goszczony w domu Lazzarini. Pan ten,
mający sklep delikatesów, swego czasu przyjechał zwiedzić Oratorium z księdzem
Guanella i tutaj zachorował. Ksiądz Bosko posłał mu swojego lekarza. Od tego czasu
Lazzarini często tym się przechwalał i pozostał wielkim dobrodziejem Księdza Bosko.
Ks. Guanella robi na ten temat uwagę:
Tak to Ksiądz Bosko potrafił sobie ujmować różne osobistości i pokierować
sprawami według swego uznania.
Jadąc z Bolonii do Turynu wstąpił jeszcze do księcia Tarabini w Modenie,
a następnie do adwokata Comaschi w Mediolanie, swego dawnego przyjaciela.
Wreszcie na Wielką Środę stanął w Oratorium ku ogólnej radości wszystkich jego
mieszkańców.
Dłuższy jego pobyt w Rzymie byłby prawie jeszcze niezbędny ze względu na
sprawę przywilejów, ale pilne interesy w Turynie nie cierpiały zwłoki. Musiał więc
czym prędzej wracać. Sprawę przywilejów i dimisorii pozostawił łaskawym względom
kardynała Berardi i Monsignora Fratejacci. Ażeby jednak podtrzymywać
w wiecznym mieście żywe zainteresowanie się Zgromadzeniem i przy tym orientować
się, jakie tam są nastroje, to Ksiądz Bosko, jeśli nie jechał sam, to wysyłał do Rzymu
niektórych ze swoich salezjanów, w tym roku wysłał księdza Jana Baptystę Lemoyne
i ks. Bonetti. Przyświecał mu przy tym i ten cel, żeby taką podróżą do Rzymu
wynagrodzić poświęcenie tych, którzy w szczególny sposób na nagrodę zasługiwali,
72

8.3 Page 73

▲back to top
przy tym poszerzyć ich światopogląd, rozbudzić wiarę i pobożność, pogłębić ducha
romanitatis, a zwłaszcza wzmocnić przywiązanie do Papieża i do Kościoła.
A dalej obecność w Rzymie wybitniejszych synów Świętego, ich zetknięcie się
z tamtejszymi dykasteriami kurialnymi, miało także na celu zadać kłam namacalnie
tym złośliwcom, którzy chcieli przedstawić salezjanów, jako ludzi mniejszych
wartości, życiowo niedoświadczonych i bez ogłady towarzyskiej.
Głównym celem wyjazdu ks. Lemoyne i ks. Bonettiego w maju tego roku do
Rzymu, było złożenie hołdu Piusowi IX, w imieniu salezjanów, z okazji 83 – rocznicy
jego urodzin, które przypadały 13 maja.
Z tej okazji cały świat katolicki w szczególniejszy sposób wyrażał swoje
przywiązanie do dostojnego „Starca Watykańskiego”, by zaprotestować przeciwko
napaściom, jakie znowu wzmogły się w owym czasie przeciwko Stolicy świętej. I tak
Józef Garibaldi pisał do Karola Blinde, agitatora politycznego w Niemczech:
Mój drogi przyjacielu! Mam wrażenie, że nie ma na świecie narodu tak mało
katolickiego jak Włosi. Rząd i klasy wykształcone udają katolicyzm, który w nich nie
istnieje. Masy w ogóle nie wierzą w Kościół, w świątyniach papieskich nie widzi się
nikogo więcej, jak tylko stare bigotki. Na razie jednak było by ciężko uzyskać od
rządu i parlamentu dekret, który by nas uwolnił od papiestwa. Możecie jednak być
głęboko przekonani, że większość narodu włoskiego sympatyzuje z Niemcami w ich
walce do ostateczności przez sprzeciw jezuityzmowi we wszystkich formach. /Unita
Cattolica, kwiecień 1875 r./.
Otóż w maju tego roku okazała się cała bezpodstawność podobnego twierdzenia
i do Piusa IX z różnych stron napływały wyrazy czci i hołdu, w którym koniecznie
chciał Ksiądz Bosko, by wzięli udział jego synowie i tak pisał do księdza Bonettiego:
Drogi księże Bonetti! Czy chciałbyś pojechać do Rzymu razem z księdzem
Lemoyne, aby reprezentować tam nasze Zgromadzenie, 13 maja? Odpisz jak
najprędzej, abym mógł wszystko na czas zadysponować. Niech ci Bóg błogosławi.
Dnia 11.05.1875 r.
Obydwaj ci księża mieli zanieść wiele listów Księdza Bosko do wybitnych
osobistości Rzymu i do samego Ojca świętego. Wieźli też ze sobą w jeden tom ujęte
i pięknie oprawione, napisane prze siebie utwory, aby po egzemplarzu ofiarować Ojcu
świętemu i kardynałom. Ponieważ żaden z nich nie był obeznany w Rzymie, dał im
Ksiądz Bosko na drogę bardzo praktyczne i cenne wskazówki, jak się tam w różnych
sytuacjach i ośrodkach zachować. Sfery, w jakich się mieli obracać, były dla nich
całkiem nowe i odmienne od dotychczasowych. Atmosfera wiecznego miasta była
inna niż ta, którą dotąd żyli. Zresztą Rzym papieski robi wrażenie nieraz
przytłaczającego, nawet na bywalców w świecie. Łatwo, więc było przewidzieć, jakie
zrobi on wrażenie na księdza Bonettiego, który dotąd obracał się zawsze w środowisku
raczej skromnym, jak i na księdza Lemoyne, który choć z rodziny arystokratycznej,
żył z dala od wielkiego świata. Dlatego Ksiądz Bosko własnoręcznie podał im normy,
73

8.4 Page 74

▲back to top
jak się zachować w czasie wizyt w zetknięciu się z różnymi osobistościami,
poczynając od Papieża, a kończąc na rodzinie Sigismundi, u której mieli się
zatrzymać. Nie od rzeczy będzie przytoczyć tu je w całej ich oryginalności. Poznamy
z tego, jaka była znajomość ludzi u Księdza Bosko, jaka jego delikatność i taktyka
w obcowaniu ze światem, jaki duch wiary, który promieniował na najzwyklejsze
obowiązki grzeczności. A oto normy:
OJCIEC ŚWIĘTY
Oferta książek – wyrazy największego uszanowania i przywiązania wszystkich
salezjanów, Pomocników i Dobrodziejów tak duchownych jak świeckich oraz
chłopców, których jest ok. 7.600. Podziękowanie za wszystkie dobrodziejstwa,
świadczone dla Zgromadzenia, z prośbą by nadal był nam Ojcem; oświadczenie,
że wszyscy gotowi pracować dla niego, modlić się za niego i umrzeć za religię, której
on jest najwyższą Głową. Prosić o błogosławieństwo dla wszystkich zakładów
z odpustem zupełnym, dla wychowanków i ich krewnych, w dniu do wyboru.
KARDYNAŁ ANTONELLI
Pozdrowienia dla ks. Agostino, jego sekretarza; oferta książek, podziękowanie
i uszanowanie; modlitwy, które będziemy dalej zanosić; prośba o dalszą protekcję,
zwłaszcza w rzeczach, które dotyczą NN /chodzi najprawdopodobniej o sprawy
turyńskie/.
KARDYNAŁ BERARDI
Pałac jego jest na via del Gesu; jest naszym wielkim przyjacielem, można
z nim mówić o wszystkim, co dzieje się w naszych domach; o Księdzu Bosko i innych
szczegółach, zapewniając go o modlitwach szczególniejszych w jego intencji;
ofiarować książki, zapytać o jego matkę i teściową, za którą się tutaj modlimy;
poinformować go o Dziele Synów Maryi i Pomocnikach; prosić o pozwolenie na
pożegnanie go przed odjazdem. Jego służącym dać napiwek /3 fr./.
MONSIGNORE VITELLECCHI
Arcybiskup Seleucji, sekretarz Kongregacji Biskupów i Zakonników. W jego
ręku są wszystkie nasze sprawy. Dom ma własny na via S. Nicolo de Cezarini. Oferta
książek, podziękowania itd., itd.…; w moim imieniu zapytać o wiadomości
o markizie Angelo, o markizie Giulio, jego braciach, o markizie Klotyldzie, jej
krewnej i rodzinie; co do spraw naszego Zgromadzenia, czy napotykają jakieś
trudności, czy jest coś do zrobienia w tym względzie, czy sprawy oddane w jego ręce
idą swoim biegiem, czy miałby jakieś zlecenie do spełnienia. Jeżeli wejdzie w dłuższą
rozmowę, to porozmawiać o NN / ordynariusz turyński/.
KARDYNAŁ PATRIZI WIKARIUSZ
Mieszka obok S. Luigi de Francesi. Jest on jednym z członków komisji do
przestudiowania naszych reguł i przywilejów /bardzo pobożny i nam życzliwy, ale
74

8.5 Page 75

▲back to top
bardzo zajęty/. Oferta książek; podziękowanie; zapewnienie o modlitwach w naszych
domach. Ksiądz Bosko zapytuje uprzejmie o wiadomości o jego kuzynach i markizie
Genowefie; polecić nasze sprawy już tyle razy przez nas doznanej jego ojcowskiej
życzliwości.
KARDYNAŁ BIZZARRI
Piazzetta della Chiesa nova; Prefekt Kongregacji Biskupów i Zakonników,
członek komisji do naszych spraw, bardzo pobożny, skrupulatny, nie przyjmuje
podarków, a zatem książek nie ofiarować, ale zapytać o zdrowie, zawsze jesteśmy
wdzięczni, polecamy mu nadal nasze Zgromadzenie. Jeżeli wejdzie w rozmowę
chętnie słuchać. Gdyby się zaś okazał zniecierpliwiony, zaraz grzecznie pożegnać.
KARDYNAŁ ANTONIO DE LUCA
Piazza Barberini, Palazzo del Principe, jeden z członków komisji, życzliwy,
pobożny, hojny, uczony, przy czym chytry, można z nim porozmawiać; ofiara książek;
podziękowanie; polecenie; wdzięczność i modlitwy.
KARDYNAŁ MARTINELLI
Jeden z komisji, augustianin, bardzo pobożny, życzliwy, itd. Ofiarować,
zapewnić o modlitwach, podziękować, polecić się, itd.
MONSIGNORE RICCI
Mistrz Dworu Jego Świątobliwości; on dopuszcza na audiencje, pobożny, był
dłuższy czas w Oratorium – ukłony, oferta, zaproszenie w nasze strony. Złożyć
szczególne uszanowanie jego sekretarzowi, Rosati Baldini.
KARDYNAŁ CONSOLINI
Bardzo pokorny, niekrępujący, życzliwy dla naszych spraw – ofiarować, złożyć
uszanowanie, polecić się jego modlitwom.
MONSIGNORE FRATEJACCI
Audytor kardynała wikariusza, dziekan itd. Mieszka naprzeciw Pontanone di
Ponte Siato, reprezentuje Księdza Bosko w sprawach bieżących; wielki przyjaciel, lubi
dużo mówić. Ofiarować, złożyć uszanowanie, zaprosić go na miesiąc do nas itd.
ADWOKAT PROFESOR MENCHINI
Jest „minutantem” przy Kongregacji Biskupów i Zakonników – wszystkie
nasze sprawy ma w swych rękach. Był u nas zeszłego roku, okazuje się dla nas bardzo
życzliwy. Zaprosić go do nas ponownie itd. Ale odchodząc, dać unos cudo di mancia
/napiwek/. Gdyby zaprosił na obiad, przyjąć. Ale przedtem przejść się do cukiernika,
aby mu posłał un gatto /właściwie tort/. O tym obiedzie tak pisał później do Księdza
Bosko, pod datą 18 maja:
75

8.6 Page 76

▲back to top
Piszę dalej ten list już po obiedzie, na którym miałem zaszczyt gościć dwóch
zacnych jego dyrektorów: ks. Lemoyne i ks. Bonetti. Przed podaniem owoców zjawił
się na stole wspaniały tort alla inglese, wyraz życzliwego przewidywania Waszej
Wielebności. Niech żyje Ksiądz Bosko – zawołaliśmy razem – gdy wśród tylu spraw
ważnych umie uwzględnić grymasy swoich przyjaciół.
PAŃSTWO ALEKSANDER I MATYLDA SIGISMONDI
Oboje bardzo pobożni. Obsypywali nas zawsze grzecznościami, nie przyjmując
za to ani solda. Wszystkich salezjanów uważają za świętych. Pilnujcie się, zatem. Pani
domu lubi dyskusje teologiczne, codziennie komunikuje. Mają kapliczkę domową, tam
według ich życzenia będziecie odprawiać. Opowiadajcie dużo o Oratorium,
a będziecie zawsze mile słuchani. Zapytacie o ich bratanka Alojzego i siostrę Adelajdę
Fantoni.
NORMY OGÓLNE
Przy składaniu wizyt osobistościom wysokim, odpowiadajcie chętnie na ich
zapytania, chwalcie zawsze Rzymian i Rzym, zwłaszcza kler wyższy, tylko nie przed
monsignorem Fratejaccim. Co do innych rzeczy dotyczących etykiety, trzymajcie się
tego, co wam powie komandor Fontanella. Praebete vos ipsos exemplum bono rum
operum. Baczcie, by się nie pocić. Gdy wam się spieszy, weźcie doróżkę.
Gdziekolwiek spotkacie osoby znajome, pozdrówcie je ode mnie i powiedzcie, że się
za nie modlimy.
Odwiedźcie także matkę Galeffi, prezeskę z Tor de Specchi, opowiadając jej
o naszych sprawach itd.
Pan Aleksander jest tam kasjerem.
Na kopercie z tymi uwagami było jeszcze napisane: Monsignore Fratejacci
i adwokata Menghini należy serdecznie zaprosić do nas na jakiś czas.
Wobec tak obszernego programu, zakreślonego im przez Księdza Bosko, nasi
dwaj pielgrzymi, przy zwyczajnych swoich obowiązkach kapłańskich chcąc przy tym
zwiedzić jeszcze trochę miasto, mieli bardzo mało czasu, bo tylko dwanaście dni,
które ich dzieliły od święta Najświętszej Wspomożycielki. Oczywiście wykorzystali je
bardzo skrupulatnie. Co ich najbardziej ucieszyło, to ogólna sympatia, z jaką się
wszędzie spotykali i łatwy wobec tego dostęp do wszystkich dygnitarzy. Byli wprost
zachwyceni serdecznością, z jaką ci dostojnicy kościelni odzywali się o Księdzu
Bosko i o Zgromadzeniu. Niestety mało nam przekazali z tego wiele, co pewno mieli
do opowiedzenia po powrocie swemu ukochanemu Ojcu. Wiemy tylko nieco
o wizycie u kardynała wikariusza i o audiencji u Ojca świętego.
Kardynał Patrizi rozmawiał z nimi bardzo poufale. Poruszył też znane nam już
zatargi turyńskie i tak kończył:
To przecież Ksiądz Bosko chciał go mieć w Turynie, niech go sobie teraz
trzyma – powiedział mi tak sam Pius IX. Zresztą jestem zadowolony z tego, co tam
76

8.7 Page 77

▲back to top
zachodzi. Utrapienia, jakie ma obecnie wasze Zgromadzenie, są dowodem, że jest ono
dziełem Bożym. Przykro by mi było, gdyby rzeczy szły innym torem. Ale i to
przejdzie… A mówił to doprawdy z całą serdecznością.
Na 14 maja nasi delegaci otrzymali bilet wejścia na audiencję ogólną, która
jednak dla nich dwu mało różniła się od prywatnej. Przeżyli te chwilę z bijącym
sercem, jak się przeżywa największe zdarzenia w życiu. Wejście Papieża przejęło ich
dreszczem wzruszenia. Ks. Lemoyne ujął to w te słowa:
Pius IX ubrany na biało, o spojrzeniu majestatycznym, a pociągającym, był
doprawdy obrazem dobroci naszego Boskiego Zbawiciela. W odpowiedniej chwili
Monsignore Ricci przedstawił ich mówiąc: Ojcze święty, oto tutaj dwaj kapłani
Księdza Bosko… Wtedy Papież, jak pisze wspomniany ks. Lemoyne, spojrzał jakoś
tak, że tego nie umiem wyrazić – i podszedł wprost do nas. A podniósłszy ręce i oczy
w górę – jakby w natchnieniu – zawołał głośno wśród ogólnego milczenia
zdziwionych uczestników posłuchania: To cudowna rodzina… rośnie i rośnie… iluż
was tam jest?
Ojcze święty – odpowiedziałem wzruszonym głosem – nas jest 400, a
wychowanków 8 tysięcy. Wtedy Wikariusz Chrystusa Pana pobłogosławił nas, kładąc
ręce na naszych głowach i dając je po tym do ucałowania. Wszyscy zauważyli, że cały
czas patrzał w górę.
I odszedł już, przed nikim nie zatrzymując się i z nikim nie rozmawiając.
Monsignore Ricci wyrobił jeszcze posłuchanie prywatne dla naszych
delegatów, choć ci nie prosili o nie, nie mając nic szczególnego do omówienia. Na ich
widok Ojciec święty odezwał się serdecznie, stojąc przy swoim biurku: O drodzy
synowie, jak się ma Ksiądz Bosko? Jest zdrów? Klęcząc, wręczył mu ks. Lemoyne list
od niego i dwie koperty zapieczętowane…
A więc to jest świętopietrze waszych chłopców? Ksiądz jest ksiądz Bonetti,
dyrektor z Borgo S. Martino; a ksiądz jest ksiądz Lemoyne z Lanzo?
Tak, Ojcze święty. Pragnieniem naszym jest złożyć najpokorniejsze wyrazy
czci, oddania i posłuszeństwa w imieniu Księdza Bosko, całego Zgromadzenia i jego
wychowanków i prosić dla nas wszystkich o apostolskie błogosławieństwo.
Bardzo chętnie błogosławię kierującym i kierowanym.
I naszych wychowanków – dorzucił ks. Bonetti.
A czy oni nie są kierowani – zauważył z uśmiechem Papież.
Ale chodzi o to, byśmy im mogli powiedzieć, że byli szczególnie wymienieni.
Owszem, owszem, w szczególniejszy sposób im błogosławię z całego serca.
Jeszcze o jedną szczególniejszą łaskę chcielibyśmy prosić Waszą
Świątobliwość.
O jaką?
O odpust zupełny dla wszystkich przebywających w naszych zakładach.
A przecież jest Rok Jubileuszowy ….
Owszem, jest. Ale pragniemy mieć pamiątkę ojcowskiej dobroci Ojca świętego
i audiencji u Namiestnika Chrystusa Pana.
77

8.8 Page 78

▲back to top
Dobrze, niech będzie; ale tylko na jeden raz, tylko jeden raz; to mówiąc
podnosił palec do góry.
Na końcu ofiarowali też Ojcu świętemu i tom ze swoimi utworami literackimi,
przyjęty przez niego ze słowami zachęty. Tak skończyła się audiencja, na którą
przypuszczeni zostali przed setkami osób, już dawno czekających. Gdyby im przyszło
czekać na normalną swoją kolejkę, musieliby pozostawać w Rzymie jeszcze dalsze
dwa tygodnie.
Z tego wszystkiego przekonali się, w jakim poważaniu była osoba Księdza
Bosko w Rzymie.
Dnia 24 maja, w Uroczystość Najświętszej Wspomożycielki, ksiądz Lemoyne
śpiewał Sumę w Oratorium.
78

8.9 Page 79

▲back to top
ROZDZIAŁ VII
OSTATECZNE PRZYJĘCIE MISJI W AMERYCE
Pius IX, który jako młody kapłan bawił w Ameryce Południowej,
w charakterze audytora delegata papieskiego Monsignora Muzzi Sbarcati w Buenos
Aires, bardzo chętnie rozmawiał z Księdzem Bosko o tamtych krajach i jego projekt
misji w Argentynie popierał.
W roku 1875 pertraktacje Księdza Bosko z władzami kościelnymi i cywilnymi
z Buenos Aires już dobiegały końca. W wigilię uroczystości św. Franciszka Salezego
nadeszła odpowiedź na ręce konsula Gazzoli, iż warunki, stawiane przez Księdza
Bosko, zostały przyjęte. Wobec tego postanowił on podać to do publicznej
wiadomości we formie uroczystej. Polecił, więc, aby wieczorem, w samo święto
naszego Patrona, zgromadzili się w sali studium, gdzie zostało ustawione obszerne
podium, wychowankowie i współbracia Oratorium. Na podwyższeniu zasiedli: Ksiądz
Bosko w otoczeniu swojej kapituły, dyrektorzy domów, którzy zjechali się na święto
i konsul argentyński Gazzolo w pełnym uniformie galowym. W pierwszej chwili ze
zebranych prawie nikt nie wiedział, po co to wszystko. Dopiero na dany znak podniósł
się konsul i odczytał świeżo przysłane pismo z Argentyny. Następnie powstawszy
zabrał głos Ksiądz Bosko, oświadczając, iż o ile zależy od niego, decyduje się na
podjęcie pracy misyjnej w Argentynie, ale ostatnie słowo teraz należy do Ojca
świętego. W tym celu wybierze się do Rzymu w najbliższych dniach i tam zapadnie
już stanowcza decyzja.
Poruszenie wśród współbraci i chłopców było ogólne, nawet ci, co mieli
zastrzeżenia do tej inicjatywy, jako zbyt ryzykownej, dali się porwać ogólnemu
entuzjazmowi i wiadomość ta rozeszła się błyskawicznie w Oratorium i poza nim.
Zaraz też Święty wydał odpowiednie zarządzenia do przygotowań, zwracając się do
swoich z następującym pismem:
Ai soci Salesiani! Ze wszystkich propozycji, dotyczących przez nas objęcia
misji zagranicznych, zdaje mi się najbardziej dla nas odpowiada ta z Argentyny.
Oprócz ludności cywilizowanej, żyją tam jeszcze liczne szczepy dzikie, wśród których
otwiera się dla salezjanów wielkie pole do rozwinięcia ich gorliwości. Na razie
uruchomimy schronisko w Buenos Aires i kolegium z kościołem w S. Nicolas de los
Arroyos, niezbyt odległym od wzmiankowanej stolicy… Teraz wypada nam
przygotować odpowiedni personel. Nie mam zamiaru posyłać tam kogokolwiek na
mocy posłuszeństwa, ale tylko tych, którzy wyrażą gotowość. Ci więc, którzy mają
ochotę pracować na misjach, niech wniosą prośbę na piśmie, iż chcą jechać do
79

8.10 Page 80

▲back to top
Argentyny jako misjonarze salezjańscy. Potem zbierze się Kapituła Główna
i wezwawszy Ducha Świętego, zadecyduje o każdym, czy się nadaje do takiej pracy.
Wyznaczeni na misje zostaną następnie zebrani na jakiś czas razem, aby się poduczyli
języka i zapoznali ze zwyczajami krajów, do których mają nieść słowa żywota
wiecznego. Jeśli nic nie zajdzie, to wyjazd przewidziany jest na najbliższy
październik.
Dziękujmy z całego serca Dobroci Bożej, że tak obficie z każdym dniem zlewa
na nas swe łaski, starajmy się okazać ich godnymi przez skrupulatne zachowanie
Reguł, zwłaszcza w tym, co dotyczy ślubów, przez które poświęciliśmy się Bogu i nie
przestawajmy zanosić modlitw przed majestat Bożego Tronu, byśmy postępowali,
zwłaszcza w cnocie cierpliwości i łagodności. Amen. Pozostaje zawsze w Jezusie
Chrystusie najbardziej przywiązany przyjaciel
Ksiądz Bosko.
Turyn, 05.02.1875 r.
PS. Niech dyrektor okólnik ten przeczyta i wytłumaczy salezjanom swego
domu.
Ks. Ceccarelli, proboszcz ze S. Nicalas de Arroyos, napisał do Księdza Bosko
dużo pochwał o czcigodnym starcu w jego parafii, który nazywał się Józef Franciszek
Benitez. Oczekiwał on niecierpliwie przyjazdu salezjanów do swej ojczyzny. Temu
wtedy, zaraz po zadecydowaniu o wyjeździe naszych do Argentyny, tak Święty uznał
za stosowne napisać:
Ekscelencjo! Łaska Pana Naszego Jezusa Chrystusa niech będzie zawsze
z nami. Wiele osób z Argentyny, a zwłaszcza komandor Jan Baptysta Gazzolo,
mówiło mi dużo o pełnym oddaniu Waszej Ekscelencji w sprawie Kościoła i religii.
Niech Bóg we wszystkim będzie błogosławiony i niech zachowa go na długie lata
szczęśliwego życia. Również ks. Ceccarelli, mój dawny przyjaciel, dużo mi pisał
o zainteresowaniu Waszej Ekscelencji przyjazdem salezjanów do S. Nicolas. Miła w
tym widzę zbieżność, że Ekscelencja nosi imię Franciszek, a również popierane przez
niego Zgromadzenie, pozostaje pod opieką św. Franciszka Salezego i jego nosi imię.
Dziękuję Waszej Ekscelencji za tyle okazanego serca i już teraz robię intencję, aby tak
wielki nasz dobrodziej mógł mieć udział we wszystkich modlitwach i dobrych
uczynkach, jakie spełniają salezjanie czy prywatnie, czy wspólnie. Ze swej strony
codziennie we Mszy świętej, szczególniejsze robię memento o długie życie Waszej
Ekscelencji. A ponieważ nasze Zgromadzenie ma dopiero początki, a organizuje wiele
nowych zakładów, to też polecamy się wszyscy kornie dalszej jego pomocy dla
miłości Pana Naszego Jezusa Chrystusa. Niech nam Bóg wszystkim błogosławi,
byśmy zawsze postępowali drogą cnoty i raz mogli się znaleźć zebrani u stóp naszego
Ojca Niebieskiego w ojczyźnie Świętych. Amen. Polecam siebie jego modlitwom
i pozostaję zobowiązany sługa.
Dnia 02.02.1875 r.
80

9 Pages 81-90

▲back to top

9.1 Page 81

▲back to top
Ksiądz Bosko bardzo dobrze znał stosunek Ojca świętego do zamierzonych
misji, ale zanim poprosił go o błogosławieństwo, chciał już mieć coś pewnego w ręku,
ażeby w Rzymie przekonali się zainteresowani, iż to przedsięwzięcie dojdzie do
skutku i da oczekiwane owoce. Dlatego przed tym starannie przygotował teren w
Ameryce i w swym najbliższym otoczeniu. Zatwierdzenie za tym i błogosławieństwo
Ojca świętego było już tylko „currentem incitavit”.
Kiedy się stawił w Rzymie, najpierw konferował z Prefektem Propagandy,
kardynałem Franchi i Monsignorem Simeonim, sekretarzem tejże Kongregacji, którzy
do tego przedsięwzięcia misyjnego odnieśli się z wielkim uznaniem. Kiedy Ksiądz
Bosko wracał z Rzymu, to w Kongregacjach przygotowywały się już dwa dekrety:
jeden do ordynariusza miejsca misji, w którym zawiadamiało się go, iż tam
przyjeżdżają salezjanie z poleceniem Stolicy świętej, mając wszelkie upoważnienia,
jakie w takich okazjach zwykło się udzielać pracownikom ewangelicznym; drugi był
do Przełożonego Generalnego, który właśnie miał te przywileje swoim misjonarzom
przekazać. Były one bardzo obszerne, bo na terenach misyjnych, jak się wyraził
Ksiądz Bosko, nie zważa się tak bardzo na pewne subtelności.
Z Rzymu napisał on też do Ameryki, prosząc o dalsze informacje, aby zapobiec
wszelkim możliwym trudnościom tak w działalności misyjnej salezjanów, jak i co do
ewentualnych w przyszłości święceń kandydatów do nich. Odpowiedzi były wszystkie
pozytywne. Wtedy ostatecznie zadecydował podjęcie misji, podając do ogólnej
wiadomości, że Ojciec święty dał na nie swoje beneplacitum.
I tak ostatecznie można by było powiedzieć, iż sprawa ta już w zasadzie jest
załatwiona. Ale cóż? Właśnie wtedy wybuchły w Argentynie gwałtowne rozruchy
antyklerykalne. W marcu 1875 roku zbrodnicza ręka, po wiecu w teatrze Variededes,
na okrzyk: Precz z jezuitami /ebbajo los Jesuitas/, podpaliła kolegium Salvador,
bardzo wspaniale urządzone. Była obawa, że te szaleństwa sekciarskie nie tak łatwo da
się opanować. Trzeba więc znowu było pisać i dowiadywać się czy to w ogóle
przekreśli wszystkie dotychczasowe plany, czy względnie tylko opóźni przyjazd
salezjanów do Argentyny. Na szczęście rozruchy wnet się uspokoiły.
Wobec tego 12 maja Ksiądz Bosko tak zaczął swoje słówko wieczorne pod
portykami. Dzisiejszy wieczór, pomijając wszystko inne, chcę wam, drodzy chłopcy
powiedzieć coś na temat, który was od dłuższego czasu pasjonuje. Będę mówił
o Buenos Aires i o San Nicolas. No, no, nareszcie, odezwały się głosy ze wszystkich
stron. Gdy się uspokoiło, tak mówił dalej: Otóż niektórzy już rozsiewali wiadomość,
iż sprawa naszej misji w Ameryce nie dojdzie do skutku. A właśnie chcę wam
zakomunikować, iż dziś przyszło już ostateczne pismo w tej sprawie. Kto chce, zatem
jechać, niech szykuje walizki. Bo oto piszą mi, że Alcade ze San Nocolas, która to
nazwa odpowiada naszemu burmistrzowi, otrzymawszy mój list, ukląkł na ziemi
i z oczyma wzniesionymi ku niebu, dziękował Bogu za przybycie do tego miasta
salezjanów, jako za największą łaskę. Następnie osobiście powiadomił o tym innych
urzędników, a nam odpisał, iż przyjmuje bez zastrzeżeń wszelkie warunki przeze mnie
stawiane i że od tej chwili oddaje do naszej dyspozycji kolegium z przyległym
81

9.2 Page 82

▲back to top
terenem, zdolnym wyżywić 8 tys. owiec, z ogrodem, placami odpowiednimi na boiska.
Znajdzie się tam, więc pole do pracy dla wszystkich: dla kaznodziejów - w kościele,
dla nauczycieli – w szkołach, muzyków bardzo się tam lubi i ceni. I pasterze będą
przydatni do popędzenia kierdeli na pastwiska, gdzie trzeba będzie owce strzyc, doić,
a potem wyrabiać sery. I do tylu innych zajęć potrzebny tam personel. A co
najważniejsze, niedaleko od tegoż miasta mieszkają szczepy dzikie, choć usposobienia
raczej spokojnego i skłonne do przyjęcia wiary, byle ich tylko, ktoś nauczył. Niestety
taki dotychczas się nie znalazł. Nabierzmy, więc więcej odwagi i postarajmy się
zdziałać dla nich coś dobrego. W najbliższym czasie ustali się personel, który tam
dotąd miałby wyjechać. Ci będą musieli zabrać się do nauki języka hiszpańskiego,
którym w Argentynie się mówi. Nikogo nie powinna przerażać odległość tych krajów,
gdyż obecnie maszyny parowe, telegraf zbliżają coraz bardziej narody do siebie.
Jak widać z tych słów, głównym celem Księdza Bosko było nawracanie
plemion żyjących w pogaństwie. Tylko podchodzi on do tego zagadnienia odmiennie,
niż się to dotąd robiło. Misjonarze, udający się wprost do dzikusów, zwykle kończyli
u nich śmiercią. On zaś chciał otwierać zakłady w sąsiedztwie pogańskich tubylców,
do tych zakładów powoli przyjmować ich dzieci, poznając przy tym ich język
i zwyczaje i tak zaskarbiając sobie ich zaufanie, pokierować ich na drogę cywilizacji
i pociągnąć do wiary świętej.
Właśnie w Buenos Aires, a zwłaszcza w S. Nicolás, mocno wysunięte ku
osadom pogańskim, miały być punktami wyjścia dla takich misyjnych poczynań.
Nie mniej leżał na sercu Księdzu Bosko i los emigrantów włoskich, którzy
w poszukiwaniu pracy i chleba, zawędrowali w te odległe kraje, a tam pozbawieni
opieki kapłańskiej, łatwo mogli zatracić wiarę i stać się podobnymi do wspomnianych
mieszkańców puszczy. Słowa Księdza Bosko i całe jego podejście do misji robiły
wielkie wrażenie na chłopcach, przebywających w zakładach i budziły powołania
misyjne wśród samych salezjanów.
Z dwu zaś następujących listów przekonamy się, jak Ksiądz Bosko był
skrupulatnie przejęty przygotowaniem wszystkiego na przyszłym miejscu pracy swych
synów duchownych, zabiegając o to, by oni tam przyjechali, nie, jako obcy do obcych,
ale jako przyjaciele do przyjaciół. W pierwszym liście jakoby przedstawia ich
tamtejszym czynnikom kościelnym i świeckim oraz zapewnia sobie dyskretnie pomoc
finansową na podróż, co nie było bezowocne, gdyż magistrat San Nicolás opłacił bilet
podróży dla pięciu uczestników wyprawy. A oto list do księdza Ceccarelliego:
Wielce Czcigodny i Drogi Księże! Łaska Pana Naszego Jezusa Chrystusa niech
będzie zawsze z nami. Po otrzymaniu listów od Waszej Przewielebności i od dostojnej
Komisji Założycieli, zdecydowałem się, by w jak najszybszym tempie przygotować
moich synów do podróży w tamte strony. Proszę, więc zakomunikować wspomnianej
prześwietnej Komisji, co następuje: Dziękuję z całego serca owym panom za
życzliwość, jaka przebija z ich ostatniego listu i zapewniam ich, że salezjanie zrobią
wszystko, by nie zawieźć nadziei, jaką w nich się pokłada tak, co do prowadzenia
kolegium w S. Nicolás, jak i co do szkół wieczorowych, które tu we Włoszech bardzo
82

9.3 Page 83

▲back to top
dobrze prosperują. Stosownie do naszych konstytucji, nastąpią pewne zmiany
w personelu, jaki się tam wybierze, a mianowicie przyjedzie tam pięciu księży.
Wszyscy pięciu z dyplomami do nauczania. Dalej jeden nauczyciel muzyki
instrumentalnej i organowej i śpiewu tak kościelnego, jak i rozrywkowego. Z dwóch
koadiutorów jeden zajmie się zakrystią, drugi poprowadzi agendy gospodarcze.
Chciałbym, aby cały personel pomocniczy był salezjański, tak będziemy mogli być
bardziej spokojni o wszystko. Ale ostatecznie szczegóły ustali się, gdy się już tam
praca rozpocznie.
Na czele misjonarzy będzie ks. Cagliero, inspektor i zastępca Głównego
Przełożonego z pełnymi prawami reprezentowania go i załatwiania wszystkich spraw
z władzami cywilnymi i kościelnymi.
Gdy już sprawy się ułożą, wyznaczy on księdza Bonettiego na dyrektora
w S. Nicolás, który już był od lat dyrektorem zakładu liczącego przeszło stu
wychowanków i znany jest z dzieł, jakie wydał drukiem, a sam powróci do Europy,
aby stąd dopomagać do dalszego rozwoju tamtejszych misji.
A ponieważ ta wyprawa misyjna będzie pierwszą podróżą morską, w jaką
wybierają się salezjanie, to bardzo życzyłbym sobie, by im towarzyszył konsul
argentyński ze Savonny - pan Gazzolo, który jest naszą osobą zaufaną
i obeznany z warunkami, w jakich się nauki znajdą. Osób wszystkich będzie dziesięć.
Zwracam się, przeto do prześwietnego magistratu, aby możliwie zapewnił tyleż
biletów dla nich na przejazd; dwa mogą być drugiej klasy. Gdyby jednak, co do tego
były jakieś trudności, to ostatecznie podejmuję się ja zapłacić podróż tym, dla których
biletów nie dostarczono. Chętnie spełnię tę ofiarę, bo mi bardzo leży na sercu, aby
wszystko odbyło się w porządku, zwłaszcza, co do moralności i by Dziełu
salezjańskiemu w krajach misyjnych zapewnić solidne początki.
Wyjazd salezjanów nastąpiłby około połowy listopada, o czym jeszcze
zawiadomię, gdy już dzień będzie ostatecznie ustalony.
Co do nazwisk, jakie potrzeba umieścić na biletach jazdy, to najpraktyczniej
byłoby umieścić tylko księdza Cagliero, albo kom. Gazzolo i liczbę, jaką uzna się za
stosowne, osób jadących z nim. Tak będzie też łatwiej wymienić ewentualnie kogoś,
co przecież z różnych powodów zawsze może okazać się konieczne.
Rzeczy w tym liście poruszone proszę zakomunikować według uznania
tamtejszemu arcybiskupowi.
Przewielebności Waszej dziękuję całym sercem za okazywane dotąd poparcie
dla naszej wspólnej sprawy. We wszystkim, co zdołamy zrobić tam dla większej
chwały Bożej, będzie miał Przewielebny Ksiądz główną zasługę. Jestem przekonany,
że w salezjanach znajdzie swoich kochających braci, którzy korzystając z jego rad,
zadośćuczynią oczekiwaniom tamtejszych władz tak świeckich, jak i duchownych.
Gdyby jeszcze trzeba coś zrobić, to proszę mi napisać bez żenady. Ja również dam
znać, co tu u nas się przygotowuje. Polecając siebie i wszystkich moich modlitwom
itd.
Dnia 28.07.1875 r.
83

9.4 Page 84

▲back to top
W drugim liście schodzi Ksiądz Bosko do najdrobniejszych szczegółów, nie
zapominając nawet o papierze nutowym, aby tylko jego synowie mieli wszystko
potrzebne do godnego reprezentowania Zgromadzenia w tych dalekich krajach. Przy
czym wymknął mu się, jakoby z serca jeden zwrot, ujmujący najistotniejszą zasadę
jego pedagogiki i dydaktyki. A to gdzie mówi o regulaminach, jakimi kierują się po
naszych zakładach, i pisze: /Ale prawdziwy regulamin stanowi zawsze osobista
postawa tego, co go stosuje, czyli wychowawcy/.
Drogi księże doktorze Ceccarelli! Otrzymawszy jego list, uzgodniliśmy zaraz
z kom. Gazzolo, że wyjazd naszych misjonarzy nie odwlecze się poza 15 listopada,
choć może nastąpić i wcześniej. A teraz chciałbym zapytać o kilka szczegółów:
- czy naczynia święte i paramenty kościelne będą tam na miejscu, czy mamy je tu
sprawić i zabrać ze sobą;
- to samo dotyczy mebli, naczyń kuchennych, bielizny, zastawy stołowej,
umeblowania domu itd.;
- chodzi też o mszały, te wielkie i do Mszy św. żałobnej, katechizmy, kancjonały,
książki szkolne, słowniki itp.;
- czy przyjechawszy do S. Nicolás nasi pójdą zaraz do przeznaczonego zakładu, czy
tez na plebanię?;
- czy mamy sami starać się o służbę, czy też już coś w tym względzie jest ustalone;
- czy w szkole, przy kolegium będą również szkoły miejskie, czy też są osobno;
- czy mamy sami postarać się tu o pianino, czy też zastaniemy już na miejscu?;
- czy tam można nabyć papier nutowy, szkoły na instrumenty muzyczne, organy,
śpiewniki itd.?
Posyłam regulamin do przejrzenia, stosowany po naszych zakładach. Ale
właściwy regulamin stanowią jego wykonawcy.
Czy nasi księża będą też zapraszani z kazaniami do uczenia katechizmu, do
spowiedzi, jak to się u nas dzieje? Czy mam teraz napisać do arcybiskupa i w jakim
sensie?
Ponieważ zamierzam wydrukować książeczki do nabożeństwa dla młodzieży
w języku hiszpańskim, więc prosiłbym o przysłanie jak najprędzej małego katechizmu
w tym języku, w którym by były modlitwy, jak Ojcze nasz, Zdrowaś Maryjo, …. itd.
i inne według tamtejszych zwyczajów. Tak nasi księża będą mogli zaraz się do nich
dostosować.
Na razie niech Przewielebność Wasza uzbroi się w cierpliwość, niech mi radzi
i poucza mnie. Pragnę, abyśmy dobrze się zaprezentowali i by nikt nie mógł
powiedzieć: Ẻ una meschinitá – bardzo to wszystko nieudolne. Ponieważ chodzi
o Zgromadzenie dopiero początkujące, nie chcę nic oszczędzać ani co do personelu,
ani co do wydatków, co by mogło przyczynić się do dobrego wyniku naszego
przedsięwzięcia. Bardzo, zatem proszę o wszystkie do tego celu pożyteczne uwagi.
84

9.5 Page 85

▲back to top
Proszę też ode mnie złożyć uszanowanie dla członków Komisji, którzy raczyli napisać
mi tak życzliwy list. Niech Bóg etc.
Dnia 12.08.1875 r.
Ksiądz Bosko rozpoczynając jakieś dzieło, które uważał za zgodne z wolą Bożą
w przeprowadzaniu go trzymał się zasady: Pomagaj sobie a Bóg ci pomoże.
Zabiegał, więc i teraz na wszystkie strony o pomoc w przygotowaniach do tej
wyprawy misyjnej. Między innymi tak pisał do kardynała prefekta Propagandy
w Rzymie:
Eminencjo! Zwracam się pokornie do Waszej Eminencji, aby był łaskaw być
nam ojcem i protektorem w sprawie, jaką mam zaszczyt pokornie przedstawić.
Z błogosławieństwem Ojca świętego rozpoczęliśmy praktyki wstępne z arcybiskupem
Buenos Aires i z radą miejską de los Arroyos, aby w tamtejszej stolicy otworzyć dom
opiekuńczy dla młodzieży, a w S. Nicolás kolegium, mając na oku zawsze na
pierwszym miejscu misje, a przy tym także i korzyść duchowną dla tamtejszych
obywateli, zwłaszcza narodowości włoskiej. Z końcem października ma wyruszyć tam
grupa złożona z naszych dziesięciu misjonarzy, a niedługo potem pojedzie druga.
Ponieważ jest to pierwsza wyprawa misyjna zagraniczna salezjanów, ośmielam się
zwrócić z prośbą do Waszej Ekscelencji o przyznanie Zgromadzeniu Salezjańskiemu,
zatwierdzonemu urzędowo 3 kwietnia 1874 r., wszystkich łask i przywilejów
duchownych, jakie Stolica święta zwykła przyznawać zakonnikom udającym się na
misje. A ponieważ nasze Zgromadzenie, jako początkujące, nie dysponuje żadnymi
środkami materialnymi, zwracam się w tej biedzie do Waszej Eminencji, aby
w mierze, w jakiej to uzna za stosowne raczył przyjść nam z pomocą czy finansową,
czy w książkach - zwłaszcza hiszpańskich, czy w paramentach kościelnych, czy
w przyborach szkolnych itp.
Magistrat miasta S. Nicolás oddaje nam lokal na zakład wychowawczy
i kościół oraz opłaci podróż dla pięciu naszych misjonarzy. Resztę wydatków ponosi
Zgromadzenie. Łaskawość i szczególne względy, jakie mi zawsze Wasza Eminencja
okazywał dotychczas, są mi rękojmią, że i obecnie znajdę w nim Ojca i Protektora.
Troską zaś salezjanów będzie okazać się ze swej strony godnymi takich
względów, które wdzięcznie zawsze wspominać będą, jako że te ułatwiły im drogę do
szerzenia Ewangelii i Królestwa Bożego w Argentynie, skąd mają nadzieję rozszerzyć
swą działalność i na inne sąsiednie kraje. Wszyscy też będą się modlić itd.
Dnia 31.08.1875 r.
Odpowiedzią na ten list było zalecenie, żeby się zwrócić do Sekretariatu Stanu,
bo republika Argentyńska zależała od Kongregacji dla spraw kościelnych
nadzwyczajnych.
Zdaje się jednak, że z tego Ksiądz Bosko nie skorzystał. Ostry kryzys
w sprawie przywilejów i dimisorii, nakazywał raczej pewną rezerwę w tym względzie.
Pozostawał on w związku z tymi perypetiami z ordynariuszem turyńskim. Mimo
85

9.6 Page 86

▲back to top
wszystko nie tracił Święty pogody ducha, z nadludzkim spokojem pracował nad
uruchomieniem misji w Ameryce. Nie brakło mu nawet humoru, jak to wynika
z poniższego listu do wielkiego przyjaciela i dobrodzieja jego księdza Michelangelo
Chiatellino.
Drogi księże Chiatellino! Ponieważ w czasie wakacji nie będzie ksiądz miał
tyle do roboty, a przechadzki nawet mu dobrze zrobią, zatem w Imię Matki
Najświętszej, powierzam mu pewne zajęcia na korzyść misjonarzy naszych, którzy
z końcem października, pod kierownictwem ks. Cagliero wybiorą się na drugi świat,
to znaczy na nowy kontynent Ameryki Południowej. Załączam tu, zatem spis
potrzebnych rzeczy na wyprawę misjonarzy. Niechże i katolicy świeccy zrobią ofiarę
z forsy, skoro misjonarze robią ją z życia na korzyść dzikich szczepów Patagonii.
Dobrze więc będzie tak zrobić: Niech ksiądz obejdzie, kogo uważa i niech znajdzie
tylu ofiarodawców, ile jest w spisie wymienionych przedmiotów. Jeśli to się księdzu
uda, to zwrócę się do Papieża, aby go mianował monsignorem, albo i czymś więcej.
Zobaczymy. „Caritas Christi urget nos” .
I proszę pamiętać, że tych rzeczy na gwałt potrzeba: ja na ten cel nie mam nic,
ani solda. Uważam, że z nadzieją dobrego rezultatu warto się zwrócić do monsignora
Appendino, da Fascio i tylu innych (tu wylicza ich cały szereg, kończąc) i tych
wszystkich, o których Bóg księdza natchnie, że są osobami dobrej woli. Gdyby
księżna była z powrotem, to uważam, że i ona coś powinna by pomóc. Niech nas Bóg
błogosławi. Niech ksiądz się poświęci i niech coś zrobi dla chwały Bożej. A ja kreślę
się oddany przyjaciel.
Turyn, 15.09.1875 r.
Wyprawa doprawdy wymagała poważnych wkładów, na które Oratorium nie
mogło się szarpnąć. Wszak potrzebne były: pończochy, skarpetki, obuwie, koszule,
płaszcze, peleryny, pelerynki, sutanny, meble, paramenty kościelne, kielichy, mszały,
kancjonały puszki, książki hiszpańskie, francuskie, podręczniki do teologii, książki
kaznodziejskie, ascetyczne. Ksiądz Bosko zrobił spis tego wszystkiego, powielił go
i rozesłał na wszystkie strony. Wtedy doprawdy okazała się w pełni
wspaniałomyślność Turyńczyków. Rodziny zakonne i prywatne prześcigały się
w przygotowaniu obficie tego wszystkiego. Do Oratorium wciąż napływały paczki
z obuwiem, bielizną prywatną i kościelną, z kapami, ornatami itd. Pracownie domowe
również pracowały całą parą w tym celu.
Warto tu jeszcze zwrócić uwagę na jeden szczegół. Pomimo tak wielkiego
entuzjazmu misyjnego, nie brakowało jeszcze takich, którzy nie wierzyli w udanie się
tej wyprawy. Zdawało im się, iż wyjazd tylu i na ważnych stanowiskach stojących
współbraci, jest wprost niemożliwy. Przywódca wyprawy, ks. Cagliero, był
profesorem teologii moralnej, nauczycielem muzyki w Oratorium, dyrektorem
duchowym Córek Maryi Wspomożycielki; inny był prefektem w jednym z większych
zakładów, inny profesorem, inny zaangażowany w ważnych sprawach: wszyscy
wprost nie do zastąpienia. Koadiutor Belmonte, zajmujący się gośćmi,
86

9.7 Page 87

▲back to top
odwiedzającymi Oratorium, pół godziny przed odjazdem, jeszcze załatwiał sprawy
swego urzędu i trzeba mu było przypomnieć, by oddał klucze, bo mało brakło, a byłby
je włożył do kieszeni i z nimi wyjechał do Ameryki. Biada, gdyby Ksiądz Bosko liczył
się z tymi wszystkimi zastrzeżeniami i nie miał szerszego horyzontu przed sobą. Nie
gubił się on wobec trudności większych, czy mniejszych, ale zaraz studiował, jak je
rozwiązać i przezwyciężyć, kierując się zasadą św. Teresy: „Niente ti turbi – Nie trap
się niczym”.
87

9.8 Page 88

▲back to top
ROZDZIAŁ VIII
KONFERENCJE KWIETNIOWE 1875 ROKU
Organizując Zgromadzenie Salezjańskie, Ksiądz Bosko postąpił, jak ów
izajaszowy gospodarz, który winnicę swą otoczył płotem, wybrał kamienie i zbudował
wieżę pośród niej (Iz 5,2). I on łąkę na Valdocco zamienił na wspaniałą winnicę,
zabezpieczając ją starannie dobrze przygotowanym regulaminem; z pośród niej wybrał
odpowiednich do swoich planów chłopców, uformował ich i ubrał według ideału, jaki
miał przed sobą. A złączywszy ich wspólnotą interesów duchowych, przywiązał do
siebie więzią synowskiego uczucia tak, że ci prawie nie spostrzegli się, jak z nich
utworzył organizm spoisty, zdolny do życia, do rozwoju samodzielnego i do podjęcia
dzieł wielkich.
Nie czytamy doprawdy w rocznikach Kościoła, aby który zakonodawca postąpił
w podobny sposób, aby zbierając wkoło siebie uliczników, swymi zabiegami
ukształtował z nich kamienie węgielne pod wielką budowlę zakonną. Skupiali oni koło
siebie raczej ludzi już dojrzałych i dopiero z nimi pracowali nad założeniem nowych
zakonów.
A trzeba jeszcze wziąć pod uwagę, że były to czasy, kiedy nawet nie można
było bezkarnie dobrze mówić o zakonach, a cóż dopiero zakładać nowe. Trzeba, zatem
było postępować bardzo ostrożnie.
Zresztą, kto by mógł podejrzewać, że wśród takiej zbieraniny dzieci z ulicy,
co tylko objadali Księdza Bosko, kiełkuje nowe Zgromadzenie. A tu potrzeba
powiedzieć jeszcze coś więcej. Wielką ostrożność musiał on zachować nawet wobec
tych, co właśnie stanowili awangardę jego formujących się zastępów. Takie to wtedy
było ogólne uprzedzenie do życia doskonalszego. Gdyby im za wcześnie wspomniał
o życiu zakonnym, o ślubach, zaraz zrobiłaby się wkoło niego pustka. Sam kardynał
Cagliero z właściwą mu do końca życia żywością, mawiał, że gdyby mu Ksiądz Bosko
z początku coś wspomniał o życiu zakonnym, zaraz byłby zawołał: O, tak. Pozostać
z Księdzem Bosko, pomagać mu, owszem, - ale zostać mnichem. Przenigdy. Potrzeba,
więc było wielkiej cierpliwości i wyrozumiałości, aby kierować nimi tak, by osiągnąć
zamierzony cel i wypchnąć ich na szerokie morze pracy ewangelicznej, zanimby się
spostrzegli, że płyną już w łódce Zgromadzenia.
Ta jest właściwa racja, dlaczego osobistości wysoko postawione w hierarchii
kościelnej, gorszyły się taktyką Księdza Bosko i stosowały do niego kryteria, których
niewłaściwość dzisiaj po prostu nas razi. Stali oni z dala od Oratorium i osądzali
postępowanie Księdza Bosko według zasad już wtedy nawet przestarzałych.
88

9.9 Page 89

▲back to top
Właśnie ci dyrektorzy, którzy w kwietniu 1875 roku, zebrali się na ponowne
konferencje, to właśnie owi urwisy z przed kilkunastu lat, którzy swoją żywością
wystawiali cierpliwość Świętego na poważną próbę. A jednak powoli, pociągnięci
jego dobrocią, przez niego wykształceni i ochronieni od niebezpieczeństw świata,
zaprawieni do pobożności pogodnej, a serdecznej, ukochali swego dobrego Ojca
miłością stałą i serdeczną, oddani mu całym sercem na życie i śmierć.
Jednym ze sposobów, by ich przepoić swym duchem i tak umacniać zręby
Zgromadzenia, co dopiero zatwierdzonego przez Rzym, było częste zwoływanie ich na
wspólne konferencje. Nie było na nich żadnego zbytniego formalizmu; była to raczej
intymna wymiana myśli w gronie rodzinnym, w czasie, kiedy dzielono się własnymi
doświadczeniami, omawiano różne projekty, sposoby przezwyciężania trudności,
wyjaśniano powoli wchodzący w życie regulamin. Równocześnie miał Ksiądz Bosko
sposobność porozmawiać z każdym z osobna, poznać lepiej jego zalety i zdolności,
zachęcić, poradzić mu tak, że potem rozjeżdżali się wszyscy z nowym zapałem do
pracy, z wiarą w wielkie zadania, jakie czekały Zgromadzenie.
Okazją do zwołania w tym roku dyrektorów był powrót Księdza Bosko
z Rzymu. Wiedział on dobrze, jak wielkie wrażenie zrobi na nich opowiadanie tego,
co myśli o salezjanach Papież, co o nich mówi się w Rzymie, jakie są widoki na
ostateczne załatwienie witalnych spraw Towarzystwa, do jakich należały przywileje.
Konferencje trwały trzy dni – od 14 do 16 kwietnia. Pięć z nich było
prywatnych a jedna ogólna. Brali w nich udział księża: Rua, Cagliero, Durando,
Lazzero, Ghivarello, Bonetti, Lemoyne, Francesia, Cerruti Albera, Dalmazzo,
wreszcie ks. Barberis podpisany w protokole na ostatnim miejscu, jako sekretarz.
Brakło tylko księdza Savio i księdza Costamagna, którzy wyjechali z posługą
duchowną.
Na pierwszym posiedzeniu Ksiądz Bosko z wielkim namaszczeniem
zakomunikował zebranym o szczególnym błogosławieństwie Ojca świętego dla
wszystkich Przełożonych Towarzystwa. Następnie wyłuszczył powody swej podróży
do Rzymu, naszkicował w krótkich słowach, w jakim stadium znajdują się
poszczególne sprawy i na jakie napotykają trudności. Stwierdził przy tym,
że w Rzymie wszędzie spotkał się z żywą sympatią, nawet u najwyższych sfer,
pomimo nieprzychylnych opinii, jakie nadsyłano z Turynu. W tym miejscu kazał
wyjąć z archiwum niektóre tajne dokumenty, aby obecni mogli przekonać się wyraźnie
o stanie rzeczy i z jaką należy postępować roztropnością w zarządzie domu.
Na drugiej konferencji przewodniczył ksiądz Rua. Odczytanie protokołu
konferencji styczniowych wywołało dyskusję, która mogłaby się nam wydawać błahą.
Zresztą nie była to jedyna w tym stylu dyskusja. Ksiądz Bosko pozostawiał wiele
spraw do omówienia swoim współpracownikom, podając im tylko myśl zasadniczą,
a oczekując od nich konkretnych wniosków. W ten sposób zaprawiał ich do rządzenia
swymi domami i wciągał do współodpowiedzialności za losy Zgromadzenia, które co
dopiero zakiełkowało – na podobieństwo ziarnka gorczycznego – z serca Księdza
Bosko i wypuszczało pierwsze swoje konary.
89

9.10 Page 90

▲back to top
W naszym wypadku chodziło o sekretarza Kapituły Wyższej, który by jej
uchwały notował skrzętnie, przekazując je potomności. Wprawdzie takim sekretarzem
nominalnym od jakiegoś czasu był już ks. Ghivarello, niestety miał tyle zajęć, że jego
sekretarstwo schodziło do zera, a nikt się tym bardzo nie przejmował. Chodziło, więc
o to, czy zwolnić księdza Ghivarello z innych zajęć, aby mógł pełnić obowiązki
sekretarza, czy wybrać innego współbrata na ten urząd. Przeważyło drugie zdanie; ale
ponieważ dotychczasowy nominalny sekretarz był zamianowany przez samego
Księdza Bosko, ostatecznie pozostawiono to do jego decyzji. Następnie odczytano
przyznane nam przywileje i łaski duchowne, o czym już była mowa w poprzednich
rozdziałach.
Przeszło się do porządku dziennego, który obejmował trzy punkty:
1. nie zmieniać personelu;
2. teatrzyk nie ma zakłócać ustalonego rozkładu dnia;
3. nie robić wydatków zbędnych.
Nad dwoma pierwszymi punktami zebrani nie mogli przyjść do zgody, bo
każdy je inaczej interpretował. Po dłuższej dyskusji postanowiono zwrócić się do
Księdza Bosko, by wyjaśnił, o co właściwie chodzi.
Pozostał punkt trzeci. Ale znowu nie rozumiano, które to wydatki są zbędne.
Nie mogło się to odnosić do nowych budowli, gdyż w ogóle był zakaz budowania bez
pozwolenia Kapituły Wyższej. Pozostawały, więc drobne zmiany w urządzeniu
mieszkania, czy inne remonty. Co do tego żaden z dyrektorów nie miał zastrzeżeń. Na
końcu omawiano wydatki związane ze zmianą ubrania stosownie do pory roku.
W Piemoncie, w czasie lata duchowni nosili pelerynkę, co wychodziło bardzo tanio.
Obecnie weszła moda, że zakonnicy, czy księża świeccy, a nawet biskupi, nosili
płaszcze letnie. Czy więc i salezjanie mają się do tego dostosować? Byłoby to o tyle
praktyczne, że ponieważ te płaszcze są długie, to przykryją one i sutanny wytarte, czy
wypłowiałe, „jakie w większości wypadków u nas się nosi”. Taką uwagą kończy się
protokół z tej konferencji. I w tym względzie ostateczną decyzję pozostawiono
Księdzu Bosko.
W trzeciej konferencji bierze udział Ksiądz Bosko. Omawiano na niej przebieg
mediacji arcybiskupa z Vercelli i niektóre dekrety, dotyczące odpustów i przywilejów,
które już znamy. W drugiej jej części interpelowano Księdza Bosko o znaczenie
pierwszych dwóch punktów, co, do których nie osiągnięto zgody. A więc: Co to
znaczy: „Nie zmieniać personelu”. Czy chodzi o przenoszenie współbraci z jednego
domu do drugiego przez dyrektorów, co przecież, o ile wiadomo, nigdy nie miało
miejsca, czy raczej o to, by nie zmieniać zajęć współbraci w poszczególnych
zakładach bez uprzedniego pozwolenia Kapituły Wyższej. To by mogło stać się
bardzo kłopotliwe, gdyż bardzo często zachodzi potrzeba bezpośredniego
przeniesienia kogoś z jednej asystencji do drugiej, względnie z jednego zajęcia na
inne.
Ksiądz Bosko tak odpowiedział: Chodzi tu raczej o zapobieżenie na przyszłość
możliwym ekscesom, niż o ich napiętnowanie. Zasadą ogólną jest, by rzeczy
90

10 Pages 91-100

▲back to top

10.1 Page 91

▲back to top
postępowały tak, jak zostało ustanowione z góry. W tym względzie radziłem się ojca
Franko, który mi powiedział, że u Jezuitów nie podejmuje się nikt żadnych zmian, jeśli
najpierw nie uzyska pozwolenia przełożonych wyższych. I całkiem słusznie, gdyż
przez to przełożony lokalny nie jest narażony na możliwość niechęci ze strony
podwładnych, a podwładni przyjmują zarządzenie chętniej. Wierzcie mi: chciałbym,
aby ten zwyczaj utrzymał się we wszystkich naszych domach. Tak, mogą z tego
powodu powstać pewne trudności:, ale skoro każdy dyrektor wyda, jakie zarządzenie
ważniejsze uprzedzi o tym przełożonych wyższych i to zarządzenie nadejdzie potem
z Turynu, to przyczyni się to wielce do spokojnego postępu naszych zakładów. To
samo odnosi się do wypadków, kiedy trzeba czegoś odmówić. Jeśli wypadnie
odmówić jakiegoś zezwolenia, natenczas najpraktyczniej będzie powiedzieć: Zaczekaj
napiszę do Turynu i skoro przyjdzie odpowiedź, to ci ją zakomunikuję. Tak uniknie się
tego, by współbrat posądzał dyrektora, iż mu odmówił zezwolenia tylko dla własnego
widzi mi się. Tym łatwiej o to w razie przenoszenia współbraci. Jeśli przeniesiecie
współbrata na własną rękę, to łatwo przyjdzie mu podejrzenie, iż chcecie go się
pozbyć. Uniknie się zaś tego, jeśli zmiana przyjdzie z Turynu. Następnie dyskusja
zeszła na temat korespondencji. W tym względzie Ksiądz Bosko dał jedno polecenie
i dwie normy. Polecił, ażeby zostawiono współbraciom pełną swobodę pisywania do
Przełożonego Głównego. Zwrócił uwagę, iż w niektórych zakonach jest nawet
zagrożona ekskomunika na przełożonego miejscowego, który, by przeszkadzał tej
korespondencji, a względnie uzurpował sobie prawo czytania takich listów, czy to
wysyłanych czy to otrzymywanych. Wyraził też życzenie, aby zachęcano współbraci
do częstszego pisywania do niego. Normy dane przez niego, dotyczyły ogólnej
korespondencji. Każdy członek ma wręczać dyrektorowi listy niezapieczętowane
i również każdy dyrektor ma je dawać otwarte; zwrócił przy tym uwagę, aby dyrektor
doręczał listy osobiście, a nie, przez kogoś innego. „To jednak, dodał jeszcze, nie
obowiązuje w sposób bezwzględny, do tego stopnia, iżby przełożony musiał robić to
za każdym razem. Zostaje jednak podkreślone prawo dyrektora do kontroli listów,
a tym samym nikt nie będzie mógł się dąsać, kiedy dyrektor z tego prawa będzie chciał
skorzystać”.
Ks. Dalmazzo, który wyciągnął sprawę listów, również zwrócił uwagę na
nieporządki, jakie wynikają z wychodzenia współbraci z domu.
Otóż przychodzą do mnie – mówił on i oświadczają: Potrzebuję wyjść z domu
i wcale nie podają motywów. Idą sobie, dokąd chcą i robią, co im się podoba.
W związku z tym ustalono, aby wychodzenia z domu i pozwolenia na to ograniczyć do
minimum, gdyż zawsze to kryje pewne niebezpieczeństwa; kto wychodzi powinien
mieć towarzysza, jak mówią Reguły i to nie zawsze tego samego. Ale ktoś tu zrobił
zarzut: Jak tu znaleźć w większości wypadków dla wychodzącego towarzysza skoro
wszędzie jest taki brak personelu? Tym lepiej – przerwał Ksiądz Bosko. Skoro trudno
znaleźć towarzysza, to doprawdy nie będzie pozwoleń, jak tylko w wypadkach
absolutnej konieczności. Sam fakt, że nie można znaleźć takiego towarzysza,
upoważnia sam przez się, by odpowiedzieć: Na razie nie możesz wyjść. Ktoś
91

10.2 Page 92

▲back to top
tu nadmienił, że widział w Rzymie O. Perrone i O. Curzi, idących w towarzystwie
braciszka, ubranego niedbale. Oczywiście, że takiego towarzysza łatwiej było znaleźć.
Ostatecznie tak, co do korespondencji, jak co do wychodzenia na miasto, uznano
za rzecz stosowną odczekać z wykonaniem powziętej uchwały, aby nie narazić
dyrektorów na zarzut, że działają samowolnie. „Wkrótce – powiedział Ksiądz Bosko –
wyśle się okólnik do wszystkich domów, w którym będą te sprawy poruszone,
z poleceniem dla dyrektorów, by tego dopilnowali. Tak uniknie się możliwych krytyk
pod ich adresem. Wiele jeszcze innych rzeczy byłoby do zreformowania
i urzeczywistnienia, ale to będzie możliwe dopiero w miarę przybywania personelu.
I tak np. byłaby do ulepszenia rachunkowość zakładu. Na szczęście (a mówił to
uśmiechając się) wy wszyscy tu jesteście wykwitem uczciwości i oczywiście nie
wynosić chcecie, ale przynosić do Zgromadzenia to, co macie. Ale swoją drogą, kto
wie, ile tysięcy lir moglibyście ściągnąć zanimby was nakryto, skoro nad wami nie ma
żadnej kontroli? Koniecznie trzeba położyć większy nacisk na księgowość, jeżeli
chcemy uniknąć większych nieporządków w przyszłości”.
Teraz przyszła kolej na teatrzyk. Co Ksiądz Bosko chciał otrzymać, zalecając,
aby przedstawienia nie zakłócały rozkładu dnia w zakładach? Czy może, aby wstanie
w następnym dniu nie było opóźnione z powodu teatru? Bo zresztą, jakże można
urządzić przedstawienie, nie zmieniając normalnego rozkładu dnia? Siłą faktu
wieczerza była przyspieszona, a godzina spoczynku opóźniona. Ja natomiast –
oświadczył Ksiądz Bosko – jestem zdania, aby nie przyspieszać wieczerzy, ale
urządzić ją po teatrzyku. W ten sposób uniknęłoby się tego, co uważam za rzecz
bardzo niewłaściwą, żeby aktorzy otrzymywali osobno, po przedstawieniu, drugą
wieczerzę.
Ale tu zwrócono uwagę, że właśnie do niedawna tak postępowano, ale trzeba
było tego zaniechać wobec wynikających nieporządków. A przy tym wszyscy
dyrektorzy są zdania, że wieczerza po przedstawieniach jest mniej praktyczna.
Obecnie po skończonym przedstawieniu odmawia się modlitwy wieczorne zaraz na
miejscu i tak wszystko jest skończone. Jeżeli zaś ma być dopiero wieczerza, to po niej
trzeba zrobić krótką rekreację, która zwykle bywa bardzo kłopotliwa dla asystentów.
A dalej przetrzymywać w czasie przedstawienia wszystkich kucharzy i służbę
jadalnianą w gotowości, też zdaje się nie jest bardzo wskazane. „A jednak – odrzekł
Ksiądz Bosko – na wszelki koszt trzeba unikać wyróżniającej wieczerzy dla aktorów.
Zawsze tu są jakieś nieporządki. Wystarczyłoby, bym przytoczył te, jakie ostatnio
miały miejsce, a zaraz wszyscy bylibyście jednomyślni, by na nią nie pozwalać.
W ostatecznym razie niech się urządza przedstawienie we czwartek w ciągu dnia,
który to dzień jest wolny od lekcji.
Ale tu nowe wyszły trudności. Jeżeli przedstawienie będzie w ciągu dnia, to
rzemieślnicy będą musieli przerwać pracę. A wtedy? Poza tym na przedstawienia
często są zapraszani goście z miasta, dla których godzina poobiednia jest całkiem
nieodpowiednia. W takim razie, zaproponował Ksiądz Bosko – nie widzę innego
wyjścia, jak tylko, aby w dniach, kiedy jest przedstawienie, posiłki odbywały się alla
92

10.3 Page 93

▲back to top
francese. Un dé jeuné około jedenastej, obiad około piątej, na którym oczywiście będą
i aktorzy. Po obiedzie godzina przerwy. O w pół do siódmej teatr, na który dwie i pół
godziny powinno wystarczyć. I tak o dziewiątej wszystko jest skończone, a nie
potrzeba urządzać osobnej wieczerzy dla aktorów. Po przedstawieniu odmówi się
zaraz pacierze wieczorne i idzie się spać. A ponieważ teatrzyk bywa urządzany zwykle
w dni świąteczne, to przed piątą jest czas na odprawienie nabożeństwa i wszystko się
składa. W każdym razie cały ten projekt należy przed tym wypróbować. Dopiero skoro
okaże się praktyczny, to wprowadzi się go we wszystkich domach.
Było to w zwyczaju u Księdza Bosko, że zanim ustalił jakąś regułę, chciał
zawsze najpierw przekonać się, jak to wyglądać będzie w praktyce, i jakie ewentualnie
wyłonią się jeszcze trudności.
Na czwartej konferencji przewodniczył ks. Rua. Zezwolenie na egzaminy
nadzwyczajne upoważniające do otrzymania dyplomu na nauczyciela w szkołach
technicznych i gimnazjalnych, było ważne jeszcze na rok. Bardzo zależało wszystkim
na tym, aby kto tylko może, poddał się takiemu egzaminowi. Ks. Durando zauważył,
aby się wszyscy dobrze przygotowali, gdyż w razie niepowodzenia, naraziłoby się na
szwank dobre imię Zgromadzenia. Wobec czego dyrektorzy tak winni rzeczy ułożyć,
aby kandydaci mogli na parę miesięcy przed tym zebrać się w Oratorium i tam odbyć
odpowiedni kurs przygotowawczy. Do egzaminów na nauczycieli w gimnazjach nie
ma celu stawać w Turynie, gdyż członkowie komisji egzaminacyjnej turyńskiej,
wystarczy, że zobaczą księdza, a tym samym już ten jest spalony. Trzeba będzie
zgłosić się do takich egzaminów w Wenecji, Bolonii, albo gdzie indziej. O tym
zadecyduje się dopiero, znając liczbę kandydatów. Ci swoje podania powinni
skierować do księdza Durando. Termin składania tychże upływa z końcem maja.
Jeśli zaś chodzi o egzaminy nauczycieli szkół podstawowych, to na tym polu
panowało zamieszanie, jak to zresztą nierzadko i dawniej miało miejsce. Okólnik
ministerstwa wymagał od kandydatów, by zapisali się, do jakiejś szkoły specjalnej, ale
również pozwalał na egzaminy i bez tej formalności, o ile zdający prywatnie mógł
udowodnić, że od roku już uczył w szkole. I odwrotnie drugi okólnik tegoż
ministerstwa nie uznawał żadnego nauczania, jeżeli ktoś uprzednio nie zdał
przepisanych egzaminów. Jednym słowem nie można było liczyć na to, że próbne
nauczanie będzie wzięte pod uwagę.
Ks. Rua był zdania, aby raczej nie stawać do tych egzaminów. Inaczej myślał
ks. Cerruti, który proponował, by o zdanie egzaminów postarali się wszyscy, ale po
kolei, bez robienia koło tego zbytniego szumu, jak to miało miejsce w latach
poprzednich. Kto się czuje, niech zdaje. I na tym stanęło. Egzaminy takie zdawano
dotąd w Nowarze, ale w 1875 roku już to było nieaktualne, gdyż nowarska szkoła
miała tylko prawa szkół państwowych, a przepisy ministerialne wymagały, aby
zdający prywatnie zdawali egzaminy w szkołach państwowych. Zdecydowano się,
zatem na państwową szkołę w Pinerolo.
Po wyczerpaniu tego argumentu niektórzy dyrektorzy zwrócili uwagę na
nieporządki, jakich przyczyną byli współbracia przejezdni. Ci, zatrzymując się
93

10.4 Page 94

▲back to top
w czasie podróży w jakimś domu, wychodzili bez niczego na miasto, a nawet
zachodzili do restauracji bez zawiadomienia miejscowego dyrektora. Ale zaraz
zwrócono uwagę, iż tu niepotrzebna żadna dyskusja. Wystarczy, aby się praktykowało,
co uprzednio było ustalone, a mianowicie, żeby każdy współbrat, choćby na krótko
wstępujący do zakładu, który nie jest jego stałą rezydencją, zaraz poddał się pod
posłuszeństwo przełożonego tego domu i nie wychodził, ani czegokolwiek nie
przedsiębrał bez pozwolenia.
Z troski o utrzymanie karności wypłynęło inne na tej konferencji zarządzenie,
zmierzające do przeszkodzenia podróżom, na które nie było upoważnienia.
Zwiększająca się liczba współbraci pociągała za sobą częstsze ich wyjazdy, a tym
samym i przejazdy po różnych zakładach. I tu stawiano pytania: czy na takie
zatrzymywanie się w zakładach miał każdy zawsze należne pozwolenie, czy nikt
podstępnie nie przedłużył sobie pobytu poza swym domem. A cóż ma czynić dyrektor
miejscowy, nie znając w ogóle celu podróży danego współbrata ani czasu jej trwania?
Ustalono wtedy, że każdy dyrektor, ilekroć jeden z jego podwładnych wybiera się
w podróż i ma przejeżdżać przez inny dom, zaopatrzy tego współbrata w list,
w którym będzie podany cel i trasa podróży, czas jej trwania, słowem wszystko, co by
mogło dyrektora użyczającego gościny, zorientować odnośnie do wstępującego
współbrata. List taki powinien być zamknięty, opatrzony na kopercie pieczęcią tak, że
portier zaraz może być pewny, iż oddawca jest salezjaninem, a nie jakimś
symulantem. Dyrektorzy zaś, odbierający to pismo niech podrą zaraz kopertę, aby jej,
kto inny nie mógł nadużyć. Zwrócono jeszcze uwagę na zachowanie się tych, co
wyjeżdżają do rodziny. Pozwalają sobie oni często na wycieczki bez żadnego na nie
upoważnienia. Znalazł się nawet taki, który w czasie ostatnich wakacji wybrał się
samowolnie na szczyt San Bernardo. W tym względzie nic ostatecznie nie
zadecydowano. Tylko dyrektorzy mieli upomnieć współbraci, aby mając pozwolenie
udania się w jedno miejsce, nie tułali się gdzie indziej. Jeśliby zaś im wypadło podjąć
się, jakiej podróży, czy wydatków nieprzewidzianych, to powinni o tym zawiadomić
swego przełożonego.
Piąta konferencja była publiczna. Wzięli w niej udział wszyscy współbracia
Oratorium, nowicjusze, aspiranci w kościele św. Franciszka. Z tej konferencji mamy
przechowane dosyć dokładne sprawozdanie. Ksiądz Bosko rozpoczął od
zakomunikowania 150 zebranym błogosławieństwa Ojca świętego. Wspomniał dalej,
jak upominek Papieża zgodny był z oświadczeniem przedstawionym Mu w imieniu
salezjanów, zapewniających go o swej wierności i posłuszeństwie dla Głowy Kościoła.
Podał dalej do wiadomości odpusty, jakie już znamy i tak dalej mówił: Miło mi tu
podkreślić w specjalny sposób, jak nie tylko Ojciec święty życzy nam dobrze i popiera
nas, ale prawie wszyscy w Rzymie, z którymi się spotkałem, odnoszą się przychylnie
do naszego Zgromadzenia, tak dobrzy jak i źli, tak władze cywilne jak i kościelne,
z bardzo małymi wyjątkami. Umyślnie powiedziałem, że i źli patrzą na nas dobrym
okiem, gdyż nieraz spotkałem takich, co wygadują na zakony i chcieliby je widzieć
zlikwidowane, a do nas odnoszą się więcej niż lojalnie.
94

10.5 Page 95

▲back to top
Oto najświeższy epizod. Co dopiero dzisiaj słyszę, jak pozdrawia mnie jakieś
barczyste, przyzwoicie ubrane panisko, który trzymał w ręku dwa dzienniki, te
z najgorszych. Od razu nie poznałem go, ale przedstawił mi się, jako jeden z dawnych
wychowanków Oratorium, podkreślając przy tym, że zawsze mile sobie wspomina
moją osobę i Oratorium. Pytając go, jak w takim razie znajdują się w jego ręku owe
piśmidła, przekonałem się, że on nawet w nich pisuje artykuły w duchu zupełnie
przeciwnym do tego, czego się nauczył u nas. W trakcie rozmowy wspomniałem mu
o spowiedzi św. wielkanocnej i wyszło na jaw, że już od szeregu lat nie chodził do
kościoła. Więc pytałem go dalej, jak on drukując podobne artykuły i żyjąc tak jak żył,
może mile wspominać sobie czasy spędzone w Oratorium.
Odpowiedział, że jeżeli pisze przeciw księżom, zakonnikom i prałatom, to
tylko, dlatego, że widział wśród nich rzeczy wstręt budzące. Ale nas zna i także jego
współpracownicy nic nie mają przeciwko nam, widząc, że nie leniuchujemy,
że działamy dużo dobrego, trzymając się z dala od polityki. I w entuzjastycznych
słowach wygłosił panegiryk na naszą cześć. Ale ja wróciłem do tematu Komunii św.
wielkanocnej, przy czym nieznacznie nasunąłem mu myśl o jego grzeszkach
własnych, którym byłby czas, żeby już zaradził, zamiast sierdzić się na innych.
Rozeszliśmy się z lepszymi widokami na przyszłość.
Mówię to, dlatego, byście sobie zdali sprawę, jak i źli umieją uczciwą pracę
ocenić. Za taką uważa się naszą działalność. Postarajmy się, zatem być takimi, za
jakich nas mają.
Mając zaś mówić teraz wprost o naszym Zgromadzeniu, muszę najpierw zrobić
kilka uwag.
Kiedy zakłada się jakieś zgromadzenie zakonne, to sprawa ta przechodzi przez
trzy stadia. Najpierw Ojciec święty wyznacza przełożonego, który tym samym ma
prawo gromadzić koło siebie przyszłych członków zgromadzenia. To stadium
w zarodku rozpoczęło się u nas w roku 1841, kiedy zacząłem pracować nad młodzieżą
z kilku znanymi pomocnikami, oparty o powagę arcybiskupa turyńskiego. Taki stan
rzeczy został zatwierdzony przez Ojca świętego, kiedy byłem u niego po raz pierwszy
w 1858 r. i po raz pierwszy rozmawiałem o Zgromadzeniu, które tym samym weszło
formalnie w pierwsze stadium swojej organizacji. Ten okres jego rozwoju zakończył
się w roku 1864, kiedy to Ojciec święty pochwalił nasz instytut i pozwolił
w nim składać śluby.
Drugi okres rozpoczyna się wtedy dla danego zgromadzenia, kiedy Ojciec
święty i kongregacje rzymskie zatwierdzają ostatecznie samo zgromadzenie, jako
dobre i zdolne działać z korzyścią dla Kościoła świętego, ale nie zatwierdzają tym
samym poszczególnych jego reguł. Te mogą jeszcze być nadal zmieniane
i dostosowywane do ducha, jaki ma dany zakon ożywiać. To zatwierdzenie nasze
Towarzystwo otrzymało dekretem papieskim z 19 lutego 1869 roku, kiedy też
otrzymaliśmy przywilej ad decennium, wydawania dimisorii dla kandydatów do
święceń ad quemcumque episcopum. Po tym dekrecie zostały oddane nasze Reguły do
przestudiowania Kongregacji Biskupów i Zakonników i ich zatwierdzenie nastąpiło
95

10.6 Page 96

▲back to top
3 kwietnia 1874 roku. Tym samym nasze Zgromadzenie jest już ostatecznie
zorganizowane i zatwierdzone.
Wobec tego pozostaje jeszcze do załatwienia sprawa przywilejów, które
niezbędne są, by jakieś zgromadzenie mogło rozwijać się i pracować bez przeszkód.
W tej właśnie sprawie byłem ostatnio w Rzymie. Wprawdzie wiele przywilejów mamy
już przyznanych, ale tylko tak pojedynczo, a teraz chodziłoby o uzyskanie ich w pełni
na wzór innych zakonów, zredagowanych in corpus privilegiorum – dla salezjanów.
I ta rzecz jest na dobrej drodze.
Przechodząc teraz do spraw wewnętrznych Zgromadzenia, z prawdziwą
satysfakcją mogę tu oświadczyć, że idą one bardzo dobrze. Liczba członków rośnie
z roku na rok, a stale napływają nowe podania o przyjęcie, a także duch, jaki
wszystkich ożywia wróży najlepsza przyszłość. Nie traćmy, więc otuchy i pracujmy
nadal z tym samym zapałem. Niech świat mówi, co chce, zadowolić wszystkich nigdy
nie zdołamy. Przyznam wam się, że było moim szczególnym staraniem, by nikomu nie
dać powodu do utyskiwań na mnie, ale coraz bardziej przekonuję się, że wprost
niemożliwą jest rzeczą wszystkich zadowolić. Pracujemy, zatem bez zniechęcania się,
ile tylko możemy, inni mogą o nas mówić, co chcą, my zaś mówmy o wszystkich
dobrze. To jedna rzecz, jaką wam chcę szczególnie zalecić.
A druga: Starajmy się wszyscy usunąć na wszelki sposób z pośród nas wszelkie
objawy szemrania. Jeśli ktoś ma coś do zarzucenia, niech mówi przełożonym, a nie
wywodzi swoich żalów przed wszystkimi. Co będzie możliwe, zrobi się, by go
zaspokoić. Owszem, podtrzymujmy jeden drugiego na duchu. To przyczyni się wielce
do rozwoju naszego Zgromadzenia.
Polecam również wszystkim troskę o własne zdrowie. Gdy ktoś czuje się źle,
niechże powie to śmiało, komu należy, a zrobi się wszystko możliwe, by mu ulżyć.
W szczególniejszy sposób polecam dyrektorom, ażeby dopatrzeli, by chorym nic nie
brakowało. Niech również zwracają uwagę, czy ktoś nie pracuje za wiele. Wolałbym,
by jakaś praca została odłożona, niżby miał się zamęczać jakiś współbrat. Odwagi, kto
może więcej pracować, niech pracuje więcej i ochoczo; kto jest słabszy, niech pracuje
mniej; i nikt nie powinien z tego powodu robić mu wyrzutów.
I cóż byście chcieli, żebym wam powiedział na zakończenia. /Tutaj głos
Księdza Bosko jakby zamarł. Już przedtem mówił bardzo po cichu i wydawał się być
przemęczony. Ale w tej chwili wyglądało, że się rozpłacze tak był wzruszony/. Otóż
chciałbym was prosić, abyście zawsze w swej dobroci znosili mnie cierpliwie, jak to
czyniliście dotąd i modlili się za mnie. Znośmy się wzajemnie jeden drugiego i to
niech będzie najważniejszy mój upominek na całe nasze życie.
Jeszcze jedna rzecz – i kończę. Dbajmy bardzo, wszyscy, zgodnie, by dobrze
odprawiać praktyki pobożności, właściwe naszemu Zgromadzeniu, a zwłaszcza
ćwiczenie dobrej śmierci. W tym dniu, ile tylko możliwe, odłożyć wszelkie zajęcia
zewnętrzne i każdy niech zajmie się sprawami swojego wiecznego zbawienia. Ja dużo
spodziewam się od tego ćwiczenia, jeśli będzie odprawiane dobrze. Kto co miesiąc
poświęca jeden dzień, ażeby uregulować sprawy swego sumienia, ten – niech
96

10.7 Page 97

▲back to top
przyjdzie śmierć, kiedy chce i jak chce – nie ma się, co jej obawiać. W tym dniu, nie
tylko odprawcie dobrze spowiedź św. i przystąpcie gorliwiej do Komunii św., ale
postarajcie się także uporządkować wszelkie inne swoje rzeczy, a zwłaszcza sprawy
materialne tak, żeby w razie śmierci mogliście powiedzieć spokojnie: Nic nie mam do
załatwienia, jak tylko umrzeć w pokoju. Niech wam Bóg zawsze błogosławi, moi
drodzy synowie.
Na ostatnie posiedzenie zebrali się dyrektorzy w pokoju Księdza Bosko. Po
wezwaniu Ducha Świętego, jak zwykle, ks. Rua w imieniu wszystkich, zapytał, jak
stoją pertraktacje z Ameryką.
Ksiądz Bosko bardzo chętnie zadowolił ogólną ciekawość, przedstawiając
bardziej szczegółowo zebranym, co załatwił w Rzymie w sprawie Buenos Aires.
Rzeczy te są nam już znane z poprzedniego rozdziału.
Po Ameryce przyszła kolej na Włochy. Podania o otwarcie nowych kolegiów
we Włoszech napływały bardzo licznie. Było zaproszenie do Bassano, ale budynek
tam ofiarowany, wymagał za dużo przeróbek. Było i z Cremony, gdzie wydatki na
rozpoczęcie byłyby mniejsze. Wzywano salezjanów do Cremy, do Como, potem do
Mediolanu. W tym mieście wszystko było gotowe do przyjęcia naszych. Ale
monsignor Calabiana przewidywał jedno niebezpieczeństwo: gdyby tam przyszli
salezjanie, to zrobiłby się koło nich wielki ruch, a wtedy mogłyby ucierpieć na tym
inne kolegia już tam istniejące. Ta sama obawa przeszkodziła otwarciu zakładu w Rho.
Przy tym wszystkim Ksiądz Bosko miał jeszcze inny swój cel. W całej Lombardii
władze szkolne były wrogo usposobione do księży i dlatego mając na oku przyszłość,
starał się ich nie drażnić. Na razie – mówił – nie mamy wielkiej potrzeby rozszerzania
się, owszem lepiej będzie umocnić się na placówkach, jakie już mamy otwarte. Jeśli
więc nie ma żadnych szczególniejszych powodów, to zwróćmy nasze zainteresowania
gdzie indziej.
Niestety w owych latach, na stanowisku kuratorów szkolnych w Lombardii,
byli nasłani „najgorsi Piemontczycy” – jak się wyraził ks. Durando, którzy, jeśliby
w najlepszym razie, nie dokuczali wprost salezjanom, to przenigdy ich nie popierali.
Wobec tego Ksiądz Bosko zadecydował, że jeśli oni nie są gotowi przyznać nam tej
swobody, jaką nam przyznają ogólne prawa szkolne, to tam nie pójdziemy.
Ks. Rua wtedy podsunął myśl, iż skoro już jest dosyć zakładów
w dawnych stanach sardyńskich, to może byłoby wskazane otworzyć je poza
granicami. Ksiądz Bosko podchwycił tę myśli, oświadczając, iż kardynał Berardi
bardzo pragnie salezjanów w Ceccano, ale że na razie ta sprawa jeszcze nie dojrzała.
Zresztą trzeba myśleć o rozwoju Dzieła Synów Maryi Wspomożycielki, no
i przygotowywać personel do Ameryki.
Od tych rzeczy ogólnych wymiana zdań przeszła na sprawy bieżące. Kilku
kleryków było gotowych do święceń wyższych, ale mieli tylko śluby trzyletnie.
Ponieważ oni mogli zdobyć sobie potrzebne patrimonium ecclesiasticum, wyszła
kwestia, czy mają być święceni na tej podstawie, czy też mają czekać, aż złożą śluby
wieczyste, by móc otrzymać święcenia titulo mensae communis? A dalej, czy wypada
97

10.8 Page 98

▲back to top
uprzedzić im profesję wieczystą, zanim upłynie czas ślubów trzyletnich, złożonych po
raz pierwszy.
Po dłuższej dyskusji doszło do takiej konkluzji:
Ad primum – Kto może mieć własne patrimonium – niech się o nie postara.
Zawsze to będzie pewien dochód dla domu, gdzie bieda piszczy, a także i wyświęcony
na księdza będzie spokojnie patrzył w przyszłość, która dla księży w owych czasach
przedstawiała się problematycznie. A i rodzice, jako zamożniejsi, chętnie taką ofiarę
zrobią dla swoich synów. To odnosiło się oczywiście tylko do profesów wieczystych.
Profesi trzyletni nie powinni tak łatwo być dopuszczani do święceń na podstawie
własnego patrimonium. Byłaby to zbyt wielka pokusa dla młodego księdza, który
w każdej chwili mógłby sobie wyjść ze Zgromadzenia, mając zapewnione stypendium
no i swoje dochody z patrimonium; lada nieporozumienie ze współbraćmi mogłoby go
zwichnąć. Wreszcie sama możliwość otrzymania święceń kapłańskich w czasie
profesji czasowej mogłaby przynieść wielkie szkody Zgromadzeniu, gdyż mogliby się
znaleźć tacy, co by do niego wstępowali, jedynie z myślą otrzymania święceń,
by sobie potem pójść. Oczywiście takie indywidua, bez powołania, wniosłyby w życie
wspólne tylko rozstrój i zamieszanie.
Ad secundum – co dotyczy dopuszczania do ślubów wieczystych przed
ukończeniem trzechletnich – Ksiądz Bosko tak się wypowiedział:
Są niekiedy powody, by dopuścić do ślubów wieczystych, nawet zaraz po
ukończeniu nowicjatu. Śluby trzyletnie przed wieczystymi są obopólnym przywilejem:
są przywilejem na korzyść członka, któremu pozostawia się czas do lepszego zbadania
swego powołania i życia w Zgromadzeniu; są również przywilejem na korzyść
Towarzystwa, które może w ten sposób lepiej poznać swych młodych adeptów, zanim
ich ostatecznie przyjmie do swego grona. Otóż skoro to są przywileje dla obu stron,
to one mogą, za obopólną zgodą, z nich zrezygnować. Może, więc być dopuszczony
do ślubów wieczystych ten, kto nie skończył jeszcze czasowych, względnie w ogóle
ich nie złożył. Właściwie Ksiądz Bosko mógłby powołać się bez niczego na władze,
jakich mu udzielił Pius IX, vivae vocis oraculo. Rozumiał ten wielki Papież różne
trudności początkującego Zgromadzenia i dlatego był wobec niego bardzo
wyrozumiały. Tak samo i Leon XIII, nie odwołał udzielonych przywilejów przez
poprzednika, dopóki nie zostały przyznane ogólne przywileje Zgromadzeniu.
Na samym końcu Ksiądz Bosko polecił dyrektorom pozdrowić od niego
wszystkich współbraci rozproszonych po domach; zakomunikować im serdeczne
przyjęcie, jakie go spotkało od Papieża; względy, jakimi cieszył się w Rzymie,
błogosławieństwo papieskie dla każdego z nich poszczególnie. Dalej zalecił, ażeby im
przedstawili rozwój Zgromadzenia, gdyż jak zauważył, po zakładach odległych od
Turynu, bardzo są współbracia ciekawi, jaki jest ogólny bieg spraw Zgromadzenia.
Zakończył tymi słowy: Pozdrówcie osobiście ode mnie każdego z księży
i innych współbraci, powiedzcie, że ich bardzo wszystkich cenię; wierzcie mi, że to
98

10.9 Page 99

▲back to top
robi dobrze; także i księża cieszą się słysząc, że są poważani i wspominani przez
Przełożonych.
Także i wy starajcie się okazywać im swoje uznanie, jakie dla nich macie, a to
przyczyni się do tym większej łączności braterskiej miedzy nami tak, że będziemy
tworzyć doprawdy wszyscy razem jedno serce i jedną duszę.
99

10.10 Page 100

▲back to top
ROZDZIAŁ IX
PRZYWILEJE I DIMISORIE
W tym rozdziale zajmiemy się pierwszą fazą pertraktacji Księdza Bosko
w Kongregacjach rzymskich o uzyskanie pełni przywilejów. Pierwszy raz wspomniał
on o przywilejach dyrektorom na konferencjach styczniowych. Wyraźniej mówił
o tym w kwietniu, jak to czytaliśmy w poprzednim rozdziale.
Sprawa przywilejów jest sprawą żywotną dla wszystkich zakonów. To też już
od czasów św. Benedykta zakony o nie zabiegały i stosownie do czasów i potrzeb,
były one im przyznawane. Z biegiem czasu liczba tych przywilejów wzrosła do tego
stopnia, że późniejsze dekrety Kurii rzymskiej były bezradne wobec uprzednio
udzielonych różnych przywilejów zakonom. Z końcem XV wieku zaczęły powstawać
zgromadzenia zakonne, których celem było nie tylko chwalić Boga za klauzurą i dążyć
do własnego udoskonalenia, ale raczej wejść w społeczeństwo i wziąć żywy udział
w szerzeniu Królestwa Bożego wśród wiernych. I tak powstali teatyni, jezuici,
somaskowie i tyle innych rodzin zakonnych o ślubach prostych, różniących się
znacznie od pierwszych zakonów mniszych, w których składało się śluby uroczyste.
Przywileje przyznawane były zakonom przez Stolicę świętą albo wprost proszącemu
o nie zakonowi, albo też ad instar, to znaczy przydzielano mu takie same przywileje,
jakie miał inny zakon czy zgromadzenie. Pius IX zniósł zwyczaj przyznawania
przywilejów jednego zakonu innemu dopiero powstającemu, stąd każdy założyciel od
tej chwili powinien starać się o przywileje, jakie okazały się potrzebne dla jego
zgromadzenia. Po takie właśnie przywileje pojechał Ksiądz Bosko w lutym 1875 roku
do Rzymu. Ponieważ zabiegi o uzyskanie poszczególnych przywilejów zwykle
przeciągały się długo, pragnął on jeszcze uzyskać je przez komunikację przywilejów,
wraz z upoważnieniem do wystawiania dimisoii ad quemcumque episcopum. Długo na
ten temat rozmawiał z Sekretarzem św. Kongregacji Biskupów i Zakonników,
monsignorem Vittelleschim. Nikt lepiej od niego nie mógł mu dać potrzebnych
informacji. Gdy arcybiskup zapytał, o jakie przywileje chodzi, usłyszał taką
odpowiedź:
Potrzeba mi ich bardzo wiele, już to dla dalszego rozwoju wewnętrznego
Zgromadzenia, już to dla utrzymania dobrych stosunków z lokalnymi władzami
kościelnymi. To mówiąc, Ksiądz Bosko przedstawił mu ich spis, obejmujący 80
punktów.
100

11 Pages 101-110

▲back to top

11.1 Page 101

▲back to top
Ale przy tym chciał się zorientować, czy jest jakieś prawdopodobieństwo,
by mógł otrzymać per assimilationem przywileje, z jakich korzystały inne zakony. Na
to arcybiskup mu odpowiedział:
Ojciec święty ma wszelką władzę; może bardzo dobrze zrobić wyjątek odnośnie
do prawa, które sam ustanowił. Niech Ksiądz z nim o tym pomówi.
Ekscelencjo – powiedział Ksiądz Bosko, pokazując arcybiskupowi gruby tom.
To ja przedłożę Ojcu świętemu tę książkę. Zawiera ona przywileje redemptorystów
i poproszę go, ażeby mi je przyznał per assimilationem.
Na miłość Boską – zawołał Monsignore - niech Ksiądz tego nie pokazuje
Papieżowi. Przecież on by się przeraził na widok tylu tych przywilejów i nie tylko by
ich Księdzu nie przyznał, ale gotów je cofnąć i innym.
Ksiądz Bosko zrozumiał, że sprawa ta będzie wymagała wiele taktu. Kiedy
więc znalazł się na posłuchaniu u Ojca świętego, skierował rozmowę na ten temat,
wykazując, jak bardzo potrzebowałby podobnych przywilejów, jakie przyznano już
innym zakonom.
No to niech Ksiądz wniesie prośbę – odrzekł Ojciec święty.
Dobrze, dobrze, proszę Waszej Świątobliwości, ale tu jest pewna trudność. Od
trzydziestu lat nie wolno już przyznawać przywilejów globalnie.
No to niech Ksiądz postąpi tak, jak postąpiły inne zgromadzenia przez nas
zatwierdzone.
Kiedy cała trudność właśnie polega na tym, że biedny Ksiądz Bosko jest
właśnie pierwszy, który znajduje się w takim kłopocie. Ostatni raz przyznano
przywileje globalnie Instytutowi Miłosierdzia w 1838 r.
A zatem?
Wasza Świątobliwość ma wszelką władzę. Nie wiem, czy wolno by mi było
prosić o zrobienie dla mnie wyjątku?
Owszem, zrobię to. Niech Ksiądz wniesie prośbę do Kongregacji Kardynałów.
Oni rozpatrzą wszystko, przedyskutują, a gdy to przyjdzie do mnie, to zobaczymy,
co się da zrobić. Ze swej strony jestem gotów zrobić jeszcze ten wyjątek.
Ksiądz Bosko podziękował Papieżowi za tak wyraźny objaw życzliwości.
Zdawał sobie jednak sprawę, ile to będzie kosztowało go trudów. Wypadało mu,
bowiem w kilku dniach zrobić pracę, która normalnie wymagałaby całych miesięcy.
Nie miał nawet pod ręką słownika łacińskiego, by upewnić się, co do niektórych
słówek. Mimo to zabrał się energicznie do pracy. Przestudiował całą historię
przywilejów, powyciągał różne cytaty z bull papieskich, imiona papieży, wypowiedzi
kanonistów, ponotował przy poszczególnych przywilejach, kiedy, od kogo i dla kogo
zostały przyznane, przewertował przy tym odpowiednie rozdziały prawa
kanonicznego, słowem, jak się później sam wyraził, pracował „alla disperata” –
„z całą rozpaczliwą determinacją.” – Rezultatem tych gorączkowych poszukiwań były
dwie prośby po łacinie do Papieża i jedno pro memoria – także ujęte w formę prośby –
do kardynałów.
101

11.2 Page 102

▲back to top
Jedna prośba dotyczyła dimisoryj ad quemcumgue episcopum, druga
komunikacji przywilejów przyznanych innym zgromadzeniom zakonnym. Do
pierwszej prośby dołączył monsignore Vitelleschi polecenie ze swej strony. Prośba ta
została wysłana osobno, gdyż indult, dotyczący dimisorii, nigdy nie bywa przyznany,
jako część przywilejów, ale zawsze osobno, zwłaszcza, gdy chodzi o zgromadzenia
o ślubach prostych.
Dwie prośby, wysłane do Ojca świętego, spowodowały bezpośrednio
ustanowienie specjalnej Komisji Kardynałów pro voto, o czym Ksiądz Bosko został
zawiadomiony biletem podpisanym przez Sekretarza św. Kongregacji Biskupów
i Zakonników, który brzmiał: Ex audientia SS. die 26 Februarii 1875 SS.mus porrectas
preces examini demittere dignstus est Em. mi Batrisi, de Luca, Bizzari, Martinelli, pro
voto emittendo. Segr. Archiepiscopus Seleuciensis. (str. 115) Byli to ci sami
kardynałowie, którzy zostali wyznaczeni rok przedtem do przestudiowania Reguł. Do
nich to Ksiądz Bosko skierował wspomniane pro memoria.
Owo pro memoria można podzielić na dwie części. W pierwszej jest mowa
o przywilejach, w drugiej – o dimisorjach. Opuszczając wywody kanoniczne,
ograniczymy się tylko do tego, co dotyczy samego ks. Bosko.
We wstępie podnosi w gorących słowach dobroć Stolicy świętej, która
przyznaje zgromadzeniom tak znakomite łaski, nazywając je tyluż wstążkami, które
wiążą zakony ze Stolicą Apostolską.
Następnie przechodzi do właściwej prośby i podania jej motywów. I tak pisze:
„Uprasza się o przyznanie przywilejów raczej albo tych redemptorystów albo
misjonarzy, których konstytucje i zakres pracy bardzo zbliżone są do salezjańskich.
Z załączonych tu breve papieskich jasno widzi się, jakie racje skłoniły Papieży do
przyznania redemptorystom przywilejów. Motywy zaś specjalne, dla których o te same
przywileje prosi się i dla Zgromadzenia Salezjańskiego, byłyby następujące:
1. Z uwagi na to, że nie rozporządza ono żadnymi środkami materialnymi,
potrzebuje tym bardziej życzliwego poparcia i pomocy duchowej, aby mogło
osiągnąć swój cel.
2. Zgromadzenie to rozpoczęło swą działalność i rozwijało się w czasach tak
burzliwych, jakie są obecnie, kiedy to chce się zniszczyć wszelkie instytucje
kościelne; a przecież mogło rozwinąć się, otworzyć swoje domy w różnych
diecezjach, a nawet na misjach zagranicznych. Wobec tak ciężkich czasów,
wobec odmiennych warunków różnych krajów, wobec wielkich odległości,
jakie dzielą jednych od drugich, potrzebują oni dla utrzymania jedności
w zarządzie – przywilejów, już wypraktykowanych przez inne zgromadzenia.
3. Przy dzisiejszych nastrojach władze cywilne patrzą krzywym okiem na zbyt
częste zwracanie się do Stolicy świętej. Wszak były wypadki, iż kiedy rząd
dowiedział się o udzielonych przywilejach przez Stolicę świętą, zażądał, by
takie reskrypty, były przedłożone do królewskiego exequatur. Trzeba było
ustąpić, a tymczasem ani exequatur nie nadchodziło, ani nawet oryginałów nie
zwrócono.
102

11.3 Page 103

▲back to top
/Miał, więc Ksiądz Bosko słuszność napisać w drugiej prośbie do Ojca
świętego,
iż roztropność wymaga dzisiaj: multa facere sed non patefacere – dużo robić, a
mało się ujawniać/.
4. Przedkładający tę pokorną prośbę, pragnie tej łaski, ażeby mógł resztę swego
życia, jakiego mu Bóg jeszcze użyczy, poświęcić na uregulowanie spraw
Zgromadzenia i wprawić jego członków do posługiwania się przyznanymi
przywilejami z należną roztropnością i tylko wtedy, kiedy tego będzie
wymagać wyraźnie większa chwała Boża i dobro dusz”.
Przeciw komunikacji przywilejów niektórzy kanoniści wysuwali głównie trzy
trudności, a mianowicie:
1. Może to wywołać spory;
2. Zakłócać spokój i harmonię z ordynariuszami;
3. Mogą w ten sposób niektóre instytuty otrzymać przywileje wcale dla nich
nieodpowiednie.
Na te zarzuty tak odpowiada Ksiądz Bosko:
„Ad primum: Gdyby te przywileje były nowe, mógłby stać się przyczyną
sporów. Ale przywileje, które przechodzą z jednego zakonu na drugi już coś od trzystu
lat; które były stale studiowane, interpretowane i wypraktykowane jednolicie i według
ducha Stolicy świętej, zdaje się, że mogą być tylko zawiązką jedności, a nie przyczyną
jałowych sporów.
Ad secundum: Zdaje się, że również nie ma podstawy przypuszczać, iżby one
miały zakłócić zgodne współżycie z ordynariuszami. Wszak w praktyce tak biskupi,
jak i proboszczowie znają już przywileje różnych zakonów zatwierdzonych przez
Kościół i u nas raczej powodowałoby to zdziwienie, gdyby się widziało, ze jeden
instytut ma większe, czy mniejsze przywileje niż drugi.
Owszem i na to warto zwrócić uwagę, że przywileje są wyrazem uznania
ze strony Stolicy świętej dla danego Zgromadzenia i stąd dopóki dany instytut ich nie
otrzymał, można sądzić, iż nie jest on tak ceniony przez Stolicę świętą jak inne.
Jeden uczony i czcigodny ordynariusz, jeszcze dotąd nie może się przekonać,
ze nasze Zgromadzenie jest ostatecznie zatwierdzone, gdyż nie ma na to dowodów,
żeby ono miało te same przywileje, co mają bonifratrzy, czy misjonarze, czy oblaci.
Ad tertium: Nie można też twierdzić, że przez komunikację przywilejów nowe
instytuty otrzymują takie, które są dla nich niewskazane. Przecież przy każdym
dekrecie przyznania łask duchowych, jest klauzula: „Duramoda institutis eorum
conveniant ac regulari observantiae non sint contraris”. Zresztą jeśliby zaszły jakieś
niewłaściwości w posługiwaniu się przywilejami, Stolica święta w każdej chwili jest
władna je odwołać”.
103

11.4 Page 104

▲back to top
Motywacja dotycząca dimisorii była bardziej zwięzła. Ograniczała się do
podania faktów jak to, że domy Zgromadzenia rozsiane są po różnych diecezjach,
że jego zakłady wychowawcze otwarte zostały już w Argentynie, w najbliższym czasie
inne uruchomi się w Australii i Chinach, co nieraz wywołuje potrzebę udzielania
święceń extra tempora i przez różnych biskupów. Do tego dołącza się paląca
konieczność usunięcia takiej anomalii, jaką jest to, iż ordynariusz jednej diecezji,
w której znajduje się kilka kolegiów i sierocińców prowadzonych przez salezjanów,
odmawia udzielania święceń klerykom salezjańskim.
Prośba ta kończyła się zaś tymi słowy: „Wywody powyższe mają tylko
posłużyć, jako pewne poparcie dla prośby o przyznanie nam przywilejów per
assimilationem. Ale ja nie na nich opieram swą petycję, lecz wyłącznie i całkowicie
zdaję się na decyzję Eminencji, prosząc, aby postąpili wedle tego, co w swej
roztropności uznają za bardziej godne większej chwały Bożej i korzystne, dla co
dopiero powstającego Zgromadzenia. Za łaskawe względy wszyscy salezjanie
z wdzięcznością modlić się będą o obfitość łask niebieskich dla ich Eminencji.
Przed odjazdem z Rzymu Ksiądz Bosko złożył poszczególnym kardynałom
należącym do komisji wizytę pożegnalną. Ci zapewniali go, iż mając na uwadze wolę
Ojca świętego, nie przewidują, żeby sprawa ta miała wywołać jakieś sprzeciwy.
Dopilnowanie wszystkiego zlecił swemu powiernikowi księdzu Menghiniemu,
pracującemu w Kongregacji Biskupów i Zakonników, jako „minutant”, a także
przezacnemu monsignorowi Fratejacciemu, który miał wielkie wpływy u niektórych
kardynałów tą sprawą zainteresowanych.
Ale już w kilka dni po powrocie do Turynu, otrzymał Ksiądz Bosko od
wspomnianej Komisji kardynalskiej pismo z dwoma pytaniami:
– primo: czy Zgromadzenie Salezjańskie, od chwili definitywnego
zatwierdzenia, uczyniło jakieś widoczne postępy?;
– secundo:, jakie trudności napotykało się przy uzyskaniu poszczególnych
przywilejów?
Na te pytania Ksiądz Bosko wysłał dwa odrębne wyjaśnienia.
Wyjaśnienie I. W tym roku starano się skrupulatnie zachowywać Reguły
z uwzględnieniem zmian wprowadzonych dekretem zatwierdzenia. Życie nowicjackie
zostało jak najściślej dostosowane do przepisów, czy choćby tylko ustnych
wskazówek Komisji. Liczba zakonników znacznie wzrosła. Samych nowicjuszów jest
przeszło stu i rokują najlepsze nadzieje. Istniejące już zakłady poszerzyły swą
działalność i trzeba było powiększyć ich personel. A oto wykaz nowych dzieł
podjętych przez Salezjanów:
- Kierownictwo szkół publicznych w Mornese; – Kierownictwo szkół publicznych
w Borgo S. Martino; – Nowy dom Córek Maryi Wspomożycielki w tejże
miejscowości; – Zakład wychowawczy z kościołem publicznym w Buenos Aires;
– Kolegium z kościołem publicznym misyjnym w S. Nicolás. Placówka ta sąsiaduje
z tamtejszymi plemionami dzikimi, których ewangelizacja wkrótce się rozpocznie;
– 20 Salezjanów przygotowuje się bezpośrednio do pracy misyjnej, ucząc się
104

11.5 Page 105

▲back to top
potrzebnych języków; – Zbudowany został kościół pod wezwaniem Jana Ewangelisty
a przy nim sierociniec z lokalami dla szkół publicznych i oratorium. Stanęło to
wszystko w pobliżu „kirchy protestanckiej”, w dzielnicy liczącej obecnie trzydzieści
tysięcy mieszkańców, a niemającej dotąd kościoła.
Na wszystkich placówkach praca wre intensywnie, we wszystkich zwiększa się
liczba wychowanków, z których wielu utrzymywanych jest gratisowo, wszędzie
rozbudowuje się pomieszczenia, aby zadośćuczynić napływającym licznie prośbom
o przyjęcie.
Z proboszczami i biskupami żyjemy w najlepszej harmonii tak, że wszystkich
nazwać możemy naszymi protektorami i dobrodziejami. Wyjątek stanowi tylko jeden
ordynariusz, ale i z tym mamy nadzieję, że wszystko się dobrze ułoży, skoro tylko
poda nam jasno motywy swej do nas niechęci.
Spotkaliśmy się z zarzutem, jakoby dużo salezjanów występowało
ze Zgromadzenia, a ci potem szerzą niezdrowy ferment w różnych diecezjach. Co do
tego mogę stanowczo oświadczyć, iż bardzo nikła liczba wychodzi ze Zgromadzenia
w czasie okresu próby; ani jeden zaś dotąd nie wystąpił po złożeniu ślubów
wieczystych. Jeśli były jakieś po seminariach nieprzyjemności z osobnikami, którzy
się na nas powoływali, to mogli to być nasi byli wychowankowie, może nawet przez
nas usunięci za swe nieodpowiednie zachowanie się. Ale za tych po ich odejściu
z naszych zakładów nie możemy brać więcej odpowiedzialności.
Inne rzeczy przedstawione były już zeszłego roku, jako aneks do prośby
o zatwierdzenie Reguł.
Wyjaśnienie II. W zeszłym roku, kiedy Jego Świątobliwość raczył definitywnie
zatwierdzić nasze Reguły, poradzono mi, abym się nie starał o uzyskanie komunikacji
przywilejów, ale z osobna prosił o każdy, wedle tego, jaka okaże się potrzeba, by
Zgromadzenie mogło zachować swą autonomię i pracować w swym duchu na większą
chwałę Bożą. W praktyce jednak przy tych zabiegach napotkałem wiele trudności.
1. Z góry nie można przewidzieć wszystkich sytuacji, dla których rozwiązania
potrzebny byłby dany przywilej. Wobec tego starania o takowy może
przełożony zacząć dopiero, gdy się dowie o powstałych trudnościach, które tak
przewlekają się i wywołują ogólne niezadowolenie. Podobny sposób
załatwiania spraw mógłby być tolerowany w nadzwyczajnych rzadkich
wypadkach gdzie indziej, ale nie w Zgromadzeniu, liczącym 10 placówek i to
w różnych diecezjach.
2. Często nie wiadomo, do której Kongregacji wypada się odnieść po dany
przywilej, a więc znów przewlekanie sprawy.Zeszłego roku przedłożyłem kilka
takich próśb: upłynął rok cały na bezskutecznej korespondencji, aż wreszcie
musiałem osobiście pojechać do Rzymu, by przy pomocy osoby obeznanej w
tych sprawach trafić z mymi pismami, dokąd należało.
3. Wnoszone prośby z trudnością zostają uwzględnione: swego czasu zwróciłem
się do Świętej Penitecjarii o przywilej, jakim cieszą się wszystkie zakony,
105

11.6 Page 106

▲back to top
a uznano za stosowne mi go odmówić. W innych Kongregacjach coś mi
przyznano, ale i dużo odmówiono jak władzy udzielania błogosławieństwa
papieskiego in articulo mortis własnym Współbraciom, pozwolenia na
trzymanie książek zakonnych. W innych wypadkach załatwiono sprawę, ale nie
w tym sensie, w jakim była wniesiona. I tak wniesiona była prośba
o pozwolenie na odprawienie Mszy świętej godzinę przed brzaskiem dnia
i godzinę po południu: zgodzono się na to, ale tylko na czas misji, podczas gdy
prawie codziennie zachodzi tego potrzeba.
4. Z tym związane są także poważne koszty na pocztę, taksy i różne inne dodatki.
Raz jedno breve papieskie pociągnął za sobą wydatek 1000 lirów. Wprawdzie
kardynał Prefekt odnośnej Kongregacji w swej łaskawości zredukował tę sumę do 120
lirów, ale i to stanowi poważną sumę dla tak ubogiego Zgromadzenia jak nasze, które
musi utrzymywać oparte tylko na Opatrzności Boskiej siedem tysięcy sierot, czterystu
współbraci i zaopatrywać kościoły swoje we wszystkie przybory liturgiczne.
Wobec czego ponawiam swoją pokorną prośbę o łaskawe przyznanie nam
przywilejów per communicationem, jakimi cieszą się inne zakony dla domów naszych
już istniejących, jaki i dla tych, które otworzy się w przyszłości.
Turyn, 12.04.1875 r.
Ksiądz Jan Bosko
Jak z tego widać sprawa przywilejów zaczęła się przewlekać ponad
spodziewanie Księdza Bosko. Komisja kardynałów nie mogła się zebrać, bo raz
brakowało jednego, to znów drugiego; Bizzarri był poza Rzymem prawie cały maj
i czerwiec; De Luca prawie cały lipiec; kiedy indziej posiedzenia drugich Kongregacji
zajmowały członków Komisji; wreszcie nastały wielkie gorąca letnie, a wtedy jak
pisał Menghini „nie warto zwoływać Eminencji na posiedzenia nadzwyczajne, bo
wtedy wychodzą na nich dziwolągi”. I tak upływał tydzień za tygodniem i wrzesień
dobiegał końca.
A tymczasem Księdzu Bosko wypadało koniecznie wyświęcić 11 kleryków,
co w Turynie wyglądało całkiem beznadziejnie. Dlatego 16 lipca zwrócił się do Ojca
świętego z prośbą, aby ten „w swej niewyczerpanej dobroci i łaskawości” zezwolił na
wyświęcenie ich a quocumque catholico Episcopo extra tempus. Dla czterech z nich
potrzebna jeszcze była dyspensa od lat. Prośbę tę motywował tym, że na jesień
wypada mu wysłać do Argentyny znaczną liczbę profesów, z których większość
wypada, aby była już księżmi, a dalej, że odczuwa się wielką potrzebę kapłanów do
obsługi kościołów publicznych jak i kaplic, wreszcie, że pole pracy salezjańskiej tak
się gwałtownie rozszerza, iż niezbędne jest zwiększenie liczby pracowników
ewangelicznych.
Ojciec św. odesłał prośbę do Kongregacji Biskupów i Zakonników, której
sekretarz już drugiego sierpnia zawiadamiał Księdza Bosko, że Ojciec św. „in parte”
uwzględnił wniesione podanie. Po odnośny reskrypt ma się zwrócić do ekspedienta p.
106

11.7 Page 107

▲back to top
Sigismondiego. Zaraz też serdecznym listem dziękował Ekscelencji pisząc:
Otrzymałem list Waszej Ekscelencji i dziękuję całym sercem za łaskawość, z jaką
mnie traktuje; zachowam to na zawsze we wdzięcznej pamięci. Postaram się wiernie
dostosować do warunków wyrażonych w reskrypcie, tylko o jedno proszę,
a mianowicie by mnie nie uzależniać od naszego Arcybiskupa.
Ale tu czekała Księdza Bosko przykra niespodzianka. Jego prośba została
uwzględniona w bardzo nikłej mierze. Pozwolono mu tylko dla pięciu wystawić
dimisorie do biskupa ich pochodzenia. Nie było też żadnej wzmianki o święceniu ich
extra tempora. Nie udzielono dyspensy od wieku.
Święty znalazł się w poważnym kłopocie. By ratować sytuację odesłał reskrypt
monsignorowi Vitelleschi w nadziei, że go zmieni. Ale nadaremnie. Sekretarz
Kongregacji odpisał, iż nawet ten tak skromny indult zdołał tylko z wielką biedą
uzyskać; zwraca go, więc bez zmian. Ma wrażenie, że Ksiądz Bosko całej jego
doniosłości nie docenia i tak kończy: Ojciec święty zamiast tego indultu chciał, abym
napisał do arcybiskupa turyńskiego, by ten przyjął dimisorie przez Księdza
wystawione. Odważyłem się mu zwrócić uwagę, iż to byłoby strzelaniem kulą w płot.
Wtedy Jego Świątobliwość zgodził się na pięciu wedle wyboru Księdza. Nie
uwzględniono święceń extra tempora, bo w tym względzie nie było osobnej prośby,
a skoro tylko pięciu otrzymało indult, to niepotrzebna dyspensa od wieku, bo należy
wybrać takich, którzy jej nie potrzebują. Proszę, więc reskrypt zatrzymać, który
zwracam, bo inaczej to nawet z tego nie będzie Ksiądz mógł korzystać. Gdyby Ksiądz
wybrał koniecznie tych, co potrzebują dyspensy od wieku, to proszę mi dać znać,
a może się, coś da zrobić. Co do innych to proszę wystawić dimisorie do arcybiskupa
Turynu.
Właśnie w owych dniach otrzymał Ojciec św. reklamacje od ordynariuszów
Turynu i Ivrei przeciw Dziełu Synów Maryi. Wobec tego, jak zobaczymy dalej Rzym
nie chciał zaostrzać walki i kompromitować powagi biskupiej.
Cóż, więc miał robić Ksiądz Bosko? A no czekać cierpliwie, zadawalając się
tym, co otrzymał. Tak też postąpił. Wysłał do Rzymu dwie prośby, prosząc dla trzech
o dyspensę od wieku kanonicznego, a dla pięciu o indult apostolski extra tempora. Na
obydwie te łaski Sua Sanctitas benigne annuit, pod datą 27 sierpnia.
W tymże miesiącu odbyło się posiedzenie Komisji kardynalskiej, na którym
zostało odczytane owo pro memoria Księdza Bosko w sprawie przywilejów. Krótka
historia przyznawania przywilejów per communicationem była w nim tak przejrzyście
ujęta, że to wzbudziło ogólny podziw. Czytał pismo monsignor Bianchi wcale dla
salezjanów nieprzychylny, ale jako człowiek był prostolinijny i bezstronny.
Kardynałowie, przekonani, że to jest praca adwokata Menghiniego, przerywali lekturę
od czasu do czasu wypowiedziami się pełnymi uznania dla referatu. Ale monsignor
Bianchi czytał dalej bez zatrzymywania się. Gdy zaś skończył, słysząc te ogólne
pochwały, zapytał: Jak widać, to Eminencje uznają tę pracę za bardzo do rzeczy?
Wspaniała – odpowiedzieli chórem.
A któż ich zdaniem miałby być jej autorem?
107

11.8 Page 108

▲back to top
Oczywiście, adwokat Menghini. Tu się zaraz czuje jego pazur.
A jednak. Tę pracę napisał sam Ksiądz Bosko.
Zamilkli zdetonowani, dziwiąc się takiej znajomości prawa kanonicznego.
Pewni byli, że referat napisał Menghini, dając Bianchiemu do przepisania. Ale wobec
zapewnień tego ostatniego, musieli fakt przyjąć do wiadomości, choć z pewnym
żalem, że tak się tą pracą rozentuzjazmowali, a tym samym już jakby przesądzili całą
tę sprawę.
Dyskusje nad nią odłożono na później i niestety ciągle ją odwlekano. Relatorem
miał być monsignor Vitelleschi, który zaraz zlecił Menghiniemu, by mu opracował
odnośną do tego konsultację. W takiej konsultacji urzędnicy Kongregacji opracowują
uwagi do danej sprawy według wskazań zainteresowanego relatora, dają je do druku,
by następnie doręczyć je tym, co mają sprawę opiniować. Zacny Menghini sprawy nie
zbył; całym sercem oddany Księdzu Bosko, przestudiował ją dokładnie, zebrał obfity
materiał na poparcie i tak opracował, że się bardzo podobała samemu Księdzu Bosko.
Pobieżne choćby przyjrzenie się tej pracy, dopomoże nam do lepszego zorientowania
się w całej tej sprawie przywilejów.
Konsultacja rozpoczyna się takim charakterystycznym stwierdzeniem: „Ma
w sobie coś cudownego ten fakt, że Stolica święta tylu napaściami niepokojona,
podczas gdy opłakuje zniweczenie tylu czcigodnych dawnych zakonów, to
równocześnie z niezłomną wiarą popiera powstające nowe pobożne Zgromadzenia,
które jakby hufce posiłkowe wypełniają luki i docierają tam, dokąd pierwsze już nie
mogą sięgnąć swą działalnością. „Następuje krótki rys historyczny Pobożnego
Zgromadzenia Salezjańskiego ze zręcznym podkreśleniem trudności, jakie ono
napotyka ze strony ordynariusza turyńskiego odnośnie do przywileju egzempcji
i święcenia własnych kleryków. Otworzywszy sobie tą wzmianką drogę do
właściwego tematu, Relator tak ciągnie dalej: „Założyciel tego Zgromadzenia wobec
takich kolizji, jak również dla zrównania się z innymi zakonami, od których na pewno
nie stoi niżej dokonując tylu zadziwiających dzieł dla dobra Kościoła jak
i społeczeństwa przesłał na początku tego roku do Ojca świętego dwie prośby”. Tu
podaje ich treść. Chodziło jak wiemy o dimisorie i o komunikację przywilejów.
Obie te kwestie rozwinięte są bardzo dogłębnie i jasno. Co do dimisorii po
przedstawieniu wszystkich teorii w tym względzie stawia sobie pytanie, czy wypada
uwzględnić tę partykularną prośbę, jaką wnosi Ksiądz Jan Bosko Założyciel tej tak
zasłużonej Instytucji. Przeciw uwzględnieniu jej zdają się przemawiać trzy motywy:
1. To należy do łask, jakie przyznaje się bardzo rzadko;
2. Nie mają tego przywileju inne zakony również zasłużone dla Kościoła
i dawno już istniejące, więc może się obejść bez tego i Zgromadzenie, co
dopiero powstałe tym bardziej, że już posiada przywilej ten ad decennium
wprawdzie, ale ad Episcopum Dioecesanum;
3. Zresztą praxis Curiae w tym względzie jest rygorystyczna.
108

11.9 Page 109

▲back to top
Ale na to się odpowiada: Przyznanie tak rzadkich przywilejów zdaje się jest
usprawiedliwione nadzwyczajnym rozwojem i cudownym wprost wzrostem w tak
ciężkich czasach Towarzystwa Salezjańskiego, które zyskuje sobie z dnia na dzień
coraz większe ogólne uznanie za swą pracę na polu tak religijnym jak i humanitarnym.
Właśnie wynagrodzenie tak wybitnych zasług będzie wyrazem łaskawości Ojca
świętego, który do tego ma pełne prawo na mocy swych najwyższych, królewskich
praw. Tak zresztą praktykowało się to już tyle razy w wiekach minionych. Tu
redagujący konsultację bardzo zręcznie zacytował Tomassiniego, który „użycza nie
wyjątkowych przywilejów wyjmuje spod zbyt rygorystycznych wymagań, które to
rygoryzmy były czasem tylko wynikiem kaprysów i gorszych jeszcze rzeczy”.
Dlatego nie można zbagatelizować wywodów księdza Bosko przytoczonych
przeciwko zbytniemu rygoryzmowi arcybiskupa turyńskiego w udzielaniu święceń
salezjanom.”
W drugiej części konsultacji, w której omawia komunikacje przywilejów, przy
czym zaznacza, że ta może być podwójna, albo absolutna, plena et perpetua, albo
imperfecta et relativa, Relator zauważa, iż właśnie dla uniknięcia możliwych
tendencyjnych interpretacji ze strony biskupa diecezjalnego odnośnie do
poszczególnych przywilejów Ksiądz Bosko nalega usilnie o udział w ogóle
w przywilejach przyznanych innym Zgromadzeniom, a mianowicie Redemptorystom.
Zresztą takie fakty komunikacji niedawno miały miejsce i na tym oparty Ksiądz Bosko
wnosi prośbę o podobną łaskę.
Ale po argumentach „za” trzeba było poruszyć i te „przeciw”. Redukowały się
one do trzech:
1. Komunikacji przywilejów już od dłuższego czasu nie przyznawało się nikomu,
a zatem trzeba i nadal trzymać się tej praktyki;
2. W przepisach Regulaminu, jakim kieruje się Kancelaria Apostolska,
a zatwierdzonymi przez Piusa VI jest zaznaczone, że podobnych przywilejów
należy udzielać specifice et nominatim zwłaszcza Zgromadzeniom, które tyle
tylko mogą mieć ile im się doraźnie przyzna. Większą egzempcją spod
jurysdykcji biskupiej cieszyć się mogą tylko właściwe Zakony, choć i te na
podstawie Konstytucji papieskiej „Inscrutabili” są jej siedmiu artykułami
władzy ordynariuszów miejscowych poddane;
3. Bardzo wiele już przywilejów zostało przyznanych tak Zakonom jak
i Zgromadzeniom: czyżby one wszystkie miały być koniecznie potrzebne
Towarzystwu sui generis, jakim jest Zgromadzenie Księdza Bosko? Mimo jego
wielkich zasług, to przecież wydaje się rzeczą roztropniejszą, by ono i nadal
pozostawało pod normalną władzą biskupa.
Zbijając te obiekcje, Relator stawia sobie zaraz pytanie, czy to one właściwie
były powodem, iż Ojciec święty uznał za stosowne przesłać petycje Księdza Bosko
Komisji kardynalskiej. I odpowiada, że raczej nie, bo przecież Papież, jako rozdawca
wszelkich łask i przywilejów, może postąpić według swego osobistego uznania.
A więc na pewno chodzi tylko o to, by Eminencje zbadali, czy obecne warunki, jako
109

11.10 Page 110

▲back to top
czas, miejsce, osoby przemawiają „za czy przeciw” przyznaniu łaski, o jaką proszą
członkowie Zgromadzenia, które choć dopiero świeżo założone, dokonało więcej dla
chwały Bożej, niż inne już od wielu lat istniejące.
W tym miejscu konsultacja wykorzystuje bardzo zręcznie „wyjaśnienia”
przysłane w kwietniu do Kongregacji, dotyczące rozwoju Zgromadzenia i dodaje
jeszcze nowe szczegóły, a mianowicie:
1. Wielu salezjanów odznaczyło się wartościowymi pracami literackimi
historycznymi, pisząc równocześnie podręczniki szkolne, których używa się
i w szkołach publicznych. Około dwudziestu z nich zmarło w opinii świętości
i wydane są ich życiorysy.
2. Wydrukowano u nich i względnie powielono cały szereg utworów muzycznych
religijnych, jak też wydano podręczniki do nauki gry na organie czy do śpiewu
gregoriańskiego.
3. Towarzystwo to posiada własną księgarnię i drukarnię, w której przy czterech
maszynach na parę pracuje 130 ludzi. Stąd to rozchodzą się już od 23 lat
Letture Cattoliche, błogosławione przez Ojca świętego, który je zalecił
specjalnym pismem do kardynała Wikariusza. Tu także drukuje się książkę do
nabożeństwa „Il Giovane Proveduto”, której w kilku latach rozeszło się już
przeszło milion egzemplarzy.
4. Placówki tego Zgromadzenia stale się rozbudowują, jako to w Alassio,
w Sampierdarena; Siostry od niego zależne Córki Maryi Wspomożycielki
otworzą w najbliższym czasie trzy domy w Alassio, Lanzo i na Valdocco, gdzie
za wygórowana cenę wykupiono dom publiczny, aby tylko przeszkodzić
obrazie Boskiej, a opuszczonym dziewczętom tej dzielnicy zapewnić opiekę.
Wreszcie ostatnio zorganizowane zostało Dzieło Synów Maryi
Wspomożycielki dla pielęgnowania powołań do stanu duchownego wśród
młodzieńców od 16 do 30 lat. Liczba ich dosięga już setki.
Trafne te wywody relator tak kończy: Uzupełniając powyższe dane wykazami
przedłożonymi niedawno w związku z zatwierdzeniem Reguł Zgromadzenia,
Eminencje znajdą dosyć materiału, by przy swej roztropności i dojrzałości sądu
należycie odpowiedzieć na następujące „DUBIA”:
I. CZY I W JAKIM ZAKRESIE PRZYZNAĆ PRAWO WYSTAWIANIA
DIMISORII AD QUECUMQUE EPISCOPUM I EXTRA TEMPORA
PRZEŁOŻONYM TOWARZYSTWA SALEZJAŃSKIEGO?
II. CZY, JAK I JAKIE PRZYWILEJE WYPADA PRZYZNAĆ PRZEZ
KOMUNIKACJE NA KORZYŚĆ TEGOŻ TOWARZYSTWA?
Wobec bliskiego wyjazdu Misjonarzy do Argentyny Księdzu Bosko bardzo
zależało, aby sprawa przywilejów została załatwiona do wakacji jesiennych. Niestety
nie szło to jednak tak łatwo. Ale i tak nie było bez korzyści. Adwokat Menghini
i monsignore Fratejacci mieli czas opracować lepiej konsultacje, a Ksiądz Bosko przez
110

12 Pages 111-120

▲back to top

12.1 Page 111

▲back to top
pośrednictwo tych swoich dwu przyjaciół mógł lepiej zorientować się w całej
atmosferze, jaka tę sprawę otaczała.
Otóż Kardynał Matrizzi życzliwy Księdzu Bosko cieszył się, że może tej
specjalnej Komisji kardynalskiej przewodniczyć; ale równocześnie oświadczył,
iż zdaje się na ostateczny wynik głosowania.
Kard. Da Luca, człowiek rezolutny, nie miał w tej sprawie żadnych skrupułów,
jak może inni: to też na niego najwięcej liczył Ksiądz Bosko.
Kard. Martinelli w liście z dnia 9 lipca wyrażał Księdzu Bosko swe
zadowolenie, że go odwiedzili księża Lemoye i Bonetti, prezentując mu kilka swych
dzieł. Dziękował mu również za przesłanie mu już dawniej dzieła pod tytułem: Maria
Ausiliatrice , dodając: Z cudownego przebiegu całej budowy tego kościoła, przyznać
trzeba, że Maria modificavit sibi domum.
Ale niestety nie ci trzej kardynałowie mieli w Komisji głos decydujący.
Najważniejszy głos miał kard. Pizzarri, na którego znowu wywierał przemożny wpływ
monsignor Viteleschi. Jako prefekt Kongregacji Biskupów i Zakonników w pismach
swoich kładł nacisk na to, że komunikację przywilejów in praexe difficillae concedi
parte tylko, dlatego nie twierdził, że nullimode, bo to zależało ostatecznie od decyzji
Ojca świętego, ale jego nastawienie w tej sprawie było całkiem oczywiste.
Wskazówki, jakich udzielał adwokatowi Menghiniemu, który przy redagowaniu
znanej nam konsultacji zasięgał jego zdania były też takie, iż ten na końcu wyznał, iż
napisał pod naciskiem kardynała, który poddawał mu takie myśli, na które on wedle
sprawiedliwości w sumieniu nie mógł się zgodzić. Łatwo teraz pojmiemy najlepszą
wolę Menghiniego wobec przesadnych skrupułów kardynała.
Zresztą jeszcze w sierpniu Prefekt Kongregacji kard. Pizzarri i jej sekretarz
monsignore Vitelleschi wyraźnie oświadczyli, że w ogóle nie ma mowy o przyznaniu
przywilejów per communicationem; później jednak na pewną ich liczbę kardynał się
zgodził, ale nie na wszystkie; zaś, co do dimisorii bezwzględnie był przeciwny.
Po jednej rozmowie z monsignorem Vitelleschim adwokat Menghini
zaproponował Księdzu Bosko, ale całkiem poufnie „jak syn swemu ojcu” czyby nie
było dobrze dodatkowym pismem wyszczególnić niektóre z przywilejów, o które by
najwięcej chodziło, jak np. dimisorie do biskupa. Także ja jestem zdania,
że w pewnym punkcie trzeba stanąć twardo, bez wahań i niedomówień i z taką
pewnością siebie, jak przewidujący i doświadczony generał armii. Ale zawsze trzeba
nam pamiętać, że opozycja niestety istnieje.
O monsignorze Vitelleschim myślał Ksiądz Bosko, iż on nie należy do
przeciwników. Jeszcze nie wiedział wtedy, iż właśnie sekretarz Kongregacji Biskupów
i Zakonników (czyli monsignore Vitelleschi) wręczając pismo Księdza Bosko
Menghiniemu do konsultacji, powiedział mu: „Cała ta prośba, to prawdziwe
dziwactwo: wystarczy kilka zdawkowych uwag, aby tylko było, od czego zacząć
posiedzenie”.
Dzień posiedzenia Komisji kardynalskiej się zbliżał. Ksiądz Bosko
przewidując, iż jego sprawa weźmie niepomyślny przebieg, poszedł za radą
111

12.2 Page 112

▲back to top
Menghiniego i napisał do poszczególnych zainteresowanych nią kardynałów list
następującej treści:
Eminencjo!
Gdybym szczęśliwym trafem znajdował się teraz w Rzymie, to oczywiście
poczuwałbym się do obowiązku złożenia osobiście mojego uszanowania Waszej
Eminencji a równocześnie prosiłbym Go o życzliwe ustosunkowanie się do sprawy tak
ważnej dla Zgromadzenia Salezjańskiego, jaką jest przyznanie mu komunikacji
przywilejów, z których korzystają inne zakony przez Kościół święty zatwierdzone.
Obecnie czynię to niniejszym pismem.
Eminencja w swej łaskawości okazał się nam życzliwym ojcem i wybitnym
dobrodziejem w chwili, gdy chodziło o zatwierdzenie naszego Zgromadzenia. Niech
wolno będzie wyrazić nadzieję, że okaże się takim również i teraz, gdy zabiegamy
o przyznanie nam komunikacji przywilejów. Dwie wielkie korzyści odniesiemy
z tego:
1. Zgromadzenie Salezjańskie będzie tym samym zrównane z innymi wobec
władz kościelnych;
2. Nasi misjonarze wyruszający do Argentyny w październiku, by tam podjąć się
pracy duszpasterskiej, wychowawczej i misyjnej wśród dzikich plemion staną
w tamtych okolicach z tymi samymi przywilejami, z jakich korzystają już inni
misjonarze tamże pracujący. Prócz tego, przyznając nam przywileje usunie się
jeden pozór jakim zastawia się ordynariusz turyński w sporze z nami, kiedy
twierdzi, że nasze Zgromadzenie nie jest jeszcze definitywnie zatwierdzone,
skoro o ile on wie, nie ma dotąd przyznanych przywilejów innych Zgromadzeń.
Zdając się zresztą w tym wszystkim na znaną roztropność Waszej Eminencji
zapewniam, iż tak za dotąd okazaną nam łaskawość, jak i za względy dla nas
w przyszłości salezjanie zachowają zawsze wielką wdzięczność i nie przestaną się
modlić. itd.
Turyn, 11.09.1875 r.
Posiedzenie Komisji kardynalskiej w sprawie przywilejów, o jakie prosił
Ksiądz Bosko, miało się odbyć 9 września, ale znowu odłożone zostało na 16 tegoż
miesiąca. O przebiegu tej odkładanej konferencji nic dokładniejszego nie wiemy, gdyż
podobne zebrania Kardynałów otoczone są zawsze sekretem ścisłym. Wprawdzie
pewne niedyskrecje często zdarzają się: były i w tym wypadku, ale nie warto tu nad
nimi się zatrzymywać.
Ale faktem jest, że właśnie 16 września monsignor Vitelleschi kończył swój
urząd sekretarza Kongregacji Biskupów i Zakonników, gdyż wyniesiony został do
godności świętej purpury, a ostatnim jego aktem na tym stanowisku, było referowanie
sprawy przywilejów dla salezjanów. Wprawdzie już dwa dni przedtem złożył
urzędowanie, ale tę właśnie kwestię chciał koniecznie według swego punktu widzenia
112

12.3 Page 113

▲back to top
doprowadzić do końca. Posiedzenie trwało od dziewiątej do dwunastej. Uchwała na
nim powzięta miała być zakomunikowana nazajutrz Papieżowi. Ale w tym dniu miał
się odbyć Konsystorz, więc były widoki, że rezultat posiedzenia Komisji kardynalskiej
będzie mógł być przedłożony Ojcu świętemu dopiero w następny tydzień, a wtedy
zreferowałby go już nie nowy kard. Vitelleschi, lecz jego następca monsignor
Fratejacci bardzo żałował, że nie było wtedy w Rzymie kard. Berardi, o którym był
pewny, iż całą sprawą pokierowałby na korzyść Księdza Bosko.
Dotychczasowy jednak sekretarz Kongregacji Biskupów i Zakonników
koniecznie chciał postawić na swoim, a ponieważ po konsystorzu już by nie wypadało,
aby się tą sprawą zajmował, tego samego więc dnia 16 września zaraz wieczorem „in
via extraordinaria” udał się do Papieża, by zdać relacje z przebiegu posiedzenia
w znanej nam sprawie. Kiedy nazajutrz adwokat Menghini zapytał go, na czym
ostatecznie stanęło, to odpowiedział: „Na pewno, gdy się Ksiądz Bosko dowie
o wyniku, nie będzie z niego bardzo zadowolony”.
Wynik zaś był taki: Na pierwsze dubium odpowiedziano: Negative et ad
mentem. Dotyczyło to dimisoryj. To „ad mentem” znaczyło, iż należy arcybiskupowi
Turynu podać do wiadomości prośbę Księdza Bosko o przyznanie mu władzy
wystawiania dimisorii ad quemcumque episcopum i extra tempora zawiadamiając go
przy tym, iż prośba ta została odrzucona, bo on już ma podobny przywilej na lat
dziesięć, który to przywilej arcybiskup powinien respektować, jeśli nie chce, by święta
Kongregacja miała w inny sposób umożliwiać Księdzu Bosko korzystanie z tego
indultu.
Na drugie dubium (dotyczyło sprawy przywilejów) odpowiedziano:
Communicationem, prout potitur, non expedire. Przy czym uwzględniono, by prosić
Ojca świętego o wyjście spod jurysdykcji biskupiej wszystkich domów regularnych (to
jest mających 6 członków) Pobożnego Towarzystwa Salezjańskiego i uznanie ich, jako
wolnych od wizytacji ordynariuszów miejscowych w rzeczach administracyjnych
i dyscyplinarnych, nie zaś tego, co dotyczy kościołów i kultu.
Zacny Bianchini kiedy przeczytał, iż reskrypt ma być równocześnie wysłany
ordynariuszowi turyńskiemu, własnym oczom nie chciał wierzyć i tak pisał do Księdza
Bosko: Nie chcę sprawy zaogniać. Wielebność Wasza najlepiej będzie wiedział, quid
agendum. Wiedział on też dobrze, co może być największą osłodą dla jego wielkiego
przyjaciela w Turynie, a mianowicie wiadomość, iż mimo wszystko życzliwość Ojca
świętego do salezjanów nigdy się nie zmniejszyła. Stąd też, gdy był na posłuchaniu
u Papieża, aby mu podziękować za nominację na kanonika dostojnej kolegiaty
świętego Euzebiusza, rozmowę umyślnie sprowadził na temat Księdza Bosko
i przekonał się, iż Ojciec święty bardzo życzliwie słuchał, co mu o nim mówił. Zaraz
też o tym napisał do Oratorium.
Ksiądz Bosko jak zwykle przeżył poniesioną porażkę bardzo spokojnie, rzec
można pogodnie. Ale rezygnacja nie oznacza poddać się. To też nie na tym koniec, ale
o tym później.
113

12.4 Page 114

▲back to top
Chodziłoby teraz jeszcze o ustalenie, co ostatecznie było powodem tak
nieprzychylnej uchwały ze strony Komisji kardynalskiej dla Księdza Bosko. Byłoby
naprawdę krzywdzące dla tak dostojnego grona posądzać ich, że działali, z jakichś
niskich pobudek.
Raczej trzeba wziąć pod uwagę umysłowość ogółu kurialistów przywykłych do
kurczącego trzymania się przyjętego „siluve curiae” i z reguły niechętnych dla
wszelkich nowości w rzeczach ważniejszych i do tego dodać obawę przed zerwaniem
stosunków między ordynariuszem turyńskim a Stolicą Świętą, a wtedy wszystko stanie
nam się jasne. Nawet sam Pius IX był zaniepokojony postępowaniem arcybiskupa
Gastaldiego w stosunku do Księdza Bosko. Nie chciano wtedy więcej drażnić
popieraniem salezjanów, i tak Ksiądz Bosko musiał na razie ponieść smutne tego
konsekwencje.
Upłynął zaledwie miesiąc od tych wypadków, a świeżo mianowany kardynał
Vitelleschi już nie był wśród żyjących. Gwałtowna febra tyfoidalna doprowadziła go
do grobu. „Co za dziwny zbieg okoliczności. Jakże to wymowne”, zawołał na
wiadomość o tej śmierci przejęty do głębi monsignor Fratejacci, który śmierć tę
przepowiedział na trzydzieści dni naprzód. Twierdził on, że po krzywdzie, jaka stała
się Księdzu Bosko i jego Zgromadzeniu, musi się w to wmieszać Opatrzność Boża.
Kiedy w kwietniu 1876 roku Ksiądz Bosko bawiąc w Rzymie odwiedził zacną
rodzinę kardynała, zastał ją jeszcze głęboko pogrążoną w żałobie po śmierci jego tak
nagłej i jak się na ogół mówiło, tajemniczej.
W tymże roku 11 kwietnia kard. Martinelli wyraźnie oświadczył, iż wszystkie
trudności pochodziły od monsignora Vitelleschi; nie można jednak twierdzić, żeby on
działał ze złej woli na niekorzyść Księdza Bosko. Właściwego sprawcę zawodu, jaki
spotkał tego ostatniego, trzeba szukać daleko na północ od Rzymu.
114

12.5 Page 115

▲back to top
ROZDZIAŁ X
ŻYCIE W ORATORIUM 1875 R.
W opisie życia Oratorium w roku 1875, który obejmie dwa długie rozdziały,
uwzględnimy oczywiście to tylko, co było charakterystyczne w owych dwunastu
miesiącach, jak również wypowiedzenia Księdza Bosko, czy jakieś więcej
podpadające wypadki w jego otoczeniu. Ponieważ Oratorium było rzeczywiście jedną
wielką rodziną więc, by trzymać się pewnego porządku, najpierw będziemy mówić
o jej ojcu, następnie o domu, dalej o synach, a wreszcie o pewnych zajściach
i sytuacjach godnych zapamiętania. Materiał zaczerpnięty jest z kronik, pamiętników,
protokołów, czy listów przechowywanych w archiwum Zgromadzenia.
1. „PATERFAMILIAS”
Przystało, aby Oratorium, jako siedziba Księdza Bosko i Dom Macierzysty co
dopiero powstającego Zgromadzenia, stanowiło kompleks, który by w oczach świata
honor przynosił Założycielowi, a równocześnie, aby ono odtwarzało jego ducha
i stanowiło wzór dla nowo powstających placówek. Stąd Ksiądz Bosko życzył sobie,
aby ono we wszystkim zależało od jego dyrektyw i rad. Oczywiście, że w praktyce nie
zamierzał krępować inicjatywy i działalności przełożonych niższych, na których
barkach spoczywał cały pondus diei et aestus: owszem zostawiał im wiele swobody,
ale zawsze w ramach Reguł przez niego ustanowionych i zawsze w jego duchu.
Zresztą było to nieuniknionym, gdyż wszyscy odpowiedzialni wychowawcy byli
jeszcze księżmi bardzo młodymi i bez doświadczenia, więc dla wszystkich on był
właściwie jedynym oparciem, ostoja i wyrocznią. Widać to z protokołów posiedzeń
Kapituły domowej, z jej składu i sposobu jej postępowania.
Jako dyrektor figuruje tam naturalnie Ksiądz Bosko, ale już nie sam. Ma do
pomocy wicedyrektora, którym jest ks. Rua. I nie trzeba myśleć, że Ksiądz Bosko był
tylko honorowym dyrektorem, a wszystko robił ten ostatni. Nie. Wprawdzie
z protokołów, zresztą bardzo lakonicznych, ale przejrzystych, wynika, że zebrania
prowadził wicedyrektor, on przedstawiał wnioski i uzgadniał z innymi członkami, ale
jego staraniem było jak najwierniej interpretować myśl ich wspólnego Ojca, a o ile
wysuwano projekty całkiem nowe i odmienne od dotychczasowych zwyczajów,
wszystko to było zaraz odkładane do decyzji Świętego.
Zasadą jego było: uprzedzać. Wszystko powinno było być ustalane z góry
i omawiane już tygodnie naprzód z uwzględnieniem najdrobniejszych szczegółów, aby
115

12.6 Page 116

▲back to top
tak zaradzić wszelkim ewentualnościom, jakie mogłyby się wyłonić. W tym celu
odczytywano na zebraniach Kapituły uchwały z lat poprzednich i uwagi tam
dopisywane post eventum. To dopisywanie uwag popartych doświadczeniem bardzo
zalecał, jako drogocenny skarb na przyszłe lata, z którego czerpać można zawsze
normy postępowania w podobnych okolicznościach.
A oto jedno charakterystyczne zdarzenie. W owych latach weszło w zwyczaj,
że na święto Matki Boskiej Wspomożycielki ludność pozostawała na noc w bazylice
na modlitwie. Oczywiście, że wielu też rozchodziło się po przyległych podwórzach
i krużgankach. To pociągnęło za sobą poważniejsze nieporządki. Byli tacy
z domowników, co wymknąwszy się spod dozoru przełożonych, gdzieś
w zakamarkach wyprawiali breverie. Wobec tego dały się słyszeć między domowymi
Przełożonymi głosy, by te nocne czuwania zlikwidować, choć one wielce pobudzały
do pobożności pielgrzymów, zwłaszcza tych z dalsza. Gdy o tym dowiedział się
Ksiądz Bosko, przeczekał parę dni, aż się wszyscy wygadają, a przy sposobności
zauważył:
Prawda, że zaszło to i to, ale czyja to wina? Wasza, boście nie czuwali
dostatecznie. A teraz nie należy usuwać tego, co dobre, aby zapobiec złu. Raczej
trzeba w przyszłości na czas wszystko przewidzieć i powziąć odpowiednie środki
zaradcze, aby podobne nieporządki już się nie powtórzyły.
Sprawy dnia bieżącego, czy administracyjne, czy dyscyplinarne załatwiał on po
wieczerzy, od jej ukończenia aż do modlitw. Oto jak jedno takie półgodziny opisuje
skrzętny kronikarz, pod datą 8 lipca: „Gdy większość współbraci opuściła już jadalnię,
Ksiądz Bosko zawołał do siebie księdza Chialę, katechetę (dyrektora rzemieślników)
i z nim porozumiał się co do druku następnych numerów „Letture Cattoliche”. Zaraz
też podszedł ks. Lazzero, prefekt domowy, w sprawie karności wśród rzemieślników.
Jeszcze ten nie skończył, a już zbliżył się ks. Barberis, magister nowicjuszów,
by pomówić o zorganizowaniu wakacji dla nich, tak by im nie przychodziło do głowy
prosić o wyjazdy do domu rodzinnego. Przedstawiał projekty, gdzie by mogli je
spędzić, w jakim czasie, jak długo i inne szczegóły.
Dobrze, - zakonkludował Ksiądz Bosko. Miejsce proponowane zdaje mi się za
ciasne, ale ostatecznie można spróbować. Zacznijcie więc przygotowania.
Na to nadszedł ks. Durando, radca szkolny generalny, mówiąc:
Profesor Rocchia chciał wydrukować u nas ową książkę, o której już pisał,
pozostawiając ją nam na własność.
Czy to książka szkolna?
To jest repertorium frazesów łacińskich. Zdaje się, że nie zła to rzecz.
A czy będzie miała zbyt?
Używają jej Bracia szkolni w swoich szkołach. To przyczyni się do jej
spopularyzowania.
No to pomów o tym z Barale (księgarz Oratorium) i zadecydujcie. Ja wolałbym,
by była drukowana na koszt autora.
116

12.7 Page 117

▲back to top
Nadszedł i ks. Guanella, by pomówić z Księdzem Bosko o broszurce, jaką miał
zamiar napisać na temat rozszerzania wiary i przedstawił swój plan. Kiedy już Ksiądz
Bosko wychodził z jadalni, przyłączył się do niego ks. Milanesio, dyrektor Oratorium
świątecznego i szkół elementarnych dla eksternistów, a towarzysząc mu, prosił
o zezwolenie na kursy wieczorne dla starszych eksternistów, które według niego
dałyby się pogodzić z ogólnym rozkładem godzin w domu i tak według wskazówek
Świętego konkretnych i wyraźnych płynęło życie w Oratorium, rozwijała się jego
działalność i formowali się nowi członkowie Zgromadzenia.
Nie mniej bacznie śledził on życie Oratorium, będąc od niego daleko. Świadczą
o tym trzy listy pisane z Sampierdarena, z Alassio i z Nizza. Porusza w nich
najróżnorodniejsze sprawy, jako to: przeniesienie wychowanków z Oratorium do
innych kolegiów salezjańskich; przejścia jakiegoś gimnazjalisty na szewca; treść
zaświadczenia dla kogoś odchodzącego; obłóczyny kleryckie; sprzedaż
nieruchomości; sprawy bankowe; kontrakty kupna – sprzedaży; dopuszczanie do
nowicjatu itd. Są i doraźne odpowiedzi dla różnych współbraci, ujęte zresztą
w wyrażenia dla nich samych tylko zrozumiałe; dalej wskazówki dla uczniów z klas
„di fuoco”, nie zgadza się np. by przedzielano jedną z dłuższych sypialń; księdzu Rua
zwraca uwagę: Jeśli masz 500 franków dla adwokata Comaschi, to je prześlij mu, jeśli
nie, to napisz, żeby, o ile możliwe, zaczekał; w każdym razie daj mi znać, jak sprawy
stoją. A ponieważ ks. Rua proponował nowy lokal dla eksternistów, to mu żartem
odpowiada: Jeżeli Przewielebność Wasza sądzi, że tak dobrze będzie, to ostatecznie
można spróbować. Wyraża równocześnie swój niepokój z powodu jego milczenia
w sprawie czy arcybiskup zgodził się na święcenia dwóch kandydatów: Albano
i Ferrot? Na końcu zaleca mu tak wszystko ułożyć, by na niedzielę po Niepokalanej
mógł być w Kornese i tam wygłosić kazanie. Komentarze do tego skrótu niech zrobią
sobie sami czytelnicy. Nam chodziło tylko o to, aby wykazać, jak od Księdza Bosko
wszystko brało początek, przez jego szło ręce i do niego wracało wszystko, co
dotyczyło życia Oratorium tak w rzeczach nadzwyczajnych jak i codziennej
administracji. Dodamy tu tylko odpowiedź na jedno pytanie, posługując się kroniką
księdza Barberisa, czy mianowicie, gdy Ksiądz Bosko wyjeżdżał z Oratorium,
co przecież w 1875 roku kilka razy następowało, to wtedy chyba szczury tańczyły, bo
nie było kota? Lecz kronikarz temu przeczy, podkreślając, że Oratorium jest już tak
zorganizowane, iż nawet nikt się nie spostrzega o nieobecności Księdza Bosko.
Czytamy we Vie spirituelle, że Ksiądz Bosko nie tyle nie pozostawił pięknych
traktatów, ile raczej swego ducha przelał w swoich synów duchowych, nadającego im
pełnię życia. I o tego ducha właśnie chodziło mu, by go utwierdzić w Oratorium
i przeszkodzić infiltracji jakichś obcych idei, które, by go wypaczyły. Koncentrując
wszystko w swoich rękach, oczywiście, że nie wszystko sam robił, ale nie pozwalał
nic robić bez swojej wiedzy. Były to rządy silne, lecz konieczne, a zawsze ojcowskie,
o których tak pisze do Ojca świętego biskup z Vigevano, monsignore Gaudensi: „Kto
odwiedził Oratorium w Turynie, czy inne szkoły prowadzone przez Księdza Bosko
i jego kapłanów, ten odczuł w nich jakąś dziwną atmosferę pobożności, jakiej nie
117

12.8 Page 118

▲back to top
spotyka się tak łatwo w innych instytutach. Zdaje się, że w zakładach Księdza Bosko
oddycha się doprawdy miłą wonią Chrystusową.
2. LA CASA E L`ECONOMIA DOMESTICA
Budowle po naszych placówkach były prowadzone solidnie. Plan budowy
podawał Ksiądz Bosko, następnie studiował rysunki i dopóki ich ostatecznie nie
zatwierdził, nikt nie mógł podejmować się roboty. Tym bardziej było to przestrzegane
w Oratorium. Wszak już widzieliśmy, jak z Rzymu interesował się wzniesieniem
jakiegoś marnego muru granicznego, a oto jeden charakterystyczny epizod: w roku
1876 ks. Rua, pod nieobecność Księdza Bosko zdecydował się odmurować jedno okno
przedtem zamurowane przy dzwonnicy kościoła św. Franciszka Salezego. Ksiądz
Bosko zauważywszy tę nowość po swoim powrocie, zwrócił się tonem raczej twardym
do swego wicedyrektora: Tak, tak, teraz, gdy rządzi Ksiądz Bosko, róbcie, róbcie
według własnego widzimisię, ale pewnego dnia, gdy będziecie wy rządzić, także inni
będą postępować jak im się żywnie podoba. Biedny ks. Rua, na którego w przyszłości
miała przejść cała odpowiedzialność za rządy Zgromadzenia, zrobił się taki malutki,
malutki i ledwie był zdolny wypowiedzieć kilka słów zakłopotanego
usprawiedliwienia z przyrzeczeniem całkowitego oddania i uległości na przyszłość.
Ale Ksiądz Bosko nie miał nic do zmieniania w tym, co powiedział. Tak zeznaje ks.
Vespignani:
Mamy tu wielki przykład, jak Święci przykładają wielką wagę do wyrzeczenia
się własnej woli.
W roku 1875 zaokrąglono obszar Oratorium przez nabycie przyległego placu
z domem od Antoniego Catellino. Wybudowano nowe skrzydło, ciągnące się od
portierni wzdłuż ulicy Cottolengo, w którym na dole ulokowana została księgarnia
ze swymi magazynami, a u góry introligatornia. Tak podwórze rzemieślników
odgrodzone zostało od miasta.
Inne prace budowlane ograniczyły się do drobnych przeróbek dookoła portierni.
Z atrium przebito zejście do podziemi kościoła Najświętszej Wspomożycielki. Bramę
tymczasową zastąpiono solidniejszą. Za progiem atrium postawiono wagę, a na lewo
umieszczono tablicę marmurową z napisem w języku łacińskim i włoskim,
przypominającą wchodzącym, że ubogiemu trzeba oddawać to, co zbywa; wykuto tam
też małą niszę na dzwonek, który przez z górą pół wieku swym srebrzystym głosikiem
regulował życie wszystkich mieszkańców Oratorium.
Trzeba też jeszcze wspomnieć o portyku, jaki wzniesiono dookoła absydy
kościoła Najświętszej Wspomożycielki, a który przedłużony dozwalał przejść pod
dachem do domu. Granitowe kolumny podtrzymujące portyk, na pewno zdolne będą
przez wieki stawiać opór wszelkim szturmom ze strony chłopców.
Sprawy finansowe tej wielkiej instytucji na Valdocco spoczywały wyłącznie na
głowie Ksiedza Bosko. Stałych dochodów nie było.
Jeśli się weźmie pod uwagę opłaty wychowanków, to przeciętnie wypadało na
głowę 20 centesimów dziennie. Wydatki osobiste jednej czwartej chłopców również
118

12.9 Page 119

▲back to top
ciążyły na bilansie zakładu. Zresztą nie tylko chłopcy mieszkali w Oratorium, ale poza
przełożonymi i służbą kształcili się w nim jeszcze Synowie Maryi - wszyscy na ogół
z ubogich rodzin i klerycy, którzy nic lub prawie nic nie płacili. Z pracowni tylko
drukarnia i stolarnia przynosiły dochody, które z biedą wyrównywały deficyt innych
pracowni. Księgarnia niewiele mogła rentować, gdyż dla celu propagandy religijnej
ceny książek były niskie. Zakłady sąsiednie niewiele zdołały zaoszczędzić, bo i w nich
pensje wychowanków były bardzo umiarkowane. Czytamy w jednym z listów
Świętego do Oratorium: W Alassio, w Varazze i w Sampierdarena bilans dochodów
i rozchodów równa się zeru.
Krytyczne dni dla kasy Oratorium były: sobota, pierwszy i piętnasty miesiąca
oraz kwartały. Wtedy to, a mianowicie w sobotę, kiedy trzeba było opłacać
pracowników szkoły zawodowej, z powodu zwykłego braku gotówki Ksiądz Bosko
szedł na obiad do któregoś ze swoich dobrodziejów, zawsze mile przez nich widziany
i wracał z sumą, jaka mu była potrzebna. Gorzej było, gdy na terenie Oratorium kręcili
się murarze, a ich majster, co 15 dni zgłaszał się po to, co im się należało. Wtedy
Święty musiał iść wprost na żebraninę od bramy do bramy i pukał, aż uciułał tyle ile
trzeba było. Nigdy się w tym nikim nie wyręczał. Najciężej zaś było na końcu
kwartału, kiedy trzeba było wyrównać rachunki u hurtowych dostawców. Ale i te dni
nie odbierały mu zwykłego spokoju. Długoletnie doświadczenie nauczyło go i wtedy
spokojnie oczekiwać w przekonaniu, iż w najkrytyczniejszym momencie Opatrzność
przyjdzie z pomocą. Dla niego nie było różnicy między nic nie mieć w portfelu,
a bezgranicznie ufać Bogu.
Jak ciężko przychodziło opanować sytuację finansową Oratorium, przekonał się
ks. Rua najlepiej pod nieobecność jego Założyciela. Bo kiedy ten był w domu, to albo
dobrodzieje przychodzili do niego, albo on szedł do dobrodziejów, ale gdy on
wyjechał, to jego wicedyrektor był w kropce.
Wspomnieliśmy, że Ksiądz Bosko chodził na obiady. Trzeba zauważyć, że choć
pierwszym jego celem było zyskać zapomogę, to jednak nad jałmużnę przedkładał on
dusze swoich dobrodziejów i ich rodzin, którym chciał zapewnić szczęśliwość
wieczną.
A miał do tego bardzo szczęśliwe podejście. Bez nadawania sobie tonu
kaznodziei czy mentora, zjednywał serca Bogu swym budującym zachowaniem się,
umiarkowaniem i wdzięczną skromnością, jako też pociągającą rozmową bez
fanfaronady. Świadom, że skąpstwo jest prawdziwą gangreną toczącą bogatych
i żadne kazanie nie ma na nich wpływu w tym względzie, skłaniał ich po swojemu do
robienia jałmużny, a tym samym, nawet bez ich wiedzy, do zdobywania sobie dóbr
wiecznych. Jeśli zaś zderzała się sposobność, a okoliczności tego wymagały,
to wyraźnie i głośno podkreślał wszystkim obowiązek pełnienia uczynków
miłosierdzia.
O jałmużnę zabiegał i listownie. I tak do hrabiny Callori pisze:
Mia buona Mamma! We wtorek mam nadzieję być we Vignale i spędzić tam
środę w świętym spokoju aż do czwartku. Ale cóż robić? Biedaczyna, który to pisze,
119

12.10 Page 120

▲back to top
jest jak zwykle na lodzie i potrzebuje centymów. Wspominam quatrini, bo nie mam
odwagi mówić o soldach. Chcę przez to powiedzieć, że zadowolę się i najmniejszą
kwotą. Znam dobre serce pani hrabiny. I jeśliby nie mogła tym razem, to odwołuję
swoją prośbę. Niech ją Bóg uczyni szczęśliwą w życiu i wieczności. Amen. Oddany
sługa.
Dnia 03.10.1875 r.
A już 10 tegoż miesiąca dziękuje jej:
Mia buona Mamma!
Spełniam swój obowiązek i dziękuję jej bardzo, bardzo, tak za gościnę, jak i za
wszystkie okazane względy, a najbardziej za hojność okazaną dla podpisanego tu
kwestarza. Hrabina Bricherasio, współzawodniczka waszej dostojności na drodze
cnoty, dała mi jeszcze „piątkę” i tak granity (do wspomnianego portykatu) są
załatwione, ale nie pozostaje załatwiona sprawa mojej wdzięczności i na pewno nie
skończą się błogosławieństwa dla niej z Nieba, które spraszać będziemy na jej rodzinę.
Czy pannę Marię bolą jeszcze zęby? Jeśli mnie Bóg wysłuchał, to powinna już była
wyzdrowieć. Modliłem się w jej intencji. W najbliższych dniach wracam do Turynu,
by zająć się ekspedycją misjonarzy do Argentyny. Niech Bóg błogosławi panią
hrabinę i da jej łaskę rezygnacji wobec Jego najświętszej woli, zapewniając jej przy
tym należyte miejsce w niebie. Niech się pani pomodli i za tego biedaka, który jest
zawsze jej pokornym sługą.
Nizza Monferrato, 11.10.1875 r.
O zapomogi pisał Ksiądz Bosko i do czynników państwowych. Oto jeden z tych
listów skierowany do burmistrza Turynu:
Illustriassimo Signore!
Niżej podpisany, już od wielu lat prowadzi szkoły elementarne dla najuboższej
młodzieży Turynu. Ogólna liczba wychowanków sięga tysiąca i stale wzrasta.
Potrzeba, zatem jest wielka ławek, aby móc wymienić te już zniszczone i dostawić
nowe dla przybywających. Wobec tego ośmielam się zwrócić do znanej mi dobrze
łaskawości Szanownego Pana Prezydenta, aby nam odstąpił te ławki ze szkół
miejskich, które by tam okazały się zbędne. Ufamy, że prośba zostanie uwzględniona,
już z góry serdecznie dziękuję za pomoc, podczas gdy mam zaszczyt kreślić się
z wyrazami szczególniejszej czci zobowiązany sługa.
Turyn – 1875 r.
Podobne listy skierowane zostały do przewodniczącego Rady wojewódzkiej
w Turynie, do Dyrekcji kolei, do ministerstw itd.
A teraz wspomnimy o trzech przykrych incydentach na tle finansowym, które
sprawiły Świętemu niemałe kłopoty.
120

13 Pages 121-130

▲back to top

13.1 Page 121

▲back to top
Adwokat Alojzy Succi, właściciel piekarni parowej w Turynie, człowiek znany
jako dobry chrześcijanin wspierający dzieła dobroczynne, prosił Księdza Bosko
o żyrowanie przy odbiorze z banku z banku 40 tys. lir (czterdzieści tysięcy). Wiedząc,
że to obywatel zamożny, a przy tym dobrodziej Oratorium, Święty zgodził się. Za trzy
dni pan ten umarł. Gdy nadszedł termin płatności weksla, dano o tym znać
spadkobiercom. Byliśmy na wieczerzy – zeznaje kardynał Cagliero – kiedy wszedł ks.
Rua i oznajmia, że spadkobiercy nic nie wiedzą, ani też wiedzieć nie chcą o żadnych
wekslach. Siedziałem koło Księdza Bosko. Jadł zupę i widziałem, jak między jedną
łyżką, a drugą (a wiedzieć trzeba, że był to styczeń i jadalnia nie była ogrzana) spadały
mu z czoła do talerza krople potu. Przecież nie stracił równowagi i nie przerwał swej
wieczerzy. Żadne racje nie pomogły: trzeba było zapłacić. Dopiero coś po 10 latach
zdołano odzyskać sumę gwarantowaną jego podpisem.
I drugi uczynek miłosierny dużo go kosztował, choć może nie tyle pieniężnie,
ile z powodu złączonych z nim sekatyw. Niejaki pan Józef Rua wykombinował
urządzenie, za pomocą, którego można było podnosić monstrancję na tron i opuszczać,
tak, że równocześnie zniżał się krzyż i równocześnie podnosił na miejsce swoje.
Odpadał, więc kłopot ze schodkami. Zainteresowali się tym proboszczowie, a nawet
biskupi okoliczni i Ksiądz Bosko. Gdyby to zostało zatwierdzone przez Rzym, dla
wynalazcy otwarłoby się piękne źródło dochodów. Aby mu pójść na rękę, Ksiądz
Bosko wysłał rysunki tego aparatu do Kongregacji Rytów z listem polecającym od
siebie. Kongregacja wynalazku nie zatwierdziła i nawet nie chciała, jak to jest w jej
zwyczaju zwrócić rysunków. I tylko, by Księdzu Bosko zaoszczędzić
nieprzyjemności, zrobiła wyjątek, zwracając projekty. Rua, widząc, że jego sprawa
wzięła fatalny obrót, wytoczył proces Świętemu, jakoby on winien był jego straty,
wnosząc sprawę do Kongregacji, bez czego nie byłoby zakazu z Rzymu. Żądał
wypłaty wysokiego odszkodowania. Na szczęście władze sądowe inaczej się na to
zapatrywały i Rua sprawę przegrał.
I trzecie przykre zajście pozostawało w łączności z miłością bliźniego. W zimie
z roku 1872 na 1873, kiedy to państwo włoskie czuło się zmuszone do nałożenia
różnych ograniczeń na swych obywateli, Ksiądz Bosko urządził loterię sui generis,
polegającą na tym, że do wielkiej liczby swych dobrodziejów rozesłał w kopertach
bilety po 10 lir, z prośbą o ich nabycie na dobro Oratorium. Jako zachęta i pewna
nagroda za ofiarność na rzecz sierot, miał służyć obraz, będący wartościową
reprodukcja rafaelowskiej Madonny z Foligno. W tym władze administracyjne
dopatrzyły się przekroczenia prawa, zakazującego loterii publicznych i organizator
został pociągnięty do odpowiedzialności sądowej. Nie pomogło tłumaczenie, iż to
wcale nie była loteria dla zysku, ale tylko zwykłe zwrócenie się do publiczności
o wsparcie, za które można było wylosować wspomniany obraz. Proces ciągnął się
długo i dopiero w tym roku, tj. w 1875 został zakończony wyrokiem sądu
apelacyjnego, skazującym „Il sacerdoto cavaliere Don Bosco” na zapłacenie poważnej
sumy pieniężnej, jako kary za przekroczenie prawa o loteriach. W motywacji wyroku
czytamy jednak, że „Nie można wątpić, iż cel zamierzony przez „cavaliere sacerdote
121

13.2 Page 122

▲back to top
Don Bosco” jest ze wszachmiar godny pochwały i sam cel loterii nie mniej godny
uznania, lecz dobra wola działającego nie zmienia faktu, iż prawo materialnie zostało
przekroczone, co pociąga za sobą konsekwencje karne, bo przecież cel zamierzony nie
jest to samo, co cel osiągnięty, a więc…
A może zamiast iść za rozumowaniem jurydystów piemonckich, ciekawszą
będzie rzeczą to, co umieszcza ks. Ceria w uwadze, a mianowicie, że trybunał turyński
skazał Księdza Bosko na zapłacenie 3.500 lirów i koszty z zagrożeniem aresztu,
w razie nie zapłacenia sąd zaś apelacyjny, w lutym 1875 roku zredukował karę do
1500 lirów plus połowa wartości obrazu, będącego premią.
Oskarżał prokurator Dedominici, bronił adwokat Jacek Pipino. Ksiądz Bosko
w aktach sądowych nazywany jest stale „cavaliere”, gdyż rzeczywiście w roku 1852
przyznany mu został krzyż kawalerski Zakonu Świętych Maurycego i Łazarza.
Przytoczone wyżej motywy wyroku wyraźnie wskazywały, iż same władze
sądowe czuły niewłaściwość wyroku, mimo że materialne przekroczenie prawa do
wydania takiego nie innego upoważniało je. Wyczuł to i Ksiądz Bosko. Odważył się
więc na ostatni krok, a mianowicie zaapelował do łaski króla Wiktora Emanuela II,
zaznaczając, iż kara właściwie spadnie nie tyle na zasądzonego, ile na sieroty. Król
prośbę uwzględnił. Dekret ułaskawienia przyszedł prawie w dniu wyjazdu misjonarzy
do Ameryki.
Sprawdziło się i w tym przypadku przysłowie ważne w Królestwie Miłości,
iż „chi ben fa, ben trova” - kto dobrze czyni, dobrze znajduje (po polsku – jak Kuba
Bogu, tak Bóg Kubie). Ludzie dobroczynni, choćby byli bez grosza, to wszędzie
spotykają się z zaufaniem. Ich rzetelne słowo więcej znaczy, niż jakiekolwiek
gwarancje. Tak było i w życiu Księdza Bosko. Budował wtedy w Turynie kościół ku
czci Niepokalanej przedsiębiorca Buzetti Karol. Komitet budowy złożony
z wybitniejszych obywateli miasta winien mu był trzydzieści tysięcy lirów i zwlekał
z płaceniem z braku gotówki. Wobec tego Buzetti odmówił dalszego prowadzenia
robót, żądając wypłaty, względnie poważnej gwarancji. Wtedy panowie komitetowi
zwrócili mu uwagę, że względem Księdza Bosko nie był tak wymagający i spokojnie
czekał zawsze w razie potrzeby. O, z Księdzem Bosko, to, co innego – odpowiedział.
Jego nazwisko więcej znaczy, niż jakakolwiek gwarancja. Zawsze widziałem,
iż Opatrzność na czas przysyła mu pieniądze. Mam na to niezbite dowody.
W stosunku do innych nie mogę tego być pewny. Tak, tak. Budowa kościoła
Najświętszej Wspomożycielki zapłacona mi została do ostatniego centesima.
3. I FIGLI
W dialekcie piemonckim na chłopaka mówi się figlio (pierwsze znaczenie –
syn). Otóż takich synków Ksiądz Bosko miał w Oratorium w owych latach blisko 800.
Wielkich wygód tam nie mieli, ale żyli. Dzielili się na uczniów szkół zawodowych
i tych szkół średnich (rzemieślnicy i gimnazjaliści). Synowie Maryi, podzieleni na trzy
klasy, stanowili zespół osobny i o nich na razie nie będzie już wzmianki.
122

13.3 Page 123

▲back to top
Może się wydawać dziwnym, że do roku 1875 nie było wydrukowanego
prospektu przyjęć do Oratorium, a jednak tak było. Wszystko szło raczej alla
patriarcale – po patriarchalnemu. Pierwszy arkusz warunków przyjęcia do korekty tym
jest drogocenniejszy dla nas, iż ma na sobie dwie linijki autografu Świętego.
Zamieszczono o nim wzmiankę o świadectwie moralności od ks. proboszcza. I właśnie
Ksiądz Bosko dopisuje pod punktem 5: „świadectwo szkolne i ks. proboszcza. To
ostatnie jest najważniejsze”.
W roku 1875 nastąpiła pełna reorganizacja działu rzemieślniczego. Prócz lekcji,
jakie odbywały się wieczorem, wprowadzono jeszcze lekcję ranną, zaraz po Mszy
świętej, na której po wstaniu byli sami rzemieślnicy. Rok szkolny, jako taki, kończył
się dla nich razem z gimnazjalistami. Również i karność u nich została wzmocniona.
Zostali całkiem odizolowani od eksternistów, a kapelmistrzowi zabroniono brać do
kapeli tych, co już zakład opuścili, co się nieraz zdarzało, zwłaszcza z okazji
większych uroczystości. Do owego czasu wolno było rzemieślnikom trzymać walizki
w sypialni, co było powodem wielu nadużyć. Teraz walizki zostały usunięte, a na ich
miejsce wstawiono szafki nocne niezamykane. Zwrócono szczególniejszą uwagę, by
wokoło ich podwórza nie było żadnych kryjówek, czy jakich zakamarków.
Ustanowiono też osobnego katechetę tylko dla nich z nazwą dyrektora rzemieślników.
I to warto zauważyć, że Ksiądz Bosko niechętnie patrzał, jak rzemieślnicy
zmieniają swój zawód, przekonany, że to przynosi tylko szkody. W maju, więc tego
roku wprost tego zakazał, mówiąc:, „Kto raz zaczął uczyć się jednego rzemiosła, niech
go pilnuje, a nie myśli o innych. Ileż to już takich zmian było, a wszystkie źle się
skończyły”.
Co dotyczy uczniów szkół elementarnych i średnich, mamy kilka szczegółów
do zanotowania. Otóż opodal Oratorium otworzyli protestanci gratisową szkołę
elementarną, podarunkami i pieniędzmi hojnie rozdawanymi kaptując do niej
młodocianych adeptów. Było to wyraźnie wyzwanie rzucone Księdzu Bosko.
Chodziło o dusze. Wielki wychowawca podjął rękawicę. Wprawdzie podarków
wielkich nie miał ani pieniędzy. Ale miał modlitwy swych chłopców i im zlecił
ratunek ich rówieśników. Równocześnie otwarł podobną szkołę elementarną
w Oratorium, zlecając jej kierownictwo tak gorliwemu i pełnemu inicjatywy
kapłanowi, jakim był późniejszy wielki misjonarz Patagonii, ks. Milanesio. I szkoła
protestancka, mimo wszystkich wysiłków sekciarskich, powoli zaczęła pustoszeć na
korzyść Oratorium, aż w kwietniu emisariusze złych mocy musieli swoją szkołę
zamknąć i odejść z kwitkiem skąd przyszli. Z ich odejściem, oczywiście szkoła ta nie
została zlikwidowana, ale postarano się o odpowiedni dla niej lokal w domu
Castellina, świeżo zakupionym, jak o tym była wzmianka wyżej.
Także do gimnazjum internistów Ksiądz Bosko przyjmował młodzież z miasta
dochodzącą. Było tym potrzebniejsze, że dzielnica Valdocco bardzo szybko się
rozbudowywała. Przez parę, więc lat Święty tolerował tę mieszaninę. Oczywiście
młodzież nie tylko dochodziła do szkoły, ale również była zobowiązana brać udział
123

13.4 Page 124

▲back to top
w praktykach religijnych internistów w kościele Najświętszej Wspomożycielki i to bez
żadnego wyjątku.
Na postęp tych szkół Ksiądz Bosko baczną zwracał uwagę i wsłuchiwał się
w głosy uczniów o ich profesorach, którym przy okazji, po ojcowsku, zwracał swoje
uwagi. Oto jego wskazania dydaktyczne, jakie nam przekazał ks. Barberis w swej
kronice:
Na ogół profesorowie odnoszą się ze szczególną życzliwością do uczniów
zdolniejszych, zaniedbując, a niekiedy wprost w kąt odsuwając słabszych. Ja
natomiast jestem przeciwnego zapatrywania. Uważam, że głównym obowiązkiem
profesora jest szczególną troską otaczać słabszych, częściej ich pytać od innych
i powtarzać, powtarzać, aż zrozumieją. Zadania i poziom lekcji stosować raczej do ich
umiejętności. Jeśli nauczyciel trzyma się przeciwnej metody, to nie jest nauczycielem
klasy tylko korepetytorem dla kilku uczniów. Aby zaś dać zajęcie zdolniejszym, niech
im się wyznacza prace nadprogramowe, czasem nawet z odpowiednią nagrodą za ich
pilność. Dla niżej zdolnych pominąć nawet rzeczy mniej ważne, ale to, co istotne,
koniecznie stosować do ich zdolności.
Chciałbym też, aby przy prowadzeniu przedmiotów trzymano się podręcznika,
wyjaśniając jego tekst. Górnolotne popisywanie się swoją wiedzą uważam za
bezcelowe kręcenie wiatraków. Konieczną też jest rzeczą jak najczęściej pytać
i możliwie wszystkich na każdej lekcji. To przynosi bardzo wielkie korzyści.
Tymczasem słyszę, że niektórzy wszedłszy do klasy zapytają najwyżej jednego, czy
drugiego i zaraz idą dalej.
Taka metoda to nawet na seminariach uniwersyteckich nie bardzo jest
wskazana. Pytać, pytać wiele, pytać jak najczęściej: im więcej daje się sposobności
uczniom do wypowiadania się, tym więcej odnoszą korzyści.
Nie krytykować podręczników. Umniejszyć ich powagę w oczach młodzieży,
to bardzo łatwo, ale następstwem tego będzie, że się z nich w ogóle nie będą uczyć.
W razie potrzeby można dodać, co się uważa za stosowne, ale krytykować nigdy.
Jak więc ostatecznie było z tą nauką w Oratorium? Czy tam doprawdy dbano
o wykształcenie uczniów? Na ogół zawsze mówiono, że tak. A przecież w sierpniu
1875 roku ordynariusz turyński napisał do Rzymu po egzaminie dopuszczającym do
obłóczyn kleryckich w seminarium uczniów z Oratorium, co następuje:
Zgłosiło się do seminarium 9 chłopców (giovanetti) ze szkół Księdza Bosko.
Z tych czterech nie przyjęto z powodu braku świadectwa dobrego zachowania się;
reszta pięciu, choć zostali dopuszczeniu, są bardzo słabi w naukach i żaden nie
otrzymał stopni pełnych, (czyli bardzo dobrych tylko dostateczne) w żadnym
przedmiocie.
Ale widocznie biskup nie był dobrze poinformowany o stanie rzeczy, bo po
pierwsze: Według registrów Oratorium, owi giovanetti (chłopczyki) mieli już od 16 do
21 lat, więc to byli młodzieńcy, którym nauka przychodziła trudniej. A dalej nie było
ich dziewięciu, ale tylko siedmiu, z których trzech zostało przyjętych, dwom odłożono
przyjęcie na następny rok, dwóch było po piątej klasie, jeden nawet po maturze
124

13.5 Page 125

▲back to top
licealnej. Inni byli po czwartej i ryzykowali, bo egzamin był raczej na poziomie klasy
piątej, więc nic dziwnego, że stopnie mieli słabsze. Przytoczony powód braku dobrego
świadectwa również jest niewyraźny, gdyż w Oratorium mieli wystawione wszystkie
dokumenty w porządku.
O poziomie zresztą nauk w Oratorium możemy sobie wyrobić pojęcie choćby
na podstawie katalogów szkolnych państwowego gimnazjum „Monviso.” Otóż wynika
z nich, że w roku 1875 zgłosiło się tam 15 licealistów z Oratorium do matury licealnej
i zdało ją 14. Zestawiając ten wynik z wynikami wszystkich tam zgłoszonych
kandydatów ze szkół prywatnych, dowiemy się, że ogółem było ich 87, a zdało 50.
Między nimi uczniowie z Oratorium mieli drugie miejsce, trzecie (dwu), czwarte, piąte
(trzech), siódme (dwu), dziewiąte (dwu), jedenaste, czternaste, siedemnaste. Pierwsze
miejsce zajął Antoni Ronco z Kolegium Salezjańskiego w Alassio. W następnych
latach z Oratorium do wspomnianego gimnazjum zgłosiło się w roku 1876
siedemnastu licealistów, zdało egzamin szesnastu, w 1877 roku – na trzydziestu
dwóch zdało trzydziestu, z tych dwóch z odznaczeniem. W tymże gimnazjum
„Monviso” zdawali także uczniowie z innych naszych szkół i tak z Lanzo – na
jedenastu zdało dziewięciu, z Varazze – na siedmiu zdało sześciu, z Alassio – na
sześciu zdało pięciu, z Borgo S. Martino – pięciu na pięciu, z Valsalice – czterech na
czterech. Statystyka jest często najlepszym sprawdzianem.
4. DISCIPLINA E PIETA
Karność i pobożność szły ręka w rękę w Oratorium. Opowiada stary, zacny
koadiutor Enria, że dwóch panów spotkał w roku 1875, których oprowadzał Ksiądz
Bosko po Oratorium. Ci na widok chłopców siedzących w uczelni w największym
skupieniu i pilnie przykładających się do nauki, zapytali swego przewodnika:
Czy dla utrzymania takiej karności potrzeba dużo asystentów?
Panowie widzą – jest tu jeden.
No, ale ten, kto wie, do jakich drakońskich posuwa się środków.
Przenigdy, żadnych nadzwyczajnych rygorów nie potrzeba.
A w takim razie?
Proszę panów, to, co trzyma tych chłopców w karności i zachęca do nauki, to
nie bojaźń kar, ale bojaźń Boża i sakramenty św. to działa cuda wśród młodzieży.
Te cuda były rzeczą w Oratorium najzwyczajniejszą. Pewno, że dla wielu
wydaje się, to niemożliwym, by w Oratorium nie miały miejsca pewne wybryki,
o jakich się słyszy winnych kolegiach, gdzie nie potrafią utrzymać młodzieży
w należnych karbach. Ale obserwatorzy ci nie znali pewnych sekretów zakładu na
Valdocco. Wyliczył je Ksiądz Bosko na początku czerwca, właśnie roku 1875,
a mianowicie:
1. Chłopcy ubodzy, utrzymywani gratis, albo za bardzo skromną opłatą, wiedzieli
dobrze, że niesfornych się usuwa, więc strzegli się większych wybryków.
2. Częste przystępowanie do sakramentów św. sprawia, że kierują się
w swym zachowaniu sumieniem, a nie obawą kar.
125

13.6 Page 126

▲back to top
3. Cały personel wychowawczy (przełożeni, nauczyciele, asystenci, kucharze) to są
salezjanie, bez domieszki czynnika obcego.
4. Częste zebrania wychowanków, jakie się z nimi urządza, dają im sposobność do
wyżycia się i kierują ich zainteresowania na odpowiednie tory.
5. Przełożeni odnoszą się do nich zawsze życzliwie i chętnie z nimi przebywają bez
zbytniego spoufalania się.
6. Wielki też wpływ wywierają na nich słówka wieczorne, przepojone rodzinną
serdecznością, które z góry zapobiegają możliwym wybrykom.
7. Wesołość, śpiew, muzyka i wielkie urozmaicenia w rozrywkach też robią swoje.
Ale optymizm Księdza Bosko nie był ślepy. Orientował się on dobrze
w labiryncie, jaki go otaczał i zdawał sobie dokładnie sprawę, jak trudno zakład o tak
skomplikowanej strukturze prowadzić, nie dopuszczając, by zamienił się w prawdziwą
„babilonię”. Nie uszły też uwagi jego nieporządki, jakie od czasu do czasu się
zdarzały. Ale jeśli w wyjątkowych wypadkach był zmuszony uciekać się do
ostatecznych środków, to jednak najchętniej i to z artyzmem, posługiwał się swym
systemem zapobiegawczym.
Oto jeden z tych chwytów jemu właściwych:
W księgach pensyjnych nigdzie prawie nie spotyka się nazwisk chłopców
świeżo przyjętych, którzy by zaraz mieli przyznane jakieś ulgi. Te uzależnione były od
ich zachowania się i postępów w nauce. Stad też i rodzice, którym nieraz było bardzo
ciężko płacić nawet 5 lir miesięcznie i musieli sobie odejmować od ust, by syna
kształcić, naciskali na niego, by swym zachowaniem ulżył im w opłacie. Tak nowy
obywatel Oratorium zaprawiał się w najlepszą wolę do karności, nauki i pobożności
z wielką korzyścią na przyszłość dla siebie i ku tym większej pociesze swych
najbliższych.
Serdeczne podejście Księdza Bosko również miało zbawienny wpływ na
chłopców, którzy za jego ojcowski uśmiech i życzliwe słowa odwdzięczali mu się
staraniem, by nie sprawić przykrości Przełożonym. Oto niektóre podejścia do tego
młodego świata, o których jest wzmianka w zapiskach z tego roku. Jednego dnia
wychodząc z domu, mówi do portiera, którym był starszy młodzieniec:
Czytałem twój list i będę o nim pamiętał. Wiedz, że Ksiądz Bosko zawsze jest
życzliwym dla ciebie i zawsze chętnie ci dopomoże.
Kiedy indziej wracając do domu, przechodził przez portiernię i napotkał tam
zastępcę odźwiernego, Depperta, a kładąc mu rękę na głowę rzekł: Chciałbym, żebyś
wkrótce złożył tę marynarkę, a przywdział strój klerycki. Zaufałeś Księdzu Bosko,
to wiedz, że Ksiądz Bosko cię nie opuści. Pomyśli o twojej przyszłości i postara się,
abyś był szczęśliwy w tym życiu i przyszłym. Rzeczywiście Deppert został
w przyszłości godnym kapłanem salezjaninem.
Do kleryka Trivero, który złożył podanie na misjonarza, odezwał się wesoło:
Oto nasz dzielny szermierz o sprawę Bożą. Chciałbym, abyś został małym świętym
126

13.7 Page 127

▲back to top
Franciszkiem Ksawerym. Liczę na to bardzo. Będziemy zawsze przyjaciółmi,
nieprawdaż? Zdaj się na mnie. Tylko abyś mi dopomógł, a potem, a potem, zresztą
zobaczysz. Kleryk ten umarł świątobliwie w S. Benigno w roku 1879.
Gdy grupka chłopców zajadających smacznie na podwórzu bułkę, która
stanowiła ich śniadanie, podeszła do niego, by mu na dzień dobry ucałować rękę
odezwał się do nich przyjaźnie.
Jedzcie wasze śniadanie, jedzcie, a nigdy o nim nie zapominajcie, potem
biegnijcie bawić się wesoło. To mnie bardzo cieszy. Tylko uważajcie, byście sobie,
jakiejś krzywdy nie zrobili i bądźcie zawsze grzeczni.
Odwiedzał często chorych, a zatrzymując się przy ich łóżku, rozmawiał z nimi
na pogodne tematy o rodzinie, szkole, o ich proboszczu, o wypadkach domowych.
Ks. Vacchina wspomina jeszcze, jak to Ksiądz Bosko omawiał z nim, leżącym wtedy
w łóżku ustawianie ołtarzyka w szpitaliku, by wszyscy chorzy mogli wysłuchać
codziennie Mszy św. Gdy zaś później wyszedł już ze szpitalika, ale jeszcze chodził
słaby i blady, natknął się na Świętego, który z wielką troskliwością wypytał o jego
stanie zdrowia i zalecił: Dobrze będzie, jeśli postarasz się używać więcej ruchu i to nie
tu w domu, ale na wolnym powietrzu. W tej chwili przechodził kleryk Giordano,
późniejszy dyrektor z Loretto. Tego zatrzymał i mówi mu: Powiedz księdzu
prefektowi, że ci poleciłem, abyś przez dwa tygodnie codziennie chodził na godzinę
i dłużej z tym słabeuszem za miasto.
Ta jego dobroć i serdeczność względem chłopców, troskliwość o nich, działała
jak magnes. Ledwie tylko się pokazał na dziedzińcu, biegli do niego wszyscy ze
wszystkich stron, aby go pozdrowić, porozmawiać z nim, pośmiać się i pożartować.
Zawsze miał im coś do powiedzenia, a chętnie słuchał, jeśli któryś chciał mu się
z czegoś zwierzyć. Słowem młodzież go kochała i cieszyła się, gdy miała sposobność
tę swoją miłość mu wyrazić. Ksiądz Bosko był dla wszystkich – zeznaje ks. Nai.
Miał zupełną słuszność monsignore Alberti, gdy przemawiając z okazji
uroczystości beatyfikacyjnych Księdza Bosko, między innymi tak się wyraził: Ksiądz
Bosko z cech pedagoga miał tyle ile konieczne, z policjanta nic, wszystko w nim było
ojcowskie.
Nadnaturalnym czynnikiem w jego systemie uprzedzającym jest pobożność.
Żadnego nie było przymusu do sakramentów świętych, owszem wyglądało jakby
w ogóle na to nie zwracało się uwagi, a jednak czytamy w kronice z tego roku,
że: Pięćdziesiątka przystępuje do Komunii św. codziennie lub prawie codziennie;
dwustu poza niedzielą – jeszcze, jakiś raz w tygodniu; przeszło trzystu – każdy
tydzień; bardzo mało jest tych, co by tylko raz na miesiąc komunikowali. Tacy zwykle
krótko wytrzymują w Oratorium i albo sami odchodzą, względnie ukazuje się
konieczność wydalenia ich. Ta praktyka była wtedy w ogóle nieznaną
i niepraktykowaną w domach wychowawczych.
Rok obecnie omawiany był rokiem rozkwitu pod każdym względem
towarzystw religijnych. Było ich sześć. Najliczniejsze to Towarzystwo św. Alojzego,
obejmujące prawie połowę wychowanków. Zebrania miało raz na miesiąc.
127

13.8 Page 128

▲back to top
Towarzystwo Najświętszego Sakramentu miało 700 członków spomiędzy lepszych
chłopców i to tych starszych z piątej gimnazjalnej. Mały Kler złożony był z gorliwych
członków poprzedniego Towarzystwa. Walne zebrania urządzał zawsze na większe
święta. Do Towarzystwa Niepokalanej należeli młodzieńcy nieliczni, dojrzalsi,
wybrani wśród wybranych. Ich zebrania miały charakter poufny. Obowiązkiem ich
było przyświecać dobrym przykładem, czcić serdecznie Matkę Najświętsza, a przy
tym wpływać na lekkoduchów. Każdemu z nich był przydzielony jeden z najbardziej
niesfornych, ażeby wedle wskazówek moderatora Towarzystwa, na niego oddziaływał
na rekreacji i poza nią, wciągając go do gier, pomagając w nauce, zachęcając, aby się
ustatkował, a wszystko to miało być przeprowadzone tak, by delikwent nawet się nie
spostrzegł, o co chodzi.
Dla omawiania tej ich pracy i jej rezultatów mieli, co tygodniowe zebrania.
Konferencja św. Wincentego była właściwie tylko dla starszych, którzy
pracowali w Oratorium. Głównym jej celem było nauczanie katechizmu oratorianów.
Rzemieślnicy mieli swoje Towarzystwo św. Józefa.
Jeszcze słówko o Małym Klerze. Jego członkowie wybornie orientowali się
w ceremoniach i przykładnie w nich uczestniczyli. Przez to stowarzyszenie zamierzał
Ksiądz Bosko nadać jak największego splendoru służbie Bożej, podnieść w oczach
wychowanków dostojność świętych obrzędów i budzić w nich powołania do stanu
duchownego. O zachowaniu się Małego Kleru przy ołtarzu pisze ksiądz Rua: „Ich
delikatność i wdzięk, z jakim przygotowują wszystko potrzebne do świętych
obrzędów: powaga, skupiona postawa, serdeczna pobożność w czasie świętych funkcji
jest, jako miła woń kadzidła przed Obliczem Pana, a zarazem zbudowaniem dla
wiernych.”
Zakładanie tych stowarzyszeń, które stanowią istotną część systemu
uprzedzającego w myśli Księdza Bosko, do dwóch zmierzało celów, a mianowicie,
aby w nich lepiej zżyli się wychowankowie z wychowawcami i aby ich członkowie,
przechodząc w miarę dorastania z jednego stowarzyszenia do następnego, wyższego
stopnia, trwali w gorliwości o swój postęp duchowy i tak nieznacznie zostali jakby
doprowadzeni pod próg Zgromadzenia, którego tradycje już były uwzględnione
w regulaminach poszczególnych towarzystw. Wejście więc ich członków do nowicjatu
było rzeczą naturalną, było po prostu przejściem ze stowarzyszenia niższego do
następnego wyższego rzędu.
5. LA FESTA DEL PADRE
W życiu Oratorium imieniny wspólnego Ojca Księdza Bosko, były zawsze
wielką uroczystością przygotowaną z daleka i oczekiwaną, jako dzień entuzjastycznej
radości, który wywierał bardzo korzystny wpływ na młodzież. Miłość synowska była
królewną święta.
W omawianym przez nas roku 1875, od 7 czerwca, Święty wizytował sam
Sampierdarena, Varazze i Alassio. Jego powrót do Turynu zapowiedział ksiądz Rua
dnia 21 tegoż miesiąca, wspominając o Komunii św. generalnej w jego intencji, jako
128

13.9 Page 129

▲back to top
najlepszym bukiecie złożonym mu na imieniny. Stanął Ksiądz Bosko w Oratorium
w chwili, gdy chłopcy w rzędach szli do jadalni. Zobaczyli go, a okrzykiem: „Niech
żyje Ksiądz Bosko!”. Rzucić się ku niemu na powitanie – było dziełem jednej chwili.
Na słówku zaś po tym tak do nich przemówił:
Znów jestem między wami. Wprawdzie wyjechałem bez waszej wiedzy i bez
waszego pozwolenia. Ale na drugi raz już się poprawię. Zwiedziłem sąsiednie nasze
zakłady, pełne również chłopców w waszym mniej więcej wieku, mających podobne
upodobania jak wy, no i nie mniej grzecznych jak wy. Wypytywali mnie często o was.
Oczywiście mówiłem im tylko o tym, co u was najlepsze, na ogół przedstawiałem
rzeczy, jak są, ale czasem też mówiłem, jak dopiero będzie, czy względnie, jak
powinno być.
Ale zaraz chcę z wami podzielić się pewnym swoim niepokojem, a mianowicie,
że choć ogólnie z was jestem zadowolony, to jednak nie ze wszystkich. Kilku
doprawdy ostatnio zachowywało się bardzo nieodpowiednio. Już nawet zacząłem
pisać list do księdza Rua, ażeby z tego wyciągnął ostateczne wnioski, ale nie miałem
czasu go skończyć i nie wysłałem. Na razie jeszcze poczekam trochę. Ale jeśli nie
nastąpi poprawa, będę musiał zrobić, jak to już, kiedy indziej miało miejsce,
mianowicie usunąć ich. No, ale nie mówmy o tym. Wszyscy postaramy się jak
najlepiej, w zgodzie spędzić uroczystości św. Alojzego, św. Jana, św. Piotra,
a wszystko się ułoży.
Już od wigilii Oratorium pulsowało radością. Wprawdzie deszcz przeszkodził
urządzeniu akademii na podwórzu, gdzie już wszystko przygotowano do niej i trzeba
było przenieść ją do obszernej sali uczelnianej. Tam na miejscu katedry stał tron dla
Księdza Bosko, otoczony fotelami dla gości i przełożonych. Po prawej stanęli na
podwyższeniu śpiewacy, po lewej gimnazjaliści, a naprzeciw rzemieślnicy.
Po ukończeniu spowiedzi, o godzinie 10.00 wszedł na salę, wśród
huraganowych oklasków Ksiądz Bosko, witany hymnem, którego słowa napisał ks.
Demcyna, a muzykę ks. Cagliero. Po wierszach i śpiewach zaofiarowano mu dary
w postaci przedmiotów liturgicznych. Złożyli się na nie wychowankowie: 113 lir -
rzemieślnicy, 87 lir – gimnazjaliści. Akademia trwała godzinkę. Na końcu przemówił
Solenizant: Deklamowano tu różne poezje, a poetom oczywiście wolno przesadzać.
Nie wszystko, co tu powiedziano, można do mnie zastosować, ale za wasze dobre
serce szczerze dziękuję. Podobało mi się przyrzeczenie, jakie wielu składało z was,
a mianowicie, że nie mają nic innego do ofiarowania, oddają mi swe serce,
z zapewnieniem, iż dobrym postępowaniem udowodnią szczerość swych wynurzeń.
Tak, tego tylko pragnę, pragnę waszego serca, abym mógł je przyozdobić
we wszystkie cnoty i tak przyozdobione ofiarować przez ręce św. Jana Chrzciciela
Bogu.
Całe moje życie poświęciłem dla was drodzy chłopcy, a podobnie jak ja, tak
i inni wasi przełożeni nic nie pragną innego, jak tylko zbawienia dusz waszych. Coście
powiedzieli o mnie, że pracuję, poświęcam się, zabiegam, to wszystko odnosi się i do
moich współpracowników. Zapewniam was, że uczynię wszystko dla waszego dobra,
129

13.10 Page 130

▲back to top
co w mojej mocy. Nie mógłbym powiedzieć, że uczynię więcej, ale mogę was
zapewnić, że będę dla was pracował dopóki Pan Bóg udzieli mi życia.
Dzień 24 czerwca rozpoczął się Komunią św. generalną. Chłopcy wyszli
z kościoła z twarzami rozpromienionymi. Ksiądz Bosko, który od rana spowiadał,
odprawił Mszę św. o 10.00. Kiedy szedł na śniadanie, zastąpiła mu drogę kapela
eksternistów, którzy z gromadą mężczyzn, po większej części byłych wychowanków,
przyszli z życzeniami i darami.
Myśl zorganizowania kapeli z byłych wychowanków Oratorium podsunął sam
Ksiądz Bosko, ustanawiając dla niej nawet osobny regulamin, w którym zabronione
było przyjmowanie do niej młodzieńców usuniętych karnie z Oratorium. Również
wzbronione było występowanie w teatrach publicznych, a zalecone przystępowanie do
św. sakramentów, udział w uroczystych nabożeństwach, wzajemna pomoc. Projekt
doszedł do skutku i ci właśnie muzycy przychodzili teraz złożyć mu swój hołd.
Inicjatorem tej manifestacji wdzięczności był Gastini. Jako dar imieninowy ofiarowali
z własnych składek ufundowaną wspaniałą monstrancję metr wysoką. Dziękując im za
życzenia, zaprosił ich dostojny Solenizant na obiad. Wieczorem Ksiądz Bosko udzielił
uroczyście błogosławieństwa Najświętszym Sakramentem, co uradowało wszystkich
tym bardziej, iż takie nabożeństwa osobiście odprawiał Ksiądz Bosko najwyżej dwa
lub trzy razy do roku. Nigdy też nie celebrował Mszy św. śpiewanej, za wyjątkiem
Bożego Narodzenia. Nieszporów nie śpiewał już od roku 1850.
Wieczorem niebo znowu rozpłakało się tak, że i druga akademia (pierwsza była
dla samych domowych) z udziałem licznych gości, musiała się odbyć na sali. Przybyli
na nią uczniowie ze szlacheckiego gimnazjum w Valsalice, ofiarując Księdzu Bosko
w darze wspaniały żyrandol. Nie brakło i mnóstwa oratorianów z bukietami kwiatów.
Święty, dając wyraz swym uczuciom zadowolenia z objawów młodzieńczej
wdzięczności, uderzył w nutę raczej poważną. Podkreślił, że wiele jest młodzieży,
która takiej opieki nie ma jak obecni, ani tak miłych chwil nie przeżywa.
Umiejcie, więc – mówił - docenić tę łaskę Opatrzności i starajcie się jej wiernie
odpowiadać. Nie dajcie się uwieść złudnym pozorom zła. Jedynie ważną rzeczą na
tym świecie jest zbawienie własnej duszy. Wielu z was życzyło mi długiego życia. Nie
moi drodzy, nie to jest najważniejsze. Najważniejsze jest, abyśmy żyjąc długo, czy
krótko, żyli na chwałę Bożą i Matki Najświętszej. Reszta jest w ręku Boga.
Pamiętajcie – kończył – skandując słowa – iż przez usunięcie się od świata, przez
umartwienie i gorliwość o chwałę Bożą święty Jan Chrzciciel został największym
świętym w Niebie.
Uroczystość ta miała jeszcze swoją kodę. Po południu następnego dnia przyszło
złożyć życzenia 150 chłopców z Oratorium św. Alojzego. Przyprowadził ich koadiutor
Nacagno, z księdzem Abrate, który w pobliżu tego Oratorium prowadził prywatne
gimnazjum i chciał, aby jego przedstawiciele również złożyli hołd Księdzu Bosko.
Kilku z nich miało w najbliższym czasie przywdziać suknię klerycką. Przyjęci zostali
w bibliotece zakładowej. Na wstępie przemówił w imieniu ich wszystkich ks.
Guanella, dyrektor tegoż Oratorium, a chłopcy ofiarowali kwiaty i deklamowali.
130

14 Pages 131-140

▲back to top

14.1 Page 131

▲back to top
Ksiądz Bosko odpowiadając, zwrócił im uwagę, iż mało jest jego zasługi w tym, co się
dla nich robi i cała wdzięczność należy się księdzu Guanella i jego
współpracownikom. Zachęcał dalej swych młodych gości, by skwapliwie uczęszczali
do Oratorium, by bawili się wesoło, a unikali grzechu. Podkreślił przy tym, że Bogu
trzeba zacząć służyć od młodości, jak to uczynił święty Alojzy. Gdyby on odkładał
poświęcenie się Bogu na późniejsze lata, nie umarłby, jako święty. Na pożegnanie
pobłogosławił ich, a chłopcy wrócili wesoło do swoich domów.
Z górą 600 listów otrzymał Ksiądz Bosko w tym dniu od wychowanków.
Zawierały one nie tylko życzenia i wyrazy wdzięczności, ale i prośby o poradę,
pytania dotyczące dalszego życia, wynurzenia osobiste itd. Odpowiadał na nie kolejno,
jednym ustnie, innym pisemnie, zależnie od potrzeby piszącego chłopca.
6. „BUONE NOTTI”
Warto tu przytoczyć niektóre słówka wieczorne Księdza Bosko. Wprawdzie
niewiele ich mamy, ale te, co przechowały się, lepiej od jakiejś kroniki malują nam
życie wewnętrzne Oratorium. Oto niektóre z nich z ewentualnym komentarzem.
18 kwietnia – Opieki św. Józefa. Dzisiaj, moi drodzy chłopcy, obchodziliśmy
uroczystość Opieki św. Józefa i przyznam, ze wypadła ona wspaniale. Jestem z was
zadowolony, zwłaszcza dlatego, że doprawdy wielu, nie tylko robi, co trzeba, ale robi
to pilnie i ochotnie tak w kościele, jak w sypialni, w szkole czy w pracowni, a nawet
w refektarzu. Powtarzam, że sprawia mi to prawdziwą przyjemność.
Ale muszę też wyznać, że tak ściśle nie można tego powiedzieć o wszystkich.
Wprawdzie nie mógłbym nazwać tych co, do których mam zastrzeżenia, złymi, ale by
się tak wyrazić są oni ani zimni, ani gorący (jest nadzieja, że z nadchodzącym latem
chyba się trochę rozgrzeją). Wiedzą tacy, że dobrą jest rzeczą iść do kościoła i modlić
się, spełniać pilnie swe obowiązki, wiedzą to i zgadzają się na to. Ale u nich,
co innego jest wiedzieć, a co innego wypełniać to. Na drodze do czynu mają zawsze
pewne przeszkody. Taką przeszkodą jest obojętność.
Oto jeden śmieszny epizod, jaki przydarzył się przed paru dniami. Do zakrystii
wraz z innymi przyszedł taki niedbaluch, niby się spowiadać. Ale rzecz dziwna.
W miarę jak przed nim ubywało kolegów, którzy się już wyspowiadali, to on stale
usuwał się wstecz i przepuszczał innych. Czy myślicie, że doszedł do konfesjonału?
Ale gdzie tam. Gdy już była ostatecznie kolej na niego, zwraca się do ostatniego
kolegi, który stał za nim i szepce:
No, idź naprzód.
Czemu ty nie idziesz?
Nie, nie - idź ty – mruknął mu do ucha.
Nie bój się, naprzód – odpowiada tamten. Mało brakowało, że nie przeszli do
szturchańców.
Nie, nie, jeszcze chwileczkę i cofał się uporczywie w tył. Wtem naraz usłyszał
za ścianą jakiś hałas, zdaje się kosza z chlebem spuszczanego z wozu i w nogi. Już
131

14.2 Page 132

▲back to top
było po spowiedzi. Czyż można powiedzieć, że ten miał dobrą wolę spowiadania się?
Ale to tak dla waszej wesołości. Otóż podobni jemu są między nami. Myślą,
że wiedzieć, jak należy postępować, to wystarczy, a robią swoje. Uważają na przykład,
że nabożeństwo do św. Józefa polega na tym, by znać kilka szczegółów z jego życia.
Otóż nie. Trzeba jego cnoty naśladować. Nie wystarcza nawet pobożność uczuciowa,
ani machinalne odmawianie modlitw. Potrzeba silnych postanowień i poprawy. Tylko
tak się uczci Świętych należycie. Niestety wielu tego nie rozumie. Kończę. Chcecie
być wiernymi czcicielami św. Józefa, idźcie w jego ślady, a będziecie zadowoleni
w życiu i przy śmierci. Dobranoc.
Następne słówka miał Ksiądz Bosko w czasie rekolekcji gimnazjalistów.
Dnia 23 kwietnia mówił oczywiście na temat odprawiania rekolekcji, a także
i powołania i tak zaczął:
Dzisiaj chciałbym sobie z wami bezpośrednio porozmawiać. Więc pytam:
Chcecie być przyjaciółmi Księdza Bosko?
Tak, chcemy.
Wobec tego, jako jego przyjaciele, chętnie spełnicie, co on wam powie?
Tak, tak, naturalnie.
Gdybym wam, więc, zalecił, byście dobrze odprawili rekolekcje to uczynicie to,
nieprawdaż?
Tak, tak.
W takim razie wszystko w porządku. Wobec waszej dobrej woli możemy się
spodziewać z nich jak najlepszych owoców. To prawda, że jesteście wszyscy cnotliwi
i święci, ale mimo to rekolekcje jeszcze się przydadzą, bo czytamy w Piśmie świętym:
„Qui sanctus est, sanctificetur adhuc, qui iustus est, iustificetur adhuc”, a więc trzeba
starać się o postęp w cnocie.
Dalej mówił o powołaniu, zalecając uczniom klas wyższych, by się dobrze
zastanowili nad swoją przyszłością, radząc się w tym względzie swego zwyczajnego
spowiednika na spowiedzi generalnej.
25 kwietnia. Chwali dobrych, a przestrzega lekkoduchów, by się ustatkowali,
zaznaczając, że przez dobre odprawienie rekolekcji mogą uzyskać darowanie
wybryków ostatnio popełnionych. I tak mówił: Cieszę się, że zaraz od początku tak
wzorowo zachowujecie milczenie. Jest ono jednym z najważniejszych czynników
dobrych rekolekcji. Równocześnie świadczy to o waszej najlepszej woli nabywania
cnót. Zachęcam was tym samym całym sercem, abyście wytrwali w tym usposobieniu,
a na pewno poczynicie wielkie postępy na drodze cnoty, za co Pan Bóg zleje na was
obficie swoje błogosławieństwa. Dobranoc.
Spowiednikiem w Oratorium był sam Ksiądz Bosko, po innych zakładach
dyrektorzy i tak trwało do roku 1900. Otóż w związku z tym wyszła kwestia, czy
wypada, by w czasie rekolekcji spowiadał dyrektor. Święty tak to rozstrzygnął: Raczej
132

14.3 Page 133

▲back to top
nie, chyba żeby ktoś koniecznie chciał się u niego spowiadać. Chłopców trzeba
zawiadomić, że głównymi spowiednikami są kaznodzieje. Dyrektor niech nie siada na
miejscu zwykłym, ale najwyżej na uboczu, by utrudnić dostęp do siebie i by
ewentualnie do niego szli tylko ci, co doprawdy tego potrzebują bez celów ubocznych.
W praktyce jednak chłopcy spowiadali się najchętniej u Księdza Bosko, choć
i kaznodzieje, ks. Dalmazzo i ks. Costamagna, mieli dużo roboty. Choć wszyscy oni
spowiadali do późnej nocy. To jeszcze znaczną część chłopców trzeba było odłożyć do
dnia następnego.
Po zakończonych spowiedziach spowiednicy poszli na wieczerzę, podczas
której Ksiądz Bosko bawił ich opowiadaniem historii gomółki podanej do stołu. Otóż
przed paru dniami wrócił do Oratorium uczeń trzeciej klasy gimnazjalnej, który
chwilowo musiał wyjechał z powodu choroby. Witając się z Księdzem Bosko
oświadczył mu, że jego rodzice absolutnie nie mogą wyrównać zaległych długów, ani
opłacać pensji bieżącej. Jedynie – dodał – co mogą uczynić moi rodzice, a conto
opłaty za mnie, to ofiarować Księdzu te sześć gomółek, które tu przeze mnie
przysyłają. Słowa te wypowiedziane z wielką gracją i chłopięcą powagą mile
zaskoczyły Księdza Bosko, który zresztą dobrze wiedział, iż stoi przed nim prymus
klasy, wzorowy pod każdym względem.
No, więc twoi rodzice absolutnie nie mogą nic więcej uczynić?
Tak, absolutnie nic więcej. Jedynie, co mógłbym ja uczynić ze swej strony,
to odbyć spowiedź generalną.
Ksiądz Bosko roześmiał się na to, przekonany, że chłopak żartuje. Tymczasem
on w następny dzień z całą powagą przystąpił do spowiedzi generalnej. Na
zakończenie swego opowiadania, zauważył Ksiądz Bosko, iż jeden taki serek mógł
kosztować najwięcej 50 centesimów. W dalszym ciągu rozmowy, zwrócił uwagę na
cierpliwość chłopców wyczekujących na klęczkach, w skupionej postawie, bez
opierania się, nieraz dwie i trzy godziny na swoją kolejkę przy konfesjonale. Mimo tak
długiego czekania, w razie potrzeby przepuszczają jeszcze swoich kolegów naprzód.
Do tego bezsprzecznie potrzebna jest wielka cnota – zakonkludował.
W maju zgłaszali się dość liczni aspiranci do stanu duchownego z rodzin bardzo
ubogich. Trzeba, więc było baczyć, by nie wcisnęli się tacy, co mieli na celu tylko
korzyści doczesne. Wszak i Ksiądz Bosko uważał, że dla Kościoła lepiej jest mieć
jednego księdza mniej, niż jedno zgorszenie więcej. Dlatego też bardzo poważnie
przestrzegał przed hazardem wstępowania do seminariów li tylko dla pieniędzy, czy
dla zabezpieczenia przyszłości rodzinie. Trzeba też było równocześnie zwracać uwagę
na piękno i wartość powołania zakonnego. By to lepiej wyjaśnić użył nawet formy
dialogu z księdzem Barberisem. Uczynił to na słówkach wieczornych 10 i 11 maja.
Na słówku 18 maja, w czasie nowenny już do uroczystości Najświętszej Maryi
Wspomożycielki tak mówił: „Już jesteśmy w czasie nowenny do naszego święta.
Trzeba, zatem, byście przygotowali quatrini na tę uroczystość. Zostało zdecydowane,
moi drodzy chłopcy, że jak w poprzednich latach, tak i tego roku monetą bieżącą
133

14.4 Page 134

▲back to top
w Oratorium będzie tylko pieniądz bity w banku narodowym w Oratorium św.
Franciszka Salezego. Nie będzie honorowana moneta z innych państw (aluzja do
bonów, za które chłopcy w czasie uroczystości mogli sobie zakupić jakieś drobne
smakołyki czy napiwki).
Ale poza pieniędzmi należy przygotować i serce na przyjęcie licznych łask od
Najświętszej Dziewicy. Proście Ją w szczególny sposób o dwie łaski: pierwsza to
zdrowie, tak bardzo potrzebne, byście mogli kontynuować swe studia, a w najbliższym
czasie pomyślnie zdać swe egzaminy, od których dzielą was zaledwie dwa miesiące.
Trzeba, więc o nich poważnie myśleć.
Druga łaska i to o wiele ważniejsza, a która stanie się źródłem wszystkich
innych łask, to zachowanie pięknej cnoty skromności. Jest to cnota szczególnie miła
Sercu Niepokalanej Pani. Kto ją posiada, posiada wszystko, kto jej nie ma, nic nie ma.
O niej to powiedzieć można, że „venerunt omnis bona pariter cum illa”. Wystarczy
powiedzieć, że kto ją posiada, ten po prostu fruwa pod płaszczem Maryi, kto ją utracił,
a potem odzyskał i wszelkimi siłami stara się ją zachować, ten biegnie, kto o nią nie
dba wystarczająco, ten zaledwie chodzi, a kto jej nie ma, ten się wlecze. Proście, więc
o nią i na wszelki sposób starajcie się na nią zasłużyć. Wszak niewinni idą za
Barankiem, gdziekolwiek idzie, śpiewając pieśń innym nieznaną. Ale ponieważ to
cnota bardzo delikatna, trzeba nieustannie się o nią modlić i unikać najmniejszych
okazji, która, by mogły narazić ją na uszczerbek. Taką okazją mogą być niektórzy
mniej dobrzy towarzysze, pewne słowa niestosowne, wymawiane, czy wyszukiwane
po słownikach. Na miłość Boską, unikajcie okazji, a za to posługujcie się tymi
wszystkimi środkami, które dopomogą do jej zachowania, jakimi są: częsta Komunia
święta, gorące nabożeństwo do Najświętszej Dziewicy, nawiedzenie kościoła itd. Mam
nadzieję, że do tego się zastosujecie, a zobaczycie, że będziecie zadowoleni,
a nagroda, jaką za to otrzymacie przewyższa wszystko, cokolwiek byśmy mogli o niej
powiedzieć. Dobranoc”.
W czasie uroczystości Najświętszej Wspomożycielki, gdy zmęczony
przyjmowaniem pielgrzymów, mógł nareszcie wrócić do swego mieszkania, zastał
w przedpokoju grupę dostojnych pań, które przyszły z Mediolanu specjalnie na święto.
Z całą prostotą wyciągnął przy nich z kieszeni coś ponad 50 banknotów ofiarowanych
mu z wdzięczności za łaski otrzymane, opowiadając im przy tym zdarzenie, mające
wszelkie cechy nadprzyrodzoności. Oto cztery dni przed tym hrabia Vialardii był
prawie konający, gdy odwiedził go Ksiądz Bosko i stwierdził, że stan jego jest
doprawdy groźny, mimo to zachęcił go, aby zaufał Madonnie, a jeszcze trochę pożyje.
Lecz nie powinien zapomnieć przyjść na Jej święto do kościoła, by przyjąć Komunię
św. Nikt w rodzinie nie wierzył, ale hrabia przybył do kościoła do Komunii św.
i właśnie mógł Ksiądz Bosko pokazać owym paniom jałmużnę, jaką od niego otrzymał
z wdzięczności za uzyskane zdrowie.
W dniu tym wszystkim podpadał w prezbiterium bogaty dywan, wykonany
i podarowany przez damy florenckie. Na jego obramowaniu był wyhaftowany napis:
134

14.5 Page 135

▲back to top
MARIAE AUXILIATRICI IN SUMA SUORUMQUE TUTELAM MATRONAE
FLORENTINAE ANNO MMDCCCLXXV. Mamy jeszcze przechowaną deklarację
dziękczynną ze strony Księdza Bosko za tak wspaniały dar, z zapewnieniem,
iż dobrodziejki będą miały udział w modlitwach wznoszonych przed ołtarzem
Wspomożycielki.
W ciągu nowenny do wspomnianego święta stale nadchodziły liczne listy
dziękczynne za otrzymane łaski. Pielgrzymi przybyli aż z Genui, ze Savony, Bolonii,
Florencji, a nawet Rzymu. Tłumy zawalały podwórze, krużganki i ulice przyległe. Nie
było słychać o żadnym nieporządku. Ciągłe posłuchania wycieńczyły organizm
Świętego. Wszak wiele było osób, które przyrzekały, iż wprzód nie wyjadą z Turynu,
dopóki przez niego nie zostaną specjalnie pobłogosławieni. Podziwiać przy tym
można było niewzruszony spokój i pogodę ducha, a nie mniejszą serdeczność, z jaką
odnosił się do tych, co do niego się zbliżali.
W uroczystość Bożego Ciała, 27 maja wieczorem, tak mówił:
„Dziś jest jedna z największych uroczystości w roku kościelnym: „Boże Ciało.
Chciałbym, ażebyście ją zakończyli wszyscy przyrzeczeniem Boskiemu Zbawicielowi
w dowód wdzięczności za tak niewysłowiony dar, jakim jest to, że dał nam Siebie
Samego na pokarm. Przyrzeknijcie, zatem, w zamian dwie rzeczy:, że będziecie jak
najczęściej komunikować i to nabożnie, oraz że osobiście zrobicie wszystko, aby serca
wasze przyozdobić pięknymi cnotami, oczyszczając je z wszelkiego grzechu, by
w nich Pan Jezus mógł z radością zamieszkać”. I dalej, notuje tu kronikarz, rozwijał
jeszcze szerzej ten temat.
Z końcem maja zaczęły się rekolekcje dla rzemieślników, do których 30 tegoż
miesiąca tak mówił:
„Cieszę się, że mogę do was mówić osobno z okazji tych rekolekcji. Cieszę się,
widząc, że większość bezwzględna z was stara się odprawiać je z najlepszą wolą.
Doprawdy stosowna to pora, by się uświęcić. Nie dopuśćcie, więc, aby łaska Boża
miała przejść koło was bezskutecznie. Powiedziałem: większa część, bo niestety są
i tacy, co nie bardzo chcą o rekolekcjach słyszeć i gdyby mogli, toby w ogóle nie
uczęszczali. Biedacy, nie znają, nie rozumieją daru Bożego. Niechże jednak tacy
pamiętają, iż niewykluczone, by któryś z nich jeszcze przed końcem tych rekolekcji
znalazł się u bramy zakładu. Mimo wszystko czekam cierpliwie, ale jeśli po tych
świętych ćwiczeniach nie nastąpi radykalna zmiana, to bezwzględnie się ich usunie.
Niektórzy dosłownie sieją kąkol i nie można otrzymać, by zaprzestali pewnych
rozmów, które są posiewem szatańskim. Bardzo mi przykro, że jeszcze dzisiaj miały
miejsce poważne wykroczenia, a byli i tacy, co wyszli na miasto bez żadnego
pozwolenia. W innych zakładach po podobnych wybrykach już by im nocy nie
pozwolono spędzić na miejscu i słusznie. Ale w tej chwili nie chcę posuwać się tak
daleko. Niech jednak pamiętają, że postąpili bardzo źle”.
135

14.6 Page 136

▲back to top
„A oto trzy punkty, na które trzeba, byście zwrócili uwagę w czasie tych
świętych dni. A mianowicie zastanówcie się nad swoją przeszłością, teraźniejszością
i przyszłością. Co do przeszłości, wypadnie się zastanowić nad szczerością
i dokładnością dawnych spowiedzi; czy żeście, czego nie zapomnieli, albo może nie
wyznali, uważając to za drobnostkę, co było doprawdy obrazą Boga. Trzeba to sobie
obecnie przypomnieć, wyznać i szczerze za to żałować. Mogły to być jakieś
nieskromności w dzieciństwie, może drobne kradzieże, ale powtarzane, szkody
wyrządzone a niewynagrodzone.
Także wiele razy na spowiedzi nie zwraca się uwagi na dane zgorszenie;
wyznaje się popełnienie tego czy owego, a nie wspomina się, iż było to dla innych
zgorszeniem. A niewykluczone, iż ktoś może doprawdy popełnił świętokradztwo
zatajając grzech świadomie.
Pewno, że dla większości z was nie będą to ostatnie rekolekcje, ale też nie
trzeba być wielkim prorokiem, by przepowiedzieć, iż dla tego, czy owego są one
ostatnie. Wszak stale widzicie, że co roku nawet kilku umiera. A dla tych poprzednich
rekolekcje były ostatnimi. Niechże to was zachęci do stanowczych postanowień na
przyszłość. Kto jest dobry, niech jeszcze postara się być lepszym. Kto zaś potrzebuje
odmiany poważnej życia, niech zdobędzie się na odwagę, niech zabierze się do pracy
nad sobą, niech wytrwa w dobrym, a na pewno będzie to dla niego wielką pociechą
w godzinie śmierci. Dobranoc”.
Podczas gdy Ksiądz Bosko robił powyższe wyrzuty obecnym tam
lekkoduchom, ks. Barberis stojący między chłopakami, słyszał jak dwóch podrostków
szeptało do siebie: Któż by to myślał, że już wiedzą o naszym wyjściu na miasto? Kto
to mógł zauważyć? Będzie źle z nami.
Takie niespodzianki nie były rzadkie w Oratorium. Winowajcy nieraz byli
przekonani, iż ani na myśl nikomu nie przyjdzie o ich wybrykach, a tu Ksiądz Bosko
publicznie je piętnował.
W ostatni dzień rekolekcji spowiedzi przeciągnęły się w późną noc. Spowiadał
Ksiądz Bosko i kaznodzieje. Jeden z nich, ks. Dalmazzo, przychodząc zmęczony na
wieczerzę, odezwał się: No dziś, to był dzień doprawdy pełny pracy. A na to Ksiądz
Bosko: Cieszę się, że chłopcy z zaufaniem garną się do spowiedzi do kaznodziejów. Ja
także wyspowiadałem, ile mogłem, ale jeszcze coś zostało na jutro. Bardzo dobrze
wszystko się kończy. Zdaje się, iż rekolekcje te przyniosą piękne owoce.
Słówko z 4 czerwca. Jutro, drodzy chłopcy, obchodzi Kościół Święty
uroczystość Boskiego Serca. Trzeba, byśmy również ze swej strony postarali się oddać
mu hołd należny. Wprawdzie uroczystość zewnętrzną przeniesiemy na następną
niedzielę, ale już od jutra przygotujmy się do niej żarliwszą modlitwą i Komunią
świętą. W niedzielę zaś będzie muzyka i uroczyste ceremonie, które tak dodają blasku
naszym świętom chrześcijańskim.
136

14.7 Page 137

▲back to top
Może, który z was chciałby lepiej wiedzieć, co to święto znaczy, dlaczego czci
się w szczególniejszy sposób Serce Jezusowe? Otóż to święto jest niczym innym, jak
odwdzięczeniem się Jezusowi Chrystusowi za jego szczególniejszą miłość dla nas
ludzi.
Och, jakżeż wielką, prawdziwie nieskończoną, objawił nam swą miłość nasz
Boski Zbawiciel przez swoje Wcielenie, Narodzenie, przez swe życie i nauczanie,
a zwłaszcza przez swą Mękę i Śmierć. A ponieważ na ogół przyjmuje się, że siedzibą
miłości jest serce, więc czcimy to najsłodsze Jego Serce, jako ognisko Jego bezkresnej
miłości. Kult Najświętszego Serca, czyli miłości Jezusowej do nas zawsze był
praktykowany, ale nie było jeszcze ustanowionego na ten cel osobnego święta. Jaki
miały przebieg objawienia się Boskiego Serca św. Małgorzacie Alacoque i jakie
obietnice dał Pan Jezus tym, co będą czcili to Jego Serce, to usłyszycie w najbliższą
niedzielę wieczorem. A teraz niech każdy uczyni, co w jego mocy, aby godnie tej
Boskiej Miłości odpowiadać.
Dnia 6 czerwca przypadały dwa święta: setna rocznica objawienia się Boskiego
Serca Marii Małgorzacie Alacoque i 25 – lecie pontyfikatu Piusa IX. Z tej okazji
urządzono ćwiczenie dobrej śmierci, choć niedawno były rekolekcje, aby zachęcić
wszystkich do Komunii św. Dłuższa rekreacja powiększyła ogólnie dobre humory
wychowanków. Wieczorem całe Oratorium zebrało się w kościele, by wziąć udział w
akcie poświęcenia się Boskiemu Sercu. Po okolicznościowym kazaniu ks. Rua,
nastąpiło wspólne odmówienie formy poświęcenia i Te Deum na podziękowanie za
łaski udzielone Kościołowi za pontyfikatu Piusa IX.
Na słówku wieczornym 6 czerwca zachęcał Ksiądz Bosko wychowanków do
wzajemnej, braterskiej miłości. Jako sposób uczczenia świętego Alojzego, w drugą
niedzielę ku jego czci. Niechże, więc ustaną – mówił – wszelkie wzajemne niechęci,
złośliwości i uprzedzenia. Czasem ktoś nadepnie nam na nagniotek, czy niechcący
potrąci, a zaraz reagujemy wyzwiskiem, gotowi nawet oddać kopniaka czy
szturchańca. Nie. Pamiętać trzeba na słowa Boskiego Zbawiciela: „Przykazanie nowe
daję wam, abyście się wspólnie miłowali. Po tym poznają, ze jesteście moimi
uczniami”. U Żydów był zwyczaj oddawania ząb za ząb, my nie tak mamy czynić.
Chętnie przebaczajmy, chętnie pomagajmy sobie nawzajem wedle możności. Za taki
objaw praktycznego nabożeństwa do świętego Alojzego będzie on się wami opiekował
w życiu, a po śmierci będziecie uczestnikami jego nagrody w niebie.
Słówko z 7 czerwca. Jutro idąc na przechadzkę, będziecie mieli sposobność
oglądać żniwa. Przypominają mi one słowa Ewangelii: „Quas et seminaverit homo
haec et metet”. Dobrze wiemy wszyscy, że gdy sieje się żyto, urośnie żyto, a jeśli
jęczmień, to zakiełkuje jęczmień. Rzecz to oczywista. Wiemy też, że siew kosztuje
dużo pracy, ale jakże potem wesołe są dożynki. Tak samo rzecz się ma z uczynkami
ludzkimi i cnotami. Jakie uczynki, taka nagroda. Ale i na to trzeba zwrócić uwagę,
137

14.8 Page 138

▲back to top
że pewne gatunki zbóż sieje się na jesień, a inne na wiosnę. Także i dla siania dobrych
uczynków wyznaczona jest pora. Otóż pytam: w jakiej porze życia należy zabrać się
do tej siejby? Niech to powie NN (tu wywołał jednego z najniesforniejszych
chłopaków). A on na to:
Na wiosnę życia;
A jeśli kto nie sieje w młodości?
To nie będzie zbierał na starość.
A co należy zasiewać?
Dobre uczynki.
A jakby, kto siał kąkol, to, co zbierze?
Zbierze ciernie na starość.
Bardzo dobrze, bardzo dobrze, zapamiętaj to sobie, bo ci to bardzo potrzebne.
A i wszyscy niech sobie to zapamiętają.
A mówi jeszcze Pismo święte:, że kto sieje wiatr, zbiera burzę. Tym wiatrem to
namiętności. W waszym wieku są one jeszcze słabsze. Pamiętajcie jednak, że jeśli ich
nie będziecie trzymali od początku w ryzach, będą róść z wami i z biegiem lat
sprowadzą straszne burze. Niedźwiadek wyrośnie na niedźwiedzia; mały lwi kociak na
groźne lwisko. To odnosi się do wszystkich namiętności. Ale co najbardziej zalecam
wam wykorzeniać, to namiętność przeciwną pięknej cnocie skromności. Najmniejsza
nieostrożność w tym względzie jest groźna. Niech wam przykładem tej cnoty będzie
św. Alojzy. Nie pozwólcie żadnej złej myśli, aby miała owładnąć waszym sercem.
Ostrożni bądźcie w słowach, spojrzeniach, w zachowaniu się, słowem we wszystkim.
Szczególnie na tę cnotę niech zwrócą uwagę ci, co mają teraz zadecydować
o swym powołaniu. Dobranoc.
Dnia 9 lipca tak mówił na temat milczenia: Wizytując ostatnio nasze zakłady,
przekonałem się, iż tam bardzo sumiennie jest przestrzegana reguła, dotycząca
milczenia, która tutaj w Oratorium mimo tylokrotnych upomnień jest nadal
lekceważona. Zwracam, więc ponownie na to uwagę, po raz już chyba tysięczny
i pierwszy oraz będę obserwował, czy wystarczy wreszcie, czy nie. Wymagam
bezwzględnie, aby było milczenie, gdy się przechodzi z kościoła do uczelni i z uczelni
do kościoła. Tak samo wieczorem po modlitwach, a tego milczenia nie wolno
przerywać aż do czasu po Mszy świętej następnego dnia. Już tyle razy na to kładłem
nacisk: był skutek, ale tylko na parę dni. I znowu rzędy się rozluźniały, jeden
wyskakiwał w jedną stronę, drugi w inną, niektórzy darli się na całe gardło tak,
że przekrzyczeć byli zdolni wszystkie przekupki turyńskie. Teraz zobaczymy. Nie
chcę tu grozić żadnymi karami, ale kładę wam to na sumienie i spodziewam się, że się
dogadamy. Zachowaniem porządku w rzędach sprawicie mi prawdziwą przyjemność.
Ale właściwym motywem waszego dobrego sprawowania się, powinna być chęć
przypodobania się Zbawicielowi i Jego Matce Najświętszej. Ileż to podobnych
drobnych okazji macie, by zbierać sobie zasługi. Bądźcie pewni, że jeśli wymagam
zachowania tych drobnych na pozór rzeczy, to czynię to jedynie dla waszego dobra.
138

14.9 Page 139

▲back to top
Stosując się do tych zaleceń prawie niepostrzeżenie i bez większego trudu,
postępujecie w cnocie i zbieracie sobie zasługi bardzo liczne na niebo.
Dnia 8 sierpnia mówił: Jesteśmy w nowennie do Wniebowstąpienia Matki
Boskiej. Nie ma wprawdzie u nas żadnych szczególniejszych nabożeństw z tej okazji,
ale nie zaniedbujmy każdy ze swej strony, by prywatnie przygotować się do tego
święta przez częstą Komunię św. jako też praktykując umartwienie czy to oczu, czy
języka, czy smaku. Wypraszajmy sobie u naszej Wniebowziętej Pani tak szczęśliwe
zejście z tego świata, jakie ona miała. Przecież Jej śmierć właściwie nie byłą śmiercią,
ale spokojnym zaśnięciem. Wszystkim wam życzę podobnej śmierci.
Dnia 10 sierpnia – poleciwszy modlitwom zebranych duszę ojca jednego z
księży, tak dalej mówił na temat śmierci:
Sprawa śmierci jest najważniejszą naszą sprawą. Jeżeli się nie uda wszystko
stracone, bo się tylko raz umiera. Wielka to udręka dla umierających przypominanie
sobie grzesznych uciech życia. Ciężko im, gdy pomyślą, że zdrowia otrzymanego od
Boga tak źle użyli, że rękami danymi im przez Opatrzność posługiwali się do
kradzieży, czy innych grzechów. Bóg dał im język, a oni nim bluźnili, szemrali
przeciwko przełożonym, prowadzili gorszące rozmowy. Bóg dał im oczy, a oni czytali
nimi złe książki lub oglądali rzeczy sprośne. Mieli od Boga i bogactwa, a co z nimi
zrobili? Używali ich dla zadowolenia swej dumy, swych kaprysów, rozpustnego życia.
Gnębili ubogich, dręczyli biedaków. Ale nie będę nad tym się rozwodził, bo nie tyle
was dotyczy. Z tego jednak, co powiedziałem, możecie wywnioskować,
iż niegodziwcy cierpią nie tylko w samym momencie śmierci, ale gryzą się i w czasie
poprzedzającej ją choroby. Wzdychają wtedy: Obym to zrobił… tak postąpił… A jeśli
wyzdrowieją, to znowu to samo. Zapominają o swych postanowieniach.
Nieszczęśliwcy – wszak w chwili śmierci chodzi o to, co się zrobiło, a nie tyle o to, co
się niby chciało zrobić.
Nie czekajmy, więc do ostatniej chwili, by zacząć Bogu służyć, ale od dzisiaj
zacznijmy. W niedzielę przypada święto Wniebowstąpienia Matki Boskiej. Oby każdy
z nas rozważając błogie zaśnięcie Najświętszej Dziewicy, mógł sobie powiedzieć:
Gdybym miał umrzeć w tej chwili, umierałbym chętnie, z nadzieją pewnego
zbawienia. Prośmy o to gorąco Najświętszą Madonnę.
7. UN SOGNO
W roku 1876 ks. Józef Vespignani odważył się zagadnąć Księdza Bosko na
temat jego snów, a mianowicie, jak się na nie zapatrywać. Ksiądz Bosko dał mu
odpowiedź dość ogólnikową, ale wystarczającą, mówiąc, że w warunkach, w jakich
przyszło mu pracować, bez żadnych środków materialnych, bez personelu, byłoby
rzeczą niemożliwą uczynić coś dobrego dla młodzieży, gdyby Maryja Najświętsza
Wspomożycielka nie przyszła mu z pomocą przez specjalne oświecenia i pomoc
z Nieba. A więc sny Księdza Bosko należy przyjąć, jako właśnie te nadzwyczajne
139

14.10 Page 140

▲back to top
oświecenia i jako tę szczególniejszą pomoc Madonny. W życiu Oratorium sny te miały
wielkie znaczenie. Należały one do najistotniejszych jego czynników
wychowawczych. Wspominano je długo i oczekiwano z wielkim napięciem.
Zapowiedź, że Ksiądz Bosko będzie opowiadał swój sen, wywoływała u chłopców
niezwykłe podniecenie; słuchano go z najwyższym napięciem uwagi, zbawienne zaś
tego skutki były natychmiastowe.
Otóż dnia 30 kwietnia Ksiądz Bosko, zachęcając swych ukochanych
wychowanków do dobrego odprawienia miesiąca maja, zaleciwszy im większą pilność
w pełnieniu swych obowiązków na cześć Matki Najświętszej, dodał, że ma sen do
opowiedzenia. Nie chcąc jednak przedłużać swego przemówienia, obiecał
opowiedzieć w następny wieczór. Chłopcy z ciekawości ledwie nie wyskoczyli ze
skóry. Tym więc bardziej wzrosło ogólne podniecenie, że Ksiądz Bosko nie mógł
dotrzymać słowa, gdyż weszły mu w drogę nieprzewidziane przeszkody. Sen ten mógł
opowiedzieć dopiero 4 maja i tak zaczął:
Przychodzę dotrzymać obietnicy. Wiecie dobrze, że sny ma się wtedy, kiedy się
śpi. Otóż w związku z waszymi rekolekcjami zastanawiałem się, jak też je odprawicie
i co wam należałoby powiedzieć, abyście z nich odnieśli jak największy pożytek. Z tą
myślą poszedłem na spoczynek w niedzielę, 25 kwietnia, w przeddzień waszych
rekolekcji. Ledwie się położyłem i zasnąłem, gdy zdawało mi się, że znajduję się sam
jeden w bardzo rozległej kotlinie, po bokach, której wznosiły się dwa pagórki. Z jednej
strony horyzontu, gdzie teren się wznosił, biła wielka światłość, na drugiej zaś
panował półmrok. Rozglądając się wokoło, ujrzałem podchodzących ku mnie
Buzzettiego z Gastinim, którzy wołali:
Księże Bosko, niech Ksiądz szybko wsiada na konia, a prędko, prędko.
Chyba sobie żartujecie ze mnie – odpowiedziałem. Wiecie przecież, że od
dłuższego czasu nie dosiadałem konia. Oni jednak nalegali, mimo że wzbraniałem się,
perswadując im: Nie wsiadam na żadnego konia, bo już raz z niego spadłem. Ci byli
nieustępliwi i nalegali: Wsiadać, wsiadać i to szybko, bo nie ma czasu do stracenia.
Ależ koniec końcem, jak wsiądę to, co potem dalej? Dokąd mamy jechać?
Zobaczy Ksiądz, tylko proszę prędko wsiadać.
No a gdzież ten koń, żadnego konia tu nie widzę.
Otóż tam, zawołał Gastini, wskazując ręką kierunek.
Obróciłem się i ujrzałem rzeczywiście pięknego i dziarskiego wierzchowca,
o smukłych nogach, bujnej grzywie, maści lśniącej.
No dobrze – rzekłem – skoro już tak nalegacie, to wsiadam na tego konia, lecz
jeżeli spadnę.
Proszę być spokojnym, jesteśmy przygotowani na wszelką ewentualność.
Ale zaznaczam, że jeżeli sobie kark skręcę, to ty Buzzetti pamiętaj, abyś mi
z powrotem głowę nasadził na jej miejsce.
Buzzetti zaczął się śmiać. Nie ma czasu na śmiechy – fuknął Gastini.
Zbliżyliśmy się do konia, na którego wgramoliłem się z wielkim trudem. Jak
bardzo wysoki wydawał mi się ten rumak. Miałem wrażenie, iż znajduję się raczej na
140

15 Pages 141-150

▲back to top

15.1 Page 141

▲back to top
wyniosłym wzgórzu. Oczyma obejmowałem całą tę wspaniałą kotlinę. Nagle mój
bachmat ruszył z kopyta: i oto nowa osobliwość. Miałem wrażenie, że jestem w swoim
pokoju. Więc mówię sam do siebie: gdzie ja się właściwie znajduję? Tym bardziej zaś
byłem niespokojny, bo widziałem jak przychodzą do mnie księża, klerycy i inni,
wielce zakłopotani i przestraszeni.
Po dość długiej podróży mój koń stanął. Otoczyli mnie owi księża i klerycy,
między którymi ujrzałem ks. Rua, ks. Cagliero, ks. Bologna. Wszyscy podziwiali
wierzchowca, na którym siedziałem, ale nikt słowa nie przemówił. Miny ich zdradzały
jakieś niebywałe zakłopotanie. Przyzwałem, więc księdza Bologna i mówię mu:
Księże Bologna, ksiądz ma pokój blisko portierni, czy nie wie, co zaszło
w domu, dlaczego wszyscy są tak przygnębieni?
A on mi na to: Sam nie wiem, gdzie jestem i co się ze mną dzieje, straciłem
zupełnie głowę. Wciąż przychodzi tu mnóstwo, coś rozmawiają między sobą
i odchodzą. W portierni jest straszne zamieszanie, nie można sobie dać rady.
Czyżby może – powtarzałem sobie – dzisiaj miało zdarzyć się coś
niebywałego?
Wówczas podano mi jakąś trąbkę, abym ją trzymał, bo mi się przyda. Ale
gdzież ja się znajduję – pytam.
Zadmij w trąbę.
Zadąłem, a z trąby wydobył się głos: Jesteśmy w krainie próby.
Wtedy ujrzałem olbrzymie mnóstwo chłopców. Było ich setki, tysiące.
Schodzili z jednego pagórków. Wszyscy uzbrojeni byli w widły i maszerowali śmiało
ku dolinie. Byli to chłopcy z Oratorium i z innych naszych zakładów, ale większości
z nich wcale nie znałem.
W tej chwili z przeciwnej strony horyzontu niebo zaczęło się gwałtownie
ściemniać, jakby noc nastała, a równocześnie pojawiło się niezmierne mnóstwo
zwierząt, podobnych do lwów, czy tygrysów. Straszne te bestie, z grubymi cielskami,
o nogach krępych, szyjach długachnych, łby miały raczej małe. Ale mordy ich budziły
grozę, zwłaszcza z powodu czerwonych ślepi, wychodzących im z oczodołów.
Wstrętne te potwory rzuciły się na chłopców, ale ci stanęli odważnie do walki.
Trzymając w ręku widły o dwóch zębach, nastawiali je przeciwko tym potworom,
to wznosząc, to zniżając, zależnie od zachowania się owych zwierząt, które nie mogąc
za pierwszym impetem zwyciężyć, gryzły widły, a połamawszy na nich kły,
pierzchały. Niestety niektórzy chłopcy mieli widły jednozębne i ci zostali
pokrwawieni. Inni mieli rękojeści złamane lub spróchniałe, a co najgorsze, to bardziej
zarozumiali stanęli do walki bez broni. Ci wszyscy padali ofiarą rozjuszonych
zwierząt, które ich rozszarpały. Niestety było ich niemało. Więcej jednak było tych, co
mieli widły dobre o dwóch zębach.
Mój koń z początku również został otoczony przez wielką masę owych gadów,
ale podskakując i kopiąc na wszystkie strony, pozgniatał je i odpędził. Przy tym stawał
się coraz wyższy i coraz bardziej unosił się w górę.
141

15.2 Page 142

▲back to top
Z ciekawości zapytałem, co oznaczają widły o dwóch zębach. W odpowiedzi
podano mi jedno. Na pierwszym zębie był napis: Spowiedź św., a na drugim; Komunia
św.
Ale co oznaczają owe zęby?
Zadmij w trąbę.
Zatrąbiłem i usłyszałem głos: Spowiedź i Komunia św. dobrze odprawiona.
Zadąłem jeszcze w trąbę i znowu usłyszałem: Rękojeść złamana – to Spowiedź
i Komunia św. niedobrze odprawione. Rękojeść podpróchniała – spowiedzi niedbałe.
Po owym pierwszym napadzie objechałem konno pobojowisko, na którym
leżało wielu rannych i zabitych. Niektórzy byli uduszeni, ze szyją nabrzmiałą, drudzy
mieli twarze straszliwie powykrzywiane, inni padli z głodu, choć w pobliżu nich stały
półmiski, pełne smakołyków. Owi uduszeni – to ci, którzy popełniwszy grzech
w młodości, nigdy nie wyznali go w spowiedzi. Ci z twarzami powykrzywianymi – to
obżartuchy. Zmarli z głodu – to ci, co chodząc do spowiedzi, nie korzystają z rad
i upomnień spowiednika.
Obok tych, u których rękojeść wideł była spróchniała, były wypisane wyrazy:
Pycha – lenistwo – nieskromność – itd. Należy jeszcze zaznaczyć, że chłopcy
w czasie owego marszu, stąpali po różach bardzo zadowoleni, po kilku jednak krokach
niektórzy z krzykiem padali na ziemię, zdrętwiali, czy ranni, z powodu kolców
ukrytych pod płatkami róż. Inni natomiast postępowali odważnie i zachęcając się
wzajemnie, przydeptywali kolce i tak odnosili zwycięstwo.
Wtem znowu ściemniło się niebo i nagle wyskoczyło jeszcze większe mnóstwo
tychże potworów, co poprzednio, które w ciągu paru sekund otoczyły mego konia.
Bestie te strasznie się rozrastały, iż sam się ich przeraziłem, bo mi się zdawało, że już
mnie dosięgną swoimi szponami. Ale w sam raz podano mi widły tak, że mogłem się
obronić i zmusić je do ucieczki. Wkrótce wszystkie znikły, bo każdy, jeśli
w pierwszym natarciu nie zdołał przemóc, to w tej chwili gdzieś się zapodziewał.
Zadąłem wtenczas w trąbę, a po dolinie rozległ się potężny głos: Zwycięstwo,
zwycięstwo… Lecz jakże – pomyślałem sobie – nazwać to zwycięstwem, skoro tylu
jest rannych i zabitych?
Zadąłem, więc ponownie w trąbę i usłyszałem: Czas dla zwyciężonych.
Wnet niebo dotychczas ciemne wypogodziło się i zajaśniała różnokolorowa
tęcza, tak cudna, że niepodobna jej opisać. A była szeroka i wielka. Mogłaby oprzeć
się jedną stroną o Supergę, a drugą Mont`Cenisio. Dodać tu jeszcze trzeba,
iż zwycięscy mieli na głowach korony mieniące się barwnymi brylantami, iż rozkoszą
było na nich patrzeć. Twarze ich jaśniały przedziwnym blaskiem i pięknością.
W głębi, za tęczą, wznosiło się podwyższenie, pełne rozradowanych postaci tak
pięknych, iż trudno to wyrazić. Na przedzie, jakby na balustradzie, stała majestatyczna
Pani w królewskim płaszczu i wołała: Dziateczki moje, przybywajcie i chrońcie się
pod mój płaszcz. W tejże chwili, od owej Pani rozpostarł się wielki płaszcz. Chłopcy
zaczęli biec pod niego, a niektórzy wprost jakby fruwali, a to ci, co mieli na czole
142

15.3 Page 143

▲back to top
niewinność. Inni szli pieszo, byli i tacy, co wlekli się zaledwie. Wtedy ja zacząłem
biec, myśląc sobie: Przecież to się musi skończyć, bo inaczej to umrzemy wszyscy.
Tak myślałem biegnąc… i obudziłem się.
Do tego snu powrócił jeszcze Ksiądz Bosko dnia 6 maja, w święto
Wniebowstąpienia. Zgromadziwszy wszystkich tak gimnazjalistów jak rzemieślników,
mówił do nich:
Owego wieczoru, opowiadając wam powyższy sen, nie mogłem wszystkiego
powiedzieć, gdyż słuchały tego także osoby obce, a ja chciałbym, żeby te rzeczy
pozostały tylko pomiędzy wami i nie wypada o nich pisać nawet do rodziców ani do
znajomych. Chętnie mówię o wszystkim, także o własnych grzechach, ale tylko do
was. Otóż owa dolina, owa kraina próby, to ten świat. Półmrok – to miejsce zatracenia.
Owe dwa pagórki – to przykazania Boskie i kościelne. Węże – to szatany; potwory zaś
– to pokusy do złego. Ów koń – to jakby ów rumak, który powalił Heliodora,
a symbolizuje ufność w Bogu. Ci, co kroczyli po różach i ginęli, to ci, co wśród
rozkoszy tego świata zadają śmierć swej duszy. Ci, co deptali róże, oznaczają tych, co
wzgardzili uciechami światowymi i zostają zwycięzcami.
Kto by chciał wiedzieć, jaką miał wówczas broń i czy należał do zwycięzców,
czy względnie był zabity lub ranny, to z biegiem czasu mogę każdemu z poszczególna
powiedzieć. Wprawdzie wszystkich tam obecnych nie znałem, ale was tu z Oratorium
rozpoznałem wszystkich. Być może, że owi nieznani mi przyjdą dopiero do
Oratorium.
Sekretarz ks. Berto, który spisał to opowiadanie, przyznaje się, iż wielu
szczegółów już nie pamięta, które Ksiądz Bosko obszerniej wyjaśnił. Więc zapytał go
7 maja, będąc u niego w pokoju:
Jak Ksiądz może zapamiętać wszystkich chłopców, jakich ogląda we śnie?
a następnie każdemu powiedzieć, w jakim go oglądał stanie, wskazując mu przez to
jego wady?
Ech, to za pomocą: Otis, Botis, Pia, Tutis. Jest to jedna z tych odpowiedzi
wymijających, jakie dawał na pytania ambarasujące.
Również księdzu Barberisowi, który zagadywał go na temat tego snu,
odpowiedział bardzo poważnie: Jest w nim coś więcej, niż zwykły sen. I na tym
przerwał rozmowę, przechodząc do innego tematu.
Ks. Berto kończy swoje opowiadanie słowy: Także ja, który piszę te rzeczy,
odważyłem się zapytać go o samego siebie: Otrzymałem odpowiedź tak dokładną,
że się rozpłakałem i powiedziałem sobie: Nawet gdyby Anioł z nieba przyszedł, nie
mógłby lepiej mego stanu wyrazić.
Do tego snu wrócił jeszcze Ksiądz Bosko dnia 4 czerwca owego roku.
W związku z nim taki odbył się dialog między Świętym a księdzem Barberisem:
143

15.4 Page 144

▲back to top
Ks. Barberis: Jeśli Ksiądz Bosko pozwoli, to chciałbym zadać kilka pytań,
odnośnie ostatniego jego snu.
Ksiądz Bosko: No to powiedz, o co ci chodzi. Wprawdzie upłynęło już sporo
czasu, ale mniejsza o to.
Ks. Barberis: Otóż opowiadał nam Ksiądz, że przy końcu snu niektórzy lecieli
pod płaszcz Matki Najświętszej, wielu biegło, inni szli powoli. Niektórzy człapali
w błocie, bardzo powalani i nie dochodzili pod płaszcz. Już wiemy, że ci pierwsi, to
niewinni; co do drugich, łatwo się domyśleć. Ale ci powalani, kogo przedstawiają?
Ksiądz Bosko: Ci obłoceni, co nie doszli pod płaszcz Madonny, to ci, co mają
wielkie przywiązanie do dóbr tej ziemi; to egoiści, którzy myślą tylko o sobie,
niezdolni wznieść się ku rzeczom niebieskim. Czują, że Matka Najświętsza ich woła,
chcieliby usłuchać, a nawet czynią już kilka kroków, ale błoto ich więcej pociąga.
Mówi Zbawiciel, że „gdzie jest twój skarb, tam jest i serce twoje”. Ci nie myśląc
o skarbach, jakie niesie Łaska Boża, przywiązują serce do rzeczy ziemskich, chcąc
tylko tu używać, bogacić się, stać się sławnymi, a Niebo nie odgrywa w ich życiu
żadnej roli.
Ks. Barberis: Jest jeszcze jedna rzecz, o której Ksiądz Bosko nie mówił nam,
opowiadając sen, ale, o której słyszeli niektórzy prywatnie od niego, a mianowicie,
że gdy zapytali, czy oni biegli, czy tylko wlekli się pod płaszcz ów, to Ksiądz im
odpowiedział, że jakaś chmura przeszkadzała mu i nie widział ich dobrze.
Ksiądz Bosko:, Jako teolog, powinieneś to wiedzieć. Prawdą jest, że kilku
chłopców widziałem, nie mogąc sobie uświadomić, co się z nimi działo. Są to ci,
którzy trzymają się z dala od przełożonych i nie są szczerymi. Z tego powodu nie
mogłem im dać innej odpowiedzi jak tylko podkreślić, że ty nie jesteś szczery wobec
przełożonych. Pamiętajcie jednak, moi drodzy, że będzie to dla was wielce korzystne,
jeśli będziecie mieli pełne zaufanie do przełożonych.
Ks. Barberis: Jeszcze jedno, ale boje się, bym nie został posądzony o zbytnią
ciekawość.
Ksiądz Bosko: No, o tym, żeś ciekawski, wszyscy dobrze wiedzą /ogólny
wybuch śmiechu/. W każdym razie jest i ciekawość dobra, jeśli prowadzi do poznania
prawdy. Gorzej jest z tymi, co zawsze gdzieś się kryją jak sowy, nigdy o nic się nie
pytają.
Ks. Barberis: Nie chcę do tych należeć, więc się pytam o to, co do czego
ciekawość mnie dawno męczy. Czy Ksiądz Bosko w owym śnie widział rzeczy
przeszłe, czy także przyszłe, co kto z nas będzie robił i czym kto zostanie?
Ksiądz Bosko: Nie tylko przeszłość, ale i przyszłość waszą widziałem. Każdy
chłopak miał przed sobą wiele dróg. Niektóre były bardzo wąskie i pełne kolców,
a niektóre nawet nabite ostrymi gwoździami, ale drogi te również były pełne Łaski
Bożej i kończyły się we wspaniałym ogrodzie.
Ks. Barberis: A więc może nam Ksiądz powiedzieć, jakie jest powołanie
każdego z nas, jaką droga pójdziemy i jak się z nami skończy.
144

15.5 Page 145

▲back to top
Ksiądz Bosko: Odnośnie do tego, jaką drogę każdy z was obierze i jak skończy,
nie jest rzeczą odpowiednią mówić. Gdybym któremuś z was powiedział: Ty pójdziesz
drogą bezbożnika, na pewno by mu to dobrze nie zrobiło. To, co mogę powiedzieć jest
to, że kto pójdzie drogą swego powołania to pójdzie drogą zbawienia; kto z niej
zboczy, ten schodzi na manowce. Pewno, że niektóre drogi życia ciasne są i pełne
kolców, ale nie traćcie odwagi, Łaska Boża będzie wam towarzyszyć, zaś nagroda,
jaka was oczekuje, każe prędko zapomnieć o wszelkich ukłuciach życiowych.
Ostatecznie, co wam chcę jeszcze powiedzieć, jest to, iż wszystko, co
opowiadałem, to było snem i nikt nie jest zobowiązany w to wierzyć, ale jeśli wam coś
odpowiada, z tego korzystajcie. A dalej, o czym chciałbym, abyście nie zapomnieli,
jest to: abyście się za mnie modlili – ne cum aliis presdicaverim, ipse reprobus efficiar.
Polecajcie mnie, więc naszemu Zbawicielowi i zbawienie mojej duszy. Łatwo,
bowiem mogłoby się stać ze mną, jak z kwoczką, która zbiera robaczki i ziarna dla
swoich kurczątek, a sama by wnet zginęła z głodu i wycieńczenia, gdyby nie
pomyślano o obfitym dla niej pokarmie.
Niech, więc wasze modlitwy będą tym pokrzepieniem dla mnie i pomocą, abym
mógł przyozdobić swe serce wielu cnotami i tak mógł podobać się Bogu, byśmy
wszyscy kiedyś razem godnymi byli cieszyć się chwałą w Niebie u stóp Najświętszej
naszej Madonny. Dobranoc.
145

15.6 Page 146

▲back to top
R OZ D Z I A Ł XI
JESZCZE O ŻYCIU ORATORIUM W ROKU 1875
Nie tylko gimnazjaliści i rzemieślnicy zamieszkiwali w Oratorium, ale pod
ojcowską opieką Księdza Bosko nabierali tam ducha aspiranci i nowicjusze, pracowali
profesi, których była znaczna liczba. W tym rozdziale chcemy właśnie wykazać, jak te
różne elementy chłopięce i zakonne, starszych i młodszych, umiał Ksiądz Bosko
złączyć w jedną, kochającą się rodzinę. Rozpoczniemy od aspirantów, którzy po
większej części skupieni byli w Oratorium.
1. ASPIRANCI
Według zdania ordynariusza turyńskiego Ksiądz Bosko miał się przechwalać, iż
dostarcza powołań do seminarium diecezjalnego, a właściwie to ściągał do siebie
młodzież z okolicznych diecezji, a potem „zamieszawszy warzechą”, co lepsze
zostawiał dla siebie, a gorszych odsyłał biskupom. /Takie przynajmniej informacje,
wyjęte z listu Kurii turyńskiej, przesłał Księdzu Bosko adwokat Menghini, pod datą 5
września 1875 r./. Konia z rzędem temu, kto będzie umiał pogodzić powyższe
twierdzenie z tym, co w tymże samym środowisku kurialnym mówiło się na temat
nieudolności personelu salezjańskiego, złożonego z tych „lepszych”.
Pewno, że nieraz do Oratorium zgłaszały się indywidualności wybitne
i oczywiście ci nie byli odsyłani. W wigilię święta Niepokalanej, w czasie poufnej
pogadanki ze swoimi najbliższymi, wypowiedział się Ksiądz Bosko na temat, dlaczego
Oratorium ma tyle powołań. Na 500 gimnazjalistów – mówił on, którzy są
w Oratorium, przeszło 400 i więcej, gotowych jest obecnie przywdziać suknię
klerycką i swoim zachowaniem na to zasługują. Bez wątpienia pewna ich część zgubi
się w czasie dalszych studiów, a zwłaszcza w czasie wakacji. Mimo tego liczba
pozostałych będzie jeszcze znaczna. Tymczasem przyjdą nowi. Pociąga ich szerokie
pole naszej pracy, jej rozmaitość, sposób naszego życia i tak chętnie pozostają z nami.
A ponieważ było troską dyrektorów także innych naszych zakładów, aby żyły
duchem Oratorium, stąd i o nich mógł Święty powiedzieć, że w czasie wizytacji
przekonał się i tam o licznych powołaniach do stanu zakonnego i kapłańskiego.
W tym względzie w ciągu ostatnich lat dużo się po naszych kolegiach zmieniło.
W pierwszych początkach swej działalności Ksiądz Bosko miał zaledwie kilku
pomocników. Z nimi mówić o sprawie powołania trzeba było bardzo ostrożnie
i nieznacznie, jakby półgębkiem, by nie odstraszać kandydatów. „Gdyby na ten temat
146

15.7 Page 147

▲back to top
Ksiądz Bosko nam jasno mówił – powiada jeden z najbardziej przywiązanych jego
synów - ks. Barberis – wszyscy bylibyśmy zwiali”.
Stąd też wyrażał się zwykle w ten sposób:
Czy ty życzysz dobrze Księdzu Bosko? A może byś okres swego bycia
klerykiem chciał spędzić w Oratorium? A czy nie zechciałbyś pomagać Księdzu
Bosko? Och, ileż mamy pracy. Choćby tu było najwięcej kleryków i księży, dla
wszystkich znalazłaby się robota.
W ten sposób starsi zostali pociągani przez Księdza Bosko do współpracy
z nim, a przywiązanie ich do niego robiło resztę. Miał on specjalny dar od Boga
pociągania młodzieży do życia głębszego, bez cienia jakiegokolwiek przymusu
moralnego. I tak, kiedy ks. Barberis, jeszcze jako chłopak, przyszedł do niego
i oświadczył, że rodzice starają się mu o miejsce w Oratorium, wobec czego chciał
prosić o poradę, co ma zrobić. Święty mu odpowiedział:
Napisz im, że czujesz wdzięczność dla Księdza Bosko za wszystko, co dla
ciebie już uczynił i że chciałbyś z nim pozostać, aby mu, jako kleryk pomagać
w różnych pracach, jakie są do spełnienia w Oratorium, czy to w szkole, czy podczas
asystencji.
A teraz przedstawiamy czytelnikom na jednym przykładzie, jak takie rozmowy
na temat powołania się odbywały. Otóż obecny ks. Vacchina właśnie w tym roku
kończył piątą gimnazjalną. W ostatnich miesiącach poważnie zastanawiał się nad
swoim powołaniem. W czasie pierwszej rozmowy z Księdzem Bosko na ten temat,
usłyszał: Na razie pilnuj nauki, módl się, a potem zdecydujemy. Dni upływały, a to
„potem” nie nadchodziło. Zdenerwowany czekaniem, wcisnął się pomiędzy tych, co
otaczali konfesjonał Świętego i przygotowany dobrze czekał na jego przybycie. Był
w szeregu pierwszy. Gdy nadszedł Ksiądz Bosko, kazał mu zaczekać na koniec.
Dopiero, gdy wszyscy się wyspowiadali, pobłogosławił go i kazał mu przejść z lewej
na prawą stronę by się wyspowiadał. Na końcu chłopak poprosił o obiecaną decyzję.
Otrzymał poradę, by został kapłanem, ale nie w świecie.
W takim razie, jeżeli nie ma trudności to ja pozostanę tu z Księdzem Bosko, tu
w Oratorium.
Owszem, odpowiedział Ksiądz Bosko będę z tego bardzo zadowolony. Widzisz,
ja ci zawsze dobrze życzyłem i byłem szczerym twoim przyjacielem, choć i tego nie
okazywałem. Ucz się dalej i módl się i dawaj dobry przykład.
Powiedział mi jeszcze inne rzeczy – pisze tenże ks. Vacchina z taką ojcowską
serdecznością, że się rozpłakałem, do Komunii św. osobno przystąpiłem o dziewiątej,
zapominając o bułce na śniadanie i tak zawsze oczekiwanej kiełbasie. Wiadomo
przecież, że Ksiądz Bosko zwracając chłopcom myśl na duszę, nie zapominał
o żołądku w czasie ćwiczenia dobrej śmierci. W dniach większej łaski Bożej, powinno
i ciało być zadowolone.
147

15.8 Page 148

▲back to top
Przyjmując aspirantów Ksiądz Bosko nie otwierał dla nich drzwi na oścież,
ażeby do Oratorium wciskali się „ovens et boves”. Na posiedzeniu, w dniu 7 listopada,
na dziewięciu przyjęto ośmiu. Dziewiąty, chociaż już uczęszczał na filozofię do
Oratorium, został tymczasowo zawieszony od studiów i przydzielono mu inne zajęcie
domowe, tak jednak, by się nie spostrzegł, że to jest uczynione na prośbę ad tempus.
Z dobrocią łączył Święty roztropność. W roku 1873 w przyjmowaniu
do nowicjatu był więcej wymagający niż w latach uprzednich, zwłaszcza jeśli chodziło
o kleryków. Należy, mówił do swoich kapitulnych bezwzględnie odsyłać takich, co nie
dali pewnych dowodów swej wartości moralnej, względnie wobec przełożonych nie
byli zupełnie szczerzy i otwarci. Dla koadiutorów można być więcej pobłażliwym, ale
odnośnie do kleryków nie. Co do moralności trzeba zapamiętać, że nie wystarcza
doraźna dobra wola, ani chwilowe postanowienie, co może wystarczyć do otrzymania
rozgrzeszenia, bo to nie jest dowodem, że upadki się nie powtórzą. Tacy, jeżeli przez
dłuższy czas nie dali dowodów prawdziwej wytrwałości, nie zasługują na zaufanie.
Upadki zwykle się powtórzą.
Główni Przełożeni, stosownie do życzenia Księdza Bosko, starali się z roku na
rok coraz lepiej organizować życie w Oratorium i całe kierownictwo Zgromadzenia.
W związku z tym nasunęła się wątpliwość, czy należy dla aspirantów żądać od
ordynariuszy litterae testimonio, czego dotąd nie robiono, już to, dlatego,
że bezwzględna większość z nich od lat chłopięcych przebywała w Oratorium, już to,
dlatego, że Ksiądz Bosko był zdania, że może korzystać z przywileju udzielonego mu
przez Piusa IX vivae vocis oculo (spr.!), a nie było dotąd żadnych większych racji, aby
zmienić postępowanie, biorąc zwłaszcza pod uwagę, że nie tylko Kuria turyńska, ale i
z Ivrei miałaby w tym względzie swoje zastrzeżenia, a właśnie z tych diecezji było
najwięcej aspirantów. Takie jednak postępowanie mogło ściągnąć poważne monitum
ze strony Kongregacji Zakonników, w razie, jakichś donosów w tym względzie,
których tyle szło stale do Rzymu z Kurii turyńskiej. Niech by, więc było coś na piśmie
na wszelki wypadek. Ksiądz Bosko zadecydował na razie, by quieta non mivere: a on,
gdy będzie w Rzymie, tę rzecz załatwi.
Ważniejsza była sprawa, by stosownie do ówczesnych przepisów kanonicznych
wyznaczyć skrutatorów generalnych i prowincjalnych, którzy by egzaminowali
kandydatów do Zgromadzenia. Oczywiście z początku było to niemożliwe, skoro
samo Zgromadzenie składało się zaledwie z kilku członków. Obecnie postanowiono
jednak do tego się zastosować, mimo przywilejów Księdza Bosko. Zadecydowano,
więc, że Kapituła Główna będzie stanowiła Komisję Generalną, zaś domowe kapituły
zastąpią tę prowincjalną.
Pierwszy raz takie skrutynia odbyły się w Lanzo, od 9 do 16 września, w czasie
rekolekcji, w których brali udział wszyscy członkowie kapituły. Zostało wtedy
dopuszczonych 18 – tu kandydatów do profesji wieczystej, a jak notuje kronikarz, po
raz to pierwszy na jednym posiedzeniu tylu zostało przyjętych do Zgromadzenia.
W listopadzie suknię klerycka przywdziało 48 nowicjuszów, rzecz dotąd
niebywała. A większej jeszcze liczby spodziewano się na rok następny. Duch, jaki
148

15.9 Page 149

▲back to top
ożywiał tych kandydatów, z roku na rok widocznie się podnosił. W poprzednich latach
kilku musiało suknię złożyć, inni po paru miesiącach przeszli do seminariów
diecezjalnych. Obecnie coś podobnego nie zapowiadało się.
Najwięcej z tego cieszył się, obok Księdza Bosko, ówczesny magister
nowicjuszy, ks. Barberis, który w takich słowach, przelał na papier swą radość w
swych zapiskach: 4 lata temu wszyscy dziwiliśmy się, mówiąc - O, w tym roku 18
nowych kleryków – rzeczywiście piękna to cyfra. Jeszcze w Oratorium tylu nigdy nie
było. W następnym roku liczba ta wzrosła, tak samo i w rok potem. W następnym
jeszcze bardziej, bo już było trzydziestu i wszyscy wprost wykrzykiwali z radości: to
bajeczne. Jeszcze tak dotąd nie było. Teraz jest ich 48, a na przyszły rok będzie
o wiele więcej. Idziemy z postępem geometrycznym. Zdumienie wszystkich ogarnia
i powtarzają za psalmistą: A domino fatum est istud et est mirabile in oculis nostris.
2. ASCRITTI
W tym roku życie nowicjatu uregulowało się bardzo dużo. Może to zdanie
zdziwi kogoś, co mniej orientuje się w pierwotnym życiu Oratorium. Przecież, jeśli
Oratorium jest dziś tym, czym jest, to tylko dzięki temu, że najpierw było tym, czym
być mogło. Dużo cierpliwości potrzebował Ksiądz Bosko, zanim wytworzył koło
siebie atmosferę, jakiej pragnął. Był czas, kiedy sam wyraz: nowicjusz – mógł
zdenerwować odważniejszych, a zniechęcić tych słabego ducha. Dopiero w 1874 roku
posłużył się Ksiądz Bosko tą nazwą. W 1875 r. zaś już do niej przyznawali się
i nowicjusze.
Jest rzeczą doprawdy ważną, byśmy się lepiej zorientowali w atmosferze, jaka
panowała w Oratorium, w pierwszym okresie naszej salezjańskiej historii. Nie będzie
to na szczęście trudne, bo warunki wtedy panujące opisuje i komentuje sam Ksiądz
Bosko. Posłuchajmy jak wyraża się o owych perypecjach.
„Ileż różnych nieporządków zewnętrznych zdarzało się w owych latach:
zaciekłe wprost walki między klerykami, kłócącymi się na tematy literackie
i teologiczne, zupełnie nie na czasie i bez sensu; bałagan, jaki robili w swojej uczelni,
kiedy nie było w niej chłopców; wielu rano po dzwonku pozostawało w łóżkach inni
nie szli na lekcje nikomu nic nie mówiąc; nie było czytania duchownego
i rozmyślania, ani innych praktyk pobożnych, oprócz tych z chłopcami. Teraz
natomiast ile to rzeczy się zmieniło. Powoli, ale stale wszystko ulepsza się i krzepnie.
Ja oczywiście widziałem te nieporządki, ale patrzałem na nie na razie przez
palce, aby tylko naprzód. Gdybym chciał temu wszystkiemu naraz położyć kres,
wypadło by mi było zamknąć Oratorium i rozpuścić chłopców, gdyż klerycy
absolutnie nie poddaliby się pod surowszy regulamin i poszliby sobie wszyscy. A ja
wiedziałem, że przecież oni, choć bardzo roztrzepani, jednak dużo pracowali i chętnie.
Dobre mieli serca, moralność u nich była bez zarzutu i czułem, z biegiem czasu, jak
się mi wyszumią, staną się dzielnymi dla mnie pomocnikami. I rzeczywiście muszę
przyznać, iż z wielu obecnych księży w Zgromadzeniu, co właśnie do liczby tych
149

15.10 Page 150

▲back to top
należeli, teraz dzielnie pracują, najlepszego są usposobienia i mogę na nich liczyć.
A wtedy na pewno by odeszli, niezdolni dostosować się do większych rygorów.
Ale też trzeba zauważyć, iż to całkiem inne były czasy. Zgromadzenia nie
można było zakładać według utartych formułek. Wszak ja byłem sam: w dzień lekcje,
po południu – kursy wieczorowe; przy tym trzeba było pisać książki, głosić kazania,
asystować, administrować i zaganiać o fundusze. Gdybym chciał, by wszystko szło jak
w zegarku, nie byłbym, nic wskórał. Ostatecznie Oratorium mogło dziś zaliczać się do
zakładów liczących 50, najwyżej setkę wychowanków”. Dotąd Ksiądz Bosko
Podstawą życia zakonnego pozostanie zawsze pobożność. Z praktyk pobożnych
dwie zajmują czołowe miejsce: doroczne rekolekcje i rozmyślanie codzienne. W 1875
roku nowicjusze mieli rekolekcje osobno, dostosowane do ich potrzeb. Wiadomą jest
rzeczą, że tym lepiej urobi się ducha zakonnego wśród nowicjuszy, im bardziej będą
oddzieleni od reszty personelu. Osobno, więc w ciągu roku, zaraz po wstaniu mieli
rozmyślanie, osobne także czytanie duchowne, osobne sypialnie, podwórze. We Mszy
św. uczestniczyli z absydy kościoła oddzieleni od reszty wiernych z miasta.
Nowicjusze nie przerywali nauk, przerabiając program klas licealnych,
z większym uwzględnieniem filozofii. Rosnąca ich liczba i różny poziom umysłowy
spowodowały, iż trzeba ich było podzielić na dwie sekcje: jedna dokładnie przerabiała
program licealny, w drugiej głównie kładziono nacisk na filozofię, biorąc innych
przedmiotów tyle tylko, co było niezbędne dla ogólnej kultury, jak to praktykowano
po seminariach. Zawsze jednak magister uważał, aby nauka nie przeszkadzała pracy
wewnętrznej. Oczywiście na taki sposób urządzania nowicjatu mógł Ksiądz Bosko
pozwolić sobie tylko na podstawie specjalnych upoważnień od Piusa IX, które również
pozwalały mu na posługiwanie się nowicjuszami do asystencji i do nauczania
w szkole. Zresztą ks. Barberis pozostawał w ścisłym kontakcie ze Świętym
i najdrobniejsze szczegóły życia nowicjackiego z nim omawiał.
A teraz zobaczymy, jakimi kryteriami kierował się wielki Założyciel
salezjanów w dopuszczeniu do profesji. W tym pytaniu chodzi nam o ducha, w jakim
były interpretowane świeżo zatwierdzone Reguły Zgromadzenia. Oto kilka
szczegółów:
Dnia 10 grudnia było posiedzenie Kapituły Wyższej, z udziałem magistra
w sprawie dopuszczenia do ślubów wiecznych.
Stanowczo nie dopuszczono do profesji jednego, który zaglądał do butelki.
W tym względzie Ksiądz Bosko zaznaczył, iż należy postępować bardzo stanowczo.
Nie wystarcza, że upomniani przyrzekają nawet bardzo uroczyście, iż się to już nigdy
więcej nie powtórzy. To nie daje żadnej gwarancji rzeczywistej poprawy. Ich „już
nigdy” – jest zawsze domyślnym: „dopóki nie będzie okazji”. I podał przykład: jeden
z jego kolegów z lat szkolnych, niestety popadł w nałóg zaglądania do kieliszka.
Upomniany zapewniał na wszystkie świętości, iż się poprawi. Pewnego nawet dnia,
spotykając Księdza Bosko, powiedział mu: „Niech Ksiądz jest pewny, że nigdy coś
podobnego się nie zdarzy, bym miał „dźwigać łokieć” /wyrażenie włoskie o pijakach/.
150

16 Pages 151-160

▲back to top

16.1 Page 151

▲back to top
Jestem zdecydowany, bezwzględnie zdecydowany, na śmierć i życie, owszem, odtąd
postanowiłem, nawet nie popatrzeć na wino do końca swego życia. Ale gdzie tam. Na
drugi dzień rano tak się złożyło, że Ksiądz Bosko klęczał w ławce koło ołtarza, gdzie
ten odprawiał Mszę św. i przy ablucji końcowej usłyszał, jak ten „absolutnie
zdecydowany na wszystkie świętości” burczał na ministranta: lej śmiało, śmiało.
Przecież nie lejesz ze swego, „urwimazgaju”. Ksiądz Bosko w przekonaniu, że ten
przecież ma najlepsze chęci i tylko tak się zapomniał zwrócił mu uwagę na
niewłaściwość podobnego odezwania się. Ten uznał w pełni swój błąd i odnowił swe
uroczyste przyrzecznie poprawy. W kilka dni potem jednak Święty mógł widzieć, jak
tego nieszczęsnego abstynenta wieziono dorożką upitego jak bela”.
I postawił jeszcze jedną kwestie: „Dajcie dziś wszystkim wychowankom
choćby tylko kieliszek mocniejszego wina. Jutro niech zrobią oni dobry rachunek
sumienia i niech wam się zwierzą, a zobaczycie, co się stało. Chłopcy ci, nie zdają
sobie nawet sprawy, co i jak będą mieli do wyrzucenia sobie wiele złych myśli
i pokus, a mógłbym nawet stwierdzić z całą pewnością, że nie obeszło się bez
upadków”.
Tu ks. Rua zwrócił uwagę, że i niektórzy profesorzy w ciągu roku szkolnego,
skądinąd bardzo zacni, a jednak trzymali swoją butelkę w pokoju. Ksiądz Bosko na to:
„Takie rzeczy nie powinny się zdarzać. No, ale ostatecznie można im darować, skoro
nie zdają sobie sprawy z niebezpieczeństwa, jakie to grozi. Oczywiście, o ile uważa
się, że na razie nie wypada krótko uciąć. W każdym razie jest to wypadek poważny
i na przyszłość trzeba go mieć na uwadze”.
A teraz przytoczymy rozmowę Księdza Bosko z księdzem Barberisem na temat
nowicjuszy, w której poruszony jest cały szereg problemów, związanych z życiem
nowicjackim. Rozmowa miała miejsce w pierwszych dniach lipca, a więc, gdy kończył
się rok szkolny i nowicjacki.
Ks. Barberis zaczął od nowicjusza, który między kolegami ostentacyjnie jakby
chełpił się, że wraca do domu. „Postaraj się, by poszedł sobie jak najprędzej –
zadecydował Święty Założyciel. Przy czym powiedz mu ode mnie, że w każdej chwili,
gdy tylko poprosi, zaraz otrzyma zwolnienie. Ale póki jest u nas, niech sobie założy
kłódkę na gębę i niech nie odważy się więcej na tę gadaninę, bo będę zmuszony
chwycić się surowszych środków. U Jezuitów w podobnych wypadkach taki ani jednej
doby nie może dłużej pozostać w klasztorze, nawet nie wolno mu więcej z nikim
rozmawiać. I słusznie. Wszak skoro zacznie mówić, że sobie idzie, to go towarzysze
pytają dlaczego? Właściwym powodem jest, że nie ma chęci do pracy nad sobą, do
umartwienia. Ale o tym braku cnoty nigdy się nie mówi, za to wysuwa się cały szereg
pretensji: to mi się nie podoba, tamto niedobre, ten znów ma do mnie uprzedzenia itd.
Łatwo się domyślać, jak to działa destruktywnie na otoczenie. To prawdziwe zarzewie
niezadowolenia, szemranie, krytyki w domu”.
No tak – zauważa magister – ale ten nowicjusz ma bardzo skandaliczne
przykłady w domu. On, by tam nie powinien wracać.
151

16.2 Page 152

▲back to top
„Wiem o tym – ciągnął dalej Ksiądz Bosko – i sprawia mi to wielką przykrość.
No, ale cóż na to poradzimy. Przecież nie może z nami pozostać i siać niezadowolenie
wśród współnowicjuszy. Zresztą on mi napisał przedwczoraj list, że zostałby
w Zgromadzeniu, ale pod warunkiem, że mu się na to pozwoli, że mu się da tamto,
słowem chce, jakby stawiać warunki, pod jakimi pozostanie. A ja z takim, który mi
zaczyna stawiać warunki, uważam za wskazane skończyć z miejsca. Tacy uważać się
będą z biegiem czasu za ważne figury, a gdy im się pozwoli na jedno, to zaraz
wystąpią z nowymi pretensjami. Takim trzeba wyraźnie powiedzieć: Widzisz, jeżeli
chcesz zostać z nami i postępować jak wszyscy inni, no to dobrze. Inaczej w każdej
chwili możesz odejść sobie. Czasem wystarczy to, by taki opamiętał się i przekonał,
że nie mamy żadnego interesu zatrzymywać go, a jeśli został przyjęty, to tylko
z pobudek nadprzyrodzonych i zabiera się do poważnej pracy nad sobą”.
Ale ze wspomnianym wyżej nowicjuszem zachodziła jeszcze ta okoliczność,
że choć nie miał zamiaru pozostać w Zgromadzeniu, to przecież chciał ukończyć
w nim nauki, odrabiając to przez pomoc w asystencji, czy w szkole. „Nie wypada, nie
wypada – powtórzył Ksiądz Bosko, aby w naszej rodzinie pozostawał ktoś, który obcy
jest dla niej duchem – absolutnie nie wypada. Ale jest gorsza jeszcze rzecz z tym
facetem. W owym liście, o którym wspomniałem, pozwala on sobie na inwektywy pod
adresem księdza Rua, a więc wyraźnie brak u niego zupełny jakiejkolwiek
subordynacji. Postaraj się, więc, aby jak najprędzej szukał sobie miejsca gdzie indziej,
bo z takiego żadnej nie będziemy mieli pociechy”.
Ponieważ ten kleryk wyraził chęć przejścia do seminarium, ks. Barberis
pochwalił ten jego zamiar, tym bardziej, że sam Ksiądz Bosko radził mu przed rokiem
przywdziać suknie klerycką. „Ja, tłumaczył Święty – rok temu poradziłem mu, gdy
prosił o przyjęcie do Zgromadzenia. Gdyby pozostał z nami z dobrą wolą, z dala od
świata, mając tyle dobrych przykładów i zachęty do cnoty, mógłby się utrzymać i być
pomocnym, ale nigdy nie radziłbym mu zostać księdzem w świecie”.
Następnie zeszła rozmowa na innego nowicjusza, który pragnął pozostać
w Zgromadzeniu i wydawało się, że jest porządny na pozór, a może nawet był takim,
ale zamknięty w sobie, mało obcował z przełożonymi i nie miał do nich zaufania.
Ksiądz Bosko osądził, „że takie temperamenty nie nadają się do życia salezjańskiego”.
Trzeci przyszedł osobiście wprost do Księdza Bosko, oświadczając, że wstąpił
do Zgromadzenia, nie zapoznawszy się z jego duchem, że nawet nie wiedział, iż to jest
zgromadzenie zakonne. Teraz usłyszawszy na konferencji, o co właściwie chodzi, nie
zamierza w nim dłużej pozostać, tym bardziej, że umarł tam jakiś jego krewny
w domu i nie ma, kto zająć się jego bratem. Na razie wraca do rodziny, a potem wstąpi
do seminarium. „Ty mój drogi – powiedział Ksiądz Bosko, możesz bez żadnej krępacji
postąpić jak uważasz. Z mej strony żadnych nie napotkasz przeszkód. Tylko to twoje
twierdzenie, jako byś wstąpił do nowicjatu, nie zdając sobie sprawy, na co się
decydujesz, jest mało dowcipne i naiwne. Wszak w czasie rekolekcji, w Lanzo były
wam czytane Reguły Zgromadzenia, tłumaczono wam je na kazaniach i ty z tego nic
nie zrozumiałeś? A wiec, twoje twierdzenie ubliża i Księdzu Bosko. Bo wygląda,
152

16.3 Page 153

▲back to top
jakoby on przyjmował do nowicjatu wbrew wszelkim kanonom, nie wyjaśniając
kandydatom, o co właściwie chodzi. Nowicjusz zamilkł, nie wiedząc,
co odpowiedzieć. Ale i tak sobie poszedł. A oto inny kazus.
Był nowicjusz, którego postępowanie pozostawiało dużo do życzenia, mimo,
·że często chodził do Komunii św. Co do niego takie otrzymał ks. Barberis
wskazówki: częsta Komunia św. nie jest jeszcze dowodem wewnętrznej wartości
nowicjusza, wszak są tacy, którzy choć nie popełniają świętokradztwa, to jednak
przystępują do sakramentów bardzo ozięble, a ich dziwna apatia sprawia, że nie
zastanawiają
się
i w ogóle nie zdają sobie sprawy, czym jest Eucharystia. Kto chodzi do Komunii św.,
nie pracując nad zrzuceniem z siebie starego człowieka, kto nie oddaje się całkowicie
w ręce Boskiego Zbawiciela, ten nie odnosi z niej owoców pożądanych.
Inny, trochę z kaprysu, trochę przez uprzedzenie, chciał zostać zwolniony
z uczęszczania na pewne przedmioty szkolne, choć ks. Barberis stanowczo się temu
sprzeciwił, ten jednak uporczywie obstawał przy swoim. Mówiąc o tym z Księdzem
Bosko, magister zaznaczył, iż jest to młodzieniec o niepospolitych zdolnościach, który
przy swej silnej woli, zdolny był zrobić wielkie postępy w cnocie, o ile by
uspokoiwszy się zaczął poważnie pracować nad sobą. W tej chwili chodziło mu o to,
czy by nie było wskazane, aby obstając przy swoim, przymknąć jedno oko na ten
kaprys i nie robiąc koło tego wielkiego szumu, tak jakoś przeczekać.
„Nie, odpowiedział Ksiądz Bosko. Traktuj go nawet dyplomatycznie a nie daj
się wyprowadzić z równowagi. Częściowo można mu przyznać i rację w tym sensie,
że tego kaprysu nie uważa się za rzecz wielką, ale tylko, jako wynik jego młodzieńczej
lekkomyślności. Bezwzględnie jednak należy stać twardo przy tym, co mu
powiedziałeś. Inaczej tacy, po profesji stale będą kaprysić i trzeba ich będzie
traktować w rękawiczkach, albo w ogóle ich pożegnać”.
Mamy jeszcze inne uwagi Księdza Bosko dotyczące traktowania różnych
charakterów w nowicjacie, jakie przekazał nam w swojej kronice ks. Barberis:
O niektórych nowicjuszach informacje stale bywają pozytywne, a jednak zauważa się
u nich brak stałości w postępowaniu. Przez pierwszych parę miesięcy zdaje się,
że u nich sam ogień i gorliwość. Kto ich głębiej nie zna, mógłby spodziewać się od
nich nie wiem, jak wielkich rzeczy, ale powoli ogień gaśnie, gorliwość słabnie.
Okazuje się, że to wszystko były objawy efemeryczne. I rzeczywiście kończy się
u nich wszystko wystąpieniem ze Zgromadzenia.
Natomiast inni wstępują do niego po dłuższym namyśle, postępy ich są
powolne, ale stałe, jak to widać z roku na rok. Nigdy nie zauważa się u nich, by cofali
się wstecz. Tacy na pierwszy rzut oka wydaje się, że są oziębli i nie rokują większych
nadziei. Kto jednak im się lepiej przypatrzy i przez dłuższy czas obserwuje, dochodzi
do przekonania, że na nich można liczyć.
Na uwagę, że niektórzy, jako wychowankowie zostawiali dużo do życzenia
i poważnie wahano się z ich przyjęciem odpowiedział: „tu warto zauważyć jedną
153

16.4 Page 154

▲back to top
rzecz, a mianowicie, że po większej części będą to ci, co poza Zgromadzeniem nie
mają środków na swe utrzymanie. U nas natomiast niczego im nie brak, owszem nasz
wikt wydaje im się wyśmienity. Specjalnych utrudnień nie napotykają, traktowani są
życzliwie, więc czują się całkiem zadowoleni. Z biegiem czasu nabierają zamiłowania
do pracy nad sobą, wżywają się lepiej w nurt naszego obcowania i utwierdzają się
w tym powołaniu, za którym poszli w pierwszej chwili z pobudek mniej zakonnych.
I takim środkiem wolno nam się posługiwać dla pozyskania nowych członków. Gdy
się ma do czynienia z takimi, trzeba bardzo dbać by im na niczym nie zbywało, bo
w ich wieku bardzo łatwo o zniechęcenie. A wtedy bez namysłu odchodzą, choć nieraz
przyjdzie im tego gorzko żałować. Gdyby to byli młodzieńcy starsi to bym powiedział:
Obrażają się za lada, co, to niech sobie idą: na pewno Zgromadzenie nie będzie z nich
miało pociechy. Ale gdy mamy do czynienia z chłopakami, to trzeba być bardzo
wyrozumiałym: wakacje, rodzice, interes jakiś, bujna wyobraźnia, budzące się
namiętności zdolne są zawrócić im w głowie i spowodować u nich jakiś krok
nierozważny. Jeśli dopomożemy im przetrzymać ten kryzys, to w późniejszych latach
możemy mieć z nich, i z tylu już mamy, wielką pomoc”.
Raz wyszła sprawa finansów poruszona przez księdza Barberisa, który
zreferował Księdzu Bosko, że prefekt wysyła rachunki rodzicom nowicjuszy
wprawdzie nie za pensje, bo tej nie płacili, ale za te tak zwane drobne wydatki osobiste
i grozili wydaleniem tych, co ich nie uiszczą. W związku z tym zgłosił się jeden
ksiądz, stryj nowicjusza i chciał go zabrać, oświadczając, iż nie ma zamiaru płacić za
niego o ile pozostaje w Zgromadzeniu, bo on go chce umieścić w seminarium. Słysząc
to Ksiądz Bosko polecił magistrowi powiedzieć prefektowi, by nigdy w tonie
stanowczym, co do opłat nie pisał do rodziców nowicjuszy. Krewni nieraz umyślnie
nie chcą płacić, by owego syna czy kuzyna wyciągnąć tak z nowicjatu. Owego zaś
kleryka, który za żadną cenę nie chciał posłuchać stryja i opuścić Zgromadzenia, kazał
uspokoić oświadczeniem, iż nikt z powodów finansowych nie zostanie usunięty
z nowicjatu.
Wielce tez dbał Ksiądz Bosko o zdrowie nowicjuszy. Kiedy niedługo po
przytoczonej wyżej rozmowie, ks. Barberis wspomniał, iż niektórzy mają trochę
wygląd chorowity, to Ksiądz Bosko zalecił mu, aby po Wielkiej Nocy, w każdy
czwartek wysyłał nowicjuszy na przechadzkę na Supergę, do parku przy villi Monti.
Tam, wśród lasów i krzewów, mogą spędzić nawet cały dzień. To według niego, nie
tylko posłuży im na zdrowie, ale ich również rozerwie, uraduje i przywiąże więcej do
Zgromadzenia.
Kiedy indziej ks. Barberis zapytał, czy ma wysłać do domu nowicjusza, który
chce odwiedzić ciężko chorego dziadka.
„Uważam, że tak – odpowiedział zapytany. Ile razy w rodzinie jest poważna
choroba, to nie należy robić nowicjuszom trudności. Gdyby, bowiem umarł, czy to
ojciec, czy brat, czy ktoś z bliskich krewnych, a my byśmy nie pozwolili odwiedzić
154

16.5 Page 155

▲back to top
ich przed zgonem, to by nam to poczytano za okrucieństwo, a także i nowicjusze
mieliby do nas żal na całe życie, że im nie pozwoliliśmy wtedy odwiedzić ich
najdroższych”.
Inna kwestia. Pytał ks. Barberis, co ma zrobić z nowicjuszem oziębłym
w praktykach pobożności, leniwym i nieposłusznym.
„A zawołaj do siebie prywatnie – poradził Ksiądz Bosko – pogadaj z nim
szczerze, zachęć go, by się wyzbył tego lenistwa i by we wszystkim stosował się do
Reguł, jeżeli doprawdy chce pozostać w Zgromadzeniu; inaczej niech się zawczasu
decyduje i wraca do domu z własnej woli. Zawsze byłoby dla niego nieprzyjemnie,
gdyby został ze złą opinią wydalony z Oratorium”.
Oczywiście przykro było Księdzu Bosko oddalać od siebie tych, co okazywali
chęć pozostania w Zgromadzeniu. Ale mimo to nie łudził się, jeśli ktoś słabe czynił
postępy albo było mu coś do zarzucenia pod względem moralnym, to wtedy stawał się
nieubłagalnym. Jego wyliczenia odnośnie do nowicjuszy były następujące: Na
osiemdziesięciu w czasie nowicjatu odpadnie dziesięciu; drugich dziesięciu – w czasie
ślubów trzyletnich: pozostanie sześćdziesięciu wartościowych. Przed rokiem 1876,
tych, co odchodzili była liczba dość znaczna, ale z biegiem lat cyfra ta stale malała.
W tym roku dwa miesiące przed końcem roku nowicjackiego, umarł 8 września
prawdziwy Anioł – nowicjusz nazwiskiem Defendente Barberis. Jego proboszcz tak
pisał o nim do Księdza Bosko:
„W mojej parafii nie ma nikogo, który by go przewyższył pod względem cnoty.
W czasie pobytu w Oratorium był bardzo pilny, gorliwy w pobożności i tylko pragnął
zostać kapłanem, by pracować nad zbawieniem dusz. Jako aspirant pilnował portierni
w Oratorium dla eksternistów. Każde zajęcie spełniał z największą skrupulatnością
i roztropnością. Będąc w nowicjacie bardzo pięknie uczył katechizmu w Oratorium.
Do Komunii św. przystępował prawie codziennie z taką żarliwością, że był
zbudowaniem dla wszystkich. Punktualny, sumienny w spełnieniu swoich
obowiązków, umiarkowany w jedzeniu i piciu, ze szczególniejszym zainteresowaniem
słuchał zawsze opowiadania o początkach Oratorium i trudach poniesionych przez
Księdza Bosko przy jego zakładaniu. Niestety jego dni były policzone. Zrobiono
wszystko dla jego uratowania, a jego zmartwieniem największym było, że staje się
ciężarem dla swego otoczenia. Za poradą lekarza, który miał nadzieję, że mu
powietrze rodzinnych stron pomoże, powrócił do swoich stęsknionych rodziców, gdzie
wkrótce zmarł, budując wszystkich swoim zdaniem się na wyroki Boże. Miał 21 lat
życia. Pamięć na jego budujące zachowanie się była zachętą do pracy nad sobą dla
jego współtowarzyszy”.
3. PROFESSI
Do profesorów zaliczamy tutaj koadiutorów, kleryków filozofów i teologów
oraz księży.
W Oratorium, na początku roku, koadiutorów - profesów było 23, która to
liczba po wakacjach wzrosła do 27. Chętnie byśmy coś więcej napisali o ich relacjach
155

16.6 Page 156

▲back to top
z Księdzem Bosko, ale w tym względzie z roku 1875, mamy bardzo mało wiadomości.
A oto, co się dało zebrać:
Mistrz Dogliani, w roku 1875, co dopiero złożył profesję czasową. Ksiądz
Bosko, który w relacjach ze swoimi nie robił różnicy pomiędzy sutanną a marynarką
wziął go sobie pewnego dnia za towarzysza, gdy wybierał się do Caselle. A ponieważ
już mało brakowało czasu do odjazdu pociągu, zawołał do niego:
Biegnij, Dogliani, czym prędzej na stacje i kup nam bilety.
Pierwszej czy drugiej klasy?
Trzeciej, zawsze trzeciej.
Kiedy nadszedł Ksiądz Bosko, wsiedli obydwaj razem do trzeciej klasy.
Ale konduktorzy, którzy dobrze znali Księdza Bosko, przeprowadzili go koniecznie do
pierwszej, razem z towarzyszem. Kiedy się już ulokowali, Ksiądz Bosko, uśmiechając
się powiedział do Doglianiego:
A widzisz? Gdybyśmy byli kupili bilety drugiej klasy, na pewno pozostawili,
by nas w drugiej, a tak kupując do trzeciej jedziemy w pierwszej.
Dogliani wspomniał także o innej przygodzie w podróżowaniu z Księdzem
Bosko, a mianowicie o tym, jak zgubił mu walizkę. Święty widząc jego zmartwienie
i dowiedziawszy się o przyczynie tegoż, uspokajał go mówiąc: Nie martw się. Szkoda
mi tylko niektórych papierów. Jeszcze nie skończył mówić, gdy nadbiegł zadyszany
jakiś człowiek wołając: To chyba twoja walizka. Dogliani odetchnął.
Delikatność Księdza Bosko względem koadiutorów Dogliani miał sposobność
poznać także w innym wypadku, trochę przykrym. Oprócz tego, że uczył on muzyki,
usługiwał również do stołu przełożonych w jadalni. Otóż pewnego razu Ksiądz Bosko,
zatrzymany spowiedziami w kościele, przyszedł na wieczerzę, kiedy już inni wyszli.
Dogliani pobiegł zamówić danie dla niego do kuchni. Kucharz podał mu ryż
przypalony i zimny. Nasz kelner oburzył się na to i powiedział: Jak tak można?
Przecież to dla Księdza Bosko. A jego kolega z kuchni na to: Och znowu. Przecież
Ksiądz Bosko jest jak każdy z nas. Pewno, że kto zna życie kuchni, i to jeszcze kuchni
w owych czasach, to by się na pewno nie dziwił takiemu odezwaniu.
Znany w owych czasach kucharz Gaja był zacnym człowiekiem mimo swego
opryskliwego usposobienia /tu ks. Ceria zaznacza w uwadze, że tenże kucharz
zwariował w 1876 roku i musiał zostać odesłany do domu wariatów/.
Dogliani rad nie rad, musiał potrawę zanieść Księdzu Bosko, a postawiwszy ją
przed nim, usunął się zmartwiony. Ale kleryk Casinis, przyszły misjonarz, nie
wytrzymał i opowiedział, co zaszło. Święty ani czoła nie zmarszczył, ani nie dał
najmniejszego znaku oburzenia, przytakując z uśmiechem, powiedział spokojnie:
Wiecie co, Gaja ma rację, to jest prawda.
Ale jeszcze inną przygodę miał Dogliani, a ta już była z jego winy. Otóż
pewnego dnia byli goście, a obrus zasłany na stole w jadalni był trochę brudny. Na ten
widok Ksiądz Bosko nie wytrzymał i z pewnym oburzeniem skarcił Doglianiego. Ten
biedak o mało nie popadł w rozpacz. Wieczorem napisał list do Księdza Bosko,
w którym między innymi i to zaznaczył, że po raz pierwszy widział go jakby
156

16.7 Page 157

▲back to top
rozgniewanego. Ksiądz Bosko w swej pokorze odczytał to pismo na kapitule. By zaś
pocieszyć swego zacnego koadiutora, gdy go spotkał, ujął za rękę i robiąc aluzje do
swego zniecierpliwienia, posłużył się głośnymi już wtedy słowy owego kucharza: Czy
nie wiesz, że Ksiądz Bosko jest takim samym człowiekiem jak wszyscy inni?
W taki to sposób Ksiądz Bosko odnosił się przy każdej sposobności do swoich
koadiutorów. W tym leży cały sekret Księdza Bosko, który ludzi nieróżniących się na
zewnątrz niczym od świeckich, umiał zaprawić do solidnego życia zakonnego
Ksiądz Józef Vespignani, który takiego stylu braci zakonnych dotychczas nie
znał, został mile zaskoczony ich pobożnością, jaką miał sposobność podziwiać
w Alassio w roku 1875, gdzie ci modlili się i śpiewali oficium razem
z wychowankami. Wtedy tamtejszy dyrektor ksiądz Cerruti odezwał się do niego:
Widzisz oto, że ci koadiutorzy zawstydzają nas nieraz swoim cnotliwym życiem; nam
kapłanom wypada zaczerwienić się wobec tych przykładów cnoty, jakie nam dają.
Ale też Ksiądz Bosko potrafił zaskarbić sobie ich zaufanie tak, że ci gotowi byli
dla niego na wszystko. Koadiutor Bernard Russo, mistrz szewski przechowywał, jak
najdroższy skarb list, który otrzymał od Świętego z Rzymu w roku 1874, będąc
jeszcze zwykłym uczniem w Oratorium. Krótki był, ale jakżeż zachęcający dla
młodego terminatora:
Mio Caro Bernardo Musso!
„Potrzebuję bardzo pomocy twych modlitw i twoich kolegów. Poszukaj mi,
zatem takich, którzy by razem z tobą codziennie pomodlili się na moją intencję przed
Najświętszym Sakramentem. Gdy powrócę do Turynu to mi ich wskażesz, a ja wam
wszystkim dam ładny podarunek na pamiątkę. Twój najbardziej przywiązany
przyjaciel Ksiądz Jan Bosko”.
W roku 1875 przenieśli się do wieczności dwaj współbracia, Antoni Lanteri
i Jakub Para.
Lanteri umarł w sierpniu w swym domu rodzinnym. W latach chłopięcych był
pastuszkiem. Chętnie chodził do kościoła, przystępował do sakramentów świętych,
kochał Madonnę i rozczytywał się w nabożnych książkach. Pewnego dnia, gdy gonił
zabłąkaną owcę, poczuł, że grunt traci pod nogami i leci w przepaść. Zaledwie zdołał
zawołać: Jezu, Maryjo ratujcie mnie. W tej chwili miał wrażenie jakby, coś błysnęło
nad nim i znalazł się na dnie przepaści bez żadnych okaleczeń. Zerwał się na równe
nogi, a zmierzywszy wzrokiem, z jakiej spadł wysokości, podniósł ręce do nieba
i zawołał: „O Jezu, o Maryjo na Waszą służbę oddaję to moje życie, któreście mi
ocalili”.
W zimie przyszło mu opuścić miejsce rodzinne i przenieść się do miasta, gdzie
musiał słuchać rozmów niemoralnych i bezbożnych. Postanowił, zatem schronić się do
jakiegoś zgromadzenia zakonnego. Do Oratorium wstąpił w 1871 roku. Chciał uczyć
się:, ale zdrowie mu na to nie pozwalało. Zaproponowano mu, więc prace ręczne
i zgodził się na to. Po dwumiesięcznej próbie został wysłany do Sampierdarena na
kościelnego. Jego pobożność, pogoda ducha, jaka przebijała z jego oczu, staranność
157

16.8 Page 158

▲back to top
o piękno domu Bożego, delikatność w obejściu budziły ogólny podziw i zyskiwały mu
sympatię. W ten sposób odbył swój nowicjat i mógł złożyć śluby czasowe. Czas
modlitwy nigdy mu się nie dłużył. Po roku jakoś zaczął tracić siły tak, że to
zaniepokoiło jego otoczenie. W nadziei, że powietrze piemonckie lepiej mu będzie
służyć, niż morskie, wysłano go do Oratorium. Z początku czuł się tu trochę lepiej, ale
w zimie choroba wystąpiła z nową gwałtownością. Za poradą lekarza wysłano go
w strony rodzinne. Ale on już myślał tylko o przygotowaniu dobrym na śmierć, której
oczekiwał pogodny z całym spokojem ducha. Zmarł mając lat 34.
Para był młodszy od niego, gdyż urodził się w roku 1850. Już, jako chłopiec
starał się przeszkadzać śpiewakom nieodpowiednim, ucząc swych współkolegów
pieśni nabożnych. Sam pracował na roli, chętnie się modlił i przystępował do
sakramentów świętych. Pragnął zostać księdzem, ale brak środków materialnych nie
pozwalał mu na studia. W dwudziestym roku życia za interwencją swego proboszcza
dostał się do Oratorium. Ksiądz Bosko przekonawszy się, że to młodzieniec bardzo
zacny, zaliczył go do studentów. W roku 1873 pozwolił mu zacząć nowicjat i mimo,
że jeszcze nie ukończył całego kursu łaciny pozwolił mu wyjątkowo złożyć śluby.
Kiedy zaś z początkiem roku szkolnego okazała się wielka potrzeba odźwiernego
w Borgo S. Martino, wysłany tam został Para. Żal mu było opuszczać Księdza Bosko,
no i przerywać naukę, ale usłuchał. Wyznaczono mu tu później osobnego nauczyciela,
tak, że mógł równocześnie przerabiać czwartą klasę. Po niedługim jednak czasie
zaczął mocno szwankować na zdrowiu, mimo to nie dawał tego poznać po sobie
i w czasie najcięższej zimy wstawał regularnie o piątej rano. Kiedy 22 lutego poszedł
po pocztę, powiedział do urzędnika:
Za dwa dni, to już, kto inny będzie przychodził po listy.
A to, dlaczego?
Bo mnie już na świecie nie będzie. Tego samego dnia wieczorem musiał
położyć się na stałe do łóżka. Rankiem 25 opowiedziawszy odwiedzającemu go
współbratu piękny swój sen, zapewnił go, iż wkrótce umrze. Po przyjęciu świętych
sakramentów prosił dyrektora, aby zawiadamiając Księdza Bosko o jego śmierci,
podziękował mu w jego imieniu za to wyróżnienie, iż został tak wcześnie
dopuszczony do ślubów. I dodał: Mam wrażenie, że Ksiądz Bosko wiedział o mej
bliskiej śmierci i dlatego użyczył mi tak wielkiej łaski. W dwie godziny później
całując Krzyż – skonał.
A teraz przejdziemy do formacji intelektualnej, zakonnej i kapłańskiej kleryków
pod kierownictwem Księdza Bosko.
W miarę jak się normowało w Oratorium życie nowicjuszy, tak też coraz
bardziej stabilizowało się wychowywanie kleryków – studentów. Na konferencjach
kwietniowych dyrektorów ksiądz Albera wystąpił z wnioskiem, ażeby jak najprędzej
dać do druku Reguły po włosku. Sprawa ta opóźniała się trochę, gdyż Święty chciał
równocześnie wydrukować te drogocenne wstępne rozdziały, wyjaśniające bliżej
ducha całych Reguł. Właśnie w tym roku nad nimi gorączkowo pracował. Ostatecznie
158

16.9 Page 159

▲back to top
do druku było wszystko gotowe na 15 sierpnia. Tymczasem to, co pisał wpajał
praktycznie w swych przyszłych współpracowników.
Nie uszło uwagi innych Przełożonych, jak szczególną troską otaczał jednostki
o usposobieniu trochę liberalnym i buntowniczym względem Reguł. Podchodził do
nich z taką roztropnością, jak pisze ksiądz Barberis, że ci nawet nie zdawali sobie
sprawy, dlaczego tylu otacza ich względami, a równocześnie czuli się zaszachowani.
Niekiedy zachodziła potrzeba, ażeby ich wysłać na pomoc po zakładach, ale
i tam towarzyszyła im jego skrzętna miłość i troska ojcowska. Pięknie o tym świadczy
list kierowany do kleryka Nai. Ale najpierw wypada podać kilka innych szczegółów
z życia tego potem tak wielce zasłużonego salezjanina.
Kiedy Nai był jeszcze w klasie czwartej gimnazjalnej pewnego dnia znienacka
usłyszał pytanie Księdza Bosko:
Czy chciałbyś zawrzeć kontrakt z Księdzem Bosko?
Jaki?
Powiem ci na przyszły tydzień.
Kiedy nadszedł dzień jego spowiedzi tygodniowej zapytał Świętego:
O jaki kontrakt chodzi Księdzu Bosko?
Czy chętnie pozostałbyś na stałe z Księdzem Bosko?
Owszem. Bardzo chętnie.
No to zrób tak: idź do księdza Rua i powiedz mu, że ja cię do niego przysłałem.
Chłopak usłuchał. Wtedy ksiądz Rua zaprosił go na najbliższy czwartek,
o takiej to godzinie do kościoła świętego Franciszka Salezego. Nai był punktualny.
Tam razem z grupą najlepszych chłopców wysłuchał konferencji tego przełożonego,
na temat, co znaczy zostać z Księdzem Bosko. Nie upłynęło dużo od tego czasu a Nai
na spowiedzi usłyszał od Księdza Bosko: „W tej chwili widzę całą twoją przyszłość”.
I odchylił mu całą kryjącą ją zasłonę.
Kiedy potem ks. Nai miał już siedemdziesiąt lat, gotów był pod przysięgą
stwierdzić, że wszystko sprawdziło się, co do joty.
Kiedy więc młodziutki Nai kończył swój nowicjat i miał składać śluby naraz
przyszły na niego tak gwałtowne wątpliwości, że nie mógł sobie z nimi dać rady.
Zwierzył się więc z tego przed kierownikiem swej duszy, który taką dał mu odpowiedź
na piśmie:
Carissima Nai! Chrząszczyki skaczą po ziemi i nad ziemią, a śluby, które
zamierzasz złożyć, wzniosą się pod niebiosa przed Tron Boży; dlatego pierwsze nie
mogą przeszkodzić drugim. Nic się więc nie obawiaj i idź naprzód. W razie potrzeby
pomówimy w najbliższym czasie. Niech cię Bóg błogosławi. Age viriliter, ut caroneris
feliciter. Módl się za twego w Jezusie Chrystusie zawsze życzliwego przyjaciela.
Turyn, Uroczystość Najświętszej Maryi Wspomożycielki – 1875 r.
A teraz bardzo miło nam będzie zaobserwować Księdza Bosko, jak spędzał
rekolekcje ze swoimi klerykami. I mamy na szczęście jedną taką scenę, wprost jakby
nagraną na magnetofonie, a przekazaną nam przez jednego z obecnych tam kleryków.
159

16.10 Page 160

▲back to top
Pewnego dnia po wieczerzy stała grupka kleryków rozmawiających spokojnie ze sobą.
W tym momencie nadchodzi Ksiądz Bosko z kilku innymi. Ci z grupy zbliżają się do
niego i otaczają go całując z uszanowaniem mu rękę. Święty zatrzymał się,
odpowiadając każdemu jakimś żarcikiem na pozdrowienie. Wreszcie przemówił do
wszystkich:
Wy klerycy jesteście moją koroną i chlubą.
Bylebyśmy tylko nie byli koroną cierniową – odpowiedział jeden.
A wtedy Ksiądz Bosko, uśmiechając się i wskazując na stojącego obok księdza
Barberisa – gdyby nawet tak było – podchwycił – to przecież mam u boku takiego,
który jest gloria Patris et Filus sapiens. I dalej żartował z otaczającymi wesoło,
aż wreszcie naprowadził nas na sen, jaki miał poprzedniej nocy.
Zdawało mi się, owszem, wtedy byłem pewien, że niesiono Wiatyk do chorego.
Zaniepokojony, kto by był tak ciężko chory, zapytałem sąsiada, ale ten mi nie
odpowiedział. Powtórzyłem pytanie, ale drugi tylko skrzywił się. A jednak ja muszę
dowiedzieć się – pomyślałem sobie i poszedłem za kapłanem niosącym Wiatyk.
Przychodzę do domu chorego, kapłan wchodzi, a ja za nim. Ale doszedłszy ku
drzwiom mieszkania, gdzie leżał konający, chcę wejść i jakoś nie mogę. Na wszelkie
sposoby chciałem dostać się do środka i nie udało mi się. Wtedy rzekłem sobie:
Przecież to jest sen. I rzeczywiście obudziłem się… i powtórzyłem: oczywiście, że to
był tylko sen.
Tu Ksiądz Bosko zmienił temat rozmowy wyrażając swoje zadowolenie, że nikt
w Oratorium wtedy nie chorował. Rozmowa zeszła na temat długości życia, przy czym
jeden z obecnych wyrwał się z pytaniem: Czy to prawda, że długość życia zależy od
starannej konserwacji zębów? I to możliwe – orzekł Święty – byleby tylko dzień
śmierci nie był już ustalony na dany dzień w księgach wieczności. W takim, bowiem
wypadku, ani zdrowe zęby nie pomogą. To, co rzeczywiście może przedłużyć życie,
to zachowanie przykazań Bożych, praktykowanie cnoty, zwłaszcza wstrzemięźliwości,
a także inne zabiegi dyktowane nam przez higienę. Niedawno temu – ciągnął dalej –
dowiedziałem się o śmierci pewnego młodzieńca, w pełni sił, rokującego najlepsze
nadzieje, a tymczasem jego brat, chorowity, z wyglądu prawie suchotnik, a żyje.
Widzicie więc, że nie dużo znaczy zdrowie i siła, jeżeli w księgach wieczystych
zadecydowane jest, iż ten czy ów ma umrzeć.
Tu rozmowa urwała się, bo nadszedł ks. Rocca i odezwał się dzwonek. My
odeszliśmy ucałowawszy po kilkakroć ręce naszego Ojca – pisze sprawozdawca tej
rozmowy. I właśnie ten sprawozdawca był tym, do którego odnosił się opowiedziany
przez Księdza Bosko pogrzebowy sen. Nazywał się Cezar Peloso. Ciekawy to
symptom, że właśnie temu przyszło na myśl zapisać tę rozmowę, który wkrótce potem
miał umrzeć.
Z pośród wszystkich przedmiotów, jakich uczyli się klerycy, największą wagę
przypisywał Ksiądz Bosko nauce filozofii, której nauczaniem żywo się interesował,
dając odpowiednie wskazówki profesorom: Profesorzy – zalecał im – niech mają
160

17 Pages 161-170

▲back to top

17.1 Page 161

▲back to top
cierpliwość, niech umieją zniżyć się do poziomu swych słuchaczy. Niechaj nie gubią
się w długich i wymyślnych dysertacjach. Nie tyle chodzi o mądre wywody, ile raczej
o dokładne wytłumaczenie tekstu podręcznika.
Oto, co w tym względzie napisał do ówczesnego profesora filozofii, który
widocznie nie bardzo był zadowolony ze swoich młodocianych słuchaczy:
Carissimo Bartelo!
Ja zrobię ze swej strony wszystko, co jest możliwe, by rozbudzić zamiłowanie
do studiów u twoich słuchaczy. Ale ty również ze swej strony zrób wszystko, ażeby im
naukę ułatwić.
1. Uważaj ich za swoich młodszych braci; uprzejmość, życzliwość, wyrozumienie
– oto klucze do ich serca.
2. Zadawać im należy tyle, ile mogą opanować, a nie więcej. Trzymać się więcej
tekstu bez żadnych dygresji.
3. Przepytywać ich jak najczęściej, dawać im okazje do wypowiedzenia się, do
czytania; do czytania i jeszcze raz do wypowiadania się swobodnego.
4. Stale zachęcać, nigdy nie upokarzać. Pochwalić, kiedy tylko można. Nikogo nie
lekceważyć, karcić tylko w razie koniecznej potrzeby. Próbuj zastosować się do
tego, a następnie dasz mi odpowiedź. Ja będę modlił się za ciebie i za twoich.
Turyn, 09.04.1875 r.
Zależało też naszemu Założycielowi, ażeby przygotować sobie profesorów
z tytułami naukowymi. Trzeba więc było, by klerycy zdawali maturę gimnazjalną
i licealną. W tym względzie takimi kierował się kryteriami:
„Wypada najpierw dobrze zastanowić się, których kleryków do takich
egzaminów przeznaczyć, ażeby potem Zgromadzenie mogło z nich mieć korzyść.
I tylko korzyść dla Zgromadzenia powinna decydować o tym, kto ma stawać do
matury, a nie mniejsza, czy większa ochota danej jednostki, ani też wzgląd na to, czy
komu podobny egzamin mógłby się osobiście przydać. Druga rzecz, którą trzeba mieć
na względzie, to zdolności danego kleryka. Tych tylko dopuszczać do egzaminu, co są
młodsi, a których zamierza się skierować do dalszych studiów. Innych, czy to mniej
zdolnych, czy starszych, raczej wypada zwolnić z pewnych przedmiotów
drugorzędnych, by tak prędzej mogli ukończyć swoją formację oddać się pracy
kapłańskiej. Zresztą potrzeba nam wielu do asystencji i administracji i tylu zajęć nam
właściwych”.
Profesorami teologii byli kapłani z miasta, którzy bardzo chętnie szli w tym
względzie Księdzu Bosko na rękę.
A oto jeden epizod przekazany nam przez księdza Vespignaniego,
charakteryzujący stosunek Świętego do nauki teologii. Pewnego dnia, po obiedzie,
wspomniany ks. Vespignani rozmawiał z Księdzem Bosko, gdy nadszedł ksiądz
Barberis i podał mu listę kandydatów do święceń. Ten rzuciwszy na nią okiem, zrobił
minę zdziwionego. Brakło tam kilku nazwisk takich, którzy już kończyli teologię i nie
161

17.2 Page 162

▲back to top
było, co do nich żadnych zastrzeżeń. Wtedy ksiądz Barberis odezwał się
z uszanowaniem:
„Prawda, tutaj kilku brakuje, którzy mogli by otrzymać święcenia, ale ci uczą
także w szkołach i gdyby otrzymali subdiakonat, tracili by czas na odmawianie
brewiarza, a tymczasem”.
Ksiądz Bosko nie wytrzymał i żywo zareagował: „Co ty mówisz? Odmawianie
brewiarza to strata czasu? To jest właśnie najlepsze wykorzystanie czasu. Klerycy,
odmawiając go spełniają Boską czynność; modlą się zaś gorliwie z całym Kościołem,
poznają lepiej natchnione słowa Pisma Świętego i Ojców Kościoła, budują się
żywotami i przykładami świętych; wielbią Boga psalmami, hymnami i kantykami
liturgicznymi. Brewiarz nauczy więcej tych kleryków niż tyle książek i tylu
profesorów, a przygotuje ich równocześnie do udzielania wiedzy Bożej innym.
Starajmy się, zatem dobrze uświadomić naszych kleryków, jak dostojny jest
subdiakonat i jak wielce brewiarz będzie im pomocny do własnego wykształcenia
i uświęcenia. Zobaczysz, że odniosą z niego pod każdym względem wielkie korzyści.
A następnie zwracając się do księdza Vespignani, który stał zbudowany i zdziwiony
pochwalnymi wywodami na cześć brewiarza, zakończył pytaniem: Czyż nieprawda,
że to jest największy skarb kleryka, odkąd jest in sacris?”.
Nad głowami kleryków wisiał zawsze miecz Damoklesa, jakich dla nich był
pobór do wojska. To niweczyło nieraz najlepsze nadzieje. Narzekali na niego biskupi
włoscy. Także i Ksiądz Bosko odczuwał jego skutki. Bo co rok, przynajmniej
dziesięciu kleryków bywało wzywanych do wojska. Robił, więc ze swej strony, co
tylko było można, aby ich od tego zwolnić. Podsuwał im więc możliwe fortele, składał
wizyty osobom wpływowym, zbierał pieniądze dla ich wykupu.
Tymczasem sytuacja stawała się z dnia na dzień gorsza. W kwietniu parlament
uchwalił prawo znoszące wszelkie przywileje na korzyść kleryków. Dotąd jednak nikt
z Oratorium do wojska nie został zaciągnięty.
W lipcu spotkała kleryków bardzo miła niespodzianka: wakacje poza
Oratorium. Bardzo życzliwa pani Eurozja Monti odstąpiła swoją willę w okolicach
Supergi, do dyspozycji Księdza Bosko. Ponieważ nie pomieściła ona więcej niż
piętnaście osób, zatem wyjeżdżali oni tam grupami na dwa tygodnie. Dla tych
wczasowiczów takie dał Święty normy, które nam przechował zawsze skrzętny w tym
względzie ks. Barberis:
„Postarajcie się żyć w zgodzie z gospodarzami i obsługą willi, pytając się ich,
jakimi rzeczami możecie się posłużyć a jakimi nie; poinformować się u nich, gdzie
można chodzić; oświadczyć im zaraz z początku, iż jeśli by coś zostało zniszczone,
jesteście gotowi płacić i takie dawał tego uzasadnienie:
1. Jeśli by służba miała co do was jakie zastrzeżenia, to oczywiście doniosą to
właścicielce. A chociaż ona takimi drobnostkami nie będzie się przejmować, to
jednak zawsze może u niej pozostać mniej dodatnie, jakieś o nas wrażenie.
2. Złożyć wizytę księdzu proboszczowi i pozdrowić go od Księdza Bosko.
Nawiązać dobre stosunki z panem Arnaldi i z księdzem Tomatisem, którzy są
162

17.3 Page 163

▲back to top
sąsiadami posiadłości pani Monti. Także ich pozdrowić od Księdza Bosko,
zapewniając, że się o nich pamięta w Oratorium.
3. Wysłać list dziękczynny do pani Monti, przebywającej w Biella, zapewnić ją
o naszej pamięci w modlitwach i Komuniach św.; zaznaczyć w nim, że bardzo
miło czas się spędza w jej willi, ale że byłoby nam jeszcze milej, gdybyśmy się
mogli cieszyć jej obecnością.
4. Dbać o to, by wszyscy byli zawsze zajęci: moim życzeniem jest, mówił Ksiądz
Bosko – ażeby było trochę szkoły, by słabsi mogli podciągnąć się w języku
łacińskim. Niech to będą rzeczy łatwe, podane przystępnie, bez wkuwań
gramatycznych; zaprawiać uczniów do dobrego czytania. Trzeba sobie zdawać
sprawę, że doprawdy jest rzeczą trudną czytać poprawnie przed szerszą publiką.
Zwracać też uwagę na wymowę, czy to podwójnych spółgłosek, czy
i samogłosek. Podać im także normy pisania listów. Zdarza się spotykać księży,
lekarzy, czy adwokatów, którzy nie umieją porządnie napisać listów, a nieraz
popełniają błędy ortograficzne, czy gramatyczne; nie znają się na tytułach ani
nie wiedzą, gdzie się stawia datę a gdzie podpis. Do zaznajomienia się z tymi
szczególikami właśnie najlepiej nadaje się czas wakacyjny. Dla zdolniejszych
można by wprowadzić naukę języka obcego, np. francuskiego.
5. Ustalić rozkład dnia. Praktyki pobożności: o 6 - tej – Msza św. i rozmyślanie.
O 10 - tej – godzina szkoły, potem czytanie duchowne. Od wpół do czwartej do
piątej – wolne studium. O piątej nawiedzenie Najświętszego Sakramentu. Przez
resztę dnia niech będzie ostatecznie rekreacja. Wieczorem przechadzka do
wpół do ósmej. Po powrocie wieczerza. O dziewiątej modlitwy i spoczynek”.
Wieczorem 6 - tego lipca zebrał Ksiądz Bosko wszystkich kleryków i miał do
nich konferencję na temat: jak spędzić z korzyścią wakacje i tak mówił:
„Skończyły się egzaminy tak z filozofii, jak teologii i rozpoczynają się
wakacje. Wiem, że jesteście zmęczeni i dlatego chciałbym, żebyście wszyscy sobie
trochę odpoczęli. Dla jednych rozpoczną się one już jutro. Dla drugich, co mają
dokończyć niektóre zajęcia, urządzimy je później. Odpocznijcie więc sobie, ale nie
spędzajcie czasu bezczynnie, bo to może zaszkodzić na duszy.
Następnie zeszedł na temat misji w Ameryce, przedstawiając, jak wielka tam
potrzeba kapłanów, skoro w takim mieście, jak S. Nicolas na 50 tysięcy katolików, jest
zaledwie trzech kapłanów a ludnością jeszcze nieucywilizowaną mieszkającą po
lasach w ogóle nikt się nie zajmuje tak, że ci biedacy umierają, nie poznawszy światła
Ewangelii.
Dalej wspomniał o świeżej wtedy wizycie kardynała Berardi, który specjalnie
z Genui przyjechał do oglądnięcia Oratorium i oświadczył, że Ojciec św. osobiście go
upoważnił do pozdrowienia wszystkich salezjanów i zawiezienia im specjalnego
błogosławieństwa. Zdaje się, że jesteśmy nie wiadomo czym, skoro Papież tak nami
bezpośrednio się interesuje – zakończył ten passus konferencji.
163

17.4 Page 164

▲back to top
Wracając do tematu wakacji, przedstawił swym nowym słuchaczom jak wielce
potrzebna jest nauka języków obcych, zwłaszcza dla tych, co chcieliby wyjechać na
misje. Dalej podkreślił niebezpieczeństwa, na jakie są narażeni ci, co koniecznie chcą
udać się do swej rodziny, gdzie tylko mowa o interesach, kupnie, sprzedaży,
o kłopotach domowych, o biedzie własnej, czy o chorobie najbliższych, którym
należałoby pomóc. Pewno, że wtedy – mówił – trudno im opanować rodzinne uczucia
i chęć zainteresowania się najbliższymi, którym mogliby pomóc, zostając
z nimi, choćby, jako kapłani w świecie. Ale nawet sam św. Bernard z żalem o swym
przeżyciu wspomina i przestrzega: „Raz tylko odwiedziłem swych najbliższych, ale po
powrocie do konwentu, nie mogłem się uspokoić i przez parę miesięcy łzy lałem na
myśl o położeniu mego ojca, któremu zdawało mi się, że mógłbym być pomocnym. Po
dłuższym dopiero czasie łaska Boska dopomogła mi do przezwyciężenia tej pokusy”.
W dalszym ciągu konferencji omawiał jeszcze różne wątpliwości, co do
powołania: „A może nie jestem powołany? A może by lepszy był dla mnie zakon
ostrzejszy, gdzie bym pewniej zbawił swą duszę. A Przełożeni nie są ze mnie
zadowoleni. Nie jestem zdolny do różnych prac w Zgromadzeniu i byłbym dla niego
tylko ciężarem”.
Wszystkie te trudności nazwał zwykłymi pokusami, którymi szatan posługuje
się, by odwieźć kogoś od drogi wytkniętej mu przez Opatrzność. „Skoro, ktoś już jest
w Zgromadzeniu – wyjaśniał – i ono podoba mu się, na pewno ma i powołanie, bo
przecież ta pierwsza chęć od Boga była i tylko trzeba jej strzec i jej się trzymać. Ci, co
to niby pragną wyższej doskonałości, bardzo łatwo wyszedłszy z jednego
Zgromadzenia, do następnego nawet nie wstąpią i zgubią się dla swej lekkomyślności
w świecie. Czy będzie zdolny do pracy w Zgromadzeniu, to już osądzą Przełożeni.
Ciężarem w nim są tylko nieposłuszni, zamiłowani w wygodach, nieostrożni pod
względem czystości. Jeśli kto ma najlepszą wolę i stara się o postęp w cnocie, ten
nigdy dla zakonu nie będzie ciężarem. Podejrzewanie zaś Przełożonych, że nam
dobrze nie życzą, jest nonsensem. Pracują przecież dla was, poświęcają się rzec
można, dniem i nocą, i mieliby to robić z nienawiści? Może tylko nieodpowiednie
postępowanie, które zmusza ich do okazania mu niezadowolenia. Ale dla dobrych
zawsze są życzliwi, choć może tego wyraźnie nie okazują, jak to trzeba czasem robić
z dziećmi.
I kończył, cytując wezwanie św. Pawła: „Manete in vocatione qus vocati estis.”
Gdy ktoś jak chorągiewka ciągle się zmienia, raz mu się zachciewa tego, to znów,
czego innego, raz uważa, że mu lepiej będzie tu, to znowu gdzie indziej, to nigdy nie
zazna spokoju. Weźcie, więc sobie do serca te słowa Ewangelii, jako do was
powiedziane o Przełożonych: „Qui vos audit, me audit”. Korzystajcie chętnie z ich
pouczeń, nic nie przedsiębierzcie bez ich porady, tym mniej wbrew ich wskazówkom,
a będziecie zadowoleni i nie będziecie musieli zdawać sprawy przed Trybunałem
Bożym z tego, żeście nie poszli za wolą Bożą”.
164

17.5 Page 165

▲back to top
Jeśli klerycy stanowili nadzieję na przyszłość Księdza Bosko to również
z powodu nich nie brakło mu przykrości ze strony Kurii turyńskiej. Oto pismo, jakie
z końcem tego roku stamtąd otrzymał i to w tonie pozbawionym zwykłych form
grzecznościowych.
„Zgromadzenie wasze ma wprawdzie możność przyjmowania w grono swych
członków tych, co o to proszą. Ale nie może tego czynić bez litterae testimoniales ich
ordynariusza. W razie zaś gdyby ten żądanego zaświadczenia odmówił,
a Zgromadzenie uważało, że to jest niesłuszne, to może odnieść się do Kongregacji
rzymskiej, ale nie ma prawa uważać się za sędziego we własnym interesie.
Nie ma też prawa prowadzić zakładu, w którym by wychowankowie chodzili
w sukni kleryckiej bez pozwolenia biskupa, na którego terytorium dane kolegium
zostało otwarte.
Nie ma też prawa przywdziać w suknię klerycką chłopaka, który by ją nosił
poza kolegium, bez pozwolenia biskupa, do którego diecezji wychowanek ten należy.
A więc to, że niedawno został przybrany w szatę klerycka chłopak z Vinovo, bez
pozwolenia arcybiskupa turyńskiego, było rzeczą doprawdy anormalną, a biorąc pod
uwagę okoliczności temu towarzyszące, było ciężkim wykroczeniem przeciwko
obediencji należnej biskupowi diecezjalnemu”.
Konflikt, jaki powstała pomiędzy władzą kościelną Turynu, a Zgromadzeniem
i który trwa po dziś dzień wziął właściwie swój początek od tego, że do Oratorium byli
przyjmowani klerycy wydaleni z seminarium metropolitalnego i to nie tylko bez
zgody, ale wprost wbrew wyraźnemu zakazowi biskupa, a to już doprawdy było po
prostu burzeniem porządku hierarchicznego i podważeniem karności wśród
seminarzystów. Nic, więc dziwnego, że arcybiskup musiał odczuć to, jako cios
wymierzony w najczulszą stronę swego serca.
Przykra ta scysja trwa, a nawet powiększa się, wobec braku uszanowania, tak
w listach jak i rozmowach, należnego charakterowi i władzy arcybiskupiej, jak to
miało miejsce wczoraj wieczorem /29.12.1875 r./. A na domiar złego przepraszając za
to, posłużono się trybem warunkowym z partykułą „jeśliby”. W tej formie można
przepraszać nawet za winy w ogóle niepopełnione.
„Niech, więc Zgromadzenie trzyma się ściśle w granicach prawa kanonicznego,
niech zachowuje swoje konstytucje, niech nie zapomina o szacunku należnym
arcybiskupowi i niech nie występuje przeciwko jego jurysdykcji, jak to już się tyle
razy zdarzyło. Niech również nie zapomina o obowiązkach sprawiedliwości względem
niego i względem diecezji, niech wreszcie, tak względem niego, jak względem innych,
i to przy każdej sposobności, świeci przykładem pokory, która powinna być pierwszą
cnotą wszystkich instytutów zakonnych, a wtedy rzeczy ułożą się według tego, jak
wymaga sprawiedliwość chrześcijańska”.
Ksiądz Bosko bez zwłoki podyktował na to odpowiedź księdzu Rua, ujmując ją
w jego osobie.
165

17.6 Page 166

▲back to top
„Ekscelencjo!
Poczuwam się do obowiązku najserdeczniej podziękować za uwagi przesłane
mi pod datą 31 grudnia, ubiegłego roku. Potwierdzają one to, iż tylko niemożliwość
udzielenia wyjaśnień z naszej strony jest powodem niezadowolenia Waszej
Ekscelencji ze Zgromadzenia Salezjańskiego. Jestem pewien, że skoro tylko będziemy
mieli sposobność przedstawić wszystkie te sprawy w ich właściwym świetle
i zapewnić Waszą Ekscelencję o naszej najlepszej woli, to te trudności, które
właściwie nie istnieją albo są niezawinione, znikną. Jako prefekt Zgromadzenia jestem
wtajemniczony w jego sprawy i dlatego proszę, by mi wolno było przedłożyć nasz
punkt widzenia, który z całym uszanowaniem oddaje pod światły osąd Waszej
Ekscelencji.
„Zgromadzenie Salezjańskie nie może przyjmować nikogo bez „Litterae
testimoniales” od jego ordynariusza”.
To nie sprawia nam najmniejszej trudności, gdyż to mamy przepisane
w Regułach. Zresztą na Nowy Rok odczytywany jest wobec wszystkich dekret
„Romani Pontifices” z 25 stycznia 1848 r. i norm tam zawartych ściśle się trzymamy.
Nie są nam obce także i różne odpowiedzi Kongregacji wyjaśniających wyżej
wspomniane pismo Ojca św.”.
„Zgromadzenie Salezjańskie nie ma prawa prowadzić kolegium, w którym by
wychowankowie chodzili w sukni kleryckiej bez pozwolenia Ordynariusza”.
I co do tego nie mamy żadnych zastrzeżeń, bo ani w tej ani w innej diecezji nie
prowadzimy żadnego zakładu, w którym by chłopcy chodzili ubrani za kleryków.
„Niedawno został przyodziany w suknię klerycką chłopak z Vinovo bez
pozwolenia ordynariusza. Jest to ciężkie wykroczenie przeciw zależności,
obowiązującej względem biskupa diecezjalnego”.
Jeśli w tym było coś niewłaściwego, to całą winę biorę na siebie, ale ufam,
że Pan Bóg mi tego za grzech nie poczyta, gdyż stało się to tylko przez przeoczenie.
Młodzieniec ten został przeze mnie przyjęty na polecenie jednego wielce pobożnego
i gorliwego kapłana. Suknię klerycką otrzymał po wniesieniu prośby o przyjęcie do
naszego Zgromadzenia. Przecież swego czasu Wasza Ekscelencja raczył nam
oświadczyć, iż nie stawia żadnej trudności, by młodzieńcy przychodzący ze świata do
nas, jeżeli o to proszą, mogli być zapisani do naszego Zgromadzenia. Do tego również
zostaliśmy upoważnieni, z chwilą zatwierdzenia naszych Reguł, 3 kwietnia 1874 r. jak
nas o tym zapewniał tyle razy monsignor Vitelleschi.
„Zgromadzenie Salezjańskie przyjmuje indywidua wydalane seminarium
diecezjalnego bez pozwolenia ordynariusza”.
Na pewno Wasza Ekscelencja wie lepiej ode mnie, że żaden ordynariusz
diecezjalny, nie może stawiać przeszkód, aby jego księża, czy klerycy wstępowali do
zgromadzenia zakonnego, co zresztą niedawno, bo 13 stycznia bieżącego roku,
wyraźnie zadeklarowała św. Kongregacja Biskupów i Zakonników i co też na pewno
zostało Waszej Ekscelencji zakomunikowane. Ale w tych katastrofalnych czasach,
w jakich żyjemy, nie tyle trzymaliśmy się litery prawa, jak mieliśmy na oku dobro
166

17.7 Page 167

▲back to top
dusz. A więc skoro tylko Ekscelencja wyraził swoje niezadowolenie z tego, nikt
więcej nie został już przyjęty. O dwóch Ekscelencja wspomniał w czasie jednej
rozmowy, a mianowicie o klerykach Munina i Maccono, że zostali przyjęci w jednym
z naszych domów. Otóż w niedługim czasie potem, zostali oni odesłani.
„W listach i rozmowach ubliża się należnej czci arcybiskupowi itd.”.
Ekscelencjo, nie tylko ja, ale wszyscy salezjanie, pragnęliby nareszcie dowiedzieć się,
w jakich to listach, czy rozmowach ubliżono arcybiskupowi, a zależy im na tym, bo
chcieliby to naprawić i za to w sposób jak najbardziej uroczysty zadośćuczynić.
Jesteśmy w stałym kontakcie z przeszło 40 biskupami, którzy dla nas okazują
się prawdziwymi ojcami i dobrodziejami i niech mi wolno będzie oświadczyć, że przy
żadnym innym nie liczymy się tak ze słowami, czy w rozmowie, czy w piśmie, jak gdy
przychodzi nam porozumieć się z Waszą Ekscelencją, któremu nie chcielibyśmy
przenigdy zrobić najmniejszej przykrości. Doprawdy bardzo mi zależy, bym mógł się
dowiedzieć, choćby o najmniejszym nietakcie względem Waszej Ekscelencji,
ze strony, któregoś z moich współbraci, a to tylko z tej przyczyny, by czegoś
podobnego na przyszłość uniknąć.
„Zgromadzenie niech się trzyma w granicach prawa kanonicznego itd.”.
Proszę ponownie Ekscelencję, ażeby to nasze Zgromadzenie dopiero
powstające i to w czasach tak burzliwych, raczył traktować z jak największą
wyrozumiałością, jaką tylko da się pogodzić z władzą ordynariusza, by nie z rygorem
prawa do nas podchodził, ale z miłością i wspaniałomyślnością. Wszak 200
salezjanów pracuje w diecezji turyńskiej, nie pod przymusem prawa, czy własnego
interesu, ale jedynie, by zaradzić gwałtownym potrzebom, w jakich obecnie znajduje
się Kościół św., Przy czym jestem upoważniony od wszystkich moich współbraci
zapewnić Waszą Ekscelencję, że na cokolwiek by zwrócił uwagę nam, jako przeciwne
prawu kanonicznemu, w tej chwili się do tego bezwzględnie zastosujemy.
Równocześnie jednak niech mi wolno będzie przedłożyć niektóre sprawy, które
bardzo skonsternowały i upokorzyły biednych salezjanów.
Zaczęło się od Dekretu z dnia 17 listopada 1874 r., w którym odebrano nam
przywileje i łaski, jakie Ekscelencja i jego poprzednicy raczyli nam przyznać w ciągu
35 lat. Jest to fakt, jaki chyba rzadko spotyka się w historii; drugi podobny – to
przyznanie naszemu Przełożonemu tylko ograniczonej jurysdykcji i odebranie mu
władzy rozgrzeszania od rezerwatów, jaka przedtem została mu łaskawie przyznana,
chociaż o nią nie prosił.
Odmownie została załatwiona nasza prośba, by Ekscelencja zaszczycił swoją
obecnością obchód siedmiolecia konsekracji kościoła Najświętszej Maryi
Wspomożycielki, jak i ta, by raczył przyjść udzielić bierzmowania naszym
wychowankom. Przy czym nie otrzymaliśmy pozwolenia na zaproszenie innego
biskupa.
Na początku tego roku odmówiono władzy głoszenia kazań dwóm naszym
kapłanom, z których jeden jest dyrektorem szkół dla eksternistów i oratorianów.
Wszystkie te tak ciężkie dla nas zarządzenia z pewnością każą się domyślać
167

17.8 Page 168

▲back to top
poważnych powodów ich wydania, których jednak dotąd nie podano nam do
wiadomości.
Mimo to wszystko nasz Przełożony, którego te zarządzenia najbliżej dotyczą
nigdy nie odezwał się słówkiem w sposób, który by mógł ubliżyć jego przełożonemu
diecezjalnemu, przeciwnie, mogę zapewnić Waszą Ekscelencję, że kiedy chciano, by
podpisał skargę, jaka na Waszą Ekscelencję została wysłana do Rzymu, kategorycznie
odmówił.
Kiedy zaś doszło do jego wiadomości, że korespondent jednego z najgorszych
dzienników miał przygotowanych kilka zjadliwych artykułów przeciwko Waszej
Ekscelencji, wtedy zdecydował się przyjąć do Oratorium syna tego złośliwca, a nawet
wpłacić mu pewną sumę pieniędzy, byle tylko zniszczył wspomniane pisma
oszczercze, co na szczęście się udało.
Nie dawniej jak w ubiegłym październiku niektórzy panowie, przekonani,
że Ksiądz Bosko jest przeciwnikiem arcybiskupa, przynieśli do niego paszkwil na
Waszą Ekscelencję, ofiarując przy tym poważną sumę pieniężną na jego
wydrukowanie. Ksiądz Bosko wziął manuskrypt, który miał ponad tysiąc stronic,
a zapoznawszy się z jego treścią, podarł na drobne kawałki i wrzucił do ognia. Miał
z tego powodu poważne przykrości, ale jego największą przyjemnością jest, kiedy
choćby z poświęceniem może obronić honor swego arcybiskupa, którego zawsze
kocha i szanuje.
Spostrzegam się, że moje pismo się przedłuża, ale Ekscelencja mi daruje, że tak
się wynurzam. Czynię to tylko dlatego, by go zapewnić, iż salezjanie zawsze odnoszą
się do Jego Osoby z największą czcią i uszanowaniem, z jakim odnosili się wtedy,
kiedy był zwykłym kanonikiem w tym mieście, czy potem biskupem Saluzzo, czy
wreszcie, kiedy za zrządzeniem Boskiej Opatrzności, został naszym arcybiskupem.
Zawsze uważam sobie za największy zaszczyt, ilekroć mogę wyrazić Waszej
Ekscelencji swoją największą wdzięczność i cześć.
Zobowiązany sługa ks. Michał Rua.
Pozostaje nam jeszcze powiedzieć parę słów o księżach. Jak widać z katalogu,
księży nie było w Oratorium za dużo, zwłaszcza, jeśli weźmie się pod uwagę ogrom
pracy, jaką spełniali. To tłumaczy nam żale, z jakimi zwrócił się do Księdza Bosko ks.
Cagliero. Interesująca będzie poniżej przytoczona scena takiej bezpośredniej rozmowy
pomiędzy rzutkim i energicznym przyszłym kardynałem a niewzruszonym w swoim
spokoju Świętym. Dialog poniższy odbył się 4 lipca po wieczerzy. Rozpoczął ks.
Cagliero, robiąc wyrzuty Księdzu Bosko, że do pracy w Oratorium tak mało
przeznacza księży. Na to Święty:
„Pociesz się. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, w ciągu trzech miesięcy
wyświęcimy jedenastu nowych księży”.
„Dobrze, dobrze. Nawet byłoby ich za wielu, gdyby tylu wyświęcono na raz.
Ale ja już nie jestem dzisiejszy w Zgromadzeniu. Co roku wyświęca się księży i co
roku jest ich większy brak. Wyświęca się jednego księdza, a pracy przybywa dla
168

17.9 Page 169

▲back to top
dwóch. Wyświęca się dwóch niby dla Oratorium, a Ksiądz wysyła z tego Oratorium
trzech do innych zakładów. O, na przykład teraz; ma ich być jedenastu, a tymczasem
już otwiera się domy w Ameryce i nowy dom dla przyszłych Synów Maryi. A jeszcze
z tych jedenastu z takiego, czy innego powodu, może czterech czy sześciu, a nawet
więcej, zostanie wstrzymanych od święceń i dobranoc. Wszystko pozostanie
w gorszym położeniu niż dotąd”.
„No, tak znowu źle nie będzie. Chyba żeby nam z Rzymu nie przyznali extra
tempus, o co prosiłem, ale tego nie ma się, co obawiać, bo zawsze nam to
uwzględniano. Skoro tylko nadejdzie pozwolenie, w najbliższą niedzielę będą minorki,
w następną subdiakonat, a potem diakonat i tak w miesiącu mamy prymicjantów”.
„I ci zajmą miejsce innych. Ale przecież będzie potrzeba innych jedenastu,
którzy by zajęli miejsce tych wyświęconych”.
„Och, boję się, że dopóki będzie istniało Oratorium, to zawsze tak będzie. Jedna
praca ściga drugą, a druga trzecią. Jeśli by się zdarzyło, że ktoś nie ma dwóch prac
w ręku, to na pewno, ma je trzy i tak będzie nam zawsze wesoło”.
„Dosyć, dosyć. Na razie, kto się o to ma martwić, niech się martwi; Ja uciekam
do Ameryki i zobaczymy, czy tam się coś zmieni w tym względzie”.
Rozmowy tej słuchało trzech księży, którzy zresztą całkiem nie gorszyli się ze
swobody, z jaką ks. Cagliero rozmawiał ze swoim Przełożonym, do którego zresztą
zawsze odnosił się z największą czcią. Oczywiście odjedzie on do Ameryki, ale nie,
jako uciekinier. Święcenia odbyły się, jak wynika z katalogów 1876 roku, ośmiu
zostało wyświęconych na księży, dwóch na diakonów i jeden na subdiakona.
Swoim nowo wyświęconym księżom Ksiądz Bosko nie szczędził stosownych
uwag. Szkoda, że tyle z nich już zaginęło. Oto niektóre. Między nielicznymi
profesami, którzy wstąpili do Zgromadzenia już jako księża, wyróżniał się ks.
Guanella. Jemu to, jako dyrektorowi Oratorium św. Alojzego, takie dał normy
praktyczne Ksiądz Bosko, dotyczące głoszenia kazań:
„Jeżeli chcesz, by się twoje przemówienia do dzieci podobały i były dla nich
korzystne, to staraj się przytaczać jak najwięcej przykładów, przypowieści i porównań.
A co przy tym jest najważniejsze, to trzeba je szeroko opowiedzieć, przytaczając różne
szczególiki i dokładnie opisując, choćby najmniejsze okoliczności im towarzyszące.
To dopiero wzbudzi zainteresowania u chłopców i będą z wielkim natężeniem
oczekiwali, jak się to wszystko skończy.
Oto, co zapisał sobie, późniejszy biskup ks. Costamagna z uwag, jakie otrzymał
od Księdza Bosko w 1875 roku:
„Kiedy miałem głosić rekolekcje w naszych zakładach w Turynie, w Varazze
i w innych, Ksiądz Bosko zawołał mnie do siebie i takie dał zalecenia:
Kładź wielki nacisk na to by unikali złych rozmów, wykazując, jak one są
szkodliwe. Opowiedz im nawet, że Ksiądz Bosko czytał dużo grubych książek, słyszał
już bardzo dużo i dużo kazań, ale niewiele z tego pamięta; ale o jednym niewłaściwym
słowie, które usłyszał w siódmym roku swego życia od złego kolegi jeszcze do dzisiaj
169

17.10 Page 170

▲back to top
nie zapomniał; że złośliwy diablik ciągle mu się z tym wyrazem naprzykrza do ucha,
a przecież ma już 60 lat.
W tym samym roku, kiedy był w Sampierdarena, rozmawiał z księdzem Alberą
na temat kierownictwa duchowego młodzieży, jechali właśnie karocą od pana Angelo
Borgo, gdzie byli na obiedzie. Po chwilce milczenia Święty zawołał:
„Jakże trudną jest rzeczą oddziaływać dobrze na dusze. Teraz nawet, gdy już
mam 60 lat, napotykam trudności przy spowiedziach chłopców, a przecież nie brakło
mi i oświeceń z nieba”.
Ksiądz Bosko, który do różnych zajęć wysyłał jednostki posiadające więcej
dobrej woli, niż przygotowania, jeśli chodziło o pełnienie funkcji kapłańskich, to był
o wiele więcej wymagający niż by to można przypuszczać. I tak pewien młody kapłan,
wyświęcony w sierpniu 1875 roku, wyznaczony został do kolegium w Valsalice,
a ponieważ miał większe zalety kaznodziejskie, bardzo chętnie występował na
kazalnicy. Pewnego dnia Ksiądz Bosko zagadnął dyrektora tamtejszego zakładu,
ks. Dalmazzo:
Słyszę, że ten ksiądz bardzo dużo głosi kazań?
Owszem, odpowiedział ks. Dalmazzo.
A wywiązuje się z tego dobrze?
Nie tylko dobrze, robi furory.
No, ale jego kazania, przynoszą owoc w duszach?
No, tego nie umiałbym powiedzieć, ale jest ciżba na jego kazaniach i wszyscy
są rozentuzjazmowani.
No tak, ale ja pytam czy są nawrócenia?
Tego to już nie wiem. Ma wspaniały styl, bujną wyobraźnię, piękny głos. Może
te kazania są zbyt wystylizowane.
No, to na kilka lat zabraniam mu głosić kazań.
Sposób odnoszenia się Księdza Bosko do jego księży był doprawdy pociągający
i tym pozyskiwał ich serca. Raz do dyrektora kolegium w Lanzo, księdza Lamoyne tak
się odezwał, otwierając szafę:
No, masz tu, nabierz sobie pieniędzy.
Ależ ich nie potrzebuję.
Ale bierz, będziesz mniej zależny od prefekta, a czasem to dobrze jest być
mniej kontrolowanym. Ks. Lemoyne ucałował mu ze wzruszeniem rękę.
A oto rozmowa z księdzem Barberisem.
Ty będziesz zawsze wielkim przyjacielem księdza Bosko?
Och, myślę, że tak.
I będziesz baculus sanoctutis meas.
Jeśli tylko będę mógł, zawsze jestem z całą gotowością do usług.
Wy dokończycie dzieła, które ja zaczynam. Ja nadaję mu rysy, wy nałożycie
kolory.
Byleśmy tylko nie zepsuli tego, co Ksiądz Bosko zrobił.
170

18 Pages 171-180

▲back to top

18.1 Page 171

▲back to top
Nie ma obawy. Bo tak: ja teraz piszę, jakby na brudno treść Zgromadzenia,
a pozostawię tym, którzy po mnie przyjdą, aby to przepisali na czysto. Teraz jest ono
w zarodku. Sam przecież zauważyłeś, ile to zmian zaszło, odkąd przyszedłeś do
Oratorium; i pod każdym względem rzeczy idą ku lepszemu, tak pod względem
materialnym, duchowym, karności.
A cóż znaczy to nasze Oratorium, tu na Valdocco, wobec całego świata? –
odezwał się, kiedy indziej – i tymi słowy zakończymy te dwa już przydługie rozdziały.
Czym jest Oratorium? Mały atom. A jednak tyle tu mamy do pracy. I z tego kącika
zamierzamy rozesłać pracowników na wszystkie strony. Jakże potężna jest myśl
ludzka, jak potężna jest Dobroć Boża.
O, niewypowiedziana świętość Męża Bożego – zawołamy z naszej strony.
Ksiądz Karol Ghivarello, w owym czasie radca Kapituły Wyższej, człowiek raczej
małomówny, zamiłowany w mechanice, zimny obserwator nie tylko maszyn, ale
i ludzi żywych, postanowił sobie w szczególniejszy sposób obserwować na każdym
kroku naszego świętego Założyciela, aby przekonać się, czy będzie mógł zauważyć
w jego codziennym życiu czy to w słowach, czy rozmowach, coś mniej właściwego.
Przez cały miesiąc wytrwale śledził go na każdym kroku; ale jak potem oświadczył
księdzu Nai, już po śmierci Księdza Bosko, nic absolutnie nic, nie mógł zauważyć, co
by można było nazwać wadą.
Z tych wielkich cnót Świętego Założyciela maleńkie Oratorium czerpało swoją
wewnętrzną silę, która dawała impuls do wielkich poczynań. Już nie tylko we
Włoszech, ale, jak to dziś widzimy, na całym świecie.
171

18.2 Page 172

▲back to top
R O Z D Z I A Ł XII
INTERESANCI, PRZEJEZDNI I GOŚCIE
Jak wynika z tytułu, będziemy w tym rozdziale ciągle jeszcze w rytmie życia
wewnętrznego Oratorium. Wizyty, bowiem składane Księdzu Bosko, często wpływały
na ogólny rozkład zajęć dziennych, jak to zaraz zobaczymy. Przyjmowanie różnych
interesantów przez Świętego było w ostatnich trzydziestu latach jego życia, rzec
można, jednym z największych krzyżów. Oto jak sam się o tym wyraził po
uroczystości Najświętszej Maryi Wspomożycielki, siedząc przy stole z zaproszonymi
gośćmi, których nie był w stanie z powodu przemęczenia bawić, jak zwykle,
pociągającą rozmową: „Te ciągłe posłuchania doprawdy mnie wyczerpują. Wszyscy
chcą ze mną mówić i to jak najdłużej, a ja już doprawdy nie mogę tak dalej. Teraz
jeden chce tylko pół godzinki, drugi mówi, że z Turynu nie wyjedzie, zanim by ze mną
swobodnie nie porozmawiał. Odpowiadam: Ależ doprawdy już nie mogę, proszę
zobaczyć, ilu czeka. A on na to: Zatrzymam się jeszcze, poczekam i czas się znajdzie.
To łatwo się mówi, ale przecież każdy człowiek to tylko jeden człowiek
i zrobi tyle, ile może zrobić jeden”.
I rzeczywiście wprost polowano na niego i nikt nie robił sobie skrupułów, gdzie
i jak, byle na niego się natknąć. Zdarzyło się, a było to 1 czerwca, że Ksiądz Bosko
dłużej spowiadał i później przyszedł na wieczerzę. Po podwórzu kręciły się dwie panie
z Bolonii, które przyjechały na uroczystość Maryjną, no i by pomówić ze Świętym.
Zauważywszy, że wszedł do jadalni, weszły do niej bez żadnej krępacji.
O tej godzinie tu? – zawołał Ksiądz Bosko zobaczywszy je.
Zdobyłyśmy się na odwagę, bo nie możemy się do Księdza docisnąć.
Ale panie zapomniały, że o tej godzinie obowiązuje klauzura?
Prawdę mówiąc, nie zdawałyśmy sobie sprawy z tego, ale ostatecznie możemy
poczekać za drzwiami.
Kiedy właściwie nas tu skierował ks. Rua – wtrąciła druga.
Nie gadajmy wiele. Ja pań nie wyrzucam, ale proszę pamiętać o cenzurach,
jakie można ściągnąć na siebie za pogwałcenie klauzury.
Obecnych przy tym było coś dziesięć osób i panie czuły się mocno
skonfundowane. Mniejsza o to czy Ksiądz Bosko poważnie chciał im cenzurami
zagrozić, czy nie, ale ten, co to zanotował pisze:
„Wprawdzie jego słowa nie były w tonie szorstkim, ale też nie towarzyszył im
zwykły mu dobrotliwy uśmiech. Kto zna posuniętą do ostatecznych granic rezerwę
172

18.3 Page 173

▲back to top
Księdza Bosko w tym względzie, łatwo zrozumie, że powyższy epizod nie mógł się
zasadniczo inaczej skończyć.
Przez cały dalszy czerwiec Oratorium było rzec by można, domem zajezdnym.
Ksiądz Bosko nie chciał przed nikim zamykać bramy. Razem z owymi paniami
z Bolonii, przyjechał pan Lanzarini, który gościł w marcu, w Bolonii Świętego, gdy
ten wracał z Rzymu. Zatrzymali się na Valdocco i inni goście z różnych krajów
a nawet z różnych wyznań, a więc były: jeden świeżo przechrzczony Żyd i 25 - letni
Anglik, katolik, który uczył się łaciny, by zostać następnie księdzem, był jakiś kleryk
z Malty i młodzieniec ze Szwecji, protestant, co chciał przejść na katolicyzm, był
i Francuz, który od dłuższego czasu, opuściwszy się w praktykach pobożności, teraz
po spowiedzi u Księdza Bosko, chciał koniecznie pozostać w Oratorium; nie brakło
i księży: jeden Sycylijczyk, drugi kanonik z Alassio, odwiedzający swego krewnego,
oraz jeden proboszcz; przyjeżdżało też innych dziesięciu duchownych
pielgrzymujących do Paray le Monial. Inny ksiądz z Modeny przygotowywał się tu do
egzaminów z teologii.
Rozmowa z tym księdzem na temat masonerii dostała się nawet do ówczesnych
pism, bo w czasie niej miał Ksiądz Bosko powiedzieć, co następuje: „Cavour, głowa
masonerii piemonckiej, zaliczał Księdza Bosko do swoich osobistych przyjaciół.
Wyraźnie on mi powiedział i to nieraz, że nie przyjmie mnie na posłuchanie, o ile
u niego nie zatrzymam się na obiedzie i zaznaczył, że najważniejsze rzeczy najlepiej
się omawia przy stole. I raz rzeczywiście, w jakiejś pilnej sprawie zgłosiłem się
u niego w urzędzie, w porze obiadowej nie przyjął mnie tam, ale koniecznie wziął ze
sobą na obiad. Wszystko wtedy zostało załatwione według mej myśli”.
O ministrze Viglianim zaś wyraził się, że traktował go z taką życzliwością, jak
gdyby był jego starym kolegą. Nie mniejszymi względami cieszył się u ministra
Rattazziego.
Czasem, z powodu przejezdnych kapłanów miał Święty i nieprzyjemności. I tak
zamieszkał w tym roku w Oratorium kapłan z diecezji Casale, nazwiskiem Teodor
Boverie. Gdy jego celebret, jaki miał wystawiony z Kurii turyńskiej stracił swoją
ważność, wniósł on prośbę o jego przedłużenie. Tymczasem wyjechał z Turynu i po
odbiór tego dokumentu się nie zgłosił. Zaraz też przyszło ostre upomnienie od
ordynariusza, z zagrożeniem na przyszłość, jeśli do trzech dni tak Ksiądz Bosko, jak
i zainteresowany, sprawy nie uregulują. Ksiądz Bosko poinformowawszy się
o wszystkim napisał poniższy, pełen szacunku list wyjaśniający:
Ekscelencjo!
Zebrałem informacje, dotyczące księdza Teodora Boverio i niniejszym
poczuwam się do obowiązku zakomunikować, co następuje. Wspomniany kapłan,
przyjechawszy do Turynu, przez jakiś czas zatrzymał się u nas i odprawiał Mszę św.
w kościele Najświętszej Maryi Wspomożycielki. Ostatnio, celem leczenia się, pojechał
do Genui i przebywa w szpitalu w Sampierdarena. Tyle dla normy Waszej Ekscelencji,
173

18.4 Page 174

▲back to top
podczas gdy mam zaszczyt kreślić z najgłębszą czcią Ekscelencji Waszej pokorny
sługa.
Dnia 13.08.1875 r.
Przyjeżdżały też do Oratorium osobistości wybitne, chcące poznać Księdza
Bosko i jego dzieło. W tym roku zwiedzało Oratorium kilku misjonarzy i biskupów.
W maju przejeżdżał misjonarz /nazwiska nie znamy/ z Azji, który swym
opowiadaniem, jak to w jego rejonie, na 8 milionów mieszkańców, pracuje biskup
i ośmiu księży, wzbudził ogólne zainteresowanie misjami wschodnimi.
W październiku biskup z Calutcy miał długa rozmowę ze Świętym, po czym udzielił
uroczyście błogosławieństwa Najświętszym Sakramentem. W listopadzie zwiedzał
urządzenia Oratorium biskup z Acerenza, nie mogąc się nadziwić wszystkiemu, co
widział.
A teraz kilka słów o biskupie Parocchi z Pawii, którego wizyta miała pewien
wpływ na przebieg kanonizacji Świętego. Bawił on w Turynie w lipcu tego roku,
niedługo po biskupie ze Suzy i nawet tu nocował. Otóż dawny adwokat fiskalny Kurii
turyńskiej, kanonik Calomiatti, który składając szczególik do szczególiku przeciw
Księdzu Bosko zdołał zagmatwać przebieg procesu beatyfikacyjnego; zeznał,
że w roku 1900 słyszał od kardynała Parocchi, Wikariusza Rzymu, co następuje:
Przypominam sobie miał powiedzieć ten dostojny Purpurat, że będąc jeszcze
arcybiskupem w Pawii odwiedzałem Księdza Bosko w Oratorium i ten na powitanie
zapytał mnie, czy przychodzę do niego o poradę. To niemile mnie uderzyło, bo choć
byłem młodszy w latach od niego, to jednak, jako biskup miałem pełnie kapłaństwa
i raczej nie wypadało postawić podobne pytanie.
Kto zna, nie mówmy już, głęboką pokorę Księdza Bosko, ale choćby tylko jego
delikatności oględność w wyrażeniach, ten tylko się uśmiechnie, słysząc taką
piramidalną niedorzeczność. Jedna w tym wypadku może być alternatywa; albo
kanonik przekręcił słowa kardynała, czy ich nie zrozumiał, albo też biskup Pawii,
późniejszy kardynał, wziął „Roma par Thoma” /barana na osła/. My dziwić się nie
będziemy, że paladyn dawnej Kurii turyńskiej, kiedy miał wydać sąd o Księdzu
Bosko, wszystko widział przez swe zaprószone uprzedzeniem okulary, a może nawet
wprost mu zależało, by białe zrobić czarnym, co zresztą zostało aż do przesady
wykazane przez księdza Cossu i innych w odpowiedzi na powyższy zarzut. Nie
chcemy jednak posądzać go o złą wolę, ale „il fatto non si sfaita” /co się stało, to się
nie odstanie/. Zresztą przy namiętnych dyskusjach podobne chwyty zdarzają się. Lecz
już Owidiusz śpiewał w Trenach na przestrogę pewnym adwokatom, że – causa
patrocinio non bona peror fit /Psuje, kto słabym sprawom patronuje/.
A choćby Ksiądz Bosko tak się wyraził, to już doprawdy podobne przyjęcie
jego żartobliwych słów przez owego biskupa, raczej na minus tego ostatniego
świadczy, jak mógł dopatrywać się obrazy, gdzie jej cienia nie było. Ksiądz Bosko
zawsze pełen szacunku dla wszystkich władz kościelnych, odnosił się do tych,
co z nimi żyli w serdeczniejszych stosunkach, bardzo szczerze, bezpośrednio a nawet
174

18.5 Page 175

▲back to top
z pewnym humorem, okraszając rozmowę z nimi żartami, czy dowcipem, na który
nigdy sobie nie pozwolił, gdyby przeczuwał, że będzie źle przyjęty i już na pewno nie
narzucał się biskupom na doradcę: to nie w jego stylu. I na ten temat wystarczy.
Dzień, który na długo pamiętnym został w Oratorium, to dzień 5 - ty lipca
w tym roku. Ksiądz Ceria pisze, że „lapillo albo signanda dien” także dlatego,
że Ksiądz Bosko nadał jego programowi szczególnego charakteru tajemniczości. Oto
w czasie obiadu zjawia się w jadalni chłopców jeden z przełożonych, daje znak
lektorowi, by przerwał czytanie i trochę tajemniczo poleca im, by na dany znak
dzwonka udali się do sypialni i tam umyli się, uczesali, buciki dobrze wyczyścili,
ubrania świąteczne wdziali, bo przyjeżdża bardzo wybitna osobistość ich odwiedzić.
Niech, więc okażą się dobrze wychowanymi, niech nie zapomną zdjąć na powitanie
kapeluszy, zachowując spokój gdzie i jak trzeba. Muzycy zaś o drugiej zbiorą się,
by zrobić próbę okolicznościowego hymnu. Łatwo wyobrazić sobie ciekawość
wszystkich. Księżom, klerykom nie dawano spokoju, a ci biedacy też tyle wiedzieli,
co wychowankowie. Końca nie było kombinacjom i dociekaniu. Chyba książę
Amadeusz?. A może książę Humbert. Nie. to będzie Don Carlos, co wraca od Papieża.
A może generał Lizzaraga, jego wysłaniec do Rzymu, wracając przejeżdża przez
Turyn? Jeden z kleryków zaś posłyszawszy w rozmowie przełożonych z Kapituły
wyraz kardynał, puścił żartem pogłoskę, że to na pewno jakiś monsignore wiezie
z Rzymu kapelusz kardynalski dla Księdza Bosko. Nowy element do tych kombinacji
wnieśli śpiewacy, którzy na kartkach ze znanym im już okolicznościowym hymnem
zamiast „Viva Don Bosco” wyczytali „Viva Giuseppe, Giuseppe viva”. A ponieważ
ostatecznie pewnym się stało, że gość przybywa z Rzymu, więc już tylko trzeba było
ustalić, komu tam na imię Józef, a takich na pewno było bardzo wielu.
Ów tajemniczy pan miał nadjechać o czwartej i czwarta się zbliżała. Program
przyjęcia tak ustalono: Wychowankowie wszyscy mają znajdować się w uczelniach
względnie w pracowniach: kapela u bramy zakładu; ks. Bosko pod portykami;
w czasie, gdy goście będą zwiedzać pracownie, gimnazjaliści zejdą na podwórze
i ustawią się półkołem, by odśpiewać hymn powitalny. W praktyce jednak wypadło
trochę inaczej, bo oto już kwadrans przed czwartą wchodzi na podwórze czterech
panów jeden za drugim. Pierwszy z nich wysoki wzrostem, trochę szpakowaty, ale
bardzo dostojny, robił wrażenie, że to o niego chodziło. Ubrany był w czarny garnitur
z cylindrem na głowie. Muzycy niestety jeszcze nie zdołali się ustawić. Ale ksiądz
Sela, który znalazł się wtedy w portierni, zaraz dał znać Księdzu Bosko i do niego
skierował bezpośrednio przybywających.
Po niedługim czasie już on prowadził gości do uczelni i sypialni a po
oglądnięciu z tarasu ogrodu zeszedł z nimi pod portyki. Wtedy dopiero przywitała ich
kapela. Następnie zwiedzali pracownie. Ksiądz Bosko zalecił tym, co byli w Rzymie,
aby nic nie mówili, ani żadnym znakiem szczególniejszego uszanowania nie zdradzili,
że tych panów znają. Lecz utrzymanie tajemnicy nie było rzeczą tak prostą. Już
w księgarni, gdy ksiądz Berto ofiarował nieznanemu Mszę św. księdza Cagliero
dedykowana kardynałowi Józefowi Berardi, jednemu ze zwiedzających wyrwało się:
175

18.6 Page 176

▲back to top
och, dedykowana Waszej Dostojności. Podchwyciło to dwu tamtejszych pracowników
i tajemnica zaczęła się rozwiewać. Zaś w drukarni dwaj młodociani terminatorzy
z Rzymu na widok nadchodzących zawołali: Och, kardynał Berardi.
Po zwiedzeniu pracowni goście wrócili pod portyki, gdzie już stali w ordynku
gimnazjaliści. Goście usiedli na przygotowanych fotelach, a uczniowie odśpiewali
hymn powitalny. Koncert trwał pół godziny. Po skończeniu improwizowanej akademii
owi panowie wstali, a pozdrowiwszy młodzież uchyleniem cylindrów, w milczeniu
odeszli ku portierni.
Zdziwienie budził szacunek i względy, jakie ów starszy pan okazywał Księdzu
Bosko. Zawsze chciał go mieć po swojej prawej stronie, a gdy ten przechodził na
lewo, zabronił mu tego słowy: W tym wypadku to ja decyduję: proszę zostać. Przy
wsiadaniu do karety usadził Księdza Bosko po swej prawicy mimo jego grzecznego
oporu i nie pozwolił towarzyszyć sobie z głową odkrytą. Chłopcy otoczyli karocę
i oklaskiwali odjeżdżających, przy czym podglądnęli, jak ksiądz Cagliero i ksiądz
Berto ucałowali ręce starszego pana, który ich pobłogosławił. Wtedy znikły już
wszelkie wątpliwości. Był to kardynał Berardi, wielki przyjaciel i dobrodziej
Oratorium.
Powóz odjechał najpiękniejszymi ulicami Turynu w kierunku Valsalice. Po
drodze Ksiądz Bosko pokazywał gościom osobliwości miasta. Samo Valsalice
zaimponowało kardynałowi tak samo i jego położenie, jak i budynek i przyjęcie
zgotowane mu przez młodzież. Tu – rzekł do Księdza Bosko – zaraz się widzi, że to
kolegium jest dla szlachty: całe urządzenie odpowiada poziomowi jego
wychowanków. Na Valdocco widać czystość i porządek bez elegancji: także i tam
wszystko dostosowane do stanu, z jakiego pochodzą tamtejsi chłopcy. Gdyby tu na
Valsalice ten zakład był mniej po pańsku urządzony, nie miałby kandydatów: gdyby
tam w Oratorium było więcej wygód, nie wyglądałoby ono na zakład dobroczynny.
Wszystko, doprawdy wszystko, odpowiednio zestawione.
Z Valsalice wrócił kardynał do Hotelu Europejskiego. Po drodze Ksiądz Bosko
wskazał mu miejsce na budowę kościoła ku czci św. Jana Ewangelisty, opowiadając
równocześnie wszystkie kłopoty, jakie miał z nabyciem placu pod tę budowę. Gdy
późnym wieczorem Święty znalazł się w Oratorium, otoczyli go księża, wypytując
o różne szczegóły z pobytu niespodziewanych gości. Okazało się, że kardynał był już
w Turynie od dnia poprzedniego, ale absolutnie nie chciał, ażeby w szerszych kołach
wiedziano o jego pobycie. Ksiądz Bosko już wtedy go odwiedził i oprowadził go po
mieście, przy czym nie pominął i cmentarza, gdzie mieli sposobność podziwiać liczne
grobowce, wspaniałe marmury, szerokie aleje, otoczone cyprysami, a między innymi
także grobowiec madam Graffa, o którym – ciągnął dalej Ksiądz Bosko – na pewno
słyszeliście.
Nie, nie, nic nie wiemy – zawołali obecni.
No to słuchajcie. Otóż pani ta, gdy już była blisko śmierci bardzo wydawała się
zmartwiona. Zapytana przez męża o przyczynę tego jej niepokoju, odrzekła: Wiesz,
nie tyle obawiam się śmierci ile raczej martwi mnie, co innego, a mianowicie myśl,
176

18.7 Page 177

▲back to top
że tam na cmentarzu zostanę rzucona do ziemi i wystawiona na wszelkie kaprysy
pogody, bez żadnej osłony przed słońcem, deszczem, czy śniegiem. Gdyby to, choć
jakiś parasol postawiono nad grobem, ale ani tego mi nie dadzą.
Słysząc to małżonek przyrzekł jej, że pomyśli o parasolu odpowiednim
z żelaza, który będzie ją chronił od kaprysów przyrody.
Jeżeli tak, to teraz jestem spokojna – odrzekła małżonka. I umarła. Mąż
dotrzymał słowa i ja właśnie zaprowadziłem Eminencję, żeby zobaczył sławny
parasol, który tam dotąd stoi.
Podczas gdy tak Ksiądz Bosko rozmawiał ze swoimi księżmi, ks. Rua miał
słówka wieczorne do chłopców na temat ostatniej wizyty:
Na pewno, moi drodzy chłopcy, chcecie wiedzieć, co to byli za goście, co nas
dzisiaj odwiedzili. Niektórzy przypuszczali, że to Papież inni, że kardynał, znowu inni,
że Don Carlos. Otóż krótko powiem, kto to był: Jest to osobistość bardzo życzliwa dla
Księdza Bosko i dla Oratorium, ale na razie nie chce, ażeby w szerszych kołach
wiedziano o jej pobycie w Turynie. Z biegiem czasu oczywiście dowiecie się
o wszystkim. Ale większość już i tak była przekonana, że to kardynał Barardi.
Spędził on jeszcze jeden dzień w Turynie. Wizyt żadnych nie składał, nawet
arcybiskupowi. Rozmawiał tylko dłużej z dyrektorem Unita Cattolica, księdzem
Margotti. Przez owe trzy dni Mszę świętą odprawiał w katedrze. Jego postawa
majestatyczna i dostojność obejścia zamknęła usta służbie w zakrystii, która nie
odważyła się żądać od niego bliższych wyjaśnień, kim był, ale bez trudności podała
mu zaraz sutannę i przygotowała wszystko do odprawiania Mszy św. potrzebne.
Z owych trzech, co mu towarzyszyli, dwaj to byli jego kuzyni, a ten młodszy, to
był właśnie ten, który został cudownie uzdrowiony w 1869 roku po błogosławieństwie
Księdza Bosko.
Ostatni dzień swego pobytu w Turynie kardynał w towarzystwie Księdza Bosko
spędził na zwiedzaniu innych osobliwości Turynu, jak zbrojowni królewskiej, ogrodu
botanicznego, zwierzyńca z dzikimi zwierzętami, pałacu królewskiego i kaplicy św.
Całunu, jak również biblioteki uniwersyteckiej. A żegnając się Eminencja ze swoim
przewodnikiem, wyraził mu całe swoje zadowolenie z tego, co widział w Turynie,
a zwłaszcza w Oratorium i dodał:
Zaraz napiszę o tym wszystkim do Jego Świątobliwości.
Wróciwszy zaś do Rzymu, już będę ja dobrze wiedział, co powiedzieć o całej
działalności Księdza Bosko.
Na słówku wieczornym tego dnia tak Ksiądz Bosko mówił do chłopców:
Teraz, kiedy już owa osobistość odjechała z Turynu, mogę wam spokojnie
powiedzieć, kto to był. Otóż, jak niektórzy już się domyślają, był to Jego Eminencja
ks. Kardynał Berardi, nadzwyczaj nam życzliwy. Polecił mi, aby was bardzo, bardzo
pozdrowić, podziękować wam za tak serdeczne przyjęcie i powiedzieć wam, że bardzo
jest z was zadowolony. Bardzo chętnie byłby do was zwrócił kilka słów przed
odjazdem, ale wtedy musiałby się przedstawić, kim jest, a on na razie nie chciał, by
o tym w mieście wiedziano. I mnie zlecił, bym wam wyraził całe jego uznanie dla
177

18.8 Page 178

▲back to top
Oratorium. Zapewnił mnie, że powróciwszy do Rzymu, pomówi z Ojcem św. o was
i o tym, co tu widział. Jeszcze zanim powróci, to napisze list do Piusa IX, by mu
przedstawić swoje wrażenia z Valdocco. Obiecał też, że cokolwiek byśmy
potrzebowali w Rzymie to najchętniej wszystko uczyni czy poprze. Widzicie więc
łaskawość tego dygnitarza. Przyjechał do Turynu tylko po to, by zobaczyć Księdza
Bosko i Oratorium, o którym już tyle słyszał. Z nikim tu nie chciał mówić, ani nie
życzył sobie by go, kto inny oprowadzał po mieście jak tylko Ksiądz Bosko.
Dziękował też za modlitwy, jakie za niego odmawialiście i dalszej waszej pamięci
poleca siebie i potrzeby dzisiejszego Kościoła świętego. Zapewnił, że będzie o nas
pamiętał w swoich modlitwach, abyśmy kiedyś razem mogli urządzać piękne
uroczystości w Niebie. Dobranoc.
W dwa dni potem miał również Ksiądz Bosko słówko do rzemieślników
podobnej treści jak poprzednie, podkreślając jak Eminencja był zadowolony z muzyki,
ze śpiewu i z tego, co widział po pracowniach. Chciał – mówił dalej Ksiądz Bosko –
bym go oprowadzał po Turynie i pokazał mu, co jest godne widzenia. Zaprowadziłem
go także na cmentarz. Ileż wrażeń budzi to święte miejsce w sercu każdego
chrześcijanina, widzieć tam spoczywających obok siebie bogatych i ubogich, młodych
i starych, uczonych i prostaczków. Jest to rzeczywiście miasto dla wszystkich,
bo śmierć wobec wszystkich jest nieubłagana. Wszyscy musimy ulec pod sierpem tej
zmory. Czy wy o tym myślicie, drodzy chłopcy? A jednak trzeba się nad tym
zastanawiać, by się do tej chwili odpowiednio przygotować, a wiemy, że jakie życie
taka śmierć. Pamiętajmy o tym.
Jeszcze jedna wizyta u Księdza Bosko godna jest uwagi w tym roku, a można
by ją nazwać historyczną. Otóż w dzień Wniebowzięcia Najświętszej Dziewicy, rano
przybył do Oratorium, na zaproszenie monsignora Ferre razem z monsignorem
Andrzejem Scottom, z którym głosił rekolekcje dla kleru w Casal Monferate – kanonik
Józef Sarto. Ksiadz Bosko zaprosił ich na obiad. Był to obiad uroczystszy ze względu
na urodziny Księdza Bosko, o których on sam był przekonany, że miały miejsce 15
sierpnia, a były jak wiemy w dniu następnym. Po skończonym obiedzie goście
pożegnali uprzejmie Księdza Bosko, a kanonik Sarto, by prawdę powiedzieć,
pociągnął za rękaw swoich towarzyszy, aby z nim poszli do restauracji na poprawkę.
Już, jako Papież, wspomniał o tym Pius X, wyrażając podziw dla umartwienia Księdza
Bosko i jego bardzo skromnych posiłków.
Opowiadał też przy tym, jak posłuszni byli chłopcy Księdzu Bosko na każde
jego skinienie. Gdy bowiem przechodzili przez podwórze, wielki Wychowawca
odezwał się do ówczesnego kanonika Sarto:
Czy chciałby ksiądz wiedzieć, jak tu posłuszna jest młodzież? I zawołał jednego
z przechodzących malców i dał mu butelkę do ręki. A teraz mój drogi otwórz dłoń.
Ten w tej chwili otworzył i butelka upadła na ziemię. Roześmiał się kanonik,
178

18.9 Page 179

▲back to top
roześmiali się wszyscy obecni. Chłopczyk jednak stał spokojnie, oczekując dalszych
zleceń Księdza Bosko.
179

18.10 Page 180

▲back to top
R O Z D Z I A Ł XIII
COŚ O ŻYCIU INNYCH ZAKŁADÓW
A oto trochę wiadomości o życiu innych zakładów w roku 1875, które
uzupełniają lepiej biografię Świętego.
Ze swoimi zakładami wychowawczymi pozostał Ksiądz Bosko w ścisłym
kontakcie, choćby tylko drogą korespondencyjną. Odwiedzał je przynajmniej dwa razy
do roku, oczekiwany zawsze z największym utęsknieniem. Spowiadał tam wtedy
chłopaków, którzy wprost tłoczyli się do jego konfesjonału, przyjmował na
sprawozdania wszystkich swoich salezjanów, każdego wieczora mówił słówko
wieczorne, osobno zaś miewał konferencje do Współbraci. Odjeżdżając, pozostawiał
za sobą atmosferę spokoju i zadowolenia.
W roku 1875 groziła wojna zakładom salezjańskim w Ligurii. O grożącym
niebezpieczeństwie zawiadomił księdza Francesię poseł Boselli, pisząc mu:
„Burza gromadzi się nad Varezze, ale spadnie także na Alassio, a nie
wykluczona także Sampierdarena”. Lecz człowiek strzela, a Pan Bóg kule nosi.
Pierwsze uderzenie przyszło z królewskiej Prefektury z Genui. Prefekt Celucci
odmówił zatwierdzenia szkołom technicznym kolegium w Varazze; odmówił także
zatwierdzenia nauczycielom, którzy tam od pięciu lat pracowali, za zgodą władz
szkolnych. Dyrektor zakładu zaraz zawiadomił o tym posła, który zapewniał o swoim
poparciu.
Ale oprócz tego, co mógł uczynić poseł, wielce pomocna okazała się
interwencja innego miejscowego człowieka. Colucci - bezwzględny i nieustępliwy,
miał za swego przyjaciela zaufanego adwokata Maurizio, chlubę palestry genueńskiej,
przyjaciela Garibaldiego, a równocześnie całym sercem oddanego Księdzu Bosko.
Prefekt bardzo potrzebował jego pomocy, zwłaszcza na początku swego urzędowania.
Lepszego doradcy nie mógłby znaleźć w Genui, a przy tym jego stosunki z liberałem
tak dobrze widzianym u urzędu i zasłużonym, tym bardziej czyniły go wartościowym.
Otóż ten adwokat, dowiedziawszy się o zamierzeniach prefekta względem zakładów
Księdza Bosko, powiedział mu krótko i węzłowato: „ Panie prefekcie, jeżeli chce pan
zrobić karierę, to niech sobie zjedna Księdza Bosko, inaczej go Ksiądz Bosko
bezwzględnie utrąci”.
Prefekt jednak nie wziął tych słów poważnie. Wbrew dotychczasowym
zwyczajom sam wizytował i inspekcjonował urzędy miejskie i szkoły, chowając do
swojej kieszeni diety z tym związane, które wynosiły 30 lir. I oto właśnie do Varazze
przyszła wiadomość, że na św. Jana Chrzciciela zjeżdża on z inspekcją magistratu
180

19 Pages 181-190

▲back to top

19.1 Page 181

▲back to top
i kolegium. Biedny ksiądz Francesia nie mógł nawet wyjechać na imieniny Księdza
Bosko do Turynu.
Przybył prefekt o godzinie czwartej wieczorem, przedstawił się burmistrzowi,
przeglądnął księgi administracyjne, a widząc w nich pozycje przeznaczone na Msze
św. na uświetnienie i iluminacje uroczystości kościelnych, odezwał się z przekąsem do
prezydenta miasta: „Przecież teraz są już inni święci, dla których uczczenia należałoby
przeznaczyć te sumy”. Burmistrz, zamożny obywatel, niezbity z tropu odpowiedział
zimno: „Ostatecznie na Msze św. łożymy z naszych kieszeni pieniądze”.
Celucci wrócił jednak tego samego wieczora do Genui, z nieodwołalnym
postanowieniem, że za dwa dni wróci celem wizytacji kolegium i innych szkół. Tak
był pewien siebie, iż kazał burmistrzowi już z góry podpisać zaświadczenie o odbytej
za dwa dni inspekcji, aby mógł podjąć należną za to dietę. A przecież do Varazze już
nie wrócił. Gdy wrócił do swego biura, dostał tu jakby pałką w łeb: na stole leżał
dekret ministerialny przenoszący go do Catanii. Zwolniony następnie i z tego urzędu,
poniósł jeszcze większą klęskę. Bo gdy został nominowany na senatora, senat /co
zdaje się było bez precedensu/ nominację tę odrzucił. By jednak oddać każdemu, co
mu się należy, musimy przyznać, że w czasie swego urzędowania w Catanii, spuścił
on dużo ze swego tonu antyklerykalnego i to do tego stopnia, iż za wszelką cenę starał
się ułatwić otwarcie pierwszego kolegium salezjańskiego na Sycylii w Randazzo.
Ale po wyjeździe Colucciego trwała w prefekturze /województwo nasze/
w Genui niechęć do Księdza Bosko, której kres położył dopiero sam Garibaldi. Gdy
ten przybył do Genui i spostrzegł się o niechęci do Księdza Bosko i jego szkół, chciał
dociec przyczyny tego. Zorientowawszy się, iż nie ma do tego żadnych podstaw,
zawołał: „Ależ zostawcie w spokoju tego Księdza Bosko. Przecież to jest kapłan
wielce zasłużony dla społeczeństwa”. Że Ksiądz Bosko miał takiego obrońcę to
zaskoczyło i nie mało zdziwiło tych, co zasiadali w fotelach ministerialnych.
Wiadomość o tym mamy od osób z najbliższego otoczenia generała.
A oto jeszcze jeden szczegół z życia Garibaldiego dla nas interesujący. Gdy ten
przechadzał się na wybrzeżu morskim w Alassio został mu przedstawiony przez
niejaką panią Franciszkę Armonikę należącą do otoczenia Garibaldiego, jej pupil
dawny, a następnie wychowanek kolegium salezjańskiego, z którym taką generał
nawiązał rozmowę:
Więc ty obecnie przebywasz w kolegium Księdza Bosko?
Tak, proszę pana generała.
I chcesz zostać księdzem?
Co do tego jeszcze nie jestem zdecydowany.
A tam w tym kolegium wygaduje się na mnie dużo, nieprawdaż?
Ja nigdy nie słyszałem, by u nas ktoś źle się wyrażał o panu generale.
No to dobrze. Wracaj, więc do swoich kolegów, ucz się pilnie, a słuchaj twoich
przełożonych.
181

19.2 Page 182

▲back to top
Sympatie Garibaldiego dla Księdza Bosko zdaje się nie były całkiem
efemeryczne. Kiedy w roku 1880 przybył on do Mediolanu i tam był triumfalnie
przyjmowany, ktoś go zagadnął, czemu nie wybierze się do Turynu? A on na to:
Do Turynu nie pojadę.
A to, czemu?
Bo tam jest Ksiądz Bosko.
Kiedy indziej tak miał się wyrazić: „Ten tak, to jest dzielny Ksiądz, prawdziwy
kapłan Boży, dobroczyńca ludzkości. Leży mu na sercu dobro młodzieży. Ale taki jest
jeden w całych Włoszech. Oczywiście jest w tym powiedzeniu dużo przesady;
w każdym razie podobny osąd nieprzebłaganego wroga księży o świętym Założycielu
salezjanów ma swą wymowę.
W czasie swego pobytu w Alassio z początkiem czerwca, Ksiądz Bosko zdobył
jedno piękne powołanie do swego Zgromadzenia, które zasługuje, by je tu uwzględnić.
Uczęszczał tam do piątej klasy uczeń Franciszek Ghigliotto jako eksternista.
W roku 1869 czytając Żywoty Świętych, modlił się gorąco, aby mu Bóg udzielił tej
łaski, by napotkał w swym życiu Świętego, którego by mógł naśladować. I sześć lat
później został wysłuchany. Bo oto, gdy w tym roku Ksiądz Bosko bawił w Varazze,
profesor piątej klasy ksiądz Tomatis wspomniał swym uczniom, że jeśliby, który
pragnął z nim mówić, może spokojnie do niego się udać. Kilku wyszło, między nimi
Ghigliotto. Ten jednak nie znając dotąd bliżej Księdza Bosko, bał się wejść do niego.
Kręcił się przed drzwiami jego pokoju, nie mogąc się zdecydować. Na ten czas jeden
z kolegów, widząc to jego wahanie się, nie wiele myśląc, wepchnął go po prostu do
mieszkania Świętego i drzwi za nim zamknął. Ten znalazłszy się przed Księdzem
Bosko, zupełnie się stropił i zapomniał języka w gębie.
Cóż mi powiesz? – Zapytał życzliwie Ksiądz Bosko.
No,… właściwie. Jestem z piątej gimnazjalnej. Przyszedłem poradzić się.
Och, to bardzo dobrze. Ty się chcesz oddać mnie? A ja cię oddam Panu
Jezusowi.
Ghigliottiego zaniepokoiły bardzo te słowa. Ale Ksiądz Bosko posadził go koło
siebie na kanapie, a wyciągnąwszy notes, pytał dalej.
Powiedz mi, jak się nazywasz?
Chłopak przeraził się tymi słowy jeszcze bardziej, aż zbladł cały. Co za
tajemnica kryje się za tym? Spostrzegłszy to Ksiądz Bosko uśmiechnął się dobrotliwie
i zachęcająco powtórzył pytanie.
Nie obawiaj się niczego: powiedz mi tylko swoje nazwisko. Usłyszawszy je
zanotował sobie i dodał:
Może zrobimy tak, za dwa miesiące napiszesz mi list do Turynu, a następnie
możesz tam przyjechać na osiem dni, które spędzisz razem ze mną w Oratorium. Jeśli
ci się spodoba, to będziesz nawet mógł tam pozostać, jeśli nie to wrócisz sobie do
domu. Zresztą zrób jak chcesz: napiszesz mi to dobrze, nie napiszesz, też dobrze. Tak
będzie między nami wszystko skończone.
182

19.3 Page 183

▲back to top
Przez następne dwa miesiące aż do matury gimnazjalnej, Ghigliotto miał ciągle
na myśli list do Księdza Bosko. Ostatecznie go napisał i poprosił rodziców, aby mu
pozwolili wyjechać do Turynu. Pojechał i więcej do domu nie wrócił. Ojciec wezwał
go by, czym prędzej wracał, a gdy listy nie pomogły zagroził, że go sprowadzi przez
policję.
Ale Ghigliotto wtedy już chodził w sutannie, o czym ojciec nic nie wiedział, bo
Franek wyjeżdżając, tylko matkę wtajemniczył do swoich zamiarów. Ta usłyszawszy,
o co chodzi, popłakała się po cichu i rzekła zrezygnowana: Wiesz, jaki jest twój ojciec.
Nie denerwuj go. Lepiej nic mu o tym nie mów. Z twej strony staraj się zawsze iść za
wolą Bożą.
Ghigliotto groźny list ojca przyniósł Księdzu Bosko, gdy był w jadalni, wyraził
mu swoje obawy i pytał jak ma postąpić. Na to otrzymał takie wskazówki: Słuchaj.
Teraz podyktuję ci, co masz odpisać do domu:
„Najdrożsi Rodzice, komu dobrze, ten nie zmienia miejsca. Ja czuję się tu
dobrze, przełożeni są mi życzliwi, mogę dalej się uczyć. Więc pozwólcie mi tu
pozostać”. Dalej możesz już pisać, co uważasz. Kleryk usłuchał i przez sześć miesięcy
miał spokój.
Na końcu roku szkolnego wezwano go do domu z powodu śmierci dziadka.
Obawy znowu odżyły. Ksiądz Bosko uspokoił go mówiąc: Nie obawiaj się. Powiesz,
że Ksiądz Bosko żadnej rodzinie nie chce robić przykrości, owszem wszystkim
pragnie tylko robić dobrze i gdyby twoja rodzina potrzebowała twej pomocy, zaraz cię
odeślę.
Kleryk dostosował się do tej rady, uspokoił rodziców, przedstawiając im całą
dla nich życzliwość Księdza Bosko tak, że ci ostatecznie zgodzili się na wszystko i nie
stawiali już dalej przeszkód. Kiedy zaś proboszcz z Varazze koniecznie chciał go
przeciągnąć do seminarium diecezjalnego, usłyszał taką odpowiedź: Wolę być
handlarzem niż księdzem świeckim. Do tego nie czuję absolutnie żadnej ochoty.
Zacna zaś matka tego kleryka umierając zawołała: Zróbcie mi pogrzeb, jaki wam się
podoba; ja jestem szczęśliwa, że mam syna księdza, który się będzie modlił za mnie.
Ghigliotto zawsze był przekonany, że Ksiądz Bosko, co do jego powołania otrzymał
z nieba szczególniejsze oświecenie.
Ksiądz Bosko bawił ponownie w Varazze późną jesienią już po odjeździe
misjonarzy swoich do Ameryki i stąd tak pisał do księdza Rua:
Drogi Księże Rua!
Od mojego wyjazdu nie ma od ciebie żądnego listu. A chciałbym wiedzieć, czy
tam ci nie nadeszło coś z Rzymu.
Dla twojej normy podaję ci do wiadomości, że jutro 19 jadę do Albengi, ale na
noc już będę w Alassio, skąd 20 wybiorę się do Nizzy dokąd przez 6 dni możesz
kierować listy. Na 26 muszę być we Ventimiglia. Od 27 do 30 będę ponownie
w Alassio, a potem w Sampierdarena, albo gdzie indziej, to ci jeszcze napiszę.
183

19.4 Page 184

▲back to top
Załączam tu wykaz kleryków, których by trzeba z bliższa przysposobić do
święceń.
Trzeba rozważyć sprawę Synów Maryi, aby mieli więcej czasu na naukę.
Czy sprawa święceń napotyka na trudności ze strony arcybiskupa? Czy
pożyczka w Chieri doszła do skutku?
Zapytaj księdza Cibrario, czy by chętnie poszedł otworzyć dom do Bordigheri,
gdzie potrzebny jest kapłan taki sic. Niech ci Bóg błogosławi etc.
Varazze, 18.11.1875 r.
Drugi list napisał do hrabiego Eugeniusza de Maistre, w którym jest mowa
o misjonarzach. O ich odjeździe będzie później.
Carissimo Signor Conte Eugenio!
W tym roku nie mogłem przybyć na świętego Eugeniusza, ale w swoich
modlitwach nie zapomniałem ani o Panu ani o jego zacnej rodzinie. Byłem cały
pochłonięty wyjazdem naszych misjonarzy. Odprowadziłem ich aż na okręt
i upewniłem się, czy będą mieć wszystkie możliwe wygody w czasie podróży tak, co
do spoczynku jak też i do wiktu. Mieli tam ołtarz do swojej dyspozycji, a także
i pianino. Oczywiście ks. Cagliero zasiadł przy nim i wraz ze swoimi śpiewał pieśń:
Lodate Maria.
Zaraz też zbiegli też inni podróżni i przyłączyli się do śpiewających.
Po skończonej pieśni ks. Cagliero zwrócił do nich kilka słów, zaznaczając, że w ten
sposób uświęcona została dalsza podróż i ponieważ widział, że pomiędzy obecnymi są
także Francuzi i do nich krótko przemówił po francusku. Skutkiem tego było, że wielu
poprosiło o spowiedź.
Przekonałem się, drogi Panie Eugeniuszu, jak nasza religia przedstawiona
rzetelnie a śmiało, robi wrażenie i na niewierzących.
Nasi misjonarze wyjechali w niedzielę, o drugiej po południu. Już
w poniedziałek napisali z Marsylii, uspakajając, że wszystko jest w porządku. Wczoraj
opuścili Barcelonę i miejmy nadzieję w Bogu, że na Niepokalaną będą w Buenos
Aires.
Obecnie bawię na Riwierze, a mianowicie w Nizzy z trzema księżmi, gdzie
chcemy otworzyć nowy dom, a następnie pojadę do Bordighery, ażeby tam posadzić
naszych w samym centrum protestantów.
Na wiosnę wyślemy drugą ekspedycje misyjną na pomoc pierwszym naszym
pionierom. Za nimi pojadą także w 1876 r., w jesieni, i nasze Siostry, o które prosi
rząd argentyński. Niech Bóg was zachowa wszystkich w świętej swej łasce itd.
Varazze, 18.11.1875 r.
Napisał także list do księdza Chiapellino, polecając się jego szczodrobliwości,
która go nie zawiodła.
184

19.5 Page 185

▲back to top
W Ligurii, w hospicjum Sampierdarena napotykano na wielkie trudności
w początkach swoich, dla których przezwyciężenia Ksiądz Bosko zwracał się na
wszystkie strony z prośbą o pomoc, względnie o ułatwienie mu prowadzenia dalszej
budowy. Dyrekcję Kolei Żelaznych prosił o gratisowy przewóz 70 ton kamienia
obrobionego ze stacji Cozzano do Sampierdarena. Zwrócił się także do Ojca świętego
o błogosławieństwo dla Pomocników Dzieła Salezjańskiego we wspomnianym
mieście, jak również o pomoc finansową. Ojciec św. przez kardynała Antonellego
pochwalił tę piękną i świętą imprezę, a błogosławiąc jej ze swej strony przesłał dwa
tysiące lir na dalsze prace. Przykład Papieża ogłoszony w Unita Cattolica zachęcił
innych do zainteresowania się tym zakładem.
Kamień węgielny pod nowy budynek w Sampierdarena położony został
i poświęcony przez arcybiskupa z Genui, monsignora Magnasco, wielkiego przyjaciela
i dobrodzieja Księdza Bosko i jego synów. W Memoriale zamieszczonym we
fundamentach Święty kazał napisać te dużo mówiące słowa: „Są wszelkie dane po
temu, iż to dzieło będzie od Boga błogosławione i szczęśliwie ukończone, gdyż cieszy
się błogosławieństwem Wikariusza Jezusa Chrystusa na ziemi”. I rzeczywiście nie
upłynęły dwa lata, a budowa była skończona. Znalazło w niej schronienie 200 ubogich
chłopców, dla których uruchomiono pracownię stolarską, krawiecką, szewską,
ślusarską, drukarską i introligatorską.
A teraz jeszcze kilka słów o Valsalice i o Lanzo. W Valsalice obchodzono
z wielką okazałością uroczystość św. Alojzego i z tej okazji miało odbyć się
bierzmowanie kilkudziesięciu tamtejszych uczniów. Przełożeni poprosili do tego
księdza Arcybiskupa. Ale ponieważ ten nie mógł przybyć, gdyż w tym czasie był poza
Turynem, poprosili o pozwolenie zaproszenia biskupa ze Suzy. Ich prośba została
uwzględniona. Biskup ten przyjechał, odprawił pontyfikalną Mszę świętą,
wybierzmował wychowanków, dodając w ten sposób całej uroczystości większego
splendoru i odjechał sam również zadowolony. Ale nikt nie wiedział w Valsalice,
że diabeł i w tym wypadku wsadził tu swój ogon, powodując Księdzu Bosko jedną
przykrość więcej.
Otóż Przełożeni kolegium, zanim przedstawili biskupa ze Suzy, jako tego,
którego by chcieli mieć na uroczystości, zwrócili się oczywiście najpierw do niego
samego z zapytaniem czy przyjmie ich zaproszenie. I dopiero otrzymawszy
przychylną odpowiedź, wspomnieli o tym arcybiskupowi, ale ten, jak się zdaje, wziął
im to za złe. Zamiast bowiem w kilku słowach zawiadomić biskupa Suzy o swojej
zgodzie, wypisał długachny list, w którym zezwolenie ujęte było w dwa długie
stylizowane przesadnie okresy, po których nastąpił taki pikantny passus pod adresem
Księdza Bosko:
„Nie mogę jednak pominąć milczeniem braku roztropności i szacunku, jakiego
winni się stali ci przełożeni z chwilą, gdy zwrócili się do Waszej Ekscelencji z prośbą
o przybycie na ich uroczystości, a przed tym nie upewnili się co do mojej zgody,
co przecież przepisują święte kanony i uchwały mojego Synodu z roku 1873. Niestety,
185

19.6 Page 186

▲back to top
Ekscelencjo, muszę się pożalić na brak uszanowania, jaki mnie spotyka ze strony tego
nowego Zgromadzenia, poczynając od jego Założyciela i głównego rektora.
Gdyby Wasza Ekscelencja jadąc tam, mógł uprosić swoimi modlitwami u Boga,
Najświętszej Maryi Panny i WW Świętych i wpłynąć także swoim słowem, aby
powaga i godność arcybiskupa Turynu znalazły wreszcie w Zgromadzeniu Księdza
Bosko cały należny im respekt, to tym samym Ekscelencja wyświadczy wielką
przysługę tutejszej archidiecezji. Jak zawsze się sprawdza, że dla uprzedzonych rzeczy
najprostsze komplikują się automatycznie i każą im się domyślać u drugich tego,
o czym tym się nawet nie śniło”.
Jeśli Ksiądz Bosko kochał swoje kolegia, to dla zakładu w Lanzo zdawać by się
mogło, że żywił szczególniejszą sympatię. Przekonamy się z poniżej umieszczonego
przemówienia tamtejszych wychowanków. Ale najpierw przytoczymy uwagi
powizytacyjne księdza Rua odnośnie do tego kolegium, które przesłał jego
dyrektorowi:
Caro Direttore!
Podaję do wiadomości swoje wrażenia z ostatnio odbytej tam wizytacji.
Zapewniam was, że wyjechałem zadowolony tak z egzaminów, jak i z zachowania się
kleryków i postępu chłopców. Niechże Bóg wam nadal błogosławi, byście mogli
postępować z dnia na dzień w doskonałości. A oto kilka uwag, które dobrze będzie,
że weźmiecie pod uwagę i do nich się zastosujecie:
1. Widziałem obrusy na ołtarzach nie dość czysto utrzymane.
2. Dowiedziałem się, że nie ma w ciągu tygodnia Mszy świętej dla
eksternistów, a należało, by ją zaprowadzić jak to praktykuje się u nas,
czy w Varazze, czy w Alassio.
3. Prawie nigdy nie ma wykładu ceremonii ani dla kleryków ani dla
chłopców. Trzeba nalegać, ażeby, kto jest za to odpowiedzialny, miał
wspomniane wykłady, a względnie wyznaczyć mu kogoś do zastępstwa.
4. Mało się kładzie w gimnazjum nacisku na naukę katechizmu, a przecież
to najważniejsza gałąź naszego nauczania.
5. Nie dba się o naukę śpiewu gregoriańskiego, który tak jest zalecany
przez naszego drogiego Ojca Księdza Bosko.
6. Szkoła wieczorowa nie jest prowadzona w ten sposób, jak sobie tego
życzył Ksiądz Bosko, który pragnie, aby w tych korepetycjach wszyscy
brali udział. Wtedy to właśnie jest sposobność nauczania modlitw tych,
co ich jeszcze nie umieją, służenia do Mszy świętej, czego tam również
nie praktykuje się, przygotowania do Pierwszej Komunii św. itd.
7. Zauważyłem potrzebę lepszego uregulowania działalności
poszczególnych kółek religijnych, św. Alojzego, Najświętszego
Sakramentu, Małego Kleru itd.
8. Byłoby dobrze, od czasu do czasu, wieczorem odwiedzić koadiutorów
i zwrócić się do nich ze słowem zachęty.
186

19.7 Page 187

▲back to top
9. Wypada większy kłaść nacisk na lekcje dla kleryków, zwłaszcza
filozofii.
10.Będzie z wielką korzyścią dla kleryków, jeśli jak to ustaliliśmy na
konferencjach, zbiorą się przynajmniej raz na dzień, pod kierownictwem
któregoś z kapłanów; jedni na rozmyślanie, drudzy na czytanie
duchowne.
11.Trzeba celki kleryków zmniejszyć tak, aby prócz łóżka mieli jeszcze 60
cm wolnego miejsca, jak tam już niektóre widziałem.
12.Zbyt zaniedbuje się czytanie przy stole, a przecież wypada wykorzystać
czas nawet ten przy jedzeniu.
13.Zauważyłem, że nie daje się wypracowań miesięcznych w szkole ani
obserwacji, które powinny odbywać się przynajmniej, co miesiąc.
14. Należy położyć większy nacisk na pilność młodzieży.
15. Brak wam różnych formularzy, ale te wam wkrótce nadeślę.
Drogi Dyrektorze, oczywiście wiele z tych rzeczy zależy od dobrej woli twoich
poddanych. Trzeba jednak, abyś wszystko miał na oku i w razie potrzeby dodawał
bodźca i zachęty. Ty jesteś głową, prefekt jest ramieniem. Obydwaj macie być oczami
i uszami, nade wszystko zaobserwować i wszystko słyszeć. Niechże Bóg wam
błogosławi razem z waszym najbardziej przywiązanym ks. Rua, prefektem
Zgromadzenia św. Franciszka Salezego.
Dnia 10.03.1875 r.
A teraz posłuchajmy jak Ksiądz Bosko przemawiał serdecznie o chłopcach
w Lanzo – do swoich w Oratorium:
„Przychodzę moi drodzy chłopcy, z wizytacji mojego ukochanego kolegium
w Lanzo. Tam również jest dużo wychowanków, którzy razem z ich dyrektorem
księdzem Lamoyne i wszystkimi tamtejszymi Przełożonymi, upoważnili mnie, bym
wam życzył szczęśliwych świąt Bożego Narodzenia oraz jak najobfitszych łask
niebieskich. A ja ze swej strony, w waszym imieniu, odwzajemniłem im te serdeczne
uczucia. Przy tej sposobności ustaliliśmy, że skoro tylko wykończona zostanie kolej
od nas do Lanzo, co zresztą wkrótce nastąpi, to oni zjadą tutaj specjalnym pociągiem
do was na cały dzień z wizytą. Oczywiście, że i my wtedy będziemy zobowiązani
zrewizytować również na cały dzień i dopiero późnym wieczorem wrócimy do
naszego kochanego Oratorium. Tam w Lanzo nie jest wcale tak zimno, jak niektórzy
myślą. Wprawdzie są dni, w których się ono daje mocno odczuwać, ale za to tam jest
dużo słońca, którego tu w Turynie tak wielki brak. W Lanzo zatrzymałem się dwa dni,
aby pogadać sobie z chłopcami, którzy jak przekonałem się, są bardzo dobrzy.
Obecnie jestem do waszej dyspozycji, by zaradzić waszym potrzebom duchowym
w tych ostatnich dwóch dniach nowenny do Bożego Narodzenia, ażebyśmy potem
wszyscy mogli przystąpić do Komunii św. w czasie Pasterki. Jak już chyba wiecie,
nadeszły listy od naszych misjonarzy, które daliśmy do druku, aby je udostępnić dla
187

19.8 Page 188

▲back to top
wszystkich. Będziecie je mogli wysłać także do waszych rodzin. Kończę, zalecając
wam, abyście się godnie przygotowali na przyjście Boskiego Zbawiciela starając się
oczyścić swoją duszę z najmniejszych plam, by móc jak najgodniej i ze świętym
uniesieniem przyjąć do serca swego Bożą Dzieciną. Dobranoc.
Kończąc ten rozdział ks. Ceria wyraża swój żal: czemu poszczególne domy nie
prowadziły porządnie kroniki domowej. Ile by to rzeczy można było umieścić w tym
rozdziale, które by z największą przyjemnością i korzyścią były przez wszystkich
czytane. A wobec tego zaniedbania rozdział ten jest za krótki i nawet nie pozbawiony
przeskoków a to właśnie z winy kronikarzy.
188

19.9 Page 189

▲back to top
R O Z D Z I A Ł XIV
KONFERENCJE JESIENNE
Pierwsze kroki Zgromadzenia kanonicznie ustalonego z Regułami
zatwierdzonymi, z hierarchią już zorganizowaną, będą zawsze więcej interesujące,
gdyż naświetlają nam tworzenie naszych tradycji Salezjańskich pod okiem Księdza
Bosko, czy na jego zlecenie, czy względnie za jego wiedzą. Wszak ich znajomość dla
nas spadkobierców owych poczynań jest sprawdzianem naszego ducha, bo umożliwia
nam porównanie własnego postępowania z tym, jak postępowali nasi czcigodni
poprzednicy razem ze Św. Założycielem i jak stosowali w życiu literę prawa świeżo
zatwierdzonych Konstytucji. Dlatego uważamy za rzecz bardzo ważną odtworzenie
i najdrobniejszych szczegółów z ówczesnych lat i przekazanie ich dalszym
pokoleniom.
W tym roku wypada nam już po raz trzeci wziąć udział w konferencjach
głównych Przełożonych i dyrektorów, jakie odbyły się od 18 do 26 września w Lanzo,
w czasie rekolekcji. Ich uczestnicy zwołani już zostali trzy dni wcześniej, aby mogli
pozałatwiać między sobą sprawy powodujące większe roztargnienie. By zebrani mogli
mieć większą swobodę i samodzielność w wypowiadaniu się, odbywały się te
posiedzenia bez udziału Księdza Bosko, pod przewodnictwem księdza Rua. Dopiero
ostateczne rezultaty narad i wnioski końcowe poddawano pod decyzje Świętego.
W takich to warunkach młodzi przełożeni zaprawiali się do samodzielnej inicjatywy
i do współodpowiedzialności za losy Zgromadzenia.
Zebrania odbywały się nawet w czasie ćwiczeń duchownych, dwa razy
dziennie, tylko, że w ciągu rekolekcji były one krótsze, a mianowicie rano od 11 - tej
do obiadu i po południu pół od piątej do pół do szóstej. W związku z tym kronikarz
taką dopisał poufną uwagę /prawdopodobnie z westchnieniem/: „przy czterech
kazaniach i innych praktykach religijnych i podwójnych jeszcze konferencjach,
z nadejściem nocy wszyscy mieli tego dosyć i czuli się przemęczeni do ostatka, ale
mimo to zadowoleni, że pracowali in Nomine Domini”. Na pierwszych konferencjach,
jak wspomniano, pod przewodnictwem księdza Rua, omawiano zmiany personalne na
ważniejszych urzędach. I tak:
Potrzebny był dyrektor do zakładu w Ameryce. Najbardziej nadawałby się na to
stanowisko ks. Bonetti, ale jego rodzice, staruszkowie, bardzo by odczuli ten jego
wyjazd, a wiedzieli wszyscy, że Ksiądz Bosko liczył się także z tymi uczuciami
rodzinnymi swoich współbraci. Wysunięto, zatem kandydaturę księdza Fagnano
i księdza Ronchaila, pozostawiając wybór Księdzu Bosko.
189

19.10 Page 190

▲back to top
Ks. Anioł Savio, ekonom generalny, zajęty nadzorowaniem budowy w Alassio,
stale tam przebywał, wobec czego nie mógł pełnić swego urzędu, a zanosiło się na to,
że ta sytuacja przeciągnie się na dłuższy czas. Uznano, więc za stosowne, by jego
miejsce zajął albo ks. Chial, albo ks. Bodrato względnie ks. Fagnano. Zadecydować
miał Ksiądz Bosko.
Także ks. Rua, będąc prefektem generalnym Zgromadzenia i wicedyrektorem,
nie mógł podołać swoim obowiązkom. A zatem na stanowisko wicedyrektora
/dyrektorem jak wiemy był sam Ksiądz Bosko/ uznano za odpowiedniego księdza
Lazzero, jeśli to będzie odpowiadać Księdzu Bosko.
Ks. Cagliero wyjeżdżał do Ameryki razem z innymi misjonarzami. Któż go
będzie mógł godnie zastąpić? – dumali zebrani. I znowu padło nazwisko księdza
Bonetti. Ale właściwie rozwiązanie w tej kwestii pozostawiono i w tym wypadku
Księdzu Bosko.
Wreszcie wysunęła się nowa koncepcja, a to w związku ze sprawą szkół
prowadzonych po naszych kolegiach, nad którymi trzeba było czuwać, aby stosując
program rządowy, nie odbiegły one za daleko od właściwego ducha Zgromadzenia,
zwłaszcza przez zaniedbanie troski o powołania duchowne. Stąd zrodziła się potrzeba
ustanowienia prowedytora studiów, którego obowiązkiem byłoby czuwać nad
szkołami poszczególnych kolegiów i wizytować je od czasu do czasu. Choć wtedy
Ksiądz Bosko był wszystkim, to jednak myśl o wizytacjach zakładu przez innych
członków Kapituły nie była nowością. Wszak już ks. Rua, jako prefekt generalny,
wizytował Lanzo, o czym wyżej czytaliśmy. Widać z tego, że wszyscy pragnęli
serdecznie pomagać swemu Ojcu w trosce o dobry postęp Zgromadzenia. Do objęcia
opieki nad szkolnictwem najodpowiedniejszy wydał się wszystkim ks. Guidazio. Tak
powstał urząd, którego kierownik nazywa się dzisiaj - radca szkolny generalny.
Przy tej okazji ustalono też nazwy niektórych urzędów po zakładach. Tytuł
dyrektora miał tylko ten, kto był głową domu całego.
Dotychczasowy dyrektor duchowy został nazwany katechetą; dotychczasowy
dyrektor szkoły otrzymał wtedy nazwę inspektora szkolnego; oczywiście, że i te
zmiany czekały na aprobatę Ksiedza Bosko.
Następnie ustalono prefektów domowych, profesorów teologii i filozofii oraz
wykładowców w szkołach. W roku 1875 – 1876, na wydziale teologii byli
profesorami, oprócz tych z miasta, ks. Molinari i ks. Askaniusza Savio, nasi księża:
Barberis, Bertello i Paglia; na filozofii: Monateri, Cipriano, Barberis, Paglia
i Guanella. Widaćz tego, że o profesorów nie było tak trudno. Także i obsada
gimnazjów: Borgo S. Martino, Lanzo, Alassio, Varazze – nie przedstawiała większych
trudności.
Ksiądz Bosko przyszedł na zebranie po raz pierwszy, dopiero 20 - tego, na
końcu popołudniowego posiedzenia, które trwało od pół do trzeciej do szóstej.
Przebieg obrad bardzo mu się spodobał; zatwierdził ks. Lazzero na wicedyrektora
Oratorium, a ks. Bodrato, jako tymczasowego ekonoma generalnego aż do nowych
wyborów. Ta ostatnia nominacja należała wyłącznie do jego kompetencji na mocy
190

20 Pages 191-200

▲back to top

20.1 Page 191

▲back to top
Reguł, które przyznają Głównemu Przełożonemu prawo nominacji członków Kapituły
Wyższej, w razie vacatu w tejże Kapitule.
Na rannym posiedzeniu, 23 września, obecni wysłuchali uwag, propozycji
i poleceń księdza Rua, jako wiernego tłumacza myśli Założyciela oraz jego
„portavoce”.
Położył on główny nacisk na ćwiczenie dobrej śmierci, tak zalecane przez
Księdza Bosko na rekolekcjach i konferencjach. Przypominał, by je odprawiano
koniecznie i to, co miesiąc, ściśle według tego, co przepisują Reguły, gdyż w tym
względzie dały się zauważyć pewne zaniedbania. W czasie dyskusji chodziło głownie
o ustalenie jednej normy dla wszystkich, przy czym wysunęły się trudności, co do dnia
i co do zwolnienia współbraci od zajęć codziennych. Zgodzono się na projekt
przewodniczącego, który polegał na tym, żeby zrobić pewien eksperyment,
a mianowicie: niech każdy współbrat wybierze sobie dowolny dzień w miesiącu na
ćwiczenie dobrej śmierci i o tym niech zawiadomi dyrektora. Ten wyznaczy jednego
ze współbraci, podając mu listę dni obranych, aby dzień przed tym przypomniał
zainteresowanemu, iż nazajutrz ma odprawić miesięczne skupieni. Zainteresowany
współbrat, powinien wtedy, wedle możliwości, usunąć się od zajęć doczesnych,
załatwiając ściśle tylko to, czego pominąć nie można. I tak, kto ma lekcje, niech już
poza lekcjami nie zajmuje się nauką, ani poprawianiem zadań, ale czas wolny
powinien poświęcić praktykom przez Regułę przepisanym. Nowicjusze zaś będą mieli
cały dzień, możliwie pierwszy miesiąca, wolny tylko na ćwiczenia duchowe.
Druga sprawa dotyczyła finansów. Chodziło o wydatki nadzwyczajne robione
przez pewnych dyrektorów, bez pozwolenia Księdza Bosko. Wyszła kwestia,
co należy rozumieć przez wydatki nadzwyczajne. Wyjaśniono, że do takich należą:
wydatki nie związane z wyżywieniem, ubraniem i prowadzeniem zakładu, jak np.
wydatki na różne roboty murarskie, na wewnętrzne przebudowy, na wybijanie drzwi
czy okien, na nieprzemyślane nieraz przybudówki, czy zakupy ponad bieżące
potrzeby. By uniknąć możliwych nieporozumień, na co właściwie otrzymało się
pozwolenie, należy takiego zawsze żądać na piśmie. Gdy otrzyma się zasadnicze
pozwolenie, na ten czas praktyczne przeprowadzenie tego należy już do zakresu
działania dyrektora razem z Kapitułą domową. I tak np. jeśli Ksiądz Bosko pozwolił,
komuś na uruchomienie nowych kursów czy klas, wtedy tym samym wolno mu
nabywać ławki, mapy, tablice itp.
Po wyczerpaniu tych dwóch punktów, ks. Rua dał pięć zleceń tak
sformułowanych:
1. Pożądany jest większy posłuch dla Reguły i poleceń Przełożonych, w czym
zebrani powinni przyświecać przykładem innym. Na jednej instrukcji
rekolekcyjnej O. Bruno z Zakonu Filipinów twierdził, że nieporządki po
zakładach zaczynają się nie od początkujących, lecz od starszych zakonników.
2. Świecić przykładem podwładnym w przerywaniu zajęć na głos dzwonka,
by udać się, dokąd on woła.
191

20.2 Page 192

▲back to top
3. Rano wstawać o godzinie oznaczonej, bez ociągania się by nikt nie mógł nam
zarzucić, że się zbyt długo wygrzewamy.
4. Po modlitwach wieczornych unikać wszelkich hałasów, pogawędek i zaraz
usuwać się do własnej celi. Niech się każdy do tego ściśle stosuje i dopatrzy, by
tak samo postępowali inni księża i klerycy.
5. Słuchać Księdza Bosko we wszystkim, nawet w najdrobniejszych rzeczach, bez
okazywania niezadowolenia. Niestety zdarzało się już, że mimo całej
delikatności jego w wydawaniu zleceń, niektórzy nie umieli się do nich
dostosować. Z tego powodu – zaznaczył ks. Rua, miał już Ksiądz Bosko
poważne nieprzyjemności. Nie twierdzę, żeby nie można było zrobić żadnych
uwag, czy przedłożyć swoje trudności: to można. Ale gdy te nie zostaną
uwzględnione, nie należy upierać się przy swoim widzimisię, lecz pokornie
i bez ociągania się wypełnić, co zostało zlecone i to jak mówi Reguła, ciesząc
się z tego, że możemy wypełnić posłuszeństwo.
Po południu było dopuszczenie do ślubów. Przewodniczył Ksiądz Bosko.
Okazał się tu bardzo wyrozumiały, zwłaszcza przy dopuszczaniu do ślubów
wieczystych, stosownie zresztą do zasady tyle razy przez niego wyrażonej:
że właściwie nie widzi on większej różnicy między ślubami wiecznymi a czasowymi,
gdyż ostatecznie tak z jednych, jak i z drugich może zwolnić, o ile by się okazało,
że ktoś już nie nadaje się do Zgromadzenia. Gdy obecni zauważyli, że to ryzykowne,
zbytnio podkreślać tę władzę Przełożonego, tak na to odpowiedział:
„Uważam, że na razie nie ma niebezpieczeństwa, by ktoś lekceważył z tego
powodu śluby wieczyste. Może raczej dobrze na to zwrócić uwagę, aby ktoś nie
zawahał się składać ślubów na samą myśl, że nawet w razie trudności nie do
przezwyciężenia nie można być od nich zwolnionym. Zresztą do dyspensy od ślubów
wieczystych potrzebne są bardzo poważne racje i wcale nie wystarcza chwilowy
kaprys. Gdyby jednak te niespodziewane a poważne trudności zaistniały, zdaje mi się,
że uświadomienie sobie możliwości dyspensy nie powinno pociągać za sobą
niepożądanych następstw.
To stanowisko Świętego tłumaczy nam odpowiedź, jaką dał koadiutorowi
Garziano, którego jako oficera spotkał w Rzymie, a który właśnie przed ślubami
wieczystymi napadnięty został przez różne skrupuły i wątpliwości. Usłyszawszy o tym
od niego, uspokoił go i kazał spokojnie iść naprzód, podkreślając, iż śluby nie są
żadnym żelaznym łańcuchem. Szczegół ten przekazał nam ks. Vespignani.
Dopuszczono do ślubów wieczystych szesnastu, a dziewiętnastu do czasowych.
Następnie mówił Ksiądz Bosko o sprawozdaniach. To jest klucz główny do dobrego
postępu poszczególnych domów. Na ogół w czasie sprawozdań Współbracia otwierają
swoje serce wynurzają się z tego wszystkiego, co ich boli, ujawniają nieporządki. Jest
to także środek bardzo przydatny do kierowania współbraćmi. W razie, czego można
ich nawet karcić i to surowo, bez obrażenia ich. Skarcenia, bowiem w chwili jakiegoś
zapomnienia się współbrata są bardzo niebezpieczne. Jest on wtedy zwykle
192

20.3 Page 193

▲back to top
zdenerwowany, nie bierze upomnienia z dobrej strony i zdaje mu się, że także my
działamy tylko pod wpływem nerwów. Tymczasem upominając go spokojnie
i życzliwie, jak to ma miejsce na sprawozdaniach, winowajcy łatwo reflektują się
i widzą w takim upomnieniu, iż Przełożony pełni tylko swój obowiązek i wyłącznie
zależy mu na dobru współbrata.
Po sprawozdaniu z tej konferencji, protokolant przytacza mały incydent, jaki
w owym czasie miał miejsce. Kleryk Augustyn Anzini dopuszczony do ślubów ociągał
się później z ich złożeniem; ale wreszcie namyślił się i bardzo gorąco prosił Księdza
Bosko o uwzględnienie. Ten odesłał go do księdza Rua, który ze swej strony skierował
go do poszczególnych członków Kapituły Wyższej i do magistra nowicjuszów, aby
przed nimi ponowił swoja prośbę. Wobec dobrej woli, jaką przy tym okazał, został
dopuszczony do profesji czasowej. Biedny kleryk z powodu choroby jednak musiał
powrócić do rodzinnej miejscowości w kantonie Ticino. Został później bardzo
gorliwym kapłanem i proboszczem, choć zawsze chorowitym. Ze swej strony jednak
starał się wedle możności wynagrodzić Księdzu Bosko za wszystkie wydatki, jakie na
niego Zgromadzenie łożyło. Był bardzo gorliwym propagatorem „ Letture Cattoliche”.
Na obydwóch posiedzeniach, 24 września, przewodniczył również Ksiądz
Bosko. Sprawy tam omawiane ujęte zostały przez protokólanta w trzynaście punktów.
1. W bibliotece Oratorium zauważono brak książek wypożyczonych przez inne
zakłady. Należy je zwrócić, jak najszybciej. Ci, co mają je prywatnie u siebie,
również powinni je oddać, a nikt nie jest upoważniony, by wynosić książki
z biblioteki bez wiedzy bibliotekarza. Warto tu zaznaczyć, że od samych
początków Oratorium biblioteka była przedmiotem szczególniejszego
zainteresowani ze strony Księdza Bosko, który chciał, żeby się ona znajdowała
tuż przy jego mieszkaniu i stale ją wzbogacał w nowe dzieła, czy to otrzymane
w darze lub w spadku, czy bezpośrednio przez niego zakupione. Mimo braku
lokali na bibliotekę bez żadnych trudności przeznaczył lokum raczej obszerne.
Na bibliotekarza wyznaczył księdza, czyniąc go odpowiedzialnym za porządek,
czystość, a zwłaszcza, by niepożądane ręce nie powodowały w niej
zamieszania, względnie nie wykradały dzieł wartościowych.
2. Z książek drukowanych w Oratorium należy zawsze po dwa egzemplarze
wysłać do każdego domu, jeden do biblioteki, a drugi do dyspozycji
współbraci, obciążając tym konto poszczególnych domów.
3. Kiedy jakiś współbrat dłuższy czas przebywa w zakładzie, do którego nie jest
na stałe przeznaczony, to po jego odjeździe dyrektor owego domu powinien
przesłać księdzu Rua, albo dyrektorowi owego współbrata opinie o jego
zachowaniu się, zwłaszcza gdyby zaszło coś szczególniejszego.
4. Dyrektorzy nie mają władzy pozwalać członkom na wyjazd na wakacje; należy
prosić o pozwolenie Kapituły Wyższej. To ich uwolni od możliwych kwasów
ze strony współbraci w razie odmowy. Jeśli zaś decyzja przyjdzie od Kapituły
193

20.4 Page 194

▲back to top
Wyższej i będzie odmowna, to zainteresowany nie wiedząc, kto ostatecznie
zadecydował, nie będzie mógł mieć do nikogo pretensji.
5. Nie wypada ażeby prymicjanci wyjeżdżali odprawiać Msze św. do swoich
miejscowości, gdyż za wiele tam jest okazji do roztargnień, które przeszkadzają
temu skupieniu, z jakim te Msze św. powinny być odprawione. W razie gdyby
tego wymagały okoliczności, to ostatecznie mogą wyjechać później.
6. Nie podejmować się odprawiania funkcji religijnych, czy służenia do nich,
o ile nie ma się księży względnie kleryków, którzy by je odprawili z należytą
powagą i znajomością rzeczy.
7. Każdy dyrektor niech czuwa, względnie niech zleci to katechecie, aby księża
odprawiali Msze św. ani zanadto prędko, ani zbyt powoli i ściśle stosowali się
do rubryk.
8. Wielce do tego pomocnym będzie, jeśli od czasu do czasu będą sobie księża
wzajemnie usługiwali do Świętej Ofiary, zwłaszcza w czasie rekolekcji,
w których to dniach każdy powinien przeglądnąć rubryki.
9. W każdym zakładzie, co tydzień powinna być lekcja św. ceremonii.
10.Dyrektorzy niech uważają sobie za szczególniejszy obowiązek czuwania nad
wykładami teologicznymi, nigdy ich nie opuszczając. Również niech baczą by
członkowie, po ukończeniu rekolekcji, zaraz wracali do swoich domów i ci,
którzy do tego są obowiązani, niech się przygotują na czas do ewentualnych
egzaminów.
11.Ujednostajnienie studiów teologicznych. W każdym domu powinny być
przerabiane te same traktaty, by w razie zmiany, klerycy mogli spokojnie dalej
ciągnąć swe studia.
12.Zdarzało się, że niektórzy zostali wyświęceni zanim ukończyli wszystkie
traktaty teologiczne. Wtedy dyrektor jest zobowiązany dopatrzeć, ażeby tacy
zaległe traktaty zdali, w związku, z czym trzeba im pozostawić czas wolny na
przygotowanie się do egzaminów. Jeśli w danym domu są wykładane te
traktaty, to powinni chodzić na te wykłady.
13.Ponieważ uznano za rzecz wielce wskazaną, ażeby rekolekcjoniści odprawiali
Msze św. na miejscu, zalecono zbudowanie dwu nowych ołtarzy przenośnych
na te dni.
Na wieczornym posiedzeniu ks. Rua, w obecności Księdza Bosko, odczytał
projekty odnośnie do rozkładu personelu. W tym miejscu kronikarz taką robi uwagę:
„Ksiądz Bosko z godną podziwu bystrością orientował się, co dobre, a co mogłoby
spowodować nieporządki, a w swej wielkiej pokorze chętnie przyjmował uwagi
i zmiany, jakie inni uznali za potrzebne”.
Odmiennie od decyzji Kapituły uznał za stosowne mianować na dyrektora do
Ameryki księdza Pagnano, a nie księdza Ronchaila.
Następnie powzięto trzy uchwały natury dydaktycznej, jedna dla Oratorium,
dwie dla Valsalice. W Oratorium ci, którzy z powodu starszego wieku, przerabiają
194

20.5 Page 195

▲back to top
skrócony kurs gimnazjalny, rozpoczynając potem filozofię, powinni by najpierw
przetłumaczyć traktat na włoski, ażeby trochę oswoili się z wyrażeniami łacińskimi
i lepiej je zrozumieli. Odnośnie zaś kolegium we Valsalice, postanowiono:
1. Nie angażować profesorów świeckich, gdyż to pociąga poważne wydatki, jak
też nie wpływa dodatnio na uczniów, gdyż w większej części są to ludzie
odmiennych pojęć i ducha od naszych.
2. Złączyć dwa kursy w jeden, by oszczędzić na personelu. I tak, na pierwszym
roku można przerabiać historię średniowieczną i logikę przez wszystkich
razem, a na drugim historię nowożytną i etykę.
W końcu Święty wyraził życzenie, aby nie tylko w Oratorium, ale we
wszystkich zakładach, klerycy mieli swego asystenta, który to urząd najlepiej byłoby
powierzać katechecie. O tym zleceniu Księdza Bosko dyrektorzy mieli powiadomić
swoich kleryków.
Dnia 25 września, do południa, przyjmował Ksiądz Bosko profesję zakonną
nowych członków, wieczorem zaś odbywało się przyjmowanie nowych kandydatów
do Zgromadzenia. A oto niektóre kryteria stosowane za wskazówką Świętego
w przyjmowaniu nowicjuszów:
„Ażeby jakiś aspirant mógł być przyjęty do zgromadzenia na kleryka, wymaga
się, ażeby ze strony Przełożonych był dobrze poznany, on sam dał dowody wielkiej
szczerości wobec tychże, a co do moralności był bez zarzutu. Kto swoją decyzje
uzależniał od widzimisię rodziców, temu radzono do Zgromadzenia nie wstępować,
choćby nawet wydawał się dobrym. Co do pewnych lekkoduchów, co, do których
można było mieć zastrzeżenia, postawił Ksiądz Bosko, jeśli byli ubodzy, ten warunek,
aby płacili normalną taksę, w nowicjacie wymaganą, której większość nie płaciła
i taką dodał uwagę: Później będzie się od nich wymagać tyle ile będą w stanie płacić,
bez większego nacisku. Ale właśnie z tego, z jaką starannością będą zabiegać u swoich
o pomoc dla Zgromadzenia, można będzie wywnioskować o szczerości ich intencji”.
Jesteśmy w ostatnim dniu zebrań. Na rannym posiedzeniu ksiądz Rua odczytał
list adwokata Michel, który zapraszał salezjanów do Nizza Marittima aby tam założyli
coś takiego, jak w Turynie. Zadecydowano, że po odejściu misjonarzy Ksiądz Bosko
pojedzie na miejsce zbadać sytuację.
Omawiano następnie sprawę oratoriów świątecznych, które powinno się
otwierać przy każdym zakładzie. W owym czasie, bowiem prowadzone były tylko
w Turynie i w Sampierdarena. Brak personelu… zauważył któryś. A drugi dodał:
i lokali. Na to Ksiądz Bosko:
„Tylko przez Oratoria można poważnie wpływać na ludność danej
miejscowości. Jeżeli zaś gdzieś nie da się gromadzić chłopców, to przynajmniej
eksternistów naszych szkół należy zobowiązać, by brali udział w dni świąteczne
195

20.6 Page 196

▲back to top
w nabożeństwach. Tam będzie równocześnie sposobność przystąpienia, przynajmniej
raz w miesiącu, do Sakramentów świętych”.
Odczytano również pismo hrabiego Gazeli z Rosana, który zaofiarował kaplicę
św. Franciszka Salezego blisko Valsalice, aby przy niej uruchomiono Oratorium
świąteczne. Ksiądz Bosko kazał mu odpowiedzieć, aby się poinformował, czy
arcybiskup na to pozwoli. Salezjanie objęliby ową kapliczkę tylko na wypadek, gdyby
zostali usunięci z Valsalice. Ostatecznie jednak te pertraktacje nie dały żadnego
rezultatu.
Na zakończenie posiedzenia Ksiądz Bosko wyraził nadzieję, iż wkrótce
członkowie Kapituły Wyższej będą mogli zostać zwolnieni od zajmowania się
bezpośrednio sprawami Oratorium; tak, że dyrektorzy poszczególnych domów
powinni przekazywać swoim podwładnym załatwianie spraw mniej ważnych,
zastrzegając sobie tylko ogólny wygląd i troskę o postęp duchowny współbraci.
Oczywiście obecni zgodzili się na to chętnie.
Po południu miał nasz święty Założyciel dłuższe przemówienie do wszystkich
zebranych. Mówił mniej więcej tak:
1. Wypadnie wydrukować formularze listów posłuszeństwa, jak to jest
w zwyczaju u innych zakonów. List taki ma być przedstawiony przez
współbraci dyrektorom domów, do których są przeznaczeni. Zanim nie
przedstawi tego listu, współbrat nie powinien włączać się w życie wspólne
danego domu.
2. Po ukończeniu tych konferencji jesiennych wydrukuje się imiona i urzędy
poszczególnych członków w domach. Jeśli to nie da się uskutecznić jeszcze
tego roku, to w każdym razie należy czynić to w latach przyszłych.
3. Nie wyrzucać papierów, które jeszcze mogą być przydatne. Kartki zapisane
z jednej strony mogą służyć, choćby na bozze drukarni. Półarkusze całkiem
czyste można zeszyć razem i mogą służyć, jako podręczny notatnik; papier
pakunkowy może służyć kilka razy na ten sam cel; papier zapisany można
sprzedać na makulaturę. W ten sposób oszczędzi się tysiące lir.
4. We wszystkich zakładach należy okazywać wielkie zaufanie profesom
wieczystym czy klerykom, czy księżą; im powierzać zajęcia i sprawy bardziej
delikatne i poufne Zgromadzenia, choćby nawet mniej byli zdolni od osób
zewnętrznych. Nawet wypada im wyraźnie dać do zrozumienia, że to robi się
właśnie ze względu na to, że są profesami wieczystymi, a więc naszymi braćmi,
ściśle do rodziny należącymi.
5. Każdy dom niech ze swej strony robi wszystko możliwe, by dokształcać swój
personel. W najbliższych latach nie zawsze przysyłane będą jednostki całkiem
odpowiednie do danego urzędu. Będzie więc szczególną troską dyrektorów,
ażeby takich pouczyć i przestrzec przed możliwymi pomyłkami. To samo
należy powiedzieć o koadiutorach i domownikach, którzy przychodzą
z Turynu. Niech każdy jest przekonany, że posyłamy mu zawsze takiego, który
196

20.7 Page 197

▲back to top
by, o ile możliwe, najlepiej odpowiadał potrzebom domu; ale nieraz nie ma się
pod ręką ludzi odpowiednich. Tym brakom musza zaradzić prefekci. Niech,
więc swój personel administracyjny i pomocniczy często zbierają, pouczają go
i przestrzegają, nie zapominając przypomnieć mu o przystępowaniu do
sakramentów świętych. W ten sposób uformują sobie pomocników może więcej
przydatnych, niż się z początku wydawało.
6. Należy być ostrożnym przy oddalaniu służby, czy domowników. Jeżeli są
przysłani z Turynu, a absolutnie nie nadają się do tej roboty, do jakiej zostali
przysłani, to ostatecznie można ich odesłać z listem wyjaśniającym sytuację;
jeżeli wykroczenia były doprawdy ciężkie, to bez niczego odesłać ich do ich
domu rodzinnego, gdyż przysyłanie ich do Turynu tylko przedłuża sytuację już
samą przez się nieprzyjemną dla zainteresowanego i dla przełożonych. Ale
i w wypadku odesłania kogoś wprost do domu należy zawiadomić o tym
Oratorium.
7. Podtrzymujmy jeden drugiego. Niech po domach panuje stale zgoda między
przełożonymi. Biada, gdyby podwładni mieli podstawę do szeptania między
sobą: Między przełożonymi nie ma harmonii; jeden chce tak, drugi inaczej;
jeden to, drugi owo; co jeden zarządzi, to drugi inny zwalcza. Wobec
podwładnych powinniśmy jeden popierać drugiego. Powinniśmy nawet umieć
pochwalić inicjatywę współpracowników, okazywać sobie wzajemny szacunek,
a w razie jakichkolwiek nieporozumień osobistych nic z tego nie okazywać na
zewnątrz. Także i domy powinny wzajemnie się moralnie popierać; ich
Współbracia niech zawsze z największym uznaniem wyrażają się o innych
naszych zakładach, podkreślając ich walory. A już wszyscy bezwzględnie na
całego stawajmy w obronie Domu Macierzystego i wśród obcych i wobec
domowników, z całym uznaniem odnosząc się do wszystkich zarządzeń, jakie
stamtąd przychodzą.
8. Rzeczą najważniejszą dla naszych zakładów jest na wszelkie sposoby
podtrzymywać, szerzyć, zapewnić zachowanie moralności. Dopóki one pod
tym względem cieszyć się będą dobrą opinią zawsze mieć będziemy dużo
wychowanków i wzięcie, jako wybitni wychowawcy. Z chwilą, gdyby tego
zabrakło, zabraknie wszystkiego. Oczywiście nie taka jest zasadnicza pobudka
do strzeżenia czystości, ale i dobra opinia i życzliwość ludzka są nam potrzebne
i trzeba o nie zabiegać. Środki do zachowania moralności, zwłaszcza wśród
Współbraci są następujące:
9. Co miesiąc są dwie konferencje; na jednej niech się tłumaczy Reguły, na
drugiej jakieś zagadnienia moralne. Jeśliby jej nie mógł urządzić dyrektor,
niech ją się zastąpi odpowiednim czytaniem - przynajmniej tyle.
10.Skrupulatnie zachowywać Reguły Zgromadzenia. Ich przestrzeganie na pewno
osiągnie swój cel zamierzony.
11.Kluczem do zachowania porządku i moralności pozostaną na zawsze
miesięczne sprawozdania. Nigdy ich nie zaniedbywać, a przeprowadzać je
197

20.8 Page 198

▲back to top
zawsze poważnie i szczerze. Dyrektor niech pamięta zapytać zawsze o te dwie
rzeczy: pierwsze - czy w twoim zajęciu napotykasz coś takiego, co by cię
mogło zachwiać w powołaniu? A drugie - czy wiesz, o jakimś poważniejszym
nieporządku w domu, lub o jakim zgorszeniu? Wtedy często dowiemy się
rzeczy, o jakich w ogóle by nam na myśl nie przyszło, a kiedy indziej zaś,
że współbrat jest przekonany, iż jesteśmy o wszystkim poinformowani, a tylko
nie przypisujemy pewnym wydarzeniom większej wagi. Właśnie dzisiaj rano
z kilku słów jednego współbrata przeze mnie zagadniętego dowiedziałem się
rzeczy bardzo ważnej, a której usunięcie zapobiegnie całemu szeregowi
nieporządków.
Gdy na sprawozdaniu dowiemy się o czymś niewłaściwym, trzeba sobie to
zanotować i gdy zgłosi się winowajca, zapytać go z dalsza a niekiedy wprost, jak się
sprawy przedstawiają. Tak zdołamy zapobiec różnym niespodziankom, nawet
poważnym, bez urażenia kogokolwiek, a względnie mamy sposobność uświadomić
niektórych o ich wadach, z których sobie nawet sami nie zdają sprawy. Nie należy
jednak na sprawozdaniach wchodzić w rzeczy sumienia, sprawozdanie dotyczy tylko
rzeczy zewnętrznych, z których możemy korzystać przy zarządzie naszym domem.
A gdybyśmy wchodzili w sprawy sumienia, to moglibyśmy się łatwo znaleźć potem
w wielkim kłopocie.
12.Prócz sprawozdania i innych środków zaradczych dopomoże nam jeszcze
w utrzymaniu moralności zapobieganie pewnym podwieczorkom urządzanym
wspólnie przez kleryków i wychowanków, czy przez wychowanków, kleryków
i majstrów. Należy tego bezwzględnie zabronić i temu przeszkadzać.
U chłopców powoduje to kradzieże, naraża ich na różne pokusy; powoduje,
że piszą do domu po paczki, które potem ukrywają, a dla kleryków
i instruktorów jest okazją wprowadzania wychowanków do swoich pokoi,
co przecież wszystko stanowi dla nich wielkie niebezpieczeństwo.
13. Niech żaden z księży, czy profesorów nie posługuje się chłopcami, by mu
przynosili wodę, czyścili buty itp. Każdy niech w tym względzie sam się
obsłuży, gdyż zauważam objawy dążności do wygodnictwa, co łatwo
doprowadzi do zatraty tego ducha, który dotychczas ożywiał nasz
Zgromadzenie.
14.Przyczyni się wielce do zachowania moralności zamykanie zawsze sypialń,
dokąd nie powinno się wchodzić, tak jak tylko wieczorem na spoczynek
i czasem, ale to tylko w nadzwyczajnych wypadkach i na bardzo krótko
w czasie po śniadaniu.
15.Bardzo ważną rzeczą jest unikanie przyjaźni osobistych; praktykujmy zasadę
św. Hieronima: aut nullos aut omnes parter dilige.
16.Unikać kładzenia rąk na drugich, nie chodzić pod ramię, choć to wygląda na
rzecz obojętną, to jednak czy w chłopcu czy w kleryku bardzo łatwo może
wywołać nieodpowiednie myśli, czy wyobrażenia.
198

20.9 Page 199

▲back to top
17.Przechodząc do innych rzeczy, uważam za stosowne zaznaczyć, iż w żadnym
domu, oprócz dyrektora, nikt nie powinien mieć dostępu do dzienników.
Oczywiście niech dyrektorzy abonują tylko poważne czasopisma. Nie powinny
one być zaadresowane na zakład, czy wprost na dyrektora lub dyrekcję, ale na
nazwisko, jakiej bądź osoby w kolegium. Niech to będzie portier czy kucharz
lub ktoś tego rodzaju. O ile możliwe, nie prowadzić rozmów na tematy
polityczne, nie czytać dzienników w obecności wychowanków.
18.Warto zauważyć, że dotąd posłuszeństwo wasze było raczej względem osoby,
a nie zakonne. Nie jest to właściwe; wszak nie należy słuchać dlatego,
że rozkazuje ten czy inny, ale wyłącznie z pobudek nadprzyrodzonych: że to
Bóg rozkazuje, mniejsza o to, przez kogo. Zacznijmy sami praktykować tę
cnotę i powoli, powoli zaprawiajmy do niej innych. Dopóki tego nie
otrzymaliśmy, to osiągnęliśmy bardzo mało. Nie spełniajmy tych rzeczy,
dlatego, że nam się podobają, albo, że nam jest miły sposób ich zlecenia, gdyż
to wielce umniejsza ich wartość wobec Boga. Często trzeba to powtarzać na
kazaniach, w konfesjonałach, w spowiedziach, przy każdej okoliczności.
19.Powinniśmy w tym roku zwłaszcza położyć nacisk na ujednostajnienie
ogólnego zarządu Zgromadzenia, a co za tym idzie, zwolnić członków Kapituły
Wyższej z zajęć w Oratorium. Na razie jestem ja i dopóki ja jestem, wszystko
mogłoby iść tak jak idzie. Znam was wszystkich dobrze i mam do was pełne
zaufanie, a wy do mnie, ale jest już czas, by rzeczy postawić tak jak będą
kiedyś w przyszłości, kiedy mnie nie będzie, by nasi następcy mieli przykład,
jak dalej się prowadzić. Wszystkie więc zakłady powinny zdawać dokładne
sprawozdania do Kapituły Wyższej ze wszystkiego, co się w nich dzieje i nie
zaprowadzać najmniejszych zmian, bez szczególniejszego upoważnienia
z Turynu.
A teraz kończąc nasze zebranie, dziękujmy z serca nieskończonej Dobroci
Bożej i Najświętszej naszej Wspomożycielki za tak piękny rozwój naszego
Zgromadzenia. Wszak sami widzimy, a obcy nie mogą się nadziwić, że gdy inne
kongregacje podupadają, nasza bajecznie się rozrasta; inne zakłady nie mają
młodzieży, u nas zawsze brak dla nich lokalu. Jeden współbrat nie jest zdolny jeszcze
zrobić A, a już wyłania się potrzeba by zrobił B, bo zaraz mamy miejsce, gdzie by go
umieścić i to często w sam raz dla niego.
Zdaje mi się, że widzę nowych wstępujących do Zgromadzenia, wszyscy pełni
zapału i najlepszej woli, wspinają się wyżej, za nimi inni jeszcze wyżej i tak ciągle
naprzód; z tym samym zawsze zapałem tworzą nowe dzieła, podejmują się nowych
przedsięwzięć, porywają za sobą nowe powołania, ażeby zaprawiwszy tych swoich
naśladowców do niezmordowanej pracy i rozpaliwszy ich entuzjazmem do jeszcze
większych poczynań, wytknąć im do zdobycia coraz wyższe, aż niebosiężne cele.
Tak, dziękujmy całym sercem Bogu, bo widzimy, że nasze Zgromadzenie
wzrasta, a co jeszcze ważniejsze, że wzrasta liczba współbraci z dnia na dzień coraz
199

20.10 Page 200

▲back to top
lepszych, coraz zdolniejszych, coraz bardziej przejętych duchem zakonnym, czy to są
klerycy, czy koadiutorzy. To jest najlepszy dowód, że digitus Dei est hic - palec Boży
jest w tym.
Tak, wymagało to olbrzymich poświęceń, to prawda. Ale już teraz możemy
oglądać, jak ziarno rzucone w trudzie i pocie kiełkuje a właściwie wspaniale buja
w górę. Zwłaszcza dzieło Synów Maryi Wspomożycielki rokuje najlepsze nadzieje.
Ci młodzieńcy o zdrowym kryterium, zaledwie zostaną kapłanami, zdziałają dużo
dobrego; a przecież nawet przed tym jakżeż są nam pomocni w różnych sprawach
domowych, w asystencji, w szkole itd.
A podania o przyjęcie ciągle napływają, także od żołnierzy zgłosił nawet jeden
brygadier. Biskupi polecają to Dzieło, proboszczowie stale zgłaszają kandydatów.
Cześć i dzięki Bogu składając za wszystko, dokładajmy wszelkich starań my,
co stoimy na czele tych spraw, aby Zgromadzenie z naszej winy nie poniosło
jakiejkolwiek, choćby najmniejszej szkody.
200

21 Pages 201-210

▲back to top

21.1 Page 201

▲back to top
R O Z D Z I A Ł XV
CÓRKI MARYI WSPOMOŻYCIELKI
Skromny dom w Mornese, będący wylęgarnią powstającego Instytutu Córek
Maryi Wspomożycielki, gromadził w swych murach grono dusz wybranych, których
życiem była pobożność, ubóstwo i praca. Matka Mazzarello gorącością swego ducha
i przykładem zagrzewała postulantki, nowicjuszki i profeski do coraz gorliwszego
praktykowania cnót zakonnych, zawsze stosownie do choćby najdrobniejszych
wskazówek św. Założyciela. Na miejscu kierownictwo duchowne w dobrych było
rękach. Kronika centralna Instytutu pisze w tym względzie: „Ks. Costamagna niczego
nie zaniedbuje. Wyrwany z ośrodka, w którym kipiało życie chłopięce i przeznaczony
do kierownictwa Sióstr o najlepszych chęciach, sam będąc temperamentu żywego,
czuje potrzebę dać upust tej wybujałości swego usposobienia, to też interesuje się
wszystkim: praktykami pobożnymi, szkołą, higieną, dobrym wychowaniem itd.
W Mornese ubóstwo panowało bezwzględnie, w formach najsurowszych.
Czujemy się zbudowani i wzruszeni, pytając, do jakich poświęceń były zdolne
tamtejsze zacne dziewczęta z miłości do tej cnoty. Ksiądz Bosko jednak uznał za
stosowne miarkować tę ich gorliwość. Napisał, więc do Matki Przełożonej, czy by nie
było wskazane trochę wzbogacić menu, zaczynając od suchego dotąd śniadania. Matka
otrzymawszy list, wyraziła natychmiast swą gotowość zastosowania się do niego, ale
równocześnie przedstawiła także swoje obawy, czy polepszenie wiktu nie spowoduje
pogorszenia ducha.
Aby ratować według niej zagrożoną sytuację, uciekła się przy tym do pewnego
wybiegu, a mianowicie wysławszy wspomniany list do Świętego, szła od jednej do
drugiej siostry, pytając każdą:
Czy jesteś zadowolona ze śniadania, czy z tego powodu nie cierpisz? Czy nie
czujesz może potrzeby, by podano coś lepszego, na przykład mleko? Od pierwszej do
ostatniej wszystkie z właściwą im szczerością oświadczyły się za status quo i odnośną
deklarację podpisały. To zostało wysłane Księdzu Bosko. Ten odpowiedział, iż bardzo
go cieszy ta dobra wola wszystkich Sióstr, ale jednak jest zdania, aby dawano kawę
z mlekiem na śniadanie.
„O jeśli Ksiądz Bosko sobie życzy – zawołała w swej prostocie Matka
Mazzarello – to my jesteśmy gotowe jadać i kurczaki”.
W praktykach pobożności nic nie zmieniano bez Założyciela. Jedno jego słowo
wystarczało, by zaniechano jakiegoś nabożeństwa, względnie by je odprawiano.
Wielką wagę przypisywały Siostry nabożeństwu do Boleści jak również do Radości
201

21.2 Page 202

▲back to top
Maryi Najświętszej. Wspominały je w pewnych godzinach dnia, odpowiadającym
godzinom brewiarzowym, ażeby w ten sposób łączyć się z ogólną modlitwą Kościoła.
Wielka cześć, jaką miały względem Księdza Bosko, powodowała, że jego
synów duchownych uważały za swoich braci. W 1875 roku na temat wstąpienia do
nich siostry księdza Tamietti taką uwagę spotykamy w kronice: Jak to pięknie, że do
Mornese przychodzą krewni synów Księdza Bosko. Czyż to nie jeszcze jeden znak
więcej, że Madonna uważa obydwie instytucje, jak jedną rzecz i że obydwie te gałęzie
są jej jednakowo drogie?
W tym roku ustalony został ostatecznie habit zakonny Sióstr. Kilka przechodził
on zmian, zanim ostatecznie został ustalony. Najpierw nosiły na głowie bufiasty
czarny czepek. Ówczesny ich dyrektor ks. Cagliero, zobaczywszy to, uśmiechnął się,
jakby chciał powiedzieć: „No, zobaczymy, czy się to utrzyma”. Następnie nakrycie
głowy zbielało, ale pozostał czarny welon. O, to już lepiej, zawołał ks. Cagliero.
Jeszcze później cały habit był koloru kawowego. Łatwo wyobrazić sobie, jak on
wyglądał, gdy go trochę promienie słońca wybieliły i prace przy gospodarstwie zrobiły
swoje. Był to doprawdy łachman, o którym ks. Cagliero z właściwym mu dowcipem
tak wyraził się pewnego dnia do Księdza Bosko:
„O Księże Bosko, gdyby te siostry miały być takie brzydkie wewnątrz, jak są
zewnątrz, to marny nasz los. Przecież większość zakonnic w Turynie chodzi ubranych
czarno”.
„A można by spróbować – przytaknął Ksiądz Bosko”. I na najbliższych
obłóczynach zrobiono próbę: Dwanaście postulantek przedefilowało ubranych w bieli,
a następnie powróciły w stroju czarnym. Na ten widok dał się słyszeć ogólny szmer
zdziwienia, ale i aprobaty.
Matka Generalna czekała jednak aprobaty Księdza Bosko. Ten w odpowiedzi
zapewnił ją, że przyjdzie na rekolekcje i wtedy ostatecznie się zadecyduje.
Równocześnie zawiadamiał ją, że kaznodzieją rekolekcyjnym będzie ks. Rua, który
dotąd bliżej Sióstr jeszcze nie znał, a w ten sposób będzie miał okazję z nimi się
zetknąć. Prefekt Generalny przyjęty został przez Siostry z oznakami największego
szacunku. Zainteresował się całym postępem materialnym Instytutu, przeglądnął
księgowość i porobił odpowiednie uwagi i powrócił do Turynu, dokąd odwołały go
ważne sprawy. Kaznodziejami byli zamiast niego: ks. Cagliero i jeden z Ojców
Karmelitów. Ćwiczenia te duchowne zaznaczyły nowy postęp w uregulowaniu życia
Instytutu. Ksiądz Bosko przyjechał w ostatnich paru dniach. Spowiadał, miał
konferencję na końcu, której taką podał zebranym słuchaczkom wiadomość:
„Wprawdzie w Regule waszej tego jeszcze nie ma napisane, ale jest intencją
Kościoła ażeby Siostry po trzech latach dobrze odbytej próby związały się z Bogiem
ślubami wieczystymi. Otóż, ponieważ upłynęło dla niektórych to trzechlecie, to na
końcu rekolekcji, oprócz obłóczyn i profesji trzechletniej, będzie się przyjmować
również profesję wieczystą od tych, które tego sobie życzą, a które przez Przełożonych
zostaną do niej dopuszczone. Inne będą mogły ponowić śluby czasowe, chyba żeby,
202

21.3 Page 203

▲back to top
która… - to niedomówienie Świętego było znaczące. Wiedział on dobrze, co dzieje się
w domu i tam znalazły się główki trochę egzaltowane, zresztą jak wszędzie.
Profeski o ślubach czasowych usłyszawszy to, poszły prosić Księdza Bosko
o dopuszczenie ich do ślubów wieczystych. On jednak po rozmowie z nimi z osobna,
odsyłał każdą do Matki Generalnej, mówiąc: „Trzeba żebyście jeszcze usłuchały, co
wam powie wasza Przełożona. Widzimy z tego, że święty Założyciel, choć interesował
się bardzo całym postępem Instytutu, to przecież do wewnętrznego zarządu nie chciał
się mieszać.
Dnia 28 sierpnia odbyły się uroczyste obłóczyny 15 postulantek. Przewodniczył
tej ceremonii sam Ksiądz Bosko w otoczeniu ojca Karmelity, księdza Cagliero
i księdza Costamagna. Habit i tym razem pozostał już czarny. Z tej okazji mamy list
Księdza Bosko skierowany do Magdaleny Martini, która z wielką troskliwością
przechowywała: „Diletta Figlia in Gesu Cristo”. Twoje wstąpienie do Mornese było
takim policzkiem dla świata, że ten wysłał nieprzyjaciela dusz naszych, ażeby cię
niepokoić. Ale ty słuchaj głosu Bożego, który cię wzywa, byś weszła na drogę
łatwiejszą prowadzącą do wiecznego zbawienia i byś odważyła się odepchnąć
wszelkie inne podszepty. Owszem, możesz być zadowolona z przykrości, jakich
doznałaś, gdyż tylko droga krzyża prowadzi do Boga. Przeciwnie gdybyś od samego
początku miała być radosna i zadowolona, to raczej trzeba by się obawiać, czy w tym
nie ma jakiejś pułapki złego ducha. Zapamiętaj, więc sobie:
1. Nikt nie zdobywa chwały bez wielkiego trudu.
2. Nie jesteśmy sami, ale z nami jest Jezus, a św. Paweł wyraźnie podkreśla,
że z pomocą Bożą stajemy się wszechmocni.
3. Kto opuszcza ojczyznę, krewnych i przyjaciół, aby pójść za Boskim
Mistrzem, ten ma zapewniony skarb w niebie, którego nikt mu nie może
wydrzeć.
4. Wielka nagroda przygotowana w niebie, powinna nam być zachętą do
znoszenia jakiejkolwiek przykrości na ziemi.
Odwagi, zatem. Jezus jest z tobą. Jeżeli napotykasz ciernie, to pomnij na ciernie
korony Zbawiciela. Polecam cię Bogu w każdej Mszy świętej, a ty módl się za mnie,
który zawsze jestem w Chrystusie Jezusie, twoim pokornym sługą.
Ksiądz Jan Bosko
Po obłóczynach nastąpiła profesja: 14 sióstr złożyło czasową a 8 wieczystą.
Z tej okazji Memorie Cronologiche mówią:
„Matka Mazzarello jest szczęśliwa. Ona już od wielu lat poświęciła się Bogu
ślubem wieczystym. Ale skoro teraz został publicznie odnowiony, zdaje się jej,
że węzeł miłości został bardziej zacieśniony i uświęcony, a całe oddanie się Bogu stało
się doskonalsze”.
Po tej funkcji, na zakończenie rekolekcji, przemawiał dłużej Ksiądz Bosko.
Mówił o wielkim pokoju, jakim cieszą się dusze wybrane przez Boga, przy czym
203

21.4 Page 204

▲back to top
podkreślił, że aby mieć pokój z Bogiem i z bliźnimi, to trzeba najpierw mieć go we
własnym sumieniu. Wielce do tego przyczyni się szczere przedstawienie przełożonym
swoich ewentualnych kłopotów, bez odwlekania na jakiś oznaczony dzień. Niech
przełożone względem podwładnych, a te względem przełożonych, a i Siostry między
sobą niech zaraz powiedzą sobie spokojnie z uszanowaniem, co mają do powiedzenia
dla własnego spokoju.
W ćwiczeniach tych brały udział także Siostry z Borgo S. Martino. Jedna
z nich mogła wtedy opowiedzieć Księdzu Bosko taką miłą rzecz; otóż kiedy on był
w kolegium tamtejszym, na uroczystości św. Alojzego, chciała ona koniecznie z nim
mówić, ale jej się to nie udało. Nawet, gdy przyszedł ze siostrami się pożegnać przed
odjazdem, nie mogła zamienić z nim słowa. Ale Ksiądz Bosko widząc ją przed sobą,
wyczytał, co działo się w jej sercu, popatrzał tylko znacząco z ojcowskim uśmiechem
i to wystarczyło.
Samo wejrzenie Księdza Bosko rozwiało wszystkie chmury w mej duszy –
oświadczyła siostra – a do serca mego wstąpił pokój. Przed odjazdem z Mornese
Ksiądz Bosko, zebrawszy cały zespół sióstr oświadczył im, iż jego zdaniem, nadszedł
czas, ażeby już ściślej zachowywać klauzurę. Jak dotąd wszystko szło doprawdy tak
„alla buena” odnośnie do klauzury ,,gdyż właściwie byłyście raczej rodziną, a niżeli
zespołem zakonnym” według wszystkich przepisów. A potem ciągle tu kręcili się
murarze, robotnicy itd. Obecnie jednak te rzeczy trzeba uregulować. Wypada więc,
aby brama zewnętrzna była stale zamknięta, wobec czego należy wyznaczyć jedną
siostrę, która by była odpowiedzialna za klucze i przyjmowała osoby z zewnątrz.
Do domów zakonnych o ścisłej klauzurze wejść tylko można
w nadzwyczajnych wypadkach i za szczególniejszym pozwoleniem. A kiedy tam
przychodzi spowiednik, do jakiejś chorej, to poprzedza go Siostra z dzwoneczkiem,
która też podczas jego pobytu od czasu do czasu dzwoni, zaznaczając tym jego
obecność. Oczywiście, że między wami o to nie chodzi, gdyż nie jesteście obowiązane
do klauzury mniszek. Stale musicie obcować z młodzieżą, a nierzadko i z osobami
obcymi. Jednak do waszych celek absolutnie nie należy wprowadzać osób z poza
domu, bez koniecznej potrzeby a i wtedy w towarzystwie jednej ze sióstr.
Żadna niech nie wychodzi sama z domu pod żadnym pozorem. Żadna też niech
się nie zatrzymuje poza domem na noc. A po oddzwonieniu na Anioł Pański
wieczorem już nie wolno nikogo wpuszczać do domu.
Te, które były w Borgo S. Martino zauważyły, że z kuchni czy ze szatni wydaje
się rzeczy przez tak zwaną „ructa” /bęben/. Dzieje się to, dlatego, aby siostra
obsługująca interesantów, nie widziała ich ani nie była widziana. W Mornese na razie
dla obsługi księdza niekonieczny jeszcze będzie bęben, ale z biegiem czasu również
należy go urządzić. Ale i tu należy zachować to, co stanowi istotę klauzury,
mianowicie przestrzegać pewnego odgrodzenia. Wasze Reguły przepisują również,
że siostry nie będą chodzić do proboszczów, czy innych kapłanów, ani im usługiwać.
Na razie jest to u was nieaktualne; ale w razie, czego, stosujmy w praktyce to, co
przepisuje Reguła. Reguła, to głos Boży”.
204

21.5 Page 205

▲back to top
Co do czarnego habitu Ksiądz Bosko nie miał zastrzeżeń. Ze względów
ekonomicznych nie mogły go otrzymać zaraz wszystkie. W tym względzie takie dał
wskazówki:
Owszem, niech wszystkie powoli przywdzieją czarny habit, ale tak, żeby to nie
pociągnęło naraz zbytnich wydatków, zwłaszcza te siostry, które nie kontaktują się
z gośćmi, mogą spokojnie nosić jeszcze ubranie kawowe, dopóki się nie zniszczy.
Pewno, że wszystkie powinniście nosić jednakowe ubranie, ale w tym wypadku ma
również coś do powiedzenia Pani ubóstwo. Powoli, powoli, wszystkie przybierzecie
jeden kolor. Nieprawdaż?
Ksiądz Bosko odjechał z księdzem Cagliero i ks. Costamagna do Ovada. Tam
było dziewięciu biskupów biorących udział w uroczystościach jubileuszowych św.
Pawła od Krzyża. Odwiedził ich wszystkich i był przez nich rewizytowany.
Oczywiście w tych wizytach chodziło tylko o sprawy Zgromadzenia i Instytutu sióstr.
Zamieszkał u księdza Tytusa Borgatta, u którego zatrzymał się trzy dni. Razem
z księdzem Costamagna, w chwilach wolnych przerabiał reguły dla sióstr. Do
zatwierdzenia biskupowi w Acqui ostatecznie przedłożył je w styczniu 1876 roku.
Wielkim zmartwieniem dla wszystkich sióstr był nagły wyjazd księdza Cagliero
do Ameryki. Tym większa była ich boleść, że nawet nie przyszedł z nimi się
pożegnać. A o tym, że odjechał dowiedziały się, gdy ten już płynął z Genui ku
nowemu kontynentowi. Najwięcej odczuła to Matka – czytamy w kronice – gdyż ona
najwięcej korzystała z jego poparcia moralnego, zwłaszcza w ciężkich chwilach. By ją
pocieszyć Ksiądz Bosko posłał do nich księdza Rua. Przyjechał on tam w sam raz, gdy
w domu był poważny kłopot. Swego czasu skierowana została do Mornese /by się
wyrazić tak jak czytamy w zapiskach/ pewna czcigodna panienka 63-letnia.
Zaryzykował to Święty by iść na rękę jej bratu profesorowi uniwersytetu, a jego
przyjacielowi. No, ale łatwo zrozumiemy, że w tym wieku trudno człowiek się
zmienia, zwłaszcza, jeśli ma pewne zastarzałe przyzwyczajenia i ograniczone
horyzonty. Przełożone znosiły wszystko cierpliwie, póki tylko było można. Ale
wreszcie Matka trochę zaniepokojona sytuacją, poszła do Księdza Bosko, pytając
o radę. Ten jej krótko odpowiedział: „Te, które ja posyłam do Mornese, to ja posyłam,
aby słuchały a nie, aby rozkazywały”. Zdaje się, że jednak z tym posłuszeństwem
wspomnianej staruszki było gorzej, wobec czego ks. Rua zabrał ją do Turynu.
A teraz jeszcze jeden cytat z listu księdza Castamagna, późniejszego biskupa
Salezjańskiego, w którym czytamy:
Kiedy przebywałem w Mornese, jako dyrektor tamtejszego domu
macierzystego Sióstr Córek Maryi Wspomożycielki, przyjechał tam Ksiądz Bosko
z wizytacją. Na powitanie zbiegły się wszystkie, by ucałować mu rękę. Ksiądz Bosko
jednak całym zachowaniem okazał z tego swoje niezadowolenie. Następnie
zwróciwszy się do mnie, co stałem obok niego, odezwał się głośno, tak by mógł być
przez wszystkich słyszany: „Teraz całuje się rękę Księdzu Bosko; później będzie się to
205

21.6 Page 206

▲back to top
samo czynić ze wszystkimi innymi, a następstwem tego mogą być poważne
nieprzyjemności”.
Ciasne horyzonty Mornese rozszerzały się z roku na rok zadziwiająco.
A dokądkolwiek dotarła działalność Córek Maryi Wspomożycielki, tam docierał i
duch Księdza Bosko i św. Marii Mazzarello, niosący z sobą entuzjazm dla sprawy
Bożej.
W owym czasie przygotowywał św. Założyciel dla swoich sióstr miejsce
w pobliżu Oratorium na Valdecco. Chodziło o zdobycie placu pod budowę, tym
bardziej był on tym przejęty, że równocześnie nasuwała się sposobność zlikwidowania
gniazda diabelskiego. Stał bowiem w pobliżu Oratorium dom publiczny, oczywiście
ku wielkiemu zgorszeniu młodzieży. Właściciel jego zbankrutował i był gotów go
odsprzedać za 55 tys. franków. Ksiądz Bosko skorzystał z tej okazji i postanowił dom
wykupić. O pomoc, jak zwykle zwrócił się do swoich pomocników i tak pisał do
jednej z dam turyńskich, Angeliny Dupraz:
Benemerita Signora!
W ciężkich sytuacjach mam zwyczaj zwracać się o pomoc do Jaśnie
Wielmożnej Pani i nie zostałem nigdy zawiedziony. Obecnie zaryzykowałem bardzo
poważną rzecz, a mianowicie zburzyć doszczętnie jedno gniazdo diabelskie. Niestety
na ten cel nie mam jeszcze ani solda. Niech mi wolno wyrazić nadzieję, że Pani będzie
pierwsza, która poprze tę inicjatywę, za co na pewno Pan Bóg hojnie Ją wynagrodzi.
W każdym wypadku zapewniam, że będziemy się modlić etc.
Z domu, 20.01.1875 r.
Swoje zwycięstwo mógł ks. Bosko ogłosić w lipcu tegoż roku. I tak pisze na ten
temat do hrabiny Caleri:
Mia buona Mamma!
Dzisiaj nareszcie podpisaliśmy kontrakt dotyczący sławetnego domu. Diabeł
zrobił wszystko, co mógł, ale nie przemógł. Przy okazji opowiem wstrząsające
a równocześnie ciekawe epizody związane z tym kupnem. Tu tylko pragnę zaznaczyć,
że mimo wszystko cierpliwością i ciężkim wysiłkiem zdołaliśmy interes sfinalizować
i diabłu rogi połamać etc.
Turyn, 21.07.1875 r.
Zamknięcie tego nieszczęśliwego domu to właściwie była dopiero pierwsza
część przedsięwzięcia. Trzeba tam było otworzyć inny dom – dom błogosławieństw.
O potrzebne zezwolenie zwrócił się, zatem do arcybiskupiej Kurii z prośbą, by
w nowo wzniesionym budynku mogły osiedlić się Siostry Córki Maryi
Wspomożycielki i korzystać razem ze swoimi uczennicami z kaplicy domowej.
Do swojej odpowiedzi ordynariusz dołączył arkusz, na którym było wypisane
sześć warunków z dopiskiem:, „Jeżeli Ksiądz uważa, tak, że mu to odpowiada, niech
to podpisze, nie pomijając daty, i prześle arcybiskupowi”.
206

21.7 Page 207

▲back to top
Jeden z warunków był doprawdy kłopotliwy. Ponieważ niostry mieszkały
bardzo blisko kościoła Najświętszej Maryi Wspomożycielki, nie otrzymywały
pozwolenia na korzystanie z własnej kaplicy; ale tak do spowiedzi, jak na
nabożeństwa miały uczęszczać do wspólnej świątyni. To jednak wielce było
niepraktyczne, gdyż kościół ten był zwykle przepełniony wiernymi, na funkcje
religijne chodzili tam chłopcy z Oratorium, gdzie, więc miały się zmieścić siostry i ich
wychowanki?
Wobec tego Ksiądz Bosko zwrócił się ponownie do arcybiskupa,
przedstawiając mu te trudności. Tym razem odpowiedź wypadła całkiem po myśli
Świętego, gdyż ordynariusz zgodził się na uruchomienie kaplicy, o ile siostry będą
prowadzić świetlicę dla dziewcząt a przecież o to tylko chodziło.
Otrzymawszy upragnione pozwolenie, Ksiądz Bosko zarządził zaraz by
przygotowano lokal dla sióstr. Na razie postanowiono wykorzystać zakupioną ruderę
i z całą ufnością w Opatrzność Bożą przystąpić do wzniesienia takiej budowli, którą
dzisiaj wszyscy podziwiać możemy. Ale o tym będzie mowa już w następnych
tomach.
207

21.8 Page 208

▲back to top
R O Z D Z I A Ł XVI
ODJAZD MISJONARZY
Pewnego dnia marcowego Ksiądz Bosko, przechadzając się z księdzem
Cagliero, naraz przystanął zamyślony i po chwili milczenia odezwał się:
Chciałbym wysłać jednego z naszych starszych księży razem z misjonarzami,
ażeby im towarzyszył do Ameryki i tam zatrzymał się tak długo, jak okaże się
potrzeba, to znaczy aż oni usadowią się tam na dobre. Pozostawić ich tak samych, bez
żadnego oparcia, bez żadnego doradcy, do którego mieli by zaufanie, wydaje mi się
ryzykowne. A i dla nich byłoby to na pewno przykro tak, że nie mogę się z tą myślą
jakoś pogodzić.
Jeśli Ksiądz Bosko nie ma innego – odezwał się na to ks. Cagliero, a uważa,
że ja bym się nadał, to jestem gotów.
No to dobrze, zakonkludował Ksiądz Bosko.
Upływały miesiące, a o tym nie było już więcej mowy. Dopiero niedługo przed
dniem wyznaczonym na odjazd naszych do Ameryki, Święty zagadnął znowu
znienacka księdza Cagliero:
Odnośnie do twego wyjazdu do Ameryki, czy obstajesz przy swoim jeszcze?
Czy może powiedziałeś tak dla żartu, żebyś się tam wybrał?
Przecież Ksiądz Bosko wie dobrze, że ja sobie nigdy z niego nie żartuję.
No, to dobrze, przygotuj się, już czas. W tej chwili ks. Cagliero pobiegł dać
wszystkie rozporządzenia związane z przygotowaniem do podróży. Wtedy stało się
jasnym Księdzu Bosko, iż zbliża się chwila przez niego przepowiadana, w której ks.
Cagliero zostanie wyniesiony do godności biskupiej.
W Oratorium nikomu nawet nie przyszło na myśl, żeby ks. Cagliero mógł na
dłuższy czas stąd odjechać. Przecież był on profesorem moralnej, kierownikiem
duchowym kilku zakonów w mieście, nauczycielem śpiewu i muzyki, miał w rękach
delikatne sprawy domu, jako najbliższy współpracownik Świętego Założyciela. Gdyby
do Ameryki był wysłany ks. Bonetti, to wtedy wyjazd księdza Cagliero nie byłby
konieczny. Ale między wyznaczonym na misje współbraćmi brakło takiego, na
którego by się Ksiądz Bosko mógł całkowicie zdać.
Z księży wyznaczonych na misje, oczywiście prócz księdza Cagliero, na
pierwszy plan wysuwa się ks. Józef Fagnano, wyznaczony na dyrektora kolegium
w S. Nicolas de los Arreyes. Urodzony w Rochetta Tanaro 1844 roku był człowiekiem
o wielkim sercu i nieustraszonym. Przed swoim wyjazdem uczył w gimnazjum
wyższym w Lanzo, a następnie w Varazze, gdzie był równocześnie prefektem. Jedno
208

21.9 Page 209

▲back to top
słówko Księdza Bosko wystarczyło, ażeby oderwał się od tego wszystkiego i nie
zważając na piętrzące się trudności, wybrał się w drogę.
Ks. Walenty Cassinis z Monferrato nie mały miał kłopot, by nakłonić swą
matkę do pogodzenia się z jego wyjazdem. Wielce go również żałowali jego
wychowankowie rzemieślnicy, z którymi zżył się od trzynastu lat. Nic, więc
dziwnego, że nie mógł powstrzymać łez przy odjeździe, gdyż jest pewny, że taka jest
wola Boża względem niego.
Prócz wyżej wspomnianych było jeszcze trzech księży, którzy z nimi
wyjeżdżali, a mianowicie: ks. Dominik Tomatis z Mondovi nauczyciel języka
włoskiego w gimnazjum, ks. Jan Baccino, od Savony, nauczyciel szkoły powszechnej,
ks. Jakub Allavena z Ventimiglia, również nauczyciel szkoły powszechnej. Z nimi
jechało czterech koadiutorów, którzy jako misjonarze, nazywali się katechistami. Byli
to: Bartłomiej Scavini, mistrz stolarki; Wincenty Gicia, kucharz i mistrz szewski,
Bartłomiej Molinari, nauczyciel muzyki i śpiewu; Stefan Belmonte, muzyk
prowodytor.
Podczas wakacji letnich zebrał ich wszystkich Ksiądz Bosko w Varazze, ażeby
tam pod kierownictwem komandora Gazzolo, poduczyli się języka hiszpańskiego.
Zobowiązawszy się stale mówić między sobą po hiszpańsku, robili w tym niezłe
postępy. Między nimi był jeden, mianowicie ks. Cassinis, który we wrześniu jeszcze
nie otrzymał prezbiteratu. Oczywiście nie można było o tym mówić
z arcybiskupem. Zwrócił się zatem Ksiądz Bosko do biskupa De Gaudenzi
z Vigevano, prosząc go o wyświęcenie wspomnianego diakona z innymi czterema.
Biskup zgodził się chętnie, ale pod warunkiem, że Ksiądz Bosko osobiście weźmie
udział w święceniach, oczywiście ten musiał się na to zgodzić.
Święcenia miały odbyć się w parafii Sannazzaro dei Burgundi, na uroczystość
MB Różańcowej. Na ten dzień zapowiedziana była wizytacja biskupia. Wśród
ludności tamtejszej panowała niechęć względem ich proboszcza. Oto, dlaczego biskup
koniecznie życzył sobie obecności tam Księdza Bosko. We wigilie święta zjechał na
miejsce biskup w towarzystwie trzech kanoników. W tymże dniu przyjechali
i kandydaci do święceń, którzy wieczorem o ósmej pobiegli przywitać z kilku innymi
księżmi Księdza Bosko na stacji. Ks. Borio wspomina, że ludność, która nie znała
jeszcze Świętego, była bardzo zdziwiona oznakami czci, jaką okazywano mu przez
całą drogę aż na plebanię, gdzie na jego spotkanie wyszedł ojciec proboszcza. Na jego
serdeczne powitania odezwał się Święty:
Wszystko bardzo dobrze, ale niestety, to, czego mi najwięcej potrzeba, to
pewno nie otrzymam.
Ależ tak, Księże Bosko. Wystarczy jedno słówko, a w tej chwili będzie Ksiądz
obsłużony.
Nie, nie. Tego wy mi nie dacie, czego mi bardzo potrzeba. Bo ja potrzebuję…
pieniędzy.
Na to ów zacny pan stracił na rezonie i nic nie powiedział.
209

21.10 Page 210

▲back to top
Zawiadomiony o przyjeździe Księdza Bosko biskup zaraz wstał z konfesjonału
i wybiegł na powitanie, a spotkawszy go na podwórzu, serdecznie uściskał i tonem
żartobliwym zawołał:
A teraz, jeżeli Ksiądz Bosko chce sobie zarobić na wieczerzę, to trzeba żeby mi
przyszedł pomóc spowiadać.
Ależ najchętniej. I poszli obaj do kościoła, spowiadając do późnej nocy.
Nazajutrz od rana Ksiądz Bosko siedział już w konfesjonale, z którego wyszedł tylko
na moment uroczysty wkładania rąk przez duchowieństwo na przyjmujących
święcenia. Po południu miał kazanie do tłumów, które wypełniały świątynie. Biskup
i kanonicy, ażeby go lepiej słyszeć, kazali sobie postawić krzesła tuż naprzeciw
ambony tuż za balustradą. Kazanie trwało godzinę i trzy kwadranse. A mimo to
wszystkim zdawało się, że było za krótkie. Kiedy w roku 1906, salezjanin ks. Anzini,
głosił w tamtej miejscowości kazania pasyjne, miał sposobność przekonać się, jak
żywa była tam jeszcze pamięć z pobytu Księdza Bosko.
Po powrocie do Turynu Ksiądz Bosko cały pochłonięty był wraz
z wyjeżdżającymi misjonarzami ostatecznym przygotowaniem ich wyprawy. Mimo,
że czas naglił, chciał swym odjeżdżającym synom dać to zadowolenie, by mogli
otrzymać błogosławieństwo papieskie na drogę. Wyjechali do Rzymu 29 października,
w towarzystwie komandora Gazzolo.
W wigilię Wszystkich Świętych bardzo serdecznie przyjęci zostali przez
kardynała Antonelli, zaś w samo święto przez Papieża. Jego Świątobliwość najpierw
przyjął komandora Gazzolo z księdzem Cagliero, który wyraził mu całą wdzięczność
salezjanów za względy okazywane przez niego powstającemu Zgromadzeniu
i zapewnił o nieprzemijającej wdzięczności wszystkich synów Księdza Bosko
względem jego dostojnej osoby. Papież wysłuchał tych słów z ojcowską dobrocią,
a udzieliwszy łask duchowych, o jakie był proszony, okazał wyraźnie chęć, by jak
najprędzej mógł przywitać resztę salezjańskich misjonarzy, oczekujących na niego
w sąsiedniej sali. Wchodząc do niej, zawołał z niewypowiedzianą słodyczą: Oto
jestem biedny starzec, a gdzież są moi młodzi misjonarze? A więc wy jesteście owi
synowie Księdza Bosko, co wybieracie się w dalekie kraje dla głoszenia Ewangelii?
Dobrze, dobrze, witam was.
A dokąd to się wybieracie?
Do Republiki Argentyńskiej.
O, tam będziecie mieć szerokie pole dla swojej zbożnej działalności. Pewien
jestem, że spotkacie się z dobrym przyjęciem. Na pewno będziecie tam dobrym
zasiewem, skoro was wybrali do tego wasi przełożeni. Rozsiewajcie więc wśród
tamtych ludów wasze cnoty, a przysporzycie tym wielce chwały Bożej. Pragnę całym
sercem, abyście wzrastali w liczbę, gdyż czeka was wielka praca na niwie
ewangelicznej wśród tamtejszych plemion jeszcze dzikich.
Następnie podchodził do każdego Ojciec Święty, zamieniając z nim kilka słów.
Koadiutorów wypytywał o ich zawód, każdemu dał rękę do ucałowania i w końcu
wszystkich jak najczulej pobłogosławił. Wyszli oni tak przejęci z tej audiencji,
210

22 Pages 211-220

▲back to top

22.1 Page 211

▲back to top
że gotowi byli dla sprawy Kościoła Świętego pójść, choćby na koniec świata i życie
swe dla niej położyć.
Przy pożegnaniu kardynał Antonelli wręczył księdzu Cagliero list do
arcybiskupa Buenos Aires, w którym oddawał mu w opiekę misjonarzy. Kapłani
otrzymali przywilej spowiadania i odprawiania w jakimkolwiek miejscu, nawet na
okręcie. Kardynał Franchi, Prefekt Propagandy, osobnym dekretem nadał im tytuł
misjonarzy apostolskich, a sam Ojciec Święty, dla okazania swej wielkiej życzliwości,
wystosował do Księdza Bosko następujące Breve:
Pius P. IX. – Dilecte Fili, Saultem et Apostolican Benedictione
Otrzymaliśmy z radością twoje dwa listy z miesiąca października
i z ojcowskim uczuciem uściskaliśmy misjonarzy, których z ukochanym synem Janem
Gazzolo do nas po błogosławieństwo przysłałeś. Ich widok umocnił nas w nadziei,
że ich praca w owych dalekich krajach okaże się wielce owocną. Pochwaliliśmy za tę
ich gorliwość i obfitość błogosławieństwa Bożego na nich spraszaliśmy…
Tymczasem, jako wyraz naszej ojcowskiej życzliwości względem siebie przyjmij
nasze Apostolskie błogosławieństwo, jakiego Tobie i całemu Zgromadzeniu, któremu
przewodniczysz, całym sercem udzielamy. Datum Rozae apud sanctum Petrum, die 17
Novembrie 1875. Pontificatus Nostri Anno trigecimo P.P. IX. Dilecto Filio Joanni
Bosco Presbytero – Augustam Taurinorum.
Misjonarze z Rzymu wrócili 4 listopada późną nocą. Zanim ich Ksiądz Bosko
wysłał do Papieża, nie zapomniał o swoim arcybiskupie. Zwrócił się więc do niego
z prośbą, aby był łaskaw udzielić im swego błogosławieństwa w czasie ceremonii
pożegnalnej. Na to arcybiskup taką kazał dać odpowiedź; pod datą 31 października
teologowi Chiuso: Misjonarzom Waszej Przewielebności, którzy mają wyjechać do
Argentyny, Ekscelencja bardzo chętnie udzieli uroczystego błogosławieństwa
i publicznie jeżeli jutro, w uroczystość Wszystkich Świętych, stawią się w bazylice
metropolitalnej, po sumie, po której będzie udzielone błogosławieństwo papieskie. Tak
zwykle praktykowało się z innymi misjonarzami wyjeżdżającymi do krajów
misyjnych.
Oczywiście misjonarze nie mogli się wtedy stawić, bo znajdowali się
w Rzymie. Wyznaczono im, zatem 7 listopada. Ale i z tą datą były trudności,
o których tak pisał Ksiądz Bosko do wspomnianego teologa Chiuso: Proszę Cię, abyś
podziękował Ekscelencji z mej strony i od naszych misjonarzy, za dobroć nam
okazywaną. Przykro nam tylko, że nie wszyscy w tym dniu będą mogli być obecni,
gdyż niektórzy musieli wyjechać z Turynu w sprawach osobistych. Siedmiu jednak
z nich razem z księdzem Cagliero, jutro rano, pospieszą ucałować pierścień
arcybiskupa i otrzymać od niego błogosławieństwo. Kończąc ten list Święty życzy
teologowi wszelkiego dobra od Boga i prosi go o modlitwę za „povero Don Bosco”.
211

22.2 Page 212

▲back to top
Pragnieniem Świętego było, aby ceremonia pożegnalna odbyła się
z największą możliwie uroczystością. Przewidziany był wielki napływ wiernych, gdyż
podobna uroczystość była pierwszą w Turynie i zapowiedziały ją dzienniki. Chciałem
zaprosić jednego z biskupów – oświadczył Ksiądz Bosko na posiedzeniu Kapituły
7 listopada – ale to mogłoby doprowadzić arcybiskupa do furii. Zaprosimy, zatem
tylko proboszcza miejscowego, który jest przecież osobą urzędową i osobistym
naszym przyjacielem, a zwłaszcza księdza Cagliero, który odjeżdża.
Tu zdziwić nas może trochę sposób wyrażenia się Księdza Bosko
o arcybiskupie, że ten „ wpadłby we furię”. Trudno przypuszczać, że nie są one nam
ściśle przekazane. Wszak zachowane są przez księdza Barberisa, który raczej skłonny
był do łagodzenia niż zaostrzania wyrażeń. Jaki więc one mogły mieć podkład
psychologiczny?
Zadaje się, że na to wyjaśnienie mamy w poniżej przytoczonym liście
Świętego, w którym żali się dyskretnie, że nie został odpowiedni potraktowany
w czasie swego ostatniego pobytu u arcybiskupa, kiedy to zapraszał go na udział
w pożegnaniu misjonarzy. Przewidywał, więc z góry, że Jego ordynariusz bardzo by
odczuł, gdyby inny biskup został zaproszony na tę uroczystość. A oto wzmiankowany
wyżej list Księdza Bosko z dnia 28 października do arcybiskupa:
Ekscelencjo!
Wczoraj Wasza Ekscelencja uznał za stosowne powiedzieć mi wszystko, co
zdawało mu się, że trzeba mi powiedzieć bez pozostawienia mi możliwości bronienia
się, choćby tylko jednym słowem, względnie wyjaśnienia tego, co mi było zarzucane.
Współczułem więcej Waszej Ekscelencji bardziej niż samemu sobie. Pragnąłem
bardzo przedstawić właściwy stan rzeczy, co by mogło wielce przyczynić się do
zmniejszenia nieporozumień a może nawet do całkowitego ich usunięcia. Z całym
szacunkiem dla godności arcybiskupiej, którą Wasza Ekscelencja jest przyodziany,
myślę, że mogę tu przypomnieć Waszej Ekscelencji, iż jeśli został biskupem
w Saluzzo, a następnie arcybiskupem w Turynie, że jeśli wyłaniające się przy tym
trudności zostały przezwyciężone to to, jak dobrze obaj wiemy, Wasza Ekscelencja
zawdzięcza inicjatywie i zabiegom „del povero Don Bosco”, któremu teraz nie
pozwala się nawet dojść do słowa i odprawia się go w sposób Ekscelencji wiadomy.
Uważam, że mogę, owszem, że jest to nawet moim obowiązkiem mówić:
Obecnie zaś uważam, że jestem z tego całkowicie zwolniony.
Proszę mi wybaczyć przykrości, jakich mogłem być przyczyną i proszę przyjąć
wyrazy mojej najgłębszej czci, jaką zawsze miałem i mieć będę dla Waszej
Ekscelencji zobowiązany sługa. Ksiądz Jan Bosko
Jak widać z powyższego listu, przyjęcie, jakiego doznał Ksiądz Bosko
u arcybiskupa, 27 października, kiedy to widocznie był zaprosić Go na uroczystość
pożegnania misjonarzy, a przy tym był może omówić także inne sprawy, odbyło się
/by delikatnie powiedzieć/ z pominięciem ogólnie przyjętych konwenansów.
212

22.3 Page 213

▲back to top
Szczegóły tej audiencji nigdy nie dostały się do publicznej wiadomości. Ksiądz Bosko
przemilczał je także w swoim piśmie do św. Kongregacji Soboru w 1881 roku. I zdaje
się, że i arcybiskup żałował tego, iż tak dalece dał się unieść gniewowi. Tym
tłumaczyć by można pewne ustępstwa z jego strony, do jakich zaliczyć wypada
życzliwe ustosunkowanie się do uruchomienia kaplicy w budynku przeznaczonym dla
sióstr i gotowość udzielenia błogosławieństwa w katedrze odjeżdżającym
misjonarzom.
Ale już przejdźmy do właściwego tematu. Odjazd misjonarzy wyznaczony był
na 11 listopada. Ksiądz Bosko przemawiając wieczorem dnia poprzedniego, do
chłopców, mówił oczywiście o odjeździe misjonarzy, następnie podał rozkład tego
uroczystego dnia i zachęcił wszystkich, ażeby w intencji rozpoczynającego się nowego
dzieła pomodlili się serdecznie, przystępując do świętych sakramentów. Ów 11
listopada był to dzień doprawdy wielki i pamiętny w dziejach Oratorium i przeżywany
przez wszystkich bardzo głęboko. Dzisiaj odjazdy misjonarzy, powtarzające się
corocznie, mniejsze oczywiście robią wrażenie. Ale wtedy była to prawdziwa sensacja
tak dla salezjanów, jak i wychowanków, a także dla całego Turynu. Na odjeżdżających
patrzyli wszyscy jak na bohaterów, którzy odważnie wybierają się w nieznane.
Wszyscy chcieli się do nich zbliżyć, zamienić choćby jedno słowo z nimi, zwłaszcza
ks. Cagliero kochany przez młodzież jak ojciec, był przedmiotem szczególniejszych
objawów przywiązania z jej strony.
O godzinie 10 - tej głos dzwonów wezwał wszystkich na rzadką ceremonię. Oto
niejaki Giovanelli młodzieniec 18 - letni, który niedawno, co zamieszkał w Oratorium,
składał abiurę wyrzekając się błędów Piotra Waldo i tym samym powracał na łono
Kościoła katolickiego. Abiurę przyjął ks. Cagliero, udzielając nawróconemu następnie
chrztu św. sub conditione. Tak rozpoczynał u stóp Najświętszej Maryi
Wspomożycielki misję, jaką miał pełnić później za Atlantykiem.
Właściwa uroczystość pożegnania misjonarzy rozpoczęła się około 4 - tej po
południu. Tłumy zaległy świątynię, jak rzadko.
Zanim jednak rozpoczęły się nieszpory, stało się coś nadzwyczajnego; bo gdy
odezwały się dzwony wzywające wiernych na te podniosłą uroczystość, zerwał się
wicher tak gwałtowny, jakby chciał roznieść całe Oratorium. Szum burzy, łoskot
trzaskających drzwi, szczęk wylatujących rozbitych szyb, wywołały chwilowo ogólny
popłoch… Przypadek, nie przypadek, ale zawsze dziwny zbieg okoliczności; bo
faktem jest, że coś podobnego zdarzyło się w chwili, gdy zakładano kamień węgielny
pod kościół Najświętszej Wspomożycielki – gdy się odbywała konsekracja tejże
świątyni – gdy Ksiądz Bosko wracał z Varazze po dłuższej chorobie – a także
w późniejszych latach, gdy nadeszło ostateczne zatwierdzenie przywilejów dla
Zgromadzenia, słowem - kiedy działo się coś ważnego dla Oratorium.
Nieszpory trochę spóźnione odśpiewała po gregoriańsku młodzież Oratorium.
Na Magnificat weszli uroczyście dwójkami przez kościół misjonarze i zajęli miejsca
przygotowane dla nich w prezbiterium. Księża ubrani byli na modłę hiszpańską,
z kapeluszami w ręku, koadiutorzy – w strój czarny, z cylindrem w dłoni. Otaczali ich
213

22.4 Page 214

▲back to top
wszyscy księża z Oratorium i dyrektorzy. By nie pominąć żadnego szczegółu
wspomnijmy, iż zaproszenie dyrektorów wywołało dyskusję, ze względu na połączone
z ich przyjazdem wydatki. Przeważyło zdanie, że w takiej chwili nie powinno ich
braknąć, by tym większego nadać splendoru i powagi wydarzeniu tak
nadzwyczajnemu nie tylko w Turynie, ale w ogóle w całym Piemoncie; oraz, aby
uczestnicząc w ceremonii tak wzniosłej, mogli następnie opowiadać o niej swoim
wychowankom, budząc wśród nich nowe powołania.
Po skończonych nieszporach na ambonę wstąpił Ksiądz Bosko. Szmer ogólnego
wzruszenia dał się słyszeć wśród zebranych, po czym nastąpiło głębokie milczenie.
Głos mówcy drżał, zwłaszcza, ilekroć przyszło mu wspomnieć misjonarzy, ale zdołał
się jednak opanować. Na kościele zaś szloch był ogólny. A oto, jak nam zostało
przekazane owo przemówienie przez jednego z tam obecnych:
Nasz Boski Zbawiciel – zaczął Święty – odchodząc z tej ziemi Ojca Swego
Niebieskiego, rzekł do Apostołów: „idąc na cały świat, nauczajcie wszystkie narody…
głoście Ewangelię wszystkiemu stworzeniu”. Nie była to rada. To był wyraźny rozkaz.
Rozkaz głoszenia Ewangelii po całej kuli ziemskiej. Apostołowie doskonale to
zrozumieli i już święty Paweł mógł do Rzymian napisać; Fides vestra annuntiatur in
universo mundo.
Otóż właśnie za przykładem Apostołów, przy błogosławieństwie Ojca św.
i my, według naszych skromnych możliwości staramy się wziąć udział w tych
wielkich poczynaniach Kościoła św. Byliśmy wzywani do różnych krajów, ale
ostatecznie zdecydowaliśmy się pójść do Argentyny, gdzie nadzwyczajny brak
kapłanów do pracy duszpasterskiej, gdzie nasi rodacy emigranci oczekują pomocy
ze swojej ojczyzny, pragnąc w rodzinach zachować wiarę ojców, gdzie wreszcie całe
szczepy plemion dzikich oczekują światła Ewangelii. Wyrażam tu całe swe
podziękowanie dla tych, co w jakikolwiek sposób umożliwili nam rozpoczęcie tego
dzieła…
A teraz do was zwracam się, drodzy synowie, co wybieracie się dziś w daleką
podróż. I na pierwszym miejscu polecam wam, byście w modlitwach waszych nie
zapomnieli nigdy o dobrodziejach w Europie. Pierwsze dusze, jakie pozyskacie dla
Chrystusa, ofiarujcie Ojcu Przedwiecznemu, jako hołd wdzięczności i wynagrodzenia
dla naszych dobrodziejów, za to, co dla tej wielkiej sprawy czynią i czynić będą…
Już każdemu z was z osobna powiedziałem, co mi serce dyktowało; jeszcze
wam przekażę pewne wskazania na drogę pisemnie, które niech będą jakby moim
testamentem… Brak mi słów… Łzy ściskają gardło…
Ale to wam chcę powiedzieć, że jeśli cały wzruszony jestem z powodu
waszego odjazdu, to jednak w sercu czuje radość, że i nam, mimo naszej maleńkości
danym jest dołożyć cegiełkę do wielkiej budowli Kościoła Świętego… Tak, jedźcie,
odważnie, ale pamiętajcie, iż jeden jest Kościół obejmujący tak Europę jak i Amerykę
i cały świat, Chrystus jest Władcą dusz i tych tu i tych tam. Jeśli ciałem będziemy
daleko jedni od drugich, to mamy łączność ducha przez pracę dla chwały Boga
i Zbawiciela naszego Jezusa Chrystusa…
214

22.5 Page 215

▲back to top
Gdziekolwiek pójdziecie, pamiętajcie zawsze, że jesteście kapłanami
katolickimi, że jesteście salezjanami. Jako katolicy poszliście po błogosławieństwo
Ojca Świętego i z jego to poręki macie teraz pójść i głosić naukę Chrystusa Pana,
sprawować Jego sakramenty, szerzyć wszędzie Jego chwałę. Niech was Bóg uchowa,
byście mieli, choć słówkiem najmniejszym, uchybić najdostojniejszej Stolicy świętego
Piotra, co jest wykładnią samego Jezusa Chrystusa, od którego wszystko ma
wychodzić i do Niego wszystko wracać.
Jako salezjanie nie zapominajcie, że tu we Włoszech macie ojca, który was
kocha, macie matkę Zgromadzenie, która stale o was myśli, troszcząc się o wasze
potrzeby i zawsze dla was ma serce otwarte i bramę, by was podtrzymać na duchu,
a w razie potrzeby, przyjąć pod swój dach…
Jedźcie… Czekają was wszelkiego rodzaju trudy i niebezpieczeństwa i pełna
mozołu praca. Ale nie obawiajcie się: Bóg jest z nami. Sami z siebie nic nie możemy,
ale wszystko mogę w Tym, co mnie umacnia…
Idźcie, ale wiedzcie, że nie będziecie opuszczeni… nie będziecie sami.
Wszyscy idziemy z wami… Niedługo pojadą w wasze ślady inni, by stanąć przy
waszym boku i pomagać wam znosić codzienny trud apostolski. Ci zaś, co nie pojadą,
będą wam towarzyszyć duchem i będą was wspierać modlitwą, cieszyć się waszymi
zdobyczami ewangelicznymi, z wami dzielić będą róże i kolce, radości i smutki
w życiu nieuniknione. Jedźcie spokojnie, bo jedziecie pod auspicjami Ojca Świętego
i naszego najdostojniejszego pasterza, którzy wam na drogę pobłogosławili.
A teraz i ja wam błogosławię, jako ojciec miłujący was całym sercem
i spraszam obfitość łask niebieskich na was, na waszą podróż, na wasze wszystkie
przeżycia, na każdy trud i ból…
Z Bogiem… może już wszyscy nie zobaczymy się na tej ziemi. Ale jeśli
wypadnie nam na jakiś czas być z dala od siebie, to przecież na wieki połączymy się
w Niebiosach, gdzie to po trudach naszych, usłyszymy radosne słowa naszego
Stwórcy i Pana: Euge serve bone et fidelis… intra in Kaudium Domini tui.
Po tych rzewnych słowach Świętego proboszcz z Burgo – Dora udzielił
uroczystego błogosławieństwa Najświętszym Sakramentem. Pisze jeden z naocznych
świadków: „Ołtarz wspaniale przystrojony, setki jarzących się świateł, promieniejąca
postać Najświętszej Dziewicy Wspomożycielki, uśmiechającej się ze wspaniałego Jej
obrazu, nadały całej funkcji niezwykłego uroku.
Po błogosławieństwie kantorzy zaintonowali Veni Creator, po którym Ksiądz
Bosko od ołtarza odmówił owe przepiękne modlitwy, jakie Kościół kładzie w usta
swoich ministrów udających się w dalekie podróże apostolskie. Następnie nowym
misjonarzom udzielił ojcowskiego błogosławieństwa, które przyjęte zostało przez
wszystkich w głębokim skupieniu.
Nastąpił moment najbardziej wzruszający: ze wszystkich stron słychać było
tłumiony płacz. Spokój i panowanie nad sobą młodych apostołów wystawione były na
ciężką próbę. Podczas gdy chór chłopięcy powtarzał w nieskończoność motet: Sit
215

22.6 Page 216

▲back to top
Nomen Domini benedictum ex hoc nuno et uesgue in seculum. W prezbiterium Ksiądz
Bosko ich ukochany Ojciec, żegnał najdroższych synów serdecznym uściskiem,
wręczając każdemu z osobna upominki wydrukowane na karcie. W ślad za nim
wszyscy księża, klerycy i koadiutorzy do głębi wzruszeni dawali ostatni pocałunek
pożegnalny swym bohaterskim współbraciom na ich misyjne pielgrzymowanie.
Wzruszenie doszło do szczytu, napełniając cały kościół głośnym szlochem,
kiedy misjonarze wyszli poza balustradę i przeciskali się środkiem świątyni między
swymi krewnymi, znajomymi i wychowankami. Wszyscy cisnęli się do nich by
ucałować im ręce, czy choćby skraj szaty. Ostatni za nimi szedł Ksiądz Bosko. Gdy
stanął w bramie kościoła, mógł oglądać wspaniały widok: cały plac Maryi
Najświętszej Wspomożycielki wypełniony był rozentuzjazmowanymi tłumami
wiernych, wśród których szereg powozów czekał na odjeżdżających by ich dowieść na
stację. Pożegnalne okrzyki, bicia dzwonów, migotliwe światła lamp, łuna bijąca przez
otwartą na oścież bramę iluminowanej świątyni, skry gwiazd migających na
lazurowym sklepieni pogodnego nieba, wywoływały nastrój dziwnie tajemniczy.
nieziemski. Ks. Lemoyne nie mógł naporu swych uczuć i zawołał: „ach, Księże Bosko
– czyżby zaczynało się sprawdzać owe proroczo w snach oglądane: inde exibit gloria
mea?
„Masz słuszność – potwierdził cały wzruszony wielki Święty Wizjoner
dziewiętnastego wieku”.
Wreszcie misjonarze wraz z Księdzem Bosko i konsulem argentyńskim mogli
wsiąść do powozów, które z Wolan, potem coraz szybciej potoczyły się ku stacji
kolejowej. Ale więcej rączymi od koni okazali się wychowankowie z Valsalice, którzy
na wyścigi pobiegli na dworzec, aby tam powitać i jeszcze raz pożegnać drogich
misjonarzy. Przy owacyjnych okrzykach młodzieży i przygodnej publiczności pociąg
ruszył w stronę Genui.
Ks. Ceria kończy rozdział przytoczeniem poufnych upominków Księdza Bosko
dla misjonarzy, umieszczonych w naszych Regulaminach /Dz. III, R. 4 § 69/: „Dusz
szukajcie a nie pieniędzy i honorów”.
216

22.7 Page 217

▲back to top
R O Z D Z I A Ł XVII
PO ROZŁĄCE Z MISJONARZAMI
Prędko minęła misjonarzom podróż z Turynu do Genui, wszak jechali
w jednym przedziale ze swoim ukochanym Ojcem, któremu zawsze tyle mieli do
powiedzenia, a on im. Do Genui przyjechali o północy, gdzie już oczekiwał ich ks.
Albera. Upłynęło jeszcze dwa dni, zanim ostatecznie ulokowali się na okręcie
i załatwili wszystkie formalności. W tych dwóch dniach okazało się w całej pełni, jak
serdeczne uczucia żywili młodzi apostołowie względem swego Przełożonego i Ojca.
Nie mogli się wprost z nim rozłączyć. Gdzie się tylko pokazał, zaraz go otaczali,
zasypując pytaniami, prosząc o radę, przedstawiając swoje potrzeby. Wzruszający też
był widok, z jaką ojcowską czułością i on ich traktował. Wszak to byli jego synowie
wyrośli pod jego okiem, przez niego wykształceni i uformowani. Starał się też
z właściwym sobie spokojem zadowolić ich we wszystkim, dzieląc się z nimi
skarbami swego doświadczenia i udzielonych mu charyzmatów z Nieba.
Rankiem, 11 listopada, była to niedziela, po odprawieniu przez księży Mszy
św., wybrali się do portu. Okręt, którym mieli jechać nosił imię SAVOIA. Należał do
Towarzystwa francuskiego transportowców morskich w Marsylii. Kapitan okrętu
Quidard bardzo grzecznie powitał Księdza Bosko i jego towarzyszy, wprowadzając
ich zaraz do kabin dla nich przeznaczonych, a następnie oprowadził Księdza Bosko po
całym statku. Gdy znaleźli się na sali pierwszej klasy, koadiutor Molinari usiadł do
pianina i zaśpiewali wszyscy Lodate Maria. To zainteresowało innych pasażerów,
którzy otoczyli śpiewających. Wtedy ks. Cagliero krótko do nich przemówił,
nawiązując do święta Opieki Najświętszej Maryi Panny, jakie w tym właśnie dniu
było obchodzone w Genui i zachęcając, by wszyscy tę długą podróż oddali pod opiekę
Tej, która jest wzywana, jako Gwiazda Morza. Podał też słuchaczom do wiadomości,
że podczas całej podróży będzie sposobność do wysłuchania Mszy św. I do
przystąpienia do sakramentów św. Słowa te odniosły bezpośredni skutek, gdyż kilkoro
poprosiło zaraz o spowiedź.
Jak dotąd, dobry humor nie opuszczał misjonarzy, wszak stale z nimi jeszcze
był Ksiądz Bosko. Ale nadeszła chwila krytyczna: o godzinie jedenastej dano sygnał,
aby wszyscy, niemający zamiaru jechać dalej, opuścili pokład. KsIądz Bosko
serdecznie polecał kapitanowi swoich współbraci, od którego też otrzymał
zapewnienie, iż będą traktowani przez całą załogę ze wszystkimi możliwymi
względami. Następnie jeszcze raz zwrócił kilka serdecznych słów do odjeżdżających
synów i z rozrzewnieniem ich pobłogosławił.
217

22.8 Page 218

▲back to top
Misjonarze – pisze obecny przy tym koadiutor Enria – nie mogli się oderwać od
swego Księdza Bosko. On, choć równie głęboko wzruszony, dodawał im odwagi,
przypominając wzniosłe cele ich podróży: chwałę Bożą, zbawienie dusz, nawrócenie
tylu niewiernych…
Szczęśliwi jesteście wy, którym dano jest rzucić pierwsze ziarno ewangeliczne
w tamtych stronach. Ileż ono owocu przyniesie dla Kościoła i dla naszego
Towarzystwa Salezjańskiego. Niezmordowany wasz trud przyczyni się do triumfu
wiary naszej świętej, uświetni pontyfikat obecnego Papieża, a wam zapewni przeobfitą
zapłatę od Boga. W Jego Imieniu zapewniam was, że przeobfite będzie żniwo wasze
i tego bądźcie pewni. Nie zważajcie na trudy, na braki, na pogardę ze strony świata.
Misjonarze, jak i obecni uklękli. Ksiądz Bosko pobłogosławił ich spokojnym głosem,
następnie uściskał każdego ze swoich, rozpoczynając od księdza Cagliero. Następnie
zeszedł z pokładu do łódki, która go odwiozła na ląd. Byli z nim ks. Albera, brat
księdza Cagliero i kilku innych. Cały czas oczy ich zwrócone były ku okrętowi,
z którego powiewały chusteczki na pożegnanie. Ksiądz Bosko, cały czerwony był na
twarzy od wysiłku, by powstrzymać swoje wzruszenie.
Podróżni właśnie siadali do stołów, zajadając obiad, kiedy, ku zdziwieniu
misjonarzy, zaanonsowano im miłą wizytę: oto wychowankowie zakładu
Sampierdarena przyszli ich jeszcze raz pożegnać. Był to gest ze strony samego
Księdza Bosko. Ale niedługo mogli się nimi cieszyć misjonarze, bo zaraz odezwał się
ostatni sygnał na odjazd. Statek ruszył z portu o godzinie drugiej po południu.
Następnego dnia już byli nasi podróżni w Marsylii, gdzie mieli sześć godzin
czasu na zwiedzanie. W trzy dni potem okręt dobił do portu w Gibraltarze. Tutaj ks.
Fagnano wyszedł zakupić hostie i świece. Będąc w mieście złożył wizytę tamtejszemu
biskupowi, który bardzo zainteresował się całą działalnością salezjanów. A teraz niech
nasi misjonarze jadą szczęśliwie do swego celu, a my zostańmy z Księdzem Bosko we
Włoszech.
Ostatnie wielkie przeżycia misyjne nie pozostały bez skutku.
Długo o nich mówiono w mieście, a w Oratorium wychowankowie nie
przestawali na częstych nawiedzeniach wznosić modły o szczęśliwą podróż dla ich
dawnych wychowawców. Znalazł się nawet jeden chłopak, który postanowił pościć
trzy dni na tydzień tak długo, dopóki, po skończeniu studiów, sam nie będzie mógł
wyjechać na misje. Oczywiście, że przełożeni, dowiedziawszy się o tym,
bezwzględnie mu tego postu zabronili.
Warto tu jeszcze przytoczyć partykularne zalecenia, jakie pisemnie wręczył
księdzu Cagliero Ksiądz Bosko, a które tak pięknie świadczą o jego ojcowskiej
troskliwości, z jaką odnosił się zawsze do swoich synów.
Do księdza Cagliero!
1. Dbaj bardzo o zdrowie i moralność wszystkich i uważaj, by każdy miał czas na
potrzebny odpoczynek.
218

22.9 Page 219

▲back to top
2. Doktorowi Ceccarelli powiedz, że otrzymałeś dwieście franków i polecam się
o katechizm używany w Argentynie, potrzebny mi przy wydawaniu „Giovane
Proveduta” w języku hiszpańskim.
3. Tematia niech przetłumaczy moją gramatykę na język hiszpański i niech mi to
przyśle, aby można było wydrukować tu w Turynie. Zorientuj się, czy tam jest
jakiś dobry tekst historii św., bo jeśli nie ma to skombinujemy tutaj.
4. Nie zapomnij ofiarować, jakiejś książki panu doktorowi Spinoza.
5. Jeśli Allavena i jego towarzysze zgłoszą się na okręt w Marsylii, to mi przysłać
telegram w tym sensie: Tutti benvenuti e in sanita, jeśli zaś nie, to opuścić tutti.
/Wszyscy szczęśliwie dojechali i w zdrowiu/.
6. Skoro tylko będziecie mieć sposobność w ciągu podróży, by do nas coś napisać,
piszcie jak najczęściej. Ale ty, na osobnym bileciku zawsze dołącz, jeśliby coś
poufnego było mi do zakomunikowania.
7. Okazujcie jak największe uszanowanie dla pana Franciszka Beniteza,
uświadamiając go, że również jest franciszkaninem, gdyż nosi imię tego
wielkiego Świętego Doktora, który jest i naszym Patronem.
8. Niech się nikt nie chełpi z tego, co umie, względnie z tego, co robi, ale niech
każdy spełnia, co do niego należy bez orientacji.
9. Gdyby wam wypadło przesyłać pieniądze, to adresujcie zawsze na księdza Rua.
10.Pisząc do waszych dobrodziejów, róbcie w listach wzmiankę o modlitwach
i o waszej wdzięczności dla tych, co pomagają wam i Oratorium. Pod tym
względem nigdy nie obawiajcie się, że powiecie za wiele.
11.Po drodze, względnie na końcu waszych podróży, wypadnie napisać jakieś listy
do wybitniejszych dobrodziejów, jak do markiza Fassati, do rodziny Corsi, do
hrabiny Callori itd. Te rzeczy wielce mogą być pożyteczne nam i wam.
12. Gdy będziesz potrzebował więcej personelu, to pisz zawsze wyraźnie, czy
chodzi o zakonnice, czy o salezjanów: równocześnie zaznacz, kto by – twoim
zdaniem – był najodpowiedniejszy na stanowisko, o które chodzi.
Róbcie, co możecie, Pan Bóg zrobi to, co my nie możemy. Zaufajcie Panu
Jezusowi w Najświętszym Sakramencie i Najświętszej Wspomożyciele, a dowiecie
się, co to są cuda.
Zawsze myślą jestem z wami i codziennie polecam was dobroci Bożej we Mszy
św. Niech wam Bóg błogosławi, dokądkolwiek pójdziecie. Módlcie się za mnie i za
waszą matkę Zgromadzenie. Amen.
Sampierdarena, 13.11.1875 r.
Otrzymał również ks. Cagliero list od Świętego do arcybiskupa w Buenos
Aires, do którego dołączona była lista personelu z zaznaczeniem zajęć, do jakich
mieliby być przeznaczeni. Drugie pismo było do Komisji w S. Nicolas de los Arroyos
z wykazem kosztów związanych z ekspedycją misyjną i z deklaracją, w której
oświadcza się, że Zgromadzenie Salezjańskie nie ma pretensji do całej
219

22.10 Page 220

▲back to top
wyszczególnionej tam sumy, ale było by wdzięczne za jakąkolwiek pomoc finansową,
by tak można myśleć o przygotowaniu nowej ekspedycji.
W dwa dni po wyjeździe misjonarzy Ksiądz Bosko był już w Varazze, skąd
pisał do hrabiny Callori:
Mia buona e carissima Mamma!
Odprowadziłem naszych misjonarzy aż do Genui, potem do portu, wreszcie na
okręt, którym mieli odpłynąć do Ameryki. Wszyscy byli weseli, choć wzruszeni, ale
zawsze gotowi na wszystko, co Boska Opatrzność względem nich zarządzi. Na koniec
ks. Cagliero w imieniu swoich towarzyszy, zabrał głos i tak powiedział: Prosimy
bardzo w imieniu naszym podziękować pani hrabinie Callori za wszystkie względy,
jakich od niej doznaliśmy. Zawsze będziemy się modlić w intencji jej rodziny, a dusze,
które mamy nadzieję zbawić, otworzą jej pewnego dnia bramę nieba. Pewni jesteśmy,
że nie przestanie nas Pani popierać materialnie, a Ksiądz Bosko będzie nam dosyłał
nowych pracowników ewangelicznych. Po tych słowach popłynęły i łezki, a okręt
o godz. 14.00 płynął w stronę Francji, skąd już dostałem telegram, że podróż mają
przyjemną.
Skoro tylko otrzymam świeże wiadomości, będę się poczuwał do obowiązku
zaraz o wszystkim Szanowną Panią zawiadomić. Dziękując za wszystko itd.
Varazze, 17.11.1875 r.
Niestety w Varazze powtórzyło się Księdzu Bosko to, czego doświadczył już
trzy lata przedtem w tym samym kolegium i o tej samej porze roku: wystąpiła
gorączka z wysypką /miliare/. Prawdę powiedziawszy, po pierwszym ataku nie
ustąpiła ona całkowicie już nigdy i powtarzała się, co dwa miesiące, a także i częściej,
zwłaszcza, gdy był przemęczony, albo przy zmianie pogody. Występowały wtedy na
skórze pryszcze przy podniesionej temperaturze ciała, połączone z silnym bólem
głowy, bezsennością i uporczywym ziewaniem. Po każdym takim ataku schodził
całkowicie naskórek. Niewielu się o tym spostrzegło, gdyż chory nie zaprzestawał
pracy i nie zatrzymywał się w łóżku, a jednak były to dolegliwości bardzo przykre. Ks.
Francesia natychmiast zawiadomił o wypadku Oratorium. Chłopcy dowiedziawszy się
o tym, rozpoczęli szczególniejsze modły, bojąc się, by choroba nie zagrażała życiu ich
ukochanego Ojca. Ale na szczęście sytuacja nie była na tak groźna; bo już drugiego
grudnia Ksiądz Bosko tak pisał do jednego ze współpracowników redakcji Unita
Cattolica:
Carisimo Don Reffo!
Posyłam list Ojca św. Z prośbą, by, jeśli uznacie, za stosowne, został
umieszczony w waszym poczytnym piśmie. Ponownie dziękuję ci za bardzo udany
artykuł opisujący pożegnanie misjonarzy na Valdocco.
220

23 Pages 221-230

▲back to top

23.1 Page 221

▲back to top
Z Rzymu, z Florencji, z Wenecji i z innych miast otrzymałem listy wyrażające
pełne uznanie dla tego sprawozdania, które niejednemu z czytających wycisnęły łzy
z oczu. Jedna wybitna i niepodejrzana osobistość wprost mi powiedziała: „Uważam,
że to sprawozdanie jest non plus ultra pomiędzy artykułami Unita Cattolica”. Niech to
będzie ku twojej satysfakcji, a równocześnie ku większej chwale Bożej. Piszę do
ciebie, gdyż nie wiem, czy ks. Margotti wrócił już do Turynu. Jeśli tak, to moje
najniższe uszanowanie dla niego. Niechże Bóg ci błogosławi itd.
Varazze, 02.12.1875 r.
Ale myśl Ksiedza Bosko zawsze była przy jego misjonarzach. 4 grudnia tak
pisze:
Don Cagliero mio carissimo!
Piszę do ciebie, a ty przekażesz to innym salezjanom. Mamy wiadomości od
was z Gibraltaru i dziękujemy Bogu, że wszystko idzie dobrze. Wszystkie domy
modlą się dla was o szczęśliwą podróż. W następnym dniu po waszym wyjeździe,
otrzymałem dokumenty z Rzymu. Jest między innymi list do arcybiskupa Buenos
Aires, dekret dla was, list Papieża i kardynała Antonelli. U nas sprawy postępują
szybko i dobrze. W ostatnich dniach listopada stworzyliśmy nową placówkę w Nizza
dla ubogich chłopców. Dyrektorem został ks. Ronchail. Oprócz niego, jako
nauczyciel, pójdzie tam Perrot, pianista Rabagliati i kucharz Capellano. Tam
przeniesie się chłopców z Algieru.
W Bardighora rozpoczęliśmy akcję przeciw protestantom. Kierował nią będzie
ks. Cibrario. Również otworzą tam placówkę Córki Maryi Wspomożycielki, które
opiekując się dziewczętami, będą nam służyły pomocą w kuchni. Na razie mieszkamy
w domu wynajętym, ale już jest zakupiony plac pod budowę i to przy zborze
protestanckim, koło którego skupiają się ich szkoły i hospicja. Z pomocą Bożą na
wiosnę rozpoczniemy budowę kościoła. Za parę dni będą mogły nasze siostry zająć
w Sampierdarena lokal dla nich wyłącznie przeznaczony, gdyż dotąd były rozproszone
po kilku domach. W połowie grudnia ks. Rua pojedzie do Mornese na obłóczyny i na
przyjęcie profesji. Liczba sióstr stale rośnie. Na początku stycznia otworzą nową
placówkę w Alassio.
Kiedy piszesz ty, albo inni do nas, nie pomijajcie choćby najmniejszych
szczegółów, gdyż to wszystko bardzo nas tu interesuje. Wszystkie nasze domy
przesyłają pozdrowienia misjonarzom. Zalecaj, by każdy dbał o swe zdrowie i nie
zapomnij w najbliższym liście zaznaczyć mi, czy któryś chorował w czasie podróży
i jak się tam każdy z nich czuje. Gdy będziesz przemawiał do tamtejszych współbraci,
nie zapomnij odczytać publicznie upominków, jakie wam dałem na odjezdnym. Niech
was Bóg wszystkich błogosławi itd.
PS. Jest rzeczą samą przez się zrozumiałą, że ile razy ja piszę do was, to zawsze
w liście domyślić się trzeba szczególniejszych pozdrowień dla doktora Ceccarelli,
Benitoza, Repinozy itd.
221

23.2 Page 222

▲back to top
Zanim posłużycie się przywilejami przyznanymi wam, jako misjonarzom,
postarajcie się najpierw przedstawić je waszemu arcybiskupowi.
Wyjeżdżając tym razem z Ligurii, miał Ksiądz Bosko tę pociechę, iż zdołał
uporządkować finanse dwóch tamtejszych zakładów, a jadąc do Turynu spodziewał
się, że będzie mógł to samo przeprowadzić i w Oratorium, do którego wrócił
6 grudnia, około 4 po południu, po 25 dniach nieobecności.
Chłopcy, klerycy i przełożeni oczekiwali go z niecierpliwością. Czytamy
w kronice: Zawsze nam miło, gdy Ksiądz Bosko jest z nami. Ale ilekroć wypadnie mu
dłuższy czas poza Oratorium, to jego powrót jest nam tym droższy. Właśnie kończyły
się lekcje, gdy rozeszła się pogłoska, że ukochany Przełożony już jest
w swoim pokoju. Chłopcy – jak czytamy dalej w kronice – zorientowawszy się,
że choroba musiała nie być tak niebezpieczna, po prostu szaleli z radości.
Na wieczerzę zeszedł Ksiądz Bosko, kiedy już rozpoczęła się w jadalni lektura.
Oczywiście zaraz ją przerwano i ze wszystkich stron rozległy się radosne oklaski.
A on szedł uśmiechnięty, witając się wzrokiem z tym czy owym, czy zamieniając
jakieś życzliwe słówko, które dla niejednego wystarczyło, jako odpowiedź na list
wysłany do niego. I tak przechodząc koło księdza Barberisa, zatrzymał się chwilkę
przed nim, a popatrzywszy na niego tym wzrokiem, który nie da się opisać, rzekł:
„Bardzo mi się podoba twój projekt i zastanawiam się jakby go można było
uskutecznić. To wystarczyło dla zainteresowanego, by mu z serca odeszły wszystkie
zmartwienia i ambarasy, jakie go od dłuższego czasu dręczyły”.
O godz. 9.00 gimnazjaliści, rzemieślnicy, nowicjusze, koadiutorzy, słowem całe
Oratorium oczekiwało z niecierpliwością, co Ksiądz Bosko powie na słówku
wieczornym. Zaledwie ukazał się na zwykłym miejscu, rozległy się tak serdeczne
okrzyki: Viva Don Bosco – i tak fanatyczne oklaski, że je chyba było słychać na cały
Turyn i trzeba było dłuższej chwili, aż się uspokoiły, a wtedy ten drogi Ojciec tak
przemówił do swoich ukochanych dzieci:
„Już to więcej czasu upłynęło, drodzy chłopcy, jak się nie widzieliśmy.
Wyjechałem z Turynu 11 listopada, by odprowadzić naszych misjonarzy do Genui
i otóż chcę wam dzisiaj kilka słów powiedzieć na temat odjazdu naszych misjonarzy.
Odjechawszy stąd wieczorem, 11 listopada, we czwartek, stanęliśmy w Sampierdarena
o północy. Jazda była spokojna. Długo rozmawialiśmy o różnych rzeczach;
z nastaniem nocy niektórzy zdrzemnęli się; od czasu do czasu dał się słyszeć jakiś
stłumiony szloch. W Sampierdarena oczekiwał nas ks. Albera i w jego zakładzie
zatrzymaliśmy się jeszcze dwa dni dla załatwienia ostatnich już formalności
i by odjeżdżający mieli czas napisać listy, w których dawali ostatnie rozporządzenia
i przesyłali ostatnie pozdrowienia z tego świata przed wyjazdem na drugi świat
/ogólny wybuch wesołości/. W tym czasie przekonałem się doprawdy, jak oni byli
przywiązani do Księdza Bosko.
Nie mogłem się na chwilę od nich odłączyć. Szedłem do kościoła, oni szli za
mną modlić się, idę na śniadanie, a oni już są w jadalni. Udałem się do pokoju i oni już
ze mną, słowem szli krok w krok za mną. Ale muszę też przyznać, że ja nie mogłem
222

23.3 Page 223

▲back to top
obejść się bez nich; gdyby oni nie przyszli do mnie, to ja byłbym ich szukał. Miałem
im też wiele do powiedzenia, ale oni mieli jeszcze więcej do zapytania się. Wyglądało,
że bardzo trudna będzie nasza rozłąka. Wiele napisałem im rad
i wskazówek, jak Ojciec swoim synom, a tu ciągle wyłaniały się jakieś nowe
zagadnienia do rozwiązania. Tak upłynęły te dwa dni: 12 i 13 listopada.
Odjazd nastąpił w niedzielę 14. Na stację podwieziono ich kilku dorożkami.
Okręt stał już w porcie na kotwicy, ale w pewnej odległości od brzegu. Wsiedliśmy,
więc do łódki, która nas do niego podwiozła. Trwało to wszystko razem pół godziny.
Na okręt z łódki wdrapaliśmy się po drabince. Trzeba, bowiem wiedzieć, że wielkie
okręty wystają dość dużo z wody i potrzeba schodków, by wydostać się na pokład.
Kapitan widząc mnie, pospieszył, by podać mi rękę i tak ułatwić mi wdrapanie się na
pomost.
Statek ten francuski należał do większych transatlantyków. Mógł mieć długości
więcej jak sto metrów, a szeroki jedenaście. Mógł pomieścić wygodnie tysiąc
pasażerów. Kapitan okazał się dla nas bardzo uprzejmy i oprowadził nas po całym
okręcie.
Tu muszę wam zwrócić uwagę, że podróżni dzielą się na trzy klasy, zależnie od
tego ile zapłacą, ale ja udowodniłem kapitanowi, ze właściwie wszyscy podróżujący
dzielą się na pięć klas. Do pierwszej należą podróżni, którzy mają wszystkie możliwe
wygody, jak gdyby we własnym domu; w drugiej mniej jest wygód, ale też im
właściwie niczego nie brakuje, w trzeciej jadą ci najubożsi; zastawa stołowa dla nich
jest taka sobie, sypialnie mają wspólną, zamiast łóżek pryczę i to jedną nad drugą. Za
krzesła służą im meble okrętowe, względnie własne walizki.
Oto pomieszczenie dla poszczególnych grup podróżnych – powiedział kapitan.
Innych już nie ma.
O, mam wrażenie, że jeszcze trzeba by coś dodać – podchwycił Ksiądz Bosko.
Mam wrażenie, że są jeszcze inne grupy podróżujące z nami.
Nie rozumiem. Niech się Ksiądz wytłumaczy.
Zaraz, panie kapitanie. Otóż tu pod nami widziałem pełno kur, królików, gołębi,
są nawet krowy i dwa tuczniki… Przecież to też pasażerowie, którzy już nie tylko
jedzą, ale żrą; one to tworzą, według mnie, czwartą klasę.
Ha, ha, ha, nauczyłem się nowej rzeczy – odrzekł kapitan śmiejąc się. I ma
Ksiądz słuszność, a ja na to nie zwróciłem uwagi. Ale gdzie piąta klasa?
I tej łatwo się dopatrzeć, panie kapitanie. Wystarczy zmienić słówko ze strony
czynnej na bierną, a będziemy zaraz mieli nie tych, co jedzą, ale to, co jest zjedzone,
a więc potrawy, pieczenie, befsztyki, polędwice, weduta, ciastka, ciasteczka
i torty… Czyż to nie podróżuje razem z nami? Czy bez nich mogłaby w ogóle odbyć
podróż? Z pewnością nie. Trzeba je, zatem policzyć i umieścić w piątej klasie. A jeśli
by sobie pan kapitan życzył, to byśmy jeszcze dopatrzyli się i szóstej, a ta jedzie na
walizkach i tłumokach, a mam wrażenie, że ci pasażerowie walizkowi nie są tak
ubodzy.
223

23.4 Page 224

▲back to top
Roześmiała się cała brygada okrętowa, komentując wesoło moje wywody,
a tymczasem kapitan zaprowadził nas na miejsce przeznaczone dla naszych. Trzeba
było zejść po wygodnych schodach na dół pokrytych wzorzystym chodnikiem. Bałem
się go powalać więc spoglądałem na moje kamasze, czy są w porządku, ale kapitan dał
mi znak, jakby chciał powiedzieć: Tylko bez żenady, nic nie szkodzi; znajdzie się, kto
go oczyści. Weszliśmy do wspaniałego salonu mało, co mniejszego od tej sali.
Umeblowany był fotelami, kanapami, nie brakło stylowych szaf ani luster i żadnej
wygody. Z tego salonu były wejścia do poszczególnych kabin, gdzie mieściły się
łóżka. W niektórych kabinach były trzy, w innych dwa łóżka, a w tej dla księdza
Cagliero dla większej jego wygody tylko jedno. W sali pełno było podróżnych
i marynarzy uwijających się z walizkami. Molinari zauważywszy tam pianino,
przysiadł się do niego i zagrał pięknego marsza, po którym zaintonował „Lodate
Maria”, podchwycony przez jego towarzyszy. Otoczyli ich podróżni, a wtedy, po
ukończeniu śpiewu, ks. Cagliero zabrał głos wzywając wszystkich, by na całą podróż
oddali się pod opiekę Najświętszej Maryi Panny. I kończąc zachęcił do skorzystania
ze Mszy św., jak będzie na okręcie odprawiana. I dziwna rzecz, między tylu osobami
nie znalazł się żaden, kto by nie potraktował poważnie tych słów, a niektórzy nawet
zaraz poprosili o spowiedź, tak, że trzeba było konfesjonał zaimprowizować.
Gdy tak oglądaliśmy razem lokale dla nas przeznaczone, rozkładając w nich
swe walizki, nadeszła chwila ostatecznego rozstania. Miny wszystkim zrzedły. Stanęli
jakby bezradni i dał się słyszeć tu i tam cichy szloch. Przyznam wam się, że choć
siliłem się, by udawać zucha, jednak gęste łzy pociekły mi po policzkach. Ale ten nasz
płacz, to dziwny był płacz, łzy lały się z oczu, ale w duszach była pogoda, owszem
radość i entuzjazm do wielkiej sprawy, do boju o zbawienie dusz, o chwałę Chrystusa
i Kościoła.
Najbardziej wzruszająca rozegrała się scena, gdy dano znak, by przygodni
goście na okręcie zeszli już na ląd. Wtedy wszyscy odjeżdżający misjonarze, a z nimi
i kapitan oraz obecni panowie upadli na kolana prosząc o błogosławieństwo, którego
im z całego serca wśród łez udzieliłem. Chwilkę potem płynąłem już łódką do brzegu
wioząc ze sobą serca tych moich kochanych synów, którzy z pokładu posyłali mi
jeszcze ostatnie swe: Addio…, aż zniknęli mi z oczu.
Już otrzymałem świeże wiadomości, że podróż mają bardzo szczęśliwą. Gdy
byłem w Varazze, a potem w Alassio wszyscy tam tylko mówili o misjonarzach
i twierdzili, że przez lornetki widzieli ich na okręcie, który płynął niedaleko tych
miejscowości. Ostatni list od nich mam z Gibraltaru. Opisują w nim menu okrętowe
i chwalą sobie: Na śniadanie kawa, albo herbata: około jedenastej „colazione” na który
to obiad jako antypasat jest kiełbasa, masło, mortadela z verdurą, po czym ministra
i cztery potrawy, a na zakończenie ser, owoce i inne słodkości. Po takim posiłku chyba
przyznacie, że można wytrzymać do wieczerzy, którą podają około 6 - tej wieczorem,
poprzedzona również nie skąpszą antypastą, a zakończona po ośmiu dniach, różnymi
łakociami. Mimo to ksiądz Pagnano, choć sobie wikt chwali to jednak skarży się nie
tyle na morską chorobę, ile raczej na apetyt, który go ustawicznie dręczy.
224

23.5 Page 225

▲back to top
Ale najważniejsze dla nas i pocieszające, że tu na okręcie mogli rozpocząć swą
pracę misyjną: codziennie odprawiają Mszę św. Z udziałem wielu podróżnych,
w niedzielę głoszą kazania po włosku i po hiszpańsku: w tygodniu trzy razy mają
katechizm dla płynących z nimi chłopców i dziewcząt.
W tej chwili, gdy do nas mówią przepłynęli oni już równik i dobijają do stolicy
Brazylii do Rio de Janeiro, a na Niepokalaną ufam, że będą już w Montevideo; ostatni
to przystanek dla okrętów przed Buenos Aires, które jest celem ich podróży.
Oto, co chciałem wam powiedzieć o naszych misjonarzach. Módlcie się
w czasie tej nowenny do Niepokalanej, by im błogosławiła tak w podróży, jak
i w pierwszych ich poczynaniach na ziemi argentyńskiej. Równocześnie prośmy
Królową Apostołów, aby wzbudziła jak najwięcej powołań misjonarskich, by tak
Królestwo Jej Boskiego Syna rozszerzyło się jak najprędzej po całym świecie. Nie
wątpię, że wielu z was już chciałoby również jechać na misje. Owszem, mogę wam
powiedzieć, iż gdybyście w tej chwili wszyscy, jak tu jesteście, byli zdolni podjąć się
podobnej pracy, dla żadnego nie zabrakłoby zajęcia. Tak wiele leży terenów odłogiem,
tak wiele napływa podań i ofert na objęcie przeróżnych placówek misyjnych:
w Kalifornii, w Indiach, w Chinach itd.
Ale na razie trzeba wam jeszcze trochę cierpliwości. Ale już z dala możecie
przygotowywać się do tego modlitwą, pilnością w nauce, dobrym zachowaniem
i co najważniejsze, dla kandydata na misjonarza, przyświecaniem sobie dobrym
przykładem. W ten sposób zasłużycie sobie, by Bóg was wybrał na naśladowców
Apostołów, zbliżycie się do urzeczywistnienia waszych marzeń i rosnąć będziecie mili
Bogu i ludziom. Dobranoc”.
Wiadomość o wyjeździe misjonarzy salezjańskich wzbudziła powszechne
zainteresowanie, zwłaszcza w Piemoncie. Równocześnie rozsławiła imię Księdza
Bosko i jego Zgromadzenia po całym niemal świecie katolickim, powodując tym
większy napływ podań o przyjęcie do Zgromadzenia. Na przeszkodzie temu stanął
jednak opór biskupów, którzy nie mając wystarczającej ilości księży do obsadzenia
swych diecezji, nie pozwalali chętnym na opuszczanie zajmowanych już parafii.
Przyjmowaniu nowych placówek misyjnych przez księdza Bosko, stanęła na
przeszkodzie również konieczność wewnętrznej konsolidacji Zgromadzenia. Potrzebę
tego zrozumiał on bardzo dobrze i tak mówił do swoich najbliższych
współpracowników wieczorem, 10 grudnia: „Tak, prawda, że potrzebna konsolidacja
i to mi powtarzają ze wszystkich stron: ale równocześnie widzę że jeżeli się pracuje
z rozmachem, to rzeczy idą lepiej. Powolniejsza konsolidacja może nawet będzie
więcej trwała. Przecież to wszyscy widzimy na własne oczy. Póki jest ten wielki
rozmach, ta wielka i wytężona praca, płyniemy na pełnych żaglach, a członkowie
Zgromadzenia hartują się w pracy i utrwalają w powołaniu”.
Stąd też myśl o konsolidacji Zgromadzenia niewiele wpływa na wstrzymanie
inicjatywy wielkiego Apostoła młodzieży. Dla przeprowadzenia śmiałych
przedsięwzięć brakowało mu tylko jednej rzeczy, jak się sam raz wyraził,
225

23.6 Page 226

▲back to top
a mianowicie czasu. Życie jest zbyt krótkie – mówił – trzeba się zabierać energicznie
do przeprowadzenia tego trochę, co się da przeprowadzić, zanim nas śmierć zaskoczy.
Ks. Berto był świadkiem, jak nieraz stał zadumany nad mapami, oglądając ziemie,
które trzeba by zdobyć dla Chrystusa. Jakiż to piękny będzie dzień – zawołał pewnego
razu – kiedy misjonarze salezjańscy, poczynając od Kongo, posuwać się będą ku
Nilowi, gdzie spotkają swych Współbraci nadchodzących od Egiptu,
i podadzą sobie ręce w braterskim uścisku, chwaląc Boga.
Ks. Franciszek Dalmazzo zaświadczył, że często słyszał Księdza Bosko
powtarzającego: „Jakiż to piękny będzie dzień, kiedy nasi misjonarze poniosą światło
Ewangelii do krajów Ameryki, Australii, do Indii, do Egiptu i tylu innych krajów. Już
oglądam ich w Afryce i Azji, oglądam ich w Chinach, gdzie w samym Pekinie będą
mieli swą placówkę”.
Zawsze gorliwy o rozszerzenie wiary, nosił się z zamiarem podsunięcia
Papieżowi myśli, by do Litanii do Wszystkich Świętych dołączyć wezwanie: „ut bonos
et dignos operarios in meseem tuam mittere digneris. Ta rogamus sudi nos” i myśl ta
została urzeczywistniona, chociaż w innych trochę ujęciu.
226

23.7 Page 227

▲back to top
R O Z D Z I A Ł XVIII
Z TEJ I TAMTEJ STRONY GRANICY FRANCUSKIEJ
Propozycja otwarcia nowych fundacji w roku 1875 napływały jedna po drugiej,
tak z okolic Turynu, jak Mediolanu, Suza, Lucca, z Marsylii, a nawet z Ziemi Świętej.
Ostatecznie Ksiądz Bosko zdecydował się zadośćuczynić życzeniu biskupa
z Ventimiglia i uruchomić placówkę w Vallecrosia i wezwaniu adwokata Michel,
otwierając dom w Nizza we Francji. Tak o tej swojej decyzji mówił we wigilię
Niepokalanej na słówku wieczornym:
„Ostatni raz mówiłem wam o misjonarzach. Dzisiaj chcę wam powiedzieć,
co załatwiłem po ich odjeździe. Oto zaraz ze Sampierdarena udałem się do Nizzy, ale
nie tej, co jest w Piemoncie i nazywa się Nizza Monferrato, w prowincji Aleksandrii,
ale do Nizza Marittima, które to miasto należało niegdyś do Włoch, a obecnie zostało
zagarnięte przez Francuzów. Byłem tam z utęsknieniem oczekiwany. Chodziło
o otworzenie zakładu dla młodzieży. Nalegał o to tamtejszy biskup, jak i grono
zacnych panów, już w ubiegłym roku. Obecnie poszedłem, ażeby przeprowadzić
końcowe pertraktacje i rozpocząć tam naszą działalność.
Wziąłem ze sobą księdza Józefa Ronchail, który tam będzie dyrektorem,
kucharza, kilku kleryków i owych ośmiu Afrykańczyków z Algieru, co tutaj byli.
Pracę rozpoczniemy w Nizza od Oratorium świątecznego. Z biegiem czasu uruchomi
się szkołę elementarną i Kursy wieczorowe, a potem zobaczymy, co zarządzi
Opatrzność. To, od czego zaczęliśmy, to wprawdzie nic wielkiego, ale mam nadzieję,
że z czasem placówka rozrośnie się i będzie mogła działać dużo dobrego. W niedzielę,
28 listopada, nastąpiło uroczyste otwarcie domu. Mówię „uroczyste”, gdyż zrobiło się
wszystko, co można było w tych warunkach. Obecnych było wielu panów i pań
z najznakomitszych rodzin Nizzy z biskupem na czele. Wszyscy bardzo nasze
poczynania popierają. Byłem też z wizytą u burmistrza, który chociaż protestant,
zważcie dobrze to słowo:, „chociaż protestant”, bardzo życzliwie odniósł się do
naszego instytutu, podziwiając naszą odwagę i przedsiębiorczość. Zaimponował mu
zwłaszcza cel, dla jakiego ten dom został otwarty, a jeszcze bardziej to, cośmy mu
opowiedzieli o naszej działalności we Włoszech. To też po kilkakroć powtarzał: O’est
une chore, qui mantue a la France. Widziałem potem list, jaki napisał następnie do
samego Prezydenta Republiki z bardzo dla nas przychylną opinią o naszych
poczynaniach. O naszych poczynaniach w Nizzy rozpisały się też miejscowe
dzienniki, czego rezultatem było, iż i z Marsylii nadeszło wezwanie, byśmy tam
otwarli podobną placówkę, jak w Nizza. Odpowiedziałem, że to nie jest sprzeczne
227

23.8 Page 228

▲back to top
z moimi planami i że może jeszcze przed końcem zimy zjawię się tam, by zawrzeć
odpowiedni kontrakt.
Z Nizza udałem się do Ventimiglia, gdzie przez biskupa i władze miejscowe
byłem przyjmowany ze wszystkimi możliwymi względami. I tam też chodzi
o otwarcie nowego zakładu w świeżo zbudowanej dzielnicy, obecnie całkiem
opanowanej przez protestantów, którzy wybudowali tam swój zbór i szkoły bezpłatne,
do których ściągają młodzież, płacąc nawet rodzicom, aby tylko do nich posyłali swe
dzieci. Otworzyli tam nawet swój internat. Brak szkół w pobliżu ułatwia im chytrą ich
robotę. Widząc tak wielkie niebezpieczeństwo dla dusz, biskup nie mając dość
kapłanów, zwrócił się o pomoc do Księdza Bosko. Już zeszłego roku była o tym
mowa; ale teraz dopiero zwiedziłem wszystko na miejscu i zawarłem ostateczną
umowę. Na razie zaczniemy w domu najętym; a tymczasem rozpocznie się
pertraktacje o kupno odpowiedniego terenu. Dziwnym zrządzeniem Opatrzności
Boskiej właśnie tuż przy boku siedziby protestantów jest plac do nabycia, dla naszych
celów odpowiedni. W środku postawi się kościół katolicki, a po jednej jego stronie
zakład dla chłopców, z drugiej zaś budynek dla sióstr, by zaopiekowały się
dziewczętami. Pracę tam rozpoczniemy w ciągu nowenny nadchodzących Świat
Bożego Narodzenia lub w oktawie od uruchomienia świetlicy i szkoły. Z biegiem
czasu będzie i internat, bo zaraz przystąpimy do budowy kościoła i zakładu jak wyżej
wspomniałem.
A czy wiecie, po co ja wam to wszystko mówię? Otóż przypominacie sobie,
iż częściej w ciągu roku polecałem waszym modlitwą różne sprawy, nie mówiąc, jakie
to są, że zawsze to są sprawy bardzo ważne i nieraz zbawienie wielu dusz od waszych
modlitw zależy. Módlcie się więc zawsze gorąco w moich intencjach, a gdy będzie
można to wam w swoim czasie powiem, jak się rzeczy ułożyły. Drugi zaś powód,
że was tymi rzeczami interesuję jest byście zdali sobie sprawę jak wielkie są potrzeby
Kościoła świętego, jak wielkie jest pole dla tych, co chcą zdziałać coś dobrego dla
swych bliźnich. Trzeba wtedy zwiększyć nasze wysiłki, by temu podołać. I właśnie
tym przemówieniem pragnę was zachęcić, abyście starali się jak najgorliwiej wzrastać
w wiedzy, cnocie i świętości. Gdybyście w tej chwili wszyscy byli już księżmi, dla
wszystkich, jako takich miałbym pracę. Tak, ile was tu jest, tylu mi potrzeba
dyrektorów dla nowych domów, a wtedy dopiero okazałoby się, ile dobrego jesteśmy
w stanie zdziałać z pomocą Bożą. Aha, słusznie… Tak wy wszyscy jesteście małymi
dyrektorami, bo umiecie kierować swymi skłonnościami i zachciankami, pełniąc
wzorowo swoje obowiązki. Więc starajcie się i nadal tak postępować. A jeśli by, kto
przypadkowo nie dorósł jeszcze do tego urzędu, niechże od dziś zabierze się do pracy
nad sobą, a pewien jestem, że z błogosławieństwem Matki Najświętszej, w przyszłości
będziecie mogli zdziałać wszyscy wiele dobrego”.
A teraz podamy krótką historię początków naszych zakładów najpierw
w Bordighera, a potem w Nizza.
228

23.9 Page 229

▲back to top
Nazwa Bordighera nie jest tu właściwa. Odtąd używać będziemy nazwy
Vallecrosia. W granicach, bowiem tej miejscowości powstało nasze dzieło
salezjańskie.
„Valle Crosia” nazywała się szeroka równina rozciągająca się między
Bordighera a Ventimiglia. Piękne położenie, łagodny klimat, łatwy dostęp, od czasu
wybudowania tam linii kolejowej, zwabiły do niej tak Włochów jak i obcych, którzy
wybudowali tam sobie wille i pałacyki, także powstała zupełnie nowa osada. Przy
całym tym rozmachu budowlanym zapomniano o kościele i o szkole. Skorzystali
z tego protestanci. Jakiś nieszczęśliwy ex – ksiądz zaprosił Waldensów, którzy nie dali
na siebie czekać. Za pieniądze Towarzystwa Biblijnego w Londynie, wybudowali
bardzo szybko zbór, ochronkę i uruchomili szkoły dla chłopców i dziewcząt
z internatem. Tamtejszy biskup monsignore Wawrzyniec Biale, nie zasypał gruszek
w popiele. Jako gorliwy pasterz spostrzegłszy się o inwazji protestanckiej, nie dawał
sobie spokoju. Oglądał się za nauczycielami katolickimi, prosił o pomoc na wszystkie
strony, zwrócił się nawet z apelem do Rzymu.
Ojciec św. osobnym brevem pochwalił jego gorliwość i nie odmówił swojej
pomocy.
Ale jakżeż biedny biskup włoski mógłby wytrzymać konkurencję ze złotem
płynącym z zagranicy? Wezwał więc do Ventimiglia dyrektora z Alassio księdza
Cerrutiego i tak się odezwał ze łzami w oczach: „Drogi księże Cerruti, niechże ksiądz
powie Księdzu Bosko, by mnie nie opuszczał. Jestem stary, mam ponad
dziewięćdziesiąt lat. Bardzo mało mam księży. W seminarium jest zaledwie dziesięciu
kleryków. A oto u bramy mego domu, przed moimi oczyma Waldensi urządzają
wprost rzeź dusz. Odejmę sobie chleb od ust tak, aby jakoś temu zaradzić. Ale nie dam
rady. Koniecznie potrzebuje pomocy Księdza Bosko i to jak najprędzej.
Wzruszony do głębi ks. Cerruti, bez chwili wahania, pojechał do Księdza Bosko
i przedstawił mu sytuację. Wracaj do Ventimiglia – odrzekł Ksiądz Bosko –
i powiedz Ekscelencji, że od tej chwili jesteśmy do jego dyspozycji.
Usłyszawszy to biskup z ust księdza Cerrutiego, zawołał ze łzami
w oczach: „Panie Boże, dziękuję ci, teraz już umrę spokojnie”. I rzeczywiście umarł
niedługo potem, ale przecież mógł zobaczyć, że sprawa wzięła dobry obrót.
Kiedy Święty przybył do Ventimiglia, nie było żadnych trudności w ułożeniu
spraw ze czcigodnym i dostojnym biskupem. Z Waldenesmi miał on już z dawien
dawna do czynienia, a monsignore zaufał mu ślepo, pewien, że tylko on, Ksiądz Bosko
jest w stanie powstrzymać inwazję heretycką. Choć biskup wiedział, że Ksiądz Bosko
nie dysponuje kapitałami, to przecież nie wątpił, że Opatrzność otworzy dla niego
swoje skarbce.
A oto główne punkty porozumienia. Salezjanie zajmą się chłopcami
i dziewczętami, Ekscelencja będzie wpłacał rocznie na nauczycieli 700 lir i te
zabezpieczy także w swoim testamencie. Również będzie opłacał czynsz dzierżawny
za wynajęte budynki i zaopatrzy je w potrzebne meble. Tu biskup zapytał, czy one
koniecznie muszą być nowe? A Ksiądz Bosko na to: Byle tylko krzesła nie
229

23.10 Page 230

▲back to top
rozsypywały się pod siedzącymi, a stoły miały wszystkie nogi, ławki zaś nie chwiały
się, by na nich można pisać to na razie wystarczy. Biskupowi zaimponowała ta
wyrozumiałość Świętego.
Ze swej strony podarował jeszcze teren pod kościół i szkołę i przyrzekł polecić
to dzieło osobnym listem pasterskim zwróconym do całej diecezji. Obecnym przy tych
pertraktacjach był kanonik Emil Viale, wikariusz generalny i wykonawca testamentu
biskupa, bardzo życzliwy dla salezjanów. Ten całkowicie uspokoił Księdza Bosko,
oświadczając mu życzliwie: „Ja bardzo dobrze rozumiem intencje naszego
arcypasterza”.
List pasterski odczytany został we wszystkich kościołach dnia 8 grudnia,
a poza tym Ksiądz Bosko rozesłał jego kopie po różnych swoich dobrodziejach;
wysłano go także do Rzymu, aby tamtejsze Kongregacje zapoznały się z nowym
dziełem Księdza Bosko. List ten złożony był przez niego samego, ale wikariuszowi
generalnemu wydawał się zbyt zwięzły i rozszerzył go, zawiadamiając o tym autora
następującymi słowy:
„Zachowałem myśli, a rzec można także i słowa; ale przecież koniecznie trzeba
było rozgrzeszyć; na ogół tutaj podobał się wszystkim. Jeśliby coś Waszej
Przewielebności nie odpowiadało, niech mi wybaczy, doceniając moją najlepszą wolę,
i niech przy tym pamięta, że mnie tysiąca mil brakuje do tego, by mieć ducha Księdza
Bosko”.
Radzono Księdzu Bosko, ażeby żądał od młodzieży szkolnej czesnego, ale on
obstawał, by szkoły były gratisowe. Urządzono je w wynajętym budynku, na piętrze,
podczas gdy kaplica otwarta została na parterze. Na Boże Narodzenie było już
wszystko gotowe. Trzeba było pomyśleć o personelu, którego na początku roku 1876
Ksiądz Bosko jeszcze nie miał gotowego. A oto nadchodzi list od biskupa, który
nalega, żeby koniecznie rozpocząć w uroczystość Matki Boskiej Gromnicznej. Wtedy
Ksiądz Bosko uciął krótko wyznaczając otwarcie placówki na dzień 10 lutego. A oto
jak odbywało się wyznaczanie personelu:
We środę, 26 stycznia, Ksiądz Bosko po obiedzie zwrócił się do księdza Rua,
do księdza Cibrario i do księdza Barberisa i powiedział im:
„Trzeba się spieszyć. Biskup z Ventimiglia nalega, niech więc siostry i ks.
Cibrario się przygotują. Wyjazd nastąpi 10 lutego. Ty księże Cibrario weźmiesz ze
sobą kleryka Cerruti.
Kleryk ten, tęgiego wzrostu, już raczej starszy, bardzo pragnął jak najprędzej
ukończyć studia i zostać kapłanem; przy tym był bardzo posłuszny. Ksiądz Bosko
zwrócił się do magistra nowicjuszy, księdza Barberisa i takie dał zlecenie:
„Zawołasz Cerrutiego do siebie i powiesz mu: Prosiłeś Księdza Bosko, ażeby
ze względu na twój wiek skrócił ci czas studiów, byś mógł jak najprędzej pomagać
Zgromadzeniu w pracy, której jest tak wiele. Ksiądz Bosko wziął to pod uwagę, a przy
tym licząc na twoje szerokie barki i zdolności w załatwianiu spraw, chce dać
sposobność do pracy. To powiedziawszy odeślesz go do księdza Cibrario, ażeby ten
230

24 Pages 231-240

▲back to top

24.1 Page 231

▲back to top
mu wytłumaczył, o co chodzi. Nie wykluczono, że ja sam przyjadę na otwarcie tego
domu. Zatem, księże Cibrario, wybieramy się?”.
Ale przecież ja nie wiem, co w ogóle tam mam robić.
Masz rację, bo ja też nie wiem, co tam jest do roboty, ale nie obawiaj się, pracy
nie zabraknie. Na razie podczas tygodnia niewiele będziesz miał do pracy. Szkołę dla
dziewcząt poprowadzą Ssostry, chłopców uczył będzie Cerruti, a ty będziesz nad tym
czuwał, ale za to w soboty i niedziele będziesz zagoniony. W sobotę wypadnie
wyspowiadać siostry, wszystkich chłopców i dziewczęta; w niedzielę od samego rana
trzeba będzie siedzieć w konfesjonale, a potem Msza św. z kazaniem. Po obiedzie
katechizm dla starszych i kazanie, jeśli siły ci wystarczą. Wreszcie błogosławieństwo
Najświętszym Sakramentem. Nieszpory można na razie opuścić, gdyż w Ligurii nie
ma tego zwyczaju, ale powoli postaraj się je zaprowadzić. Jest to bardzo piękne
nabożeństwo. Biskup chciał zaraz erygować nową parafię, ale uważam, że to
skomplikowałoby sprawę i na razie lepiej to odłożyć. Trzeba by zaraz pomyśleć
o księgach metrykalnych, o urządzeniu kancelarii, o księgowości i innych z tym
związanych „imbroci” /kłopotach/. Jak się wybuduje wielki kościół, to wtedy
pomyślimy o parafii. I tak sieć kolegiów obejmujących zachodnią Riwierę, będzie
kompletna. Skończył Ksiądz Bosko. A ks. Barberis zauważył, że groźniejszy ośrodek
protestantyzmu jest w San Remo, dokąd zjeżdża bardzo dużo cudzoziemców. A na to
mu Święty:
„W tym wypadku należy postąpić, jak postępował Hannibal, który by ocalić
Kartaginę, wojnę przeniósł do Włoch; a Scypion, by ocalić Rzym, popłynął pod
Kartaginę. Do San Remo należy podchodzić powoli udając, że chodzi nam głównie
o Bordighera, a w rzeczywistości będziemy mieć na oku San Remo. Bordighera na
razie wstrzyma napór protestantyzmu w tę stronę. Z biegiem czasu ulokujemy się
i w San Remo… A co dotyczy książek, które mogłyby ci być pomocne, rzekł
zwracając się do księdza Cibrario, to najbardziej wskazaną była by ta pod tytułem:
Protestantyzm a reguła wiary, Ferrena i tegoż autora: Waldensi.
Odjazd nastąpił o pół do drugiej po południu, 9 lutego. Odjeżdżających było nie
dwóch a trzech, gdyż dodano jeszcze jednego koadiutora. Na pożegnanie odezwał się
Ksiądz Bosko do księdza Cibrario: „Zapewniam cię, że nie zawsze pozostaniesz
w Bordighera; na razie idź i otwieraj tam naszą nową placówkę; potem zabierz się do
budowy kościoła i do zorganizowania parafii”.
Cerruti uchodził za kleryka i takim był rzeczywiście, wypróbowanej cnoty,
podziwu godnej cierpliwości i o zdrowym kryterium praktycznym. Parę dni przed
swym wyjazdem pisał do Księdza Bosko: „Jestem już starszy i przykro mi, że nie
nadaję się, do czego innego, jak tylko do wygrzewania ławek w szkole i w niczym nie
mogę być pomocny, a jestem tylko ciężarem. Ale mam nadzieję, że przecież nadejdzie
czas, iż będę mógł Księdzu Bosko okazać swą wdzięczność, pracując z całym zapałem
na większą chwałę Bożą i dla zbawienia dusz”.
Z księdzem Cibrario i klerykiem Cerruti jechał do Vallecrosia niejaki Kartino,
zacny młodzieniec liczący ponad dwadzieścia lat. Zapytany, czy chętnie tam jedzie,
231

24.2 Page 232

▲back to top
odpowiedział: „Cóż ja tu mam do gadania, czy chętnie, czy niechętnie? Jeśli mnie
poślą, chętnie jadę, jeśli mnie nie poślą chętnie zostanę tu gdzie jestem”.
Nowi przybysze do Vallecrosia nie potrzebowali wiele czasu na zorientowanie
się w sytuacji i bezpośrednio brali się do roboty. W następną niedzielę po ich
przybyciu, została poświęcona kaplica i zaraz w niej rozpoczęła się nauka katechizmu.
Na pierwszej lekcji było 29 chłopców i 45 dziewcząt. Otóż to Oratorium stało się ruiną
dla protestantów, gdyż pociągało do siebie i małych, i wielkich. Znaczna też była
frekwencja do katolickiej szkoły. Oto, jak ją opisał jeden ze sekciarzy: „Niech sobie
czytelnik wystawi zapadłą, poniżej poziomu ulicy szopę, wilgotną, zgryzioną przez
grzyb, pozbawioną światła i powietrza, a będzie miał pojęcie o lokalu, przeznaczonym
przez Księdza Bosko na szkołę we Villacrosia… Myślał ten, który dobrze to
zapamiętał, że tym zaszkodzi salezjanom, a przeciwnie to stało się bodźcem ażeby
wszyscy pospieszyli im z wydatną pomocą w budowie odpowiednich lokali.
Faktem jest, że po Wielkiej Nocy zbór i szkoły protestanckie świeciły już
pustką. Błogosławieństwo Piusa VII, który tędy przejeżdżał, wracając z Fontainebleau,
przynosiło swoje owoce.
Rok 1875 jest rokiem, w którym, jak to później określono w obecności księdza
Rua, Bóg dał Francji Księdza Bosko. Nizza Marittima miała wprawdzie kolegia dla
zamożniejszej młodzieży, ale nie miała sierocińców. Członkowie Konferencji św.
Wincentego, ludzie gorliwi i przedsiębiorczy, postanowili temu zaradzić. Dwóch
z nich: adwokat Michel, prezes Konferencji i baron Heraud porozumiawszy się ze
swymi kolegami, zwrócili się w tej sprawie do Księdza Bosko, któremu ich projekt się
spodobał. Także biskup Piotr Sola z Nizza Marittima był z ich inicjatywy wielce
zadowolony. I zaraz tu dodamy, że nawet pewien bogaty Żyd Istel, zetknąwszy się
z Księdzem Bosko, ujęty został jego sposobem obejścia i hojną ręka wspierał jego
poczynania w tej miejscowości. Adwokat Michel był to człowiek bardzo inteligentny,
gorliwy chrześcijanin, jeden z największych dobrodziejów francuskich naszego
Zgromadzenia. Poznał Księdza Bosko w czasie swoich studiów na uniwersytecie
turyńskim. Jego to zabiegom zawdzięczamy otwarcie, 21 listopada 1875 roku,
pierwszego domu salezjańskiego we Francji.
Miał on podobne początki jak i ten we Villacrosia. Lokal na razie był wynajęty,
a za podwórze miało służyć 300 metrów kwadratowych, odciętych z ogrodów biskupa.
Otóż do tego domu wynajętego, 9 listopada, sine baculo et sine pera, przybyło dwóch
księży, jeden kleryk i jeden koadiutor. Ks. Rua często wspominał o pierwotnym
ubóstwie tej placówki, kiedy to podczas jego wizyty, gdy wszyscy chcieli usiąść,
trzeba było z łóżek zdjąć materace, ażeby było gdzie się rozgościć. A gdy ktoś musiał
wyjść po jakiś przedmiot do innego pokoju, zabierając ze sobą lampę, to reszta
musiała pozostać w ciemnościach, gdyż więcej lamp nie było. Ale takie domy –
kończył ks. Rua swe uwagi – cieszą się szczególniejszym błogosławieństwem Bożym.
Trzeba było wielkiego taktu ze strony Księdza Bosko jak i jego salezjanów, aby
nie drażnić uczuć narodowych tamtejszych mieszkańców. Ostrożność była tym
232

24.3 Page 233

▲back to top
bardziej konieczna, że istniało tam stronnictwo polityczne, agitujące za przyłączeniem
Nizzy do Włoch.
Wybrany, więc został na dyrektora ks. Józef Ronchail, urodzony w Usseaux,
niedaleko Pinerole, tuż na granicy francuskiej. Nie tylko miał on nazwisko francuskie,
ale również bardzo biegle mówił tym językiem. Dosyć charakterystyczne są
okoliczności, w jakich zetknął się po raz pierwszy ze Świętym. Otóż pewnego dnia,
kiedy Ksiądz Bosko bawił w Usseaux, dwaj tamtejsi seminarzyści, bawiący tam na
wakacjach, idąc go odwiedzić, prawie siłą wzięli ze sobą swego towarzysza Ronchaila.
Kiedy stanęli przed Księdzem Bosko, ten utkwił w mimowolnego gościa swój wzrok
i biorąc go za rękę, rzekł z uśmiechem do przybyłych: „Oto ptaszek, którego by trzeba
zamknąć w klatce”. Niespodziewane te słowa zrobiły wielkie wrażenie na kleryku
i stały się zaczynem jego powołania.
Ze współbraci, którzy towarzyszyli dyrektorowi, księdzu Ronchail, dwu mogło
uczyć w szkole podstawowej, gdyż umieli wyśmienicie po francusku.
Już wiemy z przemówienia Księdza Bosko, z jak serdecznym spotkali się
przyjęciem. On sam zjawił się w Nizza, kilka dni potem 20 listopada i tak stamtąd
pisał do księdza Rua:
Carissimo Don Rua!
Tu już praca rozpoczęła się. Możesz, więc powiedzieć Rabagliattiemu, żeby
przyjeżdżał jak najprędzej, zabierając ze sobą owych chłopców z Algieru, przysłanych
nam przez monsignora Lavigarie. Ci mogą zabrać ze sobą i to swoje ubrania
afrykańskie, które tu nie będą robić większego wrażenia. Rabagliatti niech nie bierze
ze sobą nic innego, jak tylko to, co mu potrzebne do muzyki i swoją osobistą
wyprawę. Tu będzie miał do dyspozycji i pianino, i harmonię. Niech się postara
zdążyć na najbliższą niedzielę, gdyż w tym dniu będzie pierwsza Msza św. ku czci św.
Piotra. Jeśli by nie zdążył na niedzielę, to może zatrzymać się w Allasio, dokąd i ja
przyjadę. Zwróć uwagę, ażeby nie brali ze sobą większych pakunków, ale tylko bagaż
ręczny. W ten sposób unikną trudności, jakie mogliby mieć przy rewizji na granicy we
Ventomiglia. Wszyscy odnoszą się tu do nas z wielką życzliwością i oddaniem.
Prośmy Boga, by nam dalej błogosławił na tej nowej placówce. Pojutrze wybieram się
do Ventimiglia. Niech nas Bóg błogosławi itd.
20 dni później mógł Święty powiedzieć na Kapitule: „W Nizzy nasz przyjazd
wywołał prawdziwy entuzjazm. Do wzbudzenia sympatii względem Księdza Bosko
przyczyniła się jego bezinteresowność. Kiedy była mowa o pensji dla nauczycieli
i ofiarowano dla nich 800 franków, on oświadczył, że jeśli chodzi o utrzymanie jego
personelu, to wystarczy połowa”. Ostatecznie stanęło na 450 frankach. Taka
bezinteresowność wywołała wielkie zainteresowanie w mieście i wiele pochwał,
a biskup wyraził się: „Teraz rozumiem, dlaczego Ksiądz Bosko jest tak wszędzie
poszukiwany. Tym stylem pociągnie on na pewno za sobą cały świat”.
233

24.4 Page 234

▲back to top
Oczywiście ta skromna kwota mogła wystarczyć na utrzymanie salezjanów
przywykłych do prostego wiktu, ale jeśli chodzi o rozbudowę, to trzeba było pomyśleć
o poważniejszych sumach. Przy tych pertraktacjach biskup wspomniał, że już
z kilkoma zakonami omawiał sprawę opieki nad młodzieżą opuszczoną, ale zawsze na
pierwszym miejscu spotykał się z żądaniem poważnych stypendiów na utrzymanie
personelu, o wiele wyższych od tego, co zaproponowano w pierwszej chwili
salezjanom. A któryś z panów obecnych przy tej rozmowie zauważył: „Wnet by się
trzeba obawiać, żeby ci salezjanie nie pomarli z głodu”.
„O to nie ma obawy – odpowiedział Ksiądz Bosko. Nie umrą oni z głodu, bo
wiem dobrze, w jakim pozostawiam ich otoczeniu. W razie potrzeby, to pójdą do
panów, zapukają do ich drzwi i poproszą o pomoc. Jestem w stu procentach pewny,
że panowie nie odprawicie ich z niczym.
Skończyła się rozmowa na tym, że obecni tam obywatele wpłacili zaraz sumę
pierwotnie proponowaną 800 franków przeznaczając jej połowę, jako ofiarę na ogólne
potrzeby domu.
Placówka urzędowo otwarta została 21 w niedzielę, a za tydzień uruchomiono
również Oratorium świąteczne pod wezwaniem świętego Piotra, stosownie do imienia
biskupa. Odprawił on Mszę św. w skromnej kaplicy świeżo utworzonej, przy udziale
licznych wybitniejszych obywateli. Miejscowy dziennik la Semaine de Nice tak pisał
na ten temat: „Mieliśmy wielkie szczęście gościć w naszym mieście w tym tygodniu
Czcigodnego Księdza Bosko z Turynu, apostoła młodzieży opuszczonej, pokornego
Męża Bożego, godnego podziwu w swych dziełach. Przybył do Nizzy, aby tu
zainstalować trzech swoich pracowników i uruchomić placówkę, tak jak On to tylko
potrafi robić, opartą wyłącznie na pomocy Opatrzności Bożej”.
Patronat św. Piotra rozwijał się rzeczywiście bujnie, wsparty
błogosławieństwem Wikariusza Jezusa Chrystusa, o które poprosił ks. Cagliero, będąc
w Rzymie. Wtedy Pius IX wyraził się: „Niechże Bóg błogosławi te poczynania i niech
dom w Nizzy będzie owym ziarnkiem gorczycznym, które wyrośnie na wielkie
drzewo, na którym by wiele ptasząt mogło znaleźć schronienie na jego gałęziach,
a niech trzyma od niego z dala duch zła”.
I trzeba przyznać, że ducha zła nie był zdolny powstrzymać rozwoju dzieł
Księdza Bosko po całej Francji, nawet w momentach największego nasilenia walki
przeciwko zakonom. A to pierwsze listy, jakie ze swoimi wskazówkami przesłał
Ksiądz Bosko pierwszemu dyrektorowi po powrocie do Turynu:
Carissimo Don Ronchail!
Dzienniki narobiły wielkiego szumu około naszego domu w Nizzy. Trzeba,
więc dołożyć starań by wszystko tam rozwijało się pomyślnie. Pisz, więc jak
najczęściej do mnie, informując o najdrobniejszych szczegółach i o życzeniach tak
jednych jak i drugich. Pozdrowisz ode mnie księcia Sanguszko i księżnę jego matkę,
zapewniając ich, że w szczególniejszy sposób modlimy się w ich intencji. Moc
234

24.5 Page 235

▲back to top
pozdrowień dla adwokata Michel, od którego czekam długiego listu i dla barona
Heraud i dla hrabstwa de la Perte i innych, z którymi będziesz miał okazję mówić.
Jeśli będziesz miał więcej intencji mszalnych, niż sami zdołacie odprawić, to
prześlij je do nas, a odprawimy je na korzyść waszego zakładu. Nie przechowuj
u siebie większych sum pieniężnych; ale raczej prześlij je księdzu Rua. Wykorzystamy
je na kupno rzeczy wam potrzebnych. W razie zaś, gdybyś się znalazł niespodziewanie
w większych opałach finansowych, pisz a poratujemy cię. Zapisuj sobie zawsze
nazwiska tych, co ci przysyłają ofiary, podziękuj im i nadal utrzymuj z nimi kontakt
choćby listowny, zwłaszcza, jeśli by zachorowali.
Przypuszczam, że biskup Sola widział dziennik genueński Cittadino: chciałbym
to wiedzieć, by w razie, czego dosłać mu numery, w których jest o nim wzmianka.
Załączone bileciki rozdaj interesantom… Wszyscy was tu pozdrawiają
i cieszą się bardzo z powodu nowo otwartych domów w Nizza, Ventimiglia
i w Argentynie. Kochaj mnie zawsze i módl się za mnie itd.
Turyn, 10 grudnia.
A oto drugi list do tego samego dyrektora:
Dobrze będzie, jeśli zwrócisz uwagę na tych, co by się nadawali do naszego
Zgromadzenia i zjednaj ich sobie.
Rozmawiaj często z klerykami czy koadiutorami, owszem bierz ich od czasu do
czasu, gdy idziesz załatwiać sprawy na miasto ze sobą. Wypytuj często, czy mają
jakieś przykrości i odnoś się do nich z wielka życzliwością.
Co dotyczy owego Algierczyka, co nie chce przystępować do sakramentów
świętych, to będzie dobrze pozwolić mu pójść do innego kościoła, albo lepiej zaproś
od czasu do czasu obcego spowiednika do naszego kościoła. Tym ludzkim słabością
nie ma się, co dziwić i trzeba je wyrozumieć. Zapraszaj sobie często do pomocy
w spowiedziach, czy innych nabożeństwach księży zewnątrz.
Miej staranie o swoje zdrowie, jak i współbraci…
Jak widzimy z tych i z innych listów, są one pisane stylem bardzo rodzinnym,
tak ukochanym przez Świętego i w takim też stylu jego synowie duchowi pisali do
niego, wynurzając mu swe serce, jako swemu ojcu.
235

24.6 Page 236

▲back to top
R OZ D Z I A Ł XIX
APOSTOLSTWO PRZEZ PRASĘ
Szerzenie dobrej, a zwalczanie złej prasy uważał Ksiądz Bosko za jedno
z głównych zadań swego życia. Tym intensywniejsze stawały się jego wysiłki ku
temu, iż w miarę rozwoju jego dzieł, rosły i potrzebne do tego zasoby.
Na pierwszym miejscu interesowały go teksty szkolne. I tak nie tylko zajął się
wydawnictwem pisarzy włoskich, jak i odpowiednich wyjątków dla młodzieży z dzieł
klasyków łacińskich przedchrześcijańskich, ale postanowił uprzystępnić jej również
pisma autorów kościelnych, rozpoczynając od świętego Hieronima: De viris
illustribus. W przedmowie podkreślił, iż pisma te w niczym nie ustępują, co do stylu
utworom klasycznym, a przewyższają je treścią i swą wartością moralną.
Wydawnictwem tym kierował z jego polecenia ksiądz Tamietti. Było ono wielce na
czasie, gdyż właśnie w owych latach toczyła się żywa dyskusja na temat
ustosunkowania się do autorów pogańskich i chrześcijańskich w szkołach. W tej
sprawie zabrał głos także Ojciec święty w swoim breve z dnia 22 kwietnia 1874 roku,
w którym podkreślił wartość i piękno łaciny chrześcijańskiej i zalecał wprowadzenie
do szkół na równi z łaciną pogańską, czyli klasyczną.
Jak Księdzu Bosko zależało, aby ta prasa szła i to nie krokiem ślimaka,
świadczy poniższy list:
Don Tamietti carissimo!
Powinien bym wziąć Cię za czuprynę i porządnie zbesztać, by przyspieszyć
twoją pracę. Twoje opóźnienie wprowadza zamieszanie w drukarni i wszystkich
denerwuje. Porozumiej się, zatem z twoim dyrektorem i przyjeżdżaj koniecznie
w środę rano z rzeczą już gotową. Ostatecznie będziesz mógł wrócić w piątek
wieczorem, jeśli twa dostojna osoba jest tam niezastąpiona.
Tutaj mając pieniądze i wszystko, co potrzebne do dyspozycji, ufam,
że będziesz mógł nareszcie puścić to na maszynę i tak wielkie twoje dzieło ujrzy
światło dzienne. Kochaj mnie w Chrystusie Panu itd. Książka ta wyszła na początku
roku szkolnego1875 na 1876.
Nie mniej od wydawnictw literackich leżały Księdzu Bosko na sercu książki
historyczne. Sam zaczął pracować nad Historią kościelną, aby przeciwdziałać
przekręceniu różnych faktów przez sekciarzy i historyków liberalnych. Brak czasu
jednak nie pozwolił mu jej wykończyć, a manuskrypt powoli się zagubił.
236

24.7 Page 237

▲back to top
Bardzo również chodziło mu o odpowiedni podręcznik historii Włoch dla szkół,
przy wykładaniu, której najwięcej ubliżano Stolicy świętej. Do napisania Compendio
della storia d’Italia/ Skrót historii Włoch / nakłonił profesora Antoniego Terreno.
Obejmował ten podręcznik Dzieje Rzymu, wieki średnie i nowożytne. O tej książce
pisała la Civilta Cattolica, że jest to podręcznik historii jeden z najlepszych, ujęty
systematycznie. Napisany przystępnie, a co do zagadnień kościelnych, nie można mu
nic zarzucić. I tak było rzeczywiście: stale nad tym czuwał Ksiądz Bosko.
Pragnął on jeszcze wydać historię powszechną wszystkich państw ujętych
popularnie, która byłaby wydawana broszurkami. Według tego projektu wyszły jednak
tylko dwie broszurki napisane przez księdza Berberisa.
Za to w większej liczbie pokazały się tomiki Żywotów sławnych mężów, jak
Krzysztofa Kolumba, Fernando Cortem, Bartłomieja Las Casas, a nawet Lutra
i Alvina, napisane przez księdza Lamoyne. Robiły one wtedy dużo dobrego wśród
ludu.
Zwrócił też Ksiądz Bosko uwagę na słowniki, gdzie wyjaśnienia przy
niektórych wyrazach mogły wzbudzać niezdrowe zainteresowania u młodzieży.
Wydrukowanie było już wielce ułatwione od chwili, gdy Oratorium uruchomiło
własną drukarnię. Toteż ułożenie słownika łacińskiego w dwóch ujęciach: jedno
mniejsze dla szkół, drugie więcej naukowe, zlecił księdzu Durando. Grecki słownik
opracować miał ks. Pacchenino, ks. Cerruti zaś włoski. Miała wyjść także
Encyklopedia geograficzno - historyczna, skompilowana przez księdza Barberisa. Ale
to nie doszło do skutku. Za to wyżej wspomniane słowniki doczekały się bardzo wiele
wydań i po dziś dzień są bardzo aktualne. Jak już wiemy słownik łaciński i polecenia
Księdza Bosko, ks. Durando osobiście złożył w hołdzie Piusowi IX.
Tu nasuwa się pytanie, skąd Ksiądz Bosko brał tylu pisarzy, naukowców
i lingwistów do podejmowania się takich dzieł? Odpowiedź prosta: ze swego
najbliższego otoczenia. Znał on bardzo dobrze swych współpracowników i stosownie
do ich uzdolnień i przygotowania umiał ich zapalić do pracy. Sam im przy tym
doradzał, wskazywał dzieła pomocnicze i źródła naukowe.
A oto jeden z listów, który naświetli nam lepiej ten styl współpracy
wydawniczej:
Caro Don Bonetti!
Trzeba, abyś swym twym okiem rysia i swą wnikliwą inteligencją przejrzał
załączony manuskrypt, zanim pójdzie do druku. Kładę to na twoją odpowiedzialność.
Postaraj nie tylko wygładzić styl, ale ewentualnie i treść poszerzyć, względnie
poprawić, co by było do poprawienia. Chyba mnie rozumiesz? Niech nas Bóg
wszystkich błogosławi. Sta molto allegro e prega per tuo povaro, ma is Genu Christo
sempre tuo affezionatissimo amico sacerdote Gio. Bosko
W książkach pisanych przez jego synów duchowych nie życzył sobie, ażeby
podpisywali się: salezjanin, jak to uczynił ks. Cerruti na jednej broszurce, podpisując
237

24.8 Page 238

▲back to top
się: „D. Cerruti sacerdote della Congregazione Salesiana”, w czym naśladowali go
i inni. Uważał to za pewnego rodzaju chełpliwość, która mogła zrobić niedobre
wrażenie na wielu. Takie więc dał polecenie ks. Rua: Lepiej tego zaniechać. Można
dodać „sacerdote”, owszem, a nawet „dyrektor danego kolegium”; ale samo słowo
„salezjanin”, może spowodować pewne uprzedzenie do nas, bo będą mówić: och,
teraz, jak inne zakony i zgromadzenia ledwie zipią, to ci podnoszą głowę i chcą
zaimponować. Dobrze jest uwypuklać rzeczy takie, które nam jednają życzliwość
w społeczeństwie, które budzą powołania, zachęcają do działalności dla dobra
Kościoła. Owszem, to drukujmy, rozgłaszajmy, ale jeśli nie mają tego celu wyraźnego
czynienia dobrze, to zaniechajmy tego.
Inny jeszcze dział wydawnictw leżał bardzo Księdzu Bosko na sercu,
a mianowicie hagiografia. Pragnął, aby po jego zakładach czytano takie właśnie
książki. Te zaś Vite dei Santi, jakie znał, nie odpowiadały jego zapatrywaniom w tym
względzie. Choć pisane przez autorów z najlepszą wolą, rozwodziły się zbytecznie nad
niektórymi szczegółami, które mogły ujemnie wpływać na młodzież budząc w niej
myśli płoche i złośliwe. Nie podobało mu się też, iż życiorysy owe kładły głównie
nacisk na ostre pokuty i zdarzenia nadzwyczajne u Świętych, z pominięciem ich
nabożeństwa do Najświętszego Sakramentu i do Niepokalanej Dziewicy, nie
uwzględniały ich świętości, na co dzień, ani nie uwypuklały, jakimi środkami
zwalczali swe wady i jak starali się serce ozdobić cnotą. Postanowił wtedy przystąpić
do wydania żywotów według swego sposobu patrzenia na te sprawy.
Wciągnął do tej pracy także osoby z poza Zgromadzenia, jak hrabiego di
Viancino i doktora Gribaudi, który ze swą pracą doszedł prawie do końca lutego, ale
dalej nie czuł się już na siłach i na tym praca utknęła.
Swoim salezjanom polecił opracować Żywot św. Franciszka Salezego, jeden
dla młodzieży, drugi obszerniejszy dla inteligencji, w którym by podkreślonym było
głównie, jakie wskazówki ten święty Doktor dawał osobom chcącym żyć pobożnie
w świecie. Pomyślał również o wydaniu Filotei dostosowanej dla młodzieży. Nie
zawahał się nawet przed tak śmiałym przedsięwzięciem, jakim by było wydanie
wszystkich pism tego Świętego, jak i świeże przedrukowanie Bollandystów. Dowód to
jeden więcej, jak wielką wagę przypisywał Żywotom Świętych, jak szerokie było jego
spojrzenie na ówczesne potrzeby ogółu wiernych. Oto, co mówił na ten temat
w styczniu 1876 roku do tych, co trochę kiwali głowami nad podobnym zamiarem:
„Bardzo pragnąłbym wznowić przedruk Bollandystów. Ale widzę przecinek,
że niektórzy uśmiechają się na ten projekt za moimi plecami, zdając sobie sprawę
z wielkich kosztów, jakie by to przedsięwzięcie pociągło za sobą, wobec których
nawet największe wydawnicze firmy z biedą by się czegoś podobnego podjęły, nawet
przy pomocy funduszów państwowych. Ja zaś twierdzę, iż mając do dyspozycji, jakieś
12 tysięcy lir, podjąłbym się tego wydawnictwa i jeszcze bym na nim zarobił.
W prawdzie nie mógłbym powiedzieć, jako by zupełnie nie mieli słuszności,
ci, co uśmiechają się, słysząc o tym zamiarze, bo rzeczywiście tyle mam zajęć
238

24.9 Page 239

▲back to top
w głowie, że podejmując się takiej inicjatywy, musiałbym tylu innych ważnych spraw
zaniedbać. Ale rzecz sama w sobie jest do przeprowadzenia. Poszedłbym do Ojca
świętego po błogosławieństwo, zwróciłbym się do wszystkich biskupów o pisma
polecające, wszedłbym w kontakt ze wszystkimi księgarniami we Włoszech, jak
i z ważniejszymi w Europie, rozesłałbym agentów na wszystkie strony, a to na pewno
odniosłoby pożądany skutek. Przy tym ogłosiłoby się, że kto zaabonuje całość
wydawnictwa, to otrzyma to dzieło za połowę ceny, jaka byłaby do płacenia po
ukazaniu się wszystkich tomów. W ten sposób wpłaty otrzymane przy pierwszym
tomie, ułatwiłyby wydanie następnych. Oczywiście nie wymagalibyśmy wpłaty
całkowitej sumy, ale tylko za poszczególne tomy, w miarę ich ukazywania się.
Teraz całość kosztuje dwa tysiące lir, a ja czułbym się na siłach wydrukować ją
za 600, z czego jeszcze połowę miałbym czystego zysku. Gdy myślę o tym, czuję się
w swoim żywiole. No tak, ale trzeba by zawrzeć kontrakt ze śmiercią, ażeby nie
popsuła nam szyków. Wszak byłoby to coś 60 tomów, jeden na rok. Wątpię więc, czy
śmierć tak długo chciałaby czekać”.
Interesował się również Ksiądz Bosko podręcznikami do filozofii i teologii.
Praktyczny na wskroś jego umysł nie lubił długich dysertacji i wywodów, ale raczej
chciał, by takie podręczniki były zwięzłe, przystępne jak i ścisłe w stawianiu
poszczególnych kwestii. Zależało mu na tym i z tego względu, iż skrócony dla wielu
z jego kleryków kurs szkoły średniej. Jak i potem uboczne ich zajęcia w czasie
studiów teologicznych, wymagały podobnego podejścia do tych przedmiotów.
Napisaniem podobnych podręczników zainteresował księdza Bertello, który
wprawdzie przyrzekł, że to zrobi, ale słowa nie dotrzymał.
Wielce popierane były przez niego i wydawnictwa muzyczne, które
uwzględniały potrzeby kultu i dział rozrywkowy. A kładł nacisk, aby to była muzyka
łatwa, a pociągająca. Doskonale zrozumiał jego myśl ks. Cagliero i urzeczywistnił ją
ponad wszelkie nadzieje. Wydawnictwa muzyczne salezjańskie w owych czasach, jak
zresztą i po dziś dzień, mogą rywalizować z największymi firmami o tym samym
charakterze.
Dla prowadzenia takiego apostolstwa pracy potrzeba było dwóch rzeczy: niskiej
ceny i wielkiego nakładu. Tak długo Ksiądz Bosko nie mógł decydować o cenie,
dopóki nie miał własnej drukarni. To też rozpoczął wcześnie od jednej bardzo
skromnej maszyny, ale w roku 1875 było ich już dziesięć i to tych
najnowocześniejszych na owe lata. Otworzył też własną księgarnię, która śmiało
konkurowała z innymi o wiele starszymi w mieście. Normą, jaką kierował się on, było:
Zacznijmy od skromnej drukarni, potem będzie wielka drukarnia, a wreszcie będzie
wiele drukarń. Przewidział on, to, co dzisiaj jest rzeczywistością, jaką rolę odgrywać
będą w szerzeniu dobra drukarnie salezjańskie.
Ale szczególną troską na polu piśmiennictwa popularnego, otaczał Ksiądz
Bosko swoje Letture Cattoliche, które w roku przez nas omawianym, liczyły sobie już
239

24.10 Page 240

▲back to top
23 rok istnienia. Liczba abonentów sięgała 10 tysięcy, do których tak pisał
z początkiem roku:
Ai nostri correspondenti od i benemoriti Latteri!
Cieszę się, że mogę wam zakomunikować, drodzy czytelnicy, że Letture
Cattoliche i Biblioteca dei Classici italiani, tyle razy polecane Waszej życzliwości i na
rok 1876 wychodzić będą regularnie. Owszem, możemy was zapewnić, że dołożymy
wszelkich starań, ażeby tak, co do papieru, jak i treści, jak i dokładności przy wysyłce
coraz bardziej wam dogodzić. Oczywiście, że potrzebujemy bardzo waszego poparcia
w rozszerzaniu tych naszych pism i całego wydawnictwa. Wielu biskupów,
arcybiskupów, nawet sam Ojciec święty pobłogosławili naszej inicjatywie i bardzo te
tomiki zalecają, co też jest chlubnym świadectwem ich wartości. Bo też rzeczywiście
Letture Cattoliche tylko walczą o triumf sprawy Bożej, a oczyszczone wydawnictwa
klasyków włoskich przyczyniają się wielce do zdrowego wychowania naszej uczącej
się młodzieży.
Niechże każdy z was weźmie pod uwagę, ile zła wyrządza przewrotna prasa,
a ile wysiłków robią niektórzy, aby to zło szerzyć, a wtedy naturalnie przyjdzie wam
refleksja: Jeżeli niegodziwe jednostki tyle zabiegają o szerzenie zepsucia, to czyż
wartościowi katolicy nie powinni przynajmniej tyleż łożyć dla dobra naprawy Bożej?
Niedawno temu jedna z osobistości wybitnych tak się wyraziła:, „Co wydaje się na
szerzenie dobrej prasy, to można porównać do jałmużny danej głodnemu”.
Ufni więc w Waszą współpracę, prosimy Boga, aby was obsypał swoimi
łaskami, udzielił wam długiego szczęśliwego życia. Równocześnie mam zaszczyt
kreślić się w imieniu całej redakcji zobowiązany sługa
Ksiądz Jan Bosko
Abonament dla stowarzyszonych wynosił rocznie 2,25 lir. Za tak niską cenę
otrzymało się dwanaście tomików po 108 stron każdy, a do tego podarek na nowy rok,
w formie kalendarza, który zwał się „Galantuomo”. Pierwszy to kalendarz, jaki
wyszedł w Europie. Ksiądz Bosko rozpoczął jego wydawanie; aby przeciwdziałać
kalendarzowi wydawanemu przez Waldensów. Kalendarz ten na rok – 1875, miał 96
stronic, z czego 20 przeznaczonych było na dane kalendarzowe. W dalszym ciągu
omawiał rocznice przypadające na rok 1875, jest to: setna rocznica wyboru Piusa VI,
śmierci św. Pawła od Krzyża, druga setna rocznica od pierwszego poświęcenia się
Najsłodszemu Sercu Pana Jezusa przez bł. Klaudiusza, trzecia setna rocznica od
przeniesienia relikwii św. Męczenników Solutora, Adwentowa i Oktawiusza, czwarta
rocznica męczeństwa chłopca włoskiego zamordowanego przez Żydów. Kończyło się
15 – setną rocznicą wyboru św. Sabina na biskupa Placancji, gdzie „Galantuomo” taką
robi uwagę: Obyśmy mieli choć trochę tej wiary dzisiaj, jaka mieli nasi przodkowie.
Potem następowały różne fakciki, ciekawostki, dowcipy, pouczenia praktyczne itd.
240

25 Pages 241-250

▲back to top

25.1 Page 241

▲back to top
Nie brakowało i humoru, choćby przy takim opowiadaniu, jak to: ile kosztowała
królowa w roku 1475 w Anglii; albo o tym księciu, co to utopił się w beczce małmazji.
Letture Cattoliche omawiały jubileusze w owym roku ogłoszone, święcenie
niedzieli, używanie wody święconej, nabożeństwo do Najsłodszego Serca Jezusowego
itd. Tomik, który dla nas z wielu względów jest szczególnie interesujący, to tomik
napisany przez samego Księdza Bosko pod tytułem: Maria Ausiliatrice, col racconto di
alcunegrazio ottonute nel primo settenio della consacrazione della chiesa a Lei
dedicata in Torino /Najświętsza Maryja Wspomożycielka i łaski przez nią udzielone
w pierwszych siedmiu latach od konsekracji Jej kościoła w Turynie/. Książeczka miała
dwie części: pierwsza zawierała historię kościoła Najświętszej Wspomożycielki i opis
jego konsekracji, a druga część 130 łask przypisywanych stawiennictwu Najświętszej
Bożej Rodzicielki. Kończyła się uwagami dotyczącymi archikonfraternii nabożnych
czcicieli Najświetszej Wspomożycielki.
W dwa lata później ukazało się drugie wydanie tejże książeczki. W roku tym,
czyli 1877 wyszedł nowy zbiór świeżych łask pod tytułem: La nuvoletta del Carmelo
wydrukowany w Sampierdarena za aprobatą Kurii Genueńskiej.
Kiedy ordynariusz turyński dostał do rąk tę „chmurkę karmelu” i odczytał sobie
uważniej owe łaski z roku 1875, zaraz napisał bardzo stanowczy list do Księdza
Bosko, w którym czytamy: „Podaje się do publicznej wiadomości zdarzenia, jakoby
nadprzyrodzone, które miały miejsce w mojej diecezji, a które tym samym nakładają
na Arcybiskupa obowiązek, o jakim mówi Sobór Trydencki na sesji 25 w rozdziale De
invocatione Sanctorum. Proszę, zatem et quidem ufficialsente Przewielebność Waszą
o poinformowanie mnie, czy te fakty oparte są na tak poważnych świadectwach, żeby
je można poważnie traktować w mojej Kurii”.
A oto odpowiedź księdza Bosko:
Eccellenza Reverendissima!
W broszurce zatytułowanej Maria Ausilistrice, jaka wyszła z drukarni
salezjańskiej w Turynie i w tej drugiej pod tytułem: La nuvoletta del Carmelo,
opowiedziałem niektóre zdarzenia, jakie doszły do mej wiadomości, a które jako
uzasadnione mogą przynieść korzyść duchową wiernych. Co dotyczy broszurki
drukowanej w Sampierdarena zdałem się zupełnie na powagę imprimatur Kurii
Genueńskiej; a także i ta drukowana w Turynie nie była publikowana przed
uzyskaniem zatwierdzenia przez rewizora tutejszej naszej Kurii Arcybiskupiej.
Pozwolę sobie tu zaznaczyć, że przeczytałem fakty dosłownie tak jak mi zostały
przedstawione przez tych, co łask doznali, strzegąc się skrupulatnie, by im nie
nadawać charakteru nadprzyrodzoności, ani nie żądając od czytelników innej wiary,
jak tylko tej należnej każdemu poważnemu pisarzowi. Umieściłem też na początku
książeczki oświadczenie wymagane przez papieża Urbana VIII. Jestem przekonany,
iż postąpiłem w tym, jak postępują wszyscy pisarze Żywotów Świętych, którzy pragną
zachęcić wiernych do uciekania się pod opiekę Patronów niebieskich i dotąd nie
wiadomo mi, by ten sposób traktowania podobnych spraw został przez kogokolwiek
241

25.2 Page 242

▲back to top
zakazany. Dodam jeszcze na swoje usprawiedliwienie, iż w żaden sposób nie dałem
nikomu do zrozumienia, jakoby wspomniane książki miały kanoniczne zatwierdzenie
autentyczności opowiedzianych faktów czy ze strony Kurii Archidiecezjalnej
turyńskiej czy innej.
Spodziewam się, iż dostatecznie wyjaśniłem sprawę i że mogę być
usprawiedliwiony. Ale w każdym razie oświadczam, iż jestem zawsze gotów odwołać,
jeśli cokolwiek uczyniłem, co by uwłaczało prawom Waszej Ekscelencji.
Korzystam przy tym ze sposobności, aby polecić względom Waszej Ekscelencji
nowe broszurki, jakie będą przedstawiane Przewielebnym Rewizorom kurialnym, aby
to wydawnictwo nie doznawało zwłoki, z wyrazami itd.
Arcybiskupa nie zadowoliły te wyjaśnienia i znowu wracał do tego samego;
„Ja, jako arcybiskup, jestem zobowiązany badać zdarzenia, o których się mówi,
że w nich bezpośrednio objawiła się Wszechmoc Boża, aby móc ostatecznie
zadecydować o ich autentyczności i o tym, do jakiej klasy cudów należą… Wobec
tego uważam za swój jeden z najcięższych obowiązków zbadać opisywane łaski, które
przypisuje się wstawiennictwu Matki Najświętszej Wspomożycielki Wiernych
w kościele Waszej Przewielebności w Turynie. I dalej żądał dostarczenie mu
dowodów na to wystarczających.
Wobec tego Ksiądz Bosko widział się zmuszony do przygotowania swej obrony
in modia et forme i taką przesłał do Świętej Kongregacji Rytów, aby w razie rekursu
ordynariusza swego, co mogło lada dzień nastąpić, mieć zabezpieczone plecy. I nie
omylił się. Kiedy bowiem ukazał się w zakresie Letture Cattoliche jeszcze jeden
tomik, zawierający otrzymane łaski od Najświętszej Wspomożycielki drukowany
w Sampierdarena, arcybiskup nie wytrzymał. Zapakował wszystkie trzy te broszurki
i wysłał do kardynała Bartolini Prefekta Św. Kongregacji Rytów z listem, który tak się
zaczynał: „Przedkładam Waszej Eminencji książki z cudami, jakie rzekomo dzieją się
w kościele Najświętszej Maryi Wspomożycielki. O czym już pisałem do Ojca
świętego, a także do Waszej Eminencji, od którego otrzymałem zapewnienie, iż te
fakty zostaną oddane do poważnego rozpatrzenia. Pierwszy z tych tomików ma na
końcu wprawdzie dopisane: „Con permesso dell’ Autorita ecclesiastica”; ale to
zezwolenie polegało na tym, że ojciec Saraceno ze Zgromadzenia Filipinów, który
tę książkę przeglądał, oświadczył zainteresowanemu ustnie, iż nie widzi przeszkód, by
mogła zostać wydrukowana. Ale ani arcybiskup, ani wikariusz generalny, ani żaden
z urzędników Kurii imprimatur dla niej nie podpisał.
Ojciec Saraceno był rzeczywiście rewizorem ksiąg religijnych mianowanym
przez samego arcybiskupa i jemu sama Kuria urzędowo przekazała wspomniany tomik
do przeglądnięcia, jak świadczy ksiądz Berto, który widział nawet list przekazujący
ojcu Saraceno sprawę. Kardynał Bartolini oddał plik monsignorowi Salvati z uwagą na
kopercie: „Promotor wiary niech przejrzy załączone broszury, a przekona się,
iż arcybiskup turyński ma słuszność”.
242

25.3 Page 243

▲back to top
Ksiądz Bosko nie wiadomo, jaką drogą, dowiedział się o tej tak nieprzychylnej
dla niego uwadze. Poprosił więc ojca Rostagno, jezuitę, by mu w tej sprawie ułożył
odpowiedni memoriał i przesłał go wspomnianemu kardynałowi z następującym
listem:
Eminencjo!
„Przykro mi bardzo, że przy tylu ważnych sprawach dotyczących całego
Kościoła ja musze zabierać mu cenny czas. Ale czuję się zmuszony przesłać konieczne
mym zdaniem wyjaśnienia w niemiłej wielce dla mnie sprawie, znanej już Waszej
Eminencji.
Ale w każdym razie tak obecnie, jak i na przyszłość, pragnę pozostać pokornym
synem Kościoła świętego: posłusznym i uległym wobec rozkazu, czy rady, jakie
Wasza Eminencja, czy inny przedstawiciel Kościoła świętego uznał za stosowne mi
podać. Z najgłębszą czcią”.
Kardynał oddając ten list do załatwienia, napisał na kopercie: „Niech się zbada
dobrze, czy Ksiądz Bosko przypadkowo tym tak pokornym pismem, nie zamierzał, jak
mi się zdaje, przez swego Konsulatora dać dobrą nauczkę Świętej Kongregacji Rytów,
a w takim razie trzeba dać też należytą odprawę”.
Kard. Bartolini Prefekt
Ksiądz Bosko oczywiście wiele okazał pokory i w tej sprawie. Memoriał zaś
jezuity Rostagno miał być ową „nauczką”. Ale jeśli byśmy chcieli się dopatrywać we
wspomnianym memoriale, dla kogo nauczki, to jedynie dla arcybiskupa turyńskiego
wobec Kongregacji rzymskiej, jako władzy rozstrzygającej ostatecznie. Pisma te
ugrzęzły w końcu w archiwach watykańskich. Wyciągnięto je dopiero w czasie
procesu kanonizacyjnego, kiedy to stały się jednym dowodem więcej, iż przyjaciele
Boga muszą w tym życiu przechodzić per multas tribulationes – przez wiele utrapień.
Warto tu dodać, iż ową książeczkę, zawierającą łaski Najświętszej Wspomożycielki
a drukowaną w Turynie, co, do której arcybiskup miał tyle zastrzeżeń, Ksiądz Bosko
rozesłał do wszystkich biskupów włoskich, którzy przyjęli ją z największym uznaniem
i zalecali do czytania swym wiernym.
Zakończymy ten rozdział ogólną naszą opinią o wydawnictwach Księdza
Bosko, a zwłaszcza o Letture Cattoliche – Czytankach katolickich stwierdzając,
że były one: popularne, pouczające, służyły ku zbudowaniu czytelników i były bardzo
na czasie. To tłumaczy ich wielką żywotność w owych latach
243

25.4 Page 244

▲back to top
R O Z D Z I A Ł XX
Z POCZĄTKIEM NOWEGO ROKU SZKOLNEGO
A teraz wróćmy z Księdzem Bosko do jego ukochanych chłopców, do
Oratorium. Obserwując go między nimi, mógłby ktoś myśleć, że doprawdy nie miał
on nic innego do czynienia jak tylko o nich się troszczyć. Ale i to prawda, że właśnie
w Oratorium widział całe przyszłe swe Zgromadzenie w miniaturze.
Z pierwszych miesięcy nowego roku szkolnego 1875/1876 mało mamy
szczegółów; pozostały tylko niektóre jego słówka wieczorne, które naświetlą nam
atmosferę, w jakiej pragnął, by nowo przybyli rozpoczęli swą całoroczną pracę.
Wracający wychowankowie większych nowości nie zastali; dla kapeli, która
została rozwiązana w roku poprzednim z powodu poważniejszych wybryków jej
członków ułożony został nowy regulamin zatwierdzony przez Księdza Bosko;
przewidywał on, że do kapeli będą należeć także niektórzy współbracia. Inną małą
nowością było, że powracający otrzymywali bilecik, którym powinni się byli
przedstawić poszczególnym Przełożonym. Ten zwyczaj pozostał na dalsze lata.
Zjazd wychowanków przewidziany był na połowę października; ale wiadomo,
jak to zawsze bywa i trzeba było na pewne spóźnienia patrzeć przez palce. Pierwszy
raz po wakacjach Ksiądz Bosko przemawiał do zebranych w większej części
wychowanków, 20 października, bo w tym dniu wrócił po dłuższej nieobecności do
Turynu. A oto treść tego pierwszego słówka wieczornego:
„I znowu widzimy się, moi drodzy chłopcy. Przyjechaliście z daleka ja też, co
dopiero wróciłem z daleka. Cieszy mnie, iż większość z was jest już na miejscu.
Przypuszczam, że zjawią się i spóźnialscy, którzy może z obawy przed dzisiejszym
deszczem, a może z innych przyczyn jeszcze nie przyjechali. Ale z chwilą, gdy się
wszyscy zjadą, rozpoczniemy w najbliższych dniach regularny tryb życia, jaki trwał
będzie przez cały rok.
Powtarzam, że jestem bardzo rad spotykając się z wami, jak cieszy się ojciec,
gdy widzi, że rośnie jego rodzina. Ale wy byliście na wakacjach, biegaliście po polach
i winnicach, odbywaliście wycieczki i stąd na pewno jesteście zakurzeni, a może
i powalani, o ile, który nie wpadł wprost do kałuży. Trzeba, zatem czym prędzej
oczyścić się, abyście nie robili złej figury. Na pewno domyślacie się, o jakim kurzu
i jak błocie chcę mówić. Chodzi o różne wybryki mniejsze lub większe wasze z czasu
miesięcy wakacyjnych. Oczywiście łatwiej będzie oczyścić się tym, co tylko są
zakurzeni drobnymi kaprysami, czy opieszałościami, co jednak trzeba zrobić. Bardzo
244

25.5 Page 245

▲back to top
poważnie zaś powinni zainteresować się swoim sumieniem ci, co wiedzą, że zbryzgali
się błotem grzechu ciężkiego. Chodzi o to, by ono nie przylgnęło do ich serca, żeby
z tego nie powstała rana trudna do wygojenia. Weźcie więc sobie do serca tę moją
uwagę i skorzystajcie ze sposobności do spowiedzi.
Polecam wam także, byście w tych dniach, kiedy jeszcze wszystko nie jest
uregulowane, starali się zachować należną karność i porządek; trzeba też, byście mieli
wyrozumienie na możliwe braki, którym będziemy się starali jak najprędzej zaradzić”.
Także słówko wieczorem, 22 wracało do tematu spowiedzi, bo tak Ksiądz
Bosko mówił:
A Jove principium – od Jowisza zaczynać zalecali poganie, tym bardziej i my
powinniśmy zwrócić swoje myśli ku niebu, rozpoczynając rok szkolny. A trzeba
rozpocząć go dobrze, bo przecież wiecie, że kto dobrze rozpoczyna, jest już w połowie
dzieła. Otóż właśnie, aby dobrze rozpocząć, to trzeba zatroszczyć się by być w stanie
łaski Bożej, a równocześnie prosić Boga o błogosławieństwo na dalsze prace. Ważną
też rzeczą jest, byście sobie postanowili dobrze wykorzystać czas, a cokolwiek
będziecie czynić, to ofiarować na większą chwałę Bożą i dla uświęcenia własnej
duszy…
Na słówku 26 października, poruszył Księdza Bosko sprawę sankcji dla
opornych, względnie na gorszycieli. Na ten temat tak pisze ks. Barberis: „Jest reguła
ogólnie przyjętą w Oratorium, aby bezwzględnie nie tolerować takich chłopców,
którzy by w jakikolwiek sposób mogli być zgorszeniem dla kolegów. Jedna zła
rozmowa, czy jakiś objaw niemoralności udowodniony, wystarczy, by winowajca
został z zakładu usunięty. Oczywiście, że decyzja należy zawsze do Księdza Bosko
i bardzo często chłopak zagrożony karą biegnie do niego, by błagać o przebaczenie
przyrzekając stanowczą poprawę. Podstawą takiego postępowania jest znane
powiedzenie ewangeliczne: „Modicum fermentum totam massem corrumpit”
To, co w szczególniejszy sposób miało przyczynić się do utrzymania
wysokiego poziomu moralności wśród młodzieży, to były konferencje Przełożonych,
jakie odbywały się, co niedzielę od wpół do siódmej do wpół do ósmej wieczorem. Na
tych konferencjach, którym przewodniczył ks. Rua, Przełożeni wspólnie uświadamiali
sobie, jak rozwijało się życie w Oratorium. W ten sposób mogli na czas zapobiec
nieporządkom i zaradzić tym, jakie już miały miejsce. Porozumiewali się też między
sobą, co do metod pracy, ażeby tak utrzymać jedność myśli i kierunku
wychowawczego. Wszyscy wtedy dowiadywali się o wszystkim, co zaszło i mogli
ustalić dalszy plan działania. Możliwe wątpliwości rozstrzygał zawsze Ksiądz Bosko,
który wspomnianego wieczoru tak mówił do wychowanków:
„W tym roku liczba was tu obecnych w Oratorium wzrosła. Od dzisiaj
zaczynamy już życie regularne. Mówią, że człowiek przestrzeżony jest na pół
zbawiony. Otóż chciałbym was dzisiaj przestrzec. A najpierw zaznaczam, że od tego
dnia rozpoczynamy brać pod uwagę wasze postępowanie i będą wam dawane stopnie
245

25.6 Page 246

▲back to top
z zachowania się tak w uczelni jak w szkole, czy sypialni itd. Kto nie będzie się
zachowywał odpowiednio, otrzyma gorszy stopień i będzie publicznie napiętnowany
z wielkim swoim wstydem. Kogo przy omawianiu stopni nie przeczytają, znak to,
że jego sprawy są w porządku. Zwracam dalej uwagę tym, którzy by ryzykowali
otrzymywać złe noty, że tylko do pewnego stopnia będzie się tolerować ich
lekkomyślność. A po jakimś czasie wyciągnie się z tego konsekwencje i to nawet
takie, że winny będzie musiał opuścić Oratorium. Przykro mi o tym mówić, ale
niestety, co rok się podobne fakty zdarzają, bo przecież znacie przysłowie: „Dopóty
dzban wodę nosi, dopóki się ucho nie urwie”. Przełożeni pragną być jak najbardziej
wyrozumiali i niekiedy czekają nawet do końca roku szkolnego, ale potem są
zmuszeni zawiadomić lekkomyślnego wychowanka, żeby już więcej nie wracał. Jeżeli
tu już niektórych nie widzicie, to właśnie z tego powodu. Przestrzegłem was, więc
i mam nadzieję, że skorzystacie.
Nie myślcie również, że stopnie tygodniowe mają tylko znaczenie doraźne.
Wypada nieraz i po latach zaglądnąć do katalogów, jak się ktoś zachowywał, gdy ten
przychodzi prosić o świadectwo moralności z lat szkolnych, jak to miało miejsce przed
dwoma dniami, kiedy to zgłosił się jeden z brodą i wąsami, przedstawiając się, jako
były wychowanek i prosząc o zaświadczenie z lat szkolnych. Otóż w takim wypadku
bierze się katalogi z lat ubiegłych i według tego wystawia się zaświadczenie. Widzicie
więc z tego, że stopnie z waszego zachowania i pilności mają wielkie znaczenie i po
latach.
Nie chciałbym jednak, ażebyście zabiegali o dobre stopnie tylko dla uniknięcia
zawstydzenia, czy kary. Są o wiele wyższe powody, by dobrze się zachowywać,
a takimi są: chęć przypodobania się Panu Bogu, zbieranie sobie zasług na niebo
i spokój sumienia. Otóż widzicie, że dobre postępowanie przyniesie wam wieloraką
korzyść i wieczną nagrodę i tę, że będziecie zadowoleni, szanowani i kochani na tej
ziemi. Dobranoc.
Zbliżająca się uroczystość Wszystkich Świętych skłoniła Księdza Bosko aby 27
października, przypomnieć im świątobliwych dawnych wychowanków Oratorium jak
Dominika Savio, Magone, Besucco i innych. Wspomnienie Dominika zawsze
wzruszało Świętego Wychowawcę. Ks. Trionie zaświadcza, że raz zastał Księdza
Bosko poprawiającego bozze do przedruku żywota świętego Młodzieniaszka
a w oczach jego perliły się łzy: Widzisz – rzekł do nadchodzącego, ile razy jestem
przy tej pracy, to nie mogę powstrzymać swego wzruszenia.
Jesteśmy w nowennie do Wszystkich Świętych – mówił na wspomnianym
słówku. Chciałbym, żebyśmy ją wszyscy odprawili jak najlepiej, a wiecie, dlaczego?
Bo w tym dniu obchodzimy wszyscy nasze imieniny… Och, ileż tam jest
młodzieniaszków w niebie, prawdziwie świętych, którzy byli z ciała i kości jak my.
Owszem, mogę powiedzieć, iż są tam ci, co nie tylko byli ludźmi jak my, ale byli
w tym samym domu, w którym wy żyjecie, przechadzali się pod tymi samymi
246

25.7 Page 247

▲back to top
portykami, gdzie wy się przechadzacie, modlili się jak wy, zachowali ten sam
regulamin i tych samych mieli przełożonych. Mam na myśli naszych: Dominika Savio,
Magone, Besucco i innych. Czyż tedy nie wypada nam powiedzieć sobie: Jeśli oni, to
czemuż by i nie ja? Niechże nas to zachęci do kroczenia drogą świętości. Umiejmy
znosić zimno i ciepło i niewygody życia; umiejmy się przezwyciężać, słuchając
przełożonych, spełniając wiernie swoje obowiązki, pracując nad swoim
temperamentem. A warto to czynić, drodzy chłopcy. Bo wystarczy spojrzeć w niebo,
tam nas oczekują nasi znajomi i nasi rówieśnicy. Myślcie o tym często.
Oczywiście dotąd przytaczane słówka są nam przekazane w pewnym
streszczeniu. Więcej szczegółowo spisane zostało to, co następuje, z dnia 28.
Uroczystość Wszystkich Świętych zbliża się wielkimi krokami. O gdyby tak wszyscy
moi drodzy chłopcy myśleli poważnie nad swoim uświęceniem! Otóż chciałbym,
żebyście jedną rzecz zrobili: niech się każdy zastanowi, co najwięcej mu potrzebne, by
mógł zostać świętym? U jednego będzie to może, jakaś namiętność, która opanowała
jego serce i oddala go od celu. Drugiemu może wypadnie zwrócić uwagę na jedną
z cnót, która najwięcej by go przybliżyła do wytkniętego sobie stopnia doskonałości.
Gdy tak sobie to każdy rozważy, wtedy niech rezolutnie zadecyduje: Chcę zrobić
z tego Panu Bogu podarek w dniu tak uroczystym; zerwę z tym występkiem,
względnie rozwinę tę cnotę. Zapewniam was moi drodzy, że w ten sposób sprawicie
naszemu Boskiemu Zbawicielowi wielką przyjemność i będzie z was zadowolony.
W każdym razie upewnijcie się, czy w waszych sercach nie ma, jakiegoś brudu.
Bo przecież gdybyście chcieli przyozdobić ściany mieszkania piękną tapetą, a tam
w środku byłoby gnojowisko, to każdy by się z was przecież wyśmiał i powiedziałby:
Zabierz się do usunięcia tego śmietnika, a wtedy dopiero będziesz myślał
o przyozdobieniu mieszkania. Tak samo jest i z duszą. Jeśliby, ktoś miał na sercu
grzech ciężki, a siliłby się na zwalczanie drobnych wad, ten źle by postępował.
Bo najpierw trzeba usunąć brud, a potem myśleć o przyozdobieniu lokalu.
Boski Zbawiciel do jednego młodzieńca, który chciałby się zbawić,
powiedział:, „Jeżeli chcesz wejść do żywota, zachowuj przykazania”. Zwróćcie
uwagę, że na pierwszym miejscu było powiedziane:, Jeśli chcesz, to znaczy, żeby się
zbawić, to najważniejszą rzeczą jest chcieć. Ale nie jest tu mowa o takim chcieć, jakie
spotykamy u leniwca, który choć chce, a nie chce; ale trzeba chcieć rezolutnie i z całą
stanowczością. A co należy czynić? Zachowuj przykazania.
Wy, co uczycie się łaciny, wiecie dobrze, że: „serva mandata”, czyli zachowuj
przykazania – to jest tryb rozkazujący, a więc zachowanie przykazań, jest wyraźnym
rozkazem Bożym. O, gdybyśmy mogli zapytać wszystkich błogosławionych w niebie,
za co dostali się do tak szczęśliwego miejsca, wszyscy odpowiedzieli by: „Spełniliśmy
rozkaz Pański, zachowaliśmy przykazania”. Gdybyśmy natomiast mogli otworzyć
czeluść piekielną i zapytać tam tych nieszczęśliwców, za co są potępieni – to
usłyszelibyśmy odpowiedź: „Nie zachowaliśmy rozkazu Pańskiego, nie
przestrzegaliśmy przykazań”. A teraz ja was pytam: „Chcecie się zbawić? Tak, z całą
247

25.8 Page 248

▲back to top
pewnością. Nikt na tyle nie jest głupi, by powiedział, że nie chce iść do nieba. A więc
dobrze: Zachowuj przykazania. Jeśli ich nie będę zachowywał? – moi drodzy nie ma
drogi środkowej. Kto ich nie zachowa, ten się potępi.
Ale to takie trudne…
Trudne nie trudne, w każdym razie ci, co są w niebie tę trudność
przezwyciężyli, a teraz cieszą się mówiąc: Jakże małe były te trudy w porównaniu do
szczęśliwości, jaką rozkoszować się będziesz przez cała wieczność. A cóż mówią
potępieńcy? Chcieliśmy uniknąć fatygi i wysiłku, a teraz ponosimy straszne męczarnie
i to na całą wieczność.
A którzy to są, co nie przestrzegają przykazań? Nie przestrzega ich na przykład
ten, który w kościele nie jest skupiony, nie modli się i drugim przeszkadza. Nie
przestrzega ich, kto nie umie znosić wad towarzyszów i ciągle się z kimś kłóci. Nie
przestrzega ich, kto sakramenty święte przyjmuje ozięble, a przy spowiedzi nie ma
serdecznego żalu za grzechy. Nie przestrzega ich, kto przeklina, lekceważy dni
świąteczne, jest nieposłuszny itd. Przejdźcie tak po kolei wszystkie przy kazania,
zbadajcie czy którego nie przestąpiliście, wyspowiadajcie się dobrze, zróbcie
doprawdy silne postanowienie poprawy na przyszłość. Tak spełnicie zalecenie
Boskiego Zbawiciela: „zachowaj przykazania” – jeśli was to czasem będzie kosztować
trochę wyrzeczenia się, pamiętajcie, że chwilowe jest to, co cierpimy, a wieczna
będzie radość. Odwagi, zatem, moi drodzy chłopcy, zabierzcie się ochoczo do
zdobycia sobie szczęśliwości wiecznej, a doświadczycie pomocy Bożej i przekonacie
się, że sam Duch Święty zdziała w was to, czego byście wy nie mogli uczynić.
Dobranoc.
W przeddzień uroczystości św. Karola biskupa, 3 listopada, tak znowu mówił:
„Jutro wielu z was ma imieniny, bo jest św. Karola. Właśnie jego imiennicy
powinni w sposób szczególny go uczcić. Postaramy się także, aby i nabożeństwo
poranne było bardziej uroczyste. Msza św. będzie śpiewana.
A czyście się już zastanowili nad tym, co właściwie sprawiło, że święty Karol
został tak wielkim w oczach Bożych? Czy wiecie, co to było? Otóż to, że już od
pierwszej młodości oddał się całkowicie na służbę Bogu. Jako uczeń znał tylko dwie
ulice w mieście: tę do kościoła i tę do szkoły. To jego wielkie zmiłowanie do
skupienia, do nauki, do pobożności sprawiło, iż wkrótce został i uczonym i świętym.
Poznał się na nim Ojciec święty i już w jego 23 – roku mianował go arcybiskupem
Mediolanu i kardynałem.
Miły jest następujący epizod z jego życia: W czasie jednej z wizytacji diecezji
natknął się na świętego Alojzego, który wtedy miał dwanaście lat. Biorąc pod uwagę
jego pobożność i gorliwość, chociaż ten nie był jeszcze urzędowo dopuszczony do
pierwszej Komunii świętej, on sam postanowił mu jej udzielić. W czasie tej pięknej
i wielkiej uroczystości Castiglione ludność tamtejsza nie wiedziała kogo uznać za
bardziej świętego: czy owego młodzieniaszka, który przyjmował Komunię świętą, czy
prałata, który jej udzielał.
248

25.9 Page 249

▲back to top
Prawda, że my w szczególniejszy sposób czcimy świętego Alojzego, jako
Patrona młodzieży, ale również powinniśmy oddać hołd świętemu Karolowi, modląc
się do niego, gdyż i on może być doprawdy przykładem dla młodzieży, której
wychowanie bardzo mu leżało na sercu, kiedy został biskupem. On to
w szczególniejszy sposób kładł nacisk na nauczanie katechizmu. On to był jednym
z pierwszych, który otwierał zakłady i małe seminaria oraz na wszelki sposób zabiegał
o dobro młodzieży tak duchowe jak materialne. Prośmy tego Świętego, aby nauczył
nas tej bezinteresowności, z jaką on gardził dobrami tej ziemi tak, że gotów był
w jednym dniu rozdać 40 tysięcy lir na jałmużnę. Uczmy się od niego także
serdecznej, pełnej poświęcenia miłości bliźniego, której on dał dowody w czasie
zarazy, jaka grasowała w Mediolanie. Zawsze spotykało się go między zarażonym; jak
mógł tak ich wspomagał i pocieszał, otworzył nawet dla nich swój pałac biskupi.
Ci, co mogą, niech ku jego czci przystąpią do Komunii świętej, albo przyjmą Komunię
duchową, a wszyscy niech odmówią szczególniejszą modlitwę dla uproszenia sobie
jego błogosławieństwa.
Do dobrego rozpoczęcia roku szkolnego brakowało jeszcze jednej ważnej
praktyki, a mianowicie ćwiczenia dobrej śmierci, które wyznaczone zostało na
pamiętny dzień 11 listopada. Był to dzień odjazdu pierwszych misjonarzy za ocean.
Otóż w wigilię tego dnia tak mówił do swych wychowanków:
Nasi misjonarze są bardzo oczekiwani w Ameryce i ufamy wszyscy, że będą
mogli tam zdziałać dużo dobrego. To jest jedyny cel ich wyprawy: szukać zbawienia
dusz. Tak, tylko zbawienie dusz i nic innego: Właśnie otrzymałem dziś list ze
S. Nicolas, od tamtejszego burmistrza, który przyrzeka nam wszelką pomoc także
materialną i podkreśla wielkie zainteresowanie ludności przyjazdem naszym. Tyle na
temat misji. Ale w tej chwili dla nas najważniejszą rzeczą jest, abyście w tym dniu
pamiętnym odprawili jak najlepiej ćwiczenie dobrej śmierci, która polega głównie na
tym by przystąpić do Spowiedzi i Komunii św. Takim usposobieniem, jak gdyby one
miały być ostatnie w naszym życiu. Bo chodzi o to, że kiedy ktoś nabierze wprawy do
jakiejś rzeczy, to w każdej chwili bez większego wysiłku spełnia ja dobrze; natomiast,
ktoś nie ma wprawy, to nawet z wielkim wysiłkiem nieudolnie spełni to, czego nie
umie. Otóż tak samo ten, kto zaprawia się do dobrej śmierci spowiada się, jakby po raz
ostatni w życiu, przyjmuje Komunię świętą gorliwie, jakby Wiatyk, ten na pewno
i w godzinę śmierci nie będzie miał trudności usposobić swoją duszę tak, by bez
obawy móc stanąć przed Obliczem Boskiego Sędziego. Taki będzie umierał z cała
radością, że prosto pójdzie do Nieba.
A jaka to straszna chwila ta śmierć dla tych, co się do niej nie przygotowują.
Byłem już u łoża wielu umierających i mogę was zapewnić, że straszne oni
przeżywają chwile, jeśli sumienie mają zagmatwane. Wtedy niektórzy chcieliby się
spowiadać, ale już stracili mowę; inni nie mogą doczekać się kapłana, innych znowu
otaczają krewni, przyjaciele, wcale nie myśląc o zbawieniu ich duszy, ale tylko
249

25.10 Page 250

▲back to top
zasypując tego biedaka pytaniami na temat spadku, testamentu itd. I tak ten
nieszczęśliwy nieraz prędzej umiera ze zgryzot sumienia niż z samej choroby.
Wy przecież macie czas. Przygotujcie się, zatem dobrze, uporządkujcie sprawy
swego sumienia a nawet te materialne. Jeśli macie jakieś wątpliwości, załatwcie je
właśnie w tym dniu. Wszyscy tak urządźcie swoje sprawy, ażebyście, gdyby was Bóg
i jutro powołał do siebie, mogli z całym spokojem zawołać: Oto, Panie, jestem gotów.
Wszystko uporządkowałem. Oto idę. Eccevenio.
Na początku programu dnia następnego chciał Ksiądz Bosko, aby było
zaznaczone: o godzinie pół do ósmej ćwiczenie dobrej śmierci. Chłopcy odprawili je
z całą gorliwością. Od tej chwili rok szkolny płynął już spokojnie.
250

26 Pages 251-260

▲back to top

26.1 Page 251

▲back to top
R O Z D Z I A Ł XXI
NOWE STARANIA O PRZYWILEJE
Uzyskanie przywilejów było czymś żywotnym dla powstającego Zgromadzenia
św. Franciszka Salezego, rzec by można, conditio sine qua non – warunkiem, bez
którego nie mogło ono rozwijać w pełni swojej osobowości prawnej, która mu świeżo
została przyznana. Wobec tego Ksiądz Bosko, niezniechęcony ostatnią odmową,
zaczął przemyśliwać, jakby tę sprawę wznowić. Głównie chodziło mu, by raz ustały te
niekończące się trudności, napotykane stale przy święceniu kleryków.
Wspomniana odmowa uzasadniona została zwrotem – Communicationem prout
petitur non convenire. Wniosek stąd prosty: że w tej formie, jak była rzecz
przedstawiona nie wypada, jej przyznać, ale w innej można zacząć od nowa.
Sposobność nadarzała się właśnie w związku z wyjazdem misjonarzy do Ameryki,
którym przecież cały szereg wyjątkowych przywilejów był prawie niezbędny. Mimo
więc, że Prefekt Kongregacji Biskupów i Zakonników był niedysponowany, a nowa
prośba mogła mu humor zepsuć, mimo że następca sekretarza tejże Kongregacji,
monsignora Vitelleschiego, jeszcze w sprawach swego resortu nie był zorientowany
i mimo iż kardynał Berardi pisał, że niektórzy ważni urzędnicy Kurii rzymskiej są
zdania, że Ksiądz Bosko za dużo żąda i dlatego jego sprawy w szczególniejszy sposób
wałkują długo, to jednak tenże wystąpił z nową prośbą, uwzględniającą głównie
potrzeby misjonarzy, ale nie zapominając przy tym również i o przywileju extra
tempora. Prosił, więc o jurysdykcję do spowiadania we wszystkich diecezjach, a także
i pasażerów na okrętach, o pozwolenie na urządzanie po domach salezjańskich kaplic
półpublicznych i sprawowania tamże Najświętszej Ofiary, o indult posługiwania się
ołtarzem przenośnym, zamienianie brewiarza na inne modlitwy, błogosławienia
medalików, różańców itd. Prosił również o liczne odpusty dla swoich.
Prośbę tę przesłał drogą urzędową do monsignora Sbarretti, sekretarza św.
Kongregacji Biskupów i Zakonników. Jej kopie zaś do kardynała Berrardi.
Monsignore Sbarretti natrafiając na trudność odczytania pisma Księdza Bosko,
wezwał do pomocy adwokata Merghiniego, który w ten sposób wiedział, jak sprawy
postępują i informował o tym swego nieodstępnego przyjaciela monsignora Fratejacci,
a ten Księdza Bosko. Owi dwaj prałaci bardzo żywo dyskutowali na temat wniesionej
prośby, zgadzając się w tym, że, choć była ona nie na czasie, to jednak mogła służyć,
jako pewnego rodzaju odwołanie się od poprzedniej decyzji, a względnie jako wyraz,
że zabiegi o przywileje nie ustaną.
251

26.2 Page 252

▲back to top
Kardynał Berrardi, bawiąc wtedy poza Rzymem list Księdza Bosko otrzymał
z opóźnieniem, kiedy już misjonarze, o których przywileje najwięcej chodziło,
odjechali. Mimo to przedstawił sprawę Ojcu świętemu. Ten jednak pamiętając
niedawną opinię Kongregacji i nie chcąc jej decyzji bagatelizować, do niej zlecił
odesłać prośbę. Tu jednak, jak przedtem, tak i teraz, wszystko szło opornie. Dnia 17
grudnia, kardynał pisał do Księdza Bosko:
Na razie sprawa nie posunęła się naprzód, a to
1. dlatego że kardynał Bizzari jest jeszcze chory;
2. opóźnia sprawy zmiana sekretarza, wreszcie po trzecie
3. nadszedł nowy list od arcybiskupa z Turynu, które zrobił wielkie wrażenie na
monsignorze Sbarrettim, nie orientującym się jeszcze w tych sprawach.
Dowiedziawszy się o tym zaraz udałem się do niego i wszystko
wytłumaczyłem. Ufam, że to odniesie swój skutek. Skoro tylko coś nowego się
dowiem, dam znać Waszej Przewielebności. Na razie trzeba się uzbroić
w cierpliwość, pamiętając, że diabeł zawsze narobi trudności przy każdym
zbożnym dziele. Ale Bóg jest potężniejszy od czarta i wolno nam mieć
nadzieję, że z Jego pomocą zwycięstwo będzie nasze. O trudnościach
wysuwanych ze strony arcybiskupa tak pisał bez żadnych ogródek monsignore
Fratejacci:
Otóż ten znany nam arcybiskup turyński stale zasypuje Kongregację Biskupów
i Zakonników listami na salezjanów. Opanowała go po prostu jakaś gwałtowna mania
tak, iż zachodzi obawa, czy to nie wstęp do obłąkania. Po piśmie arcybiskupa
w sprawie nadużywania jurysdykcji do spowiedzi przez salezjanów, które w tych
dniach nadeszło, monsignore Sbarretti przekonał się, że tu chodzi wprost
o prześladowanie biednych salezjanów i to bez żadnej przyczyny. Napisał, więc do
niego w imieniu Kongregacji list, ale taki, co właściwie nic nie mówi. Jest to takie
„ibis redibis non”, jakby kiepska gra na skrzypcach i nic więcej. Tyle dla wiadomości
Księdza. Ale to, co może Przewielebności Waszej zrobić przyjemność, to wiadomość,
że ostatecznie te listy z Turynu zamiast nastawić przeciw Księdzu Bosko tutejsze
umysły, jakby tego życzył sobie arcybiskup, służą do lepszego uwypuklania całego
prześladowania, jakiemu Ksiądz podlega, od którego wszyscy pragną go uwolnić na
zawsze.
Ksiądz Bosko jednak do podobnych listów ustosunkowywał się bardzo
z rezerwą i rzadko pisywał do Rzymu. W owym czasie wysłał tylko w ciągu czterech
miesięcy coś dwa pisma zupełnie zresztą w sprawach obojętnych, jak np. podając spis
personelu do Annuario Pontificio, względnie przesyłając fotografie misjonarzy. Jakimi
racjami kierował się w tym wypadku, łatwo można się domyśleć.
Ta powtórna wspomniana prośba Księdza Bosko przedłożona tym samym
czterem kardynałom, którzy rozpatrywali pierwsze podanie, została przez nich
zróżniczkowana. Najpierw wzięto pod uwagę prośbę o extra tempera, co zresztą było
dla Księdza Bosko najważniejsze. Niestety, ani w tym względzie ani co do innych
252

26.3 Page 253

▲back to top
punktów nic nie posunęło się naprzód. Obawa, by nie drażnić ordynariusza
turyńskiego i nie ubliżyć jego godności, grała w tym wielką rolę. Ten, gdy dowiedział
się, że Ksiądz Bosko ponownie zabiega o przywileje, tak przedstawił swoje obawy
i zastrzeżenia kardynałowi Bizzarri:
Eminenza Reverendissima!
Ksiadz Bosko, założyciel i przełożony Zgromadzenia Salezjańskiego, zwrócił
się ponownie do św. Kongregacji Biskupów i Zakonników o przyznanie mu
przywilejów niezgodnych z prawami, jakie przysługują władzy biskupiej i to, mimo
iż zeszłego roku takie przywileje nie zostały mu udzielone właśnie, aby nie ubliżyć
powadze ordynariusza. Ufam, że św. Kongregacja zanim zgodzi się na to, czego żąda
wspomniany Przełożony na despekt biskupom, zechce łaskawie podać mi do
wiadomości jego żądania, ażebym w wypadku, gdyby te były powodem zakłóceń
w mej diecezji, mógł przedłożyć swoje zastrzeżenia. Tym bardziej to wskazane, gdyż
ja obawiam się, że on, aby wykazać słuszność swoich żądań, wysunął zastrzeżenia,
co do moich rządów, jako biskupa, jak to już niestety uczynił w listach kierowanych
do Ojca świętego.
Byłem i zawsze będę obrońcą zakonów i uznaję, że one potrzebują pewnych
przywilejów i wyjątków. Mogą im być potrzebne wyjątki, które dotyczą zależności
i zmian personalnych; mogą im być potrzebne przywileje w niektórych
miejscowościach, jak na przykład na misjach, ale moim zdaniem, które potwierdza
długoletnie doświadczenie, to przywileje przyznawane im z uszczerbkiem władzy
biskupów, przyczyniają się tylko do pomniejszenia powagi ordynariuszów, a przecież
jeżeli kiedyś, to w dzisiejszych czasach ich powaga powinna być w szczególniejszy
sposób podtrzymywana ze strony Stolicy Apostolskiej.
Duch „niezależności”, a rzec by można „wyższości” /di superriorita/, z jakim
odnosi się Ksiądz Bosko już od kilku lat do arcybiskupa Turynu, a którym
przesiąknięci stają się coraz bardziej jego uczniowie, a którego dowód mamy w liście
tegoż Księdza Bosko z dnia 29 kwietnia 1875 roku, jaki przesłałem św. Kongregacji,
17 października tegoż roku, na co z tejże Kongregacji otrzymałem oświadczenie,
że fakty przeze mnie przedstawione, dotyczące Księdza Bosko, wywołały tam
niesmak, to, jeśli ten duch zostanie umocniony nowymi przywilejami sprzecznymi
z moją jurysdykcją, to z całą pewnością spowoduje nowe nieprzyjemności i utrapienia
jakie w tej archidiecezji spotykają mnie każdego dnia.
Jeśli Ksiądz Bosko ma zasługi względem Kościoła, to uważam, że i ja
Kościołowi nie przyniosłem i nie przynoszę ujmy i dlatego nie mogę zrozumieć,
dlaczego jemu mają być przyznane przywileje, które dla mnie są ukaraniem. Powaga
arcybiskupia w Turynie odarta ze wszelkiego splendoru zewnętrznego, pozbawiona
4/5 swych dochodów, spostponowana, wyśmiana i wyszydzana, napadana każdego
dnia prawie we wszystkich dziennikach turyńskich, a to tylko, dlatego, że arcybiskup
stoi niezłomnie oddany Stolicy św. i żąda przestrzegania praw boskich i kościelnych,
nie powinna doznawać uszczerbku z powodu Księdza Bosko. Ten swoimi listami,
253

26.4 Page 254

▲back to top
słowami, swoim całym zachowaniem się do tego stopnia stoi w opozycji do niej,
iż jeden z najgorszych dzienników turyńskich, wyraził się, że jedynie Ksiądz Bosko
jest zdolny przeciwstawić się arcybiskupowi. Jeżeli już koniecznie ma się przyznać
nowe przywileje Zgromadzeniu Salezjańskiemu w Turynie uszczerbkiem mojej
jurysdykcji, to niechże przynajmniej zaczeka się z tym do mojej śmierci, która już na
pewno nie jest daleka, a najwyżej parę lat, względnie do chwili, kiedy ustąpię z mego
stanowiska, na którym z powodu gromadzących się nowych trudności, nie zdolny
jestem dłużej pozostać.
Proszę Waszą Eminencję zakomunikować to świętej Kongregacji, na której
mądrości i sprawiedliwości całkowicie polegam. Całując ze czcią św. Purpurę,
pozostaję z największym szacunkiem dla Waszej Eminencji najuniżeńszy
i najposłuszniejszy sługa Wawrzyniec arcybiskup Turynu.
Turyn, 24.03.1876 r.
Jako komentarz do tego listu niech nam posłużą słowa Księdza Bosko
przekazane nam przez księdza Barberisa: „Arcybiskup Turynu robi wszystko, co tylko
możliwe, aby nam szkodzić w Rzymie. Korzysta z każdej okazji opportune et
importuje, uzasadnionej i nieuzasadnionej, aby tylko coś donieść na nas
niekorzystnego. Ja ze swojej strony nie usprawiedliwiałem się, chyba, że byłem wprost
proszony o wyjaśnienia. Za moje usprawiedliwienie posłużyły niektóre listy, jakie
pisałem poufnie do niego z prośbą, by zechciał zaprzestać tego ciągłego nagabywania
nas. On, uważając je za corpus delicti – za istotny dowód winy z naszej strony,
przesyłał je do Rzymu, gdzie właśnie posłużyły dla naszego usprawiedliwienia. Będąc
w Rzymie oczywiście mówiłem o sprawach Oratorium, dawałem wyjaśnienia
dotyczące zatargu z Arcybiskupem, ale nigdy wprost nie odpowiadałem
usprawiedliwiając się na skargi zanoszone przez niego do Kongregacji Rzymskich czy
ustnie czy pisemnie”. Co dotyczy wzmianki o swej śmierci czy ustąpieniu, jaką
uczynił arcybiskup Gastaldi w piśmie do kardynała Bizzarri, tak się wyraził Ksiądz
Bosko: Można by tu postawić dylemat: Jeżeli przyznanie nam przywilejów jest rzeczą
dobrą, to czemu się temu sprzeciwia? Jeżeli zaś złą, to, czemu podsuwa to, jako
wskazane po jego śmierci względnie po jego ustąpieniu?
Ale ordynariusz nie poprzestał na wyżej przytoczonym liście. Już następnego
dnia wysłał do Kongregacji „postulatum”, w którym zaznaczywszy, iż nic mu nie
wiadomo, jakoby Towarzystwo Salezjańskie było modo definitivo zatwierdzone, żalił
się na Księdza Bosko, iż ten miesza mu się w sprawy dyscyplinarne kleru
diecezjalnego, czego dowodem jest, iż przyjmuje kleryków wydalonych
ze seminarium arcybiskupiego. To zaś wystawia powagę arcybiskupią na kpiny ze
strony seminarzystów. Byłby, więc już czas, by Święta Kongregacja wreszcie położyła
temu koniec.
W praktyce był tylko jeden kleryk ze seminarium turyńskiego został przyjęty
przez księdza Rua, który tak się z tego usprawiedliwiał przed arcybiskupem:
Wróciwszy wczoraj wieczór do domu, przeglądnąłem katalogi, by przekonać się, jaki
254

26.5 Page 255

▲back to top
to alumn ze seminarium Waszej Ekscelencji został przyjęty przez Księdza Bosko.
I rzeczywiście natrafiłem na jednego z Vinovo, który został przyjęty podczas ostatnich
wakacji jesiennych. Poczuwam się jednak do obowiązku zaznaczyć, że w tę sprawę
Ksiądz Bosko wcale nie był wmieszany. Ten, kto go przyjmował, to właśnie niżej
podpisany. Uczyniłem to wcale nie podejrzewając, żeby to miało sprawić przykrość
Waszej Ekscelencji, a opinie o owym alumnie miałem jak najlepszą od osób
poważnych. Proszę, zatem mieć mnie za usprawiedliwionego, gdyż jednym moim
życzeniem jest zawsze być do usług Waszej Ekscelencji i nigdy nie sprawić mu
przykrości.
Wysławszy swoje postulatum, niecierpliwie oczekiwał arcybiskup odpowiedzi
i w tej sprawie zwrócił się do adwokata Menghini.
Bardzo mi zależy – pisał mu – na odpowiedzi, abym wiedział, jak mam
postąpić. Wypadnie mi, bowiem pisać w tej sprawie do Ojca świętego, a jutro Ksiądz
Bosko wybiera się do Rzymu w tejże samej sprawie.
I rzeczywiście Ksiądz Bosko wybierał się wtedy do Rzymu, ale całkiem
w innych sprawach. W każdym razie sekretarz św. Kongregacji zarządził, ażeby
z podania Księdza Bosko wyciągnąć istotne punkty i przesłać je do Kurii turyńskiej
dla zaopiniowania.
Nie wiemy bliższych szczegółów, jaki skutek odniosły te pisma arcybiskupa
w Rzymie, to tylko jest pewne, że jeszcze 5 maja, żalił się on pismem do adwokata
Menghini, iż jego nalegania nie zostały uwzględnione.
Na zakończenie tego rozdziału przytoczymy słowa pocieszenia zwrócone przez
monsignora Fratejacci do Księdza Bosko. Oto jak pisał:
„Przykrości jakich obecnie Przewielebność Wasza doznaje, nie mogą potrwać
długo, dabit Deus his quoque finem – i to za wolą Bożą się skończy. Ale z drugiej
strony okazują się one potrzebne, jak to zresztą widzi się przy wszystkich wielkich
poczynaniach Sług Bożych, aby Instytut Księdza Bosko, który pod nawałem tylu
przeciwności powinien by załamać się na samym początku swego istnienia, wyszedł
ze wszystkiego zwycięsko, tym bardziej się umocnił, przynosząc obfite owoce cnót
Kościołowi i Ojczyźnie. To będzie najlepszym dowodem, że jest on dziełem nie
człowieka, lecz Boga. Nie jest on z tej ziemi, ale z nieba. Za to wszystko niech będzie
Bóg uwielbiony, cui soli honor et gloria”.
Cała ta nienawiść doprawdy bezpodstawna, jest tą nienawiścią, o której mówi
psalmista: Quia odio habuerunt me gratis. Natrafiają na nią wszystkie dzieła miłe
Bogu… Niech się dobrze zastanowią nieprzyjaciele Księdza, który może być pewien,
że doprawdy niczego nie powinien się obawiać. To, co teraz zdaje się być złym
i zaprzepaszczeniem dzieła, nie za długo stanie się życiem i chwałą.
255

26.6 Page 256

▲back to top
R O Z D Z I A Ł XXII
KSIĄDZ BOSKO SUSPENDOWANY OD SPOWIEDZI
Ksiądz Bosko ze swej strony nie zaprzestawał wedle możności działać na
korzyść monsignora Gastaldiego, występując w razie potrzeby i w jego obronie.
W miesiącu październiku przyszło do niego kilku prowokatorów z propozycją, aby
kazał wydrukować w swej drukarni pamflet wypisany na wspomnianego arcybiskupa.
Na związane z tym koszty ofiarowali mu poważną bardzo sumę pieniędzy. Święty
poprosił, udając greka, o manuskrypt do przeglądnięcia: było tego coś przeszło 1000
stronic. Oczywiście rzucił go zaraz do pieca. Miał z tego powodu dużo
nieprzyjemności przez dłuższy czas, gdyż owi panowie zażądali odszkodowania. Nie
trapił się tym jednak zadowolony, że mógł tak obronić honor swego ordynariusza.
Niedługo potem dowiedział się Ksiądz Bosko, że jeden dziennikarz miał
przygotowany cały szereg artykułów ubliżających arcybiskupowi do najgorszego
dziennika w mieście. Zaraz też podjął energiczne starania, aby tej publikacji
przeszkodzić. Kosztowało go to drogo. Nie tylko, bowiem musiał owego złośliwca
przepłacić, ale jeszcze przyjąć jego syna gratisowo na utrzymanie do Oratorium.
Ordynariusz wiedział bardzo dobrze o tych faktach: tym więc trudniej
wytłumaczyć incydent ze suspensą, jaki przychodzi nam tu opisać.
Arcybiskup Gastaldi podpisał w marcu 1875 roku jurysdykcję do spowiedzi dla
Księdza Bosko i księży Oratorium. Ksiądz Cagliero poszedł z końcem maja odebrać
te dokumenty do Kurii, ale usłyszał tam, że zostaną one w swoim czasie odesłane do
Oratorium. Jak to? – pomyślał sobie – jestem tutaj, dokumenty są podpisane, mógłbym
je spokojnie odebrać, a tymczasem nie chcą mi ich wydać, lecz wysłać mają przez
specjalnego gońca. A przecież dotąd wymagano, by się po nie zgłaszać. Coś tu jest
niewyraźnego.
Aż oto z końcem października, kiedy Ksiądz Bosko stał na podwórzu otoczony
księżmi i klerykami, podchodzi woźny z Kurii z jakimś pakietem i mówi do niego:
„Bardzo się cieszę, że spotykam Księdza, gdyż mam dla niego ten oto plik papierów”.
Ksiądz Cagliero spostrzegł zaraz, że to właśnie owe dokumenty jurysdykcyjne, więc
zaciekawiony prędko wyciągnął rękę, a biorąc je zawołał: „Nie, nie. To do mnie
należy”. Goniec oddał mu bez trudności cały plik, a on, czym prędzej pobiegł do
swego pokoju, rozpakował go i na pierwszy miejscu wpadł mu w rękę dokument
Księdza Bosko. Przegląda go i oczom swoim nie wierzy: wyczytał w nim „ad sex
menses”, podczas gdy wszyscy inni kapłani otrzymali jurysdykcję ad annom – na cały
rok. Zatrząsł się cały z oburzenia, ale się opanował i nikomu nie pisnął ani słówkiem
256

26.7 Page 257

▲back to top
tej prowokacji za wyjątkiem księdza Rua, któremu zlecił załatwienie tego, lecz tak,
aby się Ksiądz Bosko o niczym nie spostrzegł. Kilka dni potem wyjechał do Ameryki.
Ksiądz Rua wysłał zaraz księdza Cibrario do Kurii do kanonika Zappata,
wikariusza generalnego. Ten zobaczywszy dokument wybuchnął; „To już za wiele.
Nie, nie. Tak nie można: Coś podobnego można by zastosować względem jakiegoś
pijaczyny. Zaraz proszę powiedzieć Księdzu Bosko, aby spokojnie spowiadał dalej: ja
mu daję jurysdykcję”.
Mógł tak spokojnie oświadczyć, gdyż Arcybiskupa nie było wtedy w Turynie.
Ksiądz Rua bardzo zmartwiony taił, jak mógł najdłużej całą sprawę przed swym
Przełożonym. Ale kiedy ten wrócił z Ligurii po pożegnaniu misjonarzy, zdawało mu
się, iż dalej nie może tego ukrywać. Ponieważ jednak nadchodziły Święta Bożego
Narodzenia i Ksiądz Bosko dużo miał wtedy do spowiadania, więc jeszcze zamilczał
przed nim o wszystkim, nie chcąc powodować sensacji, jaką by wywołała wiadomość
o suspensie. Tymczasem nadeszło wezwanie z Kurii do arcybiskupa. Poszedł ksiądz
Rua, który zaraz po kilku słowach zorientował się, iż nie dojdzie do porozumienia.
A czemu to ksiądz przyszedł a nie Ksiądz Bosko? – zapytał.
Bo Ksiądz Bosko jeszcze o niczym nie jest poinformowany.
Jak to? Przecież wysłałem specjalnego gońca, aby do własnych jego rąk
doręczył owe pisma z wyraźnym zastrzeżeniem, by nie oddawał ich, komu innemu.
Posłaniec – zauważył ksiądz Rua – widocznie nie orientował się w sytuacji,
a nie chcąc czekać, pozostawił dokumenty sekretarzowi.
Usłyszawszy to arcybiskup nie chciał podpisać jurysdykcji Księdza Bosko na rok
następny.
Teraz nie mógł już ksiądz Rua dalej sprawy zamilczeć przed Księdzem Bosko.
We wigilię więc Bożego Narodzenia zdając się na wolę Bożą, oświadczył Świętemu,
że jego jurysdykcja do spowiadania już od dłuższego czasu wygasła.
Ten po świętach skierował do arcybiskupa jeden z tych listów, jakie tylko
Święci umieją w pewnych sytuacjach pisać:
Ekscelencjo!
Dopiero we Wigilię pokazał mi ksiądz Rua moją jurysdykcję, która właśnie
wygasła już we wrześniu. Wobec tego, że garnęło się do mnie wielu penitentów tak
spomiędzy młodzieży jak i z poza Oratorium, uznałem za stosowne skorzystać
z władzy przyznanej mi przez Ojca świętego spowiadania w nadzwyczajnych
wypadkach wszędzie. Dzisiaj wszakże zaprzestałem spowiadać i jutro wyjeżdżam
z Turynu, by uchylić się od natrętnych pytań, jakie ten fakt siłą rzeczy wywołuje.
Niniejszym zaś pokornie proszę o łaskawe podpisanie jurysdykcji dla mnie,
celem uniknięcia plotek i skandalu a ponieważ tak surowe potraktowanie mnie każe
się domyślać bardzo poważnych motywów podobnego kroku ze strony Waszej
Ekscelencji, dlatego i jako prosty kapłan i jako przełożony, autorytatywnie
zatwierdzonego Zgromadzenia przez Stolicę Świętą i przez nią wyznaczony,
uprzejmie śmiem prosić, aby Wasza Ekscelencja był łaskaw podać mi je do
257

26.8 Page 258

▲back to top
wiadomości, bym mógł naprawić to, co mi się zarzuca. Jeśli zaś uznałby za stosowne
nie ujawnić mi tych motywów, wprost, ale przez Rzym, to i w tym wypadku ponownie
proszę dać mi o tym znać, bym mógł jakoś wybrnąć z tej przykrej i dla mnie i dla
mego otoczenia sytuacji.
Jakakolwiek będzie odpowiedź, to proszę ją skierować do Oratorium, skąd mi
ją doślą do miejsca mego pobytu.
Równocześnie mam zaszczyt kreślić się z należną czcią i szacunkiem względem
Waszej Ekscelencji uniżony sługa.
Turyn, 26.12.1875 r.
Ksiądz Bosko zajechawszy następnego dnia do Borgo S. Martino musiał całą
noc spędzić na modlitwie, gdyż kl. Nai, który sprzątał jego pokój, zastał następnego
ranka jego łóżko nietknięte. Ale ani kl. Nai, który o wszystkim dowiedział się dopiero
kilka lat później, ani inni we wspomnianym zakładzie niczego się nie domyślali,
widząc, jak Święty załatwia normalnie sprawy z całym spokojem.
Dyrektor jednak zakładu, ksiądz Bonetti został w tę sprawę wtajemniczony.
Znając jego żywy temperament i postępowanie zawsze szczere i prostolinijne, nie
zdziwiliśmy się znalazłszy w archiwum następujące dwa dokumenty. Są to dwa listy;
jeden do kardynała Antonellego, drugi do Papieża.
Eminencjo!
Łaskawość, jakiej tyle razy doznałem od Waszej Eminencji ośmiela mnie, bym
ponownie zwrócił się do niego o następującą łaskę. Mianowicie ośmielam się pokornie
prosić Go, aby raczył przedłożyć Ojcu świętemu załączony list, w którym
przedstawiam Mu, co mnie boli i wzywam jego najwyższej interwencji. Ufny,
że prośba moja zostanie uwzględniona, dziękuję z całego serca itd…”.
A oto załączony list do Papieża:
Ojcze święty!
Przede wszystkim proszę o przebaczenie, że i ja zasmucam już tak zbolałe serce
Waszej Świątobliwości. Przebaczenia tego spodziewam się oparty na znanej mi
dobroci Jego i na tym, że jestem członkiem Zgromadzenia Salezjańskiego, dla którego
Świątobliwość Wasza jest najlepszym Ojcem i jego najwyższym Przełożonym.
Na pewno znane jest Waszej Świątobliwości prześladowanie ze strony
Najprzewielebniejszego Księdza Arcybiskupa Gastaldiego Wawrzyńca skierowane
przeciwko mojemu tak dobremu Przełożonemu, jakim jest Ksiądz Bosko. Wiem
bardzo dobrze i za to składam z głębi serca płynące podziękowanie, jak Wasza
Świątobliwość starał się położyć temu koniec przez wybitne osobistości:, ale niestety
zabiegi ich nie przyniosły spodziewanego rezultatu. Owszem zdaje się, iż zawziętość
wspomnianego prałata z dnia na dzień rośnie do tego stopnia, że ostatnio powziął
decyzję, którą trudno zakwalifikować, a mianowicie, że tego tak godnego kapłana
258

26.9 Page 259

▲back to top
zawiesił od spowiedzi w Archidiecezji Turyńskiej. Wasza Świątobliwość znając
dobrze cnotę mojego Przełożonego łatwo uświadomi sobie, czy w ogóle jest możliwą
rzeczą, aby on popełnił coś takiego, co by zasłużyło na karę, jaką wymierza się tylko
siewcom zgorszenia.
Biedny Ksiądz Bosko cierpi z rezygnacją i spokojem:, ale jego zdrowie
widocznie z dnia na dzień się pogarsza ku wielkiej boleści całego otoczenia. Ojcze
Święty, znana jest wszystkim Wasza łaskawość, ale i też i w razie potrzeby dostojna
stanowczość. A zatem ponieważ dotychczas zawiodła łaskawość, to czas teraz na
środki bardziej radykalne, jakie podyktuje roztropność i sprawiedliwość, aby nareszcie
położyć kres tak wielkiemu złu. Proszę o to w uroczystość świętych Niewiniątek,
w dniu narodzin do nieba świętego Franciszka Salezego, chwalebnego Patrona mego
Zgromadzenia.
Może tym listem popełniam pewną niedyskrecję względem Waszej
Świątobliwości. Ale ostatecznie Reguły nasze pozwalają nam pisać do Ojca Świętego
nawet bez wiedzy Przełożonych. Wobec tego pokornie ufam, iż otrzymam
przebaczenie tego zrywu mego bolejącego serca, może za śmiałego. Ale jest on
wynikiem obawy poważnych skandali i załamań się między mymi Współbraćmi
i mojej bezgranicznej wdzięczności względem Księdza Bosko, któremu po Bogu
wszystko zawdzięczam. Jeżeli przypadło mi w udziale to wielkie szczęście, iż mogę
walczyć w szeregach i tak już przerzedzonych Waszej Świątobliwości, jemu to
zawdzięczam, bo on przed dwudziestu laty podniósł mnie z prochu, przyjął do swego
Instytutu, wykształcił i wychował na kapłana: on dziesięć lat postawił mnie na czele
zakładu, w którym wychowuje się z górą 200 chłopców, z których wielu wstąpi
z pewnością do stanu duchownego: słowem jemu zawdzięczam wszystko, co umiem
i czym jestem.
Ojcze Święty, tak wielka jest ufność moja, jaką pokładam w Waszej
łaskawości, iż już teraz raduje się serce moje na myśl, iż w tej ciężkiej dla nas godzinie
prośba moja zostanie uwzględniona i tak otrzymamy nowy dowód Waszej życzliwości
względem Zgromadzenia Salezjańskiego, dla którego Wasza Świątobliwość raczy być
Ojcem i Protektorem. Pozostanie jednak tajemnicą, jakich to formalności nie dopełnił
Ksiądz Bosko, a które niby miały być przyczyną tak przykrego zarządzania ze strony
arcybiskupa”.
Ksiądz Rua po rozmowie z arcybiskupem dnia 29 grudnia tak pisał do niego
następnego dnia komentując odniesione z niej swoje wrażenia:
„Zbolały wielce z powodu rozdarcia, jakie zdaje się dzieli Waszą Ekscelencję
od naszego Zgromadzenia, a zwłaszcza od naszego Założyciela, ośmielam się
zauważyć, iż wiele z tych uprzedzeń, jakie do nas żywi Wasza Ekscelencja znikłoby,
gdyby Ekscelencja raczył wysłuchać naszych wyjaśnień. Proszę mi wybaczyć, jeśli
czy ustnie, czy pisemnie wymknęło mi się, jakieś słowo mniej stosowne. Pewno, że ile
razy słyszę coś ujemnego pod adresem Księdza Bosko, naszego drogiego
Przełożonego, to odczuwam wielki ból i na ile moją niskość stać, występuję w Jego
259

26.10 Page 260

▲back to top
obronie. Już od tylu lat jestem przy jego boku i podziwiam, ile dobrego działa i jak mu
Bóg błogosławi. Wszak najśmielsze Jego i wprost ryzykanckie przedsięwzięcia z pod
Jego ręki dochodzą do wspaniałych wyników tak, że trzeba przyznać, iż towarzyszy
mu szczególniejsza łaska stanu. Dla mnie oczywistą jest rzeczą, iż Opatrzność Boża
wyznaczyła mu szczególniejszą misję i nie skąpi mu nadzwyczajnych pomocy do jej
spełnienia mimo sprzeciwów, jak to już przydarzało się i innym Świętym, ze strony
wysoko postawionych osobistości. Mówię o tym na swe usprawiedliwienie, mego
wczorajszego może za gorącego wystąpienia i jeśli, w czym uchybiłem Waszej
Ekscelencji niniejszym proszę pokornie o wybaczenie, które spodziewam się
otrzymać.
Oto język Świętych łączących pięknie sprawiedliwość z miłością, kiedy stają
w obronie Świętych, z właściwą im delikatnością. Jakże on jest różny od tego, jakim
posługiwała się Kuria Turyńska względem Księdza Bosko.
Ksiądz Bosko dał zaraz znać kardynałowi Berardi o zmianie sytuacji, który tak
wyraził z tego swoje zadowolenie:
Stimatissimo Signor Don Giovanni!
Dopiero, co wczoraj wieczorem doszedł mnie jego drugi list z 19 grudnia, który
przyniósł mi pocieszającą wiadomość, że już się sprawy ułożyły. Doprawdy bardzo się
tym ucieszyłem i wstrzymałem dalsze swe kroki w tym względzie. Zawsze jednak
jestem gotów służyć, jeśli by coś trzeba uczynić jeszcze. Proszę mnie tylko
zawiadomić, a natychmiast się tym zainteresuję. W takim jednak wypadku poproszę
o dokładne poinformowanie mnie o wszystkich najdrobniejszych szczegółach. Trzeba
przy tym postępować z największą roztropnością i rezerwą. Gdy będę mógł osobiście
porozmawiać o tym, na ten czas powiem Księdzu wszystko, co czuję. Pocztą lepiej
tych spraw nie załatwiać. Polecając się modlitwom. itd.”.
A oto, co o tym incydencie pisał monsignor Fratejacci, powiadomiony przez
kardynała Berardi:
„Tak, Księże Bosko, można się śmiać z podobnej suspensy. Przecież tu
w Rzymie swego czasu był suspendowany przez kardynała Wikariusza pro tempore
Apostoł Rzymu św. Filip Nereusz. Przyjął on ten dekret z kapeluszem w ręku mówiąc:
To wyśmienicie. Teraz lud przekona się nareszcie, co warta moja skóra. Wszyscy
okazywali mi szacunek, bo mnie nie znali; a teraz nareszcie przekonują się, co to za
indywiduum ten Ojciec Filip. Podobne migawkowe oscylacje między jasnością,
a ciemnością w życiu ludzi tylko lepiej uwypuklają ich cnoty. To są owe
podcieniowania niezbędne, by nadać rysunkom postaci więcej życia”. /Wyjątek z listu
9 stycznia/.
Śmiać się jednak z podobnych przeżyć nie było w stylu Księdza Bosko, którego
postępowanie wielce różniło się od stylu życia św. Filipa Nereusza. Najwięcej trapiło
go to, iż nie mógł dociec właściwej przyczyny podobnego kroku swego ordynariusza
260

27 Pages 261-270

▲back to top

27.1 Page 261

▲back to top
i obawiał się, czy przypadkowo nie było na niego, jakiego oszczerczego donosu
w materii delikatnej.
Wiadomość o tej suspensie powoli rozeszła się i wśród sfer duchowieństwa
piemonckiego, a tym samym i między salezjanami. Na konferencjach styczniowych
roku 1876 zagadnęli go poufnie dyrektorzy i na ten temat. Ksiądz Bosko tak się wtedy
wyraził: „Cóż robić? W Rzymie obawiają się nowych ekscesów ze strony arcybiskupa.
Rzym nie chce popychać do nowych nie obliczalnych kroków. Tego
i sobie nie życzę. Zresztą któż by tego mógł pragnąć? O wiele lepiej będzie trochę
pocierpieć, schylić głowę i milczeć. Te trzy słowa: cierpieć, schylić głowę i milczeć –
to trzy świetliste promienie, stanowiące aureolę świętości naszego wielkiego
Założyciela, który objawiły całemu światu wielkość jego ducha.
261

27.2 Page 262

▲back to top
R O Z D Z I A Ł XXIII
WROGA PRASA O KSIĘDZU BOSKO
Chociaż pewne dzienniki, obecnie już zapomniane, ani nawet na wzmiankę by
nie zasługiwały, to jednak może być interesujące poznać, do jakiej bezczelności i do
jakich oszczerstw zdolna jest posunąć się złośliwość ludzka podsycana nienawiścią
sekciarską.
Na pierwszym miejscu wymienić wypadnie szmatławca pod nazwą „Pulce -
Pchła”. Zdziwić może bezkarność, z jaką wolno mu było napadać na wszystkich bez
wyjątku. Szydził on sobie i drwił z osób najbardziej w świecie poważnych.
W numerze 5, jaki wyszedł w niedzielę 17 stycznia 1876 roku, prowokacyjne jego
kpiny doszły do swego szczytu. Artykuł był zatytułowany: L’avvelticio di Valdocco.
Jastrząb z Valdocco. Przymioty tego okrutnego skrzydlatego drapieżcy, posłużyły,
jako punkt wyjścia i tło do przedstawienia postaci tak moralnej, jak fizycznej Księdza
Bosko w takim świetle, że trzeba by go wprost zaliczyć do jakichś zwyrodnialców.
Cały jego życiorys to była właściwie świętokradcza karykatura. O co autorom
chodziło, wynika jasno z ostatnich słów, kiedy piszą: W najbliższym czasie zamiast
cudami Księdza Bosko, będą musiały trybunały zająć się jego złodziejstwami:
zagarnął on półmilionowy spadek po takim niedołężnym starcu, jak był hrabia
Belletrutti, choć ten ma syna, któremu nic nie pozostawił. Zarzut ten zrobił przecież
wrażenie na czytelnikach, bo jeszcze w roku 1918 jakaś skrupulatna osoba uważała za
stosowne poruszyć tę sprawę u najwyższych instancji. Uważamy, więc za nasz
obowiązek rzecz tę przedstawić we właściwym świetle.
Hrabia generał Filip Belletrutti ze S. Biagio umarł 17 września 1873 roku
wyznaczywszy Księdza Bosko na generalnego spadkobiercę i wykonawcę testamentu,
a to „w tym celu, aby dopomóc mu w prowadzeniu jego dzieł dla dobra młodzieży
ubogiej i opuszczonej”.
Gdy ogłoszono wolę zmarłego, jego syn naturalny, imieniem Józef Filip Proton
i jego dwaj bratankowie zakwestionowali testament, zgłaszając do spadku swe
pretensje, jako najbliżsi krewni. Księdzu Bosko zarzucali przy tym skaptowanie sobie
generała, a równocześnie podkreślali, iż spadek zapisany jest na niego, jako
przełożonego instytucji, która prawnie nie może dziedziczyć. Sprawa poszła na drogę
sądową. Kiedy Ksiądz Bosko wniósł apelację od wyroku trybunału w Turynie, na ten
czas owi dwaj bratankowie wystąpili również przeciw roszczeniom Protona, a jemu
zaproponowali polubowne załatwienie całej tej sprawy. Święty na to się zgodził.
Proton dowiedziawszy się o tym, zaczął lżyć publicznie Księdza Bosko. Spotkawszy
262

27.3 Page 263

▲back to top
go raz na mieście, wyzwał go od najgorszych, a mało brakło, żeby się był rzucił na
niego; tylko przechodzący żołnierze powstrzymali go i Ksiądz Bosko mógł spokojnie
pójść za swymi interesami. Trzeba tu dodać, że ten zawadiaka już kilka lat przed tym
sądownie miał zabronione posługiwać się nazwiskiem hrabiego Belletrutti, jak sobie
do tego rościł pretensje, a przyznane mu zostały tylko alimenty.
Sprawa ta ostatecznie z owymi bratankami załatwiona została w styczniu 1875
roku, z tym, iż Ksiądz Bosko przejmie na siebie zaspokojenie pretensji Protona. Ten
jednak później uznał bezpodstawność swych żądań, przeprosił Księdza Bosko, który
ze swej strony nie odmawiał mu swej pomocy w dalszym jego życiu. Ksiądz Rua
wystarał mu się o posadę przy bazylice Serca Jezusowego na Montmartre w Paryżu.
Drugi dziennik, który w tym samym roku napadł na Księdza Bosko to był: La
nuova Torino. Mimo, że tytułował się jako Giornale industrialne, Dziennik
przemysłowy, to jednak ze szpalt jego wiała straszna nienawiść antyklerykalna. Numer
65 ze soboty 6 marca zawierał następujący artykuł, protestujący przeciw budowie
kościoła świętego Jana Ewangelisty w Turynie, pod tytułem: Don Bosco i protestanci:
Wielebny Ksiądz Bosko, co to ma zaszczyt raz na miesiąc rozmawiać
z Domineddic – z Panem Bogiem i stale zanudza bliźnich ciągłą żebraniną,
zdecydował się zasypać Turyn tymi kościołami, które mu się przyśniły. I rzeczywiście,
co jakiś czas powstaje nowy pod jego egidą. Ostatecznie można by wytrzymać, gdyby
to były jakowe budowle monumentalne, budowane za jego pieniądze, bez ujmy dla
innych, ale dzieje się właśnie na odwrót. Rozgoryczony, że w Turynie istnieje kościół
protestancki, ten pokorny Sługa Boży, mimo że już ma w trakcie budowy inne, wbił
sobie w głowę, że musi jeszcze jeden postawić i to tuż przy świątyni protestanckiej.
I rzeczywiście różnymi swymi krętactwami, piszemy o tym ze wstrętem, otrzymał
dekret wywłaszczający niby na cele publiczne jednego obywatela protestanta,
osiadłego tam w pobliżu. Czyż doprawdy już nie ma w Turynie innego miejsca pod
kościół? Czyż jest rzeczą roztropną budować koło siebie dwa domy modlitwy różnych
wyznań? Czyż to było sprawiedliwe postępowanie? Tylko w Turynie gdzie dominuje
jeszcze czarna sutanna, jest jeszcze możliwe, w roku pańskim 1875, otrzymać dekret
wywłaszczający pod pozorem użyteczności publicznej protestanta na rzecz jakiegoś
intryganckiego klechy.
Vituperari ab iniviquis laudari est – Być lżonym przez bezbożnych jest
zaszczytem. A teraz kilka słów wyjaśnienia w tej sprawie. Z chwilą rozpoczęcia
budowy tego kościoła okazało się, że jeśli do nabytego już terenu nie włączy się
drobnego stosunkowo skrawka ziemi, nie będzie można zachować odpowiedniej linii
wzdłuż Corso Vittorio Emanuele II. Otóż właśnie ten skrawek terenu należał do
jednego protestanta. Już było wszystko z nim ułożone, kiedy wdali się w tę sprawę
Waldensi, obiecując właścicielowi odpowiednią sumę, jeśli zerwie kontrakt.
I rzeczywiście ten stanąwszy u notariusza dla ostatecznego załatwienia kontraktu, nie
zgodził się na ustalone warunki, ale zażądał nie mniej ni więcej jak tylko 135 tysięcy
lir za teren ok. 350 m/kw. Oczywiście chodziło tylko o zerwanie umowy stosownie do
życzenia Waldensów.
263

27.4 Page 264

▲back to top
Ksiądz Bosko jednak nie zniechęcił się. Wystąpił z prośbą do rządu, ażeby
budowę kościoła św. Jana Ewangelisty uznano, jako budowlę użyteczności publicznej.
Ministerstwo zwróciło się do Prefektury turyńskiej, a ta do Magistratu, który wydał
opinię negatywną, stwierdzając, że kircha Waldensów wystarcza, jako ośrodek kultu
dla pobliskiej dzielnicy. Sprawa została przedłożona Radzie Państwa, ale i tu nie było
dużo nadziei. Minister robót publicznych Sylwiusz Spaventa zapewnił Magistrat
turyński, że nigdy nie zgodzi się na wspomnianą budowę. Sprawę tę jednak popierał
bardzo markiz della Veraria. Mimo to wszyscy byli pewni, iż prośba zostanie
odrzucona. Tymczasem, rzecz nadzwyczajna, głosowanie wypadło na korzyść Księdza
Bosko. Kościół św. Jana Ewangelisty został uznany, jako budowla użyteczności
publicznej, stąd mogło nastąpić wywłaszczenie wspomnianego skrawku terenu. Dekret
został wydany. Potrzebny był jednak jeszcze podpis króla, o co musiał Ksiądz Bosko
zabiegać osobiście. Król podpisał w lutym tegoż roku 1875. Ale nie na tym koniec.
Podpisany dokument leżał już 3 miesiące w Turynie, ale nikt o tym nie zawiadomił
nikogo w Oratorium. Ponieważ jednak Ksiądz Bosko dobrze wiedział, że pismo to
zostało wysłane do Turynu, zgłosił się więc pewnego dnia u Prefekta, prosząc
o ogłoszenie dekretu w dzienniku urzędowym. Prefekt odpowiedział, że takie pismo
jeszcze nie nadeszło.
A jednak jestem pewien, że ono tu zostało przesłane – zaprotestował Ksiądz
Bosko.
A skąd to Ksiądz wie?
Pan wybaczy, że mu nie powiem, ale proszę sprawdzić i przekona się Pan,
że dekret tu jest.
Prefekt zawołał sekretarza. Ten również oświadcza, że takiego dokumentu
jeszcze nie ma w prefekturze. Ksiądz Bosko nalega, pewny swego. Sekretarz przyparty
do muru ostatecznie decyduje się poszukać. Poszedł, poszukał, a może i nie szukał
oraz wrócił z dekretem, mówiąc:
A jednak znalazł się. Był zarzucony między papierami, nie zwróciłem na niego
uwagi.
I tak dekret został nareszcie podany do publicznej wiadomości, wobec czego
można było rozpocząć działania w oparciu o niego. Ale oto wyszła nowa przeszkoda,
mianowicie ów plac zawalony był materiałami budowlanymi, których właściciel
zażądał poważnej sumy za usunięcie ich. Zwołana specjalna komisja dla oszacowania
kosztów usunięcia wspomnianych materiałów, oszacowała je na 22 tysiące i 500 lir,
w której to sumie mieściła się także cena terenu.
Chciał Ksiądz Bosko jeszcze dokupić drugą część placu, o którym mowa,
razem z domkiem owego protestanta. Chodziło mu o wybudowanie przy kościele
zakładu. Gotów był dwa razy tyle zapłacić, ile ten teren wart był. Właściciel zgodził
się i jego rodzina, ale znowu wmieszali się w tę transakcję Waldensi. Właściciel za
pierwszym razem nie stawił się u notariusza. A kiedy go w kilka dni do kontraktu
zawezwano urzędowo, podniósł cenę tak wysoko, że prokurator Księdza Bosko stracił
cierpliwość i podarł na drobne kawałki napisany projekt kontraktu, wołając: To są
264

27.5 Page 265

▲back to top
kpiny nie załatwianie sprawy. Ale w tym czasie mury kościoła już szybko rosły ku
niebu na złość Waldensom.
Osobą Księdza Bosko zainteresował się także liberalny dziennik Opinione,
organ partii rządzącej. Pisał on o Świętym z pewną dozą niechęci, lecz nie wrogo.
Wspominając o zatargu z arcybiskupem stawał raczej po stronie Księdza Bosko.
W numerze 271 z 5 października w artykule pod tytułem: Discordie clericali tak
czytamy: „W wielu diecezjach Piemontu i Ligurii ten pobożny i niezmordowany
kapłan zakłada i utrzymuje szkoły, kolegia i różne instytuty. Sława jego imienia
przepłynęła już oceany i rozbrzmiewa już po całej Ameryce Południowej, gdzie
również zapoczątkował swe dzieła i te rozwijają pomyślnie swą pracę.
Czytamy dalej w tymże artykule, że „pobożność i przedsiębiorczość
turyńskiego księdza, jako też podziwiania godne owoce jego inicjatywy przypominają
protestanckiego Franke, który żył w XVII wieku i doprawdy mu dorównują. Bo
rzeczywiście bez własnych funduszów, bez poparcia rządowego, ten turyńczyk
z prywatnych ofiar zbudował kościoły, otworzył szkoły, założył przytułki, seminaria
i kolegia. Sam kościół i szkoły na Valdocco musiały kosztować więcej niż milion.
Wychowankowie jego kolegiów liczą się już na tysiące i na pewno nie na tym koniec
działalności księdza Bosko”.
Korespondent ten jednak nie łudzi się, jakoby Ksiądz Bosko działał po linii
przez niego wyznaczonej i wyraźnie stwierdza: „Zbytecznym byłoby tutaj zwracać
uwagę, iż owa walka wydana nędzy i ciemnocie przez pobożnego kapłana ma jedynie
na celu obronę Kościoła podniesienie jego powagi w oczach społeczeństwa”. Na
potwierdzenie tego wspomina o założeniu seminariów mających na celu ułatwienie
dojścia do kapłaństwa młodzieńcom po odbyciu służby wojskowej.
Wywody te kończą się przestrogą, aby nie tracić z oczu tych postępów
klerykalizmu między społeczeństwem, który tenże chce opanować przez wychowanie
młodzieży. Przecież stronnictwo liberalne nie może pogodzić się z kierunkiem
nauczania, jaki panuje w szkołach i instytutach Księdza Bosko, którego pobożność
i działalność mimo wszystko godna jest podziwu i liberałowie dobrze by zrobili,
naśladując jego poczynania na polu cywilizacyjnym i naukowym.
Ostatecznie powyższe wywody można w dobrej wierze przyjąć. Niestety, że po
nich następuje atak i to bardzo gwałtowny na arcybiskupa turyńskiego, o którym mówi
się, „jako o despocie i tyranie, który w swej diecezji sprawuje twarde i absolutne
rządy. Przed jego wolą wszyscy księża muszą się ugiąć. Jeden tylko kapłan zdołał
uchylić się z pod tego prawa, a jest nim Czcigodny Ksiądz Bosko. Jest to ostry cierń,
jaki kłuje strasznie serce monsignora Gastaldiego i nie daje mu spokoju”.
I nie na tym koniec wywodów dziennikarskich. Mówi się tam jeszcze
o ordynariuszu, który nie chce słyszeć o żadnej egzempcji z pod jurysdykcji biskupiej,
ani o seminarium dla Synów Maryi, a dalej o Księdzu Bosko, który „na swoim terenie
jest jakby małym biskupem” z autorytetem, który sięga daleko poza mury Turynu i ma
wielkie wpływy w Rzymie u samego Ojca świętego. Nie, u kardynałów i innych
prałatów.
265

27.6 Page 266

▲back to top
Łatwo nam sobie wyobrazić jak bolały Księdza Bosko podobne wywody tak
dalekie od prawdy. Niedługo po ukazaniu się wspomnianego artykułu odezwało się
inne piśmidło turyńskie „Fischietto”, które nie tylko gwizdało sobie ze wszystkiego,
ale i ze wszystkich. Było tam takie wyrażenie pod adresem Księdza Bosko wśród
całego szeregu płaskich i wulgarnych słów, że „wydziobuje on testamenty u łoża
umierających”.
I wszystkie te mniej lub więcej niesmaczne ataki znosił Ksiądz Bosko z całym
spokojem stoickim, pomny przysłowia, że „pies szczeka a wiatr niesie”. „Psie głosy
nie idą pod niebiosy”. Temu zaś, kto chciał na to reagować, nie pozwolił mówiąc:
„cierpliwość, panią wszechrzeczy” i że minie. Poczciwcy ci atakują Księdza Bosko,
który tylko chce zrobić dobrze wszystkim. To mimowolni przeciwnicy dzieł Bożych.
Opatrzność udaremni wszelkie ich zasadzki.
266

27.7 Page 267

▲back to top
R O Z D Z I A Ł XXIV
NIEKTÓRE WYDARZENIA NIEZWYKŁE
Zdarzenia o charakterze nadprzyrodzonym stale wplatały się w życie Księdza
Bosko. W roku jednak 1875 nie mamy ich wiele. Może nie, dlatego, że ich nie było,
ile raczej, dlatego że poszły w niepamięć. A oto, co nam przekazano.
W marcu umarł w Oratorium chłopak imieniem Salwator Pagani, uczeń
pierwszej klasy prowadzonej przez ks. Veronesiego. Ksiądz Bosko przepowiedział,
że w czasie najbliższego ćwiczenia dobrej śmierci umrze jeden z wychowanków. Było
to w karnawale i padał śnieg. Pagani wychodząc z kościoła rano, wziął swoją bułkę
i kawałek kiełbasy, jaki chłopcy otrzymywali na ćwiczenie dobrej śmierci. Po kilku
godzinach poczuł się słaby, zatelegrafowano po ojca, który przyjechał w nocy, ale
zastał syna już martwego.
Kiedy Święty wyjeżdżał z Turynu, odprowadzając misjonarzy do Genui, wszedł
do tego samego przedziału gdzie był już niejaki Cerrato z Asti, który przyjechał
umyślnie na ceremonię pożegnania misjonarzy. To był człowiek, starszy już, wielki
dobrodziej Oratorium. W swoim miejscu rodzinnym założył on „Piccola Casa” na
wzór instytutu Cottolengo. Nie mógł jednak znaleźć sióstr zakonnych, które by
opiekowały się tym domem. Dwa dni przedtem, w Piacenza, rozmawiał ze siostrami
św. Anny, ale właściwie nic nie zakonkludował z nimi. Udał się, więc
w Turynie z bilecikiem Księdza Bosko do ojca Anglesio przełożonego Małego Domu
Boskiej Opatrzności, czy by on nie mógł mu użyczyć kilku sióstr, ale
i ten odprawił go kilku życzliwymi słowami i nic więcej. Otóż ten pan właśnie siedział
już w wagonie i pociąg gwizdnął przed odjazdem, gdy Ksiądz Bosko zwraca się do
niego:
„Niech pan, czym prędzej wysiądzie i niech popróbuje pertraktować z ojcem
Anglesio. Sprawa zostanie załatwiona. Pan Cerrato usłuchał, czym prędzej wysiadł,
a pociąg w tej chwili ruszył. Nie wyszedł jeszcze ze stacji, gdy napotkał posłańca od
ojca Anglesio z bilecikiem: „Niech pan przyjdzie, a może da się coś zrobić w tej
sprawie, którą omawialiśmy”. Oczywiście Cerrato poszedł do Cottolengo tego samego
wieczoru, choć już była dziewiąta i po prostu w jednej chwili wszystko zostało
załatwione. Ktokolwiek byłby na jego miejscu, uznałby ten wypadek za
nadzwyczajny, jak zresztą uznał go i sam Cerrato.
Między tymi, co mieli wyjechać na misje do Argentyny był ks. Walenty
Cassinis. W samym dniu odjazdu ogarnął go wielki smutek i nie mógł się uspokoić
tak, że stał w jakimś kącie i gorzko płakał. Zauważył to Ksiądz Bosko i pyta
267

27.8 Page 268

▲back to top
o przyczynę takiego wzruszenia. Płaczę – odpowiada zagadnięty – bo muszę opuścić
Księdza Bosko i już go więcej w tym życiu nie zobaczę. O drogi Cassinis – pocieszył
go Święty – bądź spokojny. Zobaczymy się jeszcze. Zapewniam cię.
„Ksiądz mi tak mówi tylko, by mnie uspokoić. Ale ani Ksiądz do Ameryki nie
przyjedzie, a i ja zdaje się do Włoch nie wrócę”.
„Bądź spokojny. Na pewno przed śmiercią jeszcze się obaj zobaczymy.
Zapewniam cię o tym. Ksiądz Bosko ci to mówi”.
Przy rozmowie tej obecny był ksiądz Rua.
Cassinis odjechał uspokojony. Po dwunastu latach pobytu na misjach
w Argentynie wziął go ksiądz Cagliero na towarzysza podróży, kiedy w roku 1887
wybierał się do Włoch. Ksiądz Cassinis wcale o to nie prosił i bardzo był zdziwiony tą
propozycją.
Pewnego dnia po przyjeździe do Turynu spotyka Księdza Bosko, który go
zgaduje: „Nie mówiłem ci, że przecież jeszcze przed śmiercią się zobaczymy?”.
Ksiądz Cassinis przypomniał sobie scenę z przed wielu lat i wzruszony ucałował
ze łzami rękę Świętego.
Ale są jeszcze inne zdarzenia świadczenia o duchu proroczym tego Męża
Bożego. Constanza Cardetti, dziewczyna lat piętnastu, była stale nagabywana
złośliwie przez swego ojczyma, lecz za łaską Bożą zdołała oprzeć się wszelkim
pokusom. Domu jednak nie mogła opuścić. Kiedy przedstawiła swoje położenie
spowiednikowi, ten polecił jej powiedzieć wszystko matce. Matka długo nie
namyślając się, pospieszyła do Księdza Bosko o poradę. Dajcie to waszej córce – rzekł
Święty – wręczając jej medalik Najświętszej Wspomożycielki. Niech go nosi na szyi.
Jeszcze przez dwa lata będzie musiała znosić te nagabywania, ale pod opieką Matki
Najświętszej cnoty ustrzeże.
Matka zawieszając medalik córce na szyi, powiedziała jej słowa Księdza
Bosko. I rzeczywiście przez dwa lata sytuacja trwała bez zmian. Po dwóch latach
i 8 dniach, ni stąd, ni zowąd ojczym, który dotąd nie pozwalał jej absolutnie opuszczać
domu, w święto Wniebowzięcia wysyła na stałe Constanzę do miejscowości odległej
od jej domu rodzinnego 12 kilometrów. Dziewczyna zadowolona nie kazała sobie tego
powtarzać dwa razy i już więcej do domu nie wróciła, lecz wstąpiła do zakonu
w Cuneo, gdzie żyła jeszcze w roku 1903, gotowa zawsze pod przysięgą potwierdzić
powyższe swe przeżycie.
Spotykamy także w roku 1875 wypadki odczytywania myśli drugich. I tak
ksiądz Mandillo, rektor kościoła w jednej miejscowości w pobliżu Turynu, został
wysłany przez Ojca Carpignano, filipina, do Księdza Bosko po poufne informacje
w pewnej sprawie. Osobiście go nie znał. Gdy już był w pobliżu Oratorium, natknął
się na niego. Wtedy Ksiądz Bosko pozdrowił go po imieniu i rzekł: „Ksiądz
przychodzi od ojca Carpignano w tej i tej sprawie; otóż proszę mu powiedzieć to i to
268

27.9 Page 269

▲back to top
oraz pożegnał go. Ksiądz Mandillo osłupiał, bo absolutnie niemożliwą było rzeczą, by
ktoś mógł powiedzieć Księdzu Bosko, po co on przychodził.
Kiedy indziej spotkał Święty dwie siostry, Córki miłości, na placu przed
kościołem Najświętszej Wspomożycielki, które przychodziły właśnie pomodlić się
o zdrowie dla swej przełożonej chorującej ciężko na nogę. Bez żadnych wstępów
powiedział im, po co przyszły i zapewnił, że przełożona wyzdrowieje i będzie jeszcze
długo żyła, co rzeczywiście się sprawdziło.
Opowiadał jeden staruszek z Borgo S. Martino następujący fakt, kończąc
zawsze swe opowiadanie sakralnym zwrotem: „A to, co mówię jest prawdą, jak
prawdą jest, że zostałem ochrzczonym”. Zdarzenie zaś przez niego opowiadane było
następujące: W roku 1875 szedł Ksiądz Bosko razem z księdzem Proboszczem przez
ową miejscowość, przeciskając się wśród ludności wyległej na ulice, by go oglądać.
Drogę zastąpili mu ludzie niosący niewiastę o sparaliżowanych nogach, która zaczęła
błagać Świętego, by ją uzdrowił. Ksiądz Bosko zlitował się i pobłogosławił ją,
mówiąc: A pamiętajcie w niedzielę pójść na Mszę świętą. I faktycznie niewiasta owa
już całkiem zdrowa mogła spełnić dane jej zalecenie.
Wspomnimy tu jeszcze o jednej łasce nadzwyczajnej, jaka dostała się do
publicznej wiadomości w roku 1875. Niejaki Eugeniusz Ricci, syn barona z Ferres,
bawiąc się z bratem Karolem i ze swoim kuzynem, skoczył nieszczęśliwie przez rów
i złamał nogę. Ksiądz Bosko lubił tego doraźnego kalekę dla jego pobożności, więc
odwiedził go, przyjęty z oznakami żywej radości z jego strony. W czasie rozmowy
z nim, by użyć słów ojca jezuity, który nam ten fakt przekazał, „z tym łagodnym,
pokornym, a nie mniej czcigodnym spojrzeniem, które pociąga i ujarzmia serca”
odezwał się do chłopca:
Mój drogi, bardzo bym się cieszył, gdybyś był złamał i drugą nogę.
Co Ksiądz Bosko mówi?
A no tak – ciągnął dalej Święty – bo wtedy lepiej byś mógł ocenić potęgę
Madonny przy uzdrowieniu cię. Nie trać odwagi: z końcem miesiąca będziesz mógł
udać się w podróż. I tak się stało, gdyż chłopak miał wyjechać do jednego
z konwiktów w Paryżu.
269

27.10 Page 270

▲back to top
R O Z D Z I A Ł XXV
KONIEC ROKU
Ukoronowaniem roku 1875 była radosna wiadomość o szczęśliwym przybyciu
misjonarzy do Argentyny, której to radości nie mogło zakłócić Księdzu Bosko nawet
owo suspendowanie go od spowiedzi. Ostatni miesiąc spędził on ze swymi
ukochanymi w Oratorium.
Oprócz rzeczy już wspomnianych nie wiele szczegółów pozostaje nam do
omówienia. Z tego miesiąca mamy tylko przekazane dwie jego konferencje: pierwsza
dla nowicjuszów, a druga to właściwie słówko wieczorne w dniu starego roku.
Nowicjusze, jak wspomniano, wyłączeni zostali z życia wspólnego Oratorium
i stanowili w nim jakby osobny dom dla siebie. Stąd nie brali udziału we wspólnych
praktykach pobożnych zakładu, ani nie bywali na słówkach wieczornych Świętego.
Za to miewał on dla nich w następnych latach osobne konferencje, mające ich
uformować w duchu Zgromadzenia. Pierwsza taka konferencja wyłącznie dla nich,
odbyła się 13 grudnia. Mówił na niej o drogocenności powołania, pouczał, jak się
ustosunkować do różnych nasuwających się wątpliwości w tym względzie i podał
środki do jego ustrzeżenia. Oto jej zasadnicza treść:
„Pierwszy raz jak do was przemawiam i cieszę się, że będę mógł od czasu do
czasu tu przychodzić i powiedzieć wam, co w szczególniejszy sposób jest dla was
odpowiednie. Cóż, więc dzisiaj mógłbym wam powiedzieć? Zacznę od tekstu
Ewangelii na uroczystość św. Łucji; „Simile est regnum Dei domini negotiatori
quaerenti bonas Margarita”. Podobne jest Królestwo Boże człowiekowi kupcowi
poszukującemu dobrych pereł. Jakaż to jest ta perła? Różne to ma znaczenie. Za perłę
uważać można każdą cnotę. Wielu w tej perle ewangelicznej widzi cnotę wiary, przez
którą otwiera nam się dostęp do Królestwa Niebieskiego. Może nią być wychowanie
i wykształcenie religijne.
Gdy jednak przychodzi mi mówić z młodzieżą dorastającą, a więc z wami to
uważam, że dla was najdroższą perłą, skarbem prawdziwym jest poznanie swego
powołania. Powołanie zakonne, czy kapłańskie uważam za tę perłę, od której nie masz
droższej na tym świecie. Oczywiście nie znaczy to, jakoby o innych perłach nie trzeba
już myśleć; owszem trzeba, ale właśnie znalazłszy perłę powołania bardzo łatwo
znajdziemy inne w jej sąsiedztwie, bo „Venerunt mihi omnia bona parter eum illa”.
Pewno, że kiedy młodzieniec ma decydować o swej przyszłości, nasuwać mu
się będą tysięczne myśli o urojonym szczęściu. Będzie marzył o używaniu świata,
o sławie, o bogactwie; a w życiu zakonnym będzie widział tylko nudy, pogardę,
270

28 Pages 271-280

▲back to top

28.1 Page 271

▲back to top
umartwienie, ciągłe posłuszeństwo. Jak się na to zapatrywać? Święty Ignacy Loyola
dał w tym względzie odpowiedź świętemu Franciszkowi Ksaweremu, który podobne
pokusy przechodził, stawiając mu pytanie: „Cóż to wszystko znaczy na wieczność?”.
Podobnie i święty Filip Nereusz pytaniem: A potem… a potem? naprowadził na dobrą
drogę pewnego młodzieńca. Takie rozumowanie odnosi się do wypadku, gdy
przypuścimy, iż marzenia miałyby się spełnić. Ale któż was może zapewnić, że się
spełnią. Że zdasz maturę. Że ukończysz uniwersytet. Że zdobędziesz posadę? Dziś
właśnie zgłosił się do mnie jeden z dawnych wychowanków tutejszych, który tak sobie
idealnie wyobrażał życie i prosił mnie o wsparcie, mówiąc ze łzami
w oczach: „Nie jeden, gdy jest w Oratorium, wyobraża sobie poza nim nie wiadomo
co; a tymczasem w świecie czekają go tylko zasadzki, zdrady, kłopoty
i rozczarowania...
Słusznie mówił, bo „mundur totus in maligno positus est”. Gdy natomiast
w zakonie znaleźć można nie tylko pokój, którego świat dać nie może i zbawić swoją
duszę; ale dobry zakonnik znajdzie w nim i to, czego właściwie w świecie wyrzekł się,
a nawet więcej. Pozwólcie, że tu przytoczę wyraźny przykład na potwierdzenie tego,
wskazując na tu nieobecnych: Ksiądz Cagliero, czym był w świecie? Gorliwym może
gdzieś kapłanem, czy znanym w ciasnym kółku muzykiem. A obecnie pisze
o nim prasa włoska i zagraniczna, cieszy się sławą wielkiego kompozytora,
kaznodziei, profesora teologii i misjonarza /oczywiście my dziś możemy dodać
wybitnego biskupa a później kardynała/; albo Gioa czy Belmonte? Pierwszy byłby
sobie nie znany poza swą wioską szewcem, drugi może, jakimś lokajem… a jako
członkowie naszego Zgromadzenia, byli przyjmowani przez Ojca świętego, przez
kardynałów i cieszą się pełnym uznaniem u wszystkich, podziwiających ich
działalność. Czy nie sprawdza się tu owo Chrystusowe „centuplum” – stokrotnie
otrzyma, kto wyrzeka się świata dla Chrystusa. A więc „manete in vacazione, qua
vocati estis” – trwajcie w powołaniu, bo ono wielkim jest skarbem, dla którego
wszystkiego warto się wyrzec.
A czy doprawdy jest tak trudno dojść do przekonania, że się ma powołanie
zakonne? Uważam, że nie. Skoro was Bóg postawił w takich warunkach, że tylko
wystarczy postępować naprzód z dobrą wolą, a wyraźnie widzi się kierunek
przyszłego życia, jest to najlepszy dowód waszego powołania. Mogę was zapewnić,
że wy obecni tu, wszyscy macie na pewno powołanie do Zgromadzenia. Weszliście do
niego z dobrą wolą, czuliście się szczęśliwi, dowiedziawszy się, iż jesteście przyjęci
i to był znak od Boga, jakby pieczęć na waszą i przełożonych decyzję. Wszystkie
następne wątpliwości – to pokusy.
A może ktoś powie, że nowicjat jest po to, by przekonać się, czy się ma
powołanie czy nie? Nie, nowicjat nie jest czasem na badanie, czy jest się powołanym
do życia doskonalszego, ale raczej ma służyć do wypróbowania swych sił i woli, czy
się wytrwa w powołaniu i godnie.
W nowicjacie trzeba pogłębić i lepiej zrozumieć powiedzenie Chrystusowe:
„Kto chce iść za mną, niech zaprze się samego siebie, weźmie krzyż swój i naśladuje
271

28.2 Page 272

▲back to top
mnie”. O tak, rozważajmy często cierpienia Jezusa Chrystusa, a wtedy nie będzie nam
ciężkie ani posłuszeństwo ani ubóstwo, ani jakiekolwiek cierpienie.
Pewno, że szatan nie będzie ustawał nagabywać nas swymi pokusami. Zacznie
od podsuwania nam myśli, iż w świecie moglibyśmy zdziałać dużo dobrego.
Następnie będzie wyolbrzymiał nam trudności życia zakonnego, to znowu
przyjemności światowe. Wynikiem tego będą myśli o swobodzie, o używaniu ludzi
światowych, względnie o ciężarach życia zakonnego. Za tym przyjdzie niepokój
i niezdecydowanie, a w tedy niedaleko jest się już od utraty powołania.
Jakie więc są środki przeciwko podobnym wahaniom? Przytoczę je wam za
świętym Alfonsem. A mianowicie: nie mówcie o waszych wątpliwościach nikomu, jak
tylko waszym przełożonym. W każdej chwili jestem do waszej dyspozycji. Po drugie
w chwilach wewnętrznego zamieszania nie róbcie żadnych postanowień, bo non in
commotione Dominus. Za to módlcie się, a módlcie się dużo i pamiętajcie na marność
życia i na chwilę śmierci. Wreszcie przystępujcie jak najczęściej do sakramentów
świętych. Jezus uspokoi waszą wewnętrzna burzę i rozpogodzi wasze myśli.
Mogą także przyjść pokusy tego rodzaju, że wam się będzie zdawać,
iż niezbędni jesteście w domu dla utrzymania waszych rodziców, iż macie obowiązek
być dla nich pociechą i ostoją. Ale wtedy pamiętajcie, iż kto kocha więcej ojca
i matkę, nie jest godzien Chrystusa. A jeśli chodzi o ich utrzymanie, to bądźcie
spokojni, bo Ojciec Niebieski, jeśli myśli o ptakach polnych, tym bardziej myśli
o tych, którzy uczynili dla Niego jakieś poświęcenie.
A teraz wspomnę jeszcze o wadach, które najwięcej zagrażają powołaniu
i które trzeba w szczególniejszy sposób zwalczać dla jego zachowania, a takimi są
niepowściągliwość w jedzeniu i piciu, niechęć do pracy i malkontenctwo, połączone
ze szemraniem. Strzeżcie się tych wad, moi drodzy i zwalczajcie je w zarodku;
stosując się do tych moich wskazówek będziecie zadowoleni, będziecie się cieszyć
prawdziwym pokojem wewnętrznym, zdziałacie dużo dobrego dla was samych i dla
waszych bliźnich. A ponieważ, jak widzimy, Pan Bóg błogosławi nam
w szczególniejszy sposób, starajmy się być godnymi Jego łaskawości, przyozdabiając
nasze serca jak najpiękniejszymi cnotami i czyniąc wszystko na większą chwałę Bożą.
Oby zawsze można było powiedzieć, że gdzie znajdzie się syn św. Franciszka
Salezego, tam jest światłość, która oświeca całe jego otoczenie. Tam jest żar, który
rozgrzewa wszystkich miłością Bożą; tam jest mól mądrości wiecznej, która
wszystkiemu nadaje smak i wszystko zachowuje od zepsucia.
Odczytujcie sobie jak najczęściej wstęp do naszych Reguł, gdzie znajdziecie te
same rzeczy, które wam tutaj obszerniej przedstawiłem. Stosując się do tych
wskazówek, będziecie błogosławieni teraz i błogosławieni na całą wieczność.
Będziecie wy błogosławieni, błogosławione będzie Zgromadzenie. Błogosławieni
będą ci, co są w Zgromadzeniu, jako też błogosławieni ci, co do niego dopiero przyjdą.
Z okazji świąt Bożego Narodzenia otrzymał Ksiądz Bosko od kardynała Berardi
list z życzeniami, w którym tenże między innymi pisał:
272

28.3 Page 273

▲back to top
„Bardzo mi miło zakomunikować Waszej Przewielebności, iż, jak mnie, tak
i Ojcu świętemu, wielką radość sprawiło, gdyśmy się dowiedzieli, ile Ksiądz działa dla
dobra naszej świętej religii i Kościoła świętego w Nizzy i Bordigherze. Ojciec św.
z całego serca błogosławi nowopowstające tam dzieła, pełen ufności, że Pan Bóg
w swym nieskończonym miłosierdziu pozwoli Mu zebrać tam jak najpiękniejsze
owoce”.
Boże Narodzenie poprzedzone uroczystą nowenną, wnosiło w mury Oratorium
jakąś dziwną mistyczną radość, która miała swój punkt kulminacyjny w czasie
Pasterki. Kościół wtedy był wspaniale przyozdobiony i oświetlony. Pasterkę odprawiał
sam Ksiądz Bosko w asyście księdza Bologne i księdza Cibrario, co wyraźnie
zaznaczone zostało w kronice domu; bo też służenie za diakona i subdiakona w czasie
tego nabożeństwa Księdzu Bosko uważane było za szczególniejsze wyróżnienie,
godne by przeszło do historii Oratorium.
Kościół był przepełniony wiernymi, z których wielu przystąpiło do Komunii
świętej. Celebrans komunikował służbę otaczającą ołtarz a inni kapłani wiernych.
Po nabożeństwach chłopcy poszli na tradycyjną „busecca”, /u nas zastępuje ją
kakao po Pasterce/, a następnie na spoczynek. O owej „busecca” czytamy
w Dizionario moderno, że jest to pokarm: „grave, rozzo a indigesto = ciężki,
ordynarny i niestrawny, ale zaraz następuje uwaga, że mediolańczycy są na niego
szczególnie łasi; ubodzy czy bogaci, szlachta czy plebejusze, damy z arystokracji czy
proste kobiety. A pokarm ten mimo wszystko jest tradycyjny w tym mieście, gdzie już
tyle rzeczy poszło w niepamięć.
Zastosowanie także miał i w Turynie, a Ksiądz Bosko wielki znawca upodobań
ludowych, umiał bardzo zręcznie wykorzystać podobne tradycje dla utrzymania
dobrego ducha w tym Oratorium.
Przy końcu Pasterki zaszedł incydent, który przez długie lata był wspominany
przez naocznych świadków ku ogólnej wesołości. Otóż diakon przy „Ite missa est”
zaczął wyczyniać różne własnego konceptu wykrętasy melodyjne na literze i „I”
w wyrazie „ite” zupełnie bez sensu. Subdiakon dosadnym piemonckim wyrazem dał
mu do zrozumienia, by skończył; służba ołtarza w pierwszej chwili zaskoczona, wnet
parsknęła cichym śmiechem: Ksiądz Bosko spokojny z rezygnacją powtarzał
do zapamiętałego w swym śpiewie kantora: „Lesio, Don Bologna, lancia. Daj spokój,
księże Bologna”.
Ale ten nie myślał ustępować i wywodził dalej swoje trele ponad wszelkie
spodziewanie… Łatwo sobie wyobrazić dowcipy i komentarze po wyjściu z kościoła
i dnia następnego. Ksiądz Bosko słuchał ich z uśmiechem, aż w pewnym momencie
doszedłszy do słowa, opowiadał, co się jemu przed laty wydarzyło. Pewnego razu
wypadło mu śpiewać w kościele, ale nie mógł sobie przypomnieć intonacji. Wtedy
zaśpiewał tono peregrino, to znaczy według melodii własnej inwencji. Spodziewał się
potem możliwej reprymendy ze strony proboszcza. Ale ten nawet go pochwalił
zaznaczając, iż sam nie potrafiłby sobie tak doskonale dać radę. Dał tym otaczającym
273

28.4 Page 274

▲back to top
go nauczkę, by podśmiechując się z innych, sami najpierw uświadomili sobie, jakby
w podobnej sytuacji wybrnęli.
W ostatnim dniu starego roku miał Ksiądz Bosko do wszystkich mieszkańców
Oratorium zgromadzonych w jednej sali okolicznościowe słówko wieczorne. Gdy
wszedł do auli powitany został frenetycznymi oklaskami i okrzykami: niech żyje.
Musicie się uspokoić – zawołał – jeśli chcecie, bym wam coś powiedział? W tej chwili
zrobiło się cicho, a on tak mówił dalej:
Zebraliśmy się tutaj wszyscy, aby pożegnać stary odchodzący rok. Za parę
godzin zegary wybiją koniec roku 1875 i rok ten nie wróci już więcej. Nastąpią inne
lata i jeszcze inne, ale nigdy rok 1875. Zapadnie się w wieczność, a pozostanie po nim
zaledwie coraz bardziej mgliste wspomnienie. Ale choć rok ten już do nas nie należy,
to przecież zaciążył on na naszych barkach, jako jeden więcej, a równocześnie ubył
nam jeden rok życia. Ostatni to raz Ksiądz Bosko do was w tym roku przemawia i być
może, iż na przyszły rok, kto inny w tym dniu grudniowym przyjdzie tu przemawiać,
a Ksiądz Bosko gdzie będzie? – Ksiądz Bosko – odpowiedzą wam – Ksiądz Bosko już
jest we wieczności i więcej go na ziemi nie zobaczymy…
Ale przejdźmy teraz myślą przeżycia ubiegłego roku. Zastanówmy się, jak nam
życia ubywa i jak śmierć nieubłagana ze swoim sierpem do nas podchodzi. Cóż nam
stanie przed oczyma? Na pierwszy plan wysuną się łaski niezliczone, jakimi
obsypywał nas Bóg i Matka Najświętsza: dalej nasze dobre uczynki, cnoty, którymi
ozdobiliśmy swoją duszę i tyle innych pięknych rzeczy. Nie powinniśmy jednak przy
tym przejść do porządku dziennego i nad tym, co, było mniej piękne, jak nasze
grzechy, uchybienia, nieposłuszeństwa, obraza wyrządzona Bogu i Matce
Najświętszej. Przypomną nam się jeszcze przyjaciele, towarzysze, którzy rok temu
byli tu z nami, a teraz już ich nie ma… już są w wieczności. Tu Ksiądz Bosko
wyliczył kilku zmarłych w ciągu kończącego się roku i ciągnął tak dalej: Ci odeszli od
nas i nic już o nich nie wiemy: Bóg tylko wie, gdzie się znajdują. Nam jednak wolno
mieć nadzieję, że są szczęśliwi, bo umierali budująco przyjąwszy sakramenty święte.
A w przyszłym roku? Któż wie, czy kogo z pomiędzy tu obecnych również nie
zabraknie? Owszem mogę powiedzieć, iż na pewno za rok nie będziemy już wszyscy
przy życiu. Nie mówię, kto: ale na pewno więcej niż jeden. Zresztą nie trzeba być
prorokiem, by coś podobnego przewidzieć. Co roku to się przecież powtarza. Czas
naszego życia Bogu tylko wiadomy. Wszak nie wiemy, czy doprawdy przeżyjemy
choćby tylko te cztery godziny, jakie jeszcze na ten rok pozostają a cóż dopiero cały
przyszły rok.
Otóż zdaje mi się, że ci sami znajomi stoją tu między nami i słuchają, co wam
mówię, chcieliby nam powiedzieć: „Ależ Księże Bosko, zeszłego roku tyle pięknych
rzeczy mówił Ksiądz do nas, a teraz już mówi o nas. A może by lepiej było, żeby się
za nas pomodlił”.
Tak, pomodlimy się o spokój ich dusz, by im dopomóc, jeśliby jeszcze tego
potrzebowali:, ale również odmówimy także Ojcze nasz…, Zdrowaś Maryjo…
274

28.5 Page 275

▲back to top
i Chwała Ojcu… za tych, co w nadchodzącym roku będą mieli przenieść się do
wieczności. A jak to wieczność dla nich będzie? Bądźmy zawsze gotowi.
A teraz pogawędziwszy z wami o roku ubiegłym, uważam, że będzie więcej
pożyteczną rzeczą, podać parę wskazówek, aby wam przyszły rok upłynął
z błogosławieństwem Bożym. Te wskazówki chcę zamknąć we wiązance
noworocznej, która brzmi: Jedna rzecz do zrobienia i dwaj przyjaciele. Praktykujcie je
nie przez jeden dzień, ani miesiąc, ale cały rok.
Co dotyczy owych dwu przyjaciół, których chciałbym, abyście serdecznie
ukochali, to z jednym z nich stale trzeba przebywać, a do drugiego jak najczęściej
chodzić z wizytą. Przyjaciel, który by powinien stale być z wami na każdym miejscu,
w każdym czasie, na każdym kroku, to – dobry przykład. Przeróżne są sposoby
dawania dobrego przykładu. Będziecie zbudowaniem dla drugich przystępując często,
a pobożnie do sakramentów świętych, upominając kolegów nieposłusznych na
wezwania Pana Jezusa, czy krnąbrnych wobec przełożonych, nie dając się powodować
względom ludzkim, zachowując Reguły, przykładając się pilnie do waszych zajęć,
okazując się skromnymi na każdym kroku. Ukochajcie doprawdy tego przyjaciela,
a będziecie mogli szczęśliwie spędzić cały ten rok 1876.
A to szczególnie kładę wam na serce, to unikajcie za wszelką cenę zgorszenia,
tego nieprzyjaciela dobrego przykładu. Och drodzy synowie, gdybyście zdawali sobie
sprawę, jakim złem jest zgorszenie, to byście nawet nie chcieli o nim słuchać.
A przecież tak łatwo daje się zgorszenie. Regulamin zlekceważony, rozkaz
niewypełniony, czasem wzdrygnięcie ramionami, słowo nie na miejscu czy rozmowa,
powodują szkody nieobliczalne. A wy przecież dobrze wiecie jak Chrystus Pan
gwałtownie występował przeciw gorszycielom. Ale większa jeszcze szkodę wyrządza
ono nam samym, jeśli je popełniamy. Wszak czyni nas winnymi ruiny jednej duszy,
ściąga na nas straszne przekleństwo Boże, odbiera nam honor, wtrąca nas do liczby
zatraconych opętańców. Wypadało, by dłużej i dosadniej opisać wam tego potwora,
jakim jest zgorszenie, ale nie chce przewlekać słówka. To tylko wam powiem z całym
naciskiem: Unikajcie zgorszenia, jakiegokolwiek słowa, czynu, rozmowy, czy ruchu
przeciwnego cnocie czystości i skromności i w ogóle wszystkiego, co by drugich
odciągało od cnoty. Bądźcie pewni błogosławieństwa Bożego strzegąc tej anielskiej
cnoty.
Drugi zaś przyjaciel, który wam pomoże szczęśliwie przepędzić rok
nadchodzący, a którego często trzeba odwiedzać, kochać go i czcić to jak się
domyślacie, Jezus utajony w Najświętszym Sakramencie. Ten powinien być waszym
jedynym na zawsze przyjacielem. Z jego to rąk pochodzi wszelkie dobro. A jeśli zsyła
krzyżyki, to tylko by wypróbować naszą wiarę, naszą stałość i tym piękniejszą
przygotować nam nagrodę. Powiedzcie mi, moi drodzy, czy Chrystus w Eucharystii
nie jest prawdziwą pociechą dla umierających? Wszak krewni i przyjaciele
umierającego stoją zwykle z dala, bojąc się zarażenia, nie wiedzą, co powiedzieć
i najchętniej usuwają się z pokoju chorego. Nie tak Jezus w Eucharystii. Ten
z kościołów swoich wychodzi wtedy i nie tylko odwiedza chorego, ale staje się
275

28.6 Page 276

▲back to top
wiatykiem na drogę wieczności, qui custodist et perducat nos ad vitam aeternam.
Jeżeli więc pragniemy, aby On doprawdy, jako przyjaciel przyszedł do nas w godzinie
śmierci, przyjmujmy Go godnie, a często w komunii świętej, czcijmy Go w sercu
swoim, odwiedzajmy Go w chwilach wolnych, prosząc Go, by z nami czynił, co mu
się podoba. Tak On jest nam życzliwy, że nas zawsze strzegł będzie i nigdy nie opuści.
Rzecz zaś, jaką wam na ten rok zostawiam do przeprowadzenia, jest
następująca: ceńcie sobie nasze małe stowarzyszenia, jakie są w domu, a mianowicie
Towarzystwo Świętego Alojzego, Najświętszego Sakramentu, Małego Kleru,
Świętego Józefa i Niepokalanej Wspomożycielki. Niech sobie każdy obierze to, które
więcej odpowiada jego pobożności. Polecam katechetom, nauczycielom, opiekunom
tych kółek, by tchnęli w nie nowego ducha. Niech chętnie zapisują zgłaszających się,
bo większych zachęt uważam, że do tego nie potrzeba na ogół. Członkowie zaś niech
są przykładem dla swych kolegów, światłością dla nich w ciemnościach, niech unikają
zgorszenia zwalczając go między kolegami. Szczególniejszych praktyk ani umartwień
nie bardzo zalecam, gdyż i w tym mogą kryć się niebezpieczeństwa. Ale zapisywanie
się do tych kółek raz jeszcze bardzo wam kładę na serce, bo one są wielce dla was
pożyteczne.
Zastosujcie się do tych poleceń, a błogosławieństwo Boże będzie wam
towarzyszyć w nadchodzącym roku i Pan Jezus, jako dobry przyjaciel odwiedzi was
w godzinie waszej śmierci.
A teraz odmówimy pacierz za naszych zmarłych w ubiegłym roku i pacierz za
tych, co umrą w roku przyszłym, a teraz są tu między nami. Na ogół według statystyki
na 100 umiera rocznie 3. Nas tu jest przeszło 900, więc miałoby umrzeć z górą
dwudziestu. Ale jesteście młodzi, więc procent nie będzie tak wielki, bo i wam się do
śmierci nie spieszy. Ale tak jeden na 100, to łatwo będzie i to całkiem wystarczy.
Owszem ufam, że i ten procent stale będzie się zmniejszał. Ale wszyscy bądźmy
zawsze gotowi i korzystajmy z czasu, jaki nam Bóg w swej dobroci pozostawia.
A teraz Villania niech poprowadzi te krótkie modlitwy, o jakich wspomniałem. Mimo
tłoku w sali wszyscy, jak mogli uklękli. Po skończonej modlitwie Ksiądz Bosko
podniósł się, życzył wszystkim szczęśliwego ukończenia starego roku i początku
nowego i dobranoc. Z okrzykiem „Niech żyje Ksiądz Bosko” chłopcy opuścili salę
i udali się na spoczynek.
Przez dwanaście lat z rzędu dawał Święty wiązankę na Nowy Rok dla swoich
synów. Za każdym razem zwracał uwagę wszystkich na rozrost Dzieła salezjańskiego
i krzepnięcie jego zrębów. Trudności i przeszkód nie brakło, ale nawet w burzach
towarzyszyło mu zawsze błogosławieństwo Boże.
Pewnego razu w czasie podróży z Genui do Turynu zagadnął go ojciec Feliks
Giordano, ze Zgromadzenia Oblatów jak to się dzieje, iż różne instytucje jego
rozpoczęte z niczego, rozwijają się tak pomyślnie. Ksiądz Bosko odpowiedział mu tak
po swojemu jakby dobrodusznie: „Niech ojciec wie, że w tym nic nie mam udziału. To
wszystko Pan Bóg robi. Pan Bóg na przykład chce w swym miłosierdziu
przeprowadzić to, czy owo: wtedy o to jak postępuje, by wykazać, że to jego dzieło?
276

28.7 Page 277

▲back to top
Otóż posługuje się narzędziem najmniej odpowiednim. To jest właśnie nasz wypadek.
Zapewniam ojca, który mnie przecież zna od dłuższego czasu, że gdyby Pan Bóg
w archidiecezji turyńskiej znalazł księdza bardziej ubogiego, nieudolnego, bardziej
ograniczonego, tego, a nie innego, wybrałby do przeprowadzenia spraw, o których
mowa: a wtedy Ksiądz Bosko byłby zostawiony na uboczu, aby poszedł za swoim
naturalnym powołaniem na kapłana wiejskiego.
Każdy rok otwiera przed Księdzem Bosko nowe wizje, które nie skłaniają go
bynajmniej do hamowania swych poczynań, ale zawsze popychają go do nowych
przedsięwzięć. Takie jest całe jego życie.
277

28.8 Page 278

▲back to top
SPIS RZECZY
Słowo wstępne: Do czytelników Salezjanów……………………………….…..2
Rozdział I. Z nowym rokiem 1875 ………………………………………..…....4
Rozdział II. Doroczne Konferencje św. Franciszka Salezego ……. ……….…10
Rozdział III. Dzieło Synów Maryi Wspomożycielki ……………….……..….16
Rozdział IV. Pomocnicy Salezjańscy …………………………….………..….38
Rozdział V. Pośrednictwo arcybiskupa z Vercelli ………..………….……….48
Rozdział VI. W Rzymie …………………………………………………........61
Rozdział VII. Ostateczne przyjęcie misji w Ameryce ………………..……….79
Rozdział VIII. Konferencje kwietniowe ………………………………………88
Rozdział IX. Przywileje i dymisorie …………………………………….......100
Rozdział X. Życie w Oratorium ……………………………………….…….115
Rozdział XI. Jeszcze o życiu w Oratorium ……………………………..……146
Rozdział XII. Interesanci, przyjezdni i goście ………………………….……172
Rozdział XIII. Coś o życiu innych zakładów ………………………………..180
Rozdział XIV. Konferencje jesienne ……………………………………..….189
Rozdział XV. Córki Najśw. Maryi Wspomożycielki ………….…………….201
Rozdział XVI. Odjazd misjonarzy …………………………………………..208
Rozdział XVII. Po rozłące z misjonarzami ………………………………….217
Rozdział XVIII. Z tej i tamtej strony granicy francuskiej ………………..….227
Rozdział XIX. Apostolstwo przez pracę …………………………………….236
Rozdział XX. Z początkiem nowego roku szkolnego ……………………….244
Rozdział XXI. Nowe starania o przywileje ………………………………….251
Rozdział XXII. Ks. Bosko suspendowany od spowiedzi ………………...….256
Rozdział XXIII. Wroga prasa o księdzu Bosko ………………………..……262
Rozdział XXIV. Niektóre wydarzenia niezwykłe …………………………...267
Rozdział XXV. Koniec roku 1875 ……………………………………….….270
278