MB_PL_v02


MB_PL_v02

1 Pages 1-10

▲back to top

1.1 Page 1

▲back to top
S. J. B. LEMOYNE
MEMORIE BIOGRAFICHE
DI DON
GIOVANNI BOSCO
TOM II
1841 – 1846
TŁUMACZ KS. CZESŁAW PIECZEŃCZYK
Ur. 15.01.1912 w Kuźnicy Białostockiej
Nowicjat 1928/1929 w Czerwińsku, świecenia kapłańskie 17.02.1940 w Krakowie.
Zm. 10.08.1993 w Otwocku, w 81 roku życia, 64 ślubów zakonnych i 53 kapłaństwa.
POGRZEBIEŃ 1968
1

1.2 Page 2

▲back to top
Słowo wstępne
W roku 2009 Zgromadzenie Salezjańskie obchodziło 150 – lecie swego
istnienia, a obecnie przygotowuje się do kolejnej ważnej rocznicy: w roku 2015 minie
200 lat od narodzin św. Jana Bosko. Ojciec i Nauczyciel Młodzieży jest żywy
i wyraźnie widoczny w dziełach salezjańskich na całym świecie. Odczuwamy jednak
potrzebę odkrywania na nowo naszego Ojca poprzez osobiste i wspólnotowe studium
przekazów o Jego życiu. Najbardziej obszernym opracowaniem biografii ks. Bosko
jest Memorie Biografiche di San Giovanni Bosco autorstwa ks. Giovanni
B. Lemoyne i innych. Dzieło zostało przetłumaczone z oryginału przez salezjanina
śp. ks. Czesława Pieczeńczyka i udostępnione w nielicznych egzemplarzach
oprawionego maszynopisu. Winni jesteśmy ks. Pieczeńczykowi wdzięczność
za wieloletnią żmudną i pokorną pracę nad tłumaczeniem. Proszę jednak spróbować
wypożyczyć to dzieło do osobistej lektury – niewykonalne wręcz zamierzenie, chyba,
że jest się nowicjuszem lub studentem w seminarium salezjańskim. W tej sytuacji
należy oddać honor ks. Stanisławowi Łobodźcowi, dyrektorowi Domu p.w. św. Jana
Bosko w Lubinie i Ks. Stanisławowi Gorczakowskiemu, którzy zainicjowali
przepisanie całego dzieła i umieszczenie go również na nośniku elektronicznym. Jest
to dla Rodziny Salezjańskiej w Polsce wydarzenie doniosłe na drodze wyznaczonej
przez Kapitułę Generalną 26: powrócić do Księdza Bosko. Niech Pan Bóg błogosławi
wszystkim, którzy zaangażowali się w umożliwienie szerokiego dostępu do
Pamiętników Biograficznych, a ich czytelnikom życzę głębokiego spotkania ze św.
Jana Bosko.
Ks. Alfred F. Leja - Inspektor
Twardogóra, dnia 19 czerwca 2010 roku
2

1.3 Page 3

▲back to top
ROZDZIAŁ I
Doszliśmy w naszym opowiadaniu o życiu Księdza Bosko do roku 1841.
W Piemoncie panował szczęśliwie i spokojnie przez lat osiemnaście Karol Albert
będąc więcej ojcem swego ludu niż jego władcą oraz szanując prawa Boże
i Kościelne. Dzięki niemu Piemont był w poważaniu wśród potęg europejskich:
rozkwitał handel, prosperował skarb, zapewniony był wymiar sprawiedliwości,
słowem imię sardyńskie znane było powszechnie w najdalszych zakątkach świata.
Polityka wolna od obcych wpływów, niepodległość absolutna. Armia i flota królewska
przedstawiała znaczną siłę jak na małe, lecz waleczne państwo. Król jego zdobył sobie
chwałę dzięki okazanej brawurze na polu bitwy w roku 1823 w obronie prawowitego
króla hiszpańskiego Ferdynanda VII, w czasie krwawej rewolty zdobywając fortecę
Trocadero. Był to monarcha, który potrafił obronić swój honor wobec stanowiska
ministrów rządu francuskiego i angielskiego - De Broglie i lorda Palmerstona -
wyrażających swoje niezadowolenie z powodu poparcia udzielanego przez króla
Sardynii Don Miguelowi w Portugalii i Don Carlosowi w Hiszpanii, oświadczając
zdecydowanie, że chce być panem we własnym domu.
Równocześnie dawał poddanym przykład życia religijnego. Uczęszczał
publicznie do Sakramentów św., czytał z powagą Pismo św. a w Turynie publicznie
brał udział w uroczystościach religijnych.
Pomimo to dawał wyraz swym fantastycznym urojeniom. Marzył mianowicie
nad przejęciem po Austrii rządów nad Włochami Północnymi celem zapewnienia
podpory i opieki Papieżowi. Był zdecydowany na wszystko, by ten cel osiągnąć. Nie
brak było w otoczeniu dworskim wybitnych osobistości i pochlebców podzielających
plany i utwierdzających monarchę w jego ambicjach.
Pochlebiano królowi jego przywiązanie do Kościoła katolickiego,
przedstawiano mu niebezpieczeństwa grożące rzekomo Stolicy św. ze strony wojsk
austriackich we Włoszech. Zarzucano hipokryzję Józefowi II cesarzowi austriackiemu
dążącemu do uzależnienia Kościoła od państwa; deklarowano, że uwolnienie
biskupów i kleru lombardzkiego spod jarzma Austriaków porównać by można do
oswobodzenia chrześcijan syryjskich spod jarzma tureckiego.
3

1.4 Page 4

▲back to top
Wszystkie tego rodzaju insynuacje wsączane przez szereg lat królowi
przytłumiły mu prawdziwe rozeznanie sytuacji na półwyspie włoskim.
Król okazywał sympatie zwłaszcza hrabiemu Gallina oraz Robertowi
d’Azzeglio - obu zamaskowanym karbonariuszom, od roku 1821 poplecznikom idei
liberalnych oraz partii pro-francuskiej. Wydawało się monarsze, że można bezpiecznie
na nich się oprzeć w swych zamierzeniach a po osiągnięciu swych celów będzie
można się ich pozbyć.
W Turynie na skutek zaproszenia liberałów doszło do tajnego zebrania
naczelników sekt całego półwyspu w pałacu królewskim oraz tajnych posiedzeń
w arsenale w obecności samego króla Karola Alberta. Zorganizowano wspólny front w
obliczu postawionego zadania, które brzmiało: zjednoczenie wolnych
i niepodległych Włoch. Rozesłano tajnych emisariuszy do wszystkich państw
włoskich, do Brukseli i do Paryża. W Turynie zaś powstał pod egidą hrabiego Kamila
Cavoura Klub Stowarzyszenia Whist, którego zadaniem było zdobywanie
zwolenników spośród arystokracji piemonckiej do tych niby patriotycznych celów.
W zamiarze króla leżało powstanie wolnej nowej Italii, gdzie kwitłaby wiara
i sprawiedliwość społeczna a po odniesieniu całkowitego zwycięstwa nawróciłby, lub
siłą stłumił wolnomyślny liberalizm, któremu na razie schlebiał jako narzędziu do
celu. Co za naiwność! Któż zdoła nawrócić diabła lub wypędzić raz wprowadzonego
w dom swój jako sprzymierzeńca?
Nic nie przenikało do wiadomości publicznej z tych niecnych knowań sekt,
które swą zgubną robotę prowadziły od lat na terenie Włoch, zwłaszcza Państwa
Kościelnego w celu obalenia tronów i zniweczenia Kościoła.
Od roku 1820 naczelnicy masonerii uchwalili instrukcję postępowania dla
wtajemniczonych działaczy na terenie Włoch, której treść była następująca:
„Od czasów ustalenia się nowego porządku politycznego (w latach 1814-1815)
we wszystkich dalszych i bliższych kołach związanych z ośrodkiem naszej
działalności odnowicielskiej dominującą myślą jest uwolnienie i zjednoczenie Włoch,
za czym pójść winna powszechna wolność i harmonijne współżycie całej ludzkości.
Tej idei nie rozumieją jeszcze należycie nasi współbracia francuscy. Wierzą oni, że
Włochy mogą spiskować potajemnie rozdając tu i tam swym zaufanym i zdrajcom
sztylety a znosząc cierpliwie jarzmo istniejących rządów i ustrojów z tej strony Alp na
4

1.5 Page 5

▲back to top
rzecz Italii bez Italii. Ten błąd już nieraz okazał się zgubny. Nie należy go zwalczać
słowami, bo to przyczyniłoby się do jego propagandy, lecz należy go pokonać faktami.
I tak wśród wielu innych haseł, jakimi szermują stowarzyszeni najbardziej aktywni
naszych lóż masońskich jest hasło, o którym nie można nigdy zapomnieć. Oto
papiestwo wywierało zawsze decydujący wpływ na dzieje Włoch. Ramieniem,
słowem, piórem, działalnością charytatywną, przy pomocy episkopatu, zakonów,
wiernych w całej skali, papiestwo miało zawsze zwolenników gotowych do
męczeństwa, rozentuzjazmowanych swą ideą. Gdziekolwiek zechce, ma swych
popleczników gotowych na śmierć za niego, lub wyzbycie się wszystkiego z miłości
ku niemu. To jest olbrzymia rezerwa, którą tylko niewielu Papieży doceniło należycie
i umiało z niej czerpać. Dzisiaj nie leży oczywiście w naszym celu przywrócenie tej
potęgi na razie osłabionej. Naszym celem ostatecznym jest hasło Voltaire’a i rewolucji
francuskiej - a tym jest kompletne zniweczenie katolicyzmu i samej idei
chrześcijańskiej, która jeśliby się ostała na ruinach Rzymu, odżyłaby z pewnością
i przetrwała na przyszłość. By dopiąć jednak celu, a nie łudzić samych siebie, nie
należy dawać posłuchu tym francuskim megalomanom, niemieckim teoretykom lub
melancholijnym Anglikom, którzy wierzą, że katolicyzm można pokonać jakimiś
sofizmatami, trywialnym sarkazmem czy zjadliwą ironią - przemycanymi jak jedwab
angielski na kontynent. Katolicyzm w swej żywotności opiera się zgoła na innych
pierwiastkach. Widział on już wrogów bardziej okrutnych nieustępliwych. Nierzadko
i nie bez sukcesu kropił najbardziej zażartych swych przeciwników wodą święconą.
Pozwólmy, więc naszym braciom z owych państw, by sobie kruszyli zęby w swej
gorliwości antykatolickie. Pozwólmy im szydzić do woli z naszych Madonn
i pobożności powierzchownej. A my z naszym paszportem zdołamy stopniowo
osiągnąć swój cel.
Papiestwo, więc od tysiąca siedmiuset lat wywierało wpływ na dzieje Włoch.
Italia nie mogła oddychać ani ruszyć palcem bez wiedzy Papieża. Z nim urastało jej
tysiące ramion briareuszowych; bez niego skazana była na pożałowania godną
bierność - podziały, wzajemne niesnaski książąt od podnóża Alp aż do ostatniego
krańca Apenin. My nie możemy dopuścić do takiego stanu rzeczy: musimy znaleźć
środek skuteczny na tę sytuację. A środek ten jest gotowy. Otóż Papież, jakikolwiek
by on był, nie przyjdzie pierwszy do tajnych stowarzyszeń. Stowarzyszenia tajne
5

1.6 Page 6

▲back to top
muszą uczynić pierwszy krok ku Kościołowi i Papieżowi z zamiarem pokonania ich
obu.
To, do czego musimy dążyć i oczekiwać, za czym tęsknili i tęsknią jeszcze
Żydzi: za Mesjaszem, którym będzie dla nas Papież zgodnie z naszymi życzeniami.
W taki tylko sposób pomaszerujemy bezpieczniej na Kościół katolicki niż swymi
paszkwilami nasi bracia we Francji lub też ze złotem w Anglii. Chcecie wiedzieć,
dlaczego? Bo w ten tylko sposób zdołamy rozbić skałę, na której Bóg zbudował swój
Kościół nie potrzebując przysłowiowego octu hanibalowego, ani prochu armatniego,
nawet wysiłku naszych ramion. Wystarczy, że mieć będziemy do swej dyspozycji
mały palec Następcy Piotrowego umaczany w naszym spisku. I ten mały palec
znaczyłby więcej w naszej krucjacie niż wszyscy Urbanowie II i święci, Bernardowie
chrześcijańscy. Nie wątpimy, iż uda się nam pomyślnie osiągnąć ten szczytowy sukces
naszych wysiłków. Lecz kiedy i w jaki sposób? Tego się jeszcze nie widzi.
Chcemy w niniejszej instrukcji, która winna pozostać w sekcie, dać
naczelnikom Generalnej Loży niektóre rady, które winni oni z kolei wpajać braciom
stowarzyszonym w formie pouczenia względnie memorandum. Jest to sprawa
najwyższej wagi, zarówno jak ścisły sekret, by nie sugerowano, że są to rady
i zalecenia najwyższej Loży. Kler zbyt jest tym zainteresowany; nie wolno też nam
przy świetle tych ogników księżycowych igrać z nim, jak igramy z „książątkami
i królikami”, których można się pozbyć za lada tchnieniem.
„Z łatwością potrafimy radzić sobie ze starymi kardynałami i niektórymi
prałatami o charakterze nieustępliwym. Po prostu zignorujemy tych niepoprawnych ze
szkoły Consalviego; poszukamy w naszych popularnych magazynach skutecznej
broni, która potrafi wykorzystać, względnie ośmieszyć władzę piastowaną w ich ręku.
Puścimy w obieg wśród rodzin katolickich jakieś zręcznie ukute oszczerstwo, które
wnet dostanie się do kawiarń, na rynek; słowo niejednokrotnie potrafi uśmiercić
człowieka. Gdy z Rzymu przybędzie jakiś prałat na prowincję z odpowiednim
urzędem, trzeba natychmiast zasięgnąć wiadomości o jego charakterze, rodzinie,
wykształceniu, wadach, właśnie zwłaszcza o wadach; czy jest naszym przyjacielem.
Natychmiast starajcie się go uwikłać w nasze sieci, jak tylko zdołacie. Wyróbcie mu
opinię, która przestraszy chłopców i dziewczęta, malując go jako okrutnika
i krwiożercę; zmyślcie jakąś historyjkę makabryczną, która z łatwością przyjmie się
6

1.7 Page 7

▲back to top
w umysłach prostego ludu. Wówczas prasa podchwyci od nas wspomniane fakty,
rozmaże je i ukoloryzuje, jak zwykle, jak tego wymaga wzgląd dla prawdy (sic),
wtenczas będziecie mogli już powoływać się wobec czcigodnego imbecyla na numer
i datę dziennika, który zamieścił wspomniane fakty o danej osobistości. Podobnie jak
w Anglii, Francji, także we Włoszech nie zabraknie piór w fabrykowaniu kłamstw dla
naszej sprawy.
Mając w ręku dziennik, w którym znajdzie się wydrukowane nazwisko jakiegoś
monsignora, delegata, względnie czcigodnego sędziego pokoju, lud nie będzie już
szukał innych dowodów. Niestety, nasz lud tutejszy we Włoszech jest dopiero
w powijakach liberalizmu. Wierzy on obecnie liberałom, a później uwierzy, komu
innemu głoszącemu coś innego.
Zmiażdżcie, więc nieprzyjaciela, ktokolwiek on jest, nawet silnego, bronią
kłamstw i oszczerstw, przede wszystkim wtedy, gdy jest jeszcze w zarodku.
Młodzieży zaś należy imponować: trzeba ją uwodzić, konieczną jest rzeczą wpływać
i przyciągać młodych niespostrzeżenie, pod sztandar stowarzyszeń tajnych. Należy
jednak działać z największą ostrożnością, obliczając krok za krokiem. Dwie rzeczy
absolutnie są konieczne: winniście występować pod pozorem gołębia, a równocześnie
macie być chytrzy jak węże. Wasi rodzice, synowie, wasze żony nie powinni znać
sekretu, jaki nosicie wewnątrz. A jeśli wypadnie wam dla zmylenia czyichś bacznych
oczu chodzić nawet często do spowiedzi, winniście także wobec spowiednika
zachować milczenie w tej materii. Musicie wiedzieć, że jakiekolwiek naruszenie tego
sekretu na spowiedzi, czy gdzie indziej pociągnie dla was ciężkie następstwa; a ten,
kto dobrowolnie lub niedobrowolnie zdradzi swój sekret, tym samym podpisuje na
siebie wyrok śmierci (sztylet lub trucizna).
„Otóż by zrobić sobie Papieża według naszych planów, trzeba przede
wszystkim przygotować dla tego Papieża generację godną panowania, które sobie
zainaugurujemy. Zostawmy na boku starsze pokolenie i ludzi dorosłych. Idźcie, zatem
między młodzież, a jeśli możliwe, to i do dzieci. Nie mówcie nigdy z młodzieżą
o rzeczach bezwstydnych i bezbożnych: Maxima debetur puerto reverentia. Nie
zapominajcie nigdy o żywych słowach poety, posłużą wam one jako ocalenie wobec
wyuzdania, od którego należy się powstrzymywać dla dobra sprawy. Jeśli chcecie, by
was entuzjastycznie przyjmowano w rodzinach i użyczano azylu przy ognisku
7

1.8 Page 8

▲back to top
domowym, winniście prezentować się na zewnątrz jako dżentelmeni. Skoro, bowiem
dobra wasza opinia ustali się w kolegiach, gimnazjach, na uniwersytetach
i seminariach; gdy zdobędziecie zaufanie profesorów i uczniów, wówczas starajcie się,
by z wami chętnie przestawali kandydaci do seminariów duchownych. Rozmawiajcie
z nimi na temat dawnego splendoru papieskiego. W sercu każdego Włocha tkwi
tęsknota za Rzymem republikańskim. Starajcie się pomieszać ze sobą te dwie idee;
podniecajcie i rozpalajcie te natury zapalne dumą patriotyczną. Utrzymujcie z nimi
kontakty tajemne, podarowując im książki zawierające poezję na temat ojczyzny
włoskiej: tak stopniowo uda się wam zaszczepić w umysłach waszych uczniów
pożądany ferment. Gdy we wszystkich stronach państwa kościelnego zasiane zostaną
nasze idee, wtedy przekonacie się jak mądra jest nasza inicjatywa, jaką
zapoczątkowujemy.
„Wypadki, które według nas toczą się zbyt szybko, spowodują z konieczności
zbrojną interwencję Austrii. Znajdują się szaleńcy, którzy bawią się rzucaniem innych
w niebezpieczeństwo; niestety, ci szaleńcy w danym momencie pociągają za sobą
nawet mądrych. Rewolucja gotująca się w Italii (rozruchy z lat 1820 i 1821)
spowoduje tylko nowe proskrypcje. Sytuacja jeszcze nie dojrzała, ani ludzie, ani
sprawy, tak będzie jeszcze przez dłuższy czas. Dzięki tym klęskom będziecie mogli
trącać nową strunę w sercu młodszych księży. Będzie to struna nienawiści do obcych.
Starajcie się obrzydzić i ośmieszyć Niemca, zanim on nadejdzie. Wraz z ideą
przodownictwa papieskiego łączcie zawsze wojny cesarzy z Papieżami. Rozbudźcie
zapomniane walki Gwelfów z Gibelinami, a tak stopniowo, małym kosztem
zdobędziecie sobie opinię dobrego katolika i patrioty. A to z kolei otworzy drogę dla
naszych haseł do serc młodego kleru i samych klasztorów.
Za niewiele lat ten młody kler, siłą rzeczy obejmie wszystkie stanowiska
kościelne. Będzie sprawował rządy, administrował, sądził, wejdzie do rady książęcej,
z czasem będzie powołany do wyboru nowego papieża. A ten papież jak większość mu
współczesnych, przepojony będzie mniej lub więcej tymi samymi zasadami
liberalnymi i humanistycznymi, które my puszczamy w obieg. Jest to drobne ziarenko
gorczyczne, które zasiewamy w ziemi, lecz „słońce sprawiedliwości” doprowadzi je
do najwyższego rozwoju, a wy ujrzycie kiedyś jak wspaniały zrodzi się stąd plon.
8

1.9 Page 9

▲back to top
„Trasa, jaką wytknęliśmy naszym współbraciom piętrzy się wszelkiego rodzaju
przeszkodami. Lecz zatriumfujemy dzięki naszemu doświadczeniu i chytrości. Cel
nasz jest tak piękny, że należy rozwinąć wszystkie żagle, by go dopiąć. Chcecie
zrewolucjonizować Włochy? Postarajcie się zdobyć papieża, którego portret wam
nakreśliliśmy. Pragniecie ustalić królestwo wybranych na tronie nierządnicy
babilońskiej? Postarajcie się, by kler kroczył pod waszym sztandarem w przekonaniu,
że postępuje za sztandarem Piotrowym. Chcecie by znikły ślady panowania tyranów
i ciemięzców? Rozpuśćcie wasze sieci jak Szymon BARIONA; zapuśćcie je w głąb
zakrystii, seminariów i klasztorów, nawet w głębinę morską, a jeśli nie będziecie się
niczego obawiali, obiecujemy wam połów obfitszy niż samego Piotra. Ów rybak stał
się łowcą ludzi, wy zaś łowić będziecie sobie przyjaciół i zwolenników u stóp samej
Katedry Apostolskiej. W taki sposób złowicie rewolucję w tiarze i kapie, poprzedzoną
krzyżem i banderą watykańską; rewolucję, która bez większej trudności roznieci swój
płomień na całym świecie”.
„Zatem każdy krok naszego życia niech zmierza do odkrycia tego kamienia
filozoficznego. Alchemicy średniowieczni tracili na próżno czas i pieniądze
w zrealizowaniu tego snu. Marzenie stowarzyszeń tajnych (pozyskania dla siebie
papieża) spełni się z tej prostej racji, że jest ono oparte na żywiołowych
namiętnościach ludzkich. Zatem nie zniechęcajmy się niepowodzeniami czy klęskami
poniesionymi: gotujmy swą broń w tajemnicy naszych zebrań, ustawiajmy nasze
baterie, rozpalajmy namiętności najniższe, czy najszlachetniejsze: wszystko
przemawia za tym, że sukces przekroczy najśmielsze nadzieje”.
Gdy spełzły na niczym rozruchy z roku 1821, rozesłano nowe instrukcje wśród
podległych sektom zwolenników. „Klęska poniesiona może nam przysporzyć nowych
środków do walki: wystarczy podburzać umysły i korzystać ze wszystkiego, co się
nadarzy. Wkroczenie obcych czynników w rządy państw, jest bronią potężną
w naszym ręku, którą należy zręcznie się posługiwać; trzeba Italii nastawiać wrogo
ludność do obcych najeźdźców, tak by władza była znienawidzona nawet przez
uczciwych obywateli… tymczasem dawać baczenie na Rzym… wszelkimi sposobami
dyskredytować klechów… podburzać, agitować, demonstrować… choćby za cenę
ofiar… Zawsze znajdzie się taki, kto będzie umiał podchwycić i przedstawić
sugestywnie nasze idee”.
9

1.10 Page 10

▲back to top
Tymczasem w Rzymie ustanowiono dla wykonania wspomnianych uchwał
naczelnego przywódcę, członka wysokiej loży masońskiej, tajnego naczelnika
masonerii włoskiej. Zajmował on stanowisko przy poselstwie włoskim.
Arystokratycznego pochodzenia, wymowny, wykształcony, chytry, obłudny i cyniczny
polityk, miał do dyspozycji swej olbrzymie sumy przysyłane mu od
międzynarodowego żydostwa w nadziei szybkiej likwidacji chrystianizmu
i przywrócenia dawnego państwa Izraela ze stolicą w Jerozolimie (syjonizm). Otóż ten
polityk przedstawił na piśmie do swego zwolennika następujące szatańskie projekty:
„Caro Vindice!
Gdy nadejdzie dzień naszego triumfu i dla uwieńczenia go potrzebne będą
ofiary, nie potrzebujemy bynajmniej dążyć do tego, by przeznaczeni na śmierć
umierali z godnością i odwagą. Podobne wypadki, bowiem przyczynić się mogą
jedynie do podtrzymania ducha oporu, który zazwyczaj zachowuje zimną krew i dania
ludowi męczenników. Doprawdy byłby to zgubny przykład! … Bo człowiek, którego
trzeba siłą ciągnąć na szafot, nie jest już niebezpieczny. Ale jeśli sam dobrowolnie
i z ochotą patrzy śmierci w oczy, nawet jeśli nie jest bez winy, zawsze będzie miał
poklask u tłumów.
Nie jestem urodzonym krwiożercą: myślę, że nie będę miał nigdy takiego
instynktu okrutnego. Lecz kto chce celu, chce także stosownych środków. Otóż
twierdzę, że w danym przypadku my nie powinniśmy, nie możemy, nawet w interesie
humanitarnym obciążać się męczennikami na naszą niekorzyść. Czy myślisz sobie
może, że cezarowie rzymscy w obliczu chrześcijan nie postąpiliby lepiej
wykorzystując na korzyść pogaństwa wszystkie owe „niebieskie mrzonki”, a niżeli
dopuścić do tego, żeby oklaskiwały ich tłumy? Czy nie lepiej było wykorzystać siłę
ducha na niekorzyść ciała? Odpowiedni specyfik zaaplikowany pacjentowi, który go
doprowadziłby do prostracji duchowej, sprowadziłby według mnie efekt zbawienny.
Gdyby tak cezarowie rzymscy puścili w obieg szarańczę ich czasów, jestem
przekonany, że nasz stary Jowisz Olimpijski, wraz z całą plejadą drugorzędnych bóstw
nie byliby nędznie ulegli chrześcijaństwu, które zapanowało powszechnie”.
„Skazywano na śmierć Jego apostołów, kapłanów i dziewice na arenach,
w amfiteatrach, rzucano ich lwom na pożarcie. Ci zaś pod wpływem ekstazy religijnej,
prozelityzmu i entuzjazmu, umierali śpiewając hymny zwycięskie w obliczu
10

2 Pages 11-20

▲back to top

2.1 Page 11

▲back to top
przyglądających się tłumów. Znajdowali się tacy, u których budził się zapał do
podobnego męczeństwa. Czyż gladiatorzy nie rodzili gladiatorów?
Gdyby ci biedni cezarowie mieli zaszczyt należenia do naszej wysokiej loży, to
ja bym doradził zaprosić najbardziej zapalonych wśród tych neofitów na ucztę galową;
wówczas nie byłoby mowy o konwersjach, bo nie byłoby już męczenników… Istotnie,
nikt nie widzi dla siebie zysku, ani żadnej atrakcji, gdy wiesza się na szubienicy
człowieka biernego, który nikogo nie wzrusza. Chrześcijanie, dlatego z miejsca
zyskali sobie wielką popularność, gdyż tłum zachwyca się tym, co robi na nim
wrażenie… Gdyby widział słabość, strach, masę drżącą z przerażenia, byłby ich
wygwizdał; a wówczas dla chrześcijaństwa nastąpiłby smutny koniec tragikomedii.
Jeśli decyduję się proponować surowy środek (truciznę), to wychodzę z zasady
polityki humanitarnej… Ale nie dopuszczajcie nigdy, by śmierć na szubienicy była
chwalebna, święta, odważna, jak się to mówi szczęśliwa: wtedy bardzo rzadko
będziecie musieli zabijać”.
„Rewolucja francuska, która odniosła tyle sukcesów, na tym punkcie zmyliła.
Ludwik XVI, Maria Antonina, większa część ofiar tej epoki zyskało wielką chwałę
z powodu rezygnacji i wielkości ducha… To nam niepotrzebne. Przy danej okazji
doprowadźmy do tego żeby papież lub dwóch, trzech kardynałów umarło ot, tak jak
staruszkowie, ze wszystkimi oznakami uciążliwej agonii. Wtedy sparaliżujecie
wszelką chęć naśladowania tej ofiary. Oszczędzicie ciała, lecz zabijecie ducha. A oto
morał stąd płynący: powinniście ugodzić w samo serce… Jeśli sekret będzie pilnie
strzeżony, ujrzysz przy sposobności skuteczność tego rodzaju lekarstwa. Jeden
niewielki kamyczek potrafił zniweczyć potężnego Cromwella. A czegóż potrzeba, by
doprowadzić człowieka silnego i zdrowego do zaniku energii i woli w ręku jego
katów? Jeśli nie będzie miał siły zdobycia palmy męczeństwa, nie uzyska i aureoli,
a w konsekwencji nie będzie miał ani podziwu, ani naśladowców. W taki sposób
załatwiliśmy się jednym zamachem z jednymi i drugimi przeciwnikami; ponadto nada
to pewien właściwy aspekt rewolucji humanistycznej. Polecam ci to jako memento”.
Zbór oparty na ludzkich namiętnościach, czy zdoła obalić Kościół opierający
się na wszechmocy Bożej? Napisane przecież: „Nie masz rady przeciwko Panu”
/Przyp. 21,30/. A sam Boski Zbawiciel wypowiedziawszy uroczystą obietnicę,
11

2.2 Page 12

▲back to top
że bramy piekielne nie przemogą Kościoła, wskazał, do jakiego punktu dojść może
złość ludzka, lecz zapewnił Apostołów, że jeśli chodzi o chwałę Bożą, „jeśli coś
zatrutego pić będą, nie zaszkodzi im” /Mk 16,18/. Bóg dopuszcza walki przeciwko
swemu Kościołowi: „Jeśli mnie prześladowali i was prześladować będą” /J 15,30/ lecz
ostateczne zwycięstwo będzie zawsze należało do Niego.
Sekciarze wiernie trzymali się instrukcji podanych przez ich naczelników ze
szkodą dla wielu dusz. Ale Opatrzność Boska czuwająca nad swymi wybranymi
wydobyła na światło dzienne zasadzki wrogów; sam Ksiądz Bosko od początków swej
działalności był poinformowany dokładnie o ich niecnych programach, śledził kolejne
fazy ich wysiłków, rzec można, jak na obrazie ogarnął wzrokiem przyszłe ich
zamierzenia. Przygotował się, więc należycie, studiował drogi przeciwdziałania i tak
postępował pewnie na drodze swej ważnej misji. Powtarzał bardzo często: „Cokolwiek
mnie spotkało, nic nie było nowego i niespodziewanego. O wszystkim naprzód
wiedziałem, wszystko z góry przewidywałem”. W ciągu dalszej historii ujrzymy, jak
słuszne były jego słowa.
12

2.3 Page 13

▲back to top
ROZDZIAŁ II
Ksiądz Bosko to kapłan. Dla niego posługiwanie kapłańskie stanowiło ideał
życia; gorąca miłość, z jaką tyle lat dążył do osiągnięcia swego celu, to główny motor
jego poczynań, dzięki czemu ze zdwojoną energią rzucać się będzie na pole chwały
Bożej zdobywając dusze. Trzymając, co dzień w swych rękach Najświętsze Ciało
Eucharystycznego Zbawcy, zraszając wargi w Krwi Przenajdroższej ożywiać będzie
swą wiarę, rozpalać miłość, która go pobudzać będzie do rozlewania wśród wiernych
skarbów, jakie dobroć Boża powierzyła mu w depozyt. Dostrzega on w ludzkich
duszach dzieło wszechmocy Boga na ziemi, przedmiot Jego miłości, która go
popchnęła aż na krzyż, dlatego upodobniając się do Boskiego Zbawcy nie zniesie
ociągania się w służbie dla ich zbawienia. Zapalać go będzie do tego widok tak wielu
sideł zastawionych na niebacznych.
Ksiądz Bosko pierwsze miesiące kapłaństwa spędził w rodzinnej wiosce u brata
Józefa. Ten od dwu lat rozwiązał kontrakt dzierżawy Sussambrino i powrócił do
mieszkania dawnego do Becchi. Ksiądz Jan znaczną część czasu spędzał na plebani
u proboszcza księdza Cinzano, spełniając w parafii wszelkie możliwe posługi. Zanosić
chorym Wiatyk, udzielać Sakramentu namaszczenia, asystować przy śmierci, brać
udział w nabożeństwach – było jego codziennym zajęciem. Przebywał
z zamiłowaniem z dziećmi, pouczał ich i zachęcał do życia religijnego. Oto jak o tym
sam pisze:
„W roku 1841 w zastępstwie ks. proboszcza i wikarego spełniałem ich
obowiązki przez pięć miesięcy. Czułem gotowość do coraz gorliwszej pracy na tym
polu. Głosiłem co niedzielę kazania, odwiedzałem chorych, udzielając Sakramentów
św. z wyjątkiem spowiedzi, gdyż nie posiadałem jeszcze jurysdykcji. Prowadziłem
pogrzeby, utrzymywałem kancelarię parafialną itp. Lecz rozkoszą moją było
katechizować dzieci i przebywać z nimi. Z Morialdo często przychodziły do mnie
gromady dzieci; gdy wracałem do domu towarzyszyły mi w drodze. We wiosce
zyskiwałem wśród nich wielu przyjaciół. Wszędzie znajdowałem się wśród mych
małych przyjaciół, którzy cieszyli się przebywając ze mną”.
13

2.4 Page 14

▲back to top
Szczególną satysfakcję znajdował w udzielaniu chrztu nowonarodzonym;
śladem tego jest w księgach parafialnych nadawane prawie wszystkim imię Alojzy,
bądź jako główne, bądź drugie dodane w tym celu, by ten św. Patron od dzieciństwa
strzegł ich cnoty czystości od niebezpieczeństw grożących tej pięknej cnocie.
Jak sam pisze, głosił kazanie co niedziela i był poszukiwany jako kaznodzieja
również w sąsiednich wioskach. Tak na przykład, wygłosił kazanie o św. Benigniuszu
w Lavriano pod koniec października tego roku. Chętnie zgodziłem się – pisze
w pamiętniku – z uwagi na to, że wioska ta była ojczyzną mego kolegi ks. Jana
Grassino, później proboszcza w Scalenghe. Chcąc należycie uczcić ten odpust
przygotowałem i napisałem kazanie w języku ludowym, lecz poprawnym.
Opracowałem je starannie spodziewając się sukcesu. Lecz dostałem porządną lekcję za
swą pychę. Przejechawszy na koniu pół drogi przybyłem do doliny Casal Gorgone
między Cinzano i Bersano, gdy nagle koń mój spłoszony przez stado wróbli poniósł
mnie w pole. Trzymałem się na siodle, ale czując, że to zsuwa się pod brzuch koniowi
próbowałem je poprawić w czasie jazdy, nie udało się jednak i spadłem głową na dół
na kupę kamieni.
Jakiś gospodarz ze wzgórza zauważył mój upadek i pospieszył mi z parobkiem
na pomoc. Znalazłszy mnie nieprzytomnego zaniósł do mieszkania i położył na łóżku.
Gdy przyszedłem do przytomności spostrzegłem, że jestem w obcym domu.
Niech się Ksiądz nie martwi, jest w domu uczciwych ludzi. Posłałem już po
lekarza, a parobek poszedł za koniem. Jestem wieśniakiem, lecz mam na tyle, co
potrzeba. No, jak się Ksiądz czuje?
Niech wam Bóg wynagrodzi za tyle dobroci, drogi przyjacielu. Myślę, że nie
jest ze mną tak źle, być może złamałem sobie bark, którym nie mogę poruszyć. Lecz
gdzie się znajduję?
Na górze Bersano w domu Jana Calosso. Mnie również przytrafiło się niegdyś
znaleźć pomoc w potrzebie, gdy wędrowałem po świeci. Ileż miałem złych przygód
chodząc po jarmarkach!
Zanim przyjdzie lekarz, opowiedzcie mi, jakąś waszą przygodę.
Och! Miałbym wiele do powiedzenia. Parę lat temu, na przykład było to
w jesieni, pojechałem do Asti na tym osiołku po zakupy na zimę. W drodze powrotnej
wśród pagórków Morialdo moje biedne zwierzę objuczone zbytnio wpadło do
14

2.5 Page 15

▲back to top
trzęsawiska. Wszelki wysiłek, by je wyciągnąć był daremny. Czas był fatalny, noc
ciemna i dżdżysta. Zacząłem wołać o pomoc. Po paru minutach przybyli na pomoc
kleryk z bratem i dwoma innymi ludźmi niosącymi łuczywa. Pomogli mi wyciągnąć
zwierzę z bagna i zaprowadzili do domu na nocleg. Byłem na pół żywy, a rzeczy moje
ubabrane w glinie. Oczyścili mnie, pożywili obficie i położyli w miękkim łóżku. Rano
dnia następnego chciałem dać należną zapłatę, kleryk odmówił wymawiając się. Ech,
może się zdarzyć, że jutro my będziemy w potrzebie!
Na te słowa uczułem się wzruszony, gospodarz spostrzegłszy moje łzy pytał:
Czy Ksiądz się czuje gorzej?
Nie! Bardzo mi się podoba to opowiadanie tak wzruszające.
Ach, gdybym tak mógł się odwdzięczyć tej zacnej rodzinie! Co za szlachetni
ludzie!
A jak się nazywali, pamięta pan?
Rodzina Bosko, nazywana przez sąsiadów Boschetti. Ale dlaczego Ksiądz jest
taki podniecony? Może zna tę rodzinę? Co, żyje? Jak się powodzi owemu klerykowi?
Tym klerykiem, mój drogi przyjacielu, jest kapłan, któremu tysiąckrotnie
wynagrodziliście za to, co wam uczynił. To ten sam, którego przypadkowo przyjęliście
do swego mieszkania i umieściliście w tym łóżku. Opatrzność Boska zrządziła to,
czego nikt by się nie spodziewałem.
Można sobie wyobrazić zdumienie i radość owego zacnego gospodarza. Żona,
siostra, dzieci i sąsiedzi ucieszyli się wielce na wiadomość, że zagościł u nich ten,
o którym tak wiele słyszeli. Prześcigano się we wszelkich usługach dla chorego.
Przybyły lekarz stwierdził, że nie było złamania, dlatego po upływie paru dni
mogłem na odszukanym koniu udać się w drogę powrotną do swej wioski. Jan Brona
towarzyszył mi aż do mieszkania i odtąd zachowaliśmy wzajemną przyjaźń.
Otrzymawszy taką lekcję, powziąłem postanowienie, że w przyszłości będę
przygotowywał kazanie jedynie na chwałę Bożą a nie dla wykazania swej uczoności.
Takie postanowienie powziął Ksiądz Bosko przy tej okazji. Nam jednak
nasuwają się inne myśli. Przede wszystkim, jak wierny jest Bóg w spełnianiu swych
obietnic! Powiedział: „Błogosławiony, który lituje się nad ubogim i nędzarzem; w zły
dzień wybawi go Pan” /Ps.40,1/. Nowym dowodem na to jest fakt wyżej przytoczony.
15

2.6 Page 16

▲back to top
Nie możemy też pominąć tak miłego tu rysu pokory Księdza Bosko. Odkąd
został klerykiem w seminarium, posługiwał się pewnym świętym wybiegiem, by
dopomagać chorym. Mianowicie, sporządzał pigułki z chleba i podawał proszącym
o proszek na ból głowy, z warunkiem, by przystąpiono do Sakramentów św.
i pomodlono się do Madonny. Przepis opiewał niekiedy na trzy lub dziewięć dni.
I nawet poważnie chorzy wracali do zdrowia. Środkiem tym posługiwał się nadal jako
kapłan, gdy przebywał w Konwikcie kościelnym. Na skutek jednak pewnego dość
osobliwego zdarzenia, wypadło mu tego zaniechać.
Oto w roku 1844 w Montafie zachorował poważnie na febrę niejaki pan Turco
i żadne środki lekarskie nie pomagały. Wówczas rodzina udała się do Księdza Bosko,
który zalecił spowiedź, Komunię św. i wręczył dla chorego pudełko pigułek do
zażywania codziennie po odmówieniu trzech Salve Regina. Po zażyciu paru pigułek
Turco wyzdrowiał zupełnie. Wszyscy dziwili się temu, aptekarz zaś pośpieszył do
Turynu do Księdza Bosko.
Proszę Księdza, wysoce cenię jego geniusz i skuteczny lek, którym się posłużył
w spędzeniu febry. Prosiłbym jak najgoręcej o sprzedanie mi pewnej ilości owych
pigułek lub samego sekretu, by cała wioska nie musiała tu przyjeżdżać po ów
cudowny lek.
Ksiądz Bosko nieco zażenowany tłumaczył się:
Wyczerpałem już cały zapas owych pigułek i nie mam ich więcej.
Aptekarz wróciwszy do domu postarał się o parę pigułek i poddał je starannej
analizie chemicznej.
Nie znajduję w nich nic innego prócz chleba – stwierdził zdziwiony. A jednak
uzdrowienia następowały!
Udał się, więc do innego aptekarza swego przyjaciela i obaj ponownie zbadali
pigułki i doszli do tego samego wniosku, że to czysta mąka! Wiadomość o tym
rozniosła się po wsi. Pan Turco przy sposobności odwiedziwszy Księdza Bosko
opowiadał mu o zdarzeniu z pigułkami prosząc o zdradzenie sekretu ich skuteczności.
Czy pan odmówił z wiarą trzy Salve Regina? – spytał Ksiądz Bosko.
Z pewnością – odpowiedział ów pan.
16

2.7 Page 17

▲back to top
Więc niech to panu wystarczy. Zakończył Ksiądz Bosko. Widząc odkryty swój
sekret zaprzestał wyrobu tajemniczych pigułek i odtąd jako kapłan posługiwał się
zawsze błogosławieństwem.
Również monsignor Bertagna stwierdza, że w młodości swej był świadkiem,
jak wielu mieszkańców Castelnuovo udawało się do Księdza Bosko w nadziei, że jego
błogosławieństwo przywróci ich chorym zdrowie. Mieli słuszną podstawę ku temu,
bowiem jego wiara i ufność w modlitwy i kapłańskie błogosławieństwo oparte na
obietnicy Jezusa Chrystusa, nie miały granic. Łaski zaś, jakie wierni przypisywali
wstawiennictwu Najświętszej Maryi, dzięki modłom i błogosławieństwu Księdza
Bosko, liczą się na krocie tysięcy. Jest to doprawdy łańcuch zadziwiających cudów
splatający się z dziełami Księdza Bosko, bo istniało powszechne przekonanie, że życie
Świętego nie było niczym innym, jak ustawicznym błogosławieństwem i że każda
rzecz, do której przyłożył swej ręki, musiała się udać. Nie powinno to nikogo dziwić,
gdy się ma na uwadze, że Ksiądz Bosko był mężem potężnej wiary.
Przyjmował on z pełnym aktem umysłu i woli wszystkie prawdy objawione.
Okazywał swą radość, że został chrześcijaninem dzieckiem Bożym przez Chrzest św.
Podnosił szczęście, że miał pobożną matkę, która go w odpowiednim czasie nauczyła
katechizmu i wdrożyła do pobożności. Za te wielkie łaski dziękował Panu Bogu
nieustannie. Słyszano, jak wpajał wdzięczność Bogu za to, że narodziliśmy się na
łonie św. Matki Kościoła Katolickiego i zalecał odpowiadanie tej łasce przez
wyznawanie wiary św. bez liczenia się ze względami ludzkimi, unikanie grzechu
i praktykowania Prawa Bożego. Przypominał myśl o obecności Bożej, iż miało się
wrażenie, że nieustannie miał ją przed sobą. Odnosiło się wrażenie z rozmowy z nim
o jakiejś prawdzie wiary św. A czynił to z osobliwą zręcznością, z naturalnością,
traktując o sprawach materialnych, interesach, zwłaszcza, gdy chciał rozweselić
otoczenie, jakimś żartem. Pozostawiał dodatnie wrażenie nawet u tych, którzy nigdy
nie chcieli słyszeć o sprawach religijnych. Jego myśli i czynności tchnęły duchem
religijnym. Objawiało się to również w świętej bojaźni przed obrazą Boga i Jego
sprawiedliwością.
Rozróżniał między tym, co doskonałe i święte a tym, co pospolicie uchodziłoby
za nienaganne. Stąd jego nieustanny zryw do doskonałości. Dlatego od pierwszych lat
kapłaństwa praktykował ściśle rady ewangeliczne czystości, ubóstwa i posłuszeństwa.
17

2.8 Page 18

▲back to top
Kto go nie znał podziwiał tego rodzaju obserwację; koledzy seminaryjni
wtajemniczeni w jego sekrety, gotowi byli zeznać to pod przysięgą. Ksiądz Bosko
poświęcił się Bogu ślubem dozgonnym od czasów kleryckich w seminarium. U stóp
Matki Najświętszej ofiarował Jej kwiat dziewiczości swego serca. Doznając przeszkód
by wstąpić do zakonu, usłuchał rad przełożonych, ale za to skrępował swą wolność
oddając się na służbę Bogu w każdej chwili swego życia. Stąd właśnie pochodziło tak
wielkie zamiłowanie w umartwieniu i ubóstwie.
W czasie pobytu na wakacjach, a później w pierwszych latach swego pobytu
w Turynie przypominał sobie zawsze lekcje swej Matusi Małgorzaty:
„Dodatek do chleba nie jest potrzebny, mają go tylko panowie, my jesteśmy
ubodzy i musimy żyć jak ubodzy”.
Jego sposób życia był ustawicznym umartwieniem. Ci, co niegdyś odwiedzali
go w Sussambrino, a obecnie przychodzili do Becchi na korepetycje, otrzymywali
w podarunku owoce lub winogrona.
Sam jednak nie jadł w takich okazjach ani moreli ani innych owoców, których
w tym czasie pełno było w ogrodach. Trzymał się surowo przepisu nie spożywania
pokarmów ani napojów poza czasem posiłku.
Doprawdy podziwu godne było jego zachowanie się w każdej okoliczności,
jakby osoba jego tchnęła aureolą skromności w każdym calu. Daleki od próżnej
ciekawości, nie chciał zabawiać się oglądaniem żadnego widowiska, z wyjątkiem
takich, w których sam grał czynną rolę by zabawić chłopców.
W sposób szczególny wiara jego objawiała się w odprawianiu Mszy św. Józef
Mogli, Jan Filippello, Józef Turco - jego rówieśnicy opowiadają, jak owej jesieni
często udawali się na jego Mszę św. odnosząc zbudowanie z pobożnej postawy
i gorliwości przy ołtarzu. A ksiądz Turchi Jan stwierdza: „Nie znam kapłana, który by
miał żywszą wiarę od Księdza Bosko. Człowiek, który by nie miał takiej wiary, nie
mógłby dokonać tych dzieł, co on”.
„Miejcie wiarę Bożą – powiedział Chrystus do Apostołów – po prawdzie
mówię wam, że ktokolwiek powiedziałby tej górze: Usuń się i wpadnij do morza, a nie
zwątpiłby w sercu swoim, stanie się jemu. Dlatego mówię wam: O cokolwiek prosić
będziecie w modlitwie, miejcie wiarę, że otrzymacie, a weźmiecie”.
18

2.9 Page 19

▲back to top
Otóż ta wiara, w połączeniu z głęboką pokorą, wraz z umartwieniem siebie
samego, tłumaczą nam tyle cudów zdziałanych przez Księdza Bosko.
19

2.10 Page 20

▲back to top
ROZDZIAŁ III
Pierwszym spośród swych Dobrodziejów złożył wizytę zacnej rodzinie Mogli
w Moncucco; następnie udał się do Pinerolo do państwa Strambio, związany
przyjaźnią z ich trzema synami, którym udzielał korepetycji; następnie pojechał
z kazaniem do Fenestrelle na zaproszenie tamtejszego proboszcza swego przyjaciela.
Nie zapomniał przy tym odwiedzić dawnego swego profesora, księdza Lacqua,
przebywającego na emeryturze w Ponzano, kończącego 86 rok życia. Zawiadamiał go
w uprzejmym liście o swej ordynacji kapłańskiej przyrzekając przy sposobności swą
wizytę. Otrzymał w odpowiedzi list przechowany w dokumentach osobistych, który
publikujemy:
„Ponzano, 28-7-1841 r.
Car. mo amico ed allievo dil. Mo!
Odpowiadam w paru zdaniach na jego cenny a tak poprawny list (piszę poufale
jako dawny nauczyciel do swego ucznia), który kilkakrotnie odczytywałem.
Serdecznie się cieszę z jego wyniesienia do stopnia kapłaństwa, który to zaszczyt jest
godną nagrodą jego zasług. Serdecznie dziękuję Księdzu za starania około
zaspokojenia moich życzeń usunięcia się do życia klasztornego. Jeszcze w przyszłym
roku mam, stosownie do zawartej umowy, oddawać usługi w tutejszej gminie, choć
upływem miesiąca czerwca mógłbym opuścić tę kapelanię i usunąć się w zacisze
prywatne, na razie jednak ta droga jest zamknięta. Wolę raczej pozostać tu przy tej
kaplicy, niż objąć stanowisko nauczyciela czy kapelana gdzie indziej, co pensatis
pensandis, wydaje mi się lepsze jako skromna emerytura dla biednego starca, jakim
jestem. Przy tym nie mam tu zbyt wiele roboty, jako że liczba uczniów nie przekracza
piętnastki, a nawet po Wielkanocy nie będzie ani jednego. Uważam, że najlepiej
doczekać końca swych dni we własnej ojczyźnie: Dulcis amor patriae, dulce videre
suos; w każdym razie niech się dzieje wola Boża.
Przyjmuję chętnie przesłane mi intencje mszalne. Postaram się je odprawić do
połowy września, względnie do czasu waszych miłych odwiedzin. Marianna ma się
dobrze i przesyła ukłony. Ponieważ list się kończy, przeto składam kartę i serdecznie
20

3 Pages 21-30

▲back to top

3.1 Page 21

▲back to top
Księdza pozdrawiam, wraz z ukochaną Mamusią, ei ferii potest, życząc wszelkiego
dobra i pozostając, il vostro D. Lacqua
Ps. Proszę uprzejmie pozdrowić przy sposobności ode mnie pana Józefa
Scaglia, wraz z rodziną”.
Po odpuście Matki Bożej Różańcowej Ksiądz Bosko dotrzymał słowa i udał się
do Ponzano, gdzie go oczekiwali wraz z dawnym nauczycielem, ciotka Marianna,
której zawdzięczał kontynuowanie swych studiów, oraz znajomy proboszcz.
Opiszemy szczegółowo tę podróż, której detale usłyszeliśmy z ust Ksiądz
Bosko. Tak żywo i barwnie opisywał wszystko jak ten, kto ma serce i umysł szeroki,
otwarty na to, co piękne w życiu ludzkim. Nie potrzebował niczego ukrywać, lecz
śmiał się, żartował wspominając o swych dawnych przeżyciach, tym bardziej, że
chciał nasycić ciekawość swych chłopców słuchających go chciwie. Było to dla nich
też bodźcem, by pozostać dobrymi zażywając równocześnie beztroskiej rekreacji.
Ojciec ich mawiał często: „Nie nazywajcie wesołą rozrywki, która pozostawia
niepokój sumienia i obawę kary Bożej!”.
Ksiądz Bosko wyruszył z Montaldo z przewodnikiem znającym dobrze okolicę.
Zatrzymawszy się w Cocconato na obiedzie u proboszcza udał się w dalszą drogę do
Ponzano, pomimo późnej pory. Tymczasem noc zapadła, niebo zasępiło się chmurami
zapowiadając burzę. Ksiądz Bosko z towarzyszem brnęli dalej przed siebie, aż
z powodu ciemności zagubili nawet ścieżkę. Od czasu do czasu błyskawice
rozdzierały gęste ciemności. Przemoczeni ulewnym deszczem w gęstym lesie nie
mogli już iść dalej i schronili się pod jakimś rozłożystym drzewem czekając, aż ulewa
ustanie. Głusza, ciemności, błyskawice, grzmoty, świst wiatru, trzask łamiących się
gałęzi, smętne kwilenie ptasząt zbudzonych ze snu, powiększały trwogę. Siedzieli
w milczeniu. Cóż było począć? Przykra sytuacja zmuszała jednak do powzięcia jakiejś
decyzji. Ksiądz Bosko po odmówieniu Zdrowaś… do Matki Najświętszej wstał
zdecydowany mówiąc:
Chodźmy naprzód! Na pewno gdzieś zajdziemy.
Tak uczynili. Niebawem usłyszeli szczekanie psów i jakieś zobaczyli światełka
w dali.
Dobra nasza! – zawołali – niedaleko wioska.
21

3.2 Page 22

▲back to top
Poczuli w nozdrzach zapach piekącego się chleba. Wnet ujrzeli przed domem
ognisko, przy którym pieczono bochenki chleba. Podeszli bliżej. Na widok
wyłaniających się ciemnych postaci, owi ludzie przerażeni uciekli do domu
zatrzaskując drzwi za sobą. Ksiądz Bosko podszedłszy bliżej powiedział:
Nie lękajcie się, otwórzcie, jesteśmy uczciwymi ludźmi, zgubiliśmy drogę
w lesie, jesteśmy przemoczeni i zziębnięci, nie wyrządzimy wam nic złego.
Nie skutkowały żadne przekonywania. Po długich błaganiach uchylono nieco
drzwi, by móc obejrzeć podróżnych, ukazali się ludzie uzbrojeni w widły, drągi, kosy,
pytano bojaźliwie, kim są i dokąd zdążają?
Jestem Księdzem, a to jest mój przyjaciel, szliśmy w kierunku Ponzano
i zbłądziliśmy w lesie; uspokójcie się, drodzy nie chcemy wyrządzić wam nic złego.
Tymczasem burza nieco ucichła, a gdy zebrało się więcej ludzi, wyszli na dwór
i wrócili do piekącego się chleba nawiązując rozmowę z Księdzem Bosko.
Spytani przez niego, dlaczego tak się lękają, odrzekli, że w okolicy grasują
bandyci, którzy poprzedniej nocy dopuścili się morderstw we wiosce. Dodali,
że karabinierzy przetrząsają lasy poszukując bandytów, lecz dotąd nikogo nie złapali.
Wówczas Ksiądz Bosko poprosił, by wskazano mu drogę do Ponzano,
dowiedział się, że bardzo zboczyli z drogi. Prosił przy tym, by mu wypożyczono,
jakieś ubranie, gdyż sutannę miał przemoczoną do nitki. Ludzie odpowiedzieli,
że sami są ubodzy, lecz wskazali mu pobliski zamek, którego właściciel będzie w
stanie mu dopomóc. Ksiądz Bosko poprosił, by ktoś go doprowadził, gdyż nie znał
drogi. Ci ludzie, z pewnym wahaniem nie wypuszczając swej broni w obawie przed
bandytami, zgodzili się mu towarzyszyć. Prowadzili go krętą ścieżką pod górę, na
której stał zamek. Dojechali pod bramy zamku, gdy posłyszeli szczekanie potężnych
brytanów. Zatrzymali się, więc wołając głośno i zapowiadając dwóch zbłąkanych
wędrowców. Zjawił się właściciel zamku niejaki pan Mogliolo, typowy ziemianin o
dobrotliwym wejrzeniu, który odwołał psy i zaprowadził Księdza Bosko wraz z jego
towarzyszem do pałacu zapraszając w gościnę. Pomimo późnej nocy salon jarzył się
światłami, przy wesołej komitywie. Na zjawienie się podróżnych, obecni w salonie
goście powstali z szacunkiem. Gospodarz wypytywał swego gościa, kim on jest?
Dowiedziawszy się, że pochodzi z Castelnuovo, wyliczał swych znajomych z tamtych
stron. Ciesząc się, że gości u siebie osoby znajome swym przyjaciołom, nawet kazał
22

3.3 Page 23

▲back to top
przynieść świeże ubranie, by można wysuszyć ich przemoczoną odzież. Kazał również
natychmiast podać wieczerzę. Zacny pan bawił swych gości miłą rozmową. Między
innymi oświadczył Księdzu Bosko:
Mam w swym domu kaplicę, bylibyśmy wraz z małżonką bardzo wdzięczni
gdyby Ksiądz raczył odprawić nam Mszę św.
Ksiądz Bosko zgodził się chętnie. Nazajutrz sygnaturka zamkowa obwieściła
mieszkańcom wioski, że odprawi się Msza św., na którą tłumnie pospieszono.
Ksiądz Bosko chciał natychmiast wybrać się w swą drogę, lecz pan ów nie
pozwolił i chciał, by zwiedził jego zamek. Obszedłszy dookoła mury i wały Ksiądz
Bosko zwrócił uwagę na ciemne lochy podziemne. Właściciel objaśnił, że nikt nie
śmiał się zapuszczać w te kręte galerie podziemne, służące zapewne jako kryjówki dla
różnych przestępców i fałszerzy monet. Zjawiają się tu czasem różne ciemne typy,
lecz nikt nie ma odwagi zweryfikować ich nazwiska, nawet sami karabinierzy boją się
tam zapuszczać.
Musimy milczeć, wszak każdemu miła jego skóra.
Gdy oprowadzał Księdza Bosko po bogatej bibliotece, ten chcąc mieć pamiątkę
z tej miłej gościny wybrał sobie jakąś książkę, którą właściciel chętnie podarował.
A Ksiądz Bosko upamiętnił to następującą dedykacją: „W roku 1841, 14 października,
w czasie podróży w ciemną noc, gdy zgubiłem drogę, na zamku Merli, obok
Moncalvo, gościł mnie serdecznie właściciel pan Mogliolo, od którego otrzymałem
w darze tę książkę. Bosko Gio”
Zachował to dzieło w swej bibliotece korzystając z niego w swej pracy
pisarskiej.
W ciągu powyższego opowiadania Ksiądz Bosko nie wspomniał słówkiem
o żadnych przykrościach, jakie zapewne musiały mieć miejsce. Było to w jego
zwyczaju pokrywać żartem nieprzyjemności i niewygody. To był charakterystyczny
rys jego usposobienia. Serce doprawdy szlachetne nie zapomina nigdy doznanych
dobrodziejstw. Nie pozostawiał on nigdy bez nagrody wyświadczonych sobie usług
lub czyjejś fatygi. Jednemu sprezentuje książkę, drugiemu każe kupić butelkę wina
czy korzec ziarna, innym pośle książkę lub inne przedmioty religijne, względnie każe
zanieść nowalijkę wyhodowaną w ogródku matusi Małgorzaty itp.
23

3.4 Page 24

▲back to top
Osobom ze służby dawał zazwyczaj napiwek, pozostawiając go na stoliku
w izbie, gdzie nocował. Gdy czasem zagadnięto go na ten temat odpowiadał:
Nie wypada przecież pozostawić bez nagrody usług czy pracy dla nas
wykonanej.
Na jesieni tego roku, Ksiądz Bosko nie omieszkał odwiedzić byłego
kościelnego z Chieri, który odprawiał swą Mszę św. prymicyjną. Widzieliśmy już jak
udzielał mu korepetycji z łaciny. A gdy Ksiądz Bosko znajdował się w seminarium,
udawał się do niego na lekcje filozofii i teologii, które mu podawał zawsze na kilku
kartkach spisanych bardzo zrozumiale i treściwie. Była to doprawdy oryginalna
metoda studiów, ale zdał on egzamin z teologii pomyślnie. Prócz pomocy w nauce,
Ksiądz Bosko wystarał się mu o zapomogę od pewnej osoby w kwocie 1.000 lir.
W dniu jego Prymicji kapłańskich zachęcał, podobnie jak innych kolegów, by prosić
Pana Boga o łaskę najpotrzebniejszą w życiu kapłańskim, zapewniając, że się zostanie
wysłuchanym.
Wspominany ksiądz Palazzolo nadal pobierał u Księdza Bosko lekcje
z moralnej przychodząc do Oratorium. Został on doprawdy świątobliwym kapłanem
i pracował gorliwie jako spowiednik. Przez czas jakiś zarządzał kościołem
św. Pankracego obok Pianezza. Księdzu Bosko zawdzięczał swe szczęście, jako
kapłan, żywiąc dla niego nieustanną wdzięczność. Ze swej strony popierał powołania
kapłańskie u młodzieży kształcąc chłopców na swój koszt w Oratorium i dopomagając
im materialnie. Przeżył lat 90 jako gorliwy kapłan, zmarł w roku 1885. Odwiedzał
często swego przyjaciela i dobroczyńcę świadcząc wobec wszystkich, jak wiele
zawdzięczał Księdzu Bosko.
Nie należy sądzić z tego, co się wyżej mówiło, jakoby Ksiądz Bosko tracił
wiele czasu na niepotrzebne wizyty. Składał on je tylko w wypadku ścisłej
konieczności, wdzięczności lub innych względów. Zresztą był nieustannie zajęty, bądź
na plebani, bądź we własnym mieszkaniu w Becchi, nie zażywając spoczynku poza
ścisłą koniecznością. Kontynuując swe umiłowane studia historii kościelnej,
przykładał się do teologii moralnej, jak zapewnia ks. Giacomelli, utrwalając w pamięci
szereg traktatów, które pogłębi później w Konwikcie kościelnym. Równocześnie pisał
szkice kazań okolicznościowych. Musiał pilnie zważać na to, by nie wpadać w rymy,
z powodu tego, że umiał na pamięć tak wiele poezji klasycznych.
24

3.5 Page 25

▲back to top
Księże Bosko nie wypowiadaj tyle rymów! – zwracali mu uwagę przyjaciele
słysząc jego kazania. A Ksiądz Bosko odpowiadał żartobliwie rymując:
„Trzeba mi bardzo pilnować się „umu”,
Żebym nie błądził trzymając się rymu”.
Budziło to serdeczną wesołość słuchaczy. Trzeba powiedzieć, że od początku
z pilnością spisywał swe kazania i dzięki starannej uwadze zdołał ustrzec się swej
wady. Postawił sobie przy tym za cel: musi być rozumiany przez lud i młodzież;
dlatego starał się, by jego język i styl był jak najbardziej popularny i zrozumiały dla
wszystkich, a przy tym staranny i poprawny. A jak mu się to udało, mogą potwierdzić
ci, którzy mieli szczęście go słuchać przemawiającego z ambony.
25

3.6 Page 26

▲back to top
ROZDZIAŁ IV
Wakacje zbliżały się ku końcowi i Ksiądz Bosko musiał pomyśleć o swej
przyszłości. Proponowano mu trzy stanowiska. Pierwsze - to posada nauczyciela
w pewnej zamożnej rodzinie genueńskiej z pensją ponad tysiąc lir rocznie. Krewni
i przyjaciele namawiali go do tej posady. Mając zapewniony wikt i odzież mógł przy
tym pensją swą poprzeć swą rodzinę. Lecz matusia Małgorzata wiedząc dobrze, że za
drzwiami bogatych domów nie zawsze panują wzorowe obyczaje, odpowiadała:
„Co mówicie? Mój syn w bogatym pałacu nauczycielem? Cóż mu po tej pensji,
jeśli miałby stracić swą duszę?”.
Drugi projekt – to kapelania w Morialdo z pensją dwukrotnie wyższą od tej,
którą zwykło się wypłacać wówczas kapelanowi. Obywatele oświadczali gotowość
podwyższenia jeszcze owej pensji, byle tylko zatrzymać go u siebie na nauczyciela ich
synów.
Trzeci – to wikariat w Castelnuovo, gdzie tak bardzo był znany i kochany przez
swych krajan, zwłaszcza przez księdza proboszcza Cinzano.
Ksiądz Bosko nim się zdecydował coś wybrać, zastanawiał się najpierw, czy to
będzie zgodne z większą chwałą Bożą i dobrem dusz oraz czy przez to osiągnąłby
swój szlachetny cel. Dlatego wprzód gorąco modlił się do Boga, następnie zasięgał
rady u osób pobożnych i uczonych. Upewniwszy się, że ta rzecz będzie miłą Bogu
zabierał się do jej wykonania. Tak postępował przez całe życie.
Ponieważ chodziło o rzecz tak poważną, wybrał się do Turynu do księdza
Cafasso. Święty kapłan, kierownik konferencji moralnych dla duchowieństwa
w Konwikcie kościelnym pod nazwą św. Franciszka z Asyżu, wysłuchał wszystkiego
uważnie, następnie dał zdecydowaną odpowiedź:
„Ksiądz winien obecnie studiować teologię moralną i kaznodziejstwo, dlatego
proszę zrezygnować z tych propozycji i przybyć do Turynu”.
Czym był Konwikt kościelny? Nie ma we Włoszech kapłana, który by nie
wiedział. Dla informacji czytelników podaje się krótkie objaśnienie.
26

3.7 Page 27

▲back to top
Otóż z początkiem tego wieku znany był powszechnie w Turynie ks. Kanonik
Alojzy Guala, rektor kościoła św. Franciszka z Asyżu. Mąż to nieskazitelnych
obyczajów, głębokiej pobożności, bezinteresowny, odważny i roztropny kapłan.
Oddany papieżowi, w okresie okupacji francuskiej utrzymywał tajną korespondencję
z papieżem Piusem VII więźniem w Savonie, informując go o sprawach kościelnych
i pośrednicząc w zarządzie diecezjami włoskimi. Zorganizował i przewodniczył
komitetowi powołanemu w celu niesienia pomocy uwięzionemu Ojcu św. zbierając
i przesyłając mu składki wiernych. Na skutek tego sam wpadł w podejrzenie policji
francuskiej i tylko dzięki dowcipnemu wybiegowi udało się mu ujść kary. Pomieszano
jego nazwisko z nazwiskiem znanego bankiera Gonella. Policja nie mogła dojść do
ładu z wyszukaniem właściwych osób, którzy na czas ostrzeżeni mogli zniszczyć
kompromitujące papiery i ukryć się bezpiecznie. Na skutek zaś wstawiennictwa
wpływowych osób i braku dowodów winy pozostawiono ich w spokoju.
Otóż ten dostojny kapłan wyczuwający potrzeby młodego kleru, by go
przygotować praktycznie w dziedzinie duszpasterstwa, od roku 1808 zapoczątkował
osobiście dla neoprezbiterów w mieście Turynie konferencje moralne we własnym
mieszkaniu. Tak rzeczy szły do roku 1818. Po upadku Napoleona I oraz opróżnieniu
przez wojsko konwentu Franciszkanów, ksiądz Guala zorganizował tamże Konwikt
z odpowiednim regulaminem dla księży.
Król Karol Feliks w roku 1822 upoważnił go do przyjmowania pobożnych
zapisów na ten cel oraz oddał mu na mieszkanie część niesprzedanych budynków.
Niebawem władza kościelna autoryzowała zbawienną instytucję, a arcybiskup
Chiaverotti, dekretem z dnia 4 czerwca 1823 zamianował ks. Gualę rektorem
wspomnianego Konwiktu kościelnego zatwierdzając ułożony przez niego regulamin.
Na porządek dzienny składały się rozmyślanie, czytanie duchowne, dwie konferencje
dziennie, konsultowanie współczesnych autorów, prócz zajęć zwykłych konwiktorów.
Nieocenione dobro wyświadczył tym ksiądz Guala diecezjom zwłaszcza
turyńskiej. Dzięki temu zdołał wykorzenić z czasem resztki jansenizmu, zgubnej
doktryny, która przesadnym swym rygoryzmem zniechęcała dusze na drodze
uświęcenia się, oddalając je od czerpania ze źródeł Zbawiciela. Między innymi, nie
pozwalała rozgrzeszać penitentów nawet z grzechami powszednimi, tylko pod
warunkiem długotrwałej surowej pokuty, do Komunii św. wymagała anielskiej
27

3.8 Page 28

▲back to top
czystości tak, że zazwyczaj żaden wierny nie był dostatecznie przygotowany do
korzystania ze Stołu Pańskiego.
Przeciwko tym zgubnym naukom wystąpił zdecydowanie już w poprzednim
wieku św. Alfons Liguori, Doktor Kościoła i założyciel Redemptorystów, którego
dzieła stały się skutecznym lekarstwem przeciwko nim. Dlatego ks. Guala usilnie
propagował jego książki, drukując je potajemnie we Francji i sprzedając po zaniżonej
cenie.
W owych czasach były żywo dyskutowane wśród kleru teorie probabilizmu
i probabilioryzmu. Zwolennicy pierwszego szli za zdaniem św. Alfonsa, którego
dzieła były uznane przez Kościół i wolne od wszelkiej cenzury, zwolennicy drugiej
teorii natomiast trzymali się opinii autorów surowszych, która w praktyce mogłaby
doprowadzić do przesadnej surowości szkodliwej dla dusz.
Otóż ksiądz Guala próbował zaradzić tej rozbieżności swą instytucją opierając
kierownictwo duchowe na łagodności i miłosierdziu Pana Naszego Jezusa Chrystusa.
Udało mu się to w znacznej mierze tak, że św. Alfons stał się powszechnym mistrzem
wykładanej w seminariach teologii moralnej. A przecież w tych czasach było rzeczą
dość ryzykowną występowanie przeciw opiniom tucjoryzmu.
Prawym ramieniem księdza Guala został ksiądz Józef Cafasso zastępca jego
w wykładach teologii moralnej, późniejszy dyrektor instytutu. Dzięki swej wybitnej
cnocie i taktowi osobistemu potrafił zawsze wybrnąć z trudności, a swą szczerą
i pociągającą pobożnością wpływał na wykorzenienie w Piemoncie owej faryzejskiej
surowości zwalczającej zwolenników św. Alfonsa tak, że stopniowo formowały się
szeregi kleru światłego i wzorowego.
Wybitne zdolności objawiał również inny kapłan turyński ks. Feliks Golzio,
ówczesny konwiktor. Skromny i cichy, niepozorny na zewnątrz rzetelną pracą
i gorliwością kapłańską skutecznie wspierał wysiłki księży Guala i Cafasso ciesząc się
ich pełnym zaufaniem.
Ich praca kapłańska nie ograniczała się do Konwiktu, lecz rozszerzała się na
więzienia, szpitale, dzieła dobroczynne, odwiedzano chorych po domach i pałacach,
jak i nędznych suterenach i szopach, szeroko znano w okolicy tych apostołów
miłosierdzia chrześcijańskiego. Wśród nich wymienić można jeszcze ziomka naszego
28

3.9 Page 29

▲back to top
Księdza Bosko, ks. J. Bertagna, późniejszego biskupa koadiutora turyńskiego,
znakomitego moralistę. Do tak świetnego grona wszedł, zatem i Ksiądz Bosko.
Poza Konwiktem nie miałby łatwej sposobności uzupełnienia wiadomości
z dziedziny praktycznego duszpasterstwa, tak bardzo potrzebnych w przyszłej jego
rozległej działalności. Prywatne studia niewiele by mu dały, gdyby był pochłonięty
troskami o własne utrzymanie. Święty skorzystał obficie z tej błogosławionej okazji,
by stać się narzędziem kierowania i uświęcania dusz wszelkiego stanu, płci i klasy
społecznej, zakonników i świeckich. Wszak kapłan winien posiadać umiejętność
i znajomość dusz, by móc odróżniać „świętych i grzeszników, czystych
i skalanych” /Kpł 10/ i nie nakładać zbytniego ciężaru ponad to, co nakłada prawo.
Dlatego z gotowością pospieszył za światłą radą swego kierownika duchowego,
zrzekł się wszelkich ponętnych propozycji, pomimo że rwał się do młodzieży pewny,
że Opatrzność w swoim czasie otworzy mu drogę właściwego apostolstwa dusz.
Dnia 3 listopada po odprawieniu Mszy św. w Castelnuovo, wybierał się na stałe
do Turynu. Jakie były wówczas jego myśli, wnioskować można z tego, co sam skreślił
na mocno zszarzałej karcie nieco później w tym samym roku 1841, słowa Ewangelii:
„Ut filios Dei, qui erant dispersi, congregaret in unum – wyrażające gorące pragnienie
Boskiego Zbawcy, można by zastosować do młodzieży naszych czasów. Ta cząstka
najdelikatniejsza społeczeństwa, na której oparte są nadzieje pomyślnej przyszłości nie
jest sama przez się zła. Gdyby nie niedbalstwo rodziców, próżniactwo, zły przykład
otoczenia, można by z łatwością wpoić w te serca zasady porządku, obyczajności,
karności i religii, a gdy się spotka niestety chuligaństwo nastolatków, pochodzi ono z
lekkomyślności raczej niż ze złośliwości. Chłopcy ci potrzebują czyjejś ręki
dobroczynnej, która by się nimi zajęła, pouczała, kierowała do cnoty, oddalała od
występku. Trudność polega, w jaki sposób można ich zgromadzić, by móc do nich
przemawiać i umoralniać ich. To była misja Syna Bożego, do tego uzdalnia człowieka
tylko religia św. Lecz ta religia, wieczna i niezmienna, będąca po wsze czasy
nauczycielką człowieka, zawiera w sobie normy tak zbawienne i doskonałe, że potrafi
dostosować się do wszystkich czasów i właściwości ludzi. Między środkami
odpowiednimi do tego, by wszczepiać religijność w serca młodzieży, zaliczyłbym
oratoria. Kiedy oddałem się tej działalności kapłańskiej, postanowiłem poświęcić się
29

3.10 Page 30

▲back to top
wychowaniu chłopców na dobrych obywateli państwa, jak również dziedziców nieba.
Niech Bóg mi dopomaga w mych wysiłkach aż do ostatniego tchu mego życia…”.
Z tych słów wynika jego pierwsza idea wyśniona – jednej owczarni pod jednym
pasterzem, taż sama misja, co Jezusa Chrystusa. Pragnął gromadzić chłopców nie
tylko w Turynie i w okolicach, lecz ze wszystkich narodów świata chrześcijańskich,
bądź pogańskich, katolickich, czy heretyckich, schizmatyckich, cywilizowanych
i pierwotnych – wszystkim pragnął nieść światło Wiary w prawdziwego Boga i jego
Syna Jezusa Chrystusa. Miłość jego nie miała mieć granic. „Miłość bliźniego – pisze
św. Franciszek Salezy – jest jednym z najwyższych i najwspanialszych darów, które
Boska Dobroć okazuje ludziom”. Dlatego i Ksiądz Bosko zdecydowanie woła
Zbawiajmy młodzież!”
Ksiądz Bosko wyjeżdża z Castelnuovo, lecz „wszystkie jego drogi są piękne, na
ścieżkach jego jest pokój” /Prp 3,17/. Jest pozbawiony środków materialnych, nie ma
pieniędzy w kieszeni, lecz w sercu niesie Jezusa Chrystusa, a zakorzeniony w jego
miłości, czerpiąc z pełności Boga zdaje się na Niego, który „mocny jest czynić
wszystko w obfitości więcej niż pożądamy i rozumiemy” /Ef. 3,20/, a przeto podąża
w prostocie i ufności do tego miasta, które choć niejasno, było mu już objawione
w jego snach jako pole apostolstwa.
Być może czynił do tej podróży w swym kazaniu na uroczystość, św. Filipa
Neriusza w Alba. Ex abrupto począł z miejsca rozwijać temat. Przedstawił
mianowicie, że znajdował się na jednym ze wzgórz Rzymu z panoramą na miasto,
obok siebie miał chłopca zmęczonego długą podróżą, pogrążonego w głębokim
zamyśleniu, wpatrującego się w ten wspaniały widok… I tak począł przemawiać –
„Zbliżmy się, więc do niego i spytajmy:
Mój chłopcze, kim jesteś i co tak bacznie wypatrujesz?
Jestem biedny podróżny z obcych stron, podziwiam to ogromne miasto i mam
pewną myśl w głowie, lecz obawiam się, że to szaleństwo lub lekkomyślność.
Cóż takiego, powiedz…
Pragnąłbym poświęcić się dla dobra tylu biednych dusz chłopców, którzy
z braku opieki religijnej kroczą drogą zguby.
Czy posiadasz, jakąś wiedzę?
30

4 Pages 31-40

▲back to top

4.1 Page 31

▲back to top
Skończyłem niewiele klas i nie zaliczam się do uczonych.
Czy masz środki materialne?
Żadnych, nie mam nawet kawałka chleba, prócz tego, co otrzymuję codziennie
od mego chlebodawcy.
Czy posiadasz dom, kościoły?
Nic więcej prócz niskiej i ciasnej komórki, którą mi użyczono z litości na
mieszkanie. Cała moja garderoba wisi na sznurze z jednej ściany do drugiej.
Jakże, więc chciałbyś, nie mając tytułów, majątku, nawet miejsca, podjąć się
tak olbrzymiego dzieła?
To prawda, ten właśnie brak środków i zasług nabawia mnie kłopotu. Lecz Pan
Bóg natchnął mnie odwagą, ten Bóg, który z kamieni wskrzesza synów
Abrahamowych, ten Bóg, który…
Czy kochasz Madonnę?”.
Tu Ksiądz Bosko zawiesił swój dialog, opisał wygląd zewnętrzny młodzieńca,
błysk jego oczu na to zapytanie, jego uśmiech, odpowiedź, jaką dał. Zakończył
pytaniem:
Jak się nazywasz?
Filip Neri – odrzecze młodzian.
Tu wszedł kaznodzieja na właściwy argument, rozwijając wobec słuchaczy
misję św. Filipa Neriusza w Rzymie. Kiedy w pewnej chwili wypowiedział słowa:
Filip Neriusz! – Ten i ów ze słuchaczy pomyślał: Jan Bosko! Jan Bosko!
Takie istotnie musiały być jego myśli, kiedy ze wzgórz Supergi ujrzał ścielące
się u swych stóp miasto Turyn. Czuł w sobie tyle zapału i ufności w pomoc Bożą,
iż był gotów nie cofnąć się przed żadną przeszkodą lub niebezpieczeństwem. Wobec
proponowanych mu imprez zawsze zastanawiał się wprzód, czy będą one konieczne
dla chwały Bożej i zbawienia dusz, potem studiował środki, jakie należało zastosować,
wybierał je z genialną przenikliwością, następnie zabierał się do dzieła
z niezachwianą odwagą i pewnością, że Bóg go nie opuści. Tu leży głęboka racja
wszystkich jego wielkich dzieł. O wszystkich można powiedzieć: coepitet perfecit –
żadnego nie zostawił w połowie drogi, pomimo przeciwności i olbrzymich wydatków,
jakie musiał ponosić.
31

4.2 Page 32

▲back to top
Prócz tego sam Bóg i Jego Najświętsza Matka wyznaczyli mu trasę do
przebycia, a wraz z nią odpowiednie etapy, współpracowników i pomocników, którzy
mieli mu wiernie dopomagać w pracy. Oto co pisał Ksiądz Bosko do Komitetu
Katolickiego Stowarzyszenia w dniu 31 października 1887 r.:
„Opatrzność Boska, dla potwierdzenia niejako, że bez mej zasługi zdałem się
całkowicie na Jej wolę, w czasie mego dość długiego życia sprawiła, że napotkałem
zawsze na swej drodze dusze szlachetne i ofiarne. Między nimi znalazła się duża
liczba księży, doprawdy pełnych cnót i świętości”.
Pierwszym z nich był ksiądz Cafasso, o którym Ksiądz Bosko wyrażał się
często z najwyższą wdzięcznością, o czym zostawił wzmiankę w jednym piśmie:
„Jeśli zdołałem spełnić coś dobrego, zawdzięczam to temu godnemu kapłanowi,
w którego ręce złożyłem każdy zamiar, przedsięwzięcie i wszystko do czego się
zbierałem”.
32

4.3 Page 33

▲back to top
ROZDZIAŁ V
Tradycja głosi, że klasztor św. Franciszka z Asyżu w Turynie, gdzie ulokował
się Konwikt kościelny, został ufundowany wraz z tym w Chieri w roku 1210 przez
samego św. Patriarchę Franciszka, który przybył wtedy do Piemontu. Dekretem
arcybiskupim z 1834 r. patronami jego zostali św. Franciszek Salezy i św. Karol
Boromeusz, którzy podobne konwikty sami organizowali oraz Bł. Sebastian Valfr’e,
prawdziwy wzór życia kapłańskiego.
Skoro Ksiądz Bosko zjawił się w Turynie, udał się natychmiast do księdza
Cafasso. On zaś, który zwykł przyjmować zgłaszających się konwiktorów z właściwą
sobie uprzejmością, tym razem z ojcowskim uśmiechem powitał swego przyjaciela
i penitenta. Informował się jak spędził wakacje, pytał o zdrowie jego, rodzinę,
o proboszcza i innych księży znajomych oraz własnych krewnych, wreszcie w paru
słowach objaśnił treść Regulaminu obowiązującego oraz ducha panującego
w tutejszym domu. Powiadomił o decyzji darowaniu mu pensji zgodnie
z postanowieniem księdza kan. Guali.
Konwikt w owych czasach posiadał bogate uposażenie. Wielu alumnów
korzystało ze zniżek w pensji, wielu utrzymywało się bezpłatnie. Niektórym
w sekrecie księża Guala i Cafasso wręczali odpowiednią sumę dla uregulowania pensji
ekonomowi, by nikt nie wiedział o ubóstwie ich rodziny.
Ksiądz Bosko pożegnawszy się z księdzem Cafasso pospieszył złożyć wizytę
księdzu kanonikowi Guala, czcigodnemu 66-letniemu rektorowi z podziękowaniem za
jego gest wspaniałomyślny.
Zastał go w pokoju przygarbionego, dręczonego bólami reumatycznymi.
Z serdecznego przyjęcia, mógł Ksiądz Bosko dowiedzieć się ile przychylnych
referencji zawdzięczał księdzu Cafasso. Przydzielono mu pokój skromny,
umeblowany, lecz nienagannie schludny.
Gdy nadszedł wieczór zgromadzili się w grupkach wszyscy dawni znajomi
i koledzy z seminarium, zawiązując nowe serdeczne wzajemne stosunki przy wesołej,
choć niezbyt hałaśliwej pogwarce, dopóki dzwonek nie wezwał do kaplicy na
nabożeństwo w związku z rozpoczynającym się rokiem studiów.
33

4.4 Page 34

▲back to top
Początkowo zapoznano się z regulaminem życia tak ujętym, by mógł służyć
młodym kapłanom i w dalszym ich życiu, gdy obejmą posady duszpasterskie. Pacierz
ranny i wieczorny, uczestniczenie we Mszy wspólnej dla tych, którzy nie byli jeszcze
kapłanami, nawiedzenie Najświętszej Sakramentu, odmawianie cząstki Różańca,
półgodzinne rozmyślanie, kwadrans czytania duchowego wspólnie. Spowiedź
tygodniowa, umartwienie piątkowe, milczenie w godzinach poza rekreacyjnych,
miesięczne skupienie ducha, dwie konferencje naukowe w ciągu dnia i wspólne
studium, przechadzka wieczorna po dwóch z unikaniem miejsc bardziej publicznych
w mieście, zakaz uczęszczania na widowiska teatralne, chodzenie do kawiarni.
Ksiądz kan. Guala wymagał, by zachowano ściśle regulamin, a że nie było
żadnych kar przewidzianych za jego przekraczanie, gdyż traktowano konwiktorów jak
dorosłych, nie jak chłopców, jeśli który upomniany nie zastosował się, był proszony,
by poszukał sobie innego mieszkania. Okazywał się on raczej surowy dla
konwiktorów, nadzorował ich postępowania, gdy któryś uchybiał, w czymś, wzywał
natychmiast, by się wytłumaczył ze swego postępowania. Z łatwością jednak
wybaczał, jeśli winny uznawał swój błąd. Wymagał, by każdy z konwiktorów miał na
pamięci upomnienie Soboru Trydenkiego Sess. XXIII, c. De refor. „Sic decet omnino
clericos…”.
Ksiądz Cafasso przypominał nieustannie:
„Bądźcie świętymi! „Kapłan” to wielkie słowo, wielka godność a zarazem
odpowiedzialność, wymagające proporcjonalnych cnót. Może być ktoś uważany przez
ludzi za świątobliwego nie będąc nim w oczach Bożych. Kapłan prawdziwie święty
pójdzie z łatwością do nieba gdy umrze, lecz jeśli nie jest w pełni takim, bardzo
prawdopodobne, że jeśli nie wpadnie do piekła, dostanie się z pewnością do czyśćca”.
Konwiktorzy od lat mieli dwa wzory świętości kapłańskiej. Ks. Kan. Guala od
lat 31 rządził konwiktem. Był to mąż wielkiej surowości życia, chodzący regulamin.
Do godziny 10.00 przesiadywał w swym konfesjonale odmawiając brewiarz. Potem
wygłaszał przedpołudniową konferencję do alumnów. W pozostałym czasie głosił
kazania, odwiedzał chorych, więźniów, rozdzielał jałmużnę ubogim, posyłał wsparcie
dla rodzin niezamożnych. Zwykł nawiedzać cytadelę, gdzie spowiadał i towarzyszył
skazanym na śmierć. Rekreację wraz z ks. Cafasso spędzali wspólnie z konwiktorami.
34

4.5 Page 35

▲back to top
A było to rzeczą nader rzadką w owych czasach, by przełożeni spoufalali się
z wychowankami.
Ksiądz Cafasso od roku 1834 zetknął się z Konwiktem jako alumn seminaryjny.
Od 1836 r. zaczął regularnie słuchać tu spowiedzi, a równocześnie był profesorem
teologii moralnej, dzieląc z ks. Gualą trud wykładowcy aż do roku 1844. Był on, rzec
można, wierną kopią księdza Guali, choć niewielki wzrostem i szczupły fizycznie, nie
opuszczał nigdy swej katedry, konfesjonału, odwiedzania więźniów i skazańców
w mieście. Choć z wyglądu poważny, był o tyle przystępniejszy dla alumnów, czemu
dawał wyraz ks. Guala odsyłając ich do niego: „Ite ad Joseph”. Troszczył się
serdecznie o zdrowie konwiktorów, z łatwością słabszym pozwalał na ranne
przechadzki i dyspensował od postów, zalecając by się nie niepokoili, lecz słuchali.
Pragnął, by zachowali swą tężyznę na długo, by móc wiele pracować. Sam przecież
był surowy dla siebie.
„Z podziwem obserwowano jego dokładność w zachowaniu regulaminu
Konwiktu – pisze Ksiądz Bosko. Jako przełożony mógł w wielu rzeczach korzystać
z dyspensy, z racji na delikatne zdrowie. Był jednak przekonany, że najlepiej rządzi
przełożony, gdy sam daje dobry przykład i uprzedza alumnów na praktykach
pobożnych, uczestniczeniu w konferencjach, w refleksji, przy stole, etc”.
Pewnego razu przyniesiono mu szklankę wody, już ją trzymał w ręku, gdy
zadzwoniono na Różaniec. Odstawił ją i poszedł do kaplicy.
Proszę wypić – mówiłem – będzie jeszcze czas.
Czy ksiądz więcej ceni szklankę wody – odpowiedział – niż tak cenną modlitwę
różańcową, którą czcimy Madonnę?
Ksiądz Cafasso miewał konferencję wieczorną. Z długich studiów najlepszych
autorów moralnej zaczerpnął tyle wiadomości, że doskonale formułował stan kwestii
i rozwiązywał „stante pede” najbardziej skomplikowane kwestie. Notował wiele uwag
na marginesie swych książek z taką precyzją, że można było z łatwością je przyswoić i
korzystać z nich. Na podstawie tych not zestawił streszczenie całej moralnej
w formie tzw. trattatelli, które sam podawał niektórym konwiktorom i które starannie
kopiowano. Powstał z nich obszerny 400-stronicowy tom.
Otóż ten św. kapłan i znakomity mistrz ascetyki od pierwszego kursu został
kierownikiem duchowym Księdza Bosko. Żywił on iście synowski szacunek dla niego,
35

4.6 Page 36

▲back to top
częściowo z racji na bliższą znajomość osobistą jako współrodak oraz jako pewny
przewodnik na drodze doskonałości, u którego zasięgał porady w swych dziełach.
Ksiądz Bosko stawiał go sobie za wzór w postępowaniu, w podejściu do ludzi.
Widział w życiu księdza Cafasso odwzorowanie owej zachęty św. Pawła: „Bądźcie
naśladowcami moimi, jak ja jestem Chrystusowy” /1 Kor 4,16/.
36

4.7 Page 37

▲back to top
ROZDZIAŁ VI
Tajemniczy płomień popychający Księdza Bosko do zajęcia się młodzieżą
zapalił się żywiej z chwilą jego przybycia do stolicy Piemontu. W większych miastach
młodzież jest bardziej opuszczona niż na wsi. Spotyka się jej wiele zwłaszcza
w dzielnicach fabrycznych, wałęsających się po placach i ulicach, słychać ich
przekleństwa, trywialne wyrazy, kłótnie i wrzaski, często krwawe bójki. Co gorsza,
niejeden skrzywdzony przez kogoś ze starszych czy chlebodawców nieuczciwych,
zaciska pięści i chowa głęboko w sercu myśl o zemście. W dzielnicach świeżo
zbudowanych nie brak podrostków od lat 8-12, których wygnała z domu nędza,
oddających się pracy zarobkowej, popędzanych przez majstrów uderzeniami
i przekleństwami.
Nierzadko spotkać można typy podejrzane, ze znamieniem występku na czole,
zepsutych do szpiku kości i pociągających do złego nieświadomych, których czekają
stryczek lub galery. Nikt nie myśli podać im ręki, by ocalić z niebezpieczeństw
i grożących im kar, doczesnych i wiecznych.
Pod wieczór widzieć można grupy robotników wracających z fabryk,
wchodzących do ciemnych dusznych suteren wynajętych zbiorowo, by łatwiej opłacić
czynsz, gdzie przebywają i śpią po całodziennej wyczerpującej pracy.
Wśród nich widzi się również młodszych, bądź opuszczonych przez własnych
rodziców nieletnich chłopców, którzy w nieodpowiedniej dla nich atmosferze spędzają
swą młodość nie słysząc nigdy dobrego słowa, czy chrześcijańskiego upomnienia.
Taki to smutny widok przedstawiał się często oczom Księdza Bosko w pierwszych
dniach jego pobytu w Turynie. Po uporządkowaniu swych spraw w Konwikcie,
rozpoczął zapoznawać się z warunkami życia młodocianych, przebiegających ulice
i zaułki miasta w czasie popołudniowych przechadzek. Widok tylu chłopców,
włóczących się po mieście, wśród kolegów zepsutych pobudzał go do współczucia.
Nieraz ich wołał do siebie, podarował obrazek, medalik, czy jakiegoś solda, pytał
o wiadomości z katechizmu, o którym nie mieli żadnego pojęcia.
37

4.8 Page 38

▲back to top
W dni świąt spotykał gromady chłopców, którzy zamiast iść do kościoła,
włóczyli się po mieście gapiąc się na osoby wyperfumowane i bogaczy zapełniających
kawiarnie i restauracje. Specjalnie w okolicach cytadeli obserwował całe watahy
uliczników urządzających tam swoje rozrywki, prowadzących niegodziwe rozmowy,
żeby nie powiedzieć coś gorszego, istny widok ze snów, jakie miewał w latach
dzieciństwa i młodości, co go coraz więcej przekonywało, że to jest właściwe pole
pracy wskazane mu przez Najświętszą Dziewicę.
Czasem owe gromady łobuzów wyśmiewały się i drwiły sobie z tego Księdza
widząc, że ich podpatruje. Ich żarty i kpiny brzmiały w uszach młodego kapłana, jak
owe słowa proroka Jeremiasza: „Parvuli petierunt panem et non erat, qui frangeret
eis”.
Biedni ci chłopcy spragnieni byli doprawdy pokarmu słowa bożego, którego im
nikt nie podawał. Ksiądz Bosko, więc rozmyślał nad tym, jakby ich można zgromadzić
w jakimś miejscu, wyrwać z tych niebezpieczeństw, dać im przeżyć dzień świąteczny,
doprowadzić do Sakramentów św. Widział, że nie chodzą na katechizm, bo nikt o to
nie dba.
Księża proboszczowie byli zresztą przeciążeni pracą w parafiach. Obywatele
w mieście na ogół dbali o to, by ich dzieci chodziły na katechizm. W mieście były
dwie klasy ludności bardzo zaniedbanej. Rozbudowujące się miasto, ściągało tysiące
robotników z wiosek lombardzkich. Wyrwani z własnych parafii, tu czuli się obco, nie
znając księży i stopniowo odwykali od praktyk religijnych. Część ludności
w dzielnicach odległych nie uczęszczała w ogóle do kościoła i żyła w ignorancji
religijnej.
Ksiądz Bosko widział, więc ogromne pole pracy, lecz pamiętając o roztropnej
radzie św. Franciszka Salezego - „Pozwolić się powodować Opatrzności” – oczekiwał
cierpliwie momentu przez nią wybranego.
Do całkowitego obrazu zdziczenia moralnego spowodowanego ignorancją
religijną trzeba mu było jeszcze zapuścić się w labirynt nędzy i do więzień dla
młodocianych przestępców. Opatrznościową miał po temu okazję przebywając
w Konwikcie, skąd mógł udawać się do miejsc wskazanych mu przez księdza Cafasso.
38

4.9 Page 39

▲back to top
Również ks. Guala zwykł posyłać więźniom, zwłaszcza tym z poprawczaka,
tytoń, żywność i pieniądze, za pośrednictwem księży konwiktorów, którzy im również
głosili nauki katechizmowe.
Ksiądz Cafasso wśród trzystu innych kapłanów członków Stowarzyszenia
Miłosierdzia odwiedzał regularnie więźniów niosąc im pomoc zarówno w potrzebach
duchowych jak materialnych. Można rzec, iż czuł się wśród nich jak w swoim
żywiole, jakby w domu rodzinnym. Prowadził ze sobą swego ziomka chcąc go
zaprawić do tej pracy. Z tego, co opisuje nam Ksiądz Bosko, widzieć można, ile
cudów nawróceń dokonywał jego mistrz i jak on sam podzielał uczucie jego
kapłańskiego serca.
„Gdy ksiądz Cafasso wkraczał w progi więzienia nie towarzyszyli mu strażnicy.
Otwierały się przed nim żelazne wrzeciądze, nie robił na nim deprymującego wrażenia
widok skutych łańcuchami więźniów, nie wstrzymywały go cuchnące wyziewy z tych
nor posępnych, choć tu i tam dochodziły rechoty nienaturalnego śmiechu, dzikie
wycia. Nie zrażał się takim towarzystwem, z których jednego nawet widok mógłby
przerazić zastęp przechodniów nawet uzbrojonych. A ksiądz Cafasso czuł się wśród
nich dobrze. Wznosił oczy w niebo, składając Bogu z siebie ofiarę, uciekał się pod
płaszcz Madonny ucieczki grzeszników. Przemawiał do nich nie jak do upartych
grzeszników, lecz nieszczęśliwców, których nędza pochodziła raczej z braku
wychowania religijnego jak własnej przewrotności. Gdy przemawiał do nich o Bogu,
chciwie go słuchali, gdy obiecywał powrócić, dawali wyraz radości. Przy pomocy
zwerbowanych kapłanów spośród konwiktorów regularnie nauczano katechizmu,
w końcu pozyskał całkowicie owych straceńców. Poczęli zbliżać się do spowiedzi
i tak dzięki pracy męża bożego, te przybytki piekła zmieniły się w miejsce, gdzie
mieszkały istoty podobne do ludzi, którzy stali się czcicielami Boga i chwalili
Chrystusa swego Zbawiciela”.
O ile jednak widok pocieszających owoców napełniał radością Księdza Bosko,
nie mniej czuł on w sercu ból niewymowny na widok młodocianych więźniów
w wieku lat 12-18, gnuśniejących w bezczynności, gryzionych przez robactwo,
ponoszących tak dotkliwe kary więzienia, a bardziej jeszcze trawionych wyrzutami
sumienia z powodu przedwczesnego zepsucia - oto, co przygnębiało duszę kapłana.
Widział on w nich hańbę ojczyzny, plamę dla rodzin, niesławę ich własnego honoru,
39

4.10 Page 40

▲back to top
przede wszystkim dusze odkupione przenajdroższą Krwią Jezusa Chrystusa, jęczące
w jarzmie grzechu z niebezpieczeństwem wiecznej zguby.
Poszukując przyczyn tego nieszczęścia doszedł do przekonania, że winą ich
było nie tylko niedbalstwo rodziców u progu ich życia, lecz jeszcze bardziej
ignorancja religijna. Budziła się tedy refleksja: Kto wie, gdyby ci chłopcy mieli
przyjaciela, który by się nimi zajął pouczając ich katechizmu, może by uniknęli swej
ruiny moralnej i nie dostaliby się w to miejsce. A co najmniej zmniejszyłaby się
znacznie liczba tych nieszczęśliwców.
Prosił, więc gorąco Boga, by mu otworzył drogę celem ratowania biednej
młodzieży. Z myśli tej zwierzył się księdzu Cafasso, od którego otrzymał aprobatę
i zachętę i przy jego pomocy rozmyślał nad sposobem uskutecznienia swych
zamiarów.
Tymczasem ks. kan. Guala przy pomocy księdza Cafasso posyłał ubogim
i potrzebującym rodzinom zapomogi, za pośrednictwem księży konwiktorów
regularnie odwiedzających je w mieście. Do tego również zaangażował Księdza Bosko
nie szczędząc instrukcji, by przy zasiłku materialnym nie szczędził słów kapłańskiego
umocnienia i zachęty.
W taki sposób Ksiądz Bosko zetknął się z warunkami życia proletariatu
miejskiego, gdzie w jednej dusznej i ciasnej izbie gnieździły się całe rodziny
z ujemnymi skutkami dla ich zdrowia moralnego i fizycznego.
By dostać się czasem do chorego, kapłan musiał jakoś przebrnąć przez nędzne
słomiane barłogi ułożone na podłodze; na widok anioła pociechy rozjaśniały się
twarze biednych robotników, przygnębionych chorobą i smutkiem matek,
wynędzniałych dzieci. Nie brakowało słów gorącej podzięki z wymienieniem imion
księży Guali i Cafasso, zwłaszcza ze strony matek. Cóż dziwnego, że z powodu nędzy
i ubóstwa wstydziły się nawet pokazać w kościele, tym mniej nauczyć swych
maleństw prawd religijnych, których same dobrze nie znały. Inne gorąco oddane
Bogu, mimo niedostatku opłakiwały złe postępowanie synów idących w ślady ojców
i złych kolegów. Często spotykano się z typami aspołecznymi, gdy niejednokrotnie
gwałci się głos krwi i najsilniejsze więzy słabną i rozluźniają się, gdy przyłączy się do
nędzy niemoralność. Nawet w obecności dzieci maltretują swe żony po pijanemu.
40

5 Pages 41-50

▲back to top

5.1 Page 41

▲back to top
Inny jeszcze obraz nędzy ludzkiej jawił się przed oczyma Księdza Bosko.
Pewnego razu spotkał się z księdzem Cottolengo, dyrektorem Dzieła Opatrzności dla
bezdomnych, który spojrzawszy na niego mówi:
Ksiądz robi dobre wrażenie, proszę przyjść do Małego Domku Opatrzności,
gdzie pracy mu nie zabraknie…
Ksiądz Bosko ucałował mu rękę i przyrzekł przy sposobności odwiedzić.
Niebawem w towarzystwie paru kolegów udał się na przechadzkę w kierunku
Valdocco. Dzieło ks. Cottolengo już wtedy nabierało kolosalnego rozmachu.
Zapoczątkowane w skromnych rozmiarach w roku 1827, bez stałych dochodów, licząc
tylko na to, co ześle Opatrzność przez dobrych ludzi, obejmowało opieką w tym czasie
1800 osób obojga płci, wśród nich sieroty, inwalidów sparaliżowanych, niedołężnych,
epileptyków, chorych na wszelkiego rodzaju wstrętne dolegliwości, odepchniętych
przez inne szpitale. Przyjmowano ich bezpłatnie, udzielając zaopatrzenia. Wielu
lekarzy gratisowo spełniało przy nich posługi. Liczne stowarzyszenia świeckie
i zakonne zaofiarowały swój udział w administracji i opiece religijnej nad Dziełem.
Wielu księży z miasta przychodziło słuchać spowiedzi. Obecnie kontynuuje się
wszystko oczywiście w rozmiarach zwielokrotnionych. Jest to prawdziwy przybytek
niebieski, wielu, bowiem inaczej umierałoby bez Sakramentów św. Udziela się
pomocy lekarskiej wszystkim bez względu na wyznanie, protestantom, heretykom,
żydom i poganom, wielu z nich przystaje do Kościoła.
Ksiądz Bosko przy wejściu czytał napis: „Caritas Christi urget nos”.
Uklęknąwszy przed statuą Madonny w przedsionku ze wzruszeniem czytał również:
„Infirmus fui et visitastis me”. Powitany przez Założyciela zwiedził ogromny
budynek. Prócz pociechy doświadczył również smutku na widok łóżek zajmowanych
przez chorych młodocianych, nad którymi Anioł śmierci już rozpościerał swe
skrzydła. Te zwiędłe przedwcześnie twarzyczki, uporczywy kaszel, osłabienie
fizyczne przekonywały go, że występny nałóg niszczył te kwiaty młodości.
Powiedział im parę słów pociechy religijnej, których słuchali z bolesną
rezygnacją. Ach mój Boże – pomyślał – jakże bardzo ta młodzież potrzebuje zaradczej
opieki, by zapewnić sobie zbawienie.
Zwiedziwszy tę cytadelę ludzkiej nędzy, przy pożegnaniu usłyszał od księdza
Cottolengo, który go pociągnął za kraj sukni, następujące słowa:
41

5.2 Page 42

▲back to top
Ksiądz ma materiał zbyt słaby i delikatny. Proszę postarać się o suknię mocną
i grubą, by młodzież mogła się jej czepiać i nie porwać mu jej. Ta nie wytrzyma długo
i rozleci się w strzępy, z powodu tak wielkich tłumów młodzieży, które będą ją targać.
Czas ów przepowiedziany przez czcigodnego Cottolengo miał niebawem
nadejść, a widok niezliczonych tłumów młodzieży otaczającej Księdza Bosko miał
mieć miejsce niedaleko Dzieła Opatrzności Bożej w tejże samej dzielnicy Valdocco.
42

5.3 Page 43

▲back to top
ROZDZIAŁ VII
„Skoro znalazłem się w Konwikcie św. Franciszka – pisze Ksiądz Bosko –
widziałem w swym otoczeniu wielu chłopców na ulicach miasta Turynu, czy nawet
w zakrystii kościoła, gdzie odprawiałem. Cóż, kiedy nie mogłem się nimi zająć
z braku odpowiedniego lokalu”. Przy każdej sposobności zwracałem się do nich,
z jakimś miłym słówkiem, by ich przyciągnąć do siebie. Czasem prowadziłem ich do
przyległej obok zakrystii komórki na lekcję katechizmu, nie skąpiłem im słów zachęty
do dobrego, by częściej do mnie przychodzili i przystępowali z należytym
usposobieniem do Sakramentów św. Ten ciągły napływ chłopców powodował pewien
rozgardiasz tak, że podenerwowany zakrystian złościł się i krzyczał. Wiemy o tym od
księdza Cafasso i kolegów Księdza Bosko z Konwiktu.
„Ksiądz Cafasso – pisze dalej w pamiętniku – co niedziela w lecie, od paru lat
miewał lekcję katechizmu dla czeladników murarskich tuż przy zakrystii kościoła św.
Franciszka z Asyżu. Niestety, nawał zajęć przeszkadzał mu w regularnym
prowadzeniu tych wykładów. Zacząłem go w tym wyręczać z końcem roku 1841”.
Ksiądz Bosko oczekiwał momentu wyznaczonego mu przez Opatrzność, gotów
zebrać się do tego dzieła z całą ochotą jako narzędzie w ręku Boga.
Radził się przede wszystkim księdza Cafasso, jak by gromadzić tę młodzież
przy kościele św. Franciszka z Asyżu, nauczać ich katechizmu, zabawiać
odpowiednimi rozrywkami i tak trzymać z dala od niebezpieczeństw ulicy; zamierzał
również skomunikować się z arcybiskupem, by upewnić się o Woli Bożej
i zabezpieczyć się przed możliwymi w przyszłości trudnościami i kłopotami. Obaj
księża przełożeni polecili go arcybiskupowi, jak o tym często słyszeliśmy z ust
samego Księdza Bosko. Poinformowany o projekcie Oratoriów arcypasterz dał mu
natychmiast jak najobszerniejsze pełnomocnictwa oraz swoje błogosławieństwo. Od
tego czasu datuje się jak najściślejszy związek i przyjaźń między świątobliwym
prałatem a gorliwym kapłanem, który niczego nie przedsiębrał bez zasięgnięcia porady
u arcypasterza.
43

5.4 Page 44

▲back to top
I oto nadszedł dzień Niepokalanego Poczęcia NMP. Historyczna data 8 grudnia
1841 r. – Ksiądz Bosko w swej pracy wychowawczej czuł potrzebę bycia przy swym
boku kochającej Matki. Najświętsza Maryja Panna miała stać się Protektorką jego
dzieła. Właśnie w dniu Jej chwalebnego święta miał przyłożyć rękę do dzieła
Oratorium. Tego dnia z rana stał Ksiądz Bosko ubrany w zakrystii kościoła św.
Franciszka z Asyżu, by wyjść ze Mszą św. i oczekiwał na jakiegoś ministranta. W tej
chwili spostrzegł w zakrystii chłopca 14-15-letniego, w dość lichej odzieży. Był
zafrapowany widokiem kapłana w bogatych paramentach, czego dotąd nigdy nie
widział. Do gapiącego się chłopca podszedł zakrystian z mszałem w ręku i szorstko
rzucił:
Co tu zawadzasz gapiąc się? Nuże bierz mszał i idź posłużyć księdzu!
Ja nie umiem, nie potrafię służyć – wyjąkał zalękniony chłopiec.
Co, nie chcesz? Ja ci tu dam nicponiu. Marsz natychmiast służyć do Mszy,
rozumiesz?
Ale ja nie potrafię – bronił się chłopiec.
Jeśli nie umiesz służyć, to po co przychodzisz do zakrystii? Ja cię nauczę! To
mówiąc porwał za trzepaczkę stojącą w kącie. Chłopiec sterroryzowany wypadł na
ulicę, za nim kościelny z miotłą.
Co robicie!? Zainterweniował Święty. Za co bijecie tego chłopca?
Zakrystian rozgniewany nie słuchał, lecz zapamiętale gonił chłopca, który
pomykał, co sił w nogach. Ksiądz Bosko tonem surowym skarcił kościelnego:
Co złego wam zrobił ten chłopiec, że go tak maltretowaliście?
A po co przychodzi do zakrystii, jeśli nie chce służyć do Mszy?
Absolutnie, źle pan postąpił.
A cóż to Księdza obchodzi?
Bardzo wiele, bo to jest mój przyjaciel.
Ładny mi przyjaciel taki oberwaniec.
Każdy krzywdzony jest moim przyjacielem. Proszę go natychmiast tu zawołać
i nie wracać dopóki go nie znajdziecie, inaczej dam znać, komu należy o waszym
postępku.
Na te słowa zakrystian zmitygowany odstawił miotłę i wyszedł na ulicę wołając
za chłopcem. Znalazł go wreszcie w przyległym zaułku wystraszonego i płaczącego
44

5.5 Page 45

▲back to top
i przyprowadził do zakrystii zapewniając, że nie będzie go bił więcej. Ksiądz Bosko
z dobrotliwym uśmiechem spytał go:
Słuchaj, czy byłeś już na Mszy św.?
Nie jeszcze – odrzekł chłopiec.
No to bądź teraz na Mszy św. potem pomówimy o czymś, co ci sprawi radość.
Niebawem zakrystian przyprowadził innego ministranta. Po skończonej Mszy
św. Ksiądz Bosko zaprowadził owego chłopca do przyległej drugiej zakrystii
i nawiązał następującą z nim rozmowę:
Jak się nazywasz mój przyjacielu?
Bartłomiej Garelli.
Skąd pochodzisz?
Z Asti.
Jakiego jesteś zawodu?
Pomocnik murarski.
Czy masz jeszcze rodziców?
Nie, już zmarli mi.
Ile masz lat?
Szesnaście.
Umiesz czytać i pisać?
Nie umiem.
Umiesz śpiewać?
Nie.
A potrafisz gwizdać? Chłopiec zaczyna się uśmiechać. Był to znak, że nabiera
zaufania do Księdza. Więc Ksiądz Bosko pyta dalej. Czy byłeś już do pierwszej
spowiedzi i Komunii św.?
Nie jeszcze.
Czy odmawiasz swój pacierz codzienny?
Nie, zapominam o nim.
Nie masz nikogo, kto by ci o nim przypominał?
Nie.
Czy uczęszczasz na Mszę św. w niedzielę?
Prawie zawsze – wyjąkał z pewnym wahaniem.
45

5.6 Page 46

▲back to top
Czy uczęszczasz na katechizm?
Nie śmiem, wstydzę się młodszych kolegów, którzy umieją katechizm, podczas
gdy ja go nie znam.
A gdybym ja go ciebie uczył, przyszedłbyś?
Tak, bardzo chętnie, byle mnie nie spotkały kije.
Bądź o to spokojny, nikt cię nie będzie maltretował. Odtąd będziesz moim
przyjacielem i nie będziesz miał z nikim innym do czynienia. Kiedy więc przyjdziesz
na katechizm?
Kiedy się Księdzu spodoba.
A może zaczniesz od dziś, zaraz?
Dobrze.
A może chciałbyś, żebyśmy go zaczęli w tej chwili?
Owszem, bardzo chętnie.
Ksiądz Bosko ukląkł i odmówili wspólnie „Zdrowaś Maryjo”, by z pomocą
Matki Najświętszej mógł zbawić tę duszę. Ta gorąca modlitwa oraz szczera intencja
przyniosły bogaty plon. Następnie Święty wstał, uczynił znak Krzyża św. na początek
lekcji. Jego uczeń nie umiał się przeżegnać, więc naprzód nauczył go żegnania się,
następnie mówił mu o Bogu Stwórcy i Odkupicielu. Po półgodzinnej lekcji puścił
chłopca do domu obiecując, że nauczy go również służyć do Mszy św. i dał mu
medalik Madonny. W zamian chłopiec przyrzekł, że przyjdzie tu w przyszłą niedzielę
i przyprowadzi ze sobą także swych kolegów.
Garelli przedstawiał niezliczone rzesze chłopców oraz pogan, których Pan Bóg
miał posłać Księdzu Bosko w przyszłości.
Taki był początek oratoriów świątecznych, których był Święty inicjatorem,
a Garelli zapowiedzią niezliczonych łask zsyłanych nieustannie na to Dzieło przez
Najświętszej Dziewicę.
Także ksiądz Cafasso przyprowadził Księdzu Bosko swych ministrantów i tak
stopniowo zwiększała się liczba chłopców przychodzących na katechizm. Niebawem
Garelli i inni pouczeni o zasadniczych prawdach Wiary św. przystąpili do Pierwszej
Komunii św. i nauczyli się służyć do Mszy.
Widziano w Oratorium tych najstarszych wychowanków Księdza Bosko jeszcze
w roku 1855.
46

5.7 Page 47

▲back to top
W czasie pewnego nabożeństwa popołudniowego, Ksiądz Bosko przechodząc
przez kościół zauważył drzemiących przy balustradzie kilku czeladników murarskich,
których dyskretnie spytał:
Dlaczego tu śpicie?
Bo nic nie rozumiemy z kazania, ten ksiądz nie mówi do nas.
Chodźcie ze mną i zaprowadził ich do zakrystii, miał do nich krótką lekcję
katechizmu i zechciał, by przychodzili tu co niedziela. Wśród nich byli Karol Buzzetti,
późniejszy majster budowlany, Germano i Gariboldo.
W ten sposób z tygodnia na tydzień rosła liczba katechumenów, którym Ksiądz
Bosko polecał, by przyprowadzali swych kolegów wciąż nowych. W ten sposób
pragnął skontaktować z Bogiem młodzież - czeladników. Wyjaśniał im obowiązek
święcenia niedzieli, nauczył pacierza porannego i wieczornego i wdrażał do dobrej
spowiedzi. Po nauce katechizmowej pozwalał na rozrywkę na dziedzińcu
przykościelnym. Tej zimy ograniczył się do grupy młodzieży z dala przyjezdnej, jako
najbardziej potrzebującej opieki religijnej. Zakrystian już nie srożył się na nich
zjednany przez Księdza Bosko drobnymi podarunkami. Młodzież doprawdy brała do
serca skierowane do niej nauki, a rezultaty niebawem dały się odczuć w ich
postępowaniu. Tymczasem Ksiądz Bosko natchniony miłością krzątał się po mieście
odwiedzając wielu majstrów, którym polecał swych podopiecznych, by w ten sposób
ustrzegli się lenistwa i występków.
W uroczystość Bożego Narodzenia wielu z nich widziało się u Stołu Pańskiego,
obchodzących święta ku satysfakcji ich Opiekuna.
Wspominaliśmy już, że postępował zawsze w porozumieniu z Przełożonymi
kościelnymi. W sprawozdaniu do Rzymu z roku 1864, w celu uzyskania zatwierdzenia
Pobożnego Towarzystwa, pisał: „Już od roku 1841 dzieło oratoriów rozpoczęło się
nauką katechizmu w dni świąteczne w kościele św. Franciszka z Asyżu, zawsze
w porozumieniu i pod kierownictwem monsignora Alojzego Fransoni, arcybiskupa
Turynu”.
Ksiądz Bosko zjawia się jako nowy apostoł wśród młodzieży. Kościół św. miał
zawsze mężów niezwykłych dokonujących wielkich dzieł noszących na sobie znamię
Boże. Również i nasz wiek posiadał podobnych mężów, a wśród nich zaliczyć
bezsprzecznie należy Księdza Bosko!
47

5.8 Page 48

▲back to top
ROZDZIAŁ VIII
Wspomniano wyżej o zasługach rektorów i profesorów Konwiktu kościelnego
w Turynie w zakresie formacji kapłańskiej kleru piemonckiego. Formacja duchowa
kapłanów zmierzała do zaprawienia ich do czekających ich zadań i walk, jakie knuli
wrogowie Kościoła. Jeżeli sidła zastawione na młodych księży przez liberalizm
sekciarski, prowadzący walkę z wszelką religią, nie sprowadziły odstępstwa od wiary
ludu włoskiego, zawdzięczać to należy głównie formacji tegoż duchowieństwa
w Konwikcie tam, bowiem zawczasu odkrywano taktykę wrogów i z odwagą godną
męczenników przeciwstawiano się fałszywym poglądom siejącym niewiarę i zepsucie
moralne, zachowano od skażenia ducha pobożności chrześcijańskiej, dzięki ofiarnemu
życiu kapłanów przygotowując renesans chrześcijaństwa we Włoszech.
Wypada tu przedstawić, jakich metod trzymano się w wykładach moralnej.
Mówimy tu szczególnie o księdzu Cafasso, ponieważ mamy wiele świadectw o nim od
samego Księdza Bosko.
Przeszło setka słuchaczy brała udział w rannych konferencjach. Przychodzili
z różnych punktów miasta. Sala była tak zatłoczona, iż wielu stało na korytarzu,
a spóźnieni musieli wprost wspinać się na barki kolegów.
Ksiądz Cafasso przybywał regularnie na wykład do wielkiej sali i po
odmówieniu Veni Sancte Spiritus zajmował miejsce na katedrze. Ogarniając wzrokiem
liczne audytorium, polecał komuś odczytać jakąś kwestię z podręcznika Alasia, wraz
z odpowiedzią. Z kolei proponował kilka kazusów moralnych, które sam poprzednio
opracował naświetlając je z różnych stron. Następnie pytał paru konwiktorów o ich
zdanie, dodawał od siebie uwagi wyjaśniające, gdy kwestii nie rozwiązano
wyczerpująco lub niezbyt trafnie. Potem podawał kompletne rozwiązanie w sposób
praktyczny.
Ksiądz Bosko w jego biografii czyni następującą uwagę: „Znana była jego jasna
metoda, z jaką odpowiadał na różne wątpliwości tak, że rozwiązywał z miejsca
wszelkie trudności. Ujmował jasno kwestię, potem wznosząc myśl ku Bogu
48

5.9 Page 49

▲back to top
odpowiadał jak wyrocznia, na co ktoś inny potrzebowałby dłuższej refleksji. Być
może temu zawdzięczał swą popularność u słuchaczy…”.
Posiadał szczególny dar przedstawiania żywo i ujmująco pewnych kwestii dość
zawikłanych. To nadawało życie argumentacji suchej i poważnej. Tylko odnośnie
kwestii, o których św. Paweł wyraża się: „Nec nominetur in vobis”, zmieniał
całkowicie metodę. Traktował je trzeźwo i jasno, choć krótko, zalecał słuchaczom
w tych razach gorącą modlitwę do Boga i nigdy nie zdarzyło się w takich wypadkach,
by wymknął się mu z ust jakiś żart, wywoływało to u wszystkich wrażenie męża
pełnego powściągliwości i opanowania w przedmiocie tak delikatnym.
Nauczanie jego nie ograniczało się do naświetlania kwestii moralnych, lecz
pobudzało wolę do cnoty. Często przytaczał przykłady ze swej praktyki więziennej,
a wynikiem była zawsze zachęta do gorliwej pracy nad duszami, z wyłączną intencją
spełnienia woli Bożej, z pominięciem względów ubocznych.
Ksiądz Bosko zaznacza w pamiętniku, iż: „wiedza księdza Cafasso nie była
książkowa”; podawał praktyczny sposób słuchania spowiedzi i kierowania duszami
penitentów, jakie pytania stawiać, jakich rad udzielać poszczególnym penitentom.
Doskonale sam pełnił rolę ojca duchownego. Z niewielu słów, nawet
westchnień penitenta poznawał stan jego duszy. W kilku zdaniach pouczał, jak
należało. Na konferencjach, za pomocą dialogów wprawiał konwiktorów do słuchania
spowiedzi, rozwiązując równocześnie z nim różne możliwe kazusy.
Miłość, jaką darzył swych słuchaczy, czerpał od Boskiego Serca. Ktoś wyraził
się kiedyś w jego obecności:
Kto wie czy ja się zbawię…?
Ach, o tym nie można wątpić – poprawił ks. Cafasso – być może istnieją
katolicy, co traktują zbawienie swej duszy jako grę w loterię, oczekując jakby na los
szczęścia swej wygranej. Tak nie należy postępować. Mamy przecież jasne obietnice
Jezusa Chrystusa, a kto je spełnia, nie ma podstawy wątpić.
Wraz z wykładami moralnej omawiał również zasady homiletyki wyznaczając,
co dwa tygodnie wygłoszenia kazania po kolei każdemu z konwiktorów. Kazania
napisane przez innych sam odczytywał publicznie wraz z uwagami poczynionymi
przez siebie.
49

5.10 Page 50

▲back to top
Uważał, że plenienie się zielska grzechów wśród katolików pochodzi stąd,
że lud nie słucha, albo nie praktykuje tego, co słyszy. Także winą kaznodziejów jest,
że nie przygotowują się należycie do kazań przez studium teologii, Pisma św., Ojców
Kościoła, historii kościelnej, modlitwę i dobry przykład.
Wpajał mocno, że przemówienia winny być dostosowane do poziomu
słuchaczy, proste i krótkie, treść winna być uporządkowana, unikać należy wyrażeń
zbyt płaskich, trywialnych, wszelkich aluzji osobistych lub drażliwych. Przykłady
czerpać się winno z życia codziennego, z Pisma św., z historii kościelnej. Kaznodzieja
nie powinien się wywyższać spośród wiernych, z wyjątkiem gdyby chodziło
o występek niemoralności. Nie chwalił zbyt jednostronnych panegiryków
i konferencji polemicznych. O tych ostatnich opiniował, że mogłyby być pożyteczne
dla specjalnej elity słuchaczy, zwłaszcza w okresie wielkopostnym, po większych
miastach, o ile znajdzie się zdolny konferencjonista, który potrafi uwydatnić
wzniosłość dogmatów i piękno religii katolickiej.
Twierdził, że w zwykłej drodze, korzystniejsze są dla słuchaczy kazania
katechizmowe, nauki dobrze opracowane, podkreślające piękność życia cnotliwego,
piętnujące grzech, trafiające do serc słuchaczy, gdyż zazwyczaj niewiara gnieździ się
więcej w sercu i woli, niż umyśle człowieka.
Mniej filozofii – mawiał – w naszych kazaniach, mniej słów kończących się na
–izm, jak pozytywizm, spirytyzm, socjalizm, których lud nie rozumie; natomiast
tłumaczyć mu, że niebo znaczy zachowanie Przykazań Bożych, modlitwa,
nabożeństwo do Najświętszej Panny, uczęszczanie do Sakramentów św., unikanie
lenistwa, złych towarzystw, niebezpiecznych okazji, praktykowanie miłości bliźniego,
cierpliwe znoszenie przykrości, słowem nie powinno być kazania, w którym nie
wspomnimy ludziom o prawdach wiecznych.
Pragnął, by nie szermowano z ambon argumentami niechrześcijańskimi, czy
akademickimi, w ten sposób kazanie przestaje być słowem bożym. Przestrzegał, by nie
zagłębiać się w kwestie dysputowane przez teologów, lub mogące wywołać w duszach
zniechęcenie jak na przykład przeznaczenie, trudna i wąska droga do nieba. Natomiast
dawać pierwszeństwo tematom zachęcającym i budzącym odwagę do praktykowania
cnoty, na przykład ufność w miłosierdzie Boże, nabożeństwo do Madonny, nawet
w wypadkach rozpaczliwych.
50

6 Pages 51-60

▲back to top

6.1 Page 51

▲back to top
Chcecie – powiadał – przepajać dusze zbawienną bojaźnią? Mówcie często
o śmierci niepewnej w czasie i okolicznościach, o sądzie Bożym, o piekle,
podkreślajcie, że wystarczy jeden grzech śmiertelny, by się potępić. Upominajcie,
że droga do nieba jest trudna dla tego, kto nie chce zdecydować się wyraźnie, lecz
łatwa dla tego, który ma dobrą wolę. Gdy mianowicie, człowiek szczerze zabiega o
swe zbawienie, trudności znikają, a Pan Bóg dopomaga swą łaską, wtedy nie brak
różnych pomocy i zachęty do dobrego, a napotkane trudności przezwycięża się i jakby
nie czuje się ich ciężaru. Przeszkodą, z którą należy wciąż się borykać jest ta, że chce
się równocześnie służyć Bogu i światu. Uwydatniajmy korzyści życia z gruntu
chrześcijańskiego, nawet w życiu doczesnym, pokój wewnętrzny, rozkosz
z obcowania z Bogiem na modlitwie, spokój domowy, powodzenie w interesach
doczesnych, radość płynąca z czystego sumienia. Mówmy często o radościach nieba,
by w duszach rozbudzać pragnienie zdobycia go.
Ksiądz Bosko starał się jak najwięcej skorzystać z owych wykładów
i zaczerpnąć dla swej przyszłej działalności kapłańskiej. Od mistrza swego przejął ową
cierpliwą miłość względem penitentów, zwięzłe pytania, treściwe pouczenia tak, że
w paru minutach rozwiązywał wątpliwości sumienia, a penitent otrzymywał skuteczne
środki do poprawy swego życia.
Każdy, kto miał szczęście spowiadać się u niego, pamięta namaszczenie
i skuteczność jego rad.
Ksiądz Michał Rua potwierdza, że w ciągu swego życia często sięgał do
teologii moralnej jak to radził ks. Cafasso, który był zdania, że nie można uwolnić
spowiednika od grzechu śmiertelnego, który ani raz w roku nie przeglądnie jakiegoś
traktatu z teologii moralnej. A przecież w każdej dziedzinie wiedzy kapłańskiej był tak
gruntownie obeznany, dawał rozstrzygnięcia dla każdego stanu, wieku i płci, a przy
tym posiadał od Boga dar czytania w sumieniach, jak to wielu przyznawało.
Niemniej w okresie udoskonalenia studiów kapłańskich dawał Ksiądz Bosko
niewątpliwy dowód umiłowania pięknej cnoty oraz szczególnej troski o jej
zachowanie. Dopóki nie nagliła konieczność, nie zabierał się do studium traktatów De
usu matrimonii i De sexto Decalogi praecepto, a i wtedy doznawał pewnego
skrępowania. Unikał celowo dyskusji na te tematy, a gdy nie mógł inaczej, załatwiał
się z nimi jak najzwięźlej. Zapytany raz przez konferencjonistę, by w dialogu
51

6.2 Page 52

▲back to top
przedstawiał stronę penitenta tego rodzaju, odgrywał zazwyczaj rolę dziecka. Pytany
czasem na ten temat przez kolegów, odpowiadał z pewną rezerwą, a gdy rzecz
wymagała dłuższego wywodu odsyłał do odpowiednich autorów.
Ks. Giacomelli zeznawał:
Oprócz studiów teologii moralnej, poświęcał wiele czasu także historii
kościelnej, nieraz przez większą część nocy. Przeczytał całe dzieło Orsiego,
przewertował Bollandystów, przygotowując się w taki sposób do dysput, które
wypadnie mu w przyszłości odbywać z protestantami. Zastosować można by do niego
elogium wypisane na nagrobku księdza Guala: „Voluptatem in labore, vitam in vigiliis
posuit”.
Tak częste nocne czuwanie i studia były owocem jego ustawicznego
umartwienia. Z rana zamiast silnej kawy, która by go pokrzepiła, spożywał skibkę
suchego chleba, a często i od tego pościł. Suszył piątki, a nawet soboty. Choć matka,
która odwiedzała syna częściej, byłaby mu chętnie przyniosła owoców lub wina,
gdyby tylko zażądał, on nigdy o to nie prosił, a gdy otrzymywał, dzielił się z kolegami,
jak to czynił w seminarium.
Pisze ksiądz Maurycy Tirone, proboszcz z Salassa Canavese: „Słyszałem od
dwóch kapłanów następujący fakt z owych czasów. Gdy podano na stół obiad lub na
wieczerzę dobrą zupę, cóż nie czyni Ksiądz Bosko? Dolewa do niej wody! W ten
sposób z rosołu powstała lura, a on zajadał ją najsmaczniej, chwaląc, że dobra. Gdy
zaś koledzy wymawiali mu to odpowiadał:
Była za gorąca! Ileż spraw ukrywało się pod tymi słowami! Pełne zwycięstwo
nad smakiem, zamiłowanie pokuty, pokora i ukrywanie przed innymi swej cnoty”.
I dzięki niej był szanowany przez ks. Rektora Gualę, księdza Cafasso, jak też
kolegów w kapłaństwie, o czym zapewnia ksiądz Bertagna: „Był zwyczaj, że po
obiedzie rozdawano żebrakom posiłki. W niektóre dni otrzymywali jałmużnę
w pieniądzach czekając w zakrystii. Niekiedy zlecano to Księdzu Bosko. Nie należało
to do przyjemności, ze względu na hałas, naprzykrzanie się, wydziwianie żebraków,
zwłaszcza gdy chodziło o utrzymanie jakiegoś porządku. Otóż raz pewna żebraczka
otrzymawszy datek, stanęła ponownie w kolejce wyciągając rękę po jałmużnę.
Ależ już dostaliście swą monetę – mówi Ksiądz Bosko.
52

6.3 Page 53

▲back to top
To ojciec duchowny wie o tym? – spytała łobuzersko żebraczka. A ja myślałam,
że nie wie lewica, co daje prawica.
Macie rację – odpowiedział Święty – i tym razem dał jej powtórnie pieniążek”.
Zdarzenie to wymownie podkreśla, jak nierozdzielnie złączone były słodycz
i miłosierdzie u Księdza Bosko.
53

6.4 Page 54

▲back to top
ROZDZIAŁ IX
Charakterystyką dzieł Bożych jest ich niepozorny początek, na którym
następuje bujny rozwój wbrew ludzkim rachubom, skąd dowód jasny, że sprawcą ich
jest Bóg, który je podtrzymuje i zapewnia cudowny rozkwit. Tę cechę dostrzeżemy
w dziełach Księdza Bosko, który roztropnie unikał zbyt pospiesznego działania.
Zapoczątkowanemu dziełu dał nazwę Oratorium, wywodząc ją z praktyk religijnych
odbywanych w kościele. Celem zakreślonym praktyki pobożne, cnota, wychowanie
religijne, zbawienie duszy, rekreacja, rozrywki, śpiew i muzyka, szkoła, którą później
ustanowił – to wszystko środki w systemie Księdza Bosko.
W czasie tej pierwszej zimy Ksiądz Bosko zabrał się do skonsolidowania swego
Oratorium. Aczkolwiek celem jego było gromadzenie chłopców najbardziej
opuszczonych, zwłaszcza tych, co opuszczali więzienia, wszakże dla zapewnienia
wszystkim potrzebnej dyscypliny i moralności. Od pierwszych miesięcy pociągał do
Oratorium również chłopców z dobrych rodzin i religijnie wychowanych. Ci z kolei
pouczeni, pomagali mu w utrzymaniu porządku wśród kolegów, w prowadzeniu
lektury wspólnej, wykonywaniu pieśni religijnych, co stanowiło dużą atrakcję
świątecznych zebrań.
Ksiądz Bosko wcześniej zorientował się, że bez śpiewu i atrakcyjnej lektury
pożytecznych książek, wspomnianym zebraniom brakowało jakby duszy. Tak, zatem,
już w uroczystość Matki Bożej Oczyszczenia miał do dyspozycji dwudziestkę
śpiewaków z dobrymi głosami, którzy wykonywali uroczyste pienia ku czci Madonny,
jak na przykład pieśń: „Lodate Maria o lingue fideli”, a w dniu Wniebowzięcia liczba
ich sięgała trzydziestki. Niebawem wzrosła ona do pięćdziesiątki.
Oratorium ówczesne zasadzało się na tym, że z rana w dane święto młodzież
miała sposobność wyspowiadania się i przystąpienia do Komunii św. na Mszy
wspólnej, w pewną ustaloną niedzielę w miesiącu wszyscy gromadnie przystępowali
do Sakramentów św. Ta miła uroczystość była naprzód zapowiedziana przez Księdza
Bosko, który w serdecznych słowach zachęcał chłopców do dobrej spowiedzi, sam ich
do niej przygotowywał i spowiadał z wielką cierpliwością. Dopomagali mu
54

6.5 Page 55

▲back to top
w słuchaniu spowiedzi księża Guala i Cafasso. Ksiądz Bosko wybierał czas na to
właściwy, by każdy mógł się wyspowiadać wygodnie, zwłaszcza ci, co najbardziej
tego potrzebowali.
Pod wieczór zbierali się o godzinie wyznaczonej na wspólną lekturę,
przeplataną śpiewami i pogadanką religijną; na zakończenie rozlosowywano nagrody
dla uczestników.
Chłopcy wymieniali się w związku z zawieszeniem sezonu budowlanego
w okresie zimowym, niektórzy wracali na wieś do swych rodzin, za nastaniem wiosny
znowu powracali do miasta odnawiając ściślejszy kontakt z Księdzem Bosko. Wśród
nich wyróżniał się Karol Buzzetti, wówczas zwykły pomocnik murarski, później
znany mistrz budowlany, który zabrał ze sobą do Turynu młodszego brata, by nauczył
się murarstwa. Młodzieniec ów przywiązał się do Księdza Bosko i pilnie uczęszczał
do Oratorium tak, że nawet zrezygnował z udania się do swej rodziny, jak to uczynili
inni jego koledzy po fachu.
Ksiądz Rektor Guala i ks. Cafasso szczerze się cieszyli z owych świątecznych
zbiórek młodzieżowych. Ksiądz Bosko w rozmowie ze swym kierownikiem
duchowym wyraził przekonanie, że do podniesienia frekwencji chłopców
przyczyniłyby się nagrody materialne, na co brak funduszów. Na to ks. Cafasso
dpowiada:
Niech Ksiądz się o to nie frasuje, ja o tym pomyślę.
Istotnie otrzymywał często od niego i od księdza Guali różne przedmioty
religijne, medaliki, obrazki, krzyżyki, książki itp. jako nagrodę dla najgorliwszych.
Czasem urządzano dla nich podwieczorek w refektarzu Konwiktu, obdarowywano
najbiedniejszych odzieżą, jakiej potrzebowali najwięcej itd. Otrzymywał też od swych
przełożonych pieniądze potrzebne na urządzenie loterii i innych rozrywek, w złotych
monetach, na których wartości nawet się nie znał. Pewnego dnia otrzymał złoty
pieniążek i myśląc, że to zwykły bilon, wszedł do sklepu by kupić jakąś drobnostkę
i położył złoty pieniążek na ladzie. Widząc, że kupiec zapakował mu towaru za
kilkanaście lir pyta:
Czy pan się nie pomylił? Wszak dałem panu jeden pieniądz.
No Signore – odpowiada kupiec – nie pomyliłem się, moneta ma wartość 28
i pół lira!
55

6.6 Page 56

▲back to top
W czasie świąt, gdy młodzież gremialnie przystępowała do Sakramentów św.
księża Guala i Cafasso zjawili się wśród młodzieży opowiadając jej różne ciekawe
historyjki, których oni bardzo chciwie słuchali. Gdy czasem Ksiądz Bosko musiał na
ten dzień wyjechać, posyłali w zastępstwie któregoś z księży konwiktorów i ten
prowadził katechizację. Jakkolwiek ci dwaj kapłani okazywali zawsze wielką
życzliwość młodzieży, to jednak Ksiądz Bosko pozostał jej najlepszym przyjacielem
i ojcem, słowem duszą Oratorium. Miał w sobie wrodzony pociąg do zajmowania się
młodzieżą ubogą i opuszczoną. Co osobliwsze, że w miejsce dotychczas stosowanej
przez wychowawców surowości, on był pełen dobroci dla młodzieży. Poświęcał się
dla nich nie tylko w niedzielę i święta, lecz nawet w innych dniach wolnych. Krążył tu
i tam po mieście, zachodził do warsztatów interesując się pracującymi tam chłopcami.
Zajmował się zaś szczególnie chłopcami pochodzącymi z dalekich wiosek, którzy nie
mieli w mieście ani swego kościoła, ani znajomych osób.
Wyszukiwał im troskliwie miejsce pracy u majstrów uczciwych i bogobojnych.
Co więcej, odwiedzał ich często przy pracy w sklepach i fabrykach zyskując ich sobie
jakimś podarkiem.
Och, nareszcie mamy kogoś, kto się nami zajmuje! Cieszyli się biedacy.
Wizyty dobrego prete – jak go nazywano – podobały się chlebodawcom, którzy
chętnie roztaczali opiekę nad poleconymi chłopcami, widząc ich sumienność
i punktualność. Ci zaś tak serdecznie byli przywiązani do Księdza Bosko, że spotkanie
z nim poczytywali sobie za wielkie szczęście i na sam jego widok wznosili
entuzjastyczne owacje.
Pewnego dnia Ksiądz Bosko spotkał przy ratuszu miejskim małego oratorianina
idącego po zakupy. Chłopiec niósł w jednym ręku butelkę octu, a w drugiej karafkę
z oliwą. Malec na widok Księdza Bosko tak dalece się zapomniał, że upuścił na ziemię
obie flaszki i począł klaskać w ręce wołając:
Evviva Don Bosco! Evviva Don Bosco!
Gdy się spostrzegł o swej stracie, począł gorzko płakać, mówiąc, że dostanie za
to od mamy.
Uspokój się kochany, zaraz temu zaradzimy – rzecze Ksiądz Bosko.
I wziąwszy go za rękę wprowadził do sklepu. Opowiedziawszy sklepowej wypadek,
prosił o zaopatrzenie malca, w co należało na jego koszt.
56

6.7 Page 57

▲back to top
Zrobione! – mówi z uśmiechem owa pani. A z kim mam zaszczyt?
Jestem Ksiądz Bosko! Zacna niewiasta podała chłopcu oliwę i ocet, nie chcąc
przyjąć od Księdza Bosko żadnej zapłaty.
Szczególniejsze przywiązanie okazywali mu chłopcy zaangażowani do pomocy
jako katechiści. Ksiądz Bosko w zamian za to pomagał im w nauce, poprawiając
wypracowania szkolne i udzielając korepetycji. Ci ze swej strony przybiegali do niego
czasem w ciągu tygodnia, podobnie jak mali terminatorzy w przerwie obiedniej, przez
co również roztaczał się pewien wpływ na ich rodziny.
Często odwiedzały go nawet całe rodziny z dziećmi w rozmównicy. Bywało
czasem, że strój zwłaszcza córek niezgodny był ze skromnością chrześcijańską.
W takich wypadkach, gdy surowość chybiłaby celu, bo taka była moda, bądź to,
że rodzina była uczciwa, Święty oczekiwał odpowiedniego momentu. W czasie
jednych z takich odwiedzin owe panny przysłuchiwały się ciekawie rozmowie Księdza
Bosko z rodzicami. W pewnym momencie Ksiądz Bosko zwrócił się do jednej z nich
z pytaniem:
Chciałbym byś mi odpowiedziała na jedno pytanie.
Ależ proszę, proszę Księdza, bardzo chętnie.
Powiedz mi, dlaczego tak nie szanujesz swoich ramion?
Ależ ja je szanuję.
Mnie się zdaje jednak, co innego.
Tak, niestety – wtrąciła się matka – zawsze muszę ją upominać za jej próżność.
Wciąż je myje bez końca i jeszcze zlewa wodą kwiatową.
Mówię ci, więc – kontynuował Ksiądz Bosko, że ty nie szanujesz swych rączek.
A dlaczegóż to?
Bo gdy umrzesz, będę się modlił, żebyś poszła do nieba, ale twoje ręce, niestety
będą musiały być wrzucone do piekła. A czy to nie znaczy to samo, co ich nie
szanować?
Ależ ja nie robię nic złego, ja nie chcę iść do piekła.
No, niestety tak jest, będziesz musiała z nimi iść do czyśćca i kto wie na jak
długi czas.
Ach, ta uwaga stosuje się i do mnie – zawołała najstarsza płoniąc się, niestety ja
noszę za wielki dekolt.
57

6.8 Page 58

▲back to top
No, więc płomienie obejmą ramiona, szyję i całe ciało.
Zrozumiałam – odpowie poważnie matka, to moja wina! Muszę się poprawić
i dziękuję Księdzu za upomnienie.
Jak wielka delikatność a zarazem roztropność! Ksiądz Bosko wszędzie umie się
znaleźć, obecnie już jako kapłan roztacza wpływ na otoczenie Św. Paweł mówi:
„Stałem się wszystkim dla wszystkich, by wszystkich zbawić” /1 Kor 9,22/.
W przyszłości będzie on zajmował się także dziewczętami, jako że i one zostały
również odkupione przez Jezusa Chrystusa, zawsze jednak będzie można podziwiać
z nim rezerwę w słowach i gestach.
Nie tylko zawierał znajomości z rodzinami chłopców, zdobywał również
sympatię w sferach wyższych i wśród duchowieństwa diecezjalnego i zakonnego i tam
również wywierał zbawienny wpływ.
Otóż między innymi, odwiedziło go razu pewnego kilku Ojców z pewnego
poważnego zakonu. Rozmowa przeszła na jakiegoś kandydata, który za radą Księdza
Bosko wstąpił do tego zakonu, lecz nie został przyjęty do nowicjatu. Był rzekomo
osobą pozbawioną inteligencji i taktu, którą to etykietę przyczepiano jemu i jeszcze
innemu znajomemu kapłanowi.
Święty milczał przez czas jakiś znosząc pretensjonalność krytyków, wreszcie
taką dał im odprawę posługując się ich własną bronią:
No, ale jeśli go zapraszaliście do siebie, dopuściliście do egzaminu, znakiem
tego, że to jednostka odpowiednia! A taka pomyłka nie przynosi zaszczytu waszej
przezorności!
Krytycy zamilkli i już do tej sprawy nie wracali. Ksiądz Bosko dawał przez to
poznać, jak niemiłe mu są pewne krytyczne osądy w Kościele i zalecał nie mówić
nigdy źle o nikim, tym bardziej o kapłanach czy zakonnikach, gdyż to sprzeciwia się
bardzo miłości i wywołuje ujemne wrażenia w każdym, kto ma, choć szczyptę
rozsądku.
58

6.9 Page 59

▲back to top
ROZDZIAŁ X
Poważna atmosfera w Konwikcie bynajmniej nie wpłynęła na zmianę sposobu
bycia i obcowania towarzyskiego ze współkolegami kapłanami, którzy chętnie szukali
jego towarzystwa i miłej konwersacji. Jak poprzednio w seminarium w Chieri, czy
w czasie studiów gimnazjalnych miał zawsze w pogotowiu coś rozweselającego. Sam
jednak zachowywał dziwnie sympatyczną powagę, umiejąc się utemperować w swych
żartach, gestach, chodzeniu. Przytoczymy niżej pewien fakt wykazujący, jak można
doskonale praktykować prawdziwą pobożność bez sztucznej pozy. Otóż był swego
czasu w Konwikcie niejaki D.C. - wesołek, co prawda, lecz nadto ekscentryk, który
wprowadzał niewybredny humor wśród towarzystwa narażając się często na kpiny.
Kupił on od Żydów jakiś chałat (pastrano) starej daty, że przeszedł w przysłowie
wśród konwiktorów. Oczywiście wstydził się w nim pokazywać. A kiedy Ksiądz
Bosko razu pewnego umieścił go na jego miejscu w studium. Właściciel roztargniony
nie zauważywszy go chciał cisnąć go w kąt. Lecz w tej chwili rozpoznaje swą salopę.
Początkowo oburzył się, lecz zreflektowawszy się wyniósł go z uczelni wśród śmiechu
kolegów.
Innym razem ten sam figiel spłatał mu Ksiądz Bosko w refektarzu przy stole.
Wówczas tamten zamknął go w koszu i w największym sekrecie wysłał do rodziny
w Turynie, zabraniając pokazywania komukolwiek.
Nadszedł karnawał. Ksiądz Bosko przygotowywał grę w „bussolotti”. Ułożono
znów z niejakim Fava zrobić uciechę z owym „pastrano” ks. D.C.
Podsuwano różne kawały: ten chciał ujrzeć kota, ów żywego wróbla, tamten
jaja, inny kurczaka pieczonego. Wtem ktoś zawołał:
Chcielibyśmy ujrzeć pastrano ks. D.C.
Ksiądz Bosko wymawiał się. A ksiądz D.C. ze złośliwym grymasem
przekomarzał się:
Dobrze, dobrze róbcie sobie, co wam się żywnie podoba, lecz mego pastrano
nie ujrzycie, gdyż został odesłany na wieś i leży w kufrze!
Ksiądz Bosko niby zrezygnowany kazał sobie podać laseczkę magiczną,
przepasał się ręcznikiem, wymawiał tajemnicze zaklęcia, wtem woła:
59

6.10 Page 60

▲back to top
Obecnie pastrano znajduje się w Konstantynopolu, lecz sprowadzimy je tutaj! –
odpowiedziano śmiechem, on poważnie kazał wymawiać niektórym dziwnie brzmiące
słowa. Polecił przynieść stolik jednego z konwiktorów, podniósł pulpit, by widziano,
że jest pusty, zamknął go ponownie, raz jeszcze otworzył, by stwierdzono, że nic nie
zawierał i zamknąwszy na klucz podał go księdzu Guala, który miał go trzymać
podniesionym w kierunku do Księdza Bosko.
Dobrze, dobrze, próbujcie – szydził z sardonicznym grymasem ks. D.C.
Ksiądz Bosko z uroczystą miną, wirując laseczką w powietrzu, wymówił cztery
słowa nieznajdujące się w żadnym słowniku świata i zawołał:
Stało się! – i podał klucz księdzu D.C., by otworzył pulpit. Ten otrzymawszy
klucz stwierdził, że był to klucz od jego kuferka. Otworzył pulpit i oto przed publiką
ukazał się jego sławetny pastrano. Ogólna wesołość zapanowała na sali, gdy ks. D.C.
stał z otwartymi ustami nie mogąc się połapać. Ks. Cafasso w porę przerwał tę scenę
mówiąc:
Chodźmy stąd, bo doprawdy można skonać ze śmiechu.
„Wesołość przedłuża życie człowieka a jest to niewyczerpany skarb
świątobliwości” – mówi Eklezjastyk. Z tym wszystkim najmilsze dla Ksiądz Bosko
były chwile spędzane w towarzystwie księdza Cafasso. Przytoczymy jedną stronicę
z pamiętników Księdza Bosko:
„Co dzień po obiedzie odbywała się rekreacja, w czasie której ks. Cafasso
dawał nam inną lekcję braterskiego współżycia. Od niego Konwiktorzy uczyli się
obcowania z ludźmi świeckimi i umieć oddać, co cesarskiego cesarzowi, a co bożego
Bogu. Ksiądz Cafasso opowiadał swe przeżycia ku nauce i zbudowaniu obecnych.
Z wielu faktów, których był świadkiem, podaję następujący bardzo interesujący
i humorystyczny.
Otóż ks. Cafasso przygotowywał więźniów przez tydzień poprzedzający do
uroczystości Maryjnej, pragnąc by się wyspowiadali, a było ich 45 razem w jednej
sali. Lecz gdy dzień ten nadszedł, nikt nie miał odwagi pierwszy rozpocząć.
Ks. Cafasso ponowił zachętę, przypomniał ich obietnicę, lecz czy to z podszeptu
szatańskiego, bądź może przez wzgląd ludzki, nikt nie chciał się spowiadać. No i rób,
co chcesz człowiecze. Przemyślna miłość podsunęła mu sposób. Z uśmiechem
60

7 Pages 61-70

▲back to top

7.1 Page 61

▲back to top
podchodzi do jednego najsilniejszego i bez słów chwyta go za brodę. Ów być może
myślał, że to żart, więc nie oponował, tylko zaznaczył:
Niech ksiądz weźmie mnie całego, tylko oszczędzi mą brodę!
Nie puszczę cię, aż nie wyspowiadasz się!
Nie pójdę!
Więc nie puszczę cię!
Ależ… ja nie chcę się spowiadać…
Mów sobie, co chcesz, ale mi nie uciekniesz…
Ależ nie jestem przygotowany.
To ja cię przygotuję.
Z pewnością gdyby ów więzień chciał siłą uwolnić się z jego rąk byłby to
uczynił z łatwością. Lecz być może z szacunku dla osoby kapłana, a może dzięki
szczególnej łasce Bożej, faktem jest jednak, że dał się zaprowadzić w kąt. Kapłan
usiadł na sienniku i przygotował swego penitenta do spowiedzi. I to, z jakim
skutkiem?! Wzruszony do łez, jak bóbr, spowiadał się ze swych win. Co potem
nastąpiło, można sobie wyobrazić. Odszedłszy od spowiedzi przekonał swych
towarzyszy, że nigdy nie czuł się tak szczęśliwy jak obecnie. I tyle zrobił, że wszyscy
po kolei wyspowiadali się.
Jakkolwiek się uważa ten fakt, trzeba uznać w tym wyjątkową interwencję
Boga.
Zaznaczyć należy, że w owym dniu ksiądz Cafasso spowiadał aż do późnej
nocy, a ponieważ bramy więzienia były pozamykane, musiał spędzić noc razem
z więźniami. O północy wchodzą strażnicy i wywiadowcy uzbrojeni na zwyczajny
przegląd pomieszczeń więziennych, by stwierdzić, czy gdzie nie wydrążono szczeliny
w murach, lub czy między więźniami panuje porządek. Na widok kogoś obcego
wołają:
Kto tu jest? I dlaczego tu został? – Ksiądz Cafasso z trudem próbuje się
wytłumaczyć.
Jak to? Ksiądz Cafasso, o tej godzinie? Dlaczego ksiądz nie opuścił więzienia
na czas? Obecnie nie może stąd wyjść bez dochodzeń prokuratora.
61

7.2 Page 62

▲back to top
Nie dbam o to, możecie panowie robić dochodzenia. Lecz pamiętajcie, że do
was należało przed nadejściem nocy wypuścić stąd osoby obce i dlatego po waszej
stronie wina.
Zamilkli na te słowa i poprosili dowcipnego więźnia, by nie publikował tego,
potem otwarli mu bramę i zaprowadzili aż do własnego mieszkania”.
W owych czasach były w Turynie cztery więzienia, wśród nich jedno dla
młodocianych przestępców. Wszystkie odwiedzał ksiądz Cafasso, w sposób
szczególny jednak opiekował się tymi ostatnimi.
Regulamin więzienny skodyfikowany został z uwzględnieniem wymogów
chrześcijańskich przez króla Karola Alberta w roku 1839. Przepisywał on obecność na
Mszy św. w dni świąteczne, wraz z godzinną nauką katechizmu. Prócz tego kapelani
winni byli przez okres Wielkiego Postu katechizować więźniów i przygotować ich do
spowiedzi wielkanocnej.
Dlatego ksiądz Cafasso posyłał tam trzy razy tygodniowo konwiktorów wraz ze
służącym niosącym torbę tytoniu i papierosy na przynętę dla bardziej opieszałych.
Ksiądz Bosko początkowo czuł odrazę do odwiedzania więzień. Te nory
wilgotne i zatęchłe, smutny widok aresztantów, świadomość znajdowania się wśród
ludzi splamionych haniebnymi występkami, a nawet krwią ludzką wstrząsała nim. Na
myśl jednak o słowach Boskiego Zbawiciela w Ewangelii: „Byłem więźniem
a nawiedziliście mnie” /Mt. 25,36/, rozpoczął prowadzić katechizm w przeznaczonej
mu celi. Zapewne początki musiały być trudne, ten śmiał się idiotycznie, ów stawiał
pytania bez związku, ten i ów rozmawiali ze sobą nie zwracając uwagi na kapłana,
inny ziewał przeraźliwie. Ksiądz Bosko jednak nie dawał się wyprowadzić
z równowagi, traktując ich zawsze z dobrocią, cierpliwością i wyrozumiałością.
Wdawał się z nimi w rozmowy towarzyskie i tak nawiązywał stopniowo bliższą
znajomość, więźniowie zaś coraz bardziej lgnęli do niego i pragnęli go słuchać. W taki
sposób z czasem pozyskał ich serca wpajając im wielką ufność w miłosierdzie Boże,
jak to stwierdzało wielu świadków naocznych.
Lecz co najbardziej krwawiło mu serce, to stykanie się z młodymi więźniami,
wyrzuconymi poza nawias społeczeństwa jako szkodniki, gdyż nie umiano podejść do
nich inaczej. Wielu z nich pokutowało za przestępstwa ponad ich wiek. Ksiądz Bosko
spostrzegł się rychło, że liczba ich nieproporcjonalnie się zwiększała i co boleśniejsze,
62

7.3 Page 63

▲back to top
wielu z nich wracało z powrotem do więzienia jako recydywiści. A przecież wśród
nich było tylu z dobrym zasadniczo sercem, zdolnych zapewnić pomyślność swojej
rodzinie; niestety upodleni i zacięci w złych nałogach, zmuszeni poprzestawać na
chlebie i wodzie (tak wówczas traktowano więźniów), wierzgali przeciw swym
przełożonym, wyrażając to szyderczym spojrzeniem, czy sarkastycznie wykrzywioną
twarzą.
Ksiądz Bosko odważnie zbliżał się do nich przerywając ich nudę jakimś
humorystycznym opowiadaniem, uśmierzał rozgoryczenie, wstawiał się nawet za nimi
do strażników i w ten sposób zdołał zapanować nad nimi całkowicie. Ta ich młodość
do nich wprost go ciągnęła, oni zaś wzajemnie czuli się jakby zniewoleni przez niego.
„Stopniowo – pisze on – w miarę jak stawiałem im przed oczyma godność człowieka,
który winien uczciwie zarabiać sobie na kawałek chleba, a nie łotrzykowaniem,
rozbudziłem w nich świadomość odpowiedzialności moralno-religijnej i tak oni
doznawali w swym sercu dziwnego zadowolenia, którego nie umieli wyrazić słowami.
To skłaniało ich do decyzji stanowczej poprawy. Istotnie, wielu już w więzieniu
poprawiło się, inni po opuszczeniu go prowadzili tryb życia taki, że więcej się nie
dostali za kratki”.
Po zakończeniu katechizacji wielkopostnej Ksiądz Bosko opuszczał więzienie
pod głębokim wrażeniem i zdecydowany poświęcić się bez reszty dla ulżenia doli
młodzieży opuszczonej. Jeśli chłopcy zwolnieni z więzienia mieszkali zbyt daleko od
Oratorium, a skądinąd pewne powody przemawiały za tym, by ich nie przyjmować
zaraz do grona wychowanków zakładu, Ksiądz Bosko kierował ich do znajomych
uczciwych majstrów, by pod ich nadzorem prowadzili się należycie i przestrzegali dni
świątecznych. Zasięgał stale informacji o ich prowadzeniu się, odwiedzał ich często
i dopomagał materialnie. Wówczas spostrzegł, jak trudno poprawić niektórych, co
długi czas żyli nieporządnie, widział, że jedynym środkiem na to było zgromadzić ich
w jakimś schronisku, gdzie by mogli otrzymywać wychowanie religijne. W taki
sposób ustrzeże się ich przed niebezpieczeństwami, których o własnych siłach nie
zdołaliby uniknąć. Lecz jak tego dokonać?
Tymczasem z tych odwiedzin więziennych Ksiądz Bosko nabył wiele
doświadczenia, które mu się przydało w przyszłej pracy wychowawczej nad
młodzieżą. Przekonywał się coraz bardziej, że tylko metody chrześcijańskiej miłości
63

7.4 Page 64

▲back to top
z tymi i innymi chłopcami zdolne są odnieść pomyślny skutek. To też później będzie
nastawał na ten punkt, zapewniając swych współpracowników, że chłopiec nawet
o trudnym i krnąbrnym usposobieniu tylko miłością da się pozyskać i nakłonić do
dobrego. Coraz jaśniej uświadamiał sobie, co było powodem, że tylu chłopców
nieszczęśliwych dostawało się do więzienia. Ze łzą w oku odmalowywał to swoim
w Oratorium, ilustrując na żywo przykładami, jak to wielu młodocianych przestępców
dostało się tam skutkiem złego przykładu kolegów lub przez opieszałość rodziców
zaniedbujących wychowanie religijne swych dzieci. Dlatego taki nacisk kładł na
unikanie złych kolegów, nalegał na dobry przykład konieczność nauczania religijnego
młodzieży, by ją pokierować na dobrą drogę i zapewnić zbawienie.
Kiedy wielki post zbliżał się ku końcowi i katechiści przygotowywali do dobrej
spowiedzi wielkanocnej, ksiądz Cafasso wraz z wieloma innymi kapłanami udawali
się do więzień, by ich wyspowiadać. Wielkanoc owego roku przypadała na 29 marca.
Po skończonym nabożeństwie z Komunią Generalną, ksiądz Cafasso według swego
zwyczaju szedł do więźniów, by ich pochwalić za gorliwość. Gdy przekroczył bramę,
na jego widok wzniosły się serdeczne evviva i oklaski. Gdy ucichły owacje, polecił im
się ustawić w dwuszereg i z uśmiechem przechodząc wręczał każdemu w podarunku
dwie strucle świąteczne i kawałek owocu.
Zwykł obdarowywać swych więźniów cztery razy do roku z okazji większych
świąt, polecając równocześnie, by odmówili w jego intencji jedno „Zdrowaś Maryja”.
Dla rozweselenia opowiadał im wtedy wesołe historyjki, a oni śmiejąc się, jedni prosili
go o tytoń, inni polecali się o koszulę, skarpetki, pieniądze itp. i otrzymywali.
W poniedziałki, środy i piątki odwiedzał więzienie w podziemiach gmachu senatu,
gdzie rozdzielał datki nie mniejsze od 2 lir, za pośrednictwem służby więziennej
dostarczał chorym pożywniejszej minestry lub lekarstwa, nieraz nawet znaczną
zapomogę rozdzielał ich rodzinom. Tak było dopóki nie wyszedł zakaz od władz
państwowych. Prócz tego dla wielu z nich wyjednywał u króla Karola Alberta
darowanie winy i zwolnienie z więzienia.
64

7.5 Page 65

▲back to top
ROZDZIAŁ XI
Od kilku miesięcy Ksiądz Bosko znajdował się w Konwikcie, gdy proboszcz
Castelnuovo ks. Cinzano spotkawszy księdza Cafasso, spytał czy już wypróbował
Księdza Bosko w kaznodziejstwie. Ten odrzekł, że jest to kapłan pod każdym
względem wzorowy, lecz nic nie zauważył specjalnego, co do jego kazań, bo nie było
po temu okazji.
Więc proszę go posłać z jakąś nowenną czy kazaniami pasyjnymi na przykład,
bez uprzedzenia go o tym naprzód.
Ksiądz Cafasso zgodził się, a ponieważ właśnie trafiła się okazja wygłoszenia
nowenny w Schronisku Pań Miłosierdzia, wyznaczył do tego Księdza Bosko
wieczorem dnia poprzedzającego.
Ksiądz Bosko chętnie przyjął i głosił normalnie kazania. Przy ponownym
widzeniu się z księdzem Cafasso, ksiądz Cinzano pyta:
No i jak tam? Wypróbował już ksiądz naszego kaznodzieję? Czy sprawdziło
się, co mówiłem?
O tak – odpowie ów. Dziś pójdę go posłuchać. Pytałem czy ma materiał na całą
nowennę i odrzekł mi, że tak.
I tak Ksiądz Bosko głosił kazania przez całą nowennę ku zdziwieniu księdza
Cafasso i innych, którzy wiedzieli, że celowo zastawiono nań sidła. Łaska
skuteczności słowa, o którą prosił w dniu swoich Prymicji, została mu obficie
udzielona przez Boga.
Ksiądz Bosko napisał był już szereg kazań Maryjnych i o Świętych Pańskich,
lecz nie miał jeszcze traktujących o innych tematach dogmatycznych i moralnych.
Dlatego, by kiedyś nie zostać zaskoczonym oraz żeby słowa jego były tym
skuteczniejsze, zabrał się wtedy do napisania szeregu kazań, jak wynika z jego notatek
osobistych przechowywanych w archiwum.
Mówiąc o jego kazaniach wspomnijmy, że jednym z najbardziej ulubionych
jego tematów były kazania o Różańcu św. Przytoczymy wstęp jednego:
Gdyby w tym dniu danym mi było wznieść się do kontemplowania rzeczy
niebieskich, stanąć przed Tronem Najmiłościwszej naszej Madonny, och, jakżebym
65

7.6 Page 66

▲back to top
gorąco pragnął, bracia najmilsi, godnie wysławiać Jej świętość niezrównaną
i niepokalaną, Jej piękność niewymowną, wielkość zasług, którymi przewyższa
wszystko w niebie i na ziemi, jej miłosierdzie, Jej wzniosłą godność Matki Boga… Lecz
tymczasem jesteśmy tylko nędznymi wędrowcami i pielgrzymami na tej ziemi,
z dala od Ojczyzny i od naszej najdroższej Matki… Miejmy jednak głęboką wiarę
i zastanówmy się nad tym, jaką to mamy Matkę Niebieską, pełną dobroci i tkliwości
dla nas…”
Słowa namaszczone z jego warg płynące miały niezapomniany wpływ na
słuchaczy, a serca ich biły serdeczną pobożnością i miłością ku Matce Najświętszej.
Nie tylko przemawiał o niej z ambony, lecz codziennie i w każdej okoliczności
wysławiał Madonnę. Widocznie miał serce płonące gorącą miłością ku Królowej nieba
i ziemi, a umysł pełen niewyczerpanych argumentów dla wysławiania jej potęgi,
chwały i dobroci macierzyńskiej, a nigdy nie brakło mu przykładu dla oświetlenia
tego, jakiejś łaski, cudu itp.
Tym więcej, że wiek XIX obfitował w liczne cudowne zjawienia się Madonny
na potwierdzenie jej macierzyńskiej opieki nad Kościołem i wiernymi. A słuchaczy
nie brakowało nigdy, gdyż albo ich spotykał przed sobą, lub też celowo zwoływał. Tak
na przykład, rozmiłowany w Niepokalanym Poczęciu NMP, dotąd nie zdefiniowanym
przez Kościół, rozdawał szeroko tzw. Cudowny Medalik Niepokalanej. Przedstawiał
on wyobrażeniu Niepokalanej Dziewicy wznoszącej się ponad globem ziemskim,
mającej pod stopami węża rozsiewającej ze swych dłoni strumienie łask Bożych.
W otoku napis: „O Maryjo Niepokalanie Poczęta módl się za nami”. Na dole litera
„M” mająca nad sobą koronę cierniową z dwoma Sercami: Serce Jezusa z cierniami
i Serce Maryi przebite mieczem, nad wszystkim korona z gwiazd dwunastu. Medalik
ten wskazała sama Madonna w objawieniu bł. Katarzynie Labouré Szarytce.
Było to pod wieczór 18 lipca 1830 r. s. Katarzyna Labouré nowicjuszka spała w
domu nowicjackim w Paryżu. O godz. 11.30 w nocy słyszy trzykrotne wezwanie:
Siostro Labouré!
Zbudziwszy się odsłoniła firankę łóżka, skąd słyszała ów głos i ku swemu
zdumieniu ujrzała Dziecię cztero lub pięcioletnie. Ubrane było w lnianą sukienkę
śnieżno białą, a z czoła jego, jak z całej postaci tryskały najżywsze promienie
rozjaśniając wszystko dookoła, ze słodyczą niewymowną rzekło jej:
66

7.7 Page 67

▲back to top
Pójdź, pójdź do kaplicy, tam cię oczekuje Najświętsza Panna.
Siostra niezdecydowana myśli: „Wstać z łóżka? Wyjść z sypialni? Spostrzegą
się wnet moje towarzyszki!”. A urocze Dzieciątko odpowiadając niejako na jej myśli
mówi:
Nie lękaj się niczego, jest godzina pół do dwunastej, wszyscy śpią. Ja pójdę
z tobą. Na te słowa s. Katarzyna ubrała się pospiesznie i poszła za jaśniejącym
Dzieciątkiem, towarzyszącym jej z lewej strony, a gdy przechodzili korytarzem,
zapłonęły lampy. Zdumienie jej wzrosło zwłaszcza, gdy stanąwszy przed drzwiami
kaplicy na noc zawsze zamkniętej, zastała drzwi tonące w blasku jak w Noc Bożego
Narodzenia. Uklękła przy balustradzie, a Dzieciątko z lewej strony zatrzymało się
przed stopniami ołtarza. Siostrze Katarzynie zdało się nazbyt długie oczekiwanie.
Wreszcie odzywa się około północy Mały Przewodnik:
Oto Najświętsza Dziewica, oto Ona!
W tym momencie słyszy Katarzyna z prawej strony kaplicy lekki odgłos jakby
szelest jedwabiu. I zjawia się Najświętsza Dziewica o niezrównanej piękności,
przywdziana w długą śnieżno białą suknię przechodzącą w kolor kremowy,
z niebieskim welonem, która usiadła w prezbiterium z lewej strony ołtarza. S. Labouré
była wewnętrznie zakłopotana i walcząc wprost z wątpliwościami zastygła
w bezruchu. Wówczas Dzieciątko w tonie surowym zganiło Siostrę pytaniem:
Czy Królowa Nieba nie może przybrać kształtu, który jej najwięcej się podoba,
by pokazać się w ten sposób biednemu stworzeniu?!
Katarzyna wówczas poczuła jakby znikły wszelkie jej wątpliwości i idąc za
porywem swego serca upadła na kolana u stóp Madonny opierając swe dłonie na jej
kolanach, tak jakby to była jej własna matka. Któż zdołałby opisać uczucia, jakich
doznawała wewnętrznie szczęśliwa nowicjuszka?
Najświętsza Dziewica pouczyła ją wtedy jak ma się zachować wobec cierpień,
które ją dręczyły, a wskazując lewą ręką ołtarz kazała jej upaść tam i otworzyć swe
serce, skąd otrzyma wszelką pociechę, jakiej potrzebuje. Następnie ze smutkiem na
twarzy, ze łzami w oczach przepowiedziała jej koleje nowej rewolty francuskiej aż do
roku 1871, liczne nieszczęścia, jakie spadną na świat, zniewagi, jakich dozna Pan nasz
Zbawiciel od ludzi, łaski, jakich dozna wiele osób małych i wielkich, które ją będą
prosić o nie, zapewniała, że kto uzna Jej zjawienie, dozna pomocy i opieki Bożej,
67

7.8 Page 68

▲back to top
następnie zapowiedziała, że powierzy jej misję wybicia medalika, jaki jej ukaże
w następnej wizji. Ma się on rozejść za potwierdzeniem władz duchownych, po całym
świecie; obiecała wielkie łaski tym, którzy będą go nosić na szyi.
Najświętsza Dziewica zleciwszy to Siostrze Labouré zasunęła się cieniem
i znikła. Siostra Katarzyna ledwie ocknęła się z kontemplacji wzniosłych przeżyć
wewnętrznych, gdy owo Dziecię niebieskie rzecze jej:
Ona odeszła! I towarzysząc siostrze ponownie z lewej strony, odprowadziło ją
do sypialni rozsiewając dookoła blaski promienne. Potem znikło. Siostra Katarzyna
zasnęła ponownie. Była godzina druga w nocy. Przepowiednia dana przez Matkę
Najświętszą miała się ziścić wkrótce przez rozejście się po całym świecie setek tysięcy
owego Cudownego Medalika, któremu towarzyszyły niezliczone cuda i nawrócenia.
A Stolica Apostolska zatwierdzając to objawienie utwierdziła nabożeństwo wiernych
do Niepokalanego Poczęcia.
Wieści o cudownym objawieniu Najświętszej Marii Panny wraz z Cudownym
medalikiem obiegły cały świat. Tymczasem nowe cudowne objawienie w roku 1842
potwierdziło poprzednie. A Ksiądz Bosko opowiadał o tym swym chłopcom na
słówkach wieczornych, by utwierdzić w ich sercu nabożeństwo do Najświętszej
Dziewicy, a w swej Historii kościelnej pisze o tym następującymi słowami: „Alfons
Ratisbonne pochodzący ze znakomitej rodziny żydowskiej w Strassburgu, pałał
nienawiścią do katolicyzmu, zwłaszcza, dlatego, że brat jego Teodor został katolikiem,
a później nawet kapłanem. Przypadkiem przybył on do Rzymu, gdzie zawarł
znajomość z niejakim baronem Bussières, niegdyś protestantem, obecnie nawróconym
na katolicyzm, który na próżno próbował przekonywać Ratisbonna o prawdzie
katolickiej i prosił, by przynajmniej przyjął upominek pozwalając zawiesić go sobie na
szyi. Dnia następnego udali się obaj na spacer poza Rzym, wstępując po drodze do
napotkanego kościoła. Pan Bussières mając coś do załatwienia w przyległym
klasztorze, prosił, by na niego zaczekał. Gdy wrócił szukając w kościele Ratisbonna,
ze zdumieniem spostrzega go klęczącego i zalanego łzami w kaplicy św. Anioła
Stróża. Potrząsa mu ramię, a ten jakby zbudzony z głębokiego snu, ze łzami całuje
Medalik Cudowny i przyciska do piersi mówiąc:
Widziałem Ją, widziałem Ją! Następnie prosi o kapłana, niebawem przyjmuje
Chrzest św. i w obecności paru osób zeznaje:
68

7.9 Page 69

▲back to top
Zostawszy sam w kościele doznałem dziwnego uczucia, którego nie umiem
wyrazić. Otwieram oczy, cała świątynia jakby znika przede mną, a z wnętrza tej
kaplicy spłynął na mnie potok światła. Ujrzałem przed sobą w jasności, stojącą na
ołtarzu, pełną majestatu i słodyczy Dziewicę Maryję, tak jak jest wyobrażona na tym
medaliku. Jakby zapraszała, bym uklęknął, a ja uczułem się niepojętą siłą pociągnięty
do Niej, jakby mi mówiła:
Dobrze, dobrze! Nie wypowiedziała ani słowa, lecz ja wszystko zrozumiałem.
Przed chwilą ujrzałem Niepokalaną piękność Jej twarzy. Trzykrotnie jeszcze
próbowałem spojrzeć na Nią, przykuty widokiem snopu promieni wychodzących z jej
błogosławionych dłoni. Były to chwile łaski dla tej duszy, która zwróciła się do wiary
katolickiej. Cztery dni potem 31 stycznia 1842 r. Alfons Ratisbonne przyjął Chrzest
św., później został kapłanem i założycielem zgromadzenia zakonnego Panien Syjonu,
żył i umarł jak święty. Ojciec św. zarządził zbadanie kanoniczne tej sprawy, w której
stwierdzono prawdziwy i pierwszorzędny cud. Było to, bowiem nawrócenie nagłe
i doskonałe, podobnie jak Szawła, cud zaiste większy niż wskrzeszenie zmarłego.
Podczas gdy przez tak niezwykłe fakty pogłębiała się coraz bardziej pobożność
i cześć do Niepokalanej Dziewicy wśród ludu, inny fakt podsycał miłość do
Zbawiciela i Jego Męki Najświętszej. Otóż w Turynie z okazji zaślubin następcy tronu
Wiktora Emanuela z Marią Adelajdą, arcyksiężniczką Austriacką, w dniu 21 kwietnia
wystawiono ku czci publicznej z loży pałacu Madama – św. Całun Zbawiciela. Plac
i ulice przyległe przepełniały niezliczone tłumy różnych narodowości, stanów, wieku
i płci, przybywające nawiedzić tę dostojną relikwię noszącą ślady pięciu Ran oraz
odbicie Oblicza Zbawiciela. Nie mogło zabraknąć i Księdza Bosko wraz z jego
chłopcami. On, który był tak nabożny względem Męki Zbawiciela i Jego
Przenajświętszej Matki, umiał z tej okazji wzbudzić u młodzieży tkliwą miłość
względem Boskiego Zbawcy, co zawsze podkreślał, ilekroć miał okazję przemawiać
o Męce Pańskiej.
69

7.10 Page 70

▲back to top
ROZDZIAŁ XII
Ogólna żałoba okryła miasto Turyn z powodu zgonu czcigodnego
ks. Cottolengo wielkiego dobroczyńcy wszelkiej nędzy ludzkiej, który zmarł
świątobliwie w Chieri w dniu 30 kwietnia 1842 r.
Parę lat przedtem w rozmowie z nim król Karol Albert wyraził swój niepokój
względem przyszłości Małego Domku Opatrzności, gdyby zabrakło ks. Cottolengo.
Maesta – odpowie pokornie sługa Boży – czy można wątpić w Opatrzność
Boską? Widzi Wasza Królewska Mość tam na dole zmianę warty przy bramie
pałacowej? Oto nadchodzi żołnierz wypowiadając hasło i zajmując miejsce swego
poprzednika na warcie, poprzedni odchodzi jakby niepostrzeżenie, a straż nadal trwa
na swej pozycji. Tak będzie z małym Domkiem Opatrzności. Ja jestem niczym, jeśli
Opatrzność zechce, powie słówko komuś innemu, który zajmie moje miejsce i dzieło
pójdzie dalej.
Zastąpił go w prowadzeniu dzieła kanonik Anglesio, który zgodnie
z zapowiedzią św. Założyciela, rozbudował Dzieło aż po rzekę Dorę.
Zbyteczną byłoby rzeczą rozpisywać się w pochwałach o tym mężu, który miał
niebawem dostąpić zaszczytu ołtarzy i którego sława świętości wnet rozeszła się po
całym świecie. Wspomnę tylko o pewnej jego wypowiedzi na parę dni przed śmiercią.
Otóż w 3 niedzielę po Wielkanocy, po kazaniu, jakie wygłosił w klasztorze
dusz czyśćcowych, wrócił do zakrystii, lecz zaraz wyszedł do ołtarza i zwróciwszy się
do wiernych, zalecił gorące modły za króla Karola Alberta i całej jego rodziny, potem
wzniósł oczy i ręce w górę, jakby pragnął, by znany mu sekret się nie sprawdził oraz
z bólem zawołał:
Dokąd będzie nam panował Karol Albert… i zamilkł. Cóż chciał przez to
powiedzieć sługa Boży?
Piemont był podówczas jednym z najbardziej katolickich królestw na świecie.
Tym niemniej liberałowie od czasu do czasu podnosili żądania na niekorzyść
Kościoła, który jak matka wyrozumiała ustępował w niektórych punktach
70

8 Pages 71-80

▲back to top

8.1 Page 71

▲back to top
dyscyplinarnych dla uniknięcia większego zła. Na przykład, rząd ustalił pewien limit
w przyjmowaniu nowicjuszów do zakonów, mając na względzie pobór do wojska.
Lecz czy nie słuszną jest rzeczą, że Bogu należą się pierwociny ze stworzeń dla
Jego służby? Czy nie ma on prawa wybierać sobie powołanych do niej? Czy papież
Grzegorz nie odrzucił dekretu imperatora Maurycego zakazującego wojskowym
wstępować do klasztorów?
Prawda, że wspomniane ograniczenie na pierwszy rzut oka nie wyrządzało zbyt
wielkiej szkody dla powołań zakonnych, przez to jednak otwierała się droga do
mieszania się w sprawy Kościoła.
Postanowiono, więc, żeby przełożeni zakonni przed przyjęciem nowicjuszy nie
zarejestrowanych do wojska, otrzymywali zgodę biskupa diecezji, w której znajdował
się klasztor. Wyjęci byli kandydaci z ukończonym 20-tym rokiem życia. Biskupi
corocznie mieli przekładać ministrom wojny i marynarki listę przyjętych do nowicjatu.
Zabraniało się przełożonym wysyłać poza granice państwa nowicjuszów, celem
uchronienia ich przed poborem.
Powyższe zarządzenia zostały opublikowane przez arcybiskupa Fransoniego
w roku 1842. Tenże arcypasterz, doskonały znawca ludzi, nie bezpodstawnie
doświadczył w tym sporze o wiele poważniejszego zła w przyszłości. W tymże samym
czasie hrabia Kamil Cavour zakładał stowarzyszenie pod nazwą Associazione Agraria.
Na pierwszy rzut oka wydawało się mieć cel gospodarczy, zrzeszenie producentów
rolnych, wzmocnienie potencjału ekonomicznego kraju, wiązanie wsi
z miastem. Lecz tajemnym celem było rozagitowanie obywateli i wprowadzenie
systemu parlamentarnego. Przygotowano do druku encyklopedię ludową, która prócz
szerzenia oświaty i postępu była przeznaczona na to, by w Piemoncie podsycać ów
płomień patriotyzmu, który miał niebawem ogarnąć wszystkie prowincje włoskie.
Parlament rewolucyjny, który pod tym się ukrywał, wróżył źle na przyszłość
i jesteśmy przekonani, że czcigodny Cottolengo miał na myśli przyszłe smutne
wydarzenia, jakie za parę lat miały nadejść.
Innym smutnym wypadkiem dla Księdza Bosko był zgon owego anioła
skromności, kleryka Józefa Burzo. Jego to zniesławionego wziął w obronę swego
czasu Ksiądz Bosko i sprawił, że zatriumfowała niewinność. Obecnie ten 20-letni
kleryk jako nowicjusz Oblatów w Pinerolo, pozostając w ścisłej przyjaźni z Księdzem
71

8.2 Page 72

▲back to top
Bosko, przepowiedziawszy miejsce swej śmierci, został przeniesiony do Turynu,
celem lepszej opieki w chorobie, gdzie też oddał Bogu ducha 20 maja. Ciało jego
pochowane zostało w podziemiach kościoła pod ołtarzem Madonny, pomiędzy innymi
współbraćmi.
Tymczasem kończył się pierwszy rok pobytu w Konwikcie, rekolekcjami w San
Ignazio ponad Lanzo.
Na północ od Lanzo Torinese, wznosi się na 910 metrów n.p.m. wysunięty
z Alp łańcuch górski zwany Bastia. Jest to góra skalista i naga, tu i tam nieco pokryta
kasztanowcami, jodłami i modrzewiami. Na tym to wzgórzu ślubowali okoliczni
górale wznieść ku czci św. Ignacego Loyoli kaplicę.
Wnet płynęły tu liczne pielgrzymki z Piemontu, zwłaszcza z okazji odpustu
obchodzonego w pierwszą niedzielę sierpnia. W roku 1677 kaplicę oddano
OO. Jezuitom, którzy obok wznieśli aktualny kościół z klasztorem. Po wypędzeniu
Jezuitów w 1774, około roku 1804, ks. Kanonik Guala począł uczęszczać na to
pustkowie do klasztoru, wraz z kilkoma towarzyszami na parodniowe rekolekcje.
Z czasem liczba rekolektantów tak dalece rosła, że musieli sypiać po dwóch w celi. Od
roku 1808 zaczęto urządzać rekolekcje także dla świeckich, liczba ich przekraczała 30.
W 1814 r. biskup Della Torre zlecił kierownictwo rekolekcji księdzu rektorowi Guala,
wraz z rektoratem świątyni. Od tego czasu odbywało się tam po trzy serie rekolekcji
dorocznie dla księży, laików i stowarzyszenia pod wezwaniem św. Pawła, które
opiekowało się materialnie tym obiektem. Ksiądz Guala pozostał rektorem aż do swej
śmierci. Do roku 1847 osobiście głosił rekolekcje, angażując równocześnie na
instrukcje najwybitniejszych spośród kleru świeckiego i zakonnego. Bóg wie, ile
doprawdy dusz wyniosło stąd zapał do służby Bożej i ilu grzeszników pojednało się
z Nim.
Ksiądz Cafasso w końcowych konferencjach gorąco zachęcał swych alumnów
do wzięcia udziału w ćwiczeniach duchowych, wskazując równocześnie praktyczny
sposób ich odprawiania. Nie mogło zabraknąć na nich i Księdza Bosko. Oto, co sam
o tym pisze:
„Od pierwszego roku pobytu w Konwikcie (1841-42), ks. Cafasso zachęcał
mnie bym towarzyszył mu na rekolekcjach dla świeckich u św. Ignacego ponad Lanzo
Torinese. Wyprawa ta była nie lada przygodą i doświadczeniem. Po ustaleniu terminu
72

8.3 Page 73

▲back to top
wyjazdu, dorożkarze szli w zawody, kto pierwszy go sobie zdobędzie. U stóp góry
czekała gromada żebraków prosząc o jałmużnę, on zaś rozdawał ją kierując
poszczególnym właściwe polecenie, jednemu mówił: „Bądź cierpliwy w swym
ubóstwie!”; drugiemu: „Bądź nabożny do Najświętszej Panny, przystępuj częściej do
spowiedzi”; trzeciemu: „Bądź posłuszny swym rodzicom”. W owych czasach na
szczyt prowadziła ścieżka czasem łagodnym a często nader stromym zboczem. Gdy
Ksiądz Bosko po raz pierwszy wstąpił do tej świątyni, od razu uderzył go widok
surowej skały, świadka objawienia św. Ignacego wraz z jego towarzyszem. Starożytny
konwent został odrestaurowany i powiększony staraniem ks. kanonika Guali i mógł
pomieścić do 80 osób. Starał się on jak najbardziej uprzyjemnić pobyt na rekolekcjach
uczestnikom. Regulamin ich był tak ułożony, by ułatwić personelowi obsługę
rekolektantów. Dlatego rekolekcje u św. Ignacego zyskały sobie niebawem największą
renomę w Piemoncie, stając się wzorem dla innych urządzanych w poszczególnych
diecezjach.
Rekolekcje rozpoczęły się 7 czerwca 1842 r. Głosili je: O. Menini Jezuita –
instrukcje i ks. kan. Guala – rozmyślania. Wynika to z zapisków Księdza Bosko. Dla
niego jednak najskuteczniejszym kazaniem był widok gorliwości księdza Cafasso. Nie
zabrakło go nigdy na owych seriach rekolekcyjnych, pomimo że sam nie głosił nauk.
Zawsze budował dobrym przykładem, skupieniem, był pierwszy w kościele usługując
księżom jak zwykły kleryk. Ksiądz Bosko szedł wiernie w jego ślady, jak stwierdzają
ci, co z nim uczestniczyli w rekolekcjach, między nimi ks. D. Giacomelli.
Po rekolekcjach Ksiądz Bosko wracał do swego Oratorium w Turynie. Ksiądz
Cafasso widząc jego osłabienie posłał go na wieś dla odpoczynku, a sam wraz
z księdzem Guala zastępował go wśród młodzieży.
Osłabienie, wygodny dyliżans, mogłyby radzić, by nie odbywał tak dalekiej
podróży pieszo, miłość jednak ubóstwa ewangelicznego przeszła do porządku nad
owymi trudnościami.
Parę dni pobytu na wsi użył na usługi dla swych współziomków, katechizując
dzieci w Becchi, Morialdo i Castelnuovo i przygotowując materiał do Historii
kościelnej i innych książek stosownych dla młodzieży, które także z wielkim
pożytkiem czytali prości ludzie. Ksiądz Bosko znał doskonale wartość tego daru,
którego Bóg użycza człowiekowi dla jego własnego i innych dobra, nie tracąc ani
73

8.4 Page 74

▲back to top
chwili czasu, zgodnie z zaleceniem Mędrca Pańskiego: „Nie utrącaj dnia dobrego, a
zacnego daru cząstka niechaj cię nie mija” /Ekl 14,14/.
74

8.5 Page 75

▲back to top
ROZDZIAŁ XIII
Dwa wydarzenia religijne - jedno ogólne, drugie partykularne - sekundowały
konwiktorom z nowym rokiem. Oto papież Grzegorz XVI dla zachęty przyszłych
konwiktorów udzielił odpustu zupełnego w uroczystość św. Alfonsa oraz Patronów
Konwiktu, z warunkiem nawiedzenia kościoła św. Franciszka z Asyżu. Inne łaski
w formie jubileuszu ogłosił na cały świat, w celu uproszenia u Boga kresu krwawych
walk w Hiszpanii między obiema partiami: katolicką Don Carlosa i liberalną –
królowej Izabeli. Liberałowie zawładnąwszy rządami w kraju, skasowali wiele
klasztorów, skonfiskowali majątki kościelne, wypędzili z kraju lub uwięzili wielu
biskupów, wydalili nuncjusza, ustanowili prawa sprzyjające schizmie i poddające
Kościół władzy cywilnej. Karol Albert sprzyjał Karlistom, posyłał pieniądze i udzielał
schronienia, przyjmował posłów i odmawiał uznania panowania królowej Izabeli,
zerwał stosunki dyplomatyczne z Hiszpanią, udzielił w Piemoncie schronienia
biskupowi Cuby i Leonu. Nieco później przyjmował z honorami Don Carlosa, który
szukał u niego schronienia.
W międzyczasie proboszcz Cinzano prosił arcybiskupa o przysłanie mu
pomocnika w duszpasterstwie ze względu na swe dolegliwości, proponując Księdza
Bosko. Arcypasterz zgodził się z tym, że stawi się on do egzaminu jurysdykcyjnego
wobec księży Guala i Cafasso w Konwikcie duchownym.
Ksiądz Bosko z łatwością uzyskał zaświadczenie o zdanym egzaminie z tym,
że powtórzy go jeszcze po drugim roku studiów w Konwikcie kościelnym. Z radością
przyjął czcigodny stryj byłego kolegi Comolla, Księdza Bosko, który natychmiast
zabrał się gorliwie do pracy. Głosił kazanie przez cały tydzień i spowiadał
napływający lud nawet z dalekich wiosek. Pragnął usposobić jak najlepiej wiernych do
skorzystania z łask jubileuszu i rozbudzić ich zainteresowania odpustem zupełnym,
jaki z łatwością można było uzyskać.
Celem rozproszenia pewnych obaw wiernych, wołał z ambony:
75

8.6 Page 76

▲back to top
,,Boski Zbawiciel stosownie do naszych słabości, udziela nam łaski pomocnej
do zbawienia i uświęcenia naszych dusz!”. Później w swych oratoriach zalecał gorąco
praktykę niektórych dobrych uczynków oraz modłów, obdarowanych odpustami.
Wróciwszy do Turynu zabrał się do gorliwego przygotowania chłopców do
spowiedzi, celem zyskania łask jubileuszowych. W związku z tym napisał z końcem
roku 1842 następujące postanowienie:
,,Brewiarz i konfesjonał.
Będę starał się odmawiać pobożnie brewiarz, możliwie w kościele, by służył za
Nawiedzenia Najświętszego Sakramentu.
Przystąpię do spowiedzi, co osiem dni i będę praktykował postanowienia
powzięte na poprzedniej spowiedzi.
Gdy mnie zaproszą do słuchania spowiedzi, przerwę nawet brewiarz, skrócę
przygotowanie i dziękczynienie po Mszy św., by spełnić tę posługę”.
Tymczasem umiłował na wszelki sposób uprzyjemniać młodzieży zbiórki
niedzielne. Znał na tyle nuty, że potrafił przygrywać na instrumencie chłopcom przy
śpiewie pieśni religijnych. A głos miał w szerokiej skali aż do drugiej oktawy. Na
okres Bożego Narodzenia przygotował pieśń ku czci Dzieciątka Bożego. Ułożył ją
sam improwizując słowa na chórze w kościele św. Franciszka, sam też podłożył
melodię. A oto ona / w j. włoskim/:
Ah! si canti in scon di giubilo,
Ah! si canti in suon d`amor.
O fedeli, è nato il tenero
Nostro Dio Salvator
Oh, come accesa splende igni stella:
La luna nostrasi lucente e bella
A delle tenebre squarciasi il vel.
Schiere serafiche, che il ciel disserra
Gridan con giubilo: sie pace in terra!
Altre rispondono: sia gloria in ciel!
Vieni, vieni, o pace amata,
Nei cuor nostri a riposar
O Bambino in mezzo a noi
76

8.7 Page 77

▲back to top
Ti vogliamo conservar.
Muzyka nie była zgodna z regułami kontrapunktu, lecz brzmiała tak serdecznie,
że wzruszała szczerze słuchaczy. Ksiądz Bosko nauczył melodii swych chłopców
nieobeznanych z nutami czy jakimikolwiek zasadami muzyki. Wytrwałość jego
odniosła sukces. Nie mając początkowo miejsca na tego rodzaju próby wychodził
z grupą chłopców na przechadzkę i po drodze ćwiczyli odpowiednie pieśni. Melodie
wspomniane utkwiły im tak głęboko w pamięci, że w roku 1886 niektórzy starzy
oratorianie jeszcze je sobie przypominali, co ułatwiało ich odtwarzanie.
Odnalazła się również okolicznościowa kantata, do której słowa napisał Ksiądz
Bosko (trzy zwrotki), dyrygując osobiście i akompaniując na organach, wykonana była
po raz pierwszy w kościele Dominikanów, później zaś Matki Bożej Pocieszenia dawno
już Turyńczycy nie słyszeli wdzięcznych głosików chłopięcych z chóru, dotąd,
bowiem sami dorośli śpiewacy wykonywali pieśni religijne swoimi surowymi i
niezbyt sympatycznie brzmiącymi głosami.
Melodia powyższa została przystosowana do „Tantum ergo”, śpiewanego
w kościołach przez lat kilkanaście przez chłopców, zwłaszcza w czasie wycieczek
w okolicznych parafiach. W taki sposób stopniowo wprawiani w śpiewie oratorianie
zyskali sobie niebawem wielką wziętość wśród ludu.
Również podłożył melodię pod słowa: ,, Lodato sia sempre il Nome di Gesù e
di Maria…’’ śpiewane dotychczas w kaplicach Sióstr Salezjanek oraz w Bazylice
Najświętszej Maryi Wspomożycielki w Turynie na zakończenie kazania.
Skomponował również Gloria in excelsis Deo dla parafii Castelnuovo z okazji
wycieczki z chłopcami. Zapoczątkował przez to liturgię mszalną z ludem, która
w owych czasach wydawała się czymś niezwykłym. Następnie napisał jeszcze motyw
muzyczny na Magnificat, na zmianę z akompaniamentem orkiestry dla
poszczególnych wierszy, przy czym lud powtarzał ten sam refren. Tak samo na Litanię
Loretańską.
Niebawem przyłączył się do Księdza Bosko współpracownik w katechizacji
i muzyce religijnej, kleryk Alojzy Nasi, ze znakomitej rodziny turyńskiej. Ukończył on
teologię ze stopniem akademickim w 1842 r., a wyświęcony na kapłana 1844 r. został
później dyrektorem duchownym dzieła Rifuggio i kanonikiem kolegiackim, stale
pomagając księdzu Cafasso w posłudze kapłańskiej i głoszeniu misji ludowych.
77

8.8 Page 78

▲back to top
Dzielny mówca był kolegą i przyjacielem znanego kanonika Jana Baptysty Giordano,
zyskując opinię najznakomitszego kaznodziei Włoch.
Czując pociąg do młodzieży udzielał się chętnie w różnych zakładach
wychowawczych, zwłaszcza w świeżo powstałym Oratorium Księdza Bosko, potrafił
sobie zyskać wziętość i miłość chłopców swą osobowością oraz opowiadaniem
ciekawych historyjek.
Uzdolniony poeta i artysta zarazem układał dla nich różne pieśni i przez szereg
lat uświetniał nabożeństwa akompaniując na organach oraz prowadził szkołę muzyki
i śpiewu. Z sympatii gorącej dla Księdza Bosko, pozwolił Salezjanom w roku 1893 na
wydrukowanie swych kazań i przemówień okolicznościowych, przeznaczając dochód
na rzecz Misji Salezjańskich w Patagonii.
Tak, więc pod kierunkiem księdza Nasi, śpiewacy Oratorium występowali na
nabożeństwach w różnych kościołach turyńskich, jak np. u Consolaty, w kościele
Bożego Ciała, Karmelitanek w Moncalieri, często również w kościele św. Franciszka
z Asyżu. Zakrystia tegoż kościoła stała się niebawem salą muzyczną, gdzie
wykonywano utwory takich mistrzów jak Cherubini, Rossini, Haydn, Palestrina etc.
Sam Ksiądz Bosko zamiłowany w muzyce i śpiewie, polecił umieścić nad wejściem
do Sali muzyki wiersz skrypturalny: „Ne impedias musicam”.
Swych pierwszych oratorianów nauczył Ksiądz Bosko różnych pieśni
Maryjnych, jak np. znanej do dziś „Maria risuona la valle e il monte” oraz wiele pieśni
eucharystycznych.
Melodie i słowa do wspomnianych pieśni nie zawsze wyszły spod pióra
Księdza Bosko, lecz zaczerpnięte były z religijnych utworów znakomitych poetów
i mistrzów. Niektóre śpiewane dotychczas po zakładach salezjańskich miały dość
dziwny początek. Pewnego razu na przykład, Ksiądz Bosko przechodząc ulicami
miasta, usłyszał jakąś skoczną marszową przyśpiewkę robotników, wracających
z pracy. Wiedząc, że chłopcom przypadnie do gustu tego rodzaju popularna
melodyjka, zapamiętał ją sobie i przy sposobności prosił poetę Silvio Pellico, penitenta
księdza Guali, by raczył napisać słowa i tak powstała ulubiona w zakładach
salezjańskich pieśni ku czci św. Anioła Stróża „Angioletto del mio Dio”.
Innym razem spotkał grupę gitarzystów, opowiadających przy
akompaniamencie muzyki jakąś romanze zasłuchanym przechodniom. Jeden z nich
78

8.9 Page 79

▲back to top
śpiewał swą arię, inni powtarzali refren. Księdzu Bosko bardzo przypadła do gustu
zasłyszana melodia, dlatego wyjął notes i ołówek i od razu na gorąco, przyparty o mur
domu zapisał nuty. Poszukał potem odpowiedniego tekstu i tak powstała znana pieśń
Maryjna: „Noi siamo figli di Marie” śpiewane dotychczas w domach salezjańskich.
Trudno wyrazić, z jakim zapałem śpiewali chłopcy wspomniane melodie oraz
entuzjazm zasłuchanego w nie ludu. Pewnego razu Ksiądz Bosko urządził chłopcom
przechadzkę do kościoła Matki Bożej del Pilone w okolicach miasta. Na trzech
łódkach popłynęli rzeką Pad, a znalazłszy się na środku zaintonowali piękną pieśń
Maryjną. Publiczność znajdująca się na brzegach rzeki słysząc jakiś cudny śpiew,
przystawała wsłuchując się i jakby oczarowana melodią postępowała za płynącymi
barkami wzdłuż bulwarów rzecznych. Znalazło się wśród nich wielu grających na
trąbkach, którzy akompaniowali usłyszany motyw, wywołując tym doprawdy efekt
niezrównany. Mieszkańcy dzielnicy del Pilone wychodzili ze swych mieszkań, a gdy
barki przybiły do brzegu, zebrane tłumy urządziły owację młodym śpiewakom. To
były owe pierwsze triumfy muzyczne Księdza Bosko, jakie zainaugurowały tysiące
innych w przyszłości, zdobywając aplauzy w każdym zakątku świata.
79

8.10 Page 80

▲back to top
ROZDZIAŁ XIV
Dzięki przemyślanym zabiegom Księdza Bosko niewielkie Oratorium w 1843
roku nabierało szybkiego rozwoju. Nadto szczupłe pomieszczenia nie pozwalały
jednak w pełni rozwinąć się jego aktywności. Nie było pożądane, by gromadząca się
młodzież na placu przy kościele św. Franciszka urządzała swe gonitwy. Tym bardziej,
że kościół ten mający centralne położenie ściągał tłumy wiernych na Msze św.
niedzielne i inne nabożeństwa. Ponadto funkcjonariusze porządku publicznego nie
tolerowaliby zbytniego hałasu w centrum miasta, gdzie również ruch publiczny był
utrudniony z powodu nieprzepustowych, starych ulic. Dlatego Ksiądz Bosko przeniósł
miejsce zbiórek na przyległy teren poza kościołem, na skrzyżowaniu biegnących alei,
by tym łatwiej gromadzić swą młodzież oraz by mieć łatwiejszą nad nimi kontrolę
przy opuszczeniu Oratorium. W tym także celu podzielił ich na grupy stosownie do
miejsca zamieszkania polecając by nie zbaczali z trasy im wyznaczonej i osobiście
odprowadzał raz jedną, to drugą grupę.
A przecież jakiś plac do zabaw był konieczny, by przyciągnąć na katechizm tak
żywą młodzież miejską. Dlatego prowadził ich często poza miasto na błonia, gdzie
mogli się wyhasać do woli pod jego ojcowską opieką i nigdy nie tracił ich z oczu. To
jednak nie zawsze było korzystne i wygodne dla chłopców i dla niego. Dlatego
ks. Guala rozumiejąc konieczność jakiegoś miejsca na rekreacje młodzieżowe,
pozwolił mu gromadzić od czasu do czasu chłopców na dziedzińcu przyległym do
Konwiktu.
Również boczna zakrystia już nie wystarczała na pomieszczenie dla chłopców,
których liczba sięgała ponad 80 nawet, gdy zezwolono na użytkowanie głównej
zakrystii. Z konieczności wyłonił się podział chłopców na dwie, nawet trzy grupy a
ponieważ sam Ksiądz Bosko nie zdołał ich wszystkich nadzorować, wtedy ksiądz
Guala dodał mu do pomocy kilku konwiktorów, by można było stworzyć więcej sekcji
katechizmowych.
Ale wnet począł się napływ dalszych chłopców i Ksiądz Bosko musiał dokonać
nowych sekcji. Nie raz kazał do siebie przychodzić mniej pojętnym i tłumaczył im
80

9 Pages 81-90

▲back to top

9.1 Page 81

▲back to top
osobno trudniejsze prawdy katechizmowe, dokąd nie przyswoili ich sobie na pamięć.
Tak szło przez dwa następne lata.
Równocześnie informował się dokładnie o ich pochodzeniu i miejscu pracy, by
móc ich w swoim czasie odwiedzić, zachęcić i polecić chlebodawcom.
Z rana każdego święta była sposobność przystąpienia do Sakramentów św.
Chłopcy wnet nabrali do niego takiego zaufania, że wszyscy pragnęli, by ich
spowiadał. Cóż to za pocieszający widok, gdy jego konfesjonał oblegała grupa 20, 30,
40 i więcej chłopców oczekujących cierpliwie na swą kolejkę, by powierzyć mu swe
wewnętrzne sekrety. Potem odprawiał dla nich Mszę św. i rozdzielał Komunię św. ku
zbudowaniu niezmiernemu obecnych ludzi. Wreszcie wygłaszał odpowiednią naukę
dla wszystkich.
Jest to chwała i zasługa Księdza Bosko, że utorował tylu chłopcom drogę do
częstej Komunii św., podczas gdy ogólny zwyczaj kazał przystępować im tylko
z okazji Wielkanocy, gdy już byli dorosłymi. Dobrze on odczytał Ewangelię, która
mówi:
„Pozwólcie dziatkom przyjść do mnie i nie zabraniajcie im, bo takich jest
Królestwo Niebieskie” /Mk 10,14; J 10,10/.
Pod wieczór nie było nabożeństwa eucharystycznego ze względu na późną
porę, po nauce katechizmu Ksiądz Bosko zatrzymywał ich jeszcze ucząc pieśni
religijnych. Ksiądz Bosko miał wiele pociechy z tych biednych chłopców. Czytamy
w jego pamiętniku: „Wkrótce znalazłem się otoczony przez chłopców, którzy
z łatwością słuchali mych poleceń, spieszyli chętnie do pracy, a ja dobre ich
sprawowanie się, tak w niedzielę jak i na co dzień mogłem zagwarantować.
Wystarczyło dla niektórych jedno spojrzenie, a wracali do swych rodziców, od których
uciekli; inny, który oddawał się włóczęgostwu i próżnowaniu, umieszczony u majstra,
pracował teraz pilnie, inny po wyjściu z więzienia stawał się wzorem dla towarzyszy,
ów znowu całkowicie zaniedbany religijnie pilnie uczył się katechizmu”. Nie czuł
jednak zadowolenia. Pragnął mieć kościół przeznaczony wyłącznie dla swych
chłopców, dostatecznie obszerne pomieszczenia, odpowiednie lokale dla szkół,
portyki, pawilony kryte dla ochrony przed deszczem i zimnem.
Odczuwał również pewien chłód, z jakim go traktowali niektórzy
z przełożonych, dlatego że nie podobały się im te nowości. Jak stwierdza
81

9.2 Page 82

▲back to top
ks. Giacomelli, chłopcy jego bywali niechętnie tolerowani przez mieszkańców
Konwiktu. Jest to zresztą ogólne prawo, że Bóg pozwala istnieć i rozwijać się swym
dziełom wśród przeciwności. Zrodziło się ich niebawem wiele. Wszak porządek
w Konwikcie wymagał w pewnych godzinach milczenia. Nabożeństwa w kościele
bardzo uczęszczanym przez publiczność wymagały spokoju, a jedno i drugie nie dało
się pogodzić ze zgiełkiem powodowanym przez tłum rozkrzyczanej młodzieży. Sam
Ksiądz Bosko rozumiał potrzebę przeprowadzenia się do innego lokalu, o czym
konferował z księdzem Gualą. Ten, pomimo że był przyzwyczajony do życia
spokojnego i obijały się o jego uszy wszystkie owe skargi, wszakże doceniał jego
poświęcenia i zapowiadające się pomyślnie owoce pracy nad młodzieżą, zachęcał do
wytrwania i nie zważania na gadaninę, dawał mu nadto dowody swego szczerego
poparcia.
I tak z okazji, jakiegoś święta fundował chłopcom podwieczorek, obecnie zaś
gotował inną miłą niespodziankę. Otóż w owym czasie gromada oratorianów składała
się z różnych grup rzeźbiarzy, sztukatorów, brukarzy, zwłaszcza murarzy. Z tego
powodu pragnął, by obchodzono uroczyście św. Annę jako specjalną Patronkę tej
branży zawodowej. W tym celu w dniu św. Anny, po nabożeństwie rannym zaprosił
ich wszystkich do siebie na śniadanie i osobiście zaprowadził grupę może ze stu
czeladników i terminatorów do wielkiej sali zwanej konferencyjną. Tam wszystkich
wspaniale ugościł kawą z mlekiem, czekoladą, ciastem, słodyczami i innymi
specjałami tak, że zdawać im się mogło, że są u samego króla. „Och, jakże piękne
kazusy moralne widzieliśmy wówczas rozwiązane z tej okazji!” - odezwał się do mnie
jeden z przełożonych. „Doprawdy znikły nam w jednej chwili wszelkie poprzednio
stawiane trudności na widok doskonałych biszkoptów! Można sobie wyobrazić, jakie
wrażenie wywołało wśród naszych kolegów opowiadanie o tej uroczystości. Od tego
dnia, gdybyśmy mieli dość obszerne lokale, zeszłoby się tam chłopców kilka setek.
Niemniej wzruszające były wrażenia religijne, jako owoc tej uroczystości. Zdawało się
nam, jakby św. Rodzicielka Dostojnej Matki Bożej uśmiechała się do nas w owym
dniu, biorąc nas pod swą opiekę. A tak jej wówczas potrzebowaliśmy. Bo któż nie wie,
na jak wiele niebezpieczeństw byliśmy narażeni my biedni czeladnicy, zwłaszcza
murarze? Od tego czasu nie pamiętam, by któryś z nas został ofiarą jakiegoś
nieszczęścia”.
82

9.3 Page 83

▲back to top
W taki sposób ks. kan. Guala udzielał poparcia Księdzu Bosko, który mimo
pewnych nieprzyjemności poświęcał się niezmordowanie dla młodzieży. On, który
udzielał mu stypendium od chwili wstąpienia do Konwiktu, mawiał o nim:
Gdy stąd wyjdzie, odda z nawiązką!
To, co opowiedzieliśmy dotąd odnośnie pierwszych kolei Oratorium i pobytu
Księdza Bosko w Konwikcie podali nam: ks. Giacomelli, Józef Buzzetti, prof.
Gadano, który wiele lat spędził w Konwikcie oraz pan Bargetto bireciarz oddający swe
usługi krawieckie w Konwikcie; ten ostatni dodaje, że wszystko, co Ksiądz Bosko
miał własnego lub otrzymał od kogoś w prezencie, obracał na dobro i uciechą swych
chłopców, nie zatrzymując dla siebie niczego, prócz tego co niezbędne.
83

9.4 Page 84

▲back to top
ROZDZIAŁ XV
Po ukończeniu kursu pastoralnej i złożeniu egzaminu, Ksiądz Bosko uzyskiwał
jurysdykcję do słuchania spowiedzi w czerwcu 1843 r. Korzystając z propozycji
ks. Cafasso towarzyszył mu kilkudniowy odpoczynek do willi w Rivatta. Nie po raz to
ostatni otrzymywał ten dowód zaufania od niego. Ksiądz Cafasso przez cały dzień
wolny od zajęć w Turynie spędzał w swym pokoju studiując swe kazania i oddając się
modlitwie, wyjąwszy jakąś godzinkę wieczornego spaceru w pobliskim zagajniku. Ten
pobyt w zaciszu wiejskim w towarzystwie tak drogiego sercu przyjaciela i ojca
przyniósł Księdzu Bosko nieocenione pokrzepienie dla duszy i ciała.
Inną propozycją, jaką otrzymał od księdza Cafasso było zaproszenie na
rekolekcje do św. Ignacego, na to drugie pole jego apostolstwa. Ks. kan. Guala dla
ułatwienia dostępu na świętą górę od strony Lanzo, własnym sumptem wybudował
dość obszerną serpentynę dla pojazdów długości 7 i pół kilometra. Koszt jej wynosił
ponad 100 tys. lir. Ksiądz Bosko podziwiając z dawna przedsiębiorczą i kosztowną
inicjatywę swego przełożonego, by udostępnić dla jak największej liczby kapłanów
i świeckich udział w rekolekcjach, przyjął chętnie zaproszenie swego profesora udając
się z nim na rekolekcje dla świeckich.
W owych czasach rekolekcje udzielane metodą św. Ignacego potrzebowały
pewnego ożywienia. Dlatego właśnie ksiądz Cafasso zwerbował do pomocy Księdza
Bosko, który od tego czasu nieprzerwanie udzielał się z pomocą w ich prowadzeniu
aż do roku 1875. Przez wiele lat odbywał swą wędrówkę tam dotychczs pieszo,
wyruszając z Turynu o godz. 3.00 po południu a przybywając na miejsce około
godziny 10.00 następnego dnia z rana. Księża: Cafasso, kleryk Golzio i ks. Begliati
pozostawiali pełną swobodę dla jego inicjatywy. Pomimo to Ksiądz Bosko zazwyczaj
nie przebywał tam z misją kaznodziei, lecz zasiadał w swym konfesjonale i wszyscy
pragnęli jego posługi. Nie da się określić rozmiaru dobra zdziałanego w ten sposób dla
dusz. W ciągu niniejszej historii wypadnie nam opowiedzieć szereg różnych anegdot,
jakie tam się wydarzyły. W czasie rekreacji podchodziły do niego różne osobistości
84

9.5 Page 85

▲back to top
i w takich właśnie chwilach łowił do swej sieci największe ryby, zdobywając je swym
uprzejmym sposobem obejścia się.
Wróciwszy z góry św. Ignacego spędził jesień w Turynie, oddając się
spowiadaniu swej młodzieży. W parę tygodni przed uroczystością Matki Bożej
Różańcowej udał się do Castelnuovo, który to zwyczaj utrzymał nadal, zwłaszcza
odkąd uzyskał pozwolenie na wzniesienie kaplicy pod tym wezwaniem w swej
miejscowości rodzinnej.
W czasie, gdy widzimy Księdza Bosko tak gorliwie pracującego nad
umoralnianiem młodzieży, na dworze królewskim, tymczasem wrzała praca
w zupełnie przeciwnym kierunku. Jawne i sekretne stosunki Karola Alberta z partią
liberalną działającą w Turynie oraz w wielu okolicach Włoch i za granicą, umacniały
się coraz bardziej. W tym czasie Massimo d’Azzeglio drukuje swe patriotyczne
romanse, znów Balbo szczery katolik, lecz oddany iluzjom publikuje swą książkę „Le
Speranze d’Italia” wysławiając ideę zjednoczenia wszystkich państw włoskich,
z wykluczeniem papieża, który z racji na swą Boską misję nie może być niczyim
poddanym. Wspomniana książka sekundowała znakomicie ideom ks. Wincentego
Giobertiego wyrażonym w książce zatytułowanej „Il primato civile e morale degli
Italiani”. Wspomniane książki propagowały szeroko nowe aspiracje wolnościowe
Włochów.
Ona to narobiła największej wrzawy. W niej pomimo, że roiła się od różnych
błędów, znajduje się wiele pochwał o narodzie włoskim, ukłony pod adresem papieża,
jego władzy, myśli o Świętach, a przy tym pewne sugestie i podniety do zjednoczenia
Włoch, nawiązując do dawnych tradycji, wielkości. Dzieło to zamąciło w umysłach
wielu skądinąd wykształconych ludzi, nie wyłączając samego kleru. I tu podnoszono
ideę, że zjednoczenie Włoch nie dokona się inaczej jak przez konfederację państw
z papieżem na czele.
Lecz wspomniana miłość była tylko fikcją. Ten przyjaciel Mazziniego, pod
płaszczykiem religijnym i udanym sztandarem Krzyża torował drogę do rewolucji
i aliansu wszystkich nieprzyjaciół Kościoła. Pouczał on, jak można zmylić ślady, by
zaś nikogo nie przerażać, użył subtelnej hipokryzji, by szerzyć swe idee nawet wśród
kleru. Oto, co pisał do Mazziniego pod datą 13 sierpnia 1843 r., że jego pochwały pod
adresem papiestwa i Kościoła były tylko pokrywką do zawoalowania jego przekonań.
85

9.6 Page 86

▲back to top
Należało puścić na wiatr powyższe pochwały, by uzyskać bezpiecznie paszport. Otóż
Ksiądz Bosko wróciwszy do Castelnuovo, jak opowiada ksiądz Bonetti, zobaczył na
biurku księdza prob. Cinzano tom dzieła „O Prymacie papieskim”. Być może,
iż również zacny proboszcz zachwycił się świetnym stylem i ideami religijnymi tej
książki. Znał on Giobertiego, gdy jako kleryk na uniwersytecie gromadził wokół siebie
wielu studentów seminarzystów, wpajając im teorie republikańskie i liberalno-
filozoficzne. A że był zdolny, oczytany, obrotny, pomimo swej nadmiernej ambicji,
zdołał zyskać sobie opinię orła wśród kleru podalpejskiego. Również ks. Cinzano
łatwowiernie zapatrzony w tym kleryku, korzystającym ze stypendium dworu
królewskiego, przymykał oczy na pewne jego wyskoki, lecz sprzyjał ideom
wolnościowym. Być może nie znał tego, co napisał Gioberti w tygodniku „Giovine
Italia”, nazywając katolicyzm „religią służalczości i barbarii”.
Ksiądz Bosko spojrzawszy na książkę rzucił znaczącym wzrokiem na
proboszcza. Wszakże wiadomo było, jakie instrukcje wydane były przez naczelników
sekt od roku 1820. Gioberti, szermierz haseł „Młodych Włoch” pośród młodzieży
wszelkiego pokroju, został uwięziony i skazany na wygnanie w roku 1834.
Schroniwszy się w Brukseli wykładał filozofię w pewnym kolegium protestanckim.
Nosił się po cywilu, nie odprawiał Mszy św., nie odmawiał brewiarza ani przyjmował
Sakramentów św., studiował wiele dzieł literatury wolnomyślnej. To wszystko
musiało rzucać podejrzenie na jego doktrynę. Dla przykładu Ksiądz Bosko przewrócił
kilka kartek jego książki, przekonując księdza proboszcza, że Gioberti, podobnie jak
wszyscy heretycy sięgał do podstaw religii chcąc ją dogłębnie „oczyścić” a nie tylko
zreformować.
Pomimo to ks. Cinzano nie połapał się w jego argumentach, kładąc pewne
błędy autora na karb jego zacięcia pisarskiego. I tak na niczym kończyły się dysputy
zacięte z proboszczem, który grożąc filuternie palcem powtarzał z piemoncka: „D.
Bosco! D. Bosco, ti’a ses un sant baloss!”.
Mimo tej różnicy zapatrywań, utrzymywała się przyjaźń miedzy nimi. Poza tym
zresztą ksiądz Cinzano bardzo poważał i stosował się do rad Księdza Bosko.
Dowodem tego może być fakt następujący: „Pamiętam – pisze Ksiądz Bosko,
że proboszcz Castelnuovo niezbyt życzliwie odnosił się do niektórych pobożnych
niewiast, które ironicznie nazywał „beatelle” twierdząc, że zabierają tylko czas
86

9.7 Page 87

▲back to top
księżom swymi długimi spowiedziami, że itd.… Ale za to musiał ponosić
konsekwencje, gdyż nikt nie chciał się u niego spowiadać. Za to do wikarego chętnie
spieszono. Gdy pewnego razu żalił się na to wobec mnie, przypomniałem mu radę
księdza Cafasso, tj. by przemawiał inaczej z ambony, by zachęcał ludzi do częstej
spowiedzi dodając, że księża bardzo chętnie wysłuchują ich. Zwłaszcza zaleciłem, by
traktował dobrze owe pobożne niewiasty, słuchał ich spowiedzi cierpliwie, zachęcał,
by przyprowadziły swoje znajome. Proboszcz później dziękował mi za tę radę, jaką
mu dałem, niebawem cała wioska przychodziła do spowiedzi u niego i zwiększyła się
znacznie frekwencja komunikujących się”.
Ksiądz Bosko mądrze i przekonywująco zabierając głos wobec niektórych
utyskujących na zbyt nudne i częste spowiedzi osób pobożnych, otwierał oczy tym,
którzy zbyt łatwo poprzestają na pewnych pozorach świątobliwości u swych
penitentów. Zdarza się, że przychodzą do spowiedzi pewne osoby świątobliwe, lecz
skrupulatne i uparte. Niekiedy chcą one zmienić spowiednika, czemu sprzeciwiał się
proboszcz z obawy, że odniosą stąd poważną szkodę. A Święty ze swej strony mawiał:
„Jeśli by owe osoby chciały nadal spowiadać się u niego, niech pozwoli na to. Ale
zawsze niech się zgadza na innych spowiedników, nawet niech im to ułatwia i doradza
zmianę, a gdy powrócą do niego, niech ich spowiada i kieruje żądając posłuszeństwa,
a gdyby znów przyszła chęć do zmiany, niech przystaje na to”.
Twierdził, że owe pobożne osoby czynią wiele dobrego w parafii i nie
pozwalał, by w jego obecności drwiono sobie z nich. Wszak właśnie owe „beatelle” są
często doprawdy ostoją religijności w parafii, a zbywać ich oschłym traktowaniem
znaczyłoby to samo, co wyziębiać parafię z pobożności i frekwencji do sakramentów
św. One to właśnie są bardzo dbałe o ozdobę Domu Bożego, lecz wrażliwe na pewne
skandale, a ofiarne w popieraniu dzieł dobroczynnych, czy religijnych. Prawda,
że stają się nieraz trochę przykre z powodu pewnej ignorancji i przesadnej
trwożliwości, często jednak są to dusze naprawdę nawet bez winy powszedniej
dobrowolnej. A jeśli spotkają spowiednika surowego, tracą do niego zaufanie, dzielą
się swymi wrażeniami z przyjaciółkami skarżąc się na doznany zawód, przez co
oziębia się pobożność u innych.
87

9.8 Page 88

▲back to top
ROZDZIAŁ XVI
Ksiądz Guala pozwolił Księdzu Bosko na jeszcze jeden rok pobytu
w Konwikcie, na co wyjątkowo pozwalano najwybitniejszym jednostkom w studiach
i pobożności. Zatem po nowennie odpustowej w Castelnuovo skwapliwie powrócił
Ksiądz Bosko do konwiktu, gdzie powierzono mu urząd pomocniczego wykładowcy
oraz korepetytora dla niektórych konwiktorów słabszych w nauce.
W tymże roku znalazł się również w Konwikcie ks. Giacomelli będący
świadkiem, z jaką sumiennością Ksiądz Bosko spełniał obowiązki wykładowcy,
pomimo swych rozlicznych zajęć.
Najwięcej oddawał się katechizowaniu chłopców w swym Oratorium, na czym
według niego polegać miało ich wychowanie religijne. Miał często w ustach słowa
Psalmu: „Wykład słów Twoich oświeca i daje wyrozumienie maluczkim”
/Ps. 118,130/. Jego zaś katecheza nie była tylko materialnym powtórzeniem pytań
i odpowiedzi katechizmowych, ale ilustrował je i uzasadniał cudami i proroctwami
z ksiąg świętych, na potwierdzenie tego, że przez Boga zostały objawione te prawdy
wiary. Bóg również przykazuje, co należy czynić a czego unikać. W taki sposób
chłopcy otrzymywali uzasadnienie swej wiary. Rzecz to bardzo ważna, bo z braku
wewnętrznego przekonania wiara słabnie, a namiętności z biegiem czasu biorą górę.
Zwłaszcza obszernie tłumaczył młodzieży, jakie są wymagane warunki do
godnego przystępowania do Spowiedzi i Komunii św. Był przekonany, że dzięki temu
chłopiec dobrze spędzi swą młodość unikając niebezpieczeństw związanych
z wiekiem, podczas gdy ten Sakrament jest również ostoją i zbawieniem dla tych,
którzy upadli. Dają o tym świadectwo liczne jego przemówienia i pisma na ten temat
do młodzieży. Dla przykładu przytaczamy, co pisze on w życiorysie Michała Magone:
„Przede wszystkim zalecam wam starać się wszelkimi siłami unikać grzechu,
lecz jeśli przez nieszczęście popadniecie weń, nie dawajcie posłuchu szatanowi, by go
zamilczeć na spowiedzi. Pomyślcie, że spowiednikowi dana jest władza odpuszczenia
wszystkich grzechów i ich liczb. Z im cięższych grzechów ktoś się spowiada, tym
88

9.9 Page 89

▲back to top
więcej on się cieszy w sercu, bo wie, że większe jest jeszcze miłosierdzie Boże, które
za pośrednictwem jego wam przebacza, aplikując nieskończone zasługi Krwi
Przenajdroższej Pana Jezusa, która zdolna jest zmyć wszystkie winy świata.
Pamiętajcie, że spowiednik jest ojcem, który gorąco pragnie uczynić wam jak
najwięcej dobrego i oddalić od was wszelkie zło. Nie obawiajcie się, że stracicie
u niego dobrą opinię, lub, że może on komuś wyjawić wasze grzechy. Spowiednikowi
nie wolno posługiwać się wiadomością ze spowiedzi, by coś zyskać za cenę nawet
własnego życia. Owszem, mogę was zapewnić, że z im większym zaufaniem będziecie
się odnosili do niego, tym więcej będzie on was kochał i przez to zdoła udzielić wam
tym skuteczniejszych rad dla zbawienia waszej duszy.
Chciałem powiedzieć o tych rzeczach, byście nie pozwolili się oszukiwać
szatanowi, krępując się wyjawić jakiś grzech na spowiedzi. Zapewniam was moi
drodzy chłopcy, że drży mi ręka na myśl o tym ilu chrześcijan idzie na wieczną zgubę
za to, że zataili lub nie dość szczerze wyznali swe winy na spowiedzi! Jeśli kto z was
robiąc rachunek sumienia spostrzeże jakiś grzech dobrowolnie opuszczony, względnie
mielibyście wątpliwość o ważności spowiedzi, chcę mu powiedzieć: Drogi
przyjacielu, dla miłości Zbawiciela i Jego Krwi Przenajdroższej, którą wylał za nas,
proszę cię, uporządkuj sprawy swego sumienia przy najbliższej spowiedzi szczerze
wyznając wszystko, co cię niepokoi, jak byś się znajdował przy końcu życia. Jeśli nie
wiesz, jak się wyrazić, powiedz spowiednikowi, że masz coś, co ci sprawia niepokój
z przeszłego życia. Spowiednik już ci dopomoże i możesz być spokojny, że wszystko
będzie załatwione.
Spowiadajcie się często u własnego spowiednika, módlcie się za niego,
słuchajcie jego rad. Gdy zaś dokonacie wyboru spowiednika, którego uznacie
odpowiednim dla waszych potrzeb duchownych nie zmieniajcie go bez potrzeby. Gdy
nie będziecie mieć stałego spowiednika, do którego macie zaufanie, będzie wam
brakować prawdziwego przyjaciela duszy. Ufajcie też modlitwom spowiednika, który
we Mszy św. poleca Bogu swych penitentów, by zawsze odprawiali dobrze spowiedź
i wytrwali w dobrym, wy także módlcie się za niego. Możecie bez skrupułu zmienić
spowiednika, gdy wy lub on zmieniacie miejsce pobytu i trudno byłoby udać się do
niego z powodu odległości, lub gdyby był chory, czy bardzo spracowany z powodu
wielkiego natłoku. Również gdybyście mieli jakiś niepokój w duszy, którego nie
89

9.10 Page 90

▲back to top
śmielibyście wyjawić zwyczajnemu spowiednikowi, wówczas zamiast spowiedzi
świętokradzkiej zmieńcie nie raz a tysiąc razy spowiednika.
Do tego, kogo Opatrzność Boska przeznaczyła do słuchania spowiedzi
młodzieży, kieruję następujące słowa:
1. Przyjmować łaskawie wszelkiego rodzaju penitentów, zwłaszcza chłopców.
Pomóżcie im przedstawić stan ich sumienia należycie, by często się spowiadali. To
jest środek najważniejszy by trzymać ich z dala od grzechu. Postarajcie się wpłynąć na
nich, by stosowali się do waszych rad w celu uniknięcia ponownych upadków.
Poprawiajcie ich z dobrocią, lecz nie besztajcie nigdy, inaczej nie przyjdą do was
więcej lub zamilczą to, za co ich surowo zganiliście.
2. Gdy pozyskacie ich zaufanie, dyskretnie dowiedzcie się czy poprzednie ich
spowiedzi były dobre. Na ogół wszyscy moraliści, znawcy dusz młodzieńczych,
wychowawcy twierdzą, że zazwyczaj pierwsze spowiedzi młodzieży, jeśli nie są złe,
to, co najmniej niezupełne z braku odpowiedniego pouczenia, lub z powodu
opuszczenia tego, co należało wyjawić. Wezwać chłopca by zrobił dobry rachunek
sumienia, szczególnie od sześciu do dwunastu lat życia. W takim wieku już się wie
o pewnych rzeczach, które są grzechem ciężkim, ale niewiele zwraca się na to uwagi,
względnie nie wie się jak to wyznać na spowiedzi. Spowiednik niech postępuje
z wielką roztropnością i delikatnością, lecz niech nie zaniedbuje odpowiednich pytań
odnośnie św. cnoty skromności.
Chciałbym poruszyć wiele rzeczy dotyczących tej sprawy, lecz zamilczam,
gdyż nie jestem mistrzem, a tylko skromnym uczniem. Powiedziałem parę słów, które
wydawały mi się pożyteczne dla młodzieży, dla której dobra chcę poświęcić całe me
życie”.
A w pamiętniku, napisanym dla Salezjanów w 1845 r. tak się wyraża: „Gdy
kogoś poproszę do spowiedzi, niech się udziela chętnie, nie okazuje się surowym, czy
niecierpliwym względem penitentów. Chłopców ujmuje się słodyczą i wielką
uprzejmością. Nie należy się obruszać, ani dziwić czyjejś niewiedzy lub tego, co się
wyjawia na spowiedzi. Gdy trzeba kogoś pouczyć, zrobić to w odpowiednim czasie
i miejscu, lecz prywatnie. Zazwyczaj w spowiedziach młodzieży odkrywa się braki, co
do żalu i mocnego postanowienia poprawy. Gdy zauważył brak jednego lub drugiego
z powodu niewiedzy, polecić uzupełnić to przez uczęszczanie na katechizm, czy kazać
90

10 Pages 91-100

▲back to top

10.1 Page 91

▲back to top
przeczytać z katechizmu, jeśli ktoś umie czytać i rozumie dobrze co czyta. W razie
wątpliwości, czy jest w ogóle materia ważna, można im wprost udzielić tylko
błogosławieństwa”.
Ksiądz Bosko we wspomnianym pamiętniku podaje niektóre normy, by
z pożytkiem pracować wśród młodzieży, są one wyrazem jego wielkiego
doświadczenia. Jest rzeczą nader ważną oraz pożyteczną dla młodzieży – mówi on –
żeby nikt nie odszedł od nas niezadowolony. Natomiast trzeba zawsze czymś dziecko
obdarować, coś obiecać, zachęcić życzliwym słówkiem, by przyszło znów do nas.
Wypada zawsze dotrzymywać obietnic danych dzieciom, a przynajmniej wytłumaczyć
się dlaczego nie zostały spełnione.
„By upominać z pożytkiem, nie należy nigdy tego czynić wobec innych”.
Staraj się by cię kochano, a uzyskasz z łatwością posłuch. Nie będziesz nigdy
zbyt surowy w rzeczach dotyczących zachowania moralności”.
Wszystko powyższe było skutkiem jego wielkiej miłości względem Boga, tej
miłości, która rozlewała się wszędzie w sposób tak budujący – na przykład, gdy
udzielał Sakramentów św. towarzyszyła ona jego krokom wśród chłopców oraz jego
częstym upomnieniom, by ustrzec ich od obrazy Bożej i zachęcić do dobrego.
91

10.2 Page 92

▲back to top
ROZDZIAŁ XVII
Rady, jakich udzielał Ksiądz Bosko wychowawcom i spowiednikom sam
doskonale praktykował. Niezmierne dobro, jakie działał swą posługą kapłańską
tłumaczy się tym, że odnosił wszystko do Boga jako ostatecznego celu jego życia
kapłańskiego. Sam pokładając głęboką ufność w zasługi Zbawiciela, spodziewał się
mocno bez cienia zuchwalstwa, dostąpić wiecznego zbawienia wiedząc, że dobroć
Boża udzieli mu ze swej strony przebaczenia grzechów oraz środków koniecznych do
własnego uświęcenia oraz łaski wytrwania końcowego.
„W ciągu 35 lat mego współżycia z nim – stwierdza ks. Cagliero – nie
zauważyłem cienia obawy lub zwątpienia, nie widziałem, by się niepokoił, co do
miłosierdzia Bożego względem niego. Nie ulegał skrupułom, mówił o Niebie z taką
żywością i wylaniem serca, iż rozpalał ducha tych, co go słuchali i było widoczne, że
nadzieja osiągnięcia dóbr wiekuistych płoszyła wszelką obawę przed śmiercią. Mówił
jak syn o domu ojcowskim, a pragnienie widzenia i posiadania Boga rozpalało go
bardziej niż nagroda wieczna obiecana i zachęcał się słowami Pawła: „Jesteśmy
synami Boga, a jeśli synami to i dziedzicami, współdziedzicami Bożymi
i Chrystusowymi” /Rzym 8,17/.
„Gdyby ktoś – stwierdza ks. Askaniusz Savio – spytał go nagle: „Księże Bosko
dokąd idziemy? – bez wahania odpowiedziałby – Do nieba!”.
Tą zaś ufnością nie tylko sam żył, lecz i młodzież i najbliższe otoczenie,
których tak często w sposób uprzejmy podnosił na duchu. Powtarzał często:
Och, jak nam przyjemnie będzie, gdy wszyscy znajdziemy się w niebie! Bądźcie
tylko cnotliwi, a nie obawiajcie się niczego! Cóż, myślicie, że Pan Bóg stworzył Raj,
aby był próżny? Pamiętajcie jednak, że Niebo kosztuje wysiłki. O tak zbawimy się,
dzięki łasce Boga i Jego pomocy, której nam nigdy nie zabraknie. Deus omnes
homines vult salvos fieri /Tim. 2,4/ - mówi św. Paweł. Gdy rozumiecie to słowo
łacińskie vult – Pan Bóg chce. Bóg nie kłamie, nie oszukuje! Omnes, wszystkich chce
zbawić. Ze swej strony On nie zawiedzie nigdy. Starajmy się tylko my sami nie
zawieść. Módlmy się, gdyż modlitwa zanoszona w tej intencji jest nieomylnie skuteczna
i może to wybłagać. Wiara nam mówi, że otrzymamy, to o co poprosimy”.
92

10.3 Page 93

▲back to top
Słysząc te słowa, młodzież była podniesiona na duchu i zachęcona, by stać się
cnotliwą i osiągnąć niebo. Jeśli któryś go pytał:
A czy ja się zbawię? – odpowiadał:
Dopiero chciałbym wiedzieć, żebyś ty szedł do piekła! Co, nie mamy być
zawsze razem w niebie? Czyń, co możesz i ufaj w miłosierdzie Boże, które jest
nieskończone! Bądźcie pewni synowie, wiecznego zbawienia, byleście odpowiadali
łasce Boga, której On nigdy wam nie poskąpi.
Temu, kto zbytnio się trapił i obawiał z racji swych grzechów odpowiadał:
Jezus Chrystus umarł za grzechy nasze. On sam powiedział, że przyszedł na
świat, by uleczyć chorych, szukać i zbawiać owce zgubione. Najświętsza Panna
słusznie nazywa się Ucieczką grzeszników. Czyńmy, więc to co do nas należy,
uciekajmy się do Niej, ufajmy Jej, a będziemy zbawieni.
Zachęcał również do ufności w zasługi tej naszej Matki Niebieskiej i Świętych
Pańskich.
Dzięki tej ufności i nadziei stawał się zdatnym narzędziem w ręku miłosiernego
Boga. Dla niego, bowiem nadzieja, miłosierdzie, spowiedź – to były synonimy. Miał
wielką wiarę w Sakrament Pokuty i przy każdej sposobności, w czas i nie w czas do
niego zachęcał. Także w konwersacji z ludźmi świeckimi umiał w sposób uprzejmy
wtrącić sugestię, by uporządkowali sprawy sumienia. U niego trudno było przemawiać
kilka dni z rzędu do tego samego audytorium, by nie napomknąć o dobrej spowiedzi
i to częstej. W kazaniach, konferencjach, przemówieniach do młodzieży, zawsze
wracał do tego przedmiotu. Zawsze podsuwał myśl o Raju i dawał wyraz obawie,
że mógłby ktoś zejść z prawej drogi.
Pracował do wyczerpania sił nad zbawieniem grzeszników, zwłaszcza przez
słuchanie spowiedzi. To też, jak sam pisze, gdy któryś z zatwardziałych grzeszników
umierał, wzywano Księdza Bosko ufając, że tylko on zdoła nawrócić tego
nieszczęśliwca.
Potwierdzał własnym przykładem, czego nauczał: spowiadał się, co tydzień i to
publicznie w kościele i przez przygotowanie i dziękczynienie pokazywał jak wielki akt
odprawiał, ustanowiony przez samego Chrystusa. W każdej sprawie odwzorowywał
w sobie ten Boski wzór, który najpierw sam czynił, nim począł nauczać innych.
93

10.4 Page 94

▲back to top
Przypatrzmy się jego pracy kapłańskiej. W tym czasie zaczął miewać kazania
w kościołach turyńskich i prowadzić rekolekcje. Kazania jego rozwijały zazwyczaj
jakiś tekst z Pisma św., z uwzględnieniem strony dogmatycznej i moralnej,
z dodaniem odpowiedniego przykładu dobrze opracowanego i zastosowanego.
Regularnie spowiadał w kościele św. Franciszka z Asyżu. Wśród jego penitentów było
wielu kolegów z Konwiktu, między innymi ks. Giacomelli, który go wybrał sobie na
kierownika duchowego. Stwierdzał on, że Ksiądz Bosko od razu zyskał sobie wielką
wziętość tak, że konfesjonał jego był oblężony. Kiedykolwiek został zawołany,
udzielał się ochotnie, nie wymawiając się zajęciem czy zmęczeniem, z wyjątkiem
lekcji katechizmu. Traktował wszystkich na równi, nawet prostaczków, czy wyższych
od siebie godnością lub wiekiem. Gdy ktoś w zakrystii prosił o spowiedź, z jednego
wejrzenia orientował się czy będzie miał wiele do roboty mówiąc z uśmiechem:
Mój panie nie chciałbym tracić daremnie czasu, im ważniejsze będą sprawy,
tym lepiej, bo z małymi nie opłaca się…, Klienci ujęci z miejsca odpowiadali:
Bez wątpienia, będzie Ksiądz zadowolony. On zaś:
Doskonale z przyjaciółmi łatwo się porozumieć.
Im bardziej było zawikłane czyjeś sumienie, tym więcej cieszył się widząc pole
działania dla miłosierdzia Bożego. Do niego samego można było zastosować, co pisał
o księdzu Cafasso: „Niewiele słów, z samego westchnienia penitenta poznawał stan
jego duszy. Nie tracił wiele słów, lecz w paru zdaniach zamykał treść stosownym
pouczeniem dla danej duszy”.
Zwykł mawiać, iż w niecałej półgodzinie załatwiłby spowiedź generalną.
Spowiadał szybko tak, że w paru godzinach setki penitentów odchodziło
uszczęśliwionych. Czasem jednak musiał zażywać jakiegoś gorzkiego płynu dla
złagodzenia nudności żołądkowych, przez słuchanie pewnej klasy penitentów.
Odczuwał instynktownie wstrętny odór grzechu nieczystego, nim go jeszcze
penitent wyznał. Czasem uprzejmie dawał znać, by poszedł do innego spowiednika.
Lecz gdy nastawał, pragnąc się u niego wyspowiadać, zgadzał się, choć sprawiało mu
to niewymowne tortury. Miało to miejsce szczególnie w wypadku pewnych
lekkoduchów, którzy jakby się przechwalali ze swych grzechów. Powodowany
wstrętem do tego rodzaju grzechów nie pytał o szczegóły, domagał się tylko unikania
94

10.5 Page 95

▲back to top
okazji, wskazywał pewne środki zaradcze przeciw ponownym upadkom i na tym
koniec.
Biskup Cagliero twierdził, że Księdzu Bosko w jego 68 roku życia, jakoby
nieznane były pewne grzechy. Od dzieciństwa, bowiem czuł niewymowny wstręt
i nienawiść do wszystkiego, co w jakiejkolwiek choćby najmniejszej mierze mogło
urazić anielską cnotę. Słyszeliśmy o tym niejednokrotnie z jego własnych ust. Z tego,
więc, co się powiedziało, można wnosić, że od pierwszych kroków kapłaństwa
kierował się światłem nadziemskim.
Praca jego nie ograniczała się tylko do kościoła św. Franciszka z Asyżu. Ksiądz
Cafasso posyłał go niejednokrotnie ze Mszą św. i kazaniem do więzień, do klasztorów
i zakładów dobroczynnych w mieście, gdzie miewał konferencje, katechizował i dawał
lekcje języka włoskiego dziewczętom w schronisku Córek Różańcowych, założonym
przez O. Sapelli Dominikanina, gdzie Tercjarki św. Dominika opiekowały się wielką
liczbą dziewcząt zaniedbanych moralnie. Również odwiedzał klasztor Sióstr Pasterek
pochodzących z Francji, otwarty w roku 1843, gdzie zakonnice poświęcały się
wychowaniu dziewcząt upadłych oraz roztaczały nadzór nad narażonymi na
niebezpieczeństwa ulicy. Prowadząc pensjonat dla dziewczynek, odwdzięczały się mu
przyjmując pod opiekę wiele sióstr jego oratorianów, które inaczej byłyby pozbawione
opieki i wszelkiego oparcia. W tych i wielu innych instytucjach poświęcał się pracy
nie tylko w ciągu dnia, lecz nieraz do późnych godzin oczywiście za wiedzą księdza
Cafasso. Tego rodzaju apostolat prowadził w mieście gdzieś aż do roku 1860,
zostawiając wszędzie jak najmilsze wspomnienia swej kapłańskiej gorliwości
i roztropności, jak o tym zapewniał ks. Cagliero, któremu wypadło zastępować go
w wielu placówkach w kierownictwie duchowym.
Ks. Cafasso posyłał go również do Szpitala Miłosierdzia liczącego przeszło
tysiąc starców i staruszek, chłopców i dziewcząt, do szpitala św. Maurycego i Łazarza
oraz pod wezwaniem św. Alojzego szpitala dla nieuleczalnie chorych; wszystkie
pozostawały pod kierownictwem Sióstr św. Wincentego, o nieco odmiennym kolorze
habitu niż Siostry Szarytki. Prócz tego chodził spowiadać i głosił kazania
w największym Szpitalu św. Jana, gdzie wybitnie współdziałały z nim
w duszpasterstwie nad chorymi Siostry Szarytki, wiele z nich ze szczodrością
nieograniczoną wprost przyjmowało na koszt własny chłopców, wyjednując dla nich
95

10.6 Page 96

▲back to top
wsparcie u osób zamożnych. Nie możemy pominąć milczeniem tego, iż wiele
zakładów Księdza Bosko na całym świecie było związanych z Konferencjami św.
Wincentego a Paulo.
Poza tym Ksiądz Bosko udawał się na zaproszenie imienne do chorych, gdy
jego obecność była niezbędna w ich ostatnich chwilach życia. Nieraz nawet
nieproszony zjawiał się przy łożu umierającego, nieprzygotowanego na śmierć. Nie
powstrzymywały go od tego obawy narażenia się, jak stwierdza ks. Rua; tak
kontynuował aż do roku 1870.
W tym wszystkim nie zapominał i o Małym Domu Opatrzności, dokąd często
zapraszał go czcigodny ks. Cottolengo. Tam, pomimo że był jeszcze młodym
kapłanem, wielu chorych pragnęło przed nim się spowiadać i pojednać z Bogiem.
Zdarzało się, że wracał do Konwiktu o późnej porze, gdy już było po Różańcu.
Czasem ks. Guala nawet wiedząc o zezwoleniu, spotkawszy Księdza Bosko
wyrażał pewne niezadowolenie:
Proszę przychodzić do domu o godzinie oznaczonej! A Ksiądz Bosko połykając
tę pigułkę odpowiadał pokornie:
Ach, ileż było roboty u Cottolengo. A ksiądz Guala znów swoje:
Proszę trzymać się porządku dziennego, coś więcej ponad to będzie Ksiądz
robił w swoim czasie!
Zdaje się jednak, że rektor postępował w taki sposób, by wypróbować cnotę
swego konwiktora. To też pozwolił mu spełniać swe zajęcie parę razy w tygodniu
z korzyścią dla dusz. Ksiądz Bosko zaś dawał dowody naprawdę heroicznej cnoty
kapłańskiej. Nie opuścił owych przytułków nędzy i słabości, gdzie także znaczna
liczba jego oratorianów znalazła troskliwą opiekę, aż do roku 1874.
Około roku 1845 wybuchła epidemia tyfusu plamistego. Wówczas odwiedzając
biedaków sam nabawił się tej choroby zakaźnej, której ślady pozostały mu na całe
życie, jak stwierdzał ks. Rua. A ksiądz Sala, który po śmierci obmywał jego ciało,
widział, że było ono w stanie budzącym litość, całe plecy pokryte były liszajem
stanowiącym jedną wielką skorupę. Starczyło to za najdotkliwszą włośnicę
i świadczyło o wielkim zamiłowaniu pokuty.
96

10.7 Page 97

▲back to top
ROZDZIAŁ XVIII
W czasie wykonywania kapłańskiej posługi zdarzały się niektóre fakty
zasługujące na wzmiankę. Otóż w roku 1844 była w szpitalu św. Jana pewna niewiasta
chora na gruźlicę, w ostatnim stadium. Życie jej było doprawdy godne pożałowania
i można było obawiać się smutnego końca. Młodość przetrawiła na miłostkach, brnęła
w występkach, wyrządziła wiele szkód bliźnim na majątku a od lat w ogóle nie
uczęszczała do Sakramentów św., uparcie odmawiała wyspowiadania się rektorowi
szpitala, kapelanom, zakonnicom, słowem wszystkim, którym zależało na zbawieniu
jej duszy. Znieważyła nawet samego ks. Cafasso rzucając w niego jakimś naczyniem.
Ten święty kapłan dowiedziawszy się od lekarzy, że pozostało już niewiele dni jej do
życia bolał nad tym, że w takim stanie przeszłaby do wieczności. Wróciwszy do domu
zaproponował Księdzu Bosko:
Niech no Ksiądz spróbuje pojednać ją z Bogiem.
Święty poszedł niezwłocznie do szpitala. Wszedłszy na salę zatrzymał się
rozmawiając z leżącymi obok chorymi. Na pozór udawał, że się nią wcale nie
interesuje. Biedna gruźliczka zareagowała gwałtownie na to:
A do mnie Ksiądz nie przyjdzie?
Ależ bardzo chętnie – odrzekł Ksiądz Bosko i przystawiwszy krzesło siadł obok
niej. No, jak się pani czuje?
Ach, proszę mi powiedzieć coś pocieszającego.
Tak, chciałbym pani powiedzieć jedno słówko.
Cóż takiego?
Spowiedź.
Ech, spowiedź! Już od dawna nie spowiadałam się.
Otóż właśnie, trzeba teraz się wyspowiadać.
Cóż, widzi Ksiądz, dziś rano przeszedł do mnie jakiś ksiądz chcąc mnie
wyspowiadać, lecz potraktowałam go źle i odszedł.
No, nie mówmy teraz o tym. Proszę uspokoić swe sumienie i wyznać swe
grzechy. Deus sit in corde tuo…
Ależ ja nie jestem przygotowana do spowiedzi.
97

10.8 Page 98

▲back to top
Właśnie dlatego, że nie jesteście przygotowana, udzieliłem wam
błogosławieństwa, byście się przygotowali.
Proszę Księdza, nie czuję się…, gdy wyzdrowieję, pójdę do spowiedzi do
jakiegoś kościoła w Turynie… względnie, gdy będę mogła, w kaplicy szpitalnej.
Czy pani sądzi, że jeszcze wyzdrowieje?
Czuję się obecnie lepiej…
A może to tylko złudzenie?
Jak Ksiądz mówi?
Czy pani chce bym z nią rozmawiał jak lekarz, czy jak kapłan?
Jak kapłan.
Otóż w imieniu Boga mówię pani, że On w swym miłosierdziu udziela pani
jeszcze parę godzin czasu, by móc pomyśleć o zbawieniu swej duszy. Jest obecnie
godzina czwarta po południu, ma pani czas wyspowiadać się, przyjąć Wiatyk,
Namaszczenie i błogosławieństwo Ojca św. Nie trzeba się łudzić… Jutro już będzie
pani w wieczności.
Doprawdy? Chyba to niemożliwe!
Mówię pani, że przemawiam nie w imieniu ludzi, lecz w imieniu Boga.
Wieczność!... wieczność! Och, co za straszne słowo! Boję się…
Zacznijmy, więc, dopomogę pani…
Ach, ten kapłan znieważony! To mi nie daje spokoju…
Niech się pani uspokoi. Znam tego kapłana i proszę mnie zostawić tę sprawę.
Owa osoba wyspowiadała się i zaopatrzona na śmierć, tej samej nocy zmarła.
Pewnego razu Ksiądz Bosko przybył w odwiedziny do chorego swego
przyjaciela w podeszłym wieku, o którym miał jakieś niespokojne przeczucie. Ów pan
przez długie lata popierał wiele dobroczynnych dzieł tak, że powszechnie go uważano
za wielce świątobliwego. Od lat studenckich znali się dobrze. Tak Święty stanął
w mieszkaniu chorego, dowiadując się, że został zaopatrzony Sakramentami św. i że
czuje się bardzo wyczerpany. Prosił, by go zaprowadzono do chorego. Odpowiedziano
mu, że lekarz zabronił odwiedzin. Ksiądz Bosko nastawał.
Ależ chory jest prawie nieprzytomny i niepotrzebna mu żadna wizyta –
odpowiedziano.
98

10.9 Page 99

▲back to top
Święty znalazł takie argumenty, że wreszcie go wpuszczono do pokoju chorego.
Zbliżył się do łóżka i zawołał do niego po imieniu. Słowa jego wywarły magiczny
skutek. Chory otworzył oczy i poznawszy Księdza Bosko rzecze:
Och, jesteś tu Bosko!
Tak, dowiedziałem się o twej chorobie i pospieszyłem tu.
Dziękuję ci serdecznie!
No, ale jak z tobą?
Źle, bardzo źle…
Powiedziano mi, że przyjąłeś Sakramenty św.
Tak przyjąłem je…, przy tych słowach objawiał nurtujący go niepokój.
No, więc, dzięki Bogu, że sprawy sumienia już załatwione. Po tak długim życiu
spędzonym na chwałę Bożą, można być, sądzę, spokojnym.
Biedny staruszek westchnął głęboko, potoczył dokoła wzrokiem i rzecze:
Bosko!
Cóż, mój kochany?
Czy nie ma tu nikogo w pokoju?
Jesteśmy sami. Może tak myślał Ksiądz Bosko, lecz w istocie było inaczej. Za
kotarą podsłuchiwała ich rozmowę pewna osoba. Po latach czterdziestu opowiedziała
nam o wszystkim zamilczając bliższe osobiste szczegóły. Starzec podjął:
Powiedz mi, czy już masz jurysdykcję do spowiadania?
Tak, otrzymałem ją, w takich jednak okolicznościach, każdemu kapłanowi
wolno wysłuchać spowiedzi i udzielić absolucji, choćby nie miał jeszcze jurysdykcji.
Ach, drogi Bosko! Pragnąłbym zwierzyć ci się ze wszystkiego, wybacz mi ze
względu na moje słabości i nie zgań mnie… chcę ci się zwierzyć z pewnego sekretu.
Proszę mówić swobodnie, wiesz jak cię szczerze kocham.
Dobrze. Otóż od młodości miałem nieszczęście zgrzeszyć ciężko i od tego
czasu nie śmiałem nigdy grzechu tego wyznać na spowiedzi. Wszystkie moje
spowiedzi, komunie były świętokradzkie. Obawiałem się, że stracę szacunek
u spowiednika.
A obecnie, czy na ostatniej spowiedzi wyznałeś go?
Niestety, zamilczałem! Ach, dopomóż mi!
Dobrze, bardzo chętnie, miej tylko ufność w Bożym Miłosierdziu!
99

10.10 Page 100

▲back to top
Staruszek wyspowiadał się szczerze z wielkim żalem. Ksiądz Bosko udziel mu
absolucji. Otrzymawszy ją chory wzniósł ręce i zawołał rozpromieniony:
Niech będzie błogosławione nieskończone Miłosierdzie Boże! To rzekłszy
znieruchomiał i opadł na poduszki. Nastąpił zgon natychmiastowy.
A oto inny przykład. 31 sierpnia 1844 r., małżonka ambasadora portugalskiego
miała z Turynu wyjechać do miasta Chieri dla załatwienia pewnych spraw. Jako dobra
katoliczka chciała jeszcze się wyspowiadać i pomodlić. Z rana wstąpiła, więc do
kościoła św. Franciszka z Asyżu. Nie znała wcale Księdza Bosko, przyszła skromnie
ubrana i niezauważona podeszła do konfesjonału Księdza Bosko. Nie znajdując swego
zwykłego spowiednika, a widząc w konfesjonale młodego kapłana klęczącego
pobożnie i odmawiającego brewiarz, poprosiła o spowiedź. Ten po wysłuchaniu jej
spowiedzi zadał za pokutę jakąś drobną jałmużnę.
Ojcze nie mogę jej spełnić – odrzekła.
Jak to? Pani nie może dać jałmużny mając tak wielkie bogactwa?
Owa osoba zdumiona, skąd mógł spowiednik znać jej sytuację materialną
odrzekła:
Ojcze, nie mogę dać dziś jałmużny, bo wyjeżdżam z Turynu.
Dobrze, w takim razie proszę uczynić, co innego, zmówić trzy razy modlitwę:
„Aniele Boży…” prosząc o opiekę w pewnej niebezpiecznej przygodzie.
Jeszcze bardziej zdumiona przyjęła chętnie nałożoną pokutę i wróciwszy do
domu, odmówiła ze służącą tę modlitewkę o szczęśliwą podróż. Wsiadłszy do powozu
z córką i służącą odbywały spokojnie podróż dyliżansem, gdy nagle w połowie drogi
konie się spłoszyły i poniosły. Woźnica mimo wysiłków nie mógł ich zahamować.
Powstał lament w powozie, drzwiczki się otwarły, powóz wpadł na piaszczystą
wydmę, przechylił się i przewrócił wysypując podróżnych. Stało się to wszystko
w okamgnieniu. Owa pani w niebezpieczeństwie westchnęła do Anioła Stróża
o pomoc. I to ją ocaliło. W tej chwili konie się uspokoiły, woźnica opanował sytuację,
nadbiegli ludzie okoliczni z ratunkiem. Owa pani wyszła z tej przygody bez szwanku,
wraz z córką. Jednomyślnie wzniosły gorącą modlitwę dziękczynną za ocalenie. Do
najbliższej stacji podróżni doszli pieszo, podczas gdy stangret przy pomocy ludzi
zdołał doprowadzić do porządku pojazd i przyjechać do Chieri.
100

11 Pages 101-110

▲back to top

11.1 Page 101

▲back to top
Zapewne po owej przygodzie przepowiedzianej przez Księdza Bosko, owa pani
chciała go bliżej poznać. W przyszłości zostanie dobrodziejką Oratorium. Jej darem
była kryształowa waza z figurką woskową św. Filipa Nereusza, znajdującą się
w pokoju Księdza Bosko, na podobieństwo czczonej w Rzymie statuy Świętego
w kościele Santa Maria in Valicelle.
101

11.2 Page 102

▲back to top
ROZDZIAŁ XIX
Apostołować wśród więźniów to rzecz niełatwa i w praktyce napotykająca na
wiele trudności. Nie wszyscy nadają się do tego rodzaju pracy i nie mają na tyle
odwagi, by zapuszczać się w te jaskinie występku i kary, a także spotykać w tak
odrażającym towarzystwie. Potrzeba do tego naprawdę bohaterskiej cnoty, wiedzy,
a nade wszystko roztropności, by sprostać tak wielu wyłaniającym się problemom
moralnym. Wielu spróbowawszy tej niewdzięcznej pracy rychło się z niej
wycofywało. Dodać trzeba, że władze więzienne niezbyt łatwo udzielały zezwoleń na
częstsze odwiedzanie więźniów, chyba tylko w drodze niezwykłej łaski. Biorąc to
wszystko pod uwagę, w czasach, o których mowa, można by policzyć na palcach
apostołów więzień turyńskich, do których zaliczał się Ksiądz Bosko.
Rzec można, że cały czas wolny, którym dysponował obracał na odwiedzanie
młodocianych więźniów. Głosił im rekolekcje. Co sobota udawał się tam
z kieszeniami pełnymi słodyczy i bułek. Szczególnie miał na oku nieszczęśliwych
chłopców, którzy się tam dostali. Tych starał się sobie pozyskać, by po odsiedzeniu
kary przychodzili do jego Oratorium. Nie zaniedbywał oczywiście także dorosłych.
Odwiedzał jeden po drugim oddziały więzienne. W owych czasach więźniowie nie
przebywali w osobnych celach, lecz byli stłoczeni w jednym pomieszczeniu po 25-30
naraz, za całe umeblowanie mając tylko nędzny barłóg ze słomy. Spotykali się
wspólnie zarówno świeżo przybyli jak i recydywiści, którzy stawali się nauczycielami
tych, co jeszcze nie znali pewnych występków bardziej wyrafinowanych i tak swą
brutalnością i przewrotnością tłumili głos sumienia i dobre ziarno, które swym słowem
zasiał kapłan. Najbardziej zepsuci najstarsi, chełpili się publicznie z dokonanych
przestępstw, a im bardziej, który cięższą odsiadywał karę, tym sobie przypisywał
większy tytuł do chwały. Ostatnim ich argumentem wobec przeciwników było zawsze:
„Mnie chcecie uczyć starego galernika?”.
Od pierwszego pojawienia się wśród nich Ksiądz Bosko, którego nie znali, był
przyjmowany z pogardą, przekleństwem i obraźliwymi wyzwiskami. Nieszczęśliwi ci
pogrążeni w swym bestialstwie nie znieśliby bezkarnie upomnień, tym bardziej
102

11.3 Page 103

▲back to top
karcenia, dlatego Święty panując nad swymi odruchami, odpowiadał spokojnie
i z uśmiechem, nawet, gdy jego dobroć spotykała się z ich strony z podłością
i groźbami. Kierując się roztropnością wiedział, że chcąc osiągnąć cel trzeba na razie
poprzestać na krótkich wizytach. Przemawiał do nich z miłością, zwracał się do
najstarszych z nich, tytułując „signore”, okazywał im wiele współczucia
i wyrozumienia dla ich cierpień, starał się rozweselać jakimś uprzejmym żartem,
a ponieważ miłość zaczyna się od żołądka, rozdawał im żywność, pieniądze i inne
rzeczy. Ta jego niewyczerpana dobroć i cierpliwość powoli ich obłaskawiała.
Miłość niebawem miała święcić całkowity triumf. Wielu z nich doprawdy nie
zaznało nigdy dobrego słowa od nikogo. Wyrzuceni poza nawias społeczeństwa,
pokarani wyrokiem sprawiedliwości, zdradzeni przez własnych wspólników, upodleni
przed całym światem, pomniejszeni we własnych oczach, nie mając znikąd pomocy by
powstać, szalejąc z furii z powodu odebranej im wolności ziali nienawiścią do
otoczenia. Z tego rodzaju ludźmi nie na wiele zdadzą się wszelkie argumenty,
odpowiadają na wszystko wzruszeniem ramion, złorzeczeniem, przekleństwami. Tylko
szczera miłość rodząca się z czynów, nie słów, połączona z ofiarą, zdolna jest trafić do
takiego serca. Gdy przekonają się, że kapłan nie powoduje się żadnym interesem w ich
odwiedzaniu, że nie szuka, czego innego prócz ich dobra, że mówiąc o miłości
bliźniego nie kłamie, wówczas naprawdę są tym poruszeni, rodzi się w ich sercu
uczucie wdzięczności, a czując, że są naprawdę kochani odpowiadają wtedy miłością.
„Cóż za interes – myślą sobie – może mieć ten kapłan, że do nas tak często
przychodzi? Widocznie boska musi być ta religia, która nim powoduje i której nas
naucza”.
Prócz tego te dzikie dusze nie są zdolne od razu wznieść się na wyżyny
nadprzyrodzoności. Dlatego należy ich prowadzić krok za krokiem łatwymi stopniami,
wskazywać, że ich występki sprowadzają cierpienia doczesne i że z cnoty rodzi się
wiele korzyści na tej ziemi.
W taki sposób postępował Ksiądz Bosko z więźniami, a dopiero, gdy ich sobie
ujął, pomału doprowadził do tego, że chcąc mu sprawić przyjemność, robili wiele
rzeczy, których na pewno by nie uczynili, gdyby się ich żądało jako ścisły obowiązek.
Każdy z nich czuł się doprawdy wzruszony na widok tego, że był kochany przez
kapłana uważanego za świętego. W taki sposób Ksiądz Bosko pociągał ich do Boga,
103

11.4 Page 104

▲back to top
dobrego Ojca będącego zawsze przy ich boku i pomagającego im, podczas gdy ludzie,
na których liczyli, opuścili ich. W ten sposób zyskał tak wielki wpływ na nich, że na
sam widok kapłana okazywali wielką radość.
Stopniowo Ksiądz Bosko pouczał ich o prawdach wiary katolickiej. Ożywiał
swe pogadanki ciekawymi przykładami, opowiadaniami na wzór przypowieści
ewangelicznych, które zastosowane w taki sposób do ich warunków życia rzucały
jasny promień światła w ich mroczne dusze. Wplatał też zawsze jakiś przykład
z Pisma św., czy historii kościelnej, w ten sposób coraz milsze wydawały im się jego
pogadanki. Przez to więźniowie łatwiej pojmowali i przyswajali sobie prawdy
katechizmowe i nabierali głębokiego przekonania o prawdach wiary św. Dzięki temu
u najbardziej opornych topniały lody uprzedzeń, otwierali się na głos łaski i sposobili
do dobrej spowiedzi.
Cała ta jednak praca nie szła systematycznie jak u turysty przemierzającego
krok za krokiem wytyczoną trasą. Czasem urywała się i trzeba było zaczynać na nowo.
Z napływem nowych więźniów zło odrastało. Władze więzienne musiały stosować
represje za bójki między nimi, surowsze niż dawniej wyroki, zdawały się niweczyć
nadzieję kapłana, który mimo to z niewzruszonym spokojem podejmował swe wysiłki.
Modlił się sam i polecał modlitwom różnych dobroczynnych zakładów i osób,
u których sprawował posługę kapłańską.
„Wszystko mogę w tym, który mnie umacnia”– mógł powiedzieć za
św. Pawłem /Flp 4,13/. Zdwajał swe wysiłki, katechizację, zachęty i upomnienia,
pomimo że czasem nie chcieli go słuchać. Nie tracił nigdy z oczu ich duszy
przeznaczonej do chwały wiekuistej, którą należało za wszelką cenę zbawić. Nigdy,
więc nie słyszano z ust jego skargi na niewdzięczność więźniów, jak to stwierdzał
ks. Borel.
Przenikliwym swym wzrokiem odkrywał indywidualne właściwości jednostek,
ich skłonności, porywy, wewnętrzne walki, zarodki cnót stłumione skutkiem
przedwczesnych występków, odnajdywał wspomnienia niewinnego dzieciństwa,
tęsknotę za domem rodzinnym, smutek z powodu utraconego honoru; potrafił to
wykorzystać i nakłonić do gorącej modlitwy i poprawy życia. Ileż bolesnych przeżyć
usłyszał na spowiedzi, jak utulał żal biednego syna marnotrawnego, który z głową
schyloną na piersi spowiadał się z najbardziej tajemnych win swej młodości. Ten
104

11.5 Page 105

▲back to top
biedak w miejscu swej kary spotkał się z miłosierdziem Bożym i przebaczeniem. Co
za pociecha dla niego, gdy kapłan mówił mu o nieskończonej miłości Boga ku niemu,
mieszał własne łzy z wylewanymi przez penitenta i zachęcał do cierpliwego znoszenia
swej kary w duchu pokuty. Tak spędzał długie godziny spowiadając więźniów w tych
zatęchłych lochach, wilgotnych i cuchnących. Bolał szczerze, że nie mógł w pełni
rozwinąć swej gorliwości. Bo są pewne sprawy, których mimo szczerych chęci nie
udaje się rozwikłać. Tam potrzebne byłoby dla spowiednika miejsce bardziej zaciszne
i spokojne. A tu brak było nawet stołka do siedzenia i kapłan musiał siadać na
brudnym barłogu, często obok naczynia nocnego, skąd trzeba było się usuwać, gdy
przychodził, który za potrzebą. Jakiż wstręt nie do opisania! Ksiądz Bosko jednak
przezwyciężał swe odruchy heroicznym wysiłkiem woli.
Niekiedy musiał jednak połączyć z cierpliwością zdecydowanie i odwagę. Oto
pewnego razu wstąpił do lazaretu więziennego wezwany przez młodocianego więźnia
ciężko chorego. Usiadł obok niego na łóżku i słuchając spowiedzi spostrzegł przy
poduszce nóż, być może zapomniany przez jakiegoś więźnia. Schował go
niepostrzeżenie do kieszeni. Więzień po odbytej spowiedzi oglądał się za czymś,
wsunął rękę pod słomę.
Czego szukasz przyjacielu, może tego? Spytał Ksiądz Bosko pokazując nóż.
Ach tak, proszę mi go oddać.
O nie mój kochany, nie otrzymasz go z powrotem.
Żądam tego stanowczo.
Nie oddam go, natomiast chcę wiedzieć, co chciałeś zrobić?
Dobrze powiem Księdzu, jestem honorowym człowiekiem. Otóż od miesięcy
już gniję w tym więzieniu bez wyroku i zwolnienia. Miałem zamiar zamordowania go,
by tak przynajmniej wiedzieć, za co ponoszę karę.
Mogłoby się to wydawać komuś żartem, lecz Ksiądz Bosko wiedział, że pewnej
kategorii ludzi nie można zbyt ufać. Lecz i takich usiłował pociągnąć do stóp
Ukrzyżowanego.
Tak wielkich sukcesów nie udałoby się osiągnąć inaczej jak tylko drogą
wielkiej i nieustannej cierpliwości. Wszak należało wpierw liczyć się ze stróżami
więziennymi, by uzyskać swobodny dostęp i swobodne oddziaływanie na więźniów.
Ludzie ci z zawodu wyobcowani ze społeczeństwa stają się ponurymi, cierpkimi
105

11.6 Page 106

▲back to top
i łatwo źle traktują każdego obcego. Jakieś nieznaczne uchybienie w regulaminie
więziennym przez kapłana, jedno mniej uprzejme odezwanie się mogłoby być źle
tłumaczone, współczucie zaś okazywane więźniom, brane ze złej strony, byłoby
skutkiem ujemnego raportu i mogłoby mu to zamknąć drogę do więźniów. Dlatego
Święty szczególnie uprzejmie traktował strażników. Spokój i równowaga, jakie
okazywał w wypadku mniej grzecznego traktowania, miłość, z jaką wstawiał się na
rzecz więźniów, jego wielkoduszność, z jaką wymieniał z nimi uściski dłoni zyskiwały
mu niemały wpływ na nich samych.
Pewnego razu Ksiądz Bosko wyszedłszy od więźniów i nie mając przy sobie
żadnego przewodnika, przypadkowo trafił do jakiegoś mieszkania, gdzie zastał
rodzinę bliżej sobie nieznaną. Było to mieszkanie kata. Ksiądz Bosko rychło połapał
się w sytuacji i uprzejmie pozdrowił obecnych mówiąc „buon giorno”. Rodzina owa
widać nieprzywykła do tak uprzejmego traktowania, odpowiedziała mu na
pozdrowienie, pytając, co go tu sprowadza.
Widzicie państwo jestem zmęczony i prosiłbym filiżankę kawy.
Wobec tej nieoczekiwanej propozycji odpowiedziano mu chórem:
Sì, sì, signore! – córka pobiegła w tej chwili przygotować kawę. Kat
z pewnym zażenowaniem i wzruszeniem spoglądał na Księdza Bosko, po chwili
rzecze:
A czy wie Ksiądz do czyjego mieszkania trafił?
Z pewnością jestem w domu porządnego człowieka.
Ale jakże Ksiądz mógł wstąpić do domu kata?
Ach, szanowny panie, wiem tyle, że jesteście porządnym chrześcijaninem i to
mi wystarcza.
(Było to prawdą, gdyż przed każdą egzekucją posyłał pięć franków do
pobliskiego kościoła zamawiając Mszę św. za duszę skazańca).
Człowiek ten nigdy w swym życiu nie odczuł respektu ze strony wysoko
postawionych osobistości, dlatego nie posiadał się z radości i ofiarował Księdzu Bosko
wszystko, co posiadał w domu. Zasiedli, więc przy stole, przyniesiono kawę na tacy,
ale tylko jedną filiżankę.
Proszę jeszcze jedną kawę – rzecze Ksiądz Bosko – chciałbym żebyśmy wypili
ją wspólnie.
106

11.7 Page 107

▲back to top
Ach, nie, to zbyt wielki zaszczyt dla mnie! Ja, pić z Księdzem? Wnet zjawiła
się druga filiżanka kawy na stole i Ksiądz Bosko podał ją katu, który ledwie mógł
przełknąć z powodu wielkiego wzruszenia. Ksiądz Bosko spędził parę chwil na
serdecznej rozmowie, potem pożegnał się z ową rodziną pozostawiając jak najmilsze
wrażenie po swej wizycie.
Wieść o tym szybko rozeszła się wśród strażników więziennych, którzy uznali
Księdza Bosko jednogłośnie za człowieka najuprzejmiejszego w świecie i gotowi byli
na każde zawołanie służyć mu dla dobra jego ukochanych więźniów. Otrzymywał od
nich doskonałe informacje o nowo przybyłych więźniach. Tolerowano, jeśli niekiedy
przedłużał nieco swój pobyt w więzieniu. Zawiadamiano, gdy w szpitalu więziennym
znalazł się ktoś ciężko chory. To też było powodem, że gdy wydano surowsze
zarządzenie przeciwko zbyt częstym odwiedzinom więźniów, Ksiądz Bosko opierając
się na znajomościach ze strażnikami, potrafił zawsze utorować sobie drogę, aż do roku
1870.
Potrafił on również wykorzystać swój wpływ na strażników, by skłonić ich do
uregulowania spraw swego sumienia. Oto tak do nich przemawiał:
Panowie, wy jesteście wykonawcami sprawiedliwości ludzkiej, starajcie się
jednak również o to, by nie wpaść w ręce sprawiedliwości boskiej.
Jego słowa były brane doprawdy na serio. Bo niejednokrotnie zjawiali się na
Valdocco do spowiedzi u Księdza Bosko. A sam również kat przychodził na różne
święta do kościoła Matki Bożej Wspomożycielki na Valdocco. Niebawem jednak
rozpoznany przez któregoś z chłopców, byłego więźnia, przestał tam uczęszczać.
W czasie swych przechadzek w stronę Valdocco z daleka obserwował świątynię Maryi
Wspomożycielki i zabudowania Oratorium, co mu przypominało może człowieka
jedynego na świecie, który nim się nie brzydził, ale traktował ze szczerym szacunkiem
i po chrześcijańsku.
Również jego syn uczęszczał do Oratorium. A był to chłopiec bardzo dobry
i spowiadał się często u Księdza Bosko. Chciał nawet wstąpić do seminarium,
dowiedziawszy się jednak, że ze względu na zawód ojca miał drogę zamkniętą do
kapłaństwa, tak się tym przejął, że zachorował i zmarł na rękach Księdza Bosko.
Ksiądz Bosko, zatem korzystając wszędzie z życzliwości straży więziennej
odwiedzał więzienia turyńskie, zwłaszcza największe z nich, tzw. Generale i więzienie
107

11.8 Page 108

▲back to top
poprawcze. Zazwyczaj głosił tam nauki we czwartki. Czasem zwracał się do
młodocianych:
Przyjdę do was w sobotę, lecz chciałbym też od was otrzymać podarunek.
A co by Ksiądz życzył sobie od nas?
Coś naprawdę niebłahego, wielkiego, inaczej nie opłaci mi się przychodzić.
Ebbene, proszę powiedzieć wyraźnie, o co chodzi, jesteśmy gotowi.
Od każdego będę coś wymagał. Ale naprawdę rzeczy poważne. Połapali się,
że chodziło o spowiedź i poczęli się uśmiechać.
Dobrze, na pierwszego przyjdę ja, który mam największe do pozbycia się -
odzywa się jeden z nich.
Jest tu drugi, co ma większe od ciebie – dorzucił inny wskazując ręką na
stojącego w kącie więźnia. Ów zaś odparował:
Patrzcie mi, jaki punktator, patrz na siebie lepiej!
Tak, tak prosimy przyjść do nas, a usłyszy Ksiądz niebywałe historie!
O, to mi się podoba – kończył Ksiądz Bosko. Opłaci mi się zasiąść do
konfesjonału.
Bez wątpienia! – wołano, skupiając się koło niego z zaufaniem – przyjdziemy
wszyscy.
Ja nie byłem już dziesięć lat do spowiedzi…
Ja zaś dwadzieścia…
Ja trzydzieści! – Padały głosy rozochoconych więźniów.
Z nimi śmiał się wesoło Ksiądz Bosko, żegnano się do przyszłej soboty.
W sobotę Ksiądz Bosko zjawia się w więzieniu. Więźniowie czekający na spowiedź
ustawili się w ogonku. Niekiedy w takim momencie zdarzały się sceny godne
upamiętnienia.
To nie słuszne – odzywa się ktoś z klęczących do pierwszego w ogonku – żebyś
ty szedł pierwszy. Ustąp miejsca ostatniemu. Ty byłeś już do spowiedzi lat sześć temu,
a ów nie spowiadał się przez lat czternaście!
Ale ja mam tak wielkie grzechy jak nikt na świecie, rozumiesz? Ja mam prawo
iść pierwszy!
A ja, co mam większe od ciebie, nie mam pretensji, więc ustąp mu miejsca.
Ładnyś mi! Myślisz, że bardzo cię przewyższam twoim szelmostwem?
108

11.9 Page 109

▲back to top
Przybycie Księdza Bosko przerywało tego typu dialogi. Rozpoczynały się
spowiedzi. Regułą u Księdza Bosko było, że pozwalał dzieciom i prostakom na
wygadanie się, dopomagając tylko pytaniami, by nie gawędzili od rzeczy. Dzięki temu
spowiedzi ich były krótkie i treściwe. W taki sposób więźniowie byli zadowoleni
i chętnie spowiadali się u niego.
Niekiedy jednak mimo tygodniowych nauk i solennych przyrzeczeń, gdy
zjawiał się Ksiądz Bosko, za poduszczeniem szatańskim czy ze względów ludzkich,
nie ruszał się nikt do spowiedzi. Miłość jednak zawsze triumfowała. Za pierwszym,
który się zdecydował i odchodził zadowolony, szli następni i tak wszyscy się
wyspowiadali. Ten trud apostolski przyniósł niebawem pocieszające owoce licznych
nawróceń. Nawet najbardziej oporni i zatwardziali kończyli na serdecznym
przywiązaniu do Księdza Bosko tak, że nawet po wyjściu z więzienia odwiedzali go
często w Oratorium na Valdocco.
On sam dowiedziawszy się, że któremuś kończyła się kara, starał się wyszukać
mu pracę u majstra, zwłaszcza, gdy to był młodociany lub pozbawiony środków do
życia. Nadal interesował się jego prowadzeniem się i dokładał starań, by nie wracał do
poprzedniego trybu postępowania i wraz z honorem zabezpieczył sobie zbawienie
wieczne. Niektórzy po wyjściu z więzienia przy pomocy Księdza Bosko zdołali
uzyskać nawet honorową pozycję w społeczeństwie. Wspominali oni zawsze
z wdzięcznością świętego kapłana i przybywali do Oratorium utrzymując zażyłe
stosunki z Księdzem Bosko. Niektórzy nawet pod wpływem Księdza Bosko
prowadzili doprawdy świątobliwe życie. Stawiając się przed swym dobroczyńcą
mówili:
Jestem ten a ten, którego Ksiądz spowiadał w więzieniu. Czy Ksiądz mnie sobie
przypomina? Od owego czasu nie byłem do spowiedzi, proszę obecnie mnie
wysłuchać, gdyż pragnę żyć wzorowo.
Świadkami tego byli ksiądz Michał Rua oraz wielu innych.
109

11.10 Page 110

▲back to top
ROZDZIAŁ XX
Nieznużona pracowitość Księdza Bosko wiodła go z więzień do różnych
instytucji dobroczynnych i zakonnych w mieście, stąd znowu do Oratorium. Udzielał
się chętnie z pomocą duszpasterską po różnych kościołach. Zawsze pragnął
pozostawać w ścisłym kontakcie ze swym arcybiskupem, do którego często udawał się
z wizytą, przyjmowany zawsze z sympatią i uznaniem. W trudnościach napotkanych
w pracy kapłańskiej, w podejmowaniu ważniejszych przedsięwzięć zasięgał jego rady.
Już w późnej starości lubił zawsze wspominać te kontakty. Niemniej jego opinia
w sprawach diecezji była poważnie brana pod uwagę przez arcybiskupa.
Pośród wielu spraw, które leżały mu na sercu, był poprawny tekst katechizmu.
Wyjaśniając go chłopcom zaznaczał na marginesie katechizmu diecezjalnego uwagi
odnośnie do tekstu. Przestudiowawszy rzecz dokładnie napisał wiele poprawek, które
przedłożył arcypasterzowi. Jego zdaniem, niektóre wyrażenia nie wydawały się
zgodne z tekstami Pisma św. hebrajskim i greckim. Na przykład IX Przykazanie
Boskie tak zostało wyrażone we wspomnianym katechizmie: „Nie pożądaj żony
bliźniego twego”, natomiast Ksiądz Bosko proponował sformułowanie następujące:
„Nie pożądaj osoby obcej”. Arcybiskup uznał słuszność niektórych poprawek, lecz
odesłał Księdza Bosko do wikariusza generalnego księdza Ravina Filipa, by zbadał
rzecz i wydał swą opinię. Tak się stało, lecz ks. kanonik Zappata wraz z innymi
z kapituły katedralnej, po przedyskutowaniu sprawy uznali za stosowne, że nie należy
zmieniać niczego. Później, gdy arcybiskupem został ks. kanonik Gastaldi, któremu
znane były dobrze idee Księdza Bosko, opowiedział się za nimi i polecił, choć
częściowo wprowadzić wiele proponowanych zmian przez Księdza Bosko.
Prócz tego, Ksiądz Bosko zawsze w ścisłym kontakcie z arcybiskupem brał
żywy udział w radościach i smutkach przełożonego kościelnego. W tym czasie wielką
pociechą była dlań konwersja pewnej panienki protestanckiej, z uwagi na okoliczności
z tym związane. Często przytaczał ten fakt Ksiądz Bosko jako przykład triumfu łaski
Bożej. Wówczas jeszcze panowała pełna harmonia w stosunku między dworem
królewskim a arcybiskupem. Fakt powyższy zdarzył się w miesiącu czerwcu.
110

12 Pages 111-120

▲back to top

12.1 Page 111

▲back to top
Otóż córka dyplomaty holenderskiego na dworze sabaudzkim, wbrew woli
swych rodziców sprzeciwiających się jej przejściu na łono Kościoła katolickiego,
uciekła z domu rodzinnego i schroniła się w klasztorze Panien Kanoniczek
Laterańskich, w którym przywilej immunitetu lokalnego chronił ją od wszelkiego
gwałtu. Ojciec jednak za poparciem ministrów: pruskiego i angielskiego, żądał
bezwzględnie, by córka wróciła do swej rodziny. Arcybiskup odpowiadał
zdecydowanie: „Prawo naturalne objęcia prawdziwej religii jest wyższe od autorytetu
ojcowskiego, córka ma też pełną swobodę opuszczenia tego azylu, który dobrowolnie
obrała, ojcu lub jego pełnomocnikowi przysługuje upewnienie się, czy nie zmieniła
swej woli, lecz nie zgodzi się nigdy na wyrządzenie jej krzywdy, by gwałtem została
stamtąd usunięta”. Te same racje wysuwał hrabia La Margherita w imieniu króla
dodając: „Klasztor cieszy się przywilejem immunitetu kościelnego, który jest
silniejszy niż przywileje dyplomatyczne, ponadto nie można zadawać gwałtu osobie
córki z racji na to, że jest cudzoziemką.
Na próżno interweniował korpus dyplomatyczny, panienka złożyła wyznanie
wiary na ręce arcybiskupa odchodząc z herezji Lutra i Kalwina. Niebawem pojednała
się ze swymi rodzicami i została gorliwą katoliczką. Tak to w owych czasach
rozumiano wolność sumienia, słaby znajdował oparcie i obronę przeciwko
roszczeniom silniejszego.
Z drugiej strony nie brakło też powodów do smutku i obaw. Arcybiskup
i Ksiądz Bosko słusznie przewidywali i przestrzegali, do czego zdążał ruch sekciarski.
Ubolewali nad tym, jak wielu nawet pośród kleru, zaślepionych pismami Giobertiego,
nieświadomie popierali poczynania rewolucyjne. A manewry sekciarzy były
przebiegłe. Spiskowcy z 1821 i 1831 r. oraz zwolennicy ruchu „Giovine Italia”,
skutecznie starali się wyrobić sobie wzięcie wśród społeczeństwa przez popieranie
instytucji troszczących się o wychowanie młodzieży, literaturę, wiedzę, rozwój
przemysłu, budowę kolei. Zwłaszcza zależało im bardzo na szkołach wzorcowych,
wieczornych i świątecznych, przytułkach dla starców. Wszystko to były rzeczy
chwalebne i dobre, którym przyklaskiwali uczciwi obywatele nie podejrzewając nic
złego. Oko jednak doświadczone z łatwością dostrzegało w tych instytucjach czczą
filantropię a nie miłość chrześcijańską, gdyż czyniąc dobrze człowiekowi jako
takiemu, były oczywiście pożyteczne i uczciwe, lecz nie według ducha Ewangelii,
111

12.2 Page 112

▲back to top
która uczy, że tylko za to, co czynimy dla bliźniego ubogiego ze względu na Jezusa
Chrystusa, otrzymamy zapłatę od tegoż Chrystusa Pana. I to właśnie pomijanie ducha
chrześcijańskiego winno było budzić czujność roztropnych katolików dając poznać, że
instytucje powyższe służyły jedynie kaptowaniu zwolenników, dla kogo innego
i że ich autorzy pod pokrywką dobra ludu pracowali na szkodę religii i państwa.
W taki sposób powstało w Toskanii szereg żłobków dziecięcych w Pizie
zakładała je protestantka Matylda Galandrini, która zaprowadziła w swej szkole kult
ewangelicki. Wokół niej gromadziły się elementy heretyckie, ateistyczne, laicystyczne
dopomagające, jak mówili w wychowaniu ludu. Popierali te instytucje Lorenzo
Valerio z wielu innymi, jak ks. Ferrante Aporti. Tenże Aporti jest uważany za
założyciela żłobków dziecięcych we Włoszech na wzorze protestanta szkockiego
Ovena, naczelnika sekty Saint-Simonistów. Pierwszy żłobek został założony
w Cremona w 1830 r., z dodanym regulaminem dla klas elementarnych.
Pomimo, że w Turynie od 1825 r. istniał Katolicki Żłobek Dziecięcy
ufundowany przez markiza Barolo, przeciwko któremu niebawem sekty wytoczyły
zawziętą wojnę ze strony elementów liberalnych, domagano się zorganizowania ich
w nowoczesnym systemie oraz żeby otwarto katedrę studiów pedagogicznych. Ksiądz
Dionizy Pasio, biskup Aleksandrii i prezes komitetu reformy dał się oszukać tym
panom i nieświadomie służył sekciarskim planom wprowadzenia nauczania laickiego.
Napisał on do Mediolanu do konsula sardyńskiego o przysłanie zdolnego
dyplomowanego profesora, a gubernator Lombardii interpelowany w tej sprawie
zaproponował księdza Aportiego i radził królowi sprowadzić go do Turynu. Król
z kolei informował o tym arcybiskupa Fransoniego, który sprzeciwiał się planom Ks.
Pasio. Istotnie niebawem papież Grzegorz XVI w okólniku do Episkopatu Państwa
Kościelnego zabronił zakładania żłobków dziecięcych o pokroju Aportiego.
Ksiądz Bosko bywając często w pałacu arcybiskupim zapoznał się z wieloma
dostojnikami duchownymi przybywającymi na dwór królewski. Można sądzić, że przy
tej okazji zawarł przyjaźń z wieloma prałatami. Znajomości powyższe bardzo mu się
niebawem przydały w szerokiej działalności kapłańskiej.
Drugim takim przybytkiem częstych zebrań kwiatu inteligencji piemonckiej był
Konwikt kościelny. Przybywało tam na naradę do księdza Guala wielu biskupów,
prałatów a również wybitnych świeckich katolików. Miał on żywe kontakty z wieloma
112

12.3 Page 113

▲back to top
znakomitymi Jezuitami. Konsultowało się u niego wielu doradców i prawników
królewskich, jak na przykład hrabia Barbaroux, kompilator Kodeksu Albertyńskiego.
Podchodziło do konfesjonału księdza Cafasso wielu biskupów, proboszczów oraz
świeckich: adwokatów, wojskowych, kupców i lekarzy. Spowiadali się u niego prawie
wszyscy kanonicy katedralni, także arystokracja turyńska, szlachetne damy, jak na
przykład księżniczka di Montmorency, która na jego ręce zazwyczaj składała znaczne
sumy dla Oratorium św. Franciszka Salezego.
Ujrzymy te osobistości jak w granicach swych możliwości i wpływów
deklarować będą swą pomoc i współpracę w dziele oratoriów. Ponadto wielu z nich
złoży w przyszłości swe zeznania jako świadkowie naoczni cudownych dzieł Księdza
Bosko. Pozostanie on w wielkiej estymie i czci religijnej wśród nich przez całe swe
życie jako Mąż Boży. Taką opinię słyszeliśmy niejednokrotnie od nich osobiście.
113

12.4 Page 114

▲back to top
ROZDZIAŁ XXI
Opinia publiczna pod wpływem współczesnych potrzeb oraz lansowanych
przez tajnych agentów sugestii, czemu sekundowało współczesne ustawodawstwo
cywilne, domagała się coraz natarczywiej szkolnictwa powszechnego. Ksiądz Bosko
wnet zorientował się, że jakkolwiek szkoła i prasa, rzeczy same w sobie pożądane,
o ile nie zostaną skierowane do dobrego, to bardzo łatwo mogą się stać potężnymi
narzędziami w ręku szatana dla siania nienawiści i błędów w społeczeństwie.
Potrzeba, więc, twierdził raz po raz Ksiądz Bosko, uprzedzić o ile możliwe to
niebezpieczeństwo. Postarajmy się przeciwstawić szkole i prasie złej, szkoły i prasę
dobrą, katolicką. Ta decyzja dojrzała w nim i stała się zadaniem całego życia
oddanego wychowaniu młodzieży i nauczeniu ludu za pomocą dobrego przykładu
i wydawnictw. Stąd zabrał się niezwłocznie do pisania popularnych książek. Na ten cel
poświęcał wiele godzin nocnego spoczynku, w dzień zaś wykorzystywał każdą wolną
chwilę od swych zajęć kapłańskich czy młodzieżowych.
Jego biurko było zawalone stosem zeszytów, kartek, zapisków, w których
skrzętnie gromadził wszelkie argumenty w obronie religii i Kościoła katolickiego,
papieża, przykłady budujące, formuły modlitewne, notował tematy kazań
i przemówień, czy wykładów w szkole. Dzięki temu układał treść swych książek,
których aktualność potwierdzało ich wzięcie i liczne wydania oraz pochlebne recenzje
znakomitych autorów.
A pomimo, że czuł swój talent i misję powierzoną przez Boga, nie uważał się
nigdy za pisarza w wielkim stylu, ani unosił się próżną chwałą. Dla niego nie było nic
ważnego prócz chwały Bożej i zbawienia dusz. Nie polegając nigdy na swym zdaniu,
nie oddawał niczego do druku nie przedłożywszy wpierw swych pism cenzorowi
kościelnemu, posłuszny prawom Kościoła.
Równocześnie w swej skromności zrzekając się wszelkich aspiracji pisarskich
i autorskich, pomimo że posiadał wszelkie potrzebne wiadomości, dbał szczególnie
o styl prosty i dostępny dla wszystkich. Chciał by go rozumieli prości robotnicy
i kobiety wiejskie, ilustrując prawdy wiary św. i skłaniając serce i umysł ku Bogu.
W tym celu nieraz napisawszy kilka stronic, odczytywał je w obecności osób,
114

12.5 Page 115

▲back to top
niewykształconych i pytał czy go rozumieją. Jeśli odpowiedź była przecząca odnośnie
pewnego zdania czy wrażenia poprawiał, zmieniał, przerabiał nawet parokrotnie,
dopóki nie nabrał pewności, że jest rozumiany. W ten sposób trafiał do czytelników
wprost niepiśmiennych i prostaków. A choć starał się unikać stylu napuszonego
i wyszukanego, niemniej wyrażał się językiem poprawnym, z namaszczeniem
i jasnością, by książki jego były czytane przez osoby wszelkiego stanu. I rzeczywiście
były chciwie czytane przez młodzież i przez lud. Pierwszym cenzorem jego książek,
jak wspominał ks. Anioł Savio, był portier w Konwikcie duchownym.
Obecnie chcemy przedstawić Księdza Bosko, jak chwyta za pióro, którego już
nie miał w przyszłości odłożyć. Otóż miał zawsze w myśli drogą sobie postać
Alojzego Comolla. Brzmiały mu w pamięci słowa wypowiedziane w czasie jego
majaczeń gorączkowych, poprzedzających zgon, kiedy wołał przeciwko
nieprzyjaciołom swej duszy: „Z Twoją o Maryjo skuteczną pomocą odniosłem
zwycięstwo nad wszystkimi nieprzyjaciółmi mej duszy!... Tak, jesteście zwyciężeni…
ja triumfuję! Jej należy się zwycięstwo!”– Słowa zanotowane w jego manuskryptach,
tylekroć powtarzane w jego kazaniach.
Prócz wielu łask otrzymanych za wstawiennictwem św. Młodziana, pewien fakt
niezwykły, który zachował w sekrecie Ksiądz Bosko a wyjawił go dopiero w ostatnich
latach swego życia, wywarł na nim wielkie wrażenie. Otóż po upływie czterech dni od
pogrzebu Comolla, niektórzy jego koledzy klerycy pragnąc ponownie oglądać jego
ciało bez wiedzy przełożonych, potajemnie otwarli trumnę. Odsunąwszy kamień
nagrobny zeszli do krypty i przy świetle łuczywa znaleźli trumnę umieszczoną pod
wielkim ołtarzem. Otwarli wieko i ujrzeli ciało zmarłego młodzieńca zupełnie świeże
i niezepsute. Nie do opisania było ich zdumienie na ten widok. Strzępki jego sutanny
unieśli ze sobą jako cenną relikwię. Ale nie do wybaczenia było, że jeden z nich zabrał
jego palec. Potem zamknęli z powrotem trumnę i wychodząc zasunęli płytę kamienną,
by zatrzeć wszelki ślad za sobą. Parę dni potem jeden z nich odwiedził Księdza Bosko
szepcząc mu tajemniczo do ucha:
Chcę zdradzić Księdzu sekret najwyższej wagi. Czy zachowa go w tajemnicy?
Dobrze, przyrzekam, byle nie było to obrazą Boga lub na szkodę bliźnich.
O to proszę być spokojnym, chodzi tylko o naszą skórę, jeśliby wyszło na jaw.
Następnie opowiedział ten wypadek i pokazując palec, który wyjął z ciała rzecze:
115

12.6 Page 116

▲back to top
Ta relikwia dla Księdza! – Ksiądz Bosko nie wierząc swym oczom stwierdził,
że ciało było świeże i rumiane, jakby pochodziło od żywej osoby. Zamyśliwszy się
nieco, zganił ten postępek dokonany bez wiedzy przełożonych, nie chciał przyjąć tego
daru i nalegał, by z powrotem pochowany został jak przystało na miejscu
poświęconym oraz przypomniał o karach, jakie grożą gwałcicielom zwłok. I tak pod
wpływem tej niechęci przestał o tym więcej myśleć, inaczej musiałby w swoim czasie
stwierdzić czy rzecz odpowiadała prawdzie. A pięćdziesiąt lat potem, gdy musiano
przystąpić do wykonania pewnych prac w podziemiach kościoła, znaleziono tylko już
nagi kościec świątobliwego kleryka.
Jedynie czci powszechnej, dla Comolla można by przypisywać ten nierozważny
krok. A może też i Ksiądz Bosko idąc za życzeniem swych kolegów seminaryjnych
postanowił uwiecznić jego pamięć, jako wzór dla kleryków aspirujących do
kapłaństwa.
Opisując sen Comolla przed śmiercią, miał na myśli utrwalenie go w pamięci
bez publikowania nazwisk różnych osób, które on widział wpadające lub znajdujące
się w piekle. Miał to być niejako argument prawdziwości opowiadania. Chodziło
o pewne osoby wybitne, szanowane i uchodzące za cnotliwe tak, iż przełożeni czytając
to i znając niektóre ich słabości pozostali pod wrażeniem tego objawienia. Niektórzy
już zmarli, a niektórzy jeszcze żyli. Naturalnie polecili skreślić nazwiska, potem
rękopis tak poprawiony i aprobowany został oddany do druku w 1844 r.
Pierwsze wydanie jest anonimowe i nosi tytuł: „Rys biograficzny Alojzego
Comolla zmarłego w seminarium w Chieri, podziwianego przez wszystkich z powodu
cnotliwego życia, napisany przez jego kolegę”. Treść książeczki poprzedzona była
następującym wstępem: „Do seminarzystów w Chieri. Ponieważ przykład cnoty
znaczy więcej niż jakiekolwiek znakomite wywody, dlatego nie będzie bez pożytku
przedstawić wam biografię tego, który żył w tym samym otoczeniu, co wy i dlatego
może wam służyć za wzór, byście dążąc do osiągnięcia wzniosłego celu stali się
godnymi lewitami w winnicy Pańskiej. Przyznaję, że ten zarys nie ma pretensji do
stylu błyskotliwego i wyszukanego, dlatego dotąd zwlekałem z tym czekając, aż
czyjeś zdolniejsze pióro podejmie się tego zadania. Widząc, że dłuższa zwłoka jest
niecelowa, zabrałem się sam do dzieła pod wpływem ponawianych próśb moich
kolegów i innych poważnych osobistości. Jestem przekonany, że z jednej strony
116

12.7 Page 117

▲back to top
sympatia, jaką żywicie do tego waszego czcigodnego kolegi oraz wasza pobożność
uzupełnią braki autora. Pomimo, że nie potrafię bawić się wytwornym stylem,
pocieszam się tym, że to, co opisuję jest prawdziwe, gdyż sam brałem w tym udział
lub dowiedziałem się od osób wiarygodnych, z czego sami możecie zdać sobie sprawę,
będąc niektórych spraw opisywanych świadkami naocznymi. A jeśli pod wpływem
niniejszej lektury doznacie szlachetniejszego zrywu do naśladowania cnót Comolla, to
niech będą za to dzięki Bogu, którego dobroci was polecam i którego chwale niniejszy
trud poświęcam”.
Niemniej serdeczne jest zakończenie opowiadania, które jak sądzimy, powinno
być często odczytywane i rozważane nie tylko przez chłopców, lecz także kleryków:
„Choroba i zgon, któremu towarzyszyło tyle pięknych przykładów i uczuć pobożnych
i cnotliwych rozbudziło u wielu seminarzystów pragnienie naśladowania go. Dlatego
niektórzy już za życia Comolla korzystali z jego wskazówek pracując nad zdobyciem
cnót przezeń praktykowanych, innym zaś służy on dotąd za wzór tak, iż niektórzy
seminarzyści dotąd nie zdając sobie sprawy ze swego powołania, po śmierci Comolla
powzięli stanowczą decyzję stania się świętym kapłanem”.
„Niedługo po śmierci Comolla – pisze jeden z nich – zdecydowałem się wieść
życie godne kleryka, by zostać świętym kapłanem, a choć postanowienie me było
dotąd nieskuteczne, nie rezygnuje zeń, lecz zdwajam wysiłki dla jego realizacji”.
„A nie były to tylko chwilowe podniety, lecz z dnia na dzień wzmaga się woń
cnót Comolla. Sam ks. Rektor seminarium, parę miesięcy temu, oświadczył mi,
że notuje się w seminarium od śmierci Comolla widoczna i trwała zmiana
w postępowaniu seminarzystów”.
Należy zaznaczyć, że nastąpiło to po owych dwóch zjawieniach się Comolla po
jego śmierci; o jednym z nich zaświadczyć może cała sypialnia kleryków.
W pierwszym wydaniu wspomnianej biografii Ksiądz Bosko napomknął tylko o
niezwykłych zjawiskach, a dopiero w wydaniu z roku 1884, na prośby kierowane do
piszącego zgodził się opublikować jedno z nich obszerniej. Wyżej wspomniane racje
tłumaczą dostatecznie wywołane wrażenia przez następne zjawienie. Nie tylko
Samuel, lecz może niejeden syn Helego musiał wówczas posłyszeć głos Boży.
Ksiądz Bosko poświęcał Najświętszej Dziewicy te swoje najwcześniejsze
pisma, które sam nazywa dwoma skromnymi bukiecikami kwiatów. Do pierwszego
117

12.8 Page 118

▲back to top
zaliczył wspomnianą biografię, w której tak wymownie okazała się opieka
Najświętszej Dziewicy w życiu i śmierci nabożnego do Niej kleryka. Drugim
bukiecikiem była książeczka zatytułowana: „Korona Siedmiu Boleści Maryi,
z siedmiu krótkimi rozmyślaniami na ich temat, ułożona w formie Drogi Krzyżowej”.
Napisał ją na krótko przed opuszczeniem Konwiktu kościelnego z okazji nowenny
i uroczystości obchodzonej rokrocznie w kościele św. Franciszka z Asyżu.
Broszurka zawierała „Koronkę ku czci Matki Bożej Bolesnej”, którą następnie
przedrukowano w „Młodzieńcu Zaopatrzonym”, wraz z hymnem „Stabat Mater” oraz
innymi modlitwami kościelnymi. Zawierały one prośbę o łaskę nieustannej pamięci
o Męce Pana Jezusa, uwolnienie duszy i ciała od wrogów widomych i niewidomych,
by wszyscy grzesznicy szukający szczerze Boga znaleźli przebaczenie przez szczerą
skruchę, by towarzyszyć Jezusowi na Kalwarię z uczuciem żalu za własne grzechy, by
otrzymać od Boga łaskę mieć przed oczyma stale Pana Jezusa Ukrzyżowanego, by
zmywać nieustannie aktem żalu doskonałego śmiertelne razy zadane Panu Jezusowi
przez nasze grzechy, by grzesznicy poznali jak ciężko żyć bez Boga… Książeczkę
poprzedzał następujący wstęp:
„Pierwszym celem niniejszej książeczki jest ułatwienie rozbioru i rozważania
srogich boleści najczulszego Serca Maryi, co tak jest dla niej miłe, jak raczyła objawić
swym sługom, a co zapewnia nam Jej opiekę.
Po wtóre by ułatwić wspomniane ćwiczenia pobożne, początkowo posłużyła
Koronka o Siedmiu Boleściach Najświętszej Marii Panny, o których można rozmyślać
na podstawie dodanych osobnych rozważań na sposób Drogi Krzyżowej.
Niech Bóg towarzyszy swą łaską temu celowi, by każda dusza chrześcijańska
przejęła się częstym rozważaniem boleści NMP z korzyścią dla niej samej i ku
większej chwale Boga”.
Książeczka wyszła anonimowo w drukarni Speirani e Ferrero. Rozeszła się
szeroko wśród ludu i miała wiele wydań. Była świadectwem tego, jak gorące
nabożeństwo żywił Ksiądz Bosko do Męki Pańskiej oraz do NMP Bolesnej.
Nie przypadkiem było, że artysta Rollini wymalował na jego nagrobku obraz
M.B. Bolesnej. Przypomina on synom tę wielką naukę ich Ojca, by nie sprawiali nigdy
swym złym postępowaniem boleści tak dobrej Matce, by żadnemu z nich nie można
było mówić:
118

12.9 Page 119

▲back to top
„O wy wszyscy, którzy przechodzicie drogą, przypatrzcie się, a zobaczycie, czy
jest większa boleść niźli boleść moja”. /Jer 1,12/.
119

12.10 Page 120

▲back to top
ROZDZIAŁ XXII
W tymże roku 1844 zaszła konieczność w Konwikcie pewnych zmian
u przełożonych. Ks. kan. Guala schorowany musiał zrezygnować ze zwykłych kazań
i konferencji miesięcznych i złożyć na księdza Cafasso cały trud nauczania
i utrzymywania karności w Konwikcie. Sam zaś ograniczył się do swego pokoju
zachowując najwyższe kierownictwo. Gdy bóle nie pozwalały mu na celebrowanie
Mszy św. ze zbudowaniem ogólnym przyjmował codziennie Komunię św. w pokoju.
Ksiądz Bosko pomagał księdzu Cafasso w jego obowiązkach jako korepetytor
moralnej, gdy niektórzy słabsi w studiach wymagali obszerniejszych wyjaśnień oraz
głosił niekiedy kazania w kościele św. Franciszka. Ksiądz Cafasso przejrzał jego
aktywność dopatrując się w niej coś niezwykłego. Powziął względem niego jakiś
zamiar, którego na razie mu nie wyjawiał, okazując życzliwość więcej niż
przyjacielską, graniczącą wprost ze czcią, czego świadkiem był ks. Cagliero przez
dobrych lat 10.
Ksiądz Bosko nie miał żadnych sekretów przed swym kierownikiem
duchownym, dlatego gdy opowiadał mu swego czasu o owym śnie, jak naprawiał
podarte ubrania chłopców, ks. Cafasso spojrzawszy na niego bystro rzucił pytanie:
Czy Ksiądz zna krawiectwo?
Tak, potrafię robić skarpety, swetry, płaszcze, nawet szyć sutanny dla
kleryków.
Doskonale, będziemy próbować!... – Ilekroć go ujrzał, kiedy pytał żartobliwie:
No, jak tam krawiectwo twoje?
Ksiądz Bosko podchwytując tak odpowiadał: Oczekuję zamówienia!
Tymczasem ks. Cafasso przenikliwie badał usposobienia i skłonności alumnów,
by móc im przeznaczyć odpowiednią każdemu placówkę w duszpasterstwie.
„Głębokie studium moralnej – pisał Ksiądz Bosko – ascetyki i mistyki,
połączone z bystrą obserwacją i darem rozpoznawania duchów, dawało mu możność
określenia w paru słowach czyichś zdolności, wiedzy i talentów duchownych.
Wydawał wyrok trafny: ten będzie dobrym proboszczem, ten wikarym, ów dobrym
120

13 Pages 121-130

▲back to top

13.1 Page 121

▲back to top
kapelanem, tamten doskonałym kierownikiem duchownym sióstr, inny dyrektorem
zakładu wychowawczego. Temu, który zasięgał porady u niego odpowiadał:
Ksiądz nada się na kapelana więziennego, względnie księdza, misją będzie
duszpasterstwo chorych w szpitalach Innemu:
Ksiądz będzie doskonałym kaznodzieją wielkopostnym, gorliwym misjonarzem
apostolskim, zdolnym nauczycielem i katechistą, wytrawnym doradcą
i ojcem duchownym, ect. Życie potwierdziło jego prognozy”.
Ksiądz Bosko w Konwikcie niczemu nie oddawał się tak gorliwie jak studiom.
Chwilowe, okazyjne zajęcia, nawet skomplikowane traktował jak akcesoria.
Wszelkiego rodzaju kwestie teologiczne, zwłaszcza na polu Historii kościelnej,
biblijne zajmowały go do tego stopnia, że czuł się nimi jakby pochłonięty. Na te
tematy miał własne poglądy. Od czasu do czasu pociągnięty spokojem i milczeniem
panującymi w pobliskim konwencie OO. Kapucynów Madonna di Campagna, gdzie
miał oddanych przyjaciół, pragnął na pewien czas usunąć się w tamto zacisze, by móc
bez przeszkody studiować ulubione swe woluminy. Przyświecał mu cel pracy na
ambonie. Na temat swej fantazji wspomniał raz księdzu Cafasso, który tylko
uśmiechnął się i nic nie odpowiedział.
Również myśl o udaniu się na misje nie opuszczała go nigdy. Odczuwał
w sercu gorące pragnienie niesienia światła Ewangelii niewiernym i ludom
niecywilizowanym, gdzie spotkałby miliony dzieci i młodzieży. Entuzjazmował się
faktem, że misjonarze Oblaci około roku 1839 dotarli do królestwa Ava i Pegu głosząc
Boską Nowinę, zaś w roku 1842 wspomniana misja została im powierzona w zarząd
z własnym biskupem, gdzie osiągnęli pomyślne rezultaty. Ksiądz Cafasso może nie
bez natchnienia polecił mu studiowanie języka francuskiego i hiszpańskiego a widząc,
że brał się do gramatyki angielskiej zaoponował:
Ksiądz nie pójdzie na misje!
A dlaczegóż to, można wiedzieć?
Chce Ksiądz, niech idzie. Ale ze swymi torsjami żołądkowymi, których tyle
razy Ksiądz doświadczał, jakże Ksiądz myśli przemierzać w zamkniętym powozie
setki tysiące kilometrów na lądzie i na morzu? Ksiądz umrze w drodze! I tak projekt
ów rozwiał się, może nie tyle z powodu wspomnianych trudności, co z posłuszeństwa
dla swego przełożonego. Jednakże inne idee tętniące mu w głowie nie dawały mu
121

13.2 Page 122

▲back to top
spokoju, zwłaszcza pod koniec trzeciego kursu teologii moralnej. Żywił w sercu
uczucie i szacunek dla każdego zakonu. Przeznaczony od Boga na założyciela
Pobożnego Towarzystwa Salezjańskiego czuł się powołany do życia zakonnego. Tak
sam często zwierzał się księdzu Aniołowi Savio swemu oratorianinowi. Był tak
głęboko o tym przekonany, że wydawało mu się, jakby miał wszelkie środki do
dyspozycji dla zaopiekowania się młodzieżą, o czym wspominał zakonnikom Oblatom
przy odwiedzaniu świątyni Consolaty. Dlatego bądź to, że dawna idea wstąpienia do
Oblatów odezwała się w nim gwałtownie, bądź żeby zmusić księdza Cafasso, by dał
zdecydowaną odpowiedź na zapytanie, co do swej przyszłej misji kapłańskiej, poszedł
więc do niego i przedłożył swój nowy projekt.
Świątobliwy kapłan wysłuchał go w milczeniu, a gdy skończył za całą
odpowiedź usłyszał tylko jedno suche i zdecydowane:
Nie!
Zaintrygowany energicznym tonem jego odpowiedzi, nie śmiał jednak
indagować o motywy i nadal gorąco się modlił do Madonny, by mu wskazała miejsce
i stanowisko, na którym miałby wykonywać swe zadanie z jak największą korzyścią
dla dusz. Z tym wszystkim zawsze czuł skłonność poświęcenia się pracy nad
młodzieżą zaniedbaną za pomocą oratoriów świątecznych, nie chciał jednak polegać
na własnym sądzie, obawiając się złudzeń.
Nadchodził jednak czas, kiedy należało objąć jakieś określone stanowisko
kościelne i opuścić Konwent. Wielu proboszczów ofiarowało mu posadę wikarego,
między innymi ks. Józef Comolla, stryj zmarłego kleryka Alojzego. Zarządca parafii
Cinzano proponował mu posadę ekonoma swej parafii, którą z powodu choroby
i podeszłego wieku nie mógł już zawiadywać, na co też otrzymał zgodę arcybiskupa
Fransoniego. Czcigodny starzec był już u schyłku swych dni i Ksiądz Bosko nie
pozostałby długo na swym urzędzie. Opatrzność Boska, która czuwała nad tylu
biednymi chłopcami, przeznaczała inny los temu, który miał być narzędziem ich
zbawienia. Otóż ks. Guala pewnego dnia wezwał do siebie Księdza Bosko, który nie
znał decyzji arcypasterza i polecił napisać podziękowanie a zarazem prośbę
o zwolnienie z zaszczytnego stanowiska, do którego skądinąd nie miał specjalnych
inklinacji. Ksiądz Bosko z miejsca usłuchał. Stąd możemy wnioskować, że i ks. kan.
Guala intuicyjnie przeniknął przyszłą misję Księdza Bosko.
122

13.3 Page 123

▲back to top
Niebawem zbliżał się termin rekolekcji na górze św. Ignacego i ks. Cafasso
oświadczył Księdzu Bosko:
Powołanie Księdza by mogło się należycie zdecydować, winno być obmyślane
przed Bogiem, dlatego proszę udać się na rekolekcje do S. Ignazio i prosić Boga, by
raczył objawić swą wolę, wróciwszy powiadomi Ksiądz o swej decyzji.
Ksiądz Bosko wyruszył na św. górę w towarzystwie księdza Cafasso, który
przewidział ogrom odpowiedzialnej misji swego alumna i chciał, by ochotnie podjął
się wykonania planów Bożych. Był to miesiąc czerwiec. Ksiądz Cafasso po raz
pierwszy głosił rozmyślenia dla kapłanów. Przez lat dziesięć przygotowywał się
gruntownie do instrukcji, odtąd będzie prowadził po kilka serii rekolekcji do końca
swego życia. Słowa jego jasne, proste a treściwe w określaniu obowiązków katolika i
kapłana, tchnęły namaszczeniem, poruszały serca, wzruszały do łez, nawracały,
czyniły wiele dobrego dla dusz. To nie on przemawiał, lecz sam Bóg jego ustami,
odjeżdżano stąd z pragnieniem powrócenia za rok. Wszyscy kapłani spowiadali się u
niego, odchodząc z podniesieniem ducha, z nową gorliwością, zdecydowani
przeprowadzić u siebie i wiernych gruntowną odnowę i wytrwale działać do końca.
Ksiądz Bosko pozostał również na rekolekcjach dla świeckich, które głosił
ks. Guala. Ksiądz Bosko oczekiwał, co mu powie na zakończenie rekolekcji ks.
Cafasso, tymczasem on jakby zwlekał i nie reagował. Jakoś niezbyt wyraźnie rysowała
się przyszłość Księdzu Bosko. Było zdecydowane, że nie pozostanie dłużej
w Konwikcie, w rozmowie z ks. Gualą usłyszał, że nie dla niego są stanowiska
w duszpasterstwie diecezjalnym. Z drugiej strony ksiądz Cafasso odradzał
zdecydowanie wstąpienie do zakonu lub poświęcenie się misjom zagranicznym.
Doprawdy nie wiedział, gdzie się obrócić, potrzeba mu było jakiegoś oparcia, a także
pomocy materialnej. Ale co ostatecznie doradzi mu kierownik duchowny?
Dla wybadania myśli księdza Cafasso uciekał się do pewnego rodzaju wybiegu.
Poszedł do niego rzekomo by się pożegnać przed wstąpieniem do klasztoru. Lecz
zacny kapłan z filuternym uśmiechem rzecze:
Dokąd Księdzu tak spieszno? Któż zajmie się waszymi dziećmi? Czy nie uważa
Ksiądz za właściwe pracować nad tą młodzieżą?
Tak, prawda, ale jeśli Pan Bóg wzywa mnie do zakonu, to On sam postara się,
o kogo innego.
123

13.4 Page 124

▲back to top
Ksiądz Cafasso wówczas poważnie spojrzawszy w twarz Księdza Bosko,
z ojcowską dobrocią rzecze:
Mój drogi Księże Bosko porzuć wszelką myśl o zakonie, proszę rozpakować
kosz i kontynuować pracę nad młodzieżą. Taka jest wola Boża a nie inna!
Ksiądz Bosko wobec tych słów swego kierownika duchowego spuścił głowę,
teraz już był pewny. Prawda, że nie znał jeszcze wszystkich etapów swej drogi, sposób
realizacji dzieła, miejsca, gdzie się ono ustabilizuje, o nie jednak już się nie frasował.
Bóg, który przemówił przez usta księdza Cafasso, pomyśli o środkach. Przewidywał
krzyże, trudności, niedostatek, upokorzenie, lecz nie trwożył się o to. „Caritas non est
ambitiosa” /1Kor 13,5/. Mógłby ubiegać się o zaszczytne stanowiska ze swymi
zdolnościami, zręcznością, wytrwałością w dążeniu do celu, miałby zagwarantowaną
karierę życiową, nawet perspektywy szybkiego awansu. Zamiast tego wybrał jako swą
cząstkę ubogą młodzież. Tylko gorąca miłość bliźniego prowadziła do tak wzniosłej
i wielkiej ofiary!
124

13.5 Page 125

▲back to top
ROZDZIAŁ XXIII
Król Karol Albert edyktem z 10 lipca 1844 r. ustanawiał w Piemoncie tzw.
szkoły normalne jako doświadczalne pedagogia względnie seminaria nauczycielskie
dla kształcenia kadr pedagogicznych dla szkół podstawowych. W tym celu zawezwał
z Cremony księdza Ferrante Aporti dla zorganizowania ich w Turynie.
Przybycie Aportiego do Turynu otrąbiono jako wielki sukces. Przejaskrawione
owacje i aplauzy wskazywały na niego jako na bohatera i championa partii liberalnej.
Natomiast arcybiskup otrzymał z Lombardii niezbyt pochlebne referencje o tym
księdzu. Wyglądało wszystko na zapowiedź walki wytoczonej przez bezbożników
Kościołowi.
Wspomniane seminarium zainaugurowało swoją działalność 26 sierpnia w auli
uniwersytetu królewskiego, kurs miał trwać przez cały wrzesień. Nikt nie miał być
w przyszłości dopuszczony do egzaminu na nauczyciela szkoły elementarnej
w prowincji Turyn, Pinerolo i Susa, kto nie wykazał się świadectwem ukończenia
wspomnianego kursu. Patenty nauczycielskie miały być wysyłane przez sekretariat
uniwersytecki. Zaledwie Aporti zaczął prowadzić swe wykłady pedagogiki, stały się
one z miejsca podejrzane przez zbytni poklask, jaki szerzył wokół siebie, jak i przez
pochwały udzielane im przez prasę sekciarską. Ksiądz Bosko tymczasem zajął
stanowisko obserwatora, by poznać, do czego to wszystko zmierza.
Arcybiskup zawiadomił komitet ministerialny reformy oświaty, że wyraża
sprzeciw by duchowni uczestniczyli w prowadzeniu pedagogium i nakazał wywiesić
w zakrystiach kościołów w mieście pismo odręczne zakazujące podległemu klerowi
uczęszczanie na wykłady Aportiego. Król wpadł w gniew i zapowiedział, że nie
odwoła ani nominacji Aportiego, ani prowadzenia pedagogium. Potajemne machinacje
sekciarskie, którym król dawał posłuch, podniecały jego oburzenie. Starano się tym
bardziej osaczyć monarchę i zdyskredytować osobę arcybiskupa oszczerstwami, zbyt
im, bowiem stała na zawadzie spiżowa stałość tego wielkiego prałata. Nastąpiła
wymiana korespondencji między królem a arcybiskupem, który osobiście
interweniował przedstawiając swe racje. Karol Albert przyjął go chłodno nie
125

13.6 Page 126

▲back to top
ukrywając swej dezaprobaty wobec posunięć arcybiskupa, później nieco się
udobruchał, wysłuchał arcypasterza i oświadczył, że jest w pełni zadowolony z jego
wyjaśnień. Niemniej wkrótce na nowo doszło do scysji.
Arcybiskup zganił proboszcza, który zezwolił Aportiemu na celebrowanie
Mszy św. w jego kościele bez zezwolenia Kurii i nałożył na niego suspensę. Być może
zausznicy króla przedstawili mu, że tym aktem wyrządzono zniewagę jego osobie. Od
tej chwili powstało zarzewie niezgody między dwiema osobistościami, które dotąd
żyły w doskonałej harmonii. Aporti tak dalece wkradł się w łaski Króla, że ten później
zaprezentował go Piusowi IX na arcybiskupa Genui i mianował senatorem królestwa.
Monarcha działał być może w dobrej wierze, podczas gdy arcybiskup posiadał
wręcz zaskakujące wiadomości od wtajemniczonych i od samego Księdza Bosko.
Młody kapłan miał już ścisłe kontakty wśród wpływowych obywateli, wśród
urzędników państwowych, na dworze królewskim, w wojsku i na uniwersytecie.
Z tych źródeł dowiadywał się o tajnych zebraniach sekciarskich. Powstał związek
nauczycielstwa domagający się laicyzacji szkół. Z szatańską przebiegłością
studiowano i układano programy, które stopniowo metodycznie wprowadzane do
szkół, miały doprowadzić do wydarcia wiary z serc uczniów. Słusznie, więc
arcybiskup lękał się szkód dla Kościoła, a konsekwentnie także i dla tronu.
Arcypasterz chciał mieć dokładne informacje, czego nauczano w nowym
seminarium nauczycielskim, gdyż dotychczasowe wiadomości były sprzeczne.
Upoważnił, więc Księdza Bosko, by sprawdził i zreferował mu to. Ten, więc zapisał
się na wykłady Aportiego na uniwersytecie, wszedł nawet w bliższy kontakt
z Aportim. Na wykładach jego panował ścisk, gdyż wielu schodziło się z ciekawości.
Wśród słuchaczy wymienić można prof. Raineri znanego pedagoga, który w swej
naiwności zadeklarował się zwolennikiem Aportiego. Przed katedrą siedziało
kilkunastu uczniów, z którymi prowadził lekcję praktyczną. Nie było rzeczą łatwą ująć
system jego pedagogii wobec mglistych sentencji, w których krył się właściwy zamiar.
Lecz Ksiądz Bosko niebawem zorientował się, że z jego wykładów pośrednio
wykluczone były tajemnice wiary św. Tak na przykład Aporti nie uważał, by
młodzieży mówić o piekle.
Raz wyrwało mu się z ust:
126

13.7 Page 127

▲back to top
Po co mamy dzieciom mówić o piekle? Z punktu pedagogicznego mogłoby to
im zaszkodzić, wywołując ponury nastrój.
Wygłaszał też pewne teorie, choć bezpośrednio niezaczepiające dogmatów, lecz
mogły być rozumiane po heretycku. Na przykład zapytywał kogoś ze słuchaczy:
Kim jest Jezus Chrystus? Odpowiedzi padały różne. Aporti kończył
magistralnie – Jezus Chrystus jest prawdą odwieczną nadprzyrodzoną.
O Bogu - Człowieku, o dwóch naturach pełnych w jednej Osobie nie było wcale
mowy. Pytał:
Kim jest Najświętsza Panna? i znowu kończył – Najświętsza Maryja Panna jest
stworzeniem uprzywilejowanym zamilczając z jakiej przyczyny jest uprzywilejowana
przez Boga.
Ksiądz Bosko w prywatnej rozmowie z Aportim nalegał, by wyjaśnił swe
definicje. Aporti odpowiedział, że młodzież nie jest jeszcze zdolna pojąc tak trudnej
prawdy.
Ksiądz Bosko niebawem złożył arcybiskupowi dokładne relacje. Fransoni
wysłuchał zamyślony i oświadczył:
Zatem, proszę więcej tam nie uczęszczać.
W tym czasie Aporti wprowadzał system szkockiego protestanta w żłobku
dziecięcym w Po, gdzie usunięto obrazy Madonny i Świętych ze ścian szkolnych jak
i nagród dla wzorowych uczniów. Zgodzono się tylko, by wisiał sam Krucyfiks.
Regulamin szkoły nie uwzględniał pierwiastków religijnych, jakie mają przenikać
pierwsze etapy rozwoju umysłowego i moralnego dziecka.
Stosowano również koedukację w salach szkolnych z niebezpieczeństwem dla
niewinności dzieci.
Po latach wspominając o tym księdzu Cerruti’emu, który mu prezentował swój
„Wstęp do Regulaminu Żłobków Dziecięcych w zakładach Córek Maryi
Wspomożycielki” powiedział:
Chcesz wiedzieć, kim był naprawdę Aporti? Koryfeuszem tych, którzy
chcieliby sprowadzić religię do czczego uczucia. Pamiętaj dobrze, że jednym
z matactw nowoczesnej pedagogii jest, by nie mówić dzieciom o prawdach wiecznych,
zwłaszcza o śmierci i piekle.
127

13.8 Page 128

▲back to top
Arcypasterz był żywo zaniepokojony. Początkowo jeszcze zwlekał,
spodziewając się być może, iż król przestrzeżony położy kres tego rodzaju
nieporządkom. Okazał się jednak niewzruszony, co do zakazu uczęszczania kleru na
tego rodzaju wykłady. Obawiał się może, żeby młodzi nauczyciele duchowni nie
odnieśli szkody. A tymczasem rósł ferment wywołany dziełami Giobertiego.
Nie wszyscy jednak biskupi myśleli podobnie jak on. Przewidywali może, iż
zaprowadzony nowy system w szkołach utrzyma się. Zwłaszcza, że od tego
uzależnione były patenty na nauczanie w szkołach. Biskup Biella na przykład, jako
senator zasiadający w Radzie Państwa, zatwierdzał wspomniany system dla
uprzedzenia propagandy niechrześcijańskiej wśród ludu i zobowiązywał swych
kleryków do ubiegania się o patenty nauczycielskie, jako warunek do uzyskania
ordynacji kapłańskiej. Podobnie zabiegał biskup Ghilardi, by w rękach kleru utrzymać
nauczanie podstawowe. W tym wypadku to im się udało.
Również żłobki dziecięce, szkoły wieczorowe i świąteczne, które
organizowano, leżały bardzo na sercu arcybiskupowi Fransoniemu. Co do żłobków nie
trudno było je oddać jakiemuś zgromadzeniu żeńskiemu, by zapewnić dzieciom
wychowanie religijne. Rzecz w tym, że trzeba było zwiększyć personel nauczycielski.
Nikt nie przypuszczał, że ta instytucja upowszechni się po miastach i osiedlach
fabrycznych, gdzie tego rodzaju opieka nad dziećmi okaże się koniecznością
społeczną.
Odnośnie szkół wieczorowych i niedzielnych, arcybiskup chciał również mieć
należyte referencje, dlatego zasięgnął opinii księdza superiora Misjonarzy, który
odpisał: „Te szkoły należycie prowadzone mogłyby przynieść wielką korzyść, inaczej
jeśli pozostaną pod kierunkiem ludzi złych, mogą stać się siedliskiem bezbożności.
Wypadałoby żeby księża proboszczowie rozciągnęli nad nimi opiekę, gdyż kierujący
nimi panowie i panie nie uczęszczają na Mszę św. niedzielną. Gdy weźmie to w ręce
komitet agrarny, będziemy opłakiwać wnet zanik wiary i obyczaju katolickiego”.
Tego samego zdania był i Ksiądz Bosko, gdy wielu biskupom oświadczał, by
wobec nowych wymogów starali się zabezpieczyć wychowanie młodzieży chwytając
się współczesnych zabiegów.
Mniejsza o to – mówił – skąd i pod czyją inspiracją przychodzą nowe formy
nauczania i wychowania jeśli same w sobie są zdrowe, postarajmy się dać im mądry
128

13.9 Page 129

▲back to top
chrześcijański kierunek, a tak przeszkodzić, by nie stały się zepsute z braku ducha
religijnego.
Ujrzymy niebawem jak w praktyce wcielał w życie, co radził innym. Gdyby te
sugestie zostały przyjęte i natychmiast zastosowane, uniknęłoby się wiele zła, osoby
duchowne i księża nie zostaliby ogłoszeni wrogami pedagogii i dobra ludu.
Trzeba jednak zaznaczyć, że sprawa w początkach nie była tak jasna jak
później. Sekciarze trzymali w tajemnicy swe plany i wprowadzili je nagle, podczas
gdy strona katolicka nie była przygotowana do walki. Wielu duchownych nie
orientując się w sytuacji wahało się z przystąpieniem do kontrakcji, która ich
mniemaniem była bezużyteczna, skoro państwo zachowywało pozory religijności. Nad
to spór arcybiskupa z królem sprawiał, że wielu urzędników odmówiło swego poparcia
tak potrzebnego aktualnie, prócz tego w Turynie jako stolicy koncentrowały się
wysiłki sekciarzy paraliżując wszelkie poczynania władz kościelnych.
Dodajmy, że przeciw arcybiskupowi wrzały gniewem specjalnie loże
masońskie napotykając niewzruszony opór męża apostolskiego.
Arcybiskup spokojnie i zdecydowanie odczekawszy jakiś czas, wezwał do
siebie księdza Aportiego. Orientował się doskonale, że za nim stały sekty. Nie
chodziło o kwestie dydaktyczno-pedagogiczne, lecz o zasady religijne samego
nauczyciela. W rozmowie z nim wezwał, by zaprzestał wykładów w takiej formie
uważanych przez niego i wiele poważnych osobistości jako podejrzanych o herezję,
niebezpiecznych dla wiary i przeciwnych dotychczas obowiązującym regulaminom
państwowym. Ostrzegał go równocześnie po ojcowsku, że gdyby upierał się nadal,
byłby zmuszony uciec się do kar kościelnych. W tym arcybiskup postępował zgodnie
ze swym obowiązkiem pasterskim. Aporti nic sobie nie robił z upomnienia,
kontynuował wykłady, a po niejakim czasie nawet zaprzestał odprawiania Mszy św.,
na wieść o tym zawrzało wśród sekciarzy, a nawet komentowano ujemnie kroki
arcypasterza w kołach zwolenników religii.
Ksiądz Bosko w tym opłakania godnym sporze trzymał się na uboczu.
Odczekawszy czas jakiś, aż Aporti się uspokoił, po naradzie z księdzem Cafasso
i arcybiskupem, podjął z nim towarzyskie, lecz ostrożne stosunki. Nosił się dawno
z myślą otwarcia własnych szkół wieczorowych czekając, aż Opatrzność ześle mu
środki. Plany jego były nad wyraz rozległe, lecz trzymał je w sercu nie zwierzając się
129

13.10 Page 130

▲back to top
nikomu. Potrzebował protektora, który by na wypadek, jakiegoś starcia dawał mu
zaplecze i dopomógł w przezwyciężeniu trudności, jakie by się wyłoniły, a który
posiadałby wielkie wpływy w ministerstwie oświaty. A właśnie Aporti był uważany za
wyrocznię w owych latach i Ksiądz Bosko na niego stawiał. Opowiadając się za
nauczaniem popularnym i radząc się, w jaki sposób zorganizować takie nauczanie,
zyskał jego zaufanie. Udawało mu się to, gdyż posiadał swoisty talent zyskiwania
sobie ludzi, z którymi prowadził konwersację. Dowody na to spotkamy w dalszym
ciągu opowiadania.
Jeśli jednak Ksiądz Bosko umiał wykorzystać znajomości z Aportim dla dobra
dzieł katolickich, twierdzimy z całym przekonaniem, iż odwzajemniał mu się
sugestiami, które gdyby zostały przyjęte w praktyce, przyniosłyby wiele korzyści jego
duszy. Aporti być może początkowo chciał zdyskontować swą popularność dla
własnej korzyści, nieco później zmodyfikował swe teorie, niezbyt mile brzmiące dla
uszu katolickich. Zgodził się, by obok Krucyfiksu w szkółkach dziecięcych
zawieszono obraz Madonny.
Wytrawny pedagog, mimo pewnych defektów osobistych niezbyt licujących
z charakterem kapłańskim, podtrzymywał jednak później profil ortodoksyjnego
szkolnictwa opartego na wierze i uczuciu religijnym. Należy mu się pochwała za to, że
w roku 1848, zgodnie z życzeniem Ojca św. dobrowolnie zrezygnował
z arcybiskupstwa genueńskiego, na które był proponowany przez króla. Czy może
Ksiądz Bosko wpłynął w jakiś sposób na tę roztropną decyzję Aportiego?
Jakkolwiek by było wiemy, że miał zwyczaj w kontaktach z panującymi wprost
lub pośrednio wtrącać jakieś słowo o Bogu i wieczności. Stwierdzono, że miał wpływ
pozytywny na postępowanie moralne niektórych osób. Posiadał wszak specjalny talent
do tego. Coś więcej wyjednywał u niektórych sekciarzy wbrew temu, co było
zaprzysiężone, wszystko, o co prosił w imię miłosierdzia i religii.
Pomimo sprzeciwów, jakie musiał często znosić, miał jednak poparcie
u ministrów kolejnych przez lat blisko 30, miał zaufanych przyjaciół i protektorów
i wychodził bez szwanku nawet, gdy jakaś sprawa wydawała się beznadziejną.
Lecz cóż to były za motywy, które dawały Księdzu Bosko przystęp do serc
ludzkich? Otóż wzbudzała podziw u wszystkich jego miłość do młodzieży ubogiej,
jego postawa rezolutna, czynna, świadcząca za prawdą i sprawiedliwością. Widoczne
130

14 Pages 131-140

▲back to top

14.1 Page 131

▲back to top
było, iż nie powstrzyma go żadna przeszkoda w jego akcji, o ile słuszne były jego
motywy. Cierpiał, walczył, modlił się, gotów gdyby było potrzeba położyć nawet
życie dla swej szlachetnej misji. Męstwo jego nie wydawało się uporem, lecz dążyło
nieustraszenie do mety, gdy taka była wola Boga, wymagały tego dobro ludzi oraz
samych jego adwersarzy.
Nigdy nie dał się powodować fałszywą gorliwością. W dziełach swoich
postępował ze spokojem, nie wybuchowo, pod wpływem fantazji lub zbyt pochopnej
improwizacji.
Normą były dla niego słowa Chrystusa Pana wyrzeczone do Apostołów: „Oto
posyłam was jak owce między wilki, bądźcie, więc roztropnymi jak węże, a prostymi
jak gołębice”.
Jak wąż roztropnie ukrywał głowę przed uderzeniami nieprzyjaciela i tak
osiągał zbawienie własne i bliźnich stosownymi środkami. Na tym punkcie nie chybiał
celu i był nieugięty, aż do ostatka. Zresztą zręcznie unikał bądź w rozmowach, czy
pismach wszelkich dyskusji politycznych, aby nie wpaść w podejrzenie i nie utracić
szansy czynienia dobrze. Powstrzymywał się w epoce tak trudnej od przeciwstawiania
się państwu i rządowi, przypisując po prostu wszelkie nieporządki, jakie się działy na
szkodę Kościołowi knowaniom sekciarskim oraz urzędnikom przekraczającym swe
uprawnienia. Małomówny, ważył każde słowo, które wypowiadał. Potrafił zmilczeć
słówko, które wypowiedziane nieostrożnie, mogło wyrządzić wiele zła, a przeszkodzić
dobremu. Dochowywał wiernie sekretów. Nie pozwalał sobie na pewne półsłówka,
które podchwycone mogły uchodzić za obrazę władzy lub osoby prywatnej. Oddawał
szacunek czyjejś pozycji społecznej, a względem osób okazywał wdzięczność nawet,
gdy ledwie można było dopatrzyć się pozoru dobrodziejstwa. Gotów zawsze do usług,
nawet przeciwnikom wytrącał broń z ręki. Brał w obronę kogoś, kto niesłusznie był
oskarżony, przyznawał zasługę dobrego czynu, względnie czyjejś wiedzy lub talentu.
Cierpliwy wśród zniewag, niesprawiedliwych posądzeń, prześladowań, potrafił
opanować się pamiętając o słowach Ewangelii: „Nadstawić drugi policzek bijącemu,
ustąpić suknię temu, kto zabiera płaszcz, iść drugie tyle drogi ze swym
przeciwnikiem”.
Ale co jest zadziwiające Ksiądz Bosko rzadko znalazł się w podobnych
tarapatach, gdyż zrządzeniem Opatrzności przychodziło mu kontaktować się z wielu
131

14.2 Page 132

▲back to top
osobistościami politycznymi, liberalnymi, czy wprost sekciarskimi, którzy pewni jego
sekretu udawali się do niego w sprawach całkiem osobistych, względnie rodzinnych,
zawsze mogąc polegać na jego dobroci i usłużności. Na domiar tego, Ksiądz Bosko
niejednokrotnie rozpraszał pewne szkodliwe intrygi na honorze i majątku niektórych
potężnych swych przeciwników, a uprzedzając ich słuszne pragnienia umiał pośrednio
przywiązać ich do siebie i pozyskać przychylność.
We wszystkim postępował ze swobodną naturalnością, jak ten, który posiada
wielki zasób roztropności nabytej w praktyce życiowej.
Brzydził się obłudą, wszelkim krętactwem słowa, postępowania były zawsze
prawe zgodnie z ewangelicznym: „est, est; non, non”. Ta jego uprzejma prostota
uwidoczniała się w stosunkach ze wszystkimi ludźmi bez względu na osobę,
wszystkich zjednywał sobie uprzejmym traktowaniem. Posługiwał się słowami
wypływającymi z serca, bez pochlebstw, a gdy chwalił kogoś, to szczerze. Nie liczył
się ze względami ludzkimi, jeśli chodziło o podtrzymanie praw Boga i kościoła, a choć
był zdecydowanym wrogiem fałszu, szanował jednak błądzących jako ludzi tak, że
przekonywali się łatwo o szczerości jego zasad i nienagannym postępowaniu.
Prostota jego tchnęła zarazem dobrocią przyciągając do niego wszystkich,
wielkich i małych, uczonych i prostaczków. Nie była jednak łatwowiernością, bo znał
granice sumienia i własnej godności kapłańskiej.
Ludzie światowi i powierzchowni widząc, że zamiast ubiegać się o karierę
poświęcił się najbiedniejszej młodzieży, uważali go zwłaszcza w początkach za
prostaka a najwyżej entuzjastę i wizjonera. „Ciekawe jest to – pisze pewien znakomity
pisarz – że wszyscy wybitni mężowie odznaczali się wielką prostotą w życiu
zewnętrznym, co na ogół u ludzi świeckich nie popłaca”.
Tłumaczy to wiele spraw u Księdza Bosko. Fanatycy nowości nie liczyli się
z nim, ignorowali go, uznając najwyżej za pacyfistycznego filantropa. I tak mógł
Ksiądz Bosko stopniowo rozwijać fundacje, zdobywając uznanie oraz poparcie ze
strony nieuprzedzonych i prawych ludzi, którzy doceniali wielkość jego inicjatyw
i trafnych przewidywań.
Także we współczesnych aspiracjach ludowych wyczuwał on doskonale, co
zasługiwało na poparcie, a co należało zreformować i usunąć. Widział jak rewolucja
ogarniała coraz szersze warstwy i że niebawem stanie się siłą, która zmiecie wszelkie
132

14.3 Page 133

▲back to top
napotkane przeszkody. Sprzeciwiać się wprost było niemożliwością i odniosłoby to
skutek przeciwny. Dlatego zaczął odważnie zanurzać się i brnąć poprzez wezbrane
fale, bacząc pilnie, by samemu nie utonąć i ratować innych zanurzających się w nie ze
ślepą lekkomyślnością. Tak przygotowywał grunt i środki na to, by gdy ustanie potop,
można było zabrać się do restauracji moralnej. Fakty, jakie opisywać będziemy okażą
całą słuszność tego, co tylko zapowiedzieliśmy. A że z roztropnością łączył słodycz
w działaniu i prostotę, ujrzymy w nim realizację słów Zbawiciela: „Błogosławieni cisi,
albowiem oni posiądą ziemię”. /Mt 5,4/.
133

14.4 Page 134

▲back to top
ROZDZIAŁ XXIV
Wielu znakomitych kapłanów poznawszy wiedzę i cnotę Księdza Bosko oraz
widząc jak zbawienną dla młodzieży byłaby jego działalność, niepokoili się o to, czy
i jak długo pozostanie on w Turynie. Poszli, więc do ks. Cafasso by znaleźć jakiś
sposób na to, by czasem arcybiskup nie przeznaczył go do innej parafii na prowincji.
A ksiądz Cafasso chwycił się doraźnego środka, by go zatrzymać nie przekraczając
regulaminów Konwiktu kościelnego. Postanowił rozmówić się z księdzem Borelem
dyrektorem Pobożnego Schroniska.
Księże dyrektorze – rzecze – przychodzę prosić o przyjęcie do siebie pewnego
zacnego kapłana.
Ksiądz Borel trochę zaskoczony tą propozycją, pomimo, że nie zwykł nigdy
odmawiać księdzu Cafasso, odrzekł:
Ależ tu nie potrzeba pomocników! W Schronisku nie ma nawet dla mnie
samego roboty.
Księże Borel proszę zrobić mi tę przyjemność, a co do pensji sam pomyślę
o tym.
Ale cóż będzie robił ten kapłan w tutejszym domu?
Niech by był wolny, by mógł dowolnie dysponować swym czasem. Mamy
w Konwikcie młodego kapłana nazwiskiem Bosko, który jak wiadomo zainicjował
swe oratorium młodzieżowe. W ubiegłym roku skończył kurs pastoralnej, obecnie
pełni obowiązki asystenta korepetytora, a przy tym spowiada w kościele. Jest czas by
objął jakieś stanowisko i innym pozostawił miejsce w Konwikcie. Jeśli pozwolimy, by
odszedł na prowincję, stracimy go, będzie miał pole pracy zbyt wąskie, by mógł
działać wiele dobrego, do czego go Bóg wzywa. Proszę pomyśleć nad tym, czy by nie
można dać mu jakiegoś stanowiska w mieście. Obdarzony wybitną aktywnością
i gorliwością zrobi wiele dobrego dla młodzieży. Jest on przeznaczony przez
Opatrzność na apostoła Turynu.
Ksiądz Borel wziął tę sprawę do serca. Otrzymawszy od markizy Barolo
propozycje wyszukania odpowiedniego kierownika duchownego dla jej Szpitalika
134

14.5 Page 135

▲back to top
dziecięcego, zaproponował natychmiast Księdza Bosko. Markiza przyjęła jego
kandydaturę zaznaczając tylko, że musi jeszcze zaczekać z mieszkaniem parę
miesięcy, gdy budynek świeżo wzniesiony zostanie należycie umeblowany. Lecz
ksiądz Borel nastawał:
Pani Markizo tego kapłana należy przyjąć natychmiast inaczej zostanie wysłany
na prowincję i już go nie dostaniemy. Ksiądz Bosko jak go znam to kapłan, którego
nie możemy stąd puścić.
Markiza ostatecznie zdecydowała się na przedterminowe zaangażowanie
Księdza Bosko na kapelana z pensją roczną 600 lir. Mieszkanie tymczasowo dawał mu
ksiądz Borel w Schronisku.
Dobiegała połowa września, gdy sprawa była w toku. Ksiądz Cafasso jakby
chciał wystawić na próbę Księdza Bosko, wezwał go do siebie i udając, że zapomniał
o poprzedniej rozmowie oświadczył:
Czas, by Ksiądz udał się na jakieś pole pracy duszpasterskiej, potrzeby są
ogromne i żniwo wielkie. Do czego więc Ksiądz miałby chęć się zabrać?
To, co Ksiądz zechce mi wskazać.
Ma Ksiądz do wyboru trzy stanowiska: wikarego w Buttigliera d’Asti, asystenta
lektora w Konwikcie i kierownika duchowego Szpitalika dziecięcego przy Schronisku.
Co Ksiądz wybiera?
To, co Ksiądz uzna za stosowne.
No, więc z tych trzech propozycji, do której Ksiądz ma większe chęci?
Miałbym ochotę zajmować się chłopcami. Ksiądz może posłużyć się mną, do
czego zechce, zgadzam się na wszystko i przyjmę jako wyraz woli Bożej.
W obecnej chwili, co Ksiądz ma na myśli?
Zdaje mi się, że znajduję się wśród wielkiej gromady chłopców, którzy proszą
mnie o pomoc.
Dobrze, proszę, zatem wyjechać na parę tygodni odpoczynku na wieś, w tych
dniach pomyślę o zajęciu dla Księdza, po powrocie dowie się Ksiądz o swym
przeznaczeniu.
Ksiądz Bosko zdecydował się wyjechać do Canelli. Z rana przed wyjazdem
został wezwany do księdza Cafasso, który spytał:
Chciałbym wiedzieć czy Ksiądz pomyśli o tym, co mówiłem mu?
135

14.6 Page 136

▲back to top
Gdyby chodziło o własne życzenie to wybieram Konwikt.
Bene, proszę iść załatwić swe sprawy.
Ksiądz Bosko opowiedział się za Konwiktem, gdyż nie wiedział gdzie mógłby
zbierać swych małych przyjaciół.
Wyjeżdżał na razie z Turynu, przenocował w Asti kierując się do Canelli wraz
z księdzem Palazzolo, by głosić rekolekcje dla tamtejszych parafian. Podróżowali
pieszo i droga się dłużyła, gdy zaskoczyła ich ulewna burza. Zmoknięci do nitki
dotarli do jakiejś przydrożnej chałupki niedaleko Riva di Chieri, własności niejakiego
Genta. Gospodarz zajęty wypiekiem chleba zaledwie ich spostrzegł, lękał się
początkowo, że mogą to być bandyci, przekonawszy się o swej pomyłce zajął się
podróżnymi troskliwie, zmienił im ubranie, zastawił sutą wieczerzę i pobiegł do
sąsiedniej kaplicy po brewiarz i rubrycelę. Ksiądz kapelan słysząc o przybyciu obcych
księży przyszedł ich przywitać. Serdeczna rozmowa przeciągnęła się do północy.
Zażywszy dobrego wypoczynku, nazajutrz udali się w dalszą drogę. Spotkali woźnicę
z bryczką, który popędzając konie raz po raz przeklinał głośno. Ksiądz Palazzolo nie
mogąc tego znieść zwrócił się do woźnicy:
To takie macie modlitwy strzeliste? Tak traktujecie Boga?
Woźnica poirytowany coś tam bąknął, że księża nie lepsi i że nie znosi uwag…,
lepiej zrobi, gdy będzie patrzał na siebie itp.
Ksiądz Palazzolo płacił z nawiązką i tak rozmowa stawała się coraz bardziej
napięta, gdy wdał się w spór Ksiądz Bosko. Poprosił towarzysza, by poprzedzał go
w kierunku Canelli już bliskiego, sam zaś przysiadł się do woźnicy. Próbował
wytłumaczyć swego towarzysza, wyraził współczucie dla twardego losu biedaka,
pochwalił jako dobrego „galantuomo”, uspokoił, poruszył sprawy rodzinne i tak wnet
zawiązała się między nimi przyjaźń. Stopniowo naprowadził go do uszanowania
Imienia Bożego, wspomniał o karach, jakie spotkały bluźnierców i zaprosił, by się
wyspowiadał.
Jestem gotów proszę Księdza, lecz jak i gdzie?
Tu zaraz – wskazał mu Święty łąkę opodal drogi. Woźnica zatrzymał powóz.
Ksiądz Bosko usiadł pod drzewem, a penitent klęcząc spowiadał się ze szczerym
żalem. Rozpromieniony podwiózł Księdza Bosko kawałek drogi. Gdy żegnał się
z nim, nie miał słów na wyrażenie wdzięczności.
136

14.7 Page 137

▲back to top
Ksiądz Bosko przybywając do Canelli był pod wrażeniem odpowiedzi pewnego
chłopca, który spytany przez jego towarzysza: „dokąd idzie? – odrzekł – że do
winnicy”. Słowa te brzmiały w uszach Księdza Bosko jak magiczna zapowiedź
wielkiego żniwa, jakie gotował mu Pan Bóg. Jeszcze w późnym wieku wspominał tę
drobną okoliczność, która tak głęboko wyryła mu się w pamięci.
Po wygłoszeniu rekolekcji wrócił do Castelnuovo, by głosić nowennę do Matki
Bożej Różańcowej, spowiadając tłumnie garnących się wiernych, podobnie jak było
w Canelli.
Jego specjalna metoda pouczająca, jaką stosował w kazaniach, przynosiła
owoce w duszach prostego ludu wiejskiego, zarówno jak młodzieży.
„Było to dla mnie samego zdumiewające – powiadał Ksiądz Bosko – że mych
kazań słuchano z chciwością, pomimo że nie mówiłem rzeczy nowych, ani specjalnie
przygotowanych. Traktowałem tematy na pewno lepiej opanowane przez niejednego
kapłana. Przekonałem się, że kaznodzieja chcąc zdobyć posłuch i uczynić coś dobrego
wśród ludu nie musi prawić wyszukanych kazań, przemawiać winien zrozumiale, by
lud pojął, czego chce kaznodzieja. Jeśli rozumie go jest zadowolony, jeśli nie chwyta
wątku - nudzi się. W tym kierunku robiłem wysiłki, by nauczyć się tak właśnie
przemawiać do ludu, jestem przekonany, że gdybym przestudiował wszystkie
homiletyki nie potrafiłbym go zainteresować. Prostemu ludowi nie podoba się taki
sposób kazania, gdy zaczyna się od „comincio”, a potem rozwija podział tematu. Tak
samo, gdy przeprowadza się dalsze dystynkcje, jakich często lud zgoła nie rozumie,
z wyjątkiem gdy mowa o jałmużnie. Jestem zdania, by treść kazania wypowiedzieć
jednym ciągiem. Potem należy przejść do szczegółowych okoliczności danego faktu,
z którego chce się wysnuć naukę.
Udawało mi się to bez specjalnej metody i wyuczonych reguł książkowych,
myślałem tylko o tym, by być zrozumiałym i podkoloryzowałem nieco pewne
szczegóły, które ludowi przypadną do gustu.
Osiągnąłem to i miałem posłuch u ludu. Nie miałbym tylu słuchaczy, gdybym
zaczynał od „exordium” podając dyspozycję treści, zapowiadając: „teraz wam
udowodnię…”. To są raczej sposoby szkolne i lud ich nie rozumie.
137

14.8 Page 138

▲back to top
Przygotowując treść kazania, główną rzeczą według mnie jest dobre ujęcie
przedmiotu. Gdy to się uczyni, treść sama się rozwinie. Mając dyspozycję jasno ujętą,
rzecz już gotowa, słowa nasuną okoliczności. Wstęp zaczynać od jakiejś okoliczności
miejsca, czasu, sposobności. Najlepiej służą odpowiednie przykłady, porównania,
nawet bajki czy czyjeś myśli. Za pomocą tego utkwi w umyśle słuchaczy jakaś prawda
na całe ich życie. Nie mogę dotąd zapomnieć pewnego kazania, w którym chciałem
wyjaśnić, że Bóg „wszystko dobrze uczynił” to, że ustanowił przedziwny porządek
w przyrodzie, a zarazem służący dla korzyści człowieka, stąd płynie prawda, by
przyjmować wszystko jakby z rąk Bożych.
Opowiedziałem następujący przykład: Pewien podróżny zmęczony siadł pod
dębem i myśli sobie: Dlaczego to Pan Bóg tak potężnym drzewom dał tak nikłe owoce
jak żołędzie? Natomiast jak nieproporcjonalnie wielka jest dynia, która nawet nie
może utrzymać się na swej łodydze i leży na ziemi. O ileż piękniej wyglądałyby owe
dynie gdyby zwisały z potężnych konarów dębu? Z takimi myślami zasnął pod
drzewem. Naraz za powiewem wietrzyka spadł mu żołądź wprost na nos tak, że się
zbudził i myśli sobie: Jak mądry jest Pan Bóg, że dał dębom tak nikłe owoce, bo
gdyby tak dynia spadła mi na głowę, byłbym zmiażdżony…
Innym razem pragnąłem wpoić swym słuchaczom przekonanie, jak to
nierozumnie pysznić się czymś i wynosić nad drugich, lecz jak to zrobić? Gdybym
przytoczył wszystkie sentencje Pisma św. na ten temat, moi słuchacze młodociani nic
by sobie z tego nie robili. Znudziliby się i prędko zapomnieli o tym. Opowiadałem im,
więc bajkę Ezopa o żabie, przystrajając ją w nowe okoliczności: mianowicie, pewna
żaba chciała być tak wielką jak wół, tak się nadymała, że w końcu pękła.
Umieściłem ją w pobliżu Walentyna, wraz z wielu zabawnymi okolicznościami,
kazałem jej prowadzić dialog z innymi żabami dla uwypuklenia pewnych punktów
moralnych. A przecież nic pospolitszego nad to opowiadanie”.
Takimi przykładami posługiwał się Ksiądz Bosko, którego kazania nie były
o wszystkim i o niczym, jakby sobie ktoś mógł pomyśleć dla usprawiedliwienia swej
gnuśności. Przywodził on argumenty z Pisma św. i Dziejów biblijnych, Historii
kościelnej, w które obficie był zaopatrzony i trzymał się pewnego sensu oraz prawideł
homiletycznych. Przede wszystkim jednak sekretem jego sukcesów kaznodziejskich
było to, że nie siebie szukał na ambonie, lecz Jezusa Chrystusa.
138

14.9 Page 139

▲back to top
ROZDZIAŁ XXV
Po upływie wakacji Ksiądz Bosko wrócił do Konwiktu i do swego
niezrównanego mistrza i przyjaciela ks. Cafasso. Początkowo zachowywali dyskretne
milczenie. Po paru dniach ks. Cafasso zagadnął:
Dlaczego, mnie Ksiądz nie pyta o swe zajęcie?
Dlatego, że pragnę całkowicie pełnić wolę Bożą i nie chcę niczego sugerować
od siebie, proszę mnie posłać, dokąd sobie ksiądz życzy, a natychmiast gotów jestem
tam się udać.
Dobrze, zatem proszę spakować walizkę i udać się do Schroniska markizy
Barolo. Tam będzie Ksiądz kierownikiem duchowym Szpitalika św. Filomeny oraz
pomagać księdzu Borelowi w obsłudze zakładu markizy Barolo. Pan Bóg wskaże
w Schronisku, co macie czynić dla zaniedbanej młodzieży.
Na pierwszy rzut oka wydawać się mogło, że takie postawienie sprawy
sprzeciwiało się skłonnościom Księdza Bosko i dobru jego Oratorium, kierownictwo,
bowiem Szpitalika, głoszenie kazań, słuchanie spowiedzi w zakładzie liczącym ponad
400 dziewcząt, zdawało się usuwać w cień zajmowanie się chłopcami. Tak jednak nie
stało się, jak zobaczymy dalej.
Nim podejmiemy dalszą historię wypada zaznaczyć, kim była markiza Giulietta
Colbert, zaślubiona z markizem Tancredi Falletti Barolo. Była to osoba godna
pochwały udzielonej przez Apostołów Tabicie „Pełna dobrych uczynków i jałmużny,
które czyniła”. Obracała swe majętności na dobro klasy robotniczej i ubogich. W swej
wspaniałomyślności twierdziła: „Nic nie tracimy z tego, co dajemy z miłosierdzia.
Dawajmy bez liczenia się, a Pan Bóg będzie naszym kasjerem”. Ulubionym miejscem
jej odwiedzin był karcer dla niewiast, gdzie za pozwoleniem władz przebywała do
czterech godzin dziennie. Doznawała nieraz razów i upokorzeń, modliła się wspólnie
z więźniarkami zamieniając bestialskie siedliska na przybytek chrześcijańskich
pokutnic, pogodzonych z Bogiem. Owocem jej zabiegów były niezwykłe nawrócenia.
Uzyskawszy od władz zezwolenie na przeniesienie więźniarek do budynku
zdrowszego, zwanego „Dom rehabilitacyjny”, nadała im regulamin wspólnie
139

14.10 Page 140

▲back to top
przedyskutowany z nimi, przeplatając czas praktykami pobożności i pracą
odpowiednio rozłożoną.
Pieczę nad nimi zleciła Siostrom Józefinkom sprowadzonym z Turynu,
wznosząc dla nich osobne piętro budynku tak, że w ten sposób dom więzienny nabrał
miłego wyglądu klasztoru. Dla wielu z nich wyjednała darowanie win i jak dobra
matka nie przestała wspierać je po wyjściu z więzienia.
Za zgodą króla sprowadziła do Turynu Damy Najświętszej Serca Pana Jezusa
dla wychowania szlachcianek, oddając im do dyspozycji swą willę w pobliżu Turynu.
W roku 1834 pomyślała o umieszczeniu w zakładzie wychowawczym niezamożnych
dziewcząt, wznosząc własnym sumptem obszerny gmach obok kościoła Consolaty.
Ufundowała Instytut Sióstr św. Anny, układając dla nich reguły potwierdzone przez
arcybiskupa, nowicjuszki oddała pod opiekę S. Klementyny Józefinki ze Sabaudii.
Szybki rozwój instytucji pod jej mądrym kierownictwem zapewniał też obsługę
kolegium.
Prócz tego, ufundowała inny dom dla 30 sierot, od jej imienia wywodzący
nazwę „Giulietta”, z których każda opuszczając zakład otrzymywała posag w kwocie
500 lir. Dla dziewcząt pracujących w różnych sklepach ustanowiła w centrum miasta
tzw. „famiglie” tak, że każda grupa miała swą „madre” z pensją roczną, mającą
obowiązek troszczenia się o zespół. Schodziły się one na wspólny obiad oraz pod
wieczór po skończonej pracy. Tu uczyły się katechizmu, elementarza, wprawiały się
w szyciu, haftowaniu, gotowaniu i innych zajęciach domowych. Dziewczęta
uczestniczyły codziennie we Mszy św., a w niedzielę brały udział w nabożeństwach
parafialnych.
Zorganizowała w diecezji Pinerolo szkołę dla dziewcząt, kurs dla kandydatek
na nauczycielki oraz doroczne rekolekcje dla nich.
Uposażyła hojnie klasztor Sióstr Sakramentek sprowadzonych przez króla
Karola Alberta z Rzymu.
Spośród instytucji powołanych przez nią do życia, największe uposażenie
przeznaczyła dla Schroniska. Tu w wielkiej liczbie zgłaszały się dziewczęta
potrzebujące dobroczynnej ręki, która by je podniosła z upadku. Jedne przejednane
wracały do rodzin, inne wyrywała z niewoli występku starając się o uczciwe dla nich
zamążpójście. Zamyślała również otworzyć schronisko dla pokutujących, liczące
140

15 Pages 141-150

▲back to top

15.1 Page 141

▲back to top
ponad 200 osób. Mieściło się ono na Valdocco, pod zarządem Sióstr Józefinek. Dla
tych, które nie chciały opuszczać tego azylu i pragnęły poświęcić się służbie Bożej,
ufundowała obok Schroniska klasztor św. Marii Magdaleny, zdolny pomieścić około
70 sióstr.
Obok klasztoru ufundowała trzeci dom dla tzw. „Magdalennine”, to jest
dziewcząt zepsutych od lat 12-18, których wychowanie powierzyła Siostrom
Magdalenkom. Wreszcie w roku 1844 obok Schroniska i Magdalenek wybudowała
szpitalik dla dzieci debilów.
Otóż ta właśnie grupa instytucji przy Schronisku miała być polem pracy
Księdza Bosko. Na jego chwałę, gdy ksiądz Cafasso przedstawił tę kandydaturę
arcybiskupowi, ten z miejsca zaaprobował widząc w nim kapłana o wypróbowanej
cnocie, pomimo młodego wieku.
Tymczasem Ksiądz Bosko w towarzystwie księdza Borela przedstawił się
markizie Barolo, która owdowiała w roku 1838. Wiedział już o jej odwadze
w pielęgnowaniu zadżumionych w czasie, gdy w okolicach Moncalieri grasowała
cholera, dowiedział się również od ks. Cafasso, jak usilnie pracowała nad
opanowaniem wrodzonej porywczości i despotycznego usposobienia.
Z pierwszego zetknięcia się z nią wyczuł, że pod osłoną majestatyczności kryje
się głęboka pokora oraz iście macierzyńska dobroć. I tak nawiązała się nić szczerego
szacunku i wzajemnego zrozumienia się między tymi dwiema wielkimi duszami.
Przed objęciem stanowiska w Schronisku, Ksiądz Bosko chciał wyjaśnić
sprawę, obawiając się, że będzie zmuszony opuścić swych chłopców, dlatego
oświadczył, że chętnie udzielać się będzie jako kaznodzieja i spowiednik, lecz nie
podejmuje się kierownictwa wewnętrznego zakładu. Uspokojono go zapewniając,
że ksiądz Borel weźmie na siebie istotne obowiązki tego urzędu. Zażądał również
tego, by chłopcy bez przeszkód mogli go odwiedzać, przychodzić na naukę
katechizmu do jego mieszkania. Dla jego zachęty markiza zgodziła się, by mógł
gromadzić chłopców nie tylko przy schronisku, lecz również obok nowo budującego
się gmachu zakładu św. Filomeny. W ten sposób zapewnił dalsze prowadzenie swego
dzieła.
Ksiądz Bosko, zatem przeniósł się do Schroniska Barolo, mieszczącego się
podówczas na peryferiach miasta, tuż przy prawym brzegu Dory. Stąd rozciągały się
141

15.2 Page 142

▲back to top
tereny prawie niezamieszkałe, obejmujące ogrody, zabudowania gospodarcze etc.
Teren należał do parafii św. Apostołów Szymona i Judy w Borgo Dora. Ksiądz Bosko
nawiązał serdeczny kontakt z dotychczasowym dyrektorem Schroniska księdzem
Borelem, z którym niejednokrotnie odwiedzał więzienia turyńskie. Zacny ten kapłan
poważany był powszechnie przez swą cnotę i wiedzę. Znana była jego gorliwość
niezmordowana o zbawienie dusz. Ksiądz Bosko między swymi notatkami zachował
wspomnienie pewnego kapłana turyńskiego o księdzu Borelu: „Vidisti virum velocem
in opere suo?”. Oto, co mi przychodzi na myśl, gdy po raz pierwszy zetknąłem się
z księdzem Bolerem zawsze drogiej pamięci. Można o nim bez przesady powiedzieć,
że był „un valoroso bersagliere” św. Kościoła rzymskiego. Przebiegał tu i ówdzie
w pogoni za duszami, nie wzbraniając się od żadnej pracy, jeśli tylko starczyło mu
czasu. Nie znał wyrazu „wakacje”, twierdząc, że w życiu Świętych nie znajduje się
słowo „vacanze”. Po spożyciu posiłku zabierał się zamiast rekreacji do pisania próśb
w imieniu swych podopiecznych do władz i bogatych panów, względnie szedł do
chorych zanosząc jałmużny, konferował z księżmi na temat urządzenia misji
ludowych, rekolekcji, dialogów katechizmowych. Względem tych ostatnich wielkim
jego przyjacielem był ks. Cafasso. Starał się tak przemawiać, by być rozumianym
przez prosty lud, stosując radę O. Prevera Oratorianina: „Świat jest naiwny, tak też do
niego trzeba przemawiać”.
Nie sposób wyliczyć serii rekolekcji, jakie wygłosił, zwłaszcza w samym
Turynie. Słuchał niezliczonych spowiedzi wszelkiego stanu i kondycji.
Znamienne były jego przygody w więzieniach oraz niezwykłe nawrócenia,
jakich dokonywała jego miłość, z których czasem Ksiądz Bosko przytaczał sceny
pełne humoru. Na przykład: pewnego razu próbował namówić więźniów do spowiedzi
wielkanocnej. Wskazano więc mu jednego, który nie chciał o tym słyszeć. Ksiądz
Borel pół żartem, pół serio pociąga go za klapy surduta do konfesjonału i tak udaje się
go wyspowiadać. Innym razem, gdy kilku takich poczciwców zmożonych na słońcu
usnęło, zacny kapłan widząc, że urwała się kolejka do spowiedzi, podszedł do jednego
z najbardziej opornych i przykrył kapeluszem twarz jego i swoją. Gentelmen budzi się
i słysząc śmiechy obecnych wstaje zmieszany. Lecz ksiądz Borel przytrzymuje go,
pociąga za sobą i dopiero wyspowiadanego puszcza wolno. Jeszcze wielu innych
142

15.3 Page 143

▲back to top
udało się w ten sposób wyspowiadać. Dlatego pod wieczór spocony, zmieniwszy
bieliznę zwraca się do otoczenia: „Deo gratias! Mieliśmy dziś dobry połów!”.
Skoro ksiądz Borel i Ksiądz Bosko zetknęli się razem, polubili się szczerze,
podtrzymując się w gorliwości.
„Ilekroć przestawałem z nim – pisze Ksiądz Bosko – otrzymywałem zawsze
lekcje kapłańskiej cnoty, nigdy mi nie skąpił dobrych rad. W ciągu trzech lat pobytu
w Konwikcie otrzymywałem od niego zaproszenie udziału we funkcjach liturgicznych,
w spowiadaniu, głoszeniu kazań etc., przez co zapoznałem się niejako z jego polem
pracy w Schronisku. Niekiedy wymienialiśmy wzajemnie doświadczenia
duszpasterskie i ustalaliśmy współpracę na odcinku więzień i innych obowiązków nam
zleconych”.
Tymczasem umeblowano mieszkanie Księdzu Bosko. Był nim pokój nad
głównym wejściem do zakładu. Następny był pokój księdza Borela. Na parterze
mieszkał portier. Ksiądz Bosko, więc zmuszony był przenieść tu swe oratorium.
Oglądnął dokładnie budynek. „Ale gdzie można tu gromadzić chłopców?”.
Nie frasujmy się – pocieszał go towarzysz. Pokój Księdza może służyć jakiś
czas na zbiórki, potem zobaczymy jak się urządzić.
Ale wie ksiądz, że jest wielka liczba chłopców gromadzących się przy kościele
św. Franciszka…
Gdy zamieszkamy w budynku przygotowanym dla księży przy Szpitaliku,
wtedy będzie można dostać lepsze pomieszczenia.
Ksiądz Bosko wrócił do Konwiktu nieco zafrasowany, na myśl jednak, że
będzie obcował z kapłanem tak świętym jak ksiądz Borel odczuwał satysfakcję.
Podobnie uznał za pomyślny los przyjaźń z innym kapłanem obsługującym
Schronisko, z którym również łączyły go zażyłe stosunki.
143

15.4 Page 144

▲back to top
ROZDZIAŁ XXVI
Pewien fakt przedziwny podnosił na duchu w owych dniach Księdza Bosko,
wieszcząc przyszłe wydarzenia. Przytoczymy go własnymi słowami Księdza Bosko
wyjętymi z jego manuskryptu: „W drugą niedzielę października tegoż (1844) roku
miałem zakomunikować mym chłopcom, że Oratorium zostanie przeniesione na
Valdocco. Lecz niepewność miejsca, środków, osób dawały mi wiele do myślenia.
Wieczorem dnia poprzedniego położyłem się do łóżka z sercem niespokojnym. Owej
nocy miałem sen nowy, jakby uzupełnienie owego, gdy miałem lat dziewięć w Becchi.
Uważam za stosowne przytoczyć go dosłownie:
Śniłem, że znajduję się wśród ogromnego stada wilków, kóz, kozłów, jagniąt,
owiec, baranów, psów i chmary rozmaitego ptactwa. Wszystko to czyniło taki zgiełk,
hałas, taką wrzawę piekielną, że nie wytrzymałby tam największy śmiałek. Chciałem,
więc uciekać, gdy wtem jakaś dostojna Pani, ubrana w strój pasterki skinęła na mnie,
bym poszedł za tym dziwnym rojowiskiem, które ona właśnie prowadziła.
Chodząc z miejsca na miejsce, zrobiliśmy trzy przystanki. Na każdym takim
postoju wiele z tych zwierząt zamieniało się w jagniątka, a liczba ich, co raz więcej
rosła. Po długiej wędrówce znalazłem się z całym stadem na łące, gdzie wszystkie te
zwierzęta baraszkowały i jadły w najlepszej zgodzie. Wyczerpany na siłach, chciałem
sobie usiąść obok drogi, ale Pasterka nie pozwoliła i trzeba było iść dalej. Uszliśmy
jednak już niedaleko, gdy stanęliśmy na obszernym placu, otoczonym krużgankami,
przed jakimś kościołem. Teraz zauważyłem, że cztery piąte owych zwierząt zamieniło
się w jagnięta, których ciągle przybywało. W tej chwili zjawiło się kilku pasterzy do
pomocy. Niedługo jednak mi pomagali i poszli sobie. Wtedy stała się rzecz
nadzwyczajna, wiele jagniąt zamieniło się w pasterzy. W miarę jak ich liczba rosła,
dzielili się na grupy i rozchodzili się w różne strony, aby gdzie indziej gromadzić różne
zwierzęta i spędzać je do nowych owczarni.
Już chciałem odejść, bo mi się zdawało, że czas odprawić Mszę św., ale
Pasterka kazała mi spojrzeć na południe. Usłuchałem i zobaczyłem obszerne pole
obsiane kukurydzą, kapustą, burakami, sałatą i podobnymi warzywami.
144

15.5 Page 145

▲back to top
Popatrz jeszcze raz, nalegała. Popatrzyłem ponownie i ujrzałem drugi
wspaniały kościół. Orkiestra i chóry śpiewaków stały gotowe do odśpiewania Mszy św.
Wewnątrz kościoła rozwieszona była biała wstęga z wyrazistym napisem:
HAEC DOMUS MEA, INDE GLORIA MEA – Ten dom mój, stąd chwała moja.
Pytam ową Pasterkę gdzie ja się właściwie znajduję, co oznacza ta wędrówka,
owe postoje, ten dom, kościół i ta druga świątynia?
Zrozumiesz wszystko, kiedy to, na co teraz patrzysz, oczyma duszy zobaczysz
urzeczywistnione.
Zdawało mi się, że nie śnię, więc odrzekłem:
Przecież wszystko widzę jak najwyraźniej, widzę wszystko na jawie… wiem,
dokąd idę i co robię…
Tu odezwał się dzwon z wieży kościelnej św. Franciszka z Asyżu na Anioł
Pański i zbudziłem się. Powyższy sen zajął mi całą noc, towarzyszyło mu wiele
okoliczności. Wówczas nie bardzo pojąłem znaczenie snu, gdyż nie przykładałem doń
wielkiej wiary, dopiero, gdy zaczęły się sprawdzać niektóre rzeczy widziane we śnie”.
W ten sposób obecny jak i późniejszy sen posłużyły mi za program działania
w Schronisku.
Zatem w drugą niedzielę października 1844 r., w Uroczystość Macierzyństwa
Najświętszej Marii Panny, Ksiądz Bosko zakomunikował swym chłopcom
przeniesienie Oratorium na nowe miejsce. Początkowo nowość ta im nie
zaimponowała. Kiedy jednak dla uspokojenia powiedział, że zaprowadzi ich do innego
jeszcze piękniejszego i wygodniejszego miejsca i że tam będą mogli dowoli się
wyśpiewać, wyhasać i zażywać rozrywek ile tylko zechcą, podskakiwali z radości
i każdy wyglądał niecierpliwie następnej niedzieli i roił sobie w chłopięcej fantazji, co
też ona przyniesie. Uprzedzono chłopców, by z pewnych powodów nie przychodzili
z rana, lecz dopiero po południu.
Nadeszła wreszcie ta niedziela, trzecia października, w której Kościół czci
Czystość Najświętszej Marii Panny, gdy po południu tłum młodzieży wszelkiego
pokroju i stanu zbiegał się na Valdocco poszukując Księdza Bosko i nowe Oratorium.
Gdzie Ksiądz Bosko, gdzie Ksiądz Bosko ? – wołano.
Ach, co to był za rwetes nie z tej ziemi! Na ten hałas i krzyki mieszkańcy
pobliskich domów przerażeni powybiegali ze swych mieszkań lękając się jakiegoś
145

15.6 Page 146

▲back to top
napadu. W tej okolicy nie słyszano dotąd ani o Księdzu Bosko, ani o żadnym
Oratorium tak, że zaniepokojeni odpowiadali: Che Don Bosco, che oratorio? Via di
qua ragazzocci! (Jaki tam Ksiądz Bosko, co za Oratorium, wynoście się stąd!).
Ale chłopcy nie dając za wygraną krzyczeli głośniej, myśląc, że się z nich
naśmiewają. Tamci zaś biorąc to za drwiny, odpowiadali groźbami i biciem. Zanosiło
się na awanturę nie lada, gdy Ksiądz Bosko słysząc krzyki, zorientował się, że to jego
chłopcy pytają o niego i Oratorium:
Ależ on powiedział, byśmy tu przyszli, tylko nie wiemy, pod którymi drzwiami
mieszka…
Jeden z nich zawołał głosem stentorowym:
Tu mieszka Ksiądz Bosko, chodźcie za mną! Ksiądz Bosko w tej chwili ukazał
się w progu. Na jego widok podniosły się okrzyki:
Och! Ksiądz Bosko, Ksiądz Bosko!... Gdzie jest Oratorium? Przyszliśmy do
Oratorium! Biegli zewsząd ku niemu, ustały wszelkie nieporozumienia. Na ten widok
ludzie przeszli z gniewu do zdziwienia otwierając szeroko oczy i pytając się
nawzajem:
Kto to jest ten Ksiądz, skąd ci chłopcy itp.
Na pytanie młodzieży, gdzie jest oratorium, dyrektor ich dobrotliwie tłumaczył,
że prawdziwe Oratorium jeszcze niewybudowane i że tymczasem przyjdą do jego
mieszkania, zresztą dość obszernego, które posłuży na zebrania młodzieży. Tłum
chłopców wpadł na schody, począł się przepychać, kto pierwszy dotrze do pokoju
Księdza Bosko. Jeden siadł na łóżku, inny na stoliku, na ziemi, bądź na parapecie
okna. Tak jakoś przeszła niedziela pomimo, że w tym szczupłym pomieszczeniu
brakowało swobody, jak sobie wyobrażali, lecz w końcu i z tego byli zadowoleni.
Zresztą wynagradzał im to Ksiądz Bosko swą uprzejmością, miłym traktowaniem,
sypiąc jak z rękawa żartami. Było trochę katechizmu, odmówiono modlitwy wspólnie,
był opowiedziany jakiś budujący przykład, zaśpiewano pieśń do Matki Bożej, słowem
to samo, co dotąd praktykowano przy kościele św. Franciszka z Asyżu.
Prawdziwy kłopot zaczął się następnej niedzieli, gdy do pierwszych chłopców
dołączyli się inni z sąsiednich dzielnic i nie wiadomo było, gdzie ich pomieścić. Pokój,
korytarz, schody, wszystko zatłoczone młodzieżą. Ksiądz Bosko uczył katechizmu czy
146

15.7 Page 147

▲back to top
wyjaśniał Ewangelię niedzielną w swym pokoju, a ksiądz Borel, który ofiarował się
pomagać, czynił to samo najstarszym natłoczonym na schodach.
Ale dopiero prawdziwa komedia to była rekreacja. Jeden zapalał ogień, inny go
gasił, jeden zamiatał pokój nie skropiwszy go, drugi odkurzał, jeden zmywał garnki,
inny je tłukł. Szczypce, klamki, wiadra, dzbanki, miski, krzesła, książki, odzież,
trzewiki, wszystko było poprzewracane, podczas gdy starsi starali się je
uporządkować.
A Ksiądz Bosko patrzył uśmiechając się i polecał tylko, by mu nie rozbito
wszystkiego. Caritas patiens est. Ileż lat wykonywać mu przyszło w stopniu
heroicznym cnotę męstwa, odnosząc nad sobą zwycięstwo w otoczeniu rzeszy
chłopców tak żywych i niewychowanych!
Tak było przez następne sześć niedziel. Z rana, po wyspowiadaniu chłopców
wybierano się do któregoś z sąsiednich kościołów na wysłuchanie Mszy św. Nieraz
Ksiądz Bosko pytał chłopców:
Gdzie chcecie, dziś być na Mszy św.?
U Consolaty, al Monte, si Sassiz, alla Crocetta – wołano na wyścigi chcąc się
przekrzyczeć wzajemnie. Młodzież rozweselona z Księdzem Bosko na czele,
odmawiając po drodze Różaniec przechodziła ulicami Turynu do wybranego kościoła,
by uczestniczyć w nabożeństwie. Zazwyczaj udawano się na nabożeństwo wieczorne
do Braci Lasallistów. Ci zacni zakonnicy chętnie udzielali pozwolenia na to
z wdzięczności za pomoc użyczaną im przez Księdza Bosko w spowiadaniu
młodzieży.
Czasem był wielki natłok i ciasnota w czasie nabożeństw. Niektórzy
wychowankowie w późniejszych latach opowiadali, że razu pewnego na uroczystość
Wszystkich Świętych chłopcy zapełnili pokój i zakamarki, a wszyscy pragnęli
spowiadać się u Księdza Bosko. Co tu robić? Było tylko dwóch spowiedników, a ich
blisko dwustu stłoczonych jak śledzie w beczce.
Tak dalej być nie może – oświadczył zdecydowanie ks. Borel, koniecznie
trzeba postarać się o jakiś lokal.
Ksiądz Bosko wówczas poszedł do arcybiskupa, by przedstawić mu, co
zrobiono i czego można było się spodziewać się w przyszłości. Arcybiskup, mimo, że
doceniał doniosłość tego dzieła, spytał:
147

15.8 Page 148

▲back to top
A czy chłopcy nie mogliby uczęszczać do własnych parafii?, Przewidywał
niemałe trudności, jakie mogliby w przyszłości stawiać proboszczowie. Ksiądz Bosko
odpowie:
Niektórzy z chłopców są z daleka i spędzają w Turynie tylko część roku. Nie
wiedzą oni nawet, do której parafii należą. Wielu nosi się w podartej odzieży, są też
tacy, co mówią narzeczami niezrozumiałymi. Inni są dorośli i nie mają śmiałości
zapisać się na naukę katechizmu z młodymi. Wielu z miasta, bądź z niedbalstwa
rodziców, bądź uwiedzionych rozrywkami, jakie daje ulica, czy przez złych kolegów,
rzadko lub prawie nigdy nie chodzą do kościoła.
Przekonany argumentacją Księdza Bosko arcypasterz odpowiedział:
Dobrze, proszę pracować nadal w tym kierunku. Daję Księdzu wszelkie
potrzebne uprawnienia, błogosławię jego dzieła i będę mu dopomagał, w czym będzie
to możliwe. Z tego, co Ksiądz opowiada wnioskuję, że potrzebny jest odpowiedni
lokal obszerniejszy. Proszę iść do pani markizy Barolo, do której sam napiszę, może
ona coś potrafi zrobić dla Oratorium w pobliżu jej Schroniska.
Ksiądz Bosko udał się do markizy. Dała mu ona do dyspozycji dwa obszerne
pokoje w swym budynku. Dojście było przez bramę wspomnianego Szpitalika, a przez
placyk oddzielający Dzieło Cottolengo. Od wspomnianego budynku przechodziło się
do obecnego mieszkania księży na trzecie piętro. Było ono przeznaczone na rekreację
dla księży kapelanów schroniska.
Było to miejsce wskazane przez Opatrzność na pierwszą kaplicę Oratorium.
Przełożony kościelny udzielił Księdzu Bosko zezwolenia na jej poświęcenie,
celebrowanie Mszy św., nabożeństwa eucharystyczne, odprawianie triduów i nowenn.
Zwykły drewniany ołtarz w formie stołu wraz z koniecznymi utensyliami,
tabernakulum złocone z dwoma Cherubami, kilka ornatów w różnych kolorach
liturgicznych, stara stuła, cztery stroje dla kleryków i ministrantów – oto całe
wyposażenie kaplicy. Markiza darowała 70 lir na zakupienie świeczników, 30 lir na
dywany i zasłony na ołtarz oraz 20 lir na komeżki.
Kaplica poświęcona została w dniu 8 grudnia w Uroczystość Niepokalanego
Poczęcia NMP, pod której płaszcz opiekuńczy oddał Ksiądz Bosko swe Oratorium.
Ołtarz został poświęcony świętemu Franciszkowi Salezemu.
148

15.9 Page 149

▲back to top
Cóż to za ubożuchna kapliczka! Brakowało klęczników i ławek, trzeba było
zadowolić się kilkoma chwiejącymi się ławkami i paru fotelami z rozprutym obiciem.
Lecz Opatrzność Boska pospieszyła z pomocą i nie zawiodła ofiarność pobożnych
osób.
Mimo że pogoda była bardzo brzydka, chłopcy przybyli bardzo licznie. Tego
rana padał również gęsty śnieg pędzony wiatrem tak, że tworzył zaspy, a ponieważ
chwytał mróz, trzeba było przynieść wielki piec żelazny. Wspominano później, że gdy
go niesiono, spadające sople lodu dzwoniły niesamowicie, co było bardzo zabawne.
Ale czego nie zapomniano nigdy, to łzy spadające z oczu Księdza Bosko, gdy
poświęcał lokal. Były to łzy radości, na widok konsolidującego się Oratorium,
w którym łatwiej będzie mógł gromadzić większą liczbę chłopców, by ich
zabezpieczyć przed niebezpieczeństwami napierającej po mieście niemoralności
i bezbożnictwa.
149

15.10 Page 150

▲back to top
ROZDZIAŁ XXVII
Sprawy w nowym oratorium stopniowo się układały. Pewna osoba ufundowała
dość dużą liczbę ławek tak, że można było wygodniej uczestniczyć w nabożeństwach.
Imię św. Franciszka Salezego stało się popularne wśród chłopców. Ksiądz Bosko od
początku postanowił, by uroczystość tego drogiego Patrona była obchodzona
z możliwie największą pompą.
Mógłby ktoś zapytać: „W jaki sposób i dlaczego wspomniane Oratorium
otrzymało za Patrona i zaczęło się nazywać Oratorium św. Franciszka Salezego?”.
Otóż Ksiądz Bosko jeszcze w Konwikcie postanowił, że wszystkie swe dzieła odda
pod opiekę Apostoła Chablais, chciał jednak usłyszeć w tym względzie opinię księdza
Cafasso. I ksiądz Cafasso pochwalił ten projekt. Były po temu trzy powody. Po
pierwsze markiza Barolo popierająca Księdza Bosko postanowiła ufundować
stowarzyszenie kapłanów pod wezwaniem św. Franciszka Salezego nie tylko dla
obsługi wielu jej fundacji już istniejących, ale także przyszłych, jak kolegium dla
chłopców gimnazjalistów, pracownię krawiecką dla dziewcząt w wieku od lat 12, z tą
intencją poleciła namalować na murze nad wejściem do pomieszczeń przeznaczonych
dla księży kapelanów obraz św. Franciszka Salezego. Na drugim miejscu, ponieważ
apostolat nad młodzieżą wymagał wielkiej równowagi i łagodności, dlatego chciał
oddać się w opiekę Świętemu łagodności. Była jeszcze trzecia racja, w tym czasie
wiele błędnych nauk, między innymi propaganda protestancka, poczęły się wciskać do
Włoch, zwłaszcza do Turynu, pomiędzy najniższe warstwy ludu. Otóż Ksiądz Bosko
przy pomocy tego Świętego pragnął uzyskać z Nieba pomoc dla pozyskiwania dusz,
światło i umocnienie w zwalczaniu tych samych wrogów, nad którymi on tak
wspaniale za swego ziemskiego życia triumfował, ku chwale Boga, kościoła i korzyści
niezmiernej liczby dusz. Ponadto sądził, że duch św. Franciszka Salezego był
najbardziej przystosowany do czasów bieżących, dla kształcenia i wychowywania
młodzieży.
Znał on doskonale życie i pisma tego Apostoła, z czego później wiele czerpał
w pracy nad młodzieżą. Starał się przede wszystkim żywo odmalować w sobie jego
150

16 Pages 151-160

▲back to top

16.1 Page 151

▲back to top
portret moralny, przedziwną łagodność i słodycz charakteru, dzięki czemu tylu
heretyków sprowadził na łono Kościoła.
Opisywał nam – stwierdzał ksiądz Jan Bonetti – św. Franciszka Salezego
w okresie jego młodości, że swego charakteru łagodnego nie miał od urodzenia, lecz
kosztował go wielkim wysiłkiem i pracy nad sobą. W myślach naszych stawała
wówczas postać Księdza Bosko i on jako chłopiec był z natury żywego, porywczego
usposobienia, a przecież widzieliśmy go jako wzór łagodności, zawsze opanowanego,
iż zdawać się mogło, że nie miał żadnych trudności. Było to dowodem dla nas jego
ustawicznych aktów cnoty heroicznej tak, że stał się żywą kopią św. Franciszka
Salezego.
Mając wtedy za patrona wielkiego biskupa genewskiego, Oratorium nabierało
rozmachu. Oto, co pisze Ksiądz Bosko: „Nasza kaplica przeznaczona jedynie dla
chłopców, na ich nabożeństwa, rekreacje, ożywione gry, stała się bardzo atrakcyjna
dla okolicznych mieszkańców Valdocco. Dlatego kaplica nazywana oratorium stawała
się z każdym dniem coraz bardziej ciasna. Na katechizm wykorzystywało się również
pokoje prywatne, korytarze, sień, w każdym wprost zakątku odbywała się nauka
religii, słowem wszystko było oratorium”.
Niemało starań czynił Ksiądz Bosko, by pozyskać sobie współpracowników.
Niektórzy ze starszych chłopców przez niego poinstruowani mieli własne grupy.
Gromadzili się oni w pokoju Księdza Bosko, który dawał im specjalne pouczenia, na
zachętę rozdawał podarunki, przywiązując do siebie uprzejmym traktowaniem.
W dni świąteczne młodzież schodziła się tłumnie, spowiadała się,
komunikowała w czasie Mszy św. Po nabożeństwie Ksiądz Bosko wygłaszał im krótką
homilię. Po południu były nieszpory, katechizm, a na zakończenie Litania do Matki
Bożej i błogosławieństwo eucharystyczne. Najświętszy Sakrament przechowywany
był tylko w niedzielę i święta.
W przerwach przed i po nabożeństwach chłopcy bawili się pod okiem Księdza
Bosko lub jego zastępcy księdza Borela, względnie starszych chłopców
odpowiedzialnych za porządek. Ksiądz Bosko często lustrował pobliskie pola, czy tam
któryś z chłopców się nie oddalił.
Starał się on wszelkimi sposobami przyciągnąć młodzież do Oratorium.
Odpowiednio obmyślane rozrywki jak boccie, kulki, kręgle, huśtawki, krążnik,
151

16.2 Page 152

▲back to top
szczudła, ćwiczenia gimnastyczne, śpiew, gra na instrumentach muzycznych i inne
rozrywki. Często rozdawał medaliki, obrazki, owoce, niekiedy urządzał im
podwieczorek, czasem obdarowywał trzewikami, skarpetkami lub innymi częściami
odzieży najbiedniejszych z chłopców. Nieraz odprowadzał ich aż do rodziców. „Co
najbardziej – pisze Ksiądz Bosko – przyciąga młodzież, to dobre obejście się z nimi.
By otrzymać dobre wyniki w ich wychowaniu, trzeba starać się, by nas kochali, jeżeli
chcemy, by nas także się bali”. Nadto młodzież wiedziała, że jest kochana
i że doprawdy zajmowała miejsce w jego sercu. Istotnie, znał wszystkich po nazwisku,
pytając o tych, co nie przychodzili do Oratorium.
W tym czasie, czyli z końcem roku 1844, Ksiądz Bosko rozpoczął a później
udoskonalił, swe szkoły wieczorowe i świąteczne, które wnet zaprowadzono także
w całej Italii. Było to prawdziwe dobrodziejstwo dające poznać, że kapłan zawsze
szuka dobra ludu. Prócz tego, wielu starszych chłopców czeladników, po nieszporach
w niedzielę lub w dni powszednie gromadziło się w mieszkaniu Księdza Bosko lub
księdza Borela, którzy uczyli ich czytania, pisania i rachunków. Chcieli, by nie tylko
nauczyli się fachu, lecz otrzymali gruntowne pouczenie religijne. Można było
stwierdzić, że wielu nieumiejących czytać, uczyło się prawd wiary jedynie ze słuchu.
Dla takich było to prawdziwe dobrodziejstwo inaczej, bowiem nie mogąc uczęszczać z
powodu pracy do szkół publicznych, zostaliby ignorantami pozbawionymi
potrzebnych w życiu wiadomości, z wielką własną szkodą.
Równocześnie Ksiądz Bosko nie tracił z oczu tych chłopców, którzy opuszczali
więzienie. Przekonał się, że jeśli ci nieszczęśliwi znajdą jakiegoś przyjaciela, który się
nimi zatroszczy, wyszuka pracę u dobrego majstra, odwiedzi czasem, wówczas chętnie
prowadzą życie uczciwe nie wracając do przeszłości, stają się religijnymi i dobrymi
obywatelami.
Dopiero w Schronisku przekonał się również, co znaczy owo ze snu „fare il
sarto” (być krawcem). Pod tym tytułem czasem dopytywano się o niego, gdy była
mowa o młodzieży.
Dopomagając księdzu Borelowi w słuchaniu spowiedzi w Schronisku, głosił
kazania po kościołach w mieście. Nie mógł się oderwać od księdza Cafasso
stwierdzając czynem owo zdanie Mędrca: „Obcuj ustawicznie z Mężem świętym,
o którym poznasz, że przestrzega bojaźni Bożej… i który użali się nad tobą, gdy
152

16.3 Page 153

▲back to top
potkniesz się w ciemności” (37,15). Ksiądz Cafasso odwzajemniając się przeznaczył
dla niego pokoik, gdzie Ksiądz Bosko mógł pracować w skupieniu, przygotowując do
druku wiele dzieł w obronie wiary. Biblioteka tamtejsza była bardzo bogata. Przez
wiele lat Ksiądz Bosko udawał się tam około godziny 4-tej po południu
w towarzystwie niektórych służących z Konwiktu. Później z powodu zajęć mógł
poświęcić jakąś godzinkę do południa. Zawsze, choćby na krótko wpadał do swego
mistrza i dobroczyńcy, poruszając z nim nie tylko kwestie teologiczne, by zaczerpnąć
pewne wytyczne w kierowaniu Oratorium, lecz przyglądał się jego cnotom i życiu
ofiarnemu. Niekiedy próbował nakłonić go do złagodzenia pokut, zgodnie z tym, co
sam zalecał swym alumnom.
Przyjdzie czas – odpowiadał ks. Cafasso – gdy trzeba będzie coś podarować
swemu ciału, nie chcę jednak zbyt rozpieszczać tego osiołka, by nie wierzgał. Czasem
upominał go, że surowością zaszkodzi swemu zdrowiu, tym bardziej, że jego siły
słabły. Ksiądz Cafasso odpowiadał:
Och, Paradiso, paradiso! Jakąż siłą i zdrowiem obdarzysz tych, którzy tam się
dostaną!
Powyższe nauki i wskazówki Ksiądz Bosko praktykował sam, dawał także
innym, jak zobaczymy w dalszym ciągu opowiadania.
Rok 1844 kończył się i zbliżały się święta Bożego Narodzenia. Ksiądz Bosko
nauczył niektórych chłopców służenia do Mszy św. oraz ceremonii dla większego
splendoru nabożeństw. Uroczystość była uświetniona komunią generalną, co było
prawdziwą pociechą dla Księdza Bosko. Wszak to był główny cel wychowania, by
trzymać z dala chłopców od grzechu za pomocą Sakramentów św. Sam Jezus Chrystus
umacniał w Komunii św. swą łaską, lekcje otrzymywane od ich wychowawcy,
zwracając ich czystą miłość ku sobie. To był główny sekret tego wielkiego wpływu
wywieranego przez Księdza Bosko na młodzież, dzięki tak skutecznym środkom w jej
umoralnieniu i wychowaniu.
Wśród owocnej pracy, Ksiądz Bosko musiał również oglądać się za zdobyciem
środków finansowych dla prowadzenia Oratorium. Zachęcał go do podjęcia się
trudnego dzieła. Ksiądz Cafasso zawsze był gotów dopomóc mu w licznych
sytuacjach. Na myśl o tym, że trzeba będzie pukać do drzwi bogatych panów
i odchodzić z niczym, Ksiądz Bosko wzdrygał się. W Turynie bardzo rzadko udawano
153

16.4 Page 154

▲back to top
się po kweście, a dawne instytucje dobroczynne kwitły mając dostateczne uposażenie.
Sam Cottolengo raczej oczekiwał jałmużny, niż sam po nią wyciągał rękę. A Ksiądz
Bosko jednak upokorzył się zadając sobie gwałt, by spełniać wolę Boga przez całe swe
życie. Pan Bóg ułatwiał mu tę tak ciernistą drogę.
Ksiądz Borel przekonany, że instytucja powoływana przez niego jest dziełem
Opatrzności, dopomagał mu o ile pozwalały mu jego własne obowiązki.
„Widzieliśmy go – opowiadał ks. Borel – gdy zjawił się w Turynie, jak
bojaźliwie i nieśmiało decydował się na kwestę na rzecz swego Oratorium”. A oto
historia pierwszych 300 lir, jakie przyniósł do domu. Ja odwiedzałem bogatą rodzinę
panów Gonella, wobec których podnosiłem pod niebiosa młodego kapłana Księdza
Bosko, dobro, jakie czyni, i które w przyszłości zdziała, zachęciłem też, by poparli go
wspaniałomyślnie i obiecałem, że go do nich poślę. On wymawiał się, że nie zna
owych państwa, w końcu zgodzi się i poszedł. Przyjęto go nad wyraz serdecznie,
ugoszczono i z miejsca podbił sobie ten dom, a przy pożegnaniu otrzymał 300 lir na
swych chłopców. Bez jego wiedzy, kilkakrotnie jeszcze otwarłem mu drogę i wkrótce
miał już w Turynie wielu dobrodziejów.
„Bogaty i ubogi spotkali się: obydwu Pan jest stworzycielem” /Prz 22,2/.
Jak wielka to była ofiara ze strony Księdza Bosko, okazało się w roku 1866.
Mianowicie polecił on niektórym starszym przełożonym w domu, by zakrzątnęli się
w poszukiwaniu ofiarodawców na cele salezjańskie, by tak dopomóc Księdzu Bosko,
który z powodu starości i choroby nie mógł już zapobiec bieżącym potrzebom
zakładu. Gdy ten i ów się wymawiał, że brak mu odwagi i śmiałości na to, Ksiądz
Bosko im odrzekł:
Ach, wy nie wiecie ile mnie kosztowało prosić o jałmużnę.
A mimo to, dla chwały Bożej, dla zapobieżenia potrzebom swych sierotek,
w przekonaniu, że daje okazję bogatym czynić dobrze, przezwyciężył wrodzoną
nieśmiałość i wzgląd ludzki, Pan Bóg zaś pobłogosławił jego pokorę, przez to że
pozawierał wiele znajomości i zyskał powszechną sympatię oraz hojne poparcie wśród
ludu katolickiego.
Musiał również przezwyciężyć swego rodzaju skrępowanie wobec niewiast, ale
to powodowało inne dobro, bo zjawiając się w czyimś pałacu, samą swą postacią
154

16.5 Page 155

▲back to top
skromną pełną prostoty chrześcijańskiej i zdecydowaniem, jeśli chodziło o sprawy
Boże lub dobro bliźniego, budował otoczenie.
Wiele zacnych rodzin, z którymi się zaznajomił od pierwszych lat swego
apostolstwa, poświadcza do dziś:
/ …/ Wydawał się być aniołem, który nawiedził nasz dom!
155

16.6 Page 156

▲back to top
ROZDZIAŁ XXVIII
Z końcem tego roku Ksiądz Bosko przygotował do druku książeczkę na temat
nabożeństwa do św. Anioła Stróża. Przygotowania rozpoczął już swego czasu
w Konwikcie. Dawał w niej wyraz swej wdzięczności Bogu za to, że oddał go
w opiekę Aniołowi. Po tysiąckroć słyszano go: „Angeles suis mandavit de te, ut
custodiant te in omnibus viis tuis”. Żywił gorącą miłość i nabożeństwo do swego
Anioła Stróża oraz rokrocznie święcił jego dzień. Był tak głęboko przekonany o jego
nieustannej obecności, jakby oglądał go własnymi oczyma. Pozdrawiał go często
pobożną modlitewką: „Angele Dei…”, ufając niezmiennie w jego opiekę. Polecał mu
swą osobę i swych chłopców, śmiem twierdzić, że stąd otrzymywał pomoc z nieba do
zarządzania swymi domami.
Pewnego razu opowiadał, jak to św. Joanna od Krzyża od dzieciństwa była
zaszczycona widzialną obecnością Anioła Stróża, jak za jego natchnieniem wstąpiła
do zakonu i zostawszy przełożoną niezwykle roztropnie załatwiała trudne sprawy,
a gdy bywały, jakiś kłopoty z siostrami, jej Anioł Stróż podsuwał środki do poprawy
sióstr.
Jakby wytłumaczyć inaczej bez pomocy Anioła Stróża, że w ciągu życia często
odkrywał i przepowiadał naprzód pewne wpadki, których po ludzku nie można było
przewidzieć. A te jego sny – widzenia zwłaszcza, pewna stale zjawiająca się
Osobistość, któżby to mógł być?
Umiał rozbudzać w chłopcach wielkie nabożeństwo do św. Anioła Stróża. Sam
często intonował ową pieśń ułożoną przez siebie ku czci Anioła Stróża, śpiewaną
z uniesieniem przez młodzież. Mówił im:
Ożywcie swą wiarę w obecność Anioła Stróża przy was. Św. Franciszka
Rzymianka widziała go zawsze z rękoma skrzyżowanymi na piersi, z oczyma
zwróconymi ku niebu, za każdym jej uchybieniem Anioł pokrywał się rumieńcem na
twarzy i zakrywał ją czasem. Ażeby wzbudzić do niego ufność, opowiadał im historię
Tobiasza, trzech Młodzieńców w piecu ognistym i inne fakty z Pisma św. i historii
Kościoła. Nieprzerwanie wspominał o nim w kazaniach mówiąc:
156

16.7 Page 157

▲back to top
Bądźcie cnotliwymi, by sprawić radość swemu Aniołowi Stróżowi. W każdym
strapieniu zwracajcie się do niego, a on wam dopomoże. Iluż będąc w grzechu
śmiertelnym zostało zbawionych dzięki temu, że mieli czas na wyspowiadanie się
dobrze. Ach, biada gorszycielom! Aniołowie Stróżowie niewinnych zepsutych wołać
będą o pomstę przed Bogiem!
A jak umiał rozmawiać prywatnie dając dobre rady zwłaszcza swym
penitentom:
Pamiętaj, że masz Anioła Stróża za towarzysza, stróża i przyjaciela. Jeśli chcesz
podobać się Jezusowi i Maryi, słuchaj natchnień swego Anioła Stróża. Wzywaj go
w pokusach. Pragnie on więcej niż ty sam, twego dobra. Odwagi, módl się, z tobą twój
Anioł Stróż modli się i zostaniesz wysłuchany. Nie słuchaj szatana i nie lękaj się go,
lęka się on i ucieka przed twym Aniołem Stróżem. Módl się do twego Anioła, by
przyszedł cię pocieszyć w godzinę śmierci i towarzyszyć ci.
Chłopcy opowiadali księdzu Rua o łaskach nadzwyczajnych, ocaleniu od
niebezpieczeństw dzięki temu nabożeństwu, do jakiego natchnął ich Ksiądz Bosko.
Wskazywał także niektóre dni specjalnie poświęcone czci Anioła Stróża:
1. Poniedziałek każdego tygodnia jest w sposób szczególny poświęcony przez
Kościół czci Aniołów Stróżów. Naśladując św. Alojzego radzę wam praktykować
w tym dniu jakieś umartwienie, np. post, modlitwę ze skrzyżowanymi rękoma na
piersi, bądź ucałowanie krzyża, jałmużnę, zgodnie z radą udzieloną przez Archanioła
Rafaela Tobiaszowi.
2. Dzień urodzin jako pierwszy dzień jego straży nad wami. Odnówcie, więc
swe obietnice chrzcielne uczynione w jego obecności na Chrzcie św., to jest wolę
kochania i naśladowania Jezusa Chrystusa, wypełniania jego prawa. Dzień powyższy
uczcić gorliwą Komunią, jakąś modlitwą, na znak wdzięczności za pierwszy dowód
miłości dany wam przez waszego Anioła Stróża.
3. Pierwszy dzień każdego miesiąca. Szczęśliwi, jeśli naśladując dobry zwyczaj
pierwszych chrześcijan dbających o swe zbawienie, postaracie się zastanowić nad
jakąś prawdą wieczną rozmyślając o celu, dla jakiego zostaliśmy stworzeni i nad
stanem swojego sumienia, a jeśli by śmierć was spotkała w tym momencie to, co by
się stało z waszą duszą? Przystąpcie następnie do Sakramentów św., czyńcie dobrze,
póki czas macie.
157

16.8 Page 158

▲back to top
Tym, co powiedzieliśmy dotąd Ksiądz Bosko potrafił się posłużyć, by
z uliczników zrobić cnotliwych chłopców. Słuchali oni wiernie jego pouczeń, a na
potwierdzenie tego przytoczymy następujące zdarzenie.
Pewnej niedzieli Ksiądz Bosko rozdawał chłopcom kartki z wydrukowaną
modlitwą do Anioła Stróża, gdzie było polecenie: „Miejcie nabożeństwo do swego
Anioła Stróża. Jeśli znajdziecie się w niebezpieczeństwie duszy lub ciała, zapewniam
was, że niechybnie przyjdzie wam z pomocą”. Otóż zdarzyło się, że pewien pomocnik
murarski pracował przy budowie domu. Gdy znajdował się na rusztowaniu, naraz ono
załamało się. Młodzieniec ów przypomniał sobie wtedy słowa Księdza Bosko
i westchnął serdecznie: „Aniele Stróżu mój, ratuj mnie!”. Ta modlitwa go ocaliła.
Rzecz dziwna, spadło ich trzech, jeden zabity na miejscu, drugi ranny odwieziony do
szpitala, a on cały i zdrowy wyszedł bez szwanku z wypadku. Co więcej, natychmiast
zabrał się do pracy. W następną niedzielę opowiadał kolegom swój wypadek,
stwierdzając, że obietnica Księdza Bosko ziściła się. Stąd także wielu powzięło
postanowienie większego nabożeństwa do Anioła Stróża.
Zdarzenie powyższe było motywem napisania przez Księdza Bosko
wspomnianej książeczki pt.: „Il Divoto dell’Angelo Custode”. Na 72 stronicach
zastanawiał się nad motywami, jakie winny skłaniać katolika do starania się
o życzliwość tego Ducha, dzieląc treść na 10 rozważań, których celem było
przygotować czytelnika do uroczystości Aniołów Stróżów, Dobroć Boża przydająca
nam do boku Anioła Stróża, dobrodziejstwa ich na każdy dzień życia, specjalna
obecność w czasie modlitwy, pokus, udręczeń, przy śmierci, na sądzie Bożym
i w czyśćcu, delikatność Anioła Stróża względem grzesznego człowieka. Czuła
wdzięczność, jaką winniśmy mu okazywać z naszej strony za to, że nas tak kocha.
Każde rozważanie ma swą wiązankę duchową, wraz z odpowiednim przykładem.
Praktyki pobożne były następujące:
1. Każdego dnia rano i wieczór przy odmawianiu Anioł Pański wzbudzać
intencję podziękowania Bogu za jego dobroć, że nam dał Książąt Dworu Niebieskiego
za opiekunów.
2. Idąc na Mszę św. prosić Anioła Stróża, by raczył towarzyszyć nam
w uczczeniu Jezusa w Najświętszym Sakramencie razem z nami i w imieniu naszym,
158

16.9 Page 159

▲back to top
gdy będziemy nieobecni. Postanówcie odmawiać trzykrotnie na dzień „Anioł Pański”,
co będzie miłe Matce Najświętszej oraz Aniołowi Stróżowi.
3. Powodzenie w interesach, uniknięcie niebezpieczeństw uznać,
że zawdzięczamy naszemu Aniołowi Stróżowi, dlatego módlcie się do niego rano
i wieczór w wątpliwościach, pokusach, gdy wychodzicie z domu, by wam błogosławił
i ustrzegł od złego.
4. Przyzwyczaić się ofiarować Bogu swe czynności przez ręce Anioła Stróża,
przez to nabiorą one większej wartości przed Bogiem. We Mszy św. Kościół modli się
polecając tę ofiarę przez ręce Anioła. Czyńcie i wy to samo. Uczestniczcie z coraz
większym nabożeństwem we Mszy św. codziennie.
5. W pokusach zwracajcie się natychmiast do Anioła Stróża, modląc się z głębi
serca: „Aniele Stróżu mój, bądź mi pomocą i nie pozwól, bym obraził Pana Boga”.
6. W obcowaniu z ludźmi odmiennych zasad i obyczajów myślcie,
że w nagrodę za to cieszyć się będziecie towarzystwem Aniołów w niebie.
7. Unikajcie jak zarazy złych towarzystw i rozmów, w których nie mógłby wam
towarzyszyć Anioł Stróż. Wówczas będziecie mogli obiecywać sobie jego obecność.
8. Polecajcie codziennie Aniołowi Stróżowi ostatnią godzinę swego życia,
oświadczając, że w ręce jego polecacie zbawienie swe, in manibus tui sortes meae.
Nawiedzić dla jego uczczenia chorego lub dać drobną jałmużnę.
9. Ożywiajcie swą ufność w Anioła Stróża mając za pewne, iż jeśli wy
dotrzymacie mu wierności za życia, to On uczyni dla was wszystko w godzinę śmierci
i sądu. Uczyńcie rachunek sumienia i przygotujcie się do dobrej spowiedzi.
Podsuwał jeszcze inną praktykę: „Starajcie się wspierać dusze zmarłych, które
błagają was o pomoc w płomieniach czyśćca. Ofiarujcie dzisiejszą modlitwę do Anioła
Stróża oraz Anioł Pański za dusze w czyśćcu.
Obchodźcie uroczystość Aniołów Stróżów przystępując do Sakramentów św.,
Spowiedzi i Komunii św. Proście Anioła Stróża, by nie dopuścił, żebyście mieli
splamić się kiedyś ciężkim grzechem.
Zauważyć warto, że to i wiele innych nabożeństw, które zaleca, opiera zawsze
na częstej Komunii św.
Książeczka kończyła się tekstem pieśni napisanej przez Silvio Pellico:
„Angiolletto del mio Dio…”, wraz ze spisem odpustów nadanych stowarzyszeniu
159

16.10 Page 160

▲back to top
istniejącemu przy kościele św. Franciszka z Asyżu, z modlitewkami do Anioła Stróża
przedrukowanymi później w „Młodzieńcu Zaopatrzonym” wraz
z następującym wstępem:
„Dowodem wyższości człowieka od innych stworzeń jest to, że ma za opiekuna
Anioła. Bóg stwarzając niebo, ziemię i wszystko, co w nich się zawiera, pozwala im
rządzić się swymi prawami naturalnymi. Nie tak jest z człowiekiem. Prócz władz
duchowych i fizycznych, dzięki którym przewodniczy stworzeniom, z woli Bożej
otrzymał za towarzysza i opiekuna Ducha niebieskiego, od pierwszej chwili przyjścia
na świat, który towarzyszy mu dzień i noc na drogach życia, broni od
niebezpieczeństw ciała i duszy, przestrzega przed złym, a wskazuje dobro. Wielka
zaiste godność człowieka, niezwykła dobroć Boga, wymagające z naszej strony
odpowiedzi!”.
Dla zachęty wiernych, by ożywiali w sobie nabożeństwo do Aniołów Stróżów,
przedstawiono tu w formie nowenny szczególne motywy, zdolne zachęcić do ufności
w ich pomoc i opiekę nad nami. Szczęśliwy będzie, kto często rozmyślając o wielkiej
miłości swego Anioła Stróża, będzie praktykował, co zawarte zostało na tych
stronicach, będzie to niewątpliwą oznaką jego zbawienia, zgodnie z nauką teologów
i Ojców Kościoła. Niech Bóg błogosławi to dzieło i jego czytelników.
Ukończył wspomniane dzieło w Schronisku, zważając na prostotę i jasność
języka i stylu. Nim dał je do wydrukowania przeczytał portierowi zakładu uważanemu
za założyciela Schroniska, bo on widząc opuszczone przez rodziców dziewczęta wśród
tak licznych niebezpieczeństw ulicy, niektóre oddawał pod opiekę swej małżonce, by
zastąpiła im matkę. Ta trzymała je w domu dzień i noc, dopóki nie podrosły i nie
znalazły sobie gdzieś pracy u uczciwych ludzi. Markiza Barolo przejęła za własne to
dzieło zakładając Schronisko dla ubogich dziewcząt.
Wspomniany portier jako mało wykształcony, mimo całej uwagi, nie wszystko
rozumiał, co mu czytał Ksiądz Bosko. Ten widząc, że powodem tego był może styl
zbyt kwiecisty, poprawił starannie treść raz jeszcze i ponownie odczytał panu Malan,
który tym razem wszystko rozumiał.
Książeczka ukazała się drukiem u Paravii w 1845 r. i przez wielu czytana
przyczyniła się do rozbudzenia nabożeństwa do Aniołów Stróżów zgodnie z tym, co
powiadał jeden z kapłanów księdzu Rua.
160

17 Pages 161-170

▲back to top

17.1 Page 161

▲back to top
ROZDZIAŁ XXIX
„Ojcze nasz, któryś jest w niebie, święć się imię Twoje, przyjdź królestwo
Twoje, niech się rozszerzy i zatriumfuje Kościół katolicki, prawdziwy Kościół Jezusa
Chrystusa, niech wszystkie narody uznają Jego prawa, prawa Jego Głowy i biskupów,
niech wszystkie umysły uznają za prawdę, czego on naucza jako jedyny depozytariusz
prawd objawionych, świadek autentyczności ksiąg świętych, nauczyciel nieomylny
ludzkości, najwyższy i bezapelacyjny sędzia w kwestiach doktrynalnych. Niech się
nakłonią wszystkie wole do zachowania jego praw moralnych, póki po odniesieniu
zwycięstwa na ziemi, zatriumfuje ostatecznie w królestwie niebieskim, wraz z wielką
liczbą dusz zbawionych”.
Taką była ustawiczna gorąca modlitwa Księdza Bosko: takie jego najwyższe
pragnienie, podczas gdy nieprzerwanie zatapiał się w studium Historii kościelnej.
Jasnym płomieniem gorzała jego wiara, gdy głosił ustami i na piśmie te wielkie
prawdy i gdy wciąż nalegał na to, by głosili je kapłani. Wszystkie jego myśli, dzieła
zdążały do wywyższenia św. Matki Kościoła. Cieszył się z jej radości i chwały a bolał
nad cierpieniami i prześladowaniem. Dlatego współdziałał z zapałem nad
powiększeniem jego sukcesów i zdobyczy, złagodzeniem cierpień, a powetowaniem
strat przez sprowadzenie na jej łono owiec zbłąkanych, powiększając liczbę jej dzieci.
Jako katolik i kapłan dobrze rozumiał swe obowiązki. Sięgając po wielkie idee,
uzgadniał codzienne swe życie z życiem Kościoła Powszechnego. Dlatego nie pomijał
sposobności dawania dobrego przykładu przez słuchanie spowiedzi, głoszenie kazań,
uczestniczenia we wspólnej modlitwie uważając wszystkie te czynności jako bardzo
doniosłe dla dobra sprawy Bożej. Nie spuszczając z oczu swego pierwszego zadania,
misji wychowawczej nad młodzieżą, oddawał się z niesłabnącą gorliwością posłudze
kapłańskiej wśród wiernych.
Nadal uczęszczał jeszcze do więzień. Musiała być wielka liczba dokonanych
przez niego nawróceń w przeciągu więcej niż dwudziestu lat takiej pracy. Ale on
raczej podnosił zasługi księdza Cafasso zamilczając o tym, co sam zdziałał wśród tych
nieszczęśliwych. Na szczęście dowiedzieliśmy się od księdza Borela, zaufanego
przyjaciela Księdza Bosko. Opowiadał on, jak Święty potrafił roztropnie stworzyć
161

17.2 Page 162

▲back to top
sobie pomocników wśród samych więźniów, którzy swym wpływem i sprytem
przyciągali do Księdza Bosko bardziej opornych. Znając tą drogę ich uprzedzenia
i zarzuty, nawet bluźnierstwa przeciwko wierze, Opatrzności, klerowi, jakie oni
wypowiadali, Święty usiłował przeprowadzać z nimi nawet publiczny dialog dla zbicia
ich oszczerstw i przezwyciężenia uporu. Czasem, gdy wszczynał rozmowę na te
tematy, czy prowadził katechizm naraz odzywał się głos przyjaciela (ks. Borela)
budząc zaciekawienie wśród słuchaczy, więźniów. Stawiał on pewne zarzuty i pytania,
na które Ksiądz Bosko odpowiadał i tak rozwijał się pożyteczny dialog przeplatany
ciekawostkami czy żartami rozweselając, wzruszając i pouczając tak, że wielu
zaczynało myśleć i żyć po chrześcijańsku. Święty za największą swą pociechę uważał,
gdy ludzie, którzy zapomnieli o Bogu od lat, przystępowali do Sakramentów św. z tak
budującym usposobieniem, że zadziwić mogli osoby cnotliwe.
Zdobywał Bogu dusze nie tylko św. zabiegami, lecz wyrywał łaskę swym
poświęceniem i pokutą, którą brał na siebie ochotnie w tym celu. Nikt nie znał sekretu
jego pokut, widziano tylko, że przed lub po powrocie z więzień miał oczy
zaczerwienione, często z okropnym bólem głowy lub zębów trwającym kilka dni. Gdy
miał załatwić, jakąś sprawę poważną wymagającą spokoju, choroba opuszczała go na
pewien czas, a po jej załatwieniu znów powracała.
Z tych i podobnych oznak jego sekretarz Józef Buzzetti wnioskował,
że wspomniane dolegliwości były zesłane przez Boga w zamian za nawrócenie,
jakiegoś upartego grzesznika.
Istotnie, kiedyś wyznał on księdzu Dominikowi Ruffino, że prosił Boga
o zesłanie mu, jakiejś pokuty, którą miał nałożyć więźniom za grzechy dodając:
Jeśli sam jej nie spełnię, jak mogę nałożyć ją na tych biedaków?
Dlatego nie dziw, że tylekroć Madonna zstępowała do więzień i współdziałała
ze swymi apostołami: Księdzem Bosko, ks. Cafasso i ks. Borelem ożywionymi
prawdziwym heroizmem. O niezwykłym wypadku nawrócenia opowiadał pewien
więzień. Otóż uciekłszy z domu do wojska zdobył stopień sierżanta w garnizonie
w Nizzy. Lecz nienawidził religii katolickiej, w której był ochrzczony. Gdy był
z ciekawości w słynnej świątyni Madonna del Laghetto własnymi oczyma widział, jak
wnoszono tam sparaliżowaną prawie umierającą, słyszał modły stojących, naraz twarz
dziewczynki ożywiła się, dostaje rumieńców, wznosi okrzyki radości i wstaje zupełnie
162

17.3 Page 163

▲back to top
zdrowa. Był to wielki triumf dobroci Maryi. Cud był tak widoczny, że nie mógł mu
zaprzeczyć, natomiast jeszcze bardziej bluźnił Bogu, którego istnienie negował, gdyż
fakt ten sprzeciwiał się jego złemu życiu. Więcej niż 40 żołnierzy było obecnych przy
tym cudzie. Wróciwszy do swych kwater opowiadali wszystkim, co widzieli. Sierżant,
któremu nie podobało się to, zaprzeczył prawdziwości faktu, nazwał ich bigotami.
Żołnierze jednak nie dali się przekonać. Ten wówczas oświadczył, że był przy tym
obecny i niczego podobnego nie widział, nakazał przeto milczenie. A gdy jeden
odważył się replikować, posłał go do więzienia. Nie uszła mu jednak płazem jego
bezbożność i za pewne ciężkie przestępstwo dostał się na dziesięć lat do twierdzy.
Nieszczęśnik był wściekły nie mogąc się pogodzić z utratą wolności. Ujrzawszy
w pewnym momencie na murze obraz Matki Bożej Bolesnej dostał jakby szału
diabelskiego i postarawszy się o zapałki próbował obraz podpalić. Lecz gdy już
zabierał się do wykonania swego zamiaru, naraz uczuł jakby tajemniczą siłę
powstrzymującą mu ramię. Przerażony ogląda się dokoła i nikogo nie widząc
pomyślał, że chyba ręka niebieska powstrzymała go od wykonania zbrodniczego
zamiaru. W jednej chwili zmienił się wewnętrznie, upadł na kolana i długo rzewnie
płakał. Następnie wezwał kapłana, wyspowiadał się i otrzymawszy rozgrzeszenie
doznał wielkiego ukojenia. Jego nawrócenie było doprawdy podobne do Szawła pod
Damaszkiem. Od owej chwili postanowił szczerze odpokutować swe winy poddając
się posłusznie twardemu regulaminowi więziennemu oraz naprawić dane zgorszenie
przykładnym postępowaniem nakłaniając wielu towarzyszy więziennych do
pogodzenia się z Bogiem przez spowiedź. Opuściwszy więzienie jako dobry
chrześcijanin odzyskał utracony honor u swych współrodaków.
Miał także naśladowców w swym nawróceniu. Był wśród nich jeden, który
wróciwszy do siebie pozwolił ubogim żywić się owocami ze swej winnicy, a pozostałe
rozdawał chorym w zimie. Cały swój majątek obrócił na wspieranie ubogich. Stawał
zawsze w obronie religii, ilekroć w jego obecności ją atakowano. Nie dbając o
względy ludzkie, w kawiarni, na ulicy zwracał uwagę tym, co prowadzili rozmowy
nieskromne, a gdy który odważył się zarzucić mu przeszłe życie, odpowiadał śmiało:
O tak, ja również kiedyś tak postępowałem, gdy zaliczałem się do zwierząt
nieczystych jak wy obecnie. Żywiąc głęboką wdzięczność do Księdza Bosko za tak
wiele dobra, jakie wyświadczył jego duszy, utrzymywał serdeczne z nim stosunki,
163

17.4 Page 164

▲back to top
popierał jego dzieła i często odwiedzał. Tak to Pan Bóg tym i wielu innym
nawróceniami wynagradzał gorliwość Księdza Bosko, który przyjmował krzyże
zesłane mu z miłości do dusz.
Inne fakty wskazują, jak gotów był do wielkich trudów, gdy chodziło o dobro
dusz i niesienie pomocy bliźnim. W roku 1845 było w Turynie wiele rodzin
niemieckich, których członkowie, jako żołnierze pełnili służbę w szeregach
piemonckich. Niewielu kapłanów znało ich język, nadto zbyt zajęci nie mieli czasu
słuchać ich spowiedzi. Niektóre osoby prosiły Księdza Bosko, by zechciał temu
zaradzić. Ale cóż począć? Sam Ksiądz Bosko nie znał języka niemieckiego, a tak
wielu Niemców pragnęło spowiadać się z okazji Wielkanocy. Niektórzy leżeli ciężko
chorzy w szpitalach.
Wówczas to Ksiądz Bosko w trosce o ich zbawienie zaczął studiować język
niemiecki. Kupił sobie gramatykę i przy pomocy jakiegoś profesora przez miesiąc
czasu zdołał na tyle opanować ten język, że mógł rozumieć nieco penitentów. Napisał
sobie pewien formularz gotowych pytań i odpowiedzi, krótką zachętę do obudzenia
w sobie żalu za grzechy i prosił owego profesora, by mu to przetłumaczył na język
niemiecki. Zaczął spowiadać po niemiecku z radością konstatując, iż przy pomocy
Bożej ostatecznie to mu się udaje. Gdy rozeszła się wieść o tym, wielu Niemców
przychodziło do spowiedzi do Księdza Bosko. Zaprowadzono go również do szpitala,
gdzie wielu chorych zaopatrzył na śmierć. Tak trwało przez trzy lata, dopóki Niemcy
nie opuścili Piemontu.
Gdy ustała potrzeba, zaprzestał studiować język niemiecki, ale jeszcze pamiętał
niektóre wyrażenia. Pewnego wieczoru 1876 r. opowiadał chłopcom następujące
zdarzenie:
W pierwszych latach Oratorium studiowałem język niemiecki, ten jednak, jak
inne języki, gdy się nimi nie posługuje na co dzień, wychodzi z pamięci. Próbowałem
parę lat temu w Rzymie porozumieć się w tym języku z kilkoma biskupami
niemieckimi, ale i mnie się myliło i oni zbyt prędko szwargotali tak, że nie mogłem
nic zrozumieć. Koniec końcem, przeszliśmy do łaciny, choć nie potrafiliśmy się
wyrażać zawsze poprawnie, przecież zdołaliśmy się porozumieć. Łaciną łatwo operują
w swych dyskusjach naukowych uczeni, ale gdy przejdzie się na temat, na przykład
zastawy stołowej, spraw kulinarnych, mebli, zwyczajów etc., to są wielkie trudności.
164

17.5 Page 165

▲back to top
Pomimo to był jeden proboszcz, co napisał traktat pod tytułem: „De grillis capiendis –
o łapaniu świerszczy…”– Chłopcy uśmiali się do rozpuku. Ksiądz Bosko
odczekawszy chwilę ciągnął dalej – mówiąc prawdę, zachęcam was, byście przy
sposobności uczyli się obcych języków. Umiejętność porozumienia się obala bariery
między ludźmi i otwiera sposobność czynienia wiele dobrego bliźnim. Wielu
spowiada się u mnie po łacinie i po francusku. Nawet język grecki przyszedł mi swego
czasu z pomocą, gdy w szpitalu Cottolengo słuchałem spowiedzi pewnego katolika
obrządku greckiego. Och, gdybyśmy tak mogli naszą miłością objąć cały świat, by go
przyprowadzić do Kościoła katolickiego i do Boga!
Tymczasem odbywał się codziennie katechizm wielkopostny w Schronisku dla
dzieci i młodzieży mających przystąpić do spowiedzi i Komunii św. Ze względu na
wciąż rosnącą ich liczbę Ksiądz Bosko i ks. Borel szukali większego lokalu, w którym
mogłyby się pomieścić odrębne grupy młodzieży.
W kierunku północnym od Schroniska po prawej stronie Dory był kościół św.
Krzyża z obszernym podwórzem. Nazywano to miejsce św. Piotr w Okowach, tu
grzebano zmarłych, nim urządzono ogólny cmentarz miejski.
Wydaje się, że ksiądz Borel za pozwoleniem proboszcza parafii św. Apostołów
Szymona i Judy zaprowadził tam większą grupę chłopców, których uczył katechizmu.
Wszystko szło dobrze, dopóki nie znalazł się jakiś złośliwiec, który doniósł o tym do
władz terenowych. Naczelnikiem tak zwanym Maestro di Ranione, pełniącym również
obowiązki burmistrza miasta był podówczas markiz Cavour.
Magistrat zakazał podobnych zbiórek w obrębie kaplicy cmentarnej. Był to
przedsmak trudności, które miały wystawić na twardą próbę wysiłki Księdza Bosko,
on jednak świadomy swej misji niczego się nie lękał.
Tymczasem mając świadomość łączności z Rzymem, jako ośrodkiem wiary
i jedności Kościoła, posyła prośbę do Papieża Grzegorza XVI o łaski duchowne dla
około 60 współpracowników swych, na co otrzymał następujący reskrypt:
„Z audiencji Jego Świątobliwości Ojca św. Grzegorza XVI dnia 18-IV-1845 r.
Ojciec św. odesłał przesłaną prośbę do uznania Ordynariusza z potrzebnymi
fakultetami, by Suplikantowi dla słusznej przyczyny wolno było odprawić Mszę św.
na godzinę przed świtem i w godzinę po południu z tym, że nie będzie mógł z racji
tego zezwolenia pobierać żadnych specjalnych świadczeń od wiernych prócz
165

17.6 Page 166

▲back to top
zwykłego stypendium mszalnego. Non obstante quacumque dispositione contraria – In
forma consueta Ecclesiae, a S. Sede praescripta. Pel Card. A. del Drago”.
Otrzymawszy powyższy reskrypt spieszył zawiadomić o jego treści swych
dobrodziejów, z których pierwszą była pani Erminia Agnieszka z domu Provana del
Sabbione, żona hrabiego Karola Alberta Caus, już z tego czasu zaufanego przyjaciela
Księdza Bosko.
Małżonkowie ci zaszczyceni tą wiadomością zaprosili go na obiad. Nim
nadeszła pora do stołu, załatwiał swą korespondencję, którą zawsze nosił ze sobą. Z tej
okazji zdarzył się pewien zabawny epizodzik opowiedziany przez samego pana
hrabiego Causa: „Gdy zapukałem do pokoju, gdzie znajdował się Ksiądz Bosko,
spostrzegłem, że schylony stał koło okna zsuwając dywan ze ściany.
Dlaczego to Ksiądz robi? – spytałem.
Bo ta makata nie dla ubogiego Księdza Bosko. A robił to z tak miłą prostotą,
że byłem doprawdy ujęty szczerze”.
Niebawem prosił Kongregację Odpustów o przyznanie dla swej młodzieży
odpustów za odmawianie wspólnie Litanii Loretańskiej, na co również otrzymał
pozytywną odpowiedź. W ten sposób zacieśniał pierwsze kontakty z Kongregacjami
rzymskimi, zagadnięty na ten temat przez niektórych swych wychowanków objaśniał:
Nie tylko chodziło mi o same odpusty, pragnąłem mieć bliższy kontakt ze
Stolicą Apostolską i cieszę się na myśl, że moje skromne nazwisko dociera do
następcy św. Piotra, dziedzica Boskiej spuścizny i że w ten sposób nie jestem mu
obcy.
Ta wiara i gorące uczucia do Papieża nie miały nigdy osłabnąć w jego sercu, na
długo jeszcze przed określeniem dogmatu o nieomylności papieskiej, w którą już
wierzył i jej bronił. Czcił wszelkie akty, zarządzenia, naukę Papieża rzymskiego
nawet, gdy nie przemawiał ex cathedra. Często powtarzał, że słowa jego należy brać
z szacunkiem jako ojcowskie polecenia i upominał chłopców, by zawsze go słuchali
i odnosili się z rezerwą do tego, kto w jakikolwiek sposób odważy się występować
przeciw Wikariuszowi Jezusa Chrystusa. W czasie tych 40 lat jego życia Pontyfikat
rzymski w osobach dwu papieży, musiał tak wiele wycierpieć, on zaś, o ile było
w jego mocy, starał się usunąć lub złagodzić jego przykrości, kosztem nawet narażenia
166

17.7 Page 167

▲back to top
się na prześladowanie wrogów, Nie wahał się również podjąć wielkich upokorzeń,
chcąc zastosować się do poleceń i życzeń Papieża. O tym będzie jeszcze mowa.
167

17.8 Page 168

▲back to top
ROZDZIAŁ XXX
Mimo różnych kłopotów i zajęć, Ksiądz Bosko nie przestawał myśleć o swym
Oratorium. W swej roztropności przewidywał, że może nadejść dzień, w którym
będzie musiał opuścić dotychczasowe lokale. W obawie zaś, że jego chłopcy choćby
na krótko byliby pozbawieni opieki, próbował tu i tam znaleźć inne miejsce. Istotnie,
Markiza kilkakrotnie dawała poznać, że nie na rękę jest dla niej to ciągłe zbiegowisko
chłopców w jej zakładzie. Od czasu do czasu któryś z chłopców zerwał kwiatek
z rabaty przed domem, co pogarszało jej humor, tak iż nawet robiła wymówki Księdzu
Bosko.
Pewnego razu wyszedłszy ze Schroniska, tak na chybił trafił, znalazł się przy
kościele św. Piotra w Okowach. Przyszła mu myśl przedstawić się księdzu
kapelanowi, niejakiemu księdzu Józefowi Tesio, byłemu kapucynowi i prosić, by
zezwolił na gromadzenie się przez jakiś czas chłopców na naukę katechizmu. Ten
z miejsca oświadczył z zadowoleniem:
Ależ tak, proszę przychodzić bez trudności! Być może nie doszło doń
zarządzenie ze strony władz terenowych zakazujących gromadzenia się większej
liczby chłopców, jak już była o tym mowa. W każdym razie Ksiądz Bosko postanowił
spróbować, co było i Markizie na rękę. Tak, więc w niedzielę 25 maja, Ksiądz Bosko
po odprawieniu Mszy św. w szpitaliku wyprowadził swych urwisów do kościoła św.
Piotra w Okowach. Kościół dość obszerny, z portykami i dziedzińcem, w sam raz
odpowiadał chłopcom, którzy rozgościli się tu z entuzjazmem. Ale niestety! Zaledwie
skosztowali nowego miejsca, radość ich zamieniła się w gorycz, bo spotkali się ze
sprzeciwem nie, kogo innego, jak starej służącej księdza kapelana. Gdy posłyszała
hałas chłopięcy, wpadła z wielką furią z czepkiem przekrzywionym na głowie,
z założonymi pod pas rękami i poczęła wydziwiać na nich soczystym słownikiem, jak
tylko potrafi złośliwa kobieta. A już furia jej nie miała granic, gdy chłopcy grający
w piłkę wypłoszyli kurę z gniazda, która po drodze zgubiła jajo. Dołączyły się
wyzwiska drugiej służącej, nadto ujadanie psa, miauczenie kota, gdakanie
wystraszonych kur, ot i macie wojnę światową!
168

17.9 Page 169

▲back to top
Ksiądz Bosko próbował uspokoić gospodynię, przedkładając, że chłopcy
niechcąco to zrobili, i że żaden to grzech oraz, że ten mały kłopot da się uładzić
i wszystko będzie w porządku. Cóż, kiedy słowa jego trafiły w próżnię. Zamiast
uspokoić się, wylała na biednego Księdza Bosko cały potok złorzeczeń. Wrzeszcząc
jak opętana, pięściami wygrażała to Księdzu, to chłopcom:
Jeżeli ks. Tesio z miejsca nie przepędzi was stąd, to ja sobie inaczej poradzę…
A Ksiądz dobrodziej zamiast trzymać za pysk tych łobuzów, osłów skończonych,
bałaganiarzy, smarkaczy, tak ich wychowuje? Na przyszłą niedzielę wara mi tutaj, bo
inaczej biada!
Lecz miłość nie wpada w gniew i Ksiądz Bosko by uciąć tan wrzask, dał polecenie
natychmiast przerwać rekreację i zwróciwszy się do owej kobiety mówił spokojnie:
Łaskawa Pani! Czy może być absolutnie pewna, że będzie żyła za tydzień, gdy
zabrania chłopcom znaleźć się w tym miejscu na przyszłą niedzielę? To
powiedziawszy skierował się z chłopcami do kościoła. Byli obecni przy tym zdarzeniu
bracia Melanotti i Buzzetti, którzy to przekazali nam na piśmie.
Ten i ów mówił: Co za złośliwa kobieta, że tak wykrzykuje! Ksiądz Bosko
odrzekł, że trzeba jej to przebaczyć, bo biedaczka jest chora. Na uwagę, że wobec tego
nie da się urządzić zbiórki obok tego kościoła, powiedział:
Bądźcie o to spokojni, bo w przyszłą niedzielę ta kobieta już nie będzie na was
krzyczała.
W kościele odbywała się lekcja katechizmu, potem zmówili cząstkę Różańca
i rozeszli się w przekonaniu, że w przyszłą niedzielę będzie większy spokój. Niestety,
po raz pierwszy i ostatni tu się zebrali. Nawet, gdy Ksiądz Bosko wychodził z kruchty,
ona jeszcze zrzędziła w towarzystwie paru jej podobnych kobiet.
Ksiądz Bosko zwróciwszy się do jednego z chłopców szepnął:
Poveretta! Grozi nam, by się tu więcej nie pokazywać a nie wie, że za tydzień
będzie już w grobie!
Zaledwie ksiądz Tesio wrócił usłyszał skargi gospodyni i wyzwiska na
chłopców od rewolucjonistów, łobuzów itp. Kapelan, pomimo, że znał usposobienie
swej Perpetui i nie brał jej wzruszenia zbyt na serio, dał się jednak źle usposobić do
Oratorium. Wyszedłszy z domu i widząc Księdza Bosko w głębi placu
rozmawiającego z pozostałymi chłopcami, powiedział na głos:
169

17.10 Page 170

▲back to top
Na przyszłą niedzielę nie przyjdzie Ksiądz więcej robić tu hałasu
i przeszkadzać wszystkim, ja w to wkroczę, dość tego!
A Ksiądz Bosko przy odchodnym odrzekł:
Ach, biedaku!, nie wiesz, czy doczekasz przyszłej niedzieli… Świadkiem tych
słów był wspomniany Melanotti, który podziwiał spokój Księdza Bosko, gdy go
odprowadzał do Schroniska.
Pod wieczór pod wpływem swej gospodyni napisał list do magistratu malując
w jak najczarniejszych kolorach chłopców Księdza Bosko, a nazajutrz kazał go
zanieść do ratusza. Lecz to były ostatnie jego słowa, bo w parę godzin później rażony
apopleksją zmarł przyjąwszy Sakrament św.
Niestety, pismo ks. Tesio wywarło na radnych ujemne wrażenie do tego
stopnia, że postanowiono zastosować przeciwko Księdzu Bosko środki karne, jeśli tam
z chłopcami powróci. Tymczasem na cmentarzu za księdzem kapelanem chowano
jego gospodynię i tak w ciągu tygodnia zniknęli dwaj przeciwnicy Oratorium. Łatwo
wyobrazić sobie wrażenie, jakie te dwa zgony wywołały na okolicznych
mieszkańcach. Widziano w tym palec Boży, chłopcy tym bardziej przywiązali się do
Ksiądz Bosko i Oratorium. Takiego przekonania był ks. Borel. Kiedy razu pewnego
wraz z księżmi Bosio, Pacchiotti siedzieli przy stole i czytali biografię św. Filipa
Nereusza, zwrócono uwagę na to, że przechodził i on podobne prześladowania i taki
sam koniec spotkał jego przeciwników. Ksiądz Borel zrobił uwagę, że wobec tego
winno się pomagać Księdzu Bosko w jego kłopotach, bo to na pewno Dzieło
Opatrznościowe.
Tymczasem ksiądz Cafasso widząc, że skutkiem śmierci Księdza Tesio usunięte
zostały trudności, postarał się by Ksiądz Bosko otrzymał stanowisko kapelana
tamtejszego kościoła św. Piotra, gdyż w ten sposób znalazłby się w sytuacji całkiem
niezależnej. W tym celu napisał list do hrabiny Bosco di Ruffino, żony jednego z
syndyków miejskich, by wyjednała u męża poparcie dla tej sprawy.
Pomimo usilnych starań, nie zdołano jednak osiągnąć celu, ze względu na to, że
wspomniane zbiórki naruszałyby spokój cmentarza, powodowałyby zniszczenie
nagrobków, widać, że przeważyły wrogie wpływy przeciwko Księdzu Bosko. On
jednak nie zniechęcał się, po niejakim czasie wpłynęło do magistratu następujące
pismo w jego imieniu:
170

18 Pages 171-180

▲back to top

18.1 Page 171

▲back to top
„Eccellenze e Ill. mi Signore!
Kapłani: ks. Borel, ks. Sebastian Pacchiotti i Ksiądz Bosko zatrudnieni
w Pobożnym Schronisku, przy tym z mandatu arcybiskupa kierownicy stowarzyszenia
młodzieży gromadzącej się co niedzielę w Oratorium pod nazwą św. Franciszka
Salezego, funkcjonującym w ich własnym mieszkaniu w celu nauczania młodzieży
katechizmu i ułatwienia jej uczestniczenia we Mszy św. i przyjmowaniu Sakramentów
– mając na uwadze liczebność chłopców dochodzącą do dwustu, uznali za konieczne
przenieść je do obszerniejszych pomieszczeń na cmentarzu św. Piotra nadających się
na wspomniany cel. Tusząc, że charakter i cel wspomnianego dzieła odpowiadać
będzie intencjom Ich EE., gorliwie dbających o dobro społeczne i moralne miasta,
ponownie uprzejmie proszą o łaskawe zezwolenie na przeniesienie tamże rzeczonych
nabożeństw młodzieżowych, z uwzględnieniem ich zastrzeżeń, jakie wysuną”.
Rada Miejska terenowa nie zgodziła się na powyższą prośbę, jak wynika
z posiedzeń z 3 lipca 1845 r.
Wobec powyższej decyzji, Ksiądz Bosko zdawał się na wolę Opatrzności, gdyż
tylko od niej mógł oczekiwać pomocy, której odmawiali mu ludzie. Na razie doznał
wewnętrznej pociechy na skutek odprawionych w zaciszu św. Ignacego rekolekcji.
Równocześnie, jak pisze ks. Borel, doznał wielkiej radości na wiadomość o wielkiej
liczbie przyjętych na jego intencję przez chłopców Komunii św. w jego małej
kapliczce. Obecnie w Schronisku mógł bez przeszkody przestawać z chłopcami. Odtąd
rok rocznie wielkim splendorem obchodził uroczystość św. Alojzego. Patrona
młodzieży, wpajając w chłopców zamiłowanie do cnoty anielskiej. Od tych właśnie
czasów datuje się w domach salezjańskich praktyka 9 niedziel ku czci św. Alojzego,
poprzedzających to święto młodzieżowe.
171

18.2 Page 172

▲back to top
ROZDZIAŁ XXXI
Już siedem miesięcy upłynęło od tymczasowego ulokowania się Oratorium
w zakładzie markizy Barolo. Liczba chłopców wydatnie wzrosła, przywiązali się do
nowego miejsca licząc, że będzie tak przez dłuższy czas trwało. Markiza dotychczas
była zadowolona z obsługi Księdza Bosko. W ciągu tygodnia dopomagał on księdzu
Borelowi w spowiadaniu sióstr i dziewcząt podopiecznych, uczył śpiewu, miał lekcje
rachunków w zakładzie dla zakonnic przygotowujących się do egzaminu
pedagogicznego, głosił im konferencje i nauki duchowne. Ksiądz Cagliero, który przez
dłuższy czas obsługiwał Siostry Józefinki i Magdalenki stwierdza, że znalazły one
w Księdzu Bosko kapłana niezwykłej świętości i przewodnika odróżniającego się od
innych, choćby światłych i zacnych kapłanów. Wiele osób przechowywało po nim
różne pamiątki i przedmioty religijne. Niebawem jednak w lipcu musiał wyrzec się
nadziei dłuższego pobytu swego Oratorium w Schronisku Markizy.
Wspomniana Pani, chociaż bardzo chętnie poparła wszelkie dzieła
dobroczynne, wobec przeniesienia się do nowego gmachu szpitalika dziecięcego,
wyraziła decyzję stanowczą, że Oratorium ma być stąd usunięte. Daremnie
przedkładano jej, że lokale zajmowane przez chłopców oraz podwórze są oddzielone
od wewnętrznych pomieszczeń zakładowych, że okna posiadają gęste kraty żelazne, że
dołoży się starań, by uniknąć wszelkiego hałasu, zacna Markiza w żaden sposób nie
dała się przekonać, ona tu rządzi i kwita.
Ksiądz Bosko zdecydowanie oświadczył Markizie, że za żadną cenę nie opuści
swych chłopców. Sam jednak nie wiedział, dokąd się teraz obrócić. Spodziewał się
być może, znaleźć jakiś kąt w dzielnicy Porta Nova. Ksiądz Borel jednak perswadował
mu stanowczo by pozostał na Valdocco. Wtedy jednak przyszły z pomocą Księdzu
Bosko jego sny, które zajęły mu całą noc, jak zwierzył się raz jedyny księdzu
Barberisowi i piszącemu w dniu 2 lutego roku 1875. W tych tajemniczych widzeniach
splatały się ze sobą różne dawne i nowe szczegóły na tle poprzednich widzeń, zawsze
jednak w perspektywie Oratorium. Oto opowiadanie Księdza Bosko:
172

18.3 Page 173

▲back to top
„Zdawało mi się, że znajduję się na rozległej równinie pośród mnóstwa
rozbawionej młodzieży. Jedni kłócili się, przeklinali, drudzy kradli, inni obrażali dobre
obyczaje. W powietrzu świstał grad kamieni ciskanych przez zacietrzewionych
uliczników. Była to młodzież osierocona, czy opuszczona przez swych rodziców
i zepsuta. Już chciałem odejść z tego miejsca, gdy zobaczyłem u swego boku jakąś
Panią.
Idź między tych chłopców i zajmij się nimi.
Poszedłem, ale jak się do nich zabrać, kiedy brak było lokalu na ich
pomieszczenie. Mając jednak wielką chęć coś dla ich dobra zrobić, prosiłem o pomoc
osoby, które stały opodal i przypatrywały się memu zakłopotaniu. Wszyscy mi
odmówili, gdyż uważali moją pracę za bezcelową. Zwróciłem się tedy z zapytaniem
do owej Pani, co począć. Pokazała mi łąkę i rzekła:
Oto łąka…
Ależ tu przecież tylko pusta łąka – odrzekłem.
Mój Syn i Apostołowie nie posiadali ani piędzi ziemi, gdzie mogliby głowę
skłonić – zauważyła.
Pracowałem, więc na łące: upominałem, głosiłem kazania, spowiadałem,
słowem robiłem, co było możliwe. Wnet jednak przekonałem się, że wszystkie moje
wysiłki pójdą na marne o ile nie będę miał jakiegoś budynku, gdzie bym mógł
gromadzić tych biedaków, co całkiem są bez dachu nad głową. Wtedy owa Pani
zaprowadziła mnie dalej na północ i rzekła:
Patrz!
Popatrzyłem i ujrzałem mały kościółek, nie większe podwórko, na którym było
pełno młodzieży. Tu, więc podjąłem dalej swą pracę. Gdy kościółek stał się za ciasny,
udałem się po radę do mojej Przewodniczki. Pokazała mi inny kościół o wiele większy
z przyległymi zabudowaniami. Następnie poprowadziła mnie na teren znajdujący się
naprzeciw bramy tego drugiego kościoła i mówi:
Tutaj, gdzie Męczennicy Tebańscy: Solutor, Adwentor i Oktawiusz ponieśli
chwalebną śmierć męczeńską, na tym polu zroszonym i uświęconym ich krwią chcę,
ażeby Bóg w szczególniejszy sposób był czczony.
Przy tych słowach wysunęła stopę i postawiła ją na miejscu, gdzie dokonano
męczeństwa. Chciałem sobie to miejsce zaznaczyć, ale nie znalazłem ani palika, ani
173

18.4 Page 174

▲back to top
kamienia, jednak dobrze je sobie zapamiętałem. Ściśle mówiąc odpowiada dokładnie
wewnętrznemu narożnikowi obecnej kaplicy świętych Męczenników, zwanej dawniej
kaplicą świętej Anny, po stronie Ewangelii w naszym kościele Maryi
Wspomożycielki.
Koło mnie tłoczyło się istne mrowisko chłopców, a nowi wciąż przybywali.
Patrzyłem na Panią z tym większą wdzięcznością, że w miarę jak rosły potrzeby na
utrzymanie młodzieży, rosły i środki oraz budynki.
Ujrzałem następnie wspaniałą świątynię, właśnie w miejscu, które mi wskazała,
jako miejsce męczeństwa Świętych z legionu Tebańskiego. Kościół otaczały liczne
zabudowania z pięknym pomnikiem po środku. Gdy się to działo, widziałem zawsze
we śnie, iż przychodzili księża i klerycy, którzy pomagali mi jakiś czas, ale potem
wymykali się. Starałem się ich zatrzymać, ale nadaremnie. Wtedy zwróciłem się
ponownie z tym kłopotem do owej Pani, która mi rzekła:
Chcesz wiedzieć, co masz robić, aby ci nie pouciekali?... weź tę wstążkę
z napisem „Obedientia” i przepasz im czoła.
I uczyniłem jak mi kazała. Obwiązałem wstążką głowy kilku moich
pomocników i zaraz zauważyłem wielką zmianę. Liczba ich stale się zwiększała. Już
nie myśleli o tym, by mnie porzucić i gorliwie pomagali mi w pracy. Taki był
początek naszego Zgromadzenia”.
Stąd brała początek jego niewzruszona wiara w pomyślny wynik jego misji,
owa pewność siebie, wydająca się wprost zuchwalstwem, w stawianiu czoła
wszelkiego rodzaju przeciwnościom, owo rzucanie się na dzieła kolosalne,
przewyższające siły ludzkie i doprowadzenie ich do pomyślnego skutku.
Odnośnie wskazanego Księdzu Bosko przez Najświętszą Dziewicę męczeństwa
świętych Adwentora i Oktawiusza, skąd uszedł raniony włócznią św. Solutor, by
zakończyć życie w Ivrei, oto obszerniejsze wyjaśnienie. Ksiądz Bosko kontynuował:
„Nie chciałem nikomu zwierzać się z tego snu, a tym mniej wyrażać własnej
zdecydowanej opinii na temat miejsca chwalebnego zdarzenia. W roku 1865
sugerowałem kanonikowi Wawrzyńcowi Gastaldiemu napisanie i wydrukowanie
rozprawy o trzech Męczennikach Tebańskich oraz przestudiowanie źródeł
historycznych, tradycyjnych i topograficznych, w jakim punkcie miasta należałoby
umiejscowić ich męczeństwo. Uczony kanonik zgodził się, napisał i wydał drukiem
174

18.5 Page 175

▲back to top
studium o Trzech Męczennikach Tebańskich. Wyraził w niej opinię, że nie da się
z całą dokładnością ustalić miejsca ich męczeństwa, wiadomo tylko, że schronili się
poza bramami miasta nad rzeką Dorą i że zostali odnalezieni i zabici przez katów
w swej kryjówce, obszerne błonia rozciągające się za miastem na zachód od Dory
w kierunku przedmieścia tejże nazwy z dawien dawna nosiło łacińskie miano Vallis,
względnie Vallum Occisorum – dolina zabitych, skąd nazwa Valdocco od pierwszych
sylab tych słów. Można z całą pewnością twierdzić, że ten skrawek terenu cieszy się
szczególnym błogosławieństwem Bożym, gdyż usiany jest wielką liczbą dzieł
miłosierdzia i dobroczynności na dowód, że ten teren przepojony został krwią
męczeńską. Autor dodawał, że biorąc pod uwagę plus minus, dawną topografię miasta,
Oratorium św. Franciszka Salezego wznosiło się na tym miejscu błogosławionym lub,
co najmniej mieściło je w swym obrębie”.
Ksiądz Bosko był bardzo zadowolony z powyższego opisu, który był niejakim
potwierdzeniem jego snów. Od pierwszych czasów Oratorium żywił on wielkie
nabożeństwo do owych świętych Męczenników. Każdego roku, w dniu
św. Maurycego, naczelnika Legionu Tebańskiego, łączył z nim owych trzech jego
żołnierzy, chcąc by czczono ich pamięć wielką liczbą Komunii św. oraz uroczystym
nabożeństwem wieczornym z kazaniem i błogosławieństwem eucharystycznym.
175

18.6 Page 176

▲back to top
ROZDZIAŁ XXXII
Oratorium z pierwszych czasów można by porównać do dziejów Patriarchów,
podobnie jak oni ze swymi rodzinami, stopniowo przenosiło swe namioty z jednego
miejsca na drugie.
Pamiętam – opowiadał Józef Buzzetti – że niekiedy Ksiądz Bosko czyniąc
aluzje do narodu żydowskiego wyruszającego z Egiptu, do jego kolejnych postoi na
pustyni obiecywał, że i nam da Pan Bóg ziemię obiecaną, gdzie zainstalujemy się na
stały pobyt.
Ksiądz Bosko istotnie był pełen tej nadziei. „Kto się Pana boi, błogosławiona
jest dusza jego” – mówi Eklezjastyk (13,16).
Poszedł do arcybiskupa prosząc o poparcie u Magistratu turyńskiego, jego
prośby o przydzieleniu mu kościoła św. Marcina zwanego Molassi, względnie Molini,
położonego na placu Emanuela Filiberta w kierunku Dory. Arcybiskup chętnie obiecał
go poprzeć. Rozumiał doskonale doniosłość jego akcji i okazywał mu wielkie
zaufanie. Często zapraszał do swego pałacu na obiad, spowiadał się u niego, raczył
nawet przybyć do Schroniska, by udzielić chłopcom Sakramentu Bierzmowania.
Pismo arcybiskupa wraz z memoriałem księdza Borela, zostało wzięte pod
uwagę przez magistrat. O ile poprzedni nieżyczliwy donos nie był zbyt
przekonywujący, o tyle obecne pismo arcybiskupa zostało pozytywnie załatwione.
Mając w ręku wspomniane pismo z magistratu, Ksiądz Bosko zlustrował
wspomnianą kaplicę porozumiewając się z aktualnymi użytkownikami tego obiektu.
Wynajął w sąsiednim budynku na parterze pokój dla swego użytku, poinformował
miejscowego proboszcza o uzyskanym zezwoleniu od władz i z miejsca ułożył
program pracy w porozumieniu z księdzem Borelem.
W niedzielę IX po Zielonych Świątkach młodzież po raz ostatni zebrała się
w Schronisku na Mszy św. i usłyszała przykrą wiadomość, iż okoliczności zmuszają
do przeniesienia Oratorium na inne miejsce. Chłopcy byli niemile tym zaskoczeni.
Ksiądz Bosko w sposób uprzejmy ich pocieszył i zachęcił, by po południu przyszli
pomóc przenieść na nowe miejsce przedmioty kultu i sprzęty Oratorium. Przyszli
176

18.7 Page 177

▲back to top
wszyscy punktualnie. Ksiądz Borel skierował jeszcze do nich parę słów mówiąc
między innymi:
Miejsce, z jakim się żegnamy, przypomina nam podróżnego, który odpoczywa
w czasie wędrówki w gospodzie, skąd bezzwłocznie wyruszy w dalszą drogę. A więc
coraggio… i marsz w drogę! Wędrujcie w nieznane bez trwogi. Opatrzność znajdzie
dla Oratorium stałe miejsce. Najpierw jednak we własnym sercu winniście znaleźć
pewną ostoję, która by zrównoważyła zewnętrzne zmiany… Kochajcie codzienną
modlitwę, uczęszczajcie na katechizm, na Mszę św., przystępujcie do spowiedzi
i Komunii św. Unikajcie gorszycieli. Jeśli tak postępować będziecie, znajdziecie
Oratorium stałe w swym sercu. Zatem do widzenia moi drodzy synowie! Ksiądz Borel
był doprawdy wzruszony i po chwili zawołał: Podziękujmy Bogu za to, że nam dał
nowe schronienie. Te Deum laudamus!
Gdy skończył, na znak Księdza Bosko ruszono do przeprowadzki. Jedni brali
ławki, klęczniki, drudzy wynosili krzesła, obrazy, ten taszczy lichtarz, ów krzyż, inny
dźwigał paramenty kościelne, ampułki czy jakąś figurkę. A Ksiądz Bosko pośród nich
dyryguje wszystkim kierując do wynajętego pokoju, by złożyli te sprzęty, które na
razie nie będą potrzebne.
Zainteresowani biorą swe kule, boccie, inne gry, wszyscy zaciekawieni, jak
wygląda to nowe miejsce, jakie mają zająć. Długa kawalkada ciągnie się przez miasto,
by zatknąć swe namioty obok Dory. Na ten niezwykły widok wychodzą ludzie
z domów, pytając co to za „cygani” i dokąd wędrują. To narobiło dużej reklamy dla
Oratorium i ściągnęło do niego chłopców z całego miasta.
Gdy złożyli sprzęty w wynajętym przez Księdza Bosko pokoju, zgromadzili się
wszyscy w kościele, gdzie Ksiądz Bosko przemówił do nich następująco:
Kapusta, drodzy chłopcy, przesadzana lepiej rośnie. To samo możemy
powiedzieć o naszym Oratorium. Dotąd wędrowało ono z miejsca na miejsce i za
każdą zmianą urosło znacznie. Także ten czas, jaki spędziliśmy w Schronisku, nie był
bez pożytku, tam również odnosiliście korzyść dla dusz waszych, rozrywkę dla ciała,
naukę katechizmu, słuchaliście urozmaicone rozrywki. Przy Szpitaliku dziecięcym
zainstalowało się prawdziwe Oratorium: mieliśmy własną kaplicę, dość obszerne
lokale, wyglądało na to, że na dłuższy czas pozostaniemy tu, tymczasem Opatrzność
zrządziła inaczej. Przenosimy się na inne miejsce. Czy pozostaniemy tu na długo? Nie
177

18.8 Page 178

▲back to top
wiadomo. To jednak pewne, że jak kapusta przesadzana, tak nasze Oratorium urośnie
w liczbę chłopców pragnących być cnotliwymi, wzrośnie chęć i zapał do śpiewu,
muzyki, będziemy mieli nie tylko szkoły wieczorowe i świąteczne, lecz nawet
dzienne, otworzymy pracownie, obchodzić będziemy piękne uroczystości. Więc nie
frasujmy się zbytnio. Nie wątpmy ani na chwilę o pomyślnej przyszłości naszego
Oratorium. Zostawmy wszystko w ręku Pana Boga, a On mieć będzie staranie o nas.
Już nam błogosławi, pomaga, zaopatruje. Pomyśli też i o miejscu odpowiednim dla
nas, dla większej jego chwały i dobra dusz naszych. Pamiętamy jednak, że łaski Boże
stanowią pewnego rodzaju łańcuch, którego ogniwa są wzajemnie powiązane. Nie
rozrywajmy tego łańcucha przez popełnione grzechy, skorzystajmy z danych nam
pierwszych łask Bożych, a otrzymamy wciąż nowe i nowe. Ze swej strony
odpowiadajcie celowi Oratorium: uczęszczajcie doń pilnie, uczcie się sumiennie, a tak
stopniowo kroczyć będziecie z cnoty w cnotę, staniecie się wzorowymi katolikami,
uczciwymi obywatelami i osiągniecie błogosławioną Ojczyznę, gdzie każdy otrzyma
nagrodę, na którą sobie zasłużył.
Po nabożeństwie wieczornym był dialog napisany przez Księdza Bosko,
recytowany przez kilka aktorów na podwórzu, wobec zebranych, którzy śmiali się do
rozpuku z dziwolągów i postaw tego, co odstawiał rolę błazna. Zresztą tematem była
przeprowadzka z okolicznościami jej towarzyszącymi, Ksiądz Bosko podał pewne
uwagi, zakazał zapuszczania się w nie swoje dzierżawy dzielnicy Molini oraz by nie
hałasowano w czasie nabożeństwa dla tutejszych urzędników młynarzy.
Ksiądz Bosko uważając się za narzędzie Najświętszej Wspomożycielki w tym
dziele zainicjowanym przez Nią samą, podkreślał to przy każdej sposobności, co
sprawiało przyjemność i dla młodzieży. Z pewną okazałością i śpiewami
zainaugurował kapliczkę w szpitaliku dziecięcym i tak czynił na innych miejscach,
dokąd ostatecznie nie ustabilizował się na Valdocco. Z tej okazji urządzał
„akademijki” okolicznościowe. W dialogach występował aktor, którym był raz
„gianduja”, przemawiający po piemoncku, raz jakiś „szwab”, szwargoczący kiepską
włoszczyzną, to znów jąkała bulgocący z trudnością wyrazy itp. Buzzetti Józef – on to
był mistrzem owych wesołych występów, nie przekazał jednak niczego na piśmie
z tych ramolów.
178

18.9 Page 179

▲back to top
Od owego dnia pojawiały się gromady chłopców w zakątku placu Emanuela
Filiberta w kierunku młynów. Pomimo jednak wysiłków Księdza Bosko i ks. Borela,
młodzież bynajmniej nie entuzjazmowała się tym miejscem. W kościele można było
odprawiać tylko część zwykłych nabożeństw, nie było drugiej Mszy św. z powodu
bliskości parafii, nie można było udzielać Komunii św. młodzieży, co jest
fundamentalnym elementem Oratorium. Jedyna Msza św., którą odprawiał kapelan
była zatłoczona wiernymi bez wolnego miejsca dla chłopców. Dlatego musiano szukać
innego kościoła w mieście z pewnym kłopotem a małą korzyścią. Również dziedziniec
do zabaw był niewystarczający, wciąż przeszkadzali ludzie, pojazdy, konie. Nie było
wyboru, trzeba było urządzać się jak się dało oczekując, co zrządzi Niebo
w przyszłości. Liczba chłopców sięgała trzystu i Ksiądz Bosko zaniechał prowadzenia
ich do kaplicy Braci Lasallistów, by nie przeszkadzać im w nabożeństwach.
179

18.10 Page 180

▲back to top
ROZDZIAŁ XXXIII
10 sierpnia 1845 r., markiza Barolo otwarła swój Szpitalik dziecięcy pod
wezwaniem św. Filomeny przyjmując tam dziewczynki od lat 3 do 12, chore i ułomne,
dla których nie było miejsca w innych szpitalach. Opiekę nad nimi powierzyła pięciu
Siostrom Józefitkom, pielęgniarkami zaś zostały siostry Magdalenki, jak poprzednio
zaznaczono, stanowiące odrębny zakon.
Nie trzeba podkreślać, z jakim aplauzem spotkała się ta fundacja. Ksiądz Bosko
jako kapelan wraz z księdzem Borelem i Pacchiottim przenieśli się do nowego domu.
Między obecnym ich mieszkaniem a poprzednim mieścił się ogród, dokąd
przyprowadzały zakonnice chore dzieci. Zadaniem Księdza Bosko było odprawiać dla
nich nabożeństwa, głosić nauki i sprawować pieczę duchowną.
Tymczasem Oratorium na Molassi funkcjonowało spokojnie już drugi miesiąc.
Pozorna cisza zapowiadała burzę wraz z nowymi kłopotami dla Księdza Bosko.
Młynarze, pomocnicy, woźnice, wszelkiego rodzaju oficjaliści wobec ustawicznego
hałasu i bieganiny chłopców, poczęli ich z okien wyzywać, później wysłali do
magistratu wspólny protest, malując w najczarniejszych kolorach te zebrania
młodzieżowe.
Wskazując na wielki wpływ, jaki wywierał na ową młodzież Ksiądz Bosko ich
przywódca, podnosili mogące stąd wyniknąć niebezpieczne rozruchy. Cóż za rozruchy
mogli wywołać biedni chłopcy ignoranci, bez pieniędzy i bez broni? Przydawano
oszczerstwa, że chłopcy niszczą budynek kościelny, parkan i jeśli nadal tak będzie, nic
się przed nimi nie ostoi. Nastawano, więc, by władze wydały zakaz gromadzenia się
w tym miejscu. W relacji do magistratu podawano Księdza Bosko jako przywódcę
zgrai obmierzłych uliczników!
Panowie radni wezwawszy Księdza Bosko pytali, ile jest w tym prawdy, co im
doniesiono. On ze spokojem oświadczył, że nie poczuwa się do żadnej winy i uważa
za krzywdzące powyższe zarzuty, prosił, by naocznie stwierdzono prawdę,
gwarantując, że kościół nie ponosi żadnej szkody. Radni wysłali rzeczoznawcę, który
na miejscu wbrew temu, co donosili stróże obiektu Molini, zastał wszystko
180

19 Pages 181-190

▲back to top

19.1 Page 181

▲back to top
w porządku, z wyjątkiem małej szczerby zrobionej gwoździem przez jakiegoś chłopca
w murze.
Byłem oskarżony o rewolucję – opowiadał niejednokrotnie Ksiądz Bosko swym
przyjaciołom - ja, któremu przypada zasługa przeszkodzeniu jednej z najgłośniejszej,
rewolucji niewiast!
Opisywał humorystycznie zdarzenie, jakie miało miejsce na Placu Emanuela
Filiberta. Plac ów tworzył obszerny ośmiobok, na którym odbywał się nieustanny
jarmark wszelkich rozmaitości. Przecinające się dwie arterie zabudowane szopami,
szałasami, straganami, stołami, obstawione wózkami, rykszami, etc. przedstawiały
widok osobliwy. Otóż w pobliżu tego targowiska znajdowało się też Oratorium
Księdza Bosko. Nad owymi straganami i stołami królowały bezsprzecznie kobiety -
przekupki. Nie żartuje się z nimi na despekt, gdyż mają wybitne poczucie swej
godności. Zgodnie z dawną tradycją żądały, by je tytułowano „Lei” albo „Madame”.
Zresztą dzielne wieśniaczki, bardzo nabożne do Najświętszej Panny Pocieszenia
słynęły szerokim sercem dla ubogich. Doświadczyły ich hojności Przytułek
Cottolengo i inne dzieła dobroczynne. Kto zjawił się przy nich po kweście, odjeżdżał
z pełnym wózkiem jarzyn.
Ksiądz Bosko był dobrze znany na targowicy jako opiekun dzieci ludu,
słyszano, że gromadzi chłopców w kaplicy Molini, tym więcej, że od czasu do czasu
skupował w większej ilości jarzyny i owoce, by obdarować nimi chłopców. A miał już
wiele swych wielbicieli podówczas. (Wspomina o tym mimochodem w swych
pamiętnikach dla Salezjanów). Wracając do tematu wspomnimy, że w Turynie
zatrzymał się wówczas na chwilowy pobyt pewien bogaty kupiec z Portugalii,
emigrant z powodu zamieszek politycznych w swej ojczyźnie, później po uspokojeniu
się zawieruchy był ambasadorem Portugalii na dworze sabaudzkim. Jego to właśnie
żoną była owa pani, którą Ksiądz Bosko przestrzegł przed niebezpiecznym
wypadkiem w podróży do Chieri. Mieli dwóch synów wzorowego prowadzenia się.
Starszy wstąpił później do zakonu Jezuitów, drugi był już kapłanem. Popadł on
w skrupuły, których nie mógł się pozbyć. Arcybiskup i ksiądz Cafasso polecili go
Księdzu Bosko, by po ojcowsku wyjaśnił mu jego trudności z dziedziny teologii
moralnej i wyleczył ze skrupułów. Święty wszedł w zażyłe stosunki z ową rodziną.
181

19.2 Page 182

▲back to top
Otóż gospodarz domu, nazwiskiem Carvallo, codziennie wychodził na
targowisko po zakupy. Nie znając biegle języka miejscowego kupił sobie słownik
włosko-portugalski, posługując się nim wtedy, gdy przekupki mówiły swym
narzeczem. Krążąc po targowicy słyszał często od tragarzy i poganiaczy mułów pewne
wyrażenie, które wydawało mu się wykrzyknikiem, względnie komplementem, czy
pozdrowieniem, stosownie do wyrazu twarzy mówiących. Chcąc nauczyć się dialektu
piemonckiego spytał kogoś o znaczenie tego wyrażenia. A był to wyraz dwuznaczny,
z zabarwieniem drwiącym. Ów wydrwigrosz powiedział, że jest to miły komplement.
Nazajutrz pan Carvallo zjawił się na rynku i tu i tam „pozdrawiał” przekupki,
które początkowo patrzyły się na gościa jak na wroga, w końcu zniecierpliwione
i obrażone odpowiadały z gniewem: Ca dia, Monsu, ca parla ben, salu! (Jak się pan
wyraża? Mów pan przyzwoicie).
Carvallo nie zrozumiał nic z ich żargonu ale widząc jak brały się z miną gniewną pod
boki i bodły go oczyma, pojął że stał się ofiarą nieporozumienia. Spotkawszy Księdza
Bosko na placu spytał o znaczenie tych słów.
Dlaczego pan o to pyta?
Dlatego, że przekupki słysząc te słowa patrzą na mnie oburzone i nie traktują
uprzejmie.
Rozumiem. Jest to zniewaga jedna z najgorszych.
Ach, ja biedny! Zawołał gospodarz, wróciwszy na rynek z Księdzem Bosko
prosił, by w jego imieniu wytłumaczył go przekupkom, które jak widział, odnosiły się
do Księdza z wielkim szacunkiem. Niewiasty owe z łatwością dały się przekonać,
że pan Carvallo jako gość zagraniczny nie miał zamiaru ich obrażać wyrażeniem sobie
nieznanym i tym łatwiej mu wybaczyły, że za towary płacił nie targując się. W ten
sposób stał się najpopularniejszą osobą na targowisku. A zawdzięczał to dobrym
usługom Księdza Bosko. Fakt ten wywołał wiele humoru w domu i wpłynął dodatnio
na skrupulatne usposobienie syna hrabiego Rademakera.
Owo targowisko upamiętniło się nie tylko wspomnianą humorystyczną
przygodą, lecz również innym spotkaniem niezatartym w sercu Księdza Bosko. Oto
w Molassi zetknął się po raz pierwszy z chłopczykiem Michasiem Rua, liczącym
wówczas zaledwie lat osiem, wychowankiem Braci Lasallistów. Zakonnicy ci od roku
1830 prowadzili w Turynie szkoły miejskie oraz Pobożne Dzieło dokształcania
182

19.3 Page 183

▲back to top
ubogich powierzone im przez magistrat. Wspomniane szkoły były terenem kapłańskiej
pracy Księdza Bosko aż do roku 1851, jak poświadcza prof. Jan Turchi. każdej soboty
miewał on do uczniów godzinną konferencję na tematy religijne. Celem jej było
zachęcić uczniów do dobrej spowiedzi i Komunii św. Michaś Rua uczeń tej szkoły
przywiązał się do Księdza Bosko od owego czasu, jak sam o tym opowiadał:
Pamiętam, że gdy przychodził do nas ze Mszą św. do kaplicy zakładowej,
zdawało się jakby elektryzował swym słowem wszystkich uczniów. Wstawali z ławek
biegli do niego, by ucałować mu rękę, potrzebował wiele czasu by dojść do zakrystii.
Zacni Bracia Lasalliści nie reagowali na ten rzekomy nieporządek. Podobnego
entuzjazmu nie widziało się wobec innych kapłanów. Gdy po nabożeństwie
wieczornym zapowiadano, że będzie spowiadał również Ksiądz Bosko, wówczas
pozostali księża byli bez zajęcia, a tylko konfesjonał Księdza Bosko był oblężony.
Tajemnicą przyciągania Księdza Bosko była jego szczególna życzliwość czynna,
duchowa, jaką oddziaływał na poszczególne dusze.
Pewnego dnia w sierpniu 1845 r. jeden z kolegów Michasia wspominając
o Oratorium przy Schronisku, pokazał mu piękną krawatkę, jaką wygrał na loterii,
którymi Ksiądz Bosko zwykł urozmaicać rekreacje. Pociągnięty tym chłopczyk, razem
ze swym kolegą przybiegli do Oratorium. W owych dniach Ksiądz Bosko przeniósł się
ze swymi chłopcami na Molassi. Dwaj przyjaciele udali się tam bez zwłoki i zostali
jak najserdeczniej przyjęci przez Księdza Bosko, co wywarło niezatarte wrażenie na
Michasiu Rua.
Święty ujrzał przed sobą przyszłego kontynuatora swej misji. Chłopczyk
częściej odwiedzał Księdza Bosko w ciągu lat następnych tak, że od tego czasu datuje
się ich wzajemna przyjaźń.
183

19.4 Page 184

▲back to top
ROZDZIAŁ XXXIV
Markiza Barolo po wieloletniej próbie uznania konstytucji nowego
Zgromadzenia Sióstr św. Anny i Magdalenek przyjęła za stosowne udać się do Rzymu,
celem przedstawienia ich do zatwierdzenia przez Stolicę św. Z polecającym listem od
arcybiskupa wybrała się w drogę z końcem września 1845 r. Poprzedził ją
z podróżą do rzymskich dzierżaw Massimo d’Azzeglio, lecz w zupełnie innym
zamiarze. Miał on zlecone sobie zadanie podporządkowania luźnych dotąd tajnych
stowarzyszeń wspólnemu kierownictwu, ze wspólną dla wszystkich ideą niepodległej
i zjednoczonej Italii pod berłem dynastii piemonckiej. Tenże koryfeusz przewędrował
w jesieni wszystkie marchie, znaczną część Romagni i Toscani, insynuując
towarzyszom zaprzestanie zbrojnych wystąpień, natomiast nakazał prowadzenie wojny
psychologicznej z Papieżem i poparcie dla króla Piemontu. Lecz wiele lóż
karbonaryjnych wolało republikę, a niektóre niedowierzały obietnicom uczynionym
w imieniu króla. Przekonywał ich niemniej fałszywym jak brutalnym argumentem:
Gdybyśmy wystąpili z żądaniami do króla Alberta, by działał przeciwko swym
własnym interesom, mielibyście może rację. Lecz żądamy od niego, by działał na
nasze konto a przez to na swoje, żąda się, by nie miał pretensji stać się potężniejszym
niż jest nim de facto. Gdybyście żądali od łotra, by był dżentelmenem, co on by wam
przyrzekał, moglibyście wątpić w szczerość jego obietnic. Ale zachęcać bandytę do
rabunku i mieć obawę, czy tak zrobi, to zbytnia przezorność. Jeśliby król potem wahał
się i zwlekał z decyzją, pod presją opinii musiałby ustąpić, a opierając się utraciłby
tron.
Massimo d’Azzeglio wróciwszy do Turynu zdał królowi sprawę z sukcesów
swej misji, porozumiał się też z przywódcami mazzinistów, by zyskać ich
przychylność lub, co najmniej by nie byli przeciwni monarchii konstytucyjnej. Ci zaś
nie rezygnując ze swych ideałów godzili się dopiero po pewnym czasie zgłaszając
jeden warunek: Król nim wyzwoli Italię spod obecnego jarzma, winien wpierw
uwolnić swój rząd i armię spod panowania jezuitów!
Tymczasem zgodnie z tym oświadczeniem, zwolennik Mazziniego, ks. Gioberti
w 1845 roku dawał do druku „I Prolegomeni” względem prymatu Włochów –
184

19.5 Page 185

▲back to top
następną książkę gorszą od poprzedniej, przeznaczoną dla formowania opinii
publicznej, którą w zaślepieniu przyjmowano powszechnie z entuzjazmem. Książka
była wymierzona przeciwko jezuitom i w ogóle duchowi katolickiemu, który on
określał mianem jezuityzmu. Przewidywał, że jego książka dostanie się na indeks za
swe zuchwałe zasady. Sam przyznawał się, że pośrednio kierował swe ataki na
Kościół i Papieża, wynika to z jego korespondencji z Pinellim i Mamianim.
Któż nie widział, że forma pośrednia nie odnosiła się do jezuitów zwalczanych
z otwartą przyłbicą, lecz do katolików rzymskich dotąd wiernych papieżowi. Gioberti
dedykował tę bezbożną książkę poecie Silvio Pellico, który z oburzeniem odrzucił to
sfingowane homagium, nie dbając o gniew sekciarzy atakujących go za ten szlachetny
gest.
W czasie tych manewrów częściowo zamaskowanych, Ksiądz Bosko bolejąc
nad tym, że zmuszony był z braku lokalu zawiesić naukę czytania i pisania oraz
śpiewu, czując się wyczerpany wyjeżdżał na parę tygodni do Castelnuovo dla
pokrzepienia sił. Wybrawszy sobie kilku chłopców spośród najcnotliwszych zabrał ich
ze sobą do Becchi. Brat Józef powiadomiony o tym przy pomocy matusi Małgorzaty
wymościł dla nich ze siana doskonałe posłanie oraz podejmował najserdeczniej brata
z jego małymi gośćmi. Przez kilkanaście dni ta cicha chatka stała się przybytkiem
najmilszej wesołości dla owych chłopców, co później przez następne lata odnawiano
taki pobyt każdej jesieni.
Po paru dniach pisał Ksiądz Bosko do księdza Borela jeden ze swych listów
tchnących doprawdy atmosferą szczerej swobody i poufałości. Oto on:
„Carissimo Sig. Teologo!
Upływa dziewięć dni od czasu, kiedyśmy się rozstali i zaczyna mi się naprawdę
dłużyć. Ipsa die przybyłem do Chieri, gdzie czułem się do tego stopnia wyczerpany, że
po skromnym posiłku musiałem się położyć. W dniu następnym wypocząwszy nieco
przywlokłem się do domu. Przez cztery dni następne czułem się nieswojo, z tego
powodu chyba, że brak mi było naszej wspólnej tak miłej rekreacji. Dopiero od
niedzieli, dzięki wczasom a może trochę śpiewowi z Piotrem i Feliksem Ferrero
i Natalino, dostałem nieco lepsze samopoczucie. Moim obecnym zajęciem jest:
jedzenie, śpiew, śmiech, bieganina, włóczęga etc., etc. A ksiądz Pacchiotti nie wybiera
się tu czasem? Wystarczyłaby wizyta, któregoś z was dwóch, by mnie całkowicie
185

19.6 Page 186

▲back to top
uzdrowić. Su, coraggio, vengano qui saccag!!! Zaczynamy w najbliższy czwartek
winobranie, będziemy mieć piękne zbiory, natomiast w wioskach sąsiednich winnice
ucierpiały od szkodników lub zostały zbite gradem. (Genta i Gamba przeszkadzają mi
w pisaniu swym hałasem.) Idę przygotować doskonałą bibę nie dla księdza, lecz dla
czcigodnego Pacchiotti. W najbliższą niedzielę (och, skaranie z tym hałasem)
urządzamy tu festyn przy winie i zaśpiewamy Mszę z naszymi chłopcami. No, jak się
ma ksiądz Pacchiotti? Katechizm idzie dobrze? Mam tu siedmiu katechumenów, lecz
wszyscy młynarze. W przyszłym tygodniu, si Dominus dederit, będę u was. Exeunte
hebdomada: (Będzie kontynuowana, nie mogę więcej pisać).
Castelnuovo, 11-10- XJB”.
W międzyczasie odwiedzali Księdza Bosko chłopcy z Morialdo i dawni
znajomi z Castelnuovo, pociągnięci jego serdecznym obejściem i chęcią czynienia
wszystkim dobrze. Tak na przykład spotkał się z Janem Filippello, który mu
towarzyszył do Chieri gdy wstępował do tamtejszej szkoły. Obecnie spytał go poufnie:
Wydaje się, że nie masz ustalonej posady, na co więc masz zamiar poświęcić
swe życie? – Ksiądz Bosko odrzekł:
Nie zostanę księdzem samotnym, lecz będę oddawać się wychowaniu
młodzieży.
Filippello więcej już nie pytał, od owej chwili nabrał przekonania, że Ksiądz
Bosko zamierzał założyć Zgromadzenie zakonne, jak o tym później wspomniał
księdzu Secondo Marchisio, salezjaninowi.
Szybko upłynęło parę spokojnych dni wytchnienia w otoczeniu najbliższej
rodziny, sercem był jednak zawsze w Turynie. Trzeba było wracać do ukochanych
łobuziaków, zluzować księdza Borela, prowadzić chłopców do coraz innych
kościołów w mieście, podczas gdy miał jeszcze wiele innych obowiązków. Tak się
złożyło, że nie mógł wyjechać w terminie oznaczonym, o czym donosił księdzu
Borelowi w następującym liście:
„Carissimo Sig. Teologo!
Stało się jak przeczuwałem dolegliwości moje dały się tak we znaki, że wprost
nie mogłem się ruszyć z miejsca, od wczoraj nastąpiła poprawa i dziś mogłem
odprawić Mszę św. dopiero po jedenastej. Jeśli nie zdarzy się coś przykrego,
186

19.7 Page 187

▲back to top
w czwartek lub piątek liczę na powrót do Turynu. To, co mogę zarejestrować na
despekt swej chorobie, że mam wisielczy humor.
Ksiądz Cafasso rozmawiał ze mną o nowym pensjonariuszu, spróbuję
wszystko, byle wielebny ksiądz i ksiądz Pacchiotti byli z tego zadowoleni, o ile mi
wiadomo, jest on najlepszego usposobienia i pełen humoru. Wczoraj otrzymałem list
od niego pełen dobrych wieści. Proszę powiedzieć Matce Klementynie, by była dobrej
myśli, że za powrotem do Turynu wszystko się ułoży. Matka Eulalia niech się trzyma
mocno, by nie chorowała. Matka kierowniczka niech trzyma wesołe nasze chore
córeczki, którym przywiozę gościniec, gdy wrócę. Proszę gorąco, by pan Piotr
gotował pożywne obiady księdzu Pacchiotti, tak bym go zastał przy dobrym humorze
i zdrowego. Niech Bóg błogosławi etc. Affezzionatissimo amico D. Bosco”.
Nowym „pensjonariuszem” był prawdopodobnie ksiądz Bosio dawny kolega
Księdza Bosko z seminarium, ks. Cafasso proponował go na pomocnika Księdzu
Bosko, który nie podołałby dłużej tak wielu zajęciom.
Następny list adresowany do księdza Franciszka Puecher dyrektora Instytutu
Miłosierdzia w Stresa wskazuje na rezultaty wielu studiów Księdza Bosko w tym
roku. Instytut Miłosierdzia znany mu był z korespondencji z mistrzem nowicjuszy
bądź z konwersacji z zakonnikami Sagra di S. Michale:
„Molto Rev. do Signore!
W ubiegłym roku pisałem o pewnym młodzieńcu studencie prawa pragnącym
wstąpić do waszego Instytutu, miał on pewne trudności domowe. Inny student nosił się
z podobnym zamiarem. Ma lat 23, ukończył filozofię, Instytut Prawa i był adwokatem
jakiś czas, obecnie nosi się z myślą porzucenia świata i poświęcenia się Bogu
w Instytucie Miłosierdzia. Osoba znakomita, zdolności więcej niż średnich. Zapytuje
przeze mnie, czy może liczyć na przyjęcie i na jakich warunkach. Napisałem
podręcznik historii kościelnej dla użytku w szkołach, przy końcu podałem wykaz
zakonów i zgromadzeń świeżo powstałych, dlatego prosiłbym o następujące
informacje:
1. Czas i założyciel Instytutu Miłosierdzia.
2. Cel jego.
3. Czy uzyskał zatwierdzenie papieskie, ile domów liczy obecnie.
187

19.8 Page 188

▲back to top
Zapewniam, że dane powyższe wykorzysta się dla większej chwały Bożej
i naszej św. religii. Przepraszając etc. Obbl. mo servitore ks. J. Bosco
Castelnuovo d’Asti, 5-11-1843 r.”.
Pierwsze wydanie Historii kościelnej ze wzmianką o zgromadzeniach
zakonnych, powołani kandydaci kierowani przez Księdza Bosko do Instytutu
Miłosierdzia zapoczątkowały serdeczne stosunki między nim a Rosminianami.
Ponieważ w Turynie nie było domu tego zgromadzenia, dlatego Ksiądz Bosko
zaopiekował się młodymi kandydatami odbywającymi swe studia w stolicy. Pisał
o tym do przew. Ks. Franciszka Puecher:
„Z przyjemnością widuję tu często kleryka Comolla Konstantyna wraz
z kolegą uczęszczających na filozofię”.
Ten mu zaś odpisywał:
„Cieszę się bardzo z opieki nad naszymi studentami, uważając to za przysługę
więcej niż przyjacielską, dla mnie samego oddaną…”.
Powołania, jakie Ksiądz Bosko odkrywał i posyłał do innych zakonów, zjednały
mu wielki szacunek i wdzięczność różnych klasztorów, zwłaszcza za to, że jako bystry
pedagog umiał sekundować ich skłonnościom odkrytym przez siebie, kształcił je
i formował duchowo.
188

19.9 Page 189

▲back to top
ROZDZIAŁ XXXV
Niemniej od lektury religijnej leżała Księdzu Bosko bardzo na sercu sprawa
podręczników szkolnych. W październiku 1845 ukończył swą Historię kościelną.
Tytuł brzmiał:
„Historia kościelna dla użytku w szkołach, przydatna dla każdego rodzaju
osób, przez ks. Jana Bosko ”.
Tom liczył blisko 200 stronic, wydany w drukarni Spierani i Ferrero.
Godne uwagi powody skłoniły Księdza Bosko do skomplikowania niniejszego
podręcznika, jak sam wyłuszcza:
„Oddając się od lat kilkunastu pracy nad młodzieżą, pragnę dać jej do rąk
wszelkie pożyteczne wiadomości, dostępne mi, zebrane w krótkim tomie,
przystosowane do jej wieku i rozwoju umysłowego. Miałem pod ręką niektóre
poprzednio wydane podręczniki pod każdym względem godne pochwały, lecz albo
zbyt obszerne lub zbytnio hołdujące historii świeckiej, inne raczej nazwać by można
rozprawami polemicznymi około poszczególnych wydarzeń kościelnych, inne
wreszcie tłumaczone z obcych języków zasługiwały raczej na tytuł monografii
historycznych a nie dziejów powszechnych. Szczególnie umiałbym napiętnować
niektórych autorów krępujących się pisać o papieżach rzymskich i chwalebnych
zdarzeniach odnoszących się do samego Kościoła. Dlatego powodowany
koniecznością oraz zachęcany przez niektóre wybitne osobistości, zabrałem się do
napisania niniejszego zarysu historii kościelnej. Przeczytałem dostępną mi literaturę
w naszym i obcych językach, podkreśliłem to wszystko, co powiedziano na chwałę
Rzymu i Italii w sposób możliwie najprostszy dostosowany do pojętności chłopięcej.
Pewne zdarzenia całkiem świeckie lub cywilne, suche lub mniej ważne, względnie
zakwestionowane pominąłem zupełnie lub tylko o nich wspomniałem, te zaś, które
wydawały mi się więcej przemawiające, potraktowałem solidniej, notując pewne
okoliczności, z uwzględnieniem nie tylko strony intelektualnej, lecz podbudowy
moralnej.
189

19.10 Page 190

▲back to top
Dla większej przejrzystości książki, podzieliłem całość na okresy i rozdziały,
stosując formę dialogu, poszedłem w tym za radą wielu roztropnych osób.
Nic godniejszego i konieczniejszego dla tego, kto wychowany został na łonie
Kościoła katolickiego, nad studium jego dziejów, mówiąc o początku i kolejach tej
religii, objaśniających, w jakich przeciwnościach ona się rozszerzała i zachowała.
Niech niebo błogosławi skromny trud autora, którego celem jest chwała Boża
oraz przyczynek do nauki dziejów kościelnych, która po studium Pisma św. zasługuje
na najwyższą pochwałę oraz niech będzie błogosławiony czytelnik, który zechce się
nim posłużyć”.
Ksiądz Bosko dedykował swą pracę Prowincjałowi Braci Lasallistów,
Wielebnemu Bratu Ervè De la Croix, któremu pisał:
„Szczególna cześć i szacunek, jakie żywię względem osoby Waszej
Wielebności, skłania mnie do dedykowania mu niniejszego dziełka, jedynego
homagium, jakie mogę mu złożyć. Wiem doskonale, że spotkam się z jego
skromnością i pokorą, ponieważ jednak napisane zostało wyłącznie dla chwały Bożej
i korzyści duchowej młodzieży, którą się zajmuję, odejmie mu to wszelki pretekst
sprzeciwu. Raczy, więc Wielebność Wasza przyjąć ten dar pod swą możną protekcję,
niech odtąd stanie się nie moją, lecz jego własnością, niech sprawi by dostał się do rąk,
które będą pragnęły się nim posłużyć. Tym czasem mam zaszczyt etc…
Umill. mo et obb. mo Servitore ks. Jan Bosco”.
Na tych stronicach Ksiądz Bosko wyrył całą swą wiarę i miłość względem
Papiestwa. Wypisawszy definicję Kościoła, hierarchię kościelną, przedstawiwszy
czytelnikowi świętego Piotra sprawującego najwyższą jurysdykcję na Soborze
Jerozolimskim, przyjmującego na łono Kościoła pierwszego przedstawiciela świata
pogańskiego, przenoszącego do Rzymu swą siedzibę, pieczętującego śmiercią
męczeńską swą wiarę, cuda niezliczone dziejące się na jego grobie, przechodzi do
opowiadania, o czym czynimy tu wzmiankę dla należytego wprowadzenia w tok
myśli.
Za Piotrem trwa nieprzerwana sukcesja jego następców 255 papieży, których
wszyscy wierni uznają za Zastępców Jezusa Chrystusa na ziemi, cieszących się opieką
Ducha św. Pierwszych 33 Papieży, którzy krwią własną złożyli świadectwo Bóstwu
190

20 Pages 191-200

▲back to top

20.1 Page 191

▲back to top
Jezusa Chrystusa i Jego nauce, potwierdza również swój prymat jurysdykcyjny, jaki
sprawują nad Kościołem, wydają prawa obejmujące wszystkich wiernych, a które po
dni nasze utrzymują się w mocy. Przeciwko papiestwu występują herezje schizmy,
wszechwładza cezarów, papieże zwołują setki biskupów z całego świata,
przewodniczą Soborom powszechnym osobiście lub za pośrednictwem swych legatów
i jedynie na skutek zatwierdzenia papieskiego rozporządzenia cesarskie nabierają
mocy obowiązującej. Rzym przemówił: sprawa skończona! – woła święty Augustyn.
630 biskupów na Soborze Chalcedońskim wysłuchawszy listu papieża Leona
Wielkiego, potępiającego herezję Eutychesa jednogłośnie zawołało: Tak wszyscy
wierzymy. Piotr przemówił przez usta papieża Leona. Anathema, każdy, kto głosi
inaczej! Na Soborze Liońskim drugim, w sprawie unii Kościoła greckiego
z łacińskim, pod przewodnictwem papieża Grzegorza X, Ojcowie spośród patriarchów
łacińskich i greckich, ponad 500 biskupów, 1.600 opatów i wybitnych teologów
jednogłośnie proklamowali, Biskup rzymski jest prawowitym następcą św. Piotra
i nikt nie może się zbawić, kto mu się sprzeciwia i nie chce pozostawać z nim
w jedności.
A Sobór Laterański V odrzucił uchwały synodu pizańskiego, że sobór
powszechny jest ponad papieżem rzymskim.
Dla Księdza Bosko papież był ponad wszystko, co istnieje na świecie drogiego
i godnego miłości, o którego cześć dbał więcej niż o swą własną. Dlatego pisząc
o Papieżu Marcelinie, którego stałość we wierze wbrew prześladowcom została
stwierdzona przez mądrego papieża Leona XIII w lekcji brewiarzowej, tak pisze:
„W jednym dniu ponad 16 tys. chrześcijan zostało ukoronowanych palmą
męczeńską, wśród nich też Papież św. Marcellinus, który nieustraszenie zachęcał
innych do wytrwania wśród tortur, aż do ostatniego tchnienia. Równocześnie Ksiądz
Bosko wspomina, że większa część tyranów, heretyków godzących w czystość wiary
i prerogatywy duchowne i doczesne Kościoła i papieża od najdawniejszych aż po
nasze czasy, zostało dotkniętych karą Boską, a wiara katolicka rozwijała się i kwitła
pod tchnieniem św. Ojców Kościoła, papieży, zakonów oraz niezliczonych Świętych”.
Przechodząc z wieku na wiek podnosi rolę dobroczynną papiestwa wśród
poszczególnych narodów, Boska świętość Kościoła katolickiego, nieustannie
stwierdzana cudami, w ten sposób wynika jedność opisywanych zdarzeń. Przy końcu
191

20.2 Page 192

▲back to top
załącza spis Soborów Powszechnych od nicejskiego począwszy aż do trydenckiego
oraz zestawia katalog papieży aż do Grzegorza XVI.
Dobry katolik jest też dobrym patriotą, dlatego Ksiądz Bosko od dziejów
Kościoła nie oddziela dziejów swej Ojczyzny oraz tu i tam czyni o nich stosowną
wzmiankę. Następnie w sposób szczególny wspomina Męczenników Legionu
Tebańskiego: Secunda, Solutora, Adwentora i Oktawiusza, którzy w Turynie przelali
swą krew męczeńską w roku 300 po Chrystusie. Wysławia św. Maksyma biskupa
Turynu, zmarłego w roku 417, jego cześć dla Najświętszej Dziewicy, opiekę nad
ubogimi, walkę z herezjami Nestoriusza i Eutychesa, który na Synodzie rzymskim
otrzymał pierwsze miejsce po papieżu Hilarionie. Wspomina księcia Agilulfa,
późniejszego króla rzymskiego zmarłego w 615 roku, nawróconego z arianizmu,
założyciela wraz ze św. Kolumbanem słynnego opactwa w Bobbio. Nie zapomina
o księżnej turyńskiej Adelajdzie, która w roku 1664 poczyniła hojne dotacje dla
kościoła w Pinerolo. Wspomina o pobycie św. Franciszka z Asyżu w Turynie, o sekcie
biczowników, o cudzie Najświętszego Sakramentu, o miłosierdziu bł. Amadeusza
Savoir, o bł. Sebastianie Valfrè apostole Turynu i całego Piemontu, Ojcu Lanteri
założycielu Oblatów Najświętszej Marii Panny, o Czcigodnym Cottolengo założycielu
małego Domu Opatrzności, o Instytucie Miłosierdzia założonym przez słynnego
filozofa księdza Rosminiego, którego kapłani pracowali na każdym polu stosownie do
wyłaniającej się potrzeby. Wreszcie o rozlicznych dziełach zasłużonej markizy Barolo.
W końcu wypada podkreślić, że przeznaczając swą książkę dla uczniów szkół
katolickich, zamieszcza wiele przykładów budujących bohaterskich młodzieńców,
budzących gotowość naśladowania ich cnót oraz poświęceń dla obrony św. wiary
i zachowania łaski Bożej w swym sercu.
Natomiast po ukazaniu się na rynku, książka ta zyskała wielką popularność swą
przystępnością, łatwością stylu, poprawnością wyrażeń. Stąd tak wielkie przyjęcie
wśród rzeszy uczniów i młodzieży katolickiej, której dobro tak bardzo leżało na sercu
Świętemu Wychowawcy. Za pierwszym poszło szereg wydań następnych osiągając
liczbę ponad 50 tys. egzemplarzy.
192

20.3 Page 193

▲back to top
ROZDZIAŁ XXXVI
W Turynie czekały na Księdza Bosko nowe krzyże. Magistrat dotychczas nie
dał odpowiedzi na skargę młynarzy, ani nie powziął żadnej decyzji. Żyło się
w niepewności. Doszła jeszcze jedna skarga od zrzeszenia młynarzy. Wówczas radni,
pomimo że podejrzewali przesadę w powyższej relacji, ustępując przed większością
wystosowali zarządzenie, grzeczne w formie pod adresem Księdza Bosko, na mocy,
którego winien on był opuścić to miejsce i przenieść się gdzie indziej ze swym
Oratorium. Oto ów dokument:
„Citta di Torino. I Dicast. Serv. gen. N. 407
Torino, 18-11-1845 r. Ill. mo e Molto Rev. Signore!
Władze administracyjne powiadomione o pewnych nieporządkach ze strony
uczęszczającej młodzieży, nawiązując do zezwolenia danego W. Przew. odnośnie jej
katechizowania, niniejszym postanowiły, że z dniem 1 stycznia br. Przestaje
obowiązywać zezwolenie, co do wykorzystywania wspomnianej kaplicy. Przykro,
że zaistniałe incydenty dały powód do podobnej uchwały, do której spodziewamy się,
że W.P. zechce się dostosować.
/ - / Podpisy syndyków”.
Ksiądz Bosko zakomunikował młodzieży uchwałę magistratu. Odpowiedzią był
powszechny żal. Niektórzy ze starszych odgrażali się na tę krzywdę, Ksiądz Bosko
odrzekł:
Nie szkodzi. Opatrzność podejmie się w tym czasie obrony pokrzywdzonych.
I tak było. Nie wszyscy z owych pracowników mogli się cieszyć ze swego sukcesu. Na
przykład dla owego sekretarza, autora ostatniej skargi była ona istotnie ostatnia dla
niego. Dostał nagle porażenia w ręce, musiał porzucić swe stanowisko i po trzech
latach zszedł do grobu. Jego syn pozostawiony bez opieki na ulicy, został przygarnięty
przez Księdza Bosko w schronisku na Valdocco niebawem otwartym.
Przyszło Księdzu Bosko, że jego tak dobroczynne dzieło dla młodzieży nie
tylko, że nie zostało docenione, lecz zapomniane. Obywatelom nie chciało się narazić
193

20.4 Page 194

▲back to top
własnego spokoju i wygody dla korzyści chłopców. On jednak trwał niewzruszenie
przy swym zamiarze i wreszcie odniósł zwycięstwo swą heroiczną pokorą
i posłuszeństwem. Był nieco zamyślony, lecz niezdeprymowany. Że ta jego moc ducha
była specjalnym darem Ducha Świętego, mamy dowód stąd, że w takich
najtrudniejszych chwilach dokonywał dzieł iście wielkich i szlachetnych, wśród
sprzeciwów, z niezachwianą wiarą i bez ostentacji. Znosił z pogodą ducha
doświadczenie i ofiarował je Bogu tak, że rzeczy wprost sprzeczne z naturą uważał
sobie za miłe i łatwe. Czy można było nazwać odpoczynkiem przebywanie wśród
młodzieży grubiańskiej, niewychowanej, hałaśliwej, niewdzięcznej, czasem nawet
podłej? Czy to miłe zajęcie uczyć tępe umysły, krnąbrne i leniwe? A przecież on
traktował ich z niewyczerpaną dobrocią jak najlepszy ojciec! Tak, doprawdy Ksiądz
Bosko byłby gotów dla swych chłopców podjąć się wszelkich trudów, nawet życie
poświęcić dla ich zbawienia.
Cóż, więc teraz pocznie znalazłszy się ze swymi trzystu chłopcami na ulicy?
Bez dachu nad głową, w porze zimowej czy słotnej. Tymczasem jeszcze przez dwie
następne niedziele korzystał ze zwłoki przyznanej mu przez magistrat na gromadzenie
chłopców w kościele św. Marcina. Po południu po lekcji katechizmu prowadził swą
gromadę na drugą stronę mostu Mosca nad rzeką Dorą, rozsiadali się tam na błoniach
ciągnących się po lewej stronie miasta. Rozdawał im tu podwieczorek, rozdzielał gry,
boccie, kręgle, linki gimnastyczne i tak zaczynała się rekreacja trwająca aż do
wieczora. Osobiście ich asystował odmawiając brewiarz siedząc na jakimś
podwyższeniu.
Równocześnie poszukiwał jakiegoś miejsca na schronienie, lecz nic się nie
trafiało pod rękę. Tymczasem wielu ciekawych schodziło się do kościoła św. Piotra
w Okowach, na Młynówkę, zasłyszawszy o dziwnym wypadku kapelana i gospodyni
oraz sekretarza. Mieszkańcy okoliczni byli pod wrażeniem zbiorowej psychozy
i nawet, kto mógł niechętnie by przyjął wówczas Księdza Bosko z jego urwisami.
„W tym czasie – pisał Ksiądz Bosko – uważano, iż sprzeciwiać się temu, co
robiliśmy, znaczyło tyle, co występować przeciwko woli Boga. Nie tyle, dlatego, że za
karę zsyłał tak ciężkie ciosy, lecz dopuszczał podobne nieszczęście nie chcąc by ktoś
przeciwstawiał się naszemu Oratorium”.
194

20.5 Page 195

▲back to top
Niebawem zdarzyły się pewne fakty, które dały poznać, że Pan Bóg błogosławił
tym, którzy spieszyli z pomocą temu dziełu dobroczynnemu. Wiele osób z Turynu
i daleka wielokrotnie zeznało, że ich interesy szły pomyślnie od chwili, gdy zaczęli
pomagać biednym chłopcom Księdza Bosko.
Daremnie jednak w owych dniach oczekiwano jakiegoś promyka nadziei.
Ksiądz Bosko tymczasem odbył naradę z księdzem Cafasso, Borelem i Pacchiotti.
Miłość nie postępuje lekkomyślnie. Ale, od czego teraz zacząć? Niemożliwością było
wrócić do Schroniska. Kontynuowanie zebrań do dnia 1 stycznia nie było stosowne
z powodu animozji młynarzy. Nie było mowy o tym, by zawiesić katechizm. Ale
dokąd się tu udać? Po wielu modlitwach zdecydowano na wszelki sposób
kontynuowanie imprezy. Kościół św. Marcina mógłby służyć za schronienie na
wypadek niepogody, dziedziniec nad Młynówką byłby miejscem umówionym zebrań
oraz punktem wyjścia, tak, więc Oratorium byłoby wędrowne.
Tak trwało od początku grudnia. Z rana chłopcy schodzili się na plac przy
młynach, gdzie ich oczekiwał Ksiądz Bosko. Zabierali oni ze sobą coś do jedzenia na
cały dzień. O oznaczonej godzinie był wymarsz przez miasto. Na czele szedł sam
Ksiądz Bosko często głodny i niedysponowany prowadząc chłopców raz w kierunku
przedmieścia Sassi, Madonna del Pilastro, Madonna di Campagna, Monte dei
Capuccini, Pozzo di Strada, na Crocettę lub gdzie indziej. Przybywszy na miejsce
oznaczone, Ksiądz Bosko przedstawiał się miejscowemu proboszczowi lub
przełożonemu klasztoru prosząc o pozwolenie na zatrzymanie się tam, czego mu
zresztą nie odmawiano. Najpierw szli do kościoła, gdzie się spowiadali, zapraszał
wtedy jakiegoś kapłana do pomocy. Potem odprawiał Mszę św. z krótkim kazaniem na
tle Ewangelii. Pobożne zachowanie się młodzieży bardzo podobało się ludziom, nawet
samym zakonnikom, jeśli na miejscu był klasztor. Najbardziej atrakcyjnymi dla
chłopców były kazania Księdza Bosko. Pewnego razu tłumaczył tajemnicę tego uroku
księdzu Alojzemu Guanella: „Jeśli chce się im podobać i naprowadzić do dobrego,
trzeba dużo posługiwać się przykładami i przemawiać do wyobraźni i serca, na
przykład opowiadając historie wielkich osobistości, bohaterskie ich perypetie,
przygody itp.”.
Po południu, po nabożeństwie i lekcji katechizmu prowadził znowu chłopców
na pobliskie wzgórza, gdzie mogli się bawić do dowoli nikomu nie przeszkadzając. Te
195

20.6 Page 196

▲back to top
przechadzki pociągały również ze sobą pewne wydatki na żywność. Świeże powietrze
i ciągły ruch wywoływały u chłopców dobry apetyt, pozjadali dawno swoje zapasy
i czuli głód, który trzeba było zaspokoić rozdając im bułki.
Gdy słońce kryło się za Alpy, chłopcy wracali do miasta i każdy po drodze
odłączał się do swego domu, opowiadając naokoło wesołe przygody, jakie mieli dziś
z dobrym Księdzem Bosko. Czasem z grupą starszych chłopców zachodził Ksiądz
Bosko do jakiegoś kościoła, by udzielić tym, co pozostali błogosławieństwa
eucharystycznego.
Trzeba było jednak opuścić kościół św. Marcina w IV niedzielę Adwentu.
Ksiądz Bosko po pacierzach dodał wezwanie pożegnalne do Patrona kościoła,
a wychodząc z niego wznosząc oczy ku niebu zawołał:
Domini est terra et plenitudo eius! Pazienza, drodzy chłopcy, Najświętsza
Panna nam dopomoże! Poszukamy sobie innego schronienia.
A gdzie je znajdziemy? – pytali najbliżsi.
Ten, który dał ptakom gniazdka a bestiom jamy w wąwozach leśnych, nie
opuści nas zapewne.
W dzień Bożego Narodzenia chłopcy podążyli gromadnie do Księdza Bosko
w Schronisku. Ale cóż tu począć? Jego pokoik już i tak szczupły założony był
sprzętami, przedmiotami kościelnymi itp. przeniesionymi tu z kaplicy na Młynówce
i ze Szpitalika. Ksiądz Bosko, otoczony rzeszą chłopców gotowych iść za nim
wszędzie, nie miał ani piędzi ziemi gdzie mógłby się rozgościć z nimi. A tu pora była
chłodna. Nikt doprawdy nie mógłby dać na to odpowiedzi, nawet on sam. Tymczasem
chłopcy zgromadzili się na wysłuchanie trzech Mszy św. Ach, jak odmienne były te
święta od poprzednich! Myśl o tym zalewała im dusze smutkiem.
Mogły te myśli zdeprymować jego samego, lecz nie mógł się przecież z nimi
ujawnić przed młodzieżą i nadrabiał humorem zachęcając do wytrwania, opowiadając
tysiączne projekty odnośnie przyszłego Oratorium istniejącego tylko w planach
Opatrzności i jego własnych myślach.
Nie bójcie się moi drodzy, mówił im – już przygotowany jest dla nas wspaniały
dom. Niezadługo dostaniemy go na własność, będziemy mieli wspaniały kościół,
przestronne sale, obszerne dziedzińce, niezliczona liczba chłopców będzie się tu
zabawiać, modlić i pracować. O jak wielkie rzeczy nas czekają!
196

20.7 Page 197

▲back to top
I młodzież mu święcie wierzyła! Mogło się komuś wydawać, że obecne
krytyczne położenie winno by rozwiać wszelkie jego plany i rozproszyć
uczęszczających do niego chłopców. Przeciwnie, liczba ich wciąż rosła. Powtarzano
między sobą proroctwa Księdza Bosko, a taki pan Villa Józef, mieszkaniec Oratorium,
jeszcze w roku 1856 słyszał je z ust wielu byłych wychowanków, już ojców rodzin
i stwierdzał na własne oczy ich prawdziwość.
Faktem znamiennym jest, że punktem wyjścia dla owych wędrówek Księdza
Bosko było zawsze Valdocco, jakby jakiś potężny magnes, który go tam przyciągał.
Jego cudowna wyobraźnia ukazywała mu we śnie inny wspaniały widok. Ale co
bardziej godne podziwu, wymykało mu się od czasu do czasu z ust na przestrzeni
dłuższego okresu czasu, że oglądał w duchu wspaniały kościół Maryi
Wspomożycielki. Piszący te słowa będąc wtedy przy boku Księdza Bosko notował
jego słowa, z których w syntezie powstał obraz następujący: Otóż zdawało mu się, że
znajdował się w kierunku północnym od Ronda, na skraju dzielnicy Valdocco, wiodąc
oczyma ku rzece Dorze, wśród alei wysokich z drzew ówczesnego Corso Regina
Margherita, spostrzegł na dole w odległości około 70 metrów od ulicy Cottolengo, na
polu porosłym ziemniakami, fasolą i kapustą, lśniące postacie trzech Młodzieńców.
Stali oni na pewnym miejscu, które zgodnie ze snem poprzednim, mogło być teatrem
męczeństwa trzech żołnierzy Legii Tebańskiej. Skinęli na niego by szedł z nimi. W ich
uprzejmym towarzystwie przyszedł na skraj terenu, na którym obecnie wznosi się
świątynia Maryi Wspomożycielki. W tej chwili zjawia się mu postać matrony we
wspaniałym stroju, z uśmiechem na ustach, pełnej majestatu i chwały, w otoczeniu
dostojnych starców jakby książąt oraz orszaku znamienitych dworzan. Za nią
niekończące się szeregi wyłaniające się z dali… Owa Pani stanąwszy w tym miejscu,
gdzie obecnie znajduje się główny ołtarz świątyni, skinęła na Księdza Bosko, by
podszedł bliżej. Gdy stanął przed nią oświadczyła mu, że owi trzej Młodzieńcy są to
męczennicy Solutor, Adwentor i Oktawiusz, dała przez to poznać, że będą Patronami
tego miejsca. Następnie z czarującym uśmiechem, ze słodyczą niewymowną dodała
otuchy, by nie opuszczał swych chłopców, lecz kontynuował z coraz większą
gorliwością dzieło przedsięwzięte, następnie powiedziała, że napotka na poważne
przeszkody, lecz wszystkie przezwycięży jego ufność położona w Matce Boga i Jej
Boskim Synu. W końcu wskazała mu dom realnie istniejący, który jak wiedział był
197

20.8 Page 198

▲back to top
własnością niejakiego pana Pinardiego oraz kościółek, dokładnie w miejscu gdzie stoi
obecnie kościół św. Franciszka Salezego wraz z przyległymi budynkami. Wznosząc
następnie rękę wyrzekła brzmiącym cudowną harmonią głosem:
HAEC EST DOMUS MEA; INDE GLORIA MEA.
Ksiądz Bosko upojony rozkoszną harmonią tych słów przebudził się. Postać
Najświętszej Dziewicy i całe to widzenie znikło jakby za łagodnym powiewem
wietrzyka rozchodząca się mgła poranna. A on ufając Boskiej Dobroci i Miłosierdziu,
u stóp Najświętszej Dziewicy ponowił swe poświęcenie się dla wielkiej sprawy, do
jakiej został powołany przez Boga.
Za nastaniem poranka, jeszcze pod wpływem tego widzenia, natychmiast
poszedł przekonać się o prawdzie tego, co we śnie zostało mu wskazane. Wychodząc
z pokoju rzucił księdzu Borelowi:
Idę obejrzeć pewien dom przeznaczony dla naszego Oratorium.
Lecz jakże bolesnego doznał rozczarowania, gdy na wskazanym miejscu,
zamiast budynku z kościołem, zastał lokal publicznego zgorszenia! Wróciwszy do
siebie, indagowany przez zaciekawionego księdza Borela odrzekł krótko, że dom, na
który liczył, nie był przydatny na jego cel.
198

20.9 Page 199

▲back to top
ROZDZIAŁ XXXVII
Za nastaniem chłodniejszej pory roku nie można już było urządzać wycieczek
w teren. Dlatego konieczny był gdzieś w mieście jakiś punkt zbiórek. Księdzu Bosko
udało się nareszcie przy pomocy księdza Borela wynająć od pewnego kapłana
nazwiskiem Moretta trzy pokoje w jego własnym domu, niezbyt odległym od
Schroniska. Dojście było od ulicy Cottolengo, podówczas właściwie wąskiej ścieżki,
był to drugi dom przy tej uliczce graniczącej z łąką Filippi, na której później powstała
odlewnia żelaza. Do owych pomieszczeń wchodziło się od południa z podwórza po
schodach z balkonem drewnianym od zewnątrz. Tak Oratorium, rzec można było
w połowie drogi do osiągnięcia ustalonej siedziby.
Spędzili tu trzy miesiące w czasie zimowych mrozów, w ciasnocie, co prawda,
lecz zawsze mieli jakiś kącik własny, gdzie można było pomodlić się, wyspowiadać,
uczyć się katechizmu. Z braku własnej kaplicy uczęszczano na Mszę św. do jakiegoś
pobliskiego kościoła parafialnego, zazwyczaj była to Consolaty lub św. Augustyna.
Wielu chłopców przystępowało z pobożnością do Stołu Pańskiego. Gromadzono się
też w większe święta na uroczyste błogosławieństwo eucharystyczne. W czasie owej
zimy praktyki pobożne ograniczały się do zwykłego katechizmu wieczorem dnia
świątecznego, śpiewano pieśni religijne przed ołtarzykiem Madonny ubranym
możliwie najpiękniejszymi kwiatami i świecami. Ksiądz Bosko starał się o różne
rozrywki i gry pokojowe dla chłopców, jak np.: lotto, gąska, podróż dookoła świata,
kostki, warcaby, etc. Ulubione przez chłopców były gry w ciepłą rączkę i w ślepą
kurę, zaś Ksiądz Bosko zabawiał ich grą w kuleczki. Opowiadał o tym Castano Stefan
ówczesny oratorianin. Przeniesiono również ze Schroniska wszelkiego rodzaju
przybory gimnastyczne.
Sama obecność Księdza Bosko wystarczała, by zaprowadzić ład wśród tej
gromady łobuziaków nieprzyzwyczajonych do żadnej karności. Nie mógł on jednak
stale być przy nich, zwłaszcza w kościele w czasie nabożeństw. Potrzebował wtedy
pomocników w asystowaniu młodzieży jak również osób dobroczynnych
199

20.10 Page 200

▲back to top
dostarczających środków na to, by przynęcić pewnymi nagrodami młodzież do
Oratorium. I tych mu nie brakowało.
„Początkowo - pisał Ksiądz Bosko – dobrodziejem był niejaki pan Gagliardi,
posiadający skład żelazny naprzeciw bazyliki św. Maurycego, który nie mając
pieniędzy ofiarował się asystować chłopców i zjednywał nam innych dobrodziejów,
jak na przykład pana Montuardi, który przez dwa lata na ręce księdza Borela składał
kwotę miesięczną, około 30 lir oraz szlachetnego i bogatego bankiera pana Cotta. Ci
oraz inni panowie wyszukiwali dla chłopców dobrych majstrów, którzy by ich
przyjmowali do pracy”.
Do nich dołączy się niebawem pewien młody kapłan turyński ze szlachetnej
i zamożnej rodziny ksiądz Jacek Carpano, wyświęcony w roku 1844. Ksiądz Cafasso
posyłał go do pomocy Księdzu Bosko. Niestrudzony w głoszeniu chłopcom nauk,
uczeniu katechizmu, traktował ich z wielką słodyczą, biorąc żywy udział w ich
rozrywkach. Za wzorem Księdza Bosko pragnął poświęcić swe życie dla miłości
Jezusa Chrystusa, asystowaniu młodzieży, nawiedzał również więzienia. Nieco
później gromadził we własnym mieszkaniu studentów, którym dopomagał w nauce
i roztaczał opiekę duchową nad nimi. Przez kilka godzin dziennie udzielał korepetycji
z łaciny tym, którzy aspirowali do stanu kapłańskiego, głosił rekolekcje chłopcom
w zakładzie poprawczym Generala, utrzymywał w swym domu do dziesięciu
chłopców, którzy wyszli z więzienia, wychowując ich oraz zapewniając im zajęcie
w odpowiednich warsztatach.
Przy pomocy więc księdza Carpano, Ksiądz Bosko niezwłocznie ponownie
otworzył swe szkoły zawieszone od sześciu miesięcy. Chłopców w liczbie około
dwustu niemogących się pomieścić, podzielił na trzy klasy, z osobną dla każdej izbą.
Każdego wieczoru, gdy skończyła się praca po warsztatach i fabrykach, chłopcy
przychodzili uczyć się czytania i pisania z wielkich tablic ściennych. Przez długie
godziny wieczorne na tych zaśnieżonych błoniach rozległy się przeciągłe tony
wyśpiewywanych sylab oraz prostych zdań. Gdy Oratorium znajdowało się jeszcze
w Konwikcie św. Franciszka z Asyżu, Ksiądz Bosko już wtedy widział konieczność
udzielania nauki wielu chłopcom analfabetom, którzy także nie znali prawd wiary św.
Widział, że nauczanie ich, choćby długie nie dałoby rezultatów i w końcu znudzeni
zaprzestaliby chodzenia na naukę katechizmu. Należało, więc postawić ich
200

21 Pages 201-210

▲back to top

21.1 Page 201

▲back to top
w możności samodzielnej nauki, niestety, wówczas ta nauka, z braku odpowiednich
pomieszczeń i nauczycieli była nader ograniczona. Ale już w domu Moretta, podobnie
jak w Schronisku, nauka ta szła lepiej. Wielu chłopców z niej korzystało,
odpowiadając trudom Księdza Bosko i jego pomocników. Dla szczupłej garstki
starszych chłopców zorganizowano również naukę dzienną, przystosowaną do ich
fachu. Uczono ich arytmetyki, początkowych rysunków i geografii.
O ile Ksiądz Bosko zajmował się chłopcami wziętymi z ulicy, równocześnie nie
pomijał innej niemniej doniosłej sprawy: zapobiegania zepsuciu młodzieży
pochodzącej z dobrych rodzin religijnych przez odpowiednie dla nich kursy religijne.
Odwiedzał każdego tygodnia różne szkoły publiczne w mieście, gdzie miał wielu
dobrych znajomych wśród nauczycieli i wychowawców. Darmowymi wykładami
religijnymi pełnił misję wychowawczą, raz wśród wychowanków Braci Szkół
Chrześcijańskich, to w zakładzie w Porta Palazzo św. Franciszka, to znów
w Kolegium w Porta nova i innych. Chętnie wyręczał czasem któregoś nieobecnego
nauczyciela, względnie ofiarował się w tych zakładach prywatnych, gdzie
nieregularnie uczono religii. Bywał często w szkole prof. Bonzanino i na retoryce
u ks. prof. Mateusza Picco, których uczniowie pochodzili z najlepszych rodzin
turyńskich. Jego pełne ciepła i życzliwości słowa i miłe obejście się z uczniami
zyskiwało mu serce wszystkich. Samo pokazanie się w szkole wywoływało entuzjazm
wśród młodzieży. Czerpał w swych katechezach przykłady z Historii biblijnej robiąc
bardzo trafne zastosowania. Prowadził też bardzo intensywne wykłady przez lat
dziesięć. Celem jego było wdrożenie młodzieży do Sakramentów św.: spowiedzi
i Komunii św.
Jakkolwiek kierował się szczerymi intencjami, nie wszystkim podobało się to
mieszanie się do szkół publicznych. Również gromadzenie młodzieży w domu
Moretta podpadło niektórym typom.
Były to pierwsze próby zaprowadzenia tego rodzaju szkolnictwa w kraju, stąd
tyle szumu i polemiki. W ciągu owej zimy z 1845 na 1846 rok, szerzyły się pewne
pogłoski, które o ile nie zaszkodziły samemu Księdzu Bosko, nabawiły pewnego
zakłopotania jego chłopcom. Przez wielu uznane zostało jego działo za zbyt śmiałe
i ryzykowne nawet ze strony osób poważnych. Tu i tam pojawiły się języki
pomawiające Księdza Bosko o wręcz rewolucyjne tendencje, już to uznające go za
201

21.2 Page 202

▲back to top
szalonego, nawet za heretyka. Mówiono, że Oratorium to wybieg dla oderwania
młodzieży od ich własnych parafii i przepajanie ją, podejrzanymi teoriami.
Ta ostatnia opinia opierała się na przesłankach, jakby był on zwolennikiem
nowoczesnej pedagogii wątpliwej wartości, on sam, choć nie tolerował nic zdrożnego
u swej młodzieży, nie krępował jej w zbyt hałaśliwych, rzekomo niekulturalnych, ich
zdaniem rozrywkach. Dawna dyscyplina w szkołach utrzymywana była surowością
wychowawców oraz za pomocą bata, zaś innowacje Księdza Bosko puszczały
hamulce zbytniej swobodzie.
W spotkaniach towarzyskich często był przedmiotem zaciętych ataków swych
krytyków. A im bardziej usiłował wyjaśnić sedno sprawy w dyskusjach, z tym większą
spotykał się złośliwością i ujemnym nastawieniem. Przypuszczać można, iż wielu
z nich sprzyjało teoriom sekciarskim i tego rodzaju ostracyzmem usiłowali
zdyskredytować Oratorium i oddalić od niego chłopców. Skutek był jednak odwrotny,
gdyż młodzież garnęła się do niego z tym większym zaufaniem. Nawet niektórzy
z duchownych widzieli u Księdza Bosko coś ich zdaniem przesadnego, jakby
polowanie za wielkością, zwłaszcza jego aktywizm, sztukę panowania nad tłumem
i zjednywania sobie umysłów, dlatego powtarzano: biada nam, biada Kościołowi
katolickiemu, jeśli Ksiądz Bosko nie jest kapłanem według ducha Bożego!... Lo sará?
Pytano, chwiejąc głowami. Stąd ta opozycja wobec niezrozumienia jego misji.
Ksiądz Cafasso usiłował rozbroić uprzedzonych względem Księdza Bosko
a równocześnie zyskiwał mu dobrodziejów i protektorów. Za to właśnie spotkała go
niejednokrotnie ostra nagana ze strony wielu duchownych, jak o tym wspomina
w swej książce Karol Despiney, gdy pisze: „Niektórzy przyjaciele (Księdza Bosko )
przekładali księdzu Cafasso jego spowiednikowi, że wyświadczyłby Kościołowi
prawdziwą przysługę, zakreślając jemu pewne granice jego zbyt śmiałej gorliwości…
A ksiądz Cafasso odpowiadał z uśmiechem na te sugestie, powtarzając niezmiennie:
„Pozwólcie mu działać…”.
I któżby mógł w całym Turynie dorównać mu w rozeznaniu duchów, dawał
wszak tego dowody w tak wielu sytuacjach najdelikatniejszych. Poddawano jednak
w wątpliwości, czy co do Księdza Bosko ten jego zmysł nadprzyrodzony nie uległ
czasem pewnej słabości ludzkiej. Ci ludzie występowali z takim uporem, jakby
wymagał tego interes Boży.
202

21.3 Page 203

▲back to top
Ale ksiądz Cafasso zawsze uprzejmy, dobry, grzeczny, uśmiechnięty miał na
ustach jedyne słowo, które nabrało rozgłosu wyroczni: „LASCIATELO FARE”.
203

21.4 Page 204

▲back to top
ROZDZIAŁ XXXVIII
Z końcem roku 1845 wydawało się, że Ksiądz Bosko już nie zdoła dłużej
prowadzić swego dzieła z powodu utraty sił. Ksiądz Borel donosił o tym markizie,
która jeszcze nie wyjechała z Rzymu, owa pani zaś poleciła mu gorąco, by wszelkimi
środkami starał się leczyć Księdza Bosko i przywrócić mu zdrowie. Parę dni później
przysłała mu 100 lir na Oratorium. Ten z wdzięczności odpowiadał:
„Ill. ma Sig. Marchesa!
Cenne rady, jakie przysłała odnośnie Księdza Bosko dają poznać, jak bardzo
ceni sobie zdrowie tego gorliwego kapłana. Nie omieszka on z nich skorzystać, a ja
w jego imieniu składam jej za to gorące dzięki. Już od początku grudnia, gdy
widzieliśmy, jak bardzo potrzebował odpoczynku, ksiądz Pacchiotti w zastępstwie
jego odprawiał Mszę św. w Szpitaliku, zostawiając drugą Księdzu Bosko
w Schronisku. Wynik tego okazał się korzystny dla zdrowia Księdza Bosko. A choć
dotąd nie mógł powrócić całkowicie do sił, pomimo chwilowej przerwy w swej pracy
w Schronisku, mamy jednak nadzieję, że wnet przyjdzie do zdrowia. Dzisiaj
oświadczył mi, że gotów stanąć znowu na posterunku od Trzech Króli i że nie będzie
miał do czynienia z księdzem Guala i ks. Cafasso, jeśli nie wywiąże się ze swych
zajęć. Ci ostatni dali mi do dyspozycji innego kapłana do drugiej Mszy św.
w Schronisku, w wypadku zaś gdybyśmy nie zdołali zaspokoić potrzeb domu, zwrócę
się do O. Rektora Oblatów o przysłanie jednego spowiednika. Gdyby okazała się wola
Boża w powołaniu innego kapłana dla tego zakładu, nie omieszkam powiadomić
o tym W. E. Obbl. mo Servitore T.G. Borel”.
Na jakiś czas, zatem musiał zgodzić się Ksiądz Bosko na chwilowy odpoczynek
zaprzestając swych posług w Szpitaliku i Schronisku, nic jednak nie mogło go
powstrzymać od zajmowania się chłopcami. Istotnie, Oratorium przeniesione do domu
Moretta potrzebowało serca Księdza Bosko, by utrzymać się przy życiu, wbrew tylu
trudnościom. Nadeszła uroczystość św. Franciszka Salezego i młodzież musiała udać
się na Mszę św. poza domem. A gdy wróciła, Ksiądz Bosko zdążył jej przygotować
204

21.5 Page 205

▲back to top
miłą niespodziankę w formie podarunków na sumę ponad 50 lirów, jak pisał ks. Borel
i tak spędzono wesoło ów dzień.
Tymczasem zgodnie z przewidywaniami ks. Arcybiskupa, Oratorium napotkało
na sprzeciw ze strony proboszczów, jako dzieło niemające zatwierdzenia od władzy
kościelnej. Dotąd, bowiem Ksiądz Bosko działał w oparciu o zezwolenie ustne mając
tylko na piśmie jurysdykcję czasową osobistą.
Z początkiem roku 1846 miała miejsce w Turynie konferencja duchowieństwa
miejscowego, na której debatowano, jakie przedsięwziąć skuteczne chwyty
w duszpasterstwie. Wśród obecnych znajdowali się również księża Borel i Giacomelli.
Omawiano katechizację młodzieży. Wówczas ks. Karol Dellaporta proboszcz Matki
Bożej Karmelitańskiej podniósł skargi na Księdza Bosko i Oratorium. Twierdził,
że przez to rozbija się parafię, a młodzież nie będzie znała w przyszłości swego
proboszcza. Dlatego uważa, że Ksiądz Bosko nie respektuje porządku hierarchicznego,
nie odnosząc się do właściwych duszpasterzy.
Zarzut powyższy natychmiast został odparty przez księdza Borela, który
wskazał, że arcybiskup w pełni popiera inicjatywę Księdza Bosko, że wielu chłopców
do Oratorium pochodzi z dalszych okolic i że pozbawieni tej opieki nie będą
uczęszczać do żadnego kościoła. Co do pochodzących z Turynu stwierdził, że ich
liczba nie była duża, nadto po większej części są to chłopcy tak dalece zaniedbani,
że za nikim nie pójdą, jak tylko za Księdzem Bosko, który na nich wywiera zbawienny
wpływ. Pozostawieni sami sobie zapewne nie trafią do żadnej parafii i wrócą do złego
towarzystwa, w którym na pewno się stracą. Jest, więc rzeczą oczywistą, że nigdzie
indziej jak tylko w Oratorium mogą być z dala od niebezpieczeństw i znaleźć
odpowiednie pouczenie religijne. Przykro, że Ksiądz Bosko spotyka się z takim
niezrozumieniem i brakiem wsparcia. On wcale nie odciąga chłopców od ich własnych
parafii, a przyjmuje wszystkich, którzy doń przychodzą, słowem i przykładem wpaja
szacunek i poważanie dla księży proboszczów i wychowuje chłopców na wzorowych
parafian. O tym osobiście mogę zaświadczyć, zakończył ks. Borel. Przypuśćmy,
że odesłałoby się ich do parafii. Czy nie wiadomo wszystkim, że obecnie napływa
tysiące młodzieży do miasta i liczba ta będzie stale rosła? Któż potrafiłby opanować
tak wielką rzeszę młodzieży nienawykłej do porządku? Kto zajmie się każdym z nich
z osobna? Czy nie spowodowałoby to zamieszania w parafii? Czy księża
205

21.6 Page 206

▲back to top
proboszczowie i wikarzy nie są już i tak przeciążeni pracą zwłaszcza w niedzielę?
Jestem zdania, że należałoby zorganizować nie jedno, ale dziesięć, dwadzieścia
podobnych Oratoriów w mieście i zapewnić opiekę młodzieży, która nie wyobcuje się
w ten sposób z parafii…
Większość uznała za słuszny ten wniosek i przeszło się nad nim do porządku
dziennego. Proboszcz ów nie zmienił jednak swojego przekonania a niektórzy jego
koledzy również podzielali tę opinię. Nie była to według nich nędzna ambicyjka lub
zawiść, gdyż szczerze zabiegali o zbawienie dusz. Rozumowali następująco:
Oratorium Księdza Bosko odciąga chłopców od własnych parafii, niezadługo
będziemy mieli kościoły puste, zwłaszcza w czasie katechizacji i nie zobaczymy
swych dzieci, za które przecież musimy zdać rachunek przed Bogiem. A zatem Ksiądz
Bosko winien zaprzestać gromadzenia ich wokół siebie i odesłać do naszych
kościołów! Zdecydowano, więc zażądać wyjaśnień od Księdza Bosko.
Jakiegoś dnia przyszło do niego dwóch poważnych księży, by się rozmówić
w powyższej sprawie.
To, że gromadzę chłopców w niczym nie przeszkadza frekwencji dzieci do
parafii.
Jak to Ksiądz rozumie?
Bo przeważająca część chłopców uczęszczających do Oratorium to przybysze
z dalekich stron, z górnej Savoi, Szwajcarii, Novary, Lombardii etc. Jest to młodzież
pozbawiona opieki rodzicielskiej szukająca w Turynie zarobku.
Czy nie można by ich odesłać do parafii, w której aktualnie zamieszkują?
Nie znam takiej.
A dlaczego nie dowiedzieć się o niej?
Ponieważ jest to moralnie niemożliwe. Chłopcy ci znajdują się wśród obcego
sobie otoczenia, zmieniają często miejsce zamieszkania wędrując od jednego do
drugiego majstra, ujemne oddziaływanie otoczenia niezbyt przyjaznego Kościołowi to
przeszkody niepokonalne, by mogli zżyć się z miejscowymi parafiami. Prócz tego
wielu z nich to dorośli w wieku 15-tu, 18-tu i 20 lat, którzy zapomnieli dawno
o katechizmie i odwykli od kościoła. I któż potrafiłby ich nakłonić, by chodzili na
naukę katechizmu wraz z małymi dziećmi?
206

21.7 Page 207

▲back to top
A czy nie mógłby Ksiądz osobiście ich przyprowadzić do parafii i tam uczuć
katechizmu?
Tak mógłbym przyjść do parafii, lecz nie wszędzie naraz, gdyż nie mam daru
bilokacji, nadto chłopcy są rozsiani po wszystkich dzielnicach miasta. Można by
próbować tego, gdyby każdy proboszcz zechciał na terenie własnego kościoła
gromadzić ich w dni świąteczne i prowadzić do odnośnych parafii. Ale i to w praktyce
będzie bardzo trudne do wykonania. Zazwyczaj przychodzą oni do Oratorium
przyciągani przez różne rozrywki, wycieczki przez nas urządzane. (Mógłby dodać
przez miłe obejście się z chłopcami) – i w taki sposób udaje się ich prowadzić na
katechizm i nabożeństwa. Bez tego nie zobaczyłoby się ich ani u Księdza Bosko ani
w parafiach, z wielką szkodą dla ich dusz. Dla uniknięcia tego niebezpieczeństwa –
dodał – należałoby we wszystkich parafiach zorganizować podobne rozrywki, by
przyciągnąć młodzież.
Ach, to jest niemożliwe, nie mamy ani odpowiednich lokali, ani personelu do
tego.
W takim razie…
Proszę na razie kontynuować, jak Ksiądz uważa, my jeszcze tę sprawę
rozważymy.
Przy następnej konferencji duszpasterskiej mocno dyskutowano kwestię
oratoriów. Padały zdania za i przeciw, w końcu przeważyła opinia przychylna, o czym
zakomunikowano Księdzu Bosko w imieniu proboszczów miejskich w następujących
słowach: „Duszpasterze miasta Turynu na konferencji rejonowej zastanawiali się nad
kwestią oratoriów. Po rozważeniu argumentów jednej i drugiej strony, ze względu na
to, że brak warunków na zorganizowanie podobnych oratoriów w każdej parafii,
upoważniają Księdza Bosko do prowadzenia swego dzieła, dokąd nie poweźmie się
innej decyzji”.
Ze swej strony arcybiskup Fransoni użyczał silnego poparcia Księdzu Bosko
wpływając również na miejscowy kler parafialny.
Przy tych kłopotach Ksiądz Bosko nie spuszczał z oka pracy pisarskiej,
przygotowując do druku nową broszurkę 46-stronicową zatytułowaną: „Sześć niedziel
oraz Nowenna ku czci św. Alojzego Gonzagi wraz z życiorysem Świętego”.
207

21.8 Page 208

▲back to top
W tym życiorysie dawał wyraz swym ideom na życie religijne, którymi chciał
przejąć swych chłopców, umiłowanie czystości strzeżonej modlitwą i pracą nad sobą,
odpowiednie powołanie do stanu duchownego, poświęcenie się misjom zagranicznym
z ofiarą nawet własnego życia dla Jezusa Chrystusa. Przepisuję dosłownie stronicę
z pierwszego wydania niniejszej książeczki, które całkowicie się rozeszło.
„Św. Alojzy zwany Aniołem niewinności dla swych czystych obyczajów oraz
praktykowanego umartwienia był pierworodnym synem markizów Gonzagów
właścicieli zamku Castiglione. Od dzieciństwa dawał oznaki świętości, do jakiej go
Bóg powoływał. Od lat czterech lubił samotnie się modlić z rękoma złożonymi na
piersi. Z pobożnością łączyło się umartwienie, nie lękał się mrozu, używał niewiele
pokarmu, sypiał na wiórach, często na gołej ziemi, nosił włosiennicę, używał
dyscypliny zraszając niewinną krwią ziemię.
W dziesiątym roku życia, widząc jak Panu Bogu podoba się czystość, przed
obrazem Najświętszej Panny złożył ślub dozgonnej czystości. Maryja przyjęła tę
ofiarę chętnie darząc swego sługę swą opieką tak, że zaniósł szatę niewinności Chrztu
św. do nieba.
W dojrzałym wieku porzucił świat, rodzinę, przyjaciół oraz dziedziczne włości,
by zająć się wyłącznie sprawami Bożymi, swą duszą i wiecznością. Po wielu
przeciwnościach, szczególnie ze strony ojca, uzyskał pozwolenie wstąpienia do
Towarzystwa Jezusowego, gdzie zajaśniał w stopniu bohaterskim cnotami.
Zazdroszcząc innym szczęścia oddania życia za wiarę sam pragnął tej łaski dla
siebie. Otrzymał od Boga palmę miłości, bo gdy wybuchła w Rzymie epidemia
cholery, usługiwał zarażonym w szpitalu i sam nabawiwszy się jej umarł. Nie lękał się
śmierci jak wielu innych wpadających w rozpacz. Uważał ją za środek złączenia się
z Bogiem i posiadania szczęśliwości wiecznej. Dlatego dowiedziawszy się,
że nadchodzi jego godzina nie posiadał się z radości zwracając się do otaczających go:
Ach, wnet pójdziemy, pójdziemy!
A gdzie? – pytano.
Do Raju, do Raju! Śpiewajcie Te Deum Bogu. Potem spokojny,
z imieniem Jezus na ustach słodko zasnął, w kwiecie wieku 23 lat i sześciu miesięcy,
w roku 1591”.
Książeczkę poprzedził następujący wstęp:
208

21.9 Page 209

▲back to top
„Oto drodzy chłopcy wzór, z którego czerpać możecie przykład dla swego
życia, dzięki czemu i wy możecie osiągnąć szczęście wieczne. Św. Alojzy staje przed
wami jako wzór niewinności i wasz patron. Ojciec św. udzielił wiernym, którzy przez
6 niedziel przygotowują się do jego święta, odpustu zupełnego. W niniejszej
książeczce macie rozłożone na poszczególne niedziele odpowiednie praktyki
i modlitwy do tego Świętego”.
A oto rady, jakie dawał swym chłopcom od pierwszych czasów:
Jeśli czujecie, że jesteście winni jakiegoś grzechu, przeproście natychmiast
Boga obiecując wyspowiadać się w najbliższym czasie. Nie odkładajcie pokuty na
starość, gdy wam sił zabraknie. Temu, kto wam będzie odradzał zbytnie pokuty
cielesne odpowiedzcie: Kto nie chce z Jezusem Chrystusem cierpieć na ziemi, ten nie
będzie mógł z nim cieszyć się w niebie. Postanówcie od dziś, nie patrzeć na przedmioty
niebezpieczne, ani rozmawiać o rzeczach przeciwnych skromności. Postanówmy od
dziś, uczęszczać do spowiedzi i Komunii św. oraz praktykować rady spowiednika.
Odmawiajcie pacierz poranny i wieczorny przed wizerunkiem Ukrzyżowanego
i całujcie go często. Gdy możecie, nawiedźcie Najświętszy Sakrament w kościele,
zwłaszcza, gdy jest wystawiony publicznie. Starajcie się zawsze dawać dobry przykład
i przyprowadźcie towarzysza do kościoła i do spowiedzi. Unikajcie złych kolegów,
próżnowania będącego przyczyną straty czasu i rozpocznijcie od zaraz życie lepsze.
W ciągu dnia odmówcie, jakiś akt strzelisty i wezwijcie św. Alojzego owego Patrona.
Pomyślcie wieczorem, jaką winna by być wasza śmierć, gdybyście mieli tej nocy
umrzeć. W uroczystość, św. Alojzego ofiarujcie mu wasze praktyki pobożne tego dnia,
by wam wyjednał dar wytrwania do końca”.
W następnych latach ponawiał wydanie wspomnianej książeczki
w niezliczonych kopiach. W owych wydaniach przebija często myśl o Kościele, np.
gdy mówi do czytelników: „Szczęśliwi katolicy żyjący w religii, która w każdym
czasie, miejscu, wieku i stanie wydała tylu bohaterów, którzy przez niewinność życia
doszli do wysokiego stopnia świętości. I kończył, niech Bóg nieskończenie hojny
w łaski błogosławi czytelników tej książeczki i wleje w ich serca pragnienie cnót
w niej wskazanych. Wszystko na większą chwałę Bożą i dla dobra dusz”.
Ksiądz Bosko podarował tę broszurkę swym oratorianom, na których ustach
przyzwyczajonych do piosenek frywolnych, wykwitła pieśń „Infensus hostis gloriae”,
209

21.10 Page 210

▲back to top
oraz kantyk „Luigi onor dei vergini”, których tekst wydrukowany został na ostatnich
stronicach. Stały się one popularne wśród tysięcznych rzesz czeladników po całym
świecie, którzy nigdy, by się o nich nie dowiedzieli bez Księdza Bosko. Są to
triumfalne kantyki czystości, anielskiej cnoty, którą nieznużenie zalecał tymi słowy:
„Quod aeternum non est, nihil est! Ci, którzy dają się zwyciężyć namiętnościom,
porwani przez śmierć i pogrzebani w płomieniach ognia wiecznego, w rozpaczy wołać
będą: Nos insensati, erravimus!”.
210

22 Pages 211-220

▲back to top

22.1 Page 211

▲back to top
ROZDZIAŁ XXXIX
Ksiądz Cafasso, jak opowiadał Ksiądz Bosko, był aniołem pociechy dla owych
nieszczęśliwców, którzy za popełnione ciężkie przestępstwa musieli kończyć życie na
szubienicy. Miłość jego nie znała granic, ani zważała na niewygody; spieszył
wszędzie, gdzie go zawezwano. Otrzymał od Boga szczególna łaskę. Ani jeden z tych,
którym towarzyszył w ostatnich chwilach życia, nie skończył bez pojednania z Panem
Bogiem pozostawiając uzasadnioną nadzieję zbawienia wiecznego. Nawet wielu
z nich wzruszonych gorącymi jego zachętami, przyjmowało z rezygnacją swój los.
A niejeden oczekiwał ostatniego ciosu z uśmiechem na ustach, tak, iż nawet sam kat
wyraził się w obecności księdza Cafasso: Doprawdy śmierć już nie jest śmiercią, lecz
pociechą, przyjemnością, wprost świętem!
W ślady swego mistrza szedł i Ksiądz Bosko, pełen tego samego ducha, co i on.
Skoro posłyszał, że na któregoś z więźniów miał spaść wyrok śmierci, Ksiądz Bosko
na skinienie księdza Cafasso, w czasie swych wizyt w najcięższym więzieniu, tak
długo zabiegał, aż zdołał skłonić do spowiedzi owego denata, o ile jej jeszcze nie
odprawił. Po odczytaniu wyroku śmierci, już do kapłana należało wlać balsam
pociechy religijnej do duszy nieszczęsnego skazańca, a to nie zawsze było łatwe.
Zdarzało się, że niejeden z nich bluźniąc odmawiał przyjęcia sakramentów
oświadczając, że chce umrzeć bez spowiedzi. Bywali nawet tacy, co usiłowali
popełnić samobójstwo; czasem nie chciał pozbyć się nienawiści z duszy
nieprzejednany wobec Boga i ludzi lub też w tępym uporze nie rozumiał słów kapłana
o bliskiej wieczności. Czasem bądź księdzu Cafasso, księdzu Morelowi lub Księdzu
Bosko udało się zdobyć ich zaufanie, tak iż ochotnie spowiadali się z gotowością
przyjęcia śmierci jako środka ekspiacji.
Po ustaleniu dnia egzekucji, jeśli Księdzu Bosko przypadło spowiadać
skazanego, w przeddzień udawał się do tzw. Kaplicy wspomożenia, by spędzić połowę
nocy ze skazańcem umacniając go na duchu słowem kapłańskim i odprawiając nad
nim modły. Przypominał mu o dobroci Maryi najdroższej naszej Matce i ucieczce
grzeszników. Wyjaśniał, ze Bóg w swej dobroci zezwalał, by przeszedł tę drogę
211

22.2 Page 212

▲back to top
bolesną, gdyż inaczej, gdyby nie został ukarany, musiałby zginać na wieki; zapewniał,
że śmierć przyjęta z rezygnacja chrześcijańską jest aktem miłości doskonałej,
zaprowadzi go do nieba z pominięciem czyśćca; zachęcał, by z ufnością rzucił się
w objęcie Miłosierdzia Bożego, przypominając mu słowa wyrzeczone przez
Zbawiciela na krzyżu do łotra skruszonego: dziś będziesz ze mną w raju. Podsuwał mu
od czasu do czasu akty skruchy lub jakąś gorącą modlitwę.
Ksiądz Bosko spełniał swą funkcje ze spokojem i pogodą, siłą woli utrzymując
równowagę wewnętrzną. Jakże trudno przychodziło jego szlachetnej naturze nie
odczuwać cierpienia pochodzącego z niewymownego współczucia na widok nędzy
ludzkiej. Pełzający w ciemności nocnej nikły płomyk jedynej świecy, monotonne
kroki straży więziennej na korytarzu pogrążały jego ducha w depresji, przed którą nie
mógł się opędzić. Ciszę przerywały od czasu do czasu westchnienia, urwane we śnie
słowa skazańca, jęki, wyrazy ufności, to strachu; załamywanie rąk; czasem zrywał się
na nogi przemierzając celę, spoglądał dzikim wzrokiem i bezsilnie rzucał się na
posłanie w niemej rozpaczy. To wszystko odczuwał w swym sercu boleśnie Ksiądz
Bosko. Lecz miłość bohaterska nie opuszczała go. Około północy przybywali do
więzienia ksiądz Cafasso z ks. Bolerem. Wówczas żegnał się po raz ostatni ze swym
penitentem i wracał do domu wstrząśnięty pod wrażeniem tej nieprzespanej nocy. Nie
byłby zdolny przetrzymać dłużej i towarzyszyć skazańcowi na szafot.
Jeden tylko raz przypadło mu w udziale coś podobnego. W roku 1846 wśród
więźniów znajdował się pewien młodzieniec 22 – letni wraz z ojcem. Ksiądz Bosko
wielokrotnie spowiadał syna, który przywiązał się do niego z całym zaufaniem. Proces
zakończył się niestety wyrokiem śmierci. Ksiądz Bosko po raz ostatni widział się ze
swym młodym penitentem, którego miano odtransportować do Aleksandrii na miejsce
stracenia. Młodzieniec szlochając prosił, by zechciał mu towarzyszyć. Ksiądz Bosko
z sercem rozdartym nie mógł jednak dać mu zapewnienia. Trzech skazańców
konwojowano, stosownie do wyroku z postojami na poszczególnych stacjach.
Otóż gdy wraz z nimi wybierał się ksiądz Cafasso, by spełnić św. posługę
kapłańską, posłał po Księdza Bosko, by towarzyszył mu ze względu na gorące prośby
owego młodzieńca, który pragnął koniecznie mieć przy swym boku Księdza Bosko; a
przecież byłoby okrucieństwem tego mu odmawiać. Ksiądz Bosko próbował się
wymawiać, gdyż nie czuł się na siłach oglądać takiego widoku; lecz ks. Cafasso
212

22.3 Page 213

▲back to top
nalegał, więc Ksiądz Bosko przyzwyczajony do posłuszeństwa swemu kierownikowi
duchownemu wsiadł z nim do powozu. Przyjechali do Aleksandrii w przeddzień
egzekucji. Nieszczęśliwy młodzian ujrzawszy Księdza Bosko w kaplicy pocieszenia
rzucił się mu na szyję z płaczem. Sam płakał również, lecz zdołał łaską Bożą
opanować się; spędził z biedakiem cała noc umacniając go na duchu nadzieją życia
wiecznego chwalebnego i szczęśliwego, jakie go czekało. Widział na jego twarzy
niezmienny pokój będący odblaskiem spokojnego sumienia, zachęcał do gorącej
modlitwy do Madonny i przygotowywał do ostatniej Komunii św. Około godziny
drugiej z rana udzielił mu jeszcze po raz ostatni absolucji kapłańskiej, potem odprawił
Mszę św. w tejże celi więziennej, udzielił mu Komunii św. i zdjąwszy paramenty
kapłańskie wspólnie odprawił z nim dziękczynienie po Komunii św.
I oto także dla niego wybiła godzina bolesnego widowiska. W pewnej chwili
dzwony na wieży katedralnej wybiły godzinę; otwarły się bramy więzienia, zjawili się
strażnicy wraz z kilku członkami Bractw miłosierdzia, prokuratorem i naczelnikiem
więzienia. Kat podszedł do więźnia, ukląkł i prosił o przebaczenie, potem przed
ołtarzem kaplicznym związał mu ręce i zarzucił powróz na szyję. Ksiądz Bosko starał
się tymczasem zając umysł skazańca myślą o miłosierdziu Boga, dobroci Matki
Najświętszej, jego Anioła Stróża oraz Świętych oczekujących go w niebie.
Nadeszła godzina egzekucji. W trzech powozach ciągnionych przez parę koni
wyjechali skazańcy z bram więziennych. Na pierwszym wozie umieścił się jakiś
kapłan z Aleksandrii, Ksiądz Bosko siadł przy swym biednym młodzieńcu, w ostatnim
jechał ksiądz Cafasoo wraz z nieszczęśliwy ojcem. Niezliczone tłumy zalegały ulice.
Ksiądz Bosko zostawił w biografii księdza Cafasso swe wrażenia z owej egzekucji:
„dzwony bolesnym jękiem głosiły, że skazańcy płacą życiem za swe zbrodnie; widzą
oni przed sobą krucyfiks, z drugiej strony wyobrażenie śmierci; stojący wkoło
członkowie Bractwa Miłosierdzia w czarnych kapturach śpiewają Miserere…
Żołnierze wyprowadzają skazańców. Towarzyszą im kaci wraz z innymi
przedstawicielami sprawiedliwości. Nikt z obecnych nie śmie odezwać się słowem
pociechy do skazańców. Lecz oto staje przy nich kapłan, który ociera im łzy i poprzez
gorące akty modlitewne dodaje otuchy błoga nadzieją przebaczenia, pokazując im
krzyż Zbawiciela: Oto wasz Przyjaciel, który was ukochał, nie zraża się niczym i nie
opuszcza was. Ufajcie mu, a niebo wam zapewnione. Podaje im krzyż do pocałowania.
213

22.4 Page 214

▲back to top
Orszak w pewnej chwili zatrzymuje się przed kościołem. Wychodzą mu na spotkanie
klerycy z zapalonymi świecami, ukazuje się kapłan z Sanctissimum w ręku
błogosławiąc skazańcom. Orszak posuwa się dalej.”
Aż dotąd Ksiądz Bosko panuje nad sobą, lecz dalej już brak mu sił. Widok
szubienicy, na której miał zawisną jego ukochany młody penitent, wytrąca mu pióro.
Ksiądz Cafasso widocznie spostrzegł to po jego bladym obliczu i gdy powozy miały
już ruszać, zszedł ze swego i głośno powiedział do Księdza Bosko: bryczka, na której
Ksiądz siedzi, ma zbyt wysokie schodki, mogłoby Księdzu zabraknąć oddechu przy
schodzeniu; niech Ksiądz przesiądzie się na mój powóz, a ja siądę na miejscu Księdza.
Ksiądz Bosko przesiadł się na następny obok ojca młodego skazańca. Ów, pomimo, że
spowiadał się i komunikował, nie okazywał oznak specjalnego wzruszenia, a raczej
był zimny i odpychający. Przyszli na plac, na którym stały szubienice; wśród
publiczności powstał gwar, który stopniowo cichł. W pewnej chwili znowu
zaszumiało, gdy przejeżdżał ostatni powóz z Księdzem Bosko i młodym skazańcem.
Woźnica nie wiedział, w która stronę skierować konie, otoczony zewsząd ciżbą żądną
widowiska. Jeden z więźniów na ten widok z cynicznym uśmiechem zawołał:
Po cóż tyle pośpiechu, drodzy obywatele? Gdy mnie zabraknie, nie będzie
głównej osoby teatru, a dokąd jestem tu, jeszcze nieskończone przedstawienie. Wnet
powóz zajechał przed trybunę; dwaj pierwsi już ponieśli swą karę: młodzieniec zawisł
bezwładnie na sznurze. Nieszczęśliwego ojca podprowadzono pod szubienicę; lecz
gdy wstąpił na stołek, Księdzu Bosko pociemniało w oczach, omal, że się nie
przewrócił nieprzytomny. Lecz ks. Cafasso podparł go ramieniem i oddał pod opiekę
trzeciemu kapłanowi z Aleksandrii. Udzielono absolucji najstarszemu, któremu kat
w tej chwili wytrącał spod nóg stołek. Gdy Ksiądz Bosko przyszedł do siebie, było już
po wszystkim. Ksiądz Cafasso jeszcze odprowadzał ciała skazańców do kaplicy
Bractwa Miłosierdzia asystując do Mszy pogrzebowej.
Od tego czasu już więcej nie posyłał ksiądz Cafasso Księdza Bosko asystować
przy egzekucji. Ten jednak przez wiele lat jeszcze odwiedzał więźniów skazanych na
śmierć. Szubienice skazańców wznosiły się o jakieś sto metrów od mieszkania
Księdza Bosko aż do roku 1852. Było to więc dla niego nie mała udręką słyszeć ze
swego pokoju zgiełk tłumów ciekawych widowiska, żałobne pienia członów Bractwa
Miłosierdzia, łoskot bębnów. On w tej chwili polecał Miłosierdziu Bożemu dusze tych
214

22.5 Page 215

▲back to top
wyzutych ze czci skazańców, obmytych Krwią Baranka Niepokalanego. Wszak
niektórzy z nich jemu samemu zawdzięczali swe zbawienie.
Ostatnim, którego dysponował na śmierć w kaplicy pocieszenia, był pewien
skazaniec w roku 1857. Ten powieszony na stokach cytadeli, uznany za zmarłego
i zdjęty z szubienicy, przewieziony został do kościoła św. Piotra w Okowach, gdzie
zazwyczaj grzebano ciała skazańców. W pewnej chwili skazaniec poruszył się,
przemówił i usiadł na marach. Wymienił Księdza Bosko, który wezwany przybył
natychmiast. Tymczasem wypił podaną sobie filiżankę kawy; Ksiądz Bosko
zorientował się jednak, że nie było nadziei na utrzymanie go przy życiu, gdyż kręgi
szyjne były zerwane. Zachęcił go do wzbudzenia aktów skruchy, udzielił mu absolucji
i czuwał przy nim, dopokąd lekarze nie uznali, że rzeczywiście umarł.
215

22.6 Page 216

▲back to top
ROZDZIAŁ XL
Wśród opisywanych kolei nadeszła wiosna 1846 r. a nasze Oratorium musiało
odbyć nową wędrówkę. Pewien znakomity autor Francuz, w broszurce na temat
Księdza Bosko i jego dzieła, pisze następująco: „Podobnie jak w porze zimowej
zbiegają się zewsząd wróbelki, gdy jakaś litościwa dłoń sypie im ziarno, podobnie
dookoła Księdza Bosko gromadziły się rzesze chłopców, o których nikt nie troszczył
się.” /V.D. Bosco abbè L. Mendle/. To prawda - stwierdzają dziś wszyscy, że dzięki
katechizacji, nauce, rozrywkom, opiece, jaką roztaczał Ksiądz Bosko nad młodzieżą
w tak krytycznych dla niej momentach, ocalił ją od niewiary i niemoralności,
sprowadził na dobra drogę, zapewnił dobrą przyszłość i zbawienie.
Nawiązując do powyższego porównania bywało jednak, że w momencie, gdy
otwierali swe dziubki, by wziąć pokarm, na widok osób nieżyczliwych zmuszeni byli
szukać go gdzie indziej, tak właśnie pierwsi oratorianie zmuszeni byli gromadzić się
najpierw u św. Franciszka z Asyżu, później w Szpitali u hrabiny Barolo, następnie
przenieść się do Kościoła św. Piotra w Okowach za młynami miejskimi, obecnie zaś
w domu Moretta, jak opowiemy.
Otóż większą część pomieszczeń owego domu zajmowali komornicy, którzy
choć dobrym okiem patrzyli na dobro, jakie czyniło się owym dzieciom, to jednak nie
znosząc hałaśliwych rekreacji, zwłaszcza pewnego rozgardiaszu w związku z nauką
wieczorną urządzaną dla nich, występowali ze skargami do właściciela zdecydowani
wymówić komorne, o ile nie ustaną te hałaśliwe zbiórki. Stąd zacny ks. Moretta
zmuszony był oświadczyć Księdzu Bosko, by poszukał sobie gdzie indziej miejsca.
Mimo tego nie szczędził Księdzu Bosko ciepłych słów, zwłaszcza, że mieszkańcy
tutejsi słyszeli o przykrych wypadkach sekretarza i jego służącej, stąd pewna obawa
i rezerwa. To miało miejsce 2 marca, podczas gdy Ksiądz Bosko już opłacił z góry
czynsz na cały miesiąc.
Ale trudno było oddalać od siebie wciąż nowo przybywających chłopców;
dlatego wynajął od niejakich braci Filippi łąkę na Valdocco, w pobliżu domu Moretta
w kierunku wschodnim. Na owej to łące ogrodzonej żywopłotem, przez który
216

22.7 Page 217

▲back to top
przechodziły psy mieszając czasem swe szczekanie z chłopięcą wrzawą, gromadziło
się obecnie całe Oratorium. Na środku wznosiła się jakaś szopa z desek oblepionych
gliną, podparta poprzeczną belką ze względu na pochyły teren; tu odbywały się
rozrywki. Miejsce to jednak skądinąd było pociągające. Swobodna przyroda
rozkwiecona, wesołe śpiewy i rozgwar chłopięcy wnet poczęły ściągać tu publiczność,
młodzieży zbierało się do czterech stek.
W taki to sposób, podczas gdy ludzie stawiali Księdzu Bosko trudności
zmuszające do ciągłych przeprowadzek, Pan Bóg pomnażał jego rodzinę rozszerzając
mu zakres działań.
Odpowiemy, że robiło się to w sposób nieco romantyczny, względnie lepiej
mówiąc tak, jak praktykowano w czasach apostolskich. Spowiedzi odbywały się
następująco: w dni świąteczne o godzinie oznaczonej Ksiądz Bosko przychodził na
łąkę, gdzie w między czasie gromadzili się chłopcy. Tam siadał na jakimś stołku
i słuchał spowiedzi chłopców, którzy wokół niego przygotowywali się do spowiedzi
lub odprawiali dziękczynienie, czy zadaną pokutę. Podczas tego inna grupa śpiewała
jakąś pieśń pobożną, względnie ktoś czytał lub opowiadał budujące przykłady; inni
oczekiwali, kiedy zaczną się rozrywki prowadząc ze sobą konwersacje czy grając
w kulki, boccie, piłkę lub chodząc na szczudełkach. O pewnej wyznaczonej godzinie
Ksiądz Bosko zapowiadał, w którym kościele odbędzie się Msza ś. wraz z Komunią
generalną. Potem wszyscy stawali w ordynku, niekiedy podzieleni na grupy starszych
i młodszych oraz szli procesjonalnie śpiewając pobożne pieśni, jak powiada ks. Savio
Aksaniusz. Z kościoła wracali każdy do swego domu na obiad.
Po południu, kto mógł, spieszył na łąkę Filippi, gdzie zabawiali się do woli pod
okiem Księdza Bosko, względnie księdza Borela, przy pomocy starszych
i mądrzejszych chłopców. Gdy nadeszła pora, Ksiądz Bosko dawał zwykły znak
bębnem, dzielił chłopców na grupy stosownie do wieku i wykształcenia, polecał usiąść
na trawie i przez pół godziny odbywał się katechizm. Sam brał zawsze najstarszych
prowadząc lekcję, stojąc na jakimś podwyższeniu terenu. Potem śpiewano jakąś
kantatę religijną i przemawiano do chłopców, czego oni słuchali z wielkim
zaciekawieniem. Gdy byli poza kościołem, kończyło się wszystko odśpiewaniem
Litanii Loretańskiej. Nie zwracano uwagi na przygodnych gapiów nieprzywykłych do
tego rodzaju widoków. W tym także czasie niektórzy chłopcy usuwając się od zabawy
217

22.8 Page 218

▲back to top
prosili Księdza Bosko o spowiedź, a on chętnie im służył nie bacząc na późną porę
i swe zajęcia. Jakaż to wiara u tych biednych chłopców, którzy do niedawna w ogóle
nie słyszeli o Panu Bogu!
Gdy wszyscy już odeszli z łąki, Ksiądz Bosko powracał do Schroniska.
Niekiedy był już tak zmęczony, że nie mogąc ustać na nogach, musiał być
podtrzymywany przez dwóch chłopców, którzy go odprowadzali do domu.
Odnośnie do pobytu Oratorium na owej łące, uważamy za stosowne przytoczyć
pewien epizod. Pod wieczór którejś niedzieli, gdy chłopcy wesoło hasali na łące,
przystanął pod płotem jakiś może 15-letni chłopiec. Wydawało się, jakby chciał
przejść dość lichy płot i przyłączyć się do kolegów; nie śmiejąc jednak przypatrywał
się tylko z miną dziwnie smutną. Ksiądz Bosko zauważył go i podszedłszy do płotu
stawiał mu kilka pytań, na które chłopiec nie odpowiadał. Może to niemowa –
pomyślał Ksiądz Bosko i już chciał porozumiewać się z nim na migi, kiedy próbując
ponownie położył mu rękę na głowie i spytał:
Powiedz mi mój chłopcze, co ci jest, może czujesz się źle?
Chłopiec zachęcony dobrym traktowaniem wydał wreszcie jakby z głębi
pustego naczynia głuchy głos: jestem głodny. Wywołało to współczucie
u słuchających. Przyniesiono natychmiast chleb, by się posilił. Potem Ksiądz Bosko
ponownie wszedł z nim w rozmowę.
Czy nie masz rodziców?
Mam, lecz są daleko stąd.
Jaki zawód umiesz?
Jestem siodlarzem, ale mnie majster wydalił, bo nie byłem zbyt pojętny.
A czy nie poszukałeś sobie innego?
Szukałem cały dzień wczoraj, lecz nie znając tu nikogo nie potrafiłem znaleźć.
A gdzie spałeś tej nocy?
Na schodach kościoła św. Jana.
Czy byłeś dziś na Mszy św.?
Tak, byłem, lecz jestem głodny, dlatego stałem obojętnie.
Powiedz, dokąd zamierzałeś się udać przechodząc tędy?
Myślałem, by coś ukraść do jedzenia.
Czy nie prosiłeś kogoś o jałmużnę?
218

22.9 Page 219

▲back to top
Tak prosiłem, lecz ludzie widząc mnie zdrowym i młodym, odpowiadali: idź
pracować, zamiast włóczyć się i nic mi nie dali.
Gdybyś poszedł kraść, dostałbyś się do więzienia.
To właśnie powstrzymywało mnie dotąd; Pan Bóg jednak ulitował się nade mną
i przyprowadził do Księdza.
O czym myślałeś, gdyś się tu przypatrywał?
Myślałem sobie: O jak szczęśliwi są ci chłopcy! Zadowoleni i weseli biegają,
skaczą, śpiewają, dlatego uczułem zazdrość: pragnąłem do nich się dołączyć, lecz nie
śmiałem.
Dobrze, czy przyjdziesz na te łąkę w dzień święta?
O, byle mi Ksiądz pozwolił będę przychodził bardzo chętnie.
Dobrze, przychodź, a będziesz zawsze mile widziany. Na dzisiaj o wieczerzy
i spaniu dla ciebie pomyślę sam. A jutro zaprowadzę cię do dobrego majstra i będziesz
miał dach nad głową, pracę i utrzymanie.
Nie trzeba dodawać, że chłopiec ów był zawsze przywiązany do Oratorium aż
do roku 1852, kiedy został powołany do wojska.
Jednej niedzieli – opowiada ks. Jan Bonetti – Ksiądz Bosko prowadził
chłopców do słynnej bazyliki na Superdze. Oto co opowiadał mi uczestnik tej
wycieczki. Chłopcy zebrani na łące najpierw wysłuchali Mszy św. w kościele
Consolaty, zaś około 9-tej nastąpił wymarsz w kierunku Supergi. Szli parami
porządnie jak wojsko. Mieli ze sobą jakiś archaiczny bęben, trąbkę, podniszczone
skrzypce, rozstrojoną gitarę: wystarczyło na tyle, by robić wiele hałasu. Zabrano ze
sobą żywność: chleb, ser, kiełbasę, suszone figi, kasztany i jabłka oraz inne dodatki.
Przechodząc przez miasto zachowywali umiarkowane milczenie: ale przekroczywszy
rzeką Po, wolno było pokrzykiwać, śpiewać, tak iż wydawało się, że to ciągną jacyś
zdobywcy gór.
Przewodził im starszy student gimnazjalny z Porta Nova, Picca Franciszek,
który dopomagał Księdzu Bosko w asystowaniu chłopców, obecnie zaś zgłosił się do
pomocy za pozwoleniem swego profesora ks. Bertolio.
Od wczesnego rana wyprzedził chłopców na górę ksiądz Borel, by przygotować
miejsce i posiłek dla tego wesołego towarzystwa, które jak było do przywidzenia,
przybędzie na szczyt góry z doskonałym apetytem. Stanąwszy w Sassi, u stóp góry
219

22.10 Page 220

▲back to top
znaleźli spokojnego konia, na wszelki wypadek osiodłanego, którego posłał zacny
proboszcz Supergi, ksiądz Anselmi Józef dla kapitana grupy Księdza Bosko.
Równocześnie nadeszła odpowiedź z góry od księdza Borela w tych słowach:
Proszę przybywać śmiało z chłopcami, ministra, potrawa i wino gotowe. Ksiądz
Bosko wówczas zsiadł z konia i zgromadziwszy wokół siebie młodzież odczytał im
list księdza Borela wśród niemilknących oklasków i wybuchów radości, od których
mógł się przestraszyć nie tylko jeździec, ale i sam koń. Nabrawszy, więc ducha
rozluźnili szeregi i zaczęli wspinać się na górę otaczając swego naczelnika. W czasie
drogi jeden ciągnął za uzdę konia, drugi nausznice, to za ogon: jedni go głaskali czule,
inni dopingowali, a łaskawa bestia znosiła wszystko ze spokojem bardziej niż
najcierpliwsza oślica.
Tymczasem wśród śmiechu, żartów i hukania, wesoła komitywa dopięła
szczytu góry, na którym wznosiła się świątynia. Zziajanych i spoconych zgromadził
Ksiądz Bosko przed domem, by odpoczęli nieco, potem, gdy zastawiono stoły,
porozsadzał ich. Zacny ks. Audisio ówczesny prezes Akademii kościelnej, zafundował
doskonałą minestrę i potrawę, proboszcz zaś wino i owoce, na dowód tego, jak bardzo
oni już wtedy cenili pracę Księdza Bosko. Po modlitwie podziękowano obu
dobrodziejom, a wśród niemilknących okrzyków evviva il Preside, evvive il parroco
muzycy uderzyli w swe instrumenty. Dobrodzieje przyjęli z serca ich wyczyny, nie
mogąc jednak powstrzymać uśmiechu wobec tej niezwykłej muzyki, podobnej do
rytmów towarzyszących wykonywanym przez małpy tańcom na Placu Castello
w Turynie. Jakkolwiek tam było, chłopcy wstali od stołu nasyceni z doskonałym
humorem jak książęta.
Przy sposobności Ksiądz Bosko opowiedział historię bazyliki poświęconej
Matce Bożej; opisywał bohaterską obronę miasta Turyn w wojnie z Francuzami
w 1706, na skutek widocznej opieki M. Boskiej, do której się uciekali Turyńczycy.
Pokazywał groby królewskie w kaplicy niżej położonej, wspominał o Akademii
Duchownej ufundowanej przez Karola Alberta, dając w ten sposób młodzieży lekcję
z dziejów ojczystych. Zwiedzili następnie kościół, mauzoleum książąt, salę portretową
papieży, bibliotekę, wydostali się nawet na szczyt kopuły, skąd rozpościera się widok
na znaczną część Piemontu i ma się perspektywę wspaniałych szczytów alpejskich,
które swymi śnieżystymi iglicami zdają się dotykać nieba.
220

23 Pages 221-230

▲back to top

23.1 Page 221

▲back to top
Około godziny trzeciej na głos dzwonów bazyliki zgromadzili się w kościele na
nabożeństwo, na które przybyła ludność z położonych niżej domostw. Po odśpiewaniu
nieszporów Ksiądz Bosko wygłosił kazanie. Wspominają sobie niektórzy, jak
podkreślał potęgę wstawiennictwa Matki Najświętszej u Jej Boskiego Syna, oraz
że nasze modły przez Nią zanoszone do Boga są zawsze skuteczne. Zwracajcie się
zawsze – mówił – najpierw do Pana Jezusa w Najświętszym Sakramencie; potem
uciekajcie się do Maryi Najświętszej z prośbą o łaski będąc pewni, że otrzymacie tę
lub inną łaskę nawet cenniejszą za Jej pośrednictwem.
Po kazaniu śpiewacy weszli na chór i przy akompaniamencie Księdza Bosko na
organach odśpiewali uroczyste Tantum ergo. W owych czasach nie słyszało się
w ogóle chłopięcych głosów na chórze. Dlatego obecni na nabożeństwie członkowie
Akademii Duchowej wraz z pobożnym ludem rozrzewnieni słuchali srebrnych
głosików chłopięcych, rozbrzmiewających na podobieństwo anielskich pieni
w obszernej świątyni.
Po skończonym nabożeństwie puszczano balony, które wznosząc się wysoko do
góry porywały myśli i uczucia pobożne ku Bogu. Około godziny szóstej wieczór, na
dźwięk trąbki i bębnów formował się zastęp młodzieńczy do drogi powrotnej.
Dziękowano serdecznie gościnnym gospodarzom, którzy zgotowali im tyle
przyjemności, potem ruszano w drogę powrotną do miasta wesoło śpiewając. Gdy
przybyli do Turynu, każdy z chłopców odchodząc do swej rodziny żegnał się
serdecznie z Księdzem Bosko zachowując w pamięci i rozgłaszając doznane
z wycieczki wrażenia. Niebawem już zaledwie kilkunastu zostało z Księdzem Bosko,
gdy dochodzono do schroniska, dźwigając ze sobą sprzęty i naczynia z wycieczki.
Nieraz jeszcze prowadził Ksiądz Bosko swych chłopców na tę św. górę.
Pozostało utrwalone na piśmie wspomnienie z podobnej wycieczki w lipcu w roku
1854, w której brało udział około 80 chłopców. Ksiądz Cafasso przygotował im
zawczasu podwieczorek, podczas gdy ks. Truffat, Don Padlino Nicola Prezes
Akademii własnym sumptem wystawił suty obiad. Tenże wspaniałomyślny kapłan
nadal przyjmował gościnnie Księdza Bosko z wycieczką jesienną na Supragę aż do
roku 1958. Podobnie jego następcy na tym urzędzie. Po przeprowadzeniu remontu
wspaniałych sali przyległego budynku, już nie wolno było nikomu wchodzić doń bez
221

23.2 Page 222

▲back to top
przewodnika, dlatego od roku 1864 ustały wycieczki całego Oratorium do tego
cudownego miejsca.
222

23.3 Page 223

▲back to top
ROZDZIAŁ XLI
Wycieczka na Supragę z roku 1846 była pierwszym ogniwem długiego
łańcucha dorocznych wycieczek, które Ksiądz Bosko urządzał chłopcom w latach
następnych. Zazwyczaj zapowiadał je na dłuższy czas przedtem, jako nagrodę za
wzorowe zachowanie się, wymagające by byli punktualni w uczęszczaniu do
Oratorium, pilni w nauce katechizmu, posłuszni i przykładni w pracowniach i od czasu
do czasu przystępowali do sakramentów św. w taki sposób dobry ojciec posługiwał się
wszelkimi środkami, by wychować religijnie swych chłopców, by doznali namacalnie,
że pobożność można doskonale połączyć z wesołością, stosowanie do słów psalmu:
„Służcie Panu w radości”. /Ps 94,1/. Te maksymę praktykował sam aż do śmierci
i ustawicznie wpajał ja swym wychowankom: Sumienie czyste i spokojne zapewnia
prawdziwy pokój i szczęście temu, kto służy Bogu. /Ps 98,165/.
Cytujemy ze wspomnień pewnego dawnego wychowanka Pawła C.
„Z torbą przewieszoną na plecach przywędrowałem do Turynu, by jako
pomocnik murarski zarobić na kawałek chleba. Byłem podobny do rozhukanego
źrebaka, lekkomyślnego i nieujarzmionego. Niebezpieczeństwa wielkiego miasta
grożą wszystkim, zwłaszcza niedoświadczonym chłopcom. Mój ojciec polecił mnie
pod opiekę swemu przyjacielowi, człowiekowi zacnemu i religijnemu. Udałem się do
niego, by znaleźć opiekuna i doradcę. Poszukał on mi majstra, który mi dawał zarobek
tygodniowy. Lecz co zrobić z czasem wolnym w niedzielę i święta? Prowadził on
mnie zwykle na Mszę św. z kazaniem, a z resztą pozostawiał mi swobodę. Dlatego
niektórzy koledzy namawiali mnie do pewnych rozrywek, ciągnęli do kawiarni i do
karczmy, gdzie znalazłbym niechybnie ruinę moralną w swych 15 – latach.
Pewnej niedzieli ten zacny przyjaciel mego ojca zagadnął mnie: Słuchaj
Pawełku ! Czy słyszałeś o Oratorium Księdza Bosko, w którym schodzi się mnóstwo
młodzieży w dni świąt?
A cóż się robi w tym Oratorium?
Każdy ma możność spełnienia swych powinności religijnych, potem spędza się
czas na miłych rozrywkach, muzyce i śpiewie.
223

23.4 Page 224

▲back to top
No to, dlaczego mnie tam nie zaprowadzicie? Którędy się tam idzie?
Dobrze zaprowadzę cię tam w przyszłą niedzielę i polecę dyrektorowi, by miał
cię w specjalnej opiece”.
„ Nie mogłem się doczekać owej niedzieli, cokolwiek robiłem, myślałem
o muzyce, rozrywkach itd. Nadeszła owa niedziela. Cóż, kiedy mój protektor nie mógł
mi towarzyszyć zajęty rodzinnymi kłopotami. Pobiegłem sam: około godziny ósmej
z rana znalazłem się w Oratorium. Była to łąka, otaczał ja żywopłot. Zobaczyłem
wielu chłopców bawiących się beztrosko, ale bez krzyków; pewna ich liczba na
klęczkach otaczała kapłana, który siedząc na łące słuchał ich spowiedzi.
Byłem zdumiony. Doznałem czegoś cudownego, czego sobie nigdy nie
wyobrażałem. Pewien chłopiec spostrzegłszy, że jestem obcy, podszedł do mnie
i spytał uprzejmie:
Czy może chciałbyś zagrać ze mną w kulki? Była to moja ulubiona gra, więc
bez wahania przyjąłem propozycję.
Ledwo skończyliśmy partię, gdy odezwała się trąbka.
Każdy porzucając rozrywkę biegł do owego Księdza, którym jak dowiedziałem
się był Ksiądz Bosko. Drodzy chłopcy – mówił - teraz pójdziemy na Mszę św. do
kościoła Kapucynów; po nabożeństwie będzie skromne śniadanie. Ci, którzy nie mieli
czasu wyspowiadać się dziś, przyjdą w przyszłą niedzielę; macie zawsze sposobność
wyspowiadać się. Gdy skończył, ponownie dano sygnał na wymarsz do miasta. Ktoś
ze starszych rozpoczął różaniec, a wszyscy odpowiadali. Droga wynosiła około 3 km.
Ja, choć nieco z daleka towarzyszyłem chłopcom i odmawiałem także modlitwę.
Piękna przyroda zwłaszcza w pobliżu gór, na której stał klasztor, nastrajała do
modlitwy.
Wyszła Msza św., podczas której wielu chłopców przystąpiło do Komunii św.
Po nabożeństwie z kazaniem chłopcy wyszli na dziedziniec klasztorny na śniadanie.
Nie czując się uprawniony do śniadania z nimi, trzymałem się nieco na uboczu,
oczekując, kiedy nastąpi powrót, gdy podszedł do mnie Ksiądz Bosko pytając:
A ty jak się nazywasz?
Paolino.
Czy jadłeś śniadanie?
Nie, proszę Księdza.
224

23.5 Page 225

▲back to top
Dlaczego?
Bo nie spowiadałem się, ani nie przystąpiłem do Komunii św.
Ależ to nie przeszkadza w śniadaniu.
A co potrzeba?
Dobrego apetytu i chęci. To rzekłszy zaprowadził mnie do stołu i dał obfitą
porcję chleba i owoców”.
„Wróciwszy stąd poszedłem do domu na obiad, a po południu przybiegłem
znowu na łąkę, gdzie z uciechą spędziłem cały dzień aż do wieczoru. Odtąd przez
wiele lat nie opuszczałem Oratorium i kochanego Księdza Bosko, który uczynił mi
tyle dobrego dla mej duszy i naprowadził na dobrą drogę. Ileż widziałem zabiegów
i trudów z jego strony, by pozyskać dla Boga niektóre dusze pyszne, harde, złośliwe.
Gdy to mu się udało, tak cieszył się serdecznie i za nic sobie uważał poniesione trudy,
gotów na jeszcze większe”.
„Brałem udział w urządzanych uroczystościach wycieczkach, które
wywoływały entuzjazm wśród młodzieży. Owe wycieczki tak urozmaicone, pełne
przygód, dawały mnóstwo przeżyć i zainteresowań, czego właśnie pragnął dla nas
Ksiądz Bosko, by zająć naszą bujną fantazję. Można by pisać na ten temat całe tomy.
Nie zdołałbym tego nigdy dokonać, lecz nie mogę pominąć pewnego zdarzenia,
którego byłem świadkiem”.
„Ksiądz Bosko z grupą kilkunastu śpiewaków wybrał się do Sassi na jakiś
odpust. Dotarłszy do rzeki Po, brzegiem zbliżali się do mostu, gdy gromada
wyrostków obskoczyła ich napierając się, że chcą ich przewieźć na drugą stronę.
Ksiądz Bosko nie zwracając na nich uwagi skinął na przewoźnika, by podjechał ze
swą dość obszerną barką zdolną pomieścić gromadkę chłopców. Łobuzi widząc się
zawiedzeni w swych rachubach zaczęli wydziwiać Księdzu Bosko, nawet kilku
wskoczyło do barki chcąc sprowokować chłopców do bitki. Przewoźnik chwycił
jednego po drugim za kołnierz i wyrzucił z barki. Nie dając za wygraną zaczęli ciskać
za odpływającą barką kamieniami, odgrażając się: Dziś wieczór zobaczymy się
jeszcze!
Barka wylądowała u brzegów Madonna del Pilone, a Ksiądz Bosko ze swymi
śpiewakami umilił odpust owym mieszkańcom. Wieczorem wracając szli mostem
przez rzekę Po zwartym szeregiem. Gdy wtem wynurzyli się skądś z kryjówki
225

23.6 Page 226

▲back to top
wspomniani chuligani szukając zaczepki. Ksiądz Bosko obserwował pilnie ich ruchy,
ale jakoś nie doszło do awantury”. Tyle ów wychowanek.
Wobec perspektyw, jakie roztaczał chłopcom Ksiądz Bosko, Oratorianie byli
urzeczeni jego miłością i odwzajemniali się mu swym gorącym przywiązaniem
i posłuszeństwem. Wystarczyło jedno słowo, gest, spojrzenie dla ich opanowania
i uciszenia gromady liczącej ponad 400 wrzaskliwych chłopaków!
Ponad wszystko lubili zabawy, gonitwy, hałas, lecz gdy Ksiądz Bosko dał znak,
w jednej chwili robiła się cisza, jak makiem posiał, chłopcy skupili się wokół niego
słuchają pilnie poleceń. Na ten widok jeden karabinier, który podpatrywał ich,
oświadczył: Gdyby ten Ksiądz był generałem, odniósłby zwycięstwo nad najbitniejszą
armią na świecie!
A cały Turyn rozbrzmiewał famą Księdza Bosko. Gdy szedł ulicami
z młodzieżą, ludzie wychodzili z mieszkań, wyglądali z balkonów i okien podziwiając
ten widok. Jedni mówili, ze to wielki święty, inni – że wariat. Bywało, gdy wracano
z wycieczek, chłopcy z radości nieśli Księdza Bosko na rękach; musiał chcąc nie
chcąc na to się zgodzić, by go obnoszono triumfalnie jak dawni Rzymianie na traczach
swego wodza. Na pochwalę tych wycieczek trzeba zaznaczyć, że wśród owych
chłopców nienawykłych do karności, nie zdarzył się żaden nieporządek. Żadnych
bójek, krzyków, wyzwisk, kradzieży cudzych owoców, pomimo że liczba ich
dochodziła do sześciu siedmiu setek. A przecież byli tam nie tylko malcy, lecz
i dorośli, gotowi na wszystko, których nieodstępnym towarzyszem był nóż.
Nie ma się, co dziwić. Wszak ci chłopcy kochali naprawdę Księdza Bosko, bo
czuli, że pragnie tylko ich dobra. Przecież widywano go codziennie, jak odwiedzał ich
pracownie, a oni wybiegali mu naprzeciw pozdrawiając serdecznie. Biada temu, kto
odważyłby się sprawić w jakikolwiek sposób przykrość ich Księdzu; biada, kto
zechciałby słowami mu ubliżać! Gdy któregoś czasem namawiano do złego, to
wystarczyła myśl, że sprawiłoby to przykrość Księdzu Bosko, by oddalić od niego
pokusę. Wprost nie do wiary, a jednak tak było. Każde jego życzenie było dla nich
rozkazem. Ich przywiązanie do Księdza Bosko graniczyło - rzecz można –
z szaleństwem.
226

23.7 Page 227

▲back to top
ROZDZIAŁ XLII
Zdumienie ogrania człowieka na widok mnóstwa spraw, w jakich był
pogrążony już w owych czasach Ksiądz Bosko. I tak będzie aż do końca życia.
A przecież kłopoty bieżące nie zdołały go oderwać od pisania podręcznika Historii
kościelnej i wielu innych książek. W tym czasie ukończył również obszerny
podręcznik Dziejów biblijnych dla uczniów szkół. Można z całą prawdą zastosować
do niego słowa Ewangelii: „Przeto każdy uczony w Piśmie, biegły w nauce
o Królestwie niebieskim podobny jest do człowieka gospodarza, który dobywa ze
skarbca swego rzeczy nowe i stare.” /Mt 13,52/.
To właśnie on, jak nieraz słyszeliśmy, bardzo niechętnie zezwalał na przedruk
swoich pism, lecz ustępował ze względu na chłopców. Z pokorą sobie właściwą dawał
do przeczytania układany podręcznik Dziejów biblijnych portierowi w Konwikcie
kościelnym, by się przekonać, czy treść jest zrozumiała; w przeciwnym razie
przerabiał na nowo swą pracę aż do skutku.
Otóż w powyższym tomie przeszło 200 stronicowym, wydanym w drukarni
Spierani i Ferrero, przedstawiał najważniejsze zdarzenia biblijne w języku potocznym,
stylem prostym tak, że chłopcy Oratorianie mogli z łatwością przyswoić sobie
w pamięci treść. Opowiadania kończy się Wniebowstąpieniem Pana Jezusa. Autor na
zakończenie wysnuwał następujące trzy wnioski: Pewność przyjścia Mesjasza, gdyż
na osobie Chrystusa Pana spełniły się wszystkie proroctwa Starego Prawa; fakt
istnienia Kościoła, jedynej Arki zbawienia dla wszystkich ludzi, założonego przez
tegoż Boskiego Zbawcę; Kościoła nieomylnego w swym nauczaniu i tłumaczeniu
Ksiąg świętych, któremu Chrystus dał zapewnienie trwania do końca świata, dzięki
swej w nim obecności. Kościołem tym jest Kościół katolicki, rzymski, który poprzez
wieki głosił prawdy nauczane i stwierdzone przez Jezusa Chrystusa i w którym
utrzymuje się nieprzerwana sukcesja apostolska Papieży - Biskupów Rzymu
w siedzibie księcia apostołów, sięgające aż do św. Piotra Apostoła. Dlatego ich władza
jest pełna, absolutna i niezależna od wszelkiej władzy ziemskiej. Równocześnie celem
zamierzonym przez autora było zwalczanie protestantów bez specjalnego afiszowania
się i prowokowania ich. Przez to zabezpieczał swych chłopców przed trucizną ich
227

23.8 Page 228

▲back to top
kłamliwej propagandy. Protestanci zarzucali katolikom, że nie znali Biblii i zwalczali
niektóre prawdy katolickie twierdząc, że nie mają one podstawy w Piśmie św., dlatego
opisując zdarzenia ze Starego i Nowego Testamentu uzasadnia potrzebę kultu
zewnętrznego, istnienie czyśćca, konieczność dobrych uczynków do zbawienia, cześć
św. relikwii i obrazów, kult Matki Najświętszej, spowiedź uszną, obecność
rzeczywistą Pana Jezusa w Najświętszym Sakramencie Ołtarza, prymat papieski itp.
W dotychczas używanych w Piemoncie podręcznikach brak było tego rodzaju
koniecznych refleksji.
Takiej samej metody trzymał się w swych przemówieniach. Dla przykładu
podajemy niektóre urywki z tekstu. Opisawszy ofiarę Abrahama dodaje: Pan Bóg
błogosławi zawsze tych, co są posłuszni jego przykazaniom. Po rzezi w Sychem:
Powyższy fakt wskazuje, jak bardzo niebezpieczne zwłaszcza dla młodzieży są
pewne widowiska. Odnośnie Józefa Egipskiego uwolnionego z więzienia
i zaszczyconego łaskami Faraona: Pan Bóg sprawia, że kochającemu Go wszystko
dopomaga ku dobremu. Opisując karę gwałciciela szabatu ukamienowanego przez lud
na rozkaz Mojżesza, mówi:
Straszliwy przykład dla tych, co odważają się bluźnić św. Imię Boga i gwałcić
święta przez Niego ustanowione. Należy się obawiać kar nieskończenie cięższych
w życiu przyszłym. Wobec śmierci proroka Eliasza: Pan Bóg często już w tym życiu
karze rodziców, którzy nie spełnili swej powinności, a skraca życie dzieci
niezdyscyplinowanych. Na temat Dawida i Jonatana pisze: Przykład godny zaiste
naśladowania, zwłaszcza dla chłopców, którzy powinni sobie wybierać towarzyszy
cnotliwych. Mówi Salomon: Lepsza jest nędza Joba, niż przepych Salomona,
ponieważ Joba podziwiania jest godny wzór cnoty, która sama tylko koronuje
świętych mężów, na przykładzie zaś Salomona opłakuje się upadek człowieka bardzo
mądrego, który jednak nie umiał poskromić własnej pychy i żądzy zysku. Mówiąc
o podziale królestwa salomonowego na dwa państwa Izraela i Judy konkluduje: Nie
chodźmy nigdy po poradę do pysznych, ani do ludzi niedoświadczonych. Gdy mówił
o kruku, który przynosił pokarm dla Eliasza, pisał: Oto, jak Pan Bóg troszczy się o swe
sługi. Służmy Panu Bogu, a On będzie miał pieczę o nas. Opisując niedźwiedzie, które
pożarły niegodziwe chłopięta naigrawające się z Elizeusza, daje przestrogę: straszna
nauczka dla tych, co śmią urągać starszym lub kapłanom Pańskim. Na przykładzie
228

23.9 Page 229

▲back to top
Jozafata, sojusznika bezbożnego Achaja poucza: Towarzystwo złych kolegów naraża
na wielkie niebezpieczeństwa. Znów śmierć Holofernesa przypomina wielką prawdę:
wszystkie armie na świecie na nic się nie zdadzą, jeśli brak pomocy z nieba.
Proponując jako wzór godny naśladowania Daniela z trzema towarzyszami na dworze
babilońskim, pisze: umiarkowanie jest błogosławione przez Boga i pomaga tężyźnie
umysłu i zdrowia ciała. Tu i tam dodaje uwagi na temat modlitwy, ufności
w miłosierdzie Boże, podkreśla proroctwa odnosząc się do przyszłego Mesjasza
i Najświętszej Eucharystii.
Z Nowego testamentu pozwolę sobie przytoczyć paralityka: We wszystkich
uzdrowieniach zdziałanych przez Zbawiciela podziwiamy Jego dobroć, że najpierw
leczy duszę, a potem ciało pouczając nas, by przed tym oczyścić sumienie, gdy
zwracamy się do Boga w naszych potrzebach doczesnych. Właśnie, dlatego Ksiądz
Bosko tym, którzy polecali się mu, by otrzymać jakieś łaski od Madonny, doradzał
najpierw przystąpić do Sakramentów św.
Ze wstępu dowiadujemy się, jak Ksiądz Bosko pilnie oddawał się studiom
biblijnym, a pośrednio wnioskujemy, ile pouczeń dawał chłopcom w Oratorium oraz
tym ze szkól elementarnych gimnazjalnych w mieście. Jest to historyczna stronica jego
kapłańskiej gorliwości. Oto, co pisze:
„Być może, iż komuś wyda się zbytecznym trud wydawania kursu Historii
biblijnej, gdyż istnieje tak wiele dzieł mogących zaspokoić każdego czytelnika. Tak
samo i mnie się zdawało; zbadawszy większość podręczników, jakich używa młodzież
szkolna, doszedłem do przekonania, że albo są zbyt obszerne, lub nadto zdawkowe,
a częściej na skutek wybujałego stylu, tracą popularność i prostotę książek religijnych.
Inni autorzy pomijają chronologię tak, że mało obeznany czytelnik nie zorientuje się,
w jakiej epoce zdarzył się fakt opisywany, czy bardziej zbliża się do Narodzenia
Chrystusa Pana, czy stworzenia świata. We wszystkich zaś spotyka się pewne
wyrażenia, które moim zdaniem mogą wywołać nieodpowiednie wyobrażenia we
wrażliwych umysłach chłopięcych.
„Powodowany tymi racjami zabrałem się do napisania podręcznika Dziejów
biblijnych zawierającego najważniejsze wiadomości z Pisma św., który by można dać
do rąk jakiegokolwiek ucznia bez obawy wywołania w nim nieodpowiednich idei.
229

23.10 Page 230

▲back to top
W tym celu zebrałem najważniejsze zdarzenia biblijne dodając odpowiednie refleksje,
jakie się budzą przy ich czytaniu, wraz z wynikającymi wnioskami.
Tych linii trzymałem się, opuszczając niektóre, o innych ledwie nadmieniając,
zaopatrując wiele innych w szczegółowe objaśnienia. Posługiwałem się wielu
streszczeniami Historii biblijnej biorąc z nich to, co uznałem za odpowiednie”.
„Co dotyczy chronologii, trzymałem się Calmeta z wyjątkiem niewielkich
różnic wysuwanych przez nowoczesnych autorów. Na każdej stronicy przyświecał mi
cel pouczania umysłów i polepszania dusz, tak by spopularyzować, o ile możliwe
najbardziej Biblię”.
,„Ponieważ Pismo św. zmierza do utrzymania wśród ludzi wiary w przyszłego
Mesjasza tak, że powiedzieć można, cały Stary Testament nazwać można
ustawicznym przygotowaniem tego najważniejszego zdarzenia w historii ludzkości,
dlatego podkreśliłem specjalnie obietnice i proroctwa mesjańskie”.
„Idąc za wskazówkami mądrych pedagogów, zilustrowałem tekst dpowiednimi
rycinami. Ponieważ młodzież czytając Dzieje biblijne nie rozumie czasem pewnych
nazw, krajów, czy miast wspomnianych w Piśmie św., które nie znajdują się
w dzisiejszych mapach, dlatego postarałem się dodać krótki słowniczek nazw
i miejscowości, a do imion starożytnych dodano nazwy współczesne”.
„Całość Dziejów biblijnych podzielona została na epoki, te z kolei dzielą się na
rozdziały i paragrafy. Doświadczenie pokazało, że ta metoda jest najbardziej
przejrzysta i pomaga pamięci”.
„Studium Dziejów biblijnych zaleca się samo przez się, gdyż ta historia jest
wcześniejsza od wszystkich innych; także najpewniejsza, bo sam Bóg jest jej autorem,
najbardziej wskazana, gdyż zawiera wolę Bożą objawioną ludzkości;
najkorzystniejsza, gdyż tłumaczy i udowadnia prawdy naszej św. religii katolickiej.
Żadna gałąź wiedzy ludzkiej nie może iść z nią w porównanie oraz zasługiwać na
większe umiłowanie dla tego, który kocha swą religię. Jeśli mój trud przyniesie komuś
korzyść, niech będzie za to Bogu chwała, dla którego czci się go podjąłem”.
W pierwszym wydaniu powyższej książki Ksiądz Bosko zamieścił szereg
cytatów i odnośników do znanego dzieła ks. Aporti, który był zresztą bardzo wrażliwy
na tego rodzaju pochwały. A Ksiądz Bosko wykorzystał te okoliczność posłał mu
230

24 Pages 231-240

▲back to top

24.1 Page 231

▲back to top
kopię swej książki, wraz z listem pochwalnym do autora, który przyczynił się swymi
dziełami do humanistycznej metody wychowania.
Księdzu Bosko wiadomy był stan duchowy tego i wielu innych biednych
kapłanów, którzy wykoleili się z prawej drogi przystąpiwszy do partii. Tak często
wśród nich panuje wyrachowany egoizm, zawiść, nieufność płaszczenie się wobec
tyrańskiej władzy. Także ks. Aporti cieszący się wielu zaszczytami odczuł na sobie tę
bolesną prawdę, zwłaszcza, gdy głosował w senacie za ustawą poddająca władzy
państwa nie tylko dobra klasztorne, lecz i samych zakonników. Mimo jego zasług,
wiele dzienników szkalowało go, deptało nim, obrzucało błotem, groziło nawet
stryczkiem. Wobec dobrych maskują oni swe upodlenie widząc wszędzie złość
i brak przyjaźni. Pozbawieni miłości, której serce ludzkie tak jest spragnione, o ile
znajdą kogoś życzliwego sobie, umieją go docenić.
Tak właśnie odnosił się Aporti do Księdza Bosko, który przecież nie odstąpił
nigdy od prawdy; uważał go za szczerego, gdyż sam uznawał to, co głosił. Jego czoło
zawsze jasne i otwarte, uprzejme, maniery, słowa przyjacielskie nie dawały przystępu
do nieufności, dlatego z nim jednym był szczery. Stwierdza się później, jak Aporti
odnosił się do szkół Oratorium, w których uznawał ducha prawdziwie katolickiego
i papieskiego. Jeśli od roku 1847 – 1860 Ksiądz Bosko zdołał utrzymać swe szkoły
bez formalnego zatwierdzenia, to zawdzięczał przychylnej opinii, jaką one się cieszyły
u tych, którzy wówczas sprawowali władzę. W ich liczbie był i Aporti.
Tymczasem podręcznik Dziejów biblijnych, który się ukazał w formie dialogu
w roku 1847, został natychmiast wprowadzony do szkół publicznych prywatnych.
Zyskał on aprobatę diecezjalną. Książka miała następnie 23 wydania i dotychczas
kursuje wśród licznych czytelników.
231

24.2 Page 232

▲back to top
ROZDZIAŁ XLIII
Ksiądz Bosko dziękował Bogu za tak wielkie dobro zdziałane za pomocą swych
książek oraz za to, że młodzież tak chętnie garnęła się do Oratorium pociągana
życzliwym traktowaniem. Równocześnie pokrywał uśmiechem pewien cierń bolesny,
który z początkiem marca dołączył do innych. Oto ludzie małoduszni widując Księdza
Bosko w otoczeniu gromady młodzieży zarzucali mu, że przyzwyczaja chłopców do
lenistwa, odrywa ich od domu i posłuszeństwa własnym rodzicom; bynajmniej nie
troszczy się o to, by sprawdzić, czy posiadają w mieście krewnych, którzy by się nimi
zajęli.
Ponieważ dobiegały pogłoski o pewnych rozruchach w niektórych stronach
Włoch, dlatego mógłby ktoś dać wiarę, że Ksiądz Bosko jest niebezpiecznym
agitatorem mogącym wywołać w mieście rewoltę, tym bardziej, że wielu z jego
Oratorian zapoznało się już z więzieniem. Gorzej, że dołączyły się złośliwe
insynuacje, które znajdowały posłuch nawet u władz lokalnych, zwłaszcza u markiza
Cavoura, ojca znanych chłopców Gustawa i Kamila, ówczesnego prezydenta miasta
Turynu. Ten właśnie widząc razu pewnego Księdza Bosko siedzącego pośród swych
chłopców spytał swe otoczenie: Kto to jest ów Ksiądz pomiędzy chłopcami?
To jest Ksiądz Bosko – odpowiedziano.
Aa? Ksiądz Bosko! Wiecie panowie – rzucił markiz złośliwie – albo to jest
szaleniec, albo mąż godny senatu – czyniąc aluzję do słynnego więzienia w Turynie.
Markiz wezwał niebawem do magistratu Księdza Bosko i po dłuższej dyskusji
na temat pogłosek obiegających odnośnie jego osoby i Oratorium stwierdził:
Mam wiadomości pewne, że zebrania Księdza z młodzieżą, zagrażają
spokojowi i porządkowi publicznemu, dlatego nie mogę ich więcej tolerować. Daję
Księdzu, więc radę, by zaniechał gromadzenia tych oberwańców, którzy tylko
nastręczają kłopotu jemu samemu i władzom miejskim.
Panie markizie, ja nie mam innych zamiarów prócz poprawienia losu tych
biednych synów ludu. Nie żądam pieniędzy; proszę tylko, by wolno mi było
gromadzić ich w jakimś miejscu, nawet w jakiejś szopie w czasie niepogody, gdzie
można by ich czymś zająć, by nie włóczyli się po mieście, a równocześnie nauczać
232

24.3 Page 233

▲back to top
katechizmu i umoralniać. Za pomocą tego środka spodziewam się zmniejszyć liczbę
więźniów i przestępców.
Ksiądz się bardzo myli, mój drogi Księże – odpowiedział stary markiz; jego
starania pójdą na wiatr. Nie mogę Księdzu przydzielić żadnego lokalu, ponieważ
gdziekolwiek się znajdzie, wszędzie powstają na niego skargi. Zresztą gdzie Ksiądz
znajdzie fundusze na opłacenie czynszu oraz licznych wydatków tym związanych?
Powtarzam, więc, nie mogę pozwolić więcej na te zebrania.
Rezultaty osiągnięte upewniają mnie, że nie jest to trud daremny. Wielu już
chłopców bezdomnych dzięki temu zyskało pewną opiekę, otrzymało wykształcenie
religijne. Równocześnie skierowałem ich do odpowiednich majstrów na naukę
rzemiosła. Wielu na zawsze zerwało z więzieniem. Jak dotąd nie brakło mi środków
materialnych, których dostarcza Opatrzność? Umie ona wprowadzić dobro ze
skromnych początków, po prostu z niczego, często posługuje się nędznymi
narzędziami do dokonania wielkich zamierzeń.
Ale, niechże Ksiądz Bosko posłucha i przyrzeknie mi rozwiązać owe zebrania.
Proszę o udzielenie tej łaski, panie markizie, nie dla mnie, lecz dla dobra tylu
chłopców, którzy bez Oratorium skończyliby doprawdy źle.
Orsù, basta! Skończmy z tym. Czy Ksiądz wie, z kim rozmawia? Jestem rządca
miasta i Ksiądz winien się podporządkować mym zarządzeniom.
Uznaję w pełni władzę pana markiza.
Czy Ksiądz zdaje sobie sprawę, jak daleko sięgają me pełnomocnictwa? Mogę
w tej chwili wezwać policje i kazać go zaprowadzić tam, gdzie Ksiądz nie życzyłby
sobie się znaleźć.
Och! Doprawdy, nie lękam się w tym wypadku pana – odrzekł Ksiądz Bosko
żartując – bo wiem, że pan markiz tego nie zrobi.
No, no Księże Bosko, proszę nie igrać sobie ze mną!
Tak się traktuje drabów i myślę, że ten, kto by chciał traktować biednego
Księdza Bosko jak jakiegoś przestępcę… Nie, nie nigdy nie przypuściłbym, żeby
szanowny pan markiz chciał wyrządzić mi taką krzywdę, dlatego się nie obawiam.
Ten szlachetny opór poirytował jednak markiza, który z przekąsem rzucił:
Proszę milczeć; nie będziemy z Księdzem dysputować więcej. Jego Oratorium jest
233

24.4 Page 234

▲back to top
nieporządkiem, któremu stanowczo muszę zapobiec. Czy Ksiądz nie wie, że
zabronione są wszelkie zebrania, na które nie uzyskało się zezwolenia?
Moje zebrania – odparował Ksiądz Bosko – nie mają wcale charakteru
politycznego, lecz czysto religijny. Nauczam katechizmu biednych chłopców za
upoważnieniem mojego arcybiskupa.
Czy arcybiskup jest o wszystkim poinformowany dokładnie?
Naturalnie, panie markizie, bez jego zezwolenia nie ruszyłbym palcem.
A gdyby arcybiskup nakazał mu zaprzestać tej śmiesznej imprezy, nie stawiałby
Ksiądz temu trudności?
Żadnej, wszak zapoczątkowałem Oratorium za zgodą mego przełożonego
kościelnego i na jego skinienie natychmiast zaprzestałbym to robić.
Dobrze, niech Ksiądz idzie do domu: pomówię sam z arcybiskupem.
Spodziewam się, że Ksiądz doprawdy zastosuje się do jego pleceń, inaczej zmuszony
będę uciec się do surowych zarządzeń. Na tym audiencja się skończyła.
Ksiądz Bosko opuszczając ratusz był przekonany, że przynajmniej na jakiś czas
zostawią go w spokoju. Jakież było jego rozczarowanie, gdy wróciwszy do domu
zastał list od braci Filippi, w który wymawiano mu dalszą dzierżawę łąki, z której miał
korzystać przez rok.
„Jego chłopcy – pisano w liście – wydeptaliby nam trawę do korzeni, a na to nie
możemy pozwolić i dlatego darujemy mu poprzednie raty, byle w ciągu dni piętnastu
opuścił nasza łąkę. Dłuższego terminu nie możemy mu udzielić”.
Musiał wobec tego skłonić głowę i poszukać miejsca gdzie indziej. Wszystko to
wydawało się jakimś dziwnym sprzysiężeniem przeciwko niemu, lecz były to tylko
próby, jakie Pan Bóg zsyłał na Księdza Bosko, by tym widoczniej okazała się
doniosłość tego dzieła, jakie Opatrzność mu powierzyła.
Jeszcze tego samego dnia zreferował arcybiskupowi, co zaszło miedzy nim
a markizem Cavourem; zacny prałat podniósł go na duchu i zachęcił do cierpliwości
i wytrwania na swej drodze. Poszedł również do hrabiego di Collegano, by polecić mu
swą młodzież; tam również spotkał się z zachętą i obietnicą dalszego poparcia.
Tymczasem markiz Cavour upewnił się z ust samego arcybiskupa, iż Ksiądz Bosko
rzeczywiście działał w porozumieniu z nim i że nic nie zdoła wpłynąć na zmianę
decyzji arcybiskupa w stosunku do Księdza Bosko. Wobec tego dał w sposób
234

24.5 Page 235

▲back to top
grzeczny do zrozumienia arcybiskupowi, że zbadał dokładnie sprawę i gotów jest
zezwolić na dalsze prowadzenie Oratorium Księdza Bosko z zachowaniem pewnych
warunków dla zabezpieczenia spokoju publicznego. W takim sensie odpowiadając na
pisemny wniosek Księdza Bosko, zaprosił go do siebie na konferencję w ratuszu
miejskim.
W rozmowie, jaka się odbyła na temat Oratorium, postawiono Księdzu Bosko
warunki, które wprost uniemożliwiały dalszą pracę nad młodzieżą. Chciano
ograniczyć liczbę chłopców, zakazać publicznego paradowania po mieście z okazji
wycieczek, wykluczyć absolutnie udział w Oratorium dorosłych, jako
niebezpiecznych.
Na pokorne uwagi Księdza Bosko odpowiadano: Ale co Księdzu zależny na
tych oberwańcach? Niech ich Ksiądz zostawi własnym rodzinom! Nie brać na siebie
odpowiedzialności za nich.
I tak Ksiądz Bosko wyszedł z tej konferencji niespokojny o dalszy los
Oratorium, lękając się grożącej mu burzy. Z tym wszystkim postępował jednak
oględnie, by nie drażnić markiza. Być może przewidywał on, że dzieło ze skromnych
początków nabierze wielkiego rozmachu dzięki takiemu człowiekowi jak Ksiądz
Bosko i środkom, jakimi dysponuje i że łatwo mogłoby przekroczyć granice legalne.
Inaczej trudno by wytłumaczyć jego negatywne ustosunkowanie się do Księdza Bosko
i Oratorium.
W między czasie kwestura otrzymała z początkiem marca polecenie roztoczenie
nadzoru nad Księdzem Bosko. W niedzielę około godziny 6 z rana, gdy chłopcy
schodzili się na Mszę św. widziano w pobliżu policję i karabinierów bacznie
obserwujących, co się tam robi.
Tymczasem Ksiądz Bosko spowiadał chłopców na łące do godziny pół do
dziewiątej. Potem prowadził ich do kościoła na Mszę św. lub na przechadzkę; za nimi
szła policja. Uśmiechał się w duchu na widok tej honorowej eskorty jakby jakiegoś
panującego. Później z przyjemnością wspominał te czasy Oratorium na łące uznając je
za najbardziej romantyczne.
Przeciwności nie zbijały go z tropu. Taki miał charakter. Powziąwszy jakąś
słuszną decyzję w porozumieniu ze swymi przełożonymi lub innymi osobami
235

24.6 Page 236

▲back to top
roztropnymi nie ustawał, aż dzieło nie zostało doprowadzone do końca. W każdym
bądź razie wszelkie jego inicjatywy wypływały z czysto ludzkich pobudek.
Z pobudek tymczasem we snach ukazywała mu się jasna przyszłość Oratorium.
Raz oglądał obszerne zabudowania wraz z kościołem, jak obecnie wygląda kompleks
Oratorium, pod nazwą św. Franciszka Salezego z napisem na frontonie:
HAEC EST DOMUS MEA INDE GLORIA MEA – a z bram kościoła
wychodzili i wchodzili do niego chłopcy, klerycy i księża. To znów pojawiało się na to
miejsce inne widzenie: mały dom Pinardiego wraz z portykami i kościołem, chłopcy,
klerycy
i
księża
w ogromnej liczbie.
Ach, czy to możliwe – pytał sam siebie Ksiądz Bosko; ależ to zupełnie, co
innego niż nasze skromne pomieszczenie. Czy to może złudzenie szatańskie? …
Wówczas słyszał wyraźny głos mówiący: Myślisz, że Pan nie może łupami Egipcjan
wzbogacić swego ludu?
Innym razem zdawało mu się, że był na ulicy Cottolengo. Po prawej miał dom
Pinardiego wśród łąk i ogrodów; po lewej dom Moretta, jakby frontem zwrócony do
poprzedniego podwórzami i przyległymi dziedzińcami, które później miały objąć
Córki Maryi Wspomożycielki. Dwie kolumny wznosiły się nad bramą przyszłego
Oratorium, na którym Ksiądz Bosko czytał powtarzający się napis:
HIC INDE GLORIA MEA – stąd chwała moja.
Była to widoczna wskazówka do powstania przyszłego Zgromadzenia
Salezjańskiego. Jeśli z jednej strony oglądał przyszłe własne Zgromadzenie
Salezjanów, czy nie mógł doprawdy widzieć Sióstr? Nic jednak nikomu o tym nie
wspomniał, zachowując wielką dyskrecję, co do tego.
Tymczasem pierwszy sen, jaki miał w Konwikcie, zaczął się już ziszczać.
Czekały go trzy etapy, względnie postoje, nim Ksiądz Bosko otrzymał stałe miejsce.
Pierwszy, to było Schronisko markizy Barolo, drugi – na Młynówce miejskiej; dom
Moretta z łąką sąsiednią – był trzecim. Dzięki za to Bogu!
236

24.7 Page 237

▲back to top
ROZDZIAŁ XLIV
W miarę jak piętrzyły się trudności około dzieła Księdza Bosko, niektórzy
z jego przyjaciół zamiast podnosić go na duchu, zaczęli mu doradzać, by porzucił
swoje dzieło. Widząc, jak pochłonięty był myślą o swym Oratorium, jak nie mógł
rozstać się z chłopcami, jak ich stale odwiedzał nawet po kilka razy w tygodniu
u majstrów, jak ich asystował z więcej niż ojcowską troskliwością, jak zbierał na
ulicach wciąż nowych, jak zjawiał się wśród gromady uliczników i rozmawiał z nimi
swobodnie: nabierano stopniowo przekonania, że Ksiądz Bosko doprawdy zwariował.
Niektórzy jego współpracownicy z seminarium i Konwiktu próbowali
przynajmniej doradzić mu zmianę metody jego apostołowania.
Słuchaj, Księże Janie - mówiono – wystawiasz na pośmiewisko stan kapłański.
A to, dlaczego to proszę was?
Przez twe dziwactwa: przez zniżanie się i pospolitowanie w zabawach
z ulicznikami; pozwalasz im na spoufalanie się, gdy zwracają się do ciebie niezbyt
odpowiednimi wyrazami. Są to rzeczy niewidziane dotąd w Turynie i przeciwne
powadze nam właściwej. Ponieważ Ksiądz Bosko nie przejmował się zbyt tymi
uwagami, wtedy mówiono sobie: ma coś nie w porządku w głowie, on już nie
rozumuje należycie!
Pewnego dnia nawet sam ks. Borel, który najlepiej rozumiał Księdza Bosko,
w obecności księdza Sebastiana Pacchiotti, tak odezwał się do niego: Drogi Księże
Bosko, by nie stracić wszystkiego, trzeba zatrzymać przynajmniej część w garści.
Poczekajmy trochę na czas sposobniejszy dla naszych planów. Proponuję pożegnać się
z obecnymi Oratorianami, zatrzymując jakichś dwudziestu najmłodszych
ministrantów. Zajmując się prywatnie tymi kilkunastu oczekiwać będziemy, aż Pan
Bóg otworzy nam lepsze widoki, by można mieć odpowiedni lokal i środki.
Ale Ksiądz Bosko w pełni przekonany o swej misji odpowiadał:
Nie, nie, mój drogi! Pan Bóg w swym miłosierdziu zapoczątkował to dzieło
i On je doprowadzi do końca. Ksiądz wie, drogi księże Borel, z jakim wysiłkiem
wyrwaliśmy z niebezpieczeństwa tylu chłopców i jak oni dobrze nam odpowiadają.
237

24.8 Page 238

▲back to top
Jestem wtedy zdania, że nie należy ich opuszczać na własny los i na tak wielkie
niebezpieczeństwa dla duszy.
No, ale gdzież ich będziemy gromadzili?
W Oratorium.
A gdzie jest to Oratorium?
Ja już je widzę gotowe: widzę kościół, budynek, dziedzińce... doprawdy to już
jest i ja to widzę…
No, ale gdzież doprawdy są te wszystkie rzeczy, które ty widzisz – dopytywał
się ksiądz Borel.
Na razie nie mogę ci dokładnie określić miejsca – odpowie Ksiądz Bosko – lecz
istnieją naprawdę i będą do naszej dyspozycji.
Słysząc powyższe słowa, ksiądz Borel, jak później opowiadał starszym
salezjanom, doszedł do głębokiego współczucia. Widział w tym wyraźny dowód
choroby umysłowej drogiego przyjaciela i zawołał: Ach, mój drogi Księże Bosko!
Doprawdy Księdzu się pomieszało! W głębokim współczuciu zbliżył się i ucałował
serdecznie przyjaciela, odchodząc zbolały tym nieszczęściem. Również jego
towarzysz ks. Pacchiotti dał wyraz współczucia i politowania. Także wielu kapłanów
miejscowych odwiedzało go doradzając, że mógłby z wielką korzyścią dla dusz głosić
misje ludowe, dopomagać w pracy duszpasterskiej proboszczom, względnie oddać się
dziełom markizy Barolo.
A gdy ich słuchał w milczeniu, myśleli, że da się namówić do tego, co
proponowali. Tak, doprawdy Księże Bosko, nie trzeba się upierać przy swoim. Nie da
się przebić głową muru. Proszę pożegnać się z chłopcami! Ksiądz Bosko przerwał im
wznosząc oczy w niebo i czyniąc gest wymowny: Och, Opatrzność! Jesteście księża
w błędzie, myśląc, że porzucę Oratorium świąteczne. To Opatrzność posyła mi tych
chłopców, a ja nie oddalę ani jednego z nich, możecie być o tym pewni! Mam niezbitą
pewność, że Opatrzność Boska dostarczy mi wszystkiego, co jest potrzebne…
A nawet środki są już gotowe… A jeśli nawet nie zechcą mi wydzierżawić lokalu,
zbuduję nowy z pomocą Najświętszej Wspomożycielki. Będziemy mieli obszerne
budynki, liczne lokale dla szkół, sypialnie zdolne pomieścić chłopców, jacy do nas
przybędą; będziemy mieli warsztaty wszelkiego rodzaju, by chłopcy mogli kształcić
się w obranym zawodzie; będziemy mieć obszerny dziedziniec z portykami na
238

24.9 Page 239

▲back to top
rekreację; w końcu będziemy mieli wielki kościół, księży, katechetów, majstrów,
profesorów gotowych na skinienie; księża będą uczyć chłopców okazujących
powołanie do stanu duchownego.
Zdumieni tą niezwykłą odpowiedzią owi księża patrząc porozumiewawczo na
siebie pytali: czy może Ksiądz chce założyć nowe zgromadzenie zakonne?
A gdybym nawet miał ten zamiar?
A jaki habit da Ksiądz swemu zgromadzeniu?
Cnotę! – odpowiedział Ksiądz Bosko uchylając się od dalszych pytań.
Oni jednak nadal nagabywali dalej, jaki kolor habitu przywdzieją jego
zakonnicy.
Otóż chciałbym – mówi Ksiądz Bosko – by wszyscy nosili zawinięte rękawy
jak pomocnicy murarscy…
Dworowano sobie na te odpowiedzi Księdza Bosko. On zaś pozwalając na żarty
owym duchownym, sam z uśmiechem spytał:
Czy powiedziałem coś niedorzecznego? Czy księżą czcigodni nie wiedzą,
że chodzić w koszuli znaczy być ubogim? I że zgromadzenie zakonne bez ubóstwa nie
może istnieć długo?
Tak, tak, zrozumieliśmy doskonale! – mówili na odchodnym. Gdy już byli za
progiem porozumieli się ze sobą:
Tak, doprawdy Księdzu Bosko pomieszało się w głowie.
Przyszłe wydarzenia miały niebawem ziścić śmiałe marzenia Księdza Bosko.
On sam od początku szczerze opowiadał o swoich snach księdzu Cafasso prosząc
o radę. Świątobliwy kapłan odpowiadał: Proszę iść naprzód z całym spokojem
przyjmując za prawdę owe sny: uważam, że z tego wyjdzie większa chwała Boża
i dobro dusz!
Tymczasem coraz uporczywiej krążyły po mieście pogłoski, że Ksiądz Bosko
zwariował. Dobrzy smucili się z tego, obojętni i nieżyczliwi kpili sobie. Prawie
wszyscy, nawet najbardziej z nim zżyci opuścili go. Któryś czasem spotkawszy go na
ulicy i nie mogąc wyminąć spoglądał ze współczuciem pytając o zdrowie.
Dziękuję, dobrze.
Biedny Ksiądz Bosko zapewne cierpi na bóle głowy?
Ależ bynajmniej.
239

24.10 Page 240

▲back to top
Wydaje się, że Ksiądz ma oczy przekrwione.
Ach, drobnostka, być może nieco za wysoko unosiłem łokieć siedząc przy
biurku… Odpowiadał z dobrodusznym humorem rozumiejąc cel tych pytań. I tak
zbywał natręta.
Chłopczyk Michaś Rua w owych dniach natknął się na pewnego urzędnika
zawiadującego królewską rusznikarnią, położoną w pobliżu Schroniska na Valdocco;
ten go spytał: Chodzisz jeszcze do Oratorium? Podobno Ksiądz Bosko biedak
zwariował?
Podobne głosy dochodziły chłopców z wielu innych źródeł:
Biedny Ksiądz Bosko tak przejął się losem sierot, że to padło mu na głowę.
Z Kurii wysłano również zaufaną osobę w celu przeprowadzenia wywiadu
dotyczącego Księdza Bosko. Obawiano się, że pogłoski mogą być prawdziwe,
a wtedy może być narażona godność kapłańska.
Wysłannik Kurii zgłosił się pewnego dnia do Schroniska, by rozmówić się
z Księdzem Bosko. W czasie długiej rozmowy na temat aktualnych potrzeb
Oratorium, Ksiądz Bosko oczywiście nie taił swego entuzjazmu opowiadając, co się tu
robi dla młodzieży: O tak! Z pomocą Bożą będzie można zrobić wiele w przyszłości:
tak oto będzie wznosić się nasz zakład, a w pobliżu kościół, gdzie odprawiać się będą
wspaniałe nabożeństwa; tu widzę wokół siebie księży, kleryków, których na razie nie
ma, ale będą pomagać mi w przyszłości; widzę też ogromną rzeszę młodzieży
otaczającej mnie, słuchającą i odpowiadającą mym staraniom.
Kurialista zdał sprawę ze swej wizyty. Wynik musiał być jednoznaczny: Ksiądz
Bosko majaczy: finguje, że posiada to, czego nie ma i nigdy nie osiągnie! Więc
paranoja...
Na razie nie powzięto żadnej decyzji, tym bardziej, że wikariusz generalny ks.
Rabina szczególny przyjaciel Księdza Bosko nie zgodził się na powzięcie jakiejś
przedwczesnej decyzji. Natomiast na pewnej naradzie duchownych w Turynie
debatowano między innymi sprawami także na temat Księdza Bosko. Zapadła decyzja
umieszczenia go w szpitalu dla chorych umysłowo. Może da się jeszcze zastosować
odpowiednie środki dla jego uleczenia.
Pewnego, więc dnia zjawiło się u niego dwóch duchownych powozem krytym,
by go odwieźć na umówione miejsce. Po wstępnych konwenansach wszczęto
240

25 Pages 241-250

▲back to top

25.1 Page 241

▲back to top
rozmowę na temat ukochanego Oratorium. Podobnie jak innym, powtórzył on, co
jakby własnymi oczami oglądał już teraz.
Duchowni wymienili miedzy sobą porozumiewawcze spojrzenie. Tymczasem
Ksiądz Bosko spostrzegł się, do czego zamierzali i filuternie się uśmiechał. Wreszcie
owi księża zaproponowali mu wyjść z nimi na przechadzkę: kochany Księże Bosko,
trochę świeżego powietrza dobrze Księdzu zrobi, proszę pójść nami: mamy ze sobą
powóz, wyjedziemy kawałek za miasto.
Odprowadził swych gości, a gdy usilnie zapraszali, by wsiadł do powozu,
odrzekł: O nie, byłoby niegrzecznością z mej strony: proszę niech księża łaskawi
wsiądą pierwsi. Nie podejrzewając niczego, księża wsiedli do pojazdu, a Ksiądz Bosko
zatrzasnął za nimi drzwiczki rzucił woźnicy:
Proszę jechać, co żywo do szpitala dla umysłowo chorych, gdzie oczekują na
tych gości…
Dorożkarz wykonał polecenie, zaciął konie, które całym pędem wjechały do
szpitala wariatów, gdzie już na dziedzińcu oczekiwali sanitariusze. Pełna humoru
scena, jaka miała przy tym miejsce, warta jest przytoczenia.
Otóż wspomniani sanitariusze mając polecenie nie wypuszczania z domu dla
chorych umysłowo tego, którego przywiozą, nie wiedząc, który z owych dwóch jest
nim, z należnym szacunkiem, lecz i stanowczością zaprowadzili obydwóch do
separatki. Nic nie pomogły protesty, ani tłumaczenia. Dostali się, więc w potrzask. Po
wielu naleganiach wezwano wreszcie kapelana, który sprawdziwszy, kim są
wybuchnął śmiechem i kazał ich wypuścić. Jak się czuli owi dwaj kanonicy tak
zgrabnie wystawieni na wiatr, można sobie wyobrazić! Przez dłuższy czas nie mogli
patrzeć na Księdza Bosko. To wystarczyło dla stwierdzenia, że albo nie jest wcale
szalonym, lub też jest to szał zgoła innego gatunku, jak w przypadku wielkich ludzi,
którym Bóg powierza wielką misję, zgodnie ze słowami św. Pawła: „Bóg wybrał to,
co głupie świata, aby zawstydził mądrych”. /1 Kor 1,27/.
A tymczasem Ksiądz Bosko z cierpliwością przeczekiwał, aż obmowy
dotyczące jego osoby ustaną, a sam spokojnie szedł nadal swą drogą. Nawet
najbardziej oddani przyjaciele kapłani, którzy dopomagali mu w pracy, opuścili go
widząc, że nie słucha ich rad i trzyma się własnej metody w kierownictwie Oratorium.
Biedny Ksiądz Bosko nosząc w sobie utajoną chorobę, samotnie niósł ciężar 400 i
241

25.2 Page 242

▲back to top
więcej chłopców. Mogłoby to zniechęcić nawet najdzielniejszego człowieka, tylko nie
Księdza Bosko, który z Królewskim wieszczem powtarzał: „Pan twierdza moja
i ucieczka moja i wybawiciel mój: w Nim będę miał nadzieję”. /Ps 17/.
Po prawdzie trzeba jednak powiedzieć, że nie wszyscy opuścili go w dniach
twardej próby. Tak na przykład, arcybiskup Fransowi nie przestał nigdy go popierać
i zachęcał do kontynuowania odważnie zaczętego działa. Szczególna to doprawdy
łaska Boża dla Turynu, że w czasach tak burzliwych rządził diecezją mąż znający
drogi Pańskie i tak przychylny dla Księdza Bosko i jego Oratorium; inaczej, bowiem
chyba cudem mogłoby się ostać jego Oratorium.
Ksiądz Cafasso ze swej strony wspierał go materialnie i doradzał Księdzu
Bosko, by wobec niezrozumienia jego planów grał na zwłokę, nie robił niewczesnych
decyzji, oczekując jak pokieruje wypadkami Opatrzność.
Ksiądz Borel chętny zawsze do pomocy, wówczas jednak zachowywał rezerwę,
współczując przyjacielowi wyczerpanemu nadmiernym wysiłkiem i bezsennością.
Ksiądz Bosko uznał ze swej strony za stosowne przeciąć bolesną niepewność, co do
swego zdrowia i pod najściślejszym sekretem wyjawił przyjacielowi, że otrzymał od
Boga i Najświętszej Dziewicy widzenie: przedmieście Valdocco stanie się kolebką
Oratorium oraz zgromadzenia zakonnego, jakie miał zamiar założyć.
Ksiądz Borel przyjął z zadowoleniem tę wiadomość i często w przyszłości
wspominał owe słowa Księdza Bosko. A w roku 1857 na widok części budynków
aktualnego Oratorium, mawiał do kleryka Michała Rua: Ksiądz Bosko w swych
widzeniach opisywał mi dokładnie ten budynek tak, że muszę obecnie stwierdzić
zgodność z owymi podówczas fantastycznymi planami budowy, jakie mi przedstawiał
w swych snach.
242

25.3 Page 243

▲back to top
ROZDZIAŁ XLV
Wśród tych perypetii nadeszła Niedziela palmowa 5 kwietnia 1846 r. ostatni
dzień dzierżawy łąki Filippi. Wieczorem dnia poprzedniego Ksiądz Bosko strapiony
zapowiedział chłopcom na słówku: Przyjdziecie tu po raz ostatni w przyszłą niedzielę,
a potem zobaczymy, co nam ześle Opatrzność.
Był to dzień szczególnie ciężki dla biednego Księdza Bosko i tak już
dotkniętego wielu przykrościami. Musiał przecież zapowiedzieć chłopcom, gdzie mają
zebrać się w przyszłą niedzielę, a tym czasem mimo pilnych poszukiwań jakiegoś
miejsca, nie było najmniejszego promyka nadziei na jego znalezienie. Nieufność, z
jaką się spotykał w swej działalności, wytworzyła wrogą przeciwko niemu atmosferę.
Na wszystkie ponawiane prośby otrzymywał od magistratu odmowną odpowiedź.
W tak bolesnej sytuacji, nie tracąc jednak nadziei w Opatrzność postanowił
wypróbować modlitwy swych drogich chłopców, z których wielu odznaczało się
niezwykłą cnotą.
Tego ranka wyspowiadawszy wielu z nich, gdy się zebrali, zapowiedział,
że Msza św. odbędzie się w klasztorze Madonny di Campagna, jakieś parę kilometrów
od miasta. Pójdziemy – oświadczył – jakby pielgrzymką do Matki Najświętszej, by
nam wskazała miejsce dla naszego Oratorium. Młodzież przyjęła propozycję
z radością i wnet ustawiała się w rzędy. Wiedząc, że przechadzka ta nie ma na celu
rozrywki, lecz jest raczej aktem pobożności zachowywali się nadzwyczaj budująco; po
drodze odmawiano pobożnie Różaniec śpiewano Litanię.
Gdy weszli na aleję zacienioną drzewami wiodącą do klasztoru, ku zdziwieniu
wszystkich, odezwały się wesoło dzwony. Mówiono powszechnie, że dzwony
zadzwoniły same. Potwierdzało to zeznanie O. Flugentego gwardiana klasztoru,
podówczas spowiednika Króla Karola Alberta, że ani on sam, ani nikt z klasztoru nie
dał polecenia zadzwonienia z tej okazji, a nawet, gdy dochodził, kto uczynił nie mógł
tego stwierdzić.
Chłopcy pobożnie uczestniczyli we Mszy św. a wielu przyjęło Komunię św. Po
Mszy, wówczas, gdy zacny gwardian przygotował im śniadanie we wirydarzu
klasztornym, Ksiądz Bosko wygłosił stosowaną homilię. Porównując swych chłopców
243

25.4 Page 244

▲back to top
do ptaszków, którym zrzucano gniazdko na ziemię, zachęcał ich, by prosili Madonnę,
iżby raczyła przygotować im miejsce pewniejsze i stałe. To też chłopcy naprawdę
modlili się do Niej gorąco, pełni ufności, że zostaną wysłuchani. Po zjedzeniu
śniadania wrócili wesoło do domów, by po raz ostatni zgromadzić się na
wydzierżawionej łące.
Wszystkie nadzieje złożono w ręce Maryi Najświętszej. Równocześnie Ksiądz
Bosko zlecił komuś wyszukanie innego miejsca, lecz do wieczora ufność ich wraz
z Księdzem Bosko miała być wystawiona na ciężką próbę.
Około godziny drugiej zeszli się wszyscy na łące. Wiedząc, że po raz ostatni
wolno im było z niej korzystać, biegali bez wytchnienia, by ją dobrze wydeptać.
O ustalonej godzinie był katechizm, śpiew, kazanie tak jak w innych razach.
Potem młodzież znowu zabawiała się beztrosko. Musiała im jednak podpaść rzecz
niezwykła: ten, który zawsze był duszą ich zabaw i tak jak św. Filip z Neri stawał się
małym z maluczkimi, ich drogi Ksiądz Bosko zostawał samotny w drugim końcu łąki
zamyślony i smutny. Był to może jedyny raz, gdy go widzieli osamotnionego.
Z twarzy znikł zwykły uśmiech, a przebijała udręką, oczy szkliły się łzami.
Przechadzając się tu i tam modlił się gorącymi westchnieniami.
Gdy któryś z chłopców podchodził do niego polecał: bawcie się moi drodzy
synowie, a mnie zostawicie samego.
Ksiądz Bosko nie zdradzał nikomu przyczyny swego smutku, lecz najstarsi
wiedzieli, co go gnębi. Po południu był jeszcze po raz ostatni u braci Filippi i ich
matki nie zdoławszy nakłonić ich do zmiany decyzji.
Ależ ja wynająłem tę łąkę za 20 lir miesięcznie na cały rok, a czas wynajmu
jeszcze nie upłynął. Wszak suma powyższa wynagradza panom straty ze zbiorów
siana.
Nie godzimy się na ponoszenie szkód tak wielkich nieprzewidzianych
poprzednio. Proszę sobie poszukać innego miejsca.
I gdzież moglibyśmy udać się obecnie?
Daliśmy Księdzu dość czasu na to, by znaleźć sobie miejsce.
Jakież, więc pióro zdołałoby opisać, co przeżywał w tej chwili Ksiądz Bosko.
Jak ogrodnik patrząc w zachmurzone niebo, obawiający się klęski gradobicia, która
mogłaby w jednej chwili zniweczyć jego nadzieje; jak pasterz zmuszony porzucić swą
244

25.5 Page 245

▲back to top
ukochaną trzódkę w obliczu żarłocznych wilków; jak ojciec, więcej, jak matka czuła,
której przychodzi się może na zawsze rozstać ze swymi dziećmi… Myślał w głębi
duszy: Moi pomocnicy obrócili się do mnie tyłem i pozostawili samego. Jestem
całkowicie wyczerpany, straciłem prawie zdrowie, a teraz za parę godzin kończy się
termin korzystania z tej łąki: muszę mieć inne miejsce do zbiórek, które muszę
zapowiedzieć chłopcom na następną niedzielę, a tego miejsca niestety, mimo
wszelkich poszukiwań nie znaleziono i od dziś wieczór Oratorium miałoby zakończyć
swój żywot. Czyż daremne były wszelkie wysiłki, jakie w to dzieło włożyłem? Więc
zmuszony jestem pożegnać się z tymi chłopcami, którzy mnie kochają, zostawić ich na
łasce losu wałęsających się po ulicach, oddających się występkom, kończących we
więzieniach? Czy to może być wolą Boga? Refleksje powyższe sprawiły tak głęboki
ból Księdzu Bosko, iż nie mógł wytrzymać i z jego ust wyrwały się jęki
i westchnienia.
Zapyta ktoś: A czy nadzieja, nawet pewność przyszłego Oratorium opuściła go
już całkowicie?
Jesteśmy zdania, że Pan Bóg mając udzielić Oratorium szczególnej łaski, to jest
stałego miejsca, chciał, by jego Założyciel odczuł tego dnia swa całkowitą bezradność
i beznadziejność sytuacji. Bogu samemu przypisywał dobrodziejstwo, które miał
otrzymać w nagrodę za swe trudy. Jest to, bowiem reguła Boskiej Opatrzności, iż
cierpieniom i wyrzeczeniom towarzyszą hojne dobrodziejstwa i łaski. Ksiądz Bosko
okazał wierność i ufność Bogu, podobnie jak patriarcha Abraham, o którym mówi św.
Paweł: „Przeciw nadziei uwierzył w nadzieję, aby stał się ojcem wielu narodów
według tego, co było mu powiedziane: Tak będzie potomstwo twoje”. /Rz 4,18/.
Niektórzy chłopcy obserwując pilnie Księdza Bosko widzieli, jak wznosił
błagalnie wzrok ku niebu i szeptał gorąco modlitwę: „O mój Boże, dlaczego nie
wskażesz mi miejsca, w którym chcesz, bym gromadził te dzieci? Dajże mi je rychło
poznać lub objaw swą wolę, co mam czynić”. Była to modlitwa zarazem ogromnego
bólu jak i ufności; a Bóg jest przecież dobrocią, Ojcem sierot, który nie omieszkał
wysłuchać tych gorących łez i serdecznych westchnień!
Zaledwie Ksiądz Bosko skończył tę modlitwę i otarł łzy, gdy w tej samej chwili
naszedł niejaki Pancrazio Soave znany jąkała, że chcąc wydobyć z jego ust słowa,
trzeba by doprawdy kleszczy mitycznego Nikodema. Zacny ten człowieczek podszedł
245

25.6 Page 246

▲back to top
do Księdza Bosko pytając: -Cz-y to-to p-r-a-w-d-a że k-s-i-a-d-z ksiądz-s-z-u-k-a m-i-
e-j-s-c-a n-a l-a-b-o-r-a-t-o-r-i-u-m ?
Nie na laboratorium, lecz dla Oratorium – odpowiedział Ksiądz Bosko.
Nie wiem czy Oratorium a laboratorium jest jedno, ale miejsce jest: proszę
przyjść je obejrzeć. Jest własnością pana Franciszka Pinardiego zacnego obywatela,
który chce mu je wydzierżawić. Proszę przyjść zawrzeć kontrakt.
Ta nieoczekiwana propozycja była jasnym promykiem, który przedarł się
pośród gęstych chmur.
Prawie w tym czasie przybył pewien zaufany przyjaciel Księdza Bosko, niejaki
ks. Piotr Merla, założyciel pobożnego dzieła pod wezwaniem Rodziny św. Piotra
Apostoła, której celem jest zaopatrywanie ubogich dziewcząt pozbawionych zarobku
i niezamężnych. (Uwaga: stowarzyszeniem kierują Siostry Miłosierdzia założone
przez Błogosławionego Cottolongo. Są to dwie bliźniacze instytucje zakonne
pozostające w bliskich kontaktach ze zgromadzeniem salezjańskim, które nawzajem
oddają im różne usługi).
Kolega Księdza Bosko z seminarium i wtajemniczony w jego zbożne plany
pokrewne jego własnym, w wolnych chwilach chętnie spieszył mu z pomocą
w katechizacji młodzieży i innych potrzebach.
Co z tobą jest Księże Janie – spytał zauważywszy że nosił on się z jakimś
smutkiem. Może spotkało cię jakieś nieszczęście?
Nieszczęście, nie – ale kłopot nie lada. Dzisiaj upływa ostatni termin dzierżawy
tej łąki, zbliża się wieczór, muszę zapowiedzieć młodzieży, gdzie mają się zebrać na
przyszłą niedzielę, a sam nie wiem gdzie. W tej chwili właśnie nadszedł pewien
człowiek, który powiada, że jest jakiś lokal do wynajęcia. Przyszedłeś w samą porę:
zaczekaj chwilę, pójdę go obejrzeć i zaraz wracam.
Dobrze zaczekam na ciebie. Załatw wszystko jak najpomyślniej.
Ksiądz Bosko poszedł do pana Pinardiego. Wśród ogrodów, łąk i pól zastał
jakiś szałas parterowy z balkonem i schodami prowadzącymi na górę; stwierdził, że
był to ów dom z jego snów niecieszący się dobra opinią. Ksiądz Bosko chciał dostać
się na piętro, lecz pan Pinardi zawołał:
Nie, nie tutaj Księże. Miejsce dla niego jest przeznaczone z tyłu i zaprowadził
go do szopy mieszczącej się na spadzistym terenie. Pierwotnie przeznaczona była na
246

25.7 Page 247

▲back to top
pracownię do wyrobu kapeluszy, później jako magazyn, w którym przechowywano
bieliznę do prania, suszoną na przyległym podwórzu.
Ksiądz Bosko wszedłszy do środka musiał schylić głowę, by nie uderzyć
o sufit. Podłoga była ubita z gliny; dach był jak sito podziurawiony tak, że w razie
deszczu powstawała sadzawka. Szopa ta nadawała się najwyżej na drewutnię.
W owym czasie była schronieniem dla szczurów i kun, gnieździły się w niej puchacze
i nietoperze.
Jest zbyt niska, nie nadaje się dla mnie – mówi Ksiądz Bosko obejrzawszy ją.
Dobrze, każę ją pogłębić – dodał uprzejmie pan Pinardi; wyremontuje się ją, da
się schodki, naprawi się sufit; na pewno będzie Księdzu odpowiadać na jego
laboratorium.
Nie laboratorium – drogi przyjacielu – lecz na Oratorium, to jest kaplicę, gdzie
będzie się gromadzić młodzież.
Wszystko jedno, bardzo dobrze, ja również należę do chóru; postawię tam dwa
krzesła: jedno dla mnie, drugie dla mojej małżonki. Mam, po zatem w domu lampę, ja
także przyniosę dla ozdoby kaplicy, doskonale: będzie Oratorium.
Zacny pan Pinardi był ukontentowany tym, że w jego zabudowaniach będzie
kaplica. Uznał w tym widocznie zrządzenie Opatrznościowe.
Dobrze, dziękuję szanownemu panu za dobrą wolę i ofertę jaką mi składa. Jeśli
szanowny pan zechce obniżyć podłogę nie mniej niż jedna stopa, przyjmuję w takim
razie. A ile pan żąda za dzierżawę?
Trzysta lir rocznie; inni dają więcej, lecz ja wolę odstąpić Księdzu, który zużyje
lokal na cele religijne i dla dobra publicznego.
Dobrze, dam panu trzysta dwadzieścia lir, z tym, że odstąpi mi pan również ten
skrawek terenu na dziedziniec dla zabaw młodzieży oraz przyrzeknie mi zremontować
szopę, tak by można tu przyprowadzić na przyszłą niedzielę chłopców.
Zrobione: proszę spokojnie przychodzić w niedzielę, wszystko będzie
w porządku.
Więcej nie potrzeba było Księdzu Bosko. Odetchnął podniesiony na duchu.
Wróciwszy do chłopców zwołał ich natychmiast i z radością oznajmił: Dobre wieści
chłopcy! Znaleźliśmy pomieszczenie na Oratorium: będziemy mieli kaplicę, zakrystię,
pomieszczenia na szkołę, dziedziniec do zabaw. W przyszłą niedzielę możecie
247

25.8 Page 248

▲back to top
przychodzić śmiało. Jest to dom Pinardiego; to mówiąc wskazał im miejsce widoczne
z łąki, na której się znajdowali.
Wiadomością tą niektórzy zachwyceni jakby nie wierzyli własnym uszom, inni
nie posiadali się z radości.
Zakotłowało się wśród nas – opisuje jeden ze świadków – skakaliśmy, biegali,
fikali koziołki, podrzucali w górę berety, krzyczeli, skakali, klaskali, słowem hałas nie
z tej ziemi. Ludzie przechodzący zatrzymywali się zdziwieni pytając, co tu się dzieje.
Ksiądz Merla śmiał się, Ksiądz Bosko płakał ze wzruszenia. Ogólny entuzjazm
i podniecenie – scena doprawdy godna uwiecznienia dla potomnych. Dzięki
szczególnej łasce Bożej i za wstawiennictwem Najświętszej Maryi Niepokalanej
przeszło się z beznadziejnego smutku do najsłodszej radości.
Gdy dano upust radości, Ksiądz Bosko uciszywszy rozhukaną gromadę
powiedział kilka słów odnośnie ich przyszłej przeprowadzki, potem zachęcił do
odmówienia cząstki Różańca na podziękowanie Matce Bożej za łaskę uzyskaną w tym
dniu.
Pożegnano się z przytulną łączką, którą polubili, z nadzieją, że znajdą stałe
miejsca na Oratorium. Słońce już zachodziło, chłopcy, więc całując na pożegnanie
Księdza Bosko w rękę rozchodzili się do swych domów, opowiadając o zaznanych
przygodach w tym dniu. Kontrakt zawarty przez Księdza Bosko z datą 1 kwietnia
1846 r. na trzy lata podpisali Franciszek Pinardi i ksiądz Borel.
248

25.9 Page 249

▲back to top
ROZDZIAŁ XLVI
Pan Pinardi zaręczył Księdzu Bosko, że na przyszłą niedzielę szopa będzie
wyremontowana i dotrzymał słowa. Ksiądz Bosko tymczasem otrzymał od
arcybiskupa odpowiednie upoważnienie pod datą 10 kwietnia, tj. w sobotę Wielkiego
Tygodnia i niebawem kaplica została odpowiednio urządzona i zaopatrzona w sprzęty
liturgiczne. Na Wielkanoc 12 kwietnia 1846 r. została otwarta nowa kaplica Oratorium
wraz z dziedzińcem przyległym od zachodu i północy. Dwie dobrodziejki
wyhaftowały obrusy na ołtarz z płótna podarowanego przez księdza Caprano, on zaś
własnym sumptem ufundował krzyż, lichtarze, lampę wieczną i niewielki obraz św.
Franciszka Salezego. Ksiądz Bosko tego rana poświęcił pod wezwaniem tegoż
Świętego skromny budynek, odprawił Mszę św. z udziałem licznie zgromadzonej
młodzieży, ich krewnych oraz wielu osobistości z miasta. Arcybiskup ze swej strony,
w dowód swej życzliwości dla Oratorium, odnowił Księdzu Bosko władze przedtem
udzielone, to jest odprawianie Mszy św., udzielanie błogosławieństwa
Eucharystycznego, sprawowania niektórych Sakramentów, głoszenie kazań, triduów,
nowenn, rekolekcji, przygotowanie do Bierzmowania i do Pierwszej Komunii św.,
spowiedzi i Komunii Wielkanocnej, jakby to była własna parafia chłopców.
Dobrze będzie dać opis własnej kaplicy. Było to pomieszczenie długości około
16 m, szerokości 6 m. Za ołtarzem były jeszcze dwie komórki służące za zakrystię
i schowek.
Podłoga była jako tako ułożona z desek, między którymi mogły przechodzić
myszy i uganiające się za nimi koty. Sufit wyprawiony gipsem. A jej wysokość?
Oczywiście musiała być nieco mniejsza niż u św. Piotra w Rzymie! Wystarczy
powiedzieć, że gdy arcybiskup wstępował na tron w czasie funkcji Bierzmowania,
musiał zdjąć mitrę i schylić głowę. Blisko w połowie kaplicy od strony północnej stał
niewielki pulpit, na którym nie mógł się zmieścić ktoś wysokiego wzrostu nie
dotykając głową sufitu. Taka to była bazylika, która służyła jako miejsce kultu Bożego
przez blisko 6 lat, a w czasie tegorocznych Świąt Wielkanocnych rozbrzmiewała
pobożnymi piniami. W taki sposób sprawdzały się sny Księdza Bosko, który ustalił
wreszcie swój pobyt w tej szopie otrzymanej z dobroci NMP.
249

25.10 Page 250

▲back to top
Na podziękowanie za łaskę młodzież odprawiała w latach 1846 i 1847
pielgrzymkę dziękczynną do świątyni Consolaty wraz z generalną Komunią św.
Po Mszy św. odśpiewano uroczyste Te Deum. Ogólny radosny nastrój pocieszył
Księdza Bosko wynagradzając mu doznane zawody. Udzielił się on szczególnie jego
pierwszym współpracownikom, którzy nabrali otuchy w przyszłość Oratorium.
Szczupłe pomieszczenie oczywiście nie były wystarczające, ale zawarcie
formalnego kontraktu uwalniało Księdza Bosko od ciągłego niepokoju i nieustannych
wędrówek z miejsca na miejsca. Niemniej poważne przeszkody wyłaniały się nie na
tyle ze strony właściciela, jak z powodu bliskości karczmy, do której uczęszczały
szumowiny miejskie. Dzięki jedna k czujnej asystencji Księdza Bosko, posłuszeństwu
jego poleceniom, chłopcy nie doznali z tej strony szkody na duszy; co więcej, ich
wrzawa chłopięca i muzyka spowodowały korzystny skutek: przeniesienie karczmy
gdzie indziej. Lecz o tym będzie jeszcze mowa.
Stałe miejsce, dowody życzliwości przełożonego kościelnego, uroczyste
nabożeństwa i święta obchodzone w ciągu roku, po otrzymywane od dobrodziejów
środki, muzyka, śpiew, różne zawody, wyścigi, pokazy zręcznościowe i tysiące innych
nowości, jakie potrafił wykombinować Ksiądz Bosko, przyciągały do Oratorium
mnóstwo młodzieży zewsząd. Liczba jej dochodziła do sześciuset, tak, iż w czasie
nabożeństwa zapełniali szczelnie każdy dosłownie kącik kaplicy i prezbiterium,
a reszta stała na zewnątrz. Księża, którzy go opuścili, wracali stopniowo, a było ich
kilkunastu.
Z tych i innych powodów Oratorium niebawem nabrało dużego rozmachu.
Ksiądz Bosko pisze w pamiętniku: Chłopcy od tej pory uczęszczali punktualniej
i lepiej byli asystowani. Podziwu godne było, iż młodzież nieznana przeze mnie, do
której można było zastosować słowa psalmu: sicut equus et mulus, quibus non est
intellectus – dawała się prowadzić i słuchała poleceń. Musze dodać, że wśród tak
wielkiej ignorancji religijnej można było stwierdzić u niej wielki szacunek dla
kapłanów oraz zapał w nauce katechizmu.
Metoda, jakiej używano wówczas w Oratorium jest ta sama, jakiej dotychczas
używa się w Oratorium św. Franciszka Salezego w Turynie oraz we wszystkich
placówkach salezjańskich na całym świecie.
250

26 Pages 251-260

▲back to top

26.1 Page 251

▲back to top
Dobrze będzie podać charakterystyczne zarysy regulaminu tego dzieła. W dni
świąt od rana otwierało się kościół słuchało spowiedzi aż do Mszy św. Odprawiała się
ona o godzinie ósmej; niekiedy ze względu na liczne spowiedzi godzina była
przesunięta do dziesiątej. Z rana współpracownicy księża zajęci byli odprawianiem
nabożeństw w kościołach w mieście. W czasie Mszy św. któryś ze starszych chłopców
asystował towarzyszy przewodnicząc w odmawianiu pacierzy porannych i Różańca
oraz czytał modlitwy przed Komunią św. Po Mszy św. Ksiądz Bosko wstępował na
niskie podium. Początkowo była to krótka homilia; później prowadził cykl historii
kościelnej i biblijnej, który kontynuował przez blisko 20 lat. Nauki te proste
i popularne, z odpowiednimi przykładami, usytuowaniem miejscowym, podobały się
bardzo słuchaczom wielkim i małym, nawet samym księżom, którzy ich także słuchali,
a serca młodocianych słuchaczy napełniały odrazą występku i miłością do cnoty.
Po krótkiej rekreacji rozpoczynała się szkoła czytania i śpiewu trwająca do
południa. Taki był program zajęć przedpołudniowych.
Po południu odbywały się gry w boccie, kulki, zabawy w wojnę i inne popisy
zręcznościowe. O pół do drugiej był katechizm w kaplicy. Ignorancja religijna
chłopców nie zniechęcała Księdza Bosko, lecz kazała mu mnożyć wysiłki, by ich
należycie pouczyć. Większość nowych nie umiała pacierza. Czasem brakowało
katechety, wtedy zbierał wszystkich chłopców lub odbywał lekcję z jedną większą
grupą, potem następną, itd. Po lekcji katechizmu był Różaniec, później wyuczono
chłopców psalmów nieszpornych do NMP. Prócz tego była krótka nauka polegająca na
opowiedzeniu jakiegoś przykładu dla zilustrowania cnoty i występku przeciwnego.
Dzień kończył się błogosławieństwem Najświętszego Sakramentu.
Po nabożeństwach „urzędowych” był czas wolny, który każdy mógł zająć
dowolnie. Jedni uczyli się modlitw, inni przygotowujący się do Pierwszej Komunii św.
mieli katechizm, ci, co mieli piękniejsze głosy, szli na lekcję śpiewu; analfabeci uczyli
się sylabizować, większość odbywała wesołą rekreację.
Rekreacja nie była dla Księdza Bosko czasem wypoczynku, ale większych
zabiegów. Prócz czuwania, by nie działo się nic złego, stykał się wtedy z różnymi
chłopcami i temu i owemu szeptał na ucho jakieś dobre słowo, lub zachętę: czy byłeś
już do spowiedzi? Czy chodzisz jeszcze z tym kolegą?
251

26.2 Page 252

▲back to top
Nie wymawiaj przekleństw! Chodzisz, każdej niedzieli do Oratorium? Zrobisz
mi jedna przysługę? Jaką? Pytano. Przyprowadzisz ze sobą kolegę do spowiedzi?
Jednym zalecał posłuszeństwo rodzicom, pilność obowiązkom własnym,
punktualność w uczęszczaniu na katechizm i do Sakramentów św. Dzięki temu
sprawiał, że gromada chłopców oblegała jego konfesjonał a przez to zdobywał sobie
serca chłopców i kierował je do dobrego.
Zdarzało się jednak, że niektóry uparciuch niezbyt łatwo dał się nakłonić do
zmiany postępowania, wówczas stosował inne skuteczne środki. Przytaczamy
zdarzenie opowiedziane przez jednego z takich: Miałem lat 17 uczęszczając do
Oratorium. Śpiewałem chętnie wraz z innymi w kościele. Lecz nie byłem dawno do
spowiedzi, po prostu nieprzyzwyczajony nie wiedziałem, jak się do tego zabrać.
Ksiądz Bosko kilkakrotnie przypominał mi o spowiedzi wielkanocnej, co mu
przyrzekłem. Lecz z tych lub innych pretekstów nie spełniałem ojcowskich zachęt.
Pewnej niedzieli zapalczywie grałem w chorągiewkę, zgrzany i spocony. Pochłonięty
grą słyszę głos Księdza Bosko: Czy pomożesz mi zrobić pewną rzecz?
Ależ z przyjemnością, a o co chodzi?
Może będzie cię trochę kosztować…
Ach drobnostka; zrobię wszystko, jestem silny.
Chodź, więc ze mną do kościoła…
Kontent, że mogę oddać Księdzu Bosko przysługę biegnę rozebrany, jak byłem.
Tak nie – mówi Ksiądz Bosko. Włóż marynarkę. Włożyłem ją. Poszedłem za
Księdzem Bosko do zakrystii myśląc, że trzeba może przestawić jakiś sprzęt.
Chodź ze mną do prezbiterium.
Dobrze idę.
Zaprowadził mnie do klęcznika. Chciałem go unieść myśląc, że trzeba go
przenieść gdzie indziej.
Ale Ksiądz Bosko:
Zostaw, zostaw go.
Co więc mam zrobić?
Uklęknij i spowiadaj się.
Ach to, nie czuję się teraz, może później.
Zaraz, natychmiast!
252

26.3 Page 253

▲back to top
Nie jestem przygotowany.
Wiem i dlatego daję ci czas. Będę odmawiał brewiarz, potem się
wyspowiadasz, jak mi to przyrzekałeś tyle razy.
Niech już tak będzie, jeśli Księdzu się to podoba; nie będę miał więcej kłopotu
ze spowiednikiem. Ale rzeczywiści potrzebna mi była spowiedź, od której stroniłem
ze względu na kolegów.
Gdy Ksiądz Bosko modlił się, zrobiłem rachunek sumienia, potem
wyspowiadałem się z łatwością, jakiej się nie spodziewałem, gdyż mój dobry
spowiednik dopomógł mi pytaniami. Za parę minut rzecz była załatwiona; po
odmówieniu pokuty zadanej mi pobiegłem się bawić. Od tego czasu nie miałem
trudności w spowiadaniu się, nawet z ochotą przystępowałem do spowiedzi.
Ale godna była uwagi scena przy rozejściu się chłopców. Jakby jakiś magnes
trzymał ich przy Księdzu Bosko. Każdy po sto razy dawał mu „buona sera” nie mogąc
jakość się rozstać. Nic nie pomagały upomnienia: Czas już czas, drogie dzieci, rodzice
na was czekają!
Zazwyczaj było tak: Na znak dzwonkiem odmówiono wspólnie pacierz
wieczorny w kaplicy i Anioł Pański; potem zbierali się dookoła niego; najsilniejsi
tworzyli jakby siodełko splecionymi dłońmi i wprost siłą zmuszali Księdza Bosko, by
usiadł na nim i tak go obnosili po dziedzińcu, aż do wysepki zwanej Rondo. Tu Ksiądz
Bosko zsiadłszy z „tronu” dawał im parę poleceń, zaśpiewano jeszcze „Lodato sempre
sia” potem dawał chłopcom „buona sera” i „buona settimana” zapraszając tu na
następną niedzielę. Chłopcy gromko odpowiadali: „buona sera” , „Viva Don Bosco!”
– potem rozchodzili się. Kilku starszych zostawało, by odprowadzić Księdza Bosko
pół żywego do mieszkania.
W jednej z tych niedziel 1846 r., zdarzył się fakt, którego świadkiem był
między innymi Józef Buzzetti. Oto pan Pinardi jak się rzekło, pogłębił nieco kaplicę,
by zyskać na przestrzeni. Ziemia z wykopu leżała parę kroków od kaplicy, służąc za
okopy dla chłopców bawiących się w wojnę. Ktoś wyraził się wobec Księdza Bosko,
że należałoby usunąć ziemię. Ksiądz Bosko powiedział: Zostawcie tę kupę ziemi:
usuniemy ją wtedy, gdy budować się będzie na tym miejscu obszerną kaplicę. Tak
żywa była w jego umyśle pamięć poprzedniego snu. Otóż jednego wieczoru
jesiennego Ksiądz Bosko wszedłszy na ten pagórek ziemi z chłopcami zaintonował:
253

26.4 Page 254

▲back to top
„Lodato sempre sia”. W pewnej chwili dając znak ręka powiedział: Drogie dzieci,
wiecie, co mi teraz przychodzi na myśl: Otóż pewnego dnia na tym miejscu, w którym
obecnie stoimy, znajdować się będzie ołtarz główny naszego kościoła, przy którym
będziecie przystępować do Komunii św. i śpiewać na chwałę Bogu. Po pięciu latach
rzeczywiście wzniesiono ten kościół, którego ołtarz główny stanął dokładnie na tym
miejscu, które przepowiedział Ksiądz Bosko, a przecież architekt projektując go nic
o tym nie wiedział.
254

26.5 Page 255

▲back to top
ROZDZIAŁ XLVII
Jak wyżej wspomnieliśmy, markizowi Cavour wielkorządcy miasta wydawało
się zbyt niebezpieczne gromadzenie się tak wielkiej ilości młodzieży w Oratorium
Księdza Bosko. Zawezwał go, więc ponownie do swego urzędu na ratuszu. Być może
donosiciele maskowali tym istotne swe cele, widząc jak Ksiądz Bosko skutecznie
wyrywa spod ich wpływu dorastającą młodzież, stąd wysilali się na nowe oszczercze
zarzuty. Dlatego dialog z władzą musiał mieć charakter poważny. Stary markiz
kazawszy usiąść Księdzu Bosko oświadczył bez ogródki:
Mój kochany Księże musimy z tym skończyć, a ponieważ wielebność wasza nie
daje posłuchu moim dobrym radom, muszę się powołać dla jego dobra na mój
autorytet i żądać zamknięcia Oratorium.
Wybaczy pan, panie markizie, odpowie Ksiądz Bosko ze spokojem: uważam za
swój obowiązek oświadczyć z należnym szacunkiem, że nie mogę go zamknąć, gdyż
robię jako dobry poddany rzecz uczciwą. Moi chłopcy, którym pomagam być
wzorowymi chrześcijanami, stają się przez to podwójnie mądrymi obywatelami, gdyż
równocześnie nabywają nauki czytania, pisania i rachunków.
Proszę Księdza Bosko: nie wezwałem Księdza, by mi wykładał racje, jak mam
postąpić; proszę mnie nie zmuszać do użycia siły. Proszę być więcej posłusznym:
proszę dać obywatelom dobry przykład posłuszeństwa dla władzy.
Ja? Ależ jestem najposłuszniejszym obywatelem. Panie markizie.
Jak to? – odpowie ironicznie markiz?
Słucham mego Przełożonego, jakim jest arcybiskup i nic nie czynię na szkodę
władz publicznych; spowiadam, głoszę kazania, odprawiam Mszę św., katechizuję;
myślę, że w tym nie można dopatrzyć się niczego złego.
Więc Ksiądz nie posłucha? Dobrze, proszę odejść!
Proszę przekonać się, panie markizie, że nie znieważam władzy, ani nie jestem
uparty. Pozwolę sobie tylko zaznaczyć, że zamykając Oratorium lękam się ściągnąć na
siebie i pana przekleństwo Boże.
255

26.6 Page 256

▲back to top
Cavour chciał koniecznie złamać upór Księdza Bosko, a ponieważ nie zdołał
skłonić arcybiskupa do zakazania Księdzu Bosko jego akcji apostolskiej, umyślił
wytoczyć formalny proces i wyrokiem rady państwa zmusić do zamknięcia Oratorium.
Dlatego po należytym urobieniu opinii radców stanu, markiz postanowił zwołać
nadzwyczajne posiedzenie Rady Państwa. Choć nie zdołał przeciągnąć na swą stronę
arcybiskupa, pragnął jednak by był on obecny na ukartowanym posiedzeniu i tak krzyż
i miecz by współdziałały w wymierzeniu ciosu śmiertelnego dla Oratorium. Ponieważ
wiedział o złym stanie zdrowia arcybiskupa, umyślił odbyć posiedzenie w pałacu
arcybiskupa.
W dniu ustalonym udali się wspomniani panowie radcy z całą pompą do pałacu
arcybiskupa, by zasiąść na swych fotelach.
Gdy ujrzałem – zwierzał się dostojny arcypasterz przed jednym z przyjaciół –
jak ci dostojnicy zbierali się na tej sali, zdawało mi się, że odbywa się sąd ostateczny.
Dyskutowano dość długo i gorąco, wobec zdań podzielonych; ostatecznie
jednak przeważyła strona markiza, by zakazać zebrań młodzieży w Oratorium, co
łatwo mogłoby zagrażać spokojowi publicznemu. Zatem podstęp i złość ludzka
zapewne odniosłyby zwycięstwo, gdyby Opatrzność Boża nie pospieszyła Księdzu
Bosko i jego chłopcom z wydatną pomocą.
Jeżeli pan Bóg dopuścił dla większego dobra Oratorium, by mu się
sprzeciwiono, to równocześnie wzbudził mu potężnych przyjaciół nawet na samym
dworze królewskim. Wśród nich wymienić należy hrabiego Józefa Profana di
Collengo, podówczas ministra generalnej Izby Kontroli względnie finansów przy królu
Karolu Albercie. Niejednokrotnie wspomniany pan udzielał Księdzu Bosko wsparcia
finansowego z własnych zasobów, bądź też ze strony monarchy, którego należycie
informował o sprawach Oratorium. Sam król chętnie interesował się Oratorium
zwłaszcza z okazji jakiś uroczystych obchodów wysłuchiwał relacji przesyłanych mu
przez Księdza Bosko oraz informacji osobistych hrabiego. Dlatego niejednokrotnie
dawał poznać, jak cenił apostolskie zabiegi Księdza Bosko dla dobra młodzieży swego
państwa porównując je z misjami zagranicznymi; wyrażał też życzenie, by we
wszystkich miastach królestwa powstały podobne instytucje. Nie zadowalając się
słowami przyznawał mu subwencje i nawet z końcem tegoż roku przesyłał podarek
300 lir z napisem: „Pei biricchini di D. Bosco”.
256

26.7 Page 257

▲back to top
Dzięki takiemu poparciu dom Księdza Bosko nie potrzebował niczego się
obawiać. Król dowiedziawszy się o celu zebrania Rady Państwa wezwał hrabiego
będącego jej członkiem i upoważnił do wyrażenia swej monarszej woli w tych
słowach: „Jest wyraźną wolą króla, by wspomniane zebrania młodzieżowe były
dozwolone i popierane: jeśli zachodzi niebezpieczeństwo nieporządków, należy
przedsiębrać środki uniknięcia ich, a nie co innego”.
Hrabia zachowując dyskretne milczenie w czasie burzliwych debat widząc,
że przystępuje się do wydania dekretu rozwiązania jego drogiego Oratorium, powstał
i zabierając głos wykonał swój mandat królewski. Można sobie wyobrazić, jakie
wywołało to wrażenie. Przerwano sesję. W tak decydującym momencie Pan Bóg dał
poznać, że Oratorium nie tylko nic nie straciło, ale zyskało na opinii u poszczególnych
radców, którzy być może zostali wprowadzeni w błąd i pozornie sprzeciwiali się mu,
lecz odtąd popierali Księdza Bosko i jego chłopców tym więcej, że dzieło cieszyło się
protekcją królewską.
A pomimo to nadal trwały sekatory ze strony wielkorządcy miasta. Jeszcze raz
zawezwał Księdza Bosko na ratusz i nazwawszy go upartym księdzem zakończył swą
wypowiedź oświadczeniem:
Ksiądz pracuje być może w dobrej intencji, lecz dobro, jakie czyni, jest
połączone z niebezpieczeństwami. Jestem zobowiązany dbać o spokój publiczny,
dlatego muszę roztoczyć nadzór nad jego osobą i zebraniami. Za pierwszym
stwierdzonym nadużyciem każę rozpędzić jego uliczników, a Ksiądz będzie
odpowiedzialny za wszystko, co stąd wyniknie.
Ksiądz Bosko wrócił z ratusza z większą jeszcze ufnością w pomoc Bożą niż
przedtem.
Przez czas swego urzędowania posyłał markiz, co niedziela kilku konfidentów
tajnych lub mundurowych policjantów, z obowiązkiem pilnego śledzenia wszystkiego,
co się działo w kościele i poza kościołem. Strażnicy jednak na sam widok tego, jak
jedno słowo Księdza Bosko wystarczyło, by utrzymać takie tłumy młodzieży
w karności i zainteresować ich kazaniem, byli tak tym ujęci, iż dalecy byli od
składania niekorzystnych raportów, a raczej gotowi byli poprzeć Oratorium. Jeden
z nich przytoczył pewien dialog, jaki miał miejsce między nim a markizem.
No cóż, co pan zauważył, co słyszał wśród tej marmolady?
257

26.8 Page 258

▲back to top
Panie markizie, widziałem rzesze młodzieży spokojnie bawiąca się bez kłótni
i bójek i powiedziałem sobie: Och! Gdyby wszystka młodzież Turynu była taką! Nie
mielibyśmy wówczas nic do czynienia i więzienia byłyby puste. Potem słuchałem
w kościele kazania, które mnie przejęło trwogą i skłoniło do wyspowiadania się.
No, a co z polityką?
Wcale nie było mowy o żadnej polityce; bo cóżby z tego zrozumieli ci biedni
chłopcy? O ile mogłem się zorientować, polityka Księdza Bosko polega na
wychowywaniu chłopców na wzorowych katolików, udzielaniu im początkowych
wiadomości, czytania, pisania i rachunków, asystowaniu ich, by przeszkodzić złym
rozmowom; posyłaniu do uczciwych majstrów do pracy; odwiedzaniu ich w ciągu
tygodnia i udzielaniu dobrych rad i napomnień, słowem roztacza się nad nimi opiekę
w zastępstwie rodziców, którzy nie umieją, nie mogą lub nie chcą spełniać swego
zadania.
A czy dorośli nie rozmawiali o rewolucji i wojnie?
Nie było o tym mowy ani w kościele ani na dziedzińcu. Co do mnie sadzę,
że oni raczej byliby skłonni zaatakować stos bułek i każdy wykazałby tyle męstwa,
że zasługiwałby na medal. Poza tym, panie markizie, na ma żadnej obawy.
Strażnicy dawali prawdziwe raporty, podobnie jak grupy wywiadowców
i konfidentów. Taka była i jest zawsze polityka Oratorium św. Franciszka Salezego
i jego alumnów.
Inny wywiadowca opowiadał swojemu szefowi:
Ksiądz Bosko głosi prawdziwą rewoltę i zrewoltował mnie samego
wewnętrznie; sprawił, że przystąpiłem do spowiedzi wielkanocnej po tylu latach.
Mówił o śmierci, tak jakbyśmy w tej chwili mieli umrzeć. Następnie, ach! Jak
wstrętny jest ten widok piekła! Nigdy czegoś podobnego nie słyszałem! A on
powiedział, że rzeczy opowiedziane zaledwie w cieniu przybliżonym dają nam obraz
całej prawdy; co do mnie nie chciałbym się nigdy dostać miedzy demonów
i potępieńców.
Tak zatem ów podejrzany nieporządek sprowadził wiele dobra w duszach
owych stróżów porządku publicznego. Oni to jak wryci stali pod wrażeniem słów
kaznodziei chłonąc każde jego słowo. A Ksiądz Bosko czasem żartując lekko,
zapraszał, by trzymali w porządku młodzież. Właśnie w takich momentach poruszał
258

26.9 Page 259

▲back to top
tematy ostateczne: piekło z jego karami i wiecznością; śmierć z jej okolicznościami
dla dobrych i złych: sąd ostateczny i wyrok na potępieńców malował w żywych
kolorach. A taka potęga przekonania biła z jego słów, iż słuchacze byli zelektryzowani
i do głębi przejęci. W końcu umiał tak żywo przedstawić dobroć i miłosierdzie Boga,
potęgę wstawiennictwa N.M. Panny i Świętych, że wzbudzał w duszach nadzieję
osiągnięcia nieba. Strażnicy, którzy może nigdy nie słyszeli o tych prawdach
wiecznych i od lat nie byli do spowiedzi, poruszeni do głębi, po kazaniu zgłaszali się
od Księdza Bosko do spowiedzi. A Ksiądz Bosko jakże chętnie się udzielał! Jego
dobroć oraz okoliczność, że strażnicy zmieniali się co niedziela, sprawiały, że wszyscy
przystąpili do spowiedzi wielkanocnej i Komunii św. Przez to stali się przyjaciółmi
Oratorium; ci zaś, którzy mieli pilnować porozstawiani w różnych punktach miasta,
nie brali odtąd poważnie swego zadania.
Ksiądz Bosko wyraził się raz: Żałuję że nie miałem kliszy fotograficznej lub nie
kazałem uwiecznić na obrazie, jak sprawowali się w owych czasach chłopcy po
klasach, oraz ilu, w jakim wieku przychodzili do Oratorium. Byłby to doprawdy
ciekawy obraz widzieć, jak setki tej młodzieży czeladniczej z całego miasta słuchało
moich słów, a coś ze sześciu strażników między nimi porozstawianych, z rękoma
pobożnie złożonymi przysłuchiwało się pilnie kazaniu. Doskonale służyli mi za
asystentów, pomimo że przyszli asystować mnie samego. Doprawdy osobliwy to
obraz, jak jeden ociera łzy rękawem lub chusteczką zasłania sobie twarz pobladłą ze
wzruszenia; albo jak cisną się między młodzieżą do spowiedzi. W kazaniach swych
nastawiałem się bardziej na nich niż na młodzież.
Ksiądz Bosko kierując się przedziwna roztropnością i miłością nie chciał
pozostawić markiza Caovura z uczuciem jakiejś przegranej wobec swej
niezdecydowanej postawy. Udało mu się dzięki osobistemu taktowi ułagodzić
poirytowanego markiza przez okazanie mu swej czci: zdołał wyjaśnić
nieporozumienie i wytłumaczyć motywy swego postępowania oraz prosił go
o poparcie dla swego dzieła. W wyniku tej konferencji markiz okazał się zadowolony
z otrzymanych wyjaśnień, uznał pożyteczną jego działalność i przyrzekł pozostawić
w spokoju Oratorium.
Gdy Ksiądz Bosko informował go o tym, co się działo dla dobra chłopców,
markiz spytał: A skąd Ksiądz bierze na to wszystko pieniądze?
259

26.10 Page 260

▲back to top
Pokładam ufność w Opatrzności. I gdyby w tej chwili zesłała mi pomoc za
pośrednictwem pana markiza, serdecznie byłbym wdzięczny. Markiz uśmiechnął się
i podał mu 200 lir.
Święty odwiedzał go kilkakrotnie w czasie choroby. Synowie markiza Kamil
i Gustaw od tego czasu zachowali szczerą przyjaźń względem niego i nieraz składali
mu wizyty w Oratorium na Valdocco.
Ksiądz Bosko rewizytując ich we własnym pałacu w Turynie, spotkał się
kilkakrotnie ze sławnym filozofem Antonim Rosminim rodem z Rovereto.
Czytelnik miał sposobność zauważyć jak Ksiądz Bosko niezłomnie szedł
naprzód mimo obawy znudzenia urzędników pisząc listy, szukając poparcia, byle
dopiąć swego celu. Tak zawsze postępował w podobnych sytuacjach trzymając się
dewizy św. Ignacego: „Robić co do nas należy, jakbyśmy się nie oglądali na Pana
Boga i liczyć na Niego, jakby nic nie zależało od nas”.
Po śmierci starego markiza nikt już z wyższych urzędników nie sprawiał
trudności Oratorium. Tym nie mniej Ksiądz Bosko niczego nie przedsiębrał, co by
było sprzeczne z prawami Boga i Kościoła. W publicznych i prywatnych
przemówieniach zawsze zalecał posłuszeństwo władzy publicznej, ponieważ jak
mówił, kto rządzi, od Boga otrzymał swą władzę i sam dawał przykład stosując się do
zarządzeń i studiując sposoby porozumienia się z nimi.
Właściwa mu przewidująca roztropność była sekretem tylu znajomości, którymi
w swoim czasie posługiwał się, gdy dana osobistość piastowała jakąś władzę. Ilekroć
ktoś został mianowany ministrem, prefektem prowincji, burmistrzem, składał tym
osobistościom wizytę. Robiło to dodatnie wrażenie u wspomnianych urzędników,
którym pochlebiało, że są w takim uznaniu u Księdza Bosko i sprowadzało wiele
dobrego. Nierzadko, bowiem wspomniane osoby były uprzedzone względem Księdza
Bosko, który w ten sposób doskonale się bronił.
Przychodzę do szanownego pana, by polecić mu mych chłopców – zaznaczał na
wstępie. Potem przedkładał, jak wiele pracował na rzecz synów ludu i tak kończył:
Jeśli szanownemu panu nie trafi się okazja, by nam pomagać, proszę
przeszkodzić temu, by nas nie krzywdzono. Oddaję mych chłopców pod opiekę
pańską i proszę być dla nich ojcem.
260

27 Pages 261-270

▲back to top

27.1 Page 261

▲back to top
W taki sposób ci panowie byli tym niejako zobowiązani i solennie przyrzekali
Księdzu Bosko poparcie.
Ale to nie wszystko – kontynuował Ksiądz Bosko: Proszę szanownego pana
prócz tego, by, jeśli otrzyma jakieś raporty przeciwko Oratorium, by nie ulegał
sugestii, lecz wpierw sprawdził stan faktyczny, by raczył mnie wezwać celem
porozumienia się, a ja zawsze gotów będę dać należyte wyjaśnienia. Proszę również
gorąco o pewną pobłażliwość, ilekroć trzeba będzie coś naprawić. Tak szczere
podejście spotykało się zawsze z pomyślnym skutkiem. W tym miejscu roztropność
dyktuje nam zachowanie w sekrecie pewnych nazwisk. Powiemy tylko, że ilekroć
jakaś wysoka osobistość zmuszona była wykonać pewne niesprawiedliwe zarządzenie
względem zakładów Księdza Bosko, zawsze jednak pozostawała z nim w przyjaźni,
łagodząc możliwie przykrości, jakie stąd wynikały. A Ksiądz Bosko cieszył się
poparciem władz miejscowych, które go chroniły od wielu szkód, a choćby jakiś
antyklerykał wysoko postawiony nie odznaczał się szczególna życzliwością, pomimo
to nie pozwolił, by czyniono mu krzywdy.
261

27.2 Page 262

▲back to top
ROZDZIAŁ XLVIII
Zawsze tak było, że młodzież okazuje gorącą wdzięczność względem tych,
którzy ją szczerze kochają i szukają jej dobra. Wszak młodzież i dzieci cisnęli się do
Boskiego Zbawcy, gdyż wyczuwali w nim coś więcej niż ojca. Filip Nereusz wszędzie
okazywał się otoczony rzeszą młodzieży, dlatego że ten Apostoł Rzymu traktował ich
z bezprzykładna dobrocią. Tak samo było u Józefa Kalasantego, św. Hieronima
Emiliani, Franciszka Salezego i tylu innych Świętych, którzy otrzymali od Boga misję
zbawienia maluczkich. A w czasach naszych, jaką miłość u młodych zdobył sobie
Ksiądz Bosko, świadczą fakty, o których opowiemy.
Ksiądz Bosko przeładowany pracą w różnych instytucjach niewiele miał czasu
wolnego. Zajęty od rana do wieczora, nocami zabierał się do pisania swych książek, co
musiało się odbić na jego zdrowiu. W ciągu paru tygodni od objęcia szopy Pinardiego,
zapadł tak poważnie na zdrowiu, że lekarze radzili bezwzględnie przerwać
dotychczasowe zajęcia, jeśli nie chciał narazić się na poważne następstwa. Ksiądz
Borel, szczery przyjaciel widząc go w takim niebezpieczeństwie polecił mu wyjechać
na pewien czas do Sassi, miejscowości u stóp Supergi, gdzie odpoczywał przez cały
tydzień, a zjawiał się, co sobota w mieście, by się zająć w niedziele oratorianami.
Pomimo jednak troskliwej opieki zacnego proboszcza Abbondiolo i zdrowego
górskiego powietrza, pobyt w Sassi nie przyniósł mu wyraźnej poprawy. Jedną
z przyczyn zaś było to ze nie potrafił być nigdy bezczynny i pomagał gorliwie
proboszczowi w duszpasterstwie; po wtóre zbyt częste odwiedziny młodzieży
z Turynu zakłócały mu spokój i wraz z tutejszymi dawały wiele do czynienia.
A zjawiali się w tym zaciszu nie tylko poszczególni oratorianie czy ich grupy, ale
przychodziły wprost całe pielgrzymki od zakładu Braci Lasallistów.
Wspomniani Bracia kierowali w Turynie szkołą pod wezwaniem św. Barbary,
do której uczęszczało parę set chłopców. Ksiądz Bosko był ich spowiednikiem
tygodniowym. Z końcem wiosny tego roku mieli rekolekcje. Liczyli na obecność
Księdza Bosko w czasie swych ćwiczeń duchowych i nikt nie reflektował na obcych
spowiedników. A tymczasem rekolekcje się kończyły, a Księdza Bosko jak nie ma tak
nie ma. Szukali na Valdocco, a dowiedziawszy się, że znajduje się w Sassi grupami
262

27.3 Page 263

▲back to top
udawali się w drogę, myśląc, że tak się nazywa dom, gdzie przebywa, lub też ta
miejscowość nie jest zbyt odległa od Turynu. Pomimo dżdżystej pogody nie znając
drogi, wielu nawet zbłądziło, poszukiwali Księdza Bosko wśród winnic na polach,
pytając przechodzących:
Gdzie jest Ksiądz Bosko, gdzie jest Sassi?
Ależ kochani, zbłądziliście – odpowiadano – trzeba wrócić się, zejść w lewo
i piąć się pod górę. Poza tym, kto to jest Ksiądz Bosko i gdzie przebywa, nie wiemy.
Proboszcz w Sassi nie nazywa się Bosko, w ogóle nie znamy w okolicy żadnego
kapłana o podobnym nazwisku.
A jednak powiedziano nam, że jest on w Sassi i musimy go odszukać.
Gdzie jest Sassari? Ludzie śmiejąc się odpowiadali:
Sassari znajduje się na Sardynii, tam można dostać się barką; biedacy
pospuszczali główki.
Wreszcie odnalazłszy właściwą drogę podeszli z różnych stron na plebanię,
razem jakichś parę set młodzieży, zdrożonych i głodnych tak, że budzili wzruszenie.
Czym mógłbym wam służyć, drodzy chłopcy? – pytał. Czy macie pozwolenie
od swych wychowawców, by tu się znaleźć? Któryś z nich w imieniu wszystkich
wystąpił: W tych dniach odprawialiśmy rekolekcje; dziś rano było zakończenie;
myśmy tu przyszli wyspowiadać się u Księdza. Wczoraj wieczór na próżno
oczekiwaliśmy Księdza u św. Barbary. A ponieważ i dziś rano nie było Księdza, więc
za pozwoleniem wychowawców szukaliśmy na Valdocco, stamtąd zaś grupami nie
wiedząc o sobie dotarliśmy aż tu. Nie porozumieliśmy się dokładnie z przełożonymi
sądząc, że zdążymy na Mszę św. z Komunią generalną. Wielu z nas pragnie odprawić
spowiedź generalną, niektórzy zaś roczną.
Można sobie wyobrazić zdumienie Księdza Bosko i jego zacnego gospodarza.
Próbowano być może nakłonić ich do powrotu, by wybawić z kłopotu ich nauczycieli,
lecz było to daremne i trzeba było zaspokoić tę młodzież.
Ale co tu zrobić wobec tak wielkiej liczby? Jak wysłuchać tak wielu spowiedzi
generalnej lub rocznej?... jak doprowadzić ich do kolegium na komunię generalną? Na
to, by ich zadowolić, trzeba by mieć jakiś tuzin księży. Ale oni chcieli spowiadać się
tylko u Księdza Bosko! Łatwiejszą rzeczą było przekonać ich, by Komunię św.
przełożyli na jutro. Po tym wszystkim Ksiądz Bosko mimo swego wyczerpania zasiadł
263

27.4 Page 264

▲back to top
do konfesjonału. Z pomocą przyszedł mu proboszcz, wikary i nauczyciel szkół
miejscowych. Mordowali się do południa i ledwie zdołali ich wysłuchać.
Lecz nie w tym cały ambaras. Chłopcy ci, jak owe rzesze ewangeliczne, wyszli
z miasta nie mając ze sobą kawałka chleba, myśląc może, że pod wieczór wrócą do
domu. Więc prócz zaspokojenia głodu ich duszy, należało pomyśleć o zaspokojeniu
głodu ciała, jako że mieli doskonały apetyt. Zacny proboszcz zmobilizował zapasy
chleba, polenty, fasoli, ryżu, ziemniaków, owoców, sera; oddał wszystko do
dyspozycji zgłodniałych turystów, a gdy zabrakło, poruszył wioskę kwestą. Dzięki
temu, całe to wojsko młodzieńcze zostało nakarmione i nikt nie ustał w drodze
powrotnej.
Z kłopotem Księdza Bosko i jego zacnego gospodarza nie może iść
w porównanie przykrość, jakiej doznało kierownictwo Braci Lasallistów i księża
rekolekcjoniści na widok pustych ławek w kościele na zakończenie rekolekcji, gdy
przyszła godzina Mszy św. z Komunią generalną. Z liczby 400 uczniów zjawiło się ich
może kilkudziesięciu, reszta poszła do Sassi na wędrówkę w nieznane.
Z tego faktu można wysnuć wniosek, jak bardzo był kochany przez młodzież
Ksiądz Bosko. Nie mniej przyznać trzeba, że Sassi jak najmniej nadawało się na
miejsce wypoczynku dla steranego trudami organizmu Księdza Bosko.
264

27.5 Page 265

▲back to top
ROZDZIAŁ XLIX
Od paru miesięcy przebywająca w Rzymie markiza Barolo napotkała na
niemałe trudności w zatwierdzeniu swych zgromadzeń żeńskich. Osobista jej
pobożność i wpływy zewnętrzne zdołały jednak osiągnąć sukces. 6 maja wracała do
Turynu z ustawami zatwierdzonymi. Przyjęta uroczyście przez Siostry św. Anny,
Magdalenki i inne, którym świadczyła tak wiele dobrego. Ksiądz Bosko osobiście był
wielce zainteresowany perypetiami jej misji rzymskiej; miało to być dla niego
ostrzeżeniem i normą na przyszłość; było tez dostateczną pociechą, gdy przypomniał
sobie odebrane we śnie tajemnicze obietnice.
Z uśmiechem mówił markizie: Proszę mi dać pieniądze, wiele milionów,
a zobaczy pani, co zamierzam zdziałać: rozciągnę swe ramiona tak dalece, że obejmę
nimi cały świat.
Markiza poinformowana już o trudnościach ze strony magistratu Turynu
przeciwko jego Oratorium oraz o różnych plotkach z ujmą dla niego, pod sugestią tych
słów, zalecała swym siostrom, by modliły się o zdrowie Księdza Bosko – gdyż jak
mówiła – obawiam się, że ten człowiek, jak tak dalej pójdzie, zwariuje!
Próbowała, więc nakłonić Księdza Bosko do zmodyfikowania jego męczącej
pracy. Widząc, że niknie jej w oczach, wezwawszy go energicznie radziła, by wziął
paromiesięczny urlop zdrowotny w jakiejś kuracyjnej miejscowości, ofiarując na ten
cel 500 lir, byle zgodził się podratować swe zdrowie.
Pani markizo – odpowie Ksiądz Bosko – dziękuję serdecznie za jej gest; lecz
nie zostałem księdzem po to, by kurować się.
Ksiądz Borel obecny przy tej rozmowie, był tym tak uderzony, iż wielokrotnie
z okazji różnych konferencji dla księży i kleryków podkreślał cnotę swego przyjaciela
i stawiał za wzór do naśladowania.
Markiza zdawała się być zawiedziona w swych nadziejach, liczyła, bowiem,
że Ksiądz Bosko wyrwany z Turynu na czas dłuższy zapomniałby może o swych
chłopcach. Początkowo godziła się na to, by Ksiądz Bosko obok Schroniska zajmował
się również swym Oratorium; obecnie jednak niezbyt życzliwie patrzyła na gromady
chłopców okupujących jej zakłady i chciała, by Ksiądz Bosko był wyłącznie na jej
265

27.6 Page 266

▲back to top
usługi. Jako kobieta, mająca na oku wyłącznie swój punkt widzenia, nie rozumiała
Księdza Bosko, podobnie jak nie pojmowała intencji księdza kan. Józefa Cottolengo.
Przy sposobności wizyty Księdza Bosko oświadczyła: Jestem bardzo zadowolona
z pracy Księdza w mych zakładach; dziękuję za wprowadzenie pieśni religijnych,
gregoriany, polifonii, lekcji gramatyki, wykładów o systemie metrycznym i wiele
innych pożytecznych inicjatyw.
Nie potrzebuje mi pani markiza dziękować: spełniłem tylko swój obowiązek
i zostawiam Panu Bogu nagrodę za to, co czynię.
Muszę jednak podkreślić, że nawał różnych zajęć podkopuje jego zdrowie.
Uważam, że nie da się sprawować kapelanii w mych instytucjach i równocześnie
prowadzić Oratorium z młodzieżą opuszczoną, tym bardziej, że ich liczba wzrasta
nadmiernie. Otóż ja proponuję zajmowanie się wyłącznie tym, co jest jego ścisłym
obowiązkiem, to jest kierownictwem Szpitalika, pozostawiając na stronie odwiedzanie
więzień, zakładów Cottolengo, zwłaszcza zajmowanie się chłopcami. Co Ksiądz na
to?
Pani markizo, Pan Bóg dopomagał mi dotąd i liczę, że nie opuści mnie
w przyszłości; dlatego proszę się nie obawiać, że praca księży Borela, Pacchiotti
i Bosko dozna jakiegoś uszczerbku.
Ale ja nie mogę dłużej tolerować, by Ksiądz się zabijał. Tyle zajęć
podejmowanych chcąc nie chcąc musi podkopać jego zdrowie z niekorzyścią dla mych
zakładów. Poza tym pogłoski, jakie krążą na temat jego choroby umysłowej, zmuszają
mnie doradzić mu…
Co takiego pani markiza chce mi doradzić?
Albo zostawić swe Oratorium, albo opuścić mój szpital. Proszę zastanowić się
nad tym i dać mi odpowiedź.
Moja odpowiedź już gotowa. Oto ona: pani markiza mając dostateczne
fundusze z łatwością znajdzie ile zechce kapłanów do obsługi swych dzieł. Nie tak się
ma sprawa względem ubogiej młodzieży, dlatego nie powinienem i nie mogę ich
opuścić. Gdybym teraz zrezygnował z prowadzenia Oratorium, straciłoby owoc tyle
lat pracy nad nimi.
Dobrze, a gdzie Ksiądz będzie mieszkał i jak zdoła się utrzymać bez pensji?
266

27.7 Page 267

▲back to top
Pójdę tam, dokąd mnie Opatrzność poprowadzi. Pan Bóg dotychczas
zaopatrywał mnie w to, co potrzebne do życia i spodziewam się, że nie zawiedzie
w przyszłości.
Ale Ksiądz jest wyczerpany na zdrowiu, jego głowa już nie wytrzymuje,
dlatego konieczny jest dla Księdza odpoczynek. Proszę, więc posłuchać mej rady:
będzie Ksiądz nadal pobierał pensję, a nawet mu ją powiększę. Proszę udać się na
kurację do jakiegoś uzdrowiska na rok, dwa lub więcej, o ile zajdzie potrzeba. A gdy
odzyska siły, wróci do schroniska, gdzie zawsze będzie z chęcią przyjęty. Inaczej
z przykrością zmuszona byłabym wymówić Księdzu kapelanię w mym zakładzie. Jeśli
do tego dojdzie, będzie Ksiądz musiał obarczyć się wielu długami, zajmując się nadal
Oratorium; przyjdzie Ksiądz na pewno do mnie z prośbą o pomoc: oświadczam mu,
że jej nie otrzyma. Niech Ksiądz dobrze się nad tym zastanowi.
Już myślałem o tym dłuższy czas, pani markizo, życie swe poświęciłem
biednym chłopcom i nikt nie zdołał mnie skłonić do porzucenia drogi, jaką sam Bóg
mi wyznaczył.
To, więc Ksiądz woli swych włóczęgów niż me zakłady? No, jeśli tak, to od tej
chwili wymawiam Księdzu funkcję kapelana, znajdę sobie kogoś innego na jego
miejsce.
Ksiądz Bosko zrobił uwagę, że tak nagłe wymówienie posady dałoby powód
niepochlebnych podejrzeń i że lepiej działać ze spokojem oraz zachować między nimi
tę samą przyjaźń, z jaka pragnęliby stanąć kiedyś przed Boskim trybunałem.
Na te słowa markiza ochłonęła nieco i zakończyła:
Dobrze, daję Księdzu termin trzymiesięczny, po czym zostawi Ksiądz urząd
swemu następcy.
Markiza nie dając za wygrane próbowała nadal skłonić Księdza Bosko do
ustępstwa i wysłała doń swego sekretarza, pana Silnio Pellico, który miał mu
powtórzyć jej propozycje. Ksiądz Bosko jednak został nieugięty, polecając
oświadczyć raz jeszcze markizie: Wobec takiej alternatywy: z jednej strony odmowy
markizie, od której doznał tylu dobrodziejstw, a wyraźnej woli Boga powołującego do
poświęcenia się dla dobra młodzieży, z przykrością musi wybrać to drugie, by nie
stanąć w poprzek św. woli Boga. To jedyny motyw zmuszający go do odmowy
szlachetnym propozycjom markizy.
267

27.8 Page 268

▲back to top
Księża Cafasso i Borel zostali powiadomieni o nieprzyjemnym incydencie.
Markiza, po rozmowie z ks. Cafasso, który zapewne nie zdradził się z sekretów
powierzonych mu przez Księdza Bosko, tak pisała do księdza Borela:
Ill. mo e Rev. mo Sig. Teologo!
Po rozmowie, jaką miałam z księdzem Cafasso doszłam do wniosku,
że konieczne jest porozumienie między mną a Wielebnym Księdzem; uważam,
że lepiej będzie uczynić to na piśmie niż ustanie. Jak wiadomo Księdzu, ze wzrostem
liczebnym Szpitalika postanowiliśmy zaangażować kapelana. Polegałam całkowicie na
opinii Wielebnego Księdza, który przedstawił mi Księdza Bosko. Uznałam, że to
kapłan poważny i cnotliwy. Znajomość nasza zaczęła się od roku 1844, gdy Szpitalik
otwarty został w jesieni 1845 r. Przyjęty został i pobierał pensję z jego funduszu. Parę
tygodni później ja, wraz z Przełożoną Schroniska stwierdziliśmy, że jego zdrowie nie
pozwalało na podjęcie żadnej pracy. Pamięta, jak wielokrotnie zwracałam uwagę, by
miał wzgląd na siebie, odpoczął etc. Odpowiadał, że kapłani musza pracować etc…
Zdrowie Księdza Bosko pogarszało się od mego wyjazdu do Rzymu; pluł krwią
ustawicznie. W tym czasie w liście swym donosił mi przewielebny Ksiądz, że stan
zdrowia Księdza Bosko jest taki, że nie może on spełniać podjętych obowiązków.
Odpisałam, że gotowa jestem wypłacać nadal pensję z tym, żeby całkowicie zawiesił
swe zajęcia; jestem nadal gotowa to czynić. Czy również Wielebny Ksiądz jest tego
samego zdania, że katechizować, spowiadać steki chłopców, to żadna praca? Jak
twierdzi Ksiądz Bosko. Jestem przekonana, że to szkodzi mu, dlatego sadzę,
że powinien wyjechać z Turynu dla poratowania swych płuc. Imputuje mi się,
że chciałabym przeszkodzić w niedzielnej katechizacji chłopców i zajmowaniu się
nimi w ciągu tygodnia. Uznaję to dzieło za godne pochwały, jak i osoby nim się
zajmujące; lecz podtrzymuję swe zdanie, że zdrowie Księdza Bosko nie pozwala na to,
by nadal nimi się zajmował i uważam, że gromady chłopców oczekujące na swego
dyrektora u bram Szpitalika – to rzecz zgoła niestosowna. Nie wspominając o tym, co
było dawniej, w czym podziela me zdanie ks. Durando, wspomnę tylko o fakcie, jaki
się zdarzył wczoraj. Otóż doniesiono mi, że przyszła do Szpitalika niejaka dziewczyna
złego prowadzenia. Ta, wraz z drugą kobietą wychodząc ze Szpitalika natknęły się na
grupę chłopców oczekujących na Księdza Bosko; wśród nich byli i starsi. Musiały one
268

27.9 Page 269

▲back to top
przechodzić wśród tylu chłopców a być może rzuciły jakieś nieodpowiednie słowo do
nich.
Otóż reasumując: 1. Pochwalam i aprobuję dzieło katechizacji chłopców, lecz
uznaję, że nie na miejscu jest gromadzenie się ich przed budynkami mych zakładów ze
względu na rodzaj osób, jakie tam mieszkają. 2. Uznając bezwzględnie, że płuca
Księdza Bosko potrzebują odpoczynku, nie otrzyma on ode mnie swej pensji, jak tylko
pod warunkiem, że wyjedzie z Turynu dla poratowania swego zdrowia, które tym
więcej leży mi na sercu im więcej go poznałam i doceniam.
Wiem dokładnie, Przewielebny Księże, że nie we wszystkim podziela me
zdanie; we wszystkim gotowa jestem iść za jego opinią, o ile to zgodne z moim
sumieniem. Oświadczam ponownie moje uczucie czci najgłębszej etc.
Dev. Serva markiza Barolo z domu Colbert, 18-5-1946 r.
Niebawem odwiedziła markiza Księdza Bosko w jego zaimprowizowanej
szopie. W tym czasie jeszcze nie miał swego pokoju w domu Pinardiego,
zajmowanego przez lokatorów. Markiza ze zdumieniem oglądała nędzną szopę
nienadającą się na zamieszkanie. Nie znając być może misji Księdza Bosko
natchnionej z nieba podejrzewała, że postępuje tak z kaprysu i uporu, odrzucając
ostentacyjnie jej propozycje i prowadząc tak nędzny tryb życia. Ksiądz Bosko
zawiadomiony o jej wizycie, wyszedł na przywitanie markizy, która z miejsca
bezceremonialnie spytała:
No i cóż Ksiądz teraz zrobi, jeśli nie przyjdę mu z pomocą?
Nie ma Ksiądz ani solda i chce się postawić. Widzę to. Więc nie chce Ksiądz
się zgodzić na moje propozycje? Tym gorzej dla niego! Niechże Ksiądz doprawdy się
zastanowi: tu chodzi o jego przyszłość!
Spotkały się dwie wole przeciwstawne. Ksiądz Bosko przyjął tymczasowo
stanowisko kapelana i dyrektora duchownego Szpitalika. Zajmował się dziewczętami
upadłymi z motywów miłosierdzia chrześcijańskiego, podczas gdy do chłopców czuł
pociąg z góry. I jakkolwiek stawiano mu ze wszystkich miar ponętne propozycje,
wolał ewangeliczne ubóstwo swej misji, powtarzając słowa Psalmu: „Nakłoń serce
moje do przykazań twoich, a nie do bogactw” (Ps 118,36). Od tego postanowienia nie
mogła go odciągnąć pewność utracenia łaski i hojnego poparcia ze strony owej bogatej
269

27.10 Page 270

▲back to top
pani. Nieugięcie trwał w swym postanowieniu, pomimo nalegań markizy, pomimo
że nadal, jak zobaczymy, okazywał gotowość obsługiwania jej zakładów, ale nie
chciał się niczym wiązać, w obawie by nie ucierpiało jego ukochane Oratorium. Cóż,
markiza znowu przekonana o słuszności swych propozycji nie mogła darować Księdzu
Bosko nieuzasadnionego jej zdaniem uporu – pomimo jego wybitnych cnót. Być
może, dlatego, że w ten sposób rozwiewały się jej plany fundacji stowarzyszenia
księży, któremu chciała przekazać swe dzieła, wraz z ich duchem; w Księdzu Bosko
widziała zdatne narzędzie do przeprowadzenia tych planów. I mimo swych bogactw
i wpływów, czuła się upokorzona wobec niezwalczonego uporu Księdza Bosko. Tak
to odczytali z jej twarzy najbliżsi domownicy, czemu też sama dawała wyraz
w poufnych rozmowach z przyjaciółmi. Rzecz ta niebawem stała się wiadoma
wszystkim, w czym był zaangażowany w jakiś sposób honor Księdza Bosko
cieszącego się powszechną opinią świątobliwości. Niespodziewane jego odejście ze
Schroniska wywołało różne sprzeczne komentarze, tak, iż on sam musiał
niejednokrotnie powoływać się na autorytatywne oświadczenia markizy.
Utrzymywał z nią odtąd stosunki raczej dyplomatyczne. Markiza przemawiała
z mentorską powagą, a on jej kontrował. Niekiedy zdarzały się sceny dość
humorystyczne.
Razu pewnego przy spotkaniu w swym salonie, markiza z ironicznym akcentem
mówi: Ach widzę, Ksiądz znalazł się w biedzie, nieprawdaż?
Wcale nie, pani markizo; nie przyszedłem rozmawiać z nią o pieniądzach: znam
jej intencje i nie mam zamiaru wpływać na ich zmianę. Tym więcej, że doprawdy
niczego nie potrzebuję, jeśli pozwoli mi wyrazić się w ten sposób – powiem, że nie
potrzebuję nawet jej samej.
Fi, done! Otóż mi pyszałek!
Powtarzam, pani markizie: nie chcę wcale jej pieniędzy: chce tylko zaznaczyć,
że jakkolwiek pani markiza znając me potrzeby nie skłania się mi dopomóc, to ja
jestem zgoła innego usposobienia względem niej. Posunę się do pewnej hipotezy:
gdyby pani markiza popadła w nędzę, to ja bym zdjął nawet płaszcz własny i odjął
sobie chleb od ust, byle jej dopomóc…
270

28 Pages 271-280

▲back to top

28.1 Page 271

▲back to top
Pani niejako zawstydzona, odzyskawszy wnet poczucie swej ważności
odpowie: Tak, tak, ja wiem, że Ksiądz ostentacyjnie udaje, że nie potrzebuje mnie ani
mej łaski! Tak samo postępował kanonik Cottolengo: nie chciał ode mnie pieniędzy.
Ta w głębi duszy szlachetna patrycjuszka dotrzymała danego słowa, że nie
będzie udzielać Księdzu Bosko osobistego wsparcia, lecz nie było jej intencją
odmawiać pomocy Oratorium. W sekrecie posyłała od czasu do czasu znaczne sumy
pieniężne zabraniając posłańcom wyjawiania swego nazwiska.
Dodać trzeba, że była doprawdy panią o wybitnej pobożności, w głębi duszy
pokorna, pomimo naturalnej żywości usposobienia. Dlatego ilekroć Ksiądz Bosko
żegnał się wychodząc z pałacu, klękała prosząc pokornie o błogosławieństwo.
Ksiądz Bosko z końcem maja zastanawiał się, gdzie zdobyć mieszkanie, gdyż
od sierpnia musiał zwolnić swój pokój w Szpitaliku. Uświadamiał sobie, że odtąd musi
prowadzić nowy tryb życia. W czasie swych studiów w seminarium, na parafii,
w konwikcie, w Schronisku – żyło się zawsze jak w rodzinie, a tu będzie trzeba żyć
całkiem samotnie. Wznosił, więc wzrok i serce ku Madonnie i u tej Niebieskiej Matki
znajdował pociechę i łaski. Niezwłocznie podjął decyzję. Odkąd urządził kaplicę
w szopie Pinardiego, zamiarem jego było usadowić się na stałe w tym domu oraz
uwolnić się od sąsiedztwa ludzi nieuczciwych, gdyż dom Pinardiego nie cieszył się
dobrą opinią. Oczywiście, gdyby nie wyraźna wola Boża ujawniona mu we śnie, byłby
się nie narażał na plotki i niesławę. On jednak zdecydowanie zabrał się do dzieła. Była
to kwestia czasu i pieniędzy. Na razie trzeba było być cierpliwym, a co do pieniędzy,
nie należało zważać na ofiary. Pilną rzeczą było, czym prędzej uwolnić się od
niepożądanych lokatorów i zamknąć im drogę do powrotu na to miejsce.
Wspomniany pan Pinardi wydzierżawił niejakiemu Pankracemu Soave część
mieszkalną budynku z jedenastoma pokojami na parterze i poddaszu. Ten zaś
zatrzymawszy na swój użytek kilka pomieszczeń resztę poddzierżawił z kolei innym.
Ksiądz Bosko wszczął pertraktacje z panem Soave. W miarę jak jednemu po drugim
lokatorom kończyła się dzierżawa lub rezygnowali, przejmował natychmiast ich
pokoje płacąc nawet czynsz podwójny. Czekał aż wszystkie osoby podejrzanych
byczajów wyprowadzą się stąd, by nie doznało uszczerbku jego dobre imię kapłańskie.
271

28.2 Page 272

▲back to top
ROZDZIAŁ L
Na horyzoncie politycznym Włoch pojawiły się chmury. W maju 1846 r.
ukazała się w Paryżu publikacja hr. Kamila Caovura pod tytułem „Des Chemins de fer
en Italie”. Podkreślano w niej, oprócz korzyści gospodarczych płynących z rozbudowy
kolei żelaznych we Włoszech, również dobro wspólne całego państwa. W ślad za tym
wydawnictwem pojawiło się mnóstwo książek w Piemoncie szermujących na rzecz
partii liberalnej szerzącej idee zjednoczenia i niepodległości całych Włoch, bez
wyraźnego stanowiska w stosunku do władzy doczesnej papieży. Niemniej stanowiło
to tajemny program sekt karbonariuszy starannie maskowany, by nie zaniepokoić
sumień katolików.
Szukano jakiejś okazji, by wciągnąć Karola Alberta w tę aferę, kiedy sam rząd
austriacki nastręczył po temu sposobność. Otóż ministerstwo handlu zezwoliło przed
paru laty mieszkańcom okręgu Ticino w Szwajcarii na import soli do portów Genui
i Marsylii oraz na tranzyt jej przez terytorium Piemontu. Austria natomiast zgłosiła
swe zastrzeżenia powołując się na własne prawo cłowe, których Piemont nie uznawał.
Stąd wywiązał się spór. Austria nie widząc możności obrony swych pretensji nałożyła
w odwet cło na import wina w 1846 r., co rozjątrzyło jeszcze bardziej umysły
Piemontczyków, wobec poważnych strat gospodarczych stąd płynących. To stało się
wodą na młyn sekciarzy. Podczas gdy król ogłosił energiczny protest w Dzienniku
Urzędowym królestwa, Robert d’Azzeglio zorganizował wiec ludowy demonstrujący
sympatię dla „króla włoskiego”, gdy miał odbierać defiladę wojska. Król jednak
uprzedzony w porę nie zjawił się na defiladzie. Wobec nieudanych zamysłów
sekciarskich zorganizowało się niebawem stowarzyszenie handlowe winiarzy
z publicznym manifestem hołdowniczym dla króla oraz wiele innych kongresów
naukowych nastawionych na polityczne cele. Tak na przykład, w Mortara na zjeździe
rolników Lorenzo Valerio podnosił jasno, że Karol Albert przy sprzyjających
okolicznościach wypędzi obcych z Italii.
W takich to okolicznościach ukazał się drukiem „Podręcznik dla winiarzy
włoskich” pióra Księdza Bosko, którego mimo starannych poszukiwań nie znaleźliśmy
272

28.3 Page 273

▲back to top
kopii. W książce tej autor prócz wskazówek fachowych odnośnie do upraw wina,
urządzenia piwnicy, przygotowania beczek i innego sprzętu winiarskiego podawał
różne przepisy, jak produkować dobre gatunki win, jak je konserwować, chronić przed
skwaśnieniem, co się często zdarza w niejednej rodzinie, która traci w ten sposób
owoc swych trudów i mozołów całorocznej pracy. Napisał tę książkę z końcem
1844 r., jak się sam wyraził marginesowo, mając na oku dobro ekonomiczne swych
rodaków. Praca Księdza Bosko nie była nigdy przypadkowa, lecz zawsze bardzo
aktualna. Pierwszy traktat na ten temat okazał się za obszerny, więc teraz ujął go
zwięźlej. Wydrukowawszy swój poradnik propagował go w tysiącach egzemplarzy
wśród rolników, wieśniaków, proboszczów; posyłał lekarzom, znajomym fachowcom
i syndykom; własnoręcznie rozdawał niektórym znanym działaczom, zwłaszcza na
odbywanych zjazdach i kongresach. Nie wdając się w politykę interesował się jednak
wszystkim, co mogło wpłynąć na polepszenie doli ludu wieśniaczego. Treść głównie
dotyczyła produkcji i sprzedaży wina, niemniej z książki wynika sympatia, jaką darzy
autor swych współobywateli, okazuje się rzecznikiem postępu społecznego. To
wszystko jednało mu sympatię i poparcie w społeczeństwie.
Wobec zarodków przyszłej rewolty, Ksiądz Bosko nie przestawał mówić
o Papieżu do swych chłopców w Oratorium, którzy w miesiącu czerwcu mieli dobrą
sposobność zamanifestować swe przywiązanie do Głowy Kościoła. Mianowicie,
z początkiem czerwca rozeszła się wieść w Turynie, co niebawem potwierdził smutny
jęk dzwonów, że w Rzymie zmarł papież Grzegorz XVI, w wieku 80 lat życia, ze
zgryzot na widok ciągłych knowań rewolucyjnych poddanych zarażonych
sekciarstwem.
W niedzielę następną, Ksiądz Bosko przemawiając do młodzieży podkreślił hart
i niezłomność ducha zmarłego Papieża oraz wielką stratę, jaką poniósł Kościół w tych
dniach. Również wspomniał o dowodach życzliwości zmarłego Papieża względem
Oratorium przez udzielenie odpustu zupełnego w godzinę śmierci dla 50 osób
zasłużonych dobrodziejów. Następnie zachęcił do odmówienia cząstki Różańca za
jego duszę. Wyraził myśl, że Kościół Chrystusowy nie może być pozbawiony swej
Głowy widzialnej na ziemi, dlatego owczarnia Boża otrzyma niebawem nowego
Pasterza; zachęcił, przeto do gorących modłów, by Duch Święty oświecił kardynałów
mających wybrać nowego Papieża.
273

28.4 Page 274

▲back to top
Niebawem w tymże miesiącu czerwcu przyszła wiadomość o wyborze
kardynała Jana Mastai Ferretti, biskupa Imoli, który przybrał imię Piusa IX. Szczupła
kaplica św. Franciszka Salezego rozbrzmiewała radosnym hymnem dziękczynnym
Bogu za to, że w tak krótkim czasie dał swemu Kościołowi nowego Ojca i Pasterza,
w którym również Oratorium zyskało największego swego dobroczyńcę.
Nowy Papież odznaczał się łagodnością usposobienia, a przy tym niezłomną
stałością i dobrocią serca; niemniej bystrością umysłu, głęboką wiedzą, wielką
pobożnością. Obeznany w polityce orientował się w sekciarskich manewrach. Znany
był powszechnie jego patriotyzm po chrześcijańsku pojmowany. Jako sekretarz
nuncjatury w Chile dał się poznać ze swego nabożeństwa do Najświętszej Dziewicy
Niepokalanej; otaczał czułą troska młodzież ubogą jako prezes Dzieła dobroczynnego
„Tata Giovanni” oraz Schroniska św. Michała Archanioła. Podzielał, więc te same
idee, co Ksiądz Bosko i został jego szczodrym i gorącym protektorem.
Zaledwie wstąpiwszy na tron wydał kilka edyktów reformatorskich odnośnie do
administracji Państwa Kościelnego oraz ogłosił amnestię dla więźniów politycznych
winnych rozruchów i spisków. Całe Włochy a wnet świat cały rozbrzmiewały
entuzjastycznymi wiwatami na cześć nowego Papieża i wielkodusznego władcy.
Zwłaszcza w Rzymie tłumy wprost szalały z radości; niezliczone festyny, ludowe
owacje, bankiety, pochody patriotyczne wśród muzyki, łuków triumfalnych
stawianych gdziekolwiek pojawił się papież. Przykazywał on umiar jako dowód
posłuszeństwa, mimo to czynniki sekciarskie organizowały wspomniane manifestacje
wykorzystując entuzjazm mas katolickich dla swych ukrytych celów. Wymuszano
w ten perfidny sposób od Piusa IX szereg ustępstw politycznych obsypując go
kwiatami.
Sekciarze wznosili okrzyki ku czci Papieża liberalnego licząc, że bezczelna
kalumnia nie dostanie odprawy. Pismacy sekciarscy przyzwyczajeni lżyć papiestwo
obecnie podnosili pod niebiosa Piusa IX. Znane dzienniki europejskie pochwalały jego
patriotyzm w celu przezwyciężenia niezdecydowania i oporu Karola Alberta. Maksym
d’Azzeglio pisywał artykuły dla siedmiu dzienników, w tej liczbie także
zagranicznych, w których odnosił Piusa IX jako nadzieję Italii. Wyobrażał sobie, że on
był papieżem opisanym przez sekciarskie instrukcje z roku 1820. Również Turyn
274

28.5 Page 275

▲back to top
rozbrzmiewał echem demonstracji rzymskich niepodległością włoską kłamliwie
przypisywaną Watykanowi, co udzielało się i samemu klerowi.
Ksiądz Bosko jednak mimo gorącego przywiązania i entuzjazmu względem
Papieża nie dał się omamić podobnym hasłom. Uznając, że Piusowi IX oddaje się
należne hołdy jako najwyższemu autorytetowi odkrywał w nich zarodki poważnych
przewrotów politycznych zgubnych dla Kościoła. Dlatego upominał swych
współpracowników a także chłopców starszych i poważniejszych, by byli ostrożni
i stali mocno przy Papieżu i arcybiskupie, z gotowością wysłuchania ich instrukcji.
Również arcybiskup Fransowi, który pierwszy wśród biskupów zorientował się, kto
był autorem wspomnianych demonstracji obłudnych i przestrzegał swych diecezjan
przed machinacjami sekt; zwłaszcza swych zaufanych, a wśród nich także Księdza
Bosko, by nie dać się złapać na rzekome swobody polityczne, czy też sympatię
względem Papieża. Skutkiem tego szerzyła się ze strony pewnych kół głucha niechęć
wokół osoby arcypasterza. Tym niemniej trwał na swym stanowisku rządząc diecezją
wśród zmiennych nastrojów opinii publicznej.
W międzyczasie upoważniał on Księdza Bosko, by przeprowadził badania na
temat obyczajów pewnej niewiasty w okolicach Lanzo uważanej za świątobliwą. Były
pogłoski, że od dłuższego czasu wcale nie spożywała pokarmów. Z ofiar
otrzymywanych od ludzi zaopatrywała ubogie dziewczęta i sieroty. Ludność schodziła
się do niej po rady i polecała się modlitwie.
Ksiądz Bosko spełnił zalecenie i zasięgnąwszy opinii miejscowych stwierdził,
że niewiasta była pobożna i zachowywała przepisy kościelne; podejrzewał jednak
u niej ignorancję religijną połączona z pragnieniem próżnej chwały.
Należało, więc zbadać jej świętość, przyjmując szczerość intencji, jakimi się
kierowała i nie tracić czasu na badanie przypisywanych jej faktów cudownych.
Zatem odprowadziwszy księdza Cafasso do S. Ignazio na rekolekcje, schodząc
z Lanzo wziął za towarzysza niejakiego pana Melanotti, pracującego w kawiarni i udał
się do Viù. Stanąwszy tu poszedł do proboszcza i posłał pana Melanotti z zapowiedzią
wizyty u „świętej” z odpowiednią rezerwą, by nie rozbudzić w niej miłości własnej.
Pan Melanotti dobrze poinstruowany, by dawał baczenie na jej zachowanie się, spełnił
swą misję. „Święta” była zaskoczona chłodną zapowiedzią, z trudnością ukrywając
zniecierpliwienie, gdy godziny mijały, a wizytator się nie zjawiał. Wreszcie przybył
275

28.6 Page 276

▲back to top
Ksiądz Bosko i wszedł do izby gdzie była owa niewiasta otoczona grupą swych
zwolenników siedzących nieco na uboczu. Oczekiwała, że Ksiądz Bosko może
pierwszy podejdzie do niej z pokłonem; lecz on przysiadł się do ławy, gdzie siedzieli
inny ludzie, przysłuchując się ich rozmowom.
W pewnym momencie pan Melanotti odzywa się: Otóż Księże Bosko mamy
szczęście widzieć „świętą” i posłuchać jej mądrych duchowych pouczeń.
Tak, odpowie Ksiądz Bosko, lecz ja chciałbym pomówić na osobności z tą
panią, gdyż mam pewne sprawy bardzo ważne i poufne do zakomunikowania jej.
Niewiasta owa nieco speszona postawą Księdza Bosko, jakby przeczuwając,
co jej groziło, powstała ostentacyjnie i tonem magistralnym mówi:
Wolę rozmawiać publicznie, tak by wszyscy widzieli i słyszeli. Nie szukam
żadnych wybiegów; chcę by rozmowa była: tak - tak, nie - nie, jak w św. Ewangelii.
Dobrze – odpowiedział Ksiądz Bosko: cenię sobie tą waszą zasadę
i tłumaczenie Pisma św. Proszę jednak o chwilę posłuchania, a zakomunikuję pani
wiadomości, z których będzie zadowolona.
Z pewnym wahaniem wyszła wreszcie z izby dając znak Księdzu Bosko, by
szedł za nią. Melanotti natychmiast zajął pozycję, tak by być świadkiem tego, co
będzie się dziać. Gdy przeszli do następnej izby zostawiwszy drzwi otwarte, niewiasta
oczekiwała, o co będzie ją pytał Ksiądz Bosko. Po pewnej chwili milczenia Ksiądz
Bosko postawił pytanie:
Powiedzcie mi, od jak długiego czasu wykonujecie swój zawód oszustki
i wyzyskiwaczki ludzi?
Jak, co? – odpowiedziała kobieta siląc się na opanowanie gniewu: nie
rozumiem!
Więc powtarzam pytanie – powiedział Ksiądz Bosko.
Co, ja obłudnica, oszust!? – zawołała rozjuszona kobieta.
Tak, tak – ciągnął dalej Ksiądz Bosko – jesteście obłudnicą, pyszną,
nadużywającą Imienia Bożego, oszukującą ludzi swymi praktykami.
To Ksiądz jest pyszny – rzuciła straciwszy panowanie nad sobą niewiasta.
W tym momencie Ksiądz Bosko urwał słowa i z uśmiechem odpowiedział: Nie
maiłem zamiaru was urazić. Czy wiecie, dlaczego zacząłem rozmawiać z wami w ten
sposób? Nic innego nie miałem na myśli jak tylko by się upewnić, czy jesteście na
276

28.7 Page 277

▲back to top
prawdę świątobliwą, czy też udajecie tylko. Ale ponieważ stwierdzam brak
podstawowej cnoty do świętości, jaką jest św. pokora, przekonuję się w pełni,
że wasza świętość, to rodzaj zabobonu, niegodziwy zawód, jaki uprawiacie na
niekorzyść innych, by zyskać opinię u swych pochlebców, którzy wam wierzą.
Oświadczam wam to w imieniu naszego arcybiskupa, który mnie tu posłał. Odkrył
wszystkie jej karty, opisał wstyd i szkodę, jaką będzie musiała ponieść, gdy zdarzy się
ktoś, kto ją zechce podpatrzeć i zdradzić sekret.
Kobieta wówczas zmiękła. Widziała, że to Ksiądz z autorytetem. W owych
czasach tego rodzaju oszustwa publiczne były surowo karane. Ksiądz Bosko udzielił
jej jeszcze ojcowskich napomnień, by pomyślała o swym sumieniu, uporządkowała
swe życie i zaprzestała kłamliwych wybiegów. Uznając swą winę niewiasta
powiedziała: Nie myślałam, żeby Ksiądz był tak dowcipny; dziękuję za dobre rady,
które wprowadzę w czyn. Błagam, by zachował dyskrecję, a jeszcze przyrzekam
porzucić swój proceder.
Ksiądz Bosko pozwolił, by zmieniła swe życie bez ujmy na swym honorze, co
zresztą spełniła. Przeniosła się niebawem do innej wioski i zaczęła uczciwą pracą
zarabiać na życie. Ksiądz Bosko dopatrzył się u niej raczej ignorancji, choć z dobrą
wiarą, gdyż dla utrzymania swych córek chwytała się środków nieuczciwych.
Ksiądz arcybiskup otrzymał od Księdza Bosko relację o jego wizycie.
Zadowolony był z tego, że owa niewiasta wróciła na dobrą drogę, a równocześnie
cieszył się, że posiada kapłana tak doskonale wywiązującego się ze swej misji.
277

28.8 Page 278

▲back to top
ROZDZIAŁ LI
W owym roku Ksiądz Bosko wprost nie odkładał pióra z ręki, wydając różne
książki i broszury. Potrzebny był dla młodzieży podręcznik, którego na próżno
oczekiwano w Piemoncie. Dekret rządowy z 1845 r. znosił stosowane dotychczas
miary i wagi, wprowadzając nowe oparte na systemie metrycznym. Nabierał on mocy
z dniem 1 stycznia 1850 r.
Przed powszechnym przyjęciem nowego sytemu trzeba było szerokiej
propagandy i broszur objaśniających jego stosowanie. Nauczycieli szkół
elementarnych zobowiązano do zapoznania się z nowym systemem, celem
wprowadzenia go do programu nauczania w szkołach ludowych.
Zanim jeszcze ukazało się podobne zarządzenie Ksiądz Bosko już napisał swą
książeczkę po tytułem: „System metryczny dziesiętny, przystępnie objaśniony,
z dodaniem 4 działań arytmetycznych, dla użytku rzemieślników oraz prostego ludu –
przez ks. Jana Bosko”. Nie trzeba specjalnie podkreślać, że na stronicy tytułowej
umieszczał swe nazwisko z tytułem „ksiądz” droższym dla niego od jakiejkolwiek
godności ziemskiej.
Nie ostatnim przez Księdza Bosko zamierzonym celem było pouczenie ludu
o sprawach gospodarczych i socjalnych interesujących go, celem zabezpieczenia przed
niemiłosiernymi spekulantami, wykorzystującymi jego ignorancję.
Napisał swój traktat w formie dialogicznej. Cel i treść przedstawiał autor
w następującej przedmowie:
„Okoliczności, w jakich żyjemy, stawiają wszystkim wymagania zapoznania się
z nowym systemem metryczno-dziesiętnym. Wspomniany system uznany jako
korzystny, wprowadzony został ustawą i wejdzie w życie w naszym kraju począwszy
od roku 1850. Każdy rozumie, na jakie straty narażałby się w tak radykalnej zmianie
miar i wag, kto nie zapoznałby się z nowym systemem. Pragnąc tedy zapobiec tego
rodzaju szkodom oraz zaradzić publicznej potrzebie, napisałem niniejszą książeczkę,
mającą w jak najprzystępniejszej formie dać czytelnikowi pojęcie o systemie
278

28.9 Page 279

▲back to top
metrycznym, tak by każda osoba o średnim wykształceniu mogła go zrozumieć nawet
bez pomocy nauczyciela.
„Dla łatwiejszego zrozumienia, niejednokrotnie zrezygnowałem ze ścisłości
języka arytmetycznego, usiłując wyrażać się obrazowo.
„Ponieważ zaś do wprowadzenia w system dziesiętno-metryczny niezbędna jest
znajomość czterech działań arytmetycznych, wyłożyłem je pokrótce na wstępie, by
służyły za podstawę obliczeń. Podałem przegląd porównawczy dawnych i nowych
miar i wag.
/…/ „Celem moim jest dać wszystkim skrót jasny, prosty i dostosowany do
poziomu umysłowego każdego czytelnika; jeśli zaś wszystkich nie mogłem zadowolić,
zechcą ci czytelnicy mieć dla mnie wyrozumienie. Należy tedy zbadać każdą rzecz
i przyjąć to, co uzna się za słuszne”.
Manuskrypt przeznaczony do druku miał już w swym ręku drukarz Jan
Baptysta Paravia i praca była już dość daleko zaawansowana, gdy tym czasem Ksiądz
Bosko natknął się na pewne nieprzewidziane trudności w obliczaniu. Podobnie
przytrafiło się pewnemu znanemu profesorowi turyńskiemu nazwiskiem Giulio, który
również dał do druku u Paravii swą książkę. Każdy z autorów oglądał się jeden na
drugiego, jak rozwiąże pewien dość zawiły problem. Profesor Giulio często
dowiadywał się u drukarza, w jakim punkcie znajduje się praca Księdza Bosko
i niecierpliwił się przekomarzając z wydawcą.
A Ksiądz Bosko, gdy raz wziął sobie coś do głowy, nie spoczywał dzień i noc;
poszukiwał odpowiedniej formuły, zapisując całe arkusze papieru cyframi. Pewnego
dnia z głową nabitą swymi rachunkami, z których nie mógł wybrnąć, wyszedł poza
miasto, przeszedł most na rzece Po, wspinał się po górach i dotarł do wilii profesora
Picco, by zdecydowanie zatrzymać się tu czas jakiś z dala od zgiełku, który
przeszkadzał mu w dopięciu swego celu. Poprosił o wolny pokój, zamknął się w nim
i ślęczał przez kilka dni nad swoim problemem. Zmęczony często jednak wznosił myśl
ku Bogu prosząc o potrzebne światło. Na próżno ksiądz Picco próbował mu
wyperswadować, by nie łamał sobie głowy tym problemem. Wreszcie błysło Księdzu
Bosko szczęśliwe rozwiązanie. Próbując raz jeszcze napisać i oto gotowa formuła do
obliczeń. Wstaje, biegnie do księdza Picco, by się podzielić swym sukcesem:
przybiegają zainteresowani domownicy.
279

28.10 Page 280

▲back to top
O nareszcie znalazłem! – woła Ksiądz Bosko rozpromieniony, ale też jestem tak
zmęczony, że nie potrafię mówić; od paru dni nie spałem, wytłumaczę wam innym
razem. Biegnie do drukarni, gdzie na maszynach leżały już gotowe do druku stronice
i potrzebne było tylko wstawić owe formuły liczbowe, by uzupełnić dzieło i puścić
maszyny. Gdy ukazało się dziełko Księdza Bosko, profesor Giulio zaaprobował
formułę wynalezioną przez niego i sam wprowadził do swego traktatu.
Elaborat Księdza Bosko ze wszystkich miar rekomendował się prostotą,
popularnością wykładu i precyzją. Odbito tysiące kopii za niską cenę 10 centymów.
Tak, dzięki niemu system metryczny stał się dostępny dla wszystkich. Wielu
z prostego ludu dzięki temu, uniknęło szpon wyzyskiwaczy i spekulantów. Prócz
doraźnych korzyści, miał on też na względzie przyszłe dobro swej instytucji, gdyż
popierając plany państwa unicestwił tym samym podejrzenia i zarzuty wrogów.
Ksiądz Aporti oraz powagi naukowe i pedagogiczne, przyjęli wspomniany
traktat z wielkimi pochwałami pod adresem autora. Unità Cattolica ze swej strony
robiła mu propagandę jako najlepszemu podręcznikowi arytmetyki dla klas
elementarnych, jaki dotąd opublikowano w Piemoncie. Niemniej Ksiądz Bosko
zawsze dbały o poprawność wydania swej broszurki, w przyszłości kilkakrotnie ją
poprawiał. Można podziwiać cierpliwość autora w mnóstwie poprawek, przekreśleń,
dopisków nieczytelnych, pozostałych po nim w odbitkach drukarskich, jak na przykład
w jego Historii kościelnej.
Wspominamy tu już o wydaniach późniejszych od roku 1846, by nie wracać do
tego przedmiotu. Otóż w roku 1849 publikował drugie wydanie ulepszone
i powiększone, jak czytamy w przedmowie. Było ono przeznaczone nie tylko dla ludu
wiejskiego, ale przede wszystkim dla szkół podstawowych. Podano w nim jak
poprzednio w dodatku, wykaz porównawczy monet obiegowych w różnych krajach
europejskich oraz włoskich, przyjmując jako jednostkę nowy lir, względnie frank.
W następnych latach wyszło nowe trzecie wydanie książki tak ułożonej, by
dostosować się do programów rządowych dla trzech klas elementarnych,
z zestawieniem dawniej używanych we Włoszech miar i wag.
Dla wyjaśnienia dodawał nową przedmowę, którą niżej przytoczymy dla
przykładu, dla naszych pisarzy, kładąc na początku wszelkich pism św. Imię Boże. Do
łaskawego czytelnika. Poniższy traktat rozszedł się już w wielkiej liczbie
280

29 Pages 281-290

▲back to top

29.1 Page 281

▲back to top
egzemplarzy; ale ze względu na ich wyczerpanie przystępuje się do przedruku.
Niniejsze wydanie, na wniosek wielu poważnych osobistości przeznacza się tylko dla
szkół rolniczych, zawodowych i w ogólności dla klas elementarnych, zgodnie
z obowiązującymi programami. Ponieważ wielu skończyło szkołę nim wprowadzono
nowy system, inni z racji swego zawodu czy urzędu muszą posiadać znajomość
jednego i drugiego systemu: dla tych posłużą tablice porównawcze dawnych i nowych
jednostek będących w użyciu we Włoszech. Pragnąłem być treściwym i jasnym,
służąc młodzieży klasy ubogiej. Jeśli temu sprostałem, niech będzie za to chwała
dawcy wszelkiego dobra; jeśli nie, proszę łaskawego czytelnika o wyrozumienie
i wybaczenie. Życzę wszystkim pomyślności w życiu. Na podstawie tego wydania
opracowano jeszcze za życia Księdza Bosko ósme wydanie w liczbie 2 tysięcy
egzemplarzy.
281

29.2 Page 282

▲back to top
ROZDZIAŁ LII
Niewyczerpana była aktywność Księdza Bosko. Nie miał dla siebie ani chwili
odpoczynku, a im bardziej strona fizyczna słabła, tym większą aktywność przejawiał
jego duch podejmując wciąż nowe inicjatywy. Jedyne pokrzepienie znajdował
w przyozdabianiu swego „kościółka”. Ze wspomnień księdza Borela wynika, jak
Ksiądz Bosko wynajdywał wciąż nowe pomysły około przyozdabianego drewnianego
ołtarza przeniesionego tam z pierwszej kaplicy w Szpitaliku. Sprawił dla niego nowe
obrusy, flakoniki do kwiatów, piękną lampę kryształową pozawieszał na oknach
zasłony z czerwonej materii. Sprawił 24 nowe ławki, dwa klęczniki, dwie ławki do
zakrystii i przedmioty potrzebne do Służby Bożej. Pragnąc przyciągnąć jak największą
liczbę chłopców do Stołu Pańskiego, zakupywał medaliki, różańce, obrazki, książeczki
do nabożeństwa, zwłaszcza katechizmy, które rozdawał w wielkiej liczbie.
Chłopcy odpowiadali jego pracy: setki ich spowiadało się u niego, on zaś
z dobrocią i niezmienną łaskawością wysłuchiwał ich. Ludzie znając niektórych,
ogromnie dziwili się na widok zmiany ich obyczajów, gdyż w krótkim czasie stawali
się uczciwymi, moralnymi i dobrymi pracownikami. Nade wszystko jaśniała ich wiara.
Gdy który zachorował, pragnął mieć przy swym boku w ostatnich chwilach życia,
Księdza Bosko. Ich wzór naśladowały inne osoby.
Tymczasem obchodzono w Oratorium uroczystość św. Alojzego. Ksiądz
Gattino proboszcz Borgo Dora, na którego terenie było Oratorium, wymówił się od
celebrowania Sumy i tak pisał do księdza Borela: Z przykrością muszę prosić
o zwolnienie mnie od tej zaszczytnej funkcji. O ile W.P. nie był upoważniony już
przez naszego arcybiskupa, to ja deleguję jego osobę, lub, kogo on uzna za stosowne
do zastąpienia mnie w tym dniu. Ksiądz Bosko tym zaproszeniem uczynił gest
grzecznościowy pod adresem księdza proboszcza.
Przyszła następna uroczystość św. Jana Chrzciciela. Księdzu Bosko dano na
chrzcie imię św. Jan Apostoła. Ponieważ jednak w Turynie cieszył się szczególną
popularnością św. Jan Chrzciciel i jego święto obchodzono z wielką pompą
i wystrzałami z armat także młodzież urządzała w tym dniu entuzjastyczne owacje,
składając prezenty i kwiaty, wierząc, że to dzień jego imienin. Ksiądz Bosko nie
282

29.3 Page 283

▲back to top
protestował i tak działo się przez całe jego życie. Księdzu Bosko samemu miłe były te
uroczystości ze względu na tak liczne Komunie św. w tych dniach. Każdy chłopiec
dostawał w podarku od niego książeczkę pamiątkową zawierającą modlitwy i pieśni
na wszystkie niedziele roku wraz nowenną do św. Alojzego. Liczba rozdawanych
książeczek sięgała, jak zanotował ks. Borel ponad 650.
Ksiądz Bosko zdawał się dwoić i troić, lecz siły ludzkie są ograniczone. Pewnej
niedzieli, wyczerpanego z sił zaniesiono do jego pokoju w schronisku. Dostał
zapalenia płuc. W ciągu tygodnia znalazł się nad grobem. Ksiądz Borel przyniósł mu
Wiatyk św. w towarzystwie wielu oratorianów zapłakanych postępujących ze
świecami płonącymi. Na ten widok krajało się serce samemu Księdzu Bosko, który
z rezygnacją oczekiwał swej ostatniej godziny. Wnet przybiegli zawiadomieni do jego
łoża matka i brat Józef. Było już tak źle, że chory przyjął święte Namaszczenie.
Ksiądz Borel nie odstępował od łoża chorego, wylewał łzy serdeczne myśląc, że go
musi utracić. Wszędzie w mieście polecano gorące modły na intencję chorego.
Ksiądz Bosko wspominając o tej chorobie pisał następująco w pamiętniku:
„Zdawało mi się, że byłem gotów na śmierć. Choć przykro mi było zostawić mych
chłopców, pogodzony z wolą Boga byłem pewny, że Oratorium już otrzymało stałą
organizację”. Pewność jego pochodziła z przekonania, że Oratorium było dziełem
Boga i Madonny, on zaś był zwykłym narzędziem, może zbędnym, gdyż Pan Bóg
znalazłby tysiące zdolniejszych na jego miejsce. Ksiądz Borel ze swej strony byłby
gotów na największe poświęcenia, byle nie opuścić tego dzieła.
Młodzież była wstrząśnięta wieścią o chorobie Księdza Bosko. Niektórzy starsi
gorąco prosili, by ich dopuszczono usługiwać Księdzu Bosko dzień i noc na zmianę.
Dawali oni dowody niezwykłego przywiązania. Wciąż widziało się grupy młodzieży
przy drzwiach chorego dowiadujących się niecierpliwie wieści o nim. Lekarz zabronił
dostępu obcym, dlatego infirmarz twardo ich oddalał. Miały miejsce sceny doprawdy
rozrzewniające.
Pozwól mi tylko spojrzeć na niego.
Nie będę z nim rozmawiał – zapewniał drugi.
Powiem mu tylko jedno słówko; nie mogę się pogodzić z myślą, że umrze nie
usłyszawszy tego ode mnie…
283

29.4 Page 284

▲back to top
Gdyby Ksiądz Bosko wiedział, że tu jestem, kazałby mi wejść… Ach zlituj się
i pozwól mi albo wejść lub sam mnie zapowiedz. Sanitariusz twardo odpowiadał:
Wasza obecność zbyt by go wzruszyła, co mogłoby przeciąć delikatną nic
życia, która go jeszcze trzyma. Gdybym pozwolił jednemu, musiałbym pozwolić
wszystkim i nie skończyłoby się to nigdy. Odpowiedzią był rzewny płacz chłopców.
Biedni chłopcy – mówiono – patrzycie jak go kochają!
Ksiądz Bosko słyszał te rozmowy za drzwiami i był wzruszony. Niektórzy
chłopcy nie chcieli odchodzić i wyczekiwali na korytarzu, czy nie usłyszą choćby
z daleka słowa od ich dyrektora. Niekiedy Ksiądz Bosko przeczuwając czyjąś
obecność pytał:
Kto tam stoi za drzwiami?
Viglietti, Piolo, Buzzetti – odpowiadał infirmarz.
Powiedz im niech wejdą tu.
Infirmarz wzbraniał się, lecz wobec małej grupki chłopców zgadzał się
i wprowadzał ich. Pomyśleć można, jakiego wrażenia doświadczali ci chłopcy na
widok ich ojca w takim stanie. Niektórzy klękali, bo właściwie przyszli się
wyspowiadać i trudno było skłonić ich do wyjścia. Chłopcy wypowiadali swe uczucia
nie tylko swym przywiązaniem, lecz czynami. Widząc, że ludzkie zabiegi nie odnosiły
skutku, szturmowali do nieba. Grupami modlili się w kościele, przynosili świece przed
cudowny obraz, uczestniczyli we Mszach św., przyjmowali Komunię św. Nie kładli
się do łóżka nie pomodliwszy się gorąco za chorego, zapraszając do tego również
swych krewnych. Niektórzy nawet przez całą noc czuwali na modlitwie. Czyniono
śluby, np. odmawianie Różańca przez cały miesiąc, rok, niektórzy przez całe życie.
Niektórzy pościli o suchym chlebie i wodzie przyrzekając pościć miesiące i lata, jeśli
Maryja Najświętsza wróci im drogiego Księdza Bosko. Dowiedzieliśmy się,
że niektórzy chłopcy murarze, na mocy swego ślubu pościli surowo przez parę dni nie
zmniejszając wydajności swej pracy, a w czasie przerwy obiadowej spieszyli do
pobliskiego kościoła modlić się przed Najświętszym Sakramentem.
Jakiż więc będzie wynik tylu modłów i dobrych uczynków?
Była sobota, dzień poświęcony Matce Najświętszej. Ofiarowano tyle modłów.
Komunii św., umartwień, a pomimo to pod wieczór nie było żadnego promyka nadziei
na wysłuchanie. Chory był tak wyczerpany, iż była obawa, że tej samej nocy umrze.
284

29.5 Page 285

▲back to top
Tego zdania byli lekarze na konsylium. A Ksiądz Bosko wyczerpany do ostatku przez
ciągłe krwotoki już uczynił Bogu ofiarę ze swego życia i o niczym nie myślał, jak
o tym, że wkrótce odda swa duszę w ręce Stwórcy. W takich momentach, podczas gdy
go opłakiwano, on spokojny i wesoły dodawał ducha obecnym, a czasem tak
dowcipnie żartował, iż niejeden pragnąłby znaleźć się na jego miejscu.
Czy doprawdy kosa śmierci przetnie życie tak drogie i zostawi w sercach
niewinnych chłopców krwawą ranę? Nie! Litościwa matuchna nie opuści tylu
biednych chłopców, którzy w niej złożyli swą nadzieję. Dawała się ubłagać ich łzom,
zebrała ich modły, śluby, stawiała je przed tronem Boga i uzyskała upragnioną łaskę.
Tej samej nocy, kiedy według wszelkich rachub ludzkich miał nadejść kres życia
dyrektora i ojca tylu biednych chłopców, nastąpił przełom choroby. Około północy,
gdy ksiądz Borel asystował przy chorym chcąc być przy ostatniej jego agonii, przyszła
mu myśl podsunąć choremu, by modlił się o swe wyzdrowienie. Ksiądz Bosko
milczał. Ksiądz Borel po chwili powtórzył swą prośbę: Ksiądz zna te słowa Pisma św.:
„W chorobie twej błagaj Pana, a On cię uzdrowi”. /Ekl 38,9/
Święty powiedział: Pozwólmy, by się spełniła św. wola Boża.
Proszę przynajmniej powiedzieć: panie, jeśli ci się podoba przywróć mi
zdrowie. Proszę mi uczynić tę przyjemność – nalegał przyjaciel – proszę powtórzyć te
słowa przynajmniej w duszy. Wówczas chory zgadzając się, szeptem wymówił:
Si Signore, se vi piace, fatemi guarire – wewnątrz duszy, jak nas później
zapewniał, tak sformułował swa modlitwę:
Non recuso laborem – jeśli zdołam oddać usługę jakiejś duszy, zechciej,
o Panie, za przyczyną Twej Matki Najświętszej wrócić mi na tyle zdrowie, które nie
będzie mi przeszkodą do zabawienia.
Zacny ksiądz Borel słysząc to, rozweselony wycierając łzy zawołał:
Basta cosi: or sono sicure: Ella guarirà (tak wie, już na pewno: ksiądz
wyzdrowieje). I nie pomylił się. Niebawem chory zasnął; obudził się już poza
niebezpieczeństwem, jakby narodzony do nowego życia.
Z rana dwaj lekarze Botta i Cafasso, gdy badali puls Księdza Bosko orzekli:
drogi Księże Bosko, proszę iść do Consolaty podziękować Madonnie za wielki cud.
Któż opisze radość wszystkich na wieść, że Księdzu Bosko się polepszyło.
Radość objawiała się przez łzy chłopców. Co za zmiana nastroju! Po beznadziejnym
285

29.6 Page 286

▲back to top
zdawałoby się smutku, fala radości zalała serca: Och, viva Dio! Viva Maria! – wołano
z entuzjazmem.
Radość młodzieży nie miała granic, gdy Ksiądz Bosko z laską w ręku przyszedł
do Oratorium. Było to w niedzielę po południu. Dowiedziawszy się o jego zamiarze
odwiedzenia Oratorium, niektórzy starsi chłopcy wyszli mu naprzód, by go zabrać do
schroniska. Silniejsi z nich nieśli go na krześle, reszta otaczała w orszaku triumfalnym.
Wzruszenie było powszechne, chłopcy płakali z radości i sam Ksiądz Bosko płakał
z nimi. Była to scena, której nie da się opisać słowami. Ksiądz Borel wygłosił kazanie
mówiąc o łasce uzyskanej za pośrednictwem Najświętszej Maryi Panny i zachęcał
chłopców, by zawsze pokładali w niej swą ufność. Następnie, by okazali się wdzięczni
przychodząc punktualnie do Oratorium. Także Ksiądz Bosko przemówił parę słów.
Powiedział miedzy innymi: dziękuję wam za dowody miłości, jakie mi daliście
w czasie mej choroby; za modlitwy, jakie zanosiliście w intencji mego wyzdrowienia.
Jestem przekonany, iż Pan Bóg przedłużył mi życie na skutek waszych modlitw;
wdzięczność, zatem wymaga, bym je poświęcił dla waszego dobra duchowego
i doczesnego. To wam przyrzekam, dopóki Pan Bóg pozwoli mi żyć na ziemi, a wy ze
swej strony dopomagajcie mi.
Zakończył następująco: Drodzy chłopcy, tym razem Pan Bóg oddalił ode mnie
śmierć na skutek waszych łez. Dziękujmy Mu za to serdecznie, lecz pamiętajmy,
że przyjdzie moment, kiedy ja i wy, będziemy musieli umrzeć. Ach, żyjmy, więc jako
dobrzy katolicy, byśmy mogli wszyscy znaleźć się w niebie, gdzie nie będzie więcej
śmierci, smutku i płaczu. Następnie odbyło się błogosławieństwo Eucharystyczne;
wśród nieopisanej radości śpiewano Te Deum.
Wobec tego, że wielu uczyniło śluby bez poważnego namysłu, Ksiądz Bosko
jako roztropny kierownik dusz młodzieńczych zamienił je na uczynki możliwe do
wykonania i korzystniejsze dla duszy. Zamienił post na zwykłe umartwienie; cały
Różaniec na dziesiątki lub inne pobożne praktyki; uczynki ślubowane na całe życie –
na czasowe itp.
Tak Bóg zmienił smutek w radość dla synów Księdza Bosko, który w swej
chorobie znalazł sposobność do upokorzenia się. Dał temu wyraz w spotkaniu
z pewnym kapłanem, który widząc go wśród młodzieży gratulował serdecznie. Święty
słuchał, potem z urzekającą pokorą odrzekł:
286

29.7 Page 287

▲back to top
No gdybym wtedy umarł, może poszedłbym do nieba, bo byłem przygotowany,
a teraz, kto wie, jak tam będzie…
Upłynęło od owego dnia 40 lat. Ów przyjaciel przy ponownym spotkaniu
z Księdzem Bosko powiedział: Drogi Księże Bosko, czy pamiętasz, co mi
powiedziałeś w 1846 roku?
Tak, pamiętam doskonale: powiedziałem, że gdybym wtedy umarł, byłem na to
przygotowany, nieprawdaż?
No, ale widzisz, ile dobrego mogłeś zdziałać z pomocą Bożą! Oratoria,
zgromadzenie zakonne, kolegia, hospicja, twoi misjonarze już prawie znajdują się po
wszystkich zakątkach ziemi. Gdybyś wtedy umarł, tych rzeczy by nie było…
Mylisz się, mój drogi: te rzeczy stałby się także. Sam Bóg jest ich sprawcą.
Wszystko jest dziełem Jego rąk. Potem skłoniwszy głowę, ze łzami w oczach
powtórzył kilkakrotnie: Tak, wszystko to jest dziełem rąk Bożych!
To jego pokora ustawiczna była przyczyną stopniowego wzrostu
zaznaczającego się już od roku 1846, instytucji Oratorium. Najświętsza Dziewica już
przygotowywała mu obiecaną pomoc. Gdyż o Niej to głoszą słowa Księgi
Przypowieści: „Ma w swej prawicy długie życie, a w lewicy bogactwa i chwałę”.
/Prp 3,16/.
287

29.8 Page 288

▲back to top
ROZDZIAŁ LIII
Choroba, na którą zapadł Ksiądz Bosko z początkiem lipca, omalże nie
zaprowadziła go do grobu i była powodem wielkiego zmartwienia dla jego przyjaciół.
Dopiero z końcem tego miesiąca lekarz pozwolił mu wyjść z pokoju. Obawiał się
nawrotu choroby, która mogłaby mieć fatalne następstwa ze względu na wielkie
osłabienie pacjenta. Był to właśnie czas, gdy miał opuścić Schronisko i Szpitalik
markizy Barolo. Ponieważ nie były jeszcze wykończone pokoje wynajęte od pana
Soave, a także ze względu na zdrowie, postanowił spędzić jeszcze jakiś czas w swej
rodzinie w Castelnuvo d’Asti. Nie tracąc z myśli swego planu w sierpniu podejmował
od nijakiego Piotra Clapiè czwarty pokój, tak iż zajmował już prawie cały dom
z wyjątkiem jedynego lokatora w domu Pinardiego, którego łatwo było nakłonić do
przeniesienia się na inne miejsce. Przed wyjazdem, chcąc sprawić chłopcom
przyjemność, kupił im nowe gry, między innymi drewniane koła, za którymi mogli się
uganiać na pustych ulicach i drogach, jak również drążki imitujące strzelby, którymi
bawiąc się grupowo mogliby nauczyć maszerować się składnie i z fantazją.
Ksiądz Bosko wyjeżdżał w połowie sierpnia. Zaledwie jednak opuścił Turyn,
markiza Barolo przewidując, że jego nieobecność potrwa czas dłuższy, nalegała, by
opróżniony został zajmowany przez niego pokój przeznaczony dla jego następcy.
Wówczas ksiądz Borel polecił przenieść rzeczy Księdza Bosko do Oratorium na
Valdocco i upoważniony przezeń zakupił na targowisku starzyzny konieczne sprzęty
dla umeblowania skromnego pokoju. Tymczasem na opróżnioną kapelanię przyszedł
kolega seminaryjny Księdza Bosko i zarazem szczery jego przyjaciel ksiądz Bosio.
Oratorium nie pozostało bez opieki, gdyż kierownictwo jego objął ksiądz Borel.
Ze względu na wielką liczbę młodzieży, których trudno mu było samemu obsłużyć
w kościele jak i na rekreacji, dobrał sobie niektórych księży do pomocy przez cały
dzień; byli to ks. Vola, ks. Carpano i ks. Trivero. Przy ich ochotnej współpracy dzieło
postępowało dobrze. Z pomocą w katechizowaniu przybywał również ks. Kapelan
Pacchiotti. W taki sposób ci współpracownicy zastąpili Księdza Bosko pod jego
czteromiesięczną nieobecność. Musieli i oni zyskać sobie wzięcie u młodzieży za cenę
niewyczerpanej cierpliwości, samozaparcia się i pewnych ofiar materialnych,
288

29.9 Page 289

▲back to top
podobnie jak sam Ksiądz Bosko. Doświadczyli na sobie, co znaczy obcować
z młodzieżą w znacznej mierze pozbawioną wychowania rodzinnego, często
niedożywioną, obdartą i brudną. Nadmiar także im, jak tylu innym przyszło spotykać
się z krytyką, niezrozumieniem i sprzeciwem. Docenili wówczas, jaką ceną zdobywać
się musi wpływ na dusze młodzieńcze, zrozumieli, że tylko nagroda niebieska zapłacić
może tyle poświęceń i ofiar.
Tymczasem rosły niepomiernie wydatki na kaplicę, urządzania loterii
i rozgrywek dla młodzieży, na podwieczorki, datki dla najbiedniejszych oraz wynajem
lokali. Nie brakło jednak opatrznościowej pomocy ze strony dobrych ludzi. Tak na
przykład. Ks. Carpano własnym kosztem podejmował chłopców, gdy gromadnie
urządzano wycieczkę, obracając na to otrzymane od własnego bogatego ojca fundusze;
adwokat Clarette złożył znaczną sumę jednorazowo, hrabia Bonaudi przez lat wiele
składał 30 lir miesięcznie, a ks. Cafasso płacił czynsze. Inne jałmużny pochodziły od
markizy Barolo i hrabiego di Collegno. Wynika to z rachunków prowadzonych przez
księdza Borela, zaczynających się od ostatnich miesięcy roku 1844, a kończących się
na roku 1850 włącznie. Wiele sum przeszło przez ręce księdza Borela
niezmordowanego kwestarza na rzecz Oratorium.
Dalej tekst wylicza nazwiska wielu dobrodziejów i ofiarodawców duchownych
i świeckich, z tytułami, różnego wieku i stanu. To była awangarda tych rzesz
pomocników salezjańskich, którzy wspierali Księdza Bosko przez całe jego życie.
Zatem Ksiądz Bosko udał się do Morialdo w towarzystwie starszego
oratorianina, studenta Tonin. Odpocząwszy parę dni u swego dobrego znajomego
księdza Cinzano, udał się do swej matki w Becchi. Spragniony wieści z Oratorium
o urządzanej przez młodzież procesji w Uroczystość Wniebowzięcia NMP tak pisał do
księdza Borela:
Carissimo Sig. Teologo!
Podróż odbyłem szczęśliwie, choć dobrze strzęsiony, na osiołku. Stan mego
zdrowia polepsza się, dzięki temu, że jem, piję, śpię, jak sobie można wyobrazić,
piękna zdrowa okolica, świeże powietrze, w paru dniach poprawiły mój wygląd
i kondycję.
Uznaję w swej rekonwalescencji: doprawdy palec Boży. Bo czuje się zdrowszy
i silniejszy niż przed chorobą, znikło palenie w gardle. Deo gratis! Nie wiem czy
289

29.10 Page 290

▲back to top
ustąpiły upały w Turynie; my tu oddychamy powietrzem doprawdy ożywczym,
pomimo suszy, która nawiedziła pola tak, że biedni wieśniacy zrezygnowani zdają się
na wolę Boską. Tonin jest moim wiernym towarzyszem i rozwesela mnie wspaniale;
przesyła ucałowanie rak czcigodnemu księdzu oraz ks. Pacchotti. Ileż razy w ciągu
dnia przenoszę się myślami do Oratorium! Proszę o wieści, zwłaszcza, co do procesji
w poprzednią sobotę. Proszę serdecznie pozdrowić ode mnie znajomych, data
occasione; uścisnąć księży: Pacchottiego, Bosio, Vola. Napiszę wkrótce ponownie.
Vale in Domino, vale. Aff. mo servitore – ks. J. Bosko.
Ksiądz Borel pospieszył z wiadomościami, opisując szczegółowo procesję
ścieżkami wokół Oratorium, udział księży, entuzjazm chłopców postępujących
procesjonalnie ze śpiewem Ave Maria Stella i Noi siam figli di Maria,
rozbrzmiewającym po polach i błoniach Valdocco, wobec przyglądających się temu
niezwykłemu widokowi tłumów ciekawych. Po raz pierwszy Oratorium wyszło na
zewnątrz z procesją przy obchodzie święta łączonego odtąd w przyszłości
z urodzinami Księdza Bosko, na podziękowanie Madonnie. W broszurce napisanej
przez monsignora Spinowa znajdujemy wyrażenie: Nie przesadzimy, gdy powiemy, że
w roku 1815 Najświętsza Dziewica wysłuchując modłów całego świata katolickiego,
zesłała mu swe błogosławieństwo pod postacią Jana Bosko, narzędzia Jej miłosierdzia
dla zbawienia dusz.-
Tymczasem Ksiądz Bosko pisał następny list:
Car. mo Sig. Teologo!
Z przyjemnością odczytałem przez kilka razy jego poprzedni list. Gdybym miał
skrzydła, poleciałbym, by nacieszyć się waszą procesją, licznymi komuniami, jakie
przyjęli nasi chłopcy w Oratorium. Proszę im powiedzieć, że sprawili mi tym wielką
radość. Proszę nadal drogi księże, powiadamiać mnie o tym, co wesołe i przykre
w Oratorium, gdyż to sprawi mi przyjemność. Zdrowie moje wciąż się poprawia,
proszę doprawdy nie martwić się o mnie; umiem chorować; już proszono mnie nieraz
do spowiedzi, o wygłoszenie kazania, korepetycje i wszystkim stanowczo odmówiłem.
Tonin na W.W. Świętych nie staje do egzaminu, dlatego nie zajmuje się tu niczym
prócz wakacji, zresztą zawsze jest na moje zawołanie. Proszę wydać oddawcy
niniejszego listu rzeczy Tonina, znajdujące się dotąd w mym byłym /Schronisko/
290

30 Pages 291-300

▲back to top

30.1 Page 291

▲back to top
pokoju, wraz z jego książkami. Proszę łaskawie posłać mi rubrycelę, gdyż nie
orientuję się zupełnie w czasie. W piątek i sobotę spadł obfity deszcz i mizerny widok
pól zmienił się jak na wiosnę. Serdeczne „Dominus tecum” wielebnym księżom. Etc.
Bolą mnie trochę zęby. Pozostaję etc.
PS. Proszę również zakomunikować nowości o mnie księdzu Cafasso.
Ksiądz Borel spełniając życzenie Ksiądz Bosko podawał szczegółowe
wiadomości o stanie Oratorium, na co znów Ksiądz Bosko mu odpisywał:
Car. mo Sig. Teologo!
List jego stał się dla mnie i moich przyjaciół tutejszych najmilsza lekturą.
Jestem bardzo zadowolony, że sprawy Oratorium postępują zadowalająco. Dobrze, że
ks. Trivero pomaga w Oratorium; należy jednak mieć na uwadze, że traktuje on
chłopców zbyt energicznie i że wielu już zniechęciło się. Proszę, więc starać się, by
przyprawiać obficie oliwą potrawy w Oratorium. Posyłam mu, więc parę gołąbków,
które myślę, sprawią uciechę księdzu Pacchiottiemu; co do mnie, to chciałem raczej
posłać dwa kurczaki, lecz moja matka nie chciała, gdyż twierdzi, że tego rodzaju
potrawy winno się spożywać w miejscu, gdzie zostały przyrządzone, lecz o tym
w innym liście. Wczoraj w okolicy odbył się pogrzeb pewnego mężczyzny, o którym
wiele mówiono. W chorobie uznanej przez lekarzy za nieuleczalną, za radą pewnej
osoby ślubował przystąpić do spowiedzi i Komunii św. Podobała się Bogu ta obietnica
i przywrócił mu zdrowie. Niestety, ów człowiek zapomniał o swym ślubie i pomimo
nalegań żony i dzieci, niczego nie spełnił. I co się dzieje. Przez miesiąc cieszył się
doskonałym zdrowiem, a w sobotę ubiegłą dostał naraz dziwnego ataku i w paru
godzinach przeniósł się do wieczności nie mogąc się spowiadać ani komunikować.
Z okazji właśnie pogrzebu wiele o tym fakcie mówiono. Proszę o przysłanie mi
następujących książek: „Le sie Domeniche di San Ligi; Ligi Comollo; L. Angelo
Custode; Storia Ecclesiastica” , które znajdziecie w szafie przy moim biurku. Stan
mego zdrowia nadal się poprawia; od paru dni tylko dokuczają mi zęby. Winogrona
już dojrzały, proszę to powiedzieć księżom Pacchiotti i Bosio; ksiądz również niech
o tym pomyśli. Byłoby mi przyjemnie usłyszeć wieści o Genta, Gamba, dwóch
braciach Ferreri, Piola – jak się sprawują, względnie czy ukradli księżyc etc. – Proszę
pozdrowić naszych drogich towarzyszy: księży Pacchiotti, Bosio oraz mieć mnie
zawsze oddanym w Chrystusie. etc.
291

30.2 Page 292

▲back to top
PS. Proszę podać ten list księdzu Vola. Wybieram się w tej chwili do Passerano
a far risotta.
Wyraz „risotta” oznacza w narzeczu piemonckim „iść na obiad”, względnie
spędzić dzień przyjemnie w gronie przyjaciół. Ksiądz Bosko chętnie przyjmował
zaproszenia od któregoś ze swych kolegów duchownych, czy świeckich na obiady.
Czynił to ze względów towarzyskich, nawet za cenę pewnych niewygód,
a gdziekolwiek się udawał, pamiętał o napomnieniu Ducha Świętego: „Ludzi
sprawiedliwych miewaj u stołu twego, a w bojaźni Pańskiej niech będzie chluba twoja,
a w rozumie niech ci będzie myśl o Bogu, a wszystka rozmowa twoja o przykazaniach
Najwyższego” . /Syr 9, 22-23/.
Gdzie indziej powiemy, w jaki sposób umiał uświęcić swoje zebrania. Na razie
na tle wspomnianego listu nasuwa się uwaga, że u Księdza Bosko nie miało miejsce
przysłowie: „Czego oko nie widzi, serce nie pożąda” – gdyż zawsze młodzież
zajmowała w jego sercu główne miejsce. Odwrotnie, on również był przez nich
uważany, jakoby usposobienie Sakramentu Pokuty, dobroci i łaski Boga, przez co
uskarżali się na długą jego nieobecność. Istotnie, słyszano z ust chłopców z owych lat
to zbyt prostoduszne powiedzenie: „Grzech taki a taki popełniłbym tysiąc razy, lecz
ponieważ nie podoba się Księdzu Bosko, nie popełnię go za nic w świecie”.
Mimo więc, że ksiądz Borel zręcznie prowadził Oratorium przy pomocy innych
księży, brakowało jednak serca i ducha Księdza Bosko. Stąd tak ciągle o nim się
mówiło: ciągle zapytywano o jego zdrowiu, pytano jedni drugich, kiedy powróci,
wszyscy pragnęli gorąco, czym prędzej go widzieć. Po jakimś zaledwie tygodniu
nieobecności płynął do niego nieprzerwany potok listów. Chłopcy grupami odwiedzali
go, pomimo znacznej odległości. Zazwyczaj wyruszali w czas rano, a wracali późno
wieczór. Czasem zatrzymywał na nocleg niektórych, jak na przykład Buzzettiego.
Prócz chęci widzenia się z nim, coś innego ich korciło; chłopcy okoliczni schodzili się
do niego tworząc jakby „małe oratorium” w jego mieszkaniu. Cóż dziwnego,
że niejednemu wyrwała z ust zazdrość o to, że go im zabiorą. Któryś tego rodzaju
zagadnął kiedyś Księdza Bosko: Albo Ksiądz wróci do Turynu, albo my przeniesiemy
Oratorium do Becchi! On zaś na pocieszenie ich :
Bądźcie, kochani dobrymi, módlcie się, a przyrzekam wam wrócić do was, nim
spadną liście z drzew.
292

30.3 Page 293

▲back to top
Odwiedziny te, choć wbrew zakazowi lekarzy, przerwały mu konieczny
odpoczynek i spokój. On natomiast odczuwał ulgę i pokrzepienie słysząc wieści
o Oratorium, słuchając spowiedzi chłopców i udzielając im pożytecznych rad. Chłopcy
zaś pełni entuzjazmu dzielili się ze swymi nowymi przyjaciółmi opowiadając, jak
swego czasu witały ich dzwony u Madonny di Campagna. Opowiadania te nie były
w smak niektórym owianym ideami, Giobertiego którzy złośliwie krytykowali: To
sztuczki jezuickie!
Nie tylko dzwony, ale wszystkie dzwonki i organy w kościele. Dawali często
upust złośliwej ironii zarzucając osobiście Księdzu Bosko hipokryzję. Mąż Boży
jednak zawsze pełen spokoju milczeniem odpowiadał na rzekomą ich gorliwość, a
tym, którzy mieli uszy ku słuchaniu, odpowiadał przekonywującymi racjami.
Przyjmował zarówno pochwały jak nagany, oklaski i szyderstwa, nie przejmując się
naganą, ani próbując się usprawiedliwiać.
„Miłość na wszystko znajduje sposób”. /1 Kor 13,7/.
W tym właśnie objawiał się prawdziwym uczniem Chrystusowym.
Umartwienie wewnętrzna i zewnętrzne było jego codziennym chlebem. Pewnego dnia
rozmawiał ze swym proboszczem księdzem Cinzano na temat przykrości, jakie
spotykają zewsząd dusze spragnione doskonałości. Przyszło się do tego, że każdy
chrześcijanin musi dźwigać swój własny krzyż, to jest siebie samego, swoje
namiętności, przeciwstawiać się ujemnym skłonnościom naturalnym, a do tego jest
nieodzowna codzienna walka wewnętrzna. Ksiądz Bosko przetrawiwszy cały nowy
Testament w swych rozmyślaniach, kończył; „Tego krzyża nie można się pozbyć
dzień i noc, każdej minuty. Czytamy wyraźnie w Ewangelii św.: „Jeśli kto chce iść za
mną, niech zaprze samego siebie i niesie krzyż swój na każdy dzień i naśladuje mnie”.
Ksiądz Cinzano jako wykształcony biblista zrobił uwagę: „Ksiądz dodaje
słowo: „co dzień” którego w tekście Ewangelii nie ma” – na to Ksiądz Bosko:
To słowo nie jest zanotowane przez trzech ewangelistów; proszę jednak
łaskawie zobaczyć u Łukasza rozdział dziewiąty, wiersz 23, a przekona się, że ja nic
nie dodaję.
W jednym tylko przypadku Ksiądz Bosko nie mógł zachować się obojętnie:
w niebezpieczeństwie zguby dusz i na widok obrazy Bożej.
293

30.4 Page 294

▲back to top
W owych dniach Buzzetti Józef opowiadał, że Ksiądz Bosko miał sen, który mu
sprawił wiele bólu. Oto widział dwóch chłopców (znanych mu ze snu), którzy szli
z Turynu w kierunku Becchi; gdy przybyli na most na rzece Po, napadła na nich jakąś
bestia o wstrętnej formie. Opluwszy ich przewróciła na ziemię tarzając czas dłuższy
w błocie, tak, iż budzili wstręt. Ksiądz Bosko opowiedział powyższy sen kilku
zaufanym wymieniwszy nazwiska widzianych we śnie. Istotnie, pokazało się
w przyszłości, iż nie była to czcza fantazja, gdyż ci dwaj nieszczęśliwcy opuściwszy
Oratorium upodlili się wszelkiego rodzaju występkami.
Tym czasem zdrowie powoli wracało mu do tego stopnia, że odbywał piesze
przechadzki. Na próżno prosił o rubrycelę diecezjalną księdza Borela, gdyż lekarze
stanowczo zabraniali odmawiania brewiarza. On jednak dla zadowolenia własnej
pobożności odmawiał, choć jakąś część.
Nie zapominając o swym nauczycielu księdzu Lacgue odwiedził go
parokrotnie; także uczcił wizytą gospodarzy pana Moioglio, który swego czasu
użyczył mu gościny na swym zamku, jak o tym była mowa, w noc burzliwą. Stąd pisał
do księdza Borela list w podniosłym tonie dając wyraz trosce o coraz lepsze
funkcjonowanie Oratorium, zgodnie z radami przyjaciela, bądź też interesując się
losem niektórych wychowanków. List powyższy zdaje się być kontynuacją
poprzedniej korespondencji niedoszłej do nas.
Carissimo Sig. Teologo!
dal Castello dei Merli-
Gdy byłem dzieckiem, opowiadano mi pewne historyjki, które z biegiem lat
uznałem za bajeczki, a teraz widzę własnymi oczyma, że mają duże uzasadnienie.
Otóż proszę sobie wyobrazić grupę wzgórz dość stromych, z których jedno środkowe
wzbija się do stóp zamczyska Merli, położonego w najpiękniejszym punkcie łańcucha
Monferrato odległego cztery mile od Moncalvo, a osiem od Wasale. Z pierwszego
wejrzenia zamczysko wydaje się niedostępne dla tego, kto nie zna przejść wiodących
do Merli; względnie dostrzega potężne mury, którymi opasana jest na kształt
ślimacznicy, potężna twierdza. Pod murami widać głębokie łuki wiodące do
podziemnych jaskiń. Przypominały mi one jaskinię Fata Alcina, siedzibę maga di
Sabina, Sybilli Kumańskiej lub tym podobnych. Wspomniane jaskinie robią wrażenie
czegoś niesamowitego, przerażającego. To wszystko dostarczało starożytnym
294

30.5 Page 295

▲back to top
pisarzom wątku do napisania ciekawych opowieści i bajek, o jakich może otioso
tempore opowiem.
Już przeszło miesiąc bawię tu na kuracji, która postępuje pomyślnie. Od
tygodnia odmawiam cały brewiarz nie czując zmęczenia, a jeśli tak dalej pójdzie, na
wszystkich Świętych zgrubieje na tłustą kiełbaskę. Dlatego uważałbym za stosowne,
byśmy się porozumiewali coraz częściej ze sobą, na przykład, co poniedziałek, o ile to
możliwe. Najlepszym dniem byłby poniedziałek 28 bm. Proszę przyjechać do oberży
„Vitello d’oro”, tam znajdzie się pojazd do Castelnuovo odjeżdżający pod wieczór lub
też (co uważam za lepsze) w poniedziałek z rana przybyć omnibusem do Chieri, a ja
poślę po niego konie. Przed wyjazdem proszę widzieć się z księdzem Cafasso, do
którego napiszę. Proszę mi jednak napisać, co zadecyduje, a zarazem dać znać, czy
mam się postarać o wino lub nie. Proszę nie zapomnieć zabrać mi rubrycelę, której
bardzo potrzebuję. Odnośnie do Genta, napiszę niebawem swą decyzję, być może
przychylną. Wspomniany pojazd mógłby służyć także dla księdza Pacchottiego
i księdza Bosio, lecz chodzi najwięcej o księdza Pacchottiego, który ślubował odbyć
pielgrzymkę do Vezzolano. Czy tak będzie? Spędziłem parę dni u mego dawnego
nauczyciela w pobliżu zamku Merli. W dniu 22 bm. będę w domu na winobraniu.
Pozdrawiam wszystkich serdecznie i życzę wszelkiego dobra od Boga. – Vale et
valedice.
16 września, Umil-mo servitore Bosco Jan.
295

30.6 Page 296

▲back to top
ROZDZIAŁ LIV
Trzymiesięczny pobyt na łonie rodziny, odpoczynek, zdrowa okolica, troskliwa
opieka krewnych, rzecz można, przywróciły zdrowie Księdzu Bosko. Wzruszony
częstymi odwiedzinami i listami chłopców błagającymi o jego powrót, obiecywał ich
zadowolić i każdy dzień dłużył mu się, jakby w nieskończoność. Dwie okoliczności
trzymały go w niepewności zmuszając do opóźnienia powrotu: perswazje przyjaciół
doradzających zwłokę oraz krytyczne okoliczności nowej siedziby na Valdocco.
„Potrzebne dla twego zdrowia - pisał ten i ów – byś jakiś rok odpoczął z dala od
Oratorium; bez tego zawsze będzie istniało niebezpieczeństwo recydyw, która
całkowicie odbierze ci siły do pracy, albo niechybnie zaprowadzi do grobu. Zatrzymaj
się, więc czas jakiś w rodzinie, miej jakieś łatwiejsze zajęcie i tak odzyskawszy swe
siły będziesz mógł objąć swe pole pracy bez żadnej obawy.” Tego samego zdania byli
również arcybiskup i ksiądz Cafasso, którzy mu pisali, by zatrzymał się jeszcze na wsi,
zapewniając, że Oratorium jest w dobrym ręku i że może spokojnie odpoczywać nie
martwiąc się niczym. W rzeczy samej rady te nie były bezpodstawne; jednak jakiś
potężny magnes ciągnął Księdza Bosko, by zajmował się nadal chłopcami, dlatego
trudno mu było dostosować się do tych rad przyjacielskich. Ustnie i listownie
dziękował za życzliwość odpowiadając za Apostołem Pawłem: Pozwólcie mi iść,
dokąd mnie Pan wzywa. On wszechmocny, który poniża i wywyższa, potrafi
wzmocnić me siły i dać mi konieczne zdrowie. Zresztą gdybym nawet umarł, cóż to
znaczy? – Nihil horum vereor, nec facio animam mam preti – siorem quam me – nie
cenię sobie mego życia wyżej od mej posługi. Nawet byłbym zadowolony, gdyby
przyszło mi położyć życie dla biednych chłopców.
Na widok takiego zdecydowania, które zdawało się z nieba pochodzić,
arcybiskup i ksiądz Cafasso zgadzali się, by wrócił do Oratorium pod warunkiem,
że jakiś czas jeszcze będzie mocno ograniczał się z bezpośrednią pracą wśród
chłopców. Ksiądz Bosko przyrzekł, lecz później zapomniał o wszystkim. Na ten temat
słyszano kiedyś jak mówił: Początkowo miałem szczerą wolę usłuchać; lecz na widok
tego, że moi współpracownicy nie mogli sprostać olbrzymiej pracy, i że tylu chłopców
pozbawionych będzie spowiedzi i nauki katechizmu, nie mogłem się z tym pogodzić
296

30.7 Page 297

▲back to top
i pozostawać bezczynny. Objąłem, więc na nowo swe obowiązki i przez lat 25 odtąd
nie potrzebowałem lekarzy ani leków. Przekonało mnie to, że praca zorganizowana nie
szkodzi zdrowiu. Fakt sam w sobie prawdziwy, nie wydaje się jednak, żeby był
motorem pierwszorzędnym jego heroizmu kapłańskiego.
Po przezwyciężeniu trudności, jakie wysuwali mu przesadnie troskliwi o niego
przyjaciele, chodziło teraz o pokonanie daleko poważniejszej przeszkody. Otóż Ksiądz
Bosko wróciwszy do Turynu winien był ustalić swą rezydencję na Valdocco.
Tymczasem przekonał się już, jak ryzykowny będzie pobyt w podobnym miejscu,
bądź z racji na karczmę przy ulicy Giardiniera, bądź ze względu na osoby złego
prowadzenia się.
Nie miał obecnie obsługi jak w zakładzie markizy Barolo, dlatego musiał
oglądać się za jakąś inna osobą. Lecz w tych warunkach nie miałby odwagi zatrudniać
przy sobie jakiejś kobiety, obawiając się niebezpieczeństw.
Jak wybrnąć z tej sytuacji? I na kogo można by liczyć na początku pobytu na
Valdocco?
Niewiasta zawsze gra wielką rolę, ilekroć chodzi o złagodzenie nędz ludzkich
i zbawienie dusz. Nie miejsce tu na wyliczanie szeregu bohaterskich niewiast
w Starym i Nowym Testamencie, jakie spełniły misje im wyznaczoną.
Ustabilizowanie Oratorium Księdza Bosko było niemniej doniosłym
wydarzeniem historycznym, więc w dokonaniu tego działa z woli Bożej otrzymały
również swą rolę niewiasty. Uczestniczyły w nim przede wszystkim matki, które
posyłały swe dzieci do Księdza Bosko; miały udział szlachetne damy współdziałając
swymi ofiarami i poświeceniem w podtrzymaniu dzieła; klasztory, w których
pracowały zakonnice nocami na rzecz biednych sierot. Pierwsze jednak miejsce
dzierży niewiasta, którą chłopcy nazywali słusznie swą „mamą” jako przodownica
całego zastępu obecnych i przyszłych pomocnic salezjańskich. Jest nią niezapomniana
matka Księdza Bosko Małgorzata Occhiena.
Dzielna gospodyni, zdolna była wziąć na swe barki ogrom trosk i kłopotów
materialnych zakładu w zastępstwie Księdza Bosko; szanowana powszechnie dla swej
cnoty i pobożności, mogła wywierać skuteczny wpływ i opiekę nad młodzieżą.
Ksiądz Bosko szukał porady u swego proboszcza księdza Cinzano.
297

30.8 Page 298

▲back to top
Ma Ksiądz przecież swa matkę – odpowiedział bez ogródek. Ksiądz Bosko
przygotowany na tę odpowiedź wysuwał trudności, lecz ksiądz Cinzano zareplikował:
Bierz Ksiądz matkę ze sobą. Nie znajdziesz nikogo zdatniejszego do tej sprawy. Bądź
spokojny; będziesz miał prawdziwego anioła przy swym boku!
I doprawdy Małgorzata była prawdziwym aniołem. Sama ugruntowana
w cnocie gotowa była do wszelkich poświęceń celem jej zachowania w otoczeniu.
Ksiądz Bosko wracał, więc do domu utwierdzony argumentacją księdza proboszcza.
Powstrzymywały go jeszcze dwa motywy. Pierwszym było życie twarde, pełne
wyrzeczeń oraz konieczność zmiany poprzedniego wiejskiego trybu życia, do jakiego
była przyzwyczajona matka. Drugi pochodził stąd, że nie śmiał zaproponować matce
zajęcia, w których ona musiałaby w jakiejś mierze być zależną od syna. Wszak tak
bardzo cenił on, kochał i szanował swą mamę i jakby nosił ją na rękach, jak jaką
królową. Dla obu braci wszelkie jej życzenia były rozkazem. Rozważywszy wszystko,
po gorącej modlitwie widząc, że nie ma innego wyjścia powziął decyzję: Doprawdy
moja matka jest święta: mogę, więc jej zaproponować coś podobnego!
Pewnego dnia toczyła się między nimi następująca rozmowa:
Droga mamo, zdecydowałem się wrócić do Turynu do moich kochanych
chłopców. Ponieważ opuściłem Schronisko markizy Barolo, muszę mieć przy sobie
jakąś osobę do pomocy; miejsce jednak, na jakie przeprowadziłem się na Valdocco
ze względu na osoby tam mieszkające jest dość ryzykowne i sprawia mi niepokój.
Wobec tego muszę mieć pewną gwarancję moralną i zabezpieczenie przed złymi
językami. Tylko wy, mamo, możecie mnie zabezpieczyć i osłonić przed złośliwością
ludzką. Czy zgodzilibyście się pozostać przy mnie?
Wobec tej niespodziewanej propozycji pobożna niewiasta zamilkła czas pewien
zastanawiając się głęboko, Potem tak odpowiedziała: „Mój drogi synu, ty wiesz, ile
memu sercu kosztuje opuścić dom twego brata i tych, do których przywykłam; jeśli
jednak sądzisz, że tak się Bogu podoba, jestem gotowa iść z tobą”.
Ksiądz Bosko uściskał swą matkę i dziękując jej zakończył: Po załatwieniu
naszych spraw po Wszystkich Świętych pojedziemy do Turynu.
Po prawdzie, Małgorzata Bosko decydując się na podróż ze synem czyniła
wielką ofiarę. Wszak w domu swym była panią wszystkiego, kochana i szanowana
przez wielkich i małych i niczego jej nie brakowało w pogodnej starości. Przykrość
298

30.9 Page 299

▲back to top
wielką odczuła rodzina Józefa na wieść o rozłące z nią. Trzeba było, więc utracić tak
kochaną matkę! W domu tym panowały wraz z bojaźnią Bożą pokój i porządek. Mając
na uwadze tak wzniosły cel, dla którego miała służyć, wszyscy pogodzeni
z wolą Bożą umilkli. Małgorzata udawała się z synem nie po to, by żyć wygodnie
i spokojnie, lecz by dzielić z nim trudy i wyrzeczenia dla ulżenia setkom biednych
sierot opuszczonych. Nie powodowała się żadnym zyskiem doczesnym, lecz miłością
Bożą i dusz; wiedziała, bowiem, że życie jej syna nie miało na oku korzyści doczesnej,
lecz wymagało od niego tak wiele wydatków i szukania jałmużny. Nie wahała się ani
chwili, lecz pod wpływem przykładu syna wspaniałomyślnie zgodziła się towarzyszyć
mu aż do śmierci. Szczęśliwi zaiste, kapłani, którym dane mieć taką matkę!
Gdy rozeszła się lotem błyskawicy wieść, że Ksiądz Bosko zabiera ze sobą
matkę do Turynu, nastąpiły sceny nieoczekiwane. Pamiętamy, jak Ksiądz Bosko
w czasie swej choroby gromadził chłopców okolicznych wokół siebie dając jakby
początek nowemu Oratorium. Tak przywiązali się do niego ci chłopcy,
że z niecierpliwością oczekiwali niedzieli, kiedy mogli się z nim zobaczyć. Rodzice,
zwłaszcza mamy wiedząc, jak dobrze traktowane są ich dzieci, jak korzystają z jego
pouczeń, byli bardzo radzi temu, żeby pozostał on na zawsze we wsi i prowadził swe
Oratorium. Niestety, ich nadzieje rozwiały się, gdy dowiedzieli się, że wyjeżdża stąd
i zabiera ze sobą swoją matkę. Z całą wymową, pod wpływem uczucia
macierzyńskiego, starały się go nakłonić, by tu pozostał.
Jeśli trzeba będzie coś opłacać, jesteśmy gotowe na to!
Jeśli nie zdołam pieniędzmi, to wynagrodzę w płótnie.
Będę przynosiła Księdzu drób i jaja.
Niech Ksiądz nie obawia się, nie zabraknie mu niczego, będziemy dostarczać
zboże, mąki, wszystko co posiadamy; proszę pozostać u nas i nie pozbawiać naszych
dzieci tak wielkiego dobra – wołano.
Zrozumiawszy, że próżne są ich próby i łzy i że Księdzu Bosko nie zależało na
własnej korzyści i wygodach, lecz na pełnieniu woli i interesów Jezusa Chrystusa
wybuchły płaczem wraz ze swymi dziećmi, zamykając doprawdy spokój Księdzu
Bosko.
299

30.10 Page 300

▲back to top
Po zapakowaniu i wysłaniu do Turynu trochę spyży, jarzyn, meliki i innych
produktów, po załatwieniu pewnych spraw rodzinnych, nadszedł dzień 3 listopada
1846 r. wtorek, przeznaczony na wyjazd.
300

31 Pages 301-310

▲back to top

31.1 Page 301

▲back to top
ROZDZIAŁ LV
Krewni zanosili się rzewnymi łzami na widok odjeżdżającej Małgorzaty.
Dzielna niewiasta pocieszała ich, że wkrótce zobaczą się znowu, oderwała się z ich
objęć i wraz z synem udała się w drogę do Turynu. Dźwigała kosz z bielizną i jeszcze
jakimiś tam najkonieczniejszymi sprzętami. Ksiądz Bosko wiózł ze sobą parę
ściennych obrazów, mszał i brewiarz kapłański. Miał on być, rzec można programem
jego życia, na co wskazywały zakładki, na których powypisywał różne sentencje
wyjęte z Pisma św., Ojców Kościoła lub pisarzy włoskich. Posługiwał się nimi przez
lat blisko 40 i po jego śmierci znaleziono je w jego brewiarzu na stoliku.
Przepisujemy je poniżej w tłumaczeniu polskim, z krótkim komentarzem dla
tych, co nie znają łaciny. Oto wyjątki z pisma św.: 1. Wszystkie rzeki wchodzą do
morza, a morze nie wylewa się. /Ekl 50/; Opatrzność porządkująca świat! 2. Dobry
Pan i wzmacniający w dzień utrapienie /Neh 1,7/; Ufność w Bogu! 3. Oddal od
niewiasty drogę twoją, a nie przybliżaj się ku drzwiom domu jej /Prp 5,8/; Unikanie
wszelkich niebezpiecznych okazji! 4. Przyjmijcie ćwiczenie moje a nie pieniądze,
umiejętność raczej niż złoto obierajcie /Prp 8,10/; Oderwanie od dóbr ziemskich!
5. Poznałem, iż nie masz nic lepszego jak weselić się i czynić dobrze za żywota swego
/Ekl 3,12/; Wesołość rodzącą się w sercu czystym. 6. Czcij Pana z majętności swojej
i z pierwocin wszelkiego zboża twego dawaj mu, a napełnią się gumna twoje
obfitością i piwnice twe winem opływać będą /Prp 3,9/; Pan Bóg nie pozwoli się
przewyższać wspaniałomyślnością! 7. Jeśli masz rozum, odpowiadaj bliźniemu
twemu; jeśli nie, niech będzie ręka twoja na ustach twych, by cię nie pochwycono na
niebacznych słowach i abyś nie był zawstydzony. /Ekl 5,14/; Namyśl się w przód nim
zaczniesz mówić. 8. Każdy odniesie według tego jak czynił w życiu swoim /2 Kor
5,10/; Wszyscy musimy stanąć przed trybunałem Jezusa Chrystusa, by każdy
otrzymał, co sobie zasłużył za życia ziemskiego, według tego jak czynił dobrze lub
źle. Myśl ustawiczna o wieczności! 9. Synu, nie odejmuj jałmużny ubogiemu, a oczu
twoich nie odwracaj od ubogiego /Ekl 5,1/; Jałmużna obowiązkiem miłości! 10. Nie
chełp się w zelżywości ojca twego /Ekl 3,12/; Brońmy jak swego własnego, imienia
301

31.2 Page 302

▲back to top
dobrego przełożonego! 11. Nie pamiętaj żadnej krzywdy bliźniemu i nie czyń nic
krzywdzącego / Ekl 10,6/; Nie pamiętać uraz doznanych, nie szkodzić drugiemu;
kochać wszystkich, by wszystkich zbawić!
Na czterech zakładkach były sentencje wyjęte z Ojców Kościoła:
1. Jeśli coś odkryjesz w sobie zdrożnego - popraw; co prawego - trzymaj; co
niezgodnego - ułóż; co pięknego - ulepszaj; co zdrowego - zachowaj; co chorego -
wzmocnij; odczytuj przykazanie Pańskie niezmordowanie byś znalazł co należy
czynić, a czego unikać. /św. Bernard – Ad Sacerdotes/. Ustawiczny rachunek sumienia
z własnego postępowania!
2. Utrzymuj swą wiarę i nie przyjmuj łatwo obcej nauki, choćby ci się wydawała
roztropną i mądrą. /Hieronim do Demetr/. Posłuszeństwo pokorne i całkowicie
przepisom Kościoła.
3. Noście ze sobą, bracia, klucz do własnej celi; nie zapominajcie też o kluczu od
języka. /św. papież Damazy/. Mocniejsze są przykłady od słów i skuteczniej nauczy
się czynem niż słowami. /św. Maksym, Serm. 67/. Być dla drugich wzorem
chrześcijańskich obyczajów.
4. Naszym bogactwem i skarbem pozyskiwanie dusz, a w głębi dusz swych chowajmy
zasoby cnót /św. papież Damazy/ Gorliwość i pokora.
Dwie ostatnie zakładki nosiły wersety z Dantego i Silnio Pellico.
Ale chodźmy dalej za Księdzem Bosko, który wraz ze swą matką zstępował
z pagórków Castelnuovo ku Turynowi. Podróżowali po apostolsku, pieszo,
rozmawiając o sprawach Bożych i własnych. Stanąwszy w Chieri zatrzymali się na
krótko u adwokata Valinberti, u którego rodziny był znany i kochany Ksiądz Bosko.
Posiliwszy się szli dalej i nad wieczorem przybyli do Turynu.
Gdy znaleźli się w pobliżu tak zwanego Rondo, dzisiejszego skrzyżowania
ulicy Valdocco z Aleją Kr. Małgorzaty, nastąpiło pewne szczególnej wzmianki godne
spotkanie. Mianowicie natknęli się na niejakiego księdza Jana Vola Juniora, gorliwego
kapłana turyńskiego, który ujrzawszy Księdza Bosko, pobiegł mu naprzeciw
i uściskał serdecznie gratulując wyzdrowienia. Potem spoglądając na stojącą obok
Małgorzatę spytał:
No, ale jak widzę jesteście bardzo zdrożeni i zakurzeni…
Przybywamy ze wsi.
302

31.3 Page 303

▲back to top
A dlaczegóż to pieszo?
A bo nam brakuje quibas – odrzuca Ksiądz Bosko czyniąc wymowny gest
palcami.
A dokąd teraz kierujecie się?
Udaje się zamieszkać z matką w domu Pinardiego przy Oratorium.
A czy masz środki na otwarcie domu? Bez żadnego stanowiska, jak zdołasz
utrzymać się w tym mieście?
Stawiasz mi pytanie, na które nie umiem dać w tej chwili odpowiedzi. Ale
zawsze zdajemy się w ręce Boga i mam nadzieję, że nie zabraknie mi środków.
A czy macie kokoś, o którego moglibyście się oprzeć?
Nikogo.
To przynajmniej macie zapewniony obiad?
Hm, cóż ci mam na to odpowiedzieć? O tym się jeszcze pomyśli. Lecz bądź
spokojny, Opatrzność nie zapomina o ptaszkach!
No, dobrze, dobrze – mruczał zacny ks. Vola, wzruszony tak wielką wiarą
i odwagą; no gdybym wiedział, gdybym mógł w tej chwili… i szperał w kieszeniach.
Doprawdy cię podziwiam i przyklaskuję; przykro mi, że nie mam przy sobie
pieniędzy, lecz proszę wziąć to – podawał mu zegarek.
Ale księdzu będzie on potrzebny…
Mam w mieszkaniu inny. Weź go i użyj na pierwsze potrzeby.
Ksiądz Bosko podziękował i zwróciwszy się do matki mówi:
Oto pierwszy dowód Opatrzności, która myśli o nas. Idźmy, więc naprzód
śmiało.
Niebawem znaleźli się w swym nowym mieszkaniu. Składało się ono z dwóch
pokoików sypialnych, z których jeden miał służyć zarazem za kuchnię. Dwie inne
izdebki były na razie próżne. Umeblowanie składało się z dwu łóżek, ławek, krzeseł,
kosza, stolika, garnka, paru talerzy i na razie, jak wiemy z zegarka, który nazajutrz
miał zostać sprzedany. Więc królestwo kompletnej … biedy.
Niektórzy chłopcy Oratorianie podglądali ciekawie, co robi Ksiądz Bosko
w nowym mieszkaniu. Przystępując usłyszeli, jak z matką śpiewał pieśń do Anioła
Stróża: „Angiolletto del mio Dio…” zawieszając u wezgłowia łóżka krucyfiks, na
ścianie obrazek madonny, poświęcony nagusek woskowy, gałązkę palmową,
303

31.4 Page 304

▲back to top
niewielką kropielniczkę z wodą święconą oraz gromnicę. Odnosił się z wielką czcią do
tych przedmiotów religijnych. Przyozdabiał także ściany kartonami z odpowiednimi
napisami. Mianowicie: DA MIHI ANIMAS CAETERA TOLLE – zdanie, jakie sobie
obrał za dewizę życia kapłańskiego od czasu swych święceń, a której został wierny aż
do śmierci. Na innym był napis: UNA COSA SOLA È NECESSARIA: SALVAR
L’ANIMA. Trzeci napis wyrażał pozdrowienie katolickie: SIA LODATO GESÙ
CRISTO.
Urządziwszy w ten sposób własny pokoik dopomógł także matce
w poustawianiu sprzętów w domu; później odwiedził księdza Cafasso i przyjaciół
oczekując, co przyniesie niedziela.
Zbędne jest opisywać entuzjazm chłopców, gdy ujrzeli go wśród siebie, tym
bardziej, iż uważali jego wyzdrowienie za szczególną łaskę Madonny. Pojawili się
nowi chłopcy, którzy przyprowadzili ze sobą swych towarzyszy opowiadając im wiele
o Księdzu Bosko. Ci niemniej entuzjastycznie oklaskiwali go z rzeszą Oratorium.
Szczytem wspólnej radości była myśl, że odtąd bez przeszkody będą mogli o każdej
porze przybywać do Księdza Bosko.
Pod wieczór, gdy znajdował się wśród chłopców, na znak księdza Carpano,
chłopcy przynieśli fotel, prosząc by usiadł. Teraz samorzutnie młodzież uformowała
się wokół Księdza Bosko. Śpiewano różne kanony i recytowano utworu poetyckie
niezbyt poprawnie zrymowane być może przez księdza Caprano, a opatrzone muzyką
przez ks. Nasi. Można było wyznaczyć usterki w rytmice wierszy na korzyść treści
pełnej uczucia. Była to pierwsza akademia ku czci ukochanego Ojca. Wiersz jeden
przechował Józef Buzzetti uczestniczący podówczas w chórze. Niezbyt on rytmiczny,
za to treść pełna akcentów wzruszających, obrazujących przeżycia, niepokoje, obawy
chłopców wobec niebezpiecznej choroby ich Ojca i Dobroczyńców, którego
pojawienie się oczekiwali wszyscy jak pisklęta w gniazdku swej karmicielki.
Więcej nic nie pozostało z owej uroczystości, ani nawet treść tego, o czym
mówił do chłopców Ksiądz Bosko. Nie pomylimy się chyba twierdząc, że mówił im,
co tak często powtarzał i miał a sercu: że gotów jest dla nich pracować i cierpieć, byle
zbawić ich dusze.
Tak począwszy od niedzieli, dnia 8 listopada 1864 r., Ksiądz Bosko
podejmował nabożeństwa niedzielne w swej kaplicy na podobieństwo parafii.
304

31.5 Page 305

▲back to top
W wolnych chwilach zapraszał dorosłych młodzieńców zaniedbanych religijnych na
pogadanki religijne. Poświęcał dla nich nieraz całe godziny wykładów
katechizmowych. Bardzo często zachęcał ich do spowiedzi, uznając ją za fundament
ich wychowania religijnego, kładł nacisk, by mieli sumienie czyste, wolne od obawy
piekła. Przemawiając często na ten temat, potrafił przejąć ich uczuciem wstrętu przed
grzechem i bojaźnią kar wiecznych. Iluż to zatrzymał na pochyłości grzechu,
upominając, podtrzymując i wspomagając w dobrym. W Księdzu Bosko pokładało
wielu całą swą ufność, w przekonaniu, że są doprawdy kochani.
Profesor Franciszek Maranzana, sięgając do wspomnień ze swej młodości tak
pisał w 1893 r.: „Miłość Księdza Bosko do młodzieży uświadamiali sobie wszyscy
z jego otoczenia i dlatego czuli się pociągnięci do niego. Pewien autorytet i wpływ,
jakie na młodzież wywierał, rzec można, okalały mu skroń niebiańską i sprawiały,
że słuchano go zawsze z uwagą. Gdy Ksiądz Bosko przemawiał, zdawało się, że to
sam Bóg przemawia. Tym tłumaczy się wiele spraw inaczej zgoła niezrozumiałych.
Któż nie wie, jak niestała jest młodzież i lekkomyślną w swych porywach
i postanowieniach? Rzeczy nowe interesują ją i entuzjazmują. Ale jak wytłumaczyć
sobie, że po kilka godzin wielu chłopców klęczało na łące oczekując swej kolejki na
spowiedź? Jak moc tajemnicza ściągała zewsząd doń młodzież z ulic i placów
miejskich? Tę młodzież niesforną, o niskich niekiedy instynktach? Na cóż mogli
liczyć, gdy wciąż zmuszony był przenosić swą siedzibę z jednego placu na drugi,
z budynku do budynku, wreszcie na otwartą łąkę? A młodzieży nigdy nie brakło,
owszem, wciąż ich liczba rosła. Skąd tyle niewyczerpanej pobożności i stałości? To
był Ksiądz Bosko! To on porywał serca młodzieńcze, kierował je ku Bogu,
wywierając na swych słuchaczach wpływ niepokonalny a taki serdeczny, któregośmy
doświadczali; wystarczyło jedno wejrzenie, uśmiech dla rozbrojenia urwisa,
rozproszenie nudy i smutku, uczynienia miejsca niezbyt pociągającego jak najbardziej
miłym dla młodych.
Księdza Bosko słuchano chciwie, gdyż umiał przelać w drugich swój entuzjazm
i wiarę w Boga; ta wiara była powodem, że przenosił góry.”
Tak wspaniałe były triumfy jego miłości; realistycznie jednak sytuacja nie
przedstawiała się tak ponętnie wobec nadchodzącej pory zimowej.
305

31.6 Page 306

▲back to top
Opuściwszy zakłady markizy Barolo, pozbawiony był wszelkiej pensji stałej,
a musiał ponosić ciągłe wydatki. Trzeba było środków do życia, a tym bardziej
pieniędzy na nowe rzeczy i kosztowne, jakie przedsiębrał, na konieczne remonty i na
nowe budowle. Dodać nieustanną troskę o żywność i odzież dla sierot cierpiących
głód i zimno. Istotnie, wielu chłopców spotykał, co dzień u bramy żebrzących chleba,
obuwia, odzieży, bez czego nie mogliby dostać gdzieś pracy: ani on, ani matka nie
mieliby serca oddalić ich bez zasiłku. Dlatego za parę tygodni zorganizował w Becchi
dla nich doraźną pomoc w postaci części odzieży i bielizny. Ale jak ciągnąć dalej?
Skąd czerpać środki na to dzieło, co dzień kosztowniejsze?
Po prawdzie, gdy zjawił się w okolicy Ksiądz Bosko, niejeden dobrodziej posłał
mu parę flaszek wina, inny bochenek chleba, jarzyny, masło, lecz wnet się to
wyczerpało…
Pomimo, że złożyli swą ufność w Opatrzność Boską, nie zaniedbywali
własnych starań. Czynimy, co w naszej mocy – powiadał Ksiądz Bosko – a Ojciec
litościwy doda nam, czego zabraknie. Toż sam wraz z matką, niebawem sprzedali parę
skrawków gruntu ornego z winnicami, jakie posiadali we wsi. A gdy i to nie
wystarczało, mamusia Małgorzata spieniężyła własny ślubny posag, który dotąd
zachowywała nietknięty: suknię ślubną, obrączki, nausznice, kolię. Z pieniędzy
uzyskanych zakupiono najkonieczniejsze sprzęty i paramenta do kaplicy; z bielizny
własnej poszyło się alby, komeżki, ręczniki i obrusy ołtarzowe. Troszczyła się o to
wszystko madame Małgorzata Gastaldi, od owych czasów zabiegająca o potrzeby
Oratorium.
Pomimo, że dobra jego matka odwykła od rzeczy światowych, niemniej nie
przyszło jej łatwo rozstać się z owymi cennymi pamiątkami. Raz słyszano jak mówiła:
Mając te przedmioty ostatni raz w swym ręku i mając się ich pozbyć na zawsze,
czułam jakąś przykrość niewymowną, lecz przełamawszy się powiedziałam: „Idźcie
z tym, czyż to nie lepiej, że owe przedmioty posłużą na cel tak zbożny i święty, dla
nakarmienia i przyodziania głodnych chłopców? Czy to nie jest już dostateczną
nagrodą? Wtedy czułam się tak zadowolona, że gdybym miała tysiące posagów,
ofiarowałabym je wszystkie na ten cel bez najmniejszej przykrości.
306

31.7 Page 307

▲back to top
Wcielała w czyn słowa tak często będące na ustach jej św. syna: Gdy chodzi
o służenie tak dobremu Ojcu Niebieskiemu, jakim jest Bóg, trzeba być gotowym na
wszelkie poświęcenie.
307

31.8 Page 308

▲back to top
ROZDZIAŁ LVI
Uważamy, że będzie to rzecz przyjemna dla Współbraci opisać pierwotny
kształt i położenie Oratorium, zwłaszcza wygląd owego domu wiejskiego, tej kolebki
Pobożnego Towarzystwa św. Franciszka Salezego. Jeden z dawnych towarzyszy
i przyjaciół Księdza Bosko malarz Belisio przechował dokładny jego rysunek. Otóż
budynek miał z jednej tylko strony, południowej – wejście i okna. Część mieszkalna
domostwa składała się z parteru i piętra dość niskiego; zajmowała ona przestrzeń
obecnych portyków od kościoła św. Franciszka Salezego do piątego pilastru długości
ok. 20 m, szerokości 6 m. Wysokość całkowita budynku nie przekraczała 6 m.
W połowie ściany frontowej była brama wejściowa, przy której na zewnątrz
znajdowała się pompa o dużej wydajności wody świeżej i doskonałej. Z tyłu
naprzeciwko pompy, prowadziło wejście do pokoiku dość długiego z jednym oknem,
służącego za jadalnię dla Księdza Bosko i jego pomocników. Schodami drewnianymi
z jednej kondygnacji wchodziło się na piętro wyższe; stąd do małego pokoiku
gościnnego, za którym od frontu wzdłuż całej facjaty biegł drewniany balkonik.
Z niego wchodziło się do czterech pokoi z jednym oknem każdy. Z tyłu zabudowania
gdzie obecnie znajduje się jadalnia Salezjanów, wznosiła się kaplica. Wysokość jej
była ścięta nieco ku południowej ścianie, tak, iż na poddaszu już nie było miejsca na
pokój. Chłopcy robiąc gimnastykę ranną z łatwością wyskakiwali na jej dach
i zeskakiwali z niego na podwórko bez niebezpieczeństwa. Wewnątrz zaś niektórzy
starsi wstępując na ławeczkę mogli dostać sufitu. Brama wejściowa dwuskrzydłowa,
z krzyżem, szerokości metrowej, znajdowała się od strony zachodniej. Po prawej
stronie znajdowała się niewielka nisza ze statuetką św. Alojzego Gonzagi, którą
obnoszono procesjonalnie wraz z obrazem Matki Boskiej, gdyż Ksiądz Bosko stale
wpajał te dwa nabożeństwa jako ostoję cnoty czystości młodzieży. Z tyłu za jednym
ołtarzem, z obrazem Matki Boskiej na ścianie, była zakrystia. Wobec ciągłego wzrostu
liczby chłopców Ksiądz Bosko z czasem zburzył mur dzielący kaplicę od zakrystii,
zamiast niego stawiając dwie kolumny drewniana do podtrzymania belek stropowych
i przesunął nieco w tył ołtarz. Prace stolarskie wykonał młody Coriasso. Na nową
zakrystię użyto izbę na parterze od strony południowej z drzwiami in hornu epistole.
308

31.9 Page 309

▲back to top
Szkoda wielka, że ta kaplica została zburzona! Potomni mieliby wierniejszy obraz
pierwotnego Oratorium, które zapoczątkowało przyszłe kolosalne zakłady Księdza
Bosko.
Za kaplicą, skąd wychodzi się na dziedziniec wewnętrzny z ogrodem, wznosił
się duży budynek gospodarczy o szerokości budynku mieszkalnego, z dwoma pustymi
pomieszczeniami, jedno na stajnię, wykorzystywane na pokoje; drugie to szopa
i wozownia, nad którymi leżało siano.
Cała realność wraz z zabudowaniami i łąką obejmowała w sumie 3.697 m2
tworząc figurę nieregularnego pięcioboku. Pan Pinardi odkupił ją od bracia Filippi
za cenę 14 tysięcy lir. Krawędź północna posiadłości o wysokim żywopłocie
znajdowała się w odległości 8,24 m od szopy i na tym skrawku terenu Ksiądz Bosko
kazał urządzić scenę na powietrzu dla teatrzyku młodzieżowego. Od strony zachodniej
mur 31 m długości odległy od bramy kaplicy 19 m, wyznaczał granicę posiadłości
domu niejakiej pani Bellenza, wznoszącego się na brzegu biegnącej w tym miejscu
rzeki.
Otóż całą tę przestrzeń w formie kwadratu 649,38 m2 zajętą później pod
kościół św. Franciszka Salezego, Ksiądz Bosko przeznaczył na boisko dla chłopców
i tu była huśtawka i inne urządzenia. Odległość między domem a murem
wspomnianym wynosiła 16 i pół metra; dzielił on posiadłość Pinardiego od Braci
Filippi; na skraju wznosił się budynek dwupiętrowy przy fosie z płynącą wodą.
Dzierżawił go niejaki pan Visca, mieszkało w nim wiele rodzin dorożkarskich, gdyż
znajdowały się w nim stajnie i garaże. Mur opasujący od północy wspomniana
posiadłość z ciemnym zaułkiem, w którym mieściła się pralnia, wydłużał się dalej, o
jakie 60 metrów potem skręcając ku zachodowi łączył się ze szopą pana Visca, długa
17 metrów; później szopa ta służyła za biura dla ekspedycji Bollettino Salesiano.
Wreszcie od południa rósł żywopłot niebawem zastąpiony murem wzdłuż ulicy
Giardiniera, wytyczonej szpalerem wiązów aż do styku z murem ogrodu willi
Bellezza. Takie było usytuowanie posiadłości Pinardiego, zgodnie z mapami
istniejącymi w magistracie.
Ksiądz Bosko, wciąż z myślą uskutecznienia swych planów, skupiwszy w
swym ręku wszystkie wspomniane lokale, aktem notarialnym z 1 grudnia 1846 r.,
powynajmował od pana Pankracego Soave dom wraz z przyległym terenem za czynsz
309

31.10 Page 310

▲back to top
roczny 710 lirów. Osiągnąwszy taki sukces zabrał się do należytego ogrodzenia całego
terenu, zwłaszcza tam gdzie nie było solidnego muru. Ogrodził, więc podwórze
rekreacyjne od strony zachodniej i przedłużył o jakieś kilkanaście metrów aż do drogi
Giardiniera, od której prowadziło wejście. Stąd otwierał się widok na rozległe błonia
jego snów, a na ulicę dzisiaj zwaną Via Cottolengo, z którą krzyżowała się droga
zwana Giardiniera. Streszczając się powiemy, że dom Pinardiego był niejako
centralnym punktem wyjściowym na cały wspomniany teren. Ksiądz Bosko
natychmiast polecił planować dziedziniec od pompy aż do muru zachodniego na
boisko do zabaw i gier młodzieży; resztę porosłą pozostawił jak była i tam chroniono
się często w cieniu rozłożystych drzew od skwaru. Część przeznaczył na ogród
warzywny zwany ogródkiem matusi Małgorzaty, który ona sama uprawiała. Między
domem i ogrodem szedł chodnik szeroki na 5 m, a dalej alejka o szerokości dla obu
spacerujących obok siebie.
Niejaki pan Belgia majster murarski, który poprzednio adaptował Księdzu
Bosko kaplicę w Schronisku, posłał swych ludzi dla wykonania wspomnianych robót.
Przy tych robotach nie brakło i nieprzyjemności ze strony niektórych lokatorów
i dzierżawców pozostałych działek, od których dopiero mógł uwolnić się wykupiwszy
całość. Co niedziela można było widzieć napływ niefortunnej gawiedzi wymyślającej
Księdzu Bosko od niewybrednych epitetów godnych ich obyczajów. Można sobie
wyobrazić, jakie to powodowało niebezpieczeństwa i nieporządki. Nieraz w czasie
lekcji katechizmu zjawiały się tego rodzaju osobniki w pojedynkę lub gromadnie,
awanturując się, gwiżdżąc, a niekiedy nawet waląc do drzwi i grożąc. Ksiądz Bosko
jednak potrafił ich zawsze jakoś spławić po dobroci, czy nawet, gdy trzeba było,
energicznym wystąpieniem. Pewnej niedzieli jakiś wojskowy w towarzystwie
podejrzanej damy wszedł bez ceremonii do kaplicy w czasie nabożeństwa i posadził
bezczelnie na kolanach te kobietę. Chłopcy byli zgorszeni tym niecnym
postępowaniem. Ksiądz Bosko oburzony podszedł do intruzów i wziąwszy bez
ceremonii za ramię tę niewiastę wyrzucił ją za drzwi. Na to wojskowy chwycił się za
szablę, lecz w tej chwili stalowy uścisk rąk Księdza Bosko obezwładnił go zupełnie.
W bezsilnej wściekłości wlepił zuchwałe oczy w Księdza Bosko, który jednak swą siłą
całkiem nad nim panował. Widząc się pokonanym, ów żołnierz pod wpływem
dotkliwego bólu syknął przez zęby: Puszczaj Ksiądz!...
310

32 Pages 311-320

▲back to top

32.1 Page 311

▲back to top
Gdybym zechciał, mógłbym kazać panu oberwać te epolety, które zniesławia
swym nieobyczajnym zachowaniem się.
Na te nieoczekiwaną groźbę ów zaczerwienił się i pokornie skomlał: Niech mi
Ksiądz wybaczy!...
Wówczas Ksiądz Bosko sfolgował i bez słowa wskazał mu drzwi mówiąc:
Tędy droga! Ów z głową zwieszoną pospiesznie opuścił kaplicę.
Prócz tego wiele nieprzyjemności sprawiali mu miejscowi chuligani, którzy
wałęsali się po okolicy. Zgrywali się w pieniądze, wśród krzyków i przekleństw
w razie przegranej; nieraz wybuchały między nimi krwawe bójki. Ksiądz Bosko
próbował podejść do nich, czasem bez sukcesu, często jednak z pomocą Bożą jego
upomnienia odnosiły skutek. Niektórzy z nich zaczęli zjawiać się nie tylko w kościele,
ale i na nauce katechizmu. Tym niemniej niejednokrotnie na bawiącą się młodzież
spadał grad kamieni, bo nie wszystkie szajki dały się od razu opanować Księdzu
Bosko.
Ze strony lokatorów domu Filippi nie było poważniejszych przykrości, tym
niemniej dochodziły stamtąd nieprzyzwoite wyrazy i śpiewki. Można było także
obawiać się kradzieży, co faktycznie miało miejsce. Co prawda, raczej w niedzielę
i święta był spokój, gdyż dorożkarze i ich pomocnicy rozpraszali się po okolicznych
knajpach.
Gorzej jednak było z sąsiednim domen niejakiej pani Bellezza, z konstrukcji
podobnym do domu Pinardiego i którego ślady istnieją dotąd. Znajdował się on od
strony zachodniej, w odległości, jakich 5-6 metrów za murem. Jego okna frontowe
i balkony dominowały nad placem przed kaplicą. Wspomniane pokoje wynajmowały
osoby niezbyt pochlebnego prowadzenia się; tu także mieściła się karczma zwana
„Giardiniera”, siedlisko nieobyczajności i rozwiązłości, skąd dochodził ustawiczny
brzęk kufli i butelek oraz wywoływanie graczy w morra. Cóż dziwnego, gdy tu z dala
od miasta, zbierały się szumowiny wszelkiego pokroju; wojskowi, celnicy,
pachołkowie, tragarze, poganiacze mułów, rikszarze – tu znajdowali swe siedlisko.
Niekiedy wybuchały przeraźliwe spory, wycia, przekleństwa nie do wytrzymania. Cóż
innego pozostawało biednemu Księdzu Bosko jak tylko cierpieć do czasu to piekło,
któremu nie mógł przeszkodzić? Niekiedy rozbulgotany harmider przerywał jego
kazanie. Wtedy upominał młodzież, by zachowali spokój i pozostali na swym miejscu.
311

32.2 Page 312

▲back to top
Czasem wypadało zdjąć komżę i stułę oraz iść do owej karczmy, by uspokajać kilku
dziesięciu pijaków. Na jego widok ludzie ci witali go gromkimi okrzykami: Och! Don
Bosco! Viva Don Bosco! Lei e’ un bravo prute!...
On dawał znak ręką, że chce mówić, a gdy się uciszyło, prosił: Panowie, bardzo
bym prosił was o pewną przysługę…
Si, si, comandi: zrobimy, co Ksiądz rozkaże – wołano.
Widzicie panowie: mam w tej chwili kazanie w kaplicy poza murem: ściszcie
więc waszą muzykę na jakieś 20 minut!
O, jak najchętniej, Księże kochany. Tylko tyle? – wołał któryś z nich. Hej tam!
Spokój! Komu się podoba, może sobie iść na kazanie…
Wówczas Ksiądz Bosko powracał na ambonę, ale wnet znowu jazgot się
wszczynał. I taki harmider trwał aż do roku 1853, choć obeszło się bez większych
zniewag kapłana.
Ograniczam się do opowiedzenie jednego tylko wypadku, jaki zaszedł w tym
czasie. Mianowicie, pewnej niedzieli dwóch żołnierzy wyzwało się na pojedynek
i wyciągnąwszy szable wyszli z karczmy Giardiniera, by się bić. Lżąc się wzajemnie
i przeklinając dotarli aż do progów kaplicy, gdzie odbywało się nabożeństwo. Kaplica
była zatłoczona młodzieżą, która poderwał ten niezwykły wypadek. Ksiądz Bosko
wyszedł na zewnątrz mitygować owych szaleńców, ale oni nie chcieli go słuchać. Ale
jakoś zostali powstrzymani przez kilku silniejszych chłopców, którzy nadbiegli i dali
się przekonać Księdzu Bosko, że niestosowany jest pojedynek w takim miejscu
i czasie.
Zaledwie jednak wysunęli się za bramę, już rozgorzała miedzy nimi walka;
jeden zranił drugiego zdając ciosy w kark i piersi, na szczęście nie ciężkie. Na to
rozwścieczony drugi odparował swemu przeciwnikowi w głowę i okrwawił. Zbroczeni
krwią obaj ochłonęli nieco i poczęli myć się pod pompą, na co patrzyli chłopcy
wychodzący z kościoła.
Z tych powodów Ksiądz Bosko zdecydowany był wykupić i dom Bellezza,
by przeszkodzić obrazie Bożej. Zdołał tego dopiąć po wielu trudach i zabiegach.
Zawsze zaś kierował się zasadą Księgi Przypowieści: „Lepszy jest bliski sąsiad, niźli
brat daleki”. /Prp 27,10/, czyniąc dobrze każdemu, kogo spotkał na swej drodze.
312

32.3 Page 313

▲back to top
ROZDZIAŁ LVII
Markiza Barolo dowiedziawszy się o powrocie Księdza Bosko do Turynu
i wynajęciu domu Pinardiego, ze współczucia nad jego nędzą próbowała jeszcze raz
skłonić go do przyjęcia jakiegoś obowiązku w jej fundacjach. Wysłała, więc pewną
zaufaną osobę z takim apodyktycznym zleceniem: Proszę pójść do Księdza Bosko na
Valdocco, który zamieszkał ze swą matką i oboje ze swymi ulicznikami umierają
z głodu. Proszę skłonić go do ustąpienia mojej woli; niech zaprzestanie nierozsądnego
uporu, a jeśli się nie zgodzi, powiedzieć mu, żeby nie przychodził więcej do mnie,
bo każę zamknąć mu drzwi przed nosem.
Ksiądz Bosko odnoszący się z wielkim szacunkiem do markizy, nie ustąpił
jednak i uśmiechał się wobec tej decyzji, która nie miała być dotrzymana. Istotnie,
ilekroć przychodził do jej pałacu, doznawał oznak pełnego szacunku, lecz o nic nie
prosił ani nie przyjmował. Nadal odwiedzał Schronisko, spowiadał i głosił kazania,
spełniając wiele usług w jej fundacjach nabierających coraz większego rozgłosu,
zwłaszcza, gdy nadszedł reskrypt królewski zatwierdzający jej instytut sióstr
św. Anny.
Tego roku wyszły niektóre zarządzenia odnośnie regulaminu dla szkól
żeńskich, które chciano rozciągnąć i na szkoły prowadzone przez zakonnice
klauzurowe dotychczas wyjęte spod nadzoru władz państwowych. Biskupi
protestowali u króla i ten oświadczył, że wspomniane dekrety nie dotyczą szkół
i konwiktów wewnętrznych wspominanych klasztorów. Dotyczyły wszakże szkól SS.
Józefinek i św. Anny, bo te zobowiązano do przedstawienia list nauczycieli, jeżeli
chcą ich zatwierdzenia przez władze uniwersyteckie.
Ksiądz Bosko niejednokrotnie pomagał wspomnianym Siostrom w uzyskaniu
przez ich alumnów potrzebnych patentów, by nie musiały opłacać nauczycieli
świeckich. W tym czasie podawał do druku książeczkę na rzecz tychże Sióstr, pod
tytułem: „Nabożeństwo do Miłosierdzia Bożego”.
Było u Sióstr w praktyce 8-dniowe nabożeństwo do Miłosierdzia Bożego dla
wyproszenia nawrócenia grzeszników i podziękowania Bogu za otrzymane
dobrodziejstwa. W przeddzień wspomnianego nabożeństwa było kazanie na temat
313

32.4 Page 314

▲back to top
korzyści i celów tej pobożnej praktyki. Markiza chciała również rozszerzyć je na inne
kościoły, w zależności od zgody tamtejszego ich rektora. Gdy arcybiskup odmówił
pozwolenia, markiza odniosła się do Grzegorza XVI i uzyskała za pośrednictwem
Kongregacji Obrzędów w drodze łaski reskrypt zatwierdzający je dnia 16 marca
1846 r. W następnym roku papież udzielał osobom biorącym w nim udział odpustu
zupełnego w ostatnim dniu nabożeństwa, lecz tylko w obrębie kościołów fundacji św.
Anny oraz w jakimś kościele publicznym wybranym przez ordynariusza, z warunkiem
odwiedzenia któregoś ze wspomnianych kościołów i zwykłymi modłami na intencję
Ojca św.
Wspomniana dama ciesząc się z tego sukcesu widziała, jak niebawem zostało
ono wprowadzone przez proboszczów i rektorów w ich kościołach dla dobra dusz im
powierzonych. Dlatego chętnie widziałby, gdyby czyjeś zdolne pióro skreśliło rzecz
o Miłosierdziu Bożym i w tym celu zasięgała opinii swych przyjaciół, kogo by uznali
za stosowanego do tego celu. Wówczas poeta Silvio Pellico z miejsca wystąpił: Ksiądz
Bosko!
Nie, absolutnie jego nie chcę – zaprzeczyła markiza.
Być może, iż motywem zasadniczym było nie obciążać zbytnio pracą biednego
kapłana i tak już zmordowanego tylu zajęciami. Tym samym niechcąco dawała wyraz
swej deferencji względem tego, który jej zdaniem, tak uchylał się od spełnienia jej
życzeń… Niemniej Silvio Pellico utrzymywał, że niczyje pióro nie będzie zdolniejsze
pisać na ten temat. Wszak sam był świadkiem, jak nieraz Ksiądz Bosko podsuwał
innym i głosił publicznie z ambony: Wpadliście w grzech przez nieszczęście? Nie
rozpaczajcie. Przystąpcie do spowiedzi św. z należytym usposobieniem. Kapłan
spowiednik posiada władzę od Boga przebaczenia wam grzechów, które popełniliście
nie tylko czterokrotnie, ale siedemdziesiąt razy…dawał temu wyraz przytaczając
szereg faktów nieskończonego Miłosierdzia Bożego w nawróceniu grzeszników,
w czym nieraz sam brał udział.
Silvio Pellico przyjaciel Księdza Bosko został przez niego zaproszony, by
napisał wiersze na temat Piekła i Nieba, które on następnie postarał się opatrzyć
muzyką; melodie powyższe są w użyciu w zakładach salezjańskich.
Sam Ksiądz Bosko od pierwszych lat pracy kapłańskiej, zaprowadzał
w niektórych kaplicach i zakładach dobroczynnych w Turynie nabożeństwo do
314

32.5 Page 315

▲back to top
Miłosierdzia Bożego. Zabrał się również chętnie do napisania na ten temat książki,
celem rozbudzenia tego nabożeństwa wśród szerokich rzesz wiernych. Autor wydał
swą broszurę anonimowo pod tytułem: Esercizio di divozione alla Misercordia di Dio.
Treść osnuta jest na tle będących w użyciu praktyk religijnych i modlitw
zatwierdzonych przez Stolice Apostolską.
Na wstępie przytacza reskrypty papieskie uzyskane przez markizę odnośnie
wspomnianego nabożeństwa. Potem tak dalej pisze:… Nabożeństwo do Miłosierdzia
Bożego zostało ustanowione nie tylko dla korzyści poszczególnych wiernych, lecz
także by modlić się za całe narody pamiętając, że wszyscy są obciążeni grzechami
i potrzebują miłosierdzia i przebaczenia, wszyscy odkupieni są przez Najdroższą Krew
Zbawiciela, wszyscy powołani do wiecznej radości, jeśli usłuchają Boskiego
natchnienia, obrzydzą sobie grzechy i nakłonią się ku posłuszeństwu Bogu
i Kościołowi św. przez Niego założonemu.
Tego rodzaju refleksje winny się zbudzić w duszach, a konferencje na ten temat
winno się zaczynać od wezwania: Miłosierdzie Boże ratuj nas! Błagamy Cię nie tylko
za nas samych, lecz za wszystkich ludzi.
Oto materiał na konferencję poparty cytatami z Pisma św. W pierwszych trzech
dniach:
1. Pan Bóg stosuje swe Miłosierdzie zarówno względem sprawiedliwych jak
grzeszników. Dary Boże pochodzą całkowicie z jego nieskończonego Miłosierdzia
w zakresie materialnym jak duchowym.
2. Cudowna dobroć Boża względem grzeszników w gorzkiej Męce Pańskiej.
Na następne trzy dni podaje motywy skłaniające do dziękczynienia Bogu:
1. Z powodu niepojętej dobroci, z jaką traktuje grzeszników.
2. Z powodu ustanowienia Sakramentu Pokuty.
3. Z powodu środków zbawienia udostępnionych nam w religii katolickiej.
Wyjaśniając szczegółowo istotę odpustów, ich skutek i sposób uzyskania tak
pisze: Niech będzie błogosławione na wieki Miłosierdzie Boże, dzięki naszemu
Zbawicielowi Jezusowi Chrystusowi, który swemu Kościołowi udzielił władzy
przydzielania nam skarbów odpustów, na mocy, których z niewielką fatygą możemy
spłacić Boskiej Sprawiedliwości nasze długi.
315

32.6 Page 316

▲back to top
W końcu na każdy dzień wyznaczył następujące praktyki pobożne: Zachęcać
swych krewnych i przyjaciół do uczestniczenia w tym nabożeństwie. Przebaczać
chętnie urazy: im większa będzie zniewaga, jaką przebaczymy bliźnim, tym więcej
możemy się spodziewać przebaczenia własnych win przez Miłosierdzie Boga.
Ofiarować Bogu jakieś umartwienie dla zyskania przebaczenia dla grzeszników,
zwłaszcza dla tych, co kończą życie. Dać jałmużnę według możności, względnie
odmówić 5 razy Ojcze nasz, 5 razy Zdrowaś Maryja i Chwała Ojcu… do Pięciu Ran
P.N. Jezusa Chrystusa dodając westchnienie: O mój Jezu miłosierdzia! Zastanowić się
parę chwil nad dawnymi swymi winami, gotując się do dobrej spowiedzi. Siedem razy
Ojcze nasz, siedem razy Chwała Ojcu… ku czci siedmiu boleści NMP, by nam
wyprosiła doskonały żal za grzechy.
Książeczka kończyła się następującym zdaniem: odmówmy przynajmniej jedno
Zdrowaś Maryjo w intencji osoby, której leży na sercu rozkrzewienie tego
nabożeństwa – mając na myśli oczywiście markizę Barolo.
Broszurka wyszła końcem tego roku sumptem Księdza Bosko z drukarni Botta,
via Consolata 14. Miał przy tym miejsce pewien fakt godny uwiecznienia. Pewne
osoby czytały na głos tę książeczkę celem zdyskredytowania jej treści oraz autora.
Jednak tknięci szczególną łaską Bożą nie tylko zaprzestali jej krytykowania, lecz obaj
postanowili pójść do spowiedzi św. i poprawić swe życie. Wspomniane nawrócenie
było zadatkiem błogosławieństwa Bożego dla jej czytelników. Ksiądz Bosko rozdał
wiele egzemplarzy mieszkańcom Schroniska, resztę zaś pozostawił na ręce
przełożonej domu. Niebawem przetłumaczono ją na język francuski i to drugie
wydanie otrzymały na własność siostry Józefitki. Markiza przeczytała i pochwaliła
książkę, lecz z niechęcią odnosiła się, gdy w jej obecności chwalono autora. Ktoś
zrobił zręczną uwagę, że dla tak bogatej pani i na korzyść jej zakładów ubogi Ksiądz
Bosko napisał i wydał swym sumptem książkę. Jej jednak nigdy nie mogło przejść
przez usta słowo podziękowania Księdzu Bosko za dzieło dla niej napisane.
Raz tylko uczyniła wyjątek. Wiadomo, jakim faworem darzyła zawsze księdza
Borela. Otóż z okazji zebrania wielu księży dla porady, jakie dzieła katolickie
zasługują najbardziej na jej poparcie, zabrał głos ksiądz Borel mówiąc:
Pani markizo, jest w Turynie pewien kapłan, który pracuje i trudzi się od rana
do wieczora; jemu właśnie potrzebne jej wsparcie!
316

32.7 Page 317

▲back to top
Ach, rozumiem – przerywa mu markiza – to jest Ksiądz Bosko! Dla Księdza
Bosko nic nie dam!
Ksiądz Borel, by ją pohamować zrobił delikatną wzmiankę o książce
o Miłosierdziu Bożym.
No to dobrze, macie tu 200 lir – odpowiedziała markiza; proszę mu to dać, nie
mówiąc absolutnie, od kogo. Inaczej biada!
Kiedy indziej tłumacząc się przed księdzem Bolerem rzekła:
Bo Ksiądz Bosko dowiedziawszy się, że pieniądze są ode mnie, gotów byłby
odmówić ich przyjęcia….
Od księdza Borela dowiedzieliśmy się rysów charakterystycznych usposobienia
markizy oraz wyszukanych i szlachetnych gestów, z jakimi odnosił się do niej Ksiądz
Bosko.
317

32.8 Page 318

▲back to top
ROZDZIAŁ LVIII
Ksiądz Bosko uzyskawszy dom Pinardiego znalazł wreszcie niewielki, lecz
bezpieczny dla siebie przytułek. Przewidywał, rzecz jasna, że nie zabraknie mu nigdy
kłopotów i cierpień, lecz tym się nie przejmował pewny opieki swej niebieskiej
Protektorki. Zabrał się do przygotowania sobie grupki katechetów pomocników.
Wspomnieliśmy, że udzielał lekcji religii po różnych szkołach i zakładach
turyńskich. Otóż obecnie postanowił zaapelować do starszych studentów, swych
uczniów, by w niedzielę i święta zgłaszali mu się z pomocą w Oratorium. Również
prosił rektorów i nauczycieli, by zechcieli zaopiniować mu kandydatów, zdaniem ich,
najzdolniejszych do tej pracy. Jedni z nich niezbyt przychylnym okiem patrzyli na te
zebrania młodzieżowe podejrzewając w nich wpływy sekciarskie, dające się odczuć
wśród młodzieży w Turynie. Inni, wśród nich ksiądz Bertoldo dyrektor kolegium
Poratnuova i zaprzyjaźnieni z nim, chętnie szli mu na rękę. Wyżej wymieniony
skierował do niego kilku studentów z retoryki, z których trzech godnych jest
wzmianki: Pellegrini Feliks, późniejszy zdolny inżynier, Angino Walery, późniejszy
kapłan, kapelan dworu królewskiego, wreszcie Picca Franciszek, późniejszy misjonarz
i kanonik kolegiaty Savigliana.
Ksiądz Bosko zebrawszy ich u siebie pouczył o metodzie katechizowania
młodzieży zapewniając, jak wiele dobrego będą mogli zdziałać wśród młodzieży,
czym ich zachęcił do regularnego przychodzenia do Oratorium. Niektórzy wytrwali,
inni się cofnęli, a Ksiądz Bosko uzupełniał braki dalszymi dokooptowanymi
współpracownikami.
Równocześnie zaczął organizować szkoły niedzielne i wieczorowe, których
prowadzenie utrudnione było na skutek ciągłych wędrówek Oratorium i choroby ich
dyrektora. Początkowo z powodu braku lokali, dwie klasy zbierały się w kuchni
i pokoju Księdza Bosko, jedna klasa miała miejsce w zakrystii; inni na chórze lub
nawet w kaplicy. Oczywiście nie było to miejsce stosowane. Bo uczniowie niszczyli
sprzęty i przewracali wszystko do góry nogami, zresztą jedni drugim wciąż
przeszkadzali. Nie było jednak na razie rady. Matusia Małgorzata musiała wciąż
318

32.9 Page 319

▲back to top
przenosić swe sprzęty, szatnię i kuchnię do komórki pod schodami. Pomyśleć, ile to ją
kosztowało cierpliwości, by wytrzymać w takim zgiełku.
Po paru miesiącach, gdy uzyskał nowe lokale po panu Soave Pankracym, który
wyprowadził się zgodnie z umową, przeniósł tak niektóre klasy. Te jeszcze podzielił
na sekcje stosowanie do poziomu umysłowego i wieku chłopców, ułatwiając w ten
sposób utrzymanie karności i porządku. Chłopcy łatwiej teraz mogli przyswajać
wiadomości, nadto liczba ich zwiększyła się do trzystu.
Celem uzyskania pomyślnych wyników w nauczaniu, Ksiądz Bosko trzymał się
następujących metod. Przez parę z kolejnych niedziel utrwalał chłopcom zapoznanie
się z alfabetem i sylabizowaniem zgłosek. Następnie brał katechizm diecezjalny i tak
długo kazał powtarzać jego sylabizowanie, aż zdołali się nauczyć czytać paru pytań
i odpowiedzi i to była lekcja zadana na cały tydzień następny do wyuczenia się.
W następną niedzielę powtarzano lekcję i brano następne odpowiedzi i tak dalej.
Dzięki temu chłopcy nauczyli się czytać i umieli całe stronice katechizmu.
Wspominane lekcje pomogły skutecznie, by starsi i analfabeci mogli stopniowo
przygotować się samodzielnie do pierwszej spowiedzi św. i Komunii św. Inaczej
trzeba by ich uczyć parę miesięcy nie wiadomo, z jakim skutkiem.
Lekcje niedzielne były korzystne dla, wielu, lecz niewystarczające dla tępych
i zacofanych, którzy zapominali w ciągu tygodnia, czego nauczyli się w niedzielą.
By, więc dopomóc swym chłopcom, Ksiądz Bosko propagował gorąco szkoły
wieczorowe codzienne, które jakiś czas były nieczynne, bo księża Cafasso i Borel
sprzeciwiali się temu ze względu na słabe jeszcze zdrowie Księdza Bosko.
Wspominane nowe klasy uczniów wnet przyniosły pożądane efekty: dawały bodźca
chłopcom do pilnego na nie uczęszczania widokiem szybkiego nauczenia się czytania
i pisania, co otwierało im możliwości podkształcenia się elementarnego; równocześnie
były okazją zabezpieczenia ich przed niebezpieczeństwami i nudą długich wieczorów
zimowych, rozbudzania w nich życia religijnego, co było wszak celem jego wysiłków.
Istotnie, mogli teraz obficiej korzystać z wykładów głoszonych do wszystkich, stawali
się samodzielnymi, dobrze zorientowanymi w problemach życiowych w dobie
głoszonego liberalizmu.
Ksiądz Bosko przygotowywał często odpowiednie akademie, czy tak zwane
popisy katechizmowe, celem rozbudzenia zainteresowania problemami religijnymi;
319

32.10 Page 320

▲back to top
pobudzał i zapalał chłopców stawianymi im pytaniami stawiając nagrody dla
zwycięzców, dostarczając odpowiednich książek i pomocy do nauki religii katolickiej.
Lecz Księdzu Bosko nie wystarczało wspomniana impreza; nie mógł on stale
liczyć na księży, swych pomocników dotychczasowych w Oratorium. Ksiądz Cafasso
posyłał mu niektórych alumnów do pomocy w katechizacji. Byli oni na ogół
punktualni na lekcje, lecz pod wieczór musieli wracać do konwiktu. Znajdował
w mieście innych duchownych chętnych do pracy w winnicy Pańskiej. I tak,
przychodził nawet sam profesor teologii na uniwersytecie turyńskim, ks. Kan.
Marengo, który odtąd polubił Oratorium.
Wspomniani zasłużeni kapłani służyli swą pomocą gratisowo w niedzielę
wymieniając się przy spowiadaniu, katechizowaniu, czy odprawianiu Mszy św.,
zwłaszcza pod nieobecność Księdza Bosko. Nie zawsze jednak można było na nich
liczyć, gdyż mieli swe obowiązki w mieście. Częściej bywał w Oratorium ksiądz
Borel, mimo swych zajęć w różnych punktach miasta. Poznał on kierując Oratorium
w czasie choroby Księdza Bosko, że praca nad młodzieżą w takim zakresie wymagała
wprost nadludzkich wysiłków i że nie da się jej prowadzić na stałe.
Gdzie, więc znajdzie Ksiądz Bosko nauczycieli dla tylu chłopców? Otóż on ich
sobie sam sfabrykował, a oto w taki sposób.
Było wśród Oratorianów wielu dorosłych i zdolnych młodzieńców, pragnących
kształcić się dla zdobycia wyższej pozycji społecznej. Ksiądz Bosko grupie takich
wybrańców udzielał gratisowo lekcji włoskiego, łaciny, francuskiego, arytmetyki
i innych przedmiotów, z tym warunkiem, że oni będą mu pomagali w nauczaniu
katechizmu chłopców w czasie Wielkiego Postu oraz w prowadzeniu szkół
wieczorowych i niedzielnych dla swych kolegów. Niektórzy z nich byli jeszcze
z czasów, gdy mieszkał w konwikcie św. Franciszka z Asyżu. Próba dopisała
wspaniale, choć, to kosztowało Księdza Bosko trudu i znoju oraz wielu uzyskawszy od
niego pieniądze na książki i zasiłek wycofało się później.
Otóż ta grupka nauczycieli w liczbie około dziesięciu, z czasem powiększyła
się. Pomogli oni doskonale swym kolegom w zdobyciu minimum wiedzy
podstawowej, a i przed nimi samymi otwarła się kariera i zajęli z czasem dobre
stanowiska w społeczeństwie. Ksiądz Bosko odkrywając u niektórych wybitne
zdolności i oznaki niewątpliwego powołania do stanu kapłańskiego, zaczął im udzielać
320

33 Pages 321-330

▲back to top

33.1 Page 321

▲back to top
specjalnych korepetycji, tak, iż z czasem zostali wzorowymi kapłanami. W taki sposób
wyłoniła się w Oratorium grupa studentów, który to dział tam dotąd istnieje, skąd
rekrutują się nauczyciele, asystenci dla tylu zakładów salezjańskich we Włoszech,
Francji, Anglii, Szwajcarii, Ameryki, Palestyny itp.
Czytamy w pamiętnikach Księdza Bosko drogocenny passus: „Nie zdziwi
czytelników niniejszych wspomnień to, co powiem o naszych pierwszych
nauczycielach, których nazwiska nie zatarcie wyryły się w mym sercu i pamięci.
Między innymi byli to: Jan Coriasso, mistrz stolarski, Feliks Vergnano, kupiec, Paweł
Delfino, profesor techniki. Później dołączyli się Antoni i Jan Manotte, pierwszy
drogerzysta, drugi mistrz konfekcyjny, Feliks i Piotr bracia Ferrero, jeden handlowiec,
drugi kompozytor; Jan Piola, stolarz, właściciel sklepu; dalej Wiktor Mogna i Alojzy
Genta. Prócz tych nauczycieli zaimprowizowanych udzielali się pomocą niektórzy
panowie z inteligencji miejskiej”. Tyle Ksiądz Bosko.
Wprawdzie liczba naszych nauczycieli wolontariuszy nie była zawsze
wystarczająca, zresztą sami potrzebowali być najpierw dobrze poinstruowani; inni nie
potrafili utrzymać karności wśród młodzieży, inni zniechęcali się trudnościami
i rzadko przychodzili do szkoły. I tak ze wzrostem klas, trzeba było myśleć
o personelu nauczycielskim, co było nieustanną troską Księdza Bosko.
Faktem jest, że szkoły niedzielne i wieczorowe Księdza Bosko nabrały
rozmachu ponad spodziewane. Wtedy też Ksiądz Bosko wydawszy świeżo swe
podręczniki Historii kościelnej i biblijnej dał je do rąk swych uczniów i nauczycieli.
Niebawem do programu nauczania włączył rysunki, arytmetykę oraz system
metryczny. Ten jego podręcznik rachunków tak zwykle nie lubianych przez chłopców
był jednak przez nich mile przyjmowany i stał się przyczyną, jak zobaczymy, wielkich
sukcesów jego szkół, zaspokajał, bowiem potrzeby nie tylko intelektualne, lecz
uwzględniał korzyści materialne ludu. Chłopcy przyswajając sobie te wiadomości byli
mu wdzięczni za jego trud w przygotowaniu i pisaniu, często nocami, wspomnianych
podręczników.
Był to widok niecodzienny oglądać pod wieczór dom Pinardiego oświetlony,
pełen młodzieży starszej i młodszej, jakby to było ustawiczne święto. Widziało się
chłopców gromadzących się przed porozwieszanymi tablicami, albo z książkami
w ręku; siedzących w ławkach i piszących na zeszytach, gdy inni na klęcznikach
321

33.2 Page 322

▲back to top
kościelnych kreślili na kartkach papieru wielkie litery. Czasem Ksiądz Bosko pojawił
się na podium, rzucał okiem na salę, schodził do suteryny bacząc, by nauczyciele
i uczniowie przestrzegali porządku. Przyjmowany był wszędzie ukłonem i uśmiechem
na twarzy przez jego synów, których zachęcał gestem do zachowania ciszy. Niekiedy
zaglądał tu i tam na podwórze i wokół domu. Potem wracał do swego pokoju
zamienionego także na klasę. Rezerwował dla siebie nauczanie systemu metrycznego
i potrafił przelewać w te główki to co napisał w swej książce. Zakonnicy Lasalliści
przychodzili pod wieczór na Valdocco przypatrzeć się, z jakim skutkiem naucza się tu
chłopców religii oraz innych przedmiotów szkolnych. Znając Księdza Bosko i jego
pisma stwierdzali, że wielu ludzi głębokiej wiedzy nie mają tak szczęśliwej pamięci,
podczas gdy u niego jedno szło w parze z drugim.
A tu Ksiądz Bosko nie zadowalając się nauczaniem przedmiotów naukowych,
z pomocą księdza Nasi, podnosił na duchu młodzież śpiewem wokalnym, który bardzo
cenił i pielęgnował.
Od tego zacnego kapłana dowiedzieliśmy się, jaki wielki wpływ wywierał
personel Księdza Bosko i jego wychowankowie na otoczenie spoza Oratorium.
Garnęli się do niego wszyscy nie tylko w sprawach duchowych, lecz także w różnych
kłopotach materialnych, jakie sobie sami swą nieroztropnością zgotowali.
Pewien student uniwersytetu był zadłużony u Żyda i nie wiedział, jak się z tego
wydobyć, a nie śmiał prosić ojca o pieniądze z obawy, by ten się nie dowiedział o jego
niezbyt chwalebnym sprawowaniu się. W takim kłopocie doradzano mu, by poszedł
do Księdza Bosko, a otrzyma poradę i pomoc. Ksiądz Bosko, choć go nie znał, przyjął
z wielką dobrocią, zachęcając by zawrócił z niebezpiecznej drogi, jaką kroczył,
zachęcił do pojednania z Bogiem przez dobrą spowiedź. Potem kazał zawołać do
siebie owego Żyda, by z nim porozmawiać. Chciał dowiedzieć się, o jak sumę
chodziło, by spróbować sprawę załatwić zgodnie ze sprawiedliwością, a nie narażać na
gniew ojca owego lekkoducha.
Żydek zjawił się; po wstępnych powitaniach Ksiądz Bosko spostrzegł się,
że nie da się z nim nic załatwić. Zmieniwszy, więc ton spytał:
Więc to pan jest wierzycielem tego a tego chłopca?
Tak jest.
O jaką sumę chodzi?
322

33.3 Page 323

▲back to top
Tyle a tyle.
Dobrze, jaki procent pan wymaga?
Pięć procent.
Na rok?
Nie, na miesiąc.
Ksiądz Bosko spojrzał wiele mówiącym wzrokiem w twarz rozmówcy, jakby
tym udzielał mu surowej nagany. Potem podniósł głos: Jak to? Pięć procent za
miesiąc?
I wziąwszy go delikatnie za klapy surduta powtarzał: Tak, pięć procent za
miesiąc? Potem wypychając go lekko za drzwi pokoju, powtarzając wciąż to samo
pytanie, wyprowadził aż za poręcze schodów tego lichwiarza, który speszony, z obawy
żeby nie wydały się jego niecne praktyki, zapomniał w ogóle języka w gębie, a Ksiądz
Bosko zamknął mu przed nosem drzwi. Potem odwiedził ojca owego studenta,
opowiedział o nieprzyjemnym incydencie w taki sposób, że ów zainteresowany brał
stronę Księdza Bosko. Wykorzystując dobre usposobienie ojca, Ksiądz Bosko
opowiedział o żalu syna, prosząc w jego imieniu o przebaczenie. Wskazał przy tym
honorowy sposób załatwienia sprawy. Ojciec zgodził się i spłacił dług syna. Żydek ów
pod wrażeniem owego spojrzenia Księdza Bosko i jego słów opuścił znacznie
z owego długu, a student skorzystawszy z nauczki zmienił tryb życia. Miłosierdzie
Księdza Bosko zniżało się do wszystkich, którzy do niego się zawracali – Pertransiit
benefaciendo.
323

33.4 Page 324

▲back to top
ROZDZIAŁ LIX
Któż zdołał opisać niezliczone dobrodziejstwa duchowe i materialne, jakich
doznawali od Księdza Bosko chłopcy zbiegający się wokół niego w Oratorium, które
zrodziła miłość ku Zbawicielowi w osobach tych maluczkich? Żaden opis nie dałby
kompletnej prawdy; wystarczy jednak i tyle, co skreśliliśmy, by ujawnić światu cuda
ukryte. Otóż pierwszy dowód naszego stwierdzenia. Tuż naprzeciwko głównego
wejścia do domu Pinardiego, w miejscu gdzie dziś znajduje się prezbiterium kościoła
M.B. Wspomożycielki, rósł olbrzymi wiąz. Ksiądz Bosko kochał to drzewo, podobnie
jak dawni patriarchowie otaczali czcią stare dęby Mamre. Zwykł nazywać je drzewem
życia, czyniąc aluzję do wielu zdarzeń, jakie się rozgrywały pod cieniem jego
konarów, zwłaszcza dla dwóch wypadków, z których jeden miał miejsce, w 1846 r.,
a drugi, kiedy indziej. Opowiemy najpierw pierwsze zdarzenie, zgodnie z relacją
dawnego byłego wychowanka, potwierdzone przez Józefa Buzzettiego.
Była to niedziela. Oratorianie bawili się na podwórku. Ksiądz Bosko
rozmawiając z księdzem Bolerem przechadzał się pod ogrodzeniem obserwując
rekreację i w pewnym momencie usłyszał, jak trzech łobuzów z pobliskiej łąki
zatrzymało się pod murem mówiąc między sobą: Zobaczymy, co robią ci ludzie tam
wewnątrz.
Dobra – odpowiedział najśmielszy z nich – podsadźcie mnie, a z muru powiem,
co tam się dzieje. Wdrapał się na mur i naraz został jakby urzeczony tym, co ujrzał.
Dwaj pozostali towarzysze umyślili trzymanemu wypłatać mu figla i mówią do siebie.
Zróbmy mu kawał! Pchnij go mocno na dół, zobaczymy, co będzie dalej. No
już!
Tamten pchnięty niespodziewanie zeskoczył z muru na ziemię i znalazł się
między Księdzem Bosko a księdzem Bolerem. Obaj księża cofnęli się a widząc
jakiegoś malca przestraszonego, jak się podnosił i rozglądał się, jak by umknąć stąd,
czym prędzej, przytrzymali go za rękę; ten miotał się rozpaczliwie i wołając: Puśćcie
mnie, puśćcie mnie!
A dokąd chcesz iść? Posłuchaj no tylko słówko. Dlaczego tak się wydzierasz?
324

33.5 Page 325

▲back to top
A bo pan chce mnie zbić, albo zamknąć do komórki.
Ależ nie, mój kochany, nie bój się. Nie widzisz, że jesteś wśród przyjaciół? No,
zaczekaj jakąś chwilę z nami.
Ależ ja chcę stąd iść, nie chcę pozostać z księżmi. Mój ojciec mówi, że księża
to są…
Co znowu, mój kochany. Nie wierz takim bredniom. Popatrz, ilu tu jest
chłopców wśród księży. Spytaj, czy ja ich krzywdzę. Ja tylko chcę, by byli dobrzy
i weseli.
Tymczasem nadbiegło kilkunastu chłopców słuchając tej rozmowy. Niektórzy
znając chłopca wołali go po imieniu, dlatego się uspokoił nieco.
Czy nie chodziłeś nigdy na katechizm? – pytał dalej Ksiądz Bosko.
Nie i nie chcę wcale zostać tu; ponieważ gdybym tu został, kazano by mi uczyć
się katechizmu.
Nie chciałbyś posłuchać interesującego opowiadania?
Nie, nie chcę.
No, cierpliwości… Powiedz mi, ile masz lat?
Czternaście…Proszę mnie puścić – i znowu zaczął się wydzierać by uciec.
Zaraz jeszcze chwilkę; a do Komunii św. jeszcze nie byłeś?
Nie.
A na Msze św. nie chodzisz?
Och, mszę zostawić trzeba księżom i bigotom! Nawet gdybym tam szedł,
dostałbym od ojca baty.
Poverino! – zawołał Ksiądz Bosko zwrócony do księdza Borela. Otóż zagdaka
do rozwiązania: jeśli tego chłopca nie zdołamy teraz naprowadzić na dobrą drogę, jest
stracony.
Po chwili zwróciwszy się do chłopca, który przestał płakać:
Powiedz, czy nie chciałbyś tu przychodzić bawić się z chłopcami?
Tak! Byle mi nie kazano iść do kościoła i nie robiono ze mnie kretyna.
Słuchaj, powiedz, czy ci chłopcy, których tu widzisz, są kretynami
i zgorzknialcami? Czy nie widzisz, jacy są zręczni, nie mają żadnego kłopotu i bawią
się wesoło?
325

33.6 Page 326

▲back to top
Chłopak obserwował kotłowisko kręcących się chłopców; niektórzy zapraszali
go, by przyszedł z nimi się bawić, jakby mimo woli im odpowiadał: Chyba przyjdę…
Nie trzeba już było tego więcej mu powtarzać. Skoczył wśród ciżbę
rozbawionych chłopców i hasał z jednego końca boiska na drugi, aż do chwili, kiedy
dzwonek wezwał do kościoła. Wtedy on chciał opuścić podwórze. Ksiądz Bosko
wszystko bacznie obserwując zatrzymał go i szepnął parę słów chwaląc spryt
i wyrażając przyjemność widzenia się z nim powtórnie. Potem go pożegnał.
Następnej niedzieli chłopiec zjawił się nieproszony i z miejsca zaczął uganiać
się na dziedzińcu. Przy końcu rekreacji znów zabierał się do drzwi.
No, dokąd uciekasz, nie chcesz pójść na parę minut do kościoła z innymi?
Ech – odpowie malec – spieszy mi się, muszę wracać do domu. Czekają na
mnie w pewnym miejscu; przyjdę w następną niedzielę.
No dobrze, dobrze, zobaczymy się jeszcze nieprawdaż? Będziesz mile
widziany. To mówiąc podał mu podarek mile przyjęty.
Trzeciej niedzieli był bardzo punktualny na boisku. Trochę się jeszcze żachnął
przed kościołem, lecz był jakiś czas na kazaniu księdza Borela. Ksiądz Bosko
odprowadził go do bramy mówiąc: Następną niedzielę, o ile nie będziesz miał żadnej
przeszkody, możesz być z nami aż do wieczora.
Dobroć Księdza Bosko uzyskała tyle, że chłopiec bywał w miarę możności, na
każdym nabożeństwie. W niedługim czasie łobuz zmienił się całkowicie. Zyskawszy
jego zaufanie, przy zdarzonej sposobności, jaką doskonale wybierał, przechadzając się
z nim parę chwil spytał uprzejmie: Słuchaj, oczekuję cię jakiegoś dnia z rana przy
konfesjonale. Zobaczysz, jak wiele pięknych rzeczy usłyszysz. No, obiecaj mi, że tak,
co? Przyjdziesz doprawdy?
Tak, na pewno przyjdę – odpowiedział rezolutnie. Odtąd przygotowywał się
i przystąpił do pierwszej spowiedzi i Komunii św.
Ileż podobnych scen powtarzało się w różnych latach. Zawsze Ksiądz Bosko
umiał zjednać sobie serca nawet zacięte i brutalne, zbliżając je do Boga i czyniąc
szczęśliwymi. Ale co godniejsze podziwu, to heroiczna stałość, z jaką ci jego mali
konwertyci potrafili wytrwać w dobrym.
Ojciec wspomnianego chłopca miał pracownie snycerską. Człowiek ten
niereligijny i uprzedzony do księży, dotąd pozwalał swemu synowi wyrabiać, co chce,
326

33.7 Page 327

▲back to top
gorsząc go złymi rozmowami, przekleństwami i zmuszając często do pracy
w niedziele. Zresztą niewiele go syn obchodził i nie spostrzegł się przebywając całe
popołudnia w knajpie o zmianie jego obyczajów. Ten zaś nie miał odwagi przyznać
się, że był u pierwszej spowiedzi i Komunii św.; niektórzy koledzy sąsiedzi
powiedzieli mu, że syn często przychodzi do Oratorium. Ojciec wpadł w furię
i zagroził synowi:
Biada ci, jeżeli jeszcze raz twa noga wstąpi do Oratorium. Nie chcę mieć nic do
czynienia z tymi klechami; zabraniam ci tego absolutnie!
Chłopiec widząc, w jaką furię popadał czasami ojciec onieśmielony spytał:
ojcze, a co miałbym robić w domu w niedzielę? Zbyt nudno mi siedzieć tak
bezczynnie. A w Oratorium spędzam czas bardzo mile…
Mówię ci, że nie chcę tego i na tym kropka – przerwał mu nieludzki ojciec
gniewem.
Dobrze – usłucham cię – odpowiedział syn – postanawiając dla uniknięcia
złych kolegów nie wychodzić z domu.
Gdy przyszła niedziela chłopiec zwraca się do ojca:
Jeśli nie chcesz, bym był u Księdza Bosko, to w takim razie pójdę sobie na
przechadzkę. Tak zrobił kierując się w stronę Oratorium. Zaszedłszy tam opowiedział
Księdzu Bosko o swym strapieniu. Ksiądz Bosko go pocieszał:
Przychodź tu często: tego wymaga dobro twej duszy. Nie będzie to kłamstwem
powiedzieć: Idę na przechadzkę: - bądź pewien, że Matka Najświętsza ci dopomoże.
Chłopiec wracał do domu a spytany, gdzie przebywał, odpowiadał: Na
przechadzce!
Tak było przez dwie niedziele, kiedy diabeł, nie wiadomo, w jaki sposób
szeptał do ucha owemu brutalowi, że syn chodzi nadal do Oratorium. Spotkawszy
chłopca przy drzwiach chwycił go za rękę i wrzeszczał: Nie rozumiesz, że ci
absolutnie zakazałem znajdować się między tą kanalią, która otacza Księdza Bosko?
Jeśli jeszcze raz tam pójdziesz, rozbiję ci czaszkę. Cóż to za pięknych rzeczy
dowiedziałeś się od Księdza Bosko? Doprawdy godne jego: nauczać dzieci nie słuchać
rodziców! Zobaczysz, że nie ujdzie nikomu płazem naigrywać się ze mnie.
I tak będąc pod pręgierzem gróźb nieustannych ze strony ojca i wyrywając się
do Księdza Bosko cierpiał tortury wewnętrzne i popadał w melancholię. Nadeszła
327

33.8 Page 328

▲back to top
sobota, a on prawie całą noc spędził bezsennie. Myślał o swych towarzyszach
bawiących się beztrosko w Oratorium, gdy on skazany pozostawać z dala od nich;
myślał o spowiedzi i Komunii św., do której nie mógł przystępować; myślał o Księdzu
Bosko, swym ojcu, o sobie samym i zalewał się łzami…
Pokrzepiwszy się modlitwą, w czas rano, wbrew zakazowi ojca, wyrwał się do
Oratorium, gdzie przystąpił do Sakramentów św. pełen otuchy wrócił do domu,
a wieczorem znów zjawił się na nabożeństwie. Tym razem ojciec śledził go. Ledwie
wieczorem stanął w progu, spotkał swego ojca pijanego, który trzymając w ręku
siekierę ryczał: znowu byłeś u Księdza Bosko!
Chłopiec przerażony zaczął uciekać. Za nim puścił się rozwścieczony ojciec
i matka usiłująca wyrwać mężowi z rąk żelazo.
Nie ujdziesz mi – wołał – zabiję cię, choćbyś się znalazł w ręku Księdza Bosko.
Nie mógł jednak go dogonić ze względu na swój wiek, a chłopiec 14-letni pomykał jak
strzała. Dopadłszy do bram Oratorium zastał je zamknięte. Kołacze kilkakrotnie, nie
chce jednak wołać głośno o pomoc w obawie by się nie zdradzić, a już słyszy głos
swego ojca. Rzuca rozpaczliwie oczyma dookoła i nie widząc znikąd dla siebie
ratunku wdrapuje się na rozłożysty wiąz i kryje się miedzy konarami zataiwszy
oddech. W tej chwili nadbiegają rodzice szukając go w Oratorium. Przechodzą pod
wiązem nie spostrzegłszy syna, kołaczą do bramy z całych sił, jakby chcieli ją
obalić… Matusia Małgorzata, która przez okno spostrzegła chłopca wdrapującego się
na wiąz, słysząc obecnie ten hałas i zgadując przyczynę pobiegła do Księdza Bosko,
by go powiadomić o tym. Ten kazał odźwiernemu otworzyć bramę, by stojąc dłużej na
polu nie odkryli schronienia syna. Wtargnąwszy na korytarz wołali groźnie: Gdzie jest
nasz syn? Oddajcie nam chłopca!
Ksiądz Bosko stanowczo odpowiedział:
Tu nie ma waszego syna.
Na pewno jest, musi tu być, znajdę go, wołał z przekleństwem ojciec. Zaczął
przetrząsać pokoje, otwierać szafy, zaglądał pod łóżka, powtarzając: On musi tu być.
Ależ proszę pana, proszę najpierw powiedzieć nam nazwisko.
Moje nazwisko? Ksiądz nie potrzebuje go wiedzieć. Ale ja muszę wiedzieć,
gdzie jest mój syn! – to mówiąc kierował się do innych pokoi.
328

33.9 Page 329

▲back to top
Wówczas Ksiądz Bosko spokojnym, lecz zdecydowanym tonem: Proszę pana;
mówię panu, że go tu nie ma; nawet gdyby tu był, pan nie ma prawa włamywać się do
domu obcego. To jest mój dom i ja tu rządzę. Proszę stąd odejść, inaczej ktoś inny
zmusi pana do opuszczenia tego mieszkania.
Pójdę w takim razie na policję, odpowiedział ojciec bardziej rozsrożony
i potrafię go wydrzeć z pazurów księży.
Tak, proszę iść na policję, lecz niech pan wie, że ja pójdę tam również
i opowiem należycie wasz postępek i jeśli jeszcze istnieją jakieś prawa na świecie, nie
ujdzie pan należytej kary. Na te twarde słowa Księdza Bosko, tamci oboje z niezbyt
czystym sumieniem musieli się wynieść chyłkiem i nie pokazali się więcej.
A co się stało z owym chłopcem? Po odejściu jego dwóch prześladowców
Ksiądz Bosko z matką, Buzettim oraz kilku chłopcami udaje się pod ów wiąz i woła
kilkakrotnie chłopca, by zszedł, lecz na próżno, gdyż biedaczek nie dawał znaku życia.
Przy świetle księżyca ujrzano chłopca wtulonego między konary. Ksiądz Bosko
kilkakrotnie powtórzył wołanie, lecz bez skutku. Przystawiono drabinę, wchodzą na
drzewo, obawiając się, czy chłopcu nie stało się jakieś nieszczęście.
Ksiądz Bosko potrząsa nim silnie, wówczas chłopiec się zbudził z letargu,
a myśląc, że to może ojciec, krzyczy przeraźliwie, gryzie zębami i miota się z taką
furią, że omal nie spadł na ziemię i nie pociągnął za sobą Księdza Bosko. Ten
ubezpieczywszy się lewą ręką o konar, drugą trzyma silnie miotającego się chłopca:
Nie bój się, moje dziecko – powtarzał – widzisz, że jestem w sutannie; popatrz na
minie, uspokój się, nie gryź mnie, bo mnie ranisz. Tyle dokazał, że chłopiec wreszcie
przyszedł do siebie, złapał oddech i przy pomocy Księdza Bosko schodził z drzewa,
które w taki sposób zyskało nazwę „drzewo życia”. Gdy weszli do domu, matusia
Małgorzata ogrzała zziębnięte dziecko, posiliła minestrą i ułożyła do łóżka. Nazajutrz
Ksiądz Bosko, by zabezpieczyć chłopca przed gniewem rodziców, posłał go do
pobliskiej wioski pod opiekę znajomych.
Tam urósł, nauczył się zawodu i wrócił później do Turynu znosząc z wielką
cierpliwością przykrą starość swych niekochanych rodziców.
329

33.10 Page 330

▲back to top
ROZDZIAŁ LX
Zbliżał się koniec roku 1846, a miesiąc grudzień zaznaczył się dla Oratorium
pomyślnymi wydarzeniami. Ksiądz profesor Vola podarował dla Oratorium niewielki
dzwon ważący 22 kg za cenę lir 88,50. Ksiądz Bosko celem zawieszenia go na
szczycie muru od strony zachodniej, kazał wznieść dwie kolumienki z poprzeczną
belką zakończone krzyżem. Ksiądz Borel wystosował pismo do arcybiskupa będące
świadectwem dodatnich wyników trudów apostolskich Księdza Bosko i jego
towarzyszy.
Eccellenza Reverendissima!
Działalność kapłanów oddających się katechizacji młodzieży męskiej
w Oratorium pod nazwą św. Franciszka Salezego niedawno otwartym
i pobłogosławionym przez J.E. na Valdocco w parafii św. Szymona i Judy Apostołów,
przynosi pomyślne rezultaty dla licznych rzesz młodzieży schodzącej się tu na naukę
katechizmu, praktyki pobożne i rozrywki. Powstał zamiar umieszczenia na szczycie
kaplicy domowej dzwonu ufundowanego przez dobrodziejów, dlatego uprasza się
o zezwolenie na poświecenie go przez czcigodnego księdza Jana Vola Juniora.
W imieniu Księdza Bosko i wymienionych podpisany
ks. J. Borel.
Ksiądz Bosko korzystając ze sposobności pouczył chłopców o znaczeniu
obrzędu poświęcenia dzwonów. Nie pominął zalecenia, by jak najwięcej ich
przystąpiło do sakramentów św. Następnej niedzieli, przy podniosłym nastroju
religijnym licznie zebranej młodzieży oratoryjnej, ks. Vola dokonał poświęcenia
dzwonu, który umieszczono na wieżyczce domu. Odtąd głos jego skutecznie wzywał
na nabożeństwo w pobliżu mieszkających chłopców, zgodnie ze świadectwem matek,
które mówiły: Słysząc dźwięki dzwonu z wieczora dnia poprzedzającego, nasi
synowie nie dają nam spokoju; proszą o przygotowanie odświętnego ubrania na dzień
następny, zrywają się w czas rano z łóżek wołając: dziś w Oratorium wielkie święto,
musimy przystąpić do Komunii św.
330

34 Pages 331-340

▲back to top

34.1 Page 331

▲back to top
Tak było, gdy nadeszła uroczystość Niepokalanego Poczęcia, zwłaszcza wobec
niedawnego objawienia się Najświętszej Dziewicy małym dzieciom w La Sallette we
Francji. Był to ulubiony przedmiot kazań dla Księdza Bosko, celem rozbudzenia
u chłopców miłości i czci do Matki Bożej, lecz także dla przejęcia ich wstrętem
i obawą przed trzema grzechami, jakie wywołują gniew Jej Boskiego Syna
i sprowadzają na ludzi straszliwe plagi: bluźnierstwa, gwałcenia świąt
i nieprzestrzegania postów. Tak wielką do tego przywiązywał wagę, że polecił
wydrukować wiadomość o tym fakcie cudownym w dwustronicowych odbitkach
i rozrzucił je wśród ludu w 30 tys. kopiach.
Podajemy ich treść w skróceniu. Być może komuś wyda się to zbyteczne, lecz
tak nie jest. Wśród niezliczonych cudów, dziejących się na świecie za przyczyną
Matki Najświętszej, o których Ksiądz Bosko opowiadał chłopcom, wyjmujemy te,
które wstrząsnęły światem za życia naszego Założyciela. Utwierdzi to nas
w przekonaniu o obecności Matki Najświętszej w Kościele katolickim oraz o Jej
skutecznym, choć ukrytym współdziałaniu w założeniu Pobożnego Towarzystwa
św. Franciszka Salezego dla zbawienia młodzieży.
Obecnie przejdźmy do faktów. Niedaleko surowych i nagich skał La Sallette,
zamieszkałych tylko przez parę miesięcy w roku przez pasterzy, mieszkali rodzice
dwojga dzieci: 11-letniego Maksymina i 15-letniej Melanii, prości pasterze.
Chłopczyk Maksymin umiał zaledwie pacierz, dziewczynka Melania potrafiła niewiele
więcej od niego, tak, iż nie została dopuszczona jeszcze do Pierwszej Komunii św.
Dnia 18 września roku 1846 przypadkowo spotkali się koło źródła, przy pojeniu ich
bydełka. Wieczorem dnia tego mając wracać do domu, Melania mówi do Maksymina:
Kto jutro pierwszy znajdzie się na górze? Nazajutrz to jest 19 września w sobotę,
pędzili razem pod górę każde cztery krowy i kozę. Pogoda była wspaniała, góry
złociły się w słońcu. Około południa, nie słysząc odgłosu dzwonów na Anioł Pański,
odmówiły krótką modlitwę ze znakiem Krzyża św. Potem wyjęły z paczek swe zapasy
i udały się do pobliskiego źródełka, by się posilić. Zjadłszy przeszły potok złożyły swe
torby obok wyschłego źródła i znalazłszy schronienie w wydrążonych niszach
skalnych, wbrew zwyczajowi usnęły.
Melania pierwsza ocknęła się około pół do trzeciej i nie widząc krów zawołała
na głos Maksymina: Chodź, poszukamy krów. Przeszli oboje znów potoczek
331

34.2 Page 332

▲back to top
i zrobiwszy niewiele kroków ujrzały swe krowy leżące spokojnie niedaleko strumienia
z drugiej strony. Wówczas Melania wróciła do strumyka, lecz nie doszedłszy ujrzała z
dala jakby blask słońca w kolorach tęczowych; zawołała, więc do Maksymina:
Chodź, chodź tu szybko, zobaczysz jasność.
Maksymin pobiegł w jej kierunku pytając: No, gdzie jest ten twój blask?
Melania wskazała mu palcem w kierunku niewielkiego źródełka. Maksymin
spojrzawszy przystanął. Dzieci ujrzały pośród blasku wyłaniającą się postać Pani
siedzącej na załomach skalanych, z twarzą ukryta w dłoniach. Miała na nogach białe
trzewiczki z kolorowymi różami przy stopach, pończochy i zapaskę na sobie koloru
żółtego, suknię białą usianą perłami, jasną chustkę z wianuszkiem róż. Na szyi miała
łańcuszek z krzyżykiem.
Melania z przestrachu upuściła swą laskę na ziemię. Po chwili Pani podniosła
swą twarz jaśniejącą tak silnym blaskiem, że nie można było na Nią patrzeć. Potem
wstała, skrzyżowała na piersi dłonie i mówi do pastuszków:
Chodźcie moje dzieci, nie bójcie się. Przyszłam tu, by wam oznajmić coś
nowego. Wówczas Melania i Maksymin przeszli potok z Panią i skierowali się do
miejsca, gdzie poprzednio spali. Pani stojąc między dziećmi i zraszając prześliczną
twarz łzami przemówiła powtórnie:
Jeśli mój lud nie zechce się poprawić, będę zmuszona spuścić karząca rękę
mego Syna. A jest ona tak potężna i ciężka, że nie mogę już dłużej jej utrzymać. Tak
długi czas cierpię z waszej przyczyny! Pragnąc by mój Syn was nie opuścił, muszę go
błagać nieustannie, a wy z tego nic sobie nie robicie. Gdybyście się modlili
i pokutowali, nigdy nie uczynicie zadość troskom, jakie mam o was. Dałem wam –
mówi Pan Bóg – sześć dni do pracy, sobie zarezerwowałem siódmy i tego nie chce mi
się poświęcić. Dlatego tak bardzo ciąży ręka mego Syna. Jeśli macie posuchę, to za
wasze grzechy. Pokazałam wam to w roku poprzednim, a nie chcieliście mnie
usłuchać; bo gdy wam ziemniaki zgniły, bluźniliście memu Synowi. Będą nadal klęski
w polu i tego roku nie będziecie nic mieli. Jeśli zechcecie siać na polu, robaki zjedzą
wam ziarno, a to, co zbierzecie, spleśnieje, gdy będziecie młócić… Będzie wielka
śmiertelność niemowląt poniżej siedmiu lat życia… Nastanie wielki głód… Klęska
spadnie na orzechy i winogrona. / Uwaga: Proroctwa te ziściły się. Od roku 1849
do1874 zaraza dotknęła winnice w całej Europie/.
332

34.3 Page 333

▲back to top
W tej chwili Pani umilkła, tylko wargi poruszały się, nie wiadomo, co mówiła.
Dzieci tylko zrozumiały, iż zwierzała im sekret zabraniając go rozgłaszać, nawet
między sobą.
A jeśli ludzie nawrócą się, same kamienie i skały zamienią się w sterty siana,
a ziemniaki obrodzą obficie.
Potem spytała pastuszków: - czy odmawiacie dobrze pacierz?
Nie zbyt dobrze, Pani – odrzekły.
Ach! Moje dzieci, odmawiajcie go zawsze uważnie, rano i wieczór. Gdy brak
czasu, zmówcie tylko Ojcze nasz i Zdrowaś Maryja; gdy macie więcej czasu módlcie
się więcej.
I podejmując ton surowy kontynuowała: Na Mszę św. przychodzi tylko kilka
staruszek, inne pracują przez całe lato w niedzielę; w zimie wielu chłopców chodzi na
Mszę św., by wyśmiewać religię. Nie zachowuje się postów nakazanych; idzie się do
jatek na podobieństwo psów... Potem zwracając się do Maksymina :
Czy widziałeś, mój chłopcze, zniszczone zboże?
Nie, Pani – odpowiedział.
Musiałeś jednak widzieć to pewnego dnia w okolicy Coin.
Jeden gospodarz z tej wioski posłał po twego ojca, by zobaczył jego zasiewy
zniszczone i wyście tam poszli obaj. Wzięliście do ręki parę kłosów, które zbutwiały
na proch, a wyście wrócili do domu. Gdy byliście o kwadrans drogi od wioski Corps,
twój ojciec dał ci skibkę chleba mówiąc: Bierz, jedz mój synu; nie wiem czy będziemy
jedli go w przyszłym roku, jeśli tak dalej będzie panowała klęska na polu. Maksymin
odpowiedział:
O, tak, Pani, przypominam sobie. – A Pani owa mówi:
Otóż moje dzieci, to, co wam powiedziałam, opowiedzcie ludziom w moim
imieniu. Przeszła strumyk i zrobiwszy parę kroków bez odwracania się już do dzieci
powtórzyła:
Tak, moje dzieci, powiedzcie o tym ludziom… Szła z nimi do miejsca, gdzie
zostawiły swe krowy. Zdawała się nie dotykać ziemi stopami. Melania postępowała
nieco z przodu, Maksymin z boku z tyłu. Piękna Pani uniosła się jakiś metr nad ziemią
i zawisła tak przez moment. Zwróciła wejrzenie ku Niebu, potem ku ziemi. Stopniowo
znikły jej głowa, ramiona, została jasność, która się rozwiała. Melania przyszedłszy do
333

34.4 Page 334

▲back to top
siebie odezwała się do Maksymina: Wiesz, to była chyba wielka Święta,
poprosilibyśmy, by nas ze sobą zabrała.
A może jeszcze jest tu obecna? Maksymin próbował ręką dotykać jasności,
która już znikała. Pastuszkowie oglądali się jeszcze z uwagą, czy kogoś nie zobaczą,
a Melania woła:
Ona nie chce, byśmy Ją widzieli, gdyż nie chce, by wiedzieć, dokąd poszła.
Słońce już zachodziło, wiec popędzili swe krowy do domu. Wróciwszy
opowiadali rodzicom cuda, jakie widzieli i słyszeli, jak Pani zwierzyła im pewien
sekret z warunkiem, że nie zdradzą go nikomu. Pomyśleć, że dzieci mogły
milczeć…ale więcej nie powiedziały już ani słowa. Nazajutrz powróciły do suchego
źródła, obok którego siedziała Pani i które nie miało wody, chyba po obfitych
deszczach i oberwaniu chmur; teraz ujrzały, że spływa zeń obfita struga wody
i płynęła bez przerwy. Tymczasem rozeszła się wieść o zjawieniu się Madonny
dzieciom. Rozpoczęły się pielgrzymki, ludzie nawracali się.
Nawiasem dodamy, że odtąd źródło tryskało niezwykle obficie i że odbierano tu
łaski od Boga, dalej, że w pierwszą rocznicę zjawienia się Matki Boskiej, 70-tysięczna
rzesza odwiedziła to błogosławione miejsce, na którym obecnie wznosi się wspaniała
świątynia i dom pielgrzyma. Przez dwa lata władze kościelne badały fakt powyższy,
osobno wypytując dzieci przez kilka czasem godzin dziennie, krzyżując pytania, czy
się nie powikłają w odpowiedziach i zawsze ich zeznania były identyczne.
Co do sekretu wymienionego, o czym i same nie rozmawiały ze sobą, nie
można było od nich niczego wydobyć, choć przez lat 20 ponawiano im obietnice,
groźby, podarki, zachęty…
W 1871 biskup z Grenoble, polecił im napisać list do Ojca św. wtedy usłuchały.
Podały zapieczętowany list przy świadkach, a gdy Ojciec św. Pius IX go przeczytał,
zawołał wzruszony:
Chodzi tu o klęski, jakie spadną na Francję. Nie tylko ona jest winna, ale także
Włochy, Niemcy, cała Europa…Tyle Ksiądz Bosko w swej broszurce.
Niezrównane dobro stąd wynikło dla dusz młodzieży, która czytała to
opowiadanie wyjęte jakby z ust naocznego świadka, co tak żywo i wyraziście malował
te opisy. Chłopcy nie znając snów Księdza Bosko musieli przyjmować te słowa
334

34.5 Page 335

▲back to top
z wielkim wzruszeniem, a śpiewając pieśń Noi siamo figli di Maria – serca biły im
z większą czcią i miłością ku Matce Bożej.
Uroczystość Niepokalanego Poczęcia była wstępem do Bożego Narodzenia.
Wielka była wiara Księdza Bosko względem wszystkich tajemnic naszej św. religii.
Celem pobudzenia pobożności wiernych do tajemnicy Słowa Wcielonego, prosił
Stolicę św. o pozwolenie na udzielanie Komunii św. w czasie Pasterki w Noc Bożego
Narodzenia. Pius IX udzielił mu go na trzy lata. Powiadomiwszy o tym młodzież
polecił przygotować przez chór całą Mszę św. oraz kilka kolęd ku czci Dzieciątka
Bożego, które sam ułożył w tym celu oraz przyozdobić jak najpiękniej swą kaplicę.
Odprawiano nowennę przy udziale młodzieży i wiernych. Uzyskał pozwolenie na
wystawienie Najświętszego Sakramentu i udzielanie błogosławieństwa
Eucharystycznego za każdym razem w czasie Nowenny, lecz tylko w tym czasie mógł
przechowywać Najświętszy Sakrament w ołtarzu.
Napływ młodzieży i wiernych był bardzo wielki. Spowiadał wszystkich, którzy
pragnęli nazajutrz przystąpić do Komunii św. W czas rano przychodził do kaplicy,
by dać tę sposobność rzemieślnikom idącym do pracy. Po Mszy św. i Komunii było
kazanie, Potem odśpiewano proroctwa, a na zakończenie było błogosławieństwo
Eucharystyczne. W noc Bożego Narodzenia spowiadał do godziny jedenastej, potem
odprawiał Mszę św. z Komunią dla setek osób. W przemówieniu zaś do wiernych ze
łzami wołał:
Co za pociechę doznaje w sercu! Czuję, jakbym był w raju!
Po nabożeństwie był zastawiony dla chłopców skromny posiłek. Potem odsyłał
ich do domów na spoczynek.
Po krótkim odpoczynku wracał do kaplicy, by spowiadać mnóstwo osób
oczekujących, które nie mogły uczestniczyć w nabożeństwie nocnym; Następnie
odprawiał dwie dalsze Msze św., komunikował wiernych i spełniał pozostałe
czynności jak w dni świąteczne.
W taki sposób przez wiele lat odprawiano w Oratorium uroczystość Bożego
Narodzenia, dopóki Ksiądz Bosko nie miał innych kapłanów w domu.
Wspomniane uroczystości Bożonarodzeniowe nabierały niezapomnianego
charakteru i przez to, znaczyły definitywne objęcie wyśnionego domu Pinardiego,
gdzie już wszystko było rozplanowane dla regularnego rozwoju Oratorium.
335

34.6 Page 336

▲back to top
Zapowiadało to przyszłą rozbudowę Oratorium, które miało opowiadać nadchodzącym
pokoleniom i dobroci Bożej.
Ksiądz Bosko odmawiając brewiarz w tym dniu prawdziwie mógł powtarzać za
psalmistą: „Przyjęliśmy Boże, miłosierdzie twoje pośród Kościoła twego. Jako imię
twoje, Boże, tak chwała twoja na krańce ziemi! Sprawiedliwości pełna jest prawica
twoja!”. /Ps 47, 10.11/.
A.M.D.G.
336

34.7 Page 337

▲back to top
Rozdział I
Rozdział II
Rozdział III
Rozdział IV
Rozdział V
Rozdział VI
Rozdział VII
Rozdział VIII
Rozdział IX
Rozdział X
Rozdział XI
Rozdział XII
Rozdział XIII
Rozdział XIV
SPIS RZECZY
Stan rzeczy w Piemoncie w 1841r. – osobowość króla Karola Alberta –
sekciarstwo....................................................................................................... 7
Gorliwość u początków kapłaństwa – „pigułki Madonny” – żywa wiara..... 17
Wizyty: u dawnego nauczyciela ks. Lacqus – rys charakterystyczny X.B. –
ks. Karol Palazzolo – studia prywatne........................................................... 24
Propozycje posad – Rada księdza Cafasso – Konwikt Kościelny w Turynie –
Ksiądz Bosko wybiera się do Turynu – Zdanie się na Opatrzność Boską w
dalszej działalności – Narzędzie opatrznościowe.......................................... 30
Powitanie w Konwikcie – życie wspólne, ks. Guala i ks. Cafasso................ 37
Żałosny widok chłopców w miastach – Akcja charytatywna – Ostatni obraz
nędzy ludzkiej – Proroctwo czcigodnego ks. Cottolengo.............................. 41
Pierwsze znajomości z chłopcami w Turynie – Projekt oratoriów
świątecznych – Zrządzenie opatrznościowe – Bartłomiej Garelli pierwszy
oratorianin...................................................................................................... 47
Wielka zasługa Konwiktu kościelnego – Konferencja moralna – Ćwiczenia
homiletyczne – postępy Ksiądz Bosko w dyscyplinach kapłańskich –
Zamiłowanie do cnoty czystości – Rozdzielanie jałmużny biednym............ 53
Pierwsza pieśń Maryjna – Metoda organizowania oratorium –
Współpracownicy i dobrodzieje – Wędrówki po mieście – Odwiedzanie
chłopców warsztatach – Miły epizodzik – Nauczka dla krytyków.............. 59
Humor w Konwikcie – Miłość ks. Cafasso względem więźniów – Ksiądz
Bosko jako katechista więzienny, wrażenia i osobiste doświadczenia –
Wielkanoc wśród więźniów........................................................................... 64
Próby zdolności krasomówczych – Cudowny Medalik Niepokalanej –
Nawrócenie Alfonsa Ratisbonna – Inne cudowne wydarzenia religijne w
Piemoncie....................................................................................................... 70
Żałoba w Turynie – Przepowiednia wielebnego ks. Cottolengo – Wyłomy w
prawach Kościoła – Inny smutek dla Ksiądz Bosko – Zakończenie
pierwszego roku studiów w Konwikcie – Pobyt w Castelnuovo................... 75
Dwa pocieszające zdarzenia religijne – Jurysdykcja do spowiedzi –
Urozmaicenie zebrań świątecznych młodzieży – Pierwsze próby śpiewu
religijnego – Pomocnicy – Początek niektórych pieśni salezjańskich –
Pierwszy triumf śpiewaków Ksiądz Bosko................................................... 80
Powiększanie się Oratorium – Zabawy poza miastem – Ks. Guala ddaje do
użytku dziedziniec Konwiktu i zakrystię – Podział wychowanków na sekcje –
Frekwencja do Sakramentów św. – Uroczystość św. Anny – Miła
niespodzianka.................................................................................................. 85
337

34.8 Page 338

▲back to top
Rozdział XV
Rozdział XVI
Rozdział XVII
Rozdział XVIII
Rozdział XIX
Rozdział XX
Rozdział XXI
Rozdział XXII
Rozdział XXIII
Rozdział XXIV
Rozdział XXV
Rozdział XXVI
Rozdział XXVII
Rozdział XXVIII
Rozdział XXIX
Jurysdykcja do słuchania spowiedzi wiernych – Wczasy zdrowotne – Na
rekolekcjach u św. Ignacego – Wincenty Gioberti i jego zasady dysputy z
proboszczem Cinzano – „Beatelle”i roztropne rady XB............................... 89
Trzeci rok w Konwikcie – Główne zajęcia Ksiądz Bosko – Katechizacja
młodzieży – Rady dotyczące się Sakramentu Pokuty – Normy praktyczne dla
spowiedników młodzieżowych ..................................................................... 93
Nadzieja chrześcijańska – Insta importune et opportune – Ksiądz Bosko przy
apostolskim rzemiośle – Kaznodzieje i spowiednik. – Wstręt do grzechu
nieczystego – W szpitalach............................................................................ 97
Obsługa szpitali – Przykłady gorliwości – O pewnej przepowiedni............ 103
Apostolat w więzieniach turyńskich – Pierwsze spotkania – Triumf miłości
chrześcijańskiej – Trudności pokonane – Rezolutna odwaga – Przyjaźń ze
strażnikami – Znajomość z rodziną kata – Pocieszające nawrócenia.......... 108
Uznanie arcybiskupa dla sformułowań katechizmowych proponowanych
przez Ksiądz Bosko – Zdradliwa filantropia – Żłóbki dziecięce, kontakty
Ksiądz Bosko z klerem i laikatem piemonckim.......................................... 116
Prasa i szkoła – Ksiądz Bosko chwyta za pióro, Pierwszy cenzor jego
utworów – Śmiały wyczyn naganny – Uwiecznienie pamięci współ kolegi –
Koronka do Siedmiu Boleści NMP............................................................. 120
Ks. Cafasso konferencjonistą w Konwikcie. – Uznanie jego dla Ksiądz Bosko
oraz wzajemne zaufanie jego ucznia. – Idea zakonnika-misjonarza. – Ks.
Guala odradza stanowisko wikarego. – Na rekolekcjach w S. Ignazio. –
Decyzja ks. Cafasso..................................................................................... 126
Ks. Aporti w Turynie. – Szkoły pedagogiczne. – Spór między panującym a
arcybiskupem Fransoni. – Stosunki Ksiądz Bosko z Aportim roztropność
wężowa i prostota gołębia............................................................................ 131
Starania o zatrzymanie Ksiądz Bosko w Turynie. – Proponowany na kapelana
do Szpitalika dziecięcego. – W Canelli na odpuście. – Sekrety
kaznodziejskie.............................................................................................. 140
Ksiądz Bosko przeznaczony do Schroniska markizy Barolo. – Jej osobowość.
Uzyskuje jej zgodę na prowadzenie Oratorium przy Schronisku. – Ks. Jan
Baptysta Borel............................................................................................... 146
Sen: pasterka i dziwna trzoda. – Trzy postoje, przybycie do mety. – Oratorium
przenosi się do Schroniska. – Napływ młodzieży z Valdocco humorystyczne
sceny. – Kaplica. – Pierwszy kościółek czci św. Franciszka Salezego.–
Uroczystość 8 grudnia.................................................................................. 151
Patron – św. Franciszek Salezy. – Początek szkół wieczorowych i
świątecznych. – Zmiana u chłopców. – Dalsze studia w Konwikcie. – Boże
Narodzenie – pierwsze kwesty..................................................................... 157
Nabożeństwo Ksiądz Bosko do Anioła Stróża – Przykład – Drukuje książkę
pod tytułem „Il divoto dell’Angelo Custode”............................................... 163
Miłość Ksiądz Bosko do Kościoła. – Owocna gorliwość wśród więźniów –
uczą się jęz. niemieckiego. – Katechizacja w mieście i zakaz. – Pierwsze
supliki do Kongregacji rzymskich................................................................ 169
338

34.9 Page 339

▲back to top
Rozdział XXX
Rozdział XXXI
Rozdział XXXII
Rozdział XXXIII
Rozdział XXXIV
Rozdział XXXV
Rozdział XXXVI
Rozdział XXXVII
Rozdział XXXVIII
Rozdział XXXIX
Rozdział XL
Rozdział XLI
Rozdział XLII
Rozdział XLIII
Rozdział XLIV
Rozdział XLV
Oratorium przenosi się do św. Piotra w Okowach. – Przykry incydent – dwa
zgony.- Znowu na bruku. – Próby otrzymania kapelani św. Piotra w Okowach.
Uroczystość św. Alojzego............................................................................. 176
Zajęcia Ksiądz Bosko w Schronisku. – Wiążąca decyzja markizy względem
Oratorium. – Sen Ksiądz Bosko. – Trzech Męczenników Teb. – Studium
historyczne ks. kan. Castaldi......................................................................... 180
Przeprowadzka Oratorium. – Ostatnia zbiórka w Schronisku. – „kapusta
przesadzana lepiej rośnie”– Pierwsze akademijki........................................ 184
Otwarcie Szpitalika św. Filomeny. – Opozycja przeciwko Oratorium ze strony
urzędników Molini. – Na placu Emanuela Filiberta. – Szacunek i cześć ludu. –
Pewien wesoły epizod. – Michaś Rua.......................................................... 188
Markiza Barolo w Rzymie. – Ksiądz Bosko na wczasach zdrowotnych. –
Korespondencja z ks. Borelem. – Zapowiedź Zgromadzenia Salezjańskiego.
...................................................................................................................... 191
Podręcznik historii kościelnej, powody napisania go. – Papieże, sobory,
postępy katolicyzmu. – Uwzględnienie dziejów diecezji piemonckich. –
Liczne przykłady budujące........................................................................... 197
Nowe skargi przeciwko Oratorium. – Zakaz zebrań w kościele św. Marcina. –
Widoczna kara boska. – Męstwo Ksiądz Bosko. – Oratorium wędrowne. –
Duch proroczy. – Pewien wspaniały sen. – Pośród nadziei i zwątpień........ 201
Oratorium i szkoły w domu Moretta. – Niektórzy dobrodzieje. – Wykłady
religijne w szkołach. – Plotki krążące. – Stanowisko księdza Cafasso........ 207
Ksiądz Bosko upada na zdrowiu. – Ksiądz Borel obrońcą Oratorium. –
Proboszczowie turyńscy. – Broszurka wydana: „Sześć Niedziel ku czci św.
Alojzego Gonzagi”....................................................................................... 212
Ksiądz Bosko wśród skazańców................................................................... 219
Ksiądz Bosko zmuszony opuścić dom Moretta – Oratorium koczuje na łące –
Głodny chłopiec – wycieczki na Supergę..................................................... 223
Młodzież entuzjazmuje się wycieczkami – murarczyk na łące Valdocco –
śniadanie u Kapucynów – epizod na rzece Po – przywiązanie chłopców do
Ksiądz Bosko................................................................................................ 231
Historia biblijna - metoda pedagogiczna zastosowana w tej książce – niektóre
cytaty............................................................................................................. 236
Pogłoski niekorzystne dla Oratorium – markiz Cavour i jego groźby – nowy
ostatni atak – poparcie ze strony arcybiskupa – nadzór ze strony kwestury –
pocieszające fantazje..................................................................................... 241
Ksiądz Bosko uznany za wariata – ks. Cafasso wyrokuje o jego snach –
wesoły epizod z dwoma kanonikami – ks. Borel zaufanym powiernikiem
Księdza Bosko.............................................................................................. 246
Ostatni dzień na łące – pielgrzymka do Madonna di Campagna nowe odmowy
jasny promień: szopa Pinardiego – entuzjazm chłopców – pożegnanie się
z łączką......................................................................................................... 252
339

34.10 Page 340

▲back to top
Rozdział XLVI
Rozdział XLVII
Rozdział XLVIII
Rozdział XLIX
Rozdział L
Rozdział LI
Rozdział LII
Rozdział LIII
Rozdział LIV
Rozdział LV
Rozdział LVI
Rozdział LVII
Rozdział LVIII
Rozdział LIX
Rozdział LX
Objecie nowej siedziby – pielgrzymka dziękczynna do Consolaty – metoda
stosowana w Oratorium – zdolny „duszochwat” – szpaczek w klatce – przy
odejściu – proroctwo?................................................................................... 258
Nowe kłopoty ze strony markiza Cavura – znakomity obrońca Ksiądz Bosko
na posiedzeniu Rady Administracyjnej – przejednanie markiza – respekt
Ksiądz Bosko wobec praw państwowych i urzędów.................................... 264
Ksiądz Bosko w Sassi – uczniowie szkól Braci Lasallistów – podwójny
ambaras i szczęśliwe wyjście........................................................................ 271
Ksiądz Bosko opuszcza Schronisko – dyplomatyczne stanowisko wobec
sugestii markizy Barolo – jej tajemna dobroczynność – Ksiądz Bosko
stopniowo wydzierżawia cały dom Pinardiego............................... 274
Poradnik dla winiarzy – śmierć Grzegorza XVI – wybór Piusa IX –
manifestacje ku czci nowego papieża – roztropna postawa wyczekująca
arcybiskupa Fransoniego i Ksiądz Bosko..................................................... 281
System dziesiętno-metryczny – okólnik biskupa Artico – problem rozwiązany
– nowa książka.............................................................................................. 287
Pieczołowitość o kościółek na Valdocco – uroczystości ku czci św. Alojzego i
św. Jana Chrzciciela – choroba, miłość i pobożność chłopców – radosne
festyny........................................................................................................... 191
Rekonwalescencja w Castelnuovo – oratorium kontynuowane przez
pomocników – niewierność ślubom ukarana – odwiedziny – w Becchi –
wizyty składane............................................................................................. 297
Daremne sugestie przyjaciół i biskupa – Matka Małgorzata decyduje się
opuścić Becchi.............................................................................................. 305
Wyjazd z Becchi – zakładki brewiarza – przybycie do Valdacco – spotkanie z
ks. Vola – ubóstwo, niedostatek i zadowolenie – uroczyste powitanie – posag
rodzinny........................................................................................................ 310
Dom Pinardiego wraz z przyległościami – nowe nabytki – oberża Giardiniera
– nieprzyjemne zdarzenie............................................................................. 317
Jeszcze o markizie Barolo – jej nabożeństwo do Bożego Miłosierdzia
zaaprobowane przez Stolicę Apostolską – książka Księdza Bosko o
Miłosierdziu Bożym..................................................................................... 323
Studenci katechiści w Oratorium – szkoły niedzielne i wieczorne – zdolności,
pamięć i serce – student i lichwiarz.............................................................. 328
Na miód łakomią się osy – ojciec obojętny – drzewo życia......................... 334
Pierwszy dzwon Oratorium – zjawienie się M.B. w La Salette – pierwsza
pasterka w Oratorium.................................................................................... 340
340